Od 1 maja płatny morderca ma być w każdym szpitalu

Fundacja Pro-Prawo do życia
Już za dwa tygodnie, od 1 maja, każdy szpital w Polsce ma obowiązkowo zatrudniać płatnego mordercę dzieci – ogłosiła kilka dni temu Minister Zdrowia Izabela Leszczyna.

Ma to być kat bez sumienia, który “na telefon” przyjedzie do szpitala, aby na żądanie zamordować dziecko w łonie matki. Jak powiedziała szefowa Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy: “z pewnością znajdą się chętni” do tej morderczej pracy, za którą zapłacą wszyscy Polacy z podatków.
Co więcej, najemny rzeźnik dzieci ma znajdować się pod specjalną ochroną prawną Związku Zawodowego, która ma gwarantować mu swobodę zabijania każdego dziecka oraz obronę przed naciskami. 
To wszystko ma się dziać już teraz, jeszcze zanim aborcyjna koalicja przeforsuje aborcyjne projekty ustaw przez Sejm! Tylko zdecydowany opór społeczny może powstrzymać te zbrodnicze plany. Od tego, jak zareagują Polacy w swoich miastach, zależy życie milionów dzieci i przyszłość naszego narodu. Musimy walczyć i mobilizować się do działania!Od 1 maja płatny morderca w każdym szpitalu [foto]

1 maja br. ma wejść w życie rozporządzenie Ministra Zdrowia, które będzie nakładać na szpitale obowiązek zatrudnienia “lekarza” wyspecjalizowanego wyłącznie w dokonywaniu aborcji. Jak powiedziała Minister Zdrowia Izabela Leszczyna:

“Nie obchodzi mnie, jaki lekarz to zrobi. Dyrektor szpitala może zawrzeć umowę z lekarzem spoza szpitala, który na telefon przyjedzie i dokona terminacji ciąży.”

Innymi słowy – będzie to płatny zabójca na zlecenie. Zdaniem Grażyny Cebuli-Kubat, szefowej Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy (OZZL), jest to sposób na ominięcie prawnych problemów aborcjonistów związanych z klauzulą sumienia i ewentualnymi protestami lekarzy zmuszanych do wykonywania aborcji. Do czasu przepchnięcia pro-aborcyjnych ustaw przez Sejm aborcję będą po prostu wykonywać najemnicy bez sumienia, którzy nie będą się zasłaniać klauzulą. Zdaniem szefowej OZZL do tego zadania:  

“z pewnością znajdą się chętni zarówno wśród medyków, którzy zdobyli doświadczenie w dawnych latach, jak też wśród młodych lekarzy, którzy chcą pomagać swoim pacjentkom”.

Docelowo, po zmianie prawa, do mordowania dzieci mają zostać zmuszeni wszyscy lekarze w Polsce. Minister Zdrowia powiedziała również, że szpitale mają obowiązek respektować zaświadczenia od psychiatrów dotyczące wskazań do zamordowania dziecka ze względu na “zdrowie psychiczne” jego matki.
Izabela Leszczyna zagroziła, że za nieprzestrzeganie tej zasady szpitalowi będzie grozić utrata kontraktu z NFZ.

Zaświadczenie o tym, że ciąża zagraża bliżej niesprecyzowanemu “zdrowiu psychicznemu” pro-aborcyjni lekarze wystawiają każdej chętnej kobiecie, która się do nich zgłosi. W ten sposób de facto legalna jest obecnie w Polsce aborcja na życzenie do końca ciąży. Wystarczy zgłosić się do szpitala z odpowiednim dokumentem. 

Proszę tę rzeczywistość zestawić z żądaniami Ministerstwa Zdrowia.

W każdym szpitalu w Polsce ma zostać zatrudniony płatny morderca bez sumienia, który ma “na telefon” stawiać się w placówce i zabijać dziecko, respektując przy tym zaświadczenia od pro-aborcyjnych psychiatrów. 
To legalna, opłacana przez NFZ, systemowa aborcja na żądanie do 9 miesiąca ciąży! 

Chodzi o to, aby w ten sposób przygotować i “rozgrzać” maszynę śmierci, której zadaniem będzie masowa eksterminacja polskich dzieci. 

W piątek 12 kwietnia Sejm większością głosów poparł szereg pro-aborcyjnych projektów, których celem jest upowszechnienie aborcji. Jak już informowaliśmy i analizowaliśmy, projekty ustaw opracowane przez rząd Donalda Tuska i lewicę zawierają identyczne założenia wobec Polaków, co hitlerowskie instrukcje dotyczące traktowania podludzi na terenach okupowanych – celem jest wymordowanie jak największej liczby poczętych dzieci i doprowadzenie do ostatecznej zagłady demograficznej narodu Polskiego.

Jednak dopóki projekty nie zostały ostatecznie przyjęte, rząd Tuska próbuje osiągnąć ten sam cel, tylko innymi środkami i metodami. Robi to za pomocą: 

– uławiania aborcyjnych procedur (wymuszanie respektowania zaświadczeń od pro-aborcyjnych psychiatrów), 
– nakładania na szpitale obowiązku zatrudniania płatnych morderców,
– roztaczania ochrony prawnej nad katami dzieci w łonach matek.

Szefowa Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy mówi otwarcie, że już teraz znajdą się chętni “lekarze” do abortowania polskich dzieci. Aborcjoniści mają więc już katów, ochronę prawną i de facto legalną aborcję na żądanie. Teraz potrzebują “pacjentek”.

Dlatego w mediach głównego nurtu oraz na platformach społecznościowych trwa bombardowanie Polaków propagandą, której celem jest oswojenie naszego społeczeństwa z aborcją i namówienie kolejnych kobiet do mordowania swoich dzieci.
Szczególnie narażone są młode dziewczęta i nastolatki, do których kierowane są specjalne reklamy i treści w mediach społecznościowych, mające setki tysięcy wyświetleń.

Już dzisiaj Polki i Polacy z powodu anty-dziecięcej propagandy nie mają dzieci i nie chcą mieć dzieci. W 2023 roku urodziło się w Polsce najmniej dzieci w historii pomiarów dzietności. 

Aktywiści aborcyjni i usłużni im politycy chcą teraz, aby każde z coraz mniej licznych dzieci poczętych w łonach matek było domyślnie przeznaczone do likwidacji. Aborcja ma stać się domyślną, standardową opcją sugerowaną w trakcie wizyty kobiety w ciąży u ginekologa. Pigułki poronne i aborcyjne mają być powszechnie dostępne do kupowania jak cukierki. Zamordowanie dziecka przez aborcje ma być traktowane jak prosty “zabieg”. 

Nasze jutro zależy od tego, co my wszyscy zrobimy dzisiaj. Ochrona polskich dzieci i rodzin zależy od mobilizacji naszego społeczeństwa. Od tego, czy każdy z nas stanie do walki, czy będzie biernie patrzył z boku. 

W ciągu ostatnich dwóch tygodni z inicjatywy naszej Fundacji odbył się w Warszawie Marsz w obronie dzieci. Po raz pierwszy zorganizowaliśmy, dzięki zaangażowaniu lokalnych wolontariuszy, publiczny różaniec w intencji powstrzymania aborcji w Krośnie. Duża akcja informacyjna połączona z modlitwą odbyła się również w Elblągu. W Rzeszowie zorganizowaliśmy uliczną kampanię informacyjną. W Olkuszu kolejną publiczną modlitwę w centrum rynku. 
Publiczne różańce i akcje informacyjne odbyły się także m.in. w Szczecinie, Koszalinie, Słupsku, Toruniu, Włocławku, Gdańsku, Gdyni, Sopocie, Łodzi, Krakowie, Olsztynie i Szczytnie.Takie akcje muszą być w całej Polsce [foto]Mordercze plany aborcyjnej koalicji nie wejdą w życie, jeśli napotkają stanowczy opór społeczny. 
Potrzebne są przede wszystkim kolejne oddolne, lokalne działania. Ich celem jest wywieranie presji w swoim miejscu zamieszkania i docieranie do kolejnych osób z prawdą o aborcji, a także modlitwa o powstrzymanie mordowania dzieci w Polsce. Już wkrótce w każdym szpitalu ma zostać zatrudniony płatny morderca. To, czy będą oni mordować dzieci, zależy m.in. od tego, jak na upowszechnianie aborcji zareagują w swoim mieście lokalne społeczności, grupy, wspólnoty, organizacje, stowarzyszenia, diecezje, parafie, a także poszczególne osoby mające wpływ na innych (a każdy ma taki wpływ na swoje otoczenie!). 
 Panie MirosĹ‚awie, musimy mobilizować się do walki! W tym celu istnieje nasza Fundacja Pro-Prawo do Życia. Nasi wolontariusze i koordynatorzy pomagają kolejnym osobom z całej Polski działać w swoim miejscu zamieszkania. Kolejne publiczne różańce, akcje informacyjne, kampanie billboardowe – dzięki temu w sposób niezależny docieramy do innych z prawdą o aborcji.
W najbliższym czasie potrzebujemy na te działania ok. 20 000 zł. Już wkrótce przedstawimy także konkretne rozwiązania, z których przy naszej pomocy każda chętna osoba będzie mogła skorzystać. Możemy powstrzymać aborcję w Polsce. Aby tak się stało, musimy być konsekwentni i nieustępliwi w modlitwie oraz działaniu w obronie życia. 
Dlatego proszę Pana o przekazanie 50 zł, 100 zł, 200 zł, lub dowolnej innej kwoty, jaka jest dla Pana w obecnej sytuacji możliwa, żeby umożliwić nam przeprowadzenie działań w kolejnych regionach Polski, których celem jest mobilizacja naszego społeczeństwa do walki o życie.
 Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków
Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPW

Zatrudnienie płatnego zabójcy, który “na telefon” przyjedzie zamordować dziecko – taki już wkrótce ma być obowiązek dla każdego szpitala. Musimy się temu stanowczo przeciwstawić!

Nasza Fundacja organizuje opór w całym kraju i mobilizuje kolejne osoby do działania. Proszę Pana o wsparcie naszej walki. 
Z wyrazami szacunkuMariusz Dzierżawski
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków
stronazycia.pl
======================

mail:

Ekskomunika dla aborcjonistów.

======================

Tej chyba nie dotyczy, bo bezmózga?

Naprawiamy Rzeczpospolitą

Naprawiamy Rzeczpospolitą

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    16 kwietnia 2024

Kiedy ten numer [NCz] ukaże się w sprzedaży, będzie już „po harapie”, to znaczy – po, wyborach do samorządu terytorialnego. W następstwie tego konkursu zostanie obsadzonych wiele synekur, spośród których część trzeba uznać za uzasadnioną, ale pozostałą część za całkowicie zbędną, bo synekury te obsadzane są wyłącznie ze względów politycznych i socjalnych – żeby stworzyć żerowisko dla zaplecza ugrupowań politycznych, które w przeciwny razie musiałyby żywić one same. W ten sposób część kosztów żerowiska przerzuca się na podatników, którzy cierpią podwójnie; po pierwsze dlatego, że muszą utrzymywać rzeszę swoich dobroczyńców, a po drugie – że ci dobroczyńcy, wśród których większość, to ludzie przyzwoici i uczciwi, którzy chcą swoim podopiecznym przychylić nieba – i to jest właśnie najgorsze. Gdyby nic nie robili, tylko brali pieniądze, to jakoś można by to znieść. Tymczasem – ponieważ są przyzwoici i uczciwi – to skoro już biorą pieniądze, pragną coś zrobić – i to właśnie jest najgorsze nie tylko ze względu na koszty, ale ze względu na udrękę, jakiej dostarczają obywatelom te dobrodziejstwa. Nie mówię tu o wariatach, pod władzę których dostała się np. Warszawa, ale o zwyczajnych, psychicznie zdrowych samorządowcach powiatowych i wojewódzkich.

Szczypta historii

Za pierwszej komuny samorządu terytorialnego nie było, a sprawami terytorialnymi zajmowały się „rady narodowe”, wykonujące – jak brzmiała wymyślona na tę okoliczność formuła – „uprawnienia płynące z własności państwowej”. Kiedy jednak Amerykanie do spółki z Sowietami uzgodnili warunki sławnej transformacji ustrojowej, które następnie przekazali generałowi Kiszczakowi do wykonania, jednym z jej elementów było reaktywowanie samorządów gminnych w gminach wiejskich i miejskich. Żeby te samorządy miały czym zarządzać, Sejm przyjął ustawę o „komunalizacji” części własności państwowej. W ten sposób samorządy w gminach wiejskich i miejskich stały się właścicielem część mienia dawniej państwowego. Miało to, nawiasem mówiąc, swoje konsekwencje. Otóż kiedy w latach 90-tych pojawiło się w Niemczech Powiernictwo Pruskie, które zaczęło wysuwać wobec Polski rozmaite pretensje, podjęliśmy inicjatywę, której celem było zablokowanie możliwości realizowania tych roszczeń. Chodziło m.in. o tzw. użytkowanie wieczyste – komunistyczną namiastkę prawa własności. Otóż na Ziemiach Zachodnich obywatele polscy byli wieczystymi użytkownikami posiadanych przez siebie nieruchomości, podczas gdy ich właścicielem, na podstawie ustawy o komunalizacji mienia, były samorządy gminne. – ale w księgach wieczystych figurowali dawni właściciele niemieccy. Z naszej, to znaczy – UPR i Partii Republikańskiej, a konkretnie – posła Jerzego Eysymonta inicjatywy, we wrześniu 1997 roku Sejm uchwalił ustawę o przekształceniu prawa użytkowania wieczystego w prawo własności. Niestety została ona skutecznie zaskarżona do Trybunału Konstytucyjnego przez jeden z samorządów gminnych, który podniósł, że Sejm – owszem – może szarogęsić się w przypadku własności państwowej, ale nie w przypadku własności samorządowej.

Jedną z czterech wiekopomnych reform charyzmatycznego premiera Jerzego Buzka, który do spółki z Leszkiem Balcerowiczem objął ster rządów w roku 1997, była reforma samorządowa. Chodziło o to, że rząd SLD-PSL, władający naszym nieszczęśliwym krajem w latach 1993-1997, oskarżany był nie bez słuszności o „zawłaszczenie państwa”. Polegało oni na obsadzeniu przez członków zaplecza politycznego obydwu partii wszelkich możliwych synekur, wskutek czego po wyborach wygranych przez AW”S” i UW nie było żadnych synekur dla zaplecza politycznego tych partii. Nie było tedy innego wyjścia, jak wszczepić w zezwłok Rzeczypospolitej mnóstwo nowych synekur – i dlatego między innymi charyzmatyczny premier Buzek dodał dwa dodatkowe szczeble samorządu terytorialnego: samorządy powiatowe i wojewódzkie. Zaczęło się szukanie jakichś kompetencji, dla tych dwóch szczebli – no bo jużci – skoro już powstały, to trzeba było stworzyć dla nich przynajmniej jakieś pozory niezbędności. I tak już zostało aż do dnia dzisiejszego.

Co z tym fantem zrobić?

Nie ma żadnego powodu, by ten eksperyment rozpoczęty przez charyzmatycznego premiera Buzka kontynuować. Żeby jednak nie ograniczyć się tylko do likwidacji zbędnych elementów biurokratycznej struktury, spróbujmy uczynić z samorządów gminnych i miejskich instrument wymuszania na politykach dbałości o gospodarkę i interes obywateli. Na gruncie obecnych regulacji samorządy takiej roli odegrać nie mogą, między innymi dlatego, że ich uprawnienia fiskalne są zmarginalizowane przez rząd. To on jest głównym poborcą podatkowym i ciurka samorządom pieniądze odebrane podatnikom na tzw. zadania zlecone, wskutek czego samorządy są w większości pozadłużane, niekiedy poza granice bezpieczeństwa. Pomysł reformy polega na tym, by tę zależność odwrócić. Głównym poborcą podatkowym powinny być gminy wiejskie i miejskie, a samorządy powiatowe i wojewódzkie, jako istniejące wyłącznie ze względów socjalnych, należałoby zlikwidować.

