Tertulian powiedział, że wiara katolicka i moc żydowska są jak dwie szale u wagi. Gdy wiara katolicka unosi się ku górze, siły żydowskie opadają, podobnie dzieje się w odwrotnym przypadku. Gdy katolicyzm słabnie, szala żydowska się unosi. Dzieje się tak, ponieważ już od czasów gdy żydzi ukrzyżowali naszego Pana Jezusa Chrystusa, zawsze byli oni wrogami Kościoła katolickiego. Zawsze traktowali Kościół katolicki jako ich głównego wroga. Rzecz ma się podobnie z komunistami, dla nich też Kościół katolicki jest naczelnym wrogiem. Nowy Porządek Świata również zdaje sobie sprawę, że Kościół jest ich najgroźniejszym przeciwnikiem.
Od czasów Soboru Watykańskiego II, Kościół jest znokautowany, leży na deskach. Jest odliczany niczym pięściarz…6,7,8… Wrogom Kościoła wydaje się, że Kościół już poległ. To nieprawda. Kościół znów stanie na nogach, ponieważ Pan Bóg nie chce unicestwienia Kościoła i Pan Bóg na to nie pozwoli. Wrogowie Kościoła; żydzi, komuniści, masoni i inni nie zdają sobie z tego sprawy. Są zdeterminowani do walki z Nim na śmierć i życie i to właśnie robią.
Pan Bóg zezwala na to poprzez całą wieczność. Trzymając się bokserskiego porównania, które już zastosowaliśmy, jeśli chcemy wyszkolić dobrego pięściarza, musimy mu zapewnić bardzo dobrych partnerów treningowych, nie słabeuszy. Jeśli chcemy wyszkolić ludzi tak aby zasłużyli na Niebo, musimy zapewnić im tutaj na ziemi solidną walkę, a nie jakąś śmieszną i pozorowaną. Takim poważnym i sprawnym partnerem treningowym są właśnie żydzi.
Pan Bóg udzielił im wielu talentów; są mądrzy, zdeterminowani, stanowczy, zmotywowani i walczą z Kościołem od samego początku. Pan Bóg zezwala na to, aby w tej walce kształtować dobrych katolików. Zezwalając na wzrost potęgi żydowskiej, Pan Bóg ukazuje nam, jakich cierpień możemy się spodziewać jeśli utracimy naszą wiarę.
Zatem jedynym sposobem powstrzymania żydowskiej dominacji jest odbudowa wiary katolickiej. SWII podkopał autorytet Kościoła katolickiego i w efekcie pozwoliło to na spuszczenie ze smyczy całej żydowskiej potęgi.
„Krew Jego na nas i na dzieci nasze” Mt 27,25
Ta żydowska deklaracja jest najbardziej przerażająca w całej historii świata.
„Nasz Pan uczynił z Kaina wiecznego wędrowca i uciekiniera i naznaczył go znamieniem, aby ktokolwiek rozpozna to znamię, mógł go zabić. Dlatego żydzi, których nie wolno zabijać, a których ręce są splamione krwią Chrystusa, pozostaną wędrowcami i uciekinierami dopóki ich oblicza nie pokryją się hańbą w imię Jezusa Chrystusa Naszego Pana.” – Papież Innocenty III
„Gdyby ktoś zabił umiłowanego syna człowieczego, a następnie wyciągnął ręce splamione krwią do strapionego ojca, prosząc go o przyjęcie do swojego domu, czyż krew syna, widoczna na ręce mordercy, nie pobudziłaby ojca do słusznego gniewu? Takie są modlitwy żydów, bo kiedy wyciągają ręce w modlitwie, przypominają Bogu Ojcu o swoim grzechu przeciwko Jego Synowi. Przy każdym wyciągnięciu rąk, pokazują, że te są splamione krwią Chrystusa. Ci bowiem, którzy trwają w swym zaślepieniu, dziedziczą winę swych ojców; wołali bowiem: „Krew Jego na nas i na dzieci nasze” Mt 27,25. – Święty Bazyli Wielki
„Biedni żydzi! Przywołaliście straszliwą klątwę na własne głowy, wołając „Krew Jego na nas i dzieci nasze”, i tę klątwę, nieszczęsny narodzie, nosicie do dziś i do końca czasów będziecie nosić karę tej niewinnej krwi. O mój Jezu… Nie będę uparty jak żydzi. Będę Cię kochał na zawsze, na zawsze, na zawsze!” – Święty Alfons Maria Liguori
„Twardego karku i nie obrzezanych serc i uszu! Wy się zawżdy sprzeciwiacie Duchowi świętemu. Jako ojcowie waszy, także i wy. Którego z Proroków nie przeszladowali ojcowie waszy? I zabili tych, którzy opowiadali o przyszciu sprawiedliwego, któregoście wy teraz zdrajcami i mężobójcami byli, którzyście wzięli zakon przez rozrządzenie Anjelskie, a nie strzegliście.” Dz 7, 51-53
„Abowiem wy, bracia, zstaliście się naszladowcami kościołów Bożych, które są w żydowskiej ziemi w Chrystusie Jezusie, iżeście i wy toż cierpieli od spółpokoleników waszych, jako i oni od żydów, którzy i Pana zabili Jezusa, i Proroki, i nas przeszladowali, i Bogu się nie podobają, i wszytkim ludziom się sprzeciwiają, broniąc nam, żebyśmy nie mówili Poganom, iżby byli zbawieni: aby zawsze wypełniali grzechy swe, abowiem na nie przyszedł gniew Boży aż do końca.” Dz 2, 14-16
24 kwietnia, w Niedzielę Przewodnią, w Tallinie został wmurowany kamień węgielny pod budowę nowego kościóła Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X. Kamień węgielny poświęcił ks. Karol Stehlin FSSPX, przełożony Dystryktu Europy Środkowo-Wschodniej. Wydarzenie to ma znaczenie nie tylko duchowe, ale również historyczne, ponieważ przez ostatnie sto lat w Estonii wzniesiono zaledwie kilka katolickich świątyń.
Estonia to kraj położony nad Morzem Bałtyckim, od wschodu graniczący z Federacją Rosyjską, a od południa z Republiką Łotewską. Stolicą kraju jest Tallin (do 1918 r. Rewel). Estonia niemal przez półwiecze była pod okupacją sowiecką i odzyskała niepodległość dopiero po upadku ZSRS. Na powierzchni ponad 45 tys. km² – większej niż Dania czy Szwajcaria – mieszka 1,2 mln obywateli, czyli nieco mniej niż w województwie świętokrzyskim.
Od czasu, gdy w 1215 r. papież Innocenty III poświęcił Matce Bożej Inflanty, to znaczy krainę obejmującą dzisiejszą Łotwę i Estonię, były one nazywane Ziemią Maryjną (Terra Mariana). Mimo to dane sprzed dekady wskazują, że dwie trzecie Estończyków w wieku powyżej piętnastu lat określa siebie jako niewierzących. Prawosławie liczy 177 tysięcy wiernych, głównie wśród ludności rosyjskojęzycznej, a niecałe 150 tys. Estończyków wyznaje luteranizm. Katolicyzm prawie nie istnieje od czasu, kiedy w latach 1625–1774 Estonią rządzili Szwedzi. W kraju rezyduje administrator apostolski, a w siedmiu parafiach zrzeszających sześć tysięcy katolików działa jedenastu księży. Odradzanie się wiary katolickiej w Estonii następuje bardzo powoli.
Obecna kaplica w Tallinie jest już za mała dla wiernych z Estonii
Tym większym powodem do radości jest rosnąca liczba wiernych Tradycji katolickiej, zwłaszcza w Tallinie, gdzie od 2015 r. Bractwo św. Piusa X sprawuje opiekę nad miejscem celebracji. Wówczas wzniesiono dom, mieszczący tymczasową kaplicę. Z czasem coraz pilniejszą potrzebą stało się posiadanie większego budynku, zapewniającego wystarczającą przestrzeń na spotkania, rekolekcje i katechizację. Budowa kościoła rozpoczęła się w zeszłym roku.
Ksiądz Volker Schultze FSSPX z radością zapowiada, że nowa świątynia będzie nosić wezwanie Niepokalanego Serca Najświętszej Panny Maryi. Jak wyjaśnia, Kościół ten „nade wszystko zapewni naszym wiernym odpowiednie miejsce do oddawania czci Bożej. W niedziele kaplica częstokroć bywa tak pełna, że nawet przed drzwiami wejściowymi panuje tłok. Nowa świątynia pozwoli pomieścić także osoby stojące dziś na zewnątrz, które mogłyby zniechęcić się do Kościoła i jego tradycji nauczanej w małej, przepełnionej sali”.
ROZDZIAŁ 12 – CZY TRZECIA TAJEMNICA SKŁADA SIĘ Z DWU RÓŻNYCH TEKSTÓW?
Pomimo najlepszych wysiłków zamknięcia księgi Fatimy, konferencja prasowa sojuszu Sodano / Ratzinger / Bertone z dnia 26 czerwca 2000 roku nie zakończyła się sukcesem. Zorientowani katolicy na całym świecie po prostu nie uwierzyli w to, by niema i raczej niejasna wizja “biskupa w bieli” mogła stanowić całość tajemnicy, którą Watykan trzymał pod kluczem przez 40 lat.
Najlepszym świadkiem popierającym twierdzenie, że czegoś musiało tam zabraknąć, był, jak na ironię, sam kardynał Ratzinger – w wywiadzie z 1984 roku udzielonym czasopismuJesus, o czym już pisaliśmy. Co stało się z “proroctwem religijnym” odnośnie “niebezpieczeństw wobec wiary i życia chrześcijanina, a zatem (życia) świata”, o którym wtedy mówił kardynał? Co z jego oświadczeniem z 1984 roku, że “rzeczy zawarte w ‘Trzeciej Tajemnicy’ zgadzają się z tym, co napisano w Piśmie Świętym i o czym wielokrotniemówiono w wielu innych objawieniach maryjnych, począwszy od samej Fatimy z jej [już] znaną treścią”?
Nic w wizji “biskupa w bieli” nie powtarza tego, co było mówione w wielu innych objawieniach maryjnych – bo w tej wizji Maryja w ogóle nic nie mówi. A jeśli, jak kard. Ratzinger twierdzi teraz, “biskupem w bieli” był papież Jan Paweł II uciekający od śmierci w roku 1981, to, dlaczego kardynał w roku 1984 po prostu tego nie ujawnił i nie ogłosił, że Trzecia Tajemnica została spełniona?
Wielu najbardziej lojalnych katolików doszło do nieuniknionego wniosku, że musiał istnieć jakiś inny dokument na temat tej wizji. Być może zakłopotanie Watykanu dosięgnęło szczytu 16 maja 2001 roku, prawie rok po konferencji prasowej o “końcu Fatimy”. Tego dnia matka Angelica, zagorzała obrończyni watykańskiego aparatu, wyraziła odczucia milionów katolików w swoim programie telewizyjnym na żywo:
Jeśli chodzi o Tajemnicę, cóż, należę do tych osób, które uważają, że nie powiedziano nam wszystkiego. Powiedziałam wam! To znaczy, że masz prawo do własnych opinii, prawda, Ojcze? Taka jest moja opinia. Bo uważam, że jest przerażająca. I nie uważam, żeby Stolica Apostolska miała powiedzieć coś, co nie ma miejsca, a co może się wydarzyć. A co zrobi, jeśli to się nie wydarzy? Stolica Apostolska nie może sobie pozwolić na wygłaszanie proroctw [1].
Zagadnieniem, z którym musimy się zmierzyć w tym rozdziale – zagadnieniem wysuniętym przez takich katolików, jak matka Angelica – jest, czy Trzecia Tajemnica występuje w całości na pojedynczym dokumencie opublikowanym w czerwcu 2000 roku, czy też składa się z dwóch dokumentów: wizji opublikowanej w 2000 roku, oraz osobnego tekstu zawierającego słowa Matki Bożej, wyjaśniające tę wizję – słowa które prawdopodobnie są dalszym ciągiem wyrażenia “W Portugalii dogmat wiary zostanie zawsze zachowany itd.” z Czwartego Dziennika s. Łucji.
Narasta przekonanie, że faktycznie istnieją dwa dokumenty zawierające Trzecią Tajemnicę. Ale jakie są dowody na poparcie istnienia drugiego dokumentu?
Jak napisaliśmy w Rozdz. 4, istnienie dwóch dokumentów: pierwszy – list napisany na pojedynczej kartce papieru, zapieczętowany w kopercie, drugi – w dzienniku s. Łucji wręczony razem z kopertą, wyraźnie sugerują różni wiarygodni świadkowie, łącznie z s. Łucją. Bardziej szczegółowe omówienie ich zeznań jest w książce o. Michela “Cała prawda o Fatimie“, t. III – “Trzecia Tajemnica“. W latach 1985 i 1986 opublikowano 20.000 egzemplarzy francuskiego wydania tomu III (po ponad 4-letnich badaniach), oraz 50.000 egzemplarzy angielskiego w roku 1990. Wiemy, iż nigdy nie zakwestionowano książki, ani w kwestii jej autentyczności, ani staranności badań. Sam tom III zawiera ponad 1.150 przypisów, cytujących liczne dokumenty, świadków i zeznania. Podobnie jest ze źródłami o. Michela i własnymi zeznaniami, nigdy ich nie zakwestionowano, a zatem samego o. Michela także uważa się za przekonywującego i wiarygodnego świadka [2].
Teraz zajmiemy się sprawą udowodnienia, na podstawie dostępnych dokumentów, których część przedstawiliśmy w poprzednich rozdziałach, że faktycznie mamy do czynienia z dwoma oryginalnymi rękopisami s. Łucji odnoszącymi się do Trzeciej Tajemnicy – i że oba dokumenty dotarły do Watykanu. Przypominamy to, co napisała s. Łucja do bp-a da Silva 9 stycznia 1944 roku:
Napisałam o co mnie prosiłeś; Bóg poddał mnie małej próbie, ale w końcu faktycznie taka była Jego wola: [tekst] jest zapieczętowany w kopercie i ona [zapieczętowana koperta] jest w dziennikach… [3]
Badanie portugalskiego oryginału pokazuje, że s. Łucja chce powiedzieć, iż właściwa Tajemnica jest w kopercie i ta koperta znajduje się w jednym z jej dzienników, który również wręczyła abp-owi Manuelowi Maria Ferreira da Silva (arcybiskup Gurza) dla doręczenia bp-owi da Silva z Fatimy w czerwcu 1944 roku. Jak dalej pisze o. Michel:
Wizjonerka dyskretnie wręczyła bpowi Gurza dziennik, w który włożyła kopertę zawierającą tajemnicę. Tego samego wieczoru, biskup przekazał kopertę do rąk bpa da Silva… [4]
Ale co stało się z dziennikiem? Na pewno zawiera on jakiś tekst związany z Trzecią Tajemnicą. Z jakiego innego powodu s. Łucja powierzyłaby biskupowi Fatimy, oprócz zapieczętowanej koperty, również dziennik?
Poniższa tabela podsumowuje 11 różnych faktów wskazujących na istnienie dwu rękopisów tyczących Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej: jednego w kopercie, zawierającego słowa Matki Bożej, i drugiego w dzienniku, prawdopodobnie zawierający wizję “biskupa w bieli”, ujawnioną 26 czerwca 2000 roku. W kolejnych rozdziałach zbadamy te fakty. Ale musimy od razu podkreślić, że nie można odrzucić możliwości, że tekst w kopercie został zgubiony lub zniszczony, lub że nawet nigdy nie został faktycznie sporządzony.
Trzecia Tajemnica FatimskaTekst nr 1 sugerowany przez różnych świadków(zob. rozdział 4)
Trzecia Tajemnica FatimskaTekst nr 2 opublikowany przez Watykan 26.06.2006
(1)
Tekst zawiera słowa wypowiedziane przez Matkę Boską
Tekst nie zawiera żadnych słów wypowiedzianych przez Matkę Boską
(2)
Tekst przekazany Świętemu Oficjum 16.04.1957.
Tekst przekazany Świętemu Oficjum 04.04.1957.
(3)
Napisany na jednej kartce papieru
Napisany na 4 kartkach papieru
(4)
Mniej więcej 25 linijek tekstu
62 linijki tekstu
(5)
Tekst był gotów 9.01.1944
Tekst był gotów 3.01.1944
(6)
Papież Jan Paweł II przeczytał tekst w roku 1978
Papież Jan Paweł II przeczytał tekst 18.07.1981
(7)
Papież Jan Paweł II poświęcił świat 7.06.1981 po przeczytaniu tekstu w roku 1978, ale przed przeczytaniem 4-stronicowego tekstu, co miało miejsce dopiero 18.07.1981
Ten tekst nie był czytany przez papieża przed poświęceniem świata 7.06.1981
(8)
Napisany w formie listu (zaadresowany i podpisany)
Nie napisany w formie listu, nie zaadresowany ani podpisany, lecz jako wpis z dziennika s. Łucji.
(9)
Trzymany przy łóżku papieża
Przechowywany w budynku Świętego Oficjum
(10)
Pojedyncza kartka papieru ma po obu stronach marginesy 3/4 centymetra
Cztery kartki nie mają marginesów
(11)
Wyjaśnia wizję
Opisuje wizję
Fakt 1: Dowody potwierdzające fakt 1 – tekst zawiera słowa Matki Bożej.
W Rozdz. 4 napisaliśmy o watykańskim ogłoszeniu w dniu 8.02.1960 komunikatu Portugalskiej Agencji Informacyjnej ANI (w Rzymie), który potwierdza, że tekst Trzeciej Tajemnicy (tzn. Tekst Nr 1 w tabeli) zawiera faktyczne słowa Matki Bożej:
Właśnie oświadczono w bardzo wiarygodnych kręgach Watykanu, przedstawicielom UPI, że najprawdopodobniej nigdy nie zostanie otwarty list, w którym s. Łucja spisała słowa, które Matka Boża przekazała, jako tajemnicę trojgu małym pastuszkom w Cova da Iria [5].
Mamy również własne świadectwo s. Łucji, że Trzecia Tajemnica zawiera faktyczne słowa Matki Bożej, a nie tylko niemą wizję. O. Michel pisze:
… w Trzecim Dzienniku, napisanym w okresie lipiec-sierpień 1941 roku, s. Łucja była zadowolona z tego, że wspomniała o istnieniu trzeciej części Tajemnicy, ale jeszcze nic o niej nie powiedziała. Kilka miesięcy później, w Czwartym Dzienniku, napisanym w okresie październik-grudzień 1941, postanowiła powiedzieć więcej. Przepisała niemal słowo w słowo tekst z Trzeciego Dziennika, ale po ostatnich słowach: ” … i pewien okres pokoju będzie dany światu” – dodała nowe zdanie: “Em Portugal se conservara sempre o dogma da fe etc.” [6]
To nowe zdanie w przekładzie brzmi: “W Portugalii doktryna wiary zawsze zostanie zachowana itd.” – bezpośredni cytat słów Matki Bożej Fatimskiej. O. Michel pisze także:
Rzeczywiście w 1943 roku, kiedy bp da Silva poprosił ją o spisanie tekstu [Trzeciej Tajemnicy], a napotykała na nie do pokonania przeszkody w spełnieniu tego nakazu, oświadczyła, że nie było absolutnie konieczne, by to zrobić, ‘ponieważ w pewien sposób [już] to powiedziała’ [7]. Niewątpliwie s. Łucja nawiązywała do 10 słów, które dyskretnie dodała w grudniu 1941 roku do tekstu wielkiej Tajemnicy – ale uczyniła to tak dyskretnie, że prawie nikt ich nie zauważył [8].
Bardzo znamienne jest to, że owe dyskretnie dodane słowa “W Portugalii doktryna wiary zawsze zostanie zachowana itd.” to właśnie słowa, które TMF próbuje pominąć, zamieszczając je w przypisie, jakby nie miały żadnego znaczenia, opierając się na Trzecim Dzienniku tekstu Wielkiej Tajemnicy, który nie zawiera tych dodanych słów.
Powtarzamy pytanie postawione wcześniej: dlaczego kardynałowie Sodano, Ratzinger i Bertone wybrali Trzeci Dziennik, skoro Czwarty podaje bardziej kompletny tekst Orędzia Fatimskiego?
Odpowiedź najwyraźniej jest taka, że wybrali Trzeci Dziennik, aby uniknąć wszelkiej dyskusji na temat bardzo istotnego zdania “W Portugalii dogmat wiary zawsze zostanie zachowany itd.” Dzięki temu wybiegowi mogli zręcznie omijać oczywistą wskazówkę, że Orędzie Fatimskie zawiera dalsze słowa Maryi ujęte w “itd..” i że te brakujące słowa muszą odnosić się do Trzeciej Tajemnicy. Gdyby tak nie było, to Sodano / Ratzinger / Bertone nie wykazywaliby takiej awersji do tego wyrażenia. Po prostu skorzystaliby z Czwartego Dziennika, zawierającego owo wyrażenie, w dyskusji w TMF o dwóch częściach Wielkiej Tajemnicy Fatimskiej. Można tylko wywnioskować, że wyrażenie do którego czuli taką awersję jest faktycznie furtką do Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej, i że nie życzyli oni sobie, by wierni na całym świecie skupiali się na tej furtce, gdyż to wywołałoby zbyt wiele pytań o tym co jest za nią.
Pozostała część Tajemnicy wskazywana przez “itd.” nie została odnotowana w Czwartym Dzienniku, lecz w później napisanym tekście, brakującym tekście Trzeciej Tajemnicy, który tłumaczy wizję “biskupa w bieli”.
W zasadzie autorzy TMF nie wspominają o tym, że zaraz po zdaniu “W Portugalii zawsze zostanie zachowany dogmat wiary itd.” napisane jest w Czwartym Dzienniku: “Nie mówcie tego nikomu. Tak, możecie powiedzieć Franciszkowi”. Teraz, gdyby to odnosiło się tylko do wiary zawsze zachowanej w Portugalii, Matka Boża nie nakazałaby ukrywania tego niebiańskiego komplementu przed portugalskim narodem. Dlatego, “to” wyraźnie odnosi się do dogmatu, który nie zawsze będzie zachowany w innych miejscach – wielu innych miejscach. Taki jest wniosek który autorzy TMF próbowali ukryć, poprzez zdegradowanie kluczowego zdania do przypisu.
Jak pokazaliśmy w Rozdz. 4, te 10 wyrazów – “Em Portugal se conservara sempre o dogma da fe etc.” – wprowadzają nową, niekompletną myśl do Tajemnicy Fatimskiej. Wyrażenie to sugeruje, co wywnioskował by każdy szanowany badacz Fatimy, że po tym jest coś więcej i że “itd.” jest tylko symbolem zastępczym dla trzeciej części Tajemnicy. Ale watykański rękopis Trzeciej Tajemnicy (tekst 2 w wyżej zamieszczonej tabelce) z czerwca 2000 roku, opublikowany w TMF, nie zawiera żadnych słów Matki Bożej, a jedynie opisuje wizję Tajemnicy widzianą przez trójkę fatimskich dzieci. Ten tekst nie wyjaśnia nowego zdania w Czwartym Dzienniku, ani nie podaje słów zawartych w “itd.”
Czy prawdziwe słowa Matki Bożej, wypowiedziane osobiście przez Nią, kończą się na “itd.”? Na pewno nie. Niewątpliwie musi być więcej tekstu po “itd.” Co się z nim stało?
Co można wywnioskować z Faktu 1?
Omawiane szczegóły pokazują, że muszą istnieć dwa dokumenty: jeden zawierający słowa Matki Bożej, drugi zawierający objawienie widziane przez trójkę dzieci, ale w ogóle bez słów, które przypisuje się Matce Bożej.
Fakt 2:Dowody potwierdzające dokumentację faktu 2 – Różne daty jego dostarczenia
O. François mówi nam, kiedy tekst Trzeciej Tajemnicy został przeniesiony do Świętego Oficjum (teraz znanego jako Kongregacja Doktryny Wiary):
Dostarczona do Watykanu 16 kwietnia 1957 roku, papież Pius XII niewątpliwie Tajemnicę włożył do swojego biurka, w małej drewnianej kasetce z napisem Secretum Sancti Officii (Tajne Świętego Oficjum) [9].
Ważne jest by przypomnieć co napisaliśmy wcześniej: papież był szefem Świętego Oficjum zanim Paweł VI zreorganizował Kurię Rzymską w roku 1967. W związku z tym było dosyć właściwe, by papież zatrzymał Trzecią tajemnicę u siebie i by kasetka ją zawierająca oznaczona była “Tajne Świętego Oficjum”. Skoro papież był szefem Świętego Oficjum, kasetka stała się częścią archiwum Świętego Oficjum.
Ale watykański komentarz twierdzi, że oryginalny rękopis s. Łucji Trzeciej Tajemnicy został przeniesiony do Świętego Oficjum 4 kwietnia 1957 roku. Ponadto bp Tarcisio Bertone, sekretarz Kongregacji Doktryny Wiary mówi:
Zaklejona koperta początkowo była pod opieką biskupa Leiria. W celu zapewnienia lepszej ochrony “tajemnicy”, kopertę umieszczono w Tajnym Archiwum Świętego Oficjum 4 kwietnia 1957 roku [10].
Co można wywnioskować z Faktu 2?
Ta różnica w datach potwierdza przypuszczenia, że są dwa dokumenty: jeden zawierający obraz przeniesiony do Tajnego Archiwum Świętego Oficjum 4 kwietnia 1957 roku; drugi zawierający słowa Matki Bożej Fatimskiej przeniesiony do apartamentu papieża, co można uważać za część Świętego Oficjum, 16 kwietnia 1957 roku.
Fakt 3: Dokumenty potwierdzające fakt 3 – Tekst 1 jest na jednej kartce papieru
Jak wykazaliśmy w rozdz. 4, kard. Ottaviani, prefekt Kongregacji Doktryny Wiary w roku 1967, stwierdził, że przeczytał Trzecią Tajemnicę, i że napisana była na pojedynczej kartce papieru. Ten fakt potwierdził 11 lutego 1967 roku na konferencji prasowej podczas spotkania w Papieskiej Akademii Maryjnej w Rzymie:
I wtedy, co ona [Łucja] zrobiła by okazać posłuszeństwo Najświętszej Dziewicy? Napisała na pojedynczej kartce papieru, po portugalsku, to co Matka Boża kazała jej powiedzieć… [11]
Kard. Ottaviani jest świadkiem tego faktu. Na tej samej konferencji prasowej twierdzi:
Ja, który dostałem łaskę i dar przeczytania tekstu Tajemnicy – chociaż również zobowiązany jestem do zachowania tajemnicy, gdyż jestem związany tajemnicą… [12]
Zauważmy: kard. Ottaviani przeczytał Trzecią Tajemnicę. Kard . Ottaviani później powiedział, że napisana była na kartce papieru. Ale tekst objawienia wyprodukowany przez Watykan 26 czerwca 2000 roku jest na kilku kartkach. Gdyby Trzecia Tajemnica zaklejona w kopercie – ta, którą przeczytał kard. Ottaviani – była na wielu kartkach, powiedziałby to.
W formie potwierdzenia, o. Alonso pisze, że i s. Łucja i kard. Ottaviani twierdzą, iż Tajemnicę spisano na pojedynczej kartce papieru:
Łucja mówi, że napisała to na pojedynczej kartce papieru. Kard. Ottaviani, który ją przeczytał, mówi to samo: ‘Ona napisała to na pojedynczej kartce papieru. . .’ [13]
Mamy również świadectwo bpa Venancio, ówczesnego biskupa pomocniczego Leiria-Fatima, że bp da Silva (biskup Leiria-Fatima) w połowie marca 1957 roku nakazał mu przynieść kopie wszystkiego, co napisała s. Łucja – łącznie z oryginałem Trzeciej Tajemnicy – nuncjuszowi apostolskiemu w Lizbonie w celu dostarczenia ich do Rzymu. Zanim zaniósł je do nuncjusza, bp Venancio przyjrzał się kopercie zawierającej Trzecią Tajemnicę, trzymając ją pod światło, i zobaczył, że Tajemnica była “napisana na małejkartce papieru” [14]. O. Michel był naocznym świadkiem tego bardzo prawdopodobnego świadectwa:
Ale dzięki rewelacjom bpa Venancio, ówczesnego biskupa pomocniczego Leiria, głęboko zaangażowanego w te wydarzenia, mamy teraz wiele wiarygodnych faktów, których postaramy się nie zaniedbać. Ja sam poznałem je z ust bpa Venncio 13 lutego 1984 roku w Fatimie. Były biskup Fatimy powtórzył mi niemal słowo w słowo to, co już powiedział wcześniej o. Caillon, który zdał bardzo szczegółową relację o tym na swoich konferencjach [15]./
Poniżej świadectwo bpa Venancio, według o. Michela:
Bp Venancio opowiadał, że kiedy był sam, próbował zobaczyć zawartość koperty z Tajemnicą. W dużej kopercie biskupa zauważył mniejszą, tę od Łucji, a wewnątrz tej koperty zwykłą kartkę papieru z marginesami po obu stronach o szerokości trzech czwartych centymetra. Zadał sobie trud zanotowania wymiarów wszystkiego. A zatem finałowa Tajemnica Fatimska napisana była na małej kartce papieru [16].
Watykański rękopis Trzeciej Tajemnicy z czerwca 2000 roku napisany jest na czterech kartkach papieru. Coś tu poważnie się nie zgadza.
Co można wywnioskować z Faktu 3?
Jeszcze raz, dowody wskazują na istnienie dwóch dokumentów: jednego składającego się z pojedynczej kartki papieru i drugiego składającego się z czterech kartek.
Fakt 4: Dokumenty popierające fakt 4 – Tekst 1 składa się z 25 linijek ręcznie napisanego tekstu
Poza dowodami zacytowanymi dla poparcia Faktu 3 odnośnie Trzeciej Tajemnicy, napisanej tylko na jednej kartce papieru, ojcowie Michel i François są zgodni w tym, że tekst Trzeciej Tajemnicy składa się tylko z 20-30 linijek:
… jesteśmy tak pewni, że 20 czy 30 linijek trzeciej Tajemnicy… [17]
Ostateczna Tajemnica Fatimska, spisana na małej kartce papieru, nie jest zatem bardzo długa. Prawdopodobnie 20 do 25 linijek… [18]
[Bp Venancio oglądał] kopertę [zawierającą Trzecią Tajemnicę] trzymając ją pod światło. Wewnątrz mógł zobaczyć małą kartkę, której wymiary dokładnie zmierzył. Z tego wiemy, że Trzecia tajemnica nie jest bardzo długa, prawdopodobnie 20 do 25 linijek…[19]
Natomiast watykański rękopis Trzeciej Tajemnicy z czerwca 2000 roku składa się z 62 linijek ręcznie napisanego tekstu. Znowu coś tu poważnie się nie zgadza.
Co można wywnioskować z Faktu 4?
Różnica ta wykazuje, że są dwa dokumenty: jeden z 20-30 linijkami tekstu na jednej kartce papieru, i drugi z 62 linijkami ręcznie napisanego tekstu na czterech kartkach papieru.
Fakt 5: Dokumenty popierające Fakt 5 – Tekst 1 nie był gotowy 3 stycznia
Jak wykazaliśmy w rozdz. 4, s. Łucja najpierw próbowała spisać tekst Trzeciej Tajemnicy w październiku 1943 roku. Od połowy października do początku stycznia 1944 roku niewypowiedziany lęk uniemożliwiał Łucji spełnienie formalnego nakazu spisania Trzeciej Tajemnicy.
Napisaliśmy również, że nakaz spisania Trzeciej Tajemnicy doszedł do s. Łucji, kiedy chorowała na zapalenie opłucnej w czerwcu 1943 roku, co spowodowało, że kanonik Galamba i bp da Silva obawiali się, że może umrzeć nie ujawniając finałowej części Wielkiej Tajemnicy Fatimskiej. Później kanonik Galamba przekonał bpa da Silva by zaproponował s. Łucji spisanie Tajemnicy. Jednak s. Łucja nie zrobiła tego z powodu braku formalnego nakazu od biskupa, który w końcu wydano w połowie października 1943 roku.
Nawet wtedy s. Łucja nie była w stanie tego zrobić przez kolejne dwa i pół miesiąca, aż do wtedy, gdy Najświętsza Maryja Dziewica pokazała się jej 2 stycznia 1944 roku, potwierdzając, że wolą Boga było spisanie Tajemnicy. Dopiero wtedy s. Łucja mogła pokonać lęk i strach i spisać Tajemnicę [20]. Ale dopiero 9 stycznia 1944 roku s. Łucja napisała następującą notatkę do bpa da Silva, informującą go o tym, że Tajemnicę w końcu spisała:
Napisałam to, o co mnie poprosiłeś; Bóg poddał mnie małej próbie, ale w końcu taka faktycznie była Jego wola: [tekst] jest zaklejony w kopercie i w dziennikach… [21]
Ale watykański rękopis Trzeciej Tajemnicy został zakończony 3 stycznia 1944 roku, o czym świadczy data na końcu rękopisu dokumentu s. Łucji [22]. Ponadto abp Bertone mówi:
Trzecia część “tajemnicy” napisana została “z nakazu Jego Ekscelencji bpa Leiria i Matki Najświętszej… 3 stycznia 1944 roku [23].
Co można wywnioskować z Faktu 5?
Biorąc pod uwagę, że s. Łucja w końcu spisała Tajemnicę po objawieniu Matki Najświętszej, to dlaczego miała by nie poinformować bpa da Silva, kiedy tylko dokument był gotowy, mając zapewnienie Matki Bożej, że wolą Boga było dostarczenie tego dokumentu? Dlaczego s. Łucja, przywykła do posłuszeństwa, czekała kolejne 6 dni po spełnieniu niebiańskiego nakazu spisania Trzeciej Tajemnicy – od 3 stycznia do 9 stycznia – zanim poinformowała biskupa? Z tego można wywnioskować, że tekst Trzeciej Tajemnicy nie był gotowy do 9 stycznia 1944 roku, albo tuż przed tą datą.
Ta różnica w datach jeszcze bardziej potwierdza istnienie dwóch dokumentów: jednego zawierającego objawienie, zakończonego 3 stycznia 1944; i drugiego zawierającego słowa Matki Bożej, które wyjaśniają to objawienie, zakończonego tuż przed 9 stycznia 1944 roku.
