Niemcy [i UE] w energetycznej [zielonej] pułapce. Czy pociągną za sobą Polskę? Mają skłonność do „rozszerzonego samobójstwa”.

Niemcy [i UE] w energetycznej [zielonej] pułapce. Czy pociągną za sobą Polskę?Skłonność do „rozszerzonego samobójstwa”.

Andrzej Krajewski niemcy-w-energetycznej-pulapce-czy-pociagna-za-soba-polske

Kolejne elementy pułapki dodawała już Angela Merkel, acz działo się to w ramach ogólnoniemieckiego konsensusu.

Pułapka, jaką sami na siebie zastawili Niemcy, to iście perfekcyjna konstrukcja, z której wydostać się będzie bardzo trudno.

Pozostaje nadzieja, że z tego powodu nie wrócą do tradycji popełniania rozszerzonego samobójstwa.

Niemcy na minusie

W tym tygodniu Republika Federalna Niemiec dostała to, na co konsekwentnie pracowała przez ostatnie dwadzieścia lat. Międzynarodowy Fundusz Walutowy w swej prognozie na rok 2023 dla grupy państw G7, każdemu z nich podniósł przewidywany wzrostu PKB. Nawet targana kryzysem Wielka Brytania wychodzi na plus (małe 0,4 proc.), niewiele lepiej miewająca się Francja również (0,8 proc.), czy zadłużone po sam uszy Włochy (przyzwoite 1,1 proc.). Jedynie w przypadku Niemiec nastąpiła korekta prognozy w dół. W tym roku gospodarka naszego zachodniego sąsiada skurczy się o 0,3 proc PKB.

Ten fakt media za Odrą komentują co najmniej z niepokojem, a rządząca koalicja mobilizuje się do stawienia czoła z przedłużającej się recesji.

Minister gospodarki Habeck znów walczy o cenę energii elektrycznej dla przemysłu” – donosi na swojej stronie internetowej tygodnik „Der Spiegel”, przy okazji środowej wizyty Roberta Habecka na terenie budowanej w Oberhausen wytwórni wodoru. Sam minister, stojąc przed kamerami programów informacyjnych przyznał, że prąd w Niemczech jest zbyt drogi. Przy tej okazji po raz kolejny podkreślił, że po odcięciu od dostaw gazu z Rosji, zastąpiono go „błękitnym paliwem”, kupowanym od dostawców m.in. z USA i Wielkiej Brytanii, po dużo wyższych cenach. Muszą się więc znaleźć środki na to, by obniżyć ceny energii dla przemysłu. Ale rząd federalny wciąż się waha.

Największy lęk Niemców

„Trzeba tu być szczerym: to są pieniądze, które zbieramy, które są pożyczonymi pieniędzmi, dlatego rozumiem, czemu minister finansów patrzy na to krytycznie. Ale pytanie brzmi: żadnych pieniędzy nie zebrać, czy też nie mieć już więcej żadnego przemysłu” – oświadczył mediom Habeck. Definiując największy lęk, jaki trawi Niemców.

W końcu fundamentami bogactwa ich kraju jest produkcja przemysłowa, skierowana głównie na eksport. Tak jak fundamentem niemieckiej demokracji od niemal siedemdziesięciu lat są: społeczny dobrobyt oraz poczucie bezpieczeństwa. Te trzy filary zaczęły trzeszczeć i kruszeć na naszych oczach.

Firmy przenoszą produkcję z Niemiec

Ankieta, jaką przeprowadziła miesiąc temu Federacja Przemysłu Niemieckiego (Der Bundesverband der Deutschen Industrie – BDI) przyniosła informację, że spośród zapytanych firm 16 proc. właśnie przenosi co najmniej część swej produkcji z Niemiec do innego kraju. Kolejne 30 proc. zaczęło to planować. Ten eksodus napędza wzrost kosztów energii.

„Cena energii elektrycznej dla przemysłu musi zostać niezawodnie i trwale obniżona do konkurencyjnego poziomu” – napisał na podsumowanie ankiety prezes BDI Siegfried Russwurm. Jeśli dodać, iż piąty rok z rzędu spada w Niemczech liczba nowych inwestycji zagranicznych, to widać, że postawienie fabryki między Odrą a Renem, to coraz bardziej ryzykowne przedsięwzięcie.

Tymczasem niemiecki eksport o wartości 1,58 bln euro w 2022 r. opierał się na trzech branżach przemysłowych: motoryzacyjnej (246 mld euro), maszynowej (210 mld euro) i chemicznej (164 mld euro). Pozostałe są dodatkami, generującymi wyraźnie mniejsze przychody. Te trzy wyżej wymienione branże to koła zamachowe całej gospodarki i gwarant niemieckiego dobrobytu. Chcąc skutecznie konkurować z producentami z Chin, USA, Japonii, Korei Południowej, etc. potrzebują taniej energii (przemysł chemiczny również taniego gazu jako surowca). Tyle tylko, że Berlin wpędził się w pułapkę, z której łatwego wyjścia nie widać.

Chory człowiek Europy

Zbudowano ją po cichu. Zaczęło się od tego, że po zjednoczeniu Niemiec gospodarka RFN zaczęła się dławić kosztami integracji nowych landów. I to tako mocno, iż w kwietniu 2004 r. dyrektor monachijskiego Instytutu Badań Gospodarczych Hans-Werner Sinn na łamach „Bild-Zeitung” nazwał swój kraj: „chorym człowieku Europy”. Przy tej okazji krytykując gabinet kanclerza Gerharda Schrödera za pakiet reform Agenda 2010. Zdaniem wpływowego ekonomisty plan deregulacji rynku pracy i przebudowy państwa opiekuńczego zupełnie nie gwarantował tego, że niemiecka gospodarka odzyska swój wielki wigor, jakim charakteryzowała się od lat 50. XX w.

Jednak w ciągu zaledwie trzech następnych lat stało się coś odwrotnego. Po długim zastoju RFN niemal podwoiła swój eksport, z 664 mld euro do 965 mld w roku 2007. Komentatorzy tego cudu gospodarczego wprost nie mogli się nachwalić Agendy 2010. Jej promotor sam sobie zapewnił nagrodę, przyjmując od Władimira Putina stanowisko szefa Rady Nadzorczej spółki Nord Stream AG, będącej własnością Gazpromu. Schröder w pełni na ten bonus zasługiwał, bo przekierował niemiecką gospodarkę na odbiór surowców energetycznych z Rosji. Jako, że szło to w parze z zacieśnianiem kooperacji politycznej, Putin oferował spore upusty cenowe. Przede wszystkim dzięki nim, a nie Agendzie 2010 przemysł RFN mógł produkować taniej. Dodatkową premię zapewniła strefa euro. Po porzuceniu marki, Niemcy zyskały walutę zawsze słabszą od ich potencjału ekonomicznego. To zaś dla produkcji idącej na eksport jest niczym porcja sterydów dla kulturysty. Wszystko rośnie jak na drożdżach.

Kolejne elementy pułapki dodawała już Angela Merkel, acz działo się to w ramach ogólnoniemieckiego konsensusu. Polega on na tym, że jeśli partie głównego nurtu oraz media dojdą w RFN do wniosku, że dana rzecz jest dla Niemiec dobra, to wcielanie jej w życie następuje potem z żelazną konsekwencją. Na krytykanctwo w polskim stylu nie ma wówczas zupełnie miejsca. Pani Kanclerz podczas swego długiego urzędowania przeprowadziła transformację energetyczną kraju, nazwaną Energiewende. Za jej sprawą średnio 40 proc. prądu uzyskiwane jest z OZE, a resztę potrzeb zaspokajają elektrownie gazowe oraz węglowe opalane węglem brunatnym. Jednocześnie przeprowadzono wygaszenie wszystkich rektorów jądrowych (ostatnie zamknął rząd Scholza). Tego bowiem domagali się Zieloni oraz SPD, a chadecy pod wodzą Merkel, wykorzystując jako pretekst katastrofę w Fukushimie, dostosowali się do konsensusu. Tym sposobem zlikwidowano elektrownie dostarczające ok. 20 proc. energii do systemu energetycznego RFN. Ich kluczowe znaczenie polegało na tym, że nie emitując dwutlenku węgla wytwarzały prąd, którego koszt produkcji był od 2,5 do nawet 4 razy niższy, niż ten z elektrowni węglowych. Co do farm wiatrowych i paneli słonecznych, ta różnica okazywała się jeszcze większa, ponieważ te generują energię elektryczną średnio 10 procent droższą w uzyskaniu niż elektrownie opalane węglem brunatnym.

W Berlinie specjalnie się tym nie przejmowano, bo trwała szybka rozbudowa bloków energetycznych zasilanych tanim gazem z Rosji. Chcąc mieć, gwarancję, że żadne spory między Moskwą a Kijowem, czy Warszawą nie zagrożą ciągłości dostaw Angela Merkel niczym czołg łamała wszelki opór sąsiednich państw, mogący uniemożliwić budowę czterech nitek gazociągów Nord Stream 1 i 2.

Pułapka budowana przez Niemców… na Niemców

Niemcy robiły też, co tylko mogły aby obrzydzić wszystkim w Europie energetykę jądrową.

Przy tej okazji ukuto ideę „Wandel durch Handel” (zmiany poprzez handel). Im bardziej Putin likwidował w Rosji resztki swobód obywatelskich i częściej zlecał mordowanie opozycjonistów, tym kanclerz Merkel głośniej powtarzała, że jedynie za sprawą gospodarczej kooperacji da się zdemokratyzować Rosję.

Uzależniwszy swój dobrobyt od Kremla Niemcy poszli o krok dalej i udoskonali pułapkę. Dokonano tego już na szczeblu Unii Europejskiej, śrubując plany redukcji emisji dwutlenku węgla do roku 2030 (obecnie poprzeczka jest już zawieszona na wysokości 55 proc.). To oznacza konieczność zamykania elektrowni węglowych. Jako, że energetyka jądrowa została w Berlinie obłożona klątwą, na terenie RFN zastąpić je muszą elektrownie gazowe oraz jeszcze droższe OZE. W tym mniej więcej momencie Władimir Putin domknął pułapkę, pracowicie budowaną przez Niemców na Niemców (a przy okazji resztę Unii Europejskiej), najeżdżając na Ukrainę.

Wałęsa taki zimny prysznic niegdyś nazywał – „przebudzeniem z ręką w nocniku”. Acz akurat tu była to nie tyle ręką, co cała głowa.

Pomimo tak niemiłego przebudzenia Niemcy dalej realizują w politycznym konsensusie i z niezmienną konsekwencją, to co wcześniej zaplanowali. Mianowicie wcielają w życie plany produkcji wodoru, by zastąpić nim węgiel i gaz ziemny. Pomijając kłopoty z magazynowaniem i przesyłam tego najmniejszego z pierwiastków, na pierwszy rzut oka wygląda to nawet sensownie. Acz pod warunkiem rezygnacji z czytania, takich opracowań, jak choćby raporty śledzącego przemiany na rynku energetycznym zespołu analityków BloombergNEF.

W dziale związanym z wodorem dowiadujemy się, że pozyskanie kilograma „zielonego” wodoru z wody kosztuje tak od 2,50 do 6,80 dolarów. Natomiast „szarego” wodoru, wytwarzanego z gazu ziemnego, to ok. 1,80 dolarów. Biorąc pod uwagę ile energii można uzyskać ze spalania wodoru, to aby wychodziło taniej niż zasilanie elektrowni gazem (przy obecnych jego cenach) należałoby zbić koszty pozyskiwania najmniejszego z pierwiastków poniżej dolara. A na dokładkę nie produkować go z gazu.

Jednym słowem przez ostatnie dwadzieścia lat Niemcy z podziwu godnym samozaparciem, zmieniali tanie źródła energii na drogie, a teraz zamierzają je zastąpić jeszcze droższymi. Tej strategii trudno nie nazwać samobójczą. Zważywszy, że już teraz aby obniżyć koszty energii dla przemysłu muszą się zapożyczać. Jednocześnie swą strategię rozwojową uparcie starają się wypromować w całej Unii Europejskiej. Psychologowie takie zachowania, gdy człowiek stara się zabrać ze sobą do grobu jak najwięcej innych osób, nazywają „samobójstwem rozszerzonym”.

Na tym złe wiadomości wcale się nie kończą. W przeszłości ilekroć Niemcy tracili swój dobrobyt lub poczucie bezpieczeństwa, błyskawicznie się radykalizowali. A wówczas ich skłonność do „rozszerzonego samobójstwa” jeszcze bardziej rosła. Czego de facto przykłady dali w pierwszej połowie XX wieku. Zaś Polska pozostaje niezmiennie ich blisko ulokowanym sąsiadem.

Niebezpieczne [i anty-naukowe] pomysły IPCC składowania CO2 na lądzie i w oceanach

Niebezpieczne pomysły IPCC składowania CO2 na lądzie i w oceanach

Jacek Musiał abcniepodleglosc-niebezpieczne-pomysly-ipcc

Arrhenius 120 lat temu prorokował, że gdyby dwutlenek węgla miał taką moc, by powodować globalne ocieplenie, byłoby ono błogosławieństwem dla krajów, leżących w większych szerokościach geograficznych, jak np. Szwecja, Norwegia …

Ponieważ w Polsce wciąż bezrefleksyjnie trwonione są środki na eksperymenty zatapiania dwutlenku węgla, chcieliśmy przypomnieć artykuł opublikowany już 3 lata temu, a który wkrótce będzie rozdziałem książki „Globalne ocieplenie – prawdziwe przyczyny” naszego autorstwa.

Ukazało się już kilka tysięcy opracowań różnej wartości, powołujących się na współpracę z IPCC (IPCC – International Panel on Climate Change – Międzynarodowy Zespół d.s. Zmian Klimatu przy ONZ). Okresowo ukazują się Raporty podsumowujące, przykładowo Piąty Raport IPCC z 2013 roku – to liczący blisko półtora tysiąca stron plus aneksy oraz Szósty Raport z 2022 roku liczący wiele tysięcy stron. Można w nich znaleźć m.in. beztroskie, adresowane do decydentów politycznych pomysły IPCC składowania dwutlenku węgla w oceanach i pod ziemią. Innym pomysłem  – dodatkowe nawożenie oceanów (o nawożeniu oceanów – traktuje obszerny, kilkuczęściowy rozdział –  Hipoteza Paryż).  Zatapianie CO2 w oceanach miałoby rzekomo służyć  „ratowaniu” klimatu (Climate Change 2013, The Physical Science basis, Summary for Policymakers, Technical Summary, pod red. Stocker T.F., Dake Q., Plattner G.-K., i in., Could Geoingineering Counteract Climate Change; z czego na język polski została przetłumaczona tylko wstępna część podsumowania dla polityków, która łatwo może wprowadzić czytelnika w błąd).

DYSONANS POMIĘDZY WYNIKAMI BADAŃ NAUKOWYCH A INTERPRETACJĄ PRZEZ ANIMATORÓW IPCC.

CCS – Carbon Dioxide Capture and Storage, oznacza wychwytywanie i przechowywanie dwutlenku węgla.  W innych dostępnych wcześniejszych pracach, wykonywanych też dla IPCC, jasno zostało wykazane, że składowane CO2 w oceanach i na lądach jest błędne. Można odnieść wrażenie, że pomimo dużej części dobrych opracowań naukowych i mniejszej liczby świetnych badań naukowych, kierownictwo IPCC (dalej określane mianem animatorów IPCC) wyciąga z tych badań „jedynie słuszne wnioski”  –  interpretacje niekoniecznie z nich wynikające lub wręcz sprzeczne, mające udowadniać poprawność teorii CO2-centrycznej, a formułowane tak, aby decydenci polityczni wyciągali z nich nie mniej błędne wnioski i podejmowali decyzje katastrofalne dla własnych krajów, a może i cywilizacji jako takiej.

Analizując propozycje IPCC na przyszłość, odnosi się wrażenie, że ta instytucja dobrze się bawi kosztem nieznajomości praw fizyki i chemii przez polityków – decydentów. Biorąc pod uwagę medialną  indoktrynację całego pokolenia – można powiedzieć, że jest to niemiła zabawa kosztem odbiorcy – szarych mas przełomu XX i XXI wieku.

Świat ogarnął powszechny lęk przed CO2.  Instytuty kilku krajów podejmują się doświadczalnego zatłaczania CO2 pod ziemię lub do oceanów, pomimo tego, że już we wcześniejszej, liczącej ponad 400 stron pracy dla IPCC, wykazano nieopłacalność i szkodliwości takich działań: IPCC Special Report on Carbon Dioxide Capture and Storage Prepared by Working Group III of The IPCC, Metz B., Davidson O., Coninck H., Loos M., Meyer L.J., i in., wyd. Cambridge University Press 2005, UK and NY, USA

Pomysł wychwytywania i przechowywania dwutlenku węgla w środowisku w sposób sztuczny zrodził się zapewne wskutek zastraszenia społeczeństw hipotezą globalnego ocieplenia, które miałoby być spowodowane antropogenicznym uwalnianiem CO2 do atmosfery, z domniemanym katastrofalnym wpływem na życie na ziemi. W tej części pomijamy problem poprawności rozumowania i wad całej teorii CO2-centrycznej.

