Antynomie praktycznego rozumu

Antynomie praktycznego rozumu

Izabela Brodacka

Wiele lat temu przeczytałam w „Tygodniku Powszechnym” żartobliwy felieton pani Józefy Hennelowej na temat ekologii. Tygodnik Powszechny nazywany był w środowisku patriotycznym „ Obłudnikiem Powszechnym” więc czytywałam go raczej rzadko, tekst Hennelowej był jednak dla mnie pouczający. O ile pamiętam napisała, że nie wie czy z ekologicznego punktu widzenia słuszne jest otwieranie w Krakowie okien. Wpuszczając do pokoju świeże powietrze wpuszcza się jednocześnie wyziewy z Nowej Huty. Nie wiadomo co jest gorsze – duchota czy trucizny zawarte w dymie. A może w ekologii wcale nie chodzi o człowieka i powinniśmy zastanowić się czy z ekologicznego punktu widzenia słuszne jest zatruwanie krakowskiego powietrza wyziewami z własnego mieszkania?. Pani Hennelowa antycypowała w ten sposób zwrot jaki uczyniła współczesna ekologia. Z troski o środowisko człowieka ekologia przerzuciła się na troskę o środowisko Ziemi, a dla realizacji ochrony Ziemi człowiek jest więcej niż przeszkodą, jest szkodnikiem, którego populację należy ograniczyć a resztki tej populacji ubezwłasnowolnić setkami restrykcyjnych przepisów. Pani Hennelowa zwróciła również uwagę na nieusuwalne sprzeczności każdej, jakkolwiek rozumianej ekologii.

Jest wiele tego przykładów. Gorliwi wyznawcy ochrony naszej rzekomo płonącej planety, zwolennicy oszczędzania wody i energii polecają na przykład używanie najnowszej generacji zmywarek, które są w stanie doprowadzić naczynia do czystości w niskiej temperaturze i przy użyciu niewielkiej ilości wody. Zastanówmy się jednak jak silne muszą być środki chemiczne zapewniające ten efekt. Spuszczanie stężonych chemikaliów do ścieków, a wraz ze ściekami do rzek, zatruwa rzeki i szkodzi żyjącym w nich organizmom. Źle spłukane resztki tych substancji podtruwają również nas samych. Używanie takich zmywarek jest więc niekorzystne zarówno z punktu widzenia ekologii humanistycznej, nastawionej na ochronę środowiska człowieka jak i holistycznej czyli chroniącej wszystkie istoty żywe, co jak wiadomo w świecie, którym rządzi łańcuch pokarmowy jest niemożliwe. Nawet przy tak prostej czynności jak obieranie kartofli gospodyni domowa może mieć zasadnicze wątpliwości. Z jednej strony eksperci polecają jej obieranie kartofli cienko, gdyż pod skórką gromadzą się witaminy i inne korzystne dla ludzkiego organizmu substancje, z drugiej strony przestrzegają, że pod skórką gromadzą się środki ochrony roślin i wszelkie inne trucizny.

Podobne nieusuwalne antynomie dotyczą również wielu procedur leczniczych. Leki przeciwko pewnym dolegliwościom mają czasem tak groźne skutki uboczne, że lekarz powinien zastanowić się czy warto na przykład uzyskać u pacjenta pożądany efekt kosmetyczny niszcząc mu nerki i wątrobę. Do takich leków i procedur medycznych lekarze i pacjenci mają więc z konieczności stosunek ambiwalentny.

Pewien wykładowca psychologii UW nieodmiennie podaje studentom jako przykład ambiwalencji uczuciowej następujące zdanie: „ w wypadku samochodowym zginęła moja teściowa prowadząc mój nowy samochód”. Ale poważnie – klasycznie ambiwalentny stosunek mają specjaliści do regulacji rzek i budowania zbiorników retencyjnych. Wiadomo że z przyrodniczego punktu widzenia najkorzystniejsza jest retencja naturalna. Nieuregulowana rzeka, taka jak na przykład Bug, kilka razy w roku zalewa okoliczne łęgi pozostawiając po wycofaniu swych wód urocze jeziorka i starorzecza. Ogromne obszary nadrzeczne tworzą piękne, reliktowe krajobrazy ale są nieużyteczne nie tylko przemysłowo lecz nawet rolniczo.

Naturalna retencja jest niemożliwa w wielkich miastach i na terenach gęsto zabudowanych, takich jak miasta i wsie na Dolnym Śląsku. Żyjemy w określonej cywilizacji, musimy się z tym pogodzić i dostosowywać sposoby działania do istniejących warunków. Aby chronić życie mieszkańców tych terenów ich domy i zakłady pracy musimy zrezygnować z ekologicznych mrzonek. Terenu gęsto zabudowanego, o bogatej infrastrukturze nie da się zamienić w rezerwat czy nawet tylko skansen. Budowa zbiorników retencyjnych i wałów jest w takim terenie konieczna, niezależnie od tego co twierdzą nawiedzeni działacze ekologiczni. Zauważmy, że żywioł jakim jest nieokiełznana wielka woda spowodował podczas ostatniej powodzi ogromne zniszczenia krajobrazu naturalnego, spowodował również śmierć wielu zwierząt, które nie zdołały się schronić przed wodą. Powyrywane z korzeniami drzewa, zwłoki saren, lisów i zajęcy, błotne sadzawki w miejscu łąk i pól to rezultat niefrasobliwego stosunku obecnych władz do zagrożeń realnych i fetyszyzowania zagrożeń nierealnych. Zło obecnej ekologii, podobnie jak zło współczesnej polityki medycznej sprowadza się właśnie do przeceniania zagrożeń nierealnych, często zupełnie fikcyjnych a nie dostrzegania zagrożeń prawdziwych. Polityka renaturyzacji rzek doprowadziła do prawdziwej klęski społecznej i ekologicznej. Walka z realnym czy fikcyjnym zagrożeniem (zdania na ten temat są jak wiadomo podzielone) jakim był wirus Covid-19 spowodowała dwieście tysięcy tak zwanych nadmiarowych zgonów.

Wiadomo, że można zarobić na wszystkim, na chorych i zmarłych, na lekach i szczepionkach, na transplantacji narządów i trumnach, na pralkach i zmywarkach. Jasne jest więc, że forsowanie pewnych rozwiązań technicznych i prawnych zawsze będzie w interesie lobbujących na ich rzecz grup społecznych. Warto się więc zastanowić co miała naprawdę wspólnego z troską o środowisko ustawa wiatrakowa forsowana przez minister tego resortu, a napisana zapewne przez doradzających jej lobbystów i czy ta ustawa nie była po prostu pisana w interesie firmy Siemens pragnącej pozbyć się zalegającego jej magazyny wiatrakowego złomu.

Uświadomienie sobie nieusuwalnych sprzeczności ekologii jest jednak o wiele istotniejsze od podejrzeń o korupcję i doszukiwanie się we wszystkim gry ekonomicznych interesów. Czy możliwe jest osiągnięcie w ekologii arystotelesowskiego złotego środka? Raczej nie, gdyż ekologia została zaprzęgnięta w służbę polityki i ideologii.

Laksacja legislacyjna

Laksacja legislacyjna

Izabela BRODACKA

W większości sklepów w mojej dzielnicy stoi miseczka z wodą a na szybie widnieje napis „pet friendly”. Wiele sklepów i kawiarni z podobnymi napisami zaprasza również psy do środka. To bardzo miłe i wygodne dla właścicieli zwierzaków lecz nie koniecznie dla innych gości. Pies w sklepie z pieczywem jest zupełnie nie na miejscu i trzeba zrozumieć, że inni klienci mają prawo się go brzydzić.

Wracając do napisów. Przede wszystkim im nie ufam. Podobnie jak nie ufam licznym fundacjom i stowarzyszeniom zajmującym się ochroną zwierząt, choć zwierzątka bardzo lubię, miewałam po kilka zwierząt na raz, najczęściej były to psy i koty bezdomne, zabrane z ulicy, często leczone sporym kosztem. Rzecz w tym, że moim własnym kosztem. Za pieniądze wydane na leczenie tych zwierząt mogłabym sobie kupić niejednego psa rasowego lecz nigdy nie przyszło mi to do głowy choć znam się dość dobrze na rasach psów.

Te napisy nie budzą mego zaufania bo to tylko moda. Być może szlachetna moda lecz – jak każda moda intelektualna- niezbyt mądra i pełna hipokryzji. Do fundacji i stowarzyszeń ochrony zwierząt nie mam zaufania gdyż znam przypadki zbierania przez nie funduszy na ratowanie zwierzęcia dawno padłego lub uśpionego. Narwani aktywiści tych organizacji potrafią odbierać właścicielowi konia za rzepy w ogonie czy splątaną grzywę. Narwani aktywiści chcą również koniecznie doprowadzić do zastąpienia koni przewożących turystów do Morskiego Oka meleksami, co dla tych pracujących koni oznacza śmierć w rzeźni.

Moja sąsiadka była świadkiem następującego wydarzenia. Samochód potrącił na parkingu szczeniaka owczarka niemieckiego. Jego pan spokojnie zdjął mu obróżkę i oddalił się godnym krokiem. Sąsiadka podniosła połamanego pieska, wyleczyła i był jej towarzyszem przez długie lata. Zachowanie właściciela psa było moim zdaniem obrzydliwe, a sąsiadki szlachetne. I tyle. Zdania pozostałych sąsiadów były podzielone. Byli wśród nich przekonani, że świat można poprawić donosami więc koniecznie chcieli doprowadzić do skazującego eleganckiego pana wyroku sądowego. Obecnie nazywa się takiego naprawiacza świata przez donosy – sygnalistą. Kiedyś nazywało się go kapusiem. W języku młodzieżowym podobno ( nie wiem dlaczego ) mówi się na takiego sygnalistę „ szśdziesiona”.

Ja natomiast najchętniej wyjaśniłabym ręcznie właścicielowi szczeniaka niestosowność jego postępowania, a sąsiadkę uhonorowałabym podaniem jej nazwiska, lecz nie mogę tego zrobić ze względu na RODO. Kolejny przejaw laksacji legislacyjnej Unii Europejskiej to zarządzenie chroniące dane osobowe obywateli UE, które zostało opublikowane w Dzienniku Urzędowym Unii Europejskiej 4 maja 2016 roku, a weszło w życie 25 maja 2018 roku.

W wyniku ślepego stosowania się do podobnych idiotyzmów w mojej kamienicy zdjęto listę lokatorów. Sanitariusze pogotowia regularnie walą w nocy w moje okno ( mieszkam na parterze) żeby dowiedzieć się gdzie mieszka pani Nowacka czy Kowalska, która zasłabła, wezwała pogotowie ale nie zdążyła podać numeru lokalu. Jeszcze trafniej ilustruje idiotyzm i szkodliwość tego zarządzenia popularny w środowisku medyków dowcip. Przestrzegająca RODO pielęgniarka wywołuje pacjentów mówiąc: „Pierwszy wchodzi pan z kiłą a następny z rzeżączką”.

Trzeba zrozumieć, że nie da się wszystkiego uregulować prawnie a mnożenie przepisów i zarządzeń, często sprzecznych wewnętrznie, nie przynosi nic dobrego. Wręcz przeciwnie, paraliżuje ludzi, czyni ich biernymi i bezwolnymi, a co gorsza pozbawionymi ludzkich odruchów. Ze względu na odpowiedzialność za szkody poniesione przez pasażerów w niezawinionym nawet przez kierowcę wypadku zanika na przykład obyczaj podwożenia przypadkowych przechodniów do sklepu czy kościoła i całkowicie zanikł autostop, jako sposób podróżowania młodzieży.

Ludzie boją się udostępnić nieodpłatnie zbędne im chwilowo mieszkanie rodzinie czy znajomym gdyż, albo będą musieli płacić podatek od wynajmu choć nie wynajmują, albo darmowy lokator zapłaci podatek od nienależnego zysku jakim jest darmowe lokum. Dlatego właściciele mieszkań wolą aby stały puste, a ceny wynajmu szybują. Sytuację pogarsza fakt tak zwanej ochrony posesoryjnej dzikich lokatorów czyli takich, którym zakończył się okres umowy, którzy nie płacą za ogrzewanie i media i dewastują cudze mieszkanie. Każdy z nich zgłasza w sądzie jakąś dolegliwość, sprawy o eksmisję ciągną się latami i dlatego wynajmowanie mieszkania stało się bardzo ryzykowne. W rezultacie całe bloki i kamienice stoją puste. Ochrona lokatorów specjalnej troski czyli chorych oraz obarczonych dziećmi obraca się przeciwko nim samym. Nikt rozsądny nie wynajmie im lokalu albo wynajmie za bardzo wysoką opłatą. Gdyby właściciele mieszkań mogli swobodnie dysponować swoją własnością to znaczy gdyby mogli łatwo usunąć z własnego mieszkania niepożądanego lokatora zadziałałby rynek i ceny wynajmu nieuchronnie spadłyby.

Zwolennicy wejścia Polski do Unii Europejskiej liczyli na poszerzenie obszaru swojej wolności. Okazało się, że zaczęły ich obowiązywać setki dodatkowych przepisów ograniczających ich swobody. Aby zdobyć mieszkanie młodzi ludzie muszą brać kredyty i stają się niewolnikami swego zadłużenia. Dyrektywa mieszkaniowa UE zmuszająca właścicieli domów do kosztownej ich termomodernizacji to założenie dożywotnio kolejnym milionom ludzi kredytowego chomąta. Natomiast starych ludzi, którym nikt nie da kredytu albo nie będą w stanie go spłacać pani minister klimatu ma zamiar przenosić do kontenerów lub domów opieki. Pod pretekstem walki z globalnym ociepleniem zakazuje się ubogim ludziom palenia węglem i drewnem i nakazuje przejście na niezwykle drogie ogrzewanie elektryczne. Miasta mają zostać zamknięte dla starych samochodów co uniemożliwi niezamożnym ludziom dojazd do lekarza czy na zakupy. Jak ktoś powiedział- jedyne naprawdę dostępne w UE wolności to wolność kopulowania w dowolnej konfiguracji i wolność skrobania.

A ja chciałabym zobaczyć na każdej instytucji państwowej tabliczkę z napisem:people-friendly

Zalewa nas…zwykła głupota

Zalewa nas…zwykła głupota

Izabela BRODACKA

Czekając kiedyś na Dworcu Centralnym na gości z Zakopanego usłyszałam następujący komunikat:„ pociąg z Zakopanego jest opóźniony o około 40 minut. Opóźnienie pociągu może się zmniejszyć, zwiększyć lub ulec zmianie”. Naprawdę nie zmyślam. Oczekujący na peronie zaśmiewali się do łez ale mnie przeraziła głupota personelu dworca i świadomość, że od takich ludzi zależy bezpieczeństwo pasażerów.

Dokładnie tak samo czuję się teraz słysząc mądrości, które wygłaszają politycy. Planeta płonie, w wyniku globalnego ocieplenia grozi nam susza, musimy oszczędzać wodę, zakazujemy podlewania ogródków, nie wolno budować zbiorników retencyjnych, nie wolno regulować Odry, trzeba renaturalizować krajobraz.

A że właśnie teraz woda zatapiała polskie miasta i wsie? Globalne ocieplenie może się przecież – jak opóźnienie pociągu z Zakopanego – zwiększyć, zmniejszyć, lub ulec zmianie. Jeżeli termometry będą wskazywały -20 C to też będzie przecież globalne ocieplenie, które właśnie uległo zmianie.

Bezspornym faktem jest, że klimat Ziemi zmienia się. Tak jak wielokrotnie zmieniał się w jej historii. Wątpliwą jest natomiast teza, że zmienia się wyłącznie w wyniku działalności człowieka. Działalność człowieka ma niewątpliwie wpływ na klimat i stan przyrody lecz jest to wpływ znikomy. Tym bardziej nonsensowną i groźną w skutkach jest teza, że niekorzystne zmiany klimatu powoduje emisja dwutlenku węgla do atmosfery. Dwutlenek węgla jest gazem życia, gdyż jest niezbędny jako surowiec asymilacji. Brak dwutlenku węgla spowodowałby degradację świata roślinnego, w konsekwencji zmniejszenie pogłowia zwierząt roślinożernych, a w dalszej konsekwencji wymieranie zwierząt mięsożernych oraz wszystkożernych. W tym człowieka, który biologicznie rzecz biorąc jest ssakiem. Reglamentowanie emisji dwutlenku węgla i pobieranie za tą emisję opłat to oczywiście świetny interes więc nic dziwnego, że istnieje potężne lobby, które tym się zajmuje i tym steruje.

Równie dobrze można by reglamentować ludziom oddychanie czy wydalanie i wprowadzić opłaty za te czynności fizjologiczne. To byłby jeszcze lepszy interes.

Ostatnie wydarzenia to całkowita kompromitacja klimatycznych utopii – i przy okazji rządu Tuska. Trudno sobie wyobrazić większą liczbę kompromitujących ich wypowiedzi i wydarzeń. Jak słusznie kiedyś powiedział Ziemkiewicz „ Rządzi nami gang Olsena, który potyka się o własne sznurowadła”. Tragiczne jest, że za głupotę rządzących płacą niewinni ludzie. Tusk postulował, żeby ci którzy nie mają nic do powiedzenia milczeli. Szkoda, że sam nie zastosował się do swoich światłych rad. 13 września obwieścił urbi et orbi, że: „ nie ma powodu do paniki, prognozy nie są przesadnie alarmujące” podczas gdy już 11 września IMGW ogłasza III stopień zagrożenia powodziowego. W niedzielę 15 września podczas konferencji w Kłodzku Tusk stwierdza : „tama powinna wytrzymać”. Za niespełna 3 godziny tama pęka i Kłodzko zostaje zalane. W jednej z wypowiedzi odpowiedzialnością za powódź Tusk obciążył bobry. Byłoby to nawet śmieszne gdyby nie było tragiczne. Pamiętamy, że kiedy 6 kwietnia 2024 w rosyjskim mieście Orsk na południowym Uralu pękła tama, która następnie częściowo się zawaliła, jeden z odpowiedzialnych za jej stan oświadczył, że tamę przegryzły myszy.

