Jak najszybciej można odróżnić swoich od wrażych, przerzucając kanały telewizyjne? Nasz dziennikarz albo polityk powie, co wydarzyło się na Ukrainie, a ichni „w Ukrainie”. Gdyby udało się rozszerzyć tę zamianę z „na Mazowszu” „w Mazowszu”, selekcja byłaby jeszcze łatwiejsza, bo mogłaby dotyczyć również spraw krajowych.
Niestety, wymagałoby to konsekwencji, o którą TRZASKOPODOBNYCH nie podejrzewamy.
Natomiast rozróżniaczom pięćdziesięciu paru płci coś się jednak udało. Nie powiodło się wybudowanie w szkołach aż tylu toalet, ale mają inne osiągnięcie, z którego i feministki powinny być dumne. Zaczęto bowiem odróżniać Polki od Polaków i to po obydwu stronach barykady. Wzięło się to być może ze zwrotu: „Panie i Panowie”, który można zastąpić słowem „Państwo”, ale to zupełnie co innego, niż podział narodu.
Jeżeli wśród Polaków nie ma Polek, to dlaczego miałyby być kobiety wśród ludzi? Przez prostą analogię, wychodzi na to, że ktoś, kto zwraca się do Polek i Polaków, faktycznie kobiet do ludzi nie zalicza.
Poprawnie wygląda to tak: Panie + Panowie = Państwo; Polki + Polacy = Polacy; Ludzie + Kobiety = Ludzie.
Narażenie na działanie glifosatu nawet w dawce dotychczas uważanej za bezpieczną prowadzi do częstszego występowania nowotworów, także tych rzadkich – wynika z przełomowego badania przeprowadzonego przez naukowców ze Stanów Zjednoczonych oraz Europy.
W streszczeniu badania podkreślono, że herbicydy na bazie glifosatu „są najczęściej stosowanymi na świecie środkami do zwalczania chwastów”. Wskazano, że po doniesieniach o potencjalnie rakotwórczym wpływie glifosatu Instytut Ramazzini uruchomił globalne badanie.
W badaniu sam glifosat oraz dwa preparaty na jego bazie, czyli Roundup BioFlow stosowany w Unii Europejskiej oraz Ranger Pro używany w USA podawano szczurom. Badanie rozpoczęto w szóstym dniu ciąży poprzez narażenie matki, a zakończono w 104 tygodniu życia szczurów.
Glifosat serwowano gryzoniom w trzech dawkach, czyli: dopuszczalnego dziennego spożycia wynoszącego 0,5 mg/kg masy ciała/dzień, 5 mg/kg masy ciała/dzień oraz 50 mg/kg masy ciała/dzień. „Dawki te są obecnie uważane za bezpieczne przez agencje regulacyjne i odpowiadają dopuszczalnemu dziennemu spożyciu (ADI) w UE oraz poziomowi bez obserwowanego szkodliwego działania (NOAEL) w UE dla glifosatu” – podkreślono na stronie glyphosatestudy.org.
Co się okazało? W każdej z trzech badanych grup zauważono istotnie, zależnie od dawki, zwiększoną częstość występowania nowotworów, w tym tych rzadkich, w porównaniu z grupą kontrolną.
„Nowotwory te występowały w tkankach limfatycznych (białaczka), skórze, wątrobie, tarczycy, układzie nerwowym, jajnikach, gruczole sutkowym, nadnerczach, nerkach, pęcherzu moczowym, kościach, trzustce, macicy i śledzionie” – czytamy.
U obu płci wystąpiła zwiększona liczba zgonów zwierząt, a większość z nich dotyczyła rzadkich nowotworów wśród szczurów. – Warto zauważyć, że około połowa zgonów z powodu białaczki zaobserwowanych w grupach, którym podawano glifosat i GBH wystąpiła w wieku poniżej jednego roku, co jest porównywalne z wiekiem poniżej 35-40 lat u ludzi – powiedziała dr Daniele Mandrioli, dyrektor Centrum Badań nad Rakiem Cesare Maltoni w Instytucie Ramazzini.
We wnioskach z badania podkreślono, że glifosat powodował „zależny od dawki wzrost częstości występowania wielu łagodnych i złośliwych nowotworów u szczurów Sprague–Dawley obu płci”. „Wyniki te dostarczają solidnych dowodów potwierdzających wniosek IARC, że istnieją »wystarczające dowody rakotwórczości [glifosatu] u zwierząt doświadczalnych«” – wskazano.
Szkodliwy glifosat
To nie pierwsze badanie, które pokazuje szkodliwy wpływ glifosatu na zdrowie. W grudniu 2024 roku opisywaliśmy opublikowane w czasopiśmie „Journal of Neuroinflammation” badanie przeprowadzone przez naukowców z Arizona State University.
Wynikało z niego, że myszy narażone na działanie glifosatu nawet przez krótki czas rozwijały istotne i trwałe stany zapalne w mózgu, podobne do tych, jakie mają miejsce w chorobie Alzheimera i innych schorzeniach neurodegeneracyjnych.
– Nasza praca powiększa rosnącą pulę dowodów wskazujących na podatność mózgu na działanie glifosatu – zaznaczył prof. Ramon Velazquez, jeden z autorów badania. – Biorąc pod uwagę coraz większą częstość zaburzeń poznawczych w starzejącej się populacji, szczególnie na terenach wiejskich, gdzie glifosat jest powszechnie stosowany, istnieje pilna potrzeba dalszych badań nad skutkami tego herbicydu – dodał.
Pięć lat temu FoodRentgen i Fundacja Konsumentów przedstawiły raport, z którego wynikało, że w większości dostępnych produktów na sklepowych półkach w Polsce normy były przekroczone. W najgorszym przypadku aż 46-krotnie.
Raport obejmował dwa badania przeprowadzone w 2019 i 2020 roku. Według pierwszego z nich cztery kasze miały wyraźnie przekroczony poziom glifosatu, kolejne dwie miały natomiast wyniki na granicy dopuszczalnych norm. W drugim badaniu również sześć kasz miało przekroczone normy. Co jednak ciekawe nie był to dokładnie ten sam zestaw kasz, co w pierwszym przypadku.
Mieliśmy wzmożenie powyborcze pt. sfałszowane wybory. Nie chcę tu obalać tych bzdurnych tez, natchnionych dowodów pt. koleżanka mówiła, kotek Mruczek łapką w exelku wyliczył i takie tam. Wszystko to zostało obalone, wyśmiane i zdemaskowane – wystarczyło tylko pochylić się nad tzw. „argumentami za”, by cała sprawa zniknęła jak płomień zdmuchniętej świecy. I nie jest tu ważne czy to miało jakiś sens, bo dowodowo żadnego nie miało, tylko ważna jest odpowiedź na pytanie zasadnicze – po co to było zrobione? A więc nie będziemy tu obalać tych wszystkich głupot, tylko zobaczymy, bez względu na bezzasadność tych tez, jaki był i jest cel tego całego zamieszania. W końcu formalnie z tego cyrku pozostała decyzja o ponownym przeliczeniu głosów w… 13 komisjach (przypomnijmy – na ponad 30.000)
Metamorfoza porażki
Pierwsze reakcje, przypomnę, po wyborach były w zasadzie jeszcze bardziej zasmucające dla przegranych niż sam wynik. W końcu powtarzało się bez końca argumenty, że ciemniaki zagłosowały na sutenera, ciemnogród podniósł łeb i ziemia stanęła w miejscu, przynajmniej w Najjaśniejszej. Lud przegrany pałował się tą w sumie frustracją, co dawało sygnał – tym kumatym – że elita wykształcona ponad własną inteligencję, a nawet aspirująca do wyższości jedynie z maturą w kieszeni, że przegrani nic nie zrozumieli, gdyż ich fatalny wynik właśnie wynikał z demonstracyjnej pogardy dla dołów. I jak doły posłuchały po raz tysięczny, że są obrazą i wstydem przed zagranicą, to postanowiły wywyższającym się samo-mianowanym elitom pokazać nie czerwoną kartkę, tylko fucka.
Tak dostali bluzgający „młodzi wykształceni z wielkich ośrodków”, a na dokładkę ich rząd, co to nie dość, że nie dowozi, to jeszcze ewidentnie kłamał ustami swego kandydata, że tak naprawdę to zawsze z ludem był i ludowi schlebia. Reakcja na wynik była więc tak naprawdę reakcją nie tylko potwierdzającą słuszność diagnozy pogardzanego suwerena, ale i zapowiedzią, iż stan ten trwał będzie do następnych wyborów, co już ostatecznie przesądzałoby za dwa lata wynik przy tak eskalującym konflikcie pseudoelity-doły.
Zapowiadało się więc źle, w dodatku nad tym wisiał pewnego rodzaju konflikt poznawczy – znowu zastrzeżony tylko dla kumatych – że z jednej strony to debile zagłosowały na sutenera, z drugiej, że to jednak tak podły przeciwnik miałby pokonać elitę oświeconych. To jak to jest – jak nas pogonili głupcy, to znaczy, że… no właśnie: my to chyba jeszcze głupsi? No bo jak to się dzieje, że głupi mądrych zagięli? Oczywiście to są dylematy jako się rzekło w miarę rozsądnych ludzi, nawet wśród zwolenników Trzaskowskiego, bo duża część – i o nich zaraz – nie ma żadnych wątpliwości poznawczych.
Reguluje to opisany przez Orwella w powieści „1984” fenomen ludzi zsowieciałych, który zwie się dwójmyśleniem. W tak wytresowanym rozumku dwa sprzeczne poglądy na ten sam fakt, dwie sprzeczne reakcje na te same bodźce mogą sobie spokojnie leżeć obok siebie, nie wywołując żadnych konfliktów poznawczych. A to dlatego, że w takim umyśle akt poznania został już raz a dobrze dokonany, recepty i odpowiedzi na wszelkie, nawet przyszłe fakty – udzielone, a więc nie ma żadnego procesu poznania, bo nie daj Boże pojawiłyby się jakieś właśnie wątpliwości. Zamiast poznania jest jasność zwiastowania i wiara. A więc po tej stronie nie było żadnych wniosków, że pomstujemy na głupotę tych, którzy z nami wygrali.
I tu pojawia się recepta: nie przegraliśmy – wybory sfałszowano. A więc wszystko wraca na swoje miejsce: elity są w większości (jest to oksymoron, ale oni tak myślą), doły na swoim miejscu, czyli na dole. Wynik był pozytywny, większość była za, tylko niedorżnięte pisiory rozstawione podstępem po komisjach pozamieniały karty przy urnach w skali gremialnej.
Nie chcę tu – powtarzam – odnosić się do konkretnych „argumentów” wskazywanych przez ten ruch kwestionujących wynik. To sprawa niewarta zachodu. Ale warto uświadomić sobie, że ten zabieg ma spore podłoże manipulacyjne, odstresowujące ładne parę milionów ludzi, z których wielu rzuciło się na tezę o sfałszowaniu wyborów, gdyż wybijała ona ich z depresji i stawiała znowu tezy pozytywne, czyli – wygraliśmy. Mało tego – od razu takie cudo wskazywało jeszcze bardziej demaskatorskim palcem na wrogie siły, które knują, a bez których bylibyśmy już od dawna w tuskowym raju.
Odwracamy uwagę
Drugim aspektem, często pomijanym, jest to, że awantura o sfałszowanie wyborów w sumie przykrywała bardziej rzeczywiste problemy z tymi wyborami. Jakoś tak media, chyba na zasadzie na złodzieju czapka gore, przeszły do porządku dziennego nad ewidentnymi przypadkami wywierania wpływu na wybory, które ujawniły się wyłącznie z jednej, rzeknę wręcz rządowej strony. Lansowanie w mediach publicznych jednego kandydata, sekowanie pozostałych, wpadki z debatami, wreszcie reklamy wyborcze i podbijanie wpisów zza granicy za pieniądze z montażu sorosowsko-ngosowym to poważne wpadki.
Wyciąg z raportu OBWE, dotyczącego naszych wyborów, to już są opisy standardów wręcz białoruskich. A gdzież tam białoruskich – tam, mimo samobójczych dla tamtejszych Polaków prób naszego rządu ingerencji w białoruski proces wyborczy, to trudno sobie wyobrazić, by np. na obalenie takich Łukaszenków czy Putinów wpływał ktokolwiek z zewnątrz, poza samymi satrapami. A u nas – hulaj dusza.
