Psy wojny – „Polski Korpus Ochotniczy”…

Psy wojny – „Polski Korpus Ochotniczy”…

Posted by Marucha w dniu 2023-06-28 (Środa)

psy-wojny-raz-jeszcze

https://pl.wikipedia.org/wiki/Polski_Korpus_Ochotniczy stan na 29 czerwca 2023

Niedawno na portalu Myśl Polska ukazał się artykuł pt. „Niewypowiedziana wojna”, w którym autor opisał udział polskich najemników w ataku na terytorium Federacji Rosyjskiej i próbował ustalić czy polskie „psy wojny” działają pod patronatem RP czy nie.

Logo Polskiego Korpusu Ochotniczego

Zostało postawione pytanie czy członkowie „Polskiego Korpusu Ochotniczego” uzyskali formalną zgodę od warszawskiego rządu, co według autora ma być kluczową przesłanką, by uznać lub odrzucić odpowiedzialność III RP. Jest to tylko część prawdy.

Majestat bezprawia

Są przesłanki, żeby stwierdzić, iż RP nie wydawała nikomu zgody na udział w siłach zbrojnych Ukrainy. Jednocześnie nie ma najmniejszej wątpliwości, że III RP w majestacie prawa, a właściwie bezprawia, o czym poniżej, popiera i identyfikuje się ze wszystkimi Polakami nielegalnie walczącymi po stronie Ukrainy. Podkreślam, że pisząc III RP mam na myśli całą sejmową klasę polityczną od Lewicy po Konfederację – może z małymi wyjątkami. Na tym właśnie polega perfidia tej sytuacji, że prawo jest łamane zarówno przez koalicję rządzącą, jak też przez tych, którzy mają na sztandarach „Konstytucja” i samozwańczo mianowali się obrońcami praworządności.

Gdyby jacyś polscy obywatele wstąpili do Grupy Wagnera, nie uzyskując przed tym stosownych zezwoleń z Ministerstwa Obrony Narodowej, to oczywiście Rzeczpospolita Polska z całą swoją mocą ukarałaby przestępców. Celowo użyłem określenia „wstąpili”, a nie np. walczyli w Grupie Wagnera, bo przestępstwo określone w art. 141 k.k. ma charakter formalny i nie jest ono uzależnione od wystąpienia jakiegokolwiek skutku. Jest ono spełnione już z chwilą przyjęcia przez sprawcę (obywatela polskiego) obowiązków wojskowych w obcym wojsku lub w obcej organizacji wojskowej bez zgody właściwego polskiego organu (§ 1) lub obowiązków w wojskowej służbie najemnej zakazanej przez prawo międzynarodowe. Oczywiście jest to przestępstwo ścigane z urzędu, co znaczy, że zaniechanie ścigania jest przestępstwem niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariusza publicznego.

Nie prawo, lecz sejmowa wola polityczna

W przypadku polskich „psów wojny” walczących po stronie ukraińskiej mamy bez wątpienia do czynienia z zaniechaniem ścigania tych przestępców. Prokuratorzy nie mogą się tłumaczyć, że nie wiedzą o tym procederze i jego skali, albowiem jest to wiedza powszechna. Proceder trwa od roku 2014, a w 2022 roku przybrał na sile. Z najemnikami przeprowadzane są długie wywiady na różnych kanałach TV, opisuje ich wiele tytułów prasowych nazywając „polskimi żołnierzami” i „bohaterami” – co jest aberracją. W przypadku śmierci takiego człowieka często jest on żegnany przez władze RP.

Oczywiście ci prokuratorzy, którzy nie dopełnili swoich obowiązków (231 kk) mają swoich przełożonych, którzy także kogoś nad sobą mają. Jest wielce prawdopodobne, że ci prokuratorzy nie dopełnili swoich obowiązków, bo ich szefowie udaremniają im wszczęcie postępowania karnego, czyli zachodzi podejrzenie popełnienia przestępstwa poplecznictwa (239 kk). Ci szefowie też nie działają w próżni, tylko w realiach politycznych III RP, która jak widać na tym przykładzie, nie jest już państwem prawnym określonym w art. 2 Konstytucji RP.

W naszych realiach państwowych nie prawo, a wola polityczna ma pozycję nadrzędną. Przecież cała sejmowa klasa polityczna ma gdzieś, że nikt nie ściga nielegalnie walczących po stronie ukraińskiej polskich najemników. Zarówno przez „kaczystów”, jak też „obrońców konstytucji”, prawo jest traktowane przedmiotowo i jest narzędziem do osiągania celów politycznych. To nie prawo wyznacza im zakres i zasady działania, co nakazuje Konstytucja, a wprost przeciwnie. To oni wyznaczają kiedy i w jakim zakresie prawo ma działać, a kiedy jest „wyłączone”.

Takich praktyk nie było nawet w najmroczniejszym okresie PRL. Po ośmiu latach, gdy liczba walczących Polaków po stronie Ukrainy gwałtownie wzrosła, posłowie wszystkich partii zaczęli histerycznie szukać rozwiązania tego problemu. W grudniu 2022 roku do Sejmu trafił poselski projekt abolicji dla osób walczących po stronie ukraińskiej, pod którym podpisali się przedstawiciele wszystkich klubów oraz kół Polska 2050 i PPS (poza Konfederacją). Nie jest to niestety projekt abolicji tylko nieudolna próba zmiany treści części art. 141 kk z naruszeniem zasady lex retro non agit (prawo nie działa wstecz), ale po kolei.

Co to jest abolicja

Abolicja to akt prawny, ustawa, w oparciu o którą odstępuje się od ścigania określonych, popełnionych przestępstw, jak też umarza się postępowanie przygotowawcze i sądowe, nawet po ogłoszeniu wyroku, ale przed jego uprawomocnieniem. Abolicja może dotyczyć tylko i wyłącznie już popełnionych przestępstw. Abolicja nie powoduje zalegalizowania przestępstwa, a także nie zmienia jego kwalifikacji prawnej. Jest to jednorazowe anulowanie kary osobom, które popełniły czyn karalny w pewnym ściśle określonym czasie.

Projekt poselski określił tylko datę początkową – 20 lutego 2014 roku, po której odstępuje się od ścigania, ale nie określił daty końcowej. Według takiego zapisu nie powinno się ścigać także sprawców czynów, które dopiero zostaną popełnione w dowolnej przyszłości. Zatem nie jest to żaden projekt abolicji tylko prymitywna próba zalegalizowania przestępstw już popełnionych i tych, które zostaną popełnione.

Czy ci posłowie którzy złożyli ten projekt są tak merytorycznie słabi, że podpisali się pod takim potworkiem prawnym, czy tak leniwi, że nie zbadali co podpisują – pozostaje nierozstrzygnięte. A może ani jedno ani drugie, tylko są po chamsku cwani, bo wiedzą, że wytresowany lud zaakceptuje każdą ich głupotę, pod warunkiem, że będzie ona szkodziła Rosji. W takim brzmieniu z mocy prawa ten projekt musi być odrzucony w pierwszym czytaniu. Nie będzie on jednak póki co procedowany bo został wrzucony do „zamrażarki”, nie z przyczyn merytorycznych tylko z powodu animozji wewnątrz PiS.

Opozycja udaje przywiązanie do Konstytucji

Jedyna zaletą tego projektu jest to, że nasi „mężowie stanu” publicznie ujawnili, iż wojna trwa od 2014 roku, a polscy obywatele uczestniczą w niej od początku. Ujawnili też, że władze o tym wiedziały od dziewięciu lat i łamały prawo, nie ścigając tych przestępców.

Że do lutego 2022 taki stan rzeczy był dla polskich władz do zaakceptowania, bo skala procederu nie była zbyt wielka i można było to potem „zamieść pod dywan”. Ponad rok temu „mleko się rozlało” i ujawniło się tylu ukraińskich patriotów z polskim obywatelstwem gotowych ginąć na stepach Ukrainy, że ukraińscy patrioci z Wiejskiej mają teraz nie lada problem.

Elektorat to widzi i póki co akceptuje. Ale czy będzie akceptował w nieskończoność? Czy dojdzie wreszcie do „Janów Kowalskich”, że cała klasa polityczna ma ich za idiotów? Bo jak inaczej opisać zachowanie posłów Lewicy czy PO którzy jednego dnia drą mordę „Konstytucja!”, a na co dzień razem z PiS łamią tą Konstytucję, akceptując, że nie ściga się wybranych sprawców przestępstw bo taka jest decyzja polityczna. Posłowie opozycyjni takim zachowaniem demoralizują obywateli jeszcze bardziej niż PiS. PiS nikogo nie gra, on taki jest. Natomiast posłowie opozycji grają szlachetnych i praworządnych, lepszych niż ogół obywateli.

Widać wyraźnie, że polscy najemnicy są chronieni przez polityków, którzy pozwalają im łamać prawo. Dlatego też cała polska klasa polityczna, co najmniej politycznie, odpowiada za poczynania naszych „zuchów” na Ukrainie i prędzej czy później zostanie im wystawiony za to rachunek. Ale póki co Agnieszka Romaszewska jest z nich dumna, chwaląc na Twitterze: „Chyba nikt nie jest w stanie zjednoczyć Polaków – już tylko Moskale…”.

Na razie ludzie patrzą na ten teatrzyk i biją brawo. Pytanie jak długo jeszcze?

Cezary Michał Biernacki
https://myslpolska.info/

Ten cały Kaczyński ma – ‘zaś ale’ – poczucie humoru… „Mało jest państw, gdzie wpływ władzy na media jest tak minimalny jak w Polsce”

Ten cały Kaczyński ma – ‘zaś ale’ – poczucie humoru… „Mało jest państw, gdzie wpływ władzy na media jest tak minimalny jak w Polsce”

wg. kaczynski-ma-poczucie-humoru

Jarosław Kaczyński na konferencji prasowej w KPRM mówił o wolności prasy w Polsce. Dla czytelników portalu NCzas.com, którzy wiedzą, z jaką cenzurą się zmagamy, słowa „naczelnika” zabrzmią jak żart.

Przemawiając w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Jarosław Kaczyński udowodnił, że ma poczucie humoru. Polityk mówił o wolności mediów w Polsce.

– Mało jest państw, mówię o państwach demokratycznych na świecie, gdzie wpływ władzy na media jest tak minimalny, w gruncie rzeczy żaden, jak w Polsce, a już w szczególności na media opozycyjne, a te media opozycyjne są w zdecydowanej większości – stwierdził przywódca obozu rządowego.

Wystarczy włączyć Telewizję Polską, albo posłuchać Polskiego Radia, by stwierdzić, że słowa wypowiedziane przez „naczelnika” nie mogą być wypowiadane „na serio”.

Dowodem nie jest oczywiście jedynie propisowska narracja tzw. „reżimówki”. W Polsce dochodzi także do prześladowań niezależnych mediów.

Naprawdę żałośnie brzmi także mówienie, że w Polsce wpływ władzy na media jest (rzekomo) „minimalny”. Oczywiście wpływ ten jest ogromny, a nie „minimalny”, ale tak naprawdę władza nie powinna mieć ŻADNEGO wpływu na media.

W wolnym społeczeństwie nie powinno być państwowej cenzury i na pewno nie powinno być państwowych mediów. Na 100 % natomiast nie powinny istnieć media w takim kształcie, jaki obecnie ma Telewizja Polska, Polskie Radio i reszta mediów, które są sterowane z Warszawy. Obecna rzeczywistość bardziej przypomina w tej kwestii ustrój słusznie miniony niż państwo wolnych obywateli.

Geje [zboczeńcy] chcą adoptować dzieci, aby je molestować i gwałcić. Chcą zalegalizować “śluby” i dostać dzieci do adopcji.


Chcą zalegalizować śluby dla gejów i oddać im dzieci do adopcji
ZiR
Mail nieczytelny? Zobacz wersję www
Kaja Godek – Fundacja Życie i Rodzina <kontakt@zycierodzina.pl>

Szanowny Panie, Drogi Obrońco Życia Dzieci!

Geje chcą adoptować dzieci, aby je molestować i gwałcić”. W 2019 roku powiedziałam to zdanie na antenie Polsat News, a lewacki Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych zorganizował wobec mnie proces. Kilkanaście miesięcy później sądy dwóch instancji potwierdziły, że wygłoszona opinia była uzasadniona i że wypowiedzenie tego zdania nie wyczerpuje znamion przestępstwa. W ten sposób założyciel Ośrodka przestępca Rafał Gaweł i jego koledzy, którzy chcieli ukarania za prawdę o LGBT, pomogli zalegalizować mówienie tejże prawdy. Oczywiście w sprawie tak poważnej jak wykorzystywanie seksualne dzieci wolałabym nie mieć racji. Niestety pora bić na alarm. Geje naprawdę zabierają się za przysposabianie dzieci, a zjawisko to upowszechnia się.

W niektórych krajach normą stały się już targi dla gejów, na których umożliwia im się kupno dzieci. „Men Having Babies” (mężczyźni mający dzieci) – tak nazywa się organizacja, która patronuje dorocznemu wydarzeniu na salonach Europy Zachodniej i USA. Kontaktuje klientów z firmami oferującymi in vitro oraz surogację. Konsultuje prawnie. Umożliwia coraz większej liczbie par homoseksualnych uzyskanie łatwego dostępu do dzieci – w pokoju za ścianą, we własnym domu, bez świadków… 

Jaki los czeka maluchy urodzone przez surogatki i oddane w ręce pederastów? Strach pomyśleć. Opisywaliśmy już głośne przypadki patologii związanych z homoadopcjami.

– Półtoraroczna Elsie adoptowana przez geja Matthew Scully-Hicksa była przez niego katowana i została zamordowana.

– Chłopcy adoptowani przez gejów Williama i Zacharego Zullock byli wykorzystywani seksualnie i zmuszani, by grali w filmach pornograficznych.

– W stanie New Jersey w USA Matthew Volz (twierdzi, że jest kobietą Mariną Volz) wraz ze swoim partnerem wykorzystywał seksualnie własną córkę, panowie nagrywali filmy z gwałtów na dziewczynce.

Proszę posłuchać, co o targach dzieci dla gejów mówi nasza koleżanka Laura Lipińska. Nagranie jest dostępne na BanBye:

Video można obejrzeć także na Rumble: https://rumble.com/v2wtlib-pro-life-bez-cenzury-geje-kupuj-dzieci-na-targach.html

Z każdym miesiącem wychodzą na światło dzienne nowe skandale w homoseksualnym półświatku. Jednak zniszczone poprawnością polityczną społeczeństwa nie widzą powodu, aby zacząć skutecznie walczyć o bezpieczeństwo dzieci. Nie budzą się, by odsunąć aktywistów LGBT od kontaktu z najmłodszymi. Wolą zamknąć oczy, byle nie zostać oskarżonym o nietolerancję. Dlatego dramat wielu maluchów trwa.

Kluczem do tego, aby w Polsce nie zdarzyły się podobne tragedie, jest budowanie świadomości, co naprawdę dzieje się dzieciom adoptowanym przez pary jednopłciowe. Dlatego edukujemy wychodząc wielokrotnie na ulice i pokazując prawdziwe historie, które miały miejsce w krajach, gdzie dopuszczono przekazywanie dzieci gejom i lesbijkom. Pikietujemy, opisujemy, przygotowujemy nagrania video, prowadzimy szkolenia, żeby ludzie wiedzieli. Nie chcemy, aby propaganda LGBT zatryumfowała w Polsce.

Jestem głęboko zaniepokojona, że w Polsce także może wydarzyć się najgorsze. Szczególnie teraz – przed wyborami obserwuję, jak skrajnie lewicowe formacje polityczne licytują się, kto da więcej. Chcą wpłynąć na polską politykę i wprowadzić śluby jednopłciowe, a następnie będą dążyć do zalegalizowania homoadopcji.

Nie możemy pozwolić, aby polskie dzieci znalazły się w tak wielkim niebezpieczeństwie.

Proszę Pana o pomoc w prowadzeniu działań, aby uchronić polskie dzieci przed homolobby. Czy może Pan wesprzeć kampanię Fundacji finansowo?

Czy może Pan wpłacić 40, 80, 150 złotych lub wybraną przez siebie sumę, aby wesprzeć pokazywanie prawdy, której zwolennicy LGBT nie chcą nikomu pokazywać?

Przełamujemy zmowę milczenia.

Jesteśmy za to nienawidzeni.

Działamy mimo ataków, bo wiemy, że bezpieczeństwo dzieci jest najważniejsze.

Proszę nam pomóc.

Serdecznie Pana pozdrawiam!

Kaja Godek
Podpis

Kaja Godek
Inicjatywa #ZATRZYMAJABORCJĘ
Inicjatywa #STOPLGBT
Fundacja Życie i Rodzina
zycierodzina.pl

PS – Wpłat można dokonać na numer konta: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230lub systemami przelewowymi i do płatności kartą pod linkiem www.ZycieRodzina.pl/wspieraj . Już teraz dziękuję za każdą pomoc!

WSPIERAM

NUMER RACHUNKU BANKOWEGO: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
NAZWA ODBIORCY: FUNDACJA ŻYCIE I RODZINA
TYTUŁEM: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE

DLA PRZELEWÓW Z ZAGRANICY:

IBAN:PL 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
KOD SWIFT: BIGBPLPW

MOŻESZ TEŻ SKORZYSTAĆ Z SZYBKICH PRZELEWÓW ONLINE:

LUB SKORZYSTAĆ Z PŁATNOŚCI KARTĄ:

#ZatrzymajAborcję

Agencja Badań Medycznych – niewielkie efekty za 888 mln zł

Agencja Badań Medycznych – niewielkie efekty za 888 mln zł

23 czerwca 2023 nik.gov-agencja-badan-medycznych

Z roku na rok do Agencji Badań Medycznych (ABM) trafiało coraz więcej pieniędzy, jednak do końca czerwca 2022 r. jej działalność nie przyniosła wymiernych korzyści ani systemowi ochrony zdrowia, ani budżetowi państwa. To oznacza, że choć NFZ, którego ponad 90% przychodów stanowią składki zdrowotne przekazał ABM ponad 888 mln zł, pożytek z jej działalności dla pacjentów był niewielki. Co więcej, w latach 2023-2025 Narodowy Fundusz Zdrowia planuje przekazać Agencji 1,3 mld zł, mimo że ABM nie oceniała korzyści finansowych, jakie wspierane przez nią badania przynoszą co roku budżetowi państwa i systemowi ochrony zdrowia. Jest do tego zobowiązana ustawowo.

Na duże obciążenie dla budżetu, jakim będzie utworzenie Agencji Badań Medycznych, zwracało uwagę Biuro Analiz Sejmowych, opiniując w 2019 r. projekt ustawy dotyczącej powołania ABM. Prawnicy podkreślali, że kosztowna instytucja ma powstać w sytuacji, w której wyznaczone jej zadania są zbliżone do zadań wykonywanych już przez Narodowe Centrum Nauki oraz Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. Obie te instytucje zostały utworzone w 2010 r., kiedy to dostrzeżono w Polsce potrzebę finansowego wspierania niekomercyjnych badań klinicznych produktów leczniczych i wyrobów medycznych. Chodziło o potwierdzenie lub sprawdzenie ich skuteczności przez ośrodki niezależne od firm farmaceutycznych. Niekomercyjne badania wyrobów medycznych nie były prowadzone w naszym kraju od 2012 r. i to się nie zmieniło po utworzeniu ABM.

Agencja rozpoczęła działalność 22 marca 2019 r., a już 10 miesięcy później premier zdecydował o przyznaniu tej instytucji statusu jednostki o szczególnym znaczeniu dla państwa. Tak się stało, mimo że w tym czasie nie stwierdzono jeszcze znaczących rezultatów podejmowanych przez nią działań. Nie zostały także spełnione przesłanki ustawy kominowej, które powinny być w tym wypadku uwzględnione – rodzaj świadczonych przez ABM usług, zasięg działania, obroty i liczba zatrudnionych pracowników. Kontrola przeprowadzona przez NIK pokazała, że w 2019 r. Agencja nie przeprowadziła jeszcze żadnych badań, była dopiero w trakcie tworzenia wewnętrznej struktury organizacyjnej, dysponowała jedynie 14 etatami, a Minister Zdrowia przekazało jej 7 mln zł dotacji wyłącznie na pokrycie bieżących kosztów działalności. Tymczasem w efekcie wpisania Agencji na listę podmiotów o szczególnym znaczeniu dla państwa, miesięczne wynagrodzenie brutto jej prezesa (także osoby pełniącej obowiązki prezesa) wzrosło w 2020 r. o ponad 58%, a w 2022 r. o niemal 96% – do 47 tys. zł brutto.

NIK zwraca uwagę na fakt, że od 2000 r., kiedy to weszła w życie ustawa kominowa, na podstawie której premier może decydować o nadaniu podmiotom statusu o szczególnym znaczeniu dla państwa, do 2018 r. żaden z szefów rządu nie skorzystał z tej możliwości. Tymczasem od 29 maja 2018 r. do końca 2021 r. do takiego wykazu trafiło 15 podmiotów, z czego cztery podlegały Ministrowi Zdrowia. Dzięki temu, że znalazły się w wykazie, można było zwiększyć o 50% maksymalną kwotę miesięcznego wynagrodzenia osób kierujących tymi instytucjami. Inicjatorami wpisania ABM na listę byli przewodniczący Rady Agencji Badań Medycznych Marcin Moniuszko oraz ówczesny wiceminister zdrowia Janusz Cieszyński.

Rzetelność wyboru Prezes ABM pod znakiem zapytania

ABM rozpoczęła działalność w marcu 2019 r. Pełnienie obowiązków prezesa Agencji Minister Zdrowia Łukasz Szumowski powierzył dr. hab. n. med. Radosławowi Sierpińskiemu. Pierwszy konkurs na stanowisko prezesa został ogłoszony kilka miesięcy później. Jedyny kandydat, który wziął w nim udział został powołany w październiku, ale już w grudniu zrezygnował ze stanowiska. Kolejny konkurs na stanowisko prezesa ogłoszono dopiero w maju 2021 r., a do tego czasu obowiązki prezesa ponownie pełnił Radosław Sierpiński i to on, jako jedyny kandydat wystartował w konkursie. Obowiązki prezesa objął 12 czerwca 2021 r.

