Parlament Europejski otwiera drzwi masowej imigracji – krytycy ostrzegają przed dumpingiem socjalnym i zakłóceniami kulturowymi
Komisja Wolności Obywatelskich Parlamentu Europejskiego utorowała drogę imigracji co najmniej siedmiu milionów dodatkowych pracowników migrujących do 2030 r. To, co jest sprzedawane jako odpowiedź na niedobór siły roboczej, jest krytykowane przez wielu jako motywowany ideologicznie projekt migracyjny, który może wywołać ogromne napięcia społeczne i ekonomiczne w dłuższej perspektywie
Tak zwana „unijna pula talentów” ma umożliwić ukierunkowaną rekrutację pracowników przede wszystkim z Afryki – kontynentu, który Komisja otwarcie określa jako „rezerwuar demograficzny”. Powstaje więc oczywiste pytanie: dlaczego Bruksela nie opiera się na środkach mających na celu promowanie urodzeń wśród własnej ludności, lecz raczej na zastępowaniu demograficznym poprzez migracje spoza Europy?
Krytyka nie pochodzi tylko ze środowisk konserwatywnych, ale także od pragmatycznych obserwatorów. Narzekają, że obecnie w UE dwanaście milionów ludzi jest bezrobotnych. Tworzenie nowych szlaków migracyjnych na europejski rynek pracy nie jest zatem odpowiedzią na niedobór wykwalifikowanych pracowników, lecz służy przede wszystkim obniżeniu wynagrodzeń i zapewnieniu przedsiębiorstwom taniej siły roboczej. Nie sposób nie dostrzec podobieństw do kontrowersyjnego systemu wizowego H-1B w USA.
Unijna pula talentów stanowi jedynie furtkę do masowej migracji, obniża płace i podważa suwerenność narodową. Jeśli chcemy mieć silniejszą gospodarkę, powinniśmy inwestować w innowacje i rodzimych pracowników, a nie w importowanie taniej siły roboczej kosztem naszych obywateli.
Szczególnie niepokojące są ramy ideologiczne, w których prowadzona jest debata. Krytycy są oczerniani jako „prawicowi ekstremiści”, a argumenty dotyczące skutków społecznych lub braku zdolności do integracji są zazwyczaj odrzucane jako „mowa nienawiści”. Ignoruje się nawet konstruktywne alternatywy, takie jak węgierska polityka rodzinna, która skutecznie przyczynia się do wzrostu wskaźnika urodzeń.
Wyniki głosowania mówią same za siebie: propozycję poparły uznane siły – Europejska Partia Ludowa (EPP), socjaliści, liberałowie i Zieloni. Jedyne głosy sprzeciwu pochodziły od grup konserwatywnych, takich jak Patriots for Europe. Nawet skrajna lewica nie chciała się zgodzić, choć z innych powodów.
Kurs UE w praktyce oznacza: więcej migracji, niższe płace i większe obciążenie państwa opiekuńczego. Prawie w ogóle nie mówi się o integracji, a już na pewno nie o wpływie kulturowym. To, co jest sprzedawane jako konieczność ekonomiczna, po bliższym przyjrzeniu się okazuje się ryzykownym eksperymentem na dużą skalę o niepewnym wyniku.
Wniosek: Decyzja komisji Parlamentu Europejskiego może zmienić Europę na całe dziesięciolecia – i to nie pod względem stabilności społecznej ani zrównoważenia gospodarczego. Ostrzeżenia są coraz głośniejsze, ale Bruksela nie zmienia kursu. Pytanie pozostaje: kto naprawdę korzysta na tej ścieżce? A co się stanie z tożsamością europejską, jeżeli zostanie systematycznie rozmontowana pod pozorem efektywności?
Przemiany polityczne w UE gwałtownie przyspieszyły, a rzeczywistość zmienia się na naszych oczach, co może mieć doniosłe znaczenia dla każdego mieszkańca Polski. Większość zawirowań europejskich oscyluje wokół wojny ukraińskiej i polityki USA. Gwałtowna zmiana geopolityczna nastąpiła, gdy prezydent Donald Trump rozpoczął negocjacje pokojowe z Rosją, jednocześnie wycofując zaangażowanie z Europy. Świat dowiedział się w lutym br., że wojna na Ukrainie jest w rzeczywistości proxy war – wojną zastępczą między NATO a Rosją, a na terenie państwa ukraińskiego od 2016 r. CIA i MI6 stworzyły 12 tajnych baz wywiadowczo – dywersyjnych, skierowanych przeciw Rosji.
Wojna jest sytuacją dynamiczną, która może eskalować i przenieść się na kraje ościenne, dlatego dążeniem polityków państw sąsiednich powinno być zawarcie pokoju i rozwiązanie sporów na drodze dyplomatycznej. Donald Trump, przywódca państwa, wspierającego zastępczą wojnę na Ukrainie rozpoczął negocjacje pokojowe z Rosją i Ukrainą, dążąc do zawarcia pokoju. Wydawało się, że zapowiedź zakończenia walk spotka się z wielką ulgą i nadzieją ze strony przywódców Unii Europejskiej.
Stało się jednak inaczej. Działania Donalda Trumpa, jego współpraca z prezydentem Rosji, marginalizacja państw europejskich i Wołodymira Żeleńskiego spowodowały istną wściekłość w postępowej, walczącej o pokój, demokrację, prawa człowieka i wartości Europie. Prezydent USA nagle został objęty anatemą na równi z prezydentem Rosji, a przywódcy UE i Wielkiej Brytanii w ekspresowym tempie zaczęli tworzyć plan wyścigu zbrojeń i podtrzymania wojny na Ukrainie. Większość ludności Europy jest zaskoczona dynamiką i głębokością zmian, nie mogąc poradzić sobie ze sprzecznymi informacjami. Można jednak dojść z tym do porządku, pod warunkiem znajomości pewnych ustawień. O złożonych przyczynach wybuchu wojny ukraińskiej już napisałem. Trzeba następnie zrozumieć, czym jest pax americana – porządek jednobiegunowy świata, polegający na hegemonii USA, wspierany przez ONZ i jej agendy. Od początku XX wieku wdrażany jest program budowy jednego, światowego państwa i jednego rządu, mającego pod sobą całą ludzkość i wszystkie zasoby świata. Porządek ten tworzony był stopniowo, z wykorzystaniem potencjału globalnych imperiów. Pierwszym było Imperium Brytyjskie, które prowadziło globalizację do końca XIX w., gdy zostało zastąpione przez imperium amerykańskie, które ciągnęło globalizację do 20 stycznia 2025 r., gdy Donald Trump zaczął urzędowanie jako 47. Prezydent USA. Natychmiast wycofał się z projektu globalnego na rzecz wzmocnienia pozycji Stanów Zjednoczonych, do czego potrzebna jest kontrola na Atlantykiem, więc także nad Grenlandią, Kanałem Panamskim, Kanałem Sueskim. Do tego potrzeba też, aby USA zakończyły wojnę z Rosją na Ukrainie, jako zbyt kosztowną i niebezpieczną. Przyczyna odejścia USA z globalizmu jest prosta – zakłada on likwidację każdego państwa, suwerennego rządu i narodu, co zrozumiała część amerykańskiego deep state, korzystająca z państwa amerykańskiego.
Należy też wyjaśnić, czym jest Unia Europejska. To wszystko, co wmawia się ludziom o ojcach – założycielach to fałsz, ich biografie i historia integracji europejskiej wyglądały zupełnie inaczej i zostały sfałszowane na zlecenie rzeczywistych twórców UE. Od samego początku był to projekt globalny, będący prototypem i zarazem oddziałem państwa globalnego. Patronat nad projektem objęli ludzie związani z rządem USA i Wall Street, którzy wykorzystali kilka koncepcji do przekształcenia Europy suwerennych państw narodowych w Europę jednego państwa wielokulturowego. Tak więc UE ma trzy warstwy. Warstwa propagandowa to ojcowie założyciele i oficjalna historia, opiewająca prometejski wysiłek Monneta i Schumana w zakończeniu wojen i otwarciu nowego rozdziału pokoju w dziejach świata. To wszystko jest fałszem. Druga warstwa – nieoficjalna, federacja europejska Altiero Spinelliego, gdzie Europa jest państwem socjalistycznym, mającym jeden rząd i jedną armię, państwa członkowskie pozbawione zostają wiodącego wpływu na rzeczywistość oraz samodzielności gospodarczej i finansowej, a federalne państwo ma prawo dysponować własnością prywatną obywateli.
W państwie socjalistycznym człowiek jest częścią zbiorowości, wszyscy więc są także żołnierzami w razie konfliktu. Trzecia warstwa jest ukryta, a nazywa się Paneuropa, koncept opisany przez austriackiego arystokratę Richarda Koudenhove – Calergi w 1925 r. Zakłada nie tylko jedno europejskie państwo i jeden rząd, ale również jedną rasę europejską, i nie jest to rasa biała. Paneuropa zakłada wymianę ludności europejskiej. Ma powstać rasa negroidalna, jak w starożytnym Egipcie, dzięki wymieszaniu genetycznemu imigrantów z Afryki i Azji z miejscową, białą ludnością. Zarówno dokumenty, jak i stany faktyczne świadczą za tym, że UE to w rzeczywistości połączenie planów Calergi z planami Spinelliego. Kryje się za tym dążenie do totalnego zniszczenia istniejącego porządku społecznego, który działa sam z siebie i zastąpienie go nowym, sterowalnym z zewnątrz. To odwieczne dążenie gnozy – wiedzy tajemnej dla wybranych, dającej pozorne zbawienie i realną władzę. Gnoza jest podłożem wszystkich ideologii, niszczących chrześcijański Zachód już od XV wieku, z komunizmem, globalizmem i posthumanizmem włącznie. Taka jest wiara i dążenie globalistycznych elit, zarządzających ogromnym kapitałem. Ten właśnie kapitał finansował komunizm, nazizm, rewolucję seksualną, ideologię gender.
Cel staje się czytelny, gdy uzmysłowimy sobie, że pierwszymi ofiarami totalitaryzmów i wojen byli biali chrześcijanie z Europy, niszczący się nawzajem w wojnach i rewolucjach. Zrozumienie celu staje się proste, gdy zrozumiemy, że biali chrześcijanie z Europy używali filozofii realistycznej, etyki wychowawczej według cnót moralnych, moralności chrześcijańskiej, nakładającej na każdego człowieka obowiązki moralne, przestrzegane dobrowolnie, oraz religii Boga, który nie zależy od kaprysów człowieka. Ten konglomerat sprawił, że w Europie powstała cywilizacja wysokich technologii, dobrobytu, bezpieczeństwa i praw człowieka, szanująca wolność jednostki i nie używająca tyranii. Wyznawcy gnozy, dążący do absolutnej władzy nie mogą znieść takiego obszaru kulturowego. Istnieje on dzięki narodom i państwom narodowym, dlatego stałe dążenia gnostyków, prących do władzy dzięki globalnemu kapitałowi zmierzają do zniszczenia narodów i państw narodowych. Na takim podłożu wyrosły globalistyczne dążenia USA sprzed zmiany Donalda Trumpa, a także sama Unia Europejska i jej globalistyczna polityka. Teraz zaś, po gwałtownej zmianie pryncypiów USA równie gwałtownie zmienia się polityka obronności UE. Ma ona kilka założeń wstępnych.
Po pierwsze: UE, występując wraz z Wielką Brytanią zażądała od swoich państw członkowskich, a także od władz Ukrainy dalszego kontynuowania wojny z Rosją, oficjalnie po to, aby wymusić na Rosji tzw. sprawiedliwy pokój. UE rozumie go jako całkowitą porażkę Rosji, całkowite poddanie się pod odpowiedzialność za zbrodnie i agresję, zwrot wszystkich ziem, odebranych Ukrainie przez Rosję oraz wypłatę reparacji. Lista życzeń brzmi krzepiąco, ale nie jest możliwa do realizacji i zapewne nigdy nie będzie, Rosja bowiem wygrywa wojnę, nie załamała się na skutek sankcji i nie jest osamotniona w świecie, tylko ma silnych sojuszników. Koncepcja pokoju z Rosją, lansowana przez UE jest iluzją i nie doprowadzi do pokoju, ale do utrzymania wojny i możliwości jej rozszerzenia na państwa ościenne, w tym na Polskę.
Po drugie, UE i GB, a przed rewoltą Trumpa również USA, za pomocą tysięcznych tub propagandowych, specjalistów i polityków głoszą, że Rosja tylko czeka na to, aby ruszyć dalej na Zachód, odtwarzając ZSRR i pochłaniając wszystkie kraje po po Lazurowe Wybrzeże. Jedyną zaporą przed inwazją jest Ukraina, która zasłania nas przed agresywną Rosją, zajmując jej wojska. Te opowieści są w dużej części dezinformacją, nie ma bowiem śladu chęci do podjęcia ofensywy Rosji na Zachód, jest za to mocarstwowość Rosji, podobnie, jak mocarstwowość USA. Wojska rosyjskie stoją na naszych granicach już od grudnia 1991 r. po stronie Białorusi i Królewca. Atak na Europę Zachodnią najlepiej jest wyprowadzić właśnie z terenu Białorusi, o czym dobitnie przekonało się w 1920 Wojsko Polskie, zaangażowane na Ukrainie, zaskoczone wielką ofensywą wojsk sowieckich na kierunek warszawski, wyprowadzoną z terenów Białorusi. Ówczesna Rosja napędzana była ideą rewolucji światowej i jednego, proletariackiego państwa, podobnie, jak dzisiaj UE, inaczej natomiast, niż dzisiejsza Rosja, która powróciła do dawnej polityki carskiej. Rosja carska bardzo sprawnie wpisywała się w europejski koncert mocarstw XIX wieku, nie dążąc do podboju całej Europy, ale konserwując europejski porządek po traktacie wiedeńskim. Ten porządek zniszczyły najpierw agresywne Imperium Niemieckie, a potem agresywna rewolucja komunistyczna, napędzana pieniędzmi, z Niemiec, City of London i Wall Street. Siły te i ich dążenia wciąż istnieją i skupiły się obecnie w Unii Europejskiej i Wielkiej Brytanii.
Obydwa fundamentalne założenia nowej polityki obronnej Europy są więc błędne, jednak poparte oficjalną narracją medialną i polityką UE, i większości rządów europejskich. Ta świadomość jest bardzo ważna – cała dotychczasowa polityka Europy i Polski wobec wojny na Ukrainie, a także cała nowa pośpieszna polityka zbrojenia Europy oparta jest na fikcji. Należy zadać sensowne pytanie, czy rządy europejskie nie mają tej wiedzy, czy nie mają swoich ośrodków wywiadowczych i analitycznych? Odpowiedź nie pochodzi z oficjalnych źródeł, ale jest logicznym wnioskiem – muszą to wiedzieć, i celowo wprowadzają w błąd własne narody. Należy dalej zapytać o przyczynę tego oszustwa. Odpowiedź: mają interesy w utrzymaniu wojny na Ukrainie, utrzymaniu napięcia z Rosją i rozszerzeniu konfliktu. Nasuwa się kolejne pytanie: dlaczego UE i rządy państw europejskich dążą do celów, które są szkodliwe dla ich własnych państw i narodów. Odpowiedź jest porażająca, ale logiczna: rządy są zależne od UE, czyli struktury ponadpaństwowej, która realizuje Paneuropę, czyli cele gnostyckie zniszczenia narodów białych chrześcijan w Europie i ich państw. W miejsce starej Europy ma powstać nowa Europa z nową, negroidalną rasą.
Wyraźnie do tego celu zmierza Rezolucja Parlamentu Europejskiego z dnia 12 marca 2025 r. w sprawie białej księgi w sprawie przyszłości europejskiej obrony (2025/2565(RSP). Zawiera ona założenia nowej polityki obronnej i nowy sojusz – Europejską Unię Obronną (EUO), złożoną z UE, Wielkiej Brytanii, Ukrainy i krajów Bałkanów Zachodnich. Dalsze europejskie dokumenty i strategie będą tworzone w oparciu o ten dokument, który jest quasi – konstytucją EUO/UE, przyda się więc wiedza, co tam uchwalono. Treść Rezolucji nie jest stanem faktycznym i zapewne nigdy nie będzie, ale z pewnością Europa będzie teraz prowadzona w tym kierunku.
