Mówi godzinę
GADOWSKI O UKRAIŃSKIEJ ZAGŁADZIE W POLSCE
Mówi godzinę
GADOWSKI O UKRAIŃSKIEJ ZAGŁADZIE W POLSCE
[przypominam, bo ważne TERAZ; 24 wrzesień 2024 md]
Niechaj wodze spierają się i swarzą. To jest Cud nad Wisłą.
…Dziś pomóc mogą więcej wasze modlitwy, niżeli nasza sztuka wojenna…
[Wstęp do książki płk. Franciszka Arciszewskiego „CUD NAD WISŁĄ, rozważania żołnierza”, Veritas, Londyn, 1957]
[ Ze zbioru kazań pt. NA PRZEŁOMIE, stronica 251. Nakład Księgarni Świętego Wojciecha. Poznań – Warszawa – Wilno ‹- Lublin, rok 1923. ]
[Jesteśmy dumni, że wiek temu mieliśmy TAKICH arcybiskupów i TAKICH żołnierzy. By się TERAZ przydali.. MD]
Wyciąg z kazania ks. arcybiskupa JÓZEFA TEODOROWICZA wypowiedzianego w katedrze warszawskiej w 1920 r., podczas nabożeństwa dziękczynnego za oswobodzenie stolicy i kraju od najazdu bolszewickiego.
===============
Ciężkie były zmagania się Izraela z Amalekitaini; bitwa rozgorzała wielka. Po jednej i drugiej stronie równy zapał ożywiał żołnierzy i wodzów. Nikt nie mógł rozróżnić, nikt rozpatrzyć, na która stronę przechyli się szala zwycięstwa. A wtedy Mojżesz odszedł, ażeby z dala od wrzawy i zgiełku bitwy do Pana się modlić. I wznosił obie dłonie w błagalnej modlitwie i jął zaklinać Boga, ażeby błogosławił orężowi Izraela. W tej samej chwili szyki wroga zachwiały się i cofać poczęły, a Izrael następował na nie. Lecz wysoko wyciągnione w górę ręce Mojżesza w zemdleniu poczęły opadać. Jak gdyby na dany znak, gdy osłabła modlitwa, wróg w lot poprawił trudne swoje położenie i odwrócił się, ścigany, jak gdyby czując słabość w Izraelu. I znowu losy bitwy poczęły być dla ludu wybranego wątpliwe. Jak fala zawrócona w biegu, odbita od twardej skały, tak duch Izraela cofał się i słabnął. A wtedy Mojżesz wznosił znów dłonie ku Panu i, o dziwo, Izrael na nowo poczynał brać górę. Az się spostrzegli i opatrzyli Mojżesza towarzysze, i wzięli jego ręce w swoje dłonie, i trz mali je wyciągnięte ku niebu. i juz szczęście wojenne trwale było przy Izraelu. I trzymali dłonie Mojżeszowe tak długo, aż ostatecznie zatryumƒował lud wybrany i w surmę zwycięstwa uderzył. (Ks. Wyjścia XVII, 8-16)
Patrzcie, jak w tym wizerunku sprzęgają się i wzajem wspomagają: duch męstwa żołnierza i duch modlitwy. Bitwa ta rozgrywała się niezawodnie podług wszelkich praw znanej ówczesnej strategii. Losy przegranej, czy zwycięstwa ważyć się zdawały tylko podług rachunku ludzkiego, tj. gorszych czy lepszych planów strategicznych, większej czy mniejszej liczby żołnierzy, większej czy mniejszej sprawności wodzów.
I każdy historyk wojenny mógł śmiało uczniom wykładać, gdzie i w której chwili i dlaczego losy bitwy przechyliły się na tę, czy na tamta stronę. A jednak i plany wojenne, i męstwo żołnierza, i zdolności dowódców nie rozegrały tej walki. Wszystko to, co bitwie stanowi, było narzędziem tylko w ręku niewidzialnego Wodza, który podług miary i wagi układa sam swój plan bitwy.
Nie miesza się On cudownie w zastępy walczących, nie zsyła Aniołów swych z nieba, by hufce mdlejące zasilały, bierze jednak w swe ręce to, co się wymyka z wszelkich i najlepszych obliczeń rycerskich dowódców i czego nie dosięgnie ni zapał, ni bohaterstwo żołnierzy; bierze On w swe ręce to, co się wydaje czystym przypadkiem albo jakimś niedopatrzeniem czy nie-doliczeniem, i wciąga to w swój rachunek, w swój plan, i albo daje przegrana albo też darzy zwycięstwem.
Ten obraz żywo mi staje przed oczyma, kiedy dziś wespół z wami wspominam przed Bogiem ciężkie dni oblężenia Warszawy. Wasze wielkie wysiłki i ofiary, złożone w obronie stolicy przed straszliwym wrogiem, ale tez i wasze gorące po świątyniach modlitwy, wasze nowenny, wasze spowiedzi i wasze Komunie św., na intencję wybawienia Polski przyjmowane.
Niechaj wodze spierają się i swarzą, niech długo i uczenie rozprawiają, jaki to plan strategiczny do zwycięstwa dopomógł. Będziemy im wierzyli na słowo i słuszność im przyznamy. Ale cokolwiek wypowiedzą, nigdy nas o jednym nie przekonają, by plan, choćby najmędrszy, sam przez się dokonał zwycięstwa.
Jeżeli w każdej bitwie, nawet najlepiej przygotowanej, przy doborze wodzów i żołnierza, przy planach genialnych, jeszcze zwycięstwo -waha się niepewne, jeszcze zależnym jest od gry przypadków, a raczej od woli Bożej, to cóż dopiero mówić tutaj? – Tu, pod Warszawą, taka była pewność przegranej, że wróg telegramami światu oznajmił na dzień naprzód jej zajęcie. Sam zas wódz francuski, który tyle zasług niespożytych położył około obrony naszej stolicy, gdy go nuncjusz zapytał w przededniu bitwy. czy liczy na zwycięstwo – odpowiedział znacząco: „Dziś pomóc mogą więcej wasze modlitwy, niżeli nasza sztuka wojenna“. Istotnie modlitwy pomogły. Nie ujęły zasługi wodzom, ni chwały męstwu żołnierzy; nie ujęły tez wartości ofiarom i wysiłkom całego społeczeństwa; ale modły bitwę rozegrały, modły cud nad Wisłą sprowadziły.
Dlatego cokolwiek mówić czy pisać się będzie o bitwie pod Warszawą, wiara powszechna nazwie ją cudem nad Wisła, i jako cud przejdzie ona do historii.
Zupełnie podobny to cud do cudu pod Częstochową. Dzieje pisać o nim będą i takimiż złotymi upamiętnią, go w sercu narodu głoskami, jak pisały i wspominały obronę Częstochowy. Tu i tam czerń zalała Polskę, tu i tam od zdobycia jednego grodu losy Polski zawisły; tu i tam boje i zwycięstwo uwieńczone zostały cudem Pańskim. W niczym cud pod Częstochową nie obniży wartości męstwa broniących grodu żołnierzy; ni jednego nie uszczknie lauru ze skroni Kordeckiego. Bóg, czyniąc cuda, nie przytłacza i nie niszczy chlubnych wysiłków swojego stworzenia; owszem, tam, gdzie i największe ofiary przed przemagającą siłą ustąpić musza, cudem je wspiera zi cudami bohaterstwo wieńczy. Pycha to tylko, bałwochwaląca siebie, zdolna jest tak wysoko się wynieść, iż Bogu samemu urąga, dumnie w przechwałkach wołając: O cudach nam mówicie, cuda nam głosicie? Zali to nie ramię nasze ocaliło Warszawę? zali to nie geniusz wodzów ja zbawił?
Tylko tym, co się mienia bogami na ziemi, wydaje się Bóg i Jego moc i Jego łaska jakąś konkurencją niepożądaną, która z zasług ich odziera. Nie za sługi Pańskie, ale za wcielone bóstwa uważają się ci, którzy ze śmiesznej i zuchwalej nadętości tak mówią.
„Veni, vidi, Deus vicit” – Przyszedłem, zobaczyłem, Bóg zwyciężył – powiedział Sobieski pod Wiedniem. Pytam się was, czy te słowa pokory i wiary umniejszyły w czymkolwiek lub obniżyły bohaterstwo króla i wodza? czy uszczknęły co z wawrzynów, jakie potomność i historia włożyły na skroń jego?
Nic, zaiste, raczej mu ich przymnożyły: bo przepoiły jego bohaterstwo wdziękiem niezwykłym, ze tak kornie o sobie trzymał, a nie nadymał się pysznie i nie wynosił. Rzuciły te słowa na czoło królewskie aureolę, utkaną z promieni wiary, które Jana III pasują na chrześcijańskiego rycerza.
Można więc śmiało powiedzieć, ze te piękne i korne słowa wieńczą i zdobią jego skronie jeszcze wdzięczniej, niż samo męstwo. W słowach jego tkwi prawdziwa filozofia ducha wojen, w których Bóg, rozrządzający losem narodów, przegraną lub zwycięstwem dla swoich posługuje się celów. Tkwi w nich obraz i symbol takich zwycięstw, które, jak zwycięstwo pod Warszawą, tylko w sposób nadprzyrodzony wyjaśnić i wytłumaczyć można. Deus vicit! – powtarzamy za naszym zwycięskim królem, kiedy dzisiaj wspominamy o naszych przejściach strasznych i wielkim zmiłowaniu Bożym. Deus vicit – Bóg zwyciężył! – zawołamy tym wszystkim, którzy by ludzkiej mocy czy zręczności wyłącznie przypisywać chcieli zwycięstwo i wiązać je nie z nadziemska pomocą Bożą, ale tylko z wojennymi planami.
Cóż tu mówić dużo o planach, skoro przejścia do Warszawy dla wroga, jak się pokazało później, podobne były do nici pajęczej, którą trochę silniejszy napór albo trochę słabsza obrona każdej chwili mogły przerwać? Nie plan strategiczny rozstrzygał o ocaleniu Warszawy, skoro pozostawiał punktu obrony niezabezpieczone. Plan to inny ocalenie przyniósł. Plan ten skreślony był ręką Bożą a tworzył go i wykonywał Duch Pański. Czego nie zdołał ni zabezpieczyć ni przewidzieć plan ludzki, to zabezpieczył i przewidział plan Boży. Gdy za słaba była obrona na przedmościu warszawskim i wróg już począł zwycięsko napierać, wtedy, jak spod ziemi dobywa Duch Boży serca bohaterskie… Kiedy szeregi wojsk poczynają się łamać, coƒać i pierzchać, wtedy Wódz Niebieski odkomenderowywa poruszeniem wewnętrznym kapelana Skorupkę i ten pierzchających zawraca, a śmiercią męczeńską zwycięstwo zabezpiecza. Bóg to jeden do warunków, do potrzeb, do chwili odnajdywał i wydobywał serca, poddawał im szczęśliwe natchnienia, uzbrajał męstwem bohaterskim i przez nie swoje przeprowadzał plany.
To, co jest najsłabszą stroną w planie strategicznym człowieka, to właśnie stanie się najsilniejszym w planie nadprzyrodzonym, Bożym… Bóg, który bohaterów wzbudził, który ich przewidział i wybrał, na właściwym miejscu- postawił i w chwili stosownej użył, czyż nie wsławia w nich imienia swojego? czyż przez nich chwały swej nie rozgłasza? A jak jedni papierowe plany, Bożej przeciwstawiają mocy, tak znowu inni twierdza, że zwycięstwo pod Warszawa było łatwe, bo wróg był wyczerpany. Wyczerpany? On przecież gonił, duchem zwycięskim ożywiony, naszego żołnierza aż pod Warszawę. Taka gonitwa wyczerpywała wojsko nasze, ale nie jego siły. Poczucie tryumƒu i zwycięstwa jest i w najsłabszej armii zadatkiem potęgi, podobnie jak poczucie przegranej jest i w najpotężniejszej zadatkiem jej słabości i rozgromu. I gdyby naprawdę wróg czuł się słabym, toć właśnie tutaj skupiłby wszystkie swe siły, ażeby ostatecznym uderzeniem zwycięstwo sobie zapewnić. Czy jednak czuł on naprawdę niemoc swoja? Czyżby rozgłaszał światu swoje zwycięstwo jako dokonane, i narażał tak siebie na ośmieszenie i poniżenie, gdyby zwycięstwa tego nie był sam pewien? A czyżby rozdzielał armie swoje najniepotrzebniej i jedne oddziały wysyłał ku Niemcom, a drugie ku Warszawie, gdyby co do obliczeń swoich nie był upewniony? Zapewne w takim rozdzieleniu sił był olbrzymi błąd strategiczny, który tylko oczywistemu zaślepieniu przypisać można.
Był to błąd podobny do tego jaki popełnił Absalon, ścigając wojsko Dawida. Zamiast uderzyć na oddziały jerozolimskie cała siłą, jak mu radził Ahitophel, poszedł on raczej za złą radą Chuzy i ociągał się, pewien, iż stanie się to, co ma Chuza zapowiadał: „Przypadniemy nań a okryjemy go, jako zwykła rosa padać na ziemię, a nie zostawimy z mężów, którzy z nim są, ani jednego” (Por. II Król. XVII, 12)
Tak samo myślał wróg o grodzie naszym; sądził on, że może swobodnie dzielić wojska, bo i tak stolica Polski, jak dojrzały owoc z drzewa, na pewno mu się dostanie. Bóg dopuścił, że nieprzyjaciel upoił się pycha i pewnością siebie i zaślepił się.
Mówił mi jeden z generałów: ,,Pod Warszawa Bog zdziałał cud”.
Pomijam już wszystko inne, ale podobnie szalony plan, jak rozdzielenie sił wojennych przez bolszewików w pochodzie na Warszawę, tylko jakiemuś szczególniejszemu zaślepieniu przez Boga przypisać się musi. Myśmy zaś wówczas, patrząc na to, mogli powtarzać za Prorokiem: Wypuścicie z piersi waszych okrzyk wojenny, a mimo to zniszczeni będziecie. Wnijdźcie w narady, a one będą rozerwane i unicestwione. Dawajcie jakie chcecie rozporządzenia, a one się staną bez skutku, albowiem Bóg jest z nami. (por. Iz. VIII, 9-10). Prawdziwie, kiedy się rozejrzymy w całym planie i dziele, wołamy z Prorokiem: „Oto Bóg Zbawiciel mój… moc moja i chwała moja Pan, bo stał się wybawieniem“ (Iz. XII, 2).
Nie z nas to, o Panie, nagle wystrzelił promień nadziei. Z nas było tylko przygnębienie, z nas mówiło zrozpaczenie, kiedyśmy hordy dzikie pod Warszawa ujrzeli. Z nas szły tylko cienie, które chmura czarnej nocy przysłaniały oczy nasze. Ty to pośród ciemności rozpaliłeś światło, Ty w zwątpieniu wskrzesiłeś nadzieję, Ty w omdlałej naszej duszy rozpaliłeś płomień życia, miłości i bohaterstwa. Bohaterstwo zatętniło w skroniach naszego polskiego żołnierza, a ono dziełem było rak Twoich. Ty je spuściłeś z niebios na jego rozmodloną przed ołtarzami Twymi duszę. Bo żołnierz w rozsypce, który od tygodni całych miał tylko jedno na myśli – ucieczkę, żołnierz wyczerpany na ciele i na duchu, żołnierz zwątpiały, który wierzył święcie w przegrana, a zrozpaczył o zwycięstwie, taki żołnierz tylko od Ciebie, tylko z serca Twojego mógł zaczerpnąć nowej wiary, nowej ufności i nowego zapału. Czym on był wówczas sam przez się, 0 tym świadczył ten oddział, który w chwili poczynającej się bitwy, wbrew zakazom, cofnął się z pola, oddając na pastwę wroga losy ostatecznej rozegranej. Oto czym był wówczas żołnierz sam z siebie, lecz w lwa się przemienił, gdyś Ty, o Panie, tchnął weń moc Twoją. « A kiedyś nas tak przemądrze wspierał i wspomagał, nie spuszczałeś jednocześnie i wroga. z oczu. – Nas oświecałeś, o Panie, a wroga naszego zaślepiałeś; w nas wskrzeszałeś ufność i wiarę, a jemu zatwardnieć dałeś w wyniosłości i pysze; z nas dobywałeś płomień bohaterstwa i wysiłki najszczytniejsze, kiedy tymczasem u wroga pewność zwycięstwa wywoływała lekceważenie i nieopatrzność.
Teraz już rozumiemy, teraz już wiemy, teraz już czytamy plany Twoje, o Panie. Dziełami Twymi przemawiasz do nas tak, jak przemawiałeś do Izraela przez Izajasza Proroka, który o Tobie i w Twoim imieniu powiedział: Znam Ja me plany, którem powziął względem was – to plany na pokój, a nie na nieszczęście; aby wam przyszłość tworzyć i dać nadzieję (Jer. XXIX, 1,1).
-Jak zaś sama obrona Warszawy, tak i moralne jej skutki świadczą o zmiłowaniu Bożym i o dziele Bożym. Bóg przez swój cud pod Warszawa dał nam odpowiedź wymowną na nasze trwożne pytania, które rozpacz ciskała na usta. Patrząc na zwycięskie hordy, następujące na stolicę, pytaliśmy: Dlaczego dopuściłeś to wszystko na nas, Panie? Bóg odpowiada: Jam was na to nawiedził, ażeby mój lud poznał Imię moje; dlatego pozna on w ten dzień, iż to Ja jestem, który mu mówię.: otom tu jest (por. Iz. LII, 6).
Poznaliśmy Imię Pańskie w dzień wskrzeszenia Polski, ale dusze nasze wkrótce odbieżały od Jego świętego imienia, i pilno nam było imię własne wywyższać i wynosić. I Bóg dopuszcza na nas straszne nawiedzenie i ratuje nas z niego cudem swoim, ażebyśmy przez nowe przeżycie poznali, iż to On prawdziwie jest pośród nas. W odpowiedzi zaś swojej cudzie swoim Bóg nam ukazał przyszłość naszą.
Pod Warszawą zrozumieliśmy: albo ogarnąć się damy hordom i nawale od Wschodu, a wtedy utracimy i byt nasz i duszę naszą, lub tez staniemy przeciw niej, ażeby wybawić siebie, a murem ochronnym stać się dla świata.
Przez cud swój pod Warszawą Bóg powiązał przyszłość naszą z przeszłością. Powiązał i sprzągł myśl swoją względem nas z dnia wczorajszego dniem dzisiejszym i jutrzejszym. I odzywa się do nas Bóg, jak się odzywał do Izraela przez Izajasza Proroka: Narodzie, oczy twoje patrzą na Mistrza twego, i usłyszą uszy twoje słowa napominającego: Ta jest droga, chodźcie po niej, a nie ustępujcie ani na prawo, ani na lewo (por. Iz. XXX, 20-21).
Cud pod Warszawą był też pochodnią, rozpaloną przez Boga, w której blasku ujrzały narody przeznaczenie Polski. Na co to – pytały – i dla jakich to celów Polska powstała i pośród nas stanęła? Na to odpowiada Bóg przez cud pod Warszawa – by murem ochronnym wam była, tarczą waszą i puklerzem waszym.
Bo ani wiedziały, ani się domyśliwały nawet narody, jak wielkie ma Polska dla nich znaczenie i przeznaczenie. Oprócz wiernej sojuszniczki Francji, wszystkie inne państwa zostawiły nas w chwili oblężenia pod Warszawą własnemu losowi. Były pośród nich i takie nawet, które utrudniały dowóz broni i amunicji do stolicy. Inne z uśmiechem sceptycznym na ustach wołały, wzruszając ramionami: Już przepadli, już zginęli! Ze szpalt zaś prasy narodów, nawet z nami sprzymierzonych, dolatywały nas nieraz docinki: Dobrze im tak, zasłużyli na ten los.
Gdyśmy walczyli o byt nasz, ludy i narody patrzyły na nasze zmagania tak, jak się wpatruje widz z galerii w jakieś cyrkowe widowisko.
Nigdy nie uwidocznił się żywiej brak wszelkiej myśli politycznej w Europie, jak w tej pamiętnej chwili. Bo ci, którzy nam płacili obojętnością lekkomyślną, nie byli zdolni zadrżeć chociażby o swoje własne bezpieczeństwo. Jakżeż to więc chcemy, ażeby ludy te, państwa i narody wniknąć miały, pojąć i zrozumieć naszą misję dziejową -względem nich?
Dopiero gdy się rozległ po Europie i świecie okrzyk, iż Warszawa jest wolna, dreszcz przeszedł po wszystkich. Dopiero wtedy jęły się pytać narody: A cóż by to z nami się stało, gdyby Warszawa była padła, a dziki huragan przewalił się po niej i biegł, ażeby potem nam nieść zniszczenie? Dopiero wtedy z piersi narodów dobył się okrzyk: W zwycięstwie Warszawy jest zwycięstwo nasze, a wolność Polski poręcza i nam wolność.
Cud pod Warszawą był dopełnieniem cudu wskrzeszenia Polski. Powstanie narodu związał Bóg z wytrwałością jego w znoszeniu cierpień niewoli; ale cud nad Wisła wywołały nasze nowe przeniewierstwa.
Wskrzeszenie Polski było nowym tworem Bożym; ochrona zaś jej była dziełem zbawienia. Kiedy Polska stanęła pośród narodów, Bóg jeszcze nie wypisał na jej czole jej przeznaczeń. Ani ona sama nie wiedziała, czy ma powrócić do dawnych tradycji przeszłości, ani świat jej dawnego posłannictwa ku obronie świata od Wschodu nie pamiętał.
Cudem pod Warszawą Bóg głoskami krwawymi, ale chwalebnymi, posłannictwo Polski na drogach jej nowych zapisał. W dziele wskrzeszenia Polski Bóg posługuje się narodami, ażeby wespół z Nim, w myśl Jego, współdziałały ku jej powstaniu. Lecz w cudzie nad Wisłą, Bóg chce szczególniej stwierdzić, ze jednak On sam przede wszystkim dzierży naród nasz w ręce i kiedy chce, dopuszcza nań karę, a kiedy zechce, wybawia go.
Bóg łaskę zwycięstwa i cud pod Warszawą dał nam przez ręce Tej, która Polski jest Królowa. Mówił mi kapłan, pracujący w szpitalu wojskowym, iż żołnierze rosyjscy zapewniali go i opisywali, jak pod Warszawa widzieli Najświętsza Pannę, okrywającą swym płaszczem Polski stolicę. I z różnych innych stron szły podobne świadectwa; zupełnie jak pod Częstochową. I właśnie dzień 15 sierpnia dzień poświęcony czci Matki Boskiej, a dzień ostatni wielkiej nowenny narodowej, był dniem pamiętnym zwycięstwa. Na ten dzień wróg zapowiadał był swój tryumf; w tym dniu miał odbyć swój wjazd do stolicy sam naznaczył tę właśnie datę na upokorzenie i na rozgromienie nasze.
I to właśnie w tym dniu stało się coś zgoła nieprzewidzianego, niespodziewanego. Dzień 15 sierpnia, obwołany w biuletynach całego świata – jeszcze przed czasem jako dzień zajęcia Warszawy, obraca się dla pysznego wroga w klęskę, a dla nas w chwałę i zwycięstwo. „Haec dies, quam fecit Dominus, Alleluja. (Ps. CXVII, 24)
To jest prawdziwy dzień Najświętszej Panny – dzień Jej zmiłowania i dzień Jej opieki – dzień cudu nad Polska. Chce Ona w nim przed narodem całym zaświadczyć, że będzie tym Polsce, czym była w całej przeszłości: Panią jej i Obronicielką. Jak ongi nad murami Częstochowy, tak dziś rozbłysnąć zapragnęła nad Warszawą, ażeby przez ten nowy cud wycisnąć w sercu nowej Polski miłość swoją. Cud pod Częstochowa prowadził króla i naród do ślubów świętych, złożonych przed ołtarzem Maryi w archikatedrze Lwowskiej i do obwołania Jej Królową Polskiej Korony.
Niechajże cud pod Warszawą zdziała to samo. Niechaj zwiąże naród cały w jedno bractwo wdzięcznych czcicieli Maryi. I niechaj bractwo to podejmie się dopełnienia zaciągnionych, a jeszcze nie wykonanych ślubów.
15.08.2025 https://www.tysol.pl/a145193-tadeusz-pluzanski-kibicom-maccabi-hajfa
15 sierpnia 1940 r. do Auschwitz przybył pierwszy transport ludności z Warszawy. To głównie więźniowie Pawiaka oraz Polacy schwytani podczas ulicznych łapanek. Razem około 1600 osób. W nocy z 21 na 22 września 1940 r., w drugim transporcie z Warszawy, Niemcy przywieźli do obozu Auschwitz kolejnych więźniów.
Brama KL Auschwitz
W tym drugim transporcie znalazło się 10 kierowników warszawskich szkół, którzy odważyli się świętować razem młodzieżą rocznicę Konstytucji 3 maja. Wymieńmy wszystkich z imienia i nazwiska: Stanisław Boczar, Romuald Buczowski, Stanisław Dobrowolski, Jan Jastrzębski, Kazimierz Mamczar, Stefan Nowiński, Wacław Płużański (mój dziadek), Ludwik Rajewski, Józef Wójcik, Stanisław Zawadzki.
Stanisław Zawadzki zanotował:
„We wtorek, 21 września 1940 r., zostaliśmy zgrupowani na placu [w więzieniu na Pawiaku]. Podjeżdżały ciężarowe auta, kryte plandekami. Na rampie kolejowej zostaliśmy załadowali do towarowych wagonów”.
Wagony jechały do Auschwitz.
W obozie nauczyciele postawili sobie trzy cele: walczyć z deprawacją i utrzymać ludzką godność; ból przeradzać w nadzieję, zgodnie ze stwierdzeniem Wergiliusza w „Eneidzie”, że życie jest większą powinnością, niż śmierć i wymaga nie mniejszej odwagi, niż śmierć; nie zapomnieć, że Ojczyzna jest w niewoli i nawet w szczególnych warunkach obozowych walczyć o Jej niepodległość.
Zawadzki:
„Hitlerowcy byli przekonani, że takie posunięcie sterroryzuje nauczycieli warszawskich spoza murów więziennych i obozów koncentracyjnych – tymczasem nasze wywiezienie do Oświęcimia zapoczątkowało tajne nauczanie”.
Prócz Stanisława Zawadzkiego, Auschwitz przeżył jeszcze Ludwik Rajewski. Pozostali nauczycieli zginęli (Wacław Płużański jeszcze na Pawiaku).
W tym samym transporcie w nocy z 21 na 22 września 1940 r. Niemcy wywieźli do Auschwitz rotmistrza Witolda Pileckiego i Władysława Bartoszewskiego. Jakże inaczej obaj zapamiętali ten moment. Pilecki zapisał:
„Transport wtacza się na bocznicę kolejową w Oświęcimiu. Była noc. Wagony zostają otwarte. W świetle reflektorów za pomocą bicia pałkami opróżnia się wagony. Wokół stoją Niemcy w czarnych mundurach. Krzyki Niemców, jęki bitych i szczutych psami więźniów, strzelanina – wydawało mi się, że znalazłem się w samym piekle”.
Bartoszewski (na spotkaniu w latach 90. w Centralnej Bibliotece Wojskowej w Warszawie) powiedział (cytuję z pamięci):
„Jechałem do Auschwitz, razem ze mną jechał Pilecki”.
Smaczku dodaje fakt, że spotkanie było poświęcone… Pileckiemu. W dalszej części Bartoszewski również mówił głównie o sobie. Nie spotkałem zresztą żadnej wypowiedzi Bartoszewskiego chwalącej bohaterstwo Pileckiego, choć był o niego pytany wiele razy…
Potem było tylko gorzej. Władysław Bartoszewski odmówił Witoldowi Pileckiemu Orderu Orła Białego, jako członek kapituły tego najwyższego polskiego cywilnego odznaczenia. Tłumaczył się pokrętnie: że kapituła nie zajmowała się sprawą, że decyzję podejmował samodzielnie Lech Kaczyński. Ale sprzeciw nie musiał mieć charakteru formalnego. Ważne były wypowiedzi Bartoszewskiego, że rotmistrz nie powinien mieć Orła Białego. A śp. prezydent Kaczyński mógł (musiał) sam podjąć decyzję, wiedząc, że kapituła się temu sprzeciwia. I tylko dzięki ominięciu kapituły rotmistrz Pilecki Order Orła Białego otrzymał (podobna sytuacja dotyczyła generała Augusta Emila Fieldorfa „Nila”).
Potem Bartoszewski swoją „wstrzemięźliwość” uzasadniał faktem, że nikt nie dostał Orderu Orła Białego pośmiertnie. Nieprawda, gdyż taki order pośmiertnie otrzymał m.in. generał Władysław Sikorski, premier i Naczelny Wódz, czy generał Michał Karaszewicz-Tokarzewski, dowódca Służby Zwycięstwu Polski.
Ale Bartoszewski, blokując pośmiertne odznaczenie dla Pileckiego, postąpił dla siebie logicznie. Bo mógł być tylko jeden bohater KL Auschwitz. I miał nim być Władysław Bartoszewski, który po siedmiu miesiącach został wypuszczony. Nie mógł nim być Witold Pilecki, który trafił do Auschwitz z ochotniczą misją i przez dwa lata i siedem miesięcy tworzył więźniarską konspirację zbrojną. Po wojnie był już ktoś, kto kradł życiorys Pileckiego. To wieloletni komunistyczny premier Józef Cyrankiewicz, który w PRL miał być jedynym bohaterem Auschwitz. Dziś to jednak Pileckiemu stawiamy w całej Polsce pomniki i organizujemy marsze jego imienia. Wbrew Cyrankiewiczowi i Bartoszewskiemu.
Władysław Bartoszewski był potem znany z wypowiedzi o nekrofilii (śmierć prezydenta Lecha Kaczyńskiego) czy o dyplomatołkach i bydle (PiS). A w owym czasie w Kapitule Orderu Orła Białego zasiadali również: Krzysztof Skubiszewski, Bronisław Geremek i Tadeusz Mazowiecki.
10 sierpnia 2025
Czy Niemcy i Żydzi kolonizują nas gospodarcza już od XIX wieku? Wpływ oligarchicznej rodziny Rothschildów na dzieje Polski nie jest „teorią spiskową”, lecz solidnie udokumentowanym – choć przemilczanym – faktem? O tej ważnej, a mniej znanej, historii opowiada Jakub Wozinski, autor książki Od ujścia Wisły po Morze Czarne. Handlowo-gospodarcze tło dziejów Polski.
Właśnie ukazał się nakładem wydawnictwa Prohibita trzeci tom cyklu poświęconego dziejom Polski przez pryzmat gospodarczy i ekonomiczny. Tom poświęcony jest okresowi od 1795 do 1918 roku. Prezentujemy rozmowę z autorem.
W najnowszym tomie swojej sagi o gospodarczych dziejach Polski zabiera nas Pan w podróż po okresie, w którym przypieczętowała się na Polsce zbrodnia zaborów, aż do upadku mocarstw zaborczych. Okres ten zbiegł się z dynamiczną industrializacją światowej gospodarki. Czy polskie elity – tak jak ukazał to Bolesław Prus w „Lalce” – faktycznie nie nadążały za tym trendem zmian?