ETAPY SKŁADOWANIA CO2 POD ZIEMIĄ I POD WODĄ

  • wychwytywanie CO2 z procesów, w których powstaje
  • być może wychwytywanie CO2 już z otaczającej atmosfery
  • sprężanie
  • transport
  • zatapianie lub pogrążanie w oceanach (morzach) lub w strukturach geologicznych.

Każdy z powyższych etapów wymaga dostarczenia energii.

BIZNESOWE OTOCZENIE POMYSŁU PODZIEMNEGO SKŁADOWANIA CO2

W innych rozdziałach zostało przytoczone, z jakiego powodu były wieloletni przewodniczący  IPCC – Rajendra  Pachauri, związany z lobby  gazowo-naftowym oraz prowadzący firmę zajmującą się wdrażaniem metody EOR, potrzebował znacznych ilości taniego dwutlenku węgla. Metoda  EOR (Enhanced Oil Recovery) – intensyfikacji wydobycia ropy naftowej pozwala z wyczerpanych kiedyś stanowisk pozyskać nawet jeszcze do 30% objętości wydobytego wcześniej surowca. Można do tego celu skorzystać z naturalnych zbiorników CO2, ale te są ograniczone, pod zbyt niskim ciśnieniem  i występują w zasadzie tylko w kilku lokalizacjach Ameryki Północnej. Rajendra Pachauri, zajmując najwyższe stanowisko w IPCC, organie ONZ, był dostatecznie wpływowy, aby tak pokierować badaniami naukowymi, bądź tak je interpretować, aby pokrywały się z podchwyconymi od rosyjskich uczonych (Budyki i Kondratiewa) hipotezami o złowrogim wpływie globalnego ocieplenia, które miałby spowodować dwutlenek węgla. Przy okazji pochodząca z przełomu XIX i XX wieku hipoteza  Arrheniusa o możliwym korzystnym wpływie takiego ewentualnego ocieplenia została wywrócona na wpływ niekorzystny i zgubny.

Gdyby ocieplenie miało być zgubne, to przecież tylko dla lobby paliwowego, a więc także interesów Pachauriego. Rajendra Pachauri (1942-2020) samotnie nie miałby możliwości tak skutecznego oddziaływania na rządy i manipulowanie opinią publiczną. Współpracował z innymi światowymi magnatami paliw płynnych, m.in. Mauricem Strongiem z Kanady (1929-2015), Gerhardem Schröderem (1944 -) z Niemiec/Rosji, mającymi wpływ na finanse światowe, w tym Bank Światowy i Deutsche Bank, a także byłym wiceprezydentem USA – Alem Gore’em, wcześniej –  dziennikarzem wojennym na wojnie w Wietnamie. Czy ktoś ma w tym miejscu wątpliwości, że taki korespondent powinien być mistrzem w kłamaniu z uśmiechem na ustach? Razem (a może jeszcze z kilkoma innymi wpływowymi ludźmi, bo powszechnie podejrzewa się np. jednego miliardera, pochodzącego z rodziny mającej kiedyś związki z Kominternem) wieloletnimi staraniami doprowadzili do indoktrynacji mas religią globalnego ocieplenia od węgla oraz korzystnych dla ich interesów zmian w polityce rządów i banków, które np. w Europie zbierają żniwo do dziś (tekst pochodzi z 2020 r.), chociażby blokując inwestycje energetyczne inne niż gazowe.

Dzięki Schröderowi Niemcy zrzekły się energetyki jądrowej, zobowiązały się do rezygnacji z węgla i podpisały z Rosją zawrotne, zniewalające kontrakty na dostawy gazu ziemnego. Al Gore i Strong (i najpewniej Pachauri – kontynuator polityki  Stronga w ONZ) wdrożyli pierwszy w świecie spekulancki system handlu emisjami CO2, pozwalający wyeliminować z rynku konkurencyjny dla gazu ziemnego surowiec, jakim jest węgiel. Co ciekawe, w Europie dokładnie ta sama giełda (EEC w Lipsku)  jednocześnie kontroluje handel gazem ziemnym, a po wystąpieniu Wielkiej Brytanii z Unii, staje się praktycznie monopolistą. 

Dwutlenkowi węgla przypisane zostało odium – domniemana wina za mającą wkrótce nastąpić katastrofę ekologiczną globalnego ocieplenia (czy to aby naprawdę byłaby katastrofa, a nie dobrodziejstwo?), która w prorokowanym przez Ala Gore’a i Rajendrę Pachauriego terminie wcale jednak nie nastąpiła i nic nie wskazuje, aby kolejne przesuwane terminy przepowiedni miały się spełnić. Emitent CO2, tak przestraszony i mobbingowany przez ekologistów,  ścigany  przez polityków – decydentów z własnych rządów, stara się za wszelką cenę pozbyć tego produktu (jak się okazuje – surowca zarazem), któremu przypisano łatkę  „śmierdzącego towaru”. Musi poszukiwać odbiorcy, nawet dopłacając do interesu. O to właśnie chodziło Rajendrze Pachauriemu – przewodniczącemu IPCC i jego firmie: Glori Oil Company w Teksasie, która potrzebowała znacznych ilości taniego CO2 i w dodatku najlepiej  już sprężonego do procesu intensyfikacji wydobycia ropy naftowej metodą EOR. To ważne, że sprężonego – bo, jak się okazuje, kompresja wymaga włożenia znacznej energii, przekładającej się na koszt pozostający po stronie emitenta dwutlenku węgla, a nie kupującego.

[Dalej – czytaj w oryginale M. Dakowski]

Sztuczne „mięso” czyli drożej i gorzej

Sztuczne „mięso” czyli drożej i gorzej

Kategoria: Archiwum, Biologia, medycyna, Co piszą inni, Gospodarka, Kontrowersyjne, Polecane, Polityka, Pudło, Świat, Ważne

Autor: AlterCabrio

, 22 lipca 2023

Naukowcy oszacowali ilość potrzebnej energii oraz emisję gazów cieplarnianych przy wytwarzaniu sztucznej wołowiny i porównali to z tradycyjną ekologiczną produkcją mięsa. Stwierdzono, że zwiększanie skali produkcji przy użyciu obecnych metod laboratoryjnych było bardzo energochłonne.

−∗−

Tłumaczenie: AlterCabrio – ekspedyt.org

__________***__________

Mięso hodowane w laboratorium prezentowane w Disgusting Food Museum w Los Angeles, Kalifornia, 6 grudnia 2018 r. (ROBYN BECK/AFP via Getty Images)

Sztuczne „mięso” hodowane w laboratorium może być nawet gorsze dla środowiska

Według ostatnich badań „mięso” hodowane w laboratorium może być potencjalnie gorsze dla środowiska niż prawdziwa wołowina i może dawać jeszcze większy ślad węglowy.

Wynika to z zatwierdzonej przez USDA decyzji FDA z 21 czerwca dającej zielone światło dla sprzedaży konsumentom amerykańskim mięsa hodowanego w laboratorium.

GOOD Meat, firma, która hoduje w swoich laboratoriach mięso na bazie komórek, ogłosiła w czerwcu zgodę USDA na sprzedaż swoich produktów.

Zwolennicy mięsa hodowanego w laboratorium, które jest hodowane z komórek zwierzęcych, było wychwalane przez aktywistów za to, że jest bardziej przyjazne dla środowiska niż wołowina, ponieważ zużywa mniej ziemi, wody i nie wytwarza gazów cieplarnianych w porównaniu do hodowli bydła.

Stany Zjednoczone dołączają do Singapuru jako jedynego kraju dopuszczającego mięso „hodowane na komórkach” do spożycia przez ludzi.

Na razie tylko kurczaki przeszły oficjalny proces zatwierdzania przez rząd, z oznaczeniem „bez zastrzeżeń”, które zezwala na dystrybucję, ale wieprzowina i wołowina będą musiały poczekać.

Jednak wstępne [nierecenzowane] badanie wykonane przez naukowców z University of California w Davis wykazało, że wpływ mięsa wytwarzanego w laboratorium lub mięsa „hodowanego” [cultivated] na środowisko prawdopodobnie będzie „o rząd wielkości” wyższy niż jego naturalnego odpowiednika, w oparciu o obecne i krótkoterminowe metody produkcji.

Sztuczne mięso może w rzeczywistości wymagać więcej energii niż mięso organiczne.

Amy Quinton z Wydziału Nauk o Żywności University of California w Davis ogłosiła wstępne wyniki badania wpływu na środowisko mięsa hodowanego w laboratorium w raporcie z 22 maja.

Naukowcy oszacowali ilość potrzebnej energii oraz emisję gazów cieplarnianych przy wytwarzaniu sztucznej wołowiny i porównali to z tradycyjną ekologiczną produkcją mięsa.

Stwierdzono, że zwiększanie skali produkcji przy użyciu obecnych metod laboratoryjnych było bardzo energochłonne.

Mięso hodowane w laboratorium jest produkowane przy użyciu wysoce rafinowanych lub oczyszczonych pożywek wzrostowych, które są składnikami używanymi do namnażania komórek zwierzęcych i jest podobne do tego, w jaki sposób firmy biotechnologiczne wytwarzają swoje leki.

Zespół University of California w Davis odkrył, że wpływ na globalne ocieplenie mięsa laboratoryjnego wytwarzanego przy użyciu tego procesu jest od czterech do dwudziestu pięciu razy większy niż średnia w przypadku wołowiny detalicznej.

„Jeśli firmy muszą oczyszczać podłoża wzrostowe do poziomu farmaceutycznego, zużywają więcej zasobów, co następnie zwiększa wpływ na globalne ocieplenie” – powiedział Derrick Risner, doktorant UC w Davis, główny autor badania.

„Jeśli ten produkt będzie nadal wytwarzany przy użyciu metody „farmaceutycznej”, będzie to gorsze dla środowiska i droższe niż konwencjonalna produkcja wołowiny” – dodał.

Naukowcy mają nadzieję, że produkcja sztucznego mięsa będzie bardziej energooszczędna

Konsorcjum UC Davis Cultivated Meat, które kierowało badaniem, to grupa naukowców, inżynierów, przedsiębiorców i edukatorów badających mięso hodowane w laboratorium.

Przemysł sztucznego mięsa planuje w przyszłości wytwarzać mięso hodowane w laboratoriach przy użyciu głównie składników lub kultur spożywczych, które wykorzystują mniej energochłonne składniki i procesy farmaceutyczne.

Liczą na to, że ulepszenia w rozwoju technologii, metodą „od farmacji do żywności” [pharma to food], udoskonalą wytwarzanie sztucznych produktów mięsnych.

Inne cele obejmują ustanowienie i ocenę linii komórkowych, które można wykorzystać do hodowli mięsa i poprawy struktury hodowanego mięsa.

D. Risner stwierdził, że jeśli laboratoryjne mięso nie stworzyło burgera bardziej przyjaznego dla klimatu, to nadal można wyciągnąć cenną naukę z tej próby.

„Może nie prowadzić do produkcji mięsa przyjaznego dla środowiska, ale może na przykład prowadzić do tańszych farmaceutyków” – dodał.

„Moje obawy budziłoby po prostu zbyt szybkie zwiększenie skali i zrobienie czegoś szkodliwego dla środowiska”.

W USA rozpoczęto produkcję

Na razie tylko w kilku miejscach będzie wytwarzane mięso z hodowli komórkowej do użytku publicznego.

Upside Foods oraz Good Meat z Kalifornii będą najpierw dystrybuować swoje produkty w Bar Crenn w San Francisco oraz w restauracji znanego szefa kuchni José Andrésa, China Chilcano, w Waszyngtonie.

China Chilcano po raz pierwszy zaserwuje „Anticuchos de Pollo” firmy Good Meat w tygodniu rozpoczynającym się 31 lipca w ramach ekskluzywnego menu degustacyjnego w cenie 70 USD za osobę, tylko w przypadku rezerwacji, a następnie będzie dostępne tylko w bardzo ograniczonych ilościach.

Dyrektor operacyjna firmy Upside Foods, Amy Chen, powiedziała Scientific American, że ich produkt będzie opatrzony regularną, okrągłą etykietą kontrolną USDA.

Sztuczne mięso będzie miało na etykiecie napis „hodowane na komórkach”.

Obie firmy twierdzą, że ich sztuczne mięso z kurczaka podczas produkcji będzie wykazywać o 92 procent mniejszą emisję dwutlenku węgla i zużywać o 95 procent mniej gruntów.

Tymczasem rzecznik Good Meat powiedział w wywiadzie dla Townhall, że proces produkcyjny jest nadal kosztowny.

„Bioreaktory i infrastruktura wspierająca wymagana do produkcji mięsa hodowlanego nie są tanie w projektowaniu, budowie i eksploatacji”, powiedział rzecznik, porównując technologię do przemysłu elektronicznego, gdzie „koszty spadną z czasem”.

Good Meat stwierdziło, że należy wykonać jeszcze kilka kroków, zanim ceny spadną.

Rzecznik powiedział, że ich laboratorium skupiło się na ulepszeniu procesu zwiększania gęstości komórek, projektowaniu większych pojemników do hodowli mięsa oraz tworzeniu bardziej przystępnych cenowo i wydajnych składników odżywczych do karmienia komórek.

Risner powiedział Townhall, że laboratoryjny przemysł mięsny skorzystałby na stworzeniu łańcucha dostaw aminokwasów, który mógłby zwiększyć obecne wielkości produkcji.

„Osiągnięcie masowej produkcji komercyjnej zajmie dużo czasu” – kontynuował rzecznik.

Good Meat wierzy, że gdy mięso z hodowli komórkowej wejdzie do masowej produkcji, sprzedaż wzrośnie, gdy opinia publiczna stanie się bardziej świadoma produktu.

Rzecznik powiedział, że potrawy sprzedawane w Singapurze otrzymały już powszechnie wysokie oceny od gości, po uzyskaniu zgody regulacyjnej w tym wyspiarskim kraju pod koniec 2020 roku.

_______________

Lab Grown Artificial ‘Meat’ May Actually Be Worse for the Environment, Bryan Jung, July 20, 2023

−∗−

Powiązane tematycznie:

Wegański fanatyzm czyli co z tym mięsem
Kiedy histeria klimatyczna jest nieskuteczna, te same grupy próbują odstraszyć ludzi od mięsa, wykorzystując fałszywe obawy zdrowotne. Widzieliśmy to ostatnio w kwestii mięsa, a także w przypadku urządzeń na gaz […]

Unia Europejska chce blokować Słońce. Cel: „ochrona klimatu”… Obłęd zielonych komunistów.

Unia Europejska chce blokować Słońce. Cel: „ochrona klimatu”… Obłęd zielonych komunistów.

unia-europejska-walczy-ze–sloncem

Eurokomuniści wpadli na kolejny wspaniały pomysł. Zaniepokojeni mizernymi efektami w walce z “globalnym ociepleniem”, chcą wesprzeć pomysł blokowania Słońca.

Unia Europejska zadeklarowana przyłączenie się do międzynarodowego projektu badawczego, dotyczącego odbijania promieni słonecznych i zmiany wzorców pogodowych na Ziemi. W ten sposób chce realnie zwalczać zmiany klimatyczne. „UE będzie wspierać międzynarodowe wysiłki na rzecz kompleksowej oceny ryzyka i niepewności związanych z interwencjami klimatycznymi, w tym modyfikacją promieniowania słonecznego” – czytamy w wydanym 28 czerwca 2023 roku dokumencie. Tego typu pomysły interwencji w klimat pojawiły się wraz z rosnącymi obawami zielonych komunistów, że państwa nie zrealizują celu, oczywiscie ograniczenia globalnego ocieplenia o 1,5 st. w ramach polityki klimatycznej UE.

Według krytykującego ten pomysł portalu straitstimes.com, rozpoczęcie badań skłania do debaty, czy tak zwana “geoinżynieria klimatyczna” jest pożyteczną nauką, czy tylko science-fiction z potencjalnie niebezpiecznymi implikacjami dla planety i jej atmosfery.  Krytycy twierdzą, że te pomysły w najlepszym razie odwracają uwagę od głównego czynnika wywołującego globalne ocieplenie: rosnących emisji gazów cieplarnianych. Ostrzegają, że ingerencje w klimat mogą mieć nieprzewidziane skutki uboczne, takie jak zmiana wzorców deszczowych.

======================================

mail:

W 1883 roku nastąpiła erupcja wulkanu Krakatau. Gazy uwolnione do atmosfery spowodowały, że przez około 3 lata słońce miało zabarwienie zielone, a księżyc niebieskie.  

Temperatura lata w roku następnym po wybuchu spadła średnio o 0.4 °C 

Koszmar komunikacyjny w Warszawie Trzaskowskiego. Cyrk za nasze pieniądze. Czy w stolicy są autobusy czy gimbusy?

Koszmar komunikacyjny w Warszawie rządzonej przez Trzaskowskiego. „Cyrk za nasze podatników pieniądze”.

Czy w stolicy to są autobusy czy gimbusy?

koszmar-w-warszawie-rzadzonej-przez-

Zarząd Transportu Miejskiego poinformował o wakacyjnych zmianach w rozkładzie jazdy. Warszawiacy ostro krytykują tę decyzję.

Od soboty zmieniły się rozkłady jazdy kilkudziesięciu linii autobusowych. Inaczej będą też jeździć tramwaje i metro, a kursowanie wybranych linii autobusowych zostanie zawieszone.

Korekta rozkładów spotkała się z krytyką wśród Warszawiaków, którzy swoje zdanie wyrażają we wpisach w mediach społecznościowych.