Przeprowadzone przez ówczesnego Ministra Zdrowia postępowanie konkursowe na to stanowisko, NIK uważa jednak za nierzetelne. Wymagania ustawowe, które musieli spełniać kandydaci dotyczyły m.in. co najmniej pięcioletniego doświadczenia zawodowego, w tym trzyletniego w zarządzaniu zasobami ludzkimi. Z uzyskanych przez kontrolerów Izby informacji wynika, że pracodawcy wymienieni w przedstawionym przez Radosława Sierpińskiego dokumencie nie składali do ZUS raportów, z których wynikałoby że płacili za niego obowiązkowe składki. Z kolei w Centralnej Ewidencji i Informacji o działalności gospodarczej nie było danych, które wskazywałyby na to, że Radosław Sierpiński prowadził taką działalność, co mogłoby potwierdzać jego doświadczenie na stanowisku kierowniczym.

Od kandydatów na stanowisko prezesa Agencji wymagano także odpowiedniego wykształcenia; uzyskania co najmniej stopnia doktora habilitowanego nauk medycznych. Radosław Sierpiński uzyskał habilitację w kwietniu 2021 r. na Uniwersytecie Medycznym we Wrocławiu, 11 dni przed ogłoszeniem konkursu na prezesa ABM.

NIK zwraca uwagę także na to, że w okresie objętym kontrolą Radosław Sierpiński kierował Agencją sam, choć zgodnie z przepisami, prezesa powinien wspierać przynajmniej jeden, a maksymalnie trzech zastępców – do spraw medycznych, finansowania badań oraz do analiz i badań własnych. Stanowisko zastępcy prezesa do spraw medycznych było obsadzone tylko przez nieco ponad miesiąc w 2019 r., zajmował je sam Radosław Sierpiński zanim stanął na czele całej instytucji. Zastępca prezesa do spraw analiz i badań własnych nie został powołany do czasu zakończenia kontroli NIK, a zastępca prezesa do spraw finansowania badań pełnił swoją funkcję od 7 listopada 2019 r. do 31 lipca 2021 r. i następnie od 31 stycznia 2022 r. do 5 czerwca 2022 r. W trakcie kontroli prezes ogłosił nabór na to stanowisko, które zostało obsadzone już po jej zakończeniu.

Choć Radosław Sierpiński nie powołał swoich zastępców dostał zgodę ministrów zdrowia – najpierw Łukasza Szumowskiego, a następnie Adama Niedzielskiego – na podjęcie dodatkowej działalności zawodowej w 10 innych podmiotach, w tym także w radach nadzorczych spółek Skarbu Państwa niezwiązanych z systemem ochrony zdrowia – Totalizatora Sportowego, Spółki AB Kauno tiltai (z sektora budownictwa infrastrukturalnego w krajach bałtyckich) i KGHM TFI SA.

Zdaniem Najwyższej Izby Kontroli angażowanie się prezesa w działalność innych jednostek, w sytuacji, gdy nie wyznaczył on swoich zastępców, stwarzało ryzyko niewłaściwego zarządzania Agencją i nieprawidłowego nadzorowania realizowanych przez nią zadań. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że ABM powierzono ogromne środki i wpisano ją na listę podmiotów o szczególnym znaczeniu dla państwa.

Agencja Badań bez badań własnych

Agencja Badań Medycznych ma realizować zadania zlecane przez Ministra Zdrowia i własne badania naukowe i prace rozwojowe, a także finansować projekty wyłonione w drodze konkursu, ze szczególnym uwzględnieniem badań klinicznych i epidemiologicznych. Od września 2021 r. cele działalności ABM zostały rozszerzone o dofinansowywanie eksperymentów badawczych.

W okresie objętym kontrolą, ABM nie inicjowała i nie prowadziła własnych badań naukowych oraz prac rozwojowych, mimo zapewnionych na ten cel środków.Co prawda w 2020 r. Ministerstwo Zdrowia zleciło Agencji opracowanie szczepionki przeciwko wirusowi SARS-CoV-2 i wspieranie prac badawczych, których celem było poszukiwanie skutecznej metody leczenia zakażeń koronawirusem, jednak do zakończenia kontroli działania ABM nie przyniosły spodziewanego efektu – nie odnotowano wymiernych korzyści dla pacjentów i nie zastosowano wyników badań w ramach systemu ochrony zdrowia. Agencja otrzymała na te badania ponad 4 mln zł w formie dotacji, a realizowały je trzy podmioty zewnętrzne wykorzystując na ten cel ponad 91% otrzymanych środków.

Działania Agencji od początku jej istnienia skupiały się przede wszystkim na organizowaniu konkursów, wyborze projektów badawczych i ich finansowaniu. Nie była ona jednak w stanie ograniczyć ryzyka dofinansowywania takich samych lub bardzo podobnych badań. Przyczyną był nie w pełni funkcjonalny system informatyczny, który w lipcu 2022 r. umożliwiał jedynie przyjmowanie wniosków o dofinansowanie projektów oraz ich ocenę merytoryczną. Wbrew przepisom nie można było jednak dzięki niemu oceniać wniosków pod względem formalnym, rozliczać umów, a także nadzorować i kontrolować stanu realizacji projektów. System ten nie umożliwiał także wymiany korespondencji między ABM a wnioskodawcami i beneficjentami.

Podstawowym źródłem finansowania projektów badawczych zgłoszonych w konkursach były środki otrzymywane przez ABM z Narodowego Funduszu Zdrowia. NFZ jest bowiem ustawowo zobowiązany do przekazywania Agencji 0,3% planowanych przychodów określonych w planie finansowym, z tytułu składek na ubezpieczenie zdrowotne.

W ramach 18 konkursów zorganizowanych w latach 2019-2022 (do 30 czerwca) ABM podpisała umowy z 43 beneficjentami o dofinansowanie 127 projektów za w sumie niemal 1,8 mld zł. Najwięcej zrealizował ich Gdański Uniwersytet Medyczny – 14, na co otrzymał blisko 187 mln zł (10,6% wartości wszystkich podpisanych umów).

Wartość projektów dofinansowanych przez Agencję Badań Medycznych (opis grafiki poniżej)
Opis grafiki

W 2020 r. ABM dofinansowała 21 projektów związanych z epidemią COVID-19 (większość zakończono, pięć wciąż było w trakcie realizacji). Wśród tych projektów znalazły się niekomercyjne badania kliniczne dotyczące wykorzystania chlorochiny w leczeniu wirusa SARS-CoV-2, które prowadził Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu. Koszt dofinansowania projektu wyniósł ponad 1 mln zł, a umowa przewidywała objęcie badaniem 400 pacjentów. W badaniu wzięło udział zaledwie 16 osób, ponieważ zdaniem prezesa ABM, „rekrutacja pacjentów przebiegała znacznie wolniej niż zakładano”. Jednocześnie dwa duże ogólnoświatowe badania nie wykazały skuteczności hydroksychlorochiny ani w prewencji, ani leczeniu COVID-19. Na wniosek rektora Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu prezes ABM zawiesił prace badawcze.

Mimo że w badaniu wzięło udział 16 zamiast 400 osób, wydano na nie niemal 800 tys. zł, czyli 69% przeznaczonej na ten cel dotacji. Harmonogram przyjęty do umowy nie określał jakiego rodzaju zakres prac można było uznać za kwalifikujący się do rozliczenia. Uczelnia kupiła m.in. sprzęt i wyposażenie, które w 2021 r., w formie darowizny przekazała utworzonemu przez siebie Uniwersyteckiemu Szpitalowi Klinicznemu (USK) we Wrocławiu. Wartość darowizny wyniosła ponad 485 tys. zł. Od 1 kwietnia 2022 r. pełniącym obowiązki dyrektora USK był Jakub Berezowski, były wiceprezes Agencji Badań Medycznych.

Dofinansowanie z ABM do badań związanych z COVID-19 dostały także m.in. uczelnie z Białegostoku i ze Szczecina. W tym przypadku NIK zwraca uwagę na to, że choć kontrola nie wykazała by doszło do rzeczywistego konfliktu interesów, to jednak kierownikami projektów i głównymi badaczami byli członkowie Rady Agencji Badań Medycznych. Chodzi o jej przewodniczącego prof. dr hab. n. med. Marcina Moniuszkę, prorektora ds. nauki i rozwoju Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, który realizował siedem projektów za w sumie ponad 80 mln zł oraz wiceprzewodniczącego Rady prof. dr hab. n. med. Bogusława Machalińskiego, rektora Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie, która to uczelnia dostała od Agencji łącznie 14,2 mln zł na pięć projektów. Rada ABM, której członkowie są powoływani na sześć lat przez Ministra Zdrowia opiniuje kierunki działalności badawczej Agencji, plan roczny określający zakres organizowanych konkursów i projektów własnych, a także zasady podziału przyznanych Agencji pieniędzy. Zgodnie z przepisami członkowie Rady mają także prawo wglądu do dokumentacji finansowej ABM i do żądania od prezesa niezbędnych informacji dotyczących tej dokumentacji.

W okresie objętym kontrolą większość dofinansowanych przez Agencję projektów badawczych wciąż była w trakcie realizacji, wobec tego nie uzyskano dzięki nim nowych rozwiązań systemowych w ochronie zdrowia. ABM nie miała informacji, czy wspierane przez nią badania przyniosą korzyści finansowe budżetowi państwa i systemowi ochrony zdrowia, choć zgodnie z przepisami powinna co roku przeprowadzać analizy w tym zakresie.

NIK jest także zdania, że realizacja jednego zadania nałożonego ustawowo na Agencję (organizowanie konkursów) nie może uzasadniać tego, że inne nie są wykonywane. Zwłaszcza, że w ABM do prowadzenia przez nią własnej działalności badawczo-rozwojowej wyznaczono właściwą komórkę organizacyjną. Co więcej, od początku funkcjonowania Agencji takim badaniom zapewniono źródło finansowania – najpierw ze środków Ministerstwa Zdrowia, a potem także Narodowego Funduszu Zdrowia.

Wnioski

W związku z wynikami kontroli, NIK złożyła wnioski do Ministra Zdrowia i do Prezesa Agencji Badań Medycznych.

Wnioski do Ministra Zdrowia:

  1. Wzmocnienie nadzoru nad Agencją Badań Medycznych w zakresie:
    • planowania i realizacji własnej działalności badawczo-rozwojowej, z uwzględnieniem efektów tej działalności,
    • dokonywania systematycznej ewaluacji prowadzonej działalności, w tym konkursowej, pod względem korzyści finansowych dla budżetu państwa i systemu ochrony zdrowia,
    • optymalnego rozwoju systemu teleinformatycznego, w celu zapewnienia elektronicznej realizacji zadań, o których mowa w art. 15 ust. 1 i 2 ustawy o ABM,
    • wdrożenia skutecznych mechanizmów kontrolnych ograniczających ryzyko podwójnego dofinansowywania tych samych projektów badawczych.
  2. W przypadku kierowania wniosku do Prezesa Rady Ministrów o wpisanie na listę podmiotów o szczególnym znaczeniu dla państwa, należy go poprzedzić rzetelną analizą spełniania przez podmiot przesłanek określonych w art. 9 ustawy kominowej. Ponadto NIK wnosi o dokonanie analizy zasadności zakwalifikowania Agencji Badań Medycznych jako podmiotu o szczególnym znaczeniu dla państwa.
  3. Wniosek de lege ferenda:
    NIK wnosi o dokonanie zmiany treści § 5 ust. 1 rozporządzenia Ministra Zdrowia w sprawie szczegółowych zasad i trybu przyznawania nagrody rocznej, tak, aby zachowana została jawność i przejrzystość finansów publicznych przy przyznawaniu nagród dla zastępców kierowników podmiotów oraz głównych księgowych.

Wniosek do Prezesa Agencji Badań Medycznych

Prowadzenie systematycznej ewaluacji finansowanych projektów w zakresie korzyści finansowych dla budżetu państwa i systemu ochrony zdrowia.

Kategorie: zdrowie, Ministerstwo Zdrowia

========================

mail:       Banaś masakruje PiS Konferencja NIK – YouTube

 Liczba nielegalnych aborcji za pomocą pigułek poronnych to kilkadziesiąt tysięcy rocznie.  Jarosław Kaczyński: “Nikt tego nie zwalcza”

Fundacja Pro-Prawo do życia
 Jarosław Kaczyński po raz kolejny zabrał głos na temat swobody dostępu do aborcji w Polsce. Wicepremier powiedział otwarcie, że: „niemalże na każdym rogu w Warszawie i w wielu różnych miejscach można to załatwić, nikt tego nie zwalcza.” To prawda. Wedle szacunków liczba nielegalnych aborcji za pomocą pigułek poronnych to kilkadziesiąt tysięcy rocznie. Jest to powszechnie reklamowany proceder. Z kolei legalną aborcję na żądanie można przeprowadzić w szpitalu. Kilka dni temu wicedyrektor szpitala w Oleśnicy poinformowała, że na jej oddziale przeprowadzono kolejne 3 aborcje na dzieciach z podejrzeniem zespołu Downa. Dzieci abortowano poprzez wykonanie im zastrzyków z chlorku potasu w serca, a za wszystko zapłacił NFZ z naszych podatków! To wszystko dzieje się dzisiaj, w Polsce, na naszych oczach. Podległe rządzącym służby nie zwalczają nielegalnej aborcji, a premierzy i ministrowie informują Polki w mediach jak wykorzystywać furtki w prawie aby wykonywać legalne aborcje w szpitalach. Musimy ratować Polskę i powstrzymać eskalację tego barbarzyństwa!Procedura jak z obozu koncentracyjnego [foto]22 października 2020 roku Trybunał Konstytucyjny orzekł, że tzw. przesłanka eugeniczna do aborcji jest niezgodna z Konstytucją RP. Tym samym zakazana została w Polsce aborcja z powodów podejrzenia u nienarodzonego dziecka choroby lub niepełnosprawności. Jak to jest zatem możliwe, że w szpitalu w Oleśnicy abortowano właśnie 3 kolejnych dzieci z podejrzeniem zespołu Downa? Jak publicznie powiedziała wicedyrektor tej placówki Gizela Jagielska: “My dzisiaj na oddziale na przykład mamy trzy kobiety, które są w trakcie terminacji ciąży z powodu trisomii 21 [zespół Downa] i zagrożenia zdrowia psychicznego (…). Przed chwilą przeszły zabieg wstrzyknięcia chlorku potasu, zatrzymały się serca ich dzieci”. Troje dzieci abortowano poprzez wstrzyknięcie im trucizny. Jak może wyglądać taka metoda aborcji opowiedział nawrócony aborcjonista dr Anthony Levatino, praktykujący ginekolog i położnik, który we wczesnym okresie swojej kariery lekarskiej wykonał ponad 1200 aborcji. 
Opis tej procedury przypomina na myśl praktyki rodem z obozów koncentracyjnych: „Procedura aborcji trwa 3 lub 4 dni. W pierwszym dniu aborter używa dużej igły, aby wstrzyknąć dziecku substancję, która skutkuje nagłym zatrzymaniem krążenia. Aborter wsuwa igłę poprzez jamę brzuszną lub pochwę i wbija ją w dziecko. Celuje w jego głowę, tułów lub serce. Dziecko czuje ból i umiera. Następnie aborter wkłada listownicę do szyjki macicy, aby doprowadzić do jej rozszerzenia. Kobieta, czekając na rozszerzenie szyjki macicy przez listownicę, nosi w sobie martwe dziecko przez 2–3 dni. Drugiego dnia aborter upewnia się za pomocą USG, że dziecko jest martwe. Jeśli dziecko nadal żyje, wstrzykuje mu kolejną dawkę trucizny i kobieta wciąż musi czekać, aż w czasie skurczów wyda na świat martwego syna lub córkę.
Jeśli dziecko nie wyjdzie w całości, rozpoczyna się procedura rozszerzenia i wyłyżeczkowania. Do rozczłonkowania ciała dziecka na kawałki aborter używa szczypiec i kleszczy. Kiedy wszystkie części ciała dziecka i łożysko zostaną usunięte z macicy, aborcja jest zakończona.” 
To nie pierwsze dzieci z podejrzeniem zespołu Downa abortowane w Oleśnicy w ostatnim czasie. W 2022 roku padł tam rekord takich aborcji – na 71 wszystkich aborcji 19 wykonano na dzieciach z podejrzeniem zespołu Downa.
 Aborcje na kolejnych dzieciach w szpitalu w Oleśnicy wykonywane są zgodnie z prawem, a za całą procedurę płaci NFZ z moich i Pana podatków. Do podobnych praktyk dochodzi także w innych szpitalach w Polsce. 
To wszystko jest możliwe, gdyż legalnych aborcji można dokonywać z formalnego powodu „zagrożenia zdrowia psychicznego matki”. Do przeprowadzenia takiej aborcji potrzebne jest zaświadczenie od psychiatry. Jak wiemy z licznych wypowiedzi medialnych, takie zaświadczenia wystawiane są przez pro-aborcyjnych psychiatrów każdej chętnej kobiecie, która się po nie zgłosi. Kontakt do takiego lekarza można załatwić sobie w kilka minut dzięki organizacjom aborcyjnym, które szeroko reklamują się w mediach. Szczegółów tej procedury nie ukrywa zresztą dyrekcja szpitala w Oleśnicy otwarcie mówiąc, że kolejnych aborcji dokonano z powodu tego, że podejrzenie zespołu Downa u dzieci rzekomo zagrażało zdrowiu psychicznemu ich matek.
Idąc tym tokiem myślenia można stwierdzić, że KAŻDA ciąża może potencjalnie zagrażać szeroko pojętemu i bliżej niesprecyzowanemu „zdrowiu psychicznemu” matki. W ten sposób legalna, dostępna i coraz szerzej praktykowana jest w Polsce de facto aborcja na życzenie na każdym etapie ciąży. 
Nasza Fundacja głośno ostrzegała, że do tego dojdzie, już 3 lata temu, gdy Trybunał Konstytucyjny wydawał orzeczenie ws. aborcji eugenicznej. Do tego jeszcze bardziej rozpowszechniona jest w Polsce nielegalna aborcja, dokonywana za pomocą pigułek poronnych, które w naszym kraju rozprowadzają aborcyjne grupy przestępcze. Wedle szacunków, w ostatnich latach dochodzi do kilkudziesięciu tysięcy (!) aborcji tabletkami rocznie. Pigułki można sobie z łatwością zamówić u aborcjonistów z dostawą do domu. Ma zatem rację Jarosław Kaczyński, że aborcję w Polsce można sobie łatwo załatwić.
Rządzący Polską politycy mają pełną świadomość tego, jak bardzo dostępna i powszechna jest aborcja w Polsce. Jednocześnie sami przyznają, że nie zwalczają tego zjawiska i zwalczać nie zamierzają. Od dawna, a konkretnie od momentu dojścia do władzy, jasno dają do zrozumienia, że są przeciwnikami wprowadzenia w Polsce skutecznego i egzekwowalnego zakazu aborcji. Gdy Prawo i Sprawiedliwość było w opozycji, politycy tej partii zawsze popierali w głosowaniach projekty dążące do wprowadzenia zakazu aborcji. Wszystko zmieniło się, gdy PiS przejął władze w Polsce. Od tego czasu głosami PiS odrzucono wszystkie obywatelskie projekty ustaw zmierzające do ograniczenia lub zakazania aborcji. Równolegle, od czasu dojścia PiS do władzy, w licznych mediach i środowiskach, które są teoretycznie i werbalnie „pro life”, zapanowała zmowa milczenia na temat plagi nielegalnych, pigułkowych aborcji oraz rosnącej liczby aborcji na życzenie w szpitalach
Zamiast tego utrzymuje się, że polityka rządu doskonale wspiera ochronę życia, a polskie prawo jest wzorem dla całego świata. W konsekwencji, nie ma znaczącej presji na powstrzymanie aborcji w Polsce i wprowadzenie jej zakazu.
W związku z tym, zorganizowane grupy przestępcze dynamicznie rozwijają sieć sprzedaży nielegalnych pigułek poronnych, a w szpitalach dochodzi do kolejnych rekordów aborcji na dzieciach. Aby to powstrzymać, musimy działać! Musimy organizować kolejne, niezależne akcje informacyjne, za pomocą których dotrzemy do Polaków z prawdą o aborcji i będziemy wywierać nacisk na skuteczne zakazanie barbarzyństwa, jakim jest aborcja. Jedną z takich akcji, z użyciem furgonetki ostrzegającej przed konsekwencjami pigułkowej aborcji, prowadziliśmy ostatnio na ulicach Warszawy. Gdy nasze auto przejeżdżało przez centrum stolicy, grupa aktywistów aborcyjnych wyskoczyła na ulicę i zablokowała drogę naszemu kierowcy. W tym samym czasie do naszej furgonetki podszedł mężczyzna, który przebił oponę ostrym narzędziem i unieruchomił pojazd. Niedługo potem, do auta podeszła grupa nieletnich chłopców, którzy wrzucili jajo do środka szoferki. Do tego właśnie prowadzi aborcyjny aktywizm, szeroko reklamowany na platformach społecznościowych dla dzieci i młodzieży. 
Aktywni byliśmy także m.in. pod szpitalem w Oleśnicy, gdzie dokonuje się obecnie najwięcej aborcji w Polsce. Po raz kolejny zorganizowaliśmy przed wejściem do tej placówki publiczną modlitwę różańcową w intencji powstrzymania aborcji oraz wystawę obrazującą, czym jest i jak wygląda aborcja.
Prawdę o tym procederze mogli zobaczyć wszyscy wchodzący do szpitala, a dodatkowo o akcji informowały lokalne media. Po ulicach Oleśnicy jeździła także nasza furgonetka.Akcja furgonetkowa [foto]Konieczna jest organizacja kolejnych tego typu działań w całej Polsce oraz zwiększenie liczby akcji. Stała i regularna pomoc naszych Darczyńców umożliwia nam obecnie przeprowadzanie kilkudziesięciu ulicznych kampanii miesięcznie na terenie całego kraju, w tym publicznych modlitw różańcowych o powstrzymanie aborcji, ulicznych akcji informacyjnych, pikiet, wystaw i akcji mobilnych z użyciem furgonetek. Oprócz tego, prowadzimy kampanie billboardowe wykorzystując dobre miejsca reklamowe w pobliżu uczęszczanych miejsc. Działamy także w internecie, gdzie prowadzimy m.in. nasz portal stronazycia.pl oraz wydajemy kolejne publikacje takie jak przewodnik „Jak rozmawiać o aborcji?”, który dostarcza argumentów do dyskusji i działania przeciwko temu barbarzyńskiemu procederowi.
Na przeprowadzenie kolejnych takich działań w najbliższym czasie potrzebujemy ok. 13 000 zł. Dlatego zwracam się do Pana z prośbą o przekazanie 35 zł, 70 zł, 140 zł, lub dowolnej innej kwoty, aby umożliwić prowadzenie kolejnych, niezależnych kampanii informacyjnych i dotrzeć do tysięcy nowych Polaków z prawdą o aborcji.
Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków
Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPWOk. 30 000 – wedle szacunków tylu nielegalnych aborcji dokonuje się rocznie w Polsce za pomocą nielegalnych pigułek poronnych. Równolegle, z roku na rok rośnie liczba legalnych aborcji w szpitalach. W 2022 roku tylko w jednym szpitalu w Oleśnicy abortowano 75 dzieci. Jeśli nie będziemy głosić prawdy o aborcji i wywierać presji na powstrzymanie tego procederu, liczba ofiar będzie rosnąć. Jak powiedział papież Jan Paweł II: naród, który zabija własne dzieci, jest narodem bez przyszłości. Przyzwolenie na mordowanie najmniejszych i najsłabszych doprowadzi nasz kraj do zagłady. Dlatego musimy kształtować sumienia i budzić świadomość Polaków aby powstrzymać aborcję!
Serdecznie Pana pozdrawiam,Mariusz DzierżawskiPS: Do powodzenia naszych akcji w sposób szczególny przyczyniają się Patroni naszej Fundacji, czyli osoby regularnie wspierające nas finansowo. Więcej o naszym programie patronackim w linku.Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszkówstronazycia.pl

Niedzielski powinien “oglądać świat zza krat, a nie kandydować do Sejmu”

Niedzielski atakuje Konfederację. Takiej reakcji się nie spodziewał. „Typ powinien oglądać świat zza krat, a nie kandydować do Sejmu”

28.06.2023 typ-powinien-ogladac-swiat-zza-krat-a-nie-kandydowac-do-sejmu

FacebookTwitterWhatsApp

Minister Adam Niedzielski. Fot. PAP
Minister Adam Niedzielski / Fot. PAP

„Minister pandemii” Adam Niedzielski przypuścił „atak” na Konfederację i proponowane przez nią rozwiązania w służbie zdrowia. Szefowi resortu odpowiadają dziennikarze i politycy.

