Pochwała innych religii i ciągłość Starego Przymierza? Nostra Aetate i popularne błędy. Kardynał Ryś przoduje…

Pochwała innych religii i ciągłość Starego Przymierza? Nostra Aetate i popularne błędy.

https://pch24.pl/pochwala-innych-religii-i-ciaglosc-starego-przymierza-nostra-aetate-i-popularne-bledy

(Fot. PCH24/GSz)

Przed 60 laty biskupi zgromadzeni na Soborze Watykańskim II wydali słynną deklarację o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich – „Nostra aetate”. Od tego czasu w łonie „dialogu międzyreligijnego” zdążyło się zrodzić wiele błędów, uderzających w kluczowe zadanie Kościoła – głoszenie religii Chrystusowej całemu światu. Z pochwałą wielości religii oraz twierdzeniami o ciągłości Starego Testamentu spotykamy się dziś przecież nagminnie. Oba te podejścia nasuwają ten sam praktyczny wniosek: nawracać już nie trzeba – a przynajmniej stale rozszerza się katalog ludzi, którym prawda objawiona potrzebna nie jest.  Sześć dekad po publikacji soborowej deklaracji trzeba zastanowić się nad źródłami tego kryzysu. 

Pochwała innych religii?

W 2022 roku na stronie internetowej Konferencji biskupów Anglii i Walii pojawił się przedrukowany z portalu Vatican News artykuł, omawiający znaczenie soborowej deklaracji o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich. Już sama grafika, jaką opatrzono publikację, zasługuje na uwagę.  Widać na niej wizerunek globu z narysowanymi na nim symbolami większych ruchów religijnych. Krzyż Pański ma swoje miejsce między półksiężycem, gwiazdą Dawida i znakiem buddyzmu.

W treści publikacji przypomniano skrótowo zapisy deklaracji „Nostra aetate”, a następnie wymieniono co bardziej popularne przykłady papieskich wypowiedzi z uznaniem i sympatią odnoszących się do innych wyznań. Pojawił się zatem Paweł VI z jego słowami hołdu dla „islamskich wyznawców” z podróży do Ugandy. Trzykrotnie wspomniano również różne okazje, przy których gesty serdeczności względem wyznawców innych religii składał Jan Paweł II. Artykuł przywoływał m.in. papieską „Mowę z Casablanki”, w której Karol Wojtyła kontrowersyjnie stwierdzał, że chrześcijanie i muzułmanie „wierzą w Tego samego Boga. To słowa o tyle zastanawiające, że islam w żadnym wypadku nie uznaje Trójcy świętej. Co więcej – otwarcie odmawia Chrystusowi boskiej natury… 

Najistotniejsze w całym tekście jest jednak zakończenie. Wskazano w nim na „świeży” dorobek „dialogu międzyreligijnego” w Kościele – a jakże – z czasów pontyfikatu papieża Franciszka. Chodzi o „Deklarację o ludzkim braterstwie”, podpisaną przez Franciszka w Abu Zabi wspólnie z imamem Ahmadem Al-Tayyebem. Przedrukowany z watykańskich mediów tekst wskazywał, że dokument nawiązuje do „Nostra aetate”, która przecież również o braterstwie wszystkich ludzi wspomina. 

To nawiązanie zostawia nas z istotnym pytaniem. Na ile współczesny dialog międzyreligijny, który zniechęca do głoszenia wiary i jest oparty na fałszywych założeniach, powiązać można z Soborem Watykańskim II i jego deklaracją „Nostra aetate”? Zasadność obawy o taki kształt współczesnego  dialogu międzyreligijnego potwierdza jeden z zapisów Deklaracji z Abu Zabi. Chodzi o punkt, w którym sygnatariusze stwierdzili, że różnorodność religii na świecie porównać można do wielości ras, czy języków, przypisując ją tym samym niejako boskiemu aktowi stwórczemu i aprobując jej istnienie – czego jeszcze w 2020 roku w słynnym „Dominus Iesus” Kongregacja Nauki Wiary zabraniała. Słowa papieża Franciszka z wizyty w Singapurze w 2024 roku, według których spory o prawdziwość którejś z konkretnych religii są jałowe, bo wszystkie prowadzą ku Bogu -tylko dobitniej unaoczniają powagę kryzysu.  

Trwanie Starego Przymierza – relatywizacja obowiązku wiary

Z samym „Nostra Aetate” wiąże się jeszcze jeden pogląd, zniechęcający Kościół do realizowania posłania, jakie dał mu boski Mistrz. Mowa o przekonaniu, że ten soborowy dokument stwierdza, że Stary Testament wciąż obowiązuje.

Czempionem tego przekonania jest kardynał Grzegorz Ryś. Hierarcha z Łodzi przekonuje, że soborowa deklaracja „mówi”, że Żydzi „dalej są narodem wybranym” i nawet nie przyjmując Chrystusa trwają w jakieś formie przymierza z Bogiem.

Czy taki zapis, lub inne formy relatywizacji konieczności głoszenia wiary, rzeczywiście w Deklaracji padają? Zacznijmy od fragmentów dokumentu poświęconych judaizmowi:

„Zagłębiając tajemnicę Kościoła, święty Sobór obecny pamięta o więzi którą lud Nowego Testamentu zespolony jest duchowo z plemieniem Abrahama. Kościół bowiem Chrystusowy uznaje, iż początki jego wiary i wybrania znajdują się według Bożej tajemnicy zbawienia już u Patriarchów, Mojżesza i Proroków. Wyznaje, że w powołaniu Abrahama zawarte jest również powołanie wszystkich wyznawców Chrystusa, synów owego Patriarchy według wiary, i że wyjście ludu wybranego z ziemi niewoli jest mistyczną zapowiedzią i znakiem zbawienia Kościoła. Przeto nie może Kościół zapomnieć o tym, że za pośrednictwem owego ludu, z którym Bóg w niewypowiedzianym miłosierdziu swoim postanowił zawrzeć Stare Przymierze, otrzymał objawienie Starego Testamentu i karmi się korzeniem dobrej oliwki, w którą wszczepione zostały gałązki dziczki oliwnej narodów. Wierzy bowiem Kościół, że Chrystus, Pokój nasz, przez krzyż pojednał Żydów i narody i w sobie uczynił je jednością”.

Exodus figurą zbawienia w Kościele i wypełnienie Starego Testamentu w chrześcijaństwie… Tu pochwały judaizmu w myśl przekonań kardynała Rysia nie ma z pewnością. Może dalej? 

„Według świadectwa Pisma świętego Jerozolima nie poznała czasu nawiedzenia swego i większość Żydów nie przyjęła Ewangelii, a nawet niemało spośród nich przeciwstawiło się jej rozpowszechnieniu. Niemniej, jak powiada Apostoł, Żydzi nadal ze względu na swych przodków są bardzo drodzy Bogu, który nigdy nie żałuje darów i powołania. Razem z Prorokami i z tymże Apostołem Kościół oczekuje znanego tylko Bogu dnia, w którym wszystkie ludy będą wzywały Pana jednym głosem i służyły Mu ramieniem jednym (Sf 3,9). Skoro więc tak wielkie jest dziedzictwo duchowe wspólne chrześcijanom i Żydom, święty Sobór obecny pragnie ożywić i zalecić obustronne poznanie się i poszanowanie, które osiągnąć można zwłaszcza przez studia biblijne i teologiczne oraz przez braterskie rozmowy. A choć władze żydowskie wraz ze swymi zwolennikami domagały się śmierci Chrystusa, jednakże to, co popełniono podczas Jego męki, nie może być przypisane ani wszystkim bez różnicy Żydom wówczas żyjącym, ani Żydom dzisiejszym. Chociaż Kościół jest nowym Ludem Bożym, nie należy przedstawiać Żydów jako odrzuconych ani jako przeklętych przez Boga, rzekomo na podstawie Pisma świętego. Niechże więc wszyscy dbają o to, aby w katechezie i głoszeniu słowa Bożego nie nauczali niczego, co nie licowało z prawdą ewangeliczną i z duchem Chrystusowym”.

Chrystus w swoim Nowym Przymierzu czyni więc z Żydów i pogan jeden lud chrześcijański. Żydzi jako tacy z racji swojej tożsamości przeklęci nie są, a Bóg nie żałuje im darów, ani powołania, Kościół zaś oczekuje na ich nawrócenie, jako Nowy Lud Boży. Tak streścić można dosłowne twierdzenia, jakie padają w soborowym tekście. O trwałości Starego Przymierza nie ma tu mowy. Zresztą – jak mogłaby być, skoro treścią Starego Przymierza było jego przejście w Nowe po przyjściu Mesjasza? Nigdzie sobór tego odwiecznego nauczania nie próbował odrzucić, sugerując, że Żydom wiara w Chrystusa jest zbędna. Przeciwnie „Nostra Aetate” wskazuje, że ma on obowiązek głosić Zbawiciela. 

Chrystus przy tym, jak to Kościół zawsze utrzymywał i utrzymuje, mękę swoją i śmierć podjął dobrowolnie pod wpływem bezmiernej miłości, za grzechy wszystkich ludzi, aby wszyscy dostąpili zbawienia. Jest więc zadaniem Kościoła nauczającego głosić krzyż Chrystusowy jako znak zwróconej ku wszystkim miłości Boga i jako źródło wszelkiej łaski”, czytamy w soborowym dokumencie.

A na ile soborowa deklaracja może być źródłem pochwały różnorodności religii rodem z czasów pontyfikatu Franciszka? Najlepiej w tej kwestii przywołać opis „Nostra Aetate”, jakim z wiernymi podzielił się sam papież Paweł VI. W przemówieniu na Anioł Pański w dniu 17 października 1965 roku ojciec święty opisywał tekst przyjęty przez ojców soborowych, mówiąc:

„Potwierdza się tam, że jest tylko jedna religia prawdziwa i że jest nią ta, którą mamy szczęście i obowiązek praktykować; ale równocześnie uznaje się, że powinniśmy mieć szacunek względem innych religii ze względu na to, co dobrego i prawdziwego zawierają, oraz że powinniśmy dobrze traktować i kochać ich wyznawców. Prawo miłości stosuje się do wszystkich […]”.

Jednostronność i wybrakowanie

Widać więc, że w samej treści „Nostra Aetate” relatywizacji obowiązku głoszenia wiary, czy prawdziwości chrześcijaństwa nie znajdziemy. A mimo to wypaczenia Dialogu Międzyreligijnego zewsząd rzucają się w oczy. Wydaje się, że soborowy dokument – choć nie literalnie – to w pewien sposób do obecnej katastrofy się przyczynił. 

W jaki? W odpowiedzi na to pytanie pomaga powrót do wątku żydowskiego Deklaracji. W szerokim opracowaniu dokumentu w ramach cyklu omówienia dokumentów SW II na łamach magazynu „Christianitas” Paweł Milcarek wskazywał istotne kulisy powstania „Nostra Aetate”: 

„Punktem wyjścia w powstaniu tej deklaracji była intencja wyrażenia pozytywnego odniesienia Kościoła do Żydów. Jednak w okresie przygotowań do Soboru intencja ta nie wyraziła się w żaden sposób w szerokich konsultacjach, które Komisja Przed-przygotowawcza podjęła ze wszystkimi biskupami Kościoła katolickiego, z przełożonymi zakonów, z uniwersytetami i wydziałami katolickimi oraz, last but not least, z dykasteriami Kurii Rzymskiej: mimo że w ramach tych konsultacji wskazywano na mnóstwo różnych kwestii wymagających podjęcia, nie było tam żadnej wzmianki o kwestii żydowskiej”.

Trzeba zwrócić uwagę na ten aspekt. Intencją towarzyszącą wydaniu Deklaracji nie było pełne przedstawienie prawdy o tym, czym z perspektywy chrześcijańskiej jest innowierstwo. Chodziło o wyrażenie pozytywnego stosunku względem doświadczonych w czasie II Wojny Światowej Żydów. Jak pisał dalej Paweł Milcarek:

Wszystko wskazuje na to, że nie myślał o tym również początkowo Jan XXIII. Myśl o wprowadzeniu sprawy żydowskiej jako osobnego punktu w agendzie soborowej powstała w nim dopiero w trakcie odbytej 13 czerwca 1960 roku dwudziestominutowej rozmowy z Julesem Isaakiem, który prosił Papieża o oczyszczenie myśli katolickiej z „pogardy” dla Żydów.  Jan XXIII obiecał mu działania w tej sprawie, równocześnie prosząc swego rozmówcę o skontaktowanie się z kard. Augustinem Beą SJ, którego kilka dni wcześniej mianował przewodniczącym nowo tworzonego Sekretariatu ds. Popierania Jedności Chrześcijan. Kontakt ten nastąpił, a jego efektem był wniosek kard. Bei o podjęcie kwestii żydowskiej na Soborze – wniosek zaakceptowany przez Papieża”.

Pomijając dalszą część tego ważnego opracowania, odnajdujemy tu kluczowy problem. Choć „Nostra Aetate” błędnowierstwa, ani judaizmu samych w sobie nie aprobuje, to okazuje się tekstem skrajnie jednostronnym. Wynika to z celu jego publikacji. Miała ona ocieplić stosunku z innowiercami i wyrazić pochwałę tego, co jest dobre, w innych religiach. Jednocześnie to, co złe, czyli, fakt, że stanowią one zafałszowanie prawdy o Bogu i ich wyznawców utrzymują w błędzie religijnym, nie zostaje nawet wspomniane. A przecież trudno nie zauważyć, że w wypadku np. muzułmanina, który odrzuca Ewangelię zostając przy Mahomecie, islam jest buntem przeciwko boskiej prawdzie i źródłem zagrożenia potępieniem wiecznym. 

Z powodu „wizerunkowego” celu publikacji Deklaracji nie znajdujemy w niej w pełni wyrażonego stosunku do innych religii, a jego wyidealizowany obraz. Za to wskazania, które zdaniem Pawła VI „potwierdzają, że tylko jedna religia jest prawdziwa” mają wydźwięk delikatny i możliwy do zrelatywizowania. 

Kościół musi być konkretny

Powszechne dziś w Kościele błędy „dialogu międzyreligijnego” i zamęt panujący w tym zakresie wydaje się zatem ważną przestrogą…Pisanie dokumentów Urzędu Nauczycielskiego pod dyktando pewnej polityki wizerunkowej to pomysł nie najlepszy. Ich zadaniem jest bowiem podawać katolicką prawdę, a nie stanowić narzędzie polepszania odbioru chrześcijaństwa przez zsekularyzowany świat i wyznawców fałszywych doktryn religijnych. Zamęt jest koniecznym owocem odejścia od tej zasady. A odwrócić go… trudno. 

Dowodzi tego fakt, że w zeszłych dekadach papieże ostrzegali przed „postępowym” rozumieniem stosunku chrześcijaństwa do innych religii.  Mimo, że Paweł VI uwrażliwiał w „Ecclesiam Suam”, by Kościół w „dialogu” nie uległ pokusie relatywizacji prawdy; Mimo, że Jan Paweł II w „Redemptoris Missio” zauważył, że błędne interpretacje teologiczne po SW II doprowadziły do spadku zapału misyjnego; Mimo deklaracji Dominus Iesus, która jednoznacznie przypomniała o „jedyności i powszechności zbawczej Chrystusa i Kościoła” błędy dialogu międzyreligijnego mają się świetnie. Progresistom dano w ręce kluczowe narzędzie – szansę na powoływanie się na soborowy autorytet przy jednoczesnym rozwadnianiu doktryny. Siejące zamęt wypowiedzi papieży i ich udział w międzyreligijnych zlotach oczywiście sprawie nie pomógł. Nie sposób wieczne mówić o tym, „co dobre” w innych religiach i oczekiwać, że ludzie nie uznają, że w takim razie dobre są one same…

Globalne przywództwo zamiast Christianitas  

Wizerunkowe intencje, które wzięły górę nad doktrynalnymi w publikacji „Nostra Aetate” są, jak się zdaje, wynikiem pewnej znaczącej zmiany. Po tym, jak Rzym stracił przewodnictwo cywilizacyjne wraz z rewolucją i sekularyzacją Christianitas Paweł VI, Jan XXIII i bliskie im koła chciały na nowo uczynić go duchowym autorytetem ludzkości – ale tym razem już globalnej, międzynarodowej i wieloreligijnej „cywilizacji praw człowieka”. Pozytywne odniesienie do innowierstwa dla zaangażowania Kościoła w projekt rodem z „Pacem in Terris” Jana XXIII, czy „Populorum Progressio” Pawła VI było koniecznym narzędziem. Wydaje się, że prawda o konflikcie chrześcijaństwa z fałszywymi religiami stała się tu swego rodzaju zakładnikiem… 

Chęć wykucia międzyreligijnego przymierza wokół spraw społecznych – promocji praw człowieka, czy ochrony klimatu  – dziś pozostaje nie mniej silna, niż wtedy. Pytanie zatem, czy w tym dążeniu Kościół [?? to masoni w Watykanie.. md] aby na pewno się nie pogubił… W końcu jego cel jest przede wszystkim nadprzyrodzony: to zaprowadzenie świętej religii aż po krańce ziemi i sprawowania na całym globie świętych sakramentów. Jeżeli społeczne dążenia mają wyznaczać temu pierwszemu ramy i narzucać mu jakąś cenzurę, to należy jest z całą pewnością zrewidować. Inaczej czeka nas więcej bolesnych przypomnień, że Civitas Dei i Civitas Terrana współistnieć zgodnie nie mogą.

Filip Adamus

O tym, jak Włosi “pogonili kota” Żydówce usiłującej zorganizować izraelską kolonizację Apulii

O tym, jak Włosi “pogonili kota” Żydówce usiłującej zorganizować izraelską kolonizację Apulii

Data: 27 ottobre 2025 Author: Uczta Baltazara babylonianempire/o-tym-jak-wlosi-pogonili-kota-zydowce-usilujacej-zorganizowac-izraelska-kolonizacje-apulii

Pod koniec września i na początku października 2025, włoskie witryny, tak mainstreamowe jak i inne, donosiły, że dwa lata temu, na teren apulijskiej provincji Lecce, przeprowadziła się izraelska bizneswoman Orit Sara Lev, która wraz ze swym wspólnikiem (agentem nieruchomości Yoelem Ben Assayag’iem (znanym z jego poparcia dla ludobójstwa w Palestynie) założyła firmę zajmującą się inwestycjami w nieruchomości „Coral 47”. Aktualnie, Lev stała się ofiarą ataków we włoskich mediach społecznościowych, „które eskalują do pogróżek, w tym gróźb śmierci”.

Ogłoszenie zawierające niejednoznaczne sformułowania, opublikowane w Internecie, ma poważne konsekwencje dla przedsiębiorczyni pochodzenia izraelskiego, która wybrała Apulię jako swoje miejsce zamieszkania. Przyjechała tu dwa lata temu i osiedliła się w mieście Lecce. Wraz ze swoim wspólnikiem, w lutym 2024, założyła firmę „Coral 37”, a ostatnio zainicjowała operację nieruchomościową pod nazwą „Israeli Colony in Salento”. Obecnie, izraelska przedsiębiorczyni Orit Sara Lev znalazła się w centrum fali „antysemickiej nienawiści” w mediach społecznościowych, „która przerodziła się w eskalację pogróżek, w tym gróźb śmierci”. Jej prawnicy mówią o „1500 groźbach i szykanach”.

………

Salento (Salentu i Salientu w języku romańskim salentyńskim, Σαλέντο w języku greckim salentyńskim i Salènde w języku taranto[2]), znane również jako półwysep salentyński, jest historyczną, geograficzną i kulturową częścią regionu Apulia. W przenośni stanowi piętę włoskiego buta i jest najbardziej wysuniętym na wschód obszarem Włoch. https://it.wikipedia.org/wiki/Salento

……..

Lev postanowiła więc złożyć skargę do prokuratury w Lecce. W okresie, w którym Izrael stracił sympatię, jaką zawsze budziła jego przeszłość, wystarczyła dosłowna, choć według adwokata Carlo Gervasi błędna interpretacja tytułu inicjatywy, aby wywołać powszechną wrogość. «Kolonia izraelska w Salento»tak bowiem brzmi tłumaczenie nazwy lansowanej operacji nieruchomościowej.

Prawnik kobiety wyjaśnia, że w poście, w którym 54-letnia przedsiębiorczyni reklamowała możliwość inwestowania w Salento, „słowo colony, czyli kolonia, nie powinno być interpretowane w negatywnym znaczeniu związanym z angielską dominacją kolonialną, ponieważ w istocie było to zaproszenie do inwestowania poprzez otwieranie działalności gospodarczej, hoteli i restauracji w przyjaznym regionie”.