„Co roku ten sam cyrk – wakacje nie powodują, że nie musimy docierać do pracy, albo że ktoś nam płaci za dodatkowy czas, który spędzamy w transporcie. Jakiekolwiek cięcia na liniach 204 i 104 są kompletnie nieuzasadnione, jeśli obetniecie też 17 to nie będzie w ogóle opcji, żeby dostać się z ONZ na Mordor – tam już teraz ledwo daje się wejść. Płacimy w podatkach ciężkie pieniądze, żeby transport działał dla nas sprawnie cały rok. Pogarszanie go na dwa miesiące, tak żeby wam było wygodnie jest kompletnym nieporozumieniem” – pisze internautka.

„Nie wiem czy w stolicy to są autobusy czy gimbusy? Co wakacje, ferie, święta i to jeszcze zawsze z zakładką przed i po rozkład specjalny, czyli połowa połączeń i ścisk. Może bilety też powinny być wtedy za połowę ceny?” – komentuje kolejna.

Z kolei inny internauta zwraca uwagę, że decyzja ZTM o wypróbowaniu przebiegu nowych linii w okresie wakacyjnym jest nieracjonalna.

Z jednej strony piszecie, że okres wakacyjny to czas, kiedy miasto pustoszeje ergo mniej pasażerów, a z drugiej strony chcecie wypróbować nowe linie i trasy przy zmniejszonej liczbie pasażerów w mieście. Czyli z góry będzie wiadomo, że tych pasażerów na wybranych zmianach będzie mniej. Czy te liczby pasażerów będą więc reprezentatywne? Nie dało się tego zrobić wiosną przy normalnym ruchu?” – dopytuje.

Warszawiacy wytykają zawieszenie linii Z-4, zastępującej tramwaje wycofane z ul. Puławskiej, w związku z budową linii tramwajowej do Wilanowa.

Z kolei mieszkańcy wolskiego osiedla Koło są oburzeni likwidacją linii 249. „Linia 249 miała jeździć co 20 minut. Później zdecydowano że nie będzie jeździła w niedzielę. Następnie zmniejszono częstotliwość do 30 minut i teraz zdecydowano się w ogóle ją zawiesić. Dodatkowo bardzo krótkie godziny kursowania tylko do 21 sprawiają, że komunikacja po wschodniej stronie osiedla to jakaś tragedia. ZTM chyba bredzi, że po 21 nikt już na Koło nie wraca” – napisał mieszkaniec warszawskiej Woli.

Kolejny wpis i kolejna krytyczna opinia. „Wasze pomysły są coraz głupsze, wręcz niebywałe. Jaka jest celowość kierowania linii przyspieszonej 414, jadącej przez całe miasto i ogromne korki na moście Grota-Roweckiego, żeby obsłużyć lokalne potoki ruchu na dynamicznie rozwijającym się osiedlu? By tylko zawiesić lokalne 328?” – pyta. Internauta uważa, że linie przyspieszone nie powinny kursować w unikalnych relacjach, gdzie nie ma alternatywy w postaci linii zwykłej.

„Linia 517 na Torwarze, gdzie spotka się ze 187 – także z Ursusa – to chyba tylko przykład bezradności i braku lepszych pomysłów na wyzwolenie tej linii z korków na ul. Świętokrzyskiej. I też problem korków zamiast punktualności na krótszej linii 109. Dramat” – podsumowuje inny oburzony Warszawiak.

Podkreślił, że ZTM zdewastował komunikację na Bemowie. „Tramwaje stadami, 112-171-190 co pół godziny, 122 zawsze jadące razem ze 177, 523 stające wszędzie, wandalizacja rozkładów linii 105” – wymienił. „Nie umieliście (nie chcieliście) dogadać się z radnymi, stwarzając w zamian potworny projekt” – dodał.

W tych zmianach wakacyjnych popełniliście chyba wszystkie błędy, jakie można popełnić przy trasowaniu linii. Za nasze podatników pieniądze” – podkreślił internauta.

Wakacyjny rozkład ma obowiązywać do 3 września.

„Eksperci WEF”: Wyciąć 3/4 samochodów. – Może lepiej – powywieszać „ekspertów”?

„Eksperci WEF”: Wyciąć 3/4 samochodów – Może lepiej – powywieszać „ekspertów”?

„Eksperci WEF” ostrzegają: Trzeba ograniczyć liczbę aut na świecie.

Światowe Forum Ekonomiczne idzie po wasze samochody

Adam Majcherek eksperci-wef-ostrzegaja-trzeba-ograniczyc

Eksperci” fundacji WEF szukają sposobu jak przygotować miasta na zmieniające się warunki – mieszkaniowe i klimatyczne. Proponują ograniczenie liczby samochodów o 75 proc.
Szacuje się, że dziś po świecie porusza się ok. 1,5 miliarda samochodów. Według przewidywań – do 2050 r. będzie ich już 2,1 miliarda. Inne obliczenia przewidują, że do tego samego roku prawie 70 proc. światowej populacji będzie zamieszkiwać na obszarach miejskich. Analitycy Światowego Forum Ekonomicznego (World Economic Forum – WEF) twierdzą, że miasta trzeba do tego przygotować – zarówno ze względów ekologicznych, jak i komfortu życia i zdrowia mieszkańców.

2,1 miliarda samochodów będzie rocznie emitować do atmosfery 4,6 miliarda ton CO2. Dodatkowe samochody muszą mieć przestrzeń do poruszania się i parkowania. A ludzie chcą żyć zdrowo i wygodnie, co oznacza również swobodę przemieszczania się. Według ekspertów WEF to wszystko da się pogodzić, a wyjaśnienie jak osiągnąć ten cel opublikowano w raporcie The Urban Mobility Scorecard Tool: Benchmarking the Transition to Sustainable Urban Mobility.

Wyciąć 3/4 samochodów – do 0,5 miliarda

Choć trudno w to uwierzyć, WEF twierdzi, że z dróg na świecie mogłoby zniknąć 75 proc. z tych 2,1 miliarda samochodów, które mają jeździć w 2050 r. Pół miliarda samochodów jeździło po świecie w połowie lat 80. ubiegłego stulecia. Od tamtego czasu świat mocno się rozwinął, przybyło ok. 3 miliardy ludzi i każdy chciałby móc się swobodnie przemieszczać. 

Według ekspertów WEF pozwoli na to odpowiednie zarządzanie przestrzenią miejską i zmiany w infrastrukturze. Usunięcie 3/4 samochodów z dróg miałoby być osiągnięte dzięki doprowadzeniu do sytuacji, w której komunikacja w gęsto zaludnionych terenach miejskich zostałaby zoptymalizowana tak, by dla ludzi stała się wygodniejsza niż korzystanie z prywatnych aut.

W efekcie dałoby się zredukować emisję CO2 w transporcie o 80 proc., a przy okazji zmniejszyć koszty transportu o 40 proc. i zaoszczędzić 5 bilionów dolarów rocznie.

Rezygnacja z prywatnych aut – marchewką, nie kijem

Sposobem na osiągnięcie tego celu miałoby być odpowiednie przygotowanie infrastruktury, dzięki której:

  • transport stałby się dostępny dla wszystkich, niezależnie od ich zamożności oraz miejsca zamieszkania,
  • system zostałby zaprojektowany tak, by w naturalny sposób wykorzystywać różne środki transportu, uniezależniając ludzi od prywatnych samochodów,
  • zwiększenie udziału elektrycznych środków transportu w miastach wpłynęłoby korzystnie na zdrowie mieszkańców.

WEF zwraca uwagę, że nie ma jednego rozwiązania, które można by zaimplementować w dowolnym zakątku świata. Każda aglomeracja musi stworzyć swoje własne drogi, dopasowane do specyfiki danego miejsca.

Samochody elektryczne nie będą lekiem na całe zło

Co może zaskoczyć, eksperci WEF wcale nie twierdzą, że samochody elektryczne będą lekiem na całe zło. Zwracają uwagę, że wobec zapotrzebowania transportu na paliwa, które sięga 60 proc. zapotrzebowania na ropę w ogóle, przejście na samochody elektryczne jest istotne. Ale nie rozwiąże problemu korków czy braku przestrzeni do parkowania.

Mobilność w miastach w 2050 r. – co trzeba zmienić

Według WEF, żeby osiągnąć zakładane cele konieczne będzie wprowadzenie zmian w trzech zakresach: zarządzania, elastyczności i łączności. Pierwszy zakłada koordynację instytucyjną (przygotowanie odpowiednich planów zarządzania przestrzenią, inwestycji i zapewnienia budżetowania), a także wprowadzenie odpowiednich przepisów i wspieranie innowacyjności. Drugi filar ma odpowiadać za przygotowanie przemyślanej  infrastruktury miejskiej, z naciskiem na mikromobilność, transport publiczny i współdzielony, ale także troskę o strefy parkingowe, czy centra logistyczne, pozwalające na optymalną dostawę towarów.  Trzeci zakłada integrację różnych środków transportu w jeden wygodny system i stworzenie rozwiązań, dzięki którym korzystanie z nich będzie łatwe i dostępne dla każdego. 


Zmiana podejścia do transportu – czy to możliwe?

Pierwszymi miastami, które testowo przystąpiły do wytyczenia nowych ścieżek rozwoju zgodnie ze wskazówkami WEF, są Buenos Aires w Argentynie, Curridabat w Kostaryce i Singapur. W ramach prac nad tym projektem organizuje się tam miejskie “okrągłe stoły” w ramach których rządzący miastami konsultują ścieżki rozwoju ze stowarzyszeniami mieszkańców, przedsiębiorcami i dostawcami usług mobilnych. Projekt zakłada wskazywanie mocnych i słabych stron oraz tworzenie planów pozwalających na wprowadzanie zmian w podejściu do miejskiej mobilności.

Projekt WEF – fala krytyki

Jak można się domyślać, pomysły Światowego Forum Ekonomicznego nie są przyjmowane bezkrytycznie. Na łamach The Wall Street Journal w sekcji Opinie pojawił się felieton o wiele mówiącym tytule “Światowe Forum Ekonomiczne idzie po wasze samochody”. Zwrócono w nim uwagę, że majętni członkowie organizacji chcą odbierać ludziom możliwość swobodnego przemieszczania się, zachowując ją tylko dla podobnych sobie – innych majętnych, których będzie na to stać. Z różnych kierunków dobiegają głosy, że postanowienia WEF są niemożliwe do spełnienia, i że organizacja planuje “nową segregację klasową” i wprowadzanie ograniczeń wolności.

Biorąc pod uwagę dotychczasowe osiągnięcia włodarzy polskich miast, którzy zdają się wprowadzać zmiany raczej metodą kija niż marchewki, można się spodziewać, że propozycje WEF zostaną u nas przyjęte raczej chłodno. W końcu, jak podaje serwis lookapaplate.com, w Polsce na jednego mieszkańca przypada 0,77 samochodu, co stawia nasz kraj na 7. miejscu na świecie. Choć gdyby usunąć tzw. martwe dusze z bazy CEPiK, uplasowalibyśmy się znacznie dalej.

„Zielona” eko-dyktatura w Norwegii: Jedzcie cztery razy mniej mięsa !!!

„Zielona” eko-dyktatura w Norwegii: Jedzcie cztery razy mniej mięsa !!!

Ograniczenie spożycia mięsa w Norwegii

Na podst.: Katarzyna Karp ograniczenie-miesa-w-norwegii

Norwedzy muszą przestrzegać nakazów żywieniowych, jeśli „cele klimatyczne” mają zostać osiągnięte.

Naukowcy dbający o realizację „ambitnych celów klimatycznych” chcą, by ograniczyć spożycie mięsa o 75 procent. Redukcja ilości spożywanego mięsa staje się kluczowa w dążeniu do założeń wyznaczonych przez klimatystów.

Raport „Środki klimatyczne w Norwegii do 2030” Norweska Agencja Środowiska opublikowała 2 czerwca br. Jedzenie zgodne z zaleceniami dietetycznymi znajduje się na szczycie listy najważniejszych środków, które mają pomóc osiągnąć cele klimatyczne w ciągu siedmiu lat.

Okazuje się, że zielona Norwegia, która produkuje prąd głównie w elektrowniach wodnych, a po jej drogach jeździ najwięcej w Europie pojazdów elektrycznych musi zażądać od obywateli… zmiany diety. Dane Eurostatu z 2021 roku wskazują, że aż 15,5 procent samochodów w Norwegii to pojazdy w pełni elektryczne; dla porównania w Holandii plasującej się na drugim miejscu – samochody elektryczne stanowiły 2,8 procenta.

Przesłanie dla mieszkańców kraju fiordów jest klarowne: nikt nie powinien przekraczać aktualnych krajowych zaleceń żywieniowych i nie powinien spożywać więcej niż 500 gr czerwonego i przetworzonego mięsa tygodniowo (paczka mięsa mielonego ma wagę 400 gr). Zaleca się spożywanie większej ilości (norweskiego) zboża, roślin strączkowych, warzyw i owoców.

Autorzy raportu przeanalizowali 85 różnych środków, które mogą zmniejszyć krajowe emisje CO2 i doszli do wniosku, że tylko poprzez przeprowadzenie wszystkich działań, emisje w 2030 roku mogą być o 53 procent niższe niż w 1990 roku.

Do tej pory emisje zostały obniżone o mniej niż 5 procent. Zatem aby osiągnąć cel klimatyczny w ciągu siedmiu lat, musi nastąpić „bezprecedensowa przebudowa całego społeczeństwa”.

Nowa dieta, nowe społeczeństwo

„Obecnie niewiele jest instrumentów, które zapewniają zmianę diety w kierunku zaleceń dietetycznych, a barier jest wiele” piszą autorzy raportu.

Jak więc wpłynąć na nawyki i preferencje, które są trudne do zmiany?

W osiągnięciu celu pomoże zmiana popytu na żywność, która ma wpłynąć na produkcję. By do tego doszło, należy „przeprowadzić restrukturyzację w kilku częściach łańcucha wartości, w tym w rozwoju produktu i zmianie cen” – sugerują.

Chcą też jaśniejszej komunikacji, ze wskazaniem tego, czym jest zdrowa i zrównoważona dieta. 

Alternatywa dla mięsa? Już jest:

Owady na norweskich talerzach. Bądź konsumentem świadomym

– Opracowanie nowych narzędzi, zmiana zachowań i wdrożenie nowej technologii wymaga czasu. Jeśli ma być możliwe osiągnięcie tak dużych redukcji emisji tak szybko jak zakładaliśmy, potrzebny jest bardzo szybki rozwój polityki klimatycznej – przekazuje Ellen Hambro, dyrektorka Norweskiej Agencji Środowiska. – Można powiedzieć, że wszystko, co wskazaliśmy, musi zostać wykonane i wiele musi się wydarzyć równolegle, jeśli cele mają zostać osiągnięte.

Lider Partii Zielonych (MDG) Arild Hermstad chce, by rząd obniżył VAT na niektóre produkty spożywcze oraz obniżył ceny alternatyw dla mięs.

Wkrótce nowe zalecenia

Wspólna nordycka grupa ekspertów (zwana NNR2023) pracuje nad nowymi poradami dietetycznymi, które oprócz zdrowia uwzględnią cele środowiskowe.

Według wspomnianej grupy, mieszkańcy Norwegii powinni jeść maksymalnie 350 gramów czerwonego mięsa tygodniowo, czyli jeszcze mniej niż wynika z raportu Norweskiej Agencji Środowiska. Rada spotyka się z silnym sprzeciwem minister rolnictwa Sandry Borch (Sp).

Nowy wspaniały świat – to „udoskonalona” wersja błędów Rosji zapowiedzianych w Fatimie

Nowy wspaniały świat – to „udoskonalona” wersja błędów Rosji zapowiedzianych w Fatimie!

Piotr Relich udoskonalona-wersja-bledow-rosji

Przesłanie Matki Bożej o „błędach Rosji”, często utożsamiane jest z ekspansją ideologii komunistycznej, zarówno w jej politycznym jak i kulturowym wymiarze. Tymczasem w obliczu rodzącego się na naszych oczach, nowego technokratycznego totalitaryzmu o globalnej skali, część z nas wskazuje, że jego ośrodki już nie leżą w Moskwie, lecz Davos, Nowym Jorku czy Waszyngtonie. Ale to właśnie z Moskwy się tam przeniosły.

Bolszewicka rewolucja seksualna

Po 1917 r., zgodnie z orędziem przekazanym pastuszkom w Fatimie, komunizm w postaci systemu politycznego rozlał się na cały świat. Jednak już od dawna badacze objawień fatimskich przestrzegali, by „błędów Rosji” nie redukować wyłącznie do wymiaru politycznego. Wszak naczelne idee komunizmu; chęć budowy materialistycznego „raju na Ziemi”, usunięcia religii z życia publicznego i politycznego czy potrzeba wychowania „nowego człowieka” bez rodziny i własności, nie zniknęły wraz z upadkiem Związku Sowieckiego.

Nie ma większej potrzeby szerzej wyjaśniać, że to, co dzisiaj utożsamiamy z zepsuciem moralnym Zachodu, stanowi dalekosiężne skutki eksperymentu przeprowadzonego pierwszy raz pod bagnetami bolszewików. Zanim w USA powstały pierwsze hippisowskie komuny, pół wieku wcześniej w Rosji kwitła komsomolska „wolna miłość”, seks traktowano jak „szklankę wody”, rozwód można było kupić za 3 ruble, a aborcja służyła jako główny „środek antykoncepcyjny”.