„Miałem wolne 10 min więc przeczytałem program @KONFEDERACJA_ w aspekcie ochrony zdrowia. Po przeczytaniu zostało mi 6 min wolnego. Esencja programu: dają pacjentowi minimum świadczeń, które mają być bardzo tanie i dzięki którym lekarze zarobią bardzo dużo. To po piwie czy przed?” – grzmiał Niedzielski na Twitterze.

Do jego wpisu odniosło się spore grono internautów, w tym lekarzy, dziennikarzy i polityków.

„Pan Minister przez 4 minuty przeczytał program ochrony zdrowia @KONFEDERACJA_ ale przez 2 lata nie zauważył, że system, którym zarządza masowo zabija pacjentów, wtrąca społeczeństwo w psychozę a dzieci pozbawia edukacji” – skwitował kardiolog Paweł Basiukiewicz.

Paweł Basiukiewicz

@PBasiukiewicz

Pan Minister przez 4 minuty przeczytał program ochrony zdrowia

@KONFEDERACJA_

ale przez 2 lata nie zauważył, że system, którym zarządza masowo zabija pacjentów, wtrąca społeczeństwo w psychozę a dzieci pozbawia edukacji.

Cytuj Tweeta

Adam Niedzielski

@a_niedzielski

·

14 g.

Miałem wolne 10 min więc przeczytałem program @KONFEDERACJA_ w aspekcie ochrony zdrowia.Po przeczytaniu zostało mi 6 min wolnego. Esencja programu: dają pacjentowi minimum świadczeń, które mają być bardzo tanie i dzięki którym lekarze zarobią bardzo dużo. To po piwie czy przed?

„250 tysięcy extra trupów.
Setki milionów złotych w błoto.
Poniszczone firmy.
Pacjenci pozbawieni opieki zdrowotnej.
Inflacja.
Terror psychologiczny.
Dodatki covidowe dla lekarzy.
Wszystko oparte na widzimisię.

I ten gość pisze o tanim państwie 🙂

#Wybory2023” – napisał publicysta Rafał Otoka-Frąckiewicz.

„Miałem wolne 10 minut, więc przeczytałem wszystkie rzetelne materiały uzasadniające wprowadzenie lockdownu i zamówienie 200 milionów szczepionek.
Po przeczytaniu zostało mi 10 minut wolnego” – odparł polityk Konfederacji Michał Wawer.

„Odezwał się ten, który wdrożył system odcinający pacjentów od służby zdrowia, czym doprowadził do 200 tys. zgonów. Typ powinien oglądać świat zza krat, a nie kandydować do Sejmu” – skomentowała publicystka Katarzyna Treter-Sierpińska.

„Minimum świadczeń to wciąż lepiej niż kij, którym trzeba walić w parapet, żeby dostać receptę” – napisała dziennikarka Ewa Zajączkowska-Hernik.

Reforma ochrony zdrowia według Konfederacji

Krytyka postulowanych przez Konfederację zmian rozgorzała po Wielkiej Konwencji Programowej tej partii, która odbyła się w ostatnią sobotę. O bon zdrowotny pytany był w Polsat News Konrad Berkowicz. Polityk wyjaśnił, że będzie on funkcjonował na zasadzie ubezpieczenia.

W „Konstytucji Wolności” Konfederacja wyjaśnia, że jej postulat dotyczy „likwidacji państwowego monopolu NFZ i umożliwienia pacjentom dokonywania swobodnego wyboru ubezpieczyciela”. Każdy ubezpieczyciel miałby zapewnić swoim klientom określony prawem „koszyk świadczeń gwarantowanych”, a świadczenia dodatkowe byłyby elementem konkurowania o klienta – podobnie jak jakość świadczonych usług. Zastrzeżono też, że żaden ubezpieczyciel nie będzie mógł odmówić nikomu ubezpieczenia go.

Konfederacja wyjaśnia, że Polacy nadal płaciliby składki – ale już nie do skarbca NFZ, a do prywatnych ubezpieczycieli. Składki te byłyby zaś rozdzielane w formie bonu zdrowotnego. Przy obecnych nakładach na ochronę zdrowia i liczbę osób ubezpieczonych bon ten wyniósłby średnio 4340 zł.

Nie oznacza to jednak, że świadczenia udzielone danemu pacjentowi nie mogłyby przekroczyć tej wartości. Mechanizm działania bonu zdrowotnego obrazowo wyjaśnił wydawca portalu nczas.com Radosław Piwowarczyk.

„Politycy i dziennikarze o małym rozumku atakują bon zdrowotny. Twierdzą, że 4340zł będzie musiało pokryć wszystkie koszty leczenia. To tak, jakby twierdzić, że jak płacę 2100zł za ubezpieczenie auta, to tylko za tyle mogę go naprawić. Kretyni czy propagandyści? Tertium non datur” – napisał na Twitterze.

W swoim programie Konfederacja zastrzega, że postulowane przez nią zmiany należy wprowadzać „bardzo ostrożnie i stopniowo”.

„System ochrony zdrowia jest bardzo złożony i próby wprowadzenia z dnia na dzień ogólnokrajowej rewolucji mogłyby przynieść fatalne skutki pomimo dobrych założeń” – wskazano. Partia proponuje, by reformę rozpocząć od tych sektorów ochrony zdrowia, które już dziś są w dużej części sprywatyzowane – np. stomatologia. Jako ostatnie zaś miałyby być zreformowane obszary najtrudniejsze do przekształcenia – jak ratownictwo medyczne czy onkologia. Zaznaczono, że zanim to nastąpi, trzeba poddać je „dalszym szczegółowym analizom”.

„Zasady rządzące poszczególnymi sektorami systemu nie muszą być identyczne – celem reformy jest dobro pacjenta, podniesienie jakości ochrony zdrowia i ograniczenie jej kosztów, a nie spełnienie jakichś sztywnych ideologicznych założeń” – podkreślono.

Sąd: TVN kłamie o pedofilii w Kościele

Sąd nakazał TVN24.pl publikację sprostowania nieprawdziwych informacji. Chodzi o materiał nt. pedofilii w Kościele

Ostatnia aktualizacja: 17.06.2023 09:31

Obserwuj nas na Google News

“Sąd nakazał portalowi TVN24.pl publikację sprostowania nieprawdziwych informacji” – poinformowało Biuro Komunikacji i Promocji Ministerstwa Sprawiedliwości. Chodzi o materiał “Miał być przełomem w walce z pedofilią. W jawnym rejestrze brakuje duchownych” z 2018 r. o pedofilii w Kościołach.

Resort sprawiedliwości poinformował, że TVN24.pl ma, decyzjąsądu, opublikować sprostowanie

Resort sprawiedliwości poinformował, że TVN24.pl ma, decyzją sądu, opublikować sprostowanieFoto: Sharaf Maksumov/ Shutterstock

Biuro Komunikacji i Promocji Ministerstwa Sprawiedliwości poinformowało, że “sąd nakazał portalowi TVN24.pl publikację sprostowania nieprawdziwych informacji”.

W publikacji z 2 października 2018 r. pt. “Miał być przełomem w walce z pedofilią. W jawnym rejestrze brakuje duchownych” podano nieprawdę, że podział Rejestru Sprawców Przestępstw na Tle Seksualnym (rejestr pedofilów) na część jawną i niejawną był wynikiem działania Ministerstwa Sprawiedliwości. Ponadto nieprawdziwe jest twierdzenie, że w rejestrze ominięto lub specjalnie ukryto księży.

Redaktor naczelny http://TVN24.pl został zobowiązany prawomocnym wyrokiem sądu do zamieszczenia sprostowania nieprawdziwych informacji. Portal podawał, jakoby w rejestrze pedofilów celowo ukryto czy pominięto księży.

gov.pl

Sąd nakazał portalowi TVN24.pl publikację sprostowania nieprawdziwych informacji – Ministerstwo…

Redaktor naczelny TVN24.pl został zobowiązany prawomocnym wyrokiem sądu do zamieszczenia sprostowania nieprawdziwych informacji. Portal podawał, jakoby w rejestrze pedofilów celowo ukryto czy…

Treść sprostowania

15 czerwca Sąd Apelacyjny w Warszawie wydał prawomocny wyrok w tej sprawie. Nakazał publikację sprostowania o treści: 

“W związku z nieprawdziwym informacjami podanymi w powyższym artykule, oświadczam, że podział rejestru pedofilów na część jawną i niejawną był wynikiem prac parlamentarnych, a nie działaniem Ministerstwa Sprawiedliwości. Ponadto nieprawdziwa jest informacja, że w rejestrze ominięto lub specjalnie ukryto księży. Ministerstwo Sprawiedliwości nie ma żadnego wpływu na publikowane w nim dane, zaś wpis w rejestrze uzależniony jest od rodzaju popełnionego przestępstwa, a wykonywany zawód, czy przynależność do grupy społecznej nie mają żadnego znaczenia. Minister Sprawiedliwości Zbigniew Ziobro“.

Sprostowanie ma być umieszczone bezpośrednio pod treścią zawierającego nieprawdę materiału, a w przypadku jego usunięcia na stronie głównej portalu tvn24.pl. Sąd zasądził również na rzecz Ministerstwa Sprawiedliwości zwrot kosztów procesowych.

1.07.23 Gietrzwałd – Modlitwa w intencji Polski

1.07.23 Gietrzwałd – Modlitwa w intencji Polski

27/06/2023przez antyk2013

Ave Maria!

Dzisiaj obchodzimy 146 rocznicę objawień Matki Bożej w Gietrzwałdzie. 

27 czerwca A.D. 1877, Królowa Polski Pani Gietrzwałdzka ukazała się i przemówiła do dwóch dziewczynek na Świętej Warmii. 

Pierwsze słowa jakie Królowa Aniołów skierowała do wizjonerek brzmiały: 

„Jestem Najświętsza Maryja Panna Niepokalanie Poczęta. Życzę sobie, abyście codziennie odmawiali Różaniec”. 

W najbliższą sobotę 1 lipca w Sanktuarium w Gietrzwałdzie rozpocznie się czuwanie modlitewne od 9.30 w intencji życia, małżeństw i rodzin, które zakończy się o godzinie 16.00 Mszą św. w rycie rzymskim. 

A następnie, jako kontynuacja, tym razem w intencji świętości Kapłanów i osób konsekrowanych, rozpocznie się czuwanie od godziny 18.00, które potrwa do Mszy Świętej o g. 5.00 w bazylice. 

1 lipca przypada również pierwsza sobota miesiąca, dlatego o godzinie 22.00 zostanie odprawiona Msza św. w intencji Wynagradzającej Niepokalanemu Sercu Maryi.

Share

Kategorie Adoracja, Gietrzwałd, Msze św. za Ojczyznę, Nabożeństwo Różańcowe, Pokuta Tagi Gietrzwałd, Jasnogórskie Śluby Narodu, modlitwa za Ojczyznę, Msza Święta za Ojczyznę, Pokuta, różaniec za Ojczyznę

Objawienia Matki Bożej w Gietrzwałdzie wstrząsnęły całą Polską. Papież w 1977 roku uznał “polską Fatimę”.

Objawienia Matki Bożej w Gietrzwałdzie wstrząsnęły całą Polską. Papież w 1977 roku uznał “polską Fatimę”.

Karolina Lewandowska wiadomosci.onet-wizje-dzieci-wstrzasnely-calym-krajem-papiez-uznal

Gietrzwałd to niewielka wieś leżąca pod Olsztynem, co roku przyciągająca około miliona przyjezdnych. Wszystko za sprawą objawień, które miały tam miejsce w 1877 r. i były jak dotąd jedynymi takimi wizjami w Polsce uznanymi przez Kościół. Przez 80 dni Matka Boża ukazywała się dwóm dziewczynkom, odbudowując wiarę i nadzieję w narodzie uciśnionym zaborami i germanizacją.

Gietrzwałd to jedyne w Polsce miejsce objawień zaakceptowane przez Kościół katolicki

  • Kult Matki Bożej w Gietrzwałdzie miał swoje początki jeszcze w XIV w. Najpierw koncentrował się na lokalnej piecie, później na obrazie w wiejskim kościółku
  • W 1877 r. Gietrzwałd stał się miejscem niemal 200 cudownych objawień Maryi. Wizjonerkami były dwie miejscowe dziewczynki
  • Od tego czasu Gietrzwałd stał się celem pielgrzymek wiernych. Same objawienia przyczyniły się do ożywienia ruchów narodowych, patriotycznych na XIX-wiecznej Warmii

Pierwsze przejawy kultu Matki Bożej w Gietrzwałdzie pojawiają się już w drugiej połowie XIV w. Wierni początkowo otaczają czcią pietę, później koncentrują się na obrazie, prezentującym Maryję z Jezusem. Malowidło znajduje się w lokalnym kościele. Matka Boża ma na nim ciemnoniebieski płaszcz, Dzieciątko zaś jest ubrane w czerwoną suknię. Od początku XVIII w. na obrazie widnieją dodatkowo srebrne korony.

Obraz Matki Boskiej Gietrzwałdzkiej

Początkowo we wsi mieszkali potomkowie dawnych Prusów, potem wśród ludności dominowali potomkowie Polaków zasiedlających te tereny od XIV w. Warmiacy, Sytuacja ta utrzymała się do połowy XIX w., kiedy to nasiliły się procesy germanizacyjne. Na skutek powstania styczniowego władze Prus wprowadziły ustawy uderzające w Kościół katolicki, a w 1873 r. zakazały stosowania języka polskiego w szkołach na całej Warmii. [KulturKampf]. Z parafii usuwani byli niepokorni kapłani i zgromadzenia religijne.

Sytuacja nie prezentowała się dobrze, mieszkańcy Warmii, gnębieni germanizacją, tracili poczucie przynależności do Polski i katolicyzmu. Gubili wiarę w lepsze jutro i powoli godzili się z nową rzeczywistością.

Początek objawień

Wszystko ulega zmianie 27 czerwca 1877 r., kiedy to 13-letnia Justyna Szafryńska wraca z kościoła w Gietrzwałdzie do domu. Właśnie zdała u proboszcza, ks. Augustyna Weichsela, egzamin dopuszczający do I Komunii Świętej. Gdy jej uszom dobiega dźwięk dzwonu, pobożnie odmawia modlitwę “Anioł Pański”. Wtedy wydarza się cud. Na pobliskim klonie dziewczynce ukazuje się plama światła, w której na złotym tronie siedzi ubrana w biel kobieca postać.

Główna nawa kościoła i ołtarz w Gietrzwałdzie

Po chwili z nieba zstępuje anioł. On także nosi białą szatę, a jego skrzydła lśnią złotym blaskiem. Justyna odmawia modlitwę “Zdrowaś Maryjo”, a siedząca postać podnosi się z tronu i wraz z aniołem unosi do Nieba. Dziewczynka nie wie jeszcze, że oto rozpoczęły się objawienia Matki Bożej, które potrwają aż do 16 września.

Justyna opowiada wszystko proboszczowi, a ten każe jej udać się w to samo miejsce następnego dnia. Drzewo klonu rozświetla się ponownie, znów po biciu dzwonu na “Anioł Pański”. Oczom dziewczynki raz jeszcze ukazuje się złoty tron, na który dwaj aniołowie przyprowadzają Matkę Bożą. Tym razem jednak nie siedzi sama. Aniołowie podają jej Dzieciątko Jezus, dekorując jednocześnie Maryję koroną, berłem i krzyżem, pozbawionym wizerunku ukrzyżowanego Syna.

Monika Kaczyńska / PAP

Obchody 128. rocznicy objawień w Gietrzwałdzie

=============================

Jeszcze inaczej wygląda wizja 30 czerwca. Wtedy Matka Boża objawia się Justynie bez towarzystwa aniołów. W zamian za to ukazuje się też 12-letniej Barbarze Samulowskiej, która przyszła pod klon razem z koleżanką. Potem oprócz nich objawienia doznają jeszcze dwie kobiety, one jednak szybko zostają uznane za niewystarczająco wiarygodne.

Justyna, na polecenie proboszcza, pyta Maryję, z jakimi żądaniami przybywa. “Życzę sobie, abyście codziennie odmawiali różaniec” — słyszy w odpowiedzi, ku jej zdumieniu wypowiedzianej w miejscowej gwarze języka polskiego. Dzień później dziewczynka pyta o tożsamość widzianej, która przedstawia się jako Najświętsza Panna Maryja Niepokalanie Poczęta.

Jest to o tyle istotne, że 23 lata wcześniej papież Pius IX ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny, a trzy lata potem Matka Boża objawiła się Bernadetcie Soubirous, mówiąc “Ja jestem Niepokalane Poczęcie”.

Historic Collection / Alamy Stock Photo / PAP

Bernadeta Soubirous, wizjonerka z Lourdea, w Nevers

Nadzieje dla Polski i Kościoła

Od lipca dziewczęta doznają codziennych objawień w godzinach wieczornego nabożeństwa różańcowego. Wizje rozpoczynają się podczas odmawiania drugiej tajemnicy różańca, a kończą w czasie czwartej lub piątej tajemnicy.

Dziewczynki pytają o zdrowie i zbawienie najbliższych, któregoś dnia chcą też wiedzieć, czy Kościół katolicki w Królestwie Polskim zostanie oswobodzony spod pruskich nacisków. Pytają, czy opustoszałe parafie na południu Warmii otrzymają nowych kapłanów. Odpowiedź jest jednoznaczna. “Tak” – słyszą – “jeśli ludzie gorliwie będą się modlić, wówczas Kościół nie będzie prześladowany, a osierocone parafie otrzymają kapłanów!”.

Pierwsza książeczka opisująca objawienia w Gietrzwałdzie

Ze wszystkich wizji duchowni zaczynają sporządzać notatki, proboszcz dba też o to, by dziewczynki nie kontaktowały się ze sobą do czasu zakończenia objawień.

Ocena wiarygodności wizjonerek

Jeszcze podczas trwania objawień w 1877 r. zostaje zwołana specjalna komisja mająca zbadać całą sprawę. Teolodzy przebywają w Gietrzwałdzie do 20 sierpnia, finalnie sporządzając 47-stronicowe sprawozdanie, w którym przyjmują stanowisko pozytywne wobec omawianych wydarzeń. Określają przy tym Justynę i Barbarę jako dziewczęta “bezpretensjonalne, proste, naturalne, dalekie od jakiejkolwiek przebiegłości”.

Powołana zostaje też komisja lekarska, mająca badać wizjonerki podczas samych objawień. Lekarze także są zdania, że symulacja nie jest tutaj możliwa. W czasie objawień u dziewczynek obserwuje się zwolnienie tętna, obniżenie temperatury rąk i stygnięcie twarzy. Bada się także zdrowie psychiczne dziewcząt, jednak i tu nie zauważa się żadnych nieprawidłowości.

Cel pielgrzymek

Informacja o cudownych objawieniach idzie w świat, daleko poza granice Gietrzwałdu. Pierwszą wzmiankę na ten temat publikuje wydawany w Pelplinie “Pielgrzym”. Od tej pory do wsi tłumnie przybywają pątnicy – do końca wizji, czyli do 16 września 1877 r., wieś odwiedza 300 tys. wiernych i 200 duchownych. Na obchodach święta Narodzenia Matki Bożej pojawia się aż 50 tys. osób.

Sensacją staje się położone przy plebanii źródełko, które Matka Boża błogosławi 8 września. Do dziś katolicy czerpią z niego wodę, wierząc, że przynosi ukojenie w cierpieniu i chorobie. 6 września w miejscu objawień umieszczona zostaje kapliczka z figurą Maryi Panny.

Kapliczka objawień Matki Bożej w Gietrzwałdzie

Religijny i narodowy skutek objawień

Przez 80 dni odnotowuje się 187 objawień, które wstrząsają nie tylko lokalną społecznością, ale i całą Warmią. Dla Polaków są bardzo ważnym znakiem. Z uwagi na coraz trudniejsze położenie ludności polskiej w zaborze pruskim, stanowią symbol obrony nie tylko katolików, ale całej polskiej społeczności. Prócz niej do Gietrzwałdu przybywają także pielgrzymi z Niemiec, Kaszub, Mazur i Litwy.