Oto założenia nowej Europy w skrócie. EUO/UE jest bytem państwowym, suwerennym i niezależnym od państw. Główna polityką tego tworu jest Wspólna Polityka Bezpieczeństwa i Obrony (WPBiO). Staje się ona wiodącą polityką UE i państw członkowskich. Dotychczasowe oraz nowe polityki UE będą podlegać reżimowi obronnemu. EUO/UE dąży do pokoju w ten sposób, że namawia państwa członkowskie, aby wysłały na Ukrainę tyle uzbrojenia, ile się da, zanim nastanie tam pokój. Cele strategiczne EUO/UE, zawarte we WPBiO są następujące:
odstraszanie Rosji, która jest określana jako wrogie mocarstwo, dążące do ataku na Europę;
odcięcie się od świata, który nie popiera polityki EUO/UE, zerwanie z USA;
odcięcie Rosji i Białorusi od świata poprzez Morze Czarne, Bałtyk (Bałtycka Linia Obrony) i Tarczę Wschód (Polska);
wspieranie Ukrainy poprzez podtrzymywanie wojny, inwestycje UE w przemysł obronny Ukrainy, finansowanie tego państwa i jego działań wojennych;
zadłużenie państw europejskich ponad wszelkie normy prawne i zdroworozsądkowe i uzależnienie narodów od systemów finansowych;
opodatkowanie państw członkowskich podatkiem dla Ukrainy w wysokości 0,25% PKB;
budowa nowego przemysłu unijnego na Ukrainie, poza normami europejskimi, według tzw. modelu duńskiego;
podporządkowanie całego przemysłu państw członkowskich polityce EUO/UE;
podporządkowanie wszystkich zasobów i surowców strategicznych państw członkowskich Komisji Europejskiej;
pozbawienie państw członkowskich wszelkiej sprawczości i własnej polityki, poprzez likwidację zasady jednomyślności w organach UE, uwspólnienie zamówień zbrojeniowych, poddanie armii narodowych dowództwu europejskiemu;
stworzenie tzw. rynku obronnego, co oznacza, że wszystkie dziedziny życia gospodarczego i społecznego zostają podporządkowane WPBiO, która jest zarządzana centralnie; państwa członkowskie zmuszone zostaną do finansowania zbrojeń poprzez długi; nie będą jednak wydawać tych pieniędzy na to, co chcą i tam, gdzie chcą, ale na to, czego chce EUO/UE, i tam, gdzie wskaże; głównym miejscem produkcji zbrojeniowej dla Europy ma być Ukraina;
budowa nowej administracji europejskiej na obszarze państw członkowskich; będzie ona niezależna od rządów, tylko od Komisji Europejskiej; będzie zmilitaryzowana, cywilno – wojskowa, i będzie realizować cele EUO/UE;
utrzymywanie na terytorium UE stałego stanu wojennego, nazywanego gotowością; jest on głównie skierowany wobec obywateli UE poprzez działania profilaktyczne i zabezpieczające;
budowę europejskiego sztabu generalnego, dysponującego siłami zbrojnymi państw członkowskich;
przyjecie fińskiej koncepcji obrony całkowitej, która zakłada, że wszystkie zasoby cywilne, w tym zasoby ludzie mogą zostać wykorzystane do celów wojskowych.
To krótkie wyliczenie pozwala zrozumieć, w jakiej sytuacji znajduje się Polska. Europejskie bezpieczeństwo jest iluzją, nie ma służyć do realnej obrony przed realnym atakiem Rosji. Europa nie ma takich sił, które mogłyby obronić kogokolwiek przed takim atakiem, i długo jeszcze ich nie będzie miała, zapewne nigdy. Wiązanie się z bezpieczeństwem europejskim to wchodzenie w groźna iluzję – nie da żadnego bezpieczeństwa, bo go nie ma, ale wciąga do wojny z Rosją, utrzymując stałą wrogość i podtrzymując wojnę na Ukrainie.
Europejskie inwestycje, szumnie zapowiadane będą prowadzone głównie na Ukrainie i tam się przeniesie część europejskiego przemysłu, poza kontrolę narodów Europy. Finansowanie tych zbrojeń będzie więc także finansowaniem Ukrainy. Dodatkowo konfiskacie mają ulec rosyjskie aktywa, zamrożone przez Grupę G7, a środki mają zostać przekazane Ukrainie na prowadzenie wojny z Rosją, co może stanowić casus belli wojny światowej.
Państwa stracą władzę nad czymkolwiek, wszystko bowiem zostanie podporządkowane Komisji Europejskiej i sztabowi generalnemu. Cały przemysł, całe zasoby, cała gospodarka, całe wojsko, całe zakupy, całe inwestycje, całe społeczeństwo ma się docelowo znaleźć pod wspólnym, cywilno – wojskowym zarządem tych dwu ośrodków. Wszystkie zakupy zbrojeniowe będą musiały być dokonywane w Europie, czyli w praktyce na Ukrainie. Oznacza to zerwanie sojuszu wojskowego z USA, które zakupami broni w Ameryce warunkuje jego trwanie.
Społeczeństwa zostanę poddane reżimowi stanu wojennego i stale będą musiały być gotowe na wojenną mobilizację, pod unijnym dyrektoriatem cywilno – wojskowym. Polska znajduje się na froncie poprzez Tarczę Wschód, na której musi być ciągłym wrogiem Rosji i Białorusi. W razie ataku będziemy mogli liczyć na takie same wsparcie, jakie otrzymaliśmy w 1939 r., i na takie same skutki dla ludności cywilnej. Koncepcja całkowitej obrony w polskich warunkach oznacza, że całe społeczeństwo, nie tylko mężczyźni, ale też kobiety i dzieci zostaną uznani przez EUO/UE za siłę militarną, i to będzie właściwa Tarcza Wschód – żywe tarcze, złożone z polskiej ludności cywilnej, osłaniające UE przed atakiem Rosji. Dla naszych majętności oznacza to taktykę spalonej ziemi – niszczenie wszystkiego, co może się przydać przeciwnikowi.
Wejście Polski do Europejskiej Unii Obronnej, będącej odtąd flagowym projektem politycznym Unii Europejskiej oznacza więc takie same zapewnienie bezpieczeństwa, jakie Polska otrzymała od Wielkiej Brytanii i Francji w marcu 1939 r., i to płynące z tych samych centrów decyzyjnych. Wspólna Polityka Bezpieczeństwa i Obrony nie oznacza obrony Polski i bezpieczeństwa Polaków. W rzeczywistości oznacza to zapewnienie bezpieczeństwa władzy Unii Europejskiej nad narodami i obronę interesów City of London, Paryża, Brukseli, Berlina i Kijowa. Nie będzie to również odstraszaniem Rosji, Europa nie ma czym odstraszać jej licznych zagonów pancernych, sił powietrznych i rakietowych, nieprzebranej ciżby piechoty. Jest to raczej wabieniem Rosji do ataku na Europę, którego pierwszą ofiarą będzie Polska i Polacy, czyli żywe tarcze Wschód. Płonąca planeta może więc rzeczywiście nastać na polskiej ziemi, wystawionej na ataki bez żadnej ochrony sojuszników. Ich całe zaangażowanie pójdzie bowiem na ochronę europejskich interesów na Ukrainie.
To nie jest nic nowego, obecna polityka UE przypomina dążenia Związku Sowieckiego, który nie umarł, tylko na chwilę się ukrył, wyemigrował na Zachód i teraz odradza się pod postacią Unii Europejskiej, Europejskiej Unii Obronnej i Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony.
Numer jest stary jak… Unia Europejska. Bo to w czasie jej zinstytucjonalizowanej hipokryzji proceder rozwinął się w najlepsze. Jest tak: jeśli chce się przepchnąć jakąś obrzydliwość, albo zrobić na złość swoim przeciwnikom politycznym, to takie kawałki wkłada się do innego aktu, miesza się łyżeczką hipokryzji właśnie i mówi – patrzcie, taki szlachetny akt, a wy tu nie chcecie się zgodzić. Podam przykład: ten akurat dotyczy tzw. konwencji stambulskiej o nazwie regulacji antyprzemocowej w stosunku do kobiet głównie. Ale tu ukrywał się ten wspomniany gen zamulania.
Zacytuję… samego siebie, jeszcze z lat kowidowych, czyli z wpisu z dnia 27 lipca 2020 roku: „Wydawałoby się, że nic bardziej naturalnego niż przystąpienie do antyprzemocowej konwencji, bo tylko jakiś wyjątkowy dewiant popierałby przemoc domową. Jednak po lekturze wychodzi, że konwencja ta ma bardzo silne przesłanie lewicowej ideologii gender. W rzeczy samej zdefiniowano w Konwencji źródło przemocy domowej, za które uznano tradycyjną rodzinę i jej tradycyjny „płciowy biologicznie” podział ról. (Równie dobrze można było uznać za przyczynę przemocy domowej… sam dom i domagać się zburzenia domów. Być może nawet rodzina na wolnym powietrzu miałaby mniejsze skłonności do przemocy).
Konwencja, a więc i nawiązujące do niej prawodawstwa lokalne, promuje kulturową i deklaratywną formułę płci, wpiera ideologię gender, łącznie z promowaniem nowych nieopresyjnych ról społecznych w procesie edukacji. Jako że czyni się to pod przykrywką nazwy konwencji antyprzemocowej, każdy, kto się jej przeciwstawia, z powyższych powodów może być (i jest) oskarżany o popieranie bicia żon kablem od żelazka (końcówką z żelazkiem). Ten zabieg pokrywania prawdziwych i zideologizowanych treści inną, mylną, acz pozytywną w brzmieniu formą jest nie tylko przykładem stosowania przemocy symbolicznej, ale także zabiegiem uniemożliwiającym artykułowanie swoich zastrzeżeń wobec tematu, którego ta manipulacja dotyczy. Kto bowiem rozsądny, bez konieczności dłuższego tłumaczenia się co do nudnych szczegółów, stanie i publicznie powie, że jest przeciwko regulacjom mającym zapobiec przemocy domowej?”
Rezolucja, czyli biała księga
I tu mamy tak samo, tyle, że z militariami. Z dyskursu w Polsce wynika, że cała zadyma dotycząca głosowania nad tzw. rezolucją, gdzie prawica zdradziła Polskę, głosując za Putinem, że ta rezolucja dotyczyła wręcz w całości tzw. Tarczy Wschód ogłoszonej w maju zeszłego roku przez premiera Tuska. Wynikałoby z tego, że mamy taką oto sytuację: Polska się stara o własne bezpieczeństwo, inicjuje rezolucję w tej sprawie, Parlament Europejski głosuje, i się okazuje, że mamy – również w szeregach posłów polskich, i to też w Sejmie nie tylko w Brukseli, bo temat wrócił bumerangiem wrzuconym przez Tuska do Sejmu – onucowych zdrajców, co to chcą rozbroić Polskę przed Putinem. Zdrada, zdrada, zdrada… Histeryczny już nie komentariat, ale mieszanina ochotnych wzmożonych i płatnych cwaniaczków uderzył w te tony, wyraźnie mające zebrać plusy dodatnie przed wyborami na Trzaska. A jest dokładnie odwrotnie.
Rezolucja wojenna, która jest de facto „Białą Księgą” obronności powstała w wyniku wewnętrznych tarć w łonie brukselskim. Komisja Europejska zaczęła inicjatywę ReArm Europe sama z siebie, bez konsultacji z Parlamentem Europejskim i odezwały się z jego łona popiskiwania, że jak to, że bez Parlamentu samoistnie podejmować takie decyzje? A więc Komisja powiedziała: sprawdzam, ale nie po to, by uzyskać jakąś opinię od przedstawicieli wyborców, czy uwzględnić uwagi, tylko dopisać do całego, uzgodnionego i wszczętego procesu element europejskiego demosu. Bo przyjęta rezolucja praktycznie potwierdza wcześniejsze działania Komisji, nawet w niejednych elementach, o których tu powiemy – popycha je do przodu.
Cała tzw. Tarcza Wschodnia została przez posłów od Tuska wrzucona do rezolucji w ostatniej chwili, by się załapać na numer opisany wyżej na przykładzie konwencji stambulskiej. Tyle, że odwrotnie – tarczę, jako pewnik, co do którego Polacy się zgadzają, wrzucono do całości rezolucji, która sama w sobie jest niezłym numerem. I teraz wszystkim, którzy mają wątpliwości dotyczącej idei rezolucji, z umieszczoną w niej Tarczą Wschód, zarzucają, że są tacy Polacy, którzy nie chcą bronić Polski. A ci nie chcą tylko głosować za szkodliwymi rzeczami, do których tylko po cwaniacku dopisano rzeczy godne. Po prostu samo pakietowanie miało cel manipulacyjny, by później wyzywać PiS-owców od idiotów.
Jak się “prawi” rzucili, że Tusk sprzedał Polskę po raz kolejny, to pojawił się wątek, że rezolucja PE nie ma mocy prawnej i nie ma się co ciskać, bo europarlamentarzyści tylko tak sobie pogadali, co zapisali w rezolucji. A więc prawicowi sygnaliści ciskają się na próżno – nie ma żadnego zagrożenia. Terefere: popatrzmy – takie same argumentacje padały w przypadku rezolucji dotyczącej tzw. zdrowia reprodukcyjnego. Rezolucja ta była de facto aktem wprowadzającym do obiegu prawnego krajów członkowskich wszystkie rzeczy, które zobaczyliśmy wpychane kolanem.
Mamy to nawet w Polsce, gdzie obowiązuje co prawda formalnie zakaz aborcji, ale się jej nie ściga, zaś co do rekomendacji dotyczących tzw. edukacji seksualnej opartej de facto na seksualizacji najmłodszych, to mamy już ją w ustawie pani minister Nowackiej. A więc takie rezolucje nie mają mocy prawnej, ale później jakoś się realizują. (To ciekawy moment, bo teraz zwolennicy Unii sami się przyznali, że PE wcale nie jest ciałem ustawodawczym, tylko tak sobie gadającym, zaś całą robotę co do przepisów odwala niewybieralna Komisja Europejska). Zresztą co tu tłumaczyć o opiniotwórczej, nie ustawodawczej roli rezolucji nam tu w kraju: przecież taka rezolucja to to samo, co nasze sejmowe uchwały, którymi rządzi rząd Tuska już półtora roku. Da się? Da się!
Rezolucja PE ma 19 stron, 89 punktów, zaś sama Tarcza zajmuje w niej góra trzy punkty, ale tak to już jest: jak z konwencją stambulską – wszyscy o tym gadają, ale nikt nie czytał. Czytać nie czytają, bo czasu mało, można go spędzić na żarliwych dyskusjach o tym, o czym w „tarczowym” skrócie dowiedzieli się dyskutanci ze swych bańkowych przekaziorów. No dobra, tak czy siak – może to i dobrze, że Unia, tym razem, poparła nasze do tej pory samotne usiłowania na wschodniej granicy NATO, ale czy Europy? Biją przecież w bębny, że to fajnie, że uznano naszą Tarczę za strategiczny projekt Unii. Ale najpierw zobaczmy o co tu się kruszy kopie, czyli co to za diabeł, ta Tarcza.
Z tarczą czy na tarczy?
Projekt, jak to u Tuska, ma w zasadzie wyłączny cel PR-owsko-polityczny. PR-em ma się pokazać, że niesłusznym jest oskarżać Tuska o brak patriotyzmu, gdyż ten się stara jak może o obronę wschodniej granicy, jeszcze niedawno namawiając do jej likwidacji poprzez wpuszczanie kogo się da. Tarcza była ruchem pod publiczkę, częścią całej serii odwracania kota ogonem, że to wcale tak nie jest. Cała czerwono-liberalna Europa dokonała takiego zwrotu, dodajmy wyłącznie PR-owskiego, na podstawie analizy badań opinii publicznej. Publika martwiła się o swoje bezpieczeństwo, kiedyś identyfikowane w polityce migracyjnej, teraz w obszarach bezpieczeństwa militarnego. I Tusk odpowiedział na to komunikacyjnie, wyszedł, naobiecywał i lud zadowolony, że Donek dba i widzi, rozszedł się do zajęć codziennych w wojnie polsko-polskiej.
Drugi aspekt Tarczy to prztyczek w nos prawicy. Ta ugrywała dużo na niedowładzie Tuska w dziedzinie bezpieczeństwa, wciąż przypominając przeniewiercze postawy tuskowych i lewicy na białoruskiej granicy. A więc wyszedł Tusk i przebił króla jokerem – jak to my nie chcemy działać w obronie? Jak nawet udało nam się, rządzącej koalicji, sprokurować konflikt w tej sprawie z samymi Niemcami? Bo trzeba nam wiedzieć, że jak teraz Unia wpisała Tarczę do rezolucji, to jeszcze za kanclerza Scholtza komunikowało się, że my chcemy, oni nie i Donek – uwaga! – naraża się przed Niemcami, ale wychodzi, że nawet za cenę konfliktu z jego promotorami z Berlina Tarczę wdroży. I PiS został zagoniony do taktycznego narożnika – proszę, nawet z Niemcami zadrzemy dla bezpieczeństwa Polski, a wy co, pisiory? Głupio Wam, c’nie?
Sama Tarcza ma fajną stronę internetową i… wszystko. Jak to u Tuska: projekt zaczyna się od stron www, publika ma co oglądać i można już iść pokimać do następnej bramki taktycznego slalomu Polski, mylonego często z polską racją stanu. W sprawie Tarczy nikt nie wyszedł nawet na poziom jej projektowania, Donek pojechał, dał się sfotografować na tle jakichś zapór przeciwczołgowych, co wszyscy fachowcy uznali właśnie za.. akcję propagandową.
Zdjęcie Tarczy Wschodniej, o którą odbywa się ta cała awantura
Pomijając już wpadkę gdy premier przed konferencją stojąc przed zaporami pytał gdzie ta Rosja jest. Znowu się premierowi pomyliły granice i nie wie, biedaczek, w którym kraju się znajduje..
To kolejny humbug, nawet jak to się znajdzie na liście priorytetów Unii. Nic się nie robi. Tak jak z amunicją. Jaką amunicją – zapytacie? W listopadzie 2024 Tusk zapewnił o otwarciu projektu amunicyjnego i… nic. Było to po blamażu, kiedy jeszcze w czasach rządu PiS podjęto „kroki” w celu nie rozbudowy, ale budowy przemysłu amunicyjnego i nic z tego nie wyszło. Tym bardziej nie wyjdzie za Tuska. Powie ktoś, że dostaniemy to wszystko w ramach unijnej inicjatywy, a ta wręcz popchnie leniwych Polaków do działania. Nic z tego, ale by to wytłumaczyć trzeba się zwrócić do samej rezolucji, bo tam jest napisane jak ten cały europejski układ militarny będzie chodził.
Czemu onuce nie podpisały rezolucji?
