Sobór Watykański II kontra św. Mikołaj

Jerzy Wolak: Sobór Watykański II kontra św. Mikołaj

pch24.pl-sobor-watykanski-ii-kontra-sw-mikolaj

(Fot. Leonardo Corona (1561–1605),

Proces rugowania świętego Mikołaja z katolickiej kultury zapoczątkował… Sobór Watykański II. W nieposkromionym pragnieniu jednania Kościoła ze światem zakwestionował odwieczną pamięć Kościoła – jeden z filarów jego Tradycji – na rzecz świeckiej metodologii badania dziejów (notabene gwałtownie się marksizującej). I oto nagle okazało się, że wielu świętych, czczonych od stuleci przez Chrystusową Owczarnię, istniało wyłącznie w pobożnej legendzie. Fakt, iż nie przeszkadzało im to wypraszać mnóstwa łask u Boga dla licznej rzeszy ich czcicieli, bynajmniej nie powstrzymał watykańskiej komisji studyjnej przed wycięciem ich z Calendarium Romanum albo przynajmniej poważnym ograniczeniem ich kultu.

To ostatnie właśnie spotkało świętego Mikołaja – liturgiczna degradacja do wspomnienia dowolnego. Był to prawdziwy cios w plecy – od wieków bowiem Mikołaj z Miry toczył zacięte zmagania z protestanckimi pastorami usilnie dążącymi do odarcia ze świętości sympatycznej i jakże pożytecznej dla światowej kultury postaci superbohatera rozdającego prezenty. A cieszył się on megapopularnością i powszechną miłością w całym świecie chrześcijańskim, nie tylko katolickim i prawosławnym (tu zwłaszcza), lecz nawet luterańskim. Dlatego liturgiczna korekta (skoro wspomnienie jest dowolne, to można nie wspominać…) wydatnie pomogła jego wrogom.

I tak pamięć o prawdziwym świętymi Mikołaju zaczęła w Kościele gasnąć, a że natura próżni nie znosi, przeto wkrótce jego imię niepostrzeżenie przywłaszczył sobie coca-colowy Dziadek Mróz.

A dzieci ucieszone prezentami, zamiast dowiedzieć się, że przynosi je katolicki biskup, heros chrześcijańskiej wiary, bezkompromisowy tępiciel pogańskiego zabobonu, a przy tym człowiek anielskiej dobroci, nasiąkają bredniami o przerośniętym krasnoludku, Laponii, elfach, saniach i czerwononosym Rudolfie.

W tym stanie mijają dekady, a hierarchia Kościoła dziwi się, skąd taki spadek liczby powołań, dlaczego tak mało ministrantów…

Jerzy Wolak

Kolejny horror: Osoby “transpłciowe” na obiedzie u Franciszka. “Przybliża nas do Kościoła”.

Osoby “transpłciowe” na obiedzie u Franciszka. “Przybliża nas do Kościoła”

TVN24 | tvn24.pl/osoby-transplciowe-na-obiedzie-u-franciszka

ReutersŚwiatowy Dzień Ubogich w Watykanie

Grupa osób transpłciowych została zaproszona przez papieża Franciszka na obiad zorganizowany w Watykanie z okazji Światowego Dnia Ubogich. – Fakt, że papież Franciszek przybliża nas do Kościoła, jest piękną rzeczą. Potrzebujemy trochę miłości – mówiła 46-letnia Carla Segovia.

W niedzielę w Watykanie z okazji Światowego Dnia Ubogich zorganizowano obiad dla około 1,2 tys. osób w trudnej sytuacji życiowej. Wśród zaproszonych była grupa osób transpłciowych, między innymi 55-letnia Claudia Victoria Salas i 46-letnia Carla Segovia pochodzące z Argentyny, obecnie mieszkające w miejscowości Torvaianica pod Rzymem.

Światowy Dzień Ubogich w Watykanie

Jak opisuje agencja Reutera, Carla Segovia była zaskoczona faktem, że posadzono ją naprzeciwko papieża przy głównym stole. – To fantastyczna okazja dla wszystkich nas, osób transpłciowych – powiedziała, wchodząc na audytorium. – My, transpłciowe osoby, czujemy się tutaj we Włoszech nieco bardziej ludzko. Fakt, że papież Franciszek przybliża nas do Kościoła, jest piękną rzeczą. Potrzebujemy trochę miłości – mówiła zaś kilka dni przed wydarzeniem.

Wśród gości znalazł się też Andrea Conocchia, proboszcz parafii Najświętszej Niepokalanej Dziewicy w Torvaianicy. Podczas pandemii Covid-19 pomagał on okolicznej społeczności osób transpłciowych zaopatrywać się w żywność i inne potrzebne artykuły, ponieważ w czasie lockdownu straciły źródła dochodu. Zachęcał poznane osoby, by zwróciły się do Franciszka o pomoc, i szybko ją od niego otrzymały. Rok później zorganizowano dla nich też m.in. szczepienia na koronawirusa. – Ojciec Andrea zawsze nam pomagał. Otworzył dla nas drzwi, przynosił nam jedzenie (…). Dla nas jest święty. Jesteśmy mu bardzo wdzięczne, za jego pośrednictwem papież Franciszek przesyłał nam wiele rzeczy – mówiła Claudia Victoria Salas o proboszczu Conocchim.

ZOBACZ TEŻ: Papież sugeruje otwarcie się na kwestię błogosławieństwa dla par osób tej samej płci. Wskazał warunki

Osoby transpłciowe mogą być rodzicami chrzestnymi

W zeszłym tygodniu Watykańska Dykasteria Nauki Wiary oświadczyła, że osoby transpłciowe mogą otrzymać chrzest, być rodzicami chrzestnymi i świadkami na ślubie. Decyzję z zadowoleniem przyjęły środowiska działające na rzecz praw społeczności LGBT.

Carla Segovia przyznaje, że dla transpłciowych kobiet, takich jak ona sama, bycie rodzicem chrzestnym jest rzeczą najbliższą posiadaniu dziecka. Podkreśla, że dzięki nowym wytycznym czuje się bardziej komfortowo i być może pewnego dnia w pełni wróci do wiary, w której została ochrzczona, a od której odeszła, gdy ujawniła, że jest osobą transpłciową. – Ta wytyczna od papieża Franciszka przybliża mnie do odnalezienia absolutnego spokoju – twierdzi.

Z kolei Claudia Victoria Salas przekazał[a], że ona jest już matką chrzestną. – Bycie rodzicem chrzestnym to wielka odpowiedzialność (…), to nie zabawa. Trzeba wybrać odpowiednie osoby, które będą odpowiedzialne i zdolne do tego, by wysłać dzieci do szkoły, zapewnić im jedzenie i ubrania, gdy rodziców nie będzie w pobliżu – podkreśliła.

Posoborowe seminarium oczami kapłana Tradycji

Posoborowe seminarium oczami kapłana Tradycji

piusx.org.pl/zawsze_wierni

Pośród grzechów Soboru można wymienić dwa najbardziej brzemienne w skutki: pierwszym jest rezygnacja z jednoznacznego określenia prawdy i potępienia błędów; drugim – przyjęcie dwuznacznych pojęć, które dopuszczają różne interpretacje. To, co dotyczy II Soboru Watykańskiego, z powodzeniem można odnieść do przebiegu formacji seminaryjnej.

Jest ona bowiem zmieszaniem sprzecznych i dwuznacznych elementów. Z pewnością w dyscyplinie życia seminarium tarnowskie posiadało rys tradycyjny. Zachowało takie praktyki, jak: silentium sacrum, południowy rachunek sumienia, lektura duchowa, lectio divina, rozmyślanie czy też noszenie sutanny (którą można jednak było zamieniać na „strój krótki”, a w czasie wyjazdów poza seminarium na strój świecki), brak telefonów oraz ograniczony dostęp do Internetu. U początku drugiej dekady XXI w. Wyższe Seminarium Duchowne w Tarnowie miało jeszcze dwustu kleryków, co w połączeniu z ową tradycyjną dyscypliną dawało złudzenie bycia bastionem ortodoksji. Niemniej nie brakowało elementów modernistycznych. Dlatego życie seminaryjne było życiem pełnym sprzeczności.

Z jednej strony nieraz słyszeliśmy podkreślanie znaczenia noszenia stroju duchownego, z drugiej pielgrzymki do Ziemi Świętej albo staże misyjne zakładały brak sutanny (jeden seminarzysta był na przykład wyśmiany przez rocznik, gdy na wycieczkę pojechał w sutannie). Wprawdzie słyszeliśmy nieraz od ojców duchownych, aby nie szukać pociech duchowych; niemniej rekolekcje charyzmatyczne w seminarium były rozpoczęte od proszenia o dary duchowe, a Matkę Najświętszą przedstawiono na samym początku jako pierwszą charyzmatyczkę. Ponadto szkole nowej ewangelizacji powierzono prowadzenie rekolekcji na samym początku formacji seminaryjnej, a ludzie świeccy głosili tam sporą część nauk.

Z pewnością podczas egzegezy Pisma św. było wiele miejsca dla metody historyczno-krytycznej, na stronach skryptu z chrystologii najczęściej cytowany był Walter kard. Kasper, a homilię stanowczo ujmowano jako integralną część Mszy. Pomoce naukowe odsyłały najczęściej do Soboru jako zjawiska epokowego i pozytywnego. Niemniej nie chciałbym stwarzać wrażenia, jakoby permanentnie bombardowano nas herezjami. Nie byłoby to uczciwe. Po prostu nieraz pozwalano dojść do głosu prawdzie, ale przyznawano również prawo głosu błędowi. Łączenie sprzecznych elementów sprawia, iż człowiek nie dochodzi do niezłomnej wiary i mocnych przekonań. Taka dziwna mieszanina usypia ludzi dobrych, uspokaja ludzi złych oraz nie ma mocy zatrzymać serca seminarzysty i kapłana na całe lata, do końca życia przy Najświętszym Sakramencie i wierze katolickiej. Wprawdzie teoretycznie prawdę honorowano, ale praktycznie i duszpastersko odmawiano jej znaczenia – albo na odwrót.

Nie tyle przykre jest to, o czym mówiono, ale raczej to, co omijano i przemilczano.

Różne sprzeczności teologiczne i duszpasterskie dochodziły do głosu mocniej, kiedy seminarzyści mieli do czynienia z życiem parafialnym albo z inicjatywami duszpasterskimi na poziomie diecezjalnym. Podam jeden przykład. W początkach życia seminaryjnego mieliśmy podawane nauki o rozmyślaniu, modlitwie i pobożności eucharystycznej. Podczas jednego z kilku dni wolnych pewien ksiądz zabrał mnie na forum charyzmatyczne do miasta. Jako że nie byłem w żadnych grupach parafialnych, nie byłem nawet ministrantem, to niezbyt wyraźnie uświadamiałem sobie, czym może być takie forum charyzmatyczne. Moją uwagę zwróciło zmienianie modlitw mszalnych przez o. Remigiusza Recława. Po Mszy, różnych modlitwach i innych ogłoszeniach zorientowałem się dopiero, iż w jakimś bocznym pomieszczeniu trwa wystawienie Najświętszego Sakramentu. Zespół Mocni w Duchu zaczął wzywać ludzi na halę główną, gdzie miały być szczególne modlitwy i udzielane charyzmatyczne dary. Po chwili zorientowałem się, że jestem jedyną osobą przy wystawionym Najświętszym Sakramencie. Rzecz jasna, nawet przy moim ówczesnym stanie świadomości, zreflektowałem się, iż jest to wszystko niepoważne i chore. Jakiego ducha otrzymają ci, którzy opuszczają Najświętszy Sakrament? Niemniej ludzie, którzy całe forum organizowali, działali pod patronatem diecezji; wraz z upływem czasu o. Recław stawał się coraz sławniejszy i nawet zdarzyło się, że prowadził Pieszą Pielgrzymkę Tarnowską na Jasną Górę.

Z drugiej strony księża profesorowie, którzy nieraz wykładali nam całkiem tradycyjne nauki duchowe, też działali za zgodą biskupa diecezji, tak jak o. Recław. Każdy ma wolną ręką i ciągnie w swoją stronę. Stąd wielu kapłanów obojętnieje na prawdę (nieraz koledzy twierdzili, iż seminarium to idealistyczne mrzonki).

To tak jakby pasterze i przewodnicy ludu powiedzieli: „Róbcie coś na dole, bo na górze źle się dzieje”. I każdy ksiądz, niekiedy z dużą ilością dobrej woli i energii, próbuje działać, ale nie ma przekazanych całościowo katolickich zasad; dlatego walczy z rewolucją przy pomocy narzędzi rewolucji, co jest zarówno groteskowe, jak i nieskuteczne. Czasem zdarzało się, że księża profesorowie mocno skrytykowali stan Kościoła na Zachodzie. Nigdy jednak nie schodzili do korzeni opisywanych problemów. Księża w prywatnych rozmowach potrafią wypowiedzieć wiele realistycznych stwierdzeń co do kondycji Kościoła, ale zawsze chcą, żeby ich opinie pozostały czymś prywatnym, mało znanym i niezobowiązującym.

Szczególnie negatywnie na wizji kapłaństwa odcisnęła się działalność tzw. nowej ewangelizacji, która nawet posiada swój wydział w kurii. Śledząc, wpierw jako seminarzysta, potem jako kapłan, różne przemówienia na temat wprowadzanych kursów, szkół parafialnego animatora i programów młodzieżowych, spostrzegłem, iż prawie zawsze zaczynają się od niekatolickiej definicji wiary jako ‘żywego doświadczenia spotkania z Jezusem’ albo ‘żywej więzi’. Łatwo zauważyć modernistyczny rodowód tej definicji. W Pascendi Dominici gregis św. Pius X wskazywał, iż moderniści definiują religię jako ‘podświadome uczucie wynikające z pragnienia czegoś Boskiego’. Ponadto Objawienie rozumieją jako samouświadomienie sobie idei religijnej. Jeśli przyjmiemy te dwa punkty modernizmu, to istotnie wiara jest bliżej nieokreślonym doświadczeniem, relacją. Wiara, która byłaby przyjmowaniem rozumem tego, co Pan Bóg objawił, a Kościół do wierzenia podaje, byłaby zdaniem nowych ewangelizatorów zbyt zawężająca i upraszczająca.

Jeśli wiarę zdefiniujemy na modernistyczny sposób, to i zadaniem kapłana staje się kreowanie nowych doświadczeń religijnych, do czego przydają się różne techniki, warsztaty uwielbieniowe i inne tego typu dziwne wynalazki. Całość jest triumfem duszpasterskiego naturalizmu. Istnieją kapłani, którzy nie zgadzają się z nowoewangelizacyjnym kierunkiem. Bywa, że w zgorzknieniu popadają w duszpasterski minimalizm.

Najsmutniejszą sprawą było niemal całkowite przemilczenie Mszy tradycyjnej. Jeden z profesorów liturgiki był umiarkowanie przychylny katolickiej Tradycji; drugi uważał tę kwestię za anachronizm. Niemniej obaj ograniczyli się do kilku zdawkowych wzmianek – doprawdy nikt z treści wykładów nie mógł dojść do nieodzowności czy ważności Mszy tradycyjnej. Nie postawiono nam tej kwestii wyraźnie przed oczyma.

Młodzieńcy, z którymi wstępowałem do seminarium, nie mieli intencji niszczenia Kościoła od środka. Mieli raczej intencję służenia Panu Jezusowi i Kościołowi jako kapłani. Co się potem dzieje, że jasne ideały giną w dziesiątkach kapłańskich dusz? Otóż najpewniej błąd jest systemowy. Przyczyna nie tkwi w tym, że temu albo tamtemu rektorowi czy profesorowi brakuje dobrej woli. W ogóle nie mam intencji, aby komukolwiek odmawiać dobrej woli. Po prostu wypada stwierdzić, iż truciznę modernizmu rozlano po Kościele przy okazji Soboru w różnych dawkach. Póki w Kościele panuje zakaz mówienia o tej diagnozie – nie może być lepiej, i to w jakimkolwiek znaczeniu ważnym dla zbawienia nieśmiertelnych dusz.