Po latach przeznaczonych na odbudowę gospodarki po wojnie „skrzydlaty Eros” Aleksandry Kołłątaj w końcu wylądował na Amerykańskiej ziemi. Zatruty owoc rewolucji seksualnej, trafiając na żyzną glebę liberalizmu (libertynizmu), podlewany reakcją na protestancki purytanizm, mógł rozrastać się znacznie swobodniej niż w surowych stalinowskich warunkach.

Postępującą seksualizację wzmacniał również dziki i bezwzględny kapitalizm, upatrujący w libido dominandi szans na stworzenie konsumenta doskonałego – niewolnika swoich namiętności. Straszliwe skutki tego procesu; plaga pornografii, aborcyjna hekatomba, zerwane więzi międzyludzkie, zaburzenia własnej tożsamości czy w końcu – trwałe okaleczanie nieletnich w imię zwodniczej i nieprawdziwej antropologii, to wciąż twórcze rozwinięcie systemowego błędu dokonanego po raz pierwszy przez bolszewicką Rosję. Choć komunizm w sensie politycznym poniósł porażkę, wciąż żyją idee stojące za jego powstaniem. 

Nowe zagrożenia?

Jak zdołaliśmy się niedawno przekonać, naszej suwerenności, już nie tylko politycznej – ale przede wszystkim osobistej – zagraża nowy totalitaryzm spod znaku zrównoważonego rozwoju i IV rewolucji przemysłowej. Świetlaną przyszłość chce nam zapewnić, bez pytania nas o zdanie, sojusz organizacji międzynarodowych i wielkiego kapitału, reprezentowanego przez banki oraz instytucje finansowe.

Nad wszystkim czuwają niezmienne gremia eksperckie i ciała doradcze, a poszczególne rządy traktowane są zaledwie jako ostatnie ogniwo; lokalną „władzę wykonawczą” dalekosiężnych i kompleksowych planów. Globalny proces, choć teoretycznie obejmuje cały świat, najsilniej wspierają czołowe demokracje, a najskuteczniej wdraża cudowne dziecko systemu kapitalistycznego – międzynarodowa korporacja. Gdzie tu zatem mowa o „błędach Rosji”, zwłaszcza, gdy od 2022 środowiska globalistyczne odcinają się od Kremla jak od zarazy?

Żeby lepiej zrozumieć naturę zachodzących procesów, należy pominąć atrakcyjną fasadę i wsłuchać się w słowa orędowników globalizmu. Dzięki temu zrozumiemy, że pod szlachetnie brzmiącymi hasłami o zrównoważonym rozwoju, powszechnym zdrowiu i ekologicznych technologiach, kryje się zwyczajny materializm historyczno-dialektyczny, wykraczający daleko poza poszukiwania sposobu na kontrolę środków produkcji.

„Zmiany klimatu”; motor napędowy globalistycznych „pięciolatek” (w przypadku ONZ – piętnastolatek) mniej niż faktycznemu ograniczaniu śladu węglowego, służy głównie likwidacji kapitalizmu dzięki systemowej rewolucji społeczno-środowiskowej. O potrzebie jego „przebudowy” mówią bowiem już nie tylko czołowi lewicowi myśliciele, ale i przedstawiciele naczelnych instytucji finansowych świata, do niedawna stojący na straży systemu kojarzonego z wolnym rynkiem i przedsiębiorczością. Transformację podyktowaną koniecznością zmniejszenia wpływu człowieka na środowisko naturalne, mają zapewnić nie tylko odpowiednie reformy polityczne, ale przede wszystkim narzędzia dostarczone przez cyfrową rewolucję.

Otóż współczesne technologie informacyjne takie jak sztuczna inteligencja, cyfrowy pieniądz czy wszelkie systemy zdalnego nadzoru mają już wkrótce rozwiązać wadę fabryczną planowania centralnego; niezdolności uzyskiwania i przetwarzania wystarczającej ilości danych. Dzięki ciągłemu podpięciu do sieci, system będzie o nas wiedział wszystko i na bieżąco tę wiedzę wykorzystywał. Dlatego, jak przekonuje Aaron Bastani, po raz pierwszy w historii otwiera się realna szansa na stworzenie rzeczywistego komunizmu, który nie będzie skutkował głodem, powszechną biedą i obozami pracy.

Co więcej, rozwój współczesnych technologii, w jego opinii, umożliwi funkcjonowanie w oderwaniu od eksploatacji środowiska naturalnego. Energia będzie wytwarzana w sposób czysty, nauczymy się produkować tanią laboratoryjną żywność, a powszechne trapie genowe zapewnią faktyczną równość z uwagi na możliwość modyfikacji kodu DNA na etapie prenatalnym. Wreszcie stworzymy idealny system społeczno-ekonomiczny, pozbawiony wszelkich elementów wyzysku i niesprawiedliwości, z własnością prywatną na czele.

To właśnie dlatego współczesne korporacje, zwłaszcza technologiczne coraz bardziej przypominają komunistyczne molochy, tłamszące w zarodku konkurencję i wymagające od swoich pracowników bezwzględnej jednomyślności światopoglądowej. Wspierając obyczajową rewolucję liczą na uznanie giełdowych weryfikatorów, oceniających ich działalność na podstawie zaangażowania społeczno-środowiskowego. Uczciwe konkurowanie i zabieganie o klienta zastępują monopolizacją, państwowymi subsydiami oraz wsparciem potęgi funduszy inwestycyjnych. Wynikające z tego obawy związane z promocją dewzrostu (degrowth) balansują, rozpalając wiarę we wszechmoc postępu.

Właśnie to na myśli ma Sam Altman, „Bill Gates” sztucznej inteligencji, mówiąc, że AI uczyni ludzi super great. Nic dziwnego zatem, że pracując nad rozwojem swojej technologii marzy o „likwidacji kapitalizmu” i zapewnieniu ludziom gwarantowanego dochodu podstawowego.

Wynurzenia Altmana to jednak nic w porównaniu z wizją Wielkiego Resetu, promowanego przez szefa WEF Klausa Schwaba, czy filozofią naczelnego orędownika globalizmu Yuvala Noaha Harari’ego, marzącego o społeczeństwie bez Boga, narodu, własności, tradycyjnej rodziny, prywatności a nawet wolnej woli.

W ich myśli globalizm; ostateczna forma wszystkich systemów społeczno-politycznych, nie ma stanowić przeciwieństwa ZSRR, ale jego udoskonalone wcielenie.

O przeplataniu się instytucji bankowych promujących “Zielony Ład” z organizacjami rządowymi i pozarządowymi.

Kulisy lobby klimatycznego na przykładzie niemieckiego think-tanku Agora Energiewende

Date: 8 giugno 2023 Author: Uczta Baltazara babylonianempire

17 maja 2023, minister gospodarki (wcześniej przemysłu) i lider niemieckich Zielonych, Robert Habeck, został ostatecznie zmuszony do zwolnienia podsekretarza Patricka Graichena za rażący nepotyzm. Graichen, który był odpowiedzialny za “transformację energetyczną”, odgrywa kluczową rolę w przeplataniu się instytucji bankowych promujących tak zwany Zielony Ład z organizacjami rządowymi i pozarządowymi. Skandal, który bezpośrednio dotknął Habecka, odegrał kluczową rolę w skierowaniu uwagi opinii publicznej na tęże sieć. EIR opublikował co tylko dossier zatytułowane “Zatrzymać wojnę gospodarczą przeciwko Niemcom” https://www.eir.de/produkt/dossier-stoppt-den-wirtschaftskrieg-gegen-deutschland/, w którym w jednym z rozdziałów podąża tropem pieniędzy, tj. sponsorów słynnego w międzyczasie think-tanku Agora Energiewende https://en.wikipedia.org/wiki/Agora_Energiewende, któremu przewodniczył wspomniany Graichen. https://de.wikipedia.org/wiki/Patrick_Graichen

Niemieckie media zwróciły uwagę na rolę amerykańskiego współzałożyciela Agory, Hala Harveyajako kluczowej osoby w pozyskiwaniu milionów dolarów do kasy organizacji. Dokumentacja EIR koncentruje się jednak na potężnych fundacjach oligarchii finansowej i informatycznej, których Harvey jest bardzo aktywnym reprezentantem. Różne fundacje, utworzone wiele dekad temu, działają jako fundusze oligarchów i kontrolują miliardy dolarów dotacji. Od samego początku promowały one kampanie zerowego wzrostu populacji, które są założeniem ruchu ekologicznego, polityki dezindustrializacji Wielkiego Resetu i ekonomii tak zwanej dekarbonizacji. Dossier dokumentuje, w jaki sposób owe fundacje, które reprezentują potężne interesy, tworzą tak zwane “pasy transmisyjne” do wykonywania brudnej roboty, takie jak Agora, zdolne do umieszczania personelu na stanowiskach kierowniczych w rządach, w kręgach decyzyjnych i wśród ekstremistów, takich jak Extintion Rebellion.

Na stronie internetowej Agory, Harvey przedstawia się jako menedżer Energy Innovations LLC, firmy konsultingowej zajmującej się ochroną środowiska https://energyinnovation.org/team-member/hal-harvey/  https://climateimperative.org/team/hal-harvey/, w której został zatrudniony w roku 1990 jako trzydziestolatek przez niektóre z najbardziej wpływowych fundacji (w tym Fundację Braci Rockefellerów, Fundację Davida i Lucille Packard założycieli Hewlett Packard, Fundację Johna i Catherine T. MacArthur, Fundację Oak itp.). Wspólnie zdecydowali, w jaki sposób sfinansować promocję fundamentalnej zmiany w polityce energetycznej w kierunku “efektywności energetycznej” i “zrównoważonego rozwoju”. W 1991 r. utworzyli Energy Foundation, mianując Harveya jej prezesem. Dało to początek Energy Foundation of China, która działa na rzecz zmiany chińskiej polityki energetycznej. W 2001 r. Harvey został dyrektorem programowym Fundacji Hewletta. W 2007 r. ta sama grupa fundacji, o której mowa powyżej, zleciła przygotowanie raportu zatytułowanego “Design to Win: Philanthropy’s Role in the Fight Against Global Warming, który stanowi plan finansowania globalnej kampanii na rzecz deindustrializacji poprzez stworzenie gospodarki opartej na dekarbonizacji. W tym samym roku, te same fundacje, do których w tamtym czasie należały Bloomberg Philanthropies, Grantham Foundation i inne, przekazały miliony dolarów na utworzenie Climate Works Foundation w USA, mianując… Harveya prezesem. Finansują również Europejską Fundację Klimatyczną, zarejestrowaną w Hadze. ECF z kolei stworzyła setki pasów transmisyjnych wspierających radykalne grupy, takie jak Extintion Rebellion i Last Generationhttps://www.climateworks.org/report/design-to-win/

INFO: http://www.eir.de/ https://databaseitalia.it/index.php/2023/06/06/la-nuova-architettura-finanziaria-dei-brics-e-la-truffa-atlantista-della-politica-sul-clima/

https://babylonianempire.wordpress.com/2023/05/06/o-tym-w-jaki-sposob-niemcy-padly-ofiara-zielonej-osmiornicy-i-wspierajacych-ja-miliarderow/embed/#?secret=jHpx70nXfD#?secret=llxMvUDkYS

Kościół w pułapce zrównoważonego rozwoju. O encyklice Laudato si.

Kościół w pułapce zrównoważonego rozwoju. O encyklice Laudato si i nie tylko.

Zawsze Wierni nr 3/2023 (226) Kościół w pułapce Mariusz Grunt

Kościół katolicki, powtarzając radykalne ekologiczne tezy, wpadł w pułapkę i nawet nie wie, że w niej tkwi!

Lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku to czasy nie tylko II Soboru Watykańskiego, ale i swoistej eksplozji ideologii lewicowej, która wtargnęła także w problematykę ochrony środowiska.

Kwestię mutowania komunizmu omówiłem szerzej w artykule „Zmutowany komunizm XXI wieku” – w numerze 214 dwumiesięcznika „Zawsze Wierni”. W niniejszym artykule skoncentruję się na problemie uwikłania Kościoła katolickiego w tzw. Agendę Zrównoważonego Rozwoju.

W 1968 r. powstał Klub Rzymski założony przez Aurelia Pecceiego, zrzeszający intelektualistów, którzy mieli się zajmować analizą problemów związanych z kryzysem środowiskowym i rozważać możliwe sposoby jego zażegnania. Klub ogłosił między innymi raporty: Granice wzrostu, Przekraczanie granic, Ludzkość w punkcie zwrotnym oraz wiele innych publikacji na temat sytuacji kryzysowej w krajach Trzeciego Świata.

Jednym z efektów otwarcia się Kościoła na świat współczesny jest bezkrytyczne przyjmowanie głównych tez wypływających z wymienionych wyżej dokumentów, co przejawia się stopniowym włączaniem do nauki Kościoła tez radykalnej ekologii, czy mówiąc szerzej – problematyki zrównoważonego rozwoju.

Laudato si bardziej przypomina manifest programowy środowisk miedzynarodowych wzywających do radykalnej obrony świata przed eko-zagładą niż jakiekolwiek inne encykliki. Jest czymś, co można umieścić na półce pomiędzy raportami Granice wzrostu a Ludzkość w punkcie zwrotnym.

Jednocześnie encyklika, tuż po jej opublikowaniu, stała się dokumentem bronionym przed wszelką krytyką merytoryczną, gdyż polemika z nią, jest odczytywana jako „atak na Kościół lub papieża Franciszka”.

Tomasz Rowiński w jednym ze swoich artykułów tak pisze o krytyce encykliki:

Ilość krytyki, jaka spadła na encyklikę Laudato si, najpierw zanim się ona ukazała, potem w kolejnych dniach po publikacji uniemożliwia właściwie nieuprzedzone spojrzenie na ten tekst. Pole zostało zaminowane i trudno poruszać się po nim, nie rozbrajając kolejno wszystkich przeszkód1.

Zwolennicy Laudato si widzą w niej encyklikę przełomu, która nauczanie Kościoła przesunie z nauczania społecznego w duchu nauczania Jezusa w kierunku ekologii zaangażowanej.

Na portalu DEON.pl znalazłem taką oto wypowiedź:

Biorąc pod uwagę zagrożenia klimatyczne, które powoli przestają być teoretycznym konstruktem, a coraz częściej dotyczą bezpośrednio każdego z nas, oraz podnoszony przez naukowców alarm, wydawałoby się, że tekst Laudato si powinien dziś być w centrum nauczania Kościoła. Nic jednak bardziej mylnego – z kościelnych ambon prędzej usłyszymy o „zagrożeniu gender i ideologią LGBT” niż przestrogę przed katastrofą ekologiczną2.

Czy rzeczywiście Laudato si należy przyjmować bezkrytycznie?

W punkcie 14. encykliki czytamy:

Globalny ruch ekologiczny ma za sobą długą i bogatą drogę, zrodził wiele grup obywatelskich, które pomogły budzić świadomość.

Odwołanie do globalnego ruchu ekologicznego musi niepokoić, gdyż oznacza przynajmniej milczącą akceptację nowego dekalogu na kamiennych tablicach, tym razem w amerykańskim miasteczku Elberton w stanie Georgia, które ustawiono w 1980 r. [por.: Kamienny monument złowrogich przykazań okultystów w Georgii. KAMIENNE TABLICE ZŁA md]

Na czterech pionowych tablicach wyryto tekst – dziesięć tajemniczych punktów, swoistych wytycznych na temat dalszego funkcjonowania świata. Treść wyrażona jest w ośmiu językach nowożytnych: angielskim, rosyjskim, hiszpańskim, chińskim, hebrajskim, arabskim, suahili i hindi.

Oto mądrości wyryte na „tablicach z Georgii”:

  1. Utrzymuj ludzkość poniżej 500 000 000, w nieustannej równowadze z naturą;
  2. Mądrze kieruj reprodukcją;
  3. Jednocz ludzkość;
  4. Kieruj się namiętnością – wiarą – tradycją – i innymi rzeczami z ważnych powodów;
  5. Chroń ludzi i narody sprawiedliwym prawem i słusznymi sądami;
  6. Pozwól wszystkim narodom rządzić i rozwiązuj problemy na forum światowym;
  7. Unikaj nieistotnych praw i bezużytecznych urzędników;
  8. Równoważ prawa prywatne z obowiązkami socjalnymi;
  9. Nagradzaj prawdę – piękno – miłość – szukaj harmonii w nieskończoności;
  10. Nie bądź rakiem dla Ziemi – zostaw miejsce dla natury.

Encyklika niestety milczy o tym, że od zarania dziejów działania na rzecz przyrody miały charakter indywidualny i oddolny, a nie globalny.

W rozdziale 21. czytamy:

Co roku wytwarzane są setki milionów ton śmieci, z których wiele nie ulega biodegradacji: odpady domowe i komercyjne, odpady rozbiórkowe, medyczne, odpady elektroniczne i przemysłowe, odpady bardzo toksyczne i radioaktywne.

I dalej w punkcie 22.:

Problemy te są ściśle związane z kulturą odrzucenia, która dotyka zarówno ludzi wykluczonych, jak i przedmiotów, które szybko stają się śmieciami.