Polskie elity nie tyle nie nadążały, co zostały systemowo wykluczone z udziału w tym, co w fachowej literaturze jest czasami nazywane Wielkim Wzbogaceniem. Właściwe zrozumienie tego, co się stało w XIX wieku przychodzi nam z trudem aż do dzisiaj. Z jednej strony ziemie dawnej Rzeczypospolitej, szczególnie te zachodnie, były świadkami bezprecedensowej industrializacji i urbanizacji oraz wzbogaciły się o nowoczesną infrastrukturę transportową, lecz z drugiej Polacy byli w zdecydowanej większości jedynie pasywnymi uczestnikami tych przemian. Pierwsza i druga rewolucja przemysłowa (umownie kończąca się wraz z wybuchem I wojny światowej) to dla zachodnich państw okres, w którym wykształcają się potężne firmy i narodowe marki, które w wielu przypadkach ciągną gospodarki swoich krajów aż do dziś. Na ziemiach polskich wielki biznes był domeną głównie Żydów i Niemców, którzy sami stanowili najczęściej reprezentantów dużo potężniejszych grup kapitałowych z innych państw. Rozbiory pozbawiały nas nie tylko niepodległości, ale także szans na wykształcenie elit przemysłowych i finansowych autentycznie związanych z polską państwowością.
Lubimy w Polsce akcentować, skądinąd słuszną, ideę pracy organicznej i wskazywać na wybrane przypadki zaradnych przedsiębiorców epoki rozbiorowej. Dla wielu powodem do narodowej dumy bywa także choćby dynamiczny rozwój przemysłu Łodzi czy Warszawy. Prawda jest jednak taka, że w XIX wieku uzyskaliśmy jako kraj status kolonii i systemowo wykluczono nas z wielkiej biznesowo-politycznej rozgrywki. Stan ten utrzymuje się do dziś, nawet jeśli polski PKB wykazuje dynamiczny wzrost.
Na wykluczenie nas, Polaków, z Wielkiego Wzbogacenia warto także spojrzeć z innej strony. W mojej pracy stawiam tezę, że ogromny wzrost zamożności krajów zachodnich nie dokonałby się nigdy bez uprzedniego zdominowania przez Holandię i Anglię światowego handlu oraz ujarzmienia religijnych konkurentów. Państwa te były przez długi czas liderami obozu protestanckiego w Europie, który już od XVI wieku dążył nieustannie do tego, aby osłabić szlaki handlowe wiodące przez Eurazję (a więc i przez Polskę) na rzecz nowych arterii prowadzących przez Atlantyk. Rzeczpospolita była zawzięcie zwalczana przez protestanckie potęgi morskie jako kraj mogący przy pomocy katolickich sojuszników pokrzyżować te plany. To właśnie Holandia doprowadziła swoją polityką do wstępnego, bo gospodarczego rozkładu polsko-litewskiego państwa już w XVII wieku. W wieku XVIII byliśmy już właściwie całkowicie zneutralizowani, co znacząco ułatwiło Brytyjczykom sukcesywne narzucanie całemu światu swojego systemu finansowego. Moim zdaniem nie ma cienia przesady w stwierdzeniu, że zachodnie potęgi handlowe weszły na swój poziom zamożności w znacznej mierze po naszych plecach. Tak jak katolicka Hiszpania z jej imperium kolonialnym, Polska musiała zostać rozczłonkowana i pokonana, aby anglosaski system kreacji pustego pieniądza mógł zostać upowszechniony na całym globie.
W opisie książki czytamy, że „słowo «Rotszyld» pada co najmniej dwieście razy i nie wynika to bynajmniej z osobistej obsesji autora, lecz z sumiennie wykonanego obowiązku udokumentowania najważniejszych wydarzeń kształtujących gospodarcze oblicze epoki”. O Rotszyldach słyszymy dziś sporo, a doniesienia te określa się jako „teorie spiskowe”. Czy już w XIX wieku ta potężna oligarchiczna rodzina miała udokumentowany wpływ na dzieje polski?
Niewątpliwie. Moja książka jest tak naprawdę próbą zademonstrowania, jak wielki to był wpływ. Historycy najczęściej starannie unikają kwestii wpływu Rotszyldów na dzieje naszej ojczyzny, uciekając w bezpieczne tematy związane z analizą poczynań np. liderów stronnictw politycznych czy też przywódców powstań. Jeśli jednak uczciwie badamy historię XIX wieku to nie możemy przecież abstrahować od faktu, że miała wówczas miejsce rewolucja przemysłowa, która całkowicie zburzyła dotychczasowe hierarchie polityczne i gospodarcze. Współcześnie jesteśmy już przyzwyczajeni do tego, jak ogromny wpływ na naszą rzeczywistość mają choćby Bill Gates, Larry Fink czy też Elon Musk. W epoce rozbiorowej ich odpowiednikami, choć zdecydowanie bardziej potężnymi, byli właśnie Rotszyldowie, którzy m.in. poprzez system pożyczek międzynarodowych mieli ogromny wpływ na życie polityczne poszczególnych mocarstw – nie bez powodu nazywano ich przecież „bankierami Świętego Przymierza”.
Współcześnie zdecydowana większość naukowców czy publicystów kapituluje wobec wymogów politycznej poprawności i woli nie doszukiwać się negatywnego wpływu Rotszyldów na utrzymywanie Polski w stanie zniewolenia. Łatwo jest przecież narazić się na etykietę anstysemity. Uważam, że jako publicyście, któremu nie grozi odebranie tego czy innego grantu, jest mi o wiele łatwiej połączyć kropki, które od dawna powinny być połączone. Literatura naukowa na temat Rotszyldów jest bardzo obfita, ale mam wrażenie, że niemal nikt dotąd nie podjął się próby powiązania wyłaniającego się z niej obrazu z naszymi polskimi dziejami.
A co do konkretnych przykładów wpływu Rotszyldów na nasze dzieje to wystarczy wspomnieć choćby o udzielonej przez nich Rosji pożyczce na stłumienie powstania listopadowego czy też posiadanych udziałach w kilkudziesięciu liniach kolejowych przebiegających przez polskie terytoria. Każdy polski inteligent wie, że w drugiej połowie XIX wieku Polaków gnębił Otto von Bismarck, ale bardzo niewiele osób ma świadomość, że cała kariera polityczna „żelaznego kanclerza” przebiegała niejako w cieniu potęgi bankierskiego rodu, który dość wcześnie zmusił go do uległości i liczenia się z jego wpływami.
Korzystając z okazji, uczynię zadość niekłamanej ciekawości i zapytam o Pana dalsze plany pisarskie. Po roku 1918, na którym kończy się tom III, mamy przecież okres wolnej Polski w dwudziestoleciu, potem komunizm, a później choćby – nie mniej fascynujące i symptomatyczne dla naszych dziejów – dzikie lata 90. Czy możemy czekać na kolejne tomy „Od ujścia Wisły po Morze Czarne”?
Tak, w planach jest doprowadzenie opowieści aż do 1989 roku. Tom IV z pewnością nie ukaże się jednak zbyt szybko, ponieważ napisanie go – tak jak poprzednich – wymaga dość żmudnej pracy polegającej na gromadzeniu i analizie faktów rozproszonych po wielu nieoczywistych pracach. Kto czytał dotychczasowe tomy Od ujścia Wisły po Morze Czarne ten wie, że nie powielam najczęściej spotykanych interpretacji dziejów, tylko podejmuję się próby stworzenia autorskiej wykładni, a to również wymaga długiego i starannego namysłu.
W takim razie uzbrajamy się w cierpliwość, a tymczasem dziękuję za rozmowę.
Źródło: PCh24.pl / rozmawiał Filip Obara
Przez Redakcja Polityka Polska – 6 sierpnia 2020
https://politykapolska.eu/2020/08/06/1920-2020-niech-przemowia-swiadkowie-2-wspomnienia-premiera-wincentego-witosa/
Przedstawiamy w odcinkach, dzień po dniu, wspomnienia uczestników tamtych wydarzeń.
Urywki wybrane przez Romana Galińskiego z książki Wincentego Witosa „Moje wspomnienia”, tom II, Paryż 1964, Instytut Literacki i ogłoszone w „Komunikatach Tow. im. R. Dmowskiego w Londynie, tom I, rok 1970/71, str. 388-397. Podtytuły Galińskiego, podkreślenia moje – J.Giertych. Witos był w owym czasie premierem (prezesem rady
ministrów).
„Wojną polsko-bolszewicką jak i jej przebiegiem zajmowałem się bardzo gorliwie. (…) Starając się w granicach możliwości robić wszystko, co się mogło przyczynić do szczęśliwego przebiegu walki i zapewnienia zwycięstwa, nie mieszałem się nigdy do tego, na czym się nie znałem i co było obowiązkiem i prawem fachowców, przed państwem i rządem odpowiedzialnych. Moja więc ocena większych czy mniejszych zasług poszczególnych osób, w tej wojnie wybitniejszy udział biorących może być podyktowana obiektywną oceną chłopskiego, a sądzę i zdrowego rozumu. Nie przeczę, że w tych sprawach może on się okazać niewystarczający.
Wiem, że wielu opinię moją potraktuje wzruszeniem ramion, inni zapewne ze świętym oburzeniem. To mnie jednak niewiele obchodzi wtenczas, gdy trzeba dać świadectwo prawdzie i uznać rzeczywiste zasługi ludzi, o których tak łatwo zapomniano, a którzy nie chcieli, czy nie umieli się reklamować”. (Witos, ibid., str. 354).
„Sprawą niezwykle wielkiego znaczenia było przywrócenie zaufania w wojsku i społeczeństwie tak do Naczelnego Dowództwa jak i do dowództw poszczególnych części armii, gdyż i tam nie było wcale dobrze. Gen. Rydz-Śmigły zawiódł zupełnie na południu, mimo użycia znacznych sił i doskonałej sposobności. Szef sztabu, gen. Stanisław Haller, sumienny, prawy i dobry człowiek, nie miał żadnej własnej koncepcji, będąc lojalnym, a często ślepym wykonawcą rozkazów Naczelnego Wodza. Nie dopisał także dowódca pomocnego frontu, gen. Szeptycki, złamany niepowodzeniami, które przewidywał, ale którym nie mógł zapobiec.
Należało przeprowadzić zmiany, by z nowymi ludźmi przyszło zaufanie. Tak się też stało. Szefem sztabu w miejsce gen. St. Hallera został mianowany 22 lipca gen. Tadeusz Rozwadowski, który nie tylko, że odznaczał się wielką odwagą i niewyczerpanym bogactwem pomysłów operacyjnych, ale pewnością siebie i wprost bezgranicznym optymizmem. Dowództwo zaś po Szeptyckim objął gen. Józef Haller, który przyniósł z sobą pomiędzy innymi zaletami entuzjazm, religijną wiarę w zwycięstwo, osobiste męstwo i zdolność porywania żołnierzy.
Na skutek bardzo poważnych zarzutów, podnoszonych przeciw Piłsudskiemu, odbyło się kilka poufnych konferencji, ale znaczna większość przedstawicieli stronnictw oświadczyła się za utrzymaniem go na dotychczasowym stanowisku, żeby nie drażnić jego dość licznych i zaciętych zwolenników, a przy tym uniknąć walki kandydatów na stanowisko po nim”. (Ibid., str. 273)
„Po kilku dniach po objęciu swego urzędu gen. Rozwadowski przedstawił Radzie Ministrów plan obrony, mający na celu co najmniej zatrzymanie pochodu wojsk bolszewickich. Plan ów nazywał on swoim. Nie przyszło mi nawet na myśl zapytać, czy on wyłącznie od niego pochodzi, czy też był wynikiem pracy wspólnej.
Nowy szef sztabu, zupełnie pewny siebie, zapewniał kategorycznie wpatrzoną w niego Radę Ministrów, że jest w możności wstrzymania bolszewików, przynajmniej nad brzegami Bugu, gdyż wojska polskie zajęły tam bardzo silne, świeżo umocnione pozycje. Dostały też rozkaz nie opuszczania ich za żadną cenę.
Rada Ministrów zarówno plan jak i oświadczenie gen. Rozwadowskiego przyjęła do wiadomości zadowolona, że znalazł się przecież ktoś, co ma głowę na karku i wiarę w zwycięstwo. Osobno i poufnie informował mnie gen. Rozwadowski, iż polecił, żeby linię tę specjalnie umocniono i jest w stu procentach pewny, że sobie tam bolszewicy karki na dobre połamią. Wierzyłem mu zupełnie.
Minęły dwa dni na dość niespokojnym oczekiwaniu, gdyż różne wieści dostawały się do Rady Ministrów. Przekonaliśmy się wkrótce, że nie były one w zupełności pozbawione podstawy. Na posiedzenie Rady Ministrów, które odbywało się prawie w permanencji, przy szedł zaproszony przeze mnie gen. Rozwadowski. Obserwowałem go bardzo pilnie i zauważyłem, że ma minę nieco strapioną. Niestety, nie pomyliłem się wcale.
Zabrawszy głos, zakomunikował zdziwionej i przerażonej Radzie Ministrów że bolszewicy linię Bugu przekroczyli i to bez większych trudności, bo woda w rzece niemal że wyschła, a zresztą z punktu widzenia wojskowego obrona tej linii byłaby zupełnie bezcelowa.
Po jego całkiem spokojnym oświadczeniu nam się zrobiło zupełnie gorąco. Pierwotny optymizm uległ miejsca głębokiej trosce i niedowierzaniu. Nastąpiło też dłuższe przykre milczenie. Ministrowie pytającym wzrokiem spoglądali to na siebie, to na szefa sztabu. Wcale tym nie zrażony gen. Rozwadowski, zabrawszy powtórnie głos, dowodził z widocznym przekonaniem i przejęciem, że się nic złego nie stało, bo walkę z bolszewikami należy przenieść na nowe, skrócone linie, a już najlepszym ze wszystkiego byłoby ściągnąć ich w okolice Warszawy i tu do jednego wystrzelać. Tego planu musi jednak na razie zaniechać, mimo że go uważa za wykonalny.
W czasie jego przemówienia obserwowałem poszczególnych ministrów, widząc jak jego argumenty, nie opuszczająca go pewność siebie, wiara i szczerość zaczęły ich znowu przekonywać, a kiedy zaręczył, że obecnie jest zdolny wojska bolszewickie zatrzymać na szereg tygodni, wiara u wszystkich odżyła prawie zupełnie na nowo. Nie przekonany został tylko minister Skulski”. (Ibid., str. 282-283).
Za dalsze dwa dni Rada Ministrów dowiedziała się znowu od tego samego szefa sztabu, że wojska bolszewickie postępują znowu naprzód, przeszły już pomiędzy innymi linię Osowiec-Grajewo i zagrażają Łomży, zaś gen. Sikorski, który się długo trzymał w Brześciu, zmuszony będzie przez wojska bolszewickie się przebijać, gdyż mu przecięły odwrót. Na południu bolszewicy przekroczyli rzekę Zbrucz.
Atakowany pytaniami, czasem nawet bardzo nieprzyjemnymi, odpowiedział spokojnie i niemal dobrodusznie, że to są drobne uchybienia, które się wnet odrobi. Bolszewicy zaś wcale nie zwyciężyli w bitwie, ale tylko tak sobie «podstępem podleźli». On już zresztą wydał rozkazy, aby ich z powrotem wyrzucić. Kiedy to powiedział, wśród ministrów odezwały się przyciszone śmiechy. Dalszym naradom towarzyszył bardzo ponury nastrój.
Gen. Rozwadowski opuścił posiedzenie wcześniej, wywołany do sztabu dla jakiejś ważnej sprawy, a późnym wieczorem przyszedł znowu do mnie. Zauważyłem, że był nieco zmieniony. Okazywał znacznie mniej optymizmu, choć nie tracił wiary w zwycięstwo, a ostatnie niepowodzenia przypisywał rozkazom Piłsudskiego, które niweczyły jego zamierzenia, a którym musiał się podporządkować.
«Nie mogę taić przed panem, – mówił – że wojska bolszewickie postępują wciąż jeszcze bardzo szybko naprzód, nie trafiając przy tym na poważniejszy opór, gdyż nieraz uciekają przed nimi całe nasze nawet silne oddziały, rzucają broń z takim trudem nabytą, nie chcąc stawić czoła nieprzyjacielowi».
Wielu nawet wyższych oficerów całkowicie zawiodło. Na Radzie Ministrów wszystkiego nie mówił, gdyż miał obawę, aby niepotrzebne wiadomości nie rozszerzały się zbytnio i nie dawały powodu do popłochu i depresji. Ministrom raczej należy zakomunikować pojedynczo, co będzie potrzebne”. (Ibid., str. 283-284).
„Skarżył się znowu szeroko, że Piłsudski, nie mając ani nauki, ani potrzebnego doświadczenia, a uważając się za wszystko wiedzącego, przeszkadza w celowej akcji. Bolszewicy nauczyli się bardzo wiele i stali się groźnymi przeciwnikami. Twierdził, że z winy Piłsudskiego bitwa pod Brodami z Budiennym nie przyniosła pełnego zwycięstwa, gdyż na wiadomość o upadku Brześcia kazał ją przerwać zupełnie niepotrzebnie. Siły wycofane stamtąd nie mogą już zdążyć, żeby wziąć udział w walce nad Bugiem, a Budienny pozostaje w dalszym ciągu dla nas groźną potęgą, mając możność odpoczynku i przegrupowania. W końcu zaznaczył, że jakkolwiek się dzieje, to on jest pewny zwycięstwa”. (Ibid., str. 284).
„W rządzie panowało ogólne przekonanie, że cały plan operacyjny, mający się przeciw bolszewikom przeprowadzić, zostanie opracowany wspólnie przez Piłsudskiego, gen. Rozwadowskiego i gen. Weyganda; Czy był on dziełem ich wspólnej pracy, czy jednego z nich, nie wiedział nikt z nas dokładnie. Wiem, że tak Piłsudski jak i Rozwadowski przypisywali sobie jego autorstwo i nieraz o tym mówili, natomiast generał Weygand uparcie milczał. Kiedy raz zapytałem ministra spraw wojskowych, gen. Sosnkowskiego, odpowiedział mi wzruszeniem ramion i słowami: «Weygand się niczym nie chwali, choć się dość napracował». Niewiele znowu z tego wiedziałem.
Istota planu polegała początkowo na wycofaniu wojsk frontu północnego nad Wisłę i utworzeniu nowej armii manewrowej pod nazwą «frontu północnego». Zadaniem frontu północnego gen. Hallera było nie dopuścić do oskrzydlenia wzdłuż granicy niemieckiej i osłabić rozmach uderzenia ewentualnego na przyczółek warszawski. Zadaniem zaś frontu środkowego miało być uderzenie na bok i tyły nieprzyjaciela atakującego Warszawę i rozbicie go przy współdziałaniu wojsk frontu północnego. Ażeby te plany i prowadzoną stosownie do nich koncentrację wojska utrzymać w tajemnicy, nawet na posiedzeniu Rady Obrony Państwa Piłsudski był bardzo wstrzemięźliwy, dając informacje nie zdradzając w szczegółach zamierzonych planów”. (Ibid., str. 287-288).
„W dniu 10 lub 11 sierpnia 1920 r. na kilka dni przed rozpoczęciem ofensywy przeciw bolszewikom Piłsudski zaprosił mnie, wicepremiera Daszyńskiego i ministra Skulskiego na osobną, a jak mówił, bardzo ważną i poufną konferencję. Odbyła się ona w prezydium Rady Ministrów. Naczelny Wódz był mocno skupiony i poważny, a jak mi się wydawało, przybity, niepewny, wahający się i mocno zdenerwowany.
W rozmowie, którą sam rozpoczął, był niesłychanie ostrożny, a dotykając spraw bieżących, stawiał raczej bardzo smutne horoskopy. Twierdził, że stawia na ostatnią kartę, nie mając żadnej pewności wygranej. Poza sprawami ogólnymi mówił także dość długo o swojej osobie. W ciągu rozmowy wyjął z kieszeni niezapieczętowany list i odczytał go głosem ogromnie niewyraźnym i zmienionym. Na czterech kartkach małego formatu mieściła się dość obszernie umotywowana jego dymisja ze stanowiska Naczelnika Państwa. W piśmie tym zaznaczał między innymi, że nie wiedząc, czy i kiedy będzie mu dane wrócić z placu boju, którego losy uważa za niepewne, mnie prosi i upoważnia do zastępowania go na jego urzędzie. Co zaś do samej rzeczy i pisma, prosi o zachowanie bezwzględnej tajemnicy tak długo, jak tego będą wymagały stosunki, i ja sam uznam za potrzebne. Treść więc tego pisma była znana ministrom Daszyńskiemu i Skulskiemu, a wydaje mi się, że także i Sapieże, choć dobrze tego szczegółu nie pamiętam.
Nigdy nie miałem zupełnego zaufania do Piłsudskiego, czułem jakieś niezrozumiałe może nawet uprzedzenie, byłem zadowolony jak nie musiałem się z nim stykać. Poza tym uprzedzeniem nie mogłem się pogodzić z jego posunięciami politycznymi, szczególnie z okresu rządów Moraczewskiego, musiało mnie razić jego stanowisko w sprawie obrony Małopolski Wschodniej, upór przy swoim sposobie tworzenia armii, stare, często bardzo niesympatyczne praktyki z Legionów, błędy szczególnie w ostatnich czasach popełnione, tak wyraźne i tak bardzo kosztowne – to jednak wtenczas widząc u niego wielką troskę odbijającą się wprost na twarzy, szczerość w rozmowie, głęboką obawę o wolność i całość Ojczyzny, miałem wrażenie, ze się grubo mylą ci wszyscy, którzy mu robią zarzuty lekkomyślności, a nawet zdrady i że ja sam byłem także czasem w błędzie, posądzając go o osobiste ambicje i brak dobrej woli. Prawda, że pod ciężarem tych wielkich wypadków trudno było nieraz należycie zebrać biegające myśli.
Jeszcze w obecności Piłsudskiego pismo jego zamknąłem do kasy ogniotrwałej w prezydium Rady Ministrów, zaglądając codziennie, czy go kto przypadkiem nie ukradł albo nie naruszył. Kiedy zaś minęły ciężkie dni wojenne, pojechałem do Belwederu i oddałem pismo jego autorowi, będącemu wówczas w innym zupełnie nastroju. Biorąc je ode mnie i dziękując za solidne, jak mówił, postępowanie, twierdził, że o tym zupełnie zapomniał.
Opiekując się troskliwie tym dokumentem przez parę tygodni, miałem pewne skrupuły co do zrobienia sobie z niego odpisu. Ciekawość jednak zwyciężyła, odpisu dokonałem. Niewiele mi jednak z tego przyszło, gdyż w czasie wypadków majowych w r. 1926 nieznani sprawcy ukradli mi go, zabierając przy tym i inne dokumenty. Moje zachowanie się wobec Piłsudskiego było chyba zupełnie bez zarzutu, niestety, pan Naczelnik wcale się wobec mnie dżentelmenem nie okazał. Mimo wszystko swego postępowania nie żałuję, choć nieraz gorycz przychodzi”. (Wincenty Witos „Moje wspomnienia”, tom II, Biblioteka „Kultury”, tom XCIX, Paryż 1964, Instytut Literacki, str. 289-291).
Komentarz Jędrzeja Giertycha. Tekst złożonej na ręce Witosa dymisji Piłsudskiego zachował się jednak. Podaję go niżej.
Witos przytoczył w swoim wspomnieniu treść dymisji Piłsudskiego w sposób niepełny (a może w sposób niepełny zapamiętał), była to bowiem dymisja nie tylko ze stanowiska Naczelnika Państwa, ale i Wodza Naczelnego.
Pierwsza rzecz, nad którą się tu trzeba zastanowić, to jest pytanie, jakie znaczenie miał akt dymisji Piłsudskiego. Czy był to akt na wypadek jego śmierci w boju? Nie potrzeba było na ten wypadek jego dymisji: zakończenie się jego roli jako Naczelnika Państwa i Wodza Naczelnego byłoby wtedy automatyczne. A nie był to także rodzaj testamentu: nie ma w tym akcie dymisji żadnych zarządzeń co do tego, kto ma w razie jego śmierci zająć jego miejsce.
Jest oczywiste, że akt dymisji Piłsudskiego był aktem nie związanym z przewidywaniem śmierci i dotyczył sytuacji, jaka istnieć będzie wciąż jeszcze za jego życia. Narzuca się tu od razu przypuszczenie, że chodzi tu o zabezpieczenie sobie możności nie ponoszenia odpowiedzialności za mogącą nastąpić klęskę.
Witos zapewne myli się, pisząc że rozmowa jego z Piłsudskim w obecności Daszyńskiego i Skulskiego odbyła się 10 lub 11 sierpnia. Akt dymisji nosi datę 12 sierpnia. Jest mało prawdopodobne, by Piłsudski doręczał Witosowi akt, podpisany z datą o jeden lub dwa dni późniejszą. Jest więc prawdopodobne, że pamięć Witosa zawiodła i że owa rozmowa odbyła się dopiero 12 sierpnia. Jest to zresztą okoliczność bez większego znaczenia.
Z listu Weyganda do Focha pod datą 13 sierpnia wiemy, że „Naczelnik Państwa wyjechał tej nocy ku rejonowi Wieprza”. (Vide „La guerre polono-sovietique de 1919-1920”, Collection Historique de rinstitut d’Etudes Slaves”, XXII Paryż 1975, Institut d’Etudes Slaves, str. 120-121). „Tej nocy” – to znaczy w noc z 12 na 13 sierpnia. J.G.
Belweder, 12.VIII.1920 r.
Wielce Szanowny Panie Prezydencie!
Przed swym wyjazdem na front, rozważywszy wszystkie okoliczności nasze wewnętrzne i zewnętrzne, przyszedłem do przekonania, że obowiązkiem moim wobec Ojczyzny jest zostawić w ręku Pana, Panie Prezydencie, moją dymisję ze stanowiska Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza Wojsk Polskich.
Powody i przyczyny, które mnie do tego kroku skłoniły, są następujące:
1) Już na jednym z posiedzeń R.O.P. (Rady Obrony Państwa – przypisek wydawców) miałem zaszczyt wypowiedzieć jeden z najbardziej zasadniczych powodów. Sytuacja, w której Polska się znalazła, wymaga wzmocnienia poczucia odpowiedzialności, a przeciętna opinia słusznie żądać musi i coraz natarczywiej żądać będzie, aby ta odpowiedzialność nie była czczym frazesem tylko, lecz zupełnie realną rzeczą. Sądzę, że jestem odpowiedzialny zarówno za sławę i siłę Polski w dobie poprzedniej, jak i za bezsiłę oraz upokorzenie teraźniejsze. Przynajmniej do tej odpowiedzialności się poczuwam zawsze i dlatego naturalną konsekwencją dla mnie jest podanie się do dymisji. I chociaż R.O.P., gdy tę sprawę podniosłem, wyraziła mi pełne zaufanie i upoważniła w ten sposób do pozostania przy władzy, nie mogę ukryć, że pozostają we mnie i działają z wielką siłą te moralne motywy, które wyłuszczyłem przed R.O.P. parę tygodni temu.
2) Byłem i jestem stronnikiem wojny „a outrance” z bolszewikami dlatego, że nie widzę najzupełniej gwarancji, aby te czy inne umowy czy traktaty były przez nich dotrzymane. Staję więc z sobą teraz w ciągłej sprzeczności, gdy zmuszony jestem do stałych ustępstw w tej dziedzinie, prowadzących w niniejszej sytuacji, zdaniem moim, do częstych upokorzeń zarówno dla Polski, a specjalnie dla mnie osobiście.
3) Po prawdopodobnym zerwaniu rokowań pokojowych w Mińsku pozostaje nam atut w rezerwie – atut Ententy. Warunki postawione przez nią są skierowane przeciwko funkcji państwowej, którą od prawie dwu lat wypełniam. Ja i R.O.P., rząd czy sejm, wszyscy mieliby do wyboru albo zostawić mnie przy jednej funkcji, albo usunąć zupełnie. Co do mnie wybieram drugą ewentualność. Jest ona bardziej zgodna z godnością osobistą i jest praktyczniejsza. Pozostawienie mnie na jednym z urzędów zmniejsza mój autorytet i tak silnie poderwany i doprowadza z konieczności do powolnego zniszczenia tej siły moralnej, którą dotąd jeszcze reprezentuję dla walki i dla kraju. Biorę następnie pod uwagę mój charakter bardzo niezależny i przyzwyczajenie do postępowania według własnego zdania, co z warunkami, postawionymi przez ententę nie zgadza się. Wreszcie przeczy to systemowi, któremu służyłem w Polsce od początku swojej pracy politycznej i społecznej, której podstawą zawsze była możliwie samodzielna praca nad odbudowaniem Ojczyzny, ta bowiem wydawała mi się jedynie wartościową i trwałą. Obawiam się więc, że przy pozostawieniu przy funkcjach przodujących oraz przy moim charakterze i przyzwyczajeniach wyniknąć mogą ze szkodą dla kraju tarcia mniejsze i większe, które nie będąc przyjemne dla żadnej ze stron, wszystko jedno skończyć by się musiały moim usunięciem się.
Wreszcie ostatnie. Rozumie (sic) dobrze, że ta wartość, którą w Polsce reprezentuję nie należy do mnie, lecz do Ojczyzny całej. Dotąd rozporządzałem nią jak umiałem samodzielnie.
Z chwilą napisania tego listu uważam, że ustać to musi i rozporządzalność moją osobą przejść musi do rządu, który szczęśliwie skleciłem z reprezentantów całej Polski.
Dlatego też pozostawiam Panu, Panie Prezydencie, rozstrzygnięcie co do czasu opublikowania aktu mojej dymisji. Również Panu wraz z Jego Kolegami z Rządu pozostawiam sposób wprowadzenia w życie mojej dymisji i wreszcie oczekiwać wówczas będę rozkazu Rządu co do zużytkownia moich sił w tej czy innej pracy. Co do ostatniego proszę tylko nie krępować się ani wysoką szarżą, którą piastuję ani wysokim stanowiskiem, które posiadam. Nie chciałbym bowiem mnożyć swoją osobą licznej rzeszy ludzi, nie układających się w żaden system, czy to z powodu kaprysów i ambicji osobistej, czy to z powodu słabości charakteru polskiego, skłonnego do wytwarzania najniepotrzebniejszych funkcji dla względów osobistych.
Proszę Pana Prezydenta przyjąć zapewnienie wysokiego szacunku i poważania z jakim pozostaję.
(-) Józef Piłsudski
Fragment komentarza J. Giertycha:
Czy generał Rozwadowski wiedział o tym, że Piłsudski podał się do dymisji? I że wobec tego, jako Szef Sztabu staje się automatycznie pełniącym funkcje Naczelnego Wodza?
Nie wiemy o tym. Nie posiadamy żadnego dokumentu, czy relacji, które dawałyby na to pytanie odpowiedź.