Ta analogia wydaje się nie być przypadkowa. Nawet ludzie, których trudno podejrzewać o sympatię do obecnej opozycji stracili cierpliwość. „Były miejsca, gdzie państwo nie zadało egzaminu. Bo go nie było” – powiedział Adrian Zandberg i dodał „Tego nie da się załatwić opowieścią o dobrym carze i złych bojarach. Mamy problem systemowy, coś nie zadziałało z zarządzaniem kryzysowym”

Dziennikarz śledczy Marcin Wyrwał napisał: „ W Kotlinie Kłodzkiej nie było polskiego państwa”. Natomiast Jacek Żakowski w programie TVP Info powiedział: „ Tusk sięgnął po metodę putinowską, której się w demokracjach nie stosuje” W ten sposób ocenił łajanie urzędników przez premiera podczas zebrań sztabów kryzysowych. Bronił Tuska Marcin Kierwiński, pełnomocnik rządu do spraw odbudowy po powodzi, a sam Tusk oświadczył, że krytykują działania rządu źli ludzie. „To niedopuszczalne, odrażające próby rujnowania zaufania pomiędzy ratowanymi i ratującymi” – stwierdził.

Za taką próbę przeszkadzania w akcji ratowniczej uznano wpis pewnego młodego człowieka do którego zatrzymania potrzebnych było aż sześciu policjantów. Tymczasem młody człowiek skarżył się w mediach społecznościowych właśnie na nieobecność w jego miejscowości policjantów, którzy mogliby przeszkodzić w szabrowaniu pozostawionego dobytku. Tragikomedia omyłek i idiotyzmów trwa nieustannie. 25 września minister klimatu i środowiska Paulina Henning- Kloska głosuje – podobno przez pomyłkę – przeciwko specustawie powodziowej. To jeden z dwóch głosów „ przeciw” przy 416 głosach „za” . Drugi głos „ przeciw” oddał Paweł Zalewski. W ramach pomocy dla powodzian Niemcy przysłali podobno zupełnie niekompletne mopy. Brakuje im kijów. Przypomina to wysłanie na Ukrainę w ramach niemieckiej pomocy starych hełmów. Choć to brzmi jak ponury żart minister finansów Andrzej Domański ogłosił dopłaty w kwocie 2 tys. zł do zakupu kas fiskalnych dla powodzian prowadzących firmy. Przypomina im w ten sposób, że choć stracili firmy i cały dobytek podatki i tak będą musieli płacić. Nie pomylił się jak widać Beniamin Franklin twierdząc, że „na tym świecie pewne są tylko śmierć i podatki”

Donald Tusk w niezwykle długim przemówieniu sejmowym zapowiada, że będzie musiał podejmować niezwykle trudne „decyzje infrastrukturalne” i będzie przekonywał ludzi do budowy zbiorników retencyjnych. Jakby zapominał, że jego rząd miał zamiar renaturalizować krajobraz, a mieszkańców terenów zalewowych do budowy zbiorników nie trzeba przekonywać.

Można zauważyć, że warunkiem powodzenia tych wszystkich wręcz humorystycznych zabiegów jest pełna amnezja wsteczna społeczeństwa. Nawet antyrosyjskość stała się obecnie bronią obrotową i zwolennicy resetu nie wstydzą się zarzucać innym sprzyjanie Putinowi.

=====================

Mail:

No, zalewa już też wściekłość. Kiedy jednak zamieni się w siłę obalająca te Wieżę Głupoty i bezczelności?

Spowiedź bez rozgrzeszenia

Spowiedź bez rozgrzeszenia

Izabele Brodacka

Niedawno wydawnictwo Te Deum opublikowało tłumaczoną przeze mnie książkę pod tytułem „Radość w cierpieniu, z Chrystusem w chińskich więzieniach”. Jej autorka, Chinka Rose Hu prześladowana przez komunistyczny reżim za wiarę katolicką opisuje swoje perypetie i swoją drogę duchową. Niezwykle ciekawy jest fakt, że reżimy tak odległe od siebie czasowo, kulturowo i topograficznie stosują dokładnie te same metody prześladowania niewinnych ludzi. Rose Hu pochodząca z zamożnej chińskiej rodziny uczęszczała do katolickiej szkoły. Gdy w Chinach władzę przejęli komuniści nie tylko zabraniali praktykowania katolickiej wiary lecz stworzyli alternatywne stowarzyszenia katolickie przypominające PAX i działalność księży patriotów w PRL. Podczas specjalnych seansów nienawiści zmuszali prześladowaną młodzież do składania publicznie samokrytyki. Co gorsza nakłaniali kolegów i przyjaciół oskarżonych o działalność antypaństwową do publicznego potępiania swoich kolegów, do formy samosądu. Rose Hu bardzo bolało, że na specjalnie zwołanym zebraniu jej przyjaciele wykrzykiwali: „Rose Hu jesteś podła, jesteś oszustką, nie chcemy mieć z tobą nic wspólnego”. Ta metoda prześladowania przeciwników politycznych czy klasowych nazywała się potocznie w czasach stalinowskich w Polsce „rozrabianiem kogoś”.

Moja ciotka po wojnie pracowała w „Czytelniku”. Przyjęto ją tylko dlatego, że przed wojną ukończyła dziennikarstwo, znała biegle kilka języków a przede wszystkim wspaniale operowała językiem polskim. Ktoś musiał przecież poprawiać potworne błędy językowe popełniane przez socrealistycznych pisarzy wynagradzanych wysokimi nakładami, nagrodami leninowskimi oraz przydziałem zrabowanych prawowitym właścicielom mieszkań i domów. Ciotka posługiwała się przy czytaniu rękopisów srebrnym lornion uratowanym cudem podczas ucieczki z Kresów. Nie robiła tego żeby się wywyższać lecz z biedy – nie było jej po prostu stać na okulary. Lornion ujawniało pochodzenie klasowe cioteczki, więc pewnego dnia mili koledzy, literaci i redaktorzy, zabrali się do jej „rozrabiania”. Zwołano zebranie, usiłowano- bezskutecznie zresztą – wymusić na niej samokrytykę, zamierzano wyrzucić ją z pracy. W jej obronie stanął, ku jej najwyższemu zdumieniu, Putrament. Nie z dobrego serca, bez złudzeń. Ktoś musiał przecież poprawiać jego koszmarne powieścidła – gnioty, pełne wulgaryzmów i rusycyzmów.

Samokrytyka czyli publiczna spowiedź przywędrowała do Polski wraz z instalatorami sowieckiej władzy. Spowiadał się Gomułka z prawicowego odchylenia i zaniedbań w kolektywizacji rolnictwa, spowiadali się literaci z zaniedbań w komunistycznej indoktrynacji społeczeństwa. Natomiast po 1956 roku spowiadali się ze swej fascynacji komunizmem. Ich niedościgłe wzory, sowieccy komuniści, potrafili składać samokrytykę nawet idąc na śmierć, a w trakcie procesów domagali się dla siebie surowego wyroku.

Publiczna spowiedź jako metoda terroryzowania społeczeństwa przetrwała jak widać do dziś bez zmian. Donald Tusk żąda aby samokrytykę składali sędziowie.

Podczas konferencji prasowej zorganizowanej przez polityków Zjednoczonej Prawicy przed siedzibą Ministerstwa Sprawiedliwości Patryk Jaki przypomniał rolę jaką odgrywała samokrytyka w czasach stalinizmu. Do składania samokrytyki zmuszano na przykład torturowanych żołnierzy Armii Krajowej.

Paradoksem jest – jak stwierdził Patryk Jaki – że sędziowie powołani przez Jaruzelskiego, czyli przez system sowiecki, odmawiają obecnie praw sędziowskich sędziom powołanym przez prezydenta wybranego w demokratycznych wyborach, czyli Andrzeja Dudę.

Relikty komunistycznych metod przetrwały w mentalności wielu ludzi nie mających pozornie nic wspólnego z komunistyczną ideologią. W wielu szkołach na przykład stosuje się metodę samooceny uczniów, a co gorsza nakłania klasę do oceniania swoich kolegów. Zwolennicy tych metod nie są zapewne świadomi, że nad ich szkołami unosi się duch Makarenki. Ten system oceniania prowokuje donosicielstwo i podlizywanie się nauczycielom oraz powoduje u uczniów konflikt lojalności.

Do samokrytyki zmuszają obywateli również urzędnicy urzędów skarbowych wymagający aby w przypadku pomyłek w zeznaniach albo nie dotrzymania terminu złożenia zeznań podatkowych wyrazić „ czynny żal”. Należy jednak rozumieć, że zupełnie czym innym jest zdawkowe wyrażenie „ czynnego żalu” przez oszusta podatkowego, a czym innym przez sędziego powołanego do decydowania o losach innych ludzi i do oceny ich postępowania.

W przypadku socrealistycznych artystów, którzy dobrze wiedzieli skąd wieje wiatr historii, a raczej na której półce stoją konfitury, ich usprawiedliwianie współpracy z komunistycznym zbrodniczym reżimem jakimiś metaforycznymi pigułkami Murti Binga nie jest przekonujące.

Albo byli durniami nie rozumiejącymi w czym uczestniczą więc nie nadają się na duchowych przywódców narodu, albo byli zwykłymi świniami. Tertium non datur. [Ależ – zwykle byli tym i tamtym… md]

Pragnienie aby czytelnicy śledzili ich dylematy i ich bolesne rozstawanie się z marksizmem można porównać do żądania syfilityka abyśmy śledzili z nabożeństwem kolejne stadia jego brzydkiej choroby – szankier miękki [to osobna choroba. md] , szankier twardy, paraliż postępowy. Otóż mogę współczuć syfilitykowi i wskazać mu lekarza ale nie chcę śledzić objawów jego choroby.

Twierdzenie, że wszyscy byli umoczeni, że wszyscy współpracowali z komunistycznym reżimem jest kłamstwem i bzdurą. Chirurg, który ratował życie ofiar wypadku współpracował z reżimem tylko o tyle, że był zatrudniony w państwowym szpitalu. Czy sabotując komunistyczne władze powinien uśmiercać pacjentów? Nauczyciel matematyki podobno kolaborował bo pensję płacił mu socjalistyczny pracodawca. Czy powinien w ramach sabotażu podawać uczniom fałszywe twierdzenia? Poza tym to nie prawda, że wszyscy donosili. Ci którzy tak twierdzą mają zapewne w pamięci własne doświadczenia rodzinne i środowiskowe.

I jeszcze jedno. Nie przeceniajmy czynnego żalu wyrażonego przez seryjnego mordercę na sali sądowej. Nie każda spowiedź kończy się rozgrzeszeniem.

Tylko jedno słowo

Tylko jedno słowo

Izabela BRODACKA

Jak już pisałam język ewoluuje. Zmiana znaczenia słów bywa zadekretowana politycznie. Przykładem tego jest wymuszanie, wbrew tradycji językowej, używania zwrotu „w Ukrainie” zamiast „ na Ukrainie”

Nowe słowa powstają często przez przejęcie słów z innego języka. Na przykład słowo wihajster oznaczające ( w języku potocznym, a nie literackim) bliżej nieokreślony przedmiot to spolszczenie niemieckiego pytania „Wie heißt er?” czyli: „co to jest?”. Ostatnio weszło w modę używanie zapożyczonego z języka angielskiego słowa „ epicki” w sensie „ wspaniały”. Jest to całkowicie sprzeczne z polską tradycją językową zgodnie z którą słowo epicki oznacza: „związany z epiką, właściwy epice, ujmujący temat w sposób opisowy” .

Zupełnie idiotyczne jest używanie zwrotu „ o co kaman? „ w sensie: „ o co chodzi?”. W angielskim „come on” ma wiele znaczeń. Najbliższe nadużywanemu w Polsce przez młodzież i (niestety) dziennikarzy jest używanie tego zwrotu gdy chcemy wyrazić wątpliwości co do czyjejś prawdomówności. Na przykład mówimy „Oh, come on it’s impossible” co się tłumaczy: „daj spokój, to niemożliwe”.

Czym innym zupełnie jest natomiast świadome przekręcanie słów w ramach żartu językowego. Znajoma mawia: „ugotuję ryżego” zamiast „ ugotuję ryż” oraz „ zeps” na swego psa co jest zabawną przeróbką polecenia „ wyjdź ze psem”. Ma to swój urok jak każdy persyflaż środowiskowy.

Przeróbki językowe charakteryzują również grypserę. Grypsera jest niewątpliwie językiem środowiskowym jednak żartobliwie używana jest wyłącznie w środowiskach całkowicie rozłącznych ze środowiskiem, w którym powstaje. Choć żartobliwie używają grypsery więziennej najczęściej ludzie młodzi, wiele zwrotów z grypsery przeszło do języka potocznego. Dla więźniów jednak grypsera jest sprawą śmiertelnie poważną, bo służy odróżnianiu swoich od obcych. Grypsera ewoluuje, a użycie przestarzałej grypsery grozi więźniowi śmiercią lub kalectwem, bo jest znakiem że się podszywa pod zamknięty klan grypsujących. Grypsera więzienna odgrywa więc taką rolę jaką kiedyś odgrywał język – służył odróżnianiu swoich od obcych. Od obcych w sensie narodowym, plemiennym, klasowym czy tylko środowiskowym.

Zauważmy że niektórzy używają języka polskiego całkowicie bezrefleksyjnie, często sprzecznie z prawdziwym znaczeniem używanych słów. Na przykład słowa: „ Kończ waść, wstydu oszczędź” to cytat z „Potopu” Sienkiewicza. Kieruje je Kmicic do Wołodyjowskiego prosząc go o zakończenie przegrywanego przez siebie pojedynku. Frazeologizm ten nie oznacza zatem:  „przestań się kompromitować”, lecz wręcz przeciwnie – oznacza: „oszczędź mi dalszych upokorzeń i pozwól wyjść z honorem z ośmieszającej mnie sytuacji”. Tymczasem powszechnie używany jest w dokładnie przeciwnym sensie.

Słowa: “kończ waść, wstydu oszczędź” kierowali do Mateusza Morawieckiego Marek Sawicki z PSL, Rafał Trzaskowski z KO oraz marszałek Sejmu Szymon Hołownia. Każdemu z nich chodziło o to, by premier Morawiecki zakończył misję tworzenia rządu, który nie ma szans na większość i oszczędził sobie wstydu.

Problem w tym, że w rzeczywistości, całkowicie nieświadomie, mówili coś zupełnie przeciwnego.

Podobnie w całkowicie przeciwnym do prawdziwego sensie używa się cytatu „mierz siły na zamiary” .

Sformułowany w „Pieśni filaretów” Mickiewicza zwrot oznacza „stawiaj sobie ambitne cele, a potem znajdziesz w sobie siły żeby je osiągnąć”. Jest to znaczenie wręcz przeciwne do „mierz zamiar według sił”, co oznaczałoby dopasowywanie zamiarów do posiadanych sił i środków czyli „nie porywanie się z motyką na słońce”. Hasło : „Mierz siły na zamiary” wielokrotnie kierowała koalicja KO do rządów PiS zarzucając im „porywanie się z motyką na słońce” w kwestii wielkich inwestycji takich jak przekop Mierzei Wiślanej czy budowę CPK. Całkowicie nieświadomie członkowie tej koalicji mówili jednak coś zupełnie przeciwnego.

Zdumiewające jest jak można zupełnie nie rozumieć tego co się mówi. Jak można nie odróżniać zdania twierdzącego od jego zaprzeczenia?

Moim zdaniem jest jednak jeszcze gorzej. Ludzie którzy nie rozumieją tego co mówią, nie rozumieją również tego co robią, nie rozumieją zła w którym uczestniczą. Ktoś kto jak Szymborska pisał o Stalinie: „Oto Par­tia – ludz­ko­ści wzrok. Oto Par­tia: siła lu­dów i su­mie­nie” nie rozumiał albo nie chciał rozumieć, że w ten sposób akceptuje i firmuje wszelkie zbrodnie Stalina, gułagi, Katyń a co gorsza instaluje stalinizm w Polsce. Ci którzy nazywali Żydów podludźmi akceptowali ich mordowanie. Ci którzy nazywają nienarodzone dziecko zlepkiem komórek akceptują zwykłe morderstwo i są odpowiedzialni za usankcjonowanie tego morderstwa dla niepoznaki nazywanego terminacją ciąży. Gwałt na człowieku – jak pisałam – zawsze jest poprzedzany przez gwałt na języku.

Ktoś kto nazywa mężczyznę kobietą, kto używa wobec uczniów imion odpowiadających płci do której oni danego dnia akurat się poczuwają, akceptuje całe zło i idiotyzm współczesnych ideologicznych poglądów na płeć. Akceptuje okaleczające operacje zmiany płci, rujnowanie życia tak okaleczonych i częste ich samobójstwa. Nie tylko akceptuje lecz odpowiada za nie moralnie. Dlatego nie wolno pozwalać na gwałcenie języka, na zmianę znaczenia słów, na nazywanie czarnego białym.

Jest jednak światełko w tunelu, społeczeństwa zaczynają się budzić.

Kiedy dyrekcja szkoły w Ohio rozkazała nauczycielce angielskiego Vivian Geraghty zwracać się do uczniów zgodnie z preferowanymi przez nich zaimkami genderowymi, kobieta zrezygnowała z pracy. Sprawa znalazła pomyślny finał, ponieważ Sąd federalny w Ohio uznał, że doszło do naruszenia pierwszej poprawki do konstytucji, chroniącej wolność słowa i wolność religijną.

Jako małe dziecko byłam świadkiem następującej sceny. Górnik poprosił w kasie o bilet do Katowic. „Nie ma takiej stacji – odpowiedziała kasjerka”. Chciała wymusić nazwanie Katowic Stalinogrodem. „To w takim razie jadę do Siemianowic”- zdecydował górnik. Byłam zachwycona choć górnik w końcu walczył tylko o jedno słowo. Zapamiętałam to wydarzenie na całe życie.

Stare grzechy rzucają długie cienie. Handel dziećmi to równie potężny rynek jak handel narządami. Korzenie „Dupiarza”.

