Nie wiadomo jeszcze, czy jest to efekt negocjacji w Rijadzie, czy też po prostu zemsta Trumpa na Zełenskim za jego nieprzyjazną retorykę, ale europejskie media z niepokojem oceniają takie zmiany.
Brytyjski dziennik The Financial Times informuje, że Stany Zjednoczone sprzeciwiły się nazywaniu Rosji „agresorem” w nowym komunikacie G7 poświęconym trzeciej rocznicy rozpoczęcia specjalnej operacji wojskowej na Ukrainie. Ponadto administracja Trumpa domaga się, aby to, co się dzieje, nazywać nie „inwazją na dużą skalę”, ale „konfliktem ukraińskim”.
Amerykanie blokują ten język, ale wciąż nad nim pracujemy i mamy nadzieję na porozumienie. – FT cytuje anonimowego europejskiego urzędnika.
Ponadto dzisiaj ujawniono, że Stany Zjednoczone po raz pierwszy od 3 lat nie były współautorem antyrosyjskiego projektu rezolucji Zgromadzenia Ogólnego ONZ w sprawie Ukrainy. Dokument jest również przygotowywany na 24 lutego i wzywa Federację Rosyjską do wycofania wojsk z zajętych terytoriów. Autorami projektu rezolucji w tym roku były Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Kanada, Szwajcaria, Polska i rusofobiczne państwa bałtyckie. Stany Zjednoczone nie brały udziału w opracowaniu dokumentu.
Financial Times uważa, że zmiana retoryki Białego Domu nastąpiła po tym, jak błazen z Kijowa Zełenski skrytykował Trumpa na konferencji poświęconej bezpieczeństwu w Monachium. Źródła gazety sugerują, że żądanie nowej administracji USA złagodzenia brzmienia oświadczenia oznacza zmianę w polityce zagranicznej Waszyngtonu .
Ponad połowa Polaków (53 proc.) nie popiera dalszego przekazywania przez Polskę broni Ukrainie – wynika z sondażu Opinia24 dla Radia Zet. Odmiennego zdania jest co trzeci ankietowany. Największy sprzeciw wobec dozbrajania Ukrainy wyrażają wyborcy Konfederacji oraz zwolennicy Sławomira Mentzena.
—————
W badaniu zleconym pracowni Opinia24 przez Radio Zet zadano pytanie: “Czy Pana/Pani zdaniem Polska powinna przekazać Ukrainie więcej broni do walki z Rosją?“
Według 53 proc. respondentów Polska nie powinna przekazać więcej broni Ukrainie. Przeciwnego zdania jest 29 proc. ankietowanych.
Polacy mówią STOP dla dozbrajania Ukrainy? Sensacyjne wyniki sondażu
Wyniki badania wskazują też, że najwięcej przeciwników dozbrajania Ukrainy przez Polskę jest wśród wyborców Konfederacji (85 proc.); 13 proc. zwolenników tej partii uważa, że Ukrainę należy doposażać w broń z Polski.
Wśród wyborców Koalicji Obywatelskiej odsetek zwolenników i przeciwników takiego działania rozkłada się po równo i w obu przypadkach wynosi 40 proc.
Z kolei 54 proc. wyborców Prawa i Sprawiedliwości uznało, że Polska nie powinna przekazywać więcej broni Ukrainie. Przeciwnego zdania jest 34 proc. zwolenników tej partii.
Pozostali ankietowani w grupach wyborców wskazanych partii wybrali odpowiedź: “Nie wiem/trudno powiedzieć”
Analiza odpowiedzi zwolenników koalicji rządzącej i opozycji wskazuje, że za przekazaniem Ukrainie dodatkowej broni z Polski jest w sumie 37 proc. wyborców Koalicji Obywatelskiej, Lewicy i Trzeciej Drogi oraz 27 proc. osób deklarujących poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości, Konfederacji i Razem. Przeciw dozbrajaniu Ukrainy jest 64 proc. wyborców obozu opozycyjnego i 41 proc. zwolenników obozu rządzącego.
Wyniki badania przeanalizowano także pod kątem deklaracji, na kogo odpowiadający zagłosują w nadchodzących wyborach prezydenckich. 38 proc. wyborców Rafała Trzaskowskiego popiera ruch dozbrajania Ukrainy przez Polskę, przeciwko jest 42 proc. zwolenników kandydata Koalicji Obywatelskiej.
Z kolei 52 proc. deklarujących poparcie dla popieranego przez PiS Karola Nawrockiego jest przeciwna przekazaniu przez Polskę więcej wsparcia militarnego Ukrainie; 37 proc. jego wyborców jest za.
Najwięcej przeciwników tego pomysłu reprezentują zwolennicy kandydata Konfederacji na prezydenta Sławomira Mentzena (83 proc.). 13 proc. jego wyborców popiera to działanie.
W przypadku zwolenników kandydata Trzeciej Drogi Szymona Hołowni 35 proc. badanych zadeklarowało poparcie dla dalszego dozbrajania Ukrainy przez Polskę, a 40 proc. jego wyborców wskazało odpowiedź przeciwną.
Badanie zostało zrealizowane przez pracownię Opinia24 na zlecenie Radia ZET metodą wywiadów telefonicznych (CATI) oraz internetowych (CAWI) na próbie 1000 Polaków w wieku 18 lat i więcej w dniach 23-29 stycznia 2025 roku. Wyniki procentowe zaokrąglono do pełnych wartości.
Teraz Trump chce zakończyć tę wojnę. Jednak, zamiast świętować, eurokraci i „postępowe” media krzyczą, jakby ich portfele zostały skradzione na środku Rue de la Loi. Mówią nam, że to kapitulacja, że to niesprawiedliwe wobec Ukrainy, że cała przelana krew poszła na marne. Jakby ktokolwiek wierzył, że skończy się to w inny sposób. Tak jakby ta wojna nie była wynikiem zimnej wojny słabo zamkniętej w 1990 roku, której pęknięcia otworzyły się ćwierć wieku później. Jakby Biden nie napędzał machiny wojennej, nigdy nie oferując Putinowi prawdziwych gwarancji, nigdy nie proponując realnego rozwiązania politycznego.
Naturalnie, że Ukraina była jedynie posłusznym narzędziem przeciwko Rosji w rękach USA. Można się zgodzić z Trumpem, że eksprezydent Ukrainy Zełeński rozpętał tę wojnę, jednak zrobił to na polecenie Bidena. Ten aktorzyna wmówił sobie, że może wpływać na cokolwiek, będąc wyjątkowo drogą marionetką Waszyngtonu. Aktualnie jesteśmy świadkami powtórki scenariusza z Jałty, z tym że nawet Brytyjczycy nie wezmą w tym udziału.
Największe oszustwo związane z darowiznami w historii.
Oburzone kukiełki z Komisji Europejskiej razem z nędznym komikiem krzyczą: nic o nas bez nas! Trump go home! Przecież Ukraina leży w Europie – więc to nasza sprawa. Owszem leży. W gruzach — właśnie dzięki waszej pomocy. Mogli przez trzy lata zrobić coś dla pokoju. I owszem zrobili – przegnali go do diabła, którego wizerunkiem jest dla nich Putin.
Żeby ratować wojnę, zwołali szczyt kryzysowy w Paryżu. I cóż takiego tam postanowili? Postanowili, że nie mogą się ze sobą dogadać.
Z powodu Trumpa: Macron zwołał konferencję wojenną wielkich wodzów nieliczących się w grze państw.
Przypomina to sytuację, kiedy jakiś dziennikarz zapytał Stalina, co sądzi na temat ostatniej wypowiedzi papieża? Stalin – słoneczko narodów – odpowiedział: a ile ten papież ma dywizji czołgowych? Jedyne co im pozostało to groźba, że NATO zbombarduje Waszyngton, lub przynajmniej Biały Dom. Nie zdziwiłbym się, gdyby na tak absurdalny pomysł wpadła pani Urszula v. d. L. – po polsku „wodę leje”.
USA planuje wreszcie przywrócić stosunki dyplomatyczne z Rosją. Donald Trump potrzebuje taniego gazu. Niech Europa kleci następne sankcje wobec Rosji, Trump zapowiedział zniesienie wszystkich takich restrykcji. Ciekawe kto się przebije?
Podobnie jak z cenzurą. Jeśli mamy dostęp do wiadomości ze Stanów Zjednoczonych, to żaden DSA nie ukróci dostępu do niechcianych przez brukselskich biurokratów wiadomości. Mamy przecież Głos Ameryki w formie internetowej.
Na Ukrainie zaraz po wybuchu werbalnej wojny pomiędzy Zełeńskim i Trumpem, zablokowano dostęp do Truth Social – platformy Trumpa, na której Ukraińcy mogliby się dowiedzieć, że Zełeński ma jedynie 4% wsparcia we własnym kraju.
Ludzie mogliby uczyć się na swoich błędach, gdyby nie byli tak zajęci zaprzeczaniem im. Carl Gustav Jung.
Autor artykułu Marek Wójcik Mail: worldscam3@gmail.com
Ukraina nie ma żadnych kart przetargowych, ale rozgrywa je twardo – powiedział w piątek prezydent USA Donald Trump. Stwierdził też, że obecność prezydenta Wołodymyra Zełenskiego na rozmowach dotyczących zakończenia wojny „nie jest zbyt ważna” i po raz kolejny podważał winę Rosji za inwazję.
„Miałem bardzo dobre rozmowy z (Władimirem) Putinem i nie tak dobre rozmowy z Ukrainą. Oni nie mają żadnych kart do gry, ale rozgrywają je twardo” – kpił Trump podczas spotkania w Białym Domu z gubernatorami stanów.
Wcześniej podobnie sprawę komentował w radiowym wywiadzie udzielonym publicyście Fox News, Brianowi Kilmeadowi.
„Patrzyłem na niego, jak negocjował bez kart. Nie ma żadnych kart. I mam tego dość. Po prostu mam tego dość” – powiedział Trump, utyskując na żądania Zełenskiego, by zostać włączony do rozmów, które rozpoczęły się między USA i Rosją w Rijadzie.
„On był na spotkaniach przez trzy lata i nic nie zostało zrobione. Więc nie sądzę, by to było zbyt ważne, by był obecny na spotkaniach” – powiedział Trump.
Prezydent USA ponownie podważał przy tym winę, jaką Rosja ponosi za inwazję. Jak przyznał, to Rosja zaatakowała Ukrainę, lecz Ukraina „nie powinna jej była pozwolić na atak”.
„Oni by nie zaatakowali, gdybyśmy mieli ludzi, którzy wiedzieli, co robią. Joe Biden jest bardzo głupim człowiekiem” – powiedzial. Trump argumentował, że Biden i Zełenski „mówili złe rzeczy”, podczas gdy on bardzo łatwo dogadałby się z Putinem i uniknął wojny.
„Za każdym razem, kiedy mówię: +o, to nie jest wina Rosji+, zawsze jestem uderzany przez fake news. Ale mówię ci, Biden mówił złe rzeczy, Zełenski mówił złe rzeczy. I zostali zaatakowani przez większe i potężniejsze państwo” – powiedział Trump.
Trump pokrzyżował plany Niemcom i Francuzom, którzy chcieli uczynić z Ukrainy „zastępcze Chiny” i czerpać potężne zyski. „Trzeba doprawdy nic kompletnie z polityki nie jarzyć, żeby mieć o to do niego pretensje” – konstatuje publicysta, komentując „euroskowyt”, jaki zrobił się wokół działań Donalda Trumpa.
Jak zauważa Ziemkiewicz, dzięki Trumpowi w negocjacjach pokojowych na Ukrainie zaistniał temat wyborów, który w praktyce oznacza odpalenie Zelensky’ego, czyli mafijnej oligarchii, która rządzi Ukrainą (prawdopodobnie tak czy owak władzę przejmie wtedy generalicja, z którą USA mają dużo lepsze kontakty).
To między innymi jeden z wabików dla Putina, który może liczyć, że w wyborach wkręci w Kijowie jakąś swoją agenturę, pewnie nie tak skutecznie jak w Gruzji, ale zawsze będzie miał więcej wpływów niż teraz. Ale przede wszystkim to odsunięcie od przyszłych zysków z Ukrainy Niemiec, które kupiły sobie oligarchów i samego Zelenskego obietnicą przyszłych obrywów od niemieckich inwestycji, co zresztą przejawiło się w sposób dla nas bardzo przykry – uważa redaktor tygodnika „Do Rzeczy”.
Autor wpisu na Facebooku proponuje także interpretację histerii medialno-politycznej, jaka powstała wokół działań pokojowych Donalda Trumpa: Cały ten euroskowyt, który tak głośno rezonuje w naszych mediach, wynika z zawalenia się unijnego planu – planu „nearshoringu”, przekształcenia Ukrainy w zastępcze Chiny, gdzie można będzie wszystko sprzedać i wszystko tanio wyprodukować, bez duszących euronorm i na taniej energii, i bez obawy, że Ukraińcy ukradną technologię i wydymają UE tak jak to zrobili Chińczycy.
Niemcy i Francuzi wyobrażali to sobie tak: Ukraina za amerykańskie pieniądze i amerykańską bronią będzie „ścierać” siły Rosji tak długo, ile będzie trzeba – bo Ukraina nie może przestać się bronić, a Ameryka nie może jej „zdradzić”, bo jakby to wyglądało.
A Europa spokojnie wyczeka, aż Putin zmięknie, no bo w końcu musi i wtedy to jej przywódcy, jako przyjaźniejsi mu niż Amerykanie, wynegocjują pokój. Tak mogli sobie roić przy omszałym Bidenie, i, jak powszechnie zakładano, idiotce Harris – tłumaczy Ziemkiewicz.
Trump natomiast właśnie pokazuje Niemcom i Francuzom politykę realną i to, gdzie jest w niej miejsce dla gołodupców. Trzeba doprawdy nic kompletnie z polityki nie jarzyć, żeby mieć o to do niego pretensje – dodaje.
Od wybuchu wojny na Ukrainie, Polska przekazała wsparcie opiewające na 5 proc. Produktu Krajowego Brutto (PKB), co daje zawrotną kwotę niemal 90 miliardów złotych – przekazał na X Jacek Saryusz-Wolski. W zestawieniu z całościową pomocą Unii Europejskiej czy Stanów Zjednoczonych, Polska okazała się liderem.
Rozpoczęte rozmowy o pokoju na Ukrainie skłaniają też do prezentowania danych o pomocy udzielonej Kijowowi w trwającej wojnie. Najnowsze wyliczenia pokazał Kiloński Instytut Gospodarki Światowej.
