O Mazdaku i mazdakizmie. Oraz o Soso – Stalinie…

Aneks V. O Mazdaku i mazdakizmie.1

W Persji, za panowania szacha Kawada I (449–531), powstała herezja wywodząca się i z zaratusztrianizmu i manicheizmu odpowiednio przetransformowanych. Reformy religijnej dokonał naczelny kapłan zaratusztriański Mazdak (?–528), który był krypto-manichejczykiem, ale potem naukę Maniego wzbogacił o doktrynę społeczną, którą można streścić krótko: „wszystko należy porozdawać, a zwłaszcza kobiety”. Populistyczne idee Mazdaka, przy poparciu szacha, szybko się rozprzestrzeniły, przyjęte z entuzjazmem głównie przez pospólstwo, natomiast rody arystokratyczne dystansowały się od nich. Omamiony i zwiedziony władca zdecydował się uczynić z mazdakizmu religię państwową, i była takową przez lat czterdzieści.

Mazdak ogłosił, że „Bóg posłał na Ziemię środki do życia, z tym wszakże, by ludzie rozdzielili je sprawiedliwie między sobą” i by nikt nie posiadał więcej od innych. Wedle celnego i dosadnego stwierdzenia imama Ta’abariego, czyli Abu Jafara Muhammada ibn Jarira at–Tabari żyjącego w latach 838–923: „ten pies rozgrabił mienie ludzi, zerwał zasłony z haremów i motłochowi oddał władzę”. W nauczaniu Mazdaka nowe było to, iż apelował o rozdzielenie majątków pomiędzy wszystkich ludzi, oraz to, by kobiety stały się wspólną własnością wszystkich mężczyzn. Najdziwniejsze zaś, że nauki owe wygłaszał ze stopni tronu szacha Kawada, prawowitego spadkobiercy Sasanidów, który stał się jednym z jego pierwszych uczniów, i który objął go swoją protekcją.

Jak łatwo się domyślić biedota przyjęła reformy z radością, natomiast wśród wyższych warstw społecznych, a przede wszystkim wśród arystokracji, wprowadzano je terrorem. Wszystkich, którzy sprzeciwiali się idei równości społecznej i majątkowej, oraz wspólnocie kobiet, po prostu fizycznie likwidowano. Szach, mając nadzieję umocnić swoje panowanie i ograniczyć władzę arystokracji chętnie poparł nauki Mazdaka. W roku 496 został jednak obalony i uwięziony. Udało mu się przecież wydostać na wolność i po trzech latach wygnania powrócił do kraju, biorąc srogi odwet na tych, którzy pozbawili go tronu. Wymordował sporą część arystokratów i przez czterdzieści lat w Iranie panowała mazdakicka tyrania.

Nie wiadomo, jakby się skończył ów eksperyment społeczny, gdyby w końcu synowi króla, późniejszemu szachowi Chosrowowi I Anuszyrwanowi, który panował w latach 531–579, nie udało się pokonać Mazdaka i jego zwolenników. Syn i spadkobierca Kawada, Chosrow, nie podzielał religijnych fascynacji ojca i ukarał Mazdaka śmiercią, dokonując jednocześnie niebywałej masakry w szeregach jego wiernych zwolenników, zabijając jednego dnia tysiące mazdakitów, zakopując ich żywcem do góry nogami na ogromnej przestrzeni.

W tym miejscu może zrodzić się pytanie: dlaczego nowy szach aż tak bardzo nienawidził Mazdaka i jego popleczników?

Abu–Faradż Al–Isfahani żyjący między 897 a 967 rokiem, arabski historyk i poeta, autor Kitab al–Aghani to jest Księgi pieśni, tak oto opowiada historię tej nienawiści: „Pewnego razu u Kawada gościła jego małżonka i królewicz Chosrow Anuszyrwan. Wtem do prywatnej komnaty władcy wszedł Mazdak. Gdy ujrzał królową, powiedział do szacha: „Daj mi ją, chcę bowiem zaspokoić z nią swe pożądanie”. Ponieważ – jak już wiemy – mazdakici głosili wspólnotę żon, a władca był wyjątkowo oddany sprawom wiary, odpowiedział Mazdakowi: „Bierz ją”. Ale w tym momencie królewicz rzucił się do nóg Mazdaka, prosił go i błagał, by pozwolił matce odejść. W końcu jął całować stopy kapłana i dopiero wówczas ten puścił wolno królową. To zdarzenie mocno zapadło księciu w duszę”. I właśnie wtedy Chosrow poprzysiągł śmierć Mazdakowi.

Gdy w końcu któregoś dnia królewicz zdobył już pełnię władzy w państwie, a wszechmocny dotychczas kapłan przybył do niego, z pouczeniem, że nadmiar pieniędzy i dóbr u jednych, jest źródłem niedostatku u innych, na jego widok szachinszach wykrzyknął wzburzony: „Nadal tu jesteś, synu ladacznicy?! Przysięgam na Boga, że od chwili, gdy całowałem ci stopy, smród twoich pończoch nie opuścił mojego nosa”.

A co się stało potem, to już wiemy. Tyle że nie bardzo można zrozumieć, co też mazdakizm ma wspólnego z manicheizmem.

Ale cierpliwości, zaraz wszystko objaśnimy.

Doktryna Maniego inspirowała wiele umysłów i była źródłem, z którego wielokrotnie czerpano, ale obok głównego nurtu religii manichejskiej pojawiło się wiele innych, i to nie tylko płynących w tym samym mniej więcej kierunku, ale i w odwrotnym. Jak to możliwe? Cóż, możliwe… Jeśli przyjmiemy, że materia jest zła i przynależy do Ciemności, dobre zaś tylko uwięzione w niej dusze – iskry Światłości (jak głosił Mani), to niekoniecznie musimy dojść do wniosku, że właśnie osobiste wyrzeczenia i umartwienia muszą odgrywać pozytywną rolę w odwiecznej walce Dobra ze Złem. Jeśli nasze pojawienie się w materialnym ciele zostało spowodowane aktem twórczym złego boga, to grzech nie jest wynikiem wolnej woli, lecz determinuje go wola i działanie sił Mroku. W takim wypadku nie ponosimy żadnej odpowiedzialności. Jeśli więc wszystko, co czynimy, bierze początek w woli złego bóstwa, to nie ma ani zasługi, ani tym bardziej winy, a skoro nie ma winy, nie ma też i kary, ani za życia, ani po śmierci. Dlaczego wobec tego mamy się umartwiać, zamiast żyć w taki sposób, jaki daje nam najwięcej zadowolenia i rozkoszy?

Ciekawe jednak, co mogło sprawić, że taki kacerz jak Mazdak omotał władcę, i co sprawiło, że Kawad mógł popaść w tak odrażającą herezję?

Ferdousi żyjący w latach 940–1025, w Szahname to, jest w Księdze królewskiej, tak opowiada o pierwszym spotkaniu Kawada z Mazdakiem:

W kraju głód. Prości ludzie jęczą u królewskich bram. Mazdak, wspaniały i elokwentny staje przed władcą i zadaje mu zagadkę: „– Jeżeli jeden umiera od jadu, a drugi ze skąpstwa nie daje mu odtrutki, jak nazwać tego drugiego?” Szach odpowiada: „– Skąpiec jest mordercą i należy go stracić”. Mazdak odchodzi, ale wraca następnego dnia. Pyta: „Więzień umarł w lochu z głodu bowiem dozorca więzienny, mając chleb, przestał karmić więźnia. Jaka kara należy się dozorcy?” Kawad odrzekł: „Śmierć”.

Otrzymawszy takie odpowiedzi, na zadane szachowi zagadki Mazdak czym prędzej pośpieszył z dobrą nowiną do głodujących i polecił im rabować cudze spichrze. Zaczęła się powszechna grabież, gwałty i zniszczenie. Wieść o tym dotarła do Kawada. Rozgniewany wezwał Mazdaka, ale ten nie czekając na pytania, czy zarzuty rzekł tak: „– Ów, kto chce być sprawiedliwym władcą, nie powinien postępować jak sknera skąpiący odtrutki i jak dozorca więzienny skazujący więźniów na śmierć głodową. Iran to kraj pustych żołądków i pełnych spichlerzy, i to drugie jest przyczyną tego pierwszego”.

I szach, zgadzając się z argumentacją Mazdaka, poparł motłoch. Czy też lud. Jak tam kto woli.

Dlaczego jednak przyjął naukę mazdakitów? Perscy i arabscy historycy proponowali dwa wyjaśnienia tej, bądź co bądź, zagadki. Pierwsze tłumaczenie to takie, że władcy obrzydły wojny i mordy, i zagłębił się w rozważaniach dotyczących spraw ostatecznych. Albo też, że szach był ochoczy do kobiet. A przecież Mazdak ogłosił ich wspólnotę.

Mazdak twierdził, że skoro wszyscy ludzie pochodzą od tych samych przodków – Prarodziców, to mają równe prawa do kobiet i majątków. To, twierdził on, położy kres wszelkim kłótniom i niezgodom, które biorą przyczynę z majątkowej nierówności, i wtedy na ziemi zapanuje raj i pokój. Zatem Mazdak proklamował wspólnotę kobiet wraz ze swobodnym i równym przystępem do nich wszystkich mężczyzn, głosząc, że winny być one tak samo dostępne, jak ogień, woda i pożywienie. Trudno się dziwić, że cała młodzież przeżywająca burzę hormonów, zdeprawowane, ale mające posłuch u ludu, jednostki, a i wreszcie sam szach, z radością przyjęły naukę Mazdaka. A ona, jak pożar stepu podczas suszy, rozprzestrzeniała się z ogromną prędkością, obejmując coraz większe obszary społeczeństwa. Cała Persja popadła w „seksualny kryzys” i „erotyczną anarchię”. Ruch mazdakicki stał się tak popularny i potężny, że kto chciał, zachodził do czyjegokolwiek domu i mógł zawładnąć żoną, córką, siostrą, matką i mieniem jego właściciela. W końcu doszło do tego, że nikt nie wiedział, kim są ojcowie rodzących się dzieci, zatem dzieci owe nie były uznawane przez prawowitych mężów kobiet, które miały stosunki seksualne z wieloma obcymi mężczyznami. Wreszcie i dzieci – nie znające swych prawdziwych ojców, nie tylko nie uznawały, ale i gardziły mężczyznami, którzy je wychowywali jako ojcowie. Chaos w Persji był całkowity.

Bardzo istotne jest jednak, by zauważyć, że mazdakizm był przede wszystkim głęboką nauką religijną, a dopiero potem ruchem społecznym. I w takiej właśnie kolejności należy mu się przyglądać.

Mazdakizm – podobnie jak zaratusztrianizm i manicheizm, a potem bogomilizm i kataryzm – uznawał naukę o dwu pierwiastkach: Dobru i Złu – Świetle i Ciemności. Jednakże Ciemność utożsamiał z chaosem, pozbawionym rozumu i woli. Światłość zaś była przepełniona wolną wolą i rozumem. Natomiast gnostycką była nauka o najwyższym władcy, zasiadającym na tronie wspieranym przez cztery siły duchowe – poznania, rozumu, pamięci i radości, podobnie jak obok tronu szacha zasiadało czterech wysokich urzędników. Tak oto powstał zgrabny system „kosmicznej administracji”, której zrozumienie było dostępne tylko dla wybranych. Zatem: świat tak naprawdę dzielił się nie na biednych i bogatych, a na wybranych i niewybranych, tych, którzy posiedli wielką tajemnicę wiedzy i pogrążonych w zamęcie ciemności niewiedzy, nieznających imion czterech sił duchowych – słowem na wtajemniczonych i niewtajemniczonych. Na bazie tej nauki zawiązała się konspiracyjna sekta z własnymi stopniami wtajemniczenia i bezwzględnym posłuszeństwem względem tych, którzy osiągnęli wyższe stopnie wiedzy skrytej. Najistotniejsze jest jednak to, że Mazdak nauczał, iż owe cztery siły duchowe, gdy zjednoczą się w człowieku, czynią zeń boga.

Społeczna część doktryny Mazdaka zakładała natomiast: po pierwsze – bezwarunkową koncentrację władzy w rękach sprawiedliwego króla, jedynego pasterza nad jednym stadem. Po drugie – zakładała też, że aby mógł być tylko jeden pasterz i jedno stado, musi być też wspólne mienie i wspólne kobiety.

Co więc tutaj mamy? Nie tylko gnozę w czystej nieomal postaci, ale też zalążki „naukowego” komunizmu, socjalizmu, w tym i niemieckiego narodowego socjalizmu, bolszewizmu marksistowsko–leninowskiego, jak też i tego wszystkiego, co jest w nich zakotwiczone, a co dziś obserwujemy w naszym świecie… No i oczywiście wszystko to unurzane jest w rozwiązłości do najwyższej potęgi, rozwiązłości, której na podobną skalę mamy wątpliwą przyjemność doświadczać dopiero my, w obecnych czasach, tyle że może nieco inaczej wyrażanej niż za czasów Mazdaka. Ale powróćmy do przerwanego wątku…

Mazdakici twierdzili – pisze Abu Ali Ahmad ibn Muhammad znany jako Ibn Miskawayh, żyjący w latach 932–1030, perski historyk i filozof – że dlatego siłą odbiorą bogatym i oddadzą biednym; bo ci, którzy mają nadmiar pieniędzy, pożywienia, kobiet i innych dóbr nie stanowią dla nich żadnej wartości, w przeciwieństwie do biedaków. I mówili, że to pobożność, która miła jest Bogu.

Mazdak twierdził także, że w jeden tylko sposób można pomóc Dobru – starając się zniszczyć zastaną strukturę świata, twór Zła. Ponieważ wszyscy jesteśmy materialni, wszyscy jesteśmy sobie równi i w nikim nie tkwi więcej boskiego światła. Rozdzielone bowiem zostało równo między poszczególnych ludzi. Nierówność społeczna powstrzymuje uwolnienie światłości z więzów materii. Jeśli klasy, warstwy, czy jak je tam nazwać, zostaną zniesione i wszyscy ludzie zostaną dopuszczeni do sprawiedliwego, bo równego, udziału w dobrach, zniknie przyczyna nienawiści i walk nękających nasz glob od zarania dziejów. To z kolei przyczyni się do uzyskania przewagi Dobra nad Złem…

Mazdaka stracono w roku 528, ale jego idea ciągle jest żywa, choć ulega nieustannej transformacji… I jest to idea wciąż atrakcyjna…

Ale ostatecznie niezbyt przyjemnie się to skończyło dla Mazdaka i jego zwolenników. Mazdakowi nie zostawiono czasu na żal za niedośnieniem jego majaku do końca. W 528 roku został uśmiercony. Lecz jego nauka o „powszechnej równości” i „konieczności zniszczenia starego porządku” nie rozpłynęła się bynajmniej w mrokach niepamięci. Jej iskrę zasypaną popiołem wieków odgrzebał marksizm, komunizm, a podsycił i rozdmuchał w potężny płomień Władimir Ilicz Ulianow (1870–1924), znany jako Lenin…

Nie pozwalały o niej zapomnieć te słowa, które wyszły spod pióra socjalisty i masona Eugène Edine Pottiera (1816–1887):

Wyklęty powstań, ludu ziemi,

Powstańcie, których dręczy głód.

Myśl nowa blaski promiennemi

Dziś wiedzie nas na bój, na trud.

Przeszłości ślad dłoń nasza zmiata,

Przed nami niechaj tyran drży!

Ruszymy z posad bryłę świata,

Dziś niczym, jutro wszystkim my!

Bój to jest nasz ostatni,

Krwawy skończy się trud,

Gdy związek nasz bratni

Ogarnie ludzki ród.

Nie nam wyglądać zmiłowania

Z wyroków bożych, z pańskich praw.

Z własnego prawa bierz nadania

I z własnej woli sam się zbaw!

Niech w kuźni naszej ogień bucha,

Zanim ostygnie – przekuj w stal,

By łańcuch spadł z wolnego ducha,

A dom niewoli zniszcz i spal!

I to jeszcze: wyznawcy komunizmu, bo komunizm to nic innego jak religia (żeby się nie wiadomo jak tego wypierali), nawet przywrócili tu i ówdzie, na czas jakiś, wspólnotę kobiet…

„Dekret Gubernatorskiej Rady Komisarzy Ludowych miasta Saratów: »O skasowaniu prawa własności prywatnej, w stosunku do kobiet« z 1918 roku: Kobiety objęte tym Dekretem, nie pozostają nadal własnością prywatną, lecz stają się własnością całej klasy robotniczej. Prawo przydziału do korzystania z uwolnionych kobiet posiada Rada Żołnierskich, Chłopskich i Robotniczych Deputatów miast i wsi. Obywatele mężczyźni, jeżeli akceptują warunki tego Dekretu, mają prawo korzystać z kobiety nie częściej niż cztery razy w tygodniu i nie dłużej niż przez trzy godziny. Każdy członek kolektywu robotniczego ma obowiązek wpłacać 2% od swej pensji na konto funduszu edukacji ludowej. Każdy mężczyzna, chcąc skorzystać z egzemplarza mienia ludowego (to jest kobiety), musi przedstawić wydany przez związek zawodowy lub przez fabryczny komitet robotniczy dowód swej przynależności klasowej”.2

A następca Lenina, niedoszły prawosławny kapłan, Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili (1878–1953), znany jako Stalin [dla młodzieży: Soso to pseudonim Dżugaszwili na początku jego krwawej kariery md] był zachwycony mazdakizmem, który rzekomo w formie szczątkowej miał przetrwać aż do jego czasów w pewnych rejonach Kaukazu, co bynajmniej nie byłoby niemożliwe. Chociaż – i to dopiero paradoks! – Sowiecki Sojuz – bolszewicki raj – dopiero za Stalina stał się pruderyjny… Niczym pierwotny, klasyczny manicheizm… Naprawdę ciężko zrozumieć pokrętne myśli gnostyków wszystkich epok: Od Adama i Ewy po XX–wiecznych komunistów…

Może kogoś zdziwić, że i Prarodziców uznaje się tu za gnostyków. Hm… może nie do końca, może raczej za jakichś proto-gnostyków. Wszak mając do wyboru wiarę i wiedzę, nie uwierzyli Panu Bogu i zapragnęli się przekonać czy ich aby nie oszukał. Zechcieli być jak bogowie, znający dobre i złe. A potem już poooszło! I od tamtej chwili nic się nie zmieniło. Największa Wojna na naszej planecie trwa, a Wielki Oszust nawet nie bardzo musi się wysilać. Wciąż zarzuca tę samą wędkę, z tą samą przynętą i łowi, łowi, łowi… I wciąż ta sama śpiewka – to, co było wcześniej, było złe. Trzeba wszystko, co było, zniszczyć i na gruzach starego świata zbudować „nowy wspaniały świat”. I nieważne przy użyciu jakich metod. Byle tylko zburzyć, zniszczyć, utopić we krwi, unicestwić…

1Na podstawie: Andrzej Sarwa, Mazdakizm, [w:] Czciciele Ognia, Czasu i Szatana: Zaratusztrianizm, zurwanizm, anahityzm, mitraizm, manicheizm, mazdakizm, mazdazanizm, jazydyzm, Sandomierz 2010, ss. 141 i n.

2Polskie Radio, Historie dobrze opowiadane od 90 lat,

http://www.polskieradio.pl/39/1240/Artykul/480339,Seks–w–kraju–Wielkiego–Brata – dostęp 14 marca 2015]).

=============================

Andrzej Sarwa Diabelskie szyfry. Sekwencja dziejów świata. Kod roku 17 – wydałem pod pseudonimem Onufry Seweryn Krzycki tak więc jeśli ktoś chciałby mieć tę książkę w formie papierowej to jej nie znajdzie pod moim nazwiskiem a jest ona tutaj:

https://ksiegarnia-armoryka.pl/Diabelskie_szyfry_Sekwencja_dziejow_swiata_Kod_roku_17.html

===========================================

SCHYŁEK Templariuszy.

Andrzej Sarwa Diabelskie szyfry. Sekwencja dziejów świata.

Kod roku 17 wydałem pod pseudonimem Onufry Seweryn Krzycki tak więc jeśli ktoś chciałby mieć tę książkę w formie papierowej to jej nie znajdzie pod moim nazwiskiem a jest ona tutaj:

https://ksiegarnia-armoryka.pl/Diabelskie_szyfry_Sekwencja_dziejow_swiata_Kod_roku_17.html

===========================================



Aneks IX. SCHYŁEK Templariuszy.

Po jedenastu miesiącach sporów, przepychanek, podchodów, bardziej i mniej tajnych układów i paktów, walk jawnych i niejawnych, jakie prowadzili zebrani na konklawe w Perugii roku Pańskiego 1304 kardynałowie z dwu zwalczających się frakcji – frankofilów i frankofobów, ostatecznie wybrano papieżem Gaskończyka rodem z Villandraut Raymonda Bertranda de Got, rycerskiego syna, zasiadającego dotychczas na katedrze arcybiskupiej w Bordeaux.

Nowy papież, przybrawszy imię Klemensa V1, w dniu 15 listopada 1305 nie tylko, że nie w Rzymie, lecz w Lyonie, nałożył na skronie tiarę, to bynajmniej nie skierował potem swych kroków ku stolicy chrześcijaństwa, ale pomieszkując czas jakiś wpierw w Bordeaux później zaś w Poitiers, ostatecznie osiadł w Awinionie. Tym samym stał się on nie władcą władców, ale narzędziem w rękach króla Francji Filipa IV Pięknego2, który następcę Księcia Apostołów trzymał na dość krótkiej smyczy.

A wtenczas każdy szczerze zatroskany o dobro wiary świętej katolik, widząc, co to się wydarzyło, nie wątpił, że dla Kościoła łacińskiego nastawał trudny czas. Trudniejszy niż jakikolwiek dotychczas, bo chociaż rozmaicie już na szczytach władzy bywało, to obecne zerwanie z odwieczną tradycją miało wpłynąć na losy całego zachodniego chrześcijaństwa, stokroć bardziej niż cokolwiek wprzódy.

Skończyła się epoka i nastawało nowe…

Król Filip lubił wojować, a to kosztuje. Kiedy napada się na słabszych, rabuje ich do gołej ziemi i goli po samej skórze, to może i taka wojna – przynajmniej na płaszczyźnie materialnej – jest korzystna dla agresora, lecz jeśli toczy się nieustanne walki i praktycznie niewiele z tego wynika, pieniądz topnieje w zastraszającym tempie i skarbiec staje się pusty, to jaka na to rada? Ograbić tego, kto nie będzie miał siły ani odwagi przeciwstawić się grabieżcy. I Filip rabował – kogo się tylko bezkarnie ograbić dało: Lombardczyków, żydów, a nawet księży! W końcu wszakże i te źródła wyschły na tyle, że nie były w stanie zaspokoić królewskich potrzeb. Tymczasem skarb ział pustką niczym Otchłań Praojców.

I wówczas w głowie Filipa wylągł się chytry plan.

Żyła we Francji grupa niesłychanie bogatych ludzi, których majętności były dla monarchy niedostępne. Ludzie ci tworzyli Zakon Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona, potocznie zwanych templariuszami.

Jednakże prócz przeobfitych zasobów złota, ziemi i innych rozlicznych dóbr ruchomych i nieruchomych mieli niestety i bitną, a zaprawioną w bojach armię, flotę i zamki obronne siecią oplatające całą nieomal Europę, od wybrzeży atlantyckich, od Portugalii i Szkocji na zachodzie, po Opatów i Łuków leżące w Ziemi Sandomierskiej, i hen, aż po Cypr na wschodzie. A ponadto znajdowali się poza zasięgiem Filipa. Niedostępni i nietykalni. Podlegając wyłącznie papieżowi…

I wtedy to w głowie władcy narodził się pewien plan… Właśnie… templariusze formalnie podlegali papieżowi, ale papież przecie, chociaż nieformalnie, jemu, Filipowi, królowi Francji.

A Filip miał nóż na gardle, bo zadłużył się u templariuszy niepomiernie. Tymczasem ani nie było z czego oddać, ani też i ochoty na to. Chciał zatrzymać, co już wziął w formie pożyczek, a i więcej jeszcze, tyle że już bez żadnych kwitów zastawnych – ot, wprost do przepaścistej królewskiej kieszeni.

Prawą ręką władcy i zarazem złym duchem, za którego podszeptem podjął tę brzemienną w późniejszych skutkach decyzję, aby wystąpić przeciw templariuszom, był rycerz Guillaume de Nogaret3. I ten to duet przygotował prawdziwy majstersztyk łajdactwa. A sekundował im i ich wspomagał jeszcze inny zausznik królewski, Enguerrand de Marigny4.

Działając cicho i bez rozgłosu rozkazał król, by w piątek 13 października 1307 roku, pojmać i uwięzić wszystkich członków zakonu, jacy tylko znajdowali się na terenie Francji.

Pod jakimi zarzutami? Och! Było ich niemało! I to najcięższego kalibru! Zarzucono im apostazję, opluwanie krucyfiksu, deptanie go, zapieranie się wiary w Chrystusa Pana, dopuszczanie się rozlicznych świętokradztw, kult Szatana pod postacią koźlogłowego Bafometa, z czym wiązało się uprawianie czarów, kumanie się z Saracenami, oraz oddawanie się pederastii przez wszystkich bez wyjątku członków zakonu.

Bo by dobrać się do ich zasobów, należało znaleźć jakiś rzeczywiście ważkie powody do aresztowania mnichów, tak by i papież, dając Filipowi zgodę na działania przeciw ubogim Rycerzom Świątyni, mógł się usprawiedliwić nie tylko przed opinią publiczną, ale i nie mieć zbyt srogich wyrzutów sumienia, które zapewne i u niego się od czasu do czasu odzywało. Wszak człowiekiem był tylko.

Co prawda ten ostatni grzech, grzech sodomski, miał jakby najmniejszą wagę w oskarżeniu, chociaż bowiem już św. Piotr Damiani5 w swoim traktacie Liber Gomorrhianus, co się tłumaczy jako Księga Gomory, napisanym anno 1051, bezlitośnie chłostał ów, jakże rozpowszechniony pośród duchowieństwa łacińskiego występek, to jakoś mało się tym wśród hierarchii kościelnej przejmowano, a niejednemu duchownemu dostojnikowi wręcz dopomógł on w karierze. Ale przydać templariuszom jedno jeszcze bezeceństwo więcej bynajmniej nie szkodziło. Lista była przez to dłuższa, a krom tego wszeteczeństwo owo, u większości przeciętnych wiernych budziło wyjątkowe obrzydzenie. Propagandowo zatem było to jak najbardziej słuszne.

Po aresztowaniu templariuszy rozpoczęto ich proces, który wlókł się niepomiernie długo, bo aż siedem lat. Co prawda król nie mógł się od razu całkiem legalnie dobrać do skarbów uwięzionych, chociaż uległy konfiskacie, ale i tak był zadowolony, bo – przynajmniej na razie – nie musiał zwracać ogromnych kwot, na które się w zakonie zadłużył, a liczył na to, że i to, co skonfiskował, czy może raczej „zabezpieczył” przed rozgrabieniem i na poczet przyszłych opłat sądowych i rachunków za utrzymywanie uwięzionych, przejdzie na jego własność.

Ostatecznie jednak w 1311 roku, na soborze w Vienne rozpoczął się ostatni akt dramatu templariuszy. Chociaż papież i ojcowie soborowi nie byli do końca chętni, by poddać się sugestiom króla i zlikwidować zakon, ostatecznie jednak w dniu 3 kwietnia 1312 roku w miejscowej katedrze św. Maurycego, mając u boku dwóch monarchów: władcę Francji Filipa IV Pięknego i jego syna, króla Nawarry Ludwika X Kłótnika6, a nie mając dość siły, by uwolnić się z ich kleszczy, bullą Vox in excelso7 ogłosił kasatę zakonu templariuszy, przekazując jego dobra joannitom.

Tym ostatnim wszakże nie udało się przejąć wszystkiego, co się im z mocy tego prawa należało. Znakomita część majątków ubogich rycerzy Świątyni została bowiem zagrabiona przez władców świeckich.

Ostatniego zaś wielkiego mistrza Jacquesa de Molay8 w końcu spalono na stosie w Paryżu w dniu 18 marca 1314, mając nadzieję, że to już koniec całej intrygi. Finału wszelako nikt wówczas nie był zdolny przewidzieć…

Powiada się, co potwierdza tamtoczesny katolicki kronikarz Ferreti Vicentini9 w swoim dziele Historia rerum in Italia gestarum ab anno 1250 ad annum usque 131810, a nie mamy podstaw, aby mu nie wierzyć, że gdy de Molaya ogarniały już płomienie, ten, zapewniając świadków egzekucji o swojej niewinności, zwrócił się do swych oprawców tymi słowy:

– Papieżu Klemensie i królu Filipie! Pozywam was na sąd Boży i zanim rok przeminie, spotkamy się na nim, a tam odpowiecie za swe zbrodnie przed żyjącym i prawdziwym Bogiem, który jest w niebie!

Umierający miał ponoć jeszcze przekląć i cały ród Filipa… Do trzynastego pokolenia…

Legenda?

Któż to wie…

Zapewne legenda…

Prawdą jest natomiast, że zanim upłynął rok, od okrutnego zamordowania de Molaya, król i papież rzeczywiście zmarli.

Klemens V podążył za swą ofiarą nieomal natychmiast, bo wyzionął ducha już w dniu 20 kwietnia 1314 roku, lecz jego śmierć jest owiana mgiełką tajemnicy. Jedni twierdzą, że zmarł na jakąś chorobę, która wyżarła mu wnętrzności, inni, że został otruty mszalnym winem, do którego jakowyś mściwy mnich domieszał jadu, natomiast ciało papieża oczekujące w świątyni na pogrzeb, spalił piorun, który wpadł tam przez okno…

Zapewne przypadek…

Król Filip IV Piękny odszedł z tego świata nieco później, bo 29 listopada 1314 roku. Według jednych na skutek apopleksji, która go dotknęła w czasie polowania, według innych, podobnie jak Klemens, od trucizny…

Zapewne przypadek…

Wreszcie w ciągu czternastu lat od śmierci ostatniego wielkiego mistrza templariuszy wymarli wszyscy męscy potomkowie króla – trzech synów i wnuk: Ludwik X Kłótnik, Jan I Pogrobowiec, Filip V Wysoki i Karol IV Piękny11. Tym samym z rokiem 1328 przestała istnieć główna linia potężnej dynastii Kapetyngów, która władała Francją przez ponad trzy stulecia, a jej miejsce zajęli Walezjusze…

Umierający miał ponoć jeszcze przekląć nie tylko cały ród Filipa… jego samego, synów i wnuki, ale i pozostałych krewnych sukcesorów aż do trzynastego z tych, którzy będą zasiadać na tronie Francji… I to się spełniło. Trzynastym był bowiem Henryk III12, najpierw król Polski, a po ucieczce z Krakowa, król Francji… Ostatni Walezjusz na tronie tegoż królestwa… zmarły bezpotomnie…

Zapewne przypadek…

W tym miejscu koniecznie dodać należy, że jednak nie wszystkich templariuszy wyłapano, a zakon bynajmniej nie został do szczętu starty z powierzchni ziemi. Niektórzy z nich bowiem uniknęli prześladowań, umykając przed aresztowaniem i unosząc ze sobą swoje skarby, swoje archiwa i swoje tajemnice, o których już w tamtych zamierzchłych czasach krążyły legendy…

Część z nich znalazło schronienie w Szkocji, część przeszła do innych zakonów rycerskich – krzyżaków czy joannitów, w Niemczech zaś czy w Polsce bynajmniej nie słychać było o jakichś okrutnych ich prześladowaniach.

Natomiast, w Portugalii, król Dionizy I13 utworzył w roku 1317, dla zagrożonych więzieniem i śmiercią templariuszy, Zakon Rycerzy Pana Naszego Jezusa Chrystusa, który został uznany przez papieża Jana XXII14 bardzo szybko, bo już w marcu 1319 roku.

Także w roku 1317 pośpiesznie powołano do istnienia, w zamku ongiś należącym do templariuszy w miejscowości Montesa, w Walencji, nowy zakon, który już tego samego roku, w dniu 10 czerwca, został zatwierdzony przez papieża, choć faktycznie nie gromadził żadnych ludzi, a pierwszymi członkami, nieomal gwałtem, uczyniono kilku mnichów z innego rycerskiego zakonu Calatrava. Dopiero potem do ich grona dołączyli dawni templariusze… Król Aragonii Jakub II15, w roku 1319, oficjalnie zatwierdził i wziął pod swoją pieczę ów nowy twór, noszący pełną nazwę Rycerski Zakon Najświętszej Maryi Panny z Montesy i Św. Jerzego z Alfamy, w skrócie zwany Rycerzami z Montesy, którego członkami stali się z czasem wszyscy templariusze zamieszkujący ziemie tego władcy.

Zdaje się, że tenże rok 1317 można uznać nie tylko za rok, w którym uratowano sporą, znaczącą część członków zakonu templariuszy, ale i za początek nowej epoki w dziejach świata, albowiem Rycerzami z Montesy byli zarówno Henryk Żeglarz, Ferdynand Magellan, jak i Vasco da Gama…

Wreszcie zaś część ubogich rycerzy Świątyni rozpłynęła się gdzieś w świecie, tak że żaden ślad po nich nie pozostał. Niektórzy pewnie zrzuciwszy zakonne suknie, przetrwali jako osoby świeckie, ale niektórzy mogli wyemigrować do jakichś odległych krain, tym bardziej że – jak głosi legenda – ich potężna flota zniknęła gdzieś, w dali oceanu, unosząc ze sobą nieprzebrane bogactwa…

Być może byli także i tacy, którzy nadal pozostali w Europie nie porzucając zakonu, będąc wiernymi ślubom, przysięgom i jego regule, tyle że działając w ukryciu. A może… może raczej poprzysięgli wieczną nienawiść i zemstę tronowi i ołtarzowi – papieżom i królom?… Może z czasem przeobrazili się w jakąś zupełnie inną, antykościelną organizację, która jednak nigdy nie zapomniała ani o zemście, ani o swoich korzeniach, zamieniając służbę dla Boga na służbę Szatanowi?…

Fantazje?… Domniemania?…

Czy tymi spadkobiercami i kontynuatorami dziedzictwa templariuszy, przynajmniej w części, stali się bracia wolnomularze?…

Domniemania?… Fantazje?…

Pontyfikat Klemensa V, choć nie był zbyt długi, bo trwał zaledwie niespełna lat dziesięć, to okazał się nieszczęśliwy dla Kościoła. Wraz z nim zaczęła się tak zwana awiniońska niewola papieży, która w końcu doprowadziła do Wielkiej Schizmy Zachodniej16, która przygotowała grunt dla Wiklifa, Husa i wreszcie Lutra17 i Reformacji. W Kościele i w Europie całej zaczął się niesłychany zamęt… Dla niepoznaki nazwany Odrodzeniem…

1Bertrand de Got (1260-1314).

21268-1314.

31260-1313.

41260-1315.

51007-1072.

61289-1316.

7Głos na wysokości (łac.).

81243-1314.

9Ferreti Vicentini, właściwie Ferreto dei Ferreti (ok. 1297-1337).

10Historia wydarzeń w Italii od roku 1250 do roku 1318 (łac.).

11Jan I Pogrobowiec (15 listopada 1316-20 listopada 1316), Filip V Wysoki (1293-1322) i Karol IV Piękny (1294-1328).

121551-1589.

13Dinis I de Portugal (1261-1325).

141244-1334.

151291-1327.

16Okres trwający od 1378 do 1417 roku, kiedy w Kościele Zachodu panowało jednocześnie kilku zwalczających się papieży.

17Jan Wiklif – (1329-1384) heretyk angielski, Jan Hus (1370-1415) – heretyk czeski, Marcin Luter (1483-1546) – heretyk niemiecki.

=================================

Kalif Al–Hakim i druzowie.

Aneks VIII. Kalif Al–Hakim i druzowie.

Andrzej SarwaOnufry Seweryn Krzycki

=============================

Diabelskie szyfry. Sekwencja dziejów świata. Kod roku 17  wydałem pod pseudonimem Onufry Seweryn Krzycki tak więc jeśli ktoś chciałby mieć tę książkę w formie papierowej to jej nie znajdzie pod moim nazwiskiem

a jest ona tutaj: https://ksiegarnia-armoryka.pl/Diabelskie_szyfry_Sekwencja_dziejow_swiata_Kod_roku_17.html

=============================

Aneks VIII. Kalif Al–Hakim i druzowie.

W tym czasie, gdy chrześcijanie byli zajęci obliczaniem coraz to nowych dat dnia Sądu Ostatecznego, w Egipcie kalif Al–Hakim bi–Amr Allah zajmował się zgoła czym innym. Początkowo jako pobożny muzułmanin wybudował w Kairze wspaniały meczet noszący po dziś dzień jego imię, później jednak – nie wiadomo czy ogarnięty religijnym obłędem, czy może raczej owładnięty przez demoniczne dżiny, choć początkowo dość wyrozumiały i łagodny dla chrześcijaństwa zaczął je w sposób gwałtowny i bezwzględny zwalczać, choć matkę miał chrześcijankę. Prześladował duchowieństwo i wiernych oraz na ogromną skalę burzył kościoły.

W ciągu dziesięciu lat najdzikszego religijnego terroru, trwającego od roku 1004 do 1014 rozkazał obrabować i spalić ponad trzydzieści tysięcy chrześcijańskich świątyń i monasterów! Szczytowym zaś dokonaniem tegoż kalifa było, w roku 1009, w Jerozolimie, zrównanie z ziemią Bazyliki Grobu Pańskiego, po której nie został kamień na kamieniu.

Szaleństwo Al–Hakima po roku 1014 przybrało jeszcze inną formę. Oto zaczął się skłaniać ku naukom ismailitów, głosicieli i wyznawców ezoterycznych doktryn zawierających pierwiastki filozofii platońskiej wymieszane z gnostyckim mistycyzmem, które były zarezerwowane tylko dla wtajemniczonych. Kalif ostatecznie przystał do tegoż ruchu, z którego wyemanowała nowa grupa religijna – druzowie. Była to kulminacja działalności władcy, który już na początku swoich rządów zapowiedział nadejście nowej ery – ery prawdziwego monoteizmu. A sam ogłosił się inkarnacją Boga, który objawił się w ludzkim ciele, po to, aby naprawić wszystko, co zostało wypaczone przez islam, chrześcijaństwo, judaizm i inne religie.

Ostatecznie kalif rozkazał, by Hamza ibn Ali ibn Ahmad, perski ismailita, który w roku 1014 przybył do Egiptu i zaczął tu nauczać, w maju roku 1017 ogłosił rozpoczęcie tejże ery, w której wyznawać się będzie nową religię, al–MuwahhidunMonoteizm i że Al–Hakim jest Bogiem wcielonym, co zostało potwierdzone stosownym dekretem.

Doktryna, której wyznawcy ostatecznie zostali nazwani druzami, przypisująca sobie pochodzenie od Abrahama, w rzeczywistości jest systemem synkretycznym zawierającym w sobie elementy najrozmaitszych filozofii i religii – gnostycyzmu, neoplatonizmu, pitagoreizmu, ismailizmu, judaizmu rabinicznego, heterodoksyjnego chrześcijaństwa, hinduizmu, buddyzmu, monoteizmu egipskiego sięgającego – być może – czasów Echnatona, zaratusztrianizmu, manicheizmu i oryginalnej myśli samego Hamzy, a może i kalifa al–Hakima także.

Na ich bazie powstała odrębna i częściowo tajna teologia, interpretująca święte księgi – Koran, Pismo Święte Nowego Testamentu i własne dzieło Kitab al–Hikma – na sposób i egzo– i ezoteryczny, podkreślająca znaczenie roli umysłu i wiedzy, a nie wiary, dzięki czemu człowiek może ostatecznie osiągnąć stan przebóstwienia. Ponieważ nie jesteśmy jednak doskonali, to aby owo osiągnąć, musimy przejść przez cykl licznych narodzin i śmierci, odradzając się w coraz to nowych ciałach. Dopiero po zakończeniu tej wędrówki dusza dotrze do końca cyklu narodzin i zjednoczy się z Al–aqal al kulliUmysłem Kosmicznym.

To jest wiedza egzoteryczna, jawna, dostępna dla wszystkich.

Jest jednak jeszcze inna wiedza, znana wyłącznie wtajemniczonym, bo druzowie podzielili się na dwie klasy – nieświadomych profanów dżuhhal i wtajemniczonych oświeconych – ukkal. Tyle że na jej temat nic nie wiadomo. Owszem są różne domysły, przypuszczenia, hipotezy, ale… od XI wieku aż po dziś dzień nie znalazł się nikt, kto zdradziłby tajemnicę… Aż trudno w to uwierzyć, niemniej takie są fakty.

Hamza ibn Ali ibn Ahmad, początkowo popierany przez kalifa, w końcu stracił jego zaufanie. Przyczyną tego była chęć wprowadzenia zbyt radykalnych reform – bezwzględnej walki z dawną tradycją, postulowanie wprowadzenia zakazu wielożeństwa, rozwodów, powtórnych małżeństw i innych zwyczajów, do których ludzie byli przywiązani.

Hamza był też atakowany przez innych teologów, w tym również swojego bliskiego współpracownika, któremu na imię było Ad–Darazi. Ostatecznie został on przepędzony i nie tylko ślad po nim zaginął, ale został praktycznie zapomniany.

Nie minęło wiele czasu, a podobny los spotkał kalifa.

Al–Hakim uwielbiał samotne nocne wędrówki i z jednej z nich, na którą się wybrał w środę, 13 lutego, 1021 roku, już nie wrócił. Poszukiwania nic nie dały. Bóg i zarazem kalif, czyli władca wiernych, przepadł bez wieści… Co się z nim stało? Czy spotkał go jakiś wypadek? A może został porwany i uwięziony? Być może stracił pamięć? A może został zamordowany? Cóż, wszystkie te przyczyny są prawdopodobne, druzowie jednak wierzą, iż wstąpił do nieba…

Po zniknięciu Hamzy i Al–Hakima przywództwo nad druzami objął Baha’uddin Ali ibn Ahmad ibn ad Dayf1, który przed śmiercią, w roku 1043 zakazał głoszenia nowej wiary, a przyjmowanie nowych członków do społeczności druzów zostało zabronione, w oczekiwaniu na powrót Al–Hakima, na Dzień Sądu Ostatecznego, na złoty wiek, i na Nowy Porządek Świata, który ma nastać.

Na Dzień Sądu i Nową Ziemię czekali także i chrześcijanie. Lecz to trzeba było odłożyć na później, najpierw bowiem należało odzyskać Jerozolimę i Grób Pański.

Zachód ruszył tedy na wojenną wyprawę przeciw Saracenom… Co też się i udało. Grób Pański odzyskano, a Bazylikę wnoszącą się nad nim odbudowano… Teraz trzeba było już tylko strzec zdobyczy. Stróżami Grobu zostali król jerozolimski oraz świeccy i zakonni rycerze… Do czasu…

Lecz i to odeszło w mroki przeszłości… królowie… kalifowie… rycerze… mnisi… wojny… zwycięstwa… klęski… łupy… krew… łzy… kary zsyłane przez niebiosa… głód… swary i waśnie… i śmierć czarna… i upadek dawnych autorytetów… a potem – Stary Świat uległ transformacji, ale za to Świat Nowy otworzył swe bramy dla tego, co w Starym Świecie zaczęło przemijać… i odtąd nic już nie było tak jak wcześniej… bo odwieczny ład kruszał i butwiał, świat zaś i ludzkość dryfowały w stronę ładu nowego… czy lepszego, jak ludziom wmawiano?…

A jakiż to był jego początek? Nader prozaiczny… Bunt i sprzeciw wobec zastanego porządku... Bo po co naprawiać? Lepiej zniszczyć i… zastąpić swoim porządkiem, według własnych prywatnych wyobrażeń… A może… a może podszeptów diabelskich?…

Bogomiłowie i katarzy

Aneks VII. Bogomiłowie i katarzy.1

Andrzej Sarwa

Diabelskie szyfry. Sekwencja dziejów świata. Kod roku 17 

wydałem pod pseudonimem Onufry Seweryn Krzycki

tak więc jeśli ktoś chciałby mieć tę książkę w formie papierowej to jej nie znajdzie pod moim nazwiskiem

a jest ona tutaj:

https://ksiegarnia-armoryka.pl/Diabelskie_szyfry_Sekwencja_dziejow_swiata_Kod_roku_17.html

==========================

Dość powszechnie się uważa, że choć nie bezpośrednimi, to przecież jednak spadkobiercami manichejczyków w Europie byli bogomiłowie i katarzy. Chociaż „klasyczny” manicheizm umarł, to jednak doktryna perskiego proroka Maniego inspirowała wiele osób i była źródłem, z którego czerpano bardzo długo – nie tylko na Wschodzie, ale i na Zachodzie.

Na przełomie wieków X i XI w cesarstwie wschodniorzymskim druzgocącą klęskę ponieśli paulicjanie – kontynuatorzy dualistycznej myśli Maniego. Wycofali się na Kaukaz, ale pozostawili wiele umysłów zapłodnionych swymi poglądami religijnymi.

Ich spadkobiercy, szukając miejsc spokojniejszych od stołecznego Konstantynopola i greckojęzycznej części imperium, zwrócili swoje zainteresowania w stronę Bułgarów, wśród których rychło rozpoczęli działalność misyjną, odnosząc na tym polu liczące się sukcesy.2 Bułgarski bogomilizm (bogomili – od mili Bogu, bądź od imienia popa Bogomila – po polsku Bogumiła ) to dualistyczna nauka propagowana przez popa Bogomila (Teofila) nauczającego, iż stworzycielem świata widzialnego jest nie Bóg, lecz Szatan. Bogomil nauczał za czasów bułgarskiego cara Piotra (927–969).3 Ruch bogomiłów (bogomilów) obecny był na terenie Bułgarii i Bośni między X i XVI wiekiem. Częstokroć bogomiłów utożsamiano z paulicjanami i katarami.4

Emigrując do Bułgarii, liczyli, że znajdą tam spokój i dość czasu, aby okrzepnąć i zorganizować się na nowo, odbudować hierarchię, a następnie wyruszyć „na podbój świata”. Niestety i tam dosięgli ich ortodoksyjni Grecy. Prawdziwą tragedią dla bogomiłów, bo taką słowiańską nazwę ostatecznie przybrali, było rozszyfrowanie skrywającego się pod zakonnym habitem przywódcy religijnego Bazylego i skazanie go na śmierć w płomieniach (w 1118 roku).

Bazyli jako zwierzchnik bogomiłów rządził nimi prężnie i nadzwyczaj sprawnie. Podniósł poziom oświaty religijnej, stworzył hierarchię duchowną i kierował doskonale zorganizowaną akcją misyjną. Nic dziwnego przeto, iż po jego śmierci, wierni ulegli rozproszeniu. Ale była to tylko porażka chwilowa. Szybko wrócili do równowagi, odbudowując to, co zostało zniszczone, ale działając jeszcze bardziej ostrożnie.5

Bogomiłowie bałkańscy zbyt daleko odeszli od źródła wiary – nauki Maniego, aby zachować jej pierwotną czystość. Toteż nie należy się dziwić, że zapożyczyli już nie tylko nazewnictwo chrześcijańskie, ale przejęli też wiele chrześcijańskich wierzeń. Jednak mimo najszczerszych chęci trudno jest zgodzić się z twierdzeniem, że ich ruch można traktować wyłącznie jako herezję zaistniałą w łonie chrześcijaństwa. Nie pozwalają na to zbyt duże różnice w teologii. Mimo zewnętrznego upodobnienia się do chrystianizmu bogomilizm miał z nim jednak wiele wspólnego.

Dualiści bułgarscy jako pisma natchnione przyjmowali Biblię, ale odpowiednio „oczyszczoną z naleciałości diabelskich”. Odrzucali, zatem Stary Testament z wyjątkiem ksiąg psalmów i prorockich. Przyjmowali Nowy Testament, ale za najdoskonalszą – główny filar ich doktryny – uważali Ewangelię św. Jana Apostoła. Również ich mitologia znacznie różniła się od klasycznej manichejskiej, chociaż główny zarys pozostał niezmieniony.

Wedle informacji zawartych w źródłach katolickich bogomiłowie nauczali, że Bóg Ojciec (nie mylić z Bogiem Ojcem–Jahwe, żydów i chrześcijan, którego uważali za Szatana) zrodził dwóch synów – pierworodnego Satanaela i Logosa (Jezusa Chrystusa). Pierwszy podniósł bunt przeciwko rodzicowi, skaptował na swoją stronę znaczną część aniołów i próbował przechwycić władzę. Za ów nieudany „zamach stanu” został ukarany wypędzeniem z raju, ale nie pozbawiony pierwiastka boskiego swej natury (na co wskazuje EL w jego imieniu, oznaczające Boga). Chociaż utracił dawną pozycję, wcale nie dawał za wygraną, nie ukorzył się ani tym bardziej nie poddawał losowi. Wraz z popierającymi go aniołami zaczął tworzyć świat konkurencyjny względem tego, który powołał do istnienia Bóg Ojciec. Tak więc stworzył nowe niebo i nową ziemię, które wszakże różniły się od swych doskonałych pierwowzorów tym, iż powstały z materii nam znanej. W akcie kreacji swego nowego królestwa, którego był jedynym władcą, zatrzymał się na kwestii człowieka. Otóż był w stanie go ukształtować, ale obdarowanie go życiem przerastało już możliwości Satanaela. Nie chcąc pozostawić swego dzieła niedokończonym, przełamując wewnętrzne opory, zwrócił się do Boga Ojca z propozycją: ten ostatni tchnie życie w istoty przez buntownika uformowane z materii, za co on – jedyny ich władca w nowym świecie – odstąpi Bogu prawo do części z nich, aby dopełnili liczby brakujących w raju aniołów, których po buncie ubyło. Miało to stanowić zapłatę za pomoc.6

Bóg Ojciec zgodził się na taki układ i spełnił prośbę Satanaela. Adam i Ewa, obdarowani iskrą Bożą i przez to zdolni do samodzielnego bytowania w otaczającej ich przestrzeni, stali się dziećmi zarówno Złego, jak i Boga Ojca. Pierwszego, bo obdarował ich ciałem, drugiego, bo dał im ducha. Pierwiastek boski od samego początku wziął górę nad szatańskim, co stało się przyczyną zazdrości i wściekłości Demiurga. Wiedział, że ludzkość wysuwa mu się ze szponów i że w miarę jej duchowego rozwoju coraz bardziej będzie tracił nad nią kontrolę, a wraz z nią i władzę.