A więc, żeby nie wyszło, że postępacy użyli środków nielegalnych – wznieca się teraz panikę na innym boisku: fałszowania wyborów. Do tego dokłada się jako przeciwwagę odwrócenie wektorów zdarzeń, tyle, że nie bardzo popartych faktami. Oto pokazuje się w coraz większej skali, że jednak tu Putiny i Chińczycy zamotali. Twierdzenia te nie są poparte żadnymi dowodami, lądują jeszcze niżej niż argumenty użyte w Rumunii, podczas obalanie wyników pierwszego podejścia do wyborów prezydenckich. Ale już poszło w świat i rysuje się już na stałe na płytkach drukowanych mózgów wzmożonych. To pomocnicza narracja w stosunku do tej o fałszowaniu kart do głosowania, tworzy swoje dodatkowe wzmocnienia, ale jest podobnie jak ta o fałszowaniu wyborów – równie sprzeczna.
Czemóż to bowiem taki Putin, już o prezydencie Chin nie wspomnę, mieliby stawiać w tym boju na Nawrockiego, tak by to on wygrał, a nie Trzaskowski? Czemu mieliby popierać gościa, którego jednocześnie ścigają za obalanie pomników radzieckich? Tu jakaś fascynująca intryga musi być. Zdezorientowanym podpowiadam jak to się dzieje. Chodzi o strategię fałszywej flagi. Tak jak kapusiów uwiarygadniało się represjami, tak i tu chodzi o to, że Putin jednocześnie prześladuje swego faworyta razem z jego podskórnym popieraniem. Daje kasę przez TikToka na poparcie faceta, który deklaruje na wszelkie sposoby wrogość do Moskwy. Czyni to po to, by uwiarygodnić swego pupila. Taka to intryga. Nawet już nie to – pal licho Nawrockiego: Putin walczy o to by w Pałacu Namiestnikowskim nie pojawił się Trzaskowski. Wróg (od niedawna) Rosji i Putina, choć do niedawna zwolennik nordstreamowego dealu, bratania się Niemiec z Rosją ponad głowami Polaków. A przecież do wojny z Ukrainą, ale i moim zdaniem i po niej, Putinowi zależy na takim kształcie Unii Europejskiej, który jest przebraną IV Rzeszą, a więc wyłonieniem się odwiecznego partnera niemieckiego jako czerwonego dywanu rozpostartego przed Rosją do ingerowania w sprawy europejskie. Trzaskowski jest emanacją tej polityki w kraju nad Wisłą, a więc na miejscu Putina popierałbym jeśli już to… Trzaskowskiego.
A, że on też na Rosję pluje? No tak, ale teraz robi to przez ramię Unii, idzie za trendem, zaś równie ochoczo argumentował kiedyś zachowania dokładnie odwrotne, jako dobrodziejstwo dla polskiej racji stanu, we współpracy z Rosją „taką, jaka ona jest”. Unia teraz z ruskich zwiniętych onuc ukręciła solidną pałę na każdego z oponentów, w antyrosyjskich deklaracjach jest mocna tylko w gębie, zaś handluje z Rosją surowcami w stopniu jeszcze większym niż przed wojną na Ukrainie. Tak że, wracając do naszych powyborczych histerii, argument o wpływie Rosjan i Chińczyków (a skąd tu ci Chinole, to Bóg raczy wiedzieć, skoro coraz to Unia romansuje z Pekinem) jest argumentem uzupełniającym do fałszerstw wyborczych. Uśmiechnięci (do niedawna) Polacy znajdowaliby się w okrutnym imadle: z jednej strony PiS podziemny kuglował przy urnach, z drugiej Putin z Xi nadawali przez TikToka tak bardzo, że przekonali oni podludzi z Podlasia, wyśmiewanych za brak dostępu do internetu.
Na Rumuna
Wydaje mi się, że to co widzimy to powtórne, ale już kapiszonowe, odpalenie przygotowanego wariantu rumuńskiego. Widać, że chłopakom jednak swędzą ręce, by użyć tego, co było gotowe. W przypadku wygranej wszystko byłoby ok. Wszelkie odstępstwa statystyczne byłyby lekceważone, protesty obśmiewane, że przegrani się miotają, byłoby, że naród jest jedyną ostoją mądrości i takie tam. Natomiast w przypadku przegranej wszystko miało pójść po rumuńsku i słychać to do dziś z wielu ust przegranych.
Scenariusz miał być taki: wyniki są „na żyletkę”, pojawiają się protesty, Sąd Najwyższy się nie wyrabia z ich rozpatrzeniem – i mamy powtórzone wybory. Przypomnę, że mieliśmy taki ostry kryzys wyborczy, kiedy kandydat Kwaśniewski nakłamał zawyżając swoje wykształcenie, co spotkało się w wyborach w 1995 roku z ponad 900.000 protestów wyborczych. I Kwachu został wtedy prezydentem właśnie na żyletki, gdyż Sąd Najwyższy oddalił te znaczące ilościowo protesty w stosunku 5:4 swego składu. Dziś mamy też taką próbę, gdyż Sąd Najwyższy donosi, że przychodzą do niego protesty jednobrzmiące w trzech wariantach, które sobie można skopiować z odpowiednich stron, zresztą przeznaczonych do oprotestowania wyborów i założonych jeszcze przed nimi, jakby tak, że tak powiem prewencyjnie.
Leżał, i jak widać wciąż leży – vide zarzuty o wpływie na wybory z zewnątrz – wariant rumuński wprost. Przypomnę jak to u nich było: służby wykryły kampanie tiktokowe puszczane z zewnątrz, doniosły tamtejszemu trybunałowi w tajnym raporcie, ten zaś unieważnił wyniki pierwszej tury (niekorzystne dla establishmentu) i nakazał ponowne wybory od początku. Okazało się, że wraży wpływ wywierała kampania zamówiona przez… rumuńskich mainstremowych partyjniaków, którzy chcieli rozbicia głosów na prawicy, a więc pompowali jej ekstremistycznego kandydata. Ten miał rozdzielić głosy na prawicy, dać wolną drogę do startu lewicowemu kandydatowi. Problem z tym, że chłopaki przesadzili, bo ekstremalny prawicowiec tak się spodobał, że w cuglach pierwszą turę wygrał. Ale tu jak widać chodziło o to, by samemu stworzyć wątpliwości o zewnętrznym wpływie, by potem samemu się na to powołać jako powód unieważnienia wyborów. Była to więc samoobsługa i to – jak widać po ostatecznych wynikach wyborów w Rumunii – była to samoobsługa udana.
Ten wariant jak widać też był przygotowywany „na Rumuna”. To co zrobiła „Akcja-Demokracja” było powtórzeniem tego numeru. Sami tworzymy kłopot w procesie wyborczym, by potem na niego się powołać jako na argument zewnętrznego wpływu, argument odłożony na półkę i czekający na wypadek przegranej, tak, by unieważnić wybory i to – uwaga! – w drugiej turze. Trzeba się bowiem uważnie wczytać w pierwsze komunikaty NASK-u i ich relacjonowanie przez wolne media. Tam się mówi o: ingerencji z zewnątrz w proces wyborczy za pomocą wykupowania reklam i podbijania wpisów. Po drugie mówi się o tym, że dotyczy to trzech najważniejszych kandydatów, po trzecie sugeruje się, że to wszystko z Rosji. A okazuje się, że tylko pierwsze jest w miarę prawdziwe, boć to co prawda reklamy zamawia zagranica, ale czyni to za pośrednictwem i przy udziale polskich organizacji, z zamieszanych trzech kandydatów jeden jest tylko popierany, dwaj pozostali – sekowani, zaś to nie Moskwa jest tu zamieszana, ale co najwyżej Wiedeń w połączeniu z byłym węgierskim bezpieczniakiem z ekipy wywalonej przez Orbana.
Ale liczy się fakt. Już samo to może być uznane za ingerencję z zewnątrz i zakwestionowanie procesu wyborczego. Pytanie tylko – przez kogo? No, bo wybory za ważne uznaje Sąd Najwyższy na podstawie rozpatrzonych skarg i raportu PKW. A czyni to w SN kwestionowana przez uśmiechniętych sławetna Izba Kontroli Nadzwyczajnej. Ta jak kot Schrodingera – raz jest, raz jej nie ma. Jak trzeba klepnąć zwycięskie wybory koalicji 15 października, lub 13 grudnia (niepotrzebne skreślić), to Izba jest w porzo. Ale jak ma się klepać wybory, w których uśmiechnięci przegrywają, to rzeczona Izba jest nielegalnym zgromadzeniem przebierańców. Nawet dosłownie kilka dni temu minister Bodnar zakwestionował jej status w skandalicznym dla porządku państwa wywiadzie w TVP, za co kiedyś minister beknie i lepiej by się modlił, by sprawiedliwość ludu powstrzymała się na poziomie Trybunału Stanu.
Był szykowany, i ja tego nie wymyśliłem – proszę spojrzeć w przedłożenia sejmowe – jeszcze lepszy wariant. Otóż marszałek promocyjny Hołownia, zasunął do Sejmu tzw. ustawę incydentalną. Chodzi w niej o to, by zmienić reguły uznawania ważności wyborów i oddać ten akt w ręce 15 najstarszych sędziów SN. Czyli odejść od Izby Kontroli Nadzwyczajnej, o której wszyscy przecież wiemy jak z nią jest (znaczy się wiedzą uśmiechnięci) i dać to do decydowania innemu gronu. I tu wracamy do scenariusza posępnego. Mamy tysiące protestów, PKW się nie wyrabia z raportem, zaś SN z milionami protestów, mijają 30 dni, nie ma decyzji, prezydent jest nie wybrany. Hołownia przejmuje jego obowiązki i pierwsze co robi to podpisuje blokowaną dotąd przez Dudę ustawę incydentalną, starzy i doświadczeni sędziowie, co to chyba samego Stalina znali, uznają wybory za nieważne i nakazują ponowne. I powtarza się ratunkowy efekt rumuński. To nie moje bajanie, tylko czytałem to z setkę razy w wynurzeniach spekulacyjnych, zaś sam fakt uchwalenia ustawy incydentalnej przez większość sejmową jest dowodem że jest, a właściwie było, coś na rzeczy.
Sekta Misiu, sekta
Jeden skutek tej afery z ważnością wyborów jest pewny. Otóż hoduje się nową sektę, na czele której staje Giertych jako ostatnia ostoja przed popadnięciem w marazm. Robi to banda trolli od mecenasa, pytanie tylko za porozumieniem z Tuskiem, czy… przeciw niemu. Na argument, że za porozumieniem przemawia zwyczajowa technika premiera wysuwania do robienia brudnych zamętów jakichś harcowników, podczas gdy sam premier zachowuje się wręcz tonizująco, powściąga emocje, sugeruje jednak, że się zobaczy. Tak było z Niesiołowskim, Palikotem, teraz jest z Giertychem.
Wersja z robieniem tego przeciwko Tuskowi ma też pewne pokłady racjonalności. Przez swoją radykalizację stawia Tuska na pozycji niewalczącego przegrywa, podczas kiedy „argumenty” leżą na medialnym stole i trzeba ich tylko użyć. Tusk zaś się certoli z pulardą, podczas kiedy wzmagane trollami doły żądają głowy zdrajcy. Wyraźnie widać układankę pretendentów do tronu opuszczonego ewentualnie przez Tuska, który – jeżeli w ogóle – wcale nie musi odejść na swoich warunkach. Intryga piwna w wykonaniu Sikorskiego zaszkodziła na tyle Trzaskowskiemu, że z wyrafinowanych badań wynika, iż mizianie się Trzaskowskiego z prawakami ostudziło lewaków co do ochoty udania się do urn, co dało zwycięstwo Nawrockiemu, a co w rezultacie mocno osłabiło, jak dziś widać, Tuska.
Sama afera z fałszowaniem wyborów była (jest?) ewidentnym pokazaniem jak chodzą narracje u uśmiechniętych, kto jest źródłem, inspiracją, a kto tylko pudłem rezonansowym gotowych porcji przekazu.
Farma trolli Giertycha zaczęła histerię, najpierw „powoli, jak żółw ociężale”. Zaraz jednak włączyli się pożyteczni przyspieszacze, którzy – jak pisywaliśmy wyżej w części „psychologicznej” – tylko czekali na jakąś iskierkę nadziei. I poszło. Jest tu pewien rozdźwięk – internet trollowy poszedł na całego, ale media telewizyjne się powściągały. Choć z czasem, tak to jest z tzw. mediami tradycyjnymi versus internetowymi zasięgami, to treści z internetu zaczęły przeciekać do telewizorów i radiów zaprzyjaźnionych. Ale widać było jak na dłoni kto uczy pierwszych hasełek, kto wprowadza subtelne różnicowanie przekazu, kto klepie bez zrozumienia, acz z wzmożeniem i jak rośnie ta bańka.