No właśnie – czemu gamonie z prawicy głosowały przeciwko rezolucji. Przecież nie mieli szans, bo ona i tak przechodziła, wszak wszystko już było uzgodnione, tylko europarlamentarna żaba chciała podstawić nogę kiedy kuje się nowy interes. Przecież gdyby towarzystwo było rzeczywiście onucowe, to głosowałoby za nieuchronną rezolucją, bo w ten sposób ich onucyzm pozostałby w ukryciu, a tak wylazł na wierzch na po nic. Nie tak się umawialiśmy chyba na Łubiance z pułkownikiem prowadzącym, c’nie?
Ale odrzucając te pogwarki dla wzmożonej gawiedzi pora się pochylić nad rzeczoną rezolucją. To Biała Księga, w której wyłożono jak ma wyglądać cały deal. Wzmożeni tego nie czytali (przecież to 19 stron nie o PiS-ie), a tam wszystko jest wyłożone jak paneuropejskiej krowie na globalistycznym rowie. Zacznijmy od tego, co się onucowym nie spodobało. Dla nich, i mam nadzieję, że dla wszystkich rozsądnych, niedopuszczalne były następujące passusy Białej Księgi:
Punkt 66: „podkreśla potrzebę zwiększenia spójności w zarządzaniu, […] że w tym celu konieczne jest stworzenie realnego powiązania w zarządzaniu pomiędzy państwami członkowskimi, wiceprzewodniczącym Komisji / wysokim przedstawicielem Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa w sprawie unijnej polityki zagranicznej i komisarzami; wzywa państwa członkowskie do rozwiązania problemu, jakim jest złożoność procesów decyzyjnych w zakresie zarządzania europejską obronnością; wzywa do utworzenia Rady Ministrów Obrony i odejścia od wymogu jednomyślności na rzecz głosowania większością kwalifikowaną przy podejmowaniu decyzji w Radzie Europejskiej, Radzie Ministrów i agencjach UE, takich jak EDA [to takie pożal się Boże unijne NATO – JK], z wyjątkiem decyzji dotyczących operacji wojskowych objętych mandatem wykonawczym;[…]”.
Co my tu mamy? A więc po kolei – rozwiązanie złożonego problemu zarządzania europejską obronnością poprzez koordynowanie jej w łonie Komisji Europejskiej przy powołaniu Rady Ministrów Obrony na poziomie europejskim. Nie wspomina się tu – przypadkiem? – o tym jak wygląda hierarchia w tym układzie? Kto decyduje na przykład jak Polska chce sobie kupić czołg czy drona? Rada Europejskich ministrów obrony czy MON w Polsce? Co do zakupów – co zobaczymy zaraz – decyduje… Komisja, ale „tylko” w przypadku „zaktywizowanych” przez siebie, a de facto pożyczonych pod zastaw państw pieniędzy, o czym pisałem w poprzednim tekście. A teraz, przy takiej „inter-operacyjności” jak proponowana, to nawet za swoje nie będziemy mogli tego kupić. Trzeba się będzie zapytać nowego ministerstwa obrony Europy. A jak ono nas przegłosuje, że żaden czołg się nie należy? A przecież jest napisane, że trzeba odejść od „wymogu jednomyślności”, a więc nasze sprawy, poza – na razie – wysłaniem wojska w bój mogą być przedmiotem decyzji niepolskich.
Kolejny artykuł, tym razem 69: „uważa, że preferencja europejska musi być przewodnią zasadą i długofalowym celem polityk UE związanych z europejskim rynkiem obronnym, aby rozwinąć i chronić europejską doskonałość technologiczną; podkreśla jednak, że taka preferencja nie może być stosowana kosztem gotowości obronnej Unii z uwagi na zakres międzynarodowych łańcuchów dostaw i wartości w sektorze obrony;”.
Rozczytajmy to. Co oznacza „preferencja europejska”? Ano to, że będzie preferowana produkcja europejska. A więc nie chodzi o szybkie nabycie zdolności obronnej, tylko by zarobił ten, kto ma zarobić. Bo w ramach takiego postulatu nie można kupić z półki sprzętu, który jest spoza Europy. A struktura europejskiego przemysłu zbrojeniowego jest już ustabilizowana i wiadomo gdzie pójdzie tak znaczony pieniądz. Francja, a zwłaszcza Niemcy to wiodący w świecie producenci uzbrojenia. To czemu tak słabo militarnie stoją? Ano dlatego, że oni to robili na eksport, bo na tym można zarobić, zaś produkcja dla siebie to wydatek. A więc zdolności produkcyjne są i wiadomo gdzie pójdą pieniądze. I dokąd nie pójdą. Komisja, tak Komisja Europejska, nie żaden tam nowy sztab Europy, będzie decydować o odstępstwach od zasady „preferencji europejskich”. A więc jak coś będzie wyłącznie do kupienia powiedzmy od znienawidzonych Amerykanów, to się okaże, że Komisja się nie zgodzi. Albo i zgodzi, ale za coś.
Dlatego taki Hołownia, który opowiada jak zwykle bajki z mchu i łusek po karabinach, jak mówi, że co najmniej 50% wydatków na zbrojenia zostanie w Polsce, to raczej jest to żałosne. Tak samo jak obietnice kiedyś Mateusza, a ostatnio Donka jak to jadą do nas worki złota z KPO. Na wszystkim trzyma łapę pani Ursula i da komu trzeba i na co trzeba dać.
Art. 57: „apeluje o znaczne zwiększenie wspólnych zamówień państw członkowskich na niezbędny europejski sprzęt obronny i zdolności; wzywa państwa członkowskie do agregowania popytu przez wspólne zamawianie sprzętu obronnego z możliwością udzielenia Komisji mandatu do zamawiania w ich imieniu, co w idealnej sytuacji zapewniłoby długofalowy horyzont planowania […] i interoperacyjność europejskich sił zbrojnych oraz pozwoliło efektywnie wykorzystywać pieniądze podatników dzięki korzyściom skali;”.
No, tu jest już proste – będzie jak za kowida. Mechanizm jest powtarzalny – składają się wszyscy, Komisja wymachuje tą forsą przed oczyma producentów, mamy błogosławiony efekt obniżki kosztów przy procuremencie. I mamy… jak ze szczepionkami w kowidzie. Też kupowała Komisja, po 10 dawek na głowę dwudawkowej szczepionki. Ceny były negocjowane przez Ursulę via smsy, które zaginęły. Unia lubi sprawdzone mechanizmy.
Prawda czasu i prawda ekranu.
O co chodzi? Bo w tej kurzawie nic już nie widać, tylko jakieś cepy latają, zaś główni macherzy, takie moje wrażenie, siedzą na płocie i robią cały ten kurz, by nie było widać o co kaman. No więc o co chodzi? To proste.
Wszystkie działania, powtarzam – wszystkie działania – projektu Unia Europejska dążą do realizacji jednego celu: federalizacji Europy w kraj związkowy pod światłym przywództwem „humanitarnego mocarstwa”, jakim ogłosiły siebie Niemcy.
Wszystkie działania, ale też wydarzenia są przekierowywane na ten cel. Tak samo było z kowidem (nie miejsce czy globaliści tu skorzystali, czy sami wywołali okazję). Powiedzmy, że się przydarzył: na początku Unia wydawała się bezradna i zostały tylko państwa, potem całkowicie przejęła proces nie tyle walki z kowidem, co jego komercjalizacji, zostawiając syf walczącym państwom. Sama zadbała o dwie rzeczy – kasę i władzę.
Kasa popłynęła najpierw na szczepionki, potem na te wszystkie niby KPO, co to miały nam pomóc lizać rany po strasznej pandemii. Poszły w dwie strony: na ideolo i do kolegów królika (najpierw do Big Farmy, potem do cudaków od Zielonego Ładu). Ideolo miało realizować utopijne cele globalistów, zaś kasa była wysysana z ubożejącego obywatela i pompowana w korporacje, te narzędzia dystrybucji światowego globalizmu. Wszystko szło dobrze, aż się przydarzył Putin ze swoją wojną na Ukrainie.
Tu, wtedy jeszcze światowy, globalizm musiał się trochę ogarnąć, gdyż pojawiły się w nim kontynentalne sprzeczności. Bidenowskie USA chciały osłabić Rosję w objęciach Chin, a więc mocno promowały i wręcz prowokowały te wojnę, bo ta realizowała ich cel. Niemcy na początku nie chciały tej wojny, bo ta im robiła pod górkę w dealu z Rosją: skończyła się tania energia do ichniego przemysłu, energetyczny szantaż nad Europą się poluzował i trzeba było zakręcić rurociągi pełne ukraińskiej krwi. Na pokaz. Pod spodem interes zaczął wracać w stare tory. Ale przydarzył się po drodze Trump.
Trump rozbił jedność globalizmu i ten wylądował już tylko na europejskim podwóreczku. Wycofując swoje wojskowe wsparcie kompletnie popsuł istniejący deal: Europa najpierw, jak z kowidem, ogarniała się powoli, ale – jak z kowidem – wylądowała na pomyśle o przechwyceniu kasy i powiększeniu władzy. Teraz już – pod pretekstem szybkich działań militarnych – nie trzeba się troszczyć o jednomyślność. Komisja Europejska, która systematycznie, pod ochroną swego europejskiego sądu, zaczęła zawłaszczać sobie kompetencje nieprzewidziane w traktatach, szła w kierunku jednego kierownictwa. Za kowida utyskiwało się na brak, tym razem światowego, zjednoczonego ministerstwa zdrowia (te załatwiano w formacie ONZ), teraz pojawiają się postulaty o jednym ministerstwie obrony. Konstruuje się rząd, już po odejściu trumpowych Stanów, nie światowy, a europejski.
Wszystko po to, by sfederalizować Europę, tym razem pod pretekstem militarnym. A wszystko oparte na społecznym przyzwoleniu zasadzonym na stymulowanym strachu. Tylko to umożliwia taki nagły skok na kasę. Przetrenowano to w czasach pandemicznych, kiedy pompowano dane, mnożono warianty śmiertelnej grypy, panikowano w mediach jedną narracją. Kowida już dawno nie było, ale był po to promowany, by uzasadnić marsz elit po kolejne obszary władzy i uzyskać zgodę, a przynajmniej bierność panikowanego ludu.
Teraz zmienił się tylko jeździec Apokalipsy: z zarazy na wojnę. Wszystko zostało takie samo. Że techniki manipulowania, to oczywiste, ale znika nam z oczu cel. Wywoływanie paniki ostatecznej, czyli strachu przed wojną, ma nam przykryć właściwy proces – marsz po władzę globalistów. Teraz już to oni będą decydować co sobie za karabin kupi jeden z drugim, kto jest naszym wrogiem i kto pójdzie do okopów, a kto będzie dowodził mięsem armatnim. A więc potrzebne jest co? Promowanie wzrastającego zagrożenia. Ale aby ten cel zrealizować wojna na Ukrainie nie może się skończyć. Właśnie po to, by uzasadniać zamordyzm istnieniem zagrożenia.
Tę zmianę widać w ciągu całego konfliktu wokół wojny na Ukrainie. Na jej początku – uwaga, kiedy można było ją jakoś skończyć na pokoju jeszcze w maju-czerwcu 2020 roku – europejski komentariat wraz z politykami nawoływali do umiaru, zaś deklaracje były wręcz pacyfistyczne, zaś pomoc militarna na poziomie przysłowiowych już niemieckich hełmów z demobilu. Wiadomo było, napaleni Jankesi (wraz z przybocznymi Polakami) załatwiali całą sprawę. Wojna miała pełne szanse na trwanie. Teraz kiedy wojna, za przyczyną Trumpa, ma się ku końcowi, to co się robi? Podczas kiedy Trump negocjuje pokój na boku przyjmuje się takie rezolucje Białych Ksiąg, jak ta omawiana, gdzie głównie załatwia się trzy rzeczy. Dwie już omówiliśmy – kasa i władza dla globalistów. Trzecia, i o tym jest połowa tej rezolucji, nie o jakichś pomijalnych i papierowych tarczach Tuska, jest poświęcona pomocy militarnej dla Ukrainy.
Powtórzmy to sobie jeszcze raz. Trump gada z Putinem, żeby zamknąć to jakimś pokojem, a w tej samej chwili Europa podejmuje działania, które dążą do przedłużenia tego konfliktu. A więc to utrudnia proces pokojowy. A jednocześnie Unia ma pełne usta frazesów, że robi to jakoby dla pokoju. Dodajmy – sprawiedliwego. Znowu jakiś nadworny językoznawca wymyślił kolejny schlagwort – sprawiedliwy pokój. A co to za diabeł: nikt nie wie. Wiadomo na pewno, że nie jest to pokój Trumpa, czyli szybki. Nasz, europejski, jest tak sprawiedliwy, że będzie z nim jak z samą sprawiedliwością – nigdy nie nastanie. I o to chodzi. Po to jest ta wojna wciąż się tląca na ukraińskich trupach, ten straszny Putin ze swym nowym strasznym kolegą Trumpem, te wszystkie optymistyczne doniesienia z frontu, zawołania o własnej szlachetności, tropienie onuc i ciągłe wzmożenie ludu panikowanego. To po to, by pomysł zawładnięcia Europą przez globalistyczny projekt miał swoje uzasadnienie, fundowane na przetrenowanym w kowidzie fundamencie strachu.
Europa wojenna
Europa się rozbroiła na własne życzenie. Teraz może zrobić trzy rzeczy: nic, nadgonić zaległości w ramach Unii, modląc się o to, by tego okresu bezbronności nikt nie wykorzystał. Trzecia droga to nowe porozumienie pomiędzy europejskimi krajami w oparciu o budowę siły każdego z członków tego nowego porozumienia. Wyjście drugie – budowa siły militarnej w oparciu o Unię wydaje się wyjściem najgorszym. Wejdziemy bowiem od razu w unijne tory, którymi dojedziemy tam, gdzie Unia zawsze dojeżdżała: będzie długo, dla swoich, w połączeniu z dalszą poza-traktatową ekspansją władzy Komisji Europejskiej jako biura politycznego europejskiego globalizmu. A więc na końcu będą „unijne” rezultaty, których mamy pełno dookoła.
Będziemy mieli za to wszystko wojenne. Tak bardzo, że czasy kowidowe będziemy wspominali jeszcze z rozrzewnieniem, jako czasy wręcz „starej normalności”. A z wojną nie ma żartów. Skoro Weber z niemieckich socjaldemokratów mówi o wprowadzeniu wojennej gospodarki, to ja już widzę jak to będzie. Cały naród buduje armię, ja wiem, że trzeba nadganiać szybko zaległości, ale ta panika jest po to, by pod pretekstem podżeganej wojny złapać nas za ryj i to w sposób instytucjonalny, w dodatku, przynajmniej na poziomie narracyjnym – akceptowalny społecznie, bo uzasadnionym najwyższą potrzebą: przetrwaniem.
A wojna to poważna sprawa, jest wymarzoną okazją dla globalistów. Potrzeba byśmy żyli w jej coraz mniej hybrydowym stanie. A wtedy wszystkie prawa obywatelskie można za zgodą obywateli zawiesić, gospodarkę ustawić na wojenną, czyli odrealnić od rynku, dawać ręcznie zlecenia wybrańcom, zamordować już ostatecznie klasę średnią, przejąć kasę z oszczędności obywateli (inicjatywa Ursuli z dnia 10 marca o unii oszczędnościowo-inwestycyjnej), pogonić w kamasze i na front każdego. Wolność słowa dobić kompletnie, wprowadzając już wprost cenzurę na poziomie wojennym, wszak wróg czuwa, zaś lud mięsny trzeba wciąż motywować do wzmożenia kolejnymi doniesieniami, naprzemiennie: raz o zagrożeniu ze strony okropnego wroga, raz o wielkich sukcesach. Taki ustrój to marzenie europejskich globalistów.
I na drodze takiego projektu stanął Trump, choć przy takiej postawie niewiele może zrobić. Unia, przy takich rezolucjach, w realizacji swego nadrzędnego celu, będzie dostawami na Ukrainę torpedować wszelkie szanse na pokój. No, chyba, że Trump pociśnie i Zełenskiego, i Europę i skończy tę ciuciubabkę. Ale my wtedy w Europie zostaniemy z armią dowodzoną z Berlina, wypompowani z kasy, która przepłynęła od nas do zbrojeniówki Francji czy Niemiec. Z 200.000 armią, która wyraźnie co do swych rozmiarów i przeznaczenia nie będzie się mogła oprzeć Putinowi. Do czego więc jest ona robiona? Coś mi się zdaje, że do użytku, że tak powiem, „wewnętrznego”.
Dlatego dozbrojenie Europy nie może się dokonać w formacie unijnym. I dlatego właśnie się w nim dokona. Nie powinno się to tak odbyć, bo nieuchronnie skończymy bez pieniędzy, bez skutecznego uzbrojenia, ze szczątkową armią, za to ze scentralizowaną Europą dowodzoną przez miks globalizmu i całkiem staroświeckiego dążenia Niemiec do hegemonii. To już czwarta taka próba, na razie – bezkrwawa. A może to właśnie ta bezkrwawość jest tu synonimem nowoczesności? Nie, to tylko zaadoptowanie starej krytyki Marksa dokonanej przez Gramsciego: że jak się odpowiednio poduraczy, to do przejścia do niewoli ustroju jakiego świat nie widział wcale nie trzeba będzie przelewać krwi. Wszystko odbędzie się bezboleśnie, na tyle, iż pacjent nie poczuje, że już został zoperowany. Będzie szczęśliwy, nie dlatego, że nic nie ma, tylko dlatego, że w ogóle przeżyje.
Jedno mnie cieszy. W ujęciu globalnym, pomijając geopolityczne wstrząsy, cieszy mnie prezydentura Trumpa. Bez niej globalizm w dyszlu USA z Europą dalej by się rozwijał, teraz jest już tylko dziwacznym lokalnym skansenem. Wyjdzie na to, że ocaleje tylko u nas, na nieważnym kontynencie świata. To pewna satysfakcja, ale dość gorzka, bo to my tu zostaniemy. W tym eksperymencie. Będzie jak w starej żydowskiej anegdocie, kiedy rabin mówi do narzekającego na świat Żyda: „Świat nie umarł, ani nie żyje. Świat się po prostu męczy”.