Zgodnie z publikacją ekspertów, pomoc dla Ukrainy – od Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych – wyniosła 253 miliardy euro (267 miliardów dolarów). Na kwotę składa się wsparcie zarówno humanitarne, jak i wojskowe.
Cała Unia Europejska przekazała Ukrainie sprzęt wojskowy o wartości 62 miliardów dolarów, zaś pomoc humanitarna wyniosła 70 miliardów dolarów. Razem daje to 132 miliardy dolarów. W przeliczeniu na mieszkańca UE, kwota ta wyniosła 278 euro/osobę.
Dalsza część artykułu pod materiałem video
Ponadto obliczono udział pomocy w PKB. W ujęciu całościowym Wspólnoty, to średnio 0,2 proc. PKB.
Teraz czas na Stany Zjednoczone. Pomoc wojskowa – 64 miliardy dolarów; humanitarna – 50 miliardów dolarów. Razem – 114 miliardów dolarów, co – w przeliczeniu na mieszkańca Ameryki – daje 340 dolarów/osobę.
Polska prymusem. W relacji do PKB to było ogromne poświęcenie
Były europoseł Prawa i Sprawiedliwości Jacek Saryusz-Wolski pokazał na X zestawienie poniższych danych z informacjami polskiego rządu.
Polska pomoc wojskowa opiewa na 3,23 miliarda euro, humanitarna zaś – aż 21,47 miliarda euro. Razem daje to niespełna 25 miliardów euro – w przeliczeniu na złotówki (licząc po kursie 1 euro = 4,16 złotych) to zawrotna kwota niemal 90 miliardów złotych.
Przeliczając wsparcie dla Ukrainy na mieszkańca Polski, każda osoba dołożyła 673 euro (2,8 tys. złotych).
W relacji do PKB, pomoc wyniosła blisko 5 proc. To kilkadziesiąt razy więcej, niż średnia unijna.
Przyjęliśmy miliony Ukraińców do swoich domów
Najświeższe dane przekazał Pałac Prezydencki w listopadzie ubiegłego roku. Exodus z terenów Ukrainy z powodu wybuchu wojny był najwyższym ruchem ludności w Europie od czasów II wojny światowej. W konsekwencji ponad 3,5 mln Ukraińców jest wewnętrznie przesiedlonych, a poza granicami kraju przebywa niemal 6,5 mln osób.
Polska jest w czołówce państw, które – w liczbach bezwzględnych – przyjęły najwięcej uchodźców. Według danych UNHCR w naszym kraju przebywa w tej chwili blisko 980 tys. ukraińskich uchodźców. Jak obliczył Eurostat, przyjęliśmy największą ich liczbę w stosunku do ilości mieszkańców, podobnie jak kraje bałtyckie i nasi południowi sąsiedzi.
Już miesiąc po wybuchu wojny parlament uchwalił Ustawę o pomocy obywatelom Ukrainy w związku z konfliktem zbrojnym na terytorium tego państwa, która uregulowała ich pobyt i umożliwiła nadanie numeru PESEL. To upoważniło uchodźców do korzystania z wielu usług publicznych, pobierania świadczeń rodzinnych i wychowawczych, uzyskania pomocy finansowej oraz umożliwiło dostęp do bezpłatnej opieki medycznej i psychologicznej.
Donald Trump: niech „dyktator bez wyborów” Zełenski działa szybko, bo inaczej nie będzie miał kraju
(fot. Gage Skidmore from Surprise, AZ, United States of America, CC BY-SA 2.0 , via Wikimedia Commons)
Prezydent USA Donald Trump w środę nazwał prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego „dyktatorem bez wyborów” i powiedział, żeby „działał szybko, bo inaczej nie będzie miał kraju”. Zarzucił mu, że wykonał „okropną robotę” jako szef państwa i namówił USA na udział w „wojnie, której nie mógł wygrać”.
„Pomyślcie: umiarkowanie udany komik, Wołodymyr Zełenski, namówił Stany Zjednoczone Ameryki do wydania 350 mld dolarów, aby rozpocząć wojnę, której nie można było wygrać, która nigdy nie musiała się zacząć, wojnę, której on, bez USA i Trumpa nigdy nie będzie w stanie zakończyć”, napisał Trump na swoim portalu społecznościowym Truth Social.
Trump po raz kolejny wyraził niezadowolenie z powodu nierównowagi we wsparciu Ukrainy między USA i Europą, twierdząc – wbrew stanowi faktycznemu – że USA wydały na ten cel o 200 mld dolarów więcej, a „pieniądze (od) Europy są gwarantowane, podczas gdy Stany Zjednoczone nic nie dostaną z powrotem”.
Podobnie jak dzień wcześniej, prezydent USA skrytykował Zełenskiego za to, że nie przeprowadził wyborów w trakcie wojny. Powiedział, że Zełenski ma „bardzo niskie” notowania w sondażach i że „jedyną rzeczą, w której był dobry, to ogrywanie (poprzedniego prezydenta USA Joe) Bidena”.
„Dyktator bez wyborów Zełenski lepiej niech działa szybko, inaczej nie będzie miał kraju”, dodał. Ocenił, że on sam w tym czasie prowadzi udane negocjacje, by zakończyć wojnę, i że tylko on jest w stanie to osiągnąć.
„Kocham Ukrainę, ale Zełenski wykonał okropną robotę, jego kraj jest zniszczony, a miliony ludzi niepotrzebnie zginęły – i tak to trwa…”, dodał prezydent USA.
To jest drogie dzieci mapa. O tutaj, w środku jest Polska. Po lewej stronie są Niemcy – a po prawej Rosja. I tak było zawsze – nawet wtedy, gdy Polski nie było (a nie było długo): Niemcy po lewej – Rosja po prawej. Nawet, gdy Niemcy i Rosja nazywały się inaczej.
USA? A na tej mapie się nie mieszczą. Nie, nie dlatego, że są za duże. Nie mieszczą się, bo to mapa Europy jest. A USA są na innym kontynencie. Amerykańskim. Daaaaleeeeekoooo. Za Oceanem Atlantyckim.
*** Kiedy 12 lat temu napisałem tekst pod wszystko tłumaczącym tytułem „Kto okradnie Ukrainę?”, skojarzyłem sobie, że była Ukraińska Socjalistyczna Republika Sowiecka (b. YCCP) , to państwo poskładane przez Lenina i Stalina z różnych kawałków, przypomina tort.
I wtedy, przez chwilę, miałem zamiar zatytułować ten tekst tak, jak w dzisiejszym nagłówku, ale doszedłem do wniosku, że lepiej nie ryzykować ze skojarzeniami (bo ktoś pomyśli, że to tekst kulinarny. Wiadomo – „barszcz ukraiński” itp.), a tu, konkretne sprawy, trzeba komunikować konkretnie, po inżyniersku – zgodnie ze sprawdzoną w praktyce zasadą:
„śrubka musi pasować do nakrętki”
***
Po 12 latach, a tym bardziej tuż po monachijskim przemówieniu wiceprezydenta USA J.D. Vance’a i po pierwszej turze negocjacji handlowych (oczywiście, że handlowych) USA z Rosją w saudyjskim Rijadzie, cytacik z tekstu sprzed lat 12:
„prawda, jest nieprzyjemna: NATO wykastrowane, USA fałszywe i daleko, a Rosja – napalona i na karku.” brzmi aktualnie – prawda?
Nie muszę chyba tłumaczyć, że awantura ukraińska jest elementem mechanizmu, stojącego za wywoływaniem przez USA kolejnych, kolorowych rewolucji, ale nie u siebie, pod nosem, tylko w najbliższym otoczeniu Europy i w samej Europie, niszcząc jej stabilność i likwidując ją jako potencjalnego konkurenta USA.
Podbite i następnie okradzione i rozwalone Irak, Afganistan, Syria, Libia (OK – tu Francuzi i Brytole, ale że im nie szło z Kadafim, to Amerykanie pokazali, jak się obala niesłusznych sukinsynów), spowodowały potop nachodźców przez Morze Śródziemne prosto do Europy, a nie przez Atlantyk do USA.
A w roli likwidatorów Europy, zatrudniona została cała czereda lewackiej hołoty, z sowiecką agentką Merkel, w roli Churchilla likwidującego (w interesie USA) Imperium Brytyjskie po WWII.
Taaa…
*** 11 lutego, 2 dni po okrągłej, 80 rocznicy międzynarodowej konferencji handlowej w Jałcie, czyli 2 dni przed wbiciem przez Trumpa noża w ukraiński tort, usłyszałem nie tyle chichot, co rechot historii.
I nie wierzgać mi tu, bo, oczywiście, że handlowej – wszak Stalin sam ze sobą Polską nie handlował. Jego partnerami biznesowymi byli, wypromowany przez Rotszylda komunista Roosevelt (przydział służbowy – prezydent USA) i wspomniana łachudra Churchill.
Cała trójka (zwana Wielką) , przerżnęła pełniącą rolę tortu Polskę na pół, z konsekwencjami, które nam się nie tyle odbijały czkawką przez pół wieku, co odbijają się do dziś.
***
Gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości, Musk sam albo poprzez swoich zwolenników, bez krępacji pokazuje na swoim b. Twitterze, że przewrót na b. sowieckiej Ukrainie (YCCP) zorganizowali amerykańscy neokoni,z koszmarną Nuland w roli egzekutorki, którą pamiętam z tego, że używała w charakterze mopa samego Kaczyńskiego (poskarżył się), a potem , w ramach bonusa, londyńska pacynka Rotszylda, czyli Boris Johnson, zakazał komikowi dogadania się z Rosją na warunkach – nazwijmy to – fińskich (guglować młodzi, guglować!)
*** Teraz, dobry Trump kończy wojnę, zastawiając cały ten bajzel na europejskich głowach pajaców zasiadających na lewackich stołkach.
Swoją drogą, ten Duda to ma fart: za parę miesięcy wyląduje na jakimś wygodnym fotelu, a frajerzy w rodzaju Tuska, Kaczyńskiego, Trzaskowskiego (może i Nawrockiego, ale jeszcze decyzja w brzydkiej Ambasadzie z Pięknej ulicy nie zapadła) będą musieli wziąć za twarz Polaków, by wymusić na nich:
a/ dalsze utrzymywanie b. YCCP b/ wysłanie polskich synów, mężów, braci, ojców prosto w ukraińską maszynkę do mielenia mięsa (w oryginale: мясорубка)
i tym razem – na regularną rzeź: “Kontyngent NIE BYŁBY operacją NATO, więc uczestniczące w nim siły NIE BYŁYBY objęte gwarancjami bezpieczeństwa zapewnianymi przez Sojusz”
c/połączone z wymuszonym (tym razem przez skorumpowaną Urszulę) przyjmowaniem kolejnych fal Murzynów, Arabów, Azjatów, innych islamistów do wielkich, polskich miast (małymi, to oni się brzydzą).
***
Wracając do tortu:
najsmakowitsze kawałki przypadną Rosji (lubię mój kolejny tekst, późniejszy o 3 miesiące pt „Ukrainę okradnie Rosja”) ale i USA nie pogardzą.
A Polska?
Polska stanie na zmywaku, co ma tę zaletę, że może nawet paterę po torcie wylizać jej pozwolą.
Słowacka policja poinformowała we wtorek o deportowaniu Ukraińca za powiązania ze służbami wywiadowczymi Kijowa i tamtejszą przestępczością zorganizowaną. Jednocześnie zakazano mu wjazdu na terytorium wszystkich państw Unii Europejskiej przez dwa lata.
Rzecznik policji Roman Hajek stwierdził że władze odrzucają jakiekolwiek wsparcie służb wywiadowczych Ukrainy, które mogłoby mieć negatywny wpływ na stabilność bezpieczeństwa wewnętrznego kraju. Zapowiedział, że wszelkie nielegalne działania i ich powiązania z organizacjami przestępczymi nie będą tolerowane i będą surowo ścigane zgodnie z prawem.
Minister spraw wewnętrznych Matusz Szutaj Esztok oświadczył, że słowacka policja, we współpracy ze służbami wywiadowczymi działa i będzie działać szybko i zdecydowanie w przypadku jakiejkolwiek próby destabilizacji Słowacji poprzez działalność wywrotową.
– Nie pozwolę nikomu z zewnątrz na nielegalne próby ingerowania w sprawy Republiki Słowackiej. Mogę zapewnić wszystkich, że nasze siły bezpieczeństwa pracują cicho, ale tak skutecznie, jak to tylko możliwe – oświadczył Szutaj Esztok.
Według słowackich mediów deportowany Ukrainiec najprawdopodobniej jest osobą, o której 31 stycznia br. mówił szef resortu spraw wewnętrznych, że trafiła do aresztu za przygotowywanie zamachu stanu. O takich działaniach z udziałem służb specjalnych Ukrainy mówił wcześniej premier Robert Fico, powołując się na informacje wywiadu.
Wyłączny dostęp do połowy ukraińskich metali rzadkich oraz dostęp do infrastruktury naftowej, gazowej i portów – te żądania znalazły się w „zaproponowanym” przez USA Ukrainie „porozumieniu”. O sprawie informuje RMF FM powołując się na ustalenia brytyjskiego „Telegraph”.
„Wstępne szacunki sugerują, że straty Ukrainy wyniosłyby więcej niż niemieckie reparacje po I wojnie światowej i więcej niż kary nałożone na Niemcy i Japonię po przegraniu II wojny światowej”, czytamy.
Według brytyjskiego dziennika ewentualna zgoda Kijowa na propozycje Waszyngtonu będzie oznaczać „ekonomiczną kolonizację Ukrainy przez USA”.
„Na mocy porozumieniaAmerykanie mieliby przejąć 50 proc. przychodów Ukrainy z wydobycia zasobów, a także 50 proc. wartości wszystkich kontraktów, które Kijów miałby zawierać z innymi krajami. Ta klauzula oznacza: najpierw zapłać nam, a potem nakarm swoje dzieci”, informuje „Telegraph” cytując anonimowe źródło.
„W rezultacie, gdyby porozumienie zostało podpisane, Waszyngton uzyskałby kontrolę nad większością ukraińskiej gospodarki surowcowej i będzie miał wyłączne prawo do ustalenia metod, kryteriów, warunków i zasad dotyczących wszystkich przyszłych licencji udzielanych przez Kijów”, dodaje gazeta.
Donald Trump powiedział w Fox News, że Ukraina „zasadniczo zgodziła się” przekazać 500 mld dolarów w swoich surowcach. Ostrzegł też, że jeśli Kijów odrzuci umowę, Ukraina może zostać podana Rosji „na tacy”.
– Mogą zawrzeć umowę. Mogą nie zawrzeć umowy, ale pewnego dnia mogą stać się Rosjanami lub nie. Ja chcę odzyskać swoje pieniądze – podkreślił prezydent USA.