Ks. Adam Cieśla – ur. 6 września 1992 r. w Brzesku, w latach 2011–2017 odbył formację seminaryjną w Wyższym Seminarium Duchownym w Tarnowie, święcenia kapłańskie przyjął 27 maja 2017 r., dołączył do apostolatu Bractwa 16 lipca 2022 r., obecnie pełni posługę kapłańską w kaplicy FSSPX w Olsztynie.

Ciało Mistyczne Chrystusa zapada się w ciemną mogiłę na czas, czasy, i połowę czasu.

Ciało Mistyczne Chrystusa (Kościół) zapada się w ciemną mogiłę na czas, czasy, i połowę czasu.

LIST OD OJCA AUGUSTYNA PELANOWSKIEGO

z dnia 26.10.23, otrzymany za pośrednictwem Wydawnictwa Paganini.

Laudetur Iesus Christus

Dziękuję za modlitwę, za pamięć, za słowa wspierające ducha. Żyję jeszcze mimo prawie pięciu lat ukrywania się w lasach, w miejscu odosobnionym. Nie było ani jednego dnia bym żałował tego, co uczyniłem, gdyż Bóg mi pokazał już w 2015 roku ten przewrotny zamach na Święty Kościół. Dziś mam coraz liczniejsze dowody potwierdzające tamte natchnienia sprzed lat.

Od chwili, gdy uzurpator zaczął okupować Tron świętego Piotra, z roku na rok, powiększa się strefa destrukcji. Nie tylko puste seminaria, pustoszejące kościoły, puste krzesła na katechezach, ale i pustosłowie na ambonach są tego najlepszymi dowodami. Wreszcie ów synod synodalności (absurdalny pleonazm), czyli

epilog dekonstrukcji przy akompaniamencie akceptacji cudzołóstwa, bałwochwalstwa, homoseksualizmu i ekumenizmu rozumianego jako synkretyczny kogel-mogel.

Niebawem, za kilka miesięcy, najwyżej za rok, nikt z nas, kto kocha Kościół katolicki, ten Kościół, który dawał nadzieję w sakramentach na życie wieczne nie będzie mógł już odnaleźć się w murach większości świątyń. Ciało Chrystusa leżało w ciemnym grobie prawie trzy dni i Ciało Mistyczne Chrystusa (Kościół) zapada się w ciemną mogiłę na czas, czasy, i połowę czasu.

Nadszedł mrok, który jednak zakończy się zmartwychwstaniem, na podobieństwo tamtego poranka, gdy Maria Magdalena nie mogła rozpoznać Jezusa myśląc, że to ogrodnik. Tak, my również nowego, zmartwychwstałego kształtu Kościoła nie będziemy mogli rozpoznać, gdyż będzie skromny, mały, cichy, ukryty w ogrodach prowincji, jakże odmienny od naszych wspomnień i wyobrażeń. Zapowiadana przez proroków Pusillus Grex czyli maleńka trzódka i jedynie głos Chrystusa wydobywający się z tych sekretnych miejsc będzie głosem prawdy i miłości, głosem mówiącym do nas po imieniu, dzięki czemu odróżnimy go od imitacji.

Trzeba przetrwać nie dając się przerazić stanem zdrowia, ubóstwem materialnym, paniką spowodowaną wojnami, głodem, drożyzną, zarazami, które istnieją tylko w wiadomościach medialnych albo i tymi, które rzeczywiście zaczną dziesiątkować społeczeństwo. Przetrwać mimo naturalnych katastrof i plag i pyłu wulkanicznego.

Najbliższe miesiące będą rozstrzygające dla wielu z nas – ludzie podzielą się nawet w rodzinach na tych, którzy będą posłuszni ze strachu medialnej propagandzie i na tych, którzy posłuchają czystego sumienia, na tych, którzy pobiegną w ślepym posłuszeństwie ku nieposłusznym Bogu hierarchom i na tych, którzy będą posłuszni Bogu bez względu na cenę. Na tych, którzy uwielbią Ciało Chrystusa klęcząc niczym Kananejka w czasie Komunii i na tych, którzy będą deptać Je w spadających z dłoni partykułach (por. Ap. 11,1-2).

Żyjemy obecnie w globalnym zmanipulowaniu dysonansem poznawczym: patrząc na mężczyznę widzimy kogoś w niewieścich ubraniach, a można coraz częściej spotkać dziewczęta, które po tranzycji pozbawione są nawet piersi; w sklepach mamy mięso, które jest syntetykiem, mąka nie jest mąką lecz sproszkowanymi robakami; wiadomości z frontów wojennych są przefiltrowane i tworzą wirtualny obraz i już nie wiemy, kto jest agresorem a kto ofiarą; ojczyzna staje się mieszanką różnych nacji i zaczynamy się czuć obco we własnym kraju; w kościołach modlimy się nie o zbawienie ale o ekologiczne cele a pod hasłem „powszechnego braterstwa” w rzeczywistości ukrywa się powszechna alienacja.

Ostatecznie człowiek w białej szacie nie jest papieżem, choć wszyscy widzą w nim mężczyznę ubranego w papieską sutannę. Namnożyło się symulakrów o których pojęcia nie miał nawet Baudrillard.

Od czasów Plutarcha nie tylko filozofowie zastanawiali się nad paradoksem statku Tezeusza. Statek Tezeusza, mitycznego założyciela Aten, liczył 300 lat i w porcie zostały wymienione wszystkie jego elementy na nowe – powstało paradoksalne pytanie: „Czy jeśli wymienimy wszystkie elementy jakiegoś złożonego obiektu na nowe, a więc cały obiekt zostanie zastąpiony ostatecznie innym, to czy pozostaje on tym samym obiektem?”. Czy identyczna kopia jakiegoś obrazu jest tym samym obrazem? Czy inny egzemplarz tej samej książki jest tą samą książką?

A co, jeśli tytuł książki pozostał niezmienny i okładka, i liczba stron, ale treść została podmieniona? Czy ktoś, kto nosi protezę nogi, ręki – jest jeszcze tym samym człowiekiem? Oczywiście – ktoś odpowie, a jeśli – hipotetycznie – podmieni mu się mózg na elektroniczny ekwiwalent, i wszystkie części organizmu to będzie to ten sam człowiek? A jeśli zaingeruje się w kod genetyczny i się go zmieni?

A co, jeśli Kościół katolicki zachowuje jeszcze nazwę ale poglądy i styl życia hierarchów, obyczaje kapłanów, nauczanie moralne, dogmatyczne paradygmaty zostaną podmienione i będą w sprzeczności z oryginalnym nauczaniem Chrystusa – to czy Kościół Katolicki będzie jeszcze naprawdę Chrystusowym? (Mt 5,18)

Wedle legendy przekazanej przez Plutarcha, statek, którym grecki heros Tezeusz powrócił do Aten, został przez mieszkańców miasta zachowany dla potomności. Gdy stare deski w okręcie butwiały, Ateńczycy wymieniali je na nowe. W końcu w statku Tezeusza nie pozostała ani jedna oryginalna część. Po wymianie wszystkich elementów statek nie przypominał już autentyku. Ten nowy nie posiadał ani jednego z oryginalnych detali tworzących pierwotną strukturę.

Głównym problemem jest to, że bardzo trudno jest dokładnie stwierdzić moment, w którym jedna rzecz staje się inną. Szczegóły mogą zadecydować nie tylko o tożsamości, ale i o losie – Tezeusz wracając do Aten, zapomniał rozwinąć szkarłatne żagle, co było umówionym z Ajgeusem – jego ojcem – znakiem zwycięstwa. Ojciec, widząc czarne żagle, rzucił się ze skały w morze.

Czy Kościół katolicki jest Kościołem katolickim, jeśli zarówno przywódca jak i doktryna – jej „burty” dogmatyczne i „wiosła” moralne, a także szczegóły liturgii, sakramentów, z dziesięciolecia na dziesięciolecia, a w ostatnich kilku latach w sposób zatrważający hurtowo zostają nam podmienione? Czy obraz Boga, który dziś się nam przedstawia jest zgodny z tym, który został ujawniony w szczegółach Objawienia? To są tylko pytania, ale niekiedy zdolność do zadania pytania jest uzyskaniem połowy odpowiedzi.

Aktualni przedstawiciele hierarchii kościelnej, liczni kapłani, teologizujący publicyści, tłoczący się przy internetowej tubie, ukazują coraz częściej obraz Boga ograniczonego do permisywnego miłosierdzia: skurczony Bóg w swej bezsilności przyjmuje wszystkich i wszystko, nie ma za dużo do powiedzenia, gdyż nikt już za bardzo z Jego opiniami się nie liczy. Z tupetem mówi się, że jest jedynie miłością i miłosierdziem, a do gniewu nie ma On prawa, tym bardziej zabrania Mu się wszelkiej kary a zwłaszcza piekła. Odmówiono Mu nawet prawa do sądu.

Skoro Bóg jest … jedynie miłością to: hulaj dusza piekła nie ma. Propagatorzy takiego przesłania uważają, że zapisy biblijne o Jego gniewie to wyraz projekcji antropomorficznej, czyli po prostu przypisywanie Bogu ludzkich emocji. Ale… czy głoszenie Boga, który jest emerytowanym hipisem i rozlewa się z niego tylko bezkrytyczna i ślepa miłość w starczej bezsile, w której błogosławi transwestytów i rozdaje na ślepo Hostie nie zważając na cudzołóstwo lub wyznawanie innej religii – to nie próba domalowania na Jego obrazie wąsów, tak, jak na obrazie

Mony Lisy uczynił to Marcel Duchamp? Drobny szczegół – Mona Liza z wąsami nie jest Moną Lizą Leonarda. Wmawianie Bogu tylko jedynego odniesienia do człowieka zdaje mi się być także rodzajem życzeniowej projekcji, czymś w rodzaju zaaplikowanej na obraz Boga polisy ubezpieczeniowej dla swego losu pośmiertnego, niwelującej konsekwencje przedśmiertnych ekscesów. Czy przykazanie by nie czynić obrazów Boga, dotyczy artystycznych przedstawień czy ludzkich projekcji o Bogu? Czy ten zakaz dotyczy też tego, by z sakramentów nie czynić sobie wyobrażenia sakramentów, albo co gorsza: zmieniać ich formę, a nawet treść pozbawiając realnego Boga kontaktu z człowiekiem?

Kto kogo wymyślił: Bóg człowieka czy człowiek Boga? Kto kogo ma kreować na swoje wyobrażenie i podobieństwo: człowiek Boga czy Bóg człowieka? Czy sposób korzystania z sakramentów powinien być zgodny z ludzkimi życzeniami, czy z pragnieniem Chrystusa? Czy Chrystus, w którego wierzę, jest wytworem moich życzeń i roszczeń, wyobrażeń i projekcji, czy też efektem codziennego studiowania przy źródłach Objawienia i osobistej relacji oraz korzystania z sakramentów?

Czy wreszcie sakramenty które przyjmuję i sprawuję, są przez mnie postrzegane w taki sposób, jakie znaczenie nadał im Chrystus, Apostołowie oraz dwutysięczna Tradycja i praxis Kościoła, czy też postrzegam je tak, jak coraz powszechniej mi się je narzuca w codziennej praktyce w kościołach, która – co tu dużo mówić – jest często smutnym widokiem pośpiechu i obcesowości, a nawet ociera się o profanacje. Nie mówiąc już o ekstremalnych happeningach eucharystycznych jak ten, który miał miejsce na falach Morza Jońskiego, na plaży Alfieri, gdzie o. Mattia Bernasconi, „odprawił” Mszę świętą dla młodzieży z parafii mediolańskiej, rozebrany do kąpielówek, używając jako ołtarza dmuchanego materaca. Czy święcenia kapłańskie mężczyzn, którzy nie nadają się do małżeństwa, bo są homoseksualni są ważne, skoro ważne święcenia kapłańskie może przyjąć jedynie mężczyzna który rezygnuje z małżeństwa w ofierze dla Chrystusa a jest w dyspozycji psychicznej, emocjonalnej, fizycznej i duchowej do zawarcia małżeństwa? Czy sakramenty udzielane przez „księży” z Dąbrowy Górniczej były ważne?

Co mówi Chrystus o sobie, o Ojcu, o sakramentach? Co mówił Kościół przez dwa tysiące lat? Będąc w kościele, biorąc bezpośredni udział w Mszy świętej czegoż doświadczamy? Istnieje zasada formacji duchowej katolika: lex orandi lex credendi – prawo modlitwy jest prawem wiary. To, w jaki sposób jest sprawowana liturgia i co na niej słyszymy, widzimy – kształtuje naszą wiarę. Wobec dużego zamieszania i smutnych ekscesów oraz coraz wyraźniejszego sprotestantyzowania, trzeba nam osobiście przypomnieć sobie kilka prawd zawartych w Objawieniu i Tradycji katolickiej, choćby w skromnym wymiarze, by nie dać się ponieść ślepemu biegowi jaki ogarnął większość. Trzeba posłuchać Boga, a w naszym przypadku, słuchanie jest niemożliwe bez czytania, gdyż tak się zdarzyło, że Bóg na formę swego objawienia wybrał Biblię i Tradycję. Pierwszy dylemat, który mi się nasuwa w związku z szerzącymi się teologicznymi wirami, które porywają coraz większą rzeszę wiernych – to sprawa mojego zbawienia.

Syn Boży, jakieś dwa tysiące lat temu, bez pytania mnie przyjął ukrzyżowanie po ostatniej Passze, na której ustanowił sakrament zjednoczenia z Nim. I co, to już załatwione wszystko? Co byłoby wtedy z moją wolnością? – pytał w Epilogu Hans Urs von Balthasar. To tak, jakbym zanim się dowiedział, że jestem winny, usłyszał najpierw, że już za mnie nie tylko ktoś odsiedział w więzieniu, ale nawet odbyła się już egzekucja w zastępstwie za mnie. On może mnie odkupić, ale ja muszę wyrazić sobą świadomą zgodę, ujawnić pragnienie, przyjąć zaproszenie, z wolnością, bez przymusu wejść w to dzieło i okazać autentyczną skruchę. Nie da się mnie wykupić jak bagaż z przechowalni dworcowej, gdy zgubiło się kwit. Nie jestem przedmiotem, a tak można się czuć, gdy ktoś mi mówi, że już odkupienie się dokonało; jestem zły, bez możliwości poprawy, grzech mnie zniszczył, ale jestem darmo zbawiony, z łaski. A może nawet niektórzy są już predestynowani od urodzenia do nieba bez względu na to, co zrobią a inni będą potępieni, choćby nawet chcieli być zbawieni, bo Bóg i tak już wcześniej wszystko przewidział?

Protestancka wizja zbawienia zawiesza moją wolność. Jeśli ja jestem wolnym człowiekiem i mogę odmówić Bogu propozycji bym dał się pokochać, to On tym bardziej jest wolny do wypowiedzenia mi odmowy. Jeśli ja jestem wolny – to tym bardziej Bóg. Choć to jest przerażające, zagubienie się człowieka w upartej odmowie Bogu jest możliwe, a nawet może stać się nieodwracalną, wieczną zgubą. Odmowa ukazania siebie w całej prawdzie jest równa odmowie udziału w uczcie niebieskiej. Zaniechanie odsłaniania się w spowiedzi, prowadzi do niechęci do Eucharystii – taki proces może trwać latami powodując rogowacenie postawy ducha aż do niezmiennego „nie!”. Odmowa udziału w czyimś ślubie, imieninowych uroczystościach, jubileuszu, może być powodem obrazy zapraszających i jest równoznaczna z lekceważeniem zapraszających i powodem dla którego nas serdecznie zapraszają. Na świecie nie ma nic ważniejszego niż to, co uczynił dla nas Chrystus, tym bardziej, że kosztowało Go to w ludzkim życiu niewymowną mękę. Wszystko po to, byśmy mogli pić Jego Krew jak niemowlę mleko albo być karmionym Jego Ciałem jak dziecko siedzące na kolanach matki, karmione łyżeczką wypełnioną manną. Bez tej Krwi nasze szanse na szczęście wieczne są więcej niż wątpliwe, bez Jego Ciała nie stajemy się ciałem zdolnym do przeciśnięcia się do chwały zmartwychwstania. Mikołaj Kabasilas (+1391), twierdził, że Eucharystii nie ma sposobu przewyższyć niczym, ani nic już nie da się do niej dodać doskonalszego. [ H. Urs von Balthasar, Epilog. Wydawnictwo WAM, Kraków 2010, s. 87-88].