Kilka dni temu deweloperka opublikowała na swoich stronach społecznościowych oraz na blogu agencji Coral 37 post dotyczący wspomnianej operacji, zawierający kilka zdjęć przedstawiających ją w Lecce i innych miejscowościach półwyspu Salento.

Projekt nieruchomościowy, opisany w języku angielskim (z niektórymi fragmentami w języku hebrajskim), abstrahując od błędnej interpretacji jego tytułu, przedstawia zamierzenia związane z utworzeniem „izraelskiej kolonii w Salento”.

Mówi o niemal idealnym osadnictwie z własną produkcją rolną, która uczyniłaby je całkowicie samowystarczalnym. Miałaby to być społeczność turystyczna, w której izraelskie rodziny mogłyby założyć własne gospodarstwa domowe, uprawiać własną żywność, rozwijać wspólną edukację i własną opiekę zdrowotną. W siedzibie agencji w Lecce można również zapoznać się z projektem.

Tego rodzaju wizja wywołała w społeczeństwie włoskim różnorodne reakcje, przy czym żadna z nich nie była pozytywna, ponieważ wszyscy, którzy opublikowali swoje opinie, postrzegali ją jako terytorium izraelskie otoczone terytorium włoskim.

Interpretacja tytułu może być błędna, ale wszyscy postrzegli ową inicjatywę jako zaproszenie do stworzenia samowystarczalnej wioski dla izraelskich rodzin, z własnymi szkołami, nowymi domami, gruntami rolnymi do uprawy, typowo żydowskimi szkołami i edukacją. Krótko mówiąc, jako pojawienie się w Salento izraelskiej wspólnoty.

Nieliczne informacje zaczerpnięte ze strony internetowej agencji mówią, że: „Orit znana jest ze swojego innowacyjnego myślenia i umiejętności przewidywania trendów rynkowych. Założyła prestiżowy klub inwestycyjny „Real Estate on Heels”, którego celem jest wspieranie kobiet w branży inwestycji nieruchomościowych poprzez oferowanie ekskluzywnych profesjonalnych porad. Była również siłą napędową innowacyjnej koncepcji sprzedaży detalicznej: pierwszego centrum handlowego poświęconego modzie i biznesowi wyłącznie dla mężczyzn w Miami na Florydzie. Ta śmiała inicjatywa dowiodła jej wyjątkowej zdolności do identyfikowania potrzeb rynku i dostarczania kreatywnych i efektywnych rozwiązań”.

https://web.archive.org/web/20250924120610/https:/www.coral37.com/

https://web.archive.org/web/20250924120624/https:/www.coral37.com/about-5

https://web.archive.org/web/20250924120624/https:/www.coral37.com/post/from-stone-walls-to-new-horizons-why-puglia

https://it.linkedin.com/in/orit-sara-lev-29a6b52b

W międzyczasie, włoskie stowarzyszenia polityczne szykują się do mobilizacji przeciwko „izraelskiej kolonii w Salento”, ponieważ martwi je ważny precedens, czyli to, co miało miejsce na Cyprze. Od roku 2021, na południu tego kraju kupiono ponad 4000 nieruchomości, które potem stały się ogrodzonymi enklawami ze szkołami, synagogami i ośrodkami zdrowia. Według głównej cypryjskiej partii opozycyjnej AKEL, nie jest to zwykła migracja, ale budowa „podwórka”: enklawy satelickiej izraelskich wpływów, potęgi gospodarczej i potencjalnej infrastruktury wywiadowczej.

Tymczasem zdjęcie na profilu społecznościowym biznesmenki, przedstawiające IDF u bram Gazy z podpisem: „Witajcie w domu” – zniknęło.

Lev miała chwalić się również na Facebooku, że jej dzieci służą w izraelskich siłach zbrojnych. https://www.facebook.com/Repubblica/videos/molti-si-chiedono-quanto-sia-veritiero-il-proposito-di-orit-lev-marom-imprenditr/794548103115962/

Jednocześnie, strona internetowa agencji nieruchomościowej została wyłączonapodobnie jak profile społecznościowe Izraelki. Wielu włoskich dziennikarzy, „którzy używali oszczerczych tonów lub rozpowszechniali fałszywe informacje”, zostało pozwanych, a deweloperka znajduje się obecnie pod nadzorem policji.

………………..

Poniżej, o tym, jak 40 izraelskich rodzin poczuło nieodpartą potrzebę przeniesienia się do Valsesii (jednej z włoskich dolin alpejskich):

https://babylonianempire.wordpress.com/2025/04/19/jezioro-szpiegow-i-inne-wloskie-osobliwosci/embed/#?secret=Q0JN5fYdW8#?secret=YsKFTQesqi

https://babylonianempire.wordpress.com/2025/08/03/cypr-w-stanie-alarmu-z-powodu-osadnictwa-izraelskiego-przejmuja-nasz-kraj/embed/#?secret=snLxJRMeDJ#?secret=JViLyD0kKl

Aktualizacja: Cypr: Nowa Hajfa wg Netanjahu https://thecradle.co/articles/cyprus-netanyahus-new-haifa

Żydzi kupują luksusowe wille w Umbrii: https://magazine.greatestate.it/it/clientela-israeliana-e-mercato-immobiliare-italiano-tendenze-e-opportunita-0416.html

Wolnościowy paradoks

27 października 2025

Łukasz Warzecha: Wolnościowy paradoks

https://pch24.pl/lukasz-warzecha-wolnosciowy-paradoks

(Opr. PCh24.pl)

Nie ma już właściwie miesiąca, w którym z Sejmu nie wychodziłyby kolejne antywolnościowe regulacje. Jeśli ktoś łudził się, że ten kurs zmieni się wraz ze zmianą władzy pod koniec 2023 r., musiał się srodze rozczarować. Jest nawet gorzej: to, co rozpoczął skrajnie etatystyczny PiS, jest twórczo i pomysłowo kontynuowane przez obecną władzę.

System kaucyjny, kolejne restrykcje i zaostrzenia kar skierowane przeciw kierowcom, zakaz hodowli zwierząt na futra, pomysły takie jak dodatkowe badania dla posiadaczy broni czy regulacje takie jak zakaz instalowania ogrodzeń określonej wysokości z ostrymi zakończeniami – bo mógłby sobie na nich zrobić krzywdę kotek – oraz wiele, wiele innych kwestii – wszystko to pokazuje, w jakim kierunku zmierzamy.

Wolnościowcy alarmują od dawna, bo przecież tę spiralę zakazów i nakazów rozkręcił jeszcze PiS, partia skrajnego państwowego centralizmu i agresywnego paternalizmu. Jednak ich głos wydaje się głosem wołającego na pustyni. Żadna ze wspomnianych wyżej regulacji nie wywołała poważniejszego, bardziej masowego sprzeciwu. Nie wydaje się także, żeby kwestia zakresu osobistej wolności odgrywała istotną rolę w wyborach 2023 i 2025 roku.

W tym kontekście paradoksalnie wyglądają rezultaty badania, przeprowadzonego przez Panel Ariadna dla Centrum im. Adama Smitha, instytucję bardzo zasłużoną dla propagowania klasycznego liberalizmu i liberalnego podejścia do gospodarki. To drugie badanie CAS na temat podejścia Polaków do osobistej wolności (przeprowadzone na reprezentatywnej grupie ponad 1100 osób, z których większość nie była powiązana z prowadzeniem biznesu). Poprzednie przeprowadzono pół roku wcześniej.

Wyniki nie są może z punktu widzenia zwolenników wolności osobistej rewelacyjne, ale też nie są w żadnym wypadku przygnębiające. Wynika z nich, że duża grupa respondentów dostrzega nie tylko istniejące ograniczenia wolności, lecz również trafnie rozpoznaje tendencję do dalszego zaciskania pętli.

Oto najciekawsze rezultaty:

Na pytanie: „jak oceniasz obecnie poziom swojej wolności osobistej jako obywatela Polski?” w sumie 40% odpowiedziało, że jest wysoki (z tego 9% oceniło go jako bardzo wysoki), 43% stwierdziło, że jest średni, a 17% uznało, że jest niski (z tego 8% – bardzo niski).
Na pytanie: „W jakim kierunku według ciebie kształtuje się poziom wolności osobistej Polaków?” tylko 11% odpowiedziało, że się zwiększa. Zdaniem 51% – brak zmian, a zdaniem aż 38% zakres wolności się zmniejsza.

Poziom wolności gospodarczej jako wysoki oceniło w sumie 17% (jedynie 3% jako bardzo wysoki), 56% uznało, iż jest średni, zaś w sumie 27% stwierdziło, że jest niski (z czego 11% – bardzo niski). Zatem więcej osób dostrzega ograniczenia wolności gospodarczej niż wolności osobistej. Na pytanie o kierunek, w jakim zmierza wolność gospodarcza w Polsce, 11% odpowiedziało, że jej zakres się powiększa, 53% – że się nie zmienia, a aż 36% – że się zmniejsza.

Pojawiło się również pytanie o zakres władzy urzędników państwowych. 44% uznało go za zbyt wysoki (z tego 14% zdecydowanie za wysoki), 37% za optymalny, a jedynie 19% za zbyt niski (z czego 4% za zdecydowanie zbyt niski). Na pytanie o kierunek zmian w tej dziedzinie 34% odparło, że zakres władzy urzędniczej się zwiększa, 55% – iż się nie zmienia oraz tylko 11%, że się zmniejsza.

Aż 85% respondentów stwierdziło, że w naszym kraju jest za dużo regulacji prawnych, marnujących czas i pieniądze obywateli i przedsiębiorców.

Wreszcie padło pytanie, czy wyższy poziom wolności ekonomicznej obywateli – a więc mniej przepisów i ograniczeń, a także niższe podatki – prowadzi do wyższego poziomu dobrobytu. W sumie 63% odpowiedziało „tak”; „trudno powiedzieć” to odpowiedź 28%, a zaprzeczyło jedynie 9%. 61% było zdania, że dla przyszłości Polski lepsze byłoby ograniczenie biurokracji i przepisów. Za opcją „więcej fachowych urzędników i jaśniejsze przepisy” opowiedziała się wyraźna mniejszość, a więc pozostałe 39%.

Widać, że dzieje się tu coś dziwnego. Co prawda aż 40% Polaków uważa, że wciąż mają dużo wolności – co oczywiście nie jest prawdą całkiem obiektywnie i można to wykazać, pokazując na liczbach, jak przyrosły regulacje dotyczące codziennego życia w ciągu ostatnich dwóch dekad. Jednak ocena kierunku zmian oraz tego, co byłoby dla Polski i dla samych badanych lepsze, nie pozostawiają wątpliwości, że wolności powinno być więcej, nie mniej. Skąd zatem taka obojętność – a w wielu przypadkach nawet entuzjazm – wobec wprowadzanych ograniczeń lub pomysłów na kolejne restrykcje?

Odpowiedź jest wbrew pozorom prosta: Polacy nie kojarzą ze sobą sfer praktycznej i teoretycznej obrony wolności. Instynktownie trafnie czują, że mniej wolności to gorsze życie i że kierunek zmian jest niekorzystny. Gdy jednak zostają skonfrontowani z konkretną antywolnościową zmianą, nie dostrzegają jej związku ze sferą wolności. Ma to z pewnością związek z uzasadnieniami takich zmian, jakie przedstawiają politycy czy promujący je aktywiści.

Kwestia wolności sprzedaży alkoholu? No, ale przecież alkohol szkodzi, są pijacy, zakłócenia spokoju, więc nie można tego widzieć jako ograniczenia wolności. To słuszne jest.

Podatek cukrowy? No, ale przecież cukier jest niezdrowy, ludzie chorują. Nakaz jazdy osób do 16. roku życia na rowerach i hulajnogach w kaskach (właśnie wprowadzony nowelizacją ustawy o kierujących pojazdami – nie ma jeszcze podpisu prezydenta)? No, ale jest tyle wypadków…

System kaucyjny? Ale przecież będzie mniej śmieci!

Do tego dochodzi sakramentalne: „mnie to nie dotyczy”. Ta porażająca krótkowzroczność ludzi, których dane ograniczenie (na razie) nie dotyka, pojawia się wielokrotnie w komentarzach.

I tak dalej, i tak dalej. Pomysłodawcy regulacji zawsze będą w stanie dowodzić, że nie tworzą ograniczeń wolności, a nawet jeśli trochę ją ograniczają, to jedynie z głębokiej troski o nasze zdrowie i bezpieczeństwo.

Dlatego tak ważne jest, żeby tłumaczyć, jakie są sumaryczne skutki tych niezliczonych restrykcji, jakie się na nas wciąż nakłada. Być może nie jest to bezowocna orka na ugorze, skoro – jak pokazuje badanie CAS – podglebie istnieje.

Co jest ważniejsze – wiara religijna czy wierzenia polityczne?

Co jest ważniejsze – wiara religijna czy wierzenia polityczne?

Autor: CzarnaLimuzyna, 27 października 2025

Ciekaw jestem, co odpowiedzieliby współcześni politycy na pytanie: Co jest lepszym drogowskazem życiowym – wiara religijna czy wierzenia (poglądy) polityczne? Być może wielu z nich, szczególnie opcji najgłupszej –  lewoskrętnej, odpowiedziałoby, że nie należy łączyć jednego z drugim.

Tymczasem, związki wyznania religijnego lub parareligijnego z polityką są niezaprzeczalne i wynikają z ludzkiej natury. Dziedziną, która zajmuje się badaniem związków idei politycznych i ustrojowych państwa z poglądami religijnymi lub antyreligijnymi jest teologia polityczna.

Nie ma polityków bezwyznaniowych

Teza, że polityka jest niezwiązana z religijnością (religijnością prawdziwą czyli nieudawaną albo antyreligijnością) danego polityka jest poglądem fałszywym i często obłudnym.

Postulat oddzielenia polityki od moralności – oddzielenia polityki od moralności wynikającej z przekonań religijnych lub antyreligijnych określających czym jest dobro i czym jest zło – jest hipokryzją.

Państwo bezwyznaniowe, neutralne światopoglądowo, które starają się zbudować politycy „areligijni” lub „religijni” jest błędem lub świadomym fałszem intelektualnym. Idee polityczne bardzo często stanowią odbicie wierzeń religijnych i parareligijnych – na przykład herezji antykatolickich wynikających z poglądów poszczególnych polityków.

Dwie najważniejsze rzeczy

Pierwszą jest świadomość genezy współczesnych idei lewicowych, których korzeniem był rewolucje antykatolickie: protestancka i antyfrancuska.

Drugą jest pytanie: Jak długo jeszcze będziemy tolerować fakt, że wierzenia polityczne osób dysfunkcyjnych ufundowane na negacji natury i kultury, na antynaukowych mrzonkach, wreszcie, co najważniejsze i dlatego najbardziej znienawidzone i przeinaczane – na antykatolickich herezjach – jak długo jeszcze światopogląd zwykłych degeneratów ma być główną częścią składową programów politycznych realizowanych przez państwo?

Z moimi poglądami dotyczącymi genezy związków wierzeń z polityką koresponduje, przynajmniej częściowo, wykład prof. Adama Wielomskiego. Cytuję fragment i załączam film.

Filozofia oświecenia jest to głęboko zsekularyzowana, zlaicyzowana, wyzbyta idei Boga, ideologia protestancka

Można powiedzieć, że filozofię oświecenia traktowano jako taki sekularyzowany kalwinizm, który przegrał politycznie, który przegrał militarnie, więc wycofał się do literatury.

No i jeżeli przyjmiemy takie założenie, że takie są źródła rewolucji francuskiej, no to nagle jawi się nam ona (…) jako głęboko zlaicyzowana i sekularyzowana herezja religijna, wielokrotnie potępiana przez kościół katolicki w ciągu ostatnich stuleci. Czyli to nie są żadne idee nowoczesne i postępowe, jak stwierdzili filozofowie. Nie są to idee nowe. To są stare herezje, które pod innym aparatem pojęciowym jeszcze raz wyszły na jaw. Głównym źródłem rewolucji francuskiej są błędy intelektualne, które kościół katolicki potępiał w ciągu ostatnich dwustu lat.

Nie jest to nic nowego, stary smok, obcięto mu 50 głów i nagle odrosła 51, mówiąc, że mamy suwerenność ludu, tymczasem jest to stara kalwińska idea… Innymi słowy, kiedy się jeszcze raz potępi te błędy, wykaże się ich protestanckie źródła, no to jak się to wszystko zrobi, no to w takiej sytuacji będziemy mieli pogląd, że możemy przywrócić w miarę porządek podobny do świata przedrewolucyjnego, ponieważ cała jego krytyka wyrasta z krytyki protestanckiej, która jest jedną wielką religijną herezją.

Dialog z demonami. O świętowaniu rocznicy Nostra Aetate

Dialog z demonami. O świętowaniu rocznicy Nostra Aetate

28 października 2025

Bycie Kościołem synodalnym oznacza uznanie, że prawdy się nie posiada, ale szuka się jej wspólnie, pozwalając się prowadzić sercu niespokojnemu i zakochanemu w Miłości. Papież Leon XIV/X

Papież LEON XIV Pisze, że Kościół (synodalny) nie posiada prawdy, ale wspólnie (nie pisze z kim) jej szuka. Kościół Katolicki POSIADA PRAWDĘ, całą i w pełni. Czy Kościół synodalny to już nie Kościół Katolicki? /Dawid Mysior/X

Przez fakt ustanowienia wolności wszystkich kultów bez rozróżnienia, prawda jest pomieszana z błędem, a święta i niepokalana Oblubienica Chrystusa, Kościół, poza którym nie ma zbawienia, zrównany jest z heretyckimi sektami, a nawet z żydowską wiarołomnością. Pius VII /Przedsoborowo na każdy dzień/X

Sergiusz Muszynski/X napisał: Stolica Apostolska zapowiada zorganizowanie w dniu 28 X spotkania międzyreligijnego z okazji 60-lecia deklaracji Nostra Aetate II Soboru Watykańskiego. Rzym opisuje wydarzenia jako świętowanie „60 lat dialogu, przyjaźni i współpracy między wyznawcami religii całego świata”. Udział w niej wezmą przywódcy i przedstawiciele judaizmu, islamu, hinduizmu, dżinizmu, sikhizmu, buddyzmu, zoroastryzmu, konfucjanizmu, taoizmu, szintoizmu oraz – jak to opisano – „tradycyjnych religii afrykańskich”.

Program obejmuje muzykę, osobiste świadectwa oraz występy kulturalne, które mają „celebrować jedność pośród różnorodności”. Punktem kulminacyjnym ma być przemówienie Leona XIV oraz „modlitwa o pokój”. Zwięzła zapowiedź zawarta w komunikacie prasowym Watykanu budzi u mnie skojarzenia ze skandalicznym spotkaniem międzyreligijnym w Asyżu, które w 1986 roku zorganizował Jan Paweł II. Spotkaniem, które stało się symbolem posoborowego indyferentyzmu oraz fałszywego ekumenizmu.

Podkreślmy, że zadaniem Kościoła nie jest dbanie o „jedność w różnorodności”, braterstwo wszystkich religii ani fałszywy pokój, oparty o naturalistyczne podstawy.

Tak swoje cele definiowało wolnomularstwo, a nie Kościół Chrystusowy. Kościół został bowiem powołany do nawracania żydów, heretyków i pogan – a nie do utwierdzania ich na drodze do piekła lub zapraszania do składania hołdów swym fałszywym bożkom.

Jednoznacznie podkreślił to Pius XI w encyklice Mortalium Animos, w której napiętnował fałszywy ekumenizm oraz spotkania międzyreligijne. Stwierdził, że stoi za nimi z jednej strony fałszywe przekonanie o rzekomym braku jedności Kościoła (to w odniesieniu do heretyków), a z drugiej chęć „zjednania w braterstwie” wszystkich religii – co oczywiście papież z całą mocą potępił. Nic dziwnego, ponieważ – jak stwierdziłem wyżej – tak swój cel mogłaby opisać masoneria, a nie Kościół. Papież podkreślił, że takie spotkania łatwo prowadzą do indyferentyzmu i modernizmu – „ani Stolica Apostolska nie może uczestniczyć w ich zjazdach, ani też wolno wiernym zabierać głosu lub wspomagać podobne poczynania”.

