Błogosławiona wina!

Błogosławiona wina!

Stanisław Michalkiewicz  14 lipca 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5858

A wszystko mogłoby zostać zduszone w zarodku, gdyby redaktor Radia Wnet, w którym podczas rozmowy Grzegorz Braun dopuścił się najstraszliwszej myślozbrodni, zachował się na poziomie i zamiast przerywać wywiad, nie udusił natychmiast swojego rozmówcy własnymi rękami. Stało się jednak inaczej, wskutek czego wybuchła straszliwa afera, która – paradoksalnie – może przynieść błogosławione następstwa. Chodzi o to, że Grzegorz Braun został oskarżony o straszliwą myślozbrodnię, podnosząc jakieś wątpliwości co do Auszwicu, który – jak powszechnie wiadomo – jest fundamentem przemysłu holokaustu i to nie tylko w aspekcie finansowym, ale przede wszystkim – w aspekcie moralnym, dzięki czemu bezcenny Izrael może dzisiaj robić wszystko, czego innym państwom i narodom mniej wartościowym kraje i narody miłujące pokój i sprawiedliwość społeczną nigdy by nie wybaczyły.

Dzięki temu jednak pojawiła się szansa, by zapanowała powszechna zgoda i braterstwo nie tylko w skali międzynarodowej, ale również – co też nie jest bez znaczenia – w naszym bantustanie, rozdzieranym niezgodą, spowodowaną – co ujawnił pan red. Michnik Adam – nieposłuszeństwem części obywateli wobec zbawiennych pouczeń warszawskiego Judenratu. Ale szansa, to tylko szansa – i jeśli nie zostanie wykorzystana, to nadal w skali międzynarodowej będzie panowała niezgoda, a w naszym bantustanie może dojść do niewyobrażalnych paroksyzmów. Dlatego też, w poczuciu odpowiedzialności za płonącą planetę i w serdecznej trosce o przyszłość świata i naszego bantustanu, pozwalam sobie wysunąć projekt racjonalizatorski, który tę wyjątkową szansę pozwoli wykorzystać.

Chodzi o to, że myślozbrodnię Grzegorza Brauna potępili nie tylko Żydowie – co byłoby sprawą oczywistą – ale również J.Em. Grzegorz kardynał Ryś, zwracając uwagę, że myślozbrodnie godzące w przemysł holokaustu stanowią grzech wołający o pomstę do Nieba. Ze słowami potępienia pośpieszył oczywiście obywatel Tusk Donald i pnący się do wyższych grządek Książę-Małżonek – ale również Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński, a także – politykowie Konfederacji. Wreszcie – Grzegorza Brauna potępił również pan prezydent Andrzej Duda. Wszystko to razem stwarza szansę na odwrócenie fatalnych tendencji na świecie i w naszym bantustanie – oczywiście pod warunkiem, że podniesiony klangor będzie wstępem do uderzenia w czynów stal. Co przystoi czynić – to wskazała w „Gazecie Wyborczej” siostra Grzegorza Brauna, pani Monika – ta sama, co to do niedawna myślała, że jest Żydówką. Tym razem jednak już nic nie myślała, tylko oświadczyła, że potrzebna jest „reakcja państwa”. Wprawdzie z czeluści prokuratury dobiegają głosy o jakimści „postępowaniu” – ale diabli wiedzą, kiedy i czym się ono skończy – podczas gdy tu trzeba kuć żelazo, póki gorące.

Dlatego też podsuwam pomysł racjonalizatorski, by Sejm uchwalił ustawę incydentalną, o ukaraniu Grzegorza Brauna śmiercią przez zagazowanie. Takie pomysły ustaw incydentalnych pojawiały się już wcześniej – ale napotykały na przeszkodę, jak nie w postaci niesnasek w koalicji wspierającej vaginet obywatela Tuska Donalda, to w postaci weta pana prezydenta Andrzeja Dudy. W tym przypadku taka obawa nie zachodzi, bo skoro wszystkie siły polityczne zgodnie potępiają myślozbodnię Grzegorza Brauna, to nie będą stosowały żadnej obstrukcji parlamentarnej w przypadku wspomnianej ustawy. Nie ma też obawy, by pan prezydent Andrzej Duda ośmielił się ją zawetować, skoro wspomnianą myślozbodnię przecież pryncypialnie potępił. W ten sposób ustawa incydentalna o uśmierceniu Grzegorza Brauna przez zagazowanie zyska solidną i niepodważalną podstawę prawną – żeby również pod tym względem wszystko było gites tenteges.

No dobrze – ale gdzie powinno nastąpić to zagazowanie? Najlepiej byłoby w Auszwicu, ale Auszwic odpada z powodu tego, że tamtejsze komory gazowe przystosowane są raczej dla turystów, a nie do gazowania. Jest jednak alternatywa w postaci obozu na Majdanku w Lublinie. Jest tam mała komora gazowa, którą pamiętam jeszcze z wycieczki, kiedy miałem lat 8. Nasza grupa weszła do tej komory, ktoś zamknął drzwi i przez chwilę mieliśmy wszyscy wrażenie autentyzmu. Bardzo sobie to przeżycie cenię, bo w jednej chwili zrozumiałem, że te wszystkie dyrdymały o równości i braterstwie, to tylko tak, żeby było ładniej – a prawda wygląda właśnie tak. Poza tym, w tej komorze nie używano Cyklonu B, tylko poczciwego tlenku węgla, zwanego potocznie czadem. Był on zmagazynowany w dwu stalowych butlach, których kurki odkręcał dyżurny SS-man, obserwując skutki przez zakratowane okienko. Myślę, że z dostarczeniem na Majdanek czadu nie byłoby problemu – ale kto miałby odkręcić kurki, kiedy już Grzegorz Braun znalazłby się w środku, a drzwi zostałyby zaryglowane?

Tu cennej wskazówki dostarcza Warłam Szałamow, wspominając w swoich „Opowiadaniach kołymskich” o starym czekiście, który opowiadał, że za czasów Feliksa Dzierżyńskiego, jak któryś śledczy wnioskował wobec więźnia karę śmierci, to musiał go zastrzelić osobiście. Coś w tym jest, bo jak sprawdzić, czy ktoś naprawdę wierzy w to, co głosi? Pewności może nam dostarczyć albo gotowość zabijania w imię głoszonych zasad, albo poświęcenia własnego życia. Poświęcenia własnego życia raczej bym się od nikogo nie domagał, bo np. J. Em. Grzegorz kardynał Ryś na pewno jeszcze niejednego dokona, podobnie, jak Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński, bez którego obywatel Tusk Donald mógłby poczuć się osierocony. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by kurki od butli z czadem odkręcały osobistości, które Grzegorza Brauna tak pryncypialnie potępiły.

Żeby nikt nie poczuł się wykluczony, ani stygmatyzowany np. ze względu na przekonania religijne, polityczne lub przynależność narodową, proponowałbym, żeby wszyscy, którzy pryncypialnie Grzegorza Brauna potępili, odkręcali kurki parami.

W pierwszej parze – J. Em. Grzegorz kardynał Ryś i Naczelny Rabin RP, pan Schuldrich, pieczętując w ten sposób dialog z judaizmem.

W parze drugiej – obywatel Tusk Donald i Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński, kładąc fundamenty pod zgodę narodową.

W parze trzeciej – premier rządu jedności narodowej Izraela Beniamin Netanjahu i pan prezydent Andrzej Duda – a uczestników kolejnych par mógłby wyłonić ludowy konkurs z nagrodami.

Należałoby całości nadać godną oprawę, zgromadzić tłumy z rozwiniętymi sztandarami i orkiestry, które grałyby stosowne szlagiery, np. „Tango milonga, tango mych marzeń i snów, niechaj ostatni raz usłyszę…” – i tak dalej. Jestem pewien, że po takim przeżyciu nikt już nie miałby ochoty bluźnić przeciwko przemysłowi holokaustu – a o to przecież chodzi.

Stanisław Michalkiewicz

Zacieranie granicy między rzeczywistością a fikcją

Zacieranie granicy między rzeczywistością a fikcją

13.07.2025 Stanisław Michalkiewicz

Nawet marszałek Sejmu obywatel Hołownia Szymon zauważył, że w przypadku młodych ludzi granica między medialną fikcją a rzeczywistością coraz bardziej się zaciera i dlatego postulował, by uczniowie nie mogli w szkołach korzystać w telefonów komórkowych. Ale nie tylko młodzież jest narażona na zatarcie granicy między rzeczywistością i fikcją i nie tylko z powodu telefonów komórkowych.

Na obywateli dojrzałych telefony może aż tak nie działają, za to działają na nich jeszcze mocniej niezależne media głównego nurtu. Chytrze prezentują one swoim entuzjastom, wśród których oczywiście przeważają mikrocefale, fikcyjny obraz świata jako obraz rzeczywisty. Na przykład – ostatnie rewelacje o niedoszłym zamachu na ukraińskiego prezydenta Zełenskiego na lotnisku w Rzeszowie.

Prezydent Zełenski najwyraźniej poczuł się zapomniany w związku ze skupieniem uwagi świata na konflikcie amerykańsko-izaraelsko-irańskim – co przekłada się na wyniki finansowe Ukrainy – w związku z czym Służba Bezpieki Ukrainy do spółki z tubylczymi bezpieczniakami z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego dostała rozkaz ogłoszenia rewelacji o niedoszłym zamachu. Już sam opis okoliczności – że próbowano i drona, i snajpera aż wreszcie znaleziono jakiegoś wojskowego emeryta, co z miłości do socjalizmu postanowił zamordować prezydenta Zełenskiego, ale z powodu demencji chyba zapomniał, o kogo chodzi, bo prezydentowi Zełenskiemu jak wiadomo, nic się nie stało. Co z żyrowania takich bredni mają bezpieczniacy z ABW – tajemnica to wielka, chociaż dzięki osobistym doświadczeniom z abewiakami mogę rzucić na to trochę światła.

Oto za pierwszego vaginetu obywatela Tuska Donalda ABW prowadziła operację „Menora”, to znaczy – wszczęła sprawę operacyjnego rozpracowania przeciwko prof. Jerzemu Robertowi Nowakowi, Waldemarowi Łysiakowi i mnie. Chodziło o to, że ponoć planowaliśmy na rocznicę powstania w getcie warszawskim zrobić coś tak okropnego, że nawet między sobą utrzymywaliśmy to w tajemnicy – aż dopiero energiczna akcja ABW położyła kres tym knowaniom.

Domyślam się tedy, że prawdziwe w tej całej sprawie były tylko pieniądze, które sobie abewiacy powypłacali za udaną operację udaremnienia knowań. W przypadku niedoszłego zamachu na prezydenta Zełenskiego może być podobnie – ciekaw jestem tylko, ile dostali za prezentowanie z całą powagą tych rewelacji funkcjonariusze Propaganda Abteilung z niezależnych mediów głównego nurtu – czy też zostało to wliczone do obowiązków „sług narodu ukraińskiego”. Na przykład Judenrat ogłosił ostatnio, że ukraińscy uchodźcy, których Rzeczpospolita wzięła na swoje utrzymanie, stanowią dla Polski prawdziwy dar Niebios, bo to właśnie oni wypracowują tubylczy Produkt Krajowy Brutto.

Co Judenrat i w ogóle Żydowie z tego mają, to sprawa osobna, ale nie będziemy tu tego rozbierać, bo na razie chodzi tylko o zacieranie granicy między rzeczywistością a fikcją.
Okazuje się, że jest to rutynowa praktyka również w stosunkach międzynarodowych, zwłaszcza gdy osobami dramatu stają się politycy demokratyczni, dla których obraz medialny jest równie ważny, a może nawet ważniejszy niż obraz rzeczywisty. Jednym z takich polityków demokratycznych jest amerykański prezydent Donald Trump.

Usiłuje on zaprezentować się jako mąż, który – jak mawiają wymowni Francuzi – fait la pluie et le beau temps, czyli robi deszcz i pogodę, to znaczy – kręci całym światem według swego uznania. Tymczasem izraelski kacyk Beniamin Netanjahu na oczach całego świata ostentacyjnie zlekceważył jego zakazy i zaatakował złowrogi Iran, a na domiar złego izraelscy cadykowie dyskretnie kazali amerykańskiemu prezydentowi, by stanął u boku bezcennego Izraela, bo inaczej będzie z nim brzydka sprawa. Tedy prezydent Trump wprost wylazł ze skóry, by nie stracić prestiżu, tylko pokazać światowej gawiedzi, że to on pociąga za sznurki. Spełnienie polecenia cadyków w sprawie nalotu „car-bombami” na irańskie podziemne instalacje nuklearne wymagało bowiem trochę czasu na przygotowanie operacji, którą prezydent Trump wyzyskał do medialnego puszenia się, że to niby „nikt” nie wie, co on zrobi – i tak dalej.

Cadykom oczywiście to nie przeszkadzało, bo ich interesuje prawdziwa władza, a nie jej medialne pozory – ale w końcu, gdy tempus deliberandi minął, Ameryka posłusznie wysłała nad Iran bombowce z „car-bombami”. Jeszcze nie opadł kurz po wybuchach, a już i pentagoniaki i sam prezydent Trump otrąbili sukces w tonie wykluczającym jakikolwiek sprzeciw. Funkcjonariusze Propaganda Abteilung w Ameryce i wśród wasali USA na świecie przyjęli te przechwałki do aprobującej wiadomości, dzięki czemu sprawa przywrócenia nadszarpniętego prestiżu amerykańskiego prezydenta na odcinku medialnym została jako tako zaklajstrowana. Również izraelski kacyk Beniamin Netanjahu zrozumiał, że nie ma co przeciągać struny i wylewnie prezydentowi Trumpowi podziękował, co wprawiło tego ostatniego w prawdziwą euforię.

Tymczasem złowrogi Iran dał do zrozumienia, że może zaminować cieśninę Ormuz. Na tak poważną zastawkę, która mogłaby obnażyć bezsilność amerykańskiego prezydenta, Donald Trump zareagował przestrogą, żeby nie stawać po stronie „wroga”. Do kogo ta przestroga mogła być skierowana? Przecież nie do Iranu, tylko ot tak – w przestrzeń, żeby na gawiedzi zrobić wrażenie, że sytuacja jest pod kontrolą. Toteż Iran, chociaż oczywiście złowrogi, nie tylko taktownie wstrzymuje się z zaminowaniem wspomnianej cieśniny, ale w dodatku przed wykonaniem uderzenia dalekonośnymi kartaczami na amerykańską bazę w Katarze ze sporym wyprzedzeniem o tym ataku oznajmił, dzięki czemu i on mógł nie stracić prestiżu i zasłużyć na podziękowanie ze strony prezydenta Trumpa, który już całkiem odzyskał wigor i znowu zaczął odgrywać przedstawienie ze sobą w roli głównej jako nadziei dla świata.

Przypomina to trochę niedawny konflikt między Indiami i Pakistanem, kiedy to jedni i drudzy wprawdzie musieli reagować, by nie stracić prestiżu, ale starali się, by nikomu nie zrobić krzywdy. Pokazuje to, że nie tylko stosunki międzynarodowe, ale i wojny w coraz to większym stopniu ulegają rytualizacji, wskutek czego nie wiadomo do końca, czy mamy rzeczywiście do czynienia z wojną czy tylko – z jej umiejętnym markowaniem. Toteż, chociaż prezydent Trump ogłosił w nocy z poniedziałku na wtorek 24 czerwca zawieszenie broni między złowrogim Iranem a bezcennym Izraelem, to obydwa te państwa po staremu oskarżają się nawzajem o obrzucanie się dalekonośnymi kartaczami. Nie tylko bowiem prezydent Trump nie chce stracić prestiżu. Iran też nie chce, a izraelski kacyk nawet gdyby chciał, to nie może przerwać wojny, bo to jego jedyna ucieczka.

Przesilenie w gnieździe szerszeni?

Przesilenie w gnieździe szerszeni?

Stanisław Michalkiewicz„Goniec” (Toronto)    13 lipca 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5857

Wojna o praworządność, która zapowiadała się co najmniej na 14 fajerek, najwyraźniej spaliła na panewce. 1 lipca odbyło się posiedzenie Sądu Najwyższego, to znaczy – „nieuznawanej” i przez Juderat i przez vaginet obywatela Tuska Donalda i przez Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje i przez ETS w Luksemburgu Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, która orzekła, że wybory prezydenckie, które wygrał obywatel Nawrocki Karol, są ważne.

Co ciekawe, w posiedzeniu wzięli udział również dwaj sędziowie, którzy też legalność tej Izby kwestionują – ale chyba nie do końca, skoro biorą udział w jej pracach i inkasują za to forsę. „Jak forsa – to mi wsuń ją, jak sojusz – to z Rumunią” – pisał jeszcze przed wojną Konstanty Ildefons Gałczyński, którego – jak się okazało – musiały chyba wspierać proroctwa. W dodatku w posiedzeniu tym wziął również – obok przewodniczącego Państwowej Komisji Wyborczej, pana sędziego Marciniaka – również obywatel Bodnar Adam, piastujący w vaginecie obywatela Tuska Donalda fuchę ministra sprawiedliwości.

O ile pan sędzia Marciniak zachowywał się normalnie, o tyle obywatel Bodnar sprawiał wrażenie, jakby udawał głupka. Zresztą może nikogo nie udawał, tylko naprawdę nie zdawał sobie sprawy, w czym właściwie uczestniczy? Najwyraźniej bowiem wydawało mu się, że uczestniczy w posiedzeniu mającym na celu badanie zasadności protestów wyborczych, aż jeden z sędziów zwrócił mu uwagę, że Izba protesty już rozpatrzyła, a obecne posiedzenie ma na celu wydanie orzeczenia w kwestii ważności wyborów. Nie było to zresztą jedyne zwrócenie uwagi obywatelowi Bodnarowi, bo gdy zaczął podważać legalność Izby, jedna z sędziów przypomniała mu, że w roku 2023, ta sama Izba orzekła o ważności wyborów parlamentarnych, w których obywatel Bodnar Adam uzyskał mandat senatora. – Nie przypominam sobie, by wtedy Pan, ani nikt inny podważał legalności tego orzeczenia – powiedziała sędzia. A teraz co? Będzie Pan głosił, że jest Pan „neosenatorem”? Więc chociaż obywatel Bodnar odgrażał się, że zagoni swoich prokuratorów, by przeliczyli karty do głosowania w bodajże 300 komisjach, sąd orzekł, ze wybory były ważne.

Tymczasem stare kiejkuty i abewiaki najwyraźniej nie wiedziały, czy mają wyganiać agenturę na ulice, żeby robiła zadymy, czy nie. W rezultacie tylko Judenrat puścił pryncypialnego bąka pani prof. Łętowskiej Ewy, która w pełnych goryczy słowach, nieubłaganym palcem wytykała Sądowi Najwyższemu „hipokryzję” i wiele innych ludzkich przywar. Był to jednak nawet nie kapiszon tylko kopeć – i na tym, jak na razie, wojna o praworządność się zakończyła. W tej sytuacji nie bardzo wiadomo, w jakim celu obywatel Bodnar zagonił swoich prokuratorów do przeliczania głosów w 300 komisjach. To posuniecie bowiem miało na celu przewlekanie momentu orzeczenia przez SN o ważności wyborów prezydenckich, aż minie stosowny termin, no a wtedy obywatel Hołownia Szymon miał odmówić zwołania Zgromadzenia Narodowego, przed którym obywatel Nawrocki Karol, jako prezydent-elekt nie zlożyłby przysięgi i nie mógł objąć urzędu, a w tej sytuacji pełniącym obowiązki prezydenta zostałby obywatel marszałek Hołownia Szymon. Ale obywatel Hołownia Szymon oświadczył, że jak ktoś chce robić zamach stanu, to bez niego – no i tak świetnie zapowiadająca się wojna o praworządność została zakończona, zanim jeszcze się zaczęła….