Z treści relacji Witosa zdaje się wynikać, że chyba Rozwadowskiego o dymisji Piłsudskiego nie powiadomił. Choć nie jest to zupełnie pewne. Ostatecznie, mogło się zdarzyć, że w następnych godzinach i dniach mógł o tym Rozwadowskiemu powiedzieć, ale wzmianki o tym w swoich pamiętnikach nie uczynił. Natomiast bardziej możliwe jest, że sam Piłsudski mógł przy jakiejś okazji w owym dniu Rozwadowskiego o tym powiadomić.
Jest jednak również możliwe, że Rozwadowski o tej dymisji nie dowiedział się nigdy. Nie dowiedział się nawet post factmn, już po bitwie, lub po latach.
Ale był on Szefem Sztabu, a więc automatycznym zastępcą Wodza Naczelnego. A Piłsudski wyjechał z Warszawy. Już od szeregu dni czynności Wodza Naczelnego nie spełniał, ale wyjazdem swoim zamanifestował w sposób ostateczny że kierować całością toczących się operacji nie zamierza. Dla Rozwadowskiego stwarzało to oczywisty obowiązek przejęcia w sposób ostateczny i całkiem formalny odpowiedzialności za dalszy bieg wojny i za zaczynającą się wielką bitwę.
Rozwadowski był faktycznym wodzem naczelnym, bo formalny wódz naczelny wyjechał i tym samym przerzucił całkowitą odpowiedzialność na niego jako zastępcę. Rozwadowski kierował bitwą, bo uważał to jako zastępca Wodza Naczelnego za swój obowiązek, oraz bo wiedział dobrze co ma teraz robić i bo bitwę wygrać chciał i uważał, że potrafi. Nawet i bez dymisji Piłsudskiego jego faktyczne kierowanie bitwą byłoby faktem oczywistym i nieuniknionym. Ale od strony Piłsudskiego, doręczona Witosowi na piśmie dymisja była nadaniem wodzostwu Rozwadowskiego cechy formalnej. Była zrzeczeniem się odpowiedzialności samemu po to, by ją dźwigał Rozwadowski. – J.G.
„Wśród ciągłej niepewności i rosnącego naprężenia gen. Rozwadowski przyszedłszy do mnie powiedział poufnie, że rozpoczęcie naszej wielkiej ofensywy zostało wyznaczone na dzień 12 sierpnia, o ile nie zajdą jakieś wielkie i nieprzewidziane przeszkody. Kiedy dzień ten przyszedł, a ofensywy nie rozpoczęto, przybył znowu nazajutrz do mnie, usprawiedliwiając niedotrzymanie terminu spóźnieniem przy załadowaniu ciężkich dział na jakiejś małej stacyjce kolejowej nie doszkoloną jeszcze dostatecznie obsługą i postanowieniami Nacz. Wodza, którego on nie może często zrozumieć, ale musi się podporządkować. Wyraził też obawę, że ofensywa Piłsudskiego może być spóźniona, gdyż ciężar walki przenosi się na północ od Warszawy. Akcja Piłsudskiego znad Wieprza będzie bardzo efektowna, ale dla wojny ma jego zdaniem znaczenie drugorzędne.
Powodem odłożenia terminu rozpoczęcia ofensywy miały być także nieukończone prace fortyfikacyjne w okolicy Warszawy. (…)
Zniecierpliwienie i obawy jeszcze się wzmogły, gdy nadeszły sprawdzone wiadomości, że dowództwo bolszewickie przygotowuje wielkie uderzenie w okolicy Modlina, mające na celu złamanie polskiego oporu i przejście Wisły w tych okolicach. Gen. Rozwadowski miał duże obawy, czy słabe polskie oddziały mogą uderzenie zwycięsko odeprzeć, o ile Piłsudski nie ruszy się prędzej od południa. (Ibid., str. 296-297).
„Na drugi dzień gen. Rozwadowski oznajmił Radzie Ministrów, że bolszewicy napierając coraz mocniej na stolicę, zajęli Radzymin i zbliżają się do miejscowości Marki, położonej zaledwie 12 kilometrów od Warszawy, przeszli też bez dużego oporu naszych wojsk przez dwie linie obronne, świeżo zbudowane i niesłychanie słabe. Dalej przyznał, że i na innych frontach nie jest dobrze, gdyż doszli oni prawie pod Toruń, zajęli Płock i kilka innych miejscowości, bardzo ważnych pod względem wojskowym. Na froncie południowym posunęli się pod Zamość i Lwów. Trzymający się najmocniej odcinek frontu pod dowództwem generała Sikorskiego zmuszony był się cofnąć i przejść na inne pozycje.
Niespodziewane przez nikogo te wiadomości wywołały w Radzie Ministrów chwilowo przygnębiające wrażenie, gdyż szef sztabu przed paru godzinami mówił zupełnie co innego, a teraz zapowiada tak wielkie i niebezpieczne zmiany w sytuacji. Zaczęto go obsypywać pytaniami. Generał Rozwadowski; jakby zupełnie zapomniał o tym; co dopiero mówił, z zupełną pewnością: siebie opowiadał, że on wykonywa swój plan sprowadzenia bolszewików pod Warszawę i rozprawienia się z nimi przy bramach stolicy.
Gdy to jego oświadczenie w przerażoną Radę Ministrów uderzyło jak piorun, on śmiejąc się dodał, że wszystkich bolszewików wystrzela «na sztrece». Ten jego optymizm trudno już było zrozumieć”. (Ibid., str. 298-299).
Po wycieczce na front „do Warszawy powracaliśmy w ciężkim nastroju (…) Oczekujący mnie gen. Rozwadowski miał natomiast twarz rozpromienioną, dowodząc mi dość długo, że najgroźniejsze niebezpieczeństwo minęło, jeżeli ono w ogóle istniało, a pełne zwycięstwo nad bolszewikami jest co godzina bliższe.
Nie mogłem pojąć, na czym opierał te swoje nadzieje, gdyż dopiero sam mi mówił, ze Radzymin dostał się w ręce bolszewików w tych godzinach, a przeciwdziałanie dywizji litewsko-białoruskiej zostało złamane, wojska zaś bolszewickie zaczęły podchodzić pod Jabłonnę i Nieporęt. Kiedy go zapytałem, czy w związku z wytworzoną sytuacją nie należy poczynić potrzebnych zarządzeń, gdyż bolszewicy mogą nas wziąć jak do saka, odpowiedział mi lekko uśmiechnięty, że nie ma do tego żadnej potrzeby bo gen. Haller da bolszewikom za to zuchwalstwo porządną nauczkę. Stosunek sił w okolicy Warszawy jest dla naszych wojsk bardzo korzystny, a można by bolszewików zupełnie połamać, gdyby Piłsudski był już uderzył znad Wieprza. Skutkiem jego zwlekania stan wytworzył się taki, że ofensywa Piłsudskiego ma zapewnione zupełne powodzenie, gdyż przed nią stoją bardzo słabe siły bolszewickie. Niesłusznie też jego zdaniem zaniepokoiło się Naczelne Dowództwo i gen. Weygand, gdyż do zajęcia Warszawy przez bolszewików on bezwarunkowo nie dopuści, mając do tego potrzebną siłę i ducha w narodzie. W wojsku następuje także bardzo korzystna zmiana. Jeżeli Piłsudski uderzy ze swoją armią na bolszewików dopiero 17 sierpnia, jak to zamierza, to przed sobą prawie nic mieć nie będzie, bo całe siły bolszewickie zwalą się na Warszawę, a wtenczas dopiero mogło by być złe. Spodziewając się tego, tak on jak i gen. Weygand starają się nakłonić Piłsudskiego do wcześniejszego wystąpienia i mają nadzieję, że jego niezrozumiały upór uda się przełamać”. (Ibid., str. 302).
„Według raportu, jaki świeżo otrzymał, gen Sikorski usiłując atakować, natrafił zupełnie niespodziewanie na główne siły dwóch armii sowieckich, nie wiedząc, że inna armia i korpus Gaja wymijają go od strony północnej, wkraczając w obszar tyłowy. «Ma on tam do czynienia z ogromną przewagą wroga, ale jestem pewny, że da sobie radę, bo ma głowę na karku, a zresztą dziś mu posłałem potrzebne posiłki». Jemu przypadło w tym czasie najtrudniejsze, ale i najważniejsze zadanie do spełnienia.
Na drugi dzień o godzinie 9-tej rano rozpoczęła Rada Ministrów swoje posiedzenie. Gen. Rozwadowski złożył krótkie sprawozdanie z sytuacji wojskowej, nie tając, że jest ona bardzo ciężka, jednak nie ma powodu do obaw, bo zmieni się ona na lepsze, może nawet w najbliższych godzinach. Gorąco przemawiał w obronie Piłsudskiego, usprawiedliwiając spóźnienie jego ofensywy”. (Ibid., str. 303). „Gen. Sikorskiego bardzo mało znałem. (…) W służbie dla państwa polskiego miał już wtedy dobre i zasłużone imię, a gen. Rozwadowski mówił, że w walkach i odwrocie zachował się on najlepiej ze wszystkich polskich dowódców w tej wojnie. Twierdził, że mimo iż wytrwał najdłużej, najmniejsze poniósł straty. On go uważa za prawdziwie mądrego i zdolnego oficera, z którym mało kto mógł się mierzyć.
Przybywszy do Modlina, zastaliśmy gen, Sikorskiego. (…) Twierdził, że silny nacisk rosyjski mógłby tu zostać zupełnie złamany, co by miało rozstrzygające znaczenie dla całej wojny, gdyby rozporządzał większymi siłami i gdyby jazda. gen. Dreszera była spełniła poruczone jej zadanie. Ciężar walki jego zdaniem znajduje się na froncie północnym szczególnie zaś na odcinku, który on zajmuje. (…) Mówiąc o oficerach francuskich do jego armii przydzielonych, gen. Sikorski wyrażał się o nich z największym uznaniem, twierdząc, że oni okazują niesłychaną odwagę i pracują tak pilnie i gorliwie, że oficerowie polscy powinni z nich brać przykład”. (Ibid., str. 304-305).
„Zaraz po moim powrocie do Warszawy przybył gen. Rozwadowski. Obawiając się znowu niepomyślnych wiadomości, patrzyłem na niego z dużym niepokojem, starając się poznać po jego twarzy. Był jak zawsze pewny siebie, uśmiechnięty. Zaznaczył szybko, że dziś przynosi mi same dobre wiadomości. A to: Piłsudski, nalegany przez niego, gen. Weyganda i innych, zdecydował się na rozpoczęcie ofensywy o jeden dzień wcześniej i już jest w pełni akcji, która postępuje nadzwyczaj szczęśliwie. Gen. Sikorski po bardzo ciężkich walkach z ogromną przewagą nieprzyjacielską nie tylko zdołał przerwać otaczającą go już obręcz sił bolszewickich, ale zmusił je do puszczenia zajętych stanowisk i zupełnej zmiany pierwotnych planów. Wielkie odciążenie nastąpiło także na froncie gen. Hallera. Obecnie Rozwadowski ma tylko jedno zmartwienie, ażeby bolszewicy zbyt szybko nie uciekali. Ja tego zmartwienia nie miałem”. (Ibid., str. 316).
Po podróży do Poznania „przybywszy do Warszawy, zastałem znacznie, zmienione położenie. Gen. Rozwadowski zakomunikował mi, że według umówionego planu pomiędzy nim a Piłsudskim i gen. Weygandem, rano w dniu 17 sierpnia wyszło spod Warszawy uderzenie kilku batalionów, zaopatrzonych w pociągi pancerne i czołgi w stronę Mińska Mazowieckiego, który też wieczorem został zajęty. Generał Haller wszedł do Mińska z czołowymi oddziałami.
Wojska frontu środkowego już w pierwszym dniu walki pod komendą Piłsudskiego rozbiły grupę mozyrską, która im stanęła na drodze, a następnie znosząc liczne mniejsze oddziały bolszewickie, postępowały z niesłychaną szybkością, tak, że już 17 sierpnia, w walce z 16 armią bolszewicką, prawie równocześnie z gen. Hallerem dotarły do Mińska. Opowiadając mi to wesołe i wielkie zdarzenie, gen. Rozwadowski z miną tryumfującą nie omieszkał mi przypomnieć, że on przecież miał rację; Nie mogłem mu tego rzecz prosta odmówić”. (Ibid., str. 323).
„Po przyjeździe do Warszawy przybył do mnie gen. Rozwadowski z wiadomością, że Lwów znajduje się znowu w dużym niebezpieczeństwie, choć on jest pewny, że się to w ciągu kilku godzin zmieni. Przedstawiając mi sytuację szczegółowo podkreślił, że skutki opóźnienia ofensywy Piłsudskiego mają już teraz fatalne następstwa, gdyż znaczna część pobitej armii bolszewickiej uratuje się w odwrocie. Gdyby jego rad posłuchano, byłoby zupełnie inaczej. Uporu niezrozumiałego nie dało się przełamać a szkoda, niepowetowana szkoda. Powtarzając wielokrotnie te wyrazy, jakby dla utrwalenia w pamięci, gen. Rozwadowski wyszedł”. (Ibid., str. 341).
„Gen. Rozwadowski stale niezadowolony i zarazem zmartwiony, gdyż Piłsudski jakoby znowuż przekreślił jego plany. Dążył on do zniszczenia sił bolszewickich, pobicia Litwinów i przez Wilno i Białystok wkroczenia na Litwę kowieńską, ażeby tą drogą dotrzeć do Bałtyku i tam pozostać. (…) Wbrew temu Piłsudski poszedł nad Niemen z zamiarem rzucenia wojsk bolszewickich na błota pińskie. Gen. Rozwadowski zawsze był zdania, że to posunięcie chybiło celu, gdyż wojska bolszewickie nie zostały zniszczone natomiast wojskom litewskim dało możność wycofania się bez strat i zatrzymania w swoim ręku Wilna”. (Ibid., str. 353).
„Wbrew urabianej tendencyjnie i stale opinii, rozstrzygnięcie polskie w bolszewickiej wojnie r. 1920 zapadło nie na południu, lecz na północy, a więc nie na froncie dowodzonym przez Piłsudskiego bezpośrednio, ale na froncie gen. Hallera. Szale zwycięstwa i klęski w naszej rozprawie z bolszewikami zdecydowały się w kilkudniowej, bardzo ciężkiej i krwawej bitwie, jaka się toczyła na północ od Modlina, od 14 sierpnia począwszy. Stwierdzały to zresztą komunikaty Naczelnego Dowództwa, przyznawali także bolszewicy.
Dostępne obecnie ich komunikaty i publikacje głoszą bez ogródek, że przesilenie wojny w r. 1920 nastąpiło na odcinku piątej armii prowadzonej przez gen. Sikorskiego i to jeszcze wtenczas zanim ofensywa znad Wieprza dała się odczuć na polach bitew nad Wisłą i Wkrą. O ile wiem, Nacz. Dowództwo o ugrupowaniu wojsk bolszewickich miało zupełnie fałszywe wiadomości. Usiłował je też sprostować gen. Weygand, widać lepiej zorientowany w tym, że ogromna większość wojsk bolszewickich zgromadzona była na północ od Bugu i Narwi. Piłsudski jednak nie chciał się dać przekonać. Przecież jeszcze w swojej książce stwierdza, że dnia 17 sierpnia, a więc po przełomowej bitwie pod Nasielskiem, poszukiwał on większości wojsk bolszewickich na drodze swego pochodu, a więc na północ od Wieprza”. [czyli na południe od Warszawy] (Ibid., str. 358-359).
„Jak wynikało z relacji gen. Sikorskiego w czasie rozmowy ze mną, miał on przeciw sobie ogromną przewagę wojsk bolszewickich, gdy rozpoczynał uderzenie na północ od Modlina. Nie należy zapominać przy tym, że przeciw niemu stały wojska bolszewickie, upojone zwycięskim pościgiem już od Dźwiny, gdy większość oddziałów gen. Sikorskiego miała za sobą wiele klęsk i ciężki, długi odwrót.
Toteż w tych warunkach tym silniejszej trzeba było woli, energii i uporczywej konsekwencji ażeby tak wyczerpane wojska rzucać do ataku i z nimi zwyciężać. Wola została narażona na bardzo ciężką próbę pomiędzy innymi, gdy bolszewicy wielkimi siłami, zebranymi pod Płockiem i Płońskiem rozpoczęli uderzenie na odsłonięte zupełnie tyły armii gen. Sikorskiego.
Na wynik tej walki oczekiwaliśmy z niesłychanym niepokojem, mimo zaufania żywionego do gen. Sikorskiego. Nie małą obawę miał także i gen. Rozwadowski widząc że wojska stojące pod Radzyminem nie mogły obronić Warszawy. Mimo, że sam uważał to za bardzo ryzykowne, gdyż oddziały tej armii były za mało skupione, a żołnierze pozbawieni środków walki i żywności, zwożonych dopiero pospiesznie do rejonów Modlina, polecił on akcję Sikorskiego na gwałt przyspieszać. Nie widział bowiem innego wyjścia, zwłaszcza gdy pod Radzyminem zaczął się front łamać daleko prędzej niż można się było tego spodziewać.
Armia ta musiała rozpocząć nierówną walkę w czasie, kiedy znaczna część sił w skład jej wchodzących nie przybyła jeszcze na miejsce przeznaczenia. Toteż w początku było jej bardzo ciężko. Pomimo tego zdołała nie tylko ulżyć Warszawie, zatrzymać bolszewików, którzy pod Modlinem chcieli przekroczyć Wisłę, ale spowodowała dalszą i to znaczną ulgę pod Radzyminem. Kiedy razem z innymi ministrami składałem gen. Sikorskiemu, gratulacje w zdobytym Nasielsku, mogliśmy być niemal pewni zwycięstwa, chociaż liczne dywizje bolszewickie w tym samym czasie szturmowały zawzięcie tak niedalekopołożony Płock. W przekonaniu tym utwierdzały nas i pewność wodza i znakomite nastroje i postawa jego żołnierzy. Zasługi gen. Sikorskiego wszyscy uznawali i wszyscy też milczeli, gdy Piłsudski wywierając na nim jak na wielu innych swoją zemstę, odsunął go nawet od służby w wojsku, do której ma lepsze od wielu kwalifikacje.” (Ibid., str. 359-360).
„Nie mogę wiedzieć z dokumentami w ręku, czy się to stało rozmyślnie, czy tylko dzięki przypadkowi, że konkurenci do zasług po zwycięstwie nad bolszewikami pod Warszawą zostali z widowni zupełnie usunięci. Z gen. Rozwadowskim skończono na wieki, starając się nakryć potwarzą jego imię, generałów Hallera i Sikorskiego odstawiono, nie pozwalając im pracować dalej w uratowanej przez nich ojczyźnie. Nie wymieniam już tej wielkiej i skrzywdzonej gromady ludzi.
Ponieważ Piłsudski nie mógł unicestwić gen. Weyganda, swoją niechęć do niego przeniósł na Francję. Znając jego niepohamowaną pychę, mogę śmiało wnioskować, że jego nieprzyjazny stosunek do niej był w dużej mierze także i tymi przesłankami podyktowany.” (Ibid., str. 362).
„Cokolwiek się będzie pisać i mówić, kogo się będzie chciało ubierać w laury i zasługi, to rok 1920, ‘Cud nad Wisłą’ i zwycięstwo nad bolszewikami odniesione pozostać muszą na zawsze z nazwiskiem gen. Rozwadowskiego związane. Ja osobiście nie znałem go zupełnie aż do czasu objęcia przez niego obowiązków szefa sztabu. Raz tylko słyszałem o nim na posiedzeniu krakowskiego Naczelnego Komitetu Narodowego, kiedy przy jakiejś sposobności z jednej strony przedstawiono go jako wykształconego i bardzo zdolnego oficera, a przy tym gorącego Polaka, z drugiej strony zwalczano zawzięcie jako zapalonego endeka i reakcjonistę o wstecznych niesłychanie poglądach. Na czym miała polegać ta jego reakcyjność, tego nie mówiono.
Na moim urzędzie prezydenta ministrów, zwłaszcza z początku, sprawił on mi przykry zawód, kiedy jego bardzo stanowcze zapowiedzi, dotyczące postępów naszego wojska wręcz się nie spełniły, a niebezpieczeństwo zwiększało się gwałtownie z godziny na godzinę.
Według mego niefachowego zdania nie rozwinął on wcale swojego talentu w czasie przewrotu majowego. (…) Każdemu jednak może się powinąć noga, a wojna domowa nie dla wszystkich jest walką z nieprzyjacielem, którego należy tępić wszelkimi środkami. (…)
Co innego r. 1920 i walka z bolszewikami. Tam miałem co dzień możność i sposobność widzieć i podziwiać jego niczym nie naruszony spokój, nadludzką wytrwałość, optymizm nie opuszczający go nawet w najcięższych chwilach, bezgraniczne oddanie się sprawie i wiarę w zwycięstwo, którą umiał przenieść w swoje otoczenie.
Mnie się wydawał czasami trochę nieopatrznym, choć zawsze prostolinijnym i zupełnie bezinteresownym. Toteż zarzuty natury moralnej, stawiane mu przez Piłsudskiego po przewrocie majowym, naruszające jego cześć osobistą, uważałem za rozmyślne oszczerstwo, potrzebne naonczas Piłsudskiemu do wykonania na gen. Rozwadowskim nieludzkiej zemsty i zdeptania go moralnie i fizycznie.
Jeśli byłyby bodaj nikłe podstawy dla stawianych zarzutów, wytoczono by mu proces. Tego Piłsudski nie zrobił, choć mógł być pewny uległości sądów, lecz zamęczał Rozwadowskiego więzieniem i wyszukanymi torturami, które zniszczyły jego zdrowie i przybliżyły śmierć. Tej poniewierki byłby nie wytrzymał żaden człowiek, uległo jej też zdrowie gen. Rozwadowskiego, tym bardziej, gdy widział, że nikt nie stanął w jego obronie.
Ja opinię te powtarzałem, gdzie należało, nie mogłem jednak nic zrobić, gdyż sam byłem bezwładniony, ludzie zaś do których się zwracałem, oburzali się na bezecne postępowanie, ale się nie chcieli narażać. Toteż przeważnie zachowywali milczenie nawet i wtenczas, gdy nastąpią śmierć gen. Rozwadowskiego, otoczona dziwnym urokiem tajemniczości. Lewicowych polityków wypadki te nie poruszyły.
Niezwykła jego lojalność wobec Piłsudskiego ujawniła się w całej pełni szczególnie wtenczas, gdy w dniu 12 sierpnia 1920 r. Piłsudski niespodziewanie opuścił Warszawę, a jego funkcje wojskowe objął Rozwadowski. Miałem sposobność nieraz patrzeć na to, jak na każdym kroku i przy każdej sposobności z niezwykłą otwartością, poświęceniem się i odwagą bronił nie tylko zamierzeń, ale autorytetu i osobistej czci Piłsudskiego. A przecież nie było to rzeczą łatwą, ani popularną bo ciężkie zarzuty przeciw Piłsudskiemu sypały się jak z rogu obfitości.
Jego wielkie zasługi i charakter przecież sam Piłsudski uznał, dając temu mocny wyraz w publicznym rozkazie. No, ale było to w czasie walki, która nie pozwalała na przemyślane kombinacje. Od Piłsudskiego różnił się gen. Rozwadowski tym, że pozostawiając swoją osobę na boku, wierzył w naród i armię i stale to powtarzał. Idąc niezachwianie z tą wiarą naprzód, w bardzo wielkiej mierze przyczynił się też do uchronienia narodu od hańby, nie zarobiwszy jak dotąd na jego wdzięczność, gdy inni niezasłużenie hołdy zbierają.” (Ibid., str. 356-357).
„Niepoślednia rola w tych decydujących o losie państwa momentach przypada gen. Józefowi Hallerowi. Opierała się ona u niego przede wszystkim na czynniku moralnym. (…) Świeżą, nie nadwyrężoną żadnymi zarazkami wolę przynieśli na front ochotnicy, stanowiący przeszło sto tysięcy ludzi. Stało się to w największej mierze dzięki niezmordowanej i wprost nadludzkiej pracy generała Józefa Hallera. On stał się wyrazicielem tego ożywczego prądu w dowództwie i niejako gwarancją trwałej pod tym względem odmiany.
Mianowany dowódcą północnego frontu, od pierwszego momentu starał się cofające w pośpiechu wojska opanować i ustabilizować rozbity front. Tego nie można było dokonać bez zmiany nastrojów i powrotu wiary w zwycięstwo, która opuściła zdziesiątkowane i rozbite szeregi. Na to potrzeba było i trochę czasu. (…) Sprawić to jeno mógł nowy duch, który z czasem wstąpił w osłabione zwątpieniem szeregi i to jest wielką, historyczną zasługą gen. Hallera. Niestrudzony w pracy, był on zawsze na podległym mu froncie, gdzie się tylko decydował jego los, nie ograniczając się do pracy sztabowej. W chwilach najcięższych stał obok żołnierza dręczonego głodem i pościgiem, dodając mu otuchy i starając się przelać w niego gorącą wiarę w zwycięstwo, do którego sam się w wielkiej mierze przyczynił, nie reklamując tego nigdy”. (Ibid., str. 358).
„Nigdy nie miałem zupełnego zaufania do Piłsudskiego, czułem jakieś niezrozumiałe może nawet uprzedzenie. Byłem zadowolony, jak nie musiałem się z nim stykać. Poza tym uprzedzeniem nie mogłem się pogodzić z jego posunięciami politycznymi, szczególnie z okresu rządów Moraczewskiego, musiało mnie razić jego stanowisko w sprawie obrony Małopolski Wschodniej, upór przy swoim sposobie tworzenia armii, stare, często bardzo niesympatyczne praktyki z Legionów, błędy szczególnie w czasach ostatnich popełnione, tak wyraźne i tak bardzo kosztowne – to jednak widząc u niego wielką troskę, odbijającą się wprost na twarzy, szczerość w rozmowie, głęboką obawę o wolność i całość ojczyzny, miałem wrażenie, że się grubo mylą ci wszyscy, którzy mu robią zarzuty lekkomyślności a nawet zdrady i że ja sam byłem także czasem w błędzie, posądzając go o osobiste ambicje i brak dobrej woli. Prawda, pod ciężarem tych wielkich wypadków trudno było nieraz należycie zebrać biegające myśli”. (Ibid., str. 290).
„Jako szef rządu w czasie zmagania się z bolszewikami czułem się w obowiązku solidarnej odpowiedzialności z tymi z którymi współpracowałem. Stąd też w czasie największej nagonki na Piłsudskiego broniłem go z całą siłą, na jaką mogłem się zdobyć, mimo że ludzie znający go lepiej, radzili mi być ostrożniejszym tak ze względu na opinię, jak i na postępowanie Piłsudskiego. Tak gen. Rozwadowski jak Roja i inni, którzy go lepiej ode mnie znali, twierdzili że Piłsudski prawie zawsze i wszystko zaczynał i robił z myślą o sobie, choć się to starał jak najbardziej ukrywać. Z bardzo też dużą łatwością przerzucał odpowiedzialność na innych, zapominając rychło, że on był autorem popełnionej winy. Zawsze też umiał znaleźć świadków powolnych jak i wielbicieli jego talentu, których rozmachu nie tylko nie powstrzymywał, ale swoim postępowaniem zachęcał. Bez wszelkiego wahania poświęcał tak życie ludzkie, jak i najbliższych przyjaciół, jeżeli tego wymagały jego plany, nie zawsze idące po drodze publicznego dobra. W takich razach potrafił być nieugięty, bezwzględny, a nawet okrutny.
Bardzo wiele opowiadał mi na ten temat poseł dr. Lieberman w więzieniu brzeskim, oburzając się na te straszne praktyki. Szkoda, że tak późno. Swoimi metodami musiał też górować nad wszystkimi, którzy tak postępować nie umieli, albo nie chcieli. Zostali też zepchnięci i wyrzuceni przez niego jak sprzęt nieużyteczny, odarci nie tylko z zasług i czci, ale jak gen. Rozwadowski nawet pozbawieni życia. Jest to tym bardziej znamienne i przykre zarazem, że niektórzy z nich byli nie tylko jego wiernymi towarzyszami broni, ratowali państwo i swoimi wysiłkami naprawiali błędy przezeń popełnione, ale – mogę to stwierdzić – byli mu szczerze oddani.
Do sporu, czyją zasługą były plany, na podstawie których osiągnięto zwycięstwo, ‘Cud nad Wisłą’, wiele nie umiem dorzucić, gdyż oprócz bardzo dyplomatycznej i dla mnie nie zrozumiałej opinii ministra spraw wojskowych gen. Sosnkowskiego i wstrzemięźliwego nadzwyczaj zachowania się gen. Rozwadowskiego, który to uważał za bardzo delikatną materię, od nikogo więcej nic miarodajnego nie starałem się dowiedzieć. Między urzędnikami moimi panowało przekonanie, że plan byt dziełem gen. Weyganda, mimo że do tego nigdy się nie przyznał, nie chcąc drażnić ambicji Piłsudskiego, a podobno także i gen. Rozwadowskiego. To jednak nie było miarodajne”. (Ibid., str. 355-356).
„Gen. Weygand przebywał w Polsce od 25 lipca do 24 sierpnia 1920r. (…) Przybył on do Warszawy w momencie, w którym wojska polskie cofały się po kilkadziesiąt kilometrów na dzień i w którym większość frontu była w zupełnej rozsypce. Warszawę zaś opuścił po rozgromieniu bolszewików nad Wisłą i wyrzuceniu ich za Niemen i Bug.
Nie dziw więc, że się w Polsce utarła opinia, iż do wygrania bitwy nad Wisłą on się nie mało przyczynił, a świetny manewr znad Wieprza uważano powszechnie za jego pomysł.
Jaka istotnie była jego rola? Już od dnia 4 lipca rozpoczął się odwrót wojska polskiego z północnego frontu. Fałszywy obrachunek sił bolszewickich dokonany przez Piłsudskiego na północy sprawił, że wojska gen. Szeptyckiego walcząc z olbrzymią przewagą poniosły w tym dniu bardzo ciężką, prawie że decydującą klęskę. O naprawieniu jej nie mogło być mowy, gdyż na południu, po stracie Kijowa uwaga nasza była całkowicie zaprzątnięta armią konną Budiennego. Wtenczas też wyszły jaskrawo na wierzch popełnione błędy. Wojsko ustawione jak nagonka na polowaniu nigdzie nie było [w stanie] stawić prawie żadnego oporu. (…)
Misja gen. Weyganda nie była określona. Pierwotnie miał on tylko zbadać sytuację i zdać sprawę konferencji międzysojuszniczej w Spa, a w pierwszym rzędzie marszałkowi Fochowi. Bezład, jaki panował wówczas w Naczelnym Dowództwie i załamanie się widoczne Naczelnego Wodza, skłoniły rząd do zwrócenia się do gen. Weyganda z prośbą o pomoc. Sytuacja była drażliwa i delikatna zarazem. Gen. Weygand nie przybył bowiem z dywizjami francuskimi, czego się spodziewał i o co go interpelował
Piłsudski, nie mógł też objąć faktycznego dowództwa. Stanowisko zaś jego jako doradcy technicznego było bardzo trudne, odpowiedzialne i delikatne zarazem. Mimo to gen. Weygand stanowisko to przyjął i oddał na nim ogromne usługi naszej ojczyźnie w tak ciężkich czasach.