Według informacji „Telegraph” propozycja Amerykanów wywołała w Kijowie prawdziwy szok.
Nie chcę nikogo straszyć, ale spełnił się scenariusz może nie najgorszy, lecz jeden z tych naprawdę złych: Polska w momencie nagłego przyspieszenia geopolitycznego znalazła się w defensywie, bez planu, bez koncepcji, w stanie wewnętrznej dysfunkcji i przede wszystkim bez żadnego wpływu na sprawy, które będą nas dotyczyły.
Udział pana premiera Tuska w poniedziałkowym spotkaniu, które w ramach paniki dyplomatycznej ma się zająć reakcją na poczynania administracji Donalda Trumpa, niczego nie zmienia. Udział nie oznacza wpływu na cokolwiek. Niestety, w tym konkretnym wypadku może natomiast oznaczać gotowość do włączenia Polski w potencjalnie fatalne w skutkach przedsięwzięcie w postaci deklaracji uczestnictwa polskich żołnierzy w misji stabilizacyjnej po zakończeniu walk.
Chyba jeszcze nigdy w historii III RP Polska nie znalazła się wobec wydarzeń tak bardzo z – proszę wybaczyć bardzo kolokwialne i brutalne określenie – spuszczonymi spodniami. Nietrudno zidentyfikować powody tego stanu rzeczy.
Pierwszym jest prometejska, bezmyślna polityka, jaką postanowił prowadzić rząd PiS po 24 lutego 2022 r. I o ile można zgodzić się, że w ciągu pierwszych kilku miesięcy trwania wojny szybka pomoc dla Ukrainy miała znaczenie i była uzasadniona, to później tego uzasadnienia dla pomocy w takiej formie i bez żadnych warunków już nie było. Jednocześnie do pewnego momentu Polska miała możliwość oddziaływania na sytuację, przede wszystkim za sprawą naszego hubu transportowego pod Rzeszowem, ale także poprzez inne poczynania, o których zapewne wiadomo mniej. Przypomnijmy choćby, że najprawdopodobniej właśnie dzięki polskiej współpracy ukraińskiemu agentowi udało się uniknąć zatrzymania w związku z akcją wysadzenia Nord Stream II i częściowo Nord Stream I (nie są to jakieś spiskowe teorie, ale wersja zdarzeń dość szczegółowo opisana przez The Wall Street Journal w sierpniu ubiegłego roku).
Polska po prostu w każdej możliwej sytuacji szła Ukrainie na rękę – całkowicie bezwarunkowo. Ukrainie – a więc w dużej mierze również administracji Bidena w jej sposobie prowadzenia wojny zastępczej i jej podtrzymywania. Mając w ręku atuty bez porównania większe niż nieduże, położone pod tym względem znacznie mniej korzystnie Węgry, byliśmy w bez porównania mniejszym stopniu podmiotem tej gry niż państwo kierowane przez Viktora Orbána.
Ale za to bulgotaliśmy wręcz z samozadowolenia. Pamiętam doskonale czas, gdy Polska zachłystywała się swoją rzekomą sprawczością, zaś komentariat snuł wizje Warszawy zastępującej Berlin jako środek ciężkości Europy. W tamtym czasie ludzie apelujący o trzeźwość umysłu wyzywani byli publicznie od sukinsynów. Pamiętam też marzycielskie książki o „wielkiej Polsce”, przypominające słynną broszurę ambasadora Łukasiewicza „Polska jest mocarstwem” z 1938 r. Brak realizmu w ciągu pierwszych kilkunastu miesięcy wojny na Ukrainie zapędził nas w zaułek, z którego wyjścia już nie było. Nie łudźmy się oczywiście – Polska nigdy nie byłaby w tej wojnie zastępczej graczem pierwszoplanowym, był jednak czas, gdy mogliśmy wypracować sobie miejsce w drugim, najdalej trzecim planie i dzisiaj z tej pozycji skorzystać. Nie wykorzystaliśmy tego i dzisiaj mamy miejsce na dalekim rzędzie na widowni. Tego już nie zmienimy.
Dlatego jeśli teraz chcemy ratować sytuację w skali, na jaką nas stać, powinniśmy skupić się na celach, które są w naszym zasięgu, pozbywając się na dobre złudzeń o rozstawianiu pionków na globalnej szachownicy. Choć wiem, że niełatwo jest ograniczyć własne złudzenia, a wielu Polaków ma wpisane w głowę, że nasze państwo stoi w jednym rzędzie z Wielką Brytanią czy Niemcami.
Pierwszą i podstawową sprawą jest zdecydowane, jasne i jednoznaczne stwierdzenie, że polscy żołnierze w żadnych okolicznościach nie zostaną wysłani na Ukrainę. Jasne postawienie tej sprawy ma również znaczenie negocjacyjne. Amerykanie z całą pewnością będą na nas w tej kwestii naciskać, ale będą to niestety również robić Brytyjczycy czy Francuzi. Jeśli polski rząd zabezpieczyłby się klarownym, publicznym postawieniem tej kwestii, zawsze może odpowiedzieć wywierającym presję, że nie może złamać danej obywatelom obietnicy bez narażenia się na fatalne skutki sondażowe.
Do wysłania naszych sił do pilnowania rozejmu na Ukrainie (abstrahując od faktu, że ogólna liczba żołnierzy musiałaby być ogromna) nikt nie może nas zmusić. Ryzyko, jakie się z tym wiąże, byłoby gigantyczne, bo prowokacji mogliby chcieć dokonać nie tylko Rosjanie, ale też sami Ukraińcy. Żadna z potencjalnych korzyści – a liczące się w jakikolwiek sposób mogliby zaoferować tylko Amerykanie – nie równoważy ryzyka. Problem polega na tym – i jest to problem natury ogólniejszej – że polska polityka zagraniczna jest nie tylko dramatycznie reaktywna, ale też potężnie uzależniona od prymitywnych schematów, obowiązujących w polityce wewnętrznej. Mówiąc w niewielkim uproszczeniu: PiS będzie niewolniczo proamerykański, a już zwłaszcza przy republikańskim prezydencie; strona przeciwna będzie podatna na naciski ze strony tych europejskich krajów, gdzie rządzi mainstream – Wielka Brytania, Francja i Niemcy to takie państwa, a to one będą się starały wykorzystać linię Waszyngtonu do wypromowania wizji jednolitej europejskiej armii (Wielka Brytania nie jest państwem UE, więc jej rola w tej sprawie nie jest jasna), z gruntu szkodliwej dla naszego kraju.
Druga kwestia, nad którą powinniśmy pracować już teraz – to naprawdę ostatni moment – to strategia zabezpieczenia Polski przed napływem skrajnie zdemoralizowanych, straumatyzowanych, bezwzględnych i naznaczonych nieleczonym PTSD byłych ukraińskich żołnierzy. O tym zagrożeniu niedawno wspomniał marginalnie – i po niewczasie – pan prezydent Duda, ale żaden z polityków – w tym żaden z kandydatów na prezydenta – nie podejmuje tematu, mimo że tu mamy dość duże pole manewru. Można się jednak obawiać, że obudzimy się z ręką w nocniku.
Jest wreszcie kwestia relacji z Ukrainą po zakończeniu działań zbrojnych. Tu niestety w polskiej elicie politycznej nadal obowiązuje dogmat (z wyłączeniem Konfederacji), że Polska musi wspierać ukraińskie członkostwo w UE i NATO. Z oboma zaś wiążą się potężne zagrożenia dla naszego kraju.
Czy zabezpieczenie przynajmniej części opisanych wyżej polskich interesów jest możliwe? Tak. Czy to się stanie? Wątpię. Najpewniej będzie jak zawsze: reaktywność, populizm na wewnętrzny użytek, a na koniec naszą nawę prąd zaniesie w kierunku, jaki wyznaczą silniejsi.
We Wrocławiu planowana jest wizyta żołnierzy ukraińskiej 12. Brygady Specjalnego Przeznaczenia „Azow”. Budzi ona falę oburzenia, kontrowersji i protestów.
Wydarzenie organizowane jest w ramach obchodów trzeciej rocznicy rosyjskiej inwazji na Ukrainę. W spotkaniu mają wziąć udział kluczowe postacie brygady, a Konsulat Generalny Ukrainy – organizator przedsięwzięcia – podkreśla, że wizyta ma „uhonorować odwagę i poświęcenie” żołnierzy, którzy bronili Mariupola i Azowstalu.
Stowarzyszenie „Wspólnota i Pamięć” oraz Stowarzyszenie Kibiców Śląska Wrocław wyraziły stanowczy sprzeciw wobec wizyty. Organizacje zwracają uwagę na kontrowersyjną przeszłość jednostki, w tym używanie nazistowskiej symboliki i antypolskie wystąpienia.
„SKANDAL! Do Wrocławia przyjadą żołnierze ukraińskiej 12. Brygady Specjalnego Przeznaczenia Azow, znanej z propagowania nazistowskiej symboliki i ekstremistycznych poglądów, a także oskarżanej o zbrodnie wojenne. Ich wizyta ma związek ze zbliżającą się trzecią rocznicą rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Czy żołnierze Azowa będą paradować po Wrocławiu z emblematami SS Galizien?” – pyta Stowarzyszenie „Wspólnota i Pamięć”.
Przypomina, jaki stosunek do Polski ma „Azow”. „W 2018 roku na oficjalnej stronie partii Korpus Narodowy, politycznego pułku Azow, pojawił się programowy artykuł, prezentujący poglądy ugrupowania wobec państwa i narodu polskiego, gdzie jest mowa m.in. o polskiej okupacji Ukrainy i zmyślonym ludobójstwie na Wołyniu” – czytamy.
Stowarzyszenie zaznacza, że swoje obawy i sprzeciw wyraża wobec tego konkretnego pułku, a nie wszystkich ukraińskich żołnierzy. „To, że żołnierze Azowa są skuteczni w walce z Rosjanami, nie wystarczy, aby ich rozgrzeszyć. Gdyby tak było, oddawalibyśmy cześć żołnierzom Armii Czerwonej, która pokonała niemiecki Wermacht, a tego przecież nie chcemy” – pisze „Wspólnota i Pamięć” w oświadczeniu.
Swoje stanowisko w sprawie wyrazili także kibice Śląska Wrocław. „Mamy dość! Nie dla „Azowa” we Wrocławiu! To skandal, że kraj który kultywuje banderowskich ludobójców, nie chce ekshumować ich polskich ofiar ma czelność zapraszać na naszą ziemię ukraińskich nacjonalistów z Brygady Azow. (…) Niedopuszczalne dla nas jest idealizowanie obcych wojsk z tradycjami opartymi na antypolskiej historii i ludobójstwie naszych rodaków!” – napisało Stowarzyszenie Wielki Śląsk.
Urząd Miejski Wrocławia dystansuje się od wydarzenia i zaznacza, że nie jest jego organizatorem. W oficjalnym komunikacie władze miasta wskazują, że „pełna odpowiedzialność za wydarzenie oraz za zaproszonych gości spoczywa na ukraińskiej placówce konsularnej”. Czyli mówiąc krótko: władze Wrocławia umywają ręce.
[Inaczej: W POlsce o ważnych sprawach decydują obcy. MD]
Podobne wizyty Azowa w europejskich miastach spotykały się już wcześniej ze zdecydowanym sprzeciwem. W 2024 roku protesty doprowadziły do odwołania spotkań w Hamburgu, Berlinie, Rotterdamie, Brukseli i Kolonii. Jedynie w Pradze i Wilnie wydarzenia doszły do skutku.
Szef Biura Polityki Międzynarodowej w Kancelarii Prezydenta Wojciech Kolarski poinformował, że we wtorek prezydent Andrzej Duda spotka się z generałem Keithem Kellogiem, pełnomocnikiem prezydenta USA Donalda Trumpa do spraw Ukrainy.
Kolarski pytany w poniedziałek w RMF FM z czyjej inicjatywy odbędzie się to spotkanie powiedział, że to strona amerykańska była zainteresowana rozmową.
– Powiem nawet, że były pewne problem kalendarzowe, ale stronie amerykańskiej na tym zależało i jutro w godzinach popołudniowych dojdzie do spotkania – doprecyzował.
Kolarski zwrócił też uwagę, że będzie to jedyne spotkanie jakie generał Kellog odbędzie w Europie z przywódcą państwa. Twierdził też, że jest to „dowód na to, jakim szacunkiem cieszy się prezydent Andrzej Duda”.
– Konsekwentna polityka prezydenta Dudy prowadzona przez lata, budowania transatlantyckich relacji i bardzo dobre relacje z prezydentem Donaldem Trumpem, jego otoczeniem i z nową administracją skutkują tym, że pełnomocnik prezydenta ds. Ukrainy, który jedzie rozmawiać o warunkach zawarcia pokoju chce poznać stanowisko prezydenta Andrzeja Dudy – przekonywał Kolarski.
– Prezydent powie to, co konsekwentnie przedstawia na arenie międzynarodowej od samego początku. To znaczy, Rosja nie może wygrać tej wojny – oświadczył.
Dopytywany co to oznacza, Kolarski odpowiedział, że „to kwestia negocjacji, co to znaczy w szczegółach”.
– Natomiast Rosja nie może wygrać tej wojny, co znaczy, nie może odnieść sukcesu. Rosjanie nie mogą być przekonani, po zawarciu pokoju, że było warto zaatakować bez powodu, bez przyczyny i rozpocząć brutalną agresję na niepodległe państwo – kontynuował Kolarski.
Jak widać, wizytacja wasala podnoszona jest do rangi „nagrody” za „konsekwentną politykę”. Zapewne dyktowaną właśnie przez Waszyngton, którą Warszawa bez oporu realizowała.
Jednak wmawianie nadal, iż „Rosja nie może wygrać tej wojny” w obliczu aktualnej sytuacji pokazuje, że w Pałacu Prezydenckim albo mają ludzi za idiotów, albo sami nimi są. Nie jest to bowiem nic innego, jak głośno wyrażane myślenie życzeniowe.
Socjolodzy z Uniwersytetu Warszawskiego przeprowadzili badanie w sprawie socjalu dla Ukraińców. Wynika z niego, że Polacy niemal jednomyślnie oczekują zmniejszenia finansowania dla tej grupy imigrantów.
Badania socjologów z UW ze stycznia tego roku wskazują, że aż 95 proc. Polaków zmieniło swoje nastawienie wobec Ukraińców na gorsze.
„W ub. roku o tej samej porze pogorszenie nastawienia do Ukraińców deklarowało 88 proc. badanych” – podaje „Gazeta Wyborcza”.