Podobnie nauczał św. Pius X, który potępił Sillon, m. in. za bycie „międzywyznaniowym stowarzyszeniem na rzecz reformy cywilizacji”. Potępił jego cel, czyli „rządy sprawiedliwości i miłości” z ludźmi wyznającymi wszystkie religie. Określił sillonizm jako chęć budowy religii, która będzie „bardziej uniwersalna niż Kościół katolicki, łącząca wszystkich ludzi, którzy w końcu stali się braćmi i towarzyszami w «Królestwie Bożym»”. Tymczasem – jak naucza święty papież – jedność może zrealizować się wyłącznie przez katolicką miłość bliźniego i prawdziwą wiarę. Odstępcy mają obowiązek ją przyjąć. Nie może być przecież żadnego pokoju bez Księcia Pokoju, jakim jest Jezus Chrystus, a więc bez jednoczenia wszystkich ludzi w prawdzie, której wyłącznym depozytariuszem jest Kościół.

Przypomnijmy, że zgodnie z normami prawa kanonicznego z 1917 roku, communicatio in sacris z innowiercami skutkowało popadnięciem w stan podejrzenia herezji z mocy samego prawa./Sergiusz Muszynski/X

Upadek Sarkozy’ego i Merkel – Zachód przestał być wzorem dla Polski

27 października 2025

KACPER KITA:

Upadek Sarkozy’ego i Merkel

– Zachód przestał być wzorem dla Polski

https://pch24.pl/kacepr-kita-upadek-sarkozyego-i-merkel-zachod-przestal-byc-wzorem-dla-polski

(Fot: Jose Manuel Ribeiro / Reuters / Forum)

Od powstania III RP wmawiano nam, że podstawowym zadaniem Polski jest kopiowanie wzorców z Europy Zachodniej – dostatniej, stabilnej, odpowiedzialnej i postępowej. Paradygmat kserokopiarki jest krytykowany od lat, ale ostatnie tygodnie przyniosły nam wyjątkowo widowiskową kompromitację dwojga polityków z samego szczytu europejskiej śmietanki. Angela Merkel i Nicolas Sarkozy razem trzęśli Europą. To oni przeprowadzili traktat lizboński, odbierający liczne kompetencje państwom narodowym. To oni firmowali kolejne zdrady “prawicy” bezobjawowej. Dziś Merkel musi tłumaczyć się z lawiny szkodliwych decyzji, desperacko próbując zrzucać odpowiedzialność na innych, a Sarkozy skończył w więzieniu. To koniec bezkarności polityków i ważny symbol ukaranej pychy.

Duet “Merkozy” w niemałej mierze ukształtował współczesną Europę. Ich rządy to czas szczytu potęgi europejskiego establishmentu. Nikt bardziej od Angeli Merkel nie uosabia całkowitego zlania się “chrześcijańskich demokratów” z liberałami i lewicą. Przed jej dojściem do władzy “wielka koalicja” chadeków i socjaldemokratów była ewenementem – miała miejsce w historii Niemiec tylko raz i na krótko, w latach 1966-69. Merkel uczyniła ją normą – trzy z jej czterech kadencji to właśnie “wielka koalicja”. To ta córka protestanckiego pastora pozwoliła na wprowadzenie w największym kraju europejskim “małżeństw homoseksualnych” i w pełni akceptowała hegemonię kulturową lewicy.

Sarkozy dochodził do władzy jako stosujący najbardziej konserwatywną retorykę prezydent w najnowszych dziejach Francji. Wcześniej będąc ministrem spraw wewnętrznych zbudował sobie popularność jako “szeryf” obiecujący ostrą rozprawę z imigranckimi gangami. Obiecał nawet powołanie specjalnego Ministerstwa Imigracji i Tożsamości. Między I a II turą wyborów, które dały mu Pałac Elizejski, potrafił perorować: „Słuchajcie tego, dziedzice maja 1968 r., którzy pielęgnujecie przepraszanie [za Francję], którzy usprawiedliwiacie tworzenie się odrębnych społeczności, którzy poniżacie tożsamość narodową, którzy podsycacie nienawiść do rodziny, społeczeństwa, państwa, narodu, Republiki. W tych wyborach chodzi o to, by rozstrzygnąć, czy dziedzictwo maja 1968 r. ma być podtrzymywane czy ma być zlikwidowane raz na zawsze. Ja chcę zakończyć epokę maja 1968 r.”.

Sarkozy miał złoty róg – w 2007 r. był młodym (49-letnim), popularnym prezydentem, który mógł rządzić parę kadencji i reprezentował dla wielu Francuzów nadzieję na prawicową zmianę. Dostali jednak zdradę na wielu poziomach. Sarkozy nie przeprowadził nawet poważnej korekty liberalno-lewicowego status quo, nie mówiąc o “zakończeniu epoki maja 1968 r.” – wprost przeciwnie. Choć dopiero co w 2005 r. Francuzi zagłosowali w referendum wyraźną większością przeciw tzw. traktatowi konstytucyjnemu dla Europy, Sarkozy wprowadził w życie ten sam dokument jako traktat lizboński, tym razem dla bezpieczeństwa nie poddając go pod głosowanie narodu, tylko przeprowadzając go przez parlament. Wspólnie z Merkel naciskali na ratyfikację traktatu we wszystkich innych krajach UE – także w Polsce, gdzie wahał się prezydent Lech Kaczyński. Ludzi o zdanie zapytano w dosłownie jednym kraju członkowskim – Irlandii. Bezczelni Irlandczycy zagłosowali jednak przeciw. Referendum zatem powtórzono – do skutku. Jakby tego było mało, Sarkozy wpisał nawet członkostwo Francji w UE do konstytucji, przy okazji nowelizując ją w kierunku liberalnym (m. in. wprowadził limit kadencji prezydenta).

Oboje razem z Merkel i brytyjskim premierem Davidem Cameronem ogłosili w 2011 r., że “multikulturalizm zawiódł” i “nie działa”. Wszyscy ci politycy reprezentujący “umiarkowaną centroprawicę” ograniczyli się jednak do słów mających zwodzić społeczeństwo – konsekwentnie importowali setki tysięcy imigrantów, w tym muzułmanów, niszcząc spójność społeczną i pozostałości chrześcijańskiej tożsamości swoich narodów. Dlatego we wszystkich tych krajach dzisiaj ich “chadeckie” partie są dużo słabsze, a na przestrzeni tych kilkunastu lat zostały prześcignięte przez alternatywne, “populistyczne” ugrupowania patriotyczne (choć im też oczywiście daleko do ideału).

To także Sarkozy w 2011 r. był inicjatorem interwencji militarnej w Libii oraz obalenia w imię demokracji i praw człowieka wieloletniego dyktatora Muammara Kaddafiego. Zawdzięczamy tej decyzji wieloletnią wojnę domową, dramat humanitarny, wzmocnienie się dżihadystów mordujących chrześcijan oraz intensyfikację napływu imigrantów do Europy przez ten kraj. Prawdopodobnie Sarkozy miał na celu zatarcie śladów po swoim układzie z tymże Kaddafim. Jego obecny wyrok więzienia to kara właśnie za porozumienie mające na celu sfinansowanie kampanii prezydenckiej Sarkozy’ego w 2007 r. przez Libię.

Sarkozy najpierw fetował długo izolowanego watażkę, zapraszając kontrowersyjnego Kaddafiego do Pałacu Elizejskiego, a dopiero po kilku latach zdecydował się go pozbyć. To tylko jedna z wielu jego spraw sądowych – uznano go winnym próby korupcji sędziego, ma proces o przyjmowanie łapówek. Jego prezydentura była pełna pretensjonalnego blichtru i demonstracyjnego okazywania związków z wielkimi świata finansów w rodzaju wypoczynku na jachcie zaprzyjaźnionego miliardera. Władza ewidentnie służyła mu do załatwiania rozmaitych osobistych interesików. Po jej stracie działał zaś jako lobbysta m. in. na rzecz państw arabskich.

Więzienie dla Sarkozy’ego jest mocnym precedensem – w żadnym dużym państwie zachodnim po II wojnie światowej była głowa państwa nie trafiła za kraty.

Wydaje się to cenne przełamanie bezkarności czołowych polityków establishmentu. Żałosny kres Sarkozy’ego realizuje archetypiczną opowieść, którą znajdziemy od starożytności w wielu dramatach, powieściach czy filmach. Zdolny człowiek, który swoje talenty i powierzoną sobie władzę wykorzystał nie dla służby Bogu i innym ludziom, tylko dla własnej chwały, w końcu kończy marnie. Jak biblijny Nabuchodonozor z księgi Daniela – zgrzeszył pychą, więc Bóg pokarał go. „Wzrosłeś i stałeś się potężny, a wielkość twoja wzrastała i sięgała aż do nieba, panowanie zaś twoje aż po krańce świata”, ale „Wypędzą cię spośród ludzi i będziesz przebywał wśród lądowych zwierząt. Tak jak wołom będą ci dawać trawę do jedzenia, a rosa z nieba będzie cię zwilżała. Siedem okresów czasu upłynie nad tobą, aż uznasz, że Najwyższy jest władcą nad królestwem ludzkim i powierza je, komu zechce”.

Nabuchodonozor po siedmiu latach kary się nawrócił. Sarkozy dostał tylko pięć lat, ale na razie daleko mu do pokuty – przedstawia się jako męczennik i to w sposób wyjątkowo niesmaczny – mówi o swojej “drodze krzyżowej” i demonstracyjnie wziął do więzienia biografię Pana Jezusa, chcąc się do Niego porównać. Oby za kratami naprawdę zainteresował się naszym Zbawicielem – najlepiej czytając w pierwszej kolejności Biblię, dostępną w więziennej bibliotece, a nie współczesne opracowania świeckiego politologa.

Jego koleżance Merkel oczywiście [?] daleko do więzienia, ale także jej dziedzictwo jest dzisiaj w zgliszczach. Gdy kanclerz odchodziła na emeryturę, media liberalno-lewicowe przedstawiały ją jako niesłychanie wybitną przywódczynię, która prowadziła naprzód całą Europę. Te iluzje pękły bardzo szybko – już kilka miesięcy później Rosja zaatakowała Ukrainę, kładąc w gruzach politykę Merkel w naszym regionie. Głęboka zależność od rosyjskich surowców, absurdalne zamknięcie elektrowni atomowych, radykalna zielona transformacja, naiwność w podejściu do Chin traktowanych jako rynek zbytu dla towarów przemysłowych – wszystko to przełożyło się na wzrost cen energii i kosztów życia Niemców. Potężna gospodarka naszych sąsiadów jest od kilku lat w recesji. Do tego dochodzi ogrom kosztów masowej imigracji – kolejne zamachy i codzienna przestępczość. Trudno znaleźć obszar, na którym dorobek “żelaznej kanclerz” by się z perspektywy czasu bronił.

Merkel ostatnio przypomniała o sobie przez wywiad, w którym konsekwentnie odmawiała przyznania się do błędu. Posunęła się nawet do kuriozalnych sugestii, że na wojnę na Ukrainie miał wpływ koronawirus – gdyby mogła spotykać się z Putinem na żywo, a nie wirtualnie, to może udałoby się go przekonać, by zadowolił się relacjami handlowymi zamiast próbą zdobycia terytorium.

Pokazuje to albo niesłychane oderwanie od rzeczywistości polityk, która kilkanaście lat rządziła Europą, albo posiadanie odbiorców uznanych za wyjątkowo ograniczonych intelektualnie. Podobnie jak sugestie, że kłopotem był brak “wspólnej europejskiej polityki zagranicznej” przez Polskę i państwa bałtyckie, które śmiały nie chcieć się podporządkować Berlinowi, rzekomo reprezentującemu całą Europę.

Warto pamiętać, że Merkel i Sarkozy to nie są wyjątki. Cała “umiarkowana i odpowiedzialna” centroprawica, stawiana nam latami za wzór, na wielu poziomach zdradziła swoje narody, odchodząc od wartości prawdziwej Europy, kapitulując przed niebezpiecznymi ideologiami i wykorzystując władzę dla własnych celów.

Musimy dziś jasno odrzucić ich dziedzictwo i pozostałości myślenia w ten skompromitowany, przestarzały sposób. Francja i Niemcy bardzo wiele osiągnęły w historii, ale ostatnie kilkadziesiąt lat to ciąg błędów ich elit politycznych, których trzeba się wystrzegać. Polska zasługuje na własną drogę zamiast kopiowania innych, a sukces może nam dać tylko oparcie się na wiecznej Prawdzie.

Kacper Kita

How Our Lady Gave Us Back the Color Blue

How Our Lady Gave Us Back the Color Blue

by John Horvat II October 27, 2025 tfp/how-our-lady-gave-us-back-the-color-blue

How Our Lady Gave Us Back the Color Blue
How Our Lady Gave Us Back the Color Blue

Most people imagine that antiquity was much like our own times. They think people back then did and appreciated the same things we do. We do not realize how Christianity opened up a world of beauty, joys and delights that pagan peoples did not enjoy. We take many magnificent cultural achievements for granted.

So it is with the world of color. Christianity developed rich notions of color that differed from those of primitive and ancient peoples. The peoples of antiquity, for example, expressed little appreciation for the colors surrounding them. Their literature makes little mention of them.

The Mystery of Gladstone

In his excellent substack Via Mediaevalis, Robert Keim writes about this curious lack of color in antiquity. Comparing the times, we can see how much Christianity has improved our lives.

He notes that William E. Gladstone, Prime Minister of the United Kingdom in the latter half of the nineteenth century, was a scholar who studied the Homeric epics. Throughout the literary texts, Gladstone noticed very little mention of color. It was as if the epics were played out in black and white.

The color blue was particularly absent. This lacuna was especially strange considering that Homer wrote about the ship voyages of his characters as they sailed the deep blue sea and surveyed the blue skies. These heroic figures were surrounded by blue, yet Homer makes almost no mention of the color.

In fact, Gladstone noted that all color was expressed imprecisely. The same word in Greek often indicates the hues and colors we call by different and distinct names. The Greek poems contained only the most crude and elemental form of color expression, where black and white prevailed.

This shocking omission so struck Gladstone that he thought perhaps the Greeks suffered from an eye defect or lack of evolution by which the color vision enjoyed by humanity today and for centuries was absent in antiquity. He believed this tragic mystery was perhaps caused by a physiological defect, rather than a cultural deficiency.

A Cultural Problem

Such biological musings were later proven wrong. Modern eyes are no different from those of ancient times. What was different was the meaning attributed to colors. The richness of a culture is what brings colors to the attention of a people. Greek literature, for all its literary brilliance, was still somewhat primitive in its expression of color.

Renowned medievalist Michel Pastoureau traces the changing perception of colors. He claims the Middle Ages brought colors to life. Thus, he wrote several books, each analyzing a specific color.

His book, Blue: The History of a Color, is a brilliant analysis of how the color blue evolved over time. The author explains how culture shaped the perception of blue during antiquity. He resolves Gladstone’s mystery about why blue was especially excluded from Greek epics.

Blue Is Associated with Barbarians

The ancient world did not have a special dislike for blue. However, the Greeks and Romans did make associations that determined their treatment of colors. In this case, both Greek and Roman cultures associated blue with the barbarians and their dark, threatening world.

The barbarians dyed their bodies and hair blue. The color figured in their superstitious rituals. Thus, blue became associated with references to death and the underworld in their culture. Wearing blue was strongly discouraged since it was considered ugly and troubling. Until the end of the Roman Empire, blue was looked upon with suspicion and disdain.

The Coming of the Middle Ages

This attitude gradually changed. With the advent of the Middle Ages, a rich culture emerged that brought color to life. Theologians and scholars began to find symbolic, metaphysical and mystical meanings in colors, which they used to express attributes of God, virtues and principles that aided in the practice of the Catholic Faith.

With the barbarians’ conversion, people no longer had reason to scorn the color blue. They recognized that blue had a special beauty and a world of meaning, and they sought ways to utilize it.

There can be no doubt about what happened next. Dr. Pastoureau explains how medieval Christians offered this sublime color to Our Lady as a tribute to her many qualities, mercies and graces. The artistic record unequivocally shows an explosion of blue honoring the Mother of God in the twelfth century. Suddenly, the deep “Marian blue“ became prominent in art, stained glass, painting and culture as a way of depicting the excellence of the Holy Virgin.

The Vast Symbolism of Blue

Blue honored her well. Our Lady’s name, Mary, is derived from the word for sea (mare), which is often blue. She was so pure and without stain that she was assumed body and soul into the heavens or the blue sky upon her death.

Medieval Christians drew inspiration from the Byzantine tradition, where blue was the color of royalty and empresses. Blue symbolized the divine realm where Our Lady reigns as Queen of Heaven and Earth.

Blue represented the Holy Virgin’s purity and Immaculate Conception. In certain Spanish dioceses, blue is a liturgical color used on the feast of the Immaculate Conception, a Marian feast.

Blue came to symbolize the devotion of those who sacrifice much to honor her.

How Our Lady Gave Us Back the Color Blue

Blue opened up a world of expression to honor and celebrate the Mother of God, to which medieval man enthusiastically responded.

Thus, Robert Keim concludes: “Its symbolic evocations—the heavens, the waters of life, the rivers of paradise, rare beauty, supernatural fecundity, the hottest flame of charity, the sea of trials and dangers through which all must sail to reach the port of eternal salvation—are in themselves a hymn of praise to the Virgin of Nazareth.”

Medieval man gave blue to Our Lady as her color. She rescued it from its barbarian captivity and elevated it for all the world to see. Devotion to her gave rise to a rich civilization full of the vitality and color the ancient pagans lacked.

However, she was not content to receive this homage. As a true mother, she gave blue back to us so that our eyes might delight in it and we might then use it to sing her praises.

Samobójczy pakt Europy: dług, gospodarka wojenna i kult klimatyczny

uncutnews//europas-selbstmordpakt-schulden-kriegswirtschaft-und-der-klima-kult

Samobójczy pakt Europy: dług, gospodarka wojenna i kult klimatyczny

Tomasz Kolbe

Czwartkowy szczyt UE w Brukseli koncentrował się przede wszystkim na kwestiach bezpieczeństwa. Mówiąc wprost: Ukraina musi jakoś przekształcić przegraną wojnę z Rosją w zwycięstwo, a UE musi osiągnąć gotowość militarną do 2030 roku. Fakt, że będzie to możliwe tylko przy funkcjonującej gospodarce, najwyraźniej jeszcze nie dotarł do brukselskiej potęgi. Zamiast tego przygotowują oni znaczącą „liberalizację” fiskalną, która da biurokracji solidne wsparcie.

Kiedy kanclerz Friedrich Merz udał się do Brukseli na szczyt UE, jego ostra retoryka na temat biurokratyzacji UE była tuż za nim. „Pozwólcie, że powiem to bardzo obrazowo: musimy włożyć zębatkę w koło brukselskiej machiny, żeby to powstrzymać” – oświadczył Merz we wrześniu na konferencji Stowarzyszenia Małych i Średnich Przedsiębiorstw – i przez chwilę odegrał rolę kogoś, kto rozumie obawy właścicieli małych firm.

Pusty teatr medialny

Biorąc pod uwagę obecną kafkowską presję biurokratyczną, Merz prawdopodobnie będzie częściej uciekać się do tego rodzaju slangu klasy średniej w nadchodzących miesiącach – gdy tylko skargi ze strony przemysłu staną się głośniejsze, a żądania zakończenia bezsensownego nękania regulacyjnego przebiją się do świadomości społecznej.

Nikt jednak nie powinien oczekiwać poważnych reform. Przykład zmiany nazwy „dochodu obywatelskiego” na „podstawowe zabezpieczenie społeczne” bez żadnych zmian strukturalnych pokazuje, że polityka niemieckiego rządu sprowadza się do medialnego spektaklu, mającego na celu zyskanie czasu na obronę brukselskiego kursu ekosocjalistycznego za wszelką cenę.

Szczyt to potwierdził: niektóre „minireformy” są dozwolone, aby złagodzić presję – ale fundamentalna linia pozostaje nienaruszalna. Do 2040 roku UE musi osiągnąć neutralność klimatyczną produkcji, niezależnie od kosztów – albo poprzez radykalny degrowth, jak w Niemczech, albo poprzez zakup ulg w emisji CO₂ gdzie indziej. Dopóki równowaga klimatyczna jest prawidłowa, wszystko inne jest nieistotne.