Gmina ściągałaby ze swego terenu wszystkie podatki, a następnie musiałaby zapłacić z tego składkę na państwo, której wysokość ustalana byłaby każdego roku przez Sejm. Jeśli gmina zapłaciłaby składkę na państwo, to reszta pieniędzy pozostawałaby do jej dyspozycji. Jeśli nie byłaby w stanie tej składki zapłacić – jako niezdolna do samodzielnego istnienia musiałaby zostać rozparcelowana między gminy sąsiednie, a miejscowi dygnitarze straciliby posady. W ten sposób samorząd gminny zostałby zmuszony do służenia swoim podatnikom i konkurowania o nich z sąsiednimi gminami, bo miałby tylko tyle pieniędzy, ilu miałby podatników na swoim terenie. W ten sposób można by wymusić na samorządowcach nie tylko dbałość o własny interes, ale również – a może nawet przede wszystkim – o interes gospodarki, no i o interes obywateli.

Jak chronić samorząd przed rządem?

Ale władze centralne mogłyby bez trudu zniweczyć skutki tej reformy, na przykład ustanawiając składkę na państwo na tak wysokim poziomie, że wydrenowałyby z gmin wszelkie środki. Czy jest jakiś sposób, żeby temu zapobiec? W tym celu musielibyśmy nieznacznie zmienić system wyborów do Senatu. W tej chwili Senat nie wiadomo, po co właściwie istnieje – bo istnieje tylko siłą inercji po ustaleniach w Magdalence, że o ile w Sejmie komuna miała przewagę, to w Senacie już sobie tej przewagi nie zagwarantowała. Ale tamte ustalenia, przynajmniej w kwestii procentowego udziału w Sejmie, już dawno nie obowiązują, więc nie wiadomo właściwie dlaczego Senat jeszcze istnieje.

Tymczasem gdybyśmy nieznacznie zmienili sposób wyborów do Senatu, można byłoby dzięki temu uczynić z niego sprawny instrument ochrony autonomii finansowej i wszelkiej innej samorządów gminnych przed zakusami władz centralnych.

Obecnie czynne prawo wyborcze do Senatu mają obywatele posiadający czynne prawo wyborcze do Sejmu. Należałoby to czynne prawo wyborcze do Senatu ograniczyć do tzw. „obywateli kwalifikowanych”, a więc takich, którzy sami piastują funkcje publiczne z wyboru.

Takie ograniczenie obowiązuje np. we Francji i nikt jej z tego powodu nie oskarża o deficyt demokracji. Kto by w takiej sytuacji wybierał senatorów? Przede wszystkim członkowie samorządów gminnych. Senatorowie wybrani przez takich wyborców, to znaczy – instynkt samozachowawczy by im podpowiedział, że muszą dbać o interesy samorządów gminnych. W przeciwnym razie musieliby pożegnać się z nadziejami na ponowny wybór. A ponieważ Senat bierze udział w procesie legislacyjnym, to mógłby skutecznie opierać się wprowadzaniu przez Sejm składki na państwo na poziomie zaporowym, podobnie jak wszelkim innym próbom ustawowego ograniczania, czy likwidowania autonomii samorządu gminnego. A pilnowanie, by rząd nie był rozrzutny, leży w interesie obywateli i w interesie gospodarki.

Jak widzimy, taki sposób naprawy Rzeczypospolitej nie przekracza możliwości umysłu ludzkiego i jest możliwy do przeprowadzenia bez potrzeby robienia jakiejś chaotycznej rewolucji. Trudność, której nie na się usunąć, może się objawić w postaci oporu członków samorządów powiatowych i wojewódzkich przed likwidacją tych dwóch zbędnych szczebli, no i Umiłowanych Przywódców w Sejmie, który – po pierwsze – mogliby zwyczajnie nie zrozumieć o co tu chodzi, a jeśli nawet by zrozumieli, to nie chcieliby uszczuplić swoich przywilejów: „my tutaj rządzim my dzielim; bez nas by wszystko diabli wzięli” – pisał poeta w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak”. Ciekawe, czyj interes zwycięży.

Stanisław Michalkiewicz

Porty Europy zamieniły się w gigantyczne parkingi chińskich “elektryków”

Zielone szaleństwo szlag trafia: Porty Europy zamieniły się w gigantyczne parkingi chińskich “elektryków”

Data: 15 aprile 2024 Author: Uczta Baltazara

Chińczycy wysyłają do Europy tysiące samochodów elektrycznych, ale ponieważ nikt ich już nie chce, gromadzą się w ogromnych ilościach w portach.

Donosi o tym Financial Times: Europejskie porty są zatłoczone tysiącami nowych chińskich samochodów elektrycznych zaparkowanych na placach; niektóre są tam nawet od ponad roku.

https://youtube.com/watch?v=d1FTeNcKabs%3Fversion%3D3%26rel%3D1%26showsearch%3D0%26showinfo%3D1%26iv_load_policy%3D1%26fs%3D1%26hl%3Dit%26autohide%3D2%26wmode%3Dtransparent

Aborcje w II RP. Aborcyjna polityka Hitlera w okupowanej Polsce

Aborcyjna polityka Hitlera w okupowanej Polsce i sytuacja w II RP

Szczegóły Autor: Stanisław Bartnik Opublikowano: 15 marzec 2023

Minęło 80 lat od kiedy Adolf Hitler wprowadził na terenie okupowanej przez Niemców Polski „prawo” do nieograniczonego zabijania poczętych polskich dzieci. Stało się to 9 marca 1943 roku.

Po klęsce Polski we wrześniu 1939 roku, Urząd Polityki Rasowej NSDAP wydał dokument, w którym określał politykę nazistowskich Niemiec wobec Polaków:

„Wszystkie środki, które służą ograniczeniom rozrodczości, powinny być tolerowane albo popierane. Spędzenie płodu [czyli aborcja] musi być na pozostałym obszarze Polski niekaralne. Środki służące do spędzania płodu i środki zapobiegawcze mogą być w każdej formie publicznie oferowane, przy czym nie może to pociągać za sobą jakichkolwiek policyjnych konsekwencji.”

W 1942 r. Hitler odnośnie aborcji dla Polek wypowiedział się w następujący sposób:

„W obliczu dużych rodzin tubylczej ludności, jest dla nas bardzo korzystne, jeśli dziewczęta i kobiety mają możliwie najwięcej aborcji”.

W podobnym tonie wypowiadał się sekretarz Hitlera Martin Bormann: „płodność Słowian jest niepożądana. Niech używają prezerwatyw albo robią skrobanki [aborcje] – im więcej, tym lepiej.”

Doprowadziło to do wprowadzenia 9 marca 1943 roku na okupowanych przez Niemcy terenach II RP „prawa” do nieograniczonego zabijania poczętych polskich dzieci oraz do zniesienia karalności za aborcję.

Do 1932 roku aborcja była w Polsce formalnie zakazana i teoretycznie karana. Od 1932 roku wprowadzono dwa wyjątki od tej zasady i aborcję na dzieciach można było legalnie wykonywać w przypadku podejrzenia zagrożenia zdrowia matki lub gwałtu.

Niemal identycznie przepisy wyglądają w Polsce dzisiaj, w 2023 roku. Warto zauważyć, że aborcyjne prawo wprowadzone w 1932 roku było na tamte czasy jednym z najbardziej proaborcyjnych na świecie. Bardziej liberalny od Polski w kwestii aborcji był tylko Związek Radziecki.

W okresie międzywojennym aborcja była w Polsce szeroko rozpowszechniona. Wedle dostępnych szacunków, liczba zamordowanych dzieci w poszczególnych latach mogła wynosić ok.:

W 1922 roku – 256 tys. aborcji,
W 1926 roku – 320 tys. aborcji,
W 1932 roku – 404 tys. aborcji,
W 1937 roku – 513 tys. aborcji,
W 1938 roku – 498 tys. aborcji.

W tym kontekście wstrząsająca jest relacja Adama Jóźwika, więźnia niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz, w którym przebywał razem ze św. Maksymilianem Kolbe:

“Czułem się bardzo szczęśliwy, że los złączył mnie z ojcem Kolbe. Przebywaliśmy w jednym bloku 14A, gdzie w międzyczasie zamieszkałem (…) Ojciec Maksymilian w wolnych chwilach prowadził rozmowy z więźniami na różne ciekawe, naukowe tematy.

Pamiętam, jak pocieszaliśmy się kiedyś, że wojna niedługo się skończy, że Niemcy zostaną pokonani. On nie podzielał naszego optymizmu. Mówił, że wojna nie tak szybko się skończy, jak ludzie myślą. Wojny łatwo się zaczynają, ale niełatwo kończą, a w tej wojnie zginie nas Polaków około 6 milionów.

Po wojnie dowiedziałem się, że zginęło ponad 6 milionów. Pytaliśmy ojca Kolbe, na czym opiera takie przypuszczenia, wróżby?

Odpowiedział krótko: aż strach  powtarzać, w okresie międzywojennym zginęło w Polsce około 6 milionów nienarodzonych dzieci.”

Według Fundacji Pro-Prawo do życia opozycja dąży do wprowadzenia prawa na wzór Hitlera, czyli nieograniczonej aborcji na życzenie.

Źródło: stronazycia.pl

Środa: Opole – Msza święta i Pokutny Marsz Różańcowy za Ojczyznę

17.04.2024 Opole – Msza święta i Pokutny Marsz Różańcowy za Ojczyznę

16/04/2024przez antyk2013

W każdą trzecią środę miesiąca

Pokutny Marsz Różańcowy w każdą trzecią środę miesiąca. Zaczyna się Mszą Św. o 18.00 w intencji Ojczyzny w kościele Matki Bożej Bolesnej i św. Wojciecha. Marsz wiedzie wokół Uniwersytetu Opolskiego, dalej do Ratusza i na pl. Wolności, kończy się przy katedrze pod figurą bł. Księdza Popiełuszki. Często prowadzi Ojciec Ryszard (Jezuita). Pokutny Marsz Różańcowy w każdą trzecią środę miesiąca. Zaczyna się Mszą Św. o 18.00 w intencji Ojczyzny w kościele Matki Bożej Bolesnej i św. Wojciecha. Marsz wiedzie wokół Uniwersytetu Opolskiego, dalej do Ratusza i na pl. Wolności, kończy się przy katedrze pod figurą bł. Księdza Popiełuszki. Często prowadzi Ojciec Ryszard (Jezuita)

Gdańsk: Ukrainka z zespołem fałszowała polskie dokumenty na masową skalę. Globalizm w akcji.

Ukrainka fałszowała polskie dokumenty na masową skalę

magnapolonia

Straż Graniczna zatrzymała w Gdańsku 25-letnią “uchodźczynię” z Ukrainy, która trudniła się fałszowaniem polskich dokumentów urzędowych. W jej mieszkaniu zabezpieczono 2750 szt. “lewych” papierów. Gdyby wszystkie dokumenty trafiły do obrotu, polski skarb państwa straciłby nawet 14,5 miliona złotych.

Ukrainka fałszowała dokumenty przez kilak miesięcy, od stycznia 2024 roku. W miejscu jej zamieszkania na masową skalę podrabiano i przerabiano dokumenty, m.in. karty pobytu, polskie i zagraniczne dowody osobiste, prawa jazdy, paszporty i wizy. Według śledczych, pojedyncze dokumenty na czarnym rynku kosztowały nawet kilka tysięcy euro, w zależności od ich rodzaju oraz stopnia podrobienia. Komplet kosztował 11 tys. euro.

Strażnicy graniczni znaleźli sprzęt niezbędny do wytworzenia tego rodzaju dokumentów w postaci polskich pieczęci konsularnych, pieczęci urzędów wojewódzkich, egzaminatorów praw jazdy, lekarzy i policji. Były tam także gotowe pakiety z dokumentami przygotowane do wysyłki dla odbiorców zlokalizowanych na całym świecie. “Nie zabrakło również sprzętu w postaci laptopów, telefonów komórkowych, drukarek, gilotynek czy lampy do zdjęć” – informuje SG.

W trakcie przeszukania zatrzymano również śladowe ilości narkotyków, małą wagę oraz 23 tys. złotych w gotówce. Prowadzone czynności to konsekwencja zatrzymania obywatela Iraku, do którego doszło na początku lutego 2024 roku na gdańskim lotnisku. Mężczyzna usiłował wówczas przekroczyć granicę na podstawie sfałszowanych rumuńskich dokumentów: paszportu, dowodu osobistego i prawa jazdy.

Podejrzana o popełnienie przestępstwa Ukrainka została doprowadzona do Prokuratury Rejonowej Gdańsk Oliwa, gdzie usłyszała zarzuty podrabiania dokumentów. Grozi jej do pięciu lat pozbawienia wolności. Prokurator zastosował wobec niej środki zapobiegawcze w postaci dozoru policji oraz zakazu opuszczania kraju.

=========================================

mail:

<<Strażnicy graniczni znaleźli sprzęt niezbędny do wytworzenia tego 
rodzaju dokumentów w postaci polskich pieczęci konsularnych,
pieczęci urzędów wojewódzkich, egzaminatorów praw jazdy, lekarzy i 
policji.>>

Sama tych pieczęci nie ukradła.

Groźne preparaty mRNA. Ostrzeżenie z Japonii.

Preparaty mRNA. Ostrzeżenie z Japonii

Autor: AlterCabrio , 15 kwietnia 2024 Preparaty mRNA. Ostrzeżenie z Japonii

WHO wykorzystała pandemię jako fałszywy pretekst, aby wprowadzić szczepienia wszystkich narodów świata. Przygotowano plan mający na celu skrócenie czasu opracowywania szczepionek, co zwykle trwa ponad dziesięć lat, do mniej niż jednego roku. Operacja Warp Speed. Operację tę wykorzystano do ukrycia błędnych przekonań na temat szczepionek genetycznych. Pod pretekstem oszczędności czasu wybrano niezwykle niebezpieczną metodę.

−∗−

Japoński profesor wygłasza oszałamiające przesłanie, które każdy powinien usłyszeć

TRANSKRYPCJA

Dziękuję bardzo za umożliwienie mi wygłoszenia mojego przesłania na temat łamania praw człowieka w czasie pandemii Covid-19. Nazywam się Masayasu Inoue i jestem emerytowanym profesorem Szkoły Medycznej Uniwersytetu w Osace. Moją specjalnością jest medycyna i patologia molekularna.

WHO wykorzystała pandemię jako fałszywy pretekst, aby wprowadzić szczepienia wszystkich narodów świata. Przygotowano plan mający na celu skrócenie czasu opracowywania szczepionek, co zwykle trwa ponad dziesięć lat, do mniej niż jednego roku. Operacja Warp Speed. Operację tę wykorzystano do ukrycia błędnych przekonań na temat szczepionek genetycznych. Pod pretekstem oszczędności czasu wybrano niezwykle niebezpieczną metodę.

Chodzi tu o domięśniowe wstrzykiwanie genów wirusowych w celu wytworzenia toksycznych białek kolczastych bezpośrednio w tkankach ludzkich w celu stymulacji układu odpornościowego. Ponieważ jest to metoda całkowicie nowa i błędnie przemyślana, która nigdy wcześniej w historii ludzkości nie była stosowana, dlatego większość lekarzy nie jest w stanie udzielić informacji dla zapewnienia prawidłowej świadomej zgody. Jednak w wyniku nieodpowiedzialnych kampanii rządowych i medialnych promujących te szczepionki, 80% Japończyków zostało zaszczepionych.

Niestety, jak dotąd podano siedem dawek. To najwięcej na świecie. Rezultatem było wywołanie strasznych powikłań spowodowanych preparatami, jakich nigdy w historii ludzkości nie widziano.

Uważam, że oszukańcze stosowanie eksperymentalnej terapii genowej u zdrowych ludzi, w szczególności u zdrowych dzieci, stanowi skrajne pogwałcenie praw człowieka. Jednakże Keizo Takemi, japoński minister zdrowia, pracy i opieki społecznej, upierał się, że nie ma poważnych obaw związanych ze szkodami spowodowanymi przez szczepionki genetyczne. I nie wyciągając wniosków z obecnej sytuacji poszkodowanych pacjentów, planują zbudować nowy system produkcji szczepionek w ramach przygotowań na kolejną pandemię. To niewiarygodna, szalona sytuacja.

Japoński rząd jako pierwszy na świecie zatwierdził nowy rodzaj szczepionki zwanej szczepionką samoreplikującą się i planuje rozpocząć jej dostarczanie jesienią i zimą. Ministerstwo Gospodarki, Handlu i Przemysłu przyznaje na ten projekt ogromną kwotę dotacji. W Japonii jedna po drugiej powstają fabryki produkujące nowe szczepionki. Odwiedziłem te fabryki bezpośrednio.