Starając się za wszelką cenę znaleźć wyjście z sytuacji, obmyślił i na to sposób. Przybrawszy na siebie postać węża, uwiódł pramatkę Ewę. Tak, więc Ewa stała się pierwszą przyczyną i furtką, przez którą Zło wtargnęło do serc rodzaju ludzkiego. Ze związku z Satanaelelem narodził się Kain – pierwszy morderca w historii człowieka. Później Ewa podjęła współżycie z Adamem i z tego związku przyszedł na świat drugi syn Ewy, a pierwszy Adama – Abel.

Tak oto od samego początku w rodzaju ludzkim znalazły sobie trwałe miejsce obydwa pierwiastki rządzące wszechświatem: Zło, które reprezentował Kain, i Dobro uosobione w Ablu. Z czasem doszło do tak gruntownego wymieszania się ich obu, że w każdym z nas są one równoważne. Naturalnie dla dobra kosmosu i człowieka Zło należy zwalczać, aby w ostatecznym triumfie Dobra wszystko wróciło do właściwego porządku sprzed buntu Satanaela. A więc całe nasze postępowanie trzeba podporządkować temu, co przybliża zwycięstwo Boga Ojca.7

Tego nas uczy gnoza. Ponadto, aby aktywnie, i co najważniejsze – skutecznie, Dobro wspierać, należy prowadzić określony tryb życia. Jest nim rygorystyczne przestrzeganie bogomilskich nakazów moralnych. Czyli całkowicie zrezygnować już nie tylko z przekazywania życia przyszłym pokoleniom (co było uważane za bardzo ciężką zbrodnię), ale ze współżycia seksualnego mężczyzny z kobietą. Posty i umartwienia – oto co należało czynić.

Wróćmy jednak do bogomilskiego mitu przedstawiającego i wyjaśniającego historię stworzenia. Nowy występek Satanaela wzbudził w Bogu Ojcu gniew i pociągnął za sobą karę, którą było pozbawienie buntownika twórczej mocy. Najwyższy wszakże, zawsze dotrzymujący układów, nie pozbawił Złego władzy nad rodzajem ludzkim. Ten ostatni, korzystając z tego, skwapliwie starał się ją wykorzystać w sposób zgoła dla siebie najkorzystniejszy. W tymże celu, udając Boga, pod imieniem Jahwe zwiódł Żydów i obdarzył ich Prawem, które w skondensowanej formie zawarte jest w Dekalogu.8

Litościwy Bóg Ojciec nie zamierzał jednak pozostawić ludzkości samej sobie. Postanowił wskazać jej jedyną drogę ku lepszemu bytowaniu. Rolę owego nauczyciela – drogowskazu przyjął na siebie jego młodszy syn Logos–Archanioł Michał–Jezus Chrystus. Pierwszym etapem walki między potęgami światła i ciemności było przyjście Logosa na ziemię. Dokonał tego w sposób cudowny. Przybrawszy ciało pozorne, wniknął w ciało Maryi przez jej ucho i wyszedł doskonale uformowany, o czym nawet nie miała pojęcia. To, że uznano ją za matkę Jezusa, jest zwykłym nieporozumieniem – ponieważ po spełnieniu się tego aktu znalazła Logosa pod postacią niemowlęcia w grocie betlejemskiej. Zajęła się jego wychowaniem, dlatego uznano, że musi być matką dziecka.

Jezus „dorósłszy”, rozpoczął działalność kaznodziejską, która, jak wiemy z Ewangelii, została zakończona śmiercią na krzyżu. Ponieważ jednak przybywając na Ziemię, używał ciała pozornego, więc nie odczuwał naturalnych potrzeb ludzkich, np. głodu, zmęczenia. Wszystko to udawał jedynie. Również i jego śmierć była pozorna. Oszukał tym Satanaela i po zmartwychwstaniu ten ostatni musiał uznać się za pokonanego. Satanael za karę został pozbawiony boskiego pierwiastka swej natury. Odtąd już nie miał prawa dodawać EL do imienia i z Satanaela stał się Satana – Szatanem. Jezus do czasu ostatecznego zwycięstwa będzie przebywał poza Ojcem (podobnie jak Duch Święty wyemanowany dla wspomożenia wiernych), dopiero potem Najwyższy wchłonie go, roztapiając w sobie.

Jak widać z nauką chrześcijańską bogomiłowie, a także i wywodzący się od nich katarzy,9 nie mieli wiele wspólnego. Prócz tego byli ikonoklastami i zaprzeczali nawet celowości budowania kościołów, twierdząc, że w gmachach ludzką ręką wzniesionych, do Boga modlić się nie tylko nie można, ale nawet nie wypada. Nie uznawali chrześcijańskich sakramentów. Sami znali tylko dwa: chrzest duchowy, polegający na nałożeniu na głowę katechumena otwartej Ewangelii św. Jana i na odmówieniu modlitwy Pańskiej Ojcze nasz…, oraz odpowiednik uczty eucharystycznej (mszy), w której czasie dzielono się chlebem. Ale ani intencja, ani forma wcale nie przypominały chrześcijańskich.

Pomni prześladowań tak manichejczyków, jak i tych, które dotykały ich samych, starali się zachować jak najdalej idącą ostrożność. Dla ocalenia hierarchii duchownej i życia wiernych bogomiłowie udawali chrześcijan. Potrafili tak gruntownie opanować sztukę podwójnego życia, że częstokroć zmyliwszy zarówno władze świeckie, jak i kościelne, uważani byli nie tylko za prawowiernych, ale też za niezwykle świątobliwych i pobożnych. Dlatego niejednokrotnie dochodzili do najwyższych stanowisk w hierarchii Kościoła. Owa umiejętność maskowania się pozwalała na prężny rozwój organizacji, której na Bałkanach zaczynało się robić coraz ciaśniej i zaistniała konieczność wyjścia do innych krajów z Dobrą Nowiną.10

Po wyjściu poza granice Półwyspu Bałkańskiego myśl perskiego proroka Maniego uległa dalszej ewolucji, a system organizacyjny przybrał jeszcze inne kształty. Średniowieczna Europa Zachodnia, a w szczególności południowa Francja i północne Włochy, przyjęły chętnie doktrynę dualistyczną i zaakceptowały etykę manichejską.

Alfonso M. di Nola katarach, spadkobiercach i kontynuatorach wschodniego dualizmu, tak pisze:

Katarzy (…) wyznają doktrynę cechującą się dążeniem do najwyższej, absolutnie czystej ascezy. Pochodzenie herezji jest najprawdopodobniej orientalne, może bałkańskie, z wyraźnymi wpływami bogomilskimi. Katarzy przemieszczali się w stronę północnych Włoch, południowej Francji, Szampanii, jakkolwiek nadal zależeli od ośrodków na Wschodzie. Migracja ta przebiegała między XI i XIII w., dając początek kościołowi o silnych aspiracjach misyjnych, które we Francji znalazły ujście w ruchu albigensów, prowokując zdecydowaną reakcję papiestwa. W herezji katarskiej dualistyczny konflikt staje się głęboki; jego fundamentem jest elementarna teologia kosmicznego i moralnego przeciwieństwa między Dobrem a Złem, możliwego do przezwyciężenia jedynie poprzez najsurowszą ascezę.11

Cathari (których nazwę tradycyjnie wywodzi się od greckiego kataroi – czyści) – katarzy w Oksytanii (obecnie południowa Francja), patarini (czyli patareni) – we Włoszech. Herezja ma kilka nazw. Czy to dlatego, że w 1165 r. heretycy byli skazani na śmierć przez kościelny trybunał miasta Albi, czy też dlatego, że to miasto długi czas pozostawało jednym z najważniejszych heretyckich centrów, nazwa albigensi stała się dla katarów powszechna.12 Dalej będę więc używał zamiennie nazw – katarzy i albigensi.

W stosunku do albigensów używano także innych nazw, określając ich mianem manichejczyków, marcjonitów, czy nawet arian, choć z tymi ostatnimi zarówno w historycznym, jak i w teologicznym sensie nie mają nic wspólnego. I wszystkie te terminy dalekie są od tego, by opisać jedyną i zwartą rzeczywistość, w rzeczywistości bowiem herezja albigensów liczyła mnóstwo różnych sekt, podobnych sobie wedle podstawowych zasad, lecz odróżniających się licznymi szczegółami.13

Nazywanie spadkobierców Maniego katarami, czyli czystymi, miało wskazywać na prawość ich życia oraz surowy i ascetyczny jego tryb. Katarski system religijny dość mocno podkopywał system feudalny, występując zarówno przeciw panom duchownym, jak i świeckim. Nie czynił wszakże tego poprzez zbrojne akcje ludowe, co byłoby nie do pomyślenia, ponieważ kataryzm brzydził się rozlewem krwi (chociaż ten wszakże całkowicie zakazany był tylko duchowieństwu), ale przez rozpowszechnianie swej doktryny.14

Mimo iż katarzy kojarzeni są przede wszystkim z dwoma regionami – południem Francji i północą Italii, to przecież idee swe roznieśli po całym kontynencie. Można ich było spotkać i w Hiszpanii, i w Niemczech, na terenie dzisiejszej Holandii i Belgii, i na Wyspach Brytyjskich. Mimo iż funkcjonuje dość powszechna opinia, jakoby Wyspy Brytyjskie były jedynym regionem w średniowiecznej Europie całkowicie odizolowanym od wpływów bogomilsko–katarskich.

Opinia taka opiera się na informacji Williama z Newbury (Guillemus Novoburgensis) odnoszącej się do roku 1162, w której informuje o przybyciu do Anglii katarskich heretyków z Niemiec, którzy zostali wytraceni w Oxfordzie. Wszakże badania dotyczące bogomilsko–katarskiej penetracji Anglii niezbicie dowiodły, iż ślady kataryzmu na ziemi angielskiej są nie tylko obecne, ale nawet bardzo wyraźne. Między innymi wskazuje na to średniowieczny angielski tekst Harrowing Hell, który powiela rozdział XVIII Ewangelii Nikodema, ulubionej lektury dualistów. Ponadto da się zauważyć bardzo czytelne wpływy katarskie na ruch lollardów, Johna Balla i Johna Wycliffe’a. Ten ostatni głosił nawet, identyczny co i albigensi pogląd, że prawdziwym chlebem (ciałem Pańskim), który należy dzielić między ludzi, jest nie chleb fizyczny, ale chleb duchowy – chleb Słowa Bożego.15 Mimo, iż lollardzi uznawani są za miejscowe brytyjskie zjawisko, to jednak Wielebny Du Cange, żyjący w XIV wieku pisze na ich temat, że są to heretycy przybyli z Niemiec i Niderlandów i dodaje, iż in regni partibus pluribus latitabant Angliae („ukrywają się oni w wielu rejonach królestwa Anglii”). Du Cange daje jeszcze ważniejszą informację, pisząc w 1318 roku: Valdensis haereticus dicitur quoque Lollardus („oni też nazywali lollardów waldensami”), Zarysowane w ten sposób duchowe pokrewieństwo między lollardami i waldensami kieruje naszą uwagę ku korzeniom doktryny waldensów, które tkwią w kataryzmie. Piotr Waldo zaadaptował przecież katarską wizję społeczną i model organizacyjny, choć nie przejął ich skomplikowanej mitologii. Istnieje też niepodważalne pokrewieństwo doktryn lollardów i bogomiłów–katarów, co bez trudu można udowodnić, porównując ich pisma i tradycje.16

Ale wpływy bogomilsko–katarskie sięgały nie tylko tak odległych krajów Zachodu jak Italia, Oksytania, Niemcy czy Anglia, ale zauważyć je można także na terenach Słowiańszczyzny wschodniej i zachodniej. Być może docierały one również i do Polski. Niektórzy przypuszczają, że benedyktyni, żyjący na Świętym Krzyżu, a więc w samym sercu Polski, w Sandomierskiem, w czasach Bolesława Chrobrego skażeni byli herezją bogomilską.17

Istniały także powiązania bardziej skomplikowane.

Badając pisma Johna Wycliffe’a, można zauważyć w nich pewne ślady cyrylo–metodianizmu, które do angielskiego duchownego nie mogły raczej dotrzeć inną drogą, jak za pośrednictwem katarów.18

Katarzy mieli swoją własną organizację kościelną, konkurencyjną względem struktur Kościoła rzymskiego, swoją własną obrzędowość, swoją własną naukę i swoje własne cele. Mimo iż kataryzm powstał na średniowiecznym Zachodzie, to jego korzenie znajdują się na Wschodzie, w bułgarskim bogomilizmie.19

Bogomilska nauka przedostała się na Zachód około pierwszej połowy XII stulecia, prawdopodobnie drogą przez Dalmację. Kataryzm najpierw pojawił się na południu Francji i na północy Italii, w późniejszym zaś czasie rozszerzył się na Niemcy, Flandrię, Katalonię, dotarł do Bretanii, a niektórzy uważają także, iż mógł on dotrzeć także i do Czech, (a nawet dalej na północ – w Krakowskie i Sandomierskie20). Największy rozwój kataryzmu obserwujemy w Italii i Oksytanii. Na tych terenach, głównie jednak w Oksytanii, kataryzm cieszył się największą popularnością wśród patrycjatu miejskiego. W ostatniej ćwierci wieku XII i na początku XIII stulecia, nadeszła doba największego rozkwitu kataryzmu okcytańskiego, zaraz potem zaś italskiego.21

Nauka katarska nigdy nie stanowiła jednolitego, zdogmatyzowanego systemu teologicznego. Opierała się ona na tekstach biblijnych kanonicznych i apokryficznych. Katarów charakteryzował silny antyklerykalizm w stosunku do duchowieństwa katolickiego, odrzucali też oni sakramenty Kościoła rzymskiego, śpiew kościelny, kult relikwii, obrazów, krzyża. Wierzyli, że tylko oni stanowią prawdziwy Kościół Chrystusa, natomiast Kościół rzymski pozostaje we władaniu diabła.22

Religia katarów–albigensów opierała się na ścisłym dualizmie: Świat jest teatrem wojny między duchowym pierwiastkiem Dobra i materialnym pierwiastkiem Zła. Aby zwyciężyło Dobro, Światłość, trzeba zerwać z materialnym światem Zła, Mroku, z bogiem – uzurpatorem, początkiem wszelkiego zła, nazwanym Rex Mundi – „Królem Świata”.

Trzeba być biednym, niewinnym i czystym, głosili katarscy kaznodzieje – Doskonali. Aby przemóc nieczystą materię, trzeba zrezygnować z wszelkiej idei „władzy”, a przyjąć tylko ideę Miłości. Tylko wówczas dusza może osiągnąć zbawienie i doskonałość; inaczej zaś, przez całą serię wcieleń, będzie wędrować aż do czasu, gdy osiągnie doskonałą czystość.23

Katarzy przeciwstawiali sobie słowa: Roma – Amor. Wyjaśniając: Ecclesia (Kościół) Roma (Rzym) – jest czymś przeciwstawnym, pierwiastkowi Amor (Miłości) [RO–MA – AM–OR, czyli RZYM – MIŁOŚĆ], którą wyobraża sobą Jezus, dlatego więc Ecclesia Roma jest Kościołem Szatana, Kościołem, który pogrążył się w herezji. Wszystko, co się na nim opiera, jest zgubne, a jego sakramenty nie mają żadnej wartości, bo przecież woda używana do chrztu, czy chleb i wino używane do Eucharystii zrobione są z nieczystej materii.24

Odrzucając naukę i organizację katolicką, katarzy nawiązywali do dawnej, klasycznej organizacji i hierarchii manichejskiej, z tym że używali nazewnictwa chrześcijańskiego. Tak, więc wiernych dzielono na doskonałych, wierzących i początkujących. Kler dzielił się na biskupów, ich pomocników i diakonów. Utrzymywano też dość ścisłą łączność z bogomiłami bułgarskimi, nawet jeden z ich papieży – Bartłomiej, przybywszy do Prowansji (około 1233 roku), rezydował tam do końca swych dni. Bogomilski papież Niketas w roku 1167 zwołał do Saint Felix–de–Caramon koło Tuluzy synod katarów, na którym dokonano podziału Kościoła czystych, na diecezje.25 Około trzydziestu procent okcytańskich Doskonałych, wywodziło się z langwedockiej arystokracji.26

Albigensi odcinali się od oficjalnego Kościoła, nazywając go „złym Kościołem rzymskim”. Przyrównywali go do niewiasty babilońskiej pijanej krwią świętych, o której mówi Apokalipsa św. Jana. Odmawiali też Kościołowi władzy świeckiej. Samych siebie natomiast uważali za Kościół Boży, który został posłany między rzymskie wilki. Uważali się za prawdziwych chrześcijan, strażników Chrystusowej Dobrej Nowiny, prześladowanych i posyłanych na śmierć.27

Wytworzyli sobie własne, niezależne struktury organizacyjne. Najpóźniej od pierwszej połowy XII wieku na czele poszczególnych katarskich społeczności stał biskup, mający za pomocników – „starszego syna” (filius maior) i „młodszego syna” (filius minor), oraz diakona. Po śmierci biskupa „starszy syn” automatycznie stawał się jego następcą, a na biskupa wyświęcał go „syn młodszy”. Ten ostatni – również automatycznie – zajmował miejsce „starszego syna”, a następnie zgromadzenie kościelne na jego miejsce wybierało nowego „młodszego syna”. Papieża ani jakiejś innej zwierzchności mającej centralną władzę i autorytet, katarzy (w przeciwieństwie do bogomiłów) nigdy nie posiadali.

Na terenie Italii kataryzm rozwinął się i umocnił głównie w Lombardii, a w mniejszym stopniu w Toskanii. Można mówić o trzech italskich diecezjach katarskich (Albanenses (albanickiej), Concorezzenses (konkorecjańskiej), Bagnolenses (baniolneńskiej) konkurujących między sobą na polu teologii.

Poziom intelektualny katarów italskich był bardzo wysoki, a teologowie katarscy wiedli ze sobą ostre spory. Najbardziej znanym był spór teologiczny pomiędzy Dezyderiuszem, który był filius maior w diecezji Concorezzo, a scholastycznym filozofem Janem de Lugia, piastującym urząd filius maior Kościoła albanitów. W sporze tym Desiderius popadł w herezję (w stosunku do wiary katarskiej oczywiście), głosząc, iż Jezus narodził się w rzeczywistym ludzkim ciele. Jan z Lugio był natomiast propagatorem bardzo radykalnego dualizmu.

Umiarkowani dualiści uważali, że Szatan był stworzony przez dobrego Boga, ale upadł i zwrócił się ku złu. Dualiści radykalni natomiast twierdzili, że pierwiastek zła, jest tak samo odwieczny, jak i pierwiastek dobra. Ten drugi pogląd wyznawał i uzasadniał w swym dziele Liber de duobus principiis katarski filozof scholastyczny Jan z Lugio, i chociaż nie był filozofem tego formatu co św. Albert Wielki, czy św. Tomasz z Akwinu, to w swoich czasach uważany był za jednego z większych myślicieli.

Poza tym kataryzm italski mocno osłabiały również i spory wewnętrzne innego rodzaju. Pojawiały się one na płaszczyźnie organizacyjnej, co powodowało, iż był on jeszcze bardziej niejednorodny niż kataryzm okcytański.28

Z czasem, gdy Hohenstaufowie, niemiecki ród książęcy ze Szwabii, utracili swe pozycje na Półwyspie Apenińskim, na terenie Italii nasiliły się prześladowania „czystych”. Kościół katarski upadł, ostatni zaś jego wyznawcy ostatecznie wtopili się w środowisko waldensów, żyjących w oddalonych alpejskich dolinach.29

Jeszcze bardziej tragicznie potoczyły się dzieje katarów okcytańskich, ale o tym niżej.

Organizacja kataryzmu opierała się na doskonałych, czyli „dobrych ludziach”, którzy żyli „w świecie”, nie zaś w odosobnieniu. Doskonałymi (Perfecti) mogli być zarówno mężczyźni, jak i kobiety, i chociaż te ostatnie mogły sprawować funkcje kierownicze we wspólnotach, to jednak nie wolno im było piastować urzędu biskupa, czy diakona. „Dobrzy ludzie” zarabiali na własne utrzymanie, zwykle zajmując się jakimś rzemiosłem, np. tkactwem, kaletnictwem, czy koszykarstwem, a swe wyroby sprzedawali na targach. Dopiero gdy nasiliły się prześladowania katarów, zmuszeni byli – żyjąc w ukryciu – korzystać z darów, jakich dostarczali im zwykli wierzący.30

Tych, którzy przyjęli chrzest duchowy, tzw. consolamentum, nazywano Perfecti – „doskonałymi” – „dobrymi ludźmi”, „dobrymi chrześcijanami”, którzy przez całe życie musieli przestrzegać licznych nakazów, zakazów i ograniczeń. Między innymi zobowiązani byli wieść żywot ewangeliczny, nie mogli spożywać mięsa, z wyjątkiem ryb i raków, nie wolno im było zabijać żywych istot, kłamać, kraść, współżyć seksualnie, przysięgać. Wobec zwykłych wiernych nie stawiano aż tak wielkich wymagań – mogli zatem płodzić potomstwo, jeść mięso, zabijać zwierzęta i nie obowiązywały ich aż tak srogie posty, jak doskonałych.31

Katarzy nie budowali kościołów. Dlatego spotykali się w domach Doskonałych (mężczyzn bądź kobiet). Praktykowali rytualny posiłek połączony z łamaniem chleba i jego rozdzielaniem między obecnych. Jak już wspomniałem, katarzy obrzęd ów uważali za zwyczajną pamiątkę Ostatniej Wieczerzy, odmawiając spożywanemu chlebowi jakiegokolwiek związku z Ciałem Jezusa. Słowa Chrystusa zachęcające, by spożywać chleb jako Jego ciało rozumieli nie literalnie, ale przenośnie, uważając, że mowa tu o chlebie nauczania, które ma być rozdzielane między ludźmi, a nie o rzeczywistym ciele.32

Najważniejszą i najuroczystszą modlitwą dla katara była Modlitwa Pańska – Ojcze nasz, której wszakże zwykli wierzący nie odmawiali, żyjąc bowiem w grzechach, nie śmieli nazywać Boga ojcem. Prawo do odmawiania tej modlitwy zyskiwali wierzący w specjalnym obrzędzie, zwanym traditio orationis.33

Z punktu widzenia ducha, grzesznicy są synami Diabła (dlatego też zwykli „wierzący” nie mogli mówić „Ojcze” i zwracać się do Boga, jako do swojego Ojca). Chrystus mówi im: „Ojcem waszym jest diabeł i chcecie postępować według pożądliwości ojca waszego”.34

Najważniejszym obrzędem był chrzest duchowy, najczęściej określany mianem consolamentum. Podczas obrzędu consolamentum na adepta zstępował Duch Święty Pocieszyciel, czyli Paraklet (Paraklétos), w tym momencie wszelkie grzechy zostawały odpuszczone i adept stawał się chrześcijaninem, czyli Doskonałym – „dobrym człowiekiem”.

Jeżeli komuś, po przyjęciu consolamentum, zdarzyło się popaść w grzech śmiertelny, ratunkiem dla niego było ponowne przyjęcie tego sakramentu (słowa sakrament używam tutaj umownie, a nie w znaczeniu katolickim). Lecz było to obwarowane licznymi trudnościami i zależało od decyzji innych Doskonałych, którzy mogli uznać, bądź nie uznać, że upadły zasługuje na to, by dostąpić ponownego pocieszenia. Co do lekkich grzechów, to Doskonali wyznawali je w publicznej spowiedzi, w obrzędzie zwanym apparellamentum, i uzyskiwali ich odpuszczenie.35

Jednocześnie jednak, analiza rytuałów katarskich oraz pism polemistów katolickich pozwala stwierdzić, że chrzest duchowy Jezusa Chrystusa, nazywany także consolamentum, pozwalał adeptom herezji katarskiej dostąpić zbawienia już w życiu doczesnym.36

Składowymi obrzędu duchowego chrztu (consolamentum) było: kazanie na temat prawa Kościoła Bożego, ślub czystego życia w zgodzie z nakazami ewangelicznymi, wkładanie rąk (określenie liturgiczne) na głowę adepta, czytanie Ojcze nasz, oraz prologu Ewangelii św. Jana. Sakrament kończył pocałunek pokoju udzielany adeptowi.37

Praktykę consolamentum katarzy przejęli od bogomiłów. Najstarszy przekaz dotyczący tego obrzędu pochodzi z XI wieku, niektórzy badacze wszakże uważają, że sakrament ten praktykowano już w wieku X.38

Prócz wcześniej opisanego obrzędu, był jeszcze obrzęd consolamentum umierających. Przyjmowali go ludzie znajdujący się w zagrożeniu życia, a chcący sobie zapewnić zbawienie. Jeśli taka osoba nie umarła a wyzdrowiała, sakrament jakby „tracił moc”, a Doskonali byli zobowiązani do modlitw w intencji przyjęcia przez taką osobę właściwego consolamentum.39

Zwykli członkowie społeczności katarskiej, czyli wierzący, mogli żyć, jak chcieli, wierząc, że do zbawienia wystarczy im, przyjęcie consolamentum przed śmiercią.40

Przygotowanie do odkupienia działo się u nich [albigensów] przez Consolamentum (pocieszenie), t.j. ceremonie polegającą na wkładaniu rąk, przez którą zarazem posuwano wyznawców z klasy niższej do wyższej. Ci ostatni żyli w praktykach najsurowszego ascetyzmu, gdy prości wierzący używali wielkiej swobody i mogli się puszczać na wszelki nierząd, byle tylko złożyli solenne przyrzeczenie (Convenensa), że później dozwolą się wprowadzić do klassy wyższej, co niekiedy odkładano aż do śmierci. Poświęceni poddawali się tak zwanemu endura, t.j. nieprzyjmowali żadnego lekarstwa, ani pokarmu, aby najprędzej, jak mówili, i jak można najlepiej zakończyć i zabezpieczyć się od powrotu do grzechu. Fanatyzm swój tak daleko posuwali, że rodzice poddawali dzieci swe endurze, dzieci rodziców, by przyśpieszyć im dobry koniec.41

Całkiem możliwe, że albigensi praktykowali coś w rodzaju kontroli liczby urodzeń i praktykowali aborcję; niektórzy inkwizytorzy oskarżali także Doskonałych o uprawianie „nienaturalnych praktyk seksualnych”, pod pretekstem, że chodzili głosić zawsze po dwóch.42

Katarzy, tak jak i bogomiłowie, byli dualistami. Wierzyli, że materialny świat został stworzony przez dobrego anioła, Lucyfera, czy też Satanaela, który zgrzeszywszy pychą, stał się złą istotą i przeciwstawił sie Bogu. Stworzył widzialny świat, a dwóch aniołów nakłonił do tego, by weszli w ludzkie ciała, które wpierw ulepił z błota, z gliny. Z owych dwojga narodziły się dalsze ludzkie istoty.43

Katarzy, podobnie jak ich duchowi pobratymcy na Wschodzie, hołdowali oczywiście dualizmowi, kładąc go jako podwalinę swojej kosmogonii i teologii. Od bogomiłów wszakże byli bardziej konsekwentni, przypisując Złu i tę samą (co do jakości) inteligencję, i jednaką moc stwórczą co Dobru. Według Katarów Zło nie pojawiło się we wszechświecie na skutek buntu Satanaela, ale jest równie odwieczne jak Dobro.44

Radykalny katarski dualizm, głosił, iż Zło jest tak samo odwieczne, jak Dobro i równoważne mu pod każdym względem. Pierwiastek zła nie pojawił się w chwili buntu, czy sprzeciwu przeciw pierwiastkowi dobra, ale egzystuje od wieczności. Natomiast Szatan jest tylko jego sługą.45

W kontekście tego nieco inaczej wyobrażali sobie powstanie świata i człowieka. Przeprowadzili ostrą granicę między materią i duchem, twierdząc, że ta pierwsza jest w sposób bezwzględny poddana Szatanowi, natomiast pierwiastek duchowy z samej swej natury podlega Bogu.

Uwikłanie ducha w materię nastąpiło w wyniku pokusy ze strony Odwiecznego Zła, które zwiodło część duchów niebieskich, które na skutek owych podszeptów przyjęły na siebie materialne kształty, zapoczątkowując tym samym walkę obydwu pierwiastków w naszym ludzkim wymiarze. Od owego momentu człowiek jest wewnętrznie rozdarty: jego materialna część skłania się ku złu, duchowa zaś usiłuje powrócić do poprzedniego stanu świętości w niebie.

To właśnie owa wewnętrzna walka człowieka jest powodem tylu rozlicznych jego bied, lecz uczynki ciała nie obciążają moralnego rachunku ducha, który jakoby instynktownie pożąda światłości i do niej dąży, ciemności zaś się lęka i nią się brzydzi.46

Człowiek stworzony przez Szatana może osiągnąć zbawienie wyłącznie za pośrednictwem osobistego poznania – gnozy (gnosis), która sprzyja jego prawidłowej relacji z Bogiem, bez żadnego ludzkiego pośrednika, i bez jakiejkolwiek idei wiary. Dlatego to albigensi odrzucali hierarchię i wszystkie dogmaty Kościoła katolickiego. W oczach tego ostatniego natomiast najciemniejszym punktem herezji katarskiej był stosunek do Chrystusa. Albigensi głosili bowiem, iż niewątpliwie zgodził się On wejść w ten zmysłowy, nieczysty świat, aby wskazać duszom drogę do światłości, lecz tylko zewnętrznie przypominał człowieka. W rzeczywistości jednak Jego ciało było pozorne, niby podlegające prawom ziemskim, w faktycznie jednak nie miały one do niego żadnego zastosowania.47

W powrocie do raju może okazać się pomocna samodyscyplina i praktykowanie ascezy, ale największej i prawdziwej pomocy można oczekiwać wyłącznie ze strony Chrystusa. Ten ostatni – Syn Boży – przyjąwszy na siebie pozorne ciało i przeszedłszy przez ucho Maryi, pojawił się w materialnym świecie, aby wskazać ludziom drogę do Ojca. Zresztą różnie o Jezusie różne grupy katarów uczyły: może to nie był Syn Boży, lecz pierwszy z aniołów lub Paweł z Tarsu? Nie to jednak jest ważne. Najistotniejsze, że droga została wytyczona.

Jezus nie mógł być zatem ani Bogiem, ani nawet Synem Bożym, w najlepszym wypadku był Jego obrazem, najdoskonalszym z aniołów, lub prorokiem. Ponieważ jednak występował przeciw Szatanowi, ów doprowadził do Jego ukrzyżowania. I z tego powodu krzyż, jako narzędzie męki, nie powinien był być przedmiotem kultu, a ponadto jeszcze – Chrystus nie mając materialnego ciała, a ciało pozorne, nie mógł cierpieć i umrzeć na tym krzyżu.48

Co się tyczy kwestii duszy, to niektórzy katarzy uważali, że dusze wchodzące w ludzkie ciała, są zawsze nowe i pochodzą z nieba. Inni natomiast wierzyli w reinkarnację, głosząc, że dusze po śmierci przechodzą z ciała do ciała, a dzieje się tak do czasu aż dusza się całkowicie oczyści.49 Co zaś do zagadnień eschatologicznych, to:

Wobec braku tekstów, przedstawiających jasno i wyraźnie poglądy eschatologiczne katarów, trudno jest powiedzieć, jaki los przewidziany był dla Diabła w końcu czasów. Jest tu wiele sprzeczności. Świat jest wieczny, a jednak będzie miał swój kres. Diabeł jest niezniszczalny, a jednak będzie unicestwiony. Zobaczymy dalej, że sprzeczności te są raczej pozorne niż rzeczywiste. Jakkolwiek by to było, pewne jest, że dwa zachowane traktaty katarskie przewidują porażkę Szatana, zniszczenie materialnego świata i zastąpienie go nową Ziemią, sprowadzenie złej zasady do quasi–niebytu (to znaczy do jej prawdziwej natury) i uchylenie posiadanej przez nią niszczycielskiej i zabójczej mocy.50

Rozwój katarskiej organizacji kościelnej zdawał się być niczym niezakłócony. Wiernych przybywało z dnia na dzień, tak iż w końcu katolicy zostali w Oksytanii zepchnięci na margines życia społecznego – była ich zaledwie garstka. Zrozumiałe, że taki stan rzeczy musiał wzbudzić nie tylko zaniepokojenie, ale również reakcję katolików i zmusić ich do rozpoczęcia akcji przeciwko katarom. Nie było to wszakże łatwe, kataryzm bowiem krzewił się nie tylko wśród niższych klas społecznych, ale był czynnie popierany i wyznawany przez panów feudalnych. Ci ostatni, dysponując wojskiem, niezbyt się obawiali kroków podejmowanych przez Kościół.

Do walki z katarami powołano Zakon Kaznodziejski, inaczej zwany dominikańskim. Dominikanów obdarzano też mianem psów Pańskich od łacińskiego Domini canes (ale nie tylko z powodu nazwy zakonu dominikanów – dominicanes – Domini canes, ale także ze względu na legendę opowiadająca o tym, że matka św. Dominika przed jego urodzeniem miała sen, jakoby wydała na świat szczenię trzymające w pysku płonącą świecę, lub pochodnię, która rozjaśniała cały świat). Powołano też inkwizycję papieską, bo wcześniej istniała tylko inkwizycja biskupia.

Twórca Zakonu Kaznodziejskiego, św. Dominik Guzman, Hiszpan z pochodzenia, całym sercem i całym życiem zaangażował się w zwalczanie herezji katarskiej. Przyjmując nieco odmienny styl walki od innych katolickich duchownych – starał się bowiem nawracać katarów przykładem własnego życia, praktykowaniem ubóstwa, na wzór katarskich Doskonałych i kazaniami, jakie wygłaszał podczas swych licznych wędrówek. Nie na wiele to jednak się zdało i liczba nawróconych przez Dominika i jego towarzyszy katarów – wbrew katolickim opisom hagiograficznym – była bardziej niż znikoma.

Dlatego do wyplenienia kataryzmu posłużono się metodą ostateczną – wojnami krzyżowymi, które z trudem, ale w końcu doprowadziły do „wyrwania herezji z korzeniem”.

Powołanie tych dwu instytucji pokazuje, jak wielkim zjawiskiem cywilizacyjnym był ruch katarski, i że aby mu się przeciwstawić, użyto tak nadzwyczajnych środków. I zaznaczyć należy, że instytucje owe nie tylko posłużyły doraźnemu celowi, ale miały też wpływ na czasy późniejsze, nie tylko na społeczeństwo średniowieczne, ale również na historię nowożytną.

Nakazy synodów lokalnych (Reims, 1148; Tours, 1163) i soboru laterańskiego (1179) zabraniające jakiejkolwiek wspólnoty z katarami i wzywające władzę świecką do rozprawy z nimi, były puszczane mimo uszu. Ponieważ w Gaskonii, Prowansji i Lombardii rozpoczął się zwycięski marsz katarów w kierunku południa Włoch, północnej Francji, Hiszpanii, Anglii i Niemiec, katolicy doszli do wniosku, że czas najwyższy zastosować środek najdrastyczniejszy – krucjatę. Pierwsza krucjata została zwołana jeszcze przy końcu XII wieku, ale odniosła tylko pozorne zwycięstwo. Po odejściu wojsk krzyżowych wrócił dawny stan rzeczy.

W kontekście tego, co zostało powiedziane wyżej, można zrozumieć postępowanie późniejszych wypraw krzyżowych, w pierwszych latach wieku XIII, kiedy to po zdobyciu miasta bądź twierdzy opanowanej przez katarów zabijano wszystkich – bez wyjątku – którzy tam przebywali.51

Owe wojny krzyżowe przyniosły poważne zahamowanie rozwoju kataryzmu, ale nie jego unicestwienie. Chociaż na synodzie w Awinionie (w 1209 roku) optymistycznie uznano, że „herezję wyrwano z korzeniem”, w niedługi czas potem katarzy znów dali znać o sobie, a król Francji Ludwik VIII wypowiedział im nową wojnę (w 1226 roku), w której znowu przelano morze krwi.52

Należy wspomnieć, że ważnym punktem w historii kataryzmu jest życie, obrona i upadek Montségur, zdobytego przez krzyżowców w roku 1244.

Gdy w roku 1209 papież Innocenty III ogłosił wyprawę krzyżową przeciw albigensom, a król Filip II August wyruszył z pięćdziesięciotysięczną armią do boju, zaczął się okres ćwierćwiecza zaciętych walk z langwedockimi heretykami. Przez okres dwudziestu pięciu lat wojen albigeńskich na tronie Francji zasiadali trzej królowie, zaś na Stolicy Piotrowej dwaj papieże. Na koniec, po wielu latach zaciętych bojów, krzyżowcy złamali opór katarów. Do pełnego zwycięstwa brakowało tylko jednego: zdobycia ostatniego bastionu herezji, twierdzy położonej na wysokiej górze – Montségur.53

Z początkiem roku 1243 armia krzyżowców obległa twierdzę, która górując nad okolicą, wznosząc się na 1200 metrów nad poziom morza, zdawała się być niemożliwa do zdobycia. Montségur opierała się przez rok. Na koniec, gdy upadła ostatnia nadzieja na zmianę sytuacji, a jakikolwiek opór był daremny, zaczęto rokowania na temat poddania twierdzy.54

W marcu, roku 1244, obrońcy skapitulowali, przyjmując warunki, mówiące, że Doskonali zostaną spaleni, żołnierze zaś ocalą życie, jeżeli wyrzekną się herezji i przyjmą wiarę katolicką. Dnia 16 marca 1244 Montségur wydano w ręce katolików.55

Po kapitulacji śmierć poniosło 215 Doskonałych (inne źródła podają, że było ich 220), a także i niektórzy rycerze, którzy wcześniej zgodzi się przyjąć katolicyzm. Istnieje legenda, mówiąca, że już po porzuceniu przez owych rycerzy kataryzmu jeden z mnichów zażądał, aby na potwierdzenie szczerości intencji zarżnęli psa, wszakże nikt nie zdecydował się splamić duszy śmiertelnym grzechem i nie zabił niewinnego zwierzęcia. Więc ich powieszono.56

Stara tradycja głosi, że w noc przed poddaniem Montségur, po stromych górskich ścianach uciekło czterech Doskonałych. Zachowały się ich imiona: Hogo, Emoel, Eccard i Clame. Mieli oni uratować to co najcenniejsze – wiarę, tradycję i możność przekazywania consolamentum następnym pokoleniom.57 Dość powszechnie sądzi się jednak, iż wynieśli z obleganej twierdzy jakieś nieprzebrane i tajemnicze skarby, pośród których miał się rzekomo znajdować również legendarny święty Graal.58

Mimo iż zdawało się, że to już ostateczny i nieodwołalny koniec kataryzmu, to jednak w pierwszych latach wieku XIV doszło do ożywienia kataryzmu okcytańskiego dzięki kaznodziejskim wysiłkom dwóch braci, Pierre’a i Guilhem’a Authié pochodzących z miasta Ax, którzy w końcu XIII stulecia udali się do Italii i z rąk tamtejszych Perfecti przyjęli consolamentum. Pierre i jego syn Jacques w roku 1299 wrócili do Langwedocji, aby tam prowadzić działalność kaznodziejską. Wkrótce zgromadzili obok siebie dalszych „dobrych ludzi” i wspólnie z nimi rozpoczęli beznadziejną walkę przeciw Inkwizycji. Walkę tę – jak nietrudno się domyślić – przegrali, i zostali spaleni na stosie w roku 1309. Ostatni katarski Doskonały z Oksytanii, którego imię dochowało się do naszych czasów, Guilhem Bélibaste, został skazany na stos w roku 1321. Razem z nim Kościół katarski na południu Francji ostatecznie umarł.59

Stephen O’Shea napisał o nim:

Bélibaste był, być może, najbardziej szczególnym doskonałym w historii katarów. Morderca i rozpustnik (w młodości, jeszcze przed przyjęciem consolamentum zabił człowieka, a już jako Doskonały żył w konkubinacie z własną gospodynią (i miał z nią syna – przyp. A.S.), okazał się jednak łagodnym pasterzem dla swej niewielkiej grupy zwolenników – wierzących i, kiedy przyszedł czas, wykazał się taką samą odwagą, jak jego znacznie bardziej wartościowi poprzednicy. To grzesznik, a nie święty, pożegnał największą herezję średniowiecza.60

Ustawiczne wojny, które katolicy wydawali katarom, sprawiły że nauka Maniego przestała być na Zachodzie wyznawana, chociaż nieliczni jej epigoni przetrwali jeszcze długo w ukryciu i głębokiej konspiracji. Jako ciekawostkę podam fakt, iż dziś, na początku XXI wieku, kataryzm znów się odradza i wyznawców religii czystych można spotkać w jego ojczyźnie – Francji. Ale nie tylko tam. Kościoły neognostyckie działają także i w innych krajach Europy i Ameryki.

============================

1Dualistyczne denominacje heterodoksyjne.

2A. J. Sarwa, Herezjarchowie…; „Dualistyczna herezja” Bogomiłów, [w:] „Pentagram”, Nr 36, Wrocław 1999, s. 8–11.

3D. Zbíral, Kataři [w:] Internet – http://mujweb.cz/www/david.zbiral [dostęp: 4 września 2009 r.].

4A. M. di Nola, Diabeł, przeł. I. Kania, Kraków [2001], s. 73.

5A. J. Sarwa, Herezjarchowie…, s. 17.

6Tamże, s. 18.

7Tamże, s. 19.

8Tamże, s. 20.

9M. Dobkowski, Katarzy – chrześcijanie, czy manichejczycy?, [w:] OBLICZA GNOZY, Kraków 2000, s. 75–84.

10A. J. Sarwa, Herezjarchowie…, s. 21.

11A. M. di Nola, Diabeł…, s. 75.

12Великая ересь катаров [w:] Летопис, [w:] Internet – http://legends.by.ru/library/grail – 2.htm [dostęp: 4 września 2009 r.]; por także: J. Ptaśnik, Kultura Wieków Średnich. Życie religijne i społeczne, Warszawa 1959; s. 371 – 386; H. Rousseau, Bóg zła, Warszawa 1988, s. 77 – 86.

13Великая ересь катаров…; J. Brosse, Wielcy mistrzowie duchowi świata. Leksykon, przeł. I. Kania, Wydawnictwo Opus, Łódź 1995, s. 116.

14D. Zbíral, Kataři…; J. Kracik, Święty Kościół grzesznych ludzi, Kraków 1998, s. 29–57.

15JOHN WYCLIFFE, THE DUALISTS AND THE CYRILLO – METHODIAN VERSION OF THE NEW TESTAMENT, [w:] Etudes balkaniques, 2001, No1, [w:] Internet – http://www.geocities.com/bogomil1bg/wycliffe.html [dostęp: 4 września 2009 r.].

16G. Vasilev, BOGOMILS AND LOLLARDS. DUALISTIC MOTIVES IN ENGLAND DU – RING THE MIDDLE AGES, [w:] ACADEMIE BULGARE DES SCIENCES. INSTITUT D’ETUDES BALKANIQUES. ETUDES BALKANIQUES, N° 1, 1993, [w:] Internet – http://www.geocities.com/bogomil1bg/Bgml_Lllrd.html [dostęp: 4 września 2009 r.].

17F. Kmietowicz, Kiedy Kraków był trzecim Rzymem, Białystok 1994, s. 55 i n.

18JOHN WYCLIFFE…

19D. Zbíral, Kataři…

20Przyp. red.

21Tamże.

22Tamże.

23Великая ересь катаров

24Tamże.

25A. J. Sarwa, Herezjarchowie…, s. 24.

26Великая ересь катаров

27D. Zbíral, Kataři

28D. Zbíral, Kataři…

29Tamże.

30Tamże.

31Tamże.

32Tamże.

33Traditio, immersion in the parfait community, from the Lyons Ritual, [w:] Cathar Lithurgy – From the Lyons Ritual – (Gnostic), [w:] Internet – http://fam – faerch.dk/pseudigrapher/gnostic/traditio.htm [dostęp: 14 września 2010 r.].

34R. Nelli, Katarskie odczytanie Ewangelii według świętego Jana, przeł. K. Środa [w:] Internet – www.gnosis.art.pl/numery/gn09_nelli_katarskie_odczytanie_Jana.htm [dostęp: 4 września 2009 r.].

35D. Zbíral, Kataři…

36M.Dobkowski, Czy consolamentum…

37D. Zbíral, Kataři…

38Tamże.

39Tamże; M. Monikowski, Sakrament Zbawienia w Kościele Gnostyckim, [w:] Magazyn Teologiczny Semper Reformanda [w:] Internet – http://www.magazyn.ekumenizm.pl/article.php?story=20040120135136561&mode=print [dostęp: 4 września 2009 r.].

40Katari [w:] ENCYKLOPÉDIA DEJEPISU, [w:] Internet – http://www.spsh.sk/encyklopedia/kriziaci.htm [dostęp: 4 września 2009 r.].

41Encyklopedja Kościelna…, t. I, Warszawa 1873, s. 118.

42Великая ересь катаров

43D. Zbíral, Kataři

44A. J. Sarwa, Herezjarchowie…, s. 23.

45D. Zbíral, Kataři…

46The Apparelhamentum, general confession lithurgy from the Lyons Ritual, [w:] Cathar Lithurgy (From the Lyons Ritual) [w:] Internet – http://fam – faerch.dk/pseudigrapher/gnostic/appa.htm [dostęp: 4 września 2009 r.].

47Великая ересь катаров…

48Tamże.

49D. Zbíral, Kataři

50R. Nelli, Katarskie odczytanie…

51A. J. Sarwa, Herezjarchowie…, s. 25.

52M. Czeremski, Zagłada katarów, [w:] OBLICZA GNOZY, Kraków 2000, s. 85 – 96.

53P. Zandl, Katharská hereze, křížová válka a pád MontSéguru [w:] Internet – http://www.inext.cz/astrologician/Montse1.htm [dostęp: 4 września 2009 r.].

54Tamże.

55Tamże.

56P. Zandl, Katharská hereze…

57Tamże.

58K. Pokorný, Katarské pevnosti a jejich pád, [w:] Militaria, Tematícký server z oboru vojenstvi, [w:] Internet – http://www.militaria.cz/ [dostęp: 4 września 2009 r.].

59D. Zbíral, Kataři…

60S. O’Shea, Herezja doskonała. Światoburczne życie oraz zagłada katarów, przeł. H. Szczerkowska, Poznań [2002], s. 202.

O Mahomecie oraz Islamie.

Andrzej Sarwa. Aneks VI. O Mahomecie oraz Islamie.1

Pewnego razu, gdy prorok Mahomet przebywał w grocie góry Hira, oddając się praktykom ascetycznym, rozmyślaniom i modlitwom, stanął przed nim archanioł Dżibril (Gabriel). Niebiańsko piękny, dostojny i poważny podał Mahometowi zwój, rozkazując czytać. Mimo przerażenia, jakie ogarnęło proroka i mimo faktu, że czytać nie umiał, wziął on Księgę do rąk i odczytał, że:

„Bóg potężny i mądry zesłał Koran. On wyprowadził z niczego niebo, ziemię i przepaście przestrzeni; prawda przewodniczyła Jego dziełu, wszystkie stworzenia mają swój kres oznaczony, lecz niewierni odrzucają moją naukę. Co się wam zdaje o waszych bogach? Pokażcie co oni stworzyli na ziemi. Czyż oni są uczestnikami rozrządzania w niebie. Jeżeli tak jest, pokażcie na dowód jakąś księgę zesłaną przed Koranem albo jakie inne dowody oparte na powadze nauki”.

(Koran, 46, 1–3)

Przeżycie to wywarto na Mahomecie wstrząsające wrażenie, nie był pewny czy nie oszalał, albo został nawiedzony przez złego ducha. Mimo iż żył uczciwie i uprawiał pobożne praktyki, nie mógł dać wiary, że to właśnie jego Bóg powołał na swego proroka. Rychło wszakże wątpliwości te rozwiała jego umiłowana żona Chadidża, stając się pierwszą muzułmanką. Objawienia zaczynają się powtarzać i wkrótce wokół człowieka, który już bez żadnych zastrzeżeń podjął się tej szczególnej misji, zgromadzili się wierni.

Mahomet zaczął publicznie mówić o Allahu, gromić bogaczy, ostrzegać przed grzechem. Nauka ta była nieskomplikowana i zrozumiała dla wszystkich. Jej fundament stanowiły: wiara w Jedynego Boga i prorocką misję Mahometa, dobre uczynki i zupełne poddanie się Bogu (po arabsku islam – stąd późniejsza nazwa tej religii).

Mahomet stał się przywódcą politycznym, który nie tylko zwycięsko wyszedł z wojny z mekkańczykami, ale w roku 630 (8 hidżry) zdobył to miasto, a w 632 (10 hidżry) zjednoczył całą Arabię. W tym samym zresztą roku, po powrocie z pielgrzymki do Mekki, w dniu 8 czerwca umarł w Medynie.

W kilkadziesiąt lat po jego śmierci arabscy wyznawcy islamu zajęli tereny Azji Mniejszej, Północnej Afryki i Hiszpanii. Wówczas to Islam – religia objawiona Mahometowi – stała się jednym z głównych wyznań monoteistycznych.

