Demokracja – od tyłu czy od przodu

Demokracja od tyłu i od przodu

od-przodu-czy-od-tyłu Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    29 sierpnia 2023

Kiedy tylko pan prezydent Andrzej Duda odważnie ogłosił termin wyborów na dzień 15 października, w Polsce – no, może nie w całej Polsce, co to, to nie – ale w środowiskach związanych z partiami politycznymi zawrzało. Jak bowiem wiadomo, demokracja polega na tym, że suwerenowie głosują na swoich przedstawicieli. Ale skąd właściwie suwerenowie wiedzą, kto jest kandydatem na ich przedstawiciela? Tego wiedzieć nie mogą, dopóki członkowie ścisłych kierownictw partii tych kandydatów nie wpiszą na listy wyborcze. Bo zanim jeszcze odbędzie się jakiekolwiek głosowanie, ścisłe kierownictwa poszczególnych partii eliminują całą chmarę kandydatów, o których nędznym istnieniu suwerenowie w ogóle nie wiedzą. Wiedzą jedynie o tych szczęściarzach, których ścisłe kierownictwa poszczególnych partii na listach wyborczych umieściły. W ten oto sposób odbywa się pierwsza selekcja przedstawicieli suwerenów. Szansę na zostanie przedstawicielem ma bowiem tylko ten, kogo ścisłe kierownictwa na listę wciągnęły.

Ale na tym nie koniec selekcji, która – jak wspomniałem – odbywa się zanim jeszcze dojdzie do jakiegokolwiek głosowania. Bo kandydat kandydatowi nierówny. Największe szanse na wybór ma kandydat umieszczony na pierwszym miejscu listy wystawianej w okręgu wyborczym. O tym, na którym miejscy kandydat zostanie umieszczony, również decydują ścisłe kierownictwa poszczególnych partii.

W rezultacie tych zabiegów, suwerenowie mają wybór, nie można powiedzieć – ale trochę podobny do tego, jaki przysługiwał konsumentom w kołchozowych stołówkach – że mianowicie mogli jeść, albo nie jeść. Skoro my to wiemy, to tym bardziej wiedzą to kandydaci, którzy – jako ludzie inteligentni – no, może nie wszyscy, ale nawet ci pozostali dysponują pewnym rodzajem mądrości, który nazywamy sprytem – wiedzą, że ich polityczna kariera nie zależy od żadnych suwerenów, tylko od ścisłych kierownictw poszczególnych partii – a najbardziej – od ich prezesów. W rezultacie system demokratyczny jest rodzajem oligarchii prezesów partii, którzy przed nikim za swoje decyzje nie odpowiadają, a jeśli już – to nie przed żadnymi suwerenami, tylko przed reżyserami politycznych scen w poszczególnych bantustanach.

Znakomitym przykładem takiej reżyserii jest słynna transformacja ustrojowa w Polsce. Podobnie jak w innych bantustanach Europy Środkowej, została ona uzgodniona między Stanami Zjednoczonymi i ZSRR, a w Polsce konkretnie – między panem Danielem Friedem, który zdaje się, że w Departamencie Stanu USA reżyseruje do dnia dzisiejszego, a ówczesnym szefem KGB, Władimirem Kriuczkowem. Te uzgodnienia zostały przekazane do wykonania panu generałowi Czesławowi Kiszczakowi, który był wtedy szefem wywiadu wojskowego i który wykonał wszystko, jak się należy, przy pomocy wyselekcjonowanej uprzednio „strony społecznej”, w której byli zarówno – uprzejmie zakładam – nieświadomi niczego opozycjoniści, jak i konfidenci wywiadu wojskowego lub SB, np. Kukuniek. Dlatego też wywiad wojskowy, jako odpowiedzialny przez Obydwoma Reżyserami za właściwy przebieg transformacji ustrojowej, przeszedł transformację ustrojową w szyku zwartym, nadzorując jej prawidłowy przebieg aż do września 2006 roku, kiedy to Wojskowe Służby Informacyjne, gwoli uniknięcia zbędnej ostentacji, wypączkowały w Służbę Kontrwywiadu Wojskowego i Służbę Wywiadu Wojskowego, które pilnują interesu aż do dnia dzisiejszego.

A na czym polega interes? Między innymi na tym, co wyjaśnił w swoim czasie na łamach „Gazety Wyborczej” pan redaktor Stefan Bratkowski, odpowiadając na otwarty list AK-owców, podpisany m.in. przez Stanisława Jankowskiego „Agatona”. Pan red. Bratkowski wyjaśnił, że kształt sceny politycznej wynika właśnie z ówczesnych uzgodnień, w ramach których postanowiono, że w Polsce nie dojdzie do głosu żadna partia narodowa. Jestem przekonany, że nacisnął na to sam pan Daniel Fried, który nie dość, że sam ma pierwszorzędne korzenie, to w dodatku jest członkiem amerykańskiego lobby żydowskiego, które prezydenta Józia Bidena obstawiło tak szczelnie, jak żadnego poprzedniego. Sekretarzem Stanu jest pan Antoni Blinken, z pierwszorzędnymi korzeniami białostockimi, sekretarzem skarbu – pani Yellen, czyli tak naprawdę – pani Jeleń z pierwszorzędnymi korzeniami suwalskimi – i tak dalej.

Warto dodać, że już na samym początku transformacji ujawnił się zamiar ograbienia Polski przez amerykańskie żydowskie organizacje przemysłu holokaustu – bo właśnie wtedy wyszło stamtąd dziwaczne oskarżenie pod adresem „narodu polskiego”, że w obliczu holokaustu zachował się „biernie”. Już wkrótce wyjaśniło się, o co naprawdę chodzi, kiedy 8 polityków amerykańskich z obydwu tamtejszych partii, wysłało list do ówczesnego sekretarza stanu Warrena Christophera, żeby Departament Stanu ostrzegł rządy państw Europy Środkowej, że jeśli nie zadośćuczynią majątkowym roszczeniom żydowskim, to stosunki Stanów Zjednoczonych z tymi państwami się pogorszą. Wtedy chodziło o ewentualny szlaban na przyjęcie ich do NATO, no a teraz, przynajmniej w stosunku do Polski, to jest ta nitka, na której wisi amerykańska troska o nasz bantustan. Po uchwaleniu przez Kongres USA ustawy nr 447 nie można mieć co do tego najmniejszych wątpliwości. Ale żeby wszystko przebiegło, jak się należy, nasza polityczna scena powinna być taka, jak ją zaplanował pan Fried z panem Kriuczkowem – a tego pilnują stare kiejkuty, które w trakcie ponownego przechodzenia Polski pod kuratelę amerykańską, 18 czerwca 2015 roku urządziły w Warszawie Międzynarodową Konferencję Naukową „Most”. Pretekstem były kombatanckie wspominki w 25 rocznicę uruchomienia pierwszego transportu rosyjskich Żydów do Izraela przez Warszawę – ale tak naprawdę chodziło o wpisanie przez Amerykanów starych kiejkutów na listę „naszych sukinsynów”. I tak się stało – dzięki czemu USA ręcznie sterują naszym bantustanem, a tamtejsi dygnitarze co i rusz sztorcują naszych mężyków stanu, jak tylko nabiorą podejrzeń, że jakimiś samowolkami wyłamują się z subordynacji. Wspominam o tym wszystkim tak szczegółowo, żeby obywatelom, zwłaszcza młodszym, którzy myślą, że z tą całą demokracją, to wszystko naprawdę, pokazać, jak ta reżyseria sceny politycznej naszego bantustanu wygląda.

Więc, jak wspomniałem, odważne ogłoszenie przez pana prezydenta Dudę terminu wyborów, wywołało w środowiskach wrzenie. Ambicjonerzy nie dopuszczeni na listy kandydatów, knują, jakby się tu odegrać na ścisłych kierownictwach partii, które nimi wzgardziły, a ci dopuszczeni snują marzenia, których zakres zależy od tego, na które miejsce listy wyborczej trafili. Jeśli na „jedynkę”, to puszczają wodze fantazji, jak będą służyli Polsce, nie zapominając o sobie i swoich przyjaciołach, którzy już zacierają ręce na myśl o koncesjach na hurtownie spirytusu, jakie będą mogli otrzymać w nagrodę za gotowość służenia Polsce w charakterze zaplecza politycznego lub gospodarczego. I słuszna ich racja, bo kogóż w tych zepsutych czasach nagradzać koncesjami na hurtownie spirytusu, jeśli nie patriotów gotowych służyć Polsce?

Obsada list wyborczych nie powinna wzbudzać jakichś zaskoczeń, chociaż niekiedy zdarzają się sytuacje wyjątkowe. Oto sensacją dnia stało się wciągnięcie na listę wyborczą Volksdeutsche Partei pana Michała Kołodziejczaka z „Agrounii”. Pan Michał Kołodziejczak początkowo miał nadzieję zostać partnerem pana Władysława Kosiniaka-Kamysza i pana Szymona Hołowni, ale najwyraźniej mentor pana Szymona, pan Michał Kobosko nie pozwolił na takie bezeceństwo i w rezultacie pan Kolodziejczak wylądował w charakterze najukochańszej duszeńki u Donalda Tuska, któremu obiecuje wyrwanie wsi spod wpływów PiS. Najwyraźniej Donaldu Tusku ktoś starszy i mądrzejszy musiał wyperswadować niebezpieczne związki z damami w rodzaju pani Joanny Parniewskiej, której wprawdzie niepodobna odmówić wielu zalet – ale na pewno nie jest ona w stanie rzucić „polskiej wsi” pod stopy Donalda Tuska i jego Volksdeutsche Partei. Czy w związku z tym zapowiadany na 1 października z takim przytupem „marsz miliona serc” złamanych nie jest aby zagrożony?