Co więcej, rząd Japonii zabiega obecnie o badania kliniczne na dużą skalę o wartości 900 milionów dolarów od firm farmaceutycznych, które podejmują wyzwanie opracowania szczepionek w celu przygotowania się na kolejną pandemię Choroby X przedstawioną podczas tegorocznej konferencji w Davos. Spekuluje się, że ruch japońskiego rządu jest częścią 100-dniowej misji CEPI Coalition for Epidemic Preparedness Innovation, której celem jest skrócenie do jednej trzeciej prędkości operacji Warp Speed. Mianowicie próbują skrócić cykl wprowadzenia szczepionek, opracowując preparat w ciągu stu dni. Jest to możliwe jedynie poprzez ignorowanie praw człowieka.

Poprawki do WHO, Międzynarodowych Przepisów Zdrowotnych (IHR) i tak zwanego Traktatu Pandemicznego, które mają zostać wkrótce przyjęte na tegorocznym 77. Światowym Zgromadzeniu Zdrowia, próbują nadać racjonalność i prawnie wiążącą moc takim nienaukowym i niebezpiecznym, szalonym planom.

Jeśli taka sytuacja będzie się utrzymywać, istnieje wysokie ryzyko, że szczepionki wyprodukowane w Japonii będą eksportowane pod płaszczykiem fałszywego zaufania. Gdyby Japonia dopuściła się [wytworzenia] tych szczepionek, pozostawiłoby to nieodwracalne szkody przyszłym pokoleniom. Dlatego działania japońskiego rządu MUSZĄ ZOSTAĆ POWSTRZYMANE poprzez współpracę międzynarodową.

Choć minęły już trzy lata, odkąd zacząłem wygłaszać wykłady mające na celu edukowanie Japończyków na temat zagrożeń związanych ze szczepionkami, nadal trudno jest przebić się przez bariery mediów głównego nurtu. Jeśli na YouTube powiemy prawdę o szczepionkach, zostanie to usunięte w ciągu jednego dnia. Rzeczywistość jest taka, że ​​niemal codziennie mamy do czynienia z cenzurą i tłumieniem wypowiedzi.

Dlatego też pokładałem nadzieję w wydaniu książki z ostatnią wersją przemówienia i opublikowałem książkę pod tytułem „Wycofać się z WHO”. Trudno zatrzymać ten ruch, gdyż obecnie nie ma nadziei na polityczną zmianę sytuacji japońskiego rządu. Przesłanie, które chciałbym przekazać światu, jest takie, że gdy w przyszłości wystąpi Choroba X, nigdy nie należy ufać szczepionce opracowanej w krótkim czasie i wyprodukowanej w Japonii. Wszystko w celu ochrony praw człowieka w przypadkach wykraczających poza granice państwowe.

Wierzę, że dzielenie się prawdą z innymi krajami jest bardzo ważne i że jest to krok w stronę jedności i solidarności. Tylko poprzez proces wymiany informacji pomiędzy wszystkimi krajami świata możemy odnaleźć nadzieję pośród rozpaczy. Mam nadzieję, że moje oświadczenie pomoże wam wszystkim chronić swoje zdrowe życie i swoją rodzinę. Dziękuję bardzo za uwagę.

_____________

Tłumaczenie za: Japanese Professor Delivers Stunning Message Everyone Needs to Hear, The Forbidden Knowledge TV, April 12, 2024

Całość materiału w języku angielskim [17min] do obejrzenia tutaj.

NIK: Na dodatki covidowe lekarzom i pielegniarkom nienależnie przekazano 35 mln.

Kolejny pandemiczny wałek. Na dodatki covidowe lekarzom i pielegniarkom nienależnie przekazano 35 mln

15.04.2024 na-dodatki-covidowe-lekarzom-i-pielegniarkom…

Szczepienia, skutki uboczne

Narodowy Fundusz Zdrowia przekazał Najwyższej Izbie Kontroli pierwsze informacje o wykonaniu wniosków z kontroli dotyczącej tzw. dodatków covidowych. NFZ ustalił, że nienależnie przekazano środki finansowe na dodatki do wynagrodzeń pracowników ochrony zdrowia z Funduszu Przeciwdziałania COVID-19 w łącznej kwocie 35 mln zł.

Jak przekazała w poniedziałek NIK, w odpowiedzi na wystąpienie pokontrolne centrala NFZ poinformowała, iż podjęła pierwsze działania w sprawie realizacji wniosków NIK dotyczących nieprawidłowości przyznawania i wypłacania dodatków covidowych.

„W wyniku kontroli przeprowadzonych w oddziałach wojewódzkich NFZ ustalił, że nienależnie przekazano środki finansowe na dodatki do wynagrodzeń pracowników ochrony zdrowia z Funduszu Przeciwdziałania COVID-19 w łącznej kwocie 35 mln zł (wg stanu na 15 marca 2024 r.), z czego odzyskano 25 mln zł, a sprawy o odzyskanie kwoty niemal 10 mln zł skierowano na drogę postępowania sądowego” – poinformowano.

We wrześniu ubiegłego roku Najwyższa Izba Kontroli negatywnie oceniła realizację poleceń ministra zdrowia w sprawie dodatkowych świadczeń pieniężnych przyznawanych w związku z przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19, czyli tzw. dodatków covidowych. W latach 2020-2021 wydano na nie blisko dziewięć mld zł.

W ocenie NIK minister zdrowia i prezes NFZ nieprawidłowo i nieskutecznie nadzorowali zarówno przygotowanie jak i realizację poleceń. Zaniechali również kontroli prawidłowości przyznawania i wypłacania dodatków covidowych oraz nie reagowali na nieprawidłową realizację umów w sprawie dodatków przez szpitale i stacje pogotowia ratunkowego.

W wyniku kontroli NIK ustaliła, że minister zdrowia dopuścił do wystąpienia istotnych wad systemu przyznawania dodatków covidowych, które spowodowały m.in. wypłatę dodatków osobom nieuprawnionym (np. w oddziałach „niecovidowych” za kontakt z pacjentem tylko podejrzanym o zakażenie wirusem SARS-CoV-2).

Stwierdzono, że przyznawano dodatki kilkukrotnie tej samej osobie za dany miesiąc ponad limit 15 tys. zł (nawet 41,5 tys. zł miesięcznie), w kwocie 15 tys. zł pomimo zaledwie kilkuminutowego czy jednorazowego wykonywania świadczeń zdrowotnych również wobec pacjentów tylko podejrzanych o zakażenie wirusem SARS-CoV-2 oraz nawet 31 osobom personelu medycznego przypadającym na jedno łóżko covidowe, czy też 23 osobom na pacjenta.

Według kontroli minister zdrowia dopuścił do wystąpienia istotnych wad systemu przyznawania dodatków covidowych, z których najważniejsze dotyczyły m.in. niejednoznacznego określenia warunku przyznania dodatków, nieprecyzyjnego określenia pojęcia szpitala III poziomu zabezpieczenia, a także nieprecyzyjnego określenia warunków i zasad przyznawania dodatków, co wymagało udzielania przez Ministerstwo Zdrowia licznych wyjaśnień, informacji i interpretacji (zawartych m.in. w 876 pismach).

Najwyższa Izba Kontroli wnioskowała m.in. o przeprowadzenie przez Narodowy Fundusz Zdrowia, w tym przez oddziały wojewódzkie, kontroli w prawidłowości realizacji przez podmioty lecznicze umów w sprawie dodatków covidowych.

(PAP)

Zwiększona śmiertelność z powodu nowotworów po trzeciej dawce szczepionki mRNA. Przypominajaca.

Zwiększona śmiertelność z powodu nowotworów po trzeciej dawce szczepionki mRNA.

PROFESOR ANGUS DALGLEISH

Już ponad rok minęło, odkąd po raz pierwszy opublikowałem swoje obawy, że u moich pacjentów z czerniakiem po kilku latach remisji dochodzi do nawrotu choroby. Nie mogłem znaleźć żadnej z typowych przyczyn, ale po dalszym badaniu uświadomiłem sobie, że wszyscy otrzymali dawkę przypominającą covidu, szczepionkę od trzech tygodni do trzech miesięcy przed nawrotem choroby nowotworowej, czyli czasem, w którym zawodzi represja immunologiczna.

Byłem tak zaniepokojony możliwością, że dawki przypominające szczepionek mogą wywołać nawrót raka, że zaalarmowałem wszystkich zainteresowanych, ale powiedziano mi, żebyśmy to udowodnili lub zamknęli się i przestali niepokoić pacjentów chorych na raka.

Co zaskakujące, jeden z moich kolegów klinicznych, który nie zgodził się ze mną, po prostu odmówił włączenia się w dyskusję.

Wtedy dowiedziałem się, że po podaniu dawek przypominających, dosłownie dziesiątki osób które nie chorowały na raka, a potem rozwinęła się w nich białaczka i chłoniak.

Odkąd wspomniałem o tym publicznie, skontaktowało się ze mną wielu lekarzy i pacjentów z całego świata, twierdząc, że obserwują nie tylko to samo zjawisko, ale także wzrost częstości występowania innych nowotworów, szczególnie raka jelita grubego, trzustki, nerek i jajnika.

Jednak w zeszłym tygodniu ukazał się niesamowity artykuł z Japonii. Był dostępny na serwerze przed publikacją w zeszłym roku, ale teraz został poddany recenzji i opublikowany w czasopiśmie Cureus. Autorem artykułu jest Miki Gibo i współpracownicy, zatytułowany Zwiększona śmiertelność z powodu nowotworów dostosowana do wieku po trzeciej dawce szczepionki mRNA z nanocząsteczkami lipidowymi podczas pandemii Covid-19 w Japonii.

Jest to ogromne badanie, które porównuje pełne oficjalne statystyki według rocznych i miesięcznych współczynników umieralności skorygowanych względem wieku (AMR) za lata 2020, 2021 i 2022 z analizą regresji.

Wyniki są zdumiewające. Pokazuje, że w roku 2020, kiedy wystąpiła pierwsza i druga fala covidu, wystąpił deficyt wszystkich nowotworów. W 2021 r. odnotowano nadwyżkę zgonów o 2,2% i wzrost zachorowań na nowotwory o 1,1%. Jednak do 2022 r. liczba nadmiernych zgonów wzrosła o 9,6%, a liczba nowotworów o 2,1%.

Artykuł ten ukończono i opublikowano przed publikacją danych za 2023 r., które prawie na pewno będą znacznie gorsze.

Godne uwagi jest to, że mówimy o śmiertelności, czyli zgonów z powodu raka, a nie o zachorowalności na niego.

W artykule przyjrzano się 20 podtypom nowotworów, przy czym w ciągu trzech lat nie zaobserwowano znaczących zmian w rodzaju zgonów. Głównymi typami nowotworów, których liczba wzrosła, były płuca, trzustka, wątroba, drogi żółciowe, jajnik, białaczka i prawie wszystkie inne typy. Najbardziej znaczącym zaniedbaniem jest brak wzrostu zachorowalności na raka jelita grubego, który moi koledzy zaobserwowali tutaj, w Wielkiej Brytanii. Od razu przypomniało mi się, że Japonia ma wyjątkową dietę niezapalną i że może to wyjaśniać różnicę.

Jaka jest zatem przyczyna tego nagłego wzrostu? To wynika z tytułu artykułu! Rzeczywiście, w dalszej części artykułu zbadano ścisły związek między trzecim wstrzyknięciem mRNA covida a wzrostem. Jak zauważyłem wcześniej, trzecie bezużyteczne ukłucie nie tylko nie przynosi żadnych korzyści, ale niszczy to, co pozostało z odpowiedzi immunologicznej i kontroli nowotworów poprzez tłumienie odpowiedzi limfocytów T i zmianę odpowiedzi przeciwciał na odpowiedź tolerującą, a tym samym całkowite zniszczenie układu odpornościowego. odpowiedzią, która kontrolowała te nowotwory podstawowe.

W dyskusji omówiono wiele innych dodatkowych możliwych przyczyn, w tym zdolność białka kolczastego mRNA do indukowania krzepnięcia, o którym wiadomo, że sprzyja nowotworom i zwiększa ekspresję różnych cząsteczek, które pomagają nowotworom wymykać się kontroli immunologicznej.”

Top 10 leading causes of death (2019 to 2022)

Top 10 leading causes of death (2019 to 2022) 

There is a checkbox for every column in the following table. If the checkbox is checked, then the associated column will be available.Select columns

 20192020202120222019202020212022
 number of deathsnumber of deathsnumber of deathsnumber of deathsrankrankrankrank
Total, all causes of death285,301308,412311,640334,081
Malignant neoplasms80,37281,24282,82282,4121111
Diseases of heart53,36454,43055,27157,3572222
COVID-1915,89014,46619,716443
Accidents (unintentional injuries)15,52716,81819,25718,3653334
Cerebrovascular diseases13,71713,76113,49113,9154555
Chronic lower respiratory diseases12,90211,84411,01812,4625666
Diabetes mellitus6,9877,6547,4727,5576777
Influenza and pneumonia6,9456,0374,1155,98578108
Alzheimer’s disease6,1815,7885,4715,4138989
Chronic liver disease and cirrhosis3,7084,1994,6174,5301110910
Nephritis, nephrotic syndrome and nephrosis3,7704,0653,9784,23410121111
Intentional self-harm (suicide)4,5814,1523,7693,5939111213
Other ill-defined and unspecified causes of mortality3,3786,8419,47116,043

Source(s): Table 13-10-0394-01.

Szczepienia tzw. „obowiązkowe” – ważne informacje. Dr. Zbigniew Martyka.

Szczepienia tzw. „obowiązkowe” – ważne informacje

Zbigniew Martyka zbigniew.martyka.eu/szczepienia-tzw-obowiazkowe-wazne-informacje

Szanowni Państwo!

Poniższy tekst będzie o szczepionkach, głównie tzw. „obowiązkowych”. Ten tekst nie ma w żadnym stopniu zniechęcić kogokolwiek z Państwa do szczepień. Nie jest jego celem również zachęcanie. Chcę jedynie, abyście Państwo zapoznali się z informacjami, o których prawdopodobnie nie wiecie, gdyż oficjalna narracja czyni dużo zabiegów, aby do Państwa docierały tylko te wiadomości, które zostaną uznane za konieczne i które mają skłonić Państwa do podjęcia konkretnych działań. Zależy mi jednak, aby podejmowane przez Państwa decyzje opierały się na rzetelnych i konkretnych danych, a nie jedynie na wszechobecnej propagandzie.

Poniżej podaję fakty i liczby. Wnioski wyciągnijcie Państwo sami.

Gruźlica – najszybszy spadek zachorowalności odnotowano w krajach takich jak Belgia czy Holandia, które nie wprowadziły szczepień, a nie na przykład we Francji, w której szczepi się wszystkie dzieci w wieku szkolnym; w USA do tej pory nigdy nie szczepiono przeciwko gruźlicy, a mimo tego spadek zachorowań na tę chorobę jest dokładnie taki sam jak w Anglii czy innych krajach europejskich, w których masowo szczepionkę tę stosowano.

Krztusiec – szczepionkę przeciwko krztuścowi zaczęto podawać w USA dopiero w latach czterdziestych ubiegłego wieku; w Wielkiej Brytanii dopuszczono ją do użytku w 1953 roku, jednak liczba zgonów dzieci poniżej 15 roku życia spowodowanych krztuścem zmalała do tego czasu z 1500 do 25 na milion (w porównaniu z rokiem 1850). Zatem ZANIM wprowadzono szczepienia, liczba zgonów na krztusiec spadła o 98,5%.

Błonica – w Hiszpanii odnotowano 5000 zgonów spowodowanych błonicą w 1900 r., natomiast w roku 1964, czyli w roku wprowadzenia rutynowych szczepień, było ich tylko 81. W Niemczech w czasie I wojny światowej odnotowywano 100 000 przypadków błonicy rocznie – władze nazistowskie wprowadziły obowiązkowe szczepienia przeciw błonicy w 1939 r., – w roku 1940 odnotowano 100 000 przypadków, a w roku 1945 – 250 000. Po wojnie zaprzestano obowiązkowych szczepień, a mimo to liczba zachorowań na błonicę spadała systematycznie, aż do 800 przypadków w 1972 r. (czyli o 99,2%). Natomiast w Norwegii odnotowano 555 zgonów spowodowanych błonicą w 1908 r., ale tylko dwa w roku 1939. W tymże roku w Norwegii wprowadzono obowiązkowe szczepienia – trzy lata później odnotowano 22 787 przypadków zachorowań na błonicę oraz 700 zgonów.