W obu fragmentach dominuje charakterystyczne dla radykalnej ekologii uprzedmiotowienie człowieka – nie jest to już podmiot stworzony na Boże podobieństwo, ale przedmiot niszczący przyrodę. Ponadto, czy ekologizm nie pociąga za sobą wykluczenia, na przykład tych, którzy nie chcą się przesiąść, z różnych względów, do aut elektrycznych.

Co do porzucania odpadów – problem jest z goła inny: jako praktyk gospodarki odpadami obserwuję, że to aparat państwa blokuje poprzez tzw. oportunizm urzędniczy pozwolenia umożliwiające przetwarzanie odpadów. Ale niby skąd ma papież Franciszek o tym wiedzieć, skoro słucha głosu multikorporacji, a nie małych firm. To wielcy gracze zgodnie z zasadą business as usual czuwają, aby dobra konsumpcyjne szybko zamieniły się w śmieci, a śmieci nie zastąpiły surowców.

W kolejnym punkcie (23) mamy coś o efekcie cieplarnianym:

Istnieje bardzo solidny konsensus naukowy wskazujący, że mamy do czynienia z niepokojącym ociepleniem systemu klimatycznego. Temu globalnemu ociepleniu w minionych dekadach towarzyszy stały wzrost poziomu morza, a trudno go nie powiązać ze wzrostem ekstremalnych zjawisk pogodowych, pomijając fakt, iż nie można przypisać każdemu poszczególnemu zjawisku jakiejś jednej określonej naukowo przyczyny.

Nic o tym, że ocieplenie i ochłodzenie występowały naprzemiennie na przestrzeni dziejów, a wpływ człowieka na te zjawiska jest subminimalny. Na marginesie: najbardziej dynamiczny rozwój Cesarstwa Rzymskiego przypadał na okres ocieplenia klimatu.

W punkcie 32. czytamy:

Zasoby ziemi są również grabione z powodu krótkowzrocznego rozumienia gospodarki i działalności handlowej oraz produkcji. Strata puszcz i lasów pociąga za sobą równocześnie stratę gatunków, które mogłyby w przyszłości stanowić zasoby niezwykle ważne nie tylko dla wyżywienia, ale także dla leczenia chorób i wielu usług.

Równie dobrze ten fragment mógłby zostać umieszczony w biblii radykalnych ekologów Homo deus, którą napisał Yuval Noah Harari. Warto w tym miejscu dodać, że wielokrotnie na kartach Homo deus Harari obarcza chrześcijan za szkody w środowisku w następstwie wdrażania słów: „Czyńcie sobie ziemię poddaną” (Rdz 1, 28).

W punkcie 42. jakże znajomy postulat wielkich korporacji:

Musimy znacznie więcej inwestować w badania, aby lepiej zrozumieć zachowanie ekosystemów i właściwie analizować różne zmienne wpływające na wszelkie istotne modyfikacje środowiska.

Inwestować, czyli przekazywać tym wielkim kolejne środki publiczne na badania, które mogłyby zostać lepiej spożytkowane na poziomie działań lokalnych.

W punkcie 53. pojawia się termin „Siostra Ziemia”, który świadczy o przeniknięciu do nurtu radykalnej ekologii neopogaństwa. Skoro Kościół otworzył się na świat, skoro mamy Pachamamę, dlaczego nie mamy mieć Siostry Ziemi?

W punkcie 93. znajdziemy łącznik czy raczej zapowiedź encykliki Fratelli tutti:

Każdy projekt ekologiczny powinien włączać perspektywę społeczną, uwzględniającą prawa podstawowe osób najbardziej społecznie upośledzonych. Zasada podporządkowania własności prywatnej powszechnemu przeznaczeniu dóbr jest zatem uniwersalnym prawem jej użytkowania, jest „złotą regułą” zachowań społecznych oraz „pierwszą zasadą całego porządku społeczno-etycznego”.

W punkcie 120. encykliki Frattelli tutti czytamy:

Prawo do własności prywatnej może być uznane jedynie za wtórne prawo naturalne i wywodzi się z zasady powszechnego przeznaczenia dóbr stworzonych, co ma bardzo konkretne konsekwencje, które muszą znaleźć odzwierciedlenie w funkcjonowaniu społeczeństwa. Często jednak zdarza się, że prawa wtórne stawiane są ponad prawa priorytetowe i pierwotne, co sprawia, że nie mają one żadnego praktycznego znaczenia.

W Laudato si nie znajdziemy jednak wzmianki, że wielkie firmy, wzywając do radykalnych działań na rzecz środowiska i związaną z tym likwidacją własności prywatnej, zachowają własność aktywów międzynarodowych, a uspołeczni się drobną i średnią własność.

W punkcie 103. znajdziemy pean na rzecz rozwoju technologicznego: Właściwie ukierunkowana techno-nauka jest zdolna nie tylko do wytwarzania rzeczy naprawdę wartościowych, by poprawiać jakość życia człowieka, począwszy od użytecznych artykułów gospodarstwa domowego po wspaniałe środki transportu, mosty, budynki, przestrzenie publiczne.

Ponieważ nie wspomina się o niebezpieczeństwach wypływających z techno-nauki dla człowieka, dlatego warto zacytować fragment Homo deus:

Jednak w XXI wieku uczucia nie są już najlepszymi algorytmami w świecie. Opracowujemy lepsze algorytmy, które wykorzystują niespotykaną dotąd moc obliczeniową oraz gigantyczne bazy danych. Algorytmy Google’a i Facebooka nie tylko wiedzą dokładnie, jak się czujesz, lecz również wiedzą o niezliczonych innych rzeczach, o których nawet nie masz pojęcia. Wskutek tego powinieneś przestać słuchać własnych odczuć, a zamiast nich zacząć słuchać tych zewnętrznych algorytmów3.

Rozdział IV poświęcony jest ekologii integralnej. Środowiska, które z radością przyjęły encyklikę, zdefiniowały ekologię integralną jako odpowiedź Kościoła katolickiego na światowy kryzys ekologiczny i społeczny. Encyklika Laudato si odnosi się nie tylko do wzajemnych relacji między organizmami żywymi a środowiskiem nieożywionym, ale także do warunków życia ludzi i szans przetrwania społeczeństw4. Mnie jednak termin „ekologia integralna”, pomimo sformułowanej ad hoc definicji, niepokoi ze względu na przymiotnik „integralny”. Czy słyszeliście, drodzy Czytelnicy, o socjalizmie integralnym?

Wielki polski historyk idei i obrońca chrześcijaństwa Marian Zdziechowski pisał w roku 1924:

Komunizm to socjalizm integralny – bezkompromisowy, czyli nie liczący się z rzeczywistością, pędzący do celu poprzez rewolucję i zniszczenie, bo innej drogi nie ma. Rewolucja i zniszczenie są prawem natury i na tym prawie natury stoją okrutne dogmaty materializmu marksistowskiego5.

Nie bójmy się tych słów: ekologia integralna to zielona mutacja komunizmu, piękne w teorii hasła i przymus w ich realizacji dla opornych.

Bardzo ciekawy jest wątek pojawienia się w encyklice tego terminu. Czuć powiew teologii wyzwolenia, gdyż znaczący wpływ na jej treść miał nie kto inny jak Leonardo Boff. Sprawę naświetlił w jednym ze swoich artykułów publicysta Paweł Lisicki:

Znowu oddaję głos Boffowi, który opowiada o tym, na czym owo „rozszerzenie” teologii wyzwolenia polegało. A mianowicie na tym, że powszechna walka z ubóstwem i nierównościami jest też obecnie walką z wyzyskiem Ziemi i nadużywaniem stworzenia. Stwierdza też, że papież Franciszek jest wiernym czytelnikiem jego książek oraz korzystał z jego porad, szczególnie co się tyczy kwestii ekologicznych: „Poprosił mnie o materiały dla Laudato si. Udzieliłem mu rad i posłałem to, co napisałem. On to wykorzystał”6.

Znając współautora encykliki, nie możemy być zdziwieni, że w punktach 216–221 Laudato si pojawia się kwestia nawrócenia ekologicznego. Przytoczę fragment punktu 217.:

Kryzys ekologiczny jest wezwaniem do głębokiego wewnętrznego nawrócenia. Musimy też jednak uznać, że niektórzy zaangażowani chrześcijanie i ludzie modlitwy pod pretekstem realizmu i pragmatyzmu często drwią z troski o środowisko naturalne. Inni są bierni, niechętnie zmieniają swoje przyzwyczajenia i stają się niespójni wewnętrznie. Brakuje im zatem nawrócenia ekologicznego, które wiąże się z rozwijaniem wszystkich konsekwencji ich spotkania z Jezusem w relacjach z otaczającym ich światem.

Czas pomału zmierzać do kropki. Wzywając do ekologicznego nawrócenia, Kościół katolicki wpadł w misternie zaplanowaną pułapkę zrównoważonego rozwoju. Pułapka jest niewidoczna, ale niebezpieczna, gdyż Kościół, który niestety w niej tkwi, bierze udział nie tylko w „zazielenieniu” chrześcijaństwa, ale w zaplanowanych działaniach, które chrześcijaństwo mają ostatecznie wyrugować ze świadomości ludzkiej, czyniąc w pierwszym etapie z Kościoła katolickiego taką trochę większą organizację ekologiczną.

Encyklika Laudato si nie bada źródeł ekologizmu czy ekologii integralnej, nie potępia autorów bardzo niebezpiecznych haseł. Nie kto inny jak Harari pisał:

Aby osiągnąć nieśmiertelność, rozkosz i boską moc tworzenia, musimy przetwarzać olbrzymie ilości danych, znacznie przekraczające wydajność ludzkiego mózgu. Dlatego będą to za nas robiły algorytmy. Jednak z chwilą, gdy władza przejdzie z ludzi na algorytmy, humanistyczne projekty mogą stać się nieistotne. Z chwilą, gdy porzucimy homocentryczny światopogląd na rzecz światopoglądu danocentrycznego, ludzkie zdrowie i szczęście mogą zacząć wydawać się dużo mniej ważne7.

W Laudato si nie ma ani jednego zdania ostrzegającego, że ekologia bez Boga i człowieka prowadzi do projektu nowego panteizmu. Przed globalnym panteizmem słusznie przestrzega prof. Adam Wielomski:

Panteizm zawsze łączył się z projektem despotycznym, w XX wieku nazwanym totalitaryzmem. Dlaczego? Dlatego, że idea, iż bóstwo przenika wszystkich i wszystko prowadzi do wniosku, że wszyscy i wszystko są kierowani przez jedną wyższą inteligencję. Nie ma tutaj miejsca na wolność, indywidualizm, wolną wolę. System centralnego planowania to zsekularyzowane, panteistyczne wyobrażenie świata8.

Gdzie szukać ratunku? Marian Zdziechowski za największe zagrożenie dla Europy uznaje:

[…] postępujący od chwili narodzin renesansowego humanizmu zanik duchowości w kulturze europejskiej. Niesie on bowiem ze sobą barbaryzację, której dzieckiem jest rosyjski bolszewizm. Komunizm nie walczy z kapitalizmem, tylko z Bogiem. Nie kontrrewolucja ich oburza, ale nieśmiertelność duszy. Tylko powrót do źródeł cywilizacji europejskiej, czyli do chrześcijaństwa, powrót do duchowości, nazywanej w dzisiejszym ekonomicznym języku światem „wartości chrześcijańskich”, może zapobiec upadkowi9.

Słowa Zdziechowskiego nie straciły nic na aktualności, wystarczy tylko w miejsce słowa „komunizm” wstawić termin „ekologizm” lub „ekologia integralna”. Kościół w pułapce zrównoważonego rozwoju, powtarza za J.J. Rousseau, że „wszystko wyrodnieje w rękach człowieka”, bo ekologia integralna posiłkuje się także humanizmem oświeceniowym. Ekologiczne nawrócenie i nowy ekologiczny dekalog bynajmniej nie przypomną nam, czym są wartości chrześcijańskie, jak nimi żyć i jak ich bronić. Dadzą nam nowe bóstwo w zastępstwie Boga, a przecież, jak to pięknie ujął śp. Benedykt XVI, tylko Bóg jest Bogiem!

Przypisy

  1. T. Rowiński, O niegodziwej władzy nad światem, https://christianitas.org/news/o-niegodziwej-wladzy-nad-swiatem / [dostęp: 03.02.2023].
  2. M. Fijołek: Laudato si’, czyli encyklika widmo. Czy zielony Kościół w Polsce jest możliwy? https://deon.pl/magazyn/laudato-si-czyli-encyklika-widmo-czy-zielony-kosciol-w-polsce-jest-mozliwy,933727 [dostęp: 03.02.2023].
  3. Y.N Harari, Homo deus. Krótka historia jutra, tłum. M. Romanek, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018, s. 498.
  4. http://ekologia.obserwatoriumspoleczne.pl/?p=10020 dostęp: 08.02.2023].
  5. M. Zdziechowski, W obliczu końca, rozdz. Tragiczna Europa. W obronie liberalizmu, pkt 236, https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/zdziechowski-w-obliczu-konca.html [dostęp: 9.02.2023].
  6. P. Lisicki, Jak Boff spiskował z papieżem, https://dorzeczy.pl/codzienne-felietony/18305/jak-boff-spiskowal-z-papiezem.html [dostęp: 8.02.2023].
  7. Y.N. Harari, dz. cyt., s. 501.
  8. A. Wielomski, Globalistyczny panteizm, https://konserwatyzm.pl/wielomski-globalistyczny-panteizm/ [dostęp: 9.02.2023].
  9. M. Zdziechowski, Renesans a rewolucja, Księgarnia Stowarzyszenia Nauczycielstwa Polskiego, Wilno 1924, s. 30.

”Fallocentryzmem i antropologią jedzenia”. Jak Niemcy organizują “dialog Polek, Czeszek, Rosjanek, Białorusinek”.

Fallocentryzmem i antropologią jedzenia”. Niemiecka czyli stalinowska propaganda w kinach i szkołach polskich. Jak Niemcy organizują “dialog Polek, Czeszek, Rosjanek , Białorusinek”

Artur Liebhart , niemieckie fundacje, festiwale filmowe

pink-panther niemcy-stalinowska-propaganda-w-kinach-i-szkoach-polskich

Notka pod tytułem ” Torcik z krzyżykiem albo jak pięknie przejść na lewą stronę” popełniona przez BeaM a szczególnie nazwa festiwalu, na którym film niby-dokumentalny został pokazany czyli Millenium Docs Against Gravity przypomniał mi moją starą notkę, popełnioną 2 stycznia 2014 roku na salonie24. Notka nosi dość drastyczny tytuł, więc miałam lekkie wyrzuty sumienia z jego powodu. Ale chyba niepotrzebnie, bo “dzieło” pana Artura Liebharta, człowieka wielu talentów czyli “festiwal filmów dokumentalnych” pod nazwą Millennium Docs Against Gravity a wcześniej Planete Doc Review  trwał od roku 2014 aż do dzisiaj i nic nie wskazuje, aby się zakończył.

A co jest celem tego festiwalu i do kogo NAPRAWDĘ jest w Polsce skierowany, można poczytać w notce pod tytułem “Masturbacja warzywem czyli misja fundacji Bölla w Polsce”

Masturbacja warzywem to wedle strony internetowej Against Gravity wątek przewodni filmu „Wilgotne miejsca”( Feuchtgebiete) niemieckiego reżysera Davida Wnendta lansowanego na stronie internetowej tej spółki z o.o. zajmującej się dystrybucją filmów „ambitnych, głównie niemieckiej i skandynawskiej produkcji. KRS nr 0000199919. Rzecz jest o nieletniej Helen, która pod wpływem rozwodu rodziców „łamie jedno tabu za drugim”. Informację ”o produkcie” możemy znaleźć dzięki stronie internetowej Fundacji Heinricha Bölla Oddział w Warszawie, dla której to fundacji firma dystrybucji filmów pana Artura Liebharta jest jedną z 17 a właściwie 40 „partnerek”, które ta agenda niemieckiej Partii Zielonych –„wspiera jakoś” w Polsce.

Nie interesowalibyśmy się „nieletnią Helen” i jej masturbacją, panem Arturem Liebhartem i firmą Against Gravity spółka z o.o. gdyby nie manifest pana Artura –oferta handlowa skierowana przez tego pana do „nauczycieli, organizacji pozarządowych, domów kultury i innych, którzy chcieliby organizować pokazy naszych filmów”. Rodzi się pytanie: jak utrzymać biuro w Warszawie na ulicy Widok nr 5/7/9 pok. 410 oraz sześcioro pracowników etatowych z dystrybucji filmów do „nauczycieli i domów kultury” po 31 zł „za sztukę” i prowadząc „misję” w postaci „światowego festiwalu Planete+DOC dla gimnazjalistów i licealistów”. Z pomocą przyszła , jak widać, Fundacja Heinricha Bölla. Jak, nie wiemy, ale interes się kręci od ładnych kilku lat.

Fundacja Heinricha Bölla Oddział w Warszawie agenda niemieckiej Partii Zielonych pomaga (jakoś) nie tylko panu Liebhartowi. Liczba tych beneficjentów, choć nie różnorodność tematyczna, zapiera dech w piersiach. A niemiecka Partia Zielonych ma zainstalowaną w Warszawie jeszcze jedną fundację: im. Róży Luksemburg, która „opiekuje się” dwudziestoma trzema innymi polskimi fundacjami – organizacjami pozarządowymi.