I tak się skończy ten „koniec historii”, tu u nas w Europie. Całość tego bałaganu i tak padnie, ale co się namęczymy… Bo z globalizmem jest jak z komunizmem: musi zwyciężyć na całym świecie. Inaczej, jak będą istniały inne kraje bez niego, to będzie widać różnice. A widoczne różnice między zamordyzmem a wolnością są dla zamordystów śmiertelne. Widać, że na razie, poza Europę to szaleństwo się nie za bardzo rozprzestrzeni. A więc – niestety – będziemy się tak męczyć, bo to cały świat pójdzie w jakąś normalność, my zaś – znowu – będziemy żyli w jakiejś fantasmagorii, marnując życie i czas. W miniaturowej atrapie pomysłu na cały glob, realizowanym w historycznie upadającym miejscu świata.
Przekręt „na zbrojenia”, umożliwia zalegalizowane oszukiwanie obywateli własnych państw oraz (…) „rynków finansowych”, poprzez wyłączenie części lub całości (najprawdopodobniej – połowy) wydatków na zbrojenia z koszyka wydatków państw członkowskich UE – zauważa publicysta DoRzeczy. Piotr Gabryel.
Publicysta tłumaczy mechanizm finansowo-polityczny, polegający na tym, że pod danym pretekstem władze jakiegoś państwa przestają wliczać do koszyka określony rodzaj wydatków. – Dzięki temu „na papierze” relacja tegoż deficytu finansów publicznych państwa w relacji do PKB – niczym za dotknięciem magicznej różdżki – zaczyna wyglądać lepiej – pisze.
Unia Europejska może również „zezwolić” państwom członkowskim na to samo, czyli na nie wliczanie jakichś, ściśle określonych wydatków danego państwa w ściśle określonym czasie do koszyka. To wszystko po to, aby ominąć wewnątrzpaństwowe, konstytucyjne ograniczenia w zadłużaniu państwa, oraz aby oszukać „rynki finansowe”, by te były bardziej skłonne na lepszych warunkach pożyczać pieniądze politykom zadłużającym swe państwa.
– A to po prostu jedno wielkie, ordynarne oszustwo, jeden wielki, ordynarny przekręt, jeden wielki, ordynarny kant. Taki sam, jak – nie przymierzając – przekręt „na wnuczka”, tyle że przeprowadzony na ogromną – bo całego państwa – skalę – ocenia publicysta.
W podobny sposób sytuację kryzysową „ratował” premier Mateusz Morawiecki, nie wliczając do budżetu wydatków związanych z obsługą procedur dotyczących polityk sanitarnych. Dzisiaj podobny „przekręt” dokonuje się w całej Unii Europejskiej pod pretekstem wydatków na zbrojenia.
– W ten sposób politycy, którzy jak zwykle zawiedli swych wyborców, bo przez dziesiątki lat nie potrafili w normalnym trybie wydatków publicznych zapewnić swym narodom odpowiedniej ochrony ze strony własnych, rozbudowanych odpowiednio do potrzeb sił zbrojnych, znowu uciekają się do oszustwa. Tym razem ma to więc być przekręt „na zbrojenia”, umożliwiający zalegalizowane oszukiwanie obywateli własnych państw oraz – a jakże – „rynków finansowych”, poprzez wyłączenie części lub całości (najprawdopodobniej – połowy) wydatków na zbrojenia z koszyka wydatków państw członkowskich UE uwzględnianych w obliczaniu relacji ich deficytu finansów publicznych (a także całkowitego zadłużenia) do ich PKB – pisze Gabryel.
– Stoi za tym jakiś cel. Mianowicie, wzmocnienie obecności islamu w Europie, a to kosztem chrześcijaństwa (…) Nie możemy być aż tak naiwni, by tego nie widzieć – mówił o masowej migracji muzułmanów do Europy biskup Athanasius Schneider.
W wywiadzie udzielonym serwisowi LifeSiteNews biskup podkreślił, że choć w duchu chrześcijańskim należy pomagać osobom w potrzebie, to jednak masowa migracja uchodźców do Europy jest zagadnieniem zupełnie innym. Elity europejskie nie mają faktycznie na celu pomocy uchodźcom, lecz starają się „zmienić tożsamość Europy, narodów europejskich, poprzez masową obecność ludzi z zupełnie innej kultury”.
Główną grupą przybyszów są muzułmanie, a ich kultura znacząco odbiega od europejskiej. Tymczasem zbyt duża liczba wyznawców islamu przybywająca obecnie do Europy stanowi zagrożenie dla naszej chrześcijańskiej tożsamości.
– Stoi za tym [migracją] jakiś cel. Mianowicie, wzmocnienie obecności islamu w Europie, a to kosztem chrześcijaństwa, to całkiem jasne – alarmował hierarcha. -Nie możemy być aż tak naiwni, by tego nie widzieć; to staje się coraz bardziej oczywiste – dodał.
Biskup zachęcił wszystkich Europejczyków, by w obecnej sytuacji nie pozostali bierni. Raczej, powinni wywierać naciski na przywódców państw oraz innych wpływowych ludzi, aby ci położyli kres nadmiernej migracji osób spoza Europy. To pozwoli „obronić europejskie wartości”.
Hierarcha dodał, że wartości, o których tu mowa, to nie są „wartości Unii Europejskiej”, czyli neo-komunizm i masoneria.
– Prawdziwe wartości europejskie, te historyczne,to te, które zbudowały chrześcijańską politykę i chrześcijańską kulturę – wyjaśnił bp Schneider. – I dlatego powinniśmy po raz kolejny promować zdrowy patriotyzm, miłość do ojczyzny, do naszych historycznych wartości chrześcijańskiej kultury europejskiej. Myślę, że to jest nasze zadanie na dziś – podsumował.
W czasach pierwszej komuny, sprawujące terror w Polsce, podległe Moskwie, dwie zbrodnicze frakcje: „Żydy i Chamy” pomawiały Polaków, nawet zasłużonych bohaterów II Wojny Światowej, o współpracę z Niemcami Hitlera i z USA. Zgodnie z ówczesną mądrością etapu kolaboracja z Rosją Stalina była cnotą, a eurokołchoz (ZSRR + “demoludy”) nową Ojczyzną.
W czasach współczesnych, zasługujących na miano czasów komuny drugiej, środowiska lewicowe (neomarskiści et consortes) robią to samo. Kolaborując z Berlinem i Brukselą równocześnie pomawiają Polaków, tym razem, o współpracę z Rosją. Jak widać zmiana dotyczy zmiany etykietek – dawny przyjaciel komuny stał się jej wrogiem, a poprzedni wróg, przyjacielem.
W rzeczywistości ani Rosja, ani Niemcy nigdy nie były i nadal nie są naszymi przyjaciółmi.
Zmienił się tylko wektor. Dawny okupant (ZSRR) stracił geopolityczną dominację na rzecz nowego: Unii Antyeuropejskiej zwanej drugim euro-kołchozem.
Analogia nie jest pełna, ale w wielu zasadniczych punktach podobieństwa pomiędzy dzisiejszym eurokołchozem a eurokołchozem pod egidą Moskwy są uderzające. Na pewno nie ma różnicy w zachowaniach funkcjonariuszy partyjnych pierwszej i drugiej komuny, którzy traktują każdy kolejny totalitarny twór – jak swoją nową Ojczyznę. Pierwszy eurokołchoz wprowadził terror z dnia na dzień, eurokołchoz unijny wprowadzał go stopniowo zaczynając od tolerancji represywnej, a kończąc na myślozbrodni i mowie nienawiści.
“Tarcza Wschód”
Trzy komentarze Witolda Gadowskiego
Ruch Obrony Polaków protestuje przeciwko zdradzie Polski jaką jest próba oddania kontroli nad polską armią potomkom hitlerowców. Szykujemy nasze Gniazda do działania.
“Tarcza Wschód” to plan obrabowania Polski ze zdolności obronnych na rzecz Niemiec, które po cichu właśnie dogadują się z Putinem. Kto jest zdrajcą?
Niemcy potajemnie dogadują się z Rosją aby odnowić sojusz a “Tarcza Wschód” jest szkodliwym, dla naszej niepodległości, centralizowaniem Europy pod wodzą IV Rzeszy i jej trockistów. Zasłona dymna.
Tak samo jak kiedyś Związek Sowiecki uczynił z nas tarczę na zachodzie swojego imperium, tak i teraz zarządzana przez “Bestię” Unia będzie próbować nas wykorzystać do samego końca, w zależności od wariantu, jako dojną krowę, śmietnik i tarczę.
O autorze: CzarnaLimuzyna Wpisy poważne i satyryczne
1 komentarz
jan 22 marca 2025
A jednak języczkiem politycznej uwagi teraz powinien być Izrael który prze do wojny.Nie UE,nie Ukraina,nie Rosja.To całkowicie zmieni układ sil politycznych w Europie, na Bliskim Wschodzie,także w Rosji
Niemiecka policja coraz częściej zatrzymuje osoby, które przy użyciu sfałszowanych dokumentów uzyskały wizy pracownicze – informuje magazyn „Spiegel”. Nadużycia związane z migracją zarobkową do Niemiec stają się coraz większym problemem.
Z danych przedstawionych przez niemieckie służby wynika, że oszuści wykorzystują ustawę o imigracji wykwalifikowanej siły roboczej, posługując się fałszywymi umowami o pracę, certyfikatami szkoleniowymi oraz dokumentami poświadczającymi kwalifikacje zawodowe. Fałszowane są także dyplomy uczelni wyższych oraz zaświadczenia z instytucji odpowiedzialnych za uznawanie zagranicznych kwalifikacji edukacyjnych.
Podczas kontroli okazało się, że wielu posiadaczy wiz nie zna swoich rzekomych pracodawców, a ich znajomość języka niemieckiego jest zerowa. Policja wskazuje, że proceder ten szczególnie nasilił się w ambasadach i konsulatach w Afryce Północnej, Wschodniej oraz w Azji. Dokładna liczba przypadków pozostaje jednak nieznana, gdyż zjawisko to nie jest rejestrowane w statystykach.
Zdaniem niemieckich służb główną przyczyną rosnących nadużyć jest łatwiejszy dostęp do niemieckiego rynku pracy, który umożliwiła ustawa o imigracji wykwalifikowanej siły roboczej. Zmniejszenie biurokracji i obniżenie wymagań miało na celu przyciągnięcie specjalistów z zagranicy, jednak okazało się również furtką dla oszustów. Jak podkreśla rzecznik policji, każdy legalny sposób wjazdu do Niemiec wiąże się z ryzykiem nadużyć.
Nowe przepisy wprowadzone dwa lata temu przez rząd koalicyjny SPD, Zielonych i FDP miały ułatwić legalną migrację zarobkową, jednak teraz pojawiają się głosy wzywające do zaostrzenia kontroli i skuteczniejszego wykrywania fałszerstw.
Wojna na Ukrainie pochłonęła już setki tysięcy istnień ludzkich, jednak szef niemieckiego wywiadu przewiduje, że straty będą o wiele większe, a ukraińska opozycja reaguje oburzeniem.
Bruno Kahl, szef Federalnej Służby Wywiadowczej (BND), skomentował to w wywiadzie, mówiąc: „Jeśli wojna na Ukrainie zakończy się wcześniej niż (w 2029 lub 2030 r.), wówczas wszystkie środki (Rosji) – zarówno techniczne, jak i materialne – będą w stanie znacznie wcześniej zagrozić Europie”.
Na Ukrainie ta część wywiadu spotkała się z ostrą krytyką.
Niemiecka gazeta Berliner Zeitung pyta teraz: „Czy wojna będzie prowadzona na plecach Ukrainy?” Być może śmieszne pytanie na ten temat jest już prowadzone na ich plecach przez ostatnie trzy lata.
Gazeta pisze dalej: „Na Ukrainie ten fragment wywołuje emocje. Odczytano w Kijowie: Szef niemieckiego wywiadu publicznie oświadcza, że wojna na Ukrainie nie powinna zakończyć się przed 2029 r. W przeciwnym razie Rosja mogłaby szybciej wykorzystać swoje zasoby, aby zagrozić Europie”.
Innymi słowy, porozumienie pokojowe nie przyniosłoby korzyści Europie, gdyby doszło do niego przed upływem najbliższych pięciu lat. Zamiast tego niemiecki szef sugeruje, że w interesie Europy leży dalsze wysyłanie fal ukraińskich mężczyzn na śmierć na froncie.
Była premier Ukrainy, która nadal pozostaje jednym z najpotężniejszych głosów w kraju, Julia Tymoszenko, zareagowała na wypowiedzi Kahla. Na swojej stronie na Facebooku napisała, że „coś wymknęło się” z ust Kahla, czego Ukraińcy „nie chcieli przyznać” sami przed sobą.
„Czy ktoś postanowił zapłacić za wyczerpanie Rosji w imię bezpieczeństwa w Europie istnieniem Ukrainy i życiem setek tysięcy Ukraińców? Nigdy nie myślałam, że będzie to omawiane tak oficjalnie i otwarcie” – napisała. Następnie wezwała Zełenskiego do natychmiastowego zakończenia wojny i podpisania porozumienia pokojowego.
Jako przewodnicząca opozycyjnego Stowarzyszenia Ojczyzna Tymoszenko [Батьківщина] skarżyła się, że nawet najbliżsi sojusznicy Ukrainy przede wszystkim realizują własne interesy. Wzywa ukraiński parlament do zajęcia się oświadczeniem Kahla.
Oleksij Hontscharenko z Europejskiej Grupy Solidarności również złożył podobne oświadczenie na Telegramie: „Nie za pięć czy dziesięć lat. Zakończmy to. Aby odbudować gospodarkę i rozbudować armię. Ważne jest, aby zachować nasz kraj teraz. Nie musimy nikogo ratować. Musimy ratować siebie”.
Ukraiński politolog Anatolij Oktysjuk powiedział, że wypowiedzi Kahla tylko potwierdzają to, co mówił od jakiegoś czasu. „Oczywiście, negocjacje pokojowe i zakończenie naszej wojny są niekorzystne dla Europy. Czy Ukraińcy powinni walczyć tak długo, jak to możliwe, aby w Europie pozostał spokój?”
W mediach społecznościowych Oktysjuk napisał, że Kahl dopiero teraz szczerze przyznał się do tego, o czym Oktysjuk mówił przez ostatnie dwa lata.
Na Ukrainie rośnie niepokój z powodu ogromnych strat, jakie wojna zbiera wśród ludności ukraińskiej, która przeżywa najgorszy upadek demograficzny w całym świecie ze względu na wysoki wskaźnik śmiertelności, niski wskaźnik urodzeń i ogromną falę emigracji.
Tymoszenko stała się bardziej otwarta w mediach w ostatnich miesiącach i zaczęła krytykować Zełenskiego. Zełenski jednak nie ma się czego obawiać, ponieważ wybory zostały zawieszone na Ukrainie, dopóki trwa wojna. [g. od niego pajaca, to zależy ! md]
The demographic implosion of Ukraine: Women fleeing Ukraine and finding new partners while men find death at the front.
Demograficzna implozja na Ukrainie: Kobiety uciekają z kraju i znajdują nowych partnerów, podczas gdy mężczyźni giną na froncie.
————
NOWOPOLSKI: W III RP mamy tego “przedsmak” od 30 z górą lat: kobiety do zachodnich burdeli, a mężczyźni na zmywaki!
Pakt Migracyjny Unii Europejskiej, który zakłada przymusową relokację uchodźców między państwami członkowskimi, stwarza realne zagrożenie dla Polski. Choć nasz kraj przyjął w ostatnich latach tysiące [no, chyba miliony… md] uchodźców z Ukrainy, to polityka migracyjna UE nie gwarantuje bezpieczeństwa ani stabilności, a wręcz sprzyja rozprzestrzenianiu się chaosu w państwach, które nie są przygotowane na tak ogromny napływ osób z kultur obcych naszej cywilizacji chrześcijańskiej.
Zamiast skutecznej ochrony granic, Pakt Migracyjny opiera się na ideologii otwartych drzwi, która nie bierze pod uwagę realnych zagrożeń, takich jak dezintegracja społeczna, wzrost przestępczości oraz islamizacja, która w krajach Europy Zachodniej doprowadziła do upadku tradycyjnych zasad chrześcijańskich i erozji ładu społecznego.
Nie możemy pozwolić, by Polska stała się ofiarą nieodpowiedzialnej polityki migracyjnej, która zagraża naszej suwerenności, bezpieczeństwu oraz katolickiej tożsamości narodowej. Wiele państw zachodnioeuropejskich, które już przyjęły masową migrację, boryka się teraz z poważnymi problemami, które odbijają się na ich społecznej i gospodarczej stabilności.
Polska, chcąc uniknąć powtórzenia tych błędów, musi stanowczo sprzeciwić się Paktowi Migracyjnemu i dążyć do polityki ochrony swoich granic oraz interesów narodowych. Naszym obowiązkiem jest obrona polskiej kultury, naszej chrześcijańskiej tożsamości oraz zapewnienie bezpieczeństwa przyszłym pokoleniom.