Wyobraźmy sobie tylko, że przywlecze się tam pani Marta Lempart w całej straszliwej postaci i wzniesie triumfalny okrzyk: „Wypierdalać!”? Czy „polska wieś” uzna to za zaproszenie do bliskich spotkań III stopnia z Volksdeutsche Partei, czy przeciwnie – za brutalne odtrącenie? Jak widzimy, wbrew przysłowiu, że od przybytku głowa nie boli, doszlusowanie pana Kołodziejczaka do Volksdeutsche Partei powoduje u jej szefa potężny dysonans poznawczy, niczym u dyrektora, który przypadkowo trafił do więzienia. Naczelnik zaproponował mu najlżejszą pracę w kuchni przy obieraniu kartofli, ale dyrektor już następnego dnia zgłosił się do raportu o zmianę przydziału. – Jakże to, panie dyrektorze – powiada zmartwiony naczelnik – toż to jest najlepsza praca, jaką tu dysponujemy. – To się tak tylko panu wydaje – powiada z goryczą dyrektor. – Kartofle są rozmaite; jedne duże inne małe, jedne zdrowe, inne zgniłe… Pan nie ma pojęcia, ile decyzji trzeba podjąć!

Innym zaskoczeniem jest pojawienie się na liście wyborczej Volksdeutsche Partei pana red. Bogusława Wołoszańskiego. Pan Wołoszański zasłynął jako odkrywca tajemnic XX wieku, chociaż nie wszystkie tajemnice tak skwapliwie odkrywał. Na przykład – że bodaj w 1985 roku został tajnym współpracownikiem Departamentu I MSW, z zadaniem dostarczania bezpiece informacji z terenu Wielkiej Brytanii, dokąd wyjechał jako korespondent radia i telewizji w Londynie. Krążyły wtedy na mieście fałszywe pogłoski, jakoby postać pana red. Wołoszańskiego miała być inspiracją serialu o panu red. Maju – którego grał pan Leszek Teleszyński. Mogło być najwyżej odwrotnie, bo serial „Życie na gorąco” był kręcony w latach 70-tych, podczas gdy pan red. Wołoszański został konfidentem dopiero w połowie lat 80-tych. Ale to dawne czasy, natomiast teraz pan red. Wołoszański zgłosił się do Volksdeutsche Partei z ofertą, że „zdemaskuje” Antoniego Macierewicza, który tak samo będzie kandydował z Piotrkowa Trybunalskiego. Wprawdzie Antoni Mecierewicz już był demaskowany przez pana red. Tomasza Piątka z „Gazety Wyborczej”, którego Judenrat chciał w ten sposób sprawdzić po kuracji odwykowej i tak zwanych „nirwanach” – ale widocznie w ocenie starych kiejkutów, które z Antonim Macierewiczem mają na pieńku, spartolił sprawę, w związku z czym ponownie został zadaniowany pan red. Wołoszański: „wiecie, rozumiecie Wołoszański. Zdemaskujcie wy porządnie tego całego Macierewicza, to w nagrodę zostaniecie posłem – bo jak nie, to będzie z wami brzydka sprawa”. Kto wie jednak, czy w ten sposób stare kiejkuty nie próbują podstępnie wykonać zadania zleconego przez CIA, żeby skompromitować szefa Volksdeutsche Partei Donalda Tuska, kiedy pan red. Wołoszański wcale nie zdemaskuje Antoniego Macierewicza, tylko – już jako poseł – będzie zadaniowany na demaskowanie Donalda Tuska? „Timeo Danaos et dona ferentes!” – mógłby tedy Donald Tusk zawołać na widok tych nowych sojuszników – ale mówi się: trudno – co się stało, to się nie odstanie.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

JAK ŻYDOWSKA JEST TA WOJNA?

JAK ŻYDOWSKA JEST TA WOJNA?

Krzysztof Baliński 29 sierpień 2023

Jak zwykle z pomocą przychodzi komunistyczna gazeta wydawana od 1897 roku w Nowym Jorku dla żydowskich imigrantów z Europy Wschodniej. 28 lipca  „Forward”, w tekście Larry Cohler-Essesa pisze: Paul Massaro, wysoki funkcjonariusz Komisji Helsińskiej występując w Kongresie z gloryfikującą Banderę opaską na ramieniu, pochwalił się otrzymaną od Brygady Azow flagą, na której widniał Wolfsangel (wilczy hak), oficjalny emblemat dywizji Waffen SS. Tu dodajmy, że Komisja Helsińska to założona i kierowana przez Żydów organizacja „obrony praw człowieka”. Dalej Cohler-Esses pisze: Tolerancja wobec skrajnie prawicowych uczestników wojny z rosyjskim agresorom osiągnęła w mediach żydowskich poziom nie notowany od lat 30-tych. Ukraina wyniosła do rangi bohaterów postaci o faszystowskich korzeniach, a sojusznicy Ukrainy, w tym tak zwykle wyczuleni na antysemityzm żydowscy liderzy, w większości milczą.

Z członkami Brygady Azow spotkało się dotychczas 13 kongresmenów, mimo iż w 2018 r. Kongres zakazał finansowania tej formacji, z uwagi na jej ekstremistyczne korzenie. W czerwcu delegacja Azowców spotkała się z liderami Human Rights Watch, mimo że ta w 2015 r. potwierdziła „wiele informacji o bezprawnym więzieniu i stosowaniu tortur przez bojowców Brygady”. Gdy Azowców fetował na Uniwersytecie Stanforda prof. Francis Fukuyama, na ekranie za nim pojawiły się insygnia Wolfsangel. Nie przeszkodziło mu to w oświadczeniu dla mediów, że „uznaje ich za bohaterów”. Rzecznik prasowy Brygady, Dmytro Kozacki zamieścił w sieci selfie, gdy w podkoszulku z insygniami Waffen SS przyrządza ozdobioną swastyką potrawę przypominającą czulent. Na innym selfie wdział podkoszulek z nadrukiem „1488”, czyli liczbą, którą organizacje żydowskie klasyfikują, jako symbol białych suprematystów. Tenże Kozacki polubił tweet z graffiti z symbolem SS i napisem „Śmierć żydkom”. Niewiele wcześniej, jeden z bojowców Azow odgrażał się publicznie (z kałasznikowem na ramieniu): „Będę walczył z Żydami i Rosjanami na śmierć i życie, dopóki krew płynie w moich żyłach”. Cohler-Esses przypomina, że Brygadę powołał neonazista Andrij Bilecki, autor manifestu głoszącego, że przesłaniem Ukrainy jest „przewodzić Białym Ludziom na całym świecie w ostatecznej krucjacie przeciw podludziom, na czele których stoją Semici”.

Cohler-Esses konkluduje: To wszystko uwiarygadnia narrację Putina o tym, że Ukraina jest państwem nazistowskim, a jej armia faszystowska. Innego zdania jest Andrew Srulevitch, z Ligi Antydefamacyjnej: „Nie dołączajmy do rosyjskiej propagandy, która ma na celu pomniejszenie amerykańskiego poparcia politycznego dla Ukrainy, tylko dlatego, że kilku facetów nosi na przedramieniu jakieś opaski. Zagrożenie, które obecnie stwarza skrajna prawica jest nieistotne”. Tymczasem, w 2019 r. ADL uznała Brygadę Azow (wówczas pułk) za „ekstremistyczne ugrupowanie i milicję, które cieszą się uznaniem neonazistów na Ukrainie oraz białych suprematystów na świecie”, a jeszcze w tydzień po rosyjskiej inwazji brygada miała „wyraźne powiązania neonazistowskie”. Gdy na rządowym ukraińskim profilu pojawiło się zdjęcie ukraińskiego żołnierza z noszoną przez SS opaską Totenkopf, Srulevitch zareagował: „Mimo iż niektórzy Ukraińcy używają symboli nazistowskich i mimo ich podziwu dla Brygady Azow oraz Bandery, nie obawiam się, że kraj przejmą antysemici. W wyborach, w których zwyciężył Zełenski, jako pierwszy w tym kraju żydowski prezydent, blok skrajnie prawicowy zdobył 2 procent głosów”. Mało tego, Srulevitch pozwolił sobie na przepowiednię: Ukraina ma teraz wielu bohaterów, którzy walczyli z Rosją, a nie mordowali Żydów, przede wszystkim prezydenta Zełenskiego”.

Deborah E. Lipstadt, specjalny wysłannik Joe Biden ds. monitorowania i zwalczania antysemityzmu, w ogóle nie zabrała głosu. Ira Forman, jej poprzednik na tym stanowisku był zdania: „Każda administracja ma różne, czasami konfliktowe priorytety. Najważniejszym jest zagrożenie dla Żydów. Ja uważam, że Żydzi ukraińscy nie uważają skrajnych prawicowców za tych, którzy popełniają najwięcej antysemickich incydentów, bo te są dziełem Rosjan i sympatyzujących z Rosjanami, którzy chcą przypiąć faszystowską łatkę rządowi Ukrainy”. Inaczej zareagował publicysta „The Atlantic”, któremu Ukraińcy też wymordowali członków rodziny: Przerobiliśmy to już kiedyś. Gdy amerykańscy Żydzi popierali ruchy antykomunistyczne we Wschodniej Europie, wiedzieli doskonale, że ludzie, o wolność których walczyliśmy, mają bardzo brzydkie kartoteki. Robiliśmy to jednak z praktycznych powodów.