Również dlatego, że obywatela Tuska Donalda dopadły inne zgryzoty. Oto jakaś Schwein opublikowała sondaż, z którego wynikał gwałtowny spadek notowań Volksdeutsche Partei, która została zdystansowana przez znienawidzone PiS. W rezultacie spanikowany obywatel Tusk Donald nie tylko ogłosił, że od 7 lipca przywraca kontrole na granicach z Niemcami i Litwą – ale że wypowie też konwencję ottawską o zakazie produkcji, magazynowania i stosowania min przeciwpiechotnych – bo postanowił zaminować granicę z Białorusią i Rosją. Jak tam będzie, tak tam będzie – ale panika obywatela Tuska Donalda była dla wszystkich oczywista. Znalazł się on jednak między młotem i kowadłem, bo Niemcy przyjęły jego buńczuczną deklarację z niezadowoleniem, wyrażając nawet w mediach wątpliwości, czy z tym całym obywatelem Tuskiem Donaldem, to nie była jakaś pomyłka. Próbuje tedy wybrnąć z tej sytuacji przy pomocy „linii porozumienia i walki” jaką generał Jaruzelski proklamował w latach 80-tych. Wtedy chodziło o to, by wywiad wojskowy porozumiał się z „lewicą laicką”, czyli dawnymi stalinowcami, co do podziału władzy nad mniej wartościowym narodem tubylczym, a potem – żeby razem z nią zwalczał tak zwaną „ekstremę”, czyli tę cześć opozycji demokratycznej, która nie ufała ani wywiadowi wojskowemu, ani „lewicy laickiej

W rezultacie wywiad wojskowy, we współpracy z „lewicą laicką” i konfidentami w rodzaju Kukuńka, wyselekcjonował sobie taką reprezentację społeczeństwa, do której miał zaufanie i przy jej udziale urządził widowisko telewizyjne pod tytułem „Obrady Okrągłego Stołu”, którego celem było pokazanie opinii publicznej, jak to następuje obalenie komuny. Wisienką na torcie był wybór przywódcy owych „upadłych” komunistów, generała Jaruzelskiego na prezydenta „wolnej Polski”.

Obecnie „linia porozumienia i walki”, proklamowana przez obywatela Tuska Donalda polega na cichym porozumieniu z Niemcami – że to przywrócenie selektywnych kontroli na granicy, to tylko takie makagigi na użytek publiczności, natomiast nieubłaganą walkę wyda Ruchowi Obrony Granic, którego zarówno Niemcy, jak i Żydowie, co to forsą starego grandziarza finansują Helsińską Fundację Praw Człowieka, no i wreszcie – zawodowy katolik, pan red. Terlikowski Tomasz – sobie nie życzą. Trochę to dziwne, bo na codzień Helsińska Fundacja bardzo popiera „samoorganizowanie się” społeczeństwa obywatelskiego – ale jak Żydowie i Niemcy tupną nogą, to natychmiast ćwierka z całkiem innego klucza.

Bo rzeczywiście – kto to widział, żeby w bantustanie właśnie przerabianym na Generalną Gubernię pojawiały się jakieś „straże graniczne”, czy inne obywatelskie samowolki?

Więc kiedy na granicy z Niemcami tak zwane „służby” już solą mandaty uczestnikom patroli „Straży Granicznej”, a tylko patrzeć, jak będą ich zawlekać przed oblicza niezawisłych sądów, które przyklepią im piękne wyroki – w koalicji rządowej zawrzało, niczym w gnieździe szerszeni.

Oto obywatel Hołownia Szymon w ubiegły czwartek przed północą, pojawił się w mieszkaniu Wielce Czcigodnego Bielana Adama. Jakby tego było mało, przybył tam również wicemarszałek Senatu, Wielce Czcigodny Michał Kamiński z PSL, a wreszcie – sam Naczelnik Państwa Kaczyński Jarosław. Te „nocne rodaków rozmowy” miały na celu „ratowanie Polski” – ale pojawiły się podejrzenia, że tak naprawdę chodzi o dokonanie przesilenia rządowego, poprzez odwrócenie sojuszy przez PSL i Polskę 2050 i pozbawienie w ten sposób vaginetu obywatela Tuska Donalda wiekszości w Sejmie. Postulowałem coś takiego już w styczniu br. i być może ktoś to usłyszał i uderzył w czynów stal. Na razie zarówno obywatel Hołownia Szymon, jak i wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz wszystkiemu zaprzeczają, ale właśnie zbliża się zapowiedziana na 15 lipca przez obywatela Tuska Donalda „rekonstrukcja rządu”, obejmująca zdymisjonowanie co najmniej 20 procent członków vaginetu, więc „jeśli nie teraz – to kiedy i jeśli nie my – to kto?”. Chodzi oczywiście o „ratowanie Polski”, a dla Polski – wiadomo: nie ma takiego poświęcenia, którego nie można by dokonać.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Antysemityzm Wielce Czcigodnej Nowackiej Barbary

Antysemityzm Wielce Czcigodnej Nowackiej Barbary

Stanisław Michalkiewicz „Prawy.pl” (prawy.pl)    12 lipca 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5856

Wprawdzie w demokracji, w odróżnieniu od pierwszej komuny, nie brakuje papieru toaletowego, ale dla większej ostentacji można zrobić wyjątek. Adam Grzymała Siedlecki wspomina, jak to we wczesnej młodości mieszkał w warszawskiej, XVIII-wiecznej jeszcze kamienicy, która nie miała urządzeń sanitarnych, w związku z czym ubikacja znajdowała się na podwórzu. W kamienicy tej mieszkały dwie siostry, starsze damy, z pretensjami do sfer arystokratycznych. Nie bardzo miały już czym imponować pozostałym mieszkańcom, ale w jednej dziedzinie się wyróżniały. Kiedy jedna, czy druga maszerowała przez podwórze do ubikacji, ostentacyjnie trzymała w dłoni pęk papieru welinowego, który miał wieńczyć dzieło. Tym papierem welinowym dźgały sąsiadów w chore z zawiści oczy.

Wspominam o tym w związku z deklaracją Wielce Czcigodnej feministry Nowackiej Barbary, która w vaginecie obywatela Tuska Donalda dostała z rozdzielnika fuchę kierowniczki resortu edukacji. Jej ambicją jest wyszkolenie młodzieży, a zwłaszcza panienek płci żeńskiej w dziedzinie seksualnej – żeby na etapie, gdy Polska zostanie już przekształcona w Generalną Gubernię, potrafiły dogodzić Herrenvolkowi, czyli rasie panów, na czele której, jak już dzisiaj wiadomo, stoją Żydowie. W tym celu konsekwentnie usuwa wszystkie przeszkody, jakie spotyka na swojej drodze, zwłaszcza w postaci religii.

Fałszywe pogłoski, jakie w związku z tym krążą, głoszą, że to z powodu pochodzenia feministry, która jakoby jest wnuczką księdza. Jak tam było, tak tam było, ale niepodobna nie zauważyć, że w tej zapamiętałości, jaka vaginessie Nowackiej Barbarze towarzyszy w dziedzinie religii, może rzeczywiście być coś osobistego. Takie same podejrzenia rodzą się w przypadku pana mec. Artura Nowaka, który w towarzystwie byłego ojczyka-jezuity, prof. Stanisława Obirka, zajmuje się obsrywaniem Kościoła katolickiego. Pan mec. Nowak twierdzi, że w młodości wybzykali go dwaj księża. Jak tam było, tak tam było – ale czy właśnie nie to jest przyczyną, że pan mec. Nowak zaczął pisać książki i w ogóle – stał się człowiekiem sławnym? Nie jest on zresztą wyjątkiem; są również kobiety, które dzięki bliskim spotkaniom III stopnia z osobami duchownymi, stały się damami i pisarkami. Może stałyby się damami i pisarkami i bez tych bliskich spotkań – ale pewności mieć nie możemy – bo cóż właściwie mogłyby wtedy opisywać, podobnie jak pan mec. Artur Nowak?

Mój przyjaciel z czasów studenckich, cieszący się reputacją pożeracza serc niewieścich, wielokrotnie powtarzał mi, że jeśli już jakiejś damie ściera się puszek niewinności, to należy w zamian dostarczyć jej przeżyć. W przypadku osób twierdzących, że w przeszłości miały bliskie spotkania III stopnia z osobami duchownymi, tak właśnie musiało być, bo jeszcze po 30, a nawet 40 latach, nie bez pewnej melancholii, przypominają sobie tak zwane „momenty” – a że czasy mamy ciężkie, to nawet próbują wydostać z tego szmalec.

A czasy mamy ciężkie w związku z proklamowanym przez Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje tak zwanym „zrównoważonym wzrostem”. Na czym polega zrównoważony wzrost? Na tym, że wszystko rośnie jednocześnie – przede wszystkim – ceny. W związku z tym coraz więcej ludzi próbuje wydostać szmal, skąd się tylko da, tak – jak to ujął poeta w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak” – „jak za okupacji z Żyda”.

Wracając do vaginessy z vaginetu obywatela Tuska Donalda, czyli Wielce Czcigodnej Nowackiej Barbary, to w swoim czasie wydała ona rozporządzenie o zmniejszeniu liczby godzin religii i etyki do jednej tygodniowo. Sęk w tym, że art. 12 ust. 2 ustawy o systemie oświaty wymaga, by rozporządzenie regulujące sposób nauczania religii w szkołach publicznych, było wydane „w porozumieniu” w władzami kościelnymi – a w tym przypadku żadnego takiego „porozumienia” nie było. Dlatego też Trybunał Konstytucyjny uznał, że rozporządzenie Wielce Czcigodnej feministry Nowackiej Barbary jest „niekonstytucyjne”. Tymczasem Ministerstwo Edukacji daje do zrozumienia, że na podstawie tego niekonstytucyjnego rozporządzenia, już od września br. liczba godzin nauczania religii w szkołach publicznych zmniejszy się do jednej tygodniowo.

To stanowisko Ministerium Edukacji bierze się stąd, iż Wielce Czcigodna Nowacka Barbara uważa, że „grupa udająca trybunał wraz z biskupami podważa działanie rządu”. Chodzi o to, że Judenrat „Gazety Wyborczej” pełniący w naszym bantustanie funkcję nadrzędnego organu władzy, pewnego dnia zadekretował, iż „nie uznaje” Trybunału Konstytucyjnego, który, zgodnie z wytycznymi Głównego Zarządu Politycznego Armii Czerwonej, Judenrat nazwał „trybunałem Julii Przyłębskiej”. Obecnie, chociaż prezesem TK jest pan Bogdan Święczkowski, Judenrat nadal tego trybunału „nie uznaje” a za nim, jak za panią matką, „nie uznaje” go stado autorytetów moralnych oraz mikrocefale, których wybitną przedstawicielką jest właśnie Wielce Czcigodna vaginessa z vaginetu obywatela Tuska Donalda, obywatelka Nowacka Barbara. Ciekawe, że akurat stojący na czele Judenratu „Gazety Wyborczej” pan red. Adam Michnik utrzymywał, że Żydów w Polsce „nie ma”. W tej sytuacji aż strach pomyśleć, co by to było, gdyby „byli”?

Bo trzeba nam wiedzieć, że widoczna niechęć Wielce Czcigodnej Nowackiej Barbary do religii katolickiej ma charakter jawnie antysemicki. Chodzi o to, że zwłaszcza w pierwszej fazie nauczania, edukacja ta obejmuje tak naprawdę naukę żydowskiej historii plemiennej, tyle, że podanej w religijnym sosie. Zwrócił na to uwagę jeszcze w XIX wieku brytyjski polityk pochodzenia żydowskiego, nawiasem mówiąc – chrześcijanin – późniejszy premier Wielkiej Brytanii, Beniamin Disraeli. Przemawiając w Parlamencie wbrew stanowisku własnej partii, która uważała, że Rotschild, jako poseł do Izby Gmin, powinien złożyć przysięgę, której złożenia odmówił, jako niezgodnej z wyznawaną przezeń religią, Disraeli powiedział: „uczycie dzieci wasze historii żydowskiej, co niedziela śpiewacie hymny żydowskie. Właśnie jako chrześcijanin żądam, by Rotschild był przyjęty!

W odróżnieniu od Disraeliego, warszawski Judenrat stoi raczej na nieubłaganym gruncie całkowitego usunięcia znienawidzonego chrześcijaństwa z przestrzeni publicznej naszego bantustanu – ale przypuszczam, że nie czyni tego z pobudek ideologicznych, tylko politycznych w przekonaniu, że usunięcie chrześcijaństwa z przestrzeni publicznej sprawi, iż tubylcy zostaną poddani ideologicznej kurateli Judejczyków, którzy – jak zauważył w swojej ostatniej książce Mit starszych braci w wierze, pan red. Paweł Lisicki – ścisłe kierownictwo Kościoła katolickiego stopniowo poddają swojemu nadzorowi. W tej sytuacji Wielce Czcigodna obywatelka Nowacka Barbara wprawdzie może się podetrzeć welinowym papierem z orzeczeniem TK – ale powinna zachować ostrożność – jak podczas bliskiego spotkania III stopnia z jeżem.

Stanisław Michalkiewicz

Linia porozumienia i walki. Michalkiewicz

Linia porozumienia i walki

Stanisław Michalkiewicz 10 lipca 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5855

Wprawdzie nie zanosi się na to, by wybory parlamentarne odbyły się wcześniej, niż w roku 2027, przede wszystkim z powodu nieśmiałości pana prezydenta Andrzeja Dudy. Jak wiadomo, jest on bardzo bliskim przyjacielem amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa, ale mimo tej zażyłości, nie potrafi przezwyciężyć onieśmielenia, które niekiedy wręcz go paraliżuje. Tak było w listopadzie 2018 roku, kiedy to odbył w Białym Domu 20-minutową rozmowę w cztery oczy – ale kiedy podczas urządzonego tego samego wieczoru w ambasadzie polskiej w Waszyngtonie przyjęcia z okazji 100-letniej rocznicy odzyskania niepodległości, zapytano pana prezydenta, czy poruszył w tej rozmowie sprawę ustawy nr 447, pan prezydent odparł, że nie – bo strona amerykańska tego nie zaproponowała”.

Najwyraźniej i teraz prezydentowi Trumpowi nie przyszło do głowy, by zaproponować panu prezydentowi Dudzie przeprowadzenie w Polsce przesilenia rządowego, do którego niezawodnie by doszło, gdyby ktoś z Centralnej Agencji Wywiadowczej zadzwonił do wicepremiera Władysława Kosiniaka-Kamysza i powiedział jemu tak: wiecie, rozumiecie, Kosiniak, wy chyba jesteście przyjacielem Stanów Zjednoczonych, co? Na takie dictum wicepremier z pewnością odpowiedziałby po angielsku: tak toczno, Wasze Wieliczestwo! – No widzicie, Kosiniak – usłyszałby w odpowiedzi. – My tu do was z sercem na dłoni, a wy co? Pokażcie no jakiś dowód przyjaźni – ot na przykład – po co wam ten sojusz z folksdojczami? Pluńcie na nich, odwróćcie sojusze, a my pomyślimy, czy nie zrobić was premierem waszego bantustanu.

Niestety taki pomysł nie przyszedł do głowy prezydentu Donaldu Trumpu – ale być może by przyszedł, gdyby pan prezydent Andrzej Duda zręcznie mu go podsunął, nie czekając na przyzwolenie z jego strony. Jednak – jak mawiał pan Ignacy Rzecki z „Lalki” – „co tam marzyć o tem!” No to w jaki sposób pan prezydent Andrzej Duda zamierza zostać tubylczym premierem? Myśli, że kto mu to załatwi?

Mniejsza jednak o to, bo wszyscy rozumiemy, że z powodu nieśmiałości pana prezydenta Dudy o żadnym przesileniu rządowym w Polsce nie usłyszymy przynajmniej przed 6 sierpnia. Tymczasem sondażownie opublikowały sondaż, z którego wynika, że Volksdeutsche Partei została zdystansowana przez PiS, a w koalicji tworzącej vaginet obywatela Tuska Donalda wystąpiła masakra. Wprawdzie im dalej do wyborów, tym mniej trzeba przejmować się sondażami, bo sondażownie wykonują zamówienia na obstalunek – ale najwyraźniej obywatel Tusk Donald jeszcze nie ochłonął z wrażenia po wyborach prezydenckich przerżniętych przez obywatela Trzaskowskiego Rafała i na widok tego sondażu musiał się przelęknąć do tego stopnia, że zapowiedział nie tylko zamknięcie granicy z Niemcami i Litwą, ale nawet – wypowiedzenie konwencji ottawskiej o minach przeciwpiechotnych – bo zamierza zaminować granicę z Białorusią, żeby utrudnić migrantom przenikanie przez tę granicę, a poza tym – o czym nie trzeba głośno mówić – żeby zniechęcić miejscowych „aktywistów” do pełnienia roli przewodników i opiekunów. Muszę przypomnieć, że od razu to proponowałem, zamiast budować wielkim kosztem mur, przez który migranci podobno przechodzą, kiedy tylko chcą. Inna sprawa, że na zaminowaniu granicy nikt by się nie obłowił, natomiast przy budowie muru – aaa, to co innego! Teraz jednak mur stoi, forsa została rozdzielona, więc można śmiało granicę minować.

Zwraca jednak uwagę asymetria między planami uszczelnienia granicy wschodniej i uszczelnienia granicy zachodniej. O ile plan uszczelnienia granicy wschodniej nabiera charakteru radykalnego, o tyle plan uszczelnienia granicy zachodniej takim radykalizmem się nie charakteryzuje. Z deklaracji obywatela Tuska Donalda wynika bowiem, że w kwestii uszczelnienia granicy z Niemcami zamierza on stosować strategię deklarowaną przez generała Jaruzelskiego w latach 80-tych, to znaczy – „linię porozumienia i walki”. W tej strategii chodziło o to, by generał Jaruzelski porozumiał się ze swoimi konfidentami, albo z innego powodu zaufanymi przedstawicielami „lewicy laickiej”, a potem – żeby viribus unitis rozprawili się ze znienawidzoną „ekstremą”, co to próbowała sypać piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów.

Ta strategia udała się w stu procentach; widowisko telewizyjne: „Obrady Okrągłego Stołu”, zostało obsadzone prawidłowo zarówno po stronie rządowej, jak i tak zwanej „społecznej” – dzięki czemu znaczna część obywateli myślała, że to wszystko naprawdę. Tym razem chodzi o coś innego. Obywatele zaniepokojeni bezradnością vaginetu obywatela Tuska Donalda wobec niemieckiej policji, która kiedy tylko chciała wjeżdżała sobie na polskie terytorium z transportami migrantów i ich tu zostawiała, niczym starosta kaniowski Mikołaj Bazyli Potocki, co to za jednego Żyda, któremu kazał udawać kukułkę i pod tym pretekstem zastrzelił, odesłał do zaprzyjaźnionego pana brata całą furmankę Żydów – no a Straż Graniczna musiała potem rozwozić delikwentów po „centrach integracji”, kwaterować ich, karmić, poić i tak dalej. Toteż obywatele postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i utworzyli „obywatelskie patrole”.

W tej sytuacji „linia porozumienia i walki” polega na tym, że obywatel Tusk Donald będzie się „porozumiewał” z Niemcami, a walkę prowadził z obywatelskimi patrolami. Niemcy to rozumieją i tak, jak wcześniej, to znaczy – podczas kampanii prezydenckiej – dali obywatelu Tusku Donaldu dyspensę na rozmaite myślozbrodnie w rodzaju „ siłowej linii piastowskiej”, czy „repolonizacji gospodarki” – byle tylko tubylcy wybrali obywatela Trzaskowskiego Rafała – tak i teraz pozwolili mu na przywrócenie kontroli – ale pod warunkiem, że te „obywatelskie patrole” wypali ogniem i żelazem. Do czego to bowiem podobne, że w bantustanie, właśnie przygotowywanym do przerobienia na Generalną Gubernię, jakieś Schweine tworzą samowolne patrole? Przecież już Adolf Hitler powiedział, że w zjednoczonej Europie tylko Niemcy będą mogli nosić broń, a nie jacyś tubylcy. Co prawda nie do końca się to udało i już w 1944 roku broń w Europie nosił, kto tylko chciał, aż dopiero Stalinowi udało się przywrócić prawo i porządek – ale skoro już samowolki się pojawiły, to trzeba dmuchać na zimne.

Dlatego też sięgnięto po strategiczną rezerwę w osobie pana red. Tomasza Terlikowskiego, który podzielił się projektem racjonalizatorskim, by policja „skuła” tych wszystkich „panów z Ruchu Obrony Granic”, a następnie „wywiozła ich po prostu”. Pan red. Terlikowski taktownie nie pisze, gdzie policja ma tych „skutych” wywieźć – ale i bez tego domyślamy się, że do chwilowo nieczynnych obozów koncentracyjnych, których uruchomienie staje się w tej sytuacji palącą koniecznością.

