Friday Funnies: You are Bigger Than That

Friday Funnies: You are Bigger Than That

and other Xmas stories

DR. ROBERT W. MALONE DEC 26



The biggest news in the nation this week, received almost no coverage…

Livelihoods were destroyed. Patriots were unjustly imprisoned, fined millions, disbarred, and labeled “insurrectionists” for protesting what is now acknowledged as the truth: that the 2020 election was indeed stolen. 






249 years ago to the day, this happened:



What’s a few more Christmas jokes among friends?


The Amish Christmas lights were spectacular this year!



No words can actually describe the message of this video:






Malone News is a reader-supported publication. To receive new posts and support my work here and elsewhere, consider becoming a free or paid subscriber.

Upgrade to paid








Thanks for reading Malone News! This post is public so feel free to share it.

Share






Czy Polska boi się pokoju?

Czy Polska boi się pokoju?

Prof. Anna Raźny myslpolska/czy-polska-boi-sie-pokoju

Kto się boi? Elity polityczne, ich służby i media, środowiska opiniotwórcze, akademickie, artystyczne. Wszyscy, którzy zaangażowali się w jakimkolwiek stopniu na rzecz wojny na Ukrainie.

Nie boją się przeciętni, uczciwi Kowalscy – polscy podatnicy, których władze w Warszawie ograbiły, topiąc miliardy ich pieniędzy w nie naszej wojnie.  My, Polacy, nie boimy się pokoju, boimy się wojny. I tego samego oczekujemy od rządzących nami elit. Właśnie teraz, gdy Rosja zwycięża na froncie i rodzi się pilna konieczność zawarcia pokoju, elity powinny przedstawić nam plan B. Plan polityki polskiej na zawarcie pokoju i nową, powojenną rzeczywistość.

I oczywiście powinni przedstawić polskie rachunki za tę wojnę. Komu? Nie tylko Ukrainie, ale tym wszystkim, którzy zmusili nas do finansowania tej wojny, przekształcenia naszego terytorium w jej hub militarny, caritas i ziemię obiecaną dla jej banderowskich ideologów i terrorystów.

Rachunek – co jest oczywiste – nie powinien obejmować Bogu ducha winnych Ukraińców, autentycznych  ofiar wojny, pragnących pokoju i warunków do godziwego życia. Okazuje się jednak, że Polska  nie ma żadnego planu B. Jej strategia to dalszy udział w wojnie, horrendalne wydatki na zbrojenia i absurdalne zadłużenie w nie polskich bankach. Co więcej, nikt z polskich decydentów nie mówi o żadnych polskich rachunkach, o wielorakich naszych wojennych kosztach. Nikt też nie ma zamiaru rozliczać ani Kijowa, ani Warszawy. My zaś nie mamy nawet cienia pewności, że w tej jednokierunkowej transmisji naszej pomocy nie doszło do korupcji w szeregach polskich polityków.

Sabotaż pokoju

Co więcej, okazało się, że właśnie teraz, gdy pokojowy plan Donalda Trumpa dla Ukrainy stał się podstawą nowego etapu negocjacji ws. zakończenia wojny, tracimy owe 5 minut dane nam na oczyszczenie się ze złej sławy – sławy Herostratesa – którą zyskaliśmy od euromajdanu, najpierw podżegając do wojny Zachodu z Rosją, a następnie aktywnie w niej uczestnicząc. Korzystając z amerykańskiego parasola, jaki rozpiął prezydent Trump nad wszystkimi, którzy poprą jego plan, polskie władze i elity zaprzepaściły możliwość politycznej „konwersji” i włączyły się w sabotaż amerykańskich działań na rzecz pokoju. Warszawa stanęła po stronie przeciwników D. Trumpa – globalistów, którzy trwają w transatlantyckim transie i jego antyrosyjskim mechanizmie nawet teraz, kiedy Biały Dom ogłosił światu nową strategię bezpieczeństwa narodowego USA, w której Rosja przestaje być wrogiem; staje się partnerem politycznym i gospodarczym. Pytanie numer jeden: co Polska zyskała na sabotażu pokoju? A może zyski ciągną pojedynczy sabotażyści?

Wprawdzie tragikomiczna trójka europejskich globalistów, przywódców tego sabotażu – Macron, Starmer i Merz – nie dopuściła Warszawy do swego grona, jednak polskie władze i polskie elity robią wszystko, aby im przynajmniej wtórować. Premier Tusk i minister Sikorski na wyścigi improwizują jakieś „rozmowy”, jeżdżą na jakieś nic nie znaczące spotkania, aby tylko donieść światu, że Polska nadal popiera wojnę na Ukrainie, nadal  pragnie być dla niej hubem militarnym, deklaruje kolejne 100 milionów dolarów – tym razem na zakup broni w USA dla Kijowa – etc.

Przy okazji wszyscy polscy decydenci nadal dokopują Rosji, bo do tej pory tylko dlatego sprawowali nad nami swoją władzę w tym transatlantyckim matrixie,  że jej nienawidzą. Wszystko to dzieje się przy poklasku polskiego sejmu i mediów głównego nurtu zaabsorbowanych mini-problemami w rodzaju europejskiej turystyki byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry czy psami na łańcuchu. W tym opłacanym z naszych podatków skupisku – przypadkowych w większości – ludzi nie znalazł się na razie nikt, kto zażądałby rozliczania na bieżąco antypokojowej działalności polskich władz. Nikt ich żadnym pytaniem nie niepokoi, dlatego spokojnie mogą,  z miedzianym czołem, wmawiać Polakom,  że na czas trwania negocjacji pokojowych ze strony Polski najważniejsza jest eskalacja wojny i zwiększanie naszych wydatków na jej prowadzenie. Skąd pewność polskich decydentów ws. naszego udziału w tej nie naszej wojnie – tych Kaczyńskich, Szydłów, Morawieckich, Tusków, Sikorskich, Kosiniaków Kamyszów – że nikt w Polsce nigdy nie rozliczy ich za to?

A mogliśmy być, jak Viktor Orban i wejść do historii jako obrońcy pokoju, stający po jasnej stronie mocy. Na własne życzenie znaleźliśmy się po przeciwnej stronie – po  ciemnej stronie mocy.

Korupcja

Ujawniona korupcja w Kijowie na pewno zaskoczyła nie tylko unijne, ale również polskie elity. Zaskoczyła, ale nie przemieniła. Utworzony pod naciskiem USA w 2014 r. urząd NABU do jej zwalczania ujawnił zakrojone na szeroką skalę wykorzystanie stanowisk kierowniczych dla prywatnych korzyści w strategicznym przedsiębiorstwie sektora państwowego – spółce Enerhoatom, której roczny dochód sięga 5 mld dolarów. Śledztwo wykazało, że ze spółki wyprowadzono 100 milionów dolarów. Za procederem stał przyjaciel prezydenta Zełenskiego – nazywany jego skarbnikiem,  Tymur Mindycz – który zdążył uciec taksówką – oczywiście – do Polski, a stąd do Izraela.

Na jego nagraniach szef kancelarii prezydenta Ukrainy Andrij Jermak figuruje jako Ali Baba. Ich ujawnienie spowodowało dymisję tej najważniejszej po Wołodymyrze Zełenskim osoby na Ukrainie, nazywanej wiceprezydentem. Urzędnicy administracji prezydenta Trumpa wiedzą już wszystko o „rozbójnikach” Jermaka. Stąd nagła uległość Kijowa wobec Waszyngtonu i rzekoma gotowość do rozmów pokojowych.

Wydawałoby się, że ten korupcyjny ich kontekst nie dotyczy Polski. Skąd jednak ta pewność?  Monitorujący przebieg wydarzeń na Ukrainie były premier Leszek Miller ostrzegł polskie władze, aby zajęły się tą sprawą. Jego słowa: „Ja w żadnym wypadku nie chcę jako Polak brać odpowiedzialności – nie czuję się współodpowiedzialny – za kolejne afery, które wybuchają w Kijowie” brzmią jak memento dla wszystkich, którzy chcą nadal podtrzymywać wojnę na Ukrainie i sabotują pokój. Wobec ujawnionych przez NABU przestępstw finansowych ludzi z najbliższego otoczenia prezydenta Zełenskiego  dalsze  wspieranie finansowe i militarne Ukrainy oznacza  wspieranie korupcyjnego reżimu. Wcześniej czy później trzeba będzie wziąć za to odpowiedzialność.

Strach

Poprzedzające dymisję Jermaka przeszukania w jego biurze „postawiły krzyżyk” na dalszej pomocy USA dla Wołodymyra  Zełenskiego oraz zmusiły go – a także wspierającą jego działania Unię Europejską – do rozpatrzenia pokojowego planu Donalda Trumpa. Początkowo unijne elity polityczne z polskimi włącznie oraz związane z nim media głównego nurtu zignorowały problem, a nawet usiłowały go przemilczeć. Gdy się jednak okazało, że administracja Białego Domu posiada niezbite dowody korupcji, a co więcej, stanowią one dopiero przysłowiowy wierzchołek góry lodowej – sabotażystom pokoju zrzedły miny. Nagle zobaczyli perspektywę zakończenia wojny bez ich udziału.  Dlatego E-3, czyli samozwańczy przywódcy europejscy – Macron, Starmer i Merz – zaczęli w popłochu podejmować działania quasi-pokojowe, pisać swój plan, a jednocześnie nadal wspierać militarnie i finansowo przegrywającą Ukrainę.

Polski nie zaproszono do tego „przywódczego” grona z wielu powodów. Najczęściej wymieniany to brak akcesji Warszawy do „koalicji chętnych”, zgłaszających gotowość wysłania na Ukrainę wojskowego kontyngentu pokojowego. Zwasalizowani zarówno wobec Waszyngtonu, jak i Brukseli polscy decydenci nie są jednak w stanie głośno zaprotestować i powiedzieć, że od początku wojny na Ukrainie Polska, niestety, robiła dla jej trwania i robi nadal o wiele więcej niż wymieniona trójka „przywódczych” państw. I wystarczyło tylko zagrozić likwidacją osławionego hubu militarnego w Polsce dla prowadzonej przez Zachód wojny z Rosją, aby transatlantyccy globaliści zaczęli nas inaczej traktować. Jednakże pośród polityków układu rządzącego Polską od okrągłego stołu nie ma nikogo, kto na arenie międzynarodowej wyartykułowałby to jasno. Tym bardziej nie znajdziemy w ich gronie nikogo, kto równie głośno domagałby się potępienia banderowskiego ludobójstwa i zakazu jego ideologii na terenie Ukrainy oraz Unii Europejskiej zarówno w planie Donalda Trumpa, jak i unijnym kontrplanie. Takie zgodne z polską racją stanu zachowanie wymagałoby od polskich polityków bezpośredniego zwrotu nie tylko do prezydenta Trumpa i europejskiej trójki, ale również do prezydenta Władimira Putina.

Do takich zwrotów politycznych jednak nikt z układu pacyfikującego polski naród od 1989 roku nie jest zdolny. Również prezydent Nawrocki, usiłujący niedawno – bezskutecznie – podjąć problem penalizacji banderyzmu. Musiałby bowiem wraz ze swoim pisowsko-ipeenowskim zapleczem przejść głęboką przemianę świadomości patriotycznej i odciąć się od szkodzącej Polsce prymitywnej rusofobii.

Na gruncie realizmu nie tylko politycznego, ale również cywilizacyjnego takiej przemiany  aksjologicznej nie należy oczekiwać od obecnych polskich decydentów, a gdyby się im „przydarzyła”, nie należy traktować jej poważnie. Możliwe spektakularne – w obliczu zapowiedzianego przez USA amerykańsko-rosyjskiego porozumienia strategicznego – odrzucenie rusofobii może być dokonane jedynie ze strachu przed utratą władzy. Ci, którzy od 1989 roku kreowali i kreują w obecnym kryzysowym dla nas momencie politykę zagraniczną Polski dawali jedynie i dają nadal świadectwo tego, że „znacznie bardziej nienawidzą Rosji niż kochają Polskę”. Nowego nastawienia do Rosji mamy prawo oczekiwać od tych, którzy dopiero powalczą o władzę w najbliższych wyborach parlamentarnych.

Brak kompetencji

Nieobecność Polski w gremiach prowadzących negocjacje pokojowe to największa klęska polskiej polityki zagranicznej od czasów Jałty. Pamiętne spotkanie „wielkiej trójki” – Józefa Stalina, Winstona Churchilla oraz Franklina Roosevelta – z 4 lutego 1945 roku w tym krymskim kurorcie zadecydowało nie tylko o losach II wojny światowej, ale również o losach Europy i świata w powojennym strategicznym ładzie. Wykrwawionej, wycieńczonej  i bezbronnej Polski nie reprezentował nikt z wymienionej trójki. Przeciwnie, każdy z nich kosztem Polski zabezpieczył w postanowieniach jałtańskich interesy swojego państwa. Czy teraz będzie inaczej? Kto z negocjatorów będzie mówił w imieniu Polski o kosztach, jakie ponieśliśmy poprzez udział militarny, finansowy, humanitarny, cywilizacyjno-kulturowy w wojnie Zachodu z Rosją na Ukrainie?

W układzie USA-Rosja mógłby o nas mówić Donald Trump. Nikt go jednak o to nie prosił. Co więcej, prezydent Nawrocki w czasie swojej pierwszej wizyty zagranicznej w USA przestrzegał amerykańskiego przywódcę – planującego reset w relacjach z Kremlem – nie tylko przed Putinem, ale również samą Rosją. Tak zaprezentowana polska rusofobia w obliczu zmieniającego się układu światowego mogła jedynie oziębić propolskie emocje amerykańskiego prezydenta. Z kolei w europejskim, proukraińskim – czyli oderwanym od realiów wojny – układzie negocjacyjnym – Macron, Starmer, Merz – Polska jest traktowana jak chłopiec na posyłki.