Objawienia w Gietrzwałdzie powodują odrodzenie się polskości na Warmii. Mają też uniwersalny charakter religijny. Skutkują ożywieniem życia religijnego, podniesieniem świadomości wiernych i poprawą ich postaw moralnych. Pięć lat po opisywanych wydarzeniach, w 1882 r., ks. Augustyn Weichsel tak komentuje zmiany, jakie dokonały się od zakończenia wizji Justyny i Barbary:

Nie sama tylko moja parafia, ale też cała okolica stała się pobożniejsza po objawieniach. Dowodzi tego wspólne odmawianie różańca świętego po wszystkich domach, wstąpienie do klasztoru bardzo wielu osób, regularne uczęszczanie do Kościoła

Tomasz Waszczuk / PAP Grób księdza Augustyna Weichsela w Gietrzwałdzie

Na pamiątkę tych wydarzeń, co roku do Gietrzwałdu przybywają rzesze polskich pielgrzymów ze wszystkich trzech zaborów — mimo że władze pruskie oficjalnie negują objawienia. Administracja, prasa i większość niemieckiego duchowieństwa uznaje te wizje za polityczną manifestację, oszustwo i zabobon. Napływ wiernych jednak nie ustaje, co skłania kolejnych proboszczów do rozbudowy sanktuarium.

Późniejsze losy wizjonerek

Do pewnego czasu losy obu wizjonerek, Justyny i Barbary, toczą się tymi samymi torami. Dziewczęta wstępują do zakonu szarytek — najpierw w Chełmnie, później w Paryżu. Z Paryża Barbara, przyjąwszy imię Stanisława, wyjeżdża z misją do Gwatemali, gdzie, uznawana niemal za świętą, umiera w 1950 r. W 2005 r. metropolita warmiński abp Edmund Piszcz otwiera jej proces beatyfikacyjny.

Tomasz Waszczuk / PAP Portret siostry Stanisławy Barbary

Justyna z kolei w 1897 r. opuszcza zakon. Przechodzi do stanu świeckiego i w 1899 r. wychodzi za mąż za Raymonda Etienne Bigota. Jej losy są znane tylko do 1904 r. – nie wiadomo, co dzieje się z nią dalej, gdzie żyje i zostaje pochowana.

Upamiętnienie wydarzeń

Sto lat po objawieniach, 1 września 1977 r., odbywają się uroczystości z okazji okrągłej rocznicy wydarzeń. Przewodniczy im Karol Wojtyła, wówczas jeszcze tylko kardynał i metropolita krakowski. Biskup warmiński Józef Drzazga uroczyście zatwierdza kult objawień Matki Bożej w Gietrzwałdzie. Określa go jako “niesprzeciwiający się wierze i moralności chrześcijańskiej, oparty na wiarygodnych faktach, w których nie da się wykluczyć nadprzyrodzonego i Bożego charakteru”.

Jerzy Ochoński / PAP Panorama Gietrzwałdu

Objawienia Maryjne w Gietrzwałdzie to jedyne potwierdzone przez Kościół katolicki objawienia na terenie dzisiejszej Polski. We wtorek 27 czerwca 2023 r. obchodzimy 146. rocznicę tych wydarzeń. Z tej okazji w gietrzwałdzkim kościele o godz. 13-tej odbędzie się specjalna msza, dodatkowo transmitowana przez TVP Polonia.

Źródło: Aleteia.org, GazetaOlsztynska.pl, Dzieje.pl Data utworzenia: 27 czerwca 2023

Ukraińskie zboże wjeżdża do Polski tysiącami ton. BEZKARNIE. „Rząd bardziej dba o Ukrainę niż o polskiego rolnika”

Ukraińskie zboże wjeżdża do kraju tysiącami ton. „Rząd bardziej dba o Ukrainę niż o polskiego rolnika”

Ukraińskie zboże nadal wjeżdża do kraju. Rolnicy podejmują ostateczne kroki, a rząd nic nie robi, prócz obietnic bez pokrycia.

Protest rolników w Nidzicy – „PiS nas oszukał”

21 czerwca w Nidzicy (woj. Warmińsko-Mazurskim) odbył się protest rolników. Protest nie był zorganizowany przez żadną organizację rolniczą, strajk został zorganizowany spontanicznie. Głównym powodem do wyjścia na ulicę rolników było zlokalizowanie pociągu z ukraińskim zbożem.

Minister Rolnictwa Robert Telus obiecał, że ukraińskie zboże przestanie wjeżdżać do Polski, jednakże gospodarze z okolic Nidzicy zlokalizowali pociągi załadowane kukurydzą i pszenicą pochodzącą z Ukrainy.

Piotr Miecznikowski rolnik i współorganizator protestu mówił, że tydzień temu z Zamościa pod elewator firmy Cefetra przyjechały wagony z 2000 tonami pszenicy. Rolnicy od razu powiadomili odpowiednie służby, sanepid oraz inspekcję jakości handlowej.

„Funkcjonariusze przyjechali, przeprowadzili kontrolę, ale tylko dokumentów. Ponieważ się zgadzały, nie pobrano żadnych prób. Jedynie olsztyński IJHARS wystąpił do lubelskiego o sprawdzenie historii pochodzenia tego zboża.”- mówi Piotr Miecznikowski. W minioną niedzielę przyjechał jednak kolejny transport zboża, tym razem 2500 ton pszenicy.

„Bardzo nas to poruszyło, bo mimo zakazu nadal zalewa nas ukraińskie ziarno. Stąd dzisiejsza manifestacja”- wyjaśnia Miecznikowski.

Po godzinie w miejscu protestu zjawiło się 70 osób, które zablokowały drogę i pociąg.

Tweet

Zobacz nowe Tweety

Rozmowa

Łukasz

@LukaszP85

Z informacji jakie uzyskałem od rolników, jest to ok 5000ton pszenicy, zboże rolników jeszcze zalega w magazynach a Cefetra ściąga dalej

Cytuj Tweeta

Łukasz 🚜🌾

@LukaszP85

·

21 cze

Rolnicy z Nidzicy i okolic protestują, blokują pociąg ze zbożem z Ukrainy który przyjechał na bocznicę w Nidzicy pod jeden z zakładów. @topagrar_PL @GospodarzWlkp @gospodarz @Instytut_Rolny @PRolny @PrzeworskaNika @jacekzarzecki @TyszkaMa @PolsatNewsPL @tvp_info @FaktyTVN

Zdjęcie

Zdjęcie

Zdjęcie

Zdjęcie

@piotr_borys

Protest rolników przed Urzędem Wojewódzkim #Wrocław Na Dolnym Śląsk po alarmie rolników wjechały transporty kukurydzy z Ukrainy! Miesiąc przed żniwami magazyny ciągle są pełne, sytuacja jest dramatyczna!Zapowiadamy kontrolę poselską. To jak jest

@RobertTelus

? #TuJestPrzyszłość

0:01 / 0:52

Jerzy Borowczak

Protestujący udali się do firmy Cefetry z zapytaniem, kto kupi ich zboże. Zarząd firmy odpowiedział, że nie i nie wiedzą w ogóle, czy będą przyjmować zboże ze żniw.

Rolnicy są zaniepokojeni. Gospodarze nie mają gdzie sprzedać swojego zboża, czują się zbędni, bo największy lokalny odbiorca – firma Cefetra – sprowadza ukraińskie ziarno po korzystniej dla niej cenie.

Do protestu odniosła się Cefetra. Według nich: „Firma do elewatora dostarczyła dwoma pociągami około 4500 ton pszenicy pochodzenia polskiego, zakupionej od polskiego dostawcy i załadowanej w magazynie tego dostawcy w Zamościu”. Innego zdania są rolnicy.

Protest rolników z Dolnego Śląska. „Rząd bardziej dba o Ukrainę niż o polskiego rolnika”
20 czerwca na Dolnym Śląsku został zorganizowany protest po tym, jak rolnicy odkryli 40 wagonów kukurydzy i 180 wagonów pszenicy z Ukrainy na Dolnym Śląsku. Rolnicy z Dolnego Śląska są w takiej samej sytuacji jak rolnicy z Nidzicy- magazyny są pełne i nie ma gdzie sprzedawać zboża.

„Zostaliśmy zalani zbożem z Ukrainy niekontrolowanej jakości, za to odpowiada rząd, służby podległe rządowi” – przekonywał Paweł Mazur, przewodniczący Rady Powiatowej Dolnośląskiej Izby Rolniczej w Wałbrzychu.

ZHP przejęty przez skrajną sodomską lewicę. Wara od naszych dzieci !!!

OSTRZEGAMY: ZHP przejęty przez skrajną lewicę. Wara od naszych dzieci !!!

zhp-przejety-przez-skrajna-lewice-sodomitow

Ideologia woke dotarła do Związku Harcerstwa Polskiego. Dzieci są indoktrynowane w duchu skrajnie lewicowych postulatów co do płci oraz tzw. „orientacji seksualnej” oraz zachęcane o obchodzenia sodomickiego „miesiąca dumy”.

Jak czytamy na profilu głównym ZHP na facebooku: Każdy inny, wszyscy równi! Czerwiec to miesiąc dumy, a my dumni jesteśmy z tego, że w harcerstwie jest miejsce dla każdego. Związek Harcerstwa Polskiego jest organizacją otwartą dla wszystkich, którzy chcą podjąć trud związany z kształtowaniem charakteru, ale i przeżyć przygodę. Harcerstwo każdemu daje szansę, nikogo nie skreśla na początku drogi.

Poniżej zamieszczono dodatkowy wpis:

Związek Harcerstwa Polskiego jest organizacją otwartą dla wszystkich, którzy chcą podjąć trud związany z kształtowaniem charakteru, ale i przeżyć przygodę, jaką jest harcerstwo. Harcerstwo każdemu daje szansę, nikogo nie skreśla na początku drogi”- to fragment z Uchwały XXXVI Zjazdu ZHP z dnia 6 grudnia 2009 r. w sprawie zmian w Podstawach wychowawczych ZHP. Jedną z najważniejszych postaw, które kształtujemy wśród naszych harcerzy i instruktorów, jest poszanowanie godności i szacunek do drugiego człowieka, ponieważ każdy człowiek, mimo różnic, posiada taką samą godność i wartość. To Prawo Harcerskie, najważniejszy kodeks etyczny każdego harcerza i instruktora, stanowi, że harcerz w każdym widzi bliźniego. ZHP jest stowarzyszeniem otwartym dla wszystkich bez względu na pochodzenie, rasę czy wyznanie, a przynależność do ZHP jest dobrowolna. Pragniemy podkreślić, że Związek Harcerstwa Polskiego jest organizacją otwartą dla każdego, kto cele działania ZHP traktuje jak swoje własne i postępuje zgodnie z podstawowymi zasadami i wartościami harcerskimi.

Całość można znaleźć tutaj.

NASZ KOMENTARZ: Każdy rodzic, który nie chce żeby jego dziecko było indoktrynowane przez dewiantów, powinien natychmiast wypisać swoje dziecko z tej patologicznej organizacji, która zdecydowanie minęła się ze swoim powołaniem.

Wara od naszych dzieci!!!

Tryb awansów w polskiej nauce. Kontrolę – ma garstka uprzywilejowanych osób. Sposoby „doskonałości Naukowej”.

Tryb awansów w polskiej nauce. Niepokojące wnioski! Kontrolę nad postępowaniami miała garstka uprzywilejowanych osób. Sposoby „doskonałości Naukowej”.

tryb-awansow-w-polskiej-nauce

Ile osób w komisjach awansowych?

Czterech naukowców z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (UAM), Uniwersytetu Opolskiego i Wrocławskiego chciało sprawdzić, ile było osób w komisjach awansowych, w których zasiadali członkowie Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów – organu odpowiadającego za przebieg tego procesu.

Wykorzystując dane dotyczące awansów w Polsce w latach 2011-2020, przeanalizowaliśmy ponad 12 500 wniosków habilitacyjnych i ponad 3000 wniosków o tytuł profesora, wyodrębniając dane osobowe dotyczące członkostwa w komisjach. Zidentyfikowaliśmy uprzywilejowaną grupę osób, które kontrolowały znaczną większość awansów — wyjaśnił jeden z autorów badania dr hab. Emanuel Kulczycki z UAM.

Niepokojące, ale „zgodne z prawem”

Bezpośrednią motywacją dla badań – jak podał dr hab. Kulczycki – była informacja, że jeden z naukowców sporządził ponad 650 recenzji (nie licząc tzw. superrecenzji) na stopnie lub tytuły naukowe, z czego 46 takich recenzji tylko w 2007 r.

Czy takie zjawisko należy uznać za niepokojące? Według jednego ze współautorów badania prof. Piotra Steca, mimo że rodzi to możliwe konflikty interesów, to taki mechanizm był „zgodny z prawem”. Plusem takiego scentralizowania było to, że w bardzo dużej liczbie postępowań powtarzają się te same osoby, co pozwala na standaryzację sposobu procedowania.

Brak ustawowych reguł powoływania członków i przewodniczących komisji habilitacyjnych

Nie było ustawowych reguł odnoszących się do powoływania członków i przewodniczących komisji habilitacyjnych przez CK, więc działając w ramach stworzonych przez ustawodawcę ram, podejmowała ona decyzję, kierując się rozmaitymi czynnikami. Ponieważ nie widać obiektywnego wzorca postępowania, a bardzo różne i niepowiązane ze sobą dyscypliny należą do grupy preferującej centralizację lub decentralizację, to prawdopodobnie decydujące znaczenie przy ustalaniu składu komisji miały kryteria środowiskowe — podkreślił prof. Stec.

Jak wyjaśnił w rozmowie z PAP, okazało się, że w komisjach prowadzących postępowania habilitacyjne i profesorskie było bardzo wielu członków Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów (CK).

Garstka ludzi decydowała o większości awansów

Świadczy to o tym, że w wielu dyscyplinach garstka ludzi decydowała o większości awansów. To dawało dużą władzę, a dobór składu komisji był prawdopodobnie zależny od innych czynników niż np. znajomość szczegółowej problematyki w ramach danej dyscypliny.

Nie decydowały o nim też wskaźniki bibliometryczne (jakość publikacji naukowych – PAP), widać natomiast, że członkostwo w CK było ważnym elementem doboru. I nie wiemy, dlaczego akurat to kryterium było bardzo ważne i dlaczego tylko w niektórych dyscyplinach — wskazał prof. Stec.

Według niego oznaczało to, że istniała mała grupa ludzi, z którą trzeba się było poważnie liczyć, jeśli chciało się awansować na kolejny szczebel w hierarchii akademickiej.

Z perspektywy innych osób ustawowo uprawnionych do pełnienia funkcji członka lub przewodniczącego komisji oznaczało to, że nie były one powoływane z jakichś nieznanych bliżej przyczyn, bo powoływano stale te same osoby — dodał.

Nadreprezentacja członków CK w komisjach

Prof. Stec wskazał na raport kontroli Najwyższej Izby Kontroli z 2016 r., w którym zwrócono uwagę na nadreprezentację członków CK w komisjach.

Władze CK nie wskazały merytorycznych przyczyn takiego stanu rzeczy, natomiast poinformowały o wprowadzeniu ograniczenia co do liczby członków CK zasiadających w jednej komisji. Oznacza to, że także w ramach CK musiały być wątpliwości co do tego, czy przyjęty model centralizacji jest właściwy.

Generalnie – jak przyznał prof. Stec – w przypadku postępowań w większości dyscyplin byli członkowie CK. Przykładowo w dyscyplinie biotechnologia wszyscy przewodniczący komisji awansowych byli też członkami CK, w przypadku elektrotechniki – 99 proc., ekonomii – 93 proc., językoznawstwa 91 proc.

Z danych przekazanych przez prof. Steca wynika, że na 93 badane dyscypliny rozkład postępowań habilitacyjnych, w których brał udział przynajmniej jeden członek CK, wygląda tak: 34 dyscypliny – 90-100 proc. postępowań, 31 dyscyplin – 50-89 proc. postępowań, 22 dyscypliny – 10-49 proc. postępowań, 6 dyscyplin – poniżej 10 proc. postępowań.

W przypadku postępowań profesorskich te liczby są niższe. Najwięcej członków CK brało udział w postępowaniach z farmacji (33 proc. postępowań) i naukach o zdrowiu (32 proc. postępowań). W naukach chemicznych i ekonomicznych to było po 2 proc. – przekazał prof. Stec.

Scentralizowany system

Nie wiemy, dlaczego aż tak popularny był taki model składów komisji habilitacyjnych, który można określić jako scentralizowany. Taki model, z członkami CK we wszystkich lub większości paneli pasowałby bardziej do systemu, w którym to CK nadaje stopień, a nie tylko wskazuje część składu komisji. Być może przeniesienie postępowań habilitacyjnych na szczebel centralny (tak jak zrobiono z postępowaniami profesorskimi) jest pomysłem wartym rozważenia. Na razie nie został on jednak zgłoszony — zwrócił uwagę prof. Stec.

Obecnie system awansów zmienił się w wyniku reformy nauki i szkolnictwa wyższego wprowadzonej przez Jarosława Gowina. W 2021 r. zadania CK przejęła częściowo „Rada Doskonałości Naukowej”. Publikacja na temat badań ukazała się w otwartym dostępie w czasopiśmie „Sage Open”.

rdm/PAP

=================================

Jozef Wieczorek <jozef.wieczorek@interia.pl>

“W wielu dyscyplinach od 2011 do 2020 r. garstka ludzi decydowała o większości awansów w polskiej nauce. Dawało to dużą władzę, a dobór składu komisji awansowej zależał prawdopodobnie od innych czynników niż merytoryczne” 

Jeden z przykładów – członka Rady Doskonałości Naukowej – nadzwyczajnej kasty akademickiej 
Bogusława Śliwerskiego profesoradoktorahabilitowanegonaukipolskiej 


https://www.uni.lodz.pl/pracownicy/boguslaw-sliwerski

Recenzje dorobku naukowego: 45 rec. w przew. prof.; 3 rec. w przew. prof. w Uniwersytecie Jana Amosa Komeńskiego w Bratysławie (Słowacja) i 1 w Uniwersytecie w Brnie (Czechy); 107 rec. hab., 71 rec. dokt.; 212 rec. grantów KBN, MNiSW, NCN; rec. proj. dla NCBR; rec. doctor honoris causa dla prof. Czesława Kupisiewicza (APS), prof. Zbyszko Melosika (Uniwersytet Szczeciński) i Janiny Ochojskiej (Śląski Uniwersytet Medyczny); profesora Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego dla Andrzeja Janowskiego; odnowienia doktoratu prof. Olgi Czerniawskiej.

Skutki są oczywiste , ale tylko dla “marginesu” akademickiego nie nadającego się do tak funkcjonującej  domeny akademickiej i unieważnianego w tej materii, także  przez środowiska patriotyczno-solidarnościowe. A środowiska rektorskie zadowolone jeśli nas [uczelnie] ocenią poniżej biednych krajów “III świata”. I niby jak Polska może osiągnąć należną im pozycję wśród europejskich krajów

o degradacji intelektualnej i moralnej polskiej domeny akademickiej  nieco na blogu https://blogjw.wordpress.com/ ( tysiące tekstów [też książki] z którymi się nie dyskutuje i linki do innych stron akademickich) 

np. ostatniego https://blogjw.wordpress.com/2023/06/17/plagi-rektorskie/

Ale o tym nikt nie chce słyszeć, debatować, tylko miłowanie i miłowanie utytułowanych/[nader często] utytłanych

Koszmar komunikacyjny w Warszawie Trzaskowskiego. Cyrk za nasze pieniądze. Czy w stolicy są autobusy czy gimbusy?

Koszmar komunikacyjny w Warszawie rządzonej przez Trzaskowskiego. „Cyrk za nasze podatników pieniądze”.

Czy w stolicy to są autobusy czy gimbusy?

koszmar-w-warszawie-rzadzonej-przez-

Zarząd Transportu Miejskiego poinformował o wakacyjnych zmianach w rozkładzie jazdy. Warszawiacy ostro krytykują tę decyzję.

Od soboty zmieniły się rozkłady jazdy kilkudziesięciu linii autobusowych. Inaczej będą też jeździć tramwaje i metro, a kursowanie wybranych linii autobusowych zostanie zawieszone.

Korekta rozkładów spotkała się z krytyką wśród Warszawiaków, którzy swoje zdanie wyrażają we wpisach w mediach społecznościowych.

„Co roku ten sam cyrk – wakacje nie powodują, że nie musimy docierać do pracy, albo że ktoś nam płaci za dodatkowy czas, który spędzamy w transporcie. Jakiekolwiek cięcia na liniach 204 i 104 są kompletnie nieuzasadnione, jeśli obetniecie też 17 to nie będzie w ogóle opcji, żeby dostać się z ONZ na Mordor – tam już teraz ledwo daje się wejść. Płacimy w podatkach ciężkie pieniądze, żeby transport działał dla nas sprawnie cały rok. Pogarszanie go na dwa miesiące, tak żeby wam było wygodnie jest kompletnym nieporozumieniem” – pisze internautka.

„Nie wiem czy w stolicy to są autobusy czy gimbusy? Co wakacje, ferie, święta i to jeszcze zawsze z zakładką przed i po rozkład specjalny, czyli połowa połączeń i ścisk. Może bilety też powinny być wtedy za połowę ceny?” – komentuje kolejna.

Z kolei inny internauta zwraca uwagę, że decyzja ZTM o wypróbowaniu przebiegu nowych linii w okresie wakacyjnym jest nieracjonalna.

Z jednej strony piszecie, że okres wakacyjny to czas, kiedy miasto pustoszeje ergo mniej pasażerów, a z drugiej strony chcecie wypróbować nowe linie i trasy przy zmniejszonej liczbie pasażerów w mieście. Czyli z góry będzie wiadomo, że tych pasażerów na wybranych zmianach będzie mniej. Czy te liczby pasażerów będą więc reprezentatywne? Nie dało się tego zrobić wiosną przy normalnym ruchu?” – dopytuje.

Warszawiacy wytykają zawieszenie linii Z-4, zastępującej tramwaje wycofane z ul. Puławskiej, w związku z budową linii tramwajowej do Wilanowa.