Różyczka – we Francji na różyczkę w 1906 roku umarło 3756 osób, w roku 1983 już tylko 20. Spadek zachorowań wyniósł 99,5% – i wtedy podjęto kampanię związaną ze szczepieniem. W Hiszpanii w 1901 roku na różyczkę zmarły 18473 osoby, natomiast w roku 1981 już tylko 19. Ogólnokrajowa akcja szczepień w tym kraju zaczęła się w… 1982 roku.

Wścieklizna – tutaj nie macie Państwo alternatywy. Po pogryzieniu przez zwierzę zarażone wścieklizną jedynym wyjściem jest przyjęcie szczepionki. W przeciwnym wypadku skończy się to śmiercią.

Bardzo ważna informacja dotycząca bezpieczeństwa. Powszechne jest przekonanie, podsycane przez mainstream i tzw. „ekspertów”, iż szczepionki to najlepiej przebadane preparaty medyczne pod kątem bezpieczeństwa.

Tutaj kilka słów wyjaśnienia. W dużym uproszczeniu badanie bezpieczeństwa nowego leku wygląda następująco: grupę ochotników dzielimy na dwie części. Jedna otrzymuje eksperymentalny lek, natomiast druga placebo – czyli środek obojętny, np. sól fizjologiczną. Następnie obserwujemy obie grupy i określamy, czy przypadkiem w grupie testowej nie pojawia się większa liczba przypadków zdarzeń niepożądanych (np. alergie, zachorowania, udary, zawały itp.), niż w grupie placebo. Jeżeli w obu grupach mamy podobną ilość zdarzeń, możemy uznać lek za bezpieczny.

Wydawałoby się, że szczepionki były testowane w taki właśnie sposób.

Otóż NIE.

Grupa placebo nie otrzymywała środka obojętnego, ale adjuwanty (czyli część szczepionki, która poprzez wywołanie reakcji zapalnej w organizmie, ma wzmacniać działanie antygenu). Grupa testowa otrzymywała natomiast pełną szczepionkę. Jeżeli częścią niebezpieczną są adjuwanty, to porównanie obu grup wypada identycznie – zatem otrzymamy odpowiedź, że szczepionka jest bezpieczna.

Gdyby w badaniach była uwzględniana grupa placebo (prawdziwa, a nie w cudzysłowie), wyniki mogłyby być całkowicie odmienne. Tego jednak nie wiemy.

Dr n. med. Zbigniew Martyka. Okręgowy Sąd Lekarski w Krakowie. Szokujące absurdy.

dr n. med. Zbigniew Martyka zbigniew.martyka.eu/szczegoly-dotyczace-rozpraw-przed-sadem-lekarskim

Szczegóły dotyczące rozpraw przed Sądem Lekarskim

Szanowni Państwo,

11 kwietnia odbyła się rozprawa odwoławcza przed Naczelnym Sądem Lekarskim. Jak Państwo wiecie, w pierwszej instancji Okręgowy Sąd Lekarski w Krakowie nieprawomocnie zawiesił mi prawo wykonywania zawodu na rok. Ze względu na szokujące absurdy, jakie występowały w obu postępowaniach, zdecydowałem się zapoznać Państwa z kilkoma istotnymi szczegółami. Nie może być zgody na to, by ignorancja oraz łamania prawa pozostało anonimowe. Ale po kolei.

19 grudnia 2022 roku Okręgowy Sąd Lekarski w Krakowie skazał mnie nieprawomocnie na rok zawieszenia prawa wykonywania zawodu. Przewodniczącym składu sędziowskiego był prof. zw. dr hab. n. med. Waldemar Hładki (specjalizacje: chirurgia ogólna, ortopedia i traumatologia, medycyna ratunkowa). Członkowie sądu to lek. Anna Szeliga (internistka) oraz lek. Bohdan Szpak (chirurg). W roli oskarżyciela wystąpił lek. Jerzy Sławiński (medycyna ratunkowa). Żadna z w/w osób nie miała nic wspólnego ze specjalizacją z chorób zakaźnych.

Akt oskarżenia został napisany na podstawie opinii biegłego – dra Pawła Grzesiowskiego (pediatry). Grzesiowski został powołany na biegłego jako immunolog, tymczasem okazało się, ze zlecenie od Okręgowego Sądu Lekarskiego wprawdzie przyjął, ale specjalizacji z dziedziny immunologii nigdy nie miał. W związku z powyższym jego opinia została przez Sąd odrzucona. Tym samym w aktach sprawy, po pominięciu opinii dra Grzesiowskiego, nie było ŻADNEGO dowodu, który mnie obciążał.

Co więcej, z tzw. ostrożności procesowej, złożyłem szereg wniosków dowodowych. Obejmowały one m.in. randomizowane badania naukowe, jednoznacznie potwierdzające moje twierdzenia i będące podstawą mojej wiedzy. Randomizowane badania stoją bardzo wysoko w hierarchii, w przeciwieństwie do badań obserwacyjnych, obarczonych ogromnym ryzykiem błędu, na które tak bardzo lubili się powoływać mainstreamowi „eksperci”.

Złożyłem również wniosek dowodowy z raportu Pfizera dotyczącego niepożądanych odczynów poszczepiennych, raportów z USA, Kanady, Australii, Nowej Zelandii i Wielkiej Brytanii w zakresie nadmiarowych zgonów. Złożyłem też wiele innych wniosków dowodowych.

Wszystkie przedstawione przeze mnie dowody jednoznacznie wskazywały, iż wszystkie moje wypowiedzi, będące przedmiotem postępowania sądowego, były prawdziwe i zgodne z najnowszą wiedzą medyczną.

Wyobraźcie sobie Państwo, że Sąd ODRZUCIŁ WSZYSTKIE WNIOSKI DOWODOWE twierdząc, że nie mają one znaczenia dla sprawy.

Sąd nie był w żadnym stopniu zainteresowany ustaleniem stanu faktycznego.


Gdyby byli Państwo zainteresowani szczegółami zarzutów oraz obszernym wyjaśnieniem wraz z przywołaniem konkretnych badań naukowych, pisałem o tym tutaj.


Cała ta sytuacja nasuwa uzasadnione przypuszczenie, iż wyrok był ustalony wcześniej, a cała rozprawa była fikcją. Nikt nie był zainteresowany wyjaśnieniami, badaniami naukowymi oraz innymi dowodami. Po odrzuceniu wszystkiego przewód sądowy został zamknięty, a Sąd wydał wyrok skazujący – bez jakiegokolwiek dowodu.

Teraz już Państwo wiecie, dlaczego poprzednie Ministerstwo Sprawiedliwości planowało wziąć się za Izby Lekarskie, a ówczesny wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł powiedział, że „naruszono wolność słowa, wolność lekarza i swobodę prowadzenia działalności medycznej„. Anna Białek z biura Rzecznika Praw Obywatelskich podkreśliła, że „prezentowanie poglądów, które nie pozostają w głównym nurcie podglądów naukowych, ale znajdują poparcie w rzetelnych badaniach nie mogą prowadzić do pociągania odpowiedzialności zawodowej”.

Pierwsza rozprawa odwoławcza miała miejsce 11 kwietnia 2024 roku przed Naczelnym Sądem Lekarskim. W roli oskarżyciela wystąpiła lek. Joanna Szeląg, specjalista medycyny rodzinnej. Jej wystąpienie było szokujące. Najpierw stwierdziła, że nie potrzeba żadnych dowodów, gdyż dowodem są moje wypowiedzi. Tym absurdalnym stwierdzeniem udowodniła, że nie odróżnia przedmiotu sprawy (czyli moich wypowiedzi) od dowodów procesowych. Już taka kompromitacja całkowicie ją dyskwalifikuje jako Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej.

Trudno w to uwierzyć, ale później było jeszcze lepiej. W dalszej części rozprawy Pani Rzecznik stwierdziła, że to, że maski działają, to powszechnie znany fakt, nawet dla studentów medycyny – a następnie szczerze przyznała, że nie zapoznała się z wynikami badań naukowych, które podawałem w kwestionowanych przez nią moich wypowiedziach.

Rzecznik – oskarżyciel, specjalista medycyny rodzinnej, zarzuca zakaźnikowi błędne wypowiedzi z jego własnej dziedziny naukowej, nie zapoznając się z podstawowymi badaniami naukowymi, załączonymi do ocenianych wypowiedzi.

Przez osiem lat pełniłem funkcję Przewodniczącego Okręgowego Sądu Lekarskiego w Tarnowie i nigdy w swojej pracy nie spotkałem się z tak daleko posuniętą niekompetencją. Mam nadzieję, że to tylko „wypadek przy pracy”, a Naczelny Sąd Lekarski wykaże zdecydowanie większy szacunek do prawa, niż Okręgowy Sąd Lekarski w Krakowie.

Rozprawa została odroczona na czas nieokreślony. Będę Państwa informował na bieżąco.

==============

Mail:

Jak szczepionki mRNA „przeciwko Covid-19” zamieniły ludzi w bezmózgie zombie.

Jak szczepionki mRNA „przeciwko Covid-19” zamieniły ludzi w bezmózgie zombie.

Dr.Michael Nehls i zindoktrynowany umysł – jak szczepionki mRNA przeciwko Covid-19 zamieniły ludzi w bezmózgie zombie.

Dlaczego tak wielu zaszczepionych mRNA na Covid-19 zachowuje się jak zombie i nie jest w stanie wyrwać się z 4-letniego prania mózgu i propagandy?

Doktor Nehls, który jest autorem artykułów wspólnie z laureatami Nagrody Nobla i napisał książkę zatytułowaną „The Indoktrynated Mind”, przedstawia jedną z najbardziej przekonujących analiz „zombifikacji” osób zaszczepionych na Covid-19.

Byłem obecny na jednej z prezentacji dr Nehlsa (na konferencji CPAC w 2024 r.) i naprawdę otworzyła mi ona oczy. W moim artykule omawiam prezentację doktora Nehlsa.

Krótko mówiąc, białko szczytowe szczepionki przeciwko COVID-19 atakuje hipokamp i blokuje produkcję nowych neuronów. Ta utrata neuronów hipokampu prowadzi do:

1. utrata energii psychicznej do myślenia (utknięcie w „trybie zombie”, brak krytycznego myślenia) – zaszczepieni po prostu robią to, co im każą politycy, media lub lekarz;

2. utrata naturalnej ciekawości – zaszczepieni wierzą w to, co im się mówi – żadnego kwestionowania „Nauki”, ignorowanie urazów poszczepiennych, nagłych zgonów, nadmiernej liczby zgonów, wzrostu zachorowalności na nowotwory (Turbo Cancer) ani żadnej propagandy COVID – bez względu na to jakie nowe informacje się pojawiają, nie chcą wiedzieć ani nawet zadawać pytań;

3. utrata odporności psychicznej (łatwo kontrolowana przez lęk – doskonałym przykładem są ci, którzy wciąż noszą maskę, gdziekolwiek się udają lub biegają po „ostatnią dawkę przypominającą”, badają się ponad 10 razy, noszą monitory CO2, dźgają szprycami swoje dzieci);

4. utrata indywidualności, niska samoocena – desperacka potrzeba bycia częścią „społecznie akceptowanej większości”, obserwatorów CNN i MSNBC, wyborców Bidena i Trudeau itp. To byli ludzie, którzy obrzucali inwektywami nieszczepionych, gdy powiedziano im, jak mają się zachowywać. Nazwano ich „samolubnymi”.

To są ludzie, którzy „zrobili, co do nich należało” dla społeczeństwa. Były to osoby, które opublikowały zdjęcia swoich kart szczepień lub stworzyły cyfrowe plakietki na Facebooku potwierdzające, że zostały zaszczepione – w ten sposób możemy je teraz zidentyfikować, gdy nagle umrą. Nie była to tylko oznaka cnoty. Istnieje neurologiczne wyjaśnienie ich desperackiej potrzeby „przynależności”.

Istnieją dwa inne czynniki:

1. izolacja społeczna i sianie strachu mogą RÓWNIEŻ prowadzić do utraty neuronów w hipokampie

2. Blokując produkcję neuronów w hipokampie, ostatecznie „nadpisujesz” istniejące neurony, co oznacza utratę wspomnień, utratę indywidualności, utratę świadomości, KIM BYŁEŚ. Ostatecznie ten atak na mózg zaszczepiony na Covid-19 prowadzi do: „Akceptacji obiektywnie szkodliwych środków”

Chociaż literatura jest pełna badań dotyczących pacjentów, którzy przeszli POWAŻNY COVID-19, a obecnie cierpią na „zmiany strukturalne w hipokampie” lub „utratę neurogenezy hipokampa”, badania te nigdy nie uwzględniają statusu szczepionki przeciwko Covid-19 ani go nie korygują.

Celowy atak na hipokamp jest fascynującym potencjalnym wyjaśnieniem, dlaczego zaszczepionym mRNA na Covid-19 tak trudno się obudzić, otrząsnąć, dlaczego niczego nie kwestionują i dlaczego nadal robią, co im każą, maskują się i wstrzykują sobie jak zombie.

Ci, którzy w dalszym ciągu upierają się i wstrzykują sobie szczepionki przypominające Covid-19, nie tylko przechodzą „pranie mózgu” lub „nie mogą uwolnić się od propagandy” – oni doznali rzeczywistego uszkodzenia mózgu, uszkodzenia mózgu, które – potencjalnie – można wyleczyć i odwrócić.

Bp Strickland: Joe Bidena trzeba ekskomunikować – m. inn. dla jego dobra

Bp Strickland: Joe Bidena trzeba ekskomunikować – dla jego dobra

/pch24.pl/bp-strickland-joe-bidena-trzeba-ekskomunikowac

(bp Joseph Strickland / fot. Rumble / CPAC)

Czy prezydenta USA Joe Bidena należy ekskomunikować? Były ordynariusz diecezji Tyler w Teksasie, Joseph Strickland, uważa, że tak. Zdaniem hierarchy wyłączenie urzędującego prezydenta kraju z Kościoła byłoby środkiem leczniczym, który może zachęcić go do pokuty i nawrócenia.

Biskup mówił na ten temat w swoim cotygodniowym programie w sieci. Stwierdził, że w pewnym sensie można porównać Kościół do sportu: są pewne reguły, których po prostu trzeba przestrzegać. Dziś pozwalamy na to, by wielu ludzi „grało” niezgodnie z regułami. Powoduje to oczywiste problemy w Kościele, a ponadto jest niedobre dla tych, którzy je łamią. Joe Biden umacnia się w swojej proaborcyjnej postawie i powoduje wielki skandal.

Z jego powodu duża część Amerykanów uważa, że można popierać aborcję i być katolikiem. W ten sposób nabiera się przekonania, jakoby odrzucenie aborcji było tylko jakąś opcją, a nie koniecznością.

Celem Kościoła jest zbawienie dusz, dlatego ekskomunikę można potraktować jak środek leczniczy, który ma doprowadzić ekskomunikowanego do nawrócenia i powrotu do Kościoła.

Źródło: lifesitenews.com Pach

Lewicowy odlot – na miotle. Czy nowoczesne wiedźmy powiodą nas do komunizmu? Sierp i… miotła?

Lewicowy odlot – na miotle. Czy nowoczesne wiedźmy powiodą nas do komunizmu?

pch24.pl/lewicowy-odlot-na-miotle

(Oprac. GS/PCh24.pl)

Udział w sabatach czarownic, warsztaty prowadzone przez wiedźmę z Salem, a nawet loty na miotle… Tego typu publiczne wyznania prof. Magdaleny Środy jeszcze w 2010 roku wzbudzały powszechną wesołość. Po kilkunastu latach okazuje się jednak, że pewna część lewicy utwierdziła się w przekonaniu o potencjale wywrotowym figury wiedźmy. Postanawiła bowiem wywiesić ją na sztandarach w walce o emancypację oraz… obalenie kapitalizmu. Kolejne niegroźne samoośmieszenie radykalnych postępowców? Niekoniecznie.

