Nie ma czegoś takiego jak „zboże techniczne”. Termin ten został sztucznie wprowadzony, by przywożone ziarna nie musiały spełniać żadnych norm.
—————————–
100 ton pszenicy “technicznej” z Ukrainy trafiło do polskich młynów, stamtąd do piekarni, by finalnie znaleźć się na stołach Polaków – wynika z aktu oskarżenia, jaki przygotowała rzeszowska prokuratura. Mogło z niej powstać co najmniej 300 tys. bochenków chleba. [Te liczby to farsa. Należy je pomnożyć co najmniej sto razy. MD]
Teraz, jak informuje prowadząca postępowanie prokuratura w Rzeszowie, postawiono zarzuty. To – jak zapowiadają – dopiero początek.
Pierwszy podejrzany – jak informuje rzeszowska Gazeta Wyborcza – ma zarzut oszustwa na szkodę polskiej spółki zajmującej się handlem zbożem. Miał sprzedać jej ponad 111 ton pszenicy technicznej z Ukrainy, oczywiście nie ujawniając szczegółów dotyczących pochodzenia zboża. Tę szkodę wyceniono na 150 tys. zł.
Druga osoba jest podejrzana o podrabianie dokumentów, które przewożący przedstawili w agencji celnej podczas importu zboża z Ukrainy. Usłyszała ona także zarzut popełnienia przestępstwa skarbowego. Wpisana wartość towaru na fakturach to ponad 91 tys. zł.
Trzeci z podejrzanych dopuścił się oszustwa celnego. W 190 zgłoszeniach, które dotyczyły kukurydzy i rzepaku, zadeklarował, że mają one cele techniczne, choć trafiły normalnie na sprzedaż w Polsce jako spożywcze. Wartość towaru to ponad 6,3 mln zł.
Prokurator nałożył na nich środki zapobiegawcze w postaci poręczeń majątkowych i dozorów policji.
Techniczne, czyli jakie?
Eksperci twierdzą, że nie ma czegoś takiego jak zboże techniczne. Termin ten został sztucznie wprowadzony, by przewożone ziarna nie musiały spełniać żadnych norm.
Jak cytuje “Rzeczpospolita” termin ten wymyślili importerzy ukraińskiego zboża, by szybciej przechodziło przez granicę. “Rząd na to pozwolił, bo obiecał udrożnić eksport z Ukrainy. Problem w tym, że to zboże miało iść tranzytem przez Polskę, a u nas zostało” – wyjaśnia Wiesław Gryń, rolnik ze Stowarzyszenia “Oszukana Wieś”. “Mamy dowody, że przewoźnicy z Ukrainy mieli po klika różnych list przewozowych na to, co wieźli – inne pokazywali na granicy, inne w skupie” dodaje.
Kontroli granicznej podlega jedynie zboże paszowe (przez inspekcję weterynarii) i zboże konsumpcyjne (przez inspekcję artykułów rolno-spożywczych).
Wystarczy zaświadczenie o niskich miesięcznych dochodach, żeby dostać wysokie dotacje na termomodernizację domu. Korzystają z tego nieuczciwi – jak się dowiedział DGP, po wsparcie przeznaczone dla najuboższych sięgają bardzo zamożni
W teorii podwyższone lub najwyższe dofinansowanie z programu jest przeznaczone dla tych, którzy bez pomocy państwa nie mieliby szans na kosztowną wymianę “kopciucha” lub kompleksową termomodernizację domu. A w praktyce? Nawet ludzie zamożni będący właścicielami kilku nieruchomości mogą dostać z publicznej kasy kilkaset tysięcy.
Łączny majątek jest bez znaczenia
Program “Czyste powietrze” zakłada, że osoby z najniższymi dochodami mogą liczyć nawet na 135 tys. zł dotacji i pokrycie do 100 proc. kosztów inwestycji. Limity wsparcia są ustanowione na jeden budynek, ale można złożyć kilka wniosków na kilka nieruchomości. W programie bowiem weryfikowane są tylko dochody. Tym samym bez znaczenia jest łączny majątek wnioskującego o dotację. I tak osoba, która uzyska w ośrodku pomocy społecznej zaświadczenie o bardzo niskich dochodach, może jednocześnie być właścicielem lub współwłaścicielem kilku domów i na wszystkie dostać dofinansowanie idące w setki tysięcy złotych.
Przykład? Jak dowiedział się DGP, w jednym z wojewódzkich funduszy ochrony środowiska 18-latek, wykazując zerowe dochody, uzyskał łącznie ok. 300 tys. zł na wyremontowanie trzech nieruchomości. Wcześniej udziały w nich przepisał na niego bliski członek rodziny. Kolejny przykład – mężczyzna przepisał jedną dziesiątą nieruchomości na matkę. Sam jedynie wyraził zgodę na udział w programie. I znów: bardzo wysoka dotacja. To nadużycia, ale możliwe, bo program tego nie weryfikuje. Jednocześnie takie działanie nie jest niezgodne z jego zasadami – mówi osoba znająca sprawę.
Będzie reakcja władz?
Wiceszef Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej Paweł Mirowski deklaruje, że zbada skalę zjawiska i rozważy, jak uszczelnić przydzielanie dotacji w II i III części programu.
Wszystko wskazuje na to, że stare powiedzenie „masz miękkie serce, musisz mieć twardą inną część ciała” zachowa aktualność w następnym sezonie. Dodatkowo Sejm zadecydował, że planowane Referendum odbędzie się tego samego dnia, co wybory parlamentarne.
A teraz uwaga: Podobno wynik referendum wpłynie na decyzje polityków. W takim razie jeżeli większość wypowie się na tak, to proces wyprzedaży resztek polskiego majątku oraz proces przyjmowania „złych imigrantów” będzie kontynuowany. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby na arkuszu znalazło się pytanie: czy ziemia powinna pozostać kulista?
W zamyśle pomysłodawców pytania referendalne mają utrwalić, a w niektórych przypadkach, zmienić preferencje wyborcze. Poza tym nic się nie zmieni, bo nic nie może się zmienić. Pod tym względem demokracja w Polsce jest stabilna. Wbrew propagandzie straszącej zagrożeniem demokracji, którą należy odczytywać jako zagrożenie zmianą, sytuacja jest pod stałą kontrolą (1).
Trudno bowiem uznać, że lawirant, czyli oficjalnie niedziałająca lub działająca nieoficjalnie koalicja POPiS, która przez wiele poprzednich lat przymykała oko na paserską działalność żerującą na majątku Polaków teraz nagle dozna odnowy moralnej i… no właśnie, co mieliby zrobić? Powinny zrezygnować z ubiegania się o mandat i złożyć zeznania w Prokuraturze. Logicznie analizując – gdzie paser tam przedtem musiał pojawić się złodziej. W tym wywodzie oczywiście abstrahuję od zasadniczego pytania: Jaka Prokuratura? Jakie Sądy?
Z powyższych powodów uważam, że polityczna Szulernia na Wiejskiej kończy sezon tylko teoretycznie. Nowy rozpocznie się, z prawie identyczną obsadą (?), na jesieni. Pesymiści mówią, że będzie to ostatni sezon przed likwidacją gotówki. Czy coś się zmieni? Na pewno pojawią się nowe warianty wirusów i nowe wersje tych samych newsów. Poza tym jedność i spójność… no, a gdzie różnice? Największe różnice pomiędzy PiS a PO wychwyciła zwykła małpa. Małpa w zielonym. Akurat o tym, jeżeli mnie pamięć nie myli, już wspominałem przy innej okazji.
Musicie stawiać wiatraki, jeść świerszcze, zrezygnować z gotówki i samochodów, brać homośluby i abortować dzieci, bo jak nie to przyjdzie Tusk i będziecie musieli stawiać wiatraki, jeść świerszcze, zrezygnować z gotówki i samochodów, brać homośluby i abortować dzieci.
Zacięciem pedagogicznym wykazał się Obi-Wan Kenobi pisząc:
Mam pytanie do kochanych prawych którzy są #MuremZaMorawieckim. On jest za NWO, Zielonym Ładem, Fit for 55. Spotykał się z głównym demiurgiem nowej komuny, Hararim. Jest za ścisłą integracją z Unią Europejską, stworzeniu wspólnej armii. Policji pewnie też. Też jesteście za tym?
A teraz przemówią Morawiecki i Kaczyński:
Ponieważ polityka klimatyczna UE jest rdzeniem polityki gospodarczej całej UE i wszyscy, którzy znają się na UE, wiedzą, że gdybyśmy sobie chcieli wyjść z polityki klimatycznej, tak po prostu zrezygnować z polityki klimatycznej UE, byłoby to jednoznaczne z wyjściem z Unii Europejskiej de facto /RMF24.pl/Morawiecki
Odrzucanie Europejskiego Zielonego Ładu oznaczałoby ustawienie się na marginesie i innego rodzaju kłopoty, to plan w którym warto uczestniczyć nawet za pewną cenę. /energetyka24.com/Kaczyński
Po co tyle gadać? Nie wystarczy wprost? Wszyscy, którzy znają się na rzeczy, wiedzą, żegdybyśmy chcieli zrezygnować z polityki klimatycznej UE, byłoby to jednoznaczne z odzyskaniem niepodległości gospodarczej, a potem, być może politycznej.
Dlaczego PiS?
Tylko PiS jest zdolne przeprowadzić proces likwidacji Polski szanując samopoczucie ofiary do samego końca. Może nie całkowicie, ale zrobi to z dużym znieczuleniem. PO et consortes, oficjalnie „Koalicja Obywatelska Zombies” zrobią to w sposób jawny i wulgarny. Bezczelnie i od frontu. PiS uczyni to za pomocą tradycyjnego wbicia noża w plecy i z „dobrym słowem” na ustach. Różnica jest aż nadto widoczna. „Jarosław Dobry” dokona tego pod biało-czerwoną flagą, mówiąc o wolności. Wstępną mowę zdążył już zacząć wygłaszać Mateusz Jakub Morawiecki.
W świecie zachodnim trwa rewolucja neomarksistowska, która coraz bardziej pragnie objąć także umysły i serca ludzi w Polsce. Jest też zamach na prawdę o samym człowieku w postaci ideologii gender. Mamy do czynienia z zamachem na wolność religijną – mówił we wtorek w Ludźmierzu metropolita krakowski abp Marek Jędraszewski.
„Od 1968 roku trwa w świecie zachodnim rewolucja neomarksistowska, która coraz bardziej pragnie objąć także umysły i serca ludzi żyjących na polskiej ziemi. Mamy do czynienia najpierw z zamachem na samą prawdę, ponieważ mówi się, że każdy ma własną prawdę. Stąd narracje, które nijak mają się do obiektywnych faktów” – mówił w homilii podczas uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w ludźmierskim sanktuarium abp Jędraszewski.
Według metropolity krakowskiego, mamy obecnie do czynienia z „zamachem na prawdę o samym człowieku w postaci ideologii gender.
„Kwestionuje się to, czy ktoś jest od chwili poczęcia kobietą lub mężczyzną. Neguje się najbardziej podstawowe i oczywiste prawa nauki, zwłaszcza biologii i genetyki, a tych, którzy ośmielają się sprzeciwić tej pozbawionej jakiejkolwiek racjonalności ideologii, prześladuje się” – powiedział.
Abp Jędraszewski stwierdził, że mamy do czynienia z zamachem na wolność religijną.
„Przecież pojawiają się takie głosy w dzisiejszej Polsce, żeby usunąć religię ze szkół. Inni domagają się +opiłowania katolików+. Byliśmy świadkami budzącej przerażenie kampanii uderzającej w samą świętość kardynała Karola Wojtyły i świętego Jana Pawła II Wielkiego. Świat nie mógł tego pojąć, jak Polska mogła na raz odwrócić się od najwspanialszego wśród rodu Polaków – i to na podstawie SB-ckich dokumentów” – powiedział.
Metropolita krakowski przypominał także słowa kard. Stefana Wyszyńskiego wypowiedziane 60 lat temu, także w Ludźmierzu: „Módlcie się o wolność Kościoła w ojczyźnie naszej, o wolności waszą, o prawo do prawdy, abyście mogli bez przeszkód uczyć swoje dzieci świętej wiary, módlcie się o sprawiedliwość i szacunek w Polsce, abyście nareszcie poczuli, że rządzą nami sercem a nie policją, abyście odczuli, że nie jesteśmy obcy w ojczyźnie naszej, że nie jesteśmy obywatelami gorszymi, drugiego rzędu dlatego tylko, że wierzymy i miłujemy Boga”.
„Po 60-ciu latach wracamy do słów kardynała Wyszyńskiego i rozumiemy ich aktualność w nowych zupełnie odsłonach. Potrzeba naprawdę wolności, sprawiedliwości i szacunku. Potrzeba miłości” – mówił abp Jędraszewski.
Metropolita krakowski mówił także , że „można by się spodziewać, że raport ONZ, który miał dotyczyć prześladowań religijnych będzie dotyczył przede wszystkim prześladowań chrześcijan, bo statystycznie codziennie kilkanaście osób traci życie tylko przez to, że wierzy w Boga”.
„Tymczasem raport ONZ o prześladowaniu religijnym na świecie dotyczy tego, że niektóre religie, zwłaszcza chrześcijaństwo, mówią, że istnieje grzech, a mówiąc, że jest grzech wprowadzają podziały między ludźmi i przez to piętnują tych, którzy są grzesznikami. Więc według ONZ, trzeba by zabronić Kościołom głoszenie prawdy o tym, że jest grzech i ograniczyć ich wolność. To kolejne trudne do wyobrażenia przejaw totalitaryzmu ideologicznego. W imię wolności walczyć z prawdą Ewangelii. W imię wolności podważać to wszystko, czym żyjemy, co przeżywamy także dzisiaj” – powiedział abp Jędraszewski.
We wtorek przypada jubileuszu 60-lecia koronacji figury Matki Bożej Ludźmierskiej. Uroczystość ta miała miejsce 15 sierpnia 1963 r., a dokonali jej Prymas Tysiąclecia Stefan Kardynał Wyszyński wraz z ówczesnym biskupem krakowskim Karolem Wojtyłą. Podczas błogosławieństwa wiernych, z rąk ukoronowanej figury Gaździny Podhala wypadło berło, które w locie pochwycił biskup Wojtyła. Ten epizod skomentował prymas: „No Karol, Matka Boża przekazuje Ci władzę”. Słowa te nabrały nowej wymowy, gdy wkrótce biskup Wojtyła został arcybiskupem metropolitą, następnie kardynałem i wreszcie papieżem.
==========================
mail:
Co z tym ma wspólnego Marks. To są pomysły amerykańskich propagandzistów likwidacji 90% ludzkości.
(Cud nad Wisłą – Bitwa Warszawska – Jerzy Kossak – ze zbiorów Muzeum Wojska Polskiego via Wikimedia Commons /Lemons2019)
W 1920 roku zatrzymaliśmy czerwoną zarazę. Odpędziliśmy diabelską hordę precz od naszej stolicy i pognaliśmy ją na wschód, skąd przyszła. Był to wielki, jeżeli wręcz nie największy w dziejach triumf oręża polskiego. Powinniśmy być z niego nieskończenie dumni, pomimo, iż ostatecznie nie rozgromiliśmy bolszewickiej dziczy, a nawet nie wyparliśmy jej z terytorium dawnej Rzeczypospolitej, czego tragiczne skutki spadły na nas już po dwudziestu latach. A jednak bezsprzecznie powstrzymaliśmy jej marsz na zachód, ratując od niechybnej zguby nieświadomą zagrożenia Europę. Jak śpiewa psalmista: „Stało się to przez Pana i cudem jest w naszych oczach” (Ps 118, 23).
Materiał pierwotnie został opublikowany 2020 roku
Dlaczego wstydzimy się Cudu nad Wisłą? Bo że tego typu postawę przejawiają liczni Polacy, nie ulega wątpliwości. I to wcale nie ateiści (co wszak w pełni zrozumiałe i szkoda sobie tym głowę zawracać), ale również katolicy, którzy wiarę w Boga mniej lub bardziej otwarcie deklarują, mniej lub bardziej świadomie żyją Ewangelią na co dzień i cudów istnienie mniej lub bardziej uznają. Ale wystarczy, by ktoś choćby napomknął o nadprzyrodzonym aspekcie zwycięstwa nad bolszewikami w sierpniu 1920 roku, a natychmiast wywoła u licznej rzeszy Polaków pełen zażenowania uśmieszek, pogardliwe spojrzenie z góry lub sarkastyczną odpowiedź:
Wesprzyj nas już teraz!
60 zł
80 zł
100 zł
– A gdzie tam cud! Jaki cud! Nie żaden cud, tylko geniusz wodza i waleczność żołnierza polskiego. Wygraliśmy, bo byliśmy lepsi i silniejsi.
Czyżby? Złośliwiec mógłby zauważyć, że zaledwie dwadzieścia lat później ten sam żołnierz dostanie ciężkiego łupnia i nie obroni Ojczyzny, a polityczni wychowankowie tego samego wodza w obliczu nadchodzącej wojny zachowają się jak dzieci we mgle i zmarnują Polskę.
Czy zaś byliśmy lepsi i silniejsi? Przede wszystkim, nie najrozsądniej jest post factum umniejszać siły i wartość bojową pokonanego wroga, bo się tym samym własne nad nim zwycięstwo umniejsza. Ale o to mniejsza.
Ważniejszą bowiem kwestią jest, czy rzeczywiście czerwona horda prąca na Warszawę, Lwów i Poznań, oraz dalej: na Berlin, Paryż i Rzym, była od nas słabsza? Siła, której uległo światowe mocarstwo o niewyczerpanych zasobach ludzkich i materiałowych, jakim była Rosja? Nie wolno nie doceniać sił przez Rewolucję zrodzonych, jak to uczynili pod koniec XVIII stulecia europejscy monarchowie…
Latem zaś 1920 roku tratowała polską ziemię rewolucyjna bestia, której starsza, francuska siostra nie była godna zawiązać sznurka u szubienicy. A naprzeciw tej siły Polonia dopiero co Restituta – kraj młodziutki, państwo ledwo sklejone z trzech całkiem odrębnych dzielnic, wojsko, co jeszcze wczoraj w szeregach obcych armii strzelało do siebie nawzajem (albo w szkolnej ławce siedziało), uzbrojone w mieszankę zaborczego dziedzictwa a dowodzone wedle trzech różnych tradycji…
Niech ziści się cud Wisły – prosimy Cię, Panie
Podobnych zastrzeżeń mógłby ktoś złośliwy namnożyć niekończącą się litanię. Ale dziś nie czas na złośliwości. Dzisiaj świętujemy oczywisty triumf. I dlatego dziś nazywamy rzeczy po imieniu.
15 sierpnia 1920 roku na polskiej ziemi wydarzył się Cud!
Utarło się sądzić, że Cud nad Wisłą wymyśliła endecja celem podważenia zasług marszałka Piłsudskiego. W istocie jednak sprawa nie do końca tak wygląda. Owszem, w nocy z 13 na 14 sierpnia, czyli w chwili największego zagrożenia stolicy, jak najbardziej endecki publicysta Stanisław Stroński opublikował na łamach dziennika „Rzeczpospolita” artykuł zatytułowany „O cud Wisły”, w którym – powołując się na analogiczną sytuację z początku września 1914 roku, kiedy to wojskom francusko-brytyjskim z wielkim trudem udało się na przedpolach Paryża zatrzymać niemiecki Blitzkrieg, co francuska opinia publiczna natychmiast okrzyknęła mianem „cudu nad Marną” – w życzeniowym, wręcz błagalnym tonie wołał o taki sam cud na polskiej ziemi.
Bo – jak czytamy we wspomnianym artykule – „żeby Warszawa wpaść miała w ręce bolszewików, żeby Trocki miał wejść do miasta jak ongi Suworow i później Paskiewicz, żeby ten sam dziki, a dzisiaj jeszcze dzikszy, bo podniecony przez mściwych i krwiożerczych naganiaczy sołdat i mużyk pohulać miał w stolicy odrodzonej Polski, tej myśli wojsko nasze nie zniesie i każdy żołnierz sobie powie: po moim trupie! (…) I gdy w jutrzejszą niedzielę zbiorą się miliony ludności polskiej w kościołach i kościółkach naszych, ze wszystkich serc popłynie modlitwa: Przed Twe ołtarze zanosim błaganie, Ojczyznę, Wolność, zachowaj nam Panie. Błogosławiony tą modlitwą ojców, matek, sióstr i małej dziatwy o ziszczenie się cudu Wisły, żołnierz polski pójdzie naprzód z tym przeświadczeniem, że oto przypadło mu w jednej z najcięższych chwil w naszych tysiącletnich dziejach być obrońcą Ojczyzny”.
I tyle. Nic ponad to, co było widać naokoło: miliony Polaków na Mszach Świętych, w procesjach i czuwaniach; w kościołach, domach i na ulicach; na kolanach przed Najświętszym Sakramentem i wiejskimi kapliczkami błagały o cud, który ich samych i ich rodziny, domy ich i ziemię, i wszystko, co się Polską nazywa, ocali od nadchodzącej hordy Antychrysta.