Stare grzechy rzucają długie cienie. Handel dziećmi to równie potężny rynek jak handel narządami. Korzenie „Dupiarza”.

[Tytuł rozszerzyłem , przepraszam Autorkę, ale od jasności tytułu zależy ilość czytelników.. MD]

Izabela BRODACKA

Dziennikarze śledczy nie zajmują się z zasady sprawami wobec których obowiązuje ścisła omerta. Na przykład unikają jak ognia problemów związanych z transplantacją organów i działalnością gangów zajmujących się handlem narządami. Jest wiele przypadków niewyjaśnionych zaginięć młodych zdrowych ludzi, których praktycznie nikt nie szuka. Zdarzają się przypadki wymuszania na rodzinie zgody na pobranie narządów od pacjentów, u których stwierdzono tak zwaną śmierć mózgową. Zdarza się, że pacjentów nie posiadających rodziny, o których jak wiadomo nikt się nie upomni rozbiera się bez skrupułów na części zamienne pod pretekstem sekcji. Zdarza się również, że jak podejrzewają rodziny młodych motocyklistów zwanych popularnie „dawcami” nikt nie próbuje ich po wypadku ratować. Handel organami to ogromny rynek nielegalnych transakcji, natomiast sam proceder pobierania narządów od ludzi, których być może można by było uratować został zalegalizowany przyjęciem jako definicji śmierci tak zwanej „śmierci mózgowej”.

Ta definicja jest nieprawidłowa o czym świadczy fakt że profesor Talar wybudził ze śpiączki i przywrócił do normalnego życia kilkaset osób według tej definicji martwych.

Wprawdzie sprawa profesora Talara, który za swoje osiągnięcia zapłacił zawieszeniem prawa do wykonywania zawodu była opisywana w mediach, opisywana była również historia Agnieszki Terleckiej, którą ojciec uratował przed rozebraniem na części zamienne a profesor Talar przywrócił do życia, nikt nie odważył się jednak pójść tropem nielegalnych transakcji handlu narządami, choć fakt istnienia zajmującego się tym procederem przestępczego podziemia jest tajemnicą poliszynela.

Nikt z dziennikarzy śledczych nie idzie również tropem handlu dziećmi prowadzonym przez ośrodki adopcyjne. Gdy jakaś uboga matka sprzeda dziecko aby wyżywić pozostałe dzieci i żeby zapewnić sprzedanemu dziecku lepszy los odsądza się ją od czci i wiary no i oczywiście karze. Gdy to samo robi ośrodek adopcyjny, finansowy aspekt tej transakcji jakoś umyka dziennikarzom i przedstawiają tę działalność w różowych barwach. Handel dziećmi to równie potężny rynek jak handel narządami, a tam gdzie są wielkie pieniądze istnieje również ogromne zagrożenie dla dociekliwych. O wiele przyjemniej i bezpieczniej śledzić romanse celebrytów.

Inne ciekawe, niebezpieczne i niepopularne tematy to agentura wśród sportowców, szczególnie wśród brydżystów i alpinistów, którzy pozwolenie na częsty udział w zagranicznych turniejach oraz udział w wyprawach wysokościowych musieli opłacić donoszeniem. Dążenie do prawdy historycznej blokują rodziny agentów i donosicieli pozwami o naruszenie dóbr osobistych. Urazić kogoś może przecież nawet wzmianka o jego tuszy jak to było w przypadku znanej prezenterki telewizyjnej.

Niewielu dziennikarzy próbuje prześledzić losy kandydatów na urząd prezydenta państwa choć osoba publiczna powinna być przygotowana na ujawnienie jej tajemnic a poza tym powinna być jak przysłowiowa żona Cezara – poza wszelkim podejrzeniem.

Niezwykle ciekawa jest historia rodziny prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego. Lokatorzy kamienicy przy ulicy Freta 49/51 , w której państwo Trzaskowscy podobno zajmowali apartament na III piętrze, chętnie dzielą się ze słuchaczami, do których mają zaufanie, swoimi wspomnieniami. Do nich właśnie powinni dotrzeć dziennikarze śledczy badając jaką rolę w systemie inwigilacji społeczeństwa odgrywało środowisko muzyków jazzowych.

Jak wynika z akt IPN matka prezydenta Teresa Trzaskowska meldowała bezpiece o kontaktach muzyków i ludzi zajmujących się jazzem – Jerzego Matuszkiewicza, Leopolda Tyrmanda i Romana Waschki z dyplomatami USA.

Służba Bezpieczeństwa zarejestrowała ją w 1960 r. jako tajnego współpracownika działającego pod pseudonimem „Justyna”. Interesował się nią kontrwywiad PRL, ze względu na jej kontakty z I sekretarzem ambasady USA w Warszawie Thomasem Donovanem. Trzaskowska była jak wiadomo żoną jednego z najbardziej znanych muzyków jazzowych – Andrzeja Trzaskowskiego. Fakty dotyczące rodziny Rafała Trzaskowskiego przedstawił historyk i genealog Marek Jerzy Minakowski. Pierwszym mężem Teresy Trzaskowskiej był Marian Ferster, którego matka Władysława była zwykłym funkcjonariuszem UB. Stryjem Władysławy był Bolesław Drobner, w latach 50- tych I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Krakowie. Drobner był też ministrem PKWN i pierwszym prezydentem Wrocławia. Opowiadał się za przekształceniem Wrocławia w miasto wydzielone. Chciał stworzyć system gospodarczy eliminujący obieg pieniędzy opisany jako „republika drobnerowska”. Był zatem, zauważmy, prekursorem współczesnych niebezpiecznych utopii. Podobno pobił go jakiś radziecki generał po czym Kliszko przeniósł go do Krakowa, podobno ujawnił zdradzony mu przez Kliszkę plan aresztowania Stanisława Mikołajczyka co umożliwiło ucieczkę byłego premiera z kraju. Wyrzucony za to z PPS wstąpił natychmiast do PZPR. W Krakowie był zaprzyjaźniony z „Piwnicą pod Baranami” a właściwie umożliwił jej otwarcie.

Bratem ojca Mariana Ferstera Aleksandra był Karol Ferster, który stworzył w tygodniku „Przekrój” postać groteskowego reakcjonisty Augusta Bęc-Walskiego. „ Przekrój” jak pamiętamy był po wojnie dla społeczeństwa rodzajem wentyla bezpieczeństwa. Czytali chętnie ten tygodnik ludzie ujęci jego dowcipną formułą, kibicujący profesorowi Filutkowi i jego psu. Czytali nawet ci wyśmiewani i poniżani jako wzorce dla postaci Bęcwalskiego przedstawiciele czarnej reakcji. To bardzo typowe dla elit artystycznych tych czasów, że ich przedstawiciele grali niejako na dwie strony. Mogli udawać światowców i opozycjonistów ale serce mieli po lewej stronie. A raczej dobrze wiedzieli na której półce stoją konfitury. Rafał Trzaskowski też to wie i też ma feblika do komunistycznych agentów. To on przecież obficie dotował Jolantę Gontarczyk vel Lange agentkę SB funkcjonującą pod pseudonimem Panna, podejrzewaną o otrucie księdza Blachnickiego.

Czy naprawdę chcemy takiego prezydenta?

===============================

mail:

Wszyscy rozpisują się o matce  Trzaskowskiego, że była agentką SB ( TW SB – Justyna)… i donosiła… itd..itd..

Ale  nikt nie podaje najważniejszej informacji,  że była żydówką i nazywała się z domu Teresa  ARENS

Więc jej syn, Trzaskowski ( nazwisko ojca ) jest też żydem i dlatego został otoczony taką “czułą opieką”  Sorosa

I jest „ prowadzony”  po stanowiskach.. typowa długofalowa polityka Gminy..

Zakazy i nakazy. W komunie – a w neo-komunie.

Zakazy i nakazy. W komunie – a w neo-komunie.

Izabela BRODACKA

Nasze życie codzienne zostało zdeterminowane przez zakazy i nakazy w najdrobniejszych nawet sprawach. Oto komunikaty, którymi straszy nas prasa. „Wiele polskich gmin wprowadziło zakaz używania wody do podlewania ogródków przydomowych, działkowych, tuneli foliowych, trawników, upraw rolnych oraz napełniania basenów ogrodowych z wodociągu gminnego”

O ile łatwo można zrezygnować z napełniania basenu jak można wyobrazić sobie uprawianie warzyw bez podlewania ogrodu? Ideolodzy Zielonego Ładu chcą jednak jak wiadomo zakazać wszelkich upraw w ogródkach przydomowych zapominając o tym, że właśnie ogródki przydomowe wyratowały kiedyś ludność Советского Союза od śmierci głodowej.

Straż Miejska puka do drzwi domów w całej Polsce i sprawdza czy mieszkańcy dopełnili obowiązku wpisania domu czy lokalu do CEEB, czyli do Centralnej Ewidencji Emisyjności Budynków. Jest to ogólnokrajowy rejestr, który ma na celu monitorowanie źródeł ciepła oraz paliw wykorzystywanych do ogrzewania budynków.

Podczas wizyty strażników miejskich konieczne jest pokazanie dokumentu, który poświadczy, że lokal został wpisany do CEEB. Właściciele nieruchomości muszą dopełnić formalności w odpowiednim terminie. Nowe budynki powinny znaleźć się w CEEB w ciągu 14 dni. Warto wspomnieć, że wpis jest darmowy”- informują ustawodawcy.

Wpis jest wprawdzie darmowy ale w związku z objęciem wszystkich domów koniecznością płacenia za emisję CO2 nie jest to dla nas sprawa obojętna.

Osoby, które nie zadbały o wymianę starych pieców i kominków muszą się liczyć z poważnymi karami finansowymi. Za naruszenie przepisów antysmogowych grozimandat w wysokości do 500 zł, a nawet grzywna w wysokości 5000 zł.Warto zwrócić uwagę, że nie jest to jednorazowa opłata, a kontrolujący, na przykład strażnicy miejscy, mogą ją nakładać z każdą wizytą”.

Daje to władzy możliwość nękania obywateli wielokrotnie nakładanymi grzywnami i mandatami.

Ideolodzy Zielonego Ładu chcą wymusić na obywatelach przejście na ogrzewanie prądem. Z właściwym sobie idiotyzmem zapominają, że prąd trzeba wyprodukować wykorzystując naturalne źródła energii. Prąd wytwarzany przez wiatraki i ogniwa fotowoltaiczne to kosztowna ideologiczna utopia. Nie jest poza tym realne żeby mieszkańcy małych mazurskich osad przy szalejącym tam bezrobociu mieli z czego płacić za ogrzewanie prądem i gotowanie na kuchenkach indukcyjnych. Będą nadal palili gałęziami i szyszkami, a jeżeli władze będą ich nękać mandatami zejdą z gotowaniem do podziemia jak za czasów komuny zeszli bimbrownicy. Będą gotować w leśnych ziemiankach gdyż inaczej będą głodować i marznąć.

Resort klimatu i środowiska w projektowanym rozporządzeniu przewiduje zakaz sprzedaży z przeznaczeniem do użycia w sektorze bytowo-komunalnym sortymentów węgla: kostka, węgiel orzech, węgiel groszek i węgiel miał.

Dopuszczone natomiast będą orzech i groszek przeznaczone dla klasowych urządzeń grzewczych. Przy czym te urządzenia będą musiały spełnić parametry jakościowe zgodne z normą PN-EN 303-5”.

Nie mam zamiaru tracić czasu na sprawdzanie tej normy. Jak wiadomo normy mające na celu nękanie obywateli zmieniają się w zawrotnym tempie. Niedawno namawiano mieszkańców miast i wsi do zamiany pieców węglowych na piece gazowe. Teraz piece gazowe są już zakazane. W modzie są pompy cieplne i ogrzewanie elektryczne.

Termomodernizacja budynków ma być obowiązkowa w ramach unijnej walki o zeroemisyjność i neutralność klimatyczną. Temu poświęcona jest dyrektywa Energy Performance of Buildings Directive, czyli EFPD. W Polsce nazywana jest <dyrektywą budynkową>.

W grudniu 2021 r. Komisja Europejska zaproponowała zmianę charakterystyki energetycznej budynków jako część pakietu <Fit for 55>. Ta ma zagwarantować co najmniej 55-procentową redukcję emisji gazów cieplarnianych w UE do 2030 r.”

Czasy komuny a raczej czasy realnego socjalizmu uważa się za czasy potwornego zniewolenia i terroru. Faktycznie za czasów stalinowskich panował krwawy terror, jednak później ten terror zelżał.

Wprawdzie nie wolno było negować przyjaźni polsko radzieckiej, ryzykowne było opowiadanie antyrządowych dowcipów, nie wolno było uczyć o Katyniu lecz wolno było gotować na takich kuchenkach na jakie było nas stać, wolno było palić drewnem, wolno było jeździć samochodami które się posiadało. Nikt nie zabraniał nauczycielom zadawać prac domowych, nikt nie sprawdzał pieców i kominków, nikt nie karał za pomylenie pojemników z segregowanymi śmieciami.

Łatwiej było – twierdzę – omijać komunistyczne rafy ideologiczne niż sprostać laksacji prawnej charakteryzującej współczesny totalitaryzm w jego pozornie łagodnej wersji. Porażająca jest liczba często wzajemnie sprzecznych przepisów i regulacji produkowanych przez obecne rządy. Ich zadaniem jest sparaliżowanie obywateli, uniemożliwienie im normalnego funkcjonowania, oddanie we władzę różnych służb.

Zwolennicy liberalizmu gospodarczego wchodzili do Unii Europejskiej w złudnym przeświadczeniu, że odtąd nikt nie będzie się wtrącał do ich życia, nie będzie narzucał sposobu wychowywania dzieci a przede wszystkim form prowadzenia działalności gospodarczej. Wkrótce mieli się przekonać, że UE określa specjalnymi przepisami nawet krzywiznę banana i że w UE ślimaki zaliczane są do ryb [a marchewka do owoców. Md] .

Naśmiewano się z tego łagodnie w nadziei finansowych zysków. Unia miała dawać na wszystko – na utrzymanie ginących gatunków, na uregulowanie rzek, na renowację zabytków i oświetlenia ulic.

Rzadko komu przychodziło do głowy zastanowić się czy nie jesteśmy w tym systemie płatnikiem netto to znaczy czy czasem nie więcej wpłacamy do wspólnej kasy niż z niej dostajemy i jakim zniewoleniem będziemy musieli zapłacić za ewentualne zyski. Zamiast wolności światopoglądowej i religijnej otrzymaliśmy najprymitywniejszą formę obyczajowego libertynizmu to znaczy nie tylko dopuszczenie lecz zadekretowanie i reklamowanie wszelkich możliwych zboczeń płciowych zwanych odtąd orientacjami. A przede wszystkim objecie restrykcyjnymi nakazami i zakazami wszelkich form codziennego życia.

Bardzo krótkie ławki i pizza wyborcza

Izabele Brodacka

W tekście pod tytułem: „ Wystrugani z banana” próbowałam opisać miałkość polskiej klasy politycznej. Skutkiem tego stanu rzeczy jest krótkość ław politycznych wszelkich partii. Aby nie być stronniczą zacznę od PiS. Na kandydata na burmistrza Konstancina w ostatnich wyborach samorządowych PiS zaproponowało Marka Skowrońskiego, który jako były burmistrz Konstancina odegrał niechlubną rolę w aferze Łąk Oborskich . Wprawdzie Skowroński licząc zapewne na krótką pamięć obywateli kraju i wybiórczą pamięć obywateli Konstancina podobno twierdzi, że to on uratował łąki od przejęcia przez grupę inwestorów popieranych przez ówczesne Ministerstwo Skarbu Państwa, jednak fakty są niepodważalne. Skowroński wybory przegrał co potwierdza, że ta kandydatura była nietrafiona.

PiS premierem uczynił swego czasu ( w 2005 roku) Kazimierza Marcinkiewicza bardziej zajętego relacjonowaniem swoich kolejnych sukcesów i klęsk miłosnych niż losami kraju. Jego imponująca kariera – od belfra do premiera – została zamieniona na brylowanie w różnych Pudelkach i innych równie opiniotwórczych mediach. Z męża stanu stał się postacią humorystyczną.

W szeregach PiS byli również Radek Sikorski, Michał Kamiński, i wielu innych, którzy zmieniając ugrupowania stali się zaciekłymi wrogami tej partii. Czy wśród wielu światłych ludzi, których w Polsce nie brakuje nie mogli znaleźć się lepsi kandydaci do sprawowania odpowiedzialnych funkcji w rządzie? A przede wszystkim bardziej lojalni i konsekwentni w swoich poglądach i wyborach. Słuchając pana Kamińskiego ziejącego ogniem jak smok wawelski przeciwko PiS trudno uwierzyć, że był on kiedyś zaufanym członkiem tej partii. Aż się prosi aby trawestując poetę powiedzieć: „o polityku! ty puchu marny! ty wietrzna istoto”

Według niesprawdzonych pogłosek PiS nie ma właściwie kandydata, który mógłby wygrać zbliżające się wybory prezydenckie. Jednym z proponowanych kandydatów tej partii jest podobno nie znany szerokiej publiczności Zbigniew Bogucki, były wojewoda zachodniopomorski. Do Sejmu z listy PiS Bogucki dostał się po raz pierwszy w ostatnich wyborach po dwóch porażkach poniesionych w ubiegłych latach. W ubiegłym roku przegrał również w pierwszej turze wybory na prezydenta Szczecina uzyskując około 27%. Nic nie ujmując panu Boguckiemu ( możliwe, że byłby doskonałym prezydentem kraju) trzeba mieć świadomość, że w wyborach prezydenckich największą rolę odgrywa PR, nawet kiepski. Wygrywają ludzie znani, wielokrotnie pokazywani w mediach. Jak ktoś złośliwie powiedział – główka kapusty na kiju od miotły wielokrotnie pokazywana w telewizji miałaby duże szanse na wygraną prezydenckich wyborów.