Stanisław Michalkiewicz

Rytualizacja

Rytualizacja

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    8 lipca 2025 micha

Nawet marszałek Sejmu, obywatel Hołownia Szymon zauważył, że w przypadku młodych ludzi granica między medialną fikcją, a rzeczywistością, coraz bardziej się zaciera i dlatego postulował, by uczniowie nie mogli w szkołach korzystać w telefonów komórkowych. Ale nie tylko młodzież jest narażona na zatarcie granicy między rzeczywistością i fikcją i nie tylko z powodu telefonów komórkowych. Na obywateli dojrzałych telefony może aż tak nie działają, za to działają na nich jeszcze mocniej niezależne media głównego nurtu. Prezentują one swoim entuzjastom, wśród których oczywiście przeważają mikrocefale, fikcyjny obraz świata, chytrze prezentując go jako obraz rzeczywisty.

Na przykład – ostatnie rewelacje o niedoszłym zamachu na ukraińskiego prezydenta Zełeńskiego na lotnisku w Rzeszowie. Prezydent Zełeński, najwyraźniej poczuł się zapomniany w związku ze skupieniem uwagi świata na konflikcie amerykańsko-izaraelsko-irańskim – co przekłada się na wyniki finansowe Ukrainy – w związku z czym Służba Bezpieki Ukrainy, do spółki z tubylczymi bezpieczniakami z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, dostała rozkaz ogłoszenia rewelacji o niedoszłym zamachu. Już sam opis okoliczności – że próbowano i drona i snajpera – aż wreszcie znaleziono jakiegoś wojskowego emeryta, co z miłości do socjalizmu postanowił zamordować prezydenta Zełeńskiego, ale z powodu demencji chyba zapomniał, o kogo chodzi, bo prezydentowi Zełeńskiemu, jak wiadomo, nic się nie stało. Co z żyrowania takich bredni mają bezpieczniacy z ABW – tajemnica to wielka, chociaż dzięki osobistym doświadczeniom z abewiakami, mogę rzucić na to trochę światła.

Oto za pierwszego vaginetu obywatela Tuska Donalda, ABW prowadziła operację „Menora”, to znaczy – wszczęła sprawę operacyjnego rozpracowania przeciwko prof. Jerzemu Robertowi Nowakowi, Waldemarowi Łysiakowi i mnie. Chodziło o to, że ponoć planowaliśmy na rocznicę powstania w getcie warszawskim zrobić coś tak okropnego, że nawet między sobą utrzymywaliśmy to w tajemnicy – aż dopiero energiczna akcja ABW położyła kres tym knowaniom. Domyślam się tedy, że prawdziwe w tej całej sprawie były tylko pieniądze, które sobie abewiacy powypłacali za udaną operację udaremnienia knowań. W przypadku niedoszłego zamachu na prezydenta Zełeńskiego może być podobnie – ciekaw jestem tylko, ile dostali za prezentowanie z całą powagą tych rewelacji funkcjonariusze Propaganda Abteilung z niezależnych mediów głównego nurtu – czy też zostało to wliczone do obowiązków „sług narodu ukraińskiego”. Na przykładu, Judenrat ogłosił ostatnio, że ukraińscy uchodźcy, których Rzeczpospolita wzięła na swoje utrzymanie, stanowią dla Polski prawdziwy dar Niebios, bo to właśnie oni wypracowują tubylczy Produkt Krajowy Brutto. Co Judenrat i w ogóle – Żydowie z tego mają – to sprawa osobna – ale nie będziemy tu tego rozbierać, bo na razie chodzi tylko o zacieranie granicy między rzeczywistością, a fikcją.

Okazuje się, że jest to rutynowa praktyka również w stosunkach międzynarodowych, zwłaszcza gdy osobami dramatu stają się politycy demokratyczni, dla których obraz medialny jest równie ważny, a może nawet ważniejszy, niż obraz rzeczywisty. Jednym z takich polityków demokratycznych jest amerykański prezydent Donald Trump. Usiłuje on zaprezentować się jako mąż, który – jak mawiają wymowni Francuzi – fait la pluie et le beau temps, czyli robi deszcz i pogodę, to znaczy – kręci całym światem według swego uznania. Tymczasem izraelski kacyk, Beniamin Netanjahu, na oczach całego świata ostentacyjnie zlekceważył jego zakazy i zaatakował złowrogi Iran, a na domiar złego izraelscy cadykowie dyskretnie kazali amerykańskiemu prezydentowi, by stanął u boku bezcennego Izraela, bo inaczej będzie z nim brzydka sprawa.

Tedy prezydent Trump wprost wylazł ze skóry, by nie stracić prestiżu, tylko pokazać światowej gawiedzi, że to on pociąga za sznurki. Spełnienie polecenia cadyków w sprawie nalotu „car-bombami” na irańskie podziemne instalacje nuklearne wymagało bowiem trochę czasu na przygotowanie operacji, który prezydent Trump wyzyskał do medialnego puszenia się, że to niby „nikt” nie wie, co on zrobi – i tak dalej. Cadykom oczywiście to nie przeszkadzało, bo ich interesuje prawdziwa władza, a nie jej medialne pozory – ale w końcu, gdy tempus deliberandi minął, Ameryka posłusznie wysłała nad Iran bombowce z „car-bombami”. Jeszcze nie opał kurz po wybuchach, a już i pentagoniaki i sam prezydent Trump otrąbili sukces w tonie wykluczającym jakikolwiek sprzeciw. Funkcjonariusze Propaganda Abteilung w Ameryce i wśród wasali USA na świecie, przyjęli te przechwałki do aprobującej wiadomości, dzięki czemu sprawa przywrócenia nadszarpniętego prestiżu amerykańskiego prezydenta na odcinku medialnym, została jako tako zaklajstrowana. Również izraelski kacyk, Beniamin Netanjahu zrozumiał, że nie ma co przeciągać struny i wylewnie prezydentowi Trumpowi podziękował, co wprawiło tego ostatniego w prawdziwą euforię.

Tymczasem złowrogi Iran dał do zrozumienia, że może zaminować cieśninę Ormuz. Na tak poważną zastawkę, która mogłaby obnażyć bezsilność amerykańskiego prezydenta., Donald Trump zareagował przestrogą, żeby nie stawać po stronie „wroga”. Do kogo ta przestroga mogła być skierowana? Przecież nie do Iranu, tylko ot tak – w przestrzeń, żeby na gawiedzi zrobić wrażenie, że sytuacja jest pod kontrolą.

Toteż Iran, chociaż oczywiście złowrogi, nie tylko taktownie wstrzymuje się z zaminowaniem wspomnianej cieśniny, ale w dodatku, przed wykonaniem uderzenia dalekonośnymi kartaczami na amerykańską bazę w Katarze, ze sporym wyprzedzeniem o tym ataku oznajmił, dzięki czemu i on mógł nie stracić prestiżu i zasłużyć na podziękowanie ze strony prezydenta Trumpa, który już całkiem odzyskał wigor i znowu zaczął odgrywać przedstawienie ze sobą w roli głównej, jako nadzieją świata.

Przypomina to trochę niedawny konflikt między Indiami i Pakistanem, kiedy to jedni i drudzy wprawdzie musieli reagować, by nie stracić prestiżu, ale starali się, by nikomu nie zrobić krzywdy. Pokazuje to, że nie tylko stosunki międzynarodowe, ale i wojny w coraz to większym stopniu ulegają rytualizacji, wskutek czego nie wiadomo do końca, czy mamy rzeczywiście do czynienia z wojną, czy tylko – z jej umiejętnym markowaniem. Toteż, chociaż prezydent Trump ogłosił w nocy z poniedziałku na wtorek 24 czerwca zawieszenie broni między złowrogim Iranem, a bezcennym Izraelem, to obydwa te państwa po staremu oskarżają się nawzajem o obrzucanie się dalekonośnymi kartaczami. Nie tylko bowiem prezydent Trump nie chce stracić prestiżu. Iran też nie chce, a izraelski kacyk nawet gdyby chciał, to nie może przerwać wojny, bo to jego jedyna ucieczka.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Okres przedwojenny

Okres przedwojenny

Stanisław Michalkiewicz 5 lipca 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5852

Rzadko zgadzam się teraz z obywatelem Tuskiem Donaldem, szczerze mówiąc – chyba nigdy – podczas gdy jeszcze 36 lat temu zgadzałem się z obywatelem Tuskiem Donaldem w bardzo wielu sprawach. Poznałem bowiem obywatela Tuska Donalda 1 lipca 1989 roku, kiedy to z inicjatywy środowiska „liberałów gdańskich” odbył się tam zjazd towarzystw gospodarczych i środowisk liberalnych. Uczestniczyłem z tym zjeździe nie tylko jako jeden z założycieli – wraz z Januszem Korwin-Mikke i Stefanem Kisielewskim – Ruchu Polityki Realnej – ale również jako prowadzący wraz z kol. Marianem Miszalskim – podziemne wydawnictwo „Kurs”, które stawiało sobie za cel zapoznanie czytelnika polskiego z ekonomiczną myślą liberalną – dzisiaj z uwagi na działalność „złodziei szyldów” z żydokomuny, którzy liberalizm zredukowali do sfery genitaliów – że wolność polega na tym, by je sobie przyprawiać, albo obcinać wedle chwilowego kaprysu – powiedziałbym – z ekonomiczną myślą wolnościową.

W tym celu wydaliśmy popularne książki francuskiego autora Guy Sormana z polsko-żydowskimi korzeniami: „Rewolucja konserwatywna w Ameryce”, przedstawiającą reaganowską kontrrewolucję ekonomiczną, „Rozwiązanie liberalne” – prezentującą praktyczne zastosowanie wolnościowych recept w rozmaitych państwach świata, ale też książkę laureata Nagrody Nobla z ekonomii Miltona Friedmana i jego żony Róży pod tytułem „Wolny wybór” – i wiele innych. Z tego powodu między „liberałami gdańskimi”, a nami, to znaczy – warszawską grupą – nie było jakichś istotnych różnic ideowych.

Dzisiaj jest inaczej, bo moim zdaniem obywatel Tusk Donald odszedł od ideałów swojej młodości w kierunku „czystego” – o ile ten przymiotnik może mieć tu zastosowanie – pragmatyzmu władzy – co spycha go w stronę coraz to dziwniejszych aliansów, między innymi – z lewicą, czy PSL-em, zgodnie z zasadą opisaną przez Boya-Żeleńskego w „Kuplecie posła Bataglii” –

Żadnych politycznych nie ma on przesądów;

każda partia dobra, byle dojść do rządów”.

O ideologicznych – nawet szkoda wspominać. Muszę jednak przyznać, że w jednej sprawie z obywatelem Tuskiem Donaldem się zgadzam – mianowicie, gdy powiada on, że żyjemy w okresie „przedwojennym

W tej sprawie, jak w rzadko której – obywatel Tusk Donald ma rację, również z tego powodu, że on sam forsuje w naszym bantustanie rozwiązania, które kolaborant warszawskiego Judenratu, pan red. Tomasz Piątek, nazywa „demokracją wojenną”, a które skierowane są na przeforsowanie w naszym bantustanie tak zwanego „wariantu rumuńskiego” – zgodnie z życzeniem Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje i niemieckiego rządu. Chodzi bowiem o to, że zarówno brukselscy biurokraci, jak i przede wszystkim – rząd niemiecki, próbują wykorzystać pęknięcie w stosunkach euroatlantyckich do przyspieszenia budowy IV Rzeszy, której najtwardszym jądrem miałaby być uzbrojona po zęby za pieniądze całej Europy – niemiecka Bundeswehra – będąca trzonem „europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO”, dzięki którym Niemcy mogliby też próbować położyć również swój palec na francuskim atomowym cynglu.

Przeforsowanie „wariantu rumuńskiego” jest głównym zadaniem obywatela Tuska Donalda, który chyba nie jest jedyną osobą w tym kierunku zadaniowaną, bo ostatnio na czoło przygotowań wojennych wybija się Wielce Czcigodny obywatel Giertych Roman. W rezultacie już 2 lipca, to znaczy – dzień po ogłoszeniu przez Sąd Najwyższy orzeczenia w sprawie ważności wyborów prezydenckich, w których zwycięstwo przypadnie Karolowi Nawrockiemu, rozpocznie się wojna o Sąd Najwyższy, to znaczy – o podważenie tego orzeczenia pod pretekstem, że Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN nie jest żadnym sądem, tylko bandą przebierańców, podczas gdy „prawdziwym” Sądem Najwyższym jest Izba Pracy i Ubezpieczeń Społecznych SN, o której krążą fałszywe pogłoski, jakoby dlatego, iż wszyscy co do jednego jej sędziowie są konfidentami albo Wojskowych Służb Informacyjnych, albo Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, zwerbowanymi w ramach operacji „Temida”.

Ta wojna o Sąd Najwyższy, w której zostaną poruszone Moce Niebieskie, Ziemskie i Piekielne, w postaci instytucji Unii Europejskiej, jest zaledwie pierwszym etapem – bo etap drugi wymaga zaangażowania obywatela Hołowni Szymona jako „marszałka Sejmu” – żeby nie zwołał Zgromadzenia Narodowego, uniemożliwiając w ten sposób prezydentowi-elektowi złożenia przysięgi, a co za tym idzie – objęcia ,urzędu – a w tej sytuacji obowiązki prezydenta przejąłby obywatel Hołownia Szymon, który do czasu wyboru nowego prezydenta, popodpisywałby wszystkie ustawy podsunięte mu przez obywatela Tuska Donalda.

Otwartym tekstem mówił o tym zarówno pan prof. Wojciech Sadurski, ozdoba światowej jurysprudencji, jak i prof. Andrzej Zoll, wybitny przedstawiciel stada autorytetów moralnych. Zwraca uwagę postawa Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, którego na ten widok, jakby ktoś na sto koni wsadził. Taka wojna, w której – jeśli w ogóle poleje się krew – to najwyżej z nosa, bo przecież nasza niezwyciężona armia zachowa chwalebną neutralność w obliczu przerabiania Rzeczypospolitej na Generalne Gubernatorstwo w ramach IV Rzeszy, jako że i dla generalicji i dla korpusu oficerskiego, przysięga to jedna sprawa, ale dosłużenie do emerytury, na której zaczyna się prawdziwe życie – to sprawa druga, znacznie ważniejsza. Tedy dla Naczelnika Państwa taka bezpieczna wojna to prawdziwy dar Niebios, bo pozwala mu ona na ułatwione mobilizowanie wyznawców, dzięki czemu w wyborach parlamentarnych, jakie nastąpią najpóźniej w roku 2027, PiS uzyskał 40 procent głosów – o czym otwartym tekstem mówił na ostatnim Zjeździe, który ponownie przyznał mu godność prezesa. A ze to będzie już w Generalnej Guberni – to co to komu szkodzi?

Ale nie tylko dlatego wkraczamy w okres przedwojenny. Wprawdzie ostatnia wojna miedzy bezcennym Izraelem, a złowrogim Iranem, przy udziale Ameryki, która została do tego zmuszona przez izraelskich cadyków, zakończyła się wesołym oberkiem – ale dzięki niej każde ambitne państwo – nie mówię oczywiście o naszym bantustanie zarządzanym przez agenturę – chyba zostało przekonane, że w dzisiejszych czasach trudno mówić o suwerenności, bez wcześniejszego sprawienia sobie arsenału nuklearnego.

Myślę, że do takiego wniosku – oczywiście poza złowrogim Iranem – musiała dojść Turcja, z którą zarówno bezcenny Izrael, jak i USA, mogą mieć trudniej, niż z Iranem, bo przecież ona jest członkiem NATO, a więc ex defintione przynależy do rasy wyższej, której prawa do arsenału nuklearnego nie wypada odmawiać.

Stanisław Michalkiewicz

„Ale to zawsze syn rodzony…”

„Ale to zawsze syn rodzony…”

Stanisław Michalkiewicz  3 lipca 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5851

Nie ulega wątpliwości („nie ulega wątpliwości, jak mawiała stara niania, lepiej bzykać bez miłości, niżli kochać bez bzykania”), że na czoło płomiennych szermierzy praworządności w naszym nieszczęśliwym kraju wysforował się Wielce Czcigodny „oczywiście-niewątplywie” Roman Giertych. Już dawno zasłużył on na stanowisko Pierwszego Skarżypyta Rzeczypospolitej, ale najwyraźniej nie zaspokoiło to jego ambicji i w tej chwili nie tylko jest w awangardzie najbardziej płomiennych szermierzy, wyprzedzając nawet pana ministra Adama Bodnara z czarnym podniebieniem, który w vaginecie obywatela Tuska Donalda piastuje fuchę ministra sprawiedliwości. Wielce Czcigodny obywatel Giertych Roman nie tylko domaga się ponownego przeliczenia głosów w całej Polsce, tak, żeby w rezultacie wybory prezydenckie wygrał zatwierdzony kandydat z pierwszorzędnymi, jerozolimskimi korzeniami, obywatel Trzaskowski Rafał, ale w dodatku wykrył, kto te wybory sfałszował. Podczas przesłuchania przez resortową „Stokrotkę”, Wielce Czcigodny obywatel Giertych Roman, „w poczuciu odpowiedzialności za słowo” oznajmił, że wybory prezydenckie w Polsce sfałszowali Rodacy-Kamraci, czyli przebywający w areszcie wydobywczym panowie Olszański i Osadowski. Okazało się, że zinfiltrowali oni co najmniej 18 tysięcy komisji wyborczych, co stało się przyczyną przegranej obywatela Trzaskowskiego Rafała.

Z jednej strony odkrycie Wielce Czcigodnego obywatela Giertycha Romana wynika z doświadczeń zdobytych przez bezpieczniaków, niezależnych prokuratorów i niezawisłych sędziów, którzy zgodnie z przysłowiem, iż na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą, mają skłonność do tak zwanego przyklepywania wytypowanym delikwentom wszystkich możliwych zbrodni, żeby poprawić sobie statystyki – ale z drugiej strony, zaskakujący charakter odkrycia Wielce Czcigodnego obywatela Giertycha Romana, zaniepokoił bardziej umiarkowanych, chociaż też płomiennych szermierzy praworządności w naszym bantustanie, jak np. panią prof. Łętowską Ewę, a nawet niedawno odciętą od stryczka panią Gersdorf Małgorzatę. Chodzi o to, że na tak nieprawdopodobne odkrycia grono płomiennych, ale umiarkowanych szermierzy praworządności nie jest jeszcze gotowe. Może w przyszłości, kiedy „demokracja wojenna” umocni się w naszym bantustanie, płomienni, chociaż umiarkowani szermierze praworządności, bez wahania będą takich Rodaków-Kamratów wysyłać do gazu – ale teraz, to znaczy – na tym etapie – jeszcze takiej gotowości nie ma. „Panną byłam, dziecko miałam – ale co to, to nie!

Ciekawe, że swoich odkryć Wielce Czcigodny obywatel Gierttych Roman dokonuje jakby wbrew woli obywatela Tuska Donalda, który werbalnie co prawda, niemniej jednak, aż tak daleko w szermierce o praworządność się nie posuwa – chociaż od miesiąca, to znaczy – odkąd Wielce Czcigodny obywatel Gietrych Roman wstąpił na członka Volksdeutsche Partei, obywatel Tusk teoretycznie jest jego partyjnym przywódcą i choćby z tego tytułu mógłby go dyscyplinować – ale z zagadkowych przyczyn tego nie robi, pozwalajac Wielce Czcigodnemu obywatelu Giertychu Romanu na coraz to zuchwałsze dokazywanie, które – jak wspomniałem – budzi nawet zaniepokojenie w stadzie autorytetów moralnych. Ta powściągliwość obywatela Tuska Donalda wobec Wielce Czcigodnego obywatela Giertycha Romana musi mieć jakieś ważne przyczyny. Spróbujmy tedy rozebrać to sobie z uwagą.

