Afera na zgromadzeniu ogólnym ONZ – odrzucono rezolucję humanitarną, z powodu genderyzmu i klimatyzmu.
„Polska delegacja milczała, choć zdrowy rozsądek nakazywał wesprzeć głos Paragwaju i USA. Pokazuje to, że rząd Tuska po cichu wspiera agendę dewiacyjną oraz zielonych komunistów, bredzących o płonącej planecie.”
===================== USA zablokowały rezolucję ONZ. Przemycała agendę gender i zielonego komunizmu Coroczna rezolucja ONZ dotycząca wzmocnienia koordynacji pomocy humanitarnej w sytuacjach nadzwyczajnych, przyjmowana w drodze konsensusu od 33 lat, została wycofana z obrad Zgromadzenia Ogólnego z powodu sprzeciwu delegacji USA.
Obóz Trumpa argumentował, że część zapisów wprowadza ideologiczne elementy, w tym odniesienia do tzw. „zdrowia seksualnego”, klimatyzmu i ideologii neołysenkizmu gender, które odciągają uwagę od rzeczywistych problemów w biednych częściach świata. USA zablokowały rezolucję ONZ.
Wycofanie rezolucji dotyczącej pomocy humanitarnej pokazuje rosnące napięcia wśród państw członkowskich co do roli Organizacji Narodów Zjednoczonych i jej priorytetów związanych ze wsparciem zagrożonych biedą regionów świata oraz ochrony grup zagrożonych cierpieniem. Podczas 59. i 60. posiedzenia Zgromadzenia Ogólnego, odbywających się 10 grudnia, delegaci dyskutowali nad szerokim pakietem rezolucji humanitarnych w ramach punktu 72 agendy (porządku obrad). Omawiano m.in. kwestie koordynacji pomocy humanitarnej i reagowania w sytuacjach katastrof, wsparcia gospodarczego dla poszczególnych państw i regionów, a także pomocy dla narodu palestyńskiego i działań związanych z minimalizowaniem skutków katastrofy w Czarnobylu. W trakcie debaty rozpatrywano także liczne projekty rezolucji oraz zgłoszone do nich poprawki. Z powodu licznych poprawek, z głosowania wycofano rezolucję ONZ dotyczącą wzmocnienia koordynacji pomocy humanitarnej w sytuacjach nadzwyczajnych. Wyjątkową uwagę przykuła sytuacja dotycząca projektu rezolucji A/80/L.25 – „Wzmacnianie koordynacji nagłej pomocy humanitarnej ONZ” (punkt 72A agendy) który przez 33 lata był corocznie przyjmowany w drodze konsensusu. W tym roku dokument został wycofany przez Szwecję, głównego negocjatora tekstu, w reakcji na liczne poprawki dotyczące kontrowersyjnych zapisów, wnoszone przez delegacje państw członkowskich, które sprzeciwiają się skrajnie lewicowej agendzie klimatystycznej i genderowej. W swoim wystąpieniu przedstawicielka Paragwaju podkreśliła znaczenie suwerenności państw w realizacji działań humanitarnych oraz ochronę życia od poczęcia w konstytucji Paragwaju. Nie zgodziła się na narzucanie przez ONZ podejrzanej agendy klimatycznej oraz elementów uderzających w prawa dzieci. Rezolucja podnosiła bowiem aborcję do rangi „prawa kobiet”. – W ramach punktu 72A porządku obrad, nawiązując do wzmianek o Agendzie 2030 i Celach Zrównoważonego Rozwoju, zwracamy uwagę, że ustęp 74 rezolucji 70/1, ustanawiającej Agendę 2030 i Cele Zrównoważonego Rozwoju, podkreśla dobrowolny charakter procesów monitorowania i przeglądu Agendy 2030. Powinno to być dostosowane do ram prawnych i priorytetów wszystkich państw. W związku z tym rząd krajowy realizuje plany rozwoju w pełnym zakresie suwerenności państwa paragwajskiego, z należytym poszanowaniem zasad konstytucyjnych. Ponadto należy podkreślić, że w konstytucji Paragwaju prawo do życia jest chronione od momentu poczęcia, wobec czego realizacja uzgodnionych postanowień dotyczących zdrowia kobiet w dokumentach, w odniesieniu do których dziś podejmowane są działania, będzie uwzględniać fakt, że krajowe normy nie dopuszczają aborcji – powiedziała. Stanowisko Stanów Zjednoczonych było bardziej rozbudowane i obejmowało szczegółową krytykę zapisów rezolucji wprowadzających elementy ideologiczne. Stany Zjednoczone zaproponowały cztery poprawki (A/80/L.30, L.31, L.32, L.33), argumentując, że mają one „chronić pierwotny cel rezolucji przed agendami ideologicznymi”. W szczególności sprzeciwiły się odniesieniom do „praw reprodukcyjnych i seksualnych”, które, jak wskazano, w praktyce nabyły kontrowersyjnych znaczeń łączonych z aborcją, postulatami ruchu dewiacyjnego LGBT i „seksualnymi prawami” dzieci. USA sprzeciwiły się też zapisom dotyczącym zmian klimatycznych, nazywając je „nieproporcjonalnymi” i „sprzecznymi z pragmatyczną polityką” administracji USA oraz określiły tekst rezolucji mianem „globalistycznej listy życzeń”. Przedstawiciel USA mówił wprost: – Niestety, ta rezolucja jest kolejnym przykładem dokumentu fasadowego, który w niewielkim stopniu poprawia życie obywateli państw członkowskich, jednocześnie marnując zasoby ONZ i państw członkowskich. Ponadto administracja Trumpa jasno wskazała, że wysiłki na rzecz promowania radykalnej ideologii gender w ONZ nie będą wspierane i wręcz odciągają uwagę od rzeczywistej ochrony i promowania praw kobiet i dziewcząt na świecie. Ten organ nadal promuje wywołujący podziały i bezsensowny język, który nie wspiera międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa. W przeciwieństwie do tego, Stany Zjednoczone są zdecydowanym zwolennikiem działań mających na celu ochronę praw i bezpieczeństwa kobiet oraz dziewcząt, aby wspierać realną równość między biologicznymi mężczyznami i kobietami. W związku z tym, Stany Zjednoczone wnioskują o głosowanie i będą głosować przeciwko tej rezolucji. Przedstawiciel Waszyngtonu skrytykował również neokomunistyczny język używany w dokumentach ONZ, zwracając uwagę na jego polaryzujący charakter. – Przechodząc do rezolucji dotyczącej współpracy międzynarodowej w zakresie pomocy humanitarnej w sytuacjach katastrof, od pomocy doraźnej, po działania rozwojowe, spostrzegamy, że jest to kolejny przykład fasadowej rezolucji, która odciąga uwagę od podstawowego uprawnienia ONZ w zakresie utrzymania międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa. Rezolucje ONZ powinny być krótkie, wykonalne i ukierunkowane na przyszłość. Tymczasem wiele z tych dokumentów, w tym omawiany, zawiera problematyczny język, który podważa zaufanie państw członkowskich do ważnej pracy tej instytucji. Tekst ten jest niczym więcej jak globalistyczną listą życzeń zawierającą wywołujące podziały kwestie kulturowe, w tym klimat, zdrowie seksualne i reprodukcyjne, gender oraz wypaczony system interesów oparty na relacji darczyńca-beneficjent. Jest to w całkowitej sprzeczności z odważną i pragmatyczną polityką zagraniczną administracji Trumpa. Stany Zjednoczone wyrażają zaniepokojenie licznymi kontrowersyjnymi znaczeniami jakich terminologia dotycząca „zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego” nabrała w niektórych politykach i programach ONZ, w tym odnoszącymi się do „prawa do aborcji”, ideologii transgenderowej i „autonomii seksualnej dzieci”. Chcemy mieć pewność, że rezolucja nie stanowi ogólnego poparcia dla tych nowych znaczeń – zauważył delegat USA.
Wskazał on również na zbytnie skupienie ONZ na kwestiach klimatycznych. – Wiele państw, w tym sponsorzy tej rezolucji, skupia się na ideologicznych kwestiach, takich jak Zielony Nowy Ład, genderowe szaleństwo i innych tego typu pomysłach. Istnieje fałszywe przekonanie, że niewielkie ograniczenie użycia tego języka wystarczy. To nieprawda. Musimy usunąć tę ideologiczną zawartość z całej naszej pracy. Stany Zjednoczone jasno podkreśliły, że Agenda 2030 i Cele Zrównoważonego Rozwoju ingerują w suwerenność państw jako miękka forma globalnego rządzenia i nie będą już automatycznie potwierdzane. Prezydent Trump przekazał bardzo wyraźny komunikat. ONZ i wiele państw świata zeszło z kursu, wyolbrzymiając zmiany klimatu do rangi największego zagrożenia. Ta praktyka nie będzie już tolerowana. Rezolucja jest działaniem pozorowanym, które w żaden sposób nie poprawia życia obywateli. Aby wzmocnić koordynację w reagowaniu na katastrofy naturalne, główna odpowiedzialność spoczywa na państwach członkowskich, a nie na rezolucjach ONZ. W związku z tym, Stany Zjednoczone wnioskują o głosowanie i będą głosować przeciwko tej rezolucji – stwierdził. Po zaproponowaniu tych poprawek delegacja Szwecji wycofała dokument, aby „chronić interesy setek milionów osób, dla których został on przedłożony”. W ogóle nie dopuszczono do głosowania nad poprawkami. Delegacja Szwecji stwierdziła, że pozytywny wynik głosowania nad tekstem można osiągnąć, jeśli delegaci zgodzą się na kompleksowy, nowy tekst. W odpowiedzi przedstawiciel Stanów Zjednoczonych podkreślił, że jego delegacja będzie nadal sprzeciwiać się temu projektowi, jeśli zostanie on ponownie przedłożony pod obrady w tej samej, lub podobnej formie i z tymi samymi elementami. Polska delegacja milczała, choć zdrowy rozsądek nakazywał wesprzeć głos Paragwaju i USA. Pokazuje to, że rząd Tuska po cichu wspiera agendę dewiacyjną oraz zielonych komunistów, bredzących o płonącej planecie. źródło : magnapolonia.org
Przez trzy lata trwała kampania powstrzymywania budowy centrum dystrybucji odpadów i towarów LIDL w Gietrzwałdzie. Centrum miało być gigantyczne: 440 m długości, 150 m szerokości, 24 m wysokości (co odpowiada mniej więcej 8-piętrowemu budynkowi). Łącznie z placami manewrowymi, magazynami na otwartym powietrzu, z całą infrastrukturą energetyczną, wodno–kanalizacyjną, parkingami dla ciężarówek i samochodów osobowych miało zajmować 41 hektarów. Obiekt zaplanowany na wzgórzu, w odległości ok. 800 metrów od Sanktuarium miał górować nad Gietrzwałdem, ponieważ szczyt budynku byłby wyższy od wieży kościoła.
Przeciwnicy budowy powołali Komitet Obrony Gietrzwałdu, powstał też Ogólnopolski Komitet Obrony Gietrzwałdu. Wielokrotnie dochodziło do dużych demonstracji w samym Gietrzwałdzie. Kilkakrotnie manifestowano pod sklepami LIDL-a w ponad stu miejscowościach.
Należy podkreślić ogromną pracę kilkudziesięciu specjalistów różnych dziedzin, w tym z zakresu ochrony przyrody, krajobrazu, planowania przestrzennego, ochrony zabytków, infrastruktury drogowej i transportu, którym na sercu leżała obrona dziedzictwa Gietrzwałdu. Wielki był też wysiłek prawników, którzy toczyli boje przez wszystkie instancje z decyzjami administracyjnymi organów samorządowych i rządowych, które przybliżały LIDL-a do realizacji tego nad wyraz szkodliwego projektu.
Konsekwentnie i merytorycznie informowano o naruszeniach prawa, a sprawą zainteresowały się także instytucje międzynarodowe, w tym Amerykański instytut Dyplomacji i Praw Człowieka (USIDHR). Były liczne publikacje, doniesienia medialne, konferencje, oświadczenia różnych osób i środowisk, list otwarty do Roberta Lewandowskiego (wówczas występującego w reklamach LIDL-a). W Sejmie powstał zespół Parlamentarny obrony Gietrzwałdu, do którego weszli posłowie i senatorowie różnych ugrupowań. Było też bardzo wiele działań cichych, nieformalnych, rozmów z osobami, które mogły mieć pozytywny wpływ na sprawę poszanowania Sanktuarium w Gietrzwałdzie. Nie do przecenienia była wielka fala modlitwy indywidulanej i w różnych wspólnotach modlitewnych.
Te lata walki o nieskrępowane działanie Sanktuarium Gietrzwałdzkiego potwierdziły, że Gietrzwałd jako jedyne w Polsce miejsce objawień maryjnych uznane przez Kościół katolicki, należy do skarbnicy dóbr narodowych na równi ze Wzgórzem Wawelskim, Zamkiem Królewskim w Warszawie, Zamościem, Jasną Górą, Morskim Okiem, gdańską Starówką czy poznańskim Rynkiem. Wobec tego nie dziwi fakt, że do protestów dołączyła się cała Polska. Wydawało się, że czarne chmury nad Gierzwałdem Boża Opaczność i ludzkie starania przepędziły. Wydawało się, że informacja, iż Episkopat Polski wystosował oficjalne zaproszenia do Ojca św. Leona XIV do odwiedzenia Gietrzwałdu w ramach obchodów 150 rocznicy objawień Matki Bożej ostatecznie sprawę zamknie, a wyjątkowe, niepowtarzalne bogactwo duchowe Gietrzwałdu nie będzie zagrożone. Tym bardziej, że zainteresowanie warmińskim Sanktuarium wielokrotnie wzrosło.
Niestety wójt Gminy Gietrzwałd Jan Kasprowicz przygotowuje nowy plan miejscowy, w którym dopuszcza w miejscu, gdzie planowano ulokowanie centrum LIDL-a budowę magazynów o zbliżonych do niego rozmiarów, tj. do wysokości 24 metrów (ośmiu pięter). Wójt Kasprowicz twierdzi, że Gmina Gietrzwałd tak jak każda inna gmina powinna mieć miejsca, gdzie można będzie lokować duże inwestycje. Wobec tego zaczyna procedurę, która to umożliwi. Wszystko zatem wskazuje, że planuje powtórkę z LIDL-a. Jednocześnie twierdzi, że nie ma chętnych do budowania w gminie magazynów czy przemysłu. Wobec tego w jakim celu taki plan miejscowy przygotowuje?
Gmina Gietrzwałd graniczy z Olsztynem, należy do gmin o wysokich dochodach i niskim bezrobociu. W ostatnich latach otrzymała wielomilionową pomoc z różnorakich funduszy rządowych na poprawę infrastruktury, dróg czy obiektów kulturalnych.
Gietrzwałd nie jest zwykłą gminą podobną do tysięcy innych w Polsce. Jest miejscem absolutnie wyjątkowym i pora tę wyjątkowość zauważyć. Co więcej wykorzystać do dobrej wspólnej sprawy.
Należy chronić walory architektoniczne i krajobrazowe, w tym sylwetę Sanktuarium, a w planie miejscowym tak kształtować zasady zabudowy, jej intensywność oraz parametry maksymalnej wysokości budynków i innych obiektów budowlanych, aby nie dominowały, ale swoimi funkcjami i kształtem obsługiwały i wspierały Sanktuarium.
To wokół Sanktuarium należy budować przyszłość Gietrzwałdu. Plan miejscowy powinien potwierdzić, że ruch pielgrzymkowy, jego wzrost ma stanowić najważniejszy punkt strategii rozwoju Gminy. A jej życie powinno się koncentrować na zapewnieniu możliwe jak najpełniejszej obsługi pielgrzymów. Na dzisiaj tego nie widać. Sanktuarium choć leży pośrodku wsi wielką atencją ze strony władz Gietrzwałdu otoczone nie jest.
Na czym to polega? Proszę zobaczyć w Lourdes albo Fatimie. Na pewno nie potrzeba w Gietrzwałdzie tak wielkiego rozmachu, ale więcej zainteresowania, serca i odczytania co jest najważniejsze.
Wolę dać tytuł w oryginale. Poniższy film jest oczywiście propagandowy. Zdjęcia – dobrane przypadkowo. Np. palące się parowozy sprzed 80 lat. Może jednak celowo, by uwidocznić montaż??
