Złodziejstwo popłaca!! Sędzia kradł pendrive’y 6 lat temu. Jest bezkarny, „zarobił” pół miliona i dostał 20 tys. nagrody jubileuszowej ! Gang „niezależnych”.

Złodziejstwo popłaca!! Sędzia kradł pendrive’y 6 lat temu. Jest bezkarny, „zarobił” pół miliona i dostał 20 tys. nagrody jubileuszowej ! Gang „niezależnych”.

Grzegorz Broński https://niezalezna.pl/473459-sedzia-kradl-pendrive-y-6-lat-temu-jest-bezkarny-zarobil-pol-miliona-i-dostal-20-tys-nagrody-jubileuszowej

Ta sprawa „wyjątkowo nie ma szczęścia”, bo ciągle się coś dzieje, co uniemożliwia zakończenie.
– mówi „Gazecie Polskiej Codziennie” osoba znająca kulisy historii.

Chodzi o Roberta W., sędziego Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu, którego sklepowi ochroniarze złapali na gorącym uczynku, gdy kradł sprzęt elektroniczny. Później odkryto, że to samo wcześniej zrobił w innym markecie. Te wydarzenia miały miejsce w lutym 2017 r., czyli minęło już sześć lat, a on nadal jest sędzią, chociaż dowody winy były oczywiste od początku – nie tylko zeznania świadków, lecz także nagranie monitoringu.

To był przykry widok obserwować sędziego chodzącego między półkami, z cążkami, niszczącego zabezpieczenia i kradnącego – wspomina nasz rozmówca.

Robert W. już usłyszał prawomocny wyrok: kara pozbawienia wolności w zawieszeniu oraz grzywna. Mimo to do dziś pozostaje sędzią, bo zgodnie z prawem nawet delikwent skazany za przestępstwo umyślne nie zostaje „z automatu” wyrzucony z zawodu. Konieczne jest odrębne postępowanie dyscyplinarne.

I takie zostało wszczęte. W pierwszej instancji Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego usunęła W. z grona sędziów. To orzeczenie zostało zaskarżone, a później sprawa utknęła na długie miesiące wskutek awantury o funkcjonowanie ID. Po wprowadzonych zmianach sprawa W. trafiła do Izby Odpowiedzialności Zawodowej Sądu Najwyższego.

W tym czasie skazany za kradzież sędzia mógł liczyć na regularne przelewy. Nawet po obniżeniu poborów o 50 proc., i tak dostaje pokaźną sumę – ok. 8 tys. zł. Zwłaszcza że W. jest zawieszony w czynnościach służbowych, a więc nie pracuje. Od sześciu lat! 

Mało tego, w 2019 r. Robert W. obchodził 35-lecie pracy zawodowej i z tego tytułu otrzymał… jubileuszową nagrodę. Około 20 tys. zł.

W końcu jednak pojawiła się szansa na finał bulwersującej sprawy. Na 17 stycznia wyznaczono bowiem termin rozpoznania zażalenia i mogło zapaść orzeczenie kończące epopeję z sędzią -złodziejem. Ale Robert W. sprawił „niespodziankę”. W piątek 13 stycznia, czyli tuż przed posiedzeniem, trafił do szpitala, a jego pełnomocnik przekazał do sądu zaświadczenie o hospitalizacji.

Mamy do czynienia z usprawiedliwioną nieobecnością. – informuje nas Piotr Falkowski, zastępca rzecznika SN, który o szczegółach stanu zdrowia W. nie mógł mówić z oczywistych względów. 

Ale ponieważ wcześniej W. zażądał, aby rozprawa odbyła się z jego udziałem, więc została ona odroczona. I nie wiadomo, kiedy następna. Falkowski przyznał, że wyznaczono „termin z urzędu”, a to oznacza brak konkretnej daty.

Wpływy kosmiczne i inne

Wpływy kosmiczne i inne

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”  •  24 stycznia 2023 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5325

Rosyjski historyk Lew Gumilow twierdził, że przyczyną zjawiska, które określał mianem „pasjonarności”, są wpływy kosmiczne. Do takiego wniosku doszedł badając m.in. cywilizację Wielkiego Stepu. Naród przez stulecia pogrążony w letargu, wegetujący politycznie, nagle w przeciągu jednego pokolenia nabiera wigoru, wydaje z siebie przywódców wyciskających krew z ziemi i budujących imperia – w potem znów na stulecia pogrąża się w letargu. Wyobrażam sobie jak z tej konkluzji Gumilowa muszą naigrawać się uczeni politologowie, chociaż z drugiej strony trudno tak od razu mu zaprzeczyć.

Na przykład kiedy tylko Ziemia zaczyna wykonywać kolejny, czwarty obrót dookoła Słońca, ludzie w wielu krajach dostają małpiego rozumu, skaczą sobie do oczu, albo i do gardeł z powodu konieczności obsadzenia miejsc w parlamencie, do którego na ogół trafiają te same osoby, cieszące się zaufaniem bezpieki, albo – w niektórych krajach – armii. Nie istnieje żaden obiektywny powód, by wyjaśnić ten powszechny amok, podczas gdy wpływ kosmiczny jest tu widoczny gołym okiem, więc nikomu, a już zwłaszcza politologom trochę pokory by nie zaszkodziło.

Tym bardziej, że w Polsce mamy do czynienia ze zjawiskiem, nie tylko noszącym znamiona trwałości, ale w dodatku wykazującym skłonność do ekspansji. Mam na myśli amok, jaki od kilku lat ogarnia środowisko niezawisłych sędziów. Również w tym przypadku wpływów kosmicznych z góry wykluczyć nie możemy, chociaż wcześniej warto by wyjaśnić kilka innych okoliczności. Jak pamiętamy, wywodzące się z komunistycznego wywiadu wojskowego, zinfiltrowanego przez GRU, w „wolnej Polsce” Wojskowe Służby Informacyjne, działały oficjalnie do września 2006 roku.

W ciągu tych 16 lat werbowały sobie agenturę i to nie w środowisku gospodyń domowych, tylko w środowiskach wywierających wpływ na życie publiczne, a więc tworzących aparat władzy, kontrolujących kluczowe segmenty gospodarki, decydujących o śledztwach, wydających wyroki, no i produkujące masowe nastroje. Ilu takich konfidentów np. w środowisku sędziowskim WSI zwerbowały – tego nie wiemy, ale domyślamy się, że wszyscy oni pozostali na swoich stanowiskach, albo awansowali, dzięki czemu oficjalna nieobecność WSI jest tylko wyższą formą obecności, która umożliwia ręczne sterowanie poszczególnymi segmentami życia publicznego. Niezależnie do tego ABW prowadziła operację „Temida”, której celem był werbunek agentury właśnie w środowisku sędziowskim. Z tych względów można podejrzewać, że środowisko to jest przesycone agenturą, jak żadne inne, o czym można było pośrednio wnioskować np. przy okazji Amber Gold. A ponieważ bezpieczniacy nasi u progu transformacji ustrojowej asekuracyjnie przewerbowali się na służbę do bezpieki naszych obecnych sojuszników, to jest rzeczą pewną, że tamtejsze centrale wywiadowcze mają wpływ na funkcjonowanie środowisk przesyconych agenturą. Poszlaką, która by na to wskazywała, są środowiska sędziowskie, które zaangażowały się w nawet specjalnie nie ukrywaną operację „ulica i zagranica”, prowadzoną przez Volksdeutsche Partei.

Obecnie bisurmanić zaczęli się również sędziowie Trybunału Konstytucyjnego, który dotychczas był potępiany nie tylko przez zdominowane przez niemieckie owczarki instytucje Unii Europejskiej, ale i przez Judenrat „Gazety Wyborczej”. W tym przypadku bisurmaństwo rozwija się na tle pragnienia wysadzenia z siodła pani prezes TK Julii Przyłębskiej i zajęcia jej miejsca. Wprawdzie i tu pewne ślady prowadzą do bezpieki, ale trudno w tym wszystkim dostrzec jakieś motywy ideowe, a tylko zwyczajne kły i pazury. Z kolei Sąd Najwyższy sprawia wrażenie rozsadnika zarazy, bo stamtąd właśnie rozchodzą się, przechwytywane następnie przez unijne instytucje, a w końcu rykoszetem wracające w postaci finansowego szantażu pomysły „testowania niezawisłości”. Chodzi o to, by jedni sędziowie mogli podważać niezawisłość, a zatem i legalność innych sędziów, co musiałoby skutkować unieważnianiem wszystkich orzeczeń zapadłych przynajmniej z ich udziałem, czyli kompletnym chaosem. Bardzo możliwe, że wielu przedstawicieli środowiska dostrzegło w tym szansę na nieograniczone i bezkarne korumpowanie się, ale niezależnie od tego oznaczałoby to destabilizację państwa o skutkach trudnych do przewidzenia. Wprawdzie na podstawie doświadczeń z wymiarem sprawiedliwości nie mam zbyt wysokiego mniemania na temat poziomu etycznego sędziów, ale przecież są to ludzie wykształceni, inteligentni i spostrzegawczy, więc nie ma możliwości, by nie zauważali skutków tych pomysłów, Skoro tedy zauważają, ale się przy nich upierają, to podejrzenia o agenturalną motywację są jak najbardziej uzasadnione.

Jakby tego wszystkiego było mało, ustawa z 8 grudnia 2017 roku o Sądzie Najwyższym przewiduje udział w niektórych rodzajach postępowania przed Sądem Najwyższym ławników Sądu Najwyższego. Jednym z warunków, jakie ustawa stawia ławnikowi jest „nieskazitelność charakteru”. Nawiasem mówiąc, taki sam warunek powinien spełniać każdy sędzia, ale – jak mówił pan Ignacy Rzecki z „Lalki” – „co tam marzyć o tem!” Tych ławników wybiera senat w głosowaniu jawnym. No i jesienią ub roku Senat wybrał 30 ławników Sądu Najwyższego. Powinni oni objąć swoje obowiązki od 1 stycznia 2023 roku, ale większość , to znaczy – 26 spośród nich nie może, ponieważ pani Pierwsza Prezes Małgorzata Manowska nie chce odebrać od nich ślubowania, co jest warunkiem sine qua non objecia funkcji.

Rzecz w tym, że tych 26 ławników wskazał Komitet Obrony Demokracji, który na naszej politycznej scenie pojawił się w roku 2016, kiedy to Komisja Europejska w styczniu 2016 roku podjęła wobec Polski bezprecedensową procedurę „badania stanu demokracji” i firmował wszystkie zadymy w ramach operacji „ulica i zagranica”. Pojawienie się KOD uważam za poszlakę wskazującą na agenturalny charakter tego przedsięwzięcia, a dodatkową ilustracją na to wskazującą jest okoliczność, że kiedy tylko Nasza Złota Pani, po fiasku „ciamajdanu” w grudniu 2016 roku i wizycie w Warszawie 7 lutego 2017 roku, przestała angażować się w walkę o demokrację w Polsce a postawiła na „praworządność”, KOD natychmiast stracił rozpęd, a jego lider, pan Mateusz Kijowski, po oskarżeniach o malwersację, w ogóle zniknął z politycznej sceny. Ale ofiarnych bojowników trzeba było jakoś nagrodzić, bo „ludzi krzywdzić nam nie wolno”, więc zdominowany przez Volksdeutsche Partei Senat wysunął ich na ławników, pewnie również w nadziei, że będą w SN blokowali postępowania dyscyplinarne, a przynajmniej o nich donosili. Tego się domyślam, bo pani prezes Manowska podejrzewa to 26-osobowe grono o nieposiadanie „nieskazitelnego charakteru”, w co chętnie wierzę.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Poseł Sławomir Nitras zdecydowanie równiejszy wobec prawa od „gnojów” i „bandy psycholi”, których zaatakował.

Poseł Sławomir Nitras zdecydowanie równiejszy wobec prawa od „gnojów” i „bandy psycholi”., których zaatakował.

Od:Kinga Małecka-Prybyło <pomagam@stopaborcji.pl>

www.stopaborcji.pl
Szanowny Panie,   sąd umorzył właśnie postępowanie wobec posła Sławomira Nitrasa, który w 2018 roku zaatakował nas w trakcie ulicznej akcji informacyjnej na temat aborcji, ubliżając naszym wolontariuszom i uderzając jednego z naszych działaczy. W opinii sądu, szkodliwość społeczna takiego czynu jest znikoma, w związku z czym Nitras nie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności.   Niemal w tym samym czasie zapadło 5 kolejnych wyroków skazujących na naszego wolontariusza Adama, który został skazany za ostrzeganie przed skutkami aborcji i deprawacji dzieci w przestrzeni publicznej. Przeciwko Adamowi toczy się obecnie aż 40 procesów sądowych jednocześnie!
Media informują właśnie o tym, że sąd uniewinnił posła Sławomira Nitrasa, który w 2018 roku zaatakował nas w trakcie ulicznej akcji informacyjnej na temat aborcji. Nitras podszedł do naszych działaczy na ulicy i zaczął im ubliżać, nazywając ich „gnojami” i „bandą psycholi”. Zaczął także uderzać jednego z naszych wolontariuszy. Sprawa toczyła się 4 lata i aby w ogóle pociągnąć posła do odpowiedzialności trzeba było uchylenia jego immunitetu przez Sejm Teraz sąd stwierdził, że poseł Nitras faktycznie dopuścił się publicznego znieważenia naszego wolontariusza oraz naruszenia jego nietykalności. Jednocześnie ten sam sąd uznał, że stopień szkodliwości społecznej tego czynu jest znikomy, w związku z czym umorzył sprawę i puścił Nitrasa wolno….   Tymczasem 40 procesów sądowych jednocześnie ma nasz wolontariusz Adam, który koordynuje działania naszej Fundacji na Śląsku. Jest prześladowany za głoszenie prawdy o aborcji i ostrzeganie przed działalnością tzw. „edukatorów seksualnych”. Proszę zobaczyć co spotkało go w ostatnim czasie:   – 17 października 2022: wyrok 1 170 zł grzywny, kosztów i opłat,
– 18 października 2022: wyrok 2 610 zł grzywny, kosztów i opłat,
– 19 października 2022: wyrok 2 320 zł grzywny, kosztów i opłat,
– 26 października 2022: wyrok 1 000 zł grzywny, kosztów i opłat,
– 7 listopada 2022: wyrok 380 zł grzywny, kosztów i opłat.   W sumie tylko przez ostatni miesiąc Adam usłyszał 5 wyroków na łączną kwotę ponad 7 400 zł grzywny i kosztów sądowych. Kilkadziesiąt kolejnych procesów ma Jan, jeden z kierowców naszych furgonetek. Kilkanaście spraw toczy się przeciwko Mariuszowi Dzierżawskiemu, założycielowi naszej Fundacji. W sumie przeciwko nam toczy się obecnie ok. 150 procesów sądowych.   Funkcjonariusze policji, którzy kierują kolejne akty oskarżenia przeciwko naszym wolontariuszom, a także sędziowie, którzy skazują naszych działaczy, całkowicie ignorują postanowienia Sądu Najwyższego. Zarzuty, wysuwane przeciwko nam, dotyczą najczęściej rzekomego „wywołania zgorszenia w miejscu publicznym” poprzez zorganizowane ulicznej akcji informacyjnej, wywieszenie wielkoformatowego billboardu lub przejazd furgonetką  oklejoną dużymi plakatami. Najwyższy organ wymiaru sprawiedliwości w Polsce już 4 razy wypowiedział się w sprawie działań naszej Fundacji, za każdym razem potwierdzając, że to co robimy jest w pełni zgodne z prawem i nie stanowi żadnego „zgorszenia”. Mundurowi i sędziowie nie przyjmują tego jednak do wiadomości.  Orzeczenia Sądu Najwyższego na temat naszej Fundacji są lekceważone, a do sądów bez przerwy trafiają kolejne akty oskarżenia dotyczące wywoływania przez nas rzekomego „zgorszenia”. Kolejne wyroki na naszych wolontariuszy zapadają z dokładnie tych samych paragrafów, z których uniewinnił ich Sąd Najwyższy!  Powyższe przykłady to nie wszystko. Z różnego rodzaju lekceważeniem prawa spotykamy się niemal na każdym kroku.  W ostatnim czasie wyroki sądu dwóch instancji zignorował prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. Podlegający mu funkcjonariusze straży miejskiej usiłowali utrudnić nam organizację legalnego zgromadzenia publicznego, w trakcie którego informowaliśmy mieszkańców stolicy o powiązaniach Trzaskowskiego ze środowiskiem aktywistów LGBT i „edukatorów seksualnych”, w którym doszło do brutalnego gwałtu z użyciem przemocy. Pomimo faktu, że dwukrotnie wygraliśmy z Trzaskowskim w sądzie, który potwierdził nasze prawo do organizacji akcji, umundurowanie funkcjonariusze ustawili metalowe zapory na ulicy i blokowali wjazd naszej furgonetki na miejsce zgromadzenia. Zwolennicy aborcji i deprawacji seksualnej dzieci czują się w dzisiejszej Polsce bezkarni. Nic dziwnego, że na ulicach bez przerwy dochodzi do kolejnych napadów na naszych wolontariuszy, dynamicznie rozwija się handel nielegalnymi pigułkami poronnymi, a deprawacja dzieci i młodzieży nabiera tempa. Gdy nasi wolontariusze wzywani są na kolejne przesłuchania i rozprawy, liderzy zorganizowanych grup przestępczych pośredniczący w handlu tabletkami aborcyjnymi publicznie chwalą się pomocnictwem w zamordowaniu kolejnych tysięcy polskich dzieci. Nielegalne pigułki reklamują nie tylko w mediach i na otwartych spotkaniach, ale także np. w Sejmie, gdzie jakiś czas temu jedna z czołowych aktywistek aborcyjnych zareklamowała numer kontaktowy do zamawiania tabletek z głównej mównicy. Praktyczna bezkarność dla aborcjonistów i deprawatorów skutkuje też tym, że wzmagają się podżegania do nienawiści wobec naszych wolontariuszy. Na rozmaitych stronach, kanałach i grupach dyskusyjnych pojawia się coraz więcej komentarzy zachęcających do napadów na naszych działaczy, palenia naszych furgonetek i organizacji zamachów na nasze biuro.
Nie zamierzamy ugiąć się przed tymi prześladowaniami. W najbliższym czasie zamierzamy zorganizować kolejne akcje informacyjne, aby dotrzeć do Polaków z prawdą o aborcji i deprawacji dzieci. Planujemy przeprowadzenie działań m.in. w: Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Poznaniu, Gdańsku, Szczecinie, Koszalinie, Toruniu, Lublinie, Elblągu, Radomiu, Słupsku, Łomży i Łodzi. Chcemy też budować nasze struktury w miejscowościach, w których do tej pory nie byliśmy obecni. Potrzebujemy na ten cel ok. 14 000 zł. Zasięg naszych akcji będzie zależał od zaangażowania naszych wolontariuszy i wsparcia Darczyńców.
Dlatego zwracam się do Pana z prośbą o przekazanie 35 zł, 70 zł, 140 zł, lub dowolnej innej kwoty, aby umożliwić organizację kolejnych, niezależnych akcji informacyjnych, w ramach których dotrzemy do Polaków z prawdą o aborcji i ostrzeżemy nasze społeczeństwo przed deprawatorami seksualnymi czyhającymi na dzieci.  

Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków
Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPW
Naruszanie nietykalności, wyzwiska, obelgi, utrudnianie przeprowadzenia legalnego zgromadzenia – to zdaniem sądu nieszkodliwe wybryki, za które nie powinno się karać. Tymczasem pokazywanie prawdy o aborcji – to wedle wielu sądów poważne wykroczenie, za które sypią się grzywny na wiele tysięcy złotych. Pomimo tych prześladowań, kar finansowych, trudności i ograniczeń, nie zamierzamy się poddać i zaprzestać naszych akcji. Musimy głosić prawdę, gdyż tylko w ten sposób kształtujemy świadomość i sumienia Polaków, przez co ratujemy dzieci przed aborcją i deprawacją. Gdy jesteśmy atakowani ze wszystkich stron, szczególnie ważna jest pomoc naszych Darczyńców, dlatego raz jeszcze proszę Pana o wsparcie.
Serdecznie Pana pozdrawiam,
PS: Do powodzenia naszych akcji w sposób szczególny przyczyniają się Patroni naszej Fundacji, czyli osoby regularnie wspierające nas finansowo. Więcej o naszym programie patronackim w linku.
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków stronazycia.pl

Dumamy w zadumie. „Antysemityzm? Piękna idea!” Czyjej agentury więcej?

Dumamy w zadumie.Antysemityzm? Piękna idea!Czyjej agentury więcej?

Stanisław Michalkiewicz  tygodnik „Goniec” (Toronto)  •  6 listopada 2022 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5277

W święto Wszystkich Świętych i w Dzień Zaduszny, kiedy obowiązuje „refleksja” i „zaduma”, Judenrat „Gazety Wyborczej” najwyraźniej nałożył cenzurę nie tylko na nowe doniesienia i apostazjach, ale nawet o bojkotowaniu przez postępową młodzież lekcji religii. Wprawdzie – jak śpiewali Skaldowie do słów Agnieszki Osieckiej – „Życie jest formą istnienia białka, ale w kominie coś czasem załka”, toteż w takie dni lepiej nie przeciągać struny, bo diabli wiedzą, czym może się to skończyć. Właśnie diabli – bo zarówno apostaci, jak i uczniowie, co to za namową Judenratu bojkotują lekcje religii, mogą powędrować do piekła, gdzie nie tylko przez całą wieczność trzeba będzie słuchać kompozycji „Nergala”, co gorsze jest od śmierci, ale w dodatku przez cały czas będzie bolało. Toteż na tę okoliczność pojawiają się tylko ostrożne, nostalgiczne wspomnienia o tych co „odeszli” – bo słowo: „umarł”, nie jest w mondzie w dobrym tonie, podobnie jak słowo: „Żyd”.

Dni, w których nad światem unosi się „memento mori”, to nie jest czas na przechwalanie się apostazjami, czy bojkotowaniem lekcji religii nawet w sytuacji, gdy Judenrat właśnie ogłosił wojnę o „rząd dusz”. Jedną stroną wojującą jest oczywiście znienawidzony minister Czarnek, ale on przecież nie wojuje z wiatrakami, więc kto stoi po drugiej stronie frontu? Pewne światło na tę sprawę rzuca okoliczność, że jeszcze niedawno rząd dusz w naszym bantustanie niepodzielnie sprawował Michnikuremek, więc pewnie to on stoi po drugiej stronie. W tej sytuacji mielibyśmy do czynienia nie tyle z wojną o rząd dusz, co z podstępną agresją mniejszości narodowej przeciwko narodowi dominującemu. Ja oczywiście wiem, że takie przypuszczenie zatrąca o najgorsze myślozbrodnie, ale z drugiej strony zakładanie, że narodowa mniejszość nie ma żadnych własnych interesów, które mogłaby realizować kosztem drugiej strony, byłoby przejawem jeszcze gorszej myślozbrodni w postaci lekceważącego „antysemityzmu”, więc co szkodzi zaryzykować? Nic nie szkodzi tym bardziej, że na przykład ja zostałem już dawno zdemaskowany i to przez samą panią redaktor Alinę Grabowską, w związku z czym wśród antysemitników mogę uważać się za prawdziwego arystokratę, więc powtórne demaskowanie mnie przez wyrobników Judenratu wcale mi nie imponuje. Zresztą podobnie zachowywał się świętej pamięci mecenas Ryszard Parulski, który z racji narodowych poglądów często był oskarżany o antysemitismus, a wtedy teatralnym gestem rozkładał ręce i mówił:antysemityzm? Piękna idea!Gdyby tedy taka postawa się upowszechniła, to kto wie, jak potoczyłyby się losy wojny o rząd dusz?

Z powodu „zadumy” ucichły nawet potępieńcze swary, przy pomocy których obóz „dobrej zmiany” do spółki z obozem zdrady i zaprzaństwa próbuje przekonać obywateli, jakoby między nimi istniały jakieś trudne do przezwyciężenia antagonizmy. Postawę wyczekującą zajął Donald Tusk, którego rządowa telewizja zaprosiła na debatę z panem premierem Morawieckim. Podobno zaproszenie przyszło w ostatniej chwili, co sztabowi obozu zdrady i zaprzaństwa dostarczyło dobrego pretekstu do odmowy udziału. Toteż zaraz otrąbiono sukces, a pan prof. Domański, który najwyraźniej przeszedł już na jasną stronę Mocy, powiedział nawet, że pan premier Morawiecki bez trudu by Tuska zmiażdżył. Wszystko to oczywiście być może tym bardziej, że nad Donaldem Tuskiem wisi miecz Damoklesa w postaci odprysku afery podsłuchowej, ale gdyby nie to, to i on mógłby postawić premiera Morawieckiego w kłopotliwej sytuacji i to nawet bez przytaczania jakichś argumentów.

Na przykład kiedy Jerzy Clemenceau, późniejszy premier Francji w okresie I wojny światowej, był zamieszany w skandal panamski, jego przeciwnicy na wiecach nie wysuwali przeciwko niemu żadnych oskarżeń, tylko wykrzykiwali: „Yes! Yes! Yes!” – co sprawiło, że Clemenceau nawet rzucił się pod pociąg – na szczęście – nieskutecznie. Tymczasem na premiera Morawieckiego można by wytoczyć działa wielkiego kalibru w postaci kryzysu na rynku węglowym, kryzysu energetycznego, inflacji i amunicję drobniejszego płazu – ale najwyraźniej Donald Tusk też nie chce się wystrzelać za wcześnie, toteż na debatę będziemy musieli poczekać. Nie wiadomo zresztą, czy się doczekamy, bo na dobry porządek Naczelnik Państwa powinien pozbyć się premiera Morawieckiego najpóźniej na wiosnę i zamiast Putina, to jego obciążyć odpowiedzialnością za wszystkie paroksyzmy jakie gnębią naszą biedną Ojczyznę. Widocznie jednak potężne siły, które podczas rekonstrukcji rządu w 2017 roku skłoniły go do spuszczenia pani Szydło na polityczną emeryturę i wyniesienia na stanowisko szefa rządu Mateusza Morawieckiego, nadal mają na niego wpływ, toteż mimo wysiłków Zbigniewa Ziobry, premier może pozostać na stanowisku aż do wyborów – no a potem się zobaczy.

Na razie w rządzie podnoszą się głosy wskazujące na konieczność akomodowania się do żądań Unii Europejskiej w kwestii praworządności, więc widocznie niemiecki szantaż finansowy daje się rządowi „dobrej zmiany” coraz mocniej we znaki, ale wiadomo już, że na praworządności się nie skończy, bo w kolejce czeka Karta Praw Podstawowych, a w niej – zaniedbania Polski w zapewnieniu dobrostanu sodomczykom. A skoro już o praworządności mowa, to właśnie niezawisłe sądy, prawdopodobnie reprezentujące nierządne partie polityczne „Iniuria”, albo „Themis”, wydają wyroki niekorzystne dla obozu „dobrej zmiany”. Sąd Apelacyjny w znanym na całym świecie z niezawisłości i bezstronności gdańskim okręgu sądowym uznał, że sprawa przeprosin, jakich domaga się od Naczelnika Państwa pan Brejza z Platformy Obywatelskiej za sugerowanie, iż był zamieszany w kryminalną „aferę inowrocławską”, może wrócić na wokandę, bo pan Brejza był „pozbawiony możliwości obrony”. Ciekawe, czy i ja będę mógł skorzystać z tego precedensu w sytuacji, gdy niezawisły Sąd Rejonowy dla Warszawy-Żoliborza, gdzie nigdy nie mieszkałem, skazał mnie wyrokiem nakazowym za to, że „działając w ramach z góry powziętego zamiaru”, czyli z winy umyślnej, podałem do wiadomości nazwisko mojej Prześladowczyni, na rzecz której komornik ściągnął ze mnie prawie 190 tys. złotych na podstawie wyroku zaocznego, który został unieważniony, a sprawa wróciła do punktu wyjścia? Skąd niezawisły sąd zaczerpnął pewność co do mojej winy, skoro nie widział mnie na oczy, podobnie, jak pani prokurator, a na policji odmówiłem wyjaśnień – tajemnica to wielka.

Ale w walce o praworządność w Polsce wcale nie chodzi o takie rzeczy, tylko o to, by sędziowie kolaborujący z Volksdeutsche Partei mogli podważać autentyczność sędziów kolaborujących z rządem „dobrej zmiany”, bo o to właśnie chodzi Niemcom, którzy od 2016 roku prowadzą przeciwko Polsce wojnę hybrydową. Putin destabilizuje Polskę za pośrednictwem swojej agentury, od której – jak się okazało – w Sejmie aż się roi, a Niemcy destabilizują za pośrednictwem swojej agentury, od której chyba się roi w niezawisłych sądach.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Niedźwiedzia przysługa

Stanisław Michalkiewicz   13 października 2022

Ach, cóż za zbiegi okoliczności! Akurat Wydawnictwo CapitalBook szykuje się do wznowienia mojej książki sprzed 20 lat, nadając jej tytułAnschluss – Targowica urządza się przy Napoleonie, w której przedstawiam rozmaite konsekwencje przyłączenia Polski do Unii Europejskiej. W ogóle Unia Europejska była rodzajem porozumienia między Niemcami i Francją, w którym Francja zastrzegła sobie, że Niemcy nigdy nie będą miały w Unii więcej głosów, niż ona. Tymczasem podczas negocjowania 20 lat temu porozumienia w Nicei („Nicea, albo śmierć!” – takie kabotyńskie okrzyki wznosił w Sejmie Jan Maria Rokita, zapewne nie zdając sobie sprawy z niezamierzonego efektu komicznego takich deklaracji. Przypominała bowiem ona opowieść pewnego handełesa, jak to z okrzykiem: „pieniądze, albo śmierć!” napadli go bandyci. – I cóż wtedy zrobiłeś – pytali go słuchacze. – Jak to co? Śmierdziałem!) Niemcy zapragnęli przewagi głosów nad Francją.

Ale mniejsza z tymi wspominkami, bo oto po 20 latach tak zwane „życie” dopisało do tego puentę. Właśnie Europejski Trybunał Praw Człowieka orzekł, że „prawa” pana sędziego – oczywiście niezawisłego, jakże by inaczej – Pawła Juszczyszyna zostały naruszone przez nieistniejącą już Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego, która odsunęła go od orzekania za to, że „zweryfikował”, czyli mówiąc językiem ludzkim – podważył niezawisłość innego sędziego tylko dlatego, że tamten był rekomendowany przez „nową” Krajową Radę Sądownictwa, której nie uznają sędziowie rekomendowani przez „starą” Krajową Radę Sądownictwa, gdzie zasiadali sędziowie co to „samego jeszcze znali Stalina”.

Z tego orzeczenia europejskiego Trybunału wynika, że prawo podważania na tej podstawie niezawisłości, a więc i prawomocności orzeczeń jednego sędziego przez drugiego, jest podstawowym prawem człowieka, a jeśli już nie człowieka, to w każdym razie – sędziego.

Zwróćmy jednak uwagę, że brak niezawisłości w przypadku sędziego nie powstaje dopiero po złożeniu przez innego sędziego stosownego donosu, tylko stanowi „fakt autentyczny” od momentu rekomendacji przez „nową” KRS. Zatem – w myśl zasady równości wobec prawa – nie tylko inne sędzia ma prawo nieubłaganym palcem wytknąć tę wadę innemu sędziemu, tylko każdy obywatel, a już w szczególności ten, który jest przez tego sędziego akurat sądzony. Wada ta bowiem – jak głosi stosowne łacińskie określenie – istnieje ex tunc, czyli od początku i w dodatku wydaje się nieusuwalna, bo przecież „stara” KRS już nie istnieje i istnieć nie może, jako, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Rząd „dobrej zmiany”, a zwłaszcza pan minister Ziobro ubolewa nad taką demolką wymiaru sprawiedliwości w naszym bantustanie, ale jakież to ma znaczenie w sytuacji, gdy Naczelnik Państwa, od którego zależą listy wyborcze, stoi na nieubłaganym stanowisku, że nasz bantustan od Unii Europejskiej oderwać się nie może? Wprawdzie obóz zdrady i zaprzaństwa z szefem Volksdeutsche Partei Donaldem Tuskiem na czele zarzuca mu, że chce Polskę z Unii wyprowadzić, ale Naczelnik i jego pretorianie te fałszywe pogłoski energicznie dementują, prawie tak zaciekle, jak udział USA w niedawnym „rozszczelnieniu” bałtyckich gazociągów. Czyż w takiej sytuacji wypada jeszcze wierzyć, że USA maczały w tym palce? Jasne, że nie wypada, pod rygorem dostania się na listę ruskich agentów. Skoro jednak musimy wierzyć w jedno dementi, to dlaczego nie w drugie?

Nie da się ukryć, że po wyroku ETPCz w sprawie sędziego Pawła Juszczyszyna demolka tubylczego wymiaru sprawiedliwości wydaje się przesądzona, ale w ramach myślenia pozytywnego, do którego wszyscy nas dzisiaj zachęcają, spróbujmy doszukać się w tym również plusów dodatnich.