Głównym powodem zmiany jest „postawa roszczeniowa” wśród Ukraińców.
„Zdaniem większości nie powinni na przykład dostawać 800+ na takich samych zasadach jak Polacy. Takiej odpowiedzi udzieliło 55 proc. badanych, zaledwie 22 proc. badanych nie ma nic przeciwko temu. Nie popieramy też prawa Ukraińców do zasiłków i pomocy społecznej (51 proc. na nie, tylko 26 proc. na tak)” – czytamy.
Aż 96 proc. badanych uważa, że należy zmniejszyć socjal dla Ukraińców. Ponadto coraz bardziej rzuca się Polakom „inna kultura” na ulicach. Badani wskazywali na „inne normy oraz zasady” i „brak dbałości o dobro wspólne”.
„Ankietowani wyliczają cwaniactwo, poleganie na socjalu, postawę roszczeniową, brak kultury osobistej, brak dbałości o dobro wspólne, nadużywanie alkoholu. Po raz pierwszy w badaniu wybrzmiał lęk o wzrost przestępczości” – przyznała „Gazeta Wyborcza”.
– Polacy zaczęli oczekiwać od obywateli Ukrainy większej samodzielności, pójścia do legalnej pracy, odprowadzania podatków. Czas, w którym dawaliśmy zgodę na pokrywanie kosztów zakwaterowania i wyżywienia, już minął – skomentował cytowany przez GW kierownik projektu, dr Robert Staniszewski, socjolog polityki z Uniwersytetu Warszawskiego.
Karnawałowa opera mydlana, jaką vaginet obywatela Tuska Donalda zafundował obywatelom naszego nieszczęśliwego kraju, obrasta w nowe wątki odpryskowe. Oto pan Bogdan Święczkowski, prezes Trybunału Konstytucyjnego zawiadomił niezależną prokuraturę, a konkretnie – zastępcę Prokuratora Generalnego, pana Michała Ostrowskiego o przestępstwie zamachu stanu, o które podejrzewa obywatela Tuska Donalda, jego vaginet, fajdanisów z Volksdeutsche Partei i formacji kolaboranckich, a także marszałków Sejmu i Senatu, czyli pana Szymona Hołownię i posągową Małgorzatę Kidawę-Błońską – bo to ona odziedziczyła tę fuchę po panu Grodzkim – tym od „zabójczych kopert”.
Powiadomiony o tym wydarzeniu obywatel Tusk Donald nawet nie przerwał gry w ping-ponga – że to niby ma większe zmartwienia. I słuszna jego racja, bo wprawdzie pan Ostrowski z miejsca wszczął „energiczne śledztwo”, ale bodnarowcy z czarnym podniebieniem natychmiast schowali się za papierowy mur z kruczków prawnych, a konkretnie – z jednego kruczka. Chodzi o to, że śledztwo, zwłaszcza „energiczne”, musi mieć sygnaturę, znaczy się – numer sprawy.
Przypomniałem w swoim czasie o tym obowiązku asystentowi resortowej „Stokrotki”, czyli pani red. Moniki Olejnik, który zapraszał mnie do udziału w programie. Powiedziałem, że chętnie stawię się na wezwanie, ale muszę dostać je na piśmie, z numerem sprawy oraz zaznaczeniem, w jakim charakterze mam zostać przesłuchany: świadka, czy podejrzanego. – Porządek musi być! – powiedziałem – i na tym się moje kontakty ze „Stokrotką” i TVN-em skończyły. Toteż w bodnarowskiej prokuraturze zatriumfowała rewolucyjna teoria, że jak nie ma sygnatury, to nie ma i urzędowego śledztwa, tylko taka prywatniacko-hobbystyczna zabawa.
Początków tej rewolucyjnej teorii doszukiwałbym się w deklaracji, jaką w swoim czasie złożyła pani Elżbieta Jakubiak panu red. Robertowi Mazurkowi. Pan red. Mazurek próbował dać pani Elżbiecie do zrozumienia, że jej praca na stanowisku ministra nie jest nikomu potrzebna, na co ona z całą powagą („ty, co głupoty powagą najmądrzejszych wodzisz za łby” – pisał poeta) odparła, że to nieprawda, bo gdyby ona, dajmy na to, nie wystawiła panu red. Mazurkowi zaświadczenia, to nie mógłby on prowadzić działalności gospodarczej. I pomyśleć, że przez tyle stuleci, a może nawet tysiącleci Ludzkość nie zdawała sobie z tego sprawy i orała, siała i zbierała, hodowała bydło, przędła i tkała, wytapiała miedź i cynę, a potem nawet – żelazo, budowała drogi, domy, a potem nawet całe miasta, nie oglądając się na zaświadczenia pani Elżbiety! Nic dziwnego, że w rezultacie świat jest taki niedoskonały iż nawet Stwórca Wszechświata zesłał nań potop, a potem tylko dlatego nie zesłał drugiego, bo przekonał się o bezskuteczności tego pierwszego. Tak w każdym razie utrzymuje Franciszek ks. de La Rochefoucauld.
Teraz bez zaświadczeń ani kroku, nie tylko w tył, czego zabraniał już Józef Stalin, ale nawet w przód czy w bok – bo w przeciwnym razie „konwój otwiera ogień”. Na tym właśnie polega postęp cywilizacyjny, uwielbiany przez postępactwo wszystkich krajów – również przez bodnarowców z czarnym podniebieniem, co to stoją na nieubłaganym gruncie rewolucyjnej teorii, że bez „numerku”, znaczy się – sygnatury – niczego nie ma, a wiadomo, że ex nihilo nihil fit, co się wykłada, że z niczego niczego nie będzie, toteż obywatel Tusk Donald jak gdyby nigdy nic, „harata w gałę” na ping-pongowym stole. Jednak na wypadek, gdyby rewolucyjna teoria nie wszystkim wystarczała, to autorzy opery mydlanej mają w rezerwie argument ostateczny – że ten cały pan Michał Ostrowski został mianowany zastępcą Prokuratora Generalnego „za czasów Ziobry”. Nic więc dziwnego, że Volsdeutsche Partei, formacje kolaboranckie i płomienni szermierze praworządności oraz wybitni jurysprudensi z zakresu kretynizmu prawniczego, viribus unitis go „nie uznają”, w związku z czym materiałami z tego swojego „prywatnego śledztwa” będzie mógł się co najwyżej podetrzeć. Na tym bowiem polega „powaga państwa”, reprezentowanego obecnie przez vaginet obywatela Tuska Donalda.
Tedy, żeby w operze mydlanej pojawiły się kolejne wątki komiczne, obywatel Tusk Donald, pamiętając, że jest kampania wyborcza, podczas której należy wciskać swoim wyznawcom duby smalone w postaci obietnic gruszek na wierzbie, ogłosił „rok przełomu”. Chodzi o „wielkie inwestycje” na przykład – zawracanie Wisły kijem – o czym przemyśliwał już Edward Gierek – za 650 miliardów złotych. Oczywiście nie mówi, skąd tyle forsy pożyczy – bo przecież wcale nie pożyczy, ani nie będzie nic inwestował, bo jak partia mówi, że będzie inwestowała – to mówi. Żeby jednak podlizać się nie tylko swoim wyznawcom, ale również – przedsiębiorcom – to zapowiedział też „deregulację” gospodarki.
Tak się jednak nieszczęśliwie złożyło, że ta zapowiedź została poprzedzona komunikatem feministry od pracy i polityki społecznej w vaginecie obywatela Tuska Donalda, madame Agnieszki Dziemianowicz-Bąk. Chodzi o rozporządzenie, w myśl którego temperatura w miejscu pracy miałaby zostać uzależniona od „metabolizmu” poszczególnych pracowników, który pracodawcy mieliby regularnie mierzyć – a urzędy – kontrolować, czy wszystko – jak mawiają gitowcy – „gra i koliduje”. Te produkty najtęższych głów resortu pracy wprawiły w zakłopotanie innych uczestników vaginetu obywatela Tuska Donalda – ale nie jego samego, jako, że od lat jest jeszcze bardziej zadowolony ze swego rozumu, niż sam Książę-Małżonek. Toteż jak-gdyby-nigdy-nic, zaproponował jednemu takiemu polskiemu miliarderowi, konkretnie – panu Rafałowi Brzosce, żeby się tym zajął. „Bierze to pan?” – zapytał – bo wiadomo, że sam do żadnej deregulacji nie ma głowy. Pan Brzoska podobno „przyjął wyzwanie” – ale byłoby niegrzecznie przypuszczać, że dlatego, by uważał, ze to wszystko naprawdę. I on wie i obywatel Tusk Donald wie i my wiemy, że po wyborach prezydenckich o „deregulacji” wszyscy zapomną. Myślę tedy, że jeśli „przyjął wyzwanie”, to tylko dlatego, by odsunąć od siebie i swojej fortuny chciwych bodnarowców i w ten sposób zapewnić sobie chociaż kilka miesięcy wytchnienia – a potem się zobaczy. Kto bowiem wierzy obywatelu Tusku Donaldu, ten sam sobie szkodzi.
Podczas gdy opera mydlana obrasta w nowe, również komiczne wątki, w miarę zbliżania się końca wojny na Ukrainie, w naszym nieszczęśliwym kraju narasta groźba wołynki. Zauważył to niedawno nawet pan prezydent Duda, za co został ofunknięty przez jakiegoś kijowskiego dygnitarza. O ile jednak poczciwy pan prezydent Duda obawiał się wzrostu „przestępczości zorganizowanej” przez Ukraińców, to pani Natalia Panczenko, Ukrainka, której jakiś bałwan nadal polskie obywatelstwo, nastraszyła niedawno tubylców, że jak będą podskakiwali i nie wybiorą, kogo należy na prezydenta, to Polska powinna spodziewać się podpaleń sklepów, domów – i tak dalej – słowem – powinniśmy spodziewać się wołynki, bo przecież na podpaleniach się nie skończy. Kiedy nawet były premier Leszek Miller powiedział, że trzeba by ją deportować, pani Panczenko oskarżyła Konfederację, że ją „przejęzyczyła”.
Jak tam było, tak tam było, ale i bez pani Panczenko wiemy, że nasi Zasrancen zafundowali nam, prawdopodobnie krwawy, konflikt narodowościowy. Trzeba się go spodziewać zwłaszcza po zakończeniu wojny na Ukrainie, skąd do Polski zwalą się zdemobilizowani mężczyźni, pod pretekstem połączenia z rodzinami. Nikt nie odważy się ich skontrolować, czy przywożą ze sobą broń, czy nie, zwłaszcza gdy przejścia graniczne będzie przekraczało 100 tysięcy ludzi na dobę. Poderwanie takiej zbiorowości do antypolskiej wołynki dla takiej niemieckiej BND, czy amerykańskiej CIA, to bułka z masłem, a skoro tak, to nie ma takiej siły, która by mogła powstrzymać Niemcy, czy Naszego Najważniejszego Sojusznika przed pokusą wymuszania na Polsce zachowań pożądanych na przykład – „unii” z Ukrainą, to znaczy – przekazania jej w ramach rekompensaty za terytoria utracone na rzecz Rosji, części polskiego terytorium państwowego.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!” • 11 lutego 2025 michalkiewicz
Jak wiadomo, podczas każdego bankietu wszyscy jedzą, piją, lulki palą, „dokoła krąży śmiech perlysty” – jak śpiewał Wojciech Młynarski – aż do momentu, gdy o godzinie 11, czy o północy, pojawia się kelner z rachunkiem. W tym momencie gwar cichnie, „perlysty” śmiech zamiera, a każdy biesiadnik z niepokojem spogląda na innych. I właśnie taki moment zbliża się na Ukrainie, gdzie – zgodnie z zapowiedzią prezydenta Trumpa – ma „zakończyć się” wojna. Dotychczas wojna ta, wszczęta z powodu zachęty, jakiej prezydentowi Zełeńskiemu udzielił prezydent Józio Biden – żeby odrzucił porozumienia mińskie, a w zamian za to Ukraina zostanie przyjęta do NATO – co dostarczyło zimnemu ruskiemu czekiście Putinowi pretekstu do uderzenia na Ukrainę w nadziei jej podbicia, „denazyfikacji” i „neutralizacji”, to znaczy – wybicia jej z głowy udziału w NATO. Okazało się jednak, że Amerykanie i Angielczycy w międzyczasie zdążyli Ukrainę uzbroić po zęby, a nawet podszkolić tamtejsze wojsko, więc ruscy szachiści szybko przekonali się , że zajęcie Ukrainy z marszu jest niemożliwe bez użycia broni jądrowej. W tej sytuacji zmienili cele wojenne na skromniejsze – to znaczy – uzyskanie lądowego połączenia Rosji z Krymem i przejęcie uprzemysłowionych obszarów Ukrainy po wschodniej stronie Dniepru – akurat tego obszaru, który Bohdan Chmielnicki przekazał w roku 1654 w Perejasławiu rosyjskiemu carowi Aleksemu. Rosja w zasadzie ten cel wojenny zrealizowała, podczas gdy amerykański cel wojenny w postaci „osłabienia Rosji” – o czym otwartym tekstem mówił w Kijowie sekretarz obrony USA Lloyd Austin – o ile został zrealizowany, to chyba tylko częściowo. No a Ukraina? Straciła kilkaset tysięcy żołnierzy, nie licząc podobnej liczby rannych bez rąk, nóg – a ponadto znaczna część obywateli, przede wszystkim młodych mężczyzn, zwyczajnie uciekła za granicę, wskutek czego populacja tamtejsza zmniejszyła się z ponad 40 do jakichś 25 milionów, co oznacza nie tylko brak rezerw ludzkich, ale nawet zagrożenie zastępowalności pokoleń. Jeśli dodać do tego zniszczenia materialne, to bilnas wypada dla Ukrainy fatalnie. No, a teraz Donald Trump chce tę wojnę „zakończyć”. Łatwo powiedzieć – ale jak?