„Nauka Mahometa przyjmuje najściślejszą jedność Boga, odrzuca zaś zarówno chrześcijańską Trójcę, jak i pogańskie wielobóstwo. Uznaje ona nieskończoną wyższość Boga ponad światem i jego wszechpotęgą. Wobec tej wszechmocy schodzi na podrzędne stanowisko miłość, pomimo wielkiego znaczenia, przyznawanego miłosierdziu. Dalej cechę znamienną tej religii stanowi nieubłagany fatalizm, bezwarunkowa i niezmienna predestynacja wszelkich czynów i losów ludzi. Odkupienia nie zna nauka Mahometa, natomiast objawienie Boga przez proroków: Abrahama, Mojżesza i Chrystusa, których wszakże przewyższa Mahomet, ostatni (co do czasu) z proroków. Tron Boga otaczają dobrzy Aniołowie, utworzeni z czystego światła, zwłaszcza Anioł objawienia Gabriel, opiekun młodzieży Michał, herold sądu Israfil, anioł opiekuńczy, anioł śmierci. Z aniołami dobrymi walczą aniołowie źli, których wódz szatan Iblis uwodzi ludzi stworzonych z prochu, bezsilny jest jednak wobec wiernych. Zachowana jest wprawdzie nauka o sądzie ostatecznym i zmartwychwstaniu, raj i piekło przedstawione są jednak w sposób grubo zmysłowy. Grzesznicy przechodzą przez most tak wąski, jak ostrze noża i spadają do piekła na wieczne męki ognia, gdy natomiast cnotliwi cieszą się w raju wszelkiego rodzaju rozkoszami w gronie najpiękniejszych kobiet. Dusza ludzka stanowi według nauki Mahometa cząstkę istoty ludzkiej. Innymi religiami pogardza ta nauka i wyklina je, odrzucając jednocześnie bóstwo Chrystusa, przedstawionego według podrobionych opisów. Więc spotykamy zmieszane ze sobą żywioły perskie, żydowskie i chrześcijańskie. (…) [Islam] zapożyczył od mozaizmu obrzezanie, do którego zobowiązał swoich wiernych w trzynastym roku życia”. (Józef kard. Hergenröther, Historya Powszechna Kościoła Katolickiego, t. IV, Warszawa 1901, s. 143–144)

Dodać też trzeba, że muzułmanie zapożyczyli od żydów nie tylko nakaz obrzezania, ale także zakaz jedzenia wieprzowiny, a i inne zwyczaje też, kto ciekaw niechże poszuka na własną rękę.

Mahomet (po arabsku: Muhammad ibn Abdullach) urodził się w Mekce prawdopodobnie w roku 570, jako syn Aminy i drobnego kupca Abdullacha ibn Abd al–Muttaliba. Ojciec umarł, nim dziecko przyszło na świat, a matka, gdy miał zaledwie sześć lat. Wychowaniem chłopca zajął się dziadek Abd al–Muttalib, ale i on zmarł po dwu latach. Mahomet trafił pod dach swego stryja Abu Taliba, który przygotowywał go do zawodu kupca. W wieku dwudziestu pięciu lat Mahomet dzięki małżeństwu ze znacznie starszą od niego wdową Chadidżą doszedł do skromnego majątku. Przez dłuższy czas nic nie wskazywało na to, że ów spokojny kupiec i przeciętny obywatel zjednoczy w przyszłości arabskie plemiona i da początek nowej religii oraz kulturze.

Lata spędzone po ślubie z Chadidżą bez większych trosk i kłopotów nie były stracone. Mahomet rozwijał się wówczas duchowo i dojrzewał do misji, którą miał wkrótce wypełnić. Utrzymywał wiele kontaktów z wyznawcami chrześcijaństwa i judaizmu, jako że obie te religie były w owym czasie dość popularne wśród plemion arabskich. Zresztą i w latach późniejszych Mahomet nigdy nie twierdził, że działa w oderwaniu od tradycji żydowskiej i chrześcijańskiej. Ogłosił się następcą Adama, Noego, Abrahama, Mojżesza i Jezusa – ostatnim i największym spośród proroków wysyłanych przez Boga w ciągu wieków, aby głosić ludzkości naukę o Najwyższym.

Aby czytelnik miał w miarę pełne wyobrażenie na temat islamu, w tym miejscu podam najbardziej ogólne informacje na temat zasad tej religii.

Islam opiera się na pięciu filarach są to: wyznanie wiary – szahada, modlitwa – salat, jałmużna – zakat, post – saum, pielgrzymka do Mekki – hadżdż.

Co zawiera się jakby w dwóch wymogach, które dla muzułmanina są konieczne, aby osiągnął zbawienie. Owe wymogi to wiara i uczynki.

Wyznanie wiary wyraża się słowami:

Nie ma Boga prócz Jedynego Allaha, a Muhammad jest wysłannikiem Allaha”.

Wiara obejmuje:

1. absolutny monoteizm (Tawheed), głoszący, że Allah jest Bogiem jedynym, nie troistym, który nie ma syna, ani innego kontynuatora, nie dzieląc z nikim swej władzy ani Bóstwa,

2. wiarę w aniołów, czyli byty duchowe, stworzone przez Allaha, które są mu absolutnie poddane i posłuszne,

3. wiarę w Księgi, które Allah objawiał ludziom w różnych okresach historii człowieka – są to: Tablice, które otrzymał Abraham, Taurat (Tora), czyli Prawo Mojżesza, Zabur (Psalmy) króla Dawida, Al–Indżil (Ewangelia) Proroka Jezusa, oraz Qur’an (Koran) Proroka Muhammada, ostatnia Księga objawienia, po której już nie będzie innej.

4. wiarę w Proroków i Wysłanników Allaha, którzy w różnych okresach dziejów ludzkości byli do niej posyłani przez Najwyższego by przekazywać Jego słowa, niektórzy z nich są nam znani, o innych nic nie wiemy; pierwszym z Proroków był Adam, ostatnim, „pieczęcią Proroków” był Muhammad, a po nim nie będzie już innych,

5. wiarę w Dzień Sądu i życie przyszłe,

6. wiara w Przeznaczenie (al–Quadaa’i al–Quadar), czyli w to, iż Allah wyznaczył bieg spraw w całym Kosmosie.

Uczynki zaś opierają się na pozostałych filarach islamu:

Salat – czyli modlitwie, którą należy odmawiać pięć razy w ciągu dnia, mając twarz zwróconą w kierunku Mekki. Modlitwa jednoczy – bez żadnych pośredników, bez kapłanów, nieznanych islamowi – człowieka z Bogiem, chociaż modlitwie przewodniczy zwykle osoba znająca dobrze Koran. Oprócz pięciu modlitw dziennie pełnoletnich mężczyzn obowiązuje jeszcze publiczna modlitwa piątkowa, zwana chutbą. Wersety koraniczne, które recytuje się podczas modlitw, wypowiadane są w języku arabskim, indywidualne prośby można wypowiadać w języku ojczystym modlącego się.

Zakat– jałmużna, to forma opodatkowania się muzułmanina na rzecz Ummy (społeczności muzułmańskiej). Trzeba mocno podkreślić różnicę pomiędzy Zakaa jałmużną w pojęciu chrześcijańskim, która zwykle jest dawana bezpośrednio potrzebującym biedakom.

Saum – to post, któremu należy się poddać co roku w miesiącu ramadan. Wtedy to każdy wierzący ma obowiązek od brzasku do zmroku powstrzymać się od jedzenia, picia i odbywania stosunków seksualnych. Post obowiązuje człowieka od wejścia w dorosłość, czyli na ogół od okresu dojrzewania. Ma on za zadanie pomóc człowiekowi w oczyszczeniu duszy, a także zakosztować niewygód, co pomoże mu zrozumieć człowieka ubogiego. Chorzy, podróżujący czy kobiety ciężarne mogą nie przestrzegać postu w miesiącu ramadan, ale są zobowiązani do przeposzczenia wszystkich dni w innym terminie, wreszcie tacy, którzy z różnych przyczyn nie mogą pościć w ogóle, mają obowiązek za każdy dzień postu wynagrodzić dniem, w którym nakarmią głodnego.

Hadżdż– pielgrzymka jest ostatnim z podstawowych obowiązków prawowiernego muzułmanina. Jest to pielgrzymka do Kaaby w Mekce. Przynajmniej raz w życiu wyznawca islamu – bez względu na płeć i wiek – powinien udać się do Mekki. Wszakże obowiązek ten dotyczy wyłącznie wiernych mających odpowiednie możliwości finansowe oraz dobre zdrowie. Pielgrzymi dla podkreślenia, że w oczach Boga wszyscy jesteśmy równi, noszą jednakową prostą, skromną, białą odzież.

Na koniec należy zaznaczyć, że islam zakazuje wiernym picia wina, spożywania wieprzowiny, uprawiania hazardu, lichwy, cudzołóstwa, kradzieży, zabijania, kłamstwa i krzywoprzysięstwa. (Por.: A. Tokarczyk, Trzydzieści wyznań, Warszawa 1978, s. 287–289, por. też: Czym jest Islam?, [w:] Internet – http://www.islam.px.pl (dostęp 12 kwietnia 2000), por też.: S. H. Nasr, Ideals and Realities of Islam, 1966).

Islam, religia Mahometa, szerzył niczym potężny pożar, obejmując coraz większe obszary tamtoczesnego świata, zniewalając zamieszkujące go ludy. Dla pogan odmowa przyjęcia islamu oznaczała śmierć, dla tzw. ludów księgi – chrześcijan i żydów nie, pod warunkiem, że będą – za zostawienie ich w spokoju – płacić specjalny podatek, ale już o jakimkolwiek awansie społecznym dla nich nie mogło być mowy.

Nic zatem dziwnego, że ogromne obszary – od Indii po Hiszpanię – zamieszkałe wcześniej także i przez chrześcijan (i to w niemałej liczbie, bądź całkowicie schrystianizowane jak choćby Egipt) teraz stawały się muzułmańskie.

Święta wojna, czyli dżihad, toczona praktycznie nieustannie, wojna, która nasiliła się w czasach nam współczesnych, zdobywając, zda się, niegdyś chrześcijańską, dziś zaś spoganiałą Europę, stanowi dla naszej cywilizacji wciąż aktualne zagrożenie i to jedno z najpoważniejszych…

==============================

1Na podstawie: Andrzej Sarwa, Rzeczy ostateczne człowieka i świata. Eschatologia Islamu, Sandomierz 2018.

2Dualistyczne denominacje heterodoksyjne.

3A. J. Sarwa, Herezjarchowie…; „Dualistyczna herezja” Bogomiłów, [w:] „Pentagram”, Nr 36, Wrocław 1999, s. 8–11.

====================================

Andrzej Sarwa

Diabelskie szyfry. Sekwencja dziejów świata. Kod roku 17 

Mani. Manicheizm – “religia światłości”?

Aneks IV. Mani i religia światłości.1

W 527 roku liczonym według księżycowego kalendarza ery Seleucydów, który według chrześcijańskiej rachuby czasu przypadał na lata 216/217 po Chrystusie na świat przyszedł Mani zwany też Manesem późniejszy twórca i prorok nowej, najbardziej chyba antychrześcijańskiej religii, manicheizmu, zwanego Religią Światłości.

Z manicheizmu wyłonił się między innymi mazdakizm, bogomilizm, kataryzm, które przysporzyły ludzkości niebywałych i licznych problemów. Informacje o Manim przekazał nam wybitny chorezmijczyk Biruni, czyli Abu Rajhan Muhammad al–Biruni2 – jeden z najwybitniejszych średniowiecznych muzułmańskich uczonych – historyk, teolog, lingwista, ale też fizyk, matematyk, znawca astronomii, medycyny i nauk przyrodniczych, farmakolog i mineralog, geograf i geolog, uważany za ojca geodezji, biegle władający prócz swego ojczystego języka także perskim, arabskim, greckim, syryjskim, hebrajskim i sanskrytem. Autor blisko 150 książek.

Jako historyk Al–Biruni zawsze był uważany za rzetelnego, obiektywnego i wiarygodnego, toteż jeśli taką datę narodzin Maniego podaje ów właśnie człowiek, to można mu zaufać bardziej niż jakimkolwiek innym historykom, kronikarzom czy badaczom dziejów.

Tak na dobrą sprawę niewiele o Manim wiadomo. Przeciwnicy proroka (a miał ich bez liku) ukazują go w sposób karykaturalny, zwolennicy zaś w wyidealizowany. Z tej przyczyny trudno o obraz w pełni obiektywny.

A oto jak doszło do jego pojawienia się na świecie.

Żył w Medii pewien książę imieniem Patik, którego żona, także z książęcej rodziny, zwała się Miriam. Ów Patik nie był takim sobie, zwyczajnym arystokratą, któremu życie upływa na płochych uciechach. On szukał prawdy i drogi nadprzyrodzonej. I oto stało się, iż Bóg dostrzegł Patika. W czasie gdy wyjechawszy z Medii, osiedlił się na stałe w Babilonie, usłyszał głos Najwyższego. Miało to miejsce w świątyni, w której często przebywał, oddając się modlitwom i nabożnym rozmyślaniom. Bóg zażądał, by książę zrezygnował z uciech stołu i łoża, a ten nie omieszkał usłuchać wezwania. I stał się przez to czysty.

Niezbyt długo po tym zdarzeniu żona Patika, Miriam, urodziła dziecko płci męskiej, któremu nadano imię Mani. Chłopiec wyrastał w atmosferze domowej przepojonej wielką pobożnością, a nawet mistycyzmem. Ponoć zainteresowania religijne obudziły się w nim dość wcześnie. Zapewne sprzyjało temu, prócz szczególnych predyspozycji psychicznych i przykładu ojca, również obcowanie z wyznawcami najrozmaitszych religii, których przecież w Babilonie nie brakowało.

Mani zetknął się ze światem niematerialnym jeszcze w dzieciństwie. Oto, gdy osiągnął wiek dwunastu lat (około 228–229 roku n.e.) przybył doń anioł Taum (Bliźniak), przynosząc powołanie i wiedzę o nadprzyrodzoności od samego Króla Świetlistego Raju. Ten polecił mu zerwać z wyznawaną przez Patika religią i powołał na apostoła najwyższej i jedynej prawdy. Ale z publicznym wystąpieniem kazał mu się jeszcze powstrzymać do czasu, aż dorośnie i dojrzeje. Któż bowiem zechciałby słuchać dziecka?

Mani uwierzył i przyjął objawienie.

Mijały miesiące i mijały lata i oto nadszedł ów dzień upragniony (około 240–241 roku n.e.), kiedy znów przed wybrańcem Bożym pojawił się anioł, by mu obwieścić wolę Najwyższego nakazującą młodzieńcowi rozpoczęcie publicznej działalności.

Pod wpływem objawień, a także i głębokich studiów teologicznych Mani sformułował oryginalną doktrynę religijną i przedsięwziął pierwsze podróże misyjne, w których czasie swoją naukę rozwijał i szczegółowo opracowywał. Na terenie Persji występował publicznie dopiero po objęciu tronu przez szacha Szapura I (241–273 r. po Chr.). Będąc przyjacielem „króla królów”, uzyskał jego poparcie dla swojej religii. Wówczas to ukształtowała się hierarchia manichejska, powstały niezliczone gminy wyznaniowe, a popularność proroka stała się ogromna. Nie ograniczał się on bowiem do rozsyłania misjonarzy, ale sam podróżował, nauczał, nawracał. Dotarł do Azji Mniejszej, Indii, Egiptu… Na trasach swoich wędrówek ustawicznie spotykał się z uwielbieniem tłumów.

Ale szczęśliwa gwiazda Maniego wzeszła na krótko i szybko zbliżał się czas jej zachodu. Wiosną 273 roku umarł przyjaźnie nastawiony do proroka Szapur I.3 Na tronie zasiadł jego syn Hormizd I4, który podobnie jak i ojciec lubił, cenił i szanował Maniego. Ale szach panował krótko, bardzo krótko, bo tylko rok, po czym i jego zabrała śmierć niespodziana.

Następcą Hormizda został Bahram I (274–277), który zupełnie inaczej patrzył na proroka i głoszone przez niego nauki. Bahram rozumiejąc, iż nowa religia godzi w dotychczasowy ład społeczny, co może w efekcie doprowadzić do podcięcia korzeni monarchii, wydał nakaz aresztowania Maniego. Wkrótce prorok stanął przed władcą, który oskarżył go o chęć zniszczenia państwa. Ten usiłował się bronić – bez rezultatu. Został osądzony i skazany na śmierć. Tradycja głosi, iż zdarto z niego skórę, którą wypchano sianem i plewami i umieszczono w miejscu publicznym, ku przestrodze i na postrach tym, którzy chcieliby iść w jego ślady. A stało się to w lutym 276 lub 277 roku.

Należy podkreślić, że Mani jest jedynym z twórców religii, który stał się i założycielem kościoła, i autorem ksiąg świętych, i jednocześnie prowadził działalność misyjną. Wygląda na to, że wszystko wpierw dokładnie zaplanował i później realizował z żelazną konsekwencją. Żywotność jego doktryny potwierdziła później słuszność założeń. Albo rzeczywiście kierował nim jakiś duch?… I tego przecież nie można wykluczyć…

Manicheizm to nie zwyczajny synkretyzm religijny, chociaż może sprawiać takie wrażenie. Faktem jest, iż łączy w sobie elementy zoroastryjskie, chrześcijańskie, taoistyczne i buddyjskie, a wszystko to jest obficie podlane gnostyckim sosem. Mani z rozmysłem i celowo (do czego sam się przyznawał) połączył wszystkie te religie ze sobą, stwarzając z nich jedną, możliwą do przyjęcia przez cały ówczesny świat rozbity nie tylko pod względem politycznym, ale i kulturowym. To miał być taki ekumenizm na miarę owej epoki.

Przy takowym założeniu trudno się dziwić, że przez długie wieki traktowano manicheizm bądź jako herezję chrześcijańską, zoroastryjską, bądź jako wypaczony buddyzm. „Religia światła” (ponieważ oficjalnie taką nazwę nosił) mogła doskonale udawać każdą z tych, których doktryny posłużyły do zbudowania jej własnej.

Mani, umierając, dał w spadku swym następcom doskonale zorganizowany Kościół działający na bardzo rozległym obszarze: od cesarstwa rzymskiego na Zachodzie, po cesarstwo chińskie na Wschodzie. Pozostała po nim hierarchia zaplanowana na wzór chrześcijański i pogański zarazem: 12 apostołów, 52 biskupów i 365 kapłanów, oraz kanon świętych ksiąg: Wielka Ewangelia, Skarb życia, Księga misteriów, Księga olbrzymów i Szabuchragan.

Mani, występując publicznie, ogłosił się Duchem Świętym, Parakletem, czyli Pocieszycielem, oraz ostatnim z proroków. Za zrąb swojej doktryny przyjął absolutny dualizm: walkę Światła z Ciemnością, Dobra ze Złem, Bóstwa z Demonem, Ormuzda z Arymanem, uznając całkowitą równorzędność, ze względu na pochodzenie, siły i możliwości Dobra i Zła. Nauka Maniego zawarta jest w jego pismach w formie mocno zmitologizowanej. A oto ona, w wielkim skrócie i uproszczeniu:

Niegdyś istniał tylko Zurwan, czyli Czas (najwyższe bóstwo zaratusztriańskiej sekty zurwanistów), który zapragnął mieć syna. Mijały lata i stulecia, a pragnienie nie ziszczało się i dopiero w momencie, gdy Zurwana ogarnęło zwątpienie w swoje możliwości, wyemanował świetlistego Ormuzda, ale wkrótce potem zaistniał także Aryman – zło, ciemność, ból i rozpacz. Jego Bóg nie pragnął. To zwątpienie, jak również sama chęć kreacji spowodowały pojawienie się go.

Tak więc zarówno Ormuzd, jak i Aryman są dziećmi Zurwana. Przeciwne ich natury sprawiają, że każdy z nich chce być władcą Wszechświata. Zaczynają walczyć, a walka ta trwa do dziś. Jednym z jej efektów jest powołanie do bytu Pierwszego Człowieka, który jednak zostaje pokonany przez siły ciemności. Mimo iż w końcu, za pomocą jednej z emanacji dobrego Boga, udaje mu się wyrwać ze Świata Zła, zwycięstwo jest tylko połowiczne – część świetlistej materii, z której Pierwszy Człowiek został zbudowany, pozostaje w mocy Arymana. Teraz idzie o to, aby ją odzyskać. Pojawiają się kolejne eony dobrego Bóstwa, które chcą to zadanie wykonać. Niestety, Zło jest silne. Resztę materii opanowuje Aryman i tworzy z niej parę demonów, która płodzi Adama i Ewę. Od tej pory w materii następuje przemieszanie się Dobra ze Złem, światła z ciemnością, czego przyczyną był pierwszy akt płciowy. Należy zatem uczynić wszystko, aby resztę owego światła oddzielić od zbrukanej materii i ponownie połączyć ją z Bogiem.

Dokonać tego miał Jezus, kolejna emanacja, czy też awatar Bóstwa, który pojawił się na Ziemi w pozornym ciele, lecz w zrealizowaniu celu przeszkodziły mu siły demoniczne, doprowadzając do jego pozornej śmierci na krzyżu. Ofiara krzyżowa nie była jednak daremna – miała wydźwięk kosmiczny, poza tym ów kosmiczny Jezus pozostawił nam gnozę (wiedzę), której osiągnięcie pozwala na wyrwanie się ze Świata Ciemności. Nie wiara, nie uczynki, lecz gnoza…

Po Jezusie przyszedł Mani Paraklet, Pocieszyciel – jako jego dopełnienie, aby poprzez głoszenie nauk uświadomić ludziom, że materię należy zniszczyć, aby uwolnić z niej boskie światło i w ten sposób przyczynić się do zwycięstwa Dobra nad Złem. Pozbawienie materii pierwiastka boskiego unieczynni ją i unieszkodliwi. Jednostkowe okruchy światłości (dusze) tkwiące w każdej żywej istocie muszą powrócić do Absolutu, aby w nim się rozpłynąć, zatracając samoświadomość (wzorem buddyjskiej nirwany). Jeżeli człowiek dostąpi tego szczęścia, to wyłącznie przez wypełnianie rytualnych i etycznych nakazów manicheizmu. Jeśli natomiast postąpi odwrotnie, po śmierci jego dusza (iskra boża) wróci do innego materialnego ciała.

Na podstawie tej nauki manicheizm opracował szczególną etykę, która zaprzeczała wszystkiemu, co ludzkie. Najważniejszym zaleceniem był zakaz płodzenia potomstwa, aby nie więzić „boskiego światła” w coraz to nowych powłokach cielesnych. Zresztą wszystkie czynności pozwalające na rozwój materii i umacnianie jej pozycji we wszechświecie były zakazane. Nie wolno więc było niczego posiadać. Ponadto wtajemniczonych w wyższe stopnie gnozy obowiązywała niezwykle surowa asceza – posty i umartwianie ciała.

Jeszcze raz podkreślę, że absolutnie zakazane było płodzenie potomstwa, jak również odbywanie stosunków seksualnych z kobietami przez manichejczyków. Dość intrygująca jest taka postawa Maniego. Niektórzy przypisują to jego kalectwu i brzydocie, które uniemożliwiały mu nawiązywanie kontaktów płciowych z kobietami.5 Być może mają rację. Skoro sam nie umiał, czy nie mógł, to i innym zabraniał…

Po śmierci Maniego jego następcy, zwani Królami Prawa, zmuszeni byli pójść na znaczne ustępstwa w stosunku do szeregowych wiernych, tj. słuchaczy i katechumenów, których nie obowiązywała aż tak ścisła asceza i abstynencja seksualna jak tych, którzy posiadali wyższe stopnie wtajemniczenia, czyli wybranych, prezbiterów, biskupów i apostołów. W końcu tych ostatnich ktoś musiał utrzymywać – karmić i odziewać.

Popularność manicheizmu była ogromna, szczególnie wśród najuboższych warstw ludności, a tłumaczyć ją można chyba wiarą, że gdyby „religia światłości” zapanowała na świecie, a jej nakazy były rygorystycznie przestrzegane przez wszystkich, to zniknęłyby wszelkie różnice społeczne między ludźmi – nie byłoby już panów ani poddanych, bogatych ani biednych. Wszyscy byliby sobie równi. W tym wypadku manicheizm był atrakcyjniejszy od chrześcijaństwa, które czyniło ludzi równymi wyłącznie wobec Boga, ale poza tym nie uderzało w system społeczny, godząc się na istnienie hierarchii warstw, klas, czy jak to tam inaczej nazwać, akceptując ich obecność w życiu doczesnym i nie wykluczając w przyszłym.

Niebezpieczeństwo wyznawania manicheizmu przez poddanych rychło dostrzegli władcy i bojąc się doprowadzenia państw do ruiny, wypowiedzieli nowej religii bezwzględną i okrutną wojnę. Ale walka z manichejczykami nie była łatwa z kilku powodów. Po pierwsze, wierząc, że świat jest złem i wyłącznie zła się z jego strony można spodziewać, byli psychicznie przygotowani na prześladowania, tortury i śmierć, które nie budziły w nich grozy i przerażenia w takim stopniu, aby całkowicie sparaliżować ich działanie. Po drugie, w przeciwieństwie do chrześcijan nie gustowali w męczeństwie, bo oddawanie życia przez jednostki (bezsensowne oczywiście oddawanie życia) hamowało rozprzestrzenianie się religii po świecie, a tym samym opóźniało ostateczne zwycięstwo nad Złem. W związku z tym od samego początku stosowania represji można zaobserwować udawanie przez manichejczyków wyznawców innych religii: w państwie rzymskim – chrześcijan, w Persji – zaratusztrian, na Wschodzie – buddystów lub taoistów.

Podsumowując:

Podstawą doktryny manichejskiej jest dualizm, co oznacza istnienie na świecie dwóch przeciwstawnych, ale równych sobie zasad – Dobra i Zła, Światła i Ciemności. Nie ma to jednakowoż nic wspólnego z chrześcijańskim rozumieniem owych przeciwstawnych sobie sił, lecz opiera się raczej na zaratusztriańskiej koncepcji dwu równorzędnych sobie bogów: Ormuzda i Arymana, tak jednak wypaczonej i tak wymieszanej z wierzeniami innych, pogańskich religii, okultyzmu, magii i mistycyzmu żydowskiego, że zwalczało ją zarówno chrześcijaństwo, jak i zaratusztrianizm. Ba! Potworną gnozę Manesa potępił nawet jeden z najbardziej znanych w dziejach magów, sam Eliphas Lévi (1810–1875), mówiąc, iż Mani sprofanował nie tylko doktrynę chrześcijańską, co by aż tak bardzo magowi, jako okultyście i sataniście, nie przeszkadzało, ale również przedchrześcijańskie święte tradycje. I te jego słowa, ta opinia powinny dać nam do myślenia.

Nie do przyjęcia ani przez chrześcijańskich księży, ani przez perskich magów, było twierdzenie Maniego, iż cała materia jest absolutnie zła, że zło jest odwieczne, podobnie jak dobro, a ludzkość to rasa diabelska, bo Adam współżył z demonicą Lilith i innymi z demonami płci żeńskiej, Ewa zaś z Wężem i z demonami męskimi pomniejszego sortu. I z tych związków powstał szatański gatunek po dziś dzień zasiedlający cały świat, a tym gatunkiem jesteśmy my sami.

Mimo prześladowań wygasanie manicheizmu na obszarze ówczesnego świata trwało blisko tysiąclecie. W końcu jednak Kościół stworzony przez Maniego, zachowując ciągłość hierarchii i tradycji, przestał istnieć. Co nie znaczy, że sama idea umarła. O nie! Myliłby się, kto by tak sądził!

1Na podstawie: Andrzej Sarwa, Religia Światłości, [w:] Czciciele Ognia, Czasu i Sztana: Zaratusztrianizm, zurwanizm, anahityzm, mitraizm, manicheizm, mazdakizm, mazdazanizm, jazydyzm, Sandomierz 2010, ss. 113 i n.

2973–1048.

3? – 272.

4? – 273.

5A być może preferował współżycie z mężczyznami.

=============================

Diabelskie szyfry. Sekwencja dziejów świata. Kod roku 17 

wydałem pod pseudonimem Onufry Seweryn Krzycki

tak więc jeśli ktoś chciałby mieć tę książkę w formie papierowej to jej nie znajdzie pod moim nazwiskiem

a jest ona tutaj:

https://ksiegarnia-armoryka.pl/Diabelskie_szyfry_Sekwencja_dziejow_swiata_Kod_roku_17.html

Zoroaster i jego nauka.

Andrzej Sarwa

Diabelskie szyfry. Sekwencja dziejów świata. Kod roku 17 wydałem pod pseudonimem Onufry Seweryn Krzycki tak więc jeśli ktoś chciałby mieć tę książkę w formie papierowej to jej nie znajdzie pod moim nazwiskiem a jest ona tutaj:  https://ksiegarnia-armoryka.pl/Diabelskie_szyfry_Sekwencja_dziejow_swiata_Kod_roku_17.html

=================================================

Aneks III. Zoroaster i jego nauka.1

Zoroaster był kapłanem wykształconym według obyczajów i norm obowiązujących w religii społeczności, w której żył. Widocznie jednak nurtowało go wiele pytań i wątpliwości, na które nie znalazł odpowiedzi w tradycyjnie przekazanej mu wiedzy teologicznej, bo przez długi czas, wędrując od mistrza do mistrza, szukał mądrości. Na pytanie, jak należy postępować w życiu, aby uzyskać wszystko, co najkorzystniejsze dla duszy uzyskał od mędrców odpowiedź, iż należy żywić biedaków, karmić bydło, gromadzić drewno na podsycanie świętego ognia, bo ogień był tym pierwiastkiem, któremu w Iranie oddawano cześć, wlewać haomę2 do wody, oraz czcić dewy, wysławiając je w modlitwie. I Zoroaster stosował się do tych zaleceń, z jednym wyjątkiem – nigdy nie oddał czci dewom, lecz zawsze jazatom3.

Mijały lata, a Zaratusztra wciąż nie znajdował odpowiedzi na nurtujące go pytania, mimo iż posiadł już ogromną wiedzę. Gdy jednak osiągnął wiek trzydziestu lat, doznał czegoś niezwykłego – objawiła mu się świetlista istota, która sama siebie nazwała Vohu Manah, czyli Dobra Myśl.

Objawienie, jakiego doznał kapłan, miało miejsce podczas święta wiosny, gdy udał się nad rzekę, aby dokonać rytualnej ablucji w jej ożywczym i oczyszczającym nurcie. Gdy wyszedł z wody i chciał na powrót przywdziać ubranie, ujrzał jaśniejącą postać – archanioła Vohu Manah (Dobra Myśl) w ludzkiej postaci, zachwycającego, lśniącego, i wspaniale przyodzianego w szaty, które wyglądały, jakby zostały uszyte z drogocennego jedwabiu. Była to istota ogromna, „dziewięć razy większa od Zaratusztry”.

Vohu Manah poprowadził kapłana przed oblicze Boga Ahura Mazdy, czyli inaczej Ormuzda, który znajdował się nieopodal w otoczeniu pięciu innych archaniołów równie wspaniałych, co ten, który pierwszy objawił się nad rzeką.

Gdy Zaratusztra znalazł się w obecności świetlistych, nieziemskich istot, spostrzegł, iż intensywność wydzielanego przez nie blasku sprawiła, iż nie widział na ziemi własnego cienia, a więc znalazł się niejako w sercu światłości. Prorok złożył hołd Ahura Mazdzie oraz archaniołom i wówczas objawiono mu wielkie prawdy, z których pierwszą jest ta, iż w widzialnym, materialnym, doczesnym świecie trzy rzeczy są właściwe i prowadzące do doskonałości: dobre myśli, dobre słowa i dobre czyny.

Dano też Zaratustrze poznać wszelką wiedzę. Przede wszystkim usłyszał, że jedynym i najwyższym Bogiem, stworzycielem wszystkiego jest Ahura Mazda, którego przymioty mu ukazano.

Chociaż powyższe zdania mogą świadczyć o jedynobóstwie, niestety tak nie jest. Mimo bowiem, że Ahura Mazdzie przypisane są atrybuty Najwyższej Istoty – duchowej, osobowej, wolnej, wszechpotężnej, najświętszej, najdoskonalszej, tej, która z niczego stworzyła świat, a teraz utrzymuje go i nim rządzi, zoroastryzm w rzeczywistości nie jest religią czysto monoteistyczną, lecz bardzo silnie skłaniającą się ku dualizmowi, co w udzielonym objawieniu dane było zrozumieć Zaratustrze:

…są pierwotne duchy, które przebywają parami (łącząc swe przeciwieństwa), lecz każdy z nich działa niezależnie. Jeden z nich jest lepszą istotą, drugi gorszą, jeśli chodzi o myśli, słowa i czyny. Niech wszyscy mądrzy ludzie wybiorą jednego, właściwego. Nie wybierzcie tak, jak ludzie czyniący zło!

Gdy nadejdą oba duchy, jeden z nich będzie chciał stworzyć życie, a Niebo uczynić Najwspanialszym Duchowym Stanem. Drugi natomiast będzie chciał stworzyć niebyt, a ze świata uczynić Piekło.

Każdy z nich, po ukończeniu czynu stworzenia, wybiera swój wymiar. Ten, który ma w sobie zło, wybiera najgorszą z możliwych opcji, a ten, który ma w sobie dobrego ducha, wybiera Boską Sprawiedliwość. Ten drugi na swój ubiór wybiera twarde, niebiańskie kamienie i jest uradowany działaniami Ahura Mazdy, które zawsze są wykonywane w wierze4.

Po doznanych objawieniach irański prorok zaczął głosić wiarę w Boga, istniejącego odwiecznie, niestworzonego, źródło wszelkiego bytu, stwórcę wszechrzeczy, bytów widzialnych i niewidzialnych, materialnych i duchowych – Ahura Mazdę, inaczej Ormuzda, czyli Pana Mądrego. Czcił go zatem jako źródło mądrości, prawdy, ładu i sprawiedliwości, które określa się jednym słowem – Asza. Jednocześnie objawiono Zaratustrze, iż prócz Ahury Mazdy istnieje druga istota duchowa, także niestworzona, także odwieczna – Angra Mainju, inaczej Aryman, istota zła, szkodliwa, zgubna, i pozbawiona mądrości. I dano zrozumieć prorokowi, iż owe istoty ustawicznie ze sobą walczą.

W świętych tekstach można znaleźć bardzo ciekawe i obszerne opowieści o powstawaniu widzialnego świata. Mówią one, że na początku była jasność i ciemność oddzielone od siebie otwartą pustą przestrzenią. W jasności znajdującej się ponad ciemnością przebywał Ahura Mazda, w ciemności natomiast Angra Mainju. Ahura Mazda był świadom istnienia złego ducha, ten ostatni natomiast nie miał pojęcia o istnieniu Pana Mądrego (może to stanowić dowód, iż jednak Ahura Mazda jest Bogiem Najwyższym, Angra Mainju natomiast, chociaż może w nieznacznym stopniu, to jednak ustępuje mu w hierarchii bytów). Angra Mainju widział natomiast jasność i chciał ją opanować. Doszło wówczas do walki między Duchem Dobrym a Duchem Złym, w której ten ostatni został pokonany. Nie zrezygnował wszakże z walki przeciwko Dobru i przeciw temu, co owo Dobro stworzyło, i po przegranej walce zapowiedział, iż będzie niszczył wszystko, co Pan Mądry powołał, lub kiedyś powoła do istnienia. Ahura Mazda mając świadomość potęgi i ogromu zagrożenia ze strony Angra Mainju, zawarł z nim rozejm, później jednak przepędził go do ciemności, będącej właściwym dlań miejscem.

Wówczas odwieczny Ahura Mazda w swoim pierwszym akcie stwórczym, działając przez swego Ducha Świętego, Spenta Mainju powołał do istnienia sześciu Archaniołów.

Od tej chwili Pan Mądry, wespół z owymi Archaniołami, które są jednakiej natury z nim samym, choć oczywiście w hierarchii bytów stoją niżej, utworzył świętą siódemkę, która w siedmiokrotnym akcie stwórczym powołała do istnienia Wszechświat, rzeczy materialne i niematerialne, a także człowieka.

Natychmiast po tym wybuchł konflikt [między Dobrem a Złem, Światłością i Ciemnością], który nadal trwa. Twój prorok, z oddanym umysłem i sercem, zabiera głos, by wygłosić swą wiarę. Nasza Pobożność pyta oba duchy bez przeszkód i chwil wahania nie na tej ziemi, lecz w świecie duchowym, który zamieszkują one jak swój dom.5

Kiedyś jednak nastanie kres tej walki, ziemia zginie w ogniu, nadejdzie dzień sądu ostatecznego, a później, gdy już Zło zostanie ostatecznie pokonane, wszystko zostanie odnowione i zatriumfuje Dobro…

Kiedy to nastąpi? Któż to wie?…

1Andrzej Sarwa, Zaratusztra i objawienie Ahura Mazdy (fragmenty), [w:] Rzeczy ostateczne człowieka i świata eschatologia zaratusztrianizmu ss. 19 i n.

2Staroperski prawdopodobnie halucynogenny napój sakralny.

3Dewy – duchy złe, demony; jazaty – dobre duchy, aniołowie.

4Awesta, Jasna 30, 3–5, przeł. Piotr Żyra.

5Awesta, Jasna 31, 12, przeł. Piotr Żyra.

Szymon Mag

Aneks II. Szymon Mag.1

Diabelskie szyfry. Sekwencja dziejów świata. Kod roku 17 wydałem pod pseudonimem Onufry Seweryn Krzycki tak więc jeśli ktoś chciałby mieć tę książkę w formie papierowej to jej nie znajdzie pod moim nazwiskiem a jest ona tutaj: https://ksiegarnia-armoryka.pl/Diabelskie_szyfry_Sekwencja_dziejow_swiata_Kod_roku_17.html

======================================

A Filip dotarł do miasta Samarii i głosił im Chrystusa. Ludzie zaś przyjmowali uważnie i zgodnie to, co Filip mówił, gdy go słyszeli i widzieli cuda, które czynił. Albowiem duchy nieczyste wychodziły z wielkim krzykiem z wielu, którzy je mieli, wielu też sparaliżowanych i ułomnych zostało uzdrowionych. I było wiele radości w owym mieście.

A był w mieście od jakiegoś czasu pewien mąż, imieniem Szymon, który zajmował się czarnoksięstwem i wprawiał lud Samarii w zachwyt, podając się za kogoś wielkiego. A wszyscy, mali i wielcy, liczyli się z nim, mówiąc: Ten człowiek to moc Boża, która się nazywa Wielka. Liczyli się zaś z nim dlatego, że od dłuższego czasu wprawiał ich w zachwyt magicznymi sztuczkami. Kiedy jednak uwierzyli Filipowi, który zwiastował im dobrą nowinę o Królestwie Bożym i o imieniu Jezusa Chrystusa, dawali się ochrzcić, zarówno mężczyźni, jak i niewiasty. Nawet i sam Szymon uwierzył, gdy zaś został ochrzczony, trzymał się Filipa, a widząc znaki i cuda wielkie, jakie się działy, był pełen zachwytu.

Gdy apostołowie w Jerozolimie usłyszeli, że Samaria przyjęła Słowo Boże, wysłali do nich Piotra i Jana, którzy przybywszy tam, modlili się za nimi, aby otrzymali Ducha Świętego. Na nikogo bowiem z nich jeszcze nie był zstąpił, bo byli tylko ochrzczeni w imię Pana Jezusa. Wtedy nakładali na nich ręce, a oni otrzymywali Ducha Świętego.

A gdy Szymon spostrzegł, że Duch bywa udzielany przez wkładanie rąk apostołów, przyniósł im pieniądze. I powiedział: Dajcie i mnie tę moc, aby ten, na kogo ręce włożę, otrzymał Ducha Świętego.

A Piotr rzekł do niego: Niech zginą wraz z tobą pieniądze twoje, żeś mniemał, iż za pieniądze można nabyć dar Boży. Co się zaś tyczy tej sprawy, to nie masz w niej cząstki ani udziału, gdyż serce twoje nie jest szczere wobec Boga. Przeto odwróć się od tej nieprawości swojej i proś Pana, czy nie mógłby ci być odpuszczony zamysł serca twego; widzę bowiem, żeś pogrążony w gorzkiej żółci i więzach nieprawości.

Szymon zaś odpowiedział i rzekł: Módlcie się wy za mną do Pana, aby nic z tego na mnie nie przyszło, co powiedzieliście2.

Taką oto relację dotyczącą Szymona Maga, zwanego niekiedy Szymonem Czarnoksiężnikiem, znajdujemy zapisaną w Księdze Dziejów Apostolskich, Pisma Świętego Nowego Testamentu. Jest ona dość krótka, zwięzła i nie zajmuje się szerzej osobą Samarytanina, ograniczając się wyłącznie do stwierdzenia faktu, że Szymon nie nawrócił się szczerze i tylko chciał kupić moc udzielania ludziom darów Ducha Świętego po to, aby jeszcze bardziej rozszerzyć i udoskonalić swe magiczne umiejętności.

Mocy, czy łaski Bożej oczywiście kupić nie można, zresztą sam taki pomysł jest z gruntu nie tylko głupi, ale i bluźnierczy, stąd oburzenie uczniów Pana Jezusa Chrystusa i surowa nagana, jaka spotkała Szymona ze strony św. Piotra Apostoła.

Ale czy oprócz zapisków w Nowym Testamencie, do naszych czasów dochowały się jakieś inne informacje zawierające więcej danych dotyczących tego niezwykłego człowieka? Owszem, lecz niezbyt wiele. Są one jednak na tyle intrygujące, by pokusić się o – choćby krótkie z konieczności – zaprezentowanie postaci Szymona.

Kiedy się urodził i kim byli jego rodzice, niestety nie wiadomo. Uważa się, że przyszedł na świat na terytorium Palestyny, a dokładniej w Samarii, w miejscowość Gitton, gdzie żył i działał (zanim nie przeniósł się w inne strony) na przełomie starej i nowej ery.

Podobno – co wcale nie jest w stu procentach pewne – jako młodzieniec przystał do uczniów pewnego męża noszącego imię Dositheus, który sam siebie nazywał Mesjaszem–Pomazańcem Najwyższego, a który – zgodnie z tym, co przez wieki i tysiąclecia przepowiadali patriarchowie i prorocy – przyszedł wybawić Izraela i świat cały razem z narodem wybranym3.

Tak naprawdę jednak ów Dositheus nie był kimś aż tak niezwykłym, skoro Szymon, poduczywszy się odeń co nieco, bez skrupułów porzucił mistrza, widząc, iż pozostawanie w jego otoczeniu nie pozwoli mu ani zdobyć rzetelnej wiedzy magicznej, ani – co chyba zrozumiałe – wypłynąć na szersze wody. A Szymonowi marzyły się i moc, i sława, i rozkosze, i bogactwa, u którego dość wcześnie musiało dojść do rozwinięcia się niezwykłych zdolności, skoro zdecydował się na prowadzenie „działalności czarodziejskiej” na własną rękę.

I chyba owe predyspozycje musiały być niemałe, jeśli o Szymonie Magu pamięta się po dziś dzień, natomiast imię Dositheusa dochowało się wyłącznie dlatego, że przez jakiś czas był on mistrzem tego, który w późniejszym okresie zabłysnął nawet w samym Rzymie: stolicy i sercu imperium. Ale nie uprzedzajmy faktów.

Gdy Filip, a później także apostołowie Piotr i Jan przybyli do Samarii, sława Szymona jako cudotwórcy i przepowiadacza przyszłości była już ugruntowana. Niemniej jednak, widząc rzeczywistą i wielką moc, jaką dysponowali uczniowie Jezusa Chrystusa, nie omieszkał on skorzystać z okazji, by spróbować posiąść te – jak mu się zdawało – sekrety, które zdecydowały o umiejętności uzdrawiania, wyrzucania demonów, mówienia w obcych językach, których wcześniej się nie uczono, prorokowania…

Szymon jednak omylił się srodze, mniemając, iż moc Bożą – tak samo, jak sekrety magów – można ot tak sobie, zwyczajnie kupić za pieniądze.

Skarcony i odrzucony przez Apostołów – co boleśnie ugodziło w jego dumę – zapałał tak ogromną nienawiścią do Chrystusa i chrześcijan, że od tej pory wszędzie gdzie mógł i jak mógł, starał się zohydzić ich naukę, nauce Jezusa przeciwstawiając swoją własną i ostatecznie samego siebie czyniąc bogiem.

Po rozstaniu się z chrześcijanami Mag poznał pewną piękną dziewczynę trudniącą się nierządem, noszącą imię Helena. I od tej pory spotykało się ich zawsze razem.

Szymon całkowicie zanurzył się w rozpuście, w niej upatrując sposobu na zdobycie jeszcze większej mocy niż ta, którą dysponował wcześniej.

Później, w przyszłości, znalazł w tym wiernych naśladowców, których ma zresztą po dziś dzień, ale to już inna historia.

Mniemam, że zainteresuje Czytelnika to, czego też uczył ów Szymon. A głosił on – ni mniej, ni więcej – iż jest najwyższą mocą Bożą, która nie tylko ogarnia świat, lecz równocześnie przenika ludzkie dusze.

Powiadał jeszcze, że drugim z nadprzyrodzonych, niezbędnych światu i ludzkości istot, jest jego kochanka, którą nazwał greckim mianem Ennoia, co oznacza pierwszą myśl bóstwa, a która w dziejach była m.in. Heleną Trojańską.

Według nauki Szymona Czarnoksiężnika [Maga] od Heleny wzięli początek aniołowie, eony i siły kosmiczne. Lecz aniołowie, będąc wrogo usposobieni do niej, stali się przyczyną opuszczenia przez nią świata duchowego i zejścia do świata materii4 i przymusili ją do przyobleczenia się w ludzkie zniszczalne ciało i zamieszkania poniżej sfery gwiazd – właśnie na naszej Ziemi, gdzie dała początek rodzajowi ludzkiemu, który jako niedoskonały z samej swej natury podlega bezwzględnemu prawu śmierci.

Widząc, co się stało z kochanką, Szymon jako Najwyższa Moc Boża, zwana Wielka, zstąpił rychło za nią na nasz glob, przyjąwszy u Żydów postać Syna, u Samarytan Ojca, a u pogan Ducha Świętego, aby uwolniwszy partnerkę z więzów materialnego ciała i konieczności umierania, na powrót zabrać ze sobą ponad niebieską powałę do swego królestwa, a w tej powrotnej drodze mają im towarzyszyć niektórzy wybrani przez nich ludzie.

Wybrańcami zaś „boskich” Szymona i Heleny mogli być jedynie ci, którzy ze wszystkich sił starali się zburzyć ustalony od zarania dziejów ład społeczny i porządek moralny5.

A jak mieli to robić? Ano, przez dążenie do zrównania stanów, do równości i tak zwanej ‘sprawiedliwości społecznej’. Największą z zasług zaś było niszczenie wszelkich nakazów, zakazów, wszelkiej tradycji, hołdowanie lubieżności i niczym nieokiełznanej rozpuście. Czyli, używając współczesnego słownictwa, winni oni uprawiać wolną miłość. I to ich miało wyzwolić i uwolnić od wszelkich ograniczeń istot niedoskonałych.

Natomiast ci z ludzi, którzy trzymaliby się dawnych praw moralnych nakazanych Dekalogiem, mieli – wespół ze strąconymi na Ziemię Aniołami – pozostawać w niezmienionym stanie istot podległych cierpieniom i konieczności umierania.

Teraz przejdźmy wreszcie do opowiedzenia o ponad-naturalnych zdolnościach Samarytanina.

Otóż Szymon Mag lubił popisywać się nadnaturalnymi umiejętnościami, o których opowiadano niezwykłe historie.

Oczywiście potrafił przepowiadać przyszłość, jak również posiadał dar jasnowidzenia. Ale to drobiazg, bo każda tarocistka to potrafi. I każdy średnio zaawansowany w kontaktach ze swym duchem–przewodnikiem wróż.

Inną ze zdolności, jakie Szymon rzekomo posiadał, a która miała dowodzić jego ponadnaturalnych mocy, była umiejętność lewitacji, czyli unoszenia się w powietrzu, wbrew – czy może na przekór – prawu grawitacji.

Wreszcie jego ciało okazywało się odporne na działanie ognia, a oprócz tego potrafił – jak twierdził on sam i jego zwolennicy – uzdrawiać ludzi ze śmiertelnych chorób.

Bez wątpienia życie Szymona było nadzwyczaj barwne i ciekawe, ale nie będę się dalej zagłębiał w opowieść o nim i tylko wspomnę, jak wyglądał jego koniec.

Rzecz działa się w Rzymie, na dworze cesarza Nerona6, gdzie po raz ostatni spotkali się ze sobą św. Piotr Apostoł i Szymon Mag. Przed obliczem władcy i licznych dworzan Piotr – jak głosi chrześcijańska tradycja – miał bronić prawdziwości głoszonej ewangelii, Szymon zaś dowodzić swych nadnaturalnych umiejętności. Jako koronnego argumentu przemawiającego na jego korzyść miał Szymon przedstawić swą zdolność do lewitacji.

I rzeczywiście tak uczynił. Oto stojąc przed cesarzem i wieloma innymi świadkami – olbrzymim tłumem żądnym sensacji – Mag wzniósł się w powietrze.

Na ten widok św. Piotr nakłoniony prośbami św. Pawła jął zaklinać demony, aby opuściły ciało Szymona, a gdy tak się rzeczywiście stało, Szymon z wysokości runął na kamienie i pogruchotał nogi, a wkrótce potem zmarł na rękach lekarzy7.

Tak oto odszedł z tego padołu mąż, który głosił, iż jest MOCĄ BOSKĄ, i który w czasie kiedy żył, dla wielu uchodził za BOGA.

Umarł Szymon Mag, umarł „ojciec wszelkiej herezji”, lecz pozostawił licznych uczniów i naśladowców, których i dziś nie brakuje.