Prawdą jest, że wniosek powyższy opiera się na poszlakach, ale badacze Fatimy muszą opierać się na takich rodzajach dowodów, gdyż fatimski establishment od 1976 roku blokuje publikację prac o. Joaquina Alonso, składających się z ponad 5.000 dokumentów w 24 tomach, rezultatu jego 11 lat badań. Jak powiedzieliśmy, o. Alonso przez 16 lat był oficjalnym archiwistą Fatimy.
Wszystkie inne wnioski w tym artykule, poza, być może, wnioskiem odnoszącym się do Faktu 1, nie opierają się na poszlakach.
Fakt 6: Dokumenty popierające Fakt 6 – Różne daty przeczytania przez papieża Tajemnicy
1 lipca 2000 roku, The Washington Post doniósł, że dygnitarze watykańscy ostatnio podali sprzeczne daty pierwszego przeczytania Trzeciej Tajemnicy przez papieża Jana Pawła II:
13 maja rzecznik WatykanuJoaquin Navarro-Valls powiedział, że papież przeczytał tajemnicę pierwszy raz po objęciu papiestwa w 1978 roku. W poniedziałek, asystent kard. Josepha Ratzingera, prefekta watykańskiej Kongregacji Doktryny Wiary, powiedział, iż papież pierwszy raz widział ją będąc w szpitalu po zamachu [24].
Artykuł w The New York Times z 26.06.2000 roku zacytował asystenta kard. Ratzingera:
“Jan Paweł II po raz pierwszy przeczytał tekst trzeciej tajemnicy fatimskiej po zamachu, powiedział dziennikarzom na konferencji prasowej przedstawiającej ten dokument asystent Ratzingera, Tarcisio Bertone [25].
Według komentarza Watykanu, Jan Paweł II nie czytał Trzeciej Tajemnicy do 18 lipca 1981 roku. Abp Bertone mówi:
Jan Paweł II, ze swojej strony, poprosił o kopertę zawierającą trzecia część ‘tajemnicy’ po próbie zamachu 13 maja 1981 roku. 18 lipca 1981 roku kard. Franji Seper, prefekt Kongregacji dał abpowi Eduardo Martinezowi Somalo, zastępcy z Sekretariatu Stanu: jedną białą kopertę zawierającą oryginalny tekst s. Łucji po portugalsku; drugą pomarańczową z włoskim tłumaczeniem ‘tajemnicy’. 11 sierpnia następnego roku, abp Martinez zwrócił obie koperty do Archiwum Świętego Oficjum [26].
Co można wywnioskować z Faktu 6?
Wszystkie te świadectwa są prawdziwe i mogą być do pogodzenia, jeśli istnieją dwa dokumenty: w 1978 roku papież przeczytał 1-stronicowy dokument oryginalnie zaklejony w kopercie, zawierający słowa Matki Bożej; a następnie 18 lipca 1981 roku Jego Świątobliwość przeczytał 4-stronicowy dokument opisujący wizję “biskupa w bieli”.
Fakt 7: Dokumentacja wspierająca Fakt 7 – Tekst 1 zainspirował papieża do dokonania poświęcenia świata
Tuż po oświadczeniu abpa Bertone cytowanego dla wsparcia Faktu 6, arcybiskup mówi:
Jak powszechnie wiadomo, Jan Paweł II natychmiast pomyślał o poświęceniu świata Niepokalanemu Sercu Maryi i sam ułożył modlitwę, którą nazwał “Aktem Zawierzenia”, jaka miała być wygłoszona w Bazylice Papieskiej Santa Maria Maggiore 7 lipca 1981 roku… [27]
Co można wywnioskować z Faktu 7?
W jaki sposób Trzecia Tajemnica mogła zainspirować Jana Pawła II do poświęcenia świata Niepokalanemu Sercu Maryi 7 czerwca 1981 roku, jeśli, według abpa Bertone, papież nie przeczytał Trzeciej Tajemnicy aż do 18 lipca 1981 – 6 tygodni później?
I znowu, oba oświadczenia mogą być do pogodzenia, jeśli istnieją dwa dokumenty: papież przeczytał 1-stronicowy dokument zawierający słowa Matki Bożej w 1978 roku – i jest to tekst, który zainspirował go do poświęcenia świata 7 czerwca 1981 roku – a później przeczytał 4-stronicowy dokument opisujący wizję 18 lipca 1981. Jak wykazaliśmy w Rozdz. 6, oświadczenia samego papieża Jana Pawła II pokazują, że te akty poświęcenia świata postrzega jako wstępne przygotowania przed czasem, kiedy w końcu poczuje się wolny, by dokonać aktu poświęcenia Rosji.
Fakt 8: Wspierająca dokumentacja Faktu 8 – Tekst 1 jest w formie listu
S. Łucja mówi, że Trzecią Tajemnicę spisała w formie listu. Mamy świadectwo o. Jongena, który 3-4 lutego 1946 przepytywał s. Łucję:
‘Już ogłosiła siostra dwie części Tajemnicy. Kiedy będzie czas na część trzecią?’ ‘Przekazałam już trzecią część w formie listu biskupowi Leiria’ – odpowiedziała…[28]
Jak zeznał kanonik Galamba:
Kiedy biskup odmówił otwarcia listu, Łucja wymusiła na nim obietnicę, że na pewno zostanie otwarty i przeczytany światu albo po jej śmierci, albo w roku 1960, w zależności od tego co wydarzy się wcześniej [29].
W lutym 1960 roku patriarcha Lizbony oświadczył:
Bp da Silva włożył [kopertę zaklejoną przez s. Łucję] do innej koperty, na której poinstruował, iż list miał być otwarty w roku 1960 przez niego, bpa Jose Correia da Silva, jeśli będzie żył, a jeśli nie, przez kardynała patriarchę Lizbony [30].
O. Alonso Mówi:
O roku 1960 jako dacie wskazanej na otwarcie słynnego listu wypowiedzieli się również autorytatywnie inni biskupi. A zatem, kiedy ówczesny tytularny biskup Tiava i biskup pomocniczy Lizbony zapytał Łucję, kiedy należy otworzyć Tajemnicę, zawsze otrzymywał tę samą odpowiedź: w roku 1960 [31].
W 1959 roku bp Venancio, biskup Leiria, oświadczył:
Uważam, że list nie zostanie otwarty przed rokiem 1960. S. Łucja poprosiła by nie otwierano go przed jej śmiercią, albo przed rokiem 1960. Teraz mamy rok 1959 i stan zdrowia s. Łucji jest dobry [32].
W końcu watykańskie ogłoszenie z 8 lutego 1960 roku przez agencję informacyjną ANI także mówi, że tekst Trzeciej Tajemnicy napisany był w formie listu:
…jest bardzo prawdopodobne, żenigdy nie zostanie otwarty list, w którym s. Łucja spisała słowa wypowiedziane przez Matkę Bożą przekazane jako tajemnica… [33]
Tekst objawienia Trzeciej Tajemnicy zidentyfikował jako mający formę listu także komentarz Watykanu. Ale wyraźnie ten tekst nie jest w formie listu, gdyż:
nie jest do nikogo zaadresowany
data jest umieszczona na końcu, mimo że, zgodnie z portugalskim zwyczajem od XVIII wieku, żaden list nie ma daty na końcu, lecz na początku
nie jest podpisany przez s. Łucję, ani nikogo innego
i w związku z tym nie jest listem.
Kopie listów napisane przez s. Łucję zamieszczone są w jej opublikowanych dziennikach. Wszystkie te listy mają adresata, datę i podpis.
A zatem można oczekiwać, że 1-stronicowy dokument udostępniony 9 stycznia 1944 roku jest listem do kogoś zaadresowanym (s. Łucja powiedziała o. Jongenowi w lutym 1946 roku, że wysłała go do biskupa Leiria), oraz że jest przez nią podpisany.
Warto zauważyć, że s. Łucji zaproponowano opcję spisania Trzeciej Tajemnicy albo w formie listu, albo w jej dzienniku, oraz że zdecydowała spisać ją w formie listu. Jak mówi o. Alonso, s. Łucja napisała do bpa da Silva 9 stycznia 1944 roku:
Spisałam to o co mnie prosiłeś; Bóg poddał mnie małej próbie, ale w końcu faktycznie taka była Jego wola: jest to zaklejone w kopercie i jest w dziennikach… [34]
I znowu, jak widać powyżej, o. Michel pisze, że 17 czerwca 1944 roku:
Wizjonerka dyskretnie wręczyła biskupowi Gurza dziennik, w który włożyła kopertę zawierającą Tajemnicę. Tego samego wieczoru, biskup przekazał kopertę do rąk bpa da Silva… [35]
Co można wywnioskować z Faktu 7?
Dowody popierają ten bardzo prawdopodobny wniosek: istnieją dwa dokumenty – tekst Trzeciej Tajemnicy zawierający słowa Matki Bożej w formie 1-stronicowego listu i 4 strony tekstu z dziennika.
Ponadto, jak wykazaliśmy, tekst objawienia ma datę 3 stycznia 1944 roku, podczas gdy list s. Łucji do biskupa Fatimy mówiący “Spisałam to, o co mnie prosiłeś; Bóg poddał mnie małej próbie, ale w końcu faktycznie taka była Jego wola: [tekst] jest zaklejony w kopercie i jest w dziennikach” ma datę 9 stycznia 1944 roku.
Jest całkowicie możliwe, że dzienniki s. Łucji zawierają wiele innych rzeczy odnoszących się do Trzeciej Tajemnicy, które napisała w okresie 3 – 9 stycznia 1944 roku. Mogą to być mniej ważne punkty odnoszące się do Tajemnicy, a prowadzące do ostatecznego ujawnienia najbardziej przerażającej części Tajemnicy z 9 stycznia – a mianowicie wyjaśnienie Tajemnicy słowami Dziewicy. Przypominamy tu świadectwo o. Schweigla, że faktycznie są dwie części Tajemnicy: jedna odnosząca się do papieża, i druga przedstawiająca zakończenie słów ”W Portugalii dogmat wiary zawsze zostanie zachowany itd.”
W związku z tym ważne jest by pamiętać, że s. Łucji dano wybór spisania Trzeciej Tajemnicy w dziennikach albo na kartce papieru. Najwyraźniej skorzystała z obu opcji. I znowu, z jakiego innego powodu miałaby przekazać oba – zaklejoną kopertę, jak również dziennik biskupowi Gurza, by doręczył je biskupowi Fatimy?
Czy więc nie jest całkowicie prawdopodobne, by niezrozumiałe objawienie – “bezpieczniejsza” część Trzeciej Tajemnicy – napisana została w dzienniku, podczas gdy właściwe wyjaśnienie objawienia słowami samej Dziewicy, których znaczenie było straszne, musiało być zaklejone w kopercie, którą s. Łucja włożyła do dziennika? Wydaje się, że nie ma żadnego rozsądnego wyjaśnienia, dlaczego s. Łucja, w reakcji na nakaz biskupa Fatimy spisania Trzeciej Tajemnicy, dostarczyła mu zarówno zaklejoną kopertę i dziennik.
Krótko mówiąc, wizja “biskupa w bieli”, której tekst składa się z 4 kartek papieru, była w dzienniku, a wyjaśnienie – na pojedynczej kartce papieru, co potwierdzili liczni świadkowie – było zaklejone w kopercie; w kopercie na pewno nie był zaklejony 1-stronicowy list. To dlatego dziennik towarzyszył zaklejonej kopercie.
A zatem 4 strony tekstu ujawnione przez Watykan 26 czerwca 2000 roku są, być może, częścią wizyjną Trzeciej Tajemnicy zawartej w dzienniku, a na pewno nie 1-stronicowym listem w zaklejonej kopercie.
Fakt 9: Dokumentacja wspierająca Fakt 9 – Tekst 1 przechowywany w apartamencie papieskim
O. Michel przekazuje świadectwo dziennikarza Roberta Serrou, który nakręcając fotoreportaż w Watykanie 14 maja 1957 roku [36], około miesiąca po dostarczeniu Trzeciej Tajemnicy do Rzymu 6 kwietnia 1957 roku, odkrył, że Tajemnicę przechowywano obok łóżka w apartamencie papieskim. O. Michel pisze:
…teraz wiemy, że cennej koperty wysłanej do Rzymu przez prałata Cento nie umieszczono w archiwach Świętego Oficjum, ale Pius XII chciał trzymać ją w swoim apartamencie.
Tę informację o. Caillon otrzymał z ust dziennikarza Roberta Serrou, który sam dostał ją od matki Pasqualiny kiedy ten kręcił fotoreportaż dla Paris-Match w apartamentach Piusa XII. Obecna była matka Pasqualina – kobieta wyróżniająca się zdrowym rozsądkiem, kierująca garstką zakonnic pracujących jako gospodynie papieża, niekiedy była osobą, której papież się zwierzał.
Przed małym drewnianym sejfem na stole z napisem ‘Secretum Sancti Officii’ [Tajemnica Świętego Oficjum], dziennikarz zapytał matkę: ‘Matko, co jest w tym małym sejfie?’ Odpowiedziała: ‘W nim jest Trzecia Tajemnica Fatimska. . .’
Fotografia tego sejfu, opublikowana została 18.10.1958 roku w Paris-Match (Nr. 497, s. 82). Szczegóły świadectwa Serrou zostały później potwierdzone w liście napisanym przez niego do o. Michela 10 stycznia 1985 roku. W liście tym Serrou napisał:
Jest to dokładnie tak jak powiedziała mi matka Pasqualina, pokazując mi mały sejf z napisem ‘Tajemnica Świętego Oficjum’: ‘W nim jest Trzecia Tajemnica Fatimska’ [38].
Ale komentarz watykański mówi, że Trzecią Tajemnicę przechowywano w budynku Świętego Oficjum. Jak mówi abp Bertone:
Początkowo zaklejona koperta znajdowała się pod opieką biskupa Leiria. W celu zapewnienia lepszej ochrony ‘tajemnicy’, kopertę umieszczono w Tajnych Archiwach Świętego Oficjum 4 kwietnia 1957 roku [39].
Ponadto, wykazaliśmy również w Fakcie 6, że papież Jan Paweł II przeczytał tekst Trzeciej Tajemnicy (tzn. 1-stronicowy dokument zawierający słowa matki Bożej) w 1978 roku, a później, 18 lipca 1981 roku przeczytał 4-stronicowy dokument opisujący objawienie. Jak omówiliśmy w Fakcie 6, Święte Oficjum odnotowało, że Jan Paweł II poprosił o Trzecią Tajemnicę w 1981 roku, ale nie ma żadnego zapisu o prośbie papieża w roku 1978, gdyż nie musiał tego robić – znajdowała się bowiem w apartamencie papieskim.
Co można wywnioskować z Faktu 9?
Te świadectwa potwierdzają fakt, że istnieją dwa dokumenty przechowywane w dwóch różnych miejscach i w dwóch różnych archiwach. W 1978 roku Papież Jan Paweł II przeczytał tekst 1-stronicowego listu zawierającego słowa Matki Bożej, przechowywanego w jego apartamencie – dokument, o który nie musiał prosić archiwum Świętego Oficjum. Ale w 1981 roku Jan Paweł II przeczytał 4 strony tekstu zawierającego opis objawienia z dziennika s. Łucji, przechowywanego w budynku Świętego Oficjum. To o ten tekst musiał poprosić Tajne Archiwa Świętego Oficjum.
Fakt 10:Dokumentacja wspierająca Fakt 10 – Tekst 1 ma marginesy ¾ cm po obu stronach
Mamy tu świadectwo bpa Johna Venancio, drugiego biskupa Fatimy, który zbadał tekst pod mocnym światłem i zanotował dokładnie brzegi strony, na której to było napisane.
Bp Venancio opowiadał (o. Michelowi], że kiedy był sam, wziął do ręki wielką kopertę z Tajemnicą i próbował obejrzeć ją i zobaczyć jej zawartość. W dużej kopercie biskupa zauważył mniejszą kopertę, tę od Łucji, i wewnątrz tej koperty była zwykła kartka papieru z marginesami po każdej stronie o szerokości ¾ cm. Zadał sobie trud zanotowania wymiarów wszystkiego. A zatem finałowa Tajemnica Fatimska spisana była na małej kartce papieru [40].
I znowu, na 4 stronach zawierających Trzecią Tajemnicę nie ma marginesów – mała, lecz bardzo istotna rozbieżność, którą można dodać do wszystkich innych rozbieżności.
Co można wywnioskować z Faktu 10?
Ta rozbieżność również pokazuje, że tekst ujawniony przez kardynałów Ratzingera i Bertone 26 czerwca 2000 roku nie jest tekstem Trzeciej Tajemnicy mieszczącej się w kopercie, a zatem nie ujawniono jeszcze całego tekstu Trzeciej Tajemnicy, nawet, jeśli watykańscy dygnitarze twierdzą odwrotnie.
W Czwartym Dzienniku s. Łucji czytamy, że podczas objawienia Matki Bożej 13 czerwca 1917 roku, kiedy s. Łucja poprosiła Ją by trójkę wizjonerów zabrała do nieba, Matka Boża odpowiedziała:
Tak, wkrótce zabiorę Hiacyntę i Franciszka. Ale ty masz tu pozostać dłużej. Jezus chce cię wykorzystać do tego, bym stała się bardziej znana i kochana. Chce On ustanowić światowe nabożeństwo do mojego Niepokalanego Serca. Każdemu, kto przyjmie to nabożeństwo, obiecuję zbawienie… [41]
Następnie s. Łucja daje nam opis objawienia, które trójka wizjonerów miała łaskę ujrzeć natychmiast po słowach Matki Bożej – słowach wyjaśniających znaczenie objawienia:
Kiedy Matka Boża wypowiedziała te słowa, otworzyła dłonie i po raz drugi przesłała nam promienie ogromnego światła. Zobaczyliśmy się w tym świetle, jakby zanurzeni w Bogu. Hiacynta i Franciszek wydawali się być częścią światła unoszącego się w kierunku niebios, a ja tego, które spływało na ziemię [42].
A zatem widzimy, iż kiedy Matka Boża daje dzieciom wizję, także ją wyjaśnia. Faktycznie, nawet w TMF czytamy opis s. Łucji (z jej Trzeciego Dziennika) pokazania piekła trójce małych pastuszków podczas objawienia Matki Bożej 13 lipca 1917 roku:
Matka Boża pokazała nam wielkie morze ognia, które wydawało się być pod ziemią. W ogień wrzucone były demony i dusze w ludzkiej formie, jak przeźroczyste palące się niedopałki, każdy osmolony czy błyszczący brąz, unoszący się w płomieniach, teraz podniesione w powietrze przez płomienie z nich wychodzące, razem z wielkimi chmurami dymu, teraz opadają na każdą stronę jak iskry w ogromnym ogniu, bez ciężaru czy równowagi, pośród wrzasków i jęków bólu i rozpaczy, które nas przeraziły i trzęśliśmy się ze strachu. Demony można było odróżnić po ich przerażającym i obrzydliwym podobieństwie do strasznych a nieznanych zwierząt, wszystkie czarne i przeźroczyste. Ta wizja trwała tylko przez moment. Jak możemy w ogóle odwdzięczyć się naszej niebiańskiej Matce, która już przygotowała nas obietnicą, podczas pierwszego objawienia, że zabierze nas do nieba? W przeciwnym wypadku umarlibyśmy ze strachu i terroru [43].
Po tym tekście s. Łucja podaje słowa Matki Bożej wyjaśniające co oznacza ta wizja, mimo że było dosyć oczywiste, że była to wizja piekła:
Widzieliście piekło, dokąd idą dusze nieszczęsnych grzeszników. Żeby je ratować, Bóg chce ustanowić na całym świecie nabożeństwo do mojego Niepokalanego Serca. Jeśli spełni się to, o czym wam mówię, zostanie uratowanych wiele dusz i zapanuje pokój [44].
A zatem, mimo iż dzieci wiedziały, co zobaczyły, to Matka Boża mówi im: “Widzieliście piekło”. Jeszcze raz widzimy, że kiedy Matka Boża pokazuje dzieciom wizję, również ją wyjaśnia.
W przeciwieństwie do powyższych wizji i odpowiadających im słów Matki Bożej wyjaśniających je, TMF podaje tylko tekst objawienia, które wyraźnie wymaga wyjaśnienia, łącznie z tym:
Po dwóch wyjaśnionych już przeze mnie częściach, na lewo od Matki Bożej i nieco powyżej, zobaczyliśmy anioła z płonącym mieczem w lewej dłoni… Pod obu ramionami krzyża były dwa anioły, każdy miał w dłoni kryształową konewkę, do której zbierały krew męczenników i tnią kropiły dusze podążające do Boga [45].
Ten tekst Trzeciej Tajemnicy nie zawiera żadnych słów Matki Bożej. Dlaczego Matka Boża miałaby wyjaśniać coś tak oczywistego jak wizja piekła, a nie mówić ani słowa o niejasnym fragmencie przedstawionym przez Watykan?
Tu należy zauważyć, że tuż po słowach “W Portugalii zawsze zostanie zachowana doktryna wiary itd. “, Matka Boża powiedziała s. Łucji: “Nie mów o tym nikomu. Tak, możesz o tym powiedzieć Franciszkowi”. “To”, co może być powiedziane Franciszkowi, odnosi się do ostatniej rzeczy wypowiedzianej podczas tego objawienia. Gdyby była to tylko wizja, bez wyjaśnienia, to Franciszkowie nie trzeba by nic mówić, gdyż on to już sam widział. Ale jeśli “to” odnosi się do dodatkowych słów Dziewicy, słów wyjaśnienia tej wizji, to Franciszkowi trzeba o tym powiedzieć, bo jak wiemy, nie mógł słyszeć Matki Bożej podczas objawień fatimskich. Franciszek widział, ale nie słyszał, a zatem potrzebował informacji o tym, co Matka Boża powiedziała o tej wizji.
Nie można wiarygodnie stwierdzić, że “możesz o tym powiedzieć Franciszkowi” odnosi się tylko do słów Matki Bożej podczas drugiej części Tajemnicy. Wyrażenie “Nie mów o tym nikomu. Tak, możesz o tym powiedzieć Franciszkowi” występuje zaraz po “W Portugalii dogmat wiary zawsze zostanie zachowany itd.” [46] A więc wyraźnie “itd.” wskazuje na słowa, które jeszcze nie zostały zapisane, że s. Łucja mogła przekazać je Franciszkowi słownie. Te słowa wyraźnie należą do Trzeciej Tajemnicy, która w końcu została spisana w 1944 roku z nakazu biskupa Fatimy.
Co można wywnioskować z Faktu 11?
Gdzie są słowa Matki Bożej wyjaśniające tę wizję? Gdyby Matka Boża nic nie powiedziała, by wyjaśnić tę wizję, to Jej zachowanie byłoby niespójne z pozostałymi objawieniami. Biorąc pod uwagę to, że nauka władz Kościoła – czyli formalne papieskie lub soborowe orzeczenie – nie nakłada specyficznej interpretacji na tę wizję, i jeśli nie dano by nam żadnej specjalnej łaski zrozumienia jej przez nas samych, to jest więcej powodów by sądzić, że Matka Boża wyjaśni nam znaczenie wizji Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej. I istnieje absolutna potrzeba udzieleni prawdziwego wyjaśnienia przez samą Matkę Bożą.
W rzeczywistości kard. Ratzinger przyznaje w TMF, że jego uwagi stanowią tylko próbę interpretacji objawienia Trzeciej Tajemnicy:
Co za tym idzie, możemy jedynie próbować podania głębszych podstaw dla tej interpretacji, opierając się na kryteriach już wziętych pod uwagę [47].
Kard. Ratzinger potwierdził również, że na tę wizję nie nakłada się specyficznej interpretacji. 1 lipca 2000 roku The Washington Post napisał:
Ratzinger zapytany o komentarz na temat przeczytania przez papieża wizji, powiedział, że nie ma ‘żadnej oficjalnej interpretacji’, oraz że tekst nie jest dogmatem [48].
Czy wydaje się prawdopodobne, żeby Dziewica Fatimska dała trójce dzieci wizję tak niejasną, że nawet szef Kongregacji Doktryny Wiary może tylko “próbować” dokonać jej interpretacji, skoro pozostałe Orędzie Fatimskie jest nie tylko kryształowo jasne, ale w pełni wyjaśnione Jej słowami we wszystkich aspektach wizyjnych – nawet wyraźną wizją piekła?
Co więcej, prawdopodobieństwo tego, że Matka Boża dostarczyła szczegółowe wyjaśnienie wizji Trzeciej Tajemnicy rośnie do poziomu pewności, gdy rozważy się ewidentnie fałszywą “interpretację” pokazaną przez Sodano / Ratzingera / Bertone – jakoby wizja zabicia papieża i wielu innych członków hierarchii przez żołnierzy jest tylko nieudanym zamachem na papieża Jana Pawła II w 1981 roku. Jest też sfałszowana przez kard. Ratzingera – granicząca z bluźnierstwem – “interpretacja” nabożeństwa/poświęcenia do Niepokalanego Serca, która redukuje do “niepokalanego serca” każdego, kto unika grzechu, a triumf Niepokalanego Serca do fiat [niech się tak stanie] Matki Bożej sprzed 2.000 lat.
To są nie tylko kłamstwa, ale do tego niezdarne kłamstwa. Matka Boża na pewno przewidziała te kłamstwa i przekazała kategoryczne wyjaśnienie wizji, by je zwalczać. Matka Boża nigdy nie pozwoliłaby na zwycięstwo takiej kłamliwej interpretacji Jej Orędzia. Tym pilniejsze jest ujawnienie prawdziwej interpretacji, która, jesteśmy moralnie pewni, jest zawarta w Jej brakujących słowach – najprawdopodobniej wskazanych przez “itd.”
Ogólne wnioski na podstawie dowodów
Podsumowując, dowody przytłaczająco popierają hipotezę istnienie dwóch dokumentów.
Jeden dokument składa się z 4 stron papieru (bez marginesów) zawierających 62 linijki tekstu skopiowanego z dziennika s. Łucji (nie napisanego w formie listu), który opisuje objawienie widziane przez trójkę dzieci w Fatimie, ale nie ma w nim żadnych słów Matki Bożej. Ten tekst spisany był przez s. Łucję 3 stycznia 1944 roku, przeniesiony do Świętego Oficjum 4 kwietnia 1957 roku, przeczytany przez papieża Jana Pawła II 18 lipca 1944 roku (ale to go oczywiście nie poruszyło – nie mogło – na tyle, by poświęcił świat Niepokalanemu Sercu Maryi 7 czerwca 1981, sześć tygodni wcześniej), przechowywany w Świętym Oficjum, i ujawniony przez Watykan 26 czerwca 2000 roku.
Drugi dokument to 1-stronicowy list (z ¾ cm marginesami) składający się z około 25 linijek własnych słów Matki Bożej i zaklejony w kopercie. Ten tekst był napisany przez s. Łucję w dniu albo tuż przed 9 stycznia 1944 roku, przeniesiony do Świętego Oficjum 16 kwietnia 1957 roku, przeczytany przez Jana Pawła II w 1978 roku (poruszył go na tyle, żeby poświęcił świat Niepokalanemu Sercu Maryi 7 czerwca 1981), przechowywany w apartamencie papieża przy jego łóżku, do tej pory nieujawniony przez Watykan.
Czy możemy wyrażać te wszystkie wnioski z całkowitą pewnością? Nie, ale możemy je wyrażać z pewnością moralną, iż są prawdziwe, gdyż świadczy o tym cała sterta dowodów wskazujących na to, że brakuje czegoś w tym, co aparat watykański ujawnił 26 czerwca 2000 roku.
Co więcej, w oparciu o świadectwa całej serii wymienionych powyżej szanowanych świadków, można stwierdzić z całkowitą pewnością, że istnieje dokument składający się z jednej kartki papieru, zawierającej około 25 linijek tekstu, odnoszącego się do Trzeciej Tajemnicy, ale nie został on ujawniony.
A zatem pewne jest, że ktoś nas okłamuje. Albo wszyscy świadkowie, którzy wypowiadali się o odnoszeniu się Trzeciej Tajemnicy do apostazji i rozpadu wiary i dyscypliny w Kościele, kłamią – albo kłamią kardynałowie Sodano i Ratzinger i abp Bertone. Albo kłamie s. Łucja, albo kłamią Sodano / Ratzinger / Bertone. Nie może być prawdą i jedno i drugie. Ale skoro możemy mieć moralną pewność tego, że s. Łucja nie jest kłamcą, to z tego wynika, że możemy mieć pewność moralną, że kłamstwa wychodzą od Sodano, Ratzingera i Bertone.
A kto, mimo wszystko, jest bardziej wiarygodnym świadkiem? Na przykład kard. Ratzinger, który w dramatyczny sposób zmienił swoje świadectwo od 1984 roku, czy s. Łucja z Fatimy, która została wybrana przez Boga na świadka Orędzia Fatimskiego, i której świadectwo było niezachwiane? [49].
Ponadto, jeśli świadek taki jak kard. Ratzinger zmienia swoje świadectwo bez zadania sobie trudu wyjaśnienia tej zmiany, to czy nie jest oczywiste, że wprowadza nas w błąd? Nawet, jeśli nie jest tak w tym przypadku, to nadal mamy prawo kwestionowania zmiany jego świadectwa i każdy katolik – a faktycznie cały świat – zasługuje, by mu to wyjaśnić.
Czy istnieją dobre powody by im nie wierzyć i domagać się śledztwa? Na pewno tak. Istnieje prawdopodobna przyczyna, by oskarżyć tych, których wymieniliśmy, nie tylko o oszukańczą interpretację Orędzia Fatimskiego, ale także o oszukańcze jego ukrywanie.
Faktycznie, te bardzo niepokojące rozbieżności należą do głównych powodów, które uniemożliwiły Watykanowi zakopanie Orędzia Fatimskiego. Sceptycyzm nawet lojalistów takich jak matka Angelica, to tylko czubek góry lodowej wątpliwości wśród wiernych, które wzrastają z każdym dniem.
Przypisy
[1] Mother Angelica Live, 16.05.2001.
[2] W pewnych dowodach mamy do czynienia z poszlakami. Są tego dwa powody: (1) ponad 5.000 oryginalnych dokumentów w 24 tomach zebranych przez o. Alonso – wynik 11 lat jego badań, ówczesnego oficjalnego archiwisty Fatimy – od 1976 roku ich publikację uniemożliwiały władze religijne (tzn. biskup Fatimy i prowincjał Claretians w Madrycie, Hiszpania), i (2) stałe nakładanie milczenia na s. Łucję (obowązujące od roku 1960), mimo że teraz nam się mówi, że ona nie ma już nic do ujawnienia.
[3] Cyt. przez o. Alonso, Fatima 50, 13.10.1967, s. 11. Zob. także o. Michel de la Sainte Trinité, “Całaprawda o Fatimie” [The hole Truth About Fatima – WTAF]– t. III: Trzecia Tajemnica (Immaculate Heart Publications, Buffalo, Nowy Jork, USA, 1990) s. 47.
[4 WTAF – t. III, s. 49.
[5] Cyt. przez o. Martins dos Reis, O Milagre do sol e o Segredo de Fatima [Cud słońca i Tajemnica Fatimska] , s. 127-128, o. Joaquin Alonso, La Verdad sobre el Secreto de Fatima (VSF), Centro Mariano, Madryt, Hiszpania, s. 55-56. Zob. też WTAF – t. III, s. 578.
[6] WTAF – t. III, s. 684.
[7] O. Alonso, VSF, s. 64. Zob. WTAF – t. III, s. 684.
[8] WTAF – t. III, s. 684.
[9] O. François de Marie des Anges, Fatima: Tragedy and Triumph (FTT), Immaculate Heart Publications, Buffalo, New York, U.S.A., 1994, p. 45.
[10] Abp Tarcisio Bertone, SDB., “Introduction” [Wstęp] , The Message of Fatima (TMF), 26.06.2000, s. 4.
[11] WTAF – t. III, s. 725.
[12] WTAF – t. III, s. 727.
[13] O. Alonso, VSF, s. 60. Zob. WTAF – t. III, s. 651. Także przypis nr 4 w FTT, s. 289.
[14] FTT, s. 45. Zob. brat Michael of the Holy Trinity, The Secret of Fatima … Revealed (SFR), Immaculate Heart Publications, Buffalo, Nowy Jork, U.S.A., 1986, s. 7.
[15] WTAF – t. III, s. 480. Zob. wykład o. G Freire, O Segredo de Fatima, a terceira parte e sobre Portugal?, s. 50-51.
[16] WTAF – Vol. III, s. 481.
[17] WTAF – t. III, s. 626.
[18] FTT, s. 45.
[19] SFR, s. 7.
[20] WTAF – t. III, s. 38-46.
[21] Cyt przez o. Alonso, Fatima 50, s. 11. Zob. WTAF – t. III, s. 47.
[22] Oryginalny tekst s. Łucji “Third Part of the ‘Secret’” [Trzecia część Tajemnicy], TMF, s. 20.
[23] Abp Tarcisio Bertone, SDB, “Introduction” , TMF, s. 4.
[24] Bill Broadway i Sarah Delancy, “3rd Secret Spurs More Questions; Fatima Interpretation Departs From Vision” [Trzecia Tajemnica wywołuje więcej pytań: Interpretacja Fatimy odchodzi od Objawienia],The Washington Post, 1.07.2000.
[25] The Associated Press, “Vatican: Fatima Is No Doomsday Prophecy” [Watykan: Fatima nie jest proroctwem Dnia Sądu Ostatecznego] , The New York Times, 26.06.2000.
[26] Abp Tarcisio Bertone, SDB, “Introduction”, TMF, s. 5.
[27] Ibid.
[28] Revue Mediatrice et Reine, październik 1946, s. 110-112. Zob. WTAF – t. III, s. 470.
[29] Cyt przez o. Alonso, VSF, s. 46-47. Zob. WTAF – t. III, s. 470.
[30] Novidades, 24.02.1960, cyt.w La Documentation Catholique, 19.06.1960, col. 751. Zob. WTAF – t.III, s. 472.
[31] VSF, s. 46. Zob. WTAF – t. III, s. 475.
[32] VSF, s. 46. Zob. WTAF – t. III, s. 478.
[33] Cyt przez o. Martins dos Reis, O Milagre do sol e o Segredo de Fatima, s. 127-128. O. Alonso, VSF, s. [55-56] Zob. WTAF – t. III, s. 578.