Gruntowny, metodyczny, jasny w ocenie i postanowieniach, a przy tym nieugięty, od razu uczynił wszystko ażeby do działań polskich wprowadzić ład i celowość. Zwrócił uwagę na brak rezerw i konieczność radykalnej zmiany dotychczasowych sposobów wojowania. Podkreślił bardzo silnie konieczność oderwania się od bolszewików, przegrupowania sił i dopiero przejścia wtedy do poważnej akcji. Wskazywał na każdy błąd, sprzeczności i niedokładności. Jego naprawdę mądre i fachowe wskazówki wydały pełny plon, szczególnie w bitwie nad Wisłą. Zasługi tak gen. Weyganda jak i oficerów francuskich, których znaczna ilość znajdowała się w szeregach naszego wojska, są bardzo wielkie tak ze stanowiska moralnego jak i wojskowego. W czasach, w których Polska była całkowicie izolowana, a defetyzm w kraju panował niemal ogólny, stanęli oni obok naszych żołnierzy i oficerów ramię w ramię porywając ich do walki nieugiętej, zawstydzając często swoją odwagą i niepospolitym męstwem.
Te zasługi gen. Weyganda potraktowano u nas w sposób co najmniej małostkowy. Zrobili to szczególnie ci, którzy wcześnie i przezornie budowali sobie bożka i szukali dla niego jak najwięcej powodów do kadzidła. Z mojego stanowiska, uważałem dociekanie tego, kto był autorem planu zwycięskiej bitwy pod Warszawą za rzecz mniejszej wagi. Jeżeli to zrobił Piłsudski czy Rozwadowski, nie stało się nic nadzwyczajnego, bo to należało do ich praw i obowiązków. Inaczej by się sprawa przedstawiała, gdyby gen. Weygand był jego autorem. Dla mnie ważniejsze od tych dociekań było zachowanie się tak gen. Weyganda jak i oficerów francuskich. Nie można zapomnieć nie tylko o ich męstwie i poświęceniu, ale także i o tym, że tak ofiarnie narażali się nie za swoją sprawę, a mimo to nie zgłaszali żadnych pretensji.
Jeżeli nie chce wiedzieć o tym nadęta i pijana obcymi zasługami piłsudczyzna, to powinna wiedzieć i pamiętać trzeźwa i przyzwoita opinia polska”. (Ibid., str. 360-362).
Komentarz Jędrzeja Giertycha. Relacja Witosa jest bardzo cenna, gdyż jako prezes Rady Ministrów był w okresie bitwy warszawskiej w codziennym kontakcie z generałem Rozwadowskim i z innymi osobistościami, odgrywającymi w tej bitwie i w przygotowaniu do niej wybitną rolę. Jego informacje są więc informacjami z pierwszego źródła. Szczególnie cenne są zanotowane przez niego wypowiedzi generała Rozwadowskiego. Są to wypowiedzi, których Rozwadowski poza tym nigdzie nie powtórzył, a więc najwidoczniej uczynione były pod wrażeniem chwili, w nastroju zupełnej szczerości. Dowiadujemy się z tych wypowiedzi co Rozwadowski w czasie bitwy i tuż po bitwie naprawdę myślał. Dowiadujemy się przede wszystkim jak bardzo krytycznie patrzał na Piłsudskiego, a zwłaszcza na opóźnienie przez niego kontrofensywy znad Wieprza. W okresie późniejszym najwidoczniej wolał nie wypowiadać się w tej sprawie tak szczerze.
Relacja Witosa daje nam żywy i przekonywający obraz tego, jak sytuacja wojenna wyglądała w krytycznych dniach, oglądana od strony cywilnego rządu ale będącego w codziennym kontakcie z najwyższymi władzami wojskowymi. Wiemy zresztą z tej relacji, że Witos jeździł w owym czasie także i na front i stykał się np. z generałem Sikorskim w miejscu jego postoju.
Sylwetki ludzi, jakie swoją relacją narysował – generałów Rozwadowskiego, Hallera, Sikorskiego i innych – są bardzo cenne, uzupełniają bowiem w sposób żywy to co o tych ludziach wiemy z dokumentów. Ciekawe są jego informacje o tym, jak generał Rozwadowski w rozmowach z cywilnymi politykami wykazywał jeszcze przed bitwą optymizm może przesadny. Trudno się oprzeć podejrzeniu, że może i trochę i umyślnie wprowadzał ich chwilami w błąd, chcąc podnieść ich na duchu, oraz chcąc ukryć przed nimi sekrety, o których plotkarskie rozszerzenie się żywił obawy. Co jest istotne w tym, co o rozmowach z Rozwadowskim Witos pisze, to jest niezłomna wiara Rozwadowskiego w zwycięstwo i jego siła ducha. W relacji Witosa Rozwadowski rysuje się jako postać naprawdę o cechach wielkości. Witos zresztą z całą stanowczością stwierdza, że to co będzie w przyszłości wypowiadane o bitwie warszawskiej, będzie „na zawsze z nazwiskiem Rozwadowskiego związane.”
Witos przywiązuje także bardzo wielką wagę do roli Weyganda. Podkreśla przede wszystkim, że cokolwiek zrobione było przez Rozwadowskiego i Piłsudskiego, było wykonywaniem przez nich ich obowiązków, natomiast wszelka pomoc i współpraca okazana Polsce przez Weyganda, była aktem bezinteresownej pomocy i darem.
Relacje Witosa o Weygandzie nie robią zresztą wrażenia relacji opartych na własnej obserwacji, czy własnych rozmów z nim. Są to relacje z drugiej ręki. Budzą one o wiele mniej zaufania niż jego relacje o wodzach Polakach. Niektóre z podanych przez niego informacji, dotyczących Weyganda, nie są prawdziwe. Witos zdaje się nic o tym nie wiedzieć, że Weygand jechał do Polski z nałożonym na niego przez rządy alianckie zadaniem objęcia dowództwa, a więc rzeczywistej władzy nad polską armią. Wydaje mi się także, że Witos się myli, przypisując Weygandowi postulat „oderwania się od bolszewików”. Myślę, że chyba nie jestem w błędzie, twierdząc, że to właśnie Rozwadowski miał taki plan: oderwać się od bolszewików, wycofać się, przegrupować, wyłonić potrzebne rezerwy – i wtedy z całym impetem, planowo, na bolszewików uderzyć. Weygand przeciwnie, radził bolszewików zatrzymać, nie odrywając się od nich, stworzyć mocny front, umocnić wojsko długą kampanią obronną i dopiero wtedy zacząć myśleć o ofensywie. Pas avant.
Wnioski zresztą Witosa dotyczące ustosunkowania się Polaków do Weyganda są bardzo słuszne i szlachetne.
Piłsudski w relacji Witosa rysuje się bardzo źle. Znajdujemy w tej relacji potwierdzenie tego, co wiemy z innych źródeł, że Piłsudski uparcie, a bez rzeczowego powodu odwlekał rozpoczęcie swojej ofensywy z nad Wieprza, przez co spowodował wybitne zmniejszenie skutków polskiego zwycięstwa, bo pozwolił znacznej części armii bolszewickiej wymknąć się z osaczenia, w jakim się znalazła. Dlaczego tak zwlekał? Widocznie na coś czekał: Na co?
Relacja Witosa umacnia nas w przeświadczeniu, że czekał na wyjaśnienie się sytuacji na froncie północnym. Liczył się z możliwością, że Rozwadowski, Haller, Sikorski, Latinik, a wraz z nimi także i Weygand bitwę warszawską przegrają. A w takim wypadku lepiej dla niego będzie do bitwy tej się nie mieszać – i szybko wycofać się pod Częstochowę, po to, by oddać się ze swoimi sześciu dywizjami pod opiekę Anglików i być może Niemców dla dalszej walki z bolszewikami w roli wodza Polski zredukowanej do roli małego państewka-satelity. Relacja Witosa umacnia mnie w przeświadczeniu – jest to oczywiście tylko wrażenie subiektywne – że bitwa warszawska wzmocniła rządy Piłsudskiego w Polsce, a przez to utorowała mu drogę do zwycięskiego zamachu stanu w 1926 roku. Zarówno splot okoliczności, jak zręczna i pozbawiona skrupułów propaganda pozwoliła Piłsudskiemu zdobyć sobie pozycję wodza zarówno narodu, jak armii; wprawdzie uznawanego nie przez cały naród i nie przez całą armię, ale jednak mającego po swojej stronie potężny obóz, zarówno jak potężną mafię. Bez wyprawy kijowskiej i beż bitwy warszawskiej Piłsudski byłby tylko jednym z głów państwa – mało co wybitniejszym jako postać historyczna, niż prezydenci Wojciechowski i Mościcki – oraz tylko jednym z polskich generałów, nie większym od Hallera, Dowbor-Muśnickiego, Szeptyckiego i innych. Bitwa warszawska w której potrafił sobie przypisać główną rolę, uczyniła z niego postać epicką, trochę przypominającą takich samych laików w sprawach wojskowych a jednak mających reputację wielkich wodzów, jak Stalin, Hitler i Mussolini. W dużym stopniu przyczyniła się do tego Francja, traktując Piłsudskiego jako taką właśnie, wyjątkową, nietykalną i czcigodną postać i w praktyce go podpierając. Przyczynił się do tego osobiście Weygand. Ale przyczynili się także Rozwadowski i Witos, broniąc go przed krytyką i opozycją, jak to sami stwierdzają, Witos w swej relacji, a Rozwadowski w rozmowach, które Witos przytacza.
(Cud nad Wisłą – Bitwa Warszawska – Jerzy Kossak – ze zbiorów Muzeum Wojska Polskiego via Wikimedia Commons /Lemons2019)
W 1920 roku zatrzymaliśmy czerwoną zarazę. Odpędziliśmy diabelską hordę precz od naszej stolicy i pognaliśmy ją na wschód, skąd przyszła. Był to wielki, jeżeli wręcz nie największy w dziejach triumf oręża polskiego. Powinniśmy być z niego nieskończenie dumni, pomimo, iż ostatecznie nie rozgromiliśmy bolszewickiej dziczy, a nawet nie wyparliśmy jej z terytorium dawnej Rzeczypospolitej, czego tragiczne skutki spadły na nas już po dwudziestu latach. A jednak bezsprzecznie powstrzymaliśmy jej marsz na zachód, ratując od niechybnej zguby nieświadomą zagrożenia Europę. Jak śpiewa psalmista: „Stało się to przez Pana i cudem jest w naszych oczach” (Ps 118, 23).
Materiał pierwotnie został opublikowany 2020 roku
Dlaczego wstydzimy się Cudu nad Wisłą? Bo że tego typu postawę przejawiają liczni Polacy, nie ulega wątpliwości. I to wcale nie ateiści (co wszak w pełni zrozumiałe i szkoda sobie tym głowę zawracać), ale również katolicy, którzy wiarę w Boga mniej lub bardziej otwarcie deklarują, mniej lub bardziej świadomie żyją Ewangelią na co dzień i cudów istnienie mniej lub bardziej uznają. Ale wystarczy, by ktoś choćby napomknął o nadprzyrodzonym aspekcie zwycięstwa nad bolszewikami w sierpniu 1920 roku, a natychmiast wywoła u licznej rzeszy Polaków pełen zażenowania uśmieszek, pogardliwe spojrzenie z góry lub sarkastyczną odpowiedź:
– A gdzie tam cud! Jaki cud! Nie żaden cud, tylko geniusz wodza i waleczność żołnierza polskiego. Wygraliśmy, bo byliśmy lepsi i silniejsi.
Czyżby? Złośliwiec mógłby zauważyć, że zaledwie dwadzieścia lat później ten sam żołnierz dostanie ciężkiego łupnia i nie obroni Ojczyzny, a polityczni wychowankowie tego samego wodza w obliczu nadchodzącej wojny zachowają się jak dzieci we mgle i zmarnują Polskę.
Czy zaś byliśmy lepsi i silniejsi? Przede wszystkim, nie najrozsądniej jest post factum umniejszać siły i wartość bojową pokonanego wroga, bo się tym samym własne nad nim zwycięstwo umniejsza. Ale o to mniejsza.
Ważniejszą bowiem kwestią jest, czy rzeczywiście czerwona horda prąca na Warszawę, Lwów i Poznań, oraz dalej: na Berlin, Paryż i Rzym, była od nas słabsza? Siła, której uległo światowe mocarstwo o niewyczerpanych zasobach ludzkich i materiałowych, jakim była Rosja? Nie wolno nie doceniać sił przez Rewolucję zrodzonych, jak to uczynili pod koniec XVIII stulecia europejscy monarchowie…
Latem zaś 1920 roku tratowała polską ziemię rewolucyjna bestia, której starsza, francuska siostra nie była godna zawiązać sznurka u szubienicy. A naprzeciw tej siły Polonia dopiero co Restituta – kraj młodziutki, państwo ledwo sklejone z trzech całkiem odrębnych dzielnic, wojsko, co jeszcze wczoraj w szeregach obcych armii strzelało do siebie nawzajem (albo w szkolnej ławce siedziało), uzbrojone w mieszankę zaborczego dziedzictwa a dowodzone wedle trzech różnych tradycji…
Niech ziści się cud Wisły – prosimy Cię, Panie
Podobnych zastrzeżeń mógłby ktoś złośliwy namnożyć niekończącą się litanię. Ale dziś nie czas na złośliwości. Dzisiaj świętujemy oczywisty triumf. I dlatego dziś nazywamy rzeczy po imieniu.
15 sierpnia 1920 roku na polskiej ziemi wydarzył się Cud!
Utarło się sądzić, że Cud nad Wisłą wymyśliła endecja celem podważenia zasług marszałka Piłsudskiego. W istocie jednak sprawa nie do końca tak wygląda. Owszem, w nocy z 13 na 14 sierpnia, czyli w chwili największego zagrożenia stolicy, jak najbardziej endecki publicysta Stanisław Stroński opublikował na łamach dziennika „Rzeczpospolita” artykuł zatytułowany „O cud Wisły”, w którym – powołując się na analogiczną sytuację z początku września 1914 roku, kiedy to wojskom francusko-brytyjskim z wielkim trudem udało się na przedpolach Paryża zatrzymać niemiecki Blitzkrieg, co francuska opinia publiczna natychmiast okrzyknęła mianem „cudu nad Marną” – w życzeniowym, wręcz błagalnym tonie wołał o taki sam cud na polskiej ziemi.
Bo – jak czytamy we wspomnianym artykule – „żeby Warszawa wpaść miała w ręce bolszewików, żeby Trocki miał wejść do miasta jak ongi Suworow i później Paskiewicz, żeby ten sam dziki, a dzisiaj jeszcze dzikszy, bo podniecony przez mściwych i krwiożerczych naganiaczy sołdat i mużyk pohulać miał w stolicy odrodzonej Polski, tej myśli wojsko nasze nie zniesie i każdy żołnierz sobie powie: po moim trupie! (…) I gdy w jutrzejszą niedzielę zbiorą się miliony ludności polskiej w kościołach i kościółkach naszych, ze wszystkich serc popłynie modlitwa: Przed Twe ołtarze zanosim błaganie, Ojczyznę, Wolność, zachowaj nam Panie. Błogosławiony tą modlitwą ojców, matek, sióstr i małej dziatwy o ziszczenie się cudu Wisły, żołnierz polski pójdzie naprzód z tym przeświadczeniem, że oto przypadło mu w jednej z najcięższych chwil w naszych tysiącletnich dziejach być obrońcą Ojczyzny”.
I tyle. Nic ponad to, co było widać naokoło: miliony Polaków na Mszach Świętych, w procesjach i czuwaniach; w kościołach, domach i na ulicach; na kolanach przed Najświętszym Sakramentem i wiejskimi kapliczkami błagały o cud, który ich samych i ich rodziny, domy ich i ziemię, i wszystko, co się Polską nazywa, ocali od nadchodzącej hordy Antychrysta.
Nic ponad to, o co może – i powinien – prosić wierzący chrześcijanin.
Tylko w sposób nadprzyrodzony da się to wyjaśnić
Orzeczenie cudownego charakteru zwycięstwa na przedpolach Warszawy przyszło skądinąd. Wkrótce po zwycięstwie, podczas nabożeństwa dziękczynnego za oswobodzenie stolicy i kraju od najazdu bolszewickiego, z wysokości ambony warszawskiej bazyliki archikatedralnej pod wezwaniem świętego Jana Chrzciciela padły słowa wypowiedziane przez metropolitę lwowskiego obrządku ormiańskiego, arcybiskupa Józefa Teodorowicza:
„Cokolwiek mówić czy pisać się będzie o bitwie pod Warszawą, wiara powszechna nazwie ją Cudem nad Wisłą i jako cud przejdzie ona do historii. (…) Zwycięstwo pod Warszawą tylko w sposób nadprzyrodzony wyjaśnić i wytłumaczyć można.”
Do kogo zaś należy wyrokowanie o nadprzyrodzonym charakterze zjawisk, jeśli nie do katolickiego hierarchy, na którym spoczywa sukcesja apostolska?
A wszystkich zaniepokojonych o ziemską chwałę uczestników tamtych wydarzeń tenże sam hierarcha, i jednocześnie żarliwy polski patriota, który niejednokrotnie dał wyraz swej miłości do Ojczyzny, uspokaja zapewnieniem, że postrzeganie warszawskiej wiktorii w kategoriach cudu nikomu bynajmniej nie ujmuje niczego z należnej mu chwały, bohaterstwa czy dowódczych kompetencji.
„Bóg czyniąc cuda, nie przytłacza i nie niszczy chlubnych wysiłków swojego stworzenia; owszem, tam, gdzie i największe ofiary przed przemagającą siłą ustąpić muszą, cudem je wspiera i cudami bohaterstwo wieńczy. Pycha to tylko bałwochwaląca siebie zdolna jest tak wysoko się wynieść, iż Bogu samemu urąga, dumnie w przechwałkach wołając: O cudach nam mówicie, cuda nam głosicie? Zali to nie ramię nasze ocaliło Warszawę? Zali to nie geniusz wodzów ją zbawił?”
„Tylko tym, co się mienią bogami na ziemi, wydaje się Bóg i Jego moc, i Jego łaska jakąś konkurencją niepożądaną, która z zasług ich odziera. Nie za sługi Pańskie, ale za wcielone bóstwa uważają się ci, którzy w śmiesznej i zuchwałej nadętości tak mówią.”
Skąd zaczerpnąć nowej ufności i zapału?
„Niechaj wodze spierają się i swarzą” – kontynuuje mądry ormiański metropolita – „niech długo i uczenie rozprawiają, jaki to plan strategiczny do zwycięstwa dopomógł. Będziemy im wierzyli na słowo i słuszność im przyznamy. Ale cokolwiek wypowiedzą, nigdy nas o jednym nie przekonają: by plan, choćby najmędrszy, sam przez się dokonał zwycięstwa. Jeżeli w każdej bitwie, nawet najlepiej przygotowanej, przy doborze wodzów i żołnierza, przy planach genialnych, jeszcze zwycięstwo waha się niepewne, jeszcze zależne jest od gry przypadków, a raczej od woli Bożej, to cóż dopiero mówić tutaj?”
15 sierpnia 1920 roku żołnierz polski – od dwóch miesięcy w nieustannym odwrocie; bity i spychany z kolejno zajmowanych pozycji, bez oporu oddający ważne punkty strategiczne (jak choćby twierdzę brzeską), porażony strachem przez wroga z głębi piekieł, jakiego nie widziano na tej ziemi od ponad dwustu lat, a który swym bestialstwem przewyższał tatarskie czambuły – ten żołnierz przez setki kilometrów cofający się coraz bardziej niezbornie, a wreszcie uciekający w popłochu – ten właśnie żołnierz pod Warszawą nagle a niespodziewanie odzyskał pełnię sprawności bojowej i niezłomnego ducha.
Bo – wskazuje arcybiskup Teodorowicz – „żołnierz w rozsypce, który od tygodni całych miał tylko jedno na myśli – ucieczkę; żołnierz wyczerpany i na ciele, i na duchu, żołnierz zwątpiały, który wierzył święcie w przegraną, a zrozpaczył o zwycięstwie, taki żołnierz tylko od Ciebie, Panie, tylko od serca Twojego mógł zaczerpnąć nowej wiary, nowej ufności, nowego zapału.”
Ale czy to aby nie retoryczna, kaznodziejska przesada?
Skądże znowu! Przeczą temu fakty.
Oto już 16 lipca szef sztabu 1 Dywizji Litewsko-Białoruskiej raportował szefowi sztabu 1 Armii, że polskie „oddziały cofają się w zupełnym nieładzie, małymi grupami. Stan moralny jest bardzo niski. Wojsko ucieka przy lada wystrzale, przy lada okrzyku: „kawaleria”. Drogi są zapełnione tysiącami łazików bez karabinów. Trzeba stanowczych rozkazów, stanowczej egzekutywy w sprawach maruderstwa. Jeżeli tego nie będzie, cały kraj, przez który armii naszej cofać się wypadnie, zostanie doszczętnie rozgrabiony, a imię Polski na zawsze skompromitowane. (…) Niestety, trzeba nazywać rzeczy po imieniu, że masa panicznie w największym nieładzie ucieka.”
17 lipca generał Władysław Jędrzejewski meldował o „ogromnym przemęczeniu, upadku ducha i szerzeniu się grabieży. W tym samym meldunku donosił ponadto, iż oddziały uciekają nawet przed patrolami, pomimo najostrzejszych środków, a nawet rozstrzeliwań. (…) Oddziały nie są zdolne do stawienia jakiegokolwiek oporu.”
Z kolei porucznik Wiktor Drymmer zapisał w pamiętniku: „Widziałem oficerów płaczących i rozpaczających głośno, wymyślających na wszystko i na wszystkich. (…) Jednego z oficerów musiałem mocno uderzyć, gdy siedział na kamieniu i rozpaczał, wykrzykując, że wszystko stracone.” W innych zaś oficerskich wspomnieniach przeczytać można, że „nie ma już armii polskiej, tej silnej i odpornej armii, która niedawno temu cały świat zadziwiała swym zwycięstwem.”
Upadek morale był widoczny gołym okiem. Rząd nie krył najwyższych obaw. „Niebezpieczeństwo stanęło przed nami w całej swej grozie” – konstatował premier Wincenty Witos – „gdyśmy musieli patrzeć na coraz to nowe zastępy żołnierzy ubranych i uzbrojonych, ale przerażonych, nie mogących wymówić nawet jednego słowa, a widzących tylko w ucieczce ratunek. Zapytani, gdzie uciekają, nic nie odpowiedzieli, oglądając się tylko trwożnie za siebie.”
Wojsko Polskie opanowała – jak rzecz zwięźle ujął Józef Mackiewicz – „gangrena demoralizacji i rozkładu”.
I takie wojsko miało pokonać dziką hordę, która upojona dotychczasowymi sukcesami aż przytupywała z niecierpliwości na samą myśl o orgii gwałtu i łupiestwa, jaką wkrótce rozpęta w zdobytej Warszawie.
– Jeszcze szesnaście wiorst i Europa! – zagrzewał swoich bojców dowódca Frontu Zachodniego Michaił Tuchaczewski – a tam nieprzebrane skarby Zachodu; tam dopiero będzie można realizować leninowską dyrektywę wyrażającą samo jądro komunizmu: grab nagrabliennoje!
Do tego stopnia wróg był pewny zwycięstwa, że już 14 sierpnia – uprzedzając niezaistniałe jeszcze (i nie mające nigdy zaistnieć) fakty – oficjalnie całemu światu ogłosił zdobycie stolicy Rzeczypospolitej. Nie usprawiedliwiając bynajmniej oszczerczej sowieckiej praktyki kreowania faktów medialnych można jednak do pewnego stopnia tę pewność zrozumieć. 14 sierpnia 1920 roku bowiem sytuacja Polski była po prostu rozpaczliwa. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę znający wojnę od podszewki szef przebywającej w Polsce francuskiej misji wojskowej generał Maxime Weygand. „Wasze modlitwy mogą w tym dniu więcej pomóc niż cała nasza wiedza wojskowa” – oznajmił w rozmowie z kardynałem Achille Rattim, nuncjuszem apostolskim w Warszawie.
„Istotnie modlitwy pomogły” – orzeka autorytatywnie arcybiskup Józef Teodorowicz. „Nie ujęły zasługi wodzom, ni chwały męstwu żołnierzy; nie ujęły też wartości ofiarom i wysiłkom całego społeczeństwa; ale to modły bitwę rozegrały, modły Cud nad Wisłą sprowadziły.”
Gdy zmora dusiła nieprzeparta
Na początku drugiej dekady sierpnia 1920 roku mogło się wydawać, że nie ma siły, która by przerażonego, osłabionego i zrozpaczonego, więc w ogólnym rozrachunku niezdatnego do boju, czyli, krótko mówiąc, przegranego żołnierza polskiego postawiła z powrotem na nogi, wlała weń ducha zwycięstwa, poderwała do kontrataku. Bo istotnie na ziemi takiej siły nie było. Duch zwątpienia ogarnął nawet dziarskiego zawsze Komendanta.
Józef Piłsudski w stanie krańcowej apatii, złożywszy na ręce premiera rezygnację ze stanowiska naczelnika państwa i naczelnego wodza już 12 sierpnia, czyli w momencie nie całkiem jeszcze krytycznym, opuścił stolicę, by – jak twierdzą nieprzychylni mu – szukać pocieszenia w ramionach konkubiny, czy też, aby – jak utrzymują jego zwolennicy – rzucić na stos swój życia los, osobiście prowadząc słynne uderzenie znad Wieprza.
Dziwne to zachowanie naczelnego wodza, skrajnie nieodpowiedzialne, wręcz szkodliwe, co zresztą on sam pośrednio przyzna w książce poświęconej wojnie polsko-bolszewickiej, pisząc, iż „przy braku mego autorytetu mogła się załamać obrona stolicy nawet wtedy, gdy przewagę nad wrogiem mieć możemy”. Mimo to zszedł z posterunku, co nie uszło uwagi otoczenia. „Wszyscy byli zdziwieni, a ja pierwszy, widząc, że wódz naczelny porzuca kierownictwo całości bitwy” – zapisał generał Weygand.
Czymże innym takie postępowanie racjonalnie wytłumaczyć, jak nie skrajnym rozstrojem ducha, umysłu i woli – głęboką depresją, gdy (wedle słów samego Piłsudskiego) „jakaś zmora dusiła mnie swą nieprzepartą siłą ustawicznego ruchu, zbliżającego potworne łapy do śmiertelnego ucisku gardła?”
Z drugiej strony jednak powyższe słowa człowieka, który nadprzyrodzonościami nigdy głowy sobie nie zawracał, tym dobitniej dowodzą powszechnego wówczas przekonania, że oto zmierza ku sercu Rzeczypospolitej niepokonana potęga samego mysterium iniquitatis – opisanej przez świętego Pawła w drugim liście do Tesaloniczan „tajemnicy bezbożności” (2 Tes 2, 7).
„Cóż może uczynić człowiek przeciwko tak zuchwałej nienawiści?” – pyta w identycznym stanie ducha Théoden król Rohanu, gdy piekielne hordy przełamują ostatni szaniec i wydaje się, że już wszystko stracone…
Przeciw pierwiastkom duchowym zła
Nie bez racji lord Edgar Vincent wicehrabia D’Abernon dostrzegł w podwarszawskiej batalii osiemnastą przełomową bitwę w historii świata. Nie trzeba być Polakiem, nie trzeba być chrześcijaninem, wystarczy odrobina rozsądku i chwila zastanowienia, by dostrzec jej doniosłe znaczenie.
Podobnie bowiem jak, gdyby Karol Młot poniósł pod Poitiers w roku 732 klęskę z rąk Arabów, to – w myśl trafnej uwagi osiemnastowiecznego angielskiego historyka Edwarda Gibbona – „być może do dzisiaj z katedr Oksfordu nauczano by obrzezany lud interpretowania według Koranu świętości i prawdy objawienia Mahometa”, tak gdyby polski żołnierz uległ bolszewickiemu agresorowi, z tych samych katedr już sto lat temu zagłodzony i okuty w kajdany lud Zachodu poznałby dogmaty marksizmu-leninizmu.
Gdyby pękły polskie linie pod Radzyminem i Ossowem, wkrótce cała Europa pogrążyłaby się w mrocznej otchłani zła w jego najohydniejszej postaci, ponieważ – jak uczy papież Pius XI w encyklice „Divini Redemptoris” – „komunizm jest zły w samej swej istocie”. Jest on – zapewnia z kolei w encyklice „Quod apostolici muneris” papież Leon XIII – „śmiertelną zarazą przenikającą do najgłębszych komórek społeczeństwa i narażającą je na pewną zgubę”. Jeśliby zaraza ta „została przyjęta, stałaby się całkowitą ruiną wszystkich praw, instytucji i własności, a nawet samego społeczeństwa” – ostrzega papież Pius IX w encyklice „Qui pluribus”.
Gdyby więc pękły polskie linie pod Radzyminem i Ossowem, Stary Kontynent stałby się piekłem na ziemi – od Atlantyku do Morza Śródziemnego, od Gibraltaru po Nordkapp rozciągałby się jeden wielki gułag. Albowiem – jak napisali 7 lipca 1920 roku polscy biskupi w dramatycznym liście do całego światowego episkopatu z apelem o pomoc i ratunek dla Polski – „bolszewizm prawdziwie jest żywym wcieleniem i ujawnieniem się na ziemi ducha Antychrysta”.
15 sierpnia 1920 roku pod Warszawą, a może raczej nad Warszawą, starły się moce nieporównanie potężniejsze od wojsk Wschodu i Zachodu – kto tego nie bierze pod uwagę, ten nie jest w stanie pojąć istoty ani samego (chwilowego, niestety) zwycięstwa Polaków, ani też istoty komunizmu (ostatecznie, wskutek takiej właśnie sceptycznej mentalności, wciąż triumfującego).
15 sierpnia 1920 roku nie toczyliśmy wszak „walki przeciw krwi i ciału” – by sięgnąć po jakże adekwatny ustęp listu świętego Pawła Apostoła do Efezjan – lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich” (Ef 6, 12).
Za sprawą naszej Hetmanki i Królowej
Na ziemi zaś – jako się już rzekło – nie było podówczas siły zdolnej polskiego żołnierza wyrwać z odmętów defetyzmu i rozpalić w nim na nowo utraconą waleczność.
„Nie z nas to, o Panie, nagle wystrzelił promień nadziei” – wspomina arcybiskup Józef Teodorowicz. „Z nas było tylko przygnębienie, z nas mówiło zrozpaczenie, kiedyśmy dzikie hordy pod Warszawą ujrzeli. Z nas szły tylko cienie, które chmurą czarnej nocy przysłaniały oczy nasze. To ty pośród ciemności rozpaliłeś światło. Ty w zwątpieniu wskrzesiłeś nadzieję. Ty w omdlałej naszej duszy rozpaliłeś płomień życia, miłości i bohaterstwa. Bohaterstwo zatętniło w skroniach naszego polskiego żołnierza, a ono dziełem było rąk Twoich. Ty je spuściłeś z niebios na jego rozmodloną przed ołtarzami Twymi duszę.”