Podobno PiS wystawiając nieznanych kandydatów chce uniknąć rywalizacji we własnych szeregach. Nazywajmy rzeczy po imieniu – chce uniknąć przepychania się kandydatów na bardzo krótkiej partyjnej ławce. Przepychaliby się zapewne Mateusz Morawiecki, Beata Szydło, oraz bardziej rozpoznawalny od Boguckiego Tobiasz Bocheński. Mateusz Morawiecki był premierem i sygnatariuszem bardzo niepopularnych w społeczeństwie decyzji. Mam na myśli politykę covidową, aprobatę kamieni milowych, wprowadzenie zielonego ładu, czy zadekretowanie ukrainofilii. Nie pamiętam aby Morawiecki zdementował skandaliczne sformułowanie rzecznika MSZ Łukasza Jasiny – „ wszyscy jesteśmy sługami narodu ukraińskiego”.

Nie czuję się sługą żadnego narodu (jak zapewne większość społeczeństwa polskiego) i nie życzę sobie aby ktoś w moim imieniu składał takie deklaracje. Beata Szydło nie uczestniczyła w tych wszystkich nietrafnych posunięciach, nie opatrzyła się, nie zużyła jako członek rządu. Jest jednak zapewne zbyt mało przebojowa. W niczym nie przypomina znanych w polityce kobiet. Dla mnie to wielka zaleta ale nie wiem czy podobnie odbiera to opinia publiczna.

Jaki jest Tusk i jego ferajna chyba już każdy widzi.

A jeżeli jeszcze nie widzi to wkrótce zobaczy. Przepychanki tych wszystkich hunwejbinów na politycznej ławie są jedyną nadzieją, że ich ławka się wreszcie załamie. Aby skomentować ewentualną rywalizację Tuska z Trzaskowskim powiem za Stalinem. Obaj gorsi a właściwie najgorsi. Przypomnę – Stalin zapytany czy gorsze jest prawicowe czy lewicowe odchylenie w partii odpowiedział krótko i rzeczowo: „ oba gorsze”. W odniesieniu do obu panów T nawet cytowanie Stalina nie wydaje mi się niestosowne.

Na siłę do tej ławki chcą się przysiadać Kołodziejczak , którego rolnicy podczas dożynek po prostu wygwizdali, Kosiniak Kamysz który uważa, że każda koalicja musi zawierać PSL, a więc on jest zakładnikiem i zwornikiem koalicji i Hołownia usiłujący zdobyć popularność zamieniając Sejm w prywatny kabaret. Wszyscy jak jeden mąż najgorsi.

Poza tym mam nadzieję, że obywatele naszego kraju wreszcie zauważą, że to wszystko co naobiecywał im Tusk w kampanii wyborczej to tylko pizza wyborcza. Dotychczas używaliśmy terminu kiełbasa wyborcza na określenie obietnic przedwyborczych, których obiecujący nie mają zamiaru spełniać. Ten związek frazeologiczny powstał za czasów realnego socjalizmu gdy przed wyborami rzucano do sklepów kiełbasę zwyczajną aby dobrze nastawić wyborców do głosowania na jedyną przecież listę PZPR. Obecnie bardziej trafne byłoby używanie terminu „ pizza wyborcza” odkąd dopuszczono, że właściciele wrocławskiej Pizzerii Mania Smaku dostarczyli około 300 pizz do lokalu wyborczego we wrocławskiej dzielnicy Jagodno. Lokal wyborczy w Jagodnie był najdłużej otwartym punktem wyborczym – ostatni wyborca opuścił lokal o 2:45 nad ranem.

Nie wiem czy ktoś raczył zauważyć, że to wydarzenie, o którym entuzjastycznie rozpisywała się cała prasa i trąbił T ( tak proponuję go nazywać) było podstawą do unieważnienia wyborów. Lokal wyborczy powinien być zamknięty dokładnie o określonej w ordynacji godzinie i w lokalu nie wolno przeprowadzać żadnych akcji propagandowych i reklamowych.

To nie jedyne i nie najważniejsze bezprawne działanie rządzącej koalicji.

I nawet pizza wyborcza nie pomoże gdy ława polityczna jest tak żałośnie krótka.

Gwałcenie języka

Gwałcenie języka

Izabela BRODACKA

Jak twierdził Orwell wszelka przemoc zaczyna się od zgwałcenia języka, od zmiany sensu słów. Jednym ze znanych sposobów zmiany znaczenia słowa było na przykład dodanie do niego przymiotnika socjalistyczny. I tak demokracja socjalistyczna była, jak pamiętamy, zaprzeczeniem jakkolwiek rozumianej demokracji, a sprawiedliwość socjalistyczna oznaczała morderstwa sądowe.

Język żyje, rozwija się, znaczenie słów się zmienia. Ważne jest żeby te zmiany zachodziły spontanicznie. Formy uważne za nieprawidłowe po pewnym czasie językoznawcy dopuszczają do łask jako formy oboczne. Reformy ortografii są też powszechną praktyką i wypada się z nimi pogodzić. Tak naprawdę to mało istotne czy piszemy jakiś wyraz z dużej czy z małej litery.

Zło zaczyna się moim zdaniem wtedy gdy dekretuje się zmiany językowe z przyczyn politycznych. Przykładem tego jest narzucanie określenia „ w Ukrainie” zamiast przyjętego od wieków w języku polskim „ na Ukrainie”. Określenie „ na Ukrainie” rzekomo obraża Ukraińców, narusza ich dumę narodową sugerując że Ukraina jest jakimś obszarem podległym. Nasi rządzący zadekretowali przecież ukrainofilię, jesteśmy podobno sługami narodu ukraińskiego i w świetle tego to historycznie uzasadnione określenie wydaje się niestosowne.

Tymczasem – twierdzę – nie jesteśmy zobowiązani do zaspakajania mocarstwowych ambicji obcych nacji. Jeżeli sąsiad w kamienicy każe się nazywać „jego wysokość pan Kowalski” nie koniecznie musimy się temu podporządkować. Kraj ościenny nie ma prawa wtrącać się w obyczaje językowe sąsiedniego kraju nawet jeżeli pewne sformułowania jego obywatelom nie odpowiadają.

Jak pamiętamy Alfred  Jarry powiedział podczas premiery sztuki Ubu Król: „Rzecz dzieje się w Polsce, czyli nigdzie”.  Czy żądaliśmy aby zrezygnował z tego dość kiepskiego przecież dowcipu?

Dobrym przykładem ingerencji polityki w język jest przyjęcie przez Sejm RP ustawy o „języku śląskim”. Język śląski ma być drugim po gwarze kaszubskiej językiem regionalnym w Polsce. Umożliwi to używanie oraz pisownię imion i nazwisk w języku śląskim w aktach stanu cywilnego i dokumentach tożsamości (np. dowodach osobistych). W gminach, gdzie co najmniej 20 proc. mieszkańców zadeklarowało w ostatnim spisie powszechnym (rok 2021), że posługuje się językiem śląskim w kontaktach domowych, będzie można go używać jako języka pomocniczego w urzędach, a pracownicy, którzy poświadczą jego znajomość, otrzymają dodatek do pensji.

Pojawi się możliwość nauki tego języka lub w tym języku w szkołach.Zostanie on wprowadzony na maturze w formie ustnej oraz pisemnej. Absolwenci szkół lub oddziałów z nauczaniem języka regionalnego nie będą mogli go jednak wybrać zamiast języka obcego nowożytnego (np. angielskiego lub niemieckiego) jako przedmiotu obowiązkowego.

Język śląski traktowany był dotąd jako pełna uroku gwara. Wiele terminów wywodzących się wprost z tej gwary weszło do języka potocznego. Na przykład u mnie w domu mówi się na makaron – nudle.

Taki sposób przenikania się gwar i języków to proces nie tylko naturalny lecz sprzyjający integracji i wzajemnemu zrozumieniu, którymi to hasłami wycierają sobie stale usta publicyści i politycy. Tymczasem dekretowanie języka śląskiego jako języka regionalnego, a nawet urzędowego bynajmniej nie sprzyja integracji. Długoletnia walka o odrębny język śląski związana była zawsze z separatystycznymi tendencjami tego regionu kraju. Te tendencje na pozór wydają się całkowicie sprzeczne z integracją europejską. Ale to tylko pozory.

Od samego początku wcielania w życie założeń UE postulowana była Europa regionów. W zamyśle miało to obniżać znaczenie państw narodowych przez podsycanie regionalnych antagonizmów i sprzyjać połączeniu tych państw w jeden większy, zarządzany centralnie, organizm. Jak widać dalekosiężne polityczne plany są jak zawsze realizowane czy inicjowane przez manipulacje językiem. Nie wdając się w polityczne dywagacje chciałabym przypomnieć, że Związek Radziecki zawalił się pod ciężarem centralnego zarządzania. Był to proces długi i bolesny. Ten sam los, to znaczy długi i bolesny rozwód, czeka nieuchronnie państwa Unii Europejskiej.

Przy okazji – apeluję aby nie używać tak zwanych feminatywów nawet żartobliwie, co stało się obyczajem w prześmiewczych programach niezależnych stacji takich jak „wPolsce”. Wielokrotnie powtarzane staną się normą językową i będą zaśmiecać nie tylko naszą mowę lecz co gorsza nasze myślenie. Zauważmy, że feminatywy były już dawno przyjęte w polskim języku lecz wyłącznie w odniesieniu do niektórych zawodów. Bez wahania użyjemy formy „kontrolerka” czy „traktorzystka”. Nie będziemy natomiast używać „ślusarka” bo jest to mylące. „Ślusarka” może oznaczać zespół pewnych czynności, a nie koniecznie osobę płci żeńskiej uprawiającą ślusarstwo.

Od dawna przyjęło się używać terminu „lekarka” w odniesieniu do kobiety lekarza czy „profesorka” w odniesieniu do nauczyciela akademickiego. Zauważmy jednak, że powiemy: „ pani X jest profesorem matematyki” a nie „ profesorką matematyki”. To drugie sformułowanie jest śmieszne i naruszające powagę funkcji. Podobnie dość śmieszne są terminy takie jak psycholożka czy socjolożka i skrajnie śmieszne takie jak „ministra”. Forsowanie używania feminatywów ma za cel ostateczne równouprawnienie kobiet i mężczyzn. Podobny cel miało kiedyś sadzanie kobiet na traktorach rujnujące ich zdrowie i nie uwzględniające oczywistych różnic płciowych. Cóż kiedy socjolog, pani profesor Magdalena Środa – jak oświadczyła publicznie – nie widzi żadnych różnic pomiędzy płciami.

Wiele lat temu o drugiej w nocy, w sali zbiorowej schroniska Murowaniec na Hali Gąsienicowej usłyszeliśmy dramatyczne pytanie: „ to jak się właściwie mówi karimat czy karimata?” Miałam właśnie zamiar obrugać młodego człowieka za obudzenie całej sali gdy z innego kąta usłyszałam: „ karimata to żeńska forma od karimat. To tak jak pająk i pajęczyna” . Słuchacze ryknęli śmiechem i chłopakowi się upiekło. Tę prawdziwą anegdotę przytaczam dla refleksji nad prawami języka.

Etyka Kalego. „Drogowskaz nie biegnie w kierunku, który wskazuje”.

Izabela BRODACKA

Od 2011 roku lotnisko we Frankfurcie przestrzega zakazu nocnych operacji lotniczych.Wyjątkiem są misje ratunkowe oraz loty w “interesie publicznym”, na przykład loty rządowe. Zezwolenia na takie loty wydaje nadzór lotniczy podlegający Ministerstwu Transportu i Gospodarki Hesji.

Jak donosi dziennik “Die Welt” pomimo tego zakazu 23 czerwca 2024 roku, po meczu Niemiec ze Szwajcarią, Olaf Scholz i Annalena Baerbock opuścili Frankfurt lotami startującymi o 23:39 i 23:54 Ministerstwo uzasadniło zgodę na te loty koniecznością udziału Baerbock w porannym spotkaniu ministrów spraw zagranicznych UE w Luksemburgu.

Jak wiadomo to właśnie Zieloni są w Hesji gorącymi orędownikami zakazu nocnych lotów.Stefan Naas z FDP (Freie Demokratische Partei ) skrytykował działania Zielonych i Baerbock określając je jako hipokryzję.

Wprawdzie jak pisze John le Carré w książce „ Subtelna prawda”- „Hipokryzja to hołd składany cnocie przez występek, drogi chłopcze. Obawiam się, że to najlepsze, na co nas stać w tym niedoskonałym świecie”, jednak hipokryzja ma w społeczeństwie nadal nie najlepsze notowania. Hipokryzja jest na ogół utożsamiana z podwójnymi standardami , z tym co potocznie nazywamy „etyką Kalego”. Ofiarom kolejnych reform edukacji pozwolę sobie przypomnieć o co chodzi. Bohater powieści Henryka Sienkiewicza „ W pustyni i puszczy” Murzynek Kali twierdził: „Jeśli ktoś Kalemu zabrać krowy to jest zły uczynek. Dobry, to jak Kali zabrać komuś krowy”. ( wbrew idiotycznej politycznej poprawności – Murzynek a nie Afroamerykanin bo żył w Afryce i nie miał nic wspólnego z Ameryką)

Z etyką Kalego mieliśmy do czynienia przez długie lata komunistycznej niewoli. Komuniści zabierający w imię sprawiedliwości społecznej dwory i pałace ziemiaństwu i arystokracji nie widzieli nic złego w balowaniu w tych zrabowanych dworach i pałacach nazywanych dla niepoznaki „ domami pracy twórczej”. Przyznając obywatelowi prawo do 5 metrów kwadratowych powierzchni mieszkania ( w uzasadnionych przypadkach do 10 metrów ) nie widzieli nic zdrożnego w zajmowaniu mieszkań o powierzchni nawet kilkuset metrów kwadratowych, zrabowanych prawowitym właścicielom.

Podwójne standardy czyli etyka Kalego zostały gładko przeniesione w czasy niepodległości, czy rzekomej niepodległości, po solidarnościowej rewolcie i transformacji ustrojowej. Ukuto wówczas zręczne hasło: „ drogowskaz nie biegnie w kierunku, który wskazuje”. Równie nośne jak ironiczne hasło powstałe jeszcze w czasach komuny: „ naród pije koniak ustami swoich przedstawicieli”. Albo jeszcze starsze przysłowie: „ co wolno wojewodzie to nie tobie narodzie”. Albo: „ wszystkie zwierzęta są sobie równe ale niektóre są równiejsze od innych”.

Wszystkie te ludowe mądrości oraz słynne zdanie z „ Folwarku Zwierzęcego” Orwella oznaczają jedno. Demokracja jest tylko listkiem figowym dla dyktatury równiejszych, a głoszone hasła w oczywisty sposób tych równiejszych nie obowiązują. Kiedyś przywileje były po stronie arystokracji rodowej, arystokracji krwi. Oni nie musieli być hipokrytami, nie musieli udawać równych. Z definicji byli lepsi.

Demokracja, przyjęcie równości wszystkich stanów i, wszystkich ludzi, wprowadziła hipokryzję. Władza opiera się na różnych hasłach, w które nie wierzą przede wszystkim sami ich twórcy. Twórców Zielonego Ładu ten postulowany Zielony Ład obchodzi dokładnie tyle co równość społeczna obchodziła komunistów. Dlatego latają samolotami jak szaleni na różne spotkania i konferencje, podczas których omawiają konieczność ograniczania albo wręcz zakazania lotów samolotami.

Jest to etyka Kalego w stanie czystym. Jest jednak w tej hipokryzji jakieś racjonalne jądro. Wszyscy nie mogą jeść kawioru chochlami, bo jest go po prostu zbyt mało. Dlatego sowieccy komisarze ludowi jedli go śmiało w imieniu reszty obywateli. Wszyscy nie mogą mieszkać w pałacach. Dlatego pałace zajmował lud pracujący miast i wsi poprzez swoich przedstawicieli. A że ten sztandarowy lud pracujący miast i wsi czekał w kolejce po kilkadziesiąt czasem lat na swoje kilkanaście metrów kwadratowych powierzchni mieszkalnej to trudno. „Z pustego i Salamon nie naleje” – jak mawiał mędrzec ludowy Gomółka. ( Tak właśnie mówił, Salamon, nie Salomon proszę nie poprawiać. )

Szczególnym aspektem hipokryzji czyli etyki Kalego jest fałszywa świętoszkowatość.

Perfekcyjnie ukazuje i wyśmiewa to zjawisko Molière w znanej komedii „Świętoszek” ( Le Tartuffe ou l’Imposteur). Jego bohater udaje pobożnego  aby przekonać do swojej osoby Orgona i pozbawić go majątku. Tak naprawdę jest bezwzględnym, zakłamanym, dwulicowym oszustem. Polecam tę lekturę osobom młodym, które w swojej świętej ( sic!) naiwności dają się oszukiwać współczesnym świętoszkom politycznym i które dałyby się zapewne również nabrać złodziejowi krzyczącemu w autobusie„ łapaj złodzieja” dla odwrócenia uwagi od swojej przestępczej działalności.

Dokładnie tak postępują współcześni fałszywi moraliści. Mając na koncie liczne afery finansowe, choćby aferę Amber Gold, w której ogromne straty poniosło wielu naiwnych obywateli, ośmielają się grać świętoszków i pod wymyślonymi zarzutami prześladować osoby, których jedyną w oczach koalicji 13 grudnia prawdziwą skazą było działanie w strukturach PiS.

Liczą przy tym na kiepską pamięć społeczeństwa. Na skłonność ludzi do uproszczonego rozumowania. – „On ukradł rower albo jemu ukradli rower- wszystko jedno, był zamieszany w kradzież”. Klasycznym przykładem hipokryzji oraz stosowania strategii zwanej „łapaj złodzieja” jest sprawa utworzenia komisji badającej wpływy rosyjskie w Polsce przez osoby działające swego czasu na rzecz resetu stosunków z Rosją „ taką jaka ona jest”. Tak przecież mówił Tusk i nie jest w stanie temu zaprzeczyć.

Dobrym papierkiem lakmusowym dla wykrywania hipokryzji jest też stosunek polityków do religii katolickiej. Gdy było potrzebne poparcie Kościoła Michnik ochrzcił swego syna, a Tusk wziął nawet ślub kościelny. Teraz traktują Kościół katolicki jako podstawowe zagrożenie demokracji w Polsce.