W świetle powszechnej wiedzy dotyczącej czarownic nie powinien dziwić fakt, że właśnie ta postać stała się jedną z głównych bohaterek feministycznej propagandy. Historycznie to właśnie lokalne wiedźmy tworzyły swego rodzaju „podziemie aborcyjne”, dysponowały wiedzą na temat archaicznej antykoncepcji; co więcej – kojarzone były z kultem bogini Hekate, reprezentującej m.in. odwrócenie porządku naturalnego. Czyniło to z nich przodowniczki duchowego wymiaru rewolucji. Owe podstawowe skojarzenia okazują się jednak tylko czubkiem góry lodowej, ponieważ (jakkolwiek nieprawdopobnie by to zabrzmiało) lewica już od ponad dwóch dekad wypracowuje neomarksistowską teorię politycznego czarownictwa.

Przepis na magiczny wywar z Marksa

W kontekście agendy lewicowej już od samego początku wiązano czarownicę nie tylko z zabijaniem dzieci nienarodzonych czy specyficznie rozumianym ekologizmem, ale również z… postulatami socjalistycznymi. W przypadku tego egzotycznego mariażu praktyka wyprzedziła teorię. W 1968 roku, na fali rewolucji obyczajowej powstała organizacja, która za nazwę obrała sobie akronim W.I.T.C.H. (Women’s International Terrorist Conspiracy from Hell, czyli: Międzynarodowy Spisek Terrorystyczny Kobiet z Piekła Rodem). Łączyła ona hasła wyzwolenia kobiet z postulatem obalenia kapitalizmu. Uważała przy tym, że bez realizacji programu rewolucji gospodarczej nie uda się osiągnąć pełnej równości między mężczyznami i kobietami. Prekursorki „politycznego czarownictwa” popadły jednak w konflikt z bardziej rozpoznawalnym nurtem radykalnego feminizmu, który kwestie ustroju gospodarczego i praw kobiet traktował rozdzielnie. Szły więc własną drogą. Ich podstawową metodą działania stały się akcje performatywne wymierzone w symbole ówczesnego kapitalizmu. Do przykładowych eventów należały: przebieranie się w stereotypowe stroje wiedźm z maskami staruch i szpiczastymi kapeluszami oraz teatralne rzucanie klątw na stolicę światowej finansjery – ulicę Wall Street – czy budynek komisji HUAC, badającej komunistyczne powiązania działających w USA organizacji i osób publicznych. Akcje te są dobrze udokumentowane i obecne w każdym większym archiwum feministycznym, co już świadczy o pewnym rozgłosie jaki przynosiła „wiedźmiarska” taktyka ulicznych aktywistek.

Tego typu przedsięwzięcia były kontynuowane w kolejnych dekadach ze względu na nośność przekazu oraz szereg innych czynników, które z aktywistycznego punktu widzenia stanowiły wyraźne atuty (np. łatwe zdobycie widoczności przez nieznany dotąd feministyczny kolektyw).

Prawdziwym przełomem okazał się jednak dopiero rok 2004. Wtedy to włoska marksistowska feministka Silvia Federici napisała poczytną w kręgach postępowych intelektualistów pracę pt. Caliban and the Witch: Women, the Body and Primitive Accumulation. Stanowiła ona rozwinięcie starszej o osiem lat książki innej włoskiej feministki – Leopoldiny Fortunati pt. The Arcane of Reproduction: Housework, Prostitution, Labor and Capital, gdzie zastosowano marksistowską metodę analizy i takiż aparat pojęciowy. Celem było udowodnienie, że niezbędnym dla zaistnienia kapitalizmu czynnikiem było wyzyskanie nieodpłatnej pracy kobiet, a także całej sfery reprodukcyjnej. Zakaz aborcji miałby w tym kontekście stanowić coś w rodzaju spisku systemu kapitalistycznego, który potrzebował licznej siły roboczej, by móc się utrzymać. Z tego punktu widzenia liberalizację prawa aborcyjnego można więc uznać za „walkę z kapitalistycznym uciskiem”, co zresztą wspomniane autorki w wypowiedziach dla prasy niedwuznacznie sugerowały.

W swych „Arkanach reprodukcji…” autorka właściwie nie dotykała szerzej problematyki wiedźm i czarownictwa, choć to właśnie jej postrzeganie polityki antyaborcyjnej zainspirowało Federici do dosyć nietypowego odczytania ideologicznej spuścizny Marksa.

Tezy zawarte w tekście Federici (jak zaraz się przekonamy) tchną marksistowskim doktrynerstwem i trudno byłoby traktować je serio, gdyby nie fakt, że wywołały spore poruszenie w środowisku feministycznym. Zainteresowanie nimi wciąż rośnie, również w naszym kraju – żeby wspomnieć nieźle sprzedającą się książkę autorstwa Zofii Krawiec pt. „Szepczące w ciemnościach”, a opartą w dużej mierze na ideach Federici. Streścić je można następująco: wiedźmy zostały okradzione przez rodzący się system kapitalistyczny, który zbudował swoją potęgę na zawłaszczeniu zdobytej przez czarownice wiedzy dotyczącej środowiska naturalnego. Ponadto oskarżenie o uprawianie czarów stało się metodą ujarzmienia kobiet w celu eksploatacji ich ciał oraz pracy, co umożliwiło pozyskanie „niewolniczek”, bez których system ten nigdy by nie powstał i się nie utrzymał. Mamy więc do czynienia ze stylizacją wiedźm na nowy proletariat, który umożliwił pierwotną akumulację kapitału. Stwierdzenia to nie obroniłyby się rzecz jasna przed żadnym poważnym gremium historyków gospodarczych („odkrycia” czarownic prędzej by interesom kapitalistów zaszkodziły, aniżeli pomogły). Dla feministek okazują się jednak atrakcyjne, ponieważ dają pretekst do podważenia „patriarchalnej wersji historii” i rehabilitacji antychrześcijańskiego symbolu w tzw. opinii publicznej.

Sierp i… miotła?

Nie tylko preteksty pseudoekonomiczne sprawiły, że lewica zaczyna inwestować w polityczne czarownictwo. Niebagatelna okazała się też sprawa braku historycznego „kobietobójstwa założycielskiego”, które dawałoby feministkom asumpt do moralnego zadośćuczynienia czy (przede wszystkim) odwetu na tradycyjnych instytucjach kultury „winnych masakry niewinnych kobiet”. Płonące stosy posiadają pozory tego typu mordu, więc są nader często wykorzystywane w politycznej propagandzie. Krytyk literacki Igor Banaszczyk wylicza najczęstsze błędy feministycznej narracji w tej kwestii: nieprawidłowe posługiwanie się przez feministki pojęciem ludobójstwa (zabijanie czarownic w poprzednich epokach nie spełnia jego kryteriów); permanentne przeszacowywanie liczebności zabitych (w absurdalnych „wyliczeniach” najbardziej gorliwych aktywistek miałaby ona przekraczać liczbę zabitych w trakcie Holocaustu!); skazywanie kobiet przez sądy świeckie (niesłuszne przypisywanie większości procesów Kościołowi); pomijanie faktu mordowania czarowników (wbrew narracji, że skazywanie czarownic było ściśle wymierzone w kobiety, co równocześnie stawia pod poważnym znakiem zapytania stosowanie pojęcia „kobietobójstwo”).

Można tutaj jeszcze dodać fakt rzeczywistej szkodliwości społecznej instytucji czarownictwa (z trucicielstwem, skrytobójstwami i stosowaniem stwarzającej powszechne niebezpieczeństwo paramedycyny na czele), która w uzasadniony sposób budziła obawy ówczesnego wymiaru sprawiedliwości.

Wymienione wyżej wątpliwości obalają większą część narracji feministycznej. Rzekomy kapitalistyczny mord założycielski na „babciach feminizmu” politycznie jest jednak zbyt łakomym kąskiem, by tak łatwo z niego zrezygnować. Można go bowiem wykorzystywać, na przykład poprzez wskazywanie, że naturalną konsekwencją dominacji chrześcijaństwa są masowe mordy na kobietach etc. Tworzy on również swego rodzaju wydumane poczucie międzypokoleniowej wspólnoty między palonymi czarownicami, a współczesnymi feministkami (hasło „wszystkich nas nie spalicie” zyskuje wśród feministek coraz większą popularność). Wzmaga to również determinację i poczucie zagrożenia ignorantek, które w lęku przed „kobietobójczym patriarchatem” są w stanie działać niezwykle konsekwentnie, przesuwając moralne granice własnego aktywizmu. Przekonania te umacniają pojawiające się na rynku wydawniczym kolejne książki dotykające tematu zabijania czarownic, jak choćby niezwykle poczytne „Polowanie na wiedźmy. Kronika kobiet niepodporządkowanych” autorstwa feministki Kristen Sollee.

Niestety, na mozolnym tkaniu siermiężnej propagandy politycznej temat czarownictwa politycznego się nie kończy. W niektórych kręgach popularność zyskuje tzw. magiczny aktywizm, powstający na przecięciu zainteresowania ezoteryką i działalnością społeczną.
W jego paradygmacie typowe new-age’owa „energia” (czymkolwiek ona jest) zostaje zastąpiona władzą. By ją pozyskiwać, nagina się znane praktyki i rytuały ezoteryczne do działań politycznych, czego efekt bywa dosyć groteskowy. W przykładowym podręczniku do aktywizmu magicznego pt. Revolutionary Witchcraft: A Guide to Magical Activism („Rewolucyjne czary, przewodnik po magicznym aktywizmie”) autorka – Sarah Lyons, tytułująca się feministyczną wiedźmą, proponuje palenie banknotów jako antykapitalistyczny akt inicjacyjny włączający w poczet wiedźm-aktywistek, a także… „transpłciowy rytuał wyniesienia przodków queerowego ducha”. Zdaniem tego typu magicznych aktywistek kapitalizm spowodował odczarowanie świata. Przyroda zaś, traktowana jako zasób, utraciła ducha, więc potrzebny jest wspólny feministyczny wysiłek, by tę utraconą magię światu przywrócić (przy okazji zaprowadzając co najmniej socjalizm, a najlepiej komunizm).

Oczywiście moglibyśmy jeszcze poruszyć kwestię nawiązujących do czarownictwa odłamów neopoganizmu takich jak wicca, jednak temat wiccanek był już wielokrotnie z perspektywy katolickiej poruszany, choćby przez takich autorów jak Robert Tekieli, do którego książek i wykładów odsyłam zainteresowanych.

Renesans czarownic?

Spoglądając na rosnący stopień zainteresowania politycznym i duchowym wymiarem postaci wiedźmy możemy pokusić się o stwierdzenie, że tradycji stało się zadość. Powstałe w ideologicznym kompoście skrajnej lewicy pomysły, które miały pierwotnie posłużyć do zniszczenia kapitalizmu, zostały bowiem przez kapitalizm wchłonięte i przetworzone. Dostrzeżono w nich sposób na pomnożenie zysków, więc sprzedaje się je w wersji spreparowanej i wyjałowionej z realnego potencjału buntu. Już krótki internetowy rekonesans wystarcza, aby dowiedzieć się o możliwości organizacji specjalnych „wiedźmiarskich” warsztatów czy ceremonii (oferta zarówno dla klienta indywidualnego, jak i biznesu), sesji energetycznych, uroków, nie wspominając sprzedaży amuletów, talizmanów czy zwykłych gadżetów. Jak można się było spodziewać, szybko doszło też do mariażu biznesu coachingowego z biznesem wiedźmiarskim. Możemy dzięki temu zatrudnić odpowiednią mentorkę, która nauczy nas ścieżki życiowej prawdziwej czarownicy lub czarownika.

I po raz kolejny natykamy się na dylemat – czy bardziej szkodliwe społecznie są pomysły wściekle rewolucyjne i niszowe, czy może bezzębne, ale za to skomercjalizowane, masowe i trafiające pod strzechy. Spoglądając na sprawę z religijnego punktu widzenia, w obu przypadkach mamy do czynienia ze stopniowym i systematycznym budowaniem sympatii do zła. Nastawiony na zysk przemysł popkulturowy poddaje wizerunek czarownicy nieustannemu retuszowi – wiedźma staje się istotą mądrą, niezależną i intrygującą, w przeciwieństwie do duchowieństwa – bandy oprawców, pragnących ją zniszczyć jako tę, która nie wpasowuje się w tradycyjny szablon. W ten sposób wiedźma może stać się również orędowniczką już nie tylko rewolucyjnej lewicy, ale i liberalizmu, poprzez fakt bycia ucieleśnieniem różnorodności stylów życia i wyboru własnej unikatowej ścieżki na przekór konserwatystom, a także… ekologizmu poprzez łączność z przyrodą i znajomość jej tajników. Skoro triumwirat trzech najbardziej wpływowych ideologii może odnaleźć w czarownicy ucieleśnienie własnych wartości, nie możemy wykluczyć, że przed tą postacią otwiera się świetlana przyszłość.

Ludwik Pęzioł

W obronie duszy polskiej. Jak uratować przed światem Polaka Katolika?

Prof. Jan Żaryn: W obronie duszy polskiej. Jak uratować przed światem Polaka Katolika?

https://pch24.pl/prof-jan-zaryn-w-obronie-duszy-polskiej-jak-uratowac-przed-swiatem-polaka-katolika


Nasi prymasi doświadczali różnych czasów. Jedni musieli głosić Słowo Boże i bronić Kościoła w czasach zaborów broniąc wiernych przed antykatolickimi i antypolskimi działaniami Prus czy Rosji. Inni działali w wolnej Polsce, jaką była II Rzeczpospolita. Kolejni znowu byli skazani na straszne doświadczenia, jak wybuch II Wojny Światowej, jak przymusowa polityczna emigracja milionów Polaków, jak okres PRL etc. – mówi prof. Jan Żaryn w rozmowie z Tomaszem D. Kolankiem.

Abp Marcin Dunin, abp Leon Michał Przyłuski, kard. Mieczysław Ledóchowski, abp Juliusz Józef Dinder, abp Florian Stablewski, abp Edward Likowski, kard. Edmund Dalbor, kard. August Hlond – to tylko niektórzy z wielkich prymasów Polski XIX i XX wieku. Chyba można powiedzieć, że Boża Opatrzność przez lata nagradzała Polskę za wierność Ewangelii i świętej wierze katolickiej wybitnymi hierarchami, prawda?

Prawda! Bez wątpienia wywołani przez Pana pasterze stawali na wysokości zadania, a to zadanie niejednokrotnie okazywało się zadaniem niezwykłym i nieprzewidywalnym.

Nasi prymasi doświadczali różnych czasów. Jedni musieli głosić Słowo Boże i bronić Kościoła w czasach zaborów broniąc wiernych przed antykatolickimi i antypolskimi działaniami Prus czy Rosji. Inni działali w wolnej Polsce, jaką była II Rzeczpospolita. Kolejni znowu byli skazani na straszne doświadczenia, jak wybuch II Wojny Światowej, jak przymusowa polityczna emigracja milionów Polaków, jak okres PRL etc.

Kwestia przymusowej emigracji jest niezwykle ważna, ponieważ do dziś obserwujemy jej skutki, takie jak rozproszenie Polonii i Polaków po całym świecie. Warto przypomnieć, że obecnie – oczywiście według różnych wyliczeń – szacuje się, że w Polsce jest nas 38 milionów, a poza krajem 16-20 milionów. A zatem można powiedzieć, że jedna trzecia Polaków żyje poza granicami Polski. To jest jeden ze smutnych, a może wyjątkowych efektów naszej historii, o którym rzadko się wspomina.

Niewątpliwie Polacy na Wschodzie i Polonia z pokolenia na pokolenie od końca XVIII wieku nie pozostałaby Polonią, a Polacy nie pozostaliby Polakami, gdyby nie obecność i działalność instytucji Kościoła katolickiego, duszpasterze i opieka prymasowska.

Nakładem Instytutu Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego ukazała się fenomenalna publikacja pt. „W obronie duszy polskiej” poświęcona opiece kard. Augusta Hlonda polskiej emigracji we Francji. W pierwszej kolejności: czym jest tytułowa „dusza polska”?