Nie przypadkiem – bo nie ma przypadków, tylko znaki od Boga – losy wojny polsko-bolszewickiej odwróciły się tego dnia, w którym Kościół czci uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. „Bóg łaskę zwycięstwa i cud pod Warszawą dał nam przez ręce Tej, która Polski jest Królową” – podkreśla arcybiskup Józef Teodorowicz.
„Dzień 15 sierpnia” – mówi dalej lwowski metropolita – „obwołany w biuletynach całego świata jeszcze przed czasem jako dzień zajęcia Warszawy, obraca się dla dumnego wroga w klęskę, a dla nas w chwałę i zwycięstwo. Oto dzień, który Pan uczynił: radujmy się zeń i weselmy! (Ps 118, 24). To jest prawdziwy dzień Najświętszej Panny – dzień Jej zmiłowania i dzień Jej opieki – dzień cudu Jej nad Polską. Chce Ona w nim przed narodem całym zaświadczyć, że będzie tym Polsce, czym była w całej przeszłości: Panią jej i Obronicielką. Jak ongi nad murami Częstochowy, tak i dziś rozbłysnąć zapragnęła nad Warszawą, ażeby przez ten nowy cud wycisnąć w sercu nowej Polski miłość swoją.”
15 sierpnia 1920 roku za sprawą Niewiasty, która miażdży głowę węża, pękła moc czartowska. Niektórzy nawet ujrzeli na niebie Jej postać. I co ciekawe, nie byli to zrozpaczeni polscy żołnierze, lecz uskrzydleni nieprzerwanym pasmem dotychczasowych zwycięstw czerwonoarmiści. Zachowały się relacje jeńców bolszewickich, którzy na widok Bogurodzicy rzucili broń i pierzchli z pola walki.
– Was się nie boimy, ale z Nią walczyć nie będziemy! – deklarowali otwarcie.
Struchlały żołnierz nagle w lwa się przemienił
15 sierpnia 1920 roku duch przemiany dawał się wręcz wyczuć w powietrzu. Zauważyli to nawet twardzi żołnierze, nieskłonni ulegać nastrojom chwili.
„Nadszedł moment, kiedy nie tylko poszczególne jednostki, lecz całe armie nagle straciły wiarę w możliwość zwycięstwa nad wrogiem. Mieliśmy wrażenie, że struna, którą naciągaliśmy za sobą od przejścia Bugu, nagle pękła” – tak zwerbalizował opinię dość powszechną w sztabie Armii Czerwonej komkor Witowt Putna, dowódca 27 Omskiej Dywizji Strzeleckiej imienia Włoskiego Proletariatu.
„Naszym Polakom wyrosły skrzydła” – na bieżąco notował z kolei członek francuskiej misji wojskowej, major Charles de Gaulle. „Żołnierze, którzy zaledwie przed tygodniem byli fizycznie i psychicznie wyczerpani, gnają teraz naprzód, pokonując czterdzieści kilometrów dziennie. Tak, to jest Zwycięstwo! Całkowite, triumfalne zwycięstwo!”
– Ale gdzie w tym cud ów mniemany? – zawoła jeszcze zażarty niedowiarek. Gdzie wojsko anielskie, gdzie desant z nieba, gdzie nadprzyrodzona Wunderwaffe? Jeśli już Boga do wojny mieszamy, to po prostu uznajmy, że jest On po stronie silniejszych batalionów.
Nie, to bzdura. Nie powtarzajmy bezmyślnie bon motów starego zrzędy Woltera, który na dodatek nigdy w życiu prochu nie wąchał. Pan Bóg nie stosuje tanich rekwizytów rodem z Hollywood. „Nie miesza się On cudownie w zastępy walczących – tłumaczy wyczerpująco arcybiskup Józef Teodorowicz – nie zsyła aniołów swych z nieba, by hufce mdlejące zasilały; bierze jednak w swe ręce to, co się wymyka z wszelkich i najlepszych obliczeń rycerskich dowódców i czego nie dosięgnie ni zapał, ni bohaterstwo żołnierzy; bierze On w swe ręce to, co się wydaje czystym przypadkiem albo jakimś niedopatrzeniem czy niedoliczeniem, i wciąga to w swój rachunek, w swój plan, i albo daje przegraną, albo też darzy zwycięstwem.”
Szalę zwycięstwa, owszem, przechylił kontratak znad Wieprza, jednakowoż – jak celnie zauważył Norman Davies – „kontratak znad Wieprza był wprawdzie najbardziej dramatycznym wydarzeniem bitwy warszawskiej, lecz jego sukces był uzależniony od powodzenia działań, które go poprzedzały. Gdyby przyczółek wiślany upadł (…), śmiały manewr Piłsudskiego byłby bez znaczenia.”
Choćby ruszyła ofensywa nawet znad całego stada wieprzy, nic by nie zmieniła, gdyby przedmoście warszawskie nie utrzymało pozycji. Ale przedmoście warszawskie swe pozycje utrzymało, albowiem polski żołnierz, jeszcze wczoraj do ostatnich granic sterany odwrotem i podminowany rozpaczą, dziś precz odrzuciwszy strach i przemęczenie – o czym przypomina lwowski hierarcha – „w lwa się przemienił, gdyś ty, o Panie, tchnął weń mocą Twoją”.
Znaki od Pana historii
Ale to nie wszystko. Arcybiskup Teodorowicz dostrzega jeszcze jeden istotny aspekt nadprzyrodzonej pomocy. Pomyślmy tylko, ileż to razy w militarnych dziejach świata o zwycięstwie bądź klęsce decydował czynnik zupełnie nieprzewidziany: pomyślny zbieg okoliczności, łut szczęścia, ślepy traf. Chrześcijanin nie wierzy w ślepotę losu, bo wie, że w całym wszechświecie wszystko leży w mocy Boga w Trójcy Jedynego, Pana historii, który „wszystko urządził według miary i liczby, i wagi” (Mdr 11, 20). Każde szczęśliwe zrządzenie, które sceptyk nazwie uśmiechem losu, od Boga pochodzi.
Sięgnijmy po trzy przykłady z lata 1920 roku. Oto już na początku sierpnia naczelny dowódca Armii Czerwonej, Siergiej Kamieniew w porozumieniu z komisarzem ludowym spraw wojskowych Lwem Trockim wydał dowódcy frontu południowo-zachodniego Aleksandrowi Jegorowowi rozkaz przekazania trzech armii tegoż frontu zbliżającego się właśnie do Lwowa pod komendę prącego na Warszawę Tuchaczewskiego. Tak poważnie wzmocniony (zwłaszcza siłami okrytej ponurą sławą Konarmii, czyli Pierwszej Armii Konnej Siemiona Budionnego) Front Zachodni bez trudu przełamałby polską obronę, jednak sprawujący funkcję komisarza politycznego frontu Józef Stalin, niechętny Trockiemu i zazdrosny o wojenną sławę Tuchaczewskiego sprytnie opóźnił wykonanie tego rozkazu, wskutek czego czerwona konnica rozpoczęła przegrupowanie dopiero 13 sierpnia, czyli za późno.
Tego samego dnia 13 sierpnia zginął pod Dubienką major Wacław Drohojowski, przy którego zwłokach czerwonoarmiści znaleźli supertajną mapę z wyrysowanym planem działań polskich wojsk. Tuchaczewski jednak, zgodnie z sowiecką mentalnością, uznał dokument za mistyfikację, mającą wprowadzić go w błąd celem wymuszenia na nim niekorzystnych przegrupowań, i orzekłszy, że nie z nim takie tanie numery zignorował go.
A 15 sierpnia, podczas zaciętych walk nad Wkrą, polski pułk ułanów pod dowództwem majora Zygmunta Podhorskiego, wykorzystując nagle wytworzoną lukę we froncie wpadł do Ciechanowa, by znaleźć w nim pozbawiony jakiejkolwiek osłony sztab jednej z armii sowieckich i jedną z dwóch bolszewickich radiostacji. Zdobycie jej umożliwiło przestrojenie warszawskiego nadajnika na częstotliwość wroga i rozpoczęcie skutecznego zagłuszania – czytanym bez przerwy tekstem Pisma Świętego – czerwonych nadajników z Mińska, gdzie stacjonowało dowództwo Armii Czerwonej, wskutek czego jej oddziały nie były w stanie odbierać rozkazów Tuchaczewskiego. Nawiasem mówiąc symbolika tego wydarzenia wręcz poraża – czym zagłuszyć jazgot piekielnych hord jak nie Słowem Bożym…
Ale wracając do meritum, co zadziałało we wszystkich tych sytuacjach? Ślepy traf czy palec Boży? Lwowski arcybiskup widzi tę sprawę prosto: „Nas oświecałeś, o Panie, a wroga naszego zaślepiałeś; w nas wskrzeszałeś ufność i wiarę, a jemu zatwardnieć dałeś w wyniosłości i pysze; z nas dobywałeś płomień bohaterstwa i wysiłki najszczytniejsze, kiedy tymczasem u wroga pewność zwycięstwa wywoływała lekceważenie i nieopatrzność.”
Krótko mówiąc, Ojciec Niebieski życzył sobie, aby zwycięstwo przypadło w udziale Polakom.
Venimus, vidimus, Deus vicit
Wygraliśmy tę bitwę i całą tę wojnę, ale nie sami – kiedyż wreszcie to do nas dotrze? I co zyskujemy na tak kurczowym trzymaniu się rzekomo „racjonalnych” wyjaśnień zwycięstwa? Jakie w tym dobro? Przecież odżegnywanie się od nadprzyrodzonej pomocy żadnej chwały człowiekowi nie przymnaża, lecz – wprost przeciwnie – stawia go w nader marnym świetle. Stanowi przejaw nie tylko bluźnierczej pychy, ale wręcz zwykłej małostkowości.
Jakie to odległe od naszej narodowej tradycji, która kazała żołnierzom i wodzom dawnej Rzeczypospolitej przed każdą bitewną potrzebą wzywać niebieskich auxiliów, a za zwycięstwo nieodmiennie Opatrzności Bożej dziękować. Jakże daleko odeszliśmy od wzorca, który zostawił nam Jan III Sobieski. Wybitny strateg, bezsprzecznie przodujący w gronie naszych największych wodzów, na słane z Wiednia, skądinąd niezbyt Polsce przychylnego, błaganie o ratunek nie odpowiedział buńczucznie a głupio:
– Jesteśmy potęgą, a wyście trupy. Dławcie się, bijcie się, nic mnie to nie obchodzi, o ile interesy Polski nie są zahaczone. A jeśli gdzie zahaczycie je, będę bił.
Przeciwnie, dostrzegając w dalszej perspektywie zagrożenie dla Rzeczypospolitej – bo w końcu chodziło o jej odwiecznego wroga – zdecydował pobić go zawczasu i nie na swojej ziemi.
A pogromiwszy nawałę porównywalną do bolszewickiej, wprost z pobojowiska napisał w liście do papieża: „Venimus, vidimus, Deus vicit – przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył.” Nie możemy się niestety pochwalić, że nasz król jako pierwszy w historii nowożytnej wykorzystał znany bon mot Juliusza Cezara (gdyż niespełna półtora wieku wcześniej uczynił to cesarz Karol V, kwitując zwycięstwo swej katolickiej armii nad heretykami z ligi szmalkaldzkiej pod Mühlbergiem słowami: Veni, vidi, Deus vicit), za to bezspornie chwalimy go za skromność, albowiem wypowiadając się z pierwszej osobie liczby mnogiej podzielił się chwałą zwycięzcy z całym swoim wojskiem.
Skoro więc wywyższony poprzez koronację ponad ogół poddanych monarcha nie wahał się wyznać, że „Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały”, to dlaczego nam, prostym członkom egalitarnego społeczeństwa tak trudno to przychodzi?
„Czyż te słowa pokory i wiary umniejszyły w czymkolwiek lub obniżyły bohaterstwo króla i wodza?” – pyta arcybiskup Józef Teodorowicz. „Czy uszczknęły co z wawrzynów, jakie potomność i historia włożyły na skroń jego? Nic, zaiste; raczej mu ich przymnożyły: bo przepoiły jego bohaterstwo wdziękiem niezwykłym, że tak kornie o sobie trzymał, a nie nadymał się pysznie i nie wynosił. Rzuciły te słowa na czoło królewskie aureolę utkaną z promieni wiary, które Jana III pasują na chrześcijańskiego rycerza. Można więc śmiało powiedzieć, że te piękne i korne słowa wieńczą i zdobią jego skronie jeszcze wdzięczniej niż samo męstwo.”
„Deus vicit! – Bóg zwyciężył! – zawołamy tym wszystkim, którzy by ludzkiej mocy czy zręczności wyłącznie przypisywać chcieli zwycięstwo i wiązać je nie z nadziemską pomocą Bożą, ale tylko z wojennymi planami – powiada ormiański hierarcha ze Lwowa, by od razu wyjaśnić, że zgoła inny plan ocalenie nam przyniósł.”
„Plan ten skreślony był ręką Bożą, a tworzył go i wykonywał Duch Pański. Czego nie zdołał ni zabezpieczyć, ni przewidzieć plan ludzki, to zabezpieczył i przewidział plan Boży. (…) Bóg to jeden do warunków, do potrzeb, do chwili, odnajdywał i wydobywał serca, poddawał im szczęśliwe natchnienia, uzbrajał męstwem bohaterskim i przez nie swoje przeprowadzał plany. To, co jest najsłabszą stroną w planie strategicznym człowieka, to właśnie stanie się najsilniejsze w planie nadprzyrodzonym, Bożym. Gdyby zabrakło w tym miejscu i w tej chwili tego konkretnego bohatera, przepadłoby wszystko. Tośmy stwierdzili pod Warszawą.”
Narzędzia w ręku niewidzialnego Wodza
O tym samym poucza nas Słowo Boże. Oto kiedy wędrującym ku ziemi obiecanej Izraelitom zastąpili drogę Amalekici pod Refidim, ci ruszyli na nich zbrojnie, a „Mojżesz, Aaron i Chur wyszli na szczyt góry. Jak długo Mojżesz trzymał ręce podniesione do góry, Izrael miał przewagę. Gdy zaś ręce opuszczał, miał przewagę Amalekita. Gdy ręce Mojżesza zdrętwiały, wzięli kamień i położyli pod niego, i usiadł na nim. Aaron zaś i Chur podparli jego ręce, jeden z tej, a drugi z tamtej strony. W ten sposób aż do zachodu słońca były ręce jego stale wzniesione wysoko. I tak zdołał Jozue pokonać Amalekitów i ich lud ostrzem miecza” (Wj 17, 10-13).
Arcybiskup Józef Teodorowicz opatruje to biblijne zdarzenie wyśmienitym komentarzem. „Patrzcie, najmilsi” – wskazuje – „jak w tym wizerunku sprzęgają się i wzajemnie wspomagają: duch męstwa żołnierza i duch modlitwy. Bitwa ta rozgrywała się niezawodnie podług wszelkich praw znanej ówczesnej strategii. Losy przegranej czy zwycięstwa ważyć się zdawały tylko podług rachunku ludzkiego, to jest gorszych czy lepszych planów strategicznych, większej czy mniejszej liczby żołnierzy, większej czy mniejszej sprawności wodzów.”
„I każdy historyk wojenny” – kontynuuje wybitny polski hierarcha – „mógł śmiało uczniom wykładać, gdzie i w której chwili, i dlaczego losy bitwy przechyliły się na tę czy na tamtą stronę. A jednak i plany wojenne, i męstwo żołnierza, i zdolności dowódców nie rozegrały tej walki. Wszystko to, co o bitwie stanowi, było narzędziem tylko w ręku niewidzialnego Wodza, który podług miary i wagi układa sam swój plan bitwy.”
Ten sam schemat powtarza się w niezliczonych przykładach od samego zarania chrześcijańskiego świata.
Oto na przykład kiedy niedługo po idach październikowych roku 1065 od założenia Miasta cesarz Konstantyn, stanąwszy pod murami Rzymu, ujrzał we śnie niebiański znak Boży z zapewnieniem, iż pod tym znakiem zwycięży, niezwłocznie kazał swym żołnierzom umieścić go na tarczach. I faktycznie zwyciężył liczniejszego przeciwnika – wedle obietnicy Boga, któremu, choć poganin, postanowił zawierzyć.
Oto kiedy w roku Pańskim 1571 Turcy Osmańscy najechali Cypr, papież Pius V wysłał połączoną flotę z trudem zmontowanej koalicji Państwa Kościelnego, Hiszpanii, Wenecji, Genui, Sabaudii i Malty przeciwko najeźdźcom, a sam upadł na kolana, by z różańcem w dłoni błagać o niebiańskie wsparcie. I powstał z klęczek pewny zwycięstwa, zanim jeszcze powiadomili go o nim wysłańcy z pola bitwy.
Oto gdy w listopadzie 1655 roku Szwedzi przybyli pod jasnogórski klasztor celem splądrowania sanktuarium, przeor Augustyn Kordecki, od dawna się tego spodziewający (czego dał wyraz jeszcze w sierpniu kupując kilkadziesiąt muszkietów i wzmacniając liczebnie siłę zbrojną twierdzy), objął osobiste dowództwo jego obrony, nie ustając jednocześnie, wraz z całą duchowną załogą, w modlitwie i innych liturgicznych poczynaniach na rzecz uproszenia zwycięstwa. I po czterdziestu dniach bezskutecznego oblężenia potężny Szwed uszedł jak niepyszny ukradkiem nocną porą.
Bóg powiązał przyszłość z przeszłością
Naszkicowana powyżej perspektywa każe świeżym okiem spojrzeć nie tylko na samą warszawską wiktorię, nie tylko na zwycięski finał wojny z bolszewikami w roku 1920, ale również na fenomen zmartwychwstania Polski po ponad stuletnim niebycie politycznym. Uważna analiza faktów wiedzie bowiem do konkluzji, że Pan Bóg po to przywrócił życie Niepodległej, aby uratowała ona świat przed czerwoną zarazą.
„Pod Warszawą zrozumieliśmy” – podsumowuje arcybiskup Józef Teodorowicz – „że albo ogarnąć się damy hordom i nawale od Wschodu – a wtedy utracimy i byt nasz, i duszę naszą – lub też staniemy przeciw niej, ażeby wybawić siebie, a murem ochronnym stać się dla świata. Przez cud swój pod Warszawą Bóg powiązał przyszłość naszą z przeszłością. Powiązał i sprzągł myśl swoją względem nas z dnia wczorajszego z dniem dzisiejszym i jutrzejszym.”
Rzeczpospolita powróciła na światową scenę, aby dalej pełnić misję zleconą przez Boga przodkom naszym, gdy za oczywisty natchnieniem Ducha Świętego przyjęli łaciński model cywilizacji. Taki już nasz los, czy raczej: takie nasze zadanie od Pana historii – być antemurale. Bronić cywilizacji Zachodu – nie tylko w nas samych, ale i w otaczającym nas świecie. Choćby nawet ów świat sobie tego nie życzył.
Czyż bowiem świat starożytny życzył sobie zmian, jakie nieśli mu Apostołowie. Oni jednak nie pytali go o zdanie, lecz konsekwentnie głosili naukę Tego, który przyszedł na świat, po to „aby świat zbawić” (J 12, 47), i wkrótce: „Patrz – świat poszedł za Nim” (J 12, 19).
Niedługo zaś potem ów świat stworzy najwspanialszą cywilizację w dziejach ludzkości. Albowiem – jak trafnie spostrzegł Plinio Corrêa de Oliveira – „gdy ludzie postanawiają współpracować z łaską Bożą, dokonują się cuda w historii: nawrócenie Imperium Rzymskiego, powstanie średniowiecza, rekonkwista Hiszpanii, wszystkie wydarzenia wynikające z wielkich zmartwychwstań duszy, do których są również zdolne narody. Te zmartwychwstania są niezwyciężone, ponieważ nic nie może pokonać cnotliwego narodu, który prawdziwie kocha Boga.”
To nasza droga.
Nie potrzeba nam cudów?
Polonia Restituta niestety nie do końca poszła tą drogą. Nie rozdeptała czerwonej gadziny. Nie pognała bestii piekielnej do samego jej gniazda, by tam jej zadać cios śmiertelny. Nie wyzwoliła nawet z jej szponów całości ziem przedrozbiorowej Rzeczypospolitej. Wręcz przeciwnie, zatrzymawszy zwycięską ofensywę o włos od całkowitego triumfu nad bolszewicką hydrą, pospieszyła zawrzeć z nią niekorzystny dla siebie pokój, choć nie obeschły jeszcze łzy po żołnierzach, których ciała rąbali szablami czerwoni orkowie u bram Lwiego Grodu. Porzuciła swoich antysowieckich sojuszników: Ukraińców i Rosjan, Kozaków i Białorusinów. Nade wszystko zaś zdradziła półtora miliona własnych obywateli, wydając ich na pastwę czerwonego Lewiatana na nieludzkiej ziemi.
A o Cudzie nad Wisłą szybko zapomniała. Szczególnie, kiedy sześć lat później władzę w niej przejęła bezbożna sitwa. Wprowadzono kult jednostki, w armii dokonano czystki. Miejsce bogobojnych generałów zajęli libertyni. Miejsce chrześcijańskich rycerzy – wierni pretorianie. Prawdziwi bohaterowie trafili za kraty.
Na owoce jawnej niesprawiedliwości i uporczywego negowania prawdy nie trzeba było długo czekać. Pychą nadęci nawet nie zauważyli, jak bestia w swej jamie z ran się wylizała i cień jej ponownie zawisł nad wschodnią granicą. A na zachód patrząc, nie dostrzegli, że się tam jej młodsza siostra wylęgła, nie mniej krwiożercza, nie mniej agresywna. Odżegnując się od wiary w plany Opatrzności, wyrzekli się pomocy Bożej.
Dlaczego we wrześniu 1939 roku nie było cudu nad Bzurą? Właśnie dlatego. Dlatego, że nikt wtedy żadnego cudu od Pana Boga nie potrzebował – taką ufność pokładaliśmy we własnych siłach i zapewnieniach sojuszników. Tak byliśmy „silni, zwarci, gotowi”; tak przekonani, że „nie oddamy ani guzika”, tak arogancko pewni, że Hitler ma czołgi i samoloty z tektury…
Nie bez racji uczy biblijna Księga Przysłów, iż „przed porażką – wyniosłość; duch pyszny poprzedza upadek” (Prz 16, 18).
Rzeczpospolita upadła głównie z rąk tej samej siły, którą w roku 1920 spektakularnie pokonawszy nad Wisłą i Niemnem, w roku 1921 literą traktatu ryskiego głupio zlekceważyła; przy stosunku potęg Zachodu w roku 1945 równie obojętnym jej sprawie jak ćwierć wieku wcześniej; przy równie jak dziś naiwnej wierze Polaków w szczytne intencje międzynarodowych instytucji.
A wąż, od którego morderczych splotów i jadu trującego Rzeczpospolita chwalebnie Europę uratowała, by natychmiast haniebnie zaniedbać roztrzaskania, wzorem swojej Królowej, na miazgę jego plugawego łba – ten „wąż starodawny, który się zwie diabeł i szatan, zwodzący całą zamieszkałą ziemię” (Ap 12, 9); ten sam, co „był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe, które Pan Bóg stworzył” (Rdz 3, 1) – najpierw się przyczaił, by wkrótce ponownie wypełznąć i z niepohamowaną zachłannością pożerać krainy, ludy, szczepy, języki i narody. Aby je piętnować znamieniem Bestii…
I do dziś nieustannie wężowym zwyczajem zrzuca jedną skórę, by zaraz przybrać inną – to płonie czerwienią, to czernią mroczy; to kusi zielenią, to tęczą mami oczy…
Czy zmarnowaliśmy Cud nad Wisłą? Bo, że go należycie nie wykorzystaliśmy, to więcej niż pewne.
Jerzy Wolak
Autor: AlterCabrio , 14 sierpnia 2025
Wellsa zwano „człowiekiem, który ujrzał przyszłość”. Ze względu na jego bliskość do anglosaskich elit, przynależność do ich lóż i rolę tego pisarza w aparacie ukrytej władzy Anglosasów, należałoby raczej używać określenia „człowiek, który poznał plany”. Fantazje Wellsa zawarte w tej i wielu innych książkach okazały się wielce realistyczne, a jego szerokie wizje są dziś wcielane w życie przez anglosaskie elity, amerykański deep state, ponadnarodowe instytucje i korporacje. Postanowiłem pójść śladem H.G.Wellsa i opisać możliwy kształt wojny, jaka mogłaby ogarnąć Polskę w ciągu najbliższych tygodni bądź miesięcy.
−∗−
Zdjęcia tytułowe: strefa Warszawy 1945 i strefa Gazy 2025. Podobieństwo nieprzypadkowe. LINK / LINK
Premier Tusk zapowiedział Polakom, że w 2027 r. będzie w Polsce wojna. Oto pierwsza część dwuczęściowej analizy o wojnie w Polsce, która może niebawem się rozpętać. Okoliczności, przyczyny, hipotetyczny przebieg, konsekwencje. Streszczenie powieści political-fiction, możliwej do napisania. Nie musi się wydarzyć, chociaż może. Podawajcie dalej, zanim władza zamknie autora.
Tytuł niniejszego artykuły świadomie nawiązuje do powieści H.G.Wellsa pod tytułem „The Shape of Things to Come” (kształt rzeczy przyszłych) z roku 1933, oraz luźno na niej opartym filmie „Things to Come (rzeczy, które nadejdą) z roku 1936. W obu odsłonach myśli autora świat pogrąża się w totalnej wojnie, która niszczy zasoby ludzkości, doprowadza rządy państw narodowych do upadków, a same państwa do zaniku, sprowadza globalną zarazę, zabijającą większość ludzkości, doprowadza do likwidacji wszystkich religii. Na gruzach ludzkości powstaje nowa, technologiczna cywilizacja, państwo światowe, The Modern State, założone i rządzone przez samozwańczą kastę technokratów, posługujących się najnowszymi technologiami lotniczymi. W obu wersjach – powieściowej i filmowej wojna globalna rozpoczyna się w 1940 r. od wojny niemiecko-polskiej, wynikłej na skutek zamieszek w Gdańsku, spowodowanych napaścią niemieckiego żandarma na Żyda.
Wellsa zwano „człowiekiem, który ujrzał przyszłość”. Ze względu na jego bliskość do anglosaskich elit, przynależność do ich lóż i rolę tego pisarza w aparacie ukrytej władzy Anglosasów, należałoby raczej używać określenia „człowiek, który poznał plany”. Fantazje Wellsa zawarte w tej i wielu innych książkach okazały się wielce realistyczne, a jego szerokie wizje są dziś wcielane w życie przez anglosaskie elity, amerykański deep state, ponadnarodowe instytucje i korporacje.
Postanowiłem pójść śladem H.G.Wellsa i opisać możliwy kształt wojny, jaka mogłaby ogarnąć Polskę w ciągu najbliższych tygodni bądź miesięcy. Wykorzystałem całą wiedzę, jaką dotąd posiadłem o historii, zarówno tej oficjalnej, jak też ukrytej; o mentalności, planach i wcześniejszych dokonaniach anglosaskich elit; o marzeniach i wierzeniach lóż różokrzyżowych, iluminackich, masońskich, martynistycznych, paladystycznych i innych ezoterycznych związków; o strategii Syjonu i roli Chazarów; o Kabale i Talmudzie; o dokumentach i strategiach instytucji ponadnarodowych; o najnowszych poczynaniach i planach rządów Polski i innych państw.
To, co z tego wyszło jest streszczeniem powieści political-fiction, możliwej do napisania. Można to potraktować jako przewidywanie tego, co może się wydarzyć naprawdę, ale nie musi, bo zostanie wcześniej odkryte i nagłośnione.
Czytaj też:
Wschód, i czego o nim nie wiecie
Dążenia pewnej grupy ludzi, których nazywam gnostykami, których też nazywa się Bestią lub małoczapeczkowymi. Wszystkie te nazwy są synonimami i mogą być stosowane zamiennie. Ich głównym celem jest budowa jednego światowego państwa (Modern State), które obejmie całą planetę. Docelowo ma ono zarządzać wszystkimi zasobami i procesami ludzkości, wszystkimi ludźmi i ich życiem prywatnym i intymnym, łącznie z seksem i rozrodem. W tym celu gnostycy muszą utrzymać kontrolę nad stykiem trzech kontynentów: Europy, Azji i Afryki. Dlatego powstało małe państwo Chazarów, a w rejonie Bliskiego i Środkowego Wschodu oraz na Ukrainie utrzymywane jest wrzenie wojenne. Jedno ze stałych zadań pośrednich, niezbędnych dla realizacji celu głównego polega na unicestwieniu narodu i państwa polskiego. Gnostycy wiedzą bowiem, że Polacy zawsze będą przeszkadzać w realizacji państwa światowego.
W pierwszej fazie przejęcie możliwości państwa polskiego, szczególnie sieci komunikacji i transportu oraz służb mundurowych. W drugiej fazie rzucenie wszystkich efektorów Polski przeciwko dwóm celom: cel zewnętrzny to Federacja Rosyjska, cel wewnętrzny to naród polski. Atak na Federację Rosyjską ma sprowokować to państwo do kontrataku, który zniszczy siły zbrojne Polski, infrastrukturę państwa i ludność polską. W połączeniu ze skierowaniem efektorów państwa polskiego przeciwko ludności polskiej oraz zastosowaniu innych jeszcze środków zniszczenia ma to doprowadzić do ostatecznego unicestwienia państwa i narodu polskiego.
Trwający od 2014 r. konflikt między Ukrainą i Federacją Rosyjską. Został eskalowany 24 lutego 2022 r. Bezpośrednim agresorem w tym konflikcie jest Federacja Rosyjska, która oderwała od Ukrainy część jej terytoriów, zamieszkanych głównie przez ludność rosyjskojęzyczną. Pośrednim i głównym autorem konfliktu są elity anglosaskie, prowadzone przez małoczapeczkowych. Cele konfliktu ukraińskiego od strony Anglosasów są następujące: wyrwanie Ukrainy z orbity wpływów Rosji; podporządkowanie całej Ukrainy, jej ludności i zasobów Anglosasom i małoczapeczkowym; blokowanie wyjścia Rosji z planów państwa światowego; wciągnięcie Polski do konfliktu z Rosją: trzymanie całej Europy w szachu za pomocą zagrożenia rosyjskiego i wymuszenie zgody na federalizację Unii Europejskiej, co jest niezbędne dla państwa światowego; za pomocą wojny i groźby wojny utrzymanie przez gnostyków panowania nad USA, UE i rządami państw europejskich.