Ale fakt zniszczenia ogromnego transportu broni z Zachodu, jadącej z Jasionki koło Rzeszowa dn. 27 grudnia jest chyba bezsporny. Uderzenie nastąpiło w centrum przeładunku na kolej szerokotorową 30 km. od polskiej granicy, tj. w połowie drogi do Lwowa. Sprawa zbyt groźna dal nas, by to przemilczeć.
Panika u rządzących Polską również jest odczuwalna. „Poderwali myśliwce”…
Źródła rosyjskie, oczywiście propagandowe, grożą, sugerują, że może [???] następny atak Kindżałów sięgnie po Rzeszów..
Россия уничтожила эшелон НАТО! «Кинжалы» сожгли Patriot и ATACMS в 30 км от Польши
Prezydent Nawrocki odpowiedział bezpośrednio na wpis premiera na portalu X. Podkreślił absurdalność zarzutów, wskazując na ich wspólne wykształcenie.
„Panie Premierze, trudno uwierzyć, że kończyliśmy ten sam wydział – historyczny. Pan ma pretensje do Bolesława Chrobrego, że walczył na wschodzie i na zachodzie, i do Powstańców Wielkopolskich, że walczyli o Polskę z Niemcami (to też zachód)?
Istota sporu jest raczej taka, że Premier nie potrafi słuchać ze zrozumieniem, albo celowo szuka konfliktu, bo Mu się budżet, służba zdrowia etc. nie spina. Aaa, o zagrożeniu ze wschodu to ja już mówiłem, jak Pan Premier spacerował po molo i tulił Rosję jaką jest 😉 I mówię nadal – ale nie przy okazji Powstania Wielkopolskiego, to nie ten wątek. Dobrej niedzieli 🇵🇱”.
“If they can get you asking the wrong questions, they don’t have to worry about answers.”
― Thomas Pynchon
“Strange how paranoia can link up with reality now and then.” ― Philip K. Dick, A Scanner Darkly
True story, that…
“If you would know who controls you, see who you may not criticize.” ― Tacitus
“Paranoia is just having the right information.” ― William S. Burroughs
Malone News is a daily, reader-supported publication. To receive new posts, make comments, and to support our work, consider becoming a free or paid subscriber.
Narodowe Biuro Antykorupcyjne Ukrainy (NABU) wraz ze Specjalną Prokuraturą Antykorupcyjną (SAP) przeprowadziło 27 grudnia 2025 roku bezprecedensową akcję wymierzoną w korupcję na najwyższych szczeblach władzy. W wyniku operacji pod przykryciem zdemaskowano zorganizowaną grupę przestępczą, w skład której wchodzili czynni deputowani do Rady Najwyższej Ukrainy. Według oficjalnego komunikatu NABU, parlamentarzyści systematycznie przyjmowali łapówki w zamian za określone głosowania w parlamencie.
Śledztwo skupiło się głównie na deputowanych z frakcji Sługa Narodu, partii prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Wśród osób, którym przedstawiono zarzuty, znaleźli się Jewhen Pywawarow, Ihor Nehulewskyj oraz Jurij Kisiel, przewodniczący Komisji Transportu i Infrastruktury. Niektóre źródła wymieniają również Olhę Sawczenko jako jedną z podejrzanych.
Operacja NABU napotkała jednak na poważne przeszkody. Jak podaje agencja informacyjna APA, funkcjonariusze Urzędu Ochrony Państwowej, podlegającego bezpośrednio prezydentowi Zełenskiemu, aktywnie utrudniali pracę detektywów NABU, blokując im dostęp do pomieszczeń komisji parlamentarnych, gdzie miały być przeprowadzone czynności śledcze.
„Pracownicy Departamentu Bezpieczeństwa Państwowego stawiają opór oficerom NABU, którzy próbują wejść do budynku Rady Najwyższej w celu przeprowadzenia czynności procesowych” – przekazało NABU w oficjalnym oświadczeniu
Sprawa ta jest jedną z największych afer korupcyjnych ujawnionych na Ukrainie w ostatnich latach i budzi szczególne kontrowersje ze względu na fakt, że dotyczy przedstawicieli najwyższych władz w czasie, gdy kraj nadal zmaga się z rosyjską agresją. Według dostępnych informacji, deputowani mieli przyjmować korzyści majątkowe w zamian za głosowanie zgodne z interesami określonych grup biznesowych.
To nie pierwszy przypadek, gdy NABU i SAP demaskują korupcję na wysokim szczeblu. W sierpniu 2025 roku te same instytucje wykryły inny schemat korupcyjny, w który zamieszany był deputowany Ołeksij Kuzniecow. Jak podaje portal uk-winner.com, Kuzniecow wraz z innymi wysokimi urzędnikami państwowymi i wojskowymi zorganizował systematyczny proceder defraudacji środków budżetowych przeznaczonych na zakup sprzętu obronnego dla wojska, w tym dronów i systemów walki elektronicznej.
Eksperci podkreślają, że wyniki postępowań sądowych w tych sprawach będą miały kluczowe znaczenie nie tylko dla przyszłości osób zamieszanych w skandal, ale również dla skuteczności wysiłków antykorupcyjnych i jakości zdolności obronnych kraju.
Portal Transparency International Ukraine informuje, że 9 grudnia 2025 roku NABU i SAP ogłosiły nowe zawiadomienia o podejrzeniu w ramach innej sprawy, znanej jako operacja „Czyste Miasto”, co wskazuje na intensyfikację działań antykorupcyjnych w ostatnich miesiącach.
Oficjalna strona NABU donosi również o postępach w śledztwie dotyczącym korupcji gruntowej w Radzie Miasta Kijowa, gdzie 11 grudnia 2025 roku pojawiły się nowe osoby podejrzane. Wśród nich znajduje się trzech członków zorganizowanej grupy przestępczej.
Seria ujawnionych afer korupcyjnych stawia pod znakiem zapytania skuteczność reform antykorupcyjnych na Ukrainie, zwłaszcza w kontekście aspiracji tego kraju do członkostwa w Unii Europejskiej. Komisja Europejska wielokrotnie podkreślała, że walka z korupcją jest jednym z kluczowych warunków postępu w procesie integracji europejskiej.[hi, hi.. sami też złodzieje… md]
Szczegóły operacji, w tym dokładna liczba osób zaangażowanych w proceder, kwoty łapówek oraz materiał dowodowy, mają zostać ujawnione w najbliższym czasie. NABU zapowiada, że śledztwo jest w toku, a jego wyniki mogą doprowadzić do kolejnych zatrzymań i zarzutów.
Sprawa wywołała szerokie echo w mediach ukraińskich i międzynarodowych, stając się jednym z głównych tematów dyskusji publicznej na Ukrainie w ostatnich dniach 2025 roku.
NCZAS.INFRO | Donald Tusk, Karol Nawrocki oraz Radosław Sikorski. / Foto: PAP (kolaż)
Szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski wbił szpilkę prezydentowi Karolowi Nawrockiemu. Ironicznie skomentował słowa wypowiedziane przez głowę państwa podczas obchodów wybuchu Powstania Wielkopolskiego. Głos zabrał też premier Donald Tusk.
– Polska wspólnota narodowa jest otwarta na Zachód, ale też gotowa do obrony zachodniej granicy Rzeczpospolitej, o czym wiedzieli powstańcy wielkopolscy – powiedział w sobotę w Poznaniu Nawrocki.
Te słowa wyraźnie rozjuszyły Sikorskiego, który postanowił skomentować je na portalu X.
„Pragnę uspokoić Pana Prezydenta, że dopóki Niemcy są w NATO i UE, a rządzą nimi chrześcijańscy lub socjal demokraci, zagrożenie naszej zachodniej granicy jest żadne. Powstać mogłoby dopiero, gdyby władzę za Odrą objęli eurofobiczni nacjonaliści” – grzmiał Sikorski.
——————————————————–
Głos zabrał także premier Tusk. „Prezydent Nawrocki znowu wskazał Zachód jako główne zagrożenie dla Polski. To jest istota sporu między antyeuropejskim blokiem (Nawrocki, Braun, Mentzen, PiS) a naszą Koalicją. Sporu śmiertelnie poważnego, sporu o nasze wartości, bezpieczeństwo, suwerenność. Wschód albo Zachód” – orzekł szef rządu warszawskiego.
„Gwałty, strzelaniny, porwania, morderstwa – to na poziomie społeczeństw. Na poziomie rządzących prawie to samo, co tutaj – czyli nepotyzm, korupcja i kneblowanie opozycji. To jest ten „Zachód”, którego bronicie” – odpisał mu poseł Konfederacji Konrad Berkowicz.
Obchody rocznicy wybuchu powstania wielkopolskiego
– Inspirujmy się Wielkopolską i wspaniałym Poznaniem w całej Polsce, bo to Wielkopolska dała nam przykład, jak zwyciężać – powiedział w sobotę w Poznaniu prezydent RP Karol Nawrocki podczas głównych obchodów Narodowego Dnia Zwycięskiego Powstania Wielkopolskiego.
Przez cały dzień w Poznaniu odbywały się obchody 107. rocznicy wybuchu powstania wielkopolskiego.
Centralne obchody odbyły się przy pomniku 15. Pułku Ułanów Poznańskich z udziałem prezydenta RP, przedstawicieli rządu, parlamentu, samorządów, wojska, duchowieństwa oraz harcerzy.
Prezydent Karol Nawrocki przypomniał w swoim przemówieniu, że powstańcy wielkopolscy podjęli walkę w obronie kolebki polskości.
– Podjęli swoją walkę w imieniu ojców, matek, dziadków i pradziadków, którzy przez dziesiątki lat nie poddali się pruskiemu imperializmowi. Walczyli po to, aby Polska była Polską. Nie ma Polski bez Wielkopolski i nie ma Wielkopolski bez Polski – mówił.
Prezydent zaznaczył także, że nie da się w pełni zrozumieć fenomenu zwycięskiego powstania wielkopolskiego bez znajomości historii tych ziem.
– Ziemia wielkopolska jest w istocie kolebką polskości. To źródło, z którego narodziła się cała Rzeczpospolita. To tu 1000 lat temu wielki król Bolesław Chrobry przyjął koronę – powiedział.
Podkreślił, że korona jest symbolem suwerenności i niepodległości państwa polskiego oraz zwycięskim symbolem Rzeczypospolitej; wiele mówi o naszej narodowej wspólnocie: otwartej na Zachód, ale także gotowej do obrony zachodniej granicy Rzeczypospolitej.
Prezydent przypomniał, że po 11 listopada 1918 roku Rzeczpospolita odradzająca się w kształcie, który zaproponowały mocarstwa zachodnie, nie miała możliwości stać się państwem silnym.
– Nie było Górnego Śląska, nie było Pomorza, nie było zasadniczej części Wielkopolski. Była to Polska w połowie taka, jaką znamy dzisiaj. Niegotowa do tego, aby stać się Rzeczpospolitą przy tak agresywnych sąsiadach – powiedział.
Podkreślił, że po to, by w granicach Polski znalazł się także region wielkopolski, w powstaniu z 1918 i 1919 r. krew przelało ok. 2300 osób. – Nie wszystkie nazwiska dziś znamy, ale chcę głośno powiedzieć jako prezydent Polski: chwała tym wszystkim powstańcom, którzy oddali swoją krew za to, aby Wielkopolska była Polską – powiedział.
Podkreślił, że współcześni Polacy są zobowiązani do myślenia o narodowej tożsamości i dziedzictwie kulturowym.
– Dzisiaj z powstania wielkopolskiego musimy wyczytać to, że Polacy jako narodowa wspólnota, tak jak Wielkopolanie, muszą przez dziesiątki lat ciężko pracować. Bo powstanie wielkopolskie spotyka dwie wspaniałe polskie tradycje: pozytywistyczną i romantyczną, tradycję ciężkiej pracy i tradycję gotowości do insurekcji i do walki – powiedział.
– Musimy być dzisiaj, w XXI wieku, tacy sami jak oni, gotowi do ciężkiej pracy, jeśli tylko to możliwe, jeśli tylko nasze bezpieczeństwo nie jest zagrożone. Ale musimy mieć odwagę, gdy przychodzi konflikt bądź wojna. Tego oni nas uczą. Oni byli i pracowici, i odważni. I tego dziś potrzebuje Polska; o tym mówi powstanie wielkopolskie – zaznaczył prezydent.
Przy pomniku odczytano decyzję szefa MON Władysława Kosiniaka-Kamysza. Zgodnie z nią 2 Skrzydło Lotnictwa Taktycznego od soboty nosi nazwę wyróżniającą Zwycięskich Powstańców Wielkopolskich.
Obchody organizuje od lat Samorząd Województwa Wielkopolskiego wraz z Towarzystwem Pamięci Powstania Wielkopolskiego 1918-1919. Po centralnych uroczystościach prezydent przeszedł ulicami miasta w Marszu Powstania Wielkopolskiego. Następnie, na placu Kolegiackim, Karol Nawrocki był gościem „Śpiewanek Powstańczych”; koncertu pieśni patriotycznych.
Powstanie wielkopolskie wybuchło 27 grudnia 1918 r. w Poznaniu i było największym zwycięskim zrywem niepodległościowym na terenie zaborów. W listopadzie 2021 r. prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę o ustanowieniu Narodowego Dnia Zwycięskiego Powstania Wielkopolskiego. Po raz pierwszy święto to obchodzono miesiąc później, w 103. rocznicę insurekcji.
Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto) • 28 grudnia 2025 michalkiewicz
Jeszcze nie rozwiał się swąd po chanukowych liturgiach, jakie pan marszałek Włodzimierz Czarzasty odprawował w Sejmie pod nadzorem rabinów (nawiasem mówiąc, czy to przypadkiem nie jest ten „swąd Szatana”, o którym mówił papież Paweł VI, że „przez jakąś szczelinę” przedostał się do „Świątyni Pańskiej”?) – a już gruchnęła wieść o poświęceniach, jakie „Europa” postanowiła podjąć wobec Ukrainy, a przede wszystkim – wobec tamtejszych parchów-oligarchów, żeby – wzorem Timura Mindycza i najbliższego kolaboranta prezydenta Zełeńskiego, Andrzeja Jermaka – mogli przytulić sobie kolejne miliony, zanim nastanie tak zwany „sprawiedliwy pokój”, co to – jak twierdzą militaryści – bywa „straszny” to znaczy – nie stwarza okazji do przytulania milionów.
Zaczęło się od tego, że Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje, wpadła na pomysł przekazania Ukrainie zamrożonych rosyjskich aktywów, żeby je tam sobie przytulali i było gites tenteges. Podejrzewam bowiem, że Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje, podobnie jak większość innych uczestników „koalicji chętnych”, chyba dzieliła się z prezydentem Zełeńskim i jego kolaborantami przeznaczoną dla Ukrainy forsą, a prezydent Zełeński pozapisywał sobie w kapowniku, kto ile wziął i gdzie schował. Kiedy Amerykanie zakręcili kurek z forsą, prezydent Zełeński zaczął straszyć uczestników „koalicji chętnych” – że wszystko powie, więc tamci ze strachu mało jaja nie znieśli i na giewałt zaczęli obmyślać jakieś nowe źródła szmalcu dla Ukrainy.
Oczywiście głośno tego powiedzieć nie można, więc głośno mówi się, że Ukraina „broni Europy”, a nawet „świata” przed Putinem, który – jak tylko zajmie Kijów – to żelaznym wojskiem runie na Europę i resztę świata, więc futrowanie Ukrainy i rządzących nią parchów-oligarchów jest nie tylko odruchem rozsądku, ale również – religijnym nakazem. Tak przynajmniej twierdzi przewielebny ojciec jezuita Wacław Oszajca z klasztoru przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie, co tylko potwierdza trafność spostrzeżenia starożytnych Rzymian, że nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem. Najlepszym dowodem trafności tego spostrzeżenia jest to, że opowieści, jakoby Ukraina broniła świata przed Putinem powtarza z miedzianym czołem również „szef naszej dyplomacji”, czyli Książę-Małżonek.