Szanowny Panie Premierze,
Jako obywatel Rzeczypospolitej Polskiej, z pełną odpowiedzialnością i troską o przyszłość naszej Ojczyzny, wyrażam zdecydowany sprzeciw wobec przyjęcia Paktu Migracyjnego. Zgadzam się, że Polska nie powinna być zmuszana do przyjmowania przymusowej relokacji uchodźców, szczególnie w obliczu kryzysu migracyjnego, który zagraża nie tylko naszemu bezpieczeństwu, ale również naszej kulturze, cywilizacji chrześcijańskiej i katolickiej tożsamości narodowej. Polska, choć otwarta na pomoc dla tych, którzy naprawdę jej potrzebują, nie może pozwolić na masowy napływ imigrantów, którzy nie integrują się z naszym społeczeństwem, a w dłuższej perspektywie mogą stać się zagrożeniem dla naszego ładu społecznego.
Proszę wziąć pod uwagę moje zdanie i wszystkie argumenty, które przemawiają za tym, by Polska zachowała pełną kontrolę nad swoimi granicami i polityką migracyjną. Jako obywatele tego kraju, mamy prawo do decydowania o przyszłości naszej Ojczyzny, a przymusowe przyjęcie uchodźców stoi w sprzeczności z naszymi zasadami i interesami narodowymi. Proszę o głębokie zastanowienie się nad skutkami tej decyzji i o podjęcie działań na rzecz ochrony naszej suwerenności.
Projekt reformy UE przedstawiony w Waszyngtonie przez polski Instytut Ordo Iuris i węgierskie Mathias Corvinus Collegium wywołuje histerię w mediach finansowanych z USAID
Fala histerii rozpętała się w zeszłym tygodniu po prezentacji w siedzibie Heritage Foundation w Waszyngtonie projektu gruntownej reformy Unii Europejskiej.
Histeria. Ilustracja poglądowa / Pixabay.com
Prezentacja raportu „The Great Reset: Restoring Member State Sovereignty in the European Union” (Wielki Reset: przywrócenie suwerenności państw członkowskich w Unii Europejskiej) odbyła się 11 marca podczas wydarzenia zorganizowanego w Waszyngtonie przez wpływową Heritage Foundation. Raport ten został przygotowany przez polski Instytut Ordo Iuris i węgierskie Mathias Corvinus Collegium (MCC). Przedstawia dwa możliwe scenariusze reformy Unii Europejskiej w celu przywrócenia demokracji i suwerenności jej państw członkowskich.
„Najbardziej wpływowy think tank administracji Trumpa, The Heritage Foundation, otrzymuje od nieliberalnych sił w Polsce i na Węgrzech propozycje dotyczące tego, jak kształtować przyszłość Unii Europejskiej. Propozycje, uzyskane przez VSquare, obejmują demontaż kluczowych instytucji UE i zmianę nazwy całego bloku.”
Cały artykuł, opublikowany w języku angielskim i szeroko powielany w europejskich mediach, a w szczególności polskich, nosił wymowny tytuł: „Zmiana nazwy UE, demontaż Komisji: na co polscy i węgierscy liberałowie szukają wsparcia w USA”.
Takich prezentacji bez wątpienia będzie więcej (jedna jest już planowana w Warszawie, choć nie znamy jeszcze dokładnej daty). Jest to szczególnie istotne, ponieważ dążenie do alternatywnego projektu reformy UE wykracza poza polskie Ordo Iuris i węgierskie MCC, obejmując szerszą koalicję prawicowych, konserwatywnych środowisk w całej Europie.
Stąd też prawdopodobnie panika i oburzenie po stronie lewicowo-liberalnych mediów, a nawet niektórych wiodących polityków, jak chociażby samego polskiego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego. Choć sprawy wyglądają nieco inaczej, polski minister mówi nawet „o inicjatywie węgierskiej, w partnerstwie z polską organizacją Ordo Iuris, aby za pomocą think-tanku w Waszyngtonie, doradzać administracji amerykańskiej, jak rozmontowywać Europę”.
Dwie wizje Unii Europejskiej
W rzeczywistości inicjatywa opracowania kontrpropozycji dla planu reformy przegłosowanego przez Parlament Europejski w listopadzie 2023 r. – silnie wspierana przez prezydenta Francji i kanclerza Niemiec – rozpoczęła się na konferencji zorganizowanej wspólnie we wrześniu w Warszawie przez Ordo Iuris i The Heritage Foundation. Konferencja zatytułowana „Na progu państwa Europa: gospodarka, obronność, ideologia i ochrona suwerenności w perspektywie transatlantyckiej” zgromadziła przedstawicieli think tanków, polityków, naukowców, działaczy społecznych i znanych intelektualistów z Polski, Hiszpanii, Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch, Bułgarii, Słowacji, Rumunii, Węgier, Chorwacji i USA.
„Heritage Foundation planuje teraz zniszczyć UE – z pomocą polskich i węgierskich partnerów”
– napisała amerykańska komentatorka Anne Applebaum, reagując na artykuł VSquare w mediach społecznościowych. Jak wiemy, Applebaum jest też żoną polskiego ministra spraw zagranicznych, którego Elon Musk nazwał niedawno „marionetką Sorosa” podczas ich głośnej kłótni na X. Applebaum jest też zagorzałym krytykiem Donalda Trumpa. Podczas zeszłorocznej kampanii prezydenckiej w USA posunęła się nawet do napisania: „Trump mówi jak Hitler, Stalin i Mussolini”.
Jednak to nie Heritage Foundation jest autorem raportu, o którym tu mowa, ale dwa niezależne europejskie think tanki. Do tego zaproszone do wniesienia wkładu w trwające prace nad tym wstępnym projektem są europejskie, a nie amerykańskie, środowiska patriotyczne wspierające demokrację i wolność.
Elon Musk w swoich postach na X porównywał dzisiejszą Unię Europejską do byłego Związku Radzieckiego, a wiceprezydent USA J.D. Vance ostrzegał na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa: „Zagrożeniem, o które najbardziej się martwię w stosunku do Europy, nie jest Rosja, nie są to Chiny, ani żaden inny podmiot zewnętrzny. To, co mnie martwi, to zagrożenie wewnętrzne – odwrót Europy od niektórych z jej najbardziej fundamentalnych wartości, wartości dzielonych ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki.”
Plan reform zakorzeniony w komunistycznym Manifeście z Ventotene, którego orędownikami są gorliwi eurofederaliści, tacy jak eurodeputowany Guy Verhofstadt, Emmanuel Macron i były kanclerz Niemiec Olaf Scholz, oznaczałby koniec demokracji na kontynencie – chyba że spowodowałby rozpad Unii Europejskiej. Ich plan jest nie tyle nawet federalistyczny, co centralistyczny.
Instytut Ordo Iuris szczegółowo opisał to w zeszłorocznym raporcie„Po co nam suwerenność? 10 obszarów postulowanej cesji narodowej suwerenności w świetle rezolucji Parlamentu Europejskiego w sprawie propozycji dotyczących zmiany Traktatów”. Natomiast alternatywna wizja zaproponowana przez europejskich konserwatystów została przedstawiona w nowo zaprezentowanym raporcie pt.: “The Great Reset: Restoring Member State Sovereignty in the European Union.” (Wielki Reset: przywrócenie suwerenności państw członkowskich w Unii Europejskiej).
W odpowiedzi na krytykę Anne Applebaum, napisałem na X:
„Wielki Reset przewiduje przywrócenie prawdziwej wolności i suwerennej władzy państwom narodowym. Wspólny rynek wolny od nadmiernej regulacji. Koniec z biurokratycznymi regulacjami. Elastyczna Unia Europejska o wielu prędkościach, gotowa na globalne wyzwania.”
Potrzeba takiego alternatywnego projektu reform staje się coraz pilniejsza, a jego celem jest ponowne uczynienie Europy wielką. Podczas gdy prezydent USA Donald Trump skrytykował UE jako „paskudną” („nasty”) w kontekście polityki handlowej, blok ten staje się coraz bardziej opresyjny i rzeczywiście paskudny w sensie politycznym.
Liberalna lewica w Europie postrzega teraz wojnę na Ukrainie i nowe podejście Ameryki do tej wojny pod rządami Donalda Trumpa jako okazję do przyspieszenia „integracji europejskiej” – co w rzeczywistości przekłada się na dalszą centralizację władzy w rękach niewybieralnych eurokratów, którzy za nic nie odpowiadają przed wyborcami.
Nie czekając nawet na formalne reformy traktatowe – obecnie dyskretnie procedowane przez europejskie elity przy prawie pełnej ciszy medialnej w większości krajów – Komisja Europejska i Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) już teraz twierdzą, że prawo UE i jego interpretacja przez TSUE powinny mieć pierwszeństwo przed konstytucjami krajowymi. Ma to spowodować bezpośrednie podporządkowanie sądownictwa i sądów konstytucyjnych państw członkowskich UE sędziom zasiadającym w Luksemburgu, sprawiając, że krajowe procedury demokratyczne nie będą miały już większego znaczenia.
Sądownicze europejskie superpaństwo jest w tej chwili budowane w miejsce demokracji parlamentarnych, z pominięciem woli krajowych wyborców. Zmianę tę podkreślają ostatnie wydarzenia, takie jak odwołanie wyborów prezydenckich w Rumunii, finansowana przez UE „demokracja walcząca” w Polsce (co ma utrwalić władzę liberalnej lewicy) oraz mrożąca krew w żyłach deklaracja komisarza UE Thierry’ego Bretona, że UE może interweniować w Niemczech, jeśli AfD wygra, a także w innych miejscach, tak jak to miało miejsce w Rumunii.
Dlaczego „Wielki Reset”?
Zainteresowanie Heritage Foundation tym projektem wynika z faktu, że Amerykanie są żywotnie zainteresowani losem swoich europejskich sojuszników. Zachodnia cywilizacja wymaga zarówno silnej amerykańskiej demokracji, jak i dynamicznej, demokratycznej Europy. Taka Europa nie może istnieć bez silnych, demokratycznych i suwerennych państw narodowych.
Rozmowa o reformie Unii Europejskiej powinna zatem odejść od wizji reformy brukselskiej elity w kierunku oddolnej inicjatywy dla transformacji Unii Europejskiej. Ta alternatywna ścieżka zakłada odejście od inspirowanego komunizmem modelu superpaństwa, przewidzianego w Manifeście z Ventotene (do którego wyraźnie odwołuje się propozycja reformy przyjęta przez Parlament Europejski w 2023 r.), i powrót do chrześcijańsko-demokratycznej wizji Roberta Schumana, jednego z patronów powojennej integracji europejskiej.
Schuman napisał kiedyś:
„Demokracja musi być chrześcijańska, inaczej nie będzie jej wcale.”
Dziś widzimy, jak prawdziwe są te słowa – po obu stronach Atlantyku.
Vance ostrzega, że wiele krajów europejskich ryzykuje popełnieniem „samobójstwa cywilizacyjnego” z powodu m.inn. niedbałej polityki kontroli granic i ograniczeń wolności słowa.
W wywiadzie dla Fox News wiceprezydent USA podkreślił głębokie więzy kulturowe i religijne łączące USA i Europę, nazywając kontynent „kolebką zachodniej cywilizacji”, która jego zdaniem jest obecnie poważnie zagrożona.
Powiedział: „Cała idea cywilizacji chrześcijańskiej, która doprowadziła do powstania Stanów Zjednoczonych Ameryki, powstała w Europie. Więzi kulturowe, więzi religijne… te rzeczy przetrwają polityczne nieporozumienia”, po czym dodał: „ Ale myślę, że Europa, a szczerze mówiąc, powiedziałbym to samo o Ameryce rok temu, jest zagrożona, moim zdaniem, popełnieniem samobójstwa cywilizacyjnego ” .
Vance ostrzegł, że niechęć lub niemożność kontrolowania granic, w połączeniu z wysiłkami zmierzającymi do ograniczenia wolności słowa, gdy obywatele protestują przeciwko takim kwestiom jak nielegalna imigracja, może mieć poważne konsekwencje.
„Oni nie są w stanie lub nie chcą – zbyt wiele krajów – kontrolować swoich granic… Widzisz, że zaczynają ograniczać wolność słowa swoich własnych obywateli, nawet gdy ci obywatele protestują przeciwko takim rzeczom jak inwazja na granicę, która doprowadziła do wyboru [prezydenta USA] Donalda Trumpa i wielu europejskich przywódców” – wyjaśnił wiceprezydent, wyrażając nadzieję, że kraje europejskie zaczną zajmować się tymi kwestiami.
Odpowiadając na krytykę, że jego stanowisko może nadwyrężyć stosunki między USA a europejskimi partnerami, Vance stwierdził, że szczere dyskusje między sojusznikami są koniecznością.
„Jeśli mamy kraj taki jak Niemcy, gdzie przybywa kilka milionów imigrantów z krajów, które są całkowicie kulturowo niezgodne z Niemcami, to nie ma znaczenia, co myślę o Europie” – stwierdził.
Vance dodał, że niekontrolowana imigracja do UE może mieć negatywne konsekwencje dla Stanów Zjednoczonych, gdyż niektórzy ludzie mogą w końcu chcieć wjechać do Ameryki.
„Chcę, aby Europa się rozwijała. Chcę, aby byli ważnym sojusznikiem. Częścią tego będzie szacunek Europy dla własnych obywateli, szacunek dla własnej suwerenności, a Ameryka nie może wykonać tej pracy za nich” – powiedział.
W lutym Vance wygłosił płomienną mowę na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, krytykując europejskich przywódców za strach przed własnymi wyborcami i brak przestrzegania wartości demokratycznych, przy jednoczesnym cenzurowaniu głosów sprzeciwu pod pretekstem walki z „dezinformacją”.
„Zagrożenie, o które najbardziej się martwię w kontekście Europy, to nie Rosja, to nie Chiny, to nie żaden inny zewnętrzny aktor… to, o co się martwię, to zagrożenie z wewnątrz” – powiedział Vance w przemówieniu, które Trump później określił jako „bardzo błyskotliwe”.
Szef Departamentu Efektywności Rządu (DOGE) USA w niewybredny sposób skrytykował Unię Europejską zamieszczając grafikę, na której widnieją sierp i młot otoczone unijnymi gwiazdkami.
Podpis głosi: Wyobraź sobie tak kochać bycie rządzonym, że chcesz rządu rządzącego twoim rządem.
Relacje USA i UE znajdują się w fazie narastających napięć handlowych. USA, pod przywództwem Donalda Trumpa wprowadziły lub planują wprowadzić wysokie cła na europejskie towary, takie jak 25% taryfy na stal i aluminium, a potencjalnie także na szerszą gamę produktów, w tym samochody. Działania te są motywowane chęcią wyrównania deficytu handlowego USA z UE, który Trump szacuje na około 300 miliardów dolarów rocznie, oraz zarzutami o ograniczony dostęp amerykańskich produktów (np. samochodów i żywności) na rynek UE.
UE z kolei przygotowuje odpowiedź w postaci ceł odwetowych. Komisja Europejska zapowiedziała przywrócenie ceł na amerykańskie towary o wartości 8 miliardów euro (z 2018 roku, np. na bourbon, motocykle Harley-Davidson czy sok pomarańczowy) oraz nałożenie nowych taryf na kolejne towary warte 18 miliardów euro, aby zrównoważyć straty spowodowane amerykańskimi cłami. UE argumentuje, że jej rynek jest bardziej otwarty (średnie cła na produkty z USA to 0,9% wobec 1,4% w USA), choć w przypadku samochodów cła unijne są wyższe (10% wobec 2,5% w USA).
Te wzajemne działania grożą eskalacją wojny handlowej, która może zaszkodzić obu stronom – podnieść ceny, zakłócić łańcuchy dostaw i zahamować wzrost gospodarczy. UE ma nadwyżkę w handlu towarami z USA (ok. 150-200 miliardów euro rocznie), ale w usługach przewagę mają Stany Zjednoczone (deficyt UE wynosi ok. 100 miliardów euro). Obie strony deklarują gotowość do negocjacji, jednak bez kompromisu konflikt handlowy może się zaostrzyć, zwłaszcza po 1 kwietnia 2025, gdy planowane cła mają wejść w życie.
Nie mogą więc dziwić różne przytyki między przedstawicielami obu stron, choć przyznać należy, że uwaga Muska była, nomen omen, celna.
Najwyraźniej w interesie Europy nie leży jednoczenie się przeciwko prezydentowi USA z powodu przegranej wojny.
Oni (elity euro) nie mają szans: „Jeśli Trump wprowadzi te cła [25%], USA wpadną w poważny konflikt handlowy z UE” – grozi premier Norwegii. A co jeśli Bruksela odpowie odwetem?
„ Mogą próbować, ale nie mogą” – odpowiedział Trump. Von der Leyen obiecała jednak już podjęcie działań odwetowych. Mimo to, połączone siły brytyjskich sił zbrojnych raczej nie zmuszą Trumpa do wysłania wojsk amerykańskich na Ukrainę w celu ochrony europejskich interesów (i inwestycji!).
W rzeczywistości każdy europejski członek NATO – z różnym stopniem zażenowania – teraz publicznie przyznaje, że żaden z nich nie chce uczestniczyć w zabezpieczaniu Ukrainy bez wsparcia militarnego USA dla tych europejskich sił. To oczywisty plan, mający na celu skłonienie Trumpa do kontynuowania wojny na Ukrainie – podobnie jak groźby Macrona i Starmera dotyczące zerwania umowy wydobywczej, aby skłonić Trumpa do ponownego zaangażowania się w wojnę na Ukrainie. Trump wyraźnie przejrzał tę taktykę.
Problem jednak polega na tym, że Zełenski wydaje się bardziej obawiać zawieszenia broni niż dalszej utraty terytorium na polu bitwy. Wydaje się, że jemu również zależy na kontynuacji wojny (być może chce utrzymać się przy władzy).