Cele wojny od strony Rosji są następujące: przyłączyć do Federacji Rosyjskiej te części państwa ukraińskiego, gdzie dominuje ludność rosyjskojęzyczna, gdzie jest przemysł i zasoby naturalne; odciąć pozostałą część państwa Ukraińskiego od Morza Czarnego; Uzyskać lądowe połączenie z Naddniestrzem; uzależnić od Rosji całą Ukrainę i i wyrwać ją spod wpływów zachodnich, czyli anglosaskich i gnostycko-chazarskich; przepalić zasoby Zachodu w wojnie na wyniszczenie. Casus belli ataku Rosji w 2022 r. stanowiło oświadczenie prezydenta Ukrainy Wołodymira Żeleńskiego o przystąpieniu Ukrainy do NATO, co było rażącym naruszeniem ustaleń między państwami Zachodu a Rosją z początku lat 90-tych. Głębokim tłem wojny ukraińskiej jest próba odtworzenia wpływów gnostyków w Rosji i Chinach i obrona przez te państwa swojej niezależności. Oznacza to, że Rosja i Chiny walczą w tej chwili o niezależność od gnostyków. Przegrana tych państw w wojnie ukraińskiej i całym ciągu kolejnych wojen, uruchamianych przez gnostyków oznaczać będzie poddanie ich podobnej okupacji, pod jaką obecnie znajduje się Europa. Instrumentem uruchamiania tych wojen jest małe państwo chazarskie, popierane przez USA. Oznacza to, że Rosja i Chiny, prowadząc wojnę ukraińską walczą o wolność spod okupacji gnostycko-chazarskiej. Państwa te już pod taką okupacją były w XX wieku, więc ich elity wiedzą, co ona oznacza.
Po 24 lutego 2022 roku granice Polski zostały otwarte na oścież, poza granicą z Białorusią i Federacją Rosyjską. Przez nieszczelną granicę ukraińską wlały się do Polski miliony ludzi z Ukrainy, wśród których znajdowali się także liczni przybysze z Afryki i Azji. Ta fala migracji, którą można porównać tylko z wielką falą wędrówek ludów, które zmiotły z kart historii Imperium Rzymskie, została wchłonięta przez Polskę.
Na polskiej ziemi znalazła nie nieokreślona, niekontrolowana, bliżej nieznana masa ludzi, z których większość otrzymała od władz państwa polskiego przywileje prawne i socjalne. Pierwszy cel wielkiego zmieszania Polski został osiągnięty: zlikwidowano granicę z Ukrainą i przesiedlono do Polski miliony Ukraińców.
Równocześnie natychmiast państwo polskie przekazało większość wyposażenia swojej armii na Ukrainę, aby zostało użyte w wojnie z Rosją. Blisko granicy z Ukrainą, w miejscowości Rzeszów-Jesionki ulokowano wielką bazę logistyczną do zaopatrywania Ukrainy w materiały wojenne. Z Polski na Ukrainę powędrowała nie tylko ciężka broń, ale również ogrom wyposażenia wojskowego i cywilnego, pieniądze, energia elektryczna, paliwa i inne materiały, wszystko za darmo. Polska spłaca odsetki od pożyczki rządu ukraińskiego, NBP podarował bankowi ukraińskiemu swoje zyski, Polska płaci za system Starlink, utrzymujący łączność satelitarną na Ukrainie. To tylko wyjątki z bardzo długiej listy, całości haraczu, płaconego przez Polskę Ukrainie Polacy nie znają. Pokaźną część haraczu ukraińskiego stanowią transfery socjalne z budżetu RP na rzecz obywateli Ukrainy, mieszkających w Polsce i na Ukrainie. Państwo polskie utrzymuje więc drugi naród i drugie państwo, aby mogło ono swobodnie prowadzić wojnę z Rosją. Państwo polskie zostało zatem zaangażowane w wojnę z Rosją po stronie Ukrainy. Bez polskiego wysiłku i wkładu Ukraina już dawno musiałaby skapitulować, a gnostycy straciliby swoje narzędzie do destabilizacji Europy.
Gdy rozpoczęła się eskalacja wojny ukraińskiej w 2022 roku, rządy w Polsce sprawowała tzw.prawica. Zanim doszło do eskalacji, tzw.prawica zdołała przyjąć zabójczą polityką Zielonego Ładu oraz zrezygnować na rzecz UE z większości polskiej suwerenności. Następnie tzw.prawica zrealizowała większość zaleceń gnostyków w ramach „akcji pandemia”. Gospodarka została zdemolowana, inflacja uruchomiona, sektor prywatny zaburzony, szkolnictwo scyfryzowane, służba zdrowia zamknięta, połowa ludności zaszczepiona. Pod pozorem walki ze skutkami tzw.pandemii uruchomiono KPO, czyli Krajowy Plan Odbudowy. Zawiera on ogrom regulacji, zmieniających infrastrukturę i systemy państwa polskiego tak, aby były zależne od UE. Wiąże się to z wielkim zadłużeniem Polaków i przestawieniem państwa polskiego na usługi dla ludzi innych, niż Polacy. Warunkiem otrzymania pieniędzy z Unii jest realizacja kolejnych tzw. kamieni milowych, czyli instalacja w Polsce tych rozwiązań, które sobie życzy Unia. Władze w Polsce wdrażają KPO i jego kamienie milowe, pomimo że słynne obiecane pieniądze nadal do Polski nie trafiły. Rządy tzw.prawicy, prowadzone przez Wielką Morawę charakteryzowały się dokładną odwrotnością tego, co było oficjalnie podawane do publicznej wiadomości w stosunku do tego, co było faktycznie robione. Ten stan udało się utrzymać przez dwie kadencje dzięki kilku prostym zabiegom. Po pierwsze, wszystkie media głównego nurtu uprawiały dezinformację, nie głosząc prawdy, lecz to, co gnostycy sobie życzyli podawać Polakom. Po drugie, tzw.prawica sprawnie posługuje się się straszakiem na swoich wyborców w postaci strachu przed konkurencyjnym blokiem lewicowo-liberalnym.
Zmiana rządów nastąpiła w roku 2023, na jesieni, po wyborach parlamentarnych. Władzę objął blok lewicowo-liberalny, odsuwając tzw.prawicę. Nastąpiła zmiana rządów, ale nie zmiana wektora polityki. Różnice można wykazać nie w istocie rządów, ale w przypadłościach. Istotą nadal jest likwidacja tych systemów państwa, które służą Polakom, rozbudowa tych systemów, które Polakom mogą szkodzić, stopniowa likwidacja narodowości polskiej. Nowa władza natychmiast rozpoczęła więc masową dezorganizację wszystkiego, co jest dla Polaków przydatne: edukacji, sprawiedliwości, służb mundurowych, gospodarki, spółek skarbu państwa, mediów. Rozpoczęło się niekontrolowane zadłużanie budżetu Polski i gorączkowe prace nad sprowadzeniem na polskie terytorium wielkich mas ludności z innych kontynentów.
Różnice między obiema ekipami są proste do zarysowania. Tzw.prawica musiała zostać przekupiona i zastraszona, aby gnostycy mogli ją szantażować. Temu właśnie posłużyła afera podkarpacka. Pomimo tych działań w obozie tym znaleźli się ludzie, którzy zachowywali lojalność wobec własnego państwa i narodu. Byli co prawda identyfikowani i pozbawiani wpływów, lecz mimo wszystko obóz ten nie był dla gnostyków zbyt wygodny, domagają się oni bowiem całkowitego oddania.
Dlatego w wyborach 2023 wygrał obóz lewicowo-liberalny. Składa się on w większości z osób, których nie trzeba przekupywać i szantażować, aby uzyskać od nich antypolonizm. Są tam czynni ludzie pochodzenia niepolskiego, głównie niemieckiego, ukraińskiego i chazarskiego. Niektórzy mają nawet podwójne obywatelstwa. Część z nich to renegaci, którzy wyrzekli się swojej tożsamości i przeszli na drugą stronę. Jest też istotna różnica co do wyborców. Obóz tzw.prawicy popierają polscy patrioci, których trzeba oszukać, aby uzyskać ich poparcie. Obóz lewicowo-liberalny popierają ludzie o świadomości antypolskiej, chorujący na ojkofobię, czyli niechęć do wszystkiego, co własne. Dla nich dobrze jest odrzucić polskość na rzecz nowoczesności, której symbolem jest UE. Część z nich padła ofiarą dezinformacji, część choruje na AMS – Antypolską Manię Samobójczą, i zwykle są tak zaciekli, że nie potrafią niczego zrozumieć. Dlatego politycy, którzy ich reprezentują mogą likwidować Polskę i polskość bezkarnie, niszczenie Polskie na ich wyborcach nie robi wrażenia, a wręcz przeciwnie – powoduje entuzjazm. O płynnej kontynuacji polityki likwidacji Polski świadczy chociażby transformacja systemu edukacji. Docelowo polska szkoła, tak samo, jak systemy innych państw europejskich ma zostać zamieniona na system hodowli niewolników i sprzężony z całą machinerią unijną, pod nazwą Europejskiego Obszaru Edukacyjnego. Ekipa lewicowo-liberalna wcisnęła tu pedał gazu, ale mogła to zrobić dzięki wielkim pracom przygotowawczym, wdrożonym przez Wielką Morawę.
Wielka Brytania jest obecnie cieniem Imperium Brytyjskiego, ale do I Wojny Światowej zarządzało światem. Już wtedy Zjednoczone Królestwo podporządkowane było gnostykom i interesom małego państwa Chazarów. Dziś widać to jeszcze bardziej, a polityka tego państwa, samobójcza wobec własnych obywateli jest także zabójcza dla Europy i wszystkich jego sojuszników. USA zostały założone przez masonów do przeprowadzenia wielkich zmian na świecie i utorowania drogi gnostykom do budowy jednego globalnego imperium i sprawowania niepodzielnej władzy nad nim. Od ponad stu lat, mniej więcej od powstania Rezerwy Federalnej polityka USA zarządzana jest bezpośrednio przez gnostyków, a od czasów II Wojny Światowej podporządkowana interesom małego państwa Chazarów, podobnie, jak Wielka Brytania. Dla realizacji gnostyckich celów USA zostały hegemonem światowym, a dolar główną walutą świata. Przez długi czas dawało to ludności i elitom Stanów Zjednoczonych doskonałe paliwo do rozwoju ich znaczenia i bogactwa, co trwało mniej więcej do początku XX wieku. Teraz zaś dalsze trwanie USA jako gnostyckiego hegemona światowego wiąże się z wielkim obciążeniem gospodarki i finansów USA, rosnącym zadłużeniem i niszczeniem społeczeństwa w celu jego przebudowy. Amerykanie jednak połapali się w tym i zażądali od swoich polityków odejścia od polityki globalnej oraz skupienia się na interesach państwa amerykańskiego. To żądanie utorowało drogę do drugiej kadencji Donalda Trumpa, co spowodowało proces, który nazywam Czwartą Rewolucją Amerykańską. Trump zaczął ją wdrażać, co znaczy, że powinien zakończyć wojnę ukraińską i nie wszczynać nowych konfliktów. Tymczasem po kilku miesiącach polityka zagraniczna USA wykonała gwałtowny zwrot ku eskalacji różnych wojen, łącznie z wojna światową. Wszystkie te gwałtowne zmiany odbyły się w interesie małego państwa Chazarów, co należy zgrać z zamieceniem pod dywan afery Epsteina. Oznacza to, że prezydent USA jest szantażowany przez małoczapeczkowych, elity USA są do głębi skompromitowane, a państwo amerykańskie nie jest suwerenne w sprawach tak fundamentalnych, jak wojna i pokój. Suma tych wpływów oznacza, że zarówno Wielka Brytania, jak i USA znajdują się pod okupacją gnostycko-chazarską.
Czytaj też:
Trump i Zelenski-historia prawdziwa, cz.1
Trump i Zelenski-historia prawdziwa, cz.2
Traktuję te państwa razem, gdyż obecnie zawarły strategiczny sojusz, wydaje się, że trwały. Oba państwa zostały w I połowie II wieku przejęte przez gnostyków i pokierowane drogą, która miała ich doprowadzić do państwa światowego. Szalone i zbrodnicze eksperymenty, prowadzone przez Lenina, Stalina i Mao nie wyrastały z interesów tych państw i społeczeństw, lecz zostały narzucone przez gnostyków i moderowane w ramach kolejnych rewolucji, wojen, kryzysów i procesu, zwanego Zimną wojną. Od 2008 roku państwa te stopniowo wyszły z programu globalnego i prowadzą teraz swoją własną, suwerenną politykę, działając w sojuszu BRICS. Ich gospodarki weszły na drogę dynamicznego rozwoju i jest tylko kwestią czasu, jak przejmą od gospodarek Zachodu prowadzenie spraw świata. Ten proces będzie oznaczać koniec dominacji dolara, a co z tym związane, koniec hegemonicznej roli USA, a zarazem znaczne ograniczenie wpływów gnostyków i małego państwa Chazarów. Przeciwko Rosji i Chinom została uruchomiona Ukraina i wojna na jej terytorium, a także inne konflikty, tworzone przez małe państwo Chazarów z użyciem USA, UE i Wielkiej Brytanii. Rosja i Chiny przewodzą w tej chwili tym państwom, które nie chcą znaleźć się pod okupacją gnostycko-chazarską. Dla Chin obecne i nadchodzące zmagania mają znaczenie kluczowe dla zachowania ich potęgi i niezależności. Obecnie Chiny, kosztem wielkich wyrzeczeń i obciążeń ludności, wypracowały wielką potęgę gospodarczą i finansową, ale nie mają niezależności geopolitycznej. Oznacza to, że sprzedaż większości ich towarów, która jest źródłem potęgi Chin wymaga transportu drogami morskimi, które mogą zostać przerwane przez mocarstwo morskie USA. Ma ono sieć dogodnych baz, flotę i lotnictwo, i posiada jeszcze takie zasoby, że mogłoby zablokować na pewien czas Chiny. Oznaczałoby to wielkie kłopoty dla władzy w Pekinie, dlatego Chiny dążą do budowy Nowego Jedwabnego Szlaku, Azję Południowo-Wschodnią z Europą Zachodnią, a stamtąd przez Morze Śródziemne i Atlantyk z resztą świata. Zapewniłoby to swobodny handel Chin z Eurazją, Afryką i obiema Amerykami. Szlak ten zakłada przejście przez ziemie Polskie, na czym Polacy mogliby bardzo skorzystać. Ten projekt jest stanowczo blokowany przez USA i Izrael, które mają własne, konkurencyjne plany.
Mowa o części zachodniej i środkowej kontynentu. Jej trzon część stanowi Unia Europejska, do której należy też Polska. Jej oficjalna historia i cele zostały sfałszowane. W rzeczywistości jest to instrument podboju, kolonizacji, eksploatacji i transformacji narodów Europy, ukrywany za ich dobrowolnymi zgodami. Faktycznie realizowany jest projekt Paneuropy, opisany przez Richarda Koudenhove-Kalergi w dwóch książkach: Paneuropa (1923 r.) i Idealizm praktyczny (1925 r.), połączony z federalnym eurokomunizmem, opisanym przez Altiero Spinelliego w słynnym Manifeście z Ventotene (1941 r.). Europa ma stać się jednolitym etnicznie i społecznie obszarem, bez państw narodowych i narodów. Głównym środkiem do tego celu ma stać się wymiana ludności poprzez sprowadzenie wielkich ilości ludzi z Afryki i Azji. W ten sposób ma powstać nowa, jednolita rasa negroidalna, mająca jednolitą, europejską tożsamość. UE dąży do stania się państwem federalnym, wykorzystując skorumpowanych i agenturalnych polityków i urzędników państw narodowych. Stałą metodą europejskiej kasty jest oszustwo, korupcja i zastraszanie. Jeden z głównych celów UE polega na likwidacji państw narodowych i narodów. Struktury państw są stopniowo pochłaniane przez puchnącą administrację unijną, a narody likwidowane poprzez demoralizację, rozdawnictwo socjalne, zabójczą politykę gospodarczą zielonego ładu, sprowadzanie wielkich mas młodych mężczyzn z Afryki i Azji.
W Polsce dodatkowo dochodzi aspekt ukrainizacji i przekazaniu majątku Polski na Ukrainę. Do UE należy doliczyć Wielką Brytanię, która co prawda opuściła UE, ale prowadzi taką samą politykę wewnętrzną, a w sprawach wojny ukraińskiej również zagraniczną. UE i Wielka Brytania próbują powołać do życia Europejską Unię Obrony, która do struktur UE dodaje komponent zarządzania wojskowego i zadłużania państw bez ograniczenia. Obecna polityka UE jawnie zaprzecza tym wartościom, które do niedawna były kojarzone z Europą i Zachodem. Odchodzą w niebyt wolności i prawa obywatelskie, w tym wolność słowa, opinii i religii; dobrobyt gospodarczy; bezpieczeństwo wewnętrzne i zagraniczne; praworządność; demokracja. Obecnie Europa jest całkowicie bezwolna i posłuszna gnostykom. Wspiera wojnę ukraińską i dąży do jej eskalacji oraz wciągnięcia do niej Polski. Prym w podżeganiu wojennym wiodą Wielka Brytania, Francja i Niemcy. W sierpniu 2025 r. prezydent Trump narzucił UE wysokie cła oraz konieczność inwestycji europejskich w USA, między innymi zakup surowców energetycznych oraz broni, która następnie ma zostać przekazana Ukrainie. Suma tych wpływów oznacza, że Europa znajduje się pod okupacją gnostycko-chazarską, a zasięg tej okupacji wyznacza nowa żelazna kurtyna. Od północy przebiega ona granicami Norwegii, Finlandii, państw bałtyckich i Polski, obejmuje Ukrainę, dalej wzdłuż wschodniej granicy UE. Z tej okupacji wyłamują się w tej chwili Węgry i Słowacja.
W latach 2022 – 2025 Izrael zaatakował siedem państw na Bliskim Wschodzie, między innymi Iran. Może to robić dzięki wielkiemu wsparciu politycznemu, finansowemu i militarnemu USA. Izrael to państwo, powstałe w 1948 roku na ziemiach starożytnego Izraela, dzięki poparciu USA, Wielkiej Brytanii i w początkowej fazie Związku Radzieckiego. Od początku XX wieku polityka syjonizmu, prowadzona przez to państwo stała się oficjalną i nieoficjalną polityką anglosaskich mocarstw morskich: Wielkiej Brytanii i USA. Po II Wojnie Światowej, a w szczególności od czasu Soboru Watykańskiego II i przemian obyczajowych po rewolucji seksualnej syjonizm stał się też obowiązkową polityką pozostałych państw Zachodu. Obecnie Izrael posiada wielkie wpływy sterownicze, głównie na obszarze umownego Zachodu, zarządzanego przez Anglosasów. Są one zdecydowanie większe, niż potencjał tego państwa, co świadczy o istnieniu wpływów nieoficjalnych na struktury władzy państw Zachodu. Z pewnością można tu zaliczyć uzależnienie od globalnej finansjery, w większości znajdującej się w rękach ludzi żydowskiego pochodzenia, lecz z równą pewnością można przyjąć, że są także inne wpływy, których przejawami są takie sprawy, jak afery wokół Jeffreya Epsteina i afera podkarpacka. Wszystkie te uzależnienia zawsze prowadzą do podległości rządów Zachodu polityce Izraela. Te stany faktyczne nie są nagłaśniane w mediach masowych, być może poprzez powiązania struktury właścicielskiej. Strategia międzynarodowa Izraela jak dotąd była bardzo skuteczna.
Swoje zamierzenia w polityce międzynarodowej realizował, rozgrywając konflikty polityczne i zbrojne. Zawsze przedstawiał siebie jako stronę napadniętą, wymagającą natychmiastowej ochrony społeczności międzynarodowej. Zawsze też dzięki wsparciu mediów masowych i polityków Zachodu państwo to otrzymywało wsparcie i pomoc, głównie ze strony USA, które uczyniło siebie międzynarodowym rzecznikiem spraw Izraela. Wielkim ułatwieniem dla Izraela w uzyskaniu międzynarodowej pomocy i wsparcia było odwoływanie się do Holocaustu i pamięci o żydowskich ofiarach ludobójstwa, których liczba obecnie określana jest na 6 milionów. Każdy głos sprzeciwu wobec polityki Izraela, a nawet zadawanie pytań o żydowskie wpływy natychmiast uruchamia gwałtowną kampanię oskarżeń medialnych i prawnych. Bardzo wpływowe organizacje żydowskie w krajach Zachodu aktywują swoje wpływy i oskarżają wszystkie niewygodne podmioty o antysemityzm i negowanie Holocaustu. Wykorzystują w tym celu przepisy, obowiązujące w wielu krajach, które traktują podważanie narracji, tworzonych przez państwo Izrael i organizacje żydowskie jako przestepstwo. W ramach rozgrywania interesów Izraela oraz szerzej międzynarodowych środowisk żydowskich Polska była i nadal jest oskarżana o współudział lub nawet sprawstwo Holocaustu. W ten sposób państwo polskie i naród polski są pod ciągłym ostrzałem informacyjnym, co skutecznie paraliżuje niezależną politykę polską.
Obecnie Izrael stara się za wszelką cenę nie dopuścić do utraty kontroli nad USA i Europą. Używa do tego konfliktów, np. w Strefie Gazy, Libanie, Jemenie, z Iranem. Izrael wraz z USA i państwami arabskimi planuje utworzenie korytarza lądowego, łączącego Izrael ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, co jest częścią wielkiego zamierzenia. Powstać ma wielki szlak handlowo-telekomunikacyjny, służący przesyłaniu towarów, surowców i informacji, łączący Azję, Afrykę i Europę. To zamierzenie jest konkurencją dla chińskiego Nowego Jedwabnego Szlaku. Jego realizacja pozwoliłaby na uzależnienie Chin od tandemu USA/Izrael, utrzymanie hegemonii tych państw i roli dolara jako głównej waluty świata. Atak Izraela na Iran z czerwca 2025 r. należy więc uznać zarówno jako czyszczenie przedpola dla tego zamierzenia, jak i próbę zaszkodzenia Chinom i Rosji. Iran jest głównym dostawcą węglowodorów dla Chin i sojusznikiem Rosji. Jego podbój przez tandem USA/Izrael byłby wielkim problemem surowcowym dla Chin i wizerunkowym dla Rosji.
Wojnę ukraińską należy również traktować w ten sam sposób, tak samo jak inne konflikty, w które aktualnie zaangażowany jest i będzie Izrael. Wszystkie one koncentrują się w rejonie styku trzech kontynentów: Europy, Azji i Afryki. Przez ten obszar przechodzą oba planowane szlaki handlowe: chiński i izraelsko-amerykański. Oznacza to, że obecne konflikty, toczące się w tym rejonie, również na Ukrainie leżą w interesie tandemu USA / Izrael, zakłócają bowiem realizację projektu chińskiego. Oznacza to również, że eskalacja konfliktu ukraińskiego, która w każdym wariancie angażuje Polskę leży w strategicznym interesie zarówno USA, jak też Izraela. Przy czym USA mogą łatwo zmienić swój priorytet i odstąpić od eskalacji, jeśli inne rozwiązanie będzie bardziej opłacalne. Z tym drugim jest inaczej, wchodzą bowiem kwestie ideologiczne.
Ciąg dalszy w części drugiej.
Koniecznie przeczytaj „Poradnik świadomego narodu”: LINK
_____________
Wojna w Polsce, czyli kształt rzeczy strasznych, cz.1, Bartosz Kopczyński, 14 sierpnia 2025
[Matko Boża, Regina Poloniae, spraw, by pękły złowrogie bariery – i ta książka stała się dostępną dla Polaków. Mirosław Dakowski]
========================
Sławomir N. Goworzycki, „Tamtego lata. Zatajona historia Polaków” str. 212 i nn.
=================
IDZIE ŻOŁNIERZ, BOREM, LASEM… [dzień niedzielny 1 sierpnia 1920 roku]
O Panie Boże! Przyjmij tę ofiarę młodzieńczą, niewinną, acz złożoną z bronią w ręku! Bo dzieje niewiele znają spraw tak czystych i świętych jak ta, za którą ci junacy legli n a owym błoniu. „Z prochu powstałeś, człowiecze, iw proch się obrócisz”. I młodzieńcy owi, pod ciosami zdziczałych hord, przylgnęli martwi do łona świętej ziemi ojczystej, która ich była wykarmiła, na której wzrośli, na której zeszedł im wiek Sielskiego dzieciństwa i nieledwie rozkwitłej młodości, a która tuliła ich teraz bezgłośnie. Byli tam i starsi, co wiek swój męski położyli na szali oswobodzenia Ojczyzny.
O Matko Najświętsza! Wynagródź cierpienia matkom i ojcom owej dziatwy, bolesnym rodzicom tamtego pokolenia, którzy to dawno już pomarli, a których życie upłynęło było na żałobnych wspomnieniach tej wielkiej straty zadanej im owego czasu ręką wroga. Pociesz braci, siostry, żony, pociesz osierocone dzieci. Ulżyj i tym odeszłym, i tym dziś jeszcze żyjącym.
Polsko! Upomnij się o swych bohaterów, o swoich męczenników i męczennice, z ofiary których wciąż czerpiesz swe soki żywotne; o tych z roku 1920, i tych dawniejszych, i tych nowszych… i tych niedawnych, czasu niemalże ostatniego! Pamiętaj to wciąż żywe a nieme przesłanie z mogił znanych i nieznanych, z lasów, łąk i pól owej rozległej, od morza do morza połaci świata, w których zagrzebane sa częstokroć bezimienne, ofiarne, męczeńskie szczątki. Pamiętaj też o owym wołaniu dobiegającym z krain odległych od Ojczyzny.
Święci Patronowie Polskiego Królestwa! Przyczyńcie się o nagrodę naszym wodzom tamtej wojny dawno już pomarłym i wodzom innych naszych wojen. Ubłagajcie o błogi, niebieski spokój sumienia dla ludzi, którzy musieli wysyłać na śmierć setki i tysiące, aby ocalić miliony. Wskażcie zasługę tak wielu, częstokroć niewidoczną i niedostrzegalną, lecz przecie rzeczywistą. Nie pozwólcie, aby umknął uwadze potomnych dobry przykład tych, co nie wzbraniali się brać na siebie przytłaczająca odpowiedzialność za losy tak wielu bliźnich.
Ciężki był dla nas ów dzień niedzielny 1 sierpnia 1920 roku, dzień, w którym Kościół Święty wspomina uwięzienie Apostoła Piotra w okowach. Na południu, na podejściach do Lwowa, w okolicach Brodów i Radziwiłłowa naszym pułkom wciąż jeszcze nie udawało się zamknąć owej fatalnej wyrwy w linii frontu, w której od bodaj dwóch miesięcy grasowały dywizje Budionnego, wciąż wychodząc naszym na skrzydła i zmuszając do ciągłego wycofywania się. W nocy na 2 sierpnia padła twierdza w Brześciu, co przekreślało dotychczasowe plany oparcia polskiej obrony na rzece Bug. Bolszewicy byli już na jej lewym brzegu.
W tym pierwszym swym dniu walki ochotnicze oddziały, których szlakiem podążamy, poniosły wielkie straty – wieluset zabitych, rannych oraz zagarniętych przez bolszewików do niewoli. Niektórzy spośród jeńców wnet uciekli do swoich, inni dłużej musieli niewolę znosić, jeszcze innych spotkał najgorszy los.
Jak się później dowiedziano, kolumnę pojmanych ochotników gnali bolszewicy przez Nowogród, za Narew. Na moście czerwoni bojcy urządzili sobie zabawę polegającą na zrzucaniu bezbronnych do rzeki i strzelaniu do żywych jeszcze a usiłujących utrzymać się na powierzchni wody. Jak widać, rozkazy o oszczędzaniu amunicji zostały z tej okazji uchylone.
Kto skręcił kark, uderzając wlocie o podpory mostu? Kto utonął? Kogo zastrzelono? Kto został zadźgany bagnetem, czy ścięty kozacką szablą, gdy w porywie gniewu rzucił się był z gołymi rękami na oprawców, by do owych zbrodni nie dopuścić? Kogo z dzikiej wściekłości czy dla koszmarnej zabawy zarąbano szablami? Kto spychany za mostowe bariery bronił się zawzięcie i ginął pod ciosem wrażej broni? Kogo męka i śmierć wywołana prześladowaniami sowieckich oprawców. szalejącymi chorobami i dojmującym głodem dosięgły później, w dramatycznym pochodzie na wschód i w czasie pobytu tamże?… Ilu jeńców powróciło do swoich z tej koszmarnej tułaczki, z tej poniewierki?… O ilu jakakolwiek wiadomość dotarła do bliskich i przyjaciół?… Ilu zaginęło bez wieści?…
Wiemy to, że tysiące Polaków pojmanych przez bolszewików w tamtej wojnie nigdy do Ojczyzny nie powróciło. Ilu nie przeżyło okrutnej niewoli? Ilu zostało wywiezionych w głąb Rosji? Ilu zagnano jako żołnierzy -niewolników na front krymski przeciwko „białym” wojskom barona Wrangla lub przeciw podnoszącym wciąż broń antybolszewickim powstańcom?
Ilu wreszcie uległo sowieckiej agitacji, niesłychanie perfidnej, bo prowadzonej wobec ludzi zniewolonych, egzystujących na granicy śmierci głodowej? Chleba jeńcom nie dawano, lecz bezustannie męczono gadaniną o wyższości nowego ustroju nad wszystkim, co dotąd było im znane. Lecz to samo czyniono z nieprzeliczoną rzeszą Rosjan, Ukraińców i ludzi ze stu innych ludów i narodów składających się na to rozległe imperium. Niejeden z pojmanych za obietnicę otrzymania ubrania, butów i dziennej porcji żywności mógł zgodzić się na wszystko, pozostając wszak nadal niewolnikiem. To tam właśnie, w niewoli, toczyła się owa ostateczna walka o zachowanie zdrowia ducha i ciała, o zachowanie życia i ludzkiej godności.
Okrucieństwa bolszewickich siepaczy, cierpienia bezbronnych ofiar, i jeńców, i cywilnej ludności, to sama istota tamtego nieszczęścia, jakie W owym czasie przygniotło naszą Ojczyznę swoim przerażającym ogromem. Za mali my dziś i za słabi, aby ogarnąć ten bezmiar grozy i ukazać go rodakom. Oby nie zdarzyło się tak, iż ten i ów wzruszy ramionami słuchając owej historii i skwituje ją jakże częstym dziś na polskich twarzach lekceważącym uśmieszkiem. Biada! Skoro więc nie my, może potomni okażą dość siły, by swoim i obcym wieszczyć bez wahania o tych czasach dawniejszych, czasach naszych pradziadów i o owej dobie, co to niedawno minęła, i o tej, co dziś właśnie przemija. Lecz przecież niemało o tym dotąd powiedziano.
Pojmanych w nowogródzkiej bitwie popędzono dalej. Sowieci ruszyli w pościg za wycofującymi się naszymi wojskami. A Narew płynęła, znowu cicho, spokojnie, zaś kształty nadbrzeżnych topoli odbijały się wyraziście w jej czystym zwierciadle.
UKRAINIEC TO NOWY ŻYD, CHCIWY I NIEWDZIĘCZNY
Krzysztof Baliński
Wszystko to zaczyna przypominać relacje polsko-żydowskie. Z tym, że w roli Żydów obsadzają się Ukraińcy, którzy (tak, jak Żydzi) pozwalają sobie na protekcjonalne zachowanie, aroganckie pouczanie i traktowanie Polaków, jak chłopców na posyłki. Chucpa polega także na tym, że tak, jak Żydzi swoich szabesgojów, tak oni grillują „sługi narodu ukraińskiego”. Nie tylko Polaków nie szanują, ale nimi gardzą i (tak, jak Żydzi) utrzymują, że w Polsce są „u siebie” i że do Polski przybyli „po swoje”. Ukraina zachowuje się wobec Polski, jak mocarstwo. Tak, jak Izrael ingeruje w politykę prowadzoną przez warszawski MSZ. Co dziwi tym bardziej, że jest państewkiem przegranym, upadłym, z nikłą tradycją państwowości, rządzonym przez osobnika osadzonego na stolcu prezydenta przez oligarchę, który znajduje się na listach gończych FBI i którego ugrupowanie wzięło nazwę z telewizyjnego programu kabaretowego.