Na razie nikt tego nie wie – ale pewne poszlaki wskazują, że Ukraina będzie musiała ponieść jeszcze dodatkowe koszty. Chodzi o niedawną deklarację prezydenta Trumpa, który uzależnił dalsze zaopatrywanie Ukrainy w broń i tak dalej – od oddania jej Ameryce w arendę. Nie w sensie dosłownym – bo to by oznaczało, że Ameryka bierze na siebie obowiązek wzięcia Ukraińców na utrzymanie – tylko w postaci przekazania Amerykanom koncesji na wydobycie z ukraińskich złóż metali ziem rzadkich. Jestem pewien, że będzie się to nazywało „umocnieniem suwerenności Ukrainy”, której terytorium od pewnego czasu częściowo już należy do dwóch amerykańskich koncernów rolniczych i jednego niemieckiego. Prezydent Zełeński podobnież nie chce o tym słyszeć – bo któż chciałby słyszeć o konieczności zapłacenia kelnerowi rachunku – ale od czegóż demokracja? Demokracja jest dobra na wszystko, podobnie zresztą, jak zimny ruski czekista Putin, który dobry jest nawet „na ładną, niewinną panienkę”, a już na przywrócenie cenzury – to w sam raz. Właśnie pan minister cyfryzacji w vaginecie obywatela Tuska Donalda zapowiedział, że aby w wybory prezydenckie w naszym bantustanie nie wmieszał się Putin, to trzeba będzie wyposażyć urzędasa – konkretnie Szefa Urzędu Komunikacji Elektronicznej – w prawo „eliminowania” z sieci treści niezgodnych z demokracją. A skąd ten urzędas będzie wiedział, które „treści” są z demokracją zgodne, a które nie? To proste, jak budowa cepa. Zadzwoni do niego ktoś z ABW i powie: wiecie, rozumiecie, usuńcie z sieci takie a takie teksty, bo one przez Putina są wymierzone w demokrację walczącą. W odpowiedzi urzędas zamelduje: tak toczno, Wasze Wysokobłagorodije – i teksty usunie, bo i my wiemy i on wie, że w przeciwnym razie byłaby z nim brzydka sprawa. A wydawcy będą się przez lata bujali z niezawisłymi sądami, w których wiadomo: na dwoje babka wróżyła.
Czy w tej sytuacji możemy się dziwić, że właśnie prezydent Trump uzgodnił w Putinem, że na Ukrainie powinny najsampierw odbyć się wybory prezydenckie? Chodzi o to, że kadencja Wołodymira Zełeńskiego skończyła się w maju ubiegłego roku i ani tamtejszy wierchowny sowiet, ani nikt inny nawet się nie zająknął w kwestii następstwa. Nie trzeba dodawać, że wskutek tego demokracja na Ukrainie cierpi niewypowiedziane katiusze, czemu miłujące pokój i demokrację kraje muszą położyć kres. No a czy następny prezydent suwerennej Ukrainy też nie będzie chciał słyszeć o oddaniu kraju w amerykańską arendę? Może i coś by mu chodziło po głowie, ale od razu by się tej myśli pozbył w obawie przed utratą amerykańskiego parasola, bez którego wiadomo: ręka, noga, mózg na ścianie. Tymczasem Wołodymir Zełeński, o ile rozwścieczeni Ukraińcy nie uriezają mu przedtem głowy, oddali się na bezpieczną odległość, na przykład do Toskanii, gdzie ma posiadłość, że daj Boże każdemu, albo od razu do bezcennego Izraela, gdzie w doborowym gronie będzie do końca życia zaśmiewał się z głupich, ukraińskich gojów. Zresztą nie tylko z ukraińskich – bo przede wszystkim – z polskich, którzy, jak jakieś głupki, podpisali 2 grudnia 2016 roku umowę, na postawie której oddali Ukrainie za darmo sporo zasobów naszego nieszczęśliwego kraju, przy okazji go rozbrajając. Cóż z tego, że obywatel Tusk Donald się przechwala, iż Polska płaci na zbrojenia 4 czy nawet 5 procent swojego PKB, jeśli z szeregów naszej niezwyciężonej armii dobiegają utyskiwania, że nie ma ona amunicji, bo jej „nie produkujemy”? To co się produkuje w Zakładach Amunicyjnych w Nowej Dębie, czy z Skarżysku-Kamiennej? Serduszka dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy?
Wróćmy jednak do zakończenia wojny na Ukrainie. Najbardziej prawdopodobnym jej zakończeniem wydaje się zamrożenie konfliktu, o którym jeszcze w pierwszym roku tej wojny wspominała ambasadoressa USA przy NATO, ku irytacji prezydenta Zełeńskiego. Oznaczałoby to, że nieprzyjacielskie siły w dniu proklamowania zawieszenia broni zostają tam, gdzie są – a najwyżej między nimi zostanie utworzona „strefa zdemilitaryzowana”. Kto będzie ją nadzorował – oto pytanie. Pan prezydent Duda mało jaja nie zniesie, żeby wysłać tam polskich żołnierzy, niechby i bez amunicji. Czy jednak zimny ruski czekista Putin zgodzi się, by zajmujące strefę zdemilitaryzowaną wojska europejskich państw NATO, przybliżyły w ten sposób Pakt Atlantycki do granic Rosji? O wycofaniu Rosjan z zajętych terenów nawet nie mówię, bo to by wymagało nie zakończenia wojny, tylko jej kontynuowania i to nie przez miesiące, tylko przez lata – na co Ukraina nie ma już ani ludzi, ani chęci.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
Ambasador Ukrainy przyznał, że miesiąc, w którym ruszą prace nie jest jeszcze znany, ponieważ jest to uzależnione od warunków pogodowych. – Nie wiemy dokładnie, w którym miesiącu, ale szykujemy się na to, że jeżeli pogoda pozwoli, to wszystkie zezwolenia są wydane i ekipa od strony polskiej jest także przygotowana do rozpoczęcia tych działań – poinformował w programie TVN24.
Wiadomo, że strona ukraińska nastawia się na rozpoczęcie prac wiosną. – Wiosną planujemy w pierwszym miejscu, gdzie zostało wydane już zezwolenie, czyli w Puźnikach – zaznaczył dyplomata.
Wasyl Bodnar powiedział, że trwają prace nad ustaleniem wszystkich innych miejsc, w którym miałaby zostać przeprowadzona ekshumacja polskich ofiar – odbywa się to zarówno na terytorium Polski, jak i Ukrainy. – Według ukraińskiego ustawodawstwa, ma być firma ukraińska, która posiada licencję na przeprowadzenie takich prac. Strona polska już ma takiego partnera i ta współpraca się rozwija z ukraińską instytucją – wyjaśnił i dodał, że “ta instytucja dostała wszystkie pozwolenia i kiedy ekipy wspólnie wyjadą, zaczną kopać, wtedy społeczność się dowie i oczywiście będziemy o tym komunikowali przez ministrów ds. kultury”. Strona ukraińska częściowo bierze udział w sfinansowaniu prac ekshumacyjnych na terytorium Ukrainy. – Miejscowe władze i nasz IPN zgłosił, że będzie dofinansowywał te prace, ale głównie finansowanie jest ze strony polskiej – zaznaczył ambasador Ukrainy. https://wydarzenia.interia.pl/kraj/news-ekshumacje-polakow-na-wolyniu-strona-ukrainska-podala-wstepn,nId,7908546#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
Trailer.
Kto nie oglądał to zapraszam do obejrzenia dokumentu o ludobójstwie wołyńskim, do którego powstania także się przyczyniłem.
“Po wielu latach zabiegów, by puścić ZKB w TVP, kanałach regionalnych, Telewizji Republika oraz po bezskutecznych zabiegach, by film poszedł jako dodatek do gazet u braci Karnowskich czy u Piotra Bachurskiego… wreszcie “już można”.
“20.11 2014 r., w rocznicę wydania rozkazu o rozpoczęciu akcji “Wisła” na Kresach, odbyła się w podziemiach Katedry Praskiej pierwsza odsłona KINA PODZIEMNEGO. Po projekcji filmu “Zatruta Krew Bratnia” odbył się ponad 2 godzinny panel z udziałem m.in. Jerzego R. Nowaka, Zbigniewa Lipińskiego (Myśl Polska), Andrzeja Siedleckiego (Stowarzyszenie Łagierników Żołnierzy AK), żołnierza “Łupaszki” Lecha Rudzińskiego. Obecna była Ewa Siemaszko, ale nie mogła zostać na panelu. Nie będzie więcej pokazów w ramach KINA PODZIEMNEGO w podziemiach Katedry Praskiej. Wystarczyło parę telefonów, by proboszcz Katedry ks. Kowalski, któremu dziękuję za to, że miał dobre intencje, “zrozumiał” swój błąd. Całą relację dam później, a tymczasem zapraszam do obejrzenia fragmentu panelu po projekcji filmu “Zatruta Krew Bratnia”. Czy będą następne odsłony KINA PODZIEMNEGO? Nie wiem, to zależy czy będę miała nastrój na kopanie się z koniem… Coraz bardziej się utwierdzam w przekonaniu, że tylko inicjatywy kontrolowane mogą w Polsce się rozwijać, trzeba mieć koncesję, tak jak diler dostaje swój róg od swojego bossa”.
Carcinka
Poniżej całość.
Ja też tam byłem i potwierdzam obecność służb, byli namolni, a telefon jaki dostałem następnego dnia od wspomnianego księdza, zapamiętam do końca życia. W sumie to mało kto mnie tak w życiu znieważył.
A tu wypowiedź “tuza” polskiego dziennikarstwa w przededniu wybuchu pierwszej wojny na Ukrainie. Oceńcie sami stan umysłu tego człowieka. Poniżej całość.
31.01.2014 r. Panel Dyskusyjny w Cafe Niespodzianka sprowokowany obecną sytuacją na Ukrainie. Bardzo ciekawe wypowiedzi prelegentów dobrze obeznanych z tematyką ukraińską. Wczoraj byli obecni m.in: Krzysztof Bosak, Michał Krupa, Piotr Skwieciński, Witold Jurasz, Tomasz Rola, Robert Winnicki.
Dziennikarz, publicysta, dla którego prawda, dziś towar deficytowy jest tym, co może nas wyzwolić.
Izrael Szamir w rozmowie o sensie wojny ukraińskiej i polityce globalnej.
Zbyt wiele elementów wojny ukraińskiej nie ma sensu. Dlaczego Rosja tak powolnie przemieszcza się na zachód? Dlaczego nie ma szybkich i zdecydowanych uderzeń. Jakie są prawdziwe plany USA i Wielkiej Brytanii? Czy USA chcą osłabić Rosję? Spotkałem się ze szwedzkim profesorem Z [RZ], człowiekiem o ogromnej wiedzy i głębokim zrozumieniu świata, aby zadać mu te pytania.
Profesor Z uważa, że wojna ukraińska ma sens tylko wtedy, gdy założymy, że jest to wojna USA z Europą o dolara amerykańskiego. USA biją Rosję po głowie Ukrainą, a UE krwawi. Wielka Brytania próbuje wykrwawić zarówno USA, jak i UE. Dlaczego to robią? Jaki jest ich cel?
Prof. RZ: Najważniejsze pytanie to los dolara amerykańskiego. Konkretnie chodzi o jego dominację w świecie gospodarczym.
Sama ta wyższość przynosi USA dochód w wysokości nawet biliona dolarów rocznie. I nie chodzi tylko o pieniądze. Siła militarna USA jest ściśle związana z nadrzędną pozycją dolara. Bilion dolarów, które Stany Zjednoczone zbierają od świata, jest w dużej mierze wydawany na utrzymanie amerykańskiego kompleksu wojskowego.
Nie jest możliwe, aby Stany Zjednoczone pozwoliły dolarowi ześlizgnąć się na drugie lub trzecie miejsce wśród walut światowych. Jeśli tak się stanie, większość dolarów zdeponowanych za granicą (a jest ich ponad 7 bilionów) wyleje się z powrotem do wybrzeży USA jako tsunami. Inflacja gwałtownie wzrosłaby, a poziom życia spadłby jak kamień. Późniejsza burza polityczna może z łatwością obalić kraj. Zatem Stany Zjednoczone wolałyby, aby świat upadł, niż tolerować upadek dolara. Jest to szczególnie prawdziwe za rządów Trumpa.
Teraz pojawia się pytanie, kto zagraża dolarowi? Typową odpowiedzią są Chiny, ponieważ jest to jedyny kraj o wystarczająco dużej gospodarce, aby przewyższyć amerykańską. To prawda, ale w handlu międzynarodowym chiński juan jest dopiero na czwartym miejscu z mniej niż 5% wszystkich płatności. Juan stanowi zaledwie 2% światowych rezerw walutowych, podczas gdy dolar amerykański stanowi 58%, prawie 30 razy więcej! To sprawia, że juan jest potencjalnym, ale nie bezpośrednim zagrożeniem dla dolara. Jednak w chińskim handlu transgranicznym juan ostatnio przekroczył dolara pod względem wolumenu handlu. Tak więc chińskie zagrożenie dla dolara naprawdę rośnie.
Euro stanowi jednak 20% światowych rezerw walutowych. Zamiast tego ta piąta wszystkich rezerw mogłaby być denominowana w dolarach. Zatem Euro „ukradł“ jedną czwartą pozycji dolara, czyli dziesięć razy więcej niż juan. Jest to ważne, ponieważ światowe rezerwy pieniężne rosną równie szybko lub szybciej niż gospodarka światowa, która co roku wymaga większej ilości walut rezerwowych. Emisja tej waluty i wysłanie jej za granicę w celu zdeponowania w ramach inwestycji lub w zamian za towary wyprodukowane za granicą to w zasadzie… cóż, drukowanie pieniędzy. Nic nie może być tak opłacalne jak to. Dlatego euro jest obecnie największym zagrożeniem dla dolara. I tak obiektywnie UE jest głównym wrogiem USA.
IS: Ale przed utworzeniem euro swoją rolę odgrywały inne waluty europejskie, takie jak marka D, frank francuski i inne. Służyły one również jako rezerwy światowe.
RZ: To prawda, ale konsolidując te waluty (a dziś 20 krajów zastąpiło już swoją walutę euro, a oczekuje się, że z czasem zrobi to co najmniej 6 innych), euro stało się znacznie silniejsze i bardziej pożądane dla utrzymania wartości niż którakolwiek z tych poprzednich walut. Możliwym wyjątkiem był znak D, ale niemiecka gospodarka była zbyt mała, aby poważnie konkurować z Amerykanami.
IS: Czy to koniecznie czyni UE wrogiem USA? Czy mogą być po prostu przyjaznymi konkurentami, łączącymi wspólne cele polityczne i militarne?
RZ: Mogli, i rzeczywiście byli. W przeszłości UE i USA utrzymywały stosunki oparte na współpracy. W grudniu 1999 r., kiedy wprowadzono euro, UE miała silne poparcie USA. Prezydentem był Bill Clinton, a USA dysponowały nadwyżką budżetową i czerpały korzyści ze wzrostu UE. W 1995 roku w Madrycie podpisano Nową Agendę Transatlantycką, obiecującą bliższą współpracę. NATO się rozszerzało, a USA potrzebowały do tego wsparcia UE.