Ona ma w efekcie jeden cel – stworzenie sekty ultrasów. Do argumentu prezydenta sutenera, wdrukowanego prymitywnym poziomem programowania neurolingwistycznego można dodać kolejne argumenty. Już nie personalne, ale systemowe. Zobaczymy to w nasileniu się postaw ekstremalnych do czasu objęcia w sierpniu stanowiska przez prezydenta Nawrockiego. Inauguracja odbędzie się – idę o zakład – w towarzystwie protestów a la niegdysiejszy KOD, że to nielegał, sutener i przebieraniec wchodzi od pałacu. I taki ma być kontekst tej całej prezydentury.
Ale to prowadzi do jednego – jeszcze większej erozji państwa. Polacy sami po świecie będą roznosić sutenerskie rewelacje o głowie państwa polskiego. Do tego dojdzie jeszcze argument nielegalności wyboru i mamy zapaść zaufania połowy głosujących Polaków do podstawowych instytucji państwa. A to jeszcze bardziej osłabia kartonowe przecież państwo nasze. A więc ci od takiego wdrukowywania pogardy w duszach swoich popleczników produkują w rezultacie stały i premedytacyjny proces osłabiania naszego państwa. A, jak to u Polaków, zaufanie to buduje się u nas bardzo mozolnie i powoli, zaś burzy – w jednej chwili. I takie taktyczne polityczne macherstwo, obliczone na wewnętrzne cele mobilizacyjne i terapeutyczne jest w efekcie długofalowe w swych odwrotnych, negatywnych skutkach.
Smuteczek
I na koniec – wszystko to, o czym tu pisałem, te rumuńskie wynalazki odłożone jak widać na półkę w oczekiwaniu na uruchomienie w razie gdyby „nie trzasło” było gotowe i jeszcze pobrzmiewa w niektórych żalach, tych co się wciąż z lekka wygadują. I widać było te gotowce, najsmutniejsze, że w wykonaniu instytucji publicznych, takich jak choć TVP czy służby. Przed ich użyciem paradoksalnie uratowała nas pani Ursula z Brukseli, która jeszcze w trakcie konferencji PKW ogłaszającej poranne wyniki – o 8:08 pogratulowała Nawrockiemu zwycięstwa. Tylko to mogło – moim zdaniem – powstrzymać Tusków od kuglowania przygotowanymi wariantami rumuńskimi.
I smutne jest właśnie to, że to nawet zamordystyczna Bruksela musi powstrzymywać polski rząd przed ochotnością drogi na skróty. Może oni tam w Unii wiedzą, że po zastosowaniu wariantu rumuńskiego powtórzone wybory odbyłyby się w Polsce już na ulicy. I zmiotłyby w jeden dzień nie Trzaskowskiego, ale wszystkich kolegów jego. A skoro Bruksela to wie, a nasi nie wiedzą, to znaczy, że to jakaś banda samobójców-zamordystów, co to się nie zawahają postawić kraj na głowie, by się utrzymać przy swej gnuśnej władzy. Wiadomo – po nas choćby POtop. I to jest najsmutniejsze – ta mitygująca ich Bruksela. Daleko żeśmy, panowie, zaszli.
Są promyki nadziei: rosnąca liczba chrztów dorosłych na całym świecie, konwersje z islamu na chrześcijaństwo, wielu młodych ludzi i rodzin, którzy zwracając się do wiary katolickiej, kładą nowy duchowy fundament dla swojego życia i którzy odbyli pielgrzymkę z Paryża do Chartres w dniu Pięćdziesiątnicy (nazywaną pars pro toto). Nasza nadzieja leży w Bogu. Zwycięstwo należy do JEZUSA CHRYSTUSA. To jest pewne i jesteśmy o tym przekonani. Ale jeszcze nie osiągnęliśmy naszego celu; jesteśmy w środku dramatu.
W tym samym czasie widzimy brzydkie oblicze chaosu i zniszczenia w wielu krajach na całym świecie, jak ostatnio widzieliśmy na ulicach Los Angeles. Rozprzestrzenianie się islamu z jednej strony, który do 2050 roku będzie stanowił większość w wielu krajach, i zaawansowany rozkład duchowy dawniej chrześcijańskich społeczeństw z drugiej, za który odpowiada polityczna i ideologiczna lewica, mają jedną wspólną cechę: odrzucenie chrześcijaństwa.
Ponad tysiąc lat po upadku Cesarstwa Rzymskiego i chaosie migracji ludów zbudowano nowy (średniowieczny) porządek, którego prawdziwym symbolem jest katedra. Najsłynniejsza z nich, Notre-Dame, spłonęła jak latarnia morska. Ale została odrestaurowana, co graniczy z cudem. Czy będzie też cud duchowy? Zwrócenie się ku chrześcijańskiemu kosmosowi, który przeciwdziała chaosowi, w którym pogrąża się wiele części świata zachodniego?
Niszczycielskie i chaotyczne siły, które manifestują się na ulicach globalnych miast, ale także subtelnie w nowych prawach, programach politycznych, rozpadzie obiektywnej prawdy i manipulacyjnych strategiach, które przekształcają społeczeństwo i rozpuszczają chrześcijański porządek wolności, mają jeden wspólny mianownik: pokonanie chrześcijaństwa!
Uderzające jest to, że siły ateistyczne, rewolucyjne i chaotyczne są politycznie lewicowe i anarchistyczne. W nieświętym sojuszu z nimi bufor islamu jest systematycznie przesuwany poprzez migrację, nawet ceniony przez lewicę, ponieważ skazuje chrześcijaństwo na zagładę. Paradoksalnie, wszystkie te siły mają wspólnego ojca: Antychrysta! Nosi wiele ubrań, które stale zmienia. Ale ma tylko jednego wroga: chrześcijaństwo, a dokładniej Kościół katolicki. Jest ojcem kłamstw, a ci, którzy za nim podążają, są jego synami, którzy podróżują po morzach, aby zdobyć ucznia, który stanie się jeszcze gorszy od nich samych.
Ta ekspansja Antychrysta jest konfrontowana ze śpiącym chrześcijaństwem, które, ogólnie rzecz biorąc, już nie istnieje. Demony kontrolują społeczeństwo i poszczególnych sprawców, takich jak napastnicy nożowi i masowi mordercy, ale także terroryści na całym świecie, którzy rozmnożyli się wykładniczo. Ta anarchistyczna przemoc wyraża się czasami w potwornych, otwartych aktach przemocy, czasami w perfidnych, sprytnie pomyślanych ideologiach, programach światopoglądowych, politykach i etyce, wszystko bez Boga. Wszechobecność kłamstw, manipulacji i propagandy jest nie do pomylenia. Wraz z nimi następuje postępująca utrata naszej, danej przez Boga wolności i inspirowanych chrześcijaństwem zasad (szacunek dla osoby i własności). Potężne przepływy finansowe i monopole danych niezbędne do transformacji świata i zainwestowane w nią kierują apokaliptycznym procesem przez stosunkowo niewiele rąk, z których każda myje drugą. Ci sami ludzie są również podżegaczami wojennymi, ponieważ dla nich wojny są sposobem na ukrycie własnych niepowodzeń i winy oraz ustanowienie nowego porządku lub zabezpieczenie własnej władzy poprzez kontrolę nad zasobami naturalnymi i bogactwem. Zawsze giną inni: użyteczni niewolnicy i oszukani, jak w epoce Korony, ale także niewinni.
Jednostka, stworzona na obraz Boga i obdarzona wolnością i nienaruszalną godnością przez Stwórcę, jest na jego łasce. Te same prawa są mu odbierane. Można tylko powiedzieć: Boże, zmiłuj się nad nami!
Ale ludzie na dawnym chrześcijańskim Zachodzie nadal tego nie zauważyli. Przyjęli już o wiele za dużo jadu węża, żeby to zauważyć. A im mniej się mówi i wierzy w diabła, tym bardziej jest się przez niego pod wpływem i kontrolą. Każdy, kto się ze mną nie zgadza w tej kwestii, nie spiera się ze mną, ale z Pismem Świętym (Objawieniem).
Wierzą, zwłaszcza młodzi wśród nich, że dobrobyt i wolność będą trwać wiecznie bez naszego wysiłku. Aby osiągnąć większą jasność umysłu, brakuje im połączenia z Bogiem. A bez tego połączenia demony, o których celowo szeroko tutaj mowa, mają łatwe życie. Czas przed ekranem i modlitwa (wiara) są odwrotnie wykładnicze dla większości naszych współczesnych. Oznacza to: te ostatnie (wiara, modlitwa i relacja z Bogiem) zmierzają do zera. To podoba się demonowi, jeśli jest do tego zdolny.
Jeśli nie zwrócimy się do Chrystusa, nie będzie nam dobrze w nowym świecie. W istocie, być może wkrótce przestaniemy istnieć. Wielu tego chce: zniknięcia narodów i tak zwanych ras. Bo poświęciliśmy nasze potomstwo „Molochowi” (aborcji) lub sami jej zapobiegliśmy na rzecz obosiecznego miecza wolności seksualnej. Nie staliśmy się szczęśliwsi, ale grozi nam rozkład i wyginięcie. A ci, którzy zajmą nasze miejsca, już ustawili się w kolejce i otwarcie krzyczą o tym na naszych ulicach, na przykład w Londynie czy Hamburgu.
Komuniści, marksiści, faszyści, relatywiści, dekonstrukcjoniści, ateiści, postmoderniści, przebudzeni ludzie, transhumaniści, kapitaliści, globaliści i tak, humaniści: oni wszyscy zbyt często stali się odmianami antychrześcijańskiego zła, które przychodzi w świetlistej formie dobroczyńcy. Demon działa jako anioł światłości, aby ludzie za nim podążali. Uwodzi zaślepionych pod pozorem dobra. Wszyscy oni są moralistami i purystami, którzy chętnie stosują przemoc i moralnie ją legitymizują, niezależnie od kwestii: klimatu lub Palestyny, aby wymienić tylko dwie. Jednostka nie ma znaczenia. Mogą zginąć lub zostać bezlitośnie skrzywdzeni za swoją własną wizję „sprawiedliwości”.
A ponieważ chrześcijaństwo chroni jednostkę i rodzinę, według nich muszą odejść, tak jak wolność w cyfrowym internecie i w politycznym „prawdziwym życiu”. Nowy porządek zostanie narzucony, najlepiej w sposób, którego nikt nie zauważy, albo dopiero wtedy, gdy będzie za późno.
Jeśli nie chcemy mieć diabła za ojca, musimy zwrócić się do Jezusa Chrystusa. To takie proste, naprawdę. To jedyny wniosek z tych prowokacyjnych uwag.
Nieżyjący już historyk idei profesor MarcinKról w wywiadzie z Przemysławem Szubartowiczem powiedział: „Po pierwsze, Kaczyński i większa część jego otoczenia, choć pewnie są wyjątki, to ludzie, którzy nie lubią Europy. Nie chodzi o Unię Europejską, ale pewną duchową wspólnotę. Nie piją wina w Toskanii, nie jedzą ostryg w Bretanii, nie znają Europy z jej atrakcjami i kulturą. Kaczyński na wakacje jeździł do Sopotu. Dla nich Europa jest obca, trudna, niezbyt sympatyczna”.
W ten oto sposób profesor Król wpisał się w manierę obrzydzania społeczeństwu przeciwnika politycznego przez wytykanie mu prawdziwych czy rzekomych uchybień w wizerunku człowieka z tak zwanego dobrego towarzystwa.
Trzeba jednak rozumieć, że podane przez Króla wyznaczniki przynależności do dobrego towarzystwa są co najmniej powierzchowne jeżeli nie prymitywne. Sowieccy enkawudziści jadali – jak się sami przechwalali – kawior chochlami co nie przeszkadzało im w gwałceniu kobiet, rabowaniu i paleniu dworów oraz niszczeniu dzieł sztuki. Natomiast zainstalowani na sowieckich tankach władcy PRL bardzo szybko odkryli w sobie arystokratyczne ciągotki. Zajmując zrabowane cudze mieszkania i odpoczywając w cudzych pałacach usiłowali imitować styl życia niedostępnych im kiedyś wyższych sfer. Łatwiej nauczyć się prawidłowo używać sztućców i polubić ostrygi niż zrozumieć na czym – przynajmniej teoretycznie- polegała rycerskość i za co otrzymywało się tytuły arystokratyczne. Nie za picie wina w Bretanii czy Toskanii i upodobanie do ostryg lecz za wierność wartościom, wspólnocie narodowej i religii.
Tymczasem Tusk и его команда nie potrafią być wierni nikomu – nawet głoszonym przez siebie „zasadom i wartościom”.