Za obecną klęskę polskiej polityki zagranicznej odpowiadają wszystkie rządy i wszyscy prezydenci III RP. Spektakularną odpowiedzialność za bieżącą antypokojową politykę ponosi jednak premier Tusk i występujący w jego imieniu na arenie międzynarodowej szef MSZ Radosław Sikorski, który w medialnej utarczce z pałacem prezydenckim przywłaszczył sobie niemal na wyłączność prawo formułowania polskiego stanowiska na arenie międzynarodowej.  Pomimo funkcjonowania w polskiej polityce od 1992 roku – kiedy przyjął go do swojego rządu Jan Olszewski w randze wiceministra spraw zagranicznych – nie wykazał się w krytycznym dla Polski obecnym momencie ani doświadczeniem politycznym, ani umiejętnościami, ani wiedzą.

Zamiast doprowadzić Polskę do stołu rozmów pokojowych dyplomatycznymi metodami, uprawia awanturnictwo polityczne. Najbardziej niechlubnym świadectwem tego awanturnictwa jest pochwała decyzji polskiego sądu o niewydaniu Niemcom ukraińskiego terrorysty Wołodymyra Żurawlowa,  odpowiedzialnego za dywersję na gazociągu Nord Stream – odebrana na Zachodzie jako pochwała terroryzmu przez Polskę. Opinię państwa popierającego terroryzm uzyskaliśmy ponownie po wypowiedzi R. Sikorskiego w październiku b.r., zachęcającej Ukraińców do wysadzenia rurociągu Przyjaźń, do którego doszło wkrótce potem. W to „wojowanie” szefa MSZ wpisują się również jego medialne przepychanki z Elonem Muskiem, które niedawno zakończyły się przykrym strzeżeniem amerykańskiego biznesmena: „ Jeżeli, nie daj Boże, zajdzie potrzeba dostarczenia Polsce 40 000 systemów Starlink, to winą za problemy Polski obarczony będzie ten szkodnik Sikorski”

Osobny rozdział w awanturnictwie politycznym tego ministra stanowią jego powtarzające się wezwania do przekazania na wsparcie Ukrainy zamrożonych rosyjskich aktywów, co grozi Polsce perspektywą oskarżenia o ich kradzież ze strony Rosji. Gdy dodamy do tego brak podstawowej wiedzy na temat totalitaryzmu, uzyskamy pełny obraz niekompetencji obecnego ministra polskiego MSZ.  Tym brakiem popisał się R. Sikorski na ostatnim posiedzeniu OBWE, zarzucając Rosji nie tylko brak demokracji, ale również dążenie do totalitaryzmu. Polski minister nie wie, że fundamentem totalitaryzmu nie jest ów brak demokracji, ale wszech-panująca w życiu zarówno społecznym, jak i indywidualnym ideologia realizująca utopijny plan społeczny i antropologiczny, jakim było kształtowanie „nowego człowieka”, tzw. homo sovieticusa. Z tego punktu widzenia bliższa totalitaryzmowi jest Unia Europejska, głosząca koncepcję człowieka bez właściwości na gruncie genderyzmu i skrajnego ekologizmu.

W dodatku totalitaryzm jest z założenia ateistyczny i antychrześcijański, czego akurat nie można zarzucić Rosji, która przeżywa triumfalne odrodzenie chrześcijaństwa. Wywołany z tupetem przez R. Sikorskiego problem totalitaryzm zmusza do dygresji związanej z jego biografią. Wtedy, kiedy polscy rówieśnicy obecnego pana ministra zakładali niezależne od komunistycznej władzy organizacje studenckie, a polscy robotnicy Solidarność; kiedy przeżywaliśmy nad Wisłą papieskie pielgrzymki i odrodzenie polskiego narodu, pacyfikowane najpierw w stanie wojennym, a następnie po okrągłym stole przez reformy Balcerowicza, pan Sikorski cieszył się spokojnym życiem na Zachodzie, na który – jak pisze wikipedia – przedostał się (chyba jakimś cudem) na kurs języka angielskiego. I wrócił do Polski – mówiąc kolokwialnie – „na gotowe”, nie biorąc do ręki ani jednej ulotki, nie uciekając przed internowaniem, zomowcami, a później przed bezrobociem na Zachód. Mając taką biografię, lepiej nie ruszać problemów totalitaryzmu.

Polskiemu ministrowi spraw zagranicznych przydałaby się również rzetelna wiedza o Polakach w Rosji, m. in o potomkach naszych powstańczych zesłańców żyjących na obszarach Syberii. O jej braku świadczyć bowiem  może likwidacja polskiego konsulatu w Irkucku – ostatniego w Rosji – jako retorsja  na wcześniejsze zamknięcie w Gdańsku ostatniego konsulatu rosyjskiego w Polsce. Opętańcza rusofobia pokonała w tej polityce polskie interesy i polskie sentymenty związane z Syberią. Nad tą przegraną płaczą teraz duchy syberyjskich zesłańców i bohaterowie Anhellego – syberyjskiego poematu Juliusza Słowackiego.

A wszystko dzieje się w momencie,  gdy nowa strategia obronna USA eliminuje z relacji amerykańsko –rosyjskich rusofobię. Jej kontynuacja jest szaleństwem, a jednocześnie nieudolną próbą imitowania polityki zgodnej z polskimi interesami.

Prof. Anna Raźny

Nie dawajmy się oszwabiać zielonej brukselce. 

Małgorzata Todd <mtodd@mtodd.pl>

Szanowni Państwo! 

Oto pięćdziesiąty i zarazem ostatni w tym roku SOBOTNIK, wraz z DUCHEM CZASU.

Nowy Rok  50/2025(754)

Drodzy Czytelnicy, przyjmijcie życzenia wszelkiej pomyślności w nadchodzącym nowym 2026 roku.

     Pamiętajmy jednak, że najlepsze nawet życzenia nie wystarczą, póki dajemy się wodzić za nos przechwalającemu się Szwabowi tym, że nikt go w Unii nie oszwabi. Racja, nie o niego chodzi, tylko o jego pośrednictwo w oszwabianiu na potęgę nas – Polaków.

     Brukselka cwana i nieudolna zarazem, dostarcza nam niechcianych nachodźców, rujnuje naszą produkcję rolną, przemysł i praktycznie niszczy wszystko, czego się dotknie.

Czas wreszcie powiedzieć: DOŚĆ! Im prędzej opuścimy ten kołchoz, tym więcej uratujemy. Nie dawajmy się oszwabiać zielonej brukselce. 

     Niech ta idea towarzyszy nam od początku nowego 2026 roku.

Małgorzata Todd

Zatrudnię werkera. SPOTKANIA Z DUCHEM CZASU.

Małgorzaty Todd

SPOTKANIA Z DUCHEM CZASU

Zatrudnię werkera

– Co to za słowo? – spytał DUCH CZASU.

– Werker, to po angielsku pracownik – odpowiedziała Małgorzata.

– Tyle, to wiem, ale kogo konkretnie chcesz zatrudnić?

– Kogoś, kto nauczyłby mnie współpracy ze sztuczną inteligencją.

– Dlaczego nie piszesz tego wprost?

– Bo według najnowszego prawa, jako przedsiębiorca, zapłaciłabym 5 000 zł kary.

– Racja. Sztuczna inteligencja jest rodzaju żeńskiego i tylko patrzeć jak „nasz” szwabski rząd dopatrzy się płci w „osobie nauczającej”.

– Dlatego zawczasu lepiej używać wyrazów angielskich, pozbawionych koniugacji.

– Oj, Małgorzato, chcesz odebrać rządowi jedyny legalny dochód, jaki mu pozostał?

– Rzeczywiście. Pozostałe dochody, takie jak z podatków, czy akcyzy odpadają, bo naruszałyby dobre samopoczucie złodziei.

Skąd Zełeński weźmie szmalec?

Skąd Zełeński weźmie szmalec?

Stanisław Michalkiewicz „Magna Polonia”   25 grudnia 2025 michalkiewicz

Przypadek zrządził, czy dobry los? Zaraz potem, gdy na szczycie Unii Europejskiej w Brukseli „koalicja niechętnych” wzięła górę nad „koalicją chętnych”, tworzoną przez państwa, których przywódców podejrzewam o branie łapówek od ukraińskich parchów-oligarchów i w rezultacie nie doszło do porozumienia w sprawie przekazania ukraińskim parchom-oligarchom zamrożonych rosyjskich aktywów, żeby sobie pokradli, ewentualnie – podzielili się łupem z uczestnikami „koalicji chętnych” – w Warszawie ukraiński prezydent Zełeński spotkał się nie tylko z prezydentem Karolem Nawrockim, ale również z obywatelem Tuskiem Donaldem – a nawet z posągową Małgorzatą Kidawą-Błońską. Ciekaw jestem, co też posągowa Małgorzata Kidawa-Błońska powiedziała prezydentowi Zełeńskiemu, skoro nie było przy niej Wielce Czcigodnego posła Pupki, który – jak pamiętamy – scenicznym szeptem podpowiadał jej, co ma mówić, gdy kandydowała na prezydencicę naszego bantustanu.

Pan prezydent Nawrocki, który początkowo stwarzał wrażenie, że nie chce tradycyjnie kucać przez ukraińskim prezydentem – jak to robił pan Andrzej Duda – ostatecznie obiecał spełnić wszystkie ukraińskie oczekiwania w zamian za enigmatyczne zapewnienie, że Ukraina jest „gotowa” na wykopaliska dowodów ukraińskiego dziedzictwa kulturowego.

Bowiem – w odróżnieniu od Krymu, na którym żadnych przedmiotów ukraińskiego dziedzictwa kulturowego nie zdążono zakopać, jako że Krym został podarowany Ukraińskiej SSR przez Nikitę Chruszczowa dopiero w 1954 roku – na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej prastara ziemia skrywa mnóstwo reliktów ukraińskiego dziedzictwa kulturowego.

W odróżnieniu od wykopków, które przeprowadził na Krymie zapakowany właśnie w Polsce do aresztu wydobywczego rosyjski archeolog z Ermitażu, który powykopywać musiał złoto i brylanty zakopane tam przez ukraińskich parchów-oligarchów, to na Wołyniu, czy w Małopolsce Wschodniej nikt nie może mieć wątpliwości, że jest to ukraińskie dziedzictwo kulturowe, jako że autorzy pomysłu zakopania reliktów ukraińskiego dziedzictwa kulturowego na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, są na Ukrainie obiektem kultu. Ten kult Stefana Bandery i jego kolaborantów pochwala nawet Jabłoneczka – małżonka Księcia-Małżonka. Chodzi o to, że najwyraźniej Żydowie, solidarni z tamtejszymi parchami-oligarchami, dali rozkaz, że banderismus jest najważniejszym elementem ukraińskiej tożsamości narodowej, w związku z tym trzeba przejść do porządku nawet nad tym, że banderowcy również Żydom pociągali smykiem po gardłach. „Stąd dla żuka jest nauka”, że Żydowie kształtują swoją etykę pod kontem aktualnych preferencji kultu Złtego Cielca, który jest – jak wiadomo – najtwardszym jądrem judaizmu, z którym mamy prowadzić intensywny „dialog”.

Wracając do pana prezydenta Nawrockiego to – zastrzegając się, że decyzja do niego nie należy – zapewnił swojego gościa, że nie ma nic przeciwko przekazaniu Ukrainie myśliwców MiG 29 i nawet zauważył, że to nie jest dobra wiadomość dla Putina. O ile jednak Putinowi pewnie z powodu tych myśliwców nie pęknie serce, to z pewnością rozraduje mu się na wieść o przyjęciu w Brukseli „panu B” w miejsce „planu A”, który przewidywał przejęcie i przekazanie Ukrainie zamrożonych rosyjskich aktywów, żeby tamtejsze parchy-oligarchy mogły sobie jeszcze trochę pokraść przez nastaniem sprawiedliwego pokoju – a może nawet, starym zwyczajem – podzielić się łupem z przedstawicielami „koalicji chętnych”.

Tymczasem „Plan B”, który wskutek sprzeciwu „koalicji niechętnych” trzeba było ogłosić za przyjęty, przewiduje zaciągnięcie przez Komisję Europejską długu w wysokości 90 mld euro i przekazanie tej forsy ukraińskim parchom-oligarchom. Ile z tego miałoby wrócić do administrujących poszczególnymi bantustanami biurokratycznych gangów – chyba nie ustalono, bo wygląda na to, że ten „plan B” to takie makagigi, zamarkowane po to, by Unia Europejska nie zbłaźniła się od razu. Rzecz bowiem z tym, że o ile przy przejęciu ruskich aktywów unijni kauzyperdowie twierdzili, że jednomyślność nie obowiązuje, to przy długu – już tak – a poza tym wstępną zgodę na zaciągnięcie długu trzeba uznać za pisaną widłami na wodzie, bo zatwierdzić by ją musiały parlamenty poszczególnych bantustanów.