Nic ponad to, o co może – i powinien – prosić wierzący chrześcijanin.
Tylko w sposób nadprzyrodzony da się to wyjaśnić
Orzeczenie cudownego charakteru zwycięstwa na przedpolach Warszawy przyszło skądinąd. Wkrótce po zwycięstwie, podczas nabożeństwa dziękczynnego za oswobodzenie stolicy i kraju od najazdu bolszewickiego, z wysokości ambony warszawskiej bazyliki archikatedralnej pod wezwaniem świętego Jana Chrzciciela padły słowa wypowiedziane przez metropolitę lwowskiego obrządku ormiańskiego, arcybiskupa Józefa Teodorowicza:
„Cokolwiek mówić czy pisać się będzie o bitwie pod Warszawą, wiara powszechna nazwie ją Cudem nad Wisłą i jako cud przejdzie ona do historii. (…) Zwycięstwo pod Warszawą tylko w sposób nadprzyrodzony wyjaśnić i wytłumaczyć można.”
Do kogo zaś należy wyrokowanie o nadprzyrodzonym charakterze zjawisk, jeśli nie do katolickiego hierarchy, na którym spoczywa sukcesja apostolska?
A wszystkich zaniepokojonych o ziemską chwałę uczestników tamtych wydarzeń tenże sam hierarcha, i jednocześnie żarliwy polski patriota, który niejednokrotnie dał wyraz swej miłości do Ojczyzny, uspokaja zapewnieniem, że postrzeganie warszawskiej wiktorii w kategoriach cudu nikomu bynajmniej nie ujmuje niczego z należnej mu chwały, bohaterstwa czy dowódczych kompetencji.
„Bóg czyniąc cuda, nie przytłacza i nie niszczy chlubnych wysiłków swojego stworzenia; owszem, tam, gdzie i największe ofiary przed przemagającą siłą ustąpić muszą, cudem je wspiera i cudami bohaterstwo wieńczy. Pycha to tylko bałwochwaląca siebie zdolna jest tak wysoko się wynieść, iż Bogu samemu urąga, dumnie w przechwałkach wołając: O cudach nam mówicie, cuda nam głosicie? Zali to nie ramię nasze ocaliło Warszawę? Zali to nie geniusz wodzów ją zbawił?”
„Tylko tym, co się mienią bogami na ziemi, wydaje się Bóg i Jego moc, i Jego łaska jakąś konkurencją niepożądaną, która z zasług ich odziera. Nie za sługi Pańskie, ale za wcielone bóstwa uważają się ci, którzy w śmiesznej i zuchwałej nadętości tak mówią.”
Skąd zaczerpnąć nowej ufności i zapału?
„Niechaj wodze spierają się i swarzą” – kontynuuje mądry ormiański metropolita – „niech długo i uczenie rozprawiają, jaki to plan strategiczny do zwycięstwa dopomógł. Będziemy im wierzyli na słowo i słuszność im przyznamy. Ale cokolwiek wypowiedzą, nigdy nas o jednym nie przekonają: by plan, choćby najmędrszy, sam przez się dokonał zwycięstwa. Jeżeli w każdej bitwie, nawet najlepiej przygotowanej, przy doborze wodzów i żołnierza, przy planach genialnych, jeszcze zwycięstwo waha się niepewne, jeszcze zależne jest od gry przypadków, a raczej od woli Bożej, to cóż dopiero mówić tutaj?”
15 sierpnia 1920 roku żołnierz polski – od dwóch miesięcy w nieustannym odwrocie; bity i spychany z kolejno zajmowanych pozycji, bez oporu oddający ważne punkty strategiczne (jak choćby twierdzę brzeską), porażony strachem przez wroga z głębi piekieł, jakiego nie widziano na tej ziemi od ponad dwustu lat, a który swym bestialstwem przewyższał tatarskie czambuły – ten żołnierz przez setki kilometrów cofający się coraz bardziej niezbornie, a wreszcie uciekający w popłochu – ten właśnie żołnierz pod Warszawą nagle a niespodziewanie odzyskał pełnię sprawności bojowej i niezłomnego ducha.
Bo – wskazuje arcybiskup Teodorowicz – „żołnierz w rozsypce, który od tygodni całych miał tylko jedno na myśli – ucieczkę; żołnierz wyczerpany i na ciele, i na duchu, żołnierz zwątpiały, który wierzył święcie w przegraną, a zrozpaczył o zwycięstwie, taki żołnierz tylko od Ciebie, Panie, tylko od serca Twojego mógł zaczerpnąć nowej wiary, nowej ufności, nowego zapału.”
Ale czy to aby nie retoryczna, kaznodziejska przesada?
Skądże znowu! Przeczą temu fakty.
Oto już 16 lipca szef sztabu 1 Dywizji Litewsko-Białoruskiej raportował szefowi sztabu 1 Armii, że polskie „oddziały cofają się w zupełnym nieładzie, małymi grupami. Stan moralny jest bardzo niski. Wojsko ucieka przy lada wystrzale, przy lada okrzyku: „kawaleria”. Drogi są zapełnione tysiącami łazików bez karabinów. Trzeba stanowczych rozkazów, stanowczej egzekutywy w sprawach maruderstwa. Jeżeli tego nie będzie, cały kraj, przez który armii naszej cofać się wypadnie, zostanie doszczętnie rozgrabiony, a imię Polski na zawsze skompromitowane. (…) Niestety, trzeba nazywać rzeczy po imieniu, że masa panicznie w największym nieładzie ucieka.”
17 lipca generał Władysław Jędrzejewski meldował o „ogromnym przemęczeniu, upadku ducha i szerzeniu się grabieży. W tym samym meldunku donosił ponadto, iż oddziały uciekają nawet przed patrolami, pomimo najostrzejszych środków, a nawet rozstrzeliwań. (…) Oddziały nie są zdolne do stawienia jakiegokolwiek oporu.”
Z kolei porucznik Wiktor Drymmer zapisał w pamiętniku: „Widziałem oficerów płaczących i rozpaczających głośno, wymyślających na wszystko i na wszystkich. (…) Jednego z oficerów musiałem mocno uderzyć, gdy siedział na kamieniu i rozpaczał, wykrzykując, że wszystko stracone.” W innych zaś oficerskich wspomnieniach przeczytać można, że „nie ma już armii polskiej, tej silnej i odpornej armii, która niedawno temu cały świat zadziwiała swym zwycięstwem.”
Upadek morale był widoczny gołym okiem. Rząd nie krył najwyższych obaw. „Niebezpieczeństwo stanęło przed nami w całej swej grozie” – konstatował premier Wincenty Witos – „gdyśmy musieli patrzeć na coraz to nowe zastępy żołnierzy ubranych i uzbrojonych, ale przerażonych, nie mogących wymówić nawet jednego słowa, a widzących tylko w ucieczce ratunek. Zapytani, gdzie uciekają, nic nie odpowiedzieli, oglądając się tylko trwożnie za siebie.”
Wojsko Polskie opanowała – jak rzecz zwięźle ujął Józef Mackiewicz – „gangrena demoralizacji i rozkładu”.
I takie wojsko miało pokonać dziką hordę, która upojona dotychczasowymi sukcesami aż przytupywała z niecierpliwości na samą myśl o orgii gwałtu i łupiestwa, jaką wkrótce rozpęta w zdobytej Warszawie.
– Jeszcze szesnaście wiorst i Europa! – zagrzewał swoich bojców dowódca Frontu Zachodniego Michaił Tuchaczewski – a tam nieprzebrane skarby Zachodu; tam dopiero będzie można realizować leninowską dyrektywę wyrażającą samo jądro komunizmu: grab nagrabliennoje!
Do tego stopnia wróg był pewny zwycięstwa, że już 14 sierpnia – uprzedzając niezaistniałe jeszcze (i nie mające nigdy zaistnieć) fakty – oficjalnie całemu światu ogłosił zdobycie stolicy Rzeczypospolitej. Nie usprawiedliwiając bynajmniej oszczerczej sowieckiej praktyki kreowania faktów medialnych można jednak do pewnego stopnia tę pewność zrozumieć. 14 sierpnia 1920 roku bowiem sytuacja Polski była po prostu rozpaczliwa. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę znający wojnę od podszewki szef przebywającej w Polsce francuskiej misji wojskowej generał Maxime Weygand. „Wasze modlitwy mogą w tym dniu więcej pomóc niż cała nasza wiedza wojskowa” – oznajmił w rozmowie z kardynałem Achille Rattim, nuncjuszem apostolskim w Warszawie.
„Istotnie modlitwy pomogły” – orzeka autorytatywnie arcybiskup Józef Teodorowicz. „Nie ujęły zasługi wodzom, ni chwały męstwu żołnierzy; nie ujęły też wartości ofiarom i wysiłkom całego społeczeństwa; ale to modły bitwę rozegrały, modły Cud nad Wisłą sprowadziły.”
Gdy zmora dusiła nieprzeparta
Na początku drugiej dekady sierpnia 1920 roku mogło się wydawać, że nie ma siły, która by przerażonego, osłabionego i zrozpaczonego, więc w ogólnym rozrachunku niezdatnego do boju, czyli, krótko mówiąc, przegranego żołnierza polskiego postawiła z powrotem na nogi, wlała weń ducha zwycięstwa, poderwała do kontrataku. Bo istotnie na ziemi takiej siły nie było. Duch zwątpienia ogarnął nawet dziarskiego zawsze Komendanta.
Józef Piłsudski w stanie krańcowej apatii, złożywszy na ręce premiera rezygnację ze stanowiska naczelnika państwa i naczelnego wodza już 12 sierpnia, czyli w momencie nie całkiem jeszcze krytycznym, opuścił stolicę, by – jak twierdzą nieprzychylni mu – szukać pocieszenia w ramionach konkubiny, czy też, aby – jak utrzymują jego zwolennicy – rzucić na stos swój życia los, osobiście prowadząc słynne uderzenie znad Wieprza.
Dziwne to zachowanie naczelnego wodza, skrajnie nieodpowiedzialne, wręcz szkodliwe, co zresztą on sam pośrednio przyzna w książce poświęconej wojnie polsko-bolszewickiej, pisząc, iż „przy braku mego autorytetu mogła się załamać obrona stolicy nawet wtedy, gdy przewagę nad wrogiem mieć możemy”. Mimo to zszedł z posterunku, co nie uszło uwagi otoczenia. „Wszyscy byli zdziwieni, a ja pierwszy, widząc, że wódz naczelny porzuca kierownictwo całości bitwy” – zapisał generał Weygand.
Czymże innym takie postępowanie racjonalnie wytłumaczyć, jak nie skrajnym rozstrojem ducha, umysłu i woli – głęboką depresją, gdy (wedle słów samego Piłsudskiego) „jakaś zmora dusiła mnie swą nieprzepartą siłą ustawicznego ruchu, zbliżającego potworne łapy do śmiertelnego ucisku gardła?”
Z drugiej strony jednak powyższe słowa człowieka, który nadprzyrodzonościami nigdy głowy sobie nie zawracał, tym dobitniej dowodzą powszechnego wówczas przekonania, że oto zmierza ku sercu Rzeczypospolitej niepokonana potęga samego mysterium iniquitatis – opisanej przez świętego Pawła w drugim liście do Tesaloniczan „tajemnicy bezbożności” (2 Tes 2, 7).
„Cóż może uczynić człowiek przeciwko tak zuchwałej nienawiści?” – pyta w identycznym stanie ducha Théoden król Rohanu, gdy piekielne hordy przełamują ostatni szaniec i wydaje się, że już wszystko stracone…
Przeciw pierwiastkom duchowym zła
Nie bez racji lord Edgar Vincent wicehrabia D’Abernon dostrzegł w podwarszawskiej batalii osiemnastą przełomową bitwę w historii świata. Nie trzeba być Polakiem, nie trzeba być chrześcijaninem, wystarczy odrobina rozsądku i chwila zastanowienia, by dostrzec jej doniosłe znaczenie.
Podobnie bowiem jak, gdyby Karol Młot poniósł pod Poitiers w roku 732 klęskę z rąk Arabów, to – w myśl trafnej uwagi osiemnastowiecznego angielskiego historyka Edwarda Gibbona – „być może do dzisiaj z katedr Oksfordu nauczano by obrzezany lud interpretowania według Koranu świętości i prawdy objawienia Mahometa”, tak gdyby polski żołnierz uległ bolszewickiemu agresorowi, z tych samych katedr już sto lat temu zagłodzony i okuty w kajdany lud Zachodu poznałby dogmaty marksizmu-leninizmu.
Gdyby pękły polskie linie pod Radzyminem i Ossowem, wkrótce cała Europa pogrążyłaby się w mrocznej otchłani zła w jego najohydniejszej postaci, ponieważ – jak uczy papież Pius XI w encyklice „Divini Redemptoris” – „komunizm jest zły w samej swej istocie”. Jest on – zapewnia z kolei w encyklice „Quod apostolici muneris” papież Leon XIII – „śmiertelną zarazą przenikającą do najgłębszych komórek społeczeństwa i narażającą je na pewną zgubę”. Jeśliby zaraza ta „została przyjęta, stałaby się całkowitą ruiną wszystkich praw, instytucji i własności, a nawet samego społeczeństwa” – ostrzega papież Pius IX w encyklice „Qui pluribus”.
Gdyby więc pękły polskie linie pod Radzyminem i Ossowem, Stary Kontynent stałby się piekłem na ziemi – od Atlantyku do Morza Śródziemnego, od Gibraltaru po Nordkapp rozciągałby się jeden wielki gułag. Albowiem – jak napisali 7 lipca 1920 roku polscy biskupi w dramatycznym liście do całego światowego episkopatu z apelem o pomoc i ratunek dla Polski – „bolszewizm prawdziwie jest żywym wcieleniem i ujawnieniem się na ziemi ducha Antychrysta”.
15 sierpnia 1920 roku pod Warszawą, a może raczej nad Warszawą, starły się moce nieporównanie potężniejsze od wojsk Wschodu i Zachodu – kto tego nie bierze pod uwagę, ten nie jest w stanie pojąć istoty ani samego (chwilowego, niestety) zwycięstwa Polaków, ani też istoty komunizmu (ostatecznie, wskutek takiej właśnie sceptycznej mentalności, wciąż triumfującego).
15 sierpnia 1920 roku nie toczyliśmy wszak „walki przeciw krwi i ciału” – by sięgnąć po jakże adekwatny ustęp listu świętego Pawła Apostoła do Efezjan – lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich” (Ef 6, 12).
Za sprawą naszej Hetmanki i Królowej
Na ziemi zaś – jako się już rzekło – nie było podówczas siły zdolnej polskiego żołnierza wyrwać z odmętów defetyzmu i rozpalić w nim na nowo utraconą waleczność.
„Nie z nas to, o Panie, nagle wystrzelił promień nadziei” – wspomina arcybiskup Józef Teodorowicz. „Z nas było tylko przygnębienie, z nas mówiło zrozpaczenie, kiedyśmy dzikie hordy pod Warszawą ujrzeli. Z nas szły tylko cienie, które chmurą czarnej nocy przysłaniały oczy nasze. To ty pośród ciemności rozpaliłeś światło. Ty w zwątpieniu wskrzesiłeś nadzieję. Ty w omdlałej naszej duszy rozpaliłeś płomień życia, miłości i bohaterstwa. Bohaterstwo zatętniło w skroniach naszego polskiego żołnierza, a ono dziełem było rąk Twoich. Ty je spuściłeś z niebios na jego rozmodloną przed ołtarzami Twymi duszę.”
Nie przypadkiem – bo nie ma przypadków, tylko znaki od Boga – losy wojny polsko-bolszewickiej odwróciły się tego dnia, w którym Kościół czci uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. „Bóg łaskę zwycięstwa i cud pod Warszawą dał nam przez ręce Tej, która Polski jest Królową” – podkreśla arcybiskup Józef Teodorowicz.
„Dzień 15 sierpnia” – mówi dalej lwowski metropolita – „obwołany w biuletynach całego świata jeszcze przed czasem jako dzień zajęcia Warszawy, obraca się dla dumnego wroga w klęskę, a dla nas w chwałę i zwycięstwo. Oto dzień, który Pan uczynił: radujmy się zeń i weselmy! (Ps 118, 24). To jest prawdziwy dzień Najświętszej Panny – dzień Jej zmiłowania i dzień Jej opieki – dzień cudu Jej nad Polską. Chce Ona w nim przed narodem całym zaświadczyć, że będzie tym Polsce, czym była w całej przeszłości: Panią jej i Obronicielką. Jak ongi nad murami Częstochowy, tak i dziś rozbłysnąć zapragnęła nad Warszawą, ażeby przez ten nowy cud wycisnąć w sercu nowej Polski miłość swoją.”
15 sierpnia 1920 roku za sprawą Niewiasty, która miażdży głowę węża, pękła moc czartowska. Niektórzy nawet ujrzeli na niebie Jej postać. I co ciekawe, nie byli to zrozpaczeni polscy żołnierze, lecz uskrzydleni nieprzerwanym pasmem dotychczasowych zwycięstw czerwonoarmiści. Zachowały się relacje jeńców bolszewickich, którzy na widok Bogurodzicy rzucili broń i pierzchli z pola walki.
– Was się nie boimy, ale z Nią walczyć nie będziemy! – deklarowali otwarcie.
Struchlały żołnierz nagle w lwa się przemienił
15 sierpnia 1920 roku duch przemiany dawał się wręcz wyczuć w powietrzu. Zauważyli to nawet twardzi żołnierze, nieskłonni ulegać nastrojom chwili.
„Nadszedł moment, kiedy nie tylko poszczególne jednostki, lecz całe armie nagle straciły wiarę w możliwość zwycięstwa nad wrogiem. Mieliśmy wrażenie, że struna, którą naciągaliśmy za sobą od przejścia Bugu, nagle pękła” – tak zwerbalizował opinię dość powszechną w sztabie Armii Czerwonej komkor Witowt Putna, dowódca 27 Omskiej Dywizji Strzeleckiej imienia Włoskiego Proletariatu.
„Naszym Polakom wyrosły skrzydła” – na bieżąco notował z kolei członek francuskiej misji wojskowej, major Charles de Gaulle. „Żołnierze, którzy zaledwie przed tygodniem byli fizycznie i psychicznie wyczerpani, gnają teraz naprzód, pokonując czterdzieści kilometrów dziennie. Tak, to jest Zwycięstwo! Całkowite, triumfalne zwycięstwo!”
– Ale gdzie w tym cud ów mniemany? – zawoła jeszcze zażarty niedowiarek. Gdzie wojsko anielskie, gdzie desant z nieba, gdzie nadprzyrodzona Wunderwaffe? Jeśli już Boga do wojny mieszamy, to po prostu uznajmy, że jest On po stronie silniejszych batalionów.
Nie, to bzdura. Nie powtarzajmy bezmyślnie bon motów starego zrzędy Woltera, który na dodatek nigdy w życiu prochu nie wąchał. Pan Bóg nie stosuje tanich rekwizytów rodem z Hollywood. „Nie miesza się On cudownie w zastępy walczących – tłumaczy wyczerpująco arcybiskup Józef Teodorowicz – nie zsyła aniołów swych z nieba, by hufce mdlejące zasilały; bierze jednak w swe ręce to, co się wymyka z wszelkich i najlepszych obliczeń rycerskich dowódców i czego nie dosięgnie ni zapał, ni bohaterstwo żołnierzy; bierze On w swe ręce to, co się wydaje czystym przypadkiem albo jakimś niedopatrzeniem czy niedoliczeniem, i wciąga to w swój rachunek, w swój plan, i albo daje przegraną, albo też darzy zwycięstwem.”
Szalę zwycięstwa, owszem, przechylił kontratak znad Wieprza, jednakowoż – jak celnie zauważył Norman Davies – „kontratak znad Wieprza był wprawdzie najbardziej dramatycznym wydarzeniem bitwy warszawskiej, lecz jego sukces był uzależniony od powodzenia działań, które go poprzedzały. Gdyby przyczółek wiślany upadł (…), śmiały manewr Piłsudskiego byłby bez znaczenia.”
Choćby ruszyła ofensywa nawet znad całego stada wieprzy, nic by nie zmieniła, gdyby przedmoście warszawskie nie utrzymało pozycji. Ale przedmoście warszawskie swe pozycje utrzymało, albowiem polski żołnierz, jeszcze wczoraj do ostatnich granic sterany odwrotem i podminowany rozpaczą, dziś precz odrzuciwszy strach i przemęczenie – o czym przypomina lwowski hierarcha – „w lwa się przemienił, gdyś ty, o Panie, tchnął weń mocą Twoją”.
Znaki od Pana historii
Ale to nie wszystko. Arcybiskup Teodorowicz dostrzega jeszcze jeden istotny aspekt nadprzyrodzonej pomocy. Pomyślmy tylko, ileż to razy w militarnych dziejach świata o zwycięstwie bądź klęsce decydował czynnik zupełnie nieprzewidziany: pomyślny zbieg okoliczności, łut szczęścia, ślepy traf. Chrześcijanin nie wierzy w ślepotę losu, bo wie, że w całym wszechświecie wszystko leży w mocy Boga w Trójcy Jedynego, Pana historii, który „wszystko urządził według miary i liczby, i wagi” (Mdr 11, 20). Każde szczęśliwe zrządzenie, które sceptyk nazwie uśmiechem losu, od Boga pochodzi.