Jak pamiętamy, obywatel Tusk Donald wprawdzie wciągnął obywatela Giertycha Romana na listę wyborczą Volksdeutsche Partei w okręgu świętokrzyskim, dzięki czemu w październiku 2023 roku obywatel Giertycb Roman stał się Wielce Czcigodnym – ale od stryczka przezornie go nie odcinał i lubelska niezależna prokuratura nadal mozolnie prowadziła przeciwko obywatelu Giertychu Romanu śledztwo w sprawie „wyprowadzenia” ze spółki „Polnord” kilkudziesięciu milionów złotych. Obywatel Giertych, nie będąc jeszcze Wielce Czcigodnym, na wieść o przybyciu prokuratora, nawet teatralnie „zemglał”, wobec czego zakłopotany prokurator odczytał mu zarzuty do sempiterny, co niezawisły sąd taktownie uznał za „nieskuteczne”. Tak czy owak obywatel Tusk przezornie nie odcinał od stryczka obywatela Giertycha Romana, chociaż był on już Wielce Czcigodny. Przełom nastąpił dopiero w styczniu 2025 roku, kiedy to lubelski prokurator, pan Andrzej Markowski, cieszący się opinią prawnika tak zdolnego, że nawet zdolnego do wszystkiego, jednym ruchem ręki umorzył śledztwo przeciwko Wielce Czcigodnemu Romanu Giertychu, twierdząc, że on „nic nie wiedział” o machinacjach jego totumfackiego, niejakiego „Foki”, przeciwko któremu śledztwo toczy się dalej jak-gdyby-nigdy-nic. Postanowienie o umorzeniu śledztwa przeciwko Wielce Czcigodnemu się uprawomocniło, bo „Polnord” chwalebnie wstrzymał się od odwoływania się od tego postanowienia. Oczyma duszy wyobrażam sobie, jak to do zarządu tej spółki zadzwonił ktoś starszy i mądrzejszy i powiedział tak: wiecie, rozumiecie, nikt nie jest bez grzechu wobec Boga ani bez winy wobec cara, więc nie składać mi tu zadnych odwołań, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa. Najciekawsze jest to, że obywatel Tusk Donald, który dotychczas przezornie nie odcinał obywatela Gietycha Romana od stryczka, teraz nie pisnął ani jednym słowem protestu. Dlaczego? Czy przypadkiem nie dlatego, że decyzję o nakazaniu prokuratoru Markowskiemu umorzenia śledztwa podjęła ta sama Moc, której podlega również obywatel Tusk Donald?

No dobrze – ale śledztwo, to jedna sprawa, a dokazywanie Wielce Czcigodnego Giertycha Romana w dziedzinie szermierki praworządnością, to sprawa druga. To dokazywanie wywołuje nawet wrażenie, jakby obywatel Tusk Donald milcząco godził się na rolę zakładnika Wielce Czcigodnego Giertycha Romana. Jakaż zagadkowa przyczyna może sprawić coś takiego?

Tu musimy odwołać się do literatury, a konkretnie – do drugiej części nieśmiertelnego poematu Janusza Szpotańskiego „Szmaciak w wojsku”. Jest tam scena, jak w początkach stanu wojennego, dowodzący operacją odblokowania pcimskiego kombinatu generał Tumor prosi komendanta milicji Maczugę o łagodne potraktowanie Aleksa, syna byłego sekretarza Wardęgi, co to, jako gęgacz, schronił się w kombinacie między strażującymi robotnikami:

Stary towarzysz, zasłużony,

samego jeszcze znał Stalina.

Fakt, że ma głupawego syna,

ale to zawsze syn rodzony,

więc oszczędź Alka, bardzo proszę.

Ja ze swej strony zaraz wnoszę

pismo o awans.

Wypada tedy przypomnieć, że obywatel mec. Giertych Roman był pełnomocnikiem syna obywatela Donalda Tuska, Michała, w sprawie Amber Gold. Jak pamiętamy sprawa ta została i przez niezależną prokuraturę i przez niezawisłe sądy z Gdańska, a nawet przez sejmową komisję pod kierownictwem pani Małgorzaty Wassermann, sprawnie zamieciona pod dywan, a forsy nigdy nie znaleziono. To fakt – ale z drugiej strony – ileż pikantnych szczegółów w tej sprawie mógł poznać obywatel mec. Giertych Roman, jako pełnomocnik Tuska Michała? Czy przypadkiem nie ta okoliczność jest przyczyną, dla której Wielce Czcigodny Roman Giertych, na oczach całej Polski, trzyma obywatela Tuska Donalda mocno za krocze?

Stanisław Michalkiewicz

Chamy i Żydy w skali światowej

Chamy i Żydy w skali światowej

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    1 lipca 2025 michalkiewicz

No i stało się. Mimo wydanego przez prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa bezcennemu Izraelowi zakazu atakowania złowrogiego Iranu, bezcenny Izrael zlekceważył ten solenni zakaz i wykonał nagłe uderzenie na złowrogi Iran. Celem tego ataku, który rozpoczął kolejną wojnę na Bliskim i Środkowym Wschodzie, jest – jak wynika z deklaracji premiera rządu jedności narodowej bezcennego Izraela Beniamina Netanjahu – uniemożliwienie złowrogiemu Iranowi wejścia w posiadanie broni jądrowej, która groziłaby bezcennemu Izraelowi powtórką z holokaustu, a poza tym – doprowadzenie do zmiany złowrogiego reżymu ajatollahów na jakiś inny, bardziej odpowiadający bezcennemu Izraelowi, a także miłującym pokój, wolność i sprawiedliwość społeczną pozostałym cywilizowanym państwom.

Atak bezcennego Izraela na złowrogi Iran został przyjęty przez miłujący pokój, wolność i sprawiedliwość społeczną świat, a konkretnie – tę jego część, która wspomnianych wyżej wartości broni – z pełnym aprobaty zrozumieniem. Z jednej strony jest to jakby oczywista oczywistość, chociaż z drugiej strony niepodobna nie zauważyć, iż motywy napaści bezcennego Izraela na złowrogi Iran są bardzo podobne, jeśli nawet nie takie same, jakie w swoim czasie podał zimny ruski czekista Putin na uzasadnienie specjalnej operacji wojskowej, rozpoczętej przez Rosję przeciwko Ukrainie. Tam też chodziło o uchronienie Rosji przed możliwym holokaustem, który niewątpliwie by nastąpił, gdyby Ukraina została przyjęta do NATO – co, jak się wydaje, obiecał był prezydentowi Zełeńskiemu prezydent Stanów Zjednoczonych Józio Biden – no i „denazyfikacja” Ukrainy, w której z szybkością płomienia szerzy się kult Stefana Bandery, uznany nawet przez naszą Jabłoneczkę z pierwszorzędnymi korzeniami, czyli Małżonkę naszego Księcia- Małżonka – za niezbywalny a nawet nieodzowny składnik ukraińskiej tożsamości narodowej. Jak pamiętamy, zimny ruski czekista z tego właśnie powodu został przez Senat USA uznany za „zbrodniarza wojennego”, a Rosja – obłożona różnorakimi sankcjami przez miłującą pokój i sprawiedliwość społeczność część świata, a konkretnie – przez wasali Stanów Zjednoczonych nie tylko w Europie, ale i poza nią.

Z tej asymetrii wypływa wiele wniosków, które powinniśmy chyba rozebrać sobie z uwagą – według kolejności.

A więc – po pierwsze – wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler, co to głosił, jakoby na świecie były rasy wyższe i niższe, najwyraźniej miał trochę racji. Weźmy dla przykładu taką broń jądrową. Nikomu chyba nie przyszłoby do głowy, by kwestionować prawo Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, czy Francji do posiadania nuklearnych arsenałów. Najwyraźniej musi panować powszechny consensus, że wymienione państwa mają przyrodzone prawo do posiadania tej broni. Skąd bierze się ten consensus, jeśli nie z przekonania, że wymienione państwa reprezentują rasę wyższą, której nie wypada podejrzewać, że mogą tę broń wykorzystać w niewłaściwym celu – pod rygorem natychmiastowej utraty przyzwoitości? Toteż Stany Zjednoczone mają ponad 5 tysięcy głowic jądrowych, zaś Wielka Brytania i Francja – po jakieś 270 – i ani nikt się temu nie dziwuje, ani się z tego powodu nie gorszy. Pewne wątpliwości powstają w sytuacji, gdy w 5 tys. głowic jądrowych wyposażyła się Rosja, czy takie Chiny, co to mają ich ponad 900. Ale Rosja, chociaż popadała w sprośne błędy Niebu obrzydłe, tradycyjnie zaliczana jest chyba do rasy wyższej, znaczy się – do rasy panów. – chociaż bywały momenty dziejowe, gdy jej przynależność do tej rasy bywała podważana. Podobnie Chiny, które są starcem wśród narodów, wobec którego taki, dajmy na to, naród amerykański, może uchodzić za oseska.

Wynika stąd poszlaka, że między narodami należącymi do rasy panów i narodami należącymi do rasy chamów, granica nie jest ostra. Powiem więcej – wygląda na to, że przynależność jakiegoś narodu do jednej, czy drugiej rasy, to znaczy – do rasy panów, czy chamów, nie jest ostatecznie zdeterminowana. Weźmy taki naród koreański. „Powinien” on wprawdzie należeć do rasy chamów, ale tak się akurat złożyło, że wyposażył się nie tylko w skromny, bo skromny, niemniej jednak obejmujący 50 głowic arsenał nuklearny, a także środki ich przenoszenia, wśród których są podobno pociski międzykontynentalne. Z tego powodu jednym susem wskoczył do rasy panów i – w odróżnieniu od złowrogiego Iranu – nikt prawa północnych Koreańczyków do posiadania arsenału jądrowego nie kwestionuje. Podobnie jest z Pakistanem i Indiami. Za czasów Imperium Brytyjskiego, obydwa narody zaliczane były do rasy chamów i to nie tylko przez władców tego Imperium ale i przez resztę świata. Jednak najpierw Indie, a potem również Pakistan, którego prezydent uwziął się, by wejść w posiadanie broni jądrowej „nawet gdyby przyszło nam jeść trawę” – najwyraźniej awansowały do rasy panów – bo przecież nikomu nie przychodzi do głowy, by pozbawić jednych i drugich tych 170 głowic jądrowych, których posiadaniem tak się chlubią.

W tej sytuacji kwestionować spostrzeżenie wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera o istnieniu rasy panów i rasy chamów, może tylko człowiek pozbawiony elementarnej spostrzegawczości – chociaż do jego rewolucyjnej teorii musimy wnieść poprawkę, że przynależność jakiegoś narodu do jednej, czy drugiej rasy nie jest raz na zawsze zdeterminowana. Zresztą i Adolfowi Hitlerowi intuicja musiała coś takiego podpowiadać, skoro takich na przykład Japończyków zaliczał do „Aryjczyków” czyli rasy panów, „honorowych”.

Niestety – po drugie – wybitny przywódca socjalistyczny, chociaż zasadniczo myślał prawidłowo – popełnił niewybaczalny błąd uznając, że rasą panów, czyli Herrenvolkiem, są Niemcy. Tymczasem nic podobnego! Okazało się bowiem – a cały postępowy świat przyjął to do aprobującej wiadomości – że narodem panów, czyli Herrenvolkiem, nie są żadni tam Niemcy, tylko Żydowie. O ile bowiem Adolf Hitler utwierdzał się w swoim błędnym mniemaniu pod wpływem rozmaitych pseudonaukowych teorii, kolportowanych przez szarlatanów, to Żydowie już w starożytności złapali byka za rogi, uzasadniając swoją niekwestionowaną pozycję, rodzaj przewodniej roli w razie panów, geszeftem, jaki Stwórca Wszechświata miał zawrzeć z pewnym mezopotamskim koczownikiem.

Sprawdzić tego nikt dzisiaj nie jest w stanie – i o to właśnie chodzi, że skoro tak, to nie ma rady – trzeba w to wierzyć – chyba, że ktoś nie wierzy. Ponieważ jednak półtora miliarda ludzi, a może nawet dwa razy tyle, bo przecież i bisurmanie są „ludem Księgi”, w której o geszefcie stoi expressis verbis – to większość Ludzkości, może poza „bałwochwalcami” (spis ludności przedwojennego Wilna ujawnił aż sześciu „bałwochwalców” w tym, mieście), nie kwestionuje prawa bezcennego Izraela do posiadania 90 głowić jądrowych. Wprawdzie modestia skłania bezcenny Izrael do utrzymywania, że on broni jądrowej „nie ma” – ale dodatkowym argumentem na rzecz przewodniej roli bezcennego Izraela w rasie panów jest powszechnie znany fakt, iż wszyscy udają, że w to wierzą. Do tego stopnia, że nawet kiedy amerykańska bezpieka namierzyła niejakiego Pollarda, który na polecenie rządu bezcennego Izraela wykonywał zadanie szpiegowskie w USA właśnie w newralgicznym sektorze broni jądrowej, to wprawdzie USA zapakowało go do więzienia, ale w niczym nie zmieniło to stosunku zależności Ameryki od bezcennego Izraela.

Bo – po trzecie – jak zauważył Patryk Buchanan, co to w swoim czasie nawet kandydował na prezydenta USA – Waszyngton – a więc miejsce, gdzie mają siedziby najważniejsze władze Ameryki – stanowi „terytorium okupowane przez Izrael” Gdyby tak nie było, to jakże inaczej wyjaśnić przyczynę, dla której każdy nowo wybrany prezydent USA, zaraz po zaprzysiężeniu na Biblię, uroczyście oświadcza, że będzie bronił bezpieczeństwa Izraela, jak źrenicy oka i to bez względu na to, co bezcenny Izrael akurat robi? Jeśli taka deklaracja nie jest rodzajem hołdu lennego, to ja jestem chińskim mandarynem.

Wynika z tego, że Stany Zjednoczone są „sługą narodu żydowskiego”, podobnie jak Polska, która jest sługą narody ukraińskiego, żydowskiego, a obecnie – również niemieckiego. Stany Zjednoczone narodowi ukraińskiemu raczej nie służą, bo trudno nazwać służbą prowadzenie wojny z Rosją na Ukrainie do ostatniego Ukraińca. W przypadku Żydów sytuacja jest całkiem inna, więc nic dziwnego, że wszyscy amerykańscy twardziele, skaczą przed Żydami z gałęzi na gałąź – a największy twardziel w osobie prezydenta Donalda Trumpa właśnie na oczach całego świata został przez premiera bezcennego Izraela nie tylko olany ciepłym moczem, ale nawet nie wolno mu zauważyć, że został olany. Toteż, żeby nie stracić prestiżu, teraz odgraża się, że zmusi złowrogi Iran do „bezwarunkowej kapitulacji”. Zmusi – albo i nie zmusi – bo już wiemy, że o tym, co będzie robił, nie zadecyduje on, tylko jakieś grono cadyków z Tel Awivu. I chociaż prezydent Trump buńczucznie oświadcza, że „nikt” nie wie, co on zrobi, to jest to prawdą o tyle, że on sam tego nie wie – bo cadykowie przecież wiedzą. Zrobi, co akurat będzie trzeba. W przeciwnym razie amerykańscy Żydowie zrobią z Donalda Trumpa marmoladę – a i tak będzie on zadowolony, jeśli tylko na tym się skończy.

I na koniec – po czwarte – słoń a sprawa polska. Jak wiadomo, bezcenny Izrael i złowrogi Iran, okładają się na odległość rakietowymi kartaczami. Taki jeden kartacz kosztuje sporo szmalcu, więc kiedy wojna bezcennego Izraela ze złowrogim Iranem tak czy owak się zakończy, to bezcenny Izrael będzie potrzebował szmalcu, choćby po to, by odbudować swój kartaczowy arsenał. W tym celu pewnie wydoi Amerykę – ale po ostatnich napięciach między Elonem Muskiem a prezydentem Trumpem wiemy, że amerykańskie finanse są, delikatnie mówiąc, też napięte.

W tej sytuacji bezcenny Izrael może podkręcić amerykańskich twardzieli („wiecie, rozumiecie, amerykańscy twardzieje…”), żeby zmłotowali Polskę na tak zwane „roszczenia”, o których mówi ustawa nr 447, podpisana nie przez kogo innego, jak właśnie prezydenta Donalda Trumpa w roku 2018. Czyż nie w tym właśnie celu szykowana jest w naszym nieszczęśliwym kraju kolejna odsłona wojny o praworządność, będąca odpryskiem wyborów prezydenckich? Szykuje się u nas niezły burdel, a cóż lepiej sprzyja wyszlamowaniu jakiegoś chamskiego kraju, jak nie wtrącenie go w stan permanentnego burdelu, jak w wieku XVIII?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Zanim wyparujemy w słusznej sprawie

Zanim wyparujemy w słusznej sprawie

Stanisław Michalkiewicz  28 czerwca 2025michalkiewicz

Umiłowanie i słodycz rodzaju ludzkiego”. Takimi słowy Swetoniusz Trankwillus skomplementował „boskiego Tytusa”, rzymskiego cesarza, który objął rządy po swoim ojcu, „boskim Wespazjanie”. Nawiasem mówiąc, krążą po świecie fałszywe pogłoski, jakoby istniało jakieś „DITISO”, czyli „Divini Titio Internationale Societas”, co miałoby oznaczać „Międzynarodowe Stowarzyszenie Boskiego Tytusa”. Zważywszy, że to właśnie Tytus zdobył Jerozolimę i zburzył świątynię jerozolimską, z której została tylko słynna „Ściana Płaczu”, gdzie Żydowie składają odkrytki dla Najwyższego, istnienie takiego stowarzyszenia mogłoby mieć znaczenie polityczne zwłaszcza teraz, kiedy bezcenny Izrael obrzuca dalekonośnymi kartaczami złowrogi Iran, a słychać, że w sukurs mają mu przyjść Stany Zjednoczone, żeby raz na zawsze przeprowadzić ostateczne rozwiązanie kwestii irańskiej.

Zegar tyka i właśnie, gdy piszę ten felieton, nadeszły skrzydlate wieści, że amerykańskie bombowce B-2, które mogą obrzucić złowrogi Iran prawie 14-tonowymi car-bombami, przebazowywane są z Ameryki do bazy na Diego Garcia na Oceanie Indyjskim, skąd prawdopodobnie będą wykonywały naloty na złowrogi Iran, zgodnie z suwerenną decyzją amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa, podyktowaną mu przez izraelskich cadyków, przed którymi amerykańscy twardziele skaczą z gałęzi na gałąź.

Jak tam będzie, tam tam będzie i jeśli nawet z tego powodu wybuchnie III wojna światowa, to choćby na moment przed wyparowaniem, jakie nieuchronnie nas wtedy czeka, będziemy mogli się pocieszyć, że wyparowujemy w słusznej sprawie. Nie ma bowiem, jak powszechnie wiadomo, słuszniejszej sprawy, jak interes bezcennego Izraela, więc wszystko będzie w jak najlepszym porządku.

No dobrze – ale co ma z tym wszystkim wspólnego cesarz Tytus, który już dawno umarł i chociaż został deifikowany przez rzymski Senat, to nikt poważny, mądry i roztropny się tą jego deifikacją nie przejmuje, podobnie jak innymi decyzjami tego Senatu. Co innego, gdyby deifikował do Senat Stanów Zjednoczonych. Wtedy chyba i my musielibyśmy tę deifikację uznać, bo w przeciwnym razie mogłaby być z nami brzydka sprawa. Na szczęście żadne lobby rzymskie, z odróżnieniu od izraelskiego, nie dyktuje amerykańskiemu Senatowi, co ma uchwalać, albo i nie uchwalać.

W tej sytuacji skupmy się na komplemencie, jakim wielkodusznie obdarzył cesarza Tytusa wspomniany Swetoniusz Trankwillus. Myślę, że dzisiaj podobnym komplementem moglibyśmy obdarzyć chlubę światowej jurysprudencji i w ogóle – całej postępowej Ludzkości, najwybitniejszy umysł naszych czasów, czyli pana profesora Wojciecha Sadurskiego. Pan prof. Sadurski, jak przystało na chlubę całej postępowej Ludzkości, zna swoje miejsce w szyku i nie podstawia nóg tam, gdzie kują konie, tylko trzyma się raczej wskazówki sformułowanej przez Klucznika Gerwazego, który – co prawda sformułował ją w trochę innych okolicznościach – ale właśnie dlatego ma ona charakter uniwersalny. Wskazówka ta głosi, że „gdy wielki wielkiego dusi, my duśmy mniejszych – każdy swego”.

A właśnie pan prof. Wojciech Sadurski chwalebnie spostrzegł się, co w przededniu III wojny światowej przystoi mu czynić i przedstawił projekt, który pobożny portal „Fronda” nazwał projektem „zamachu stanu”. Nie chodzi oczywiście o jakieś zbrojne wystąpienie, bo do czegoś takiego nasza niezwyciężona armia chyba nie jest zdolna, tylko o rodzaj kruczka prawniczego, przy pomocy którego Volksdeutsche Partei mogłaby osadzić na prezydenckim stolcu już nie umiłowaną duszeńkę przewodniczącego Światowego Kongresu Żydów Ronalda Laudera, co to w swoim czasie namaścił ją na tubylczego prezydenta w Polsce, czyli obywatela Trzaskowskiego Rafała, tylko obywatela Hołownię Szymona, który też w wyborach prezydenckich kandydował, ale bez takiego namaszczenia, w związku z czym uzyskał wynik dopiero piąty, czy może nawet szósty w kolejności.

Ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi co się ma, dobra psu i mucha, więc chyba dlatego pan profesor Wojciech Sadurski wykombinował prawniczy kruczek. Polega on na tym, że zgodnie z art. 130 konstytucji, prezydent-elekt obejmuje urząd dopiero po złożeniu przysięgi przez Zgromadzeniem Narodowym. Takie Zgromadzenie zwołuje marszałek Sejmu, czyli obywatel Hołownia Szymon. No dobrze – powiada pan prof. Wojciech Sadurski – a co będzie, jeśli obywatel Hołownia Szymon tego Zgromadzenia nie zwoła? Jeśli go nie zwoła, to nie zostanie ono zwołane, a w tej sytuacji prezydent-elekt nie będzie miał przed kim złożyć swojej przysięgi, więc jej nie złoży, a w konsekwencji nie będzie mógł objąć urzędu prezydenta. Jest to proste, jak budowa cepa, ale musimy pamiętać, że tylko genialne umysły mogą wpaść na takie proste rozstrzygnięcia, a któż ma umysł genialniejszy od pana prof. Wojciecha Sadurskiego? Takiego człowieka na szczęście u nas nie ma, dzięki czemu pan prof. Sadurski może błyszczeć na firmamencie tubylczej, a nawet światowej jurysprudencji, jako gwiazda pierwszej wielkości.

Ale na tym nie koniec kombinacji, bo zgodnie z art. 131 konstytucji, w sytuacji, gdy prezydent nie może objąć swego urzędu, jego obowiązki przejmuje marszałek Sejmu, czyli obywatel Hołownia Szymon i sprawuje je do czasu wyboru nowego prezydenta. W tym czasie obywatel Hołownia Szymon popodpisywałby wszystkie ustawy, które podsunąłby mu do podpisu obywatel Tusk Donald, z nowelizacją kodeksu karnego przewidującego penalizację „mowy nienawiści” na czele, dzięki czemu teren pod przyszłe wybory prezydenckie zostałby znakomicie zniwelowany i wszyscy niepożądani kandydaci zostaliby na podstawie decyzji niezawisłych sądów ulokowani w aresztach wydobywczych, dzięki czemu „demokracja wojenna” o której tak pięknie mówił z natchnienia Judenratu obywatel redaktor Piątek Tomasz, nie tylko by odniosła ostateczne zwycięstwo, ale by się umocniła na dłuuugie dziesięciolecia.

Nie muszę chyba dodawać, że w pierwszej kolejności dotyczyłoby to Grzegorza Brauna, przeciwko któremu wystąpiła na łamach „Gazety Wyborczej” jego własna siostra ujawniając, że do niedawna „myślała”, że cała jej rodzina jest pochodzenia żydowskiego. Niby Judenrat stoi na nieubłaganym stanowisku, że żydowskie pochodzenie, to nic hańbiącego, ale kiedy trzeba ugodzić w uzurpatora, to cóż to szkodzi przypisać mu żydowskie pochodzenie, które – co tu ukrywać – wywołuje podobną abominację, jak podejrzenie o syfilis?

Tedy niezależnie od czekającej nas nieuchronnie wojny o praworządność, w której wszyscy mądrzy, roztropni i przyzwoici, co to rozpoznają się po specyficznym zapachu, będą podważali legalność Izby Kontroli Nadzwyczajnej I Spraw Publicznych Sądu Najwyższego i dowodzili ponad wszelką wątpliwość, że orzekać w sprawie ważności wyborów prezydenckich powinna Izba Pracy i Ubezpieczeń Społecznych SN, to pan prof. Wojciech Sadurski swoim genialnym umysłem sięgnął dalej w przyszłość i znalazł prawidłowe rozwiązanie.

Stanisław Michalkiewicz

Michalkiewicz: Netanjahu przed całym światem ośmieszył prezydenta Trumpa

Wojna na Bliskim Wschodzie. Michalkiewicz: Netanjahu przed całym światem ośmieszył Trumpa [VIDEO]

24.06.2025 michalkiewicz-netanjahu-przed-calym-swiatem-osmieszyl-trumpa

stanislaw michalkiewicz
Stanisław Michalkiewicz / fot. Rumble / Tomasz Sommer

Stanisław Michalkiewicz na kanale Tomasza Sommera wyjaśnił, że USA nie są suwerennym państwem i muszą wypełniać rozkazy Żydów. Redaktor powiedział, że Benjamin Netanjahu „olał ciepłym moczem te wszystkie zakazy prezydenta Donalda Trumpa”.

– Krótko mówiąc, przed całym światem go ośmieszył. W związku z tym prezydent Donald Trump, żeby nie stracić już resztek prestiżu, proszę pana, nawet nie ośmielił się zauważyć, że został olany ciepłym moczem. No i natychmiast, proszę pana, tutaj stanął w karnym szeregu – dodał Michalkiewicz.

– Powiedział, że nikt nie wie, co on zrobi. Tak powiedział, takie buńczuczne. Oczywiście, wie pan, koloryzował, bo on może nie wie, co on zrobi. Natomiast cadykowie z Jerozolimy to wiedzą, co on zrobi. Zrobi to, co oni mu każą – stwierdził.

– No i właśnie tak się stało. Powiedział prezydent Trump, że dwa tygodnie daje sobie na podjęcie suwerennej decyzji. Rozumie Pan, to tak jak generał Jaruzelski w 1981 roku podjął suwerenną decyzję, to teraz prezydent Stanów Zjednoczonych ćwiczy ten sam model. No i generałowi Jaruzelskiemu to sowieci kazali podjąć decyzję suwerenną, a prezydentowi Trumpowi to cadykowie z Jerozolimy. „Wiecie, rozumiecie Trump. Wy lepiej podejmijcie suwerenną decyzję, bo w przeciwnym razie będzie z wami brzydka sprawa. Zrobimy z was marmoladę. Jakieś dziecko sobie przypomni, albo nawet całe stado dzieci, żeście mu 40 lat temu włożyli rękę pod spódniczkę. No i co to będzie”? – mówił Michalkiewicz.

– W związku z tym te dwa tygodnie to były zmyłkowe, bo chodziło o to, że bezcenny Izrael nie mógł zbombardirować, proszę Pana, irańskich instalacji nuklearnych, bo one są ukryte głęboko pod jakąś górą, tam pod kilkoma górami chyba. A Amerykanie mają carbomby takie, prawie 14 tonowe. I one penetrują tam, zanim wybuchną to tam 40 metrów w głąb ziemi się wbijają i dopiero potem wybuchają. No i proszę pana, problem polega na tym, że te bomby to mogą przenosić tylko bombowce amerykańskie, bombowce B-2 – wyjaśnił.

– To trudno uwierzyć, panie Tomaszu, piloci izraelscy nie potrafią pilotować tych bombowców B-2. No i w związku z tym nie było innej rady – mówił Michalkiewicz.

– Goje musieli pilotować? – wtrącił dr Tomasz Sommer.

– Nie, to panie, ja myślałem, że piloci izraelscy wszystko potrafią, a tu się okazuje, że nie. No i proszę pana, nie było rady. Cadykowie rada w radę uradzili. „Wy wiecie, Trump, wy się włączcie do konfliktu i zbombardujcie tutaj te podziemne instalacje nuklearne złowrogiego Iranu”. No to proszę pana, jak taki rozkaz padł, to prezydent Trump, proszę pana, nie miał innego wyjścia, tylko musiał udawać, że podjął suwerenną decyzję. Ale to wie Pan, ogon wywija psem. My to wiemy od dziesięcioleci, że Stany Zjednoczone już nie są państwem niepodległym, nie są państwem samodzielnym, tylko są sługą narodu żydowskiego. I tak jak my jesteśmy sługą narodu żydowskiego, ukraińskiego, niemieckiego, kto chce, to my mu służymy – mówił Michalkiewicz.

– Z wyjątkiem Putina. Putinowi na tym etapie nie służymy. A tak to kto tylko nam każe, to my mu, jemu służymy. Amerykanie pod tym względem w lepszym położeniu są, bo oni służą tylko narodowi żydowskiemu – podsumował Stanisław Michalkiewicz.

Biurokracja naszym Panem. Kampania ze szpitala psychiatrycznego

Biurokracja naszym Panem.

Kampania ze szpitala psychiatrycznego

21.06.2025 Stanisław Michalkiewicz https://nczas.info/2025/06/21/biurokracja-naszym-panem-kampania-ze-szpitala-psychiatrycznego/

Wielokrotnie mówiłem, że gdyby widowiska organizowane podczas kampanii prezydenckiej były urządzane na oddziale psychiatrycznym jakiegoś szpitala, to wszystko byłoby w porządku, bo to byłaby rzecz naturalna.

Tymczasem to nie były widowiska szpitalne, tylko najprawdziwsza kampania, w której stawką był wybór prezydenta całkiem sporego państwa w Europie.

Na usprawiedliwienie uczestników, a zwłaszcza bohaterów tych widowisk trzeba podnieść, że – po pierwsze – nasi Umiłowani Przywódcy uprawianie prawdziwej polityki mają surowo zakazane od naszych Sojuszników, większych i mniejszych, toteż siłą rzeczy muszą koncentrować się na tematach zastępczych, w rodzaju różnic między przodkiem a tyłkiem, albo – jak to pisze Stanisław Lem – „na budowie cudnej tronu monarszego; jego poręczach słodkich i nogach sprawiedliwych”. Po drugie – pozycja prezydenta w konstytucji przygotowanej przez takich specjalistów jak m.in. Aleksander Kwaśniewski jest dziwnie osobliwa.

Ma prezydent najsilniejszą legitymację demokratyczną spośród wszystkich pozostałych dygnitarzy – bo tylko on jest wybierany w powszechnym głosowaniu, podczas gdy taki prezes Rady Ministrów w ogóle nie musi mieć, a nawet nie powinien mieć legitymacji demokratycznej – gdyby oczywiście w konstytucji był rzeczywiście przeprowadzony trójpodział władz. Ale to właśnie prezes Rady Ministrów ma władzę, podczas gdy prezydent – zaledwie jej pozory. Czy zaważyła na tym znana na całym świecie mądrość Aleksandra Kwaśniewskiego i pozostałej trójki „ojców założycieli” III RP – Waldemara Pawlaka, Ryszarda Bugaja i znanego z „postawy służebnej” Tadeusza Mazowieckiego, czy też tak zarządził pan generał Marek Dukaczewski, który – podobnie jak reszta bezpieki – z tej osobliwości czerpie korzyści – trudno zgadnąć, bo równie dobrze można by dopuścić możliwość, iż takie rozwiązanie wydało się optymalne Naszym Sojusznikom, którzy – podobnie jak w wieku XVIII – pragną Polski obezwładnionej – a taka osobliwość szalenie temu sprzyja. Jak tam było, tak tam było, a teraz trzeba by jak najszybciej ten idiotyzm zlikwidować i wprowadzić system prezydencki, w którym to właśnie prezydent jest ośrodkiem władzy wykonawczej, a nie czereda zwana „Radą Ministrów”. System prezydencki bowiem jest bardziej zbliżony do monarchii niż system parlamentarno-gabinetowy, w którym ta cała Rada Ministrów jest rodzajem „ispołkomu”, czyli Komitetu Wykonawczego i to nawet nie całego Sejmu, tylko aktualnej większości.

Trudno w tej sytuacji, by interes partyjny nie dominował nad państwowym – a właśnie coś takiego funduje naszemu nieszczęśliwemu krajowi spółka obywatela Tuska Donalda z Naczelnikiem Państwa Kaczyńskim Jarosławem. Mówię o spółce – bo w sprawach naprawdę dla państwa ważnych obydwaj pozorni antagoniści idą ręka w rękę – a przykładów na to jest Legion. Jak wiadomo, zwycięzcą wyborów prezydenckich został Karol Nawrocki, będący wynalazkiem Naczelnika Państwa Kaczyńskiego Jarosława, który w ten sposób, spółkując z obywatelem Tuskiem Donaldem, zmusił wszystkich suwerenów do wtłoczenia w stalinowską formułę, według której najważniejsze w demokracji jest przedstawienie suwerenom prawidłowej alternatywy, którą można poznać po tym, że bez względu na to, kto wybory wygra – będą one wygrane.

Przy założeniu, któremu niepodobna odmówić realizmu – że naszą sceną polityczną, podobnie jak scenami politycznymi wielu innych państw pozostałych, kręcą bezpieczniacy, którzy z kolei – już w drugim pokoleniu – wysługują się centralom wywiadowczym Naszych Sojuszników – ostatnie wybory prezydenckie w zasadzie spełniły te oczekiwania. Najlepszym tego dowodem jest oczekiwanie, czy prezydent-elekt „urwie się ze smyczy”, czy nie – no i kiedy ewentualnie to nastąpi. Wbrew pozorom nie jest to wcale sprawa prosta – bo ta smycz jest jednocześnie pępowiną, przez którą prezydent dostaje tlen od macierzystego gangu politycznego. Kiedy ją zerwie – kto dostarczy mu tlenu i którędy?

Instytucjonalne możliwości nie istnieją, a na stworzenie faktów dokonanych prezydent pozbawiony własnego politycznego gangu i nie mogący liczyć na Siły Zbrojne, których de nomine jest zwierzchnikiem – zwyczajnie nie ma siły – o czym mogliśmy się przekonać podczas pojmania w Pałacu Prezydenckim panów Kamińskiego i Wąsika. Okazało się wtedy, że prezydent Duda nie tylko został wydymany przez bezpieczniaków, ale w dodatku – że nie może liczyć nawet na lojalność własnej ochrony, która Bóg wie komu naprawdę podlega. Prezydent Nawrocki będzie w takiej samej sytuacji, więc czy wobec Naczelnika Państwa będzie mógł pozwolić sobie na jakieś gwałtowne ruchy?

Ale odkąd radzieccy uczeni odkryli metodę poznania przyszłości, polegającą na tym, że wystarczy trochę poczekać – poczekajmy i zobaczymy. Natomiast z kampanii prezydenckiej można już teraz wyciągnąć jeden wniosek – że mianowicie większość kandydatów stających do tych wyborów, a także co najmniej połowa suwerenów, pozostaje w służbie biurokracji, niekoniecznie zdając sobie z tego sprawę.

Jestem na przykład pewien, że taka pani Biejat nie ma o tym pojęcia i myśli, że to wszystko naprawdę – ale „obiektywnie” jest biurokratyczną posługaczką, która w dodatku ma poczucie misji wobec zwykłych obywateli, których tak naprawdę wystawia na najbardziej bezlitosny wyzysk biurokratycznych gangów, które oblazły nasz nieszczęśliwy kraj. Zarówno ona, jak i główna duszeńka Volksdeutsche Partei obywatel Trzaskowski Rafał z pierwszorzędnymi korzeniami i to podwójnymi, podobnie jak pan Zandberg, nie mówiąc już o madame Senyszyn, nie widzi innych rozwiązań jak otoczenie obywateli coraz ściślejszą opieką „państwa”, czyli biurokratycznych struktur, które przecież nie będą nikim opiekować się za darmo, no a poza tym – byle czego nie zjedzą. Pod tym względem Naczelnik Państwa niczym się nie różni, bo – o ile w ogóle ma jakiś ideał – to jest nim przedwojenna sanacja, a z późniejszych mężyków stanu – Edward Gierek, którego w swoim czasie nie mógł się nachwalić.

To między innymi dlatego duopol, którego likwidację pan Sławomir Mentzen tak płomiennie zapowiadał, bezpieczniackie watahy podtrzymują ponad podziałami – bo gdzież będą miały lepsze żerowisko dla siebie i swoich konfidentów? Obywateli, którzy rozumieją, na czym polega funkcjonowanie państwa, nie jest więcej niż 15 procent. Wprawdzie pan Mentzen i Grzegorz Braun zebrali w sumie ponad 20 procent głosów – ale trzeba od tego odjąć tych, którzy w drugiej turze wyborów prezydenckich poparli obywatela Trzaskowskiego Rafała.

Nawiasem mówiąc, najbardziej osobliwie objawiła się sytuacja Polskiego Stronnictwa Ludowego. Teoretycznie reprezentuje ono mieszkańców „polskiej wsi” i „rolników” – ale patrzmy, co się narobiło? Oto zaraz po pierwszej turze wyborów szef PSL Władysław Kosiniak zwany „Kamaszem” bezwarunkowo poparł obywatela Trzaskowskiego Rafała. Tymczasem po drugiej turze wyborów okazało się, że 80 procent „rolników” teoretycznie reprezentowanych przez PSL głosowało na obywatela Nawrockiego Karola! Ładny interes! Gdyby to było w Japonii, to taki lider powinien był popełnić harakiri, ale gdzie tam od pana Władysława oczekiwać takich honorowych zachowań?

Wracając do wysługiwania się biurokratycznym gangom przez Umiłowanych Przywódców – to wychodzą oni naprzeciw społecznemu zapotrzebowaniu. Takim spadkiem zostaliśmy obdarowani przez komunę – i dlatego kiedy na polskiej scenie politycznej pojawiła się Konfederacja – wróżyłem dla niej „długi marsz”. Tymczasem słyszę, że pan Sławomir jakby nie zdawał sobie sprawy, że wybory już się skończyły, zaprosił Naczelnika Państwa na „rozmowy” w sprawie „rządu technicznego”. Spotkał się nie tylko z odmową, ale również – z cierpką uwagą o „proporcjach” i „doświadczeniu”. Bo i po co Naczelnikowi jakieś „rozmowy”, kiedy właśnie nie tylko dostał porcję tlenu, ale wiele wskazuje, że to on znowu będzie go rozdzielał po uważaniu?

Mamy człowieka Renesansu!

Mamy człowieka Renesansu!

Stanisław Michalkiewicz  Portal Informacyjny „Magna Polonia”  19 czerwca 2025

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5843

Ajajajajajaj! My tu się onanizujemy naszą młodą demokracją, urządzamy wybory prezydenckie z obywatelem Trzaskowskim Rafałem, jako naszą duszeńką umiłowaną z korzeniami jerozolimskiemi i bezpieczniackimi, skaczemy sobie do oczu w związku z próbami przeforsowania w naszym bantustanie „wariantu rumuńskiego”, który wyłoniłby prawdziwego zwycięzcę wyborów prezydenckich, najwybitniejsi jurysprudensi mało jaja nie zniosą z powodu zacietrzewienia wokół Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, co to według vaginetu obywatela Tuska Donalda, Judenratu, Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje oraz Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu „nie jest żadnym sądem”, tylko bandą przebierańców, podczas gdy prawdziwym sądem – według pana prof. Safiana Marka, szefa Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”, co to powstała w roku 1990, jak tylko rozwiązała się PZPR, będąca – jak wiadomo – transmisją bezpieki do środowiska sędziowskiego, no i oczywiście – wszystkich mądrych, roztropnych i przyzwoitych, co to rozpoznają się po zapachu – prawdziwym, znaczy się – nastojaszczym sądem jest Izba Pracy i Ubezpieczeń Społecznych Sądu Najwyższego.

A dlaczego? Tajemnica to wielka, toteż nic dziwnego, że zaraz na mieście pojawiły się fałszywe pogłoski, że wszyscy sędziowie tej nastojaszczej Izby, jeden w drugiego są konfidentami – jak nie Wojskowych Służb Informacyjnych, to Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która prowadziła operację „Temida”, mającą na celu werbunek agentury wśród sędziów. Czy druga postępowa sędziowska organizacja „Themis” jest rezultatem tej operacji, czy to tylko przypadkowa zbieżność nazwy – tajemnica to wielka – ale oczyma duszy widzę, że mimo, iż jakaś Mocna Ręka wcisnęła hamulec i na razie zatrzymała forsowanie u nas wariantu rumuńskiego, to ani chybi już w najbliższych dniach wybuchnie nowa wojna na górze, która mianowicie Izba Sądu Najwyższego powinna rozpatrywać protesty, co to spływają tam szeroką falą – no i która Izba ma ogłosić, że wybory prezydenckie, co to przyniosły zwycięstwo obywatelowi Nawrockiemu Karolowi były ważne.