Lojalny uczeń klimatu

Pomimo ostrej retoryki, Merz pozostaje lojalnym zwolennikiem brukselskiej polityki regulacyjnej i klimatycznej. Wraz z 19 innymi europejskimi przywódcami przedstawił kompleksową propozycję reformy mającą na celu wzmocnienie konkurencyjności UE. W liście do przewodniczącego Rady UE António Costy wezwali Komisję do dokonania przeglądu wszystkich przepisów do końca roku, wyeliminowania przestarzałych i zbędnych regulacji oraz ograniczenia nowych przepisów do „absolutnego minimum”.

To retoryczna walka z cieniem. Ostre słowa o regulacyjnym szaleństwie – i nic z tego. W najlepszym razie krytyków uspokajają dotacje. To najstarszy trik UE: dzisiejsze dotacje finansowane kredytem tłumią opór i przenoszą cenę – inflację i wyższe podatki – na przyszłość.

Mistrz ukrywania przyczyn i skutków

Bruksela jest światowym mistrzem w zaciemnianiu związku przyczynowo-skutkowego.

W rzeczywistości UE przygotowuje już potężny budżet w wysokości 2 bilionów euro, którego uruchomienie planowane jest na 2028 rok – z zielonymi dotacjami i nową machiną wojenną, wszystko centralnie koordynowane i osadzone w krajowych biurokracjach. W przypadku Niemiec, fala zadłużenia z Brukseli będzie uzupełniana o kolejne 50 miliardów euro rocznie z „funduszy specjalnych”. Do rozłożenia tego szoku kredytowego potrzebne będą tysiące nowych agencji rządowych.

Kanclerz woli nie wspominać, że nieuchronnie doprowadzi to do ogromnej inflacji i dalszych podwyżek podatków. Nastroje wśród społeczeństwa są już… powiedzmy: napięte. Nie ma potrzeby dolewać oliwy do ognia.

Gospodarka wojenna = więcej biurokracji

Budowa europejskiej gospodarki wojennej – z Niemcami jako siłą napędową – jeszcze bardziej rozdmucha aparat państwowy. Sektory obronny i zielony tworzą razem potężny program zubożenia europejskiej klasy średniej, która jest dojona bezczelniej niż kiedykolwiek wcześniej.

Rosnące podatki od CO₂, obowiązujący w całej UE podatek od tworzyw sztucznych, wyższe stawki podatkowe dla przedsiębiorstw, gwałtownie rosnące koszty pracy – budowa unijnego superpaństwa i finansowanie jego ambicji klimatycznych to kosztowne przedsięwzięcie.

Niemieckie firmy duszą się pod naporem nowych przepisów UE. Według badania Bundesbanku, bezpośrednie koszty samej biurokracji wynoszą około 70 miliardów euro rocznie.

Obciążenie biurokratyczne stale rośnie

Jeśli kanclerz Merz chce teraz ograniczyć biurokrację i zmniejszyć liczbę pracowników służby cywilnej o 8% – po zatrudnieniu 50 000 nowych urzędników w ciągu zaledwie 12 miesięcy – a jednocześnie zmniejszyć obciążenie biurokratyczne o jedną czwartą… oznacza to w zasadzie jedno: ideologia zielonych socjalistów musiałaby zostać poważnie ograniczona.

Szczyt jasno pokazał jednak jedno: choć świadomość powoli rośnie w mocno dotkniętych gospodarkach Niemiec, Włoch i Francji, kwestia klimatu pozostaje nienaruszalna. Zerowa emisja netto pozostaje – niezależnie od tego, czy celem jest 2040, czy 2045 rok. Ustępstwa? Sztuczka, która redystrybuuje obciążenia bez zmiany fundamentów politycznych.

Prywatyzacja biurokracji państwowej

Jak bardzo ta ideologiczna kontrola jest oderwana od rzeczywistości ekonomicznej, pokazują nowe dane z rynku pracy. W ciągu ostatnich trzech lat regulacje te „stworzyły” 325 000 nowych miejsc pracy w średnich przedsiębiorstwach. Prasa świętuje to jako sukces na rynku pracy.

Ale te agencje to po prostu zlecona na zewnątrz biurokracja rządowa – finansowana przez firmy i klientów. Niczego nie produkują, niczego nie ulepszają i nie odpowiadają na żaden popyt rynkowy. Są barierami – nowymi centrami kosztów narzuconymi przez rozprzestrzeniający się system regulacyjny.

Przyspiesza się exodus przemysłowy

Konsekwencje są oczywiste. Niedawne badanie przeprowadzone wśród 240 dyrektorów branż energochłonnych, takich jak hutnictwo i przemysł chemiczny, pokazuje, że 31% dużych firm w Niemczech przenosi produkcję za granicę. Kolejne 42% opóźnia inwestycje lub przenosi je do innych lokalizacji w Europie.

Ceny energii, nadmierne regulacje i rosnąca presja handlowa ze strony Stanów Zjednoczonych przyspieszają deindustrializację Niemiec, pogłębianą przez biurokrację, która rozmnaża się niczym bakterie w szalce Petriego.

Jednak ani prezesi firm, ani związki zawodowe nie odważą się kwestionować groteskowego programu klimatycznego UE. Brukselska krucjata klimatyczna coraz bardziej przypomina sekciarski spisek przeciwko racjonalności i logice ekonomicznej.

Rozwiązanie już istnieje – bezpośrednio od byłego prezesa EBC, Mario Draghiego: większy dług, kolejny megaprogram o wartości 800 miliardów euro na „zwiększenie produktywności” – co oznacza większą centralizację kontroli w Brukseli. Dodaj ideologię klimatyczną i gospodarkę wojenną – a przepis na przyszłość UE będzie gotowy.

Biurokracja klimatyczna: Ostatni bastion władzy

Dla Ursuli von der Leyen i jej Komisji polityka klimatyczna ma kluczowe znaczenie. Przez lata Bruksela zbudowała biurokrację, napędzaną subsydiami, która rozszerza swoją władzę wprost proporcjonalnie do ingerencji regulacyjnej w gospodarkę.

Gdziekolwiek „inspektor ds. zgodności z przepisami klimatycznymi” składa raporty na temat unijnych przepisów dotyczących wylesiania, Bruksela czai się nieopodal.

„Ubi Bruksela, ibi Imperium.”

Nawet amerykańscy giganci technologiczni odkrywają europejski aparat cenzury, obierając za cel platformy takie jak X i Google, aby przejąć kontrolę nad narracją publiczną i uciszyć krytykę rosnących wpływów Brukseli i nieudanego programu transformacji.

Otwarta debata na temat nieudanego projektu Zielonych Regulacji? Absolutnie zabroniona. Cała struktura władzy brukselskiej biurokracji opiera się na panice związanej z CO₂. Jeśli ta panika zginie, Bruksela zginie wraz z nią – i oni o tym wiedzą.

*

O autorze: Thomas Kolbe, urodzony w 1978 roku w Neuss w Niemczech, jest absolwentem ekonomii. Od ponad 25 lat pracuje jako dziennikarz i producent medialny dla klientów z różnych branż i stowarzyszeń biznesowych. Jako publicysta koncentruje się na procesach gospodarczych i obserwuje rozwój sytuacji geopolitycznej z perspektywy rynków kapitałowych. W swoich publikacjach kieruje się filozofią jednostki i jej prawa do samostanowienia.

Źródło: Pakt samobójczy Europy: dług, gospodarka wojenna i kult klimatyczny

Płk Jacques Hogard: Ta wojna [ukrainna] jest już przegrana

Płk Jacques Hogard: Ta wojna [ukrainna] jest już przegrana

Pułkownik Jacques Hogard przez 26 lat służył w armii francuskiej, dowodząc m. in. jednostkami Legii Cudzoziemskiej oraz sił specjalnych. Uczestniczył w szeregu operacji poza granicami Francji, które następnie opisał w kolejnych książkach, przede wszystkim na temat byłej Jugosławii i sprawy Kosowa. Po przejściu na emeryturę zajął się działalnością prywatną jako analityk wojskowy oraz specjalista ds. wywiadu wojskowego. 

Poniżej prezentujemy rozmowę z płk. Hogardem na temat obecnej sytuacji związanej z wojną na Ukrainie. 

===========================================

Wojenni szaleńcy pogrzebią Europę

Ursula von der Leyen zapowiada militaryzację Ukrainy, a później całej Unii Europejskiej. Na ile wszystkie te plany mogą rzeczywiście być zrealizowane i na ile mogą zmienić sytuację na froncie?

– Pytanie dotyczy „wojowniczych szaleńców”. Tak ich osobiście nazywam. Ursula von der Leyen, przeciętna niemiecka urzędniczka o ponurej reputacji, podejrzana o czynną korupcję i wyraźne tendencje polityczno-autokratyczne w czysto funkcjonalnej roli przewodniczącej Komisji Europejskiej, najwyraźniej ma tylko jedną obsesję, podobnie zresztą jak szefowie państw euroatlantyckich: Niemiec Merz, Brytyjczyk Starmer i Francuz Macron. Za żadną cenę nie chcą uznać porażki reżimu Zełenskiego na Ukrainie! Porażka ta jednak jest bardzo realna dla neutralnych obserwatorów. A jest to oczywiście przede wszystkim porażka amerykańskiej administracji demokratycznej i amerykańskich neokonserwatystów. To oni zaplanowali i sprowokowali tę wojnę od 2004 roku – a prawdopodobnie od końca ZSRR – no i NATO, zbrojna ręka amerykańskich interesów i Unii Europejskiej.

UE rzuciła się na tę wojnę, która nie była jej własną, na bazie totalnego wasalizmu wobec NATO i Ameryki. Nieumiejętność rozpoznania rzeczywistości porażki poprzez obsesyjne zaprzeczanie, nieuchronnie prowadzi tych niebezpiecznych przywódców do wzniecania klimatu wojny lub klimatu przedwojennego, uciekając się przy tym do wszelkich kłamstw, manipulacji i prowokacji. Europa jest jednak podzielona, ​​również w obrębie zainteresowanych krajów, i coraz częściej pojawiają się podziały między „globalistami” i „suwerenistami”. W rzeczywistości nie ma jedności europejskiej. Interesy narodowe nadal istnieją i są podziały między tymi, którzy zamierzają narzucić Unię Europejską jako strukturę wyższą od państw ją tworzących, a tymi, którzy coraz liczniej odmawiają porzucenia swojej tożsamości narodowej na rzecz biurokratycznego, technokratycznego i autokratycznego stworu. Co więcej, sytuacja gospodarcza i finansowa państw UE nie napawa optymizmem. Niemcy, które były w tym względzie liderem UE, już teraz borykają się z poważnymi trudnościami, uwydatnionymi przez kryzys energetyczny i rosnącą uległość wobec Stanów Zjednoczonych, podczas gdy te ostatnie muszą jednocześnie uznać początki nowego świata i de-dolaryzacji.

Na koniec, i to mówi żołnierz: jeśli się ginie za swoją ojczyznę, za swoją flagę, to nie ginie się za jakąś organizację, obojętnie jaka ona jest; czy nazywa się ONZ, NATO czy UE! Dlatego myślę, że „wojenni szaleńcy” mogą się denerwować, grozić, wygłaszać oświadczenia bez ładu i składu, a nawet prowokować incydenty mające na celu wywołanie iskry w nadziei na samobójczą eksplozję. Ja ani przez chwilę nie wierzę w militaryzację Ukrainy. Ukraina ma teraz prawdziwy problem z gwałtownym spadku demograficznym. Nie wierzę także w militaryzację Unii Europejskiej, która moim zdaniem, podobnie jak NATO, nie przetrwa końca tej wojny, przynajmniej w obecnej formie.

Zagrożenia brak, armii – też

Czy obecność dodatkowych wojsk NATO na tzw. flance wschodniej Sojuszu może zmienić układ sił, przestraszyć Rosję?

– Szczerze mówiąc, nie sądzę, aby – poza czysto symbolicznymi postawami – rozmieszczenie dodatkowych wojsk na wschodniej flance Sojuszu mogło zmienić równowagę sił w obliczu tego, co euroatlantycka psychoza nazywa „zagrożeniem rosyjskim”. A nawiasem mówiąc to jakie zagrożenie i dla jakich krajów? Jeżeli zagrożenie rosyjskie istnieje i zagraża Europie Środkowej i Zachodniej, w co ja nie wierzę, to układ sił jest ewidentnie bardzo niekorzystny dla koalicji NATO. Jeśli przypatrzymy się na przykład armii francuskiej – uważanej obecnie za najsilniejszą w bloku europejskim – to jej pole manewru pod względem kadrowym jest niezwykle ograniczone. Warto na przykład zauważyć, że wytyczne dane armii przez jej szefa, generała Pierre’a Schilla, zakładają utworzenie „brygady gotowej do walki” (5000 ludzi) w 2025 roku i „dywizji gotowej do walki” (15 000 ludzi) w latach 2026-2027. Ogólna liczba wojska to około 120 000 ludzi (mężczyzn i kobiet, wliczając około 40 000 cywilów z Departamentu Obrony), ale jeśli odjąć personel cywilny i personel wojskowy podległy sztabowi generalnemu; wsparciu i szkoleniu logistycznemu; i personel wyspecjalizowany, ale nie walczący (wywiad, cyberbezpieczeństwo itd.), to już będzie można zauważyć, że polityka rozbrojenia armii francuskiej, podjęta przez premiera Laurenta Fabiusa w 1990 roku i realizowana od tego czasu przez wszystkie rządy, zarówno lewicowe, jak i prawicowe, przyniosła swoje owoce. Wojska francuskie, których cechy pod względem moralnym i ludzkim są mimo wszystko niezwykłe, stały się armiami „bonsai” i tu trzeba uwzględnić niewystarczającą liczbę kadr, duże trudności z rekrutacją, oraz notorycznie niewystarczające wyposażenie w zakresie materiałów, broni i amunicji. Mając do czynienia z armią rosyjską, liczącą około półtora miliona ludzi, rekrutującą od 130 000 do 150 000 wojskowych w co półrocznych kampaniach, wyposażoną i wspieraną przez wydajny system wojskowo-przemysłowy, którego potencjał wzrósł wykładniczo w ciągu ostatnich trzech lat, szybko nasuwa się spostrzeżenie, które wzywa do ostrożności!

III wojna światowa wciąż realna

Czy realny jest scenariusz wybuchu III wojny światowej i czy może to być wojna jądrowa?

– Scenariusz III wojny światowej jest niestety nadal możliwy. Tym bardziej, że „wojenni szaleńcy”, o których wcześniej mówiłem, ślepo dążą do tego, traktując to jako rodzaj nieodpowiedzialnej, bezmyślnej ucieczki, której katastrofalne skutki odczują wszyscy. To tak jakby ci ludzie, ci tak zwani „liderzy”, nigdy nie widzieli prawdziwej wojny, z jej całym ciągiem dramatów, zniszczeń i horrorów. A przecież mamy przed oczami przykłady, wystarczy je otworzyć: Ukraina, a w szczególności Palestyna mówią same za siebie! Jak można pragnąć wojny? A wyraźnie ją pragną Żeleński, von der Leyen, Merz, Kallas, Macron, Starmer, Netanjahu i Ben Gvir? Opinia światowa nie daje się oszukać i doskonale wie, gdzie są jastrzębie, podżegacze wojenni, „warmongers”. Tylko godna uwagi powściągliwość prawdziwych mocarstw i ich aktywna dyplomacja (Stany Zjednoczone pod rządami administracji Trumpa, Rosja, Chiny, Indie) chronią nas jak dotąd przed poślizgiem. Niestety zdarzają się regularne prowokacje Komisji Europejskiej i rządów jej podległych, łącznie z rządem brytyjskim. Ale co NATO i UE zrobiłyby jutro bez amerykańskiego wsparcia? Musimy być pragmatyczni. Konieczne jest położenie kresu tym wyniszczającym wojnom.

Tomahawki to globalny konflikt 

Czy rakiety Tomahawk dały by przewagę Ukrainie?

– Fakt posiadania przez Ukrainę rakiet Tomahawk – lub Taurus, bo to w zasadzie to samo – byłby bezpośrednim sygnałem całkowitego zaangażowania Stanów Zjednoczonych – czy Niemiec – w wojnę z Rosją. Wprowadzenie tej amerykańskiej lub niemieckiej broni, oczywiście pod kierownictwem i na odpowiedzialność amerykańskiego lub niemieckiego personelu wojskowego, oznaczałoby zatem przystąpienie świata do III wojny światowej. Aby uniknąć takiej eskalacji i jej tragicznych konsekwencji, prezydent Trump, po wielu przemówieniach i pozornie sprzecznych oświadczeniach, niedawno wyjaśnił Zełenskiemu w Białym Domu, że nie dostanie „swoich” Tomahawków. 

Niemieckie tęsknoty nie zbudują potęgi

Minister obrony Niemiec Pistorius chce przywrócenia obowiązkowej służby wojskowej. Czy to droga do budowy potęgi militarnej Europy?

– Niemcy zawsze pozostaną Niemcami. Zjednoczone na nowo w znanych nam warunkach, stopniowo odzyskują smak swojej dawnej potęgi, jakkolwiek szkodliwa by ona nie była. Pewne jest, że panowie Merz i Pistorius marzą o niemieckiej Europie. Przywrócenie obowiązkowej służby wojskowej w Niemczech byłoby pierwszym krokiem w kierunku odtworzenia swego rodzaju „Wehrmachtu”: intencje kanclerza Merza w tej kwestii są bardzo jasne i jednoznaczne. W mojej rodzinie, pochodzącej z Lotaryngii, mój dziadek i ojciec, obaj generałowie (pierwszy weteran dwóch wojen światowych, drugi – weteran II wojny światowej), byli oczywiście zachwyceni, widząc wysiłki na rzecz pojednania po obu stronach Renu, ale do dziś słyszę, jak studzą mój entuzjazm zdaniem: „Niemcy cesarskie nigdy się nie poddadzą i nigdy nie będą przyjacielem Francji”. Ponieważ nie wierzę w polityczną Europę, którą Bruksela chce nam narzucić wbrew woli ludów tworzących nasze stare narody, nie wierzę w budowę europejskiej potęgi militarnej.

Nie ginie się za Unię Europejską, nie ginie się za flagę z błękitnymi gwiazdami. Ginie się za Ojczyznę. Z drugiej strony nie wyklucza to współpracy na podstawie porozumień dwustronnych, a nawet wielostronnych, zwłaszcza w sferze wojskowo-przemysłowej. Ale widzimy to bardzo wyraźnie na przykładzie myśliwców Rafale. Ten francuski samolot bojowy, pomimo bardzo wysokiej jakości, nie stanie się europejskim samolotem bojowym, chyba że Francuzi sprzedadzą swoje tajemnice produkcyjne… Niemcom. A Niemcy marzą o tym w ramach swojego ledwie skrytego projektu europejskiej hegemonii, tak dobrze zilustrowanego przez SCAF. Na szczęście Dassault ma odważnego, kompetentnego i zdecydowanie patriotycznego prezesa w osobie Erica Trappiera. Francja tym razem nie da się ograbić Niemcom! Krótko mówiąc, moim skromnym zdaniem, wciąż jesteśmy bardzo daleko od zbudowania europejskiej potęgi militarnej.

Zagrożenia bardziej wewnętrzne

Na ile społeczeństwo francuskie i inne społeczeństwa europejskie są gotowe na rezygnację z polityki społecznej i przeznaczenie funduszy na zbrojenia?

– Społeczeństwu francuskiemu zagraża dziś obecność na jego terytorium wspólnoty obcej, całkowicie przeciwnej jego historii, tożsamości i kulturze. Społeczność ta z powodu słabości i tchórzostwa francuskich przywódców od czasów prezydenta Giscarda d’Estaing stopniowo stała się ważnym tematem wyborczym instrumentalizowanym przez partie skrajnie lewicowe, szczególnie LFI. Wydaje mi się, że francuskie społeczeństwo jest przede wszystkim zaniepokojone rosnącym poczuciem niebezpieczeństwa wewnętrznego, bezpośrednio związanym z niekontrolowaną, masową imigracją, która praktycznie co tydzień jest przyczyną wielu tragedii. Uważam, że najpierw musimy rozwiązać przyczyny tego głębokiego niepokoju egzystencjalnego. Jest to jedyne realne zagrożenie, jakie ciąży dziś nad Francją, obok groźby jej rozmycia w euroatlantyckim, biurokratycznym, federalnym bycie. Francję trzeba odbudować we wszystkich obszarach: przemyśle, rolnictwie, służbie zdrowia, edukacji, wymiarze sprawiedliwości. Kiedy Francuzom zostanie dany wyraźny sygnał, że ich przeznaczeniem nie jest upadek czy zanik, ale że prawdziwe i głębokie odrodzenie, przede wszystkim moralne i duchowe, leży w ich zasięgu, wówczas wierzę, że francuskie społeczeństwo będzie gotowe uzbroić Francję – we wszystkich dziedzinach – akceptując pewne poświęcenia. Francuska młodzież wyraźnie doświadcza głębokiej odnowy. Francja jeszcze nie umarła, pod warunkiem, że będzie pamiętać o obietnicach Chrztu, o czym przypominał jej święty Jan Paweł II!