Wbrew pozorom znalezienie ich nie jest wcale takie trudne. Po pierwsze – w następstwie tego orzeczenia, każdy podsądny będzie mógł zażądać od niezawisłego sądu, żeby się mu wylegitymował – czy jest „niezawisły”, czy przeciwnie – nie jest żadnym sądem, tylko jakąś jego nielegalną imitacją – słowem – przebierańcem. Dotychczas obywatele takiej możliwości nie mieli, przeciwnie – to sędziowie mogli ich sztorcować i bezkarnie zadawać im różne głupie pytania, na przykład – kto ich upoważnił do komentowania wyroków sądowych – a oni musieli cierpliwie odpowiadać na to – jak mawiał dowódca naszej 3 kompanii zmotoryzowanej Studium Wojskowego UMCS w Lublinie – „zdaniami pełnymi treści”. Teraz, to co innego. Niewątpliwie zakres wolności obywatelskich się u nas od tego poszerzy, chyba, że niezawiśli sędziowie się połapią, jaką to niedźwiedzią przysługę oddał im ETPCz orzekając w sprawie pana sędziego Juszczyszyna i po cichu dogadają się ze sztrassburskimi przebierańcami, żeby rzucili na to jakąś zasłonę.

Po drugie – muszę powiedzieć, że ostatnie orzeczenie ETPCz sprawia mi satysfakcję również prywatnie, bo w sprzeciwie od wyroku nakazowego niezawisłego sądu dla Warszawy-Żoliborza (nawiasem mówiąc, dlaczego akurat ten sąd uznał się za właściwy miejscowo do rozpatrywania mojej sprawy, skoro na Żoliborzu, jako żywo, nigdy nie mieszkałem? – tajemnica to wielka, którą – być może – mógłby wyjaśnić pełnomocnik mojej Prześladowczyni, drogi pan mec. Jarosław Głuchowski), powoływałem się tylko na konstytucję naszego bantustanu, gwarantującą mi prawo do niezawisłego i bezstronnego – ale chyba i przede wszystkim – również PRAWDZIWEGO sądu – a teraz mogę podnieść dodatkowy argument w postaci wspomnianego orzeczenia, którego skutki – jak się okazuje, wykraczają i to daleko, poza prywatne prawa pana sędziego Juszczyszyna.

Po trzecie wreszcie – i to jest postulat nie tyle może de lege ferenda, bo sztrassburski Trybunał teoretycznie żadnych praw nie ustanawia, ale my wiemy, że to bajki – skoro można podważyć niezawisłość sędziego tylko z powodu rekomendowania go do nominacji na sędziego przez „nową” KRS, to zgodnie z wnioskowaniem argumentum a minori ad maius (komu nie wolno mniej, temu nie wolno więcej), to tym bardziej można podważyć niezawisłość każdego sędziego, jeśli tylko był on konfidentem którejś z licznych u nas bezpieczniackich watah. Przede wszystkim – Wojskowych Służb Informacyjnych, które już w „wolnej Polsce” przez co najmniej 16 lat werbowały agenturę i to raczej nie wśród gospodyń domowych, tylko m.in sędziów, za pośrednictwem innych konfidentów – na przykład – prezydentów, pomagając im potem w karierze i dbając o awanse. Ale nie tylko WSI, bo – jak wyszło na jaw podczas rozpoznawania w warszawskim Sądzie Okręgowym sprawy sędziego Andrzeja Hurasa z Katowic – Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego prowadziła operację „Temida”, której celem był właśnie werbunek agentury w środowisku sędziowskim. Wprawdzie panu sędziemu Lipińskiemu, który domagał się w tej sprawie informacji od ABW odpowiedzią było głuche milczenie, ale tym bardziej wzmacnia to podejrzenia, że, zwłaszcza wśród sędziów rekomendowanych przez „starą” KRS, odsetek konfidentów może być nawet większy, niż wśród tych drugich.

W tej sytuacji każdy podsądny, zanim jeszcze niezawisły sąd przystąpi do jakichkolwiek czynności, ma prawo żądać informacji, czy prowadzący postępowanie sędzia był, jest albo ani nie był, ani nie jest konfidentem bezpieki. Myślę, że jest to podstawowe prawo człowieka, którego ETPCz nie ośmieli się nikomu odmówić, nawet jeśli wydając orzeczenie w sprawie pana sędziego Juszczyszyna kierował się dobrymi chęciami, bez przewidywania skutków swojej przysługi.

Stanisław Michalkiewicz

Sędziowie przechodzą do Amerykanów. [niezawiśli… md]

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”  •  13 września 2022 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5245

A to ci dopiero siurpryza! W walce, jaką Niemcy, przy pomocy Volksdeutsche Partei, z którą kolaborują niezawiśli sędziowie zrzeszeni w dwóch partiach politycznych: „Iniuria” i „Themis”, zanosi się na przełom. Nie chodzi oczywiście o żadną praworządność, bo to tylko pretekst, przy pomocy którego Niemcy pragną spacyfikować Polskę na drodze budowy IV Rzeszy, tylko o prawdopodobną zmianę protektora. Ale incipiam. Przypominam, że walka o praworządność w Polsce rozpoczęła się od marca 2017 roku, po fiasku „ciamajdanu”, który był kulminacyjnym momentem w walce „o demokrację”. 7 lutego 2017 roku gospodarską wizytę w Warszawie złożyła Nasza Złota Pani, która porozmawiała z kim tam trzeba i na tej podstawie, a także – jak przypuszczam – ocenach przeprowadzonych przez BND – doszła do wniosku, że nie ma co zawracać sobie głowy „demokracją” i szlajać się po ulicach z niedorżniętymi ubekami i ich konfidentami, tylko za rogi trzeba chwycić byka praworządności, a wtedy na pierwszą linię frontu będzie można rzucić niezawisłych sędziów, zaniepokojonych rządowymi zamiarami ustanowienia nad nimi batoga. Bo niezawiśli sędziowie po transformacji ustrojowej wyemancypowali się z jakiejkolwiek zależności od konstytucyjnych organów państwa, chociaż oczywiście zależności służbowe w ramach tajnej współpracy z bezpieką, które w „wolnej Polsce” rozwinęły się jeszcze bardziej między innymi dzięki „operacji Temida”, w ramach której ABW werbowała w środowisku sędziowskim nowy narybek agentury. Toteż perspektywa ustanowienia nad nimi batoga, którym rząd „dobrej zmiany” w postaci Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego by wymachiwał, psując w ten sposób wszelką przyjemność z oddawania się miłej korupcji, była nie do zniesienia. W tej sytuacji podjęcie kolaboracji z Volksdeutsche Partei stało się oczywistą oczywistością tym bardziej, że nieprzejednany wróg rządu „dobrej zmiany” w osobie Donalda Tuska, był na każde skinienie Naszej Złotej Pani, która sobie w nim szczególnie upodobała. Na tym została ufundowana strategia „ulica i zagranica”, a w ramach tej strategii niezawiśli sędziowie z obydwu wymienionych partii, zyskali w swojej walce o całkowitą bezkarność punkt oparcia w postaci instytucji Unii Europejskiej, przede wszystkim – Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości.

I wydawało się, że dla tej kolaboracji z Volksdeutsche Partei pod kierownictwem Donalda Tuska nie ma alternatywy. Jednak w czerwcu ubiegłego roku przybył do Europy amerykański prezydent Józio Biden, który nie tylko dwukrotnie rozmawiał z Putinem, ale również raz – z Naszą Złotą Panią. Co powiedział Putinowi i co powiedział Naszej Złotej Pani – wiele bym dał za to, by się tego dowiedzieć, bo po tych rozmowach wydarzenia nabrały przyspieszenia. Putin najwyraźniej zdecydował się na stworzenie na Ukrainie faktów dokonanych w postaci „demilitaryzacji” tego państwa, to znaczy – wybicia mu z głowy udziału w NATO, a z kolei Nasza Złota Pani posłała na ojczyzny łono Donalda Tuska z misją objęcia stanowiska premiera po szczęśliwym wymiksowaniu znienawidzonego Naczelnika Państwa. Lecz – jak mówi poeta – „tymczasem na mieście inne były już treście”. Długotrwała nieobecność w Polsce Donalda Tuska sprawiła, że ożywiły się ambicje działaczy Volsdeutsche Partei drobniejszego płazu. Nie mówię o Wielce Czcigodnym pośle Pupce, bo na niego nikt by chyba nie postawił ze względów – jakby to ujął Kukuniek – „fizjologicznych i innych”, tylko o jegomościu, którego uważam za zarozumiałego blagiera, czyli panu Rafale Trzaskowskim. Tupetu mu nie brakuje, podobnie jak ambicji, którą podbiło mu uzyskanie w wyborach prezydenckich prawie 49 procent głosów. Jest jednak w jego sytuacji jeden poważny plus ujemny. Otóż Nasza Złota Pani, podobnie jak Nasz Złoty Pan i Nasza Pani Złociutka, czyli madame Urszula von der Layen, upodobali sobie w Donaldu Tusku, a nie w Rafale Trzaskowskim i tylko jego widzą na najwyższych stanowiskach w naszym bantustanie. Dlatego pan Rafał Trzaskowski, wzorem Archimedesa, musiał znaleźć sobie jakiś inny punkt oparcia, by zrównoważyć polityczny ciężar gatunkowy Donalda Tuska.

A cóż może zrównoważyć ciężar gatunkowy Donalda Tuska, gdzie szukać punktu oparcia dla dźwigni, przy pomocy której można by tego dokonać? Nietrudno się domyślić, toteż Rafał Trzaskowski w maju br. poleciał do Ameryki za pieniądze Uniwersydtetu Yale – chociaż nie było na nich napisane, skąd pochodzą naprawdę, no i odbył tam rozmowy z rozmaitymi osobistościami, między innymi – a może nawet przede wszystkim – z przedstawicielem Światowego Kongresu Żydów Ronaldem Lauderem. Czego mógł chcieć chciał od Rafała Trzaskowskiego Ronald Lauder – nietrudno się domyślić, skoro Światowy Kongres Żydów od 1996 roku stoi na nieprzejednanym stanowisku, by z Polski ściągnąć ile się da pod pretekstem zadośćuczynienia tak zwanym „roszczeniom”, a obecnie, tj. od 2018 roku, może użyć do tego celu rządu Stanów Zjednoczonych, który wskutek ustawy nr 447 zobowiązał się do dopilnowania, by Polska tym „roszczeniom” zadośćuczyniła.

Wojna na Ukrainie, w ramach której Polska nie pozwala nikomu się wyprzedzić, jako wzorowy ormowiec USA sprawia, że na razie nie trzeba o tym głośno mówić, ale wiadomo, że w Światowym Kongresie Żydów wszyscy mają to w tyle głowy cały czas. W tej sytuacji możemy, a nawet powinniśmy postawić pytanie, co Rafał Trzaskowski powiedział Ronaldowi Lauderowi, czy też Alexandrowi Sorosowi, przewodniczącemu Fundacji Open Society i synowi starego grandziarza? Coś chyba musiał jednemu i drugiemu powiedzieć, coś musiał im obiecać, skoro poleciał do Ameryki, by znaleźć punkt oparcia dla dźwigni, przy pomocy której mógłby zrównoważyć ciężar gatunkowy Donalda Tuska?

I wygląda na to, że dźwignia zaczyna działać. Donald Tusk wprawdzie szlaja się po Polsce i prawi duby smalone, jak to będzie nosił na rękach sodomczyków, ale jednocześnie żydowska telewizja dla Polaków, czyli TVN robi mu psikusa, puszczając bez jego wiedzy konfidencjonalną deklarację, że perspektywa ponownego zasiadania w polskim Sejmie jest dla niego „upiorna”. Z kolei Rafał Trzaskowski nie zaprasza na Campus Polska Przyszłości Donalda Tuska, tylko ambasadora USA w Warszawie Marka Brzezińskiego, który swoją obecnością Campus „zaszczyca” oraz Szymona Hołownię, którego impresariem w Polsce jest pan Michał Kobosko – ongiś członek wpływowego waszyngtońskiego think-tanku: Rady Atlantyckiej, w której są i bezpieczniacy amerykańscy i wojskowi i goldmany-sachsy. Na Campusie umizgują się do Rafała Trzaskowskiego rozmaici arywiści, np. pani „Basia” – górnym węchem przeczuwając, że skoro już jest tam Brzeziński, to może warto postawić na niego?

Ale arywiści to jeszcze nic. Znacznie większy ciężar gatunkowy ma pielgrzymka, z jaką po tym wszystkim przybyła do JE ambasadora USA w Warszawie, Marka Brzezińskiego delegacja niezawisłych sędziów, reprezentująca obydwie sędziowskie partie opozycyjne; „Iniuria” i „Themis”. Co tam mu naskarżyli – tego też możemy się domyślić. Były minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski zapytał w związku z tym retorycznie ambasadora, czy on też chce obalić polski rząd, jak pragną tego niezawiśli sędziowie.

Obawiam się, że Witold Waszczykowski się myli. Ambasador Brzeziński nie chce obalać polskiego rządu, tylko najwyżej ustanowić następny, bez Donalda Tuska, który jest za bardzo proniemiecki, był użyteczny dla Amerykanów, którzy i wobec Niemiec i wobec naszego, bantustanu mają swoje widoki i pomysły. Niezawiśli sędziowie też nie chcą obalać rządu, tylko chcieli powiedzieć panu ambasadorowi, że tak, jak dotąd wysługiwali się politycznie Niemcom, to teraz mogą wysługiwać się Amerykanom, byle rząd, jaki USA zamierzają tutaj ustanowić, zapewnił im bezkarność.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

HAGADA CZY FAKTY? (ZAPISKI PODSĄDNEGO)

HAGADA CZY FAKTY? SSR K. RYMARZ-BŁASZKIEWICZ ZDAJE SIĘ NIE MIEĆ ŻADNYCH WĄTPLIWOŚCI (ZAPISKI PODSĄDNEGO)

Henryk Jezierski 16 lipca 2022 https://moto.media.pl/hagada-czy-fakty-ssr-k-rymarz-blaszkiewicz-zdaje-sie-nie-miec-zadnych-watpliwosci-zapiski-podsadnego/

Stopień zażydzenia tzw. wymiaru sprawiedliwości w powojennej Polsce dałoby się porównać tylko z „naszą” dyplomacją, przy czym w obydwu przypadkach procesu tego nie osłabiła nawet rzekoma demokratyzacja po magdalenkowym układzie z 1989 roku.

Można powiedzieć – wręcz przeciwnie. Do głosu doszli bowiem spadkobiercy – nie tylko ideowi – żydokomuny z czasów stalinowskich, najbardziej krwawej i bezwzględnej wobec Polaków.

Ma to uzasadnienie w ich rodowodzie. Żydzi władający naszym krajem nie mają nic wspólnego z historyczną nacją semicką w jej tradycyjnym, biblijnym rozumieniu. To potomkowie tzw. żydochazarów, czyli jednego z plemion mongolskich, które w VIII wieku przyjęli jako swoją religię judaizm rabiniczny (talmudyczny), który został wymyślony po zburzeniu świątyni jerozolimskiej w 70 roku po Chrystusie. Przy okazji – ten fakt w sposób jednoznaczny zaprzecza tezie, jakoby żydzi byli naszymi starszymi braćmi w wierze.

Do charakterystycznych cech osobowościowych żydochazarów zaliczyć należy ich ograniczenie intelektualne i niemal całkowity brak uczuć wyższych przy jednoczesnej perfidii postępowania, mściwości i okrucieństwie wobec nie-żydów zwanych gojami. Stąd m.in. zbrodnie ludobójstwa popełniane przez żydochazarów z Izraela na Palestyńczykach, obecnie akurat jedynym narodzie o semickich korzeniach. Mówiąc krótko – największymi antysemitami są ci, którzy z antysemityzmu uczynili oręż w walce ze swoimi przeciwnikami.

Mamy także wyjątkowo liczne przykłady żydochazarskich zbrodni na Polakach, z sądowymi włącznie. Najwymowniejszy to mord na gen. Auguście Emilu Fieldorfie, m.in. zastępcy komendanta głównego Armii Krajowej oraz organizatora i dowódcy Dywersji Komendy Głównej AK, zwanej Kedywem. Dokonano go dokładnie 24 lutego 1953 roku, nie przez rozstrzelanie lecz przez – stosowane wobec pospolitych przestępców – powieszenie, aby jeszcze bardziej poniżyć bohaterskiego oficera w oczach Polaków.

Za sprawców tej sądowej zbrodni podaje się anonimowych „komunistów”, co łatwo nasuwa skojarzenie z polskimi sprzedawczykami lub ruskimi namiestnikami. Takiej wersji jakoś nie kwapi się podważyć w sposób jednoznaczny nawet IPN, uchodzący za wyrocznię w kwestiach dotyczących najnowszej historii Polski. Co gorsze, w ślad za tą instytucją, też zdominowaną przez żydochazarów oraz wysługujących się im „historyków” głównie o ukraińskim, niemieckim, białoruskim i litewskim rodowodzie idą nawet tak – wydawałoby się – niezależne i propolskie organizacje jak np. Fundacja Reduta Dobrego Imienia – Polska Liga Przeciw Zniesławieniom. Jej prezes, niejaki Maciej Świrski także bredzi o „komunistach, którzy oskarżyli, sądzili i skazali gen. Fieldorfa”.