Więc kiedy my się tu onanizujemy tymi wszystkimi sprawami, od których rozstrzygnięcia świat albo się zawali, albo przeciwnie – nie zawali się – jak piorun z jasnego nieba gruchnęła wieść, że oto w Szwecji, w luksusowym hotelu należącym do familii Wallenbergów, właśnie wyznaczyła sobie rendez-vous słynna Grupa Bildelberg, której ojcem-założycielem był Józef Retinger, jegomość nie tylko z pierwszorzędnymi korzeniami, ale w dodatku z epizodem jezuickim, jak nie przymierzając – pan prof. Stanisław Obirek, który teraz, wraz z panem mec. Arturem Nowakiem obsrywa Kościół katolicki. Wprawdzie nie brakowało ludzi twierdzących, że to agent sowiecki, angielski, a nawet – watykański – ale czego to ludzie nie gadają? W każdym razie wszystkie drzwi były dla niego otwarte – i te w Londynie i te w waszyngtońskim Białym Domu.

Przypominam o tym ojcu-założycielu, bo na to rendez-vous Grupy Bilderberg zaproszony został Książę-Małżonek, który w vaginecie obywatela Tuska Donalda ma fuchę ministra spraw zagranicznych. Czy Książę-Małżonek jest gościem, że tak powiem głównym, czy tylko towarzyszy Małżonce Księcia-Małżonka, naszej Jabłoneczce, czyli Annie Applebaum, co to ma korzenie co najmniej porównywalne z korzeniami pana Józefa Hieronima Retingera – tego oczywiście się nie dowiemy – ale nawet gdyby Książę-Małżonek świecił tylko światłem odbitym, to i tak stoi wyżej w hierarchii od takiego – dajmy na to – obywatela Tuska Donalda, któremu Sejm właśnie uchwalił votum zaufania.

Nikomu bowiem nie przyszło do głowy, by zapraszać na to spotkanie obywatela Tuska Donalda, którego nawet podczas pielgrzymki do Kijowa odproszono z wagonu, w którym siedzieli przedstawiciele państw poważnych – podobno nawet do wagonu bydlęcego. Aż tak źle to pewnie nie było – ale przypuszczam, że przez taki gest przywódcy państw poważnych chcieli dać do zrozumienia własnym opiniom publicznym, by nie traktowały serio fałszywych pogłosek o partnerskim traktowaniu naszego bantustanu. Takich rzeczy nie wypada głośno mówić – ale zawsze można użyć aluzji.

Tak właśnie zrobił gen. Wojciech Jaruzelski, nakazując w pierwszych dniach stanu wojennego internować Edwarda Gierka i jego pierwszego ministra – Piotra Jaroszewicza. Przecież nie dlatego, by Edward Gierek stwarzał jakiekolwiek zagrożenie dla ustroju socjalistycznego, czy sojuszów. Taka myśl w ogóle nie przyszłaby mu nigdy do głowy. Zatem chodziło o co innego; o pokazanie Polakom, że oto partia przestała się liczyć. Wsadziliśmy za kraty I sekretarza – wprawdzie byłego – niemniej jednak – i co? Ano – i nic! Ani jeden głos nie podniósł się w jego obronie, chociaż jeszcze półtora roku wcześniej 3 miliony partyjniaków wiwatowały na jego cześć.

Skłania to do postawienia pytania o prawdziwą hierarchię we władzach naszego bantustanu, która nawyraźniej nie pokrywa się z hierarchią konstytucyjną, podobnie jak prawdziwa hierarchia nie pokrywała się z formalną za czasów Stanisława Mikołajczyka i Bolesława Bieruta. W książce „Gwałt na Polsce” Mikołajczyk twierdzi, że na czele prawdziwego rządu w Polsce stoi generał NKWD Iwan Sierow, nazywany przezeń „generałem Malinowem”. Drugą osobą w hierarchii jest szef NKWD w sowieckiej ambasadzie. Trzecią – ambasador ZSRR w Warszawie, Lebiediew, a czwartą – Jakub Berman, który formalnie piastował stanowisko prostego wiceministra. Ale to on był ważniejszy i od Bolesława Bieruta i od premiera Edwarda Osóbki-Morawskiego.

Zatem dlaczego Książę-Małżonek, nawet gdyby świecił światłem odbitym, nie miałby być ważniejszy od obywatela Tuska Donalda? Warto przypomnieć, że Książę-Małżonek został z nicości, jeszcze jako poddany brytyjski, awansowany od razu na wiceministra Obrony Narodowej w rządzie premiera Olszewskiego, no a potem w rządach charyzmatycznego premiera Buzka, co to miał aż dwa pseudonimy operacyjne, nadane mu przez SB, był wiceministrem spraw zagranicznych, a w rządzie premiera Kazimierza („yes, yes, yes!”) Marcinkiewicza a potem premiera Jarosława Kaczyńskiego – ministrem Obrony Narodowej, z którego to stanowiska się dymisjonował zaledwie 5 miesięcy przez upadkiem tego rządu – po czym jesienią 2007 roku kandydował już do Sejmu z listy Volksdeutsche Partei, a nowy premier obywatel Tusk Donald od razu przyznał mu fuchę ministra spraw zagranicznych, którą ma również w aktualnym vaginecie.

Jak widzimy, jest prawdziwym człowiekiem Renesansu – ale nie o to chodzi, tylko o to – komu naprawdę podlega?

Stanisław Michalkiewicz

Próba kradzieży zuchwałej w NBP

Próba kradzieży zuchwałej w NBP

13 czerwca 2025 Michalkiewicz Proba-kradziezy-zuchwalej-w-NBP

Czy jest jakieś poświęcenie, którego nie można by dokonać dla świętej sprawy praworządności? Takiego poświęcenia nie ma – bo dla praworządności, podobnie jak i dla demokracji nie tylko można, ale nawet trzeba poświęcić wszystko. Tak uważali nawet starożytni Rzymianie, którzy wprawdzie pogrążeni byli w sprośnych błędach Niebu obrzydłych, ale za to każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji. I właśnie na taką okoliczność dysponowali sentencją: pereat mundus, fiat iustitia – co się wykłada, że niech świat zginie, byle sprawiedliwości stało się zadość. Wynika z tego, że nawet zagłada świata nie powinna nikogo powstrzymywać przed wprowadzaniem sprawiedliwości.

Toteż muszę przyznać, że walkę o praworządność, jaką w Polsce rozpętała Nasza Złota Pani z Berlina, kiedy to po spaleniu na panewce “Ciamajdanu”, jaki 16 grudnia 2016 roku zorganizowała w Sejmie Volksdeutsche Partei, żeby nie dopuścić do uchwalenia ustawy budżetowej i w ten sposób wymusić na panu prezydencie Andrzeju Dudzie rozpisanie nowych wyborów, które folksdojczom przyniosłyby oczekiwane przez niemiecką BND , a kto wie, czy nawet nie zadatkowane zwycięstwo – przybyła 7 lutego 2017 roku do Warszawy – traktuję z coraz większą obawą. Może się bowiem okazać, że to nie globalne ocieplenie, ani nawet wojna, jaką bezcenny Izrael, chroniąc swego premiera Beniamina Netanjahu przed kryminałem, rozpęta przeciwko złowrogiemu Iranowi, obsypując go swoimi atomowymi kartaczami, których, jak wiadomo, “nie ma”- co z kolei może doprowadzić do III wojny światowej i nuklearnej zagłady życia na Ziemi – tylko właśnie walka o praworządność i sprawiedliwość, będzie przyczyną końca świata.

Oto opinią publiczną wstrząsnęła informacja o napadzie na Narodowy Bank Polski, której dokonał prokurator Prokuratury Okręgowej w Warszawie, pan Andrzej Piaseczny w asyście trzech jegomościów w policyjnych uniformach. Jak pamiętamy, Narodowy Bank Polski zakupił ostatnio większą ilość złota, więc nic dziwnego, że wielu marzy o uszczknięciu chociażby części tych zasobów – tymczasem władze NBP informują, że pan Andrzej Piaseczny nie domagał się złota, tylko dokumentów z posiedzeń Rady Polityki Pieniężnej. Rada Polityki Pieniężnej decyduje, jak wiadomo, jakie będą stopy procentowe. W tym celu rzuca monetą i jeśli wypadnie orzeł, to podnosi stopy procentowe, jeśli wypadnie reszka – to obniża – a jak moneta stanie na sztorc – to ani nie podnosi, ani nie obniża. Są to sprawy powszechnie znane opinii publicznej, więc nawet nie wiem, czy z takich rzutów monetą sporządza się jakieś protokoły, a jeśli nawet – to po co takie protokoły miałyby być potrzebne panu Andrzejowi Piasecznemu?

Wreszcie – jeśli nawet przez ciekawość, co to jest pierwszym stopniem do piekła, nie mógłby bez nich wytrzymać, to przecież mógł napisać do pana prezesa Glapińskiego, żeby mu kopie takich protokołów dostarczył, a pan prezes z pewnością by tej prośbie uczynił zadość – bo niby dlaczego nie, skoro każde dziecko wie, jak przebiega procedura ustalania stóp procentowych Narodowego Banku Polskiego?

W tej sytuacji trudno powstrzymać się od podejrzeń, że za napadem pana prokuratora i policjantów na Narodowy Bank Polski kryje się jakiś inny, zagadkowy motyw. Nie jest przecież tajemnicą, że gabinet obywatela Tuska Donalda już dawno chciał pojmać i umieścić w areszcie wydobywczym pana prezesa Glapińskiego, żeby już żadna przeszkoda nie utrudniała mu dostępu do zasobów złota zgromadzonego w piwnicach NBP.

Okoliczność, że do napadu doszło następnego dnia po uchwaleniu przez Sejm votum zaufania dla obywatela Tuska Donalda i jego gabinetu, tylko te podejrzenia wzmaga. Chodzi o to bowiem, że losy gabinetu– czy uzyska on votym zaufania, czy nie – zależały od Polskiego Stronnictwa Ludowego – czy będzie ono głosowało za zaufaniem dla obywatela Tuska Donalda, czy przeciwnie – do czego namawiało pana prezesa PSL Władysława Kosiniaka-Kamysza PiS, kusząc go obietnicą powierzenia mu stanowiska premiera. Jak wiemy, pan prezes Władysław Kosiniak-Kamysz nie dał się skusić tymi obietnicami – ale to może znaczyć tylko tyle, że obywatel Tusk Donald za tę nieustępliwość zaoferował mu więcej – i to właśnie z zasobów NBP, bo – o ile mi wiadomo – członkowie zaplecza politycznego PSL zostali wynagrodzeni za wejście do koalicji 13 grudnia stanowiskami w spółkach Skarbu Państwa już wcześniej.

No dobrze – ale jak tu przelicytować ofertę PiS nie pozostawiając śladów w Ministerstwie Finansów, które, nota bene, ma same długi? Ano – trzeba było upozorować napad na Narodowy Bank Polski. A jak upozorować? Wiadomo, że najlepiej upozorować pod pozorem legalności. A cóż wygląda bardziej legalnie, jak nie prokurator w asyście policjantów?

Tak samo myślał wielki konstruktor Trurl i jego kolega Klapaucjusz, kiedy lekkomyślnie przyjęli ofertę króla Okrucyusza – o czym pisze Stanisław Lem w „Bajce o trzech maszynach opowiadających króla Genialona”. Jak pamiętamy król Okrucyusz został aresztowany przez umundurowanych policjantów i porwany w nieznane – by w ten sposób zmusić go do wypłacenia umówionego wynagrodzenia w postaci stu worów złota – co się dokonało.

Bardzo możliwe, że obywatel Tusk Donald czytał „Cyberiadę” Stanisława Lema i stąd zaczerpnął inspirację do napadu na Narodowy Bank Polski w wykonaniu prokuratora z Prokuratury Okręgowej w Warszawie i trzech policjantów. Dodatkową poszlaką, wskazującą, że tak właśnie mogło być, jest reakcja prezesa NBP, pana prof. Glapińskiego. Poinformował on, że – po pierwsze – wszystkie rzekomo interesujące pana prokuratora dokumenty były przygotowane i zostałyby udostępnione w ramach istniejących procedur, a po drugie – że o zaistniałej sytuacji poinformuje Europejski Bank Centralny.

Zwraca uwagę okoliczność, że pan prof. Glapiński ani słowem nie wspomina o złożeniu zawiadomienia do prokuratury. Jest to całkowicie zrozumiałe. Skoro w ramach przekształcania demokracji walczącej w demokrację wojenną, zgodnie z sugestią Judenratu, przekazaną za pośrednictwem pana red. Tomasza Piątka, który wystąpił tu jako postillon d`amour – prokuratura pod przewodnictwem pana ministra Adama Bodnara z czarnym podniebieniem, stała się rodzajem organizacji przestępczej o charakterze zbrojnym, więc nie ma najmniejszego sensu zawiadamianie jej o czymś, o czym przecież nie może nie wiedzieć. A przecież to dopiero początek drugiego etapu funkcjonowania gabinetu obywatela Tuska Donalda. Czego jeszcze możemy spodziewać się w ciągu najbliższych dwóch lat?

Judenrat dostarcza przeżyć

Judenrat dostarcza przeżyć

Stanisław Michalkiewicz, serwis „Prawy.pl” 12 czerwca 2025 michalkiewicz

Wprawdzie pojawiły się fałszywe pogłoski, jakoby Reichsfuhrerin UrszulaWodęleje surowo zabroniła obywatelu Tusku Donaldu forsowania w naszym bantustanie wariantu rumuńskiego przy pomocy KGB, to znaczy pardon – jakiego tam znowu KGB? Nie KGB, tylko oczywiście Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która już rozpoczęła stosowne przygotowania – ale wszystko jeszcze przed nami. Realizując testament Lenina Włodzimierza („odchodząc od nas nakazał nam towarzysz Lenin rozwijać i umacniać organizatorską funkcję prasy” – grzmiał na pogrzebie Lenina Włodzimierza Ojciec Narodów, Chorąży Pokoju Józef Stalin i kontynuował: „Przysięgamy ci towarzyszu Leninie, że wypełnimy wiernie i to twoje przykazanie”) tubylcza żydokomuna skupiona w Judenracie przy ulicy Czerskiej w Warszawie, przystąpiła do kreciej roboty, stwarzając tak zwane „fakty prasowe”, o których w ramach rozwijania rewolucyjnej teorii mówił „drogi Bronisław”, czyli pan prof. Bronisław Geremek.

Fakt prasowy, to wiadomość wymyślona przez ścisłe kierownictwo redakcji. Po jej publikacji zaczyna żyć własnym życiem, stając się pretekstem rozmaitych konsekwencji, których wprowadzaniem zajmuje się właśnie KGB, to znaczy pardon – nie żadne KGB, tylko na przykład Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, niezależna prokuratura i niezawisłe sądy. Tak na przykład bywało za pierwszej komuny. Jak partia chciała stworzyć fakt prasowy, to nakazywała jakiemuś agentowi pracującemu za granicą pod przykryciem dziennikarza takiej „L’Humanite”, czy „Morning Star” publikację faktu prasowego, a następnie „Trybuna Ludu” w Warszawie dokonywała przedruku „z prasy zachodniej”, no i zaczynała się kołomyjka.

Pan red. Michnik, główny cadyk Judenratu, takie rzeczy powysysał z mlekiem ojca i matki, więc nie tylko ma to wszystko w małym paluszku, którym… no, mniejsza z tym – ale również zaszczepia te umiejętności już trzeciej generacji żydokomuny. Wprawdzie u progu transformacji ustrojowej twierdził, że Żydów w Polsce „nie ma”, ale jak zwykle się z nami przekomarzał, bo w takim razie skąd wzięłoby się aż 120 czy bodaj nawet 180 organizacji żydowskich, które potępiły Grzegorza Brauna?

Wracając do organizatorskiej funkcji prasy, to obecnie fakty prasowe Judenratu skupiają się na cudach nad urnami. Te cuda z pewnością przybiorą wkrótce formę protestów wyborczych, które – no właśnie. Formalnie powinny być kierowane do Sądu Najwyższego, a konkretnie – do Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych – ale przecież Judenrat „nie uznaje” Sądu Najwyższego, a w szczególności – tej właśnie Izby, która „nie jest sądem” – a przekonanie takie czerpie nie tylko z własnej intuicji, ale również z instrukcji Judenratu Europejskiego, który z kolei opiera się na salomonowym wyroku Trybunału w Luksemburgu. Powiadają, że ten Trybunał powołała osobiście sławna rewolucyjna jamnica Róża Luksemburg do spółki z Leonem Jogichesem Tyszką, ale to chyba nieprawda. Tak czy owak, zgodnie z rewolucyjną teorią do Izby, która nie jest sądem, protestów wyborczych kierować nie można. Gdzie w takim razie je kierować?

Może właśnie do Judenratu, który w ramach realizowania leninowskiego testamentu, mianuje się Sumieniem Narodu Tubylczego, przy akompaniamencie – triumfalnej wrzawy mikrocefali, na czele których będzie kroczył obywatel Trzaskowski Rafał, namaszczony przecież na tubylczego prezydenta przez dwóch wpływowych amerykańskich Żydów: Ronalda Laudera ze Światowego Kongresu Żydów i młodego Sorosa, któremu stary grandziarz podobno powierzył klucze – nie te do Królestwa Niebieskiego, tylko na razie – do kasy?. W tej sytuacji, jeśli nawet Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych uznałaby ważność wyboru obywatela Nawrockiego Karola na prezydenta, to kto wie, czy Judenrat nie wezwie do budowy alternatywnego państwa – oczywiście w ramach realizowania organizatorskiej funkcji prasy? Jeśli kolaborujący z Judenratem obywatel Piątek Tomasz właśnie proklamował „demokrację wojenną”, to taka proklamacja nie może przecież pozostawać bez żadnych konsekwencji. Konsekwencje będą musiały zostać wyciągnięte, a towarzyszyć temu będzie wycie stada autorytetów moralnych, które już nie może się doczekać wejścia na widownię dziejową.

Coś może być na rzeczy, bo właśnie Wielce Czcigodny Giertych Roman, co to właśnie zapisał się do Volksdeutsche Partei, zawiadomił Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, że do wyborów prezydenckich w naszym bantustanie swoje macki wprowadziły… Chiny – i dlatego właśnie obywatel Trzaskowski Rafał najsampierw wygrał, a po dwóch godzinach – przegrał. Jestem pewien, że w sytuacji, kiedy Wielce Czcigodny Giertych Roman został członkiem Volksdeutsche Partei, na pewno te pogłoski ABW potwierdzi tak zwanymi twardymi dowodami w postaci alfonsów z Trójmiasta, którzy przypomną sobie, jak to Chińczyk, straszny Pa Fa Wag, wydawał im polecenia co do wyborów.

Takie rzeczy zdarzały się i wcześniej – o czym możemy przeczytać w nieśmiertelnym poemacie Janusza Szpotańskiego „Bania w Paryżu”: „Już od godziny Czang Wu Fu, jak rzecz się ma, klaruje mu” (Alemu Khadafowi, dzikszemu jeszcze od tygrysa – SM) : „Ti miśli; Luski – wasz przyjaciel, a on chcieć w kaszy zjeść Alaba! Ti – selce wielkie, glowa slaba. Ti mu nie ufać, wlóg Ploloka!

Z pozycji dzisiejszej mądrości etapu niektóre z przestróg Czang Wu Fu okazują się nadal aktualne, a nawet nabierają całkiem nowej aktualności. I znowu literatura wyprzedziła życie. Czy ktokolwiek spośród mądrych, roztropnych i przyzwoitych, co to rozpoznają się po zapachu dzisiaj „miśli” , że „Luski” to przyjaciel?

Na poprzednim etapie, to co innego; nawet pan redaktor Adam Michnik bywał w Klubie Wałdajskim, gdzie zimny ruski czekista go karmił i poił – ale teraz takich rzeczy nie wolno robić nikomu pod rygorem strefienia i natychmiastowej utraty przyzwoitości.

No bo jakie to marzenia snuła Caryca Leonida, na wypadek braku z rassudku między nią, a Trikim Dikim, potężnym władcą Ameryki?

Czy to Moskwa, czy to Fłorida,

czy Łondon czy to Mozambik:

wszędzie carstwujet Leonida,

wszędzie władajet Triki Dik.

(…) Patrz, jak korzystnie świat się zmienia:

Niegry bieleją z przerażenia,

a Żydki zamykają domy,

bo przeczuwają już pogromy. (…)

Egipski pedryl (Anwar Sadat – SM) aż się spłaszczy;

ja budu szczała mu do paszczy

i tak szutiła: Nu Anwar,

wied’ u was na pustynie żar,

ja tiepier tobie go ugaszę!