Wezwanie Trumpa do zakończenia przegranej wojny na Ukrainie najwyraźniej wywołało pewnego rodzaju dysonans poznawczy wśród europejskich elit. Oczywiście, już od jakiegoś czasu było jasne, że Ukraina nie przywróci granic z 1991 r. i nie zmusi Rosji do zajęcia na tyle słabej pozycji negocjacyjnej, by Zachód mógł dyktować własne warunki zakończenia konfliktu.
Jak pisze Adam Collingwood:
„Trump spowodował ogromną rysę w granicy bańki fantazji… rządząca elita [w następstwie zmiany kursu Trumpa] widzi nie tylko porażkę wyborczą, ale dosłowną katastrofę. Klęska wojenna, która pozostawia [Europę] w dużej mierze bezbronną; gospodarka zdeindustrializowana; rozpadające się usługi publiczne i infrastruktura; wysokie deficyty budżetowe; stagnacja poziomu życia; społeczna i etniczna niezgoda – oraz potężna populistyczna rebelia kierowana przez tak poważnych wrogów jak Trump i Putin w manichejskiej walce z pozostałościami czasów liberalnych – i strategicznie wciśnięta pomiędzy dwóch przywódców, którzy zarówno nimi gardzą, jak i nie szanują ich…”.
„Innymi słowy, przez pęknięcie w bańce fantazji elity Europy widzą swój własny upadek…”
„Każdy, kto potrafił dostrzec rzeczywistość, wiedział, że od jesieni 2023 r. sytuacja na froncie będzie się tylko pogarszać, ale z perspektywy swojego świata fantazji nasze elity nie były w stanie tego dostrzec. Władimir Putin, podobnie jak Deplorables i Gammons w kraju, był atawistycznym demonem, który nieuchronnie zostanie zabity w nieubłaganym marszu w stronę liberalnej, postępowej utopii.
Wielu przedstawicieli europejskich klas rządzących jest wyraźnie wściekłych. Ale co tak naprawdę mogą zrobić Wielka Brytania lub Niemcy? Szybko stało się jasne, że państwa europejskie nie mają potencjału militarnego umożliwiającego skoordynowaną interwencję na Ukrainie. Ale przede wszystkim, jak zauważa Conor Gallagher, to gospodarka europejska, która stoi na skraju załamania – w dużej mierze w wyniku wojny z Rosją – sprawia, że rzeczywistość wychodzi na pierwszy plan.
Nowy kanclerz Niemiec Friedrich Merz stał się najbardziej nieustępliwym europejskim przywódcą, opowiadając się zarówno za rozbudową armii, jak i poborem młodzieży – to europejski model oporu mający na celu powstrzymanie zwrotu Trumpa w stronę Rosji.
Mimo to zwycięska partia CDU/CSU Merza uzyskała jedynie 28% głosów i straciła znaczną część elektoratu.
Trudno uznać to za wykonalne zadanie, by wspólnie stawić czoła Rosji i Ameryce!
„Pozostaję w bliskim kontakcie z wieloma premierami oraz szefami państw i rządów krajów UE i dla mnie absolutnym priorytetem jest jak najszybsze wzmocnienie Europy, abyśmy mogli krok po kroku osiągnąć niezależność od USA” – powiedział Friedrich Merz.
Alternatywa dla Niemiec (AfD) zajęła drugie miejsce w wyborach w Niemczech, zdobywając 20% głosów. Partia była faworytem wśród osób w wieku 25-45 lat. Zależy jej na dobrych stosunkach z Rosją i zakończeniu wojny na Ukrainie, a także chce współpracować z zespołem Trumpa.
A jednak, co absurdalne, AfD jest wykluczona z „zasad zapory sieciowej”. Jako partia „populistyczna” z silnym elektoratem młodzieży, jest ona automatycznie wygnana na „złą stronę” unijnej zapory. Merz już odmówił dzielenia się z nimi władzą, przez co CDU stała się „centralną” partią, między upadającą SPD, która straciła większość głosów, a AfD i Die Linke , kolejnym odrzuconym ugrupowaniem, które podobnie jak AfD zyskało głosy, zwłaszcza wśród osób poniżej 45. roku życia.
Problem tutaj – i to poważny – polega na tym, że zarówno AfD, jak i Partia Lewicy (8,8%), które otrzymały najwięcej głosów wśród osób w wieku 18–24 lat, są przeciwne wojnie. Łącznie te dwie partie mają ponad jedną trzecią głosów w parlamencie – mniejszość blokującą w przypadku wielu ważnych głosowań, zwłaszcza w sprawie poprawek do konstytucji.
Jak wyjaśnia Wolfgang Münchau, sprawi to Merzowi wielki ból głowy:
„Z jednej strony nowy kanclerz chciał pojechać na szczyt NATO w czerwcu tego roku i zdecydowanie opowiadać się za zwiększeniem wydatków na obronę. I choć Lewica i AfD nienawidzą się pod każdym względem, to zgadzają się, że nie dadzą Merzowi pieniędzy na wzmocnienie Bundeswehry. Ale jeszcze ważniejsze jest to, że nie poprą reformy konstytucyjnych zasad finansowych (hamulca zadłużenia), której Merz i SPD absolutnie chcą.
Zasady są skomplikowane, ale w skrócie mówią, że jeśli Niemcy chcą przeznaczyć więcej pieniędzy na obronę i pomoc Ukrainie, to trzeba będzie dokonać cięć w innych pozycjach budżetu (najpewniej w wydatkach socjalnych). Jednak z politycznego punktu widzenia cięcie wydatków socjalnych w celu wsparcia Ukrainy nie zostanie dobrze przyjęte przez niemiecki elektorat. Ostatnia koalicja poniosła klęskę właśnie w tej kwestii.
Nawet w gronie Zielonych Merz nie zdobędzie większości dwóch trzecich głosów niezbędnej do zmiany konstytucji, a „centrum” po prostu nie ma wystarczającej swobody finansowej, aby rzucić wyzwanie Rosji bez wsparcia finansowego ze strony USA. Von der Leyen będzie próbowała wyczarować gdzieś pieniądze na obronę, ale młodzież niemiecka głosuje przeciwko znienawidzonym partiom establishmentu. Jeśli chcą, mogą zbudować parę lampartów. „Nie znajdą żadnych rekrutów”.
Podczas gdy UE i Wielka Brytania proponują wydanie miliardów na uzbrojenie się przeciwko wyimaginowanej inwazji Rosji, stanie się to na tle wyraźnego oświadczenia Trumpa – dotyczącego groźby rosyjskiej inwazji na NATO – „Nie wierzę w to; Nie wierzę w to ani trochę.
Kolejny europejski slogan obalony przez Trumpa.
Jak więc zareaguje społeczeństwo europejskie, w dużej mierze zmęczone wojną na Ukrainie, na wyższe koszty energii i dalsze cięcia dodatków i usług socjalnych, mające na celu prowadzenie niemożliwej do wygrania wojny na Ukrainie? Starmer został już ostrzeżony, że strażnicy obligacji zareagują negatywnie na kolejne zadłużenie brytyjskiego rządu, biorąc pod uwagę niepewną sytuację finansową.
Nie ma oczywistych rozwiązań dla obecnej sytuacji Europy: z jednej strony jest to dla Merza zagadka egzystencjalna. Z drugiej strony, jest to to samo, do czego dąży cała UE: aby cokolwiek osiągnąć, podstawową koniecznością jest większość parlamentarna.
„Zapora ogniowa”, która pierwotnie miała chronić „centrystów” w Brukseli przed prawicowymi „populistami”, została następnie w Brukseli wzmocniona decyzją Bidena w sprawie polityki zagranicznej skierowaną do wszystkich „aktorów” amerykańskiej polityki zagranicznej, że populizm jest „zagrożeniem dla demokracji” i należy z nim walczyć.
W praktyce jednak okazało się, że w całej UE powstały koalicje blokujące, składające się z nierównych (mniejszościowych) sojuszników, którzy zgodzili się utrzymać centrowców u władzy. Prowadziło to jednak do niekończącej się stagnacji i coraz większego oddalania się od „nas, ludzi”.
Angela Merkel rządziła w ten sposób i odkładała reformę na lata – aż sytuacja stała się (i nadal jest) nierozwiązywalna.
„Czy kolejna koalicja krótkowzrocznych centrystów może powstrzymać recesję gospodarczą, naprawić błędy przywódców i uwolnić kraj ze zgubnej pułapki politycznej? „Myślę, że znamy odpowiedź” – pisze Wolfgang Münchau.
Ale jest większy problem: jak Vance bardzo wyraźnie ostrzegał na niedawnym Monachijskim Forum Bezpieczeństwa, wrogiem Europy nie jest Rosja, ale sama Europa. Vance powiedział, że leży to w fakcie, że istnieje stała biurokracja, która twierdzi, że ma wyłączną prerogatywę autonomicznego zarządzania, ale stopniowo oddala się coraz bardziej od własnej bazy.
Vance opowiadał się za zburzeniem tych barier i powrotem do (porzuconych) zasad dawnej demokracji, pierwotnie podzielanej przez Stany Zjednoczone i Europę. Vance pośrednio atakuje brukselskie (głębokie) państwo administracyjne.
Eurokraci widzą w tym nowym froncie kolejny, wspierany przez Amerykanów atak na ich państwo administracyjne – i w efekcie ich własny upadek.
W Stanach Zjednoczonych uznaje się, że Departament Obrony, Departament Sprawiedliwości i FBI stawia „ instytucjonalny opór Trumpowi ”. Jak twierdzi Margot Cleveland, dowodzi to, że ci, którzy wychwalają potrzebę „instytucjonalnego oporu” i rzekomej niezależności od władzy wykonawczej, są wrogami demokracji – i Trumpa.
Biorąc pod uwagę ścisłe powiązania między USA, Wielką Brytanią i europejskimi państwami cienia, pojawia się pytanie, dlaczego wśród europejskich głów państw i rządów istnieje tak silny równoległy opór wobec Trumpa.
Najwyraźniej w interesie Europy nie leży stawianie skoordynowanego oporu prezydentowi USA z powodu przegranej wojny. Czy europejska gorączka jest zatem podsycana przez szersze (amerykańskie) pragnienie Państwa Głębokiego, by zneutralizować „rewolucję Trumpa” poprzez pokazanie, oprócz sprzeciwu wewnętrznego w USA, że Trump sieje spustoszenie wśród europejskich sojuszników USA? Czy Europa jest popychana tą drogą dalej, niż by się odważyła?
Aby Niemcy zmieniły swój kurs – nawet jeśli dla Merza jest to nie do pomyślenia – wystarczy odrobina wyobraźni, aby wyobrazić sobie ponowne połączenie Niemiec z Eurazją. Dzięki takiemu programowi AfD uzyskała 20% głosów. Prawdopodobnie nie ma innej opcji.
James David Vance. / foto: Wikimedia, Gage Skidmore, CC BY-SA 2.0
Wydaje się, że od końca stycznia br. władze i siły USA już nie tylko przestały być pewnym sojusznikiem władz Unii Europejskiej, Republiki Francuskiej i RFN, ale też stopniowo stają się ich przeciwnikiem. Co zapewne kiedyś w końcu wymusi jakieś istotne zmiany w polityce władz UE – też w tej wewnętrznej, gospodarczej i „klimatycznej”.
Na mocno krytyczne wobec polityki władz i rządów UE przemówienie wiceprezydenta USA w Monachium (14 lutego), setki przedstawicieli euro-komuny, tj. pasożytującej na narodach Europy wielotysięcznej sitwy euro-komunistycznych polityków, wyższej rangi urzędników i funkcjonariuszy mediów, którzy od lat zarządzają krajami Europy, zareagowały panicznym oburzeniem i wielką złością. Oczywiście na razie jeszcze nie zanosi się na jakąś znaczącą zmianę ich poglądów, postaw i konkretnej polityki.
W cieniu licznych tematów i codziennych newsów dot. spraw USA i ich nowej polityki, wielu wydarzeń i wypowiedzi dyplomatycznych – związanych też ze sprawami Ukrainy czy Rosji, od stycznia przemykały kolejne niedobre wieści z unijnej Brukseli. Okazało się, że pomimo wielkiej zmiany sytuacji i polityki w Ameryce, lewicowi komisarze i politycy z większości państw UE chcą nadal kontynuować ich katastrofalny dla narodów Europy „Zielony Ład”, „zrównoważony rozwój”, zgubne przyjmowanie i ogromnie kosztowne utrzymywanie milionów imigrantów, ograniczanie wolności słowa i prasy, cenzurowanie Internetu itd. Nic więc dziwnego, że konserwatywno-wolnościowy, młody [40 lat] i dynamiczny wiceprezydent USA J. D. Vance skrytykował te i inne neo-sowieckie „zagrożenia dla Europy” i dla jej różnych tradycyjnych wolności, w tym dla „demokracji” w rozumieniu amerykańskim.
W okresie od 20 stycznia do 17 lutego br. w USA i na całym Zachodzie wydarzyło się już wystarczająco wiele, żeby doprowadziło to rządzących Europą do jakiegoś otrzeźwienia i do zmiany ich politycznego kursu. Przynajmniej w tak naglących sprawach, jak zatrzymanie masowej nielegalnej imigracji czy niszczenia przemysłu, budownictwa i transportu krajów Europy przez kolejne polityki „ochrony klimatu”, redukcje emisji gazów, ETS-sy itp. absurdalne i wręcz zbrodnicze w swoich skutkach projekty i „polityki” neo-sowieckich (w tym sensie) rządów i władz Unii Europejskiej. Ale przynajmniej do 17 lutego br. nic takiego w unijnej Brukseli, w rządowym Paryżu czy Berlinie nie wydarzyło się, co by wskazywało na jakieś otrzeźwienie rządzących UE polityków, komisarzy i urzędników i na tę zmianę ich kursu. Wręcz przeciwnie – np. 12 lutego komisarze i posłowie UE, podczas posiedzenia parlamentu UE, potwierdzili swój „cel redukcji emisji dwutlenku węgla o 90 procent” do roku 2040.
Okazało się po raz kolejny, że „klimatyczny” obłęd wcale nie opuszcza umysłów rządzących UE eurokomunistów. Bo w okresie od 20 stycznia, gdy Stany Zjednoczone i kilka innych istotnych krajów już powracają do gospodarki opartej na paliwach kopalnych i ich rosnącym wydobyciu, a największe w świecie banki i fundusze inwestycyjne już rezygnują z dalszego finansowania i wspierania absurdalnej „dekarbonizacji”, tak mocno forsowanej przez władze UE od prawie 20 lat, lewicowi władcy UE nadal trwają w oparach swej „klimatycznej” i „zielonej” utopii, która już tak wiele kosztuje europejskie kraje i narody.
Potwierdziły się więc obawy zwolenników wolności i rozsądku w polityce gospodarczej, że przygotowywana w unijnej Brukseli rewizja tzw. Zielonego Ładu wcale nie dotyczy jego celów, ale wyłącznie środków „niezbędnych” do ich osiągnięcia. A toczone w Brukseli od kilku miesięcy dyskusje dotyczą nie likwidacji, ale wyłącznie przesunięcia w czasie lub „uelastycznienia” tzw. dyrektywy wywłaszczeniowej, systemu ETS2 czy zakazu samochodów spalinowych. Jak widać, nawet już znaczny kryzys gospodarczy w Niemczech i innych krajach UE, rekordowe ceny paliw czy rewolucja „zdrowego rozsądku” w USA nie są w stanie zmusić tych eurokomunistów do jakiejś zasadniczej zmiany ich polityki.
W związku z tym wydaje się, że (wbrew opinii niektórych gazet niemieckich, włoskich i innych) nawet ww. stanowcze i pro-wolnościowe przemówienie wiceprezydenta USA, choć niewątpliwie wstrząsnęło rządzącymi w Brukseli i krajach UE euro-socjalistami i lewakami, jednak nie przyniesie jakiegoś przełomu w konkretnej polityce obecnych władz UE i jej najważniejszych rządów – przynajmniej w najbliższych kilku miesiącach.
W stronę obrony wolności i tradycji
Wiceprezydent J. D. Vance, który reprezentował USA w Monachium, w swoim przemówieniu zaznaczył, że „Europa” nie może nadal liczyć na ciągłe i bezwarunkowe poparcie władz USA. I mocno skrytykował władców i rządy UE – między innymi za ich deficyty wolności i demokracji. W ponad 18-minutowym przemówieniu Vance nie skupił się, jak tego oczekiwali organizatorzy tej corocznej „konferencji bezpieczeństwa”, komisarze UE i rządy RFN i innych państw, na oczekiwaniach władz USA co do zwiększenia wydatków państw Europy na wojsko czy na sprawach dot. ich większego zaangażowania w pomaganie kijowskiej Ukrainie. Zamiast tego oskarżył komisarzy i inne władze UE oraz kilka europejskich rządów (w tym także rząd brytyjski) między innymi o silne ograniczanie wolności i demokracji w ich krajach, o cenzurowanie Internetu, prasy i wypowiedzi, o dalsze tolerowanie niekontrolowanej, masowej i nielegalnej imigracji. W związku z tym wywołał dość powszechne „oburzenie europejskich polityków” i „za swoje przemówienie nie otrzymał prawie żadnych braw” od zaskoczonych słuchaczy – w znacznej większości reprezentujących różne władze i rządy Europy (wg DPA).