Sięgnijmy po trzy przykłady z lata 1920 roku. Oto już na początku sierpnia naczelny dowódca Armii Czerwonej, Siergiej Kamieniew w porozumieniu z komisarzem ludowym spraw wojskowych Lwem Trockim wydał dowódcy frontu południowo-zachodniego Aleksandrowi Jegorowowi rozkaz przekazania trzech armii tegoż frontu zbliżającego się właśnie do Lwowa pod komendę prącego na Warszawę Tuchaczewskiego. Tak poważnie wzmocniony (zwłaszcza siłami okrytej ponurą sławą Konarmii, czyli Pierwszej Armii Konnej Siemiona Budionnego) Front Zachodni bez trudu przełamałby polską obronę, jednak sprawujący funkcję komisarza politycznego frontu Józef Stalin, niechętny Trockiemu i zazdrosny o wojenną sławę Tuchaczewskiego sprytnie opóźnił wykonanie tego rozkazu, wskutek czego czerwona konnica rozpoczęła przegrupowanie dopiero 13 sierpnia, czyli za późno.
Tego samego dnia 13 sierpnia zginął pod Dubienką major Wacław Drohojowski, przy którego zwłokach czerwonoarmiści znaleźli supertajną mapę z wyrysowanym planem działań polskich wojsk. Tuchaczewski jednak, zgodnie z sowiecką mentalnością, uznał dokument za mistyfikację, mającą wprowadzić go w błąd celem wymuszenia na nim niekorzystnych przegrupowań, i orzekłszy, że nie z nim takie tanie numery zignorował go.
A 15 sierpnia, podczas zaciętych walk nad Wkrą, polski pułk ułanów pod dowództwem majora Zygmunta Podhorskiego, wykorzystując nagle wytworzoną lukę we froncie wpadł do Ciechanowa, by znaleźć w nim pozbawiony jakiejkolwiek osłony sztab jednej z armii sowieckich i jedną z dwóch bolszewickich radiostacji. Zdobycie jej umożliwiło przestrojenie warszawskiego nadajnika na częstotliwość wroga i rozpoczęcie skutecznego zagłuszania – czytanym bez przerwy tekstem Pisma Świętego – czerwonych nadajników z Mińska, gdzie stacjonowało dowództwo Armii Czerwonej, wskutek czego jej oddziały nie były w stanie odbierać rozkazów Tuchaczewskiego. Nawiasem mówiąc symbolika tego wydarzenia wręcz poraża – czym zagłuszyć jazgot piekielnych hord jak nie Słowem Bożym…
Ale wracając do meritum, co zadziałało we wszystkich tych sytuacjach? Ślepy traf czy palec Boży? Lwowski arcybiskup widzi tę sprawę prosto: „Nas oświecałeś, o Panie, a wroga naszego zaślepiałeś; w nas wskrzeszałeś ufność i wiarę, a jemu zatwardnieć dałeś w wyniosłości i pysze; z nas dobywałeś płomień bohaterstwa i wysiłki najszczytniejsze, kiedy tymczasem u wroga pewność zwycięstwa wywoływała lekceważenie i nieopatrzność.”
Krótko mówiąc, Ojciec Niebieski życzył sobie, aby zwycięstwo przypadło w udziale Polakom.
Venimus, vidimus, Deus vicit
Wygraliśmy tę bitwę i całą tę wojnę, ale nie sami – kiedyż wreszcie to do nas dotrze? I co zyskujemy na tak kurczowym trzymaniu się rzekomo „racjonalnych” wyjaśnień zwycięstwa? Jakie w tym dobro? Przecież odżegnywanie się od nadprzyrodzonej pomocy żadnej chwały człowiekowi nie przymnaża, lecz – wprost przeciwnie – stawia go w nader marnym świetle. Stanowi przejaw nie tylko bluźnierczej pychy, ale wręcz zwykłej małostkowości.
Jakie to odległe od naszej narodowej tradycji, która kazała żołnierzom i wodzom dawnej Rzeczypospolitej przed każdą bitewną potrzebą wzywać niebieskich auxiliów, a za zwycięstwo nieodmiennie Opatrzności Bożej dziękować. Jakże daleko odeszliśmy od wzorca, który zostawił nam Jan III Sobieski. Wybitny strateg, bezsprzecznie przodujący w gronie naszych największych wodzów, na słane z Wiednia, skądinąd niezbyt Polsce przychylnego, błaganie o ratunek nie odpowiedział buńczucznie a głupio:
– Jesteśmy potęgą, a wyście trupy. Dławcie się, bijcie się, nic mnie to nie obchodzi, o ile interesy Polski nie są zahaczone. A jeśli gdzie zahaczycie je, będę bił.
Przeciwnie, dostrzegając w dalszej perspektywie zagrożenie dla Rzeczypospolitej – bo w końcu chodziło o jej odwiecznego wroga – zdecydował pobić go zawczasu i nie na swojej ziemi.
A pogromiwszy nawałę porównywalną do bolszewickiej, wprost z pobojowiska napisał w liście do papieża: „Venimus, vidimus, Deus vicit – przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył.” Nie możemy się niestety pochwalić, że nasz król jako pierwszy w historii nowożytnej wykorzystał znany bon mot Juliusza Cezara (gdyż niespełna półtora wieku wcześniej uczynił to cesarz Karol V, kwitując zwycięstwo swej katolickiej armii nad heretykami z ligi szmalkaldzkiej pod Mühlbergiem słowami: Veni, vidi, Deus vicit), za to bezspornie chwalimy go za skromność, albowiem wypowiadając się z pierwszej osobie liczby mnogiej podzielił się chwałą zwycięzcy z całym swoim wojskiem.
Skoro więc wywyższony poprzez koronację ponad ogół poddanych monarcha nie wahał się wyznać, że „Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały”, to dlaczego nam, prostym członkom egalitarnego społeczeństwa tak trudno to przychodzi?
„Czyż te słowa pokory i wiary umniejszyły w czymkolwiek lub obniżyły bohaterstwo króla i wodza?” – pyta arcybiskup Józef Teodorowicz. „Czy uszczknęły co z wawrzynów, jakie potomność i historia włożyły na skroń jego? Nic, zaiste; raczej mu ich przymnożyły: bo przepoiły jego bohaterstwo wdziękiem niezwykłym, że tak kornie o sobie trzymał, a nie nadymał się pysznie i nie wynosił. Rzuciły te słowa na czoło królewskie aureolę utkaną z promieni wiary, które Jana III pasują na chrześcijańskiego rycerza. Można więc śmiało powiedzieć, że te piękne i korne słowa wieńczą i zdobią jego skronie jeszcze wdzięczniej niż samo męstwo.”
„Deus vicit! – Bóg zwyciężył! – zawołamy tym wszystkim, którzy by ludzkiej mocy czy zręczności wyłącznie przypisywać chcieli zwycięstwo i wiązać je nie z nadziemską pomocą Bożą, ale tylko z wojennymi planami – powiada ormiański hierarcha ze Lwowa, by od razu wyjaśnić, że zgoła inny plan ocalenie nam przyniósł.”
„Plan ten skreślony był ręką Bożą, a tworzył go i wykonywał Duch Pański. Czego nie zdołał ni zabezpieczyć, ni przewidzieć plan ludzki, to zabezpieczył i przewidział plan Boży. (…) Bóg to jeden do warunków, do potrzeb, do chwili, odnajdywał i wydobywał serca, poddawał im szczęśliwe natchnienia, uzbrajał męstwem bohaterskim i przez nie swoje przeprowadzał plany. To, co jest najsłabszą stroną w planie strategicznym człowieka, to właśnie stanie się najsilniejsze w planie nadprzyrodzonym, Bożym. Gdyby zabrakło w tym miejscu i w tej chwili tego konkretnego bohatera, przepadłoby wszystko. Tośmy stwierdzili pod Warszawą.”
Narzędzia w ręku niewidzialnego Wodza
O tym samym poucza nas Słowo Boże. Oto kiedy wędrującym ku ziemi obiecanej Izraelitom zastąpili drogę Amalekici pod Refidim, ci ruszyli na nich zbrojnie, a „Mojżesz, Aaron i Chur wyszli na szczyt góry. Jak długo Mojżesz trzymał ręce podniesione do góry, Izrael miał przewagę. Gdy zaś ręce opuszczał, miał przewagę Amalekita. Gdy ręce Mojżesza zdrętwiały, wzięli kamień i położyli pod niego, i usiadł na nim. Aaron zaś i Chur podparli jego ręce, jeden z tej, a drugi z tamtej strony. W ten sposób aż do zachodu słońca były ręce jego stale wzniesione wysoko. I tak zdołał Jozue pokonać Amalekitów i ich lud ostrzem miecza” (Wj 17, 10-13).
Arcybiskup Józef Teodorowicz opatruje to biblijne zdarzenie wyśmienitym komentarzem. „Patrzcie, najmilsi” – wskazuje – „jak w tym wizerunku sprzęgają się i wzajemnie wspomagają: duch męstwa żołnierza i duch modlitwy. Bitwa ta rozgrywała się niezawodnie podług wszelkich praw znanej ówczesnej strategii. Losy przegranej czy zwycięstwa ważyć się zdawały tylko podług rachunku ludzkiego, to jest gorszych czy lepszych planów strategicznych, większej czy mniejszej liczby żołnierzy, większej czy mniejszej sprawności wodzów.”
„I każdy historyk wojenny” – kontynuuje wybitny polski hierarcha – „mógł śmiało uczniom wykładać, gdzie i w której chwili, i dlaczego losy bitwy przechyliły się na tę czy na tamtą stronę. A jednak i plany wojenne, i męstwo żołnierza, i zdolności dowódców nie rozegrały tej walki. Wszystko to, co o bitwie stanowi, było narzędziem tylko w ręku niewidzialnego Wodza, który podług miary i wagi układa sam swój plan bitwy.”
Ten sam schemat powtarza się w niezliczonych przykładach od samego zarania chrześcijańskiego świata.
Oto na przykład kiedy niedługo po idach październikowych roku 1065 od założenia Miasta cesarz Konstantyn, stanąwszy pod murami Rzymu, ujrzał we śnie niebiański znak Boży z zapewnieniem, iż pod tym znakiem zwycięży, niezwłocznie kazał swym żołnierzom umieścić go na tarczach. I faktycznie zwyciężył liczniejszego przeciwnika – wedle obietnicy Boga, któremu, choć poganin, postanowił zawierzyć.
Oto kiedy w roku Pańskim 1571 Turcy Osmańscy najechali Cypr, papież Pius V wysłał połączoną flotę z trudem zmontowanej koalicji Państwa Kościelnego, Hiszpanii, Wenecji, Genui, Sabaudii i Malty przeciwko najeźdźcom, a sam upadł na kolana, by z różańcem w dłoni błagać o niebiańskie wsparcie. I powstał z klęczek pewny zwycięstwa, zanim jeszcze powiadomili go o nim wysłańcy z pola bitwy.
Oto gdy w listopadzie 1655 roku Szwedzi przybyli pod jasnogórski klasztor celem splądrowania sanktuarium, przeor Augustyn Kordecki, od dawna się tego spodziewający (czego dał wyraz jeszcze w sierpniu kupując kilkadziesiąt muszkietów i wzmacniając liczebnie siłę zbrojną twierdzy), objął osobiste dowództwo jego obrony, nie ustając jednocześnie, wraz z całą duchowną załogą, w modlitwie i innych liturgicznych poczynaniach na rzecz uproszenia zwycięstwa. I po czterdziestu dniach bezskutecznego oblężenia potężny Szwed uszedł jak niepyszny ukradkiem nocną porą.
Bóg powiązał przyszłość z przeszłością
Naszkicowana powyżej perspektywa każe świeżym okiem spojrzeć nie tylko na samą warszawską wiktorię, nie tylko na zwycięski finał wojny z bolszewikami w roku 1920, ale również na fenomen zmartwychwstania Polski po ponad stuletnim niebycie politycznym. Uważna analiza faktów wiedzie bowiem do konkluzji, że Pan Bóg po to przywrócił życie Niepodległej, aby uratowała ona świat przed czerwoną zarazą.
„Pod Warszawą zrozumieliśmy” – podsumowuje arcybiskup Józef Teodorowicz – „że albo ogarnąć się damy hordom i nawale od Wschodu – a wtedy utracimy i byt nasz, i duszę naszą – lub też staniemy przeciw niej, ażeby wybawić siebie, a murem ochronnym stać się dla świata. Przez cud swój pod Warszawą Bóg powiązał przyszłość naszą z przeszłością. Powiązał i sprzągł myśl swoją względem nas z dnia wczorajszego z dniem dzisiejszym i jutrzejszym.”
Rzeczpospolita powróciła na światową scenę, aby dalej pełnić misję zleconą przez Boga przodkom naszym, gdy za oczywisty natchnieniem Ducha Świętego przyjęli łaciński model cywilizacji. Taki już nasz los, czy raczej: takie nasze zadanie od Pana historii – być antemurale. Bronić cywilizacji Zachodu – nie tylko w nas samych, ale i w otaczającym nas świecie. Choćby nawet ów świat sobie tego nie życzył.
Czyż bowiem świat starożytny życzył sobie zmian, jakie nieśli mu Apostołowie. Oni jednak nie pytali go o zdanie, lecz konsekwentnie głosili naukę Tego, który przyszedł na świat, po to „aby świat zbawić” (J 12, 47), i wkrótce: „Patrz – świat poszedł za Nim” (J 12, 19).
Niedługo zaś potem ów świat stworzy najwspanialszą cywilizację w dziejach ludzkości. Albowiem – jak trafnie spostrzegł Plinio Corrêa de Oliveira – „gdy ludzie postanawiają współpracować z łaską Bożą, dokonują się cuda w historii: nawrócenie Imperium Rzymskiego, powstanie średniowiecza, rekonkwista Hiszpanii, wszystkie wydarzenia wynikające z wielkich zmartwychwstań duszy, do których są również zdolne narody. Te zmartwychwstania są niezwyciężone, ponieważ nic nie może pokonać cnotliwego narodu, który prawdziwie kocha Boga.”
To nasza droga.
Nie potrzeba nam cudów?
Polonia Restituta niestety nie do końca poszła tą drogą. Nie rozdeptała czerwonej gadziny. Nie pognała bestii piekielnej do samego jej gniazda, by tam jej zadać cios śmiertelny. Nie wyzwoliła nawet z jej szponów całości ziem przedrozbiorowej Rzeczypospolitej. Wręcz przeciwnie, zatrzymawszy zwycięską ofensywę o włos od całkowitego triumfu nad bolszewicką hydrą, pospieszyła zawrzeć z nią niekorzystny dla siebie pokój, choć nie obeschły jeszcze łzy po żołnierzach, których ciała rąbali szablami czerwoni orkowie u bram Lwiego Grodu. Porzuciła swoich antysowieckich sojuszników: Ukraińców i Rosjan, Kozaków i Białorusinów. Nade wszystko zaś zdradziła półtora miliona własnych obywateli, wydając ich na pastwę czerwonego Lewiatana na nieludzkiej ziemi.
A o Cudzie nad Wisłą szybko zapomniała. Szczególnie, kiedy sześć lat później władzę w niej przejęła bezbożna sitwa. Wprowadzono kult jednostki, w armii dokonano czystki. Miejsce bogobojnych generałów zajęli libertyni. Miejsce chrześcijańskich rycerzy – wierni pretorianie. Prawdziwi bohaterowie trafili za kraty.
Na owoce jawnej niesprawiedliwości i uporczywego negowania prawdy nie trzeba było długo czekać. Pychą nadęci nawet nie zauważyli, jak bestia w swej jamie z ran się wylizała i cień jej ponownie zawisł nad wschodnią granicą. A na zachód patrząc, nie dostrzegli, że się tam jej młodsza siostra wylęgła, nie mniej krwiożercza, nie mniej agresywna. Odżegnując się od wiary w plany Opatrzności, wyrzekli się pomocy Bożej.
Dlaczego we wrześniu 1939 roku nie było cudu nad Bzurą? Właśnie dlatego. Dlatego, że nikt wtedy żadnego cudu od Pana Boga nie potrzebował – taką ufność pokładaliśmy we własnych siłach i zapewnieniach sojuszników. Tak byliśmy „silni, zwarci, gotowi”; tak przekonani, że „nie oddamy ani guzika”, tak arogancko pewni, że Hitler ma czołgi i samoloty z tektury…
Nie bez racji uczy biblijna Księga Przysłów, iż „przed porażką – wyniosłość; duch pyszny poprzedza upadek” (Prz 16, 18).
Rzeczpospolita upadła głównie z rąk tej samej siły, którą w roku 1920 spektakularnie pokonawszy nad Wisłą i Niemnem, w roku 1921 literą traktatu ryskiego głupio zlekceważyła; przy stosunku potęg Zachodu w roku 1945 równie obojętnym jej sprawie jak ćwierć wieku wcześniej; przy równie jak dziś naiwnej wierze Polaków w szczytne intencje międzynarodowych instytucji.
A wąż, od którego morderczych splotów i jadu trującego Rzeczpospolita chwalebnie Europę uratowała, by natychmiast haniebnie zaniedbać roztrzaskania, wzorem swojej Królowej, na miazgę jego plugawego łba – ten „wąż starodawny, który się zwie diabeł i szatan, zwodzący całą zamieszkałą ziemię” (Ap 12, 9); ten sam, co „był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe, które Pan Bóg stworzył” (Rdz 3, 1) – najpierw się przyczaił, by wkrótce ponownie wypełznąć i z niepohamowaną zachłannością pożerać krainy, ludy, szczepy, języki i narody. Aby je piętnować znamieniem Bestii…
I do dziś nieustannie wężowym zwyczajem zrzuca jedną skórę, by zaraz przybrać inną – to płonie czerwienią, to czernią mroczy; to kusi zielenią, to tęczą mami oczy…
Czy zmarnowaliśmy Cud nad Wisłą? Bo, że go należycie nie wykorzystaliśmy, to więcej niż pewne.
Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!” • 15 sierpnia 2023 micha
W Unii Europejskiej jesteśmy i być chcemy – ale suwerenni! Taką buńczuczną deklarację złożył był całkiem niedawno Naczelnik Państwa na pikniku PiS w Bogatyni, która została wybrana z uwagi na kopalnię „Turów”, której zamknięcia żądała Republika Czeska, a władze Unii Europejskiej w postaci tamtejszych niezawisłych sądów z przyjemnością nakazały ją zamknąć. Ta buńczuczna deklaracja pokazuje, że Naczelnik Państwa liczy na ignorancję swoich wyznawców, bo podejrzewanie go, że nie wie o traktacie z Maastricht, który wszedł w życie w 1993 roku i w sposób zasadniczy zmienił formułę funkcjonowania Wspólnot Europejskich – z konfederacji, czyli związku państw, na federację, czyli państwo związkowe – byłoby niegrzeczne. A w państwie związkowym jego części składowe – czy to w postaci niemieckich landów, czy to w postaci stanów USA – nie mają suwerenności, bo są częściami składowymi państw i dopiero one są suwerenne. Zresztą sam Naczelnik Państwa osobiście przeforsował w czerwcu 2021 roku ratyfikację przez Sejm ustawy o zasobach własnych UE, która wyposażyła Komisję Europejską w prawo zaciągania zobowiązań finansowych w imieniu całej Unii oraz w prawo nakładania „unijnych” podatków. Był to – jak nietrudno się domyślić – milowy krok na drodze „pogłębiania integracji” – czyli budowy europejskiego państwa federalnego w postaci IV Rzeszy, która w dodatku została wpisana do umowy koalicyjnej trzech partii tworzących aktualny rząd niemiecki.
Przypominam o tym wszystkim, bo właśnie teraz władze UE zamierzają wylać na głowy graniczących z Ukrainą państw Europy Środkowej zimny prysznic w postaci odmowy przedłużenia embarga na ukraińskie zboże po 15 września. Tak w każdym razie informuje „Die Welt”, który chyba coś tam na ten temat musi wiedzieć, bo dodaje, że Polska „może narzekać ile tylko chce”, ale Bruksela „obstaje przy zakończeniu ograniczeń importowych”. Przekonamy się tedy, ile warte są tromtadrackie deklaracje pana premiera Morawieckiego, że Polska „i tak” przedłuży embargo. Jak bowiem pamiętamy, pan premier składał wiele takich tromtadrackich deklaracji, ale jak przychodziło co do czego, to podpisywał: i „dekarbonizację Polski” i zgodę na „mechanizm warunkujący” – co umożliwiło Niemcom finansowy szantaż wobec Polski za pośrednictwem unijnych instytucji.