Krótko mówiąc; z Judenratem i Wielce Czcigodnym Giertychem Romanem na jego usługach nie będziemy się nudzili – jak to przy sowieckiej własti.

Stanisław Michalkiewicz

W miłującym pokój świecie

W miłującym pokój świecie

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!” michalkiewicz 10 czerwca 2025

[ale pisane przed II turą md ]

Wysiłki sztabów wyborczych panującego nam miłościwie od ponad 20 lat duopolu, by w związku z wyborami prezydenckimi doprowadzić obywateli naszego nieszczęśliwego kraju do stanu onieprzytomnienia, nie do końca się udały. Frekwencja w pierwszej turze osiągnęła 67,31 proc, a więc była tylko o 5 procent wyższa niż frekwencja w „kontraktowych” wyborach parlamentarnych w roku 1989, a w dodatku różnica między obywatelem Trzaskowskim Rafałem, reprezentującym niezmiennie zadowolony ze swego rozumu Jasnogród, a obywatelem Nawrockim Karolem, mianowanym „kandydatem obywatelskim” przez Naczelnika Państwa, obywatela Kaczyńskiego Jarosława nie przekroczyła 1 procenta. Jakby tego było mało, prawie 15 procent głosów zebrał kandydat Konfederacji Sławomit Mentzen, a największą siurpryzą było ponad 6 procent głosów poparcia, zebranych przez Grzegorza Brauna, któremu eksperci początkowo nie dawali nawet złamanego procenta, wskutek czego niezależne media głównego nurtu posłusznie pomijały go w notowaniach, a kiedy już nie mogły, to przynajmniej go „niedoszacowywały”. Ciekawe czym zakończy się druga tura, bo można odnieść wrażenie, że sztaby już nie wiedzą, jak tumanić suwerenów i planują „marsze”. W jednym mają maszerować patrioci-folksdojcze, a w drugim, konkurencyjnym – patrioci-szabesgoje, jako że jego organizatorem jest ekspozytura Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, które wespół ze Stronnictwem Pruskim tworzy wspomniany duopol. Wysyp patriotów-folksdojczów na pierwszy rzut oka może dziwić, ale podobnie rzeczy zdarzały się u nas i wcześniej – żeby wspomnieć np. „patriotów-księży”. Jak się okazuje, patriotów u nas nie brakuje.

Tak czy owak, druga tura wyborów wszystko wyjaśni, chyba że promotorzy demokracji kierowanej uczynią i u nas cud nad urną, jaki zdarzył się w Rumunii – czego też wykluczyć nie można – bo kto to wdział, żeby w demokracji pozostawiać suwerenom swobodę wyboru? Suwerenowie – owszem – mogą sobie głosować, ale przecież nie tak, jakby im się chciało, tylko – tak, jak powinni, żeby było dobrze. Myślę, że wśród folksdojczów-patriotów znajdą się siły, które sprawią, że i nasz nieszczęśliwy kraj stanie się bardziej przewidywalny – jako że nieprzewidywalność zasmuca Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje, co z kolei może wzbudzać jaskółczy niepokój w głębi serca gorejącego obywatela Tuska Donalda, który ma tu pilnować interesu. Jak tam będzie, tak tam będzie, bo – jak mówił dobry wojak Szwejk – jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było.

Tymczasem poza naszym nieszczęśliwym krajem, który, za sprawą sztabów wyborczych i funkcjonariuszy Propaganda Abteilung z niezależnych mediów głównego nurtu, zdaje się pogrążać w stanie onieprzytomnienia wyborczego, jest jeszcze reszta świata, w którym nurtują procesy co najmniej tak samo doniosłe i brzemienne w skutki, jak zwycięstwo któregoś z obecnych faworytów. Oto po zawarciu przez Stany Zjednoczone umowy „mineralnej” z Ukrainą, Ameryka jakby straciła serce do kończenia wojny, jaką do niedawna cały miłujący pokój świat prowadził z Rosją do ostatniego Ukraińca. Nie tylko serce – ale jakby również i zainteresowanie tą całą wojną, która w związku z tym może przekształcić się w „wojnę zapomnianą”, jakich wiele ślimaczy się na świecie. Ponieważ natura nie znosi próżni, zwłaszcza próżni politycznej, to po osłabieniu przez Amerykę żywego zainteresowania tą wojną, sprawy w swoje ręce próbuje wziąć Europa, która wyłoniła z siebie „koalicję chętnych”. Nazwa tej koalicji wprost zmusza do postawienia pytania – chętnych do czego? Pewne światło na tę sprawę rzucił amerykański generał Kellog, wyjaśniając, że chodzi o wysłanie na Ukrainę „sił pokojowych”, które zajęłyby tereny na prawym brzegu Dniepru, uniemożliwiając w ten sposób rosyjskiemu prezydentowi Putinowi zajęcie również tej części Ukrainy.

Warto dodać, że „koalicję chętnych” tworzą Angielczykowie, którzy w styczniu zawarli z Ukrainą ”stuletnie partnerstwo”, Francja, Niemcy – no i właśnie; generał Kellog wspominał również o naszym nieszczęśliwym kraju, którego premier, obywatel Tusk Donald wziął nawet udział w sławnej pielgrzymce do Kijowa, podczas której nie tylko wyznaczono mu miejsce w osobnym wagonie, ale i nie dopuszczono do konfidencji, przy rozrywkach, jakim podobno oddawali się przedstawiciele państw poważnych. Oczywiście obywatel Tusk Donald, w związku z wyborami prezydenckimi zaklinał się, że o wysłaniu naszej niezwyciężonej armii na Ukrainę mowy być nie może, a wtórował mu wicepremier i minister obrony, Władysławie Kosiniak-Kamasz – ale czy zarówno jeden, jak i drugi wytrwa w swojej zatwardziałości również po wyborach, zwłaszcza gdy Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje chwyci za słuchawkę? Wprawdzie obywatel Nawrocki Karol podpisał Sławomirowi Mentzenowi cyrograf, że na wysłanie naszej niezwyciężonej armii na Ukrainę się nie zgodzi – ale czy ktoś będzie go o to pytał, nawet gdyby wygrał II turę wyborów prezydenckich? Wszak generał Kellog dawał do zrozumienia, jakby sprawa była przesądzona, a skoro tak, to nie sądzę, by Naczelnik Państwa próbował wierzgać przeciwko ościeniowi.

Ale ewentualna wysyłka naszej niezwyciężonej armii na Ukrainę to jedna sprawa, a sprawą drugą jest kształt „sprawiedliwego pokoju”, który ma być wynegocjowany przez stronę ukraińską i rosyjską pod auspicjami Stolicy Apostolskiej. Czy Leon XIV przekona zimnego ruskiego czekistę Putina, by oddał prezydentowi Zełeńskiemu Krym i resztę terytoriów zajętych przez armię rosyjską i – przypomnę – już oficjalnie wcielonych do Federacji Rosyjskiej, czy też sprawiedliwy charakter pokoju zostanie zrealizowany w jakiś inny sposób? Generał Załużny, ongiś głównodowodzący ukraińską armią, a obecnie – ambasador Ukrainy w Londynie – podaje taką możliwość w wątpliwość I trudno się z nim nie zgodzić zwłaszcza w sytuacji, gdy „wszyscy” pragną „zakończenia wojny”. Zmuszenie Rosji, by oddała to, co zajęła, oznaczałoby raczej kontynuowanie wojny i to przez dziesięciolecia, a nie jej zakończenie. W tej sytuacji jak tu zadośćuczynić sprawiedliwości? Nie ma rady, tylko trzeba będzie obmyślić Ukrainie jakąś rekompensatę, co dla „koalicji chętnych” a także dla USA może być o tyle łatwiejsze, że ani Wielka Brytania, ani Francja, ani nawet Niemcy, nie mówiąc o USA, z Ukrainą nie graniczą.

Z Ukrainą graniczy tylko jedno państwo wchodzące w skład „koalicji chętnych”, czyli Polska. Żeby jednak zrealizować „sprawiedliwy pokój” tym kosztem, trzeba będzie wymyślić jakąś formułę, która by przynajmniej części naszych obywateli nie kojarzyła się z kolejnym rozbiorem, tylko przeciwnie – z wkroczeniem na mocarstwowy „szlak jagielloński”. Bąka w tej sprawie puścił kilka lat temu w przemówieniu z okazji 3 maja sam pan prezydent Andrzej Duda, stręcząc naszemu mniej wartościowemu krajowi, będącym „sługą narodu ukraińskiego”, przesławną „unię” z Ukrainą. Potem, najwyraźniej skarcony przez kogoś starszego i mądrzejszego, już o tym nie wspominał – ale co się powiedziało, to się powiedziało. Jeszcze za głębokiej komuny Janusz Wilhelmi przestrzegał, by nie ulegać pierwszym odruchom – bo mogą być uczciwe – ale być może pan prezydent Duda o tym zapomniał tym bardziej, że odruch, któremu mógł wtedy ulec, nie był wcale „uczciwy”, tylko zwyczajnie – głupi.

Jak widzimy, najważniejsze dopiero przed nami, tym bardziej, że dzięki dotychczasowemu futrowaniu Ukrainy pieniędzmi i bronią bez żadnej kontroli, tamtejsi oligarchowie przejmują rozmaite przedsiębiorstwa w naszym nieszczęśliwym kraju, nawet bez konieczności uruchamiania tutaj „wołynki, która zawsze, dzięki niezwykle licznej ukraińskiej diasporze, którą Polska wzięła na swoje utrzymanie, zawsze jest przecież możliwa, gdyby nasz mniej wartościowy naród tubylczy chciał stanąć dęba. Chyba nikt przytomny nie wyobraża sobie, by nasza niezwyciężona armia stanęła po stronie wyrzynanych? Przeciwnie – pod zwierzchnictwem Volksdeutsche Partei, do której doszlusowało wielu tubylczych banderowców, prędzej by spacyfikowała nasz mniej wartościowy naród tubylczy, jak to było w roku 1981. A potem, to znaczy – po 80 latach – może ktoś te wszystkie szczątki ekshumuje – albo, i nie – bo po co rozdrapywać stare rany, co to właśnie pozarastały błoną podłości?

„Wołynka” z 1943 roku poucza nas bowiem, że zbrodnia popłaca. Jakże inaczej, skoro żadna z polskich sił politycznych nie formułuje żadnego, niechby najbardziej powściągliwego programu powrotu Polski na tamte terytoria? Co innego takie Węgry – no ale tamtejsza bezpieka, w odróżnieniu od naszej swołoczy, co to wysługuje się każdemu w zamian za obietnicę dalszego pasożytowania na mniej wartościowym narodzie tubylczym, przeszła na stronę umęczonego narodu węgierskiego – czego nie może ścierpieć nie tylko Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje, ale i europejskie Judenraty?

A skoro o Judenratach mowa, to niepodobna nie zahaczyć o poczynania bezcennego Izraela, który właśnie, na oczach całego miłującego pokój i sprawiedliwość świata, kontynuuje operację „ostatecznego, rozwiązania kwestii palestyńskiej” w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu. Ale to tylko drobiazg niewątpliwy w porównaniu z cierpliwym i metodycznym urzeczywistnianiem przez bezcenny Izrael idei „wielkiego Izraela”? Ta idea ma bardzo stary rodowód, wywodząc się z kontraktu, jaki pewien mezopotamski koczownik zawarł ze Stwórcą Wszechświata. W zamian za to, że koczownik będzie Stwórcy Wszechświata słuchał i mu kadził, Stwórca Wszechświata zobowiązał się do wydzielenia potomstwu wspomnianego koczownika obszaru „od wielkiej rzeki egipskiej do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat”.

Pierwsza faza, obejmująca doprowadzenie zamieszkujących tam narodów do stanu obezwładnienia, właściwie już się zakończyła, a teraz przychodzi pora na rozwiązanie ostateczne. Tu jednak na przeszkodzie stoi złowrogi Iran i właśnie wywiad amerykański przed kilkoma dniami doniósł, że nie bacząc na zaklęcia prezydenta Trumpa, który zamierza prowadzić ze Złowrogim Iranem jakieś „rozmowy”, izraelski premier Beniamin Netanjahu podjął był decyzję o przeprowadzeniu uderzenia na Iran i to nie takiego rytualnego, jak to miało miejsce w konflikcie między Indiami i Pakistanem, tylko prawdziwego. Ciekawe, co w takiej sytuacji robią amerykańscy twardziele; czy odważą sprzeciwić się bezcennemu Izraelowi, czy też z podkulonymi ogonami poddadzą się izraelskiemu przewodnictwu? Tego jeszcze nie wiemy, ale uczeni radzieccy wynaleźli bardzo prosty sposób przewidywania przyszłości: wystarczy trochę poczekać. Więc czekamy – bo cóż innego możemy zrobić?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Program pilotażowy „demokracji wojennej”. Reinkarnacje.

Program pilotażowy „demokracji wojennej”

Stanisław Michalkiewicz, 10 czerwca 2025 michalkiewicz

Pan redaktor Tomasz Piątek w swoim czasie zażywał rozmaite substancje, a może nadal je zażywa, w związku z czym dla warszawskiego Judenratu bywa niezwykle użyteczny. Czego nie wypada powiedzieć panu redaktoru Michniku Adamu, ani nawet obywatelowi Kurskiemu, tylko nie Jackowi, bo on jest zaprzyjaźniony z Naczelnikiem Państwa i z tego tytułu do niedawna kierował propagandą dla patriotów, tylko Jarosława, który – w odróżnieniu od swego brata – jest Żydem polarnym – i z tego tytułu kieruje propagandą dla mikrocefali – to wypada powiedzieć panu red. Tomaszowi Piątkowi. Nigdy bowiem nie wiadomo, czy mówi on serio, czy też daje tylko wyraz obfitości różnych substancji w organizmie. Z obfitości bowiem– jak powiada Biblia – usta mówią – a pan red. Tomasz Piątek jest znakomitym przykładem trafności tego spostrzeżenia.

Oczywiście sama obfitość nie wystarczy; konieczny jest jeszcze katalizator w postaci jakiegoś impulsu z zewnątrz. No i stało się, że wybory prezydenckie w naszym nieszczęśliwym kraju wygrał obywatel Nawrocki Karol – oczywiście nie od razu – bo najpierw wygrał je obywatel Trzaskowski Rafał, który w gronie folksdojczów z Volksdeutsche Partei radował się z tego powodu aż przez dwie godziny, no a potem przeżył bolesny powrót do rzeczywistości. Pan red. Piątek pewnie też się przez te dwie godziny radował, a może nawet coś tam i wciągnął, wskutek czego w jego przypadku powrót do rzeczywistości mógł okazać się bardziej bolesny, niż w przypadku obywatela Trzaskowskiego, co znalazło zewnętrzny wyraz w postaci ‘koncepcji”, które w głowie pana red. Tomasza Piątka najwyraźniej lęgną się w głowie niczym u Kukuńka – w tempie iście stachanowskim.

Wspominam o Kukuńku, bo to właśnie w jego głowie zaraz po II turze wyborów wylęgła się „koncepcja” przeprowadzenia w Polsce „męskiej” kuracji przeczyszczającej. Wprawdzie ktoś starszy i mądrzejszy musiał chyba zwrócić Kukuńkowi uwagę, że on sam mógłby zostać pierwszą ofiarą takiej kuracji przeczyszczającej, więc Kukuńkowi zaraz wylęgła się w głowie kolejna „koncepcja”, żeby udać się na wewnętrzną emigrację, kontemplować „przyrodę”, słuchać muzyki i nawet – horrible dictu – „czytać książki”. Trudno powiedzieć, jak długo Kukuniek wytrwa na tej wewnętrznej emigracji – bo przecież jeśli tylko oficer prowadzący zatrąbi – bo św. Paweł pisze: – „zagrzmi bowiem trąba” – to Kukuniek chyba stanie w karnym szeregu i zrobi, co tam będzie trzeba?

Ale słuszna myśl raz rzucona w powietrze prędzej czy później znajdzie swego amatora, którym w tym przypadku okazał się pan red. Tomasz Piątek. Zmodyfikował on nieco zgrzebną „koncepcję” Kukuńka, wzbogacając ją o część teoretyczną. Mamy mianowicie wojnę – twierdzi pan red. Piątek Tomasz – a w czasie wojny robi się rozmaite rzeczy. Na wojnie jest wróg – a wróg – wiadomo – kłamie, podczas gdy my mówimy prawdę. Tedy na kłamstwa – powiada pan red. Piątek, znany szermierz wolności – na te wszystkie „szczekaczki” – trzeba nałożyć cenzurę. Na tym polega „demokracja wojenna”. Jak się okazuje, obywatel Tusk Donald ze swoją „demokracją walczącą” jest już passee, bo szermierze wolności z Judenratu postąpili w rewolucyjnej teorii.

No i od razu odezwały się nożyce, to znaczy – zareagowali rewolucyjni praktycy w osobach bodnarowców z czarnymi podniebieniami, natychmiast wcielając w życie program pilotażowy, dzięki któremu można będzie wybadać nastroje i reakcje społeczne, dzięki czemu wyjaśni się, jak daleko będzie można się w demokracji wojennej posunąć i na jakie etapy ją rozłożyć. Rada w radę stanęło na tym, by aresztować dwójkę „Rodaków-Kamratów” to znaczy – pana Olszańskiego i pana Osadowskiego, a następnie postawić im zarzuty. Tych zarzutów – jak się dowiadujemy, ma być co najmniej 142, a wszystkie prokuratorzy wykombinowali podobno przy udziale sztucznej inteligencji, w co chętnie wierzę, chociaż jak trzeba, to i prostym prokuratorom też inwencji nie brakuje. Jak oficer prowadzący powie: wiecie, rozumiecie, prokuratorze, umieśćcie w areszcie wydobywczym tych całych „rodaków-kamratów” – to taki jeden z drugim prokurator poradzi sobie i bez sztucznej inteligencji, która wydaje się trochę przechwalona – bo wie, że inaczej z nim samym może być brzydka sprawa.

Wysłuchując triumfalnego komunikatu o zatrzymaniu panów Olszańskiego i Osadowskiego i postawieniu im przez niezależną Prokuraturę Okręgową w Warszawie 142 zarzutów, obiło mi się o uszy nazwisko specjalnego prokuratora, który całe to śledztwo będzie prowadził. Podobno jest tak utalentowany, że nie ma sobie równych nie tylko w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie, ale w ogóle – w całym naszym nieszczęśliwym kraju. Pojawiły się w związku z tym na mieście fałszywe pogłoski, jakoby w tego prokuratora, w ramach reinkarnacji, wcielił się sam prokurator Stanisław Zarako-Zarakowski, podobnie jak doktor Józef Mengele w ramach reinkarnacji wcielił się w Madame Gizele z Oleśnicy. Jak pamiętają starsi ludzie, prokuratorowi Zarako-Zarakowskiemu wystarczyło, żeby spojrzał na delikwenta swoim argusowym okiem i od razu wiedział „na co mierzy, na co zdatny” – to znaczy – jakie zarzuty można mu postawić, żeby potem niezawisły sąd przysolił mu piękny wyrok – śmierci, albo dożywocia.

Ponieważ jesteśmy dopiero w momencie przechodzenia demokracji walczącej w demokrację wojenną, to nic dziwnego, że sztuczna inteligencja, na której można chyba polegać, wytypowała na pierwszy ogień, to znaczy – do programu pilotażowego – właśnie panów Olszańskiego i Osadowskiego. To jest zrozumiałe – bo jestem pewien, że za nimi nie ujmie się żadna Schwein – na przykład spośród płomiennych obrońców praw człowieków. Już tam wiedzą oni, za kim wolno im się ujmować, a za kim nie – bo w przeciwnym razie i z każdym z nich może być brzydka sprawa. Co więcej – wydaje się, że i funkcjonariusze Propaganda Abteilung musieli dostać stosowne wytyczne, bo czyż w przeciwnym razie taka stacja TVN, w której rej wodzi resortowa „Stokrotka”, nazywałaby te 142 zarzuty „poważnymi”? A chodzi m.in. o to, że „Rodacy-Kamraci” chwalili Eligiusza Niewiadomskiego, co to zastrzelił prezydenta Gabriela Narutowicza. Najwyraźniej funkcjonariusze Propaganda Abteilung skądś wiedzą, że Eligiusza Niewiadomskiego można tylko potępiać – również za jego poglądy na temat malarstwa i w ogóle sztuki. A skąd mogą wiedzieć takie rzeczy, jak nie od oficerów prowadzących?