W przywołanej przez Pana książce przypominamy niezwykłą rolę prymasa Augusta Hlonda. Prymasa, który występuje nieco w cieniu i gubi się nam wobec wielkości swojego następcy, czyli Prymasa Tysiąclecia kard. Stefana Wyszyńskiego.

Kard. August Hlond, o czym wielu niestety może nie wiedzieć, także miał wspaniały życiorys. Nie bez powodu jest on nazywany Prymasem Trzech Epok. To jest sprawa wręcz niezwykła, ponieważ kard. Hlond był prymasem w trzech dramatycznie i diametralnie różnych epokach. Pierwsza to czas wolnej Polski – II RP; druga to czas niewoli wynikającej z okupacji niemiecko-sowieckiej; trzecia to czas komunistycznej władzy w pierwszych latach powojennych, gdy trzeba było po zniszczeniach wojennych odbudowywać Polskę i organizację Kościoła w Polsce.

Patrząc z perspektywy emigracyjnej decyzje podejmowane przez prymasa Augusta Hlonda z przełomu lat 20. i 30. XX wieku były niezwykle celne. Okazało się bowiem, że owocowały one skutecznym podtrzymywaniem polskości na emigracji, szczególnie po drugiej wojnie światowej. O tym właśnie jest wydana przez IDMN książka – o obronie Polaków Katolików przebywających na emigracji, aby nie zapomnieli kim są, skąd pochodzą i dlaczego wierzą w Boga w Trójcy Jedynego. Broniąc Polaków Katolików prymas Hlond bronił „duszy polskiej” na emigracji.

Niezorientowany czytelnik, mówiąc najdelikatniej, zdziwiłoby się sięgając po książkę IDMN – tutaj trwa II wojna światowa, a Polska Misja Katolicka we Francji martwi się, że grupa polskich katolików przebywających w tym kraju na emigracji nie ma swojego duszpasterza…

Na ten problem trzeba spojrzeć w dłuższej perspektywie. Prymas August Hlond zdając sobie sprawę z wielkości i liczebności polskiej emigracji otrzymał od Stolicy Apostolskiej 26 maja 1931 roku tytuł Protektora Polskiej Emigracji, co pozwalało mu w Kościele Powszechnym, w którym jak wiadomo nie ma diecezji etnicznych, na mianowanie w porozumieniu z biskupami diecezji, rektorów Polskich Misji Katolickich. Mógł on również starać się nie tylko o polskie Msze Święte, ale także o polskie parafie, aby wielotysięczna rzesza emigrantów, przede wszystkim zarobkowych (gdy mówimy o II RP), mogła otrzymać właściwą opiekę duszpasterską i nie zgubiła „polskiej duszy”. Prymas podejmował działania, aby Polonia zmuszona z różnych powodów przed II Wojną Światową do wyjazdów, miała swoją opiekę duszpasterską i aby ta opieka była podtrzymywana.

W tym duchu myśląc prymas Hlond powołał specjalne zgromadzenie zakonne, czyli Księży Chrystusowców – Towarzystwo Chrystusowe do spraw Polonii. Był to specjalny zakon dedykowany pracy wśród Polonii, poza granicami kraju. Wcześniej byli oczywiście polscy księża misjonarze, ale w związku z niezwykłymi, wciąż wzrastającymi potrzebami polskich katolików pojawiła się konieczność założenia specjalnego zgromadzenia zakonnego. Centrala tego zgromadzenia znajdowała się i do dzisiaj znajduje się w Poznaniu, a więc w ówczesnej współstolicy prymasowskiej, bo unia prymasowska to unia poznańsko-gnieźnieńska.

Kolejna kwestia, która może wydać się co najmniej dziwna słabiej zorientowanym czytelnikom: Polska Misja Katolicka we Francji. Ktoś mógłby pomyśleć, że Polacy już wtedy nawracali i ewangelizowali Francuzów…

Nie. Polska Misja Katolicka we Francji powstała w 1836 roku za sprawą Wielkiej Emigracji, która znalazła się dzięki rządowi francuskiemu na terenie nie tylko Paryża, ale wielu innych miejsc. Tam właśnie Wielka Emigracja w łączności z Kościołem zaczęła powoływać różne ważne polskie placówki, jak chociażby placówki oświatowe, ale nie tylko. Między innymi dzięki zaangażowaniu rodziny Czartoryskich Polska Misja Katolicka miała bardzo dobre kontakty z francuską arystokracją, co miało bardzo ważne konsekwencje w okresie II RP. Jeśli dodamy do tego również bardzo dobre relacje państwowe między Francją a Polską to zdamy sobie sprawę, że mieliśmy do czynienia z wyjątkowym zjawiskiem.

Dzięki Komitetowi Narodowemu Polskiemu i misji Romana Dmowskiego i jego zaplecza politycznego; dzięki działalności polskiej ambasady we Francji, w szczególności Maurycego Zamoyskiego; dzięki podpisanym umowom państwowym Polacy mogli prowadzić wzmożoną akcję religijną i oświatową prowadzoną przez Kościół w 20-leciu międzywojennym.

W latach 30. następowały wprawdzie różne potknięcia wynikające m. in. z kryzysu ekonomicznego, jaki wpływał na zmniejszone dotacje ambasady polskiej i konsulów na rzecz prowadzenia różnych akcji duszpasterskich przez polskich księży we Francji, ale trzeba sobie powiedzieć jasno: mimo różnych problemów relacje na styku czterech podmiotów, czyli Francja – Episkopat Francji – Ambasada II RP we Francji – Duszpasterstwo Polonijne na czele z kard. Augustem Hlondem, układały się generalnie poprawnie i dobrze.

W jaki sposób kard. Hlond chciał ratować duszę polską we Francji? Z książki wiem, że była to naprawdę nieprawdopodobne historia. Trwa II Wojna Światowa, a polscy katolicy we Francji podkreślają na każdym kroku, że najważniejszą sprawą jest dla nich ZBAWIENIE. Kard. Hlond stara się im dopomóc w drodze do Królestwa Niebieskiego. Mało tego! Odniosłem wrażenie, czytając „W obronie duszy polskiej”, że każdy wierny, który zgłosił się do prymasa z prośbą, pytaniem, wątpliwościami zawsze otrzymywał od kard. Hlonda odpowiedź. Prymas znajdował czas dla każdego.

Tutaj trzeba na początku podkreślić jedną kwestię. Podobnie jak w okresie II RP, tak i w okresie II Wojny Światowej prymas Hlond miał do dyspozycji wybitnych duszpasterzy, niezwykle ważnych i wykształconych kapłanów. Przed wojną był to m. in. ksiądz Franciszek Cegiełka. W czasie II Wojny Światowej, oczywiście oprócz swojego najbliższego otoczenia np. księdza Antoniego Baraniaka, księdza Bolesława Filipiaka, prymas Hlond miał także bardzo odważnych kapłanów we Francji, przede wszystkim księdza Wojciecha Rogaczewskiego (aresztowanego w 1943 roku przez Gestapo za swoją aktywność duszpasterską i de facto zamordowanego w jednym z obozów koncentracyjnych).

Na czym polegała pomoc kard. Hlonda? Trzeba to widzieć, co ponownie chciałbym podkreślić, w pewnym ciągu. Dzięki inicjatywom prymasa Hlonda z lat 20. i 30. udało się stworzyć całą siatkę kapłanów, duszpasterzy na terenie Francji. Byli to w dużej mierze, że się tak wyrażę, lotni duszpasterze – jeżdżący po Francji do różnych ośrodków, przede wszystkim, gdzie znajdowali się robotnicy rolni mieszkający bardzo daleko od jakichkolwiek polskich parafii.

Dzięki prymasowi Hlondowi powstało seminarium, które kształciło polskich kleryków. Oczywiście w Episkopacie Francji były różne osoby. Część biskupów była nastawiona na szybką depolonizację przebywających we Francji Polaków, co wywoływało u prymasa Hlonda odruchy sprzeciwu. W odpowiedzi bardzo mocno i konkretnie dopominał się on u księży duszpasterzy działań obronnych w tej sprawie, a sam swoim autorytetem próbował wpływać na Episkopat Francji. Dużą rolę ogrywały tutaj również kolejne osoby reprezentujące Stolicę Apostolską, czyli nuncjusze apostolscy we Francji.

Tak więc wszystkie te napięcia, jakie były, na szczęście nie niszczyły pozytywnej atmosfery, i „dusza polska” przetrwała i polscy katolicy mogli mieć zapewnioną odpowiednią pomoc duszpasterską ze strony polskich kapłanów.

Gdy wybuchła wojna, gdy Niemcy zaatakowali Francję w 1940 roku, a prymas Hlond musiał opuścić Włochy i udać się do Lourdes, czyli na terenie nieokupowanej Francji, to tam mianował wspomnianego księdza Wojciecha Rogaczewskiego – stało się to po uwięzieniu ks. Franciszka Cegiełki przez Niemców – swoim pełnomocnikiem na terenie Francji nieokupowanej. Stolicą polskiego duszpasterstwa emigracyjnego był wówczas Lyon. Do 1943 roku udawało się pomóc praktycznie wszystkim – zarówno uciekinierom; uchodźcom; tym, którzy próbowali dostać się do rządu polskiego na uchodźctwie, czy do Wojska Polskiego etc. Cała ta wielka rzesza ludzi potrzebujących otrzymywała pomoc duszpasterską, ale i logistyczną, myślę że i finansową. Taką samą pomoc jednocześnie otrzymywali polscy katolicy mieszkający na terenie nieokupowanej Francji.

To niezwykle ważny wątek. Kard. August Hlond jest dzisiaj bowiem jednym z najmocniej atakowanych polskich prymasów. Środowiska wrogie Kościołowi krzyczą i rozdzierają szaty: „jak on mógł uciec z Polski we wrześniu 1939 roku”. W książce wydanej przez IDMN jest wyraźnie napisane, że prymas nie chował się gdzieś w kazamatach, tylko działał na rzecz pomagania polskiej emigracji. Mało tego: prymas działał również na rzecz walki z niemieckim okupantem!

Przypomnę, że prymas August Hlond wyjechał z kraju we wrześniu 1939 roku, ale zrobił to na wyraźną prośbę rządu polskiego, ponieważ rząd polski miał świadomość, że propaganda niemiecka fałszuje rzeczywisty przebieg wojny. Przede wszystkim od początku, od 1 września Niemcy dokonywali w Polsce aktów ludobójczych, które postawiły obraz wojny w zupełnie innym świetle, a to światło prawie w ogóle nie docierało do opinii publicznej na Zachodzie, w tym do Stolicy Apostolskiej. W związku z tym rząd polski podjął decyzję, aby poprosić prymasa Augusta Hlonda, na co on ostatecznie się zgodził, aby wyjechać i udać się do Rzymu, do papieża i podjąć akcję na rzecz informowania zachodniej i polonijnej opinii publicznej o tym, co naprawdę dzieje się w Polsce.

Prymas Hlond występował wielokrotnie w radiu, w prasie etc. Został przyjęty przez papieża Piusa XII, który w związku z informacjami otrzymanymi od prymasa Hlonda wstrzymał wydanie już zredagowanej swojej pierwszej encykliki, aby dopisać przesłanie na temat praw Polaków do posiadania własnej, suwerennej ojczyzny, co było wynikiem bezpośredniego zaangażowania prymasa Hlonda. Tego żaden inny wysłannik z Polski by nie uczynił. Nie zrobiła tego także ambasada Polska, a konkretnie ambasador Kazimierz Papée pełniący ten urząd od lipca 1939 roku. Był on wielkim, zasłużonym dla Polski dyplomatą, ale to pokażą dopiero następne dziesięciolecia. W roku 1939 po wybuchu II Wojny Światowej Kazimierz Papée nie miał jeszcze takiego autorytetu w Stolicy Apostolskiej, żeby móc dotrzeć z tak wiarygodną informacją do papieża jak obdarzony olbrzymim autorytetem w Kościele Powszechnym August Hlond.

Misja prymasa była więc jak najbardziej udana. Później nastąpił okres próby uzyskania poprzez dyplomację Stolicy Apostolskiej prawa do powrotu do Poznania, czyli na ziemie bezpośrednio włączone do III Rzeszy przez Niemców. Takiej zgody papiestwo jednak nie otrzymało. Tak więc August Hlond nie wrócił do Polski, nie dlatego że nie chciał, tylko dlatego, że Stolica Apostolska nie uzyskała takiej zgody od ambasadora III Rzeszy w Watykanie. Mało tego: ów ambasador zastrzegł, że August Hlond zostanie aresztowany jak tylko przekroczy granicę państwa niemieckiego.

Tak więc prymas August Hlond został w gruncie rzeczy więźniem emigracji. Pozostał we Włoszech, jak już wspominałem, do 1940 roku, a następnie jako persona non grata musiał opuścić Rzym i dzięki Episkopatowi Francji znalazł się w Lourdes.

Warto również wspomnieć o rodach arystokracji francuskiej, które bardzo mocno pomagały przed II Wojną Światową Kościołowi polskiemu w obronie „duszy polskiej”. Rody arystokracji francuskiej były jednym z ważniejszych darczyńców na rzecz duszpasterstwa polskiego we Francji. To między innymi dzięki temu wsparciu prymas Hlond przynajmniej do 1943 roku, mógł skutecznie działać. Widać to w korespondencji, gdzie do niego właśnie duszpasterze piszą listy informujące o zasięgu ich oddziaływania; o możliwościach bądź trudnościach, jakie napotykają; o uwięzionych i aresztowanych przez Niemców etc. To wszystko stanowi wiedzę, która pozwala prymasowi na bieżąco widzieć zmienną sytuację okupacyjną na terenie Francji.

W końcu sam prymas w 1943 roku zostaje przeniesiony do Sabaudii, gdzie zaczyna się najbardziej duchowa część rozwoju samego prymasa. Ma on w zamknięciu czas na przeanalizowanie polskiej rzeczywistości, jaka nas – jego zdaniem – najprawdopodobniej czeka po zakończeniu II Wojny Światowej. To właśnie tam powstają najważniejsze przemyślenia prymasa Augusta Hlonda dotyczące analizy „polskiej duszy”, wyjątkowości „polskiej duszy”, polskiej historii. Tam wydobywa się cała wielka maryjność prymasa Hlonda etc. Ten roczny okres kończy się przewiezieniem prymasa po aresztowaniu przez Gestapo do Paryża, gdzie w 1944 roku August Hlond jest bezskutecznie namawiany do współpracy z reżimem niemieckim. Te rozmowy są prowadzone na kanwie nowego niebezpieczeństwa, jakim jest bolszewizm. III Rzesza ujawnia się wówczas prymasowi jako rzekomy obrońca cywilizacji zachodnioeuropejskiej przed złem ze Wschodu. Prymas oczywiście odrzuca tę ofertę i zostaje w związku z tym uwięziony aż do 1 kwietnia 1945 roku, kiedy wyzwoliły go wojska amerykańskie.

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

Szkoła „po nowemu”: Cel numer jeden – „odpolszczyć” i zateizować młodych

Szkoła „po nowemu”: Cel numer jeden – „odpolszczyć” i zateizować młodych

Zofia Michałowicz https://pch24.pl/szkola-po-nowemu-cel-numer-jeden-odpolszczyc-i-zateizowac-mlodych


Takie będą Rzeczypospolite jakie ich młodzieży chowanie” – tę sentencję przypisywaną Janowi Zamojskiemu zna niemal każdy. Dla wielu to wyświechtany banał, co nie zmienia faktu, że stwierdzenie to jest po prostu prawdziwe. Psychologia w ujęciu przyrodniczym, pozwalającym zmierzyć obserwowalne zachowania prowadzi do wniosków, że zachowania społeczne i poznawcze człowieka należą do grupy zachowań behawioralnych, czyli takich, które mogą być zewnętrznie sterowane za pomocą bodźców wzmacniających lub eliminujących określone zachowania. Ukształtowanie zachowań zależy więc od otoczenia, które te bodźce generuje, co tłumaczy olbrzymi wpływ środowiska, w którym spędza się czas, na postawy życiowe. Mądrość ludowa niesie podobne przesłanie: „Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”. W kontekście planowanych zmian w edukacji nie wróży to dobrze przyszłej Polsce. Można jeszcze mieć nadzieję na właściwe młodemu pokoleniu działanie na przekór narzucanemu status quo – wszak „świadomość rodzi się wraz z buntem”, jednak w tej koncepcji Alberta Camusa jest pewien haczyk: aby warto było się zbuntować, trzeba byłoby znaleźć coś, czego warto bronić. Tymczasem głębokie zmiany światopoglądowe już nastąpiły, młodzież ma lewicujący system wartości i prawdopodobnie nie dostrzega żadnego zagrożenia w zapowiadanych inicjatywach pani Nowackiej. W ostatnich latach młodzi ludzie wylegali na ulicę w obronie wolności słowa w internecie (sprawa ACTA) i prawa do mordu nienarodzonych (czarne protesty), co świadczy o przyjętym przez nich systemie wartości. Buntowali się w sytuacjach, gdy gwałtownie odczuwali zagrożenie pogorszenia warunków życia, jakie im odpowiadały. Dopóki więc młodzież nie odczuje takiego zagrożenia, nie będzie się buntować – żaba będzie się nadal gotować.