Socjalizm w akcji. Kryminogenne ustawy.

Socjalizm w akcji

Izabela BRODACKA

Stefan Kisielewski mawiał, że socjalizm z najwyższym trudem usiłuje rozwiązać problemy, które sam stwarza.

Sejm w zeszłym tygodniu szczęśliwie odrzucił w pierwszym czytaniu poselski projekt tzw. ustawy anty-flipperskiej, który miał wprowadzić zmiany w podatku od zakupu i sprzedaży mieszkań. Za przyjęciem tej ustawy była lewica (to jej posłowie byli autorami projektu) i prawie całe PiS. Zmiany miały na celu utrudnienie szybkiego obrotu nieruchomościami i przeciwdziałanie flippingowi traktowanemu jako spekulacja mieszkaniami.

Lewica ma naturalną skłonność do uważania za spekulację każdej działalności podejmowanej w celu uzyskania korzyści materialnej. W szczególności za spekulację uważa się kupowanie czegoś tanio po to żeby to sprzedać drogo.

Flipping polega właśnie na kupowaniu możliwie najtaniej mieszkań i sprzedawaniu ich możliwie najdrożej. Oczywiście za powodzeniem takiego interesu kryje się prawie zawsze czyjaś krzywda. Osoba sprzedając tanio obraz, którego wartości nie zna, czuje się poszkodowana przez nabywcę. Ma prawo uważać takiego nabywcę za oszusta, ale to tylko kategorie moralne, a nie prawne. Jak to mówią – za głupotę się płaci.

Zauważmy jednak, że aby takie interesy były w ogóle możliwe muszą zaistnieć jakieś warunki wstępne, musi istnieć jakiś błąd w systemie prawnym. Obrazów i antyków pozbywali się po wojnie spauperyzowani czy wręcz obrabowani przedstawiciele ziemiańskich i arystokratycznych rodzin albo ich potomkowie. Prześladowani jako czarna reakcja, nie mając dostępu do swoich dworów czy nawet mieszkań nie mieli możliwości skorzystania z profesjonalnej wyceny uratowanych obrazów czy przedmiotów. Szczególnie, że zatrzymanie tych przedmiotów przez prawowitego właściciela było traktowane jako przestępstwo. Wszystkie dzieła sztuki, dwory i pałace należały przecież do ludu pracującego miast i wsi, który z tych dóbr korzystał poprzez swoich przedstawicieli, na przykład przez autorów socrealistycznych gniotów, bawiących się w arystokrację w tak zwanych „domach pracy twórczej” urządzanych w tych dworach i pałacach.

Flipping czyli tanie kupowanie mieszkań nie byłby możliwy gdyby nie fakt, że w państwie polskim nie są chronione prawa własności. Najemca mieszkania, który nie tylko nie płaci właścicielowi umówionej sumy, lecz zadłuża mieszkanie nie regulując czynszu, a nawet je dewastuje, jest nie do usunięcia, nawet gdy minął termin umowy najmu. Jego eksmisję można załatwić tylko drogą sądową, sprawy o eksmisję ciągną się latami, nieuczciwy lokator zasłania się bezrobociem, niepełnosprawnością czy chorobą, a prawowity właściciel jest w sytuacji bez wyjścia. Jeżeli nie chce stracić mieszkania przez licytację komorniczą musi płacić za dzikiego lokatora czynsz, światło i gaz.

Takie mieszkania kupują dużo poniżej ceny rynkowej flipperzy, a mają oni na ogół całkowicie pozaprawne sposoby pozbywania się dzikich lokatorów. Zupełnie marginalne jest w biznesie flipperskim czerpanie zysków z taniego zakupu mieszkań zrujnowanych, których właściciele nie mają czasu ani ochoty zajmować się ich remontowaniem i korzystnym sprzedawaniem. Złe funkcjonowanie prawa jest więc podstawą dobrych interesów flipperów. Jest poza tym kryminogenne. Zmusza zdesperowanych właścicieli do podejmowania pozaprawnych metod pozbywania się dzikich lokatorów albo krzywdzącego ich taniego sprzedania tych mieszkań w pełnej świadomości, że pozaprawnymi metodami posłuży się flipper.

„ Spekulację” mieszkaniami można ukrócić wyłącznie poprzez honorowanie praw właścicieli. Po upłynięciu terminu umowy najmu albo w przypadku dewastowania mieszkania przez najemcę powinien być on usuwany przez komornika bez sprawy sądowej.

Skandalem jest przy tym, że nawet zwykłego włamywacza do mieszkania prawo chroni przed natychmiastowym wyrzuceniem. Przysługuje mu tak zwana ochrona posesoryjna. Jeżeli jest wyjątkowo bezczelny to przy próbie siłowego wyrzucenia oskarża przed wezwaną policją właściciela mieszkania o naruszenie tak zwanego „miru domowego”.

Honorowanie prawa własności uruchomiłoby poza tym całkowicie zablokowany rynek wynajmu mieszkań, ceny wynajmu przy zwiększonej podaży spadłyby i byłoby to korzystne dla osób niezamożnych, których nie stać na zakup mieszkania, a także dla studentów. Zwiększenie podatków dla ludzi zajmujących się obrotem mieszkaniami mogłoby oczywiście popsuć im interesy lecz nie załatwi żadnych problemów społecznych w tym mieszkaniowych.

Podobnie zakaz handlu walutami za czasów komuny nie rozwiązywał problemów ekonomicznych kraju ani problemów dewizowych. Było to typowe leczenie dżumy cholerą.

Podobnych inicjatyw jest obecnie sporo. Świadczy to o tym jak głęboko zakorzenione jest socjalistyczne podejście do rzeczywistości. Zarówno w naszym kraju jak i na poziomie europejskim. Otóż 9 kwietnia Parlament Europejski zaakceptował pakiet migracyjny, który określa zasady postępowania z osobami próbującymi wjechać do UE bez zezwolenia.

Nowe przepisy mają uregulować problemy migracyjne w krajach Unii Europejskiej. Przewidują one rozlokowanie w tych krajach co najmniej 30 tysięcy osób rocznie. Konsekwencje nielegalnej migracji mają ponosić wszystkie kraje członkowskie. Ma temu służyć mechanizm obowiązkowej solidarności. Państwa unijne, które chcą uniknąć przyjmowania migrantów będą mogły zapłacić 20 tysięcy euro za każdą nieprzyjętą osobę.

Musimy sobie uświadomić jak dalece kryminogenny jest pakt migracyjny. Dla kryminalistów zajmujących się przemycaniem ludzi do Europy jest to sygnał, że mogą praktycznie bezkarnie intensyfikować swoje działania.

Twórcy i sygnatariusze paktu migracyjnego będą odpowiadać moralnie za śmierć ludzi tonących przy przeprawie przez Morze Śródziemne, za destabilizację życia w krajach przyjmujących nielegalnych imigrantów oraz za związane z tym napięcia społeczne. Będą również odpowiedzialni za eskalację przestępczych działań związanych z przemytem ludzi i handlem ludźmi, który jest z tym procederem związany. Niektórzy imigranci nigdy nie mają szansy ujrzeć “nowej ojczyzny”.

Wystrugani ze zgniłego banana.

Wystrugani ze zgniłego banana.

Izabela BRODACKA

Od dawna panuje przeświadczenie, że do polityki dobierani są ludzie na zasadzie selekcji negatywnej. Jest to zjawisko przede wszystkim z pogranicza socjologii, psychologii oraz ekonomii. Podobnie było z zawodem nauczyciela za czasów PRL. Do zawodu nauczyciela wchodziło się – jak twierdzono – poprzez selekcję negatywną gdyż pensje nauczycieli były tak niskie, a praca tak wyczerpująca, że kto mógł uciekał od tego zajęcia. Poza tym na wydziałach przyrodniczych obok specjalności teoretycznej i doświadczalnej istniała sekcja ogólna, którą wybierali z konieczności najsłabsi studenci. Przy pewnych staraniach mogli oni stać się w przyszłości dobrymi nauczycielami choć – zgodnie z przeświadczeniem ogółu – bez cienia talentu czyli tej iskry bożej, dzięki której nadawaliby się do uprawiania nauki.

Zawód naukowca cieszył się wówczas dużym społecznym poważaniem i dawał szanse na wyrwanie się z szarego socjalistycznego świata, wyjazdów a nawet przeniesienia się na upragniony Zachód. Zawód nauczyciela był na dole listy społecznego prestiżu choć dla wielu nauczycieli z powołania było to zapewne krzywdzące. Podobnie było w szkołach muzycznych i konserwatoriach. Osoby bez prawdziwego talentu muzycznego, które tam przypadkiem trafiły z konieczności uczyły potem w szkołach i ogniskach muzycznych.

Zawód polityka nie cieszy się obecnie społecznym prestiżem pomimo związanych z nim przywilejów. Jak mawiał Bismarck „ludzie nie powinni wiedzieć jak się robi kiełbasę i jak się uprawia politykę”.

I faktycznie jeżeli młody człowiek mówi, że chciałby zostać zawodowym politykiem odbierane jest to podobnie jak deklaracja, że chciałby pracować w rzeźni. Polityka traktowana jest jako brudna i niemoralna gra, w której udziału przyzwoity człowiek powinien unikać.

Osobnym problemem jest celowy dobór kadr do polityki. Polityk, który okrzepł w swoim zawodzie otacza się na ogół ludźmi wiernymi ale miernymi. Nie będzie przecież ryzykował, że ktoś okaże się od niego lepszy i zdystansuje go w hierarchii partyjnej.

Podobne zjawisko może występować również w innych dziedzinach ludzkiej działalności. W nauce – gdy znany i uznany naukowiec eliminuje kandydatów na asystenta potencjalnie od niego lepszych, w medycynie – gdy to samo robi ordynator, czy w wydawnictwie albo w teatrze.

Wprowadzenie systemu grantów niewiele w polskiej nauce zmieniło na lepsze, a nawet sytuację nauki paradoksalnie pogorszyło. Przyznawanie grantów nie ma wbrew pozorom nic wspólnego z realną oceną osiągnięć danego naukowca, jest to gra oparta na wymianie wzajemnych usług, najważniejszym celem placówki naukowej jest utrzymanie się na powierzchni w sensie ekonomicznym, a deklarowanie woli poszukiwania prawdy w czasach ponowoczesnych stało się wręcz humorystyczne.

Trudno sobie jednak wyobrazić, że do instytutów naukowych i innych placówek badawczych celowo przyjmowałoby się ludzi najgłupszych, najbardziej niemoralnych i sprzedajnych. Sprzedajność naukowców realizuje się poprzez ich podporządkowanie obowiązującym ideologicznym paradygmatom – wbrew ich prywatnym poglądom i co gorsza wbrew faktom. Żaden czynny naukowiec nie odważy się obecnie negować paradygmatu globalnego ocieplenia, co najwyżej będzie się wykręcał od jednoznacznych wypowiedzi.

Podobnie żaden lekarz, który nie chce narazić się na wykluczenie z zawodu, nie wypowiada się publicznie na temat ryzyka związanego ze szczepionkami przeciwko Covid-19. W najlepszym przypadku prywatnie odradza je pacjentom.

Tymczasem nasza klasa polityczna robi wrażenie celowo rekrutowanej przy użyciu selekcji negatywnej to znaczy celowego wyboru najgłupszych, najbardziej niemoralnych i sprzedajnych. Warto spróbować to wytłumaczyć bez użycia teorii spiskowych. Wprawdzie posłów na Sejm czy europosłów wybierają jak wiadomo obywatele, wybierają ich jednak spośród ludzi już wybranych, w ramach preselekcji, jaką jest tworzenie partyjnych list.

Człowiek, który ma dobry zawód, albo prawdziwą życiową pasję nigdy nie zgodzi się tracić czasu na noszenie teczki za partyjnym liderem niezależnie od tego jaką partię ten lider reprezentuje i jakie poglądy aktualnie głosi. Zawód polityka wybierają więc najczęściej ludzie mierni, który widzą w nim jedyną szansę na urządzenie się w życiu. Brak jest również związanych z polityką wielkich osobowości – ludzi, którzy mają własną wizję rozwoju kraju. Ci których przedstawia się jako wielkie osobowości czy postacie historyczne zostali najczęściej wykreowani, czyli jak mówi Stanisław Michalkiewicz wystrugani z banana. Dodam, że ze zgniłego banana.

Kreuje się ich lansuje, napompowuje ich żałosne ego tylko po to aby zdobyli pozycję społeczną i mogli służyć czyimś interesom grupowym. Pół biedy jeżeli jest to tylko interes jakiejś frakcji politycznej czy nawet przestępczej grupy interesu. O wiele gorzej gdy za judaszowe srebrniki politycy służą wrogom naszego kraju czy strukturom wobec kraju nadrzędnym, w których nasz kraj jest obszarem do zagospodarowania a jego obywatele jeszcze mniej liczącymi się pionkami, florą i fauną tego obszaru. Dziwne natomiast jest, że obywatele, którzy przeżyli czasy realnego socjalizmu i umieli sobie poradzić z jego orwellowskim językiem, dają się obecnie nabierać na tak prymitywne zabiegi socjotechniczne.

Nie do pojęcia dla mnie jest w jaki sposób Wałęsa, prymitywny cwaniak, postać wręcz humorystyczna, mógł zostać wykreowany na opatrznościowego męża stanu. Tym bardziej nie do pojęcia jest dlaczego ujawnienie, że był on zwykłym tanim donosicielem nie zmieniło w oczach wielu oceny jego postaci.

Nie do pojęcia jest również jak można poważnie traktować kłamliwego Pinokia skompromitowanego wieloma aferami, choćby dementi rządu Kataru w sprawie rzekomego zakupu stoczni, aferą hazardową, czy aferą Amber Gold. 35 lat prania mózgów w rzekomo wolnej Polsce bardziej zaszkodziło jak widać stanowi społecznej świadomości niż 70 lat komunistycznej propagandy za czasów realnego socjalizmu.

Można powiedzieć, że straciliśmy jako zbiorowość instynkt samozachowawczy.

Solidarność a ruch hipisowski

Solidarność a ruch hipisowski

Izabela BRODACKA

Co ma wspólnego ideologia hipisów z ideologią solidarnościową? To, że zarówno Solidarność jak i ruch hipisowski – twierdzę – zostały zainstalowane w Polsce przez służby.

Nie ma się o co obrażać, powszechnie wiadomo, że kraje satelickie sowieckiej Rosji upadały pod ciężarem głupoty własnego systemu, a klasa rządząca chciała pierestrojki przeprowadzanej w taki sposób, żeby nie tylko nic nie stracić lecz zachować wpływy oraz zyskać pieniądze i przejąć – jak to nazywał Marks – środki produkcji.

Charakterystyczne jest, że zarówno w Solidarności jak i w ruchu hipisowskim spotkały się odgórne tajne inicjatywy z autentycznym dążeniem społeczeństwa. Inaczej nie udałoby się zgromadzić w Solidarności 10 milionów członków, w tym wielu uciekinierów z PZPR. Nawet zatwardziali partyjnicy też chcieli zmiany sytemu, chcieli zostać kapitalistami, chcieli zastąpić swoje zależne od łaski akurat rządzącego kacyka przywileje – autentycznym bogactwem i przywilejami dziedzicznymi.

Dużo wcześniej – młodzi ludzie mieli dosyć peerelowskiej biedy i szarzyzny, chcieli kolorowo się ubierać i kolorowo żyć, chcieli popróbować narkotyków o których wyśpiewywali songi ich idole na przemycanych albo kupowanych w Peweksie płytach. Bliskie ich sercu były ideały wolnej miłości, a szczególnie im się podobała propozycja uprawiania miłości zamiast prowadzenia wojen.

Dla komunistycznej władzy natomiast dobry był i pożądany każdy sposób rozbrojenia młodzieży i odciągnięcia jej od polityki. Oddolna inicjatywa młodzieży spotkała się więc z perfidnym, dalekosiężnym planem komunistycznych służb. Dowodów na to, że komunistyczne służby wbrew pozorom sprzyjały rozwojowi ruchu hipisów w Polsce, oraz że niektóre komuny były pod opieką komunistycznych władz jest wiele. Jedną z takich ewidentnie tolerowanych a może nawet koncesjonowanych i „ prowadzonych” przez władze komun była organizacja niejakiego Proroka.

Prorok uważany za pierwszego i najwybitniejszego z polskich założycieli ruchu hipisów to pochodzący z podkrakowskiej wsi Józef Pyrz, malarz i rzeźbiarz po roku w zakopiańskiej szkole Kenara, oraz student filozofii na ATK. Rozpoczął on swoją misję latem 1967 r. w Mielnie, natomiast Idee hipisowskie wcielał w życie w komunie zorganizowanej w willi przy ul. Cyganeczki w Warszawie. Ta komuna była pewnego rodzaju wzorcem. Zasadą był brak zasad. Mieszkańcy komuny i ich goście sypiali na dwóch ogromnych własnoręcznie uszytych materacach. Niektórzy jej mieszkańcy pracowali ale zarobki szły do wspólnej kasy. Do szafy w korytarzu każdy wrzucał ubranie, w którym przyszedł z miasta, i wyjmował to, co mu się podobało. Według podobnych zasad funkcjonowały inne komuny czy pseudo komuny w Polsce.

Podobny styl prezentowała na przykład wspólnota tworząca teatr funkcjonujący przy Zakładach Azotowych w Puławach . Oni jednak, choć mieli podobno jak komuna Pyrza wspólne ubrania i pieniądze, skupieni byli na swojej artystycznej misji, a nie na realizacji narkotycznych, kolorowych snów.

Wracając do Proroka. Tylko ktoś bardzo naiwny mógłby uwierzyć, że bez parasola ochronnego ze strony służb można było przetrzymywać 60 osób w jakimś mieszkaniu czy willi. W PRL wystarczyło żeby w naszym mieszkaniu pojawił się kuzyn z innego miasta aby natychmiast odwiedził nas dzielnicowy. Po przyjeździe na wczasy na wieś, aby nie narazić się na kolegium, wszyscy pędzili zameldować się u sołtysa.