W tej sytuacji mówimy Niemcom nasze stanowcze „nie”, żądając, by zaprzestali wyśpiewywać w Gdańsku piosenki, uznane za „prowokacyjne”. Chodziło o piosenkę biesiadną, której treść jest mniej więcej taka, że do gospody przybywa jegomość, gospodarze się radują, dziewczyny piszczą z uciechy, gość siada za stołem, gospodarze się radują a dziewczyny też robią swoje i chociaż z tego gościa pijak, to jednak fajny chłop. Sęk w tym, że piosenka ma refren heidi, heida, co znaczy mniej więcej tyle, co nasze oj dana, dana. Tymczasem Anna Fotyga, w czasach dobrego fartu piastująca stanowisko ministera spraw zagranicznych naszego bantustanu, zwana również „Pulardą”, kategorycznie zaprotestowała przeciwko wykonywaniu w Gdańsku „hitlerowskich przyśpiewek”. Okazuje się, że każdy walczy o Polskę, jak tam potrafi – no a pani Fotyga nie inaczej, tylko właśnie tak, to znaczy – w sferze działań pozornych i to do kwadratu, bo ta przyśpiewka jest tak samo „hitlerowska”, jak na przykład popularna w polskich kołach wojskowych „Widziałem Marynę raz we młynie” – męsko-szowinistyczna.
Jakby tego brakowało, to doradca doskonały ukraińskiego prezydenta Zełeńskiego, pan Mychajło Podolak, komentując tromtadrackie deklaracje pana premiera Morawieckiego powiedział, że Polska jest obecnie dla Ukrainy „maksymalnie bliskim partnerem, maksymalnie bliskim przyjacielem. I w zasadzie tak będzie do końca wojny. Po jej zakończeniu oczywiście będziemy konkurować, oczywiście będziemy konkurować o dostęp do tych czy innych rynków, rynków konsumenckich. I oczywiście my będziemy zajmować stanowisko proukraińskie, bronić naszych interesów, bronić ich ostro i nie tylko w stosunkach z Polską, ale w stosunkach z każdym innym państwem.”
Na takie dictum Wielce Czcigodny Jacek Saryusz-Wolski podziękował panu Podolakowi „za szczerość”. Widocznie jednak ktoś starszy i mądrzejszy musiał jemu i innym mężykom stanu natrzeć uszu, bo okazało się, że pan Mychajło Podolak powiedział coś zupełnie innego, a te szczere zapowiedzi, to tylko zwyczajne kremlowskie kłamstwa. Jaka w związku z tym jest ukraińska prawda – tego na razie nie wiemy – ale nie tracimy nadziei, że w końcu zostanie nam to objawione – o ile oczywiście wcześniej nikt nie pourzyna nam głów.
Wszystko jest przecież możliwe tym bardziej, że – zgodnie z zapowiedzią prezydenta Józia Bidena – Ukraina zostanie uzbrojona po zęby, żeby nie musiała nikogo się obawiać. Nikogo – a więc nie tylko Rosji, ale przede wszystkim Polski, która przekazała Ukrainie za darmo wszystko, co tylko miała i na razie zostały u nas same długi. Co tu ukrywać; jeszcze raz potwierdziła się trafność apelu militarystów, którzy nawołują, by „korzystać z wojny, bo pokój będzie straszny”! Niestety nasi mężykowie stanu z wojny korzystać nie umieją, zresztą z pokoju – tym bardziej – podczas gdy Ukraińcy nawet na wojnie robią znakomite interesy – o czym świadczy rekordowy poziom tamtejszych rezerw walutowych – a cóż dopiero zrobią na pokoju? Dobrze to nie wygląda, bo w takim razie, kiedy już wojna się skończy, to jak będzie wyglądał ten pokój?
Tego też nikt chyba nie wie, skoro już teraz nasza niezwyciężona armia przez dwa dni się zastanawiała, czy białoruskie śmigłowce przeleciały nad Białowieżą, czy jednak nie przeleciały, tylko tamtejsi mieszkańcy mieli halucynacje? W końcu rada w radę uradzono, że jednak przeleciały, bo ktoś musiał zauważyć – nie śmigłowce, Boże broń, o tym nie ma mowy – tylko, że taka prowokacja akurat przed wyborami, to prawdziwy dar Niebios, bo dzięki temu, w ramach groźnego kiwania palcem w bucie można powysyłać niezwykle stanowcze noty. Okazało się, że i tego za mało, bo Książę-Małżonek buńczucznie oświadczył, że te śmigłowce trzeba było „zestrzelić”. Łatwo powiedzieć – ale czym, skoro wszystko zostało przekazane Ukrainie? W tej sytuacji naszej niezwyciężonej armii nie pozostaje nic innego, jak się zastanowić, żeby i pieniądze zarobić i wianuszka nie stracić. I pomyśleć, że mogłoby być inaczej, gdyby pan prezydent Duda podszepnął amerykańskiemu prezydentowi Józiowi Bidenowi, by w ramach „wzmacniania wschodniej flanki NATO”, USA sfinansowały uzbrojenie 200 tys. polskich żołnierzy, zamiast pchać forsę na Ukrainę, która dzięki temu może się dziś pochwalić rekordowym poziomem rezerw walutowych.
„Przyjaźń” polsko-ukraińska kończy się tam, gdzie Warszawa zaczyna dbać o nasze interesy. Dobitnie pokazały to ostatnie tygodnie i napięcia w stosunkach z naszym wschodnim sąsiadem.
Ledwo miesiąc minął od spektaklu pt. „pojednanie polsko-ukraińskie”, jaki odbywał się przy okazji 80. rocznicy apogeum Rzezi Wołyńskiej, a już z Ukrainy płyną donośne grzmienia, że „Polska wybiera konflikt” i winna jest pogorszeniu wzajemnych stosunków. A wszystko dlatego, że „sługa narodu ukraińskiego” porzucił, przynajmniej chwilowo, realizowanie interesów swojego pana. Już pod koniec lipca prezydent Zełeński pogroził palcem premierowi Morawieckiemu, który oświadczył, że Polska nie otworzy swoich granic dla ukraińskich produktów rolnych po wygaśnięciu moratorium KE. Ukraiński przywódca wskazywał, że takie działanie „jest niedopuszczalne”. Wtórował mu kijowski premier Denys Szmyhal, twierdząc, że decyzja Morawieckiego jest „nieprzyjazna i populistyczna”. „Ostrzeżenia” te jednak nie nawróciły władz warszawskich na „właściwą” drogę. Ukraińcom podpadł bowiem także prezydencki minister i szef Biura Polityki Międzynarodowej Marcin Przydacz, który w TVP wygłosił niepopularną opinię, że „to, co najważniejsze dziś, to obrona interesu polskiego rolnika”. Podkreślił też, że polskie zboże musi zostać „dystrybuowane po odpowiedniej, godnej cenie”. Na domiar złego Przydacz przypomniał Ukrainie, że „naprawdę otrzymała dużo wsparcia od Polski”. Słowa te rozjuszyły naszych wschodnich „przyjaciół” do tego stopnia, że swoje święte oburzenie wyraził zastępca szefa Kancelarii Prezydenta Ukrainy Andrij Sibiga. Co więcej, ambasador Bartosz Cichocki został wezwany na dywanik do kijowskiego MSZ. Polski dyplomata usłyszał tam jasny komunikat, że podobne wypowiedzi są „niedopuszczalne”. Sibiga grzmiał natomiast, że słowa ministra Przydacza to „próby narzucenia polskiemu społeczeństwu (…) bezpodstawnych twierdzeń, że Ukraina nie docenia pomocy z Polski”. Ocenił też, że „to oczywista gra, która służy do tego, by realizować własne interesy” – a kto, jak kto, ale Ukraińcy na tym świetnie się znają. I to akurat jest dobra wiadomość, bo właśnie realizowaniem polskich interesów powinny zajmować się polskie władze.Szkoda tylko, że jest to efekt uboczny kampanii wyborczej, a nie stała linia polityczna.
Ukrainiec szybko jednak dodał, że owa gra „nie ma nic wspólnego z rzeczywistością” i zarzucił Warszawie manipulację. Zakomunikował także – do wiadomości „sług narodu ukraińskiego” – jaka jest „prawda”. Otóż „jest nią przyjazny i otwarty dialog między prezydentami Ukrainy i Polski, którzy mają wysoki poziom wzajemnego zrozumienia i zaufania”. Szkoda tylko, że przyjaźń prezydenta Dudy z prezydentem Zełeńskim nijak nie przekłada się na realizację polskich interesów. Nowe światło na tę kwestię rzucają słowa rzecznika ukraińskiego MSZ, który wyjaśnił, że „przyjaźń ukraińsko-polska jest o wiele głębsza niż celowość polityczna”. A skoro tak, to już wiadomo, że będziemy Ukraińcom pomagać za wszelką cenę. Co więcej, ostrzegł, że „żadne deklaracje nie przeszkodzą nam we wspólnym dążeniu do pokoju i budowaniu wspólnej europejskiej przyszłości”. Wygląda jednak na to, że – przynajmniej przed zbliżającymi się wyborami – władzom warszawskim od tej „przyjaźni” polsko-ukraińska aż się ulewa. Nawet sam premier rządu warszawskiego wyraził opinię, że wezwanie polskiego ambasadora do MSZ w Kijowie było „błędem”, choć pewnie niedługo dowiemy się, że takie błędy przyjaciołom się wybacza. Zapewnił też, że „interes żadnego innego państwa nigdy nie będzie stał ponad interesem Rzeczypospolitej”, co ze strony szefa rządu warszawskiego brzmi dość paradnie. Widać, że zmiana wajchy nastąpiła także w polskim MSZ, który zdecydował się wezwać na dywanik ambasadora Ukrainy. Pech jednak chciał, że Wasyl Zwarycz nie przebywał wówczas w naszym kraju i ostatecznie na rozmowę udał się charge d’affaires ambasady Ukrainy. Nie przeszkodziło to stronie ukraińskiej, by po raz kolejny zrugać Polaków. Dyplomata stwierdził, że „nie ma nic gorszego, niż gdy twój wybawca żąda od ciebie opłaty za ratunek, nawet gdy krwawisz”. Przykład najwyraźniej idzie z góry, bowiem ukraiński ambasador już nam pokazał, że szczyt bezczelności leży w jego zasięgu. Nie dość przypomnieć, że w rocznicę Krwawej Niedzieli „oddawał hołd wszystkim cywilnym ofiarom – obywatelom II RP, pomordowanym na okupowanych przez III Rzeszę terenach w latach II wojny światowej” (ani słowa o winnych tej zbrodni, ukraińcach). Wówczas Konfederacja domagała się, by Zwarycz został uznany w Polsce za persona non grata, lecz władze warszawskie udawały, że to tylko deszcz pada. Mimo pojawiających się z rzadka symptomów otrzeźwienia, polska dyplomacja w relacjach z Ukrainą wciąż liczy, że wschodni „przyjaciel” łaskawym okiem spojrzy na nasze, wyrażane nieśmiało, oczekiwania. I choć po spotkaniu w polskim MSZ jego wiceszef Paweł Jabłoński przyznał, że wypowiedzi strony ukraińskiej „szkodzą dobrym relacjom”, to jednocześnie zapewnił, że Polska wciąż będzie wschodniego sąsiada wspierać. Jak się możemy domyślać, bezwarunkowo. W zamian „Polska oczekuje od Ukrainy gotowości do uwzględnienia naszego stanowiska m.in. w sprawie ochrony polskiego rolnictwa, ale też innych kwestii”. W przypływie szczerości Jabłoński ocenił, że wypowiedzi, jakie padały ze strony ukraińskiej, „miały niewłaściwy, niepotrzebny charakter”. Ujawnił także tajemnicę poliszynela, że „w niektórych sprawach trudniej nam osiągnąć porozumienie”. Wskazał tu na kwestię ukraińskiego zboża oraz nierozliczonego ludobójstwa i blokowanych ekshumacji ofiar Rzezi Wołyńskiej. W reakcji na warszawskie próby zawalczenia o własny interes prezydent Zełeński oświadczył, że Ukraińcy „doceniają historyczne wsparcie Polski, która wraz z nimi stała się prawdziwą tarczą Europy”. Jednocześnie pospieszył z wyjaśnieniem, że na tej tarczy żadnego pęknięcia być nie może. Odnotował też „różne sygnały, że polityka czasami próbuje być ponad jednością, a emocje ponad fundamentalnymi interesami narodów” i zaordynował, co następuje. A mianowicie, że w stosunkach polsko-ukraińskich „emocje zdecydowanie powinny opaść”. O tym, że w ukraińskiej polityce liczy się pragmatyzm i zimna kalkulacja mówił też doradca Zełeńskiego Mychajło Podolak. „Ukraina będzie uważać Polskę za swego bliskiego przyjaciela do zakończenia wojny, a potem między krajami rozpocznie się konkurencja” – przyznał szczerze. Z kolei ukraiński publicysta Jurij Panczenko walkę władz warszawskich o polski interes złożył na karb kampanii wyborczej i prorokował, że ten ponad dwumiesięczny okres będzie czasem „trudnych relacji”. Zauważył też, że „inwazja na pełną skalę zmusiła polskie władze do zapomnienia o pretensjach wobec Kijowa”. Trudno się z nim nie zgodzić, wszak od lutego 2022 roku słyszymy, że Ukraińcy walczą za „wolność waszą i naszą” i nie wolno teraz od nich niczego wymagać. Panczenko podkreślił, że Polska jest „jednym z liderów”, jeśli chodzi o wsparcie dla Ukrainy. Wskazał też na zjawisko, które dla władz warszawskich może wydawać się szokujące, że „każde wsparcie ma swoje granice”, więc „oczekiwano, że z czasem polska polityka wobec Ukrainy powinna stać się bardziej pragmatyczna”. Odnotował jednak, że do niedawna „tylko polityczne marginesy” w Polsce mogły sobie pozwolić na wygłaszanie takich tez. Ubolewał też, że Polska może w końcu zacząć zgłaszać „swoje roszczenia” i to jeszcze przed końcem wojny. Wysnuł więc wniosek, że to Warszawa „wybiera konflikt” artykułując swoje interesy. Widać zatem, że Ukraińcy w polityce nie kierują się jakąś mityczną „przyjaźnią”, ale twardą niemiecką Realpolitik. Władze warszawskie zrobiły już wiele, by pokazać kto tu jest sługą, a kto panem. Kijów natomiast regularnie uświadamia nam, że bratnia „przyjaźń” będzie trwała dopóty, dopóki Polska będzie Ukrainie potrzebna. Przy czym relacja ta polega przede wszystkim na oddawaniu Ukraińcom wszystkiego, czego tylko zapragną, zaś wszystkie próby wybicia się w tych stosunkach na niepodległość kończą się złowrogim pogrożeniem ukraińskim palcem.
Antypolski i antyklerykalny publicysta, prof. Jan Hartman, ma wystartować z pierwszego miejsca na liście Lewicy w okręgu wyborczym Nowy Sącz.
Żydowski antypolak z loży B’nai B’rith Jan Hartman nie pozwala o sobie zapomnieć. W ciągu ostatnich lat wywołał kilka skandali. Między innymi wyzywał cały Naród Polski w związku z tym, że ktoś dokuczył jego zwierzakowi. Zdarzyło mu się też publicznie promować i bronić kazirodztwa a także pedofilii. Aktualnie ma wystartować z pierwszego miejsca dyzmokratycznej listy wyborczej Lewicy w okręgu nr 14 (Nowy Sącz).
Prawdopodobnie w tym samym okręgu, z list PiS wystartuje wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki.
–Bardzo liczę na to, że marszałek Terlecki nie będzie przede mną uciekał — skomentował Hartman w rozmowie z Onetem. Dodaje, że w poprzednich wyborach sądeckiej “jedynce” Lewicy (był nią Jakub Bocheński, tragicznie zmarły we wrześniu ubiegłego roku) zabrakło około tysiąca głosów, by zdobyć mandat. –Teraz zdobycie mandatu przez Lewicę jest absolutnie możliwe. Musimy potraktować kampanię bardzo na poważnie, a nie na zasadzie odrobienia zadania domowego – przekonywał kontrowersyjny komentator.
Przypomnijmy kilka nagłówek gazet z udziałem tego człowieka:
NASZ KOMENTARZ: Kazirodztwo i gwałcenie dzieci są dla sejmowej Lewicy w porządku i biorą na swoje listy degeneratów popierających takie praktyki. Inaczej jest gdy chodzi o katolickich księży. Wówczas zamieniają się w obrońców uciśnionych przez niemoralny kler. No cóż, nie od dziś wiadomo, że lewica to stan umysłu.
15 sierpnia w parafii sw. Stanisława Biskupa i Męczennika, Głównego Patrona Polski, odbędzie się od godz. 15.00 do 18.00 adoracja Najświętszego Sakramentu i modlitwa różańcowa za Ojczyznę. O godz. 18.00 Msza święta za Ojczyznę.
Prezydent Ukrainy Wołodymir Zełenski odbierający Order Orła Białego z rąk prezydenta Polski Andrzeja Dudy. Foto: PAP
„Przyjaźń” polsko-ukraińska kończy się tam, gdzie Warszawa zaczyna dbać o swoje interesy. Dobitnie pokazały to ostatnie tygodnie i napięcia w stosunkach z naszym wschodnim sąsiadem.
Ledwo miesiąc minął od spektaklu pt. „pojednanie polsko-ukraińskie”, jaki odbywał się przy okazji 80. rocznicy apogeum Rzezi Wołyńskiej, a już z Ukrainy płyną donośne grzmienia, że „Polska wybiera konflikt” i winna jest pogorszeniu wzajemnych stosunków. A wszystko dlatego, że „sługa narodu ukraińskiego” porzucił, przynajmniej chwilowo, realizowanie interesów swojego pana.
Już pod koniec lipca prezydent Zełeński pogroził palcem premierowi Morawieckiemu, który oświadczył, że Polska nie otworzy swoich granic dla ukraińskich produktów rolnych po wygaśnięciu moratorium KE. Ukraiński przywódca wskazywał, że takie działanie „jest niedopuszczalne”. Wtórował mu kijowski premier Denys Szmyhal, twierdząc, że decyzja Morawieckiego jest „nieprzyjazna i populistyczna”. „Ostrzeżenia” te jednak nie nawróciły władz warszawskich na „właściwą” drogę. Ukraińcom podpadł bowiem także prezydencki minister i szef Biura Polityki Międzynarodowej Marcin Przydacz, który w TVP wygłosił niepopularną opinię, że „to, co najważniejsze dziś, to obrona interesu polskiego rolnika”. Podkreślił też, że polskie zboże musi zostać „dystrybuowane po odpowiedniej, godnej cenie”.
Na domiar złego Przydacz przypomniał Ukrainie, że „naprawdę otrzymała dużo wsparcia od Polski”. Słowa te rozjuszyły naszych wschodnich „przyjaciół” do tego stopnia, że swoje święte oburzenie wyraził zastępca szefa Kancelarii Prezydenta Ukrainy Andrij Sibiga. Co więcej, ambasador Bartosz Cichocki został wezwany na dywanik do kijowskiego MSZ. Polski dyplomata usłyszał tam jasny komunikat, że podobne wypowiedzi są „niedopuszczalne”. Sibiga grzmiał natomiast, że słowa ministra Przydacza to „próby narzucenia polskiemu społeczeństwu (…) bezpodstawnych twierdzeń, że Ukraina nie docenia pomocy z Polski”. Ocenił też, że „to oczywista gra, która służy do tego, by realizować własne interesy” – a kto, jak kto, ale Ukraińcy na tym świetnie się znają. I to akurat jest dobra wiadomość, bo właśnie realizowaniem polskich interesów powinny zajmować się polskie władze. Szkoda tylko, że jest to efekt uboczny kampanii wyborczej, a nie stała linia polityczna.
Ukrainiec szybko jednak dodał, że owa gra „nie ma nic wspólnego z rzeczywistością” i zarzucił Warszawie manipulację. Zakomunikował także – do wiadomości „sług narodu ukraińskiego” – jaka jest „prawda”. Otóż „jest nią przyjazny i otwarty dialog między prezydentami Ukrainy i Polski, którzy mają wysoki poziom wzajemnego zrozumienia i zaufania”. Szkoda tylko, że przyjaźń prezydenta Dudy z prezydentem Zełeńskim nijak nie przekłada się na realizację polskich interesów. Nowe światło na tę kwestię rzucają słowa rzecznika ukraińskiego MSZ, który wyjaśnił, że „przyjaźń ukraińsko-polska jest o wiele głębsza niż celowość polityczna”. A skoro tak, to już wiadomo, że będziemy Ukraińcom pomagać za wszelką cenę. Co więcej, ostrzegł, że „żadne deklaracje nie przeszkodzą nam we wspólnym dążeniu do pokoju i budowaniu wspólnej europejskiej przyszłości”.
Wygląda jednak na to, że – przynajmniej przed zbliżającymi się wyborami – władzom warszawskim od tej „przyjaźni” polsko-ukraińska aż się ulewa. Nawet sam premier rządu warszawskiego wyraził opinię, że wezwanie polskiego ambasadora do MSZ w Kijowie było „błędem”, choć pewnie niedługo dowiemy się, że takie błędy przyjaciołom się wybacza. Zapewnił też, że „interes żadnego innego państwa nigdy nie będzie stał ponad interesem Rzeczypospolitej”, co ze strony szefa rządu warszawskiego brzmi dość paradnie.