[34] Cyt. Przez o. Alonso, Fatima 50, s. 11. Zob. WTAF – t. III, s. 47.
[35] WTAF – t. III, s. 49.
[36] Ibid., s. 485-486.
[37] Ibid., s. 484-485.
[38] List do o. Michel de la Sainte Trinité z 10.01.1985. Zob. WTAF – t. III, s. 486.
[39] Abp Tarcisio Bertone, SDB, “Introduction”, TMF, s. 4.
[40] WTAF – t. III, s. 481.
[41] Notatka s. Łucji Lucy do jej spowiednika, o. Aparicio, pod koniec 1927 roku.
[42] S. Łucja “Fourth Memoir” [Czwarty Dziennik], 8.12.1941, s. 65. Zob. o. Michel de la Sainte Trinité,WTAF – t. I: Nauka i fakty, Immaculate Heart Publications, Buffalo, Nowy Jork, USA, 1989, s. 159.
[43] Ang. przekład tekstu s. Łucji “Trzeci Dziennik” cyt. w “First and Second Part of the ‘Secret’” [Pierwsza i druga część Tajemnicy], TMF, s. 15-16. Zob. s. Łucja “Czwarty Dziennik”, Fatima in Lucia’s Own Words [Fatima słowami Łucji] (Postulation Centre, Fatima, Portugalia, 1976) s. 162. Zob. s. ŁucjaMemorias e Cartas da Irma Lucia, (Porto, Portugalia, 1973, wyd. o. Antonio Maria Martins) s. 338-341.
[44] S. Łucja cyt. w TMF, s. 16. Zob. s. Łucja “Czwarty Dziennik”, s. 162. Zob. s. Łucja Memorias e Cartas da Irma Lucia, s. 340-341.
[45] Ang. przekład s. Łucji “Trzecia część Tajemnicy”, TMF, s. 21.
[46] O. Fabrice Delestre, Society of St. Pius X, “June 26, 2000: Revelation of the Third Secret of Fatima or a Curtailed Revelation” [26.06.2000: Ujawnienie Trzeciej Tajemnicy Fatimskiej albo ujawnienie w skrócie],SSPX Asia Newsletter , lipiec-sierpień 2000, s. 24.
[47] Joseph kard. Ratzinger, “Komentarz teologiczny”, TMF, s. 39.
[48] Bill Broadway i Sarah Delancy, The Washington Post.
[49] Świadectwo s. Łucji szczegółowo omówione w Rozdz. 14 tej książki, razem z próbą zmiany tego świadectwa w tajnym wywiadzie z 17.11.2001, którego transkrypcji nigdy nie opublikowano.
Po latach narastającego kryzysu w Kościele katolickim – podkreślanego przez ogromne skandale związane z wykorzystywaniem seksualnym przez duchownych i powszechnym chaosem liturgicznym – wydaje się, że już nie tylko kilku wpływowych kardynałów podejmuje wreszcie kroki, aby zatamować krwawienie.
Oprócz kilku interwencji George’a kardynała Pella, Raymonda kardynała Burke’a i innych, CNA donosi, że 12 kwietnia 2022 roku ponad 70 biskupów z całego świata wystosowało „braterski list otwarty” do biskupów niemieckich, ostrzegając tę Konferencję, a pośrednio cały świat, że „ścieżka synodalna” papieża Franciszka może „doprowadzić do schizmy”:
Wbrew Duchowi Świętemu i Ewangelii, działania ścieżki synodalnej podważają wiarygodność autorytetu Kościoła, w tym papieża Franciszka, antropologii chrześcijańskiej i moralności seksualnej, a także wiarygodność Pisma Świętego.
Jest to następstwo tajemniczej notatki, która w ostatnich tygodniach krążyła wśród Kolegium Kardynalskiego, sugerującej powszechne niezadowolenie z Franciszka w Watykanie. Autor memorandum twierdzi, że pontyfikat papieża Franciszka jest „klęską pod wieloma lub większością względów: po prostu katastrofą”.
Kto stoi za tą notatką? Szanowany dziennikarz watykański, Sandro Magister, wyjaśnia:
Od początku Wielkiego Postu, kardynałowie, którzy będą wybierać przyszłego papieża, przekazują sobie to memorandum. Jego autor, który po grecku nazywa się Demos, czyli „lud”, jest nieznany, ale wykazuje się gruntowną znajomością tematu. Nie można wykluczyć, że sam jest kardynałem.
Wskazując na niemiecki episkopat jako dowód ogólnego problemu w Kościele pod rządami papieża Franciszka, „Demos” ostrzega przed nadchodzącą „herezją synodalną”, która może podważyć nieomylnie zdefiniowane nauczanie Kościoła na temat ludzkiej seksualności.
Jeśli nie nastąpi rzymska korekta takiej herezji, Kościół zostanie zredukowany do luźnej konfederacji Kościołów lokalnych, wyznających różne poglądy, prawdopodobnie bliższej modelowi anglikańskiemu lub protestanckiemu niż prawosławnemu.
Ponieważ „Demos” nie wyklucza papieża Franciszka ze swojej listy poważnych niepokojów, wielu zadaje sobie teraz pytanie: Kim jest Demos, jak poważnie jego notatka jest traktowana w samym Kolegium Kardynalskim i co to oznacza dla następnego konklawe?
Aby dowiedzieć się więcej na temat tej szybko nabierającej rozgłosu historii, zwracamy się do dziennikarki watykańskiej, Diane Montagna, która z kolei skonsultowała się z ks. Mikolajem Buxem w sprawie tego tajemniczego „Memorandum Demosa”.
Czytelnicy The Remnant dobrze znają pracę ks. Buxa, cenionego teologa, który przez lata pełnił funkcję konsultanta kilku dykasterii Stolicy Apostolskiej, w tym Kongregacji Nauki Wiary za czasów Benedykta XVI.
Michael J. Matt
— * —
Wywiad z ks. Mikołajem Buxem
Diane Montagna (DM): Na ile opinie „Demosa” są reprezentatywne dla ludzi z Watykanu?
Ksiądz Mikołaj Bux (MB): Aby tego się dowiedzieć, trzeba by przeprowadzić dochodzenie na różnych szczeblach, od woźnych, przez urzędników, po władze. Memo mogło pochodzić z tego ostatniego poziomu. Niezadowolenie jest powszechne, ale jest oczywiste, że istnieje podziemie, które się nie ujawnia i tylko czeka na koniec pontyfikatu.
Papież powiedział prawosławnemu patriarsze Cyrylowi, że musimy mówić językiem Jezusa, a nie polityki. To prawda! Jednak wydaje mi się, że on sam stosuje język polityki, ponieważ na innym forum powiedział, że nie wie, dlaczego cierpią niewinni: oznacza to, że nie wie, dlaczego Chrystus umarł na krzyżu.
Dla większości ekspertów z Watykanu bilans pontyfikatu Franciszka, od doktryny wiary po moralność, wykazuje deficyt w porównaniu z jego poprzednikami, nie mówiąc już o finansach. Ten pontyfikat przyczynił się do pogłębienia sekularyzacji Zachodu, ponieważ papież podejmował działania na płaszczyźnie społecznej i politycznej oraz wspierał duchowość bez katolickiej tożsamości. Pojawia się więc pytanie: na czym polega posługa Piotrowa?
Jesteśmy świadkami emocjonalnego kultu papieża, który wyolbrzymia go teologicznie, jak to miało miejsce od czasów Piusa IX, a obecnie ma miejsce w mediach. Ludzie średniowiecza odróżniali rolę papieża od osoby, która ją uosabia, tak jak odróżniali Kościół od ludzi Kościoła, to co ludzkie i ziemskie, od tego, co Boskie. Dlatego Dante mógł umieścić papieży w piekle. Tak się składa, że wielu, którzy na początku byli bergoglianami, zdystansowało się od obecnego pontyfikatu i uważa go za chaotycznego i despotycznego.
Umiarkowani też są niespokojni. Niektórzy wyobrażają sobie rozwiązanie, opowiadając się za Kościołem synodalnym, a inni za pontyfikatem przejściowym. Tymczasem jednego dnia interweniuje Marks, a innego Mueller, Hollerich i – na szczęście Pell. Zatrzymajmy się na kardynałach. Ale ani Ladaria, ani Franciszek nie mówią, kto ma rację. Jeśli przejdziemy do biskupów, księży, teologów kościelnych i świeckich, to mamy do czynienia z biczami szkockimi [francuskie wyrażenie oznaczające szybkie przejście między bardzo ciepłą a bardzo zimną wodą]. W Watykanie doskonale zdają sobie sprawę z apostazji katolików w Ameryce Łacińskiej, których ilość spadła do 52% w obliczu 25% wzrostu liczby członków sekt.
13 stycznia The Wall Street Journal zamieścił nagłówek: „Kościół katolicki wybrał ubogich, a ubodzy wybrali zielonoświątkowców”. Jest to ogromny wkład w proces samozniszczenia, o którym mówił Paweł VI. Kościół przekształcił się w agencję zajmującą się rozwiązywaniem problemów społecznych, ekonomicznych, psychologicznych, a nawet środowiskowych, porzucając swoją misję zbawiania dusz. Na synodzie o Amazonii mówiono nie o ponownej ewangelizacji regionu, ale o środowisku naturalnym, nie o wspieraniu osobistego spotkania z Panem, ale o kwestiach politycznych i społecznych. Krótko mówiąc, podczas gdy wierni proszą o więcej religii, biskupi proponują socjalizm.
DM: Jak wysokie jest prawdopodobieństwo, że Memorandum wpłynie na wybór następnego papieża?
MB: Wydaje mi się, że na początku wskazuje ono na istotne cechy posługi Piotrowej, które muszą być punktem odniesienia przy wyborze na każdym konklawe. Papież ma być postrzegany jako duszpasterz i nauczyciel, a nie jako ideolog czy polityk. W ten sposób jego relacja do Kościoła jest relacją członka i sługi, a nie absolutnego monarchy.
Zaskakujące jest to, że moderniści i postępowcy, którzy byli anty-rzymscy aż do czasów Benedykta XVI włącznie, milczą w obliczu obecnej papolatrii, jak to ujął Martini. Papież, jak każdy chrześcijanin, podlega objawionemu prawu Bożemu, a jeszcze wcześniej prawu naturalnemu, a następnie prawu kanonicznemu, które wiąże go w zakresie zasadniczej doktryny i konstytucji Kościoła, który nie jest synodalny, lecz hierarchiczny. Memorandum zdaje się o tym przypominać.
Przy tych ograniczeniach posługa Piotrowa musi służyć budowaniu, a nie niszczeniu (por. 2 Kor 13, 10), co jest ważne przy stanowieniu prawa i wymierzaniu sprawiedliwości. Nie można w nieskończoność stosować motu proprio, modyfikować artykuły Katechizmu i czynić daremnymi odwołania do Sygnatury Apostolskiej. Istnieją prawa nabyte osób trzecich, których papież nie może naruszać; ponieważ jest on najwyższym stróżem prawa, nie może pozwalać na nadużycia, a nawet się ich dopuszczać.
Podobnie jak Piotr Pawłowi, papież musi pozwolić się po bratersku korygować. W przeciwnym razie nie można być mu posłusznym, ponieważ na pierwszym miejscu jest sumienie, które – zgodnie z cytowanym w Katechizmie powiedzeniem Św. Johna Henry’ego Newmana – jest pierwszym „wikariuszem Chrystusa”.
Dostrzegam również wpływ Memorandum w sensie ekumenicznym, ponieważ ujawnia ono nadużycia władzy papieskiej, które moim zdaniem do tej pory sprzyjały nastrojom anty-rzymskim, zwłaszcza na Wschodzie. Wzrost liczby dymisji biskupów za tego pontyfikatu, tak jakby papież był muftim islamskim, jest nadużyciem urzędu i ma podtekst patologiczny. Franciszek posunął się nawet do stwierdzenia: „Chcieli mojej śmierci”. Być może obawia się, że to, co zrobiono, aby wpłynąć na jego wybór, zostanie powtórzone przeciwko niemu. Ale granice władzy papieskiej są również regulowane przez władzę biskupów, która również pochodzi z prawa Bożego. Należy o tym pamiętać i przedyskutować to na zgromadzeniach ogólnych następnego konklawe.
DM: Jakie według Księdza powinny być priorytety następnego konklawe?
MB: Zdaniem autorytatywnych osób świeckich jak i kościelnych, następne konklawe powinno wybrać papieża, który jest świadomy swojego mandatu apostolskiego, swoich zobowiązań i obowiązku zachowania statusu generalis ecclesiae (Kościoła Powszechnego). Powinno wybrać papieża, który będzie krzewił wiarę katolicką, położy kres zmniejszaniu się liczby księży i wiernych na Zachodzie, spowodowanemu sekularyzacją, która przeniknęła do Kościoła. Peguy uważał, że winę za tę dechrystianizację ponoszą duchowni – ponieważ główne wartości, na których opierają się społeczeństwa, nie są religijne, a jeśli są, to muszą być uzasadnione w sposób „świecki” lub racjonalny.
Rezultatem jest politycznie poprawny język, pozbawiony konotacji religijnych, utrata poczucia granic (przykładem jest aborcja, związki osób tej samej płci, gender, eutanazja itp.), utrata sacrum i przekształcenie wiary religijnej w religię „humanitarną”, przekształcenie Ewangelii w moralizatorstwo, a homilii w wiec. Priorytetem konklawe jest więc wybór katolickiego papieża; w przeciwnym razie utrata wiary będzie nie tylko skutkiem, ale i przyczyną sekularyzacji chrześcijaństwa, które w końcu straci znaczenie.
Następne konklawe będzie musiało wyjaśnić, co to znaczy być „duszpasterzem”. Jak dotąd nikt tego nie wie, a w Kościele używa się tego pojęcia jako passe-par-tout dla usprawiedliwienia wszystkiego. Musi ponownie postawić w centrum misję Kościoła, która obecnie jest zdewaluowana, oraz wyjaśnić granice ekumenizmu i dialogu międzyreligijnego. Nawet moderniści i postępowcy zdają sobie z tego sprawę.
Z sekularyzacją należy walczyć poprzez ewangelizację. Walka z klerykalizmem nie może podważać tożsamości kleru, który jest „zgromadzeniem” odrębnym od wiernych i zakonników. Następny papież musi na pierwszym miejscu postawić umacnianie i wzrost wiary, aby mogły rozkwitać chrześcijańskie rodziny oraz powołania kapłańskie i zakonne. Konieczny jest powrót do magisterium, które nieomylnie orzeka w sprawach moralności rodzinnej, poprzez mianowanie biskupów, którzy akceptują tradycję apostolską. Ukryta obecnie schizma prawdopodobnie ulegnie złagodzeniu, nawet jeśli nasilą się „prześladowania” ze strony sekularystycznych mediów.
Musimy wyzwolić żywe siły Kościoła poprzez pontyfikat, który będzie z niecierpliwością nauczał katolicyzmu, który wypełnia kościoły pobożnymi wiernymi, a przestrzeń publiczną świadkami wiary i życia, udowadniając, że „działa”, ponieważ powoduje nawrócenia. Kościół katolicki musi mieć papieża, który mówi i robi to, co jest katolickie – moralnie, doktrynalnie i liturgicznie. Przypomnijcie sobie okładkę magazynu Time: „Czy papież jest katolikiem?”.
Czy to dziwne, że Kościół katolicki ma prawo do katolickiego papieża? Prawosławni też chcą takiego papieża, w przeciwnym razie tendencje odśrodkowe wśród nich wezmą górę. Katolicki papież jest konieczny, aby rozbitemu światu protestanckiemu przywrócić jedność, a licznym poszukującym świeckim – powrót do wiary, ale także aby upewnić tych Żydów, muzułmanów i wyznawców innych religii, którzy w papieżu widzą autorytet moralny wskazujący, że granica między dobrem a złem nie została zniesiona.
Nowy papież będzie musiał umieć stawić czoła nowemu porządkowi świata, który wyłania się po śmierci starego, z mniejszą rolą Zachodu i zachodniego systemu kapitalistycznego. Będzie musiał różnić się od Franciszka, który miał do niego mieszany i sprzeczny wewnętzrnie stosunek – między ideologią a utopią. Aby położyć kres zamętowi w Kościele, następne konklawe będzie musiało szukać kandydatów, którzy odpowiedzą na Dubia w sprawie Amoris laetitia.
Kandydatów, którzy poprawią Evangelii gaudium, gdzie mówi się, że najgorszym złem społecznym jest nierówność, czyli zła dystrybucja dóbr, a nie grzech; Laudato si, gdzie wychwala się neomaltuzjański ekologizm, który w rzeczywistości jest źródłem wszystkich problemów ostatnich pięćdziesięciu lat; Fratelli tutti, w której ogłasza się koniec kapitalizmu, a następnie podpowiada, jak przetrwać, kamuflując to magicznymi słowami „inkluzja” i „zrównoważony rozwój”. Przede wszystkim jednak encyklika nie mówi o tym, że jeśli nie uznajemy Ojca naszego, który jest w niebie, nie możemy uważać się za braci. Jezus to powiedział.
że Bóg czyni wszystko dla wiecznej szczęśliwości ludzi.
Wielu katolików porównuje Mękę Pana Naszego Jezusa Chrystusa, prowadzącą do Jego ukrzyżowania i śmierci, z dzisiejszym przedapokaliptycznym cierpieniem Jego Mistycznego Ciała, Kościoła, prowadzącym do ostatecznej Apokalipsy i końca świata. Z pewnością prawdziwe jest przysłowie, które mówi, że „młyny Boże mielą powoli, ale za to bardzo dokładnie”. To oznacza, że Boża sprawiedliwość wymierzana jest pomału, ale z największą precyzją, zatem koniec świata nie nastąpi jutro ani nawet pojutrze. Świat ma przed sobą jeszcze dziesiątki lat istnienia. Niemniej jednak dzisiejsze zagrożenia, na przykład ogólnoświatowym głodem i wojną, już teraz rzucają jasne światło na ewangeliczne opisy cierpień Naszego Pana, które najowocniej jest rozważać w okresie Męki Pańskiej. Oto cytaty z rozdziału 14 Ewangelii św. Marka, wersy 26-38.
26-27 Po odśpiewaniu hymnu wyszli w stronę Góry Oliwnej. Wtedy Jezus im rzekł: «Wszyscy zwątpicie we Mnie. Jest bowiem napisane: Uderzę pasterza, a rozproszą się owce>> Czy jakikolwiek inny cytat mógłby rzucić więcej światła na obecny stan Kościoła katolickiego? Czy świat mógłby być pogrążony w tak wielkim chaosie, gdyby katolicy nie stracili rozumu? Czy katolicy straciliby rozum, gdyby ich pasterze nie zostali porażeni przez Pachamamę i niezrozumienie, by nie powiedzieć nienawiść, do Tradycji katolickiej? Jezus może pozwolić, aby Jego papieże, tak jak On sam, zostali porażeni.
29 Na to rzekł Mu Piotr: «Choćby wszyscy zwątpili, ale nie ja!»Piotr jest dobrym człowiekiem, całkowicie oddanym Naszemu Panu, odważnym jak mało kto, ufającym w pełni samemu sobie, i w tym tkwi jego problem. Ilu katolików od czasu Soboru Watykańskiego II miało pełne zaufanie do własnej wierności Naszemu Panu, a jednak stracili swój katolicki rozum, gdyż kryzys w Kościele wciąż się pogłębiał? Następcy Arcybiskupa Lefebvre na czele FSSPX zapewniają, że nie zbłądzili – a tymczasem? Tak zwany „Ruch Oporu” też nie ma żadnej gwarancji, że nie upadnie – taka obietnica dotyczy tylko Kościoła Naszego Pana. Współbracia w kapłaństwie, miejmy zawsze choć odrobinę pokory.
35-36 I odszedłszy nieco dalej, upadł na ziemię i modlił się, żeby – jeśli to możliwe – ominęła Go ta godzina. I mówił: «Abba, Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie! Lecz nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty niech się stanie!» Wielu katolików w dzisiejszym świecie jest już pod taką presją, że trzymają się swojej wiary jedynie opuszkami palców, a ponieważ presja jest coraz silniejsza, liczba takich katolików ciągle rośnie. Niech czerpią oni pociechę z przykładu Boskiego Mistrza. Mają oni pełne prawo prosić Boga Wszechmogącego o złagodzenie ucisku, co oczywiście zawsze może On uczynić, ale tylko pod warunkiem, że zaakceptują Jego boską wolę wobec nich. Nie zapominajmy, że być może Pan Bóg uzależnił wiarę i wytrwałość wielu innych dusz od naszego przykładu wytrwałości w czasie ucisku. Pan Bóg pozostawia mi możliwość zrezygnowania z podążania za Nim, jeśli stwierdzę, że chaos panujący w świecie, czy to dziś, czy jutro, jest dla mnie zbyt wielki, ale gdzie bylibyśmy, Ty i ja, gdyby Jezus nie podjął ogromnego wysiłku w czasie swojej męki? Bez szansy na wejście do nieba. Tylko Jego ofiarnicza śmierć otworzyła bramy nieba, zamknięte przez grzech pierworodny. Trzeba mi nieść każdy krzyż, który Pan Bóg mi zsyła.
37-38 Potem wrócił i zastał ich śpiących. Rzekł do Piotra: «Szymonie, śpisz? Jednej godziny nie mogłeś czuwać? Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe». Jak słusznie zauważył pewien komentator, nasz Pan nie powiedział po prostu ” módlcie się”, ani nawet ” módlcie się i czuwajcie”, ale ” czuwajcie i módlcie się”. Jak to możliwe, że czuwanie ma poprzedzać modlitwę? Bowiem jeśli nie będę czuwał, czyli innymi słowy, nie będę się mieć na baczności, to zasnę i nie będę się modlił, tak jak trzej Apostołowie w Ogrodzie Oliwnym. Jak wiele dusz dzisiaj, „wygodnie odrętwiałych”, pogrążonych jest we śnie! Musimy czuwać i uważnie obserwować wydarzenia na świecie, przez które przemawia Pan Bóg, ponieważ wszystkie one są pod Jego kontrolą. Tak jak wiele innych wydarzeń, które On wkrótce dopuści, aby obudzić jak największą liczbę dusz…
Koordynator Prac Synodalnych w Diecezji Zamojsko- LubaczowskiejKs. Dr Sławomir Korona
GŁOS SYNODALNY KATOLIKÓW Z ZIEMI BIŁGORAJSKIEJ
Dokąd zmierza droga synodalna Kościoła Katolickiego?
My, jako katolicy świeccy z Ziemi Biłgorajskiej, pragniemy przedstawić nasze przemyślenia na synod szczebla diecezjalnego Diecezji Zamojsko-Lubaczowskiej. Na początku zastanawiamy się nad ogłoszonym przez Watykan logo synodu, które przedstawia wielkie, majestatyczne drzewo sięgające nieba, które ma stanowić krzyż Chrystusa, drzewo Eucharystyczne. Przed drzewem widzimy lud Boży w ruchu i biskupa idącego pod koniec ludu. Widać, że biskup nie prowadzi owiec i że nie ma hierarchii między podążającymi ludźmi. Zastanawiamy się, kto ma prowadzić Kościół, dlaczego nie prowadzi biskup? Czy drzewo przedstawione przypadkiem nie symbolizuje ekologizmu i matkę ziemię?
W Ewangelii lud szedł za Chrystusem, często wbrew Sanhedrynowi i lud słuchał osobiście Chrystusa. Chrystus uzdrawiał chorych i opętanych. Czy w logo nie chodziło o zasugerowanie, żeby stworzyć inny Kościół, otworzyć na nowości tego świata, rozproszyć władzę w Kościele kosztem biskupów i autorytetu Stolicy Apostolskiej?
Kto ma nawracać na wiarę Chrystusową w tym Kościele? Czy Kościół nie ma być apostolski, hierarchiczny, a tylko synodalny i protestancki, gdzie biskup idzie z tyłu a zdanie każdego świeckiego jest tak samo uprawnione? Mamy się nie przekonywać, tylko wysługiwać, a grzech ciężki, sodomski ma stać się dopuszczalny? Czy mamy nie słuchać Ducha Świętego, tylko ducha tego świata? Czy ma to być Kościół, w którym Sachs, doradca Balcerowicza i Sorosa, zostaje członkiem Papieskiej Akademii Nauk Społecznych?
Braterstwo czy zbawienie? Kościół walczący
Następnie nawiązujemy do encykliki papieża Franciszka „Fratelli tutti” (o braterstwie i przyjaźni społecznej), w której zawarta jest krytyka „wojny sprawiedliwej” wbrew Katechizmowi Kościoła Katolickiego zatwierdzonego przez Jana Pawła II, wezwanie do wolności wszystkich religii w przekonaniu, że każda religia może zbawić (zrównanie religii wbrew nauce Kościoła Katolickiego) – papież Franciszek powiedział, że Bóg chce istnienia różnych religii, jak buddyzm, islam, judaizm – czy tak jest w Ewangelii i dwutysiącletniej nauce Kościoła? Nas nauczono, że nie ma zbawienia bez Chrystusa. Porzucenie idei Kościoła walczącego, uznawanego przez tysiące lat, to jedna z podstawowych przyczyn obecnego kryzysu wiary katolickiej.
Kościół, który nie chce być Kościołem walczącym z grzechem i diabłem oraz systemami, które reprezentują szatana i zło (gender, komunizm, faszyzm, demokracja bez wartości itp.) traci rację bytu. Obecnie, jeśli Kościół już potępia zło, to w taki sposób, aby nikogo nie urazić. Mówi się w nim o powszechnej solidarności, braterstwie, wspólnym domu, społeczeństwie otwartym. We wspomnianej encyklice „Fratelli tutti” odnajdujemy fragmenty książki Sorosa, powoływanie się na imama islamu, jakby nie było Ewangelii i nauki Kościoła Katolickiego. Nie odnajdujemy w niej zachęty do nawracania na wiarę Chrystusową.
Na pierwszym miejscu powinno być głoszenie zbawienia, a nie braterstwa, ekologii, dialogu i przyjaźni społecznej. Trzeba być pokornym i dobrym wojownikiem, a nadstawianie tylko drugiego policzka ma sens wtedy, gdy się uleczy tego, który mnie bije. Nadstawianie policzka nie może być głupie. Trzeba sprzeciwiać się szantażowi ideologii LGBT, która mówi, że katolik nie może się bronić, bo ma etykę, a atakujący może wszystko. Czy bitwa pod Wiedniem, Chocimiem była zbędna, bo trzeba było nadstawić drugi policzek, a nie bronić chrześcijaństwa?
Dziś organizujemy zbiórki na pomoc islamskim imigrantom, ale czy ich ewangelizujemy? Jezus użył siły przeganiając kupców ze świątyni. Siła miłości się nie sprzeciwia, jeżeli ma na celu doprowadzić ludzi do zbawienia. Głoszenie, że walka jest niepotrzebna jest z góry ogłaszaniem kapitulacji. Taki Kościół wydawany jest na pastwę złych mocy, które swobodnie wkraczają do jego wnętrza. Prawdziwy rodzic, kochający swoje dzieci, jest dla nich wymagający, aby doprowadzić ich do zbawienia. Kościół nie może przyjmować i chwalić polityków głosujących za aborcją i piszących projekty ustaw dopuszczających aborcję i eutanazję.
Kremacja w Kościele. Sprawowanie sakramentów w szpitalu
Kościół nie może milczeć, gdy kapelani szpitalni nie wchodzą na oddziały covidowe, aby spowiadać, dać rozgrzeszenie, Komunię świętą, namaszczenie, często na ostatnią drogę do wieczności. Na sale covidowe wchodzą lekarze, pielęgniarki, salowe, sprzątaczki, tylko nie wchodzi kapłan. Czy to jest normalne? Czy taki Kościół będzie potrzebny wiernym?
W historii podczas różnych epidemii Kościół pełnił zawsze posługę do końca. Art. 37 Ustawy o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta mówi, że należy umożliwić choremu kontakt z duchownym danego wyznania.
Z obecną zarazą związany jest problem kremowania ciał katolików. Trudno usłyszeć w świątyniach o warunkach kremacji, a kremacja staje się coraz bardziej widoczna. Chcemy przypomnieć, że kremację dopuszczono w Kościele Katolickim po Soborze Watykańskim II. Dopuszczono – nie pochwalano. Wcześniej kremacja była zakazana przez Kościół. Nie można było grzebać po kremacji na cmentarzu katolickim, a osoby dopuszczające się wykonania kremacji były pozbawiane odpuszczenia grzechu. Kodeks Postępowania Kanonicznego zabraniał spalania ciała po śmierci, siebie lub innych. Kremacja wywodzi się z pogaństwa. Tam, gdzie na świecie pojawiało się chrześcijaństwo, kremacja zanikała.
Kremacja jest zaprzeczeniem Zmartwychwstania Chrystusa. Ciało Chrystusa po śmierci było namaszczane, owijane i pielęgnowane. Kremacja niszczy ciało w sposób jak ogień, wprowadza chaos, niszczy ciało totalnie. Cała liturgia Kościoła oddaje cześć ciału ludzkiemu. Ciało i dusza tworzą całego człowieka. Kremacja jest przeciwna kultowi świętych, cząstki ciała świętych są relikwiami pierwszego stopnia. Bezbożna Rewolucja Francuska wprowadziła ponownie kremację, aby zanegować idee Zmartwychwstania Chrystusa, aby zanegować naukę i wiarę o zmartwychwstaniu i poszanowanie godności ciała ludzkiego.
Dokument Episkopatu Polski z 2010 r. zaleca, aby obrzędy liturgiczne były odprawiane w obecności ciała przed kremacją w kościele, kaplicy szpitalnej, cmentarnej czy pomieszczeniu przy krematorium, a sam pochówek prochów na cmentarzu.
Tam, gdzie nie ma wiary, tam jest lęk. Dopust i kara Boża
Obecny strach przed zarazą spowodował depresję i upadek wiary w społeczeństwie wychowywanym na kulcie zdrowia, bogactwa i przyjemności. Kościół nie może milczeć na temat dopustu i kary Bożej. Sodoma i Gomora były bezpośrednią interwencją Boga, aby grzechy LGBT tam panujące nie zepsuły wszystkich mieszkańców tych miast i nie doprowadziły ich do piekła. Bóg postanowił unicestwić wszystkich mieszkańców, aby w ten sposób zbawić ich część, którzy nie poddali się sodomskiemu grzechowi. Pan Bóg karze takie społeczeństwa i narody, które nie rokują poprawy, są tak zepsute. Dla Boga najważniejsze jest zbawienie ludzi, a nie ich śmierć.
Pandemonium, z greckiego tłumaczy się, jako „wszystkie demony”, jako symbol okresu diabolicznego. Jezus ma moc nad każdą chorobą. Jednak tam, gdzie nie ma wiary, jest lęk. Choroby, zarazy były przed wiekami, ale nigdy nie zamykano świątyń i dostępu do sakramentów. Kościół powinien wrócić do mówienia o śmierci, grzechu własnym i cudzym, o Sądzie Bożym. Kwestionowanie głównych prawd wiary, „że Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze” jest głoszeniem fałszywego miłosierdzia. Należy przypominać, że grzech publiczny (głosowanie za aborcją, eutanazją) jest cięższy od grzechu indywidualnego, że śmierć i zło wynika z grzechu, że Bóg karze za grzechy społeczne i narodowe plagami, wojną, głodem, katastrofami i zarazą, że grzech pierworodny nie istnieje w wymiarze społecznym, ale istnieje jednak grzech kolektywny ludzi tworzących dane społeczeństwo, że Bóg nagradza i karze społeczeństwa już na ziemi w perspektywie ziemskiej egzystencji, ponieważ społeczeństwo nie ma wieczności. Narody nie są wieczne.
Kara ma miejsce w historii, np.: głód, wojna, zaraza, katastrofa, o czym mówią Objawienia Fatimskie. Lucyfer wybrał cierpienie i śmierć zamiast posłuszeństwa i zaufania Bogu. Diabeł też wierzy, że Bóg istnieje, ale Mu nie zaufał. Bądźmy katolikami, którzy nie tylko wierzą, ale i ufają Bogu. W okresie zarazy zawsze ludzie uciekali się do Boga, a nie od Boga. Jeśli Bóg z nami, to któż przeciwko nam? „Bez Boga ani do proga”. Nie może tak być, aby Bóg był z boku i woda święcona, a w centrum maseczki, szczepionki, dezynfekcje. Komunia święta na rękę, którą wprowadzili Kalwin i Luter nieuznający Chrystusa za Boga świadczy o braku zaufania Bogu i protestantyzacji obrzędów. Luter uważał, że klęknięcie do Komunii świętej jest to bałwochwalstwo. Bóg nie zaraża, ale uzdrawia duszę i ciało po to, aby nas zbawić i abyśmy nie grzeszyli powtórnie po uzdrowieniu.
Katastrofy, zarazy były zawsze uznawane przez Kościół, jako ostrzeżenie i wezwanie do nawrócenia. Nie można sprowadzić Komunii świętej do wydawania jak towar w sklepie. Zawsze kapłan po Przeistoczeniu miał obowiązek obmycia palców (ablucji) w specjalnym płynie. Czy my jeszcze ufamy Bogu, czy bardziej ufamy maseczkom i preparatom chemicznym? Kapłan święcąc wodę wypowiada formułę, aby woda święcona chroniła nas duchowo i cieleśnie. Ostatnie badania naukowe wykazały, że woda nie przenosi wirusów. Modlimy się „bądź wola Twoja”, a ufamy władzy świeckiej, a nie Bogu. Dlaczego nie wierzymy w pomoc Boga w sprawach naszego życia cielesnego, skoro wierzymy w cud, jaki dzieje się w każdej Mszy Świętej?
Chrystus powiedział, „twoja wiara ci pomogła”. Nie możemy tworzyć Kościoła bez wymagań, nakazów i budować go, aby było tylko w nim miło, przyjemnie i wesoło. Msza św. nie może być antropocentryczna, na potrzeby człowieka. Msza św. jest ofiarą bezkrwawą śmierci Chrystusa, a ofiara potrzebuje ołtarza, a nie stołu. Zaczynamy się bać wszystkiego, tylko nie boimy się Pana Boga. Katolik powinien być mężny, walczący. Ręka Boga daje nam zwycięstwo, a nie nasza siła i rozum. Trzeba ascezy, walki, a nie tylko ducha pojednania. Źle się dzieje, że za życia lubimy grzech, a po śmierci oczekujemy nagrody bez pokuty. Nie możemy bezczelnie myśleć i mówić o przebaczeniu bez skruchy i niebie bez zasług. Nie głośmy fałszywego miłosierdzia bez sprawiedliwości.