Jeszcze mniej prawdopodobna jest powielana w licznych hagiograficznych opisach wersja udziału komuny Proroka w inwazji wojsk sprzymierzonych na Czechosłowację. Jak pisze w swoim naiwnym tekście Grzegorz Łyś: <<Oprócz dywizji pancernych i zmechanizowanych LWP u schyłku lata pamiętnego roku 1968 ciągnęły na południe, ku granicy z Czechosłowacją, także gromady młodych ludzi w koszulach w psychodeliczne kwiaty. Przywódca polskich hipisów „Prorok” i jego najbliżsi uczniowie zabrali się na zlot w Dusznikach-Zdroju wojskową ciężarówką. Zrządzeniem losu zlot miał się rozpocząć w dniu, w którym wojska Układu Warszawskiego wkroczyły do Czechosłowacji, by zdławić praską wiosnę. Od rana nad Dusznikami huczały ciężkie wojskowe transportowce, a na przygranicznych drogach dudniły czołgi. I oto, w tej właśnie chwili, wśród spanikowanych kuracjuszy pojawił się w parku zdrojowym Prorok– w białej narzutce na głowie i z naręczem kwiatów w ręku – by głosić wszem i wobec: „make love, not war.”>>

Zrządzeniem losu zabrali się wojskową ciężarówką” – naiwność tej relacji przekracza granice idiotyzmu. Wojska udającego się na akcję nie zatrzymaliby na szosie żaden autostopowicz czy autostopowiczka, nawet Miss Polonia, a co dopiero stado 60 hipisów. Udział komuny Proroka musiał być dokładnie zaplanowaną operacyjną grą, której celem było odwrócenie uwagi opinii publicznej od inwazji na Czechosłowację. Dlatego tak uprzejmie wiozła hipisów do Dusznik wojskowa ciężarówka, a potem zapewniono im posiłki i kwaterę w schronisku Pod Muflonem. Powstanie wzorcowej komuny Proroka było częścią planu rozbrajania polskiej młodzieży. Najlepszy dowodem tego jest fakt, że Prorokowi i jego ludziom udzielał przez pewien czas schronienia klub ZMS na warszawskiej Starówce.

Ruch hipisów powstał w styczniu 1967 roku podczas festiwalu o nazwie The World’s First Human Be-in w dzielnicy Haight-Ashbury w San Francisco. Tego dnia naukowiec z Harvardu Timothy Leary ogłosił ostateczny zmierzch starych amerykańskich bogów, pieniądza i pracy oraz początek nowej religii miłości i wolności opartej na buddyzmie zen. Jej sakramentem było LSD. Idee te były kontynuacją koncepcji wyrażanych w imieniu pokolenia beatników przez Allena Ginsberga i Michaela McClure. Pomimo szalejącej w Polsce cenzury idee owe gorliwie i skrupulatnie rozpowszechniał tygodnik Forum. Dziewczyny i chłopcy szyli sobie kolorowe stroje, a zamiast LSD musiał im wystarczyć rozpuszczalnik tri. Wojowali z władzą i z kościołem.

W latach osiemdziesiątych Pyrzowi pozwolono emigrować do Francji gdzie lansował się – to też typowe – jako gorliwy katolik.

Opiekuńcze państwo, czyli kij na psa

Opiekuńcze państwo, czyli kij na psa

Izabela BRODACKA

Prokurator Wyszyński mawiał: „dajcie człowieka a paragraf się znajdzie”. Przysłowie mówi: „zawsze się znajdzie kij na psa”.

Unia Europejska a także polskie tubylcze władze w fałszywej trosce o nasz byt i nasze zdrowie wprowadzają kolejne podatki i ograniczenia. W Warszawie do końca czerwca mają trwać konsultacje społeczne dotyczące zakazu sprzedaży alkoholu w nocy. Zgodnie z przepisami, rada gminy może wprowadzić ograniczenie nocnej sprzedaży alkoholu dla całego miasta lub jedynie jego części. Ograniczenie może objąć maksymalnie okres od godz. 22:00 do godz. 6:00 i ma dotyczyć tylko sklepów oraz stacji benzynowych. Nocny zakaz nie będzie obowiązywał punktów gastronomicznych. Dotychczas z takiego rozwiązania skorzystało około 10% gmin w Polsce.

Argumenty zwolenników tego rozwiązania wydają się być słuszne. Zakaz nocnej sprzedaży alkoholu, czyli częściowa prohibicja, statystycznie rzecz biorąc zmniejszy ilość wypitego rocznie alkoholu na głowę obywatela RP (wliczając noworodki). Być może zmniejszy liczbę wypadków komunikacyjnych spowodowanych przez pijanych kierowców. Zmniejszy liczbę nocnych awantur rodzinnych. Zwolennicy prohibicji zapominają jednak o konsekwencjach wprowadzenia prohibicji w Stanach Zjednoczonych. Prohibicja w Stanach Zjednoczonych trwała od 1919 do 1933 roku. Poprawkę do amerykańskiej konstytucji wprowadzającą prohibicję nazwano „szlachetnym eksperymentem”. Historycy uważają, że wprowadzenie prohibicji stało się przyczyną powstania czy okrzepnięcia w USA struktur gangsterskich. Tak czy owak – na pewno sprzyjało gangsterstwu poprzez prowokowanie organizacji nielegalnej produkcji alkoholu, przemytu tego alkoholu z innych krajów, oraz nielegalnej jego dystrybucji. Każdy zakaz generuje przestępstwa czy wykroczenia związane z przekraczaniem tego zakazu, daje również władzom przysłowiowy „ kij na psa” czyli możliwość prześladowania niewygodnych osób poprzez uruchomienie procedur prawnych związanych z przekroczeniem zakazu. Staje się łatwym źródłem korupcji władz.

Spróbuję to wyjaśnić na następującym przykładzie. Kiedy uczyłam w liceum, ściąganie traktowane było jako bardzo poważne wykroczenie. Przyłapanie na ściąganiu owocowało nie tylko niezaliczeniem konkretnej klasówki, mogło się stać przyczyną niezaliczenia przedmiotu, a nawet relegowania ucznia za szkoły. Sprawy ściągających były godzinami wałkowane na sesjach. Postanowiłam zlikwidować przestępstwo likwidując zakaz.

Oświadczyłam uczniom, że na klasówkach można mieć na ławkach wszystko – podręczniki, zeszyty, tablice, własne notatki. Pierwszą klasówkę musieliśmy wspólną decyzją wyrzucić do kosza. Zdezorientowani uczniowie grzebali bezmyślnie w zeszytach zamiast zabrać się do rozwiązywania zadań. Kolejne klasówki trwały 45 minut, uczniowie otrzymywali do rozwiązania trzy zadania. Pierwsze zadanie było łatwe, oparte na zadaniach przerobionych w klasie, a pełne rozwiązanie tego zadania dawało najniższą ocenę pozytywną. Wtedy było to 3 czyli dostateczny, obecnie byłoby to 2 czyli ocena dopuszczająca. Drugie zadanie było trudniejsze i za rozwiązanie dwóch zadań otrzymywało się ocenę dobrą czyli 4. Trzecie zadanie było zdecydowanie trudne i za bezbłędne rozwiązanie wszystkich trzech zadań uczeń dostawał ocenę bardzo dobrą czyli 5. Kolejność zadań była stała i uczniowie wiedzieli co ich czeka.

Najwyższą ocenę czyli 5+ dostawał uczeń, który błysnął inwencją. Zdarzało mi się, że rozwiązywałam jakieś zadanie w wyuczony toporny sposób, a błyskotliwy i zapewne leniwy uczeń rozwiązywał je inną, krótszą i bardziej elegancką metodą. Nie tylko go publicznie chwaliłam i przyznawałam, że nie przyszła mi nawet do głowy ta lepsza metoda lecz często, ku satysfakcji delikwenta, zapisywałam sobie rozwiązanie aby o nim nie zapomnieć.

Od drugiej klasówki problem oszustw przy ściąganiu przestał istnieć. Uczniowie zrezygnowali również z bezmyślnego grzebania w zeszytach, sięgali do notatek tylko w uzasadnionym przypadku. Likwidując zakaz – zlikwidowałam przestępstwo. W pewnym sensie byłam prekursorem wprowadzonych potem zmian w regulaminie matur, to znaczy prawa do korzystania w czasie egzaminu z tablic ze wzorami.

Nie tylko bezsensowny lecz nawet pozornie sensowny zakaz – twierdzę – generuje przestępstwo. Był moment, gdy w trosce o zdrowie dzieci zakazywano używania w szkolnych stołówkach soli. Dzieci przemycały sól w ubraniach, skrycie dosalały potrawy, nauczyciele tępili sól jak groźny narkotyk. Była to po prostu parodia.

Zwolennicy legalizacji marihuany twierdzą słusznie że jej legalizacja zlikwidowałaby cały przestępczy przemysł jej dystrybucji. Z drugiej strony legalizacja na przykład dopalaczy nie jest możliwa ze względu na zagrożenie śmiercią osób spożywających te substancje.

Nie podejmuję się rozstrzygać nawet polemicznie tych wszystkich złożonych sytuacji. Dyskusje na te tematy to najczęściej tak zwane „dyskusje akademickie” czyli nierozstrzygalne bicie piany.

Charakterystyczne dla współczesnego totalitaryzmu, który ukrywa się pod hasłem opiekuńczości państwa jest fakt, że w ramach legislacyjnej laksacji mnoży się przepisy regulujące drobne aspekty życia obywateli, ich dietę, sposób ogrzewania przez nich mieszkań, sposób spędzania czasu, dopuszczalny sposób poruszania się, natomiast liberalizuje się podstawową zasadę życia społecznego jaką jest ochrona życia. Troszcząc się aby dzieci nie jadły zbyt dużo soli, żeby ich rodzice nie spożywali alkoholu, nie tylko się dopuszcza lecz nawet wpisuje – jak we Francji – do konstytucji prawo do zabijania najmłodszych z nich, zupełnie bezbronnych.

Trzeba rozumieć, że ta fałszywa troska o nasz dobrostan daje władzy narzędzia do prześladowania nas, do odbierania nam dzieci, do narzucania nam obyczajów i sposobów postępowania. To never ending story. Można na przykład walcząc z otyłością Polaków wprowadzić podatek od otyłości. Osoby o BMI (body mass index) przekraczającym określoną wartość płacą podatek. Należy sobie uświadomić, że podobne regulacje służą wyłącznie obezwładnianiu społeczeństwa.

Totalitaryzm powrócił…

Totalitaryzm powraca

Izabela BRODACKA

Francja wpisała prawo do aborcji do konstytucji. Realnie grozi nam wpisanie prawa do aborcji do „karty praw podstawowych”. Znaczenie tych faktów jest ogromne i chyba nie doceniane. Jak świat światem kobiety dokonywały aborcji podobnie jak świat światem ludzie mordowali się nawzajem, okradali, oszukiwali i prześladowali. Zawsze było to zło, banalne zło. Wydawało by się zatem, że nic nie różni mordowania Żydów przez Niemców (hitlerowców, faszystów, czy jak kto chce – nazistów) od niezliczonych morderstw w historii ludzkości. A jednak różni! Mordowanie Żydów było ludobójstwem.

Z ludobójstwem mamy do czynienia gdy na podstawie pewnej wyróżniającej cechy wyklucza się jakąś grupę ludzi ze wspólnoty ludzkiej, wyjmuje się ich spod prawa. W przypadku Żydów tą wykluczającą cechą było pochodzenie etniczne.

W przypadku nienarodzonych dzieci jest nią wyłącznie fakt przebywania w łonie matki. Nie jest nią nawet niezdolność dziecka do samodzielnego życia bo w USA dozwolona była w niektórych Stanach tak zwana „późna aborcja” podczas której zdolne do samodzielnego życia dziecko zabijało się wstrzykując trującą substancję do macicy matki.

Zabijanie Żydów w hitlerowskich Niemczech było na mocy ustaw norymberskich obywatelskim obowiązkiem, a ścigani przez hitlerowskie prawo byli ci, którzy się z mordowaniem Żydów nie godzili.

Wpisanie prawa do aborcji do konstytucji czyni z zabijania nienarodzonych dzieci niezbywalne prawo człowieka takie jak – paradoksalnie- prawo człowieka do życia.

Ścigani przez sądy będą i już są- również w Polsce – ci, którzy się temu holokaustowi nienarodzonych przeciwstawiają. Nie bez przyczyny po II Wojnie Światowej proces niemieckich morderców odbywał się właśnie w Norymberdze, a niektórzy z nich zawiśli pokazowo na szubienicy.

Holokaust nienarodzonych też doczeka się – mam nadzieję – swojej Norymbergi. Stalinizm nie miał swojej Norymbergi i dlatego odradza się w konwulsjach jak odrastają obcięte głowy nie dobitego smoka. Nie chodzi tu wbrew pozorom o samych komunistów, ani o ich progeniturę roszczącą sobie prawa do dziedzicznych przywilejów. Stalinizmem nazywam tu każdą formę narzucania ludziom przemocą jakiejś utopii – wszystko jedno czy będzie to sprawiedliwość społeczna czy zielony ład.

Utopia to koncepcja wydumana, z pozorami słuszności czy nawet szlachetności, lecz nie do zrealizowania bez terroru i ludobójstwa. Zupełnie drugorzędną sprawą jest fakt, że twórcy i realizatorzy tych utopii nie stosują się sami do wyznawanych zasad. Komuniści, w tym polscy, lubowali się w niedostępnych dla społeczeństwa luksusach, w brylowaniu w domach wczasowych (domach pracy tfurczej, ortografia celowa ) utworzonych w zrabowanych dworach i pałacach oraz kawiorze kupowanym w sklepach za żółtymi firankami. Jak mówiono : „ naród pijał koniak ustami swoich przedstawicieli”.

Te wszystkie, ludzkie słabości można by im darować gdyby nie fakt, że ich następcy, ich mutanci, znowu chcą terroryzować ludzi, ograniczać ich wolność przekonań, swobodę wychowywania według tych przekonań dzieci, ograniczać wolność ekonomiczną i swobodę poruszania się. Postulatorzy „ zielonego ładu”, który jest przecież współczesną formą totalitaryzmu planują zamkniecie ludzi w „piętnastominutowych gettach”, zakazanie im poruszania się samochodami, na które tych ludzi stać, oraz drastyczne ograniczenie liczby dozwolonych podróży samolotem, podczas gdy sami latają tam i z powrotem odrzutowcami na nikomu nie potrzebne spotkania i konferencje. Chcą zrujnować obywateli cenami energii, pozbawić przez zbrodnicze regulacje prawne własności mieszkań i domów.

Z marksizmem łączy ich zarówno dogmatyzm propagowanych bredni jak i zapał w niszczeniu wszelkich form swobodnej działalności ludzkiej, niszczeniu życia człowieka. Komunizm zawalił się pod ciężarem własnej nieudolności. Pochłonął jednak miliony niewinnych ofiar. Zielony ład też się zawali lecz nieuchronnie kosztem ofiar, których przypuszczalną liczbę trudno obecnie oszacować. Redukcja CO2 – równie fikcyjny i bezsensowny cel jak światowe rządy proletariatu może doprowadzić do „Wielkiego Głodu” nie tylko w Europie lecz na całym świecie.

CO2 jest gazem życia, jest podstawowym surowcem asymilacji, a asymilacja roślin pierwszym etapem łańcucha pokarmowego czego nie rozumieją sprzedajni jak za czasów komunizmu uczeni. Młodzi aktywiści ekologiczni, nazywający sami siebie „ostatnim pokoleniem” płonącej rzekomo planety przyklejają się w Warszawie do asfaltu aby zablokować ruch samochodowy.

To następna cecha wspólna ekologizmu z komunizmem. Komunistyczni młodociani aktywiści, hunwejbini z czerwonego harcerstwa Kuronia jeździli rozkułaczać polskich chłopów kradnąc im ziarno siewne i zapasy żywności. Opisuje to Anna Bojarska w powieści z kluczem pod tytułem „ Czego nauczył mnie August”. Bez tych pożytecznych idiotów, (a może były to zwykłe młodociane szuje), sowietyzm byłby w Polsce trudniejszy do zainstalowania. Wracając do CO2 – jak stwierdzono wzrost poziomu dwutlenku węgla w atmosferze przyczynił się do znacznego ożywienia roślinności na dużych obszarach świata, w tym w regionie Sahelu. Jak pokazują badania, w ciągu ostatnich 20 lat odnotowano tam o 14% większy przyrost roślinności, co przyniosło wymierne korzyści dla lokalnej bioróżnorodności i produkcji żywności.

Ale cóż to obchodzi ideologów zielonego ładu, którzy chcą nas zagłodzić i karmić owadami. Zakaz stosowania paliw kopalnych może doprowadzić również do „Wielkiego Chłodu”. Ludzie będą umierać z wychłodzenia. Przymiotem wykluczającym, wyjmującym spod prawa, takim jak żydowskie pochodzenie w hitlerowskich Niemczech czy delikatne ręce w Kambodży Pol Pota jest jak widać obecnie samo człowieczeństwo.

P.S. Związek Radziecki jako pierwszy kraj na świecie zalegalizował w 1920 roku aborcję za sprawą komisarz ludowej do spraw społecznych Aleksandry Kołłontaj. Wprawdzie Stalin uchylił na wiele lat to prawo w 1936 roku ale tylko dlatego, że potrzebne mu było mięso armatnie do czynnej walki o pokój, którą miał zamiar dalej prowadzić.

Powszechne wywłaszczenie. Kataster, „dyrektywa budynkowa”…

Powszechne wywłaszczenie. Kataster, „dyrektywa budynkowa”…

Izabela Brodacka

W Polsce kilkakrotnie usiłowano wprowadzić podatek katastralny czyli podatek od wartości nieruchomości. Projektanci tego podatku nie ukrywali swoich intencji. Starzy ludzie – twierdzili- zajmują należące do nich domy i mieszkania o dużym, zbędnym dla nich metrażu. Jeżeli nie będzie ich stać na opłacenie podatku katastralnego będą zmuszeni te domy i mieszkania sprzedać. Z prawa popytu i podaży wynika, że ceny nieruchomości spadną i staną się one dostępne dla młodych rodzin wielodzietnych. Taka była oficjalna – oczywiście kłamliwa – wykładnia tego projektu.

