
Sobota, Wszystkich Świętych. Łomża: Różaniec.


zmianynaziemi/premier-slowacji-wzywa-do-buntu-przeciwko-ets2
Premier Słowacji Robert Fico ostro krytykuje unijny system handlu emisjami ETS2, nazywając go nonsensem, który uderzy w zwykłych obywateli. Wprowadzenie tego mechanizmu w 2027 roku spowoduje gwałtowny wzrost cen gazu, paliw i transportu, zmuszając Słowaków do powrotu do ogrzewania drewnem i cofając kraj do lat 30. XX wieku.
Fico podkreśla, że ETS2 to absurdalny system, który zwiększy zanieczyszczenie powietrza, bo ludzie wrócą do przestarzałych metod ogrzewania. Wzywa kraje Grupy Wyszehradzkiej – Słowację, Polskę, Czechy i Węgry – do wspólnego blokowania jego wdrożenia. Twierdzi, że V4 powinna wrócić do czasów, gdy była silną regionalną organizacją, zdolną do obrony swoich interesów w Unii Europejskiej.
Fico wskazuje, że poprzednie rządy Słowacji, w tym te pod wodzą Eduarda Hegera i Ľudovíta Ódora, zgodziły się na ETS2 w latach 2022 i 2023, co teraz prowadzi do konfliktu z Komisją Europejską. Słowacja już zmaga się z postępowaniem w sprawie naruszenia prawa UE za opóźnianie transpozycji tego systemu do krajowego prawa. Premier zapowiada celowe opóźnienia wdrożenia, argumentując, że mechanizm ten jest szkodliwy dla gospodarstw domowych. Podkreśla, że wyższe koszty energii dotkną nie tylko Słowaków, ale wszystkich Europejczyków, osłabiając konkurencyjność przemysłu i podnosząc koszty życia.
W kontekście V4 Fico jest przekonany o wsparciu ze strony liderów innych krajów. Wspomina, że Węgry, które obecnie przewodniczą grupie, powinny zwołać spotkanie ministrów spraw zagranicznych, a potem premierów, by omówić wspólne działania przeciwko ETS2. Przypomina sukcesy V4 w przeszłości, takie jak wspólny sprzeciw wobec obowiązkowych kwot imigranckich, co pozwoliło krajom grupy uniknąć narzuconych rozwiązań. Według Fico, podobna jedność teraz mogłaby zablokować ETS2 w praktyce, nawet jeśli formalnie system został zatwierdzony na poziomie UE.
Słowacki premier łączy krytykę ETS2 z szerszym atakiem na polityki klimatyczne Unii, które jego zdaniem są nierealistyczne i autodestrukcyjne. Europejska Komisja dąży do redukcji emisji gazów cieplarnianych o 90 procent do 2040 roku w porównaniu z poziomem z 1990 roku, jednocześnie eliminując importy z Rosji w ramach sankcji związanych z Ukrainą.
Fico argumentuje, że rezygnacja z taniej rosyjskiej energii już teraz wywindowuje ceny, a ETS2 tylko pogorszy sytuację. Wspomina o wspólnym lobbingu Słowacji z kilkunastoma innymi państwami członkowskimi, który doprowadził do obietnicy KE dotyczącej stabilizacji cen energii przed wdrożeniem systemu.
Opozycja w Słowacji zarzuca Fico hipokryzję, wskazując, że europosłowie jego partii Smer nie sprzeciwiali się ETS w przeszłości. Jednak premier odrzuca te zarzuty, skupiając się na teraźniejszych zagrożeniach. Jego apel do V4 nabiera znaczenia w obliczu zmian politycznych w regionie, takich jak zwycięstwo Andreja Babiša w Czechach, który również krytykuje ETS2 i zapowiada rozmowy z polskim rządem Donalda Tuska. Polska, według Babiša, już odrzuciła ETS2, co mogłoby ułatwić wspólną akcję.
Fico widzi w odrodzeniu V4 szansę na obronę narodowych interesów przed brukselską biurokracją. Jeśli kraje grupy zjednoczą siły, ETS2 może stać się symbolem porażki unijnych ambicji klimatycznych.
To nie tylko walka o ceny energii, ale o suwerenność w decydowaniu o własnej polityce energetycznej. Miliony obywateli V4 czekają na rezultat tego sporu, który może zmienić kierunek europejskiej zielonej transformacji.
Źródła:
https://enrsi.stvr.sk/articles/news/419580/fico-v4-countries-will-block…
https://www.rt.com/news/627002-eu-emissions-trade-slovakia/
https://newsnow.tasr.sk/fico-refuses-opposition-claims-on-slovakias-bad…
https://slovakia.news-pravda.com/en/slovakia/2025/10/26/15580.html
https://europeanconservative.com/articles/news/fico-visegrad-4-against-…
| DR IGNACY NOWOPOLSKI OCT 29 |
Dla tych, którzy uważnie się przyglądali, to nie jest objawienie – to potwierdzenie. Francuska elita o tym wiedziała. Prasa ją chroniła.
Historia zaczyna się od informatora, który nie mógł dłużej milczeć. Pracował w samym sercu Pałacu Elizejskiego, obserwował fasadę z bliska i w końcu zdecydował się ujawnić to, co nazywa “największą polityczną maskaradą we współczesnej historii Francji”.
Mówi, że Brigitte Macron nie jest tym, za kogo się podaje, że Jean-Michel nigdy nie zniknął, zmienił tylko nazwiska, twarze i role.
I tak jak w Waszyngtonie, rozgrywa się ten sam schemat: oszustwo, koordynacja i przepisywanie rzeczywistości na najwyższych szczeblach władzy.
Krytyczne dni dla Macronów.
Podczas gdy opinia publiczna we Francji gwałtownie zwraca się przeciwko parze prezydenckiej, rząd Emmanuela rozpada się, a wraz z nim ich prawnicza krucjata w obronie tożsamości Brigitte.
W tym tygodniu nowe rewelacje pokazały, że Brigitte została oficjalnie zarejestrowana jako mężczyzna w rządowej bazie danych podatkowych Francji. Dla pary, która jest już w defensywie, jest to nie tylko krępujące, ale także wybuchowe.
Co gorsza, rewelacje pochodziły od jej własnego szefa sztabu, Tristana Brome’a. W rozmowie z BFMT powiedział:
“Madame Macron, podobnie jak wielu Francuzów, ma zamiar wejść na swoją osobistą stronę na stronie podatkowej. Loguje się i widzi w prawym górnym rogu, że nie jest napisane “Brigitte Macron”, ale “Jean-Michel, tak zwana Brigitte Macron”.
de-la-rumeur-au-complot-l-affaire-brigitte-macron
Une théorie complotiste, selon laquelle la première Dame serait un homme, a pris de l’ampleur sur les réseaux sociaux ces derniers mois.
Des accusations insupportables pour Brigitte Macron, qui sont devenues virales dans le monde entier via les réseaux sociaux.
Jeśli samo nie wchodzi, to trzeba klepnąć jeszcze raz
https://www.magnapolonia.org/halloween-to-grzech-i-glupota/
Wbrew pozorom, promowanie w Polsce Halloween związane jest nie tylko z interesami koncernów, które chcą na tym zarobić grube pieniądz, sprzedając masę gadżetów. Obchodzony 31 października halloween (wg niektórych „Nocy Duchów”) to wprost święto pogańskie i antykatolickie. Tradycja halloween została przejęta z kultów magicznych i satanistycznych. Dlatego też jest tak gorąco promowane przez środowiska związane z „Gazetą Wyborczą”.
Korzenie Halloween sięgają pogańskich obchodów święta duchów i celtyckiego boga śmierci. W 834 r. Papież Grzegorz IV wprowadził do Kościoła katolickiego uroczystość Wszystkich Świętych, jako pamięć o zmarłych. Celem tej uroczystości było oddanie czci wszystkim świętym w niebie, zarówno tym znanym, jak również i tym bezimiennym. Co ciekawe, do ósmego wieku Uroczystość Wszystkich Świętych obchodzono w maju.
Dziś Halloween uznawane jest za ekspansywny element amerykańskiej popkultury. W tradycji amerykańskiej „święto” to wygląda pozornie niewinnie i wydaje się być jedynie zaspokojeniem potrzeby tajemniczości, czemu sprzyja m.in. przebieranie się za czarownicę, wampira, ducha czy diabła. Należy pamiętać, że wszystkie te postacie w tradycji europejskiej związane są z osobą szatana.
Wiodącym elementem, bardzo mocno powiązanym z halloween jest wydrążona dynia, która symbolizuje dusze błąkające się w postaci ogników. Obrazy związane z halloween najczęściej przedstawiają tematy śmierci, zła, okultyzmu, czy mityczne potwory. Tradycyjnymi barwami tego „święta” są czarny i pomarańczowy. Media oraz biznes, który czerpie niemałe zyski z „nowego” święta, starają się przedstawić halloween jako niewinną rozrywkę, zabawne stroje i rekwizyty, dreszczyk emocji.
Już sama próba odpowiedzenia na pytanie, czemu służy takie „święto” pokazuje jego bezsens. Służy bowiem zabawie – jest nowym i oryginalnym sposobem spędzenia czasu. Niektórzy „nowocześni” uśmiechają się pod nosem słysząc stanowisko Kościoła katolickiego przeciwko Halloween. Uważają, że kościelna krytyka to objaw „ciemnogrodu”, podczas gdy obchodzenie Halloween ma być kwintesencją postępowości.
Ich najczęstsze argumenty mówią, że co złego jest w tym, że dzieci jeden dzień w roku bawią się w taki sposób i przebierają się w kostiumy czarownic, wampirów, upiorów, duchów, kościotrupów? Nie można tego demonizować. Takie osoby dziwią się potem, gdy wspomni się, że żydowski autor „Biblii Szatana”, Anton Szandor LaVey chwalił Halloween, twierdząc, że jest to dzień, w którym demony zyskują siłę i najłatwiej je przywołać.
Logiczne argumenty przeciwko halloween:
Chrześcijańskie argumenty przeciwko halloween:
Warto się zastanowić, czy rzeczywiście akceptujemy ten kierunek wychowania naszych dzieci, czy nie lepiej odważnie protestować przeciwko przejawom Halloween w szkole i innych instytucjach, w których przebywają nasze dzieci. Powinniśmy oprzeć się inwazji toksycznej duchowości, spirytyzmu, praktyk „soft” satanizmu i pokazać piękno naszej wiary, która nie potrzebuje takich urozmaiceń.
Adam Białous https://pch24.pl/cyber-okultyzm-egzorcysci-ostrzegaja-przed-nowym-zagrozeniem-duchowym/

Okultyzm coraz szerzej wchodzi w świat cyfrowy. Dzisiejsi ezoteryczni magowie to programiści tworzący skrypty i kody. Choć te formy magii, zakazanej przez Boga w pierwszym przykazaniu, są nowe, to cele pozostają te same – wpływać na rzeczywistość i przejąć od Stwórcy władzę nad stworzeniem.
Widząc nowe duchowe zagrożenie kilkuset egzorcystów z całego świata, którzy wzięli udział w XV Światowym Kongresie Międzynarodowego Stowarzyszenia Egzorcystów we Włoszech, w wydanym po jego zakończeniu komunikacie, ostrzegają przed „zagrożeniami okultyzmu, spirytyzmu, New Age, parapsychologii oraz powiązaniem neo-okultyzmu z rozwojem sztucznej inteligencji i tworzeniem dzięki niej form praktyk magicznych”.
Czy to ostrzeżenie ma odniesienie w rzeczywistości internetu? Jak najbardziej. „To już jest pewne: cyber-okultyzm to nie science fiction, to rzeczywistość, która dzieje się na naszych oczach… Magia i technologia – dwa światy, które wydają się przeciwstawne. Jedno jest starożytne, tajemnicze i intuicyjne. Drugie – nowoczesne, logiczne i oparte na algorytmach. A jednak w XXI wieku te dwa nurty zaczynają się spajać w nową formę ezoteryki. Cyber-okultyzm to fascynująca ewolucja ezoteryki”– czytamy na jednym z portali, który propaguje ezoterykę.
Współczesna ezoteryka coraz częściej splata się z cybernetyką, tworząc niepokojące zjawisko zwane cyber-okultyzmem. Używane są tu jeszcze inne nazwy jasno wskazujące na łączenie ezoteryki z AI w świecie cyfrowym – „technomagia, mistycyzm algorytmiczny, cyfrowa alchemia”. „Techno-magowie twierdzą, że programowanie to nowoczesna sztuka hermetyczna, a kodowanie to współczesne rytuały” – napisano na jednym z portali okultystycznych.
W epoce internetu coraz więcej osób poszukuje duchowych doświadczeń online. Tym bardziej, iż wielu odchodzi z Kościoła, wielu zaprzestało praktykowania wiary i korzystania z sakramentów. Człowiek, jako istota mająca potrzeby duchowe, jeżeli nie zaspokaja ich u czystego źródła chrześcijańskiej wiary, staje się łatwym celem różnego rodzaju syndykatów zła – szerzących okultyzm, spirytualizm czy ezoterykę. Coraz częściej egzorcyści informują o uzależnieniach demonicznych a nawet przypadkach opętań, które zaczęły się od korzystania z tych praktyk magicznych, serwowanych za pośrednictwem internetu.
Dziś najwięcej „dusz” można złowić siecią internetową, bo z niej korzysta większość z nas. Dobrze, że wie o tym coraz więcej katolików, którzy tworzą w celu dobrych połowów m.in. portale, podkasty, webinary, promujące wartości ewangeliczne. Jednak na tym internetowym, globalnym łowisku są też typy spod ciemnej gwiazdy, które doskonale wiedzą co robią. „Czy magia i technologia mogą współistnieć, a może nawet wzajemnie się wzmacniać? W końcu, jeśli myśli mają moc sprawczą, a internet łączy miliardy umysłów w jedną sieć – czy nie stworzyliśmy właśnie nowego wymiaru duchowego” – pisze jeden z guru półświatka ezoterycznego.
Już od dłuższego czasu istnieją cyfrowe ciemne świątynie, rytuały w rzeczywistości wirtualnej i AI odgrywające rolę współczesnych wyroczni. Narzędzia takie jak tarot AI, astrologia algorytmiczna czy cyfrowe sigile są coraz bardziej popularne i wciągają jak bagno. Instruktorzy wróżenia tarotem na portalach społecznościowych mają filmy, które posiadają po kilkaset tysięcy, a nawet pół miliona stałych obserwatorów.
Cyber okultyzm i zaprzęganie sztucznej inteligencji do praktyk magicznych jest na usługach antyludzkiego, można śmiało go nawet nazwać – satanistycznego, trans humanizmu, który bardzo trafnie opisał ks. kardynał Gerhard Müller. „W trans humanizmie człowiek musi ostatecznie ustąpić gdyż został uznany za przestarzały etap poprzedzający nadchodzący cyberświat, w którym przywództwo przejęły by hybrydy biotechnologiczne. Wtedy naturalna ludzka inteligencja będzie mogła, jak pisał C.S Lewis „tarzać się przed sztuczną inteligencją jak pies u stóp swojego pana” – ostrzega kardynał Müller.
Najbardziej narażonymi na szkodliwe działanie praktyk okultystycznych są dzieci i młodzież. Nieświadome zagrożenia wysyłają SMS-y z klątwami na swoich kolegów czy koleżanki. W internecie praktykują wróżby czy wywoływanie duchów. Grają w gry komputerowe, przesiąknięte okultyzmem i ezoteryką, które są pierwszym etapem wprowadzenia do ciemnego demonicznego świata.
Trzeba więc ogromnej czujności ze strony rodziców, by chronić dzieci przed tymi praktykami, które swe źródło mają w okultyzmie i są mocnym sprzeniewierzeniem się temu, co niesie ze sobą chrzest.
Nie powinniśmy jednak ulegać rozpaczy czy lękom, bo jak napisał św. Paweł „Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości oraz trzeźwego myślenia”. Włoski egzorcysta ks. R. Salvucci w swojej książce pt. Jasne słowa na temat ciemnej rzeczywistości, wskazuje na bardzo istotną zależność: Im bliżej jesteśmy Boga i więcej modlitwy kierujemy do Niego w intencji naszych małżonków, dzieci, naszych rodzin i innych osób, tym bardziej skuteczną roztaczamy nad nimi „duchową żelazną tarczę”, przez którą pociski wroga nie będą mogły przebić się.
Tak bardzo ważne jest więc, by zadbać o częstą spowiedź, udział w Eucharystii, modlitwę indywidualną, szczególnie Różaniec i rozważanie Słowa Bożego, które jest jak pisze św. Paweł „żywe i skuteczne, ostrzejsze niż wszelki miecz”! Będąc bowiem w stanie łaski uświęcającej, jesteśmy chronieni my i nasze rodziny mocą samego Chrystusa.
Adam Białous
28.10.2025 skandal-w-niemczech-w-telewizji-transmitowano-queerowe-katolickie-nabozenstwo