1Szymon Czarnoksiężnik, [w:] Andrzej Sarwa, Ludzie o nadludzkich mocach, Sandomierz 210, ss. 23–28.

2Dzieje Apostolskie 8, 5–24, cyt. za: Biblia to jest Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, tzw. Nowy Przekład (dalej NP), Warszawa 1979.

3Stanisław A. Wotowski, Tajemnice świata magii, Sosnowiec 1992, s. 5.

4Encyklopedia kościelna podług teologicznej encyklopedii Wetzera i Weltego, z licznemi jej dopełnieniami, przy współpracownictwie kilkunastu duchownych i świeckich osób, wydana przez X. Michała Nowodworskiego, Warszawa 1905, tom XXVIII, s. 130.

5Stanisław A. Wotowski, dz. cyt., s. 6.

637–68 n.e.

7Słownik apologetyczny wiary chrześcijańskiej, w opr. X.W. Szcześniaka, Warszawa 1896, t. III, s. 194.

Konwulsje szatana. Aneks I. Świat pierwszy – przedpotopowy.

Andrzej Sarwa

Diabelskie szyfry. Sekwencja dziejów świata. Kod roku 17 wydałem pod pseudonimem Onufry Seweryn Krzycki tak więc jeśli ktoś chciałby mieć tę książkę w formie papierowej to jej nie znajdzie pod moim nazwiskiem

a jest ona tutaj: https://ksiegarnia-armoryka.pl/Diabelskie_szyfry_Sekwencja_dziejow_swiata_Kod_roku_17.html

======================================

a może i ten żydowski filmik?

————

Aneksy.

Aneks I. Świat pierwszy – przedpotopowy.1

Zamiast opowiadać o owym świecie własnymi słowami, ryzykując opinię, że wszystko zmyśliłem poniesiony przez bujną wyobraźnię, uznałem, że zdecydowanie lepiej zrobię, gdy zaprezentuję wyimki z ksiąg świętych, objawień i apokryfów, pozwalające zrozumieć, od kiedy i dlaczego toczy się we Wszechświecie nieustanna walka pomiędzy siłami zła a dobrym Bogiem i rodzajem ludzkim, który został stworzony na Jego obraz i na podobieństwo Jego. Bo przecież walka taka nieustannie się toczy…

A zatem:

„Na początku stworzył Bóg niebo i ziemię. Stworzył […] Bóg człowieka na wyobrażenie swoje; na wyobrażenie Boże stworzył go; mężczyznę i niewiastę stworzył je”.2

To z Księgi Rodzaju. Ale sięgając do apokryficznej Księgi Jaskini Skarbów, dowiemy się o wiele więcej:

„Bóg uformował Adama swoimi świętymi rękami jako swój wizerunek i na swoje własne podobieństwo, a kiedy aniołowie zobaczyli wspaniałe oblicze Adama, byli niezwykle poruszeni jego pięknem. Zobaczyli jego oblicze bijące cudowną wspaniałością jak kula słońca, a światło jego oczu było jak światło słońca, a kontury ciała jak ze świecącego kryształu. […] A Bóg posadził go na honorowym tronie i dał mu władzę nad wszystkim stworzeniem. Dzikie bestie, bydło i ptactwo zostało zebrane przed Adamem, a on nadał im imiona, a one się mu pokłoniły. Wszystko go czciło i uznawało jego zwierzchnictwo. Aniołowie i [inne] Ciała Niebieskie usłyszały głos Boga mówiący do niego: „Adamie zobacz: zrobiłem cię królem, kapłanem, prorokiem, panem, i przywódcą, rządcą wszystkiego, co jest stworzone i będą ci oddani i będą twoi, złożyłem w twoje ręce władzę nad wszystkim, co stworzyłem”. A kiedy aniołowie to usłyszeli, zgięli kolana i oddali mu cześć”.3

I tutaj może rodzić się pytanie: No dobrze, ale dlaczego to niby aniołowie, których się nam przedstawia, jako byty przewyższające człowieka pod każdym względem, miałyby pokłonić się stworzeniu stojącemu niżej w hierarchii bytów? Tylko czy na pewno? Przecież nie aniołów a człowieka stworzył Bóg na swój obraz, na obraz Boży go stworzył, czego można się dowiedzieć z cytowanej wyżej Księgi Rodzaju. Zatem można się było spodziewać, że wywoła to uczucie zawiści, jeśli nie u wszystkich, to przynajmniej u niektórych z aniołów którzy uświadomili sobie, że właśnie utracili swój najwyższy spośród stworzeń status. Chociaż zdawać by się mogło, że skoro taka była wola Boża, to wszystkie byty i materialne i duchowe z radością ją zaakceptują, ale poszło nie tak, jak pójść powinno i – jak relacjonuje jeden z tych duchów, czy też bytów niebieskich – Szatan, zwany też Diabłem, dalszy przebieg tego wydarzenia wyglądał tak oto:

„[Potem] Michał […] zawezwał wszystkich aniołów, mówiąc: »Oddajcie cześć temu obrazowi Stwórcy, jako panu, bo Bóg tak przykazał«. I Michał pokłonił się jako pierwszy. Potem zawezwał mnie [Szatana] i powiedział: »Oddaj cześć podobieństwu Pana Boga«. Ja zaś odrzekłem: »Nie czuję (potrzeby) oddawania czci Adamowi«. A ponieważ Michał upierał się, wzywając mnie do wielbienia [Adama], powiedziałem do niego: »Czy ja ciebie do czegoś nakłaniam? Dlaczego zatem ty nakłaniasz mnie? Nie będę wielbić bytu gorszego i młodszego (ode mnie). Jestem odeń starszy w istnieniu, zanim [Adam] został stworzony, ja już stworzony byłem. To jego obowiązkiem jest oddać mi pokłon«.4

A jak się to skończyło dla buntownika, możemy się dowiedzieć z innego tekstu:

„Kiedy książę niższego zastępu aniołów zobaczył, że wielki majestat został przekazany Adamowi, był o niego zazdrosny od tego dnia i nie chciał oddawać mu czci. I powiedział do swoich druhów „Nie będziecie go czcić i wynosić go z aniołami. Powinniście czcić mnie, ponieważ ja jestem ogniem i duchem, a nie będę czcić pyłu, który stał się ciałem”. I buntownik, mówiąc sobie te rzeczy, odmówił Bogu i ze swojej własnej woli wymówił mu posłuszeństwo i odłączył się od Boga. Został zrzucony z nieba i spadł. […] A szaty ich chwały zostały z nich zdarte. Nazwano go „Sâtânâ”, bo odwrócił się [od dobrej strony] i „Shêdâ”, bo był wygnany i „Daiwâ”, bo stracił szaty chwały. I zobaczył, od tego dnia do teraz, on i wszyscy jego sprzymierzeńcy, że zostali pozbawieni szat i pozostali nadzy ze strasznymi twarzami”.5

No tak, ale można by rzec, że to tylko apokryfy. Kościół nigdy ich nie uznawał za księgi natchnione przez Ducha Świętego, a zatem i nie umieścił ich w kanonie biblijnym.

Nie można temu zaprzeczyć. Lecz czy aby istotnie należy uważać, ze stuprocentową pewnością, iż w tych apokryfach nie przedstawiono rzeczywistego biegu zdarzeń? Czy to, o czym one opowiadają stoi w sprzeczności z Biblią i Biblii zaprzecza? Nie stoi i nie zaprzecza. Co najwyżej rozwija, wyjaśnia i uszczegóławia kwestię buntu aniołów, jego powód – pychę i zachłanność – jeśli można użyć takiego sformułowania – władzy. Owe księgi, owe niekanoniczne starożytne księgi, to tak jakby komentarze do ksiąg kanonicznych, uznanych. A zatem? Co w nich możemy wyczytać?

Diabeł upadł z pychy. Pewnie mu się tam już znacznie wcześniej w umyśle lęgło, że dlaczegóż to stoi niżej w hierarchii bytów niż Bóg–Stwórca, skoro jest tak piękny, potężny i taki wspaniały i tak wiele może? Lecz nie było jeszcze tej ostatniej kropelki, która by przelała dzban. Aż wreszcie nadszedł dzień najciężej dlań próby i tę kroplę przyniósł. Tego Diabłu było już nadto. Paść na twarz przed czymś, co było pod każdym względem – przynajmniej z pozoru – od niego gorsze?! Nie! Absolutnie nie! I tak to mniej więcej wynika z owych apokryfów. Ale o tym wszystkim nie tylko apokryfy opowiadają. Zobaczmy więc, co mówi o upadku istot niebieskich, chociaż w innej, wizyjnej, formie – w objawieniu uznanym przez Kościół – a więc dla katolików wiarygodnym, chociaż wierzyć w to nie muszą, mistyczka bł. Anna Katarzyna Emmerich6:

„Najpierw widziałam przestwór pełen światłości; a w tym przestworze, jako kulę jeszcze bardziej lśniącą, podobną do słońca i leżącą w słońcu, widziałam – tak mi się zdawało – jedność w Trójcy. Nazwałam to wszystko zgodą, a widziałam z niej jakoby skutek; wtem powstały pod ową kulą jakoby w sobie leżące jasne koła, pierścienie i chóry aniołów, niezmiernie jaśniejących, potężnych i pięknych. To morze światłości leżało jakoby słońce pod owym wyższym słońcem.

Z początku wszystkie te chóry wychodziły z owego wyższego słońca jakoby w zgodzie i miłości. Naraz spostrzegłam, że jedna część tych wszystkich kół się zatrzymała; zatapiając się we własną piękność. Czuły własną rozkosz, widziały całą swą piękność, zastanawiały się, tylko sobą były zajęte.

Najpierw wszystkie, przejęte uwielbieniem dla Boga, nie posiadały się od rozkoszy i radości; nagle jedna część, nie myśląc już o Bogu, zapatrzyła się we własną istotę. W tej chwili widziałam, jak owa cała część chórów jaśniejących upadła na dół i się zaćmiła, widziałam, jak inne chóry ich miejsca zajęły […]

Po ich upadku widziałam na dole tarczę cienistą, jakoby ta tarcza była ich mieszkaniem […] Przestrzeń, którą odtąd zajmowały, była daleko mniejsza, od tej, którą, będąc u góry, zajmowały, dlatego też wydawały mi się daleko więcej ścieśnione. […]

Poznałam też, że taki przeciwko nim zapadł wyrok odwieczny: walka miała trwać dopóty, dopóki chóry upadłe nie będą przywrócone7. A ten czas wydawał się duszy mojej niezmiernie długim, prawie niemożliwym. Walka miała być na ziemi, zaś tam, u góry, żadnej nie miało być więcej walki, tak On postanowił”.8

Ale Pan Bóg to wszystko przewidział i stwarzając człowieka, wziął również pod uwagę to, iż istoty owego nowego rodzaju zajmą kiedyś miejsce aniołów upadłych, bo:

„Liczba aniołów […] równa jest liczbie ludzi zamieszkujących cały świat od Adama, aż do ostatecznego wskrzeszenia. Stąd też przekazuje się, iż liczba ludzi, jaka kiedykolwiek pojawi się na tym świecie, równa jest liczbie wszystkich zastępów niebieskich. Niektórzy twierdzą jednak, iż liczba ta równa jest zaledwie tej, jaka potrzebna jest do wypełnienia pustki po tych, które upadły wskutek złamania prawa”.9

„Oto [ukazał się na niebie] wielki Smok barwy ognia, mający siedem głów i dziesięć rogów – a na głowach jego siedem diademów. I ogon jego zmiata trzecią część gwiazd nieba: i rzucił je na ziemię.10 […] I nastąpiła walka na niebie: Michał i jego aniołowie mieli walczyć ze Smokiem. I wystąpił do walki Smok i jego aniołowie, ale nie przemógł, i już się miejsce dla nich w niebie nie znalazło. I został strącony wielki Smok, Wąż starodawny, który się zwie diabeł i szatan, zwodzący całą zamieszkałą ziemię, został strącony na ziemię, a z nim strąceni zostali jego aniołowie. I usłyszałem donośny głos mówiący w niebie: ‘Teraz nastało zbawienie, potęga i królowanie Boga naszego i władza Jego Pomazańca […]. Dlatego radujcie się, niebiosa i ich mieszkańcy! Biada ziemi i biada morzu – bo zstąpił do was diabeł, pałając wielkim gniewem, świadom, że mało ma czasu’”.11

Tak czy inaczej, Wielki Buntownik, Wąż, Szatan, Smok czy jak go tam jeszcze nazywają, nie mógł tego zdzierżyć i jeszcze mu się zdawało, że ma szansę zatriumfować, że skoro aż tak wielka liczba, bo aż trzecia część bytów anielskich, wzięła jego stronę, to uda mu się zając miejsce ponad tronem Bożym. Tymczasem stało się inaczej, runął z wysokości:

„Jakże to spadłeś z niebios, Jaśniejący, Synu Jutrzenki? Jakże runąłeś na ziemię, ty, który podbijałeś narody? Ty, który mówiłeś w swym sercu: Wstąpię na niebiosa; powyżej gwiazd Bożych postawię mój tron. Zasiądę na Górze Obrad, na krańcach północy. Wstąpię na szczyty obłoków, podobny będę do Najwyższego. Jak to? Strąconyś do Szeolu na samo dno Otchłani!12

Ale czy to był już ostateczny kres Buntownika? O nie! Teraz dopiero miał się rozpocząć wielki bój. Ale nie od razu. Za jakiś czas. Wpierw Diabeł musiał się do niego przygotować. Tymczasem w bezsilnej wściekłości patrzył na wywyższenie Adama:

„Bo kiedy Szatan został wygnany z Raju, Adam powstał i wzniósł się do Raju w rydwanie ognistym. A anieli szli przed nim, śpiewając modlitwy, a Serafini przypisali mu świętość, Cherubini przypisali mu błogosławieństwo, i wśród krzyków radości i modlitw Adam wszedł do Raju. Kiedy tylko Adam przyszedł do Raju, zakazano mu jeść z (pewnego) drzewa”13.

Podobny opis znajdziemy i w Biblii:

„Wziął… Pan Bóg człowieka i umieścił go w Raju rozkoszy… I rozkazał mu, mówiąc: Z każdego drzewa rajskiego jedz, ale z drzewa wiadomości dobrego i złego nie jedz; bo którego dnia będziesz jadł z niego, śmiercią umrzesz14

„Ale… Wąż był chytrzejszy nad inne wszystkie zwierzęta ziemne… I rzekł Wąż do niewiasty: żadną miarą nie umrzecie śmiercią. Bo wie Bóg, iż któregokolwiek dnia będziecie jeść z niego, otworzą się oczy wasze: i będziecie jako bogowie15, znający dobro i zło”.16

A w kolejnym apokryfie zobaczymy, jak ów Wąż wspaniale umiał bałamucić:

„Na życie Pana! Bardzo zależy mi na was, bo jesteście jak zwierzęta, ograniczeni przez Boga. Nie chcę jednak, abyście trwali w niewiedzy. Chodź, jedz z tego drzewa, a zobaczysz, jaką osiągniesz chwałę!”17

I znakomicie udało mu się osiągnąć zamierzony cel:

Ujrzała tedy niewiasta, że dobre było drzewo ku jedzeniu i piękne oczom, i na wejrzeniu rozkoszne: i wzięła z owocu jego, i jadła, i dała mężowi swemu, który jadł”.18

Może i ów owoc był wyborny, ale skutki jego skonsumowania już niestety nie:

„I rzekł [Bóg]: Oto Adam stał się jako jeden z nas, wiedzący dobre i złe: teraz tedy, by snadź nie ściągnął ręki swej, i nie wziął też z drzewa żywota, i nie jadł, a byłby żyw na wieki… I wygnał Adama: i postawił przed Rajem Rozkoszy Cherubinów i miecz płomienisty i wirujący, ku strzeżeniu drogi do drzewa żywota… I rzekł Pan Bóg do Węża: Iżeś to uczynił, przeklętyś jest… Położę nieprzyjaźń między tobą a między niewiastą: i między nasieniem twym a nasieniem jej: ono zetrze głowę twoją, a ty czyhać będziesz na piętę jego”19.

I tak zaczęła się historia rodzaju ludzkiego na Ziemi, której i my uczestnikami jesteśmy, która jak miała swój początek, tak będzie miała i kres. Świat, jaki teraz znamy bezpowrotnie przeminie, ale… na to trzeba jeszcze czas jakiś poczekać. Wróćmy jednakowoż do przerwanego wątku:

Chociaż prarodzice, poniewczasie, zrozumieli, że pobłądzili i usiłowali naprawić, co popsuli w swej relacji z Bogiem to tego, co zaszło, już się odwrócić nie dało, dowiedzieli się tylko tyle, że Stwórca ich nie porzucił i dał im nadzieję:

„Adam i Ewa wzięli kamienie i ułożyli je na kształt ołtarza; i zabrali liście z drzew poza ogrodem, […] i rozlali na nie swoją krew. Adam i Ewa stanęli przed ołtarzem i płakali, wznosząc prośby do Boga: „Przebacz nam nasz występek i nasz grzech, i spójrz na nas swoim miłosiernym okiem […] spójrz na naszą krew, która jest składana w ofierze na tych kamieniach i przyjmij ją z naszych rąk, jak niegdyś przyjmowałeś śpiew, którym uwielbialiśmy Cię na początku, gdy żyliśmy w Ogrodzie”. Wonczas miłosierny i dobry Bóg, miłujący człowieka, spojrzał na Adama i Ewę, i na ich krew, którą złożyli jako ofiarę dla Niego; chociaż im tego nie nakazał […] i przyjął ich ofiarę. I posłał Bóg spośrodkaSwojej obecności jasny ogień, który strawił ich ofiary. […] I stało się słowo Boże do Adama, i rzekł do niego: „O Adamie, tak jak ty, któryś przelał krew swoją, tak i ja przeleję moją krew, kiedy sta się ciałem z nasienia twego. A jak ty umrzesz, Adamie, tak też ja umrę, a jak żeś zbudował ołtarz, tak też ja uczynię Ziemię ołtarzem dla siebie. Jak ty ofiarowałeś dla mnie swoją krew, tak ja złożę moją krew na ołtarzu Ziemi. Jak ty prosiłeś o przebaczenie za pośrednictwem twej krwi, tak ja wyleję moją krew na odpuszczenie grzechów i zgładzę nią twe występki. I oto teraz przyjąłem wasze ofiary, Adamie, lecz dni przymierza, które z tobą zawarłem, nie wypełniły się jeszcze. Gdy się one wypełnią, to sprowadzę cię na powrót do ogrodu”20.

Tymczasem jednak, nim się owa obietnica wypełnić miała, nie było innego wyjścia, tylko jakoś ułożyć sobie życie tam, gdzie ich własna głupota i nieposłuszeństwo rzuciły, a że ciężko im było żyć tylko we dwoje dlatego:

„… Adam poznał21 Ewę, żonę swoją, która poczęła i porodziła Kaina, i rzekła: Otrzymałam męża od Pana. I porodziła zasię brata jego Abla; i był Abel pasterzem owiec, a Kain był rolnikiem. I stało się po wielu dniach, iż przyniósł Kain z owocu ziemi ofiarę Panu. Także i Abel przyniósł z pierworodztw trzód swoich i z tłustości ich; i wejrzał Pan na Abla i na ofiarę jego. Ale na Kaina i na ofiarę jego nie wejrzał; i rozgniewał się Kain bardzo […] I rozmawiał Kain z Ablem bratem swoim. I stało się, gdy byli na polu, że powstał Kain na Abla brata swego, i zabił go. I rzekł Pan do Kaina: Gdzież jest Abel brat twój? Który odpowiedział: Nie wiem; izalim ja stróżem brata mego? I rzekł Bóg: Cóżeś uczynił? Głos krwi brata twego woła do mnie z ziemi. Teraz tedy przeklętym będziesz na ziemi, która otworzyła usta swe, aby przyjęła krew brata twego z ręki twojej”22.

„Tedy odszedł Kain od oblicza Pańskiego i mieszkał w ziemi Nod, na wschód słońca od Eden. […] I poznał jeszcze Adam żonę swą, która urodziła syna, i nazwała imię jego Set, mówiąc: Dał mi Bóg inne potomstwo miasto Abla, którego zabił Kain. Setowi też urodził się syn i nazwał imię jego Enosz. Na ten czas poczęto wzywać imienia Pańskiego”.23

Zabójstwo, jakiego dopuścił się Kain, na bracie swym Ablu, nie było tylko buntem przeciw Bogu i straszliwym grzechem, ale i tym, co uświadomiło Prarodzicom, czym jest śmierć. Pojęli, że nie będą istnieć w tej rzeczywistości wiecznie. Jesteś i za chwile może cię już nie być… Nietrudno sobie wyobrazić sobie szok, jaki wówczas przeżyli. Ale życie toczyło się dalej, więc, jak nam mówi jeszcze inny apokryf, kiedy brakło Abla, a Kain wywędrował precz od domu:

„… Adam i Ewa, jego żona, zrodzili jeszcze dziewięcioro dzieci. […] Set wziął Azurę, swoją siostrę za żonę […] i ona urodziła mu Enosza”.24

Niestety: „I za czasów Enosza synowie człowieczy dalej buntowali się i grzeszyli przeciw Bogu powiększając gniew Pana przeciw synom człowieczym. I synowie człowieczy szli i służyli innym bogom25 i zapominali o Panu, który ich stworzył na ziemi”.26

Wtedy to, w tych coraz gorszych czasach, kiedy świat i rodzaj ludzki coraz bardziej oddalał się od Nieskończonego Dobra, Miłości i Prawdy, zapadając się w samolubstwo i zbrodnię i zbliżył się tak blisko, że już bliżej chyba nie było można do Kłamcy, Mordercy i Przeciwnika:

„[…] Enosz pojął Noam, swoją siostrę, za żonę. Ta urodziła mu syna […] i dał mu imię Kenan […] Kenan pojął sobie żonę Mualalet, swoją siostrę. Ona urodziła mu syna. […] Dał mu na imię Mahalalel. Mahalalel pojął sobie żonę imieniem Dina, córkę Barakiela, córkę swego stryja. Ona urodziła mu syna […]. On dał mu na imię Jared27 ze względu na to, iż w jego czasach aniołowie Pana, którzy byli zwani Czuwającymi, zstąpili na ziemię, aby uczyć synów ludzkich i zaprowadzić sąd i sprawiedliwość na ziemi. […]. Jared pojął sobie żonę imieniem Baraka. Ona urodziła mu syna […]. On dał mu na imię Henoch. Ten był pierwszym z synów ludzkich, urodzonych na ziemi, który poznał pismo, wiedzę i mądrość. On też zapisał w księdze znaki z nieba według porządku ich miesięcy tak, aby synowie ludzcy mogli poznać (ustanowione) okresy lat, według ich porządku, zachowując wszystkie ich miesiące. Ten był pierwszym, który napisał świadectwo i poświadczył wszystkim ludziom przez wszystkie pokolenia na ziemi. Opisał on wszystkie tygodnie lat jubileuszy28, i ukazał dni poszczególnych lat. Ustawił porządek miesięcy i opisał wszystkie szabaty w roku, tak jak to mu przez nas [aniołów] dane było poznać. I on zobaczył we śnie29 to, co było, i to, co będzie, tak jak się to będzie działo wśród ludzi przez wszystkie pokolenia aż do dnia sądu. On zobaczył i poznał wszystko, następnie napisał swoje świadectwo i złożył świadectwo na ziemi przeciwko wszystkim potomkom ludzkim wszystkich pokoleń. […] Henoch pojął sobie żonę imieniem Edni, córkę Danela, swego stryja, i […] ona urodziła mu syna. Henoch dał mu imię Metuselah. Henoch przebywał z aniołami Boga przez sześć jubileuszy lat.30 Ci zaś pokazali mu wszystko, co jest na ziemi i w niebie, pod panowaniem słońca. Zapisał on wszystko i przedstawił świadectwo wobec Czuwających, tych, którzy zgrzeszyli z córkami ludzkimi, łącząc się z nimi i sprowadzając na siebie nieczystość. Henoch przeciwstawił im swoje świadectwo. Został on zabrany spośród synów ludzkich, a my [aniołowie] zaprowadziliśmy go do ogrodu Eden, by tam otrzymał wielkość i cześć”31.

Zastanawiający jest ten tekst? Owszem, zastanawiający, ale teologowie na ogół są zgodni co do jego interpretacji, uważając, że to jakaś przenośnia co najwyżej! No bo jakże duchy mogą się parzyć z istotami materialnymi?!

Ale… skąd niby wiadomo, że nie mogą? Bo mają różne natury? A może raczej dlatego, że to przeciwne ich naturze!

Niby tak, lecz czy nie jest przeciwne naturze, że na przykład mężczyźni parzą się z mężczyznami, kobiety zaś z kobietami?

Już słychać głosy protestu: co to za porównanie?! Przecież tu chodzi o zupełnie inne… jakby to powiedzieć… gatunki, rodzaje.

No dobrze. A ludzie ze zwierzętami?

To już bliższe i możliwe, ale zarówno ludzie, jak i zwierzęta należą do świata materii. Lecz i tak potomstwa nie wydadzą.

Ale co my tak naprawdę wiemy o świecie tzw. duchowym? Zresztą, w tym momencie nie jest to aż tak ważne, samo Pismo Święte bowiem potwierdza owe wcześniej opisane zdarzenia, a dokładniej Księga Rodzaju:

„A gdy zaczęło przybywać ludzi na powierzchni ziemi i rodziły się im córki, synowie prawdziwego Boga zaczęli zwracać uwagę na córki ludzkie, jako że były piękne; i pojmowali za żony wszystkie, które sobie wybrali. […] W owych dniach byli na ziemi nefilimowie, a także potem, gdy synowie prawdziwego Boga dalej współżyli z córkami ludzkimi i one rodziły im synów; byli to mocarze, którzy istnieli od dawna, ludzie sławni”.32

Septuaginta zaś ten sam fragment tłumaczy tak:

„Ludzi zaczęło szybko przebywać na ziemi, a wśród urodzonych u nich były także córki. Kiedy synowie Boga zobaczyli, że córki ludzi są piękne, wzięli sobie niektóre za żony, wybierając je z wszystkich innych. (…) W tamtych czasach żyli na ziemi olbrzymi, a także później, kiedy to synowie Boga zbliżali się do córek ludzi i rodzili sobie przez nie potomków, to oni byli pradawnymi olbrzymami, sławnymi ludźmi”.33

To zaś i potwierdza i rozwija Księga Henocha, niby apokryficzną… ale nie w całym chrześcijaństwie, a ponadto jest ona – jako wiarygodna – cytowana na kartach Nowego Testamentu. Co więc owa księga mówi?

„Kiedy ludzie rozmnożyli się, urodziły im się w owych dniach ładne i piękne córki. Ujrzeli je synowie nieba, aniołowie, i zapragnęli ich. Jeden drugiemu powiedział: „Chodźmy, wybierzmy sobie żony z córek ludzkich i spłódźmy sobie dzieci”. Szemihaza, który był ich dowódcą, powiedział do nich: „Obawiam się, że może nie zechcecie tego zrobić i że tylko ja sam poniosę karę za ten wielki grzech”. Wszyscy, odpowiadając mu, rzekli: „Przysięgnijmy wszyscy i zwiążmy się przekleństwami, że nie zmienimy tego planu, ale doprowadzimy zamiar do skutku”. Następnie wszyscy razem przysięgli i związali się wzajemnie przekleństwami. Było ich wszystkich dwustu. Zstąpili na Ardis, szczyt góry Hermon. Nazwali ją górą Hermon, albowiem na niej przysięgali i związali się wzajemnie przekleństwami. Te są imiona ich przywódców: Szemihaza, ich dowódca, Urakiba, Ramiel, Kokabiel, Tamiel, Ramiel, Daniel, Ezekiel, Barakiel, Asael, Armaros, Batriel, Ananiel, Zakiel, Samsiel, Sartael […], Turiel, Jomiel, Araziel. Są to dowódcy dwustu aniołów i wszystkich innych z nimi.

Wzięli sobie żony, każdy po jednej. Zaczęli do nich chodzić i przestawać z nimi. Nauczyli je czarów i zaklęć i pokazali im, jak wycinać korzenie i drzewa. Zaszły one w ciążę i zrodziły wielkich gigantów. […] Pożerali oni wszelki znój ludzki, a ludzie nie potrafili ich utrzymać. Giganci obrócili się przeciwko ludziom, aby ich pożreć. I grzeszyli przeciw ptakom, zwierzętom, gadom i rybom. Pożerali mięso jedni drugich i pili zeń krew. Wtedy ziemia poskarżyła się na nieprawych.34

Ale życie toczyło się w wyżłobionych koleinach… Ludzie się rodzili i umierali, żenili i za mąż wydawali… toteż nic w tym dziwnego, że:

„Metuselah pojął za żonę Ednę, córkę Azriala, swego stryja. Zrodził z nią syna i nazwał go imieniem Lamech. […] Lamech pojął sobie za żonę Betenos35, córkę Barakiela, swego stryja”36.

I teraz wreszcie dochodzimy do najciekawszego:

„(A gdy Lamech, syn Metuselaha37, spostrzegł, iż Bitenosz jest ciężarna, powiedział:) Oto wówczas pomyślałem sobie w (głębi) mego serca, że ciąża ta jest od stróżów, od świętych, lub od gigan[tów…] Moje serce wahało się co do tego dziecka […] Wtedy, ja Lamech, przestraszyłem się. Poszedłem do Bitenosz, [mojej] żo[ny, i powiedziałem…] (na Świętego) i Wiecznego, na Najwyższego, na Wielkiego Pana, na Króla Wi[eków…], (musisz mi wyjawić, czy parzyłaś się) z […] synami nieba, że zgodnie z prawdą masz mi wyjawić, bez kłamstw, czy ten […] (płód pochodzi ode mnie), na króla wszystkich wieków, że szczerze ze mną rozmawiasz i bez kłamstw […] Wówczas Bitenosz, moja żona, odezwała się do mnie z wielką gwałtownością. Pł[akała…] i powiedziała: O mój bracie i mój panie! Przypomnij sobie moją rozkosz […] (Lecz nie przypomniałem sobie by mój członek) […] i moja dusza przebywała we wnętrzu jej pochwy. I ja szczerze wszystko [ci wyjawię]. Wtedy bardzo odmieniło się moje serce […] a kiedy zobaczyła Bitenosz, moja żona, że moja twarz zmieniła się, […] wówczas powściągnęła swe wzburzenie. Rozmawiała ze mną, mówiąc mi: O mój panie i mój bracie! Przypomnij sobie moją przyjemność. Przysięgam ci na Wielkiego Świętego, na Króla Ni[ebios…], że z ciebie jest to nasienie, z ciebie jest ta ciąża, z ciebie powstał [ten] owoc […] a nie z kogoś obcego, i nie z żadnych stróżów38, ani z żadnych synów niebi[os. Dlaczego wyraz] twojej twarzy tak się zmienił i tak zniekształcił, a twój duch jest tak przygnębiony? […] Przecież ja szczerze z tobą rozmawiam. […] Wówczas ja, Lamech, pobiegłem do Metuselacha, mojego ojca, i wszystko mu [wyznałem, by poszedł i zapytał Henocha], swego ojca, i wszystkiego od niego rzetelnie się dowiedział. Jest on bowiem ulubi[onym i umiłowanym (stróżów, synów niebios i chodzi razem ze stróżami, synami niebios) … ze świętymi] ma wyznaczony dział i wszystko mu wyjawiają. Kiedy usłyszał Metuselach [te słowa], [pobiegł] do Henocha, swojego ojca, aby dowiedzieć się od niego wszystkiego zgodnie z prawdą […] […] Przeszedł wzdłuż kraj, aż do Parwaim, i tam odnalazł [Henocha, swojego ojca…] I powiedział do Henocha, swojego ojca: O mój ojcze i mój panie! Do ciebie [przybywam…] […] i mówię ci: Nie złość się na mnie, że tutaj przybyłem do cie[bie…] respekt przed tobą (bowiem czuję) […]39

Tu się co prawda tekst urywa, ale jego dalszy ciąg mamy w księgach Henocha i Jubileuszy:

„[Henoch opowiada] […] syn mój Matuzalem wziął dla swojego syna Lamecha żonę, która zaszła od niego w ciążę i urodziła syna. Ciało jego było białe jak śnieg i czerwone jak kwiat róży, a włosy na jego głowie [były] białe jak wełna […] miał piękne oczy. Kiedy otworzył swe oczy, napełnił cały dom jasnością jak słońce, tak że cały dom był nad wyraz jasny. Kiedy zabrano go z rąk akuszerki, otworzył swoje usta i mówił o Panu Sprawiedliwości. A jego ojciec Lamech zląkł się z tego powodu, uciekł i udał się do swego ojca Matuzalema. Powiedział do niego: „Urodziłem dziwnego syna. Podobny jest nie do człowieka, ale do dzieci aniołów nieba, jest innego rodzaju, nie jest taki jak my. Jego oczy są jak promienie słońca, a oblicze jego chwalebne. Wydaje mi się, że nie wyszedł on ode mnie, ale od aniołów. […] A teraz, ojcze mój, błagam cię i proszę, abyś poszedł do naszego ojca Henocha i dowiedział się od niego prawdy, albowiem mieszka on z aniołami”. I kiedy Matuzalem usłyszał słowa swego syna, przyszedł do mnie na krańce ziemi, bo usłyszał, że tam się znajduję. Zawołał i usłyszałem jego głos i podszedłem do niego […] A on […] powiedział: „Z bardzo ważnego powodu do ciebie przyszedłem. A teraz posłuchaj mnie, ojcze mój, albowiem urodziło się memu synu Lamechowi dziecko, którego kształt i wygląd nie są takie, jak wygląd człowieka […] Jego ojciec Lamech przestraszył się i uciekł do mnie. On nie wierzy, że on pochodzi od niego, ale sądzi, że [pochodzi] od aniołów nieba. I oto przyszedłem do ciebie, abyś mi powiedział prawdę”. I ja Henoch, odpowiadając, powiedziałem do niego: „[…] powiadom swego syna Lamecha, że ten, który mu się urodził, jest naprawdę jego synem. Nazwij jego imię Noe […] A teraz, synu mój, idź, powiedz twemu synu Lamechowi, że to dziecko, które się narodziło, jest rzeczywiście jego synem i że to nie jest kłamstwo”40.

„[I Lamech] dał [dziecku] na imię Noe, mówiąc: »Ten oto będzie mi pocieszeniem i da mi wytchnienie od mojej pracy na ziemi, która została przeklęta przez Pana«”.41

Tak mówi Biblia i apokryfy, a co znajdziemy u bł. Anny Katarzyny Emmerich?

„A gdy aniołowie upadli, pewna tychże liczba na chwilę żałowała, iż nie zapadła się w głębinę, jak inni, i że tym właśnie później Pan Bóg na miejsce pobytu bezludną, bardzo wysoką i niedostępną przeznaczył górę […]

Ci aniołowie mogli działać na ludzi, o ile ludzie oddalali się od Boga. […] Widziałam, jak potomkowie Kaina stawali się coraz bezbożniejszymi i zmysłowymi. Coraz wyżej wstępowali na ową górę; upadli zaś aniołowie zabrali ze sobą wiele z [ich] niewiast, panując zupełnie nad nimi i pouczając ich we wszystkich sztukach uwodzenia. Dzieci ich były bardzo wielkie, miały wprawę w rozmaitych rzeczach, posiadały też różne dary i były wyłącznymi narzędziami złych duchów. W ten sposób tak na tej górze, jak w całej okolicy powstał zepsuty naród, usiłujący za pomocą gwałtu i uwodzenia także zepsuć potomków Seta. […]

Widziałam bardzo wiele spraw owych wielkoludów, widziałam ich dźwigających wielkie kamienie z łatwością na górę, widziałam, jak coraz wyżej się wspinali i dzieła podziwu godne spełniali. Biegali po ścianach prostopadłych i drzewach […] Potrafili robić obrazy z kamienia i kruszcu, Boga zaś już wcale nie znali, chociaż rozmaitym przedmiotom cześć boską oddawali. Wiedzieli o wszystkim, widzieli wszystko, robili truciznę, trudnili się sztuką czarodziejską i w ogóle wszystkim oddawali się występkom.

Niewiasty wynalazły muzykę; widziałam, jak chodziły, by lepsze pokolenia skusić i występków nauczyć. Widziałam, że nie mieli żadnych domów ani miast, budowali sobie raczej grube, okrągłe wieże z łuszczkowego kamienia, u których dołu mniejsze były zabudowania, prowadzące do wielkich jaskiń, gdzie szkaradne swoje uczynki spełniali.

Po dachach tychże zabudowań [można] było chodzić naokoło, zaś w wieży wchodząc do góry, za pomocą rur w dal patrzeli […] W ten sposób ujrzawszy inne miejscowości, udawali się tam, a podbiwszy wszystko, wszystko oswobadzali i robili bezprawnym. Tę wolność zaprowadzali wszędzie. Widziałam, że dzieci ofiarowali i żywcem zakopywali w ziemi”42.

To ukazano w wizji niemieckiej mistyczce, ale o tym samym mówi przecie i Księga Henocha, dodając na koniec, czym się to wszystko skończyło:

„[Z upadłych aniołów43] Azazel nauczył ludzi wyrabiać miecze, sztylety, tarcze i napierśniki. Pokazał im metale i sposób ich obróbki: bransolety i ozdoby, sztukę malowania oczu i upiększania powiek, bardzo cenne i wyszukane kamienie i wszelki [rodzaj] kolorowych barwników. I świat uległ zmianie. Nastała wielka niegodziwość i wielki nierząd. Pobłądzili, a wszystkie ich drogi stały się zepsute. Amezarak wyuczył zaklinaczy i nacinaczy korzeni, Armaros [nauczył] odklinania, Barakiel [wychował] astrologów, Kokabiel złowieszczów, Tamiel wyuczył astrologów, Asradel nauczył dróg księżyca. Ludzie ginąc, wołali, a głos ich doszedł do nieba.

Wówczas Michał, Gabriel, Suriel i Uriel spojrzeli z nieba i ujrzeli wielką ilość rozlanej krwi na ziemi i wszelką niegodziwość, jakiej dokonano na ziemi. Powiedzieli jeden do drugiego: „Niech zniszczona ziemia zawoła głosem ich krzyków aż do bramy niebios. A teraz, wam to, o Święci niebios, skarżą się dusze ludzi mówiąc: „Zanieście naszą skargę przed Najwyższego”. Rzekli do Pana, Króla: „Panie panów, Boże bogów, Królu królów! Twój chwalebny tron [trwa] po wszystkie pokolenia świata, a twoje imię jest święte i wychwalane przez wszystkie pokolenia świata, błogosławione i chwalebne! Tyś wszystko uczynił i władza nad wszystkim jest Twoja. Wszystko jest jawne i otwarte przed Tobą i widzisz wszystko i nie ma niczego, co mogłoby być przed Tobą ukryte. Zobacz więc, co uczynił Azazel, jak nauczył wszelkiej niegodziwości na ziemi i odsłonił odwieczne tajemnice przechowywane w niebie. Semiaza nauczył zaklęć, ten, któremu dałeś władzę, aby panował nad tymi, którzy są z nim. Pospołu poszli do córek ludzkich i spali z tymi kobietami i stali się nieczyści i objawili im te grzechy. Kobiety zrodziły gigantów i przez to cała ziemia napełniła się krwią i niegodziwością. Teraz zaś dusze zmarłych wołają i skarżą się. Aż do bram niebios skarga ich dotarła, bo nie mogą przemóc niegodziwości popełnionej na ziemi. Ty wiesz wszystko, zanim coś się stanie i znasz ich sprawę. Jednak nic nam nie mówisz. Co mamy z nimi począć?”

Wówczas Najwyższy, Wielki i Święty odezwał się. Posłał Arsialaiura do syna Lamecha44, mówiąc mu: „Powiedz mu w moim imieniu: ‚Ukryj się!’ Wyjaw mu nadchodzący koniec, albowiem cała ziemia zostanie zniszczona. Na całej ziemi nastanie potop i to, co na niej się znajduje, ulegnie zniszczeniu. A teraz naucz go, jak ma uciec i jak jego potomstwo ma przeżyć na ziemi”. Następnie Pan powiedział do Rafała: „Zwiąż Azazela za ręce i nogi i wrzuć go do ciemności. Otwórz pustynię, która jest w Dudael, i wrzuć go tam. I rzuć na niego chropowate i ostre kamienie i przykryj go ciemnością. Niech tam przebywa na zawsze! Przykryj jego oblicze, żeby nie mógł widzieć światła I żeby w wielki dzień sądu mógł być wrzucony do ognia. Ożyw ziemię, którą zniszczyli aniołowie, i zapowiedz uzdrowienie ziemi, albowiem ja ożywię ziemię tak, że nie wszyscy synowie ludzcy wyginą z powodu wszelkiej tajemnicy, którą [aniołowie] dali poznać i nauczyli swych synów. Cała ziemia została zrujnowana nauką dzieł Azazela i jemu przypisz cały grzech!”. Pan powiedział do Gabriela: „Wystąp przeciwko bękartom i rozpustnikom i przeciwko synom nierządu i zgładź synów nierządu i synów Czuwających45 z pośrodku ludzi. Odeślij ich, poślij ich jednego przeciwko drugiemu, niech się wygubią w bitwie, bo długość dni nie będzie im dana. Będą cię oni wszyscy prosić, bo spodziewają się życia wiecznego i że każdy z nich będzie żył pięćset lat”. A do Michała Pan powiedział: „Idź, powiadom Szemihazę i innych, którzy są z nim, którzy połączyli się z kobietami i ulegli z nimi zepsuciu z wszelką ich nieczystością. Kiedy wszyscy ich synowie wzajemnie się pozabijają i kiedy ujrzą zniszczenie swych umiłowanych, zwiąż ich na siedemdziesiąt pokoleń pod wzgórzami ziemi aż do dni sądu i ich spełnienia, aż dopełni się sąd przeznaczony na całą wieczność. W owych dniach zaprowadzą ich do otchłani ognia na męki i zostaną zamknięci w więzieniu na całą wieczność. Wówczas [Szemihaza] zostanie spalony i unicestwiony wraz z nimi. Zostaną razem związani aż do końca wszystkich pokoleń. Zniszcz wszystkie dusze lubieżne i synów Czuwających, bo zepsuli oni ludzi. Zniszcz wszelkie zło z powierzchni ziemi, a wszelkie złe dzieło ustanie. Niech pojawi się roślina sprawiedliwości i prawdy, a czyny staną się błogosławieństwem. Sprawiedliwość i prawdę będą sadzić w radości na zawsze. A teraz wszyscy sprawiedliwi ocaleją i żyć będą [tak długo aż] zrodzą tysiące. Wszystkie dni ich młodości i ich starości dopełnią się w pokoju. W owych dniach cała ziemia napełniona zostanie sprawiedliwością i cała zostanie zasadzona drzewami i napełni się błogosławieństwem. Zasadzą na niej wszelkie przyjemne drzewa, zasadzą na niej winorośle, a winorośl, która zostanie na niej zasadzona, wyda obfity owoc. Wszelkie nasienie, które na niej będzie posiane, każda miara wyda tysiąc, a każda miara oliwek wyda dziesięć bat oliwy. Wy natomiast oczyśćcie ziemię z wszelkiego zła i z wszelkiej nieprawości, i z wszelkiej nieczystości, którą przyniesiono na ziemię. Usuńcie je z ziemi. Wszyscy synowie ludzcy będą sprawiedliwi i wszystkie narody błogosławić i służyć mi będą. Ziemia zostanie oczyszczona z wszelkiego zepsucia, z wszelkiego grzechu, z wszelkiego gniewu i z wszelkiej udręki. Nie ześlę więcej na nią potopu po wszystkie pokolenia na wieki.46

To, co zapisano w Księdze Henocha, potwierdzają też słowa z Księgi Jubileuszów:

„Pan powiedział” „Wszystko, co znajduje się na stałej ziemi, niech będzie zniszczone: ludzie, bydło, zwierzęta i ptaki powietrzne i wszystko, co porusza się po ziemi”. Noemu zaś rozkazał, aby uczynił dla siebie arkę, tak aby mógł ocalić siebie od wód potopu. Noe uczynił arkę dokładnie tak, jak mu to zostało przykazane […] Noe wszedł do arki […] Wszedł on sam i wszystko, co mu przyprowadziliśmy [my, dobrzy aniołowie], weszło do arki. A Pan zamknął arkę z zewnątrz […] Pan otworzył siedem wodnych bram nieba, ujścia źródeł i wielkich głębin o liczbie siedem. Bramy wodne zsyłały wodę przez czterdzieści dni i czterdzieści nocy, a źródła i głębiny wydały tyle wody, aż cały świat zapełnił się wodą. […] [Po potopie jednak] skażone demony zaczęły zwodzić dzieci synów Noego, prowadząc ich do głupoty i zatracenia. Synowie więc Noego przybyli do Noego, ich ojca, i opowiedzieli mu o demonach, które zwodzą, oślepiają i zabijają jego potomków. On modlił się do Pana, mówiąc: „Boże duchów cielesnych, Ty, który byłeś dla mnie miłosierny […] pobłogosław mnie i moich synów, abyśmy mogli wzrastać, rosnąc w liczbę i wypełnić ziemie. Ty wiesz, co uczynili Czuwający, ojcowie tych duchów, za dni moich. Te duchy teraz żyją. Zamknij je i przenieś do miejsca sądu. Nie pozwól, by były przyczyną zepsucia pośród synów Twego sługi. O mój Boże, przecież one są okrutne i zostały stworzone do zniszczenia. Nie pozwól […] aby posiadały moc nad dziećmi sprawiedliwych teraz i na zawsze”. I Pan nasz Bóg, przemówił do nas [dobrych aniołów], abyśmy ich związali. Wtedy główny duch Mastema przybył i przemówił w ten sposób: „O Panie, Stworzycielu, pozostaw niektórych z nich dla mnie i każ im słuchać głosu mego. Każ im czynić wszystko, co powiem. Jeżeli bowiem żaden z nich nie pozostanie przy mnie, nie będę w stanie sprawować mojej władzy wśród synów ludzkich; to te duchy są przecież po to, aby psuć i zwodzić przed moim sądem, a zło wśród synów ludzkich jest wielkie”.47

* * *

I czego żeśmy się dowiedzieli? Ano tego, iż część aniołów zbuntowała się przeciw Bogu, przez co upadła i została wypędzona z nieba, czymkolwiek i gdziekolwiek by ono nie było, i straciła swoją chwałę. Ale niektórzy nieupadli aniołowie Pana, którzy byli zwani Czuwającymi, zstąpili na ziemię, aby uczyć synów ludzkich i zaprowadzić sąd i sprawiedliwość na ziemi. Najwyraźniej na polecenie Boga, który nie chciał pozostawiać Prarodziców i ich potomstwa samym sobie – w niewiedzy, ignorancji, niemających pojęcia jak żyć, jak zdobywać środki do życia, jak rozumieć otaczający ich nieznany wcześniej świat i jak się mierzyć z równie nieznaną rzeczywistością. Bo Ogród Rajski najwyraźniej był – jakby można domniemywać –jakimś innym światem niż ten, w którym po upadku się znaleźli.

Część spośród owych aniołów rzetelnie wywiązywała się z poruczonego im zadania, ale część opuszczając Niebo i schodząc na Ziemię, tę ostatnią wybrało na swoje stałe miejsce zamieszkania, tym samym porzucając miejsce dla siebie przeznaczone i jedynie właściwe, a na dodatek współżyjąc z córkami ludzkimi i płodząc z nimi potomstwo, czym popełnili trudne do wyobrażenia przestępstwo krzyżowania się obcych dla siebie gatunków! Dopuszczając się szczególnie odrażającego grzechu: przekroczenia granicy własnegogatunku, by najechać królestwo istot innegogatunku. Odejście od tego, co dla aniołów było przyrodzone i zaspokojenie pożądania wbrew naturze, doprowadziło do największego zagrożenia dla ludzkości, jakie kiedykolwiek zaistniało, do genetycznego skażenia prawie całego, a tym samym unicestwienia jako czegoś odrębnego,rodzaju ludzkiego. Bóg jednak to przerwał i:

„Aniołów […], którzy nie zachowali zakreślonego dla nich okręgu, lecz opuścili własne mieszkanie, trzyma w wiecznych pętach w ciemnicy na wielki dzień sądu. Tak też Sodoma i Gomora i okoliczne miasta, które w podobny do nich sposób oddały się rozpuście i przeciwnemu naturze pożądaniu cudzego ciała, stanowią przykład kary ognia wiecznego za to”.48

„Bóg bowiem nie oszczędził aniołów, którzy zgrzeszyli, lecz strąciwszy do otchłani, umieścił ich w mrocznych lochach, aby byli zachowani na sąd. Również starożytnego świata nie oszczędził, lecz ocalił jedynie ośmioro wraz z Noem, zwiastunem sprawiedliwości, zesławszy potop na świat bezbożnych”.49

Gdyby nie potop, z którego na wyraźną interwencję Boga uratowała się tylko jedna rodzina, której członkowie byli najwyraźniej genetycznie nieskażeni, to znaczy nie byli hybrydami anielsko–ludzkimi, Stwórca okazałby się kłamcą, na dodatek istotą słabszą od Szatana, z którym już wtedy przegrałby starcie. Puste by bowiem były słowa, jakie skierował do niego w Edenie: Położę nieprzyjaźń między tobą a między niewiastą: i między nasieniem twym a nasieniem jej: ono zetrze głowę twoją… – ponieważ nie byłoby nasienia ludzkiego i nasienia węża. Wszystko zostałoby przemieszane. Kto zatem miałby kogo przemóc? Kogo więc miałby Pan Bóg odkupić? Czyj grzech zgładzić? Rodzaj ludzki bowiem bezpowrotnie by wyginął, a jego miejsce zajął rodzaj innych istot, stworzonych nie na obraz i podobieństwo Boże, lecz hybryd ludzko–anielskich, a być może i ludzko–zwierzęcych, anielsko–zwierzęcych, bądź w jeszcze innych, bardziej zawiłych i skomplikowanych konfiguracjach…

Bajki? Nazbyt wybujała wyobraźnia?