Dlaczego pozwalają sobie na takie zachowanie? Nie tylko dlatego, że pomoc ze strony Polski jest im dana raz na zawsze i nie muszą o nią zabiegać. Nie tylko dlatego, że „sługa” nie może dyktować swemu panu, co ma robić. Ale także dlatego, że widzą, jak Polacy są ulegli wobec Żydów, którzy ich poniżają i oskarżają o różne niegodziwości, a oni, dla wkradzenia się w łaski, godzą się na plucie w twarz. Widzą też, jak Polacy są słabi wobec roszczeń żydowskich i że dla udobruchania Żydów, zwracają im majątki.
Ukraińcy (tak, jak Żydzi z Niemcami) koordynują z Żydami i agresywnie forsują antypolską politykę historyczną. Stosują też identyczne, co Żydzi metody grillowania Polaków: Oskarżają AK o mordowanie Ukraińców na Wołyniu, a Żydzi powstańców warszawskich o mordowanie Żydów. Utrzymują też, że miała miejsce wojna polsko-ukraińska sprowokowana przez Polaków, że Ukraińcy tylko się bronili, a Polacy współpracowali z Sowietami i Niemcami. Przy czym ukraińscy dyplomaci są bardzo asertywni, by nie powiedzieć – agresywni. Ambasador Ukrainy w Berlinie, na zarzut, że jego przodkowie „dokonywali masakr na Polakach”, zrównał Polskę z hitlerowskimi Niemcami i Związkiem Sowieckim oraz powiedział: „Podobne masakry dokonywane były przez Polaków na Ukraińcach, dziesiątki tysięcy, a Ukraińcy byli uciskani przez Polaków w tak okrutny sposób, że trudno to sobie wyobrazić”. Przy czym, w przeciwieństwie do Polski, Ukraina ma dyplomację publiczną. A polska? Ma dużą wprawę w pilnowaniu cudzych interesów, i to zawsze kosztem własnych.
No i ma, zamiast mężów stanu, łajzy, którym, gdy napotykają Żyda czy Ukraińca, uginają się nogi. Nie ma Panów, lecz zalęknionych kmiotów, potulnie i tchórzliwie merdających ogonkami, zabiegających o poklepanie po plecach przez Zełenskiego i o certyfikat koszerności u nowojorskiego Żyda. Weźmy takiego Dudę, który na co dzień wygłaszał buńczuczne mowy, miotał groźbami pod adresem Putina, a gdy rozmawiał z małym żydkiem z Ukrainy, stawał się cichutki, szeptał głosem przymilnym, główkę na bok przechylał, w oczy służalczo patrzył, żeby – choćby niechcący – rozmówcę nie urazić. W dawnych czasach ukraiński parobek lub żydowski pachciarz stawali przed oblicze Polskiego Pana w zgiętej postawie, miętosząc w ręku czapkę lub myckę. A dziś? Witają żydowsko-ukraińskiego przybysza zgięci w pas. I jeszcze jedno: Zełenski rozpoczął karierę polityczną jako komik, a kończy jako prezydent, z hasłem: „Jak zakończymy wojnę to cała Ukraina będzie wyglądała jak wielki Izrael”. A Duda? Rozpoczął karierę jako prezydent, a skończył jako komik z hasłem: „Tu jest UkroPolin”.
Ukraińcy nie tylko wymuszają na stronie polskiej przyjęcie ich narracji historycznej, ale każą (tak, jak Żydzi) rozpowszechniać ją po świecie za polskie pieniądze.
Przykładem państwowy bank BGK, który za trzy miliony dolarów wynajął dwie żydowsko-amerykańskie firmy, dla wsparcia propagandy ukraińskiej na terenie USA. Inny przykład: Sejm przyjął uchwałę, w której ofiary Wielkiego Głodu są wyłącznie Ukraińcami. Tymczasem za zbrodnię, która pochłonęła 15 milionów chłopów (także polskich, bo na Ukrainie żyło wówczas milion Polaków) odpowiadał Żyd Łazar Kaganowicz, o którym żydowski historyk Moshe Kahane pisał: „W trakcie kampanii przeciwko chłopom, Kaganowicz czerpał niemal perwersyjną rozkosz z faktu, że był panem życia i śmierci Kozaków. Doskonale pamiętał, ile zarówno on, jak i rodzina wycierpieli z rąk tych ludzi […] Teraz wszyscy za to zapłacą – mężczyźni, kobiety, dzieci. Bez różnicy. To przecież kość z kości i krew z krwi. Temu poświęci życie. Nigdy nie wybaczy ani nigdy nie zapomni”.
Inny przykład. Obchodzenie okrągłej rocznicy Powstania Warszawskiego, jako święta ukraińskiego. Duda otworzył wystawę pokazującą paralele między „niszczonymi przez rosyjskich barbarzyńców ukraińskimi miastami, a niszczoną przez niemieckich barbarzyńców Warszawą”. Z rocznicy święto ukraińskie zrobił także ambasador Ukrainy, porównując obraz Warszawy z powstania do tego, co dzieje się w Mariupolu a Ukraińców do powstańców warszawskich. Przypomnijmy, że już wcześniej pozwoliliśmy, aby Powstanie Warszawskie zostało wyparte przez powstanie w warszawskim getcie, a mająca w tytule „Polska” gazeta ukraińska dla Polaków urządziła marsz żołnierzy wyklętych w barwach ukraińskich (a między wierszami można było wyczytać w tej gazecie, że UPA to tacy polscy żołnierze wyklęci, którzy razem z AK na Wołyniu walczyli z Rosjanami).
Kto w Polsce, obok „Gazety Polskiej”, bierze czynny udział w promowaniu takiej narracji? Od początku III RP środowisko KOR, skupione wokół żydowskiej gazety dla Polaków, które tropiąc wszelkie przejawy nacjonalizmu w Polsce, przeszło do porządku dziennego nad skrajnie szowinistyczną ideologią OUN-UPA, któremu nie przeszkadza to, że ludzie, których biorą w obronę mają na sumieniu śmierć kilkuset tysięcy Żydów. Mimo świadomości, iż ofiarami UPA byli jej ziomkowie, dyspensę ukraińskiemu nacjonalizmowi udzieliła Anne Applebaum („Ukraina potrzebuje więcej, a nie mniej nacjonalizmu”). Innymi słowy, nacjonalizm nie jest zły, jeśli nie jest nacjonalizmem polskim, a jeśli jest antypolski, to wspaniale. Michnikowi i Applebaum sekunduje Adam Bodnar. Odbierając w Getyndze niemiecką nagrodę żalił się, że jego cała rodzina, podobnie jak ponad 100 tysięcy innych osób, została wysiedlona z Bieszczad, a przy innej okazji oświadczył: „Naród polski uczestniczył w realizowaniu Holokaustu”.
Inny przykład: Nadzorowany przez MSZ i utrzymywany z budżetu kwotą 9 mln Ośrodek Studiów Wschodnich sporządził opracowanie, w którym lansuje nową doktrynę państwową – akcji „Wisła” była „czystką etniczną, stanowiącą zbrodnię przeciwko ludzkości”. Szybki rzut oka na życiorysy zatrudnionych tam „naukowców” pozwala zrozumieć, dlaczego wpisali się w 100 procentach w politykę historyczną Ukrainy. Wszyscy są lub byli zatrudnieni w Fundacji Batorego lub w „Gazecie Wyborczej” albo współpracowali z kwartalnikiem „Nigdy Więcej”.
Ukraińcy konsekwentnie drążą temat prześladowań Ukraińców podczas akcji „Wisła”. Z uporem stawiają temat na forum Sejmu, mimo iż była już potępiona przez Senat, a wyrazy ubolewania wyrazili Aleksander Kwaśniewski i Lech Kaczyński. Także Światowy Kongres Ukraińców wystąpił kilka lat temu z żądaniem wypłacenia odszkodowań za akcję. Przy czym, roszczenia te różnią się od żądań Światowego Kongresu Żydów jedynie skalą nagłośnienia. W tej perfidnej grze wspomagają Ukraińców tubylczy Żydzi. No, bo czymże był tekst żydowskiej gazety dla Polaków: „75 lat od akcji „Wisła”. Co stało się z majątkiem przesiedlonych Ukraińców?”.
Od kilku już lat, wywłaszczeni w ramach akcji Ukraińcy (w tym obywatele Ukrainy) odzyskują majątki w postaci lasów w Bieszczadach. Ich roszczenia sięgają miliardów. Mamy przy tym do czynienia z patologicznym mechanizmem, kiedy za jedno wywłaszczenie przyznawane są trzy rekompensaty. Pierwsza – mienie zamienne na Ziemiach Odzyskanych; Druga – zwrot gospodarstw dla tych, którzy powrócili na ojcowiznę po 1956 roku; Trzecia – w wyniku decyzji wojewody. Co w tym najbardziej bulwersuje? Złodziejskie praktyki są wspomagane przez polskie urzędy i sądy, a w całą aferę zaangażowany był wojewoda małopolski Piotr Ćwik (później zatrudniony w Kancelarii Dudy, urzędzie najbardziej zukrainizowanym i zbanderyzowanym w Polsce).
I w tym Ukraińcy naśladują Żydów, a konkretnie żydowską machinację ze zwrotem majątku przedwojennych gmin wyznaniowych żydowskich. I tu i tam działa etniczna V kolumna. Czy racji nie mają leśnicy, którzy aferę nazwali „Piąty rozbiór Polski” i Grzegorz Braun z hasłem „Stop banderyzacji polskich lasów”? Nawiasem mówiąc – termin „rozbiór Polski” używali Żydzi ze Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego, gdy w 1996 r. zawarli potajemną umowę z przedstawicielami polskich gmin żydowskich dotyczącą podziału wyszabrowanego majątku. W stenogramachz negocjacji widnieje zapis: „To teraz dokonamy rozbioru Polski i podzielimy się majątkiem żydowskim. My bierzemy Zachód, a wy Wschód. My Południe, a wy Północ”. Innymi słowy, Ukraińcy po cichu odzyskują lasy, a Żydzi, też po cichu, mienie bezspadkowe i jeszcze razem tworzą sobie Ukropolin. Tymczasem to Polska, wykorzystując sprzyjającą koniunkturę, powinna wystąpić do Ukrainy z roszczeniami za ziemie i lasy wymordowanych na Kresach Polaków. Zwłaszcza że Ukraina jest w trakcie wielkiej prywatyzacji i mienie pozostawione przez Polaków wpadnie niechybnie w żydowskie łapy, a wszystko skończy się tak: Żydzi wyrwą od Ukraińców, co trzeba, a my będziemy się tylko przyglądać.
Rada Najwyższa Ukrainy przyjęła ustawę, która uznaje przymusowe przesiedlenia obywateli Ukrainy z terenów, które po II wojnie światowej znalazły się w granicach Polski za deportacje. Zgodnie z ustawą, osoby objęte przesiedleniem uzyskują status deportowanych, gwarancje rekompensat materialnych i możliwość ubiegania się o zwrot majątku lub jego równowartości. Ustawę uchwalono w czasie obchodów rocznicy ludobójstwa na Wołyniu, które przyniosło nie tylko przymusową zmianę miejsca zamieszkania, ale całkowitą zagładę całych polskich społeczności. A niedogodności, o których mówi ustawa, ograniczyły się do przesiedlenia, a przesiedleńcy otrzymali ziemię i majątki w innych regionach Polski o wielokrotnie większej wartości. A co do ludobójstwa wołyńskiego to przypomnijmy, że Ukraińcy nie zgadzają się na ekshumacje pomordowanych, bo mają w tym sojuszników w Żydach. Z tym, że ekshumacji na Wołyniu nie chcą kaci, a ekshumacji w Jedwabnem nie chcą ofiary.
W dniach, kiedy wszystkie zasoby Państwa Polskiego nakierowane były na pomoc dla „ukraińskich przyjaciół”, w Warszawie pojawił się prezes Komitetu Żydów Amerykańskich. Komunikat z rozmów ujawnił, że „poruszono działania pomocowe podjęte przez Polskę na rzecz obywateli Ukrainy”. Przekaz, że z tego powodu pokonał Ocean, nie był wiarygodny, gdyż w jego poprzednich wizytach zawsze dominowała kwestia zwrotu majątków pożydowskich. Gdy w 2005 r. Polska zabrała się za krzewienie demokracji na Białorusi, od tyłu zaczęli nachodzić nas Judejczykowie, naciskając abyśmy zadośćuczynili żydowskim roszczeniom. Kiedy w 2014 r. polski rząd zaangażował się w instalowanie demokracji na Majdanie, od tyłu zaszli nas ci sami, bo z ich inspiracji Izba Lordów podjęła uchwałę na temat żydowskich roszczeń: „Najbardziej bezczelnym przestępcą jest Polska, która rozsiadła się na własności 3 milionów ofiar nazistów”. Przy czym lordowie nie wyjaśnili, na jakiej własności Polska „rozsiadła się”. A chodziło o odebrane Polsce, za przyzwoleniem rządu brytyjskiego, Kresy, gdzie większość Żydów miała swe geszefty. No a dzisiaj? Kiedy Polska broni Zełenskiego i jego oligarchów przed złowrogim Putinem, od tyłu zachodzą nas Judejczykowie, a od frontu Banderowcy, z żądaniami wypłacenia odszkodowań za deportacje.
Ukraińcy naśladują Żydów w jeszcze innej dziedzinie. „Washington Post” pisze: „Ukraińskie służby stoją za zabójstwami ludzi Kremla. Służba Bezpieczeństwa Ukrainy stała za zamachem na Aleksandra Dugina. Kampania zabójstw prominentnych postaci rosyjskiego reżimu trwa”. Były funkcjonariusz CIA, wskazując na izraelską służbę znaną z zabójstw poza granicami kraju, powiedział gazecie: „Jesteśmy świadkami narodzin służb wywiadowczych, które są jak Mosad w latach 70.”. Gazeta dodaje, że operacje te budzą niepokój i mieszane oceny zarówno po stronie amerykańskiej, jak i wśród samych Ukraińców, którzy wskazują, że w przyszłości podobne operacje mogą wymknąć się spod kontroli”. I tu pytanie: Czy nie powinny też budzić „niepokoju” po stronie polskiej, tej ukrainosceptycznej?
Ukraińcy, naśladując Żydów w metodach grillowania Polaków. Przy czym żydowskie polegają na alarmujących raportach o wzroście antysemityzmu w Polsce i wysyłaniu w świat kłamstw o „polskich obozach”. Przykładem wypowiedź izraelskiego ministra: „Antysemici, od inwazji Rosji na Ukrainę, przywołując żydowskie pochodzenie Zełenskiego wykorzystują wojnę, jako pożywkę dla propagowania antysemickich teorii spiskowych. Niektórzy twierdzą, że sama wojna jest aranżowana przez Żydów”. To samo z pytaniem żydowskiej dziennikarki CNN do prezydenta RP: „Czy polska pomoc dla Ukrainy nie jest próbą naprawienia krzywd polskich obozów koncentracyjnych?”. Czy taką metodą nie jest także to, że dla Ukrainki Weroniki Marczuk zarzuty korupcyjne CBA pod jej adresem to „efekt antyukraińskich uprzedzeń” i że podczas debaty w Muzeum Polin młody żydowski naukowiec stwierdził: „Mówienie o skorumpowanych sitwach u władzy i ich rozbijaniu jest antysemickie”?
Ukraińców wspomaga w tym gazeta Michnika. Tok FM, radio należące do koncernu Agora, przytacza wypowiedź (lub raczej wkłada w usta) Ukrainki Poliny: „Tak Polacy ubliżają w kolejce po bułki – Ukrainiec to taki nowy Żyd, chciwy i niewdzięczny”. Ukrainka Polinka dodaje: „Jak już o Żydzie zaczęli mówić, to pomyślałam, że to wyborcy Brauna. Moim zdaniem Braun to zły człowiek. Gdy coś mówi, słyszę Putina i jego służby”. Polince wtóruje socjolog M. Troszyński. Na pytanie Dziennik.pl, czy między Żydem a Ukraińcem stawiamy teraz znak równości, odpowiada: Tak. Podobnie jak wcześniej była w użyciu inwektywa „Ty Żydzie”, wypowiadana z intencją obrażenia i dotknięcia danej osoby, zwrócenia uwagi na jej negatywne cechy, tak w dyskursie internetowym traktujemy dziś Ukraińców”. Dodajmy też, że i „Wyborcza” i socjolodzy dwoją się i troją, żeby wykazać, iż wzrost nastrojów antyukraińskich i antyimigranckich to antysemityzm.
Czy rządzący Polską konspirują przed Polakami? Odpowiedź brzmi: Tak. Decyzja o wypłaceniu rekompensat za „deportacje” już zapadła. Można przewidzieć, jak to będzie wyglądało. Po krótkich rokowaniach w lokalu konspiracyjnym Związku Ukraińców w Polsce, rząd ogłosi: Ukraińcy zgodzili się, aby Polska dała im pieniądze w gotówce na odbudowę Donbasu. Polska zwróci potomkom rzeźników z UPA lasy w Bieszczadach i będzie wypłacać 100 euro miesięcznej renty przesiedlonym w wyniku akcji „Wisła” i ich potomkom (a oni, w zamian, gdy Żydzi będą odbierać swe majątki, popilnują Polaków, jak ci strażnicy obozowi w Sobiborze). Polska zgodzi się na zbudowanie 100 pomników Bandery w miejscach wskazanych przez ambasadora Ukrainy (nie wyłączając trawnika obok pomnika Lecha Kaczyńskiego), a Ukraińcy ogłoszą: Ekshumacje na Wołyniu wykazały, że w dołach śmierci leżą bojcy UPA zamordowani przez AK. Polska wyasygnuje 100 mln na renowację pomników UPA (tak, jak wyasygnowała 100 mln na renowację cmentarza żydowskiego w Warszawie, na którym „spoczywa” Józef Różański vel Goldberg, kat i morderca Polaków), a lud pracujący miast i wsi Podkarpacia będzie dalej głosował na PiS, słoiki z warszawskiego Wilanowa na PO.
A my? My będziemy dalej dziwić się, że na rządzącą Polską żonkilowo-tryzubową koalicję, na wynarodowioną hołotę, dla której na pierwszym miejscu liczy się interes żydowski i ukraiński głosuje 3/4 Polaków.
Krzysztof Baliński
Autor: CzarnaLimuzyna , 11 sierpnia 2025
AIX
Zastanawiałem się jak zatytułować swój wpis. „Demony wojny” tytuł adekwatny, ale banalny, poza tym do załączonych grafik, które są grafikami satyryczno- fantastycznymi, bardziej pasują „dybuki”.
Dybuk, w wierzeniach żydowskich, to duch, wnika w ciało żyjącego człowieka opanowując także jego umysł. Osoba owładnięta dziś przez dybuka prezentuje jego idee i pomysły jako swoje, angażując innych do ich realizacji. Słowo „dybuk” wywodzi się z języka hebrajskiego i oznacza „to, co przylgnęło”.
Szczególne rodzaje opętania przez dybuka przytrafiały się kobietom. Ten rodzaj dybuka nie był duszą zmarłego, lecz demonem, który w krótkim czasie zmieniał swoją ofiarę w czarownicę.
Temat dybuka jest obecny w sztuce graficznej i w literaturze. W sensie alegorii dybuki mogą być łącznikiem w labiryntach polityki pomiędzy światem ludzi a małoczpeczkową „Bestią” opisywaną przez Marka Chodorowskiego.
AIX
Pewnego razu przyprowadzono do niego dziewczynę opętaną przez wyjątkowo potężnego ducha. Jakby wbrew panującej o nim opinii, Kozienicer dość szybko stracił do dybuka cierpliwość i zagroził, że jeśli ten nie wyjawi mu swojego imienia, wtrąci do go szeolu (miejsca na kształt Hadesu, w którym dusze tkwią w zupełnym oddzieleniu od Boga) i wydrążenia procy (zagadkowego i okropnego stanu pokutnego, podczas którego grzeszna dusza jest miotana pomiędzy światami jak kamień wystrzelony z procy, nie mogąc znaleźć odpoczynku ani ukojenia bólu). Dybuk wyśmiewa Magida, twierdząc, że jest duchem starożytnym i na tyle zbolałym, że opowieści o piekle brzmią dla niego jak bajki dla dzieci. Magid łagodnieje, a zły duch wyjawia mu w końcu swoje imię – Uziel ben Micheasz, dowódca wojskowy za panowania Joasza, ósmego króla Judy, władcy początkowo sprawiedliwego i zasłużonego dla odnowienia Świątyni i wyparcia kultu Baala, potem jednak splamionego zaprowadzeniem nowego kultu bałwanów, a przede wszystkim ukamienowaniem proroka Zachariasza (Zecharii). „To ja pierwszy rzuciłem kamieniem w Zecharię proroka” – wyznaje Magidowi Uziel ben Micheasz, dybuk i zabójca gorliwego piewcy kultu jedynego Boga, który wystąpił przeciw własnemu ludowi i królowi Joaszowi. / Czy widzieliście już… dybuka?/
Postacie przedstawione na ilustracjach mają demoniczne oblicza na których jest widoczny stopień i wektor ich moralnego zaangażowania.
A teraz, aby zrównoważyć wstęp, który może się wydawać niektórym zbyt fantastyczny, kilka przykrych zdań. W roku 2025 tylko użyteczni idioci, wynajęci politrucy lub beneficjenci czerpiący finansowe korzyści, mogą powtarzać brednie o „naszej wojnie”. Fakt, że Rosja prowadzi działania militarne przeciw naszemu wrogowi – banderowskiej Ukrainie nie usprawiedliwia w żaden sposób polskiej pomocy dla Putina. Takiej nie ma, ale piszę to, aby wybrzmiał absurd okradania Polski pod pretekstem pomocy udzielanej którejkolwiek ze stron. Już raz pomagaliśmy Armii Czerwonej w walce z Hitlerem, a polskie jednostki walczące przy jej boku zostały potem użyte do krwawej pacyfikacji Polaków w okresie stalinowskim. Ani Hitler, ani Stalin nie byli naszymi sojusznikami pomimo że każdy z nich walczył z naszym śmiertelnym wrogiem. Ponadto: Hitler wykorzystywał Ukraińców do sojuszu przeciwko Polakom, a Stalin prócz Ukraińców werbował również polskich zdrajców. Dziś sytuacja pod tym względem nie zmieniła się, doszły tylko nowe agendy “Bestii”, w tym m.in. – UE.
Trump i Putin mają się spotkać. Żaden z nich nie jest przyjacielem Polski (nie mylić z III RP!). Czy w takim razie wojna proxy na Ukrainie zostanie zakończona? Tego nie wiemy. „Bestia” już wydała oświadczenie torpedujące spotkanie Trumpa z Putinem. Wyraźnie widać, że w przypadku zakończenia wojny na etapie amerykańskiego proxy małoczapeczkowi chcą ją kontynuować, próbując włączyć do niej Polaków, a przynajmniej utrzymać finansowy drenaż Polski w celu jej dalszego finansowania.
AIX
Autor: AlterCabrio, 10 sierpnia 2025
Nasz naród jest osłabiony systemowo od dziesiątków lat. Nasi rządzący podwykonawcy reprezentują niepolskie interesy i ci emigranci to nie są emigranci, to są zorganizowane, sprowokowane grupy ludzi, nieco przeszkolone, którzy tu przyjeżdżają, a raczej są przywożeni, przecież nie za swoje pieniądze, jako nachodźcy, aby zniszczyć państwa narodowe, kulturę katolicką i polskość rozmyć w masie innych ras, innych narodów, byśmy mieli kondycję Londynu czarnego od czarnoskórych. To nie są żadne emigracje zarobkowe. To nie jest żadna spontaniczność.
* * *
Jest straszna presja na ludzi prawdy i ludzi polskości. Kto powie prawdę, jest okrzyknięty wrogiem publicznym i się go linczuje na różne sposoby. My w Polsce nie mamy emigracji. My mamy nachodźców jako okupantów, jako ludzi bez kultury własnej, moralności, nie mają nic do stracenia.
* * *
I gdyby szczególnie obdarowani przez Pana Jezusa kapłani nie pożałowali siebie i swego, może byśmy mieli inną Polskę. A ponieważ konformizm i tchórzostwo stały się normą i obyczajem akceptowanym, to mamy tę nędzę duchową i ojczyźnianą, jaka jest nam dana.
−∗−
−∗−
Warto porównać:
Dokonuje się powolny rozbiór Ojczyzny – ks. prof. Stanisław Koczwara
Co nam, wspominającym go podczas Najświętszej Ofiary Zbawiciela Świata, chce powiedzieć ten niezrównany człowiek? Zwłaszcza nam, Polakom, którzy żyjemy w czasie, kiedy i z naszej winy dokonuje się powolny rozbiór […]
______________
Pasterze Kościoła – gdzie w was sumienie?!
«Następny jubileusz, który nam dała do obchodzenia Boża Opatrzność, to 100 lat odzyskania przez Polskę niepodległości. Minął ten wspaniały jubileusz w kościele polskim bez większego echa, nie licząc miernego kazania […]
______________
Biblią szantażują katolików – ks. Daniel Wachowiak
Sam szatan potrafił Panu Jezusowi cytować różne zdania z Pisma Świętego, ale przedstawiał je w takim kontekście, w którym ta interpretacja była bardzo fałszywa. Podobnie robią ci, którzy na co […]
Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis https://dziennikzarazy.pl/9-08-zagwozdka-czyli-polska-w-10-punktach/
9 sierpnia, wpis nr 1369
Właściwie to ten tekst przeleciał przez media w sposób niezauważony. Chodzi mi o tzw. Deklarację Polską wydaną przez PiS, która, choć została omówiona przez polski komentariat, to echa analiz tego tekstu zostały niezauważone, co nie dziwi. Polska i Polacy zajmują się rzeczami mocno rozkojarzonymi co do ważności i przez to często traci się okazję, by z niezauważonych incydentów wyciągnąć wnioski na poziomie symptomatycznego zjawiska. Na początku sam tekst:
Dwie deklaracje: analiza porównawcza
Sam PiS tłumaczył powstanie tej Deklaracji najpierw ustami prezesa Kaczyńskiego, że jest to propozycja alternatywna do tzw. Deklaracji Toruńskiej, którą Mentzen, szef Konfederacji dał do podpisu obu kandydatom w II turze wyborów prezydenckich, Trzaskowskiemu i Nawrockiemu. Trzaskowski odmówił jej podpisania, Nawrocki ją podpisał. Trzeba pamiętać, że odbywała się wtedy w II turze walka o przerzucenie głosów na któregoś z dwóch kandydatów i Mentzen – ten trzeci – miał tu do ugrania (i podarowania) największy kapitał. Tylko dlatego obaj kandydaci z nim gadali, dziś już nie muszą – Trzaskowski bo przegrał, Nawrocki, bo wygrał.
Ciekawe będzie tylko, czy Nawrocki nie tyle odwdzięczy się Mentzenowi (czy Braunowi, w końcu tu przeszło z milion głosów) co ich elektoratom, gdyż to w tym segmencie urodziła się nowa siła, antyPOPiS-u, którą Nawrocki jak nie zdyskontuje, to i jego, a już zwłaszcza PiS-u szanse spadną już w wyborach do Sejmu w 2027 roku, a już na pewno w przypadku przyspieszonego wybrania się do urn.
Ciekawe jest porównanie tego, co podpisał wtedy Mentzenowi Nawrocki, z tym co w Deklaracji Polskiej zostało z tych toruńskich rzeczy powtórzone, pominięte, a nawet potraktowane odwrotnie. Te różnice pomiędzy deklaracjami pokazałyby nam rozziew między linią Nawrockiego a aktualnym stanowiskiem PiS, nie tylko zresztą w stosunku do propozycji Konfederacji, ale czegoś o wiele ważniejszego, o czym będzie na końcu – o tym jak PiS wyobraża sobie rządzenie na wypadek pokonania tusków.
Ale wróćmy do różnic pomiędzy tym co podpisał już dzisiejszy prezydent, a tym jak nową, potuskową Polskę wyobraża sobie Kaczyński. Tu mogą bowiem tkwić przyszłe źródła nie tylko różnicy zdań koalicjantów, ale i konfliktu na linii pałac-Nowogrodzka. A więc zacznijmy od tego co Mentzenowi podpisał Nawrocki, w stosunku do deklaracji Kaczyńskiego.
Adresat odpowiada nadawcy
I teraz pojawia się ciekawa kwestia – co będzie realizował z tego Nawrocki? Nie jest to bowiem tak, że do Deklaracji Polskiej PiS-u Nawrocki tylko doda te punkty, które podpisał Mentzenowi i dzięki temu będzie się „pięknie różnił” z Nowogrodzką, jednocześnie schlebiając tym, którym spoza PiS-u, zawdzięcza swoją wygraną. Okazało się bowiem, że pośredni adresat tego tekstu Kaczyńskiego jakim jest przywódca Konfederacji tekst Deklaracji Polskiej nie tyle odrzucił, co wyśmiał.
Mentzen punkt po punkcie zjechał ten tekst, jako zlepek deklaracji poprawiania błędów w sumie popełnionych przez PiS (migracja, Zielony Ład jako katastrofa energetyczna, czy uległość wobec Unii), do tego należy dodać hasło pożyczone przez Kaczyńskiego od lewaków, że „mieszkanie jest prawem, a nie towarem”, które jest samobójczą próbą pozyskania lewicowego elektoratu od Zandberga.
Najbardziej obśmiał Mentzen punkt pierwszy, to znaczy postulat, że żaden rząd nie będzie tworzony z udziałem Tuska i „jego sił politycznych”. Taka deklaracja to z jednej strony hipokryzja, z drugiej – totalna głupota. Hipokryzja polega na tym, że Tuska „siły polityczne”, to jako żywo również i koalicjanci. A więc z nimi nie można tworzyć rządu, ale na kolacyjkach to się w tym samym czasie Kaczyński może z nimi umawiać, by coś bąkać o „rządzie technicznym”. A więc Konfederacji nie można, ale „starszym i mądrzejszym” to nawet wypada.
Głupota polega na tym, że chce się Konfederację wsadzić na lewe sanki, czyli zwabić w oczywistą dla wszystkich pułapkę. No bo jak w przyszłości taka Konfederacja miałaby w umowie koalicyjnej stawiać na swoim, jak – gdyby podpisała deklarację – nie miałaby gdzie pójść, bo przecież nie do tusków? Jaka byłaby pozycja negocjacyjna Konfederacji, pozbawionej BATNA, czyli best alternative to negotiated agreement? To konieczny warunek skutecznych negocjacji – druga strona musi wiedzieć, że pierwsza strona ma w razie niepowodzenia gdzie pójść – w przeciwnym razie może chcieć wynegocjować z tą pierwszą wszystko. A głównym warunkiem mocnej pozycji Konfederacji jest jej obrotowość, bo z niej może uczynić lewar do maksymalnej realizacji swoich postulatów w przyszłej koalicji.