W tej sytuacji wygląda na to, że wojna na Ukrainie zakończy się zamrożeniem konfliktu i to nawet nie ze względu na zaciekłość ruskiego czekisty Putina, tylko ze względu na brak zainteresowania jej kontynuowaniem ze strony parchów-oligarchów. Bo zainteresowanie wojną ze strony parchów-oligarchów utrzymywało się dopóty, dopóki napływał szmalec. Kiedy jednak źródła szmalcu najwyraźniej zaczęły wysychać, to parchy-oligarchy musiały dojść do wniosku, że trzeba pozbierać co się dotychczas uzbierało i udać sie w miejsce bezpieczne – najlepiej do Izraela, który – jak wiadomo – nie wydaje Żydów, zwłaszcza gdy przyjeżdżają z ukradzionymi milionami.

W tej sytuacji MiG-i z Polski na długo nie wystarczą, podobnie jak 100 milionów dolarów, które zaoferował Ukrainie Książę-Małżonek na wieść, że Timur Mindycz dokładnie tyle przytulił, zanim czmychnął do bezcennego Izraela Ciekawe skąd ten szmalec weźmie Książę-Małżonek? Chyba będzie musiał zmłotować pana ministra Domańskiego z vaginetu obywatela Tuska Donalda, żeby pożyczył u lichwiarzy – ale nie 100 mln dolarów – tylko trochę więcej, żeby wystarczyło na napiwki i dla vagineciarzy., którzy wprawdzie takich apetytów, jak ukraińskie parchy-oligarchy chyba nie mają, ale też przecież byle czego nie zjedzą. W tej sytuacji nie ma rady; prezydent Zełeński chyba nie będzie miał innego wyjścia, jak akomodować się do zbawiennego amerykańskiego planu i rozglądać się, gdzie by tu uratować skórę – no i oczywiście to, co dzięki wojnie udało się przytulić. Najlepszym miejsce wydaje się oczywiście Izrael, bo i tamtejszy premier rządu jedności narodowej Beniamin Netanjahu, przyjmie uchodźców z należytym zrozumieniem wspólnoty losów – bo na Ukrainie bezpiecznie chyba nie będzie i to nawet nie z powodu złego Putina, tylko na przykład – generała Załużnego, który może nie mieć dla prezydenta Zełeńskiego żadnej staroświeckiej rewerencji – nie mówiąc już o reszcie tamtejszego wojska, a nawet – chociaż tymi chyba się tam nikt specjalnie nie przejmuje – tamtejszych cywilów.

Pod tym względem nasz nieszczęśliwy kraj upodobnił się do Ukrainy – bo głupimi cywilami i u nas nikt się nie przejmuje. Bo i po co przejmować się jakimiś głupimi cywilami, kiedy nawet nasza niezwyciężona armia tylko się przygląda, jak Volksdeutsche Partei jeszcze przed zapędzaniem Polaków do Generalnej Guberni, zamierza poddać ich terrorowi, by umożliwić Żydom bezpieczne realizowanie roszczeń majątkowych, dotyczących tzw. własności bezdziedzicznej? Mam oczywiście na myśli projekt uchwały o walce z antysemityzmem i wspieraniu życia żydowskiego w naszym bantustanie.

Stanisław Michalkiewicz

Dlaczego Rewolucja nienawidzi Bożego Narodzenia?

Piotr Relich pch24.pl/dlaczego-rewolucja-nienawidzi-bozego-narodzenia

Współczesna rewolucja za wszelką cenę chce zamknąć człowieka w doczesności. Dlatego Bóg może co prawda pozostawać w świecie idei, ale broń Boże, by wtrącał się w nasze ziemskie, czyt. materialne sprawy. Nie do przyjęcia jest więc fakt, by Jezus Chrystus – Żywy Bóg, mógł przyoblec się w człowieka z krwi i kości, wchodząc z całą mocą w swoje Stworzenie. Nic więc dziwnego, że wszystkie współczesne „-izmy” i „- logie” mają z Tajemnicą Wcielenia nie lada problem.

Tak rodzą się bohaterowie. Syn Boga, zrodzony z ludzkiej matki-dziewicy, przybiera postać małego, niewinnego dziecka. Jeszcze kruchy i bezbronny, zdany jest na pomoc swoich śmiertelnych opiekunów. Ale już wkrótce to na Jego barkach spoczną losy świata. Gdy nadejdzie pora, ruszy w bój o swoje ukochane dzieci, wiedząc, że ceną za ich wolność jest jego własne życie. Nawet zabity, ostatecznie odniesie zwycięstwo, krusząc bramy śmierci i otwierając drogę pogrążonej w ciemności ludzkości do prawdziwego światła.

W obecnym czasie przeżywamy pierwszą część tej spektakularnej, kosmicznej opowieści, która nawet gdyby była fikcją, wciąż porwałaby masy. Na nasze szczęście, powyższe wydarzenia dokonały się naprawdę, i już w jej pierwszym rozdziale stała się rzecz niepojęta: sam Bóg postanowił poddać się prawom stworzonego przez siebie świata (Słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami J 1, 14). A to okropnie zła nowina dla tych, którzy chcieliby widzieć w Ewangelii wyłącznie kolejny mit, przejaw ludowego folkloru i nieudolną próbę wyjaśnienia zasad kierujących światem. Przecież już w XVIII w. ogłoszono, że świat, materia, nauka – to wyłączna domena człowieka, a Bóg, jeżeli istnieje, dawno porzucił swoje dzieło i nie wtrąca się w jego dalsze losy.

Jak pisał Benedykt XVI, „Boże Narodzenie (…) jest skandalem dla ducha nowożytnego. Bogu pozwala się działać w myślach, ideach, w sferze duchowej – ale nigdy w materii. To przeszkadza. Tu nie jest Jego miejsce”. Stąd właśnie Tajemnica Wcielenia może służyć jako klucz, dekodujący współczesne oblicze antyludzkiej i antychrześcijańskiej Rewolucji, która w dzisiejszych czasach przenika niemal każdy aspekt rzeczywistości – od szczytów polityki po życie osobiste każdego z nas.

Homo-Deus czy Chrystus Król?

Choć Pan Bóg mógł zbawić ludzkość na nieskończenie wiele sposobów, wybrał dokonanie dzieła odkupienia w ludzkiej postaci. Tym samym wywyższył człowieka spośród całego Stworzenia, dopełniając obietnicy złożonej pierwszym ludziom w Księdze Rodzaju. To podejście idzie wbrew współczesnych narracjom, każącym widzieć w człowieku nieudany eksperyment ewolucji, z potencjałem do destrukcji nie tylko własnego gatunku, ale i całej planety. Przyrodzona wyjątkowość człowieka przekreśla „międzygatunkowy egalitarnym”, zgodnie z którym człowiek powinien ograniczyć swój wpływ na świat, hamując rozwój mierzony zarówno wskaźnikami ekonomicznymi, jak i demografią. Właśnie z tego powodu współcześni ekologiści mają nie po drodze z wiarą, upatrując w tekstach natchnionych głównego źródła obecnego kryzysu.

Tajemnica Wcielenia pokazuje również, że człowiek w ostateczny i skończony sposób stał się celem Bożego Planu. Stworzony na obraz i podobieństwo Boga, z nieśmiertelną duszą oraz ciałem będącym świątynią Ducha Świętego, posiada niezbywalną godność wyłącznie z faktu bycia kochanym i chcianym przez Najwyższego. Nie musi przekraczać „siebie” i swoich biologicznych ograniczeń; nie potrzebuje dążyć do ulepszonej formy, udoskonalonej pod względem parametrów fizycznych i intelektualnych. Najważniejszy rozwój to ten moralny i duchowy, prowadzący ostatecznie do Komunii z Bogiem.

Tego stanu rzeczy nie chce zaakceptować ewolucjonizm i jego współczesne pochodne; socjal-darwinizm czy transhumanizm. Moralny imperatyw rozwoju każe widzieć człowieka jako zdolnego do nieskończonego doskonalenia, aż do osiągnięcia pewnego rodzaju boskości. W optyce nieustannego postępu, problemy dnia dzisiejszego zawsze znajdują rozwiązanie w bliżej nieokreślonej przyszłości, a człowiek ma wartość o tyle, o ile dąży do realizacji idealistycznej wizji. Kosmicznemu postępowi ma podlegać również to, co stałe i niezmienne, włącznie z „wyrytym w sercach” Prawem Bożym. Do najważniejszych zadań człowieka należy zaś przekraczanie kolejnych barier, nawet tych, które sprawiają, że pozostaje on jeszcze człowiekiem.

Waleczne serce

Pan Bóg przybrał postać człowieka, ale jednocześnie – co okazuje się dzisiaj jeszcze większym skandalem – mężczyzny. Nieprzypadkowo radykalny feminizm na ławie oskarżonych najchętniej widziałyby chrześcijaństwo, będące w ich przekonaniu źródłem wielowiekowej opresji kobiet. Skoro to co boskie, utożsamiane jest z tym co męskie, i analogicznie to, co kobiece musi być gorsze lub podporządkowane. Jak stwierdziła kiedyś protestancka teolog Mary Daly, „jeśli Bóg jest mężczyzną, wówczas mężczyzna jest Bogiem”.

Stąd nieustanne próby wprowadzenia „inkluzywnego języka” teologii, który zburzyłby fundamenty patriarchalnej wizji Boga i świata. Bo skoro religia ustanawia w pewien sposób porządek społeczny, chrześcijaństwo ma rzekomo dokładać swoją cegiełkę do systemowej „dyskryminacji kobiet”. I tutaj ponownie, fakt Wcielenia Jezusa Chrystusa, będącego wzorem mężczyzny, okazuje się w tej perspektywie szalenie niewygodny. Bo Chrystus nie starał się uciec od swojej męskiej natury, ale afirmował ją w najdoskonalszy sposób z możliwych. Było w niej miejsce zarówno dla wrażliwości, jak i agresji. Pan Jezus potrafił gorzko zapłakać nad śmiercią przyjaciela, ale także skręcić bicz i w wybuchu świętego gniewu przepędzić kupców ze Świątyni.

Nic więc dziwnego, że radykalne nurty kwestionują męskie oblicze Boga i Jezusa, postulując nowe chrystologie bez udziału Chrystusa. Wszak, jak pytała retorycznie pionierka teologii feministycznej, Rosemary Radford Ruether: „czy męski Zbawiciel może odkupić kobiety? Inaczej mówiąc: czy wyzwolenia z grzechu seksizmu może dokonywać Zbawiciel – Bóg wcielony w człowieku-mężczyźnie?”.

Prawda was wyzwoli

Wreszcie Tajemnica Wcielenia stanowi ostateczny wyznacznik prawdziwości chrześcijańskiej wiary. Bóg pozostający w sferze wiecznych domysłów nie jest tak naprawdę Bogiem. Dopóki pozostaje „prywatną sprawą”, „przekonaniem” czy „światopoglądem”, nigdy nie będzie królował w polityce czy życiu społecznym. Taki bezpieczny, oswojony Bóg nie panuje nad historią i nie obejmuje swoim opatrznościowym wzrokiem całego wszechświata. Wszystko jednak zmienia moment Wcielenia, poprzez który Pan Bóg udowadnia, że ma władzę również nad materią. Jak ponownie stwierdza Benedykt XVI – „przez poczęcie i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa [Pan Bóg – red.] inauguruje nowe stworzenie. W ten sposób, jako Stwórca, jest także naszym Odkupicielem. Dlatego poczęcie i narodzenie Jezusa z Dziewicy Maryi stanowią podstawowy element naszej wiary i sygnał świetlny nadziei”.

Piotr Relich

Ośrodek dywersji teologicznej pod szyldem relacji żydowsko – prożydowskich

Ośrodek dywersji teologicznej pod szyldem relacji żydowsko – prożydowskich

Autor: CzarnaLimuzyna, 26 grudnia 2025

AIX

Ośrodek dywersji teologicznej pod szyldem „Centrum relacji katolicko – żydowskich pod wezwaniem Abrahama Heschela”, a konkretnie ciało teologiczne tegoż ośrodka wypociło nie byle jaką brednię.

Z wypocinami akolitów prof. Diabelskiego doskonale poradził sobie Paweł Lisicki (w dołączonym materiale filmowym), cytując i omawiając po kolei tezy nowej antykatolickiej teologii.

Bzdura zasadnicza: “Religia katolicka jest odpowiedzią na zburzenie świątyni”

Czy jakikolwiek katolik o zdrowych zmysłach wierzy w to, że wyznawana przez niego wiara jest, uwaga: odpowiedzią na katastrofę zburzenia świątyni?! Przecież to jest kompletnie niedorzeczne. To jest wiara wzięta od sufitu, z kapelusza.

Ta teza mówiąca o tym, że chrześcijaństwo jest odpowiedzią na katastrofie zburzenia świątyni, jest tezą fałszywą, błędną, bałamutną i dla chrześcijaństwa niszczącą, czyni z chrześcijaństwa formę sekty żydowskiej czy sekty judaistycznej. To, że tego typu rzeczy opowiadają teologowie z KUL-u jest czymś przerażającym i jest dokładnie dowodem na to, jak straszliwe skutki przyniosła nowa teologia judaizmu…

Bojowe MEM-y

=========================

—————————————

————————————

———————————————-

—————————————

——————————————————–

Zaszufladkowano do kategorii Śmichy | Otagowano

MRNA pilnie potrzebne! Make Racism Normal Again

MRNA pilnie potrzebne!

zorard/mrna-pilnie-potrzebne

=============================

[Szkoda, że Autor nie czytał, nie zna, czy nie rozumie dzieł Feliksa Konecznego, więc i roli Cywilizacji Łacińskiej. md]

—————————————————————–

Jeżeli biała rasa ma przetrwać, jeżeli przetrwać ma kultura europejska, to pilnie potrzebujemy powrotu rasizmu. Rasizm musi się stać na powrót postawą normalną.