Pozwolę sobie przytoczyć tutaj wypowiedzi Trzaskowskiego w bardzo istotnych dla nas wszystkich i dla naszej polskiej wspólnoty sprawach. To z czym mamy do czynienia to wojna cywilizacyjna, wojna kulturowa. Nie jest istotne czy Trzaskowski jada ostrygi i gdzie pija wino. Ważne były jego poglądy z których część próbował w czasie kampanii prezydenckiej – brzydko to nazywając – odszczekać.
Jako przykład podaję akurat Trzaskowskiego bo jest on wielkim przegranym ostatniej potyczki wojny cywilizacyjnej lecz na jego miejsce można podstawić każdego z ich partii. To ludzie niewierni swoim poglądom, niewierni swoim koalicjantom. Wierni tylko jednemu – niepohamowanej żądzy władzy i przywilejów.
A oto zebrane wypowiedzi Trzaskowskiego:
„Jestem za prawem do aborcji do 12. tygodnia ciąży. To musi być decyzja kobiety”— 28.05.2025. ( tu jest przynajmniej konsekwentny, dobrze, że nie postuluje praktykowanej w Oleśnicy aborcji na żądanie wykonywanej niezależnie od stopnia zaawansowania ciąży)
„Bardzo bym chciał być pierwszym prezydentem Warszawy, który mógłby udzielić ślubu parze homoseksualnej 29.05.2018
„Musimy być gotowi na przyjęcie migrantów z Afryki — 13.12.2023 ( tej wypowiedzi licząc zapewne na krótką pamięć obywateli konsekwentnie zaprzeczał)
„Nie ma w Warszawie miejsca na manifestowanie nienawiści. Dlatego wydałem zakaz zgromadzenia planowanego na 16 grudnia”— 14.12.2023 (jedyny komentarz jaki się nasuwa to: „myśmy wszystko zapomnieli”, a jakby ktoś i to zapomniał- pochodzący z „Wesela” Wyspiańskiego)
„Z całego serca z zadowoleniem przyjmujemy wniosek Komisji Europejskiej dotyczący Europejskiego Zielonego Ładu i w pełni popieramy ambicje, aby Europa do 2050 r. stała się pierwszym na świecie kontynentem neutralnym dla klimatu” — 12.02.2020 ( jak Trzaskowski stwierdził przed wyborami „zielonego ładu nie ma”)
“Unia Europejska to nasze bezpieczeństwo”— 21.03.2025
„Ja uważam, że [Centralny Port Komunikacyjny] to jest gigantomania przy tym, że będziemy mieli za dwa lata lotnisko w Berlinie….”— 30.05.2018
To nie były przypadkowe słowa. To były świadome deklaracje. Fakt zaprzeczania im budzi niepokój koalicjantów bardziej konsekwentnych w planach zrealizowania swojej agendy. Nie wiedzą i nie rozumieją tej zdrady głoszonych kiedyś wspólnych ideałów. Nie widzą tego, że wojna cywilizacyjna będzie teraz prowadzona przez różnych harcowników takich jak kiedyś profesor Król. Będą oni wytykać przeciwnikowi politycznemu zły fason garnituru tak jak kiedyś wytykali Pani Marii Kaczyńskiej używanie w podróży plastikowej siatki. Będą krytykować zachowanie (swoją drogą pełne uroku ) małego dziecka prezydenckiej pary jakby od tego zależał pokój na świecie. Będą się rozwodzić nad bukietem win i smakiem ostryg.
Będą chcieli żebyśmy zapomnieli o sprawach najważniejszych. O demoralizowaniu dzieci przez wcielanie w życie wytycznych WHO dotyczących tak zwanego zdrowia reprodukcyjnego. O zagrożeniu przejęciem polskich lasów przez ich złodziejską prywatyzację czy reprywatyzację analogiczną do tego co działo się z nieruchomościami w dużych miastach.
O blokowaniu rozwoju gospodarczego kraju w dziedzinach zagrażających gospodarce sąsiadów. O wprowadzeniu euro jako waluty co zaowocuje nieuchronnym skokiem cen. Wreszcie o siłowym forsowaniu „ zielonego ładu” z jego utopijnymi celami . Zakaz wjazdu do miast bardziej starych ( czytaj tańszych) samochodów xx wyklucza ludzi mniej zamożnych. Dotowanie zakupu elektryków niebezpiecznych, niewygodnych w użyciu i bardziej niebezpiecznych dla środowiska niż poczciwe stare samochody z silnikiem Diesla czy silnikiem benzynowym.
Nie bez przyczyny wiele wspólnot mieszkaniowych zabrania wjeżdżania elektrykami do podziemnego garażu a przewoźnicy odmawiają im wstępu na promy. Palący się elektryk musi być gaszony w specjalnym kontenerze, gaszenie trwa kilkanaście godzin, a pożar elektryka wytwarza wielokrotnie więcej spalin niż pożar samochodu z tradycyjnym napędem.
Najistotniejszy jest jednak planowany przez koalicję 13 grudnia zamach na wolność słowa poprzez wprowadzenie ustawy o mowie nienawiści. Tej czy podobnej ustawy nowy prezydent z pewnością nie podpisze.
Rząd Tuska powinien upaść. Wiedzą to już koalicjanci i po cichu szukają nowych umów. Nie wiadomo jednak jakie jeszcze kroki podejmie ten mały dyktatusek.
W najbliższą sobotę w Warszawie odbędzie się sodomska parada, której uczestnicy planują przejść trasą prowadzącą bezpośrednio obok figury Chrystusa „Sursum Corda” przy Krakowskim Przedmieściu. To miejsce, gdzie widzimy naszego Pana niosącego krzyż za nasze grzechy. Przejście sodomskiej manifestacji w tym właśnie miejscu niesie ze sobą szczególnie dotkliwy wymiar duchowy. Dlatego chcemy odpowiedzieć na to publiczne zgorszenie publicznym aktem modlitewnego zadośćuczynienia. Anno, piszę do Ciebie z serdecznym, a zarazem bolesnym zaproszeniem do wspólnej modlitwy wynagradzającej Panu naszemu, Jezusowi Chrystusowi. Jak co roku, chcieliśmy zorganizować nasz akt zadośćuczynienia przed Bazyliką św. Krzyża podczas sodomskiej propagandy na ulicach Warszawy. Tymczasem miasto oświadczyło, że na trasie „parady” nie mogą odbywać się żadne konkurencyjne zgromadzenia. Jest to zrozumiałe z prawnego punktu widzenia, chociaż po raz pierwszy marsz ten zboczył ze swojej zwyczajowej trasy, aby przejść w obraźliwy sposób przed Królem Królów – Panem Jezusem niosącym swój krzyż.
—————– Niestety, proboszcz kościoła św. Krzyża w Warszawie również odmówił nam zgody na pokojową, publiczną modlitwę pokutną na schodach bazyliki przy Krakowskim Przedmieściu. Jego propozycje wprawiły nas w osłupienie i zgorszyły. Nie mogliśmy sobie wyobrazić, że zaproponuje on otwarcie drzwi kościoła dla uczestników tej grzesznej manifestacji, rozdanie im butelek z wodą, a nawet rozważenie pomysłu, aby uczestnicy manifestacji mogli bezkarnie zbezcześcić słynny wizerunek Pana Jezusa „Sursum Corda”. Dlatego, mimo przeszkód, zorganizowaliśmy modlitwę różańcową wynagradzającą, która odbędzie się dzień po wspomnianej manifestacji – w niedzielę, 15 czerwca o godzinie 17:00, przy figurze Pana Jezusa „Sursum Corda” (Krakowskie Przedmieście 3, Warszawa).
Anno, jeśli nie możesz przyjść osobiście, bardzo proszę – przekaż to zaproszenie swoim bliskim, znajomym i tym, którym nie jest obojętna cześć należna naszemu Zbawicielowi.
Nawet jedno udostępnienie może sprawić, że ktoś inny weźmie udział w tej modlitwie i dołączy do duchowego dzieła wynagrodzenia. Wierzę, że Pan Jezus patrzy na nasze serca i przyjmuje każdy akt miłości i oddania jako wynagrodzenie – za grzechy nasze i świata obrażające Jego Najświętsze Serce. Wierzę, że Pan Jezus patrzy na nasze serca i wynagradza każdy akt miłości i oddania – zwłaszcza wtedy, gdy staje się to trudne i niewygodne. Z modlitwą i serdecznością, Maciej Maleszyk Polska Katolicka, nie laicka PS. Jeśli nie możesz być obecny fizycznie, zachęcam Cię także do duchowego włączenia się w tej samej godzinie – pomódl się różańcem tam, gdzie będziesz. Bóg widzi każdą intencję i każde serce.
14 czerwca 2017 r. zmarł w wieku 95 lat w Gryficach w zachodniopomorskim mjr Andrzej Kiszka, ps. “Dąb”, żołnierz Armii Krajowej i Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Na mocy amnestii z 1947 r. ujawnił się, ale zagrożony aresztowaniem powrócił do walki z czerwonymi okupantami Polski, którą kontynuował przez następne 15 lat – do grudnia 1961 r. Wtedy, na skutek zdrady, został zatrzymany przez milicję w bunkrze, w którym się ukrywał. Komuniści skazali go na dożywocie, zamienione ostatecznie na 15 lat więzienia.
Andrzej Kiszka, ps. “Dąb” / Wikipedia CC BY-SA 4,0 Przemo9051
Co musisz wiedzieć?
Andrzej Kiszka był żołnierzem Armii Krajowej, Batalionów Chłopskich i Narodowego Zjednoczenia Wojskowego.
Ujawnił się po ogłoszeniu “amnestii” w 1947 roku, ale zagrożony aresztowaniem wrócił do podziemia.
W małej ziemiance w okolicach Biłgoraja ukrywał się do do 1961 roku, kiedy wpadł w wyniku zdrady.
Ujęcie Kiszki nastąpiło 30 grudnia 1961 r., po kilkugodzinnym przeczesywaniu okolic wsi Ciosmy koło Huty Krzeszowskiej (powiat Biłgoraj). Komunistyczna grupa operacyjna miała informacje od agenta, który wskazał miejsce przebywania żołnierza. Kapusiem okazał się krewny “Dęba” – mimo wcześniejszej odmowy współpracy został złamany przez SB.
Kiszka słysząc, jak rozkopywany jest śnieg przy wejściu do bunkra, nie stawiał oporu. Zorientowawszy się w sytuacji, nie próbował się bronić, mimo dużego arsenału broni, który zgromadził. “Dąb” pozwolił się wyciągnąć ze schronu. Przewieziono go na posterunek milicji w Biłgoraju, a stamtąd do Komedy Wojewódzkiej MO w Lublinie.
Rozmawiał sam ze sobą
Leśny schron, który zbudował dzięki pomocy dwóch znajomych, znajdował się na stoku niewielkiego wzniesienia. Szeroka na półtora metra ziemianka miała dwa metry wysokości i trzy metry długości. Zamaskowano ją mchem i posadzonymi świerkami. Wnętrze oświetlała lampa naftowa.
Umeblowanie stanowiły łóżko i półki. Z żelaznej beczki zrobiono ubikację. Nie zapomniano o otworach dostarczających powietrze.
Kiszka ukrywał się tu przez 9 lat, od końca 1952 r. Sam ze sobą grał w karty i sam ze sobą rozmawiał. Z biegiem czasu „rozmowy” coraz częściej ograniczały się do grzecznościowych zwrotów: „Dzień dobry”, „Dobranoc”, „Smacznego”, „Zdrowie”. Jedną zimę „przegadał” z myszą, którą wpadła do słoika.
– Nie było tak, że on tej „nory” nigdy nie opuszczał. W okresie, kiedy się ukrywał, był nawet u dentysty. Nikt nie poznał, że Kiszka to ktoś z „innego świata”. On starał się nie wyróżniać wyglądem, nie zapuszczał brody ani długich włosów- mówił Roman Sokal, regionalista, były burmistrz Biłgoraja.
Zimą Kiszka rzadko wychodził z kryjówki – nie chciał zostawiać śladów na śniegu. Przetrwać pomagali mu zaufani ludzie, głównie brat, który przynosił mu żywność.
– Na zimę miałem zapasy: ziemniaki, trochę makaronu, suchy chleb. Tłuszcz był z upolowanych koziołków, mięso było ugotowane i zalane smalcem. (…) Gotowałem dwa razy dziennie na maszynce spirytusowej, na okres zimy miałem 40 litrów tego paliwa. (…) Wiosną i latem byłem panem swoich lasów. To one mnie ratowały- opowiadał „Tygodnikowi Nadwiślańskiemu”.
– Uderza to, z jaką skrupulatnością zorganizował sobie to życie- podkreślał Roman Sokal.