W niedzielę niemiecka publiczna telewizja ZDF transmitowała na żywo „katolickie nabożeństwo o charakterze queerowym”. Niemieckie media chwalą się, że oglądało to 690 tys. widzów.
„W niedzielę telewizja publiczna ZDF po raz pierwszy w historii niemieckiej telewizji transmitowała queerowe nabożeństwo katolickie” – podaje portal dw.com.
Można domyślać się tylko, że chodzi o jakiś rytuał podszywający się pod katolicyzm, który odprawiła osoba będąca formalnie kapłanem, ale faktycznie z katolicyzmem niemająca w rzeczywistości nic wspólnego.
W Kościele katolickim nie ma bowiem „queerowych nabożeństw”, a niemieckie duchowieństwo od lat podejmuje działania, za które jeszcze pół wieku temu ekskomunika byłaby nadawana w ekspresowym tempie.
Pełnomocnik Episkopatu Niemiec ds. współpracy z ZDF Sabrina Sieber przekazała, że transmisję oglądało 692 tys. osób. To nieco wyższa oglądalność, niż zwykle. – Udział w rynku wyniósł 9,1 procent – powiedziała Ewangelickiej Agencji Prasowej (epd) Sieber.
Hucpa miała miejsce w kościele św. Anny w Münster-Mecklenbeck. Odbyła się pod hasłem „Kim jestem… dla Ciebie?”. Zorganizowała ją grupa Queer-Gemeinde Münster.
Według DW jest to „jedna z najstarszych wspólnot queerowych w Niemczech”. W rzeczywistości jest to organizacja z Munsteru, która zrzesza LGBT i nadaje im niby-chrześcijański wydźwięk łączony z aprobatą dla dewiacji seksualnych i atakuje chociażby płeć, nazywając to „dyskryminującą klasyfikacją”.
W kościele, w którym miała miejsce hucpa zebrało się 200 osób. Przedstawicielka niemieckiego episkopatu przekonywała, że większość reakcji była „bardzo pozytywna”.
– Szczególnie na Instagramie i Facebooku pojawiło się wiele polubień i pozytywnych komentarzy – twierdziła Sieber i dodała, że negatywne opinie „pojawiły się jedynie sporadycznie”. Tu warto wspomnieć, że nie tak dawno Niemcy przyznali, że muszą uważać z wyrażaniem swoich prawdziwych opinii, więc nic dziwnego, że krytyki było mało.
Szwajcarski biskup Marian Eleganti krytykuje Watykan za zainstalowanie sali modlitewnej dla muzułmanów w Watykańskiej Bibliotece Apostolskiej.
Powiedział LifeSiteNews.com 28 października, że islam jest ekspansywny, „chce absolutnej dominacji” i jest „z natury nietolerancyjny”: „Spowodował, że chrześcijaństwo znika wszędzie”.
Biskup Eleganti zapytał, dlaczego muzułmanie muszą modlić się w Watykanie, skoro w Rzymie są duże meczety.
Dodał, że odwrotnie, nigdy nie pozwolono by chrześcijanom na założenie kaplicy w Mekce, najświętszym miejscu islamu, gdzie mogliby odprawiać Mszę.
Co więcej, islam jest „celowo pomyślany w sensie antychrześcijańskim”: „Jest to całkowite zaprzeczenie boskiego synostwa Jezusa i jego absolutnego znaczenia jako pośrednika między człowiekiem a Bogiem Ojcem”.
Islam „zaprzecza Trójcy Świętej”, a „chrześcijanie na całym świecie cierpią prześladowania z rąk muzułmanów”.
Watykan przedstawia „czysto emocjonalną religię: jesteśmy przyjaźni, otwarci i tolerancyjni, mamy przyjazną kulturę i jesteśmy otwarci na dialog”. Ta „emocjonalna religia nie traktuje już poważnie prawdy i różnic, ponieważ w prawdzie jest tylko jedność. Wszystko inne jest iluzją”, powiedział.
29.10.2025 nczas/skandal-we-wroclawskiej-szkole-zmuszaja


Zespół Szkolno-Przedszkolny nr 4 we Wrocławiu nakazał dziś przyjść uczniom ubranymi w barwy niemieckie. W placówce zapowiedziano „fotobudkowy dzień Niemiec”.
Na stronie internetowej Szkoły Podstawowej nr 40 we Wrocławiu – należącej do ZSP nr 4 – opublikowano ogłoszenie z przypomnieniem o planowanym na dziś wydarzeniu. Uczniowie zmuszeni są odziać się w barwy niemieckiej flagi: Czarne, czerwone i żółte barwy.
„Tego dnia w naszej szkole będą królować trzy kolory – czarny, czerwony i żółty! Załóżcie coś w tych barwach, żebyśmy wszyscy razem stworzyli super, kolorową atmosferę! Będą robione zdjęcia, więc naprawdę opłaca się być przebranym i pokazać, jak fajnie można się bawić” – napisano na zsp4wroc.pl.
„Jeśli nie macie ubrań w tych kolorach, spokojnie – możecie założyć akcesoria, np. czapkę, szalik czy opaskę. Liczy się dobry nastrój i chęć do zabawy! A to jeszcze nie wszystko – klasy 8 przygotowały fotobudki, w których będziemy pozować w barwach Niemiec! Niech cała szkoła tego dnia tętni energią i niemieckimi barwami” – czytamy.
Wydarzenie organizowane jest w ramach corocznego „Tygodnia Języków Obcych”. W poprzednich latach uczniowie byli zmuszani do ubierania się w barwy innych państw, np. Ukrainy, Zjednoczonego Królestwa czy też Polski.
W ubiegłym roku program zakładał cztery dni, które poświęcono poszczególnym krajom z zajęciami i elementami kultury kojarzonej z tymi państwami. Rok wcześniej szkoła z inicjatywy samorządu zorganizowała akcję „Przebieramy się w kolory”. Klasy losowały po kolorze. Uczniowie, którzy wzięli udział w akcji byli zwolnieni z odpowiedzi.
Dziś w SP nr 40 pojawią się fotobudki przygotowane przez ósmoklasistów. Uczestnicy będą mogli wykonać pamiątkowe zdjęcia w barwach niemieckich.
Akcja spotkała się z ostrą krytyką w sieci. Wiele osób podkreśla, że nakazywanie dzieciom ubieranie się w barwy obcego państwa jest trudne do wyobrażenia sobie w odwrotnej sytuacji. Ponadto ubieranie się w barwy Niemiec w Polsce kojarzy się wyjątkowo źle, co jest zrozumiałe.
Co jednak ważniejsze, a jednak nie wybrzmiewa, pokazuje to, jak marnowane są publiczne pieniądze oraz czas dzieci. Przymus chowu dzieci zwany „obowiązkiem edukacji” uzasadniany jest tym, że dzieci muszą „odebrać wykształcenie”.
Jeśli ktoś z rodziców dziecka z tego „dobrodziejstwa” w formie przygotowanej i zaakceptowanej przez urzędników nie skorzysta, aparat państwowy posiada szereg sankcji wobec rodziców, z odebraniem dziecka włącznie. Placówka zaś utrzymywana jest z pieniędzy pod przymusem odbieranych ludziom w ramach podatków.
I tak oto dzień ten finansowany jest z pieniędzy publicznych, a czas dzieci, który mógłby zostać wykorzystany albo na rozwój czegoś sensownego lub na odpoczynek, marnowany jest na jakieś akcje wewnątrzszkolne, by – jak sama szkoła przyznaje – tworzyć „kolorową atmosferę” i by „fajnie się bawić”.

Filip Adamus
Podczas zakończonej niedawno XIX edycji Konkursu Chopinowskiego Piotr Pawlak zachwycił swoimi umiejętnościami muzycznymi. Gra Polaka ujęła publiczność i zaskarbiła sobie prawdziwy zalew wyrazów podziwu dla artysty. Polski pianista nie ma powodów do wstydu wśród najlepszych muzyków świata… ale nie wstydzi się również wiary. O otwartym okazywaniu religii mówił podczas niedawnego wywiadu.
W rozmowie dla zagranicznego portalu OSV news maestro wystąpił po swoich występach na XIX Konkursie Chopinowskim . Do prestiżowej rywalizacji zakwalifikował się on bez eliminacji ze względu na zajęcie drugiego miejsca w Ogólnopolskim Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina w Warszawie (2020).
Tuż przed jego półfinałowym występem w tegorocznej edycji wydarzenia, we wtorek 11 października, widzowie mogli dostrzec, jak artysta modlił się na różańcu. Jak wyjaśniał podczas rozmowy z OSV news Piotr Pawlak, podobne zachowanie było dla niego „całkowicie naturalne”.
– Modlę się przed każdym występem. Zawsze proszę o wsparcie, bo to, co robimy jako muzycy w jakiś sposób przekracza nasze ludzkie zdolności. Więc, mimo że wiedziałem, że na backstage’u były kamery, po prostu zrobiłem to, co zawszę robię. Nie ukrywam swojej wiary i nie ukrywam, że zawsze proszę Boga o pomoc – mówił utalentowany pianista w rozmowie z zagranicznym medium.
– Ludzie często mi mówią, że są głęboko poruszeni moją grą, że doświadczają czegoś duchowego, nawet religijnego, mimo, że muzyka nie jest czymś samym w sobie sakralnym. Muzyka dotyka naszych zmysłów głęboko, pozwalając sięgnąć do piękna ludzkiej duszy – wyznał podczas wywiadu Piotr Pawlak.
W czasie rozmowy pianistę zapytano o radę dla młodych, którym z trudem przychodzi przyznanie się do katolicyzmu. W odpowiedzi muzyk zaznaczył, że nawet drobne gesty religijne mają istotną wartość. – Nic złego nie może wyniknąć z okazywania naszej wiary. Nawet drobne gesty pokazują, że chrześcijanie wciąż tu są i, że wierzymy w Kogoś nad nami, kto nam pomaga – odpowiadał artysta.
W wywiadzie Piotr Pawlak przyznał również, że wciąż bliskie jest mu nabożeństwo do Św. Judy Tadeusza, którego obrał sobie na patrona przy sakramencie bierzmowania.
Źródło: osvnews.com FA





========================================

Dzieci do wynajęcia
Autor artykułu Marek Wójcik 27. października 2025
Jeżeli krytycy pedofilów są wrogami ludzkości, a zatem prawdziwymi przestępcami – źródło – to jestem przestępcą. Pedofile są, biologicznie rzecz biorąc ludźmi, jednak jako sprawcy nieszczęść dzieci są bezsprzecznie winnymi przestępstw. Niezależnie od tego, jak ich lobby wmawia idee równości dla sprawców. Społeczeństwo, które nie chroni swoich dzieci, jest skazane na zagładę.
Pedofile publicznie domagają się uznania ich pociągu do nieletnich za odrębną tożsamość seksualną i otwarcie promują dziecięcą pornografię z wykorzystaniem sztucznej inteligencji, lalki erotyczne w kształcie dzieci oraz stosunki seksualne pedofilów z dziećmi.
Na naszych oczach łamie się kolejne, wcześniej nie do pomyślenia tabu! Rządy na całym świecie nie tylko biernie przyglądają się tej sytuacji, ale wręcz tworzą jej podstawy prawne. Pomóż rozpowszechnić informację o dekryminalizacji! Źródło.

Pewna kobieta zwierzyła mi się kiedyś, że gdy miała 11 lat, była nagabywana seksualnie przez jej własnego wujka. Nawet ćwierć wieku później nie potrafiła pozbyć się tej traumy. Najbliższa rodzina nie stanęła w jej obronie. Zniszczysz egzystencję rodziny wujka – przekonywała ją matka. Pewnie tak by było, jednak koszmar, przez jaki przechodzi dziecko, nikogo nie obchodził.
W połowie września na niemieckiej platformie ManovaNews ukazał się artykuł: Cena za człowieka. Źródło.
W dobie kamer, rozpoznawania twarzy i śladów DNA chciałoby się wierzyć, że zaginięcia dzieci – a nawet ich sprzedaż – należą już do przeszłości. Brutalna rzeczywistość jednak przedstawia inny obraz. Handel dziećmi nie tylko istnieje, ale wręcz kwitnie – w ukryciu, w szarej strefie globalizacji, pomiędzy ubóstwem a chciwością.

Były poseł potwierdza, że setki dzieci są w Wielkiej Brytanii wykorzystywane seksualnie i sprzedawane pedofilom, których nazwiska są znane. MI5 i NCA nie podejmą działań. Dzieci są wykorzystywane seksualnie przez 3 lata, a następnie pobierane są od nich organy.
Andrew Bridgen twierdzi, że coś jest nie tak w naszym parlamencie, skoro atakuje posła Partii Pracy, którego uważa za pedofila, i spotyka się z krytyką ze strony własnej partii.
Twierdzi, że pedofilia szerzy się w Leicester i przekazał rządowi brytyjskiemu dane osób zajmujących się handlem dziećmi w Wielkiej Brytanii, ich nazwiska, ale nikt nie chce podjąć działań. Źródło.