Są wśród nich: fundacja Zielony Instytut, w którego władzach są m.in. Dariusz Szwed jeden z liderów Partii Zielonych w Polsce oraz Robert Biedroń (serio) i Anna Grodzka (serio) i dla przykładu panna/pani Liliana Religa “studentka Gender Mainstreaming w Instytucie Badań Literackich PAN” w innym wcieleniu etatowa pracownica pana Artura Liebharta od pijaru. Młode to dziewczę poza odbieraniem telefonów dla pana prezesa Wolfganga Templina, zajmuje się , cytuję: ”fallocentryzmem i antropologią jedzenia”.

Inne jednostki to: Koalicja Klimatyczna – ciało koordynujące KOLEJNE 23 podmioty “ekologiczne” (w tym m.in Fundacja Ekologiczna Arka,Klub Gaja, oraz Polskie Kluby Ekologiczne – Górnośląski , Dolnośląski, Wschodniopomorski (czyli: Schlesien Dolny i Górny oraz Ost Preussen), Eko-Unia w Breslau, Instytut Energetyki Odnawialnej( ekspertyzy dla polskiego rządu nt. m.in. turbin wiatrowych Siemensa) i Instytut na Rzecz Ekorozwoju.

Działka druga to 12 fundacji w zakresie “demokracji” a w tym: Feminoteka (aborcja na życzenie), eFKa( feministki, gender, w tym kwartalnik ZADRA- pisarki feministycznych i genderowe) W tym też pani Monika Płatek doktor habilitowana zatrudniona na państwowym uniwersytecie na stanowisku profesora nadzwyczajnego i jej i artykuł pt.”Co gryzie księdza Oko ” a w nim zdania warte zauważenia:”… Ksiądz Oko wymiotuje pomyjami; nie potrafi ukryć, że jedyne, co mu w głowie, to seks i władza i że utraty tej ostatniej boi się najbardziej..” i „…Trzeba mieć tupet, żeby tkwić w organizacji odpowiedzialnej za seksualne molestowanie dzieci i kobiet i zamiast uderzyć się w pierś, przeprosić i zadziałać w sposób krzykliwy i monstrualny – odsuwać od siebie uwagę i odpowiedzialność kreując nowego, dogodnego wroga….”. Artykuł jest z listopada 2013 a w grudniu Szostkiewicz zapodaje do TVN24 , że „Biskupi przykrywają genderem pedofilię w kościele”. Tak to działa.

Inni beneficjenci to: NEWW – Network for East West Women ta sama co podlega Fundacji Róży Luksemburg, fundacja Kultura dla Tolerancji (do niedawna praktycznie była wyłącznym organizatorem tzw. Marszu dla Tolerancji czyli parada LBTG), Krytyka Polityczna (znamy: m.in Sławomir Sierakowski, Agnieszka Graff, Yael Bartana, Kazia Szczuka), Instytut Spraw Publicznych “niezależny ośrodek analityczno -doradczy”,a w radzie programowej m.in b. minister Bochniarz, b. minister Cimoszewicz i obecna minister Kozłowska- Rajewicz, Against Gravity – już wiemy:dystrybucja filmów o tytułach w stylu “Dotyk grzechu” czy “Fuck for Forest” -o sprzedaży porno dla ratowania lasów(serio).Jest jeszcze Gender Studies, ale to już dla Czech i Możnost dla Słowacji.

Druga fundacja zainstalowana przez niemiecką Partię Zielonych w Polsce jest chyba jeszcze efektywniejsza , zwłaszcza politycznie. „Obsługuje” 23 beneficjentów, a wśród nich :Centrum Edukacji Obywatelskiej – “instytucja edukacyjna” “wprowadza do szkół programy” (czyli wiadomo, kto m.in. popycha “gender”), Demokratyczna Unia Kobiet (marksistki feministki), Federacja na rzecz Planowania Kobiet i Planowania Rodziny “Federa” ( “aborcja koniecznie w Polsce”), Forum Dialogu Publicznego- nazwa neutralna ale cała działalność wyłącznie na terenie “Prus Wschodnich”- Olsztyn , Kętrzyn i okolice czyli Kaliningrad, Kaszubi i z „ekologii”- „obszary leśne”, Fundacja Archiwum Dokumentacji Historycznej PRL (pewnie usiłują zobaczyć, jakie kwity na temat zbrodni niemieckich można wyrwać z polskich urzędów),Fundacja Przestrzenie Dialogu – dialog, a jakże dialog – tu obrabiają Wybrzeże od Gdańska do Międzyzdrojów (Pommern) przy okazji lobbując za Siemensem i jego turbinami wiatrowymi (zielona energia),

Moje najbardziej „ulubione” to: Fundacja Współpracy East West Europe- czyli jak Niemcy organizują “dialog Polek, Czeszek, Rosjanek , Białorusinek” (to już było: w koncłagrach i na robotach przymusowych), Fundacja “Replika”- popieranie LBTG, Instytut Podkarpacki czyli Robert Biedroń w Krośnie (serio!),Kampania przeciw Homofobii (jeszcze raz Robert Biedroń, serio), Klub współczesnej Myśli Politycznej (Longin Pastusiak w Gdańsku),są jeszcze dwie instytucje naukowe RZĄDOWE (polskiego rządu) pod egidą pana prof. Kleibera czyli PAN: Instytut Badań Literackich i Żydowski Instytut Historyczny. Czyli mogę podejrzewać, że niemieckie rządowe pieniądze idą jako pieniądze lobbystyczne na kształtowanie polityki badawczej w literaturze polskiej (Sienkiewicz – zły, zwłaszcza Krzyżacy) i historii Holocaustu. Jest jeszcze Związek Zawodowy Górników W POLSCE (nie “polskich” a w “Polsce”) czyli lobby w górnictwie i energetyce.

Na stronie głównej Fundacji Bölla Oddział w Warszawie znajdujemy przesłanie ideologiczne pokazujące, w jakich obszarach niemiecka Partia Zielonych zamierza mieszać się w wewnętrzne sprawy Polski używając do tego jej obywateli.

Oto jego znamienny fragment: „..Aktywnie działający obywatele i obywatelki są motorem rozwoju demokracji Europy, szczególnie w obszarach realizacji demokratycznych wartości, takich, jak przestrzeganie praw człowieka, demokracja płci lub w obszarze zapobiegania negatywnym zjawiskom hamującym rozwój demokratycznej Europy jak ksenofobia, antysemityzm, czy też skrajna prawicowość. Rozwój demokracji to podstawowe założenie zielonej polityki realizowanej w działaniach Fundacji ..”.

Można zapytać Szefa Oddziału w Warszawie pana Wolfganga Templina (dawniej w NRD, do 1983 r. działacz SED- enerdowskiego odpowiednika PZPR), czy, kiedy już połączonym siłom pani Płatek, pani minister Rajewicz Kozłowskiej, panu posłowi Biedroniowi, pani posłance Annie Grodzkiej uda się przeforsować „gender” do przedszkoli i szkół podstawowych, to niemiecka fundacja Heinricha B. będzie do polskich szkół dostarczała bezpłatnie warzywa, aby w ramach „zajęć” dziatwa szkolna mogła je wykorzystać celem „przekraczania różnych tabu”.

Bo o to, dlaczego niemiecka Partia Zielonych przez swoje fundacje używa kilkuset polskich obywateli do ataków na wybrane polskie partie polityczne (legalne), do podważania polskiego systemu prawnego w obszarze wychowania dzieci, ochrony życia człowieka, do brutalnych ataków Kościół Katolicki, księży i lobbowania na rzecz niemieckich firm i produktów – nie trzeba chyba pytać. Wszystko jasne: niemiecka misja cywilizacyjna na Wschodzie.

Koniec notki.

W tym miejscu warto dodać, że na swoją misję firma dystrybucyjna pana Artura Liebharta otrzymała od polskiego rządu wsparcie finansowe jak niżej:

2021 r.  – 420,6 tys. zł

2020 r.  – 240,1 tys. zł

2019 r  – 151 tys. zł

2018 r.  –  150 tys. zł

A wcześniej też nie było źle, bo w latach 2015-2017  owo “wsparcie finansowe” wyniosło co najmniej 700 tysięcy zł. A pomoc finansowa może nieco mniejsza ciągnie się nieprzerwanie od roku 2005. W roku 2017 ten ekstremalnie lewacki festiwal otrzymał również wsparcie do Narodowego Centrum Kultury. Polskiego oczywiście. Ile dały w tym czasie niemieckie fundacje nie sprawdzałam. Z pewnością się nie oszczędzały, sądząc po zachowaniu niemieckich polityków wobec polskich.

https://rejestr.io/krs/339312/fundacja-okonakino

https://rejestr.io/krs/199919/against-gravity

https://www.salon24.pl/u/bobry7/558453,masturbacja-warzywem-czyli-misja-fundacji-b-lla-w-polsce

=================

Ciekawe komentarze – w oryginale MD

================================

mail:

Przeżyłem w Polsce (Generalnej Guberni) czasy hitleryzmu i  stalinizmu,

lecz coś takiego było nie do pomyślenia.

To nie piekło hitleryzmu i stalinizmu, ale raj amerykański.

Strategia One Planet: Cardiff używa generatorów diesla do ładowania elektrycznych śmieciarek.

Strategia One Planet.

Rada [miejska] Cardiff używa generatorów diesla do ładowania elektrycznych śmieciarek.

cardiff-council-been-using-diesel

Rada stwierdziła, że jest to środek tymczasowy w celu złagodzenia kłopotów

między pojazdami a ładowarkami elektrycznymi.

Rada Cardiff potwierdziła, że używa generatorów diesla do ładowania swoich elektrycznych śmieciarek. Władze lokalne używają elektrycznych pojazdów do zbiórki odpadów Dennis Eagle eCollect od 2021 r., aby „jeszcze bardziej odciążyć swoją flotę od oleju napędowego i pomóc w realizacji misji osiągnięcia zerowej emisji CO2 do 2030 roku”.

Jednak anonimowe źródło poinformowało Local Democracy Reporting Service

o zdjęciach przedstawiających elektryczne pojazdy ładowane przez generator diesla.

Rzecznik Cardiff Council powiedział: “Dział odpadów się unowocześnia, aby zapewnić, że zarówno pracownicy, jak i używane pojazdy mogą świadczyć wydajne usługi dla mieszkańców. Od pewnego czasu odchodzimy od pojazdów z silnikiem diesla na rzecz pojazdów elektrycznych”. Dodali: “Rada posiada infrastrukturę w Lamby Way Depot do ładowania pojazdów elektrycznych. Sprzęt ten ładuje mniejsze pojazdy bez żadnych problemów, ale mamy problem z oprogramowaniem między tymi ładowarkami a większymi pojazdami. System się “uruchamia”.

“Aby złagodzić ten problem, rada posiada przenośne generatory diesla, które są używane tymczasowo, gdy występują problemy. Są one używane, gdy czekamy na przenośne ładowarki elektryczne, które zostały zaprojektowane przez producenta pojazdów – Denis Eagle – zostaną one zainstalowane”.

Strategia One Planet Cardiff Rady Miasta, która określa plany władz lokalnych, aby stać się neutralnymi pod względem emisji dwutlenku węgla do 2030 r., została zatwierdzona w październiku 2021 r.

W ramach planów redukcji emisji CO2, rada stwierdziła, że będzie dążyć do odejścia od pojazdów napędzanych olejem napędowym na pojazdy elektryczne i inne pojazdy napędzane czystym paliwem. Gabinet Rady Cardiff zatwierdził stopniowy zakup nowej floty do zbiórki odpadów i recyklingu w okresie dwóch lat w 2021.

Papier toaletowy znów podrożeje. Zmieniają się unijne przepisy. Szatan teraz rekomenduje zieleń…

Papier toaletowy znów podrożeje. Zmieniają się unijne przepisy
2023-05-25 Na podst.: bankier-toaletowy-podrozeje

[Oczywiście papier do pisania itp też , kolejny raz, podrożeje. MD]

——————-

Prawo [UE] będzie wymagało od producentów podawania informacji nt. współrzędnych geograficznych gospodarstw, z których pochodziły użyte przez nich surowce…

Komisja Europejska zapowiada, że powstanie specjalny system oceny, pozwalający producentom stwierdzić, czy surowce pochodzące z danego kraju bądź obszaru wiążą się z wysokim, ze średnim czy z niskim ryzykiem dla środowiska.

===========================

Obecnie papier toaletowy to jeden z najszybciej drożejących produktów codziennego użytku. W kwietniu tego roku Polacy płacili za niego o ponad 63% więcej niż jeszcze rok temu. Jednak ma być jeszcze drożej. To wszystko z powodu zatwierdzonych właśnie przez Unię Europejską przepisów zapobiegających tzw. „wylesianiu”

Wysokie ceny papieru eksperci tłumaczą m.in. wysokimi kosztami produkcji, które są przerzucane na konsumentów. Jednak złe prognozy dopiero nadchodzą. Kolejny impuls do podwyżek dadzą nowe przepisy unijne. Rada UE zatwierdziła rozporządzenie zapobiegające tzw. wylesianiu. Branża wskazuje, że niektórzy wytwórcy nie są przygotowani do zmian, bo brakuje im odpowiednich certyfikatów. Najtańsze rolki mogą więc zniknąć z rynku. To spowoduje, że także w sklepach będzie drożej.

Coraz droższa produkcja papieru

Według ostatniej analizy „Indeks cen w sklepach detalicznych”, papier toaletowy w kwietniu br. podrożał aż o 63,2% w stosunku do ubiegłego roku.

– Podstawowy produkt higieniczny, jakim jest papier toaletowy, tak mocno drożeje głównie z powodu coraz większych kosztów energii. Do tego dochodzą rosnące ceny celulozy, spowodowane jej brakami na rynku – uważa Grochowska, ekspertka rynku retailowego  – W mojej opinii, jeszcze przez dłuższy czas będą widoczne dalsze wzrosty cen.

Na wzrost cen produktów higienicznych wpłynęła również droższa produkcja masy papierniczej. W Niemczech niektórzy producenci, przez wysokie ceny gazu, musieli nawet zamknąć swoje biznesy. Drożyzna w sklepach jest również skutkiem zerwanych w czasie pandemii łańcuchów dostaw i mniejszym importem taniej celulozy z Azji.

– Obecnie podstawowym problemem przedsiębiorstw są wysokie koszty produkcji przemysłowej, w tym energii, chemikaliów, transportu czy pracy. To powoduje, że część producentów jest zmuszona przenieść je na konsumentów.

Czy zabraknie papieru toaletowego?

Według autorów „Indeksu cen w sklepach detalicznych” konsumenci coraz głośniej narzekają na niedostateczne ilości papieru toaletowego w sklepach.

– Niedługo wejdą w życie nowe unijne przepisy, które mają zapobiegać deforestacji. Producenci i importerzy produktów, wytwarzanych m.in. z drewna, przygotowują się właśnie do wprowadzenia odpowiednich zmian w zakresie pozyskiwania surowców „tylko ze zrównoważonych źródeł”. Dlatego już teraz podejmują działania, by móc sprawnie funkcjonować. Na rynku faktycznie może więc brakować papieru toaletowego.

16 maja 2023 r. Rada Unii Europejskiej dała ostateczną zgodę na rozporządzenie, którego celem jest zapewnienie, że konsumpcja i handel produktami w UE nie przyczynią się do wylesiania i dalszej degradacji ekosystemów leśnych.

Od tego momentu kryzys na rynku papieru toaletowego może jeszcze bardziej się pogłębić, gdyż UE chce właściwie zabronić sprzedaży na jej terenie wyrobów, których produkcja w jakiś sposób wiąże się z nielegalną wycinką lasów.

– Producenci i handlowcy będą musieli udowodnić, że ich produkty zostały wyprodukowane na gruntach, które nie podlegały wylesianiu po 31 grudnia 2020 r. – Będą też musieli wskazać dowody na to, że powstały one zgodnie ze wszystkimi przepisami obowiązującymi w kraju produkcji. [—]

Tani papier zniknie z rynku?

Obecnie wielu producentów papieru toaletowego korzysta z materiałów pochodzących ze „zrównoważonych i sprawdzonych źródeł”. Są jednak też tacy, którzy mieszają surowce, np. część mają z recyklingu, a resztę z legalnie pozyskanego drewna, ale też często dokładają do tego jeszcze kolejne materiały. Dlatego UE chce „uderzyć” swoimi regulacjami właśnie w tych wytwórców. Wielu z nich zniknie z rynku, a pozostali będą zmuszeni zmienić swoje strategie, co przełoży się na podwyżki cen i ograniczenie ilości produktów w sklepach.

Komisja Europejska zapowiada także, że powstanie specjalny system oceny, pozwalający producentom stwierdzić, czy surowce pochodzące z danego kraju bądź obszaru wiążą się z wysokim, ze średnim czy z niskim ryzykiem dla środowiska. Wobec tego niektórzy konsumenci obawiają się, że będą musieli kupować głównie zagraniczny papier toaletowy, wyprodukowany z droższego surowca.