A jaka jest prawda?

Z pozycji skromnego badacza historii o technicznym wykształceniu wyręczam setki pasożytów (choc bardziej pasowałoby tu określenie: pasożydów) mieniących się historykami i kosztujących polskich podatników nie miliony lecz miliardy złotych (vide: budżet IPN oraz jemu podobnych instytutów preparowania „prawdy historycznej”). Fakty w odniesieniu do sądowych morderców gen. Fieldorfa są takie:

– Helena Wolińska reprezentująca Naczelną Prokuraturę Wojskową. Żydówka o rodowych personaliach Fajga Mindla. Była odpowiedzialna m.in. za pozbawienie wolności w latach 1950-53 ponad 20 żołnierzy Armii Krajowej, Postanowienie o aresztowaniu gen. Fieldorfa wydała 21 listopada 1950, a następnie nadzorowała prowadzone przeciwko niemu śledztwo. Zasiadała także w komisji weryfikującej sędziów i prokuratorów w ramach fali czystek i represji w Wojsku Polskim na początku lat 50-ych ubiegłego wieku. Po wydarzeniach marcowych 1968 roku wyemigrowała z Polski i osiedliła się w Wielkiej Brytanii. Dała się poznać jako zdeklarowana sympatyczka „Solidarności”. Prawdopodobnie podzielała pogląd swojego żydowskiego ziomka, niejakiego Bronisława Geremka, który twierdził, że „Solidarność” powstała po to, „aby Żydom w Polsce było lepiej niż Polakom”, co zresztą urzeczywistniło się w 100 procentach.

Beniamin Wajsblech, wiceprokurator Generalnej Prokuratury PRL. Pochodził z zamożnej rodziny żydowskiej zajmującej się handlem (ojciec Hersz). Przesłuchiwał gen. Fieldorfa, a następnie zażądał dla niego kary śmierci. Po zwolnieniu ze służby został… radcą prawnym.

– Maria Gurowska, sędzia, która wydała wyrok śmierci na gen. Fieldorfa w pierwszej instancji. Żydówka zarówno po ojcu (Moryc Zand), jak i matce (Frajda z domu Eisenbaum). W latach 1950-54 zasiadała w składach sędziowskich tajnych sekcji Sądów Wojewódzkiego i Apelacyjnego w Warszawie oraz Sądu Najwyższego, ferujących wyroki w sprawach politycznych zleconych przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Od 1956 do 1970 roku pracowała w warszawskim Sądzie Wojewódzkim.

– Emil Merz, pochodzenie żydowskie, syn Salomona (sędzia Sądu Okręgowego w Tarnowie) i Reginy. Od 1949 roku jako sędzia Sądu Najwyższego stał na czele tajnego Wydziału III Izby Karnej rozpoznającego odwołania od wyroków sądów pierwszej instancji. Tylko w 1952 roku utrzymał 14 z 34 wyroków kary śmierci ogłoszonych przez te sądy. Brał aktywny udział w mordzie sądowym na gen. Fieldorfie z finałem w postaci negatywnego zaopiniowania prośby o ułaskawienie, podjętego 12 grudnia 1952 roku. Mimo powyższych „dokonań” orzekał w Sądzie Najwyższym aż do osiągnięcia wieku emerytalnego w 1962 roku. Na emeryturze publikował artykuły z zakresu prawa, m.in. na łamach pisma „Państwo i Prawo”.

Gustaw Auscaler, żydowski działacz komunistyczny, a w okresie stalinowskim sędzia Sądu Najwyższego oraz rektor Wyższej Szkoły Prawniczej im. Teodora Duracza. Wraz z wyżej przedstawionym Emilem Merzem oraz Igorem Adrejewem 20 października 1952 roku na posiedzeniu tajnym zatwierdził wyrok kary śmierci na gen. Fieldorfie, a 12 grudnia tego samego roku i w tym samym gronie odrzucił prośbę o ułaskawienie. W grudniu 1957 roku wyjechał wraz z rodziną do Izraela, gdzie przyjął imię Samuel. Zmarł osiem lat później.

Igor Andrejew, przedstawiany w sposób cokolwiek ekwilibrystyczny jako potomek „wileńskiej, spolszczonej rodziny rosyjskiej pochodzenia żydowskiego”. Czyż nie prościej byłoby napisać „żyd z Wilna”? Syn i wnuk adwokatów, odpowiednio Pawła i Bazylego. Nie poszedł ich śladem. W 1948 roku wstąpił do Polskiej Partii Robotniczej i od tego samego roku przez pięć lat był dyrektorem Centralnej Szkoły Prawniczej im. T. Duracza w Warszawie. W 1952 roku został sędzią Sądu Najwyższego i z takiej właśnie pozycji skazał gen. Fieldorfa na śmierć. Co ciekawe, aż do 1989 roku nie był kojarzony z osobistym udziałem w tej zbrodni sądowej. Mógł zatem spokojnie realizować swoją karierę naukową, przypieczętowaną m.in. uzyskaniem tytułu profesora nauk prawnych (1964), funkcją prodziekana Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego i dyrektora Instytutu Prawa Karnego na tym wydziale (od 1968 do 1975 roku), a także wychowaniem paru pokoleń nowych – oczywiście, demokratycznych i antykomunistycznych – prawników, w tym niejakiego Lecha Falandysza – żyda od tzw. pomroczności jasnej zastosowanej na potrzeby obrony jednego z synow Lecha Wałęsy, Przemysława, który spowodował wypadek samochodowy po pijanemu.

Alicja Graff, żydówka z domu Fuks, prokurator wojskowa i wicedyrektor Departamentu III Prokuratury Generalnej w latach stalinowskich. To ona podpisała się m.in. pod nakazem wykonania wyroku śmierci na gen. Fieldorfie.

Jak widać, w powyższym wykazie sądowych morderców nie ma ani jednego Polaka czy choćby Rosjanina. Skąd zatem taka zapobiegliwość w ukrywaniu żydów pod oklepaną i nic nie wyjaśniającą etykietą „komunistów”? Od kiedy to w polskim interesie leży tuszowanie żydowskich zbrodni sądowych na Polakach?

ŁAPAJ ZŁODZIEJA!” CZYLI KTO JEST ANTYSEMITĄ

Poza oczywistym, dziennikarskim obowiązkiem mam swój osobisty powód zdemaskowania i upublicznienia stopnia zażydzenia wymiaru sprawiedliwości w naszym kraju. Doświadczam go bowiem na własnej skórze, choć – na szczęście – nie w tak tragiczny sposób jak bohaterowie i patrioci pokroju gen. Augusta Fieldorfa. W ostatnich paru latach uczestniczyłem i uczestniczę nadal jako aktywna strona w kilkunastu procesach karnych i cywilnych. Najczęściej jest to rola oskarżyciela prywatnego lub powoda lecz także oskarżonego. W każdym, podkreślam w każdym z nich atakowany jestem przez drugą stronę jako „antysemita” chociaż temat i powód rozpraw sądowych nie ma nic wspólnego z działaniem, które dawałoby podstawy do wysuwania takich zarzutów. To jakby starannie przemyślana „wrzutka” mająca na celu zdyskredytowanie mojej osoby i sygnał dla sądzących, aby potraktowali mnie w sposób szczególny.

I niestety, to skutkuje. Znaczącym zmniejszeniem moich, uzasadnionych oczekiwań w wygranych sprawach, gdzie występowałem w roli poszkodowanego (włącznie z odmową zwrotu kosztów obsługi prawnej!), jak i drastycznym wzmocnieniem zasądzonych sankcji tam, gdzie jestem oskarżany. Ba, wątek mojego rzekomego antysemityzmu wplatany jest nawet w uzasadnienia serwowanych wyroków. Czynią to sędziowie, którym jestem w stanie z łatwością udowodnić ich antysemityzm – autentyczny, wynikający z prawidłowej interpretacji tego słowa. Jak bowiem nie określić antysemitą kogoś, kto przechodzi do porządku dziennego np. nad zbrodniami popełnianymi przez żydochazarskich oprawców na Semitach zamieszkujących tereny okupowanej Palestyny (w tym na kobietach i dzieciach), przypisując jednocześnie tę cechę niżej podpisanemu, który w obronie prawowitych mieszkańców tych ziem występował – podobnie zresztą jak wiele organizacji międzynarodowych, z ONZ na czele – konsekwentnie i wielokrotnie?

Niech nikt jednak nie wyciąga pochopnych wniosków, że obecnie wszyscy sędziowie, a także prokuratorzy i adwokaci to talmudyczni żydzi z mongolskim rodowodem. Tacy akurat zwykle pozostają w cieniu, umiejętnie i skutecznie sterując wykonawcami zleconych zadań. Ci ostatni to tzw. szabesgoje. Nazwa wzięła się od nie-żydow (gojów) wyręczających talmudystów w wykonywaniu czynności, które są zakazane w czasie ich świąt (szabat) – od ogrzania mieszkania po… wyłączenie światła.

Faktycznie jednak pojęcie szabesgoja jest znacznie szersze i najlepiej oddaje je charakterystyka stosowana przez samych zainteresowanych, z ich rabinami na czele. Według nich szabesgoj to po prostu „użyteczne BYDLĘ o ludzkiej twarzy służące żydowskiej sprawie”. Przyjemne, nieprawdaż? Nie potrafię opisać wyrazu twarzy paru moich znajomych, którym powtórzyłem to określenie, a których znam z ich wyjątkowej fascynacji żydowskimi zarządcami naszej umęczonej Ojczyzny. Chyba łatwiej przeżyliby solidne kopnięcie w d…

Powyższy, obszerny wstęp uważam za szczególnie uzasadniony akurat w odniesieniu do przebiegu sprawy sądowej wytoczonej mi z oskarżenia prywatnego przez niejaką Ewę Leśniewską-Jagaciak. Poświęciłem jej obszerny fragment tekstu pt. „VOLKSWAGENDOJCZE ZZA… BUGA”, toteż tam odsyłam zainteresowanych poznaniem cech osobowościowych tej pani. Tutaj wspomnę tylko, że moją wypowiedź oceniającą ją jako „osobę kwalifikującą się do miana swołoczy sowieckiej” adresowaną do ledwie kilku członków Rady Nadzorczej Spółdzielni „Stągiewna”, E. Leśniewska-Jagaciak uznała za godną wszczęcia procesu sądowego.

Nie wiem, czy zdawała sobie sprawę z konsekwencji tego kroku. Pozostaje faktem, że teraz – po zapoznaniu się z dokumentacją Służby Bezpieczeństwa PRL na jej temat oraz samym przebiegiem sprawy – mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że Ewa Leśniewska-Jagaciak nie tylko kwalifikuje się lecz w pełni zasłużyła na miano swołoczy sowieckiej, w dodatku wyjatkowo perfidnej. Wprawdzie o tym fakcie powiadamiam grono po stokroć większe od wspomnanej rady nadzorczej lecz przyjmijmy, iż jest to dodatkowy „bonus” dla zainteresowanej.

Żydochazarski wątek odnoszę jednak nie do samej oskarżycielki (choć go oczywiście nie wykluczam, zważywszy na „repatriancki” rodowód) lecz do jej pełnomocnika, magistra prawa z adwokacką aplikacją, niejakiego Jakuba Tekieli. Zarówno same personalia, jak i charakterystyczna fizjonomia oraz sposób gestykulacji wyżej wymienionego na sali sądowej sugerują żydowskie pochodzenie. Gdyby nawet tak było, to w niczym nie nie usprawiedliwia to traktowania obowiązującego w III/IV RP prawa według własnego „widzimisię”, w dodatku na talmudyczną modłę. Można powiedzieć – wręcz przeciwnie, zważywszy żydowski rodowód zbrodniarzy w togach z okresu stalinowskiego, nie ograniczający się bynajmniej do wspomnianej na wstępie sądowej egzekucji gen. Fieldorfa.

Adw. Jakub Tekieli niemal w każdym akapicie spreparowanego aktu oskarżenia udowadnia, iż nad obiektywną, popartą faktami i oczywistą dla cywilizacji łacińskiej prawdę, przedkłada typową dla „cywilizacji” żydowskiej hagadę, czyli takie preparowanie faktów, aby zawsze przemawiały na korzyść żydowskiego preparatora.

Na dowód jeden z wymownych przykładów. Nigdy i nigdzie nie wspominałem nawet słowem o współpracy Ewy Leśniewskiej-Ignaciak z SB, chociaż były ku temu poważne przesłanki. Takie choćby, jak fakt jej rejestracji jako OZ, czyli osoby zaufanej, a także zgoda SB na zamianę przez Leśniewską obywatelstwa polskiego na niemieckie.

Tymczasem Jakub Tekieli w wysmażonym przez siebie akcie oskarżenia wskazuje, że zarzuciłem oskarżycielce – cytuję – „co najmniej współpracę ze Służbami Bezpieczeństwa PRL”. Chciałoby się odpowiedzieć, zachowując stosowną, żydochazarską narrację: „Panie Kuba, taka insynuacja to niedobre jest”. Pomijając brak jakiegokolwiek dowodu na przedstawioną tezę, warto przypomnieć, że Służba Bezpieczeństwa PRL była tylko jedna toteż liczba mnoga w tym wypadku jest całkowicie zbędnym nadużyciem hagady. Magistrze Tekieli, na którym WUML-u (skrót od wojewódzkiego uniweresytetu marksizmu-leninizmu) wręczyli panu dyplom prawnika?

Być może Jakub Tekieli uchodzi w swoim środowisku, a także w środowisku sędziowskim za wybitnego prawnika. Ja zdecydowanie nie podzielam tego poglądu. Bardziej przychylam się do tezy o bezczelnym gudłaju w adwokackiej todze. Niestety, nie jedynym.

Nawet średnio zorientowany czytelnik wie jednak, że adwokaci lub radcowie prawni, zwani potocznie – zwłaszcza przez skazańców – „papugami”, to tylko jedna ze stron w sprawie. Głos decydujący powinien mieć tutaj sędzia, którego obowiązkiem jest oddzielenie ziarna od plew i wydanie werdyktu w oparciu o potwierdzone fakty. Niestety, Katarzyna Rymarz-Błaszkiewicz, sędzia Sądu Rejonowego Gdańsk-Południe zadała zdecydowany kłam tej tezie.

Nie zamierzam dociekać, czy uczyniła to powodowana swoim rodowodem, czy też chciała wywiązać się z powierzonego jej zadania z iście stachanowską nadgorliwością. Ograniczę się tylko do wyrażenia przekonania, że skompromitowała środowisko sędziowskie w sposób porażający, podważając zawodowy prestiż tych spośród swoich koleżanek i kolegów, którzy traktują swój zawód, a właściwie służbę, z należytą powagą.

Materialnym potwierdzeniem powyższego przekonania jest wyrok oraz jego uzasadnienie sporządzone przez SSR K. Rymarz-Błaszkiewicz. Uważna lektura tego dokumentu – innej nie dopuszczam, zwłaszcza w roli oskarżonego – dowodzi jednoznacznie, że jego autorka albo ma poważne problemy z percepcją oczywistych i łatwych do zweryfikowania faktów, albo – do czego przychylam się bardziej – chciała udowodnić, że dla magister prawa namaszczonej na członkinię kasty sędziowskiej nie ma rzeczy niemożliwych. Można wszystko, w dodatku z użyciem sprawdzonych i prostych w użyciu narzędzi.

Takich choćby, jak powielane w setkach sędziowskich uzasadnień metodą „kopiuj i wklej” oddzielanie niewiarygodnych z definicji argumentów oskarżonego z wiarygodnymi z definicji argumentami oskarżyciela. W wykonaniu SSR Rymarz-Błaszkiewicz wygląda to dokładnie tak:

Sąd ocenił jako wiarygodne zeznania oskarżycielki prywatnej. Ewa Leśniewska-Jagaciak w obszernych zeznaniach opisała w jakich okolicznościach dowiedziała się pomówieniach rozsiewanych przez Henryka Jazierskiego. A także przedstawiła dowody na nieprawdziwość twierdzeń wypowiadanych przez oskarżonego.”

I dalej:

Sąd nie dał wiary wyjaśnieniom oskarżonego. W oparciu o ww. wiarygodny materiał dowodowy, jego nieprzyznanie się do winy należy ocenić tylko i wyłącznie jako linię obrony i chęć uniknięcia odpowiedzialności karnej.”