Autor artykułu Marek Wójcik
Mail: worldscam3@gmail.com

(Fot. Pixabay)
Każdego roku grupy czarownictwa i satanizmu rozpoczynają 22 września bluźnierczy „post”. Trwa 40 dni i polega na różnych haniebnych rytuałach i działaniach. Jego cel jest jasny: przygotować się do Halloween, pisze Międzynarodowe Stowarzyszenie Egzorcystów.

Stowarzyszenie zostało założone w latach 90. przez oficjalnego egzorcystę Watykanu, nieżyjącego już ks. Gabriele Amortha.
Apel ws. Halloween ogłosił na stronie Stowarzyszenia jego wiceprzewodniczący, ks. Francesco Bamonte.
Zwrócił uwagę na pogańskie i demoniczne korzenie Hallowen, na znaczenie tego wydarzenia dla współczesnych satanistów – oraz na jego fatalną edukacyjną rolę. Hallowen zamiast przyzwyczajać dzieci do dobra, piękna i świętości – przyzwyczaja do zła, brzydoty i bluźnierstw.
Dlatego katolicy nie tylko nie mogą czegoś takiego świętować – w ogóle nie chcą tego robić.
PONIŻEJ PREZENTUJEMY CAŁE OŚWIADCZENIE MIĘDZYNARODOWEGO STOWARZYSZENIA EGZORCYSTÓW WS. HALLOWEEN
Czy wiedzieliście, że od 22 września każdego roku grupy i ruchy czarownictwa Wicca oraz satanizmu rozpoczynają bluźnierczy „wielki post”, który trwa czterdzieści dni? Ten „post” charakteryzuje się haniebnymi rytuałami i działaniami, które kulminują w nocy z 31 października na 1 listopada. Oni nazywają ją nocą Halloween, natomiast dla katolików na całym świecie jest to piękna, pełna światła noc święta Wszystkich Świętych.
W przeciwieństwie do święta Wszystkich Świętych, Halloween propaguje to, co mroczne: morderczą przemoc, szydzenie ze śmierci albo też jej szaleńcze gloryfikowanie, makabrę, horror, okultyzm, czary, demony. Postacie halloweenowe, za które przebierają się dzieci i dorośli, to potwory, wampiry, duchy, szkielety, wilkołaki, zombie, czarownice, diabły.
Atrakcyjność tych kostiumów i tematów jest wyraźnym znakiem poważnego wewnętrznego niepokoju panującego w dzisiejszym społeczeństwie. Halloween wychwala brzydotę i to, co odrażające i mroczne. Zaszczepia w umysłach najmłodszych ohydę. Naraża ich na koszmary i nocne lęki.
To gromadne, konsumpcyjne, a jednocześnie irracjonalne święto. Z jednej strony wskazuje na głębokie przemiany kulturowe spowodowane sekularyzacją, którą cechuje odrodzenie mentalności magicznej. Swoje apogeum ma to w odrodzeniu neopogaństwa. Z drugiej strony Halloween to także machina komercyjna: to ona napędza i narzuca to święto w różnych kontekstach geograficznych i kulturowych, w tym w Afryce, bez żadnego poszanowania dla lokalnych tradycji i wrażliwości religijnej.
Od kilku lat we Włoszech i w innych krajach, kręgi okultystyczne i satanistyczne, ukrywające się pod szyldem stowarzyszeń kulturalnych, organizują z tej okazji już w tygodniach poprzedzających 31 października spektakle, które są częścią precyzyjnej i przemyślanej strategii. Organizuje się nawet szkoły magii i czarów o charakterze zabawowym, pozornie niewinnym… To oszustwo wobec rodzin i pułapka dla dzieci i młodzieży.
Przypomnijmy, że Halloween, uważane przez wiele rodzin za okazję do zabawy i rozrywki dla dzieci, jest świętem związanym z okultyzmem, magią, czarami i demonicznością. Swoje korzenie ma w pogańskim święcie – Samhain, pochodzącym od Celtów, ludu żyjącego w starożytności na wielu obszarach kontynentu europejskiego, od Wysp Brytyjskich po północne Włochy.
Dlatego Halloween wcale nie jest świętem świeckim ani nieszkodliwą, globalną zabawą. W rzeczywistości mamy do czynienia z prawdziwym odtworzeniem i ożywieniem pogańskiego święta religijnego, podczas którego wykonywano rytuały magiczne z ofiarami ze zwierząt, a czasem nawet z ludzi.
Nowoczesne czarownictwo naszych czasów, zorganizowane w ruch pod nazwą Wicca, podczas swoich najważniejszych świąt w roku, podobnie jak Celtowie, obchodzi właśnie święto Samhain. Według kalendarza Wicca, ta uroczystość rozpoczyna nowy rok czarownictwa – w noc z 31 października na 1 listopada.
Również dla wyznawców szatana, satanistów, najważniejsze święto ich plugawych ceremoniałów – początek roku satanistycznego – przypada w tę samą noc.
Fakt, że to „święto”, które w ostatnich pięćdziesięciu latach coraz bardziej gloryfikowało śmierć, przemoc, horror i demoniczność, a także przyjmowało okultystyczne przedstawienia czarów i satanizmu, trafia nawet do programów szkolnych, jest dowodem na niezwykłą powagę sytuacji. Świętowanie Halloween w społeczeństwie z niebezpieczną lekkomyślnością, zamiast promować wartości takie jak niestosowanie przemocy, pokój, piękno i harmonia, jest oznaką poważnego zaćmienia sumień.
Kto świętuje Halloween, nawet jeśli nie zamierza przyłączać się do czarownictwa ani czcić diabła, w praktyce wchodzi w komunę z tą mroczną rzeczywistością.
Popychanie przez Halloween nowych pokoleń ku brzydocie i ciemności oznacza wskazywanie im drogi przeciwnej do tego, co dobre i prawdziwe, a więc przeciwnej do Boga, który jest źródłem prawdy, dobra i piękna.
Sataniści są bardzo zadowolenie z tego, że chrześcijanie obchodzą Halloween, ponieważ są przekonani, że ci, którzy je świętują, w sposób pośredni czczą diabła i tym samym otwierają się na jego szkodliwy wpływ. Założyciel Kościoła Szatana w Stanach Zjednoczonych, Anton LaVey, z zadowoleniem stwierdzał: „Cieszę się, że chrześcijańscy rodzice pozwalają swoim dzieciom czcić diabła przynajmniej jedną noc w roku. Witamy w Halloween!”.
Ta złowroga atmosfera, ten mroczny nimb otaczający Halloween sprawia, że okres przygotowawczy do tego święta staje się szczególnym momentem kontaktu dzieci i młodzieży z sektami i grupami okultystycznymi. Niektóre strony internetowe dla dzieci, opisujące postacie i scenariusze pełne grozy, zawierają nawet linki prowadzące bezpośrednio do witryn satanistycznych i stron poświęconych czarnej magii.
Wobec tego niepodważalnie ponurego obrazu, jak można jeszcze twierdzić, że Halloween jest świętem niewinnym i nieszkodliwym? Pod pozorem zabawy i rozrywki wprowadza ono i przyzwyczaja dzieci oraz młodzież do „ciemności” zarówno fizycznej, jak i moralnej, czyniąc „kulturę śmierci” czymś zwyczajnym. Skutkiem tego zjawiska jest gaszenie nadziei w nowych pokoleniach oraz gloryfikacja rozpaczy i przemocy.
Jak temu przeciwdziałać i przekształcić to smutne i bolesne zjawisko? Przede wszystkim nie można pominąć fundamentalnego kroku: należy wspierać nową ewangelizację. Fenomen Halloween urósł w momencie, gdy chrześcijaństwo zaczęło tracić wpływ na społeczeństwo.
Nowa ewangelizacja będzie tym skuteczniejsza i tym lepiej uwolni serca od brzydoty i ciemności, które wyłaniają się z Halloween, jak również z innych negatywnych zjawisk współczesnego społeczeństwa, im bardziej serca biskupów i księży, osób konsekrowanych, rodziców i wychowawców oraz wszystkich chrześcijan i chrześcijanek będą kochać Jezusa i Najświętszą Maryję Pannę, Jego i naszą Matkę, przekazując nowym pokoleniom fascynację światem Bożym, w którym kontempluje się cudowną piękność, do której jesteśmy powołani i w której nasze życie realizuje się w pełni. Nadprzyrodzony świat Boży jest bowiem nośnikiem prawdy i dobra, które Bóg – nieskończenie prawdziwy, nieskończenie dobry i nieskończenie piękny – pragnie otworzyć przed swoim stworzeniem.
Dzieci, nastolatki i młodzi ludzie potrzebują piękna, a nie brzydoty; potrzebują dobra, a nie zła; potrzebują prawdy, a nie kłamstwa; potrzebują tego, co dobre, a nie tego, co złe. Nadprzyrodzone piękno, które jaśnieje w Chrystusie, w Najświętszej Maryi Pannie, w Aniołach i Świętych, pomaga im odróżniać to, co prawdziwe, od fałszu, a to, co dobre, od złego.
Pociesza i napełnia serce radością fakt, że w wieczór i noc z 31 października na 1 listopada, jako alternatywę dla Halloween, coraz więcej księży organizuje różne inicjatywy: procesje świętych, przedstawienia życia świętych w salach parafialnych, godziny adoracji Najświętszego Sakramentu jako wynagrodzenia Bogu oraz inne aktywności, które mają uświadomić znaczenie święta Wszystkich Świętych. Tak jak światło jest piękną alternatywą dla ciemności, tak te inicjatywy przywracają młodemu pokoleniu wspaniałe oblicza świętych zamiast odrażających masek Halloween.
Wśród tych inicjatyw warto wymienić organizowaną od kilku lat w różnych diecezjach „Noc Świętych”. Godne pochwały są także czuwania modlitewne z adoracją Najświętszego Sakramentu. W zeszłym roku w całych Włoszech różne grupy młodzieży na przemian spędzały całą noc na adoracji przed Najświętszym Sakramentem. Adoracja zakończyła się rankiem losowaniem świętych – patronów na cały rok. Każdy zobowiązywał się, że przeczyta życiorys „swojego” świętego i będzie prosić go o wstawiennictwo u Boga.
Inne chwalebne inicjatywy ze strony księży to pomaganie dzieciom i dorosłym w rozróżnieniu, co jest nieszkodliwe, a co nie, również poprzez opowiadanie o naszych Świętych i o komunii, która łączy nas z nimi i z naszymi zmarłymi bliskimi.
Jest piękna historia o inicjatywie, którą zorganizowała pewna mama. Zebrała grupę 6–7 dzieci, w tym swojego 9-letniego syna, wysyłając je wieczorem 31 października, ubrane normalnie, do domów i sklepów, aby rozdawały obrazki świętych. W domach i sklepach dzieci były przyjmowanie z oczekiwaniem na to, że wypowiedzą formułę: „cukierek albo psikus”. Ludzie byli gotowi wręczyć słodycze. Ku ich wielkiemu zdziwieniu, dzieci wręczały jedynie obrazki świętego, nie mówiąc nic więcej. Wszyscy je przyjmowali, niektórzy z radością. Potem i tak dostawali od nich słodycze. Historia ta została opowiedziana przez seminarzystę, który był właśnie tym 9-letnim chłopcem wysłanym przez mamę razem z innymi dziećmi do sklepów i domów 31 października. Seminarzysta kończy swoją relację słowami: „Miło wspominam ten wieczór w towarzystwie przyjaciół i koszyka pełnego obrazków. Myśląc o tym teraz, gdy jestem starszy, zdaję sobie sprawę, że Hallowen przykrywa inne rzeczy, sprawia, że zapomina się o prawdziwym święcie – święcie Wszystkich Świętych”.
W tym roku Międzynarodowe Stowarzyszenie Egzorcystów zrealizowało ważną inicjatywę w postaci filmu wideo, który do tej pory został opublikowany w językach włoskim, angielskim, hiszpańskim, portugalskim, niemieckim i koreańskim. Film trwa cztery i pół minuty i przedstawia skuteczny, przemyślany dekalog, który obnaża okultystyczną rzeczywistość kryjącą się za tym masowym zjawiskiem. Film jest narzędziem edukacyjnym i duszpasterskim, które nasze Stowarzyszenie udostępnia za pośrednictwem własnej strony internetowej. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę „Associazione Internazionale Esorcisti Halloween”, a znajdziecie ten film, który można pobrać i udostępniać.
Mam nadzieję, że to, co zostało wyżej napisane, jest pomocne w lepszym poznaniu korzeni zjawiska Halloween, wraz z całym jego negatywnym sensem; a także że jest pomocne w lepszym zrozumieniu, jak ważne dla katolików jest świętowanie Wszystkich Świętych. Święci byli świadkami Boga, światła i radości życia. Przez swoje wstawiennictwo mogą wyprosić dla nas wiele łask. Pamiętamy zarówno o świętych, jak i o wspominaniu naszych bliskich zmarłych, którzy czekają na nasze modlitwy i z którymi pewnego dnia mamy nadzieję zjednoczyć się na wieczność.
Źródło: https://www.aieinternational.it Pach
https://pch24.pl/kosciol-katolicki-w-niemczech-ta-pani-blogoslawi-parom-tej-samej-plci