Nie mam zatem złudzeń – czeka nas postępująca laicyzacja, wywracanie do góry nogami znaczeń pojęć, lewicowe inklinacje niektórych nauczycieli i wykładowców, marksistowskie tło ideologiczne, demoralizacja. Jakie będą przyszłe pokolenia poddane lewackiemu „chowaniu”? Odpowiedź może być tylko jedna – lewackie.

Chyba, że rodzice i otoczenie dziecka, zanim jeszcze trafi ono w „szpony systemu edukacji” podejmą odpowiednie środki zaradcze – wzmocnią jego kręgosłup moralny, zdolność do samodzielnego osądu i wierność Bogu, zbudują odporność na niszczący wpływ współczesnej lewicowej ideologii.

Stanisław Staszic, XVIII-wieczny działacz edukacyjny i publicysta, pisał: „Edukacja narodowa składa się z dwóch części: z oświecenia i wychowania. Oświecenie przy dobrem ustopniowaniu szkół i uporządkowaniu nauk, może nadać sam jeden stan nauczycielski. Do dobrego wychowania trzech stanów potrzeba: stanu familijnego, czyli ojców, stanu duchowieństwa i stanu nauczycieli. Tych trzech wspólnego starania i wspólnej pracy wymaga koniecznie dobre wychowanie. Owszem dwa pierwsze stany mają więcej na wychowanie wpływu, więcej w tej części skutku czynią.” We współczesnym systemie edukacyjnym wpływu „stanu duchowieństwa” praktycznie nie ma, zaś rola „stanu familijnego” jest stopniowo ograniczana.

Po co nam szkoła?

Oświata jako narzędzie kształtujące przyszłe pokolenia jest niewątpliwie elementem polityki państwa, od zamierzeń władających zależały więc cele przed nią stawiane. W średniowieczu, okresie wszechstronnego rozwoju naukowego i kulturalnego, ważna była kondycja moralna, zatem w edukacji kładziono nacisk na formację duchową i etykę, a w kształceniu akademickim celem było przygotowanie kadr do dyplomacji, administracji i kancelarii królewskiej, ale także rozwijanie wszelkich cnót i wiedzy. Szkolnictwo opierało się wówczas na pochodzącym z antycznej tradycji naukowej systemie siedmiu sztuk wyzwolonych obejmujących wiedzę literacką – trivium (gramatyka, retoryka, dialektyka) i matematyczną – quadrivium (arytmetyka, geometria, astronomia i muzyka).

Niższy stopień – trivium zapewniał naukę pisania i czytania oraz posługiwania się łaciną, odpowiedniego wysławiania się i logicznego rozumowania. Wyższy stopień – quadrivium, był dyscypliną związaną z liczbami i stanowił wstęp do dalszej nauki, np. filozofii lub teologii.

W związku z proponowanym przez MEN wykreślaniem z podstaw programowych tematów związanych z rolą Kościoła w rozwoju państwa polskiego, trzeba zaznaczyć, że szkolnictwo stopnia niższego niż akademickie było rozwijane w średniowieczu dzięki działalności Kościoła Katolickiego, który prowadził szkoły parafialne, przyklasztorne, kolegiackie katedralne. Na mocy postanowień soborów laterańskich, ustanawiano także beneficjum dla utrzymania nauczyciela, który miał bezpłatnie uczyć ubogą młodzież.

Kamil Wons w artykule „Szkolnictwo narodziło się w klasztorze” (klubjagiellonski.pl) pisze: „To wtedy szkolnictwo przestaje być elitarne w rozumieniu dochodowym czy stanowym (choć nadal nie powszechne), nie było problemów w tym aby np. pochodzący z rodziny plebejskiej Stanisław ze Skarbimierza (1365–1431 r.) ukończył szkołę przy Kolegiacie w Skarbimierzu, studia w Pradze i został pierwszym rektorem odnowionej Akademii Krakowskiej. Od mniej więcej XII w. dopuszczeni do nauki w szkolnictwie katedralnym i kolegiackim zostali świeccy, wiek XIII natomiast to początek rozwoju szkół parafialnych. Pod koniec pełnego średniowiecza w Królestwie Polskim, w zależności od diecezji, 90–100% parafii miało swoje szkoły. W wieku XV w Polsce istniały 253 szkoły (30 kolegiackich, 16 katedralnych, 37 przyklasztornych oraz 170 parafialnych). Edukacja szkolna w średniowieczu dotyczyła mężczyzn, wyjątkiem były szkoły przy klasztorach żeńskich, kształcące przyszłe zakonnice.”

Wróćmy jednak do celów i zadań stawianych szkolnictwu. W renesansie i oświeceniu czerpano z wzorów starożytnych, klasycznych, zaś celem edukacji było wykształcenie dobrego obywatela oraz przygotowanie praktyczne (np. Akademia Zamojska finansowana przez wielkiego kanclerza, postawiła sobie za cel przygotowanie młodzieży do pracy na rzecz państwa, zaś ukierunkowanie na kształcenie kadr dla pracy publicznej było główną cechą tej uczelni i ambicją jej założyciela). Przełomem dla szkolnictwa były oświeceniowe reformy Stanisława Konarskiego, pijara, który założył w 1740 r. Collegium Nobilium – szkołę dla młodzieży szlacheckiej, z nowoczesnym programem nauczania. W niej również celem było wykształcenie dobrego obywatela i patrioty. Podobnie państwowa Szkoła Rycerska powstała w 1765 r. miała być ośrodkiem kształcenia oficerów i osób cywilnych do służby publicznej. W 1773 r., po rozwiązaniu przez papieża zakonu jezuitów, powstała Komisja Edukacji Narodowej, która miała przejąć prowadzone przez zakon szkolnictwo i opracować nowy system nauczania. Celem także było wykształcenie obywateli gotowych do podjęcia głębokich reform państwa, dlatego skupiono się na przedmiotach „użytecznych” – wprowadzono język polski jako wykładowy, matematykę, nauki przyrodniczo‐fizyczne, oraz elementy prawa, ale także opartą na prawie naturalnym naukę moralną. Określono obowiązki „stanu nauczycielskiego” i powołano Towarzystwo do Ksiąg Elementarnych, które zajęło się m.in. przygotowaniem podręczników.

Okres zaborów miał swoje edukacyjne sukcesy, np. w Królestwie Polskim rozwój szkolnictwa zawodowego za sprawą Stanisława Staszica, jednak z punktu widzenia Rosji i Prus celem kształcenia szkolnego było wynarodowienie Polaków –  rusyfikacja i germanizacja (w zaborze pruskim ze względów germanizacyjnych szczególnie dbano o powszechność kształcenia). W Królestwie Polskim ustawiczna rusyfikacja, pogłębiająca się wraz z kolejnymi powstaniami wywołała ostatecznie redukcję kształcenia elementarnego i całkowite zlikwidowanie autonomii w edukacji. Szkolnictwo polskie w zaborze rosyjskim działało więc w konspiracji, wzmogły się też akcje samokształcenia. Po rewolucji 1905 r. Polska Macierz Szkolna powróciła do rozwijania nauczania elementarnego. Celem edukacji, obok zwalczania analfabetyzmu, stało się siłą rzeczy także kultywowanie szeroko rozumianej polskości.

Edukacja w zaborze pruskim wiązała się z falami silnej presji germanizacyjnej, co wywoływało nawet strajki młodzieży szkolnej. Powstające wówczas pozaszkolne inicjatywy edukacyjne i postawa młodzieży wobec zniemczających praktyk w szkołach stały się przejawem oporu wobec polityki zaborcy.

Po odzyskaniu niepodległości Polacy starali się ujednolicić system szkolny. Szkoły powszechne miały być bezpłatne i obowiązkowe. Dostrzegano konieczność walki z analfabetyzmem i znaczenie edukacji dla budowania tożsamości narodowej. Szkoła, wg słów premiera Jędrzeja Moraczewskiego, znów miała wychowywać świadomych, odpowiedzialnych obywateli i wydobywać talenty. Religia, w ramach której nauczano także historii Kościoła, była przedmiotem obowiązkowym.

Po wybuchu II wojny światowej na terenach włączonych do Rzeszy polskie szkolnictwo zostało zlikwidowane. W Generalnej Guberni pozostawiono jedynie szkoły powszechne ze zredukowanym programem nauczania oraz szkoły zawodowe. Celem szkolnictwa prowadzonego przez Niemców była więc użyteczność.

Heinrich Himmler wyjaśnił to dokładnie: „Nieniemiecka ludność Wschodu nie może mieć żadnej wyższej szkoły ponad czteroklasową szkołę ludową. Celem takiej szkoły ma być wyłącznie: proste liczenie, najwyżej do pięciuset, napisanie nazwiska, nauka, iż boskim przykazaniem jest być posłusznym Niemcom, uczciwość, pilność i grzeczność. Czytania nie uważam za konieczne. Poza tą szkołą nie może być na Wschodzie żadnej innej szkoły.” Wszystkie szczeble szkolnictwa, łącznie z wyższym zostały przez Polaków odtworzone w formie konspiracyjnej, powstała też Tajna Organizacja Nauczycielska.

Prof. Wiesław Wysocki w artykule „Tajne nauczanie” opublikowanym w „Biuletynie IPN” wskazał cele jakie jej przyświecały:  „Określono główne kierunki pracy konspiracyjnej w sferze oświaty: odbudowa polskich struktur w ograniczonym zakresie, inspirowanie nauczycieli do umacniania polskości w szkolnictwie powszechnym (dopuszczonym i kontrolowanym przez okupanta) oraz organizowanie tajnego nauczania na poziomie szkół średnich i wyższych. (…) zorganizowanie tajnego nauczania przedmiotów zakazanych (historia i geografia Polski, literatura polska), udzielanie pomocy rodzinom nauczycielskim wysiedlonym przymusowo z zachodnich i północnych terenów wcielonych do III Rzeszy. Ustalono także podstawowe formy i metody tajnej pracy oświatowej.”

Prof. Wysocki opisuje też jakie „nowe” cele miało szkolnictwo pod okupacją radziecką: „Na obszarach wschodnich państwa polskiego, okupowanych przez stalinowski Związek Sowiecki i bezprawnie anektowanych do białoruskiej i ukraińskiej republiki sowieckiej, w latach 1939–1941 pozwalano na funkcjonowanie szkół elementarnych i średnich z językiem polskim. Podlegały one jednakże zasadniczej reorganizacji w duchu ideologii sowieckiej (wprowadzono nowe przedmioty ideologiczne, usunięto religię, dokonano radykalnych zmian w programach nauczania historii, geografii i innych), zlikwidowano szkoły prywatne. W szkolnictwie wyższym dokonano głębokiej ukrainizacji lub rusyfikacji.”

Po II wojnie światowej szkolnictwo w Polsce stało się narzędziem propagandy sowieckiego okupanta. Korzyścią była likwidacja analfabetyzmu, jednak cena tego sukcesu była wysoka: komunizm w oświacie, eliminacja religii, likwidacja szkół prywatnych i obowiązkowa nauka języka rosyjskiego. W ustawie z 1961 r. o rozwoju systemu oświaty i wychowania napisano: „Oświata i wychowanie stanowią jedną z podstawowych dźwigni socjalistycznego rozwoju Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. System kształcenia ma na celu przygotowanie kwalifikowanych pracowników gospodarki i kultury narodowej, świadomych budowniczych socjalizmu”. Cel edukacji był zatem jasny: indoktrynacja w duchu marksistowsko-leninowskiej propagandy w celu wychowania pokolenia o mentalności Homo sovieticusa.

W III RP obowiązek szkolny wydłużono do 18. roku życia, wprowadzono dobrowolność nauki religii, przeprowadzano różnorodne reformy (np. wprowadzenie gimnazjów, później ich likwidacja). Organizacja zajęć była podobna do obecnej. Powrócono do kształcenia obywateli w duchu poszanowania polskiego dziedzictwa kulturowego. 

Z perspektywy historycznej można dostrzec jakie były cele polskiego szkolnictwa w różnych okresach dziejowych. Dla Polaków edukacja oznaczała narzędzie umacniania więzi narodowych oraz kształtowania pokoleń patriotów i świadomych reformatorów. Gdy Polska chciała się rozwijać stawiano przed szkolnictwem światłe cele i dbano o harmonijny rozwój różnych szczebli i form edukacji.

Gdy do władzy dochodziły siły wrogie Polsce, wtedy pojawiały się redukcje programów, indoktrynacja ideologiczna, zakłamywanie prawdy, „przedmioty zakazane”. Gdy rządzącym nie był potrzebny obywatel, lecz tylko „pracownik”, ograniczano możliwość zdobywania wiedzy i poszerzania horyzontów. Na szczęście zaborcom i okupantom nie powiodły się ich zamierzenia – polskość przetrwała, ponieważ znaleźli się ludzie, którzy o to zadbali, czasem ryzykując życie. Duża w tym zasługa także Kościoła Katolickiego.

Współczesne cele

Jakie cele ma dzisiejsze szkolnictwo w Polsce? Czemu ma służyć finansowany z kieszeni obywateli system kształcenia? W teorii kosztowne nauczanie kolejnych pokoleń powinno być inwestycją, a więc działaniem korzystnym dla kraju i obywateli – młody człowiek powinien nabyć umiejętności pozwalające mu na godne życie, założenie i utrzymanie rodziny, wspieranie innych i wspomaganie własnego kraju. Ustawa z dnia 14 grudnia 2016 r „Prawo oświatowe” w preambule zawiera następujące stwierdzenie: „Oświata w Rzeczypospolitej Polskiej stanowi wspólne dobro całego społeczeństwa; (…) Nauczanie i wychowanie – respektując chrześcijański system wartości – za podstawę przyjmuje uniwersalne zasady etyki. Kształcenie i wychowanie służy rozwijaniu u młodzieży poczucia odpowiedzialności, miłości Ojczyzny oraz poszanowania dla polskiego dziedzictwa kulturowego, przy jednoczesnym otwarciu się na wartości kultur Europy i świata.

Szkoła winna zapewnić każdemu uczniowi warunki niezbędne do jego rozwoju, przygotować go do wypełniania obowiązków rodzinnych i obywatelskich w oparciu o zasady solidarności, demokracji, tolerancji, sprawiedliwości i wolności.” Koresponduje to z wizją Stanisława Staszica, który za cel edukacji narodowej stawiał „prawdziwą szczęśliwość człowieka” oraz „wyrobienie dobrych Polaków”.

W praktyce szkoła powinna więc nie tylko uczyć, ale także wspierać wychowawczą rolę rodziny. Z jednej strony to podejście szlachetne i ugruntowane historycznie, z drugiej jednak ten punkt stanowi furtkę do kształtowania sumień, wrażliwości i poglądów nowych pokoleń. Niektóre treści przekazywane w szkole są neutralne światopoglądowo i niewątpliwie przydatne wychowawczo (np. wyrabianie nawyku obowiązkowości, punktualności, wspieranie samodzielności, pomagania innym, motywowanie do pracy, nauka szlachetnej rywalizacji, wpajanie zasad kultury osobistej itp.). Inne jednak, zwłaszcza w przypadku przedmiotów decydujących o tożsamości religijnej i narodowej (historia, język polski, religia) są polem do ekspresji określonych przekonań osoby wykładającej dany przedmiot. Podobnie zajęcia pozaszkolne, dodatkowe wykłady, czy dobór akcji społecznych mogą wpływać na światopogląd młodzieży. Masowe wyjścia klas na film o Grecie Thunberg i „dyskusje po filmie” są tego przykładem.