Odmowa udziału w sakramencie Eucharystii jest niewyobrażalną wzgardą dzieła Chrystusa i dowodem obojętności wobec ceny, jaką zapłacił On na krzyżu, dlatego w istocie Msza święta jest pleni titulo Najświętszą Ofiarą.

Nikt z nas nie starał się ani nie mógł skutecznie się starać, ani do dziś nie jest w stanie przywrócić jedności z Bogiem przez jakiekolwiek pojednania, gdyż przepaść jest zbyt wielka. Jedynie Bóg w swoim Synu, który stał się człowiekiem, pojednał ludzi ze sobą i w sobie przez swoją śmierć, która zniweczyła śmierć wszelką. Odmowa udziału w sakramencie, który jedna nas przez Krew Chrystusa z Bogiem, staje się jeszcze większą wzgardą Boga, niż ta, która była grzechem pierworodnym czy jakimkolwiek grzechem. Bóg w Najświętszej Ofierze nie daje nam czegoś od siebie, ale siebie samego, dlatego nie działa ona w sposób korektywny na jakąś sferę życia, ale stwarza jedyną w swoim rodzaju okazję na więź osobową, którą nazywamy komunią, której skutków do końca nie możemy pojąć choć owe skutki dają nam wstęp nie tylko do nieba, ale dają współuczestnictwo w boskiej naturze.

On chce trwać we mnie i czeka na takie samo „chcę” z mojej strony. Jak daje się w komunii, tak chce, bym sam był sui generis komunią dla Niego. Odrobina kwasu przecież zakwasza całe ciasto i odrobina Hostii potrafi mnie i innych uczynić zakwaszonymi boskością i nieodłącznie ukochanymi i kochającymi. Jeśli wszyscy jesteśmy okresowo ludźmi odmowy, to nie uciekajmy przed świadomością winy, lecz zdajmy sobie sprawę, że ucieczka jakiej się dopuścili Adam i Ewa ma tylko jeden cel: powrót.

Każda ucieczka przed Bogiem jest bezcelowa, bezsensowna, absurdalna jak piekło i dlatego tam się kończy. Bóg umożliwia nam powrót w przestrzeni uczty, a nie na rozprawie sądowej, ponieważ sąd przeprowadził na Krzyżu. Czy z tego powodu mamy msze święte zamieniać na cateringowe konsumpcje i usunąć krzyże z kościołów? Wystarczy przypomnieć przypowieść o synu marnotrawnym, by zdać sobie sprawę z konsekwencji hipotetycznej odmowy marnotrawcy, który powróciwszy, odmawia udziału w uczcie i omijając ojca, który wybiegł mu naprzeciw, idzie w stronę drugiego brata stojącego na polu, pozostając w buncie. Nie potrzebujemy zbawienia kiedyś, po śmierci, ale codziennie, bo codziennie jest zaproszenie i codziennie kusi nas spychanie w stronę wężowych śladów. J. C. Larchet, Terapia chorób duchowych. Wydawnictwo BRATCZYK, Hajnówka 2013, s. 282.

Codziennie jest na tyle źle, by codziennie niepowstrzymanie posiłkować się samym Dobrem, a dobry jest tylko Bóg. Nawet przebudzenie rano byłoby gorsze od śmierci, gdyby nie istniało zaproszenie na ucztę z Bogiem, pod sam Krzyż Chrystusa dającą siłę sprzeciwić się narastającej bezsilności, impotencji serca dającej pole nieszczęściom, niedołęstwu grzechu, ociężałości śmierci i złośliwości szatana.

Śmierć Chrystusa jest równocześnie ofiarą paschalną, która wypełnia ostateczne odkupienie ludzi przez Baranka, „który gładzi grzech świata” (J 1, 29) i ofiarą Nowego Przymierza, przywracającą człowiekowi komunię z Bogiem oraz dokonującą pojednania z Nim przez „Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów” (Mt 26, 28; KKK 613).

O ile sakrament pojednania, w którym ukazujemy się w prawdzie naszych grzesznych czynów, niczego nie tając, ani nie zmieniając gładzi nasze winy, o tyle Msza

Święta wzmacnia naszą siłę ducha byśmy byli odporni na sytuacje, które mogłyby nas w przyszłości doprowadzić do grzechu. Najświętsza Ofiara przez miłość Ducha Świętego, którą w nas rozpala, zachowuje nas od przyszłych grzechów śmiertelnych, strzeże, uodparnia, wzbudza odrazę do grzechu, ponieważ im bardziej z rozpalonym sercem uczestniczymy w życiu Chrystusa i pogłębiamy przyjaźń z Nim, tym trudniej jest zerwać więź z Nim właśnie przez grzech śmiertelny – stąd w Vetus Ordo dwukrotnie w kontekście Komunii kapłan modli się nazywając Hostię „lekarstwem”(medele, remedium). Celem Najświętszej Ofiary nie jest jednak odpuszczenie grzechów śmiertelnych – jak to twierdził swego czasu, wbrew zapisom Katechizmu, Thomas Sternberg, szef Centralnego Komitetu Niemieckich Katolików – jest ono właściwe dla sakramentu pojednania. Msza święta jest natomiast sakramentem tych, którzy pozostają w pełnej komunii z Kościołem (KKK 1395).

Nicola Bux – szanowany profesor sakramentologii – zauważył nie bez smutku jak w ostatnich latach teologiczna myśl katolicka znalazła się w mrocznej mgle: zaciera się powód, dla którego Słowo stało się Ciałem w łonie Maryi Dziewicy i

umarło na krzyżu, aby zbawić ludzi od grzechu, powołując ich do Kościoła, który, jak mówi Katechizm, jest powołany do ewangelizacji i chrztu, aby stworzenia stały się dziećmi Bożymi.

Bowiem, jeśli bezczelnie sięgnięto po stwierdzenie, że nawet ci, którzy nie zostali ochrzczeni są dziećmi Bożymi, oznacza to, że chrzest jest niepotrzebny, a więc także katechumenat i chrześcijańska inicjacja sakramentalna. Zatajając prawdę o grzechu i łasce, konceptualizuje się “płynny” (liquid – liquidation) Kościół… by go ostatecznie zlikwidować.

Dowodem tego jest pewien dokument biskupa Rzymu dotyczący Eucharystii Desiderio desideravi, który zaprasza wszystkich (nie wspominając o konieczności spowiedzi ani słowem) do komunii. Jeśli prawnie lub nieprawnie wybrani przewodnicy Kościoła zmieniają zasady dotyczące wspólnej komunii eucharystycznej, “będzie to sprzeczne z Objawieniem i Magisterium”, co doprowadzi chrześcijan do “bluźnierstwa i świętokradztwa” -ostrzegł włoski teolog. Wzorując się na nauczaniu Kościoła opartym na Piśmie Świętym i Tradycji, prałat Nicola Bux, były konsultant Kongregacji Nauki Wiary, podkreślił, że niekatoliccy chrześcijanie muszą przyjąć chrzest i bierzmowanie w Kościele katolickim oraz żałować za grzechy ciężkie poprzez sakramentalną spowiedź, aby móc przyjąć Jezusa w Eucharystii. Tymczasem zaprasza się wszystkich do komunii, wszystkich, kogo się tylko da bez względu na stan moralny i na wyznanie wiary, tłumacząc to miłością. Ale miłość bez prawdy to miłość nieszczera, a prawdą jest, że każdy człowiek jest grzesznikiem i nie każdy człowiek przyjmuje Chrystusa jako zbawiciela i nie każdy wierzy w Chrystusa jako Syna Bożego i coraz większa liczba wierzących w ogóle nie przyjmuje Jego nauczania w integralnej, spójnej, katolickiej wymowie dokonując wybiórczych, arbitralnych modyfikacji według własnego uznania, nie licząc się ani z sensem Objawienia ani z dwutysięczną Tradycją, czyli interpretacją z gwarancją asystencji Ducha Świętego pieczołowicie zdeponowaną w Kościele.

Prałat Bux już kilka lat temu wyraził swój niepokój w związku z szerzącą się entuzjastycznie narracją zachwalającą “otwartą komunię” proponowaną najpierw przez niemieckiego teologa protestanckiego Jürgena Moltmanna, ale także przez kardynała Martiniego i kardynała Waltera Kaspera. Dla Moltmanna Komunia Święta jest “wieczerzą Pańską, a nie czymś zorganizowanym przez Kościół czy jakąkolwiek denominację”. Uważa on, że Kościół “zawdzięcza swoje życie Panu, a swoją wspólnotę Jego Wieczerzy, a nie odwrotnie” i dlatego jego zaproszenie “wychodzi do wszystkich, do których został posłany, aby ich zaprosić”.

Wszystkich? Co z przypowieścią o zaproszonych na ucztę, z której król wygonił człowieka, który ani słowem się nie odezwał i nie miał stroju weselnego? Co z Judaszem? Co z przypowieścią o pannach głupich i mądrych, co ze słowami Jezusa z Ewangelii Mateusza (Mt 7), gdzie nawet ci, którzy mówili „Panie, Panie” i głosili Ewangelię, egzorcyzmowali i czynili cuda w imię Jezusa, usłyszeli od Jezusa: „nigdy was nie znałem”? Dlatego nie dziwię się jako kapłan katolicki, odpowiedzi Msgr. Buxa na argumenty proponowane dla “otwartej Komunii” i interkomunii ze wszystkimi. Prałat Bux powołuje się na św. Tomasz z Akwinu, a ten już dawno temu odpowiada na to zagadnienie w swojej Summa Theologiae: „…kto przyjmuje ten sakrament, wyraża w ten sposób, że staje się jednym z Chrystusem i zostaje włączony w Jego członki; a dzieje się to dzięki żywej wierze, której nie ma ten, kto jest w grzechu śmiertelnym. I dlatego jest oczywiste, że kto przyjmuje ten sakrament będąc w grzechu śmiertelnym jest winny kłamstwa wobec tego sakramentu, a w konsekwencji świętokradztwa, ponieważ profanuje sakrament: a zatem grzeszy śmiertelnie” (80,4). A grzech śmiertelny jest odrzuceniem Chrystusa. Komunia taka byłaby więc zaprzeczeniem sobie samemu w przypadku osoby, która by ją przyjęła. Jeśli przyjmuję Komunię to oświadczam, że jestem jednym z Chrystusem do tego stopnia, że “spożywam”, czyli absolutnie akceptuję Jego Miłość do mnie, która spływa na mnie dzięki mojej prawdzie wyznanej Jemu. Rzeczywiste oddzielenie

od Chrystusa i Kościoła obiektywnie występuje u tych, którzy nie mają łaski uświęcającej i tych, którzy nie mają wiary katolickiej w to, co czyni “spożywanie” Chrystusa (tj. stan bycia w jedności z Nim – prawdziwie obecnym – i z Kościołem)– nie wierzą w substancjalną obecność, albo nie wierzą w Chrystusa jako Syna Bożego i odrzucają nauczanie katolickie lub je wybiórczo traktują. Mając na uwadze Ewangelię Jana, rozdział 6, a zwłaszcza Pierwszy List Pawła do Koryntian, rozdział 11, rozumie się, że interkomunia, dopuszczenie wszystkich do Komunii i Eucharystii jest sprzeczne z Pismem Świętym, Tradycją i Magisterium Kościoła. Aby przyjąć Komunię, trzeba przejść inicjację chrześcijańską (chrzest i bierzmowanie). Ponadto, jeśli dana osoba popadła w grzech ciężki, musi odbyć drogę pokutną, a zwłaszcza spowiedź sakramentalną. Mamy więc warunki komunii o których ani słowa nie ma w owym Desiderio desideravi.

Ani protestant, ani muzułmanin, ani ateista, ani zielonoświątkowiec nawet gdyby mieli okazjonalny entuzjazm emocjonalny do komunii – nie byliby dysponowani do niej, podobnie katolik, który eliminuje ze swojej praktyki spowiedź, albo nie uznaje pewnych grzechów za grzechy, albo sytuacyjnie traktuje swoją moralność. Inicjacja i droga pokutna rzeczywiście pokazują, że ten, kto chce się komunikować, musi najpierw wejść w komunię wiary Kościoła; lub jeśli oddalił się z powodu ciężkiego grzechu, schizmy lub herezji, musi ponownie wejść przez pokutę. Gdyby Stolica Apostolska w sposób niedorzeczny zmieniła zasadę, to znaczy, gdyby była w stanie doprowadzić do tego bez odbycia inicjacji chrześcijańskiej (chrzest i bierzmowanie) lub bez odbycia spowiedzi sakramentalnej, byłoby to sprzeczne z Objawieniem i Magisterium Jednego Świętego i Apostolskiego Kościoła Katolickiego i skłaniałaby wiernych do popełnienia bluźnierstwa i świętokradztwa. Dlatego wiara, którą protestanci wyznają nie jest katolicka, w

szczególności dlatego, że nie mają sakramentu bierzmowania, nie praktykują spowiedzi, dlatego nie mogąc odbyć drogi inicjacji, ani drogi skruchy i wyznania, nie mogą przyjąć Eucharystii. Protestanci nie mają sakramentu pokuty, nie mogą więc powrócić do komunii eucharystycznej. Wspólna Komunia z luteranami, na przykład, byłaby bezpośrednio sprzeczna z Kanonem II, Soboru Trydenckiego o Najświętszym Sakramencie Eucharystii:

“Jeśli ktoś mówi, że w świętym i najświętszym sakramencie Eucharystii substancja chleba i wina pozostaje w połączeniu z ciałem i krwią Pana naszego Jezusa Chrystusa, i zaprzecza tej cudownej i osobliwej przemianie całej substancji chleba w Ciało, a całej substancji wina w Krew, przy czym pozostają tylko pozory chleba i wina, którą to przemianę Kościół katolicki najtrafniej nazywa transsubstancjacją, niech będzie obłożony anatemą” (czyli klątwą).

Kanon potępia luterańską doktrynę konsubstancjacji, która utrzymuje, że fundamentalna “substancja” Ciała i Krwi Chrystusa jest obecna obok substancji chleba i wina, które pozostają niezmienione, a więc komunia jest tylko symbolem. Oznacza to, że jeśli ktokolwiek zachęcałby luteranina do przyjęcia Komunii Świętej w Kościele katolickim – nawet w wyjątkowych okolicznościach – byłby w błędzie, chyba, że ci sami luteranie odrzuciliby luterańską doktrynę o Eucharystii.

Niestety w ostatnim dokumencie o Eucharystii, biskup Rzymu nie wspomina o realnej, prawdziwej i substancjalnej obecności w Eucharystii Chrystusa, a nadmiernie podkreśla jedynie jej symboliczne aspekty zapraszając wszystkich do uczestnictwa bez podania istotnych warunków. Mamy już za sobą incydenty z rozdawaniem Komunii nie tylko luteranom, muzułmanom, transseksualistom, politykom proaborcyjnym, o których pisano w mediach. Nie wiem, o czym nie napisano ale wiem, co by na to powiedział święty Jan Damasceński (+749):

”Strzeżmy się, byśmy nie przyjmowali uczestnictwa komunii od odstępców ani też ich do tego nie dopuszczali. Mówi bowiem Pan: nie rzucajcie pereł między świnie ani świętości waszych przed psy” (Mt 7,6). Św. Cyryl Jerozolimski, idąc za Apostołem (Gal 1,8), naucza, że wiarę katolicką otrzymaną w chrzcie, my, katolicy powinniśmy przyjąć jako “zapas podróżny” na całe życie, nie przyjmując nigdy nic innego, nawet gdyby ci sami duszpasterze, zmieniając zdanie, nauczali czegoś przeciwnego, niż nauczali poprzednio.

Ani joty ani kreski nie zmieniają tym bardziej, że wiara to nie jakiś okręt Tezeusza, ale to bogactwo Łodzi Piotra. Błogosławiąc, modląc się za Was, pamiętając o pamiętających, składam dzięki za Waszą wiarę i wierność dziedzictwu Apostołów i ufam, że Msza Wszechczasów, którą już celebruję w mojej ukrytej pustelni przymnoży Wam darów niebieskich wprost z najczystszych dłoni Najświętszej Panny Maryi.