Uroczysta atmosfera, ozdobiony kościół. Kobieta w szatach liturgicznych z namaszczeniem udziela błogosławieństwa parze tej samej płci, posługując się specjalnymi modlitwami dla tego celu. Protestanci? Nie, „Kościół katolicki” w Niemczech. W mieście, w którym żyje też wielu Polaków…
Angelika Böhm pełni kościelną funkcję referentki pastoralnej w Ravensburgu. Miasto jest położone na terenie diecezji Rottenburg-Stuttgart. Prowadzone jest tam duszpasterstwo dla Polaków – istnieje polska parafia katolicka św. Brunona z Kwerfurtu.
Opisany problem dotyczy zatem nie tylko Niemców, ale również naszych rodaków.
W lipcu 2025 roku diecezja Rottenburg-Stuttgart przyjęła specjalne dokumenty dotyczące błogosławienia par niesakramentalnych, w tym par tęczowych [ chodzi o pederastów md] . W dokumencie zaprezentowano fotografie gejów i lesbijek. Są specjalne modlitwy, które można odmawiać podczas ceremonii błogosławieństw. Wszystko ma charakter quasi-liturgiczny, całkowicie sprzecznie z dokumentem Fiducia supplicans, który mówi – co i tak samo w sobie jest skandaliczne – o błogosławieniu par tej samej płci, tyle że poza liturgią. W Rottenburg-Stuttgart idą jeszcze dalej.
Angelika Böhm jest 65-letnią teolog. Jak deklaruje portal Katholisch.de, oferuje ceremonię błogosławieństwa rozwodnikom, homoseksualistom albo osobom rozczarowanym Kościołem. Böhm działa w zgodzie z władzami diecezji; pary jednopłciowe błogosławił już zresztą były proboszcz tzw. jednostki duszpasterskiej (bo nie parafii), gdzie pracuje teolog.
Błogosławieństwa są udzielane w specjalnie do tego dedykowanym kościele, Eggartskirch, który jest nazywany dziś Kościołem Błogosławieństwa (Segenskirche). Böhm powiedziała, że wprawdzie jak dotąd żadna para gejowska czy lesbijska nie poprosiła o błogosławieństwo, ale gdyby tylko taka prośba się pojawiła, referentka pastoralna „bez wahania by się zgodziła”.
Czytelnicy przyznają, że trudno w tym wszystkich rozpoznać jeszcze Kościół katolicki. Obyśmy w naszym kraju nie mieli nigdy takich problemów, jakie przeżywają już dziś Polacy w Ravensburgu…
Źródła: Katholisch.de, PCh24.pl Pach
https://world-scam.com/Pages/Pl/DerPreis.pdf
Cena za człowieka
Handel dziećmi to nie zjawisko makabrycznych, odosobnionych przypadków, ale system podaży, popytu i celowego przymykania oczu. Część 3 z 8 w serii „Skradzione
dzieciństwo”.
Często się mówi, że dzieci są naszą przyszłością. Ale co, jeśli ta przyszłość zostanie
systematycznie zniszczona – poprzez wyzysk, przemoc, wojnę, ucieczkę, głód lub ignorancję?
Seria „Skradzione dzieciństwo – ciemna strona naszego świata” koncentruje się na tych realiach życia, które zazwyczaj pojawiają się jedynie na marginesie, jeśli w ogóle. Porusza tematy niewygodne, mało popularne i często niewystarczająco skuteczne medialnie, by trafić na pierwsze strony gazet. Dotyka przy tym fundamentów każdego społeczeństwa: tego, jak traktowani są jego najmłodsi, najsłabsi członkowie. Na całym świecie ponad miliard dzieci cierpi z powodu bezpośrednich lub pośrednich konsekwencji ubóstwa, przemocy i niesprawiedliwości strukturalnej. Miliony dzieci pracują, głodują, uciekają lub umierają – a ich imiona nigdy nie są wymieniane. Przyczyny tego są różne, ale można je sprowadzić do wspólnego mianownika: systemu, który stawia zysk ponad człowieczeństwo.
Autor Alfred-Walter von Staufen
Handel dziećmi — kiedy człowiek staje się towarem
W dobie kamer, rozpoznawania twarzy i śladów DNA chciałoby się wierzyć, że zaginięcia dzieci – a nawet ich sprzedaż – należą już do przeszłości. Brutalna rzeczywistość jednak przedstawia inny obraz. Handel dziećmi nie tylko istnieje, ale wręcz kwitnie – w ukryciu, w szarej strefie globalizacji, pomiędzy ubóstwem a chciwością. Nie w dawnych pirackich rajach czy zapomnianych koloniach, ale wśród nas: w dużych miastach, szpitalach, agencjach rządowych, a nawet w organizacjach rzekomo niosących pomoc humanitarną.
To, co kiedyś zaczęło się od dramatycznych nagłówków gazet o porwanych dzieciach z krajów rozwijających się, dawno temu przerodziło się w wielomiliardowy czarny rynek. Dzieci są „hodowane” w Nigerii, nielegalnie adoptowane w Nepalu, komercjalizowane w Bułgarii i
przemycane przez luki w systemie prawnym w Niemczech i USA. Akty urodzenia mogą być
podrabiane, imiona zmieniane, prawa rodzicielskie znikają – a wraz z nimi dzieci.
Handel dziećmi to nie tylko problem „tam”, ale również „tu”. Działa, ponieważ popyt spotyka się z podażą. Ponieważ istnieją pozbawione skrupułów sieci, które traktują dzieci jak przedmioty. I ponieważ struktury państwowe raz po raz zawodzą, czy to z powodu korupcji, naiwności, czy po prostu braku zainteresowania.
Ten esej nie dotyczy makabrycznych, odosobnionych przypadków. Dotyczy systemu, który jest milcząco tolerowany w wielu częściach świata, systemu, który zamienia dzieciństwo na
pieniądze, człowieczeństwo na władzę, a nadzieję na horror. Trudno się z nim utożsamić. Ale o wiele gorzej jest go ignorować.
Handel dziećmi — cichy przemysł złamanego dzieciństwa
Ludzie mówią o prawach człowieka, świętują postępy w globalnej współpracy rozwojowej,
wskazują na konwencje ONZ i szczyty praw dziecka – a tymczasem dzieci są oferowane na
bazarach niczym egzotyczne owoce. Znikają ze szpitali, przedszkoli i regionów przygranicznych, czasem siłą, czasem z obietnicą oszustwa, czasem bez żadnego zamieszania, by nigdy więcej się nie pojawić. Albo, co gorsza, pojawiają się ponownie: jako towar, jako własność, jako narzędzie chciwości innych.
Handel dziećmi nie jest reliktem mrocznych wieków, ale częścią dobrze zorganizowanego
szarego sektora. Przemysłu, który funkcjonuje, ponieważ jest popyt. Przemysłu, który prosperuje nie tylko dzięki bezwzględnym porywaczom czy skorumpowanym funkcjonariuszom granicznym, ale także dzięki prawnikom, brokerom, spedytorom, tłumaczom, urzędnikom państwowym, a nawet rodzicom zastępczym, którzy są gotowi przymknąć oko na pewne rzeczy.
Dzieci są produktem. Rynek jest globalny. A liczby są przerażające. Każdego dnia około 20 do 30 dzieci na całym świecie rejestruje się jako „zaginione” w kontekście handlu ludźmi. To ponad 10 000 rocznie – liczba niezgłoszonych przypadków jest nieznana. Wiele znika bez śladu. Inne pojawiają się w zupełnie innych krajach, z nowym imieniem, nową tożsamością i bez przeszłości.
Dla wielu dzieciństwo kończy się, zanim jeszcze się zaczęło.
Niemowlę łatwiej sprzedać niż smartfon. Płacze, ale nie pyta. Może krzyczeć, ale nie protestuje. Nie potrafi wyjaśnić, jak nagle znalazło się w tym miejscu, w obcej rodzinie, w obcym kraju, w obcym życiu. Dzieci to idealny surowiec dla wszystkich tych, którzy zarabiają na emocjach: par chcących adoptować, które nie zadają pytań; bogaczy szukających „egzotyki”; przestępców potrzebujących organów. I organizacji, które twierdzą, że pomagają, ale robią tylko to, co do nich należy, czyli zarządzanie cierpieniem.
W Nigerii kwitną tak zwane fabryki dzieci. Młode kobiety, często nieletnie i ofiary przemocy
seksualnej, są celowo zapładniane i zmuszane do oddania swoich dzieci po urodzeniu.
Środowisko jest jałowe, opieka medyczna katastrofalna, a wsparcie psychologiczne nie istnieje.
Dziecko jest oddzielane od matki, sprzedawane za kilka tysięcy dolarów, rejestrowane pod
fałszywym nazwiskiem – a wszystko to dzieje się za przyzwoleniem skorumpowanych władz. W wielu przypadkach „darowizny” przekazywane są nawet na lokalne komisariaty policji, aby zapobiec przeszukaniom.
Z kolei w Bułgarii, Mołdawii i Rumunii handel dziećmi występuje z szokującą powszechnością.
Istnieją całe sieci specjalizujące się w „rekrutacji” kobiet w ciąży z wykluczonych społecznie
środowisk. Zaczyna się niewinnie: rozmowa w supermarkecie, przyjacielska oferta. Potem
następuje presja: trudności finansowe, poczucie winy, szantaż moralny. Dziecko jest
przedstawiane jako „ciężar na przyszłość”. Matka jest przekonana, że dziecku „będzie lepiej” z innymi ludźmi. Że tam będzie dobrze. Że wystarczyło podpisać umowę. A jeśli się zawaha? Wtedy pojawią się groźby. Jeśli podpisze? Wtedy dostanie ułamek ceny
sprzedaży. Od 1000 do 5000 euro za dziecko. Dochód na czarnym rynku może być
dziesięciokrotnie wyższy.
W Nepalu, Kambodży i Indiach sytuacja nie jest lepsza. Pod pretekstem adopcji przez rodziny zagraniczne dzieci są systematycznie odbierane swoim społecznościom. Zazwyczaj odbywa się to za pomocą pieczątki prawnej na dokumencie, który jest podrobiony, przerobiony lub wydany przez przekupionego urzędnika. Szczególnie po klęskach żywiołowych, takich jak trzęsienie ziemi w Nepalu w 2015 roku czy tsunami w 2004 roku, nastąpił gwałtowny wzrost liczby nielegalnych adopcji. Dzieci, których rodzice zostali uznani za zmarłych, nagle znalazły się na listach osób podróżujących do Kanady, USA lub Skandynawii, bez żadnego potwierdzenia, czy faktycznie były sierotami.
A potem jest jeszcze perfidna forma „samookaleczenia”: matki żyjące w skrajnym ubóstwie
sprzedają swoje dzieci podejrzanym pośrednikom. Liczą na adopcję, lepszą przyszłość dla
dziecka. Często nawet nie wiedzą, co tak naprawdę dzieje się z dzieckiem. W rzeczywistości zazwyczaj trafia ono w ręce przestępców. Albo znika w statystykach z fałszywą tożsamością, nową datą urodzenia i zmyśloną historią.
Szczególnie ponury rozdział dotyczy handlu narządami. Dzieci nie są sprzedawane tylko po to, by mieć „lepsze życie” – są sprzedawane, by ratować innych. W niektórych krajach Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej udokumentowano przypadki porwań dzieci, podawania im narkotyków, a następnie pobierania ich narządów – często ze skutkiem śmiertelnym. Ciała są gdzieś grzebane, palone lub po prostu pozostawiane własnemu losowi. Zamożni biorcy narządów z kolei często siedzą w klimatyzowanych klinikach, zdesperowani i gotowi zapłacić pięciocyfrowe kwoty za nerkę lub serce.
Kwitnie również tak zwany rynek usług: dzieci sprzedawane jako pomoce domowe; dzieci pracujące w kopalniach; dzieci trafiające do domów publicznych – czasami nawet w wieku dziesięciu czy jedenastu lat. Są złamane psychicznie i fizycznie. Żyją w ciągłym
strachu, pod wpływem narkotyków, pod przymusem. I wiedzą: nikt ich nie uratuje.
Rola krajów zachodnich jest niejednoznaczna. Z jednej strony, retorycznie angażują się w walkę z handlem dziećmi. Z drugiej strony, biurokratyczne luki prawne umożliwiają właśnie ten handel.
W Niemczech, na przykład, nie ma centralnej bazy danych dzieci zaginionych lub anonimowo przekazanych.
Przejście dla dzieci jest usprawiedliwiane jako „ostateczność”, ale często stanowi idealny punkt wyjścia do kradzieży tożsamości i handlu ludźmi. Dziecko przekazane anonimowo może łatwo zniknąć – bez śladu papierowego.
Sytuacja w USA jest równie niepewna. Każdego roku setki tysięcy dzieci znika z państwowej
opieki, domów dziecka, rodzin zastępczych i ośrodków resocjalizacyjnych. Wiele z nich jest
uznawanych za „uciekinierów”. Istnieją jednak wyraźne dowody na to, że niektóre z nich padają ofiarą zorganizowanych sieci. Szczególnie zagrożone są dzieci z doświadczeniem migracyjnym, nieletni bez opieki z Ameryki Środkowej oraz młodzież z problemami ze zdrowiem psychicznym.
Kolejny problematyczny obszar: fałszywe organizacje pozarządowe (NGO). W kilku
przypadkach, udokumentowanych między innymi przez BBC i Correctiv, udowodniono, że
organizacje oficjalnie zbierające darowizny były w rzeczywistości częścią sieci powiązań.
Przedstawiały dzieci jako „potrzebujące”, obiecywały edukację i opiekę, a następnie dostarczały je klientom chętnym do zapłaty. Przepływ darowizn maskował przepływ pieniędzy. Dzieci znikały, ale organizacje nadal istniały, często uznawane przez rząd.
Dark web to nowa mekka dla handlarzy ludźmi. Oferowane są tam katalogi dzieci ze zdjęciami, wiekiem, kolorem skóry i stanem zdrowia, niczym meble. Płatności dokonywane są w kryptowalutach, a dostawy realizowane są za pośrednictwem kurierów w krajach o słabym nadzorze. Organy śledcze są przeciążone, niedofinansowane lub po prostu bezsilne wobec anonimowych struktur tego cyfrowego, równoległego świata. Chociaż istnieją międzynarodowe grupy zadaniowe, przewaga sprawców jest zazwyczaj większa niż zasięg policji.
Wspólnym mianownikiem tego wszystkiego jest brak empatii. Handel dziećmi działa, ponieważ ludzie przekonują samych siebie, że to w porządku. Albo dlatego, że nie chcą wiedzieć. Ponieważ wierzą, że dziecko „będzie miało dobrze”. Ponieważ nie kwestionują pochodzenia dziecka nagle oddanego do adopcji. Ponieważ wolą wierzyć, że system już działa, niż przyznać, że dawno temu się zawalił.
Porażka zaczyna się od wymiaru sprawiedliwości: prawie żaden sprawca nie zostaje skazany. W wielu krajach istnieją przepisy przeciwko handlowi dziećmi, ale nie są one egzekwowane. Procesy ciągną się latami. Świadkowie ukrywają się. Urzędnicy są zastraszani lub przekupywani.
W niektórych krajach nawet zgłoszenie przestępstwa jest ryzykowne – dla ofiary, a nie dla
sprawcy.
I wreszcie jest polityka, często z właściwymi słowami, ale niewłaściwym nastawieniem. Kiedy tnie się budżety na ochronę dzieci, kiedy zaostrza się przepisy azylowe, ale nie wprowadza się mechanizmów ochrony nieletnich, kiedy dyskredytuje się organizacje pozarządowe bez tworzenia alternatyw, powstaje próżnia. A tę próżnię wypełniają ci, którzy nie mają skrupułów.
Istnieją rozwiązania. Istnieją narzędzia do śledzenia pochodzenia, istnieją międzynarodowe
porozumienia dotyczące weryfikacji procesów adopcyjnych, istnieją bazy danych DNA, które
mogłyby pomóc w odnalezieniu zaginionych dzieci. Ale wszystkie te narzędzia są tak silne, jak wola polityczna, by z nich korzystać.
Handel dziećmi nie jest tajemnicą. Jest zorganizowany. Jest udokumentowany. Jest znany. A
jednak pozostaje niewidoczny – bo nauczyliśmy się nie patrzeć.
Świat przyzwyczaił się do faktu, że dzieci istnieją jako ofiary. Ale nie możemy przyzwyczajać
się do tego, że stają się towarem. Każde sprzedane dziecko to porażka nie tylko systemu, ale także naszej zbiorowej moralności.
A najgorsze: to dzieje się właśnie teraz. W tej chwili. Gdzieś dziecko płacze – nie dlatego, że zrobiło sobie krzywdę, ale dlatego, że wie, że nikt nie przyjdzie.
Handel dziećmi to ciche barbarzyństwo współczesności. Brutalna praktyka biznesowa skrojona
od globalizację, pakt chciwości i pogardy dla ludzkości. To rynek, który prosperuje nie pomimo, ale dzięki nowoczesnej technologii, nowoczesnym władzom i współczesnej obojętności.
Podczas gdy świat wpatruje się w ekrany i wysyła emotikony, dzieci znikają niczym dym w
szczelinach naszych systemów, rejestrowane jako liczby, opłakiwane jako notatki na marginesie, zapomniane jako indywidualne losy. Ale za każdą liczbą kryje się imię, bicie serca, mała istota ludzka, której życie zostało wymazane – dla pieniędzy.
Perfidny system działa, ponieważ jest wydajny. Ponieważ jest popyt. I ponieważ są ludzie gotowi porzucić wszelkie zasady moralne dla dziecka, dla potrzeby organu, dla fantazji seksualnej, dla poczucia władzy. Handel dziećmi to nie dzikie porwanie w ciemności. To operacja logistyczna.
Często obejmująca dokumenty, bilety lotnicze, tłumaczy, prawników, sfałszowane podpisy,
prawdziwe paszporty i dziecko, które nie ma pojęcia, że całe jego życie zostało właśnie
sprzedane.
Na przykład w Meksyku dzieci regularnie znikają z klinik położniczych. Rodzice, często biedni, często pozbawieni praw, są zbywani prostym zdaniem: „Dziecko nie żyło”. Bez ciała. Bez dokumentów. Bez zdjęcia. Tylko zamglone spojrzenie i cisza, która wszystko pochłania. Po latach niektóre z tych dzieci pojawiają się ponownie pod nowymi tożsamościami w innych
krajach. W schludnych dzielnicach. Z nowymi imionami, nowymi urodzinami. Jako „uratowane sieroty” nigdy nimi nie były.
Również w Gwatemali przez lata kwitł system adopcji, który w rzeczywistości był masowym
eksportem dzieci.
W latach 1990–2007 ponad 30 000 gwatemalskich dzieci zostało adoptowanych za granicą,
głównie w USA. Organizacje pozarządowe odkryły później, że znaczna część tych adopcji
opierała się na kłamstwach, szantażu lub korupcji. Matki były oszukiwane, władze
przekupywane, a status sieroty sfabrykowany. Był to towar eksportowy z niewidocznymi
bliznami.
W Tajlandii i Kambodży osoby, które przeżyły, relacjonują systematycznie zorganizowaną
prostytucję dziecięcą, z ustalonymi cenami, hotelami i usługami transportowymi. Europejscy
mężczyźni z zachodnimi paszportami rezerwowali „wakacje” – nie na plaży, ale w nędzy. I
podczas gdy policja i władze turystyczne przymykały oko na napływ dewiz, dzieci stawały się personelem seksualnych fantazji. Niektóre przeżyły. Wiele zniknęło. Sprawcy powrócili. Bez wstydu. Bez kary. Bez pamięci.
Jeszcze bardziej okrutny jest handel organami. Istnieją udokumentowane przypadki porwań,
znieczuleń i rozczłonkowania dzieci w wieku zaledwie pięciu, sześciu czy siedmiu lat: nerek,
wątroby, rogówek… Świeże, nieużywane organy są szczególnie poszukiwane. Dla zamożnych pacjentów w potrzebie. Dla klinik, które przymykają na to oko. Dla lekarzy działających w krajach o słabej kontroli – dosłownie i moralnie. Dzieci są traktowane jak części zamienne. Ciało jest magazynem, dzieciństwo nie ma znaczenia.
I nie: te praktyki nie ograniczają się do odległych krajów. Istnieją również komplikacje, martwe punkty i luki prawne w Europie i Ameryce Północnej. W Niemczech „luki” dla niemowląt pozostają anonimowe. Nikt nie wie, kto zostawia tam dziecko, jak ma na imię ani skąd pochodzi.
Nie ma bazy danych genetycznych, nie ma obowiązku ich śledzenia. Idealna okazja do ponownej rejestracji, fałszowania tożsamości i transferu. To, co zaczęło się jako pomoc humanitarna, staje się w ten sposób furtką dla handlu ludźmi.
Do niedawna w Holandii istniały prywatne placówki opiekuńcze, które „umieszczały” dzieci z
Europy Wschodniej i Południowo-Wschodniej. Oczywiście w zamian za datki. Jednak bliższe śledztwo wykazało: brak wsparcia psychologicznego, brak dowodów pochodzenia, brak jasnych zasad – a jedynie podejrzane kontakty z agencjami pośrednictwa pracy w Mołdawii i Albanii.
Dzieci były przerzucane jak paczki. Niektóre zmuszano do nauki nowego języka, innym po
prostu zabroniono opowiadać o swoim poprzednim życiu.
Dziecko, które traci swoją historię, traci siebie. Handel dziećmi to również handel
wspomnieniami, a raczej ich wymazywanie. W nielegalnych sieciach adopcyjnych powszechne jest przepisywanie dat urodzin dzieci. Aby wyglądały młodziej. Albo starzej. W zależności od celu. W zależności od „kupującego”. Czterolatek staje się trzylatkiem, sześciolatek noworodkiem – „reinkarnacją”. Ich biografia zostaje wymazana. A wraz z nią prawda.
Handel dziećmi za pośrednictwem dark webu to zdigitalizowana dehumanizacja za jednym
dotknięciem przycisku. Znajdziesz tu oferty o kryptonimach takich jak „Słonecznik”, „Mała
Gwiazda” czy „Kwiat Wiśni”. Nazwy brzmią niewinnie, ale reprezentują małych ludzi. Zdjęcia, filmy, wymiary ciała, stan zdrowia, znamiona – wszystko udokumentowane. Płatności Bitcoinami. Dla kupujących z całego świata. Z dyskretną dostawą na życzenie. Niektóre platformy reklamują nawet „gwarancję satysfakcji”. To koszmar, którego nie chcesz sobie wyobrazić, i właśnie dlatego istnieje.
Interpol i Europol regularnie publikują raporty, które przynajmniej pośrednio odnoszą się do roli władz państwowych. Wiele gangów działających na całym świecie działa tak skutecznie tylko dlatego, że ktoś gdzieś patrzy w inną stronę. Lub aktywnie im pomaga. W Ugandzie burmistrz został aresztowany za handel dziećmi. W Rumunii urzędników stanu cywilnego zwolniono za wydawanie fałszywych dokumentów. W Peru podejrzewa się, że strażnicy graniczni byli przekupywani, aby przemycać dzieci przez granicę w ciężarówkach, ukrywać je pod ziemniakami i podawać im środki uspokajające.
Wymiar sprawiedliwości jest często zbyt powolny, przeciążony lub zbyt zależny politycznie.
Procesy trwają latami. Ofiary są wielokrotnie przesłuchiwane, retraumatyzowane i publicznie
upokarzane. Sprawcy natomiast – często z pieniędzmi, często z kontaktami – unikają oskarżenia.
W niektórych krajach dziecko jest warte mniej niż samochód. I choć skradzione pojazdy są
rejestrowane na całym świecie, skradzione dzieci pozostają duchami.
Jednym z największych kłamstw jest twierdzenie, że adopcja międzynarodowa zawsze odbywa się „w najlepszym interesie dziecka”. Teoretycznie może to być prawdą. W praktyce jednak adopcja to lukratywny rynek. Istnieją agencje pośrednictwa, eksperci, prawnicy, koszty podróży i opłaty administracyjne. Kwoty sięgają dziesiątek tysięcy. A tam, gdzie płyną pieniądze, pojawiają się cienie.
Są przypadki, w których dziecko było umieszczane wielokrotnie – za każdym razem z nową
tożsamością. Są przypadki, w których matki traciły dzieci, ponieważ nie mogły na czas odnowić aktów urodzenia, a władze po prostu oddawały je do adopcji. Kafkowski system straty.
Handel dziećmi nie tylko niszczy ludzkie życia, ale także podważa zaufanie do świata. Jeśli
dziecko można sprzedać, co jest bezpieczne? Jeśli ludzkie życie jest ceną rynkową, o co warto walczyć? To cicha rozpacz, która się rozprzestrzenia – nie jako krzyk, ale jako cisza. Bo każdy, kto mówi o handlu dziećmi, jest często oczerniany jako przesada, histeria lub zwolennik teorii spiskowych. A jednak nic z tego nie jest teorią. To jest udokumentowane. To jest prawdziwe. To jest teraz.
Co by pomogło? Centralna, globalna baza danych DNA wszystkich anonimowo porzuconych
dzieci. Obowiązkowy system śledzenia każdej adopcji międzynarodowej. Obowiązkowe
etykietowanie dla wszystkich organizacji pozarządowych pracujących z dziećmi przy ujawnianiu przepływów finansowych. Obowiązkowe zgłaszanie podejrzanych ofert online. Wielojęzyczne centra poradnictwa dla matek w potrzebie. I: konsekwentne ściganie. Nie tylko porywacza. Również kupującego. Również pośrednika. Nawet polityków, którzy blokują prawo.
Ale to wszystko kosztuje pieniądze, silną wolę i odwagę. I choć miliardy są wydawane na
prestiżowe projekty, ochrona najsłabszych często schodzi na dalszy plan. Bo dzieci nie krzyczą do mikrofonów. Nie głosują. Nie demonstrują. Znikają po cichu.
Handel dziećmi odzwierciedla społeczeństwo, które nauczyło się, że wszystko ma swoją cenę – nawet to, co bezcenne.
Opublikowano: 28.10.2025 https://wolnemedia.net/brytyjczycy-siedza-w-kieszeni-u-zydow
Niedziela, weekend. Dzień wolny od pracy. Wielu Polaków więc włącza sobie internet i buszuje, czytając, co tam nowego się na świecie wydarzyło. Jedni skręcają na prawo, jakieś Niezalezne.pl czy inne Republiki (wiem, że PiS nie ma wiele wspólnego z prawicą), inni skręcają w lewo. Jakieś „Wyborcze”, „Newsweeki” i inne OKO.pressy. A jeszcze inni celują w środek, jakieś typowe portale z newsami o wszystkim: „Onet”, „Interia” czy też „Wirtualna Polska”. I tak trafiają na „Interię”.
A na „Interii”, w to niedzielne południe, taka oto strona główna:

Niby nic nadzwyczajnego. Ale jednak coś nadzwyczajnego. Artykuł pod tytułem „Brytyjczycy siedzą w kieszeni u Chińczyków. Ujawniono porażające dane”.
Jak to, Brytyjczycy zostali kupieni przez Chińczyków? Brytyjscy politycy i arystokraci zadłużają się w chińskim bankach, a nie u Rothschildów? Brytyjscy politycy z czołówki władzy mają chińskie Esterki u boku? No nie może być. Chińczycy opanowali Wielką Brytanię! Zupełnie jak Niemcy w 1940 (no prawie, Polacy przeszkodzili)! Trza iść im na ratunek! Szable w dłoń, lance w dłoń, chińskich komunistów goń goń goń!
Jeżeli myślicie państwo, że żartuję, oświadczam, że sprawa jest naprawdę poważna. Wedle polskich polityków Wielka Brytania, kraj, który notorycznie robił nam samobójcze powstania i pakował nas w wojny na dwa fronty, jest naszym przyjacielem tudzież sojusznikiem. A jeżeli ktoś okupuje sojusznika, to przecież trzeba mu przyjść z odsieczą. A jeżeli nie, to co najmniej trzeba nienawidzić Chińczyków. Bo przecież kupili naszego sojusznika. A jak kupili to i go niszczą. Bo przecież spójrzcie państwo, moi drodzy rodacy, na Wielką Brytanię. Zobaczcie ile Keir Starmer, brytyjski premier z chińską żoną Cing Ciong Jew, nasprowadzał imigrantów, aby Pekin mógł opanować i zniszczyć Brytanię. Zobaczcie, jak dużo tego multikulturalizmu kontrolujący Londyn Chińczycy tam narobili.
Po tym ironicznym wstępie przejdźmy do konkretów.
Według tegoż artykułu „Interii” Chińczycy w drugim z najważniejszych centrów finansowych świata (stolica Wielkiej Brytanii nim jest) posiadają aktywa o wartości, uwaga, 190 mld funtów. Zrozumcie proszę tę kwotę – 190 mld funtów. Arabia Saudyjska, która nijak nie kontroluje ani nie rządzi Stanami Zjednoczonymi, posiada tam aktywa o wartości około 800 mld dolarów. Tak, Stany Zjednoczone mają większą gospodarkę. Nikt jednak nie mówi, że USA siedzą w kieszeni u Saudyjczyków. Administracja Bidena pokazała zresztą, że Saudyjczycy nie będą panoszyć się, jak im się to żywnie podoba. Republikanie, fakt, są dużo bardziej satrapii ze stolicą w Rijadzie przychylni.
Nie znajdziecie więc państwo artykułu o tym, że Amerykanie siedzą w kieszeni u Saudów. Bo nie siedzą. Tak jak Brytyjczycy nie siedzą w kieszeni u Chińczyków. Oba te kraje anglosaskie siedzą wszak w kieszeni kogoś innego. Żydów.
Nie będę pisał tutaj historii przejmowania kontroli nad USA przez żydostwo. Działo się to szczególnie intensywnie w latach 1950. i 1960. W 1956 roku amerykańska marynarka wojenna chciała strzelać do Izraelczyków, aby powstrzymać ich agresję na Egipt. W 1967 roku to Izraelczycy strzelali do Amerykanów, do USS Liberty, a Amerykanie ten akt terroru zatuszowali. I pozwolili Syjonistom na broń atomową.
Zajmę się wszak Wielką Brytanią. To, że obecny prezydent USA, „obrońca chrześcijaństwa”, jest dumny z tego, że jego córka przeszła na judaizm i ożeniła się z mężczyzną, którego ojciec kręcił ze swoim szwagrem i podstawioną prostytutką filmy pornograficzne, aby mieć na niego element nacisku, za co poszedł do więzienia, wszyscy zapewne wiemy. Skupmy się na Wielkiej Brytanii, istocie tego artykułu.
„Declassified UK” to brytyjska witryna, którą można mniej więcej porównać do mojej działalności. Pisze o tym, o czym inni nie piszą. Nie, żebym się jakoś tam do nich porównywał w sensie zasięgów oraz intensywności pracy, ale podobieństwo z pewnością jakieś jest i to niemałe.
W roku ubiegłym, przy okazji zmiany władzy w Wielkiej Brytanii, strona ta bardzo mocno zainteresowała się tym, w czyjej kieszeni siedzą brytyjscy politycy. Nie doszli rzecz jasna do wniosków, że siedzą w kieszeni Chińczyków. Bądźmy poważni. „Declassified UK” to poważna witryna, a nie jakieś dzieci z piaskownicy.