Widać, że zmiana wajchy nastąpiła także w polskim MSZ, który zdecydował się wezwać na dywanik ambasadora Ukrainy. Pech jednak chciał, że Wasyl Zwarycz nie przebywał wówczas w naszym kraju i ostatecznie na rozmowę udał się charge d’affaires ambasady Ukrainy. Nie przeszkodziło to stronie ukraińskiej, by po raz kolejny zrugać Polaków. Dyplomata stwierdził, że „nie ma nic gorszego, niż gdy twój wybawca żąda od ciebie opłaty za ratunek, nawet gdy krwawisz”. Przykład najwyraźniej idzie z góry, bowiem ukraiński ambasador już nam pokazał, że szczyt bezczelności leży w jego zasięgu. Nie dość przypomnieć, że w rocznicę Krwawej Niedzieli „oddawał hołd wszystkim cywilnym ofiarom – obywatelom II RP, pomordowanym na okupowanych przez III Rzeszę terenach w latach II wojny światowej”. Wówczas Konfederacja domagała się, by Zwarycz został uznany w Polsce za persona non grata, lecz władze warszawskie udawały, że to tylko deszcz pada.
Mimo pojawiających się z rzadka symptomów otrzeźwienia, polska dyplomacja w relacjach z Ukrainą wciąż liczy, że wschodni „przyjaciel” łaskawym okiem spojrzy na nasze, wyrażane nieśmiało, oczekiwania. I choć po spotkaniu w polskim MSZ jego wiceszef Paweł Jabłoński przyznał, że wypowiedzi strony ukraińskiej „szkodzą dobrym relacjom”, to jednocześnie zapewnił, że Polska wciąż będzie wschodniego sąsiada wspierać. Jak się możemy domyślać, bezwarunkowo. W zamian „Polska oczekuje od Ukrainy gotowości do uwzględnienia naszego stanowiska m.in. w sprawie ochrony polskiego rolnictwa, ale też innych kwestii”. W przypływie szczerości Jabłoński ocenił, że wypowiedzi, jakie padały ze strony ukraińskiej, „miały niewłaściwy, niepotrzebny charakter”. Ujawnił także tajemnicę poliszynela, że „w niektórych sprawach trudniej nam osiągnąć porozumienie”. Wskazał tu na kwestię ukraińskiego zboża oraz nierozliczonego ludobójstwa i blokowanych ekshumacji ofiar Rzezi Wołyńskiej.
W reakcji na warszawskie próby zawalczenia o własny interes prezydent Zełeński oświadczył, że Ukraińcy „doceniają historyczne wsparcie Polski, która wraz z nimi stała się prawdziwą tarczą Europy”. Jednocześnie pospieszył z wyjaśnieniem, że na tej tarczy żadnego pęknięcia być nie może. Odnotował też „różne sygnały, że polityka czasami próbuje być ponad jednością, a emocje ponad fundamentalnymi interesami narodów” i zaordynował, co następuje. A mianowicie, że w stosunkach polsko-ukraińskich „emocje zdecydowanie powinny opaść”. O tym, że w ukraińskiej polityce liczy się pragmatyzm i zimna kalkulacja mówił też doradca Zełeńskiego Mychajło Podolak. „Ukraina będzie uważać Polskę za swego bliskiego przyjaciela do zakończenia wojny, a potem między krajami rozpocznie się konkurencja” – przyznał szczerze.
Z kolei ukraiński publicysta Jurij Panczenko walkę władz warszawskich o polski interes złożył na karb kampanii wyborczej i prorokował, że ten ponad dwumiesięczny okres będzie czasem „trudnych relacji”. Zauważył też, że „inwazja na pełną skalę zmusiła polskie władze do zapomnienia o pretensjach wobec Kijowa”. Trudno się z nim nie zgodzić, wszak od lutego 2022 roku słyszymy, że Ukraińcy walczą za „wolność waszą i naszą” i nie wolno teraz od nich niczego wymagać. Panczenko podkreślił, że Polska jest „jednym z liderów”, jeśli chodzi o wsparcie dla Ukrainy. Wskazał też na zjawisko, które dla władz warszawskich może wydawać się szokujące, że „każde wsparcie ma swoje granice”, więc „oczekiwano, że z czasem polska polityka wobec Ukrainy powinna stać się bardziej pragmatyczna”. Odnotował jednak, że do niedawna „tylko polityczne marginesy” w Polsce mogły sobie pozwolić na wygłaszanie takich tez. Ubolewał też, że Polska może w końcu zacząć zgłaszać „swoje roszczenia” i to jeszcze przed końcem wojny. Wysnuł więc wniosek, że to Warszawa „wybiera konflikt” artykułując swoje interesy. Widać zatem, że Ukraińcy w polityce nie kierują się jakąś mityczną „przyjaźnią”, ale twardą niemiecką Realpolitik.
Władze warszawskie zrobiły już wiele, by pokazać kto tu jest sługą, a kto panem. Kijów natomiast regularnie uświadamia nam, że bratnia „przyjaźń” będzie trwała dopóty, dopóki Polska będzie Ukrainie potrzebna. Przy czym relacja ta polega przede wszystkim na oddawaniu Ukraińcom wszystkiego, czego tylko zapragną, zaś wszystkie próby wybicia się w tych stosunkach na niepodległość kończą się złowrogim pogrożeniem ukraińskim palcem.
Zboże ukraińskie w Niemczech. Panika na niemieckiej wsi?
[Mirosław Dakowski: To jest prawdopodobnie „artykuł sponsorowany” przez rządzących w POlsce, by uspokajać polskich rolników: „Widzicie, afera jest już nie u nas.. My was dzielnie bronimy, głosujcie na nas”. Tak zasługuje się pan Sachajko swoim „panom” z PiS.
Jednak umieszczam – może coś opisanego w artykuliku się stanie…???]
Wszystko na to wskazuje, że uszczelniony transport, którym zboże ukraińskie jest przemieszczane przez kraje przyfrontowe, zdaje egzamin. Obecnie jak donoszą media, ziarno z Ukrainy niekontrolowanie zalewa magazyny w Niemczech. Tamtejsi rolnicy są zaniepokojeni.
Wśród niemieckich rolników krąży przekaz, że tanie zboże ukraińskie, głównie tania pszenica z Ukrainy jest na rynku w Niemczech. Jak podają tamtejsze media: „krąży plotka, że import taniego zboża z Ukrainy wypiera pszenicę krajową”. Czy to aby tylko plotka?
Co się działo, zanim tani import z Ukrainy zaczął docierać do Niemiec?
Każde „utrudnieni” związane z tym, że zboże ukraińskie nie może być transportowane drogą morską, dokładniej — przez Morze Czarne, odbijały się na unijnych państwach przyfrontowych. Stanowią one bowiem jedyną alternatywną drogę dla eksportu zboża z Ukrainy. Co prawda jak deklarowała KE, miały być zorganizowane korytarze humanitarne, jednak ostatecznie 5 krajów sąsiadujących z Ukrainą musiało samodzielnie borykać się z nadmiarem ukraińskiego zboża zalegającego w ich magazynach. Obecnie dopuszczają one jedynie tranzyt kołowy przez swoje kraje, przy czym uszczelniony. W Polsce wykorzystuje się do tego celu system teleinformatyczny SENT (System Elektronicznego Nadzoru Transportu)
SENT to nic innego jak permanentne monitorowania przez KAS drogowego i kolejowego przewozy tzw. towarów wrażliwych oraz obrotu paliwami opałowymi. Środek transportu przewożący takie towary jest obligatoryjnie wyposażony w geolokalizator, przez co znane jest położenie pojazdu. Od 2017 r., kiedy w Polsce ustawowo zaczął obowiązywać ten system, transportowane sa m.in. alkohol etylowy skażony i nieskażony oraz wyroby go zawierające (np. rozpuszczalniki), susz tytoniowy, paliwa silnikowe, opałowe, preparaty smarowe i oleje, oleje i tłuszcze roślinne. Obecnie także zboże ukraińskie.
Czy zboże ukraińskie jest już w niemieckich magazynach?
W efekcie uszczelnienia tranzytu ziarna przez państwa przyfrontowe zboże ukraińskie jest rozładowywane w pierwszym kraju, w którym to możliwe. Czyli całkiem prawdopodobne, że właśnie w Niemczech.
Okazuje się, że po półtora roku, kiedy Komisja Europejska zostawiła kraje przyfrontowe w tym Polskę, aby same sobie radziły z zalewem ukraińskiego zboża, one rzeczywiście samodzielnie skutecznie rozwiązały problem. Kiedy polski rząd postawił tamę niekontrolowanemu wwozowi zbóż z Ukrainy, obudzili się niemieccy rolnicy — komentuje sytuację w rozmowie z naszym portalem dr Jarosław Sachajko, poseł, Kukiz15, wiceprzewodniczący Sejmowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi.
Dlaczego ukraińskie zboże budzi obawy niemieckich rolników?
Deszczowa pogoda panująca od kilku tygodni w Niemczech sprawiła, że żniwa praktycznie stanęły. Nie ma możliwości zbioru ziarna, którego jakość pogarsza się z każdym dniem. Z tego powodu nerwy tamtejszych rolników są już nadwyrężone. Bezradnie mogą tylko patrzeć, jak jakość i wielkość początkowo dobrze rokujących plonów się zmniejszają.
Wzrost nerwowości potęguje coraz powszechniejszy przekaz ustny, [no właśnie, panie Sachajko], że import taniego zboża z Ukrainy wypiera krajową pszenicę. Czyli ceny niemieckiego zboża są pod presją tego z importu. Wszystko na to wskazuje, że mają przedsmak obecności tego towaru na własnym rynku.
Tak, to niemieckie kiepskie zboże będzie wypierane przez dobre pod względem parametrów technologicznych zboże z Ukrainy. Takie są prawa rynku i stąd taka panika. Nie życzę im źle, bo to nie po chrześcijańsku, ale życzę im refleksji nad tym co wyprawia Komisja Europejska i niemieccy politycy. Za chwilę Niemcy będą mieć problemy z którymi, na oczach polityków zachodnich, borykali się Polacy — wyjaśnia Jarosław Sachajko.
Szczelność tranzytu zboża przez Polskę działa?
Czy pojawiające się obawy ze strony niemieckich rolników są potwierdzeniem, że tranzyt przez Polskę działa? Mimo że nie jest on obłożony kaucją, o którą wnioskują niektórzy polscy politycy?
Jarosław Sachajko: Trzeba na początek obalić mit kaucyjny. Jeśli jako Polska nałożylibyśmy kaucję, to szybko byśmy płacili kary. Jako państwo nie mamy prawa nakładać ceł ani kaucji, rynek unijny jest wspólny i żaden pojedynczy kraj nie może samodzielnie robić regulacji. Ta część naszych praw została bowiem scedowane na Komisję Europejską. Ale jak potwierdzają niemieccy rolnicy, system SENT, czyli stały monitoring oraz plombowanie przyczep ze zbożem działa. Bo to zboże nie zostaje już w Polsce, ale w najbliższym możliwym kraju, gdzie można go wyładować, czyli w Niemczech. Transport kołowy zboża jest kilkanaście razy droższy niż morski, jest on mało opłacalny na średnie odległości i nieopłacalny na dalekie dystanse. Dlatego to zboże zostawało głównie na Lubelszczyźnie i na Podkarpaciu, gdyż Ukraińcom nie opłacało się go wieźć dalej. Koszty transportu do Hiszpanii, która potrzebuje dużo zboża, byłyby równe wartości zboża. Hiszpanie mają deficyt zboża, gdyż mają ogromną produkcję zwierzęcą. Dla przykładu trzody chlewnej produkują 35 mln sztuk. Gdyby Polska miała chociaż taką produkcję trzody chlewnej jak w 2007 r. to również potrzebowalibyśmy ukraińskiego zboża, a u nas za PO-PSL ubyło 8 mln, za PIS 2 mln i zamiast sprzedawać „zboże w skórze”, sprzedajemy go po nieopłacalnych, dyktowanych przez MATIF cenach.
Jaka będzie reakcja niemieckich polityków na zalewające ich kraj zboże ukraińskie?
J.S.: Obawiam się, że żadna … Wciąż klasa polityczna Niemiec nie zmądrzała. Cały czas straszy Polskę i polski rząd, że mamy otworzyć nasz rynek, bo inaczej złamiemy wspólnotowe prawo. Dzisiaj już wiemy, dlaczego oni są w takiej panice. Mianowicie chcą, aby to zboże zostało na naszym rynku. Gdyż obawiają się, że dalej będzie docierało do Niemiec, ich rolnicy będą protestowali i bankrutowali. W mojej opinii polski rząd i tak długo zwlekał, czekając na realizację obietnic utworzenia korytarzy humanitarnych, celem wyekspediowania ukraińskiego zboża do Afryki. Trzeba podkreślić, że zaledwie 3% tego towaru trafiło do Afryki, reszta dopłynęła do Turcji, Hiszpanii, Włoch, Chin. Miejmy nadzieję, że teraz niemieccy rolnicy trafią do rozsądku niemieckich polityków i uporządkujemy rynek zbóż w Europie. Ale tak naprawdę, będzie go można uporządkować dopiero gdy Rosja przegra tę wojnę. Kiedy odblokuje się porty i wznowi transport przez Morze Czarne. Jest to bowiem najtańszy, najbardziej ekonomiczny korytarz transportowy zboża z Ukrainy do krajów docelowych.
Czy przed problemami niemieckich rolników ugnie się KE?
Przypomnijmy, KE sprzeciwia się apelom pięciu państw członkowskich o przedłużenie zakazu importu zboża ukraińskiego po 15 września?
J.S.: Na zakaz importu, cła czy regulacje ograniczające muszą zgodzić się wszystkie państwa UE, a to jest niemożliwe, od 2014 r. bez cła wjeżdża do Europy pszenica. W tej chwili, kiedy ukraińskie porty czarnomorskie nie działają, państwa przyfrontowe uszczelniły tranzyt, to ukraińskie zboże dociera do Niemiec i tam zostaje. Mam więc nadzieję, że KE i PE, które działają pod dyktando Niemiec, przekonają pozostałe kraje, że to, o czym mówimy od ponad roku, rzeczywiście jest problemem na europejską skalę. Czyli w końcu powstaną kolejowe korytarze humanitarne transportujące zboże do Hiszpanii, Włoch, Turcji. Liczę również na otrzeźwienie niemieckich polityków w zakresie zakończenia wojny na Ukrainie. Przypominam, Niemcy obiecali przekazać 110 czołgów, a przekazali 10. Odblokowanie portów czarnomorskich przywróciłoby normalność, wówczas tamtędy to zboże będzie docierało nie tylko do Europy, ale także do Egiptu i innych państw Afrykańskich oraz do Chin. Czyli do tych krajów, które naprawdę potrzebują tego towaru. A nie będzie dalej niszczona polska i europejska suwerenność żywnościowa. Bo przez to, że obecnie trudno jest polskim rolnikom sprzedać zboże w pokrywającej koszt produkcji cenie, oni zadłużają się i bankrutują. A jak stracimy rolników, którzy produkują zboża, to równocześnie stracimy rolników produkujących trzodę chlewną, drób. Stracimy suwerenność żywnościową. Niemcom na tym by zależało, bo prą do podpisania umowy z MERCOSUR-em. Stamtąd chcą bowiem sprowadzać mięso, a w zamian sprzedadzą tam swoje maszyny i samochody. Mam nadzieję, że niemieccy rolnicy przekonają swoich polityków, że to jest utopia.2
Czego od KE oczekują niemieccy rolnicy?
Na razie prasa niemiecka próbuje uspokoić swoich obywateli, że te informacje, to bardziej przekaz plotkarski.
Prawdopodobnie działają rosyjskie fabryki trolli — mówi Dietrich Treis z BR mieszkajacy na Ukrainie od 1990 r., gdzie prowadzi duże gospodarstwo rolne na zachód od Kijowa.
Jednak rolnicy prowadzący produkcję roślinną na terenie Niemiec inaczej podchodzą do obecnej sytuacji.
Pilnie potrzebne jest europejskie rozwiązanie. Byłoby naprawdę pożądane, aby dostawy kolejowe i samochodowe były zarządzane w sposób uporządkowany, tak aby mogły trafiać na rynek światowy — mówi Johann Meierhöfer z Niemieckiego Stowarzyszenia Rolników (DBV).
Andrij Tarasenko, rzecznik Prawego Sektora: Zbrodnia Bandery na Wołyniu to brednia. Sprawiedliwość nakazywałaby, aby ziemie, na których Ukraińcy żyli od tysięcy lat, wróciły do Ukrainy. To Przemyśl i kilkanaście innych powiatów.
— Sprawiedliwość nakazywałaby, aby ziemie, na których Ukraińcy żyli od tysięcy lat, wróciły do Ukrainy — mówi w wywiadzie dla “Rzeczpospolitej” Andrij Tarasenko, rzecznik radykalnej organizacji Prawy Sektor. Jak zaznacza, ma na myśli Przemyśl i kilkanaście innych powiatów. Banderowcy chcą to osiągnąć metodami dyplomatycznymi.
W związku ze wzrastającą popularnością radykalnych organizacji wśród zgromadzonych na Majdanie Ukraińców korespondent “Rzeczpospolitej” przeprowadził wywiad z jednym z liderów Prawego Sektora. Organizacja ta jest koalicją różnych radykalnych i nacjonalistycznych ugrupowań, które odgrywają główną rolę w starciach z Berkutem na Majdanie.
— Chcemy jedynie tego, co nasze — mówi Tarasenko “Rzeczpospolitej”. — Sprawiedliwość nakazywałaby, aby ziemie, na których Ukraińcy żyli od tysięcy lat, wróciły do Ukrainy — dodaje. Działacz podkreśla, że chodzi mu o “zjednoczenie wszystkich ziem etnicznych swojego narodu”, z których Ukraińcy zostali “wyrzuceni”. Tarasenko ma na myśli skutki akcji “Wisła” po II Wojnie Światowej, wskutek której z południowo-wschodnich terenów dzisiejszej Polski przesiedlono ponad 140 tysięcy Ukraińców.
Rzecznik Prawego Sektora podkreśla ponadto, że odpowiedzialność Bandery za ludobójstwo na Wołyniu “to brednie”. — Bandera zalecał stosowanie radykalnych metod, ale przecież z okupantem należy walczyć wszystkimi metodami — ocenił.
Jako “sprzeczne z ideą państwa narodowego”, Tarasenko uznaje ewentualne członkostwo Ukrainy w Unii Europejskiej. Co ważne, rzecznik organizacji Prawy Sektor podkreśla, że banderowcy użyją każdych środków, aby odsunąć Janukowycza od władzy. — Jesteśmy gotowi sięgnąć po wszystkie metody, także te radykalne. Tak jak robił Bandera — ostrzegał.
Rosyjskie media: trzecia siła na Ukrainie
“W ukraińskiej polityce pojawiła się trzecia siła. I żąda kontynuowania rewolucji”, tak w środę, 29 stycznia, rosyjski dziennik “Komsomolska Prawda” pisał o najbardziej radykalnej organizacji w Kijowie, zaangażowanej w walki z milicją wokół Majdanu.
“Wiktor Janukowycz teraz nie wie, z kim ma się dogadywać, ponieważ władza nad Majdanem i połową ukraińskiej administracji jest raczej w rękach Dmytro Jarosza (nieformalnego lidera “Prawego Sektora” — red.) niż słynnego boksera Witalija Kliczki” — można było przeczytać w relacji gazety.
Do “Prawego Sektora” należą m.in. SNA (Patrioci Ukrainy), Tryzub, Biały Młot, UNA-UNSO, C14 (uznawani za neonazistowskie skrzydło partii Swoboda), a także grupy kiboli, głównie Dynama Kijów. Są niekiedy określani jako “armia Majdanu”.
Obecnie najbardziej widocznym liderem tego zrzeszenia jest Dmytro Jarosz. W 1994 roku był jednym z założycieli nacjonalistycznej organizacji Tryzub im. Stiepana Bandery. Teraz uważa się go za nieformalnego lidera Prawego Sektora. Jest to organizacja, która nie kryje dystansu wobec opozycji parlamentarnej. “Jaceniuka lekceważą, a Kliczkę — gdy ten próbował powstrzymać przemoc na Hruszewskiego 19 stycznia — zaatakowali gaśnicą” — pisał w swojej relacji portal tvn24.pl.
Sikorski: wszelkim ekstremizmom mówimy “nie”
Jak pisze w relacji z Ukrainy korespondent “Rzeczpospolitej”, Jędrzej Bielecki, “Stefan Bandera jest dziś największym bohaterem protestujących”, co więcej, “protestów przeciwko kreowaniu Bandery na bohatera Majdanu nie słychać”.
Na Ukrainie od listopada trwają protesty. Sytuacja zaostrzyła się w ubiegłym tygodniu, kiedy podczas starć demonstrantów z milicją w Kijowie śmierć poniosło sześć osób. Dopiero wtedy władze Ukrainy zdecydowały się na ustępstwa — do dymisji podał się premier Mykoła Azarow, a parlament cofnął kontrowersyjne ustawy umożliwiające władzom pacyfikowanie protestujących.