Ojciec Augustyn”

Biskupi: Ojcze Święty, dlaczego nas prześladujesz i w nas uderzasz? Staramy się czynić to, o co prosili wszyscy święci papieże.

Oświadczenie bp. Schneidera w sprawie odwołania z urzędu bp. Stricklanda

pch24.pl/oswiadczenie-bp-schneidera

W kluczową fazę wchodzi prowadzona przez Watykan swoista czystka wobec biskupów, którzy głoszą niezmienne zasady wiary katolickiej, wbrew głoszonemu ustami wpływowych hierarchów relatywizmowi i wbrew zwodniczym rojeniom o „płynnej doktrynie”. Odwołanie z urzędu biskupa Josepha Stricklanda to czarny dzień dla Kościoła katolickiego. Pisze o tym dobitnie w swoim oświadczeniu biskup Athanasius Schneider z Astany. Portal PCh24.pl publikuje oficjalne polskie tłumaczenie dokumentu.

***

„Zadaniem, które bez wątpienia pociągnie dziś za sobą ciężkie prześladowania, jest uważne strzeżenie tradycji Ojców”.

To właśnie te słowa św. Bazylego (List 243) mogą najlepiej zobrazować usunięcie z urzędu biskupa diecezji Tyler w Teksasie w USA, Jego Ekscelencji Józefa E. Stricklanda. Zdjęcie z urzędu biskupa Józefa E. Stricklanda stanowi czarny dzień dla Kościoła katolickiego naszych czasów. Jesteśmy świadkami rażącej niesprawiedliwości wobec biskupa, który wypełniał swój obowiązek, głosząc i otwarcie broniąc niezmienną katolicką wiarę i moralność oraz promując świętość liturgii, zwłaszcza za sprawą odwiecznego rytu Mszy. Nawet zadeklarowani przeciwnicy tego biskupa-wyznawcy rozumieją, że wniesione przeciwko niemu oskarżenia są tak naprawdę bezpodstawne i nieproporcjonalne; że zostały użyte jako dobry pretekst do uciszenia niewygodnego, profetycznego głosu wewnątrz Kościoła.

Biskupi padają dziś ofiarą tego samego losu, co w czasach kryzysu ariańskiego w IV wieku, kiedy usuwano ich z urzędów i skazywano na wygnanie tylko dlatego, że nieustraszenie głosili katolicką wiarę.

Jednocześnie Stolica Apostolska w żaden sposób nie karze ani nie utrudnia działalności tym biskupom, którzy otwarcie wspierają herezje, nadużycia liturgiczne, ideologię gender i zachęcają swoich księży do błogosławienia par homoseksualnych.

Biskup Strickland przejdzie do historii prawdopodobnie jako „Atanazy Kościoła w Stanach Zjednoczonych”, choć – inaczej niż św. Atanazy – nie jest prześladowany przez władzę świecką, ale przez samego papieża, jakkolwiek byłoby to niewiarygodne. Wydaje się, że w kluczową fazę weszła właśnie – trwająca już od pewnego czasu – swoista czystka biskupów, którzy są wierni wobec niezmiennej katolickiej wiary i dyscypliny apostolskiej.

Niech ofiara, o jaką nasz Pan poprosił biskupa Stricklanda, przyniesie wiele duchowych owoców, zarówno doczesnych jak i wiecznych. Wraz z innymi wiernymi biskupami, którzy są proszeni o rezygnację, którzy są spychani na margines albo będą następni w kolejce, biskup Strickland powinien z pełną szczerością powiedzieć papieżowi Franciszkowi: „Ojcze Święty, dlaczego nas prześladujesz i w nas uderzasz? Staraliśmy się czynić to, o co prosili nas wszyscy święci papieże. Z braterską miłością ofiarujemy to prześladowanie i wygnanie za zbawienie Twojej duszy i dla dobra świętego Kościoła rzymskiego. Zaprawdę, Ojcze Święty, jesteśmy Twoimi najlepszymi przyjaciółmi!”.

+ Athanasius Schneider, biskup pomocniczy w Archidiecezji Najświętszej Maryi Panny w Astanie

================================

mail:

Mam taką prośbę [do red. Pawła Chmielewskiego] :

Prawdzic 15 listopad 2023

Bardzo dziękuję panu Pawłowi Chmielewskiemu za wielki wkład w obronę odwiecznego dziedzictwa Kościoła katolickiego i…
I dlatego proszę o nie używanie tytułu „Ojciec święty” wobec człowieka pełniącego obowiązki Papieża,
a który działa na rzecz rozmycia doktryny i praktyki Kościoła Chrystusowego.
***
Tytułowanie Papież lub Franciszek jest wystarczające, Panie Pawle!

Do wygrania z rewolucją trzeba mieć stosowną strategię/e, taktykę/i i narzędzia (w tym słownictwo)!

Należy rozważyć… Należałoby pojechać do Watykanu w 10.000 (z każdego kraju, rotacyjnie) i stać tak wołając: wypie**alać (albo jakoś grzeczniej), aż ta masońska klika wyniesie się.

Króluj nam Chryste, w Polsce i wszędzie!

Jerzy Kondrat 

Śmiejmy się z głupich choć i przewielebnych! – ks. prof. Stanisław Koczwara

Śmiejmy się z głupich choć i przewielebnych! – ks. prof. Stanisław Koczwara

Autor: AlterCabrio , 9 listopada 2023

Dziś, gdy w Rzymie rozpanoszyła się na dobre grupa wilków w owczej, a raczej pasterskiej skórze, która usiłuje zmienić odwieczne, niezmienne nauczanie Kościoła w kwestiach wiary, moralności i dyscypliny kościelnej, ustąpienie lub pozostawanie obojętnym gdy chodzi o nienaruszoną jedność Świętej Wiary, nie jest wcale dowodem cnoty i pokory, lecz raczej bojaźliwością, słabością ducha i oziębłością w Miłości Bożej. To nie są moje słowa, lecz św. Bernarda z Clairvaux, który w jednym ze swoich traktatów napiętnował u pasterzy Kościoła również to, że zajęli się doczesnością, a zaniedbali głoszenie ludziom swojego pokolenia Jezusa Chrystusa. Pisał:

«Czego się spodziewamy i czym się kierujemy kiedy nawet nie próbujemy głosić Chrystusa tym, którzy Go nie znają? Czyż nie jest nieprawością nakładać Prawdzie pęta? Będziemy czekać, aż wiara spadnie im z nieba?»

−∗−

Śmiejmy się z głupich choć i przewielebnych! – ks. prof. dr hab. Stanisław Koczwara

Kazanie wygłoszone 9 listopada 2023r.

Franciszek zgorszył wiernych. Skandale Synodu o Synodalności

https://www.lifesitenews.com/news/pope-francis-scandalized-the-faithful-from-the-outset-of-the-synod/

30.10.2023

Papież Franciszek “skandalizował wiernych” od samego początku Synodu.

Współzałożyciel i redaktor naczelny LifeSiteNews, John-Henry Westen, poprowadził koalicję znanych katolickich świeckich potępiających skandale ostatniego Synodu na temat synodalności na konferencji prasowej w Rzymie dziś rano (30.10.2023).

RZYM (LifeSiteNews) – Znani katoliccy świeccy odnieśli się do skandali ostatniego Synodu o Synodalności na konferencji prasowej w Rzymie.
Katoliccy świeccy, którzy przemawiali do mediów w Rzymie, to m.in. współzałożyciel i redaktor naczelny LifeSiteNews John-Henry Westen, Michael Matt z gazety The Remnant, ugandyjska posłanka Lucy Akello, Kenijka Alice Muchiri, francuska dziennikarka Jeanne Smits, obrończyni dzieci Liz Yore i brytyjski adwokat (prawnik procesowy) James Bogle. Dostarczyli oni LifeSiteNews i innym mediom oświadczenia, które posłużyły jako przewodnik po ich uwagach.

Odczuwając ulgę, że raport opublikowany przez Watykan 28.10. nie zawierał żadnej jawnej próby obalenia odwiecznej doktryny, John-Henry Westen zauważył, że papież Franciszek “zgorszył wiernych”, sugerując, że biblijny zakaz stosunków homoseksualnych może zostać zniesiony.

“Podczas całego Synodu na temat synodalności papież Franciszek uczynił swoje osobiste nauczanie sprzeczne z wiarą bardziej wyraźnym niż kiedykolwiek wcześniej” – powiedział Westen w komunikacie prasowym.   

“Od samego początku skandalizował wiernych, wybierając na przywódców synodu biskupów, którzy sprzeciwiają się nauczaniu wiary na temat rodziny” – kontynuował.

Jednym z takich prałatów był relator generalny kardynał Jean-Claude Hollerich, który otwarcie oświadczył, że nauczanie Kościoła przeciwko seksowi między osobami tej samej płci jest “fałszywe”. Inni to otwarcie pro-LGBT amerykańscy biskupi.

“…Kiedy biskupi USA wybrali konserwatywnych biskupów na swoich przedstawicieli na synodzie, papież Franciszek dokonał osobistej selekcji wśród biskupów USA, wybierając tych, którzy forsują program homoseksualny” – zauważył Westen.

“Należeli do nich Blase Cupich, Wilton Gregory, Robert McElroy, Joseph Tobin, z których wszystkich mianował kardynałami pomimo – a może właśnie z powodu – odrzucenia przez nich nauczania Kościoła”, kontynuował.

“Aby zademonstrować ponad wszelką wątpliwość swój program synodu, papież Franciszek mianował najbardziej znanego propagatora homoseksualizmu w Kościele katolickim w Ameryce, jezuitę o. Jamesa Martina, jako delegata do głosowania na synodzie”.

Westen zauważył również, że tuż przed oficjalnym rozpoczęciem synodu papież Franciszek zasugerował, że księża mogą sami decydować o udzielaniu “błogosławieństw parom homoseksualnym”.

Podczas synodu papież Franciszek znalazł czas na spotkanie z Whoopi Goldberg; według Vatican News, aktorka wychwalała papieża za jego otwartość na homoseksualizm. Papież Franciszek spotkał się również i pochwalił znaną działaczkę LGBT, siostrę Jeannine Grammick, “która została potępiona za lekceważenie nauczania Kościoła na temat homoseksualizmu przez poprzednich dwóch papieży”, przypomniał Westen. Dodał, że w zeszłym tygodniu papież Franciszek rozmawiał ze współprzewodniczącymi “Globalnej Sieci Tęczowych Katolików” (GNRC), koalicji dysydenckich, pro-LGBT, samozwańczych grup katolickich z całego świata.

Westen zakończył swoją wypowiedź zapewniając słuchaczy, że LifeSiteNews kocha i modli się za błądzącego papieża.

Amerykański tradycjonalista i redaktor gazety Michael Matt również sprzeciwił się pozornej otwartości na homoseksualizm sygnalizowanej przez “Kościół synodalny” w ostatnich tygodniach. Powiedział, że to “dopiero początek” i próba wprowadzenia “nowej rzeczywistości moralnej”.

“Przepraszam więc tych, którzy dziś rano odetchnęli z ulgą na swoich kanałach YouTube, ale nie macie pojęcia, o czym mówicie” – powiedział.

“Plan jest taki, aby wykorzystać proces synodalny do nawrócenia świata katolickiego w ciągu najbliższych 12 miesięcy, aby zaakceptować ogromne zmiany” – kontynuował.

“Dlaczego? Ponieważ przezwyciężenie 2000 lat katolickiej teologii moralnej opartej na Biblii zajmie trochę czasu” – stwierdził Matt: “W kwestii homoseksualizmu Katechizm jest jasny: “… akty homoseksualne są wewnętrznie nieuporządkowane. Są sprzeczne z prawem naturalnym (…) W żadnym wypadku nie mogą być aprobowane” (KKK 2357).  

“W jaki sposób Kościół może udzielić Bożego błogosławieństwa związkom homoseksualnym bez bluźnierczego proszenia Boga o błogosławieństwo dla aktów wewnętrznie nieuporządkowanych i moralnie grzesznych? To niemożliwe”. Chociaż błogosławienie “małżeństw” homoseksualnych nie zostało wspomniane w oświadczeniu synodalnym, Matt oświadczył, że kwestia ta jest “nadal na wokandzie”.

Przypomniał, że w swojej odpowiedzi z 2 października na najnowsze dubia, papież Franciszek zauważył, “że Kościół katolicki, dążąc do ‘duszpasterskiej roztropności’, powinien rozeznać, czy istnieją sposoby udzielania błogosławieństw osobom homoseksualnym, które nie zmieniają nauczania Kościoła na temat małżeństwa”. “Nie ma to jednak nic wspólnego z małżeństwem” – oświadczył Matt.

“Chodzi o błogosławienie osób zaangażowanych w stosunki seksualne poza małżeństwem, ponieważ Kościół nie zezwala na “małżeństwa” osób tej samej płci. Jak więc księża mogą błogosławić tych, których styl życia obejmuje akty pozamałżeńskie, które “w żadnym wypadku nie mogą być zatwierdzone”?” – zapytał. “Jak Kościół może błogosławić związki, które angażują się w ‘akty poważnej deprawacji’ i są ‘wewnętrznie nieuporządkowane’ i ‘sprzeczne z prawem naturalnym’?” 

Zwrócił uwagę, że młodzi ludzie mogliby postrzegać błogosławienie przez Kościół związków homoseksualnych jako “przymykanie oczu na cudzołóstwo w ogóle”.    

“Błogosławienie związków homoseksualnych byłoby co najmniej sygnałem, że Kościół katolicki nie traktuje już poważnie własnego nauczania moralnego na temat konkubinatu, seksu pozamałżeńskiego i cudzołóstwa” – podsumował Matt.  

Dwie afrykańskie delegatki, Lucy Akello, ugandyjska posłanka i Alice Muchiri z kenijskiej Inicjatywy Duchowego Wsparcia Katolickich Parlamentarzystów, przeciwstawiły tradycyjne afrykańskie wartości rodzinne, historycznie wspierane przez Kościół katolicki, neokolonialnej próbie zmuszenia afrykańskich katolików do zaakceptowania homoseksualizmu i jego promocji w ich krajach. 

Lucy Akello powiedziała za pośrednictwem komunikatu prasowego: “Przebyłam dziś całą drogę do Rzymu, aby zostać policzoną i być może stać się misjonarzem świata zachodniego, ponieważ zapomnieliście, że przynieśliście Ewangelię do Afryki, a my tylko bronimy tego, co nam przynieśliście i co współbrzmi z naszymi wartościami i praktykami”.

“To taki odpowiedni moment, aby wyobrazić sobie, że te same instytucje, które przyniosły chrześcijaństwo z całym jego pięknem do Afryki i reszty świata, mogą być wykorzystywane w ten sam sposób do szerzenia fałszywych nauk pod pozorem akceptacji, inkluzywności i innych tego typu terminów” – stwierdziła Alice Muchiri w swoim komunikacie prasowym. “Te same instytucje, które potępiają poligamię wśród Afrykanów, teraz przyzwalają na obrzydliwość”.

Doświadczona dziennikarka Jeanne Smits zwróciła uwagę, że tak zwany “Synod na temat synodalności” wcale nie był synodem. “Z samego faktu, że głos oddano osobom świeckim, nie może on pretendować do posiadania jakiejkolwiek formy autorytetu lub znaczenia” – zauważyła. “Nie odpowiada on ‘synodowi biskupów’. Więc nawet jeśli poprosi o rewolucyjne zarzuty w doktrynie lub moralności, nie będzie to oznaczać dokładnie nic: tylko światową presję na instytucję, która została ustanowiona przez samego Chrystusa jako hierarchiczna komunia”. 

Niemniej jednak zauważa, że proces ten “zaszczepił (…) ideę, że nauki Kościoła mogą się zmieniać i dostosowywać do świata, czyniąc życie chrześcijańskie o wiele łatwiejszym, ponieważ zapomina o rzeczywistości prostej i wąskiej ścieżki”.

Smits podkreślił również ironię faktu, że świeccy “są proszeni o udział w rozwoju doktryny Kościoła”, podczas gdy “ignorancja religijna i błędna katecheza” są obecnie tak widoczne w sondażach.