– W tak ekstremalnej sytuacji, w warunkach odosobnienia i sfingowanej rzeczywistości poradził sobie w sposób świadczący o niezwykłej odporności psychicznej. Pewnie miał świadomość, że prędzej czy później go znajdą, a jednak zachował człowieczeństwo, nie zdegenerował się, godnie przeżywał ten czas.
U “Ojca Jana” i “Wołyniaka”
Andrzej Kiszka urodził się w 1921 r. we wsi Maziarnia, ówczesnego powiatu biłgorajskiego. Rodzice, Anna i Jan, gospodarowali na pięciu hektarach. Miał czworo rodzeństwa.
Młody Andrzej sezonowo pracował jako robotnik leśny. Walkę z okupantami rozpoczął w 1941 r. wstępując do Batalionów Chłopskich. W 1942 r. złożył przysięgę na ręce Stanisława Bednarskiego, komendanta placówki Armii Krajowej w Hucie Krzeszowskiej. Kiedy rok później AK scaliła się z Narodową Organizacją Wojskową, służył w oddziale Franciszka Przysiężniaka „Ojca Jana”.
Na rozkaz dowództwa latem 1944 r. wstąpił do nowotworzonego posterunku Milicji Obywatelskiej w Hucie Krzeszowskiej. Dzięki temu przekazywał podziemiu informacje o planowanych akcjach Sowietów i aparatu bezpieczeństwa.
W listopadzie 1944 r., sam zagrożony wywózką na Sybir, wrócił do lasu. Zaciągnął się do oddziału NZW kpt. Józefa Zadzierskiego „Wołyniaka”, który tragicznie zginął w grudniu 1946 r.
Pułapka amnestii
Po ogłoszeniu amnestii w lutym 1947 r. Andrzej Kiszka (konspiracyjne pseudonimy: „Leszczyna”, „Dąb”, „Bogucki”) ujawnił się i wrócił na gospodarstwo rodziców. Wkrótce okazało się, że również w jego przypadku komunistyczna akcja ujawnieniowa była pułapką. Bezpieka zadecydowała o aresztowaniu Kiszki.
Funkcjonariusze UB z Biłgoraja urządzili zasadzkę we wsi Maziarnia koło Huty Krzeszowskiej. „Dąb” okazał się sprytniejszy, uciekł mimo ostrzału. Nie miał wyjścia – musiał wrócić do konspiracji.
Jesienią 1949 r. trafił do grupy Adama Kusza, „Garbatego”, który pochodził z Sierakowa niedaleko Maziarni i był kolegą Kiszki. Oddział operował na styku obecnego Podkarpacia i Lubelszczyzny.
– Mieliśmy bunkry w lasach, różne kryjówki, bo wciąż nas tropiono – wspominał Kiszka – Nie było się już jak bić. Tylko czasem porządek zrobiliśmy z pepeerowcami dając im w tyłek, albo z takimi co donosili. Bo donosicielstwo stawało się częstsze, a komuniści za byle co zamykali w więzieniu. Ludzie byli nam przychylni, ale już się bali.
Nieliczny już, kilkunastoosobowy oddział „Garbatego” komuniści rozbili w sierpniu 1950 r. W kompleksie leśnym pod Janowem Lubelskim przeprowadzono wielką obławę, na którą przywieziono ciężarówkami z Rzeszowa pododdziały KBW. Zginął wtedy m.in. Adam Kusz. Wśród kilku jego partyzantów, którzy wydostali się z okrążenia, był Andrzej Kiszka.
– Stanąłem w gęstych świerkach. Uratowało nas to, że tam, gdzie świerki rosły gęsto, żołnierze nie szli tyralierą, tylko gęsiego. I mnie ominęli.- opowiadał po latach na łamach „Focusa”.
Pomimo ograniczonych już możliwości działania, wspólnie z niedobitkami grup partyzanckich, próbował kontynuować walkę przeciwko narzuconemu Polsce reżimowi. Po śmierci swoich współtowarzyszy ukrywał się sam we wspomnianym bunkrze.
Jesienią 1954 r. udał się wraz z obstawą do Jana Łukasika, lokalnego sekretarza PZPR, mieszkającego w wiosce Rataj Ordynacki.
– Miałem zamiar wymierzyć mu karę chłosty i ostrzec go, by zaprzestał wydawać UB żołnierzy podziemia. Spał, gdy wszedłem sięgnął po pistolet, który miał pod poduszką. Ja byłem szybszy – ratując swe życie, oddałem celny strzał – tłumaczył Kiszka w 2007 r. – Według obowiązującego dzisiaj prawa, gdyby on mnie zabił, byłaby to zbrodnia komunistyczna, a skoro ja do niego strzelałem, to zostałem >>bandytą<<. Na nic zdały się zeznania świadków.
III RP: radość i upokorzenie
Komuniści ścigali Kiszkę listami gończymi. W końcu dopadli go 30 grudnia 1961 r.
– Wiadomość o schwytaniu partyzanta lotem błyskawicy rozeszła się wśród okolicznych mieszkańców. Pusty już bunkier był oblegany przez tłumy ciekawskich. Każdy chciał wejść do środka, i zobaczyć na własne oczy kryjówkę człowieka, o którym krążyły legendy. Po kilku dniach wzgórze było stratowane.- pisał dziennikarz Krzysztof Kąkolewski.
W akcie oskarżenia zarzucono Kiszce, że od 1947 do 1961 r. w kilku powiatach województwa rzeszowskiego “wraz z innymi osobami brał udział w związku mającym na celu gromadzenie broni oraz dokonywanie napadów rabunkowych i zabójstw”. Prokurator żądał kary śmierci. Sąd Wojewódzki w Lublinie skazał Kiszkę na dożywocie. Później Sąd Najwyższy zmniejszył karę do 15 lat.
Na wolność – warunkowo – wyszedł w 1971 r., po niespełna 10 latach spędzonych w więzieniu w Potulicach (większą część kary odbył w Strzelcach Opolskich). Na krótko wrócił do Maziarni, po czym wyjechał aż pod Szczecin i tam się osiedlił.
Kiszka ożenił się z wdową po swoim młodszym bracie. Był bardzo ostrożny, nawet sąsiadów nie wtajemniczał w swoje życie. Cieszył się z tego, że dożył wolnej Polski. Nie krył wzruszenia odbierając przyznany mu przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego w 2007 r. Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. W 2016 r. otrzymał awans na majora. III RP jednak także upokorzyła go. Co prawda wyrok, który wydano na niego w PRL-u, w 1998 r. został unieważniony, ale tylko częściowo.
Pełna rehabilitacja Andrzeja Kiszki nastąpiła dopiero w 2018 r. – kilkanaście miesięcy po jego śmierci. Decyzją ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza Andrzej Kiszka, ps. “Dąb”, “Leszczyna”, „Bogucki”, został – również pośmiertnie – mianowany na stopień podpułkownika. Nieco wcześniej, w miejscu dawnego bunkra postawiono pamiątkowy głaz, krzyż i tablicę.
Spoczął na Cmentarzu Komunalnym w Rogowie, parafia Radowo Małe w zachodniopomorskim.
Pakt imigracyjny ustalony przez UE wejdzie w życie już za rok. Już teraz jesteśmy nękani nielegalnymi przerzutami przez Niemców cudzoziemców do Polski. Rząd na to nie reaguje.
Mami się Polaków, że unijny pakt emigracyjny nie będzie obowiązywał Polski, bo udzieliliśmy pomocy wojennym uchodźcom z Ukrainy. Nic bardziej mylnego. Prawo nie działa wstecz, a wojenna emigracja Ukraińców miała miejsce jeszcze przed uchwaleniem paktu. Władze Unii mówią wyraźnie, że nie zostaniemy z paktu zwolnieni. Gdyby nawet tak było, to po co nasze władze budują masowo na terenie całej Polski centra integracji cudzoziemców?
Podczas wyborów parlamentarnych w 2023r. PiS wprowadził referendum, w którym jedno z pytań dotyczyło właśnie imigracji. Referendum poniosło fiasko, bo Donald Tusk uroczyście na wiecu wyborczym to referendum unieważnił. Ludzie w jakimś amoku nie brali kartki referendalnej, uważając ją „za obciach”.
Mami się nas, że jeszcze za rządów PiS do Polski wjeżdżało dużo imigrantów. Prawda jest taka: Przyjeżdżali do nas emigranci sprawdzeni, mający pozwolenie na pracę. Po ustaniu kontraktu, mieli nas opuścić.
Znaleźliśmy się w kleszczach zagrożonych granic. Na naszej wschodniej granicy trwa od kilku lat wojna hybrydowa Rosji i Białorusi z Polską. Setki nielegalnych imigrantów są podrzucane pod wschodnią granicę i tam starają się nielegalnie przedostać do Polski, a potem do Niemiec. Dlatego powstała zapora graniczna wybudowana jeszcze przez poprzedni rząd, a bezrozumnie atakowana przez ówczesną opozycję.
Teraz sytuacja uległa zmianie i Tusk wprowadził Tarczę Wschód. Przyjechał na tereny graniczne i rozłożył ręce nad zaporą. Wszystko to mogłoby być śmieszne, gdyby nie prowadziło do tragedii, z jaką przyjdzie nam się borykać już wkrótce.
Obecnie niebezpieczna stała się zachodnia granica. Tam swobodnie trwa przerzut imigrantów z Niemiec do Polski. Podobno tak się dzieje w ramach paktu dublińskiego, który zakłada, że imigrant będzie cofany do kraju z którego uciekł. Grupki wwożonych do nas obcokrajowców nie mają żadnych dokumentów i nikt nie może ich zweryfikować z jakiego kraju do nas przyszli. Niemcy na swojej granicy prowadzą kontrolę pojazdów wjeżdżających do nich, natomiast po naszej stronie, nikt nikogo nie kontroluje. W wyniku tego przy całkowitej bierności naszych władz policyjne niemieckie auta jeżdżą po całej Polsce. Według niemieckich danych tą drogą przerzucili do nas już 12 tys. Afgańczyków, Syryjczyków i Irakijczyków. Co się z nimi dzieje, nie wiadomo.
Przy bierności naszych władz Polacy wzięli sprawy w swoje ręce. Powstał Ruch Obrony Granic pod przewodnictwem Roberta Bąkiewicza, który urządza protesty na przejściach granicznych. Rozlały się one zresztą na cały kraj. Ludzie sprzeciwiają się powstawaniu na swoich terenach centrów integracji cudzoziemców. Dochodzi do burzliwych posiedzeń w radach miejskich.
Władze miast rządzonych przez PO stawiają opór. Bywało nawet tak, że wzywano policję lub straż miejską, stosowano środki przymusu, aby kogoś siłowo wyprowadzić z sali. Ludzie się jednak nie poddają i żądają zaprzestania budowy CIC. Samorządy są szantażowane – albo wyrazicie poparcie dla budowy centrów, albo będziecie mieli odcięcie od finansowania. Protest mieszkańców trwa jednak nadal. Chcą referendum w sprawie odwołania dotychczasowych władz miasta.
Ludzie mówią zdecydowane NIE dla nielegalnej imigracji. Dlaczego mamy ponosić fatalne skutki za nieodpowiedzialną politykę ówczesnej kanclerz Niemiec Angeli Merkel, która z otwartymi ramionami zapraszała imigrantów do siebie, licząc na tanią siłę roboczą. Gdy po latach okazało się, że większość sprowadzonych imigrantów nie chce pracować, żyje na garnuszku państwa i dokonuje zamachów, biegając z nożami w ręku, imigranci stali się zbędni i inne kraje (najbardziej Polska) powinny się nimi zająć.
Jak nie radzą sobie z imigrantami Niemcy i Francja?
Według Federalnego Urzędu Statystycznego w Niemczech jest dziś 83,5 mln mieszkańców, z czego 14,1 to obcokrajowcy, a 31 mln – osoby ubiegające się o azyl. Odsetek obcokrajowców wynosi nieco ponad 17 proc. . Liczba przestępstw w tych szeregach ciągle rośnie. Najczęściej ciężkich przestępstw dokonują Afgańczycy, podobnie jak Syryjczycy czy Irakijczycy.
W maju br.r. w Nadrenii Północnej-Westfalii została zamordowana Polka 41-letnia kobieta, która pracowała w sklepie z odzieżą. Zabił ją na zapleczu jej podwładny Afgańczyk. Był to chyba mord rabunkowy. W listopadzie ub. r. w Hochdorf w Badenii Wirtembergii 25-letni Afgańczyk wbił 56- letniemu mężczyźnie nóż w serce, bo „się nudził i był sfrustrowany”. Inny mężczyzna został zadźgany nożem gdy uprawiał jogging. W maju 2024r. zginął policjant, a sześć osób zostało rannych w ataku nożownika na rynku Mannheimie. Sprawca przybył do Niemiec w 2013r. W styczniu br.r. 29-letni Afgańczyk zabił mężczyznę i dwuletnie dziecko podczas ataku nożem na grupę przedszkolaków w Aschaffenburgu.