Po prześledzeniu funduszy jakie otrzymali brytyjscy politycy, którzy do 2024 roku zasiadali w tamtejszym parlamencie, wyszło, że 180 z 650 z nich przyjęło wsparcie finansowe od chińs…. yyy… przepraszam, już się pogubiłem. Przyjęło fundusze od żydostwa oczywiście. I ich lobby. Nie będziemy wymieniać nazwisk wszystkich, szkoda na to czasu. Wspomnijmy jedynie, że chodzi o kwotę łączną ponad 1 miliona funtów. 130 z tych polityków to członkowie Partii Konserwatywnej, 41 pochodzi z Partii Pracy, trzej to Liberalni Demokraci. Pozostałe 6 to reprezentanci mniej istotnych sił.
W czyjej więc kieszeni siedzą brytyjscy politycy? Cóż, przecież my w Polsce, my świadomi Polacy, dobrze wiemy kto rządzi krajami anglosaskimi. I że nie są to ani Chińczycy, ani Rosjanie ani też Marsjanie.
Teraz zajmijmy się żoną obecnego brytyjskiego premiera Keira Starmera oraz jego rządami. Skoro Chińczycy kontrolują poprzez swoje aktywa Wielką Brytanię, to i powinni także najważniejszym politykom dostawiać chińskie Esterki. Czy więc żona brytyjskiego premiera rzeczywiście ma chińskie imię i nazwisko i pochodzi z pradawnego chińskiego rodu znad Rzeki Żółtej? No, niezupełnie.

Skoro wiemy, że jedna trzecia posłów Partii Konserwatywnej Wielkiej Brytanii siedzi w kieszeni u Żydów, 80% posłów z tej partii należy do grupy parlamentarnej Konserwatywni Przyjaciele Izraela, a żydowskie lobby opłaciło 187 podróży posłów tzw. brytyjskiej prawicy do Izraela, w tym w trakcie ludobójstwa w Strefie Gazy, przyjrzyjmy się jak to wygląda na lewicy. Bo przecież może wyglądać inaczej, nieprawdaż?
Istotnie wygląda nieco inaczej. „Tylko” 41 z 205 posłów z Partii Pracy siedziało w 2024 roku w kieszeni u Żydów. Za to gabinet premiera Keira Starmera to już prawdziwy Izrael.
Keir Starmer, mąż żydówki Wiktorii Aleksander (a nie żadnej Chinki, Rosjanki czy Marsjanki), obstawił swój gabinet ludźmi, którzy bardzo lubią żydowskie fundusze. Jak podaje Declassified UK ponad połowa jego gabinetu, przyjmowała pieniądze od lobby. Proizraelskie lobby sfinansowało 13 z 25 członków gabinetu lewicowego premiera Starmera. I tak, fundusze od lobby przyjęła jego zastępczyni, jego kanclerz, jego minister spraw zagranicznych oraz szef MSW. Sekretarz ds. handlu w gabinecie Starmera, nadzorujący eksport broni do Izraela, także otrzymał fundusze od żydowskiego lobby.
Łącznie członkowie rządu Starmera otrzymali od lobby proizraelskiego ponad 300 000 funtów.

Podsumujmy więc: lobby proizraelskie sfinansowało 1/3 parlamentarzystów Partii Konserwatywnej, niemal 1/4 posłów Partii Pracy, ponad połowę gabinetu premiera Starmera a jego żona jest żydówką. On zresztą sam ma pochodzenie żydowskie, a jego dzieci wychowywane są w żydowskiej tradycji.
Którzy Brytyjczycy, „Interio”, siedzą więc w kieszeni u tych Chińczyków?
Tak wygląda byłe brytyjskie terytorium kontrolowane przez Chińczyków. To Hongkong oczywiście. Zdjęcie pochodzi z roku 2014.

A tak wygląda brytyjskie terytorium niekontrolowane przez Chiny. To Londyn. Zdjęcie z 2017 roku.

Widzimy różnicę?
A jak ktoś jej nie rozumie, to wyjaśniam. Około 60% wieżowców w Hongkongu powstało po 1997 roku, po tym, jak terytorium to zostało przekazane przez Brytyjczyków Chinom. Po 2000 roku tempo rozwoju miasta jeszcze bardziej przyspieszyło. Po 2010 roku jeszcze bardziej. Zarówno Hong Kong jak i Londyn to ważne międzynarodowe centra finansowe. W Hongkongu w 2024 roku PKB na osobę według parytetu siły nabywczej (najbardziej wiarygodny wskaźnik porównania rzeczywistego standardu życia w różnych państwach), wyniosło 82 tys. dolarów. W Londynie ten sam wskaźnik w 2024 roku wyniósł 61 tys. dolarów. W Wielkiej Brytanii 60 tys. dolarów.
Autorstwo i zrzuty ekranów: Terminator 2019
Zdjęcia: Dronepicr (CC BY 3.0), Estial (CC BY-SA 4.0)
Źródło: WolneMedia.net
2. https://www.declassifieduk.org/israel-lobby-funded-half-of-keir-starmers-cabinet
3. https://www.declassifieduk.org/israel-lobby-funded-a-third-of-conservative-mps
4. https://www.declassifieduk.org/israel-lobby-funded-a-quarter-of-british-mps
6. https://en.wikipedia.org/wiki/History_of_London
7. https://en.wikipedia.org/wiki/History_of_Hong_Kong
Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!” 28 października 2025 Michalkiewicz
A to dopiero zakpiła sobie z obywatela Tuska Donalda Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje! Kiedy Naczelnik Państwa, co to najpierw patronował sprowadzeniu do naszego nieszczęśliwego kraju nieprzeliczonych migrantów, zarówno z panującej nam miłościwie Ukrainy, a także z reszty szerokiego świata, skapował, że na protestach przeciwko obecności migrantów w Polsce może uciułać trochę procentów PiS-owi – 11 października skrzyknął „wszystkich patriotów”, żeby przyszli na Plac Zamkowy w Warszawie protestować przeciwko paktowi migracyjnemu oraz umowie z Mercosur – Urszula Wodęleje dała obywatelu Tusku Donaldu cynk, że może zdezawuować Naczelnika przy pomocy fake-newsu, jakoby Komisja Europejska właśnie postanowiła („W londyńskiej Wielkiej Loży już postanowiono: siedem pieczęci kładą masoni pod dekret. Nad skrwawionym Talmudem żółte świece płoną, w płachtę zwinęli szczątki i przysięgli sekret” – pisał poeta), iż wyłącza Polskę z paktu migracyjnego z uwagi na „ponad dwa miliony Ukraińców”, którzy przebywają w naszym nieszczęśliwym kraju – i że w związku z tym Polski nie tylko nie będą obowiązywać żadne kwoty, ale w dodatku nie trzeba będzie płacić 20 tys euro za każdego migranta, którego Polska nie przyjmie.
Wprawdzie były to wieści „nieoficjalne” – bo o ostatecznym rozwiązaniu kwestii migracyjnej Komisja Europejska miała ogłosić dopiero 15 października – ale obywatel Tusk Donald uchwycił się tej informacji, jak pijany płotu i ogłosił, że Naczelnik niepotrzebnie tych „wszystkich patriotów” do Warszawy zwabił, bo ten cały protest nie ma sensu w sytuacji, gdy on sprawę załatwił. Początkowo zapanowała konsternacja, ale wkrótce wyjaśniło się, że obywatel Tusk Donald jak zwykle koloryzuje. Wielce Czcigodna Anna Bryłka, posłująca do Parlamentu Europejskiego z ramienia Konfederacji ogłosiła, że to „bujda, granda zwykła” – bo Komisja Europejska żadnej decyzji nie podjęła.
No i w poniedziałek, 13 października okazało się, że rzeczywiście. Nie tylko nie podjęła, ale w ogóle zdjęła sprawę paktu migracyjnego ze środowego porządku obrad Komisji i to w dodatku – ad calendas graecas. Ta sytuacja pokazuje, że nie tylko amerykański prezydent Donald Trump traktuje obywatela Tuska Donalda jak hetkę-pętelkę – ale również – Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje. Inna sprawa, że dlaczego miałaby traktować go inaczej, skoro i ona wie i on wie, że jest u Niemców chłopcem na posyłki?
Skoro tak, to jest oczywiste, że żadnej sprawy załatwić nie może, a co najwyżej – może nam objawić, co tam w „Wielkiej Loży” w naszych sprawach postanowiono. Jest dokładnie tak, jak to nam zachwalał pan dr Andrzej Olechowski podczas imprezy „Forum Dialogu”, jaka w swoim czasie odbyła się w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina w Warszawie. Pan doktor objawił nam, że po Anschlussie „będziemy mogli współdecydować o naszych sprawach”. Najwyraźniej uważał, że „współdecydowanie”, dajmy na to, z Portugalią, jest lepsze od decydowania samodzielnego. Ciekawe, że mnóstwo obywateli w to uwierzyło – wśród nich chyba również Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński – bo czy w przeciwnym razie stręczyłby nam Anschluss? Zawsze mówiłem, że Naczelnik jest wprawdzie wirtuozem intrygi – ale takim, który na końcu potyka się o własne nogi.
Nawiasem mówiąc, Reichsfuhrerin nawet się nie pofatygowała oświecać obywatela Tuska Donalda w sprawie umowy z Mercosur. Zresztą nie było takiej potrzeby w sytuacji, gdy Komisja Europejska pod egidą Reichsfuhrerin właśnie, umowę tę niedawno solennie zatwierdziła, puszczając mimo uszu popiskiwania przedstawicieli poszczególnych bantustanów. Okazuje się, że nadstawianie się Niemcom, w którym w ramach „postawy służebnej” specjalizuje się obywatel Tusk Donald, wcale nie poprawia jego sytuacji, podobnie, jak nie poprawia sytuacji Naczelnika projekt nadstawiania się Amerykanom. Widocznie i jedni i drudzy muszą uważać, iż wszystko zależy od tego, kto im się nadstawia i z jakich pozycji. Na przykład prezydent Donald Trump nie tylko zaprosił Wiktora Orbana na show do Szarm el-Szejk w Egipcie, gdzie zjawili się nie tylko sygnatariusze zbawiennego planu pokojowego dla Strefy Gazy, ale również liczni wasale Stanów Zjednoczonych, którzy mieli stanowić tło dla zastępczego triumfu amerykańskiego prezydenta, któremu właśnie przeleciała przed nosem spodziewana Pokojowa Nagroda Nobla – ale nawet przerwał swoje przemówienie, wypatrując, „gdzie jest Victor” – podczas gdy pana prezydenta Karola Nawrockiego zapomniał zaprosić.
Jak wiadomo Pokojową Nagrodę Nobla dostała pani Maria Machado, która pozostaje w nieprzejednanej opozycji do wenezuelskiego tyrana Mikołaja Maduro – ale pies z kulawą nogą się tym nie zainteresował, bo wszystkie światła zostały skierowane na Szarm el-Szejk, gdzie otrąbiono finał trwającej „ponad 3000 lat” walki o pokój na Bliskim Wschodzie. Ale – jak w swoim czasie zauważył Leszek Miller – prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, tylko – jak kończy. Prawdziwego mężczyznę – a cóż dopiero – twardziela, za jakiego uchodzi prezydent Donald Trump? Więc o ile show w Szarm el-Szejk udał się znakomicie, to dalsze losy zbawiennego planu pokojowego już nie są takie jasne. Wprawdzie złowrogi Hamas przekazał Izraelowi 20 zakładników żywych i szczątki czterech martwych, w zamian za co Izrael przekazał Hamasowi prawie 2 tysiące więźniów, w tym – 250 skazanych na dożywocie, wśród których jest pewnie mnóstwo prominentnych działaczy Hamasu – ale nikt nie wie, co będzie dalej. Zwłaszcza – kto będzie rozbrajał Hamas i z jakim skutkiem – bo na razie hamasowcy wrócili z bronią na ruiny Strefy Gazy. Niby mieli zgodzić się na przekazanie broni „apolitycznej” reprezentacji palestyńskiej – ale nie można z góry wykluczyć, że ta „apolityczna” reprezentacja będzie tylko odkrywką Hamasu na tej samej zasadzie, jak pokojowy noblista Kukuniek był przywódcą „strony społecznej”, co to układała się w Magdalence z generałem Kiszczakiem.
Ale to są sprawy wykraczające i to zdecydowanie, poza nasze podwórko, na którym trwa przepychanka, między innymi na odcinku praworządności socjalistycznej. Z jednej strony obywatel Żurek Waldemar wykombinował sobie ustawę, która miałaby przesądzić o ostatecznym rozwiązaniu kwestii „neo-sędziów”, a z drugiej – pan prezydent Nawrocki właśnie wręczył nominacje 59 sędziom i 4 asesorom. Wszystkich ich rekomendowała Krajowa Rada Sądownictwa, która według żurkowej i Judenratowej jurysprudencji jest „nielegalna”. Wygląda tedy na to, że na odcinku socjalistycznej praworządności walka klasowa jeszcze się u nas zaostrzy, więc nie wiadomo, jak vaginet obywatela Tuska Donalda przetrzyma te wszystkie eksperymenty.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