Takie zarzuty można by stawiać jeszcze pół wieku temu, ale dziś? Dziś już nasze pokolenie jest w stanie wyprodukować takie hybrydy ludzko–zwierzęce (choć o aniołach jako realnych istotach nadal nic nie wiemy), a przecież wiedza, którą dysponujemy to pewnie ledwie ułomek tej wiedzy, jaką posiadali nasi przedpotopowi przodkowie…

A Wielki Bój, który się rozpoczął w Niebie, przetoczył przez Eden i objął cały okrąg Ziemi, wciąż trwa… Szatan staje się coraz bardziej zuchwały i zajmuje coraz większe obszary i okręgu ziemskiego i ludzkich serc…

Więc jeśli tedy zakryta jest Ewangelia nasza, zakryta jest przed tymi, którzy giną. W których bóg świata tego [czyli Szatan] oślepił zmysły, to jest w niewiernych, aby im nie świeciła światłość Ewangelii chwały Chrystusowej, który jest wyobrażeniem Bożym”50.

Bo chociaż Pan Bóg potopem unicestwił skażonych ludzi, to jednak zachował część potomstwa Czuwających, które nie ustaje w deprawowaniu rodzaju ludzkiego. Bo nie powinniśmy zapominać, że to Szatan jest bogiem i władcą tego świata, o czym nas poinformował wprost, bez owijania w bawełnę sam Zbawiciel, Bóg wcielony Pan Chrystus Jezus.

Nadejdzie jednak dzień, że ów Wielki Bój ustanie… Jego przełom już nastąpił… ponad dwa tysiące lat temu… Dawno? Dla nas dawno, ale:

„Wiedzcie przede wszystkim to, że w dniach ostatecznych przyjdą szydercy z drwinami, którzy będą postępować według swych własnych pożądliwości. I mówić: Gdzież jest przyobiecane przyjście jego? Odkąd bowiem zasnęli ojcowie, wszystko tak trwa, jak było od początku stworzenia. Obstając przy tym, przeoczają, że od dawna były niebiosa i była ziemia, która z wody i przez wodę powstała mocą Słowa Bożego, przez co świat ówczesny, zalany wodą, zginął. Ale teraźniejsze niebo i ziemia mocą tego samego Słowa zachowane są dla ognia i utrzymane na dzień sądu i zagłady bezbożnych ludzi. Niech to jedno, umiłowani, nie uchodzi uwagi waszej, że u Pana jeden dzień jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień. Pan nie zwleka z dotrzymaniem obietnicy, chociaż niektórzy uważają, że zwleka, lecz okazuje cierpliwość względem was, bo nie chce, aby ktokolwiek zginął, lecz chce, aby wszyscy przyszli do upamiętania. A dzień Pański nadejdzie jak złodziej; wtedy niebiosa z trzaskiem przeminą, a żywioły rozpalone stopnieją, ziemia i dzieła ludzkie na niej spłoną. Skoro to wszystko ma ulec zagładzie, jakimiż powinniście być wy w świętym postępowaniu i w pobożności, jeżeli oczekujecie i pragniecie gorąco nastania dnia Bożego, z powodu którego niebiosa w ogniu stopnieją i rozpalone żywioły rozpłyną się? Ale my oczekujemy, według obietnicy nowych niebios i nowej ziemi, w których mieszka sprawiedliwość. Przeto, umiłowani, oczekując tego, starajcie się, abyście znalezieni zostali przed nim bez skazy i bez nagany, w pokoju. A cierpliwość Pana naszego uważajcie za ratunek, jak i umiłowany brat nasz, Paweł, w mądrości, która mu jest dana, pisał do was; tak też mówi we wszystkich listach, gdzie o tym się wypowiada; są w nich pewne rzeczy niezrozumiałe, które, podobnie jak i inne pisma, ludzie niewykształceni i niezbyt umocnieni przekręcają ku swej własnej zgubie. Wy tedy, umiłowani, wiedząc o tym wcześniej, miejcie się na baczności, abyście, zwiedzeni przez błędy ludzi nieprawych, nie dali się wyprzeć z mocnego swego stanowiska”51.

Najpiękniejsze zaś zakończenie całej tej ponurej historii daje nam św. Jan, w swojej Apokalipsie:

„Potemem widział niebo nowe i ziemię nową; albowiem pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęła, a morza już więcej nie było. A ja Jan widziałem ono święte miasto, Jeruzalem nowe, zstępujące z nieba od Boga zgotowane, jako oblubienicę ubraną mężowi swemu. I słyszałem głos wielki z nieba mówiący: „Oto przybytek Boży z ludźmi, i będzie mieszkał z nimi; a oni będą ludem jego, a sam Bóg będzie z nimi, będąc Bogiem ich”. I otrze Bóg wszelką łzę z oczów ich; a śmierci więcej nie będzie ani smutku, ani krzyku, ani boleści nie będzie; albowiem pierwsze rzeczy pominęły. I rzekł ten, który siedział na stolicy: „Oto wszystko nowe czynię”. I rzekł mi: „Napisz: bo te słowa są wierne i prawdziwe”. I rzekł mi: Stało się. Jam jest Alfa i Omega, początek i koniec. Ja pragnącemu dam darmo ze źródła wody żywej. Kto zwycięży, odziedziczy wszystko i będę mu Bogiem, a on mi będzie synem. Lecz bojaźliwym i niewiernym, i obmierzłym, i mężobójcom, i wszetecznikom, i czarownikom, i bałwochwalcom, i wszystkim kłamcom część ich dana będzie w jeziorze gorejącym ogniem i siarką: Taka jest śmierć wtóra. Tedy przyszedł do mnie jeden z onych siedmiu Aniołów, którzy mieli siedem czasz napełnionych siedmioma plagami ostatecznymi, i mówił ze mną, i rzekł: „Chodź sam, okażę ci oblubienicę, małżonkę Barankową”. I zaniósł mię w duchu na górę wielką i wysoką, i okazał mi miasto wielkie, ono święte Jeruzalem, zstępujące z nieba od Boga, mające chwałę Bożą, którego światłość podobna była kamieniowi najkosztowniejszemu, jako kamieniowi jaspisowi, na kształt kryształu przezroczystemu; i mające mur wielki i wysoki, mające bram dwanaście, a na onych bramach dwanaście Aniołów i imiona napisane, które są dwanaście pokoleń synów Izraelskich. […] A położenie miasta onego jest czworograniaste, a długość jego taka jest, jako i szerokość. I pomierzył miasto ono trzciną na dwanaście tysięcy stadiów; a długość i szerokość i wysokość jego równe są52. […] Alem kościoła nie widział w nim; albowiem Pan, Bóg wszechmogący, jest kościołem jego, i Baranek. A nie potrzebuje to miasto słońca ani księżyca, aby świeciły w nim; albowiem chwała Boża oświeciła je, a świecą jego jest Baranek. A narody, które będą zbawione, będą chodziły w świetle jego, a królowie ziemscy chwałę i cześć swoją do niego przyniosą. A bramy jego nie będą zamknięte we dnie; albowiem tam nocy nie będzie. I wniosą do niego chwałę i cześć narodów. I nie wnijdzie do niego nic nieczystego i czyniącego obrzydliwość i kłamstwo, tylko ci, którzy są napisani w księgach żywota Barankowych53”.

I nawet księga średniowiecznych heretyckich gnostyków nie ośmiela się tego zanegować i potwierdza to słowami:

„…pobożni zaś ludzie zajaśnieją jak słońce w Królestwie ich Ojca. Doprowadzi ich [Chrystus] do tronu niewidzialnego Ojca i powie: „Oto Ja i dzieci Moje, które Mi dał Bóg. O Pobożny! Świat Ciebie nie poznał; zaiste Ja ciebie poznałem, albowiem Tyś Mnie posłał”. Wtedy odpowie Ojciec Synowi Swojemu: „Synu Mój ukochany! Siądź po prawicy Mojej, zanim nie rzucę do stóp Twoich Twych wrogów, tych, którzy Mnie odrzucili i mówili: „My jesteśmy bogami i nie ma innego Boga, prócz nas; tych, którzy proroków Twoich zabijali i prześladowali ludzi Twoich pobożnych; i przepędzisz ich w ciemność zewnętrzną. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów”. Wtedy zasiądzie Syn Boży po prawicy Ojca Swojego i Ojciec da rozkaz aniołom Swoim, poprowadzić ich i rozmieścić ich jako chóry anielskie54, by przyodziać ich w szatę czystą (nieskazitelną), i da im niewiędnące korony i trony niewzruszone, a Bóg będzie przebywać wśród nich. I nie będą oni doświadczać ni głodu, ni pragnienia, słońce nie zajdzie nad nimi, ani skwar [nie będzie ich męczyć]. Bóg osuszy każdą łzę oczu ich, a [Syn] zapanuje z Ojcem na wieki wieków”.55

1Andrzej J. Sarwa, Świat przedpotopowy, 2019, niepublikowany wydruk komputerowy.

2Księga Rodzaju, fragmenty rozdziału 1, wersy 1 i 27, Biblia Gdańska, wedle edycji z 1632 r. Pisownię uwspółcześniono, wyróżnienia pochodzą od autora książki.

3Księga Jaskini Skarbów to jest Me`Ârath Gazzê – Księga Następstwa Pokoleń, czyli Historia patriarchów, królów i ich następców od stworzenia świata do ukrzyżowania Chrystusa, przełożyła MagdalenaUram, Sandomierz 2010, s. 10–11.

4Vita Adae et Evae, Rozdział XIV, wersy 1–14, przeł. Andrzej Sarwa, [w:] „The Apocrypha and Pseudepigrapha of the Old Testament”, R.H. Charles, Oxford: Clarendon Press, 1913, wyróżnienia pochodzą od autora książki.

5Księga Jaskini Skarbów…, s. 12.

6Właściwie: Anna Katharina Emmerick (1774–1824) – niemiecka mistyczka, wizjonerka i stygmatyczka, błogosławiona Kościoła katolickiego.

7Do pierwotnej ich liczby. To znaczy, że inne istoty wolne i rozumne muszą zająć miejsce upadłych, aby liczba istot moralnie doskonałych się dopełniła.

8Żywot i bolesna męka Pana Naszego Jezusa Chrystusa i Najświętszej Matki Jego Maryi, wraz z tajemnicami Starego Przymierza, według widzeń świątobliwej Anny Katarzyny Emmerich. Z zapisków Klemensa Brentano. Przełożył na język polski Ks. Wł. Rakowski, wg edycji internetowej – http://pasja.wg.emmerich.fm.interiowo.pl/ [dostęp: 3 października 2016 r.], wyróżnienia pochodzą od autora książki.

9Księga pszczoły, przełożył Jarosław Zachwieja, Sandomierz 2010, s. 22, wyróżnienia pochodzą od autora książki.

10Tu: Smok to Szatan, gwiazdy to aniołowie.

11Apokalipsa św. Jana, 12, 3–12 cyt. – Biblia Tysiąclecia, wyróżnienia pochodzą od autora książki.

12Księga Izajasza 14,12–15 – Biblia Tysiąclecia, wyróżnienia pochodzą od autora książki.

13Księga Jaskini Skarbów…, s. 12.

14Księga Rodzaju, Rozdział 2 wersy od 15 do 17, Biblia w przekładzie Ks. Jakuba Wujka, SI, wedle edycji z 1593 r. Pisownię nieco uwspółcześniono, a wyróżnienia pochodzą od autora książki.

15W Septuagincie ten fragment wygląda nieco inaczej: „…otworzą się wasze oczy i będziecie bogami, którzy rozpoznają dobro i zło” – za BPK.

16Księga Rodzaju, fragmenty rozdział 3 wers 1 i 4, Biblia w przekładzie Ks. Jakuba Wujka…

17Armeńska pokuta Adama (Paenitentia Adae – armeniace), Rozdział 44, wers 18, przeł. ks. Antoni Tronina, [w:] VOX PATRUM 31 (2011) t. 5.

18Księga Rodzaju, fragmenty rozdział 3 wers 6, Biblia w przekładzie Ks. Jakuba Wujka…

19Księga Rodzaju, fragmenty rozdział 3, wers 22–24 i wers 15; błąd w jego tłumaczeniu, a wyróżnienia pochodzą od autora książki, Biblia w przekładzie Ks. Jakuba Wujka…

20The First Book Of Adam And Eve Also Called The Conflict of Adam and Eve with Satan: Rozdział XXIII, wersy 4–8 i Rozdział XXIV, wersy 1–7, przeł. Andrzej Sarwa, [w:] The Forgotten Books of Eden, by Rutherford H. Platt, Jr, [1926], wyróżnienia pochodzą od autora książki.

21Tu: współżył z nią płciowo.

22Księga Rodzaju, fragmenty rozdziału 4, wersy od 1 do 11, z Biblii Gdańskiej, wedle edycji z 1632 r. Pisownię uwspółcześniono, wyróżnienia pochodzą od autora książki.

23Księga Rodzaju, fragmenty rozdziału 4, wersy 16 i 25, z Biblii Gdańskiej, wedle edycji z 1632 r. Pisownię uwspółcześniono, wyróżnienia pochodzą od autora książki.

24Księga Jubileuszów, przeł. Andrzej Kondracki, Rozdział 4, wers 10, [w:] Apokryfy Starego Testamentu, opracowanie i wstępy Ks. Ryszard Rubinkiewicz SDB, Warszawa 1999.

25Bardzo ogólnie i mało precyzyjnie: bytom duchowym, które Bóg Najwyższy stworzył przed człowiekiem, czyli aniołom i to aniołom upadłym, które zapragnęły zająć miejsce Boga i zażądały boskiej czci.

26Księga Jaszera, o której mowa w Księdze Jozuego i Drugiej Księdze Samuela, Rozdział 2, wersy 3 i 4, przełożyła Aneta Pietrykowska, Sandomierz 2013.

27Imię Jared znaczy „pochodzący z nieba”.

28Chronologia podana w Księdze Jubileuszów opiera się na wielokrotności siedem; jubileusze obejmują okresy po 49 lat, po siedem „tygodni lat”.

29W widzeniu, w wizji.

30Okresy po 49 lat każdy.

31Księga Jubileuszów, przeł. Andrzej Kondracki, Rozdział 4, wersy od 11 do 23, [w:] Apokryfy Starego Testamentu, opracowanie i wstępy Ks. Ryszard Rubinkiewicz SDB, Warszawa 1999, wyróżnienia pochodzą od autora książki.

32Księga Rodzaju, rozdział 6, wersy 1–2 i 4 w przekładzie Nowego Świata, wyróżnienia pochodzą od autora książki.

33BPK.

34I księga Henocha, Rozdział 6, wersy od 1 do 8 i Rozdział 7, wersy od 1 do 6, [w:] Apokryfy Starego Testamentu, opracowanie i wstępy Ks. Ryszard Rubinkiewicz SDB, Warszawa 1999, wyróżnienia pochodzą od autora książki.

35Bitenosz.

36Księga Jubileuszów, przeł. Andrzej Kondracki, Rozdział 4, wers 27, [w:] Apokryfy Starego Testamentu, opracowanie i wstępy Ks. Ryszard Rubinkiewicz SDB, Warszawa 1999.

37Matuzalema.

38Czuwających.

39 1QGenAp1 2, 1–26, przeł. Piotr Muchowski, [w:] Rękopisy znad Morza Martwego. Qumran – Wadi Murabba’at – Masada – Nachal Chewer, Kraków 2000, s. 11–12. Skrót 1QGenAp oznacza: 1Q – grota pierwsza w Qumran; Gen – Genesis (Księga Rodzaju); Ap – apokryficzna.

40I księga Henocha, Rozdział 106, wersy od 1 do 18 i Rozdział 107, wers 2, [w:] Apokryfy Starego Testamentu, opracowanie i wstępy Ks. Ryszard Rubinkiewicz SDB, Warszawa 1999, wyróżnienia pochodzą od autora książki.

41Księga Jubileuszów, przeł. Andrzej Kondracki, Rozdział 4, wers 27, [w:] Apokryfy Starego Testamentu, opracowanie i wstępy Ks. Ryszard Rubinkiewicz SDB, Warszawa 1999, wyróżnienia pochodzą od autora książki.

42Żywot i bolesna męka Pana Naszego Jezusa Chrystusa i Najświętszej Matki Jego

43Zdanie w nawiasie kwadratowym zostały dodane przez autora, aby logicznie powiązać ten fragment tekstu z wcześniejszym.

44To jest do Noego.

45To jest aniołów.

46I księga Henocha, Rozdział 8, wersy od 1 do 4, Rozdział 9, wersy od 1 do 11 i Rozdział 10, wersy od 1 do 22, [w:] Apokryfy Starego Testamentu, opracowanie i wstępy Ks. Ryszard Rubinkiewicz SDB, Warszawa 1999, wyróżnienia pochodzą od autora książki.

47Księga Jubileuszów, przeł. Andrzej Kondracki, Rozdział 5, wers 20–25 i Rozdział 10, wersy od 1 do 9, wyróżnienia pochodzą od autora książki.

48List św. Judy Apostoła, Rozdział 1, wersy 6 i 7 – Biblia Warszawska.

492 List św. Piotra Apostoła, Rozdział 2, wersy 4 i 5 – Biblia Warszawska.

50Drugi List św. Pawła Apostoła do Koryntian, rozdział 4, wersy 3 i 4 – Biblia Gdańska.

51Drugi List św. Piotra Apostoła, rozdział 3, wersy od 3 do 17 – Biblia Warszawska.

52Będzie to więc sześcian lub piramida o bokach i wysokości liczących po około 2500 km, co znaczy, że – wedle współczesnej oficjalnej wiedzy – jego górna część będzie wystawała ponad atmosferę ziemską.

53Apokalipsa św. Jana Apostoła, rozdział 21, wersy od 1 do 27 – Biblia Gdańska.

54Na miejsce tych aniołów, którzy na początku zgrzeszyli i upadli.

55Zapytania Jana, Apostoła i Ewangelisty, zadane w wieczerniku Królowi Niebieskiemu: o ustroju tego świata, i o Stwórcy, i o Adamie, [w:] „Tajemna Księga oraz inne katarskie teksty sakralne”, przeł. Andrzej Sarwa, Sandomierz 2009, s. 64–65.

Lucyfer, Belzebub, Lenin… Ostatnie konwulsje szatana. Wielki Reset.

[Stuletni rytm konwulsji Świata]

Andrzej SarwaOnufry Seweryn Krzycki

=============================

Diabelskie szyfry. Sekwencja dziejów świata. Kod roku 17 wydałem pod pseudonimem Onufry Seweryn Krzycki tak więc jeśli ktoś chciałby mieć tę książkę w formie papierowej to jej nie znajdzie pod moim nazwiskiem

a jest ona tutaj: https://ksiegarnia-armoryka.pl/Diabelskie_szyfry_Sekwencja_dziejow_swiata_Kod_roku_17.html

======================================

Rok 1917.

Po straceniu de Andrade mogłoby się zdawać, że „postęp” w Portugalii został ostatecznie zahamowany. Byłby jednak w błędzie, kto by tak uważał. Masoneria nie miała zamiaru rezygnować ze swych planów. I chociaż potrzebowała na to aż wiek cały, to jednak ostatecznie, w roku 1908 najpierw ‘krzewiciele postępu i tępiciele zabobonu’ zamordowali króla Carlosa I1, a w 1910 roku strącili z tronu i przepędzili z Portugalii jego następcę Manuela II.2 No i wreszcie zapanowała niebywała wprost wolność skrzyżowana z postępem, co się głównie przejawiało w walce z religią w ogóle, a z Kościołem katolickim w szczególności, że o ucisku zwykłych obywateli nie ma nawet co wspominać.

Symbol tego niebywałego wprost postępu można oglądać na propagandowym plakacie z tamtych czasów, gdzie po jego lewej stronie widać duchownego, a za nim przedstawicieli świeckich elit – szlachty zapewne i ogólnie inteligencji, eskortowanych przez uzbrojonych żołdaków. Po przeciwnej stronie grupa żołnierzy strzela do kogoś, u dołu leży zabity smok i potrzaskana królewska korona na nim, a po obydwu jego stronach jacyś cywile strzelają zza barykad. Ponad nimi gromada osób różnych stanów z lewej i prawej strony chroniona przez wojsko i armaty, a w jej centrum zwycięzcy – w drogich, eleganckich i dobrze skrojonych garniturach. Ale nawet i nie oni są tu najważniejsi, najważniejsza jest ogromnych rozmiarów kobieca postać dzierżąca w jednej dłoni skruszone kajdany, w drugiej sztandar nowo powstałej republiki, w czapce frygijskiej na głowie, ale obnażona do pasa, z wypiętymi gołymi piersiami… Zatem symbol tego całego postępu można by sprowadzić do tych gołych cycków…

Portugalia w wieku XX stała się więc pierwszym w pełni kontrolowanym przez „postępowców” państwem europejskim.

Nic tedy dziwnego, że to właśnie ów kraj wybrała Matka Boża na miejsce Swojego najbardziej znaczącego i aż po dziś dzień najsłynniejszego, tajonego, zafałszowanego, ale zarazem bagatelizowanego i pomniejszanego objawienia – objawienia fatimskiego, z jego nigdy w całości nieujawnioną „trzecią tajemnicą”.

W okresie od 13 maja do 13 października Matka Boża ukazała się sześciokrotnie portugalskim dzieciom Łucji, Hiacyncie i Franciszkowi. Powierzając im trzy tajemnice, z których dwie zostały ujawnione, trzecia rzekomo też, ale większość ludzi myślących uważa, że jedynie częściowo i na dodatek zmanipulowana. 13 października 1917 roku miał miejsce spektakularny tzw. cud słońca, którego świadkami były tysiące ludzi. Matka Boża oświadczyła, że jeśli papież poświęci Rosję Jej Niepokalanemu Sercu, to Rosja się nawróci i na świecie zapanuje pokój, jeżeli jednak papież tego aktu nie dokona, to Rosja nie tylko, że się nie nawróci, ale rozpowszechni swoje błędy po całym świecie, nastąpią prześladowania Kościoła, mordowanie dobrych ludzi na niespotykaną wcześniej skalę, do tego stopnia, że niektóre narody zginą… Prośbę dotyczącą poświęcenia Rosji przekazała dzieciom w dniu 13 lipca. Wówczas nikt na świecie całym nie mógł wiedzieć, że Rosja rozpowszechni jakieś błędy… Błędne nauki wiązano raczej z Zachodem, a nie z Rosją.

15 czerwca 1917 roku papież Benedykt XV3 ogłosił encyklikę Humani generis redemptionem4, w której podkreślał rolę konieczności głoszenia nauk chrześcijańskich, jako w pewnym sensie kontynuację dzieła odkupienia i zwracał w niej uwagę na ważną rolę, jaką mają do spełnienia kaznodzieje. Kiedy jednak wizjonerzy z Fatimy przekazali żądanie Matki Bożej odnośnie poświęcenia Rosji, papież się do niego nie zastosował. Zresztą – nie zastosował się do tego nie tylko Benedykt XV, ale żaden z jego następców, i to aż po dziś dzień. Twierdzenie, że zrobił to Jan Paweł II5 jest zwykłą manipulacją i czystej wody faryzejskim podejściem do zagadnienia, albowiem dokonaniem pewnych obrzędów, jakby starano się Pana Jezusa i Jego Matkę oszukać, a ludowi Bożemu zamydlić oczy.

Matka Boża w związku z tym żądaniem informowała, że jeśli Rosja nie zostanie Jej poświęcona, to za niezbyt długo wybuchnie nowa wojna, jeszcze straszniejsza, którą poprzedzi ukazanie się dziwnego światła na niebie, a wybuchnie ona w 1938 roku. I rzeczywiście, 28 stycznia 1938 na niebie rozjarzyło się dziwne światło określone przez „naukowców” mianem zorzy polarnej. I w tymże roku wojna się zaczęła, jeszcze za pontyfikatu Piusa XI, licząc jednakże nie od napaści Niemiec na Polskę, lecz od Anschluss’u – czyli przyłączenia Austrii do Rzeszy, czego dokonano 12 marca 1938. Przepowiednia Matki Bożej spełniła się więc co do joty.

Ponieważ nikt nie spętał Diabłu rąk w kwestii rosyjskiej, ten swobodnie mógł działać. I zadziałał.

Po przejęciu władzy w tym kraju przez bolszewików w wyniku przewrotu w nocy z 6 na 7 listopada 1917, który przedzierzgnął się w niebywały terror i krwawą wojnę domową doszło do mordów, okrucieństw, najobrzydliwszych bezeceństw, jakie tylko chore umysły „postępowych” rewolucjonistów były w stanie wymyślić. Zamiast prawosławia nową religią ogłoszono bezbożnictwo. Chrześcijanie z trudem wegetowali, a jawnie do wiary przyznawali się tylko najodważniejsi… co nieodmiennie kończyło się dla nich albo katorgą, albo śmiercią…

Ale Szatan nie działał tylko w Rosji. Już 5 lutego 1917 r. ogłoszono liberalną i mocno antyklerykalną konstytucję meksykańską, co zakończyło trwającą 7 lat rewolucję. Jednakże prześladowanie wierzących doprowadziło w końcu, w roku 1926, do wybuchu powstania Cristeros – którego siły militarne stanowili w większości ludzie najubożsi. W imieniu Chrystusa występowali oni, nie szczędząc życia, przeciw rządowi kierowanemu przez prezydenta Plutarco Elías Callesa6, masona i bezbożnika, wywodzącego się z marrańskiej rodziny sefardyjskich żydów, który sam o sobie mówił, że jest el Anticristo – Antychrystem, a Bóg to jego osobisty wróg, w czym naśladował innego bezbożnika i lucyferianina – Karola Marksa7, wnuka rabina – Meiera Halewi Marxa. Calles swoim synom ponadawał bardzo szczególne imiona: Lucyfer, Belzebub, Lenin…

Plutarco nigdy się nie nawrócił, chociaż u schyłku życia, pilnie oddając się spirytyzmowi, doszedł do przekonania, że poza materialną jest także i jakaś duchowa rzeczywistość…

—————————-

Kolejnym wydarzeniem 1917 roku, o bardzo dramatycznym wydźwięku, była manifestacja, jaka się odbyła w Rzymie z okazji 200–lecia ujawnienia się masonerii, którą zorganizował mason i zawzięty antyklerykał żydowskiego pochodzenia Ernesto Nathan8, były burmistrz Wiecznego Miasta, a tegoż 1917 roku wielki mistrz Wielkiego Wschodu Włoch. Jeden z manifestantów idący na czele pochodu dzierżył czarny sztandar z wyobrażeniem Lucyfera depczącego św. Michała Archanioła. Pozostali członkowie manifestacji skandowali: Diabeł będzie rządził w Watykanie, a papież będzie mu sługą!

W odpowiedzi na to późniejszy święty męczennik, który poniósł śmierć z rąk niemieckich czcicieli Złego, dla niepoznaki nazywanych dzisiaj nazistami, Maksymilian Maria Kolbe9, 17 października 1917 r. powołał do istnienia Milicję Niepokalanej, której celem było ratowanie dusz ludzkich i praca na rzecz nawrócenia grzeszników, heretyków, a zwłaszcza masonów za pośrednictwem Niepokalanej…

I tegoż samego, 1917 roku, wydarzyło się jeszcze coś nader osobliwego. Otóż w mariawickim kościele, pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Mińsku Mazowieckim, wziął udział w nabożeństwie i adoracji Najświętszego Sakramentu, w intencji odzyskania przez Polskę niepodległości, późniejszy marszałek – Józef Piłsudski.10 11 Dość dziwne i zastanawiające wydarzenie… delikatnie mówiąc… Mariawityzm bowiem w 1906 roku był już oficjalnie potępiony przez Rzym, a jego twórcy i przywódcy – Mateczka Kozłowska12 i abp Kowalski13 zostali przez Piusa X14 imiennie ekskomunikowani (Kozłowska jako pierwsza kobieta w dziejach Kościoła).

Ten heterodoksyjny ruch religijny powstał niejako w odpowiedzi na objawienia, jakich doświadczyła wspomniana Mateczka, a które Kościół rzymskokatolicki odrzucił i potępił. Z czasem mariawityzm ewoluował i wprowadzał coraz to nowe nauki. Między innymi jeszcze za życia Mateczki ogłoszono ją świętą i modlono się do niej, później nadano jej tytuł Małżonki Barankowej, czyli żony Pana Jezusa, zrównując ją w godności z Matką Bożą, aż wreszcie ogłoszono, iż jest ona wcieleniem Ducha Świętego, trzeciej osoby Trójcy Świętej.15 Inne reformy, czy to liturgiczne, czy teologiczne, wprowadzenie kapłaństwa kobiet i małżeństwa księży z zakonnicami sprawiły, że mariawityzm w niczym już nie przypominał Kościoła, z którego się wyodrębnił. Na koniec dołączyły do tego tzw. skandale mariawickie, w tym i o charakterze seksualnym…16

Dlaczego Piłsudski, który był raczej człowiekiem areligijnym, który odszedł od Kościoła katolickiego, przechodząc formalnie na luteranizm, aby móc się powtórnie ożenić bywał na nabożeństwach mariawickich – trudno zgadnąć. Niemniej bywał i to, jak wiadomo, co najmniej dwa razy.17 Ten sam Piłsudski, który mimo porzucenia katolicyzmu zachował głęboką cześć do Matki Najświętszej, miałby się modlić także do Mateczkiogłoszonej świętą za życia?

Czy Piłsudski na nabożeństwach mariawickich to jakiś symbol? Znak czegoś? Czego?…

Podsumowanie

Stuletnich okresów.

Po ukończeniu tego zestawienia przychodzi na myśl starodawna XIII–wieczna jeszcze przepowiednia kardynała Hugues de Saint–Cher18, dominikanina, który prześladowania, jakie będzie przeżywał Kościół, podzielił na cztery grupy, czy może rodzaje, jakie nastąpią w tej kolejności: pierwsze prześladowanie nastąpi ze strony tyranów (w domyśle cesarzy rzymskich i tych władców, którzy będą ich później naśladować) przeciw męczennikom; drugie heretyków przeciw doktorom (w domyśle: tym którzy prawdziwej nauczają wiary), trzecie adwokatów (w domyśle: ludzi lichego stanu, prawników, urzędników, ale sprytnych, bez skrupułów i bez litości, którzy chytrością przejmą władzę) przeciw ludziom uczciwym i nareszcie ostatnie – Antychrysta, który będzie prześladował wszystkich bez wyjątku…19

Czy to proroctwo już się wypełniło? Wydaje się, że prawie w całości – pierwsze prześladowanie to czasy sprzed panowania Konstantyna Wielkiego,20 drugie to okres tzw. Reformacji21, trzecie zaś, przedostatnie, to czas Rewolucji Francuskiej22, której skutki odczuwamy do dziś. Spójrzmy na nazwiska jej przywódców, a były to między innymi takie ‘tuzy’ i ‘geniusze’ jak choćby: Robespierre – adwokat, Danton – adwokat, Camus – adwokat, de Vieuzac – adwokat, Buzot – adwokat, Couthon – adwokat, Billaud–Varenne – adwokat, Lindet – adwokat, Treilhard – adwokat, de Séchelles – adwokat, de Douai – adwokat, de la Rosière – adwokat. Dorzućmy, na okrasę, choć ze dwa–trzy nazwiska przedstawicieli innych profesji, może niech to będą Saint–Just – nierób i błękitny ptak, niespełniony poeta, który co prawda studiował prawo, ale szkół nie ukończył i tylko dlatego nie został adwokatem, ale za to stał się krwawą twarzą rewolucji, który z dumą paradował w kamizelce uszytej z ludzkiej skóry23, Cambon bogacz, kupiec bawełniany, czy d’Herbois – komediant z trupy aktorskiej.24 Taka to była elita… nie wyrafinowana, choć zepsuta, jak owa, która została usunięta, lecz pospolita i prostacka, której obce było uczucie litości, za to kochali się w okrucieństwie i rozlewie krwi.

A zatem spojrzawszy na owo streszczenie dziejów ludzkości, w czasie po narodzeniu Chrystusa, można dojść do wniosku, że przyszło nam żyć w okresie ostatnim… Czy doczekamy pojawienia się Antychrysta?... Pewnie byśmy tego nie chcieli, ale skąd możemy mieć pewność, czy jednak aby nie? A przynajmniej, jeśli nie wszyscy czytający te słowa, to może przynajmniej niektórzy…

Tak więc – co bez trudu da się zauważyć – w kolejnych latach kończących się siedemnastką miały miejsce jakieś istotne dla świata i ludzkiej duchowości wydarzenia, wydarzenia oddalające człowieka od Boga, a przybliżające go do Przeciwnika. Bądź też oddalające człowieka od Przeciwnika, a przybliżające go do Boga. Oddalające od wiary, a przybliżające do gnozy. Albo też wydarzenia, które mogły Człowiekowi dać szansę na odwrócenie się od krawędzi przepaści i powrót na wąską i wyboistą drogę prowadzącą ku Dobru.

Chociaż da się zauważyć, iż zaistniały i jedne, i drugie, to jednakowoż w większości można odkryć te mające jakiś znaczący wpływ na to, iż społeczeństwa stawały się coraz gorsze i coraz bardziej wyzwolone z wszelkiej moralności i wszelkich skrupułów… Aż doszło do momentu, że każdy nieomal, a przynajmniej przeważająca masa tych dzieci Bożych, rozumem obdarzonych i wolną wolą, zdecydowanie wolała „mieć” niż „być”, rezygnując mniej czy bardziej świadomie z wolności, największego daru Stwórcy, na rzecz zaspokojenia żądzy posiadania… Posiadania czegokolwiek, byle mieć więcej, i więcej, i więcej… jednocześnie także wyrzekając się przywileju używania rozumu… bo wolność z rozumem idą w parze. I nigdy inaczej. Nie chcieli myśleć, woleli z lenistwa przyjmować, to co ktoś inny za nich i dla nich wymyślił i niczym lawina kamieni, skalnych okruchów i żwiru z coraz większą prędkością zsuwali się z rozjarzonych słonecznym blaskiem szczytów w mroczne, przepastne czeluści, ledwo co rozjaśnione światłem sztucznym i mdłym, przy którym nie mogli dostrzec niczego, nawet otwartych na oścież drzwi rzeźni, do której ich pędzono, szlachtowano i sprawiano, że pożerali jedni drugich… albo przynajmniej pogrążali się z głowami w grząskim bagnie wydzielającym trujące miazmaty, w których się rozsmakowywali, nie bacząc, że przez to gniją od środka…

Dalsze wskazówki.

Poszukajmy jednak jakichś dalszych wskazówek w liczbach. Zdaje się bowiem, że ta siedemnastka powinna kryć w sobie jeszcze coś więcej, niż tylko wyłącznie własną symbolikę, która tak naprawdę praktycznie niewiele mówi, poza tym, co już wcześniej odkryliśmy. A odkryliśmy – jak dotąd – niezbyt dużo. Może uda nam się, przynajmniej wykoncypować coś bliższego, coś konkretniejszego odnośnie czasu, czy może raczej znaków czasów, zwiastujących objawienie tego „człowieka grzechu, syna zatracenia”25, jak go nazwał św. Paweł?…

Oczywiście zdaję sobie sprawę z niewłaściwości tego, co zamierzam robić, bo zagłębianie się w symbolikę liczb może być niebezpieczne duchowo i prowadzić na manowce. Pokusa jednak jest zbyt silna. W końcu nawet św. Jan Apostoł w Apokalipsie odwołał się do tego… słynna liczba imienia bestii 666.Tu jest [potrzebna] mądrość. Kto ma rozum, niech liczbę Bestii przeliczy: liczba to bowiem człowieka. A liczba jego: sześćset sześćdziesiąt sześć”.26

Ale do rzeczy.

Załóżmy, że za punkt wyjścia należy przyjąć pierwsze tysiąclecie i pierwsze stulecie po narodzeniu Chrystusa, a więc jako pierwszy przyjąć rok 17.

Ale jak pogrupować liczby? Najprostsze zdaje się podzielić je w pierwszym tysiącleciu (bo tysiąc lat dla Boga, to jak jeden dzień) na trzy grupy: liczb dwucyfrowych, trzycyfrowych i czterocyfrowych. I tak otrzymamy:

W pierwszej grupie – rok 17.

W drugiej grupie – lata 117, 217, 317, 417, 517, 617, 717, 817, 917.

W trzeciej grupie – lata 1017, 1117, 1217, 1317, 1417, 1517, 1617, 1717, 1817, 1917.

Zdaje się jednak, że pierwsze tysiąclecie nie było tym periodem, bo przecież nie nastał wtenczas kres obecnego prządku rzeczy, ale że wydarzyć się to może (chociaż nie musi) dopiero w drugim tysiącleciu po narodzeniu Chrystusa. W swoich obliczeniach postanowiłem zatem uwzględnić jeszcze pierwszy rok (z siedemnastką na końcu) drugiego tysiąclecia po narodzeniu Zbawiciela. Bo tak jak każde stulecie przesunięte było względem przyjętej oficjalnie daty o 17 lat, to bezwzględnie musiało dotyczyć owo i całego tysiąclecia. A więc wychodzi na to, że winno się uwzględnić również rok 2017, tworząc jednakowoż dla niego czwartą, odrębną grupę, chociaż pod względem ilości liczb w dacie można by go powiązać z grupą trzecią. Co, „numerologicznie” podchodząc do sprawy, i sumując grupy według klucza zawierającego się w ilości liczb w datach poszczególnych grup, należałoby przeprowadzić takie działanie:

2+3+4 = 9

Na razie nic nam ta dziewiątka nie mówi. No dobrze i co dalej? Może po prostu sumować cyfry w liczbach określających lata i zobaczyć co z tego wyniknie? Niestety to proste dodawanie niczego nam nie wyjaśnia.

A może spójrzmy inaczej: czy by coś dało zsumowanie cyfr powstałych ze zsumowania składowych liczb dat rocznych, np.:

2017 = 2+0+1+7 = 10 = 1+0 = 1

Tu koniecznie należy zaznaczyć, że w numerologii nie zawsze znak = oznacza to samo co w matematyce.

A zatem rok 2017, sprowadzający się ostatecznie do liczby 1, powinien być w jakiś szczególniejszy sposób znaczący dla dziejów ludzkości.

Pewności, że coś sensownego z tego wyniknie, jednak nie ma. Po prostu strzelam na ślepo, bo wciągnęły mnie te kombinacje. Tyle że nie bardzo wiedziałem co z czym sumować. I to mnie zmartwiło, bo wygląda na to, że już w tym miejscu moja koncepcja, mająca doprowadzić do jakiegoś sensownego wyniku może się załamać.

Nie dałem jednak za wygraną i zliczyłem cyfry z kolejnych grup. A oto wyniki:

171+7 = 8
Razem:8
117 217 317 417 517 617 717 817 9171+1+7 = 9 2+1+7 = 1 3+1+7 = 2 4+1+7 = 3 5+1+7 = 4 6+1+7 = 5 7+1+7 = 6 8+1+7 = 7 9+1+7 = 8
Razem:45 = 4+5 = 9
1017 1117 1217 1317 1417 1517 1617 1717 1817 19171+0+1+7 = 9 1+1+1+7 = 1 1+2+1+7 = 2 1+3+1+7 = 3 1+4+1+7 = 4 1+5+1+7 = 5 1+6+1+7 = 6 1+7+1+7 = 7 1+8+1+7 = 8 1+9+1+7 = 9
Razem:54= 5+4 = 9
20172+0+1+7 = 10 = 1+0 = 1

To już jest coś! Gdyby nie ta 8 na przedzie powstała ze zsumowania cyfr roku 17…

Nie poddajmy się jednakże, bo jedyny rok, pierwszy z siedemnastką pierwszego tysiąclecia, sumując się z rokiem pierwszym z siedemnastką, drugiego tysiąclecia, daje ni mniej, ni więcej tylko także 9!

Ba! Mało tego! Sumując liczby lat 17 i 2017 otrzymamy:

17+2017 = 2034 = 2+0+3+4 = 9

Znów 9! To już nie może być przypadek. Drążmy więc dalej. Zsumuję teraz liczby, równe 21 datom rocznym poczynającym od roku 17 a kończąc na 2017. Suma wynosi:

21357 = 18 = 1+8 = 9

Teraz owe 21357 podzielę przez 21 dat rocznych i otrzymam:

21357 : 21 = 1017 = 1+0+1+7 = 9

Następnym działaniem niech będzie mnożenie:

21357 × 21 = 448497 = 4+4+8+4+9+7 = 9

Suma iloczynu oraz ilorazu wszystkich lat wygląda zaś tak:

448497+1017 = 449514 = 4+4+9+5+1+4 = 27 = 2+7 = 9

Jeśli odejmę od wyniku ilorazu, wynik iloczynu, uzyskam:

448497 – 1017 = 447480 = 4+4+7+4+8+0 = 27 = 2+7 = 9

Jeżeli zaś pomnożę ilość dat rocznych przez 9 otrzymam:

21 × 9 = 189 = 1+8+9 = 18 = 1+8 = 9

I każde działanie spośród mnogości tych, jakie się wykona, zawsze na końcu da dziewiątkę.

Na ostatku wreszcie zliczmy sumy poszczególnych cyfr uzyskanych z poszczególnych dat, na jakie podzieliłem pełne dwutysiąclecie zaczynające się i kończące siedemnastką, czyli od roku 17 do 2017 po Chrystusie, co daje równe 2000 lat, mając nadzieję, że chociaż tym razem nie otrzyma się dziewiątki, ale jedynkę, ale jednak otrzymuje się taki oto wynik:

8+45+54+1 = 108 = 1+0+8 = 9

A czemu oczekiwałem jedynki? Ano, bo jak wiadomo, jedynka jest symbolem początku!

Czyżby zatem rok 2017 nie miał być rokiem jakiegoś potwornego, niewyobrażalnego kataklizmu? Niszczącego doszczętnie dotychczasowy porządek świata? Czyżby nie miał być rokiem zniszczenia i odrodzenia? Czyżby nie miał być końcem starej zmazanej grzechem i początkiem nowej, błogosławionej ery?

Liczby mówiły jasno: NIE! Chociaż rok 2017 sam w sobie tę jedynkę jednak zawierał! Mógł więc jednak być początkiem jakiegoś nowego, szczególniejszego okresu w dziejach świata… i to okresu przełomowego, bardziej przełomowego niż wszystkie wcześniejsze lata siedemnastką się kończące… lecz czy ostatniego? Wiele wskazuje na to, że raczej tak… że może jednak czymś więcej? Chociaż liczby nie wieszczyły czegoś, co by mogło wskazywać, że oto w tym 2017 roku nastanie kres znanego nam świata, od wielu lat przepowiadany i zapowiadany przez rozmaitej maści wróżów i proroków, przez wizjonerów i marzycieli, a i zwykłych oszustów i wariatów też.

Siedemnastkę, jej znaczenie symboliczne, rozgryźliśmy, ale odkryliśmy jeszcze drugą liczbę, zdecydowanie tutaj od siedemnastki ważniejszą – ową zastanawiającą dziewiątkę.

A jaka jest jej symbolika? Otóż 9 jest znakiem ojcowskiej doskonałości, spełnienia i zakończenia działania cyklu czy aktu.

Wykonajmy więc jeszcze jedno obliczenie: jeśli zsumujemy wszystkie liczby, od 1 do 9 to otrzymamy:

1+2+3+4+5+6+7+8+9 = 45 = 4+5 = 9

Czyli liczbę odrodzenia. Ale… 9 jest też odwróconą o 180 stopni 6! Jej lustrzanym odbiciem. A przecież 6 nie jest niczym innym jak tylko liczbą ludzkiej, a nie boskiej doskonałości. Jest także liczbą wtajemniczonego mistrza… wtajemniczonego, lecz w wiedzę demoniczną, zachłyśniętego poszukiwaniem lucyferycznej doskonałości, chcącym przemienić się w boga – zgodnie z usłyszaną kiedyś obietnicą: Będziecie jako bogowie, znający dobre i złe. 9 zaś jest tego odwrotnością, jest potrojoną trójką, a zatem symbolem pełni Bóstwa, Trójcy Świętej, jest zatem symbolem powrotu do pierwotnej rajskiej doskonałości i wiedzy czerpanej wprost z boskiego źródła, wyraża czystą miłość, bez najmniejszego nawet dodatku egoizmu. Czyli? Co sto lat, lat, których dwie ostatnie cyfry dają liczbę 17, Bóg daje nam szansę na zamknięcie tego, co było w minionym okresie, co było złe i daje możliwość rozpoczęcia wszystkiego od nowa w miłości, prawdzie i sprawiedliwości.27

Do dziewiątki przypisany jest kolor czerwony i żywioł ognia. Czy aby nie współbrzmi to ze słowami Apostoła opisującymi ostatni dzień obecnego porządku rzeczy? A on dzień Pański przyjdzie jako złodziej w nocy, w który niebiosa z wielkim trzaskiem przeminą, a żywioły rozpalone ogniem stopnieją, a ziemia i rzeczy, które są na niej, spalone będą.28

Dziewiątka odnosi się zatem do tworzenia i formowania, ale i kończenia czegoś – ciąża trwa dziewięć miesięcy księżycowych, po 28 dni każdy, co po operacji arytmetycznej tak wygląda:

28 × 9 = 252 = 2+5+2 = 9

Według starodawnych wierzeń i tradycji jest dziewięć kręgów nieba i dziewięć kręgów piekła29, dziewięć chórów anielskich30 etc… etc…

Liczba 9 to liczba końcowa w grupie od 1 do 9, o najwyższej wartości, na dodatek charakteryzująca się przedziwną właściwością, jakakolwiek bowiem liczba pomnożona przez 9, zawsze na końcu operacji arytmetycznej da 9. Na przykład:

72832191× 9 = 6554890719 = 6+5+5+4+8+9+0+7+1+9 = 54 = 5+4 = 9

171× 9 = 1539 = 1+5+3+9 = 18 = 1+8 = 9

13 × 9 = 117 = 1+1+7 = 9

9 × 9 = 81 = 8+1 = 9

3 × 9 = 27 = 2+7 = 9

etc… etc…

Czy w związku z tym można uznać, iż owa – niezwyczajna przecież szczególna cecha liczby dziewięć symbolizuje przełom skutkujący pełnym, całkowitym odrodzeniem i odnowieniem Kosmosu – świata i ludzkości, ale także wszystkiego, co jest na Niebie i na Ziemi? Bo przy końcu obecnych dziejów to wszystko ma odzyskać pierwotną doskonałość.

Odbiciem tego są pewne jakby szyfry (chociaż nie jest to najlepsze, najzręczniejsze określenie) zawarte w Księdze Objawienia św. Jana jak choćby ten, mówiący o 144 tysiącach błogosławionych z wszystkich pokoleń Izraela (z wyjątkiem pokolenia Dan).

144000 = 1+4+4+0+0+0 =9

Dziewiątka, będąc ostatnią w szeregu liczb od 1 do 9, kończy pewien cykl, ale jednocześnie zapowiada rozpoczęcie kolejnego, a więc czegoś nowego. A że owe cykle się powtarzają, i że któryś z nich, kończąc się, nie zamknął jeszcze ostatecznie dziejów poedeńskich, oznacza tylko to, iż człowiek albo nie umie, albo nie chce, albo też i jedno i drugie, aby wszystko wróciło do sytuacji początkowej – rajskiej doskonałości przed upadkiem. Woli cierpieć, a nie chce się ugiąć w swej pysze…

Planetą opiekuńczą dziewiątki jest Jowisz. Jowisz jest przeciwieństwem Saturna, a ponieważ Saturn symbolizuje Szatana, zatem Jowisz–Jupiter symbolizuje: u pogan Ojca Bogów i władcę Niebios i Ziemi, a w przełożeniu na pojęcia chrześcijańskie – Boga Ojca.

Saturn utożsamiany był z greckim Kronosem, czyli tym, który zbuntował się przeciw ojcu Uranosowi (Niebu) i pozbawił go władzy nad Ziemią. Uranos przeklął go za to. Saturnowi–Kronosowi w Grecji składano ofiary z dzieci. W Rzymie na jego cześć obchodzono Saturnalia, będące świętem równości wszystkich ludzi, podczas tych świąt panowie służyli niewolnikom, a Saturnowi składano w ofierze zabitych gladiatorów. Saturn symbolizował radość i dostatek, ale powiązany był także z elementami grozy, poprzez swój związek, za pośrednictwem małżonki, którą była Lua Mater bogini zniszczenia, a ta go łączyła ze światem podziemi i śmierci oraz ich władcą. Dniem Saturna była/jest sobota. Czyżby dlatego owego dnia właśnie odbywały się w późniejszych czasach obrzędy ku czci Szatana?… Nie można tego wykluczyć.

Dziewiątka, w powszechnie stosowanym systemie dziesiętnym, będąca najwyższą z cyfr zawsze symbolizowała Boga w niebie i jego przedstawiciela na ziemi, np. władcę – księcia, króla, cesarza, który nim bywał „z Bożej łaski”, a nie z czyjejkolwiek woli, własnej czy tzw. ludu. I tylko taki władca był władcą prawdziwym, a każdy inny bywał czy jest uzurpatorem. Żywiołami dziewiątki są ogień i wiatr albo raczej ognisty wicher, mogący zarówno symbolizować kosmiczny oczyszczający pożar, jak i ogień boski – Ducha Świętego. Dziewiątka, o czym już było wcześniej, kończy etap istnienia starego świata i rozpoczyna istnienie świata nowego. Po zniszczeniu pierwszej Ziemi i pierwszego Nieba, przez płomienie, nastąpi ostateczne „zamknięcie i zbadanie rejestrów” (sąd zasiadł i otwarto księgi, jak mówią nam Księga Daniela i Apokalipsa św. Jana), a po osądzeniu ludzi, odrodzenie i odnowienie – palingeneza Kosmosu. Świat powróci wreszcie do pierwotnej doskonałości.