David Fishman z Centralnej Jesziwy Nowego Jorku zauważa: „Jest coś zadziwiającego -aktywiści ultra nacjonalistycznej prawicy nie biorą na celownik Żydów. Nie ma dowodów wskazujących na to, że wśród ukraińskich neonazistów są antysemici. To jest coś w rodzaju subkultury młodzieżowej, która kładzie nacisk na agresję, nienawiść, przemoc, i takie właśnie znaczenie mają dla nich symbole nazistowskie. Ich głównym wrogiem są dzisiaj Rosjanie, w tym Rosjanie żyjący na Ukrainie, a na drugim miejscu Murzyni i Cyganie”. Tu przypomnijmy, że gdy premierem Ukrainy został Grojsman, Fishman powiedział: „Jego żydowskie pochodzenie nie odegrało żadnej roli, bo na Ukrainie antysemityzm nie jest tak powszechny jak w Polsce, gdzie Żydzi często kojarzeni są z komunizmem. W niepodległej Ukrainie antysemityzm został zmarginalizowany i znaczącym jest, że nikt nie sprzeciwiał się, aby premierem został Żyd”.

1 stycznia Rada Najwyższa Ukrainy upamiętniła rocznicę urodzin Stepana Bandery. Przypomniała też jego wypowiedź, że „całkowite i ostateczne zwycięstwo ukraińskiego nacjonalizmu nastąpi wtedy, gdy Rosja przestanie istnieć” oraz deklarację:  „Przesłanie Stepana Bandery jest dobrze znane naczelnemu dowódcy Sił Zbrojnych Ukrainy Walerijowi Załużnemu” (którego gabinet zdobi popiersie Bandery). Gdy dwa lata temu w Kijowie z tej samej okazji przeszedł marsz, potępił go ambasador Izraela, ale wody w usta nabrał ambasador Polski. Milczał strachliwie polski Sejm, polski Senat i polski IPN. Milczała „Gazeta Polska” i „Gazeta Wyborcza”.

A był to marsz neonazistów ku czci dywizji SS Galizien, która składała się z ukraińskich ochotników, podlegała Waffen SS i spaliła żywcem tysiące polskich kobiet i dzieci w Hucie Pieniackiej. Milczał także Biały Dom, a rzecznik Departament Stanu ograniczył się do komunikatu: „Odrzucamy rosyjską kampanię dezinformacyjną, która łączy poparcie dla ukraińskiej suwerenności z poparciem dla neonazistowskich i faszystowskich ideologii”.

Mimo świadomości, iż ofiarami UPA było kilkadziesiąt tysięcy jej ziomków, dyspensę ukraińskiemu nacjonalizmowi udzieliła Anne Applebaum. „Ukraina potrzebuje więcej, a nie mniej nacjonalizmu” – głosiła. Banderowców zaczęli wybielać też redaktorzy żydowskiej gazety dla Polaków. Okazało się, że dla „Wyborczej” antysemici i naziści mogą być dobrzy i źli, a nacjonalizm nie jest zły, jeśli nie jest nacjonalizmem polskim, a jeśli jest antypolski, to wspaniale.

Applebaum Anne

—————————-

Przypomnijmy – Majdan został wywołany przez lobby żydowskie w Waszyngtonie, a czynny udział w puczu wzięła Victoria Nuland vel Nudelman, dziś prawa ręka Antony’ego Blinkena. Zabierając się do zmiany reżimu w Kijowie, nie zwracała uwagi na to, że na Majdanie wznoszono transparenty sławiące sprawców okropieństw wymierzonych w jej ziomków, że demokratycznie wybranego prezydenta obalają neonazistowskie oddziały szturmowe, którym przewodzi wnuk osławionego mordercy Żydów. Musiała się też nieźle napocić, gdy pod oknami ambasady USA banderowcy wyśpiewywali: „Smert moskowsko-żidiwskij komunie”. Innymi słowy – Żydzi obalili Wiktora Janukowycza, mimo że w lutym 2010 r. z ulgą przyjęli jego zwycięstwo, bo anulował dekret swego poprzednika nadający pośmiertnie zbrodniarzowi wojennemu odpowiedzialnemu za śmierć tysięcy Żydów tytułu bohatera, zezwolił na zwoływanie w Kijowie wojskowych parad, na których wznoszono okrzyki „Bij żyda”, a obowiązkową lekturą zrobił poemat „Hajdamacy”, w którym Taras Szewczenko wzywa do mordowania Żydów, i w którym przeczytać można, że Żyd to „świnia i parch”.

Nuland Victoria

—————

Krytyczne podejście środowisk żydowskich skończyło się, jak rękę odjął, gdy premierem został Wołodymyr Grojsman. Te same media i ci sami rabini podkreślać zaczęli nagle, że w niepodległej Ukrainie antysemityzm został zmarginalizowany. „Wołodymyr Grojsman przeszedł do historii, jest pierwszym żydowskim premierem Ukrainy, dotychczas mocno tkwiącym w psyche Żydów jako kraj antysemitów i pogromów i jest jedynym Żydem zajmującym tak prominentne stanowisko w Europie Wschodniej”. Autor tych słów, działający w Wiedniu ekspert od skrajnej prawicy podkreślał, że żydowskie pochodzenie Grojsmana nie odegrało roli, bo na Ukrainie antysemityzm nie jest tak powszechny jak w Polsce, gdzie Żydzi często kojarzeni są z komunizmem. „Nie mogę sobie wyobrazić kogoś takiego na stanowisku premiera w Warszawie. Tam byłby olbrzymi sprzeciw.

Doszły do tego inne, niesłychane dotąd wypowiedzi. Gdy parlament ukraiński uczcił chwilą ciszy Symona Petlurę, który wymordował 50 tysięcy Żydów, naczelny rabin Ukrainy Josef Zissels (niegdyś czołowy pogromca ukraińskich nacjonalistów i autor wypowiedzi w Kongresie, że „większość Żydów uznaje Banderę i ukraińskich nacjonalistów za odpowiedzialnych za dziesiątki pogromów”) oświadczył: „Zajmowanie się tym tematem prowadzi do niepotrzebnego stygmatyzowania Ukraińców. Mianowanie na premiera ukraińskiego Żyda jest dowodem na to, że antysemityzmu na Ukrainie nie ma”. Ale na tym nie poprzestał: „Żydzi też wyrządzili Ukraińcom straszne rzeczy. ZSRR prześladowała Ukraińców, a Żydzi byli częścią sowieckiego aparatu przemocy i było całkiem naturalne, że gdy nadarzyła się okazja wzięli na nich rewanż. Nikt na Ukrainie nie chwali nacjonalistów, dlatego że mordowali Żydów, ale dlatego że walczyli o niepodległą Ukrainę”.

Doszło do unikalnego w skali świata fenomenu – Ukraiński Kongres Żydów poświadczył, że na Ukrainie nie ma antysemityzmu. I tak, z dnia na dzień, w propagandzie za Oceanem i za Wzgórzami Golan zaczął dominować wątek: Ukraina to najbardziej przyjazne Żydom miejsce na ziem. Jakąkolwiek wzmiankę o zbrodniach UPA na Żydach kontrowano argumentem, że Ukraina ma żydowskiego prezydenta i że to Rosja jest kolebką antysemityzmu i rajem neonazistów, a oskarżenia o gloryfikowanie kolaborantów Hitlera odrzucano jako kłamstwa Moskwy, posługując się przy tym sloganem „Lepsza Ukraina banderowska niż sowiecka”.

Kult Bandery rozwija się w najlepsze. Kolaborantów Hitlera wybiela i wspiera światowe żydostwo. To prawdziwa semantyczna rewolucja – naziści są akceptowani przez Żydów, jeśli akceptują rządy żydowskiego komika, osadzonego w pałacu prezydenckim przez żydowskiego oligarchę, który w poprzednim wcieleniu nie stronił od występów w rosyjskiej telewizji, gdzie świetnie bawił się z Wladimirem Rudolfowiczem Sołowiowem, naczelnym wojennym propagandystą Kremla,  też pochodzenia żydowskiego. A czy przypadkiem jest, że Jewgienij Prigożyn, który z taką zawziętością walczył z Brygadą Azow, ma ojca Żyda i ojczyma też Żyda, i że ulubionymi oligarchami Putina są bracia Rottenbergowie?