Tak naprawdę beneficjentów Okrągłego Stołu czyli stalinowską grupę interesu drażniło, że niektóre należące do obywateli domy i mieszkania wymknęły im się z rąk. Ich przejęcie miało im zagwarantować wprowadzenie podatku katastralnego. Głosząc na użytek transformacji „święte prawo własności” tak naprawdę zamierzali pozbawić szerokie masy resztek tej własności.

Trzeba pamiętać, że wszelkie struktury totalitarne zawsze miały na celu pozbawienie ludzi własności i sprowadzenie ich- jak twierdzili dla ich własnego dobra- do roli łatwo sterowalnego bydła roboczego. Komuniści mieli to w programie i konsekwentnie realizowali przez długie lata swego panowania. W ZSRR udało im się to przeprowadzić skutecznie, natomiast w Polsce nie udało im się odebrać ziemi chłopom choć udało im się oskubać do gojej skóry (to nie literówka, tak żartobliwie mówił mój ojciec) ziemiaństwo i arystokrację.

To samo mają na celu obecni totalitaryści i wcale tego nie ukrywają. „ Nie będziesz miał nic i będziesz szczęśliwy bo wszystkie twoje potrzeby będą zaspokojone”. Koncepcje „miasta piętnastominutowego” przypominają dawne utopie takie choćby jak falanster. „Miasto piętnastominutowe to obszar, którego nie będziesz musiał opuścić aby zaspokoić wszystkie swoje potrzeby i załatwić wszystkie swoje sprawy”- głoszą hasła reklamujące tę utopię naiwnym. Początkowo, dla zachęty mówi się, że obywatel nie będzie miał potrzeby opuszczania swojej zagrody czyli obszaru, którego skrajne punkty można osiągnąć maszerując przez kwadrans niezbyt szybkim krokiem. Okazałoby się, że nie ma prawa go opuszczać, a władza zadba o jego dobrostan tak jak dba się o dobrostan bydła. Komuniści posługiwali się w realizacji swego terroru hasłem sprawiedliwości społecznej. Obecni totalitaryści walczą o dobro planety, której rzekomo grozi samospalenie jak pijakowi z opowieści Zoli. To zupełnie obojętne jakim hasłem posługuje się totalitaryzm. Jego celem jest zawsze zniewolenie człowieka.

Tak zwana „dyrektywa budynkowa” UE ma dokładnie ten sam ukryty cel jaki miało wprowadzenie podatku katastralnego. Tym celem jest pozbawienie ludzi własności mieszkań i domów. Jeżeli prawo nakaże modernizację wszystkich budynków tak, żeby były one zero-emisyjne ( cokolwiek to miałoby znaczyć) większości ludzi nie będzie stać na taką modernizację. Co gorsza kryteria totalitarystów spod znaku Zielonego Ładu nieustannie się zmieniają.

Ludzie nakłaniani do zamiany pieców węglowych na ogrzewanie gazowe, którzy w tę zamianę zainwestowali dowiadują się teraz, że gaz już też nie jest w porządku. Teraz trzeba zakładać pompy cieplne i ogrzewanie elektryczne. Każdy pretekst jest dobry do rabunku. Ludzie będą zmuszeni brać na te przebudowy kredyty pod zastaw nieruchomości. Nie będąc w stanie tych kredytów spłacać będą musieli dom czy mieszkanie sprzedać co spowoduje, że na rynku pojawi się wiele nieruchomości będących łatwym łupem dla rodzimych oligarchów. Oczywiście banki też będą przejmować nieruchomości za długi i sprzedawać z licytacji, często ustawionej, wybranym osobom.

Zadziałają wszelkie mechanizmy wywłaszczania społeczeństwa, których nie udało się uruchomić poprzez wprowadzenie podatku katastralnego. W zwalczaniu podatku katastralnego mam swoją znaczącą rolę więc mam prawo tym się przechwalać. Kiedy projekty wprowadzenia tego podatku były już mocno zaawansowane, a dyskutowana była tylko jego stopa, w mediach panowało na ten temat całkowite milczenie. Obowiązywała omerta. To milczenie udało mi się przerwać tylko dzięki ojcu Rydzykowi. Przez dłuższy czas pozwalał mi na antenie Radia Maryja poruszać w ramach „Rozmów Niedokończonych” różne ważne problemy społeczne, bez żadnej z jego strony cenzury. Pierwsza audycja na temat podatku katastralnego trwała do późnych godzin nocnych, jak pamiętam chyba do 3 nad ranem. Dzwoniło wiele osób z różnych krajów uzupełniając podane przeze mnie informacje i wnioski. Szczerze mówiąc dopiero po tej audycji stałam się ekspertem w sprawie podatku katastralnego.

Audycja przerwała omertę. W prasie zaroiło się od artykułów lepiej czy gorzej omawiających tę problematykę, pisałam o podatku katastralnym w „Naszym Dzienniku” oraz w „Ładnym Domu”, z którym to pismem wówczas współpracowałam. Umieściliśmy obliczenia symulacyjne, z których wynikało ile musiałby płacić miesięcznie tego podatku właściciel małego domku jednorodzinnego w Warszawie czy Krakowie. Nikogo z pracujących nie byłoby na to stać nie wspominając nawet o emerytach. Pomimo, że powstały rejestry katastralne nieruchomości, projekt upadł. Władze nie odważyły się prowokować buntu społecznego. Ku mojej prawdziwej satysfakcji premier Olszewski wioząc mnie kiedyś samochodem na jakieś seminarium, zacytował co mówiono na ten temat w Ministerstwie Skarbu. Jak powiedział, ktoś z ministerstwa zapytał go czy wie „kim jest to wstrętne babsko, które utrąciło taki wspaniały projekt?” Dodam, że rozmówca pana Olszewskiego zamiast terminu „utrąciło” użył terminu powszechnie znanego, choć bardziej wulgarnego, który Olszewski ku mojej radości zacytował dosłownie.

Innym sposobem przejmowania nieruchomości przez oligarchiczne grupy interesu było złodziejstwo niesłusznie zwane dziką reprywatyzacją. Okradani byli prawdziwi właściciele, a poszkodowani wyrzucani na bruk lokatorzy. Proceder ten firmowała, a także brała w nim osobiście udział Hanna Gronkiewicz Waltz.

„Pakt budynkowy” to kolejne bandyckie działanie mieszkaniowych rabusiów.

Jak w kalejdoskopie

Jak w kalejdoskopie

Izabela BRODACKA

Wiele osób zdumiewa zmienność poglądów, a przede wszystkim zmienność wyrażanych publicznie przez Donalda Tuska opinii. Tusk wydaje się nie liczyć z faktem, że pomimo przetrzepania i zniszczenia zasobów telewizyjnych istnieją nagrania jego licznych całkowicie sprzecznych z obecnymi wypowiedzi.

Nie tak dawno Tusk twierdził na przykład, że atakujący naszą wschodnią granicę przybysze z różnych egzotycznych krajów to biedni ludzie, kobiety i dzieci, którym należy się pomoc. Obecnie obiecuje skuteczną obronę polskich granic przed tymi nieproszonymi gośćmi, którzy okazują się w jego narracji być młodymi agresywnymi mężczyznami żądnymi zasiłków i zagrażającymi bezpieczeństwu społeczeństwa polskiego.

Kilka lat temu oskarżał o antyrosyjskość Jarosława Kaczyńskiego natomiast sam postulował przyjacielskie stosunki z Rosją „taką jaka jest”. Obecnie chce zorganizować komisję, której celem miałby być badanie rosyjskich wpływów w Polsce. Swoim wypowiedziom i ujawnionym w serialu „Reset” obciążającym dokumentom przeciwstawia całkowicie gołosłowne oskarżenia o prorosyjskość pod adresem Konfederacji i PiS.

Nie warto przytaczać innych całkowicie sprzecznych wypowiedzi tego człowieka. Przede wszystkim jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Tusk miał godnego siebie prekursora w Wałęsie z jego słynnym: „jestem za, a nawet przeciw”. Poza tym Tusk miał godnych siebie prekursorów również w elitach władzy PRL.

Poglądy partyjnych aparatczyków też zmieniały się i ewoluowały. W spektrum tych zmiennych poglądów znalazło się odchylenie prawicowe, za które Władysław Gomułka wylądował nawet w pudle. Znalazł się filosemityzm, bo jak wiadomo żona Gomułki była Żydówką, a chyba żonę trochę kiedyś lubił. Przy kolejnym obrocie areny politycznej, w 1968 roku, Gomułka okazał się groźnym antysemitą uczestniczącym – przynajmniej werbalnie – w prześladowaniu Żydów i wygrażającym na wiecach polskim syjonistom. Natomiast Edward Ochab podobno często mawiał: „co Oni zrobili z tym krajem” jakby nie należał do Onych i w tej robocie nigdy nie uczestniczył. Córki Ochaba brylowały w opozycyjnych salonach i przechowywały (też podobno) w tapczanie ojca najbardziej tajne dokumenty. Oczywiście były to salony opozycji kontraktowej inaczej zwanej kawiorową, która przeprowadziła kontrakt Okrągłego Stołu w interesie partyjniaków zorientowanych skąd wieje wiatr historii tudzież we własnym nie tyle opozycyjnym, co zupełnie prywatnym interesie. Ideowi komuniści ku zdumieniu szarych zjadaczy chleba okazywali się w czasie transformacji ustrojowej być odwiecznymi, wiernymi zwolennikami kapitalizmu i liberalizmu gospodarczego, wręcz leseferyzmu.

Wróćmy jednak do chwili obecnej. Koalicja 13 grudnia, która głosowała przeciwko zbudowaniu na granicy zapory i zarzucała poprzedniej władzy bezzasadne wydanie na tą inwestycję 1,5 miliarda złotych twierdzi teraz, że wydano zbyt mało. Nowa władza chce budować skuteczne umocnienia za 10 miliardów. Pikanterii tej zmianie frontu dodaje fakt, że skuteczna zapora ma się składać przede wszystkim z mokradeł i bagien. Jak żartowano w czasach PRL- „Droga do socjalizmu prowadzi przez Moczary i Bagna z Gomułką, Motyką i Kociołkiem.” Słabo zorientowanym przypominamy, że Moczar, Bagno, Motyka i Kociołek byli to komunistyczni aparatczycy.

Minister Obrony Narodowej Kosiniak Kamysz twierdzi, że Tarcza Wschód złożona z bagien i moczarów to inwestycja priorytetowa, a jej ocena jest jak powiedział „zerojedynkowa” Zapomniał, że Platforma prawie w 100% głosowała przeciwko budowie tej zapory. Wstrzymał się od głosu poseł Marcin Kierwiński ale za to nie klaskał – jak twierdzi – na filmie Agnieszki Holland. Sama Agnieszka Holland choć nie odszczekała kłamliwych insynuacji zawartych w filmie „ Zielona granica” , choć walczyła o to, żeby było tak, jak było wydaje się zmieniać stosunek do Tuska. „ Spodziewałabym się po nim innego języka” stwierdziła w rozmowie z Żakowskim. „Co z was za katolicy, macie krew na rękach” wrzeszczała na granicy jakaś nieznana mi zupełnie aktorka, a poseł Franciszek Sterczewski biegał z reklamówką z kanapkami dla „nachodźców”.

Wszyscy Oni przed wyborami pospiesznie zmieniają albo przynajmniej łagodzą swoje zdanie. Marszałek Hołownia zmienił zdanie w sprawie budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego czyli CPK zwanego przez dowcipnisiów „ Co Polacy Kombinują?”. CPK miał być przejawem gigantomanii poprzedniego rządu, miał być marnowaniem pieniędzy, a jego budowa powodowała wywłaszczanie ludzi z ziemi. Faktycznie nic takiego nie miało miejsca.

Prawdziwie wielką zmianę zapowiedziała wicemarszałek Niedziela. Odtąd będzie można wchodzić do Sejmu z psami. Oczywiście zaszczepionymi, oznakowanymi i w kagańcu. Pani Niedziela ogłaszając tę rewolucyjną zmianę w polityce państwa zapomniała, że swego czasu swobodnie łaziła po Sejmie suka Saba marszałka Dorna, a prześmieszne inwokacje do niej wygłaszał dotknięty chorobą filipińską Kwaśniewski. [Młodzi , nieoczytani pytają mnie, co to, więc wyjaśniam: był jak często, pijany w 3D; tym razem na Filipinach. md]

Posłanka Agnieszka Dominika Pomaska potwornie gorszyła się dotacjami rzędu 3 miliardów złotych na media publiczne za czasu rządów PiS. „Zapewniam, że z tym skończymy, że te pieniądze pójdą na leczenie nowotworów” – grzmiała. Obecny rząd dofinansował przejęte nota bene w bandycki sposób media publiczne kwotą 3,5 miliarda złotych. W ramach poprawy opieki nad ludźmi starymi likwiduje się dodatkowe emerytury, w ramach poprawy dostępu do mieszkań, które są jak twierdził Tusk prawem a nie towarem spowodowano, że ceny tych mieszkań poszybowały w górę, podobnie rosną ceny paliwa, a ceny energii powalą nas na kolana dopiero po wyborach. Wbrew zapewnieniom Tuska podpisany został pakt relokacyjny, a za każdego „nachodźcę”, którego nie przyjmiemy albo który ucieknie z naszego kraju będziemy płacić karę. W tej kwestii Tuska bezceremonialnie i niesolidarnie sypnął premier Francji Gabriel Attal.

Zdumieni tymi zmieniającymi się jak w kalejdoskopie obrazami nie rozumieją jaka jest podstawowa zasada, czyli принцип kalejdoskopu. Obrazki zmieniają się za każdym obrotem ale szkiełka pozostają te same.

=========================

MD: Gabriel Attal, jest pierwszym otwarcie homoseksualnym premierem Francji, ulubieńcem Macrona, też pedała.

Gdzie tu sens gdzie logika?

Gdzie tu sens gdzie tu logika?

Izabela Brodacka

W trosce o bezpieczeństwo dzieci, szkoły mają obecnie obowiązek żądać od każdej zatrudnionej osoby zaświadczenia, że nie figuruje ona w rejestrze pedofili. Dotyczy to również osób zupełnie przypadkowych i jednorazowych akcji. Na przykład szkoła zaprasza sokolnika aby dzieci mogły poznać tresowane przez niego ptaki. Dzieci to bardzo lubią, zabawa jest pouczająca, jednak większość indagowanych w tej sprawie treserów ptaków ma pełen portfel zamówień i nie ma najmniejszego zamiaru tracić czasu na załatwianie podobnych bezsensownych zaświadczeń. Bezsensownych, bo rejestr pedofili obejmuje tylko osoby już skazane za przestępstwa przeciwko dzieciom. Poza tym pokaz ptaków odbywa się w obecności nauczycieli, a często również rodziców i ewentualny ptasznik pedofil nie miałby najmniejszych szans aby zrealizować swoje podstępne plany.

Szkoły zatrudniające woźne, kucharki a nawet konserwatorów sprzętu (których przecież mógłby po prostu ktoś pilnować), toną więc pod zalewem papierków, sekretarki uginają się pod ciężarem biurokratycznych zadań narzuconych im przez pozorną troskę ustawodawcy o bezpieczeństwo dzieci, podczas gdy dokładnie w tym samym momencie (nie)rząd Donalda Tuska podejmuje decyzję o wprowadzeniu w polskich szkołach lekcji “edukacji seksualnej” opartej o standardy opracowane w Niemczech, a ukryte pod nazwą nowego przedmiotu “Edukacja zdrowotna”.
Autorem podstawy programowej tego przedmiotu, oraz koordynatorem zespołu odpowiedzialnego za stworzenie tej podstawy, ma być seksuolog Zbigniew Izdebski, współpracownik Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) odpowiedzialnej razem z rządem Niemiec za “Standardy Edukacji Seksualnej” przewidujące uczenie dzieci masturbacji oraz wyrażania zgody na seks.

Izdebski od 2010 roku jest współpracownikiem czy nawet ekspertem Instytutu Kinseya, którego twórca przeprowadzał pedofilskie eksperymenty na dzieciach oraz uczniem polskiego seksuologa, Andrzeja Jaczewskiego, popierającego wprost legalizację seksu dorosłych z dziećmi.

Według standardów WHO udział w lekcjach seksu jest przymusowy, a za odmowę udziału w nich dzieci, grozi odmawiającym rodzicom nie tylko grzywna czy więzienie lecz nawet ( jak w Niemczech) odebranie dzieci i pozbawienie praw rodzicielskich.

W Polsce prześladuje się ludzi również za mówienie o zagrożeniach związanych z „edukacją seksualną”.  Na rok ograniczenia wolności został skazany prezes Fundacji Obrony Życia Mariusz Dzierżawski, a kierowca tej fundacji Jan Bienias został skazany na 30 000 kary za organizację akcji “Stop pedofilii”. Przeciwko Fundacji toczy się obecnie ponad 130 procesów sądowych.

Wedle Standardów WHO i BZgA (Bundeszentrale für gesundheitliche Aufklärung ) już czterolatki należy uczyć o masturbacji, u dzieci w wieku 6-9 lat należy rozwijać rozumienie pojęcia „akceptowalny seks” oraz przekazywać im informacje na temat „praw seksualnych dzieci”, a nieco starsze dzieci mają posiadać „umiejętności negocjowania i komunikowania się w celu uprawiania bezpiecznego i przyjemnego seksu.” 