Kiedy ten kres nastanie, tego już raczej nie uda się nam odkryć, bo o dniu owym lub godzinie nikt nie wie – ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec”, lecz miejmy w pamięci też inne, wcześniejsze, słowa z tej samej Ewangelii Marka:

A od drzewa figowego uczcie się przez podobieństwo! Kiedy już jego gałąź nabiera soków i wypuszcza liście, poznajecie, że blisko jest lato. Tak i wy, gdy ujrzycie, że to się dzieje, wiedzcie, że blisko jest, we drzwiach”31.

Rok 2017 minął… co dalej?

Dnia 10 listopada 2016 Donalda Trumpa32 przyjął w Białym Domu ustępujący prezydent USA Barack Obama33. Spotkanie to zapoczątkowało proces przejęcia władzy prezydenckiej przez Trumpa, który planowo zakończył się wraz z jego zaprzysiężeniem 20 stycznia 2017.

Ten dzień, 6 grudnia 2017 roku, był to dzień nadzwyczaj radosny! Wraz z nim nastawał bowiem, jak coraz powszechniej wierzono, Nowy Porządek Świata, New World OrderNovus Ordo Mundi, Nowy Porządek WiekówNovus Ordo Seclorum… a może Nowy Świecki Porządek?…

W 2017 po 1947 latach Jerozolima stawała się ponownie stolicą Izraela… zsumujmy cyfry tworzące tę datę:

1+9+4+7 = 21

Dwadzieścia jeden… to liczba symbolizująca punkt zwrotny, osiągnięcie sukcesu, spełnienie, symbol niezależności człowieczej, polegającej na możności dokonania wyboru pomiędzy światem ducha a światem materii, pomiędzy dobrem a złem. 21 to potrójna siódemka, a liczba 7 symbolizuje pełnię i doprowadzenie przedsięwzięcia do szczęśliwego końca…

To jednak nie koniec, ponieważ jest tutaj i liczba 3, a ta z kolei to liczba najświętsza i doskonała oznaczająca pełnię: początek, środek i kres – przeszłość, teraźniejszość i to, co nadejdzie…

Trump w roku 2017 uznał Jerozolimę za stolicę, ale jeszcze ambasady tam nie przeniósł. Było to analogiczne do daty powstania państwa Izrael – faktycznie jego początek miał miejsce w roku 1947, w dniu 29 listopada, gdy Rada Najwyższa ONZ podjęła decyzję o podziale Palestyny, chociaż formalnie proklamowano je 14 maja 1948 roku. Jeśli więc za rzeczywisty początek państwa Izrael uznamy rok 1947, nie zaś rok 1948, to sumując cyfry tworzące tę datę, także otrzymamy… 21…

Ambasadę Donald Trump przeniósł do Jerozolimy 14 maja 2018 roku… a owa data, pełna data, po zsumowaniu liczb dnia, miesiąca i roku również daje 21…

Czy więc brakuje już tylko Świątyni na Górze Moria34 i to będzie ostatni element układanki?… Lecz by mogło do tego dojść, zapewne trzeba zrobić jeszcze coś nadzwyczaj ważnego:

W 2017 roku zapowiedziano „Wielki Reset”, który ma się dokonać w latach 2020-2030. Obejmie on całkowite „przemodelowanie” świata i ludzkości.

13 stycznia 2017 World Economic Forum (Światowe Forum Ekonomiczne) w Davos na swojej oficjalnej stronie internetowej ogłosiło: „We need to reset the global operating system to achieve the SDGs”. („Musimy zresetować globalny system operacyjny, aby osiągnąć cele zrównoważonego rozwoju”).35

3 czerwca 2020 r. opublikowało zaś film, przy którym umieszczono taką oto informację: „To improve the state of the world, the World Economic Forum is starting The Great Reset”. („Aby poprawić sytuację na świecie, Światowe Forum Ekonomiczne rozpoczyna Wielki Reset”).36

Czymże się on będzie charakteryzował?

Były amerykański kongresmen Ron Paul w swoich książkach „The Fourth Industrial Revolution” („Czwarta rewolucja przemysłowa”) z roku 2017 i „COVID-19: The Great Reset” („COVID 19 i Wielki Reset”) z roku (2020) przewiduje, że owo „przemodelowanie świata” wyrazi się między innymi w tym, że ludzie staną się towarem i jak towar będą oznaczani, cyfrowo oznakowani niczym bydło, a każdemu z nas nada się unikalny kod kreskowy, podobnie jak sprzedawcy znakują produkty czy przedmioty.

Wielki Reset radykalnie rozszerzy stan nadzoru poprzez śledzenie każdego i wszędzie w czasie rzeczywistym. Wielki Reset – najogólniej rzecz ujmując to tożsamość cyfrowa i Internet ciał: ludzie jako towar, obywatele jako zasoby, ludzie jako produkty – globalna inwigilacja, bo ten Wielki Reset dotyczy rozszerzenia władzy rządzących i tłumienia wolności na całym świecie.37

I to już nam może dać odpowiedź na pytanie, kto za tym stoi, bo Pan Bóg nadał nam imiona i obdarzył wolnością, Jego Przeciwnik zaś zawsze chciał nas ponumerować i wolności pozbawić…

A potem już bez najmniejszego problemu zawładnie Ziemią Trójca Nieświęta: Smok (Szatan), Fałszywy Prorok (Przywódca Duchowy) i Antychryst (Władca Świata), stojący na czele globalnego rządu, do którego przekonuje już nawet „najwyższy autorytet duchowy” – aktualny biskup Rzymu…

* * *

Minęło trzy lata, minął rok 2020, który objawił się nam jako Rok Diabła, diabła, którego przystrojono koroną…

Czekamy na ciąg dalszy…

============================================

11863–1908.

21889–1932.

31854–1922.

4Odkupienie ludzkości.

51920–2005.

61877–1945.

71818–1883.

81848–1921.

91894–1941.

101887–1935.

11„Po Komunii Świętej bp Jabłoński wygłosił okolicznościową naukę (…) Wspomniał także o niezwykłym wydarzeniu, jakim była wizyta marszałka Józefa Piłsudskiego w 1917 roku w kościele i jego uczestnictwo w Adoracji Przenajświętszego Sakramentu, podczas którego prosił Boga o błogosławieństwo dla zniewolonej Ojczyzny”. – Artur Piotr Jemielita, Uroczystości mariawickie w Mińsku Mazowieckim, [w:] „Ekumenizm.pl” – https://www.ekumenizm.pl/koscioly/katolickie/uroczystosci–mariawickie–w–minsku–mazowieckim/ (dostęp: 5 sierpnia 2018).

12Feliksa Magdalena Maria Franciszka Kozłowska (1862–1921), wizjonerka, której objawienia nie zostały uznane przez papieża, ona zaś została ekskomunikowana, co stało się przyczyną utworzenia Kościoła Starokatolickiego Mariawitów.

13Jan Maria Michał Kowalski (1871–1942), arcybiskup i zwierzchnik Kościoła mariawickiego, aż do rozłamu w jego łonie w roku 1935.

141835–1914.

15Zwierzchnik mariawitów, abp Kowalski pisze o założycielce tego ruchu religijnego Mateczce Kozłowskiej takie słowa: „Pan Jezus przedstawił Mateczkę Matce Swojej jako swoją Małżonkę.” „Mateczka powiedziała do mnie, że była obecna przy stwarzaniu świata i że urządzała świat. Mówiła, że te słowa Pisma świętego «Pan mię posiadł na początku dróg swoich… Z Nim byłam, wszystko urządzając…» (Przyp. 8) – do Niej się odnoszą… O sobie Mateczka tak raz do mnie mówiła: «O mnie całe Pismo święte pisze» – Rozumiem, że całe Pismo święte natchnione jest przez Ducha Świętego, to jest przez Mateczkę, i tak samo mówi o Ojcu i Synu, tak też całe mówi i o Duchu Świętym – a w szczególności Księgi Mądrości. Kiedy mówiłem przy Mateczce, że my nigdy do tego stopnia doskonałości nie dojdziemy, od którego Mateczka zaczęła, Mateczka nic na to nie odpowiedziała. Także nic nie mówiła, gdym ją nazwał Bóstwem moim…”, Brewiarzyk mariawicki, Felicjanów 1967, ss. 546 i 549.

16Więcej o tych skandalach w Aneksie X.

17„Każde mariawickie dziecko, po I Komunii Św. miało naznaczoną swoją godzinę Adoracji Przenajświętszego Sakramentu. 17 kwietnia 1919 r. w piątek, podczas odprawiania swojej Adoracji, Brat Józef [Paździoch] był świadkiem odwiedzin Marszałka Józefa Piłsudskiego w naszym kościele, co opowiadając, szczególnie przyciągnął naszą uwagę: „Słyszę, ktoś wszedł do kościoła, oglądam się, a On pod chórem stoi na szabelce oparty”. Marszałek Piłsudski modlił się tak wsparty o swoją szablę całą godzinę. Trzeba zaznaczyć, że opodal naszej parafii były koszary, w których stacjonowało wojsko” Karolina Kmiecik, Martyna Michałowska, 105. urodziny Józefa Paździocha z parafii w Mińsku Mazowieckim, [w:] „Mariawita. Pismo Kościoła Starokatolickiego Mariawitów” – http://mariawita.pl/M_10–12–2009.php (dostęp 22 grudnia 2018).

181200–1263.

19Oryginalny tekst proroctwa: Erunt quatuor genera persecutionum in Ecclesia Dei: prima tyrannorum contra martyres; secunda haereticorum contra doctores; tertia advocatorum contra simplices; quarta Antichristi contra omnes.

20272–337.

21Licząc od roku 1517, od wystąpienia Lutra.

22Która się zaczęła w 1789 r.

23Kazał ją uszyć ze skóry młodej dziewczyny, którą kazał zgilotynować, bo odrzuciła jego zaloty.

24Maximilien Marie Isidore de Robespierre (1758–1794), Georges Jacques Danton (1759–1794), Armand–Gaston Camus (1740–1804), Bertrand Barère de Vieuzac (1755–1841), François Nicolas Léonard Buzot (1760–1794), Georges Auguste Couthon (1755–1794), Jacques Nicolas Billaud–Varenne (1756–1819), Jean Baptiste Robert Lindet (1746–1825), Jean–Baptiste Treilhard (1742–1810), Marie–Jean Hérault de Séchelles (1759–1794), Philippe–Antoine Merlin de Douai (1754–1838), Jacques–Alexis Thuriot de la Rosière (1753–1829), Antoine Louis Léon de Richebourg de Saint–Just (1767–1794), Pierre–Joseph Cambon (1756–1820) Jean–Marie Collot d’Herbois (1749–1796).

25Z 2 Listu św. Pawła Apostoła do Tesaloniczan – rozdział 2, wiersz 3.

26Apokalipsa św. Jana, rozdział 13, wers 18 – wg Biblii Tysiąclecia.

27Takim odrzuceniem szansy było na przykład zignorowanie życzenia Pana Jezusa odnośnie do poświęcenia Jego Sercu Francji, czy życzenia Matki Bożej, która w Fatimie prosiła o poświęcenie jej Rosji, co by zapobiegło potwornościom, jakie wywołały na świecie szerzone przez nią błędy.

28DrugiList św. Piotra, rozdział 3, wers 10 – Biblia Gdańska.

29Zob. np. u Dantego.

30Serafiny, Cherubiny, Trony, Panowania, Cnoty, Moce, Zwierzchnictwa, Archanioły i Anioły.

31Ewangelia wg św. Marka, rozdział 13, wersy od 24 do 32 – wg Biblii Tysiąclecia.

32Ur. 1946.

33Ur. 1961.

34Wzgórze Świątynne w Jerozolimie.

35Homi Kharas, John W McArthur, We need to reset the global operating system to achieve the SDGs, [w:] World Economic Forum, 13 Jan 2017, https://www.weforum.org/agenda/2017/01/we-need-to-upgrade-the-sustainable-development-goals-here-s-how/ [dostęp 15 maja 2020].

36The Great Reset (film), [w:] World Economic Forum, Posted June 3, 2020, https://www.weforum.org/videos/the-great-reset-726dedeacb [dostęp 14 września 2020].

37Ron Paul, ‘The great reset will dramatically expand the surveillance state via real-time tracking’, [w:] The Sociable, Jan. 05, 2021, https://sociable.co/government-and-policy/the-great-reset-will-expand-surveillance-state-via-real-time-tracking-ron-paul/ [dostęp 5 stycznia 2021].

Rok 17-ty: Messalina. Do roku 1217… Rytm oddechu Lewiatana. Andrzej Sarwa. Cz. II

Andrzej SarwaOnufry Seweryn Krzycki

=============================

Diabelskie szyfry. Sekwencja dziejów świata. Kod roku 17 

wydałem pod pseudonimem Onufry Seweryn Krzycki

tak więc jeśli ktoś chciałby mieć tę książkę w formie papierowej to jej nie znajdzie pod moim nazwiskiem

a jest ona tutaj:

https://ksiegarnia-armoryka.pl/Diabelskie_szyfry_Sekwencja_dziejow_swiata_Kod_roku_17.html

=============================

Rok 2017 epoki Abrahama

Według Euzebiusza z Cezarei (264–340) epoka Abrahama, czyli epoka starotestamentalna licząca 2000 lat, rozpoczęła się w roku narodzin patriarchy, za który ów historyk przyjął rok 2016 przed Chrystusem, a zakończyła wraz z narodzinami Zbawiciela, co czyni rok 2017 po narodzinach Abrahama, Anno Abrahami, rokiem 1 Anno Domini. I te narodziny – narodziny Pana Jezusa – najwyraźniej będące nie w smak i nie po myśli „boga tego świata” – sprowokowały go, by systematycznie i konsekwentnie nasilać „postęp”.

Rok 17.

i kolejne – po narodzeniu Chrystusa

Za panowania sprośnego – według świadectwa Swetoniusza – Tyberiusza cesarza, za którego rządów, najpierw Jan Chrzciciel, a potem Jezus Chrystus rozpoczęli swoją działalność, ich wystąpienie uprzedziły inne może niezbyt wyjątkowe, ale za to niezwykle symboliczne wydarzenia:

Tegoż, 17 roku, zmarł Publius Ovidius Naso, zwany Owidiuszem, autor tych oto strof:

Płyną lata, płyną, płyną…

Piękność ciała szybko mija.

Z róż zostają jeno ciernie.

Więdnie fiołek i lilija…

Dziewice! Dopóki pora,

Żyjcie szczęściem i rozkoszą.

Kochankom się nie odmawia

Tego, o co grzecznie proszą1

…ale za to urodziła się Messalina, która znakomicie umiała wykorzystać instrukcje i rady, zawarte w dziele lubieżnego poety, praktykując je na swych/ze swymi ponad stu pięćdziesięcioma kochankami. Ale nie tylko rozpustą się wsławiła, bo była nie tylko plugawa, lecz także krwiożercza i pyszna. Za jej to poduszczeniem dokonano mordu na wielu znakomitościach tamtej epoki jak choćby na Julii Liwii, jej rówieśniczce, w tym samym co i ona roku zrodzonej, najmłodszej siostrze i zarazem kazirodczej kochance (wespół z dwiema pozostałymi siostrami) cesarza Kaliguli… A za co? Bo Julia Liwia zbyt nisko się jej nie kłaniała…

A więc urodziła się, Messalina, będąca całkowitym przeciwieństwem tegoż galilejskiego Jezusa, rozpustna żona cezara Klaudiusza2, po dziś dzień stanowiąca symbol rozwiązłości, wyuzdania i mordu – jedno z istotnych znamion pogańskiego cesarskiego Rzymu – świata zbrodni i rozpusty, który, bynajmniej nie został unicestwiony, a przepoczwarzył się tylko (uległ transformacji – jakby to dziś powiedziano). Jednakowoż tamten Rzym cesarski, za którego to ważny znak można uznać Messalinę, dobiegł swego kresu, wraz z ostatnim władcą Zachodu Romulusem Augustulusem, który wstąpił na tron w roku 475, a więc w 458 lat po narodzinach Messaliny, a władzę utracił w roku 476. Zsumujmy z czystej ciekawości liczby w owych datach: 4+5+8 = 17 i 4+7+6 = 17… Przypadek? Być może…

Ach! Nad wyraz postępowy był ówczesny świat! Ponieważ, jak się nam obecnie podaje do wierzenia, miarą i wyznacznikiem postępu jest pycha, zbrodnia, rozwiązłość i wszelkie zboczenie i bynajmniej nie wiara, ale wiedza. Lecz jak można zaobserwować, dziś już dorównujemy tamtym, do niedawna zdawało się niedościgłym, wzorcom postępu. Czyż bowiem każdy z nas nie jest bogiem dla samego siebie? A skoro jesteśmy bogami, to wszystko nam wolno… szkoda tylko, iż nie wszystko możemy… Ale to się zmieni, zmieni… Tak przynajmniej zapewniają nas autorytety – dęci ‘naukowcy’, pyszni duchowni i celebryci–półanalfabeci, znani z tego, że są znani…

Rok 117.

W tymże roku Rzym znalazł się u szczytu potęgi i osiągnął największy zasięg terytorialny. Panował wtedy cesarz Trajan3, który aż do końca swych dni nie ustawał w prześladowaniu chrześcijan. Zanim zmarł w dniu 9 sierpnia, zdążył jeszcze o śmierć przyprawić między innymi Hermionę, córkę Filipa ucznia Pańskiego, jednego z pierwszych siedmiu diakonów. Tego samego, który wodą chrztu obmył podskarbiego etiopskiej królowej Kandaki4, ale który ochrzcił też Szymona Maga, apostatę i ojca diabelskiego gnostycyzmu.5 Kimże był ów Szymon? Powiedzmy o tym pokrótce: Szymon Mag – gr. Σίμων ὁ μάγος, łac: Simon Magus – żył w I wieku po Chr. Głosił on, iż jest Najwyższą Mocą Bożą, która nie tylko ogarnia świat, lecz równocześnie przenika ludzkie dusze. Drugim z nadprzyrodzonych, niezbędnych światu i ludzkości istot, jest jego kochanka Ennoia, co oznacza pierwszą myśl bóstwa, a która w dziejach była m.in. Heleną Trojańską. Od Heleny wzięli początek aniołowie, eony i siły kosmiczne, lecz aniołowie, będąc wrogo usposobieni do niej, stali się przyczyną opuszczenia przez nią świata duchowego i zejścia do świata materii i przymusili ją do przyobleczenia się w ludzkie ciało i zamieszkania na Ziemi, gdzie dała początek rodzajowi ludzkiemu, który jako niedoskonały z samej swej natury podlega prawu śmierci. Widząc, co się stało z kochanką, Szymon jako Najwyższa Moc Boża, zwana Wielka, zstąpił za nią na Ziemię, przyjąwszy u Żydów postać Syna, u Samarytan Ojca, a u pogan Ducha Świętego, aby uwolniwszy partnerkę z więzów materii i konieczności umierania, na powrót zabrać ze sobą, a w tej powrotnej drodze mają im towarzyszyć niektórzy wybrani ludzie. Wybrańcami zaś „boskich” Szymona i Heleny mogli być jedynie ci, którzy ze wszystkich sił starali się zburzyć ustalony od zarania dziejów ład społeczny i porządek moralny przez dążenie do zrównania stanów, do równości i tak zwanej ‘sprawiedliwości społecznej’. Największą z zasług było przekraczanie wszelkich nakazów, zakazów, wszelkiej tradycji, hołdowanie lubieżności i niczym nieokiełznanej rozpuście. I to ich miało wyzwolić od wszelkich ograniczeń istot niedoskonałych. Natomiast ci z ludzi, którzy trzymaliby się praw moralnych nakazanych Dekalogiem, mieli – wespół ze strąconymi na Ziemię Aniołami – pozostawać w niezmienionym stanie istot podległych cierpieniom i konieczności umierania.6

* * *

9 sierpnia roku 117 w Selinusie, na łożu śmierci, cesarz Trajan na swojego następcę wyznaczył Hadriana7, który władzę objął w dniu 12 sierpnia. Rządził sprawnie, bo ostatecznie już jesienią zdławił żydowską rewoltą, znaną jako wojnę Kwietusa, która ciągnęła się dość długo, bo przez blisko dwa lata.

Najważniejszym jednak jego działaniem było rozpoczęcie odbudowy Panteonu w Rzymie, który miał być i symbolem i czynnikiem integrującym najrozmaitsze ludy, narody i języki, tradycje, religie i obyczaje na terytorium ówczesnego Imperium Romanum. Hadrian jako Pontifex Maximus8, czyli formalnie najwyższy kapłan, chciał stworzyć jedną symboliczną świątynię, w której cześć będą odbierali wszyscy bogowie imperium, co miało je scalać i poprowadzić do świetlanej przyszłości. A tak naprawdę każdy mógł sobie wierzyć, w co tam tylko chciał, byleby spalił kadzidło przed posągiem cesarza, uznając tym samym jego zwierzchność i jego boskość. Od tego obowiązku zwolnieni byli jedynie żydzi, ale już nie chrześcijanie, których za odmowę tej idolatrii bezlitośnie mordowano w okrutny i wyszukany sposób w licznych prześladowaniach na terenie całego państwa.

Gdy chrześcijaństwo z czasem stało się religią panującą i gdy ustał ucisk, tortury i morderstwa za odmowę okazania czci boskiej wizerunkowi cesarza, który z boga znów stał się człowiekiem, Panteon przebudowano na kościół i zadedykowano Najświętszej Maryi Pannie od Męczenników.

* * *

Tenże sam Hadrian na miejscu zburzonej świątyni jerozolimskiej w roku 136 po Chr. rozkazał wznieść świątynię dedykowaną bogu Jowiszowi Kapitolińskiemu, czyli Zeusowi, który dla chrześcijan był tożsamy z Szatanem, ostatecznie już profanując to miejsce i niejako symbolicznie zamykając okres starotestamentowy w dziejach świata, bo faktycznie jego kres nastał w chwili śmierci Pana Jezusa na Golgocie. Cesarz podjął taką decyzję po powstaniu Szymona bar Kochby – Syna Gwiazdy, jakie miało miejsce w latach 132–135 po Chr.

Od tego czasu żydzi nie mieli już żadnej nadziei na przywrócenie kultu świątynnego na sprofanowanym Wzgórzu Moria, gdzie miejsce JHWH9 zajął Jowisz–Zeus–Szatan.

A to, że Zeus był przez chrześcijan utożsamiany z Szatanem, wynika choćby z tekstu w formie listu, jaki zawarł św. Jan Apostoł w Apokalipsie, w rozdziale 2 wierszu 13. W liście owym, skierowanym do Kościoła w Pergamonie, stwierdza, że w tym właśnie mieście Szatan ma swój tron, a pisząc te słowa, musiał mieć na myśli, wielki ołtarz Zeusa tam zbudowany, ołtarz, który w XIX wieku przeniesiony został do Berlina i tu zrekonstruowany. W tym miejscu zapewne niejednemu z czytelników może przyjść na myśl pytanie: „Czy zatem to Berlin jest teraz ową stolicą Szatana?” Niechże już każdy sam się nad tym zastanawia.10

Co prawda wcześniej Antioch I Epifanes11 w świątyni jerozolimskiej zakazał oddawania czci Bogu żydów, a na to miejsce wprowadził kult Baala, również uważanego za tożsamego z Zeusem, któremu składano ofiary ze świń, niemniej ani miasta, ani samej świątyni nie zburzył i można je było później, po powstaniu Machabeuszy12, rytualnie oczyścić. Tym razem stało się inaczej… oczyszczać już nie było czego…

A na dodatek: wraz z upadkiem powstania Szymona bar Kochby13 Żydzi stracili cały Wielki Sanhedryn14 z ostatnim Rosz la–Hakhamim „Zwierzchnikiem Mędrców”, rabbim Akibą ben Josefem15, wybitnym tannaitą16, będącym jakby pierwszym i zarazem najistotniejszym redaktorem Miszny i halachy midraszowej17. Wraz z jego śmiercią, mimo iż Sanhedryn niby formalnie jeszcze istniał aż do IV wieku po Chr., to rzeczywistej władzy już nie posiadał.

Jak się uważa, wraz ze śmiercią Szymona, źródła pradawnej mądrości zostały zasypane. Przed oczami ludzkimi zakryte zostało to, co najważniejsze. I chociaż tannaici, którzy żyli jeszcze w późniejszym okresie, aż do ostatniego z nich Jehudy ha Nasi18 mieli sporą wiedzę, to jednakowoż nie dorównywali „Zwierzchnikowi Mędrców”, po którego śmierci, wedle tradycji, zapomniano, jak się prawidłowo wymawia imię Boże… Jedyne co od tego czasu wiadomo na pewno, to to, iż składa się ono z czterech liter: יהוה – JHWH – określanych przez Greków jako Τετραγράμματον – Tetragrammaton i pod taką nazwą znanych na Zachodzie, ale ponieważ zapis hebrajski nie zawiera samogłosek, jakie jest jego prawdziwe brzmienie – nikt od tamtej pory już nie wie. Forma Jahwe, Jehowa, Jahue to tylko przypuszczenia. I od tamtego czasu mędrcy żydowscy bez ustanku szukają „zaginionego słowa”, nad którym rozsnuł się mrok tajemnicy…

Imię Boże – po części przez szacunek, a po części z nazbyt rygorystycznego przestrzegania przykazania, iżby nie wymawiać tegoż Imienia Bożego nadaremno, było tylko raz w roku wypowiadane bez świadków przez Arcykapłana w najtajniejszym miejscu Świątyni Jerozolimskiej, zwanym Święte Świętych. A gdy w synagogach czytano teksty biblijne, w których owo Imię występowało (z wyjątkiem dwóch ksiąg – Estery i Pieśni nad Pieśniami gdzie go nie ma), zastępowano je określeniami Adonai (Pan), El, Eloah (Bóg), Hakadosh baruch hu (Niech będzie święty i błogosławiony), HaShem (Imię). Prócz tego używano około piętnastu epitetów na określenie Stwórcy, ale prawdziwe brzmienie Jego imienia przepadło na zawsze…

Ostatni z legalnych arcykapłanów żydowskich Pinchas ben Samuel19, potomek kapłana Sadoka20, wybrany w drodze losowania, który nie należał jednak do żadnego z tzw. rodów arcykapłańskich, był zwykłym prostym wiejskim robotnikiem, kamieniarzem, który nie miał pojęcia o kulcie świątynnym, a sprawując go, ubrany w szaty arcykapłańskie, czynił to, co mu podpowiadali asystujący przy obrzędach. I można powątpiewać, by znał on Imię Boga, a jeśli nawet to po nim już arcykapłanów nie było. Eleazar HaModa’i21, potomek Machabeuszy i wuj Szymona bar Kochby, mianowany przez tego ostatniego na stanowisko arcykapłana, był nim tylko z nazwy, świątynia bowiem nie istniała, a zatem i on, podobnie jak Pinchas ben Samuel, nie mógł wymawiać Imienia Boga. Pierwszy, bo z nieuctwa go nie znał, a do Świętego Świętych wejść mógł tylko on sam, bez suflera, który i tak zresztą nie mógłby owego Imienia podpowiedzieć, a drugi choćby i znał Imię Boże, to wymówić go nie mógł, ponieważ poza Świętym Świętych nie było to dozwolone, a Święte Świętych nie istniało… Tak więc – wraz ze śmiercią Jehudy ha Nasi istotnie poszło Ono w zapomnienie…

* * *

Chociaż opisany ciąg zdarzeń obejmuje wiele wieków, ale początek dał mu fakt objęcia władzy nad Imperium Romanum przez cesarza Hadriana w roku 117…

* * *

Na Zachodzie chrześcijaństwo prześladowali cesarze rzymscy, na Wschodzie zaś szachowie perscy, bo na terytorium ich imperium religią państwową był zaratusztrianizm, zwany również zoroastryzmem, albo mazdaizmem. Owa religia swą nazwę zawdzięcza Zaratustrze, czy też z grecka Zoroastrowi, wielkiemu prorokowi i reformatorowi religijnemu Medo–Persów, żyjącemu prawdopodobnie w okresie między 1400–1200 p.n.e. i głoszącemu dualistyczną naukę o istnieniu dwóch równorzędnych bogów dobrego Ahura Mazdy (Ormuzda) i złego Arymana, którzy toczą między sobą walkę, która po pewnym czasie zakończy się zwycięstwem dobra.

Sam Zoroaster, jak można by chyba domniemywać, nie bardzo interesował się ową kwestią, ale ci, którzy w późniejszym czasie badali jego naukę, dzieje świata podzielili na cztery periody, z których każdy ma liczyć po 3000 lat. My żyjemy w czwartym z nich, ostatnim, który można podzielić na jeszcze mniejsze okresy, na okresy tysiącletnie, z których pierwszy dobiegł końca w roku417 po Chrystusie, drugi obejmował lata 417–1417, trzeci i ostatni to czas pomiędzy rokiem 1417a rokiem2417.

Zatem – według tej nauki – ludzkość ma jeszcze szansę, aby porzucić szeregi zwolenników Zła i przejść na pozycje Dobra…

Zaratusztrianizm bynajmniej nie dowodzi (co już wiemy), iż Ahura Mazda jest Bogiem jedynym. Co prawda na końcu czasów ma zwyciężyć swego konkurenta, na razie jednak obydwaj, z jednakową mocą, mogą oddziaływać na całe stworzenie. W tym oczywiście i na ludzi. Dało to w późniejszych czasach magom, czyli kapłanom zoroastryjskim i nie tylko im, pole do spekulacji i przyczyniło się do powstania wszelkiej gnostyckiej herezji w najrozmaitszych jej odmianach, odsłonach i maskach: zurwanistycznej, manichejskiej, mazdakickiej, bogomilskiej, katarskiej i innych. Do tej nauki sięgali w późniejszych czasach również i członkowie tajnych ezoterycznych stowarzyszeń, a i dziś są tacy, którzy ją wyznają.22

Rok 217.

Dzień 8 kwietnia 2017 roku rozpoczął ciąg niepowodzeń – ba nieszczęść! – dla Rzymu, tego dnia bowiem cesarz Karakalla23 został zamordowany przez swoich żołnierzy, którzy jego następcą uczynili prefekta pretorianów Makrynusa, czyli Marcusa Opelliusa Macrinusa24, który nie dość, że nie był senatorem, to nawet i nie był Rzymianinem, a zlatynizowanym afrykańskim Berberem. Chociaż niektórzy mają odmienne zdanie, dowodząc iż jednak był etnicznym Rzymianinem, tyle że urodzonym i wychowanym w Afryce.

Karakalla zasłynął tym, iż dopełnił dzieła rozpoczętego przez swego ojca, Septymiusza Sewera25 i doprowadził do unifikacji wszystkich prowincji cesarstwa na płaszczyźnie politycznej i religijnej wraz z nadaniem obywatelstwa rzymskiego wszystkim wolnym ludziom zamieszkującym granice państwa, którzy odtąd posiedli prawa zastrzeżone wyłącznie dla wąskiej dość grupy ludności, ale odtąd już wszyscy obywatele mieli również obowiązek modlić się do swoich bogów w intencji aktualnie panującego cesarza, no i posiedli jeszcze jeden „przywilej” – płacenia podatków od spadków i darowizn. Cesarz ów uporządkował finanse i ustabilizował pieniądz, a wreszcie zasłynął również z budowy licznych nowych dróg i utrzymywania już istniejących. Gdyby pożył dłużej, być może wprowadziłby jeszcze jakieś inne ważne zmiany sprzyjające wzrostowi potęgi Rzymu, mimo iż powszechnie uznawano go za wyjątkowego despotę i okrutnika spośród wszystkich panujących w Rzymie.

Po śmierci Karakalli uwięziono jego matkę Julię Domnę, czcicielkę Apoloniusza z Tiany26, która nawet zleciła opisanie żywota tego gnostyka, a którą wedle jednej wersji zamordowano, według innej popełniła samobójstwo z własnej woli, a wedle jeszcze innej zmuszono ją do popełnienia samobójstwa. Tak czy inaczej, również i ona, wraz z synem, przeniosła się do krainy cieni.

Armia rzymska pod dowództwem nowego cesarza w bitwie pod Nisibis została doszczętnie rozbita przez walecznych Partów, a ich król Artaban V27 zgodził się na zawarcie pokoju dopiero po zapłaceniu przez pokonanych ogromnej kontrybucji w wysokości dwustu milionów sestercji. Za co można było wówczas nabyć około dwustu milionów bochenków chleba i dwustu milionów sextariusów28 wina… Ergo – nie była to bagatelna kwota. Dla przykładu Judasz za owe 30 srebrników, których zażądał, za wydanie na śmierć Pana Jezusa Chrystusa, mógł sobie co najwyżej kupić parę sandałów…

Ten rok pokazał, że w Rzymie najwięcej do powiedzenia ma już nie Senat, nie nobile, lecz armia… Zaczynała się nowa epoka, epoka coraz bardziej słabnącego cesarstwa…

Na dodatek jakby jakimś złowieszczym prognostykiem na nadchodzące coraz gorsze dla pogańskiego Rzymu czasy, było spalenie przez piorun Koloseum, na którego arenie przelano morze chrześcijańskiej krwi… był to jakby znak z nieba, że poczyna nadchodzić kres pogaństwa…

Niestety – tegoż samego, 217, roku w Kościele pojawił się pierwszy antypapież – chociaż gwoli sprawiedliwości dodać należy, że to późniejszy święty męczennik Hipolit… Na szczęście zmarł przed soborem trydenckim, który wszystkich heretyków i schizmatyków, a tym ostatnim Hipolit niewątpliwie był, nawet jeśli oddali życie za Jezusa, bezapelacyjnie wysyłał do piekła. W trzecim wieku po Chrystusie uważano jednak inaczej, uważano bowiem, że każdy męczennik za wiarę nie może trafić gdzie indziej, jak tylko do przybytków niebieskich. Tak czy inaczej, jedność chrześcijańska zaczęła pękać…

* * *

W 527 roku liczonym według księżycowego kalendarza ery Seleucydów, który według chrześcijańskiej rachuby czasu przypadał na lata 216/217 po Chrystusie na świat przyszedł Mani zwany też Manesem późniejszy twórca i prorok nowej, najbardziej chyba antychrześcijańskiej religii, manicheizmu, zwanego Religią Światłości. Z manicheizmu wyłonił się między innymi mazdakizm, bogomilizm, kataryzm, które przysporzyły ludzkości niebywałych i licznych problemów.29 Tyle że to późniejsze czasy…

Rok317.

Jak nam wiadomo ze starodawnych przekazów i legend, w tymże właśnie roku święty papież Sylwester uwięził w podziemiach papieskiej bazyliki katedralnej św. Jana na Lateranie30 demonicznego potwora Lewiatana, który być może nie jest niczym innym, jak tylko jedną z form, jaką przybiera sam Szatan – niszczyciel, usiłujący unicestwić ludzki rodzaj przez chaos, który zamiast ładu próbuje nam narzucić jako coś dobrego i pozytywnego. Magowie i czciciele diabła przypisują Lewiatanowi władzę nad odmętami morskimi, nad wodami, które jak wiadomo symbolizują narody, a szczególnie nad Zachodem… Skoro zatem papież go spętał i uwięził, co mogło symbolicznie oznaczać ni mniej, ni więcej tylko rzeczywiste – z Bożą pomocą – spętanie i pozbawienie go mocy, po to, by wolność dana chrześcijanom przez cesarza Konstantyna Edyktem Mediolańskim w 313 roku nie została im już nigdy więcej przez rzymskich cesarzy odebrana… aż do czasu przed końcem świata…

A spętać go nie było łatwo, wszak biblijny opis owej bardzo groźnej bestii, jaki znajdujemy w Księdze Hioba, naprawdę może wzbudzać lęk. Bez wątpienia nie jest to opis krokodyla, czy hipopotama jakby chcieli pozbawieni wyobraźni (o ile tylko wyobraźni) ‘racjonalni’ objaśniacze, a zdecydowanie niszczycielskiego potężnego potwora, którego opis pasowałby do jakiegoś dinozaura, jak uważają wyszydzani przez ewolucjonistów kreacjoniści.

Siła tego zwierza w lędźwiach, a moc w pępku brzucha. Podnosi ogon jak cyprys, a jego ścięgna mocno splecione. Jego żebra żebrami ze spiżu, jego grzbiet jakby ze stali odlany. (…) Sypia pod różnymi drzewami, także wśród papirusów trzcin i turzyc. Wysokie drzewa dostarczają mu cienia pod swymi konarami, a podobnie gałęzie wierzb. Jeśli nastaje powódź, nawet nie zauważa. Jest przekonany, że to Jordan napiera na jego paszczę. Czy ktoś może go podejść, gdy ma oczy otwarte, czy może go poprowadzić na postronku, przewierciwszy mu nozdrza? Czy dasz radę złowić smoka wodnego [tj. Lewiatana] na haki, czy nałożysz mu na pysk uździenicę? Czy wbijesz mu kółko w nozdrza, czy przewiercisz mu jego wargi? Czy myślisz, że będzie cię błagał, że przyjdzie do ciebie z gałązką oliwną, że zawrze z tobą przymierze, że będziesz w nim miał dozgonnego niewolnika? Że bawić się będziesz nim jak jakąś ptaszyną, że uwiążesz go dla dziecka jak wróbelka? Czy może pożywią się nim ludzie, czy poćwiartuje go ród Fenicjan? Nie wypłynie żadna łódź, by zabrać skórę zdartą z jego ogona, ani żaden rybacki kuter jego głowę. Jeżeli położysz na nim rękę, pomyśl o wojnie, w której musisz wziąć udział, bo już jej miał nie będziesz. (…) Kto odsłoni krój jego szaty? Kto wejdzie w głąb jego pancerza? Wrota jego paszczy kto rozewrze? Groza wieje z jego zębów. Jego łuski jak spiżowe tarcze, spinająca go skóra – jak kamień ścierny. Jego łuski są ze sobą sklejone jak jedna, wiatr przez nie nie przeniknie. Każda z sąsiednią jest spojona, trzymają się razem, nie da się ich oddzielić. Gdy parsknie, ogień się rozpryskuje, jego ślepia błyszczą niby Gwiazda Poranna. Z jego paszczy buchają gorące płomienie i wylatują ogniste drobiny. Z jego nozdrzy wydobywa się dym jakby z pieca pełnego rozżarzonych węgli. Jego wydech palącym żarem. Płomień bucha z jego paszczy. W jego karku ma siedzibę siła, przed nim podąża zguba. Członki jego ciała są spojone; gdy się go uderzy, on nawet nie drgnie. Serce ma twarde jak głaz, nieugięte jak kowadło. Kiedy on się poruszy, strach pada na czworonogi, które skaczą po ziemi. Choć ostrze oszczepu w niego ugodzi, szkody mu nie wyrządzi. Tak samo wymierzona w pancerz włócznia. Żelazo to dla niego miękkie plewy, twardy brąz – jak zmurszałe drewno. Nie zrani go strzała z brązu, za muśnięcie źdźbła uzna uderzenie rzuconego kamienia. Ugodzenie maczugą ma za głaskanie trzciną, drwi z potrząsania płonącą głownią. Jego legowisko jest usłane z ostrych prętów. Wszystkie skarby morza są dla niego jak wielkie bajoro. Do wrzenia doprowadza otchłań, jakby to był kocioł, morze jest w jego oczach jak mała czara, a samo dno otchłani jak łatwa zdobycz. Głębokie odmęty ma za miejsce spacerów. Nic na ziemi nie jest równe jemu. Stworzony jest dla zabawy moim aniołom. On ogląda z góry każdą wyżynę, a sam jest królem wszystkiego, co żyje w wodach.31

Oczywiście nie znaczy to, iż uważam, że papież spętał i uwięził tę konkretną i materialną bestię, a nie Szatana, którego ów potwor symbolizuje. Przytoczony wyżej opis ma wskazywać tylko na to, z jak potężną i złą siłą chrześcijanie musieli się zmagać i że wiele czasu musiało upłynąć, by chrześcijaństwo wyszło z tej walki zwycięsko. Czyli rok 317 może być symboliczną datą zwycięstwa chrześcijaństwa nad religiami demonicznymi, a za takie chrześcijanie uważali wszystkie kulty pogańskie.

Czy prawdą jest, jak głosi inna tradycja, iż ten święty papież uleczył również z trądu cesarza Konstantyna Wielkiego? Tego nie wiadomo, lecz przecież mogło tak się stać. Ale jeśli go rzeczywiście uzdrowił, nie mogło to pozostać bez wpływu na jego decyzje dotyczące chrześcijaństwa.

Sylwester w dziejach świata zapisał się i tym, że Dniem Pańskim, świątecznym, dniem odpoczynku, urzędowo ogłosił niedzielę, bo w niedzielę – wczesnym rankiem, w pierwszy dzień tygodnia Pan powstał z martwych i objawił się kobiecie, a potem apostołom. Nowy dzień odpoczynku został zatwierdzony cesarskim edyktem 7 marca 321. Musiał zatem ów papież cieszyć wielkim szacunkiem i poważaniem u władcy. Za pontyfikatu Sylwestra zaczęła się dla chrześcijaństwa era konstantyńska, która ostatecznie przeminęła wraz z bolszewickim komunizmem i niemieckim narodowym socjalizmem – dwiema stronami tej samej fałszywej monety…

* * *

W tymże 317 roku zmarł król Tiridates, który w roku 301 ogłosił w Armenii, jako pierwszy na świecie, chrześcijaństwo religią państwową. Ów władca, początkowo prześladujący chrześcijan, stawszy się wyznawcą Chrystusa, niejako przetarł szlak i dał przykład innym władcom, aby mogli pójść w jego ślady. I poszli, bardzo liczni.

1Owidiusz, Ars amandi (Sztuka kochania) w przekładzie Juliana Ejsmonda.

2Owidiusz (43 p.n.e–17 n.e.), Messalina (17–48), Swetoniusz (69–130), Tyberiusz (14–37), Klaudiusz (41–54).

353–117.

4Kandaki, kandake oznacza raczej tytuł królewski, niż jest imieniem własnym jakiejś władczyni.

5Gnostycyzm

[stgr. gnōstikós ‘poznawczy’]

oznacza „posiadanie wiedzy”. Gnostycyzm to zlepek idei, jak również i systemów religijnych, powstałych w I–III wieku naszej ery wśród żydowskich i chrześcijańskich heterodoksyjnych grup wyznaniowych, które zwracały uwagę na osobistą wiedzę duchową gnozę [stgr. γνῶσις – gnosis – poznanie, wiedza] stawiając ją ponad prawowiernymi naukami, tradycjami i autorytetami duchownymi. Uważali oni materię i życie w materialnym ciele i materialnym świecie za zło a Boga Stwórcę – Demiurga za istotę złą, bo to On pował do istnienia materię, przeciwstawiając mu dobre Najwyższe Bóstwo. Wg gnostyków człowiek dostępuje zbawienia nie za przyczyną wiary, czci oddawanej Bogu i tradycyjnych praktyk religijnych, lecz przez bezpośrednie poznanie i zdobycie wiedzy o Bóstwie Najwyższym na zasadzie doświadczenia mistycznego bądź ezoterycznych tajemnych praktyk.

6Więcej o Szmonie Magu jego życiu i nauce w Aneksie II.

776–138.

8Dosłownie: Najwyższy Budowniczy Mostów, tytuł używany przez najwyższych kapłanów pogańskiej religii rzymskiej, cesarzy, a potem również i papieży rzymskich.

9Tetragram będący hebrajskim zapisem imienia Boga, którego dziś nie umiemy poprawnie odczytać i dlatego nie wiemy, jak ono brzmi.

10Odnalezione przez niemieckiego archeologa Carla Humanna (1839–1896) elementy ołtarza Zeusa przetransportowano do Berlina i dokonano rekonstrukcji tego obiektu sakralnego w latach 1911–1930.

11Ok. 215–163 p.n.e.

12167–160 p.n.e. żydowskie powstanie, skierowane przeciwko Seleucydom.

13„Syn Gwiazdy” (?–135) przywódca powstania żydowskiego przeciwko Rzymianom, jakie miało miejsce w latach 132–135.

14Wysoka Rada – najwyższa żydowska władza religijna i sądownicza.

15ok. 50–135.

16Uczeni rabini, mędrcy, których opinie zebrano w Misznie, jednym z podstawowych tekstów judaizmu rabinicznego, zawierającym tzw. ustną Torę, czyli całą tradycję uzupełniającą jakoby prawo zapisane w Starym Testamencie.

17Rabiniczna metoda studiowania Tory, która wyjaśnia 613 micwot (przykazań), odnajdując ich źródła w Starym Testamencie i interpretując je jako dowody autentyczności danych praw.

18170–200.

19?–70.

20Najwyższy kapłan żydowski za panowania królów Dawida i Salomona był potomkiem Eleazara syna Aarona.

21Ok. 110–135.

22Więcej o Zoroastrze i jego nauce w Aneksie III.

23188–217.

24164–218.

25145-211.

26Wg różnych źródeł: ok. 15/40–100/120

27Panował latach 213–224.

28Sextarius – ½ litra.

29Więcej o Manim i jego religii w Aneksie IV.

30Bazylika św. Piotra nie jest kościołem katedralnym papieży, jest nim bazylika św. Jana na Lateranie.

31Hi, 40,16–32 i 41,5–26 – BPK.

=========================================

Rok 417.

Gdy w latach 409–410 skończyło się – wypędzeniem urzędników cesarskich – panowanie Rzymian w Brytanii, pozostała rzymska ludność ruszyła ich śladem, starając się uratować ze swych majątków jak najwięcej i wywieźć co się tylko dało, a tego, czego nie można było udźwignąć, czy zabrać, ukryć starannie bądź zakopać, z nadzieją, że może kiedyś po swe skarby wrócą. Ów exodus ostatecznie zakończył się w roku 417 i w roku 417 rzymska prowincja Brytanii, jako pierwsza, została ostatecznie i w całości utracona. Państwo rzymskie gnijące od wewnątrz teraz zaczęło na zewnątrz usychać. Zaczęła się agonia cesarstwa zachodniorzymskiego…

W tymże samym 417 roku na dawnych ziemiach cesarstwa powstało królestwo Wizygotów, założone przez króla Walię1 zmarłego rok później. Stary świat przemijał. I przemijał stary porządek.

Rzym osaczali germańscy barbarzyńcy, Pax Romana2 ostatecznie zamierał, państwo gasło, a Kościół był szarpany herezjami. Innocenty I3 w roku 417 wyklął Pelagiusza4, głoszącego, iż skutki grzechu pierworodnego nie przeszły z Prarodziców na ich potomstwo, oraz że człowiek bez łaski Bożej, sam może się zbawić…

Stary świat dogorywał, by ostatecznie odejść w niebyt w roku 476 wraz ze strąceniem z tronu ostatniego cesarza Zachodu Romulusa Augustulusa5 przez najemnego germańskiego żołdaka, Odoakra, który zajął jego miejsce, ogłaszając się królem…

Rok 517.

W roku 517 pojawia się pierwsza pisemna wzmianka dotycząca Słowian autorstwa Euzebiusza z Cezarei – co nie znaczy, że dopiero wówczas wkroczyli oni na widownię dziejów. Musieli być już wcześniej znakomicie zorganizowani, silni i bitni, skoro tegoż roku mocno spustoszyli Macedonię, Tesalię i Epir bardzo, bardzo głęboko raniąc tym cesarstwo wschodniorzymskie. I tak oto, hucznie, Słowianie wkroczyli w dzieje Europy i świata.

Tereny Bułgarii chrystianizowane dwa razy ostatecznie zeslawizowały się, gdy miejscowa ludność przejęła język i zwyczaje słowiańskie.

* * *

Tymczasem w Chinach, do których chrześcijaństwo miało dotrzeć dopiero ponad wiek później, na podstawie dekretów cesarza Liang Wudi6 umocnił się buddyzm. Otóż cesarz południowego państwa, który sam został mnichem buddyjskim, w roku 517 nakazał zniszczenie świątyń taoistycznych, oficjalnie zlikwidował taoizm, a poddanym nakazał praktykować buddyzm.7 Ostatecznie wyszła z tego dość dziwna mieszanka… ale… gdy na Zachodzie umocniło się chrześcijaństwo, na Wschodzie spotężniało pogaństwo…

* * *

W tymże to, 517, roku perski szachinszach Kawad I panujący między rokiem 488 a 531 zakończył wyczerpującą dziesięcioletnią wojnę z Heftalitami nazywanymi także Białymi Hunami i wreszcie miał więcej możliwości, aby zająć się robieniem porządków w kraju. A było co robić w Persji, gdzie panoszyli się mazdakici, którzy zburzyli ład moralny, religijny, państwowy usiłując unicestwić zastane struktury i tradycje, a na ich miejsce wprowadzić nowe. Otóż w Persji powstała herezja wywodząca się i z zaratusztrianizmu i manicheizmu odpowiednio przetransformowanych. Reformy religijnej dokonał naczelny kapłan zaratusztriański Mazdak, który był kryptomanichejczykiem, ale potem naukę Maniego wzbogacił o doktrynę społeczną, którą można streścić krótko: „wszystko należy porozdawać, a zwłaszcza kobiety”. I tak się działo. Ponieważ mazdakizm jest niezwykle ważny, bo utorował on ścieżkę idei komunistycznej, której zgubnych skutków doświadczamy do dziś, warto byłoby dowiedzieć się o nim więcej.8

Rok 617.