W USA od dziesięcioleci funkcjonuje formacja polityczna, przez siebie zwana neokonserwatywną. To grupa skrajnie proizraelskich polityków żydowskiego pochodzenia, w prostej etnicznej i ideologicznej linii wywodzących się z bandy Trockiego, którą Stalin przegnał na Zachód. Wszyscy pochodzą ze Wschodniej Europy i wszyscy odziedziczyli po przodkach ambicje „robienia porządków” w krajach swego pochodzenia. Kręcą się w Białym Domu, zasiadają w Kongresie, zarządzają wielkimi bankami, kształcą studentów, pisują dla tamtejszych gazet wyborczych, no i brylują na dyplomatycznych salonach, bo dziś bastionem, w którym okopali się najbardziej jest Departament Stanu. Duplikatem neokonserwatystów w Polsce są działacze PiS, których marzeniem od zawsze są Stany Zjednoczone na ścieżce wojennej z Rosją. Z trockistowskimi neokonserwatystami powiązany jest Antoni Macierewicz, też trockista, który pielgrzymuje do nich regularnie. I tu pytanie: Czy nie na polecenie owych „Żydków z Galicji” podpisał 2 grudnia 2016 roku tajne porozumienie, w którym Polska zobowiązała się do nieodpłatnego udostępnienia Ukrainie wszystkich swoich zasobów?

Victoria Nuland to żona Roberta Kagana, którego nazwisko swojsko brzmi w kontekście Łazara Kaganowicza, współpracownika Stalina, architekta Hołodomoru. Kevin MacDonald pisał: „Wielu nieżydowskich bolszewików pochodziło z nierosyjskich grup etnicznych lub miało Żydówki za żony. Rewolucja bolszewicka miała wyraźne ostrze etniczne, co miało katastrofalne skutki dla Rosjan i innych grup etnicznych, które nie weszły w struktury władzy, kiedy Żydzi mieli do wyrównania własne rachunki etniczne. Terror bolszewicki i masowe mordy w wielu przypadkach motywowane były zemstą na ludach historycznie antyżydowskich, a Żydzi wstępowali w tak wielkiej liczbie do sił bezpieczeństwa, aby zemścić się za prześladowania z czasów caratu”. MacDonald cytuje Moshe Kahana: „W trakcie kampanii przeciwko chłopom na Ukrainie Kaganowicz czerpał niemal perwersyjną rozkosz z faktu, że był panem życia i śmierci Kozaków. Doskonale pamiętał, ile zarówno on, jak i rodzina wycierpieli z rąk tych ludzi […] Teraz wszyscy za to zapłacą – mężczyźni, kobiety, dzieci. Bez różnicy. To przecież kość z kości i krew z krwi. Temu poświęci życie. Nigdy nie wybaczy ani nigdy nie zapomni”. Żydowski historyk nie ukrywa, że motywem do zbrodni była chęć rewanżu za okres upokorzenia Żydów w carskiej Rosji, a Trocki, patron Kaganowicza był fetowany przez światowe żydostwo, jako „mściciel, żydowskich upokorzeń z czasów caratu, niosący ogień i rzeź swym słowiańskim wrogom”.

Korzystna koniunktura międzynarodowa kończy się nieubłaganie. Geopolityczne młyny mielą na drobne. Ukraina zostaje drugim Izraelem w Europie, a Polska drugą Palestyną. A my? My wiemy, że jest wojna, ale nie wiemy, kto strzela. Zamiast strategii, chaotycznie miotamy się od ściany do ściany z bełkotliwym zaklęciem „Nie ma suwerenności Polski bez suwerenności Ukrainy”. Wdajemy się w gierki, których nie rozumiemy i w których jesteśmy pionkami.

Na koniec pytanie: Jak żydowska jest ta wojna?

– Czy nie jest w interesie osiadłych w Nowym Jorku skomunizowanych „żydków z Galicji”?

– Czy u podłoża miłości do Ukrainy nie leży to, że w USA od dekad rządzi żydokomuna pochodząca z polskich Kresów?

– Czy w tej miłości nie chodzi o oligarchów, z których tylko jeden na 130 ma nieżydowskie pochodzenie?

– Dlaczego nacjonalista żydowski stał się nacjonalistą ukraińskim, wybaczył banderowcom unicestwienie swoich ziomków, i nawet żydowskim niedobitkom na Ukrainie nie pozwala powiedzieć na Banderę złego słowa?

– Dlaczego żydobanderowców na Ukrainie broni żydokomuna z „Gazety Wyborczej”, a osłonę medialną zapewnia im „Gazeta Polska”?

– Dlaczego Duda licytuje się z Zełenskim, kto ma większe względy u Chabad Lubawicz, a Morawiecki, kto ma więcej ciotek w Izraelu?

Marsz Pułku Azow
=========================================

The Washington Post: “Polskie władze ukrywały ten fakt”. Siatka szpiegowska to głównie…Ukraińcy. Część z nich posiada status uchodźców wojennych.

The Washington Post: “Polskie władze ukrywały ten fakt”. Siatka szpiegowska to głównie…Ukraińcy. Część z nich posiada status uchodźców wojennych.

28 sierpnia 2023 Krystian Rusiniak Polskie-wladze-ukrywaly-ten-fakt

Siatka rosyjskiego wywiadu, która działała na terytorium Polski, została rozbita przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego we współpracy z Prokuraturą Krajową. 12 członków to obywatele Ukrainy.

  • Od kilku miesięcy Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wraz z prokuraturą dokonywała zatrzymań osób związanych z rosyjską siatką szpiegowską.
  • Już wcześniej “The Washington Post” informował, że polskie władze miały ukrywać narodowość zatrzymanych osób.
  • Jak podaje “Rzeczpospolita” większość zatrzymanych to nie tylko Ukraińcy, ale również część to osoby ze specjalnymi przywilejami.
  • ——————–

“The Washington Post” napisał, że polskie władze z powodów politycznych nie podały do publicznej wiadomości, że wśród zatrzymanych w ramach rozbitej siatki szpiegowskiej działającej na rzecz rosyjskiego wywiadu jest 12 ukraińskich uchodźców. Łącznie grupa miała liczyć 16 członków.

Część z zatrzymanych ma status uchodźców wojennych w Polsce, a niektórzy przebywali już wcześniej na terenie Polski.

Działania siatki szpiegowskiej

“The Washington Post”, powołując się na polskich śledczych, podał, że współpracownicy rosyjskich tajnych służb otrzymali zadanie obserwacji polskich portów morskich, umieszczania kamer wzdłuż linii kolejowych i ukrywania urządzeń śledzących w ładunkach wojskowych. Potem, w marcu, nadeszły zaskakujące nowe rozkazy – wykolejenia pociągów przewożących broń na Ukrainę. Plan doprowadzenia do katastrofy kolejowej został uruchomiony w czasie, gdy Ukraina planowała kontrofensywę i kiedy nowe systemy uzbrojenia, w tym niemieckie czołgi Leopard, zmierzały już na wschód.

W Polsce 27% mężczyzn i 6% kobiet nie dożywa emerytury, czyli o tym skąd PiS bierze na 13 i 14 emerytury i na futrowanie “gości”.

27% mężczyzn w Polsce i 6% kobiet nie dożywa emerytury, czyli o tym skąd PiS bierze na 13 i 14 emerytury i na futrowanie “gości”.

Skąd PiS bierze na 13 i 14 emerytury i jak tzw. „fałszywa pandemia Covid” znacząco poprawiła i nadal poprawia finanse ZUS, a pośrednio także NFZ.