“Jednym ze słów kluczowych tego synodu (który nie jest synodem) jest ‘duszpasterstwo'” – zauważyła. “Ale jak nasi duszpasterze mogą być ‘duszpasterzami’, skoro (nagle)  jest tak wiele niejasności co do tego, czego nauczał nas i czego chce od nas nasz Pan?”.

Synod nie zaproponował jeszcze “spektakularnych zmian”, ale Smits wierzy, że przyniesie “głęboką rewolucję w postrzeganiu tego, czym jest Kościół i jak funkcjonuje… ‘nowy sposób bycia Kościołem'”.

“Synod przedstawił całemu światu obraz egalitarnej instytucji, w której wszyscy – nawet niekatolicy lub ci, którzy otwarcie sprzeciwiają się moralności nauczanej przez Kościół, ale chcą być “wewnątrz” bez nawrócenia – mają równe prawo do zabrania głosu, wizualnie na tym samym poziomie co nasi kardynałowie, biskupi i księża” – powiedziała.

“Ta rewolucja już się dokonała”.

Smits uważa, że rewolucja ta odrzuca definicję Kościoła jako Mistycznego Ciała Chrystusa, na rzecz pojęcia “Ludu Bożego, nowego Kościoła bardziej zainteresowanego sprawiedliwością społeczną, ekologizmem i “włączeniem” (“inkluzywnością”) niż zbawieniem dusz”. Postrzega to jako “teologię ludu”, “argentyńską odmianę teologii wyzwolenia” promowaną przez papieża Franciszka.

Adwokat Liz Yore, która przez 25 lat prowadziła dochodzenie w sprawie wykorzystywania seksualnego duchownych, oskarżyła papieża Franciszka o prowadzenie “rakiety ochronnej dla drapieżników”.  Odniosła się do pontyfikatu Franciszka wraz z pojawieniem się osławionego kardynała Daneelsa na loggii z nowo wybranym papieżem i sobotnim “obłudnym” dokumentem synodalnym. 

“Synod na temat synodalności, zarówno w Instrumentum laboris, jak i w sobotnim oświadczeniu, nieustannie mówi o słuchaniu i dialogu ze światem. Niemniej jednak papiestwo to wielokrotnie obrażało i ignorowało ofiary nadużyć duchownych” – powiedziała Yore. 

Zacytowała ostatnie oświadczenie synodu: “Kościół musi słuchać ze szczególną uwagą i wrażliwością głosów ofiar nadużyć seksualnych, duchowych, ekonomicznych i instytucjonalnych ze strony duchownych. Autentyczne słuchanie jest podstawowym elementem podróży w kierunku uzdrowienia, skruchy, sprawiedliwości i pojednania” i zapytała: “Czy ten pontyfikat autentycznie słuchał ze szczególną uwagą głosów ofiar nadużyć seksualnych duchownych? Odpowiedź brzmi NIE”.

“Krótka analiza punktów synodalnych dotyczących nadużyć ze strony duchowieństwa uwypukli hipokryzję stosowaną przez ojców synodalnych” – stwierdził Yore. “Jako ci z nas, którzy dostrzegają i odróżniają język od wydajności i którzy rozpoznają przepaść między niejednoznacznymi pojęciami, takimi jak” duch słuchania i dialogu “a rzeczywistością, raport synodalny jest powierzchowny i kłamliwy”. 

W raporcie końcowym czytamy: “Podobnie jak w Liście do Ludu Bożego, zgromadzenie synodalne potwierdza “otwartość na słuchanie i towarzyszenie wszystkim, w tym także tym, którzy doświadczyli nadużyć i krzywd w Kościele”. Stwierdza również, że “zajęcie się warunkami strukturalnymi, które sprzyjały takim nadużyciom, pozostaje przed nami i wymaga konkretnych gestów skruchy”.  

“Szczerze mówiąc,” strukturalnym warunkiem “, który sprzyja ukrywaniu nadużyć, jest sam Franciszek” – oświadczyła Yore w swoim oświadczeniu prasowym.  “Po 50 latach badań, raportów, skandali, to poniżające i obraźliwe, że ojcowie synodalni rozpowszechniają mit o potrzebie dalszego badania problemu nadużyć duchowieństwa”.

“Podczas gdy Franciszek wyraźnie słyszy wołanie Matki Ziemi, jest głuchy na krzyki ofiar nadużyć ze strony duchowieństwa. Podczas gdy rzekomo podnoszące się oceany chwytają go za serce, jego bezduszne odrzucenie molestowanych konsekrowanych zakonnic jest mrożące krew w żyłach”. 

Londyński prawnik James Bogle, historyk i autor, stwierdził, że “jesteśmy świadkami bezpośredniej infiltracji Kościoła przez obcego ducha i to na najwyższych szczeblach. Chociaż Kościół nigdy nie może zostać pokonany, zło może spowodować ogromne zamieszanie wśród wiernych i utratę dusz, i właśnie tego jesteśmy świadkami w naszych czasach”.  

Odniósł się do niedawnego zgromadzenia biskupów, księży i świeckich jako “fatalnie nieudanego synodu” i “bezwartościowego oszustwa”.

“Synod na temat synodalności nie jest wykonaniem autentycznego Magisterium Kościoła ani Magisterium w ogóle” – powiedział Bogle.

“Jest to nieudana próba naśladowania tego sprytnego urządzenia, zapożyczonego od marksistowskich agitatorów politycznych, w którym porządek obrad, spotkania, przemówienia i ostateczny wynik są starannie zarządzane, aby osiągnąć wcześniej ustalony i zmanipulowany wynik” – kontynuował.

Bogle, konwertyta, powiedział, że “tego rodzaju manipulacja” była próbowana w Kościele Anglii, aby wprowadzić świecką kontrolę i “kapłanki”, i chociaż osiągnęła te cele, zawiodła na poziomie duszpasterskim.

“Większość anglikańskich kościołów jest teraz praktycznie pusta” – zauważył.

Uważa on jednak, że rzymska próba nie powiodła się w osiągnięciu swoich celach, a jednocześnie przyniosła takie same (zerowe) skutki duszpasterskie.

“Uczestnicy szybko znudzili się bezcelową i bezsensowną rundą dyskusji” – powiedział.  “Nic nie zostało konkretnie postanowione. To były 4 tygodnie marnowania czasu, ale to nie powstrzyma manipulatorów przed dalszymi próbami narzucenia nam błędu”.

Bogle uważa, że Rzym powinien uczyć się od Canterbury: oszustwo “prowadzi tylko do pustych kościołów”.  Uważa on, że obecny papież prowadzi katolików w jednym z dwóch kierunków: apostazji lub przyjęcia tradycyjnej łacińskiej mszy.

“Im bardziej oszustwo i fałsz są narzucane, tym bardziej wierni albo całkowicie opuszczają Kościół, albo, jeśli odkryją to na czas, zaczynają chodzić na tradycyjną mszę w rycie rzymskim, gdzie usłyszą i przyswoją sobie pełną wiarę katolicką, a nie synodalne oszustwo” – powiedział.  

============================

mail:

“Papież Franciszek spotkał się również i pochwalił znaną działaczkę LGBT, siostrę Jeannine Grammick, “która została potępiona za lekceważenie nauczania Kościoła na temat homoseksualizmu przez poprzednich dwóch papieży”,

======================
Szkoda, że nie mianował jej kardynałą…

Kard. Müller: Papież straciłby swój urząd, gdyby [jawnie] głosił herezje. Nie posiada władzy nad doktryną i Boską konstytucją Kościoła.

Kard. Müller: Papież straciłby swój urząd, gdyby głosił herezje. Nie posiada władzy nad doktryną i Boską konstytucją Kościoła.

papiez-stracilby-swoj-urzad-gdyby-glosil-herezje

Kard. Gerhard Müller opublikował w magazynie „First Things” artykuł, w którym – komentując tzw. „Synod o synodalności” – wskazuje, iż papież nie posiada władzy nad doktryną i Boską konstytucją Kościoła, a gdyby próbował nauczać czegokolwiek sprzecznego z Tradycją, to automatycznie utraciłby swój urząd.

Kard. Müller fałszywemu pojęciu „synodalności” przeciwstawił przykład papieża św. Leona Wielkiego, w którego pontyfikacie silne hierarchiczne przywództwo łączyło się z elementem „synodalnym”, to znaczy chętnym korzystaniem z doradztwa braci w biskupstwie.

Występowała jednak zasadnicza różnica. Leon często gromadził biskupów i rzymskich prezbiterów na wspólne konsultacje. Zwoływanie takiego synodu nie miało na celu wydestylowania opinii większości ani ustalenia linii partyjnej. W czasach Leona synod służył ukierunkowaniu wszystkich na normatywną tradycję apostolską, a biskupi byli współodpowiedzialni za to, aby Kościół trwał w prawdzie Chrystusa.

Hierarcha po raz kolejny przestrzegł przed zgromadzeniem zwołanym przez Franciszka, wskazując, że „wiarę można łatwo wykorzystać do celów politycznych lub zamienić w uniwersalną religię braterstwa ludzi, która ignoruje Boga objawionego w Jezusie Chrystusie”.

W miejsce Chrystusa technokraci mogą zaprezentować się jako zbawiciele ludzkości. Jeśli Synod ma kierować się wiarą katolicką, nie może stać się spotkaniem ideologów postchrześcijańskich i ich antykatolickiego programu – dodaje autor.

Były prefekt Kongregacji Doktryny Wiary wyraził przy tym swój optymizm odnośnie morale katolików, którzy jego zdaniem są zdolni przeciwstawić się „reformatorskiej” agendzie Franciszka. Jakakolwiek próba przekształcenia Kościoła założonego przez Boga w światową organizację pozarządową zostanie udaremniona przez miliony katolików. Aż do śmierci będą przeciwstawiać się przekształceniu domu Bożego w targowisko ducha epoki, gdyż wszyscy wierni, namaszczeni przez Świętego, nie mogą błądzić w „sprawach wiary” (Lumen Gentium) – czytamy.

Autor podkreślił przy tym, że „Kościół nie jest demokracją” i choć urzędujący papież przyznał obecnie osobom świeckim „prawo głosu” na Synodzie, to jednak „ani oni, ani biskupi nie mogą «głosować» w sprawach wiary”.

Bądźcie pewni, że nawet gdyby większość delegatów „zdecydowała” w sprawie „błogosławieństwa” (bluźnierczego i sprzecznego z samym Pismem) par homoseksualnych lub wyświęcania kobiet na diakonów czy księży, nawet władza papieża nie wystarczy, aby wprowadzić lub tolerować takie heretyckie nauczanie lub jakiekolwiek inne nauczanie, które jest sprzeczne ze Słowem Bożym zawartym w Piśmie Świętym, Tradycji Apostolskiej i dogmatach Kościoła – zaznaczył kard. Müller

Chrystus polecił Piotrowi, aby utwierdzał swoich braci w wierze w Niego, Syna Bożego, a nie wprowadzał doktryny i praktyki sprzeczne z Objawieniem. Nauczanie sprzeczne z wiarą apostolską automatycznie pozbawiłoby papieża urzędu. Wszyscy musimy się modlić i odważnie pracować, aby oszczędzić Kościołowi takiej próby – dodał.

Źródło: firstthings.com FO

„Świat i Kościół w kryzysie”. Które z zagrożeń jest największe dla cywilizacji?

„Świat i Kościół w kryzysie”. Które z zagrożeń jest największe dla cywilizacji?

swiat-i-kosciol-w-kryzysie

Prezentujemy fragment książki „Świat i Kościół w kryzysie”, opublikowanej nakładem wydawnictwa ESPRIT. Jest to zapis rozmów Krystiana Kratiuka z Grzegorzem Górnym i Pawłem Lisickim – a więc tercetu znanego Państwu doskonale z programu „Ja, katolik. EXTRA”. Książka dostępna jest w sprzedaży od 15 września.  

Promotorzy nowych idei wyrastają bezsprzecznie z promotorów idei starszych, dzisiejsza rewolucja wynika z osiągnięć poprzednich rewolucji. A taka niedokończona jeszcze rewolucja trwająca od ponad pół wieku to oczywiście rewolucja seksualna. Jest to rewolucja wprost wymierzona w katolickie nauczanie, moralność, układy społeczne. Czy to dzisiaj jest dla Kościoła największe zagrożenie zewnętrzne?

PAWEŁ LISICKI: Największe zagrożenie dla Kościoła polega na tym, że Kościół przestaje głosić to, do czego został powołany. A rozwój rewolucji seksualnej jest rzeczywiście jednym z istotnych elementów czy czynników wpływających na zmianę podejścia Kościoła do własnej nauki. I w tym sensie byłoby to duże niebezpieczeństwo, ale równie dużym jest chociażby omawiana przez nas kwestia podejścia do innych religii. Jeśli w jednym punkcie Kościół odpuszcza, to moim zdaniem odpuszcza też w innym – na przykład na pierwszy rzut oka nie ma żadnego związku między zmianą podejścia Kościoła do judaizmu a zmianą podejścia do rewolucji seksualnej, ale w praktyce jeśli Kościół w jednym elemencie swojej doktryny dopuszcza się sprzeczności z tym, co było wcześniej, to łatwo sobie wyobrazić, że w podobny sposób będzie reagował na inne próby nacisku, na zmiany. Mogę się odwołać zresztą do tekstu Tomasza Kulikowskiego, który ukazał się w „Gazecie Wyborczej”, żeby nie było, że tak całkowicie abstrakcyjnie o tym mówię. Teza tekstu brzmiała, że tak jak Kościół po- radził sobie, według autora oczywiście, z antysemityzmem i zmienił swoją naukę, jeśli chodzi o judaizm, tak być może całkowicie zmieni swoje podejście do LGBT.

Wesprzyj nas już teraz!

25 zł

50 zł

100 zł

Rewolucja seksualna jest oczywiście wielką machiną naciskającą na Kościół, by zmienił swe nauczanie. Na czym polega niebezpieczeństwo rewolucji seksualnej w Kościele? W tej dyskusji dotyka mnie przede wszystkim szerzenie się tego, co można by nazwać ideologią genderową czy ideologią LGBT, bo jest to jej najbardziej radykalny przejaw. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że rewolucja seksualna polega też na ogólnym upadku obyczajów, na tym, że dawne prawo moralne przestaje obowiązywać, że ludzie grzeszą częściej niż przedtem albo że grzeszą łatwiej. Sama taka zmiana obyczajów nie byłaby moim zdaniem tak bardzo niebezpieczna, zwłaszcza że już się pojawiała w dziejach Kościoła, gdyby nie dodatek, który się pojawił dzisiaj: mianowicie odrzucenie w ogóle kategorii grzechu. Różnica między współczesnością a na przykład epoką renesansu, o której mówi się, że niezwykle zepsuła moralnie ludzi Kościoła, jest taka, że jeśli papież miał trzy kochanki, a jakiś kardynał miał pięć, to nikt nie nazywał tych przypadków grzechu czymś właściwym, słusznym i czymś, czego należy wymagać od wszystkich innych.

Wręcz przeciwnie, raczej się z tym kryto.

PAWEŁ LISICKI: Otóż to, bo gdy wychodziło to na jaw, to wywoływało skandal. Dziś to samo nie jest już skandalem, a dąży się do tego, żeby to zaakceptować, zaaprobować jako normalny sposób funkcjonowania. Rewolucja seksualna prowadzi do zamiany podstawowej hierarchii wartości: to, co nadprzyrodzone i większe, zostaje zastąpione tym, co ziemskie i do- czesne – dla przyjemności doczesnych czy dla przyjemności cielesnych, czy zmysłowych uznaje się, że to, co powinno być na pierwszym miejscu, czyli troska o ducha, o zbawienie i o wieczność, schodzi na dalszy plan, w ogóle przestaje być czymś istotnym. Liczy się tylko człowiek, jego pragnienia i potrzeby, z których najsilniejszą albo jedną z najsilniejszych jest właśnie potrzeba seksualna. I w związku z tym wszystko ma zostać temu podporządkowane. To jest kolejny przewrót w Kościele w rozumieniu, kim jest osoba ludzka, jakie ma łaski. Już nie liczy się rozum, wola, uczucia, tylko popęd.