Prawo będzie wymagało od producentów podawania informacji nt. współrzędnych geograficznych gospodarstw, z których pochodziły użyte przez nich surowce. Papier toaletowy, skądkolwiek będzie sprowadzany, będzie musiał posiadać odpowiednie certyfikaty – twierdzi dr Anna Semmerling. – Polscy wytwórcy będą mieli pod tym względem takie same szanse na rynku, jak zagraniczni.

=====================================

Co zabawne PRL mierzył się z dokładnie takimi samymi problemami, jeszcze brakuje tylko pomysłu nagradzania uczniów za noszenie “pakietów” do punktów skupu i mamy komunę pełną gębą.

Lutobor:

Ciemny Ludzie, Ty nadal twierdzisz że Unią nie rządzą na ziole i ko muszki?

Bruksela ma pomysł !!! Na odebranie nam dostępu do prądu

Czy będzie nas jeszcze stać na energię? Bruksela ma pomysł na odebranie nam dostępu do prądu

bruksela-ma-pomysl

24 maja Komisja Europejska wezwała wszystkie kraje UE do zaprzestania do końca tego roku powszechnego wsparcia dla obywateli i przedsiębiorstw mierzących się z wysokimi cenami energii.

Jeśli one wzrosną, to w przyszłym roku pomoc miałaby być kierowana jedynie do najbiedniejszych. Bruksela wydała wytyczne w sprawach fiskalnych i „zaciskania pasa” przy jednoczesnym utrzymaniu kosztowych inwestycji związanych z transformacją eko-cyfrową.

W środę KE wezwała rządy w całej UE do wycofania dopłat do rachunków za energię tak dla gospodarstw domowych, jak i firm. W przyszłym roku środki wsparcia będą mogły być w wyjątkowych sytuacjach kierowane do najbardziej wrażliwych grup. Bruksela zaznaczyła, że jest to konieczne, aby pozostać w zgodzie z regułami fiskalnymi.

Ogromne dopłaty pojawiły się po inwazji Rosji na Ukrainę i zakłóceniach w podaży ropy i gazu w jej następstwie. Paulo Gentiloni, europejski komisarz ds. gospodarki wskazał, że państwa muszą teraz starać się zmniejszać zadłużanie i „głównym sposobem jest likwidacja powszechnych środków wspierających energię”. – Myślę, że tutaj można mieć większe pole manewru .

W 2024 r. mają być odwieszone reguły fiskalne, których obowiązywanie wyłączono w okresie tak zwanej pandemii COVID-19.

Komisja jednak ostrzegła 14 krajów, które nie spełniają kryterium deficytu. Są wśród nich: Francja, Niemcy, Włochy, Łotwa, Węgry, Malta, Polska, Belgia, Bułgaria, Czechy, Estonia, Hiszpania, Słowenia i Słowacja. Ponadto trzy państwa nie spełniają kryterium długu: Włochy, Francja i Finlandia.

W 2024 r. Bruksela chce wszcząć procedurę nadmiernego deficytu, która przewiduje sankcje finansowe wobec podmiotów nieprzestrzegających przepisów.

W wytycznych dla państw członkowskich w ramach pakietu wiosennego europejskiego semestru 2023, Komisja domaga się „zintegrowanego podejścia we wszystkich obszarach polityki: promowania zrównoważenia środowiskowego, wydajności, sprawiedliwości i stabilności makroekonomicznej”.

W ramach koordynacji polityki KE domaga się wdrażania Instrumentu na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności (RRF) oraz programów polityki spójności.

Prognoza gospodarcza z wiosny 2023 r. przewiduje, że gospodarka UE wzrośnie o 1,0% w 2023 r. i 1,7% w 2024 r. Przewiduje się, że inflacja w UE wyniesie 6,7% w 2023 r. i 3,1% w 2024 r. Poziom zatrudnienia wyniesie w tym roku 0,5%, a w 2024 spadnie do 0,4%. Stopa bezrobocia ma się utrzymać na poziomie nieco powyżej 6%.

Dwa lata po wdrożeniu RRF – leżącego u podstaw planu odbudowy Next Generation EU dla Europy o wartości 800 miliardów euro – ma nastąpić przyspieszenie „sprawiedliwej i sprzyjającej włączeniu społecznemu transformacji ekologicznej i cyfrowej w każdym państwie członkowskim, wzmacniając odporność całej UE”. Jak do tej pory Polska nie może doczekać się funduszy z tego instrumentu.

Bruksela naciska na szybszą dekarbonizację gospodarki i bazy przemysłowej, szkolenia pracowników, intensyfikowanie badań.

Zalecenia dla poszczególnych krajów są podzielone na cztery części: [—-]

Bruksela domaga się [—-] , w szczególności w celu wspierania transformacji ekologicznej i cyfrowej.

Wszystkie państwa członkowskie mają zlikwidować obowiązujące środki wsparcia energetycznego do końca 2023 r. i zachęcać do oszczędzania energii. [—-]

[Oni już wypuszczają z siebie tylko bełkot.. MD]

Źródło: euronews.com, ec.europa.eu AS

================

I do takich hien nasza ojczyzna wstępowała z radością – i błogosławieństwami…

Tylko Maryla Rodowicz zaśpiewała marsz niewolników z opery Nabucco.

Pierwsze poważne ostrzeżenie.

Koszt zielonego komunizmu dla Polski: Ok. 600 mld zł w 6 lat. Potem rośnie.

Koszt zielonego komunizmu dla Polski: Ok. 600 mld zł w 6 lat.

Koszty „zielonej transformacji” przekraczają możliwości polskich spółek energetycznych.

Gigantyczna kwota, a do 2050 roku może ona sięgnąć 200 mld euro, czyli ponad 900 mld zł.

koszty-zielonej-transformacji

Według wyliczeń inwestycje w transformację polskiego rynku energetycznego do 2030 roku sięgną nawet 135 mld euro, czyli ok. 600 mld zł.

To kilkukrotnie przekracza możliwości inwestycyjne polskich spółek, na których spoczywa ciężar tej transformacji. 

Jak pokazuje raport „Polska ścieżka transformacji energetycznej”, opracowany przez firmę doradczą EY na zlecenie Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej, proces „zielonej transformacji” unijnej, wprowadzany pod pretekstem „walki z globalnym ociepleniem”, wymaga ogromnych nakładów finansowych. Według analityków inwestycje na ten cel do 2030 roku sięgną nawet 135 mld euro, czyli ok. 600 mld zł. Tyle właśnie wynoszą kompleksowe potrzeby inwestycyjne polskiej energetyki wraz z ciepłownictwem.

Ta niezbędna modernizacja polskiej energetyki i związane z nią działania osłonowe przekraczają możliwości inwestycyjne polskich przedsiębiorstw, na których spoczywa ciężar transformacji. Dlatego liczymy na wsparcie sektora energetycznego środkami z funduszy europejskich. Tylko dzięki dodatkowym funduszom, przede wszystkim z UE, będzie możliwe zapełnienie tej luki inwestycyjnej, wynikającej z realizacji przez Polskę celu osiągnięcia neutralności klimatycznej – mówi agencji Newseria prezes PGE, Wojciech Dąbrowski.

Jak wynika z szacunków EY, potencjał inwestycyjny czterech największych grup energetycznych – czyli PGE, Enei, Tauronu i Energi – z uwzględnieniem bezpiecznego, lecz już wysokiego poziomu zadłużenia wynosi w latach 2021–2030 około 29 mld euro. Ta wycena została oparta na zaktualizowanej sytuacji ekonomicznej spółek, analizie ich planów inwestycyjnych i związanych z nimi dodatkowych przepływów pieniężnych.

Oznacza to, że – nawet po uwzględnieniu dużego zaangażowania wszystkich pozostałych uczestników rynku energetycznego w modernizację tego sektora – do zapełnienia wciąż pozostaje znacząca luka inwestycyjna – mówi Dąbrowski.

Analitycy EY szacują niedobór środków finansowych na 77 mld euro, z których część być może pokryją środki unijne, ale to melodia przyszłości. Sektor energetyczny będzie musiał o te pieniądze konkurować z innymi branżami gospodarkami, liczącymi na finansowy zastrzyk, np. z gazownictwem czy transportem. Według analityków EY możliwe środki UE i budżetu państwa do przeznaczenia na transformację energetyczną to 69 mld euro. Do tego zaliczane są fundusze m.in. z Instrumentu Odbudowy i Zwiększenia Odporności, Polityki Spójności, Funduszu Sprawiedliwej Transformacji czy Funduszu Transformacji Energetyki. To jednak oznacza, że w najbardziej optymistycznym scenariuszu pozostała do zapełnienia luka inwestycyjna wyniesie co najmniej 8 mld euro.

Według szacunków kumulacja wydatków inwestycyjnych związanych z transformacją energetyczną przypadnie na lata 2023–2030. I może mieć ona istotny wpływ na kondycję finansową polskich spółek energetycznych. Dlatego planowanie dalszego rozwoju sektora energii wymaga silnego wsparcia finansowego na kontynuację transformacji energetycznej w dłuższej perspektywie – podkreśla prezes Rady Zarządzającej Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej.

W dłuższej perspektywie czasowej skala inwestycji i wyzwań polskiej energetyki dążącej do osiągnięcia zeroemisyjności będzie jeszcze większa. Według wyliczeń zawartych w raporcie EY do 2050 roku może ona sięgnąć nawet 200 mld euro, czyli ponad 900 mld zł.

Polska zrealizowała unijne cele wyznaczone na 2020 rok, czyli ograniczenie emisji gazów cieplarnianych o 20 proc. w porównaniu z 1990 rokiem. Jednocześnie polska energetyka osiągnęła udział odnawialnych źródeł w końcowym zużyciu energii na poziomie 16,1 proc., przekraczając cel wyznaczony przez UE.

Zgodnie z rządowymi założeniami do 2049 roku planowane jest w Polsce odejście od wydobycia węgla, co będzie stanowić duże wyzwanie dla całego sektora energetycznego. Będzie też wymagać gruntownych, kosztownych przemian społeczno-ekonomicznych głównych regionów górniczych. Równolegle z ograniczaniem udziału węgla i innych paliw w miksie energetycznym Polska będzie inwestować w niskoemisyjne źródła – najwięcej w elektrownie wiatrowe na morzu i energetykę jądrową. Ten proces ma przebiegać zgodnie z dwoma dokumentami strategicznymi: Polityką energetyczną Polski do 2040 (PEP2040) oraz Krajowym planem na rzecz energii i klimatu (KPEiK). Oba są w trakcie nowelizacji, ponieważ powstały przed planowanym zwiększeniem celów redukcyjnych zawartych w pakietach „Fit for 55” (zakładającego redukcję emisji gazów cieplarnianych do 2030 roku o 55 % w stosunku do poziomów z roku 1990 (wcześniejsze założenia mówiły o 40% redukcji) oraz REPowerEU.

Wielkie kłamstwo zrównoważonego rozwoju. Czytajcie Orwella !

Wielkie kłamstwo zrównoważonego rozwoju

Łukasz Warzecha: wielkie-klamstwo-zrownowazone

Hasło zrównoważonego rozwoju jest wielkim oszustwem. Jak to zresztą bywało w historii niemal ze wszystkimi pięknie brzmiącymi hasłami, za którymi stała ideologia.

Pojęcie zrównoważonego rozwoju w gruncie rzeczy jest czysto ideologiczne. Oznacza narzucenie ludziom z góry przyjętych reguł, które elita uznała za słuszne, ogłaszając, że są jedynymi możliwymi, jeśli chcemy się uratować przed katastrofą. Jaka to może być katastrofa – to sprawa właściwie drugorzędna. Aktualnie głównym straszakiem jest katastrofa klimatyczna.

Zrównoważony rozwój oznacza, że ludziom trzeba wiele rzeczy narzucić, zakazać lub nakazać, bo sami z siebie tych działań nie podejmą, ponieważ nie czują takiej potrzeby, a w wielu przypadkach chodzi o poczynania sprzeczne z naturalnymi ludzkimi potrzebami i instynktami.

Przytoczmy kilka przykładów, które mogą się wydawać ekstremalne, mało prawdopodobne albo absurdalne. Jeśli jednak wspomnimy, co uznawano za nieprawdopodobne jeszcze dekadę czy dwie temu, sceptycyzm okaże się nie na miejscu. Doświadczenie pokazuje, że nie ma właściwie takiej rzeczy, której nie dałoby się z czasem wprowadzić do głównego nurtu w ramach przesuwania okna Overtona.

Nie jedz tego!

Przykład pierwszy: twój talerz nie jest twoją sprawą. To już nie jest postulat zwariowanych radykałów, ale podejście coraz śmielej wprowadzane do głównego nurtu debaty. Istnieją tu dwa wątki. Pierwszy to kwestia powiązania hodowli zwierząt, przede wszystkim bydła, z histerią klimatystyczną.

Krowy mają emitować potężne ilości metanu, w związku z czym pierwszym radykalnie ograniczonym mięsem miałaby być wołowina. Na tym jednak niemal na pewno się nie skończy, bo tu wchodzi do gry drugi wątek, którym jest nachalna promocja z gruntu fałszywego pojęcia praw zwierząt (czegoś takiego jak „prawa zwierząt” nie ma i być nie może – ale to temat na odrębny tekst).

Przyjęcie koncepcji „praw zwierząt” oznacza odejście od hodowli w ogóle – nie tylko krów, ale też świń czy kur, o zwierzętach futerkowych nawet nie wspominając.

Jakie będą tego konsekwencje, także gospodarcze, nietrudno przewidzieć. Brak mięsa zwierzęcego czy jajek w naszej diecie trzeba będzie czymś przecież zrównoważyć – i tutaj pojawiają się dwie możliwości: mięso syntetyczne (jak wiadomo, w jego produkcję zainwestował poważne pieniądze Bill Gates) oraz niesławne robaki. Jakkolwiek fantastycznie może to dzisiaj brzmieć.

Mięso naturalne pozostanie zbytkiem i luksusem dla najbogatszych, najpewniej importowanym spoza Europy, która ma wielkie ambicje stać w awangardzie postępu. Rolnictwo natomiast zostanie radykalnie ograniczone, a wielu rolników pójdzie z torbami i zostanie zmuszonych do sprzedaży swoich gospodarstw. Ktoś oczywiście te tereny kupi – za niewielkie pieniądze – i w jakiś sposób wykorzysta. Na przykład, aby rozpocząć tam produkcję alternatywnego pożywienia na wielką skalę.

Samochód nie dla ciebie!

Drugą dziedziną, w której zakazy i ograniczenia są nieuchronne, będzie mobilność. Swoboda poruszania się zawsze była solą w oku totalitarystów. Ma to bardzo głęboki fundament kulturowy i cywilizacyjny: ograniczenie wolności przemieszczania się od niemal początków ludzkiej cywilizacji wiąże się z niskim statusem danej osoby. Symbolicznie reprezentowało to przywiązanie chłopa do ziemi czy status niewolnika. Swobodnie przemieszczać się może natomiast człowiek wolny, dla którego jest to element jego podmiotowości. Obywatelem zaś odczuwającym własną podmiotowość – w odróżnieniu od przedmiotowości – o wiele trudniej pomiatać.

Oczywiście nikt nie mówi o przywróceniu niewolnictwa. Rzecz w tym, aby przeciętnemu człowiekowi odebrać (najlepiej poprzez bodźce ekonomiczne) chęć i możliwość swobodnego podróżowania. W tym celu działania idą – widać to już wyraźnie – trzema torami.

Pierwszy polega na spowodowaniu, żeby skończyła się era względnie dostępnej i taniej motoryzacji. W tym wątku mamy próbę zniszczenia silnika spalinowego (częściowo zatrzymaną z powodu sprzeciwu Niemiec, ale to, nie wdając się w detale, w dużej mierze złudne ustępstwo) przy pozorach przejścia na „motoryzację” elektryczną – faktycznie skrajnie niepraktyczną, bardzo drogą i słabo dostępną.

Tor drugi to radykalne podniesienie cen paliw. To stanie się w UE już niedługo, gdy wejdzie w życie ETS II, czyli nowa wersja systemu handlu emisjami, zakładająca opodatkowanie transportu, w tym również lotniczego. Uderzy to nie tylko w zasilających swoje pojazdy paliwami kopalnymi, ale także w chcących korzystać z wciąż względnie jeszcze taniego transportu lotniczego. Era tanich podróży, przynajmniej dla Europejczyków, odejdzie w przeszłość.

Tor trzeci to urządzanie miast. To już widzimy: nasze miasta są organizowane w taki sposób, żeby maksymalnie utrudnić życie kierowcom i zrobić z nich obywateli drugiej kategorii, a przy tym wprowadzić coraz wyższe i coraz bardziej zniechęcające koszty utrzymywania samochodu w mieście. To koszty parkowania i przy okazji brak miejsc parkingowych, ale także instrument w postaci stref czystego transportu, wprowadzony Ustawą o elektromobilności, uchwaloną przez PiS i oddaną do dyspozycji samorządów. Dodatkowo, na podstawie ustawodawstwa unijnego, wprowadzenie SCT będzie obligatoryjne w miastach powyżej 100 tysięcy mieszkańców, gdzie przekroczone są w określonym okresie normy tlenków azotu.

Po co ci mieszkanie?

Brak możliwości posiadania samochodu to odebranie wielu ludziom drugiej najcenniejszej rzeczy, jakiej są właścicielami. Pierwszą jest oczywiście mieszkanie – i na tym polu również toczy się gra. Jej najnowszym etapem jest dyrektywa EPBD, która w ciągu dekady może sprawić, że wiele osób będzie zmuszonych pozbyć się swoich nieruchomości, ponieważ nie będzie ich stać na doprowadzenie ich do wymaganego przez unijne przepisy stanu zeroemisyjności.