W Polsce umiera rocznie ok 400 tys. Polaków, z czego ok. połowa czyli 200 tys. to mężczyźni. Ponieważ według GUS ok. 27 %. z nich , czyli ok. 55 tys. nie dożywa emerytury i umiera w wieku średnio ok. 53 lat, to oznacza, że ZUS zabiera ich, zbierane przez 28 lat składki (przy założeniu, że zaczęli pracę w wieku 25 lat) na emeryturę. W przybliżeniu, zagarniany przez ZUS kapitał zmarłych mężczyzn wynosi ok. 15-20 miliardów rocznie. 
Dodatkowo, ponieważ mężczyźni żyją na emeryturze średnio ok. 13,5 roku, a ZUS liczy im 17,5 roku, ZUS zagarnia każdego roku 4-letnie składki blisko 150 tys. mężczyzn co daje kwotę ok. 15 miliardów zł.  Czyli rocznie ZUS zagarnia ok. 30-35 miliardów. 
Koszt 13 i 14 emerytur w poprzednich latach oscylował w granicach 22 miliardów. W tym roku będzie to prawdopodobnie ok. 33-35 miliardów.  Dodatkowe emerytury dostają nawet ci co mają ją w wysokości ponad 5 tys. miesięcznie.
W tym samym czasie w Polsce żyje na granicy ubóstwa ok. 1,5 miliona wdów, które po odejściu małżonka, same, z jednej emerytury muszą pokryć koszty mieszkania, życia i leczenia, które do momentu zgonu były pokrywane z 2 emerytur. 
Oprócz w/w zdarzeń, bardzo korzystny wpływ na finanse ZUS miała i nadal ma tzw. „fałszywa pandemia Covid”. Według różnych szacunków z powodu zamknięcia podczas tej fałszywej pandemii szpitali, wstrzymania operacji planowych, uniemożliwienia dostępu do diagnostyki, leków, wizyt itd. zmarło w Polsce przedwcześnie ok 150-250 tys. osób, głównie seniorów.
Zakładając, że było to 200 tys. i ci „nadwyżkowo” zmarli żyli średnio połowę tego, co mieli jeszcze przeżyć oznacza to, że ok. 200 tys. mężczyzn i kobiet zmarło przedwcześnie w średnio wieku ok. 70-72 lata. Jak łatwo policzyć dzięki tym 200 tys. przedwczesnych zgonów ZUS „wzbogacił się” o ok. 30 miliardów.
Jeśli więc ktoś się zastanawiał, skąd ta tzw. „dobra zmiana” bierze pieniądze na 13 i 14 emerytury, to mam nadzieję, że teraz już poznał odpowiedź. 
Oprócz nader korzystnego wpływu na finanse ZUS fałszywa pandemia miała (i nadal ma) nader korzystny wpływ na finanse NFZ. 
Po pierwsze, w wyniku masowego opróżnienia szpitali z naprawdę chorych Polaków w celu zrobienia miejsca dla chorych na fikcyjną chorobę Covid-19 (która, ponieważ nie ma swoistych symptomów jest z definicji niemożliwa do zdiagnozowania), wstrzymania operacji, planowych, diagnostyki, ograniczenia wizyt w POZ itd., NFZ osiągnął w roku 2020 i 2021 gigantyczne oszczędności finansowe rzędu minimum 20-30 miliardów. 
Po drugie, w powodu odcięcia Polaków od diagnostyki podczas tzw. „fałszywej pandemii” do lekarzy onkologów zgłaszają się chorzy z chorobami nowotworowymi w tak zaawansowanych stadium rozwoju, że nie nadają się do leczenia. Leczenie to koszt dla NFZ – brak leczenia = brak kosztów.
Po trzecie Polskę (i cały świat też, ale to tajemnica) zalewa fala tzw. „turbonowotworów”, udarów, zawałów, której to fali tzw. „eksperci” nie są w stanie wyjaśnić. Turbonowotwory potrafią rozwinąć się u całkowicie zdrowego człowieka i zabić go nawet w dwa, trzy miesiące. Krótka choroba, czy nagłe zejście, to niskie koszty dla NFZ.
I po czwarte, choć od końca „fałszywej pandemii” minęło już półtora roku ( 24 lutego, to dzień w którym „doktor” Putin zaczął likwidować w Polsce tzw. „pandemię Covid” i którą w mniej więcej tydzień skutecznie zlikwidował) Polacy nadal żyją krócej niż w 2019 roku, co w przypadku seniorów oznacza, że umierają szybciej, a to znacząco się przekłada na oszczędności NFZ.
Według tabel ZUS, polski 65 – letni senior w 2019 miał przed sobą jeszcze średnio ponad 217 miesięcy życia, gdy w 2023 ma tylko 210 miesięcy, czyli o ponad 3% krócej. Ponieważ wiadomo, że ok. 90% wydatków na zdrowie jest ponoszone w wieku starczym, można przyjąć, że ponad 3 % skrócenie życia polskich seniorów przekłada się na 3% oszczędności NFZ na leczeniu Polaków, co daje kwotę ok. 4 miliardów rocznie.

To, co oszczędza NFZ na leczeniu krócej żyjących, polskich seniorów natychmiast wydaje na leczenie „ukraińskich gości”. Według Ministerstwa Zdrowia koszty leczenia „ukraińskich gości” wynoszą właśnie ok. 4 miliardów rocznie. Szacunek ten jest zaniżony prawdopodobnie co najmniej 2-3 krotnie, ale wydaje się, że na obecną chwilę na większe finansowanie leczenia „ukraińskich gości” polscy seniorzy jeszcze nie są gotowi. 

Nawróceni i odwróceni

Nawróceni i odwróceni  Izabela Brodacka

Jak się okazało dokładnie  2 lipca 2023 roku Donald Tusk stał się przeciwnikiem przyjmowania uchodźców. To historyczna data. Wszyscy pamiętają przecież jego wypowiedzi wspierające w 2015 roku  projekt przymusowej relokacji uchodźców, a także rozczulanie się nad tabunami usiłujących przedostać się do Polski nielegalnych imigrantów przywożonych na białoruską granicę przez białoruskie służby. Tusk zapomniał co mówił czy się nawrócił? W przypadku Tuska nawrócenia i odwrócenia są raczej chlebem powszednim nie ma się więc czym przejmować. Kilka lat temu zalegalizował swój związek z żoną biorąc ślub w kościele katolickim. Potem od kościoła się raczej odwrócił deklarując wspieranie aborcji na żądanie, a  ustami Nitrasa proponując opiłowywanie katolików. Takie nawrócenia i odwrócenia nie są jednak w naszej historii czymś niezwykłym. 

Starsi ludzie pamiętają prezydenta Bieruta, który w procesji Bożego Ciała trzymał ozdobną szarfę od monstrancji niesionej przez księdza. Zastanawialiśmy się wówczas czy nawrócił się na katolicką wiarę. Jak się okazało była to tylko mądrość etapu. Pamiętamy również, że Michnik nie tylko korzystał z opieki Kościoła lecz nawet podobno ochrzcił swego syna. W Komitecie Prymasowskim spotykała się elita kontraktowej opozycji. Potem Michnik uznał kościół katolicki za głównego nieprzyjaciela polskiej demokracji. Pamiętamy również Oleksego klęczącego przed obrazem Madonny w Częstochowie. Kiedy opowiadałam o tym z pewnym rozczuleniem znajomemu, bo tkwi w nas przecież biblijny archetyp syna marnotrawnego, kazał mi się zastanowić ilu ludziom Oleksy bezpowrotnie zniszczył życie. Tego się nie da jego zdaniem odkupić czczym gestem jakim jest manifestacyjne klękanie przed ołtarzem, które też było chyba tylko mądrością etapu.

Często słyszałam dyskusje na temat w jaki sposób tak zwana opozycja kontraktowa objęła rząd dusz i zmonopolizowała niepodległościowe dążenia Polaków. Otóż był taki moment gdy mówili oni dokładnie to co chcieliśmy słyszeć. Na własne uszy słyszałam podczas spotkania poświęconego obronie życia dzieci nienarodzonych organizowanego przez ruch Gaudium Vitae jak Jacek Kuroń indagowany o jego stosunek do aborcji powiedział, że jest przeciwnikiem aborcji i dodał niezwykle poetycko: „ gdy widzę cień za zasłoną to choć nie wiem co tam jest nie strzelam, bo mogę zabić człowieka, podobnie choć nie wiem od którego momentu płód staje się człowiekiem przez ostrożność chcę go chronić  w każdym stadium jego rozwoju”. Nie wiem co Kuroń mówiłby dzisiaj, wątpię jednak czy byłoby mu po drodze z Kają Godek. Ten sam Kuroń w białej czapce kucharza rozdawał bezdomnym zupę i pozował  na obrońcę  biednych ludzi. Na własne uszy  jednak słyszałam podczas jakiejś towarzyskiej imprezy, jak mocno znieczulony Kuroń, indagowany przez jakiegoś gorliwca o znaczenie słowa demokracja, powiedział: „ demokracja, demokracja- chamów trzeba za mordę trzymać i do roboty gonić i to jest właśnie ta cała słynna demokracja”. Sam Kuroń wyjaśnił strategię swojej formacji opisując jak jego zdaniem Indianie oswajali dzikie konie. Otóż Indianin wskakiwał na ogiera, przewodnika stada i przez pewien czas galopował w wybranym przez tego ogiera kierunku. Potem niespostrzeżenie zmieniał kierunek nawet o 180 stopni i wprowadzał w ten sposób całe stado do corralu. Dla znawcy koni są to oczywiście bzdury ale powyższa historyjka jest dobrą metaforą taktyki dzięki której kontraktowa opozycja wyprowadziła społeczeństwo polskie w maliny. 

Dobrym przykładem nawrócenia czy raczej odwrócenia (to termin używany w stosunku do agentów)  jest historia Romana Giertycha. 

Roman Jacek Giertych w latach 2001–2007 był posłem na Sejm IV i V kadencji, w latach 2006–2007 wiceprezesem Rady Ministrów i ministrem edukacji narodowej w rządach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego, był również prezesem Młodzieży Wszechpolskiej i Ligi Polskich Rodzin. Jako minister oświaty wprowadził sporo rozsądnych rozwiązań i był znienawidzony przez lewactwo i wszelakich postępowców. Byłam świadkiem jak wycieczka szkolna przyprowadzona przez panie nauczycielki pod gmach Ministerstwa Edukacji Narodowej w Warszawie ( w czasie niemieckiej okupacji siedziba gestapo ) przy ulicy Szucha ( w czasie sowieckiej okupacji  Aleja I Armii WP ) skandowała: „ Giertych do wora, wór do jeziora”. Obecnie Giertych jest nie tylko prawnikiem capo di tutti capi opozycji czyli Tuska, lecz zdecydowanie opowiada się we wszystkich kwestiach światopoglądowych po przeciwnej stronie politycznej niż obecna władza. 

Nasuwa się pytanie kim są ci wszyscy ludzie, ci odwróceni i nawróceni? Czy są to tylko zwykli oportuniści wyspecjalizowaniu w łowieniu nawet najsłabszych podmuchów wiatru historii? A może są podwójnymi agentami? Może potrójnymi? Może wielokrotnymi? A może wręcz agentami obrotowymi?

Badacze ze szkoły Pawłowa wykonali kiedyś ciekawe doświadczenie. Otóż gdy psu pokazywano trójkąt dostawał miskę, a gdy pokazywano koło – dostawał w łeb. Pies doskonale funkcjonował i nie był w najmniejszym stopniu sfrustrowany. Wtedy zaczęto pokazywać mu trójkąt, którego rogi się zaokrąglały. Pies zaczął wyć, przestał jeść i wkrótce zdechł.