Z kolei mieszkańcy wolskiego osiedla Koło są oburzeni likwidacją linii 249. „Linia 249 miała jeździć co 20 minut. Później zdecydowano że nie będzie jeździła w niedzielę. Następnie zmniejszono częstotliwość do 30 minut i teraz zdecydowano się w ogóle ją zawiesić. Dodatkowo bardzo krótkie godziny kursowania tylko do 21 sprawiają, że komunikacja po wschodniej stronie osiedla to jakaś tragedia. ZTM chyba bredzi, że po 21 nikt już na Koło nie wraca” – napisał mieszkaniec warszawskiej Woli.

Kolejny wpis i kolejna krytyczna opinia. „Wasze pomysły są coraz głupsze, wręcz niebywałe. Jaka jest celowość kierowania linii przyspieszonej 414, jadącej przez całe miasto i ogromne korki na moście Grota-Roweckiego, żeby obsłużyć lokalne potoki ruchu na dynamicznie rozwijającym się osiedlu? By tylko zawiesić lokalne 328?” – pyta. Internauta uważa, że linie przyspieszone nie powinny kursować w unikalnych relacjach, gdzie nie ma alternatywy w postaci linii zwykłej.

„Linia 517 na Torwarze, gdzie spotka się ze 187 – także z Ursusa – to chyba tylko przykład bezradności i braku lepszych pomysłów na wyzwolenie tej linii z korków na ul. Świętokrzyskiej. I też problem korków zamiast punktualności na krótszej linii 109. Dramat” – podsumowuje inny oburzony Warszawiak.

Podkreślił, że ZTM zdewastował komunikację na Bemowie. „Tramwaje stadami, 112-171-190 co pół godziny, 122 zawsze jadące razem ze 177, 523 stające wszędzie, wandalizacja rozkładów linii 105” – wymienił. „Nie umieliście (nie chcieliście) dogadać się z radnymi, stwarzając w zamian potworny projekt” – dodał.

W tych zmianach wakacyjnych popełniliście chyba wszystkie błędy, jakie można popełnić przy trasowaniu linii. Za nasze podatników pieniądze” – podkreślił internauta.

Wakacyjny rozkład ma obowiązywać do 3 września.

Kantor, żydzie z Ukrainy, ratuj!! Przemycaj te swoje jajca… Jajka PL będą jeszcze droższe. Podziękujcie Unii Europejskiej [i tym, co nas do niej zagnali]

Kantor, żydzie z Ukrainy, ratuj!! Przemycaj te swoje jajca… Jajka będą jeszcze droższe. Podziękujcie Unii Europejskiej

Koszt tej transformacji szacowany jest na ok. 1,7 mld zł, czyli ok. 550 mln zł rocznie w latach 2024-2026.

jajka-beda-jeszcze-drozsze-podziekujcie-unii-europejskiej/

Ceny jajek w ostatnim czasie szaleją, ale kolejne podwyżki jeszcze przed nami. Wszystko dzięki unijnemu zakazowi klatkowego systemu produkcji jaj.

Wprowadzenie zakazu klatkowego systemu produkcji jaj w UE spowoduje wzrost kosztów chowu kur i może doprowadzić do utraty konkurencyjności produkcji w stosunku do krajów, gdzie takie wymogi nie obowiązują – uważa ministerstwo rolnictwa.

Jednocześnie przyznaje, że na unijny zakaz się zgodzi, bo „wydaje się on nieunikniony”. „Wprowadzenie w przyszłości zmian w unijnym prawodawstwie dotyczącym dobrostanu zwierząt w gospodarstwach wydaje się być nieuniknione” – stwierdza MRiRW.

W październiku ub.r. KE zakończyła ocenę obecnych przepisów, tzw. „fitness check”, w celu ustalenia, czy obecna legislacja dot. chowu zwierząt spełnia swoją funkcję i założenia oraz czy działa spójnie z celami UE. W wyniku tej oceny stwierdzono, że przepisy dobrostanowe obowiązujące w UE poprawiły jakość życia zwierząt, ale jednocześnie przegląd legislacji wyraźnie wskazał, że należy w tej kwestii zrobić więcej. Wśród państw UE istnieje konsensus co do konieczności zaktualizowania przepisów. Zgodnie z harmonogramem ogłoszenie przez Komisję propozycji legislacyjnych jest zaplanowane na trzeci kwartał 2023 r.

Ponadto KE zobowiązana jest przeprowadzić „ocenę wpływu” planowanych zmian w przepisach dot. dobrostanu zwierząt na aspekty ekonomiczne, społeczne i środowiskowe. Zmiana unijnych przepisów będzie uzależniona od wyników ww. oceny wpływu oraz od opinii naukowych Europejskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA).

„Polska z uwagą obserwuje aktualne tendencje w zakresie utrzymywania zwierząt gospodarskich w warunkach podwyższonego dobrostanu w krajach UE i analizuje możliwości wdrożenia tych metod w warunkach polskich” – zapewnił PAP resort rolnictwa.

Ministerstwo zwraca uwagę, że zachęcenie rolników do stosowania podwyższonych ponad [rozsądek?? md] warunków dobrostanu zwierząt gospodarskich jest celem eko-schematu „dobrostan zwierząt”, który jest jednym z działań przewidzianych w Planie Strategicznym dla Wspólnej Polityki Rolnej na lata 2023-2027. W ramach tego ekoschematu rolnicy będą otrzymywali wsparcie na poprawę warunków chowu zwierząt. Taka pomoc ma na celu m.in. zrekompensowanie dodatkowych kosztów chowu w warunkach podwyższonego dobrostanu zwierząt. „Możliwe jest przystąpienie do wariantów dotyczących dobrostanu kur niosek, kurcząt brojlerów oraz indyków utrzymywanych z przeznaczeniem na produkcję mięsa” – poinformowało ministerstwo.

Wszyscy za to zapłacimy

Według MRiRW, „w celu dostosowania się do nowych przepisów konieczne będą inwestycje w infrastrukturę gospodarstw; spodziewany jest również wzrost kosztów bezpośrednich prowadzenia produkcji zwierzęcej. Z tego powodu kluczowe jest zapewnienie konkurencyjności gospodarczej przedsiębiorstw rolnych w UE”.

Ministerstwo rolnictwa zaznaczyło, że na posiedzeniach Rady UE ds. Rolnictwa i Rybołówstwa Polska prezentowała stanowisko, że w obliczu obecnej sytuacji ekonomicznej zmiany legislacyjne w zakresie dobrostanu zwierząt „należy wprowadzać stopniowo i rozważnie, a za priorytet należy uznać uwzględnienie w przyszłym prawodawstwie (…) odpowiednio długich okresów przejściowych pozwalających na dostosowanie produkcji zwierzęcej w poszczególnych państwach członkowskich UE do nowych wymagań”.

Resort rolnictwa wskazał, iż Polska prezentuje stanowisko, że wyższe wymagania w zakresie dobrostanu zwierząt będzie prowadzić do wyższych kosztów produkcji zwierzęcej w UE, więc jeżeli te wymogi nie będą wiązały się z ochroną rynku UE przed napływem produktów pochodzenia zwierzęcego z krajów, gdzie nie ma takich wymogów, to może doprowadzić do utraty konkurencyjności przez rolnictwo w Polsce i w UE, i rezygnacji z tej produkcji oraz utraty bezpieczeństwa żywnościowego.

Z tego względu Polska domaga się objęcia towarów importowanych takimi wymaganiami w zakresie dobrostanu, jakimi obarczona jest produkcja zwierzęca w UE – zaznaczyło MRiRW.

Poinformowano, że zlecone zostały ekspertyzy dot. oceny potencjalnych skutków podwyższenia minimalnych warunków utrzymania m.in. kur niosek dla sektora produkcji jaj w Polsce.

Według jednej z nich, koszt modernizacji na system wolno-wybiegowy kurnika dla kur niosek w obsadzie powyżej 3000 sztuk, o długości 20 m i szerokości 12 m z klatkowym systemem chowu został oszacowany na kwotę ponad 765 tys. zł netto.

Jeżeli chodzi o opłacalność produkcji jaj spożywczych, to z analizy wynika, że przejście z systemu klatkowego na chów ściółkowy prawdopodobnie spowoduje wzrost kosztów bezpośrednich o 11 proc.; przejście na system wolnowybiegowy spowoduje, iż koszty te wzrosną o 23 proc. „Zgodnie z ekspertyzą okres przejściowy na dostosowanie produkcji jaj do zakazu utrzymywania kur niosek w klatkach powinien wynosić minimum 15 lat” – poinformowało ministerstwo rolnictwa.

Według analityków Credit Agricole, unijny zakaz produkcji jaj w systemie klatkowym miałby wejść w życie od 2027 r. Koszt tej transformacji szacowany jest na ok. 1,7 mld zł, czyli ok. 550 mln zł rocznie w latach 2024-2026.

Zgodnie z danymi Eurostatu Polska jest szóstym największym producentem jaj oraz ich drugim największym eksporterem w UE. Jednocześnie ponad 70 proc. kur niosek w Polsce utrzymywanych jest w systemie klatkowym, co jest jednym z najwyższych wyników w całej UE.

JKM: Dlaczego nie udało się wyrwać tej bandzie złodziei i oszustów, która rządzi w tej chwili Polską?

Korwin-Mikke: „Obiecuję, że JE Adamem Niedzielskim to my się jeszcze zajmiemy”

Dlaczego nie udało się wyrwać tych dziedzin tej bandzie złodziei i oszustów, która rządzi w tej chwili Polską?

obiecuje-ze-adamem-niedzielskim-to-my-sie-jeszcze-zajmiemy

W sobotę w Warszawie odbyła się Wielka konwencja programowa Konfederacji pod hasłem „Tak chcemy żyć”. Jako ostatni wystąpił Janusz Korwin-Mikke, bo – jak mówił – „podobno najlepsze wino daje się na koniec, więc rozumiem, że stare wino jest najlepsze”.

– Zanim przejdę do spraw ogólnych, chcę powiedzieć o jednej sprawie niesłychanie ważnej, szczegółowej. Otóż, lat temu 30 z hakiem podobno obaliliśmy socjalizm. I tam, gdzieśmy go obalili, np. w telefonach, działa – mówił podczas sobotniej konwencji Konfederacji Janusz Korwin-Mikke.

– Niektóre działy przemysłu – działają, restauracje – działają, ale dwie bardzo ważne dziedziny, które zajmują ponad połowę budżetu, tj. oświata i służba zdrowia, dalej tkwią w komunizmie – wskazał.

Dlaczego nie udało się wyrwać tych dziedzin tej bandzie złodziei i oszustów, która rządzi w tej chwili Polską? To kiedyś powiedział św. pamięci Winston Churchill, że Polacy to wspaniali ludzie, ale są rządzeni przez najpodlejszych z podłych. Niestety, zostało to do dzisiaj – ocenił.

– Dlaczego nie udało się wyrwać tych dziedzin najpodlejszym z podłych? Bo dzieci są słabe. Bo chorzy są słabi. I dlatego nie potrafią się uwolnić. I Konfederacja to zrobi – zadeklarował.

– Wmawia się nam, że gdyby nie służba zdrowia, to wszyscy by umarli, dawno by nas nie było, dzieci by nie było. Powiedzmy jasno, kilkadziesiąt tysięcy lekarzy pracuje w tej chwili nie przy łóżkach chorych, tylko pracuje w NFZ, w wydziałach zdrowia w województwie, powiecie, gminie, w różnych komórkach, instytucjach, Ministerstwie Zdrowia – mówił dalej.

– Gdyby zlikwidować to wszystko i ci ludzie poszli leczyć chorych, kolejki do lekarza zniknęłyby z godziny na godzinę – dosłownie – wskazał.

– Szczyt marnotrawstwa i zbrodni był z okazji covidu, gdzie służba zdrowia tak wspaniale działała, że uratowała 30 tys. chorych na covid, a zginęło 200 tys. ludzi, którzy nie mieli miejsc w szpitalach przypomniał.

– Ja obiecuję, że Jego Ekscelencją Adamem Niedzielskim to my się jeszcze zajmiemy – oświadczył Janusz Korwin-Mikke, za co widownia nagrodziła go gromkimi brawami.

Jak podkreślił, Ministerstwo Zdrowia „wydaje tysiące przepisów, oczywiście kradnie, marnotrawi, wielu ludzi na tym korzysta”. – A chorzy zapłacą, bo za swoje życie i zdrowie człowiek gotów jest przepłacić trzykrotnie, czterokrotnie, pięciokrotnie – dodał.

Czy wiecie, że lekarstwa kosztują w tej chwili w Polsce 6 razy drożej, niż gdyby był wolny rynek? pytał.

– Wiemy dokładnie, że jeżeli wyjmie się jakiś lek z lekospisu refundowanego przez państwo, to po pół roku cena spada trzykrotnie, no bo ludzie takiego drogiego by nie kupili. Okazuje się, że można sprzedawać taniej – wyjaśnił.

– My to wszystko wiemy i my musimy po prostu przywrócić normalność. Do tego trzeba silnego uderzenia – wskazał.

– Państwo widzą tę moc, tę energię, tutaj na tej sali. Wejdziemy do tego Sejmu i prawie na pewno będziemy języczkiem u wagi. I nie po to będziemy tym języczkiem u wagi, żeby wejść w koalicję z PO, czy z PiS-em, czy ja wiem z kim tam jeszcze. Nie, proszę państwa – oświadczył.

– Konfederacja ma swój program, który państwo znacie i Konfederacja się nie godzi na bycie doczepką do jakiejś partii złodziei i oszustów, którzy rządzą Polską do tej pory – powiedział Janusz Korwin-Mikke.

Podkreślił też, że Konfederacja podzieli się swoim programem, jeśli rządzący będą chcieli go zrealizować. – Wszystkie tematy, które były poruszane (na Konwencji – przyp. red.), (…) ile z tego się da wyrwać, wyrwiemy. A jak się nie uda, to niech sobie zawrą wielką koalicję – stwierdził.

– Będziemy ich punktować skwitował.

Gietrzwałd pomnikiem historii. Żądamy, ministrze kultury ! Podpiszmy !!!

Gietrzwałd pomnikiem historii. Żądamy, ministrze kultury ! Podpisz !!! Dzisiaj zmienią świat w Gietrzwałdzie, jutro w Twoim domu.

my-narod-polski

MUR Przytomnych… zaczął tę petycję do Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego – 17.06.2023

W związku z bezczynnością całego rządu w temacie ochrony świętego miejsca jakim jest dla Polaków Gietrzwałd, a przez to cichym przyzwoleniem na jego zmianę poprzez wybudowanie tam wysypiska-składowiska śmieci przypominamy ministrowi o zadaniach jakie ma obowiązek wypełniać.

Zadaniem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego jest wypełnianie zadań, które wynikają wprost z przepisów prawa, a wśród nich znajdujemy podtrzymywanie i rozpowszechnianie tradycji narodowej i państwowej, czy udziału w kształtowaniu estetyki przestrzeni publicznej w zakresie architektury, urbanistyki i planowania przestrzennego. Dlatego żądamy wpisania obiektów objętych petycją na listę pomników historii.

Gietrzwałd, miejsce szczególne dla wierzących i niewierzących, tam poprzez objawienia roku 1877 rozpoczęła się droga do odzyskania niepodległości. Tam Polacy pielgrzymujący z różnych zaborów ponownie zrozumieli, że tworzą jeden naród. Tam nastąpiła odnowa moralna Narodu Polskiego.

Miejsce to zasługuje na szczególną opiekę ze strony państwa polskiego, w szczególności ministerstwa właściwego do spraw kultury. Niniejszą petycją żądamy wypełnienia swojego obowiązku.

Sanktuarium, czy szlak św. Jakuba z przydrożnym krzyżem wypełnia przesłanki, aby być wpisanym na listę pomników historii, co można przeczytać na stronie internetowej ministerstwa, a mianowicie pomnikiem historii są „obiekty o szczególnych wartościach materialnych i niematerialnych”. Przesyłamy żądanie bezpośrednio na ręce ministra, a nie poprzez podległe mu instytuty i konserwatoria. Mając swoje ministerstwo, żądamy wypełnienia swoich zadań wprost, nie interesują nas procedury, tworzone po to aby nikt nie był odpowiedzialny.

Zachęcamy Polaków do poparcia naszej petycji. Dzisiaj zmienią świat w Gietrzwałdzie, jutro w Twoim domu.

=======================

jak-lidl-dostal-pozwolenie-na-budowe-centrum-w-gietrzwaldzie-w-obszarze-chronionego-krajobrazu

https://www.debata.olsztyn.pl/wiadomoci/polska/8669-polemika-architekta-z-ks-tomaszem-szalanda-n-t-obrony-gietrzwaldu-najnowsze-slajd-kafelek.html

Powrót „świątecznego samobójcy” – i to w w Centralnym Biurze Śledczym Policji (CBŚP).

Tajemnicza śmierć funkcjonariusza CBŚP. Pracował przy śledztwie przeciwko bratu komendanta głównego policji

Sebastian Białach Piotr Halicki smierc-policjanta-pracowal-przy-sledztwie-przeciwko-bratu-komendanta

Ciało Pawła znaleziono w sadzie, niedaleko domu. Funkcjonariusz CBŚP wisiał na drzewie, na smyczy swojego psa. Jego rodzina i koledzy z pracy nie wierzą, że mógł sam targnąć się na życie. Policja i prokuratura od razu uznały jednak, że to samobójstwo. Ciało skremowano, nie przeprowadzając sekcji zwłok. Jak ustaliliśmy nieoficjalnie, Paweł pracował m.in. przy sprawie karuzeli vatowskiej, w którą zamieszany jest brat komendanta głównego policji. Ostatnio policjant czegoś się bał, a napisany w jego telefonie pożegnalny SMS do żony nigdy nie został do niej wysłany.

  • Jak mówią nasi informatorzy, policjant żalił się, że sprawa, w której występuje brat komendanta Szymczyka, miała być “ukręcana”
  • — Nigdy nie uwierzę w to, że on to sobie sam zrobił. To był bardzo dobry chłopak – mówi Onetowi matka zmarłego funkcjonariusza
  • Po śmierci mężczyzny jego ciało zostało szybko skremowane, bez przeprowadzenia sekcji zwłok. Choć stało się to za zgodą rodziny, ten wątek budzi duże kontrowersje
  • Pożegnalny SMS napisany rzekomo przez policjanta miał zostać zapisany jako wiadomość robocza w jego telefonie
  • Według naszych rozmówców nikt jej jednak nie widział w jego telefonie tuż po tym, gdy odnaleziono ciało mężczyzny i stwierdzono jego zgon

Tragiczna Wielkanoc

Niedziela, 9 kwietnia 2023 r. To miał być radosny, świąteczny dzień. W jednej z podkraśnickich miejscowości podobnie, jak w wielu domach w Polsce, trwały przygotowania do wielkanocnego śniadania. Paweł wstał wcześnie rano, by pomóc swojej matce. Napalił w piecu i chciał rozłożyć stół. Kobieta upierała się, że posiłek zjedzą w kuchni, ponieważ część rodziny i tak będzie nieobecna. Brat, który na co dzień mieszka za granicą, nie przyjechał, a teściowa się rozchorowała.

Paweł uznał, że w kuchni będzie im za ciasno. Przeniósł stół do salonu i go rozłożył, by wszyscy mogli wygodnie usiąść. Barszcz był już gotowy, ale Paweł chciał jeszcze wyjść z psem na spacer. Zrobił żonie kawę, założył kurtkę, wziął smycz i wyszedł z domu. Na odchodne rzucił, że zdąży wrócić przed śniadaniem.

Kilkadziesiąt minut później jednego z sąsiadów przeraził makabryczny widok. W sadzie, nieopodal domu Pawła, na ostatnim drzewie, wisiał człowiek. Kiedy chciał sprawdzić, co się stało, pies nie pozwolił mu podejść. Bronił dostępu do swojego pana. Mężczyzna rozpoznał w nim swego sąsiada. Od razu zadzwonił do jego rodziny. Na miejsce przybiegli najbliżsi, w tym matka. Natychmiast po odcięciu smyczy, na której wisiał, zaczęli reanimację. Ciało było jeszcze ciepłe, ale Paweł już nie żył. Na miejsce wezwano karetkę, jednak nie udało się go uratować.

Służba w “polskim FBI”

Paweł służył w policji od 2011 r. Od początku kariery był bardzo zaangażowany w swoją pracę. Uwielbiał swoje zajęcie — najpierw w Warszawie, potem w wydziale kryminalnym Komendy Powiatowej Policji w Kraśniku, a na końcu w Centralnym Biurze Śledczym Policji (CBŚP). W sieci można znaleźć zdjęcia oraz artykuły z uroczystości, podczas których otrzymywał awans. Reprezentował też komendę m.in. podczas zawodów sportowych. Wyróżniał się, miał wyniki i dlatego go nagradzano.

We wrześniu 2022 r., już jako młodszy aspirant, rozpoczął pracę w Wydziale do Zwalczania Zorganizowanej Przestępczości Ekonomicznej CBŚP w Lublinie. Był bardzo z tego zadowolony, bo ta formacja to elita, określana często mianem “polskiego FBI”.

— Cieszył się z pracy w CBŚP. Mówił, że pracują tam fajni ludzie. Narzekał tylko, że musi siedzieć przy komputerze. A on lubił pracę w terenie — mówi nam żona Pawła.

Po pewnym czasie zaczęły pojawiać się pierwsze problemy. Nie jest tajemnicą, że w CBŚP brakuje rąk do pracy. Roboty jest wiele, ale chętnych już niekoniecznie. Dlatego szybko nadeszły nadgodziny i praca do późna. Po kilku miesiącach entuzjazm zaczął się ulatniać. Jak się okazało, nie tylko z powodu nadmiaru zajęć.

Brat komendanta nie trafia za kratki

22 listopada 2022 r. grupa lubelskich funkcjonariuszy CBŚP dokonała zatrzymania trzech osób podejrzanych o udział w zorganizowanej grupie przestępczej wyłudzającej ze Skarbu Państwa miliony złotych na tzw. karuzeli vatowskiej. W ręce policjantów wpadli Arkadiusz K., Grzegorz K. i 49-letni Łukasz S. Jak się później okazało, trzeci z zatrzymanych jest bratem komendanta głównego policji gen. Jarosława Szymczyka.