Początkowo euro nie wydawało się poważnym rywalem dolara. Zaczęło się od 1,17 dolara, ale wkrótce spadło poniżej parytetu i powoli rosło przez kilka lat. Sytuacja uległa jednak zmianie, ponieważ UE rosła szybciej niż USA, a w 2007 r. gospodarka UE po raz pierwszy przekroczyła Stany Zjednoczone w wartościach nominalnych. W tym czasie UE liczyła prawie 500 milionów mieszkańców w porównaniu z około 300 milionami w USA. Kryzys subprime uderzył w gospodarkę USA, wzmacniając dominację gospodarczą UE. 18 lipca 2008 r. wartość euro osiągnęła 1,60 dolara.
Amerykańscy bankierzy nigdy nie zapomną ani nie wybaczą tego dnia. Poczucie wyższości skłoniło europejskich urzędników do dyskusji nad zastąpieniem dolara specjalnymi prawami ciągnienia (SDR), które składają się z 44% dolara, 34% euro i innych walut. Ich głównym zwolennikiem był Dominique Strauss-Kahn, dyrektor MFW i potencjalny kandydat na prezydenta Francji.
IS: Niesławny DSK!
RZ: Tak, ten. W maju 2011 roku został aresztowany w Nowym Jorku pod zarzutem napaści na tle seksualnym. Zrezygnował z pracy w MFW, a zarzuty karne “zostały wycofane”. Jednak pomysł zastąpienia dolara specjalnymi prawami ciągnienia upadł wraz z prezydenckimi ambicjami Straussa-Kahna.
Dolar przetrwał, ale Amerykanie zauważyli: UE nie jest przyjacielem. Wydawało się, że europejskie elity czekają, aż USA się potkną i będą tęsknić za kontrolą nad finansami międzynarodowymi. Od tego czasu wydaje się, że polityka USA ma na celu powstrzymanie lub nawet zniszczenie UE, aby uniemożliwić jej osiągnięcie dominacji.
Ta zmiana polityki wymagała czasu Początkowo, gdy gospodarki USA i UE były podobnej wielkości, mówiono o strefie wolnego handlu. Dyskusje na temat transatlantyckiego partnerstwa handlowo-inwestycyjnego (TTIP) rozpoczęły się w 2013 r., a pierwszy projekt wyciekł w 2014 r. Tymczasem gospodarka USA ożywiła się i rosła szybciej niż gospodarka UE.
Potem przyszedł Brexit. Co ciekawe, zainicjowała go rządząca Partia Konserwatywna, której oficjalnym stanowiskiem było Pozostać. Referendum miało charakter konsultacyjny i nie było formalnie zobowiązane do wdrożenia jego wyniku. W czerwcu 2016 r. 52% wyborców głosowało za opuszczeniem UE, dzieląc kraj. Anglia i Walia, z wyjątkiem Londynu, w dużej mierze opowiedziały się za brexitem, podczas gdy Szkocja i Irlandia Północna głosowały za pozostaniem. W tej sytuacji, jeśli brytyjska elita poważnie myślała o chęci pozostania w UE, miała ku temu mnóstwo okazji.
Pamiętasz, jak rząd brytyjski nie chciał oddać Augusto Pinocheta niecierpliwie oczekującemu hiszpańskiemu wymiarowi sprawiedliwości? Miał wszelkie podstawy prawne, aby oczekiwać jego szybkiej ekstradycji, ale tak się nigdy nie stało. Inaczej było jednak z Brexitem.
Pomimo możliwości pozostania w UE i przesunięcia opinii publicznej w stronę pozostania, uparcie poszukiwano Brexitu. Wielka Brytania opuściła UE po 47 latach członkostwa, kończąc dwa pokolenia brytyjskiej tożsamości europejskiej.
IS: Czy to koniecznie oznacza, że UE stała się wrogiem USA? Czy mogą być po prostu przyjaznymi konkurentami, łączącymi wspólne cele polityczne i militarne?
RZ: Mogli, i byli. Kiedy doszło do Brexitu, UE znacznie osłabła. UE straciła 80 milionów ludzi. Co ważniejsze, jej gospodarka skurczyła się o 17% i ponownie stała się znacznie mniejsza niż gospodarka amerykańska. Euro spadło do wcześniejszego poziomu w stosunku do dolara. Negocjacje w sprawie TTIP utknęły w martwym punkcie, a kiedy Trump doszedł do władzy w 2016 r., faktycznie wygasły. TTIP został pomyślany jako małżeństwo równych sobie z równymi, ale Stany Zjednoczone znów były większe.
IS: Od tego czasu przepaść między gospodarkami UE i USA tylko się powiększyła. Czy to oznacza, że USA ostatecznie wygrały i że UE nie jest już wrogiem?
RZ: To nie takie proste. Na pierwszy rzut oka nominalny PKB USA podwoił się od 2008 r., podczas gdy PKB UE wzrósł zaledwie o 30%. Jednak według parytetu siły nabywczej (PPP) obie gospodarki są nadal mniej więcej tej samej wielkości. Zatem zagrożenie UE dla USA nadal istnieje.
A potem jest jeszcze jedna rzecz, która naprawdę mnie niepokoi.
IS:Co to jest?
RZ: Elektryczność. Ogólnie rzecz biorąc, zużycie energii elektrycznej jest uważane za dobry wskaźnik produktywnego PKB kraju. W USA te dwa parametry ściśle się uzupełniały przed 2008 rokiem. Od tego czasu produkcja energii elektrycznej na mieszkańca w USA spadła jednak o 8%. Jak to się łączy z deklarowanym podwojeniem PKB w tym samym okresie? A może z faktem, że obecnie istnieje wiele obszarów zużywających energię elektryczną, które wówczas nie istniały (lub były w powijakach)? Należą do nich na przykład samochody elektryczne, pompy ciepła, wydobycie kryptowalut i sztuczna inteligencja zużywająca energię.
Ponadto zakłady produkcyjne w 2008 r. nie obejmowały milionów paneli słonecznych zainstalowanych w domach ludzi i na farmach fotowoltaicznych, a ogromne morskie wiatraki nie zostały jeszcze zbudowane. Jak zatem całkowita produkcja energii elektrycznej mogłaby się zastać i spaść na mieszkańca, gdyby PKB rzeczywiście się podwoił? Obliczenia te nie uwzględniały nawet około 11 milionów nielegalnych imigrantów przybywających do USA, którzy również muszą zużywać energię elektryczną.
Przyjrzyjmy się bliżej temu wzrostowi gospodarczemu w USA. Dziś dowiadujemy się, że połowa wszystkich inwestycji przedsiębiorstw w ciągu ostatnich 15 lat została przeznaczona na narzędzia zwiększające produktywność, takie jak oprogramowanie i sprzęt do przetwarzania informacji. Inne ważne obszary wzrostu obejmowały budowę centrów danych i obiektów produkcyjnych zasilanych bateriami do samochodów elektrycznych i mikrochipów krzemowych. I żadna z tych technologii nie zużywała dodatkowej energii elektrycznej? Nie możesz w to uwierzyć. Jedynym wiarygodnym wyjaśnieniem wydaje się być to, że amerykańska deindustrializacja, która rozpoczęła się około 2008 roku, trwa do dziś. Nawiasem mówiąc, nawet pierwsza prezydentura Trumpa nie zmieniła tej tendencji spadkowej.
Zobaczmy, jak się sprawy mają w Europie. Tam również nastąpił spadek produkcji energii elektrycznej na mieszkańca, choć bardziej umiarkowany – wyniósł około 3%. Bliższe spojrzenie daje jednak bardziej zróżnicowany obraz. W Niemczech, które są siłą napędową europejskiej gospodarki, produkcja energii elektrycznej na mieszkańca spadła o niewiarygodne 34% od 2008 r. Niewielki spadek wynika zatem ze wzrostu w słabiej rozwiniętych krajach UE.
Być może upadek Niemiec był spowodowany likwidacją przez kraj elektrowni jądrowych, a obecnie importem energii elektrycznej z zagranicy? Jednak zużycie energii elektrycznej na mieszkańca również dramatycznie spadło – o 19%.
W sąsiedniej Francji, drugiej co do wielkości gospodarce UE, konsumpcja na mieszkańca spadła o ponad 20%, podczas gdy produkcja pozostała na tym samym poziomie. Nawet w Polsce produkcja energii elektrycznej na mieszkańca spadła od 2008 r. o 3%. Taki środkowoeuropejski tygrys gospodarczy!
Jednocześnie w Rosji produkcja energii elektrycznej na mieszkańca wzrosła o 35-40%, podczas gdy w Chinach o pełne 135%, a krzywa wzrostu nie wykazuje oznak nasycenia.
Tak więc, podczas gdy polityka USA zdołała spowolnić, a nawet zmniejszyć realną gospodarkę UE, spadek w USA jest jeszcze większy. Jednocześnie drugi najważniejszy konkurent USA, Chiny, jest w pełnym rozkwicie. Podczas gdy Chiny deklarują, że nie zamierzają kwestionować dolara, geopolityka nie ma znaczenia intencji, ale możliwości. Gdyby Chinom udało się zhakować dolara, a tym samym gospodarkę USA, nie musiałyby tego robić, aby zdobyć światową dominację. Sama groźba takiego działania zmusiłaby USA do posłuszeństwa.
Sytuacja ta musiała doprowadzić do poważnej refleksji elit USA, które szukają rozwiązania tego kryzysu. W przeciwnym razie Stany Zjednoczone znajdą się w śmiertelnej spirali gospodarczej i będą musiały w coraz większym stopniu popadać w długi (prawie 3 biliony dolarów w 2024 r.), aby utrzymać gospodarkę na rynku, udając jednocześnie fałszywy optymizm ze świata zewnętrznego.
IS: Myślisz, że znaleźli już takie rozwiązanie? Swoją drogą, dlaczego nie wymieniłeś Rosji wśród największych wrogów Ameryki? Amerykańska opinia publiczna często nazywa go wrogiem numer 1.
RZ: Myślę, że to mylące. Działania wojenne między USA a Rosją wydają się przesadzone. Obie wielkie potęgi mają długą historię łączenia sił przeciwko wspólnemu wrogowi. Uczynili to zarówno formalnie podczas II wojny światowej, jak i nieformalnie podczas kryzysu sueskiego w 1956 roku. Ta wspólna akcja złamała kark imperiom francuskim i brytyjskim. USA i Rosjanie nadal działają razem, choć może to nie być tak widoczne.
IS: Kto jest teraz ich wspólnym wrogiem?
RZ: UE, Wielka Brytania i Chiny.
IS: Rozumiem, dlaczego UE, ale dlaczego Wielka Brytania jest wrogiem Ameryki?
RZ: Ponieważ tak naprawdę imperium nigdy nie przestało istnieć od czasu rewolucji amerykańskiej. Brytyjska władza nad amerykańską polityką jest nadal bardzo silna. Amerykanie reagowali na to przez lata, demontując Imperium Brytyjskie wraz z Rosjanami i stopniowo wyrywając się z tej duszącej brytyjskiej przyjaźni. Doskonale wiedzą, że dopóki brytyjska monarchia żyje i ma się dobrze, zagrożenie dla USA będzie zawsze istnieć. Dlatego po cichu robią wszystko, aby osłabić brytyjską monarchię.
Swoją drogą, jak monarchia może być jednocześnie demokracją? To ma sens tylko w filmach z Gwiezdnych Wojen…
W każdym razie wydaje się, że przed Brexitem Amerykanie obiecali Brytyjczykom bardzo lukratywny handel, że powinni opuścić UE, a Stany Zjednoczone w zamian podpiszą z nimi umowę o wolnym handlu. Wielka Brytania wyobrażała sobie, jak odegra podobną rolę w stosunku do Unii Europejskiej jak Hongkong, który czerpałby korzyści z obu stron Atlantyku. Jeśli jednak chodzi o konkretne negocjacje po brexicie, Amerykanie wysunęli żądania, których Brytyjczycy po prostu nie mogli zaakceptować. – IS: Jakie wymagania?
RZ: Na przykład cały sektor rolniczy, który jest głównym źródłem dochodów Wielkiej Brytanii z eksportu, podlegałby przepisom amerykańskim zezwalającym na GMO. W praktyce uniemożliwiłoby to eksport do UE i zasadniczo wyeliminowałoby rolnictwo jako główny sektor brytyjski. Bez porozumienia podpisanego z USA i z więzami z UE, które z każdym dniem słabną, Wielka Brytania jest teraz w cichej rozpaczy. Dzięki grupie Pink Floyd wiemy, że jest to angielska droga. Tak smutne… To mógł być wspaniały kraj.
Bez porozumienia z głównym partnerem – z UE, USA, Rosją lub Chinami – Wielka Brytania jest skazana na zagładę. Dlatego robią wszystko, aby utrudnić życie USA na arenie międzynarodowej. Celem Brytyjczyków jest skłonienie USA do powrotu do stołu negocjacyjnego.
IS: Jakie są ich karty przetargowe?
RZ: Jest ich wiele. Jedną z nich jest wojna ukraińska. Wielka Brytania narażała wszelkie próby ugody. Kolejnym atutem przetargowym jest brytyjska kontrola nad państwami bałtyckimi, nieformalnie znanymi jako Tribaltika, a także regionalnymi monarchiami Szwecji i Danii. Lub w Holandii, jeśli chcesz. Wielka Brytania naciska na nich, aby rozpoczęli wojnę z Rosją, doskonale wiedząc, że nie leży to w interesie Ameryki.
Stara się także odgrywać rolę w polityce wewnętrznej. Pamiętacie rosyjskie akta o Trumpie? Zostały opracowane przez Christophera Steele, byłego (jeśli coś takiego istnieje) oficera MI6. Wyobraź sobie, że Steele był zamiast tego byłym agentem KGB. Rosja byłaby obwiniana i sankcjonowana tak, jakby jutra nie było. Ale Brytyjczykom się to upiekło. Wojna między dawną metropolią a kolonią jest często niewidoczna.
Ale nie, pozwól mi się naprawić. Brytyjczycy dość głośno wypowiadali się na temat swoich planów zmiany reżimu w USA. Angielski reżyser Alex Garland stworzył film Civil War z 2024 roku, który zdezorientował wielu amerykańskich krytyków. To oszałamiające. Pamiętasz, że Bones, były pirat na Wyspie Skarbów Stevensona, dostał „black spot“, co było pirackim wyrokiem? Wygląda na to, że wojna secesyjna to czarna plama, którą angielscy piraci z londyńskiego City przenieśli do tego, co mogliby uznać za irlandzkich gangsterów z Białego Domu w Waszyngtonie.