Gdybym czytał powyższe dywagacje tylko w aktach jednej sprawy, wówczas mógłbym zrzucić je na karb np. ograniczonej zdolności poznawczej konkretnego sędziego czy sędzi. Ale ja, z dokładnie taką samą „narracją” spotykam się w praktycznie każdym uzasadnieniu wyroku skazujacego. Jego „intelektualna głębia” w połączeniu z regularną powtarzalnością (wspomniane „kopiuj i wklej”) wręcz generuje odruchy wymiotne czytającego. Zwłaszcza, jeśli wyłączne podzielanie racji jednej strony z całkowitym pominięciem racji drugiej strony ma uzasadnienie tylko w mniemaniu samego sądu, w dodatku – z oczywistą obrazą dla materialnych dowodów dołączonych do akt sprawy.

Na potwierdzenie tylko jeden z wielu przykładów. Otóż, Ewa Leśniewska-Jagaciak, jak przystało na wyjątkową swołocz sowiecką, stwierdziła – co ważne, także przed obliczem sądu – jakobym w okresie stanu wojennego 1981-82 namawiał ją do podpisania jakiejś listy dziennikarskiej lojalności, gwarantującej pracę w tym zawodzie. Perfidia tego pomówienia polega na tym, że ja w tym czasie – po likwidacji Tygodnika „Czas” – byłem poza zawodem dziennikarskim, pracując jako doker w portach Gdańska i Gdyni, aby utrzymać żonę i dwójkę dzieci. A gdzie wówczas przebywała swołocz Leśniewska? Ludziom znającym realia tamtych lat zapewne będzie trudno w to uwierzyć lecz w… Paryżu, dokąd wyjechała w apogeum stanu wojennego, z rekomendacji – uwaga! – Zarządu Głównego Socjalistycznego Związku Studentów Polskich. Czy mam jakieś dowody na potwierdzenie tej tezy. Nie tylko mam, ale przekazałem je do wiadomości sądu. Są nimi dostępne w IPN akta Służby Bezpieczeństwa PRL.

I jeszcze jeden, osobisty wątek zadający kłam oszczerstwom E. Leśniewskiej. Otóż, nawet gdybym miał taką możliwośc nie powierzyłbym jej nawet funkcji gońca w redakcji, cóż dopiero mówić o etacie dziennikarskim. Absolwentka nauk sowieckich po uniwersytecie o poziomie wspomnianych wcześniej WUML-i, z ograniczoną znajomością języka polskiego (teraz jest jeszcze gorzej) i z zerowym poczuciem polskiego patriotyzmu oraz służby społecznej, bardziej nadawałaby się np. na propagatorkę unijnego kołchozu, czemu zresztą dała wyraz w relacjach z niżej podpisanym.

Nie lekceważyłbym też faktu dobrowolnego przyjęcia przez oskarżycielkę obywatelstwa Niemiec. Rozumiem motywacje Polaków, którzy jadą do Niemiec powodowani względami ekonomicznymi, po czym – wcześniej lub później – wracają do swojej Ojczyzny. Ale dla tych, którzy świadomie ubiegają się i otrzymują obywatelstwo obcego państwa takiej wyrozumiałości już nie mam. Zwaszcza, jeśli tym państwem są Niemcy. Wraz z paszportem obcego państwa akceptuje się bowiem jego historię, cywilizację, kulturę oraz – to ważne – stosunek do dotychczasowej ojczyzny. Tymczasem niemieckich „dokonań” wobec Polaków przedstawiać nie trzeba. Nie tylko zresztą wobec Polaków. W historii Europy nie było i nie ma nadal bardziej zbrodniczego państwa i bardziej zbrodniczej nacji, choć może za jakiś czas doszlusują do niej banderowcy z Ukrainy i żydochazarzy z Rosji. Obawiam się, że moje określenie E. Leśniewskiej mianem swołoczy, czyli osoby postępującej podle nie oddaje w pełni jej cech osobowościowych.

Niestety, SSR K. Rymarz-Błaszkiewicz raczyła nie zauważyć perfidii postępowania E. Leśniewskiej i uznała jej kłamstwa za bardziej wiarygodne niż dokumenty z archiwów IPN. Co gorsze, w swoim uzasadnieniu kilkakrotnie odwołuje się do „materiałów dowodowych”, a jednocześnie konsekwentnie zbywa milczeniem wszystkie dowody potwierdzone nie zeznaniami lecz dokumentami – włącznie z aktami Służby Bezpieczeństwa PRL, których wiarygodności, choćby w słynnej sprawie TW „Bolek”, nie był w stanie podważyć żaden z wynajętych przez L. Wałęsę – ponoć najwybitniejszych – prawników. Czyżby zatem ww. sędzię dopadł wtórny analfabetyzm, a jeśli tak to dlaczego akurat w sytuacji, gdy uważne przeczytanie dostarczonych dowodów zajęłoby nie więcej niż pół godziny?

A propos dowodów dostarczonych przeze mnie i nie podważonych w jakikolwiek sposób przez E. Leśniewską i jej pełnomocnika… Otóż zasadność mojego podejrzenia SSR K. Rymarz-Błaszkiewicz o wtórny analabetyzm wzmacnia jej dziwny stosunek do elementarnej zasady prowadzenia procesu sądowego w sprawach karnych. Podstawowa zasada obowiązująca w tychże sprawach stanowi, że ciężar przeprowadzenia dowodu ewentualnej winy oskarżonego spoczywa na oskarżycielu (art. 369 KPK). Sędzia prowadząca najpierw przerzuciła ten obowiązek na mnie, a następnie – mówiąc kolokwialnie lecz adekwatnie do sytuacji – „olała” wszystkie moje argumenty, wyżej przedkładając prymitywną hagadę magistra prawa J. Tekieli.

Obawiam się, że właśnie ten wątek procesu, dotyczący oczywistego i skandalicznego z punktu obowiązującej pragmatyki sądowej zamienienia ról oskarżyciela i oskarżonego, czyni moje sugestie co do wtórnego analfabetyzmu sędzi prowadzącej zbyt pobłażliwymi. Wprawdzie ewentualnej „pomroczności jasnej” zdecydowanie nie dopuszczam ale wobec ewentualnego zadaniowania SSR K. Rymarz-Błaszkiewicz przez jej przełożonych bądź „dobrodziejów” już taki zdecydowany nie będę. Powód? Poza wymienionymi obszernie wcześniej, warto podkreślić zakres wymierzonej kary oraz osobliwy komentarz pełnomocnika oskarżonej do wyroku.

W roli autora uzasadnienia wyroku SSR K. Rymarz-Błaszkiewicz nie wykazała się szczególnym szacunkiem do – wypływającej ze źródeł cywilizacji łacińskiej – prawdy obiektywnej, popartej niezaprzeczalnymi faktami. Co innego, gdy przyszło orzekać o wymiarze kary, gdzie sędzia nie musi uciekać się do – często karkołomnych – uzasadnień. No może poza jednym, wyrażonym słowami: „Realizacja ww. środka… stanowić będzie element oddziaływania wychowaczego w stosunku do oskarżonego” i wzmocnionym stwierdzeniem, że zasądzona kwota nawiązki w wysokości 10 tys. zł, ponad dwukrotnie wyższa od mojej emerytury „mieści się w możliwościach zarobkowych oskarżonego”.

Innymi słowy – nie waż się demaskować obcej agentury w jakiejkolwiek formie (ze szczególnie groźną niemiecką agenturą wpływu włącznie), gdyż czeka cię przykładna kara. Mogę tylko wyrazić radość, że SSR K. Rymarz-Błaszkiewicz nie ma takich możliwości, jak jej poprzednicy z czasów niedawno minionych, określanych jako wczesny PRL. Mogłoby bowiem skończyć się wieloletnium więzieniem, a nawet gorzej.

A tak, z tytułu bezpodstawnego oskarżenia o czyny, których nie popełniłem SSR K. Rymarz-Błaszkiewicz poza kosztami sądowymi i zwrotem kosztow poniesionych przez oskarżycielkę w kwocie łącznej 480,00 zł, raczyła mnie ukarać „tylko”:

a) karą łączną w wysokości 8 (ośmiu) miesięcy ograniczenia wolności polegającą na wykonywaniu nieodpłatnej kontrolowanej pracy na cele społeczne w wymiarze 20 (dwudziestu) godzin w stosunku miesięcznym.

b) nawiązką na rzecz Ewy Leśniewskiej-Jagaciak w kwocie 10 000 (dziesięciu) tysięcy złotych.

Zacznijmy od kary ograniczenia wolności. SSR K. Rymarz-Błaszkiewicz nie raczyła sprawdzić, czy z racji swojego wieku (ponad 70 lat) oraz stanu zdrowia będę w stanie wykonywać jakiekolwiek prace społeczne w ich potocznym rozumieniu (np. sprzątanie chodnika przed siedzibą Sądu Rejonowego Gdańsk-Południe). Być może, w swojej dobrotliwości, wskaże na prace o charakterze umysłowym. Już cieszę się na taką ewentualność i zgłaszam konkretną propozycję: „Analiza orzeczeń SSR Katarzyny Rymarz- Błaszkiewicz w świetle obowiązującego prawa”.

Z nawiązką finansową mam natomiast problem podwójny. Po pierwsze – gdyby potraktować serio zapis w orzeczeniu wówczas musiałbym zapłacić córce tzw. repatrianta z desantu sowieckiego, która z miłości do Polski została Niemką, w dodatku emocjonalnie zaangażowaną, kwotę – uwaga! – 10.000.000 (słownie: dziesięciu milionów) złotych. Taki bowiem wynik daje pomnożenie, zgodnie z treścią orzeczenia, liczby 10 000 z tysiącami.

Tę głupotę polegającą na postawieniu nawiasu nie tam, gdzie trzeba składam na karb wynikającego z nadgorliwości pośpiechu SSR K. Rymarz-Błaszkiewicz w wykonywaniu swojej pracy.

Po drugie – przyjmując miłosiernie, że faktyczna kwota jest zgodna z życzeniem mgr. prawa Jakuba Tekieli i wynosi „jedynie” 10 tys. zł, pójdę w swoim miłosierdziu jeszcze dalej i uznam, że akceptując ten wymiar kary SSR K. Rymarz-Błaszkiewicz kierowała się szacunkiem wobec możliwości finansowych mojej skromnej osoby. Konkretnie – zestawiając swoje zarobki jako sędzi sądu rejonowego, akurat najniższej w hierarchii sędziowskiej z zarobkami inżyniera po Politechnice Gdańskiej, łączącego ten zawód od blisko 45 lat z zawodem dziennikarza, mogła przyjąć, że wobec wyżej wymienionej jestem krezusem toteż kwota 10 tys. zł. jest dla mnie równie drenująca kieszeń jak np. cena butelki piwa w Juracie w szczycie sezonu letniego.

Niestety, tak nie jest i SSR K. Rymarz-Błaszkiewicz doskonale o tym wie, a przynajmniej powinna, bowiem w aktach sprawy jest moje oświadczenie w tej kwestii. Różnicę na moją niekorzyść można liczyć nie w procentach lecz w setkach procent. Według ostrożnych szacunków wyżej wymieniona zarabia około 16 tys. zł, pomniejszone o podatek dochodowy (zwykle do odzyskania w rozliczeniu rocznym) lecz bez składki na ZUS drenującej kieszenie milionów Polaków.

Wprawdzie jako osoba o minimalnych potrzebach nie narzekam na swoją emeryturę, o czym świadczy m.in. fakt utrzymywania niniejszego portalu bez powszechnie uprawianej żebraniny („prosimy o łapki w górę i wpłatę na konto”) lecz mogę oświadczyć, iż na konto SSR K. Rymarz-Błaszkiewicz wpływa co miesiąc 300 (słownie: trzysta!) procent tego, czym mnie uszczęśliwia ZUS. A ww. jest jeszcze beneficjentką dodatkowych grantów, choćby w postaci trzynastej pensji czy specjalnej „pożyczki na zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych”. O zdecydowanie korzystniejszym sposobie naliczania emerytury nie informuję, gdyż SSR K. Rymarz-Błaszkiewicz do tego statusu brakuje jeszcze sporo lat.

Wielce wymowne jest tutaj oświadczenie majątkowe SSR Katarzyny Rymarz-Błaszkiewicz, sporządzone 19 kwietnia br.. Na jej zadeklarowany stan posiadania, prawdopodobnie dzielony z mężem i obejmujący – co podkreślam – wyłącznie dobra o wartości poniżej 10 tys. zł, składają się m.in.:

1. Oszczędności w kwocie 90.000 zł

2. Dom o powierzchni 118 m.kw. na działce o powierzchni 472 m.kw.

3, Mieszkanie o powierzchni 101 m.kw.

4. Działka o powierzchni 815 m.kw.

5. Samochód marki Jeep Renegade, rocznik 2014.

Lekko licząc, w dodatku bez samochodu którego cena spada z każdym rokiem, mamy majątek o wartości między jednym, a dwoma milionami złotych, z wyraźnym odchyleniem w stronę drugiej, wyższej sumy. Można by rzec: nieźle jak na sędzię najniższego szczebla.

Ale to jeszcze nie wszystko. Ciekawostką, zawartą w ww. oświadczeniu, jest wspomniana wcześniej „pożyczka na zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych”, przyznana sędzi w grudniu 2012 roku w kwocie 90.000 zł na okres 15 lat. Według stanu na 31 grudnia 2021 roku do spłacenia zostało 36.000 zł. Nie trzeba być dziennikarzem z dyplomem inżyniera, aby wyliczyć, że jest to pożyczka nieoprocentowana (!) z ratą miesięczną w wysokości 500 zł. Uwzględniając inflację, zwłaszcza tę z ostatnich miesięcy, można spokojnie założyć, że 31 grudnia 2027 roku, tj. w dniu spłacenia ostatniej raty, SSR K. Rymarz-Błaszkiewicz (może wówczas będzie już SSO, czyli Sędzią Sądu Okręgowego za zasługi w profesjonalnym traktowaniu swoich obowiązków) odnotuje ostateczne pozbycie się długu za nie więcej niż połowę jego rzeczywistej wartości. Co dedykuję uwadze innych pożyczkobiorców z „frankowiczami” na czele.

Przedstawione powyżej niebagatelne profity SSR K. Rymarz-Błaszkiewicz powinny skłaniać do przypuszczenia, iż zarówno w sposobie prowadzenia procesu, jak i w sformułowaniu ostatecznego orzeczenia kierowała się ona wyłącznie niezawisłością i troską o maksymalny obiektywizm w ocenie argumentów obydwu stron. Też chciałbym tak myśleć lecz na przeszkodzie stanęła tutaj odpowiedź mgr. prawa Jakuba Tekieli na moją apelację z 6 maja br.

Odpowiedź osobliwa, jakby laudacja na cześć sędzi, która wydała wyrok wykraczający nawet poza oczekiwania strony oskarżającej. Powodowany ponownie miłosierdziem – choć wiem, że w relacjach z tzw. wymiarem sprawiedliwości jest to naiwność granicząca z głupotą – zakładam, że wspomniana „laudacja” to jedyna forma wdzięczności strony oskarżającej wobec sędzi.

Z tym większym przekonaniem cytuję jej obszerne fragmenty:

…Zdaniem oskarżyciela prywatnego postawione przez oskarżonego zarzuty stanowi jedynie polemikę z prawidłowo ustalonym stanem faktycznym

Sąd Rejonowy w uzasadnieniu wyroku szczegółowo odniósł się do zeznań wszystkich świadków, jak również innych przeprowadzonych w sprawie dowodów i w oparciu o te rozważania skonstruował stan faktyczny oceniając poszczególnie wskazywane przez różnych świadków okoliczności przez pryzmat zasad logiki i doświadczenia życiowego.

Jedynym słusznym wnioskiem, który wypływa ze zgromadzonego materiału dowodowego, jest uznanie, iż oskarżony jest winny zarzucanych mu w akcie oskarżenia czynów.

Podsumowując, zdaniem oskarżyciela prywatnego zaskarżony wyrok jest prawidłowy. Ocena dowodów została przeprowadzona w sposób zgodny z przepisami, logiką oraz zasadami doświadczenia życiowego. Wnioski wyciagnięte przez Sąd Rejonowy są prawidłowe i opierają się na całokształcie zgromadzonego materiału dowodowego. Zaskarżone orzeczenie jest słuszne, prawidłowo uzasadnione, nie sposób dopatrzeć się obrazy przepisów postępowania ani błędów w ustaleniach faktycznych.

Sąd Rejonowy wskazał wyraźnie w uzasadnieniu na jakich dowodach oparł się przy wydawaniu orzeczenia, a jakim odmówił waloru wiarygodności. Ocena materiału dowodowego została dokonana zgodnie z zasadami postępowania a także zgodnie z wiedzą i doświadczeniem życiowym…”

Gdy czyta się, wielokrotnie powtarzane – jak na zgranej płycie – sformułowania o ocenie dowodów „w sposób zgodny z przepisami, logiką oraz zasadami doświadczenia życiowego”, gdy w nawiązaniu do powyższych dowodów nie ma ani słowa o jedynych dowodach niepodważalnych w postaci dokumentów IPN, gdy wreszcie za powyższy bełkot spreparowany metodą „kopiuj i wklej” żąda się wynagrodzenia w wysokości tysiąca złotych, wówczas zasadne wydaje się pytanie nie tylko o rzeczywiste powody spreparowania takiej laurki na rzecz SSR K. Rymarz-Błaszkiewicz ale także o poziom inteligencji jej autora.