Wróćmy jednak do rosyjskich aktywów, których większość trzymana jest w Belgii (bo również mają je i banki francuskie – ale o tym sza!). W związku z tym „koalicja chętnych” zaczęła młotować rząd belgijski, żeby dał je Ukraińcom, a potem wszystko się załatwi, zeby było gites tenteges. Ale belgijski rząd się zaparł, a poza tym, obok „koalicji chętnych” pojawiła się „koalicja niechętnych”, z Włochami, Cyprem, Maltą Węgrami, Słowacją i Czechami, która stworzyła w Unii tak zwaną „mniejszość blokującą”. W tej sytuacji Belgowie nie dali się „koalicji chętnych” zmłotować i pomysł przekazania Ukrainie zamrożonych rosyjskich aktywów, został po całonocnej debacie w Brukseli odrzucony. Warto, nawiasem mówiąc, przypomnieć, co to są za „aktywa”. Otóż są to obligacje europejskich rządów, które – żeby zamienić je na złoto, dolary, czy euro, które parchy-oligarchy na Ukrainie mogłyby sobie przytulić, trzeba by najpierw je wykupić. Oznacza to, że to wcale nie Rosja wykupywałaby te obligacje, tylko te kraje, które je wystawiły, a więc – kraje europejskie.
Ale prezydent Zełeński naciskał tak mocno, że pojawiły się nawet fałszywe pogłoski, jakoby Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje musiała zażywać „Feminost”, co to zwalcza nietrzymanie moczu, więc podczas owej nieprzespanej berlińskiej nocy „koalicja chętnych” wykombinowała „Plan B”. Polega on na tym, że Unia Europejska zaciągnie pożyczkę w wysokości 90 mld euro, które przekaże Ukrainie – a kiedy już nastanie „sprawiedliwy pokój”, to Ukraina tę pożyczkę spłaci, korzystając z rosyjskich reparacji, które będzie jej musiał wybulić zimny ruski czekista Putin. Dla każdego jako tako spostrzegawczego człowieka jest oczywiste, że Ukraina żadnych reparacji od Rosji nie dostanie, bo któż to widział, żeby przegrany dostawał reparację od wojennego zwycięzcy?
Toteż decyzja co do „Planu B” zapadła przy sprzeciwie trzech państw: Węgier, Słowacji i Republiki Czeskiej. Teoretycznie wymagana jest w takich sprawach jednomyślność, ale skoro prezydent Zełeński domaga się szmalcu, bo w przeciwnym razie – i tak dalej – to niech diabli wezmą wszystkie eurokołchozowe zasady! Inna sprawa, czy ta pożyczka zostanie szybko zaciągnięta – bo wprawdzie Umiłowani Przywódcy, którzy w Belinie dali się zmłotować, cyrograf podpisali – ale w niektórych bantustanach będą musiały zatwierdzić ją parlamenty, a nie wszędzie rządzące gangi dysponują większością. Jak tam będzie, tak tam będzie – w każdym razie prezydentowi Zełeńskiemu na razie zalepiono otwór gębowy złotym plastrem.
Toteż na zaproszenie pana prezydenta Karola Nawrockiego, 19 grudnia przyjechał on do Warszawy. Panu prezydentowi Nawrockiemu, który chciał pokazać, że przed nim nie kuca, powiedział, że Ukraina jest „gotowa” na wykopaliskowe poszukiwania przedmiotów ukraińskiego dziedzictwa kulturowego na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej.
Czy jednak wykopaliska się rozpoczną – to już takie pewne nie jest, bo wspomniany przewielebny ojciec jezuita Oszajca Wacław natychmiast zareagował zaporowo, że nie czas na jakieś wykopki, kiedy Ukraińcy kopią groby. A kiedy nadejdzie odpowiedni czas? Tego oczywiście nikt nie wie, bo zawsze są jakieś przeszkody, więc prezydent Zełeński mógł złożyć panu prezydentowi Nawrockiemu deklarację o „gotowości” całkowicie bezpiecznie.
Tym bardziej bezpiecznie, że pan prezydent Nawrocki nie był jedynym rozmówcą prezydenta Zełeńskiego. Nasttępnym był obywatel Tusk Donald, który tak się rozkrochmalił, że uznał prezydenta Zełeńskiego za „bohatera” naszego nieszczęśliwego kraju. Co powiedziała mu posągowa Małgorzatsa Kidawa-Błońska – tego nie wiem., Być może tylko wymownie milczała bo – o ile mi wiadomo – nie było akurat na podorędziu Wielce Czcigodnego posła Pupki, który w swoim czasie scenicznym szeptem podpowiadał posągowej Małgorzacie Kidawie-Błońskiej, co ma głośno powtarzać do mikrofonów i kamer. Więc wprawdzie przed Sejmem odbyła się demonstracja obydwu Konfederacji pod hasłem, że Polska nie jest „sługą narodu ukraińskiego” – ale kto by tam słuchał takich haseł, kiedy – jak pisze poeta – „W londyńskiej Wielkiej Loży już postanowiono: siedem pieczęci kładą masoni pod dekret. Nad skrwawionym Talmudem żółte świece płoną. W płachtę zwinęli szczątki i przysięgli sekret”.
Demonstracja odbyła się również w Gdańsku przed tamtejszą Kliniką imienia króla Heroda. Jedni demonstranci protestowali przeciwko mordowaniu dzieci, podczas gdy inni =- zwłaszcza tak zwane „kobiety” – podkreślali, że mordowanie takich małych dzieci jest w Polsce „legalne”, więc kto jest temu przeciwny, to jest „faszystą”, któremu trzeba zrobić „no pasaran”. Tymczasem w Jeleniej Górze wszyscy są w „szoku” po zabójstwie 11-latki przez 12-latkę – a „szok” wynika z tego, że to „dzieci”. Skoro jednak jedne dzieci są w klinikach im. Króla Heroda ćwiartowane bez znieczulenia, to nie ma co się dziwować, że dzieci starsze też chcą spróbować, jak to smakuje.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
W rozmowie z Julią Gubalską na kanale Biblioteka Wolności na YouTube prof. Adam Wielomski podsumował kończący się właśnie rok 2025, zarówno w polityce krajowej, jak i na arenie międzynarodowej.
Zbliżający się koniec 2025 roku to czas podsumowań wydarzeń ostatnich dwunastu miesięcy. Zdaniem prof. Wielomskiego w polityce krajowej „to był kiepski rok”.
– Jeśli chodzi o rok kończący się w polityce polskiej: dramat, reżim Donalda Tuska, czas ministra Żurka, czas gigantycznego deficytu budżetowego, propagandy pełnej mowy nienawiści i hejtu w stosunku do wszystkich, którzy nie popierają obecnego rządu, także to był kiepski rok – ocenił.
Profesor wskazał, że jest jednak jeden pozytyw. – Rafał Trzaskowski nie został prezydentem Polski i mamy, jak przeczytałem na X – „wetomana”, czyli prezydenta, który wetuje sporo głupawych ustaw Koalicji Obywatelskiej i rządu i to oczywiście jest pewien pozytyw – podkreślił.
– Więcej pozytywów jest na arenie międzynarodowej, dlatego że widać wyraźnie przełom w geopolityce światowej, co zresztą Strategia Bezpieczeństwa (USA – przyp. red.) Donalda Trumpa starannie opisała i to jest największy pozytyw, dlatego że ja się spodziewam, że w 2026 roku, czyli w roku przyszłym należy się spodziewać kilku zmian na scenie światowej – powiedział prof. Wielomski.
– Po pierwsze w moim przekonaniu Donald Trump wymusi na Ukrainie podpisanie traktatu pokojowego i skończy nam się wojna na wschodzie, czyli biznes w postaci wsparcia dla walczącej Ukrainy przekształci się w biznes odbudowy Ukrainy. To akurat nie jest dla nas dobre, bo my płacimy, a inni korzystają i jeszcze znaczna część tej pomocy – nie miejmy wątpliwości – zostanie rozkradziona – dodał.
– Drugą ważną rzeczą, która się stanie z pewnością na arenie międzynarodowej, to będzie postępująca marginalizacja Unii Europejskiej, która jest już marginalizowana w tej chwili właściwie przed wszystkich – stwierdził prof. Wielomski. – Nie łudźmy się, w 2026 r. Unia Europejska się nie rozpadnie, ale moim zdaniem procesy dezintegracji i słabnięcia na scenie międzynarodowej będą się coraz bardziej pogłębiać.
Skrajnie lewicowa i antypolska organizacja OMZRiK od lat publicznie szczuje na patriotów ze swojej „czarnej listy”. Redaktor Naczelny wydawnictwa Magna Polonia wygrał jedną ze spraw sądowych, które toczą się od przeszło 2,5 roku. Z Radosławem Patlewiczem rozmawia red. Julia Gubalska.
Julia Gubalska: Wygrał Pan sprawę w sądzie z Ośrodkiem Monitorowania Zachowań rasistowskich i Ksenofobicznych, tzw. OMZRiK-iem, a dokładnie chodzi o prawomocne uzasadnienie tego wyroku. Co się zmieniło od ostatniej rozprawy?
Radosław Patlewicz: Zacznę od przytoczenia kontekstu całej sprawy. Zaczęło się tak naprawdę 17. sierpnia 2022 r., kiedy to zrealizowałem na moim śp. kanale YouTube nagranie z panem Jackiem Gizą, który prowadzi sklep z częściami dla samochodów. On był pomawiany przez OMZRiK, że uprawia propagandę antyżydowską, antyukraińską i złożono przeciwko niemu donos. Ale najciekawsze było to, że OMZRiK napuścił swoich widzów i wyznawców, aby szkalowali tę działalność prywatną pana Gizy, pisali mu negatywne komentarze, wystawiali negatywne oceny pod profilem Facebook dotyczące jego działalności. Chodziło o to, żeby uderzyć w jego prywatny biznes. Sprawa zakończyła się prawomocnym uzasadnieniem. Samo to, że podjąłem ten temat na swoim kanale, spowodowało, że to oko Saurona skierowało się w moją stronę i już tydzień później na profilach OMZRiK zaczęły pojawiać się obrzydliwe, zniesławiające mnie wpisy, że jakieś prawo złamałem, że mam jakieś dziwne poglądy i sugerowanie non stop, że jestem faszystą, nazistą, pro-putinowcem, a nawet damskim bokserem, bo zestawiano mnie z takim delikwentem Markiem Majcherem, który aktualnie siedzi w więzieniu i ma sprawę m.in. za pobicie swojej partnerki, kochanki, w 9 miesiącu ciąży.
Dlaczego Pana z nim zestawiano?
To jest jeden z modus operandi OMZRiK, czyli mieszać ludzi z błotem. Oni na przykład wrzucają hurtem kilka nazwisk pod te same pomówienia.
Co samo w sobie też jest zniesławieniem, tak naprawdę.
Oczywiście, ale warto zauważyć, ze organizacja, która twierdzi, że walczy z mową nienawiści, sama ją sieje. I tutaj nie będę gołosłowny, bo przypomnę, że OMZRiK przegrał dwa procesy z polskimi patriotkami: Katarzyną Skrzypkowską i Agatą Szreter, właśnie o ich zniesławianie. OMZRiK nie wykonuje prawomocnego wyroku ws pani Skrzypkowskiej, nie zamieścił przeprosin na swoich profilach i jeszcze próbował oszukać Sąd, że te przeprosiny zamieścił. Ale wróćmy do wątku głównego. Zamieścili te informacje, że ja miałam złamać jakieś prawo i składają przeciwko mnie donos, że kolportuję treści antyukraińskie, antyżydowskie. I tenże donos, złożony 1 września 2022 r. w prokuraturze w Krośnie, zakończył się umorzeniem tej sprawy, w związku z czym OMZRiK się wściekł. Zapowiedział, że złoży zażalenie do sądu, a jednocześnie złoży Dulkowski prywatny akt oskarżenia, bo oni mają takie modus operandi, że jeżeli zwykłe donosy z Art. 256 i 257 KK o mowie nienawiści do narodowości nie skutkują, to wtedy zakładają prywatny akt oskarżenia, a w międzyczasie prowokują takie osoby, cele swoich ataków do komentarzy na ich temat i m.in. po to zestawiono moje zdjęcie ze zdjęciem faceta, który hajluje, żeby w komentarzach był ściek, aby „zamknąć tych dwóch nazioli”. Także oni w ten sposób działają. Z jednej strony złożyli zażalenie na postanowienie prokuratorskie o umorzeniu donosu przeciwko mnie, a z drugiej strony Dulkowski złożył prywatny akt oskarżenia. Ja teraz przeczytam fragment postanowienia Sądu Rejonowego w Krośnie w związku z tym donosem:
„Radosław Patlewicz nie atakuje nikogo tylko i wyłącznie dlatego, że jest Ukraińcem czy Żydem. Odnosi się on do konkretnych zdarzeń czy wpisów innych osób, grup i komentuje je zgodnie z własnym zdaniem. Żaden z jego komentarzy nie nawołuje do nienawiści do narodu ukraińskiego czy ludzi pochodzenia żydowskiego jako ogółu i jako całej grupy społecznej. Ponadto w żadnym wpisie tego mężczyzny nie ma ani jednego słowa, które nawoływałoby do jakichkolwiek aktywnych zachowań na ludność o tym pochodzeniu. Owszem, są tam niepochlebne komentarze, aczkolwiek dotyczą one konkretnych osób, grup i wydarzeń. Wyrywanie z kontekstu wypowiedzi Radosława Patlewicza i interpretowanie ich w sposób przyjęty przez zawiadamiającą instytucję w żadnym wypadku nie świadczy o popełnieniu przestępstwa przez ww. mężczyznę”.
Więc Sąd przyznał otwarcie, że oni manipulowali moimi wypowiedziami po to, żeby próbować mnie pociągnąć do odpowiedzialności karnej. Do tego donosu, żeby było mało, zostali podani fałszywi pokrzywdzeni, został przedstawiony przestępca Gaweł, ukrywający się w Norwegii jako Żyd, oraz pracownica tego ośrodka, Ukrainka Natalia Lysa jako rzekomo pokrzywdzona uchodźca wojenna.
Jak wiemy, na prezesie OMZRiK-u cały czas ciążą zarzuty. Co pozwala OMZRiK-owi nadal szczuć na Polaków? Czy oni są finansowani zza granicy?
Nie wiem tego, bo tutaj mamy też pewien problem z tymi fundacjami. Ja jestem członkiem nieformalnej grupy, która zajmuje się śledztwem dziennikarskim w sprawie OMZRiK. Niedawno, dosłownie kilka dni temu, 5 grudnia, zdobyliśmy dokument z Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, który zaświadcza, że fundacje Gawła i Dulkowskiego nie składają nakazanych prawem sprawozdań finansowych z działalności. Fundacja Teatr TrzyRzecze w ogóle nie złożyła jeszcze ani jednego sprawozdania finansowego przez dziesięć albo więcej lat swojego funkcjonowania, bambinistyczna fundacja Ludzie Przeciwko Myśliwym nie złożyła sprawozdania finansowego przez 3 ostatnie lata, a OMZRiK przez 2 ostatnie lata swojego funkcjonowania, czyli 2023 i 2024 rok. Jeszcze za 2024 r. mogą złożyć do końca grudnia, więc pewnie nie złożą. Więc skąd możemy wiedzieć, jak są finansowani, skoro utrzymują swoje finanse w tajemnicy?
To już jest wątek poboczny. Wróćmy do mojej sprawy. Udowodniłem, że Gaweł jest współpracownikiem Dulkowskiego, że Dulkowski jest podejrzany przez oszustwa finansowe, przedstawiłem szereg zrzutów ekranu dowodzących, że OMZRiK jest organizacją, która szczuje przeciwko polskim patriotom i katolikom i wreszcie dowiodłem, że działalność OMZRiK jak najbardziej można porównywać do szmalcownictwa. Między innymi chodzi o zastraszanie ludzi i zarabianie na składanie przeciwko nim donosów. Natomiast – i to jest pewna ciekawostka – podczas moich przesłuchań powiedziałem, że widzę jedną poważną różnicę pomiędzy działalnością OMZRiK a drugowojennymi szmalcownikami. Otóż tamci szmalcownicy składali na Gestapo prawdziwe donosy, bo gdyby składali fałszywe, sami mieliby problemy z tymże Gestapo. Natomiast Dulkowski z Gawłem sami składają donosy fałszywe, bo nie obawiają się odpowiedzialności karnej, a najlepszym tego dowodem jest też fałszywy donos przeciwko mnie, bo to uzasadnienie też oczywiście złożyłem do akt.
Fakt, że nie boją się odpowiedzialności karnej, świadczy o tym, że znajdują się pod bliżej nieokreślonym państwowym parasolem ochronnym.