Mówi się też, że na Majdanie do głosu zaczynają dochodzić coraz bardziej radykalne grupy. Ten temat w rozmowie z PAP poruszył minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski.
— Wszelkim ekstremizmom, w szczególności antypolskim mówimy stanowcze “nie”. Ale trzeba też pamiętać, że te ekstremizmy pojawiają się z każdym tygodniem konfrontacji, a odpowiedzialność za przeciąganie kryzysu spoczywa, na razie, głównie na władzy — stwierdził Sikorski. Jak dodał, władza mogła przystać na kompromis jeszcze zanim Majdan się zradykalizował, a Ołeh Tiahnybok, lider Swobody jest teraz “partnerem dla prezydenta Janukowycza” i spotykają się z nim dyplomaci europejscy.
Barometr nastrojów w krajach, które otworzyły swoje drzwi dla imigrantów, wychyla się ponad miarę. Podobnie – statystyki kryminalne. Na antenie TVP Info przytoczono najnowsze dane na temat odnotowanych przestępstw.
Kradzieże
Belgia jest także niechlubnym liderem jeśli chodzi o unijne statystyki dotyczące kradzieży. W przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców odnotowano tam ponad 1914 tego typu przestępstw. Na drugim miejscu jest Luksemburg ze wskaźnikiem na poziomie 1712, a trzecia Holandia – 1362. Tuż za tymi krajami plasują się Niemcy – 1307 kradzieży; i Austria – 1276.
Polska daleko w tej statystyce z wynikiem 260.
Zabójstwa
Kolejna kategoria to zbrodnie umyślnego zabójstwa – również w przeliczeniu na liczbę mieszkańców. Na czele stawki Finlandia, Cypr i (ponownie) Belgia – z kolejno wskaźnikami: 1,63; 1,62 i 1,55 na 100 tys. mieszkańców. Nieco mniej zbrodni odnotowano we Francji (1,16) i Szwecji (1,07). W Polsce to 0,7.
Gwałty
Ostatnia tabela dotyczy gwałtów. Francja i Belgia są zdecydowanymi niechlubnymi liderami. W pierwszym z tych krajów potwierdzono 29,38 gwałtów w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców, a w drugim – 29,25.
Kolejne są: Austria (14,93), Luksemburg (12,62), Holandia (11,06) i Niemcy (10,91). W Polsce wskaźnik ten wynosi 1,99.
Szanowny Panie , dowiedzieliśmy się właśnie, że kolejny szpital wykonuje aborcje eugeniczne na dzieciach podejrzanych o chorobę. To szpital w Jeleniej Górze – Wojewódzkie Centrum Szpitalne Kotliny Jeleniogórskiej, który odpisał na nasze pismo. Od stycznia do czerwca br. abortowano tam 3 dzieci z przyczyn eugenicznych w oparciu o formalną przesłankę „zagrożenia zdrowia” ich matek. Jedno z tych abortowanych dzieci było podejrzane o zespół Downa. Informujemy o tym między innymi po to, aby przebić się do świadomości kolejnych Polaków, którzy nie wiedzą, że w naszym kraju ciągle wykonuje się legalne aborcje na chorych dzieciach. Dlaczego nie ma w naszym społeczeństwie takiej świadomości? Proszę przeczytać.Szpital w Jeleniej Górze to już kolejna placówka, która potwierdziła, że wykonuje aborcje na dzieciach podejrzanych o chorobę lub niepełnosprawność. Wiele osób dobrej woli, które są przeciwko aborcji, nie dowierza, że to wciąż dzieje się w Polsce. Dlaczego tak się dzieje? Gdy w 2020 roku Trybunał Konstytucyjny orzekł, że aborcja z przyczyn eugenicznych jest niezgodna z konstytucją i tym samym nielegalna, u wielu ludzi wybuchł ogromny entuzjazm. Wiele osób zaczęło uważać, że oto teraz mamy niemal doskonałe prawo w zakresie ochrony życia, jedno z najlepszych na świecie, w związku z czym nie musimy już nic robić na rzecz jego zmiany. I tak właśnie się stało – wiele osób zaniechało działań prowadzących do wprowadzenia w Polsce PEŁNEJ i egzekwowalnej obrony życiakażdego dziecka. Zaniechano też nacisków na polityków, aby zajęli się problemem aborcji. Również liczne media przestały informować swoich odbiorców o kwestii aborcji, uznając ją za temat zamknięty. W tym samym czasie aktywiści aborcyjni nie próżnowali i nie byli bierni. Szukali sposobu na to, aby ominąć prawo wynikające z orzeczenia Trybunału w celu legalnego mordowania kolejnych dzieci. Taką luką w prawie okazała się być, dobrze znana w praktyce z innych krajów takich jak np. Hiszpania czy Wielka Brytania, przesłanka umożliwiająca wykonanie legalnej aborcji z powodu „zagrożenia zdrowia” matki, w trym niesprecyzowanego i bliżej nieokreślonego „zdrowia psychicznego”. Na podstawie tej formalnej przesłanki prawnej w Hiszpanii i Wielkiej Brytanii mordowano setki tysięcy dzieci. W ten sam sposób postanowiono zabijać w Polsce. Bardzo szybko po ogłoszeniu przez Trybunał Konstytucyjny orzeczenia znalazły się pierwsze szpitale, które zaczęły wykorzystywać tę lukę w prawie, aby dokonywać aborcji na dzieciach. Doszło nawet do tego, że w 2022 roku w szpitalu w Oleśnicy padł rekord liczby wykonanych aborcji od czasu, gdy w 2016 roku zaczęto ich dokonywać. Teraz kolejne placówki potwierdzają, że wciąż dokonują legalnych aborcji, w tym aborcji na dzieciach podejrzanych o choroby. Panie MirosĹ‚awie, nasza Fundacja przewidywała ten scenariusz od samego początku, gdy tylko Trybunał wydał swoje orzeczenie. Mówiliśmy, że tak będzie na podstawie doświadczeń z innych krajów oraz analizy działań aborcjonistów. Informowaliśmy, że orzeczenie TK to słuszny krok w dobrą stronę, ale krok mały i niewystarczający, który w praktyce niewiele zmieni. Równolegle, niemal od razu podjęliśmy działania prawne – w 2021 roku rozpoczęliśmy obywatelską inicjatywę ustawodawczą „Stop aborcji”, której celem była naprawa polskiego prawa i wprowadzenie pełnej ochrony życia dla każdego dziecka. Nasz projekt rozpoznawał również prawnie dzieci poczęte jako ludzi, ze wszystkimi przysługującymi im prawami. Zebraliśmy wymagane ponad 100 000 podpisów i nasz projekt trafił do Sejmu, gdzie jednak od razu został odrzucony głosami większości posłów PiS, Koalicji Obywatelskiej i Lewicy. Do odrzucenia projektu przyczyniły się też działania wielu osób, które zwalczały naszą inicjatywę i starały się, aby nasz projekt nie wszedł w życie, ponieważ ich zdaniem obecne prawo rzekomo w dobry sposób chroni życie dzieci. Nasz projekt, gwarantujący prawny status człowieka dla wszystkich poczętych dzieci, określano mianem „radykalnego”, „skrajnego” i „niepotrzebnego”. W tym samym czasie media głównego nurtu, sprzyjające lobby aborcyjnemu, głośno krzyczały o rzekomym „łamaniu praw kobiet”, które nie mają tak łatwego dostępu do aborcji, jak chcieliby tego aktywiści aborcyjni. Nie dziwimy się, że w takim zgiełku i zamęcie pełnym kłamstw i manipulacji Polacy nie orientują się w rzeczywistej sytuacji dotyczącej aborcji w Polsce. A prawda jest taka, że obecnie w naszym kraju można dokonywać w szpitalach de facto legalnych aborcji na życzenie, na dowolnym etapie ciąży. Wystarczy tylko przyjść do szpitala z odpowiednim zaświadczeniem od pro-aborcyjnego psychiatry. Nasza Fundacja ostrzega przed tym od niemal 3 lat. Cieszymy się, że w ostatnim czasie coraz więcej osób zaczęło zauważać rzeczywistość i podjęło działania na rzecz powstrzymania aborcji w szpitalach i naprawy polskiego prawa. Otrzymane przez naszą Fundację informacje ze szpitali, potwierdzające dokonywanie kolejnych aborcji eugenicznych na dzieciach, powoli przedostają się do opinii publicznej i zaczynają wywoływać reakcje. Niezbędne są dalsze działania mające na celu kształtowanie świadomości, budzenie sumień i mobilizowanie Polaków do działania w obronie życia dzieci i na rzecz pełnego zakazu aborcji. Działania oparte o rzeczywistość, regularne i konsekwentne, pomimo trudności, przeciwności, prześladowań i pomówień. Działania, których nie da się prowadzić bez stałej pomocy naszych darczyńców. Dlatego proszę Pana o wsparcie naszej walki o wprowadzenie w Polsce pełnej ochrony życia dla każdego dziecka oraz kształtowanie świadomości naszego społeczeństwa, aby aborcja stała się dla Polaków czymś nie do pomyślenia.Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667 Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPWNa bieżąco monitorujemy sytuację w polskich szpitalach. Domagamy się informacji, czy zabijają dzieci i podejmujemy stosowne działania – akcje uliczne, billboardowe i furgonetkowe, których celem jest wywarcie presji na powstrzymanie aborcji i wprowadzenie jej zakazu. Prosimy o pomoc, gdyż sami nie możemy prowadzić tej walki. Serdecznie Pana pozdrawiam,Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszkówstronazycia.pl
Adam Niedzielski odszedł, jednak pozostawił po sobie swoją proaborcyjną spuściznę: zespół ds. mordowania dzieci. Okazuje się, że zespół ten obraduje w SKANDALICZNY sposób. Nie wpuszczają na posiedzenia dziennikarzy, nie chcą też dołączenia do zespołu nikogo, kto mógłby się upomnieć o nienarodzonych.
Gdy tylko Adam Niedzielski powołał swój zespół, wysłaliśmy wniosek, aby w jego obradach mogły brać udział osoby polecone przez Fundację ŻiR. Wskazaliśmy m.in. lekarza psychiatrę z wieloletnim stażem i obrończynię życia dr Katarzynę Ratkowską. Przecież w sytuacji, gdy pojawiają się głosy, aby kobietom dotkniętym depresją proponować zabicie dziecka, głos psychiatry pro-lifera jest nie do przecenienia.
Równocześnie szukaliśmy posła, który mógłby przeprowadzić interwencję poselską w Ministerstwie Zdrowia. Taką interwencję wysłał Grzegorz Braun z Konfederacji.
Ministerstwo najpierw odmówiło wejścia na posiedzenia zespołu komukolwiek spoza jego składu – także wskazanej pani doktor psychiatrze.
Następnie odpowiedziało na interwencję poselską w sposób, który potwierdza moje najgorsze przypuszczenia.
Członkowie zespołu są „zobowiązani do poufności”, w protokołach z posiedzeń nie ma żadnej treści – jedynie ramowe punkty spotkania oraz lista uczestników. Dziennikarze nie mogą wejść na posiedzenia, a minister odmawia możliwości uczestnictwa w pracach zespołu (lub choćby przyglądania się tym pracom) organizacji obywatelskiej, jaką jest Fundacja Życie i Rodzina.
W zaciszu ministerialnych gabinetów niejawnie i wbrew jakimkolwiek zasadom państwa prawa ustala się właśnie w tej chwili, kiedy i jak legalnie mordować dzieci. Zapowiedziano też przygotowanie programu szkoleń dla personelu medycznego. Aż strach zapytać, co będzie przedmiotem szkoleń: czy będą uczyć młodych lekarzy rozrywania dzieci na kawałki? A może wstrzykiwania trucizny wprost do malutkich serduszek?
Szanowny Panie, czy widzi Pan, jak skonstruowane są protokoły spotkań zespołu? Nie ma w nich właściwie żadnej treści – nawet nie wiadomo, co mówili uczestnicy spotkań. To straszne. I Pan, i ja wiemy przecież, że zespół ten nie został powołany dla zwiększania ochrony życia, ale do tego, by móc jeszcze łatwiej to życie zakończyć i to w sposób najbardziej brutalny i bezduszny.
Nie ustajemy w obronie życia i uświadamiamy ludziom, czym jest aborcja i którzy politycy ją popierają – to od władzy zależy, jakie będzie prawo oraz jego interpretacja – czyli ile dzieci będzie bezpieczne, a ile przeznaczone do aborcji.
Nie zamierzamy odpuścić pikiet informacyjnych w sprawie proaborcyjnej postawy premiera Morawieckiego. Nie zaprzestaniemy także informować o niechlubnych dokonaniach Adama Niedzielskiego. Ten zdymisjonowany minister wciąż może zostać wciągnięty na listę wyborczą PiS, dostać się do parlamentu i tam działać za mordowaniem nienarodzonych. Trzeba ostrzegać ludzi!
Kampanie Fundacji są niezwykle skuteczne – czy jeszcze miesiąc temu ktoś wyobrażał sobie, że Minister Zdrowia złoży dymisję? A jednak. Kropla drąży skałę i informacja zatacza coraz szersze kręgi.
Kończy się tydzień i muszę koniecznie zlecić druk nowych banerów, a wciąż brak mi na to środków. Jest to duży problem, bo są wakacje i trudno jest pozyskać fundusze, aby dopiąć budżet i zrobić pilne zlecenie.
Powiem wprost: brak mi w tej chwili 3200 złotych, dlatego szukam 32 osób, które mogą wpłacić po 100 złotych, aby spiąć wydatki.
Czy może Pan być jedną z tych osób? Czy może Pan przekazać 100 złotych bezpośrednio na konto Fundacji 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230 lub poprzez systemy przelewowe lub do płatności kartami pod linkiem www.RatujZycie.pl/wesprzyj?
Proszę Pana, bo wiem, że nie chce Pan, aby w Polsce wprowadzono faktyczną aborcję na życzenie. Działania zespołu Niedzielskiego to największe zagrożenie dla ochrony życia dzieci. Potrzebna jest mobilizacja i jak najszybsze rozpoczęcie kampanii.
Ratujmy dzieci, które same nie mogą zrobić nic w swojej obronie.
Serdecznie Pana pozdrawiam!
Kaja Godek Inicjatywa #ZATRZYMAJABORCJĘ Inicjatywa #STOPLGBT Fundacja Życie i Rodzina ratujzycie.pl
PS – Razem możemy wiele. Adam Niedzielski podał się do dymisji. Teraz trzeba dopilnować, aby jego zespół nie narobił szkód w ochronie życia. Dlatego proszę Pana o wsparcie kampanii przeciw aborcji już dziś.
Już kiedyś o tym pisałem, ale przypomnę, bo nigdy dość przypominania w sytuacji, gdy historia się powtarza. Rosyjski historyk Lew Gumilow, syn poetki Anny Achmatowej, zwanej „Anną Wszechrosji”, w monumentalnym dziele „Cywilizacja wielkiego stepu” poświęconym imperium Mongołów, zastanawia się nad przyczynami, dla których narody przez stulecia pozostające w letargu, nagle zaczynają wykazywać niezwykłą dynamikę, wyłaniają z siebie przywódców wyciskających z ziemi krew, zakładają imperia (imperium Czyngis Chana było największym lądowym imperium w dziejach świata), a potem znowu na całe stulecia popadają w letarg. Eliminując po kolei różne prawdopodobne przyczyny, dochodzi do wniosku, że owe – jak to nazywa – przypływy i odpływy „pasjonarności” mają przyczyny kosmiczne. W pierwszym odruchu większość ludzi się z tym nie zgadza, ale kiedy zastanowimy się nad tym głębiej, to to wyjaśnienie Gumilowa już nie jest takie nieprawdopodobne. Bo przecież z wpływami kosmicznymi na ludzi spotykamy się częściej, niż nam się wydaje. Nie mówię już nawet o przypływach i odpływach oceanów, które są następstwem grawitacji Księżyca, ale skoro już o Księżycu mowa, to niepodobna nie zauważyć jego wpływu na kobiety, których cykl życiowy regulowany jest właśnie przez to ciało niebieskie. Wypada też wspomnieć o zapisie w kronice Jana Długosza, który odnotowuje tam wydarzenie, jak to za jego życia gromady dzieci europejskich dlaczegoś ciągnęły na Mont Saint Michel we Francji, gdzie przypływy i odpływy oceaniczne są szczególnie spektakularne. Poza tym Konrad Lorenz twierdzi nawet, że większość zachowań ludzkich uważanych za kulturowe, tak naprawdę ma przyczyny biologiczne, tylko ludzie z powodu pychy nie chcą tego przyznać.
To spostrzeżenie wydaje się godne przypomnienia zwłaszcza dzisiaj, kiedy to w ramach operacji duraczenia miliardów ludzi tak zwane studia genderowe stały się dyscypliną akademicką. Tymczasem jest to szamaństwo, podobne do fantasmagorii Trofima Łysenki, ulubionego naukowca Józefa Stalina, który jego bałamuctwa nazwał „nauką przodującą”. Łysenko zajmował się genetyką i doszedł do wniosku, że z perzu można wyhodować pszenicę, Ponieważ w ZSRR, w odróżnieniu od pszenicy, perzu było od dostatkiem, Stalinowi bardzo się to spodobało. Genderowcy, twierdzący, że płeć jest determinowana kulturowo, a nie biologicznie, są współczesnymi przedstawicielami „nauki przodującej” – szamaństwa, zdemaskowanego właśnie przez Konrada Lorenza.
Ale mamy jeszcze lepszy dowód na rolę wpływów kosmicznych na zachowania ludzkie i to w skali masowej. Wykryła to m.in. słynna „Kora”, śpiewając w piosence „Szał niebieskich ciał”, jak to „planety szaleją”. Rok ziemski, jak wiadomo, jest okresem, w którym Ziemia wykonuje pełny obrót wokół Słońca. Bo mamy jeszcze tzw. „rok platoński”, czyli okres w którym oś ziemska w ramach tzw. precesji, zakreśla wokół bieguna niebieskiego ogromne koło. Rok platoński trwa 26 tysięcy lat i to właśnie precesja jest jedną z prawdopodobnych przyczyn zmian klimatu. Ale mamy jeszcze rok galaktyczny, czyli okres, w którym Układ Słoneczny, wraz z Ziemią, dokonuje pełnego obiegu centrum galaktyki Drogi Mlecznej. Trwa on 250 mln lat i według obliczeń, Układ Słoneczny dokonał do tej pory tylko 20 takich obiegów. Wróćmy jednak do roku ziemskiego. Jest ona zjawiskiem kosmicznym, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości.
Tymczasem widzimy, że wystarczą cztery takie obiegi Ziemi wokół Słońca, by ludzie zaczęli wariować. Oczywiście nie wszyscy w ten sam sposób, co to, to nie, bo Rosjanie w ramach tzw. „kremlowskich kłamstw” twierdzą, że każdy durak po swojemu suma schodit, co się wykłada, że każdy wariat wariuje po swojemu. I wszystko się zgadza. Co cztery lata mamy bowiem u nas wybory parlamentarne, a na przykład w USA co cztery lata mają wybory prezydenckie. No i cóż widzimy? Jak tylko rozpoczyna się rok wyborczy, nasi Umiłowani Przywódcy zaczynają fantazjować, jak to będą przychylali nam nieba, a miliony ludzi, którzy w latach wcześniejszych na nich narzekają, teraz im wierzą i daliby się nawet za nich pokroić.
Wyjaśnić ten fenomen można tylko na gruncie zagadkowych wpływów kosmicznych, do wyjaśnienia których można by batogiem zapędzić genderowskie szmaństwo, sprawdzając w ten sposób przydatność tych osób dla nauki. Na przykład teraz przywódca Volksdeutsche Partei Donald Tusk, który przecież jest już dużym chłopczykiem, tak się przejął rzewnymi opowieściami pani Joanny Parniewskiej, jak to pewnego dnia odkryła w majtkach kleksa, że aż postanowił zwołać na 1 października „marsz miliona serc” oczywiście – serc złamanych. Aliści okazało się, że pani Joanna nie bardzo nadaje się na cierpiętnicę, bo podczas psychodramy, jaka urządzono jej w Sejmie, zaczęła się przechwalać, jaką to jest kochanką i w ogóle. Co teraz Donald Tusk zrobi z tym fantem, skoro nawet Judenrat „Gazety Wyborczej” z dnia na dzień przestał się panią Joanną interesować?
Zresztą mniejsza o to, bo pewnie w miarę pogłębiającego się amoku, w jaki wprowadzają go wpływy kosmiczne, coś tam znowu wymyśli, jak to bywa z wariatami – bo ważniejsze jest do, co wyprawia rząd „dobrej zmiany”. Pan premier Morawiecki, jakby zapominając o Naszym Najważniejszym Sojuszniku, który nie po to w 2014 roku za 5 miliardów dolarów kupił sobie Ukrainę, żeby teraz do niej dokładać, złożył buńczuczne oświadczenie, że nawet jeśli Komisja Europejska nie pozwoli Polsce na podjęcie suwerennej decyzji o przedłużeniu embarga na ukraińskie, a właściwie – amerykańskie „zboże techniczne” – (bo tym zbożem zasypały polskie magazyny trzy koncerny, które na Ukrainie mają 17 milionów hektarów; dwa z nich: Cargill i Du Pont są amerykańskie, a trzeci, Monsanto, też był amerykański, ale kilka lat temu wykupił go niemiecki Bayer za 63 mld dolarów), to Polska „i tak” to embargo przedłuży.