Panie Tekieli!

Ja nie zamierzam tracić swojego cennego czasu na sprawdzanie, czy Pan jest np. mongołem talmudycznym (określenie równorzędne to żydochazar), czy szabes-gojem. Ja Panu tylko radzę, aby stuknął się Pan w swoją kiepełę i zrozumiał, że Pańską pracę oceniają nie tylko podobni Panu osobnicy z sądu, prokuratury lub adwokatury. Czasami może Pan trafić także na Polaków wystarczająco inteligentnych, aby oddzielić wymagany w cywilizacji łacińskiej obowiązek stosowania prawdy obiektywnej, opartej na faktach od żydowskiej hagady. I niech Pan w takim wypadku nie liczy na szacunek, należny ponoć „mecenasom”. Wprost przeciwnie.

Mimo wszystko, jako skromny inżynier redaktor nie ocenię Pana poziomu intelektualnego, wykazanego podczas samego procesu oraz w pismach sądowych na podobieństwo szmoncesu, czyli autoryzowanego żydowskiego dowcipu. Brzmi on następująco:

Żona zwraca się do swojego męża:
– Mosze, ty jesteś jak rycerz.
– Z powodu ta męskość, Salcia?

– Nie, z powodu ten zakuty łeb”.

Jeszcze raz gratuluję daru przekonywania, wykazanego wobec SSR Katarzyny Rymarz-Błaszkiewicz z Wydziału II Karnego Sądu Rejonowego Gdańsk-Południe. Sądzę, że jej przełożeni też to zauważą.

Henryk Jezierski


Hagada postrzega świat ze specyficznie żydowskiego punktu widzenia. Nie chodzi w niej o obiektywizm, lecz o subiektywizm wynikający z pojmowania i przeżywania żydowskości. O ile, używając kategorii grecko-rzymskich, pytamy, co jest dobre i prawdziwe, o tyle na gruncie hagady dominuje pytanie, co jest dobre i prawdziwe dla Żydów.

Czarna księga. Sędzia jest niezależny. Niezależny od władzy, od opinii publicznej i wreszcie od rozumu.

Interes wielu się nie liczy gdy grę wchodzi interes niewielu.

Izabela Brodacka 16 lipca 2022

Niedawno zeznawałam w sądzie w sprawie związanej z końmi z powództwa cywilnego. Zupełnie zielona w tej dziedzinie pani sędzia oświadczyła w pewnej chwili, że paszportu konia nie da się sfałszować. Zapewniłam ją, że się da. Chciała wiedzieć jak ale odmówiłam odpowiedzi. „Nie mogę przecież demoralizować Wysokiego Sądu”- oświadczyłam, ale mój bon mot został przyjęty dość kwaśno. Zapewniłam, że mogłabym napisać czarną księgę oszustw wyścigowych i w ogóle oszustw związanych z końmi ale wtedy cierpliwość Wysokiego Sądu się wyczerpała. Zostałam ostro przywołana do porządku. 

Zastanawiałam się jakie są szanse właściwego rozstrzygnięcia sprawy przez sędziego, który jest kompletnym dyletantem w danej dziedzinie, a jest niezależny. Niezależny od władzy, od opinii publicznej i wreszcie od rozumu.

Pani sędzia była na przykład przeświadczona, że trzyletni ogier czystej krwi ( arab) może w ciągu kilku miesięcy zmienić maść z siwej na karą. „Przecież ciemne po urodzeniu źrebaki często jaśnieją” – dowodziła z wdziękiem blondynki i  nie chciała przyjąć do wiadomości, że w przeciwną stronę zmiana maści nigdy nie zachodzi, to znaczy – używając jej terminologii –  jasne źrebaki nie ciemnieją.

Kiedy indziej sprawę o wystawianie mi faktur na 5000 złotych miesięcznie przez STOEN wygrałam w sądzie tylko dlatego, że licznik był nie atestowany więc jego wskazania były z mocy prawa nieważne.

Fakt, że w miejskim mieszkaniu niemożliwy jest taki pobór mocy bo przez bezpiecznik przepuszczający prąd o maksymalnym natężeniu 10 amperów musiałby płynąc prąd o natężeniu 25 amperów do sędzi zupełnie nie przemawiał. Nie przekonał jej również argument, że takie zużycie energii oznaczałoby, że w moim mieszkaniu pracuje 24 godziny na dobę betoniarka. Pani sędzia jak się okazało nie odróżniała wolta od wata więc nie było sensu się przed nią produkować, co  z góry przewidział adwokat. 

Niezależność trzeciej władzy to znaczy samowola sędziów w połączeniu z ich przekupstwem, nepotyzmem i zwykłą  głupotą powoduje, że Jan Kowalski – jak u Kafki- nie ma najmniejszych szans w starciu w sądzie z systemem. To  znaczy w starciu  z drugą władzą. 

Wyobraź sobie Drogi Czytelniku, że jesteś prezydentem dużego czy niewielkiego miasta i w dodatku niezbyt uczciwym prezydentem. A może nie tyle nieuczciwym co dbającym przede wszystkim o swoją rodzinę, która jest przecież podstawową komórką społeczną i w hierarchii dobroczynności stoi przed wszelkimi innymi wspólnotami. Przed wspólnotą narodową ( a fe, cóż to za anachronizm) wspólnotą gminy czy wspólnotą polityczną. Zaraz za rodziną w hierarchii dobroczynności można usytuować tylko wspólnotę interesu.

W twoich rękach Drogi Czytelniku są decyzje dotyczące kluczowych inwestycji, zgody na wyburzenia, pozwolenia na budowę. Wprawdzie teoretycznie rzecz biorąc głos ma również rada gminy lecz radni są właśnie  wspólnotą interesu o której mówimy.

Prezydent i rada dają na przykład pozwolenie deweloperowi na zbudowanie osiedla bloków na terenie przeznaczonym według planu zagospodarowania przestrzennego na zabudowę niską. Honorarium jest mieszkanie lub nawet apartament w planowanym osiedlu. Dla dewelopera to niewielki koszt wobec planowanych zysków. Takiej łapówki nie wpłaca się na konto, nie pozostawia śladu na piśmie ani śladu cyfrowego, mieszkanie może być zarejestrowane na członka rodziny albo na podstawioną osobę ( tak zwany słup), która potem fikcyjnie odsprzeda prezydentowi swoją własność. Dla prezydenta koszty własne to wynagrodzenie dla słupa oraz podatek od kupna- sprzedaży. Wobec wartości mieszkania to po prostu grosze. Nic dziwnego że jeden z prezydentów wielkiego miasta nie potrafił przypomnieć sobie ile właściwie mieszkań ma na własność. 

Środki nacisku na mieszkańców oraz sposoby wywłaszczania obywateli są wielorakie. Większość z nas nie wie nawet co może ich spotkać ze strony władz samorządowych, tych segmentów  drugiej władzy, które będąc blisko obywatela powinny z założenia służyć jego interesom.  Na przykład obecnie w Sandomierzu spółka Wody Polskie blokuje wszelkie inwestycje a nawet remonty prywatnych domów pod pretekstem zagrożenia jakie te remonty rzekomo stwarzają dla retencji wód. Wartość działki czy domu objętego  zakazem remontu drastycznie maleje, praktycznie są niesprzedażne. Kiedy zdesperowany właściciel działki sprzeda ją za grosze osobie poinformowanej, że zagrożenie dla retencji może przestać istnieć, dobrze poinformowany nabywca jest nieźle „zarobiony”. Ja nic nie insynuuję.  Stwierdzam to przez ostrożność procesową. 

Zarzucono mi kiedyś, że nieodpowiedzialnie podpowiadam ludziom jak się robi podobne interesy, tak jakbym  umieściła w mediach domowy przepis na nitroglicerynę albo substancję powodującą  zawał, nie do wykrycia w trakcie autopsji.

Wydaje mi się, że ludzi władzy w dziedzinie oszustw nie trzeba o niczym pouczać. 

Zamiast po nazwisku zmuszona jestem pisać: „pewne osoby, określone środowiska”. Jak w PRL Bo trzecia władza chroni drugą władzę przed ujawnieniem jej ciemnych interesów orzekając nazbyt gorliwie o naruszeniu dóbr osobistych. Proszę sobie wyobrazić, że jeden z potencjalnych beneficjentów afery związanej ze sprzedażą Łąk Oborskich w Konstancinie ( tę sprzedaż udało się udaremnić) zażądał żebym nigdy nie wymieniała publicznie jego nazwiska. A co będzie jak je wymienię przez sen, w sali zbiorowej schroniska ? Pisząc to z przerażenia zmieniłam tej osobie nawet płeć. [Czuj Duch !! O jejku, to ja ją też znam… MD]

Takie miejscowości jak Konstancin są terenem wyjątkowych możliwości. Znowu nic nie insynuuję ani nie podpowiadam. Wystarczą fakty. Jak to mówią –  Bareja by tego nie wymyślił. Ostatnio w czasie stacjonarnej sesji rady Konstancina pewna radna (pani Kostrzewska) oddala głos nie będąc obecna na sali. Głosowanie uznano jednak za ważne, a burmistrz Konstancina, pan Jańczuk, otrzymał absolutorium przewagą jednego głosu.

Oj tam, oj tam 11  głosów czy 10- nie bądźmy małostkowi. Wiadomo że interes wielu się nie liczy gdy grę wchodzi interes niewielu.

http://www.kurierpoludniowy.pl/wiadomosci.php?art=23672

Feministki już gryzą ludzi. A ciągle – są bezkarne, “po opieką”.

Szanowny Panie,

1 maja zorganizowaliśmy dużą akcję informacyjną o aborcji na Placu Zamkowym w Warszawie, którą próbowała zakłócić agresywna feministka. W pewnym momencie kobieta rzuciła się na jednego z naszych działaczy i… ugryzła go!

Obecni na miejscu liczni funkcjonariusze policji obchodzili się z prowokatorką bardzo wyrozumiale, dając swym zachowaniem do zrozumienia, że jest przyzwolenie „z góry” na tego typu działania. Takiej akceptacji nie ma natomiast dla pokazywania prawdy o aborcji – dwaj nasi wolontariusze zostali właśnie skazani przez sąd na ponad 3 500 zł kary za ostrzeganie Polaków przed tym procederem! Opowiem Panu szczegóły.

Dzięki ulicznym akcjom informacyjnym nasza Fundacja dociera do tysięcy Polaków, których udaje się uświadomić czym jest i jak wygląda aborcja. Spotyka się to z agresywnymi reakcjami zwolenników dzieciobójstwa. Naszą akcję na Placu Zamkowym próbowała zakłócić znana warszawskiej policji aktywistka aborcyjna posługująca się pseudonimem „babcia Kasia”. Zagłuszała nasz przekaz płynący z megafonów i eksponowała proaborcyjny transparent. Gdy to nie pomogło, rzuciła się na jednego z naszych wolontariuszy, zaczęła go uderzać i ugryzła go w rękę. Wszystkiemu przyglądały się setki osób – obecnych na miejscu i oglądających transmisję na żywo w sieci.

„Babcia Kasia” była już wcześniej zatrzymywana m.in. za naruszanie nietykalności cielesnej i znieważanie policjantów oraz zakłócanie legalnych zgromadzeń. Pomimo tego, funkcjonariusze obchodzili się z nią niezwykle delikatnie, nawet pomimo tego, że w wulgarnych słowach im ubliżała. Jest to czytelny sygnał dla wszystkich aborcyjnych chuliganów i zadymiarzy, że mogą liczyć na wyrozumiałość i łagodne traktowanie.

A wie Pan czego niemal w tym samym czasie doświadczyli nasi działacze?

Adam Brawata oraz Bawer Aondo-Akaa usłyszeli prawomocne wyroki sądu za mówienie prawdy o aborcji. Muszą zapłacić ponad 3 600 zł grzywny i kosztów sądowych za to, że koordynowali akcje billboardowe w ramach których wywieszamy wielkoformatowe plakaty ostrzegające Polaków przed skutkami aborcji. Zdaniem sądu we Wrocławiu, jest to działanie „nieprzyzwoite”. To jednak nie koniec prześladowań.

Równolegle przeciwko Adamowi zapadł w tym samym sądzie inny prawomocny wyrok skazujący za publiczne nazwanie aborcji zabijaniem dzieci – 9 000 zł kary i kosztów. W sumie Adam w przeciągu tylko jednego miesiąca musiał zapłacić ponad 12 000 zł kary za to, że ratuje niewinne dzieci przed aborcją i zmienia świadomość Polaków na temat tego procederu.

Podczas gdy służby prześladują wolontariuszy naszej Fundacji, przestępstwa i wybryki aborcjonistów są tolerowane. Mamy na to kolejny przykład.

W jeszcze innym procesie, sędzia wrocławskiego sądu Magdalena Jurkowicz skazała jednego z naszych wolontariuszy za organizację ulicznej akcji informacyjnej na temat aborcji. Również jej zdaniem pokazywanie prawdy o aborcji w przestrzeni publicznej było „nieprzyzwoite”. Niemal równolegle, ta sama sędzia uniewinniła feministkę, która… obnażyła się w centrum Wrocławia!

Sprawa dotyczy akcji na wrocławskim Placu Solnym, gdzie nasi wolontariusze za pomocą rzutnika wyświetlali film informacyjny na temat aborcji. Nasze działania zaczęła zakłócać feministka, której nie podobało się to, że ostrzegamy Polaków przed aborcją. W pewnym momencie kobieta obnażyła się przed naszymi działaczami pokazując gołe piersi i pytając, czy wywołuje to u nich zgorszenie?

Sprawa została zgłoszona do sądu, który uniewinnił feministkę nie dopatrując się niczego nieprzyzwoitego w jej zachowaniu. Za to nasi wolontariusze zostali już kilka razy skazani za „nieprzyzwoite” działania przeciwko aborcji. Co więcej, w trakcie procesu sędzia dała wiarę feministce, która podczas rozprawy zaprzeczała obnażeniu się, a zeznania naszych wolontariuszy potraktowała jako niewiarygodne.

To wszystko ma pewien szerszy kontekst, który jest bardzo ważny. Nie chodzi tylko o konkretne sprawy sądowe, gdyż nadal większość z nich wygrywamy (a mamy ich obecnie około 100 jednocześnie). Chodzi o to, że politycy rządzący oraz podlegli im funkcjonariusze i urzędnicy nie są zainteresowani przestępstwami, wykroczeniami i aktami terroru dokonywanymi przez polskich aborcjonistów. Jeżeli już kogoś zatrzymują lub skazują (co dzieje się rzadko), to sprawcy otrzymują często śmiesznie niskie wyroki lub są uniewinniani. Dzięki temu zwolennicy dzieciobójstwa swobodnie rozwijają swoją działalność i eskalują przemoc.

W ubiegłym roku działające w Polsce zorganizowane grupy przestępcze pomogły dokonać ponad 30 000 aborcji za pomocą nielegalnych pigułek poronnych. Organizacje te funkcjonują już od kilku lat i nieustannie reklamują się w mediach. Ich członkowie byli nawet zapraszani na posiedzenie Sejmu! Jak dotąd nikt nie odpowiedział prawnie za masowe ludobójstwo, które dokonuje się na polskich dzieciach. W ubiegłych latach doszczętnie spalono dwie nasze furgonetki, a kilka innych pojazdów podpalono i zdewastowano. Sprawców nie udało się znaleźć pomimo tego, że podpalenia transmitowane były na żywo w internecie (!) Liczni zwolennicy aborcji publicznie grożą śmiercią naszym wolontariuszom, wzywając do mordowanie naszych działaczy i niszczenia naszego mienia. Żaden z nich nie stanął za to przed sądem.

Wie Pan czym jeszcze skutkuje w praktyce ta bezczynność wobec aborcyjnych przestępców?

Niedawno informowaliśmy o tym, że do naszej Fundacji napisała pani Monika z Częstochowy, która opisała dramatyczna historię, jaka się jej przydarzyła. Gdy była w ciąży do jej domu wdarł się bandyta, który skatował ją, używając paralizatora i gazu, a także kopał ją po brzuchu. Udało jej się wezwać pomoc i dzięki temu przeżyła, ale jej dziecko straciło życie. Bandyta był ojcem tego dziecka i wcześniej wywierał presję na matkę, aby dokonała aborcji. Ponieważ pani Monika odmówiła, agresor dokonał zabójstwa osobiście.