Obawiam się, że społeczeństwo polskie, coraz większe jego część, jest w sytuacji tego psa.

Politycy wiodących formacji są zmienni w poglądach jak kurek na kościele, a my z konieczności staliśmy się przedmurzem obrotowym. Tęskniliśmy do Zachodu, który miał nas bronić przed sowiecką dziczą. Po to między innymi wchodziliśmy do Unii Europejskiej. Tymczasem Unia nie obroni nas przed Rosją, ani Rosja przed Unią. Co gorsza Niemcy, główny rozgrywający Unii Europejskiej porozumiewają się z Rosją nad naszymi głowami jak to wielokrotnie już było w historii. Francja też zawsze miała do Rosji feblika. Jak zwykle jesteśmy zupełnie sami. Jak ten zajączek z bajki Krasickiego, którego wśród serdecznych przyjaciół zjadły psy. Okazało się, że to właśnie z Zachodu docierają do nas objawy marksizmu kulturowego groźniejszego w dalekosiężnych skutkach od topornego marksizmu sowieckiego. 

Gdakanie unosi się pod niebiosa

Gdakanie unosi się pod niebiosa

Stanisław Michalkiewicz  tygodnik „Goniec” (Toronto)    27 sierpnia 2023 tekst

Jak zwykle przed wyborami rozpoczyna się walka kogutów. Tak jest wszędzie, czego dowodem są Stany Zjednoczone, gdzie na rok przed wyborami rządząca partia pakuje do więzienia swojego najgroźniejszego konkurenta z partii przeciwnej. Mówię oczywiście o Donaldzie Trumpie, który właśnie oświadczył, że jednak podrepce do aresztu wydobywczego. Okazuje się, że ten wynalazek ministra Zbigniewa Ziobry został doceniony również w ojczyźnie demokracji. Inaczej być nie może w sytuacji, gdy Partia Demokratyczna USA to socjaldemokracja, a jej lewe skrzydło – to po prostu bolszewia. Jeszcze tego brakowało, żeby bolszewia wzdragała się przed korzystaniem z aresztu wydobywczego! Zresztą to dopiero początek drogi, bo apetyt wzrasta w miarę jedzenia i jak tak dalej pójdzie, to usłyszymy i o dołach z wapnem. Ale co nas to obchodzi, niech demokraci zagryzają się wzajemnie, podobnie jak nasze koguty, które w walce starają się wzajemnie zadziobać. Gdakanie unosi się pod niebiosa, pierze sypie się bez opamiętania, krzyków publiki niepodobna w tym jazgocie uchwycić – zresztą nie wiadomo w ogóle, o co właściwie chodzi.

Rzecz w tym, że nasi mężykowie stanu uprawianie prawdziwej polityki mają od Naszych Sojuszników surowo zakazane, więc w tej sytuacji życie polityczne stopniowo i niedostrzegalnie zsuwa się w rejony psychiatryczne. Oto jeszcze ludzie nie ochłonęli po tragedii, jaką za pośrednictwem Judenratu „Gazety Wyborczej” Donaldu Tusku zaprezentowała pani Joanna Parniewska, a już się okazało, że Volksdeutsche Partei ma nowego jasnego idola w osobie pana Michała Kołodziejczaka z Agrounii. Po pani Joannie nie został nawet słynny kleks, a tylko serce gorejące na mundurowych, tym razem nie brunatnych, tylko białych koszulach członków i sympatyków Volksdeutsche Partei, a tymczasem pan Kołodziejczak, dając odpór rządowej telewizji, która wyciągnęła mu „fucka” przeciwko Amerykanom, jakiego zademonstrował w roku 2018, opublikował zdjęcie, jakie zrobił sobie z panem ambasadorem Markiem Brzezińskim. Czy to prawdziwa fotografia, czy fotomontaż – trudno zgadnąć, bo pan Kołodziejczak ma jeszcze inne zdjęcia, między innymi – z Kornelem Morawieckim, który na łożu śmierci nie wiedzieć czemu akurat jemu zwierzył się ze swoich lęków przed synem Mateuszem – podobnie jak Włodzimierz Lenin ostrzegał Nadieżdę Krupską przed Stalinem.

Inna rzecz, że pan ambasador Brzeziński fotografuje się z rozmaitymi osobami, np. z panią Barbarą Kurdej-Szatan – więc dlaczego miałby odmawiać fotki panu Kołodziejczakowi? Zresztą powątpiewanie w autentyczność tych zdjęć jest ryzykowne, bo pan Kołodziejczak odgraża się, podobnie jak „ciocia Ruchla”, czyli pani dr Babara Engelking – że wszystkich zaciągnie przed niezawisły sąd, a ten już „powinność swej służby zrozumie”. Wprawdzie pan minister Czarnek w obliczu pogróżek „cioci Ruchli” prezentuje szaleńczą odwagę, ale zobaczymy, jak będzie ćwierkał, gdy w obroty weźmie go jakiś niezawisły sędzia nierządny. Któż może wiedzieć lepiej ode mnie, że z niezawisłymi sądami nigdy nic nie wiadomo, więc na wszelki wypadek lepiej nie mieć z nimi nic wspólnego i omijać je szerokim łukiem? Oto właśnie dostałem powiestkę na styczeń przyszłego roku, kiedy to przed niezawisłym sądem będą ważyć się moje losy z łaski Hermenegildy Kociubińskiej, która wykombinowała sobie, że znowu wyciągnie ode mnie następne 150 tys. złotych z kosztami. W tej sytuacji jeszcze by brakowało, żeby przed niezawisły sąd zaciągnął mnie pan Kołodziejczak! Tedy na wszelki wypadek oświadczam, że wierzę we wszystko, na podobieństwo nieboszczyka Jacka Kuronia, w którego pogrzebie uczestniczyło przewielebne duchowieństwo wszelkich możliwych wyznań. Skoro żaden z europejskich mężów stanu nie ośmiela sprzeciwić się ukraińskiemu prezydentowi Zełeńskiemu w sprawie samolotów F-16 z obawy, że albo on sam sobie coś zrobi, albo poderżnie gardło komuś innemu, to trudno, żeby zwykli obywatele nie wyciągali z tego wniosków na własny użytek.

Warto tedy dodać, że alians Donalda Tuska z panem Kołodziejczakiem ma pozory racjonalnego jądra. Oto pan Kołodziejczak obiecał Donaldu Tusku, że rzuci mu do stóp „polską wieś”. Najwyraźniej przewodniczący Violksdeutsche Partei musi być dlaczegoś łasy na obietnice bo w charakterze kandydata na mężyka stanu doszlusował tam ostatnio pan red. Bogusław Wołoszański, który Donaldu Tusku obiecał z kolei, że zdemaskuje Antoniego Macierewicza. Wprawdzie Antoni Macierewicz był już raz demaskowany przez pana red. Tomasza Piątka, którego Judenrat „Gazety Wyborczej” sprawdzał w ten sposób na detoksie po rozmaitych nirwanach – ale co to komu szkodzi zdemaskować Antoniego Macierewicza jeszcze raz? Tym bardziej, że teraz demaskował go będzie pierwszorzędny fachowiec, jako że pan red. Wołoszański został zarejestrowany w charakterze tajnego współpracownika SB, kiedy w latach 80-tych wyjechał do Londynu jako korespondent radia i TVP. Toteż ośmielony taką nobilitacją z ręki samego Donalda Tuska pan red. Wołoszański już wyzywa Antoniego Macierewicza na „debatę” – podobnie jak Donald Tusk – Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego. Podejrzewam jednak, że i jeden i drugi udzieli na to wyzwanie odpowiedzi wymijającej, wskutek czego walka kogutów zostanie nieco zubożona.

Zresztą nie tylko z tego powodu. Oto do niedawna szumnie reklamowany wynalazek pana Rafała Trzaskowskiego pod tytułem „Campus Polska” został właśnie odwołany po tym, jak coraz więcej uczestników zaczęło się z niego wycofywać. Poszło o pana Grzegorza Sroczyńskiego, który w swoim czasie pracował dla Judenratu „Gazety Wyborczej”. Panu red. Marcinowi Mellerowi zaproponowano mianowicie, by poprowadził debatę z panem red. Sroczyńskim, ale tak, żeby jego samego do debaty nie zapraszać. Pan red. Meller odmówił, więc organizatorzy zwracali się kolejno do innych sławnych redaktorów, ale w obliczu tak ambitnego zadania ci inni też rezygnowali. W rezultacie nie było innego wyjścia, jak odwołać całą imprezę, co też się stało. Wyobrażam sobie, jak musiało to zasmucić pana Rafała Trzaskowskiego, który nie będzie miał okazji zademonstrowania naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu, jak wygląda prawdziwa demokratyczna debata w atmosferze poszanowania wolności słowa. W tej sytuacji nie ma wyjścia; pozostaje nam już tylko walka kogutów, kiedy gdakanie unosi się pod niebiosa, pierze sypie się wokół bez opamiętania, a w tym zgiełku niepodobna odgadnąć żadnego słowa – nawet gdyby jakieś tam przypadkowo padły.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Pluralizm przed wyborami: Spółka wspierana przez Fundusz Sorosa przejmuje kontrolę nad “Rzeczpospolitą”.

Pluralizm przed wyborami: Spółka wspierana przez Fundusz Sorosa przejmuje kontrolę nad “Rzeczpospolitą”.