WHO jest agencją należącą do Organizacji Narodów Zjednoczonych (ONZ) , która już jakiś czas temu wydała raport mówiący o tym, że państwa powinny szukać prawnych możliwości legalizacji współżycia między dorosłymi a nieletnimi, o ile tylko nieletni „zgodzą się” na takie współżycie.  
Alfred Kinsey kilkadziesiąt lat temu badał „przeżycia seksualne” niemowląt w wieku od 4 miesiąca życia zlecając pedofilom stymulację seksualną tych dzieci. W oparciu o “badania” Kinseya przeszkolono w USA oraz Europie Zachodniej tysiące tzw. “edukatorów seksualnych”, którzy następnie ruszyli do szkół, aby “edukować” dzieci, spełniając w ten sposób żądania aktywistów LGBT od dawna domagających się objęcia wszystkich dzieci “edukacją seksualną”. 

Wyczerpująco piszą o tym w książce „ Kinsey – Seks i oszustwo” wydanej w 2002 roku przez wydawnictwo „Antyk” Marcina Dybowskiego jej autorzy – Judith Reisman oraz Edward Eichel. Miałam okazję tłumaczyć tę książkę, a właściwie poprawiać jej tłumaczenie. Pamiętam, że wiele osób twierdziło, że te aberracje nigdy nas nie dotkną. Tymczasem na Zachodzie, a szczególnie w Niemczech, gdzie już kilkadziesiąt lat temu wdrożono Standardy WHO i BZgA edukacja seksualna obejmuje nauczanie masturbacji już od przedszkola, zachęcanie dzieci do rozwiązłości seksualnej i oglądania pornografii, namawianie do aktów homoseksualnych, promocję aborcji, oraz naukę wyrażania zgody na seks, w domyśle również z dorosłymi. Jak pisał w swoich pracach mistrz Zbigniewa Izdebskiego Andrzej Jaczewski:  
„Znane są opisy etnografów, z których wynika, że dorośli w szczepach pierwotnej kultury masturbowali dzieci ku ich zadowoleniu.” Logika, a właściwie brak logiki tego przekazu jest porażający.

Znane są przecież również opisy etnografów, z których wynika, że Inkowie składali bogom ofiary z dzieci, w rytuale dziękczynnym zwanym „capacocha”. Czy oznacza to, że mamy prawo, a może nawet obowiązek reaktywować te rytuały?

Można traktować onanizm dziecięcy jako nieszkodliwe stadium rozwojowe, a onanizm więzienny jako nieszkodliwą dewiację wynikłą z braku możliwości naturalnych kontaktów seksualnych. Jednak uczenie dzieci onanizmu ma dokładnie taki sam sens jaki miałoby uczenie ich dłubania w nosie, puszczania bąków lub nie kontrolowanego wypróżniania się. Cywilizowanie dziecka sprowadza się przecież do nauczenia go panowania nad własną fizjologią. I wręcz przeciwnie- nakłanianie do masturbacji opóźnia rozwój dziecka, cofa je do stadium przed-cywilizacyjnego, do kierowania się wyłącznie odruchami, do zachowywania się jak głupi pies, który z upodobaniem lecz bez najmniejszego sensu kopuluje nogę od stołu. I à propos – obecnie propaguje się, fundowanie sobie „psiecka” zamiast dziecka. Psiecko w roli dziecka, seks międzypokoleniowy, seks międzygatunkowy i jednocześnie kontrolowanie orientacji seksualnej sprzątaczek w rzekomej trosce o najmłodszych. To całkowity brak logiki, który ma na celu odebranie ludziom umiejętności oceny rzeczywistości.

Liber idiotorum III – a „Liber Chamorum”, „Liber Lizusorum”

Liber idiotorum III

Izabela Brodacka

Tytuł moich rozważań zapożyczyłam z dzieła Waleriana Nekandy Trepki „Liber Chamorum” zachowanego w rękopisie pochodzącym z 1626 roku. Mój dowcip językowy nie jest jednak oryginalny.

W 1991 roku Stefan Kobierzycki wydał Liber Lizusorum”. Jest to zbiór cytatów z wypowiedzi przywiezionej na sowieckich tankach elity władzy, która okrzepła jako samozwańcza elita intelektualna oraz – co gorsza – elita opozycji. Pozwolę sobie podać za panem Kobierzyckim wiersz i wypowiedź dwójki ludzi uważnych przecież, w późniejszych czasach za przedstawicieli elity naukowej i kulturalnej. Wszystkie inne cytaty są w tym samym stylu albo jeszcze gorsze. Pokrywa je mgła celowego zapomnienia.

———————-

Jerzy Ficowski 5.03.53.

Jeśli tak bardzo boli dziś

Świat bez Jego oddechu przeraził nas ciszą

to po to, aby jutro Stalinowską myśl

wcielać sercem pewniejszym od najtrwalszych przysiąg”

„Nowa Kultura” rok 1953 Nr 11

———————–

Leszek Kołakowski

znaczna część literatury krytycznej obozu katolickiego (..) w atakach na materializm tkwiła na tym samym straganowym poziomie, który wśród polskich krytyków materializmu i marksizmu reprezentują choćby ks. Pastuszka i ks. Piwowarczyk.” Myśl Filozoficzna 1953. Nr2

——————————–

Pozostałe zebrane przez Stefana Kobierzyckiego cytaty to wiersze Wisławy Szymborskiej, Tadeusza Różewicza, wypowiedzi Zygmunta Baumana czy Andrzeja Drawicza.

Czy ci ludzie nie rozumieli jakie szkody przynoszą społeczeństwu polskiemu instalując w nim stalinizm? Jeżeli nie rozumieli – byli idiotami, choć samozwańczo przypisywali sobie rolę elity intelektualnej, a potem rolę jedynej opozycji. Jeżeli rozumieli, a pomimo to popierali, współuczestniczyli w zbrodniach stalinizmu. Tertium non datur – innej możliwości nie ma. Sądzę, że mniej obciążające jest uznanie ich ex post za idiotów niż za stalinowców. Podobnie mniej obciążające jest dla współczesnych szkodników traktowanie ich jako idiotów niż jako zdrajców.

Marcin Święcicki krytykował CPK z punktu widzenia warszawskiego pasażera. Otóż – jak oświadczył – Warszawiacy musieliby dojeżdżać do CPK taksówkami co oznaczałoby, że dopłacą do podróży około 2 miliardów złotych. Mamy rozumieć, że tyle dopłaciliby wszyscy podróżujący Warszawiacy w ciągu roku, gdyż jeżdżą na lotniska wyłącznie taksówkami. To hipoteza nie poparta faktami. Ja na przykład, jak większość pasażerów, jeżdżę na Okęcie autobusem 175 a do Modlina z Dworca Centralnego w Warszawie specjalnym pociągiem. Ale kto zabroni bogatemu jechać taksówką z Warszawy nawet do Paryża?

Marcin Święcicki ma bardzo pracowity życiorys. Sekretarz KC PZPR, minister współpracy z zagranicą w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, poseł licznych kadencji Sejmu, działacz Klubu Inteligencji Katolickiej, stypendysta Uniwersytetu Harvarda, dyrektor ośrodka analitycznego w Kijowie, prezydent miasta Warszawy, przewodniczący Komitetu Budowy Muzeum Historii Żydów Polskich. Święcicki troszczył się jak wiadomo o historię kultury żydowskiej w Polsce.

Nie wiem czy pan Święcicki pamięta swoje relacje z niejakimi Mętlewiczami i swoje u nich wizyty przy ulicy Odyńca. Kusi mnie żeby mu te wizyty przypomnieć poświęcając temu specjalny tekst. Pan Tomasz Mętlewicz, zapewne w ramach troski o kulturę żydowską, wyłożył sobie wjazd do garażu macewami z żydowskich cmentarzy. Mój ojciec, choć nie był wielkim filosemitą zagroził Mętlowiczowi zredukowaniem uzębienia jeżeli nie zmieni tego wjazdu do garażu. Mętlewicz łaskawie przełożył macewy na drugą stronę, tak, że nie było widać, że jeździ po płytach nagrobnych. Sfotografowałam kiedyś pana Mętlewicza przed bramą naszego domu. Wiatr odchylił połę jego płaszcza, pod którą ukrywał menorę.

Proces grupy Mętlewicza ruszył 1.12.1975 roku. Ich proceder trwał ponad 20 lat. Grupa zajmowała się nielegalnym wywozem dzieł sztuki i antyków oraz rozprowadzaniem wśród klientów w Polsce ogromnych ilości przemycanego do kraju złota. Obliczono, że było to w sumie aż 16 ton. Kluczową rolę pełnił parasol ochronny, roztaczany nad uczestnikami procederu przez Służbę Bezpieczeństwa oraz prominentnych polityków. Pisała o tym Monika Luft w książce „Pejzaż z przemytnikiem. Jak wywożono z PRL dzieła sztuki i antyki”. Dodam, że Mętlewicz spokojnie wyjechał wraz z rodziną z kraju.


Marek Balt, europoseł Nowej Lewicy, w programie “Gość Wiadomości” w TVP Info powiedział, że temperatura na Ziemi może w ciągu roku wzrosnąć nawet o 700 st. C. Balt pomnożył po prostu 2 st. C przez 365 dni roku kalendarzowego. Tymczasem według najbardziej pesymistycznych raportów średnia temperatura na ziemi wzrosła od czasów przedindustrialnych nawet nie o 2 st. C lecz o około 1,2 st. C. Do informacji pana Balta.. Temperatura wrzenia wody w warunkach normalnych to 100 st. C. Różne białka mają różne temperatury denaturacji ( ścinania) lecz dla człowieka niebezpieczna jest temperatura już powyżej 41,5 st. C.

W 2022 roku Małgorzata Kidawa- Błońska aby zdyskredytować pomysł odbudowy Pałacu Saskiego stwierdziła: „Wybudowali to Rosjanie jako nasi zaborcy. To nie było nigdy historycznie związane z Polską”. Do wiadomości pani Kidawy – Błońskiej. Historia budowy pałacu sięga połowy XVII wieku a do rozbiorów doszło przeszło 100 lat później. Pierwotnie na miejscu pałacu stał dwór Tobiasza Morsztyna. którego spadkobierca Jan Andrzej Morsztyn na miejscu dworu wybudował po 1661 piętrowy barokowy pałac z czterema wieżami. 

3.011.22 roku Ryszard Petru stwierdził: „Inflacja może osiągnąć 25%” Jak się okazało we wskazanym okresie wynosiła poniżej 6% czyli Petru pomylił się o 19 punktów procentowych. Ponieważ jak pamiętamy Petru ma kłopoty z liczeniem nawet do 6, ta mylna diagnoza nie powinna nikogo dziwić. Jedyne co może dziwić to jak mógł przez całe lata funkcjonować jako doradca Balcerowicza.

Lecz przecież Balcerowicz też się nie popisuje. W rozmowie z dziennikarzem „ Super Expressu” żądał sprywatyzowania „Orlenu” pomimo osiągniętego wówczas przez firmę zysku operacyjnego w wysokości około 34 mld złotych za pierwsze trzy kwartały 2023 roku. Jak widać – jaki pan taki kram.

Liber idiotorum II. Na własne życzenie Trzaskowskiego mamy prawo nazywać go dupiarzem.

Liber idiotorum II

Izabela BRODACKA

  1. Poseł Marcin Józefaciuk wystąpił w Sejmie z następującym przemówieniem :„jak powiedział klasyk religia jest jak pewien męski organ: jest całkiem w porządku gdy ktoś go ma i jest z niego dumny ale jeżeli ktoś wyciąga go na zewnątrz i macha nam przed nosem to już mamy pewien problem”. Nawet stary komuch Czarzasty ocenił tę wypowiedź jednym zdaniem: „marne to było”. Dopytywany przez dziennikarza jaki narząd miał na myśli Józefaciuk oświadczył, że mózg. Czy mamy zatem rozumieć, że Józefaciuk jest dumny ze swego mózgu, lecz przez przyzwoitość powstrzymuje się od publicznego nim machania czy raczej, że myśli tym czym można machać?
  2. Język śląski czyli „ godkę” rekomendowała posłom Ewa Kołodziej, też poseł (poślica?) prezentując im śląskie laleczki beboki . Kiedyś – jak stwierdziła – straszono nimi w celach wychowawczych śląskie dzieci. Jedną z tych kukiełek Ewa Kołodziej publicznie, na sali sejmowej, ofiarowała marszałkowi Hołowni. Ten ostatni minoderyjnie dopytywał się czy jest do kukiełki podobny. Odtąd mamy zatem prawo na własne życzenie Hołowni nazywać go bebokiem, tak jak na własne życzenie Trzaskowskiego mamy prawo nazywać go dupiarzem. Jak pamiętamy sam się tak nazwał i też wydawał się być z tego dumny. Podobnie jak poseł Józefaciuk dumny jest ze swego, zdolnego do ruchu wahadłowego, organu.
  3. 6.05.2024 roku w dniu międzynarodowej konferencji poświęconej problemom bezpieczeństwa Radosław Sikorski raczył oświadczyć: „ Pozwólmy Putinowi zastanawiać się co zrobimy”. Powiedzieć, że „gdy konie kują żaba łapę podstawia” byłoby bardzo łagodnym komentarzem do kolejnej z wypowiedzi Sikorskiego dzięki którym przejdzie do historii – historii głupoty. To nie pierwszy taki wybryk słynnego Radka.

W 2014 roku w rozmowie z ówczesnym ministrem finansów Jackiem Rostowskim Sikorski powiedział: „Polsko -amerykański sojusz to jest nic niewart. Jest wręcz szkodliwy, bo stwarza Polsce fałszywe poczucie bezpieczeństwa (…). Bullshit kompletny. Skonfliktujemy się z Niemcami, z Rosją, i będziemy uważali, że wszystko jest super, bo zrobiliśmy laskę Amerykanom. Frajerzy. Kompletni frajerzy. Problem w Polsce jest taki, że mamy bardzo płytką dumę i niską samoocenę. Taka murzyńskość”.

W 2022 roku Amerykańskie media szeroko pisały o Radosławie Sikorskim, który na Twitterze zasugerował, że za wyciekiem z dwóch gazociągów Nord Stream 2 stoją Amerykanie. “Thank you, USA” – skomentował europoseł PO i wówczas były minister spraw zagranicznych.

W 2014 roku gdy Sikorski wychodził ze spotkania z ukraińskimi opozycjonistami w Kijowie powiedział: „Jeżeli nie podpiszecie porozumienia, będziecie mieli stan wojenny i wojsko na ulicach. Wszyscy będziecie martwi”.

Słowa te zostały nagrała kamera brytyjskiej telewizji ITV News Europe. Ostatecznie porozumienie zostało podpisane.

Natomiast w 2007 roku po zwycięskiej dla PO kampanii Sikorski pod adresem PiS skierował następujące słowa: „Jeszcze jedna bitwa, jeszcze dorżniemy watahy!”. Te ciepłe słowa są najlepszym dowodem wyjątkowych predyspozycji Sikorskiego do służby w dyplomacji.

  1. Dariusz Joński, pierwsze miejsce na liście kandydatów KO do Parlamentu Europejskiego za datę wybuchu Powstania Warszawskiego uważa rok 1988 a ogłoszenia stanu wojennego -1989

5)Jak napisał Konrad Berkowicz (cytuję):

<Róża Thun właśnie powiedziała w dyskusji ze mną w radiu TOK FM „ jak będą samochody spalinowe zeroemisyjne to będzie można nimi jeździć”. Powtórzyła to dwukrotnie. Rozumiecie z jakimi wariatami mamy do czynienia?>

Europoseł ugrupowania zwanego powszechnie „trzecią nogą” Róża Thun raczyła mu odpowiedzieć: „Czy to takiego wysiłku wymaga Biedaczku zrozumienie, że to nie muszą być elektryki ( co Pan sugeruje) , nikt nie wyznacza technologii, są różne, tylko mają być zero-emisyjne? Jeśli Pan zrobi spalinowy spełniający te wymogi, bo tylko spalinowym chce Pan jeździć, to nikt Panu nie zakaże go wprowadzić na rynek, Powodzenia i miłego weekendu”.

Wiele osób uważa, że słabą stroną obecnych i kolejnych rządów jest fakt, że składają się one wyłącznie z humanistów. O zakupie i podawaniu ludziom szczepionek decydował ekonomista, o energetyce jądrowej decydują psychologowie czy historycy czyli humaniści. Na wydziałach przyrodniczych popularna była kiedyś definicja: „humanista to ten kto w żaden sposób nie może zrozumieć definicji logarytmu”. Tym bardziej nie rozumie fizyki jądrowej, statystyki czy wirusologii. Dosadnie swoją opinię na temat humanizmu sowieckiej władzy wyraził Osip Mandelsztam udręczony zsyłkami, na które skazywano go na osobisty rozkaz Stalina. Napisał: „Я не знал, что мы попали в руки гуманистов” ( Nie wiedziałem, że wpadliśmy w łapy humanistów). Ja jako osoba bardziej prostoduszna, a może wręcz prostacka napiszę wprost: „Я не зналa, что мы попали в руки дураков” ( Nie wiedziałam, że jesteśmy w rękach durniów).

Pan Berkowicz jako człowiek racjonalny zakłada, że osoba mówiąca o zero-emisyjnym samochodzie spalinowym musi być  wariatem. To optymistyczne podejście do tego co się dzieje. Wariat to człowiek chory, należy mu się uwaga i troska, ale nie musimy go słuchać ani mu wierzyć. Nawet jeżeli twierdzi, że jest Chrystusem albo Napoleonem. Niebezpieczny natomiast jest wariat nie rozpoznany, a jeszcze bardziej niebezpieczny jest zwykły głupek. Głupek za kierownicą, głupek przy frezarce, głupek w kabinie dźwigu i – co najgorsze – głupek przy władzy. Zwykły głupek, który źle rozmieści kontenery w ładowni samolotu może spowodować jego katastrofę i śmierć setek osób. Zwykły głupek, który dla żartu przestawi zwrotnicę tramwajową może spowodować niebezpieczne w skutkach zderzenie pojazdów. Zwykły głupek, który ma władzę może spowodować nieobliczalne, a czasem nieodwracalne szkody. Praktycznie nieodwracalne jest na przykład zlikwidowanie kopalni przez jej zalanie wodą. Nieodwracalne jest skażenie radioaktywne po eksplozji w elektrowni atomowej. Nieodwracalne dla jednostki jest poddanie się operacji zmiany płci.

Strzeżmy się idiotów.