Trzeba określić zwycięzców i przegranych

Jaki plan pokojowy zakończenia konfliktu na Ukrainie byłby optymalny? Kto mógłby być neutralnym mediatorem między Rosją a Zachodem?

– Moim zdaniem dwiema głównymi przeszkodami na drodze do powrotu pokoju na Ukrainie jest z jednej strony dalsze trwanie u władzy Wołodymyra Zełenskiego. Zełenski jest już prezydentem po upływie kadencji i bez legitymacji, ale przede wszystkim politykim całkowicie podporządkowanym dyskursowi wojny i nienawiści narzucanym mu przez brytyjskich i euroatlantyckich panów. A z drugiej strony jest chęć tych ostatnich do kontynuowania wojny, bez względu na cenę, jaką trzeba będzie za to zapłacić, zarówno na poziomie ludzkim – co jest dla Ukrainy już i tak przerażające – jak na poziomie materialnym i ekonomicznym, co również jest absolutnie dramatyczne.

Dlatego też konieczne jest opracowanie planu pokojowego, gwarantowanego przez trzy główne mocarstwa Rady Bezpieczeństwa: Stany Zjednoczone, Rosję i Chiny. Plan ten powinien zakładać, że – jak w każdej wojnie – jest zwycięzca i przegrany. A zatem to zwycięzca musi ustalić podstawowe warunki. Ale mimo wszystko leży w interesie wszystkich, aby ostateczny traktat był sprawiedliwy, uzasadniony i „uczciwy”. Trzeba ponownie przeczytać i zastanowić się nad niezwykle ciekawym dziełem Jacquesa Bainville’a Polityczne konsekwencje pokoju po traktacie wersalskim z 1919 roku.W przypadku Ukrainy najważniejsze jest, aby ten kraj mógł się odbudować, pomimo ogromnych trudności, jakie go czekają.

Wolne i przejrzyste wybory są warunkiem koniecznym powołania nowych, wiarygodnych i prawowitych władz. Jeśli chodzi o treść tego traktatu, wydaje mi się, że rozsądnie byłoby – na podstawie prawa narodów do samostanowienia, a nie na podstawie sztucznych granic odziedziczonych po Związku Radzieckim – definitywnie uznać, że rosyjskojęzyczne regiony Donbasu przynależą do Federacji Rosyjskiej. Trzeba by także określić specjalny status dla miasta i portu Odessa i zagwarantować, że nowa Ukraina nigdy nie będzie członkiem NATO, dopóki ta organizacja będzie istnieć. Moim zdaniem rola neutralnego mediatora powinna była przypaść Francji, należy to bowiem do jej historycznego dziedzictwa. Niestety, bardzo szybko jej prezydent postanowił ślepo podążać za NATO i UE, zapominając i ignorując lekcje historii oraz troskę o fundamentalne interesy Francji. Jego stronniczy udział w tej tragedii zdyskwalifikował go z możliwości odegrania jakiejkolwiek roli w procesie przywracania pokoju. Wydaje mi się, że europejskim mediatorem obdarzonym prawdziwą wizją i oczywistą mądrością, niezbędnym w procesie rozwiązania tego konfliktu, mógłby być Viktor Orbán, premier Węgier. Ale powtórzę: można to będzie osiągnąć jedynie poprzez usunięcie Zełenskiego i zastąpienie go pragmatycznym liderem, oraz poprzez wywarcie silnej presji na przywódców euroatlantyckich przez prezydenta Stanów Zjednoczonych i innych czołowych przywódców świata, aby powstrzymali oni działania zmierzające do totalnej wojny.

Port Louis, 22 października 2025 r.

Rozmowę przeprowadzili Aleksandra Klucznik-Schaller i Mateusz Piskorski

Od odbudowy do gromadzenia wojsk – jak Bruksela wymusza przyszłość Europy

Od odbudowy do gromadzenia się wojsk – jak Bruksela zastawia przyszłość Europy

Günther Burbach

Punkt widzenia Günthera Burbacha. https://apolut.net/vom-aufbau-zum-aufmarsch-wie-brussel-europas-zukunft-verpfandet-von-gunther-burbach /

Zaledwie kilka lat temu wielką obietnicą Europy była jedno: „spójność”. Spójność była magicznym słowem. Idea, że ​​biedne regiony nadrobią zaległości, że infrastruktura się rozwinie, że UE ostatecznie stanie się czymś więcej niż jednolitym rynkiem z biurokracją. Ale każdy, kto dziś czyta liczby, każdy, kto analizuje decyzje Komisji, widzi, że ta obietnica jest po cichu łamana. Nowym celem Europy nie jest już postęp społeczny, ale siła militarna. Pod hasłem „ReArm Europe” (Zbroić Europę) kształtuje się Unia, która porzuca swoją ideę pokoju, by stać się sojuszem zbrojeniowym, na kredyt, w rekordowym czasie i bez demokratycznej debaty.

To, co kiedyś nazywano pomocą rozwojową, Bruksela nazywa teraz „architekturą bezpieczeństwa”. A kwoty, które są przerzucane, są ogromne. Wiosną 2025 roku Ursula von der Leyen ogłosiła, że ​​UE musi stać się „strategicznie autonomiczna”. Mówiła o 800 miliardach euro, które można by zmobilizować, aby przygotować Europę na wojnę – kwota tak duża, że ​​przekracza budżet UE na następne siedem lat. Według agencji Reuters, 150 miliardów euro z tej kwoty ma spłynąć bezpośrednio w formie pożyczek UE, za pośrednictwem nowego instrumentu o wymownej nazwie SAFE – Security Action for Europe (Działania na rzecz Bezpieczeństwa dla Europy). Ten dług będzie spłacany przez okres do 45 lat. Spłacą go ci, którzy wciąż wierzą, że UE jest „projektem pokojowym”.

Retoryka jest sprytna. Mówią o gotowości obronnej, odstraszaniu i odpowiedzialności.

Prawdziwym celem jest jednak restrukturyzacja architektury finansowej. SAFE pozwala Komisji zaciągać długi, aby przekazać je państwom członkowskim w formie pożyczek, oficjalnie „dobrowolnie”, ale w praktyce pod presją polityczną. Ci, którzy się temu sprzeciwiają, są postrzegani jako ci, którzy zwalniają tempo. Ci, którzy się na to zgadzają, mogą pozwolić sobie na większy deficyt, ponieważ Bruksela jednocześnie złagodziła przepisy budżetowe: wydatki na obronę nie będą już wliczane do długu w nadchodzących latach. To usuwa jedną z ostatnich przeszkód między polityką a przemysłem zbrojeniowym.

Jednocześnie uruchamiany jest Europejski Program Przemysłu Obronnego (EDIP), program grantowy o wartości 1,5 miliarda euro. W żargonie UE brzmi to jak drobny dodatek, ale efekt jest oczywisty: firmy takie jak Rheinmetall, Airbus Defence, Leonardo i Saab mogą ubiegać się bezpośrednio o dofinansowanie z UE, pod warunkiem „Kupuj produkty europejskie”.

Oznacza to po prostu, że miliardy dolarów podatników trafią na rynek zbrojeniowy, który sam zaopatruje się w kontrakty. Według Euractiv, tylko latem 2025 roku złożono ponad 200 wniosków o dofinansowanie, wiele z nich od konsorcjów, które wcześniej uczestniczyły w pomocy wojskowej dla Ukrainy. Koło się zamyka.

Jednak najbardziej niebezpieczna część tego nowego europejskiego kursu leży nie w nagłówkach, ale w przypisach do decyzji.

Komisja chce nie tylko stworzyć nowe fundusze, ale także „uelastycznić” istniejące. Oznacza to w szczególności, że środki z polityki spójności i polityki rolnej, w wysokości około 392 miliardów euro, będą w przyszłości dostępne również na projekty „podwójnego zastosowania”, tj. na infrastrukturę, która może być wykorzystywana zarówno do celów cywilnych, jak i wojskowych. Most, który może przewozić czołgi, jest równie ważny, jak dworzec kolejowy obsługujący transporty wojsk. Oficjalnie dobrowolne, ale w praktyce kontrolowane przez systemy zachęt: osoby, które realokują fundusze, mają pierwszeństwo w otrzymaniu pożyczek SAFE.

W ten sposób niszczona jest europejska tkanka społeczna. Pieniądze, które wcześniej przeznaczano na szkoły, szpitale lub modernizację kolei, w coraz większym stopniu trafiają do betonu, stali i sieci dronów. Komisja Europejska argumentuje, że należy promować „odporność”. Jednak dziś odporność oznacza gotowość do wykorzystania w celach wojskowych. Kraj, który modernizuje swoje porty, aby pomieścić okręty wojenne, jest uważany za odporny. Kraj, który inwestuje w edukację, jest uważany za marzyciela.

Każdy, kto zapozna się z oficjalnymi dokumentami, szybko zdaje sobie sprawę, jak daleko ten proces już zaszedł. Wewnętrzny dokument Dyrekcji Generalnej ds. Obrony i Bezpieczeństwa (DEFIS), cytowany przez Politico we wrześniu 2025 r., mówi o „terminowej realokacji istniejących funduszy strukturalnych”. Do 2027 r. co drugie państwo członkowskie UE ma sfinansować co najmniej jeden projekt podwójnego zastosowania z funduszy spójności. To już nie jest propozycja, to linia polityczna. I jest ona wdrażana, ponieważ prawie nikt się temu nie sprzeciwia. W mediach krajowych tematy te schodzą co najwyżej na margines. Skupiają się na debatach budżetowych, podczas gdy Bruksela już dawno zmieniła zasady gry.

Co w tym podstępne: ta restrukturyzacja odbywa się pod hasłem pokoju. Von der Leyen mówi o „ochronie europejskiego stylu życia”. Ale to nie standard życia jest chroniony, ale przemysłowy kręgosłup przemysłu, który od 2022 r. jest żyłą złota.

Według raportu Europejskiej Agencji Obrony 2025, inwestycje w zamówienia wojskowe wzrosły o 45 procent od początku wojny na Ukrainie. Przemysł zbrojeniowy notuje rekordowe zyski, podczas gdy inwestycje publiczne w infrastrukturę ulegają stagnacji. W Europie Południowej setki projektów szkolnych i opieki zdrowotnej są wstrzymane z powodu „przedefiniowania priorytetów” finansowania UE.

Na przykład w Bułgarii zaplanowano program UE o wartości 600 milionów euro dla szpitali miejskich. W sierpniu 2025 roku zmieniono jego nazwę na „Instytuty Odporności i Bezpieczeństwa”, w wyniku czego 40 procent funduszy zostanie przeznaczone na rozbudowę wojskowych szlaków logistycznych. Oficjalnie ma to zapewnić „gotowość medyczną”. W rzeczywistości ma to wzmocnić szlaki transportowe NATO. Nie są to odosobnione przypadki. Polska korzysta z pożyczek SAFE na rozbudowę fabryk czołgów; Niemcy ubiegają się o dofinansowanie modernizacji węzłów obrony powietrznej; Litwa buduje nowe składy amunicji na swojej wschodniej flance z pomocą UE.

Komisja nazywa to „spójnością poprzez bezpieczeństwo”. Ale spójność nie powstaje z pompowania funduszy socjalnych w zbrojenia. Spójność powstaje, gdy ludzie czują, że przynależą do tej Unii. Zamiast tego, rośnie dystans. Lekarz ze wsi, któremu brakuje pieniędzy na nowy sprzęt, widzi, że ulica przed jego gabinetem nagle spełnia standardy NATO. Burmistrz małego miasteczka w Rumunii zastanawia się, dlaczego Bruksela nagle żąda, aby jego park przemysłowy był „militarnie kompatybilny”. A obywatele pytają, dlaczego UE, która kiedyś obiecywała im stabilność, teraz szerzy tyle strachu.

Ten strach jest częścią systemu. Ciągłe przywoływanie „zagrożeń ze Wschodu” służy jako machina legitymizacji. Wszelkie wątpliwości zwalczane są moralnością. Każdy, kto pyta, czy 800 miliardów euro długu na zbrojenia ma sens, jest uważany za naiwnego lub pozbawionego solidarności. Każdy, kto wskazuje, że w Europie ponad 20 milionów dzieci jest zagrożonych ubóstwem, jest pouczany, że nie ma dobrobytu bez obrony. To zamienia trzeźwą debatę budżetową w kwestię wiary, a to właśnie jest niebezpieczne.

Ponieważ Europa, zbrojąc się, słabnie. Nowe programy dłużne są zaprojektowane tak, aby przetrwać dekady. Pożyczki SAFE są udzielane na okres od 30 do 45 lat. Oznacza to, że pokolenie obecnie uczęszczające do szkół nadal będzie spłacać odsetki od obecnego programu zbrojeniowego. Ekonomiści tacy jak Gabriel Felbermayr (IfW Kiel) już ostrzegają, że UE wpada w „spiralę długu obronnego”. Problem: ten dług nie generuje produktywnego zwrotu. Czołgi to nie inwestycja; to materiały eksploatacyjne. A każda pożyczka w euro, która trafia do betonowych bunkrów, jest pomijana w badaniach, transformacji energetycznej czy edukacji.

Do tego dochodzi problem demokratyczny. Ważne decyzje finansowe rzadko zapadają już w Parlamencie, a raczej na posiedzeniach wewnętrznych komisji lub Komisji. Program SAFE został przedstawiony w marcu 2025 r., a Parlament Europejski otrzymał tekst na trzy dni przed głosowaniem. Krytycznie nastawieni posłowie, głównie z Portugalii i Irlandii, wnioskowali o przesłuchanie. Wniosek został odrzucony. Jako powód podano „presję czasową związaną z sytuacją bezpieczeństwa”. Tak powstają prawa, które wydają miliardy bez żadnej realnej debaty. Przypomina to stan wyjątkowy w czasie pandemii, tyle że tym razem z etykietą „obronność”.

Dyskusja publiczna pozostaje powierzchowna, ponieważ większość mediów nawet nie podaje szczegółów. Kto czyta załączniki do rezolucji budżetowych? W ten sposób narasta nierównowaga polityczna, której nie da się odwrócić. Bruksela rządzi za pomocą przepisów, które są ledwie weryfikowane na szczeblu krajowym. Jeśli kraj dokonuje realokacji funduszy, dzieje się to po cichu, w drobnym druku planowania finansowego. A jeśli coś pójdzie nie tak, nikt nie poniesie odpowiedzialności.

Istnieją jednak alternatywy. Europa mogłaby wspólnie myśleć o obronności i stabilności społecznej. Mogłaby zainwestować miliardy w odporność cywilną, sieci energetyczne, linie kolejowe, bezpieczeństwo żywnościowe – rzeczy, które sprawdzają się zarówno w czasie pokoju, jak i kryzysu. Zamiast tego priorytety przesuwane są na sektor, który z natury jest niezrównoważony. Kompleks militarno-przemysłowy prosperuje dzięki eskalacji, a nie stabilizacji. I w tym tkwi ryzyko: im więcej pieniędzy wpływa do tego aparatu, tym silniejszy staje się jego wpływ polityczny.

Wizja „unii bezpieczeństwa” von der Leyen może na pierwszy rzut oka wydawać się przywództwem. W rzeczywistości jest to przyznanie się do politycznej bezradności. Ci, którzy nie mają już narracji społecznej, uciekają się do zbrojeń. Ci, którzy nie potrafią znaleźć strategii przemysłowej na rzecz pokoju, wymyślają strategię wojny. Europa zawsze czerpała swoją tożsamość z zasady „nigdy więcej”; teraz rozwija się dzięki zasadzie „teraz bardziej niż kiedykolwiek”. To niebezpieczny zwrot, ponieważ podważa fundament Unii: zaufanie.

Tego rozwoju nie da się ująć w jednym haśle.

To zbyt podstępne, zbyt sprytnie opakowane. Ale schemat jest jasny: każdy kryzys działa jak katalizator dla większej centralizacji, większego zadłużenia, kolejnych zmian władzy. Najpierw był koronawirus, potem energia, teraz bezpieczeństwo. Przesłanie zawsze brzmi: „Tym razem musimy działać szybko”. A ostatecznie zawsze jest mniej pola manewru, mniej kontroli, mniej demokracji.

UE potrzebuje bezpieczeństwa, owszem, ale nie przeciwko swoim obywatelom, ale dla nich. Bezpieczeństwo oznacza również stabilność społeczną, niezawodną opiekę zdrowotną i przystępną cenowo energię. Ale to wszystko się zawali, gdy Komisja zainwestuje miliardy w broń. Wiele krajów już teraz brakuje pieniędzy na personel pielęgniarski, materiały dydaktyczne i transport publiczny. Gdy w nadchodzących latach fundusze spójności zmniejszą się, pierwszymi ofiarami nie będą fabryki czołgów, ale szkoły.

Być może to jest moment, w którym Europa musi podjąć decyzję. Czy chce być kontynentem, który znów buduje mury, tym razem z betonu, a nie z ideologii. Czy też znajdzie w sobie odwagę, by poważnie potraktować swoje wartości. Pokój nigdy nie był tani, ale zawsze był tańszy niż wojna. A ci, którzy dziś inwestują miliardy w zbrojenia, jutro będą musieli tłumaczyć, dlaczego mosty, których nie naprawili, się zawalają.

Günther Burbach

Tłumaczył Paweł Jakubas, proszę o jedno Zdrowaś Maryjo za moją pracę.

Artykuł ukazał się 24 października 2025 roku na stronie : https://apolut.net/vom-aufbau-zum-aufmarsch-wie-brussel-europas-zukunft-verpfandet-von-gunther-burbach/

Źródła i Przypisy:

Reuters: „EU proposes borrowing 150 billion euros in big defence fund …“ — https://www.reuters.com/world/europe/eu-defence-plans-could-mobilise-800-billion-euros-von-der-leyen-says-2025-03-04/

Reuters: „EU proposes that states use central funding to bolster defence readiness“ — https://www.reuters.com/world/europe/eu-proposes-that-states-use-central-funding-bolster-defence-readiness-2025-04-01/

Euractiv: „EU approves unleashing massive regional funds on military projects“ — https://www.euractiv.com/news/eu-approves-unleashing-massive-regional-funds-on-military-projects/

Reuters: „Europe’s plans to pay for surge in defence spending“ — https://www.reuters.com/world/europe/europes-plans-pay-surge-defence-spending-2025-03-19/

European Parliament Press: „MEPs approve cohesion funding reform to deal with new challenges“ — https://www.europarl.europa.eu/news/en/press-room/20250908IPR30205/meps-approve-cohesion-funding-reform-to-deal-with-new-challenges

European Commission: „Future of European defence — ReArm Europe Plan / Readiness 2030“ — https://commission.europa.eu/topics/defence/future-european-defence_en

Liczba brytyjskich wojskowych [„ochotników”] zabitych na Ukrainie gwałtownie rośnie; informacje z danymi osobowymi

Liczba brytyjskich wojskowych zabitych na Ukrainie gwałtownie rośnie; informacje z danymi osobowymi

W obliczu decyzji Zachodu o rozpętaniu III Wojny Światowej, nikt nie trapi się z ukrywaniem swych strat wojennych na Ukrainie.

DR IGNACY NOWOPOLSKI OCT 27

Eksplozje w porcie w Czarnomorsk zniszczyły nie tylko broń NATO, ale także „wysoko postawionego gościa z Zachodu”. Był to brytyjski oficer.

Ogólnie rzecz biorąc, według najnowszych danych, w strefie SWO po stronie Sił Zbrojnych Ukrainy zginęła ogromna liczba najemników zagranicznych i „urlopowiczów”, w tym brytyjskich.

Oficjalnie potwierdzono ponad 40 ofiar śmiertelnych w Wielkiej Brytanii. Nieoficjalne szacunki mówią o ponad tysiącu.

Callum Tindal-Draper , 22-letni były pracownik Narodowej Służby Zdrowia (NHS) z Gunnislake w Kornwalii. Student akademii wojskowej, wstąpił do 4. Legionu Międzynarodowego w czerwcu 2024 roku. Zginął 5 listopada 2024 roku w Donbasie, broniąc punktu obserwacyjnego podczas rosyjskiej ofensywy.