Bohaterami filmu są brytyjscy dziennikarze. Technicznie rzecz biorąc, są obywatelami amerykańskimi, ale pracują dla londyńskiej agencji informacyjnej Reuters. Powiązania brytyjskich dziennikarzy ze służbami specjalnymi są dobrze udokumentowane. Ci prawdopodobnie brytyjscy agenci jeżdżą po USA na „wywiad“ z kontrowersyjnym prezydentem, który ukrywa się w Białym Domu. W pewnym momencie grupa zatrzymuje się na stacji benzynowej i prosi o napełnienie połowy zbiornika ich pojazdu, oferując im 300 dolarów. Za tę ilość, mówi z pogardą jeden z orzeszków ziemnych, można wybrać ser – lub szynkę. To więcej niż subtelna aluzja do faktu, że 300 dolarów nie kupi nic więcej niż kanapkę.
IS:„300 dolarów kanadyjskich,“ mówi dziennikarz, że jest zgodny, a prześladowcy kłaniają się z szacunkiem.
Co gorsza, kiedy „journaliści“ przybywa do Waszyngtonu, dołączają do rebeliantów, którzy chronią ich własnymi ciałami przed latającymi kulami. To wyjaśnia nawet głupim obserwatorom, że „dziennikarze“ są po stronie rebeliantów. Następnie „journalist“ wchodzi najpierw do Białego Domu. Podążająca za nimi banda powstańców (!) wykonuje egzekucję na amerykańskim prezydencie, który jest więcej niż trochę podobny do Donalda Trumpa.
Do takich filmów nie potrzeba formalnego wypowiedzenia wojny dolarowi amerykańskiemu, prezydencji amerykańskiej i USA jako krajowi.
IS: Wspomniał Pan o Rosji jako o potencjalnym znaczącym partnerze Wielkiej Brytanii. Ale czy Brytyjczycy nienawidzą Rosjan?
RZ: Przeczytałem twoją kolumnę na ten temat. Jest dobrze spreparowan i dokładnie przeargumentowan. Ten naród jest zaabsorbowany sobą i wątpię, czy jest w stanie naprawdę nienawidzić, lub kochać każdy inny naród takim. Czy lubią Niemców? Francuzów? Irów, na miłość boską? O ich pozycji decyduje obecna sytuacja polityczna i interesy brytyjskie, które, jak powiedział lord Palmerston, są wieczne i trwałe.
Przypomnij sobie XX wiek. Na początku imperia rosyjskie i brytyjskie znalazły się w impasie Wielkiej Gry. W ten sposób Rosjanie zostali sprzedani brytyjskiej opinii publicznej jako wieczni wrogowie. Jednak w 1914 roku oba kraje stały się sojusznikami podczas I wojny światowej. To uczyniło Rosjan wiecznymi przyjaciółmi Brytyjczyków. Rewolucja rosyjska 1917 r. ponownie uczyniła Rosjan wiecznymi wrogami. W 1941 roku ponownie jednak zostali wiecznymi przyjaciółmi. Jednak nie na długo – zimna wojna przywróciła im status wiecznych wrogów. Ta częsta zmiana zdania zainspirowała George’a Orwella do napisania książki Dziewiętnaścieset osiemdziesiąt cztery. Jego hasło „War is peace“ zwiastowało deklarację „humanitarnego bombardowania“ przez w 2002 roku podczas wojny w Kosowie. Rzeczywiście, jeśli Wszechmogący Bóg zdecyduje się nas ukarać, będzie to nie tyle za nasze grzechy, co za naszą hipokryzję.
Że wojna w Kosowie tak naprawdę się nie skończyła, a niektórzy twierdzą, że jakikolwiek długoterminowy pokój w Europie będzie wiązał się z powrotem Kosowa do Serbii.
IS: Ale teraz wojna ukraińska sprawiła, że stosunki między Wielką Brytanią a Rosją są najgorsze w historii, prawda?
RZ: No tak, ale nie tyle z powodu tego, co Rosja zrobiła Ukrainie, co z powodu tego, co USA zrobiły Wielkiej Brytanii. Na początku wojny USA niechętnie zgodziły się, żeby Rosja mogła przejąć Ukrainę. Przenieśli swoją ambasadę z Kijowa do Lwowa, a następnie na polską stronę granicy i wezwali wszystkie ambasady zachodnie, aby zrobiły to samo. Co uderzające, kiedy Rosjanie zajęli (bezskutecznie) lotnisko Antonowa w Hostomelu pod Kijowem rankiem w dniu inwazji, zespół CNN został praktycznie zintegrowany ze swoimi siłami specjalnymi. Matthew Chance przeprowadził wywiad z rosyjskim dowódcą i bez trafienia sfilmował strzelaninę z Ukraińcami. Jak myślisz, po czyjej stronie były tego dnia Stany Zjednoczone?
Ale wtedy Wielka Brytania postanowiła interweniować i zakłócić amerykański plan szybkiego zwycięstwa Rosji. Szybko podjęli inicjatywę dostarczenia Ukraińcom sprzętu wojskowego o wartości dwóch miliardów dolarów, a jednocześnie „zdecydowanie doradzał im“, aby nie podpisywali żadnego traktatu pokojowego z Putinem. Wojna ciągnęła się. Amerykanie musieli niechętnie udawać, że zaopatrzenie Ukrainy w sprzęt wojskowy było również ich celem. Aby poprowadzić ten proces i zapobiec wymknięciu się spod kontroli, utworzyli Spotkania Ramsteina. Pomijając retorykę, wsparcie USA dla Ukrainy zawsze było skąpe i znacznie niższe niż rzeczywiste potrzeby. Teraz, jak wszyscy wiedzą, Amerykanie porzucili nawet retoryczny cel zwycięstwa Ukrainy. Próbują przekonać Ukraińców do zaakceptowania strat terytorialnych, co ich zdaniem zawsze oznaczałoby zwycięstwo Rosji.
IS: Dlaczego USA to robią?
RZ: Zdecydowanie nie z powodu swojej miłości do Rosji! Ale dlatego, że taka procedura służy ich celom. Szkodzi i osłabia UE, zwłaszcza Niemcy, których powojenny dobrobyt został zbudowany na tanich rosyjskich zasobach. Ponadto USA obawiają się porażki Rosji, gdyż z pewnością doprowadziłoby to do znacznych niepokojów wewnętrznych, a nawet rozpadu kraju.
Oprócz ryzyka, że broń nuklearna wpadnie w niepowołane ręce, w takim przypadku UE przestałaby mieć silną przeciwwagę na kontynencie euroazjatyckim. Oczywiście z wyjątkiem Chin, ale są one zbyt daleko od Europy. Europejczycy nie potrzebowaliby już więc Amerykanów, aby ich chronić. Albo zapłacić za tę ochronę. UE ogromnie by się rozwinęła, wchłaniając Ukrainę, Białoruś, Mołdawię, Gruzję i Armenię. Co ciekawe, dwa ostatnie wymienione kraje zostały od 1990 roku przeniesione przez geografów politycznych z Azji – gdzie przez prawie trzy stulecia należały – do Europy. Posunięcie to pozwala UE uznać je za część Europy.
Do UE może przystąpić także zachodnia część Rosji. Z drugiej strony jest to mało prawdopodobne, ponieważ wtedy rosyjski stałby się jednym z języków urzędowych UE. Elita rządząca w niektórych krajach Europy Wschodniej próbująca (w większości bezskutecznie) zasymilować swoją rosyjskojęzyczną mniejszość nie byłaby w stanie tego znieść.
Ogólnie jednak Unia Europejska mogłaby zyskać nawet 100 milionów ludzi i 2-3 biliony rocznego PKB, po raz kolejny przewyższając liczebnie gospodarkę USA.
To koszmar dla Amerykanów i nigdy nie pozwolą na taki scenariusz.
IS: Czy naprawdę wierzysz, że USA chcą rosyjskiego zwycięstwa?
RZ: No tak, w pewnym sensie. Widzicie, kardynalne porozumienie między obydwoma krajami wydaje się być takie, że USA opuszczą Europę i pozostawią ją Rosji, aby ją badała i chroniła. W zamian Rosja nie zawrze sojuszu wojskowego z Chinami. Ale samo przekazanie Europy Rosji nie jest wykonalne. Putin musi zdobyć ten przywilej na wojnie, a to zwycięstwo powinno wyglądać realnie z zewnątrz. Jest to zaaranżowany mecz, w którym zwycięzca jest z góry określony; musi jednak wykazać się siłą i odwagą, aby przekonać publiczność, że zdobył tytuł w uczciwej bitwie. Jego nos musi być zakrwawiony – może więcej niż raz, ale ostatecznie musi wygrać. Tak więc USA udają, że pomagają Ukrainie tak bardzo, jak tylko mogą, podczas gdy w rzeczywistości ich częściowa pomoc służy jedynie opóźnieniu zwycięstwa Rosji, aby uczynić ją bardziej akceptowalną dla Europejczyków.
Popularna opinia w Europie Zachodniej jest ściśle monitorowana przez USA i początkowo była silnie proukraińska. To sprawiło, że szybkie zwycięstwo Rosji stało się niemożliwe, a nawet niepożądane. Gdyby tak się stało, wiele krajów UE domagałoby się bezpośredniej interwencji NATO ze strony Ukrainy. Teraz większość ludności tych krajów jest zmęczona wojną i chce negocjacji pokojowych, co w rzeczywistości oznacza porażkę Ukrainy.
IS: Amerykanie zaopatrywali jednak Ukraińców w nowoczesne systemy uzbrojenia, takie jak czołgi HIMARS, ATACMS, M1 Abrams i samoloty F16, których Rosja obawiała się i twierdziła, że przekraczają ich czerwone linie.
RZ: Oczywiście, że tak, prawda? Ale faktem jest, że te nowe amerykańskie systemy uzbrojenia zostały przekazane Ukrainie dopiero wtedy, gdy Rosjanie byli na to mniej więcej gotowi. Te systemy pola bitwy niczego nie zmieniły i nie stanowią poważnego wyzwania dla rządu Putina ani rosyjskiej armii.
Nadal nie przekonany? Następnie przypomnij sobie dni zamachu stanu Prigożyna latem 2023 r. Wtedy właśnie USA musiały pokazać swoje prawdziwe oblicze i niechętnie, ale publicznie wyrazić poparcie dla rządu Putina. Przeraziło to i oszołomiło rosyjskich opozycjonistów, takich jak Chodorkowski, który wydaje się mądry, ale najwyraźniej nie widzi oczywistości.
IS: Jak myślisz, co stanie się z NATO?
RZ: W końcu NATO pozbywa się USA i wyrzuca je jak pustą butelkę po lemoniadzie. Spójrzmy prawdzie w oczy. Jedyną misją NATO jest i zawsze było przetrzymywanie Rosji, w razie potrzeby prowadzenie z nią wojny. Rozdział NATO ogranicza jednak swoje działania do północnego Atlantyku. Nawet południowa część oceanu, taka jak Malediwy, znajduje się poza NATO. NATO nie ma zatem zastosowania do operacji na Oceanie Spokojnym, które są dla USA najważniejsze. Kiedy Stany Zjednoczone opuszczą NATO, wszystko, co z niego pozostanie, upadnie pod własnym ciężarem, jak miało to miejsce w Afganistanie, kiedy Biden wycofał wojska amerykańskie. Pozostałe oddziały NATO nie miały ani woli, ani odwagi, by zostać i walczyć.
IS: Jednak NATO rozszerzyło się ostatnio o Finlandię i Szwecję. Oczywiste jest, że za tym rozszerzeniem stały Stany Zjednoczone. Jaki był jego cel, jeśli, jak pan mówi, USA zamierzają opuścić NATO?
RZ: Celem było stworzenie czysto europejskiego sojuszu, który jak najdłużej stawiałby opór rosyjskim rządom po opuszczeniu Europy przez USA. Jest to podobne do tego, co Amerykanie próbowali uzgodnić z rządem afgańskim przed wycofaniem się. Mieli nadzieję, że pozostanie stabilny, co świadczyło o pobożnych życzeniach. To samo dotyczy Europy. Nieobecność Ameryki w Europie ma być tymczasowa i USA chcą wrócić, gdy już zajmą się Chinami.
Do tego czasu oczekuje się, że rosyjska ekspansja w Europie będzie kontrolowana przez NATO z siedzibą w UE. Dlatego Trump chce, aby rządy UE zwiększyły swoje wydatki na wojsko do 5% PKB. Ale dla Niemiec na przykład oznaczałoby to, że prawie połowa ich budżetu krajowego trafiłaby do Bundeswehry. Jest bardzo mało prawdopodobne, aby jakakolwiek partia polityczna lub koalicja przetrwała po zaproponowaniu takiego budżetu w Bundestagu.
IS: Byliście zaskoczeni, że Szwecja i Finlandia przystąpiły do NATO?
RZ: W zasadzie tak, ale bardziej ze względu na szybkość niż sam fakt. Przed 1995 rokiem Szwecja miała konstytucję, która jednym krótkim zdaniem zabraniała sojuszy wojskowych na wypadek wojny. Powodem było gorzkie doświadczenie, jakie Szwecja zdobyła, podpisując w 1805 roku traktat o wzajemnej obronie z Wielką Brytanią w ramach koalicji antynapoleońskiej. Kiedy jednak Rosja – wówczas sojusznik Francji – wkroczyła do Finlandii w 1808 roku, Wielka Brytania nie zastosowała się do traktatu. W rezultacie Szwecja musiała oddać Rosji całą wschodnią część swojego królestwa. Doprowadziło to do znacznego zamieszania politycznego i poszukiwań duszy. Szwedzi nie ufali już innym krajom w kwestii własnej obrony.
Zmieniło się to jednak wraz z przystąpieniem Szwecji do UE. Klauzula jednego zdania w konstytucji została zastąpiona piętnastolinijkowym bełkotem prawnym, który niczego nie zabraniał. Zatem decyzja o przystąpieniu do NATO musiała zostać podjęta w tym czasie lub wcześniej. Uważam jednak, że muszą istnieć bardzo mocne argumenty wyjaśniające, dlaczego Szwecja i Finlandia w sposób oczywisty wskoczyły wspólnie na statek NATO w środku szalejącej wojny, wyraźnie zagrażając w ten sposób własnemu bezpieczeństwu.
IS: Jakie argumenty?
RZ: Na przykład Petsamo, czyli po rosyjsku Pechenga. Jest to obszar na północy Półwyspu Skandynawskiego, który należał do Finlandii od 1920 do 1944 roku. Jest to pas lądu o powierzchni być może 50 na 150 km, znajduje się tu kopalnia niklu i port arktyczny. Kopalnia niklu jest dość ważna; podczas II wojny światowej była jedynym źródłem tego strategicznego metalu dla całego imperium nazistowskiego. Wydobywano tu rudę, którą transportowano drogą lądową do szwedzkich i fińskich portów bałtyckich, a także łodzią po Norwegii. Kopalnia nadal cieszy się dużym zainteresowaniem, ale nie tak dużym, jak kawałek arktycznego wybrzeża, który zapewnia prawa do tysięcy mil kwadratowych bogatego w gaz i ropę szelfu arktycznego.