Tu ważna uwaga: mówimy o dyrektywie, czyli o przepisie, który nie jest bezpośrednio implementowany do krajowego prawa, ale państwa członkowskie mają wypełnić zakładane cele. Dyrektywa w swojej obecnej postaci stwierdza zatem, że powinno się zapewnić najbardziej potrzebującym wsparcie, ale nie mówi, jak ma ono wyglądać ani jaką ma mieć wysokość. Można zatem założyć, że kraje, których nie będzie na to stać, maksymalnie ograniczą mechanizmy takiej pomocy, pozostawiając mnóstwo osób samym sobie. Zresztą nawet gdyby wsparcie miało się pojawić, będą się musieli na nie złożyć wszyscy. Wszak państwo nie ma własnych pieniędzy – ma tylko pieniądze podatników.

Stul gębę!

Wreszcie kolejna dziedzina (niezwiązana już bezpośrednio z klimatem, ale z samym rozpowszechnieniem zrównoważonego rozwoju i wszystkim, co z tego wynika) to swoboda obiegu informacji. Zachód od lat igra z nowymi formami cenzury. Przybiera ona różne formy: od narzucania poprawności politycznej i wprowadzania opartych na niej ograniczeń do prawa, poprzez działania korporacji będących częściami oligopolu mediów społecznościowych, skończywszy na ograniczeniach mających teoretycznie zapobiegać manipulowaniu opinią publiczną. Tutaj pojawiają się kolejne preteksty – od pandemii po wojnę na Ukrainie.

Najnowszym, a potencjalnie bardzo groźnym rozwiązaniem, jest opracowywane w tym momencie w instytucjach unijnych rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (nr 2021/0381) w sprawie przejrzystości i targetowania reklamy politycznej. Pierwotnie miało ono przeciwdziałać ukrytemu przekazowi politycznemu i teoretycznie zapobiegać wzbudzaniu niepokojów. W praktyce, w swojej aktualnej postaci, uderzyłoby potężnie w niezależnych twórców czy właściwie w każdego, kto chciałby dzielić się w sferze wirtualnej swoimi poglądami, ocenami, spostrzeżeniami czy wiadomościami w jakikolwiek sposób dotyczącymi sytuacji politycznej. A jest to, jak wiadomo, pojęcie maksymalnie pojemne.

Na początku lutego Parlament Europejski uchwalił poprawki do projektu rozporządzenia, które jednak w żaden sposób nie zmniejszyły zagrożenia. Wygląda to tak, jakby parlamentarzyści z pełną świadomością zamierzali utrudnić obywatelom wyrażanie niezależnych opinii.

Wielki Brat patrzy!

Opowieść o rzekomo lepszym życiu, do jakiego ma nas prowadzić idea zrównoważonego rozwoju, jest wielkim kłamstwem. Żeby ją zrealizować, trzeba będzie albo odebrać nam wolność wyboru w bardzo wielu dziedzinach, albo przeprowadzić masowe pranie mózgów, wskutek którego wystarczająco duża liczba ludzi uwierzy, że wojna to pokój, wolność to niewola, ignorancja to siła, a żałosna namiastka normalnego życia to największe szczęście.

Czytajcie Orwella!

Mroczne oblicze technologii zielonych i cyfrowych.

„Wojna o metale rzadkie”. Mroczne oblicze technologii zielonych i cyfrowych

Guillaume Pitron 13 maja 2023 wojna-o-metale-rzadkie-mroczne-oblicze

Technologie, które lubimy określać jako „zielone”, mogą wcale takie nie być. Ich oddziaływanie na środowisko może być nawet znaczące. Uświadomiłem sobie to w Toronto, dokąd udałem się w 2016 roku.

W sercu Financial District wszyscy liczący się gracze północnoamerykańskiego przemysły wydobywczego, przedsiębiorstwa poszukiwawcze, eksperci, władze państwowe, inwestorzy kapitałów podwyższonego ryzyka, firmy konsultingowe i wykładowcy uniwersyteccy zebrali się w przytulnej atmosferze wielkiego hotelu na konferencji poświęconej gorączce metali rzadkich. Mówi się tam o inwestycjach, płynności finansowej, marży brutto, zdobywaniu funduszy, strukturze kosztów, kapitalizacji giełdowej, średniej rocznej produkcji… Perspektywy rozwoju zielonych technologii są nadzwyczajne. W horyzoncie roku 2040, prorokuje Międzynarodowa Agencja Energetyczna, udział energii ze źródeł odnawialnych w światowej produkcji elektryczności wzrośnie do 45 procent wobec 26 procent w roku 2018.

Ale na tej wielkiej górniczej scenie, zdecydowanie męskiej i dobrze zorganizowanej, znajdują się dwie postacie, które nie pozwalają temu światkowi być piany na próżno.

GREEN TECH – PRZYGNĘBIAJĄCY BILANS EKOLOGICZNY

Pierwsza postać to Kanadyjczyk Bernard Tourillon. Kieruje Uragoldem, przedsiębiorstwem produkującym materiały niezbędne dla sektora energetyki słonecznej. I skrupulatnie wyliczył wpływ paneli fotowoltaicznych na środowisko. Samo wyprodukowanie jednego panelu, zwłaszcza ze względu na krzem, który zawiera, a powoduje emisję, ponad 70 kilogramów CO2. Otóż przy roczny wzroście liczby paneli fotowoltaicznych rzędu 2 % w nadchodzących latach oznacza to, że co roku produkcja instalacji słonecznych będzie potrzebowała 10 gigawatów energii. Daje to 2,7 miliarda ton węgla wyrzuconych do atmosfery, czyli równoważność zanieczyszczenia emitowanego przez rok wskutek ruchu blisko 600 tysięcy samochodów.

Jeszcze większy wpływ na środowisko mają panele słoneczne produkujące prąd z energii cieplnej: niektóre z tych technologii zużywają do 3500 litrów wody na megawatogodzinę. To 50% więcej wody, niż potrzebuje elektrownia węglowa. Co więcej, problem tkwi również w tym, że farmy słoneczne mieszczą się najczęściej w strefach suchych, gdzie zasoby wodne są niedostateczne.

Drugą postacią zakłócającą spokój uczestnikom konferencji był John Petersen, teksański adwokat, który długo pracował w sektorze baterii elektrycznych. Z każdej strony rozważył dane liczbowe, skonsultował wyniki licznych badań naukowych i przeprowadził własne wyliczenia, po czym doszedł do szczególnego wniosku. Wróćmy do roku 2012: badacze z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles przystępują do porównania emisji węgla przez samochód klasyczny na paliwo płynne i przez samochód elektryczny.

Odkrycie pierwsze: wyprodukowanie samochodu elektrycznego, w założeniu mające zużywać mniej energii, wymaga jej dużo więcej niż wyprodukowanie samochodu klasycznego. Powodem jest bateria, na ogół litowo-jonowa, która jest ciężka, bardzo ciężka… Wyobraźcie sobie, że waga baterii montowanej w modelu S samochodu elektrycznego marki Tesla jest równa jednej czwartek całkowitej wagi samochodu: wynosi 544 kilogramy – to połowa wagi renault clio.

Otóż baterie litowo-jonowe składają się w 80 procentach z niklu, w 15 procentach z kobaltu, w 5 procentach z aluminium, ale także z litu, miedzi, manganu, stali i grafitu na dokładkę.

Wiemy już, w jakich warunkach te minerały są wydobywane w Chinach, Kazachstanie czy w Demokratycznej Republice Konga, do tego trzeba dodać rafinację i całą logistykę niezbędną do ich transportu i łączenia. Wniosek naukowców z UCLA: Produkcja samochodu elektrycznego pochłania trzy lub cztery razy więcej energii niż konwencjonalnego.

Natomiast na poziomie pełnego cyklu eksploatacyjnego korzyści z używania samochodu elektrycznego są realne. Ponieważ nie wymaga on paliwa ciekłego, emisja gazów cieplarnianych do atmosfery jest wyraźnie mniejsza: 32 tony węgla od wyjazdu z fabryki do zezłomowania, co stanowi połowę emisji w trakcie eksploatacji samochodu konwencjonalnego. Ale uwaga: badanie naukowców odnosiło się do baterii elektrycznej samochodu średniej wielkości, dysponującego zasięgiem do 120 kilometrów. Tymczasem postęp na rynku samochodów elektrycznych jest tak szybki, że auta sprzedawane dzisiaj mają zasięg nie mniejszy niż 300 kilometrów. Bateria na tyle silna, by wystarczyć samochodowi na przejechanie 300 kilometrów, według Johna Petersena odpowiada za podwojenie emisji dwutlenku węgla w okresie użytkowania pojazdu. A w przypadku baterii pozwalającej na przejechanie 500 kilometrów bez ładowania trzeba by nawet skalę emisji potroić!

Efekt: podczas całego cyklu eksploatacji samochód elektryczny może emitować gazy cieplarniane nawet na poziomie trzech czwartych tego, co emituje samochód na paliwo ciekłe. A im bardziej będą rosły osiągi samochodów elektrycznych, tym bardziej może wzrastać ilość energii koniecznej do ich wyprodukowania i powstających podczas tego procesu gazów cieplarnianych. Grupa Tesla niedawno zapowiedziała, że jej modele S będą odtąd wyposażone w baterie o zasięgu powyżej 600 kilometrów. A Elon Musk, jej szef, obiecuje wkrótce baterie o zasięgu 800 kilometrów.

Wniosek Johna Petersena: „Z technicznego punktu widzenia pojazdy elektryczne mogą być konstruowane, ale z ekologicznego ich produkcja nigdy nie da się obronić”. Liczne badania poświęcone temu zagadnieniu doprowadziły zresztą do dość zbliżonych wniosków: z raportu ADEME (francuskiej Agencji Ochrony Środowiska i Zarządzania Energią) opublikowanego w 2016 roku wynika, że „w całości cyklu eksploatacyjnego energochłonność samochodu elektrycznego jest w sumie bliska energochłonności samochodu z silnikiem Diesla”. Jeśli chodzi o jego wpływ na środowisko, badanie wskazuje, że „jest on tego samego rzędu wielkości dla samochodu napędzanego elektrycznością, co dla pojazdu z silnikiem na paliwo ciekłe”. Samochód elektryczny może nawet emitować więcej CO2, jeśli elektryczność, którą zużywa, pochodzi w większości z elektrowni węglowych, jak jest w przypadku państw takich, jak RPA, Australia, Indie, Tajwan, Chiny czy Polska.

Identyczne wnioski z badania opublikowanego w 2018 roku w przeglądzie „Nature Energy”: autorzy piszą, że jeśli każdy Chińczyk rzuci się do terminala szybkiego ładowania w chwili szczytu zużycia energii – to znaczy gdy tylko elektrownie cieplne są w stanie zaspokoić zwiększony popyt – poruszający się w Chinach samochód elektryczny może podczas całego cyklu eksploatacji emitować więcej CO2 niż samochód konwencjonalny.

Wiele kwestii pozostaje wciąż w zawieszeniu: czy wkalkulowana wymianę baterii samochodowej, która często szybko się zużywa? Czy znamy dokładnie koszty ekologiczne całej elektroniki i innych podłączonych urządzeń, którymi te samochody są nafaszerowane? A co z oddziaływaniem na środowisko przyszłego recyklingu tych aut, w większości jeszcze nowych? Wreszcie ile będzie trzeba energii, by zbudować sieci punktów ładowania i elektrownie niezbędne do zabezpieczenia nowego zapotrzebowania? W sumie, jak przyznaje pytany w Toronto amerykański ekspert w zakresie metali rzadkich, „wypowiadanie się w tych sprawach nie leży w interesie żadnego profesjonalisty z branży zielonej energii… Wszyscy chcą wierzyć, że coś poprawimy, a nie że się cofamy, prawda?”.

Guillaume Pitron

Powyższy tekst stanowi fragment książki „Wojna o metale rzadkie. Ukryte oblicze transformacji energetycznej i cyfrowej”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Kogut.

Lagarde prezes Europejskiego Banku Centralnego wzywała rządy do redukcji wsparcia rodzin z tytułu wzrostu cen energii

Lagarde prezes Europejskiego Banku Centralnego wzywała rządy do redukcji wsparcia rodzin z tytułu wzrostu cen energii

Date: 9 Maggio 2023Author: Uczta Baltazara babylonian-empire

Rządy państw strefy euro powinny rozpocząć wycofywanie środków pomocowych mających na celu złagodzenie skutków wzrostu cen energii, aby uniknąć sytuacji, w której fiskalne rozrzutności napędzają inflację, powiedziała w czwartek prezes Europejskiego Banku Centralnego Christine Lagarde. Christine_Lagarde ecb.europa

“W miarę jak kryzys energetyczny staje się mniej dotkliwy, ważne jest, aby zacząć teraz szybko wycofywać te środki, zgodnie ze spadkiem cen energii i w sposób skoordynowany” – powiedziała Lagarde, dodając, że wiele z tych środków zostało podpisanych na cały rok 2023 w czasie, gdy ceny energii były znacznie wyższe niż obecnie.

Lagarde powtórzyła wcześniejsze ostrzeżenia, że środki fiskalne mające na celu osłonę gospodarki przed wysokimi cenami energii, które nie są tymczasowe, ukierunkowane i dostosowane do zachowania zachęt do zużywania mniejszej ilości energii “prawdopodobnie spowodują wzrost średnioterminowych presji inflacyjnych, co wymagałoby silniejszej reakcji polityki pieniężnej.”

Lagarde często przypisywała sukces Europy w ratowaniu gospodarki przed przepaścią w czasie pandemii działaniom polityki fiskalnej i monetarnej. Jednak w walce z inflacją rządy są mniej skłonne do podążania za EBC, utrzymując środki wsparcia, które mają pomóc konsumentom i przedsiębiorstwom w radzeniu sobie z kryzysem energetycznym i kosztami życia, które są tak rozległe, że z czasem mogą wywołać presję cenową.

INFO: politico

No w końcu!!!! Znaleźli winowajcę zmian klimatu!!! Ryż wrogiem biednych ludzi !! I nas…

No w końcu!!!! Znaleźli winowajcę zmian klimatu!!! Ryż wrogiem żółtej rasy!! I nas…

Szalone „badanie” dotyczące zmian klimatycznych twierdzi, że ryż niszczy planetę.

NaturalNews.com USA 2023-04-20

Kiedy myślałeś, że tak zwani „klimatyczni” naukawcy nie są w stanie wskazać kolejnych rzeczy poprzez które ludzie niszczą planetę, to nowe „badanie” opublikowane przez fanatyków religii klimatycznej twierdzi, że produkcja ryżu, który dosłownie żywi większość planety, niszczy Matkę Ziemię.

„Ryż jest odpowiedzialny za około 10% globalnej emisji metanu, gazu, który przez dwie dekady zatrzymuje około 80 razy więcej ciepła niż dwutlenek węgla. „Naukowcy” twierdzą, że jeśli świat chce zredukować emisje gazów cieplarnianych, to nie można ignorować ryżu” czytamy w tweecie zawierającym raport wideo z Agence France Presse, odwołującym się do „badania”.

Jak podaje Summit News, Organizacja ds. Wyżywienia i Rolnictwa zauważa, że „ryż jest jednym z najważniejszych podstawowych produktów żywnościowych na świecie. Ponad 50% światowej populacji jest uzależnione od ryżu w przypadku około 80% zapotrzebowania na żywność. Około 95% światowej produkcji ryżu jest produkowane i konsumowane w krajach rozwijających się”.[to eufemizm na kraje NIEDOROZWINIĘTE md]

„Ryż – główny artykuł spożywczy w Azji – jest odpowiedzialny za około 10% globalnej emisji metanu, gazu, który przez dwie dekady zatrzymuje około 80 razy więcej ciepła niż dwutlenek węgla” podał AFP w tym tygodniu. „Zwykle związany z bekaniem krów, wysoki poziom metanu jest również generowany przez bakterie, które rosną na zalanych polach ryżowych i rozwijają się, jeśli resztki słomy gniją na polach po zbiorach. Przesłanie naukowców brzmi: ryżu nie można ignorować w ograniczeniach emisji”.

Raport kontynuuje: „W przeciwieństwie do innych upraw, pola ryżowe mają warstwę stojącej wody, więc nie ma wymiany powietrza między glebą a atmosferą, wyjaśnił Bjoern Ole Sander, starszy naukowiec z IRRI w Hanoi. Warunki te oznaczają, że inne bakterie są aktywne na ryżu w porównaniu z polami pszenicy lub kukurydzy. „A te bakterie jedzą materię organiczną i produkują metan” stwierdzono.

Tak więc nagle produkcja ryżu stała się problemem dla planety, mimo, iż ludzie uprawiają go od wieków.

Link do oryginalnego artykułu: LINK

============================

mail:

Nigdy nie wątpiłem w ICH wiedzę naukową, jak dobrze ze ICH mamy…

Wpływ potrojenia stężenia CO2 na rośliny. Dwie minuty.

Wpływ podwojenia stężenia CO2 na rośliny.

Oto co się dzieje z roślinami gdy dostają więcej CO2

Dwie minuty