Make Racism Normal Again

Musimy zrozumieć, że jeżeli nie wyrzucimy czarnych i innych kolorowych z Europy to historia Europy nie jako geograficznego miejsca, ale jako cywilizacji białej rasy skończy się – wraz z końcem naszej rasy.

Nie ma gorszego zagrożenia niż zastępowanie białej populacji przez czarnych i innych kolorowych – oraz mieszańców. Tylko radykalne działania – masowe deportacje – mogą uratować naszą cywilizację przed upadkiem a białych przed wymarciem.

Warto sobie uzmysłowić, że w mającej około 7-8 tys. lat historii Europy i jej cywilizacji nigdy nie było większego zagrożenia niż obecne – mówi o tym Martin Sellner z Austrii. Jeżeli bowiem biała rasa wymrze to nie da się już jej przywrócić. A jeżeli biała rasa utraci swój dom, swój teren – Europę – oraz nie obroni się przed mieszaniem z innymi rasami to niechybnie zniknie.

Wszystkie zniszczone w wojnach budynki, drogi i mosty można odbudować. Wiedzę, która znikła w spalonych bibliotekach można odkryć na nowo. Nawet straty w ludziach da się odrobić – skutków mieszania ras NIE.

Epidemia dżumy z 14 wieku – która w/g szacunków zredukowała białą populację Europy o połowę! – nie była tak groźna, bo choć Europa potrzebowała 200 lat by odbudować populację to – paradoksalnie – skutkami zniknięcia takiej liczby ludzi był wzrost produktywności, powstanie nowych wynalazków i tak dalej. Nie było nim wymarcie białych ani likwidacja ich cywilizacji.

Zatem, czarni i kolorowi nachodźcy są gorsi, bardziej niebezpieczni niż dżuma. Zatem, przestańmy się wstydzić naszych zdrowych odruchów niechęci wobec nachodźców – w nich jest nasz ratunek. Zacznijmy mówić jasno o tym, że idzie o przetrwanie, o być albo nie być nie tylko naszego narodu ale w ogóle białego człowieka.

Ma to szczególne znaczenie w Polsce i innych krajach regionu, które do tej pory nie zostały zalane tym najazdem. Mamy większe szanse na obronę, lecz musimy zacząć się bronić już teraz.

A przy tym nie wolno nam zapominać, że czarni nachodźcy są tylko narzędziami w rękach tych, którzy sterują naszymi rządami, sterują propagandą (mały przykład: wszędzie w reklamie jeśli jest para to czarny z białą kobietą – czy to przypadek? A przecież to nie nachodźcy projektują te reklamy, prawda?) a których celem jest zniszczenie białej rasy. Nie wolno nam zapominać, że czarni jako narzędzie są także ofiarami w rękach tych, których celem jest nas, białych zniszczyć. Wiecie, o kim piszę?

Dlatego zdecydowanie nie należy czarnych nienawidzieć za sam fakt bycia czarnymi. Mają swój teren – Afrykę – i mają prawo tam mieszkać i żyć, budować swoją przyszłość. Możemy z nimi handlować, możemy współpracować. Ale nie możemy pozwolić im mieszkać w Europie, bo tu prostu nie jest ich miejsce.

Nienawidzić [może raczej: zwalczać md] powinniśmy tych, którzy ich tu sprowadzają aby nas zniszczyć i tych zdrajców spośród nas, którzy to popierają.

Ryś w owczej skórze. Najstarsza polska archidiecezja na kursie synodalnym i modernistycznym

Ryś w owczej skórze. Najstarsza polska archidiecezja na kursie synodalnym i modernistycznym

26.12.2025 Autor:Leszek Szymowski nczas/rys-w-owczej-skorze-najstarsza-polska-archidiecezja-na-kursie-synodalnym-i-modernistycznym/

Kard. Grzegorz Ryś
NCZAS.INFO | Kard. Grzegorz Ryś. / foto: PAP

Nominacja kardynała Grzegorza Rysia na metropolitę krakowskiego oznacza, że najstarsza polska archidiecezja przybierze wyraźnie kurs synodalny i modernistyczny.

„Ta nominacja to dobry znak, że duch Ewangelii zaczyna brać górę nad polityką i wyraźny głos na »nie« dla instrumentalnego traktowania misji Kościoła” – napisał w „Gazecie Wyborczej” ksiądz Kazimierz Sowa, komentując decyzję Papieża Leona XIV o powierzeniu godności krakowskiego metropolity kardynałowi Grzegorzowi Rysiowi. Na łamach skrajnie antykatolickiej „GW”, ksiądz Sowa cieszył się, że „jego (tzn. nowego pasterza – L.Sz.) głównym celem będzie uspokojenie nastrojów i wypracowanie nowej strategii funkcjonowania diecezji, tak by zarówno księża, jak i świeccy mogli prezentować swoje poglądy bez obawy, że zostaną zakwalifikowani jako mniej lub bardziej jawni heretycy tylko dlatego, że nie pochwalają politycznych i ideologicznych wyborów swojego szefa”.

Z artykułu w „Wyborczej” można się dowiedzieć, że kardynał Ryś „może liczyć na wsparcie zarówno Damiana Muskusa (biskup pomocniczy w Krakowie), jak i Artura Ważnego z Sosnowca czy Krzysztofa Zadarki z Koszalina”, który potępia sprzeciw wobec imigracji „kiedy Robert Bąkiewicz i politycy PiS oraz Konfederacji straszą Polaków napływem migrantów i demonstrują otwartą pogardę wobec Ukraińców”. Wtórował mu Artur Sporniak – redaktor „Tygodnika Powszechnego”. „Kardynał Grzegorz Ryś, jeden z nielicznych hierarchów, którzy publicznie upominali się o godność i prawa uchodźców, obejmuje archidiecezję krakowską. To nominacja w chwili, kiedy w debacie o migrantach coraz częściej używamy języka strachu. Ryś wchodzi do Krakowa z jasno wyrażonym stanowiskiem: »obcy« to przede wszystkim człowiek. Kardynał Ryś rozmawia ze wszystkimi”. Co tak naprawdę oznacza nowa nominacja na to stanowisko – jedno z najważniejszych w polskim Kościele?

Kim jest Ryś?

Kardynał Grzegorz Ryś urodził się 9 lutego 1964 roku w Krakowie, chrzest przyjął w Bazylice Mariackiej. W 1988 roku, jako 24-latek rozpoczął studia w Wyższym Seminarium Duchownym w Krakowie i równolegle na Wydziale Historii Kościoła Papieskiej Akademii Teologicznej. Święcenia kapłańskie przyjął w maju 1988 roku z rąk kardynała Franciszka Macharskiego. 6 lat później obronił doktorat, a w 2000 roku habilitację za prace na temat historii Kościoła. Potem jako młody kapłan pracował parafii w Kętach, zarządzał archiwum Kapituły Metropolitalnej, prowadził też piesze pielgrzymki na Jasną Górę. W 2011 roku otrzymał nominacje na biskupa (święcenia przyjął na Wawelu), 6 lat później Franciszek przeniósł go do Łodzi na urząd metropolity, powierzając równocześnie godność arcybiskupa. 29 czerwca 2018 roku odebrał na placu świętego Piotra paliusz kardynalski z rąk papieża Franciszka. Jako kardynał kierował diecezją kaliską, potem, w 2023 roku został włączony przez Franciszka do Kolegium Kardynałów, co dało mu prawo do udziału w konklawe. Wiosną 2025, po śmierci Franciszka, kardynał Ryś był uczestnikiem konklawe, które wybrało Leona XIV. Godność metropolity krakowskiego będzie więc zwieńczeniem kościelnej kariery duchownego.

Skręt w lewo

Tyle biografia oficjalna. Jednak trzeba jeszcze dodać, że w 1995 roku młody ksiądz Ryś rozpoczął współpracę z Tygodnikiem Powszechnym – głównym organem propagandowym lewicy laickiej. „TP”, którego autorem był niegdyś sam Karol Wojtyła – stał się pod koniec lat 80. i po transformacji ustrojowej jednym z najbardziej wpływowych pism inteligencji, która popierała „Okrągły Stół”, a później lewicowo-liberalne kręgi polityczne (akcentując m.in. swój sprzeciw wobec lustracji). W liście do redakcji Tygodnika Powszechnego z okazji 50-lecia pisma, Jan Paweł II pisał: „Odzyskanie wolności zbiegło się paradoksalnie ze wzmożonym atakiem sił lewicy laickiej i ugrupowań liberalnych na Kościół, na Episkopat, a także na Papieża. Wyczułem to zwłaszcza w kontekście moich ostatnich odwiedzin w Polsce w roku 1991. Chodziło o to, ażeby zatrzeć w pamięci społeczeństwa to, czym Kościół był w życiu Narodu na przestrzeni minionych lat. Mnożyły się oskarżenia czy pomówienia o klerykalizm, o rzekomą chęć rządzenia Polską ze strony Kościoła, czy też o hamowanie emancypacji politycznej polskiego społeczeństwa. Pan daruje, jeżeli powiem, iż oddziaływanie tych wpływów odczuwało się jakoś także w »Tygodniku Powszechnym«. W tym trudnym momencie Kościół w »Tygodniku« nie znalazł, niestety, takiego wsparcia i obrony, jakiego miał poniekąd prawo oczekiwać; »nie czuł się dość miłowany« – jak kiedyś powiedziałem. Dzisiaj piszę o tym z bólem, gdyż los »Tygodnika Powszechnego« i jego przyszłość bardzo leżą mi na sercu”. Chodziło zapewne o opowiedzenie się przez tygodnik najpierw po stronie Tadeusza Mazowieckiego w wyborach prezydenckich, potem o poparcie kompromisu aborcyjnego. Czy młody ksiądz Ryś przesiąknął tymi pomysłami? Lata późniejsze pokazały, że tak.

Pandemia

Gdy w 2020 roku ogłoszono stan pandemii, Ryś (wówczas arcybiskup łódzki) był jednym z tych hierarchów, którzy najgłośniej wzywali do poszanowani obostrzeń. Ryś udzielił wówczas wiernym archidiecezji łódzkiej dyspensy od udziału w obowiązkowej, coniedzielnej Mszy Świętej. Swoje stanowisko uzasadniał w wywiadzie dla Radia Zet. „Dokąd jest stan epidemii, dokąd są obostrzenia, jakie ustala rząd, to zawsze będzie dyspensa” – mówił w wywiadzie cytowanym potem przez media. W tym samym wywiadzie poparł również wprowadzanie limitów w kościołach. Pytany o to, jak będzie wyglądała Wielkanoc w jego katedrze, abp Ryś powiedział: „Może być 80 osób i je zapraszam, są liczone i nawet wiemy, kto przyjdzie”. Dopytywany o to, dlaczego Kościół nie zgodził się na zamknięcie świątyń, abp Ryś odpowiedział: „Ja nie wiem, czy ktoś się pytał, mnie nikt”. Podkreślał przy tym, że robi wszystko, żeby wszystkie przepisy państwowe były przestrzegane. We wspomnianym wywiadzie padło również pytanie o wiernych, którzy przychodzą do świątyń bez maseczek. Ryś nazwał to zachowaniami nagannymi. „Odprawiałem Msze dla młodzieży, z którą spotykałem się przez 6 niedziel Wielkiego Postu. Na wszystkich spotkaniach młodzi byli wzorowi, jeśli chodzi o stosowanie się do zasad” – mówił.

Poparcie dla migracji

W lipcu 2025 arcybiskup łódzki Ryś wystosował głośny list do wiernych swojej archidiecezji, „w związku z ważnymi pytaniami, które szczególnie w ostatnich tygodniach »wiszą w powietrzu« i których nie wolno zostawić bez odpowiedzi”. Stwierdził tam: „Nie chodzi przy tym o naszą, lecz o Bożą odpowiedź!”. Według kard. Rysia spór wokół kwestii migracji spowodował „działania, które – nierzadko powołując się na chrześcijańskie motywacje – w istocie rzeczy z chrześcijaństwem nie mają wiele wspólnego, godząc także w inicjatywy prawdziwie ewangeliczne, jak np. prowadzone (czy współprowadzone) od czasu wojny w Ukrainie przez kościelną CARITAS »Centra pomocy migrantom i uchodźcom«”. Dalej arcybiskup pisał: „Hejt, strach przed »obcym«, stereotypy, nienawiść, stają się argumentem ważniejszym niż racje ludzkie i ewangeliczne” (…) zgodnie z katolicką nauką społeczną „KAŻDY CZŁOWIEK ma prawo wybrać sobie miejsce do życia; i ma prawo w tym miejscu być uszanowanym w swoich przekonaniach, kulturze, języku i wierze”. Zaznaczył również, że „panujący dyskurs zarówno godzi w przybyszów, jak i przetrąca inicjatywy, motywacje i siły tych, którzy chcą im pomóc”. Cały list pasterski arcybiskupa Rysia był tak naprawdę wołaniem o otwarcie Polski na uchodźców. I to w sytuacji gdy Polską raz po raz wstrząsały poważne przestępstwa popełniane przez przybyszów z obcych krajów (m.in. zabójstwa i gwałty).