Jeśli odrzucamy piekło, to po co starać się żyć z wyrzeczeniami, zasadami Dekalogu i prawa naturalnego, jeżeli np. Hitler, Stalin zostaną zbawieni bezwarunkowo – jak np. święty Franciszek? Negowanie tego jest wyznaniem ateizmu i bluźnierstwem. Zamiast grać rolę humanitarnych ateistów, stańmy przy krzyżu jak dobry łotr. Chrystus wszedł do nieba przez krzyż, a my chcemy wejść do nieba przez grzech bez pokuty? Nie można sprowadzić religii do uczuciowego dobrostanu, dobrego samopoczucia, niewychylania się, „świętego spokoju”. Kary spadające na ludzkość, na odrzucających pokutę i spowiedź świętą zostały zapowiedziane w Fatimie. Tak jak w protestantyzmie dziś podkopuje się Dekalog, chce się usprawiedliwić przed Bogiem, we własnych oczach, zmieniając interpretację odwiecznych prawd wiary albo niektóre prawdy przemilczając.
W protestantyzmie każdy pastor ma inną wizję Boga, dlatego powstało 90 odłamów protestantyzmu. Istnienie prawdy objawionej jest negowane. Obecnie to przenika do Kościoła Katolickiego w Polsce. Gdy umiera duch nadprzyrodzony w Kościele, może on stać się korporacją świeckiej, naturalistycznej ideologii uzależnionej od innych ludzi, partii i finansów, a nie od Boga. Kapłan we Mszy Św. celebruje mękę Chrystusa, a nie siebie. Idea Chrystusa sługi na życzenie, partnera, a nie Króla jest herezją. Człowiek nie jest partnerem dla Boga. Winna go cechować postawa uniżenia, a nie pychy. Tradycja to ciągłość i trwanie z ojca na syna i wnuka. Czy musimy ciągle coś wymyślać na nowo, mówiąc, że nowe to lepsze? Tam, gdzie Bóg nie jest na pierwszym miejscu, jest chaos, zamęt, wojna i upadek. Cierpienie oddajemy Chrystusowi przez sakrament pokuty i pojednania. Pokuta wyzwala a nie przytłacza. Bóg najlepszym wychowawcą i pedagogiem, może nas ocalić.
Kościół powinien być mecenasem w świecie kultury i nauki. W szkołach uczyć religii, a nie religioznawstwa. Mówienie tylko o zdrowiu, które każdemu przeminie, nie jest najważniejsze. Co każdemu po zdrowiu, gdyby miał zdrowym – pójść do piekła, gdy tymczasem cierpienie, dopust Boży oczyści duszę i umożliwi zbawienie. Najbardziej potrzebującymi są nasi zmarli. Dla nich czas się zatrzymał. Oni dla samych siebie już uczynić nic nie mogą. Mogą im pomóc tylko żyjący w postaci modlitwy i Mszy Świętej.
Uważamy, że błędem było zwolnienie księży z przysięgi antymodernistycznej. Nie można dostosowywać wiary do świata i człowieka, bo dogmaty kościelne nie zmieniają się i nie ewoluują. Kościół ma mówić prawdę i prowadzić ludzi do zbawienia, a nie tylko stawać się organizacją charytatywną i pozarządową. Czujemy się zażenowani rozpoczęciem drogi synodalnej w niektórych diecezjach, np. ksiądz arcybiskup łódzki Grzegorz Ryś – przewodniczący Episkopatu d/s Nowej Ewangelizacji, zorganizował protestancką Arenę Młodych, a synod rozpoczął wykładem dostojnika protestanckiego Marka Izdebskiego na temat kierunków Kościoła Katolickiego, a następnie rektor Seminarium Duchowego w Łodzi wspólnie z protestantami zorganizował „nabożeństwo tęczowe”. Ks. biskup Piotr Jarecki z Diecezji Warszawskiej pierwsze spotkanie synodalne zorganizował z grupą LGBT.
Ekumenizm a Chrystus
Jako katolicy możemy mówić o ekumenizmie tylko wtedy, gdy Chrystus jest w centrum, jak stale twierdził o. prof. Mieczysław Krąpiec. Dialog ekumeniczny zawsze był prowadzony z religiami uznającymi Trójcę Świętą. Czy wobec tego Kościół Katolicki ma głosić wiarę Chrystusa, czy upamiętniać różne światowe religie? Trudno mówić o ekumenizmie, gdy po tygodniu modlitwy o jedność chrześcijan, następnie obchodzimy w polskim Kościele dzień judaizmu i dzień islamu. Co myśli wyznawca prawosławia, gdy widzi w Watykanie jak bije się pokłony bałwochwalcze przed Pachamamą – czy prawosławni zechcą takiej jedności?
Encyklika Leona XIII „Aeterni Patris”, jako wzór ekumenizmu zaczyna się prośbą o nawrócenie na katolicyzm, nie ma zrównania wszystkich religii i jest sukcesja apostolska, która mówi o jedności w krzyżu świętym. Utopią jest budowanie chrześcijaństwa na likwidowaniu tego, co nas dzieli, a robieniu tego, co nas łączy (destylacja wiary). Luteranie, kalwini, anglikanie mają awersję do kultu Matki Bożej. Protestantyzm Lutra głosi dogmat o usprawiedliwieniu wiary, odrzucając sprawiedliwość, sąd i karę Bożą, sprowadzając Kościół do klubu towarzyskiego.
Dostosowanie się Kościoła do świata, duchowość świata, to dokładne zachowanie protestantów. Zaprzecza się zbawiennej misji Chrystusa, że tylko przez Kościół Katolicki można być zbawionym. Poglądy, że islam i judaizm prowadzą też do zbawienia są źródłem kryzysu Kościoła. Kościół bez krzyża, doczesny, to Kościół bez grzechu, a bez grzechu oznacza bez dobra i zła, bez bojaźni Bożej, aby nie poddawać się kontroli sumienia. Dobro wymaga poświęcenia i ofiary, a nie religii własnego ciała.
Pojawiają się nowi kapłani w „Odeonie”, którzy głoszą hasła: ,,ja kościół, mój Bóg, moja wiara”. Nie można głosić multikulti, siedzieć na laurach, ale trzeba wstać z kanapy i głosić Chrystusa. O fałszywym rozumieniu dialogu ekumenicznego pisze Pius XI w encyklice ,,Mortalium animos”: „katolicy nie mogą żadnym paktowaniem podzielić takich usiłowań, że wszystkie religie są mniej lub więcej dobre i chwalebne …na przykład z islamem”. Powinniśmy się modlić o nawrócenie wyznawców islamu, judaizmu, buddy i innych religii oraz ateistów.
Dlaczego cuda eucharystyczne w Polsce?
Ostatnie cuda eucharystyczne w Legnicy i Sokółce, tak nieliczne na świecie, skierowane do Polaków, są zwróceniem uwagi na coraz większy brak wiary w obecność Chrystusa po Przeistoczeniu w czasie Mszy Świętej oraz jej liczne profanacje w Polsce i lekceważące podejście sanitarne poprzez segregację i podział wiernych, co do sposobu udzielania komunii świętej. W Starym Testamencie znajdujemy opis niesienia Arki. W pewnym momencie, gdy Arka podczas niesienia mogła upaść na ziemię, dwóch ludzi nieuprawnionych do jej dotykania powstrzymała Arkę, aby nie upadła. Mimo to po dotknięciu Arki osoby te poniosły śmierć na miejscu.
Kościół wieczny. Słuchać Boga
Napisane jest w Ewangelii, „że bramy piekielne nie przemogą Kościoła”, ale jest też postawione pytanie w Ewangelii, „gdy przyjdzie Syn Człowieczy, czy zastanie wiarę?” Św. Paweł apostoł uczy nas, abyśmy byli posłuszni i złym pasterzom „czyńcie i zachowujcie, ale uczynków ich nie naśladujcie”. Dla posłuszeństwa trzeba argumentów silnych, a nie tylko argumentu siły. Powinniśmy być posłuszni wtedy, gdy polecenie jest godziwe. Nie można praktykować posłuszeństwa nierozważnego pod grzechem śmiertelnym, polecenie nie może zmuszać do grzechu, takiego polecenia nie wolno spełnić, bo trzeba najpierw słuchać Boga. Jezus też sprzeciwiał się prawom Synagogi. Św. Paweł powiedział „wierzyć w to, co przekazałem, kto mówi inaczej niech będzie przeklęty”.
Ostatnio pod pretekstem zagrożenia wirusem widzimy proces rugowania chrześcijaństwa z przestrzeni publicznej, abdykacji Kościoła. Nawet katolickie media stały się narzędziem do budowania histerii strachu. W ogłoszeniach internetowych jednej z biłgorajskich parafii w czasie początków zarazy można było zobaczyć napis „Zostań w domu!”. Kościół zwracał uwagę na wykorzystywanie w medycynie komórek z abortowanych dzieci do produkcji szczepionek. Ukazało się na ten temat oświadczenie Watykańskiej Kongregacji i Komisji Episkopatu Polski.
W „Naszym Dzienniku” zamieszczono artykuł na ten temat ,,Medycyna Frankensteina”. Zauważamy brak jednoznaczności postępowania w tym względzie dostojników kościelnych. Powoduje to kompletny chaos, zamęt i odejścia od Kościoła, gdy instrumentalnie traktuje się wiarę. Zdrowie cielesne nie jest wartością absolutną. Świątynia nie może się stać zamkniętą twierdzą przed wiernymi w czasie zarazy. Nie możemy zgadzać się na wpuszczanie do świątyni ludzi tylko zaszczepionych. Kościół Katolicki, czyli powszechny, ma być dostępny dla ludzi chorych i ułomnych.
Trudno się zgodzić ze stwierdzeniami, że Msza Św. w telewizji zastępuje Mszę Św. w świątyni i udzielaniem dyspensy od przykazania Bożego, którego człowiek nie może zmieniać i wybierać. Kościół nie powinien pozostawiać wiernych w chwilach strachu i trudnych doświadczeń. Przez 2000 lat budowano świątynie, w których odprawiano Msze Św. wszechczasów. Obecnie mówi się dużo o dialogu, braterstwie, tolerancji, a zamyka się świątynie dla tych, którzy ją budowali i kultywują ciągłość tradycji Kościoła bez dialogu (nowe motu proprio).
Kościół nie zaczął się na Soborze Watykańskim II. W ostatnich latach spotykamy za dużo eksperymentów, a za mało ciągłości Kościoła. W Konstytucji Dogmatycznej Soboru Watykańskiego I ,,Pastor aeternus” czytamy ,,Duch Święty został bowiem obiecany następcom św. Piotra nie dlatego, aby z pomocą Jego objawienia ogłaszali nową naukę, ale by z Jego pomocą święcie strzegli i wiernie wyjaśniali Objawienie przekazane przez apostołów, czyli depozyt wiary” (nr 32). Pan Jezus nie używał popularnych sloganów, aby się przypodobać, zawsze mówił prawdę (trudna jest ta mowa). Jeżeli słuchacze odchodzili, nie biegał za nimi, aby powrócili, nie zmieniał języka ani formy przekazu czy uatrakcyjnienia miejsca.
Pompowanie uczuć przy braku ascezy prowadzi do odejścia od wiary. Nie można kusić Boga, oczekując cudu. Nawrócony neofita to krótki błysk. Świętość polega na Łasce Bożej, cnotach wypracowanych w spokoju, a nie ciągłym napięciu woli. Dawanie pierwszeństwa ciału ze szkodą dla zdrowia duchowego i perspektywy wieczności, represje wobec katolików wiernych tradycji mogą doprowadzić do nowej religii zdrowia. Słowo Boże ma moc i nie jest tylko materiałem do medytacji, dialogowania i rozpoznawania. Kościół to przede wszystkim mistyczne Ciało Chrystusa, nadprzyrodzony, a nie tylko ziemski i ludzki.
Jesteśmy zanurzeni w świecie, który jest antychrześcijański, ale powinniśmy tak żyć, aby naszą wiarę było widać w tym świecie, a nie przypodobywać się osobom i partiom, które uznają, że aborcja i eugenika (letalność) jest prawem człowieka, a zwierzątka i drzewa są ważniejsze od ludzi i Boga. Społeczeństwo, które rezygnuje z wiary i wolności w imię bezpieczeństwa sanitarnego, nie będzie miało ani wiary, ani wolności, ani bezpieczeństwa. Wszystkie nowości tego świata wprowadzone do Kościoła okazały się szkodliwe. Opustoszały klasztory, seminaria, zniszczono powołania kapłańskie i zakonne. Zepchnięto Kościół na margines społeczeństwa czyniąc go żałosnym w jego niezdarnych próbach przypodobania się światu.
Nie należy narzucać obrządku luterańskiego, który przez 50 lat spowodował olbrzymią katastrofę Kościoła poprzez zsekularyzowanie obrzędów i zmienianie doktryny. Nie można w imię dobrobytu na ziemi i kariery deptać prawa Bożego i dusze powierzone opiece pasterskiej. Mamy nadzieję, że obecny Synod nie przekształci się w kościelny demokratyczny parlament, jak stało się to w Kościele Anglikańskim, który powołując Synod Generalny nazwał go kościelnym parlamentem. Każda demokracja bez wartości może przegłosować każdą bzdurę, nawet taką, że prawem człowieka jest zabijanie dzieci poczętych i osób chorych nazywając to letalnością. Niedługo później Synod Generalny Anglikański przegłosował, że piekła nie ma, a duszę zatwardziałego grzesznika po śmierci czeka nie potępienie, lecz unicestwienie. Drogą demokratycznej procedury zakwestionowano podstawową prawdę wiary o nieśmiertelności duszy.
Pomysł przekształcenia Kościoła Katolickiego w wielki klub dyskusyjny, do czego zmierzają orędownicy permanentnej synodoalizacji doprowadzi do rozmycia i degeneracji Ewangelii oraz nauki i Tradycji Kościoła. Dla ideologa synodoalizacji arcybiskupa Carla Marii Martiniego synodalność miała być narzędziem umożliwiającym Kościołowi dogonienie świata, autonomii sumienia bez Dekalogu, poluzowania celibatu, diakonatu kobiet, uznania pogańskich i świeckich kultur. Niemiecka Droga Synodalna trwająca od 2018 r. w Kościele Katolickim ustaliła w swoich agendach cztery punkty: podział władzy w Kościele, kapłaństwo kobiet, zmiany w etyce seksualnej (akceptacja homoseksualnych związków i innych relacji za zgodą partnera), zniesienie celibatu kapłańskiego. Usiłowanie doprowadzenia do przymierza między światłością a ciemnością.
Według tej nowej nauki to lud (kolektyw) ma decydować, co jest katolickie. W 2021 r. w Warszawie Kongres Katoliczek i Katolików na czele z dominikaninem Pawłem Gużyńskim wysyła sygnały o nowym spojrzeniu na homoseksualizm, zapraszając do Polski brytyjskiego działacza homoseksualnego, byłego zakonnika Martina Pendergasta. Rozumienie Ewangelii, jako odpowiedzi na ludzkie tęsknoty z pominięciem potrzeby nauki krzyża, walki z grzechem, poszukiwanie chrześcijańskiej przyjemności, kariery jest iluzją i pozbawia Kościół misji zbawienia. Ewangelia nie jest magicznym instrumentem służącym spełnianiu naszych aspiracji. Niektóre ruchy charyzmatyczne wprowadzają do Kościoła Katolickiego nowinki protestanckie, np. kurs Alpha, który jest też propagowany w naszej diecezji w publikacji katechez przed Mszą Św. czy ,,spoczynek w Duchu Św.”.
Powołanej w 2021 r. przez papieża Franciszka Fundacji Fratelli Tutti bliższe są hasła Rewolucji Francuskiej niż Katechizmu Kościoła Katolickiego. W deklaracji programowej Fundacji brak odniesienia do Boga, Trójcy Św., Jezusa Chrystusa i Matki Bożej. Znajdujemy natomiast hasła obecnie poprawne politycznie, jak troska o środowisko, braterstwo między wierzącymi a niewierzącymi, różnorodności religii i humanizmu braterskiego. Zadaniem Kościoła Katolickiego nie może być budowa nowego, humanistycznego, doczesnego królestwa ludzkości i kultu „zdrówka”. Unia Europejska tworzy społeczeństwa bez tradycji, aby utraciły swoją tożsamość. Kościół powinien się temu przeciwstawić, a nie niszczyć swoją Tradycję.
Mieszanie kultur i religii doprowadzi w ostateczności do walki kultur i religii, bo zawsze któraś jest silniejsza od pozostałych. Przeżywaliśmy już walkę klas, obecnie przeżywamy walkę płci nawiązującą do ideologii Marksa. Ci zaś, którzy najbardziej pragną wielokulturowości, w istocie nie są przywiązani do żadnej kultury. Etyk KUL, ks. prof. Alfred Wierzbicki pochwala gender i nazywa innego księdza profesora publicznie w TVN durniem. Kościół musi powstać z kolan i wyzbyć się lęku.
Nadzieja
W historii Kościoła było różnie, był chaos, herezje, było też wielu świętych, którzy Kościół uratowali. Mimo że dziś mówi się i pisze o Kościele źle, nie ma lepszej instytucji na świecie niż Kościół Katolicki. Za czasów ariańskich większość biskupów stała się arianami, heretykami, ale Kościół przetrwał, powstało wielu świętych. Dziś mamy wielkie zagrożenie, które często wychodzi z wnętrza Kościoła, ale też zostanie przezwyciężone, bo Bóg jest większy.
Dziękujemy kapłanom, którzy w tych trudnych czasach nie odwracają się od wiernych i dbają o ich życie w kontekście wieczności, a nie jedynie najbliższych lat życia doczesnego.
Kościół w Polsce powinien podziękować za wyrok Trybunału Konstytucyjnego, w sprawie ustawy aborcyjnej, bo nie jest to tylko sprawą sądu. Mamy nadzieję, że polscy biskupi staną w obronie prawdy o naturze Kościoła nie pozwalając na wprowadzenie rewolucyjnych myśli i idei protestanckich. Odbudowa Kościoła wymaga pokory, nadprzyrodzonego spojrzenia i ufności w opatrznościową interwencję Boga. Należy aktualnie właściwie odczytać znaki czasu, co Bóg nam chce dziś powiedzieć i czego od nas oczekuje doświadczając nas ideologią gender i sanitaryzmu. Tylko energiczna reakcja na zło może nas ocalić. Nowa rewolucja LGBT głosząca wybór płci, kult jednostki, która sama siebie zbawia, bez zewnętrznych norm etycznych, musi znaleźć odpór ze strony Kościoła. Na herezje Lutra odpowiedzią był Sobór Watykański I.
Ojciec Dolindo mówił, że różaniec to karabin przeciwko diabłu i trzeba go nosić przy sobie.
W Biłgoraju, gdy w 2020 r. odbywał się dwukrotnie tzw. strajk kobiet, władze zezwalały na przemarsze z gorszącymi hasłami LGBT, natomiast nie pozwalały na marsze z różańcami w ręku Krucjaty Różańcowej za Ojczyznę, mimo to dalej modlimy się, idąc procesją ulicami Biłgoraja.
Obecnie trzeba większego zdecydowania, męstwa, gorliwości o Boga i zasady Dekalogu, a nie uciekania się do fasadowości, formalności, „świętego spokoju”, przypodobania się zwierzchnikom, z których nic nie wynika dla ewangelizacji.
Módlmy się za Kościół Katolicki w Polsce i na świecie, aby nie utracić wiary w tym zamęcie, bo gdzie zamęt, tam jest szatan.
Stanisław Schodziński, parafia św. Marii Magdaleny w Biłgoraju i Akademia Myśli Chrześcijańskiej
Stanisław Dzido, parafia św. Jana Pawła II w Biłgoraju
Krystyna Wasyluk, parafia Trójcy Świętej i WNMP w Biłgoraju
Gustaw Pawłowski, parafia Przemienienia Pańskiego w Tarnogrodzie
Barbara Pawłowska, parafia Przemienienia Pańskiego w Tarnogrodzie
Andrzej Sagan, parafia Matki Bożej Bolesnej w Korytkowie Dużym
Danuta Zań, parafia Chrystusa Króla w Biłgoraju
Jan Perkowski, parafia św. Jerzego w Biłgoraju
Tadeusz Oleszczak, parafia św. Marii Magdaleny w Biłgoraju
Bronisław Jabłoński, parafia św. Marii Magdaleny w Biłgoraju
Stanisław Poluga, parafia św. Marii Magdaleny w Biłgoraju
Adam Herda, parafia św. Jana Pawła II w Biłgoraju
Ryszard Jasiński, parafia św. Jana Nepomucena i MB Szkaplerznej we Frampolu
Paweł Maciocha, parafia św. Marii Magdaleny w Biłgoraju
Edward Kwiatkowski, parafia Wniebowzięcia NMP w Łukowej
Elżbieta Schodzińska, parafia św. Marii Magdaleny w Biłgoraju
Bronisław Misiągiewicz, parafia Przemienienia Pańskiego w Tarnogrodzie
Franciszek Falandysz, parafia Przemienienia Pańskiego w Tarnogrodzie
Maria Smoluch, parafia Niepokalanego Poczęcia NMP w Luchowie Górnym
Jan Waluda, parafia Przemienienia Pańskiego w Tarnogrodzie
Bernardyna Gurdziel, parafia Przemienienia Pańskiego w Tarnogrodzie
Tadeusz Maciocha, parafia Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Aleksandrowie
Jan Michoński, parafia Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Aleksandrowie
Wiesław Konieczny, parafia Przemienienia Pańskiego w Tarnogrodzie
Do wiadomości:
Ks. Bp Marian Rojek – ordynariusz Diecezji Zamojsko-Lubaczowskiej
Karol Kilijanek, Zawsze wierni, nr 118, styczeń-luty 2022
Temat numeru: Demo[no]kracja w Kościele.
Całkiem niedawno jeszcze żyliśmy w świecie, który lubił słowa. Mogły być mówione, pisane, śpiewane czy krzyczane, różne. Nie wzgardzono by także tymi pomyślanymi w cichości, a nigdy niewyartykułowanymi w jakikolwiek sposób; owszem, one też były na swój sposób przydatne. Świat lubił różne słowa, ale niektóre uparł się ukochać szczególnie – nawet jeśli nie były tego warte, a może właśnie szczególnie te! Ukochać, w tym wypadku, nie znaczy rozumieć.
Jednym z takich słów jest „demokracja”.
Dlaczego akurat demokracja? Czemu tak szczególnie brzmiało to słowo w wieku XX i wciąż jeszcze brzmi, a właściwie to coraz częściej raczej się wyświetla? Co z rzeczywistością która się za tym słowem kryje? jak mamy rozumieć to słowo, chcąc rozumieć je właściwie? Skąd tak wiele pytań o tak dobrze znane wszystkim pojęcie? Może w istocie dlatego, że prawie każdy je zna, ale mało kto rozumie?
Teoretycznie brzmi to spiskowo. Jak można dopuszczać, że tak ważnego i znanego słowa nie rozumieją ci, którzy go używają? Czy to nie próba wprowadzenia w kolejną narrację konspiracyjną?
Na pierwszy rzut oka, być może, ale przyjrzyjmy się temu nieco bliżej.
Skąd ta demokracja? Najprościej rzecz ujmując, był to sposób sprawowania władzy, stosowany w niektórych miastach-państwach starożytnej Grecji. Polegało to na rozstrzygnięciu jakiejś sprawy przez głosowanie garstki uprawnionych obywateli miasta płci męskiej. Zasięganie opinii grupy wydawało się lepszym rozwiązaniem niż zdanie się na decyzję jednego mężczyzny, nawet takiego, któremu pomagało jakieś ciało doradcze – również męskie, ponieważ w tamtym systemie kobiety nie miały praw politycznych.
Działanie systemu świetnie obrazuje domniemane głosowanie nad tym, czy znany filozof Sokrates winny był gorszenia młodzieży poprzez głoszenie innych niż przyjęte nauk religijnych, czy nie. Demokratycznie uznano, że był winny, i Sokrates musiał pożegnać się z życiem. Demokracja, jak widać na załączonym przykładzie, bywała „śmiertelnie skuteczna”. Proszę jednak zauważyć, że głosowano raczej nad tym, kogo zabić i za co, a nie czy wolno zabić, czy nie. Oznacza to, przy całej „zamaszystości” przytoczonego przykładu, że pewne zasady pozostawały poza zasięgiem starożytnej demokracji, czego nie da się powiedzieć o jej współczesnym wydaniu.
Do różnie adaptowanego pomysłu Greków wracano tu i ówdzie na przestrzeni dziejów, ale system o tak nieprzyjemnej nazwie [demokracja oznacza rządy ludu, a właściwie motłochu] nigdzie nie zagrzał miejsca. Zmieniło się to dopiero w wieku-XX. Dlaczego? Czy nazwa mniej zniechęcała czy lud stał się mniej przaśny? Czy rządy zmieniły swój elitarny charakter? A może skończyła się historia i wobec braku problemów politycznych i społecznych nie trzeba było już tak mocno i indywidualnie dzierżyć steru państwowej nawy?
Wszystko wskazuje raczej na zmianę tożsamości i postrzegania ludu, zmianę politycznego paradygmatu, społeczny upadek i na tyle znaczne przyspieszenie historii, że niektórzy nie wyrobili się na zakręcie.
Podstawy
Sięgając tak daleko wstecz do samego zarania demokracji nie zrozumiemy jej dzisiejszej kariery. Są to w końcu dwie różne rzeczywistości, z pozoru tylko do siebie podobne. W istocie, demokracja dwudziestowieczna jest nie tyle adaptacją starożytnej idei do obecnych czasów, co niebezpiecznym mutantem, który ze względu na swoje degenerujące właściwości oraz skrajną podatność na uleganie ludzkim słabościom używany jest do walki z ludzkością jako taką. Są to słowa mocne i P.T. Czytelnicy, czytając je, mogą odczuwać dyskomfort powodowany swoistym dysonansem poznawczym.
Czy chce im się tu wmówić, że demokracja (zwana zdobyczą cywilizacji) emancypująca masy ludu, zapewniająca wolność, dobrobyt i sprawiedliwość (jak się wszędzie, czyli w mediach, mówi) miałaby być szkodliwa, wywrotowa, nienaturalna (ba!) wręcz – w niektórych jej przejawach zbrodniczą w rzeczy samej!
Autor niniejszych słów nie ma co do demokracji żadnych złudzeń i nie uczestniczy w kulcie tej powszechnie uznanej „świętości”. Obrazoburstwu nie stało się jeszcze zadość, kiedy wciąż nienaruszony stoi ołtarz ludu! Za hasłem demokracji stoi bezwstydnie pomysł, że tak zwany lud może naprawdę rządzić, robić to skutecznie i zgodnie ze swoją wolą. Drobnym drukiem na dole strony dopisuje się, że rządzi się on za pomocą przedstawicielstwa inaczej za dużo byłoby nas do pieczenia demokratycznego chleba.
Jak widzimy, cechy jednostki przypisuje się tu grupie, o której Le Bon słusznie napisał:
Tylko sąd narzucony tłumowi znajdzie u niego uznanie nigdy zaś sąd będący wynikiem skrupulatnych badań i roztrząsań. Pewne opinie jedynie dlatego zbyt szybko się rozpowszechniają, że większość ludzi woli bez dowodu przyjąć gotowy już sąd od drugich, aniżeli zastanawiać się i formułować własny sąd.
Jeśli lud taki rządzi, głosując większościowe, oto właśnie ukazuje się nam chram relatywizmu. Wszystko można poddać pod głosowanie i mając odpowiednie narzędzia i umiejętności można skłonić lud do przegłosowania każdego absurdu. Pole do manipulowania głosującym tłumem jest wręcz nieograniczone. Temu właśnie totemowi relatywizmu kłania się lud i, nie będąc w stanie podjąć decyzji za pomocą rozumu (rozum, posiadają jednostki, a nie jakiś lud) prosi o wróżbę. Odpowiedź bożka relatywizmu i dyletantyzmu wyłoni się z gazety, telewizji czy innego medium vel monstrum, a lud przyjmie to bezkrytycznie, czując pod skórą, że lepiej nie zaprzeczać „autorytetom” i że w sumie to i tak wszystko jedno.
Czy można sobie wyobrazić, że jakiś władca uważający kraj za swoją własność rzecz którą ma oddać synowi, a mającą stanowić o jego statusie – wyprzedałby należące do tego państwa przedsiębiorstwa, lasy czy złoża naturalne? Czy można pomyśleć o królu, który umyślnie osłabia własną armię? A czy może znane są przypadki, gdzie Władca działa tak, że znaczna część jego ludu ucieka z kraju? Pewnie można odszukać kilka przykładów nieudolnych władców którzy z różnych powodów doprowadzili swoje kraje do upadku, ale czy można uznać, że robili to specjalnie lub na obce zlecenie? Takich przykładów raczej nie znajdziemy.
Przypadki państw demokratycznych, z Polską na czele zdają się przekonywać, że tak właśnie się dzieje rządy wybrane demokratycznie działają na niekorzyść własnych państw, za to na korzyść różnych innych potęg. jednak co na to tak zwany lud, który wybrał tych rządców – zaufał im.
Czyżby nie wiedział, co robi? Czyżby głosowanie nie zaowocowało podjęciem najlepszej decyzji? Jak to możliwe, że większość się pomyliła? Czyżby głupich było więcej niż mądrych? Lud to jak i sama demokracja upstrzony kokardą frazes, dobry na rewolucyjny pochód, ale w starciu z rzeczywistością przegrywający ze szczętem. Lud należałoby nazwać tłumem i opisać za Le Bonem następująco:
„Wnikając W psychologię tłumów, przekonujemy się, […] że tłum nie posiada zdolności do wytworzenia sobie własnych poglądów, lecz przyjmuje za swoje te, które zostały mu narzucone”.
Niezły materiał na instancję decydującą o losach państwa, nieprawdaż?
A co z równością?
Bez tego nie ma dzisiejszej demokracji, nie ma głosowania powszechnego. Obróćmy w niwecz kolejny ołtarz, na którym współcześni składają ońarę całopalną z rozumu bożkowi demokracji. W swym geniuszu, wodzireje demokratycznego balu, a w swej pysze i głupocie wszyscy inni, uznali, że oto nadszedł czas traktowania wszystkich równo. W pewnym zakresie, rzecz jasna, bo mimo wszelkich absurdów i dyrdymałów, jakich przyszło mi słuchać, nie pamiętam, aby ktoś donosił o, dajmy na to, pomyśle zarządzania przedsiębiorstwem przy pomocy demokratycznie podejmowanych przez załogę decyzji. (Chciałby ktoś poznać wyniki głosowania nad podwyżkami dla pracowników?)
Dla lepszego efektu zaczęto też mieszać równość ze słowem „sprawiedliwość” przy pomocy nie najlepiej pasującego spójnika. Nie ma więc być równa i sprawiedliwie, ale równo, czyli sprawiedliwie. Jaka szkoda, że równość i sprawiedliwość jeszcze mniej mają do siebie niż piernik do wiatraka. Czy jeśli jeden pracuje, a drugi się leni, to obaj po równo powinni korzystać z owoców pracy pierwszego? Czy egalitaryści mogą odpowiedzieć na pytanie: czy głupi jest równy mądremu, biedny bogatemu? lub dlaczego, co wolno wojewodzie, to nie komuś innemu? Intuicja, przebijająca z tej ludowej mądrości, trafia według mnie w samo sedno problemu równości.
Jeśli lud jest taki, jakim go opisuje Gustave Le Bon, to dana mu władza musi albo służyć chuciom, albo cwaniakom, którzy potrafią kierować ludem. Wynikiem głosowania nie będzie prawda, bo znalezienie jej musiałoby wynikać z rozumowania i być przyjęte wolą, a rozum i wola to władze duszy ludzkiej osoby a nie tłumu. Wynikiem głosowania będzie czyjaś wola, ale nie ma gwarancji, że będzie poddana rozumowi i prawdzie.
Czy można jednak zakładać, że chociaż w większości przypadków wynik będzie dobry? Nie, bo musielibyśmy znaleźć czynnik przeważający na stronę prawdy. Nie jest nim ani liczebność, ani cnota kierującego tłumem. Zresztą obecność kierującego tłumem już uderza w istotę demokracji, jaką chcieliby ją widzieć jej protagoniści. W końcu lud nie wybiera, czego chce, ale to, do czego został on nakłoniony. Brak możliwości rozwagi tłum nie rozważa utrudnia bądź nawet uniemożliwia stwierdzenie, że jest to świadomy akt woli wielu jednostek. Raczej jest to przesunięcie wykonania aktu woli jednostki z niej samej na siłę tłumu. W rezultacie mamy albo uznanie przez jednostkę polecanej opcji, albo milczącą bierność w przypadku braku jej uznania.
W ostateczności demokracją rządzi sprytny lider. Może on oczywiście być pseudonimem nielicznej i zorganizowanej grupy. Czy przestępczej? Demokracja bardzo chce się o tym przekonać… szkoda tylko, że na naszej skórze. Wiemy, że wszystko można. Problemem staje się krótka pamięć o tym, że nie wszystko niesie korzyść, ale demokracja się tym nie przejmuje. Czyż nie można przegłosować, że niekorzyść uznana zostanie za korzyść? Idźmy Więc dalej aby wykorzystać cały potencjał rządów ludu—motłochu i uznajmy, że człowiek to nie człowiek, ale zwierzę, lub że nie ma Boga, albo że jest tylko wtedy, gdy Go chcemy, i tak, jak Go chcemy. Poza tym a kysz?
Straszny system nam się wyłania z powyższego opisu. Czy jest na świecie ktoś, kto chciałby żyć w takim świecie lub cieszyłby się z jego istnienia?