Najbardziej skrajną formą tej rewolucji seksualnej jest zatem negacja grzechu. To jakby definicja ideologii gender.

PAWEŁ LISICKI: Tak, bo okazuje się, że nie ma naturalnych i nienaturalnych form współżycia, bo współżycie dwóch mężczyzn, dwóch kobiet albo, nie wiem, pięciu mężczyzn i pięciu kobiet jest równie naturalne jak związek między mężczyzną a kobietą. Czyli to, co wynikało z prawa naturalnego, to, że relacje między mężczyzną a kobietą prowadziły do przekazania życia, co jest istotą prawa naturalnego i istotą ochrony udzielanej przez państwo i przez Kościół temu szczególne- mu związkowi, przestaje mieć znaczenie, ponieważ liczy się wyłącznie przyjemność. Nieważne, czy osób dwojga płci, czy jednej płci, dwóch osób czy szesnastu. Zamysł Boga widać w słowach Księgi Rodzaju: „Bóg uczynił człowieka na swoje podobieństwo, mężczyzną i kobietą ich Bóg uczynił”. Jako jedno z pierwszych przykazań Bóg daje ludziom słowa:

„Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, w ten sposób człowiek zasiedli ziemię”. A więc od samego początku w samej myśli Bożej życie płciowe podporządkowano przekazywaniu życia, i od samego początku człowiek istnieje jako mężczyzna albo jako kobieta. Cała nauka chrześcijańska jest na tym oparta. Jeśli powiemy, że najważniejsze w człowieku jest po prostu zaspokojenie jakkolwiek rozumianych pragnień i pożądań, to oczywiście nauka biblijna stanie się przeszkodą.

Otwieramy wrota do gigantycznej katastrofy ogólnie opisywanej jako ideologia genderowa czy ideologia LGBT, która w formie obecnej, współczesnej prowadzi do negacji czegoś takiego jak natura ludzka, negacji czegoś takiego jak płeć ludzka, negacji czegoś takiego jak wartość życia przekazywanego w naturalny sposób ze związku mężczyzny z kobietą. Jeśli ten tok myślenia wkroczy do doktryny Kościoła, to nie tylko rozbije dotychczasową naukę, chociażby Dekalog, ale zniszczy samą strukturę chrześcijańskiego objawienia.

Na przykład zniszczy prawdę, że Bóg jest ojcem.

PAWEŁ LISICKI: Właśnie, bo w ramach ideologii genderowej ojcostwo, macierzyństwo nie ma żadnej wartości, liczy się tylko zaspokojenie siebie. Nie jest już tak, że ktoś jest ojcem albo matką i ma z tego powodu pewne przywileje, niesie to ze sobą pewną szczególną wartość. Więc tak, Bóg już nie jest ojcem, Najświętsza Maryja Panna nie jest dziewicą, bo to tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia. Walka ze sobą czy walka ze złymi skłonnościami nie ma żadnego znaczenia. Myślenie, że rodzina jest jakąś wartością, traci jakiekolwiek znaczenie.

Idźmy dalej: jeśli w teologii katolickiej Chrystus jest synem, a Bóg jest ojcem, to odwołujemy się do pewnej struktury myślenia, którego doświadczamy na co dzień. Jeśli w naszym codziennym myśleniu ani synostwo, ani ojcostwo nie ma żadnego znaczenia, to też nie jesteśmy w stanie uznać jakkolwiek rozumianego myślenia teologicznego w tych kategoriach. A kategoria ascezy na przykład? Kategoria pokuty, brania na siebie ciężaru, dążenia do doskonałości, wyrze- kania się czegoś, ponieważ wyrzeczenie się przyjemności zmysłowej w tych kategoriach jest wyłącznie formą promocji jakiegoś zahamowania, jest jakąś formą masochizmu. Bo jeśli istotą człowieka jest spełnianie siebie i doświadcza- nie, to ktoś, kto próbuje sobie nałożyć pewne ograniczenia, w tych kategoriach powinien podlegać leczeniu. Do tego by to prowadziło.

I ostatni element: kapłaństwo. Ideologia gender niszczy także relacje między księdzem a wiernymi. Ustanowione są one bowiem w taki sposób, że kapłan występuje przecież jako reprezentant Boga Ojca w stosunku do wiernych. W konsekwencji genderyzm niszczy nie tylko doktrynę kościelną, nie tylko jakkolwiek rozumiany sens życia płciowego, ale jeszcze pociąga za sobą coraz dalsze niebezpieczeństwo ingerencji państwa, które będzie próbowało wyzwalać członków Kościoła, jeśli tak można powiedzieć, z tej tradycyjnej, przestarzałej zdaniem radykałów idei. Bo jeśli płeć jest płynna, a człowiek ma się zaspokajać, nie patrząc na nic i na nikogo, jedynym kryterium jest przyjemność i rozkosz, to w oczywisty sposób wszystkie nakazy przekazywane przez tradycję rodzinną, przez tradycję kościelną muszą ulec zmianie, ponieważ one nas ograniczają, one nas hamują, one nas tłamszą.

To rzeczywiście rewolucja totalna.

GRZEGORZ GÓRNY: Przypomina mi się film fabularny z 2008 roku o niemieckiej organizacji terrorystycznej RAF zwanej grupą Baader-Meinhof. Jej członkowie uciekli z RFN i odbywali ćwiczenia wojskowe w obozie szkoleniowym dla bojowników palestyńskich gdzieś na pustyni w Jordanii. Ten obóz wyglądał tak, że po jednej stronie zakwaterowani byli partyzanci palestyńscy, a po drugiej stronie niemieccy terroryści. Ci Palestyńczycy chodzili okutani w swoje długie stroje – osobno mężczyźni, osobno kobiety w burkach, a po drugiej stronie Niemcy założyli hippisowską komunę, kobiety łaziły sobie nago po dachach domów, pokazując Arabom swoje gołe ciała. W końcu Palestyńczycy nie wytrzymali, do Niemców przyszedł ich dowódca i zażądał, by się ubrali i jako goście przestrzegali miejscowych zwyczajów. W odpowiedzi Andreas Baader wykrzyknął, że nie ma mowy, dodając: „Dla nas pieprzenie to jest to samo co strzelanie”. I ta fraza stanowi najlepsze motto rewolucji seksualnej. Bo oto akt seksualny, który ze swojej natury powinien być czymś najbardziej intymnym między dwiema osobami, staje się – według tej definicji – aktem politycznym, co więcej aktem destrukcyjnym, niszczycielskim, jak strzelanie.

Za tymi mechanizmami opisanymi przez Pawła Lisickiego stoi więc pewna wola polityczna, program działania i determinacja w jego wcielaniu. Gdybyśmy początków tego zjawiska mieli szukać gdzieś w przeszłości, to można byłoby wskazać na książkę Fryderyka Engelsa z 1884 roku pod tytułem O pochodzeniu własności prywatnej, państwa i rodziny. Autor pisze w niej, że aby doprowadzić do emancypacji, do wyzwolenia człowieka, potrzebne jest zniszczenie opresyjnych, toksycznych struktur społecznych, które trzymają go w niewoli, takich jak własność prywatna, państwo narodowe, tradycyjna moralność, religia chrześcijańska, ale też właśnie małżeństwo i rodzina. Engels wiązał bowiem małżeństwo z wyzyskiem. Pisał wprost, że wyzysk człowieka przez człowieka rozpoczął się z chwilą pierwszego małżeństwa, a potem ta tyrania rozciągnęła się na dzieci.

To jest stały punkt programu rewolucjonistów, który co jakiś czas się powtarza. Przecież w pierwszym okresie panowania bolszewików, w latach 1917–1926, czyli przez pierwsze dziewięć lat istnienia Sowietów, rewolucja seksualna była częścią ówczesnej agendy społecznej ich państwa. Dla nich była to emancypacja spod wpływów „toksycznych struktur”. To się później pojawiło w środowiskach nowej lewicy na Zachodzie między innymi za sprawą neomarksistów w rodzaju Wilhelma Reicha czy Herberta Marcusego. Dziś obserwujemy kolejny etap tej emancypacji, gdy rewolucja seksualna przechodzi w rewolucję antropologiczną, ponieważ po wyzwoleniu się z okowów rodziny, małżeństwa i tradycyjnej moralności teraz mamy się wyzwalać z ograniczeń własnej płciowości, gdy możemy sami sobie wybierać jedną z szerokiego wachlarza różnych płci. Oczywiście jest to sprzeczne zarówno z prawem naturalnym, jak i antropologią biblijną. Zaprzecza temu cała wiedza nauk przyrodniczych. Dalszym etapem tej rewolucji antropologicznej jest natomiast transhumanizm, czyli wyzwolenie się człowieka ze swej gatunkowej istotowości oraz przekształcenie go dzięki inżynierii genetycznej i sztucznej inteligencji w coś w rodzaju hybrydy ludzko-cyfrowej, która osiągnie nieśmiertelność i doczesną szczęśliwość. Prorokiem tej rewolucji jest izraelski celebryta Yuval Noah Harari, którego trafnie nazwał ktoś „Danem Brownem Wielkiego Resetu”. Swoje poglądy przedstawił on w książce „Homo Deus”, w której człowiek zaczyna zajmować miejsce samego Boga jako pan natury oraz istota nieśmiertelna. Prawdę mówiąc, dziwię się, że ktoś może takie bzdury brać na poważnie, tymczasem książki Harariego są bestsellerami wydawanymi w gigantycznych nakładach, a on sam jest hołubiony przez Billa Gatesa, Klausa Schwaba, Marka Zuckerberga, Jacka Dorseya czy innych ideologów globalizmu. Niestety gnostycka pokusa, którą prezentuje, przenika dziś do wnętrza Kościoła. Są bowiem wysoko postawieni duchowni, którzy ulegają temu mirażowi i próbują aplikować program nieustannej emancypacji do nauki Kościoła.

W jaki sposób próbują to realizować? Nie ma przecież żadnych oficjalnych dokumentów Kościoła podważających to, że jesteśmy mężczyznami i kobietami.

GRZEGORZ GÓRNY: Jest to aplikowane dzisiaj dwiema drogami. Pierwsza to miękka droga aplikacji, czyli poprzez kulturę, poprzez rozpowszechnianie pewnych wzorców, które część Kościoła dzisiaj wspiera. Obiektem szczególnego ataku jest tutaj kobiecość. Od początku chrześcijaństwa wzorem osobowym dla kobiet w naszej cywilizacji była Maryja – po pierwsze jako dziewica, po drugie jako matka. Dziś widzimy zmasowany atak na dziewictwo, czyli na czystość i na niewinność, poprzez rewolucję seksualną, a także atak na macierzyństwo poprzez plagę aborcji. To się odbywa w dużej mierze poprzez kulturę. O tym mówił Jan Paweł ii w swej książce Przekroczyć próg nadziei, gdy wspominał, że toczy się dziś bój o duszę świata między siłami ewangelizacji i antyewangelizacji. I te siły anty- ewangelizacji – jak mówił papież – mają swoje środki, swoje programy i olbrzymią determinację do walki. Ta walka toczy się dziś na polu kultury. Dlatego właśnie mówimy o wojnie kulturowej. O przekształceniu kultury w pole walki z Kościołem mówił zresztą jako pierwszy współzałożyciel i główny ideolog Włoskiej Partii Komunistycznej Antonio Gramsci, który rzucił hasło „długiego marszu przez instytucje”, czyli przejmowania przez lewicę kolejnych redakcji, uniwersytetów, teatrów, rozgłośni radiowych, wytwórni filmowych po to, by nasycać kulturę pierwiastkami marksistowskimi i w rezultacie zmieniać światopogląd ludzi.

Przykładem takiego oddziaływania może być słynny manifest gejowski z 1987 roku napisany przez dwóch homoaktywistów: Marshalla Kirka i Erastesa Pilla. Zarysowali oni swoistą mapę drogową, czyli rozpisaną na punkty strategię działania: co trzeba robić, żeby homoseksualizm ze zjawiska marginalizowanego wszedł do mainstreamu i stał się normą społeczną, prawną i kulturową. Kiedy czytamy dziś po latach ten tekst, to widzimy, że wszystkie punkty tego programu zostały dokładnie zrealizowane.

Drugi sposób wcielania w życie wspomnianych postulatów to sięganie po narzędzia prawne, czyli karno-dyscyplinujące. To ogromne zagrożenie dla Kościoła, ponieważ uderza ono w podstawy wolności religijnej. Przykładowo prawo mówiące o zakazie tak zwanej mowy nienawiści czy homofobii może uderzać w nauczanie Kościoła, ponieważ zabrania mówienia publicznie tego, co głosi katolicka nauka moralna. Widać to na przykład we Francji, gdzie nie można mówić już otwarcie o negatywnych skutkach aborcji bez narażania się na sankcje karne ze strony państwa. Są episkopaty na świecie, które całkowicie skapitulowały w tej kwestii. Są też jednak takie, które bronią odważnie nauki Kościoła. W ostatnich latach ukazały się co najmniej trzy listy duszpasterskie episkopatów Ukrainy, Polski i Słowacji, które bardzo precyzyjnie punktowały zagrożenia ideologii gender, zarówno dla życia społecznego, jak i dla życia religijnego. Nie sposób wyobrazić sobie czegoś takiego w którymś z krajów zachodnich. Najlepiej byłoby, gdyby ta refleksja dotarła na szczyty Kościoła i znalazła swój wyraz na przykład w formie oficjalnego dokumentu Magisterium.

Czy to może nastąpić?

PAWEŁ LISICKI: W obecnym układzie trudno się tego spodziewać, bo Kościół nie działa w próżni. Dlaczego akurat episkopaty Polski, Słowacji i Ukrainy potrafiły się na taki dokument zdobyć? Otóż dlatego, że są to episkopaty państw, gdzie ideologia gender jeszcze nie zdominowała państwa. Ale już na przykład Kościół niemiecki albo holenderski, belgijski to zupełnie inne przypadki, dlatego że niestety parlamenty tych państw przyjęły oburzające, całkowicie antychrześcijańskie ustawy, które sprawiają, że nad Kościołem wisi bardzo poważny problem. Trzeba będzie bowiem powiedzieć – czego dzisiejsi hierarchowie nie mają odwagi zrobić – że to, co parlament przegłosował, jest radykalnie złe. A w dodatku stało się prawną podstawą współżycia, normą społeczną, która ma za sobą państwo. Jeżeli nazwiemy to jasno diabelstwem i szataństwem, to grozi nam wejście w bezpośredni konflikt z państwem.

Ale jeśli państwo akceptuje bezbożne i nieludzkie prawa, to jednak wiadomo, jak ma się zachować w tym przypadku Kościół, prawda?

PAWEŁ LISICKI: Ja oczywiście wiem, jak się powinien zachować. Pokazuję jednak, dlaczego takiej encykliki nie ma.

GRZEGORZ GÓRNY: Tutaj można podać przykład pewnego niemieckiego benedyktyna, który niedawno w czasie kazania – i to w takich dość łagodnych słowach – nazwał czyny homoseksualne grzesznymi. Spadła na niego za to fala krytyki w mediach. Odciął się od niego zarówno jego macierzysty zakon, jak i biskup Görlitz Wolfgang Ipolt, który – co ciekawe – uchodzi za konserwatystę w niemieckim episkopacie. Przeprosił on wiernych za homilię zakonnika, który w sumie przedstawił tylko oficjalnie obowiązującą naukę Kościoła. To pokazuje, jak głęboko rewolucja genderowa zapuściła korzenie w Kościele.

Grzegorz Górny, Krystian Kratiuk, Paweł Lisicki; Świat i Kościół w kryzysie, ESPRIT, s. 320

Kard. Müller o ŚDM: Już siekiera do korzenia jest przyłożona

Kard. Müller o ŚDM: Już siekiera do korzenia jest przyłożona

o-sdm-juz-siekiera-do-korzenia-jest-przylozona

Jeżeli w Lizbonie na ŚDM przedstawiciele Kościoła mówią, że nie chcemy mówić o Chrystusie, ale że wszyscy jesteśmy braćmi, co ma wymiar wolnomularski, to wówczas już siekiera do korzenia jest przyłożona – powiedział kard. Gerhard Müller.