Potępienie myślozbrodni

Środowiskiem patriotycznym najbardziej wstrząsnęły jednak inicjatywy kardynała służące zbliżeniu miedzy katolikami a żydami. W styczniu pojawił się we Wrocławiu na uroczystych obchodach Dnia Judaizmu. Nie omieszkał wówczas skomentować banerów wyborczych Grzegorza Brauna z napisem „Chanuka czy Boże Narodzenie. Wybór należy do Ciebie”. „Ten baner jest antyludzki, antyeuropejski, nie wiem, czy jest antysemicki, ale na pewno jest antychrześcijański” – ogłosił publicznie Ryś. Potem ujawnił, że o „skandalicznej sprawie” dowiedział się od „swojego przyjaciela” – Naczelnego Rabina Polski Michalea Schudricha. [Nie „Polski”, cymbale, lecz gminy żydowskieej w Polsce. md]

Wkrótce później na czołówki mediów trafiła inna wypowiedź Rysia: „Antysemityzm to grzech ciężki”. Publicysta Witold Gadowski odpowiedział Rysiowi na swoim kanale na YT: A antypolonizm to też grzech, Księże Kardynale? Jednak na to pytanie nie uzyskał odpowiedzi. To niestety pokazuje, w którą stronę pójdzie krakowski Kościół, kierowany przez Kardynała Rysia.

Majdan 2.0 w Gruzji?

Majdan 2.0 w Gruzji?

Autor: Jochen Mitschka apolut.net/maidan-2-0-in-georgien

Po raz kolejny płoną barykady i budynki rządowe w kraju post-sowieckim, tym razem w maleńkiej Gruzji, liczącej zaledwie 3,7 miliona mieszkańców. Co się za tym kryje?

Tysiące demonstrantów ponownie zajęło Aleję Rustawelego, domagając się uchylenia gruzińskiej ustawy o transparentności agentów zagranicznych. Protesty coraz bardziej przeradzają się w akty przemocy, przywołując wspomnienia protestów na Majdanie w Kijowie w 2014 roku. Jednak ostatnie demonstracje osiągnęły nowy wymiar – nie pod względem liczby uczestników, ale symboliki.

Kiedy organizacje pozarządowe organizują protesty

Protesty w Tbilisi przeciwko gruzińskiej „Ustawie o agentach zagranicznych” trwają od 2024 roku i trwały do ​​2025 roku, a na Alei Rustawelego odbywają się codzienne demonstracje. Tysiące uczestników nadal domaga się uchylenia ustawy klasyfikującej organizacje ze znacznym finansowaniem zagranicznym jako „agentów zagranicznych”, postrzeganej przez zwolenników UE jako „antyeuropejskie i prorosyjskie”.

Odnośnie symboliki: Podczas ostatnich protestów, szczególnie w okolicach 20 i 21 grudnia 2025 r., pojawiły się doniesienia o wzmożonej obecności flag UE, Ukrainy i USA obok flag gruzińskich. Interpretuje się to jako celowy sygnał geopolityczny, przekształcający protesty z ruchu czysto wewnętrznego w demonstrację prozachodnią i proeuropejską. Relacje naocznych świadków opisują, jak te obce flagi „dominują” nad tłumem i podkreślają żądania integracji z UE i zerwania z wpływami Rosji.

Innymi słowy, protestujący domagają się podporządkowania suwerenności narodowej woli ponadnarodowej ideologii.

Ta symbolika stanowi dowód na to, że obce mocarstwo wywiera wpływ na suwerenne państwo. Ale w UE wszystko wydaje się być wywrócone do góry nogami, dlatego nikt w mediach głównego nurtu zdaje się nie zauważać, że demonstracje w rzeczywistości uzasadniają i legitymizują proponowane przepisy.

Siła organizacji pozarządowych

Budżet państwa gruzińskiego na 2025 rok przewiduje wydatki w wysokości około 12 miliardów dolarów. Budżet ten opiera się na prognozowanym nominalnym PKB wynoszącym około 36,8 miliarda dolarów i deficycie na poziomie 2,5% PKB.

Zachodnie organizacje pozarządowe to często organizacje z siedzibą w USA lub Europie o zasięgu globalnym. Według obecnych rankingów dysponują one kwotą około 25,27 miliarda dolarów – ponad dwukrotnie większą niż budżet państwa Gruzji. ​​

Rzeczywiste wydatki tych organizacji pozarządowych w Gruzji wynoszą podobno „zaledwie” 100-200 milionów dolarów, ale mogą być wyższe właśnie z powodu braku przejrzystości w tej kwestii. Właśnie tej przejrzystości mają zapobiec protesty. Nawet zakładając niską oficjalną kwotę 200 milionów dolarów, daje to 54 dolary na Gruzina. Znaczna kwota w kraju o PKB na mieszkańca wynoszącym około 7000–8000 USD. Można to interpretować jako wywieranie wpływu, ponieważ:

  1. Takie fundusze często trafiają do organizacji finansujących kampanie polityczne, relacje medialne, protesty lub programy edukacyjne. W Gruzji, gdzie całkowity PKB wynosi około 25–30 miliardów USD, 200 milionów stanowi znaczący wkład we wsparcie społeczeństwa obywatelskiego i może wspierać takie programy, jak promocja demokracji, integracja z UE czy działania antykorupcyjne – często zgodne z interesami krajów-darczyńców. To stwarza dźwignię finansową.
  1. Zgodnie z gruzińską ustawą o „agentach zagranicznych” (2024/2025), finansowanie zagraniczne przekraczające 20% jest uważane za potencjalnie wpływowe, ponieważ może uczynić organizacje pozarządowe „agentami obcych mocarstw”. Krytycy (np. rządząca partia Gruzińskie Marzenie) argumentują, że manipuluje to wyborami, demonstracjami lub opinią publiczną w celu wymuszenia prozachodniej polityki. Na przykład w 2024 roku amerykańska pomoc w wysokości 180 milionów dolarów została częściowo przeznaczona na projekty organizacji pozarządowych, które mogłyby wesprzeć opozycję.

W przeliczeniu na mieszkańca, 54 dolary to kwota porównywalna z tym, ile Gruzin wydaje miesięcznie na prąd lub żywność – pomnożona przez lata, może zbudować sieci powiązań, które będą miały pierwszeństwo przed polityką wewnętrzną. Zwolennicy postrzegają to jako wsparcie dla demokracji, podczas gdy przeciwnicy – ​​jako neokolonialną ingerencję podważającą suwerenność.

Przepisy dotyczące przeciwdziałania wpływom zagranicznym w krajach zachodnich

W Stanach Zjednoczonych, UE i innych krajach istnieją przepisy lub regulacje mające na celu promowanie przejrzystości w zakresie wpływów zagranicznych w celu ochrony suwerenności.

Podczas gdy w Gruzji przepisy koncentrują się na finansowaniu wpływów zagranicznych, wiele przepisów zachodnich dotyczy konkretnie rejestracji agentów aktywnie działających w imieniu mocarstw zagranicznych.

Na przykład amerykańska ustawa o rejestracji agentów zagranicznych (FARA) z 1938 roku nakłada na osoby i organizacje prowadzące działalność polityczną w USA w imieniu klientów zagranicznych (np. rządów lub korporacji) obowiązek rejestrowania i ujawniania swoich powiązań i działań. Ma ona na celu promowanie przejrzystości w celu zapobiegania wpływom zagranicznym na politykę i sferę publiczną, nie koncentrując się jednak na finansowaniu.

Przepisy UE dotyczące przejrzystości lobbingu w państwach trzecich (nowe od października 2025 r.) mają na celu zwiększenie przejrzystości w zakresie wpływu państw trzecich na decyzje UE. Wymagają one rejestracji i ujawniania działań „w celu wzmocnienia zaufania publicznego”. Podobne przepisy obowiązują na Węgrzech, w Australii, Izraelu, Kanadzie i innych krajach.

Skąd więc ten opór w Gruzji?

Jak pokazuje historia Ukrainy, co najmniej 5 miliardów dolarów (według Victorii Nuland) przeznaczono na wsparcie organizacji, których działalność zlecił wyłącznie rząd zachodni, USA, w celu promowania „edukacji demokratycznej”. Kolejne miliardy pochodziły od oligarchów, takich jak Soros, i organizacji UE, takich jak fundacje niemieckich partii politycznych. Utorowało to drogę do manipulowania opinią publiczną, co ostatecznie doprowadziło do zamachu stanu na Majdanie w 2014 roku.

Ujawnianie finansowania takich organizacji w Gruzji ma na celu terminowe zidentyfikowanie, które siły i jakie zasoby przeznaczają na ten cel. Flagi wywieszane podczas protestów w Gruzji wyraźnie wskazują, które kraje lub organizacje nie chcą, aby ich wpływy były blokowane.

Oficjalne intencje rządu

Wspomniana gruzińska „Ustawa o przejrzystości wpływów zagranicznych” (2024) oficjalnie ma na celu rejestrację wyłącznie organizacji z udziałem ponad 20% finansowania zagranicznego jako „latarni morskich wpływów”, również w celu zapewnienia przejrzystości i identyfikacji nienależnych wpływów. Rząd przedstawia ją jako gwarancję suwerenności, podobnie jak w innych krajach, ale krytycy (UE, OBWE) paradoksalnie postrzegają ją jako naruszenie praw człowieka i standardów UE, ponieważ „stygmatyzuje organizacje pozarządowe”.

Co osiąga prawo

Oczywiście organizacje pozarządowe nie są już po prostu „organizacjami pozarządowymi”. Wszyscy wiedzą, że największe organizacje są w dużej mierze finansowane z podatków i darowizn od oligarchów, którzy realizują określony program. Kiedy fundacje niemieckich partii politycznych są nazywane organizacjami pozarządowymi, mimo że ich finansowanie pochodzi niemal wyłącznie z pieniędzy podatników, oszustwo kryjące się za tym określeniem staje się oczywiste. Dotyczy to szczególnie „kolorowych rewolucji”. Takie organizacje ponoszą ogromną odpowiedzialność za zmiany reżimów w państwach. Allen Weinstein, historyk i współzałożyciel NED (finansowanej przez rząd USA „organizacji pozarządowej”), powiedział w wywiadzie w 1991 roku: „Wiele z tego, co robimy dzisiaj, było robione tajnie przez CIA 25 lat temu”. Odnosi się to do „jawnego promowania demokracji”, które kiedyś odbywało się w sposób tajny (np. za pośrednictwem CIA). USAID ma historyczne powiązania z CIA (np. w czasie zimnej wojny w ramach programów antykomunistycznych), a USAID jest tzw. narzędziem „miękkiej siły” do wywierania wpływu, w tym wspierania proamerykańskich grup opozycyjnych. Krytycy argumentują, że umożliwia to finansowo działalność wywrotową, wspieranie powstań i zmianę reżimu, co jest oczywiście przedstawiane na Zachodzie jako wsparcie dla walki z uciskiem i dla demokracji. Ta broń bogatych państw jest osłabiana przez prawo gruzińskie.

Ocena

To, co Zachód celebruje jako walkę z uciskiem, jest krytykowane w krajach poza-zachodnich jako celowa ingerencja w celu zabezpieczenia interesów geopolitycznych. Jest to szczególnie prawdziwe, ponieważ „wolność” takich organizacji pozarządowych obowiązuje tylko w jednym kierunku. Gdy tylko ktoś opublikuje na przykład rosyjską perspektywę, zostaje ukarany, nazwany agentem wpływu, a być może nawet ścigany. Niedawno można to było zaobserwować w przypadku sankcji nakładanych na różnych niemieckojęzycznych dziennikarzy, którzy pracują nawet bez znaczącego finansowania ze strony „organizacji pozarządowej”. Hüseyin Doğru, założyciel Red Media, Alina Lipp, blogerka z Rosji, Thomas Röper z anty-Spiegla, i Jacques Baud, były pułkownik i analityk wojskowy ze Szwajcarii, wszyscy mogą potwierdzić, że nie ma wolności „wpływu”, gdy ktoś rozpowszechnia choćby odrobinę odmienny punkt widzenia od zachodniego głównego nurtu.

Dlatego też jasne jest, jak jednostronne i hipokrytyczne [od: hipokryzja md] jest poparcie dla tych protestów w Gruzji w niemieckojęzycznych mediach i przez polityków UE.

Wpływ wywierany na społeczeństwa za pośrednictwem miliardów euro za pośrednictwem organizacji pozarządowych ma być niekontrolowany i nieprzejrzysty, ale tylko tak długo, jak długo jest zgodny z ideologią zachodniego mainstreamu. Gdy tylko choćby jedna osoba odważy się rozpowszechniać alternatywne poglądy, nawet bez miliardów euro wsparcia ze strony organizacji pozarządowych lub rządów, jest ona uciszana najsurowszymi środkami, w tym sankcjami bez przeprowadzenia rozprawy sądowej, nawet poza granicami praworządności.

To nic nowego dla państw Europy Wschodniej. W czasach Związku Radzieckiego właśnie taką politykę prowadził rząd centralny w Moskwie. Po II wojnie światowej ZSRR wspierał autorytarne reżimy w państwach satelickich (np. w Polsce, na Węgrzech, w Czechosłowacji), tłumił opór i kontrolował gospodarkę i politykę za pośrednictwem RWPG i Układu Warszawskiego, aby wymusić ideologiczny konformizm. Odzwierciedla to obecne doświadczenia tych krajów w ramach UE. Dlatego protesty na rzecz jednostronnych wpływów Zachodu, zwłaszcza po doświadczeniach na Majdanie, mogą okazać się nieskuteczne.