Obcokrajowcy atakujący nożami to muzułmanie, którzy popełniają przestępstwa mające podłoże honorowe, inni mówią, że zabójstwa są wynikiem traumy uciekających przed wojną i represjami.
O tym, kim są afgańscy uchodźcy mówił w wywiadzie dla „Die Welt” Marcel Luthe z Towarzystwa Niemiecko-Afgańskiego. „Wielu Afgańczyków, których witamy w Niemczech z otwartymi ramionami jako uchodźców, to przestępcy, kryminaliści. Dlatego uciekają. Szacuję, że odsetek Afgańczyków popełniających w Niemczech przestępstwa znacznie przekracza 50 proc. . Tak więc w zasadzie pomagamy im uniknąć kary w ich kraju ojczystym. To trudna prawda: w Niemczech ukrywamy morderców i gwałcicieli oraz hojnie ich wspieramy”.
Były minister zdrowia Karl Lauterbach stwierdził, że „30proc. uchodźców przybywających do Niemiec jest chorych psychicznie”. Oto co nas czeka, gdy tacy ludzie przybędą do Polski. Nie mniej przerażające wieści dochodzą do nas z Francji, która od wielu lat boryka się z exodusem muzułmanów.
Bardzo ciekawe świadectwo, jak wygląda ta sytuacja we Francji daje Jaqueline, Francuzka o polskich korzeniach, która uciekła ze swojej ojczyzny do Polski.
Mówi, że „Polska to ostatni bastion bezpieczeństwa w Europie, a może nawet na świecie. Wszyscy, którzy twierdzą, że przymusowa relokacja migrantów obcych kulturowo to żaden problem, nie wiedzą, co mówią. Nie rozumieją, z czym mają do czynienia. To jest bomba z opóźnionym zapłonem”.
Jaqueline wychowywała się w społeczności muzułmańskiej tak jak większość Francuzów. Znała ich język, bawiła się jako dziecko z arabskimi dziećmi, nawet brała udział w ich modlitwach. Jednak cały czas czuła zagrożenie. Jej przyjaciółce muzułmanie odcięli ucho, bo była biała. Wokół były narkotyki, przestępczość. Skończyła studia we Francji. Dużo podróżowała. Wielokulturowość ją fascynowała.
W końcu zrozumiała, że muzułmanie nienawidzą białych i wiedzą, że muszą im narzucać swoją kulturę i wartości. Wstrząsnął nią Koran, w którym co najmniej109 wersów wzywa muzułmanów do prowadzenia wojny z niewiernymi. Mają narzucić światu rządy oparte na zasadach islamu. „I zabijajcie ich, gdziekolwiek ich spotkacie, i wypędzajcie ich, skąd oni was wypędzili. Niewiara jest gorsza niż zabicie. (…) I zwalczajcie ich, aż ustanie niewiara i religia będzie należeć do Allaha”.
We Francji muzułmanie dążą, aby prawo szariatu obowiązywało wszędzie. Chcą narzucić chrześcijanom jak mają żyć, tak jest wszędzie, gdzie istnieje duża społeczność muzułmańska.
Pewnego dnia Jaqeline przeżyła dramat: „Wyszłam ze sklepu. Miałam na sobie spodnie i koszulkę z krótkim rękawem. I wtedy rzucił się na mnie muzułmanin z nożem. Przyłożył mi nóż do gardła, wrzeszczał, że jestem kur…ą, że nie przestrzegam szariatu, krzyczał: Allah Akbar”. Na szczęście udało jej się uciec, ale trauma została.
W listopadzie 2015r. w Paryżu doszło do ataków terrorystycznych. Zginęło 130 osób, ponad 300 zostało rannych. Tego dnia muzułmanie radośnie świętowali, wychodzili na ulice w odświętnych strojach. .Jaquelin pyta: Czy tego chcecie w Polsce?
Jeśli Ukrainiec w wieku senioralnym zamieszka w Polsce, ZUS będzie ma obowiązek wypłacać mu różnicę między emeryturą pobieraną z Ukrainy a minimalną polską. Minimalna emerytura ukraińska wynosi obecnie od 2725 do 3370 hrywien (od ok. 260 do 320 zł). Oznacza to dopłatę rzędu ponad 1,5 tys. zł miesięcznie.
Polska stanie się senioralnym eldorado dla naszych sąsiadów zza wschodniej granicy
W grudniu 2024 r. ponad 20 tys. cudzoziemców otrzymało emerytury i renty z ZUS, na łączną sumę ok. 27,6 mln zł (jest to pula miesięczna). W analogicznym okresie 2023 r. świadczenia te wypłacano 15,3 tys. osób (21,5 mln zł), a w 2022 r. – 12,2 tys. osób (16,5 mln zł). Wychodzi na to, że co roku ZUS wydaje z tego tytułu co najmniej o 5 mln zł więcej – czytamy w “Dzienniku Gazecie Prawnej”.
Według gazety eksperci wieszczą, że zjawisko będzie narastać, a za 10-20 lat Polska stanie się senioralnym eldorado dla naszych sąsiadów zza wschodniej granicy.
Jak podaje “DGP” zasadniczo cudzoziemcy wykonujący u nas aktywność zawodową podlegają z tego tytułu ubezpieczeniom społecznym i zdrowotnemu. Na 31 grudnia 2024 r. było to ok. 1,2 mln obcokrajowców zgłoszonych do ubezpieczeń emerytalnych i rentowych. Najliczniejszą nację podlegającą u nas ubezpieczeniom społecznym stanowią Ukraińcy 787,5 tys., a także Białorusini 134,9 tys. i Gruzini 25,7 tys. (dane na koniec 2024 r.).
ZUS będzie musiał dopłacać do ukraińskich emerytur
Cytowany przez dziennik dr Marcin Krajewski z Uniwersytetu Łódzkiego (Centrum Nietypowych Stosunków Zatrudnienia) ocenił, że od 2015 r. statystyki Zakładu Ubezpieczeń Społecznych pokazują rosnącą liczbę osób ubezpieczonych pochodzenia ukraińskiego czy białoruskiego, a agresja Rosji na Ukrainę przyspieszyła ten proces. Na koniec 2023 r. niemal 7 proc. ubezpieczonych posiadało obywatelstwo inne niż polskie, a ok. 5 proc. przychodów FUS pochodziło z ich składek.
“Jeśli Ukrainiec w wieku senioralnym zamieszka w Polsce, to często ZUS będzie miał obowiązek wypłacać mu różnicę między emeryturą pobieraną z Ukrainy a minimalną polską” – tłumaczy dr Marcin Krajewski.
Według eksperta takie wyrównania to niebagatelne kwoty.
Minimalna emerytura ukraińska wynosi obecnie od 2725 do 3370 hrywien (od ok. 260 do 320 zł). Oznacza to dopłatę rzędu ponad 1,5 tys. zł miesięcznie.
Według cytowanej przez dziennik Katarzyny Kalaty z Kancelarii Kalata postępująca liczba cudzoziemców zatrudnionych w Polsce, którzy regularnie odprowadzają składki do ZUS, oznacza, że w przyszłości będą ubiegać się o swoje świadczenia.
Zdaniem Andrzeja Radzisława, radcy prawnego w Kancelarii Goźlińska, Petryk i Wspólnicy, przyczyni się do tego również liberalizm naszych przepisów emerytalnych, działających wg zasady: za opłacaną “dziś” składkę (choćby jedną) “jutro” ma być emerytura. Według eksperta nie wymagają one uzbierania minimalnego stażu zapewniającego emeryturę, a powinny go zastrzec na poziomie co najmniej 10 lat.
[Państwo, które od dziesięcioleci ma ogromną liczbę bomb jądrowych – walczy podstępnie z innym, dalekim, uznanym za “wroga”, który nie ma ich ani jednej. md]
Izrael zaatakował Iran z deklarowanym celem zniszczenia jego programu nuklearnego. Ale za fasadą rozbrojenia kryje się dalekosiężny plan strategiczny: zmiana reżimu w Teheranie. W tej konfrontacji może być tylko jeden zwycięzca.
Operacja „Odwaga Lwa”: prewencyjny atak Izraela
Premier Izraela Benjamin Netanjahu oficjalnie ogłosił rozpoczęcie operacji Lion’s Courage. Celem jest zniszczenie infrastruktury wzbogacania uranu i produkcji broni w Iranie. Według Netanjahu i jego przywódców wojskowych operacja ma potrwać kilka tygodni.
Centralnym elementem ataku było celowe zabójstwo wysoko postawionych irańskich wojskowych i urzędników obronnych zaangażowanych w program nuklearny. Izrael powołuje się na rzekomo nowe informacje wywiadowcze, że Teheran jest na skraju wdrożenia programu broni nuklearnej. Co ciekawe, atak nastąpił w momencie, gdy USA wciąż próbują prowadzić negocjacje dyplomatyczne z Iranem w sprawie wzbogacania uranu i gwarancji bezpieczeństwa.
Wstępne informacje wskazują, że Izrael nie tylko zaatakował struktury dowodzenia, ale także zbombardował instalacje obronne, centra łączności, zakłady wzbogacania uranu w Natanz i Firdos, fabryki rakiet w Parchin i bazę rakiet balistycznych w Piranshahr.
Iran jako swój najgorszy wróg
Przez wiele miesięcy Iran pozycjonował się jako państwo progowe w zakresie broni jądrowej. Chociaż wzbogacanie uranu do celów cywilnych jest dozwolone na mocy Traktatu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (NPT), rozwój broni jądrowej nie jest dozwolony. Jednak wzbogacając uran do 60% — znacznie powyżej poziomu cywilnego — Teheran stał się technicznie zdolny do produkcji materiałów o jakości broni (ponad 90%) w ciągu kilku dni. Jest to możliwe między innymi dzięki wysoce wydajnym kaskadom wirówek IR-6 w Firdos.
W ciągu ostatniej dekady irański przemysł zbrojeniowy opracował technologie niezbędne do produkcji funkcjonujących głowic bojowych, w tym osłon termicznych do hipersonicznego powrotu w atmosferę.
Tym, co do tej pory powstrzymało Iran, była fatwa ajatollaha Chameneiego, uznająca broń jądrową za niedopuszczalną w świetle prawa islamskiego. Jednak oświadczenia irańskich urzędników sugerują, że ta bariera religijna mogłaby zostać zniesiona w przypadku egzystencjalnego zagrożenia ze strony Izraela.
Innymi słowy, Iran skutecznie wykreował swoją pozycję jako państwo dysponujące potencjałem niemal nuklearnym – a jest to rzeczywistość, której Izrael nie będzie tolerował.
Logika eskalacji
Atak Izraela stawia Iran w niebezpiecznej rzeczywistości: wykorzystaj to albo strać . Albo Teheran przekształci swoje możliwości techniczne w wykonalną broń — albo Izrael systematycznie zniszczy wszystkie niezbędne komponenty.
Iran zagroził wycofaniem się z NPT w przypadku ataku. Niezrobienie tego teraz byłoby postrzegane jako słabość i kapitulacja — i mogłoby zostać wykorzystane jako dźwignia do zmiany reżimu.
Kluczowe pytanie: Czy ataki Izraela wystarczyły, aby znacząco osłabić Iran? Czy też po prostu wymusiły odwrót, kupując czas na nową konfrontację?
Dla Izraela chodzi o zmuszenie Iranu do otwartego zobowiązania się do zbudowania bomby. To sprowadziłoby USA i Europę, które dotychczas zachowywały rezerwę dyplomatyczną, na stronę Izraela pod względem militarnym. Wielka Brytania, Francja i Niemcy jednoznacznie oświadczyły, że Iran nigdy nie może stać się mocarstwem nuklearnym.
Strategiczne kalkulacje: Zniszczenie poprzez wyniszczenie
Izrael wie, że jego głęboko ukryte obiekty wzbogacania są praktycznie niemożliwe do zniszczenia za pomocą konwencjonalnych ataków. Kluczem jest eliminacja ludzi i struktur — poprzez ścięcie głów kluczowemu personelowi, zniszczenie łańcuchów dostaw i ukierunkowany sabotaż.
Celem jest zniszczenie irańskiego programu nuklearnego, zanim będzie mógł działać jako spójna jednostka organizacyjna. Tydzień później Iran mógłby mieć funkcjonującą strukturę nuklearną, z redundancją i samoobroną. Izrael ledwo zapobiegł temu rozwojowi sytuacji – na razie.