W kilku niezależnych od siebie źródłach ustaliliśmy, że Paweł pracował przy tej sprawie. Był w grupie, która dokonała m.in. zatrzymania jednego z podejrzanych. Jego imię i nazwisko przewija się w aktach sprawy, którą prowadzi Prokuratura Regionalna w Lublinie.

Nasze źródła w policji przekazały nam, że po kilku miesiącach Paweł zauważył, że w CBŚP jest coś nie tak. Jak mówią nasi informatorzy, mężczyzna żalił się, że sprawa, w której występował wspomniany brat komendanta, miała być “ukręcana”. Dlatego Paweł zaczął myśleć o powrocie do swojej poprzedniej pracy. — Opowiadał, że po kilku miesiącach miał już dosyć pracy w CBŚP. Mówił, że tam jest jedno wielkie matactwo. Dlatego chciał wracać do swojej poprzedniej komendy — słyszymy od osoby, która rozmawiała z nim na ten temat.

O sprawie Łukasza S. głośno zrobiło się w styczniu br., kiedy “Gazeta Wyborcza” opisała, że kompani 49-latka zostali tymczasowo aresztowani. Tylko brat komendanta głównego policji nie trafił za kraty. Według doniesień miał się za nim osobiście wstawić Jerzy Ziarkiewicz, szef Prokuratury Regionalnej z Lublina, który nakazał podwładnemu wycofać wniosek o areszt. Ziarkiewicz to jeden z najbardziej zaufanych ludzi Zbigniewa Ziobry. To właśnie do niego trafiają trudne dla obozu rządzącego sprawy dotyczące m.in. afery hejterskiej oraz mec. Romana Giertycha.

— Wspominał, że przy sprawie brata Szymczyka działy się dziwne rzeczy, np. nagle doszło do zamiany sędziów. Musiał podpisywać pewne dokumenty i miał z tego powodu dyskomfort — mówi nam osoba, która dobrze znała Pawła. — Czegoś się bał. Nie chciał powiedzieć czego, ale to było po nim widać — dodaje kolejna.

Tajemnicza śmierć

O śmierci Pawła dowiadujemy się pod koniec kwietnia br. Nasze źródło w policji, które chce zachować anonimowość, przekazało nam, że funkcjonariusz CBŚP, który pracował przy sprawie brata komendanta policji, prawdopodobnie targnął się na swoje życie, ale wokół tego zdarzenia pojawia się wiele wątpliwości.

Nic nie wskazywało na to, że policjant może mieć myśli samobójcze. Przez kilka ostatnich tygodni przeprowadziliśmy wiele rozmów z osobami, które go dobrze znały i spędzały z nim mnóstwo czasu. Wszyscy zgodnie wskazują, że to był dla nich szok. Paweł miał dobrą pracę, dom, rodzinę i plany na przyszłość.

Żona wspomina: — Jesteśmy w trakcie remontu. Dzień wcześniej kładł gładź na ścianach, przygotowywał sałatkę i jajka na święta. Mieliśmy już zaplanowane wakacje. Znałam go. To była ostatnia osoba, po której mogłabym się spodziewać takiego ruchu. Kilka miesięcy temu nie chciał być na pogrzebie osoby, która popełniła samobójstwo, bo nie mógł patrzeć na cierpienie jego dzieci — mówi Onetowi.

Matka funkcjonariusza wzdycha ze łzami w oczach: — Nigdy nie uwierzę w to, że on to sam sobie zrobił. To był bardzo dobry chłopak. Wszystkim pomagał. Nikt nigdy źle o nim nic nie powiedział. Mam w sobie wielki ból, że nie zdążyłam mu powiedzieć, jak bardzo byłam dumna, że mam takiego syna.

SMS, który nigdy nie został wysłany

Z nieoficjalnych rozmów z funkcjonariuszami służb dowiadujemy się, że Paweł miał zostawić “list pożegnalny”, w którym wyjaśnił motywy swojego czynu. Miał powoływać się w nim na rzekomą chorobę. Policjant nie chciał podobno, by jego dzieci patrzyły na to, jak cierpi. List miał być zaadresowany do żony.

Jak ustaliliśmy, w rzeczywistości to nie był list, tylko SMS, który w dodatku nigdy nie został wysłany. Miał zostać zapisany jako wiadomość robocza w telefonie funkcjonariusza. Problem w tym, że — według naszych rozmówców — nikt tej wiadomości nie widział w jego telefonie tuż po tym, jak znaleziono Pawła i stwierdzono jego zgon.

Dziwne jest również to, że komórka była jedyną prywatną rzeczą zmarłego, którą zabrała policja. W domu została m.in. kurtka, w której Paweł tego dnia wyszedł z psem na spacer. Sam aparat znajdował się w rękach policji przez kilka tygodni. Rodzina nieoficjalnie dowiedziała się, jaka była treść SMS-a.

Wątpliwości budzi sama jego treść, która miała zostać napisana ogólnikowo i oschle, co było niepodobne do charakteru zmarłego. Są w nim zwroty, których nigdy nie używał.

Rodzina i najbliżsi podkreślają też, że nie widzieli żadnej dokumentacji medycznej potwierdzającej rzekomą chorobę zmarłego. Przypominają, że w pracy wciąż przechodził testy. Gdyby coś było nie tak, nie zostałby dopuszczony do służby.

— Nic nie wiem o żadnej chorobie. Nie widziałam żadnych dokumentów, nie brał żadnych leków. Wiedziałabym, gdyby coś takiego było — podkreśla żona Pawła.

Kremacja bez sekcji zwłok

Po śmierci Pawła jego ciało zostało szybko skremowane, bez przeprowadzenia sekcji zwłok. Wszystko odbyło się za zgodą rodziny, jednak — w przypadku śmierci funkcjonariusza CBŚP — prokuratura powinna zlecić sekcję, by wykluczyć wszystkie ewentualne wątpliwości. Tak się jednak nie stało.

Potwierdza nam to ekspert, z którym rozmawialiśmy. Nie przekazaliśmy mu szczegółów sprawy, tylko informację o śmierci funkcjonariusza CBŚP.

— Procedury nie regulują tego szczegółowo, nie ma ścisłego przepisu w kodeksie postępowania karnego, ale ze względów pragmatycznych, kiedy śmiercią samobójczą ginie policjant, zwłaszcza śledczy, to autopsja jest wymagana — mówi Onetowi sędzia Dariusz Mazur, karnista z krakowskiego Sądu Okręgowego.

— To się wydaje oczywiste. Tym bardziej kiedy okoliczności śmierci są podejrzane. A w przypadku policjanta w grę może wchodzić zarówno kwestia podporządkowania służbowego i jakiegoś potencjalnego mobbingu, jednak nie tylko — wskazuje. — Poza tym policjant zajmuje się sprawami karnymi i potencjalnie wielu osobom może zależeć, żeby przestał prowadzić ich sprawę. Śmierć policjanta, zwłaszcza śledczego, zawsze będzie podejrzana — zaznacza sędzia.

O opinię poprosiliśmy również Krzysztofa Parchimowicza, prezesa Stowarzyszenia Prokuratorów “Lex Super Omnia”, od ponad 30 lat wykonującego zawód prokuratora. Jemu również nie przekazaliśmy szczegółów sprawy.

Standardowa praktyka w prokuraturze jest taka, że wykonuje się sekcję zwłok również tych osób, które nie są związane z policją czy organami ścigania. Robi się to nawet w sytuacji, gdy wszystko wskazuje na to, że śmierć była samobójcza. Prowadzi się wówczas postępowanie z art. 151 kodeksu karnego, czyli doprowadzenia człowieka do targnięcia się na własne życie, by ustalić, czy do śmierci mogły przyczynić się osoby trzecie. Efektem takiego postępowania może być wykluczenie udziału tych osób — mówi nam Krzysztof Parchimowicz.

— Formalnie dyspozycję o sekcji zwłok wydaje prokurator, który powołuje biegłego i potem bierze w niej udział. W sytuacji, kiedy rodzina tuż po zdarzeniu ma wątpliwości, że ktoś mógł targnąć się na życie, tym bardziej taką sekcję powinno się wykonać ze względu na hipotezę, że samobójcza śmierć może zostać upozorowana i że może to być efekt czyjejś zemsty, a w przypadku policjantów takie prawdopodobieństwo jest dużo większe. Opierając się na swoim doświadczenie, mogę stwierdzić, że prokuratury w przypadku nagłej śmierci są bardzo ostrożne i często zarządzają sekcję zwłok w takich przypadkach. Postępowanie, w którym odstąpiono od niej, jest niestandardowe — dodaje prokurator.

Śledztwo trwało zaledwie kilka dni

O wyjaśnienia w tej sprawie poprosiliśmy Komendę Główną Policji, Centralne Biuro Śledcze Policji oraz Prokuraturę Okręgową w Lublinie. Chcieliśmy się m.in. dowiedzieć, jakie czynności zostały wykonane, by wyjaśnić przyczyny śmierci funkcjonariusza i rozwiać wątpliwości, jakie ma jego rodzina i znajomi oraz dlaczego nie została wykonana sekcja zwłok. Zapytaliśmy też o pożegnalnego SMS-a i czy w ramach wyjaśniania sprawy badany był wątek pracy funkcjonariusza przy sprawie karuzeli vatowskiej z udziałem brata komendanta.

“Informujemy, że czynności w związku ze śmiercią funkcjonariusza wykonywała Prokuratura Rejonowa w Kraśniku. Jednocześnie informuję, że z naszych informacji wynika, że do śmierci nie przyczyniły się osoby trzecie, natomiast m.in. ze względu na dobro rodziny nie będziemy udzielać żadnych informacji dotyczących spraw prywatnych ani szczegółów postępowania” — czytamy w odpowiedzi przesłanej nam przez zespół prasowy CBŚP.

“Czynności w tej sprawie wykonuje Prokuratura Rejonowa w Kraśniku i zgodnie z przepisami (art. 156 kpk) tylko prokurator może informować o podejmowanych czynnościach procesowych. Jednocześnie z szacunku do zmarłego jak i Jego rodziny, mając na względzie dobro rodziny, nie komentujemy jak i nie udzielamy informacji odnoszących się do tej sprawy, zwłaszcza mających charakter prywatny” — pisze z kolei Biuro Komunikacji Społecznej Komendy Głównej Policji.

“Z posiadanych przez nas informacji wynika, że rodzinie udzielono wszelkiej możliwej pomocy, jak również posiada ona możliwość czynnego uczestniczenia w postępowaniu prowadzonym przez Prokuraturę. Nieprawdą jest, że wskazany funkcjonariusz prowadził postępowanie przygotowawcze lub był członkiem grupy śledczej w sprawie, o którą Pan pyta” — dodaje KGP.

Policyjna centrala prostuje to, czego nie napisaliśmy. Powtórzmy — według naszych informacji nazwisko zmarłego tragicznie policjanta przewija się w aktach sprawy brata Szymczyka, bo wykonywał w niej czynności. Np. brał udział w zatrzymaniu jednego z podejrzanych o udział w tym przestępstwie. Nie znaczy to, że prowadził postępowanie przygotowawcze lub był w grupie śledczej rozpracowującej interesy brata Szymczyka i jego wspólników.

Prokuratura Rejonowa w Kraśniku przyznaje, że było prowadzone postępowanie w sprawie wydarzeń z 9 kwietnia br., ale trwało ono niezwykle krótko.— Postępowanie było prowadzone do dnia 14 kwietnia br. Tego dnia zostało umorzone — informuje zastępca Prokuratora Rejonowego w Kraśniku Mirosław Węcławski.

— Przypuszczam, że prokurator, który brał udział w oględzinach na miejscu zdarzenia, stwierdził, że nie ma przesłanek uzasadniających podejrzenie, że doszło do popełnienia przestępstwa. Gdyby takie podejrzenie istniało, to ciało zostałoby skierowane na sekcję zwłok. Nie powiem panu, czym się kierował prokurator — dodaje zastępca prokuratora rejonowego w Kraśniku. Jak przyznaje Węcławski, nie było szans, by w tak krótkim czasie przeprowadzono sekcję zwłok oraz zbadano wszelkie okoliczności, w tym przedmioty zmarłego.

Z kolei Prokuratura Okręgowa w Lublinie tłumaczy, że to policja badała zawartość telefonu. Potwierdza nam, że znalazła się tam wiadomość mająca związek ze śmiercią policjanta.— Z okoliczności ustalonych w trakcie śledztwa nie wynikało, aby śmierć mogła mieć jakikolwiek związek z pracą funkcjonariusza — zapewnia z kolei prokurator Agnieszka Kępka, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Lublinie.

Parasol ochronny nad bratem komendanta policji

Przypomnijmy, sprawa udziału w tzw. karuzeli vatowskiej 49-letniego Łukasza S., brata komendanta głównego policji gen. Jarosława Szymczyka, wyszła na jaw na początku roku. Prowadzi on biznesy na Śląsku i w Warszawie. Jedna z firm, której jest głównym udziałowcem, zajmuje się handlem międzynarodowym, druga — sprzętem informatycznym i komputerowym. Służby zainteresowały się nimi dwa lata temu, kiedy zatrzymany został znajomy Łukasza S. — Arkadiusz K., przedsiębiorca ze Śląska, powiązany z blisko 20 firmami.

Oficjalnie sprowadzały towar z Chin, który miał następnie trafiać m.in. na Białoruś, Ukrainę i do Kazachstanu. Okazało się jednak, że to klasyczna karuzela vatowska. Elektronika, ubrania, sprzęt AGD i RTV formalnie opuszczały nasz kraj, a kupujący otrzymywał zwrot podatku VAT. Tyle że w rzeczywistości odbywało się to pomiędzy tymi spółkami. Arkadiusz K. okazał się mózgiem tej operacji, a po jego aresztowaniu Prokuratura Regionalna w Lublinie i agenci z lubelskiego CBŚP zatrzymywali kolejnych członków tej grupy przestępczej.

Tak dotarli do Łukasza S. W listopadzie ub.r. Prokuratura Regionalna w Lublinie postawiła mu pięć zarzutów, m.in. za udział w grupie przestępczej, pranie brudnych pieniędzy, fałszowanie faktur vatowskich i oszustwa dotyczące mienia znacznej wartości. Wraz z nim zatrzymano dwóch jego kompanów. Jeden ma cztery zarzuty, drugi trzy.

Ostatecznie za kratami pozostali jednak tylko oni, choć prokuratura wystąpiła do sądu o aresztowanie całej trójki. Najpierw sędzia Wojciech Smoluchowski z Sądu Rejonowego w Lublinie nie wyraził na to zgody, a kiedy prokurator prowadzący sprawę odwołał się, za bratem Szymczyka miał się wstawić Jerzy Ziarkiewicz, prokuratur regionalny w Lublinie, który został nim za czasów PiS i nakazał prowadzącemu sprawę prokuratorowi wycofać wniosek aresztowy wobec niego.

Jak ustalił Onet, kilka tygodni temu sąd zdecydował, że wszyscy podejrzani o udział w grupie przestępczej pozostaną w areszcie. Jedyną osobą, która cieszy się wolnością, jest nadal Łukasz S. Jednak śledczy chcą od niego 1 mln zł poręczenia majątkowego. Podejrzany przelał na konto prokuratury jedynie część tej kwoty.

— Prokurator prowadzący postępowanie musi ocenić sposób zachowania się podejrzanego. Na pewno należy traktować to jako wyraz chęci wykonania postanowienia, ale to też zależy od tego, jakie są jego możliwości finansowe — podkreślał prok. Andrzej Jeżyński, rzecznik prasowy Prokuratury Regionalnej w Lublinie.

Łukaszowi S. groził ponowny wniosek o tymczasowy areszt, ale wszystko wskazuje na to, że i tym razem mu się upiecze. Śledczy uznali, że wpłacenie 400 tys. zł i ustalenie hipoteki na majątku podejrzanego na kwotę 600 tys. zł w zupełności wystarczy. Brat komendanta policji dalej będzie mógł przebywać na wolności.

Z uwagi na charakter sprawy nie podajemy prawdziwych personaliów zmarłego policjanta oraz nazwy jego rodzinnej miejscowości.

Lidlu, daj żyć Gietrzwałdowi!

Lidlu, daj żyć Gietrzwałdowi!

Jerzy Szmit

autor: Fratria

Każdego roku w drugą niedzielę września błonia Sanktuarium Matki Bożej Gietrzwałdzkiej wypełniają się dziesiątkami tysięcy pielgrzymów.

Podwyższenie przy ołtarzu wypełniają duchowni, chóry pięknie śpiewają, a pod ołtarzem zasiadają świeccy dygnitarze. Odczytywanie listy obecności z ich nazwiskami i funkcjami trwa kilka minut. U stóp ołtarza rolnicy ustawiają starannie przygotowane dożynkowe wieńce. Nastrój jest podniosły, a w szeroko relacjonowane w prasie uroczystości, wpisują się księża biskupi z Polski i zagranicy, głoszący homilie poruszające najważniejsze tematy z życia religijnego i społecznego.

Wydawałoby się, że dla wszystkich zgromadzonych Gietrzwałd to nienaruszalna bezcenną wartość. Wartość, której nikt w wolnej, niepodległej Polsce nie ośmieli się umniejszyć.

A jednak.

Od kilku lat trwają zabiegi, aby w bezpośrednim sąsiedztwie Sanktuarium powstało wielkie Centrum Dystrybucyjne LIDL-a połączone z instalacją utylizacji sklepowych odpadów. Jeżeli zamiar zostanie zrealizowany to rozmiary centrum, generowany przez nie ruch drogowy i konsekwencje z tego wynikające generalnie i nieodwołanie zmienią Gietrzwałd. Zmienią dziś i dla przyszłych pokoleń.

Dzisiaj Gietrzwałd to idealnie, skomponowana w bożym duchu całość. Dla tych, co w Boga wierzą – to przede wszystkim pamiątka obecności Matki Bożej. Dla patriotów – to miejsce, w którym odżyła idea niepodległości Polski. Dla wrażliwych na piękno przyrody – cudowny warmiński krajobraz zmieniający swoje barwy i kształty w naturalnym rytmie pór roku. Przyrodnicy wskażą niepowtarzalne walory tego miejsca – wszak jest tu Obszar Chronionego Krajobrazu Doliny Pasłęka. Ludzie szukający spokoju i wyciszenia, znajdą naturalne wzgórze otoczone łąkami i lasami, zwieńczone prostym w formie architektonicznej Kościołem wypełnionym bogactwem historycznej treści. Czysta Warmia -nierozerwalna część polskiej spuścizny narodowej.

Część historii Polski

Sanktuarium w Gietrzwałdzie i całe jego bogactwo nie jest własnością tej czy innej struktury czy osoby dzisiaj zarządzającej gminą, powiatem czy innymi jednostkami. Tak jak Wawel, Jasna Góra, Zamek Królewski w Warszawie, gdańskie Stare Miasto. Gietrzwałd jest częścią historii Polski. Wszyscy z niej czerpiemy, wszyscy za nią odpowiadamy i wszyscy mamy prawo do zabierania głosu w jego sprawie.

Zwolennicy Centrum Dystrybucyjnego LIDL Gietrzwałd wyliczają korzyści i bagatelizują zagrożenia. Przekonują, że nie tworzy ono zagrożeń. Przyjrzyjmy się faktom.

Za Gazetą Gietrzwałdzką:

Powierzchnia działki pod inwestycję – 41 ha, powierzchnia zabudowy – 7 ha, powierzchnia utwardzona – 9 ha. Wymiary magazynu 440,25 m długości, 153,32 m szerokości. Wysokość (uwaga!) 24 metry, plus wentylatory. W sumie budowla będzie sięgała wysokości 161 m nad poziom morza. Wieża kościoła sanktuarium sięga 159 m n.p.m. Obiekt będzie absolutnie dominował nad Gietrzwałdem.

Do tego kilkaset tirów, przez siedem dni w tygodniu, jeżdżących zupełnie niedostosowaną do takiego natężenia drogą S 16, dodatkowy ruch aut osobowych dowożących pracowników i interesantów. Szerzej o parametrach technicznych i potencjalnych konsekwencjach centrum LIDLa napisała dr hab. Zdzisława Kobylińska w Gazecie Olsztyńskiej 16 czerwca br.

Jest oczywistością, że tego rodzaju obiekty należy lokować tam, gdzie mają zapewniony łatwy, wygodny i bezpieczny dostęp do węzłów komunikacyjnych, korytarzy drogowych i kolejowych. Tak, aby nie były obciążeniem dla otoczenia. Ta lokalizacja jest tego zaprzeczeniem.

Zwolennicy mówią o zwiększonych wpływach podatkowych. Jednak dochody Gminy należą do wysokich, a w ostatnich latach Gietrzwałd otrzymał dodatkowo poważne wsparcie ze źródeł rządowych. Władze Gminy mówią o zwiększaniu dochodów, a jednocześnie podjęły uchwałę o zwolnieniu tego typu inwestycji z podatku od nieruchomości na okres trzech lat.

Gietrzwałd graniczy z Olsztynem, a kilkuprocentowe bezrobocie nie jest poważnym problemem. Do utworzonych w sąsiednim Olsztynku zakładów pracy pracowników trzeba dowozić, bo ich po prostu brakuje.

Ogromna determinacja władz Gminy Gietrzwałd w dążeniu do utworzenia centrum dystrybucyjnego wywołała wzburzenie części mieszkańców. Podjęto próbę przeprowadzenia referendum w celu odwołania wójta. W zgodną z prawem, demokratyczną procedurę z wielkim zaangażowaniem wkroczyła prokuratura, wysyłając Policję na zbierających podpisy. Ostatecznie do referendum nie doszło. Po kilkakrotnym przeliczaniu podpisów, kilka z nich uznano za nieważne, nie dając szansy na ich uzupełnienie. Mamy zatem kolejny poważny znak zapytania wokół budowy centrum dystrybucyjnego.

Za to Rada Gminy podjęła w maju br. kuriozalną uchwałę, w której upoważniła wójta i przewodniczącego rady do ochrony interesu gminy i wójta w sprawach o naruszenie dobrego imienia gminy i dóbr osobistych wójta. Zapewne chodzi o to, aby Gmina płaciła za adwokatów chroniących wójta.