Vance stwierdził między innymi, że główne zagrożenie dla Europy pochodzi nie z Rosji czy z Chin, lecz z wewnątrz kontynentu i od jego władz. To główne zagrożenie to „odchodzenie Europy od jej dawnych wartości”. Powiedział: – Zagrożenie, które najbardziej mnie martwi, gdy myślę o Europie, to nie Rosja czy Chiny, to nie jakakolwiek inna potęga zewnętrzna. To, co mnie martwi, to zagrożenie wewnętrzne, odejście Europy od niektórych z jej najbardziej podstawowych wartości – tych wspólnych ze Stanami Zjednoczonymi”. Zarzucił rządom państw i władzom Unii Europejskiej cenzorskie zapędy pod pretekstem tzw. „walki z dezinformacją” i z „mową nienawiści”, ignorowanie woli własnych obywateli i zasad wolnościowej demokracji, prześladowanie chrześcijan i ich zasad. Podał przykłady wielu kar dla chrześcijan protestujących przeciwko aborcji czy islamskiej imigracji w Wielkiej Brytanii, w Niemczech i Szwecji. I wręcz porównał niektóre projekty i polityki władz UE i władz brytyjskich do tych ze Związku Sowieckiego. Jako jeden z nagannych przykładów wskazał anulowanie przez krajowe władze [pod naciskiem władz UE] wyborów prezydenckich w Rumunii. Wezwał też Europejczyków do pilnej „zmiany kursu” w kwestii imigracji. Przypomniał im, że „żaden wyborca na tym kontynencie nie poszedł do urn, żeby otworzyć wrota dla milionów nielegalnych imigrantów”. Dodał, że „masowa imigracja” jest „najpilniejszym” problemem, z jakim zmagają się wszystkie kraje Zachodu.
Wiceprezydent USA zwrócił też uwagę, że Ameryka od lat broni przed zagrożeniami zewnętrznymi te europejskie państwa i rządy, które teraz już „nie słuchają swoich narodów”. Słusznie! Zasygnalizował więc wątpienie obecnych władz USA w sens dalszej obrony tych państw i ich władz. Spytał wprost: „Czy jeszcze warto bronić takiej Europy?”.
Prasa o wystąpieniu Vance’a: to afront i zimny prysznic
Jak na te słowa wiceprezydenta USA zareagowała prasa niemiecka czy np. włoska? Niemal wszystkie te gazety były pełne słów oburzenia na stwierdzenia i opinie wiceprezydenta. Np. wielkonakładowa i lewicowa „Süddeutsche Zeitung” napisała, że „powiedzieć, że to był afront, to za mało powiedzieć”. A ponadto: teraz to „już nikt nie wie, jaką wartość ma jeszcze sojusz NATO”.
Zu Recht!
Z kolei tygodnik „Die Zeit” stwierdził, że słowa wiceprezydenta USA były „dla Europy” jak „uderzenie obuchem”. I to jest „epokowy zwrot”, bo „fundamentem relacji UE z USA już przestały być wspólne wartości”. To był „zimny prysznic dla Europy” – stwierdził natomiast dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. A mocno lewicowy „Der Spiegel” pisał: „Czołowi politycy europejscy nadal liczą na to, że USA zmuszą Putina do sprawiedliwego pokoju na Ukrainie. Teraz Trump i Vance uzmysłowili im, że uważają ich za zbędnych”. I „wiceprezydent USA dostrzega w europejskich rządach już większe zagrożenie, niż we Władimirze Putinie [..]. [Vance] nie widzi też wspólnej podstawy do wspólnej obrony”. Więc jego przemówienie „uzmysłowiło Europejczykom” [tj. władcom UE], że teraz „pozostali oni osamotnieni w swoich dążeniach”, stwierdzał Markus Becker. Ocenił, że „reakcje w Europie sprawiają wrażenie bezradnych i rozpaczliwych”, ale „Europejczycy powinni wreszcie zaakceptować prawdę [..], że Stany Zjednoczone już przestały czuć się odpowiedzialne za bezpieczeństwo Europy. Więc najwyższy czas, aby sami się o to zatroszczyli, nawet jeśli będzie to wiele kosztowało” – podsumował komentator „Spiegla”.
Z kolei dziennik „Augsburger Allgemeine” ostrzegał: „Po tym wystąpieniu [Vance’a] nie ma już wątpliwości, że administracja Trumpa stanowi realne zagrożenie dla Europy i Niemiec. Jeden post Trumpa w mediach społecznościowych może już na zawsze zniszczyć wiarygodność NATO i jego gwarancje wsparcia. Jeśli Niemcy już teraz nie obudzą się i nie wyłożą więcej pieniędzy na swoją armię i nie spróbują wykuć europejskiej odpowiedzi dla Trumpa i Putina, to wtedy już nie da się nam pomóc”. Należy podkreślić, że polityków i komentatorów niemieckich jeszcze bardziej oburzyło sugerowanie przez wiceprezydenta Vance’a i Elona Muska czołowym niemieckim politykom – przede wszystkim tym z CDU i bawarskiej CSU, żeby po wyborach współpracowali także z konserwatywną i opozycyjną Alternatywą dla Niemiec.
Donnerwetter!
A np. euro-komunistyczna „La Repubblica” z Rzymu pisała w tytule o rzekomo już rozwijającym się „buncie Europy” przeciwko władzom USA i zwracała uwagę na [w istocie bezsilne i dość żałosne] „protesty” władz RFN i republiki francuskiej przeciwko „ingerencjom ze strony władz USA” i „wykluczaniu Europy” z negocjacji w sprawie Ukrainy. Lewicowa komentatorka Natalia Tocci stwierdziła, że „USA stanowią już bezpośrednie zagrożenie dla Unii Europejskiej”, którą „dodatkowo chcą rozmontować skrajnie prawicowe europejskie ugrupowania polityczne oraz Kreml”.
No proszę – chcą UE „rozmontować”. Co za skandal! W opinii tej euro-komunistki, ze strony USA „doszło do zwrotu akcji”. Celem tego jest „zniszczenie nas”, „celowe osłabienie, a może nawet zniszczenie Europy” (wg PAP). Jakiej „Europy”? Czy Europy chrześcijańskich narodów, wolności i tradycji? Na pewno nie. Bo w pojęciu wszelkiej maści euro-socjalistów i lewaków ta ich „Europa” to jest ta ich euro-komunistyczna, neo-sowiecka sitwa – rządząca krajami i narodami Europy już ponad 40 lat i pasożytująca na nich!
Ww. dziennik napisał też, że „w Europie” [tj. na rządowych salonach i w gabinetach urzędników i funkcjonariuszy UE] zapanował „alarm i stan nerwowości rządów”, czego wyrazem była m.in. decyzja prezydenta Emmanuela Macrona o zwołaniu nagłego „szczytu” szefów rządów 7 państw UE i Wielkiej Brytanii (17 lutego). Jak należało się spodziewać, ich rozmowy nie przyniosły ponoć żadnych wiążących i konkretnych postanowień w sprawach wojskowych, finansowych i ukraińskich.
Super!
Agencje prasowe podały, że ten „szczyt” nie zakończył się żadnym wspólnym komunikatem „ze względu na różnice zdań uczestników” w kwestii możliwego wysłania wojskowych kontyngentów na Ukrainę. A tego samego dnia, nazajutrz po zakończeniu zlotu dyplomatów i mediów w stolicy Bawarii, przewodniczący Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa Christoph Heusgen (były ambasador Niemiec przy ONZ w latach 2017–2021) stwierdził natomiast, że tegoroczna konferencja obnażyła „głębokie pęknięcie w sojuszu USA i Europy”.
Richtig!
Ale najważniejsze wydaje się to, że pod presją licznych ww. i innych perturbacji i problemów już wywołanych w tej ich „Europie” przez „złego” i „nieobliczalnego” Donalda Trumpa i członków jego rządu, już faktycznie zaczyna pękać i kruszyć się niemal cały system polityczny i ustrojowy zwany Unią Europejską.
Emanuel Macron, prezydent Francji, który miesiącami przeciągał rozmowy z Putinem, teraz „ostrzega przed pokojem, który byłby kapitulacją”. W wywiadzie dla „Financial Times” opublikowanym w piątek, 14 lutego, prezydent Francji Macron powątpiewał, czy jego rosyjski odpowiednik Władimir Putin jest „szczerze” gotowy na „trwałe” zawieszenie broni. To ten sam prezydent, który jeszcze długie tygodnie po rosyjskiej inwazji starał się dalej z Putinem negocjować. Teraz prezydent Francji ostrzegał, że pokój byłby równoznaczny z „kapitulacją” Ukrainy.
– Pokój, który jest kapitulacją, to zła wiadomość dla wszystkich – powiedział Emmanuel Macron, w pośredniej odpowiedzi na inicjatywy Donalda Trumpa. W czasie zawierania tzw. porozumień mińskich Paryż uważał inaczej. Podobnie było zaraz po agresji rosyjskiej i ciągłych telefonach na Kreml. Teraz Emmanuel Macron podkreśla, że to Europejczycy muszą zasiąść do stołu negocjacyjnego w sprawie przyszłej architektury bezpieczeństwa kontynentu i zwołał spotkanie w Paryżu.
Słowa i czyny Macrona to pośrednio echa wystąpienia wiceprezydenta USA JD Vance’a na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium. Wywołało ono szok establishmentu UE. Niemcy protestowały przeciw ingerencji USA w „wewnętrzne sprawy” kraju i swoje wybory, Wielka Brytania rządzona przez lewicową Partię Pracy czerwieniła się za zarzut prześladowania chrześcijan modlących się za dzieci nienarodzone, Rumunia łykała wstyd za łamanie demokracji i unieważnione wybory prezydenckie, a inne kraje mogły brać do siebie krytykę za ograniczanie wolności słowa, cenzurę czy wpuszczanie do siebie mas imigrantów, które niszczą ich społeczeństwa.
Vance przypomniał „tubylczym” politykom, że „żaden wyborca na tym kontynencie nie poszedł do urn, żeby otworzyć wrota dla milionów niekontrolowanych imigrantów”. Poruszył również kwestię wolności słowa, wyjaśniając, że ta wolność wyraźnie „słabnie”, zwłaszcza w Europie, a administracja Donalda Trumpa będzie „walczyć w obronie wolności słowa”, bo „w Waszyngtonie jest nowy szeryf w mieście”.
Cenzura, ignorowanie opinii wyborców i prześladowanie chrześcijan to według Vance’a największe zagrożenie dla Europy. Politykę moderacji mediów społecznościowych w Europie porównał do cenzury z czasów sowieckich. Zakpił też z krytyki Muska: „Jeśli amerykańska demokracja przetrwała 10 lat łajania ze strony Grety Thunberg, wy przetrwacie kilka miesięcy Elona Muska” i zacytował przy tym wezwanie Jana Pawła II („Nie lękajcie się!”) nawołując, by europejscy liderzy nie bali się woli własnych wyborców… Cytat z papieża wywołał nawet ripostę Donalda Tuska, który tłumaczył, że „każdy, kto cytuje słowa Jana Pawła II (…) powinien pamiętać, że miały one na celu wzmocnienie oporu narodu polskiego przeciwko dominacji rosyjskiej”. Jak zwykle kłamał, bo słowa te dotyczyły akurat komunizmu, który teraz premier sam wspiera w formie marksizmu kulturowego, który rozpanoszył się na poziomie eurokołchozu.
Wróćmy jednak do Francji, której media pisały o „lekcji udzielonej Europejczykom” w tematach imigracji, demokracji, wolności słowa. „Le Figaro” stwierdzał, że już „pierwszego dnia Konferencji Bezpieczeństwa, wybrzmiała godzina konfrontacji między Stanami Zjednoczonymi a Starym Kontynentem”, a „w ciągu miesiąca rozpadł się sojusz zawarty przez zachodnich zwycięzców II wojny światowej, wzmocniony czterdziestoletnią zimną wojną”. „Le Figaro” stwierdzało, że przemówienie Vance’a było „chaotyczne” i „pełne jadu”.
Podobnie inne gazety. „Le Point” oceniało, że „J. D. Vance szokuje Europejczyków jadowitym przemówieniem” i prowadzi „kampanię na rzecz swojego modelu demokracji, »wolności słowa«, tej koncepcji wolności wypowiedzi, która nie zna europejskich ograniczeń przeciwko mowie nienawiści, wezwaniom do przemocy, propagowania rasizmu, antysemityzmu”. „Bohater i zwolennik Trumpa wśród wieśniaków z Ohio wygłosił miażdżącą krytykę Starego Kontynentu” – z wyższością stwierdzał komentator tygodnika, dla którego było to „kazanie” i „frontalny atak, który wywołał u publiczności dreszcze”.
Dziennik „Le Monde” stwierdzał, że w Monachium J. D. Vance „wypowiedział Europie wojnę ideologiczną”. Gazeta porównywała nawet przemówienie wiceprezydenta USA z 2025 roku, do wystąpienia w tym miejscu Putina w roku 2007. „Dwie daty, dwa wrogie przemówienia, które wywołały symetryczny szok wśród elit obronnych i dyplomatycznych, które co roku gromadzą się w stolicy Bawarii”. Gazeta „Le Parisien” skupiła się na kwestii regresu „wolności słowa” w Europie i sprawie aborcji oraz „rzekomym” prześladowaniom obrońców życia poczętego. Publiczne France Info komentowało przemówienie Vance’a krótko: „W Monachium wiceprezydent USA JD Vance jeszcze bardziej pogłębił przepaść między Waszyngtonem a jego europejskimi sojusznikami, szczególnie Niemcami”.
Mainstreamowe media francuskie miały trudności z przełknięciem jasno stawianych tez i obroną wartości, które do tej pory klasyfikowały jako „język skrajnej prawicy”. W przypadku polityka nr 2 wielkiego mocarstwa, przypinanie takiej łatki nie jest już tak proste, więc mają problem. Wpływ zmiany administracji w USA na politykę UE widać już zaledwie miesiąc od inauguracji prezydentury Donalda Trumpa.
Po mediach do kontrataku przystąpiły też elity polityczne. Na wezwanie Macrona do Paryża polecieli unijni politycy… Francuskie media nazajutrz pisały, że „kilkunastu europejskich przywódców zaprezentowało mniej więcej zjednoczony front przeciwko Trumpowi i Putinowi”. Przypomniano, że „na zakończenie trzyipółgodzinnego spotkania nie zapadła żadna spektakularna decyzja”, a „Europejczycy” próbują pozostać w grze…
Koniec kroplówki dla lewactwa
Odcięcie amerykańskiej kroplówki finansowej przez prezydenta Donalda Trumpa dla różnych „postępowych” organizacji wywołało prawdziwy kociokwik całej lewicy światowej. Przypomnijmy, że 20 stycznia Donald Trump podpisał rozporządzenie wstrzymujące na 90 dni wszystkie międzynarodowe programy pomocowe. Za większość pomocy zagranicznej USA odpowiada USAID (istniejącą od 1961 r. Amerykańska Agencja ds. Rozwoju Międzynarodowego) i Departament Stanu. Na razie lewicowi sędziowie blokują dekret Trumpa, ale na wiele organizacji „pozarządowych” padł blady strach utraty dotacji… rządowych.
W roku 2022 przekazano rożnym organizacjom 61,7 mld dolarów. Pokaźna część tej kasy zasilała lewicowych darmozjadów. USAID działał w ponad 100 krajach świata, a z amerykańskich pieniędzy korzystały również organizacje pozarządowe działające w Polsce, jak m.in. Polskie Forum Migracyjne, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Kampania Przeciw Homofobii, czy też wydawcy „Krytyki Politycznej”, „Kultury Liberalnej” i „Tygodnika Powszechnego”. Kociokwik słychać też we Francji. Miejscowa prasa ubolewa, że 10 tysiącom dzieci w Demokratycznej Republice Konga grozi śmierć głodowa… Stany Zjednoczone są bowiem głównym źródłem finansowania Action Against Hunger France.
Czy jednak o dzieci tutaj chodzi? Pojawiły się głosy, że USAID stała się „największą korupcyjną maszyną w dziejach ludzkości”, a amerykańska lewica za setki miliardów dolarów budowała „nowy wspaniały świat”. Portal Atlatnico pytał nawet, czy „fala uderzeniowa” tej decyzji Trumpa dotrze i do Francji? Portal przypominał, że „prasa postanowiła skupić się wyłącznie na aspekcie humanitarnym” decyzji, ale pieniądze i działania USAID „ewidentnie nie ograniczają się wyłącznie do celów humanitarnych”. Atlantico zauważa, że „ogromna część europejskich mediów jest w dużej mierze zaopatrywana ze środków USAID, co idzie w parze z infiltracją ze strony Stanów Zjednoczonych”. Na liście organizacji pozarządowych, które żyły z pieniędzy USA są m.in. stowarzyszenia, takie jak Connexio, które specjalizuje się w „szkoleniach dla migrantów”, Secours Islamique Français, Médecins du Monde, Lekarze bez Granic, czy Acted, które działa na rzecz „solidarności międzynarodowej”. W sumie około 182 tylko francuskich organizacji pozarządowych skorzystało z dofinansowania ze środków USAID.
Ciekawa jest opinia, że mówienie o „organizacjach pozarządowych” jest dość paradoksalne, ponieważ są one bezpośrednio zależne od finansowania rządowego i tylko dlatego mogą istnieć. Atlantico wskazuje, że tzw. pomoc humanitarna „stała się narzędziem w służbie geopolityki”. USAID regularnie wspierał organizacje pozarządowe propagujące teorie płci, programy klimatyczne, lobbing LGBT itp. Wbrew temu, co sugerują po decyzji Trumpa media, jednak pomoc żywnościowa i pomoc wojskowa nie zostaną zawieszone. USAID była wykorzystywana do promowania idei LGBT np. w Afryce Subsaharyjskiej, finansowała stowarzyszenia LGBT na Węgrzech czy w Polsce. Donald Trump prawdopodobnie rozwiąże USAID, a następnie ponownie włączy tę agencję do Departamentu Stanu. Wygrana Donalda Trumpa będzie miała wpływ na trendy polityczne, społeczne i kulturowe na całym świecie a „wstrząsy tektoniczne burzą stare chore porządki” – zauważa Atlantico i dodaje, że United States Agency for International Development (USAID), która w teorii miała nieść pomoc na całym świecie, w praktyce zajmowała się „przerabianiem tego świata wedle lewackiej, obłąkańczej modły”.