Jednak w XXI wieku zachodnia integracja gospodarcza staje się coraz potężniejszą bronią. O ile represje w czasach sowieckich były dość jawne, w tym militarne, o tyle presja ekonomiczna na Gruzję, podobnie jak presja ze strony mediów i organizacji pozarządowych (NOG), nasila się. Od 2024 roku presja ze strony państw NATO na Gruzję nasiliła się, dążąc do zmuszenia rządu do wycofania się z tak zwanych „środków antyzachodnich”. Gwałtowne protesty to tylko wierzchołek góry lodowej. Do najskuteczniejszych środków należą sankcje USA wobec urzędników państwowych, zamrożenie pomocy wojskowej (np. 95 milionów dolarów), zawieszenie negocjacji akcesyjnych przez UE oraz zakazy wizowe dla urzędników. Presja ta ma na celu „powrót do linii” (orientacji prounijnej) i doprowadziła do wyzwań gospodarczych, takich jak ograniczenie handlu z Zachodem i ryzyko dla wzrostu PKB. Najnowszym pomysłem na „przywrócenie porządku w kraju” jest groźba wykluczenia go z systemu płatności SWIFT. Bezpośrednia pomoc ze strony Rosji byłaby kontr-produktywna, ponieważ jedynie wzmocniłaby oszczercze twierdzenie, że „Putin rządzi Gruzją”.

Tłumaczył Paweł Jakubas, proszę o jedno Zdrowaś Maryjo za moją pracę.

Artykuł ukazał się 23 grudnia 2025 roku na stronie : apolut.net/maidan-2-0-in-georgien , a wcześniej na stronie tkp.at

Rabin Ryś ?? [znacznie POPRAWIONE !]

Kardynał Ryś spotkał się z naczelnym rabinem Polski Michaelem Schudrichem. „Odpowiedź na ciemność”

[Powinno brzmieć: gminy żydowskiej w Polsce…]

22.12.2025 kardynal-rys-spotkal-sie-z-naczelnym-rabinem

NCZAS.INFO rabin Schudrich i kardynał Ryś Fot. YotuTube/FestiwalKulturyŻydowskiej, YouTube/Archidiecezja Krakowska, print screen collage
NCZAS.INFO rabin Schudrich i kardynał Ryś Fot. YotuTube/FestiwalKulturyŻydowskiej, YouTube/Archidiecezja Krakowska, print screen collage

Kardynał Grzegorz Ryś spotkał się w niedzielę, w Pałacu Arcybiskupim w Krakowie, z naczelnym rabinem Polski Michaelem Schudrichem. [Powinno brzmieć: gminy żydowskiej w Polsce…]

To jedno z pierwszych spotkań, jakie odbył kardynał Ryś jako nowy metropolita krakowski.

O wizycie poinformował PAP rabin Schudrich. Również krakowska kuria potwierdziła, że doszło do takiego spotkania.

Według informacji rabina, duchowni rozmawiali o zadaniach, jakie mają do spełnienia w świecie „ludzie wiary”, a także o konieczności utrzymania i wzmocnienia dialogu między religiami. Spotkanie w okresie Chanuki i niedługo przed świętami Bożego Narodzenia było także okazją do wymiany życzeń.

Po spotkaniu rabin Schudrich odniósł się do zwyczaju zapalania świec chanukowych, przywołując słowa rabina Irvinga Greenberga: „odpowiedzią na ciemność nie jest przeklinanie jej, lecz zapalenie świecy. Tego nas uczą nasze wiary”.

To jedno z pierwszych spotkań, jakie odbył kardynał Ryś jako nowy metropolita krakowski. Jego uroczysty ingres odbył się w sobotę w katedrze wawelskiej. Tego samego dnia po południu arcybiskup wziął udział w świątecznym spotkaniu Stowarzyszenia „Siemacha”, a w niedzielę uczestniczył w wigilii dla bezdomnych i potrzebujących.

====================================

mail:

Szanowny Panie Profesorze,

To tytuł artykułu na Pańskiej stronie..

Kardynał Ryś spotkał się z naczelnym rabinem Polski Michaelem Schudrichem. „Odpowiedź na ciemność”

Błagam nie piszcie, że to jest naczelny rabin Polski!!!

To jest naczelny rabin, ale  gminy żydowskiej w Polsce, to jest ogromna różnica!

Pozdrawiam

dr

==========================================

Zaszufladkowano do kategorii Religie | Otagowano

Pośmiejmy się jeszcze przed Wigilią. MEM-y [odchamione]

——————————————-

——————————————

—————————————-

——————————

—————————————

——————————————–

——————————–

——————————————–

———————

————————————-

—————————————–

———————————-

———————————-

————————————–


Zaszufladkowano do kategorii Śmichy | Otagowano

Zatrudnię osobę murarską. Od dziś…. Szukam osoby do prac ministerskich.

[Spawacz/spawarka tyż potrzebni. No i stolarka, może stolarz…

Szukam osoby do prac ministerskich. Byle nie była to skrajna idiotka. ]

============================================

Lewy pas tęczowej autostrady i wyprzedzamy Zachód. Dokładnie w Wigilię w życie wchodzą TE przepisy

23.12.2025 nczas/lewy-pas-teczowej-autostrady-i-wyprzedzamy-zachod-dokladnie-w-wigilie-w-zycie-wchodza-te-przepisy

cyrk klaun clown agnieszka dziemianowicz-bak
Klaun w cyrku i Agnieszka Dziemianowicz-Bąk / fot. ilustracyjne / fot. pixabay / PAP/Paweł Supernak (kolaż)

Od 24 grudnia 2025 roku, czyli od jutrzejsze Wigilii Bożego Narodzenia, zaczynają obowiązywać nowe przepisy dotyczące treści ogłoszeń o pracę. W praktyce oznacza to koniec prostych i zrozumiałych sformułowań w rodzaju „zatrudnię murarza”, „sekretarkę” czy „opiekunkę do dzieci”. Zastąpić je mają konstrukcje „neutralne płciowo”, bo – jak uznał ustawodawca – praca płci nie ma (co, jak pokazuje prakryka, jest bzdurą).

Wielu pracodawców określa te przepisy wprost jako durne i oderwane od rzeczywistości. Zamiast rozwiązywać realne problemy rynku pracy, wprowadza ono iluzję postępu, skupiając się na językowej kosmetyce.

Jak teraz pisać ogłoszenia o pracę?

Zgodnie z nowymi zasadami tradycyjne nazwy zawodów mogą zostać uznane za wykluczające. Zamiast nich mają pojawić się konstrukcje takie jak:

  • „zatrudnię osobę do murowania”,
  • „zatrudnię osobę murarską”.

Tak tłumaczyła to osoba ministerska Agnieszka Dziemianowicz-Bąk:

Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej uspokaja, że ustawodawca nie narzucił jednego wzorca. Dopuszczalne mają być m.in. formy bezosobowe („specjalista ds. kadr”), zapisy podwójne („sekretarz/sekretarka”), skróty typu „k/m” czy inne neutralne konstrukcje językowe. W praktyce oznacza to jednak, że każdy pracodawca musi sam zgadywać, czy jego ogłoszenie nie zostanie uznane za naruszenie prawa.

Policja myśli na tropie. Orwell się w grobie przewraca

Nowe regulacje nie są wyłącznie symbolicznym gestem. Za nieprawidłowe ogłoszenie grożą realne sankcje: do 30 tys. zł grzywny lub mandat do 5 tys. zł nałożony przez Państwową Inspekcję Pracy. Dla małych firm to nie drobnostka, lecz poważne ryzyko finansowe.

To wygląda jak rzeczywistość wprost wyrwana z orwellowskiej antyutopii.

Praca „bez płci”, ale tylko na papierze

Największe kontrowersje budzi brak konsekwencji ustawodawcy. Z jednej strony prawo twierdzi, że praca nie ma płci, z drugiej nadal obowiązują normy dźwigania rozdzielone według płci:

  • mężczyźni: 30 kg przy pracy stałej, 50 kg przy dorywczej,
  • kobiety: 12 kg przy pracy stałej, 20 kg przy dorywczej.

Biologia więc istnieje, mięśnie istnieją, różnice fizyczne istnieją – ale tylko tam, gdzie chodzi o obowiązki i ryzyko zdrowotne. Gdy mowa o języku i ogłoszeniach, nagle udaje się, że rzeczywistość jest inna. Dla wielu to klasyczny przykład ideologicznej księgowości, która nie ma wiele wspólnego z realnym życiem.

Iluzja równości, nowomowa i pokazówka lewicowych etatystów

Nowe przepisy mają rzekomo walczyć z dyskryminacją, ale w oczach wielu przedsiębiorców są kolejnym przykładem regulacji, które zamiast poprawy sytuacji pracowników i pracodawców przynoszą językowe wygibasy, groźbę kar i poczucie, że państwo coraz głębiej ingeruje w codzienną komunikację.

To nie jest realna równość ani sprawiedliwość. To raczej durne prawo, które tworzy iluzję nowoczesności i postępu, nie rozwiązując żadnego rzeczywistego problemu rynku pracy.

„Jeśli macie zaburzenia psychiczne” – minister kultury Słowacji do działaczy LGBT

Przypominamy!

„Jeśli macie zaburzenia psychiczne”

– minister kultury Słowacji

do działaczy LGBT

fronda.pl/a/Przypominamy-Jesli-macie-zaburzenia-psychiczne-minister-kultury-Slowacji-do-dzialaczy-LGBT


Przypominamy wypowiedź Martiny Šimkovičovej, szefowej resortu kultury na Słowacji, która swego czasu wywołała gwałtowną reakcję opinii publicznej i natychmiast stała się jednym z najczęściej komentowanych tematów w słowackich mediach. Minister, odnosząc się do aktywistów środowisk LGBT, stwierdziła, że osoby zmagające się – jej zdaniem – z zaburzeniami psychicznymi powinny szukać pomocy medycznej, a nie próbować narzucać społeczeństwu własnej wizji norm społecznych.

Wystąpienie Šimkovičovej padło w kontekście szerszej dyskusji o kierunku polityki kulturalnej i światopoglądowej na Słowacji. Minister kultury, znana z mocnych poglądów, od początku swojej kadencji podkreśla, że państwo nie powinno promować ideologii sprzecznych z tradycyjnym rozumieniem rodziny i norm społecznych.

– Jeśli macie zaburzenia psychiczne, powinniście się leczyć, a nie narzucać ludziom, że jesteście swego rodzaju normą i wszystko ma być tak, jak wy tego chcecie – powiedziała słowacka minister.

mp/the slovak spectator, france24, fronda.pl

Siła PolExitu

Siła PolExitu

Blisko ¼ Polaków popiera już PolExit, zaś w najbardziej aktywnej zawodowo i potencjalnie politycznie grupie wiekowej 30-49 ten odsetek rośnie do blisko 38% ankietowanych. Tylko patrzeć, jak coraz bardziej trzeźwe spojrzenie naszych rodaków na Unię Europejską sprowokuje podobne lamenty tzw. elit jak niedostateczna miłość okazywana przez Polaków Ukrainie czy wzrost poparcia dla ruchu Grzegorza Brauna. 

Cóż, widać nieodmiennie nie dorastamy do naszych światłych przywódców i pewnie dlatego chcą nas sobie wymienić na imigrantów, nie tylko zresztą tych znad Dniepru.

Mit Zachodu

Tymczasem, by zrozumieć stosunek Polaków do Unii Europejskiej, należy cofnąć się do wczesnych lat 1990-tych, gdy cała transformacja ustrojowa dokonywała się pod hasłem „powrotu do Europy”. Potężny aparat propagandowy umiejętnie wykorzystywał polskie kompleksy, przekonanie, że Zachód zdradził Polskę w Jałcie, godząc się na dominację sowiecką oraz że Polsce należy się jakaś rekompensata za nieuczestniczenie w planie Marshalla (o którym nigdy w Polsce nie myślano jako o programie uzależnienia gospodarczego Europy Zachodniej od USA). Polacy lat 1990-tych naprawdę myśleli, że coś im się od Zachodu należy i że spłatą tego długu jest przede wszystkim otwarcie granic.

Po 2004 roku i wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej ponad 3,5 miliona Polaków wyjechało na stałe do pracy na Zachodzie, co skutecznie na wiele lat rozładowało problem bezrobocia. Politycy mogli dzięki temu udawać, że polska gospodarka się rozwija, a pieniądze przysyłane przez imigrantów pozwalały pokrywać dziury w domowych budżetach. Powracający z emigracji przywozili pieniądze, które naiwnie starali się zainwestować, licząc, że coś się jednak w Polsce zmieniło.

Jednak minęło ponad 20 lat. Choć przy każdej polskiej drodze stoją dziś tablice „sfinansowana ze środków Unii Europejskiej”, to jednak w nawierzchniach już pojawiają się pierwsze ubytki. Na utrzymanie aquaparków, zbudowanych z pieniędzy, które Polacy najpierw wysłali do Brukseli, a potem dostali je stamtąd z powrotem pomniejszone o koszta unijnej biurokracji – po prostu nie wystarcza środków. Polska unijność dostaje zadyszki pod kątem inwestycji, a jej koszty stają się coraz bardziej oczywiste, na czele przede wszystkim z tymi związanymi z rynkiem energii, transformacją w stronę wyłącznie źródeł odnawialnych i radykalnej redukcji konsumpcji. 