W tej sytuacji rumieńców nabierają pogłoski, jakoby Wielce Czcigodny Giertych Roman dlatego zapisał się do Volksdeutsche Partei, że w ramach rekonstrukcji rządu chce zostać ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym – jakim w swoim czasie był Andriej Wyszyński. On od 1954 roku jest już starym nieboszczykiem, więc czyż to nie pora, by w momencie wkraczania naszego nieszczęśliwego kraju w etap „demokracji wojennej”, wcielił się w Wielce Czcigodnego Romana Giertycha?

Stanisław Michalkiewicz

Krajobraz po bitwie

Krajobraz po bitwie

Stanisław Michalkiewicz tygodnik „Goniec” (Toronto)  8 czerwca 2025 michalkiewicz

Chyba miał wiele racji Tadeusz Boy-Żeleński mówiąc, że u nas nic nigdy nie dzieje się naprawdę – a to z powodu naszego safandulstwa, które powoduje rozwodnienie wszystkiego, co tam ktoś wobec nas planuje. Na przykład dyktatura Józefa Piłsudskiego była znacznie łagodniejsza od bolszewickiej, czy hitlerowskiej, a sanacja po Piłsudskim to wręcz przykład nieudolności. Podobnie podczas okupacji; wprawdzie Armia Krajowa liczyła podobno 300 tys. ludzi – ale – co zauważył Józef Mackiewicz – w znacznym stopniu wykorzystywana była do wspierania Sowietów, którzy uważani byli za drugiego najeźdźcę. A nawet i komunizm w Polsce nie da się porównać do tego sowieckiego, chińskiego, czy kambodżańskiego; wprawdzie komuna wycisnęła z Polski sporo krwi, ale np. Kościół katolicki nie został wymordowany, a nawet przetrwała prywatna własność ziemi.

Toteż choć Niemcy w ramach budowy IV Rzeszy próbują narzucić Europie model demokracji kierowanej – co w Rumunii udało się modelowo, a i we Francji też może się udać – wybory prezydenckie w Polsce sprawiają wrażenie, jakby odbyły się według modelu spontanicznego. Wprawdzie Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje i Judenrat poruszyli wszelkie możliwe Moce – ale nawet w szczytowym momencie mobilizacji, frekwencja wyborcza w II turze wyniosła niecałe 72 procent, czyli niecałe 5 procent więcej, niż w pierwszej, a ta była prawie taka sama, jak podczas wyborów „kontraktowych” w 1989 roku. Toteż i różnica między liczbą głosów uzyskanych przez obydwu antagonistów, okazała się minimalna, nie przekraczająca jednego procenta. W porównaniu z sondażami, zwłaszcza tymi wcześniejszymi, które pokazywały nawet 10 procent różnicy między obywatelem Trzaskowskim Rafałem, a obywatelem Nawrockim Karolem, było to tyle, co nic, a to z kolei świadczy o dwóch, a właściwie trzech możliwościach: albo w tych sondażowniach pracują hebesy, albo konfidenci, którzy zwyczajnie realizują zamówienia, albo że bezpieka, gdzie od hebesów też się przecież roi, rekrutuje konfidentów wyłącznie wśród hebesów. Inna rzecz, że bezpieka mogła wyciągnąć wnioski z deklaracji amerykańskich Republikanów, co to wobec Reichsfuhrerin wyrazili zaniepokojenie ubecką podszewką kampanii wyborczej, no i rzeszowskim wystąpieniem Kristi Noem, sekretarza od bezpieczeństwa narodowego u prezydenta Trumpa, która obywatela Trzaskowskiego Rafała określiła mianem „wytresowanego na lidera” i zaleciła wybór „lidera, który będzie współpracował z Donaldem Trumpem” a więc obywatela Nawrockiego Karola. Ponieważ trudno wyobrazić sobie sytuację, w której wśród tubylczych bezpieczniaków nie byłoby – oprócz agentów niemieckich – również agentów amerykańskich, to nic dziwnego, że u nas model rumuński nie przeszedł.

W tej sytuacji i sondażownie postanowiły się trochę zabawić i na początek ogłosiły minimalną wygraną obywatela Trzaskowskiego Rafała. Zarówno jego, jak i zgromadzonych w jego sztabie folksdojczów, ogarnęła euforia. Obywatel Rafał zaczął opowiadać, jak to będzie „łączył” i tak dalej – aż wreszcie zaprezentował „pierwszą damę”. Tylko obywatel Tusk Donald sprawiał wrażenie, jakby skądś wiedział, jak jest naprawdę i nie tylko się nie radował, ale natychmiast sie ulotnił, pozwalając gawiedzi na świętowanie. Trwało ono aż dwie godziny, po czym okazało się, że jest odwrotnie, że wygrywa obywatel Nawrocki, a jego przewaga w pewnym momencie urosła do prawie pięciu procent. Wreszcie rano okazało się, że przewaga obywatela Nawrockiego nad obywatelem Rafałem wprawdzie nieco stopniała, ale się utrzymała. Nie było więc innej rady, jak ogłosić, że wygrał obywatel Nawrocki Karol, zdobywając 50,89 proc. głosów, podczas gdy obywatel Rafał – 49,11 proc.

Od razu rozległy się lamenty. I pani filozofowa Środzina Magdalena i pani aktorowa Janda Krystyna i pani pisarzowa Gretkowska Manuela, a także „Kuba” Wojewódzki, no i Kukuniek, dali wyraz swemu rozczarowaniu. O ile jednak panie oraz obywatel Wojewódzki postanowili wić się ze wstydu za mniej wartościowy naród tubylczy, co to nie dorósł do demokracji – o tyle Kukuniek w pierwszym odruchu wezwał vaginet obywatela Tuska Donalda do rozpoczęcia „męskiej” kuracji przeczyszczającej. Co miał na myśli – trudno zagadnąć – ale cokolwiek by to było, ktoś starszy i mądrzejszy musiał mu to wyperswadować, bo w drugim oświadczeniu rura Kukuńkowi zmiękła zdecydowanie i oznajmił, że udaje się na „wewnętrzną emigrację”, żeby „zadbać o siebie”. I słusznie – bo jakby tak CIA uruchomiła lawinę wspomnień o konfidenckich śmierdzących dmuchach, to nie pomagałaby ani „przyroda” ani „muzyka” ani nawet „książki”, które Kukuniek ma sobie teraz czytać, podobno nawet ze zrozumieniem. Na razie Judenrat jeszcze nie ogłasza mobilizacji, tylko roztacza apokaliptyczną wizję „brunatnej” przyszłości – co pokazuje, że chyba również Babcia Kasia musiała u Judenratu zasięgać konsultacji.

Ale wybory, to dopiero początek, bo teraz mogą zacząć się schody z przyczyn konstytucyjnych. Sęk w tym, że zgodnie z konstytucją, ważność wyborów prezydenckich stwierdza „Sąd Najwyższy” , a konkretnie – Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Kiedy w roku 2023 wybory parlamentarne wygrała „koalicja 13 grudnia”, to wprawdzie ta Izba orzekła ich ważność – ale tego orzeczenia, jako korzystnego dla Volksdeutsche Partei, nikt nie kwestionował. Jak będzie teraz, kiedy różnica jest niewielka – ale na niekorzyść obywatela Trzaskowskiego Rafała? Wprawdzie Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje złożyła obywatelowi Nawrockiemu gratulacje, ale czyż nie może sobie przypomnieć, że gratulacje, to jedno, a praworządność – to całkiem inna sprawa – tym bardziej, że i Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu też nie uznaje tej Izby Sądu Najwyższego za żaden sąd? Jak widzimy, sprawa nie jest taka prosta, jakby się mogło wydawać tym bardziej, że Judenrat już zatrąbił na trwogę przez „faszyzmem”. Co będzie, jeśli okaże się, że Adolf Hitler, w ramach reinkarnacji, ulokował się w ciele Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje, podobnie jak dr Józef Mengele w ciele pani doktor Gizele z Oleśnicy? Wtedy – kto wie? – może dojść do powrotu pana Bartłomieja Sienkiewicza z Parlamentu Europejskiego do kraju, w którym przywróci on demokratyczny porządek przy pomocy „silnych ludzi” o byczych karkach – i po krzyku? Żeby stworzyć dla tej operacji pozory legalności, Sejm musiałby podjąć stosowną „uchwałę” – że tak naprawdę to wygrał obywatel Trzaskowski Rafał. W ten sposób przywrócony zostałby model demokracji kierowanej, bez której upowszechnienia budowa IV Rzeszy w Europie będzie co i rusz napotykała na paroksyzmy.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Adolf Hitler zmartwychwstał?

Adolf Hitler zmartwychwstał?

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    7 czerwca 2025

No nie, w dzisiejszych zlaicyzowanych czasach, kiedy nawet postępowa część przewielebnego duchowieństwa podważa historyczny charakter Zmartwychwstania, tłumacząc zawile, że to tylko apostołowie tak pragnęli, tak pragnęli, by Pan Jezus zmartwychwstał, że z tego pragnienia zaczęli mieć halucynacje, co w końcu doprowadziło do pojawienia się znienawidzonego chrześcijaństwa, takie rzeczy nie mają prawa się zdarzać – ale od czego reinkarnacja?

Skoro hiszpańscy jezuici modlą się do Pachamamy, którą nawet nieboszczyk papież Franciszek, co to tylko patrzeć, jak zostanie „santo subito”, otoczył postępowym kultem, to niczego wykluczyć nie można tym bardziej, że gwoli lepszego kamuflażu Adolf Hitler mógł wpakować się w wychudzony korpus panującej miłościwie nad Europą Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje.

Starsi ludzie pamiętają, że z tym Hitlerem to były same zgryzoty, nie tylko za życia, ale jeszcze większe – po śmierci – o czym świadczy anonimowy wierszyk, popularny w roku 1945, pod tytułem Gdzie jest Hitler: „

Może w Jaffie, niepoznany,

hoduje słodkie banany (…)

a być może ręka Boża

strąciła go na dno morza

i prosto z zimnej topieli

naprawdę go diabli wzięli?

Jeśli chodzi o Jaffę, to też jest dobry trop, bo czyż kogokolwiek zdziwiłaby informacja, że Hitler wcielił się w izraelskiego premiera rządu jedności narodowej Beniamina Netanjahu, co to właśnie, na oczach całego miłującego pokój świata, realizuje operację ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy i puszcza mimo uszu pompatyczne protesty rozmaitych europejskich eunuchów, czy amerykańskich twardzieli? A dlaczego miałby się nimi przejmować, skoro i jedni i drudzy skaczą przed Żydami z gałęzi na gałąź? W końcu to właśnie Adolf Hitler sformułował ten bon-mot, że „zwycięzcy się nie sądzi” – o czym przekonał się inny wybitny przywódca socjalistyczny Józef Stalin – bo to on, viribus unitis z płomiennymi szermierzami wolności i demokracji, co to najpierw oddali mu pół Europy, żeby wycisnął z niej tyle krwi, ile mu się tam podobało, a potem szalenie współczuli tamtejszym nieborakom, za pośrednictwem swoich wysłanników kazał wieszać siepaczy Hitlera w Norymberdze?.

Wygraj w polu, a wygrasz i w sądzie” – mówił Klucznik Gerwazy – co nabiera aktualności zwłaszcza dzisiaj, kiedy niezawisłe sądy powinność swej służby rozumieją i sypią piękne wyroki, na przykład w Rumunii, czy we Francji – żeby w Europie utrwalić model demokracji kierowanej, bez którego IV Rzesza wpadłaby w jakieś turbulencje?

A IV Rzesza już się nam rysuje w postaci szkicowej, za sprawą amerykańskiego prezydenta Józia Bidena, co to w swoim czasie, w nagrodę za dobre sprawowanie, pozwolił Niemcom na urządzanie Europy po swojemu. Jeszcze nie przebrzmiały echa tego przyzwolenia, jak Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje wystąpiła z pomysłem nowelizacji traktatu lizbońskiego. Obejmuje ona aż 270 punktów, z których najciekawsze wydają się trzy: żeby zlikwidować prawo veta, żeby zmniejszyć liczebność Rady Europejskiej z 27 do 15 członków, wskutek czego „małe państwa” – ot na przykład nasz nieszczęśliwy kraj, dowiadywałyby się z „Volkischer Beobachter”, co tam w ich sprawach starsi i mądrzejsi postanowili, no i wreszcie – przekazanie do wyłącznej kompetencji Unii, czyli IV Rzeszy Niemieckiej – 65 obszarów decyzyjnych.

O czym w takiej sytuacji mogłyby jeszcze decydować członkowskie bantustany? Dokładnie o tym samym, o czym decydowały tak zwane „narodowe” republiki sowieckie – jak we własnym narodowym języku sławić czyny Ojca Narodów, Chorążego Pokoju, Józefa Stalina. Teraz Józef Stalin, podobnie zresztą, jak Adolf Hitler, jest już starym nieboszczykiem, ale to może być pozór, bo za sprawą reinkarnacji żyje sobie jak pączek w maśle, niczym doktor Józef Mengele w ciele Madame Gizele w Oleśnicy. Jakże inaczej myśleć, w sytuacji, kiedy to Parlament Europejski, niczym Reichstag pod przewodnictwem Hermana Goeringa, rekomendował przyjęcie – tym razem nie „ustawy o pełnomocnictwach”, która dała Hitlerowi pełną władzę – tylko nowelizację traktatu lizbońskiego – co przecież na jedno wychodzi. Czegóż w tej sytuacji możemy się jeszcze spodziewać?

Ano, kiedy już w Europie utrwali się model demokracji kierowanej, a niezawisłe sądy otrzymają oręż w postaci penalizacji „mowy nienawiści”, to posypie się tyle pięknych wyroków, że więzienia nie pomieszczą nieprzeliczonego tłumu skazańców, dla których trzeba będzie ponownie uruchomić chwilowo nieczynne obozy koncentracyjne, ze słynnym Auświcem na czele. Oczywiście trzeba będzie odtworzyć zniszczoną infrastrukturę, no i zadbać o kadrę nadzorczą – bo nie na darmo Ojciec Narodów Józef Stalin podkreślał, że „kadry decydują o wszystkim” – i praca nad stworzeniem podstaw Nowej Europy, czyli IV Rzeszy wspaniale się rozwinie. Czyż nie w przewidywaniu takiego rozwoju wypadków na czele Rady Muzeum Auświcu postawiona została Madame Barbara Engelking? Niech no tylko w tej sytuacji jakaś Schwein spróbuje podnieść hałasy, to zaraz zostanie umieszczona w areszcie wydobywczym, jak nie przez bodnarowców, to przez innych szermierzy demokracji kierowanej i będzie tam jęczeć i szlochać do końca swoich dni – albo od razu pójdzie do gazu i hałasy ucichną, jak ręką odjął.

Tym wszystkim przedsięwzięciom towarzyszyć będzie racjonalna polityka osiedleńcza, której zasady sformułował w swoim czasie poprzednik naszej Reichsführerin Urszuli Wodęleje, Reichsführer Heinrich Himmler. Oczywiście przy tych wszystkich podobieństwa będą i różnice. Przede wszystkim zmieni się radykalnie pojęcie Herrenvolku, które – za sprawą straszliwej pomyłki Adolfa Hitlera – doprowadziło do tylu tragedii. Jestem pewien, że jeśli Adolf Hitler przesiedlił się w osobę Beniamina Netanjahu, to zrozumiał swój błąd i od tej pory pojęciu Herrenvolku zostanie nadana prawidłowa treść.

Po drugie – wzięte zostaną pod uwagę przemyślenia Alfiero Spinellego, który stał na nieubłaganym stanowisko konieczności likwidacji historycznych narodów europejskich – oczywiście nie fizycznej, żeby nie zdewastować planety do reszty, a poza tym – zapewnić Herrenvolkowi i jego kolaborantom wystarczającą liczbę podatników i kredytobiorców, którym można by pożyczać pieniądze na procent. To zadanie zostanie złożone na pakt migracyjny, a dopływ świeżego materiału ludzkiego zapewni bezcenny Izrael ze swoimi sojusznikami – bo jestem pewien, że przedstawiciele narodów mniej wartościowych nie będą chcieli czekać na ostateczne rozwiązanie, tylko skwapliwie skorzystają z podanej im pomocnej dłoni. Czegóż chcieć więcej?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

O roli Prezydenta-Elekta w obecnej sytuacji

Michalkiewicz o

„nowoczesnej Generalnej Guberni”.

Wskazał na rolę Nawrockiego

7.06.2025 michalkiewicz-o-nowoczesnej-generalnej-guberni-rola-nawrockiego

Stanisław Michalkiewicz ocenił, co może dziać się w najbliższych tygodniach w naszym kraju. Odniósł się do sytuacji rządu po przegranych przez kandydata Koalicji Obywatelskiej Rafała Trzaskowskiego wyborach prezydenckich.

W kolejnym tygodniu w Sejmie ma się odbyć głosowanie nad wotum zaufania dla rządu Donalda Tuska. Koalicja jednak pęka w szwach i daje się słyszeć głosy wzywające do wymiany premiera.

– Zawsze jest tak, że sukces ma wielu ojców, a porażka jest sierotą – przypomniał w rozmowie z DoRzeczy Michalkiewicz.

– W tej chwili w koalicji trwa, można powiedzieć, próba ustalenia „ojcostwa” porażki Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich. Jednym z głównych kandydatów do tej roli jest Donald Tusk, który niełatwo może się od tej odpowiedzialności uchylić. Tym bardziej że niektórzy koalicjanci, i to nie tylko z PSL-u, wprost domagają się jego dymisji – dodał.

W ocenie publicysty „w szczególnie trudnej sytuacji” jest PSL. Przypomniał, że „Władysław Kosiniak-Kamysz po pierwszej turze wyborów bezwarunkowo poparł Rafała Trzaskowskiego”.

– Tymczasem po drugiej turze okazało się, że aż 80 proc. mieszkańców wsi zagłosowało na Karola Nawrockiego. To rodzi pytanie: kogo właściwie reprezentują obecne władze PSL-u? Skoro nie rolników, ani mieszkańców wsi, to kogo? – zaznaczył.

– Nie wykluczam, że w związku z tym fermentem – nie tylko w PSL-u, ale też po stronie Lewicy – termin głosowania wotum zaufania może zostać ponownie przesunięty. Już raz to się wydarzyło, na wniosek Szymona Hołowni po rozmowie z Donaldem Tuskiem. Może się okazać, że po prostu nie znajdzie się odpowiednia większość, by to wotum przeszło – skwitował.

Michalkiewicz odniósł się także do pytania o możliwe scenariusze współpracy między rządem a nowym prezydentem Karolem Nawrockim. – Jeszcze nie wiadomo, co się wyłoni z tej fermentacji w koalicji rządzącej. Czy pojawi się jakieś „młode wino”, czy raczej stary ocet? Karol Nawrocki nie został jeszcze zaprzysiężony – nadal urzęduje prezydent Andrzej Duda, który, jak sam powiedział po rozmowie z Nawrockim, próbował go „przekabacić” na, że tak powiem, sługę narodu ukraińskiego. Nie wiadomo, z jakim skutkiem. Z pewnością będą podejmowane rozmaite próby wpływu na prezydenta elekta – wskazał.

Jak podkreślił, zarówno Duda jak i Nawrocki są „wynalazkami” Jarosława Kaczyńskiego. Teraz politolodzy zachodzą w głowę, „czy i kiedy Karol Nawrocki «zerwie się ze smyczy?»”.

– Problem w tym, że nie ma on własnego zaplecza politycznego. Gdyby próbował się uniezależnić zbyt szybko, odciąłby się od jedynego źródła politycznego tlenu. Moim zdaniem, Nawrocki może próbować stopniowo luzować tę smycz, ale całkowicie się jej nie pozbędzie. Nie wiążę z nim nadziei na samodzielną, silną prezydenturę – ocenił

– Może natomiast próbować blokować działania rządu, Donalda Tuska lub ewentualnie innego, przy użyciu dostępnych, legalnych środków – dodał.

– Prawda jest taka, że obecnie nie bardzo możemy coś zrobić, by odwrócić ześlizg Polski w kierunku – nazwijmy to nowoczesnej Generalnej Guberni. Jedyne, na co możemy liczyć, to że prezydent elekt Karol Nawrocki uniemożliwi Donaldowi Tuskowi – lub komukolwiek z jego otoczenia – podejmowanie działań nielegalnych. I w tym sensie mam nadzieję, że przynajmniej w tym zakresie odegra on istotną rolę – skwitował Michalkiewicz.