Nie do końca, bo oni stosują pewne triki. Trik 1. jest taki – oni za każdym razem twierdzą, że to nie oni pisali te wpisy, bo mieliby już kilkadziesiąt wyroków za zniesławianie różnych ludzi, sianie przeciwko nim nienawiści, to jest jedno. A druga rzecz, zawsze w ostateczności Dulkowski może powiedzieć, że to robił Gaweł. A co Gawłowi można zrobić, skoro ukrywa się jak szczur w Oslo?
Czy opowie Pan o sytuacjach, które miały miejsce podczas rozpraw? Wspominał Pan o tym, że miało tam miejsce jakieś wejście z nożem…
Ja przyszedłem na pierwszą rozprawę z Dulkowskim z kamerzystą, żeby to nagrywać. Wówczas Dulkowski przeraził się i złożył wniosek o wyłączenie jawności tej sprawy, więc nie mogłem opowiadać o tym, co się działo na samym procesie. Teraz mogę mówić, bo już się proces zakończył, natomiast sam przebieg sprawy nie był ciekawy. Ciekawa była raczej ta otoczka wokół procesu. Dulkowski często chwali się, jaką to on ma wysoką kulturę osobistą, że przychodzi na procesy Brauna, Kamratów i innych tego typu aktywistów i mówi pod salą sądową „dzień dobry”, bo przecież kultura wszędzie obowiązuje, a oni wtedy go wyzywają, grożą mu pięściami. Natomiast ja na mój proces przychodziłem i mówiłem Dulkowskiemu „dzień dobry”. A on wtedy wystartował z pyskiem: „dla kogo dobry, to dobry”, a po jednym z kolejnych posiedzeń Dulkowski w sądowej toalecie zaczął mnie wyzywać od „naziolskich k****”.
Na jednej z rozpraw, na których był przesłuchiwany Gaweł, Dulkowski chciał wnieść do sądu nóż, tylko został zatrzymany na tych bramkach przez ochroniarzy i ochroniarz mu zabrał tenże nóż. Ochroniarz zabrał mu coś jeszcze, tylko nie wiem, czy to był paralizator, czy maszynka elektryczna do golenia i też mu ochroniarz to zabrał. Gdyby to była golarka, to by jej nie zabierał, więc pewnie miał paralizator. Ale jestem pewien, że miał nóż, bo widziałem taką dużą rękojeść, jak zabierał mu ją ochroniarz. Więc zaraz, jak się rozpoczęła rozprawa powiedziałem, że próbował wnieść niebezpieczne narzędzie, a Dulkowski powiedział, że to absolutnie nieprawda. Ja zobligowałem Sąd, żeby wezwał tego ochroniarza, żeby potwierdził albo zaprzeczył moim słowom. Wówczas Dulkowski zmiękł i wymyślił sobie, że chodzi z takim nożem, którym otwiera listy.
Była jeszcze jedna ciekawa sprawa. Podczas mów końcowych ja się zachowywałem normalnie, wysłuchałem mowy końcowej Dulkowskiego. Natomiast gdy przyszło do mojej mowy końcowej, to Dulkowski w pewnym momencie tak się zdenerwował na to, co mówię, że zaczął krzyczeć, wyszedł z sali i trzasnął tak drzwiami, że prawie się wylewiły, co zaprotokołowano.
Jak Pan myśli, ile jeszcze potrwa cały ten proces?
Sprawa toczyła się przez 2,5 roku, więc myślę, że kolejne 2,5 roku zanim uprawomocni się wyrok ws. Dulkowskiego. Ja zrobię wszystko, żeby został skazany i mam nadzieję, że to nie zakończy się na jakiejś grzywnie, tylko będzie np. wyrok więzienia w zawieszeniu, bo skala obrzydliwych zniesławień w moją stronę jest potężna.
Wtedy zrobiłby Pan przysługę całej prawicy, bo te zarzuty padają wobec wielu prawicowych dziennikarzy, działaczy, polityków…
Padło na mnie. Działam oczywiście w interesie społecznym, a nie tylko prywatnym.
19 grudnia 2025 r. niemiecka Rada Federalna (Bundesrat) większością głosów zagłosowała za zaostrzeniem Międzynarodowych Przepisów Zdrowotnych (IHR). Zmiany, oparte na rezolucjach WHO z 2024 r., wejdą w życie w 2025 r. w państwach [Landach md] członkowskich, które nie wyraziły wyraźnego sprzeciwu.
Krytycy postrzegają to jako poważne naruszenie krajowych procesów decyzyjnych i ostrzegają przed potencjalnymi konsekwencjami dla praw podstawowych i dyskursu publicznego w Niemczech.
Komentarz Claudii Töpper.
W piątek niemiecka Rada Federalna przegłosowała zaostrzenie IHR większością głosów w zaledwie 20 sekund. Spośród 16 krajów związkowych tylko Brandenburgia i Turyngia głosowały przeciwko. (1)
Treść poprawek
Według oficjalnej strony internetowej WHO, poprawki przedstawiają się następująco: „W 2024 r., podczas Siedemdziesiątego Siódmego Światowego Zgromadzenia Zdrowia w Genewie, państwa członkowskie WHO przyjęły poprawki w drodze konsensusu. Jedną z nowości jest wprowadzenie nowego globalnego poziomu alarmowego – tzw. „stanu zagrożenia pandemicznego” – w celu zacieśnienia współpracy międzynarodowej w przypadku eskalacji zagrożenia zdrowia poza stan zagrożenia zdrowia publicznego o zasięgu międzynarodowym (PHEIC) i ryzyka, że stanie się ono lub już stało się pandemią, mającą dalekosiężne skutki dla systemów opieki zdrowotnej i powodującą znaczne zakłócenia w życiu społecznym.
Poprawki przewidują również utworzenie przez rządy krajowych agencji IHR w celu koordynowania wdrażania Międzynarodowych Przepisów Zdrowotnych. Ponadto zawierają one przepisy mające na celu wzmocnienie dostępu do produktów medycznych i zapewnienie finansowania opartego na równości i solidarności”. […]
„Wzmocnienie Międzynarodowych Przepisów Zdrowotnych stanowi historyczne zobowiązanie do ochrony przyszłych pokoleń przed niszczycielskimi skutkami epidemii i pandemii” – powiedział dyrektor generalny WHO, dr Tedros Adhanom Ghebreyesus.
„Wiemy, że nikt nie jest bezpieczny, dopóki wszyscy nie będą bezpieczni. Poprawki do Międzynarodowych Przepisów Zdrowotnych potwierdzają naszą wspólną odpowiedzialność i solidarność w obliczu globalnych zagrożeń dla zdrowia.
Oprócz zmienionych Międzynarodowych Przepisów Zdrowotnych, państwa członkowskie na tegorocznym Światowym Zgromadzeniu Zdrowia przyjęły również Porozumienie WHO w sprawie pandemii i obecnie aktywnie negocjują aneks do tego porozumienia w sprawie dostępu do patogenów i podziału korzyści. […]” (2)
Reakcja i konsekwencje dla ludności niemieckiej
Wpływ zatwierdzenia na mieszkańców Niemiec wyjaśnia prawniczka i naukowiec dr Beate Sybille Pfeil w wywiadzie dla austriackiej stacji informacyjnej AUF1. Ostrzegła ona już Komisję Zdrowia niemieckiego Bundestagu przed zatwierdzeniem traktatu WHO. (3)
Oceniła zatwierdzenie następująco:
„[…] To czarny dzień dla Ustawy Zasadniczej, praw podstawowych i praworządności w Niemczech. Chociaż nadal […] suwerenność Niemiec nie jest formalnie zawieszona, podobnie jak suwerenność innych państw członkowskich, WHO działa jak koń trojański, bezpośrednio wpływając na niemiecki system prawny. […] WHO może posiadać wiedzę specjalistyczną tylko wtedy, gdy jest w stanie podejmować obiektywne, niezależne, oparte na dowodach i faktach decyzje. W żaden sposób nie jest do tego zdolna. […] Wszyscy wiemy, że WHO cierpi na rażące wady strukturalne. Pierwszą z nich jest zależność od darowizn: ponad 80% jej finansowania pochodzi z dobrowolnych wpłat, z których większość pochodzi bezpośrednio lub pośrednio od lobby farmaceutycznego, zwłaszcza Fundacji Gatesa. Następnie mamy rażący brak przejrzystości, który ostatecznie oznacza, że WHO jest teraz organizacją kontrolowaną z zewnątrz”. WHO, charakteryzująca się konfliktami interesów i ryzykiem nadużycia władzy, może już teraz decydować o ogłaszaniu stanów zagrożenia zdrowia publicznego w oparciu o zalecenia dotyczące ograniczeń wolności, do których państwa po prostu ślepo się stosują, lekceważąc własne konstytucje. A to oznacza, że mamy już konia trojańskiego, czyli ślepe zaufanie do wiedzy fachowej WHO. […] Wraz z nowymi Międzynarodowymi Przepisami Zdrowotnymi sytuacja ta ulegnie znacznemu pogorszeniu i nasileniu”.
Jakie konkretnie zmiany zaszły?
„Mamy już możliwość […], że Dyrektor Generalny WHO może ogłosić tzw. pozorny stan zagrożenia zdrowia publicznego o zasięgu międzynarodowym [PHEIC]. Zostało to teraz uzupełnione o możliwość ogłoszenia stanu zagrożenia pandemicznego jako eskalacji. Jest to absolutnie niejasne i nieokreślone”.
Daje to Dyrektorowi Generalnemu kolejny sposób na jeszcze szybsze pogrążenie świata w strachu i panice – nawet bez poparcia w dowodach.
Po drugie, Dyrektor Generalny może następnie wydawać oparte na tym zalecenia, które teraz mogą obejmować również tzw. istotne produkty zdrowotne, zwłaszcza leki i szczepionki. Wszystko to ponownie bez niezależnego organu nadzoru. Pozwala mu to arbitralnie sugerować takie rzeczy narodom świata, a narody ponownie będą się im bezkrytycznie podporządkowywać. W związku z sytuacją nadzwyczajną związaną z pandemią ustanowiono bezpośrednie powiązanie z przyszłym traktatem pandemicznym, jednocześnie zwiększając presję na państwa członkowskie poprzez wymóg dostosowania ich podstawowych możliwości rządowych do zobowiązań wobec WHO. […]
Oprócz tych możliwości wykraczających poza Międzynarodowe Przepisy Zdrowotne (IHR), WHO uruchomiła również kilka innych dźwigni, na przykład poprzez utworzenie w Berlinie tzw. Centrum Wywiadu Pandemicznego [i Epidemicznego]. (4) To duże centrum pandemiczne korzysta z systemu EOS 2.0. W Berlinie monitorowane są oficjalnie dostępne dane na całym świecie – a być może nawet nieoficjalne – w oparciu o założenie, że potrzebujemy ich wszystkich, aby nadal śledzić przebieg infekcji. Ostatecznie chodzi również o zrozumienie mentalności globalnej populacji. Prowadzi to do kolejnego ukrytego motywu: zwalczania tzw. dezinformacji i dezinformacji, które zostały teraz wyraźnie zapisane jako obowiązek państwa w nowym Międzynarodowym Rozporządzeniu Zdrowotnym. WHO przypisuje sobie bezprecedensowy monopol na prawdę. Dwa niemieckie sądy uznały już to za zgodne z prawem, orzekając, że użytkownik LinkedIn może zostać zablokowany, zgodnie z orzeczeniami Sądu Krajowego w Berlinie i Wyższego Sądu Krajowego. Uzasadnieniem było po prostu to, że posty niezgodne z wytycznymi WHO mogą być legalnie blokowane.
Mamy tu do czynienia z całkowitą erozją idei swobodnego dyskursu naukowego. Mamy tu do czynienia z wyraźną manipulacją przepływem informacji wyłącznie w interesie WHO i stojących za nią sił, które są ściśle powiązane z przemysłem farmaceutycznym. Następnie mamy wyraźny przepis zezwalający na masowy wzrost globalnej produkcji leków i szczepionek. […] Wszystko to jest powiązane z Procedurą Wykazu Produktów Leczniczych Stosowanych w Nagłych Wypadkach (Emergency Use Listing Procedure, EUL), za pośrednictwem której WHO próbuje wpływać na organy regulacyjne na całym świecie.
W połączeniu z tym mamy bardzo niepokojący program zwany Agendą Transformacji Cyfrowej i Szczepień. Dotyczy on […] cyfryzacji i […] dalszego zwiększenia liczby szczepień populacji na świecie. Z produkcją szczepionek powiązane są badania nad zyskiem funkcji, zwłaszcza w przypadku szczepionek mRNA. Oznacza to, że każda firma produkująca te nowe szczepionki mRNA automatycznie prowadzi również te niebezpieczne badania nad zyskiem funkcji, które sztucznie zwiększają zagrożenie wirusów. Różnica między badaniami nad bronią biologiczną staje się niewyraźna. Oznacza to, że ostatecznie WHO może tworzyć te same zagrożenia, z którymi rzekomo walczy.
Mamy też trzeci, bardzo ważny punkt: WHO masowo podejmuje ideologiczną transformację z liberalnego państwa konstytucyjnego w kierunku autorytarnego i totalitarnego, pod pretekstem walki z dezinformacją. Idea ta służy również jako podstawa do kontrolowania zachowań i zmuszania ludności świata do posłuszeństwa. Świadczą o tym inne dokumenty WHO i ma to zostać zintensyfikowane wraz z nowym traktatem pandemicznym. Jednocześnie mamy doktrynę WHO powiązaną z militaryzacją. A prawdziwie niebezpiecznym aspektem WHO jest długotrwałe uwikłanie interesów publicznych – czyli zdrowotnych – z prywatnym zyskiem i innymi interesami.
Jest to fundamentalnie sprzeczne z wolnością i praworządnością, ponieważ interesy te są najprawdopodobniej sprzeczne, a ostatecznie odbywa się to kosztem prawdziwego zdrowia publicznego i zdrowia jednostki. […] Nie możemy ufać tej WHO. I najwyraźniej Bundestag i Bundesrat w Niemczech jeszcze tego nie zrozumiały.
Koniec wolności słowa
„Teraz mamy niezbędne zgody Bundestagu i Bundesratu. Następnie ta niemiecka ustawa zatwierdzająca zostanie ogłoszona […] i opublikowana w Federalnym Dzienniku Ustaw. Jednocześnie rząd federalny będzie mógł zwrócić się do WHO i wycofać oficjalnie zgłoszony sprzeciw wobec Międzynarodowych Praw Człowieka. Ostatecznie Międzynarodowe Prawa Człowieka wejdą w życie poprzez zatwierdzenie w Niemczech, a jednocześnie wpłynie to również na społeczność międzynarodową”.
Powstają zobowiązania prawne. To wszystko może się teraz wydarzyć stosunkowo szybko. Niestety”. […]
Czy opór jest nadal możliwy?