(Fot. PCH24/GSz)
Przed 60 laty biskupi zgromadzeni na Soborze Watykańskim II wydali słynną deklarację o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich – „Nostra aetate”. Od tego czasu w łonie „dialogu międzyreligijnego” zdążyło się zrodzić wiele błędów, uderzających w kluczowe zadanie Kościoła – głoszenie religii Chrystusowej całemu światu. Z pochwałą wielości religii oraz twierdzeniami o ciągłości Starego Testamentu spotykamy się dziś przecież nagminnie. Oba te podejścia nasuwają ten sam praktyczny wniosek: nawracać już nie trzeba – a przynajmniej stale rozszerza się katalog ludzi, którym prawda objawiona potrzebna nie jest. Sześć dekad po publikacji soborowej deklaracji trzeba zastanowić się nad źródłami tego kryzysu.
Pochwała innych religii?
W 2022 roku na stronie internetowej Konferencji biskupów Anglii i Walii pojawił się przedrukowany z portalu Vatican News artykuł, omawiający znaczenie soborowej deklaracji o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich. Już sama grafika, jaką opatrzono publikację, zasługuje na uwagę. Widać na niej wizerunek globu z narysowanymi na nim symbolami większych ruchów religijnych. Krzyż Pański ma swoje miejsce między półksiężycem, gwiazdą Dawida i znakiem buddyzmu.
W treści publikacji przypomniano skrótowo zapisy deklaracji „Nostra aetate”, a następnie wymieniono co bardziej popularne przykłady papieskich wypowiedzi z uznaniem i sympatią odnoszących się do innych wyznań. Pojawił się zatem Paweł VI z jego słowami hołdu dla „islamskich wyznawców” z podróży do Ugandy. Trzykrotnie wspomniano również różne okazje, przy których gesty serdeczności względem wyznawców innych religii składał Jan Paweł II. Artykuł przywoływał m.in. papieską „Mowę z Casablanki”, w której Karol Wojtyła kontrowersyjnie stwierdzał, że chrześcijanie i muzułmanie „wierzą w Tego samego Boga. To słowa o tyle zastanawiające, że islam w żadnym wypadku nie uznaje Trójcy świętej. Co więcej – otwarcie odmawia Chrystusowi boskiej natury…
Najistotniejsze w całym tekście jest jednak zakończenie. Wskazano w nim na „świeży” dorobek „dialogu międzyreligijnego” w Kościele – a jakże – z czasów pontyfikatu papieża Franciszka. Chodzi o „Deklarację o ludzkim braterstwie”, podpisaną przez Franciszka w Abu Zabi wspólnie z imamem Ahmadem Al-Tayyebem. Przedrukowany z watykańskich mediów tekst wskazywał, że dokument nawiązuje do „Nostra aetate”, która przecież również o braterstwie wszystkich ludzi wspomina.
To nawiązanie zostawia nas z istotnym pytaniem. Na ile współczesny dialog międzyreligijny, który zniechęca do głoszenia wiary i jest oparty na fałszywych założeniach, powiązać można z Soborem Watykańskim II i jego deklaracją „Nostra aetate”? Zasadność obawy o taki kształt współczesnego dialogu międzyreligijnego potwierdza jeden z zapisów Deklaracji z Abu Zabi. Chodzi o punkt, w którym sygnatariusze stwierdzili, że różnorodność religii na świecie porównać można do wielości ras, czy języków, przypisując ją tym samym niejako boskiemu aktowi stwórczemu i aprobując jej istnienie – czego jeszcze w 2020 roku w słynnym „Dominus Iesus” Kongregacja Nauki Wiary zabraniała. Słowa papieża Franciszka z wizyty w Singapurze w 2024 roku, według których spory o prawdziwość którejś z konkretnych religii są jałowe, bo wszystkie prowadzą ku Bogu -tylko dobitniej unaoczniają powagę kryzysu.
Trwanie Starego Przymierza – relatywizacja obowiązku wiary
Z samym „Nostra Aetate” wiąże się jeszcze jeden pogląd, zniechęcający Kościół do realizowania posłania, jakie dał mu boski Mistrz. Mowa o przekonaniu, że ten soborowy dokument stwierdza, że Stary Testament wciąż obowiązuje.
Czempionem tego przekonania jest kardynał Grzegorz Ryś. Hierarcha z Łodzi przekonuje, że soborowa deklaracja „mówi”, że Żydzi „dalej są narodem wybranym” i nawet nie przyjmując Chrystusa trwają w jakieś formie przymierza z Bogiem.
Czy taki zapis, lub inne formy relatywizacji konieczności głoszenia wiary, rzeczywiście w Deklaracji padają? Zacznijmy od fragmentów dokumentu poświęconych judaizmowi:
„Zagłębiając tajemnicę Kościoła, święty Sobór obecny pamięta o więzi którą lud Nowego Testamentu zespolony jest duchowo z plemieniem Abrahama. Kościół bowiem Chrystusowy uznaje, iż początki jego wiary i wybrania znajdują się według Bożej tajemnicy zbawienia już u Patriarchów, Mojżesza i Proroków. Wyznaje, że w powołaniu Abrahama zawarte jest również powołanie wszystkich wyznawców Chrystusa, synów owego Patriarchy według wiary, i że wyjście ludu wybranego z ziemi niewoli jest mistyczną zapowiedzią i znakiem zbawienia Kościoła. Przeto nie może Kościół zapomnieć o tym, że za pośrednictwem owego ludu, z którym Bóg w niewypowiedzianym miłosierdziu swoim postanowił zawrzeć Stare Przymierze, otrzymał objawienie Starego Testamentu i karmi się korzeniem dobrej oliwki, w którą wszczepione zostały gałązki dziczki oliwnej narodów. Wierzy bowiem Kościół, że Chrystus, Pokój nasz, przez krzyż pojednał Żydów i narody i w sobie uczynił je jednością”.
Exodus figurą zbawienia w Kościele i wypełnienie Starego Testamentu w chrześcijaństwie… Tu pochwały judaizmu w myśl przekonań kardynała Rysia nie ma z pewnością. Może dalej?
„Według świadectwa Pisma świętego Jerozolima nie poznała czasu nawiedzenia swego i większość Żydów nie przyjęła Ewangelii, a nawet niemało spośród nich przeciwstawiło się jej rozpowszechnieniu. Niemniej, jak powiada Apostoł, Żydzi nadal ze względu na swych przodków są bardzo drodzy Bogu, który nigdy nie żałuje darów i powołania. Razem z Prorokami i z tymże Apostołem Kościół oczekuje znanego tylko Bogu dnia, w którym wszystkie ludy będą wzywały Pana jednym głosem i służyły Mu ramieniem jednym (Sf 3,9). Skoro więc tak wielkie jest dziedzictwo duchowe wspólne chrześcijanom i Żydom, święty Sobór obecny pragnie ożywić i zalecić obustronne poznanie się i poszanowanie, które osiągnąć można zwłaszcza przez studia biblijne i teologiczne oraz przez braterskie rozmowy. A choć władze żydowskie wraz ze swymi zwolennikami domagały się śmierci Chrystusa, jednakże to, co popełniono podczas Jego męki, nie może być przypisane ani wszystkim bez różnicy Żydom wówczas żyjącym, ani Żydom dzisiejszym. Chociaż Kościół jest nowym Ludem Bożym, nie należy przedstawiać Żydów jako odrzuconych ani jako przeklętych przez Boga, rzekomo na podstawie Pisma świętego. Niechże więc wszyscy dbają o to, aby w katechezie i głoszeniu słowa Bożego nie nauczali niczego, co nie licowało z prawdą ewangeliczną i z duchem Chrystusowym”.
Chrystus w swoim Nowym Przymierzu czyni więc z Żydów i pogan jeden lud chrześcijański. Żydzi jako tacy z racji swojej tożsamości przeklęci nie są, a Bóg nie żałuje im darów, ani powołania, Kościół zaś oczekuje na ich nawrócenie, jako Nowy Lud Boży. Tak streścić można dosłowne twierdzenia, jakie padają w soborowym tekście. O trwałości Starego Przymierza nie ma tu mowy. Zresztą – jak mogłaby być, skoro treścią Starego Przymierza było jego przejście w Nowe po przyjściu Mesjasza? Nigdzie sobór tego odwiecznego nauczania nie próbował odrzucić, sugerując, że Żydom wiara w Chrystusa jest zbędna. Przeciwnie „Nostra Aetate” wskazuje, że ma on obowiązek głosić Zbawiciela.
„Chrystus przy tym, jak to Kościół zawsze utrzymywał i utrzymuje, mękę swoją i śmierć podjął dobrowolnie pod wpływem bezmiernej miłości, za grzechy wszystkich ludzi, aby wszyscy dostąpili zbawienia. Jest więc zadaniem Kościoła nauczającego głosić krzyż Chrystusowy jako znak zwróconej ku wszystkim miłości Boga i jako źródło wszelkiej łaski”, czytamy w soborowym dokumencie.
A na ile soborowa deklaracja może być źródłem pochwały różnorodności religii rodem z czasów pontyfikatu Franciszka? Najlepiej w tej kwestii przywołać opis „Nostra Aetate”, jakim z wiernymi podzielił się sam papież Paweł VI. W przemówieniu na Anioł Pański w dniu 17 października 1965 roku ojciec święty opisywał tekst przyjęty przez ojców soborowych, mówiąc:
„Potwierdza się tam, że jest tylko jedna religia prawdziwa i że jest nią ta, którą mamy szczęście i obowiązek praktykować; ale równocześnie uznaje się, że powinniśmy mieć szacunek względem innych religii ze względu na to, co dobrego i prawdziwego zawierają, oraz że powinniśmy dobrze traktować i kochać ich wyznawców. Prawo miłości stosuje się do wszystkich […]”.
Jednostronność i wybrakowanie
Widać więc, że w samej treści „Nostra Aetate” relatywizacji obowiązku głoszenia wiary, czy prawdziwości chrześcijaństwa nie znajdziemy. A mimo to wypaczenia Dialogu Międzyreligijnego zewsząd rzucają się w oczy. Wydaje się, że soborowy dokument – choć nie literalnie – to w pewien sposób do obecnej katastrofy się przyczynił.
W jaki? W odpowiedzi na to pytanie pomaga powrót do wątku żydowskiego Deklaracji. W szerokim opracowaniu dokumentu w ramach cyklu omówienia dokumentów SW II na łamach magazynu „Christianitas” Paweł Milcarek wskazywał istotne kulisy powstania „Nostra Aetate”:
„Punktem wyjścia w powstaniu tej deklaracji była intencja wyrażenia pozytywnego odniesienia Kościoła do Żydów. Jednak w okresie przygotowań do Soboru intencja ta nie wyraziła się w żaden sposób w szerokich konsultacjach, które Komisja Przed-przygotowawcza podjęła ze wszystkimi biskupami Kościoła katolickiego, z przełożonymi zakonów, z uniwersytetami i wydziałami katolickimi oraz, last but not least, z dykasteriami Kurii Rzymskiej: mimo że w ramach tych konsultacji wskazywano na mnóstwo różnych kwestii wymagających podjęcia, nie było tam żadnej wzmianki o kwestii żydowskiej”.
Trzeba zwrócić uwagę na ten aspekt. Intencją towarzyszącą wydaniu Deklaracji nie było pełne przedstawienie prawdy o tym, czym z perspektywy chrześcijańskiej jest innowierstwo. Chodziło o wyrażenie pozytywnego stosunku względem doświadczonych w czasie II Wojny Światowej Żydów. Jak pisał dalej Paweł Milcarek:
„Wszystko wskazuje na to, że nie myślał o tym również początkowo Jan XXIII. Myśl o wprowadzeniu sprawy żydowskiej jako osobnego punktu w agendzie soborowej powstała w nim dopiero w trakcie odbytej 13 czerwca 1960 roku dwudziestominutowej rozmowy z Julesem Isaakiem, który prosił Papieża o oczyszczenie myśli katolickiej z „pogardy” dla Żydów. Jan XXIII obiecał mu działania w tej sprawie, równocześnie prosząc swego rozmówcę o skontaktowanie się z kard. Augustinem Beą SJ, którego kilka dni wcześniej mianował przewodniczącym nowo tworzonego Sekretariatu ds. Popierania Jedności Chrześcijan. Kontakt ten nastąpił, a jego efektem był wniosek kard. Bei o podjęcie kwestii żydowskiej na Soborze – wniosek zaakceptowany przez Papieża”.
Pomijając dalszą część tego ważnego opracowania, odnajdujemy tu kluczowy problem. Choć „Nostra Aetate” błędnowierstwa, ani judaizmu samych w sobie nie aprobuje, to okazuje się tekstem skrajnie jednostronnym. Wynika to z celu jego publikacji. Miała ona ocieplić stosunku z innowiercami i wyrazić pochwałę tego, co jest dobre, w innych religiach. Jednocześnie to, co złe, czyli, fakt, że stanowią one zafałszowanie prawdy o Bogu i ich wyznawców utrzymują w błędzie religijnym, nie zostaje nawet wspomniane. A przecież trudno nie zauważyć, że w wypadku np. muzułmanina, który odrzuca Ewangelię zostając przy Mahomecie, islam jest buntem przeciwko boskiej prawdzie i źródłem zagrożenia potępieniem wiecznym.
Z powodu „wizerunkowego” celu publikacji Deklaracji nie znajdujemy w niej w pełni wyrażonego stosunku do innych religii, a jego wyidealizowany obraz. Za to wskazania, które zdaniem Pawła VI „potwierdzają, że tylko jedna religia jest prawdziwa” mają wydźwięk delikatny i możliwy do zrelatywizowania.
Kościół musi być konkretny
Powszechne dziś w Kościele błędy „dialogu międzyreligijnego” i zamęt panujący w tym zakresie wydaje się zatem ważną przestrogą…Pisanie dokumentów Urzędu Nauczycielskiego pod dyktando pewnej polityki wizerunkowej to pomysł nie najlepszy. Ich zadaniem jest bowiem podawać katolicką prawdę, a nie stanowić narzędzie polepszania odbioru chrześcijaństwa przez zsekularyzowany świat i wyznawców fałszywych doktryn religijnych. Zamęt jest koniecznym owocem odejścia od tej zasady. A odwrócić go… trudno.
Dowodzi tego fakt, że w zeszłych dekadach papieże ostrzegali przed „postępowym” rozumieniem stosunku chrześcijaństwa do innych religii. Mimo, że Paweł VI uwrażliwiał w „Ecclesiam Suam”, by Kościół w „dialogu” nie uległ pokusie relatywizacji prawdy; Mimo, że Jan Paweł II w „Redemptoris Missio” zauważył, że błędne interpretacje teologiczne po SW II doprowadziły do spadku zapału misyjnego; Mimo deklaracji Dominus Iesus, która jednoznacznie przypomniała o „jedyności i powszechności zbawczej Chrystusa i Kościoła” błędy dialogu międzyreligijnego mają się świetnie. Progresistom dano w ręce kluczowe narzędzie – szansę na powoływanie się na soborowy autorytet przy jednoczesnym rozwadnianiu doktryny. Siejące zamęt wypowiedzi papieży i ich udział w międzyreligijnych zlotach oczywiście sprawie nie pomógł. Nie sposób wieczne mówić o tym, „co dobre” w innych religiach i oczekiwać, że ludzie nie uznają, że w takim razie dobre są one same…
Globalne przywództwo zamiast Christianitas
Wizerunkowe intencje, które wzięły górę nad doktrynalnymi w publikacji „Nostra Aetate” są, jak się zdaje, wynikiem pewnej znaczącej zmiany. Po tym, jak Rzym stracił przewodnictwo cywilizacyjne wraz z rewolucją i sekularyzacją Christianitas Paweł VI, Jan XXIII i bliskie im koła chciały na nowo uczynić go duchowym autorytetem ludzkości – ale tym razem już globalnej, międzynarodowej i wieloreligijnej „cywilizacji praw człowieka”. Pozytywne odniesienie do innowierstwa dla zaangażowania Kościoła w projekt rodem z „Pacem in Terris” Jana XXIII, czy „Populorum Progressio” Pawła VI było koniecznym narzędziem. Wydaje się, że prawda o konflikcie chrześcijaństwa z fałszywymi religiami stała się tu swego rodzaju zakładnikiem…
Chęć wykucia międzyreligijnego przymierza wokół spraw społecznych – promocji praw człowieka, czy ochrony klimatu – dziś pozostaje nie mniej silna, niż wtedy. Pytanie zatem, czy w tym dążeniu Kościół [?? to masoni w Watykanie.. md] aby na pewno się nie pogubił… W końcu jego cel jest przede wszystkim nadprzyrodzony: to zaprowadzenie świętej religii aż po krańce ziemi i sprawowania na całym globie świętych sakramentów. Jeżeli społeczne dążenia mają wyznaczać temu pierwszemu ramy i narzucać mu jakąś cenzurę, to należy jest z całą pewnością zrewidować. Inaczej czeka nas więcej bolesnych przypomnień, że Civitas Dei i Civitas Terrana współistnieć zgodnie nie mogą.
Filip Adamus

Data: 27 ottobre 2025 Author: Uczta Baltazara babylonianempire/o-tym-jak-wlosi-pogonili-kota-zydowce-usilujacej-zorganizowac-izraelska-kolonizacje-apulii
Pod koniec września i na początku października 2025, włoskie witryny, tak mainstreamowe jak i inne, donosiły, że dwa lata temu, na teren apulijskiej provincji Lecce, przeprowadziła się izraelska bizneswoman Orit Sara Lev, która wraz ze swym wspólnikiem (agentem nieruchomości Yoelem Ben Assayag’iem (znanym z jego poparcia dla ludobójstwa w Palestynie) założyła firmę zajmującą się inwestycjami w nieruchomości „Coral 47”. Aktualnie, Lev stała się ofiarą ataków we włoskich mediach społecznościowych, „które eskalują do pogróżek, w tym gróźb śmierci”.