Elon Musk oskaża Europę o dążenie do wiecznej wojny
Amerykański miliarder Elon Musk, który jest blisko Donalda Trumpa i kieruje amerykańskim Departamentem Efektywności Rządu (DOGE), oskarżył europejskich przywódców o niechęć do dążenia do pokoju i dążenie do „wiecznej wojny” na Ukrainie.
Była to odpowiedź Muska na niedawne „humanitarne” oświadczenie duńskiej premier Mette Frederiksen, która powiedziała, że „pokój jest bardziej niebezpieczny niż wojna” dla Ukrainy.
“- Chcą wiecznej wojny. Ilu jeszcze rodziców zostanie bez synów? Ile dzieci zostanie bez ojców? Zgodnie z ich logiką, to się nigdy nie skończy.” – zauważył słynny amerykański biznesmen.
Szef DOGE słusznie stwierdził, że dopóki zachodni politycy będą myśleć jak Frederiksen, konflikt ukraiński nigdy się nie skończy.
Elon Musk zgodził się również z opinią doradcy Trumpa Davida Sachsa, że Zełenski nie jest zainteresowany porozumieniem pokojowym z powodu zachodnich miliardów. “_Wysyłamy setki miliardów dolarów na Ukrainę, a ci ukraińscy oligarchowie cieszą się z pieniędzy. Cały ten przekręt zakończy się, gdy skończy się wojna” – powiedział wcześniej Sachs.
Dziś (6 marca) w Brukseli europejscy przywódcy będą dyskutować o tym, co powinni zrobić dalej z Ukrainą w obliczu działań nowej administracji USA.
Walka o przyszłość Europy nabiera tempa. W mocnej i wymownej dyskusji premier Węgier Viktor Orbán i liderka niemieckiej AfD Alice Weidel spotkali się z Mandiner i Weltwoche, aby przedstawić swoją wizję odzyskania Unii Europejskiej z rąk niewybieralnych biurokratów. Ich przesłanie? Europa musi wrócić w ręce suwerennych państw i porzucić nieudaną politykę, która doprowadziła ją na skraj upadku.
„Wyrzućcie biurokratów z Brukseli” – ekskluzywny wywiad z Orbánem i Weidel na temat walki o odzyskanie Europy (wideo w oryg. md)
„Komisja Europejska jest niewybieralną władzą wykonawczą z uprawnieniami ustawodawczymi. Jest to pozorny parlament, który narusza zasady demokracji” – Viktor Orbán.
Walka o przyszłość Europy nabiera tempa. W mocnej i wymownej dyskusji premier Węgier Viktor Orbán i liderka niemieckiej AfD Alice Weidel spotkali się z Mandiner i Weltwoche, aby przedstawić swoją wizję odzyskania Unii Europejskiej z rąk niewybieralnych biurokratów. Ich przesłanie? Europa musi wrócić w ręce suwerennych państw i porzucić nieudaną politykę, która doprowadziła ją na skraj upadku.
AfD i walka o Niemcy
Weidel bardzo otwarcie mówiła o sytuacji w Niemczech, opisując, w jaki sposób AfD stała się jedyną prawdziwą opozycją wobec systemu, który systematycznie i celowo rozmontowywał klasę średnią, tłumił tożsamość narodową i wdrażał samobójczą politykę imigracyjną.
„Niemcy muszą zacząć odbudowę. Jesteśmy drugą największą siłą w kraju i musimy naprawić nasze stosunki z Węgrami i innymi narodowymi rządami w Europie” – oświadczyła.
Wskazała Orbána jako przykład, który Niemcy powinny naśladować: „Viktor Orbán jest przeciwieństwem Angeli Merkel. Merkel prowadziła politykę przeciwko własnemu narodowi, przeciwko własnemu krajowi i zrujnowała Niemcy. Tymczasem Viktor Orbán twardo obstawał przeciwko nielegalnej migracji. Dlatego wspieramy Węgry i ich wysiłki”.
Weidel zauważyła ponadto, że 70% Niemców chce silnej polityki antyimigracyjnej, a mimo to rząd nadal ich ignoruje: „To jest problem demokracji. Ludzie domagają się bezpiecznych granic, ale klasa rządząca odmawia działania”.
Liderka AfD jasno dała do zrozumienia, że pod rządami AfD przyszłość Niemiec będzie wyglądać zupełnie inaczej: „Pierwszego dnia rządu kierowanego przez AfD rozszerzymy dostawy energii, uruchomimy ponownie elektrownie jądrowe, odwrócimy wycofywanie węgla i kupimy gaz i ropę tam, gdzie jest najtaniej – najlepiej z Rosji”. Obiecała również obniżyć podatki, znieść podatek od CO2 i rozpocząć masowe deportacje nielegalnych imigrantów: „W Niemczech mamy nadmierną przestępczość, szczególnie wśród przestępców zagranicznych i nieletnich. Prawo i porządek muszą zostać przywrócone”.https://rumble.com/embed/v6nsgtc/?pub=4
Strategia Orbána na rzecz reform europejskich
Orbán był równie bezpośredni w swojej ocenie Brukseli: „UE to niezorganizowany, nieustrukturyzowany biurokratyczny skład, który jest również drogi. Każda decyzja pochodząca z Brukseli jest szkodliwa”.
Premier Węgier nakreślił deficyt demokratyczny leżący u podstaw dysfunkcji UE: „Komisja Europejska jest niewybieralną władzą wykonawczą z uprawnieniami ustawodawczymi. Jest to pozorny parlament, który narusza zasady demokracji”. Podkreślił pilną potrzebę przywrócenia władzy parlamentom narodowym: „Decyzje muszą być podejmowane przez wybranych przedstawicieli, a nie biurokratycznych „ufoludków z Brukseli” oderwanych od rzeczywistości”.
Zapytany, czy UE jest w ogóle reformowalna, Orbán odrzekł bez ogródek: „Nie znamy jeszcze odpowiedzi, ponieważ nie próbowaliśmy. Jeśli się nie powiedzie, musimy szukać alternatywnych rozwiązań. Priorytetem jest przywrócenie władzy parlamentom narodowym, z dala od Brukseli”. Wyraźnie zaznaczył również, że same Węgry nie mogą uratować Europy: „Niemcy i Francja mają zdolność uratowania Unii Europejskiej. W tej chwili nie widzę, żeby to się miało wydarzyć”.
Europa bez granic czy Europa narodów?
Oboje przywódcy zgodzili się, że obecna polityka migracyjna UE jest katastrofą. „Elity UE prowadzą politykę, która zagraża naszym narodom” – ostrzegł Orbán. „Gdyby ludzie postawili na swoim, kryzys migracyjny zostałby rozwiązany dawno temu”.
Weidel to poparła, wskazując na niepowodzenia rządzących partii w Niemczech: „CDU i CSU całkowicie skopiowały nasz program, ponieważ wiedzą, że mamy rację. Prowadzą kampanię na podstawie naszej polityki, ale nigdy jej nie wdrożą, ponieważ mają zobowiązania wobec Zielonych i Czerwonych”.
Orbán podkreślił, że migracja jest kwestią egzystencjalną: „Przetrwanie Europy zależy od powstrzymania migracji. Jeśli nam się nie uda, Unia Europejska upadnie”. Weidel zgodziła się: „Niemcy można uratować, ale tylko wtedy, gdy ludzie podejmą działania i zażądają zmiany”.
Efekt Trumpa: Nowa era realizmu
Dyskusja naturalnie zeszła na Donalda Trumpa i jego wpływ na globalną politykę. „Trump jest bojownikiem o wolność” – oświadczył Orbán. „Nie pochodzi z polityki, ale wkroczył do walki o suwerenność i interesy narodowe. Rozumie, że migrację należy powstrzymać, że pokój musi być priorytetem nad wojną, a polityka energetyczna musi być ekonomicznie opłacalna”.
Weidel powtórzyła ten pogląd: „Trump stawia Amerykę na pierwszym miejscu. Europa musi zrobić to samo dla swoich ludzi. Zamiast tego ugrzęźliśmy z biurokratycznymi elitami, które odmawiają przewodzenia. AfD jest tutaj, aby to zmienić”.
Orbán przedstawił pięć głównych sposobów, w jakie Trump zmienia świat:
Migracja – „Trump jasno mówi: migracja jest zła i należy ją powstrzymać. Nielegalna migracja jest najgorsza”. _
Wojna i pokój – „Trump chce pokoju, podczas gdy europejscy przywódcy, z wyjątkiem Węgier, chcą pokonać Rosję”. _
Polityka energetyczna – „Nie można ignorować realiów gospodarczych w imię «zielonej polityki».” _
Chrześcijaństwo – „Trump nie wyśmiewa chrześcijaństwa. Na Zachodzie elity traktują chrześcijan jak średniowieczne relikwie”. _
Wolność słowa – „Poprawność polityczna musi zostać zniesiona. Wolność słowa musi zostać przywrócona”.
Przyszłość, o którą warto walczyć
Na zakończenie wywiadu, Weidel wyraziła optymizm: „Niemcy można uratować. AfD rośnie, ponieważ ludzie chcą powrotu do normalności – bezpiecznych ulic, silnych rodzin, bezpieczeństwa ekonomicznego. Alternatywa dla Niemiec jest jedyną partią, która może to zapewnić”.
Orbán był jednak mniej optymistyczny co do trajektorii Unii Europejskiej: „Unia Europejska walczy o przetrwanie. Bez fundamentalnych zmian upadnie”.
Weidel, niezrażona, jasno przedstawiła swoją misję: „Kocham Niemcy. Chcę odzyskać swój kraj. Chcę, aby Niemcy znów mieli normalne życie, bezpieczne ulice, możliwość zakładania rodzin, bezpieczeństwo ekonomiczne. To zostało zdemontowane w ciągu kilku krótkich lat”.
Końcowe słowa Orbána były mocnym ostrzeżeniem: „Węgry skupią się na tym, by stać się silnymi i niezależnymi. Ale Europa? Bez poważnych reform nie przetrwa”.
Patrioci dla Europy: rosnąca siła
Jedno przesłanie było jasne: w Europie pojawia się nowa siła polityczna. Ruchy nacjonalistyczne, na czele których stoją postaci takie jak Orbán i Weidel, przygotowują się do odzyskania kontroli nad Brukselą. Niezależnie od tego, czy poprzez reformy, czy też całkowitą przebudowę, ich wizja zyskuje na popularności.
„Mamy misję historyczną” – oświadczył Orbán. „Musimy oddać władzę ludziom. Czas rządów biurokratów minął”.
W ramach Funduszu Odbudowy po epidemii koronawirusa państwa Unii Europejskiej zaciągnęły dług o wysokości 300 mld euro. Obecnie nadchodzi pierwszy etap spłaty długu. Z tego powodu rząd Donalda Tuska, a także Francja i Włochy, szukając środków na spłatę zadłużenia, chcą podniesienia unijnego podatku od emisji dwutlenku węgla.
Według doniesień Politico kraje, które lobbują za podniesieniem opłat w ramach unijnego programuCarbon Border Adjustment Mechanism (CBAM), twierdzą, że Unia Europejska potrzebuje nowych źródeł dofinansowania. Warto przypomnieć, że powstanie Funduszu Odbudowy po epidemii koronawirusa oznaczało zaciągnięcie przez państwa członkowskie długu w wysokości 300 mld euro. Teraz nadchodzi spłata pierwszych części długu.
Rząd Tuska chce podwyżki unijnych podatków
Choć mechanizm CBAM nie zaczął jeszcze obowiązywać, to grupa państw już chce podniesienia wysokości pobierania opłat. Według doniesień dziennikarzy, jednym ze zwolenników podniesienia opłat ma być rząd Donalda Tuska. Warto przypomnieć, że Polska sprawuje obecnie prezydencje w Radzie Unii Europejskiej, a funkcję komisarza ds. budżetu sprawuje Piotr Serafin.
«Musimy znaleźć “nowe zasoby własne”» – powiedział Politico wiceminister finansów Polski Paweł Karbownik, używając brukselskiego żargonu na określenie dochodów podatkowych płynących bezpośrednio do budżetu UE. «A z tych nowych zasobów własnych na stole najbardziej obiecujące mogą być CBAM»
Już w grudniu ubiegłego roku Austria, Bułgaria, Włochy i Polska rozpoczęły dyskusję na temat zmian w CBAM.
Można ich dokonać na trzy sposoby: można go rozszerzyć na nowe sektory; zmienić, aby obejmował zarówno eksport, jak i import, lub zmodyfikować, aby obejmował produkty “z dalszego łańcucha” wytworzone z importu objętego CBAM, co oznacza produkty gotowe lub półprodukty zamiast podstawowych towarów, takich jak stal
W swojej propozycji z grudnia kraje te opowiedziały się za rozbudową łańcucha dostaw. Ponadto jak podaje Politico.eu, podniesienie podatku miałoby pomóc przy spłacie długu związanego z epidemią koronawirusa.
Bruksela potrzebuje nowych źródeł dochodów – podaje Politico.eu.
W liście do przewodniczącego Rady Europejskiej Antonio Costy premier Węgier Viktor Orban zapowiedział, że nie podpisze się pod konkluzjami przyszło-tygodniowego szczytu Rady Europejskiej w sprawie unijnego wsparcia dla Ukrainy. „UE powinna rozpocząć bezpośrednie rozmowy z Rosją” – przekonywał.
W wysłanym w sobotę liście Orban oświadczył, że Węgry nie mogą zgodzić się na uzgodnione wstępnie przez unijnych ambasadorów przy UE konkluzje ze szczytu, mówiące o wsparciu UE dla Ukrainy. Przywódcy państw członkowskich mieli przyjąć te konkluzje na szczycie Rady Europejskiej w czwartek 6 marca w Brukseli. „Stało się oczywiste, że istnieją strategiczne różnice w naszym podejściu do Ukrainy” – napisał Orban.
Wyraził przekonanie, że UE wzorem USA powinna rozpocząć bezpośrednie rozmowy z Rosją w sprawie zawieszenia broni i trwałego pokoju w Ukrainie. „To podejście jest nie do pogodzenia z podejściem odzwierciedlonym w konkluzjach” – ocenił.
Zdaniem Orbana na czwartkowym szczycie Rada nie powinna przyjąć projektu konkluzji w sprawie Ukrainy. Zamiast tego zaproponował, by ograniczyć pisemne konkluzje ze szczytu do poparcia rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ przyjętej 24 lutego. Chodzi o przygotowaną przez USA rezolucję na temat wojny w Ukrainie, w której Rosja nie jest wymieniona jako agresor, nie potępia się rosyjskiej agresji, mowa jest o „wojnie rosyjsko-ukraińskiej” i wzywa się do trwałego jej zakończenia.
„Rezolucja sygnalizuje nowy etap w historii tego konfliktu i sprawia, że wszystkie poprzednie uzgodnienia Rady Europejskiej stają się nieistotne” – napisał w liście premier Węgier, dodając, że próby przyjęcia wcześniej zapisanych wniosków dotyczących Ukrainy pokazałyby tylko podział w UE.
——————
Z kolei premier Słowacji Robert Fico napisał na X, że w sprawie konkluzji ze szczytu jego kraj zaproponuje zapis o natychmiastowym zawieszeniu ognia w Ukrainie, niezależnie od tego, kiedy uda się zawrzeć porozumienie pokojowe. Zdaniem Ficy porozumienia pokojowego nie chce ani ukraiński prezydent Wołodymyr Zełenski, ani wiele krajów unijnych.
„Słowacja żąda też, by konkluzje zawierały wyraźny zapis o przywróceniu tranzytu (rosyjskiego – PAP) gazu przez Ukrainę do Słowacji i Europy Zachodniej” – napisał polityk. Jeśli przywódcy „nie uszanują faktu, że istnieją inne opinie niż te o kontynuowaniu wojny”, Radzie nie uda się porozumieć co do wspólnego stanowiska – zagroził.
W projekcie konkluzji, o którym mówią Orban i Fico, a które widziała PAP, podkreślono niezachwiane poparcie Ukrainy przez UE. W dokumencie zaznaczono, że wszelkie negocjacje pokojowe nie mogą toczyć się bez udziału Ukrainy i Europy, a do zawieszenia broni może dojść tylko w ramach kompleksowego porozumienia pokojowego, któremu towarzyszyć muszą solidne i wiarygodne gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy. W projekcie zapisano też, że wszelka pomoc dla Ukrainy, w tym wojskowa, będzie udzielana „z pełnym poszanowaniem polityki bezpieczeństwa i obrony niektórych państw członkowskich” oraz przy uwzględnieniu interesu wszystkich państw UE. Rada podkreśliła też, że konieczne są większe wysiłki w zakresie dostarczania Kijowowi m.in. systemów obrony powietrznej, pocisków rakietowych oraz kontynuowania szkoleń ukraińskich żołnierzy. Zwróciła się też do szefowej unijnej dyplomacji Kai Kallas, by przeanalizowała możliwości wsparcia Ukrainy w ramach wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony (WPBiO) UE.
Projekt wniosków dotyczył też wzmocnienia unijnej obronności – podkreślono, że UE powinna przyspieszyć mobilizację niezbędnych instrumentów i finansowania, by wzmocnić swoje bezpieczeństwo, gotowość obronną i zmniejszyć strategiczne zależności od sojuszników. W dokumencie znalazł się też zapis o konieczności ochrony i obrony granic UE, a zwłaszcza wschodniej granicy Unii, najbardziej narażonej na zagrożenia ze strony Rosji i Białorusi. Przyczyni się to do bezpieczeństwa całej Europy – podkreślono.