„Pierwszym krokiem dla nas, prawników w Niemczech, będzie obserwacja kolejnych kroków, sposobu, w jaki ta wstępna ustawa zatwierdzająca Międzynarodowe Przepisy Zdrowotne zostanie doprecyzowana w aktach prawnych. Gdy tylko te bardziej konkretne akty prawne doprowadzą do bezpośredniego zagrożenia praw podstawowych, musimy złożyć skargi konstytucyjne, być może również abstrakcyjne wnioski o kontrolę sądową, do Federalnego Trybunału Konstytucyjnego. Nawet jeśli szanse wydają się nikłe. Ważne jest, aby wykorzystać wszelkie dostępne nam środki prawne. Drugą kwestią jest poziom polityczny. Ostatecznym celem musi być wycofanie się z WHO. Nie widzę alternatywy. Ta WHO jest całkowicie rozbita od wewnątrz i znajduje się w rękach obcych mocarstw, które nie mają nic wspólnego ze zdrowiem i które zagrażają rzeczywistemu zdrowiu i życiu ludności świata. Poza tym zawsze chodzi o podnoszenie świadomości”. …` ’ … (6)
Próba wcześniejszego uniemożliwienia zatwierdzenia przez Niemcy poprawek do IHR poprzez wniesienie skargi konstytucyjnej do Federalnego Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe również zakończyła się niepowodzeniem. (7)
7 listopada 2025 r. niemiecki Bundestag zatwierdził poprawki do IHR. (8)
Komentarz
Fakt, że WHO, z Tedrosem Adhanomem Ghebreyesusem jako Dyrektorem Generalnym, który jest poszukiwany w swoim kraju pochodzenia za ludobójstwo w Etiopii, nie budzi większego zaufania. (9)
Jesienią 2025 r. Niemcy zagłosowały przeciwko kontroli komunikatorów przez UE. (10) Jednak ci, którzy znali plany WHO, mogli już przypuszczać, że ten mechanizm kontroli może mimo wszystko stać się rzeczywistością tylnymi drzwiami dzięki zatwierdzeniu planów WHO przez Niemcy. Jest wysoce nieprawdopodobne, aby niemieccy politycy wystąpili z WHO zaraz po zatwierdzeniu tych planów. Na przykład, dwa tygodnie temu, znany niemiecki wirusolog Christian Drosten (postać nr 1 z czasów pomidora) radośnie oświadczył przed komisją śledczą parlamentu, Komisja stwierdziła, że w przypadku przyszłych pandemii nie będą potrzebne żadne nowe krajowe mechanizmy kontroli, ponieważ Niemcy są członkiem WHO, a WHO będzie regulować wydarzenia globalne w czasie pandemii. (11)
Z perspektywy czasu to stwierdzenie jest oczywiście bardzo interesujące, ponieważ w tamtym czasie Niemiecka Rada Federalna nie zatwierdziła jeszcze nowych Międzynarodowych Przepisów Zdrowotnych WHO. Przedstawione opinii publicznej dane wskazywały zatem, jak zakończy się głosowanie w Radzie Federalnej w piątek. To po raz kolejny sugeruje, że nie chodzi tu o procesy demokratyczne, a już na pewno nie o przestrzeganie praw człowieka. W najlepszym razie mamy do czynienia z niekompetentnymi decydentami, którzy unikają podejmowania ważnych decyzji za innych i cieszą się, gdy inni ponoszą tę odpowiedzialność. W najgorszym przypadku mamy jednak do czynienia z narcyzami w polityce na całym świecie, którzy poświęcają innych ludzi, aby udowodnić sobie, że są czegoś warci, ponieważ rodzice odmawiali im tego w dzieciństwie. Ponieważ to drugie podejście jest ewidentnie strategią kompensacyjną, pojawia się pytanie: co zrobią ci narcystyczni politycy, gdy nie będzie już kogo uciskać i dręczyć? Ich kompensacja? Strategia ta się wtedy wyczerpie i będą musieli zmierzyć się ze swoim bólem emocjonalnym. Jednak doświadczenie psychologiczne pokazuje, że osoby narcystyczne często nie są w stanie tego znieść i częściej popełniają samobójstwo.
Gdyby więcej psychologów publicznie wyjaśniało ten związek, być może ludzie szukaliby zbawienia nie w polityce czy partiach politycznych, ale w sobie samych.
Claudia Töpper
Tłumaczył Paweł Jakubas, proszę o jedno Zdrowaś Maryjo za moją pracę.
W dniu 4 września 1932 r.w zapadłej syberyjskiej wsi Gierasimowka został zabity w dziwnych okolicznościach chłopiec Pawlik Morozow.
Aleksander Szczupłow, dziennikarz „Gazety Rosyjskiej” rozmawiał o tym zagadkowym wydarzeniu z Jurijem Drużnikowem – autorem pierwszej niezależnej publikacji na ten temat, zatytułowanej „Donosiciel 001, albo Wniebowstąpienie Pawlika Morozowa”)
https://www.druzhnikov.com/english/bio1.html [Aleksander Nikołajewicz Szczupłow (1949 -2006); poeta i literat, działacz zrzeszeń literackich. Od 2001 r. dziennikarz „Gazety Rosyjskiej’. Dziennik ten jest organem prasowym rządu Federacji Rosyjskiej; S.O.]
***************
O co chodziło w sprawie Pawlika Morozowa? Proszę w skrócie przypomnieć nam jak brzmi oficjalna wersja mitu.
– Dzisiaj już nawet starsze pokolenie zapomina o wyczynie bohatera. Pomijając pretensjonalność sowieckich źródeł, przypomnę: pionier Pawlik Morozow zgłosił do OGPU, że jego ojciec był przeciwny władzy sowieckiej. W ten sposób pomógł zbudować komunizm. Wrogowie partii zabili chłopca. Po jego bohaterskiej śmierci otrzymał oficjalny tytuł: „Bohater-Pionier Związku Radzieckiego numer 1“. I tak jest zapisany w Księdze Honorowej Komitetu Centralnego Komsomołu. Wszystkie dzieci w kraju, a następnie w całym obozie socjalistycznym, zaczęły studiować jego biografię na lekcjach, aby w życiu postępować jak Pawlik. W różnych miastach Rosji do dziś stoją jego brązowe, granitowe, a częściej betonowe posągi, które zostały odlane wg jednakowej formy produkcyjnej. Nadal istnieją szkoły noszące jego imię, statki, biblioteki. Prasa nazwała chłopca “męczennikiem idei”. O miejscu jego śmierci pisano jak o sanktuarium, a o Pawliku jak o świętym. W ateistycznej prasie sowieckiej to oznaczało podstawowe wartości duchowe. Wystarczy dodać, że żadne dziecko w historii ludzkości nigdy nie zostało uhonorowane podobną laudacją. [OGPU – policja polityczna w Związku Sowieckim (Objedinionnoje gosudarstwiennoje politiczeskoje uprawlenije);S.O.]
Od jak dawna zajmuje się pan tym tematem? Czy istnieje dokumentacja dotycząca zabójstwa Pawlika Morozowa??Spotkał się pan ze świadkami, przyjaciółmi, członkami rodziny Pawlika Morozowa?
W latach czterdziestych śpiewałem w chórze piosenkę “Równaj do Pawła Morozowa!”, a w latach siedemdziesiątych już mnie nie publikowano. Pisałem do biurka i dla prasy podziemnej, publikowałem za granicą. [w Rosji Sowieckiej nazywano takie wydawnictwa terminem „samizdat; był to odpowiednik wydawnictw bezdebitowych w PRL; – S.O.] W znanej instytucji wyjaśnili mi, że jestem “byłym pisarzem” i poinformowali o wszczęciu postępowania karnego. Wyrzucali mnie z kraju, ale nie pozwalali wyjechać, grozili zsyłką do łagru oraz zamknięciem w szpitalu psychiat-rycznym. Wszyscy byliśmy denuncjowani, a ja chciałem zrozumieć: co nas skłoniło do donoszenia na kolegów? Pawlik Morozow stał się bowiem symbolem tej patologii. Gdy tylko porównałem biografie Pawła Morozowa poznajdowane w zbiorach bibliotecznych, od razu wyszły na jaw fałszerstwa: zdjęcia różnych osób pod tym samym nazwiskiem. I wówczas ta sprawa mnie zafascynowała. W archiwach informowali mnie, że nie posiadają żadnych dokumentów w jego sprawie, a niekiedy wskazywali w milczeniu palcem w górę. W trakcie podróży przez trzynaście miast starannie nagrałem na film i sfotografowałem żyjących świadków. Znalazłem matkę bohatera Tatianę, jego brata Aleksieja, który odsiedział czerwoniaka za szpiegostwo, jego krewnych, kolegów z klasy, nauczycieli, śledczych w sprawie morderstwa, w archiwach pierwsze publikacje dziennikarskie, i wreszcie, dzięki moim (niech pozostaną anonimowi) współpracownikom, część materiałów Tajnego Wydziału Politycznego OGPU, oznaczonych jako “K” (kułacziestwo). Byłem ostatnim, któremu udało się złapać naocznych świadków. Większość z nich dzisiaj odpowiada tylko przed Bogiem. Szczególne szczęście miałem w 1982 r. – w pięćdziesiątą rocznicę śmierci mojego bohatera. Koledzy jechali do Gierasimowki, miejsca urodzenia Pawlika Morozowa, aby nałożyć mu, jak mówią Amerykanie, “make-up” – nową warstwę makijażu. Lecz nikomu nie przyszło to do głowy, że jechałem wraz z nimi w odwrotnym celu, czyli aby zmyć starą warstwę. [Czerwoniec – w Rosji Sowieckiej banknot o nominale 10 rubli; tu w znaczeniu wyroku w wymiarze odsiadki 10 lat łagru; „K” – kułacziestwo –„wyzyskiwanie”; w Rosji Sowieckiej kułakiem (wyzyskiwaczem) nazywano chłopa, który do obróbki swoich pól podnajmował siłę roboczą, ale oczywiście nie stanowiło to żelaznej reguły ; S.O.] Książka pod tytułem “Snitch 001, or the Ascension of Pavlik Morozov” została wydana w samizdacie. Opublikowano ją najpierw w Londynie, potem w innych krajach. [“Informer 001: The Myth of Pavlik Morozov”. Yuri Druzhnikov; S.O.] Czytałem ją rozdział po rozdziale w Radio Liberty i wówczas stała się znana w Związku Sowieckim. Posypały się wówczas lawina publikacji oskarżających mnie o oczernianie najprawdziwszego bohatera. Mieszkałem już wtedy w Teksasie, gdy nieznajomi przysłali mi artykuł redakcyjny w gazecie “Wiecziernij Kijew “, w którym napisano, że Drużnikow sam był donosicielem, gdyż zadenuncjował czytelnikom i słuchaczom Pawlika Morozowa. [Radio Liberty; u nas znane jako Radio Swoboda; rosyjskojęzyczna wersja radia Wolna Europa; S.O.]
A jaki według pańskich ustaleń był faktyczny przebieg zdarzeń związanych ze śmiercią Pawlika Morozowa?
“Młody komunista”, który wysłał do więzienia własnego ojca, stał się bohaterem narodowym. “Pionierska Prawda” tak pisała o Morozowie: „Pawlik nie oszczędza nikogo… Ojca złapali – Pawlik go wydał. Dziadka złapali – Pawlik go wydał. Kułak Szatrakow ukrywał broń – Pawlik go zdemaskował. Silin spekulował – Pawlik wyciągnął to na światło dzienne. Pawlika wychowała i wyedukowała pionierska organizacja. Wyrósł na energicznego bolszewika“.
Pół wieku później zaczęło to wybrzmiewać już nie tak atrakcyjnie, a wizerunek bohaterów-donosicieli zaczął ulegać zmianie. Jednak w latach rozpadu Związku Sowieckiego nadal publikowane były dysertacje dowodzące, że Pawlik wcale nie donosił, a zwyczajnie był bohaterem.
Postać z mitu oraz realny nastolatek z obwodu swierdłowskiego są całkiem innymi postaciami. Na podstawie licznych świadectw udowodniłem, że Pawlik Morozow nie zadenuncjował swojego ojca dla dobra komunizmu i partii komunistycznej. Po prostu matka zachęcała syna do denuncjacji, aby zemścić się na ojcu: porzucił ją bowiem dla innej kobiety. W Gierasimowce nie było kułaków z którymi walczył Pawlik, ale na polecenie władz konieczne było rozpalenie walki klasowej we wsi. [Obwód swierdłowski – pow. 192,4 tys. km2; zajmuje terytorium z obu stron południowego Uralu (stolica Jekaterynburg, która w latach 1924 – 1991 r. nosiła nazwę Swierdłowsk; S.O.]
Okręgowy Komitet Partyjny i OGPU inicjowały określone działania za pośrednictwem nauczycielki. Była ona żoną wiejskiego donosiciela i polecała dzieciom sprawdzać, którzy z sąsiadów ukrywali zboże. Chłopi ci byli okradani, “co do kłoska”. Poza kilkoma donosami Pawlik nie ma żadnych zasług wobec aktualnej polityki, zaś kołchoz, którego Pawlik bronił przed wrogiem klasowym, nie istniał w Gierasimowce. Komu więc było potrzebne brutalne morderstwo nastolatka, i to jeszcze z bratem w pobliżu ich wsi? Rozkaz przyszedł z góry: niszczyć kułaków wszędzie i organizować kolektywne gospodarstwa za wszelką cenę. Na bierny opór kułaków OGPU przygotowywało odpowiedź – terror czekistowski. A ponieważ chłopi zachowywali się spokojnie, trzeba było “zorganizować” akt brutalnego terroru ze strony kułaków. W odpowiedzi na morderstwo czekiści zapędzili chłopów do chaty i trzymali ich na muszce, dopóki nie zarejestrowali się jako kolektywni rolnicy. Za krwawe morderstwo Pawlika i jego brata aresztowano ponad dziesięciu chłopów. W gazetach pisano o nich jako o “osobach o antyradzieckich poglądach”, o “bandzie kułaków”.
Czy jest prawdą, że proces zabójstwo Pawła Morozowa ukazał oblicze spektaklu na zlecenie?
„Proces pokazowy przeciwko kułakom” w stolicy rejonu mieście Tawda był pierwszym tego rodzaju. Naoczni świadkowie dobrze go zapamiętali i opowiedzieli mi o szczegółach. Klub im. Stalina przy ulicy Stalina w centrum miasta pospiesznie odrestaurowano. Władze przysyłały dyspozycje telegramami: „Wysłać delegatów na proces”; „Zorganizować czerwony konwój z chlebem jako dar od państwa”. Sprowadzono orkiestrę dętą. Wódka była dostępna bez ograniczeń. Czekiści z karabinami stali wokół klubu i wpuszczali ludzi według listy. Na scenie powoli podniesiono czarną kurtynę, odsłaniając hasła z czerwonych liter. Na kotarze zawisł portret Pawlika, namalowany przez miejscowego artystę. Po lewej stronie widniało hasło: „Żądamy egzekucji morderców!”. Po prawej: „Zbudujmy samolot „Pionier Pawlik Morozow”! “.
Ale czy chociaż wina oskarżonych o popełnione przestępstwa została udowodniona?
Nie przeprowadzono żadnego dochodzenia. Zwłoki kazano zakopać przed przybyciem śledczego, a więc nie przeprowadzono oględzin. Dziennikarze zostali zaangażowani w charakterze oskarżycieli, uzasadniali polityczne znaczeniu rozstrzelania kułaków. Obrońca wyznaczony „z urzędu” obwinił oskarżonych o dokonanie morderstwa, po czym, przy aplauzie Sali, demonstracyjnie zrezygnował z ich obrony. Jako że różne źródła podawały różne sposoby zabójstwa, prokurator i sędzia byli zdezorientowani co do faktów. Znaleziony w domu nóż ze śladami krwi został uznany za narzędzie zbrodni, ale tego dnia Daniło, kuzyn Pawlika rozbierał zabite cielę – lecz nikt nie sprawdził, czyja była to krew. Oskarżeni dziadek, babcia, wujek i Daniło próbowali powiedzieć, że podczas przesłuchań byli bici i torturowani. Rozstrzelenie niewinnych w listopadzie 1932 r. było sygnałem do masowej rzezi chłopów w całym kraju.
Kto, wg pana, był faktycznym zabójcą braci Morozowych?
W dokumentach Tajnego Wydziału Politycznego OGPU, które odnalazłem, mordercami nie są krewni Pawlika, ale dwaj czekiści. Ich nazwiska są wymienione w mojej książce, a ja również ich namierzyłem. Spiridon Kartaszow, zastępca komisarza Wydziału Specjalnego OGPU, powiedział mi, że osobiście zastrzelił 38 osób bez procesu podczas kolektywizacji. Zabiłby więcej, ale został usunięty z organów z powodu napadów padaczkowych. Dostał jednak zasłużoną emeryturę. Inny – Iwan Potupczik – informator Kartaszowa we wsi Gierasimowka, chwalił mi się, jak to był zaangażowany w rozstrzeliwania w karnym oddziale NKWD. W prokuraturze w Magnitogorsku znalazłem jego sprawę: poszedł do więzienia za gwałt na nieletniej dziewczynie, ale został z niego wyciągnięty i mianowany szefem działu personalnego fabryki. Obaj już nie żyją, ale skomplikowany łańcuch dowodów został dokładnie zbadany, są przestępcami. Chcę podkreślić: moje śledztwo jest literackie. Oskarżenie jest więc werbalne. Ale innego, instytucjonalnego, choć koniecznego, nadal nie ma. Wszystko, co napisano od czasu ukazania się mojej książki 20 lat temu jak dotąd tylko zaciemnia prawdę. [20 lat temu – tj. w 1982 r.; S.O.] “Sprawa nr 374 w sprawie zabójstwa Pawlika Morozowa” w archiwum sądowym, które niedawno odmówiło mi wglądu, to tylko wierzchołek góry lodowej. I nie tam należy szukać. Za to morderstwo faktyczna odpowiedzialność spoczywa na OGPU-KGB, według słów Lenina, “zbrojnym ramieniu Partii”, a za moralne skalanie milionów innych nieletnich Pawlików – na samej partii komunistycznej
Jaki był Pawlik Morozow?