Tego roku wydarzyło się wiele. A to Persowie zakazali żydom mieszkać w promieniu około 5 km (według dzisiejszej miary) od Jerozolimy. Ci sami Persowie usiłowali tegoż roku zdobyć Konstantynopol, Awarowie zaś zwabić w zasadzkę bizantyjskiego cesarza Herakliusza, aby go pojmać. A to jacyś germańscy królikowie jedni umierali, inni obejmowali trony od Brytanii po Italię, lecz to wszystko nie miało większego znaczenia ani najmniejszego nawet wpływu na dalsze dzieje rodzaju ludzkiego. Taki wpływ i takie znaczenie można przypisać tylko jednemu zdarzeniu z tamtego, 617, roku. Było to najpierw bojkotowanie, a potem zaatakowanie przez plemię arabskich Kurajszytów Mahometa i jego zwolenników, co w końcu doprowadziło do krwawej wojny domowej. Co prawda w roku 617 część zwolenników arabskiego proroka ratowała się ucieczką do Etiopii, a ostatecznie, w roku 622, i on sam zmuszony był schronić się w Medynie, niemniej to właśnie rok 617 był tym przełomowym i tego to roku Mahomet zrozumiał, że jeśli chce przetrwać, musi na przeciwników uderzyć z mocą, rozgromić ich i zniewolić i tego to, 617 roku, podjął decyzję o rozpoczęciu podboju całego świata. Na jakiej podstawie? Na podstawie objawienia i nakazów, jakie otrzymał od anioła Dżibrila i boga Allaha.9

Rok 717.

Tego to, 717 roku, po raz pierwszy armia muzułmańska pod dowództwem Al–Hurra ibn Abd al–Rahmana al–Thaqafiego10, zdołała przekroczyć Pireneje i wtargnęła na terytorium Akwitanii i Septymanii na południu Francji. Na szczęście wyprawa zakończyła się niepowodzeniem. Gdyby się stało inaczej, gdyby muzułmanie okazali się wówczas silniejsi, to kto wie, jak by się to mogło skończyć dla chrześcijańskiej Europy wziętej w dwa ognie, od wschodu i od zachodu. Pan Bóg jednak pobłogosławił chrześcijanom i przepędzono muzułmanów z powrotem za Pireneje. Europa i chrześcijańska cywilizacja łacińska zostały ocalone… aż do XX wieku.

W tymże 717 roku cesarz bizantyjski Leon III Izauryjczyk, zwany też Leonem Syryjczykiem11, wstąpił na tron w Konstantynopolu i podczas swego panowania rozpoczął bezpardonową walkę z kultem świętych obrazów, dając początek, wyniszczającej Kościół, herezji ikonoklazmu.12 Uporano się jednak i z tym problemem, który co prawda co jakiś czas jeszcze dawał znać o sobie, ale w poważniejszy sposób nie zagrażał już jedności eklezjalnej.

Rok817.

Rok ten był bogaty w niezwykle ważne wydarzenia. 25 stycznia opat klasztoru św. Stefana w Rzymie Paschalis Massimi, zaledwie w dzień po śmierci Stefana IV13, swojego krewniaka, został obrany papieżem, przyjmując imię Paschalisa I.14 Tenże papież, w tymże 817 roku, zawarł porozumienie z cesarzem Ludwikiem Pobożnym15, znane jako (Pactum) Ludovicianum gwarantujące papiestwu wieczyste posiadanie terytoriów w środkowych Włoszech i całkowitą niezależność od Cesarstwa, otrzymując na dokładkę w darze od Ludwika, Sardynię i Korsykę. Wtedy to właśnie wyznaczono granice Państwa Kościelnego.16 Papież zatem był już odtąd nie nie tylko namiestnikiem Syna Bożego, ale i świeckim suwerennym władcą, mogącym nie tylko podejmować od nikogo niezależne i z nikim niekonsultowane decyzje, ale na dodatek, jako ten który władców namaszczał na cesarzy Zachodu, stawiający się tym samym ponad nimi. Stało się więc coś, o czym patriarcha Konstantynopola w cesarstwie wschodniorzymskim, w Bizancjum, nie odważyłby się nawet pomyśleć!

Otrzymawszy taką władzę, odwdzięczając się niejako cesarzowi, Paschalis I ogłosił niezwykle ważny dokument – Capitulare Monasticum, reformujący życie mnisze na Zachodzie, gdzie zobowiązano wszystkie wspólnoty zakonne do przyjęcia reguły benedyktyńskiej, co miało nakierować mnichów na modlitwę i pracę fizyczną raczej, kładąc mniejszy nacisk na ewangelizację oraz krzewienie nauki i kultury, co miało służyć duchowemu jednoczeniu się dopiero co odrodzonego cesarstwa Zachodu.17

W lipcu Ludwik Pobożny, jako cesarz Zachodu, pragnąc zachować jedność swojego państwa, ogłosił bardzo znaczący dokument – Ordinatio imperii – w którym spadkobiercą największej części imperium, jak również tytułu cesarskiego czynił najstarszego z synów, Lotara.18 Chociaż i pozostali synowie otrzymali swoje działy, zobowiązani byli okazywać posłuszeństwo Lotarowi, który został zaraz ogłoszony przez swojego ojca współcesarzem i koronowany w Akwizgranie.

Jak podają historycy – w tym i polski badacz owego zagadnienia Teodor Jeske–Choiński – Ludwik dokonał jeszcze czegoś nadzwyczaj istotnego, otóż obdarował żydów nader licznymi przywilejami, dał im pełną swobodę w handlu i niezależność od chrześcijańskiej władzy duchownej. Mało tego, zakazał chrzcić żydowskich niewolników, co by im automatycznie przywracało wolność, a ponadto wypuścił żydom w najem wszystkie cła i myta, przez co zyskali oni w gospodarce dominującą rolę, tym samym mogąc oddziaływać w niebagatelny sposób i na politykę.

Cesarstwo zachodniorzymskie, które później zostało nazwane Świętym Cesarstwem Rzymskim, przetrwało aż do roku 1803, kiedy to Franciszek II Habsburg19 zrzekł się tego tytułu, przybierając w roku 1804 tytuł dziedzicznego cesarza Austrii.

Rok 817 to również bardzo prawdopodobna data rozpoczęcia tworzenia przez kniazia Mojmira I20 zrębów Państwa Wielkomorawskiego, które formalnie powstało wraz z objęciem przez niego władzy książęcej, w roku 820. Otwarło to świat słowiański, na bardzo aktywną jego chrystianizację, w czym ogromną rolę odegrali Święci Równi Apostołom Cyryl i Metody21, przekładając na język słowiański księgi liturgiczne, głosząc ewangelię po słowiańsku i po słowiańsku ucząc czcić Jezusa Chrystusa, za co byli prześladowani przez niemieckich biskupów, a przez Rzym na zmianę – raz wspierani, innym razem znów potępiani.

Rok 917.

W roku tym bułgarski car Symeon I Wielki22 starł na proch armię bizantyjską i uzyskał dla Bułgarii niezależność kościelną. Ale i dla Bułgarii także nastał trudny czas. Oto bowiem zwycięstwo nad wojskami cesarstwa wschodniorzymskiego rozzuchwaliło miejscowych heretyckich bogomiłów wywodzących swe nauki z manicheizmu do tego stopnia, iż do połowy dziesiątego stulecia udało im się nie tylko opanować terytorium całej Bułgarii, i działać tam całkiem jawnie i bez skrępowania, ale zaczęli wypuszczać macki poza granice Bałkanów. I to nie tylko na obszary dawnego cesarstwa zachodniorzymskiego: do Italii i Galii, lecz także na terytoria zamieszkałe przez Germanów, jak również i na ziemie słowiańskich pobratymców, Morawian, Czechów, Wiślan, Lędzian, Sandomierzan, którzy, chociaż w zdecydowanej większości ciągle jeszcze byli poganami, to chrześcijaństwo w jego cyrylometodiańskiej odmianie, nie było im obce, a miejscami mocno nawet zakorzenione. Nauki bogomilskie zaś były bardzo atrakcyjne… no, może nie wszystkie, ale te na pewno tak: nie należy słuchać władzy świeckiej, ani respektować ustanowionych przez nią praw, nie trzeba płacić podatków, ni tym bardziej służyć w wojsku. Jak nietrudno się domyślić, wkrótce w Bułgarii nastał taki chaos, że nie miała ona siły oprzeć się węgierskim najeźdźcom z północy. Rok 917 otworzył wrota Europy na herezję manichejską w odsłonie bogomilskiej, która dała początek kataryzmowi, który może nie wprost, ale pośrednio utorował drogę tym ludziom, nurtom, ideom, które niszczą, a może nawet wręcz zniszczyły chrześcijańską europejską tradycję i kulturę.23

Rok1017.

Najpierwkalif Al–Hakim bi–Amr Allah w roku 1009 wydał polecenie, zrównania z ziemią Bazyliki Grobu Pańskiego w Jerozolimie. Później zaś rozkazał, by Hamza ibn Ali ibn Ahmad, perski ismailita, w maju roku 1017 ogłosił rozpoczęcie nowej ery, w której wyznawać się będzie nową religię, al–MuwahhidunMonoteizm i że Al–Hakim jest Bogiem wcielonym, co zostało potwierdzone stosownym dekretem. Jej wyznawców nazwano druzami. Była to i jest wyznawana nadal religia tajna. Do czasów kalifa Al–Hakima chrześcijanie mogli bez najmniejszych przeszkód pielgrzymować do Grobu Pańskiego, ale ten czas się skończył. Nie dość, że muzułmańscy władcy już nie patrzyli przychylnym okiem na chrześcijańskich pątników z Europy, to na dodatek i tak nie było dokąd i po co wędrować, bo bazylika Grobu Pańskiego została zburzona… Nie było zatem innego wyjścia i trzeba było złu zaradzić. Nadchodziła epoka wojen krzyżowych24, a wraz z nimi przeszczepianie kabilistyczno–ezoterycznych idei (w tym i druzyjskich) z Bilskiego Wschodu do Europy, idei które powoli wytyczały szlaki nowym prądom duchowym i kulturowym, podkopując powoli, bo powoli, ale jednak fundamenty cywilizacji łacińskiej, której całkowity upadek możemy właśnie dziś obserwować.

Rok 1117.

W roku 1117 powstał zalążek drugiego, po joannitach, znaczącego zakonu rycerskiego, templariuszy, który postanowili powołać do istnienia francuscy rycerze Hugues des Paiens i Geoffrey Saint–Omer. W roku następnym, 1118, Hugo de Payens, wraz z towarzyszami: Godfrydem d’Eygorande, Jeanem de Meymac, Nicolasem de Neuvic, Pierre’m d’Orlean, Godfrydem de Saint–Omer i Jeanem d’Ussel stawili się przed Gormondem de Picquigny, łacińskim patriarchą Jerozolimy i na jego ręce złożyli śluby ubóstwa, posłuszeństwa, czystości i – dodatkowo – walki w obronie wiary świętej, dwa lata później zaś, 16 stycznia 1120 roku, na synodzie w Nablusie oficjalnie zatwierdzono zakon templariuszy, którzy odegrali ogromną rolę w dziejach nie tylko Królestwa Jerozolimskiego czy Europy, ale i całego świata, od nich bowiem bierze początek masoneria, chociaż tzw. naukowcy zdecydowanie temu zaprzeczają.25

Rok1217.

Nie nacieszyli się krzyżowcy długo sukcesami w Ziemi Świętej, tkwili tam bowiem niczym w oblężonej twierdzy. Bez naprawdę poważnego finansowego i wojskowego wsparcia z Zachodu raczej było mało prawdopodobne, by Królestwo Jerozolimskie przetrwało. Pod jesień 1217 roku rozpoczęła się więc kolejna, piąta, krucjata zakończona totalną klęską chrześcijan. Odbyły się co prawda jeszcze szósta i siódma wyprawy krzyżowe, które również zakończyły się sromotnymi porażkami, ale ostatnią, tę, która definitywnie zniweczyła wszelką nadzieję, na utrzymanie Jerozolimy i Ziemi Świętej oraz przygotowała świat do kolejnej epoki, była dokładnie ta z 1217 roku…

Tamtoczesna Europa nie miała bynajmniej tylko tego jednego problemu, jaki stanowili muzułmanie, oto bowiem na ogromnym jej obszarze żyli i działali ludzie nie mniej groźni i niebezpieczni dla władzy świeckiej i dla zbawienia dusz chrześcijańskich, od wyznawców Allaha. Średniowieczny Zachód, a w szczególności południowa Francja i północne Włochy, przyjmowały bowiem nader chętnie doktrynę gnostycką, dualistyczną i akceptowały etykę manichejską, która dotarła na te tereny za pośrednictwem bogomiłów i bujnie rozkwitała w okresie pomiędzy XI a XIII wiekiem. Nazywano ich katarami (z gr. czystymi) lub albigensami (od miasta Albi). Dopiero działalność Zakonu Kaznodziejskiego, bardziej znanego jako dominikanie, utworzonego przez Dominika Guzmana26, późniejszego świętego katolickiego, i krucjaty antykatarskie uwolniły Europę od owych groźnych heretyków. Pod koniec stycznia roku 1217 Honoriusz III bullą Nos attendentes zatwierdził nazwę nowego zakonu i wydał zgodę na prowadzenie przez Dominika i jego współbraci, pełnej działalności. Mimo nawracania, mimo zwalczania ich ogniem i mieczem przetrwali oni, w formie zorganizowanej, jeszcze stulecie. Ostatecznie jednak wysiłki św. Dominika i jego współbraci zakonnych wspierane przez ramię świeckie dały oczekiwany rezultat – kataryzm zlikwidowano.

Rok1317.

1?–418.

2Pokój Rzymski.

3?–417.

4Ok. 354 – ok. 418.

5Rzymscy cesarze nosili tytuły Augustów, ostatniego nazwano pogardliwie i szyderczo Augustulus, co znaczy Auguścik.

6464–549.

7Daniel C. Waugh, Chronology of the Early History of Buddhism in China, [Washington 2000], https://faculty.washington.edu/dwaugh/hist225/225chron/budchron.html, (dostęp: 10 lipca 2010).

8Szczegółowo o Mazdaku i mazdakizmie w Aneksie V.

9Więcej o Mahomecie oraz islamie w Aneksie VI.

10Sprawujący urząd waliego (gubernatora) Andaluzji w latach 716–719.

11Ok. 680/685–741 – od 717 r. pierwszy cesarz nowej dynastii, izauryjskiej.

12Ikonoklazm – obrazoburstwo.

13Ok. 770–817.

14?–824.

15778–840.

16Które przetrwało aż do roku 1870, a obecnym jego spadkobiercą jest Watykan.

1725 grudnia 800, w uroczystość Bożego Narodzenia, w Rzymie, król Franków i Longobardów, Karol Wielki, został koronowany na cesarza przez papieża Leona III, przywracając Zachodowi po trwającej 324 lata przerwie utraconą instytucję cesarstwa zachodniorzymskiego, które, jak wiemy, odeszło w niebyt, w chwili abdykacji, w dniu 4 września 476, Romulusa Augustulusa (ok. 460 – ok. 507), ostatniego rzymskiego cesarza Zachodu.

18795–885.

191768–1835.

20?–846

21Cyryl (ok. 827–869), Metody (ok. 815–885).

22893–927.

23Więcej o bogomiłach i katarach w Aneksie VII.

24Więcej o kalifie Al–Hakimie i druzach w Aneksie VIII.

25Więcej o templariuszach w Aneksie IX.

26Dominik Guzman, czyli św. Dominik żył w latach 1170–1221.

Diabelskie szyfry. Sekwencja dziejów świata. Andrzej Sarwa. Cz. I.

Andrzej Sarwa

=============================

Diabelskie szyfry. Sekwencja dziejów świata. Kod roku 17 

wydałem pod pseudonimem Onufry Seweryn Krzycki

tak więc jeśli ktoś chciałby mieć tę książkę w formie papierowej to jej nie znajdzie pod moim nazwiskiem

a jest ona tutaj:

https://ksiegarnia-armoryka.pl/Diabelskie_szyfry_Sekwencja_dziejow_swiata_Kod_roku_17.html

=============================

Diabelskie szyfry, sekwencja dziejów świata

KOD ROKU 17

-=-=-=-=-

Symbole i znaki…

Świat wokół nas to nie tylko to, co dostrzegamy niejako wprost, bez zawoalowania, ale także gąszcz znaków – nośników informacji – i symboli – niejednokrotnie nakładających się na siebie, wzajemnie przenikających, splecionych ze sobą, ale i takich, które są oddzielone od reszty i samotnie tkwią ponad orbis terrarum – okręgiem ziemi.

Część z nich rozpoznajemy intuicyjnie, części nie rozpoznajemy, nie znamy albo nie rozumiemy. Niektórych na odmianę nawet nie dostrzegamy, ponieważ są jakby wrosłe w naszą świadomość „od zawsze” – czytelne i oczywiste.

Wszystkie z owych symboli – znane i nieznane, zrozumiałe i niezrozumiałe, na pierwszy rzut oka oczywiste i te wymagające objaśnienia czy niekiedy wręcz rozkodowania są obecne dosłownie wszędzie, poumieszczane w naszej przestrzeni społecznej, kulturowej, duchowej bez wątpienia po coś, bo jeśli nie po coś, to dlaczego w niej tkwią niczym rodzynki w wielkanocnej babie?

Otóż rolą i funkcją symboli jest jakby skrótowe, nieopisowe informowanie nas o czymś, a także przedstawianie świata, doświadczeń, zdarzeń, wierzeń, idei, uczuć, wewnętrznych stanów świadomości czy tajemnic, przy pomocy znaków, którym nadano bądź to powszechne i jawne, bądź znane tylko wtajemniczonym znaczenie, odnoszące się do czegoś innego niż to, na co zdają się wskazywać wprost.

Bo każdy z tychże symboli zawsze posiada przynajmniej dwa znaczenia – jedno jawne, inne ukryte. A niekiedy miewa ich jeszcze więcej, bo bywa, że ten sam symbol w zależności od kontekstu, sposobu ujęcia lub położenia może mieć również przeciwstawne sobie znaczenia.

Symbol jest znakiem posiadającym szersze znaczenie niż tylko to, na które zdaje się bezpośrednio wskazywać wybrany nań jakiś przedmiot, roślina, zwierzę, figura, gest, kolor, dźwięk, zapach lub liczba i jest czymś, oznaczającym coś innego niż one, a jednocześnie jest sposobem uzewnętrzniania myśli, która nadaje mu i przypisuje znaczenie nie tylko konwencjonalne, bazując na podobieństwie, lecz także inne, niedosłowne, wyimaginowane i przez to nadające mu znaczenie specyficzne, ściśle z nim związane, z nim nierozerwalnie kojarzone. Należy jednak pamiętać, iż znak i symbol nie są tożsame, lecz różne, ponieważ, w przeciwieństwie do znaku, symbol posiada o wiele głębszy wymiar społeczny, kulturowy, a nawet duchowy. I często ma za zadanie oswajanie nas z czymś, co niekoniecznie jest dla nas dobre, czy pożądane. Chociaż może też być i odwrotnie.

Przy pomocy symboli wiele można klarownie opisać, ale także wiele można ukryć i zataić – przekazując w jasny sposób coś, co będzie oczywiste i czytelne dla wtajemniczonych, a jednocześnie zupełnie niezrozumiałe dla profanów. Symbol może więc o czymś zwyczajnie i wprost informować, lecz symbol może też przekazywać informacje zakodowane przy jego użyciu i ukryte, by nikt niepowołany nie dotarł do wiadomości przeznaczonych nie dla niego.

I jeszcze jedno. Symbol może być duchowo obojętny, ale może także realnie, wyraźnie i namacalnie oddziaływać na nas w wymiarze spirytualnym, niematerialnym, chociaż częstokroć nie zawsze musimy być tego świadomi. I nie będzie ważne czy w to wierzymy, czy nie.

Może na tym tak powierzchownym i przedstawionym w ogromnym skrócie i uproszczeniu tego, czym jest znak i symbol zakończmy.

Kto ciekaw i chciałby się dowiedzieć więcej i w sposób uporządkowany, może przecież sięgnąć do literatury i doczytać na temat symbolu, czym jest, jak go można rozumieć, jak definiować itp. W odniesieniu do omawianej tutaj kwestii chyba – jak mi się zdaje, wystarczy tyle, ile wyżej zostało powiedziane.

A reasumując: żyjemy w świecie symboli, symbole oddziałują na nas, a my się bez nich obejść nie możemy.

A teraz przyjrzyjmy się niektórym z nich.

Zobaczmy czy można któreś z nich zauważyć w czymś, w czym ich na ogół nie dostrzegamy i zerknijmy na ich utajone znaczenie, przynajmniej niektórych, w pewnym historycznym kontekście…

Sekwencja dziejów świata.

Jeśli zaczniemy się zastanawiać nad dziejami świata w okresie od umownej daty 1 roku nowej ery, a więc od umownej daty narodzin Jezusa z Nazaretu, czyli i nad współczesnymi dziejami ludzkości, to dostrzeżemy, iż można je analizować według jakiegoś klucza, notacji, czy też kodu, który co prawda nie tak łatwo i nie od razu rzuca się w oczy, niemniej kod taki można odnaleźć. Kod, który zdominowała liczba 17. Szczególnie interesująca jest liczba w datach rocznych powtarzająca się co sto lat. Liczba 100 zaś posiada również niebagatelne znaczenie symboliczne.

I dalej będzie o kodach właśnie, szyfrach, znakach i symbolach. Naturalnie nikt w przedstawione niżej próby interpretacji nie musi wierzyć, lecz sam temat jest na tyle interesujący, że absolutnie zasługuje na – choćby nie do końca nawet wyczerpujące, niemniej jednak jakieś – omówienie, czy choćby zasygnalizowanie.

Wróćmy jednak do przerwanego wątku. Zatem da się zauważyć, iż liczba 17 odgrywa w dziejach świata i ludzkości jakieś znaczenie. Czy można rzec, iż jest ono niebagatelne? Być może…

Dlaczego tak wolno przypuszczać?

O tym szczegółowej będzie na dalszych stronach. Nim jednakowoż do tego przyjdziemy, zastanówmy się najpierw nad samą ‘siedemnastką’.

Otóż z tej liczby zapisanej cyframi rzymskimi w formie XVII, da się utworzyć anagram VIXI, co zapisane małymi literami, aby łatwiej nam było to przeczytać, nie myląc z cyframi, przybiera formę łacińskiego słowa vixi, będący czasem przeszłym czasownika żyć, czyli żyłem, a w domyśle i uzupełnieniu: lecz teraz już nie żyję.

I na przykład z tego powodu dla Włochów, bezpośrednich spadkobierców Rzymian, najbardziej złowieszcza jest nie liczba 13, która przeraża inne narody naszego kręgu kulturowego, a 17 właśnie, szczególnie jeśli przypada ona w piątek, w dzień śmierci Jezusa, ale ci, którzy cierpią na heptakaidekafobię, czyli lęk przed tą liczbą, mogą nie wiedzieć, że wywodzi się on i z innych tradycji w tym i przeciwstawnych sobie – jak choćby biblijnej i pitagorejskiej.

Dla Włochów wszakże najistotniejsza będzie ta interpretacja wywodząca się ze starożytnego Rzymu. Na grobach Rzymian, ich przodków, pisano bowiem wcześniej już wspomniane słowo „vixi” – tłumaczone jako „żył” lub „żyłem”. W tym zaś zapisie dodatkowo na siedemnastkę wskazuje też zsumowanie pojedynczych cyfr rzymskich tworzących owo „VIXI”: V+I+X+I czyli 5+1+10+1=17.1

Tutaj uczyńmy – mimo wszystko, bo to ciekawe – małą wycieczkę w stronę tradycji biblijnej – i tak na przykład według niej 17 dnia ijar (kwiecień/maj), czyli drugiego miesiąca według żydowskiego kalendarza religijnego rozpoczął się Potop Noego, a na szczycie góry Ararat jego arka spoczęła 17 dnia tiszri (wrzesień/październik) będącego miesiącem siódmym…2 Pan Jezus zaś zmartwychwstał 17 nisan (marzec/kwiecień) pierwszego miesiąca w kalendarzu żydowskim.

Tak więc skoro Zbawiciel powstał z grobu 17 nisan i był to wielki dzień jego triumfu, bo „śmiercią podeptał śmierć”3, może owo wskazywać na fakt, że nic nie dzieje się przypadkiem, ale wszystko jest zaplanowane i celowe.

Patrząc na to w taki sposób i w kontekście do tego, co zawarliśmy w ostatnich zdaniach, opowiadając o liczbie 17, moglibyśmy rzec, iż jest ona symbolem przywrócenia ładu, porządku i doskonałości… Jezus, zmartwychwstając, ukazuje się jako zwycięzca śmierci, piekła i Szatana, a wcześniej Bóg oczyszcza Ziemię w wodach Wielkiego Potopu i przywraca jej nieskazitelność.

Jednak siedemnastka ma i w Biblii odniesienie do nieprawości, zła, grzechu, niegodziwości i zniszczenia, bo na przykład według Objawienia św. Jana Bestia, która się objawi przed końcem świata, będzie miała 7 głów i 10 rogów (liczby dziesięć i siedem oznaczają zupełność), więc mamy 7 + 10, co daje 17. W Biblii jest zatem powiedziane, że ostateczny system diabła będzie miał więc 7 głów i 10 rogów, więc widzimy, że 17 posiada również znaczenie negatywne.

A więc ‘siedemnastka’ coś kończy? Takie jej odczytanie zdaje się to sugerować.

A my załóżmy teraz, że to prawda.

Jednak przecie wcale nie tak się musi tę siedemnastkę interpretować, bo równie dobrze może ona oznaczać: żyłem, lecz w innym sensie – istniałem, a teraz już nie istnieję, skończyłem się – skończyłem się jako pewien period, pewien przedział czasowy, ale ponownie się odrodzę w nowej formie, nowym kształcie, zapoczątkowując nowy okres i mniej czy bardziej zaznaczając się w dziejach świata.

Takie rozumowanie zdaje się być widoczne u historyka Kościoła Euzebiusza z Cezarei4, który w swojej Kronice przyjął rachubę lat od narodzin Abrahama5, który to opuścił miasto Ur w Mezopotamii, aby ostatecznie osiąść w Betel nieopodal dzisiejszej Jerozolimy i jest pierwszym z patriarchów hebrajskich i to bezpośrednio od niego wywodzi się lud wybrany – pierwszy Izrael, a tym samym i nowy Izrael, czyli chrześcijaństwo.

Według Euzebiusza epoka Abrahama rozpoczęła się w roku jego narodzin, za który ów historyk przyjął rok 2016 przed Chrystusem, a zakończyła wraz z narodzinami Zbawiciela, co czyni rok 2017 po narodzinach Abrahama,Anno Abrahami, rokiem 1 Anno Domini.

A więc wyraźnie tu widać, że rok 2017 od narodzin Abrahama jest jednocześnie rokiem narodzin Chrystusa – ostatnim epoki starotestamentalnej i jednocześnie pierwszym w nowym porządku dziejów świata i historii świętej. Na podstawie czego i jakich wyliczeń Euzebiusz taką datę przyjął, nie należy do tego, czym się dalej będziemy zajmować, zatem nie będziemy rozwijać owej kwestii.

Zatem być może siedemnastka rzeczywiście coś takiego symbolizuje? I być może tak właśnie jest, że wskazuje ona – jeśli w końcówce daty rocznej występuje liczba 17 – na rozpoczynanie się co sto lat istotnych dla ludzkości wydarzeń. I to tylko takich wydarzeń, które można uznać za kluczowe, czy też w jakimś sensie przełomowe lub wieszcze, odnoszące się jednak ostatecznie do duchowej kondycji ludzkości i dziejów świata w czasach po narodzinach Pana Jezusa Chrystusa – tak w dobrym znaczeniu, jak i też w złym.

I odnosiłoby się to do cyklu dziejowego, który się tego roku kończył, ale i jednocześnie rozpoczynał nowy, a nie wyłącznie do Człowieka, bądź Zdarzenia, które w tym to roku pojawił/pojawiło się lub odegrał/odegrało jakąś ważką rolę tyle, że bez następstw w przyszłości. Ale takiego, które rozpoczynało pewien proces prowadzący do jakiegoś przełomu na płaszczyźnie (nawet jeśli początkowo politycznej, to ostatecznie i docelowo kończąc na duchowej), mimo iż ostatecznie zawsze z Człowiekiem było to związane. Chociaż ten ostatni mógł jedynie, jako jednostka, albo jakaś społeczność, poprzez działania albo też głoszone idee na owe cykle wpływać i odciskać na nich swe piętno, popychając dzieje świata do przodu i ku jego końcowi zarazem. Bo postęp w doczesności oznacza równocześnie podążanie w kierunku samozniszczenia, samozagłady. I nie ma w tym nic szczególnego, albowiem w obecnej rzeczywistości, w której teraz żyjemy, nic nie jest wieczne ani doskonałe. A jednocześnie… mógł być popychany też przez jakąś siłę, jakąś moc, której Człowiek en masse się poddawał, uważając to za słuszne lub nic nieznaczące (nie rozpoznając jej poprawnie), nie bacząc, że czyni to ze szkodą dla siebie.

Czy zatem liczba 17 w tym wypadku pokazuje, że może chodzić o Szatana?

Wiele zdawałoby się na to wskazywać.

No i miałoby to uzasadnienie, wszak Księciem (czy też wręcz bogiem) Tego Świata, świata doczesnego jest Szatan właśnie. I to on wpływa na jego losy i dzieje. Co Pan Bóg jedynie dopuszcza, bo Człowiek, a dokładniej Pierwsi Rodzice, sami tak wybrali, a Stwórca zawsze szanuje wolną wolę. W przeciwieństwie do Diabła, który zawsze chce każdą istotę jej pozbawić. Oczywiście nadejdzie kiedyś chwila, w której Szatan zniknie z widowni dziejów i, jak się zdaje, coraz bliżej do tego momentu…

Więc wciąż jego, Diabła, mniej czy bardziej jawni zwolennicy poważają tę mroczną liczbę, tym bardziej że sam Szatan jakby wskazywał na nią palcem, choćby i przez to, iż to liczba przedziwna, posiadająca niezwykłe właściwości…

Liczba przedziwna.

Liczba 17 jest liczbą pierwszą, stanowiącą sumę czterech liczb pierwszych (2,3,5,7) dzielących się wyłącznie przez 1 i same siebie. 4 zaś to liczba, która symbolizuje wolną wolę, ponieważ można ją graficznie przedstawić w formie krzyża, odnosząc go do skrzyżowania dróg, a stojąc w jego centrum, niejako w punkcie zerowym, pozbawionym wszelkiego ruchu i wszelkiej energii, albo lepiej – posiadającego energię zerową, można postąpić w przód, cofnąć się, podążyć na lewo, albo na prawo. Jest też symbolem czterech żywiołów: ziemi, wody, ognia i powietrza, punkt zaś przecięcia można odnieść do eteru – elementu piątego – kwintesencji, uważanego niekiedy (w ostatnich szczególnie czasach) za ciemną energię wypełniającą przestrzeń całego Universum, a mającą jednocześnie przeciwstawne sobie właściwości, bo jest ona zarówno dynamiczna, jak i statyczna.

Co bardzo ważne! Liczba 17 poprzedza liczbę apokaliptycznej Bestii, czyli 666, zawiera się bowiem w jej poprzedniczce, liczbie 665, która po zsumowaniu: 6+6+5 = 17.

A gdy tęż siedemnastkę trzykrotnie pomnożymy przez siedem, otrzymamy 4913, a po zsumowaniu poszczególnych cyfr tejże liczby znów otrzymamy… 17! Dlaczego trzykrotnie? Bo skoro pojedyncza liczba 17 symbolizuje Szatana – jakby Boga Ojca à rebours, to potrójna – jest bluźnierczą odwrotnością Trójcy Świętej – Ojca, Syna i Ducha Świętego, czyli symbolizuje Trójcę Nieświętą: Smoka (Szatana), Fałszywego Proroka (Przywódcę Duchowego) i Antychrysta (Władcę Świeckiego), a zsumowanie cyfr składowych liczby wyjściowej podniesionych do trzeciej potęgi… prowadzi nas na powrót do punktu wyjścia, do jej korzenia, czyli do Lucyfera – do 17!

W okultyzmie zaś jego, Szatana–Diabła–Lucyfera, symbolem jest planeta Saturn, planeta chaosu, trwającego nieustannie huraganu i zamętu, naznaczona na swej powierzchni niezbyt dawno odkrytym heksagramem, czyli geometryczną figurą sześcioramienną, symbolizującą w formie dwóch przenikających się, czy też wnikających w siebie trójkątów równobocznych (✡) akt seksualny, stanowiący, obok krwawych ofiar, jeden z głównych obrzędów kultów demonicznych. Ale symbolem tej złowrogiej planety jest również czarny sześcian, klatka bez wyjścia, w której my wszyscy, w doczesności, jesteśmy więzieni. Ów sześcian zaś można wpisać w heksagram.

A zatem symbolem liczbowym dla tej złowrogiej planety jest nie tylko jej niejako „podstawowa” 6, ale i 8, którą można uzyskać, sumując cyfry składające się na 17, czyli 1+7 = 8. A owa symbolizująca Saturna ósemka jest w numerologii, w okultyzmie liczbą uważaną za nieszczęśliwą, chociaż oznacza również coś innego, ale o tym będzie niżej.

W okultyzmie Saturn reprezentuje ograniczanie, spowalnianie, spętanie, cierpienie, śmierć i rozkład, ale także i odrodzenie.

Przemyślawszy to wszystko, można by chyba dzieje ludzkości i świata podzielić na stulecia, ale nie tak jak to się robi, ale w ten sposób, by za koniec/początek kolejnego cyklu/okresu brać zawsze rok z siedemnastką na końcu. A dlaczego nie tak jak się to czyni? Czy uprawnione jest przesunięcie o 17 lat początku kolejnego wieku/okresu/cyklu?

A dlaczegoż by nie? Wszak początek naszego kalendarza jest bardzo umowny i obarczony błędami. Przecież tak naprawdę to nie wiemy, kiedy narodził się Jezus Chrystus, a wedle obliczeń współczesnych uczonych nie w roku 1, a prawdopodobnie pomiędzy 6 a 4 rokiem przed naszą erą. Wypada również zauważyć, że w „konstruowaniu” obowiązującego kalendarza, nie uwzględniono roku zerowego, co jest jeszcze jednym i to nader poważnym błędem.

Zatem czy za rok 1 uznamy rok ustalony przez Dionizjusza Małego6 jako ten właśnie, w którym wedle tradycji narodził się Pan Jezus, czy 2017 ery Abrahama, to i tak będą to daty umowne ze wskazaniem, że ta druga jest bardziej prawdopodobna.

Zatem przyjęcie roku z 17 na końcu jako tego, który rozpoczyna każde nowe stulecie, nie musi być czymś nieakceptowalnym. Tym bardziej że wiele wskazuje na to, iż tak właśnie należałoby uznać.

Dla pewności dobrze byłoby prześledzić jednak i inne sekwencje: 4, 6, 7, 13, 33… Nic z nich jednak nie wynika. I tutaj czytelnik musi albo mi uwierzyć na słowo, albo samodzielnie zbadać tę kwestię.

Przyjrzyjmy się jeszcze również i najprostszej kombinacji, za koniec/początek cyklów w dziejach ludzkości biorąc liczbę 1, rzymskie I. A więc lata: 1, 101, 201, 301… 1201… 1301… &… &… &Co prawda jedynka symbolizuje, jako liczba Boga, pierwszą przyczynę wszystkiego, co zaistniało oraz początek, to nie ma żadnego odniesienia do późniejszych dziejów ludzkości i świata.

Siedemnastka natomiast nie, odwrotnie i całkiem inaczej, choć było między nimi pozorne podobieństwo. Siedemnastka oznacza, że co jakiś czas coś się kończy i coś się zaczyna. A właściwie kończy/zaczyna albo nawet kończy = zaczyna. Pokazuje jakiś ruch, jakąś ewolucję. Pokazuje, że coś, co powstawało we wcześniejszym okresie, ulegało zmianie, transformacji. Jedynka zaś oznacza wyłącznie początek i stabilne istnienie, miłą senność nieomal, rozkoszne trwanie… Jedynka nie ukazuje zatem rzeczywistego obrazu świata, jakim jest obecnie, ale obraz takiego świata, jaki Bóg, stwarzając go, zaplanował – doskonałego, szczęśliwego, poza czasem. 17 pokazuje świat w ruchu i wykoślawiony, 1 świat doskonały i niezmienny w swej doskonałości, ale przecież nasz świat taki nie jest! Zatem nie ma tu żadnego zastosowania i w związku z powyższym nie należy brać jej pod uwagę.

Ale… ale… zsumowanie składowych cyfr siedemnastki 1+7 daje 8, o czym już wcześniej wspomniano. ‘Ósemka’ natomiast symbolizuje rzeczy oraz idee sobie przeciwstawne, bo z jednej strony jest liczbą Saturna–Szatana i jako taka symbolizuje niedoskonałość, niedostatek, skończoność, ale wyłącznie w odniesieniu do doczesności. Natomiast w odniesieniu do życia przyszłego wieku (po powtórnym przybyciu Jezusa na Ziemię i końcu obecnego świata) doskonałość, obfitość i nieskończoność oraz Nowe Niebiosa i Nową Ziemię, jakie Pan Bóg obiecał sprawiedliwym, którzy będą na tej odnowionej Ziemi żyć w szczęściu, radości i błogostanie, odpoczywając po trudach doczesności i realizując swoje najskrytsze pragnienia: Nastanie nowe niebo i nowa ziemia, a poprzednich pamiętać nie będą. Nawet im one nie przyjdą na myśl. Przeciwnie: znajdować w niej będą radość i wesele…7

‘Ósemka’ więc oznacza tutaj koniec doczesności i szczęśliwe życie w wieczności, tam już czas nie będzie nikogo ograniczał, dlatego Kościół Wschodni ów okres po odnowieniu – palingenezie Wszechświata nazywa ósmym dniem tygodnia – dniem wiecznotrwałym, niemającym końca. Wciąż i wciąż trwającym i nigdy się niekończącym… Liczba 8 zatem odnosi się i do skończoności i do wieczności.

1Por.: Claudia Moschetti, Non solo il 17: numeri sfortunati e dove trovarli, [w:] „La Testata Magazine”, źródło: https://www.latestatamagazine.it/2019/08/17/non–solo–il–17–numeri–sfortunati–e–dove–trovarli/, [dostęp: 21 listopada 2019].

2O czasach sprzed Potopu Noego więcej w Aneksie I. Świat pierwszy przedpotopowy.

3Św. Jan z Damaszku, Kanon na dzień Zmartwychwstania Pańskiego, przeł. Łukasz Filc OP, [w:] Liturgia.pl – https://www.liturgia.pl/Kanon–paschalny/ (dostęp 7 stycznia 2018).

4Biskup Cezarei, pisarz i historyk (ur. 260/264 zm. 339/340).

5Patriarcha biblijny, który żył w II tysiącleciu p.n.e.

6Dionizjusz Mały lub Mniejszy, łac. Dionisius Exiguus (470–544) – pisarz chrześcijański.

7Proroctwo Izajasza, rozdział 65, wersy 17 i 18 – wg Septuaginty, BPK.

Lipa św. Jacka i błogosławieni Męczennicy. Sandomierz.

Lipa św. Jacka i błogosławieni Męczennicy. Sandomierz.

Andrzej Sarwa

Sandomierski klasztor dominikanów zakładał, jako drugi w Polsce, po krakowskim, sam św. Jacek Odrowąż… Legenda głosi, że wokół kościoła św. Jakuba, przy którym mnisi owi osiedli, święty posadził lipy… 

22 maja 2024, pod wieczór, runęła przedostatnia już z lip sadzonych ponoć ręką św. Jacka… lipa z przymocowaną do niej kapliczką Matki Bożej…

Zatem – jeśli by ktoś chciał tego rodzaju zdarzenia odczytywać jako znaki… to ten znak byłby bardzo wymowny… Św. Jacek nie tylko sam opuścił Sandomierz, ale… i zabrał ze sobą figurkę Matki Najświętszej… jak niegdyś w Kijowie…

Nie najlepszy to chyba prognostyk dla Sandomierza, jedynego z najważniejszych polskich  miast, jednej z kolebek naszej państwowości, kultury, chrześcijaństwa, które przez burze dziejowe całkowicie straciło swoje znaczenie… Kraków, Wrocław, Poznań, Płock przetrwały, Sandomierz zaś nie… 

A lipa? Przeżyła najazdy Tatarów, Litwinów, Szwedów, Sasów, Napoleona, dwie wojny światowe, niemiecką okupację…

Pewnie można by ją „odbudować” z odrostów korzeniowych, jak dąb Abrahama w Mamre, ale… pewnie prościej będzie kupić sadzonkę…

Ale Sandomierz i kościół św. Jakuba to nie tylko świętojackowe lipy…

Wczoraj, 2 czerwca, była Uroczystość Błogosławionego Sadoka i 48 Braci Męczenników, którzy w mieście tak nasyconym przecudownymi tradycjami dziś prawie już odeszła w zapomnienie…

Może warto przypomnieć o nich?…

============================

SŁOWO O BŁOGOSŁAWIONYM SADOKU-PRZEORZE I CZTERDZIESTU OŚMIU DOMINIKAŃSKIEJ BRACI W SANDOMIERZU PRZEZ TATARÓW OKRUTNIE POMORDOWANYCH

Dzień wstał mroźny i rześki. Poza oknem celi przeora Sadoka, na tle białosiwego nieba, oświetlonego od wschodu szkarłatnozłocistą poświatą, rysowały się konary rozłożystej lipy, oprószonej świeżo spadłym śniegiem.

Do uszu zakonnika dobiegł głos sygnaturki zwołującej mieszkańców świętojakubskiego klasztoru na poranną mszę.

— Ech, inaczej było przed laty! — pomyślał przeor, przywołując w pamięci dni młodości. — Inaczej, gdym jako nieopierzony młodzik udał się był, anno Domini 1221, na kapitułę do Bolonii. Ileż zapału i ileż radości, ileż wdzięczności, gdy Ojciec Dominik posłał mnie i brata Pawła szczepić Zakon Kaznodziejski w ziemi węgierskiej i nieść światłość Panachrystusowej Ewangelii, Prawdy nie znającym Kumanom.

Spojrzał w okno napełniające się coraz większym blaskiem. Dzień się zaczął na dobre i całkiem widno się już zrobiło, mimo iż niebo jęły zasnuwać na nowo ciężkie śniegowe chmury, z których rychło poczęły bezszelestnie osypywać się grube i ciężkie płatki śniegowe, sfruwając przez niczym nie osłonięty otwór i osiadając na posadzce ułożonej z czerwonej cegły, kładzionej na sztorc ściśle jedna obok drugiej.

Przeor podszedł ku oknu i założył je szczelnie sosnową ramą obciągniętą błonami ze świńskich pęcherzy. Wstrząsnął nim dreszcz, bowiem ziąb ciągnący z dworu przejął niemłode już ciało, wnikając — zda się — aż do samych trzewi. Opuściwszy celę, wędrując niespiesznie tonącym w półmroku klasztornym korytarzem, kierował się ku kościołowi, jednocześnie rozmyślając o minionych dniach, miesiącach, latach…

Oto w umyśle pojawiły się obrazy przeszłości.

Znów był złotoustym kaznodzieją, przyciągającym tłumy pogan, znów polewał wodą nisko pochylone głowy nowo nawróconych, wymawiając sakramentalne słowa formuły chrzcielnej.

Wspominał dzień największego swojego triumfu, gdy do owczarni Jezusowej przywiódł, i obmył z grzechów, książąt tamtej ziemi: Bruchusa i Bembrocha z rodzinami i dworem.

Ale oto napłynęło wspomnienie inne, wspomnienie rzezi, jaką Kumanom urządzili Tatarzy… Przed oczyma stawały mu ciała porżniętych dominikanów: Pawła i współbraci, leżące w kałużach parującej na chłodzie krwi, której ciemnopąsowa powierzchnia ścinała się, marszcząc przy tym lekko.

Jego Pan Chrystus ocalił… Jego ocalił… Czemuż? Czyż nie prosił wówczas, o koronę męczeńską także i dla siebie? Czyż nie pragnął ofiarować życia na ołtarzu Pana? Dla Pana i za Pana?

Trzeba było potem opuścić ziemię Kumanów, bo nie miał już komu głosić Królestwa Bożego. Wrócił do ojczyzny, osiadł w sandomierskim, świętojakubskim klasztorze, wiodąc żywot cichy i skromny, budując Państwo Najwyższego inaczej zgoła niż tam, w odległej krainie, budując je codzienną mrówczą pracą, budując słowem głoszonym z kazalnicy, budując przykładem świątobliwego żywota, ale bez tak ciężkiej walki o dusze, które wcześniej przemocą wydzierać musiał ze szponów Szatana.

Sadok przyzwyczajony był do bojowania przez te długie lata, więc skoro przyszło zamieszkać w Sandomierzu, czuł, że powoli gnuśnieje. Mniej tu było sposobności, iżby wykorzystać całe bogactwo, całą siłę charakteru.

Tak, miał poczucie, iż gnuśnieje i bolał nad owym srodze. Jednocześnie zaś tęskniąc za minionym, choć minione to także był trud i udręczenie, i sen na twardej ziemi, i chłód, i niejednokrotnie pusty brzuch…

Nie buntował się przecież. Wiedział, iż taka jest wola Jezusowa, że skoro go tu przysłał, że sprawił, iż został przeorem, taki a nie inny zamysł miał wobec swego sługi, zatem sługa wolę Bożą musi wypełniać z pokorą…

* * *

Wciąż daleki myślami od sandomierskiej powszedniości nakładał w zakrystii humerał, albę, stułę — oznakę kapłaństwa, ornat i manipularz.

Szczupły, wysoki, o żółtawej niezdrowej cerze, kleryk Medardus ukląkł na stopniach ołtarza, podczas gdy Sadok uniósłszy w górę rozłożone ręce szeptał modlitwy mszalne…

Dzień zimowy, pochmurny dzień, niczym nie różnił się od tylu innych. jakie w cichej, acz wytrwałej, wytężonej pracy w upływał w sandomierskim, świętojakubskim klasztorze.

Śnieg bez ustanku grubymi płatkami bezszelestnie osypywał się z obłoków na ziemię, wszystko wokół szczelnie okrywając niepokalaną białością. Przed wieczorem wypogodziło się i nawet na widnokręgu pojawiło się nieco słonecznego poblasku, który zresztą zaraz umknął przed gęstym mrokiem. Sadok posłyszawszy, iż w grodzie uczynił się jakiś wielki ruch, wszedłszy do klasztornego ogrodu rozlokowanego na łagodnym skłonie Świętojakubskiego Wzgórza, spoglądał na sąsiednie — Zamkowe. Widział tak rycerzy, jak i pachołków, przebiegających spiesznie wąskie grodowe uliczki.

“ — I cóż to się wydarzyło, że gród przypomina mrowisko, które niebaczny przechodzień roztrącił stopą?” — pomyślał zakonnik.

Postał jeszcze chwilę, a potem udał się — jak to miał we zwyczaju — do kościoła, by adorować i cześć oddawać Panu Jezusowi ukrytemu w Eucharystycznym Chlebie. Nikły, żółtawy poblask kaganka ledwie oświetlał tabernakulum i niewielki krąg posadzki tuż u stopni ołtarzowych.

Ukląkł przeor, a skrzyżowawszy ręce na piersiach i nisko pochyliwszy głowę, pełnym żarliwości szeptem wypowiadał słowa modlitw.

Długo musiał tak tkwić nieporuszony, skoro w kolanach i plecach zgiętych w pałąk — mimo iż przecież nawykłych do nabożnych ćwiczeń — poczuł ból i zmęczenie. I oto naraz posłyszał odgłos kroków odbijających się echem od nagich ceglanych ścian korytarza prowadzącego do kościoła ku celom klasztornym.

Podniósł głowę i bacznie wpatrywał się w mrok, skąd po kilku chwilach wysunęła się postać ojca Piotra, furtiana, dzierżącego w wyciągniętej przed siebie i uniesionej dłoni, długą smolną szczypę płonącego łuczywa. Za furtianem szedł jeszcze ktoś, ciężko stawiając stopy. Przeor natężył wzrok. Był to Piotr z Krępy, kasztelan sandomierski. Podźwignął się tedy z kolan leciwy przeor Sadok, a zbliżywszy, się do przybysza, zapytał:

— I cóż to cię sprowadza do mnie, o tak późnej porze, panie kasztelanie?

— Dzisiaj przed wieczorem, świątobliwy ojcze, doszły nas wieści, iż Tatarzy, idą na Sandomierz… A miasto prawie bezbronne. Nie masz zbrojnych, prócz garstki rycerzy, bo reszta przy księciu panu, w Krakowie… — A zatem?… — zapytał przeor Sadok.

— Cóż… Będziemy bronić grodu. Bez walki go nie poddamy… Wezmą go Tatarzy siłą, wola boska, ale nikt nie powie, żeśmy nie próbowali…

— A miasto? — znów zapytał przeor, spoglądając Krępie prosto w oczy. Ten opuścił głowę na piersi i wyszeptał:

— Miasta bronić nie będziemy długo… Bo i kim? Kim, skoro ludzi niedosyt…

Krępa uniósł głowę i patrząc przeorowi prosto w oczy, dodał:

— Wiesz ojcze, co owo oznacza… Klasztoru także bronić nie będziemy…

* * *

Sadok klęczał przed Ukrzyżowanym. Zaczerwienionymi z bezsenności oczyma wpatrywał się w Twarz Cierpiącego. Złocisto—szkarłatne refleksy płonącego łuczywa igrały po surowych murach, po owej Twarzy, sprawiając pozór życia w wyrzezanym z ciemnego drewna Zbawicielu.

Poza oknem był mrok. I w kątach celi też czaił się mrok. A wpośród mroku słychać było oddech Kusiciela:

— Uchodź, uchodź czym prędzej… Oddech układał się w słowa.

— Uchodź, uchodź czym prędzej… Czy warto tak głupio skończyć? Oddech potężniał, niczym fala wiosennej powodzi uderzająca o ściany domostw wzniesionych na wiślanym brzegu.