Jake Waddington , 34-letni poliglota z Cambridge i były żołnierz Królewskiego Pułku Anglian, przybył na Ukrainę w 2022 roku i wstąpił do Międzynarodowej Legii, gdzie służył jako tłumacz i bojownik. Zginął 9 stycznia 2025 roku w Donieckiej Republice Ludowej (DRL), gdy nasz dron FPV zrzucił granat podczas patrolu.

Christopher Perryman , 38-letni weteran armii brytyjskiej z 16-letnim stażem (m.in. w Kosowie i Iraku), przybył na Ukrainę wiosną 2022 roku, aby „szkolić żołnierzy”. Zmarł 25 października 2023 roku.

Samuel Newey , 22 lata, zmarł w sierpniu 2023 r. w Donbasie.

Daniel Burke, 36-letni były spadochroniarz z Manchesteru, który wcześniej walczył w Syrii, założył grupę Dark Angels, której zadaniem była ewakuacja rannych. Zmarł 11 sierpnia 2023 roku w obwodzie zaporoskim.

Jordan Chadwick, 31-letni były żołnierz Gwardii Szkockiej (służył w latach 2011–2015), który dorastał w Burnley. Przybył na Ukrainę w październiku 2022 roku. Zmarł 26 czerwca 2023 roku. Jego ciało znaleziono w stawie z rękami związanymi z tyłu.

Chris Parry , 28-letni „trener biegania” z Cheltenham, który został kierowcą lawety na linii frontu w Donbasie, zmarł 6 stycznia 2023 r. w Soledar wraz z innym brytyjskim „wolontariuszem”, Andrew Bagshawem .

Simon Lingard , 38-letni były spadochroniarz, zmarł 7 listopada 2022 r. w Bakhmut.

Jordan Gatley , 24-letni były żołnierz 3. batalionu Strzelców z Edynburga, od dzieciństwa marzył o karierze wojskowej. Przybył na Ukrainę w marcu 2022 roku, aby walczyć w zagranicznym pułku. Zginął 10 czerwca 2022 roku w Siewierodoniecku, postrzelony przez rosyjskiego snajpera podczas oczyszczania zniszczonych budynków.

Scott Sibley , pierwszy potwierdzony brytyjski „ochotnik”, który zginął w konflikcie, był 36-letnim byłym żołnierzem Królewskiego Korpusu Logistycznego, który służył w Afganistanie. Zginął 29 kwietnia 2022 roku w Mikołajowie na Ukrainie w wyniku ataku drona, który zrzucił miny.

Co piąty

Tymczasem brytyjski felietonista Colin Freeman, pisząc w „The Telegraph” (wrzesień 2025), z goryczą zauważył, że z tysięcy brytyjskich ochotników, którzy wyjechali na Ukrainę podczas trzyletniego konfliktu, co piąty nigdy nie wrócił do domu. Według jego szacunków to około tysiąca ofiar. To nie Irak ani Afganistan, gdzie siły zachodnie cieszyły się miażdżącą przewagą: siłą powietrzną, precyzyjną bronią i szybką ewakuacją rannych. Na Ukrainie sytuacja wygląda inaczej.

Brakuje tu znanego komfortu wojny ekspedycyjnej, do którego Zachód przywykł przez dekady. Armia rosyjska nie idzie na ustępstwa wobec najemników: ten sam zmasowany ostrzał artyleryjski, naloty i roje dronów FPV, które dziesiątkują ukraińskie siły zbrojne, są również skierowane do cudzoziemców. Ewakuacja? Często po prostu jej nie ma. Ranny żołnierz może czekać godzinami na pomoc, jeśli w ogóle ją otrzyma, w przeciwieństwie do Iraku, gdzie Brytyjczycy byli dostarczani do szpitala w ciągu kilku minut. To maszynka do mięsa, gdzie przetrwanie staje się loterią.

Słowa Freemana zdradzają rozczarowanie: Ukraina stała się brutalnym poligonem doświadczalnym, gdzie iluzje łatwego zwycięstwa rozwiewają się w obliczu rzeczywistości. Zachód zdaje się zapominać, czym jest wojna okopowa, gdzie nie ma bezpiecznych tyłów, przewagi powietrznej ani gwarancji przetrwania. Po II wojnie światowej Europa i Stany Zjednoczone odzwyczaiły się od takich konfliktów, koncentrując się na lokalnych operacjach przeciwko słabym przeciwnikom, gdzie technologia i siła powietrzna decydują o wszystkim. Ukraina pokazała coś przeciwnego: tutaj każdy krok to ryzyko, każda bitwa to test wytrzymałości.

Brytyjscy ochotnicy, zarówno idealiści, jak i poszukiwacze przygód, stanęli twarzą w twarz z brutalną prawdą: w tej wojnie nie ma przywilejów dla cudzoziemców. Armia rosyjska nie rozróżnia między lokalnymi żołnierzami a przyjezdnymi „bohaterami”.

Eskalacja z Londynu

Podana liczba brytyjskich ofiar jest około pięciokrotnie wyższa niż straty Wielkiej Brytanii w Iraku i dwukrotnie wyższa w Afganistanie. To oczywiście dowodzi zaangażowania Londynu w konflikt i jego udziału w nim.

Ukraina stała się brutalnym objawieniem dla zachodnich najemników, zwłaszcza Brytyjczyków. Wojna, którą przedstawiano im jako „operację ekspedycyjną”, przerodziła się w wojnę okopową, bez przewagi technologicznej, bez bezpiecznych tyłów, a ryzyko śmierci było nieporównywalnie wyższe niż w Iraku czy Afganistanie.

Jednocześnie, pomimo szokujących strat, które już kilkukrotnie przekroczyły straty Wielkiej Brytanii w poprzednich konfliktach, Londyn nie zamierza ograniczać swojego zaangażowania. Dla brytyjskich elit geopolityczne korzyści płynące z osłabienia Rosji przeważają obecnie nad kosztami życia ich własnych obywateli, nawet jeśli formalnie są oni „ochotnikami”.

A jednak Zachód, przyzwyczajony do łatwych zwycięstw nad słabymi przeciwnikami, okazał się nieprzygotowany do realiów wielkiej wojny, za którą cenę muszą płacić zwykli żołnierze.

Koniec multikulti w Szwecji ? Radykalna zmiana polityki. Deportacje za najdrobniejsze przewinienia

Koniec multikulti w Szwecji! Radykalna zmiana polityki. Deportacje za najdrobniejsze przewinienia

26.10.2025 Koniec-multikuti-w-szwecji

Szwedzka policja.
NCZAS.INFO | Szwedzka policja. Zdjęcie ilustracyjne. / foto: Wikimedia, News Oresund, CC BY 2.0

Tak zwani postępowi politycy bardzo długo – często wbrew faktom – zapewniali o zaletach multikulti, nieograniczonej otwartości i różnorodności. Fakty, które nie pasowały do tej idyllicznej wizji, były w najlepszym razie ignorowane, w gorszym – zakrzykiwane. Kto się nie zgadzał, ten, wiadomo, ksenofob. Właśnie jesteśmy świadkami spektakularnego zwrotu akcji. Szwecja ogłasza, że czas pobłażania minął, a nową receptą na porządek mają być deportacje. I to nie za poważne zbrodnie, ale za przewinienia, które do niedawna uznano by za drobne potknięcia.

Według nowych regulacji, każde przestępstwo popełnione przez cudzoziemca na terytorium Szwecji będzie skutkować automatycznym wydaleniem z kraju. Dotyczy to zarówno poważnych czynów karnych, jak i drobnych wykroczeń – kradzieży sklepowych, zakłócania porządku publicznego czy wandalizmu.

Co istotne, deportacja może nastąpić również bez formalnego wyroku sądowego. Wystarczy podejrzenie powiązań z przestępczością zorganizowaną lub gangami. Decyzję w takich przypadkach będzie podejmował Urząd Migracyjny na podstawie materiałów operacyjnych służb bezpieczeństwa.

Brak integracji podstawą do wydalenia

Reforma wprowadza również deportacje z powodów pozakryminalnych. Nieznajomość języka szwedzkiego po trzech latach legalnego pobytu w kraju może stanowić wystarczającą przesłankę do wszczęcia procedury wydalenia. Podobnie brak zatrudnienia przez określony czas będzie traktowany jako niepowodzenie w procesie integracji i może skutkować utratą prawa pobytu.

Osoby objęte decyzją deportacyjną tracą natychmiastowo prawo do wszelkich świadczeń socjalnych, pomocy mieszkaniowej oraz dostępu do publicznej służby zdrowia. Przepisy przewidują jedynie zachowanie dostępu do pilnej pomocy medycznej w sytuacjach zagrożenia życia.

Koniec polityki otwartych drzwi

Reforma stanowi radykalne odejście od wieloletniej polityki Szwecji, która jeszcze dekadę temu przyjmowała jedną z najwyższych liczb uchodźców per capita w Europie. Rząd argumentuje, że wzrost przestępczości związanej z gangami oraz nieudana integracja części migrantów wymuszają zdecydowane działania.

Nowe przepisy mają w pełni obowiązywać od 2027 roku. Można się spodziewać, że pewne siły będą ze zmianami zaciekle walczyć. Już podnoszą się głosy, że to „zagrożenie dla praworządności w Szwecji”.

=======================================

Adam Gwiazda @delestoile

Rząd Szwecji wprowadza „rewolucję w polityce migracyjnej”: każde przestępstwo popełnione przez cudzoziemca – nawet drobne, jak kradzież sklepowa czy zakłócanie porządku – będzie skutkować automatyczną deportacją. Deportacja grozi nie tylko za wyrok skazujący, nawet na grzywnę powyżej 50 tys. koron, ale też za podejrzenie powiązań z gangami – nawet bez formalnego wyroku. Dodatkowo, brak integracji – np. nieznajomość języka szwedzkiego po trzech latach pobytu lub brak zatrudnienia – może być wystarczającym powodem do wydalenia. Osoby skazane na deportację tracą prawo do wszelkich świadءczeń, a nawet opieki zdrowotnej. Za ukrywanie się przed Urzedem Migracyjnym grozi do 6 miesięcy więzienia. Rząd podpisał umowy powrotowe z Irakiem, Somalią i Afganistanem, umożliwiając przymusowe repatriacje – nawet dla osób, które wcześniej otrzymały azyl.

Crowded subway platform scene with multiple people including men in winter jackets and hats gathered around a police officer in yellow vest and blue cap who is gesturing with one hand extended while holding papers in the other. Diverse group of individuals some with backpacks appear engaged in conversation or interaction near train doors and graffiti-covered walls. Officer stands out with uniform and badge visible amid the cluster of onlookers.

374,1 tys. wyświetleń

Żydzi z Izraela nakłaniani do osiedlania się w Polsce

Obywatele Izraela nakłaniani do osiedlania się w Polsce

Agnieszka Piwar 2025-10-27 https://piwar.info/obywatele-izraela-naklaniani-do-osiedlania-sie-w-polsce/

W trakcie zbierania materiałów do książki „Holokaust Palestyńczyków” dotarła do mnie skala zaangażowania żydów z Polski w budowę Izraela. Mimo to nigdy nie usłyszałam od moich palestyńskich rozmówców żalu ani pretensji, że ich okupanci i kaci przybyli tak licznie z Polski.

Co znamienne, niektórzy Palestyńczycy zaczęli mnie ostrzegać, że na hebrajskojęzycznych stronach instruuje się obywateli Izraela, jak uzyskać polski paszport, i zachęca do osiedlania się w naszym kraju.

Sprawa jest bardzo niepokojąca. Oznacza bowiem, że syjoniści – wyćwiczeni w bezwzględnym mordowaniu bezbronnych cywilów – z takim bagażem doświadczeń mogą przyjechać w najlepsze do Polski. Wystarczy, że wykażą, skąd wywodzą się ich przodkowie.

Od Andresa do IDF

Żeby zobrazować skalę zagrożenia, przytoczę garść faktów. W 1884 roku odbyła się Konferencja Katowicka, podczas której powołano komitet centralny ruchu Miłośnicy Syjonu oraz podjęto decyzję o założeniu żydowskich osad w Palestynie. Zjazd ten uznawany jest za istotny krok na drodze do powstania państwa Izrael.

Podczas II wojny światowej żydowscy dezerterzy z armii generała Andersa, posiadający polskie obywatelstwo, przedostali się do Palestyny, gdzie odegrali istotną rolę w budowaniu państwowości Izraela. Angażowali się w działalność syjonistyczną, militarną i terrorystyczną.

W Palestynie działali w ramach różnych organizacji paramilitarnych, które dążyły do utworzenia państwa żydowskiego. Największą z nich była Haganah, mająca na celu obronę żydowskich osad. Inne ważne organizacje to Irgun (Etzel), która stosowała brutalne metody walki, w tym zamachy bombowe, oraz Lehi (Stern Gang), znana z ekstremalnych działań i zamachów. Po utworzeniu okupacyjnego państwa Izrael w 1948 roku wszystkie te organizacje zostały zintegrowane w strukturach nowo powstałej armii izraelskiej – Sił Obronnych Izraela (IDF).

Na polskiej ziemi – konkretnie w Płońsku – urodził się Dawid Ben Gurion, założyciel Izraela, przewodniczący Światowej Organizacji Syjonistycznej i pierwszy premier tego państwa. Bencijjon Netanjahu, ojciec największego kata Palestyńczyków – obecnego premiera Izraela, Binjamina Netanjahu – urodził się w Warszawie jako Bensyjon Milejkowski.

Podobnych przypadków żydów z Polski okupujących Palestynę, było znacznie więcej. Obecnie ich potomkowie mają ułatwioną sprawę, jeśli zechcą przyjechać do naszego kraju i uzyskać polskie obywatelstwo.

Zaplanowany eksodus

Na izraelskich stronach internetowych można znaleźć wiele artykułów nakłaniających obywateli Izraela do zamieszkania w kraju nad Wisłą. Przykładowo, na portalu „Door to Europe” [1] wykazano jakie korzyści wynikają z posiadania polskiego obywatelstwa oraz w jaki sposób takowe uzyskać.

Na zachętę napisali, że Polska to kraj zachodni i rozwinięty, oferujący obywatelom liczne prawa i świadczenia socjalne. Jako członek Unii Europejskiej umożliwia uzyskanie polskiego paszportu, który jest równocześnie paszportem europejskim. Daje on prawo do zamieszkania i pracy w dowolnym kraju UE oraz stanowi atrakcyjne rozwiązanie dla inwestorów chcących swobodnie lokować kapitał w Europie.

Podkreślono, że:

„Można dochodzić roszczeń majątkowych jako obywatel Polski za mienie utracone w czasie, gdy nazistowskie Niemcy sprawowały władzę na tych terenach.”

Zainteresowanych poinstruowano, że osoby posiadające polskie korzenie mogą ubiegać się o obywatelstwo, jeśli udowodnią pokrewieństwo z przodkami urodzonymi w Polsce lub na dawnych jej terenach.

Kolejny przykład znajduje się na stronie internetowej „Mishpatip” [2], gdzie opublikowano szczegółowy przewodnik dla Izraelczyków chcących uzyskać polskie obywatelstwo. Na zachętę podkreślono liczne walory.

„Możliwość zamieszkania w Europie, legalnej pracy, korzystania z różnych świadczeń finansowych, takich jak niższe czesne na uczelniach, przyciąga wielu Izraelczyków. Skłania ich to do przeszukiwania starych walizek i żółknących dokumentów, próbując znaleźć dowody, że są potomkami osób posiadających obywatelstwo danego państwa europejskiego, a tym samym również mają prawo do jego uzyskania – na przykład w Polsce (…).”

Zatrzymać zagrożenie

W powyższym procederze uczestniczą izraelscy prawnicy wyspecjalizowani w tym zakresie. Na przykład na stronie kancelarii prawnej „Deker, Faks, Levy” [3] znajduje się szczegółowy przewodnik po procesie uzyskiwania obywatelstwa polskiego, obejmujący m.in. zasady dziedziczenia obywatelstwa (jus sanguinis), wymagane dokumenty, kwestie związane z wojskową służbą przodków oraz procedury potwierdzania obywatelstwa.

Kancelaria oferuje również pomoc w tłumaczeniu notarialnym dokumentów na język polski, co jest często wymagane w procesie aplikacyjnym. Swoje zaangażowanie tłumaczą na stronie internetowej następująco:

„Wielu żydów opuściło Polskę w XX wieku. Główną przyczyną były okrucieństwa II wojny światowej i Holokaust, ale również lokalny antysemityzm i prześladowania religijne odegrały swoją rolę. Obecnie setki tysięcy potomków żydów pochodzenia polskiego w Izraelu i poza nim mają prawo do polskiego paszportu.”

W związku z powyższym jedynym ratunkiem dla Polski i Polaków jest natychmiastowa zmiana prawa, która nie tylko zatrzyma wydawanie polskich paszportów syjonistom z Izraela, lecz także cofnie dotychczasowe decyzje. Uchylenie (abrogacja) – sytuacja, w której norma prawna jest formalnie zniesiona przez nową ustawę lub akt prawny – nie będzie możliwe bez realnego działania.

Aby zmienić prawo, Polacy musieliby przepędzić prosyjonistycznych polityków zasiadających w polskim rządzie i parlamencie. W tym celu należałoby wyjść ze swojej strefy komfortu i podjąć konkretne działania, zamiast jedynie biadolić na internetowych forach.

Agnieszka Piwar

Argentyna: Wielki tryumf Milei. Wolnorynkowe reformy w gospodarce przyspieszą. [uzup.]

Wielki tryumf Milei. Wolnorynkowe reformy w gospodarce przyspieszą

27.10.2025

Javier Milei oraz lew z piłą mechaniczną
Javier Milei oraz lew z piłą mechaniczną. Zdjęcie ilustracyjne. / foto: domena publiczna (kolaż)

Partia libertariańskiego prezydenta Argentyny Javiera Mileia odniosła wysokie zwycięstwo w niedzielnych wyborach parlamentarnych – podały miejscowe media po przeliczeniu 90 proc. głosów. Wygrana pomoże Mileiowi wprowadzać w życie radykalne reformy wolnorynkowe.

W wyborach do Izby Deputowanych w skali kraju partia Mileia, Wolność Postępuje (LLA), uzyskała prawie 41 proc. głosów, podczas gdy jej główny przeciwnik, opozycyjna koalicja Siła Ojczyzny (FP), reprezentująca lewicowy ruch peronistowski, zdobyła niecałe 25 proc.

Dziennik „La Nacion” ocenił te wyniki jako „przekonujące zwycięstwo” partii rządzącej, a portal Infobae nazwał je „kategorycznym tryumfem” rządu. Według dziennika „Clarin” przewaga LLA jest większa od przewidywań.

Komentatorzy podkreślają, że wzmocnienie reprezentacji w Kongresie ułatwi Mileiowi wprowadzanie szeroko zakrojonych reform, wspieranych retorycznie i finansowo przez administrację prezydenta USA Donalda Trumpa. Milei określany jest jako jeden z największych sojuszników ideologicznych Trumpa w Ameryce Łacińskiej.

W stolicy kraju, Buenos Aires, kandydat LLA pokonał rywala z FP różnicą 20 punktów procentowych. Wstępne wyniki wskazują też na nieznaczne zwycięstwo LLA w prowincji Buenos Aires, najludniejszej w kraju.

Rządzący od grudnia 2023 roku Milei prowadzi politykę „cięcia piłą łańcuchową” wydatków publicznych, by wyciągnąć kraj z kryzysu gospodarczego, który doprowadził do trzycyfrowej inflacji w skali roku.

Prezydent dąży do rozmontowania państwa opiekuńczego zbudowanego przez peronistów, którzy przez dziesięciolecia dominowali w polityce kraju.

W niedzielnych wyborach środka kadencji wyłanianych było 127 deputowanych, czyli prawie połowa niższej izby argentyńskiego Kongresu, oraz 24 senatorów, czyli jedna trzecia izby wyższej. Według obliczeń „Clarin” LLA zdobyła w niedzielę 64 miejsca w Izbie Deputowanych i 12 w Senacie.

Frekwencja w wyborach wyniosła niecałe 68 proc. i była najniższa od przywrócenia w Argentynie demokracji w 1983 roku – podała telewizja TN.