Bohater nigdy nie był pionierem. Został nazwany pionierem po swojej śmierci, najpierw w tajnych dokumentach OGPU, a następnie w gazetach. Wymyślono legendę, że został „zaproszony do rejonowej organizacji” i przyjęty tam jako pionier. Z biegiem lat dodano, że był „pierwszym przewodniczącym grupy pionierów”. A już po jego śmierci zrobiono z niego Rosjanina, bo bohater nr 1 ma być “starszym bratem”, ale Pawlik, jego rodzice i cała wieś to Białorusini. Rodzina Morozowych została przesiedlona na Syberię w czasach reform Stołypina. [Piotr Arkadiewicz Stołypin (1862 – 1911); premier i minister spraw wewnętrznych w latach 1906 – 1911. Zmarł z powodu obrażeń odniesionych w zamachu na jego życie; S. O.] Cieszyli się dobrym zdrowiem, a w wieku dziewięćdziesięciu lat zmarła ich matka. Żyliby i karmili kraj chlebem, ale bezpośrednim celem władz było zniszczenie rodzin “kułackich”, zabranie chleba dla wojska i miast. Sam Morozow nie jest niczemu winien. On, jak dowiodłem, był ociężały umysłowo, w wieku trzynastu lat ledwo nauczył się liter, w ogóle nie miał pojęcia o polityce. Opiekował się bydłem, chodził na jagody, palił cygaretki, grał w oczko na kapsle od butelek. Gdyby nie został zabity 4 września 1932 r., mógłby żyć do dziś. Gazety pisały, że zostałby astronautą. Ale ja nie mam zamiaru bawić się w zgadywanki na podstawie fusów z kawy.
W jaki sposób tworzona była heroizacja postaci Pawła Morozowa?
Pawlik urodził się na Syberii i został odlany w brązie w Moskwie. Donosy napływały z całego kraju. Rok po śmierci Pawlika gazeta „Pionierska Prawda” zapewniała: „Miliony bystrych oczu będą śledzić…”. A w grudniu 1937 r. gazeta „Prawda” w artykule redakcyjnym wezwała wszystkich do potępienia: “Każdy uczciwy obywatel naszego kraju uważa za swój obowiązek aktywnie pomagać organom NKWD w ich pracy“. Początkowo Pawlik był wykorzystywany w wojnie przeciwko kułakom. Dwa lata później – jako pozytywny bohater literatury, wzór do naśladowania, co zostało ogłoszone przez Maksyma Gorkiego na Pierwszym Kongresie Pisarzy Radzieckich w 1934 r. Pojawiły się o nim książki, reżyser Siergiej Eisenstein zaczął kręcić film. Powstały setki dzieł w różnych gatunkach – od wierszy po operę. Jego portrety znajdują się w galeriach sztuki, na pocztówkach, znaczkach pocztowych, pudełkach zapałek. Nikt jeszcze nie obliczył całkowitej kwoty wydatków państwa na propagandę zdrady, w czasach kiedy ludzie w kraju umierali z głodu.
Mieli mu postawić pomnik tam, gdzie teraz ma pomnik marszałek Żukow siedzący na koniu, ale pod koniec życia Stalin zmienił zdanie i wskazał miejsce w moskiewskim zaułku na Krasnej Presni.
Wygląda na to, że obecnie jestem jedynym na świecie „kolekcjonerem Pawlików Morozowych”. Powstały one we wszystkich regionach i republikach. Zebrałem informacje o pięćdziesięciu młodych bohaterach, którzy zostali zabici za donosy, ale tysiące ich przeżyło.
Według różnych amerykańskich źródeł, w Związku Radzieckim było od 6 do 18 milionów dobrowolnych informatorów. Liczba małych donosicieli nie została policzona, choć w latach trzydziestych sporo pisano o tym, jak nagradzano je za pomoc władzom wyjazdem do Arteka, rowerami i nowymi butami. [Artek – kompleks obozów pionierskich utworzony w 1925 r. po konfiskacie w 1918 r.terenów wsi Charta należących do łódzkiego przemysłowca Gustawa Biedermanna. To były tereny u podnóża Aju Dah (Ajudag – Góry Niedźwiedziej) obok miejscowości Gurzuf, znajdującej się ok. 12 km na północ od Jałty; S.O.]
Jaka dla nas lekcja płynie z mitu o Pawliku Morozowie?
W sierpniu 1991 r. Moskwiczanie obalili pomnik bohatera-donosiciela 001. Ci, którzy przez wszystkie lata pewnie pukali zajmował się taka działalnością, byli niezadowoleni. Ironia historii była taka, iż w latach pierestrojki brakowało dwóch produktów: mydła i wstydu. Jak się umyć? Mydło można importować. Ale skąd wziąć wstyd? Pachniało rewelacjami, ale do nich nie doszło.
W jednej z gazet przeczytałem dwuznaczny artykuł o Pawliku Morozowie i bardzo konkretny wywiad z pułkownikiem z wiadomych organów, który mówił o potrzebie “wzmocnienia sieci nieetatowych członków w każdym kolektywie”. To właśnie ta instytucja, obawiając się zdemaskowania w erze tłumienia stalinowskiego kultu jednostki , nakazała wykopanie szczątków braci Morozowych z grobów, zmieszanie kości w jednym pudle i zalanie ich dwumetrową warstwą betonu, aby uniemożliwić ekshumację. Ale dotychczas nikomu nie udało się wyrwać tych haniebnych kart z historii.
Moje śledztwo, którego wyniki zostały opublikowane w różnych krajach, mogło zostać wydane w Rosji dopiero w 1995 r. Instrukcje, aby zachować Pawlika jako bohatera, otrzymano jako dyspozycję od władz centralnych. Najwyraźniej im więcej jest otwartych ust, tym więcej potrzeba uszu. Paradoks polega na tym, że mit o Pawliku zaczął działać przeciwko samej FSB, która zmieniła płeć z męskiej na żeńską: Komitet na Służbę i dlatego bardziej dba o własną twarz. [FSB – Federalna Służba Bezpieczeństwa; S.O.]
Komunistyczna moralność klasowa, której symbolem jest Morozow, różni się od normalnej moralności. W końcu okłamywanie wroga klasowego, zgodnie z tą moralnością, jest usprawiedliwione, a nawet pożyteczne „dla naszej wspólnej sprawy”. A kiedy jest więcej prawdy, hipokryzja jest bardziej widoczna. Pojawił się też inny aspekt sprawy Pawlika Morozowa – międzynarodowy. Na Zachodzie, jak sam widziałem, z ciekawością przyglądano się temu, co się dzieje w Rosji. W kraju można komponować kantaty dla donosiciela, można przedstawiać sprawę tak, jakby on nie donosił. Ale dopóki przywódcy kraju mają moralność inną niż reszta społeczności, nie można im ufać. Ani w sprawach globalnych, ani w drobiazgach.
Pawlik Morozow nie żyje, ale jego syndrom, który wciąż znajduje swoich obrońców i naśladowców, wciąż nadal ma się wcale nieźle .
Myślę, że już się wycwaniliśmy. Tu, u mnie na blogu, chyba się nauczyliśmy, że jak gruchnie coś ważnego (medialnie, dodajmy), to zapadamy w krzaki i… czekamy. Po co? Z trzech co najmniej powodów: po pierwsze – trzeba zobaczyć czy to naprawdę ważne. Jak nieważne to się tym nie zajmujemy. Nawet nie, że opowiadamy, że to nieważne, bo to część już zwycięstwa narracyjnych wrzucaczy – w ten sposób, nawet w kontekście negatywnym, zawłaszczają naszą uwagę, przekierowując ją w strony nieistotne.
Po drugie – czekamy, aż wyjdą spod kamienia rzeczywiste robaczki kręcące sprawą. Po trzecie – co wynika z poprzedniego: przez aktorów-robaczków właściwych można zobaczyć, że jeśli już coś ważnego się stało, to dopiero wtedy widać jaki jest właściwy kontekst tych zdarzeń. I wtedy można oddzielić prawdę czasów od prawdy ekranu.
Amerykanie ostatnio opublikowali swoją długofalową strategię. Została ona poddana wielu ocenom, z różnych punktów, ale nie można jej odmówić powagi analitycznej i bezwzględnej logiki oraz dyscypliny. Dyscyplina polega tu na konsekwentnym wyciąganiu wniosków, nawet jeżeli te są smutne i nawet okrutne. To rzadkość w dzisiejszych post-politycznych czasach, gdzie rządzi się prawdą czasu za pomocą „prawdy ekranu”. Nie będę tu brnął w analizę tego dokumentu, tylko spróbuję zastanowić się nad fenomenem – jeden i ten sam tekst został bowiem przeczytany na trzy różne sposoby, co może pokazywać nie tyle wieloznaczność jego przekazu, a ten jest bardzo klarowny, ale nastawienie oceniających go stron, a właściwie oceniających nie tyle sam przekaz, co jego konsekwencje. Takie rozstrzelenie ocen wynika bardziej z „chciejstwa”, czyli nastawienia a priori oceniaczy. To ciekawe zjawisko i stosunek do tego dokumentu pokazuje bardziej jak się mogą potoczyć losy świata w zależności nie od tego kto i jak je ocenia, ale od tego kto będzie miał sprawczość w procesie wdrażania swej interpretacji konsekwencji amerykańskiego dokumentu. Mamy tu trzy poważne podejścia i czwarte, malutkie. Pogadajmy o nich wszystkich, bo któreś z nich się utrze niedługo w koleinę, z której będzie później ciężko wyjść.
Wersja Tuska
Wersja Tuska nie jest jego autorstwa, bo poddaństwo, a o tym tu mówimy, ma formy zadane przez hegemona. Można się przyłączyć albo nie. Jedyna różnica może polegać na gradacji entuzjazmu w zastosowaniu się do poleceń. Mamy do czynienia z dwoistą postacią odniesienia się do propozycji Trumpa ze strony Unii Europejskiej, a właściwie Niemiec. Pierwszy element tej schizofrenii polega na tym, że pomstuje się na amerykańskiego prezydenta, że ten opuścił Europę. Ale tu też mamy dwoistość – przecież cały czas się pluło na niego, że się w Europę miesza, a więc jak tu pluć dalej, że przestał chcieć się mieszać. Ta naiwno-sprzeczna postawa jest fundowana ludowi. Ma pokazać, że zostaliśmy zdradzeni, a więc co? A więc mamy się sami ogarnąć. A któż nas ma ogarnąć jak nie Niemcy w unijnych rękawiczkach? Ta oficjalna narracja jest dla ludu, by stworzyć wrażenie zagrożenia. Bo przecież Putin cały czas dybie na Europę. Teraz ta, opuszczona przez Trumpa, nie ma co ze sobą zrobić, a więc trzeba się skupić pod światłym przywództwem, godzić na zwalanie zapaści gospodarczej na Putina, a teraz na USA, akceptować federalistyczne przyspieszenie. Byleby – uwaga! – wojna trwała.
Drugie podejście, to bardziej skrywane, jest w sumie radością europejskich, a właściwie niemieckich elit – wreszcie mamy wolną rękę, żeby bezkarnie poszaleć w Europie. Zrealizować – uwaga! – bezkrwawo idee czwartej Rzeszy z zapleczem podarowanej Niemcom gestem Trumpa Europy Środkowej, jako zaplecza produkcyjnego niemieckiej dominacji. Takie małe Chiny Niemcy dostaną, ale nie takie, które jak te właściwe, mogą się wybić na niezależność i podmiotowość. Te procesy będą Niemcy sami regulować w swoich rozproszonych koloniach. A więc lud się martwi, zaś elity się cieszą.
Co więc proponują Niemcy jako odpowiedź Trumpowi? Po pierwsze ogłąszają od dawna znany fakt końca pax americana, po drugie obiecują kontynuację pomocy dla „naszej wojny” na Ukrainie, po trzecie namawiają do konsolidacji sił zbrojnych w ramach armii europejskiej – w skrócie: wojska wjadą do Polski jako armia niemiecka i doczekają czasu, gdy przeobrażą się w wojska europejskie, zgadnijcie pod czyim dowództwem? A od armii europejskiej to już tylko krok do państwa federalnego Europy. Znowu – zgadnijcie pod czyim dowództwem? Unia aspiruje już do praktycznie wszystkich cech państwa federalnego: odbiera podmiotowość konstytucyjną państwom narodowym, reguluje ich podatki, obyczaje, oświatę, nie mówiąc już o systemie politycznym. Klamra militarna, czyli wspólna armia, domyka już ostatnie ogniwo łańcucha funkcji państwa i to bez rewolucji, potyczek – nawet głośniejszej debaty.
Co ciekawe – jak się popatrzy na te wszystkie warunki tych wszystkich europejskich programów zbrojeniowych, to Niemcy dostaną tę armię za pieniądze Europejczyków, co będzie stanowiło kuriozum: nowa Rzesza powstanie za pieniądze przyszłych poddanych, którzy złożą ją na poduszce własnych decyzji przed tronem Berlina. Mało tego – sprzęt się kupi Niemcom za nasze, ale kto będzie wojował? Ano jak to kto – ci co zawsze, odpadki po ludach „ziem skrwawionych”, czyli obszaru zgniotu, na którym Słowianie od lat płacą za zgrzyty w aktualnej wersji koncertu mocarstw. Na pancerzach niemieckich czołgów, kupionych za nasze, będą ginęli nasi, dowodzeni ze schronów przez niemieckich generałów. Taka jest odpowiedź wersji niemiecko-europejskiej na decyzje Trumpa: ok, nie chcesz nas bronić zdrajco, to sobie poradzimy sami (to wersja dla oburzonego ludu), ale tak, by na tym skorzystały Niemcy (tu wersja dla uradowanych niemieckich elit).
Ale Trump w swej decyzji mówił co innego: tu zasadza się sygnalizowana różnica interpretacji kroku USA. Każdy będzie czytał to po swojemu, choć powiedziano w tym dokumencie jasno co innego. Dla Trumpa wrogiem nie jest Europa, ale Europa dowodzona przez Unię. I Trump jest przeciwko Unii, nie Europie, co wyraźnie wybrzmiało w dodatkowym do strategii dokumencie, ale o konsekwencjach tego będziemy mówili dalej. A więc Trump powiedział mniej więcej tak: chcecie wojować – proszę bardzo, ale na swój rachunek. Ja mogę pozostawić parasol atomowy, zaś konwencjonalnie – zapraszam do kasy, płaćcie nam za sprzęt i wszystko na własny rachunek. A parasol nuklearny Trumpa oznacza tylko to, że zareaguje nukiem [chodzi o atomówki… md] tylko wtedy jak się zaczną nukiem Rosjanie. Do tego momentu Europa jest sama naprzeciw Rosji i się bujajcie.
Europa udaje, że nie rozumie. Trump przeszedł już poziom wyżej – widzi Rosję jako partnera Stanów, nie wroga. Nie będzie więc finansował, a tym bardziej zabezpieczał via „boots on the ground” jakichkolwiek europejskich awantur. W ten sposób jego „ucieczka z Europy” jest gestem wobec Kremla i nie może Trump siedzieć okrakiem pomiędzy próbami zbratania się z Putinem, by go odciągać od Chin, a jednoczesnym wspieraniem europejskich awantur przeciwko Rosji, czynionych w dodatku nie tylko z powodów dętej ideologii walki o kontestowaną przecież niepodległość państw, tylko czynionej przez elity europejskie rachubie na powrót do interesów, jak już się za pieniądze wyciśnięte z wojny, przejdzie do biznesu jak zwykle. Po co Stany miałyby kredytować swym militarnym zagrożeniem interes, który – znowu – jest skierowany przeciwko nim?
Będziemy więc bronili pośrednio nie Europy, ale Unii przed skutkami opuszczenia kontynentu przez Amerykanów. Będziemy to czynili na nasz koszt, bez żadnego wpływu na ten proces, oczywiście jeśli obecne władze się nie zmienią. Bo żeby obecne władze same zmieniły swój stosunek do tej beznadziei bierności procesu, w którym nie uczestniczymy, a jednocześnie jesteśmy jego obiektem – nie wierzę. Nie po to te władze nam tu Niemcy ustanowili.