Wiem – brzmi to strasznie (pocieszcie się, że i dla tych uśmiechniętych od Tuska), że Konfederacja mogłaby się dogadać z Platformą. Ale ta alternatywa ma swoje mocne strony chociażby w tym, że – jeśli będzie realna – PiS będzie się musiał zgodzić na postulaty Konfederacji, które podobają mi się w wielu punktach bardziej niż fakty dokonane w wykonaniu PiS-u. A to tylko lepiej dla Polski, bo inaczej PiS – jak widać coraz bardziej zadufany w sobie – będzie chciał forsować wyłącznie swoje, nienajlepsze jak wiemy z dowiedzionego poziomu dowożenia, pomysły, zaś koalicjantów będzie transformował w rozbieralne przystawki. A to – należy to po raz pierwszy powtórzyć – nie jest dobre dla Polski.
Już to przebrzmiewa w deklaracji PiS-u. Jak podpiszecie, że Tusk jest fe, a potem, po takim wygraniu wyborów, że trzeba się będzie z wami, Konfederacją, układać, po takiej deklaracji będziecie się musieli zgodzić na wszystko. A jak będziecie grymasić, że to za mało, to się was wyzwie od pazernych zdrajców, co to nie chcą dogiąć Tuska. Bo gdybyście chcieli, to czemu nie podpiszecie takiej deklaracji wprost? Wtedy jak się Konfederacja zacznie stawiać to wszystko pójdzie na jej rachunek. To stary, odgrzewany numer i podobne mogą być jego skutki. PiS nie umie w koalicje. Na tydzień przed wyborami do parlamentu w 2023 zaatakował na maksa Konfederację pod zarzutem, że ta się kuma z tuskami. Miało to znowu być grą na jednorządcę PiS, be żadnych przystawek.
I wyszło, że i cnota została stracona, i rubelek nie zarobiony. Oburzeni tymi podejrzeniami wyborcy Konfederacji w swej sporej części przeszli do… Hołowni, który obiecał rozbicie POPIS-u. I zyskał na tym Tusk, który w koalicje (przed wyborami, dodajmy) umie, zaś PiS stracił za takie numery władzę. Tak teraz i może być jeszcze raz, bo PiS się jednak nie uczy. W 2015 się nauczył, odrobił lekcje z własnych błędów i rządził przez osiem lat. Teraz wraca do PiS-u z lat 2005-2007, pełnego buty i przekonanego o tym, że nie musi się dzielić swoimi pomysłami na Polskę z jakimkolwiek koalicjantem. I to wybił mocno Mentzen.
PiS geopolityczny
Kwestia amoku geopolitycznego w Deklaracji Polskiej to osobna sprawa. Mentzen też o tym mówił, ale najlepsze są tu dwa świadectwa: rozmowa Ziemkiewicza z Lisickim w Do Rzeczy i część debaty w Strategy & Future (od 37:30) w wykonaniu Bartosiaka i Świdzińskiego. Pierwsza para raczej dworowała z tych geopolitycznych fantasmagorii PiS-u, druga para, ta z S&F, już się tym poziomem bredzenia kompletnie załamała i można było może po raz pierwszy zobaczyć jak szacowni geopolitycy „wychodzą z nerw”. Chodzi o dwa punkty Deklaracji Polskiej: punkt drugi mówi o tym, że żaden rząd nie będzie zawierał teraz i w przyszłości żadnych porozumień z postsowiecką Rosją; punkt trzeci to deklaracja bezwzględnego priorytetu sojuszu z USA oraz rozbudowy polskiej armii w ścisłej współpracy z Ameryką w przeciwieństwie do możliwości podlegania rozkazom… Unii Europejskiej.
Do każdego z tych punktów należy podejść osobno, ale najlepsze aliaże da nam połączenie tych dwóch zagadnień. Przyjrzyjmy się temu postulatowi bezwzględnego nie wchodzenia dziś i w przyszłości w jakiekolwiek porozumienia z postsowiecką Rosją. Po pierwsze należy rozumieć, że z nie postsowiecką Rosją to byśmy pogadali, tyle, że tej nie ma (i prędko nie będzie). No chyba, że PiS pobywa w mrzonkach o zmianie władzy na Kremlu na bardziej demokratyczną, jak kiedyś czynił to Zachód. A może nie poprzez odrzucenie Putina przez rosyjski naród, tylko zdobycie Kremla przez Ukrainę? Ale Zachód już porzucił tę (nota bene bardziej narracyjną niż faktyczną) mrzonkę, zaś my, jak widać, trzymamy się tego, jak pijany płotu. Problem w tym, że możemy się przy tym płocie obudzić już kompletnie sami. Jak zwykle – my pierwsi przodem dajemy się wypuszczać. Zachód, szczególnie zaś Europa, handluje z jak najbardziej postsowiecką i putinowską Rosją w o wiele większej skali niż przed wojną na Ukrainie. Lada dzień, a właściwie na następny dzień po pokoju/rozejmie (niepotrzebne skreślić) te formy przejdą na kompletny legal, niemieckie firmy z resztą już odbudowują… ukraińskie tereny zaanektowane przez Rosję. Tuszę, że odbywa się to na podstawie jakichś porozumień, co do których my mamy zadekretować NA ZAWSZE swój bojkot. I znowu zostać się mamy sami, ale godni, kiedy cały świat będzie z Rosją handlował. I znowu i Rosja, i Zachód będą się na nas patrzyli jak na jakichś naiwnych szaleńców, co to nie dość, że na własny pohybel, to jeszcze innym psują swym pięknoduchostwem mocarstwowy business as usual.
Kolejna kwestia to bezwzględny sojusz z USA i robienie armii pod współpracę z Ameryką i na jej zapotrzebowanie. Toż to, jak z tymi deklaracjami co do niebratania się z Tuskiem – wypisz wymaluj samobójstwo negocjacyjne. Wiedząc o takiej deklaracji bezwzględnego posłuszeństwa Amerykanie mogą z nami zrobić wszystko, bo jak widać z Deklaracji do wojska unijnego nie pójdziemy (zresztą prędzej będzie ono niemieckie niż jakieś unijne). Nie mamy więc żadnej alternatywy (budowanie własnej siły jakoś nie przychodzi do postrachanych głów polityków), mamy w dodatku być „interoperacyjni” wobec Amerykanów (chytrze nie wspomniano tu o kompatybilności z NATO), czyli włączeni jako element w łańcuch decyzyjny, o którego postanowieniach dowiemy się z rozesłanych rozkazów, jeśli w ogóle nie z mediów. Taka deklaracja dowolności użycia naszych wojsk przez Amerykanów, a patrząc się na to co ci nawyrabiali w takich kwestiach, jak choćby z ukraińskim wojskiem, daje nam obraz kompletnego podporządkowania. Tak jak w kwestiach gospodarczych jesteśmy dla Niemiec gospodarką peryferyjną i uzupełniającą, tak dla Amerykanów może wylądować nasza armia. Peryferyjna i uzupełniająca do działań amerykańskich. Peryferyjna do nawalania się na odległość (od Waszyngtonu) i uzupełniająca, chociażby o mięso armatnie. Nie inaczej został przecież potraktowany naród ukraiński w tej wojnie per procura.
A teraz obiecane połączenie deklaracji pt. żadnych gadek z putinami i zapatrzenie w strategiczne oczy Amerykanów. No dobrze, a jak Trump każe się, oczywiście za cenę, a jakże – pokoju, zgodzić nam na duże obrywy wobec Moskwy? Jak z kalkulacji USA wyjdzie, że lepiej Putinowi pozwolić przywrócić zadeklarowany przecież prymat Rosji nad tzw. „bliską zagranicą”? Jak kosztem ułożenia się na wielu płaszczyznach (militarnych, gospodarczych, odciągania Rosji od Chin) Trump postanowi, że mamy się tu, w Europie centralno-wschodniej, co nieco „posunąć”? A jak odwrotnie – zechce mu się nami trochę powojować, to co wtedy? Pójdziemy z tak strategicznym sojusznikiem na każdą przygodę? Nawet na taką, która zagrozi naszej państwowości? Jesteśmy w strefie zgniotu i nie ma co się tu z którymś z elementów tego zgniotu umawiać na taryfę ulgową, tylko trzeba umacniać nasz zderzak. A tu robimy dokładnie odwrotnie – osłabiamy naszą siłę, zaś nie bierzemy pod uwagę, że pęd Putina może się umawiać ze ścianą strategicznych priorytetów Trumpa. Kosztem Polaków jako dummy w crash testach.
Polska po Tusku – wizja PiS-u
No dobrze – możemy się tak na wielu stronach wyżywać na w sumie jednokartkowym tekście, ale to jest papierek lakmusowy naszej mizerii. W kwestii wewnętrznej – no to wyobraźmy sobie, że mamy rok wyborczy, w którym PO przegrywa tak, że musiałaby się dogadać z Konfederacją, ale i PiS jest w takiej samej sytuacji. I PIS kładzie taką Deklarację Polską na stole negocjacji z Konfederacją. I teraz proszę sobie obejrzeć co Mentzen na to – przecież, pomijając już wspomniane tu bzdury, tam jest napisane atramentem niesympatycznym, że to ma być koniec Konfederacji. To byłaby utrata zaufania elektoratu Konfederacji od razu i to w sposób nieodwołalny. I co, o tym marzy PiS, a więc jednak nie umiemy tak w koalicję, że może na tym przegrać cała Polska, gdyż my się nie posuniemy, zaś od pierwszej chwili, nawet negocjacji koalicyjnych, pracujemy na pohybel „przyjaciołom z koalicji”? Czym takie coś by się skończyło? Ano niezawiązaniem rządu, zwalaniem winy jeden na drugiego i kolejna zaprzepaszczona nadzieja na zmianę stałaby się udziałem kolejnego pokolenia III RP.
Ten dziesięciopunktowy papier to wizja Polski w wykonaniu PiS-u po wygranych przez niego wyborach. Nic się koledzy nie nauczyli – wewnętrznie kalkulują, że instrumentalnie zdobędą władzę dzięki antyPOPiS-owi, a w sumie w nic innego niż wojna polsko-polska też nie potrafią zagrać. Zewnętrznie Deklaracja Polska jest dowodem na kompletną głupotę i wręcz wypieranie geopolitycznych realiów. Tego świata – dobrych Amerykanów, którzy, choćby li tylko gestem, gwarantują nam bezpieczeństwo – już dawno nie ma. Nawet nie wiadomo czy kiedykolwiek był, jeśli już, to chyba nie w tym wieku. Ja już nie rozumiem, czy to jest głupota, czy sabotaż, bo objawy są równie szalone. Jest jeszcze smutniejsza konstatacja – że takie głupoty wypisuje się (ale i realizuje) tylko po to, by postawić w trudnej sytuacji swego przyszłego partnera (partnera!?) czyli Konfederację, by już na starcie ugrać swoje. Ale w tym wypadku jest to ryzykowanie polską racją stanu dla wewnętrznych rozgrywek o władzę dla samej władzy.
I dlatego uważam tę deklaracyjkę nie tyle za przyczynkarski trik polityczny, ale za symptomatyczny przykład systemowej mizerii naszego państwa. I znikąd na razie pomocy. Sam Czarnek poddał myśl, że ta Deklaracja to głównie jest po to, by uzgodnić pryncypia już teraz, bo przyspieszone wybory mogą wszystkich zaskoczyć i uprzedzająco potrzeba się umówić co do głównych filarów współpracy – pewników przyszłej koalicji. Ale widać, że to ruch manipulacyjny, zasadzkowy dla Konfederacji z nieukrywanym marzeniem, żeby jednak rządzić samemu. No, ale popatrzmy – w latach 2015-2019 PiS miał wszystko: większość, prezydenta, senat i media. I co? Sukcesy były, ale tylko na poziomie poluzowań gdzieniegdzie oraz transferów pieniędzy, nakręcających koniunkturę. Ale nic o zmianie systemu – inicjatywa Dudy co do zmiany konstytucji – na szczęście – ugrzęzła. Kolejny aparat partyjny po prostu mościł się w starym systemie III RP, nie chcąc go w ogóle zmieniać, gdyż tylko dzięki jego dysfunkcji partyjniacy mogli zajść tak daleko. A lud na tym cierpiał, gdyż takie podejście, już systemowe, właśnie systemowo, marnowało potencjał Polaków. A jak taki potencjał jest marnowany to pozostają już tylko trzy rzeczy, atrybuty Polski jako kolonii: wykorzystanie zasobów naturalnych, trybutarne podejście do opodatkowania zewnętrznego Polaków i zasoby ludzkie jako takie. Kiedyś do taniej pracy, dziś już coraz bardziej jako mięsoarmatnie zasoby wojen zastępczych wielkich mocarstw. I papier PiS-u pokazuje, że nie jesteśmy w stanie, jako klasa polityczna w całości, wyjść z tego paradygmatu. Dba o to nie tylko mental polityków, ale systemowe przeszkody pomiędzy wolą suwerena a jej realizacją.
Złoty róg Nawrockiego
A może to wszystko wysadzi nowy prezydent? Miałby systemowe szanse to zrobić, ale tu trzeba byłoby woli, niestety często przeciwko tym, którzy go na to stanowisko wsadzili. Ale wystarczy sobie codziennie w pałacu przypominać, że ostateczne zwycięstwo dali tu nie pisowscy dygnitarze, partyjne pieniądze czy wojujące media. Ostateczne zwycięstwo Nawrocki dostał od Mentzenów i Braunów. Pytanie tylko, czy będzie chciał wdrażać te żywotne dla Polski aspiracje, chociażby nawet tylko w korekcie działań PiS-u, czy tylko uzna to za korzystną okoliczność i zapomni skąd się wzięła jego władza? Jak pisałem – Nawrocki to tabula rasa, pytanie tylko kto i co będzie pisał na tej czystej kartce papieru? A może to będzie on sam, prezydent Nawrocki, który zadeklarował, że będzie prezydentem głosu narodu. A naród, jak widać, już się konkretnie wypowiedział. Jak tego nie zagospodaruje Nawrocki, czy PiS po korekcie, to naród tę diagnozę powtórzy wkrótce w zaostrzonych frustracją reakcjach. Jest kilku kandydatów, by to zagospodarować (Mentzen czy Braun), ale potrwa to tylko dłużej i to z przygodami, na które nas dzisiaj nie stać i to nie tylko w kwestii finansów publicznych, ale i podstawowej funkcji, której III RP nie dowozi – w kwestii bezpieczeństwa. Kolejny Polak (po Kukizie), bardziej zrządzeniem losu, dostaje do ręki złoty róg. Wiadomo, że w „Weselu” szansa kończy się sznurem. Oby na nim nie zawisł tylko jakiś tam Jasiek, ale może na nim zawisnąć Polska. A może skończy się to tylko odłożeniem na kolejne nigdy budowy porządnej konstrukcji instrukcji obsługi polskiego potencjału, czyli nowej konstytucji? Po prostu kolejny polityk znowu na złotym rogu odegra starą piosenkę POPiS-u. Wysłużone polskie polityczne disco polo o Polakach, którzy tak się o dobro Polski kłócili, że ją stracili. Przez te oczy czerwone, czerwone…, do władzy.
Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
dorzeczy/to-niewyobrazalny-skandal-szokujacy-zwrot-ws-kpo
Rząd Donalda Tuska rozdaje pieniądze na jachty etc. z budżetu państwa – alarmuje europoseł Prawa i Sprawiedliwości Michał Dworczyk. Z najnowszych informacji wynika, że kontrowersyjne wydatki w ramach KPO nie zostały sfinansowane ze środków unijnych.
W sobotę Komisja Europejska odniosła się do burzy, jaka dzień wcześnie wybuchła po tym, gdy rząd opublikował mapę inwestycji finansowanych z KPO (chodzi o gastronomię i hotelarstwo). Bruksela zaznacza, że polskie władze powinny wdrożyć działania naprawcze, jeśli pojawią się nieprawidłowości. “Obowiązkiem państw członkowskich jest podjęcie wszelkich odpowiednich środków w celu ochrony interesów finansowych Unii” – przekazały służby prasowe KE.
Zaskakujące ustalenia w tej sprawie poczyniła dziennikarka RMF FM Katarzyna Szymańska-Borginon. Jak się bowiem okazuje, środki na kontrowersyjne projekty choć zostały już wypłacone, to nie pochodzą one od Unii Europejskiej.
“Komisja Europejska sprawdzi, czy te kontrowersyjne projekty dla mikrofirm spełniają kryteria uzgodnione w ramach KPO, dopiero gdy Polska przedstawi wniosek o płatność. Taki wniosek planowany jest w listopadzie. Na razie KE tych projektów jeszcze nie widziała, więc nie może stwierdzić, czy są zgodne z kryteriami KPO. Bruksela podkreśla, że na razie żadne unijne pieniądze nie zostały wydane na te projekty” – czytamy na RMF FM.
Uwagę na tę informację zwrócił w mediach społecznościowych europoseł Prawa i Sprawiedliwości Michał Dworczyk. “Rząd D. Tuska rozdaje pieniądze na jachty etc. z budżetu państwa” – napisał polityk na platformie X. Jego zdaniem, jeśli KE wstrzyma wypłaty, będzie mieli do czynienia z niewyobrażalnym skandalem.
Na rządowej stronie Krajowego Planu Odbudowy opublikowano interaktywną mapę, która ujawniła, że część firm otrzymała dotacje na dość zaskakujące cele. Ze środków, które miały zostać przeznaczone na inwestycje sfinansowano jachty, meble, sauny, solarium, wirtualne strzelnice czy platformę do gry w brydża. Co [nie- ] zaskakujące, dofinansowanie otrzymał nawet klub swingersów. Sprawa wywołała wielką polityczną burzę.
W związku z doniesieniami medialnym dotyczącymi nieprawidłowości przy udzielaniu dotacji z Krajowego Planu Odbudowy czynności sprawdzające wszczęła z urzędu Prokuratura Regionalna w Warszawie. Zareagował m.in. premier Donald Tusk oraz minister funduszy i polityki regionalnej Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, którzy zapowiedzieli kontrole i oświadczyli, że nie zaakceptują żadnego marnowania środków z KPO.
Tymczasem rządowa TVP Info forsuje narrację, że nie ma mowy o żadnej aferze.
Autor: AlterCabrio, 7 sierpnia 2025
Ktoś o to zadbał, żeby ‘zniewieścić’ białych ludzi, żeby upośledzić psychicznie. I to się pogłębia. Ma się to pogłębiać, żeby przypadkiem ci ludzie nie otrząsnęli się z tego. Bo ludzie mogą się z tego otrząsnąć jak ktoś im zacznie podrzynać gardła. Połowa da te gardła, a druga połowa zanim im to zrobią zacznie się bronić. I chodzi o to, aby ludzie młodzi, od maleńkości byli zaburzani psychicznie poprzez różnego rodzaju terapie, które w założeniu mają pomóc, a one są właśnie po to, aby taki człowiek był taki zniewieściały i nie miał instynktu samozachowawczego. (…) Czy to w Polsce czy krajach Zachodu ludzie się zachowują masowo jakby nie mieli tego instynktu. Ja opisuję to zjawisko, jak ono narasta. Trzeba trzech pokoleń, aby to zjawisko wystąpiło w sposób masowy i nawet mam nazwę na to NADSP – Nabyty Amokalny Debilizm Schizofreniczno – Paranoiczny. W takim stanie są w tej chwili narody Zachodu lub to, co z nich zostało.
−∗−
https://banbye.com/embed/v_J33k-0lb_Sql
−∗−
Tagi:Bartosz Kopczyński, Marek Skowroński, Robert Zawadzki, talmudyści, wrealu tv
dorzeczy/absolutnie-bez-precedensu-pikieta-brauna-pod-polskim-radiem
Konfederacja Korony Polskiej organizuje pikietę oraz konferencję prasową w obronie wolności słowa. Jak wskazuje, Polskie Radio zablokowało wynajem przestrzeni na organizację ważnego wydarzenia.
Demonstracja odbędzie się w piątek 8 sierpnia o godz. 14.00 pod gmachem Polskiego Radia w Warszawie (Aleja Niepodległości 77/85). “Aby zamanifestować nasz sprzeciw wobec antypolskich działań obecnej władzy” – pisze na swoich kanałach społecznościowych Grzegorz Braun.
Wiadomo, że w wydarzeniu wezmą udział posłowie Konfederacji Korony Polskiej: Włodzimierz Skalik, Roman Fritz oraz Sławomir Zawiślak. Ponadto głos zabiorą członkowie Instytutu Wiedzy Społecznej im. Krzysztofa Karonia, który jest współorganizatorem wydarzenia, a także zaproszeni przedstawiciele mediów.
Brun zaapelował o przybycie wszystkich, którzy nie godzą się na to, by „polscy patrioci padali ofiarą politycznych represji, medialnych seansów nienawiści czy wręcz jawnej cenzury w przestrzeni publicznej”.
Co konkretnie się wydarzyło? Braun pisze, że Polskie Radio zablokowało wynajem przestrzeni na organizację Zjazdu Tysiąclecia, czyli wydarzenia społeczno-kulturalnego pod jego honorowym patronatem. “Ze strony kierownictwa państwowej rozgłośni padły jasne deklaracje, kto «nie powinien mieć w ogóle dostępu do mediów publicznych«. Co więcej, artyści zaangażowani w przygotowanie koncertu muzyki klasycznej zostali zastraszeni przez media wizją odebrania wszelkich dotychczasowych umów, kontraktów i współprac, jeśli zdecydują się na kontynuowanie współpracy ze środowiskiem Konfederacji Korony Polskiej. Wszystko wskazuje na to, że Polska znajduje się pod okupacją, a będzie tylko gorzej – jest to sytuacja absolutnie bez precedensu. Ponad milion wyborców Grzegorza Brauna zostało w tej sytuacji potraktowanych w kategorii wrogów Systemu”.
KKP informuje, że “Zjazd Tysiąclecia, a tym samym zapowiadany «kontratak polskiej kultury» przeciw toczącej Polskę zgniliźnie – mimo przeszkód stawianych przez władzę – odbędzie się jeszcze w tym roku. Obecnie organizatorzy są na etapie ustalania nowego terminu i miejsca wydarzenia oraz prowadzenia rozmów z niezależnymi twórcami, którzy nie boją się reakcji mainstreamu”.
To niejedyny cel manifestacji. Jak przekazał Grzegorz Braun “to również odpowiednia okazja, aby stanąć murem za posłem Konfederacji Korony Polskiej Romanem Fritzem, którego antypolska władza chce skazać pod absurdalnym pretekstem. Jak się okazuje, we wtorek 5 sierpnia Sejm Rzeczypospolitej Polskiej uchylił naszemu parlamentarzyście immunitet za… trzymanie przez pół minuty stojaka z symbolem Unii Europejskiej w holu Ministerstwa Przemysłu w Katowicach. Prokuratura mówi o «kradzieży szczególnie zuchwałej» za 388 zł i grozi nawet 8 latami więzienia. Niestety większość parlamentarna przegłosuje wszystko, żeby tylko wyeliminować przeciwników politycznych. Nie miejmy złudzeń – to pośrednie uderzenie w Grzegorza Brauna i zyskujący w sondażach Szeroki Front Gaśnicowy, który jest solą w oku Systemu”.
https://dorzeczy.pl/sondaz/763554/sondaz-braun-lepszy-niz-polska-2050-i-psl-razem-wziete.html
W nowym sondażu na prowadzeniu jest PiS, druga KO, trzecia Konfederacja, a Polska 2050 i PSL plasują się pod progiem wyborczym.
Z najnowszego sondażu pracowni Opinie 24 dla Wirtualnej Polski wynika, że gdyby wybory odbyły się dziś, zwyciężyłoby Prawo i Sprawiedliwość z poparciem 29 procent.
Partię Jarosława Kaczyńskiego goni Koalicja Obywatelska z wynikiem 28,2 procent. Podium zamyka Konfederacja. Na formację wolnościowców i narodowców wskazało 14,2 proc. respondentów.
Czwarte miejsce należy w badaniu do Konfederacji Korony Polskiej. Formacja kierowana przez Grzegorza Brauna z wynikiem 6 proc., znalazłaby się w Sejmie.
Nad progiem jest także Lewica. Koalicjant Koalicji Obywatelskiej może liczyć na 5,9 proc. głosów.
Progu wyborczego nie przekroczyła partia Razem (4,1 proc.). Fatalnie wypadają partie byłej Trzeciej Drogi. Kierowana przez Szymona Hołownię Polska 2050 uzyskała 3,4 proc. a Polskie Stronnictwo Ludowe 1,4 proc.
Wariant “inna partia” wskazało 0,7 proc. pytanych, a “trudno powiedzieć” wybrało 7,1 proc. uczestników badania.
Badanie zrealizowano w dniach 4-6 sierpnia na reprezentatywnej próbie 1003 mieszkańców Polski w wieku 18 lat i więcej techniką mixed-mode: wywiadów telefonicznych wspomaganych komputerowo (CATI) oraz wywiadów internetowych (CAWI).
==============================
M. Dakowski:
Błąd statystyczne liczby 1000 to 33.
Błąd małych liczb, jak dla tych partii, to np z 60 – sigma wynosi ok. ośmiu. Czyli błąd statystyki to 15%.
A każą wierzyć w wyniki…
Pożegnanie z III RP Czy „elity” rządzące zwariowały?
Henryk Olbrycht @HOlbrycht84085
Profanacja pomnika katyńskiego.
Marcin Rola @MarcinRola89
Pomnik RZEŹ WOŁYŃSKA mistrza ręki śp Andrzeja Pityńskiego w Domostawie CELOWO SPROFANOWANY!
Nie no, ja chyba śnie i jest to jakiś nieprawdopodobny koszmar?! Jak długo jeszcze będziemy tolerować bezkarność banderowców ukraińskich w Polsce?! Ile jeszcze Polacy muszą
CzarnaLimuzyna, 7 sierpnia 2025
Cytaty użyte podczas orędzia nowego prezydenta III RP przynależnej do unijnej struktury w ramach której dokonuje się zagłada Polski, m.in. cytat z Ignacego Paderewskiego „Walczyć trzeba z tymi, którzy naród pchają do upadku i do upodlenia” oraz końcowy okrzyk „Niech Bóg błogosławi Polsce! Niech żyje Polska!” wywołał pianę nienawiści wśród sympatyków odrzuconego w wyborach „Żonkila”.
Okrzyk “Niech Bóg błogosławi Polsce! Niech żyje Polska!” zawsze się kojarzył degeneratom z “okrzykami nienawiści” lub z „kibolstwem”. Podczas okupacji za napis “Niech żyje Polska!” Niemcy rozstrzeliwali. Dziś, podobne hasła, antypolskie środowiska określają mianem „rasizmu”.
Kogo mogą oburzać patriotyczne okrzyki? Na samym początku najbardziej oburzały meneli spod budki z “Gazetą Wyborczą” zwaną wymiotną, tej samej w której ukazał się swego czasu artykuł „patriotyzm jest jak rasizm”. Trucizna wymiotnej zatruła arterie uległych politycznie mediów, stając się rytualnym zawołaniem, reakcją na widok polskiej flagi lub na hasło „Polska dla Polaków”.
Zaprzysiężenie Nawrockiego i jego orędzie zbulwersowało “nienawidzących razem” do tego stopnia, że Internet ponownie zalała nienawiść w stopniu równym lub większym niż podczas kampanii prezydenckiej.
Zacytuję, dla utrwalenia w pamięci, kilka zdań z orędzia, które dla jednych stały się znakiem nadziei, dla sceptyków były tylko ozdobną retoryką, a dla degeneratów powodem do rozdzierania unijnych szat.
Wolny wybór, wolnego narodu postawił mnie dziś przed państwem. Postawił mnie przed państwem wbrew wyborczej propagandzie, kłamstwom, wbrew teatrowi politycznemu i wbrew pogardzie.
Nie wiem jaki jest desygnat „wolnego narodu”. Być może jest to tylko ta część, która głosowała na Nawrockiego lub przeciw Trzaskowskiemu. Czy naród, który nie może decydować o rodzajach energii w swojej gospodarce i dysponować swobodnie swoją kurczącą się własnością jest narodem wolnym?
To głos, że dalej tak rządzić nie można i że Polska tak dzisiaj wyglądać nie powinna. To, drodzy państwo, głos Polek i Polaków, głos Polek i Polaków, że chcą, aby politycy spełniali obietnice składane w czasie kampanii wyborczych. 1 czerwca to wyraźny sygnał, że Polacy chcą wypełniania obietnic wyborczych.
Karol Nawrocki spłycił sprawę do “obietnic wyborczych”. Istota rzeczy nigdy nie była poruszana w zapowiedziach wyborczych kandydatów mainstreamu.
Będę więc głosem tych, którzy chcą Polski suwerennej. Polski, która jest w Unii Europejskiej, ale Polski, która nie jest Unią Europejską, tylko jest Polską i pozostanie Polską. (…) nigdy nie zgodzę się na to, aby Unia Europejska zabierała Polsce kompetencje, szczególnie w sprawach, które nie zostały zapisane w traktatach europejskich, a te nie powinny się zmienić. Tak, będę głosem obywateli, którzy chcą suwerenności. Będę głosem tych, którzy chcą Polski bezpiecznej.
Czy w takim razie Nawrocki będzie reprezentował opcję “targowicy umiarkowanej” (PiS)? Eurokołchoz – tak, wypaczenia- nie. Skąd my to znamy? Z czasów Eurokołchozu numer jeden. A propos bezpieczeństwa: nie ma bezpiecznej Polski w granicach której przebywają potomkowie banderowców.
Drodzy Państwo, Polska musi wrócić na drogę praworządności. Dzisiaj Polska nie jest na drodze praworządności… A będę promował, awansował i nominował tych sędziów, którzy porządek konstytucyjno-prawny Rzeczypospolitej Polskiej zgodnie z konstytucją i ustawami przyjętymi przez Polski parlament i podpisanymi przez pana prezydenta respektują.
…i ustawami przyjętymi przez Polski parlament – to poważny mankament tej deklaracji, ale ogólnie dobry kierunek.
(…) powołam Radę do Spraw Naprawy Ustroju Państwa.
Tak, drodzy Państwo, dalej być nie może i Polacy chcą naprawy ustroju państwa. Zaproszę oczywiście do tej Rady przedstawicieli wszystkich środowisk politycznych.
Grzegorz Braun w Radzie do Spraw Naprawy Ustroju Państwa? Zobaczymy, ale dlaczego tylko „środowisk politycznych”? Czy prezydent skorzysta z wiedzy ks. prof. Tadeusza Guza i Ordo Iuris, profesorów Collegium Intermarium?
Chyba nikt w tej izbie nie ma wątpliwości, że jesteśmy Polakami i mamy obowiązki polskie.
Poważnie mówiąc, jest inaczej. Już za chwilę prezydent Nawrocki będzie mieć okazję zawetować ustawę okradającą Polaków- przedłużającą wydatki na Ukraińców przebywających w Polsce. Zobaczymy jak postąpi.