Popularność demokracji
Jak to Więc możliwe, że system ów rozprzestrzenił się tak szeroko i tak Wielu ludzi ma go za najlepszy? Zawrotna kariera demokracji jest fenomenem, który mógł zaistnieć tylko tu, tylko teraz i tylko raz. Jest to system tak misterny, że jedynie splot wielu czynników mógł spowodować jego zaistnienie i bujny rozrost. Jego założenia są tak absurdalne, że jedynie społeczeństwa na określonym poziomie mogły je zaakceptować. Rządy demokratyczne są tak bardzo niemożliwe, że musiały pojawić się ciała, które rządzą W sposób rzeczywisty, ale ukryty, aby nie doszło do anarchii z jednej strony oraz aby prowadzenie ukrytych interesów nie wyszło na jaw z drugiej. Demokracja mogła więc wystąpić tylko w cywilizacji, w której ludzie czują się bądź w rzeczywistości są wyemancypowani w wystarczającym stopniu. To brzydkie słowo na „e” oznacza tutaj uzyskanie świadomości bądź przekonania, względnie urojenia, o swojej niezależności (w pewnym stopniu, rzecz jasna) finansowej, społeczno – politycznej i bytowej. Większość ludzi nie była już przywiązana do ziemi czy warsztatu, nie była uważana (wprost i publicznie) za czyjąś własność bądź za osoby o niższym statusie i przez to ograniczonych możliwościach rozwoju zawodowego i osobistego. Zdobywali oni wykształcenie dające wrażenie rozumienia bieżących spraw politycznych i problemów społeczeństwa, w którym żyli.
Trudno odróżnić wrażenie rozumienia od rzeczywistego rozumienia, ale ten problem musi być pominięty, a za przykrywkę służy propaganda wmawiająca ludziom, że są wykształceni, bo chodzili do szkoły; są samodzielni, bo mogą posłuchać „eksperta”; świadomi, bo oglądają telewizję; że to nie średniowiecze, że lud musi wyrazić swoje zdanie (jakby je kiedykolwiek miał) etc….
Wystarczy się tylko rozejrzeć, aby stwierdzić, jak piorunujące rezultaty daje to w połączeniu ze standardowo w człowieku występującą pychą.
Niezbędne możliwości emancypacyjne oferowała jedynie cywilizacja chrześcijańska. Europa i jej kolonie stwarzały więc warunki, które po odpowiedniej obróbce pozwalały na zagnieżdżenie się na ich podłożu niektórych założeń demokracji, a to wystarczało za podstawę do rozwinięcia propagandy, która zrobiła resztę. W szczególności chodzi tu o założenie politycznej, społecznej i intelektualnej dojrzałości, pozwalającej na udział w wyborze rządu. Demokracja mogła też pojawić się w znanej nam, ohydnej postaci tylko teraz. Zgubne zasady tego systemu nie mogły trafić na czasy, w których ludzie poważnie traktowaliby rozum i realnie podchodzili do problemów życia społecznego. Nie wyszłaby demokracja i nie wyszła w czasach tzw. średniowiecza, kiedy to ńlozońa stała na wysokim poziomie a ludzie wiedzieli, że należy raczej słuchać prawdziwego autorytetu kogoś stojącego wyżej, kogoś z elity, pana, uczonego, księdza niż krzykacza obiecującego gruszki na wierzbie.
Pomysły mówiące o równości wszystkich i w każdym aspekcie znajdowały zwolenników we wszystkich epokach, ale jedynie nasze czasy sformułowały społeczny dogmat egalitaryzmu i nie napotkały oporu na tyle silnego, aby te szkodliwe mrzonki przyprawić o historyczną śmierć z zapomnienia. Tylko one dały możliwość walki z naturą, otwierając drogę do zachowań zgubnych na dłuższą metę, a haniebnych lub zbrodniczych — jak aborcja i antykoncepcja od początku.
Absurd demokracji – ochlokracji mógł się też zdarzyć tylko raz. Tak, to po raz pierwszy i ostatni w dziejach mamy do czynienia z tym potworem. Starożytna forma demokracji tylko w ogólnym zarysie przypominała dzisiejszy, wynaturzony stan. W starożytnej Grecji nie doszło do prób Wprowadzania totalnej równości, wbrew oczywistym różnicom między ludźmi, nie doszło do przeniesienia demokracji winne sfery niż polityczna, nie tworzono przekonania ojej nadrzędnej wartości i bezalternatywności.
Trąd demokracji dopadł dopiero zdegenerowane liberalizmem i jego tragicznymi skutkami w postaci różnych socjalizmów społeczeństwa XX wieku i rozłożył ich nadwątlone ciała na kawałki. Ale dlaczego nie miałoby się to jeszcze kiedyś powtórzyć? Wszak ludzie nie należą do czempionów W wyciąganiu wniosków z własnych błędów. Z jednego, ważnego powodu: katastrofa społeczno-polityczna, W jakiej system demokratyczny gra jedną z ważniejszych ról, nie miała sobie równych ani nawet podobnych w przeszłości i nie będzie miała w przyszłości. Wychodząc z upadku obecnych czasów, ludzkość zapamięta pośród wielu nauczek bardzo dobrze tę jedną: nigdy więcej systemu odróżniającego zło od dobra za pomocą głosowania powszechnego. Nie zdziwiłbym się, gdyby nawoływanie do demokracji było za jakiś czas karalne tak jak dzisiaj nawoływanie do komunizmu.
Utopia w służbie zła
Czemu służy system tak dogłębnie zdegenerowany, jeśli już wiemy, że nie może służyć dobru ludzkości, nie wspominając już o Dobru Najwyższym? Utopia demokratyczna ze wszystkimi jej sprzecznymi i absurdalnymi składnikami służy, mówiąc krótko, złu. Nie szukajmy tu jakiegoś konkretnego zła czy chociażby kilku różnych jego przejawów, ale powiedzmy wprost o służeniu złu jako takiemu; o przyłączeniu się do wiecznego non serviam w służbie pychy i jej syna – błędu. Demokracja jest labiryntem błędów, po którym klucząc, nieostrożny podróżnik ma zapomnieć, gdzie i kim jest, dokąd idzie, oraz traktować każdą ślepą uliczkę jako upragniony cel wystarczy aby większość temu przyklasnęła. Nie jest jednak tak, że demokracją steruje sam szatan. Ludzie są tak prości do rozegrania, że gospodarzowi piekieł wystarczą obleczeni w cielesną powłokę podwykonawcy. To oni wielcy tego świata -jako jedyni odnoszą doraźna korzyść z demokracji. Korzyść ta demonstruje się we władzy o jakiej cesarze czy dyktatorzy mogli jedynie marzyć, choć sam nie wiem, który ze znanych z historii monarchów poważyłby się na tak zuchwałe marzenia. Władzę tę umożliwia posiadanie zasobów finansowych o niespotykanych w dziejach wartościach zgromadzonych w rękach nielicznych.
A to możliwe było między innymi przez wykorzystanie ostatecznych rezultatów liberalizmu gospodarczego, czyli tzw. wolnego rynku, który dał możliwość monopolizacji gospodarczej. Drugą nogą, na której wspiera się to monstrum, jest rządzenie narodami na sposób demokratyczny, co daje z kolei możliwość manipulowania wyborami a przede wszystkim wprowadzania na najwyższe stanowiska koniunkturalistów, których nie interesuje dobro narodu, ale wygrana w następnych wyborach, zapełnienie sobie kieszeni i podziękowanie tym, którym zawdzięczają swoją pozycję… ale nie tym, którzy oddali na nich głos.
Demokracja i Kościół
A gdyby tak zdemokratyzować Kościół? Jakaś forma demokracji w postaci konklawe już w nim istnieje. Może to skromne dobrego początki? Skoro można wybrać w głosowaniu papieża, to czemu nie biskupa albo proboszcza? Nie jest, jak sądzę, „wielkim” problemem zmiana podwykonawcy woli Bożej z biskupa na radę parafialną czy wszystkich wiernych w parafii. Także przez grupę przemówić może Bóg, jeśli tylko zechce.
Kościół wprawdzie nigdy nie odrzucił samej demokracji, jednak dzisiejsza jej forma nie może działać bez elementów, które wprost potępił, albo które grożą grzechem. Pierwszym i głównym elementem demokracji jest potępiony przez Kościół liberalizm. Demokracja dzisiejszej doby nie może się bez niego obejść. Jej istnienie to właściwie skutek zainfekowania społeczeństw liberalizmem, który nie znosi autorytetów. Jakiż może być lepszy sposób na rozprawę z autorytetem a takim, zaraz po rodzinie, jest Kościół niż pozbawienie go władzy i uzależnienie od zdania tych, którymi dotąd rządził? Liberalizm celuje właśnie w tym. Nie może się udać, o ile istnieją autorytety… inne niż akceptowane przez liberalnych prowodyrów, a więc utrwalających liberalny zamordyzm! Brzmi trochę jak sprzeczność?
W systemach piekielnej proweniencji to naturalne. Chodzi o dekompozycję porządku społecznego. Jeśli uda się zachwiać panującym dotąd układem stosunków, dezorientacja społeczeństwa spowoduje tęskne spojrzenia za czynnikiem, który nada nowy ton, wskaże nowe środki do jakiegokolwiek (sic!) celu, ale nie pozostawi w niepewności, w dryfie, w nieznośnym stanie bezkrólewia – nomen omen. Za tym dzwoneczkiem podaży społeczeństwo wprost W otchłań upadku ikompletnej dezintegracji z czym mamy do czynienia Właśnie dzisiaj a resztki normalności wycofają się na ostatnią linię obrony, opartą o naturę, czyli do rodziny. Kierunek ucieczki normalności przed liberalizmem nie jest oczywiście ani niezauważony przez architektów liberalizmu, ani pozostawiony bez adekwatnej reakcji, czyli niszczenia autorytetu w rodzinie, aby wszystkim było „liberalniej”. To wszystko mogłoby nie przeszkadzać żadnej innej religii, ale ta jedyna, prawdziwa nie może patrzeć na to spokojnie. Ona nie ma możliwości zmiany swojej nauki, rezygnacji z jej części czy dodania czegoś zgodnego z aktualnym stanem ludzkiego ducha. To powoduje natychmiastowy konflikt z liberalizmem i w rezultacie kurs kolizyjny z demokracją na nim fundowana i nim dokarmianą. Zdemokratyzowanie Kościoła w jakimkolwiek aspekcie jest równoznaczne z jego upadkiem i wyrzeczeniem się niezmienności nauki, nieomylności i ostatecznie bycia jedyną drogą do zbawienia.
Procedury demokratyczne wprowadzone do wnętrza instytucji która wymaga niezmienności w pewnych kluczowych obszarach, spowodowałyby jej natychmiastowe wynaturzenie i zdanie na łaskę zmiennej koniunktury. Poniżenie jakiemu uległaby święta instytucja, odwołując się przy podejmowaniu decyzji do zdania tych, którym miała nieomylnie wskazywać drogę, to już tylko sprawa poboczna.
—————–
Na początku napisałem, że demokracja to słowo. Tylko słowo i nic więcej. Przez zarządców percepcji tłumu jest ono wykorzystywane do tworzenia propagandy, a także wrażenia, że za hasłem demokracji stoi adekwatna rzeczywistość. Demokracja to jednak utopia pozorna rzeczywistość której tak naprawdę nie ma. Za fasadą tego pojęcia stoją architekci tego świata ludzie bez skrupułów, którzy posiadając media, pieniądze (a w związku z tym i władze), kierują tym, co dzieje się na świecie. Ich podwładni szafują tym słowem na lewo i prawo, chwalą, nie dają alternatywy a gdy ktoś nie jest przekonany, na siłę racza go tym specjałem, aż ten dostaje mdłości. Demokracja idealnie nadaje się na przykrywkę działań zaborczych, monopolizujących, niemoralnych, złych. Jeśli bowiem odwołuje się do zdania ogółu, które nie, istnieje nie musi w rezultacie przestrzegać żadnych zasad. Nie może działać jednak w próżni, więc tworzy własne zasady dopasowane do celów, które przyświecają architektom tego świata. Czy trudno wykreować takie zasady, nowe wartości mniemane zdanie ludu? Mając szkolnictwo systemowe, kontrolę nad finansami i media, wielcy tego świata nie mają większych problemów z przekonaniem ludu do pewnych kwestii bądź chociaż ze skłonieniem go do nieprotestowania w reakcji na nie. Jedyną szansą zaistnienia tego „systemu permanentnej awarii aksjologicznej” czy to w Kościele, czy w państwie i niedoprowadzenia ich obu do upadku jest bytowa transformacja ludzi w anioły.
Kto dopuszcza taki scenariusz, może być spokojny o działanie demokracji i przestać nazywać ją utopią.
Każdy jednak, kto nie przyjmuje opcji rodem z baśni powinien unikać jej jak ognia.
Sapienti sat – mądremu dość! Kilka refleksji o synodzie papieża Franciszka.
9 października 2021 r. w Rzymie papież Franciszek rozpoczął nowy Synod o synodalności pod hasłem: „Ku Kościołowi synodalnemu: komunia, uczestnictwo, misja”. Synod ma składać się z trzech etapów, z czego pierwszy – rozpoczęty na szczeblu diecezjalnym 17 października 2021 r. – budzi wiele emocji, ponieważ dotyczy konsultacji całego „ludu Bożego”.
Drugi etap odbędzie się na szczeblu kontynentalnym, na którym ma być przygotowana wielka synteza wszystkich wypowiedzi ludu. Zaś trzeci, wieńczący etap, jest przewidziany na jesień 2023 r., kiedy w Rzymie odbędzie się zgromadzenie biskupów z całego świata. Watykan przygotował specjalne Vademecum na temat przeprowadzenia poszczególnych etapów. W obliczu tego wydarzenia – na podstawie Vademecum, wypowiedzi hierarchów i samego papieża – spróbujmy odpowiedzieć sobie na trzy proste pytania o Synod: Kto? Do kogo? Po co?
Kto?
Kto „zwołał” ten synod? Niewątpliwie ostateczną przyczyną sprawczą tego wydarzenia jest decyzja papieża. Papież Franciszek nie zaskoczył nas swym pomysłem o nowym sposobie synodowania po tylu innych zaskakujących inicjatywach, tym bardziej, że z wykształcenia jest posoborowym jezuitą, a zatem metoda dialogowania dla wspólnego rozeznania jest mu dość bliska. Jednak nie możemy być na tyle naiwni, aby sądzić, że to pomysł jednej osoby. Kardynał Duka, prymas Czech, w swoim liście pasterskim z okazji rozpoczęcia Synodu na szczeblu archidiecezji praskiej przypomina, że już przed ostatnim konklawe purpuraci domagali się wprowadzenia poważnych reform w Kościele, by odpowiedzieć m.in. na fakt podwojonej liczby katolików od czasów II Soboru Watykańskiego. Arcybiskup Pragi dodaje także, że ów synod jest przygotowaniem do nowego soboru. W tym kontekście przenieśmy się do 1923 roku. Na sekretnym konsystorzu papież Pius XI zapytał kardynałów, czy należałoby odpowiedzieć na coraz silniejsze w tamtym czasie głosy i zwołać sobór, aby dokończyć przerwany I Sobór Watykański. Kardynał Billot odpowiedział: „Najpoważniejszy powód, który w moim przekonaniu jednoznacznie przesądza o negatywnej odpowiedzi, jest następujący: wznowienie obrad soborowych jest z upragnieniem wyczekiwane przez najgorszych wrogów Kościoła, to znaczy przez modernistów, którzy – jak na to wskazują najpewniejsze oznaki – już teraz przygotowują się, by wykorzystać te stany generalne Kościoła do przeprowadzenia rewolucji, do zorganizowania nowego roku 1789, co jest przedmiotem ich marzeń i największych nadziei. Obawiamy się, że wprowadzone zostaną metody dyskusji i propagandy bardziej odpowiadające zwyczajom demokratycznym niż tradycjom Kościoła”. W tej wypowiedzi mamy wskazówkę do odpowiedzi na pierwsze pytanie. Nie wydaje się koniecznym dalej rozwijać tematu – sapienti sat!
Do kogo?
Do kogo adresowane jest to powszechne zgromadzenie? Do wszystkich – twierdząc najprościej – ale nie tyle wszystkich katolików, co wszystkich ludzi. Na pierwszych kartach Vademecum Synodu o synodalności mamy wrażenie, że chodzi o Kościół katolicki, czytamy tam: „Papież Franciszek zaprasza cały Kościół”; „Misja Kościoła wymaga, aby cały Lud Boży podążał razem” itp. Ale mamy też i takie stwierdzenie: „Bycie Kościołem synodalnym znajduje swój wyraz w radach ekumenicznych, synodach biskupów, synodach diecezjalnych oraz radach diecezjalnych i parafiach”. Wydaje się, że nie jest bez znaczenia kolejność podania składowych synodalnego Kościoła, gdzie na pierwszym miejscu są postawione rady ekumeniczne. Potwierdzeniem tej nowej hierarchii w strukturach kościelnych po II Soborze Watykańskim są liczne zdania w obrębie całego dokumentu, które po części odsłaniają już cel ostateczny Synodu. Oto przykłady: „Równie cenny będzie wkład innych jednostek kościelnych”; „Aby […] proces synodalny był wsłuchiwaniem się w głos wszystkich ochrzczonych. […] Wszyscy ochrzczeni wspólnie stanowią podmiot sensus fidelium, żywego głosu Ludu Bożego. Jednocześnie w pełnym uczestnictwie w akcie rozeznawania ważne jest usłyszenie przez ochrzczonych głosów innych ludzi w ich lokalnym środowisku, w tym osób, które porzuciły praktykowanie wiary, osób innych tradycji wiary, ludzi niereligijnych itd.”; „Chociaż wszyscy ochrzczeni są w szczególny sposób wezwani do udziału w procesie synodalnym, to nikt – niezależnie od przynależności religijnej – nie powinien być wykluczony z dzielenia się swoją perspektywą i doświadczeniem, o ile chce pomóc Kościołowi na jego synodalnej drodze poszukiwania tego, co dobre i prawdziwe”.
Rozważmy, co nam tu zostało powiedziane. Po pierwsze, wezwani są wszyscy ochrzczeni, a dokument nie podkreśla, że chodzi o ochrzczonych katolików. W ogóle ma się wrażenie, że przymiotnik „katolicki” jest przynajmniej niemile widziany w tym dokumencie. Po drugie, o sprawach życia Kościoła będą rozmawiać ci, którzy z tego życia zrezygnowali i nie praktykują swojej wiary – mają czynny głos w rozeznawaniu. Po trzecie, w całym dokumencie używa się słowa Kościół, pisanego wielką literą w domniemanym odniesieniu do Kościoła katolickiego, ale tak samo określa się wszystkie inne schizmatyckie wspólnoty. Po czwarte, członkiem Synodu może być każdy, nie tylko w obrębie wspólnot schizmatyckich, ale także innowierców, a nawet ateistów.
Uzupełnieniem treści Vademecum rozwiewającym wszelkie wątpliwości są słowa kard. Kocha, przewodniczącego Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan, który w wywiadzie dla niemieckiego „katolickiego” tygodnika „Die Tagespost” powiedział: „Byłoby dobrze, aby partnerzy ekumeniczni byli zaangażowani w proces synodalny na wszystkich jego poziomach”. Kardynał odsłonił także cel starań ekumenicznych: „W pogłębianiu i umacnianiu synodalności można widzieć ważny ekumeniczny wkład Kościoła katolickiego na rzecz uznania prymatu biskupa Rzymu także przez inne Kościoły”. Mamy tu nie tylko zrównanie wszystkich wspólnot zwanych przez purpurata „Kościołami”, ale jeszcze podanie przyczyny podziału – brak uznania prymatu Rzymu. Nie ma tu jednak ani słowa o doktrynie, która z tym uznaniem powinna się wiązać. Zdaje się, że cały ruch ekumeniczny sprowadza się już tylko do przezwyciężenia kwestii administracyjno-prawnych, czego przyczyną jest smutny fakt zarzucenia głoszenia i nauczania prawdy katolickiej w samym Rzymie. Trudno zatem spierać się o coś, co zostało skrzętnie schowane w ciemnej piwnicy za sprawą stwierdzenia, że teraz Kościół naucza inaczej i tyle. Ma to sens tylko wtedy, gdy przyjmiemy a priori, że nikt nie ma monopolu na prawdę, ponieważ nie jest nam ona dostępna ostatecznie, oraz że chrzest jest wydarzeniem, które włącza wszystkich do wielkiej rodziny zwanej Kościołem, który dzieli się na różne partie, a wspólnie uznany prezydent przywróci upragnioną jedność.
W takiej mieszaninie opinii, zdań, przeżyć, doświadczeń Vademecum każe wyróżnić pewną grupę: „Szczególną troską należy otoczyć te osoby, które mogą być wykluczone: kobiety, osoby niepełnosprawne, uchodźców, migrantów, osoby starsze, osoby żyjące w ubóstwie, katolików, którzy rzadko lub nigdy nie praktykują swojej wiary itd.”. Trudno na początku zrozumieć, o co dokładnie chodzi w stwierdzeniu „szczególną troską”. Wydaje się stosownym odczytać znaczenie tego zdania w kontekście innego: „Synteza powinna zwracać szczególną uwagę na głosy tych, którzy nie są często słyszani, i integrować to, co można nazwać «raportem mniejszości»”, ponieważ „Bóg – jak stwierdza dokument – często przemawia głosami osób łatwo wykluczanych, odrzucanych lub pomijanych”. I może należałoby przyznać tej tezie rację, gdybyśmy umieścili ją w bardzo konkretnym kontekście egzystencjalnym, czego dowodzą życiorysy świętych, a nawet samo życie i śmierć Pana naszego Jezusa Chrystusa. Jednak wyemancypowanie takiego pobożnego ogólnika z podkreśleniem jego znaczenia dla całego Synodu jest kolejną furtką, która prowadzi do chaosu, a przez to zamiast rozjaśniać – zaciemnia.
Na podstawie tylko małych wycinków z Vademecum widać jasno, że synod jest drogą, w której bardzo szeroko rozumiany lud podejmie refleksje i postanowi o sposobie życia Kościoła. W rozważaniach nad tym nowym sposobem ustanawiania kościelnych zarządzeń warto przywołać słowa Piusa IX z bulli Ineffabilis Deus ogłaszającej dogmat o Niepokalanym Poczęciu, o którym „świadczą przedziwne Księgi natchnione, czcigodna Tradycja, ustawiczne przeświadczenie Kościoła, osobliwa jednomyślność w tej sprawie katolickich biskupów i wiernych oraz doniosłe akty i konstytucje Naszych poprzedników”. Od razu widać różnicę w podejściu do kwestii tak istotnych jak prawda. Dogmat o Niepokalanym Poczęciu przeszedł bardzo długą drogę. Na jego temat panowały na przestrzeni wieków różne ludzkie opinie, nawet ze sobą sprzeczne, a co więcej – wypowiadane także przez świętych. Dopiero dogłębne badania pozwoliły na podstawie odniesienia do niezmiennej pełni prawdy ogłosić w Kościele Niepokalane Poczęcie, obecne w Objawieniu od samego początku, choć czasem niedostatecznie dostrzegane przez ułomne, ludzkie rozumowanie. Jeśli synod powołany przez papieża Franciszka ma dotyczyć istoty Kościoła, a takie przeświadczenie wynosi chyba każdy po przeczytaniu Vademecum, to czy do podjęcia tak istotnej refleksji, za którą zapewne pójdą i akty prawne, można wykorzystać tylko ludzkie opinie, choćby nawet w tym przypadku były nazwane działaniem Ducha Świętego? I choćby obrońcy synodu twierdzili, że tu chodzi tylko o praktykę, a nie o dogmaty, to nie możemy zapominać, że wynika ona właśnie z dogmatów. Jeśli zmieni się praktykę wbrew prawdzie, trzeba będzie w końcu zmienić i prawdę. Jest to gwałt zadany istocie Magisterium Kościoła, ponieważ, jak pisał w konstytucji apostolskiej Munificentissimus Deus papież Pius XII: „Urząd Nauczycielski Kościoła istnieje nie dzięki ludzkiej zapobiegliwości, lecz dzięki opiece Ducha Prawdy, i dlatego bez wszelkiego błędu wypełnia zalecone zadanie przechowywania przez wszystkie wieki prawd objawionych w stanie czystym i nienaruszonym: toteż i przekazuje je nieskażone, nic do nich nie dodając ani od nich odejmując”.
W obliczu zdrowego rozsądku, który towarzyszy ludziom zaniepokojonym pomysłami Watykanu, twórcy Vademecum bronią się wezwaniem na świadka cnoty pokory, która ma autoryzować drogę słuchania wszystkich i mówienia, czego się chce: „Pokora w słuchaniu musi odpowiadać odwadze w mówieniu: Każdy ma prawo do bycia wysłuchanym, tak jak każdy ma prawo do wypowiedzi. Dialog synodalny zależy od odwagi zarówno w mówieniu, jak i w słuchaniu. Nie chodzi o angażowanie się w debatę po to, by przekonać innych. Jest to raczej przyjmowanie tego, co mówią inni, jako sposobu, w jaki objawia się Duch dla wspólnego dobra (1 Kor 12, 7)”.
W odpowiedzi na te słowa, a zarazem podsumowując drugą kwestię niniejszych rozważań, odwołajmy się do wydarzenia z życia Pana Jezusa, który pod Cezareą Filipową podjął „dialog” ze św. Piotrem. Pan Jezus najpierw zapewnił, że prawdę o Chrystusie-Mesjaszu rzeczywiście objawił Piotrowi Ojciec Niebieski, ale za chwile skarcił go, gdyż to, co następnie powiedział, nie było z natchnienia Ducha, ponieważ nie było zgodne z prawdą:
„Błogosławiony jesteś, Szymonie, Bar Jona; bo ciało i krew nie objawiły tobie, ale Ojciec mój, który jest w niebiosach. […] Odtąd począł Jezus wykazywać uczniom swoim, iż potrzeba, aby szedł do Jeruzalem i wiele wycierpiał od starszych, od doktorów i od przedniejszych kapłanów, i był zabity, i trzeciego dnia zmartwychwstał. I wziąwszy go Piotr, począł go karcić, mówiąc: Boże cię uchowaj, Panie! Nie przyjdzie to na ciebie. A on obróciwszy się, rzekł Piotrowi: Idź za mną, szatanie! Jesteś mi zgorszeniem, bo nie rozumiesz, co jest Bożego, a co jest ludzkiego” (Mt 16, 17.21–23).
Sapienti sat!
Po co?
Po co synod? Korzystając ze słownictwa Vademecum, na trzecie pytanie niniejszego artykułu można odpowiedzieć najkrócej, że celem procesu synodalnego jest „odnowa mentalności i struktur kościelnych tak, aby żyć wezwaniem Boga do Kościoła w obliczu aktualnych znaków czasu”. Metodą dzielenia się posoborowe struktury Kościoła mają prowadzić „dialog prowadzący nas do nowości”, by być gotowym do „zmiany naszych opinii w oparciu o to, co usłyszeliśmy”. Jest to także czas „ćwiczenia w rozeznawaniu” oraz „uwolnienia naszych umysłów i serc od uprzedzeń i stereotypów”. W procesie synodalnym ważne jest i to, aby „przezwyciężyć plagę klerykalizmu” poprzez swobodne wyrażanie swoich poglądów. Na synodzie i w posynodalnych strukturach nie będzie już miejsca na „ideologię”: „Musimy unikać ryzyka nadawania większego znaczenia ideom niż rzeczywistości życia wiarą, którą ludzie przeżywają w sposób konkretny”. Ostatecznie czas synodu to także marzycielstwo w ramach dialogu ekumenicznego i międzyreligijnego o jedności całej rodziny ludzkiej.
Żeby jeszcze lepiej zrozumieć intencje papieża powołującego Synod, przytoczmy kilka fragmentów z homilii wygłoszonej podczas obrzędów rozpoczęcia „nowej drogi” w Rzymie. Papież opisał Synod w świetle odczytanej Ewangelii o bogatym młodzieńcu (Mk 10, 17–30). Zachęca tam, byśmy w Kościele podjęli wspólne wędrowanie z Jezusem, który poprzez bycie w drodze znajdował się zawsze blisko ludzkich spraw. Wspólna droga – pierwszy element Synodu. W spotkaniu z młodzieńcem Jezus podejmuje drugi etap – słucha: „Pan nie jest obojętny, nie okazuje poirytowania czy zaniepokojenia […]. Jest gotów na spotkanie. […] Jezus się nie lęka słuchać sercem. […] Kiedy słuchamy sercem, to właśnie się dzieje: druga osoba czuje się mile widziana, nieosądzana, ma swobodę opowiadania o swoich doświadczeniach i drodze duchowej”. Trzecim elementem Synodu jest rozeznawanie, które według papieża w opowieści ewangelicznej zawiera się w tym, że nasz Pan Jezus Chrystus „proponuje” młodzieńcowi, aby spojrzał w głąb siebie. „Synod jest procesem rozeznawania duchowego […] wydarzeniem łaski, procesem uzdrawiania prowadzonym przez Ducha Świętego”. Papież przez Synod wzywa Kościół, „byśmy wsłuchiwali się w świat” i zadali sobie pytanie, ogołociwszy siebie z „zamknięć i powtarzających się wzorów duszpasterskich […], w jakim kierunku chce nas Bóg poprowadzić?”.
Chcąc ostatecznie rozprawić się z tym pomysłem, wystarczy – na wzór papieża – wziąć na warsztat komentowaną przez niego opowieść o rozmowie Jezusa z bogatym młodzieńcem: „Jeden przybiegłszy [do Jezusa], upadł na kolana przed Nim i pytał Go: Nauczycielu dobry! […]”. W pierwszym zdaniu widzimy już zaprzeczenie idei wspólnego wędrowania bez hierarchii, bez przewodnika. Młodzieniec upadł przed Panem na kolana – znak uniżenia, a Pan Jezus z tych kolan go nie podniósł. Z piersi uniżonego bogacza wychodzi okrzyk sławiący dobrego Nauczyciela, a Pan Jezus zaraz reaguje: „Nikt nie jest dobry, tylko jeden Bóg”. Święty Ambroży komentuje tę odpowiedź: „On nie zaprzecza, iż jest dobry, lecz określa siebie jako Boga”. Jakże zatem mylnym jest stwierdzenie, że my sami sobie wystarczymy, że my możemy na równi z Jezusem, naszym Nauczycielem, rozmawiać. Potrzebujemy Jego boskiego autorytetu, aby poznać prawdę daną nam już w Objawieniu i w Kościele zachowaną (choć dziś raczej schowaną). Autorytet Chrystusa został dany apostołom i ich następcom, ale został on dany w Chrystusie. To znaczy, że każdy kapłan ma nie tylko prawo, ale i obowiązek występować w imieniu Chrystusa i posiada Chrystusowy autorytet, jeśli służy Chrystusowi, głosząc tylko to, co nasz Pan przekazał. Dobry Pasterz prowadzi swoje owce i wskazuje im drogę, jak dobitnie podkreśla Psalm 22: „Pan mną rządzi […]. Prowadził mię ścieżkami dla sprawiedliwości imienia swego”. Arcybiskup Marcel Lefebvre dawał klerykom cenne wskazówki co do misji kapłana: „Trzecia funkcja pełniona przez kapłana polega na prowadzeniu dusz, to znaczy użyciu wszystkich środków ułatwiających im drogę do nieba. Jego rolą jest ratowanie dusz […] kapłan jest również drogą. Idąc za przykładem Pana Jezusa, winien okazywać wiernym drogę do nieba”. Natomiast obecna wersja synodu stanowi coś przeciwnego. Logo promujące nową drogę bez pasterza ukazuje lud idący za dzieckiem, zaś pasterz idzie wmieszany w tłum. Nad wszystkimi wędrującymi roztoczona jest rozmazana postać, której znaczenie jest tak pomieszane jak cały pomysł na nowy synod, w którym promuje się braterstwo bez ojcostwa, a to nic innego jak droga rewolucji z 1789 roku.
Wracając do ewangelicznego opowiadania, zobaczmy, jak Pan Jezus naucza młodzieńca, przypominając przykazania dotyczące relacji międzyludzkich. Pomija zaś pierwsze trzy dotyczące relacji do Boga, gdyż ten stosunek stworzenia wobec Stwórcy jest już wyrażony w klęczącej postawie młodzieńca, który słucha Boga. Po wysłuchaniu pierwszej zachęty młodzieniec odpowiada: „Nauczycielu! Tego wszystkiego strzegłem od młodości mojej. Jezus zaś wejrzawszy nań, umiłował go i rzekł mu: Jednego ci nie dostaje; idź, sprzedaj, cokolwiek masz, i daj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie, i przyjdź, naśladuj mię”.
Odpowiadając młodzieńcowi, cóż uczynił Pan Jezus? Osądził, czego mu brak, a przecież osądzanie jest zabronione…? Tylko Bóg może osądzić! Zatem każdy z nas musi poddać swoje myśli, sądy, pragnienia tylko pod jeden sąd – Boży. Nawet jeśli nie uczynimy tego za życia, przyjdzie nam i tak stanąć na sądzie po śmierci, ponieważ Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za złe karze. Sam papież Franciszek w swojej homilii przypomniał jakby przeciwko sobie, że słowo Boże jest „ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, […] zdolne osądzić pragnienia i myśli serca” (por. Hbr 4, 12). Bez zdrowego osądu Kościoła, który w obliczu prawdy zweryfikuje każde inne ludzkie słowo, wszystkie wypowiedzi nie mają żadnego znaczenia. Wiedział o tym doskonale ów młodzieniec, ponieważ odszedł smutny. Jego smutek wynikał z wielkiego dysonansu między wezwaniem do życia z Bogiem a naturalnymi pragnieniami. A przecież był to młodzieniec pobożny… Jeśli w drodze synodalnej wszyscy będą mogli wyrazić swoje pragnienia bez względu na wszystko, to do czego to doprowadzi?
Słusznie mówi papież Franciszek, że musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, w jakim kierunku chce nas Bóg poprowadzić. Problem polega na tym, że mało kto jeszcze pamięta odpowiedź daną dwa tysiące lat temu i niezmienną do dziś: „Jeśli kto chce iść za mną, niech sam siebie zaprze, i weźmie krzyż swój, a naśladuje mnie” (Mt 16, 24). Prawdą jest nasz Pan Jezus Chrystus i nie można Jedynego Boga, który sam się objawił, zinterpretować na wiele różnych sposobów. Można Go różnymi sposobami wyrażać, inaczej mówiąc do dziecka, a inaczej do studenta teologii, inaczej na misjach podczas pierwszej katechezy, a inaczej na rekolekcjach kapłańskich.