Kard. Gerhard Müller był uczestnikiem pierwszego dnia konferencji „Blask prawdy” zorganizowanej przez Collegium Intermarium. Konferencja dotyczyła aktualności encykliki Veritatis splendor św. Jana Pawła II. Odpowiadając na pytania zebranych na sali kardynał wskazał, że dzisiaj próbuje się tę encyklikę zmienić, tak, by z Kościoła uczynić swoiście czysto ludzką instytucję.

W ostatnim czasie istnieje zagrożenia próbą reinterpretacji encykliki Veritatis splendor – powiedział kardynał. – W Rzymie mówi się o zanegowaniu pojęcia objawienia, co w konsekwencji prowadzi do próby reinterpretacji Veritatis splendor. […] Próbuje się powiedzieć, że moralność jest tylko teorią, a nie rzeczywistością, w której żyjemy; a skoro to tylko teoria – to możemy ją zmienić. Jednak moralność pochodzi z objawienia Bożego i jest niezmienna. […] Moralność należy do Chrystusa, nie można powiedzieć tak Chrystusowi, a nie moralności – stwierdził purpurat.

Przypomniał, że na przykład do Papieskiej Akademii Życia powołano osoby, które otwarcie popierają aborcję albo taki rodzaj rozwoju ludzkości, który zakłada ograniczenie liczby ludności…

Kościół nie może zostać zniszczony przez człowieka, bo jest z ustanowienia Bożego – powiedział, zapytany o wysiłki niektórych hierarchów wymierzone we wiarę katolicką.

Część ludzi Kościoła uważa, że Kościół jest z ustanowienia ludzkiego – i robią wszystko, by to udowodnić – stwierdził.

Jeżeli w Lizbonie na ŚDM przedstawiciele Kościoła mówią, że nie chcemy mówić o Chrystusie, ale że wszyscy jesteśmy braćmi, co ma wymiar wolnomularski, to wówczas już siekiera do korzenia jest przyłożona. Dzisiejszą sytuację Kościoła można przyrównać do sytuacji Kościoła francuskiego przed rewolucją. Wówczas instytucja w wymiarze Kościoła widzialnego, instytucjonalnego, była potężna, ale wielu przedstawicieli Kościoła uważało, że dzisiaj tak naprawdę wiara jest niepotrzebna, bo także my jesteśmy ludźmi oświeconymi. […] Muszę z przykrością stwierdzić, że w niemieckiej Drodze Odrębnej są przedstawiciele Episkopatu, którzy w nic nie wierzą – powiedział purpurat.

Źródło: Ordo Iuris, youtube

Bomba wybuchła; teologia moralna „Kościoła V2” leży w gruzach. Może jednak – kościół niemiecko-katolicki?

Bomba wybuchła; teologia moralna „Kościoła V2” leży w gruzach.

Może jednak – kościół niemiecko-katolicki?

https://pch24.pl/bomba-wybuchla-teologia-moralna-kosciola-lezy-w-gruzach/

Amoris laetitia papieża Franciszka – to dokument, na którym od A do Z oparta jest nowa praktyka duszpasterska w Berlinie, gdzie błogosławione będą pary homoseksualne, rozwodnicy i pary żyjące bez ślubu. Abp Heiner Koch jest przekonany, że jego decyzja zyska wsparcie Watykanu. Najprawdopodobniej ma rację, a błogosławienie par LGBT to bynajmniej nie koniec. To dopiero początek.

Metropolita Berlina abp Heiner Koch ogłosił, że w jego archidiecezji księża – a także świeckie duszpasterki i świeccy duszpasterze – mogą błogosławić pary homoseksualne, rozwodników w powtórnych związkach albo pary kohabitujące. Uzasadnił to wyłącznie nauczaniem papieża Franciszka, a przede wszystkim jego adhortacją Amoris laetitia. Gdy Franciszek wydał ten dokument w 2016 roku liberalny kard. Walter Kasper mówił pochlebnie o wielkiej „zmianie paradygmatu”, a konserwatywny austriacki filozof Josef Seifert przestrzegał przed „teologiczną bombą atomową”, która może obalić całe dotychczasowe nauczanie moralne Kościoła. Polskie mainstreamowe media kościelne dostrzegały wprawdzie pewien problem w jednym z przypisów do adhortacji, ale studziły nastroje, przekonując, że to tylko mały przypis i nie ma on większego znaczenia.

Jednak Amoris laetitia to nigdy nie był „tylko jeden przypis”. Adhortacja Franciszka jest pełna fragmentów, które składają się na Seifertowski „ładunek wybuchowy”. Pisałem o tym szeroko w książce „Niemiecka rewolucja. Jak za Odrą ginie katolicka wiara” wydanej w 2019 roku przez Stowarzyszenie ks. Piotra Skargi. Papieski dokument proponuje Kościołowi etykę sytuacyjną i odejście od nauki o obiektywnych normach, których nigdy nie wolno naruszać. Jest wprost sprzeczny z Tradycją Kościoła; przyjmuje za dobrą monetę dokładnie te poglądy, które zaledwie w 1993 roku św. Jan Paweł II odrzucił jako błędne w encyklice Veritatis splendor.

Właśnie dlatego abp Heiner Koch mógł wykorzystać Amoris laetitia do uzasadnienia błogosławienia grzesznych związków. Nie tylko rozwodników, a nawet nie przede wszystkim ich; w liście, który datowany jest na 21 sierpnia tego roku, chodzi przecież głównie o pary homoseksualne. Gdy w 2016 roku ukazała się Amoris laetitia tylko nieliczne środowiska przestrzegały, że kwestia rozwodników to dopiero początek. Tak się rzeczywiście stało.

Najważniejszym passusem Amoris… jest punkt 301, który w części abp Heiner Koch zacytował w liście. Kluczowe zdania brzmią: „Dlatego nie można już powiedzieć, że wszyscy, którzy są w sytuacji tak zwanej «nieregularnej», żyją w stanie grzechu śmiertelnego, pozbawieni łaski uświęcającej. Ograniczenia nie zależą tylko od ewentualnej nieznajomości normy. Podmiot, choć dobrze zna normę, może mieć duże trudności w zrozumieniu «wartości zawartych w normie moralnej», lub może znaleźć się w określonych warunkach, które nie pozwalają mu działać inaczej i podjąć inne decyzje bez nowej winy”.

Innymi słowy: para rozwodników w nowym związku/para homoseksualna/para kohabitująca dobrze wie, że jej sytuacja jest obiektywnie grzeszna. Uważa jednak, że w normie, do której mieliby dążyć, nie ma „wartości”. Co więcej sądzą, że w ich konkretnej sytuacji życiowej porzucenie partnera albo zachowywanie czystości prowokowałoby „nową winę”. Co mają zrobić?

Najważniejsze jest „włączenie” ich do Kościoła, pisze abp Heiner Koch, cytując z punktu 297 Amoris…: „Trzeba pomóc każdemu w znalezieniu jego sposobu uczestnictwa we wspólnocie kościelnej, aby czuł się przedmiotem «niezasłużonego, bezwarunkowego i bezinteresownego» miłosierdzia”.

Żeby zrealizować cel „włączenia” pary „w sytuacji nieregularnej” należy odejść od dążenia do realizacji „normy ogólnej”. Trzeba uznać, że norma ta po prostu nie obejmuje tej konkretnej sytuacji życiowej. Heiner Koch znowu zacytował Amoris…, punkt 307: „To prawda, że normy ogólne stanowią pewne dobro, którego nigdy nie powinno się ignorować lub zaniedbywać, ale w swoich sformułowaniach nie mogą obejmować absolutnie wszystkich szczególnych sytuacji”.

Ostateczną decyzję musi podjąć osoba, o którą w sprawie chodzi. Jak pisze abp Koch – cytat z Amoris… 37: „Jesteśmy powołani do kształtowania sumień, nie zaś domagania się, by je zastępować”.

Z tego wszystkiego metropolita wyprowadza potencjalną możliwość błogosławienia par homoseksualnych. Powołuje się przy tym dodatkowo na inną adhortację Franciszka, Evangelii gaudium z 2013 roku, gdzie czytamy: „Eucharystia, chociaż stanowi pełnię życia sakramentalnego, nie jest nagrodą dla doskonałych, lecz szlachetnym lekarstwem i pokarmem dla słabych”. Jak argumentuje abp Koch, jeżeli Eucharystia nie jest nagrodą dla doskonałych, ale pokarmem dla słabych, to dotyczy to również innych sakramentów, a w konsekwencji – także błogosławieństwa. Dlatego, uznał, nie ma przeszkód, żeby udzielać błogosławieństwa parom homoseksualnym, rozwodnikom czy kohabitującym.

Gdyby abp Heiner Koch chciał jeszcze silniej wzmocnić swoją argumentację, mógłby zacytować z punktu 303 Amoris laetitia, gdzie Franciszek raz jeszcze wyraził myśl o obchodzeniu normy ogólnej z powołaniem się na „konkretne okoliczności”. Papież pisał tam: „Sumienie może jednak uznać nie tylko to, że dana sytuacja nie odpowiada obiektywnie ogólnym postanowieniom Ewangelii. Może także szczerze i uczciwie uznać to, co w danej chwili jest odpowiedzią wielkoduszną, jaką można dać Bogu i odkryć z jakąś pewnością moralną, że jest to dar, jakiego wymaga sam Bóg pośród konkretnej złożoności ograniczeń, chociaż nie jest to jeszcze w pełni obiektywny ideał”.

Biorąc to wszystko pod uwagę metropolita Berlina orzekł, co następuje: jeżeli duszpasterze i duszpasterki w jego archidiecezji będą błogosławić pary homoseksualne, rozwodników czy kohabitujące, to mają wolną rękę – on nie będzie występował przeciwko nim z żadnymi środkami dyscyplinarnymi. Ważne jest jedynie to, by błogosławieństwa udzielano po wcześniejszej rozmowie z taką parą, która będzie mieć na celu kształtowanie decyzji sumienia a następnie zaakceptowanie takiej decyzji.

Czy Stolica Apostolska zareaguje na decyzję abp. Heinera Kocha? We wrześniu 2022 roku biskupi belgijskiej Flandrii opublikowali dokument z propozycją specjalnej liturgii połączonej z błogosławieństwem dla par LGBT. Hierarchowie odbyli w listopadzie wizytę ad limina Apostolorum, podczas której rozmawiali o swoim rozwiązaniu z urzędnikami Kurii Rzymskiej oraz z samym papieżem. Bp Johan Bonny z Antwerpii powiedział później, że papież zaakceptował ich dokument. Dlaczego? Według Bonny’ego chodziło o to, że Belgowie mówili jednym głosem, nikt z nich się nie sprzeciwiał. Jest jednak jeszcze jeden element: dokument z Flandrii, tak jak list abp. Kocha, został oparty na adhortacji Amoris laetitia. Belgowie zacytowali stosowne passusy papieskiego tekstu, uzasadniając na ich podstawie swoje „rozwiązanie duszpasterskie”. Gdyby papież ich potępił, musiałby stwierdzić, że ich odczytanie Amoris laetitia jest nieprawidłowe. Było przecież jednak prawidłowe: wprawdzie Amoris laetitia jest sprzeczna z nauczaniem Kościoła poprzednich wieków i lat, ale tekst sam w sobie rzeczywiście uprawomocnia błogosławienie par LGBT. To samo dotyczy metropolity Berlina. Jeżeli Watykan powie mu „nie”, powie „nie” dokumentowi Franciszka. Byłby to absurd.

Tymczasem abp Heiner Koch zrobił dokładnie to, czego oczekuje Ojciec Święty: ogłosił list duszpasterski oparty na jego, Franciszka, nauczaniu. 1 lipca tego roku papież wysłał list do nowego prefekta Dykasterii Nauki Wiary, abp. Victora Manuela Fernándeza. Napisał w nim między innymi: „[…] twoje zadanie polega również na tym, by przykładać specjalną troskę do weryfikowania, czy dokumentu twojej własnej Dykasterii oraz innych mają wystarczające zaplecze teologiczne, czy są spójne z bogatym podłożem wieczystego nauczania Kościoła, a jednocześnie biorą pod uwagę najnowsze Magisterium”. Innymi słowy: wszystko, co wychodzi z Kurii, musi być naznaczone „zapachem Franciszka”. Abp Fernández w jednym z wywiadów udzielonych prasie po tym, jak papież mianował go prefektem DKW, zapowiedział nadawanie takiego „zapachu” właśnie dokumentowi Watykanu z 2021 roku mówiącego o zakazie błogosławieństwa par LGBT. „Sądzę, że jest nadal możliwe sprecyzować te wypowiedzi, dopełnić je oraz ulepszyć – tak, by naświetlić je lepiej nauczaniem papieża Franciszka” – powiedział. Uzasadniając swoją otwartość na takie błogosławieństwa abp Heiner Koch powołał się na „zapowiedzi” abp. Fernándeza, sugerując, że może pozwolić duszpasterkom i duszpasterzom na swobodę działania – bo sprawa, o których mowa, niedługo i tak zostanie rozstrzygnięta na korzyść niemieckiej wizji.

Postępowanie abp. Heinera Kocha jest ponadto w pełni zgodne z innym pryncypium, jakim – zgodnie z poleceniem Franciszka – ma kierować się abp Fernández jako prefekt DKW. Papież zalecił mu dbanie o to, by w Kościele rozwijały się „różnorodne prądy myśli w filozofii, teologii i praktyce duszpasterskiej”, co, o ile będzie „pojednane przez Ducha w poszanowaniu i miłości”, ma „pomagać Kościołowi wzrastać”. Decyzja metropolity Berlina niewątpliwie spełnia wszystkie konieczne kryteria: jest duszpasterska, oparta na Amoris laetitia, wyraża różnorodność prądów myśli, odwołuje się do prymatu miłosierdzia… Nie sposób sądzić, że Watykan mógłby ją zatrzymać, chyba, że nagle do głosu doszłyby w Kurii Rzymskiej inne niż dotąd środowiska, a Fernández popadłby nagle w niełaskę.

Błogosławienie związków LGBT nie jest, oczywiście, końcem rewolucji Amoris laetitia, tak jak końcem nie była zgoda na udzielanie Komunii świętej rozwodnikom. Na gruncie wyłożonych w tej adhortacji zasad zmienić można bardzo, bardzo wiele. To na przykład antykoncepcja – chyba nic nie nadaje się łatwiej do tego, by stać się płaszczyzną stosowania „obejścia norm ogólnych”. To również kontakty z niekatolikami – dlaczego nie dopuszczać ich do pracy w duszpasterstwie, dlaczego odmawiać im sakramentów? Norma ogólna, ale w tej sytuacji… Mnożyć różne zastosowania można w nieskończoność. W końcu, jak pisał Seifert, chodzi o bombę teologiczną. Ta bomba już wybuchła – a teraz obserwujemy kolejne „zniszczenia” jakich dokonała.

Czy nam się to podoba, czy nie – takie są fakty; teologia moralna Kościoła jest po prostu w gruzach.

Paweł Chmielewski

Spoufalanie się ze Zbawicielem – przyczyny zjawiska

Spoufalanie się ze Zbawicielem – przyczyny zjawiska

Stanisław Bukłowicz spoufalanie-sie-ze-zbawicielem

Nadużycia liturgiczne, popełniane choćby podczas Światowych Dni Młodzieży, wpisują się w szersze zjawisko fraternizowania się z Panem Jezusem. Od kilkudziesięciu lat katolicy coraz częściej traktują Zbawiciela jako równego sobie.

Tymczasem takie podejście kłóci się z Pismem Świętym i nauką Kościoła.

Choć wierni spoufalający się z Panem Bogiem lubią się powoływać na Biblię i pierwotne chrześcijaństwo, to nie znajdą poparcia dla swoich poglądów w Piśmie Świętym. Biblia wielokrotnie bowiem zwraca uwagę na Boży majestat, wykluczający luzacki egalitaryzm. „Majestat Jego góruje nad ziemią i niebem” czytamy na przykład Psalmie 148. Z kolei psalmista wyśpiewuje o Bogu, który uniósł Swój Majestat ponad Niebiosa (Psalm 8). Stary Testament zwraca uwagę również na wzniosłość imienia Bożego (2 Mch 8,15). Również w znajdujących się w Starym Testamencie zapowiedziach mesjańskich czytamy, że o majestacie imienia Pana Boga (Mi 5,3).