Tymczasem Ukraińcy, udając, że nie rozumieją, że to nie naprawdę, że to tylko z powodu przedwyborczego amoku, sztorcują pana premiera i Polskę za „nieprzyjazne” deklaracje, chociaż pan premier , odzyskując na chwilę poczucie rzeczywistości, zwrócił uwagę, że w sprawie „tranzytu” nic się nie zmieni. Tymczasem pamiętamy, ze to „zboże techniczne”, które zasypało polskie magazyny, też miało przejeżdżać tylko „tranzytem” – ale do dzisiaj nie wiemy, co się stało, że nie przejechało, ani nawet – co to za firmy je tu wysypały, chociaż pan minister Telus wielokrotnie się odgrażał, że je zdemaskuje.
Słowem – wariactwo zatacza coraz szersze kręgi – bo jakby tego było mało, to rząd uczepił się prowokacji – tym razem białoruskiej. Chodzi o to, że dwa białoruskie śmigłowce przeleciały nad Białowieżą. Nasza niezwyciężona armia początkowo wszystkiemu zaprzeczyła, ale po naradzie widocznie ktoś doszedł do wniosku, że to znakomity pretekst do podgrzania nastrojów – żeby wystraszony naród skupił się wokół rządu i Naczelnika Państwa. Toteż okazało się, że prowokacja rzeczywiście miała miejsce, ale to jeszcze nic, bo Książę-Małżonek Radosław Sikorski oświadczył, że jak tak, to trzeba było je zestrzelić. Próżno Wielce Czcigodny Patryk Jaki, tłumaczy mu, że to by wywołało wojnę – o czym marzy Putin – ale to groch o ścianę, bo Książę-Małżonek – jak to on – wie swoje? Kropkę nad „i” postawił Naczelnik Państwa twierdząc, że tylko ktoś „skrajnie niemądry” mógłby się na to nabrać – znaczy się – na tę prowokację. Słuszna jego racja, chociaż z drugiej strony to przecież Naczelnik Państwa nastręczył Polakom Księcia-Małżonka na ministra obrony, podobnie jak przedtem Kukuńka na prezydenta.
Jak widzimy, wpływy kosmiczne sprawiają, że nasz nieszczęśliwy kraj pogrąża się w odmętach szaleństwa. Możemy pocieszać się tym, że nie tylko nasz – bo u Naszego Najważniejszego Sojusznika jest podobnie, skoro urządza debaty nad UFO, oraz opowiada, jak to Putin manipuluje amerykańską demokracją. Na szczęście 31 grudnia rok się skończy i jeśli nawet nadal będziemy pod wpływem „pasjonarnosci”, to już na całkiem inne tematy.
W dzisiejszych czasach lewicowcy szybko zmieniają temat lub wręcz zaprzeczają swoim autorytarnym działaniom podczas covidu. To ma sens, oni postrzegają następne wybory jako decydujące i chcą, aby ludzie zapomnieli, że z powodu ich polityki prawie straciliśmy to, co pozostało z naszych praw konstytucyjnych. Ale znów, nie możemy pozwolić, aby te rzeczy rozpłynęły się w eterze.
Nigdy nie zapomnimy: lewica pokazała swoje prawdziwe autorytarne barwy podczas covid
Kiedy wracam myślami do pierwszych dni lockdownów spowodowanych pandemią covid, podejrzewam, że większość ludzi, nawet wielu konserwatystów i zwolenników ruchu wolnościowego, miała zdrowotne obawy co do skutków wirusa i potencjalnego wstrząsu strukturalnego, gdyby [wirus] okazał się być tak śmiercionośnym, jak początkowo twierdziła Światowa Organizacja Zdrowia. Gdyby covid miał wskaźnik śmiertelności z powodu infekcji wynoszący 3% lub więcej, jak ostrzegali światowi urzędnicy ds. zdrowia, szkody byłyby na tyle istotne, aby zmienić nasz świat na wiele lat.
Każdy, kto nie był chociaż częściowo zaniepokojony katastrofą biologiczną (lub wojną biologiczną), był prawdopodobnie idiotą. Każdy, kto był mądry, był przygotowany. Jednak po kilku miesiącach rozprzestrzeniania się wirusa i po pierwszej fali danych naukowych kilka faktów stało się oczywiste:
3) IFR [wskaźnik śmiertelności z powodu infekcji] dla covid wyniósł zaledwie 0,23%, co nie uwzględnia wszystkich zgonów z powodu współzachorowalności, które zostały fałszywie oznaczone jako zgony covidowe.
4) Szczepionki nie zapobiegły transmisji u milionów ludzi. W wielu przypadkach nie zapobiegły zakażeniu, a wiele zaszczepionych osób zmarło z powodu wirusa. A ponadto osoby niezaszczepione z naturalną odpornością były lepiej chronione niż te, które przyjęły szczepionkę i dawki przypominające.
5) Badania pokazują, że szczepionki powodują niebezpieczne skutki uboczne w znacznie większym stopniu niż przyznało to CDC.
Wszystko, co powiedzieli nam urzędnicy państwowi podczas pandemii, było kłamstwem. To nie był błąd, to nie było biurokratyczne zamieszanie, to było kłamstwo. Nawet po tym, jak te informacje stały się dostępne, ONI KONTYNUOWALI – trzymali ludzi w zamknięciu, trzymali ich w maskach, a nawet próbowali przymusowo zaszczepić populację. Było kilku republikańskich polityków, którym również udzieliła się ta panika, wielu z nich to neokonserwatyści (fałszywi konserwatyści). Jednak większość Czerwonych Stanów szybko zniosła ograniczenia po upublicznieniu sprzecznych danych. W międzyczasie Niebieskie Stany wyglądały śmiesznie i paranoicznie, gdy desperacko trzymały się nakazów.
Uważam, że jedynym powodem, dla którego Biden, Demokraci i globalistyczne instytucje w końcu się zatrzymali, nie było to, że zdali sobie sprawę, że ich nauka jest błędna. To dlatego, że zdali sobie sprawę, że miliony konserwatystów i niezależnych były gotowe rozpocząć działania zbrojne z powodu nakazów i wiedzieli, że przegrają.
Nawet dzisiaj, kilka miesięcy po tym, jak Biden został zmuszony do ostatecznego zniesienia w kraju stanu wyjątkowego z powodu covid, wciąż jest wielu ludzi biegających w maskach, wciąż izolujących się w swoich domach i wciąż narzekających w mediach społecznościowych, że opinia publiczna odeszła od histerii związanej z pandemią. Skąd bierze się to zachowanie? I dlaczego tak wielu Amerykanów (głównie lewicowców) poddało się tej autorytarnej modzie na lockdowny i przymusowe szczepienia?
Chcę tutaj zbadać psychikę takich ludzi, ponieważ uważam, że naturalną skłonnością dzisiejszej opinii publicznej jest szybkie odejście od dyskomfortu związanego z okropnymi wydarzeniami i ignorowanie głębszych implikacji. Nie możemy od tego odejść, ponieważ ostateczny problem nigdy nie został rozwiązany. Ci sami lewicowcy i globaliści nigdy nie zostali napomnieni za swoje zachowania, nigdy nie musieli przyznać, że się mylili i BĘDĄ ponownie próbować tych samych drakońskich środków w przyszłości, jeśli pozostawi się ich bez kontroli.
Oto, co moim zdaniem wydarzyło się podczas szaleństwa kultu covid…
Przydatna broń przeciwko konstytucji
W dzisiejszych czasach lewicowcy szybko zmieniają temat lub wręcz zaprzeczają swoim autorytarnym działaniom podczas covidu. To ma sens, oni postrzegają następne wybory jako decydujące i chcą, aby ludzie zapomnieli, że z powodu ich polityki prawie straciliśmy to, co pozostało z naszych praw konstytucyjnych. Ale znów, nie możemy pozwolić, aby te rzeczy rozpłynęły się w eterze. Oto lista najgorszych przewinień ze strony lewicowców i globalistów podczas tej pandemii:
Kłamali na temat skuteczności lockdownów.
Kłamali na temat skuteczności masek.
Kłamali na temat skuteczności szczepionek.
Kłamali na temat tego, jak obszerne były testy szczepionek przeciwko covid.
Kłamali na temat „pandemii niezaszczepionych”.
Wymusili lockdowny NA ZEWNĄTRZ, gdzie zarażenie się wirusem jest prawie niemożliwe.
Oni (rząd i Big Tech) spiskowali, aby wykorzystać media społecznościowe jako narzędzie do masowej cenzury sprzecznych danych.
Wykorzystywali algorytmy za pośrednictwem wyszukiwarek, aby ukryć wszelkie sprzeczne informacje.
Jak otwarcie przyznało wielu lewicowców, celem było takie utrudnienie życia niezaszczepionym, aby ostatecznie ulegli, aby przeżyć. W ten sposób elity establishmentu i lewicowcy mogli twierdzić, że ludzie „zgłosili się” na ochotnika do szczepień i nikogo nie zmuszano. Tak naprawdę mieli na myśli to, że nikt nie był zmuszany pod groźbą użycia broni, ale wszyscy wiedzieliśmy, że to zagrożenie zaraz nastąpi. W rzeczywistości sondaże wykazały, że duży procent Demokratów był skłonny całkowicie odrzucić Kartę Praw [Bill of Rights] i wypowiedzieć wojnę niezaszczepionym…
Wreszcie zdecydowana większość lewicowców poparła zarządzenia Bidena dotyczące paszportów szczepionkowych dla pracowników w firmach zatrudniających 100 lub więcej pracowników, co ostatecznie doprowadziłoby do paszportów szczepionkowych dla wszystkich. To zniszczyłoby konstytucję, jaką znamy, i stworzyłoby społeczeństwo, w którym udział ekonomiczny jest całkowicie kontrolowany przez rząd. Należy pamiętać, że wszystko to było usprawiedliwione wirusem o niewielkiej średniej śmiertelności wynoszącej 0,23%.
Ponieważ lewica polityczna widzi Kartę Praw jako przeszkodę w realizacji większości swoich celów politycznych, twierdzę, że po prostu postrzegali pandemię jako narzędzie, które mogliby wykorzystać do usunięcia ochrony konstytucyjnej, której i tak zawsze chcieli się pozbyć.
Chorzy psychicznie opanowali kraj
Szacuje się, że około 23% populacji USA cierpi na co najmniej jedną chorobę psychiczną. Średnio około 3% populacji cierpi na epizody psychotyczne, a 1% populacji to pełnoobjawowi psychopaci (niezdolni do empatii i czerpiący radość z cierpienia innych). Ameryka to chory kraj pełen ludzi z zaburzeniami psychicznymi i obecnie nie ma możliwości rozwiązania tego problemu.
Zamiast tego, zgodnie z lewicową metodologią, chorzy psychicznie są wywyższani, ubóstwiani i uzdolnieni, podczas gdy brutalni przestępcy są wielokrotnie wypuszczani na ulice. Rzuć okiem na wszystkie główne miasta na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych, w których panuje postępowa polityka, i zobacz niepokojący upadek. Ale co to ma wspólnego z medyczną tyranią w czasach covid?
Lewica polityczna używa chorych psychicznie jako pałki, łatwego w manipulacji narzędzia chaosu. Podczas lockdownów i ograniczeń establishment i media podsycały płomienie paranoi. Same w sobie nie mają mocy. Potrzebują oszalałego tłumu jako broni, aby reszta kraju bała się i trzymała w ryzach. Potrzebowali dobrej, małej Stasi, która zawsze obserwowała, zawsze korygowała, zawsze krzyczała na tych bez masek, atakowała tych, którzy nie chcieli się zaszczepić i kpiła z tych, którzy mówili o naukowych sprzecznościach.
W zamian establishment sprawił, że chorzy psychicznie czuli się jak normalni ludzie. Przez krótką chwilę najbardziej niestabilni i narcystyczni ludzie na planecie poczuli się, jakby to ONI byli po właściwej stronie historii i racjonalności. To była pasożytnicza pętla sprzężenia zwrotnego, która prawie zniszczyła ostatnie oznaki Ameryki.
Malutcy tyrani żebrzący o resztki ze stołu globalistów
Generalnie na świecie są dwa rodzaje ludzi – ci, którzy chcą władzy nad innymi, i ci, którzy chcą, aby po prostu zostawić ich w spokoju. Postępowa ideologia wydaje się być wylęgarnią „malutkich tyranów”: ludzi, którzy nie mają indywidualnej władzy, mają niewielkie osiągnięcia i żadnych wpływów, ale wciąż są dotknięci obsesją mikrozarządzania otaczającym ich światem. Ci ludzie postrzegają kryzys i nadmierne działania rządu jako szansę, a nie zagrożenie.
Są też ludzie, którzy postrzegają swoją egzystencję jako tak mało interesującą i pozbawioną ekscytacji, że mają tendencję do przeżywania nieszczęść i konfliktów zastępczych. Postrzegali epidemię covid-19 i lockdowny jako moment, który nadał ich życiu „sens”. Tak, to smutne i żałosne, ale w taki właśnie sposób wielu ludzi radzi sobie z zapomnieniem i brakiem zasług.
Ci oportuniści nie chcieli końca pandemii. Chcieli, żeby to trwało wiecznie, ponieważ gdyby tak było, mogliby się utuczyć zmianą władzy establishmentu. Mogliby zbierać resztki ze stołu globalistów i, niczym padlinożercy, ucztować na trupie naszej Republiki. Motyw? Samolubna próżność. I już.
Wszystko to równie dobrze może się powtórzyć. Ci wielcy tyrani i ci malutcy tyrani wciąż tam są, czekając na następny kryzys. Następne wydarzenie z wybuchem paniki, aby odwrócić uwagę opinii publicznej. Kolejne wydarzenie z wirusem jest mało prawdopodobne, ale wydaje się, że chcą wykorzystać zmiany klimatyczne, wojnę i zawirowania gospodarcze jako kolejny wielki przycisk „resetu”. Koniec końców, będzie musiała nastąpić dramatyczna zmiana w sposobie interakcji zwolenników wolności z autorytarną lewicą. Oczywiste jest, że nie możemy dzielić tego samego kraju ani tej samej cywilizacji. Nasze wartości są zasadniczo sprzeczne. To tylko kwestia czasu, zanim pojedyncza iskra wznieci burzę.
Czy lewica ma prawo wtrącać się do polityki? Część pierwsza [2014] Jednym z najsilniej działających tabu, które spętało umysł, a tym samym możliwość skutecznego działania u przeciętnego „prawicowca”, jest pogląd polegający na tym, że lewica ma prawo do istnienia w „demokratycznym porządku” świata. […]
______________
Czy lewica ma prawo wtrącać się do polityki? Część druga [2022] Czy istnieje prawicowa wersja kradzieży? Czy istnieje prawicowa wersja morderstwa? Jedni odpowiadają, że tak, inni mówią, że w momencie popełnienia przestępstwa dana osoba traci status osoby prawej. A co oznacza słowo “prawy” według słownika PWN? […]
______________
Dekonstrukcja czyli inwazja, ucisk i opętanie Globalizm i postępowy autorytaryzm w Stanach Zjednoczonych suną naprzód od dłuższego czasu, ale dopiero w ciągu ostatnich dziesięciu lat ten program stał się bardziej oczywisty dla ogółu społeczeństwa. Podczas covidowych lockdownów i nakazów ludzie wreszcie byli świadkami prawdziwych intencji lewicy politycznej, która szeroko popierała drakońskie restrykcje i wzywała do brutalnych kar dla osób, które odmówiły ich przestrzegania. […]
______________
Powrót Resetu czyli kiedy spróbują ponownie Reset, czasem nazywany czwartą rewolucją przemysłową, byłby początkiem nowej, przerażającej epoki feudalizmu. To powrót do modelu oligarchów i chłopów, powrót do zniewolenia. Przeciętnemu człowiekowi pozwolono by na pracę, ale tylko […]
−∗−
====================================
mail:
Co to znaczy lewica? Za tzw. pandemią stał rząd amerykański, Watykan, a w Polsce PiS. Jeśli to jest lewica, to gdzie jest prawica?
A to wszystko nie minęło, dopiero się rozkręca.
Podjąłem decyzję o przyjęciu rezygnacji ministra Adama Niedzielskiego – przekazał we wtorek po południu premier Mateusz Morawiecki. Szef rządu ogłosił, że nową szefową resortu zdrowia ma zostać Katarzyna Sójka.
“Chcę podziękować panu ministrowi Adamowi Niedzielskiemu za podjęcie się tej funkcji, kiedy to wybuchła światowa pandemia i pojawiły się nowe dodatkowe zadania” – podkreślono w komunikacie Kancelarii Premiera.
Poseł Katarzyna Sójka (PiS) podczas tzw. pandemii otwarcie mówiła, że “antyszczepionkowców należy wyłapywać i szczepić”.
150 tys. ton odpadów z LIDL-a przyjedzie do Gietrzwałdu
Jerzy Szmit
Sprawa budowy gigantycznego centrum dystrybucyjnego przez niemieckiego LIDL-a w Gietrzwałdzie wzbudza coraz większe kontrowersje i protesty.
Jestem przekonany, że będą one prowadzone do skutku, aż uniemożliwimy budowę tego obiektu w tej lokalizacji.
Dotychczas pisałem o absurdach projektu pod względem komunikacyjnym. Setki tirów, w dzień powszedni i święta, w dzień i w nocy ma przejeżdżać przez historyczne wioski, po wąskiej, krętej, jednojezdniowej drodze, której brak poboczy. Obiekt wciska się w obszar chronionego krajobrazu i będzie dominował w przestrzeni Gietrzwałdu. Centrum zakłóci funkcjonowanie wsi tak ważnej dla milionów Polaków pod względem religijnym, historycznym i kulturowym. Już te argumenty powinny dyskwalifikować wybraną lokalizację.
Centrum dystrybucyjne czy raczej składowisko odpadów?
Poruszę jeszcze aspekt środowiskowy tego skandalu. Lektura „Karty Informacyjnej Przedsięwzięcia pn. Budowa Centrum Dystrybucyjnego LIDL Gietrzwałd wraz z infrastrukturą techniczną – doziemne instalacje zewnętrzne w miejscowości Gietrzwałd, gmina Gietrzwałd” (dalej: KIP, autor: EPRO Spółka z o.o., Toruń, grudzień 2022) budzi wątpliwości co do prawdziwego celu inwestycji. To raczej nie centrum dystrybucyjne, lecz śmieciowe.
LIDL wprost informuje w karcie, że planuje zbierać w Gietrzwałdzie rocznie około 150 tysięcy ton odpadów, w tym 3,25 tysiąca ton odpadów niebezpiecznych. Czy po takiej zapowiedzi nie powinno to zaniepokoić władz gminy, powiatu, województwa i wszystkich służb odpowiedzialnych za ochronę przyrody oraz dbanie o zapewnienie ludziom bezpiecznych warunków życia? Podobnie powinno to dać do myślenia tym wszystkim, którzy głośno wspierają ten chory pomysł albo wymownie milczą. Wspierają tym samym wąską prywatną grupę interesów. A może popierają ten chory pomysł z chęci przypodobania się, strachu, bo lepiej się w to nie mieszać, czy może z głupoty, bo przecież „komu ten LIDL przeszkadza”? Gdzie są tak aktywne w innych sytuacjach (na przykład budowie drogi S16), środowiska obrońców przyrody i komfortu życia człowieka?
Dlaczego przy takiej skali i charakterze inwestycji (w tym składowiska odpadów niebezpiecznych) odstąpiono od oceny oddziaływania przedsięwzięcia na środowisko (decyzja nr 1DŚ/2023 Wójta Gietrzwałdu z 16.01.2023) i opracowania raportu oddziaływania na środowisko? Okazuje się, że nie jest on potrzebny ani Wójtowi, ani Staroście, ani nawet RDOŚ, który jako pierwszy powinien twardo tego wymagać. Przypomnę, że takie raporty trzeba wykonywać na przykład przy budowie budynku jednorodzinnego na obszarze niezabudowanym.
Skala zagrożeń
Czy to dużo 150 000 ton odpadów rocznie w Gietrzwałdzie? Przyjmuje się, że przeciętny Polak wytwarza 355 kg odpadów komunalnych rocznie. Podzielmy zatem 150 000 ton przez 0,355 i wyjdzie nam, że będą tu zbierane śmieci przypadające na 422 535 osób. To mniej więcej rocznie tyle ile mieszka razem w Olsztynie, powiecie olsztyńskim, powiecie ostródzkim, i szczycieńskim. Oczywiście, nie będą to odpady zwożone wprost ze śmietników, ale pokazuje to skalę przedsięwzięcia i wynikających z tego niedogodności, ryzyk i zagrożeń.