Sposobów ukazywania Prawdy jest wiele, wszystkie jednak muszą prowadzić na jedną drogę, ponieważ dróg nie ma wielu. Jest jedna – ciasna brama – to droga na Golgotę, jest to droga Najdroższej Ofiary Chrystusa, jest to w końcu katolicka Msza Święta wszech czasów, która wieńczy całą Prawdę i jest źródłem odpowiedzi na każde pytanie o Pana Boga, katolicką wiarę oraz jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół – to jest droga dla każdego katolickiego synodu – sapienti sat!
Możemy zgodzić się z Najwyższym Pasterzem, że istotnie potrzeba nam debaty nad ustrojem Kościoła – bo czymże innym jest rozpoczęty dopiero co Synod o synodalności? Ale nie po to, żeby dokonać jakiejś jego reformy (jak życzyliby sobie tego współcześni…), ale raczej aby wypełnić zamierzenia Założyciela Kościoła co do ustroju instytucji, którą powołał do istnienia.
Papież Franciszek zwołuje synod (zgodnie z greckim źródłosłowem „wspólna droga”), przedmiotem ma być synodalność. Na naszych oczach rozgrywać się będzie de facto batalia o to, skąd pochodzi władza, podczas gdy Kościół, opierając się na Liście św. Pawła do Rzymian, zawsze wierzył i nauczał, iż ta w całości pochodzi tylko od Boga – omnis potestas a Deo (por. Rz 13, 1)1.
Być może nie chodzi o debatę, ale o kolejny etap demokratyzacji Kościoła, po pierwszej odsłonie tego procesu, którym był kolegializm usilnie forsowany przez II Sobór Watykański. Postawmy jednak pytanie – poparte obserwacją rzeczywistości – czy aby na pewno chodzi jeszcze o demokrację, czy może już o demonokrację (odwołując się do tytułu jednej z książek Arnauda de Lassus)? Czy cały „proces synodalny” nie jest zakamuflowanym powtórzeniem słów: „Nie chcemy aby on panował nad nami!” (Łk 19, 14)?
Być może reakcja ze strony tradycyjnych katolików na synodalizację Kościoła jest przesadzona? Być może jest to zwykłe przewrażliwienie? Pewnie by tak było, gdyby nie to, że Kościół katolicki jest instytucją boskiego pochodzenia i nie tyle naszymi, co boskimi, mechanizmami ma być kierowany, mimo istotnego udziału w nim czynnika ludzkiego.
Czy Kościół potępił jakieś formy rządów? Tak, wszystkie te, które sprzeczne są z Prawem Bożym…
Gdyby współcześni „teolodzy” chcieli jeszcze choćby tylko pobieżnie zerknąć do filozofii wieczystej Arystotelesa (przejętej przez św. Tomasza z Akwinu jako najbardziej odpowiadającej rzeczywistości i wierze), to z pewnością zauważyliby, że pewnych przypadłości nie da się zmienić bez zmieniania istoty rzeczy! Podobnie jest z Kościołem, który z ustanowienia Bożego jest instytucją monarchiczną, gdyż posiada jedną tylko głowę – Jezusa Chrystusa.
Życzylibyśmy sobie zatem, aby pasterze nie nosili swoich lasek pasterskich wyłącznie dla ozdoby, ale aby przewodzili Chrystusowym owcom i paśli je pożywną nauką – nie własną, tylko Jezusową.
Ufamy, że zaprezentowane artykuły poświęcone tematowi numeru przyczynią się do odświeżenia pewnych pojęć, nie roszcząc sobie jednak praw do bycia wyczerpującą analizą, ale jedynie lampką ostrzegawczą na początku „drogi synodalnej”.
Mimo wszystkich przeciwności bądźmy przekonani, że ostatecznie walec rewolucji nie zmieni Kościoła. Wszak Chrystus Pan sam wyraźnie zapowiedział: portae inferi non praevalebunt adversus eam – „bramy piekielne nie przemogą go”, tj. Kościoła – Ecclesiam, (Mt 16, 18)!
Oby ten nowy rok Pański zaskoczył nas, ale w przeciwieństwie do poprzednich kilku lat – pozytywnie! Ufamy, że nowa szata graficzna oraz nowy rozkład stałych działów przynajmniej symbolicznie przyczynią się do tego procesu!
Przypisy
↑Wszystkie cytaty biblijne za: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu w przekładzie polskim x. Jakuba Wujka SI, Kraków 1962, WAM.
In his Wednesday “catechesis,” Pope Francis does not show concern about teaching the traditional Church doctrine confirmed by the Magisterium of Popes, councils, bishops, teachings of the Doctors of the Church and the sense of the faithful.
In a free-wheeling fashion, amid jests, he makes most grave affirmations in a confusing language that people can interpret in a heretical way.
The Church, a “Community of Sinners”?
Talking about the communion of saints on Wednesday, February 2, 2022, he joked, “It is not the saints receiving Communion, it is not that.”1 He added, correctly, “The communion of saints is the Church.”
The problem begins when Pope Francis defines the Church and says that a person remains a member of it no matter how great the sins he commits, including apostasy.
He says: “The Church is the community of saved sinners. This is a beautiful definition.”
And adds, “No one can exclude themselves from the Church. We are all saved sinners.”
Pope Francis’s definition recalls Luther’s contradictory phrase, “simul justus et peccator” (“simultaneously saint and sinner”), which summarizes the heresiarch’s doctrine. For Luther, all men are already saved though they remain sinners because Christ, Our Lord, does not blot out our sins but covers them with the mantle of His sacrifice.
Are Apostates Members of the Church?
According to Pope Francis’s semi-Lutheran definition, there is no difference between practicing virtue and being a sinner, for “no one can exclude themselves from the Church.” He goes on to give extreme examples:
“‘Father, let’s think about those who have denied the faith, who are apostates, who are the persecutors of the Church, who have denied their baptism: Are these also at home?’ Yes, these too. All of them. The blasphemers, all of them. We are brothers. This is the communion of saints. The communion of saints holds together the community of believers on earth and in heaven, and on earth the saints, the sinners, all.”2
This statement could not be more confusing and contradictory. Pope Francis defined the communion of saints as the Church and now says that apostates and blasphemers are a part of it. Yet, he ends by saying that the communion of saints is the “community of believers.” How can apostates from the faith be considered “believers”?
Saint Robert Bellarmine’s Definition
Doctor of the Church, Saint Robert Bellarmine employs a classical definition of the Church commonly cited by theologians.
The Church is “A body of men united together by the profession of the same Christian Faith, and by participation in the same sacraments, under the governance of lawful pastors, more especially of the Roman Pontiff, the sole vicar of Christ on earth.”
And therefore, says the saintly Doctor, “are excluded all infidels . . . and those who belonged to the Church but abandoned Her, heretics and apostates.”3
Sinners Are Dead Members of the Church
Theologians commonly compare sinners who remain in the Church with the dead branches of the vine (the vine being Our Lord Jesus Christ) through which the sap of grace no longer passes.4
Charles Cardinal Journet very aptly describes how sinners remain in the Church:
“The Church contains sinners. But she does not contain sin. It is only in virtue of what remains pure and holy in them that sinners belong to her, that is to say in virtue of the sacramental characters of Baptism and Confirmation and of the theological habits of faith and hope if they still have them. . . . But in virtue of the mortal sin which has found its way into them and fills their hearts, they belong chiefly to the world and to the devil. ‘He who commits sin is of the devil’ (1 John 3:8).”5
Heretics and Apostates Expel Themselves from the Church
In subscribing to heresy, the heretic excludes himself from the Church. As Saint Paul states, he is “condemned by his own judgment” (Tit. 3:10–11).
Saint Jerome comments on this text from Saint Paul, saying: “Therefore it is said that the heretic has condemned himself; for the fornicator, the adulterer, the murderer and the other sinners are expelled from the Church by the priests; but the heretics pronounce sentence against themselves, excluding themselves from the Church spontaneously; this exclusion is their condemnation by their own conscience.”6
Saint Augustine comments along the same line: “Separate yourselves from the members of the Church, separate yourself from her Body. But why am I going to tell them to separate from the Church when they have already done so? In effect, they are heretics; they are already outside the Church.”7
That is also the teaching of Saint Robert Bellarmine.8
Finally, Pope Pius XII affirms that the sin of schism or heresy or apostasy “of its own nature . . . sever[s] a man from the Body of the Church.”9
How can a heretic or apostate be a member of the Church if he has departed from God Himself by denying His authority and rejecting the truth He revealed and the Church teaches?
Saint Paul teaches—and the Church Magisterium repeats10—that “without faith, it is impossible to please God” (Heb. 11:6). Therefore, upon adhering to heresy and abandoning supernatural faith, the heretic breaks with God, loses the supernatural life, and takes the path of eternal damnation.
Dogma and Morals
Morals and dogma are closely related. “They are but two parts of a theologically unique science.”11 An error in dogma will have moral consequences, and an error in morals will influence dogma.
Is this Lutheran-friendly concept of sin and salvation not the reason why Pope Francis paves the way for giving Holy Communion to people objectively in sin such as adulterers12 and is so accomodating with those who practice sodomy?13
Pope Francis, Vatican web site beginning at 18:29 minutes, https://www.vatican.va/content/francesco/it/events/event.dir.html/content/vaticanevents/it/2022/2/2/udienzagenerale.html; or on YouTube: https://www.youtube.com/watch?v=jsWbIsQBUIo. (Our translation.)
Saint Roberto Francesco Romolo Bellarmino, Disputationum Roberti Bellarmini, Politani, S.J.: De Conciliis Et Ecclesia. De Conciliorum Auctoritate… (Milan: Edente Natale Battezzati, 1858), T. 2, p. 75.
Cf. John 15:1-10.
Charles Journet, The Church of the Word Incarnate (London – New York: Sheed & Ward, 1955), Vol. I, p. xxvii.
Quoted in Arnaldo Xavier da Silveira, Can a Pope Be… a Heretic? The Theological Hypothesis of a Heretical Pope, trans. John Spann (Portugal: Caminhos Romanos, 2018), 85–6.
Dobra jest modlitwa z postem, a jałmużna więcej znaczy, niźli chowanie skarbów złota, albowiem jałmużna od śmierci wybawia, ona oczyszcza grzechy i czyni, że się znajduje miłosierdzie i żywot wieczny.
Tob 12, 8–9
Skarbcie sobie skarby w niebie, gdzie ani rdza, ani mól nie psuje, i gdzie złodzieje nie wykopują, ani nie kradną. Albowiem gdzie jest skarb twój, tam jest i serce twoje.
Mt 6, 20–21
https://www.piusx.org.pl/nowe-projekty/
W większości miast, w których prowadzimy regularną posługę duszpasterską, dotychczasowe miejsca kultu stały się za małe dla stale wzrastającej liczby wiernych. Nasz apostolat jest prowadzony i rozwijany wyłącznie dzięki hojności dobroczyńców, za których raz w miesiącu w każdym przeoracie są odprawiane dwie Msze św. – jedna za żywych, a druga za zmarłych. Codziennie wszyscy członkowie Bractwa odmawiają też wspólnie różaniec w intencji dobroczyńców.
Oto nowe śmiałe projekty, które z Bożą pomocą i Państwa wsparciem pragniemy zrealizować:
Kościół katolicki w Polsce [odłam posoborowy md] po raz 25. obchodzi Dzień Judaizmu.
O tym, dlaczego jest to bardzo niebezpieczny pomysł, mówił w rozmowie z PCh24 TV Paweł Lisicki. Redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy” wskazał na logiczne konsekwencje wynikające z myślenia, które stoi u podstaw obchodów tego dnia.
Według Pawła Lisickiego, Dzień Judaizmu miałby sens wówczas, gdyby Kościół stanowił jakąś agendę Organizacji Narodów Zjednoczonych, która zajmowałby się religioznawstwem i wspierałaby różnego rodzaju wierzenia na świecie. Wówczas należałoby stworzyć jakąś poświęconą im izbę pamięci.
– Dla każdej religii byłoby osobne pomieszczenie, w jednych byśmy przedstawiali historię judaizmu, islamu, chrześcijaństwa, gdzie indziej buddyzmu, hinduizmu i tak dalej. Wtedy taki dzień miałby jakiś sens – powiedział.
Jest jednak inaczej: Kościół jest po to, by głosić wiarę w Chrystusa, a nie po to, by upamiętniać różne światowe religie.
– Zakładam, że Kościół podtrzymuje swoją wiarę w to, że Chrystus jest jedynym zbawicielem ludzkości, jest Synem Bożym, że wiara w Chrystusa jest do zbawienia koniecznie potrzebna. Zakładam, że mimo tych wszystkich wypowiedzi to jest część oficjalnej doktryny Kościoła. Organizowanie dni poświęconych różnym religiom prowadzi nas na kompletne manowce – wskazał rozmówca red. Pawła Chmielewskiego.
Autor książki „Kto zabił Jezusa?” wskazał, że na gruncie Dnia Judaizmu dochodzi też do bardzo poważnego zafałszowania historycznego.
– Polega ono na tym, że ci, którzy nam mówią dziś o judaizmie, odnoszą się do współczesnego judaizmu, traktując go tak, jakby był on bezpośrednią kontynuacją judaizmu z czasów Chrystusa. W 1980 roku w oficjalnym dokumencie Episkopatu Niemiec pojawiło się takie hasło: Kto spotyka Jezusa, ten spotyka judaizm. Tu tkwi to pierwsze, podstawowe i fundamentalne zafałszowanie: jaki judaizm? – stwierdził.
– Judaizm w czasach Pana Jezusa, w przeciwieństwie do judaizmu współczesnego, był zbudowany na kulcie świątynnym. W Starym Testamencie, w Pięcioksięgu, najwięcej miejsca poświęca się kwestiom rytualnym, kapłaństwu, temu, w jaki sposób należy sprawować ofiarę. Judaizm z czasów Pana Jezusa był judaizmem na wskroś świątynnym, rytualnym i kapłańskim. Judaizm współczesny, ten po zburzeniu świątyni w roku 70., nie jest judaizmem świątynno-kapłańskim, ale jest religią interpretacji prawa. W związku z tym, że zniknęła świątynia, czyli podstawa judaizmu biblijnego, tym, co zapewniło ciągłość i trwałość późniejszej religii żydowskiej była interpretacja prawa i przywiązanie do niego – wyjaśnił Paweł Lisicki.
Właściwą kontynuacją religii Starego Testamentu jest tymczasem właśnie Kościół katolicki.
– Jeżelibyśmy zapytali, gdzie znajdziemy kontynuację kapłaństwa i kultu ofiarnego, to w oczywisty sposób jest ona przekazywana w Kościele katolickim. Właśnie ze względu na kult ofiarny. Jest ołtarz, który co do zasady ma przypominać nam kult ofiarny, z którym mieliśmy do czynienia jeszcze w okresie, kiedy Pan Jezus żył na ziemi – wskazał.
Jak dodał autor książki „Tajemnica Marii Magdaleny”, judaizm po zburzeniu świątyni orientował się w dużej mierze przeciwko chrześcijaństwu.
– Pomysł, żeby dzisiaj chrześcijanie w szczególny sposób upamiętniali tę formę, która nie jest właściwym dziedzictwem religii starotestamentowej, tylko uformowała się w opozycji do Kościoła pierwszych wieków, wydaje się być czymś całkowicie niedorzecznym – powiedział.
Gość PCh24 TV odniósł się też do rozpowszechnionego dziś przekonania, że judaizm jest dla Żydów właściwą formą odpowiedzi na Boże Objawienie. Istnieją zatem jakby dwie drogi do zbawienia, chrześcijańska i żydowska.
– To absolutna nieprawda, jest to sprzeczne z całą Tradycją Kościoła, z tym, co ma nam do przekazania Nowy Testament: zarówno Pan Jezus w Ewangeliach, jak i Apostołowie, i święty Paweł – wskazał.
Według Pawła Lisickiego, dla zrozumienia współczesnego podejścia Kościoła do Żydów kluczowe jest wystąpienie św. Jana Pawła II z listopada 1980 roku do przedstawicieli świata żydowskiego na spotkaniu w Moguncji w Niemczech. Tam papież przedstawił trzy tezy, w których po raz pierwszy zarysował to, o czym dzisiaj mówimy:
Pierwsza teza mówi o tym, że kto spotyka Pana Jezusa, spotyka judaizm.
Druga teza głosi, że przymierze Starego Testamentu nigdy nie zostało odwołane i nadal obowiązuje.
Trzecia teza mówi z kolei, że obecnie Lud Boży obejmuje zarówno Synagogę, jak i Kościół, lud Starego i lud Nowego Przymierza.
Twierdzenie o nieodwołaniu przymierza Starego Testamentu zostało nawet włączone do Katechizmu Kościoła Katolickiego[odłam posoborowy md] . – Jest ono o tyle szokujące, że pozostaje w jawnej sprzeczności z nauką Listu do Hebrajczyków – powiedział autor pracy „Krew na naszych rękach?”. – Tam mówi się, że przymierze Starego Testamentu jest już przestarzałe i nie obowiązuje i nie należy go przestrzegać. Cały list do Hebrajczyków jest napisany w ten sposób – wskazał. Jak dodał, słowa Jana Pawła II są w tej kwestii sprzeczne z całą Tradycją; ostatnim papieżem, który jasno ją powtarzał, był papież Pius XII.
Teza Jana Pawła II prowadziłaby nas tymczasem do stwierdzenia, że „jeżeli to przymierze nie zostało odwołane, to dalej obowiązuje. Skoro dalej obowiązuje, to Żydzi nie muszą przyjmować nowego Objawienia i przyjmować chrześcijaństwa”. Wówczas mielibyśmy do czynienia „z relatywizmem w samym sercu wiary”, przestrzegł pisarz i redaktor.
Z kolei teza trzecia mówiąca o Ludzie Boży złożonym z chrześcijan i Żydów jest po prostu wewnętrznie sprzeczna. – Jak miałby wyglądać Lud Boży złożony z tych, którzy coś wyznają jako podstawę i rdzeń swojej wiary – jak i z tych, którzy dokładnie temu rdzeniowi zaprzeczają i go odrzucają?– pytał Paweł Lisicki.
Publicysta odniósł się też do słynnych słów św. Jana Pawła II o Żydach będących w pewnym sensie „starszymi braćmi” chrześcijan.
– Chrześcijanie są w sytuacji młodszego brata, kogoś, kogo ciągle należy pouczać. Są jakby niedokończeni, nie w pełni. Młodszy brat jest głupszy, mniej wie, jest ignorantem; jest kimś, kto powinien słuchać się autorytetu starszego brata – wskazał autor „Epoki Antychrysta”.
Jak dodał, w Starym Testamencie jest paradoksalnie odwrotnie, bo przypadek Jakuba i Ezawa pokazuje, że to młodszy brat, a nie starszy, staje się dziedzicem; podobnie jest w przypadku synów Dawida. – Z tego powodu Benedykt XVI próbował później mówić nie o starszym bracie, ale o ojcu, ale to jest gorsze, bo autorytet ojca jest jeszcze wyższy. Dwóch papieży, jeden po drugim, naucza nas, że chrześcijanie w stosunku do żydów są w sytuacji albo młodszego brata, albo dziecka w stosunku do ojca, to czego to uczy? Kompleksu niższości, że dla nas punktem odniesienia jest nauka rabinów, a chrześcijaństwo jest jakąś formą niedokończoną i niedojrzałą – zaznaczył.
Autor „Dogmatu i tiary” zaproponował wykonanie pewnego eksperymentu myślowego.
– Przenieśmy sobie tę sytuację na czasy historyczne. Święty Piotr pojawia się przed Sanhedrynem ze świętym Janem, co jest opisane w 4 rozdziale Dziejów Apostolskich. Sanhedryn mówi, że macie nie nauczać i nie uzdrawiać w imię Jezusa. A święty Piotr ze świętym Janem mówią wtedy: „tak, tak, tak, ojcowie i starsi bracia, macie rację, przestajemy!” Przecież do tego to się sprowadza – do totalnego absurdu – ocenił.
Pytany o przyczyny głoszenia takich nauk w Kościele katolickim po Soborze, wskazał na naciski środowisk żydowskich.
– To jest efekt nie tylko ekstrawagancji myślowej u tych nauczycieli, papieży czy teologów. To jest efekt bardzo silnej presji wywieranej przez środowiska żydowskie od okresu tuż po II wojnie światowej – powiedział redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”.
– To jest teza, że chrześcijaństwo ma w sobie zawartą silną konotację antysemicką czy antyjudaistyczną. (…) W momencie, w którym doszło do II Soboru Watykańskiego, od początku była wywierana na Ojców Soborowych bardzo silna presja, szczególnie na autorów dokumentu Nostra aetate, który miał pierwotnie zdefiniować relację między Kościołem a judaizmem, a który później wskutek różnych tarć został rozszerzony na relacje między Kościołem a różnymi religiami. Ten dokument i jego treść była konsultowana nie tylko w obrębie świata chrześcijańskiego, ale co wyraźnie pokazują świadectwa historyczne, również z przedstawicielami świata żydowskiego – przypomniał.
Jak wskazał gość Pawła Chmielewskiego, środowiskom nacisku zależało na tym, by Kościół wyraźnie zadeklarował, iż nigdy nie będzie dopuszczał się tak „straszliwej zbrodni”, jaką jest nawracanie żydów na chrześcijaństwo. Oprócz tego drugim głównym postulatem była deklaracja Kościoła, że będzie walczył z każdą formą antysemityzmu – ale bez jej definiowania, tak, by można było pod antysemityzm podstawić, co się chce.
Według Pawła Lisickiego na tę walkę z antysemityzmem jako pierwszy przystał św. Jan XXIII, który zmienił zapis modlitwy wielkopiątkowej. Za św. Pawła VI te zmiany poszły jeszcze dalej, czego ukoronowaniem okazała się być nowa liturgia. Nawet Benedykt XVI ogłaszając, że stara Msza nie została jednak zakazana, opracował własną modlitwę, taką, by nie wynikało z niej, że żydzi mają się nawrócić do Chrystusa.
Zdaniem autora książki „Kto fałszuje Jezusa?”, ostateczną konsekwencją całego tego myślenia musiałoby być przyjęcie rasistowskiej definicji prawdy religijnej: jest osobna prawda dla tych, którzy mają krew pogańską i osobna dla tych, którzy mają krew żydowską. – Taka jest konsekwencja tego myślenia, które tak wspaniale brzmi: Żydów zostawmy Mojżeszowi, a chrześcijan przekażmy Chrystusowi; konsekwencją jest rasistowska definicja prawdy, zgodnie z którą prawda religijna jest zależna od krwi i pochodzenia. To absolutne i totalne zaprzeczenie całej istoty chrześcijaństwa – ocenił.
Na koniec gość PCh24 TV wskazał, że jeżeli mielibyśmy rzeczywiście prowadzić dialog z judaizmem, to należałoby się zwrócić w kierunku judaizmu mesjanistycznego. – To jest grupa licząca kilkaset tysięcy ludzi, głównie nie w samym Izraelu, ale w Stanach Zjednoczonych. Jest bardzo ostro zwalczana przez żydów ortodoksyjnych oraz przez izraelskie ministerstwo spraw wewnętrznych, które przeznacza na to bardzo wysokie sumy. Ich pisma są wyjątkowo interesujące. Mają swoje mankamenty ze względu na protestancki posmak i przejęcie tej niekiedy antykatolickiej wizji. Jednak co się tyczy tego, kim był Chrystus, jakie miał znaczenie dla Izraela, dlaczego należy Go przyjąć pozostając żydem – to moim zdaniem wielu przedstawicieli judaizmu mesjańskiego ma bardzo wiele cennych myśli. To moim zdaniem klucz do zrozumienia, jak współczesny żyd może pogodzić swoją tradycję religijną z chrześcijaństwem, przyjmując Chrystusa i rozumiejąc, że Chrystus jest dopełnieniem czy ukoronowaniem tradycji starotestamentowej – powiedział Paweł Lisicki.
O Apostolskiej Mszy Świętej – Orędzie Arcybiskupa Viganò do kapłanów i biskupów
Dilecta Mea [moja miłość] – O Apostolskiej Mszy Świętej
Serdeczne orędzie abp.Viganò do kapłanów i biskupów
Wy, którzy ośmielacie się zakazywać Apostolskiej Mszy Świętej, czy kiedykolwiek ją odprawialiście? Wy, którzy z wysokości waszych katedr rozprawiacie o „starej Mszy”, czy kiedykolwiek rozważaliście jej modlitwy, jej obrzędy, jej starożytne i święte gesty? W ciągu ostatnich kilku lat, sam zadawałem sobie to pytanie wiele razy. Choć znałem tę Mszę od najmłodszych lat; choć nauczyłem się do niej służyć i odpowiadać celebransowi w czasach gdy nosiłem jeszcze krótkie spodenki, prawie o niej zapomniałem i ją utraciłem. Introibo ad altare Dei.
Klęczałem w zimie na lodowatych stopniach ołtarza, przed wyjściem do szkoły, pociłem się w gorące letnie dni w moich ministranckich szatach, a jednak zapomniałem tę Mszę, choć była to Msza moich święceń kapłańskich 24 marca 1968 roku. Była to epoka, w której można już było dostrzec oznaki rewolucji, która wkrótce potem miała pozbawić Kościół jego najcenniejszego skarbu, narzucając na jego miejsce fałszywy rytuał.
Cóż, ta Msza, którą reforma soborowa zlikwidowała i zakazała w pierwszych latach mojego kapłaństwa, pozostała jako odległe wspomnienie, jak uśmiech ukochanej osoby, spojrzenie zaginionego krewnego, dźwięki niedzielnych dzwonów, przyjazne głosy bliskich krewnych. Było też coś, co miało związek z nostalgią, młodością, entuzjazmem tej epoki, w której zmiany w Kościele miały dopiero nadejść, a w której wszyscy chcieliśmy wierzyć, że dzięki nowej duchowej energii świat może otrząsnąć się z następstw drugiej wojny światowej i zagrożenia komunizmem. Wydawało nam się, że dobrobytowi ekonomicznemu może w jakiś sposób towarzyszyć moralne i religijne odrodzenie naszego narodu [włoskiego]. Wydawało nam się tak, pomimo rewolucji 1968 roku, agresji terytorialnych, terroryzmu, Czerwonych Brygad czy kryzysu na Bliskim Wschodzie. Tym sposobem, pośród niezliczonych obowiązków kościelnych i dyplomatycznych, wykrystalizowało się w mojej pamięci wspomnienie czegoś, czemu w rzeczywistości nie poświęcałem wiele uwagi, co było „chwilowo” odłożone na bok przez dziesięciolecia. Coś, co cierpliwie czekało, z pobłażliwością, na jaką stać tylko Boga.
Moja decyzja o ujawnieniu skandali wśród amerykańskich hierarchów i samej Kurii Rzymskiej była okazją, która sprawiła, że ponownie zacząłem rozważać, już w innym świetle, nie tylko moją rolę jako Arcybiskupa i Nuncjusza Apostolskiego, ale także istotę mojego kapłaństwa. Moja posługa, najpierw w Watykanie, a potem w Stanach Zjednoczonych, sprawiła, że w pewien sposób stało się ono niepełne, bardziej skierowane na samo bycie księdzem niż na posługę kapłańską.
A to, czego do tej pory nie rozumiałem, stało się dla mnie jasne dzięki nieoczekiwanym okolicznościom, kiedy to moje osobiste bezpieczeństwo wydawało się zagrożone i znalazłem się, wbrew mojej woli, w sytuacji, w której musiałem żyć niemal w ukryciu, z dala od pałaców Kurii. To właśnie wtedy to błogosławione odosobnienie, które dziś uważam za rodzaj powołania zakonnego, doprowadziło mnie do ponownego odkrycia Mszy Świętej trydenckiej. Bardzo dobrze pamiętam dzień, w którym zamiast posoborowego ornatu założyłem tradycyjne szaty liturgiczne z ambrozjańskim cappino i manipularzem. Przypominam sobie strach, jaki odczuwałem wypowiadając ponownie po pięćdziesięciu prawie latach, modlitwy z Mszału. Słowa psalmu Judica me, Deus, Munda cor meum ac labia mea, nie były już słowami ministranta czy młodego seminarzysty, ale słowami celebransa, mnie, który po raz kolejny, a śmiem twierdzić, że po raz pierwszy, celebrował przed Trójcą Przenajświętszą. Bo choć prawdą jest, że kapłan jest osobą, która żyje przede wszystkim dla innych – dla Boga i dla bliźniego – to równie prawdą jest, że jeśli nie ma świadomości własnej tożsamości i nie pielęgnuje własnej świętości, to jego apostolstwo jest jałowe jak cymbał brzmiący.
Wiem dobrze, że te refleksje mogą pozostawić wielu niewzruszonymi, a nawet wzbudzić poczucie politowania u tych, którzy nigdy nie doznali łaski odprawiania Mszy Św. wszechczasów. Ale to samo dzieje się, jak sądzę, z tymi, którzy nigdy się nie zakochali i nie rozumieją entuzjazmu i czystej relacji ukochanego do ukochanej, albo z tymi, którzy nie znają radości zatracenia się w jej oczach. Tępy liturgista rzymski, hierarcha w skrojonym na miarę stroju duchownym i z krzyżem pektoralnym w kieszeni, konsultor Kongregacji Rzymskiej z najnowszym egzemplarzem Concilium lub Civiltà Cattolica w zasięgu wzroku, patrzy na Mszę św. Piusa V oczami entomologa [nauka zajmująca się badaniem owadów], analizując tę perykopę tak, jak przyrodnik obserwuje żyłki liścia lub skrzydła motyla. Rzeczywiście, czasami zastanawiam się, czy nie robią tego z aseptycznością patologa, który skalpelem rozcina żywe ciało. Ale jeśli kapłan o minimalnym poziomie życia wewnętrznego zbliży się do Mszy trydenckiej, niezależnie od tego, czy znał ją wcześniej, czy odkrywa ją po raz pierwszy, będzie głęboko poruszony złożonym majestatem obrzędu, jakby wyszedł poza czas i wszedł w wieczność Boga.
Chciałbym, aby moi bracia w biskupstwie i kapłaństwie zrozumieli, że Msza Św. jest z natury boska, ponieważ postrzega się w niej sacrum w sposób naoczny. Jest się dosłownie przeniesionym do Nieba, do obecności Trójcy Przenajświętszej i na dwór niebieski, z dala od zgiełku świata. Jest to pieśń miłosna, w której powtarzanie znaków czci i świętych słów nie jest w żaden sposób bezużyteczne. Podobnie jak matka nigdy nie przestaje całować swojego syna, a ukochana nigdy nie przestaje mówić mężowi „kocham cię”.
Tam zapomina się o wszystkim, ponieważ wszystko, co się w niej mówi i śpiewa, jest wieczne, wszystkie gesty, które się w niej wykonuje, są odwieczne, są poza historią, ale zanurzone w kontinuum, które łączy Wieczernik, Kalwarię i ołtarz, na którym sprawowana jest Msza. Celebrans nie zwraca się do zgromadzonych, starając się być zrozumiałym, miłym, czy też sprawiać wrażenie nowoczesnego; zwraca się raczej do Boga: a przed Bogiem jest tylko poczucie nieskończonej wdzięczności za przywilej, że może nieść ze sobą modlitwy ludu chrześcijańskiego, radości i smutki tak wielu dusz, grzechy i niedociągnięcia tych, którzy błagają o przebaczenie i miłosierdzie, wdzięczność za otrzymane łaski i modlitwy za naszych drogich zmarłych. Jest się samotnym, a jednocześnie czuje się wewnętrznie zjednoczonym z nieprzebranym zastępem dusz, które to uczucie przekracza czas i przestrzeń.
Kiedy odprawiam Mszę Św. Apostolską, myślę o tym, jak na tym samym ołtarzu, konsekrowanym relikwiami Męczenników, tylu Świętych i tysiące kapłanów, używało tych samych słów, które ja wypowiadam, powtarzało te same gesty, wykonywało te same ukłony, nosiło te same szaty liturgiczne. Ale przede wszystkim, przyjmowało Komunię Świętą z tym samym Ciałem i Krwią naszego Pana, do którego wszyscy zostaliśmy upodobnieni, składając Najświętszą Ofiarę. Kiedy odprawiam Mszę Świętą wszechczasów, w najbardziej wzniosły i pełny sposób uświadamiam sobie prawdziwe znaczenie tego, czego uczy nas doktryna.
Działanie in persona Christi nie jest mechanicznym powtarzaniem jakiejś formuły, ale świadomością, że moje usta wypowiadają te same słowa, które Zbawiciel wypowiedział nad chlebem i winem w Wieczerniku; że wznosząc Hostię i Kielich do Ojca, powtarzam Ofiarę, jakiej Chrystus dokonał z siebie na Krzyżu; że przyjmując Komunię świętą, spożywam tę Ofiarę i karmię się samym Bogiem, a nie uczestniczę w jakimś przyjęciu. Wtedy cały Kościół jest ze mną: Kościół Triumfujący, który jednoczy się z moją modlitwą błagalną, Kościół Cierpiący, który oczekuje na nią, aby skrócić pobyt dusz w czyśćcu, i Kościół Walczący, który umacnia się w codziennej walce duchowej.
Jeśli jednak, jak to wyznajemy zgodnie z naszą wiarą, nasze usta są rzeczywiście ustami Chrystusa, jeśli nasze słowa podczas konsekracji są rzeczywiście słowami Chrystusa, jeśli ręce, którymi dotykamy świętej Hostii i kielicha są rękami Chrystusa, jakiż szacunek powinniśmy mieć dla naszego własnego ciała, zachowując je czystym i nieskażonym? Jaka może być lepsza zachęta do trwania w łasce Bożej? Mundamini, qui fertis vasa Domini. [Bądźcie czyści, którzy nosicie naczynia Pańskie] i ze słowami Mszału: Aufer a nobis, quæsumus, Domine, iniquitates nostras: ut ad sancta sanctorum puris mereamur mentibus introire. [Zgładź nieprawości nasze, prosimy Cię Panie, abyśmy do przybytku najświętszego, z czystym sercem mogli przystąpić.]
Teolog powie mi, że jest to powszechna doktryna, i że Msza właśnie tym jest, niezależnie od obrządku. Nie przeczę temu, racjonalnie rzecz ujmując. Ale podczas gdy celebracja Mszy trydenckiej jest nieustannym przypomnieniem nieprzerwanej ciągłości dzieła Odkupienia usianego Świętymi i Błogosławionymi wszystkich czasów, to wydaje mi się, nie dzieje się tak samo w przypadku obrządku zreformowanego. Gdy patrzę na stół versus populum, widzę tam ołtarz luterański lub stół protestancki.