Soros od dawna wspierał demokratyczne cele w byłym komunistycznym bloku wschodnim“…

businessinsider

Jest nowy większościowy właściciel wydawcy “Rzeczpospolitej”. Została nim spółka zarejestrowana w Holandii, w której wpływy ma George Soros. O transakcji pisze też zagraniczna prasa. Bloomberg opisuje ją w kontekście zbliżających się wyborów i nacisków na media.

| Foto: FABRICE COFFRINI/AFP / East News

Na polskim rynku mediowym dzieją się ciekawe rzeczy. Jeden z głównych właścicieli spółki Gremi Media, do której należą m.in. “Rzeczpospolita” i “Parkiet”, poinformował o sprzedaży istotnej części akcji. Mowa o firmie KCI (należy do Grzegorza Hajdarowicza), która sprzedała ponad 240 tys. akcji uprzywilejowanych w spółce Gremi Media do holenderskiej spółki Pluralis.

To element umowy podpisanej między KCI i Pluralis jeszcze w grudniu 2021 r. Jej częścią była możliwość realizacji opcji zakupu akcji w późniejszym terminie. W efekcie KCI przestał być największym akcjonariuszem Gremi Media, a nowym, większościowym udziałowcem (57 proc. głosów) został właśnie Pluralis.

O tej transakcji pisze m.in. Bloomberg. Wskazuje, że “spółka wspierana przez fundusz George’a Sorosa zwiększy swoje udziały w głównym polskim wydawcy gazet“. W tle transakcji przypomina o zbliżających się wyborach parlamentarnych i fakcie, że Grzegorz Hajdarowicz wielokrotnie narzekał na presję polityczną na rynku mediów.

Bloomberg zauważa, że udziałowcem w Pluralis jest Soros Economic Development Fund. Zaangażowanie pośrednie George’a Sorosa w tę inwestycję jest tym ciekawsze, że jego fundacja w ostatnich tygodniach ogłosiła wycofywanie się z działalności w Unii Europejskiej.

Soros od dawna wspierał demokratyczne cele w byłym komunistycznym bloku wschodnim” — pisze Bloomberg. Dodaje do tego, że “rządząca partia Prawo i Sprawiedliwość stara się zacieśnić kontrolę nad niezależnymi mediami w Polsce, starając się utrzymać władzę przez trzecią kadencję z rzędu w wyborach zaplanowanych na 15 października”.

Przypomnijmy, że w 2021 r. państwowy PKN Orlen poważnie rozważał kupno spółki Gremi Media, wydającej “Rzeczpospolitą” i “Parkiet”. Miał nawet uczestniczyć w zaawansowanych rozmowach na ten temat, choć planom tym zaprzeczali przedstawiciele naftowego giganta.

Ukraina: Przygotowywanie awaryjnego scenariusza polegającego na obarczeniu za przegraną wojnę – Lachów. Casus Ludendorffa.

Ukraina: Przygotowywanie awaryjnego scenariusza polegającego na obarczeniu za przegraną wojnę – Lachów. Casus Ludendorffa.

Paweł Milczarek nczas

Jeśli zastosować narzędzie intelektualne zwane „brzytwą Ockhama” do analizy wydarzeń 80-lecia naszego kresowego genocydu, to trzeba przyjąć, iż kijowskie kierownictwo Ukrainy, którego reprezentantem jest prezydent Zełeński, manifestacyjnie okazuje niechęć do poprawienia relacji politycznych z rządem warszawskim. Owszem, bierze od strony polskiej wszelkie możliwe materialne, militarne i dyplomatyczne alimenty, żąda więcej, ze swej strony jednak utrzymuje ostentacyjny dystans. No i upokarza Warszawę jak tylko może.

Dlaczego? Bo musi. Bo złe relacje z Rzeczpospolitą mogą w nieodległej przyszłości uratować naddnieprzański ośrodek władzy przed gniewem i zemstą obywateli Ukrainy.

========================

W 1918 roku rządy w Rzeszy Niemieckiej niepodzielnie sprawował generał Erich Ludendorff. Nominalnie był tylko Generalnym Kwatermistrzem, ale zarówno cesarz Wilhelm, wódz naczelny Hindenburg, kanclerz Hertling, jak i rząd oraz pozostałe struktury państwa bezdyskusyjnie uznawały autorytet Ludendorffa zbudowany w 1914 roku na polach walk w Belgii i w Prusach Wschodnich.

Miał władzę, która siłę czerpała nie z formalnego stanowiska, ale z powszechnego consensusu w tej sprawie. Ludendorff był dumnym pruskim oficerem i monarchistą wiernym dynastii Hohenzollernów. Pogardzał demokracją, parlamentem, a już socjaldemokratami w szczególności. W 1918 r. po faktycznym rozpadzie Rosji wzmocnił wojska siłami ściągniętymi ze Wschodu i latem nakazał kolejną ofensywę. Poniosła ona klęskę – frontu nie udało się przełamać.

Wojska niemieckie dalej tkwiły głęboko na terytorium Francji, można nawet powiedzieć: „nieopodal Paryża”, prasa niemiecka wciąż pisała o nadchodzącym nieuchronnie zwycięstwie, ale Ludendorff wiedział: wojna wkrótce będzie przegrana. Rzesza nie miała już żadnych rezerw, a przeciwnika zaczęły masowo wspierać posiłki amerykańskie. Trzeba było prosić o pokój, nim alianci przełamią front i wyprą Niemców z terytorium Francji. Gdyby z oficjalną propozycją pokoju wystąpił cesarz, kanclerz lub dowództwo armii – byłby to koniec prestiżu tych instytucji. Społeczeństwo nieuchronnie zadałoby pytania: Po co było to wszystko? Miliony trupów na froncie, miliony kalek, głód i związane z nim choroby, ogólne zubożenie, a właściwie nędza. Dlaczego byliśmy oszukiwani? Kto za to odpowiada? Ludendorff zdecydował o skanalizowaniu tych emocji. Postanowił zdjąć winę z cesarza i dowództwa, a znaleźć zastępczego winowajcę.

Przewrót październikowy

29 września 1918 roku potajemnie rozpoczął operację przekazania władzy znienawidzonym socjaldemokratom. Oczywiście musieli się na to zgodzić i Wilhelm, i Hindenburg, i Hertling. Chodziło wszak o przebudowę całej wypracowanej jeszcze przez Bismarcka struktury zarządzania państwem. Między końcem września a 5 października, w głębokiej tajemnicy, transformacja ta została wykonana. 5 października z porannych gazet zdumieni Niemcy dowiedzieli się, że są państwem demokracji parlamentarnej, że nowym kanclerzem jest liberalny książę Maksymilian Badeński, a nowy rząd tworzą socjaldemokraci.

W tych samych gazetach, które jeszcze wczoraj donosiły o sukcesach armii, mogli przeczytać, iż nowe władze zwróciły się do prezydenta USA o rozpoczęcie rozmów o zawieszeniu broni i przyszłym pokoju.

Szok. Niewyobrażalny szok. Westchnienie ulgi, że z frontu wrócą ci, którzy jeszcze nie zginęli, że wreszcie może koniec głodu, ale i powszechne oskarżenia socjaldemokratów o zdradę armii, która przecież nie została pobita. Do dowództwa i do monarchy pretensje się nie pojawiły – ich honor i pozycja zostały ocalone.

Plan Ludendorffa się udał. Na krótko, bo pojawił się czynnik, którego Generalny Kwatermistrz nie przewidział: gdy rozmowy o zawieszeniu broni jeszcze się toczyły, przeciw rządowi, potajemnie, wystąpili wysocy oficerowie marynarki. Nie informując rządu, wydali rozkazy o koncentracji floty wojenne i jej wyjściu w morze. To mogło oznaczać tylko jedno – samobójczą w istocie walkę, ale i zerwanie rozmów z aliantami. Jednak marynarze wiedzieli, że wojna może się skończyć w każdej chwili, nie chcieli ginąć bez sensu i 30 października się zbuntowali. Do buntu stopniowo przyłączyli się robotnicy, a także żołnierze jednostek tyłowych. I rozpoczęła się rewolucja, a potem w istocie wojna domowa. Cesarz zbiegł do Holandii, a Ludendorff do Szwecji. Jednak trzeba pamiętać, że plan Ludendorffa między 5 a 30 października działał i spełniał swoją rolę. Zniweczył go dopiero spisek admirałów.

Zełeński à la Ludendorff?

Nie można wykluczyć, że kijowski ośrodek władzy zostanie zmuszony do zawarcia pokoju z Moskwą bez odzyskania terenów, które Rosja zajęła – Zachód jest już zniecierpliwiony kosztami tej pozycyjnej wojny, a w USA zbliża się kampania wyborcza. Społeczeństwo Ukrainy – a co gorsza – wracający z frontu żołnierze zadadzą wówczas Zełeńskiemu dramatyczne pytanie: Po co było to wszystko? Polegli żołnierze i cywile, tysiące kalek, ruina kraju, depopulacja przez masową emigrację – po co? To nie lepiej byłoby trzymać się zawartych już przecież porozumień mińskich? Czy Zełeński i jego otoczenie mogą nie myśleć o scenariuszach na pierwszy dzień pokoju?