Czyżby LIDL-owi bardziej chodziło o zorganizowanie składowiska odpadów niż o obrót towarami? KIP tak to opisuje:
Dodatkowo centrum dystrybucyjne pełni również, w wydzielonej części funkcję magazynu do magazynowania odpadów wytwarzanych w centrum oraz zbierania odpadów wytwarzanych głównie w sklepach, podlegających administracyjnie i logistycznie pod dane centrum dystrybucyjne lub przywożonych z innych magazynów.
Nie ma tam informacji czy inne magazyny będą w Polsce, czy może za granicą. Jest za to informacja, że zadeklarowane ilości mogą ulec zmianie. Musimy zatem się liczyć z tym, że ilość odpadów „zasilających” składowisko w Gietrzwałdzie może się powiększyć.
Pożar składowiska odpadów w Zielonej Górze przypomniał o problemie przywożenia i składowania w Polsce odpadów z zagranicy, przede wszystkim z Niemiec. W hali, która płonęła, znajdowało się około 6 tys. m³ odpadów – to było zaledwie kilka procent tego co miałoby trafiać do Gietrzwałdu.
Można też oczywiście rozważać, że odpady miałyby być do Gietrzwałdu zwożone, a potem, w jakiś sposób, utylizowane. W dokumentach jest mowa o magazynowaniu i wieloletniej eksploatacji – brak informacji o przetwarzaniu i zmniejszaniu tej góry śmieci. Nie wiemy jak i gdzie. Niemniej przy takiej skali działania, jest oczywistym, że odpady będą zalegały w Gietrzwałdzie kilkaset metrów od Sanktuarium. Nie chcę dalej mnożyć pytań i wątpliwości – powtórzę po raz setny – dlaczego w Gietrzwałdzie?
Co ma trafić do Gietrzwałdu?
LIDL zakłada, że do Gietrzwałdu ma trafiać 150 tysięcy ton odpadów rocznie, w tym 3,25 tys. ton klasyfikowanych jako niebezpieczne. Wśród niebezpiecznych będą m.in.:
zużyte urządzenia zawierające freony HCFF, HFC – 500 ton rocznie;
nieorganiczne odpady zawierające substancje niebezpieczne – 500 ton rocznie;
organiczne odpady zawierające substancje niebezpieczne – 500 ton rocznie;
baterie i akumulatory niesortowane – 300 ton,
lampy fluorescencyjne i inne urządzenia zawierające rtęć – 250 ton rocznie;
urządzenia zawierające freony – 300 ton rocznie;
zużyte urządzenia, w tym urządzenia elektryczne i elektroniczne zawierające niebezpieczne składniki – 600 ton rocznie.
opakowania zawierające pozostałości substancji niebezpiecznych, w tym opakowania zawierające azbest, filtry, tkaniny zanieczyszczone substancjami niebezpiecznymi – 300 ton rocznie. Plus inne niewymienione odpady.
Trzeba przyznać, że sporym poczuciem humoru wykazał jeden z głównych promotorów składowiska lidlowych odpadów, Wójt Gietrzwałdu Jan Kasprowicz. Zapytany o to w czasie obrad Rady Gminy stwierdził, że baterie nie są przecież szkodliwe, chyba że… „ktoś będzie chciał je jeść”. Pozostawmy to bez komentarza.
Wśród ponad 146,75 tys. pozostałych śmieci zakwalifikowanych jak „bezpieczne” rocznie:
opakowania z papieru, tektury, tworzyw sztucznych, metali szkła, tekstyliów, drewna – 62 tys. ton,
surowce i produkty nieprzydatne do spożycia i przetwórstwa – 6 tys. ton,
odpady wielkogabarytowe – 4 tys. ton,
produkty spożywcze przeterminowane lub nieprzydatne do spożycia – 6 tys. ton,
zużyte urządzenia elektryczne – 600 ton,
inne baterie i akumulatory – 300 ton itd.
Jeszcze można się opamiętać!
Jeszcze raz zwracam się do ludzi, którzy promują ten projekt: odstąpcie od tego!
Proszę, nie mówcie o korzyściach – zatrudnianiu bezrobotnych (przy braku rąk do pracy), wpływach do budżetu gminy (gdy zwolniono LIDL-a z podatków). Zobaczcie, że robicie śmietnik z Gietrzwałdu!
I nie mówcie też o akceptacji ks. Arcybiskupa Warmińskiego dla tego przedsięwzięcia – nikt takiej nie widział!
Zwracam się i do tych, którym jest wszystko jedno albo wolą milczeć: obudźcie się i wesprzyjcie nas!
Jeszcze jest czas, żeby się wycofać i wtedy dopiero niech wójt Jan Kasprowicz i Starosta Andrzej Abako głośno krzyczą: obroniliśmy Gietrzwałd!
jak to mawiał Waldemar Pawlak (Panie Waldku, Pan się nie boi, 100% szpicli za Panem stoi) – ja wam wójta nie wybierałem. Wysypisko śmieci powstanie i będzie śmierdzieć jeśli tamtejsi mieszkańcy na to się zgodzą. Plus? Ano – jest plus …. pielgrzymki z całej Polski beda mogły zapoznać się własnym nosem czym są niemcy i co oznacza milcząca zgoda na ich działalność.
S.O.S. #28168
Kto i na jakiej podstawie zwolnił niemieckiego LIDLA z podatków ?! No dziennikarze DO ROBOTY nagłośnić sprawę kto wydał takie rozporządzenie w całej tej sprawie budowy !!!!
POLACY BOJKOT LIDLA ❗❗❗📛
jer-gan #35904
Niemcy wdrażają Fit for 55! W Gietrzwałdzie na razie jest ściernisko, ale będzie LIDL-śmietnisko!
#36144
Czekamy na protesty różnych organizacji ekologicznych ? Były ścieki w Warszawie. Organizacje milczały. Wycinka drzew Skarpy Wiślanej. Milczenie. Były problemy w Odrze, milczenie. Planowane i rzeczowe działania w polskiej gospodarce leśnej śp. profesora Jana Szyszko – było naruszanie prywatności, donoszenia bezzasadne do Komisji Europejskich, blokowania, nagonki i hejt masowy na ministra.
ja21 #34642
dalczego spolecznoć polska z tamtego rejonu nie składa doniesienia do prokuratury o zagrozeniu życia tych ludzi. A przeciez konstytucja RP mowi o ochronie obywateli
pestycyda #4319
To jakieś kuriozum i horrendum. Czy służby takie jak CBA, CBŚP, Prokuratura nie mogą wkroczyć z urzędu? Równie dobrze i równie pożytecznie mogą lidle zrobić te wysypisko w Berlinie. Po co nam wysypisko w Gietrzwałdzie jak może być w Berlinie!!? Z jakiej paki niemce rządzą w Polsce? Natychmiast cofnąć wszelkie zgody wydane bezprawnie i ze szkodą dla Polski. To nie samorząd, to samowola. Natychmiast wysłać kontrolę KAS i Sanepidu do Lidla, do centrali i sklepów. Przykleić działaczy ekopicu do sklepów Lidla. Gdzie oni są? Nigdy wysypiska w Gietrzwałdzie.
Elżbieta #18714
A gdzie odpowiedzialne władze, gdzie dyplomacja. Co to za tłumaczenie, że to samorządowcy. Najpierw nie potraficie, albo nie chcecie ostro i kategorycznie reagować, a potem będziecie płakać i mówić to nie my. Nas nie obchodzi kto, nas interesuje, żeby szkopy nie rządzili w naszym kraju POLSCE. A dlaczego LIDL jest zwolniony z podatków a małe rodzinne sklepy prowadzone przez POLAKÓW nie? Od lewa do prawa poprzez centrum same sprzedawczyki i kapusie, których ruskie i szwaby trzymają za gęby bo mają na nich takie teczki, że kolanami nie można dopchnąć.
mistral68 #29867
Tylko mediatyzacja i społeczny opór mogą zatrzymać te niemiecka dywersję w świętym i pięknym Gietrzwałdzie. Nie rozumiem miejscowych notabli i ludzi robiących do własnego gniazda. Jak zwykle pewnie wszystko opiera się o podstolikowy przepływ kasy i granty dla „życzliwych”. A może trzeba spróbować załatwić ich własną bronią i zbadać czy na www.obszarze nie występuje rzadko spotykany gatunek chrząszcza? Koniecznie trzeba wstrzymać te niebezpieczna inwestycję.
Muzeum Warmii i Mazur oferuje darmowe bilety dla nieletnich uchodźców z Ukrainy Fot. Archiwum Olsztyn.com.pl
Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie oferuje bezpłatne bilety wstępu dla ukraińskich dzieci. Nie wszystkim się to podoba. Czy po kilkunastu miesiącach od rosyjskiej inwazji na Ukrainę nadal solidaryzujemy się z uchodźcami?
W sezonie wakacyjnym normalny bilet wstępu na olsztyński zamek kosztuje 26 zł, ulgowy 18. Wedle zarządzenia dyrektora Muzeum Warmii i Mazur z 20 maja 2022 roku bezpłatny wstęp mają m.in. — niepełnoletni obywatele Ukrainy, którzy przybyli na teren Polski bezpośrednio z Ukrainy począwszy od dnia 24 lutego 2022 roku. Bezpłatne wejściówki obowiązują w Olsztynie ale też w oddziałach muzeum np. w Lidzbarku Warmińskim.
Decyzja muzeum nie wszystkim się podoba. – To tak teraz normalnie w Polsce jest? – pyta jeden z użytkowników popularnego portalu Wykop. – Wystarczy mówić, ze jesteś z Ukrainy, nawet jeśli nigdy tam nie byłaś. A jak ktoś to zakwestionuje to zrobić aferę, ze ukrofoby – odpowiada inny internauta.
Co jakiś czas w sieci „wybuchają afery” dotyczące szczególnych uprawnień dla uchodźców z Ukrainy. Na początku maja br. burzę wywołały zdjęcia biletów Warszawskiej Kolei Dojazdowej. Widniał na nich nadruk „przejazd obywatela Ukrainy” i dopisek 0,00 zł.
Przedstawiciele WKD wyjaśniali, że zdjęcia, na które powoływali się zdenerwowani internauci są stare. Darmowe przejazdy dla obywateli Ukrainy funkcjonowały od lutego do końca czerwca 2022. Od tamtego czasu obowiązują opłaty. Podobną strategię przyjęła spółka Intercity, która również ucięła darmowe podróże dla uchodźców wraz z 1 lipca 2022 roku.
Na początku czerwca br. w dzienniku ustaw opublikowano nowelizację specustawy o pomocy obywatelom Ukrainy w Polsce. Chodzi m.in. o przepis, że jeśli uchodźca przebywa poza Polską dłużej niż 30 dni, traci specjalny status i wszystkie związane z nim przywileje, w tym prawo do pomocy i świadczeń socjalnych. Specjalny status może być jednak przywrócony, jeśli osoba ta będzie zmuszona do ponownego szukania schronienia przed wojną i trafi do Polski.
Komentarze (67)
Mame 2023-08-13 Pognac juz tych ukraincow z naszej ojczyzny, zyja na nasz koszt.. my Polacy czujemy sie w wlasnym kraju obywatelami drugiej kategorii… teraz na wybory pójdę tylko wtedy jak jakas partia bedzie miala w swoim programie usuwanie ukraincow z naszego kraju……
Krzysztof 2023-08-13 Dlaczego ukraincy dostają nasz socjal 500 plusy itp. ? Najpierw Polska później reszta Świata.
Polka 2023-08-13 Pan dyrektor może za darmo udostępnić do zwiedzania swój dom ,nie publiczne muzeum. Ukraińskie kobiety zaczynają dzień od piwa, raczą się nim cały dzień,a Polki idą do pracy żeby móc kupić dziecku właśnie ten bilet. Nie można już patrzeć na to dziadostwo, niedługo strach będzie wyjść z domu, jeżdżą pijani, większość z kupionym prawem jazdy i śmieją się z naiwnych Polaków. Za 6000 dolarów łapówki można legalnie wyjechać z Ukrainy,tak wygląda u nich patryjotyzm. Nie dziwię się że Konfederacji rośnie poparcie,jako jedyni są przeciwko temu rozdawnictwu. Jak głupi jest polski naród żeby dopuścić aby takie szumowiny miały większe prawa niż Polacy Odpowiedz To nie „naród”, to rządzące szumowiny z ordynacji partyjnej.
autor12 2023-08-13 Dyrektorem muzeum jest Piotr Żuchowski, polityk PSL. Może Polacy powinni odpowiedzieć bojkotem takich miejsc? Rozumiem na początku wojny takie gesty, ale to jest już kuźwa męczące… jak ktoś przez rok nie może sobie zorganizować życia żeby za bilet zapłacić…
Marcin 2023-08-12 Traktowania Polaków w Polsce jak bydła – ciąg dalszy. Muzeum nie jest podstawą egzystencji. Jeśli Pan Dyrektor tegoż (albo ktokolwiek szasta publicznymi pieniędzmi) chce Ukraińcom (albo komukolwiek innemu) sponsorować, niech robi to z własnej kieszeni.
Zwyczajny 2023-08-11 Kazdy Ukr w Polsce powinien chodzic z opaska UPA , badz swastyka , aby te scierwa poznac z daleka i wystawic ruskim, oni juz nam “dziekuja ” za przyjecie ,wiec skonczylo sie polskie frajerstwo
Wku….y 2023-08-13 Ich z daleka widać,poznać po ubiorze i zachowaniu i tych mordach przepitych, teraz jak da jakieś burdy na ulicach to 80% że to ukry
Darmowe bilety dla Ukraińców. ”To jest teraz normalne w Polsce?”
Muzeum Warmii i Mazur oferuje darmowe bilety dla nieletnich uchodźców z Ukrainy Fot. Archiwum Olsztyn.com.pl
Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie oferuje bezpłatne bilety wstępu dla ukraińskich dzieci. Nie wszystkim się to podoba. Czy po kilkunastu miesiącach od rosyjskiej inwazji na Ukrainę nadal solidaryzujemy się z uchodźcami?
W sezonie wakacyjnym normalny bilet wstępu na olsztyński zamek kosztuje 26 zł, ulgowy 18. Wedle zarządzenia dyrektora Muzeum Warmii i Mazur z 20 maja 2022 roku bezpłatny wstęp mają m.in. — niepełnoletni obywatele Ukrainy, którzy przybyli na teren Polski bezpośrednio z Ukrainy począwszy od dnia 24 lutego 2022 roku. Bezpłatne wejściówki obowiązują w Olsztynie ale też w oddziałach muzeum np. w Lidzbarku Warmińskim.
Decyzja muzeum nie wszystkim się podoba. – To tak teraz normalnie w Polsce jest? – pyta jeden z użytkowników popularnego portalu Wykop. – Wystarczy mówić, ze jesteś z Ukrainy, nawet jeśli nigdy tam nie byłaś. A jak ktoś to zakwestionuje to zrobić aferę, ze ukrofoby – odpowiada inny internauta.
Co jakiś czas w sieci „wybuchają afery” dotyczące szczególnych uprawnień dla uchodźców z Ukrainy. Na początku maja br. burzę wywołały zdjęcia biletów Warszawskiej Kolei Dojazdowej. Widniał na nich nadruk „przejazd obywatela Ukrainy” i dopisek 0,00 zł.
Przedstawiciele WKD wyjaśniali, że zdjęcia, na które powoływali się zdenerwowani internauci są stare. Darmowe przejazdy dla obywateli Ukrainy funkcjonowały od lutego do końca czerwca 2022. Od tamtego czasu obowiązują opłaty. Podobną strategię przyjęła spółka Intercity, która również ucięła darmowe podróże dla uchodźców wraz z 1 lipca 2022 roku.
Na początku czerwca br. w dzienniku ustaw opublikowano nowelizację specustawy o pomocy obywatelom Ukrainy w Polsce. Chodzi m.in. o przepis, że jeśli uchodźca przebywa poza Polską dłużej niż 30 dni, traci specjalny status i wszystkie związane z nim przywileje, w tym prawo do pomocy i świadczeń socjalnych. Specjalny status może być jednak przywrócony, jeśli osoba ta będzie zmuszona do ponownego szukania schronienia przed wojną i trafi do Polski.
Komentarze (67)
Mame 2023-08-13 Pognac juz tych ukraincow z naszej ojczyzny, zyja na nasz koszt.. my Polacy czujemy sie w wlasnym kraju obywatelami drugiej kategorii… teraz na wybory pójdę tylko wtedy jak jakas partia bedzie miala w swoim programie usuwanie ukraincow z naszego kraju……
Krzysztof 2023-08-13 Dlaczego ukraincy dostają nasz socjal 500 plusy itp. ? Najpierw Polska później reszta Świata.
Polka 2023-08-13 Pan dyrektor może za darmo udostępnić do zwiedzania swój dom ,nie publiczne muzeum. Ukraińskie kobiety zaczynają dzień od piwa, raczą się nim cały dzień,a Polki idą do pracy żeby móc kupić dziecku właśnie ten bilet. Nie można już patrzeć na to dziadostwo, niedługo strach będzie wyjść z domu, jeżdżą pijani, większość z kupionym prawem jazdy i śmieją się z naiwnych Polaków. Za 6000 dolarów łapówki można legalnie wyjechać z Ukrainy,tak wygląda u nich patryjotyzm. Nie dziwię się że Konfederacji rośnie poparcie,jako jedyni są przeciwko temu rozdawnictwu. Jak głupi jest polski naród żeby dopuścić aby takie szumowiny miały większe prawa niż Polacy Odpowiedz To nie „naród”, to rządzące szumowiny z ordynacji partyjnej.
autor12 2023-08-13 Dyrektorem muzeum jest Piotr Żuchowski, polityk PSL. Może Polacy powinni odpowiedzieć bojkotem takich miejsc? Rozumiem na początku wojny takie gesty, ale to jest już kuźwa męczące… jak ktoś przez rok nie może sobie zorganizować życia żeby za bilet zapłacić…
Marcin 2023-08-12 Traktowania Polaków w Polsce jak bydła – ciąg dalszy. Muzeum nie jest podstawą egzystencji. Jeśli Pan Dyrektor tegoż (albo ktokolwiek szasta publicznymi pieniędzmi) chce Ukraińcom (albo komukolwiek innemu) sponsorować, niech robi to z własnej kieszeni.
Zwyczajny 2023-08-11 Kazdy Ukr w Polsce powinien chodzic z opaska UPA , badz swastyka , aby te scierwa poznac z daleka i wystawic ruskim, oni juz nam “dziekuja ” za przyjecie ,wiec skonczylo sie polskie frajerstwo
Wku….y 2023-08-13 Ich z daleka widać,poznać po ubiorze i zachowaniu i tych mordach przepitych, teraz jak da jakieś burdy na ulicach to 80% że to ukry
Winston Churchill mówił, że państwa nie mają ani stałych przyjaciół, ani stałych wrogów, tylko stałe interesy. I dewizą tą najwyraźniej kieruje się Ukraina, w przeciwieństwie do polskich władz, które w polityce stawiają na emocje i zadowalają się romantycznymi zwycięstwami moralnymi.
Gdy w pierwszych miesiącach wojny gros osób zwracało uwagę, że z Ukrainą niekoniecznie na zawsze będziemy przyjaciółmi, bo część interesów mamy sprzecznych, padał wówczas koronny, acz bezsensowny argument o „ruskiej onucy”.
Dziś Ukraina już coraz częściej otwarcie artykułuje swoje żądania wobec Polski. Osią sporu jest chociażby zboże, jest podejście do Rzezi Wołyńskiej. Teraz doradca prezydenta Ukrainy Wołodymira Zełenskiego Mychajło Podolak wprost powiedział, że po wojnie pomiędzy Polską a Ukrainą rozpocznie się rywalizacja.
– Ukraina będzie uważać Polskę za swego bliskiego przyjaciela do zakończenia wojny, a potem między krajami rozpocznie się konkurencja – powiedział całkiem szczerze Podolak.
To żadne rewolucyjne stwierdzenie, choć niektórym nie mieści się ono w głowie. Ale taka jest brutalna polityka, którą powinni rozumieć wszyscy, a przede wszystkim ludzie mający wpływ na kierunek, w jakim zmierza Polska.
Słowa Podolaka udostępnił Jacek Saryusz-Wolski, dodając krótki komentarz „Dziękujemy za szczerość”. Zareagował na to Rafał Mekler, przedsiębiorca związany z Konfederacją.
„Piszę o tym od dawna. Po wojnie z Ukrainą nie będzie ceł (bo odbudowa) i cały zachód przeniesie/już przenosi produkcję na Ukrainę. Brak ETS, tani pracownik, tani surowiec, tani transport, będzie czynnikiem który nas wyeliminuje…” – przewiduje Mekler.
„Tak się kończą neo-piłsudczykowskie mrzonki o „Polsce Jagiellońskiej” i Nędzymorzu. Tylko Polska piastowska i tylko własny interes narodowy!” – tak z kolei sytuację skomentował publicysta „Najwyższego Czasu!” prof. Adam Wielomski.