Gdy czytam słowa ustanowienia Ostatniej Wieczerzy w formie narracji, słyszę modyfikacje z Common Book of PrayerCranmera i nabożeństwa Kalwina. Gdy przeglądam zreformowany kalendarz, zauważam, że ci sami święci, którzy ogłaszali heretykami twórców Pseudoreformy, zostali z niego usunięci. To samo odnosi się do pieśni śpiewanych pod sklepieniem kościoła, które przeraziłyby angielskiego czy niemieckiego katolika: słyszącego hymny autorstwa tych, którzy mordowali ich kapłanów i deptali Najświętszy Sakrament w pogardzie dla „papistowskiego zabobonu”.
Powinniśmy zrozumieć przepaść, jaka istnieje między katolicką Mszą a jej soborowym falsyfikatem. Nie mówiąc już o języku: pierwszymi, którzy znieśli łacinę, byli heretycy, w imię umożliwienia ludowi lepszego zrozumienia obrzędów; ludowi, który oszukiwali, kwestionując objawioną Prawdę i propagując błąd. W Novus Ordo wszystko jest profanacją. Wszystko jest chwilowe, wszystko przypadkowe, wszystko warunkowe, zmienne i ulegające zmianie. Nie ma nic z tego, co wieczne, ponieważ wieczność jest niezmienna, tak jak niezmienna jest wiara. Tak jak Bóg jest niezmienny.
Powinniśmy zrozumieć przepaść, jaka istnieje między katolicką Mszą a jej soborowym falsyfikatem.
Jest jeszcze jeden aspekt tradycyjnej Mszy Świętej, który chciałbym podkreślić, a który łączy nas ze Świętymi i Męczennikami z przeszłości. Od czasów katakumb aż po ostatnie prześladowania, gdziekolwiek kapłan odprawia Najświętszą Ofiarę, nawet na strychu czy w piwnicy, w lesie czy w stodole, a nawet w furgonetce, jest w mistycznej komunii z zastępem heroicznych świadków wiary, a wzrok Trójcy Przenajświętszej spoczywa na tym zaimprowizowanym ołtarzu, wszystkie zastępy anielskie kłaniają się przed nim w adoracji; wszystkie dusze czyśćcowe wpatrują się w niego.
Także przez to, a zwłaszcza przez to, każdy z nas może zrozumieć, jak Tradycja tworzy nierozerwalną więź między wiekami, nie tylko w zazdrosnym strzeżeniu tego skarbu, ale także w stawianiu czoła próbom, które ta więź za sobą pociąga, aż do śmierci. W obliczu tego, arogancja obecnego tyrana, z jego obłąkańczymi dekretami, powinna nas umocnić w wierności Chrystusowi i dać nam odczuć, że jesteśmy integralną częścią Kościoła wszystkich czasów, ponieważ nie możemy zdobyć palmy zwycięstwa, jeśli nie jesteśmy gotowi do bonum certamen [dobrej walki].
W Novus Ordo wszystko jest profanacją
Chciałbym, aby moi współbracia odważyli się dokonać rzeczy nie do pomyślenia. Chciałbym, aby zbliżyli się do Mszy Świętej trydenckiej nie po to, aby nacieszyć się koronką alby czy z haftem ornatu, czy też ze względu na zwykłe racjonalne przekonanie o jej kanonicznej prawomocności lub o tym, że nigdy nie została zniesiona; ale raczej z pełną szacunku bojaźnią. Z tą samą bojaźnią, z jaką Mojżesz zbliżył się do płonącego krzewu: wiedząc, że każdy z nas, odchodząc od ołtarza po Ostatniej Ewangelii, jest w jakiś sposób wewnętrznie przemieniony, ponieważ tam zetknął się ze Świętością. Tylko tam, na tym mistycznym Synaju, możemy zrozumieć istotę naszego Kapłaństwa, które jest oddaniem się przede wszystkim Bogu; ofiarą z siebie samego wraz z Chrystusem Ofiarnikiem, na większą chwałę Bożą i dla zbawienia dusz; ofiarą duchową, która czerpie siłę i energię z Mszy Świętej. Jest wyrzeczeniem się siebie, aby ustąpić miejsca Najwyższemu Kapłanowi; znakiem prawdziwej pokory, polegający na unicestwieniu własnej woli i poddaniu się woli Ojca, za przykładem Pana. Jest gestem autentycznej „komunii” ze świętymi, polegającym na wspólnym wyznawaniu wiary i korzystaniu z tego samego obrzędu.
Chciałbym, aby tego „doświadczenia” doznali nie tylko ci, którzy od dziesięcioleci celebrują Novus Ordo, ale przede wszystkim młodzi kapłani i ci, którzy pełnią swoją posługę na pierwszej linii frontu: Msza Św. Piusa V jest dla dusz niepokornych, dla dusz hojnych i heroicznych, dla serc płonących miłością do Boga i bliźniego.
Wiem dobrze, że dzisiejsze życie kapłanów składa się z tysięcy prób, stresów, poczucia osamotnienia w walce ze światem, z obojętności i ostracyzmu przełożonych, z powolnego zużywania się, które odciąga od skupienia, od życia wewnętrznego i od wzrostu duchowego. I wiem bardzo dobrze, że jest to poczucie bycia oblężonym, znalezienia się w sytuacji żeglarza, który jest sam i musi przeprowadzić statek przez burzę. Nie jest to tylko udziałem tradycjonalistów czy postępowców, ale jest wspólnym losem tych wszystkich, którzy ofiarowali swoje życie Panu i Kościołowi. Każdy z nich mierzy się z własnymi nieszczęściami, z problemami ekonomicznymi, nieporozumieniami z biskupem, krytyką ze strony współbraci, a także wymaganiami wiernych. Bywają też godziny samotności, w których obecność Boga i Dziewicy Maryi wydają się znikać, tak jak w „Nocy ciemnej” Św. Jana od Krzyża. Quare me repulisti? Et quare tristis incedo, dum affligit me inimicus?[czemu mnie odrzucasz i czemu smutny chodzę, gdy nieprzyjaciel mnie nęka].
Gdy demon wije się podstępnie między internetem a telewizorem, quærens quem devoret [szukając kogo by pożreć], wykorzystując nasze zmęczenie odstępstwem. W takich przypadkach, z którymi wszyscy musimy się mierzyć, tak jak nasz Pan w Getsemani, to właśnie w nasze Kapłaństwo chce uderzyć szatan, działając tak przekonująco, jak Salomea przed Herodem, prosząc nas o dar głowy Jana Chrzciciela. Ab homine iniquo, et doloso erue me [wybaw mnie od człowieka fałszywego i podstępnego]. W tej próbie wszyscy jesteśmy tacy sami: ponieważ zwycięstwo, które chce odnieść nieprzyjaciel, nie odnosi się tylko do biednych dusz ochrzczonych, ale także do Chrystusa Kapłana, którego namaszczenie nosimy.
Z tego powodu, dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek, Msza Święta trydencka jest jedyną kotwicą ratunku katolickiego kapłaństwa, ponieważ w niej kapłan odradza się każdego dnia w tym uprzywilejowanym czasie intymnego zjednoczenia z Trójcą Przenajświętszą i z niej czerpie niezbędne łaski, aby nie popaść w grzech, aby postępować na drodze świętości i aby na nowo odkryć zdrową równowagę, z którą może stawić czoła swojej posłudze.
Każdy, kto uważa, że wszystko to można zlikwidować jako kwestię czysto ceremonialną lub estetyczną, nie zrozumiał nic z własnego powołania kapłańskiego. Ponieważ Msza Święta „wszechczasów” – i rzeczywiście taka jest, ponieważ odwiecznie była zwalczana przez Wroga – nie jest uległą kochanką, która ofiarowuje się komukolwiek, ale raczej zazdrosną i czystą Oblubienicą, tak zazdrosną jak Pan.
Czy chcesz się podobać Bogu, czy temu, który cię od Niego oddala? Podstawa tego pytania jest zawsze taka sama: wybór pomiędzy łagodnym jarzmem Chrystusa a kajdanami niewoli Jego przeciwnika. Odpowiedź ukaże się wam w sposób jasny i klarowny w chwili, gdy i wy, zachwycając się tym ogromnym skarbem, który był przed wami ukryty, zrozumiecie, co to znaczy sprawować Najświętszą Ofiarę nie jako żałośni „przewodniczący zgromadzenia”, ale raczej jako „słudzy Chrystusa i szafarze tajemnic Bożych” (1 Kor 4, 1).
Weźcie do ręki Mszał, poproście o pomoc znajomego kapłana i wejdźcie na Górę Przemienienia: Emitte lucem tuam et veritatem tuam: ipsa me deduxerunt, et adduxerunt in montem sanctum tuum, et in tabernacula tua. [Ześlij światłość swoją i prawdę swoją, one mnie poprowadzą i przywiodą na świętą górę Twoją, aż do przybytków Twoich]. Jak Piotr, Jakub i Jan, będziecie wołać: Domine, bonum est nos hic esse – „Panie, dobrze, że tu jesteśmy” (Mt 17,4). Albo słowami Psalmisty, które celebrans powtarza na Offertorium: dilexi decorem domus tuæ, et locum habitationis gloriæ tuæ. [Umiłowałem Panie piękność domu Twego, stałe mieszkanie Twojego majestatu.]
Gdy ją odkryjecie, nikt nie będzie w stanie odebrać wam tego, przez co Pan nie nazywa was już sługami, lecz przyjaciółmi (J 15, 15). Nikt nigdy nie będzie w stanie przekonać was do wyrzeczenia się Go, zmuszając was do zadowolenia się Jego fałszywym obrazem, które zrodziły zbuntowane umysły. Eratis enim aliquando tenebræ: nunc enim lux in Domino. Ut filii lucis ambulate. „Niegdyś bowiem byliście ciemnością, lecz teraz jesteście światłością w Panu. Postępujcie więc jak dzieci światłości” (Ef 5, 8). Propter quod dicit: Surge qui dormis, et exsurge a mortuis, et illuminabit te Christus. „Dlatego mówi: Zbudź się, o śpiący, i powstań z martwych, a Chrystus cię oświeci” (Ef 5, 14).
W swych mowach i kazaniach abp Marcel Lefebvre często odnosi się do idei rewolucji francuskiej: wolności, równości i braterstwa. Jak wskazuje, podczas gdy wcześniejsi papieże odrzucali owe idee, począwszy od chwili, gdy zaczęły być głoszone, obecna hierarchia w pełni je zaakceptowała. Jak zauważa Arcybiskup, to właśnie akceptacja owych zasad, zrodzonych z nienawiści do Kościoła i obcych jego tradycjom, leży u podstaw obecnego kryzysu.
W XIX wieku liberałowie wzywali wiernych do realizacji idei wolności, równości i braterstwa w porządku doczesnym, w którym człowiek pracuje w znacznej mierze na swe wieczne zbawienie. Obecnie potomkowie owych pierwszych liberałów zastosowali pojęcia wolności, równości i braterstwa do nadprzyrodzonego porządku Kościoła. Skutek tego widzimy w nowatorskich ideach II Soboru Watykańskiego: wolności religijnej, kolegializmie oraz ekumenizmie.
Katolicy francuscy dobrze rozumieją, o czym mówi Arcybiskup, podobnie jak rozumieją to władze kościelne w Rzymie. Amerykańscy katolicy wydają się być jednak skonfundowani wielokrotnymi aluzjami Arcybiskupa do rewolucji francuskiej. Niektórzy lekceważą jego spostrzeżenia jako odnoszące się jedynie do rzeczywistości europejskiej; inni postrzegają je jako rozważania polityczne niezwiązane z kwestią Mszy. Poglądy takie są jednak błędne. Novus Ordo Missae stanowi główne narzędzie nowej religii, która interpretuje Ewangelię w świetle naturalistycznych zasad Rewolucji. Moderniści wiedzą równie dobrze jak tradycjonaliści, że lex orandi to lex credendi.
W fakcie, że Amerykanie nie rozumieją znaczenia uwag Abp. Lefebvre’a dotyczących rewolucji francuskiej oraz jej głównych zasad, nie ma w istocie niczego dziwnego. Przez całe dekady nauczani byli, że wiara katolicka oraz „The American Way” są ze sobą całkowicie zgodne. Dla takiego przekonania nie ma jednak historycznych ani teoretycznych podstaw, chyba że zaakceptuje się nowe teorie Johna Courtney’a Murray’a, głównego autora deklaracji Vaticanum II o wolności religijnej. Rzadko uświadamiamy sobie, że nasi Ojcowie Założyciele kierowali się tymi samymi zasadami, które doprowadziły do rewolucji francuskiej; rzadko zastanawiamy się nad znaczeniem słów drukowanych dumnie na naszym głównym sakramentalium: banknocie jednodolarowym: novus ordo seclorum. Zakłopotani terrorem rewolucji francuskiej historycy usiłowali przedstawiać ją w oderwaniu od naszej. Jeśli jednak nasza rewolucja w mniejszym stopniu obfitowała w przemoc, było tak dlatego, że amerykańscy rewolucjoniści nie musieli obalać systemu, w którym tradycje religijne i społeczne ucieleśnione były w postaci potężnych, zakorzenionych silnie instytucji.
Stany Zjednoczone są pierwszym państwem zachodnim, które nigdy nie posiadało katolickiej przeszłości. Są pierwszym państwem rdzennie protestanckim, służącym również jako tabula rasa dla eksperymentów myślicieli oświecenia. Ten fakt historyczny w poważnym stopniu wpłynął na położenie katolików w USA. Żyjąca na przełomie wieku św. Franciszka Cabrini rozumiała dobrze, że Stany Zjednoczone nie były krajem chrześcijańskim (tj. katolickim), a więc musiały zostać ewangelizowane od podstaw. Co znaczące, Paweł VI nie włączył Matki Cabrini do swego katalogu amerykańskich świętych i bohaterów podczas ostatnich kanonizacji, prawdopodobnie dlatego, że reprezentuje ona „starą” szkołę myślenia. Z drugiej strony uderza nas fakt, że znane postacie katolickie w USA, takie jak biskupi John Carroll, John Ireland i John England, Isaac Hecker, założyciel Towarzystwa Misyjnego św. Pawła, Leon XIII, oraz, na swój sposób, Orestes Brownson, usiłowały godzić nauczanie katolickie z politycznymi i społecznymi zasadami nowej republiki. Leon XIII potępił swego czasu takie próby w swej encyklice wymierzonej w tzw. „amerykanizm”1. Papież postrzegał amerykanizm jako lokalną odmianę modernizmu, tak wówczas, jak i obecnie atakującego Kościół. Co charakterystyczne, amerykańscy historycy katoliccy określali amerykanizm mianem phantom heresy, argumentując, że Leon XIII padł ofiarą dezinformacji (w podobny sposób utrzymuje się, że to wskutek „błędnych informacji” ogłosił on święcenia anglikańskie za nieważne). Bardziej prawdopodobne jest jednak, że Leon XIII doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co potępia.
To właśnie przenikający całe życie katolickie w USA amerykanizm przyczynił się do niemal bezrefleksyjnej akceptacji „nowego Kościoła”. Tak jak modernizm narodził się z próby pogodzenia nauczania katolickiego z rewolucyjnymi zasadami wolności, równości i braterstwa, tak też amerykanizm narodził się z podobnej próby pogodzenia wiary z tymi samymi zasadami, w postaci, w jakiej znajdują one wyraz w amerykańskim stylu życia. Hilaire Belloc w swym przenikliwym studium Characters of the Reformation pisze, że protestantyzm umarłby bez ekonomicznego i politycznego wsparcia kształtującego się narodu angielskiego. Podobnie modernizm, początkowo zabawka garstki europejskich intelektualistów, podtrzymywany był dzięki świadomemu lub nieświadomemu poparciu ze strony amerykańskich przywódców katolickich oraz ich wsparciu finansowemu. Podobnie jak Anglia w XVI wieku stanowiła chłonny rynek dla kontynentalnych idei reformacyjnych, tak też współczesna Ameryka jest „śmietniskiem”, na które trafiają idee współczesnych reformatorów, takich jak Maritain, Rahner, Schillebeckx, Kung etc. To właśnie my zapewniamy masowy popyt na ich książki oraz wykłady. To nasi biskupi podróżują do Rzymu niczym fani gwiazd rocka, poszukując inspiracji u tych reformatorów, powracając następnie do domu upojeni, być może po raz pierwszy w życiu, IDEAMI.
Przerażeniem przejmować musi myśl, że, jak już pisałem, jedynie bardzo niewielu amerykańskich przywódców katolickich nie poszło na jakiś kompromis z ideami Rewolucji. Bolesną jest myśl, iż nasza powszechna, powierzchowna synteza wiary oraz Bill of Rights, mogła przyczynić się do obecnej autodestrukcji Kościoła. Paul Blanchard może mieć po części słuszność, pisząc, że gdyby Ameryka była w pełni przesiąknięta doktryną katolicką, byłaby ona całkowicie innym krajem (nieco niewygodnym, można by dodać, dla protestantów i wolnomyślicieli).
W kolejnych częściach niniejszego eseju spróbuję pokazać, dlaczego Abp Lefebvre ma słuszność, składając winę za bolączki współczesnego Kościoła na tych jego członków, którzy zaakceptowali zasady wolności, równości i braterstwa. Na koniec wykażę zaś, dlaczego każda z tych zasad, tak jak są one współcześnie rozumiane, wroga jest wierze katolickiej. Najpierw muszę jednak nakreślić pobieżnie historię konfliktu pomiędzy tradycją a rewolucją w Kościele. Historia nasza rozpoczyna się, jak to ma często miejsce w historii katolickiej, od Francji. Najstarsza córa Kościoła przypomina dziewczynkę z dziecięcej rymowanki:
When she is good, she is very, very good,
But when she is bad, she is horrid.
Od wybuchu rewolucji francuskiej Kościół cierpiał wskutek otwartej wojny pomiędzy siłami liberalizmu a siłami tradycji. Liberalny historyk katolicki Henri Daniel-Rops dobrze przedstawia dylemat, w obliczu którego stanął Kościół po początkowej fazie Rewolucji:
„Odpowiedzi domagały się dwa pytania, dotyczące natury i źródeł kryzysu, który wywołał tak wielkie wstrząsy. Po pierwsze: czy Rewolucja była zjawiskiem wewnętrznie złym, burzącym właściwy porządek świata, świętokradczą rebelią człowieka przeciwko całej nadprzyrodzonej treści wielowiekowej tradycji, czy też, jak utrzymywali jej apologeci, oznaczała ona rehabilitację pewnych fundamentalnych, lecz lekceważonych wcześniej wartości ludzkich – sprawiedliwości i wolności? Po drugie: czy była ona wydarzeniem takim, jak wiele innych, chwilowym obaleniem dotychczasowego porządku wskutek knowań garstki nikczemników, czy też zjawiskiem o bezprecedensowym charakterze i skali, którego przyczyn poszukiwać należy w odległej przeszłości? […] Od odpowiedzi na te dwa pytania uzależniona była koncepcja ładu, jaki należałoby odbudować. Jeśli Rewolucja była przedsięwzięciem szatańskim, buntem człowieka przeciwko Bogu, nie można by oczywiście myśleć o zaakceptowaniu jakichkolwiek jej zasad. Jeśli jednak była skutkiem ewolucji sięgającej ponad tysiąca lat, absurdem byłoby traktować ją jako incydent bez większego znaczenia”2.
Za pontyfikatu św. Piusa X odpowiedź Kościoła na te pytania była jednoznaczna. Rewolucja była dziełem szatańskim, buntem człowieka przeciwko Bogu, tak więc zasady jej nie mogły być uznane w żaden sposób za wartościowe. Jednakże w XX wieku, gdy wydarzenia z roku 1789 stały się odległą przeszłością, władze Kościoła, choć nie potwierdzając zasad Rewolucji, stały się bardziej tolerancyjne dla ich głoszenia i stosowania w porządku społecznym. W rezultacie tam, gdzie pierwsza burza ucichła, stopniowo dokonywała się erozja. Podczas II Soboru Watykańskiego liberalny katolicyzm odniósł całkowite zwycięstwo, zwycięstwo utrwalane obecnie polityką Pawła VI.
Po terrorze rewolucji i tyranii Napoleona Europa była coraz bardziej zmęczona nowymi ideami, tracąc wiarę w ich fałszywe obietnice. Habsburski minister Metternich oraz inni dyplomaci usiłowali odbudować porządek społeczny na zasadach legalizmu i hierarchii. W konsekwencji w wielu krajach dokonała się restauracja monarchii. W roku 1814 Bourbon Ludwik XVIII odzyskał we Francji zarówno tron, jak i tradycyjny tytuł Króla Arcychrześcijańskiego. Ludwik XVIII i jego następca Karol X uznawali katolicyzm za religię państwową.
Powrót monarchii pozwolił francuskim katolikom ponownie nauczać religii i oraz swobodnie ją praktykować, a także wskrzesić zgromadzenia zakonne i inne instytucje katolickie. Stosunki pomiędzy Kościołem a władzą świecką we Francji nie były [jednak] idealne, podobnie jak we wszystkich innych krajach. Monarchia i jej ministrowie mieli tendencję do postrzegania Kościoła jako narzędzia władzy doczesnej, ignorując jego rolę nadprzyrodzoną. Postawa ta nie była oczywiście niczym nowym. Na przestrzeni wieków Kościół wielokrotnie napotykał na nią w relacjach z władcami świeckimi. Ponadto episkopat francuski był równie skażony gallikanizmem, co wcześniej, i starał się wytargować od Rzymu maksymalną niezależność. A przykład takich przywódców duchownych i świeckich oddziaływał silnie na szeregowych katolików, którzy coraz częściej mieli skłonność do odseparowywania swej wiary od życia publicznego.
Niemniej Rzym zadowolony był generalnie z restauracji monarchii. Odbudowany porządek doczesny nie był wrogi porządkowi nadprzyrodzonemu; łaska i Objawienie nie były wygnane ze sfery publicznej. Posiadając wolność nauczania i działania, Kościół mógł oprzeć się na łasce i wynoszeniu do chwały ołtarzy nowych świętych, aby oczyszczać umysły i łagodzić serca ludzi, zwłaszcza tych sprawujących prawowitą, daną przez Boga władzę. O ile jednak Rzym był generalnie zadowolony, różne niespokojne duchy w Kościele nie czuły się usatysfakcjonowane sytuacją. Najbardziej wpływowym spośród nich był błyskotliwy publicysta Hugues-Félicité-Robert de Lamennais znany też jako Félicité de La Mennais (1782–1854).
Lamennais w doskonały niemal sposób uosabia romantyczną reakcję na philosophes oświecenia, którzy oderwali rozum od średniowiecznego zakotwiczenia w wierze i stworzyli moralność bez łaski. Koncepcje te skazane były jednak na niepowodzenie, gdyż wszechświat jest daleko większy niż ludzka zdolność poznania. Ponadto okrucieństwa Rewolucji rozwiały złudzenie, że skłonność do zła jest wyłącznie skutkiem niewłaściwej edukacji. Buntując się przeciwko oświeceniowym frazesom, romantycy wylali jednak dziecko wraz z kąpielą. Zamiast postawić rozum na właściwym mu miejscu, podporządkować go wierze, odrzucali go całkowicie. O ile jednak odrzucali rozum, większość z nich nie porzucała bynajmniej religii, postrzegając ją atoli jako coś irracjonalnego, rodzącego się, podobnie jak inne szlachetne uczucia, z emocjonalnego doświadczenia. Budowali więc religię na najbardziej kruchym fundamencie – na ludzkim uczuciu. Ich dobre intencje utorowały wielu drogę do piekła.
Lamennais już jako dziecko przejawiał romantyczną skłonność do melancholii. Odsuwał się od swej rodziny oraz rówieśników, woląc spędzać czas samotnie w bibliotece swego wuja. Czytał zachłannie wszystko, co mu wpadło w ręce. Pierre de Bérulle, świątobliwy mistyk, założyciel Kongregacji Oratorium Naszego Pana Jezusa Chrystusa we Francji (1575–1629), popierał wysiłki Kartezjusza, mając nadzieję, że potwierdzą one Bożą transcendencję w Jego relacjach z ludźmi. W swym dowodzie na istnienie Boga Kartezjusz szedł za starożytną tradycją św. Augustyna, św. Anzelma i św. Bonawentury. Późniejszy oratorianin Malebranche zbudował w oparciu o zasady kartezjańskie całkowicie chrześcijańską, choć trudną do obrony metafizykę. Głównym źródłem słabości filozofii Kartezjusza jest jej podstawowe założenie. Nie rozumiał on, z czego dobrze zdawali sobie sprawę średniowieczni scholastycy, że zdobycze ludzkiego rozumu są owocem zbiorowego wysiłku oświeconego przez Objawienie, innymi słowy przez Tradycję. Kartezjusz błędnie sądził, że możliwe byłoby stworzenie prawdziwego obrazu świata wyłącznie w oparciu o indywidualny rozum oraz intuicję. Idea owa miała zatrważające konsekwencje, prowadziła bowiem do subiektywizmu intelektualnego, pozwalając ludziom bezbożnym wyciągać całkowicie błędne wnioski3.
Wydaje się, że Lamennais dostrzegał tę słabość myśli racjonalistycznej. Dlatego też, aby przezwyciężyć racjonalistyczny indywidualizm, zwrócił się ku Tradycji. Czyniąc to, stworzył całkowicie nową jej koncepcję, irracjonalną i despotyczną. Co znaczące, inny romantyczny reakcjonista, współczesny mu Anglik John Henry Newman, rozwinął koncepcję podobną (choć bardziej zawiłą). W istocie Newman do tego stopnia identyfikował się z Lamennais’m, że kiedy idee tego ostatniego zostały ostatecznie potępione, czuł się zmuszony, choć uczynił to w sposób powściągliwy i nieprzekonujący, zdystansować się od francuskiego myśliciela4. W naszych czasach, w sposób bardziej subtelny, teologowie tacy jak Yves Congar kontynuują obronę romantycznego tradycjonalizmu. Co gorsza, II Sobór Watykański de facto usankcjonował nową koncepcję Tradycji, nie powinno więc dziwić, że utrzymuje się ona wśród większości wpływowych teologów.
Po kilku latach walki wewnętrznej H.F.R. de Lamennais przyjął w roku 1817 święcenia kapłańskie. W tym samym roku opublikował pierwszy tom swego Essai sur l’indifférence en matière de religion, w którym krytykował ideę, że społeczeństwo mogłoby funkcjonować bez stałego, kierowniczego wpływu religii, zwłaszcza religii katolickiej. Dzieło to zyskało mu natychmiastową sławę. Wychwalany był, niesłusznie, jako nowy Pascal czy Bossuet. Kolejne tomy Essai podważyły jednak jego renomę jako apologety katolickiego.
W owych późniejszych tomach Lamennais usiłował wprowadzić filozoficzny fundament dla w przeważającej mierze historycznych spostrzeżeń z tomu pierwszego. Reagując na kartezjański racjonalizm, argumentował, że pewność nie może zostać osiągnięta przez indywidualny rozum. Była ona wedle niego raczej owocem historycznego konsensusu ludzkości, który nazywał „sensus communis”. Pewność taką znaleźć można nie tylko w Tradycji Kościoła, ale w całej tradycji rodzaju ludzkiego. „Prawdziwą religią – pisał – jest ta, która może przedstawić na swą korzyść największą liczbę świadków”. Religią tą jest katolicyzm5. Niezależnie od faktu, czy był tego w pełni świadomy, czy też nie, Lamennais propagował więc demokratyczne, większościowe i pozytywistyczne pojmowanie Tradycji. Jego argumenty są oczywiście wątpliwe: czy faktycznie katolicyzm może powoływać się na największą liczbę świadków? Kiedy zda się sobie z tego sprawę, a równocześnie w dalszym ciągu upierać się będzie przy wspomnianej zasadzie, konsekwencją musi być dążenie do stworzenia ogólnoświatowej religii, opierającej się na wspólnym mianowniku wierzeń. To właśnie uczynił Lamennais pod koniec swej kariery, już poza Kościołem; odnieść też można wrażenie, iż zasadą tą kieruje się obecnie także Sekretariat ds. Jedności Chrześcijan.
Wskazywaliśmy już na podobieństwa pomiędzy pojmowaniem Tradycji przez Lamennaisa i Newmana. Obaj wierzyli w rozwój dogmatów, nie jako coraz lepsze rozumienie prawd wiary, ale jako reakcję na ducha czasów. Interpretacja ta zgodna jest z głęboką nieufnością do intelektu, widoczną w innych uprzedzeniach, jakie Lamennais dzieli ze swym romantycznym odpowiednikiem w Anglii. Podobnie jak Newman lekceważył on wszystkie przedstawione przez św. Tomasza z Akwinu dowody na istnienie Boga poza jednym (większościowym). Ignorował najsilniejsze argumenty Akwinaty oparte na ruchu, przyczynowości i porządku świata stworzonego. Krytykom Lamennaisa łatwo było wykazać, że gdyby indywidualny rozum ludzki nie mógł osiągnąć pewności, nie byłaby do tego zdolna również ludzkość jako całość. Lamennais był jednak głuchy na taką krytykę, gdyż mówiąc o konsensusie Tradycji nie miał bynajmniej na myśli intelektu. W rzeczywistości wierzył, że rzekome powszechne świadectwo rodzaju ludzkiego opiera się na wspólnym uczuciu, na powszechnej woli. Definiował więc w istocie Tradycję na sposób Jeana-Jacques’a Rousseau.
Pozornie dobroduszne, demokratyczne idee Rousseau prowadzą ostatecznie do despotyzmu. Jakaś władza, indywidualna bądź oligarchiczna, i z konieczności „prorocka”, musi interpretować i egzekwować wolę powszechną. W kwestii tej Lamennais nie uchylał się przed daniem odpowiedzi. Wedle ówczesnej terminologii był „utramontaninem” przypisującym papieżowi władzę absolutną. Do zajęcia tego stanowiska skłoniła go nieprzejednana nienawiść skażonych gallikanizmem biskupów francuskich. Jak powinniśmy domniemywać, Lamennais nie pojmował władzy papieskiej w sposób hierarchiczny, ale demokratyczny. Papież był dla niego wyrazicielem powszechnej woli ludzkości, rzecznikiem całego rodzaju ludzkiego. Każdy, kto czytał panegiryk Jeana Guittona na cześć Pawła VI, zdaje sobie sprawę, jak silne jest to przeświadczenie u obecnego papieża. Z drugiej strony Lamennais był zszokowany, kiedy współcześni mu papieże odmawiali oparcia swej władzy na postulowanych przez niego fundamentach.
Zanim ostatecznie porzucił Kościół, Lamennais doprowadził swą ideę władzy papieskiej do ostatecznych konkluzji. W rezultacie papież nie posiadał żadnej realnej władzy, jako że uzależniony był od ewolucji powszechnej woli, lub też, mówiąc językiem współczesnym, od „znaków czasu”. Rozumujący w ten sam sposób Newman był przeświadczony, że Syllabus Piusa IX nie będzie w stanie powstrzymać nieokiełznanego ducha epoki6.
Lamennais propagował fałszywy tradycjonalizm i papalizm, które od tej pory stanowić miały inspirację dla liberalnych katolików. Jednakże papieże XIX i początku XX wieku trafnie oceniali jego idee i ich konsekwencje. Wielokrotnie potępiali więc tezę, że istnienia Boga nie da się udowodnić w oparciu o sam tylko rozum. Prawda, iż jest to możliwe, została uroczyście zdefiniowana podczas I Soboru Watykańskiego. Św. Pius X podkreślał ją w różnych swych dokumentach wymierzonych w modernizm. Podobnie czynił Leon XIII, postrzegający akceptację myśli św. Tomasza z Akwinu jako probierz ortodoksji7. Ostatecznie nie tylko intelektualna pycha oświecenia, ale również papieska mistagogia w rodzaju tej, jaką głosił Lamennais, odrzucone zostały przez deklarację I Soboru Watykańskiego o nieomylności biskupa Rzymu.
W kolejnej części niniejszych rozważań postaram się prześledzić dalsze losy myśli Lamennaisa, po tym, jak usiłował zastosować ją do współczesnego mu Kościoła. Dalsze koleje życia samego myśliciela ukazują bowiem dobrze zgubne konsekwencje błędnych przesłanek, na jakich opiera się katolicki liberalizm. Choć wielu katolickich liberałów, takich jak Newman, przestraszyło się ostatecznie implikacji głoszonych przez siebie idei i je porzuciło, Lamennais tego nie uczynił..
„Lamennais […] widział przyszłość chrześcijaństwa ze zdumiewającą jasnością: nieomylność papieska, porzucenie władzy doczesnej, akceptacja przez Kościół demokracji i liberalizmu, rozdział Kościoła od państwa, wraz z reformą liturgiczną, rozwojem nauk biblijnych, poszerzenie metod duszpasterskich […] wszystko lub niemal wszystko, co Kościół osiągnął w naszych własnych czasach, znajdujemy ostatecznie w jego pismach”8.
Te słowa pochwały, napisane w roku 1965, są niezwykle wymowne. O ile za swego życia Lamennais był ganiony, dziś wychwalany jest jako prorok wspaniałych reform II Soboru Watykańskiego, dzięki którym Kościół oraz społeczeństwo Zachodu cieszyć się mogą obecnie upragnioną wolnością. Św. Bernard, streszczając tradycję Ojców Kościoła, twierdził, że aby móc poznać prawdę religijną i skutecznie jej nauczać, niezbędne jest posiadanie osobistej świętości. Zasadę tę można również odwrócić. Daniel-Rops jednak wydaje się lekceważyć takie rozważania, ograniczając się w swych pochwałach pod adresem Lamennaisa do uwagi: „Był on bez wątpienia geniuszem, geniuszem, którego praca byłaby bardziej skuteczna, gdyby serce jego nie było skażone zgubną pychą”9.