Teheran musi teraz przegrupować się technicznie i politycznie. Ale czas to luksus, na który Izrael odmawia pozwolenia.
„True Promise 3” – ostatnia opcja czy finałowy akt?
Iran obiecał masowy odwet — przeciwko Izraelowi i każdemu państwu, które popiera jego ataki. Jednak jeśli ta odpowiedź się nie zmaterializuje — czy to z powodu strachu, braku zdolności, czy politycznej kalkulacji — otworzy się okno możliwości, które może pozwolić na dyplomację. Ale zawieszenie broni na tej podstawie byłoby równoznaczne ze strategiczną porażką Iranu: Izrael wygrałby, a Iran znalazłby się pod międzynarodową kontrolą — inspekcje, rozbrojenie i upokorzenie.
Ale jeśli Iran sięgnie po broń — bombę lub poważny kontratak — konflikt przerodzi się w wojnę regionalną z globalnym zaangażowaniem. I to może być właśnie prawdziwa strategia Izraela: zmusić Iran do działania, które wywołałoby masową interwencję militarną ze strony USA i Europy.
Chociaż Trump i Rubio publicznie się od siebie odsunęli, w rządzie USA istnieją potężne siły — takie jak senator Lindsey Graham — które otwarcie popierają wojnę z Iranem. I w rzeczywistości USA umożliwiły atak Izraela — zarówno poprzez przygotowania polityczne z państwami Zatoki Perskiej, jak i poprzez pozorowane negocjacje z Teheranem, które w rzeczywistości służyły ukierunkowaniu tej kwestii.
Cel: zmiana reżimu
Izrael nie chce po prostu zniszczyć programu nuklearnego – chce obalić reżim.
Wojna między Izraelem (lojalnym sojusznikiem USA) a Iranem (zachodnim arcywrogiem od dziesięcioleci) automatycznie wywołałaby amerykańską interwencję. A celem USA — jak już kilkakrotnie przeciekano — jest strategiczna porażka Iranu. Innym słowem jest: zmiana reżimu.
Iran mógł uniknąć eskalacji – poprzez nowe porozumienie nuklearne ze Stanami Zjednoczonymi. Ale Teheran pozwolił procesowi się przeciągać, wpadł w pułapkę dyplomatyczną – i dał Izraelowi dokładnie tyle czasu, ile potrzebował, aby przygotować pierwszy atak.
Teraz Iran ma tylko jedno wyjście: przetrwać.
Co musi zrobić Iran?
Jedno jest jasne: Iranowi nie będzie wolno posiadać broni jądrowej. Gdyby próbował to zrobić, grozi mu fizyczna zagłada.
Jednocześnie Izrael nie będzie w stanie trwale umocnić swojej pozycji wyłącznie za pomocą ataków powietrznych – izraelska infrastruktura jest zbyt wrażliwa.
Jedyną pozostałą strategią dla Teheranu jest potężny kontratak. Taki, który uderzy w Izrael tak mocno, że będzie zmuszony wystąpić o pokój — i wynegocjować ten pokój na podstawie zgodnego z NPT programu nuklearnego.
Ale będzie to możliwe tylko wtedy, gdy Iran zachwieje militarną przewagą Izraela.
Zaplanowana operacja „True Promise 3” – skoordynowany atak rakietowy i dronowy na terytorium Izraela – może być ostatnią szansą na odwrócenie losów tej wojny. A tym samym na uratowanie przyszłości Republiki Islamskiej.
Ponieważ jedno jest pewne: każda inna opcja oznaczałaby koniec Iranu, jaki znamy dzisiaj.
Wiele znanych firm promuje grzeszną ideologię LGBT poprzez wsparcie tak zwanego miesiąca dumy. Niektóre marki obejmują swoim patronatem parady „równości”, a inne wspierają takie ohydne wydarzenia finansowo. Czy zatem katolik może robić zakupy w globalnej sieci meblowej bądź korzystać z przejazdu taksówką innej korporacji, skoro obie jawnie i nachalnie stręczą sodomię? Może grzeszymy dając zarobić koncernom, które propagują zło?
Czerwiec jest miesiącem wykorzystywanym przez tzw. ruchy LGBT jako miesiąc ich „dumy”. W tym czasie szczególnie intensyfikują oni publiczne obnoszenie się ze swoimi zaburzeniami, którymi są przede wszystkim skłonności homoseksualne i zaburzenia tożsamości płciowej. To wtedy właśnie odbywają się ich parady, wspierane przez znane firmy, a niejednokrotnie również przez publiczne instytucje i polityków.
Kościół katolicki – wyrażając współczucie osobom borykającym się z tego typu zaburzeniami – jednocześnie bardzo mocno naucza, że osoby takie nie mogą podążać za swoimi nieuporządkowanymi skłonnościami. Tyczy się to m.in. aktów homoseksualnych, które jasno potępia Katechizm Kościoła Katolickiego (2357-2358):
Tradycja, opierając się na Piśmie świętym, przedstawiającym homoseksualizm jako poważne zepsucie, zawsze głosiła, że „akty homoseksualizmu z samej swojej wewnętrznej natury są nieuporządkowane”. Są one sprzeczne z prawem naturalnym; wykluczają z aktu płciowego dar życia. Nie wynikają z prawdziwej komplementarności uczuciowej i płciowej. W żadnym wypadku nie będą mogły zostać zaaprobowane.
Oczywistym jest zatem, że popieranie tzw. środowisk LGBT czy „solidaryzowanie się” z nimi jest grzechem.Katolikowi nigdy nie wolno wspierać takich grup ani okazywać „sympatii” lub „wsparcia” dla ich grzesznego stylu życia.
Czym innym jest wsparcie dla danej osoby, które ma pomóc jej uporać się z niechcianymi skłonnościami; takie wsparcie jest bez wątpienia godne pochwały. Nigdy jednak nie wolno popierać aktów homoseksualnych, „zmiany płci”, czy jakichkolwiek innych grzesznych praktyk.
Wsparcie dla ruchów LGBT – szczególnie w czerwcu – deklaruje wiele znanych firm takich jak sklepy czy platformy streamingowe. Niektóre z nich obejmują swoim patronatem parady „równości”, a inne wspierają takie ohydne wydarzenia finansowo. Jedną z najbardziej znanych marek co roku promujących „miesiąc dumy” oraz wspierających „tęczowe” organizacje, jest znany sklep meblowy IKEA. „Jako firma, która od zawsze stoi po stronie wielu, IKEA USA jest dumna ze wspierania i świętowania społeczności LGBTQIA+ oraz ich sojuszników, którzy pracują na rzecz wprowadzenia realnych i mierzalnych zmian” – czytamy na amerykańskiej stronie internetowej koncernu. W czerwcu w jego asortymencie znajdują się „tęczowa torba” i „tęczowe ciasto”, których zakup wspiera organizacje promujące sodomię.
Podobne ma się sprawa z aplikacją przewozową Freenow. W ubiegłych latach część jej floty została oklejona tęczowymi barwami, a aplikacja umożliwiała wsparcie finansowe dla organizacji promującej homoseksualizm. Warto jednak wspomnieć, że przygotowana przez firmę ankieta wykazała niechęć użytkowników aplikacji wobec tęczowej propagandy prowadzonej przez markę. W tym roku na razie nie znaleziono informacji o wsparciu „miesiąca dumy” przez Freenow.
Do promocji LGBT dołączył w tym roku nawet Zamek Królewski w Warszawie. „Zamek zawsze był – i zawsze będzie – miejscem dla wszystkich, w którym każdy może być sobą, czuć się bezpiecznie i być akceptowany” – napisano na profilu Facebook tej instytucji, umieszczając tam jednocześnie tęczową grafikę.
W niebezpieczeństwie propagandy LGBT są również dzieci. Jak co roku, producent klocków LEGO oferuje „specjalny” zestaw zabawek promujący „miesiąc dumy”. Zawiera on serię bezpłciowych figurek w tęczowych kolorach. Przeznaczeniem tej akcji jest zatrucie umysłów małych dzieci.
Nie trzeba chyba nawet wspominać o platformach streamingowych, takich jak Paramount czy Netflix, które od lat promują sodomię w emitowanych przez nie filmach i serialach. Można odnieść wrażenie, że dla drugiej z wymienionych marek niemal wymogiem jest obecność homoseksualistów i transseksualistów w każdym serialu.
Takich koncernów jest oczywiście znacznie więcej. Niejednokrotnie przekazują one wsparcie finansowe organizacjom promującym dewiacje, a fundusze te pochodzą z zysków sprzedażowych. W konsekwencji każdy ich klient w jakiś odległy sposób uczestniczy w grzechu promocji haniebnych ideologii. W umyśle katolika może się zatem pojawić pytanie: czy wolno mi robić zakupy w IKEI lub przejechać się Freenow’em, skoro wtedy w jakiś sposób prawdopodobnie przyczyniam się do promocji groźnej dla człowieka ideologii?
Dotykamy tutaj ważnego w teologii moralnej zagadnienia kooperacji w grzechu innej osoby, o którym mówił już największy z teologów moralnych, czyli św. Alfons Liguori. Kooperacja ma dwa rodzaje, a pierwszy z nich to kooperacja formalna. Mówimy o niej gdy celowo pomagamy komuś w popełnieniu grzechu; co ważne, nie chodzi tu wyłącznie o pomoc materialną, ale również np. o udzieloną poradę. Ten rodzaj współpracy jest zawsze grzechem również dla nas, bowiem celowo pomagając komuś, my również mamy intencję uczestnictwa w grzesznym czynie.
Jest jednak jeszcze drugi rodzaj współpracy w grzechu, a mianowicie kooperacja materialna. Polega ona na tym, że niechcący pomagamy w grzechu innej osoby; sami nie chcemy popełnić tego zła i go nienawidzimy, ale akurat znaleźliśmy się w takiej sytuacji, że pośrednio się do niego przyczyniamy. Ten rodzaj współpracy może być dopuszczony w zależności od odległości naszego czynu od wspomnianego grzechu innej osoby.
Wracając do przykładu zakupów w IKEI, to jest to z pewnością akt odległy od grzechu promocji grzesznej ideologii przez tę firmę. To IKEA wspiera dewiację, a my tylko chcemy kupić meble. Droga prowadząca od naszych zakupów do wspierania homoseksualistów przez koncern jest zatem bardzo długa. Katoliccy teologowie moralni mówią, że w takich przypadkach wystarczającym powodem pozwalającym nam na działanie (w tym przypadku – robienie zakupów) jest „niewielka niedogodność” dla nas. Oznacza to, że generalnie powinniśmy starać się wybrać inny sklep – taki, który nie promuje grzesznych ideologii, ale z powodu niewielkiej niedogodności możemy wybrać sklep IKEA.
Im bliżej nasz akt związany jest z grzesznym czynem innej osoby, tym poważniejszego powodu do takiej kooperacji potrzebujemy. Klienci robiący zakupy są dość daleko od promocji dewiacji. Szeregowi pracownicy sklepu znajdują się już nieco bliżej, choć nadal w znaczącej odległości. Kadra kierownicza jest jeszcze bliżej – szczególnie, że ona może mieć pewien wkład w kształtowanie polityki firmy. Im bardziej idziemy w górę tej piramidy, tym poważniejszy powód na kooperację potrzebujemy. Dla szeregowego pracownika uzasadnionym motywem pozwalającym mu na pracę w IKEI może być np. trudność w znalezieniu innego zatrudnienia, tym bardziej jeśli ma on rodzinę na utrzymaniu. Chociaż każdy katolik chciałby pracować w firmie wyznającej katolickie wartości, to niestety nie żyjemy w świecie idealnym; oczywiście zakładamy, że ów pracownik sam nie popiera grzesznych ideologii. Jednak kadra kierownicza mająca wkład w decyzję o polityce firmy będzie potrzebować jeszcze poważniejszego powodu, który uzasadniłby jej pracę w tym koncernie.
Warunków, które musimy spełnić w przypadku niechcianej – czyli materialnej – kooperacji jest jeszcze kilka. Chociaż są one oczywiste, to warto je wymienić. Pierwszy z nich brzmi: „czyn przez nas popełniany musi być dobry lub przynajmniej moralnie obojętny”. W przykładzie klienta sklepu, tym czynem jest po prostu zakup towaru, co samo w sobie rzeczą złą nie jest.
Drugi warunek mówi: „nie możemy mieć intencji zła”. Krócej mówiąc, gdy idziemy do takiej firmy czy instytucji nie może nam przyświecać cel promocji niemoralnych ideologii, ale również nie możemy mieć jakiejkolwiek innej złej intencji, jak np. dokonania kradzieży w sklepie.