Czasami budowę Centrum Dystrybucyjnego LIDL-a w Gietrzwałdzie porównuje się do budowy drogi krajowej S 16. Nic bardziej błędnego. Są to dokładnie przeciwstawne sytuacje. Droga S 16 ma powstać w interesie milionów ludzi i dla ochrony zwierząt. W przypadku Gietrzwałdu korzyści odniosą jednostki, a miliony za to zapłacą.

Zdewastowana przestrzeń

Następnym pokoleniom przekażemy zdewastowaną tutaj przestrzeń komunikacyjną, przyrodniczą, krajobrazową, historyczną i duchową. Za kilka lat Gietrzwałd stałby się dodatkiem, jednostką pomocniczą dla LIDL-a.

Powtórzę argument, który jest nadzwyczaj celny: czy można sobie wyobrazić, aby w bezpośrednim sąsiedztwie Lourdes, Fatimy, Gwadelupe, czy któregoś z niemieckich sanktuariów maryjnych powstało działające dzień i noc, w dni powszednie i w święta centrum logistyczne? Co więcej: połączone z miejscem zwózki odpadów ze sklepów LIDLa w Polsce i zagranicy (154 tys. ton rocznie), a następnie ich utylizacji bądź dalszej dystrybucji.

Od swojego zaistnienia objawienia w Gierzwałdzie były i są spychane w cień i umniejszane. Kwestionowany jest ich wymiar tak religijny, jak i historyczny, społeczny i patriotyczny. Może dlatego, że są jedynymi uznanymi przez Kościół Katolicki objawieniami maryjnymi w Polsce?

O wkładzie Gietrzwałdu w odzyskania przez Polskę niepodległości wspaniałą książkę napisał ks. Krzysztof Bielawny. Oparł na historycznych faktach przekaz, w którym Maryja, mówiąc po polsku do gietrzwałdzkich dzieci, wlała nadzieję w serca Polaków („Jeszcze Polska nie zginęła”). A przecież była to najczarniejsza noc zaborów po upadku Powstania Styczniowego i agresywnego antypolskiego kulturkampfu na ziemiach pod panowaniem państwa pruskiego. Polska iskra zapaliła się na Warmii.

Gierzwałd, mimo że przybywa do niego około miliona pielgrzymów, jest na uboczu. Wielu twierdzi, że to jego atut. Spokój, kameralność, cudowna oprawa warmińskiej przyrody tworzą niepowtarzalną przestrzeń duchowego życia. Każdy, kto ma elementarną wrażliwość, spotka ją w gierzwałdzkim kościele, na błoniach, przy kapliczce, przy źródełku, przy stacjach drogi krzyżowej.

Sprawa lokalizacji centrum dystrybucyjnego LIDL w Gietrzwałdzie wywołuje wielkie emocje. Po obu stronach konfliktu padają słowa, oskarżenia i podejrzenia, których nie sposób akceptować. Tak pod adresem władz samorządu gminnego czy powiatowego, jak i duchownych odpowiedzialnych pośrednio i bezpośrednio za funkcjonowanie Sanktuarium. Jednocześnie zwolennicy budowy okopali się na swoich pozycjach, odmawiają dyskusji i widzą u protestujących wyłącznie złe intencje.

Oddzielmy niepotrzebnie wypowiadane słowa od tego, co najważniejsze: chcemy, aby Maryjne Sanktuarium w Gietrzwałdzie mogło dalej w sposób pełny, spokojny i niezakłócony służyć ludziom, naszej Warmii i Polsce. Czy chcemy to stracić? I w imię czego?

Na zakończenie kilka słów do kierownictwa Firmy LIDL: odstąpcie od Gietrzwałdu. Robicie w Polsce gigantyczne interesy, macie ponad 700 dużych sklepów, budujecie nowe. Pokażcie swoim klientom, że szanujecie nasze uczucia, tradycję i religię. Mały gest wielkiej firmy.

TEKST UKAZAŁ SIĘ TEŻ NA STRONIE OPINIE OLSZTYN

https://wpolityce.pl/polityka/651936-lidlu-daj-zyc-gietrzwaldowi

VS #21452

Niemcy juz kiedys pokazali jak potrafia dac zyc Polakom: ==== 1939 wrzesien; Wielun; Wizna, Bzura, okupacja, obozy koncentracyjne, Gestapo, SS; Pawiak; PW 1944 i rzez Woli oraz zagłada Warszawy. Może wystarczy tego niemieckiego pokazywania?

Tigermoth #30973

Problem polega na tym że dla co niektórych to Lidl stał się już sanktuarium .

Vpawelll #26841

A może konsumencki bojkot Lidla?

We wrześniu 1939: Niemcy i ukraińska policja zabijają, gdzie się da… Lwów w pierwszych tygodniach operacji “Barbarossa” we wstrząsających wspomnieniach

Dariusz Kaliński

https://historia2ws.blogspot.com/2023/06/niemcy-i-ukrainska-policja-zabijaja.html

Niemcy i ukraińska policja zabijają, gdzie się da… Lwów w pierwszych tygodniach operacji “Barbarossa” we wstrząsających wspomnieniach polskiego mieszkańca

Tuż po zajęciu Lwowa we wrześniu 1939 roku Sowieci zaczęli wprowadzać tam swoje porządki. Oznaczało to planowe wyniszczanie polskich elit oraz wszelkich innych “elementów kontrrewolucyjnych” poprzez masowe aresztowania i deportacje. Po agresji Niemców na Związek Sowiecki nastąpił kolejny krwawy rozdział w historii miasta. Tym razem enkawudzistów zastąpili siepacze z Einstazgruppen i współpracujący z nimi nacjonaliści ukraińscy, a ostrze represji zostało skierowane głównie przeciwko żydowskiej ludności miasta, choć nie tylko. 

Bomby niemieckie spadły na Lwów już 22 czerwca, powodując wybuch paniki wśród Sowietów. Rozpoczęła się masowa ucieczka przedstawicieli sowieckiej administracji i wojska oraz ich rodzin. Natomiast NKWD rozpoczęła egzekucje przetrzymywanych we lwowskich więzieniach aresztantów. Zamordowanych zostało wówczas 2,5-4 tys. przetrzymywanych tam osób.

O świcie 30 czerwca do Lwowa wkroczył złożony z Ukraińców batalion “Nachtigall” (“Słowik”), a kilka godzin później do miasta dotarła 1. Dywizja Strzelców Górskich Wehrmachtu. Żołnierze batalionu “Nachtigall” w sile około 350 ludzi umundurowani byli w uniformy Wehrmachtu, na które naszywali sobie niebiesko-żółty wyróżnik. Wkraczające oddziały zostały entuzjastycznie powitane przez ukraińską ludność, liczącą, że Niemcy pozwolą im na stworzenie własnego państwa. Jeszcze tego samego dnia uchwalony został “Akt odnowienia Państwa Ukraińskiego”. Zapowiedziano w nim współpracę z III Rzeszą pod przywództwem Adolfa Hitlera, sformowano też rząd złożony z członków banderowskiej frakcji Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, na którego czele stanął Jarosław Stećko, jeden z jej czołowych przywódców. Jeszcze tego samego dnia na murach lwowskich kamienic pojawiły się odezwy OUN-B, obwieszczające powstanie niezależnego, zjednoczonego państwa ukraińskiego, w których wzywali: “Lachów, Żydów i komunistów niszcz bez litości, nie miej zmiłowania dla wrogów Ukraińskiej Rewolucji Narodowej”.

1. Lwowscy cywile witają wkraczających do miasta żołnierzy niemieckich.   

Nowo utworzona milicja ukraińska już pierwszego dnia zainicjowała pogrom ludności żydowskiej, zachęcając do niego mieszkańców Lwowa. Wykorzystano przy tym wzburzenie mieszkańców miasta po odkryciu ofiar enkawudzistów w budynkach lwowskich więzień. Żydów wyciągano z domów, zgarniano z ulic i zapędzano na dziedzińce więzień NKWD. Dało tu o sobie znać pojęcie tzw. “Judeobolszewizmu“, gdyż świetnie pamiętano, że część Żydów z wielkim zadowoleniem witała Armię Czerwoną we wrześniu 1939 roku. Nikt nie myślał, że również część przedstawicieli tej narodowości padło ofiarą sowieckich represji. Ponadto w utworzonej przez Sowietów milicji nie brakło także Ukraińców. W rezultacie w lipcu 1941 roku we Lwowie doszło z inspiracji banderowców do dwóch dużych pogromów ludności żydowskiej (kolejny rozpoczął się 25 lipca), w których zostało zamordowanych od 3 tys. do 9 tys. osób. Przy czym bezpośrednio z rąk podburzonego tłumu, Ukraińców jak i incydentalnej liczby Polaków, zginęło prawdopodobnie kilkuset Żydów. Zdecydowana większość straciła życie w wyniku egzekucji dokonywanych przez żołnierzy Wehrmachtu i batalionu “Nachtigall” oraz jednostkę specjalną Einsatsgruppe C – wspartych przez ukraińską milicję. Część Żydów miało być straconych na podstawie list proskrypcyjnych, przygotowanych wcześniej przez miejscowych działaczy OUN. Wkrótce ukraińscy nacjonaliści rozpoczęli także porachunki z Polakami.

Świadkiem tych wszystkich tragicznych wydarzeń, a po części i mimowolnym uczestnikiem, był Jacek Edward Wilczur, wówczas 16-letni młodzieniec. Oto fragmenty jego dziennika, który zaczął prowadzić od pierwszego dnia rozpoczęcia operacji „Barbarossa”:      

22 czerwca

     Staliśmy przed wejściem do kina “Kopernik” przy ul. Kopernika. Nasz nauczyciel kupował bilety na poranek. Od strony dworca usłyszeliśmy wybuchy jakby pocisków artyleryjskich albo bomb. W minutę albo dwie po tym wybuchy rozległy się o wiele bliżej i usłyszeliśmy samoloty. Bomby czy pociski uderzały gdzieś blisko, bo słychać było huk i walenie się murów. Nauczyciel powiedział, że to na pewno manewry, ale mimo to już nie poszliśmy do kina. Kazał nam rozejść się do domów (…). Po powrocie dowiedziałem się, że miasto było bombardowane. Kilka domów zostało zawalonych, że są zabici i sporo rannych. Ojciec mówi, że to nowa wojna.

23 czerwca

     Nikt dzisiaj nie spał w naszej kamienicy. Zresztą w nocy trwało bombardowanie. O godzinie 5 nad ranem ogłoszono komunikat z Moskwy o nagłej napaści na Związek Sowiecki i o rozpoczęciu przez Niemców wojny. W komunikacie stwierdzono, że wojnę tę Niemcy przegrają. 

2. Lwów – czerwiec 1941 roku. 

     Z żywnością nie jest najgorzej, ale już się daje odczuwać jej brak. Można jeszcze kupić śledzie zwykłe i suszone, chleb, sól i inne produkty. Z mięsem gorzej. Co kilka godzin w którymś sklepie wydają cukier i konserwy rybne.

24 czerwca

     Rosjanie cofają się i ludzie mówią, że lada dzień do miasta wejdą Niemcy. Już w kilku punktach strzelano z okien i piwnic do wycofujących się wojsk rosyjskich. Najgorsza jest grupa nacjonalistów i dywersantów ukraińskich w śródmieściu. Zajmują kilka domów przy ul. Strzeleckiej, na pl. Strzeleckim i w domach przy kościele Panny Marii Śnieżnej. Kilku z nich Rosjanie schwytali i rozstrzelali. Inni nadal strzelają. Ukraińcy obezwładnili proboszcza parafii Matki Boskiej Śnieżnej i z okien kościelnych ostrzeliwali kolumnę wojskową na pl. Krakowskim. Rosjanie ustawili działo czołgowe do strzału w stronę kościoła, ale ludzie prosili ich, aby nie niszczyli polskiego kościoła, bo to nie Polacy ostrzeliwują kolumnę wojskową, tylko nacjonaliści ukraińscy. Oficer, czołgista, posłał żołnierzy, aby sprawdzili, kto strzela. Ukraińców wykurzono i kościół pozostał cały.

25 czerwca

     Rosjanie ogłosili, że kto z mieszkańców chce, może wycofać się razem z armią. Pociągi odjeżdżają z dworca Podzamcze i są tak przepełnione, że ludzie siedzą w oknach. Wyjeżdżają przede wszystkim rodziny urzędników i pracowników sowieckich, ale też sporo Polaków, którzy nie chcą wpaść w niemieckie ręce. Rosjanie wyraźnie wycofują się nie tylko z miasta, ale z całej Małopolski Wschodniej (…). Wycofujące się kolumny idą w szyku bojowym. Przed nimi i po bokach pod ścianami domów maszerują żołnierze z bronią skierowaną w okna domów po przeciwnej stronie ulicy. Od czasu do czasu strzelają. Obecnie, po kilku zamachach urządzonych przez nacjonalistów ukraińskich, oddziały mają się już na baczności. Jeżeli zdarzy się, że grupa wojskowa zatrzymuje się na wypoczynek, żołnierze oddają ludności swój chleb, konserwy, nierzadko i bieliznę. Miasto jest bombardowane przez samoloty (…). Wozy milicyjne codziennie zwożą zabitych do kostnic przy cmentarzach. Władze wojskowe uprzedzają, aby nie podnosić z ulicy żadnych torebek z cukierkami albo czekoladą. Podobno są dowody na to, że dywersanci niemieccy podrzucają zatrutą żywność (…). Ludzie mówią, że Stalin zapowiedział klęskę Niemiec. Nie wydaje nam się, aby to mogło szybko nastąpić, tym bardziej, że Rosjanie się wycofują.

28 czerwca

     W kilku punktach miasta ludzie rozbili i obrabowali sklepy państwowe, tak jakby już żadnej władzy nie było. Tak zrobiono tam, gdzie nie ma w pobliżu komisariatów milicji. Najbardziej głupie jest to, że rozbijają na przykład sklepy z artykułami sportowymi albo z papeterią.

     Mieszkańcy boją się jeszcze ruszać sklepy w śródmieściu, ale na peryferiach miasta mało gdzie pozostał pełny sklep. Zresztą sami sprzedawcy przychodzą cichaczem i wybierają towar.

29 czerwca   

     Dzisiaj miasto było już niczyje. Przez cały dzień widziałem dwóch żołnierzy rosyjskich. Nacjonaliści ukraińscy wychodzą z domów. Nie boja się nikogo, bo nie ma władzy w mieście. Podobno patrole niemieckie stoją już na rogatkach od strony ul. Janowskiej. Najbardziej rozgorączkowani są Żydzi, którzy boją się nie tyle Niemców, co ukraińskich faszystów. Niektórzy oddają na przechowanie sąsiadom-Polakom cenniejsze rzeczy, meble, odzież, a nawet dzieci. (…) Sąsiedzi nasi – ukraińscy nacjonaliści – takim wzrokiem patrzą na wszystkich, że można się domyślić, co by to było, gdyby mogli działać swobodnie. 

30 czerwca

     Wojska niemieckie zajęły jednocześnie miasto z kilku stron. Piechota weszła od ulicy Żółkiewskiej i Zamarstynowa, a czołgi od Gródeckiej i lasku Brzuchowickiego. Od strony Personkówki wjechali Niemcy na motocyklach i wozach pancernych. Dworce kolejowe, Cytadelę, budyni więzienne i pocztę zajęły oddziały ukraińskich nacjonalistów. Niemcy gotują w kotłach i kuchniach polowych pod gołym niebem i tu wyrzucają resztki. Wokół kotłów kręci się dużo biedoty i dzieci. W dawnym budynku NKWD można jeszcze znaleźć ziemniaki i resztki sucharów.

1 lipca 

     Dzisiaj na pl. Strzeleckim zatrzymały się samochody, a ubrany w niemiecki mundur żołnierz spytał mnie po ukraińsku, gdzie jest ul. Czwartaków i zażądał wskazania drogi. Jeden wóz pomalowany był na kolor ochronny, a drugi to kryta celtą buda, która na drzwiach szoferki miała wymalowane ważki (…). Przy ul. Czwartaków był jeden dom zajęty przez wojsko niemieckie. Przed nim stał strażnik z automatem. Podoficer dał mi paczkę papierosów, pół chleba i kazał poczekać. Po jakimś czasie wrócił z budynku z innymi żołnierzami, wśród których było dwóch cywilów. Kiedy jednemu odchyliła się poła marynarki, zauważyłem kaburę z pistoletem. Oglądali mnie przez dłuższą chwilę, a potem jeden z cywilów spytał po polsku, czy chcę zarobić.

3. Ukraińscy żołnierze batalionu “Nachtigall”.  

     Kiedy odpowiedziałem, że tak, wtedy spytał mnie, czy umiem sprzątać i trzymać język za zębami. Powiedziałem, że umiem te rzeczy, ale on wyraził wątpliwość, czy w pojedynkę dam radę utrzymać w czystości cały budynek. Poradził mi, żebym sobie znalazł jeszcze jednego mikrusa (…). Oprócz tego mamy czyścić buty i pasy skórzane. Z miasta przyprowadziłem Krzyśka, z którym się przyjaźnię. U nich jest wielka bieda. Podobnie jak w moim przypadku, Krzysiek pochodzi z zamożnej rodziny, jego rodzice mieli wcześniej majątek, folwarki. Sowieci, a potem Niemcy zabrali im wszystko. Pozwolono nam sypiać w suterenie, obok kotłowni. Jedzenia mamy dosyć i zbieramy do puszek zupę, chleb i tłuszcz. Jutro zaniesiemy to do domu. Dzisiaj trzepaliśmy chodniki i paliliśmy śmieci na podwórzu. Krzysiek mówi, że ci żołnierze nie są tacy zwykli, jeżeli mają w sypialniach chodniki i piją wino. 

2 lipca  

     Wieczorem policja ukraińska oblała benzyną i spaliła wielką synagogę żydowską na Starym Rynku. Była to wspaniała budowla. Podobno drugiej takiej nie ma w Europie. Ogień był tak silny, że w kamienicach wokół niej szyby z gorąca wgięły się do środka. Koledzy moi, którzy mieszkają w pobliżu, mówili, że do ognia wrzucono kilku Żydów.

     Od niemieckiego żołnierza otrzymałem paczkę papierosów, którą oddałem ojcu. Zarobiłem również jedną markę niemiecką za wskazanie drogi niemieckim motocyklistom.

3 lipca    

     Spaliśmy z Krzyśkiem w kotłowni, kiedy nad ranem przyjechali Ukraińcy w niemieckich mundurach. Mieliśmy sporo roboty, bo buty żołnierzy były zabrudzone gliną, błotem, a nawet kałem. Kilku z nich miało spodnie poplamione krwią. (…) Ich samochody były uwalane błotem i gliną. Tego dnia zarobiliśmy sporo chleba, sera szwajcarskiego i smalcu. Nie dają nam za prace pieniędzy, tylko żywność. Wszystko zaniosłem do domu. (…). Papierosy oddałem ojcu, który mimo trudności nie może przestać palić. Potem oddałem mamie wszystkie pieniądze, które udało mi się zebrać za czyszczenie butów żołnierzom na ul. Czwartaków. 

4 lipca  

     Dzisiaj żołnierze wyjechali późno wieczorem i widziałem jak ładowali broń. Wiemy już na pewno, że biorą udział w egzekucjach. Wracając, przywieźli ze sobą dwa samochody ubrań cywilnych, okularów, butów i teczek. Prócz tego w wozach było kilka waliz. Wszystko to zanieśli do wielkiego pokoju na parterze i kazali nam czyścić. Na ubraniach nie było krwi, ale były powalane ziemią i gliną. Podoficer kazał nam dokładnie przeglądać kieszenie i całą ich zawartość wrzucać do walizy. Wozy wróciły z Wólki, a żołnierze klęli dojazd do tej części miasta[1].

4. Zastępcą dowódcy batalionu “Nachtigall” był Roman Szuchewycz, jeden z przywódców frakcji banderowskiej OUN. Szuchewycz, od sierpnia 1943 roku dowódca UPA, odpowiedzialny jest za rzeź 100 tys. Polaków na Wołyniu i Galicji Wschodniej.  

5 lipca  

     Dzień był podły. Żołnierze dwukrotnie wyjeżdżali: raz nad ranem, a raz późno wieczorem. Po powrocie zbili mnie i Krzyśka tak, że w tym dniu nie poszliśmy nawet do pokojów po zupę. Zauważyłem, że wśród nich jest dwóch oficerów z trupimi czaszkami na czapkach i literami SS na klapach. Jeden z nich mówi po ukraińsku (…). Z drugiego wyjazdu żołnierze przywieźli sporo odzieży. Dzisiaj w czasie czyszczenia ubrań poplamiliśmy sobie ręce krwią, która częściowo zdążyła skrzepnąć. Mam trochę chleba z wczorajszego dnia, ale nie pozwalają nam z Krzyśkiem wychodzić poza budynek.    

6 lipca

     Żołnierze wyjechali w nocy, a wrócili o 7 rano i poszli spać. Buty mieli obłocone i kazali nam czyścić wnętrza wozów. W budach znaleźliśmy kilka banknotów. Czuć było ludzkimi odchodami. Pomagał nam jeden z kierowców. Kiedyśmy skończyli robotę, powiedział, że gdybyśmy komuś powtórzyli, co się dzieje w domu przy ul. Czwartaków, to zastrzelą nas i wrzucą do ustępu. W wozie znalazłem złotą obrączkę, którą oddałem szoferowi. Po południu było jakieś święto. Jeszcze w obiad posypano podwórze świeżym piaskiem. (…) Przywieziono ścięte gałązki jedliny i ozdobiono nimi wnętrza pokoi. Zamiast jednego strażnika na warcie stało dziś dwóch, w tym jeden podoficer. Po obiedzie przyjechała ciężarówka, z której wyniesiono skrzynki z wódką i winem, paczki czekolady, mięso i chleb. Kucharz z dwoma pomocnikami robili kanapki i zastawiali stoły. Przy tej okazji dostaliśmy z Krzyśkiem sporo przylepek chleba i obrzynków kiełbasy. W największym pokoju, gdzie stał stół, ozdobiono jedliną wiszący tam portret Hitlera. Około godziny 18 przyjechały trzy samochody. Wysiedli z nich oficerowie i jeden jeszcze żołnierz w mundurze, ale bez odznak. Tamci okazywali mu dużo szacunku. 

5. W lipcu 1941 roku żydowska ludność Lwowa padła ofiarą dwóch dużych pogromów, inspirowanych przez niemieckich okupantów i ukraińskich nacjonalistów. 