W latach 1820–1830 Lamennais cieszył się uznaniem i popularnością. Początkowo obiektem jego ataku był porządek społeczny, szybko jednak dodał do niego także Kościół francuski, który oskarżał o popieranie dekadenckiego reżimu. Występując energicznie na rzecz niezależności szkół katolickich, zyskał poparcie wielu pobożnych katolików. Ostatecznie doszedł do wniosku, że bolączki społeczeństwa francuskiego oraz francuskiego Kościoła uleczone mogłyby zostać jedynie poprzez zastosowanie jednej zasady: wolności. Opierając na tej zasadzie swój program reformy, Lamennais dołączył do obozu Rewolucji.
Reżim Karola X upadł w roku 1830, a jego miejsce zajęła burżuazyjna republika Ludwika Filipa. Lamennais był zachwycony, widząc w tym potwierdzenie swych przewidywań. Później jednak rozczarował się kupcami i sklepikarzami, tak samo jak wcześniej monarchią. Wykorzystał jednak bardziej liberalny klimat i założył nowy dziennik, mający pomóc mu w szerszym propagowaniu swych idei. Dziennik ten otrzymał odważny tytuł „L’Avenir” („Przyszłość”). Lamennaisa otaczał wąski krąg najbliższych współpracowników, do których należało przede wszystkim dwóch młodych ludzi: wicehrabia Charles de Montalembert (1810–1870) oraz Henri Lacordaire (1802–1861). Obaj oni mieli odegrać ważne role w historii rewolucji w Kościele. Istnieje ścisły związek pomiędzy Montalembertem, „integralnym humanizmem” Jacques’a Maritaina oraz polityką Pawła VI.
Idee propagowane na łamach „L’Avenir” mogą obecnie sprawiać wrażenie wyeksploatowanych i nudnych, w owym czasie wydawały się jednak świeże i pociągające. Motto dziennika brzmiało „Bóg i wolność”. Lamennais – jak wszyscy reformatorzy – uważał, że Zachód znajduje się właśnie „na progu transformacji”, przechodząc „niepowstrzymaną ewolucję”. Owa „ewolucja” przynieść miała emancypację całemu rodzajowi ludzkiemu. Kościół, w obliczu tej „niepowstrzymanej” zmiany, nie miał innego wyboru, jak tylko płynąć z prądem i ogłosić się obrońcą wolności. Zaangażowanie Lamennaisa na rzecz postępu i przyszłości może wydawać się sprzeczne z jego wcześniejszymi teoriami na temat tradycji. Musimy jednak pamiętać, że używał on terminu „tradycja” zgodnie z zasadami orwellowskiej „nowomowy”. Nie rozumiał przez niego z pewnością zachowywania i kultywowania starożytnych zwyczajów oraz idei. Była ona w jego rozumieniu raczej nieustanną ewolucją ludzkiego uczucia i wyrazów doświadczenia religijnego. Chodziło jedynie o to, aby trafnie przewidzieć kolejną mutację ducha czasu.
Aby się do niej właściwie przygotować, Lamennais proponował trojakie wyzwolenie. Po pierwsze, Kościół powinien uwolnić się od poparcia ze strony rządów doczesnych. Nie powinien negocjować więcej żadnych konkordatów, powinien zaś odrzucać pomoc ekonomiczną. Lamennais postulował całkowity rozdział Kościoła od państwa. Obecnie jego marzenie urzeczywistniło się nawet w ostatnich bastionach cywilizacji katolickiej, Hiszpanii i Italii, gdzie rozdział ten przyniósł porażające konsekwencje dla skuteczności pracy duszpasterskiej. Paradoksalnie Lamennais przekonany był, że rozdział ów pociągnie za sobą uniezależnienie ekonomiczne od państwa. W naszym kraju, stanowiącym wzorcowy przykład rozdziału Kościoła od państwa, katoliccy biskupi negują, że wsparcie udzielane przez rząd szkołom katolickim stanowi pogwałcenie owej świętej zasady.
Po drugie, wolny od szkodliwego wpływu władzy doczesnej Kościół będzie mógł w swobodny sposób wykonywać swą prawdziwą misję, „wyzwolenie i postęp narodów” czy też progressio populorum. Jak nieustannie powtarza Paweł VI, „obecnie misja oznacza rozwój”. Aby osiągnąć postęp narody muszą, jak to miało miejsce we współczesnej Afryce za błogosławieństwem Kościoła, „zrzucić z siebie obce rządy”. Ludy muszą być wolne w sferze politycznej, społecznej i ekonomicznej. Wolność taka, nauczał Lamennais, jest imperatywem religijnym. „Demokracja jest nowym legalizmem”. Chrystus jest tam, gdzie jest lud. Jego walka jest walką Chrystusa. Nauczanie II Soboru Watykańskiego o misjach oraz teologia wyzwolenia zrodziły się na kartach „L’Avenir”.
Na koniec, aby odwzajemnić się państwu, Kościół musi wyrzec się wszystkich doczesnych roszczeń oraz dóbr. Lamennais zaaprobowałby wiele gestów Pawła VI w tej materii: porzucenie insygniów władzy papieskiej, redukcję Gwardii Szwajcarskiej, wyprzedaż dzieł sztuki sakralnej, zwrot Koptom relikwii św. Marka, a Turkom sztandarów zdobytych pod Lepanto, ucałowanie stóp schizmatyckich patriarchów, podarowanie pierścienia papieskiego arcybiskupowi Canterbury, niemal cotygodniowe przeprosiny za doktrynę Unam Sanctam.
Lamennais, podobnie jak nasi reformatorzy liturgiczni, żywił nadzieję, że Kościół powróci do etosu pierwszych wieków. Nigdy nie dostrzegał fundamentalnej sprzeczności z swym rozumowaniu. Jak świat mógłby być rządzony demokratycznie przez idealnego papieża, którego Lamennais nazywał „ojcem rodzaju ludzkiego” i „dyktatorem sumienia chrześcijańskiego”, w sytuacji, w której chrześcijanie gromadziliby się w katakumbach i cierpieli krwawe prześladowania? Odpowiedź jest prosta: podobnie jak współcześni reformatorzy, Lamennais ani przez chwilę nie traktował tradycji wczesnochrześcijańskiej poważnie, ale wykorzystywał ją jako narzędzie służące do uwolnienia Kościoła od władzy doczesnej i związków ze średniowieczną przeszłością.
On sam nigdy nie przejawiał predyspozycji do zostania męczennikiem. Większość katolików, podobnie jak działających w dobrej wierze liberałów, postrzegała jego idee jedynie jako Rewolucję skropioną nieco wodą święconą, i z pewnością nieoczyszczoną hyzopem. Tak więc Lamennais spotkał się z gwałtowną, a co gorsza szyderczą, krytyką. Głęboko tym zraniony – postąpił zgodnie ze swą teorią. Postanowił poszukiwać aprobaty u papieża, ojca ludu, który, jak wierzył, widział przyszłość podobnie jak on sam. W roku 1831 Lamennais, Montalembert i Lacordaire udali się w pielgrzymkę do Rzymu.
Podobnie jak Gromyko, Kadar, kacykowie plemion afrykańskich, Walter Mondale, Betty Friedan i inni emancypatorzy ducha ludzkiego, Lamennais zostałby ciepło przyjęty w dzisiejszym Rzymie. Jednakże, jak zgadzają się powszechnie współcześni historycy, rządzący za jego życia Kościołem Grzegorz XVI pozostawał ślepy na ducha czasów i nie potrafił docenić wizji Lamennaisa. Można by domniemywać, że Grzegorz XVI orientował się nieco w sytuacji. Jako były pustelnik kamedulski mógł znać nieco ducha Kościoła pierwszych wieków. Jako gorliwy i wnikliwy uczeń św. Tomasz z Akwinu mógł mieć jakieś wyobrażenie na temat właściwej relacji pomiędzy światem duchowym a doczesnym. Jednakże podczas audiencji, jakiej udzielił trzem pielgrzymom, Grzegorz nie wydawał się rozumieć palącej konieczności jak najszybszej realizacji ich planów. Zamiast tego rozmawiał z nimi [przy] dzwonach bazyliki św. Piotra, wspominał matkę Montalemberta i poczęstował Lamennaisa szczyptą tabaki.
Niebawem jednak oczywistym stało się, co sądził papież o ideach głoszonych na łamach „L’Avenir”. Rok po tym, jak powrócił rozczarowany z Rzymu, Lamennais otrzymał, podczas bankietu na swą cześć, kopię encykliki Grzegorza XVI Mirari vos (15 sierpnia 1832). Od chwili jej ogłoszenia encyklika owa pozostaje kamieniem obrazy dla wszystkich progresistów. Wydawnictwo sióstr paulistek nigdy jej nie publikuje. W Mirari vos Grzegorz potępił, między innymi, rozdział Kościoła od państwa, wolność prasy, wolność sumienia, bunt przeciwko władzy, współpracę z liberałami i potrzebę odnowy katolicyzmu. Encyklika ta rzadko cytowana jest w dokumentach Vaticanum II.
Lamennais formalnie zaakceptował nauczanie papieskie i wyraził wolę podporządkowania; po pewnym czasie zaczął się jednak buntować. Argumentował, że encyklika nie była wymierzona konkretnie w „L’Avenir”, a w każdym razie była ona jedynie aktem władzy jurysdykcyjnej. Argumenty owe nie wytrzymały jednak konfrontacji z rzeczywistością. W roku 1834 Lamennais porzucił kapłaństwo, złorzecząc przy tym papieżowi, „dyktatorowi sumienia chrześcijańskiego”. Od tego momentu żył ze swego talentu literackiego. Niebawem opublikował książkę Paroles d’un croyant (Słowa wierzącego), w której przeciwstawiał lud, umiłowany przez Boga, jego „ciemiężycielom i oprawcom”, legionom szatana – kapłanom oraz królom. Grzegorz XVI uważnie śledził jego dalsze losy. W kolejnej encyklice, Singulari nos (24 czerwca 1834), potępił Paroles, którą nazwał „dziełkiem małej objętości, lecz olbrzymiej przewrotności i bezbożności”. Wykorzystał też tę okazję do potępienia raz jeszcze całej idei liberalnego katolicyzmu.
Singulari nos zakończyła życie Lamennaisa jako katolika. W dalszym ciągu pisał obłąkańcze książki o nadchodzącej epoce demosu. Zmarł w roku 1854, niepogodzony z Kościołem.
Program jego jednak nie umarł. Lacordaire tak wspominał swego mistrza: „Gdyby był pokorny i uległy, czy też nawet jedynie zręczny i dalekowzroczny, stałby się ponownie w roku 1841 głową szkoły liberalnego katolicyzmu, przywódcą nowej krucjaty, potężniejszym oraz bardziej poważanym i wpływowym”. Los jego przyczynił się jednak wydatnie do przyjęcia przez liberalnych katolików nowej taktyki, której kluczowym elementem jest umiejętne maskowanie swych poglądów, aby nie zostać wykluczonymi z Kościoła. Sam Lacordaire przejął pochodnię Rewolucji i przekazał ją kolejnemu pokoleniu.
Za „The Angelus” marzec, kwiecień i czerwiec 1978 tłumaczył Tomasz Maszczyk10
↑H. Daniel-Rops, The Church in the Age of Revolution 1789–1870, Garden City 1967, s. 160–161.
↑Patrz: É. Gilson, La Liberté chez Descartes et la théologie, Paris 1913; idem. God and Philosophy, New Haven 1941; H. Gouhier, La Pensée religieuse de Descartes, Paris 1924; J. Maritain, Trois réformateurs: Luther-Descartes-Rousseau, Paris 1961, polskie wydanie: Trzej reformatorzy: Luter, Kartezjusz, Rousseau, Warszawa–Ząbki 2005.
↑H.L. Weatherby, Cardinal Newman in His Age, Nashville 1973, s. 254–257.
W obliczu kryzysu musimy wykorzystać Adwent dla przygotowania się na próby, które nas czekają – Abp Viganò
„Szukaj, mówi, sługi Twego, bo nie zapomniałem Twoich przykazań [Ps 118:176]. Przyjdź więc, Panie Jezu, szukać Twego sługi, szukać Twych zmęczonych owiec; przyjdź, Pasterzu, szukać, jak Józef szukał owiec [Rdz 37,14]. Twoje owce błądziły, gdy Ty się zatrzymywałeś, gdy Ty byłeś w górach. Zostaw dziewięćdziesiąt dziewięć owiec Twoich, a przyjdź szukać tej, która się zabłąkała [Mt 18,12 i nast.] Przyjdźcie bez psów, przyjdźcie bez złoczyńców, przyjdźcie bez najemnika, który nie wie, jak przejść przez drzwi [J 10,1-7]. Przyjdź bez pomocnika, bez posłańca. Od dawna czekam na Twoje przyjście. Wiem bowiem, że przyjdziesz, bo nie zapomniałem Twoich przykazań [Ps 118″176]. Przyjdź nie z rózgą, lecz z miłością i w duchu łagodności [1 Kor 4,21].” Święty Ambroży, Expositio Psalmi CXVIII, 22, 28.[1]
Święty czas Adwentu jest instytucją starożytną, a wzmianki o nim znajdujemy już od około V wieku, jako o momencie Roku Liturgicznego przeznaczonym na przygotowanie uroczystości Narodzenia Pana naszego Jezusa Chrystusa secundum carnem. Istotnie, Adwent wyznacza początek Roku Liturgicznego, pozwalając nam wykorzystać tę okazję, by ze świętymi postanowieniami podążać za głosem Kościoła.
Dyscyplina pokuty i postu w czasie Wielkiego Postu, przygotowująca do Wielkanocy, jest z pewnością pochodzenia apostolskiego, podczas gdy ta w expectatione Domini pochodzi od tej pierwszej i jest przez nią inspirowana, stając się z biegiem wieków mniej sztywna, aż do wstrzemięźliwości tylko w niektóre dni tygodnia. „To prawda, że święty Piotr Damian, w jedenastym wieku, nadal przypuszczał, że post adwentowy trwa czterdzieści dni, i że święty Ludwik, dwa wieki później, nadal przestrzegał go w tej mierze, ale być może ten święty król praktykował go w ten sposób z powodu szczególnej pobożności.”[2] Słabość współczesnych pokoleń skłoniła matczyną mądrość Kościoła do złagodzenia rygorystycznych dyscyplin dawnych czasów, nie przeszkadzając w ich dobrowolnym praktykowaniu, ale być może obecna sytuacja skłania nas do uznania za stosowne – właśnie dlatego, że nie są narzucone – praktykowania zwyczajów naszych przodków w posłuszeństwie kościelnemu nakazowi.
Liturgia okresu Adwentu zawdzięcza Św. Grzegorzowi Wielkiemu nie tylko teksty oficjum i Mszy, ale także same kompozycje monodii liturgicznej (cantus planus). Starożytna tropa Sanctissimus namque, która wprowadza Introit Ad te levavi z pierwszej niedzieli Adwentu, przypomina o natchnieniu Świętego Papieża przez Ducha Świętego, który ukazał się w postaci gołębicy.[3] Początkowe sześć tygodni, a następnie pięć, skrócono do czterech między końcem IX w. a początkiem X w., co oznacza, że obecny sposób praktykowania ma co najmniej tysiąc lat. Kościół ambrozjański nadal utrzymuje sześć tygodni, w sumie czterdzieści dwa dni, wzorując się na Wielkim Poście.
Wśród pierwszych autorów homilii na temat Adwentu znajduje się Św. Ambroży, Doktor i Ojciec Kościoła. Właśnie modlitwą, którą znajdujemy w Komentarzu do Psalmu 118, chciałbym rozpocząć to rozważanie. Incipit tej modlitwy brzmi: Quaere, inquit, servum tuum. Jak sami widzicie [przyp. 1, poniżej], cały tekst jest poprzetykany cytatami z Pisma Świętego: nie po to, aby popisać się znajomością Biblii, którą Święty Biskup Mediolanu z pewnością posiadał, ale z powodu tego zrozumienia Słowa Bożego, które jest owocem intymnej i żywotnej dla duszy wytrwałości, tak jak powietrze jest niezbędne do oddychania. Ambroży mówił i pisał używając słów świętego Autora nie po to, by plagiatować mądrość Bożą, ale dlatego, że uczynił je tak bardzo własnymi i powtarzał je po kolei niemal bezwiednie.
Kiedy sięgamy do pism Świętych, możemy czuć się, jako ludzie świeccy, w pewien sposób zdezorientowani lub zagubieni; ale jeśli mamy łaskę zjednoczenia się z modlitwą liturgiczną poprzez uczestnictwo we Mszy Świętej i odmawianie Boskiego Oficjum w tradycyjnej formie, zauważamy, że to głos samego Kościoła towarzyszy nam w tej medytacji nad Pismem Świętym, już od Zaproszenia na Jutrznię. Dotyczy to również liturgii adwentowej: Regem venturum Dominum, venite adoremus, śpiew pierwszej modlitwy, intonowanej w środku nocy w oczekiwaniu na wschód prawdziwego, niezwyciężonego Słońca. Po tym uroczystym wezwaniu do adoracji Boskiego Króla następuje początek księgi proroka Izajasza, brzmiący jak surowe upomnienie dla Jego ludu:
2 Niebiosa, słuchajcie, ziemio, nadstaw uszu, bo Pan przemawia: «Wykarmiłem i wychowałem synów, lecz oni wystąpili przeciw Mnie.
3 Wół rozpoznaje swego pana i osioł żłób swego właściciela, Izrael na niczym się nie zna, lud mój niczego nie rozumie».
4 Biada ci, narodzie grzeszny, ludu obciążony nieprawością, plemię zbójeckie, dzieci wyrodne! Opuścili Pana, wzgardzili Świętym Izraela, odwrócili się wstecz.
5 Gdzie was jeszcze uderzyć, skoro mnożycie przestępstwa? Cała głowa chora, całe serce osłabłe;
6 od stopy nogi do szczytu głowy nie ma w nim części nietkniętej: rany i sińce i opuchnięte pręgi, nie opatrzone ani przewiązane, ni złagodzone oliwą[2].
Objawienie proroka ukazuje oburzenie Pana na niewierność Jego ludu, uporczywie buntującego się przeciwko Jego świętemu Prawu. Jednak dosłownemu, czyli historycznemu[4] sensowi fragmentu Izajasza dotyczącego Żydów towarzyszy sens moralny, czyli dotyczący tego, co my mamy czynić. To do nas zatem zwraca się Majestat Boga: „Bo Pan przemówił” (tamże, 2), aby nas jeszcze raz upomnieć, ukazać nam nasze zdrady, pobudzić do nawrócenia.
Tak więc, gdy prosimy Pana, aby nas wybawił de ore leonis et de profundo lacu, uświadamiamy sobie, jak mało zasługujemy na Boże Miłosierdzie, jak niegodni jesteśmy Jego litości i jak bardzo zasługujemy na Jego kary. Deus, qui culpa offenderis, pœnitentia placaris... Do prostytucji – jak je nazywa Pismo Święte – w które popadli Żydzi, dołączyły się teraz nowe i o wiele gorsze prostytucje, nie ze strony ludu, któremu obiecano Mesjasza, ale ludu, który narodził się z Jego boku, Mistycznego Ciała samego Odkupiciela; a dokładnie z tego rodzaju, który nazywa się katolikami, ale który przez swoją niewierność hańbi Oblubienicę Baranka, jako członkowie zarówno uczącego się, jak i nauczającego Kościoła.
Nowy Izrael okazał się nie mniej buntowniczy niż stary, a nowy rzymski Sanhedryn jest nie mniej winny niż ci, którzy uczynili złotego cielca i ofiarowali go dla adoracji Żydów. Jeśli więc prorok grozi straszliwymi plagami tym, którzy byli nieposłuszni Panu, nie widząc nadchodzącego Mesjasza, to o ileż większe muszą być słowa proroka „czasów ostatecznych” w świetle buntu ludzkości odkupionej krwią tego Boskiego Mesjasza, ludzkości, która mogła zobaczyć wypełnienie się proroctw i Wcielenie Drugiej Osoby Trójcy Przenajświętszej?
W dramatycznym kryzysie, który od sześćdziesięciu lat dotyka Kościół Chrystusowy, a który dziś objawia się w całej swej powadze, pusillus grex [mała trzódka] prosi swego Pana o ratunek dla zbłąkanej ludzkości, gdy zepsucie i apostazja przeniknęły nawet do świętego przybytku i aż do najwyższego Tronu. A jest to pusillus [małe], ponieważ większość tych, którzy zostali odrodzeni w chrzcie i w ten sposób zasłużyli na miano „synów Bożych”, codziennie zaprzecza obietnicom tego chrztu, pod przewodnictwem najemników i fałszywych pasterzy.
Pomyślmy, jak wielu wiernych zostało wychowanych w całkowitej ignorancji podstaw wiary, mimo że uczęszczali na katechezę, jest przesiąkniętych heretyckimi doktrynami filozoficznymi i teologicznymi, przekonanych, że wszystkie religie są równoważne; że człowiek nie jest zraniony grzechem pierworodnym, lecz z natury dobry. Że państwo musi ignorować prawdziwą religię i tolerować błąd; że misją Kościoła nie jest wieczne zbawienie dusz i ich nawrócenie do Chrystusa, lecz ochrona środowiska i bezkrytyczne przyjmowanie imigrantów. Pomyślcie o tych, którzy, choć spełniają swój niedzielny obowiązek, nie wiedzą, że Ciało, Krew, Dusza i Bóstwo naszego Pana są zawarte w Hostii świętej, i myślą, że jest ona tylko symbolem. Pomyślcie o tych, którzy są przekonani, że skrucha wobec samych siebie wystarcza, by przystąpić do Komunii, nie pamiętając o mękach, jakie wiszą nad tymi, którzy niegodnie przyjmują Ciało i Krew Pańską. Pomyślcie o kapłanach, zakonnikach, wszystkich siostrach i mnichach, którzy wierzą, że Sobór przyniósł powiew odnowy w Kościele, lub sprzyjał znajomości Pisma Świętego, lub umożliwił świeckim zrozumienie liturgii, do tej pory ignorowanej przez masy i zazdrośnie strzeżonej przez kastę sztywnych i nietolerancyjnych eklezjastów. Pomyślmy o tych, którzy widzieli w nim niezniszczalną latarnię morską przeciw ciemnościom świata, solidną i nie do zdobycia twierdzę w obliczu napaści „nowoczesnej” mentalności, szerzącej się niemoralności, twierdzę obrony życia od jego poczęcia do naturalnego końca.
Wreszcie, pomyślcie o nieposkromionej satysfakcji wrogów Chrystusa, gdy widzą, jak Jego Kościół pada przed światem, przed ideologiami śmierci, bałwochwalstwem państwa, władzy, pieniędzy, mitami fałszywej nauki; Kościół skłonny zaprzeczyć swemu chwalebnemu dziedzictwu, zafałszować wiarę i moralność, których nauczył go nasz Pan, zepsuć liturgię, by zadowolić heretyków i sekciarzy. Nawet najdziksze fantazje najgorszego masona nie mogły mieć nadziei na spełnienie się okrzyku Voltaire’a: Écrasez l’infame! [Zmiażdżyć ohydę!]
W Adwencie znajdujemy się symbolicznie u bram świątyni, podobnie jak w Środę Popielcową w okresie Wielkiego Postu, i z daleka obserwujemy to, co dzieje się na ołtarzu. Tutaj narodziny Króla Izraela, a tam Jego Męka, Śmierć i Zmartwychwstanie. Zrozummy jako poszczególni wierni i jako część Kościoła, że musimy dokonać rewizji naszych sumień, zanim zostaniemy dopuszczeni do świętego miejsca. Możemy zbliżyć się do oddania czci Królowi królów, Panu panów tylko wtedy, gdy zrozumiemy, z jednej strony, nieskończone Dobro, które zostało nam ofiarowane w żłóbku, a z drugiej strony, naszą absolutną niegodność, której koniecznie musi towarzyszyć przerażenie naszymi grzechami, ból z powodu nieskończonego obrażenia Boga i pragnienie naprawienia wyrządzonego zła poprzez pokutę i dobre uczynki.
Musimy ponadto zrozumieć, że jako żyjący członkowie Kościoła ponosimy również zbiorową odpowiedzialność za winy innych wiernych i naszych Pasterzy; a jako obywatele ponosimy odpowiedzialność za publiczne winy rządzących. Jeśli bowiem Świętych obcowanie pozwala na wspólnotę z oczyszczającymi się duszami i zasługami błogosławionych dusz w niebie, tym bardziej powinniśmy równoważyć „obcowanie złych”, które sprawia, że skutki ich złych czynów spadają na bliźnich, a zwłaszcza na ludzi, którzy są nieprzyjaciółmi Boga.
„Przyjdźcie do mnie, ci, których dręczy atak groźnych wilków” – woła św. Ambroży. „Przyjdźcie do mnie, ci, którzy zostali wygnani z raju i których rany już dawno przeniknęły trucizny węża, ci, którzy w górach błądzili z dala od Twoich stad”.
Zaczynamy sobie uświadamiać, że jesteśmy oblegani przez wilki drapieżne: przez tych, którzy sieją błąd, przez tych, którzy psują moralność, przez tych, którzy szerzą śmierć i rozpacz, przez tych, którzy chcą nas zabić w duszy, zanim jeszcze zabiją nas w ciele. Zrozumieliśmy, jak płytcy, niemądrzy i dumni byliśmy, pozwalając się zwieść fałszywym obietnicom świata, ciała i diabła. Jak nieprawdziwe były słowa tych, którzy od czasu wygnania naszych Pierwszych Rodziców wciąż powtarzają te same pokusy, wykorzystują nasze słabości, naszą dumę i nasze wady, aby nas upodlić i pociągnąć za sobą do piekła. Zapomnieliśmy, że zostaliśmy wyrzuceni z ziemskiego raju, że nosimy ślady jadowitego żądła węża, że zgrzeszyliśmy porzucając bezpieczne pastwisko prawdziwej Wiary, aby dać się uwieść światu, ciału, diabłu.
Gdybyśmy bowiem żyli świadomi naszego grzechu pierworodnego – który jest także winą zbiorową i dziedziczną – oraz wszelkiego zła, które popełniamy i na które pozwalamy; gdybyśmy rozważali naszą niezdolność do zbawienia się, z wyjątkiem nadprzyrodzonej pomocy, której Bóg udziela nam przez łaskę; gdybyśmy przekonywali samych siebie, że wiele z naszych czynów jest poważnymi wykroczeniami przeciwko Majestatowi Boga i że zasługujemy na to, by zostać zmieceni z powierzchni ziemi w sposób o wiele gorszy niż to, co spotkało mieszkańców Sodomy i Gomory, wtedy nie potrzebowalibyśmy nawet Dobrego Pasterza, by przyszedł nas szukać, porzucając dziewięćdziesiąt dziewięć owiec bezpiecznie w górach, gdzie „nie mogą ich zaatakować wygłodniałe wilki”.
Święty biskup dodaje: „Przyjdźcie bez psów, przyjdźcie bez złoczyńców, przyjdźcie bez najemnika, który nie wie, jak przejść przez drzwi. Przyjdźcie bez pomocnika, bez posłańca”, ponieważ psy, złoczyńcy i najemnicy przemijają, przeznaczeni są na zgubę, do rozproszenia się pod wpływem tchnienia, które wychodzi z ust Boga, nawet jeśli w tej chwili wydaje się, że świat należy do nich. „Przyjdź więc i szukaj owiec swoich, nie przez sługi, nie przez najemników, ale przez Ciebie osobiście”.
Niewierni słudzy zachęcają nas, byśmy byli „odporni” i „inkluzywni”, byśmy słuchali „krzyku Matki Ziemi”[5], byśmy poddali się szczepieniu surowicą sporządzoną z abortowanych płodów; najemnicy, „cujus non sunt oves propriæ” (…) rozpraszają nas, porzucają, nie odpędzają wściekłych wilków i nie karzą złych, lecz raczej ich zachęcają.
Dlaczego więc Pan powinien przyjść? Dlaczego możemy Go prosić: „Przyjdź osobiście”? Św. Ambroży odpowiada w modlitwie, cytując psalmistę: „Nie zapomniałem bowiem Twoich przykazań” (Ps 118:176). Nasze posłuszeństwo woli Bożej znajduje doskonały odpowiednik – i boski przykład – w posłuszeństwie odwiecznego Syna Ojca z całej wieczności, który zgodził się wcielić, cierpieć i umrzeć dla naszego zbawienia: „Potem rzekłem: Oto przychodzę: w księdze napisano o mnie: abym spełniał wolę Twoją, Boże” (Hbr 10,7). Pan przychodzi w posłuszeństwie Ojcu, a my musimy oczekiwać na Jego przyjście, będąc posłuszni woli Trójcy Świętej, „bo nie zapomniałem przykazań Twoich.”
Powodem, dla którego możemy być pewni, że Pan przyjdzie po nas, wybawiając nas od napaści wilków i podstępnego wpływu złoczyńców i płatnych zabójców, jest to, że nie możemy zapomnieć o tym, co nam nakazał; nie możemy zająć Jego miejsca, decydując, co jest dobre, a co złe; nie wolno nam iść za tłumem w przepaść dla ludzkiego szacunku, z powodu tchórzostwa lub współudziału, ale pozostać jak dziewięćdziesiąt dziewięć owiec na bezpiecznych pastwiskach Kościoła świętego, „bo wilki drapieżne nie mogą ich zaatakować, dopóki są w górach”, bliżej Boga, będąc oderwanymi od rzeczy ziemskich.
Ponadto musimy zachować świętą pokorę, uznając się za grzeszników: „chodźcie i szukajcie jednej owcy, która zbłądziła”, bo „Ty sam jesteś w stanie zawrócić zbłąkaną owcę i nie zasmucisz tych, od których się odłączyła”, to znaczy katolików wszystkich czasów, którzy pozostali wierni, bezpieczni od wilków na wysokich pastwiskach. „I oni też będą się radować z powrotu grzesznika”.
Św. Ambroży kontynuuje swoją modlitwę bardzo głębokim i wymownym wyrażeniem: „Przyjmij mnie w ciele, które upadło w Adamie. Przyjmij mnie nie od Sary, ale od Maryi, abym był nie tylko dziewicą nietkniętą, ale dziewicą odporną, dzięki działaniu łaski, na wszelką zmazę grzechu.” W Świętej Maryi, Sancta Virgo virginum, znajdujemy Pośredniczkę wszystkich łask; w Niej, najczystszym stworzeniu, wcieliło się Odwieczne Słowo Boże, z Niej narodził się dla świata Zbawiciel; przez Nią zostaliśmy przedstawieni Jej Boskiemu Synowi, a dzięki Jego zasługom możemy być przyjęci „w ciele, które upadło w Adamie”, na mocy Łaski, która przywraca nas do przyjaźni z Bogiem. Bardzo to trafna inspiracja do medytacji, gdy przygotowujemy się do świętego Narodzenia Pańskiego.
Ale jest jeszcze jedno bardzo ważne rozważanie, które św. Ambroży pozostawia na koniec swojej oracji: „Prowadźcie mnie przez Krzyż, który daje zbawienie wędrowcom, w którym jedynie jest odpoczynek dla strudzonych, w którym jedynie wszyscy, którzy umarli, będą żyć”. Wszystko obraca się wokół Krzyża Chrystusa, wznosi się on w czasie i wieczności jako znak sprzeciwu, przez który pamiętamy, że jest on narzędziem Odkupienia, zbawienia dla błądzących, odpoczynku dla zmęczonych, życia dla umierających.
XIV-wieczna miniatura Pacino di Buonaguida [6] przedstawia bardzo rzadki i wysoce symboliczny obraz: Pana wspinającego się na krzyż po drabinie – scala virtutum – dla podkreślenia gotowości Jego ofiary i „paradoksu” Jego dwoistej natury. W XVII-wiecznej ikonografii znajdujemy powtarzający się obraz Dzieciątka Jezus śpiącego na krzyżu[7], co stanowi wyraźną aluzję do Bożej miłości i ofiary Chrystusa. Boże Narodzenie i Wielkanoc są ze sobą nierozerwalnie związane; dlatego też, przygotowując się do Narodzin Zbawiciela, musimy zawsze kontemplować centralne miejsce i prawdziwy punkt oparcia, jakim jest Krzyż, na którym spoczywa Dzieciątko Jezus i na który wstępuje, po mistycznej drabinie, Niepokalany Baranek. To właśnie tam musimy dotrzeć, ponieważ tylko na Krzyżu, w pogoni za Panem, odnajdujemy zbawienie: „I rzekł do wszystkich: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Łk 9, 23).
„Veni, ut facias salutem in terris, in coelo gaudium„: „Przyjdź i dokonaj zbawienia na ziemi, radości w Niebie”. Niech to będzie nasze wezwanie w świętym czasie Adwentu, aby przygotować się duchowo na próby, które nas czekają.
+Carlo Maria Viganó, Arcybiskup
I Niedziela Adwentu
tłum. Sławomir Soja
Przypisy
[1] “Quaere, inquit, servum tuum, quoniam mandata tua non sum oblitus. Veni ergo, Domine Jesu, quaere servum tuum, quaere lassam ovem tuam; veni, pastor, quaere sicut oves Joseph. Erravit ovis tua, dum tu moraris, dum tu versaris in montibus. Dimitte nonaginta novem oves tuas, et veni unam ovem quaerere quae erravit. Veni sine canibus, veni sine malis operariis, veni sine mercenario, qui per januam introire non noverit. Veni sine adjutore, sine nuntio, jam dudum te expecto venturum; scio enim venturum, quoniam mandata tua non sum oblitus. Veni non cum virga, sed cum caritate spirituque mansuetudinis.” – Święty Ambroży, Expositio Psalmi CXVIII, 22, 28.
[2] Dom Prosper Guéranger, L’Anno liturgico, I. Avvento – Natale – Quaresima – Passione, trad. it. P. Graziani, Alba, 1959, s. 21-26.
[3] „Sanctissimus namque Gregorius cum preces effunderet ad Dominum ut musicum donum ei desuper in carminibus dedisset, tunc descendit Spiritus Sanctus super eum, in specie columbæ, et illustravit cor ejus, et sic demum exortus est canere, ita dicendo: Ad te levavi...”. Tropa do Introitu I Niedzieli Adwentu – por. https://gregobase.selapa.net/chant.php?id=4654.
[4] Littera gesta docet, quid credas allegoria, moralis quid agas, quo tendas anagogia (List uczy tego, co się stało, alegoria tego, w co trzeba wierzyć, morał tego, co trzeba czynić, anagogia celu, do którego trzeba dążyć) – Nicola di Lyra, Postilla in Gal., 4, 3.