Ogłoszenie zawierające niejednoznaczne sformułowania, opublikowane w Internecie, ma poważne konsekwencje dla przedsiębiorczyni pochodzenia izraelskiego, która wybrała Apulię jako swoje miejsce zamieszkania. Przyjechała tu dwa lata temu i osiedliła się w mieście Lecce. Wraz ze swoim wspólnikiem, w lutym 2024, założyła firmę „Coral 37”, a ostatnio zainicjowała operację nieruchomościową pod nazwą „Israeli Colony in Salento”. Obecnie, izraelska przedsiębiorczyni Orit Sara Lev znalazła się w centrum fali „antysemickiej nienawiści” w mediach społecznościowych, „która przerodziła się w eskalację pogróżek, w tym gróźb śmierci”. Jej prawnicy mówią o „1500 groźbach i szykanach”.
………
Salento (Salentu i Salientu w języku romańskim salentyńskim, Σαλέντο w języku greckim salentyńskim i Salènde w języku taranto[2]), znane również jako półwysep salentyński, jest historyczną, geograficzną i kulturową częścią regionu Apulia. W przenośni stanowi piętę włoskiego buta i jest najbardziej wysuniętym na wschód obszarem Włoch. https://it.wikipedia.org/wiki/Salento
……..
Lev postanowiła więc złożyć skargę do prokuratury w Lecce. W okresie, w którym Izrael stracił sympatię, jaką zawsze budziła jego przeszłość, wystarczyła dosłowna, choć według adwokata Carlo Gervasi błędna interpretacja tytułu inicjatywy, aby wywołać powszechną wrogość. «Kolonia izraelska w Salento» – tak bowiem brzmi tłumaczenie nazwy lansowanej operacji nieruchomościowej.
Prawnik kobiety wyjaśnia, że w poście, w którym 54-letnia przedsiębiorczyni reklamowała możliwość inwestowania w Salento, „słowo colony, czyli kolonia, nie powinno być interpretowane w negatywnym znaczeniu związanym z angielską dominacją kolonialną, ponieważ w istocie było to zaproszenie do inwestowania poprzez otwieranie działalności gospodarczej, hoteli i restauracji w przyjaznym regionie”.
Kilka dni temu deweloperka opublikowała na swoich stronach społecznościowych oraz na blogu agencji Coral 37 post dotyczący wspomnianej operacji, zawierający kilka zdjęć przedstawiających ją w Lecce i innych miejscowościach półwyspu Salento.


Projekt nieruchomościowy, opisany w języku angielskim (z niektórymi fragmentami w języku hebrajskim), abstrahując od błędnej interpretacji jego tytułu, przedstawia zamierzenia związane z utworzeniem „izraelskiej kolonii w Salento”.
Mówi o niemal idealnym osadnictwie z własną produkcją rolną, która uczyniłaby je całkowicie samowystarczalnym. Miałaby to być społeczność turystyczna, w której izraelskie rodziny mogłyby założyć własne gospodarstwa domowe, uprawiać własną żywność, rozwijać wspólną edukację i własną opiekę zdrowotną. W siedzibie agencji w Lecce można również zapoznać się z projektem.
Tego rodzaju wizja wywołała w społeczeństwie włoskim różnorodne reakcje, przy czym żadna z nich nie była pozytywna, ponieważ wszyscy, którzy opublikowali swoje opinie, postrzegali ją jako terytorium izraelskie otoczone terytorium włoskim.
Interpretacja tytułu może być błędna, ale wszyscy postrzegli ową inicjatywę jako zaproszenie do stworzenia samowystarczalnej wioski dla izraelskich rodzin, z własnymi szkołami, nowymi domami, gruntami rolnymi do uprawy, typowo żydowskimi szkołami i edukacją. Krótko mówiąc, jako pojawienie się w Salento izraelskiej wspólnoty.
Nieliczne informacje zaczerpnięte ze strony internetowej agencji mówią, że: „Orit znana jest ze swojego innowacyjnego myślenia i umiejętności przewidywania trendów rynkowych. Założyła prestiżowy klub inwestycyjny „Real Estate on Heels”, którego celem jest wspieranie kobiet w branży inwestycji nieruchomościowych poprzez oferowanie ekskluzywnych profesjonalnych porad. Była również siłą napędową innowacyjnej koncepcji sprzedaży detalicznej: pierwszego centrum handlowego poświęconego modzie i biznesowi wyłącznie dla mężczyzn w Miami na Florydzie. Ta śmiała inicjatywa dowiodła jej wyjątkowej zdolności do identyfikowania potrzeb rynku i dostarczania kreatywnych i efektywnych rozwiązań”.
https://web.archive.org/web/20250924120610/https:/www.coral37.com/
https://web.archive.org/web/20250924120624/https:/www.coral37.com/about-5
https://it.linkedin.com/in/orit-sara-lev-29a6b52b
W międzyczasie, włoskie stowarzyszenia polityczne szykują się do mobilizacji przeciwko „izraelskiej kolonii w Salento”, ponieważ martwi je ważny precedens, czyli to, co miało miejsce na Cyprze. Od roku 2021, na południu tego kraju kupiono ponad 4000 nieruchomości, które potem stały się ogrodzonymi enklawami ze szkołami, synagogami i ośrodkami zdrowia. Według głównej cypryjskiej partii opozycyjnej AKEL, nie jest to zwykła migracja, ale budowa „podwórka”: enklawy satelickiej izraelskich wpływów, potęgi gospodarczej i potencjalnej infrastruktury wywiadowczej.
Tymczasem zdjęcie na profilu społecznościowym biznesmenki, przedstawiające IDF u bram Gazy z podpisem: „Witajcie w domu” – zniknęło.
Lev miała chwalić się również na Facebooku, że jej dzieci służą w izraelskich siłach zbrojnych. https://www.facebook.com/Repubblica/videos/molti-si-chiedono-quanto-sia-veritiero-il-proposito-di-orit-lev-marom-imprenditr/794548103115962/
Jednocześnie, strona internetowa agencji nieruchomościowej została wyłączona – podobnie jak profile społecznościowe Izraelki. Wielu włoskich dziennikarzy, „którzy używali oszczerczych tonów lub rozpowszechniali fałszywe informacje”, zostało pozwanych, a deweloperka znajduje się obecnie pod nadzorem policji.
………………..
Poniżej, o tym, jak 40 izraelskich rodzin poczuło nieodpartą potrzebę przeniesienia się do Valsesii (jednej z włoskich dolin alpejskich):
Aktualizacja: Cypr: Nowa Hajfa wg Netanjahu https://thecradle.co/articles/cyprus-netanyahus-new-haifa
Żydzi kupują luksusowe wille w Umbrii: https://magazine.greatestate.it/it/clientela-israeliana-e-mercato-immobiliare-italiano-tendenze-e-opportunita-0416.html
27 października 2025
https://pch24.pl/lukasz-warzecha-wolnosciowy-paradoks

(Opr. PCh24.pl)
Nie ma już właściwie miesiąca, w którym z Sejmu nie wychodziłyby kolejne antywolnościowe regulacje. Jeśli ktoś łudził się, że ten kurs zmieni się wraz ze zmianą władzy pod koniec 2023 r., musiał się srodze rozczarować. Jest nawet gorzej: to, co rozpoczął skrajnie etatystyczny PiS, jest twórczo i pomysłowo kontynuowane przez obecną władzę.
System kaucyjny, kolejne restrykcje i zaostrzenia kar skierowane przeciw kierowcom, zakaz hodowli zwierząt na futra, pomysły takie jak dodatkowe badania dla posiadaczy broni czy regulacje takie jak zakaz instalowania ogrodzeń określonej wysokości z ostrymi zakończeniami – bo mógłby sobie na nich zrobić krzywdę kotek – oraz wiele, wiele innych kwestii – wszystko to pokazuje, w jakim kierunku zmierzamy.
Wolnościowcy alarmują od dawna, bo przecież tę spiralę zakazów i nakazów rozkręcił jeszcze PiS, partia skrajnego państwowego centralizmu i agresywnego paternalizmu. Jednak ich głos wydaje się głosem wołającego na pustyni. Żadna ze wspomnianych wyżej regulacji nie wywołała poważniejszego, bardziej masowego sprzeciwu. Nie wydaje się także, żeby kwestia zakresu osobistej wolności odgrywała istotną rolę w wyborach 2023 i 2025 roku.
W tym kontekście paradoksalnie wyglądają rezultaty badania, przeprowadzonego przez Panel Ariadna dla Centrum im. Adama Smitha, instytucję bardzo zasłużoną dla propagowania klasycznego liberalizmu i liberalnego podejścia do gospodarki. To drugie badanie CAS na temat podejścia Polaków do osobistej wolności (przeprowadzone na reprezentatywnej grupie ponad 1100 osób, z których większość nie była powiązana z prowadzeniem biznesu). Poprzednie przeprowadzono pół roku wcześniej.
Wyniki nie są może z punktu widzenia zwolenników wolności osobistej rewelacyjne, ale też nie są w żadnym wypadku przygnębiające. Wynika z nich, że duża grupa respondentów dostrzega nie tylko istniejące ograniczenia wolności, lecz również trafnie rozpoznaje tendencję do dalszego zaciskania pętli.
Oto najciekawsze rezultaty:
Na pytanie: „jak oceniasz obecnie poziom swojej wolności osobistej jako obywatela Polski?” w sumie 40% odpowiedziało, że jest wysoki (z tego 9% oceniło go jako bardzo wysoki), 43% stwierdziło, że jest średni, a 17% uznało, że jest niski (z tego 8% – bardzo niski).
Na pytanie: „W jakim kierunku według ciebie kształtuje się poziom wolności osobistej Polaków?” tylko 11% odpowiedziało, że się zwiększa. Zdaniem 51% – brak zmian, a zdaniem aż 38% zakres wolności się zmniejsza.
Poziom wolności gospodarczej jako wysoki oceniło w sumie 17% (jedynie 3% jako bardzo wysoki), 56% uznało, iż jest średni, zaś w sumie 27% stwierdziło, że jest niski (z czego 11% – bardzo niski). Zatem więcej osób dostrzega ograniczenia wolności gospodarczej niż wolności osobistej. Na pytanie o kierunek, w jakim zmierza wolność gospodarcza w Polsce, 11% odpowiedziało, że jej zakres się powiększa, 53% – że się nie zmienia, a aż 36% – że się zmniejsza.
Pojawiło się również pytanie o zakres władzy urzędników państwowych. 44% uznało go za zbyt wysoki (z tego 14% zdecydowanie za wysoki), 37% za optymalny, a jedynie 19% za zbyt niski (z czego 4% za zdecydowanie zbyt niski). Na pytanie o kierunek zmian w tej dziedzinie 34% odparło, że zakres władzy urzędniczej się zwiększa, 55% – iż się nie zmienia oraz tylko 11%, że się zmniejsza.
Aż 85% respondentów stwierdziło, że w naszym kraju jest za dużo regulacji prawnych, marnujących czas i pieniądze obywateli i przedsiębiorców.
Wreszcie padło pytanie, czy wyższy poziom wolności ekonomicznej obywateli – a więc mniej przepisów i ograniczeń, a także niższe podatki – prowadzi do wyższego poziomu dobrobytu. W sumie 63% odpowiedziało „tak”; „trudno powiedzieć” to odpowiedź 28%, a zaprzeczyło jedynie 9%. 61% było zdania, że dla przyszłości Polski lepsze byłoby ograniczenie biurokracji i przepisów. Za opcją „więcej fachowych urzędników i jaśniejsze przepisy” opowiedziała się wyraźna mniejszość, a więc pozostałe 39%.
Widać, że dzieje się tu coś dziwnego. Co prawda aż 40% Polaków uważa, że wciąż mają dużo wolności – co oczywiście nie jest prawdą całkiem obiektywnie i można to wykazać, pokazując na liczbach, jak przyrosły regulacje dotyczące codziennego życia w ciągu ostatnich dwóch dekad. Jednak ocena kierunku zmian oraz tego, co byłoby dla Polski i dla samych badanych lepsze, nie pozostawiają wątpliwości, że wolności powinno być więcej, nie mniej. Skąd zatem taka obojętność – a w wielu przypadkach nawet entuzjazm – wobec wprowadzanych ograniczeń lub pomysłów na kolejne restrykcje?
Odpowiedź jest wbrew pozorom prosta: Polacy nie kojarzą ze sobą sfer praktycznej i teoretycznej obrony wolności. Instynktownie trafnie czują, że mniej wolności to gorsze życie i że kierunek zmian jest niekorzystny. Gdy jednak zostają skonfrontowani z konkretną antywolnościową zmianą, nie dostrzegają jej związku ze sferą wolności. Ma to z pewnością związek z uzasadnieniami takich zmian, jakie przedstawiają politycy czy promujący je aktywiści.
Kwestia wolności sprzedaży alkoholu? No, ale przecież alkohol szkodzi, są pijacy, zakłócenia spokoju, więc nie można tego widzieć jako ograniczenia wolności. To słuszne jest.
Podatek cukrowy? No, ale przecież cukier jest niezdrowy, ludzie chorują. Nakaz jazdy osób do 16. roku życia na rowerach i hulajnogach w kaskach (właśnie wprowadzony nowelizacją ustawy o kierujących pojazdami – nie ma jeszcze podpisu prezydenta)? No, ale jest tyle wypadków…
System kaucyjny? Ale przecież będzie mniej śmieci!
Do tego dochodzi sakramentalne: „mnie to nie dotyczy”. Ta porażająca krótkowzroczność ludzi, których dane ograniczenie (na razie) nie dotyka, pojawia się wielokrotnie w komentarzach.
I tak dalej, i tak dalej. Pomysłodawcy regulacji zawsze będą w stanie dowodzić, że nie tworzą ograniczeń wolności, a nawet jeśli trochę ją ograniczają, to jedynie z głębokiej troski o nasze zdrowie i bezpieczeństwo.
Dlatego tak ważne jest, żeby tłumaczyć, jakie są sumaryczne skutki tych niezliczonych restrykcji, jakie się na nas wciąż nakłada. Być może nie jest to bezowocna orka na ugorze, skoro – jak pokazuje badanie CAS – podglebie istnieje.