Koniec kompleksów

20 lat temu Polacy zachłysnęli się Europą na gruncie wieloletnich kompleksów. Obecne pokolenie im lepiej Europę zna, tym mniej kompleksów okazuje, doskonale rozumiejąc jak negatywne skutki mają zarówno unijna polityka imigracyjna, jak i klimatyczna. Pozornie piękna i wytęskniona UE pokazuje swoje prawdziwe oblicze, okazując się być starą dziwką, z której opadł puder i coraz więcej Polaków to widzi. Fakt, że większość elit politycznych III RP ignoruje tę zmianę oznacza tylko, że trzęsienie ziemi na polskiej scenie politycznej jest bliżej niż się wydaje.

Tym bardziej, że atrakcyjność UE spada na wielu polach. Emigracja zarobkowa w Niemczech czy Holandii wciąż może wydawać się atrakcyjna, jednak Polacy osiadli na Zachodzie coraz częściej analizują swoją sytuację, na jednej szali kładąc lepsze zarobki i warunki mieszkaniowe – a na drugiej kwestie bezpieczeństwa, otoczenia, w którym dorastają ich dzieci, a także ideologicznej opresyjności państwa wyrażanej poprzez szkolnictwo. Ci polscy imigranci, którzy decydują się wracać, poza względami rodzinnymi i sentymentalnymi w wielu przypadkach powołują się właśnie na swoje obawy ekonomiczne: „Europa się kończy!” – słyszy się często, bo też wyhamowanie dynamiki rozwoju i wzrost kosztów życia są już powszechnie odczuwalne nawet w przypadku czołowych gospodarek UE.

Niemal równie częstym założeniem migracji powrotnej jest jednak chęć życia wśród swoich, a dokładniej nie życia wokół obcych, coraz bardziej obcych cywilizacyjnie i kulturowo. Tę grupę powracających uderza coraz szybsze upodabnianie się polskiego otoczenia do tego, od którego uciekli z Zachodu. Wracający nie są więc bynajmniej ambasadorami europejskości w jej obecnym kształcie, a przeciwnie – wielu powraca, mając ugruntowane poglądy jakich błędów zachodniej UE Polska żadną miarą nie powinna powtarzać. Oczywiście, wiele w powracających Polakach naiwności i nadmiernej wiary, że „w Polsce się poprawiło” tylko dlatego, że chodniki są nieco równiejsze niż kiedy wyjeżdżali i ponoć nawet panie w skarbówce się uśmiechają. Nie, w III RP nie jest aż tak bardzo lepiej, jak im się wydaje, ale też wracają w dużej mierze ludzie oczyszczeni z kompleksów towarzyszących „wejściu Polski do Europy” 21 lat temu. Ludziom, którzy z bliska przyjrzeli się współczesnej europejskości i znają również jej czarne strony, dużo łatwiej przychodzi wstanie z kolan.

Ukraina wchodzi – Polska wychodzi

Nie chodzi jednak tylko o doświadczenie z Zachodu. Co najmniej równie istotne dla budowania polskiej siły na rzecz PolExitu jest bowiem kwestia ukraińska. Jeszcze przed formalnym przyjęciem Ukrainy do UE to właśnie do Kijowa płyną fundusze pochodzące z dotychczasowych krajów członkowskich, w tym z Polski. Cokolwiek z Ukrainy zostanie po wojnie – ma zostać wcielone do Unii, co oznacza jeszcze większe nakłady i wydatki na programy dostosowawcze i infrastrukturalne. To Ukraina stanie się głównym odbiorcą środków ponoszonych na Wspólną Politykę Rolną.

Słowem nawet ci, którzy wierzą, że UE coś nam daje, będą musieli dostrzec, że to my staliśmy się dawcą, wysyłając do Kijowa jeszcze więcej pieniędzy niż obecnie, tylko robiąc to w większym stopniu przez Brukselę, jako karny członek Unii Europejskiej. Właśnie zegar odmierzający czas do ukraińskiej akcesji jest najważniejszym argumentem za PolExitem. Polska musi opuścić Unię zanim resztka Ukrainy to niej przystąpi. To jest takie proste.

EFTA, czyli Polska jak Norwegia i Szwajcaria?

A co dalej? Jeśli udałoby się przełożyć narastający polski krytycyzm wobec UE na decyzję polityczną, konieczne stałoby się zastosowanie mechanizmu redukcji dysonansu poznawczego. Wystarczyłoby wszak na początek, gdyby III RP znalazła się poza strefą ścisłej centralizacji Unii, organizowaną przez Niemcy i Francję. Już to wywołałoby histerię elit, wyrażaną sloganami sprzeciwów wobec „Europy drugiej prędkości” i „członkostwa drugiej kategorii”. Tymczasem wymknięcie się pułapce eurokratycznego superpaństwa niemiecko-francuskiego byłoby dobrym początkiem, po którym dalsze trwanie w UE miałoby tym mniej sensu, gdy np. mogłoby zostać zastąpione luźniejszą acz też zinstytucjonalizowaną kooperacją np. w ramach Europejskiego Stowarzyszenia Wolnego Handlu, EFTA. 

Lekcja BREXITu

Poluzowanie związków z UE musiałoby więc być na tyle zdecydowane, by uniknąć problemów, których doświadczyło Zjednoczone Królestwo. Wbrew bowiem temu, co triumfalnie ogłaszają pro-eurokratyczne media, to nie BREXIT okazał się pomyłką, ale fakt, że rozwód z Unią był pozorny, gospodarka brytyjska nadal jest krępowana tymi samymi regulacjami, co euro-sojusz, zaś jedyną praktyczną konsekwencją w zakresie polityki migracyjnej stało się zastąpienie polskich hydraulików afrykańskimi księgowymi przyjeżdżającymi na zmywak. –EXIT, by zadziałać – musi być pełny i prawdziwy, taką lekcję daje nam UK i o tyle mądrzejsze może i powinno być nasze wyjście z Unii. Wyjście, do którego przekonuje się coraz więcej Polaków i które może stać jednym z głównych haseł prawdziwej politycznej debaty, obok postulatów de-ukrainizacji Polski i trzymania się jak najdalej od wojny Zachód-Rosja. Politycy myślący po polsku muszą przestać bać się PolExitu, jako czegoś niewyobrażalnego, poza polską percepcją polityczną i dlatego niemożliwego. 

Przeciwnie. PolExit to dziś postulat polskiego realizmu i wymóg polskiego interesu narodowego.

Konrad Rękas

Aniemowilem.pl

Nie ma współdecydowania bez zaangażowania

Nie ma współdecydowania bez zaangażowania

Stanisław Lewicki konserwatyzm.pl/lewicki-nie-ma-wspoldecydowania-bez-zaangazowania/

W polskich mediach, szczególnie niektórych opozycyjnych, rozgrywa się ostatnio spektakl rozdzierania szat, którego przyczyną jest nieuczestniczenie jakiejś polskiej delegacji w spotkaniach, które mają na celu opracowanie warunków zawarcia pokoju, czy chociażby trwałego zawieszenia broni na Ukrainie. Obserwator nie znający dobrze tematu mógłby odnieść błędne wrażenie, że ten pokój, skoro o nim dyskutuje się w Waszyngtonie, Londynie, Paryżu, czy ostatnio Berlinie, ma być zawarty miedzy Ukrainą a jakimiś państwami Zachodu.

Tymczasem, jak wiadomo, chodzi o zakończenie stanu militarnej konfrontacji między Rosją a Ukrainą.
Dlaczego zatem komentatorzy podniecają się tym co mówi się na spotkaniach w zachodnich stolicach, skoro oczywistym jest, że wypracowane tam stanowisko może nie mieć znaczenia jeśli Rosja nie przyjmie go za podstawę do dalszych ustaleń. Rozumując odrobinę bardziej wnikliwie, można by też stwierdzić, i byłoby to całkiem bliskie prawdy, że chodzi o wypracowanie warunków i wspólnego stanowiska do ustanowienia pokoju między Ukrainą i będącymi z nią w sojuszu państwami Zachodu, z jednej strony, a Rosją z drugiej strony. Takie podejście, jakkolwiek uprawnione, przyznawałoby jednak poniekąd rację stanowisku Rosji, która od dawna twierdzi, że wojnę toczy nie z samą tylko Ukrainą, ale z całym systemem 45 państw, głównie zachodnich, które są formalnie określane przez Rosję jako „państwa nieprzyjazne”, a których spis jest cały czas aktualizowany przez rosyjskie MSZ. Rozpatrując rzecz w takim kontekście, dopiero staje się zrozumiałym fakt, że Ukraina i najważniejsze, oraz najbardziej zaangażowane, spośród owych „państw nieprzyjaznych” Rosji spotykają się razem by ustalić warunki pokoju z Rosją.
Mając tak zdefiniowaną i ustaloną scenę wydarzeń, niektórzy w Polsce bardzo są zawiedzeni tym, że Polska nie jest w gronie tych najbardziej zaangażowanych w konfrontację z Rosją, które to państwa, co jest oczywiste, będą też ponosić największą odpowiedzialność za realizację procesu pokojowego, ale też mogą być wtrącone w dalszą wojnę w przypadku gdy rzecz cała nie zakończy się ustanowieniem tegoż pokoju.

W tym sensie wydawać się może, że dystansowanie się od uczestnictwa w ustalaniu warunków, może być bardziej bezpieczne, gdyż wtedy nie może się zdarzyć, że będziemy zmuszenie do ponoszenia bezpośrednich kosztów, gdy coś pójdzie nie tak, a na dodatek możemy być obarczeni za to winą, jak to stało się w przypadku pani Merkel, której niedawna wypowiedź została odebrana jako próba obciążenia Polski i krajów bałtyckich za obecną wojnę, a to z racji nie zgadzania się ich na pewne ustępstwa względem Rosji.
W związku z powyższymi uwarunkowaniami należy z dużą ostrożnością podchodzić do polskiego uczestnictwa w procesie pokojowym, gdyż może się to finalnie wiązać dla nas z kosztami tak wielkimi, że będą one nie do zaakceptowania.

Ta cześć opozycji, chodzi głównie o PiS, która czyni dla obecnego rządu zarzut z tego, że nie uczestniczył on w wypracowywaniu warunków przyszłego pokoju, zdaje się tego nie rozumieć, a tymczasem takie właśnie ostrożne podejście Tuska to tego tematu może być jedną z głównych przyczyn ostatniego wzrostu sondażowych notowań dla KO, i jednoczesnego, choć niewielkiego, spadku dla PiS. Takie rozumienie przyczyn tych zmian wzmacnia jeszcze zwiększanie się notowań ugrupowania Grzegorza Brauna, które od popierania Ukrainy kompletnie się dystansuje.
W polityce nie jest tak, że wpływ można wywierać za darmo, że to nic nie kosztuje. Przypomnieć tu wypada, że główną przyczyną wojny o niepodległość 13 kolonii brytyjskich w Ameryce była chęć rządu brytyjskiego by narzucić tym koloniom większe podatki. Reprezentacja kolonistów wystąpiła wtedy z hasłem: „żadnego opodatkowania bez reprezentacji” (No Taxation Without Representation), które oznaczało, że koloniści nie akceptowali podatków nakładanych przez brytyjski parlament, w którym nie mieli swoich przedstawicieli. Chociaż Brytyjczycy argumentowali, że koloniści mieli „wirtualną reprezentację”, Amerykanie domagali się realnego udziału w rządzie i decyzjach dotyczących podatków, co ostatecznie doprowadziło do Deklaracji Niepodległości z 4 lipca 1776 roku.

Podobnie, oczywiście z uwzględnieniem różnic i proporcji, można by opisać obecne stanowisko Polski względem sytuacji na Ukrainie. Skoro nie bierzemy bezpośredniego udziału w ustalaniu zasad pokoju, to możemy czuć się zwolnieni z ponoszenia głównych konsekwencji zabezpieczania i gwarantowania tego kontraktu, które mogą być dla nas nie tylko niebezpieczne, ale też trudne do udźwignięcia. Niektórzy widzą tylko jeden aspekt obecnego stanu biernego uczestniczenia Polski w procesie pokojowym, które oceniają jako umniejszające dla znaczenia naszego kraju.

Zadają się oni jednocześnie nie rozumieć, że nie ma współdecydowania bez realnego zaangażowania i ponoszenia kosztów zobowiązań, które finalnie mogą skutkować, w tym przypadku, wysłaniem naszych żołnierzy na Ukrainę.

Stanisław Lewicki

Znienawidzone Boże Narodzenie. Katolicyzm na cenzurowanym

Znienawidzone Boże Narodzenie. Katolicy na cenzurowanym

24.12.2025 Leszek Szymowski nczas/znienawidzone-boze-narodzenie-katolicy-na-cenzurowanym/

Rządząca w coraz większej liczbie krajów lewica wzięła się za zwalczanie najważniejszych katolickich świąt.

Jestem osobistym wrogiem Pana Boga”.
W. I. Lenin

Gdy tylko zaczął się Adwent, a polscy katolicy zaczęli duchowo i rodzinnie przygotowywać się do Bożego Narodzenia, pod Abotakiem rozegrały się dantejskie sceny. Protestujący przeciwko działalności placówki aborcyjnej działacze pro-life padli obiektem serii ataków ze strony aporterów. Najpierw z placówki wyszła kobieta związana z „Aborcyjnym Dream Teamem” (tak nazwały się trzy działaczki oferujące kobietom możliwość „przerwania ciąży” nawet wbrew prawu), oblała protestujących kwasem o nieznanym składzie.