Czy jednak ów nacisk na Boży Majestat nie cechuje raczej Starego Testamentu? Czy po Wcieleniu Pana Jezusa nie powinniśmy traktować Pana Boga raczej jak dobrego i łagodnego Ojca? Owszem powinniśmy (podobnie zresztą jak Izraelici w Starym Testamencie). Jednak miłość wobec Pana Jezusa i brak chorobliwego lęku nie wyklucza szacunku należnego Jego Majestatowi. Analogicznie miłość do doczesnych rodziców nie wyklucza żywienia względem nich szacunku

Majestat Chrystusa w Nowym Testamencie

Przejdźmy teraz do Nowego Testamentu. Na jego kartach czytamy o Aniołach oddających cześć Panu Jezusowi, jak również o mędrcach oddających Mu królewską cześć. Z kolei po zmartwychwstaniu sam Pan Jezus mówi, że „Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi”. Uważna lektura Nowego Testamentu pokazuje, że Chrystus nie był bynajmniej typem pobłażliwego dobrego wujka, pozwalającego się lekceważyć. Przeciwnie – wobec swoich przeciwników używał mocnych określeń bezlitośnie punktując ich obłudę. Nawet świętego Piotra nazwał „szatanem”, gdy ten tkwił w powierzchownym i ziemskim rozumieniu misji Mesjasza. Co więcej, Pan Jezus w pewnym momencie uniósł się świętym gniewem i użył siły do przepędzenia przekupniów ze świątyni w Jerozolimie.

Chrystus mówił wprawdzie o nazwaniu uczniów Przyjaciółmi (J 15,15), jednak nie chodziło tu o stosunek równości. W cywilizacji antycznego Rzymu panowie nazywali przyjaciółmi osoby od siebie zależne, którym zapewniali opiekę, ale od których wymagali szacunku. Chodziło o stosunek nieco zbliżony do średniowiecznych stosunków feudalnych, w ich najlepszym tegoż rozumieniu. Nie wyklucza to bynajmniej miłości i troski Jezusa o uczniów – wręcz przeciwnie. Wyklucza jednak brak czci wobec Zbawiciela i traktowanie go jako niemal równego sobie.

Powierzchowne rozumienie słów Chrystusa

Banalizacji obrazu Pana Jezusa jako liberalnego reformatora sprzyja powierzchowne rozumienie pewnych fragmentów Nowego Testamentu. Na przykład w Ewangelii według świętego Marka czytamy, że to „szabas został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu” [Mk 2,27]. Z kolei u Mateusza Pan Jezus mówi, że „Syn Człowieczy jest Panem szabatu” (Mt 12,4). Twierdzenia te są ochoczo interpretowane jako dowód na niechęć Chrystusa do sztywnych norm.

Jak jednak zauważa Benedykt XVI w książce „Jezus z Nazaretu” „właśnie na podstawie sporów o zachowywanie szabatu stworzono obraz Jezusa liberalnego”. Tymczasem znawcy religii żydowskiej pokazują, że takie podejście do szabatu mógł żywić jedynie Ktoś znajdujący się na miejscu Boga i sam będący Bogiem. Tylko Bóg-Prawodawca jest bowiem Panem szabatu, mającym prawo autorytatywnie zarządzać, jak należy obchodzić ten niezwykle istotny w religii żydowskiej dzień. W tym świetle wypowiedzi Pana Jezusa dotyczące szabatu pokazują raczej Jego autorytet, a nie luzackie podejście do wypełniania obowiązków religijnych.

Podobnie interesujące są słowa Chrystusa skierowane do członków rodziny, chcących przywołać go do siebie, podczas gdy gromadziły się wokół Niego tłumy. „Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką” – mówi Pan Jezus w Ewangelii według świętego Marka [Mk 3, 34-35]. Twierdzenia te mogą sugerować niechęć „wyluzowanego” Pana Jezusa wobec więzów rodzinnych. Jednak ta „kontrkulturowa” interpretacja byłaby nadużyciem. Istotnie, więzy rodzinne tracą swój absolutny charakter w świetle Objawienia. Z drugiej jednak strony i w tym przypadku chodzi raczej o podkreślenie najwyższego autorytetu Boga-Człowieka, a nie Jego religijnego i osobistego liberalizmu.

Wprawdzie podobne wezwania znajdujemy już u niektórych mędrców Starego Testamentu. Wzywali oni do odejścia od dotychczasowej rodziny i złączenie się z nową religijną wspólnotą. W ich jednak przypadku nowa rodzina obejmowała „starą” Torę – ścisłe przestrzeganie dotychczasowych przykazań. Tymczasem w przypadku Chrystusa jest inaczej. Jego nowa rodzina przyjmuje bowiem Torę samego Jezusa, Jego Przymierze. Podobnie jak w przypadku „panowania” nad szabatem, także i w tej sytuacji nie ma śladu liberalizmu, lecz podkreślenie przez Pana Jezusa Swego wyjątkowego statusu.

Wskazuje na to cytowany przez Benedykta XVI rabin Jacob Neuser, omawiający postawę Chrystusa wobec szabatu i więzi rodzinnych, tak świętych dla starozakonnych. Jego zdaniem „tego, czego wymaga ode mnie Jezus, może ode mnie wymagać tylko Bóg”.

Majestat Chrystusa w nauce Kościoła

Dzisiaj ludzie Kościoła rzadko mówią o Majestacie Chrystusa czy Jego królewskiej władzy. Te przemilczenia wraz z egalitarnym klimatem kulturowym sprzyjają traktowaniu Pana Jezusa jako „dobrego Kumpla”. W tym kontekście warto przywołać encyklikę Piusa XI „Quas Primas”, poświęconą społecznemu panowaniu Chrystusa. Jej lektura to doskonała odtrutka na niewłaściwe spoufalanie się z Mesjaszem. Przytoczmy tu przynajmniej fragmenty.

Jak zauważył Pius XI w encyklice Quas Primas „już od dawna weszło w powszechny zwyczaj, iż w przenośnym tego słowa znaczeniu nazywano Chrystusa Królem, a to z powodu najwyższego stopnia dostojeństwa, przez które przewodzi wszystkiemu i wszystkie stworzenia przewyższa. Mówimy przeto, iż Chrystus króluje w umysłach ludzi nie tak dlatego, że posiada głęboki umysł i ogromną wiedzę, ile raczej dlatego, że On sam jest Prawdą, a ludzie powinni zaczerpnąć prawdy od Niego i przyjąć ją posłusznie: mówi się, że króluje również w woli ludzi, nie tyle dlatego, iż nieskazitelna Jego wola ludzka zupełnie stosuje się do najświętszej woli Bożej i jej słucha, lecz że On naszą wolną wolę nakłania i natchnieniem swoim sobie ją podbija, abyśmy się zapalili do najszlachetniejszych czynów”.

Papież dodał również, że „Chrystus Pan jest Królem serc z powodu swojej, przewyższającej naukę miłości, z powodu łagodności i słodyczy, którą dusze przyciąga do siebie; nie było bowiem i nie będzie nikogo, kto przez wszystkich byłby tak umiłowany, jak Chrystus Jezus. Lecz, jeżeli głębiej wnikniemy w rzecz samą, przekonamy się, że imię i władza króla we właściwym tego słowa znaczeniu należy się Chrystusowi – Człowiekowi; albowiem tylko o Chrystusie – Człowieku można powiedzieć, że otrzymał od Ojca władzę i cześć i królestwo, gdyż jako Słowo jedną i tę samą z Ojcem posiadający istotę, musi mieć wszystko z tymże Ojcem wspólne, a więc także najwyższe i nieograniczone panowanie nad całym stworzeniem”.

Król to nie dobry kumpel, lecz ktoś cechujący się majestatem i stojący na o wiele wyższym poziomie hierarchii. Uznanie czyjejś godności królewskiej skłania do czci względem tej osoby, a nie do nadmiernego bratania się. Czy jednak tego typu nauczanie nie jest jedynie echem wieków minionych. Otóż nie? Na przykład obecny Katechizm uczy, że „wierzący powinien świadczyć o imieniu Pańskim, odważnie wyznając swoją wiarę. Przepowiadanie i katecheza powinny być przeniknięte adoracją i szacunkiem dla imienia Pana naszego, Jezusa Chrystusa”. Przykłady wzywania przez Kościół do szacunku wobec Pana Jezusa można oczywiście mnożyć. Lepiej jednak w tym miejscu skupić się na świeckich trendach sprzyjających spoufalaniu się z Bogiem-Człowiekiem.

Egalitaryzm kultury przenika do religii

Traktowanie Pana Jezusa jako „dobrego Kumpla” wpisuje się w szerszy kontekst kulturowy. Egalitarna Rewolucja obejmuje bowiem coraz to nowe sfery życia i to od kilkudziesięciu lat. Jak zauważał na kartach „Rewolucji i kontrrewolucji” brazylijski myśliciel i działacz katolicki Plinio Corrêa de Oliveira chodzi między innymi o równość między klasami społecznymi, uczniami i nauczycielami, rodzicami i dziećmi, częściami kraju czy też samymi krajami. Socjalizm, jak również walka z monarchią stanowią przejawy egalitaryzmu w sferze społecznej i politycznej.

Jednak istnieje również egalitaryzm w sferze religijnej. Wyraża się on choćby w głoszeniu równości pomiędzy różnymi wierzeniami bez względu na ich rzeczywistą treść. W tym przypadku muzułmańska poligamia staje w jednym szeregu z chrześcijańską monogamią, a wezwania do mordowania niewiernych z wezwaniami do męczeństwa. Jednak może jeszcze bardziej niepokojąca jest równość w sferze eklezjalnej. Chodzi tu o odzieranie z majestatu osób w szczególny sposób symbolizujących Chrystusa.

Na przykład w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat znacząco zmniejszył się przepych związany z urzędem papieskim. W 1965 roku Paweł VI przekazał tiarę na cele dobroczynne. Był on zarazem ostatnim uroczyście koronowanym papieżem. Tiara pozostała jednak w herbie papieskim. I to jednak zmienił jeden z kolejnych papieży – Benedykt XVI. Z kolei papież Franciszek wydaje się chętniej tytułować biskupem Rzymu niż papieżem.

Przykład idzie z góry i również biskupi oraz „zwykli” księża w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat często przyjmują bardziej „wyluzowaną” i „swojską” postawę. Coraz rzadziej widzimy duchownych w koloratkach czy też sutannach. Powszednieje zaś „luz” podczas Mszy świętych.

Nie mnie oceniać decyzje papieży czy kapłanów. Niemniej ich (zapewne niezamierzonym) skutkiem ubocznym jest coraz częstsze lekceważenie przez wiernych samego Zbawiciela. Ksiądz powinien być bowiem dla wiernych reprezentantem Chrystusa. Podczas Mszy działa wszak in persona Christi. Nie wynika to z jego osobistej doskonałości, lecz z przyjętego sakramentu święceń kapłańskich. Tymczasem, gdy kapłan stara się za wszelką cenę pokazać się jako „równy chłop”, to wiernym trudno traktować reprezentowanego przezeń Chrystusa oraz Mszę świętą z należnym szacunkiem.

Przywróćmy harmonię

Duchowni czy świeccy kierujący się „luzem” w zwracaniu się do Pana Jezusa kierują się niekiedy pragnieniem ukazania Jego miłosiernego oblicza. Słusznie mogą bowiem zauważyć, że często w minionych wiekach Boga przedstawiano wyłącznie jako Sędziego, a taki Jego obraz mógł zniechęcać wiernych. W efekcie doszło jednak do przechyłu wahadła w drugą stronę. Aby ukazać Bożą miłość zaczęto się z Bogiem spoufalać i stąpać po cienkim lodzie prowadzącym ku bluźnierstwu.

Pamiętajmy jednak, że religia katolicka potrafi łączyć pozorne przeciwieństwa. Na przykład bogactwo dawnych ceremonii papieskich z ubóstwem mnicha. Miłosierdzie i sprawiedliwość. Również cześć dla Majestatu Boga może i powinno iść w parze z uznaniem Jego bezgranicznej miłości usuwającej niezdrowy lęk. Naprawdę nie potrzeba w tym celu traktować Zbawiciela jak równego sobie czy „dobrego kumpla”.

Stanisław Bukłowicz

“Katolickie” seminarium na Kostaryce wymusza kurs z pornografii

Kostarykańskie seminarium wymusza kurs z pornografii

Narodowe seminarium w Kostaryce, gdzie biskupi usiłowali zakazać Mszy Łacińskiej, od dekad wymaga od seminarzystów odbycia tygodniowego kursu “intensywnej edukacji seksualnej”.

Wspomniany “kurs” obejmuje lekcje o transseksualizmie i masturbacji, jak podaje LifeSiteNews.com (18 sierpnia). Seminarzyści uczą się na temat orgazmów, pornografii, penetracji, a dla przykładu i utrwalenia puszcza się im filmy pornograficzne.

Jeden z instruktorów seminarium to seksuolog Margarita Murillo, która uczy seminarzystów, że “nie wolno odmawiać sobie przyjemności”, a onanizm i homoseksualność “nie stanowią grzechu”.

Zdaniem pani seksuolog seminarzyści “muszą szanować” pomieszanie płci u ludzi bez względu na ich “anatomię”. Seks edukacja jest obowiązkowa dla każdego przyszłego kapłana.

Z Ewangelii Gomory: “Niechaj fiksacja na punkcie seksu przyświeca waszym czynom”.

Grafika: Margarita Murillo, LifeSiteNews.com, #newsKdwbtdpynw

Parafia [“katolicka”] i Caritas zorganizowały sodomickie demonstracje – „ekumeniczne nabożeństwo katolicko-protestanckie”.

Parafia [“katolicka”] i Caritas zorganizowały sodomickie demonstracje – „ekumeniczne nabożeństwo katolicko-protestanckie”.

parafia-i-caritas-sodomici

Niemiecka parafia zorganizowała imprezę sodomicko-gomorycką. W jej ramach obwieszono kościół tęczowymi flagami ruchu zboczeńców.

Parafia i Caritas zorganizowały sodomicki spęd w niemieckim mieście Haltern am See w Westfalii. Impreza odbyła się z okazji tzw. Christopher Street Day, związanego z  tzw. “miesiącem dumy” środowisk dewiacyjnych.

Obchody Christopher Street Day – niemieckiego odpowiednika parad równości – odbyły się wokół kościoła św. Sykstusa w Haltern am See. Na miejscu zgromadziło się około 600 osób. Choć impreza była organizowana przez parafię i Caritas, miała wsparcie lokalnego biskupa. Poinformowała o tym strona internetowa diecezji Münster – i to w niezwykle entuzjastycznym tonie.

W ramach inicjatywy obwieszono kościół tęczowymi flagami i sodomickimi plakatami. Całość zamknęło „ekumeniczne nabożeństwo katolicko-protestanckie”. Pary homoseksualne otrzymywały w jego czasie błogosławieństwo od duchownych.

Wkrótce do podobnej inicjatywy dojdzie w Kolonii, tym razem jednak już bez zgody biskupa miejsca, kardynała Woelkiego. Katolickie i protestanckie środowiska prosodomickie zamierzają 20 września zorganizować demonstrację pod katedrą, która ma być głosem sprzeciwu wobec niedawnej decyzji kard. Woelkiego o ostrzeżeniu dla księdza, który pobłogosławił parze dewiantów. W ramach demonstracji duchowni będą udzielać błogosławieństw takim parom.

NASZ KOMENTARZ: Im dalej Kościół [posoborowy md] wejdzie na zgubną drogę synodalną, tym tego typu sprzecznych z doktryną katolicką “kwiatków”, będzie więcej.

Idea fałszywego miłosierdzia. Prelekcja Ks dr. Pawła Murzińskiego.

Prelekcja Ks dr. Pawła Murzińskiego

Bezdroża Amazonii – Ks. dr Paweł Murziński

Nowy Rzymski Panteon – Ks. Murziński

Ofiara Chrystusa a ohyda spustoszenia – Ks. dr Paweł Murziński

Ks. Murziński mówi trudną do przyjęcia – PRAWDĘ ! [video]