Kilka tygodni temu sąd w Częstochowie zwolnił bandytę z aresztu, a Sąd Apelacyjny w Katowicach podtrzymał tę decyzję, argumentując, że do żadnego zabójstwa nie doszło, bo „według naszego stanowiska o człowieku można mówić od momentu rozpoczęcia akcji porodowej.” Innymi słowy – zdaniem sądu dziecko przed rozpoczęciem porodu nie jest człowiekiem i nie przysługują mu prawa równe człowiekowi, dlatego jego mordercę można potraktować ulgowo.

Pani Monika próbowała nagłośnić tę sprawę. Wiedziały o niej organizacje i media feministyczne, które głośno deklarują przecież, że stają w obronie praw kobiet, w szczególności tych, które doświadczają przemocy. Środowiska te milczą jednak w tej sprawie. Najwyraźniej katowanie ciężarnych kobiet nie jest dla nich istotne. A może chodzi o to, że bandycki napad jest zgodny z celem ich działalności – przerywaniem ciąży bez ograniczeń i bez kary? Przecież na co dzień właśnie tym się zajmują – promują nielegalne aborcje pigułkowe i domagają się wprowadzenia bezkarności dzieciobójstwa.

Do tego typu sytuacji dochodzi, gdyż polskie prawo jest wadliwe i niespójne, a umysły wielu Polaków, w tym sędziów, prokuratorów i urzędników, zainfekowane są mentalnością aborcyjną. Nasza Fundacja wielokrotnie próbowała zmienić ten stan rzeczy i naprawić nasze prawo poprzez szereg obywatelskich inicjatyw ustawodawczych, pod którymi zebraliśmy w sumie ponad milion podpisów. Za każdym razem były one odrzucane przez Sejm.

Na skutek tchórzostwa polityków, polskie dzieci są masowo mordowane przy pomocy środków poronnych, a dostarczający ich handlarze pozostają bezkarni. Konsekwencje nie spotykają także aborcyjnych terrorystów, którzy eskalują przemoc i nawołują do nienawiści wobec naszych wolontariuszy, a także mnożą wulgarne i nieprzyzwoite zachowania w przestrzeni publicznej. Zamiast nich, obiektem zainteresowania służb i sądów są nasi działacze.

Nie zamierzamy jednak zrezygnować z głoszenia prawdy i ostrzegania Polaków przed skutkami aborcji. Im więcej osób dowie się czym jest ten barbarzyński proceder, tym więcej dzieci uda nam się ocalić. Prawda o aborcji ratuje także matki i ojców przed zostaniem zabójcami własnych dzieci, co ma ogromne konsekwencje dla przyszłości całego naszego narodu.

Już wkrótce chcemy zorganizować kolejne akcje zmieniające świadomość Polaków, między innymi kolejne kampanie billboardowe, które tak bardzo przeszkadzają zwolennikom aborcji. Jeden billboard umieszczony w dobrym miejscu reklamowym pozwala na dotarcie do tysięcy osób. Koszt wywieszenia takiego plakatu to ok. 1 000 zł miesięcznie.Chcielibyśmy wywiesić w najbliższym czasie co najmniej 10 kolejnych takich billboardów, oraz naprawić te, które nieustannie niszczą aborcjoniści. Potrzebujemy na ten cel ok. 14 000 zł.

Dlatego zwracam się do Pana z prośbą o przekazanie 35 zł, 70 zł, 140 zł, lub dowolnej innej kwoty, aby wznowić kampanię billboardową i dotrzeć do tysięcy kolejnych Polaków z prawdą o aborcji, zanim umysły naszego społeczeństwa całkowicie zatruje propaganda cywilizacji śmierci.

Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków
Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPW

„Naród, który zabija własne dzieci jest narodem bez przyszłości” – powiedział Jan Paweł II. W Polsce w rok zamordowano ponad 30 000 dzieci, a przestępcy i chuligani, którzy są za to odpowiedzialni, pozostają bezkarni i swobodnie pomagają w kolejnych morderstwach, a także zakłócają pokazywanie prawdy o aborcji w miejscach publicznych. Jaka przyszłość czeka nasz kraj, jeśli ten proceder dalej będzie tolerowany?

Musimy dalej głosić prawdę, aby zmienić świadomość i sumienia Polaków (w tym polityków, policjantów, sędziów, prokuratorów i innych urzędników). Temu służą nasze kampanie, w tym akcje uliczne i billboardowe, które pozwalają na dotarcie do tysięcy osób. Dlatego raz jeszcze proszę Pana o pomoc finansową w ich organizacji.
Serdecznie Pana pozdrawiam,

TOGA CHAŁATEM PODSZYTA

3 marca 2022

Nie kasta lecz mafia” – tak wielu Polaków komentowało wypowiedź sędzi Ireny Kamińskiej podczas Nadzwyczajnego Kongresu Sędziów Polskich we wrześniu 2016 roku. Prelegentka, występująca jako prezes Stowarzyszenia Sędziów “Themis” raczyła określić swoje koleżanki i kolegów jako zupełnie nadzwyczajną kastę ludzi.

https://moto.media.pl/toga-chalatem-podszyta/

Osobiście zgadzam się z sędzią Kamińską w stu procentach. Myślę, że dobrze wiedziała, co mówi. Członkowie mafii, po pierwsze – mają świadomość, że działają wbrew prawu i prędzej czy później odpowiedzą za swoje czyny, po drugie – muszą liczyć się z konkurencją innych mafii, które wymierzają “sprawiedliwość” po swojemu, czyli bez procesów i apelacji, a przy tym ostatecznie.

Członkowie kasty takich zagrożeń nie mają. Są bezkarni dożywotnio i z dodatkowym zagwarantowaniem “w stanie spoczynku” apanaży, o jakich ofiary ich “pomyłek” mogą tylko pomarzyć. Oczywiście, jeśli żyją. Przypadek Stefana Michnika, mordercy sądowego z czasów stalinowskich, który spokojnie dożył 92 lat pobierając emeryturę z kasy państwa także wówczas, gdy oficjalnie odcięło się od sowieckiej dyktatury jest tutaj wymowny lecz nie jedyny.

Po 1989 roku dekomunizacja miała również objąć środowisko sędziowskie. Niestety, nie objęła. Znacząca w tym zasługa niejakiego Adama Strzembosza, wiceministra sprawiedliwości w rządzie Tadeusza Mazowieckiego (1989–1990), a później m.in. pierwszego prezesa Sądu Najwyższego (1990–1998). Tenże autorytatywnie stwierdził, iż środowisko sędziowskie oczyści się samo. Albo taki naiwny, albo wręcz przeciwnie – realizował starannie zaplanowany scenariusz. Dodajmy od siebie – jak przystało na niegdysiejszego członka Związku Młodzieży Polskiej oraz magistra prawa z dyplomem uzyskanym terminowo i bezproblemowo w apogeum czasów stalinowskich. Teraz bredzi o honorze sędziowskim lecz szuka go tylko u sędziów z PiS-owskiego nadania. Sobie zapewne nie ma nic do zarzucenia. Nawet w kwestii “samooczyszczenia”.

Oczywiście, dzisiaj sędziowie nie mogą skazywać nikogo na karę śmierci, zatem i ewentualność potraktowania sędziowskiej togi jako skutecznej ochrony przed zarzutem popełnienia zbrodni sądowej spada do zera. Nie oznacza to jednak, iż ta sama toga nie chroni przed odpowiedzialnością za przestępstwa innego rodzaju, skutkujące w skrajnych przypadkach doprowadzaniem niesprawiedliwie osądzonych obywateli np. do wieloletniego więzienia czy do skutecznych prób samobójczych.

Gdybym miał scharakteryzować najkrócej kastę sędziowską w realiach obecnej, ponoć demokratycznej Polski, wówczas musiałbym odnieść się nie do tego środowiska jako całości lecz jego, co najwyżej kilkunastuprocentowej grupy, uosabianej przez spadkobierców stalinizmu, zarówno w ujęciu genetycznym, jak i ideowym. Są wprawdzie nieliczni lecz wyjątkowo wpływowi. Nawet nie muszą zajmować znaczących funkcji w sądowych strukturach. Wystarczy, że mają wiedzę o każdym, kto taką funkcję obejmuje lub – po prostu – chce w sądzie nadal pracować i awansować.

A jaka to wiedza? Ot, choćby o skłonnościach podwładnego do kilkudniowych imprez z alkoholem, narkotykami i prostytutkami w knajpach pozornie dyskretnych i godnych zaufania lecz nie na tyle, aby zabrakło stosownej dokumentacji, gdy zajdzie taka potrzeba. O ogłaszanych przez sędziego/sędzię wyrokach za kasę przekazaną przez – zawsze usłużnych – adwokatów, jeździe samochodem pod wpływem alkoholu, zdradach małżeńskich lub potrzebach finansowych wynikających z hazardowego nałogu względnie checi zamiany ciasnego mieszkania na wygodny dom. Zawsze znajdzie się jakiś “boss”, “caryca” czy “sekretarz”, którzy wiedzą, że takich ludzi najłatwiej “zadaniować”, czyli zlecać sprawy do rozstrzygnięcia pod aktualnie niezbędne – z powodów politycznych, prywatnych, biznesowych itp. – potrzeby.

Trudno zlekceważyć również ponadprzeciętne nasycenie tego środowiska agentami służb specjalnych. Kiedyś były to Urząd Bezpieczeństwa, Służba Bezpieczeństwa i Wojskowe Służby Informacyjne pod nadzorem sowieckiego NKWD, GRU i KGB, teraz często ci sami ludzie donoszą i realizują zlecenia Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego (przed 2002 rokiem Urząd Ochrony Państwa), Służby Wywiadu Wojskowego (przed 2006 rokiem WSI) i Centralnego Biura Antykorupcyjnego pod dominującą kontrolą izraelskiego Mosadu. Wątpiącym warto przypomnieć akcję UOP z początku lat 90-ych ubiegłego wieku pod kryptonimem “Temida”, polegającą na werbowaniu agentury wśród “niezawisłych” sędziów. Ten sam UOP zatrudniając etatowych funkcjonariuszy weryfikował ich przydatność przede wszystkim po dokonaniach w tropieniu przejawów “antysemityzmu”. Efekty takiego pozyskiwania zawodowych szpicli poznałem aż nadto dobrze na własnej skórze. Mam doświadczenie z kilkunastu procesów w różnych rolach i praktycznie w każdym jako kluczowy zarzut wytaczany mi przez obrońców strony przeciwnej, a często i samych sędziów dotyczy rzekomego “antysemityzmu”, chociaż nigdy nie był on przedmiotem postępowania. Co ciekawe, mój “antysemityzm” polega na negatywnym – czego nie kryję – stosunku do potomków tzw. żydochazarów nie mających nic wspólnego z Semitami. Piszę o nich obszernie w tekście pt. “METRYKA KOCZOWNIKA”.

I jeszcze jeden paradoks – od wielu lat słowem i piórem bronię Palestyńczyków, ostatniego narodu semickiego (ok. 80 proc. populacji) przed zbrodniami dokonywanymi na nich przez izraelskich żydochazarów, wbrew wszelkim prawom międzynarodowym i zupełnie bezkarnie. Niestety, to ideowi i genetyczni spadkobiercy twórców zbrodniczej żydokomuny (leninowskiej, stalinowskiej, hitlerowskiej, maoistowskiej itd.) decydują, komu można przypiąć łatkę antysemity tylko dlatego, że nie cierpi na żydofilię.

W kontekście historycznym skamienielina tworząca tzw. wymiar sprawiedliwości III/IV RP nie ma bynajmniej swoich korzeni w sowieckim desancie na Polskę z 1944 roku. Nie warto ich również dociekać w następstwach Rewolucji Październikowej z 1917 roku. Nie tyle korzeni, co wręcz fundamentów pod obowiązujące obecnie prawodawstwo szukać bowiem należy w powstałym piętnaście wieków wcześniej żydowskim Talmudzie, “świętej księdze” judaizmu rabinicznego – religii, a raczej ideologii, której zasadniczym przesłaniem jest nieograniczona władza żydów nad gojami, zwłaszcza chrześcijanami. Tworzenie oraz egzekwowanie obowiązującego prawa to jedno z kluczowych narzędzi w realizowaniu tego planu.

Wymowny, a przy tym aktualny dowód na potwierdzenie tej tezy mają wydarzenia z 11 listopada 2021 roku w Kaliszu. Donośny i wszechobecny klangor wywołany przez “święcie” oburzonych żydów oraz usługujących im szabas-gojów zagłuszył niemal całkowicie główny powód tej demonstracji, jakim było spalenie reprintu tzw. Statutu Kaliskiego z 16 sierpnia 1264 roku, aktu nadającego szczególne prawa żydom. Dokument ten wydany przez ówczesnego księcia wielkopolskiego, Bolesława Pobożnego zawiera 36 punktów. Poniżej kilka ciekawszych:

1. Kiedy jest sprawa przeciwko żydowi, nie może przeciw niemu świadczyć chrześcijanin sam, lecz razem z innym żydem.

2. Kiedy chrześcijanin pozywa na żyda o zastaw, żyd zaś utrzymuje, że żadnego nie wziął, wtedy żyd przysięgą się uwolni.

3. Kiedy chrześcijanin utrzymuje, że na zastaw od żyda mniej pieniędzy otrzymał, aniżeli żyd teraz żąda, żyd przysięgą dowód złoży…

7. Kiedy zastaw chrześcijanina przez ogień lub kradzież u żyda zginie, żyd od nalegającego chrześcijanina przysiegą się uwolni…

10. Za zabicie żyda słuszna kara i konfiskata majątku.

14. Chrześcijanin niszczący cmentarz oprócz kary zwyczajnej majątek traci…

18. Za zranienie żyda, żyd płaci karę zwyczajną.

19. Przysięga na dziesięć przykazań nie powinna być żydowi naznaczoną, tylko o wartość przechodzącą szacunek 50 grzywien srebra, a w mniejszych rzeczach przed szkołą przysięgać będzie…

29. Zastawy od nich (żydów – przyp. H. Jez.) gwałtem biorący ściągnie na siebie karę.

30. Nie wolno żydów oskarżać o używanie krwi chrześcijańskiej.

31. Występki żydów w ich szkołach sądzone być mają…

34. Mincarzom nie wolno chwytać żydów pod pretekstem, że fałszują pieniądze.

W 1334 roku Statut Kaliski został rozszerzony przez Kazimierza III Wielkiego na całą Koronę Polską, a jego postanowienia potwierdzili także kolejni królowie: Kazimierz IV Jagiellończyk (1453), Zygmunt I Stary (1539) oraz Stanisław August Poniatowski (1765).

Taka przychylność władców, nie tylko zresztą polskich, sprawiła, że żydom już nie wystarczała daleko posunięta autonomia sądownicza w goszczących ich krajach. Chcieli czegoś więcej – rozszerzenia swojego prawodawstwa na wszystkich gojów, jako jednego z podstawowych warunków podbijania całego świata. Zwycięskie rewolucje wszczynane przez żydomasonerię, w tym Rewolucja Francuska 1789 roku z szyderczym – zwłaszcza w kontekście jego praktycznej realizacji – hasłem “Wolność, Równość Braterstwo” na sztandarach, znacznie przyspieszyły te działania.

W 1859 roku rabin Reichhorn wykładając swoim wpływowym ziomkom z całego świata podczas ich zjazdu w Pradze, szczegółowy program wprowadzania żydowskiej władzy nad światem wyjątkowo dużo uwagi poświęcił kwestii stanowienia i egzekwowania prawa. Poniżej kilka wymownych cytatów:

Najporęczniejszym jest dla żydów kierować się na doktorów prawa i medycyny, kompozytorów muzyki, autorów w rozmaitych przedmiotach ekonomicznych,a to z przyczyny, że wszystkie te powołania i zajęcia nierozłączne są ze spekulacją…

Prawnictwo jest dla nas bardzo ważną rzeczą. Adwokatura to wielki krok naprzód, bo fach ten, prowadzący do najwyższych szczebli godności, najwięcej idzie w parze z chytrością i krętactwem, jakie są w nas od dzieciństwa wpajane i uważane za zalety, a które tak potężnie mogą dopomóc nam wznieść się do władzy i do wywierania wpływu na stosunki naszych naturalnych, a śmiertelnych nieprzyjaciół… chrześcijan…

Zrozumiałe jest, że w warunkach podobnych do powyższych klucz od świątyni będzie pozostawał w naszym ręku i że nikt, prócz nas, nie będzie kierował siłą prawodawczą…”

Co ciekawe, rabin Reichhorn nie omieszkał odnieść się specjalnie do przeciwników politycznych. Sposób ich traktowania przedstawił jednoznacznie:

Chcąc przestępców politycznych pozbawić nimbu dzielności, będziemy ich sadzali na ławie oskarżonych obok złodziejów, zabójców oraz innych brudnych i wstrętnych przestępców. Wówczas w umysłach ogółu zjednoczy się pojęcie takich przestępstw politycznych”.