„Podczas pikiety antyaborcyjnej na ul. Wiejskiej w środę 3.12.2025 r. do proliferów podeszła kobieta z wiaderkiem i wylała bliżej niezidentyfikowaną, lepką ciecz na wolontariuszy – relacjonuje Kaja Godek – szefowa fundacji Życie i Rodzina. – Została zatrzymana przez Policję, ale… bardzo szybko ją zwolniono. Chłopak kobiety oblewającej wolontariuszy wiaderkiem pobił pikietujące dziewczyny – na atak wybrał moment, kiedy były one same, bez chłopaków w pobliżu. Jedną z uczestniczek pikiety popchnął, a drugą uderzył w twarz i rozbił jej wargę. Inny mężczyzna wparował w zgromadzenie, przewrócił stolik i rozwalał sprzęt”. Do dziś nikt nie poniósł za to odpowiedzialności.

Dla porównania: pod koniec listopada warszawska policja zatrzymała 18-letniego harcerza, którego oskarżono o rozlanie przed Sejmem (wejście do Abotaku znajduje się naprzeciwko Sejmu) nieznanego pochodzenia substancji (pisaliśmy o tym w poprzednim wydaniu „NCz!”). Młody człowiek tłumaczył, że na ulicy Wiejskiej znalazł się przypadkowo, bo czekał na ojca. Zatrzymano więc również jego ojca. Obu przewieziono na komendę przy ulicy Wilczej, gdzie usłyszeli zarzuty. Miało to miejsce w początkach Adwentu, a więc w czasie szczególnym, kiedy katolicy przygotowują się do obchodów Bożego Narodzenia. Trudno odczytać to inaczej niż jako sygnał, w którą stronę zmierza polityka rządu Donalda Tuska.

Dyskryminacja katolików

Kilka dni temu znana brytyjska sieć z wyposażeniem wnętrz – Screwfix – została oskarżona o zakazanie pracownikom wystawiania dekoracji świątecznych w miejscach widocznych dla klientów. Pracownicy sieci zostali poinformowani, że świecidełka i bombki muszą być umieszczone w pomieszczeniach zaplecza, takich jak pokoje socjalne, gdzie klienci nie mogą ich zobaczyć. Dyrektywa z centrali firmy wywołała niezadowolenie pracowników, zwłaszcza tych dumnych ze swojej chrześcijańskiej tożsamości. Jeden z nich w rozmowie z dziennikarzami „The Sun” przyznał, że „To była decyzja podjęta przez centralę”. Pytana przez redakcję „The Sun” rzeczniczka Screwfix stwierdziła, że firma świętuje okres świąteczny.

„Nasi pracownicy noszą świąteczne swetry, a nasi klienci mogą kupić świąteczne swetry i skarpety Screwfix” – tłumaczyła. Zapewniła również, że „podobnie jak w poprzednich latach, nasze zespoły mogą dekorować swoje pomieszczenia dla pracowników”. Okazało się więc, że sprzedawca detaliczny zezwala na świąteczne uroczystości za kulisami, jednocześnie utrzymując swoje powierzchnie handlowe wolne od świątecznych dekoracji, co wydaje się być polityką stosowaną od pewnego czasu w odniesieniu do pomieszczeń dla pracowników.

Polityka sieci Screwfix jest podobna do działania podjętego przez giganta bankowego HSBC, który zabronił pracownikom mającym kontakt z klientami noszenia świątecznej odzieży z dzianiny w te święta Bożego Narodzenia. Bank wydał wytyczne po pojawieniu się obaw, że pracownicy noszący sezonowe stroje mogą nie spełniać standardów profesjonalnych, szczególnie podczas delikatnych rozmów, takich jak omawianie trudności finansowych lub załatwianie spraw związanych z żałobą.

Zakazane święto

W tym roku na wyspie Borkum zakazano również obchodzenia święta Klaasohm. To nieco mniej znana tradycja bożonarodzeniowa, która była kultywowana w Niemczech, w rejonie bliskim granicy z Holandią, od prawie 200 lat. Święto Klaasohm na wyspie Borkum, położonej w pobliżu niemieckiej granicy z Holandią na wybrzeżu Morza Północnego, sięga lat 30. XIX wieku. Odbywało się ono 5 grudnia, w wigilię święta św. Mikołaja, znanego również jako święto św. Mikołaja, ku czci patrona, który jest inspiracją dla Świętego Mikołaja. Święto św. Mikołaja obchodzone jest w wielu zachodnich krajach chrześcijańskich na różne sposoby. W Niemczech dzieci wystawiają na noc buty, które są wypełniane słodyczami „przez św. Mikołaja”, jeśli dziecko było grzeczne w ciągu ostatniego roku, lub zostaje w nich patyk, jeśli dziecko zostało uznane za niegrzeczne. Jednak na wyspie Borkum, położonej około 250 mil od wybrzeża East Anglia, istnieje również zupełnie inna tradycja, w którą zaangażowani są dorośli w noc poprzedzającą bardziej uroczyste święto. Teraz odejdzie to do historii. W czym przeszkadzały lewicowym władzom dzieci obchodzące tradycję Świętego Mikołaja – nie wiadomo.

Mowa nienawiści

Również w okresie Adwentu katolicy z Kanady dostali wątpliwy prezent od lewicowego rządu. Gabinet Marka Carney’a postanowił zaproponować projekt ustawy, który rozszerza ochronę przed „mową nienawiści”, m.in. penalizując cytowanie fragmentów Biblii na temat homoseksualizmu. Projekt ustawy C-9 znalazł się w kanadyjskiej Izbie Gmin dokładnie 4 grudnia, czyli w dzień Świętej Barbary – to dodatkowy policzek wymierzony chrześcijanom. Jak donosi LifeSiteNews, osoba z kręgów rządowych ujawniła, że liberalny rząd planuje usunięcie wyjątków religijnych z kanadyjskich przepisów dotyczących mowy nienawiści.

Obawy związane z projektem ustawy C-9 spowodowały, że Kanadyjska Konferencja Biskupów Katolickich (CCCB) potępiła proponowane ograniczenia dotyczące cytowania tekstów religijnych. W liście z 4 grudnia skierowanym do Carney’a CCCB zdecydowanie sprzeciwiła się proponowanym poprawkom do projektu ustawy C-9. „Proponowane zniesienie obrony opartej na »dobrej wierze« w odniesieniu do tekstów religijnych budzi poważne obawy” – czytamy w liście podpisanym przez biskupa Pierre’a Goudreaulta, przewodniczącego CCCB. – „To wąsko sformułowane wyłączenie przez wiele lat służyło jako niezbędna gwarancja, że Kanadyjczycy nie będą ścigani karnie za szczere, oparte na poszukiwaniu prawdy wyrażanie przekonań, pozbawione złych intencji i zakorzenione w długoletnich tradycjach religijnych”.

Inni konserwatywni posłowie wyrazili obawy dotyczące projektu ustawy C-9. Konserwatywna posłanka Leslyn Lewis ostro skrytykowała plan rządu Carney’ego dotyczący kryminalizacji niektórych fragmentów Biblii jako atak na „chrześcijan”, ostrzegając, że stanowi to „niebezpieczny precedens” dla kanadyjskiego społeczeństwa.

Kanadyjski konserwatywny poseł Jamil Jivani, zwolennik ochrony życia, stwierdził, że liberalny rząd premiera Marka Carney’a atakuje chrześcijan, proponując ustawę, która penalizowałaby cytowanie fragmentów Biblii. Jivani stanął na czele nieformalnego ruchu Kanadyjczyków buntujących się przeciwko wprowadzeniu nowego prawa. „Partia Liberalna i Mark Carney angażują się w imperializm kulturowy, atakując chrześcijan, muzułmanów i Żydów” – napisał Jivani w poście opublikowanym w zeszłym tygodniu, zawierającym link do filmu, na którym wypowiada się przeciwko projektowi ustawy C-9 w Izbie Gmin 4 grudnia.

Jivani jasno stwierdził, że rząd „nie powinien wkraczać do kościołów, meczetów i synagog w celu propagowania wartości liberalnych ani wykorzystywać systemu wymiaru sprawiedliwości w sprawach karnych do narzucania wartości liberalnych w prywatnym życiu religijnym obywateli Kanady”. Stwierdził, że jest to „dokładnie to, co zrobiłby kolonizator”, dodając: „Dokładnie to zrobiłby imperialista kulturowy”. Jivani zauważył, że patrząc na „język kolonizatorów i imperialistów kulturowych”, Kanadyjczycy muszą zdać sobie sprawę, że kiedy liberałowie „atakują pisma święte, kiedy atakują Biblię, kiedy atakują nasze religie i kiedy próbują uzasadnić wprowadzenie systemu wymiaru sprawiedliwości w sprawach karnych do naszych miejsc kultu, próbują odebrać nam to, co czyni nas ludźmi wszechstronnymi”.

„Dla nich jesteśmy po prostu czynnikiem ekonomicznym. Nie powinniśmy mieć żadnej kultury. Uważają, że nasze życie nie powinno mieć żadnego znaczenia” – dodał.

Projekt ustawy C-9, tzw. ustawa o zwalczaniu nienawiści, jak donosi serwis LifeSiteNews, spotkał się z ostrą krytyką ekspertów konstytucyjnych, którzy twierdzą, że umożliwia ona policji i rządowi ściganie osób, które ich zdaniem naruszyły „uczucia” innych w „nienawistny” sposób. Pozostaje mieć nadzieję, że projekt C-9 nie zostanie zaimplementowany w Polsce.

Neo-maltuzjanistom: Pseudonaukowe przeludnienie. Demograficzny „boom” oznacza mniej ubóstwa

Katolicki publicysta:

pseudonaukowe przeludnienie.

Demograficzny „boom”

oznacza mniej ubóstwa

pch24.pl/katolicki-publicysta-pseudonaukowe-przeludnienie-demograficzny-boom-oznacza-mniej-ubostwa

(PCH24TV)

=================================

MD: Malthus zmarł w 1834, ale jego fantazje, poprzez satanistów oraz masonów, zalewają świat obecnie. To tak, jakbyśmy teraz „odkrywali”, że hipoteza flogistonu .. może nie jest pewna…

===========================================

Urugwajski publicysta i działacz katolicki przywołał dane ukazujące fałsz mitu o „przeludnieniu planety”. Jak zaznaczył, autor wizji zagrożenia zbyt dużą populacją, Thomas Malthus, zakładał, że wzrost populacji oznacza zmniejszenie dostępności zasobów.

Tymczasem wraz ze skokiem liczby ludności globu w ostatnich stuleciach drastycznie spadł odsetek ubóstwa na świecie. Wizja przeludnienia jest wprost odwrotna do rzeczywistości.

Na łamach portalu infocatolica.com Daniel Iglesias Grezes zestawił przekonania Thomasa Malthusa, autora tezy o zagrożeniu zbyt dużym rozwojem populacji, z realnym biegiem historii. Jak przypomniał urugwajski aktywista katolicki, według prawa Malthusa „populacja normalnie rośnie geometrycznie a zasoby arytmetycznie”. „Na podstawie tego uproszczonego modelu matematycznego Malthus zakładał, że kryzys demograficzny jest nieunikniony w każdej populacji, której wzrost nie jest w jakiś sposób kontrolowany. Według Malthusa populacje trwają w kręgu wzrostu i upadku, ponieważ z powodu ich zbyt dużego wzrostu muszą one przewyższać zapotrzebowaniem ilość posiadanych dóbr, co prowadzi do okrucieństw i biedy, a ostatecznie do wymuszonej redukcji populacji przez głód, wojny lub epidemię”.

Z powodu takich przekonań, jak przypomniał urugwajski publicysta, Malthus był pewien, że aby społeczeństwo mogło utrzymywać się w dostatku, jego liczebność musi podlegać kontroli. Proponował on, by działo się to na dwa sposoby – po pierwsze przez odwlekanie zawierania małżeństwa i praktykę celibatu. Z drugiej strony poprzez politykę zamkniętą m.in. na wsparcie ubogich oraz… celowe kształtowanie szkodliwych nawyków zdrowotnych w klasach niższych dla ograniczenia ich płodności.

Rzecz w tym, jak zauważył Daniel Iglesias Grezes, że przekonania Malthusa nie wytrzymują konfrontacji z danymi. Od czasów epoki przemysłowej świat doświadczył znaczącego wzrostu liczby ludności oraz piorunującego spadku ubóstwa.

Urugwajski publicysta przywołał dane, według których w stanie skrajnego ubóstwa w 1800 roku znajdowało się wedle dzisiejszych standardów nawet 85 procent populacji. Liczebność ludzi na świecie wynosiła wedle szacunków w tym okresie około 50 milionów. Wraz z zawrotnym wzrostem zaludnienia globu w kolejnych stuleciach, do poziomu ponad 8 miliardów w 2025 roku, konsekwentnie spadało i ubóstwo. Dziś w nędzy znajduje się już 10 procent populacji świata.

Według Daniela Iglesiasa Grezesa błąd Malthusa polegał na nieuwzględnieniu zdolności do innowacji człowieka – która zwiększa się wraz ze wzrostem populacji. Im ludzi więcej, tym lepsze wynalazki i sposoby pozwalające lepiej stawić czoła naturze. Z drugiej, jego zdaniem Malthus pomylił się twierdząc, że akumulacja bogactwa skutkuje zawsze większym wskaźnikiem dzietności. Obecna zima demograficzna pozwala stwierdzić jednoznacznie – wzrost bogactwa nie przyczynia się do pro-natalistycznego trendu.

Tymczasem wedle szacunków międzynarodowych organizacji, m.in. OBWE, obecny spadek dzietności oznaczać będzie zagrożenie dla zamożności świata. Wniosek… Malthus nie miał racji, a wzrost populacji nie jest zagrożeniem.

Źródło: infocatolica.com
FA