Wersja Bartosiaka
Jacek Bartosiak, szef think-tanku Strategy&Future, ma tu swoją wersję reakcji na opublikowaną strategię USA. Jest ona konsekwencją meandrów jego ocen, które – tak jak on uważa – zbierają się w ciąg logicznych i przewidzianych przez niego i jego organizację kroków. Od dawna sygnalizował on odejście USA od prymatu na świecie, jako konstatację faktu już dokonanego i tu się mu zgadza. Ale diagnozy diagnozami – najważniejsze co z tego wynika. Można mówić bowiem – „a nie mówiłem?” tylko nie przybliża nas to do żadnego rozwiązania.
A tu się Bartosiak mocno po drodze pogubił. Jeszcze niedawno prorokował, że jak się Europa za siebie nie weźmie, to będzie źle. Wcześniej wieszczył wielki PolUkr, że razem z największą armią Europy, jaką jest wedle niego armia ukraińska, to my możemy dyktować warunki Europie itd. Co z tego wyszło, to widać. Po takich wróżbach wychodzi na to, że armia ukraińska nie wygrywa, była i jest amią „na pożyczkę”, a pożyczkodawcy się właśnie zbiesili, zaś jej główny mankament, czyli siła żywa właśnie został wypuszczony na emigrację. Sytuacja się więc diametralnie różni od poprzednich rachub.
Najpierw popatrzmy co proponuje Bartosiak. Otóż uważa on, że skoro USA sobie idą, to w pewnym stopniu dla Bartosiaka to dobrze, bo ten akt pokaże rzeczywistą słabość pokładania nadziei w USA i – uwaga! – zmusi Europę do działania. Wcześniej, przy podobnej diagnozie, przechodził Bartosiak gładko, że Europejczycy powinni zrobić to czy tamto. To jest moment wskazujący duże braki w koncepcjach S&F. Diagnozy – owszem, zaś wnioski: od czapy. Ekspertyzy tego grona bardzo często abstrahują od realiów politycznych. Bo Europejczycy, czyli kto? Konkretnie – kto? Przywódcy poszczególnych państw, czy Unia Europejska? Widać, że w te procesy Unia się wtranżala bez żenady, zaś solistycznie przywódcy europejscy albo będą realizować mokre sny o potędze (Macron), albo czynić wszelkie odpornościowe ruchy jedynie w rachubie na własne, tu krajowe, korzyści, czyli kosztem innych państw. Takie postawienie sprawy czyni z wszelkich remediów Bartosiaka – pięknoduchową utopię.
Europa czyli kto? Przecież tu Niemcy, rękami Unii, będą blokowali wszystko, co nie jest w ich interesie. Tak samo propozycje wobec Polski – kompletnie utopijne. Żadnej własnej polityki: jak będzie w Polsce rządzić Tusk, to będzie robione to, co chcą Niemcy, jak Kaczyński – wszystko co chcą Amerykanie. Koniec, kropka. Nie można wyższościowo unosić się nad zgnilizną polskiej polityki i jednocześnie proponować jej nieosiągalne utopie. Nic z tego nie będzie. I kiedy S&F to zobaczyło wcale nie przeszło na poziom pragmatyczny swoich rekomendacji, poszło jeszcze bardziej w dziedzinę ułudy. Jaka jest więc obecna wersja reakcji Bartosiaka na strategię Trumpa? Otóż jest nią stworzenie własnej, trzeciej siły, realizującej swoje interesy, wbrew zakusom i Amerykanów, i Brukseli.
Ma być stworzony południkowy pas sojuszu militarnego, oczywiście obok resztek NATO, z uczestnictwem takich krajów jak Finlandia, Polska, Ukraina i… Turcja, który ma złożyć całą strefę „strategicznej presji” na Rosję, która nie poważyłaby się otworzyć takiego frontu. To oznacza powiązanie się członków takiego „militarnego trójmorza” czymś w rodzaju artykułu Piątego, kiedy reagowano by wzdłuż granic z Rosją na atak na każdego z jej członków. W dodatku odczepiłoby to nas od inicjatyw Berlina, który – nagle – został zauważony przez Bartosiaka jako militarny problem. Piękne, co? Tylko całkowicie nierealne.
Jest to piękna instrukcja obsługi maszyny, która nigdy nie powstanie. Po pierwsze definiuje ona Rosję jako zagrożenie o genetycznie wręcz wdrukowanej inklinacji do agresji. Jest to myślenie dwudziestowieczne. Rosja może mieć swoje wpływy w Europie bez wojny kinetycznej, co jest obecnie niezauważane. Niemcy gadają z Rosjanami w Dubaju, zaś ludowi pokazują nowe czołgi „na Ruskich”. Po co Rosji Europa, zadzieranie z jeszcze żyjącym NATO? Można mieć kraje i kontynenty u stóp za pomocą samego zagrożenia, uzależnienia gospodarczego, agentury czy wpływów finansowych. I jest to w zasięgu Rosji. Bartosiak cały czas walczy o to, by Rosja nie siedziała przy europejskim stoliku decyzji. A ona cały czas tam siedzi i będzie siedzieć – nawet w czasie wojny Europa nie jest w stanie wyjść z jej kieszeni, na co długo pracował Kreml z Berlinem. Takich rzeczy nie załatwia się strzałem z armaty, i na takie rzeczy nie można skutecznie odpowiedzieć strzałem z armaty naszej.
Po drugie – znowu problem Bartosiaka – nie można abstrahować od twórcy. Kto ma zmontować taką układankę? Wiadomo, że nie Trump, bo to już Bartosiak ustalił. To ma się zrobić „samo”. Ot, Turcja, która od samego początku w sprawie wojny na Ukrainie siedzi na płocie, ma się nagle zaangażować przeciwko Putinowi? Bo co? W czyim interesie? W czyim interesie ma podtrzymywać nawet Ukrainę w wojnie, której beznadziejna kontynuacja może doprowadzić do kompletnego callapsu państwa już upadłego, co stworzy jej na północy dziurę strategiczną, zmieniającą cały układ regionu? Bo co? Bo Bartosiak tak chce?
A nawet Polska tego nie chce. Znowu – wróćmy do realiów. Kto ma tego chcieć? Proniemiecki Tusk ma budować militarną suwerenność poza systemem unijno-niemieckim? Ma to zrobić Kaczyński? Po pierwsze – ten nie rządzi. Po drugie – ten grał zawsze w amerykańską dutkę, a Amerykanie nigdy na takie coś nie pójdą, żeby poza ich kontrolą w Europie powstało takie cudo.
Dla nich, owszem, dobrze by było, by u boku Rosji pojawiła się jakaś militarna struktura, niezależna od europejskich ciołków niemocy, która, na wszelki wypadek – uwaga! – odgradzałaby zwariowaną Europę zachodnią od Rosji. On to może zrobić nie w celach skierowanych przeciwko Kremlowi, tylko przeciwko Brukseli. Bo to w brukselskich odjazdach widzą amerykanie zagrożenie. Oni tu się dogadują na światowe deale z Putinem, a tu sobie jakieś lewaki w mariażu z korporacjami wykombinują jakąś prowokację wysterowaną w Rosję, coś odpalą, dostaną wpierdziel i zaczną piszczeć – Ameryko, broń nas! I cały misterny (inna sprawa czy realizowalny) deal na odciągnięcie Rosji od Chin pójdzie się czochrać. Takie cuda ewokowane przez Bartosiaka nie powstaną bez inicjatywy Amerykanów, co dopiero skierowane przeciwko ich rachubom. A więc mamy do czynienia z utopią. Kolejną.
Wersja Lisickiego
Też nazywam ją na wyrost, bo nie jest to koncepcja naczelnego Do Rzeczy, tylko właściwe odczytanie dokumentu przygotowanego przez Waszyngton. Po pierwsze Lisicki przypomina oczywistość, co do której nawet zgadzał się i Bartosiak, czyli, że Stany się zwijają, bo już całej planety nie ogarniają, tracą przez rozczłonkowanie i muszą wychodzić z różnych miejsc w sposób uporządkowany na tyle, by pozostawiona sytuacja nie wygenerowała jeszcze większych problemów. Nie robi tego „na złość”, ale też nie dlatego, że straciły wpływ na wszystko.
Lisicki zwraca uwagę, że w dokumencie nie ma syndromu porzucenia Europy przez USA. Jest deklaracja porzucenia Europy, jeśli ta będzie szła drogą wytyczoną przez Unię. Tej Europy Trump nie ma zamiaru bronić. I jest to arcyciekawa konstatacja.
To znaczy Trump obiecał protekcję, ale po pewnymi warunkami. Podstawowy to odejście od filarów postawionych przez Unię, jako swoją istotę, a które stanowią sprzeczność z byłymi już wartościami transatlantyckimi. Jest to kontynuacja deklaracji JD Vance z Monachium, że USA nie będą bronić Europy, dopóki ta będzie pod agendą lewacką, ze wszystkimi swoimi dążeniami do biurokratycznego autorytaryzmu, z dybaniem na wolność wypowiedzi włącznie.
Jest to deklaracja nie do pogodzenia z obecnym stanem w Europie, godzi bowiem w podstawy ideologiczne projektu Unii Europejskiej. Jest więc to zadeklarowana wrogość projektów i to nieprzezwyciężalna. Oczywiście dopóki w Europie rządzi Unia. A że Unia to tylko narzędzie niemieckiej dominacji – jest to deklaracja wrogości wobec Berlina. Rękawica została rzucona, i jak widać po reakcji Berlina – podjęta (jak pisałem wcześniej), tyle, że kosztem innych krajów europejskich, z naszym na czele.
W drugiej, dodatkowej a nieujawnionej od razu, wersji strategii USA wskazane zostały kraje jako potencjalne „kasztelanie” pozostawione w Europie, którymi zainteresowane są Stany. Są to Austria, Węgry, Włochy i Polska. W rozdziale „Make Europe Great Again” to te kraje mają rozmontować unijnego kolosa na pożyczkowych nogach. To jest odpowiedź Trumpa na bajania o Trójmorzu. To także pokazuje, że jego podejście nie jest południkowo militarne. On nie chce zrobić zapory przed Rosją, z omówionych już względów, tylko polityczną zaporę przed Unią.
I wydaje się, że jedynie w oparciu o taką inicjatywę można montować coś militarnego. Będzie jakiś czynnik jednoczący i inicjujący, którego brakowało w koncepcji Bartosiaka. W dodatku jest to ciekawa propozycja z punktu widzenia politycznego. Obecnie nie widać bowiem większych europejskich ruchów, które w sposób realny mogłyby zagrozić unijnemu prymatowi w Europie. Pojawia się jednak czynnik zewnętrzny, amerykański, z czego warto byłoby skorzystać. Nie po to, by „zapisać się” do Amerykanów, tylko by uwolnić Europę, w tym Polskę, od tego jarzma, które ciągnie nas w rozwojową przepaść i ideologiczne nierozwiązywalne destrukcyjne spory. Jak to mają zrobić Amerykanie, to warto byłoby się przyłączyć, nawet tylko taktycznie. Taki układ niweluje prymat niemiecki na kontynencie i realizację idei kolejnej Rzeszy, które do tej pory kosztowały nas dwie wojny światowe, z trzecią – z tego samego powodu – wiszącą nad nami. A więc same korzyści.
Stoimy więc przed dylematem – albo w Europie zrobią porządek Niemcy, albo Amerykanie.
Każdy jak sobie udzieli na to pytanie odpowiedzi – będzie wiedział gdzie jest. Zaś mrzonki, że zrobimy to sami i „Europejczycy” i Polacy odsyłam do przemyśleń: jak mamy sobie ułożyć niezależny byt Europy abstrahując od rzeczywistych wektorów sił światowych, skoro tu u siebie, w Europie, czy w Polsce, sami ze sobą nie jesteśmy sobie w stanie poradzić?
Problem ten w przypadku Polski wymagałby przeprowadzenia procesu zmiany władzy. Za dwa lata będzie po ptokach. USA tu (jeszcze) nic nie robią, Berlin zaś szaleje, jakby to była ostatnia możliwość, ostatni taniec na Titanicu. Tusk, nie z głupoty przecież, tylko z misji, doprowadza do krańcowej zapaści Polski jako państwa. Szkody mogą być już nieodwracalne. Umacnia swoją, na szczęście tylko twitterową, władzę, ale systemowo niszczy i tak wątpliwy ustrój, chwieje szacunkiem obywateli do państwa, obniża do zera międzynarodową podmiotowość kraju.
Co ciekawe – wynika z tego, że w rozmontowaniu Unii USA widzą szansę na postawienie Europy na nogi, oczywiście w swoim – Ameryki – interesie. Obecnie Europa jest dla USA tylko obciążeniem. Siła Europy brała się z konkurowania ambitnych państw, dużą słabością tego konstruktu były konflikty zbrojne. Ale ta rywalizacja cywilizacyjnie promieniowała na świat. Jej konfliktowy potencjał miała mitygować idea Unii Europejskiej. Ale idea ta została przejęta przez lewactwo, co uczyniło ją instytucją zideologizowaną. A to ideologie, głównie w Europie w XX wieku, doprowadziły do konfliktów zbrojnych, które rozlały się na cały świat. Teraz jest tak samo – by obronić się przed negatywną oceną europejskiego projektu, w dealu lewactwa z korporacjonizmem, Unia jest gotowa wywołać konflikty, za które zapłacą narody z limes, obrzeży Europy. I skończy się tak jak w poprzednich wojnach, kiedy ci co je wywołali przy zielonym stoliku bezkarnie układali los już tylko niedoszłych ofiar swych postępków.
Wersja trzecia i pół
To Kaczyński i, niestety, prezydent Nawrocki. Jest bowiem jeszcze jedna wersja rozumienia dokumentu strategii amerykańskiej. Tą wersją rozumienia jest jego… niezrozumienie, a właściwie – wyparcie. Jest to liczenie, że wszystko się jakoś ułoży po staremu. Obecna sytuacja nie da pogodzić ze sobą opierania się na USA jako strategicznym partnerze i jednocześnie bycie antyrosyjskim. No, nie da się. I dlatego albo PiS to zrozumie, albo Amerykanie przestaną w swym dziele widzieć Polaków jako ludzi rozsądnych. Jeżeli w wielkiej grze Trump chce się dogadać z Putinem, to w Europie nie można zostawić jako swego przedstawiciela rządu i kraju oficjalnie deklarującego nieusuwalną do granic spotykania się, wrogość. No, nie da się. Jednocześnie ta pisowska antyrosyjskość zgrywa się z fałszywą – jak starałem się wykazać – wrogością Europy do Putina. A więc nie ma dla publiki żadnej różnicującej postawy pomiędzy Nawrockim i Tuskiem. Są jakieś wewnętrzne poboczności, ale w sprawie polityki międzynarodowej wygląda to tak samo. Wszyscy popierają Ukrainę w „naszej wojnie”, wyprujemy się z ostatków na pomoc Zełeńskiemu w konflikcie, który paradoksalnie im dłużej trwa, tym nasza pozycja bardziej słabnie. Będziemy w to inwestować PRZECIW intencjom Białego Domu, który jako jedyny zdaje się być zainteresowany pokojem.
I cały PiS jest zdruzgotany tą nieprzekraczalną granicą do przejścia, gdyż na tę narrację – wiecznego trwania animozji naszego odwiecznego wroga Rosji z Ameryką – postawił wszystkie żetony, nawet polską niepodległość. Zobaczymy czy PiS bardziej nienawidzi Rosji, niż kocha Polskę. Jak z tego wyjdzie – zobaczymy.
Jeśli nie wyjdzie, to kto może być polskim partnerem dla amerykańskiej propozycji? Może nikt – i zostaniemy tak „pomiędzy”: szmaceni w Europie i odpuszczeni dzięki własnej głupocie przez Biały Dom. Znowu słabi, tak pomiędzy światowymi siłami, z własną, zawinioną bezradnością.
Stanisław Michalkiewicz „Prawy.pl” 27 grudnia 2025 michalkiewicz
Prawie na dwa tygodnie przez Bożym Narodzeniem w Berlinie zebrała się „koalicja chętnych”, żeby podarować Ukrainie świąteczny prezent. Czas naglił nie tylko z tego powodu, że – jak wyznał amerykański prezydent Trump – USA wycofały się z finansowego udziału w wojnie na Ukrainie – ale również dlatego, że – jak podejrzewam – większość uczestników tak zwanej „koalicji chętnych” mogła brać łapówki od Ukraińców, którzy dzielili się z nimi forsą dla Ukrainy – a prezydent Zełeński pozapisywał w kapowniku, kto ile wziął i gdzie schował.