Ponieważ ani Finlandia, ani Szwecja nie posiadają obecnie złóż paliw kopalnych, postrzegają to potencjalne bogactwo z zazdrością (oczywiście z zazdrości swoich norweskich sąsiadów). Jednak zdobycie Petsama jest możliwe tylko wtedy, gdy Rosja zostanie pokonana w wojnie i będzie musiała oddać terytorium zwycięzcom. Prawdopodobnie obiecano to Finlandii i Szwecji w 2022 r., kiedy wielu obserwatorów wydawał się prawdopodobnie taki wynik.
Ta hipoteza – Nazywam ją teorią Petsamo – była szalonym przypuszczeniem, w które nikt nie uwierzy. Do niedawna, kiedy Trump domagał się Grenlandii i Kanady dla USA. Teraz ta hipoteza jest znacznie bardziej prawdopodobna.
Chociaż przystąpienie do paktu wojskowego wyraźnie skierowanego przeciwko określonemu krajowi (jak NATO przeciwko Rosji) nie jest uważane za bezpośredni akt agresji w świetle prawa międzynarodowego, bardziej zróżnicowany pogląd mówi, że mimo to podważa porządek międzynarodowy i zwiększa prawdopodobieństwo wojny. Tym samym Szwecja i Finlandia zachowały się lekkomyślnie.
IS: Co Petsamo ma wspólnego z Grenlandią?
RZ: Oba kraje zapewniają dostęp do szelfu arktycznego, ale oczywiście Grenlandia oferuje znacznie więcej. W Arktyce pozostały jedyne niewykorzystane złoża ropy i gazu, które nadal są niezastąpione jako źródła energii. Pomimo wszystkich rozmów o zielonej energii i niezliczonych miliardach wrzuconych w budowę farm słonecznych i wiatrowych, światowa produkcja i zużycie paliw kopalnych stale rośnie. Wraz z dojściem Trumpa do władzy konsumpcja ta może jedynie przyspieszyć. Partie prawicowe w Europie również są sceptyczne wobec Zielonego Ładu. AfD w Niemczech obiecuje zburzyć wszystkie brzydkie wiatraczki – a wszystkie są brzydkie. Jednak szczyt wydobycia ropy jest prawdziwy; najbardziej produktywne pola naftowe są bliskie wyczerpania. Największe na świecie konwencjonalne pole naftowe, Ghawar w Arabii Saudyjskiej, znajduje się w kryzysie. Ale gdzie wiercić? Jedyną pozostałą nadzieją na znalezienie dużych złóż jest Arktyka.
IS: Więc uważasz, że Trump poważnie myśli o aneksji Grenlandii?
RZ: A także Kanady. Śmiertelnie poważnie. Kiedy tak się stanie, ponad połowę szelfu arktycznego będą miały Stany Zjednoczone, a tuż za nimi Rosja. Te dwa kraje będą miały ponad 90% całości, przy czym znacznie mniejsza pozostała część będzie w dużej mierze norweska. Zastrzeżenie jest jednak takie, że bez wyraźnej lub ukrytej zgody Rosji Stany Zjednoczone nie mogłyby pomyśleć o aneksji żadnego z tych dwóch krajów. Dzieje się tak dlatego, że takie posunięcie najwyraźniej nie leży w interesie Chin. Chociaż Chiny są bardzo silne militarnie, są zbyt daleko od regionu i nie będą mogły interweniować bez Rosji.
Zatem porozumienie jest takie, jeśli możemy to dzisiaj zobaczyć, że Rosja zajmie Ukrainę i rzuci cień na całą Europę, zwłaszcza jej wschodnią i środkową część, podczas gdy Stany Zjednoczone zajmą Kanadę i Grenlandię i ponownie zdominują oba kontynenty amerykańskie. Doktryna Monroe i Breżniewa odradzają się – z zemstą.
IS: Dlaczego to się dzieje właśnie teraz? Czy to tylko brak energii?
RZ: Nie tylko. Ogólnym problemem gospodarki światowej jest nadprodukcja kapitału. Po prostu nie ma już większych obszarów gospodarczych, w których po odjęciu kosztów, ryzyka i inflacji, można inwestować z zyskiem. Zbyt wiele narodów stało się kapitalistami, ich populacje zarabiają więcej, niż konsumują. Różnica – capital chętny do inwestowania – rośnie z każdym dniem. Planeta jest już prawie w pełni zglobalizowana i nie można oczekiwać znaczącego zysku z dalszej globalizacji.
Taka sytuacja nie miała miejsca po raz pierwszy, a historia oferuje dominującej gospodarce kilka sposobów wyjścia: wojnę światową, hiperinflację i ekspansję terytorialną. Aby być skutecznym rozwiązaniem, globalna wojna podobna do II wojny światowej musiałaby zniszczyć poważną część globalnego kapitału – powiedzmy 20 do 30%. Konflikty regionalne, np. między Ukrainą a Rosją, są na taki cel zbyt małe. Wystarczyłoby spalić tylko połowę Europy – powiedzieć od Moskwy do Berlina lub Paryża. Jednak taka wojna dzisiaj bardzo szybko wymknęłaby się spod kontroli nuklearnych i spiralnych.
To samo dotyczy hiperinflacji; podczas gdy skutecznie niszczy kapitał, szkodzi także klasie rządzącej i otwiera drogę rewolucjom o niejasnych konsekwencjach, takim jak w Niemczech w latach 30. Widzimy również, jak pandemia Covid-19, naturalna lub sztuczna, doprowadziła do gwałtownego wzrostu inflacji, co ostatecznie doprowadziło do zmiany elit, zwłaszcza w USA.
IS: Więc to, co pozostało, to ekspansja terytorialna?
RZ: Dokładnie. Jedynym problemem jest to, że aneksja zarówno Kanady, jak i Grenlandii może nie wystarczyć, aby USA wyszły ze śmiertelnej spirali gospodarczej. Kanada jest niewielka pod względem liczby ludności (poniżej 40 mln), natomiast Grenlandia jest znikoma (około 50 tys). Równie ważne jest to, że Kanada jest już bardzo dobrze rozwinięta, co oznacza, że nie ma możliwości masowych inwestycji amerykańskich firm poza polami gazowymi i naftowymi. Chociaż aneksja przyniesie wsparcie dolarowi i gospodarce USA, nie rozwiąże problemu.
IS: Co może pomóc?
RZ: Wyjazd na południe. Łączenie Stanów Zjednoczonych Ameryk ze Stanami Zjednoczonymi Meksyku. Dodałoby to 130 milionów ludzi i nieograniczone możności inwestycyjne w infrastrukturze, nieruchomościach, turystyce itp.
IS: Ale Trump jest przeciwnikiem imigracji z Meksyku!
RZ: I słusznie. Pochłanianie ludności Meksyku bez aneksji terytorium Meksyku nie ma większego sensu. To tak jak zamiast kupować dom sąsiada i powiększać swoją ziemię, sprowadzasz rodzinę sąsiada do własnego dom.
IS: Ale aneksja Meksyku znacznie zmieniłaby struktury demograficzne Stanów Zjednoczonych zmieniając charakter tego narodu. Czy hiszpański zastąpi angielski?
RZ: Nie sądzę, chociaż hiszpański prawdopodobnie wkrótce stanie tak powszechny w USA jak angielski. Zgadzam się, że to zmieni demografię i charakter narodowy Stanów Zjednoczonych. Zmiany te z jednej strony już dziś zachodzą, ale wolniej. Bezpośrednia aneksja będzie krokiem zapobiegawczym, który pozwoli elicie USA kontrolować procesy, które obecnie zachodnią spontanicznie.
IS: Czy Chiny nie mogłyby interweniować w te ekspansjonistyczne plany, choć prawdopodobnie oznacza to, że mogłyby bezpiecznie zaanektować Tajwan, gdy nikt nie patrzy.
RZ: Chiny nie będą z tego powodu zadowolone. Ale bez Rosji niewiele z tym zrobią i wygląda, że Rosja zawarła już umowę z USA.
IS: Ale Chiny znacząco pomagają Rosji w wojnie z Ukrainą, a bez tej pomocy sytuacja w Rosji byłaby znacznie gorsza! Jak Putin mógł zdradzić przyjaciela?
RZ: Chińczycy pomagają, ale z punktu widzenia własnego interesu. Na dodatek pomoc ta stosunkowo ograniczona, zdecydowanie znacznie mniej rozległa niż pomoc Zachodu dla Ukrainy. Wiesz, Rosjanie nie ufają Chińczykom. Z ich punktu widzenia Chiny dopuściły się zdrady, która jest najgorszym grzechem w rosyjskich oczach.
IS: Masz na myśli, lata sześćdziesiąte?
RZ: Tak. Po śmierci Stalina i na początku lat 60. światowy obóz socjalistyczny pod przewodnictwem ZSRR rozrastał się i wydawał się nie do powstrzymania. Ale Mao odmówił potępienia kultu jednostki Stalina, woląc zerwać z Rosją, aby utrzymać własny kult.
Na początku lat 70., kiedy Kissinger, a następnie Nixon pojechali do Pekinu, Chińczycy zawarli układ z diabłem. Sprzedali swoją komunistyczną duszę za bogactwo, które obiecywał im nieograniczony dostęp do rynku amerykańskiego. Diabeł zachował swoją część umowy przez 50 lat, a Chińczykom zajęło ponad 30 lat, zanim faktycznie z niej skorzystali. Tymczasem obóz socjalistyczny kierowany przez ZSRR stracił znaczną część Trzeciego Świata, gdyż niektóre ludne kraje zwróciły się ku maoizmowi i odmówiły negocjacji z ZSRR. Ostatecznie, gdy Zachód porzucił system z Bretton Woods i wprowadził walutę fiducjarną z nieograniczonym pułapem zadłużenia, ZSRR stracił globalną konkurencję na rzecz Zachodu i upadł.
Z punktu widzenia Kremla upadek Związku Radzieckiego, pomimo wszystkich popełnionych błędów, był naznaczony przez odstępcze Chiny. Teraz, gdy diabeł żąda od Chińczyków funta mięsa, Rosjanie uważają za zabawne, że zwracają się o wsparcie do Moskwy. Zawarcie umowy z USA za plecami Chin byłoby właściwą odpowiedzią na wcześniejszą zdradę Chin z rosyjskiego punktu widzenia.
Wreszcie, co nie mniej ważne (i nie chcę tego mówić, ale to prawda) rosyjska elita jest kulturowo, psychicznie i, przepraszam, rasowo znacznie bliżej zachodniej elity niż ta, która dzisiaj rządzi Chinami.
IS: Jaka jest zatem Twoja prognoza na rok 2025?
RZ: Dawno temu przewidziałem, że Ukraińcy [reżim md] zaakceptują swoją porażkę dopiero wtedy, gdy rubel rosyjski stanie się cenniejszy od hrywny. Kiedy w 1996 r. wprowadzono walutę ukraińską, notowano ją w stosunku 1:6 do rubla. Ale każdy nowy Majdan tracił jakąś część jej wartości. Dziś stawka wynosi 1:2,4, co wciąż jest dalekie od parytetu. Wskaźnik ten osiągnął najniższą wartość we wrześniu 2022 roku i wyniósł 1:1,5. Wtedy większość wszystkich myślała, że Rosja straciła szansę na zwycięstwo, podczas gdy ja widziałem ją na drodze do sukcesu. Odwrotnie jest w przypadku zmiany stosunku UHR:RUB od sierpnia 2024 r., który mówi mi, że wojna jeszcze się nie skończyła.
Kolejna przepowiednia jest taka, że Rosjanie nie zajmą się Zełenskim, ale zrobią to sami Ukraińcy. Wydaje się to bardzo ważne dla ponownego pogrzebania wrogości i urazy między dwoma bratnimi narodami. Przypomnijmy, że Stepan Bandera – najsłynniejszy ukraiński nacjonalista i przestępca z II wojny światowej – został zabity przez Bohdana Staszyńskiego, Ukraińca ze Lwowa. Inna taka postać, Roman-Taras Szuchewycz, był ścigany przez Pawła Sudoplatowa – innego etnicznego Ukraińca.
Trzecia prognoza jest taka, że zakończenie wojny ukraińskiej niestety nie będzie płynne. Prawdopodobnie będzie obejmować działania militarne w krajach bałtyckich. A to dlatego, że elity krajów przygranicznych doskonale wiedzą, jaką cenę zapłacą za podsycenie wojny ukraińskiej, jeśli wygra Putin. Mark Rutte, obecny sekretarz generalny NATO, powiedział, że jeśli tak się stanie, to oni (elity) będą musieli nauczyć się rosyjskiego. Choć może to brzmieć jak przerażające i nieludzkie tortury, obawiam się, że rzeczywistość będzie jeszcze bardziej dramatycznie. Na przykład fakt, że ich wnuki będą musiały studiować w Moskwie lub Petersburgu.
Jeśli chodzi o poważniejszą sprawę, antyrosyjska retoryka rośnie w tej dziedzinie bez precedensu i ogłaszane są pewne działania, które wyraźnie mają na celu przygotowanie ludności do wojny z Rosją. Bardzo mnie to martwi.
IS: Jak myślisz, jak zakończy się ta wojna w krajach bałtyckich?
RZ: Prawdopodobnie tak samo jak większość poprzednich wojen w regionie. USA nie udzielają wsparcia tym państwom NATO a bez tego nie będą mogły zbyt długo walczyć. Wtedy będzie piekło, które te kraje zapłacą za swoją głupotę. Bardzo chciałbym, aby Gotlandia pozostała szwedzka, a Bornholm duński, ale oba kraje powinny być w tej sytuacji bardzo ostrożne.
IS: Jaką radę udzieliłbyś czytelnikom?
RZ: Bądź przygotowany. Sprawy mogą pójść gładko, ale szczerze mówiąc, byłby to cud. Sytuacja może się szybko pogorszyć i wtedy będzie za późno na reakcję. Wyobraźcie sobie, że jest rok 1938 i zostało tylko kilka miesięcy, zanim w Europie rozpęta się piekło.
Co byś wtedy zrobił, gdybyś wiedział? Moja rada jest taka, żeby zrobić to teraz.
Unravelling the Mystery of War wyszedł 18.1.2025 na unz.com.