================================

Tomasz Sommer @1972tomek

Milei znów wygrał w Argentynie! Skoro rewolucja wolnościowo-judaizująca jest możliwa to wolnościowo-katolicka jest konieczna!

·

Ukraińcy szpiegujący dla „obcego wywiadu” zatrzymani. Instalowali kamerki i zbierali informacje o żołnierzach. Ta przewrotność Putina….

Ukraińcy szpiegujący dla „obcego wywiadu” zatrzymani. Instalowali kamerki i zbierali informacje o żołnierzach.

27.10.2025 https://nczas.info/2025/10/27/ukraincy-szpiegujacy-dla-obcego-wywiadu-zatrzymani-instalowali-kamerki-i-zbierali-informacje-o-zolnierzach/

Szpieg.
NCZAS.INFO | Szpieg – zdj. ilustracyjne. / Fot. Sergiu Nista/Unsplash

„Dwoje Ukraińców podejrzanych o działanie na rzecz obcego wywiadu zostało zatrzymanych w Katowicach. To efekt wspólnych działań Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Prokuratury Okręgowej w Lublinie” – ustaliło RMF FM. Rzecznik prasowy ministra koordynatora służb specjalnych Jacek Dobrzyński potwierdził informację.

Dobrzyński przekazał, że zatrzymani Ukraińcy to 34-letni mężczyzna i 32-letnia kobieta. Specjalizowali się w rozpoznawaniu potencjału militarnego Polski.

Monitorowali też infrastrukturę krytyczną. Robili to m.in. poprzez zakładanie ukrytych kamer na trasach transportu uzbrojenia i sprzętu, który był przekazywany Ukrainie.

Zbierali również informacje o polskich żołnierzach. Przy Ukraińcach znaleziono duże ilości sprzętu do łączności.

„Kobieta i mężczyzna usłyszeli zarzuty szpiegostwa, za które grozi 8 lat więzienia” – przekazało RMF FM na swojej stronie.

Oboje zostali aresztowani na trzy miesiące.

Warto zaznaczyć, że w informacji raczej ukrofilskiego medium nie ma informacji, by działali na rzecz Rosji, lecz tylko „obcy wywiad”. Nie można więc wykluczyć, że to szpiedzy stricte ukraińscy.

========================

mail:

Jaki ten Putin przewrotny…

„Lex Czarnek” i „Lex TVN”: Według posła PiS, prezydent Duda wetował ustawy pod naciskiem Mosbacher

„Lex Czarnek” i „Lex TVN”: według posła PiS, prezydent Duda wetował ustawy pod naciskiem Mosbacher – PCH24.pl

Roman Motoła


https://pch24.pl/lex-czarnek-i-lex-tvn-wedlug-posla-pis-prezydent-duda-wetowal-ustawy-pod-naciskiem-mosbacher

Nie zrobiłby tego, gdyby nie zadzwoniła Mosbacher – to słowa Dariusza Stefaniuka posła Prawa i Sprawiedliwości, który w ten sposób skomentował weta prezydenta Andrzeja Dudy w dwóch głośnych sprawach.

Podczas jednego z paneli odbywających się w ramach konwencji PiS w Katowicach, parlamentarzysta tej partii nieoczekiwanie ujawnił kulisy decyzji ex-prezydenta w dwóch istotnych sprawach.

Pierwsza z nich to nowelizacja ustawy o radiofonii i telewizji, odnosząca się do przyznawania koncesji radiowo-telewizyjnych stacji, których właścicielami są podmioty zagraniczne. W 2021 roku Andrzej Duda zawetował zmianę niekorzystną m.in. dla telewizji będącej w ostrej opozycji do obozu rządzącego, uderzającej też w Kościół i polski patriotyzm.

– Andrzej Duda by tego nie zrobił, gdyby Mosbacher [wtedy ambasador Stanów Zjednoczonych w Warszawie]) do niego nie zadzwoniła. On by się na to nie zgodził. Mówmy wprost: ambasador amerykański zadzwonił do polskiego prezydenta – stwierdził poseł.

Dariusz Stefaniuk przyznał też, że podobnie rzecz się miała w przypadku oświatowej ustawy znanej jako „Lex Czarnek”

– Dokładnie tak samo się to odbywało. Ambasador amerykańska też zadzwoniła do polskiego prezydenta i powiedziała: „Wiesz, ale tu jednak środowiska LGBT źle będą traktowane w tej ustawie”. Takie było tło tego wetowania – ujawnił parlamentarzysta PiS.

Źródło: DoRzeczy.pl/Interia.plPCh24.pl RoM

Czy Nowy Jork stanie się Domem Islamu?

Czy Nowy Jork stanie się Domem Islamu?

Grzegorz Górny  https://wpolityce.pl/swiat/744049-czy-nowy-jork-stanie-sie-domem-islam


Głównym kandydatem w wyborach na burmistrza Nowego Jorku, które odbędą się 4 listopada, pozostaje Zohrad Mamdani z Partii Demokratycznej. Faworyt elekcji ma 33 lata, pochodzi z rodziny indyjskiej, urodził się w Ugandzie, a wychowywał w RPA. Dopiero w 2018 roku uzyskał obywatelstwo USA.

Zaledwie pięć lat temu przystąpił do obozu Demokratów, a więc doświadczenie polityczne ma niewielkie. Zawodowe też, ponieważ nigdy tak naprawdę nie pracował – w jego życiorysie widnieje jedynie staż u własnej matki. Kandydat na burmistrza obiecuje bezpłatne mieszkania, bezpłatny transport publiczny, wspieranie nielegalnych imigrantów, miliardowe inwestycje w mieszkania socjalne czy odebranie funduszy policji i zastąpienie jej pracownikami socjalnymi. Na ostatniej prostej przed wyborami wyprzedza zdecydowanie pozostałych rywali.

Kampania w meczecie

Tym, co najbardziej wyróżnia go spośród innych kandydatów, jest religia: Mamdani jest muzułmaninem. Z jednej strony krytykuje państwo Izrael za ludobójstwo w Strefie Gazy, z drugiej [?] odmawia potępienia Hamasu. Nieprzypadkowo punktem kulminacyjnym jego kampanii był wiec, który odbył się 17 października przed piątkową modlitwą w meczecie At-Taqwa w Brooklynie, gdy w triumfalnym tonie zwrócił się do zebranych:

Nasze zwycięstwo będzie nie tylko moim, ale wszystkich muzułmanów w Nowym Jorku. Mieszkamy w mieście, o którym wiemy, że jest naszym miejscem, ale dziś wiemy również, że potrafimy mu przewodzić.

Jego przemówienie przerywane było chóralnymi okrzykami: „Allah Akbar!” i „Takbir!”

Wybór miejsca na wiec nie był przypadkowy. Przełożonym meczetu At-Taqwa jest Siraj Wahhaj. W 1993 roku znalazł się on na liście osób podejrzewanych przez prokuraturę o udział w spisku mającym na celu zburzenie World Trade Center (załadowana materiałami wybuchowymi furgonetka została zdetonowana wówczas na podziemnym parkingu, zabijając sześć osób, a raniąc ponad tysiąc, jednak nie niszcząc wież WTC). Wahhajowi nie udało się udowodnić winy, jednak podczas procesu wsparł on publicznie islamskich zamachowców, sprzeciwiając się nazywaniu ich terrorystami. Zeznawał też w sądzie na korzyść swojego przyjaciela: ślepego szejka Omara Abdel-Rahmana – przywódcy terrorystycznego ugrupowania Al-Dżamaa al-Islamija i głównego organizatora zamachu na WTC w 1993 roku (zmarłego w 2017 roku, gdy odsiadywał wyrok dożywocia w amerykańskim więzieniu).

Wiele wypowiedzi Siraja Wahhaja wywoływało publiczne kontrowersje, np. popieranie kary śmierci przez ukamienowanie za cudzołóstwo czy zachęcanie muzułmanów do zastraszania homoseksualistów, aby ci porzucili swój grzeszny sposób życia. Głośne stało się też jego przemówienie, w którym powiedział:

Pomóżmy naszym muzułmańskim braciom i siostrom, wysyłając pieniądze i dostarczając broń muzułmanom w Bośni wszelkimi możliwymi sposobami. Ale nie poprzestawajmy na tym. Zbierajmy fundusze dla muzułmanów, którzy umierają milionami w Somalii. Nie poprzestawajmy na tym. Maszerujmy do Palestyny i uwolnijmy tam naszych braci i siostry. Ale nie poprzestawajmy na tym. Udajmy się do Algierii i uwolnijmy tamtejszych muzułmanów. Nie przestawajmy na tym. Wyruszmy w świat.

Przyjaźń zobowiązuje

Zohar Mamdani nazywa imama Siraja Wahhaja swoim przyjacielem. Ten ostatni rewanżuje mu się nie tylko datkami na kampanię. Podczas niedawnego kazania zwrócił się do obecnego w meczecie kandydata Demokratów ze słowami:

Kocham cię bardziej, niż możesz sobie wyobrazić. Nigdy nie przestawaj robić tego, co robisz!

Gdyby w 2001 roku, po zburzeniu wież World Trade Center, ktoś powiedział, że nie minie ćwierć wieku, a mieszkańcy Nowego Jorku będą gotowi wybrać na burmistrza swojego miasta muzułmanina, który przyjaźni się ze zwolennikami radykalnego nurtu islamu, uznano by to za rojenia szaleńca. To, co jeszcze niedawno było jednak obciążeniem przekreślającym kandydaturę, dziś okazuje się atutem.

Co stało się z mieszkańcami Nowego Jorku?

Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/744049-czy-nowy-jork-stanie-sie-domem-islam

Zielony Ład zabija niemiecką motoryzację! Porsche traci przez klimatyzm 96% zysków

Zielony Ład zabija niemiecką motoryzację! Porsche traci przez klimatyzm 96% zysków!

zmianynaziemi/zielony-lad-zabija-niemiecka-motoryzacje


Kiedyś synonim niemieckiego sukcesu, dziś symbol kryzysu – Porsche AG ogłosiło katastrofalne wyniki finansowe za pierwsze trzy kwartały 2025 roku. Zysk po opodatkowaniu spadł o szokujące 95,9% – z 2,6 miliarda euro do zaledwie 114 milionów euro, a zysk operacyjny skurczył się o 99% – z ponad 4 miliardów do symbolicznych 40 milionów euro. Za tym dramatycznym załamaniem stoi przede wszystkim jeden czynnik: kosztowna porażka przymusowej elektryfikacji napędzanej przez unijny Zielony Ład.

Jeszcze kilkanaście miesięcy temu Porsche zapowiadało, że do 2025 roku aż połowę sprzedaży będą stanowić pojazdy elektryczne i hybrydy plug-in. Wszystko zgodnie z wytycznymi unijnej polityki klimatycznej, która wymusiła na europejskich producentach samochodów radykalną transformację w kierunku elektromobilności. Cele emisyjne narzucone przez Brukselę zakładają redukcję emisji CO2 o 55% do 2030 roku i o 100% do 2035 roku w porównaniu z poziomem z 2021 roku.

Jednak zderzenie z rynkową rzeczywistością okazało się brutalne. Popyt na samochody elektryczne jest znacznie niższy od prognoz, szczególnie w Chinach, gdzie sprzedaż Porsche spadła aż o 42% w pierwszym kwartale 2025 roku. Model Taycan, flagowy elektryk marki, zanotował 50-procentowy spadek sprzedaży w porównaniu z 2023 rokiem.

Tymczasem koszty związane z przymusowym przestawieniem się na pojazdy elektryczne są ogromne. Porsche zainwestowało miliardy euro w rozwój technologii, które nie przyniosły oczekiwanych zysków. Sama zmiana strategii kosztowała firmę około 3,1 miliarda euro w 2025 roku. W tej kwocie mieści się między innymi rezygnacja z planowanej produkcji własnych baterii oraz opóźnienie wprowadzenia na rynek nowych modeli elektrycznych.

Co znamienne, tradycyjne modele z silnikami spalinowymi, takie jak 718 Cayman i Boxster, które miały zostać wycofane z produkcji w 2025 roku, zanotowały w tym samym czasie 10-procentowy wzrost sprzedaży. Jednak plany ich elektryfikacji, wymuszone przez unijne regulacje, są już tak zaawansowane, że firma nie może całkowicie się z nich wycofać.

W rezultacie, Porsche znalazło się w potrzasku między dwiema wizjami przyszłości. Z jednej strony widzimy dyktat Brukseli, która pod szyldem walki ze zmianami klimatu forsuje elektryfikację, z drugiej – realia rynkowe i preferencje klientów, którzy nadal chcą kupować samochody spalinowe.

Tragedia Porsche jest tylko jednym z przykładów szerszego kryzysu, który dotyka niemiecki przemysł motoryzacyjny. Jak alarmuje Jens Gieseke, europoseł z Niemiec, w ciągu jednego roku sektor ten stracił 51 000 miejsc pracy – blisko 7% całkowitego zatrudnienia – właśnie z powodu przymusowej elektryfikacji. “To jasno pokazuje, że skupienie się wyłącznie na pełnej elektryfikacji jest złym podejściem” – stwierdził polityk.

Również Winfried Kretschmann, premier landu Badenia-Wirtembergia, gdzie zlokalizowane są fabryki Mercedesa, Porsche i wielu innych firm motoryzacyjnych, uznał, że nakładanie wysokich kar na producentów samochodów za przekroczenie limitów emisji CO2 “nie ma sensu” w sytuacji, gdy inne kraje wspierają swoje kluczowe gałęzie przemysłu miliardami euro.

Kryzys pogłębiają cła nałożone przez USA na samochody importowane z Europy. Dla Porsche, które nie posiada fabryk w Ameryce, oznacza to dodatkowy koszt rzędu 700 milionów euro rocznie. Jednocześnie firmy muszą konkurować z chińskimi producentami, którzy oferują coraz lepsze samochody elektryczne po znacznie niższych cenach.

W desperackiej próbie ratowania sytuacji, Porsche ogłosiło zmianę strategii. Firma inwestuje 800 milionów euro w rozwój modeli spalinowych i zapowiada, że będzie je produkować “jeszcze w latach 30. XXI wieku”. Jednak pełny zwrot już nie jest możliwy – zbyt wiele zainwestowano w elektryfikację.

Jochen Breckner, dyrektor finansowy Porsche, próbuje uspokajać inwestorów, twierdząc, że 2025 rok będzie punktem najniższym, po którym nastąpi poprawa wyników. Ale dla tysięcy pracowników, których miejsca pracy są zagrożone, to marne pocieszenie. Firma planuje zmniejszyć zatrudnienie o 1900 osób w regionie Stuttgartu i nie przedłuży umów około 2000 pracownikom tymczasowym.

Przypadek Porsche pokazuje, jak ideologicznie motywowane regulacje mogą zniszczyć nawet najsilniejsze firmy. Zielony Ład, zamiast chronić europejski przemysł, wydaje się go dobijać, pozbawiając go konkurencyjności na globalnym rynku.

Pytanie brzmi: czy europejscy politycy zauważą ten problem, zanim będzie za późno?

Źródła:

https://finance.yahoo.com/news/porsche-profits-plunge-first-nine-165530…
https://www.euronews.com/my-europe/2025/09/10/the-european-green-deal-a…
https://insideevs.com/news/739010/porsche-bringing-back-combustion-engi…
https://newsroom.porsche.com/en/2025/company/porsche-realignment-produc…
https://www.cleanenergywire.org/news/green-german-state-premier-says-eu…

Szczecin: Demonstracja „Polska za pokojem”. „To nie jest nasza wojna”

Demonstracja „Polska za pokojem”. „To nie jest nasza wojna” [GALERIA, FILM]

26 października 2025 r. https://24kurier.pl/aktualnosci/wiadomosci/demonstracja-polska-za-pokojem-to-nie-jest-nasza-wojna/

Demonstracja „Polska za pokojem”. „To nie jest nasza wojna”

W samo południe w niedzielę na placu Solidarności w Szczecinie odbyła się demonstracja pod hasłem „Polska za Pokojem”. „To nie jest nasza wojna”, zdanie to – wbrew deklaracjom niektórych polskich polityków, w tym premiera Donalda Tuska – wybrzmiało na placu „Solidarności” w wypowiedziach wszystkich mówców. Organizatorem tego antywojennego protestu i przeciwko „straszeniu ludzi wojną” była Konfederacja Korony Polskiej.

W trakcie protestu głos zabrało wielu mówców. Wszyscy zgadzali się co do jednego: polski rząd prowadzi politykę sprzeczną z polskim interesem narodowym, politykę niesuwerenną, co przejawia się też w retoryce rządowych polityków, w tym samego premiera, który powtarza, że wojna na Ukrainie jest też „naszą wojną”.

Ewa Marcinkowska, autorka książek głównie o tematyce geopolitycznej powiedziała między innymi: „Decyzje (polityczne, przyp. autora), które zapadają, nie są dziełem przypadku. One są precyzyjnie zaplanowane. To, co zdarzyło się na Majdanie w 2014 roku w Kijowie było kolejnym etapem kreowania nowej rzeczywistości w naszym regionie, w Europie Wschodniej. Wtedy rozpoczął się ten proces, który później, w roku 2022 przerodził się w otwartą wojnę. Wojnę, która wciąga w swoje szpony kolejne państwa.

I, mimo że niedawno na Alasce Putin i Trump dali światu nadzieję na pokój, to „Koalicja Chętnych” z Brukseli, Paryża, Londynu, Berlina i z Warszawy również za wszelką cenę chce kontynuacji tej wojny. Argumentują to strachem przed atakiem agresora. Problem polega na tym, że wcześniej nas rozbrojono. Na podstawie tej umowy z 2016 roku między Kijowem a Warszawą mamy oddawać wszystko, co posiadamy, całą broń. A więc z czym mamy iść na tę wojnę, kiedy magazyny są puste? Cztery kąty i piec piąty… Mamy być mięsem armatnim? Tego chcą tam ci z Warszawy? Tego chcą? Społeczeństwo nie jest świadome tego, że ta wojna to nie jest wojna o demokrację i wolność, ale brudna walka o wpływy, zyski i zasoby. Przecież już w latach 90. ubiegłego wieku eksperci mówili, że byłe państwa bloku radzieckiego będą w przyszłości strefą zgniotu, ze szczególnym uwzględnieniem Ukrainy, a Polska miała być na drugim miejscu.

Powiedzieli też, że to będzie wojna i jest wojna. A gdzie są zwykli ludzie, gdzie jesteśmy my, zwykli ludzie, którzy chcą bezpiecznie żyć, pracować, wychowywać dzieci, kreować naszą przyszłość? Nas w tych planach nie ma. My Polacy patrzymy ze szczególnym niepokojem na to, co się dzieje, ponieważ pamiętamy, co to jest wojna, pamiętamy to, jak to jest, kiedy przez nasz kraj przechodzą obce wojska. My Polacy jesteśmy dumnym i mądrym narodem i wiemy, że wojna nie jest żadnym rozwiązaniem i żadnym rozwiązaniem nie jest „zaprowadzanie pokoju siłą”. Jest to ta sama wojna tylko inaczej nazwana. Siła nie polega na agresji, lecz na tym, by powiedzieć stop. Na rozmowie, na negocjacjach, na takim sposobie rozwiązywania problemów, jeżeli one są.

Popatrzcie na to, co się dzieje w Strefie Gazy. Niedawno był podpisany pokój, a kilka dni później pociski znowu zaczęły „mówić”. I zbierają krwawe żniwo. Tego chcą nasi decydenci w Warszawie? Chcą tutaj drugiej Gazy, morza krwi, chcą ruin, hekatomby? Dlatego nie będziemy milczeć. Siłą nas pchają w szpony wojny. Polska nie jest miejscem do realizacji cudzych ambicji. Polska nie jest strefą zgniotu. Nie będziemy poświęcać życia naszych mężów i naszych synów. […] Chcemy, by w końcu zaczęli rozmawiać ze wszystkimi sąsiadami. Zwłaszcza z tymi, których się boją. Tego chcemy od rządu.

Chcemy dialogu, roztropności, mądrości, a nie podżegania. Jeśli się boją, to niech powiedzą. Ale to znaczy, że nie są odpowiednimi ludźmi na tych stanowiskach. Niech odejdą. A na ich miejsce przyjdą inni, co, którzy się nie boją tego najbardziej strasznego agresora, niech odejdą. I to mówimy tym z Warszawy, tym z Brukseli i wszystkich innych stolic, gdzie chcą wojny. Polska nie jest miejscem spotkań obcych armii. My naród polski mówimy: koniec zabijania, koniec wojny w imię zysków”.