Trzeci warunek brzmi: „dobro nie może wynikać ze zła”. Zamierzone przez nas dobro – czyli posiadanie mebli – nie może wynikać z promocji grzesznych ideologii przez koncern.
Ostatnim warunkiem jest wreszcie omówiony wyżej proporcjonalny powód. Powód musi być tym większy im bliżej grzesznego czynu innej osoby znajduje się nasz akt. Musimy również wziąć pod uwagę czy nasz sprzeciw mógłby coś zmienić, czyli czy konkretnie moje zrezygnowanie z zakupów z IKEI może sprawić, że firma przestanie wspierać „tęczowe” organizacje. Dlatego właśnie proporcjonalny powód kadry kierowniczej pracującej u szwedzkiego giganta musi być bardziej poważny niż przeciętnego klienta robiącego w nim zakupy.
Dzięki Bogu w Polsce „miesiąc dumy” jest wciąż wydarzeniem niszowym. Niestety w innych krajach jest on obchodzony bardzo hucznie, a zatem i lista firm wspierających tę grzeszną inicjatywę jest znacznie dłuższa. Niejednokrotnie może nam być ciężko znaleźć markę, która nie wspiera tego haniebnego wydarzenia. Dla przykładu, w USA co roku aktywnie popiera go większość linii lotniczych. Czym zatem powinniśmy podróżować? Co prawda katolik mógłby wybrać inny środek transportu, ale czy mamy pewność, że producenci samochodów czy właściciele stacji benzynowych też nie popierają tej – lub jakiejkolwiek innej – grzesznej inicjatywy?
Próbując uniknąć jakichkolwiek powiązań ze złem, w pewnym momencie weszlibyśmy w swoisty absurd. Szukalibyśmy wtedy tylko takich firm, które „nie skaziły” się żadnym grzesznym zachowaniem. Niewykluczone, że nasze poszukiwania zakończyłyby się gorzkim wnioskiem, że każda z nich ma coś na sumieniu. Bez wątpienia katolikowi nie wolno godzić się na zło ani go świadomie promować; nie da się jednak całkowicie odciąć się od kontaktów z osobami bądź firmami czyniącymi lub promującymi zło. Temat materialnej kooperacji ze złem jest zatem tak istotny, abyśmy mogli w swoim dobrze ukształtowanym sumieniu rozeznać czy mamy wystarczający powód współpracę z grzesznymi instytucjami.
Flaga Iranu. Zdjęcie ilustracyjne. / foto: Pixabay
„Izraelski atak na cele w Iranie oraz tamtejsze instalacje jądrowe, przeprowadzony nocą z 12 na 13 czerwca, poprzedziła seria tajemniczych wypadków i zamachów” – podaje wp.pl. Oficjalnie celem morderstw miało być opóźnienie irańskich prac nad bronią jądrową.
Jako przykład wskazano 2007 roku. Ardeshir Hosseinpour z ośrodka w Ifahanz zmarł. Irańskie władze poinformowały, że śmierć nastąpiła we śnie z powodu awarii piecyka gazowego.
Tymczasem międzynarodowe śledztwo prowadzone m.in. przez amerykański thinktank Stratfor wskazywało na coś innego.
„Źródła zbliżone do izraelskiego wywiadu dawały do zrozumienia, że nie była to przypadkowa śmierć, a naukowiec zginął z powodu swojego zaangażowania w badania, których efektem mogło być pozyskanie przez Iran broni jądrowej” – czytamy.
W tym samym roku Izrael ostrzelał syryjski ośrodek badań jądrowych. Za jego finansowaniem miał stać Iran.
„Kilka lat później irańskie media relacjonowały proces 23-letniego wówczas Madżida Dżamali-Fasziego. Młody Irańczyk został w nim skazany na śmierć za ‘sprzeciwienie się woli Boga z użyciem do tego celu zabójstwa’” – podaje wp.pl.
Sąd orzekł, że oskarżony wyjeżdżał do Izraela. Tam został przeszkolony i otrzymał 120 tys. dolarów. Zorganizował za to zamach na „cenionego naukowca” z Iranu. Był to fizyk kwantowy z Uniwersytetu Teherańskiego Masud Ali Mohammadi.
„W kolejnych latach w serii tragicznych wydarzeń zginęło kolejnych czterech irańskich fizyków. Co najmniej jeden z nich został na pewno zamordowany – prof. Madżid Ali Szahriari siedział w samochodzie, gdy do pojazdu podjechał motocyklista i przez okno zastrzelił naukowca” – czytamy.
Tego samego dnia doszło do nieskutecznego zamachu na Fereydouna Abbasia Davaniego. Objął wówczas stanowisko przewodniczącego Rady Narodowej ds. Energii Jądrowej. Inny zamach przeżył Ferejdun Abassi-Dawani, który zaraz potem objął stery irańskiego programu atomowego.
Irańscy naukowcy ginęli także poza terenem Iranu.
„W 2011 r. w katastrofie Tu-134 na terenie Rosji zginęły w sumie 44 osoby. Na liście ofiar znalazło się pięciu rosyjskich specjalistów. Andriej Trokinow i Walerij Lalin byli cenionymi naukowcami, zajmującymi się energetyką jądrową. Trzech kolejnych – Siergiej Ryżow, Giennadij Beniok i Nikołaj Tronow – zajmowało się projektowaniem zabezpieczeń elektrowni atomowych” – napisano.
Wszyscy oni związani byli z budową instalacji jądrowych w Buszarze.
Wskazanych jest też kilka kolejnych przypadków, np. infekowania oprogramowania irańskiego specjalnym wirusem. Wszystko to jednak nie powstrzymało Iranu przed dalszym rozwojem energii atomowej.
„Izraelski atak na irańskie instalacje atomowe, przeprowadzony nocą z 12 na 13 czerwca 2025 r. wskazuje, że śmierć naukowców, choć opóźniła program atomowy Teheranu, nie była w stanie skutecznie go zatrzymać” – ocenia wp.pl.
Choć nie stwierdzono tego wprost, oczywistym jest, że zamachy na ludzi – wybitnych naukowców – dokonywane były przez Izrael. A mimo tego to jego wrogów nazywa się „terrorystami”.
184 Million People, 4 Landmark Studies: mRNA Shots Are NOT SAFE FOR HUMAN USE 🚫
🩸 Autopsies. Heart Attacks. Strokes. Multi-Organ Failure — The Data Are In 👇
📍HULSCHER ET AL (n=325 autopsies): ◾️73.9% of deaths after vaccination are due to the shot. ◾️Proved a causal link… pic.twitter.com/r6vMQvQ893
— Nicolas Hulscher, MPH (@NicHulscher) June 13, 2025
Poniżej skrótowo ważne wnioski z tych badań:
184 miliony ludzi, 4 przełomowe badania:
Zastrzyki mRNA SĄ NIE BEZPIECZNE DO STOSOWANIA U LUDZI
Autopsje. Zawały serca. Udary. Niewydolność wielonarządowa — dane są dostępne:
HULSCHER ET AL (n= 325 autopsji): 73,9% zgonów po szczepieniu jest spowodowanych szczepionką.
Udowodniono związek przyczynowo-skutkowy między szczepionkami przeciwko COVID-19 a śmiercią spowodowaną przez wiele układów narządów.
ALLESSANDRIA i wsp. (n=290727):
W okresie obserwacji osoby zaszczepione dwiema dawkami odnotowały skrócenie oczekiwanej długości życia o 37% w porównaniu do populacji niezaszczepionej.
RAHELEH I IN. (n= 85 milionów):
➊ Zawał serca (+286% po drugiej dawce)
➋ Udar (+240% po pierwszej dawce)
➌ Choroba tętnic wieńcowych (+244% po drugiej dawce)
➍ Arytmia serca (+199% po pierwszej dawce) FAKSOVA ET AL (n=99 milionów):
➊ Zapalenie mięśnia sercowego (+5–10% po wstrzyknięciu mRNA)
➋ Ostre rozsiane zapalenie mózgu i rdzenia (+278% po wstrzyknięciu mRNA)
➌ Zakrzepica zatok żylnych mózgu (+223% po wstrzyknięciu wektora wirusowego)
➍ Zespół Guillaina-Barrégo (+149% po wstrzyknięciu wektora wirusowego)
NATYCHMIASTOWE wycofanie ze sprzedaży zastrzyków mRNA przeciwko COVID-19 jest niezbędne, aby zapobiec dalszym stratom w ludziach wśród milionów Amerykanów, którzy nadal je otrzymują.
W świetle przytłaczających sygnałów o bezpieczeństwie potwierdzonych w największych badaniach, jakie kiedykolwiek przeprowadzono, dalsze podawanie tych produktów stanowi obecnie masowe umyślne zabójstwo.
Szwajcarski biskup: Monopole finansowe i danych sterują apokaliptycznym kursem, wojny w celu narzucenia nowego porządku świata
Emerytowany biskup pomocniczy Marian Eleganti ze Szwajcarii napisał artykuł zatytułowany “Opór!”. Kluczowe punkty z jego niemieckiego artykułu.
– Destrukcyjne i chaotyczne siły, które manifestują się na ulicach wielkich miast i subtelnie w nowych prawach, programach politycznych, rozpadzie obiektywnej prawdy i strategiach manipulacyjnych, które zmieniają społeczeństwo i rozpuszczają chrześcijański porządek wolności, mają jedną wspólną cechę: pragnienie pokonania chrześcijaństwa.
– Warto zauważyć, że te ateistyczne, rewolucyjne i chaotyczne siły są z natury lewicowe i anarchistyczne. W nieświętym sojuszu z tymi siłami islam jest systematycznie promowany poprzez migrację i wspierany przez lewicę w celu zniszczenia chrześcijaństwa.
– Paradoksalnie, wszystkie te siły mają jedną wspólną cechę: Antychrysta jako ich ojca. Ma on wiele przebrań, które nieustannie zmienia. Ma jednak tylko jednego wroga: chrześcijaństwo, a dokładniej Kościół katolicki.
– Wszechobecność kłamstw, manipulacji i propagandy jest niewątpliwa.
– Potężne przepływy finansowe i monopole danych, które są niezbędne i zainwestowane w odbudowę świata, kierują apokaliptycznym biegiem wydarzeń przez stosunkowo niewiele rąk, z których jedna myje drugą.
– Są to również podżegacze wojenni, ponieważ wojny są dla nich sposobem na ukrycie własnych niepowodzeń i winy oraz narzucenie nowego porządku.
Ich piekielne cele:
–Chrześcijaństwo musi odejść, podobnie jak wolność w sieci cyfrowej i w politycznym “prawdziwym życiu”. Nowy porządek zostanie narzucony – najlepiej w taki sposób, aby go Państwo nie zauważyli, a przynajmniej dopóki nie będzie za późno.
—————–
– Jeśli nie chcemy, aby diabeł był naszym ojcem, musimy zwrócić się do Jezusa Chrystusa. To takie proste.
Sataniści wspierają tzw. paradę równości w Warszawie / fot. Fb / Global Order of Satan Poland
Jutro [sob.] w Parku Świętokrzyskim w Warszawie odbędzie się parada LGBT, na którą zapraszają sataniści z Global Order of Satan Poland (Światowy Zakon Szatana). Reklamują wydarzeniem hasłem „szatan nie wyklucza”. Patronami wydarzenia są wielkie korporacje big pharmy i finansowe – Moderna oraz Goldman Sachs.
================================
W sobotę w Parku Świętokrzyskim odbędzie się marsz LGBT, nazywany „paradą równości”. Poza zdeklarowanymi homoseksualistami pojawią się także sataniści. A wszystko to w partnerstwie z big pharmą i globalistyczną finansjerą.
Na wydarzenie zaprasza Światowy Zakon Szatana. Co w sumie nie dziwi.
„Tak jak w ubiegłych latach, maszerujemy razem – głośno, dumnie i bez kompromisów. Charty, demony i różki na tęczowo. Dołącz do nas i pokaż, że równość, wolność i bunt przeciw opresji to nasze wspólne wartości” – czytamy w opisie wydarzenia na Facebooku.
Wydarzenie w mediach społecznościowych ozdobione jest hasłem „Szatan nie wyklucza”.
Pch24.pl wskazuje, że „na liście organizacji partnerskich” jest „m.in. koncern farmaceutyczny Moderna, a także moloch biznesowy Goldman Sachs”.
„Ponadto wśród partnerów wspierających znajdziemy takie firmy działające w Polsce jak: BNP Paribas, ACCOR, got2b czy też znaną markę ubraniową Levi’s” – czytamy.