Przykładów na praktyczną realizację powyższego zalecenia mamy aż nadto i to bez sięgania do czasów PRL, zwłaszcza okresu stalinowskiego w latach 1944-56 oraz stanu wojennego w latach 1981-89. Wystarczy sięgnąć do wspomnianego wcześniej kaliskiego Marszu Niepodległości z 11 listopada br. Szefowa Prokuratury Rejonowej w Kaliszu o personaliach Katarzyna Socha z satysfakcją poinformowała media, że sędzia Sądu Rejonowego w Kaliszu o personaliach Joanna Urbańska-Czarnasiak przychyliła się w całości do prokuratorskiego wniosku, skazując trzech organizatorów demonstracji tj. Wojciecha Olszańskiego, Marcina Osadowskiego i Piotra Rybaka na… trzy miesiące aresztu. Zestawienie tej kary – podkreślmy: jeszcze nie ostatecznej – z uniewinniającym wyrokiem w sprawie Adama “Nergala” Darskiego, który podczas koncertu grupy “Behemoth” w 2007 roku podarł Biblię, a Kościół katolicki określił “największą zbrodniczą sektą” wydaje się jednoznaczne: żydom lub realizującym ich scenariusze pachołkom wolno wszystko, gojom – niewiele lub nic. Warto też przypomnieć casus działacza „Samoobrony”, Mariusza Piskorskiegoprzetrzymywanego bezprawnie w areszcie w latach 2016-2019, a więc za rządów PiS, które trąbi o konieczności reformy sądownictwa w kierunku jego większej sprawności i praworządności. Co istotne, Piskorski został zwolniony z aresztu dopiero po interwencjach organizacji międzynarodowych.

Niestety, przekleństwem dla Polaków jest nietypowy, mongolski rodowód żydokomuny, która począwszy od przewrotu majowego 1926 roku zdominowała struktury państwowe Polski, a apogeum tej dominacji nastąpiło w latach 1944-56 i trwa od roku 1989 do chwili obecnej. “Nasi” żydzi to w absolutniej większości potomkowie wspomnianych wcześniej żydochazarów. Powyższy fakt pozwala łatwiej zrozumieć podglebie ideowe i kadrowe “naszego” wymiaru sprawiedliwości oraz zadziwiającą bezkarność morderców w sędziowskich, prokuratorskich, a często także w adwokackich togach. Według szacunków IPN, lista prokuratorów i sędziów wydających wyroki śmierci w okresie stalinowskim, tj. w latach 1944 – 1955 liczyła 1100 osób, a ich “dorobek” tego syndykatu zbrodni to prawie 6 tys. wyroków kary śmierci na polskich patriotach. Część spośród nich po październiku 1956 roku, za aprobatą ciągle zażydzonego rządu PRL, nie nękana procesami i rozliczeniami wyjechała do Izraela, Rosji, krajów Europy zachodniej lub USA, oczywiście zachowując pełne prawa do wysokich emerytur.

Większość pozostała jednak w Polsce. Jeśli nawet nie dotrwała do szczęśliwego przebrnięcia przez kolejną, magdalenkową “pieriestrojkę” z 1989 roku, to przecież w odwodzie pozostało jeszcze potomstwo, dobrze przygotowane do nowej wprawdzie roli przedstawicieli “demokratycznego państwa prawa” lecz ciągle z zachowaniem żydokomunistycznego genotypu. I trzeba być osobą wyjątkowo naiwną, aby uwierzyć że PiS-owska “reforma” coś w tym względzie zmieni. Zwłaszcza, gdy i bez niej systematycznie przybywa prokuratorów oraz sędziów lojalnych wobec nowego dysponenta politycznego, nad wyraz skrupulatnie wywiązujących się z powierzonych zleceń.

Już tylko te przesłanki wystarczają, aby praca sędziów podlegała szczególnej kontroli społecznej. Podkreślam – kontroli społecznej, a nie np. kontroli rządu PiS wobec sędziów i prokuratorów z nadania PO lub odwrotnie. Jako dziennikarz z blisko 45-letnim stażem, specjalizujący się w reportażach interwencyjnych znam aż nadto prawdziwe oblicze wymiaru sprawiedliwości zarówno w okresie PRL, jak i obecnej III/IV RP.

Kiedyś była to wiedza zdobywana głównie przez pryzmat doświadczeń bohaterów moich reportaży. Od kilku lat wzbogacam ją doświadczeniem własnym – jako oskarżyciel lub powód w sądowej walce z oszczercami względnie jako oskarżony lub pozwany za moje publikacje demaskujące obcą agenturę w szeregach solidarnościowych “bojowników o wolność i demokrację” lub w instytucjach powołanych do ochrony Polski i Polaków. Ten status ma swoją niezaprzeczalną zaletę – ułatwiony dostęp do akt sądowych, a co za tym idzie większą możliwość udowodnienia swoich tez.

Oczywiście, wiedzieć to jedno, natomiast rozpowszechnić tę wiedzę i ostrzec tym samym innych rodaków przed bolesnymi skutkami zderzenia z “wymiarem sprawiedliwości” III/IV RP to drugie. Tu z pomocą powinny przyjść zaprzyjaźnione niezależne media, a także portal PolskaWolna.pl, w którym jako wyłączny wydawca jestem sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem.

Trudne to wyzwanie oraz wielce ryzykowne zważywszy choćby na liczne powiązania kasty sędziowskiej nie tylko z adwokaturą, prokuraturą i policją ale także z politykami i… przestępcami. Jeśli je jednak podejmuję to z dwóch zasadniczych powodów. Pierwszym jest dziennikarski obowiązek służenia nie władzy lecz społeczeństwu, któremu pozostaję wierny od 1977 roku i który znajduje odzwierciedlenie w setkach publikacji do sprawdzenia w egzemplarzach archiwalnych m.in. tygodników “Polityka”, “Czas”, “Wybrzeże”, “Przegląd Tygodniowy” oraz “Dziennika Bałtyckiego” i “Głosu Wybrzeża”. Powód drugi to wynikająca z długoletniego doświadczenia reporterskiego świadomość, że ta walka nie musi być wcale przegrana. Dla żydokomunistycznych dysponentów zdemaskowani wykonawcy ich poleceń – obojętnie czy żydzi, czy szabas-goje – stają się narzędziami bezużytecznymi, nie dającymi żadnych gwarancji zrealizowania ukrytych celów w przyszłości. Przekonałem się wielokrotnie, że negatywni bohaterowie moich publikacji, mimo wysokiej pozycji w hierarchii partyjnej bądź państwowej, nie od razu wprawdzie lecz konsekwentnie odsuwani byli w niebyt lub przynajmniej na drugi, mniej intratny i mniej prestiżowy plan. Tym sposobem maleje liczba dyspozycyjnych janczarów żydokomuny, a i do tych, którzy pozostali dociera sygnał, że mogą zapłacić jakąś cenę za swoje czyny.

Taka stawka warta jest podjęcia ryzyka w postaci zainicjowania cyklu pt. “Zapiski podsądnego”, opartego nie tylko na osobistych doświadczeniach ale także na dokumentach spraw sądowych, do których mam – póki co – zagwarantowany prawem dostęp. Konkrety już wkrótce.

Henryk Jezierski
fot. Internet(04.03.2022)

PS

A propos tytułu… Nieprzypadkowo obowiązek noszenia tóg przez przedstawicieli tzw. polskiego wymiaru sprawiedliwości wprowadzony został w czasach żydokomuny sanacyjnej, po wcześniejszej, masońskiej przeróbce godła Rzeczypospolitej Polskiej (zastąpienie korony pełnej i zwieńczonej krzyżem, koroną otwartą sugerującą państwo niesuwerenne oraz zwieńczenie skrzydeł pięcioramiennymi gwiazdami). Przy okazji – ta zmiana dokonana została mocą rozporządzenia z 13 grudnia 1927 roku, gdyż po zamachu majowym dokonanym przez Józefa Piłsudskiego i jego siepaczy Sejm RP został rozwiązany, a ustawy zastąpione zostały przez piłsudczyków doraźnymi dekretami.

Ci sami, sanacyjni dekretyni nie zapomnieli również o innych zmianach w sądownictwie, akurat jeszcze bardziej istotnych niż narzucenie obowiązku noszenia śmiesznych narzut, zwanych togami. Wprawdzie nie zanegowali potrzeby istnienia – zagwarantowanej Konstytucją z 17 marca 1921 roku – instytucji polskiego prawa procesowego w postaci ławy przysięgłych, złożonej z obywateli nie będących sędziami (tzw. czynnik społeczny) lecz dekrety w tej kwestii z 1928 roku nie doczekały się rozporządzeń wykonawczych aż do wybuchu wojny, a po jej zakończeniu żadna władza – włącznie z obecną, ponoć demokratyczną i suwerenną – nie uznała za wskazane dopuścić zwykłych obywateli do patrzenia sędziom na ręce.

H. Jez.

Wojna hybrydowa o praworządność

Odkąd rząd „dobrej zmiany” postanowił zreformować niezawisłe sądy, bardzo wiele się w naszym nieszczęśliwym kraju zmieniło. Z inicjatywy Naszej Złotej Pani, która po gospodarskiej wizycie w Warszawie 7 lutego 2017 roku postanowiła inaczej rozłożyć akcenty w walce o odzyskanie w naszym nieszczęśliwym kraju niemieckich wpływów, rozpoczęła się nieubłagana walka o praworządność. To znaczy, praworządność była tylko pretekstem, bo nie wypada głośno mówić o pragnieniu odzyskania wpływów i spacyfikowania Polski i Węgier, by raz na zawsze odsunąć od siebie widmo Trójmorza, natomiast walka o praworządność, to co innego. Na pierwszą linię frontu walki o praworządność rzuceni zostali niezawiśli sędziowie, którzy po transformacji ustrojowej wyemancypowali się od wszelkiej zależności od konstytucyjnych organów państwa, które im tylko płaci. To oczywiście nie oznacza, że niezawiśli sędziowie nie są postawieni pod władzą – ale ta zależność ma charakter nieformalny.

Na przykład wyszło na jaw, że ABW prowadziła operację „Temida”, której celem był werbunek agentury w środowisku sędziowskim. Ilu konfidentów udało się zwerbować – tego nie wiemy, bo ABW nie ujawniła żadnych szczegółów, więc jesteśmy skazani na domysły. Pierwszy trop prowadzi do wniosku, że skoro operację werbunku konfidentów wśród sędziów prowadziła ABW, to musiały robić to również bezpieczniackie watahy, przede wszystkim – Wojskowe Służby Informacyjne, które tylko lepiej się konspirowały. Przemawia za tym istnienie aż trzech opozycyjnych wobec rządu „dobrej zmiany” politycznych partii sędziowskich, z których najstarszą jest Iniuria, to znaczy, pardon – oczywiście Iustitia, założona już w roku 1990. Czy wywiad wojskowy miał coś z tym wspólnego – tego oczywiście nie wiemy, ale możemy to sobie wydedukować choćby z osobliwego zakończenia afery Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, gdzie niezawisły sąd uznał za głównych i jedynych winowajców pana Grzegorza Żemka i panią Janinę Chim. Gdzie schowali 1 640 milionów dolarów, które pozostały po wykupieniu długów za 60 mln dolarów – tego do dzisiaj opinia publiczna się nie dowiedziała, między innymi dzięki przezorności niezawisłych sądów.

Podobnie było z Amber Gold, gdzie głównym winowajcą okazał się pan Plichta i jego żona, chociaż energiczne śledztwo rozpoczęło się dopiero, gdy złoto i walory gdzieś zniknęły, więc niezawisłe sądy nie miały już nic do roboty, tylko skazać państwa Plichtów i w ten sposób zadośćuczynić praworządności.

A już takiej aferyPewexu”, z którego przez co najmniej 18 lat wyprowadzane były dewizy do szwajcarskich banków, to nikt nawet nie śmiał tknąć, zwłaszcza gdy prezydent Kwaśniewski zagroził, że jeśli ktokolwiek piśnie chociaż jedno słowo na ten temat, to on zarządzi „lustrację totalną”. Na takie dictum wybitni przedstawiciele Sralonu w osobach Jacka Kuronia i „pana Karola” („pan Karol jak myśli, to myśli szeroko i mnóstwo ogarnia perspektyw” – charakteryzował go poeta) napisali do pana prezydenta, by już zakończyć te potępieńcze swary, a końce wsadzić w wodę – no i na tym stanęło. Czy jedna partia mogłaby podołać tym wszystkim skomplikowanym zadaniom? Chyba nie – toteż w 2010 roku założona została kolejna partia sędziowska pod nazwą „Themis”, a także pojawiła się inicjatywa „Wolne Sądy”. W związku z tym krążą po mieście fałszywe pogłoski, jakoby każda bezpieczniacka wataha tworzyła sobie ze swoich konfidentów własną organizację sędziowską. Oczywiście nie ma w tych pogłoskach ani słowa prawdy, bo przecież wiadomo, że sędziowie są niezawiśli, jak stanowi konstytucja.

Ponieważ walka o praworządność w Polsce została przeniesiona na forum europejskie, a instytucje Unii Europejskiej, jak TSUE, nie tylko pryncypialnie chłoszczą nasz nieszczęśliwy kraj za uchybienia w praworządności, ale w dodatku solą surowe kary, na przykład – milion euro za każdy dzień zwłoki w rozpędzeniu Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. To ona jest, jak się wydaje, największym kamieniem obrazy praworządności, podobnie jak istnienie Krajowej Rady Sądownictwa w nowym składzie, który – w odróżnieniu od składu dawnego – nie został zatwierdzony przez Sralon.

Dlatego w kręgu partii Iustitia powstała koncepcja reformy sądownictwa, którą można określić jako kurację przeczyszczającą. Ma zostać powołana Krajowa Rada Sądownictwa w nowym, prawidłowo dobranym przez Sralon składzie, powtórzone konkursy na sędziów, a także – unieważnienie wyroków wydanych przez „sędziów nielegalnych”, których podobno jest około tysiąca. Nowa KRS będzie miejscem, gdzie „każda władza” będzie miała swoją reprezentację. Sędziów wybiorą sędziowie, polityków – politycy, a bezpiecznia… – no nie, bezpieczniacy żadnego przedstawicielstwa w nowej KRD nie będą mieli, to jasne. Porządku w sądach będzie pilnowała Rada Społeczna skupiająca sędziów i „obywateli”. Co to będą za „obywatele” – o tym się przekonamy, kiedy już te wszystkie wynalazki wejdą w życie. Kuracja przeczyszczająca ma objąć przede wszystkim Sąd Najwyższy, z którego na zbity łeb mają być wyrzuceni niezatwierdzeni przez Sralon sędziowie „nielegalni”. O tym, żeby przetrwała Izba Dyscyplinarna SN w ogóle nie ma mowy, a z rozpędu mają być polikwidowane sądy dyscyplinarne przy sądach apelacyjnych. Słowem – hulaj dusza, piekła nie ma!

Ale nie jest pewne, czy te zbawienne wynalazki wejdą w życie, bo właśnie swoje pomysły przedstawił znienawidzony minister Ziobro, który nie ustaje w wysiłkach podporządkowania sądownictwa ręcznemu sterowaniu przez rząd. Zlikwidowane mają być sądy rejonowe. Powstanie natomiast 79 okręgów sądowych, w których skład wejdą dotychczasowe sądy okręgowe i sądy rejonowe. Poza tym będzie 20 sądów regionalnych, w skład których będą wchodziły dotychczasowe sądy apelacyjne i duże sądy okręgowe. Przy takiej reorganizacji można będzie przetasować niezawisłych sędziów, bez naruszania zasad niezawisłości. Skasowane mają być pełnione przez sędziów rozmaite funkcje administracyjne, Sądami będą kierowali prezesi i wiceprezesi. Nie będzie wydziałów, tylko „izby”. Wszyscy sędziowie będą sędziami „sądów powszechnych”, a nie – jak dotąd – sądów apelacyjnych, okręgowych i rejonowych. Nominacja będzie zatem jednorazowa. Poza tym sądy będą „bliżej ludzi”, to znaczy, że w każdej gminie będą pozakładane „punkty sądowe”. Nie będą one sądami, ale miejscami, w których obywatel będzie mógł się dowiedzieć o stanie swoich spraw.

Jak widzimy, w ten sposób został otworzony nowy front w walce o praworządność w naszym nieszczęśliwym kraju, wskutek czego pogłębi się jego anarchizacja, w które niezawiśli sędziowie położą największe zasługi.

Wszystkie sędziowskie partie zjednoczą się w walce o przeprowadzenie kuracji przeczyszczającej i w walce z rządowymi planami reformy, żeby wszystko było, jak przedtem.

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5078

Artykuł  •  tygodnik „Najwyższy Czas!”  •  30 listopada 2021