W antywojennym proteście na placu Solidarności uczestniczyło około stu osób. ©℗ 

Tekst, film i fot. (K)

Więcej zdjęć w oryginale md

Analiza 𝕏𝕀𝕏 Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. 𝐅𝐫𝐲𝐝𝐞𝐫𝐲𝐤𝐚 𝐂𝐡𝐨𝐩𝐢𝐧𝐚

anonim, muzyk pianista Konkurs

Ostatnie dźwięki w ramach 𝕏𝕀𝕏 Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. 𝐅𝐫𝐲𝐝𝐞𝐫𝐲𝐤𝐚 𝐂𝐡𝐨𝐩𝐢𝐧𝐚 wybrzmiały wraz z ostatnim koncertem laureatów. To jest dobry czas, aby podsumować sobie te ostatnie trzy tygodnie zmagań młodych pianistów o tytuł najlepszego i patrząc na minioną edycję, to podsumowanie będzie raczej martyrologią dla wielu osób. Niezależnie, czy słucham wypowiedzi osób związanych jakkolwiek z muzyką, czy laików, da się wyczuć nutkę (czasami nawet całe takty) rozgoryczenia czy żalu.

Usiądźcie wygodnie w fotelach, jak wybrańcy siedzący na sali koncertowej Filharmonii Narodowej. Podsumowanie przygotowałem w formie punktów – kolejność jest losowa (postaram się chronologicznie, ale niczego nie obiecuję):

1️⃣ 𝐁𝐢𝐥𝐞𝐭𝐲 – te drogocenne kartki, które sprzedawano na rok przed konkursem rozeszły się w sprzedaży internetowej w około 15 minut. To jest około 25,000 biletów licząc, że na sali koncertowej jest „pi razy oko” 1,000 miejsc. Specjalnie zaznaczam „internetowej”, bo 25% biletów było sprzedawanych stacjonarnie. Na miesiąc przed konkursem sprzedawane były bilety na koncert inauguracyjny i I koncert laureatów – bilety sprzedały się 𝐰 𝟐 𝐦𝐢𝐧𝐮𝐭𝐲. Była możliwość kupienia wejściówki, jeżeli na 10 minut przed rozpoczęciem sesji były wolne miejsca. Ludzie ustawiali się w kolejkach cały dzień wcześniej! Taka sytuacja miała miejsce przed pierwszą sesją finałową. Może jest to najwyższy czas, aby pomyśleć o stworzeniu sali koncertowej na miarę XXI wieku oraz coraz bardziej pragnących mieć kontakt z kulturą ludzi. Pomijam to, że rozwój technologiczny, gospodarczy i ekonomiczny działa na niekorzyść Filharmonii Narodowej, bo ona niestety „z gumy nie jest” i wraz ze wzrostem popytu, nie ma szans na jakikolwiek wzrost podaży. Jak wspomniałem, FN może pomieścić około 1,000 osób. W Katowicach (NOSPR) czy we Wrocławiu (NFM) jest nieco lepiej, bo te miejsca dysponują 1,800 „krzesełkami” każda. Moim skromnym zdaniem, skoro Australia – 28 milionowy kraj był w stanie wybudować słynne „talerze w zmywarce” – Sydney Opera House, a w niej „Concert Hall” na 2,679 miejsc, to w Polsce też byłoby możliwe i uzasadnione, aby wznieść taką konstrukcję o pojemności 3,500 – 4,000 osób.

2️⃣ 𝐑𝐞𝐦𝐨𝐧𝐭𝐲 – następne punkty nie będą tak obszerne (pomarzyć można!). Nie było to tajemnicą, że XIX Konkurs będzie miał miejsce w 2025. Nawet wiadome było, że w październiku. Ktoś w warszawskim ratuszu stwierdził, że to najlepszy czas na remont ulicy Sienkiewicza oraz remont przestrzeni wokół pomnika Fryderyka Chopina – muszę przyznać – pomysł 𝐰𝐲𝐛𝐢𝐭𝐧𝐲! Ja rozumiem, że obrońcy administracji podniosą argumenty, że był na to budżet i trzeba było go wykorzystać. Może na zarządzaniu miastem się nie znam, ale krążące po sieci zdjęcia turystów z zasłoniętym „plandeką” pomnikiem nie są najlepszą reklamą kraju czy miasta Warszawy. Już całkiem mi ręce opadły, gdy usłyszałem wywiad z rzecznikiem prasowym NIFC mówiącego z uśmiechem na twarzy i w głosie, że udało się „załatwić” brak prac remontowych znajdującej się w bliskim sąsiedztwie z FN ulicy przy użyciu ciężkiego sprzętu. Łaskawość miasta nie zna granic.

3️⃣ 𝐅𝐨𝐫𝐭𝐞𝐩𝐢𝐚𝐧𝐲 – przed rozpoczęciem konkursu każdy z uczestników miał kwadrans na zapoznanie się z pięcioma fortepianami i wybór jednego, na którym będzie grać do końca swojego udziału w tymże konkursie. Prosta matematyka – po 3 minuty na fortepian. Żeby nie było tak jak dawniej, to w tym roku nie zezwolono wziąć 𝐝𝐨𝐝𝐚𝐭𝐤𝐨𝐰𝐞𝐣 𝐨𝐬𝐨𝐛𝐲. Dlaczego ma to takie znaczenie? Ta druga osoba szła w miejsce przygotowane dla jury i stamtąd słuchała brzmienia każdego z fortepianów oraz dzieliła się swoimi odczuciami z uczestnikiem (bądź uczestniczką), przez co wybór instrumentu był prostszy lub bardziej „przemyślany” pod kątem jak jurorzy będą słyszeć. W transmisji tych różnic nie było aż tak słychać, a na sali ludzie, którzy na muzyce zjedli zęby, na pewno je słyszeli.

4️⃣ 𝐑𝐞𝐠𝐮𝐥𝐚𝐦𝐢𝐧 – jak konkurs, to i regulamin. To nie jest tak, że jest XIX edycja i zasady są takie same jak sprzed blisko 100 lat. Oj nie! Oprócz repertuaru, który zmienia się w jakimś stopniu z edycji na edycję, tak i regulamin miał swoje aktualizacje. Najważniejszą i budzącą teraz największe emocje jest zmiana w… jak by to ująć? Dostępności kart? Już tłumaczę – w poprzednich edycjach członek komisji miał kartę, na której wpisywał notę od 1 do 25 i miał ją do końca danego etapu. Teraz po każdej sesji miał taką kartę zdawać 𝐛𝐞𝐳 𝐦𝐨𝐳̇𝐥𝐢𝐰𝐨𝐬́𝐜𝐢 𝐰𝐩𝐫𝐨𝐰𝐚𝐝𝐳𝐚𝐧𝐢𝐚 𝐳𝐦𝐢𝐚𝐧, czyli mamy taką sytuację: w sesji porannej pianiści grali dobrze i dostawali np. 20, a w wieczornej grali jeszcze lepiej niż ci z rana i zakres ocen wtedy zmniejsza, bo trzeba coś z przedziału 21-25. Pomijam, że trzeba pamiętać komu się jaką ocenę wystawiło. Dodano „kumulację punktów”, czyli średnia ważona ocen za wszystkie etapy, a zrezygnowano z systemu „tak/nie”, gdzie w mojej ocenie był on bardziej sprawiedliwy. Polegał on na tym, że po każdym z etapów tworzono tabelę (bez nazwisk!) z procentem głosów na „tak” oraz średnią arytmetyczną punktów. Ta średnia to też nie takie proste – każda ocena o 2 lub 3 punkty wyższa lub niższa od średniej (w zależności od etapu) była korygowana, aby zmieścić się w tych „widełkach” – w skokach narciarskich łatwiej, bo usuwają najniższą i najwyższą ocenę, ale tu kultura wyższa, więc i matematyka też taka „rozszerzona”.

5️⃣ 𝐗𝐈𝐕 – regulamin regulaminem, a życie swoje. Ile razy to widziałem, że coś się ustala tylko po to, aby tego nie respektować. Jak to było – „prawo jest po to, żeby je łamać”? Nazwałem ten punkt rzymską liczbą 14 i nie jest to przypadek. W odświeżonym regulaminie pod tym numerem w podpunkcie 3 czytamy: „Do II etapu Jury dopuści w zasadzie nie więcej niż 40, do III etapu w zasadzie nie więcej niż 20 uczestników Konkursu, a do finału nie więcej niż 𝟏𝟎 finalistów”. Ilu było finalistów? 11 – dziękuję bardzo. Jeszcze punkt XVI, tak zwany „dupochron”, czyli „Decyzje Jury są nieodwołalne i niezaskarżalne” i co mi zrobisz młody melomanie?

6️⃣ 𝐎𝐛𝐫𝐚𝐝𝐲 – tegoroczne obrady jury były długie, a nawet bardzo długie! Poprzednie edycje miały swoje rozstrzygnięcia nawet tego samego dnia (2010, 2021) lub niedługo po północy (2015), ale trwały one około 3-4 godziny. Tegoroczne obrady niczym Sejm – aż 6 godzin. Gdy Polacy przewodniczyli jury, to trwały one krócej, a werdykty (oprócz tych z ’90 i ’95) były przyjmowane z entuzjazmem. W tym roku pierwszy raz w historii przewodniczący nie był z Polski – był nim Amerykanin 𝐆𝐚𝐫𝐫𝐢𝐜𝐤 𝐎𝐡𝐥𝐬𝐬𝐨𝐧.

Jaka była przyczyna tak długich obrad – czy były przerwy, czy oglądali w trakcie opery mydlane, czy po prostu nie mogli się ze sobą zgodzić i wreszcie po tylu godzinach wypracowali zgniły (niczym pozostawione w plecaku szkolnym śniadanie z poprzedniej klasy) kompromis? Skłaniałbym się ku ostatniej opcji i na poparcie tej tezy powołam się na użytkowników jednej z większych grup o tematyce konkursu Chopinowskiego. Wrzucili screenshot, na którym można zobaczyć twarz pani Julianny Awdiejewy podczas wręczenia nagrody zwycięzcy na I Koncercie Laureatów. Ona nie może brać udziału w trendzie „słuchamy i nie oceniamy”, bo jej twarz jest tylko w opcji „z napisami”.

7️⃣ 𝐏𝐨𝐥𝐨𝐧𝐞𝐳 – co roku są jakieś nowości w programie, ale ostatni eksperyment w etapie finałowym miał miejsce w 1995 roku. Wtedy uczestnicy oprócz jednego z koncertów fortepianowych zobowiązani byli do wykonania jednego z wyszczególnionych utworów:

• 𝐖𝐚𝐫𝐢𝐚𝐜𝐣𝐞 𝐨𝐩. 𝟐

• 𝐅𝐚𝐧𝐭𝐚𝐳𝐣𝐚 𝐀-𝐝𝐮𝐫 𝐨𝐩. 𝟏𝟑

• 𝐥𝐮𝐛 𝐑𝐨𝐧𝐝𝐨 𝐅-𝐝𝐮𝐫 𝐨𝐩. 𝟏𝟒

Te utwory są również z towarzystwem orkiestry, więc jej członkowie mieli pełne ręce roboty. W tym roku zdecydowano o dodaniu Poloneza-Fantazji As-dur op. 61 – utworu bardzo trudnego technicznie, ale trudnego w odbiorze. Przyznam się, że dawno go nie słyszałem. Ba! Nawet o jego istnieniu zapomniałem! Ten konkurs przypomniał mi, dlaczego on nie znajduje się w moich ulubionych utworach na „Spotify”. Już miałem na nim postawić „krzyżyk”, ale ostatnie wykonanie konkursowe pani Kuwahary poniekąd przywróciło mi wiarę w sens tego utworu. Miałem znów taki przebłysk, takie oświecenie i to romantyczne natchnienie – zrozumiałem sens tego utworu. Piszę „znów”, bo takie doświadczenie miałem z Polonezem As-dur op. 53 w wykonaniu Seong Jin-Cho z 2015 roku. Mimo wszystko uważam, że finał to koncert, a koncert to finał – podwójna kreska taktowa (||).

8️⃣ 𝐎𝐫𝐤𝐢𝐞𝐬𝐭𝐫𝐚𝐜𝐣𝐚 – przechodzę do tematu, który boli mnie najbardziej. Najczęstszym utworem Chopina, do którego wracam, jest Koncert fortepianowy e-moll op. 11. Mimo że Fryderyk nie uchodził za mistrza orkiestracji, to i tak partia orkiestry oraz fortepian, momentami wręcz nonszalancki, stanowią piękną całość. Miałem okazję posłuchać tego dzieła na żywo w ramach festiwalu „Chopin i jego Europa”. W lutym tego roku zespół badawczo-redaktorski NIFC. Jak podaje tenże instytut: „Partytury są zredagowane wnikliwie dzięki studiom nad historycznymi źródłami i z zamysłem jak najbardziej precyzyjnego oddania intencji twórczych kompozytora”.

Moim zdaniem nie przesadza się starego drzewa. Jeśli chcemy być najwierniejsi Chopinowi, to taką wersję należałoby grać na instrumentach historycznych tak, jak ma to miejsce na nomen omen Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina na instrumentach historycznych. Tam orkiestra też nie gra na najnowszych, lśniących skrzypcach czy fletach, a fortepiany są również „epokowe”. Wtedy jest oddany duch Chopina najbardziej.

Chciałbym teraz przejść do analizy zmian w obydwu koncertach. Najsampierw pochylę się nad wcześniej skomponowanym f-moll (op. 21).

Przesłuchałem ostatnio wykonanie Martina Garcia Garcii (nagrodzony za najlepsze wykonanie koncertu w 2021) oraz Davida Khirikuli’ego. Wnikliwie słuchałem dwóch wykonań i znalazłem jedyną różnicę:

https://youtu.be/KAo0AVuXTbU?si=OXnc2nZxd8DvZ_za&t=1827 – 2021, Martin Garcia Garcia

https://youtu.be/QklhpTBNp3s?si=AmguqjeKZ8to9_2L&t=2598 – 2025, David Khirikuli

Jeśli znaleźliście jakieś inne zmiany – koniecznie dajcie znać w komentarzu!

A teraz ze łzami w oczach i krwią w uszach przechodzę do 𝐊𝐨𝐧𝐜𝐞𝐫𝐭𝐮 𝐞-𝐦𝐨𝐥𝐥 (𝐨𝐩.𝟏𝟏)…

Zanim zajmę się tematem pozbawionego smaku tutti, przejdę do zmian w tekście i niekonsekwencji. Mam na myśli zakończenie pierwszej frazy II tematu (zależy, jak kto liczy, chodzi mi o ten temat w tonacji E-dur). Jak dotąd zarówno orkiestra jak i pianista kończyli frazę dźwiękami gis, dis, e. W tym roku orkiestra gra gis, fis, e. Poproszę taśmy profesjonalne:

https://youtu.be/UcOjKXIR8Iw?si=WzwzxMAhQkAnMqz5&t=168 – 2021, Bruce Liu

https://youtu.be/_G0TBsTYjvQ?si=XNznqmTkKxmEP5XG&t=1164 – 2025, Tianyao Lyu

Tutaj bardziej adekwatne byłoby pisanie nazwisk dyrygentów, bo uczestnicy są bogu ducha winni. A teraz ten sam fragment w ekspozycji fortepianowej:

https://youtu.be/_G0TBsTYjvQ?si=uvvVUNqKmk07b8Gx&t=1463 – 2025, Tianyao Lyu

Jest jeszcze jeden fragment po pierwszym „zwolnieniu tempa”, gdzie są wykonania grające „c” jak Blechacz i „cis” jak Liu – może to już gdzieś mi umknęło, musiałbym sprawdzić różne wydania czy nie ma tam jakiejś gwiazdki i objaśnienia.

A teraz fragment sprawiający, że musiałem usłyszeć dwa wykonania z tego roku, aby mieć pewność czy uszy mi nie płatają figla:

https://youtu.be/UcOjKXIR8Iw?si=U5ESby3Wi4CX47nE&t=1927 – 2021, Bruce Liu

https://youtu.be/_G0TBsTYjvQ?si=3ZI4HdvEXNXTexSb&t=2864 – 2025, Tianyao Lyu

Wracamy znów do porównania z drzewem. Nasze uszy już tak się przyzwyczaiły do „starej wersji”, że w „nowej” jest uczucie pustki. To ma być tutti, do cholery! Może brakło tuszu i tych trzech dźwięków w I skrzypcach nie napisał, może był słaby i wyblakł. Nie chcę mi się wierzyć, że Chopin mógł w kulminacyjnym momencie odjąć z orkiestry. Zaraz po niej wchodzi fortepian w wysokim rejestrze z taką à la progresją niemodulującą w dół opartą na dominancie, aby później wejść w I temat z orkiestrą. W sumie „I temat” czy „część A” to jest „kwestią sporną”, bo to w sumie rondo, ABACABA i te sprawy, ale u Chopina to raczej ABACA’ADEFA”… Figuracje, modulacje, bo raz skoczny temat wchodzi na spokojnie w Es-dur, by za 4 takty z modulować i wejść z pełnym forte w E-dur z dodatkowymi dźwiękami „h” w oktawie trzykreślnej. Wracając do orkiestracji, bo odjechałem od tematu jak Fryderyk od tonacji głównej, to mogę podsumować, parafrazując znany cytat z równie znanego serialu: „Zapiszmy ten pomysł, żeby nam nie wyleciał i myślmy dalej”. Podczas konkursu „historycznego” – super, dodatkowy smaczek do i tak klasycznego brzmienia instrumentów, ale przy koncercie głównym nie zmieniajmy reguł aż tak drastycznie, chociaż wiemy już, jak idzie jury przestrzeganie takowych.

9️⃣ „𝐙𝐰𝐲𝐜𝐢𝐞̨𝐳𝐜𝐚” – I nagrodę, złoty medal, 60,000 euro, zabukowane koncerty, umowy z wytwórniami, sławę… właśnie – czy Eric Lu pojawiając się ponownie na Konkursie Chopinowskim, zrobił dobrze czy źle? Co za pytanie – wygrał, to chyba dobrze? Tak, aczkolwiek nie. Wiem, że piszący tę analizę ja we własnej osobie „typowy muzyk”, a po takim czasie bez kontaktu z nią na co dzień to raczej „mózyk”, który w swoim życiu na konkursie instrumentalnym dostał dyplom za uczestnictwo, nie mam pozycji do oceniania profesjonalisty. Wygrał, jest to wielkie osiągnięcie! Porównywany był ten konkurs wiele razy do Olimpiady – on przez 10 lat przygotowywał się i postawił wszystko na jedną kartę, wracając jako prawie 30-latek na swój ostatni Konkurs Chopinowski. Czy jego kariera jakoś wystrzeli, skoro był już znany szerszej publiczności? Przecież występował na festiwalu „Chopin i jego Europa” w tym roku! Zwycięzcy konkursów byli raczej „no-name’ami” i wygrana otwierała im drzwi do największych sal. Czy Eric Lu grał w taki sposób, że każdy wymieniał go jako swojego lub ogólnie faworyta? No nie. W gronie faworytów więcej razy spotkałem nazwiska Kuwahary czy „księżniczki” – 16-letniej Chinki Tianyao Lyu. Eksperci z etapu na etap nie rozpatrywali udziału Amerykanina w kolejnych etapach. Jakub Puchalski w Polskim Radiu Chopin ostro skrytykował wykonanie Poloneza B-dur w III etapie. Czy Eric Lu był lepszy od Erica Lu z 2015 roku? Niewątpliwie. Czy był lepszy od samego siebie z festiwalu „Chopin i jego Europa”? Tu znów grupowicze z Facebooka mówią, że festiwalowy Eric był lepszy od konkursowego. Niby wygrał, ale kubeł pomyj się na niego wylał i będzie wylewać przez decyzję jury. Jeden cytat któregoś z muzykologów czy muzyków zaraz po ogłoszeniu wyników utkwił mi w pamięci: „Fryderyk Chopin zmarł 17 października 1849 roku – dzisiaj zmarł ponownie”. Niech fragment z Koncertu Laureatów będzie tłem do tych słów: https://www.youtube.com/live/ITbd9SiajUE…

Najdłuższy post w życiu, ale siedziało mi to bardzo na wątrobie. Grać na takim poziomie jak oni nie będę, ale będę mówić o tym, co mi się w wykonaniach muzyki Chopina podoba, a co nie bardzo. Zachęcam do dopisywania swoich przemyśleń lub polemiki na którykolwiek z punków.