Obecnie stery obu ministerstw odpowiedzialnych za kształcenie Polaków znajdują się rękach osób o wyraźnie lewicowych poglądach. Dla osób o takich korzeniach polskość, a przede wszystkim wiara w Boga mają znaczenie wyłącznie jako element do zwalczania lub obiekt drwin. Nie mam wątpliwości, że celem edukacji nie będzie już wychowanie Polaka patrioty – nowym celem będzie ukształtowanie przyszłego wyborcy.

Rozdzielenie ministerstw

Pierwszym krokiem postawionym przez nowy rząd Donalda Tuska na ścieżce ku „lepszej” edukacji było rozdzielenie ministerstw – Ministerstwo Edukacji i Nauki ponownie podzielono na Ministerstwo Edukacji Narodowej oraz Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Trudno mi oceniać, czy jest to krok ku lepszemu i czy był konieczny. W jego wyniku na razie mamy zmultiplikowaną kadrę urzędniczą zarządzającą ministerstwami, co z pewnością jest sporym wydatkiem, a więc trudno nazwać to korzyścią dla obywateli. Z drugiej strony taką zmianę postulowali m.in. prezes Polskiej Akademii Nauk, prezes Fundacji na rzecz Nauki Polskiej oraz przewodniczący Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego, a także Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich.

Zdaniem środowisk naukowych i akademickich poprzednie połączenie resortów „doprowadziło do spadku znaczenia badań naukowych i obniżenia realnych nakładów przeznaczanych na ten cel. Pokazało również całkowitą odmienność mechanizmów finansowania i zarządzania edukacją szkolną względem edukacji akademickiej i nierozerwalnie z nią związanych badań naukowych” (…) Rozumiem zatem, że w podziale ministerstw chodziło o dostępność funduszy. Za taką strukturą resortów opowiadają się również nauczyciele – w ankiecie przeprowadzonej w listopadzie i grudniu 2023 r. przez Głos Nauczycielski aż 75 % głosujących poparło utworzenie odrębnego ministerstwa edukacji. Czy to względy merytoryczne, czy też wpływ trudnych relacji prof. Czarnek – ZNP? Nie wiadomo.

Na czele MNiSW stanął Dariusz Wieczorek – inżynier elektryk, działacz turystyczny i samorządowiec z Nowej Lewicy, bez stopnia naukowego. Środowisko akademickie przyjęło jego kandydaturę z zaskoczeniem, ale i … zrozumieniem. Co ciekawe, gdy to Wojciech Murdzek z ramienia PiS obejmował ten urząd w 2020 r., na portalu wyborcza.pl pisano: „Kim jest pierwszy w historii minister nauki bez stopnia naukowego”, zaś komentujący nie zostawiali na nim suchej nitki rozpisując się o „miernotach z PiSu” i rymując: „Nie tytuły lecz chęć szczera zrobi z ciebie ministera…”. Teraz, w sprawie pana Wieczorka wyborcza.pl stawia pytanie „Kim jest minister nauki i szkolnictwa wyższego w rządzie Tuska?” i opisuje go jako osobę „spoza środowiska”, na co forumowicze gazeta.pl reagują tak: „Jestem ze środowiska akademickiego. Wyrażam zdziwienie. Ale poczekajmy, żeby być dobrym ministrem nie trzeba wywodzić się z naszego środowiska. Ważni będą ludzie, którymi nowy minister się otoczy, oni mu będą tłumaczyć mechanizmy tego, co się dzieje, i to jak ich będzie umiał słuchać. Gość z klasą sobie poradzi.” „I co z tego, że spoza środowiska. Poprzedni minister był ze środowiska. I co z tego wyszło?” Ot, ciekawostka dla badaczy zjawiska lewicowej hipokryzji.

Nowa ekipa w MEN

Ster Ministerstwa Edukacji Narodowej przejęła Barbara Nowacka inżynier informatyk oraz magister zarządzania. Minister Nowacka wydaje się twierdzić, że szkoła ma być przede wszystkim miejscem przyjaznym, szczególnie przyjaznym dla różnorodności i równości. Pani minister jest działaczką feministyczną, była także wraz z Januszem Palikotem współprzewodniczącą lewicowej i antyklerykalnej partii „Twój Ruch”, znanej m.in. z prób usunięcia krzyża z Sejmu, a ostatnio jest przewodniczącą Inicjatywy Polskiej propagującej „wspólny gniew” w ramach akcji „ratujmy kobiety”.

Te informacje oczywiście rzucają światło na jej światopogląd i prawdopodobny kształt nadzorowanych przez nią zmian w edukacji. Pierwsze decyzje już podjęła  – są one na razie głównie chwytami propagandowymi, które właściwie nic nie kosztują, a można się wykazać, że „coś się już zrobiło” – zakaz oceniania prac domowych w niektórych klasach, głośne medialnie zwolnienie prawicowej kurator Barbary Nowak, wstrzymanie programu „Laptop dla ucznia”, objęcie patronatem MEN „Rankingu Szkół Przyjaznych LGBTQ+” i zapowiedzenie niewątpliwie szokujących zmian w podstawach programowych. Do tego coś miłego dla lewicowych wyborców: nazwanie książki wybitnego historyka prof. Wojciecha Roszkowskiego „gniotem”, nieustające krytykowanie prof. Przemysława Czarnka, propozycja niewliczania do średniej oceny z religii, pomysł zajęć sportowych „bez rywalizacji” oraz spotkanie z Anją Rubik założycielką promującej „edukację seksualną” fundacji Sexed.pl.

Wiceminister w randze sekretarza stanu Katarzyna Lubnauer, doktor nauk matematycznych, swoje polityczne szlify zdobywała w Unii Demokratycznej, a następnie w Unii Wolności. Do Sejmu dostała się z list Nowoczesnej. Jej kondycję moralną obrazuje obrona w styczniu 2017 r.  sylwestrowego wyjazdu Ryszarda Petru z partyjną koleżanką na Maderę. Pani Lubnauer nazwała tę eskapadę, zorganizowaną podczas protestu ówczesnej opozycji w Sejmie, „wyjazdem w sprawach partyjnych”. Przekonania pani wiceminister obrazuje też taka wypowiedź: „To jest nienormalne, że nauczyciel – często przymuszony – prowadzi dzieci, niekoniecznie chcące, na mszę na początek nowego roku szkolnego. To nienormalne, że msza jest częścią oficjalnych uroczystości.”

Z kolei wiceminister w randze sekretarza stanu Joanna Mucha, doktor nauk ekonomicznych, znana jest z popisów wokalnych w czasie „puczu” opozycji w Sejmie  w 2016 r. Podczas pełnienia funkcji Ministra Sportu i Turystyki wykazała się, jak twierdziła NIK, niegospodarnością, przeznaczając miliony złotych na koncert Madonny (zorganizowany w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego). Ostatnio, w wypowiedzi dla gazeta.pl stwierdziła, że lekcje religii „formują dzieci ideologicznie”: „bardzo nie chciałabym, żeby otrzymywały jakąś próbę formowania ich w sposób ideologiczny, a niestety cały czas na religii tego typu tematy, nie wiem, czy dominują, ale są bardzo wyraźnie obecne. (…) W moim przekonaniu ministerstwo powinno przynajmniej mieć taki wpływ, żeby rzeczy, które są niezgodne z wiedzą naukową, nie były przekazywane na lekcjach religii. (…) Tego typu treści sprawiają, że dzieci mają mętlik w głowie i później nie wiedzą, co mają myśleć” – powiedziała „wiceministerka” edukacji.

Czekają nas zatem głębokie zmiany w „filozofii kształcenia”, bowiem nowa władza zupełnie inaczej postrzega rolę szkoły niż jej poprzednicy. Zapowiedzi sugerują dwa główne cele zmian: skrajną ateizację i „odpolszczanie”. Obawiam się, że rząd powierzając władztwo nad edukacją (ale też szkolnictwem wyższym) osobom wywodzącym się z lewicowych kręgów światopoglądowych, ośmieli lewicujące zasoby nauczycielskie do aktywności w zakresie działań typu strajki klimatyczne, tęczowe piątki, promowanie za wszelką cenę współcześnie rozumianej różnorodności.  Jest to swego rodzaju akcja przygotowująca podglebie pod nowy typ obywatela i wyborcy.

Co ciekawe, żadna z wymienionych pań nie reprezentuje partyjnej „lewicy” wprost, ich ugrupowania określają się same jako centrowe lub centrolewicowe, jednak ich inklinacje lewicujące, wyłaniające się z zapowiedzi i podejmowanych działań są niezwykle silne. Gdy czytam wypowiedzi rządzących w MEN pań Nowackiej, Lubnauer czy Muchy (np. takie „będziemy potrzebowali coraz mniej ludzi, którzy będą mieli umiejętności akademickie, czyli wiedzę”) mam nieodparte wrażenie, że szkoła wkrótce będzie wyglądać jak w krótkometrażowym filmie australijskiego komika i filmowca Neela Kolhatkara „Modern Educayshun” (film jest dostępny na platformie YT, trwa ok. 7 minut – serdecznie polecam). Ten film sprzed niemal dekady wydaje się być proroczy…

Megalomania czy kompleksy?

W dwudziestoleciu międzywojennym bezpłatne szkolnictwo obejmowało tylko poziom podstawowy. Szkoły średnie (płatne) ukończyło 4% społeczeństwa, zaś wyższe wykształcenie (płatne) uzyskały osoby stanowiące nie więcej niż 1%  społeczeństwa. Mimo to mieliśmy sukcesy gospodarcze, konstruowaliśmy samoloty, a polska szkoła matematyczna wydała „tęgie głowy” zdolne do rozwikłania kodu Enigmy. Przede wszystkim jednak wówczas wychowało się pokolenie kochające Polskę, gotowe za nią walczyć. Teraz również radzimy sobie gospodarczo, jesteśmy Narodem niezwykle zaradnym, ale nie mamy nawet własnej marki samochodu.

Mieliśmy i mamy nadal genialnych wynalazców, badaczy i naukowców, nasi uczniowie zajmują medalowe miejsca w międzynarodowych olimpiadach naukowych, mimo to ogromny potencjał tkwiący w obywatelach wydaje się być marnotrawiony, zaprzepaszczany, nakierowywany na drobniejsze cele. W dodatku „elity” wstydzą się polskości i promują kosmopolityzm.

Warto się zastanowić, czy to właśnie na etapie lat szkolnych nie rodzą się kompleksy wobec „wspaniałego Zachodu”, które pozostały z lat PRL-u, gdy szczytem marzeń był zakup coca-coli w Pewexie? Może to właśnie w szkole zachodzi opisany przez Staszica proces „bałamucenia dusz” i „znudzenia sobie kraju własnego”?

Kompleksy, z psychologicznego punktu widzenia, wpływają na to jak postrzegamy świat i jakie wyznajemy wartości, decydują o uczuciach i zachowaniu. Sprawiają, że rezygnujemy z pewnych działań, bo odczuwamy w związku z nimi niepokój lub wstyd. W skali narodowej jest podobnie: ostatnio nareszcie pojawiły się wielkie idee takie jak przekop Mierzei Wiślanej, CPK, elektrownia atomowa – niektóre udało się zrealizować, ale inne być może przepadną, bo Naród lekkomyślnie powierzył stery rządu osobom o mentalności zakompleksionej, zapatrzonej w obce wzorce, nazywającej pomysły naturalnego rozwoju gospodarczego „megalomanią”.

Premier rządu nie jest jednak władcą feudalnym, nie jest naszym właścicielem – on ma w naszym imieniu zarządzać, administrować i usprawniać. To jest jego odpowiedzialność przed Bogiem, Narodem i historią. Zadaniem rządu nie jest wpędzanie własnego kraju w opresyjne zobowiązania ani wynaradawianie i ateizowanie obywateli. Wbrew pozorom uczniowie i rodzice maja jeszcze szansę na ograniczenie niekorzystnych zmian czekających edukację – szkoły podstawowe prowadzone są przez gminy, zaś średnie przez powiaty. Oznacza to, że od obsady personalnej władz samorządowych bardzo dużo zależy. Rodzice mogą wpływać na losy systemu edukacji monitorując życie szkolne przez Rady Rodziców, podpisując petycje, aktywnie protestując przeciwko demoralizującym lub antypolskim zmianom.

Myślę też, że decydujące znaczenie dla każdej dziedziny, także edukacji, ma wiara w Boga. Tu pojawia się zadanie dla Kościoła – wyrugowane z systemu edukacji i przeniesione na niezależny od państwa grunt lekcje religii mogą stać się kuźnią nowego pokolenia, wierzącego i patriotycznego, znającego naukę Kościoła i historię Polski. Jeśli dojdzie do usunięcia religii ze szkół, Kościół, jeśli podejmie wyzwanie, ma szansę wrócić na pozycję ostoi Prawdy i polskości. [To pogląd , lagodnie piząc, dziwaczny.

Zofia Michałowicz

=========================

[MD: To pogląd , łagodnie pisząc, dziwaczny. Może naiwny. Usunięcie religii ze szkół jest celem ateistów, wrogów Pana Boga. Pozatem – nie bierzy Autorka pod uwagę niskiego poziomu moralnego i intelektualnego obecnych władców Koścoła, raczej urzędników…]

Niemcy znowu nie wpuszczają polskich kombatantów na obchody wyzwolenia obozu KL Ravensbrück. W Ravensbrück i Sachsenhausen zamordowali 40 tys. Polek i Polaków.

Policja niemiecka znowu nie wpuszcza polskich kombatantów na obchody wyzwolenia obozu KL Ravensbrück

14.04.2024 policja-niemiecka-znowu-nie-wpuszcza-polskich-kombatantow

Więźniarki z Ravensbruck czekające na ewakuację z obozu przez szwedzki Czerwony Krzyż. Fot. Wikipedia domena publiczna
Więźniarki z Ravensbruck czekające na ewakuację z obozu przez szwedzki Czerwony Krzyż.

Niemiecka policja odmówiła wpuszczenia polskiej grupy reprezentującej kombatantów Związku Narodowych Sił Zbrojnych na obchody rocznicy wyzwolenia niemieckiego obozu koncentracyjnego KL Ravensbrück.

To już „stałą praktyka;” bo taka sama sytuacja miała miejsce w 2023 roku. Karol Wołek, prezes Zarządu Głównego Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych, powiedział w wywiadzie dla TV Republika, że otrzymał „pismo od dyrekcji muzeum, w którym uznawani jesteśmy za… organizację antysemicką”.

Polacy, którzy chcą uczcić pamięć zamordowanych podczas II wojny światowej w niemieckim obozie koncentracyjnym Ravensbrück nie są wpuszczani przez tamtejszą policję z emblematami narodowymi. Tak zdecydowała dyrekcja muzeum.

„Dyrekcja muzeum stwierdziła, że nie można wejść na teren z krzyżami Narodowych Sił Zbrojnych, które mamy na naszych flagach i emblematach. Twierdzą, że nie wpuszczają nikogo z emblematami narodowymi, ale inne grupy narodowe są wpuszczane, także w umundurowaniu – chociaż na stronie muzeum widnieje informacja, że jest to zabronione” – mówił prezes Wołek.

Decyzja dyrekcji dotyczy tylko kombatantów NSZ. Organizacja przedstawiła dyrekcji muzeum pismo zawierające listę więźniarek obozu Ravensbrück, które należały do Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych i były aresztowane przez Niemców za służbę w tej formacji.

Wyjaśnienia nie pomogły i związek otrzymał od dyrekcji muzeum informację, że uznawany jest za „organizację antysemicką”. W tym roku delegacji zapewne też nie będzie. Wyzwolenie niemieckiego obozu koncentracyjnego Ravensbrueck w Brandenburgii nastąpiło 30 kwietnia 1945 roku.

Był to największy obóz kobiecy na terenie Niemiec. W latach 1939-45 więziono tam 132 tys. kobiet i dzieci, 20 tys. mężczyzn i 1 tys. dziewcząt z 40 państw. Polki stanowiły największą grupę. Na terenie obozów w Ravensbrück i Sachsenhausen zamordowanych zostało prawie 40 tys. Polek i Polaków.