     Przez cały wieczór pito w budynku, a wrzaski były takie, że ludzie przystawali na ulicy. Wartownicy zmieniali się co pół godziny i szli do budynku pić. Jeden z nich – nazywali go Stećko – dał mi 100 papierosów i pudełko szprotek. Pokazał mi złoty zegarek i powiedział, że to „geschenk” za dobrą służbę dla Wehrmachtu. Kiedy wieczorem goście wyjeżdżali, stałem przy wejściu do budynku. Mężczyzna, ubrany w mundur bez dystynkcji, spytał dowódcę kompanii ukraińskiej, kim jesteśmy. (…) Późno w nocy wartownik obudził nas i zaprowadził do dowódcy. Ten spytał, czy wiem, co za wojsko zajmuje ten budynek. Powiedziałem, że Wehrmacht. Oficer kazał mi opowiedzieć o swoim domu, o rodzicach i o tym, jak to się stało, że znalazłem się na pl. Strzeleckim, kiedy stanęły tam wozy z ważkami. Potem powiedział mi, że tu stacjonował oddział armii niemieckiej, który walczył z bandami dywersantów. Obecnie oddział odchodzi na front do Rosji. Dał nam po trzy chleby i do podziału kilka konserw. Poza tym pozwolił nam wybrać sobie w magazynie po jednej parze butów.

     Powiedział nam też, że ze względu na interes armii nie wolno nam mówić nikomu o tym, co widzieliśmy, bo w przeciwnym wypadku będziemy mieli do czynienia z sądem polowym.

     Kiedy z Krzyśkiem opuszczaliśmy budynek na ul. Czwartaków, zauważyłem, że niektórzy żołnierze pakowali się, spinali wielkie torby polowe na rzemienie i czyścili walizy (…).

8 lipca  

     Niemcy wywożą autami ludzi za miasto – na piaski, koło Winnik – i tu rozstrzeliwują z karabinów maszynowych. Oprócz rozstrzeliwanych Żydów są Polacy – działacze społeczni i polityczni, młodzi księża katoliccy.

     Ukraińscy nacjonaliści stoją na rogach ulic i dokładnie przyglądają się przechodzącym. Od czasu do czasu każą komuś odejść na bok i zabierają tych ludzi. Zatrzymują również kobiety – najczęściej Żydówki, ale nie tylko. Kobiety czasem wracają, a czasem nie. W tym drugim przypadku ludzie mówią, że im ładniejsza, tym gorzej dla niej. Dziewczęta naszych sąsiadów wróciły i teraz z nikim nie rozmawiają (…).

6. Każdy, wobec którego zaistniało najmniejsze podejrzenie, że jest Żydem, był prześladowany.

9 lipca

     Niemcy zajęli i zagospodarowali budynki więzienne przy ul. Łąckiego, Zamarstynowskiej i Kazimierzowskiej. Do budynku przy Pełczyńskiej zwożą nauczycieli, pisarzy, oficerów. We Lwowie działa jakaś grupa wojskowa, która nie zabija zwykłych Żydów ani zwykłych Polaków. Ci Niemcy mają listę z nazwiskami i adresami, poza tym miejscowi nacjonaliści ukraińscy służą im informacjami. Wszystkich aresztowanych zwożą najpierw do siebie, a potem na cmentarz żydowski przy ul. Janowskiej. Rozstrzeliwuje ich specjalna grupa. (…) Ci Niemcy chodzą w zielonkawych mundurach, a niektórzy z nich mają wszyte w mankiety mundurów czarne opaski. Są również i tacy, którzy mają naszyte litery SS, a oprócz nich inni, bez żadnych odznak. Na ich samochodach wymalowane są symbole ptaków, ważek i komarów.

     Najwięcej wśród nich Ukraińców, ale jest też kilku Niemców. Każdy z nich ma oprócz automatu lub karabinu jeszcze pistolet na pasie, a wielu nosi bagnety wojskowe. Ukraińcy i Niemcy ze specjalnej grupy mordują ludzi w kilku miejscach miasta. (…) Ustawia się wówczas więźniów w dole pod pagórkiem piaskowym, a Niemcy strzelają do nich z karabinów i automatów. Po każdej salwie oficer albo podoficer dowodzący egzekucją podchodzi do lezących i każdemu strzela w głowę. Gorzej jest z ludźmi, których zabija się w budynkach policji i bojówek. Ci przed śmiercią są jeszcze bici.  

Zobacz także: Fragment niemieckiego filmu, nakręconego podczas pogromu we Lwowie w lipcu 1941 roku.

11 lipca    

     W czasie egzekucji na Kortumowych Górkach udało się jednemu z rozstrzeliwanych uciec. Obecnie ukrywa się obok nas, u sąsiada Ukraińca, który nie wyda go, bo sam jest przeciwko Niemcom. Ten uciekinier jest inżynierem chemikiem i pracował przed wojną w zakładzie naukowym Politechniki Lwowskiej. W dzień przebywa u sąsiada, a na noc przychodzi do nas i sypia na poddaszu. Z obcymi ludźmi boi się rozmawiać, ale nam opowiedział, jak to było u Ptaszników. Aresztowano go 2 lipca i wieczorem, razem z innymi, został przewieziony do budynku dawnego więzienia – Brygidek. Wszystkich tych ludzi wprowadzono do korytarza i trzymano w takim tłoku, że nie można było się ruszyć i niektórzy załatwiali na miejscu swoje potrzeby. Po pewnym czasie zaczęto ich pojedynczo wywoływać w stronę drzwi na zewnętrzny dziedziniec więzienny. Kiedy aresztant wychodził z korytarza, za drzwiami otrzymywał cios młotem w skroń. Wtedy upadał, a stojący obok Ukrainiec w mundurze Wehrmachtu – uzbrojony w karabin z nasadzonym bagnetem – przekłuwał serce i brzuch leżącego. Inni odciągali ciało i wrzucali je na stojący obok wielki wóz.

     Kiedy nasz inżynier miał dostać młotem, zjawił się jakiś oficer w mundurze Wehrmachtu, z czarną opaską wszytą w mankiety rękawa. Kazał przerwać zabijanie i odwołał na bok Ptaszników. Zaraz po tym włożono resztę zabitych na wóz, który wyjechał przez bramę od strony ul. Karnej. Inżyniera i resztę więźniów wprowadzono do korytarza. W ciągu godziny przyjechało dziesięć dużych samochodów, które stanęły obok bramy wejściowej przy Kazimierzowskiej. Do każdego wepchnięto ilu się tylko dało aresztantów, a między jednym a drugim wozem jechali na odkrytych małych samochodach Ptasznicy. Ulicami Kazimierzowską, Janowską i nowo zbudowana drogą wozy jechały na Kortumówkę i tu stanęły. Więźniów z pierwszych samochodów rozstrzelano na dole, w małym jarze. Ostatnim więźniom kazano zbiegać w dół i strzelano do nich z tyłu. W tej właśnie grupie był nasz inżynier. Kiedy ludzie zaczęli zbiegać, odezwały się z tyłu strzały, a zaraz potem krzyki trafionych ludzi. Inżynier biegł coraz dalej, aż do skraju jaru. Ponieważ nie trafiła go żadna kula, wlazł na stromą ścianę pagórka i zaczął zbiegać w dół, w stronę lasku kleparowskiego. Ptasznicy ciągle strzelali, ale w pobliżu inżyniera nie było już żadnych aresztantów. Niemcy strzelali już tylko do niego, ale była noc i zła widoczność. Inżynier wpadł w lasek, a stamtąd okrężnymi drogami przyszedł na Kleparów, skąd w przebraniu robotnika dostał się do nas.

14 lipca      

     Właściwie nie ma zwyczajnych egzekucji. Niemcy i ukraińska policja zabijają, gdzie się da, nawet w bramach domów. Wystarczy o kimś powiedzieć, że był komsomolcem albo że jest Żydem, a już takiego zastrzelą albo zatłuką na śmierć kolbami i kopniakami. Na pl. Krakowskim Ukraińcy zabili dwóch chłopców-Polaków, o których ktoś powiedział, że na pewno są Żydami. Okazało się potem, że byli Polakami, a rodzice ich mieli dozorcówkę przy ul. Legionów. Ukraińscy nacjonaliści i niemiecka policja wyszukują spisy organizacyjne partii, Komsomołu, a nawet szkolnych organizacji pionierskich. Według znalezionych list wybierają z domów ludzi – często młodych chłopców i dziewczęta. Najpierw biją ich i wypytują o nazwiska i adresy innych, a następnie rozstrzeliwują na łyczakowskich piaskach, w Winnikach i na cmentarzu Janowskim. Zdarza się, że przed egzekucją gwałcą dziewczęta. Po mieście chodzą ukraińscy nacjonaliści i szukają rosyjskich i polskich książek. Rozbijają drzwi do bibliotek, czytelni i wypożyczalni, wynoszą książki na ulicę, a następnie palą je. W ten sposób zniszczyli już wiele bibliotek i prywatnych zbiorów. Spalono nawet książki z bibliotek szkolnych, zbiory książek w internatach i bursach.

7. Tablica upamiętniająca Romana Szuchewycza, umieszczona na budynku przy ulicy Dowbusza 2 we Lwowie. Zbrodniarz jest powszechnie honorowany na Ukrainie, a jedna z tablic jego pamięci znajduje się na budynku… polskiej szkoły we Lwowie.    

28 lipca     

     Nadal trwają egzekucje – giną przede wszystkim Żydzi, ale rozstrzeliwują również Polaków. Niemcy wezwali wszystkich posiadaczy paszportów zagranicznych do stawienia się w urzędzie gubernatora celem ich przedłużenia. We Lwowie było sporo takich osób. Niemcy wyznaczyli kilka różnych terminów dla obcokrajowców. Tych, którzy się zgłosili, podzielono na kilka grup. Żydów-posiadaczy paszportów angielskich, czeskich, austriackich rozstrzelano w Brygidkach i na Janowskim cmentarzu. Kilku obywateli amerykańskich zwolniono, ale kazano im się meldować raz w tygodniu w budynku gestapo przy Pełczyńskiej. Ludzie mówią, że najlepiej traktowani są obywatele państw południowoamerykańskich. W mieście zostało trochę Rosjan, którzy nie zdążyli wycofać się z armią. Część z nich zgłosiła się na wezwanie władz niemieckich i otrzymała dokumenty tożsamości. Nie wszyscy jednak się zgłosili, ponieważ są i tacy, których Niemcy rozstrzelaliby od razu. Ci żyją, różnie kombinując. Nie są zameldowani nigdzie i w wypadku przechwycenia ich są rozstrzeliwani jako dywersanci. Często też starają się dostać w głąb Ukrainy, gdzie istnieją oddziały partyzanckie. Niektórzy znaleźli sobie miejsce przy rodzinach i pracują – przeważnie u prywatnych osób. Są i tacy, którzy umarliby z głodu, gdyby nie pomoc Polaków…

W okupowanym Lwowie Jacek Edward Wilczur stracił całą rodzinę, zamordowaną przez Niemców. Po ich śmierci wstąpił do Armii Krajowej, gdzie został egzekutorem. Zabijał “za mamę i braci” – jak twierdził. Następnie został jednym z najmłodszych żołnierzy Świętokrzyskiego Zgrupowania AK, dowodzonego przez legendarnego majora Jana Piwnika ps. “Ponury”. Był także członkiem Batalionów Chłopskich. Podczas Akcji Burza służył w 1. Batalionie 2. Pułku Piechoty AK Eugeniusza Kaszyńskiego “Nurta”. Po wojnie przez krótki czas służył w ludowym Wojsku Polskim, skąd zbiegł do 1. Dywizji Pancernej generała dywizji Stanisława Maczka. Jednak w 1947 roku wrócił do kraju. Przez następne lata był pracownikiem śledczym Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, historyk, prawnik, autor kilkudziesięciu książek historycznych. W pracy naukowej zajmował się m.in. zagładą dzieci podczas ostatniej wojny światowej, zbrodniami niemieckiego wywiadu, był także prekursorem badań nad słynnym podziemnym kompleksem Riese. Pod koniec lat 80-tych przyczynił się do oskarżenia i skazania na śmierć w Jerozolimie ukraińskiego zbrodniarza Iwana Demianiuka. Jacek Edward Wilczur zmarł w Warszawie w 2018 roku.   

***

Źródła fotografii:

  1. Narodowe Archiwum Cyfrowe.
  2. Narodowe Archiwum Cyfrowe. 
  3. Domena publiczna.
  4. Domena publiczna. 
  5. Domena publiczna.
  6. Wikimedia Commons CC BY-SA 3.0 de.
  7. Wikimedia Commons CC BY-SA 4.0. 

Bibliografia:

  • Christopher Hale: Kaci Hitlera. Brudny sekret Europy, Kraków 2012.
  • Dariusz Kaliński: Bilans krzywd. Jak naprawdę wyglądała niemiecka okupacja Polski? Kraków 2018.
  • Lech Kempczyński: uKraina zbrodni, Warszawa 2017.
  • Sławomir Koper, Tomasz Stańczyk: Ostatnie lata polskiego Lwowa, Warszawa 2019.
  • Czesław Łuczak: Dzieje Polski 1939-1945. Kalendarium wydarzeń, Poznań 2007.
  • Ryszard Torzecki: Sprawa ukraińska w czasie II wojny światowej na terenie II Rzeczypospolitej, Warszawa 1993.
  • Joanna Wieliczka-Szarkowa: Czarna księga Kresów, Kraków 2011. 
  • Jacek E. Wilczur: Do nieba nie można od razu, Warszawa 2002.    

[1] Tego samego dnia nad ranem oprawcy z Einsatzgruppe C SS-Brigadeführera Otto Rascha zamordowali na Wzgórzach Wuleckich 22 polskich profesorów lwowskich uczelni. Współudział w tym mordzie członków batalionu „Nachtigall” od lat budzi liczne dyskusje. Kiedy w 2011 roku w miejscu kaźni odsłonięto pomnik, zwrócono uwagę, że na tablicach jest mowa o profesorach „lwowskich”, ale ani słowa, że byli oni Polakami, co było głównym motywem ich zabójstwa, a nie fakt, że pracowali we Lwowie.

Miażdżący raport o systemowych ograniczeniach niezależności Najwyższej Izby Kontroli

Miażdżący raport o systemowych ograniczeniach niezależności Najwyższej Izby Kontroli

19 czerwca 2023 nik.gov.pl-raport-o-systemowych-ograniczeniach-niezaleznosc-

IDI (z ang. INTOSAI Development Initiative) – niezależny organ międzynarodowej organizacji zrzeszającej instytucje i urzędy kontrolne z całego świata INTOSAI. W ramach Inicjatywy na rzecz rozwoju w Międzynarodowej Organizacji Najwyższych Organów Kontroli INTOSAI ukończył prace nad raportem o systemowych ograniczeniach niezależności NIK dokonywanych przez najważniejsze instytucje państwa polskiego.

Wnioski z raportu są druzgocące. Międzynarodowy zespół ekspertów na podstawie zebranych stanowisk i dowodów, analizy przepisów prawa i stanów faktycznych ustalił, że w Polsce powstało zagrożenie naruszenia szeregu istotnych zasad przyjętych w Meksykańskiej Deklaracji Niezależności Najwyższych Organów Kontroli [INTOSAI P-10]. Mowa łącznie o czterech zasadach, tj.

  • Zasada 2 – Niezależności – rozumianej jako niezależność szefów NOK (Najwyższych Organów Kontroli) i członków instytucji kolegialnych, w tym bezpieczeństwo kadencji i immunitet,
  • Zasada 3 – Swobody wykonywania zadań ustawowych – szeroki mandat i swoboda w wykonywaniu funkcji NOK,
  • Zasada 4 – Nieograniczonego dostępu do informacji w toku kontroli,
  • Zasada 8 – Autonomii finansowej i zarządczej/administracyjnej oraz dostępności odpowiednich zasobów ludzkich, materialnych i pieniężnych,

co jest najgorszym wynikiem w dotychczasowej historii funkcjonowania mechanizmu Szybkiej Obrony Niezależności Najwyższych Organów Kontroli – SIRAM.

W ocenie IDI doszło do naruszenia zasad niezależnej kontroli państwowej. W raporcie zwrócono uwagę, że zagrożeniem dla sprawnego funkcjonowania kontroli państwowej w Polsce są następujące kwestie:

Znaczne opóźnienia w wyborze członków Kolegium NIK i Dyrektora Generalnego NIK

Zwrócono uwagę na fakt niepowoływania w skład Kolegium NIK kandydatów zgłaszanych przez Prezesa NIK Mariana Banasia oraz brak powołania Dyrektora Generalnego NIK. W okresie od 30 sierpnia 2019 roku do 11 lipca 2022 roku, Prezes NIK Marian Banaś dziewięć razy zwracał się do Marszałka Sejmu i złożył 34 wnioski o powołanie nowych członków Kolegium NIK. Tylko siedmiu kandydatów uzyskało pozytywne opinie Komisji Kontroli Państwowej i w konsekwencji zostało powołanych przez Marszałka Sejmu do Kolegium NIK. Prezes NIK zwracał się także z wnioskiem o wyrażenie zgody na powołanie Dyrektora Generalnego NIK. W tym wypadku Marszałek Sejmu skierowała wniosek do sejmowej komisji ds. kontroli państwowej w celu wyrażenia przez komisję opinii o zgłoszonym przez Prezesa NIK kandydacie. Tymczasem ustawa o NIK w art. 21 ust. 2 stanowi, że „Prezes Najwyższej Izby Kontroli, za zgodą Marszałka Sejmu powołuje i odwołuje Dyrektora Generalnego…”. Zatem kandydat na stanowisko Dyrektora Generalnego nie podlega opinii sejmowej komisji ds. kontroli państwowej. Na podstawie negatywnej opinii ww. komisji, w dniu 23 lutego 2022 Marszałek Sejmu odrzuciła wniosek Prezesa NIK o powołanie Dyrektora Generalnego NIK.

Z raportu IDI możemy się dowiedzieć, że powyższe działania uniemożliwiają NIK sprawne realizowanie konstytucyjnych i ustawowych powinności opartych na poszanowaniu zasady niezależności. Powyżej wskazana ingerencja w działalność NIK godzi tym samym w praworządność. Wakat na stanowisku Dyrektora Generalnego NIK powoduje, że większość zadań naturalnie przypisanych temu stanowisku, wykonuje Prezes NIK. Oznacza to nadmierne obciążenie Prezesa NIK obowiązkami z obszaru wewnętrznego funkcjonowania Izby, które nie są związane z istotą działania NIK, czyli z kontrolą państwową.

Ingerencja w czynności kontrolne realizowane przez kontrolerów NIK

Zespół badający sprawę w ramach mechanizmu Szybkiej Obrony Niezależności Najwyższych Organów Kontroli – SIRAM zwrócił uwagę także na przypadki ograniczeń jakie napotykają kontrolerzy NIK w przeprowadzaniu kontroli. Chodzi o przypadki utrudniania i udaremniania kontroli w sprawach cieszących się szczególnym zainteresowaniem opinii publicznej. Raport skupia się na dwóch kontrolach P/22/013 Realizacja działań w zakresie poprawy bezpieczeństwa paliwowego w sektorze naftowym oraz P/22/012 Wybrane wydatki spółek z udziałem Skarbu Państwa i fundacji tworzonych przez te spółki oraz gospodarka finansowa i realizacja celów statutowych fundacji tworzonych przez te spółki. Przypadki tych kontroli były szeroko omawiane podczas posiedzenia komisji sejmowej ds. kontroli państwowej i dotyczyły kwestii odmowy udostępnienia poszczególnych dokumentów przez jednostki kontrolowane w ramach kontroli realizowanych między innymi w PKN Orlen i podmiotach powiązanych. Mimo jednoznacznych opinii przedstawicieli doktryny prawa, orzeczeń sądowych i zasad logicznego rozumowania, część dokumentów nadal nie została udostępniona kontrolerom NIK. Zapis przebiegu posiedzenia jest dostępny na stronie sejmowej[1].

Konkluzje raportu IDI bezpośrednio odnoszą się do powyższych problemów. Ograniczenia z jakimi borykają się kontrolerzy NIK we wskazanych kontrolach, według oceny IDI, stanowią naruszenie zasady 3 i 4 Meksykańskiej Deklaracji Niezależności Najwyższych Organów Kontroli.

Ograniczenia finansowe NIK

W raporcie wiele uwagi poświęcono także kwestii zapewnienia finansowej niezależności NIK. Zgodnie z ósmą zasadą Deklaracji z Meksyku w sprawie niezależności najwyższych organów kontroli, najwyższe organy kontroli powinny otrzymać zasoby ludzkie, materialne i finansowe niezbędne do ich właściwej działalności. Tymczasem, 25 października 2022 roku, sejmowa komisja ds. kontroli państwowej wprowadziła poprawkę do budżetu NIK na rok 2023 zmniejszającą wynagrodzenia pracowników NIK o łącznej wartości blisko 51 milionów złotych. W tym samym czasie Państwowa Inspekcja Pracy otrzymała 15% podwyżkę, a budżet Kancelarii Prezesa Rady Ministrów wzrósł o 80%.

Brak odpowiedniego finansowania wpływa negatywnie na proces rekrutacji w NIK, co ma bezpośrednie przełożenie na prawidłowe funkcjonowanie NIK w kontekście realizacji konstytucyjnych zadań. W 2022 roku nie rozstrzygnięto 21 procesów rekrutacyjnych, co stanowiło ok. 35% wszystkich rekrutacji. Jednym z powodów odrzucenia ofert przez kandydatów było zbyt niskie wynagrodzenie. W ocenie ekspertów IDI – choć nie ma podstaw do formalnego stwierdzenia naruszenia ww. ósmej zasady Deklaracji z Meksyku – to brak zapewnienia NIK odpowiednich środków finansowych może znacznie ograniczyć zdolności NIK do wykonywania swoich obowiązków. Niemniej, IDI w konkluzji raportu rekomenduje, aby właśnie przez wzgląd na rangę NIK jako naczelnego i niezależnego organu kontroli państwowej, zapewnić NIK poziom finansowania adekwatny do realizowanych powinności konstytucyjnych i ustawowych.

Zachęcamy do zapoznania się z pełną treścią raportu w wersji angielskojęzycznej oraz po polsku.