Teraz, kiedy źródła szmalcu dla Ukrainy, to znaczy – dla tamtejszych parchów-oligarchów – zaczęły wysychać, prezydent Zełeński zażądał dodatkowych transferów, bo w przeciwnym razie wszystko ujawni i Europę pochłonie polityczne trzęsienie ziemi. Toteż „koalicja chętnych” mało jaja nie zniosła, by załatwić ukraińskiemu prezydentowi, któremu też ziemia zaczyna palić się pod stopami, jakąś forsę i Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje wpadła na pomysł, by podarować na Gwiazdkę Ukrainie zamrożone rosyjskie aktywa. Warto dodać, że te „aktywa”, to naprawdę obligacje europejskich państw. Żeby zamienić je na gotówkę – a ukraińskich parchów-oligarchów raczej tylko ona interesuje – najpierw trzeba by te obligacje wykupić. Ale to przecież nie Rosja musiałaby je wykupować, tylko te państwa, które je wyemitowały. Oznacza to, że to nie Rosja poniosłaby koszty kontynuowania wojny na Ukrainie i futrowania tamtejszych parchów-oligarchów, tylko europejskie bantustany.
W tej sytuacji najpierw rząd belgijski, u którego te „aktywa” są zdeponowane, zaparł się rękami i nogami przed ich uruchomieniem, a wkrótce powstała „koalicja niechętnych”, skupiająca Włochy, Cypr, Maltę, Węgry, Słowację i Republikę Czeską, które najwyraźniej nie zamierzały partycypować w kosztach wykupu cudzych obligacji, żeby tylko dogodzić prezydentowi Zełeńskiemu i jego kolaborantom. Wskutek powstania tzw. „mniejszości blokującej”, plan Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje spalił na panewce. Ale prezydent Zełeński naciskał coraz mocniej, a w tej sytuacji Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje, która chyba najwięcej ma za uszami, podczas całonocnej narady w Berlinie namówiła europejsów na „Plan B”. Polega on na tym, że Unia Europejska najpierw pożyczy 90 mld euro, potem tę forsę podaruje Ukrainie, żeby prezydent Zełeński miał czym obetrzeć sobie gorzkie łzy i podzielić się z kolaborantami – a Ukraina pożyczkę spłaci – ale dopiero wtedy, gdy Rosja wypłaci jej wojenne reparacje – czyli nigdy. Nie przypominam sobie bowiem, by kiedykolwiek w historii zwycięzca wojenny płacił jakieś haracze pokonanemu – a przecież nie ma chyba wątpliwości, kto na Ukrainie jest kim. To tylko obywatel Tusk Donald obiecał niemieckiemu kanclerzowi, że jeśli Niemcy odmówią, to Polska sama zapłaci odszkodowania polskim ofiarom wojny – a jego wyznawcy ogłosili, że tą obietnicą zapędził Niemcy w kozi róg. Zaiste świętą rację miał autor głoszący, że „głupiec zawsze znajdzie głupca, który go uwielbia”.
Wracając tedy do wspomnianej pożyczki, to jest rzeczą oczywistą, że na skutek łapownictwa Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje, dla której podobno to nie pierwszyzna, Europa musiała się opodatkować na kolejną transzę dla Ukrainy, by uniknąć politycznego trzęsienia ziemi. Czy jednak rzeczywiście musiała? Wprawdzie sytuacja prawno-traktatowa Unii Europejskiej została w ostatnich latach szalenie zagmatwana przez administrujące nią gangi – ale, o ile mi wiadomo, w sprawach pożyczek zaciąganych przez Komisję Europejską obowiązuje jednomyślność. Tymczasem słychać, że trzy państwa: Węgry, Słowacja i Republika Czeska się wyłamały.
Mimo to jednak, w sytuacji gdy Zełeński już nie mógł dłużej czekać i coraz bardziej się niecierpliwił, koalicja łapowników przeszła do porządku nad jednomyślnością. Dlaczego przyszło to tak łatwo? Myślę, że między innymi dlatego, że wprawdzie po nocnym molestowaniu Umiłowani Przywódcy dali się Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje zmłotować – ale tylko dlatego, że ich decyzję będą musiały jeszcze potwierdzić poszczególne parlamenty – a nie zawsze dysponują oni tam wystarczającą większością. Więc niby Unia Europejska dała prezydentowi Zełeńskiemu prezent gwiazdkowy, ale nie jest wykluczone, że pod postacią prezentu przekazała mu tylko samo opakowanie.
Podobnie postąpił prezydent Zełeński wobec pana prezydenta Karola Nawrockiego, kiedy 19 grudnia przyjechał do Warszawy. Pan prezydent Nawrocki najwyraźniej pragnął zatrzeć niemiłe wrażenie po głupstwie, które popełnił, ostentacyjnie odrzucając zaproszenie premiera Wiktora Orbana, w ten sposób, że zademonstruje, iż przez prezydentem Zełeńskim nie kuca. Rzeczywiście nie szczędził mu gorzkich słów, że Polska nie czuje się odwdzięczona – na co prezydent Zełeński jeszcze raz zdawkowo podziękował, a na dodatek oświadczył, że Ukraina jest „gotowa” na rozpoczęcie odkopywania przedmiotów ukraińskiego dziedzictwa kulturowego na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, zakopanych tam w roku 1942, a zwłaszcza – w roku 1943. Pan prezydent Nawrocki najwyraźniej połknął haczyk, a obywatel Tusk Donald powodowany Schadenfreude, aż zacierał ręce na taki widok i w porywie serca gorejącego nazwał prezydenta Zełeńskiego „bohaterem” Polski Ludowej. Wszystko to z radości, że udało mu się zmusić mniej wartościowy naród tubylczy do dalszego futrowania Ukrainy i tamtejszych parchów-oligarchów, z którymi głęboką wspólnotę losów musi odczuwać Książę-Małżonek. Książę-Małżonek bowiem, zgodnie z rozkazem Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje powtarza, że Ukraina broni całego świata przed Putinem, który – jak tylko zajmie Kijów – to żelaznym wojskiem runie na resztę świata, więc w tej sytuacji nie ma co grymasić – tylko płacić, ile tam zażądają.
Jak widzimy, obyczaj wręczania gwiazdkowych prezentów również w naszym nieszczęśliwym kraju bardzo się zakorzenił, a to za sprawą postępującej okcydentalizacji. Na Zachodzie bowiem – o czym świadczą doniesienia zwłaszcza z Niemiec, gdzie nawet tamtejszy Episkopat wydaje się coraz bliższy obrania sobie nowego Pana Boga, który do sodomczyków i gomorytek będzie wykazywał prawdziwą zapamiętałość, Boże Narodzenie sprowadza się do wymiany prezentów.
A my się do tego dostrajamy, zgodnie z porzekadłem, że „co Francuz wymyśli, to Niemiec zrobi, Polak polubi, a Ruski głupi, wszystko kupi” kupiliśmy tę nową, świecką tradycję, w następstwie której Boże Narodzenie staje się coraz bardziej spowite oparami obłudy. Jednak ostatnie wypadki pokazują, że Ruscy wcale nie są tacy głupi, żeby wszystko kupować, jak leci.
Obawiam się, że to raczej nasz mniej wartościowy i lekkomyślny naród tubylczy, który daje wodzić się za nos nie tylko Żydom, ale nawet szabesgojom, kupuje wszystko, jak leci, głównie zresztą za pożyczone pieniądze, bo starsi i mądrzejsi wmówili mu, że tak wypada. Ale kiedy nirwana się skończy, nastąpi bolesny powrót do rzeczywistości.
Kilka dni temu, Rada Unii Europejskiej, będąca organem wykonawczym, nałożyła sankcje na pułkownika Jacquesa Bauda https://fr.wikipedia.org/wiki/Jacques_Baud i 11 innych osób (fizycznych i prawnych). Sankcje obejmują zamrożenie aktywów, zakaz dla wszystkich obywateli i firm UE udostępniania im funduszy, zezwalania im na działalność finansową lub przyznawanie im zasobów gospodarczych, a także zakaz podróżowania. Zasadniczo jest to równoznaczne z ogłoszeniem śmierci cywilnej objętego sankcjami obywatela, który nie może już więcej legalnie uzyskać dostępu do żadnej formy dochodu, ani przeszłego, ani nowego, i nie może także podróżować.
Należy tutaj podkreślić dwie kwestie.
Po pierwsze, ta drakońska kara jest nakładana za coś, co jest tylko i wyłącznie „myślozbrodnią”, ponieważ nie są obecne żadne zarzuty karne ani cywilne.
Po drugie, kara nie jest nakładana przez organ sądowy, ale przez organ wykonawczy, a więc bez przechodzenia przez procedurę ustalania odpowiedzialności.
Nawiasem mówiąc – ku uciesze tych, którzy zachwycają się takimi rzeczami – ta forma interwencji stanowi bezpośrednie i oczywiste naruszenie art. 11 i 12 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, które stanowią odpowiednio:
Artykuł 11.1. „Każdego oskarżonego o popełnienie czynu zagrożonego karą uważa się za niewinnego do czasu udowodnienia mu winy – zgodnie z ustawą – w procesie publicznym, w którym zapewniono mu wszelkie środki niezbędne do obrony”.
Artykuł 12. “Nikt nie może być narażony na arbitralną ingerencję w swe życie prywatne, rodzinne, domowe, korespondencję ani na naruszenie jego czci lub dobrego imienia. Każdy ma prawo do ochrony prawnej przed tego rodzaju ingerencją lub szkodą.”
Każdy, kto sądzi, że ten przejaw dyktatorskiej samowoli jest zwykłym przypadkiem, byłby w ogromnym błędzie.
Rząd UE od dawna jest “królestwem” całkowitej samowoli.
Przypomnijmy sprawę zajęcia zamrożonych rosyjskich aktywów. To rażące naruszenie prawa międzynarodowego nie nastąpiło (na razie) wyłącznie z powodu przypadkowego zbiegu okoliczności, a mianowicie obecności w USA prezydenta, który ma inne plany dotyczące wspomnianych funduszy, oraz obecności w Belgii – kraju najbardziej zaangażowanym finansowo – premiera o minimalnej dozie zdrowego rozsądku.
Nawiasem mówiąc, za tę ostrożną postawę, premier Bart De Wever – mimo ogromnego poparcia społecznego – został zaatakowany w belgijskiej prasie oskarżeniami o proputinizm. Konsekwencje tego rodzaju makroskopowego naruszenia prawa gospodarczego byłyby potencjalnie niszczycielskie (dla UE), tym bardziej, że ostatnim atutem UE na arenie międzynarodowej jest fakt, że jest ona supermocarstwem finansowym ze stabilną walutą.
Von der Leyen to prezydent, która została wybrana na drugą kadencję po przepaleniu dziesiątek miliardów europejskich funduszy w ramach prywatnej, tajnej umowy SMS-owej z Pfizerem. Tym samym, jej arbitralne działania zostały w całości “pobłogosławione” przez UE.
UE jest organem, który poprowadził europejski przemysł na rzeź, by podążać pro tempore za zielonymi lobbystami (którzy oczywiście nie mają nic wspólnego z ekologią), tylko po to, by następnie zdać sobie sprawę z tego, co od ręki stwierdziły dziesiątki ekspertów, a mianowicie, że założenia dokonania totalnej elektryfikacji były absurdalne i nierealistyczne (a także bezużyteczne dla celów, dla których zostały oficjalnie wysunięte, przy braku porozumień z resztą uprzemysłowionego świata).
UE jest tym wielonarodowym podmiotem, który tworzy obecnie agencję wywiadowczą pod bezpośrednim zwierzchnictwem tego, kto przewodniczy pro tempore Komisji Europejskiej (obecnie von der Leyen), tak jakby był szefem rządu krajowego wybranym w demokratycznych wyborach.
UE stworzyła Digital Services Act – mechanizm cenzury, który może sankcjonować w absolutnie arbitralny sposób (tj. bez przechodzenia przez organy sądowe) każdą treść uznaną za „dezinformację”, tj. każdą platformę hostującą treści, które nie są kompatybilne z opinią europejskiej władzy wykonawczej, a mają znaczący wpływ.
UE systematycznie twierdzi, że wybory, których wyniki są niekorzystne dla jej programu, są nielegalne i powinny zostać powtórzone; że zwycięzcy wyborów mający programy antyunijne powinni zostać aresztowani; że partie eurosceptyczne powinny zostać zdelegalizowane, nawet jeśli mają większość preferencji.
Podczas gdy lekcje wychowania obywatelskiego w naszych szkołach zostają przejęte przez obwoźnych akwizytorów zachwalających “cuda” Zjednoczonej Europy; podczas gdy o karierach akademickich decyduje się poprzez wypłatę europejskich grantów przyznawanych projektom, które niczemu nie zagrażają, albo są podporządkowane agendzie eurokratycznej; podczas gdy zmierzamy wymuszonymi posunięciami w kierunku portfelacyfrowego – za sprawą czego sankcje nakładane obecnie na Jacques’a Bauda mogą stać się o wiele bardziej rozległe, szybsze i powszechniejsze – podczas gdy wszystko to dzieje się – społeczeństwo europejskie nadal w dużej mierze śpi.
Libertariańscy liberałowie chcą więcej wolności wyłącznie dla posiadaczy kapitału.
Postępacy nucą „Bell* ciao”(aluzja do szlagieru włoskiego lewactwa, którego tytuł, autor tekstu ironicznie zmodyfikował na genderową modłę) https://it.wikipedia.org/wiki/Bella_ciao) i ścigają wyimaginowanych faszystów.
Grupy dysydenckie są zbyt skupione na zazdrościach i złośliwościach wobec siebie, by przejmować się czymkolwiek innym.
Suwerenna prawica nadal sprzedaje swój kraj po kawałku w zamian za fotele i photo opportunity.
Zdurniali starzy pro-europejczycy wciąż majaczą o „europejskim śnie”, ponieważ mogą zatankować za granicą bez okazywania dokumentów.
Przemysłowcy, coraz bardziej uzależnieni od euro-prebend, milczą przed obliczem UE, która po raz pierwszy w historii Europy kultywuje katastrofalne wręcz stosunki z resztą świata: weszła na wojenną ścieżkę z Rosją, zniszczyła stosunki z Chinami w związku z „jedwabnym szlakiem”, została wyrzucona z Afryki, jest pogardzana przez USA.
Jedynymi, którzy dobrze prosperują, są tzw. „yes-men” – luksusowi konformiści, wysoko postawione trybiki, służalcy akademiccy, trybiki sądownictwa.
Bardzo niewielu zdaje się rozumieć ciężar tej historycznej transformacji, podczas której, w instytucjach pułapki na tuńczyki zwanej Unią Europejską, karłowaci mentalnie mężczyźni i karłowate mentalnie kobiety – podporządkowani oligarchiom finansowym, podejmują ostatnie kroki w kierunku całkowitego i nieodwołalnego zniewolenia Europejczyków: zniewolenia kulturowego, ekonomicznego, materialnego i behawioralnego.
Jest to zniewolenie inne niż w autokracjach, ponieważ jest ono dzikie, nieprzejrzyste, acefaliczne, pozbawione nawet tego niewielkiego luksusu jakim jest poznanie oblicza tego, kto cię uciska.
U steru nie znajduje się pojedynczy człowiek na balkonie (aluzja do Mussoliniego), ale samonapędzający się aparat; aparat stworzony przez system finansowych lobbies – aparat pozbawiony projektu innego niż władza dla samej władzy, czerpanie zysku jako cel sam w sobie, przez co Europa i jej obywatele są jedynie surowcem, siłą roboczą, terenem do podboju.
Andrea Zhok – autor tekstu zamieszczonego powyżej jest profesorem nadzwyczajnym filozofii moralnej na Uniwersytecie Mediolańskim.
***
Pułapka na tuńczyki, tzw. tonnara to zestaw specjalnie skonstruowanych sieci, które są używane do połowu tuńczyka błękitnopłetwego. (…) Metody połowowe tuńczyków stosowane do dziś to: tonnara di corsa, czyli zestaw sieci rozmieszczonych w komorach, umieszczonych w strefie przepływu tuńczyków, oraz tonnara volante, czyli „latająca” tonnara, polegająca na „latającym” rozmieszczeniu sieci po wykryciu ławic tuńczyków za pomocą echosondy i radaru. https://it.wikipedia.org/wiki/Tonnara
Sycylia: Połów tuńczyków przy pomocy “tonnary”, czyli zamykania łowiska (od wielu lat już nie praktykowany):