— I jakiż sens dać gardło? Jaki sens? Ileż jeszcze — żywy — mógłbyś zdziałać w świecie? Umrzeć nietrudno… Głupio umrzeć łatwo… Umrzeć z sensem, to sztuka nie lada!…

A Chrystus Pan na Krzyżu w nieustającej męce Golgoty zakrył oczy powiekami. Twarz zastygła w boleści konania… Chciał Sadok odczytać radę z owej Twarzy, przecież daleka mu była teraz… Jakże daleka… Jak jeszcze nigdy w życiu…

— Nie zostawiaj mnie, Panie, w rozterce! — Sadok uniósł ręce w błagalnym geście — Nic zostawiaj samemu sobie! czemuż wydajesz mnie na pokuszenie? Czemuż nie chronisz, czemu nie osłaniasz?

Ale Jezus uparcie milczał. Tylko twarz wykrzywiła się w skurczu niesłychanej boleści. Jego udręka i pohańbienie sięgały krawędzi piekieł — na odkupienie wszystkich bez wyjątku przewin. Na obmycie wszelkiego brudu, na starcie każdego występku…

— Zbierz braci. Skoro świt nadejdzie… zbierz braci. Uchodźcie póki jeszcze można. Komuż pomoże to, iż dacie głowy? Komu?

Jezus na Krzyżu już nie cierpiał. Twarz wygładziła się. Wpółotwarte usta zastygły w bezruchu. Skonał.

* * *

Przeor odwrócił się od ołtarza. Jeszcze tylko jedno zdanie miał wyrzec: “— Ite missa est” — “Idźcie, msza skończona”, a bracia poczną wychodzić z kościoła.

Zawahał się. Poruszył wargami raz i drugi, ale nie wydobył z nich głosu. Aż wreszcie się przemógł, by rzec:

— Wiecie bracia, że za dzień — dwa przybędą Tatarzy. Wiecie, że nie ma rycerstwa w Sandomierzu… Ot, garstka… Tyle tylko, by obsadzić grodowe wały… Miasta nikt nie będzie bronił… A jak miasta, to i klasztoru… Któż z was chce, może odejść… Poszukać bezpiecznego schowu… Nie mam prawa przymuszać nikogo, iżby pozostał… Nie wolno mi cudzym szafować żywotem…

Bracia stojąc w dwuszeregu w pośrodku świątyni milczeli, nisko pochylając głowy. Ale oto ciszę przerwał głośny szept jednego z kleryków:

— A ty, ojcze?… A ty co uczynisz?…

— Ja?…

— Sadok zawahał się przez moment, Jeszcze skądś — nie wiedzieć skąd — wnikając wprost do mózgu doszedł go głos Kusiciela:

“— Uchodź!”

— Ja?… — powtórzył — Zostaję… Zostaję, bom nie po to stawał się Panachrstusowym żołnierzem, by stchórzyć, gdy nadejdzie czas próby… Bo nie godzi się pasterzowi owiec, porzucać je, lecz do końca trwać przy nich, nawet gdy wie, iż nie będzie mógł ich ochronić przed stadem wilków… Bo nie godzi się umykać tym, którzy są tu postawieni na straży chrześcijaństwa!… Przecież… Przecież wiedziałem… Zawsze to wiedziałem, iż kiedyś przecie nadejdzie taki dzień, w którym Pan zażąda mojego życia…

I nikt już nie wyrzekł ni jednego słowa. Mnisi jęli się rozchodzić, każdy do, swoich zajęć.

* * *

Następny dzień wstał pogodny i rześki. Słońce powoli wspinało się po nieboskłonie, niezbyt ostry mróz delikatnie szczypał w policzki i płatki uszu świątobliwego przeora Sadoka, który, skoro świt udał się do ogrodu i błądząc jego alejkami, zapatrzony w cud rodzącego się dnia, odmawiał pacierze, w oczekiwaniu na głos sygnaturki, która — jak zwykle — miała oto za czas jakiś wezwać na wspólne modły wszystkich braci do kościoła.

Śnieg chrzęścił pod stopami zakonnika, a gawrony, które licznym stadem obsiadły jabłoniowe i morelowe drzewa rosnące po obydwu stronach alejki, spoglądały nań ciekawie, przekrzywiając głowy, nie podrywając się do lotu, nawet gdy mnich zbliżał się do nich. Widać czuły, czarniawe ptaszyska, iż nic im nie zagraża ze strony owego człowieka.

Naraz — wrzask przeciągły i dziki wydobywający się z tysiąca piersi, uderzył w niebo. Gawrony wylęknione wzbiły się do góry i jęły krążyć ponad miastem, kracząc doniośle i przeciągle.

Oto Tatarzy — przeprawiwszy się nocą po lodzie przez zamarzniętą Wisłę — podeszli już pod same obwałowania i teraz wrzaskiem próbowali przestraszyć obrońców. A zaraz potem przypuścili atak. Najpierw jeden, potem drugi, dziesiąty… Każdy z nich odbijał się od wałów, niczym fala morska od stromizny wyniosłego brzegu. Oto bowiem, tak rycerstwo, jak też i sami łyczkowie dzielnie bronili miasta przed pogańską szarańczą.

Gdy zmrok spłynął na ziemię. walka ustała, aby zarówno wojownicy tatarscy, jak i obrońcy Sandomierza mogli odpocząć, opatrzyć rany, pogrzebać zabitych. Noc przyniosła też sny — jednym miłe i kojące, innym przerażające koszmary…

Pogoda, jak na zamówienie najeźdźców, utrzymywała się od chwili rozpoczęcia oblężenia wspaniała. Słońce nisko wiszące ponad widnokręgiem, przegnało precz śniegowe chmury. Leciutki mrozik utwardził ścieżki.

2 lutego 1260 roku, gdy Mongołowie, skoro świt, przypuścili następny atak, wiadomym było, iż miasto dłużej nie będzie mogło się opierać. Dominikanie, nie mniej uznojeni od walczących, którym przez wszystkie te dnie i noce opatrywali rany, przyrządzali gorące posiłki, dysponowali na śmierć i kopali mogiły, prawie przestali myśleć, co się stanie, skoro poganie sforsują wały i wedrą się do środka. Ot, po prostu, nazbyt wiele ciężkiej prać nie pozostawiało czasu na rozpamiętywanie tego, co miało już rychło nadejść.

Tymczasem — tak jak każdego ranka — rozdzwoniła się sygnaturka, wzywająca mnichów na poranną mszę. Jęli tedy zewsząd — z klasztoru i z wałów — schodzić się do kościoła, a skoro już każdy zajął swoje miejsce, wyszedł z zakrystii, przyodziany w szaty liturgiczne, w asyście dwu diakonów — Stefana i Mojżesza — leciwy przeor Sadok.

Nim zbliżył się do ołtarzowych stopni, podszedł wpierw ku ciężkiemu pulpitowi, wyrobionemu z jednego kloca dębu, a wyrzezanemu zmyślnie w kształt ludzkiej postaci. Na pulpicie spoczywała księga Martyrologium. Otwarł ją i odszukawszy odpowiednią stronicę, pochylił się, aby — jak zwyczaj kazał — odczytać, któregoż to z męczenników Pańskich czci Kościół Święty tego właśnie dnia. Spojrzał na kartkę i osłupiał: oto na pergaminie jarzyły się pozłocistym blaskiem kunsztowne — nieziemską ręką wymalowane — litery układające się w zdanie.

Bezskutecznie próbował wydobyć głos z zaciśniętego bolesnym skurczem gardła. Bezgłośnie tedy poruszał ustami. Zaniepokojeni mnisi spoglądali to na niego, to na siebie nawzajem, nie rozumiejąc, cóż wydarzyć się mogło.

Wreszcie przeor skinął na diakona Stefana, a gdy młodzieniec się zbliżył, odsunąwszy się od pulpitu, wychrypiał:

— Ty czytaj…

Spojrzał Stefan w rozwartą księgę i zdumienie pomieszane z lękiem odmalowało się na jego twarzy. Mimo jednak, iż drżeć począł na całym ciele, a pot perlisty zrosił mu czoło, zebrał się w sobie i głosem niepewnym, lecz wystarczająco donośnym, aby wszyscy posłyszeć go mogli, przeczytał:

“— Dziś błogosławionego Sadoka, przeora, i czterdziestu ośmiu dominikańskich braci, w Sandomierzu przez Tatarów okrutnie pomordowanych.”

Gdy Stefan skończył czytać zgroza ogarnęła mnichów. Spoglądali na siebie przerażonymi oczyma. Oto bowiem żaden z nich ani przypuszczał, iż w tym kościele, od tego pulpitu paść mogą słowa dotyczące jego samego. Takie słowa… A przecież padły…

Sadok, uniósłszy dłonie ku górze, rzekł:

— Ach, bracia, nie lękać, lecz cieszyć się nam trzeba. Bo wielka to łaska korona męczeńska — i nie każdy może na nią zasłużyć. Myśmy przecie zasłużyli. Bowiem żaden z nas nic stchórzył… Żaden nie uciekł z Sandomierza, opuszczając Panachrystusową owczarnię…

I nie powiedziawszy już nic więcej, zbliżył się do stopni ołtarza, by rozpocząć sprawowanie Najświętszej Liturgii.

— In nomine Patris, et Filii, et Spiritus Sancti. Amen. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

— Introibo ad altare dei. — Przystąpię do ołtarza bożego — rzekł.

— Ad Deum qui letificat iuventutem meam — Do Boga, który uweselił młodść moją — odpowiedział nowicjusz, który mu ministrantował.

I odprawiała się ta msza, jak tyle innych przed nią, jakby nic się nic wydarzyło, jakby poza drzwiami nie szalała bitwa, jakby Pan nie dał cudownego znaku… Skoro przeor uniósł patenę z hostią i kielich z winem na ofiarowanie, rumor straszny uczynił się przed świątynią, a Tatarzy jęli rąbać solidne drzwi dębowe, nabijane brązowymi ćwiekami, prowadzące do kościoła Świętego Apostoła Jakuba.

A gdy Sadok wyrzekł słowa przeistoczenia: Hoc est enim Corpus meum — To jest bowiem Ciało moje. — Hic est enim calix Sanguinis mei… — To jest bowiem kielich Krwi mojej… — a białą hostię uniósł wysoko ponad głowę, gdy ministrant zadzwonił na podniesienie, z trzaskiem pękła jedna zawiasa.

Tuż po komunii zaś, pękła druga, a rozwścieczeni, ochlapani krwią pomordowanych mieszczan żołdacy tatarscy wpadli do świątyni.

A stało się to tuż po tym, jak celebrans, odwróciwszy się od ołtarza, wyrzekł: — Ite missa est! — Idźcie, msza skończona.

Dominikanie stali w dwuszeregu w pośrodku świątyni. Przez małe, wąskie okienka wpadały pozłociste smugi światła, pachniało kadzidlanym dymem. Dostojnie było i uroczyście. Toteż Tatarzy miast od razu uderzyć na mnichów, zatrzymali się w pobliżu drzwi, zbici w gromadkę, zaskoczeni ich przedziwnym spokojem.

Pewnie inaczej by było, gdyby dominikanie poczęli uciekać, krzyczeć, żebrać litości. Ale oni stali z twarzami wzniesionymi ku górze, jakby wypatrując nadejścia kogoś ze sfery gwiazd.

I oto naraz subdiakon Mojżesz, asystujący przeorowi Sadokowi, skrzyżowawszy ręce na piersi, zaintonował pieśń za umarłych:

— Salve Regina… Witaj Królowo, Matko Miłosierdzia…

Natychmiast pozostali podjęli pieśń, która z mocą wybuchła z wszystkich piersi, odbijając się pogłosem od belkowanego świątynnego stropu i surowych czewonych, ceglanych ścian.

A wówczas — jakby czar spadł z Tatarów. Oto jeden z wojowników zdjął giętki łuk z pleców, nałożył na cięciwę pierzastą strzałę i wypuścił ją ze świstem w pierś najbliżej stojącego mnicha. Ów pochylił się gwałtownie do przodu, by zaraz paść na kolana, a wreszcie osunąć się na szare, piaskowcowe pyty posadzki. Wokół leżącego jęła się zbierać krew wypływająca z piersi. Parująca na zimnie rozlewała się w coraz większą i większą ciemnopąsową kałużę.

Wyciągnęli wojownicy zakrzywione szable i z okrzykiem bojowym, z wyciem, rzucili się ku śpiewającym. I siekli ich dotąd, aż ostatni upadł, aż śpiew zamilkł, aż nastała cisza…

A jeden z mnichów, który jeszcze podczas sprawowania Świętej Liturgii chyłkiem opuścił szereg i skrył się na chórze, albowiem przeląkł się śmierci, skoro zobaczył współbraci swoich okrutnie pomordowanych, zawstydził się swego tchórzostwa, zszedł z chóru i uklęknąwszy przy zwłokach, jął za zabitych odmawiać pacierze.

Gdy dostrzegli go Tatarzy, przepełnieni wściekłością, rozsiekli go szablami. I nie ocalał nikt spośród sandomierskich dominikanów…

A gdy Tatarzy objuczeni łupami opuścili kościół i klasztor, oto aniołowie niebiescy przybyli z gałęźmi palmowymi, aby dusze pomordowanych zaprowadzić przed oblicze Pańskie, iżby za wierność mogli odebrać wiekuistą nagrodę w Raju.

A imiona owych Męczenników były te:

Błogosławiony Sadok, przeor. Błogosławiony Paweł, wikary. Błogosławiony Malachiasz, kaznodzieja. Błogosławiony Piotr, furtian. Błogosławiony Jędrzej, jałmużnik. Błogosławiony Jakub, mistrz nuwicjatu. Błogosławiony Abel, syndyk. Błogosławiony Szymon, penitencjarz. Błogosławiony Klemens. Błogosławiony Barnabasz. Błogosławiony Eliasz. Błogosławiony Bartłomiej. Błogosławiony Łukasz. Błogosławiony Mateusz. Błogosławiony Jan. Błogosławiony Barnabasz II. Błogosławiony Filip. Błogosławiony Joachim, diakon. Błogosławiony Józef, diakon. Błogosławiony Stefan, diakon. Błogosławiony Tadeusz, subdiakon. Błogosławiony Mojżesz. subdiakon. Błogosławiony Abraham, subdiakon. Błogosławiony Bazyli, subdiakon. Błogosławiony Dawid, kleryk. Błogosławiony Aaron, kleryk. Błogosławiony Benedykt, kleryk. Błogosławiony Onufry, kleryk, Błogosławiony Dominik, kleryk. Błogosławiony Michał, kleryk. Błogosławiony Maciej, kleryk. Błogosławiony Maurus, kleryk. Błogosławiony Tymoteusz, kleryk. Błogosławiony Gordian, kleryk. Błogosławiony Felicjan, kleryk. Błogosławiony Marek, kleryk. Błogosławiony Jan, kleryk. Błogosławiony Gerwazy, kleryk. Błogosławiony Krzysztof. kleryk. Błogosławiony Donatus, kleryk. Błogosławiony Medardus, kleryk. Błogosławiony Walenty, kleryk. Błogosławiony Dawid, nowicjusz. Błogosławiony Makary, nowicjusz. Błogosławiony Rafał, nowicjusz. Błogosławiony Izajasz, nowicjusz. Błogosławiony Cyryl, laiczek. Błogosławiony Hieronim, laiczek. Błogosławiony Tomasz, organista.

Te oto imiona w swoim dziele MATKA ŚWIĘTYCH POLSKA, w Krakowie roku Pańskiego 1767 tłoczonym, podał O. Floryan Jaroszewicz, kapłan zakonu Ś.O. Franciszka. reformat, z sandomierskiego konwentu Ś. Józefa. Kościół Rzymski Katolicki męczenników owych wyniósł na ołtarze, a ich święto wyznaczył na dzień 2. czerwca.

Andrzej Sarwa

DRZEWO I KUNDELEK

Andrzej Juliusz Sarwa

DRZEWO I KUNDELEK

Panu naszemu, który widział,

że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre…

Był upalny dzień, zapyloną drogą wijąca się gdzieś hen, daleko, w stronę horyzontu, wędrowało dwóch mężczyzn. Niby podążali w tym samym kierunku, niby szli blisko siebie, ale przecież nie byli towarzyszami podróży. Od czasu do czasu tylko jeden z nich łypał na drugiego złym okiem, wędrowali jednak w milczeniu.

Słońce prażyło niemiłosiernie, jakby chciało świat spopielić, cała przyroda dyszała ciężko, ale na tych dwóch nie widać było najmniejszego nawet śladu zmęczenia. Kiedy jednak spotkali spory zagajnik starodrzewu, zboczyli z drogi i weszli w jego mroczną głąb, aby postronny obserwator mógł uznać, że nie do końca tak jest i że jednak szukają cienia, a w cieniu wytchnienia i ulgi. Wędrowcy nie zwolnili jednak tempa marszu i nadal stawiali pewne, długie kroki, jakby doskonale wiedzieli, dokąd mają dotrzeć. I wreszcie dotarli. Dotarli do polany zarosłej trawą i ziołami, na której środku rosło samotne drzewo. Było jeszcze dość młode, ale piękne, wysmukłe i z wyglądu krzepkie.

Pierwszy z wędrowców, ten, który przez cały czas trzymał się lewej strony drogi, zbliżył się do niego, ogarnął je pieszczotliwym wzrokiem, pogładził chropawą korę i wyrył na niej znak trójkąta, tak jakby brał je w posiadanie i cechował swoim znamieniem. Może planował później je wyciąć i wykorzystać do czegoś? Pewnie tak było.

Kiedy pierwszy z wędrowców odszedł, a jego sylwetka zagubiła się gdzieś pomiędzy pniami starodrzewu, drugi mężczyzna, ten, który wcześniej trzymał się prawej strony drogi, stojący dotąd z boku, teraz podszedł do pnia, ogarnął go smutnym wzrokiem, objął ramionami, dłonią przesunął po znaku trójkąta, który pod tym dotykiem znikł, a na koniec ukląkł, skłonił głowę i wsparł się czołem o szorstką korę. A wtedy listki na drzewie poczęły drżeć, jakby w przeczuciu zbliżającej się burzy…

W końcu i drugi z wędrowców dźwignął się na nogi i ruszył w tę samą stronę co ów, który pierwszy się oddalił… a po paru chwilach i on jakby rozsnuł się śród kolumnady pni…

Niebo się zmroczyło, gwałtowny podmuch wichru raz i drugi szarpnął konarami samotnika rosnącego na środku polany, strącił z nich dobrą przygarść liści, zakręcił nimi w jakimś szalonym wirze, a potem ustał i ucichł…

* * *

– Spójrz synu, jakie zgrabne drzewo! Zetnijmy je, będą ze dwie belki na powałę domu. Tyle że jedna dłuższa, a druga krótsza, więcej się z tego nie wyciosa.

Słowa te wyrzekł stary brodaty, posiwiały i już lekko przygarbiony od znojnej, ciężkiej roboty, choć w miarę krzepki jeszcze mężczyzna, dźwigający ciesielską siekierę. A skierował je do towarzyszącego mu wysokiego, z wyglądu silnego i nad wyraz proporcjonalnie zbudowanego młodzieńca, który tak na oko mógł mieć jakieś 20–23 lata, który niósł piłę. Taką zwykłą, dwuchwytową, o potocznej nazwie „moja, twoja”.

– Nie – ono jeszcze nie dojrzało, jeszcze nie nadszedł jego czas. Drzewo tylko tak dorodnie wygląda, ale jak się je ociosze, zesłabnie i nie udźwignie tego ciężaru, jaki ma się na nim utrzymać. Niech jeszcze pożyje…

* * *

Gdy drzewo dojrzało, to ścięto je i z grubsza oczyszczono. Konary i drobniejsze gałązki zebrano w stos i spalono, iżby wiatr, rozwiawszy popiół, użyźnił dookolną glebę. A potem smukły pień powieziono do warsztatu cieśli.

Nie był to już ten warsztat, co jeszcze przed kilku laty, stary majster bowiem umarł, a młody w pojedynkę nie mógł brać tylu zleceń, ile ich brali we dwóch. Zresztą młody postanowił rzucić ciesielkę, nie była ona bowiem jego misją, a było nią coś zgoła innego…

Kiedy przywlekli mu ten pień i wyprzęgli suchotniczego, zabiedzonego konika, który go z trudem przyciągnął, młody cieśla najpierw, jakby na przywitanie, lekko dmuchnął szkapinie w chrapy, niezwykle delikatnie i czule pogładził ją po nich, przytulił swój policzek do łba zwierzęcia, poklepał je po szyi i zwrócił się do stojącej nieopodal wyglądającej na jakieś czterdzieści kilka lat kobiety:

– Mamo, bardzo cię proszę, przynieś trochę miodu. Tego, co to już się zestalił i stwardniał. Odłup go nieco, ale nie skąp, daj tak od serca, dobrze?

Sam zaś nadal głaskał konia i szeptał mu coś do ucha. Matka przyniosła spory kęs zbrylonego miodu. Podziękował jej spojrzeniem.

– No, staruszku, skosztujże jakie to pyszne, podetknął koniowi słodką i wonną bryłkę pod sam pysk.

A ów wziął ją delikatnie aksamitnymi wargami i przez jakiś czas międlił językiem, jakby rozkoszując się smakiem, aż w końcu przełknął. 

– Smaczne było, staruszku? Pewnie nigdy czegoś takiego w swoim smutnym życiu nie próbowałeś…

Koń jakby rozumiejąc, zarżał cichuśko.

Zobaczywszy to czarny kot i rudawy pies popędziły teraz na wyprzódki, kot, by otrzeć się o nogi młodego cieśli, a pies, by podstawić mu łeb do pogłaskania, bo każdy chciał dostać swoją porcję czułości.

– No już, już, wystarczy – mówił cieśla, ale nie odmawiał im pieszczot.

A kiedy zwierzaki wreszcie odbiegły, każdy w swoją stronę, zwrócił się do ludzi, którzy dostarczyli mu surowy pień drzewa.

– To już ostatnia robota, jaką biorę. Następną zlecajcie komuś innemu.

– Ale ty jesteś najlepszym cieślą na całą okolicę!

– To już ostatnia robota, jaką biorę – powtórzył dobitnie. – Powiedzcie mi tylko, co mam zrobić z tego pnia?

– Gładko ociosaj w kant, podziel na dwie części – dłuższą i krótszą, wyżłób zakłady na poprzeczne łączenie… tyle…

– Zatem mam zrobić… krzyż?…

– Właśnie…

* * *

Gdy już młody cieśla, którego teraz nazywano nauczycielem, po trzech latach wędrówek i nieustannego opowiadania o miłości, prawdzie i dobru znów dotarł przed kolejną Paschą do świętego miasta Jeruzalem, witany przez tłumy niczym król, chociaż jechał na oklep na oślątku, źrebięciu oślicy, i to na dodatek jeszcze pożyczonym, nie zaś na szlachetnym arabskim rumaku przybranym w złoty czaprak, tak wystraszył tych, którzy mieli władzę, pieniądze i rządy dusz, iż umyślili sobie, aby go zgładzić. Postanowili więc unicestwić raz na zawsze dobro, miłość, prawdę i życie.

A kiedy już go opluli, kiedy wyszydzili, kiedy sponiewierali, skatowali, to nałożyli mu na barki starannie ociosaną belkę. Od razu wyczuł pod palcami własną robotę. Przymknął oczy, lekko się zachwiał pod ciężarem i powoli wyruszył w swą ostatnią drogę…

Tłumy pobożnych, rozsądnych i przyzwoitych zebrane w podwójnym szpalerze wzdłuż trasy wiodącej na Miejsce Czaszki, szydziły z niego i ryczały ze śmiechu… garstka niewiast płakała… a z tych dwunastu mężczyzn, którzy mu byli uczniami, przyjaciółmi, synami nieomal, raptem tylko jeden nie uciekł w popłochu, drugi zaś, ten co go zdradził i sprzedał za garść grosiwa, ten się był już zdążył powiesić w rozpaczy…

I mijał go też konik, ten sam zabiedzony, który ongiś przyciągnął pień, a któremu dał skosztować słodyczy miodu… i chciał konik pomóc, chciał ten pień łbem podeprzeć, chciał ulżyć umęczonemu, zaczął więc rozpychać zwarty szereg gapiów, już był tuż–tuż, tuż–tuż, ale właściciel smagnął go rzemiennym batem raz, drugi, dziesiąty klnąc przy tym głośno i ordynarnie… i upadł konik na kolana… i serce mu pękło…

* * *

Wisiał obnażony między niebem a ziemią. Wisiał na drzewie, które ongiś napotkał w lesie, na drzewie, które sam ociosał, na drzewie hańby, między złoczyńcami. Przybity za ręce i nogi wielkimi gwoździami z kutego żelaza o tępych kwadratowych łbach…

A tuż przy jego stopach stała matka i jedyny uczeń, który się nie uląkł, ani się też swojego mistrza nie powstydził. W ich twarzach dało się wyczytać udrękę, lecz oczy mieli suche. Może już wszystkie łzy wypłakali? Kto to wie?…

Omijając nogi rozlicznych gapiów, próbował podpełznąć do krzyża rudawy kundelek, lecz jakiś pobożny lewita wymierzył mu tak potężnego kopniaka, że pies ze skowytem runął na kamieniste zbocze, kalecząc boki i łamiąc żebro.

A zawieszony na drzewie, uprażony na słońcu, spragniony, napojony octem i żółcią, by mu jeszcze przydać męki, zawołał wielkim głosem:

– Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?!

Kundelek znów podjął próbę, by podpełznąć do stóp swego pana i znów kolejny kopniak odrzucił go precz…

A zawieszony na drzewie, mimo bólu rozdzierającego mu całe ciało, rozejrzał się wokół. W słońcu srebrzyły się gaje oliwne, gdzieś, hen, za miastem, zieleniały połacie pól porosłych młodziuchną pszenicą, w powietrzu smużył się zapach wiosennych kwiatów… wtedy przymknął oczy, pojedyncza łza stoczyła się po policzku, po raz ostatni wypuścił powietrze z płuc i zwiesił głowę na piersi… bo w końcu ból rozdarł mu serce na strzępy…

Ciało osunęło się bezwładnie, a wtedy żołnierze podeszli… i zobaczyli, że już umarł, więc nie łamali Mu goleni, tylko jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok i natychmiast wypłynęła krew i woda.

I tak wisiał na tym drzewie hańby, aż słońce się zaćmiło, aż ziemia zadrżała, aż zasłona w świątyni rozdarła się na dwoje… aż cała natura skamieniała zdjęta grozą… aż ptaki zamilkły i nawet wiatr wstrzymał oddech… i tylko jeden, jedyny pies, który wreszcie doczołgał się do stóp Zamordowanego, patrząc w oczy jego matki, zawył długo i przeciągle, ale tylko jeden, jedyny raz…

Tymczasem on wciąż wisiał na krzyżu, na drzewie hańby… A wiatr, który łagodnie owiewał Jego przesycone gorączką ciało, które jeszcze nie zdążyło ostygnąć, wstawiał się za Nim u owego Drzewa, które już drzewem hańby być przestało, błagając drżącym i świszczącym głosem:

Skłoń gałązki, drzewo święte, ulżyj członkom tak rozpiętym.

Odmień teraz oną srogość, którąś miało z przyrodzenia.

Spuść lekuchno i cichuchno Ciało Króla Niebieskiego…

– Zaiste, ten był Synem Bożym – zbielałymi ze strachu wargami wyszeptał rzymski setnik, ów, który włócznią przebił Mu bok. Powtórzył to raz jeszcze, wycierając krew, która trysnęła z boku skazańca na jego chore, zarastające powoli bielmem, oczy. A one w jednej chwili odzyskały całą jasność i całą moc i całą ostrość widzenia, bo ta krew je uleczyła!

– Oj, a jakże mi to udowodnisz? Synem Bożym, zaraz Synem Bożym… – uczony w Piśmie nachalnie schwycił żołnierza za rękę. – No, udowodnij, że był Synem Bożym. To tylko twoja wiara, a ta nie ma nic wspólnego z wiedzą. No… to, co mi na to odpowiesz?…

Rzymianin szarpnął się gwałtownie.

– Odejdź! Zostaw!

– Ale… wiara… wiedza… nie musisz wierzyć… dam ci wiedzę… będziesz wiedział… Nie masz wiedzy, jesteś jak ślepiec… błądzisz po omacku… ja ci dam wiedzę! Będziesz znał dobro i zło.

Lecz żołnierz, który właśnie odzyskał wzrok, już nie słuchał parskającego śliną i gwałtownie gestykulującego natręta. Szybkim, sprężystym krokiem podszedł do matki Ukrzyżowanego i do młodzieńca, który jej towarzyszył.

– Posłuchajcie, zrobiłem, co musiałem. Jestem żołnierzem… Czy możecie mi wybaczyć?…

– Wiem. Jak ci na imię, synu? – zapytała kobieta.

– Longinus… – zawahał się przez chwilę, a potem dodał – matko…

* * *

Przed pieczarą grobową, do której wejście zakryto potężnym okrągłym głazem, płonęło niewielkie ognisko. Skądś z zarośli, dobiegały tajemnicze szepty nocy, jakieś trzaski, ptasie kwilenia, pohukiwanie sów, widać było niewyraźne cienie drgające na żwirowej ścieżce prowadzącej w głąb ogrodu.

Rzymscy żołnierze, pod wodzą setnika Longinusa, trzymali straż. Tak im nakazano. Zimno było, więc każdy chciał się znaleźć jak najbliżej ognia.

Naraz coś poruszyło się w krzakach, dało się słyszeć trzask łamanych suchych gałązek. Jeden z Rzymian gwałtownie powstał i zacisnął dłoń na rękojeści krótkiego miecza zwanego gladius, wpatrując się w ciemność, z której dobiegły te niepokojące odgłosy. Ale zaraz odetchnął z ulgą, widząc, że to tylko pies, ten sam pies, który był na Golgocie, a teraz, choć pobity i pokrwawiony, przywlókł się do grobu swojego Pana.

Żołdacy zaczęli ciskać w niego kamieniami, ale kundelek nie dawał się odpędzić. Odbiegał nieco tylko na bezpieczną odległość, a potem z uporem znów pełzł, przywierając brzuszkiem do ziemi, w stronę kamienia tarasującego wejście do grobu.

– Dajcież mu już spokój – powiedział Longinus. – Popatrzcie, bezrozumne stworzenie, a jakie wierne, jakie oddane. Chodź, no chodź do mnie – wyciągnął rękę w stronę zwierzęcia, chodź tu i zagrzej się, bo i ty zmarzłeś.

Pies nieufnie popatrzył na żołnierzy, ale ostatecznie posłuchał i zbliżył się do ognia. Położył się na brzuchu, wyciągnął przednie łapy i wsparł o nie łeb. Nie spał. Szeroko otwartymi brązowymi oczami wpatrywał się w kamień tarasujący wejście do pieczary. Jakby na coś czekał.

Czas płynął wolno, ale wreszcie niebo na wschodzie zaczęło lekko szarzeć. I naraz… ni stąd, ni zowąd… w mgnieniu oka zrobiło się widno niczym w upalne południe, ale tylko w pobliżu grobowca. Nie wiedzieć skąd pojawili się jacyś młodzi mężczyźni, w jaśniejących szatach, z których przy każdym poruszeniu wydobywały się ogniste refleksy i rozświetlał je blask i lśniły niczym błyski zwiastujące nadchodzącą burzę. Jeden skinął dłonią, a kamień grobowy sam z siebie z hukiem się odtoczył i runął na płask, odsłaniając wnętrze pieczary. Wtedy z jej mrocznego wnętrza wykwitł tak potężny strumień złocistobiałej światłości, jakby to samo słońce na niebie eksplodowało.

Oślepieni i wystraszeni strażnicy, odrzuceni tym blaskiem precz od grobu, upadli na ziemię tracąc przytomność. Tylko Longinus trwał świadomy na tym samym miejscu nieporuszony, pies zaś z radosnym skomleniem rzucił się w stronę wejścia do pieczary. Wtedy jeden z młodzieńców w świetlanych szatach przytrzymał go za kark, a potem wziął na ręce. I już nie było widać psa, który jakby roztopił się w nieziemskim blasku, choć jeszcze przez jakiś czas dało się słyszeć jego szczęśliwe, przepełnione radością skomlenie i poszczekiwanie…

Andrzej Juliusz Sarwa

Duch [widmo] popa z Cmentarza Katedralnego

Duch popa z Cmentarza Katedralnego

środa, 26 września 2018 andrzej-sarwa/legendy-sandomierskie-duch-popa

LEGENDY SANDOMIERSKIE (33) – Duch popa z Cmentarza Katedralnego

Pan S., a było to latem roku 1935 lub 1936, około północy, udawał się dorożką na stację kolejową. Wyjechali z ulicy Listopadowej i jadąc ulicą Mickiewicza w stronę Zawichojskiej ujrzeli coś niezwykłego. Otóż z bramy Cmentarza Katedralnego wyszedł ubrany w sutannę, z krzyżem napierśnym, długimi siwymi włosami i brodą, duchowny prawosławny. Przeszedł przed bryczką, strasząc konie, które na jego widok zareagowały rżeniem, parskaniem i rzucaniem się w uprzęży.

Tymczasem duchowny, nie zważając na to zupełnie, wszedł do parku po drugiej stronie ulicy i spokojnym krokiem udał się w kierunku zabudowań dawnego klasztoru O.O. Reformatów. Podczas zaborów znajdowała się w nim prawosławna parafia pod wezwaniem św. Archanioła Michała, zaś w okresie międzywojennym – dowództwo 2 Pułku Piechoty Legionów, a więc obiekt niedostępny dla cywilów (nie mówiąc już o księżach prawosławnych!).

Cmentarz prawosławny w Sandomierzu

———————

– I cóż w tym niezwykłego? – możecie zapytać. Ano na razie nic. Ale nim przejdę do następnej relacji, kilka słów wyjaśnienia. Otóż z chwilą odzyskania niepodległości przez Polskę parafię prawosławną w Sandomierzu zlikwidowano. Mieszkający tu Rosjanie (poza dwiema czy trzema rodzinami) wyjechali i nie było też duchownego wschodniego wyznania. Skąd się zatem wziął ten ostatni i to w środku nocy, w drugiej połowie lat trzydziestych, na owym cmentarzu? Czyżby jaki przejezdny odwiedzał mogiłę bliskiej osoby, albowiem grzebano tam również prawosławnych? Może.

Nieżyjący już dziś pan S. aż do śmierci z uporem godnym lepszej sprawy, twierdził, iż obydwaj z woźnicą widzieli upiora.

* * *

Doktor R. wiosną 1945 lub 1946 roku został około północy wezwany do chorego. Wypadło mu przejść obok bramy Cmentarza Katedralnego. Śpieszył się, szedł zatem dość szybko i nieomal nie wpadł na wychodzącego z niej akurat prawosławnego księdza. Zatrzymał się, aby go przepuścić i przy okazji przyjrzał mu się dokładnie. Miał go na wyciągnięcie ręki, a pobliska latarnia dawała sporo światła.

Ksiądz był w sutannie (riasie), na piersiach wisiał mu na łańcuchu srebrzysty krzyż i miał siwiutkie jak gołąbek włosy i brodę. Wszelako jego twarz nie była twarzą żywej istoty, lecz trupiosiną, o martwych oczach, twarzą upiora. Przeciął jezdnię i wszedłszy do parku, skierował się w stronę dawnej cerkwi św. Michała.

* * *

I wreszcie ostatnia relacja, pochodząca z lipca lub sierpnia 1976 roku. Młodzieniec P. zasiedział się u swojej dziewczyny dłużej niż zwykle i wyszedł od niej tuż przed pierwszą w nocy. Najbliżej mu było do domu obok Cmentarza Katedralnego. Minął go i przeszedłszy na drugą stronę ulicy Mickiewicza, znalazł się na chodniku biegnącym równolegle do parku, odruchowo odwrócił się i spojrzał w bramę cmentarną. Była pełnia i – jak twierdzi – prawie tak widno jak w dzień. I wtedy zobaczył wychodzącą stamtąd postać.

Przystanąwszy, czekał, aby przyjrzeć się jej, gdy nieco się przybliży. Postać minęła jezdnię i szła dokładnie w stronę chłopaka. Gdy była odeń zaledwie kilka kroków, z przerażeniem spostrzegł, iż to nie zwykły ksiądz, za jakiego ją wziął, lecz dziwnie wyglądający duchowny prawosławny. I tym razem opis zjawy dokładnie pokrywa się z dwoma poprzednimi relacjami. Sutanna, krzyż napierśny, siwe włosy i broda, a także coś, o czym nie mówi pierwsza relacja, ale co występuje w drugiej – trupio-sina twarz i martwe oczy.

——————————-

Cóż, trzy identyczne relacje ze spotkań z tą samą zjawą (na przestrzeni pół wieku) to chyba nie bujna wyobraźnia świadków? Lecz jeśli nie ona, to co?

© Andrzej Juliusz Sarwa 2018

Książkę w wersji papierowej można kupić tutaj:

Księgarnia ARMORYKA

Księgarnia “Na Starówce”

Książkę w wersji elektronicznej (epub, mobi) można kupić tutaj:

Platforma Virtualo

POLTERGEIST

POLTERGEIST

[Jakiś ks. prof. napisał ostatnio: część ludzi zdaje się wierzyć w duchy, w poltergeisty i inne tego typu istoty…” md]

————————————–
Andrzej Juliusz Sarwa
Nigdy nie byłem zbyt łatwowierny, nigdy też nie byłem nadto sceptyczny. Zawsze starałem się podchodzić do świata i zjawisk w nim zachodzących w sposób ostrożny, ale równocześnie byłem otwarty na przyjmowanie do wiadomości i godzenie się z każdym, najbardziej nawet nieprawdopodobnym zdarzeniem, o ile rzecz jasna miałem absolutną pewność, że ono rzeczywiście zaistniało.


Oczywiście wielokrotnie zdarzyło mi się słuchać rozmaitych i licznych relacji o niewytłumaczalnych faktach, jakich świadkami czy uczestnikami byli krewni oraz bliżsi i dalsi znajomi. Owszem, słuchałem owych opowieści zawsze chętnie (bo je lubię, podobnie jak pewnie lubisz je Ty, Czytelniku), ale przecież nigdy wszystkiego, co zasłyszałem, nie przyjmowałem absolutnie bezkrytycznie, starając się – o ile było owo możliwe – sprawdzić prawdomówność i rzetelność opowiadającego.

Jak nietrudno się chyba domyślić, zdarzało się, że pragnąłem, aby i mnie spotkało coś tak dziwnego, niesamowitego, budzącego dreszcz emocji, co spotykało moich rozmówców. Niestety – tak dobrze nie ma i niewytłumaczalnych zdarzeń nie doświadcza się na zawołanie.

Aż tu raptem, zgoła nieoczekiwanie, moje wcześniejsze pragnienie się ziściło. Niestety, nie byłem wówczas przygotowany na przeżycie niesamowitości, wszystko to mnie po prostu zaskoczyło i dlatego chyba pierwszym odruchem było szukanie – co jest zresztą chyba typowe – racjonalnych wyjaśnień.

Ale przejdźmy do rzeczy. Może jednak zacznę od początku. Pamiętam doskonale: było to 8 maja 1982 roku, między godziną 18.30, a 20.00. Nie zajmowałem się wówczas jeszcze pisarstwem, lecz uprawiałem, któryś tam z kolei, przypadkowy, absolutnie mnie niesatysfakcjonujący zawód. Pracowałem wówczas w Spychaczowie, małym podwrocławskim miasteczku.

Tego dnia miałem popołudniowy dyżur, który pełniłem z dwiema jeszcze osobami Grażyną M. i Bronisławem W. Około godziny 18.20 przyszedł mnie odwiedzić mój kolega Stanisław J., który nie był pracownikiem Urzędu Telekomunikacyjnego, a sprowadził go wówczas do mnie interes.

Skoro się zjawił, postanowiliśmy zrobić sobie przerwę na podwieczorek. Gdy zatem zagwizdał czajnik, a herbata poczęła dymić ze szklanek, wszyscy usiedliśmy – gość również – w niewielkim pomieszczeniu, sąsiadującym z biurem napraw telefonicznych z jednej strony i wąskim, ciemnym korytarzykiem, zakończonym ciężkimi metalowymi drzwiami, prowadzącymi na klatkę schodową, a z niej na podwórze na tyłach Urzędu, z drugiej strony.

Jedliśmy ubogie kryzysowe kanapki, popijaliśmy „popularną” lurą udającą herbatę i rozmawialiśmy na jakieś błahe tematy. Gdy zacząłem ze swoim znajomym Stanisławem J. umawiać się na spotkanie u mnie w mieszkaniu, gdzie mieliśmy zabrać się do przepisywania na maszynie tekstu książki, którą przełożył z angielskiego, dało się słyszeć kilkakrotne, bardzo silne – jakby pięścią – uderzenia w żelazne zewnętrzne drzwi, sąsiadującego z naszym pomieszczeniem korytarzyka.

– Pewnie to któraś z telefonistek – zauważyła Grażyna M., nie kwapiąc się, by wstać, podejść do tych drzwi i wpuścić osobę stojącą za nimi.

Zresztą żadnemu z nas nie chciało się ruszać z miejsca. Aż wreszcie, widząc, że nikt tego nie ma zamiaru uczynić, sam wstałem. Podszedłem do ciężkich podwoi, uchyliłem je, ale nie zobaczyłem za nimi nikogo.

– Pewnie były to tylko żarty – zauważył Bronisław W. – Pewnie telefonistka szła do kiosku i przechodząc obok naszych drzwi, postukała w nie.

Ale nim zdążyłem dobrze usiąść przy brudnym, obskubanym biurku, na którym stała moja szklanka z herbatą i nadgryziona kromka chleba, z centrali automatycznej do naszych uszu dobiegł tak potworny hałas, że wszyscy porwaliśmy się z przerażeniem na równe nogi.

Trwał akurat stan wojenny, znajdowaliśmy się na terenie obiektu zmilitaryzowanego, urządzenia telekomunikacyjne były pod szczególną ochroną, a tu wyglądało, iż na naszym dyżurze centrala się rozpada. Już obydwaj z drugim dyżurnym widzieliśmy się w więzieniu.

Łomot (nie potrafiłem znaleźć bardziej odpowiedniego słowa) był tak ogromny, że ani przez chwilę nie mieliśmy wątpliwości, iż to istotnie rozpadają się urządzenia albo – co nam dosłownie zamroziło krew w żyłach – do pomieszczenia centrali dostał się jakiś szaleniec i teraz ją demoluje.

Dźwięki dobiegające naszych uszu jako żywo przypominały ze straszną, potworną siłą zadawane żelaznym łomem uderzenia w metalowe stojaki z wybierakami.

Obydwaj z Bronisławem W. co rychlej przebiegliśmy te kilka kroków do pomieszczenia centrali, ale nim zbliżyliśmy się do stojaków, łoskot jak nieoczekiwanie się zaczął, równie nieoczekiwanie ustał.

Spoglądaliśmy na siebie zupełnie zdezorientowani, a potem poczęliśmy dokładnie i szczegółowo oglądać urządzenia. Pracowały spokojnie jak zawsze. Słychać było terkotanie wybieraków, startujących, gdy abonenci w swoich mieszkaniach podnosili słuchawki i wykręcali numery.

A zatem? Co to było? Tego, co słyszeliśmy przez jedną czy dwie minuty, nie umieliśmy sobie wytłumaczyć w żaden racjonalny sposób. Wszystko się okazało w absolutnym porządku. Więc? Zaczęliśmy powątpiewać w swoje zdrowe zmysły.
Powoli szliśmy przez pomieszczenie centrali, w kierunku pokoiczku, gdzie usiłowaliśmy się posilić podwieczorkiem, a co się nam nie udawało. I wtedy znów się zaczęło! Tym razem wyglądało na to, że jakiś wariat kopie ciężkimi buciorami w drewniane drzwi korytarza prowadzącego w głąb budynku Urzędu Telekomunikacyjnego, jednocześnie na zmianę silnie potrząsając żaluzjową kratą oddzielającą nasze pomieszczenie od reszty budynku.

– Ki licho? – zawołał Stanisław J., który zawsze i wszędzie zachowywał kamienny spokój i zdrowy sceptycyzm. Podbiegliśmy czym prędzej do owych drzwi wszyscy trzej, a za nami Grażyna M., która pierwsza zaczęła się bać.

Na cienkie deski stanowiące lichą przegrodę między pomieszczeniem biura napraw telefonicznych a korytarzem wiodącym w głąb budynku, cały czas spadały silne ciosy. Jeszcze moment, a deski rozsypią się w drzazgi. Bronisław W. delikatnie ujął za klamkę, jednocześnie przekręcając klucz tkwiący w zamku i z całej siły pchnął drzwi, otwierając je na całą szerokość.

Zdumieni wytrzeszczyliśmy oczy: za nimi nie było nikogo. Tylko żaluzjowa krata, potrząsana przed chwilą jakąś nieznaną ręką, jeszcze się chwiała!

I dopiero wówczas poczuliśmy ogarniającą nas grozę. Tak, grozę. To chyba będzie najodpowiedniejsze słowo. Uświadomiliśmy sobie bowiem, że jest rzeczą absolutnie niemożliwą, aby te silne uderzenia mogły pochodzić od istoty z krwi i kości. Żaden śmiertelnik nie byłby w stanie umknąć i schować się w ciągu – dosłownie – ułamka sekundy, bo tyle właśnie trwało otwieranie drzwi. Zresztą, po ich otwarciu, co już wcześniej zaznaczyłem, jeszcze się chwiała żelazna żaluzjowa krata, znajdująca się tuż za nimi.

Zdezorientowani i przestraszeni zamknęliśmy drzwi i stojąc za nimi, spoglądaliśmy jeden na drugiego, nie bardzo wiedząc, co o tym myśleć. Lecz nie dano nam czasu na zastanowienie. Oto bowiem na nowo rozpoczął się potworny, przerażający łomot. Drzwi drżały pod ciosami, ze szpar obok futryny posypały się grudki odbitego tynku. A jednocześnie słychać też było charakterystyczny klekoczący łoskot żaluzjowej kraty.
Bronisław W. znów nagle i gwałtownie nacisnął klamkę i znów na korytarzu nie zobaczyliśmy nikogo, choć krata tak jak i poprzednio, jeszcze delikatnie się chwiała.
Wybiegliśmy z pomieszczenia, ale zanim zbliżyliśmy się do najbliższego sąsiadującego z biurem napraw telefonicznych pokoju, oto rozpętało się prawdziwe piekło. Z pokoiku zwanego monterką, w którym znajdowały się ustawione pod ścianami metalowe szafki ubraniowe telemonterów, dobiegł naszych uszu tak przerażający łomot, że poprzednie hałasy zdały się przy nim delikatne i ciche. Oto „coś” (bo już mieliśmy stuprocentową pewność, iż nie może to być żadna cielesna istota), ni mniej, ni więcej, tylko – na co niezbicie wskazywały odgłosy – jęło ciskać ciężkimi metalowymi szafkami o podłogę.
Lecz nim dopadłem drzwi monterki, potężny huk dobiegł naszych uszu z pomieszczeń piwnicznych, ku którym – rad nierad – musiał skierować się mój współdyżurny.
Na monterce panował – jak chyba już łatwo się domyślić – idealny porządek. Szafki stały równo, zupełnie nietknięte tak jak zwykle pod ścianami. Podobnie niczego nie znaleziono w piwnicy.
Zrezygnowani postanowiliśmy dać spokój całej sprawie, bo i co tu można było zdziałać, kiedy tylko słyszeliśmy łoskot i nic poza tym?
I wówczas – niejako na pożegnanie – raz jeszcze rozpętało się piekło: niesamowite huki dobiegały naszych uszu z wielu miejsc jednocześnie – słychać było dobijanie się do drewnianych drzwi na korytarz, i do żelaznych, prowadzących na klatkę schodową, potrząsanie żaluzjową kratą, uderzenia w stojaki z wybierakami, przewracanie metalowych szafek, wreszcie rumor w piwnicy.
Około godziny 20-tej zapanowała wreszcie cisza. Owo „coś” nie dawało nam spokoju przez półtorej godziny! Był to – powtarzam – majowy wieczór, widno i w pomieszczeniu znajdowało się nas czworo. A zatem? Zatem omamy czy przywidzenia należy absolutnie wykluczyć.
Podobne zdarzenie – a pracowałem w tej instytucji jeszcze przez kilka lat – nigdy więcej się już nie wydarzyło. Tylko starzy pracownicy opowiadali, że zanim jeszcze ja przyszedłem pracować do tego urzędu, jakieś dziwne trzaski słyszała jedna z telefonistek mająca nocny dyżur. Poza tym zaobserwowała, iż okazała palma rosnąca w ciężkiej donicy, przesuwa się po podłodze w jej kierunku…
Andrzej Juliusz Sarwa

====================

Tło:

Zastanawialiśmy się, czemu ten Poltergeist, a może poltergeisty, robiło taki akustyczny raban. Jedynie akustyczny, bo potem stwierdziliśmy, że stojaki z wybierakami są nieuszkodzone. A rumor był taki, że jeden z kolegów, ateista narobił w gacie ze strachu. Następnego dnia przyszedł na dyżur z krzyżem, który mu dała żona.

Dodam więc, może niedyskretnie, tło:

Budynek tej centrali telefonicznej zbudowano za komuny na średniowiecznym cmentarzu. Z drugiej strony, jak to bywało w podobnych przedsiębiorstwach, bywało tam pijaństwo, rozpusta, na przykład dyrektor na sprzątaczce wołał: dajcie mi jeszcze wódki.

Może więc złe duchy ciągnęły tam jak swój do swego?

======================

mail:

Może profanacja cmentarza spowodowała otwarcie jakichś furt piekielnych – i wypuszczenie na krótko tego poltergiesta?