Propagandowo można to próbować rozgrywać na bardzo różne sposoby w kraju i poza nim. Realnie jednak pozostają jedynie dwie drogi: oddanie władzy konkurencyjnej grupie oligarchów i ucieczka z kraju albo, jak niegdyś Ludendorff, poszukanie zastępczego winowajcy.

I tu kolejny problem wymagający podjęcia decyzji. Obarczanie winą Ameryki odpada – Waszyngton dalej pozostanie jakimś tam zabezpieczeniem przed zakusami Moskwy. Z kolei zachowanie przychylności bogatych państw Unii Europejskiej jest niezbędne w przyszłej powojennej odbudowie. Natomiast wyjaśnieniem niezrozumiałych zachowań Kijowa wobec Warszawy jest przygotowywanie awaryjnego scenariusza polegającego na obarczeniu za przegraną wojnę Lachów. By jednak było to jako tako nośne propagandowo, stosunki polityczne Ukrainy z Polską muszą być co najmniej odległe od ideału, a najlepiej napięte.

Co by kosztowała prosta zgoda Kijowa na pochówki pomordowanych niegdyś Polaków albo zdawkowe nawet, ale oficjalne przeprosiny za ludobójstwo? Ano, rezultatem tego byłaby skokowa, a nie chciana przez kijowski ośrodek, poprawa stosunków z Rzeczpospolitą. Dokonane ostatnio (piszę 23 lipca) ostrożne (ale jednak) porównanie przez premiera Denysa Szmyhala Polski z Rosją odnośnie wywozu ukraińskiego zboża też jest przesłaniem obraźliwie jasnym. Polski, przez którą płynie nad Dniepr większość wojennego zaopatrzenia, z wrogiem. W dodatku wymieniony jest tylko nasz kraj. Słowacja, Węgry i Rumunia nie zostały nawet wspomniane.

Jak meteor przemknęła informacja, być może plotka, iż rząd Ukrainy zablokował pomysł przedstawienia społeczeństwa polskiego do Pokojowej Nagrody Nobla. Może to plotka, iż rzekomo inicjatywę tę początkowo poparli ambasadorowie USA, poprzedni i obecny. Powtarzam: może to tylko plotki, ale niezaprzeczalnym faktem jest stwierdzenie, że gdyby taki wniosek do Komitetu Noblowskiego skierował prezydent Zełeński, to bez względu na ostateczny werdykt tegoż Komitetu miałby ów wniosek wagę ogromną w światowej opinii. Nic takiego nie nastąpiło, a co by to Zełenskiego kosztowało? Ano kosztowałoby poprawą relacji z Warszawą. A tej poprawy prezydent Ukrainy najwyraźniej nie chce, co próbujemy tu wyjaśnić w najprostszy „Ockhamowski” sposób.

Jak może wyglądać propagandowa prowokacja, w której Polska zostanie oskarżona o współwinę za przegraną wojnę Ukrainy z Rosją?

Szanowni Czytelnicy, to dokładnie obojętne. Skuteczność uzasadnienia medialnego operacji Allied Force, skierowanej przeciw Serbii w 1999 roku, dowiodła, że da się to zrobić bez problemu. Środki masowego przekazu na Ukrainie są całkowicie podporządkowane władzy, co normalne w czasie wojny. Zaś propaganda Waszyngtonu i Berlina je wesprze, żeby zminimalizować swoją winę. A i Moskwa zrobi wiele w materii podważenia wiarygodności Lachów. Te wszystkie czynniki zupełnie wystarczą.

Czy powyższe rozumowanie jest prawidłowe? Nie wiem. Obym się mylił. Powtarzam: obym się mylił! Oby się to wszystko nie skończyło jak z Ludendorffem w 1918 roku. Nie mam bowiem nadziei, by w kręgach polskich władz ktokolwiek brał pod uwagę taki wariant. I oby po raz kolejny nie znalazła ilustracji stara maksyma: „Nie narzekajcie na wojnę, bo dopiero pierwszy dzień pokoju będzie straszny”.

OFE: Blisko dziesięć lat temu dokonano „grabieży stulecia”. Można i trzeba z tego wyjść !! Odzyskać swoje pieniądze.

OFE: Blisko dziesięć lat temu dokonano „grabieży stulecia”. Można z tego wyjść !!

Marek Skalski nczas

Blisko dziesięć lat temu doszło do jednej z najbardziej zuchwałych grabieży oszczędności polskich obywateli.

Jednak ze względu na skalę zjawiska nie powinno być w tym przypadku żadnego przebaczenia, ani tym bardziej przedawnienia. Czy kolejny polski rząd powinien zwrócić zagrabione składki i wywiązać się z umowy społecznej? Czy też pozwolić, aby to co pozostało ze zgromadzonych pieniędzy, znowu załatało jakąś kolejną dziurę budżetową ?

W ostatnich dniach eks-premier i eks-władca Europy Donald Tusk dość niespodziewanie „odkurzył” zapomnianą sprawę tak zwanych „Otwartych Funduszy Emerytalnych”. Zgodnie z logiką międzyplemiennej walki politycznej określił się jako człowiek, który „uratował OFE przed Jarosławem Kaczyńskim. Jako że upłynęła już blisko dekada, dziś niewiele osób pamięta szczegóły. Może w tym miejscu warto przypomnieć, jak się sprawy miały i dalej mają?

Kilkadziesiąt lat temu, w latach 2000-01 przez nasz kraj przetoczyła się jedna z największych kampanii promocyjno-reklamowych związanych z tym mechanizmem finansowym. Dziś już mało kto pamięta, co to właściwie było to OFE i czemu miało służyć? Dla przypomnienia więc, tak zwane otwarte fundusze emerytalne w zamierzeniu ich twórców miały stać się elementem tak zwanego „II filaru systemu emerytalnego”.

Dla osób, które urodziły się przed 1968 rokiem, reforma OFE była w sumie neutralna. Jak chciałeś, to się zapisałeś do OFE, jak nie chciałeś, to wszystkie Twoje składki pozostawały w ZUS i nic się nie zmieniało. Inaczej to wyglądało u osób młodszych – te osoby musiały się zapisać do OFE i nikt ich nie pytał o zgodę (za wyjątkiem przedstawicieli kilku uprzywilejowanych zawodów, np. rolników, sędziów itp.) – krótko mówiąc, pojawił się ustawowy przymus. Jeżeli nie zapisałeś się do OFE dobrowolnie, to i tak zostałeś zapisany poprzez losowanie, czyli zostałeś bez swojej woli przyporządkowany do któregoś z funduszy. Już to było moralnie wątpliwe i w zasadzie kwalifikowało się do wyrzucenia projektu do kosza historii.

Co działo się dalej?

OFE otrzymywały składki z ZUS, inwestowały i nadal to robią. W założeniu środki z OFE – na 10 lat przed osiągnięciem przez osoby ubezpieczonej wieku emerytalnego – miały być stopniowo przenoszone do ZUS, który wypłaciłby emeryturę składającą się ze środków zgromadzonych w ramach pierwszego i drugiego filaru oraz innych programów mających wpływ na wysokość emerytury.

OFE były jednym ze sztandarowych projektów centro-prawicowego (przynajmniej z nazwy) rządu AWS-UW. Właśnie reforma systemu emerytalnego, obok reformy publicznej służby zdrowia (zresztą kompletnie nieudanej), miała być znakiem firmowym rządu Jerzego Buzka. I choć oba ugrupowania dziś już nie istnieją, to jednak OFE – choć zapomniane – działają i są aktywne do dziś. Oczywiście w innym kształcie niż to pierwotnie zakładano. Mimo wszystko OFE nadal inwestują miliardy złotych pochodzących z wpłat Polaków.

Wielu młodych Polaków w ogóle nie słyszało o OFE i nie bardzo wie, o co toczy się batalia. Ale jeszcze gorsze jest to, że również wielu Polaków, a zwłaszcza wyborców PO/KO i PSL nie bardzo chce pamiętać, jak wielu Polaków ich rząd zrobił w przysłowiowe jajo.

Potężne kwoty

Według szacunków ZUS kilkanaście milionów obywateli ma odłożone w OFE łącznie prawie 168 mld zł.

Ta kwota musi robić wrażenie, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że jest ona blisko dziesięciokrotnie większa niż ta, która stanowi sumę zdeponowaną w tak zwanych Pracowniczych Planach Kapitałowych. I choć PPK jest wiodącym projektem obecnej ekipy rządzącej, to przy starym, dobrym OFE, wygląda jak karzełek przy olbrzymie. Wielkość zgromadzonych funduszy w OFE to przecież więcej niż mityczne KPO przeliczone z EURO na Złote.

Przypomnijmy, że projekt OFE został wyhamowany w 2014 roku przez rząd Donalda Tuska, tuż przed jego rejteradą do Brukseli. Jak czytamy na oficjalnej stronie Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, w dniu 3 lutego 2014 r. otwarte fundusze emerytalne (OFE), wykonując przepisy art. 23 ustawy z dnia 6 grudnia 2013 r. o zmianie niektórych ustaw w związku z określeniem zasad wypłaty emerytur ze środków zgromadzonych w otwartych funduszach emerytalnych, zwanej dalej „ustawą”, przekazały do ZUS, według wyceny dokonanej przez OFE na dzień 31.01.2014 r., 51,5 proc. posiadanych aktywów o łącznej wartości 153 151 mln zł, w skład których wchodziły:

  • obligacje emitowane przez Skarb Państwa (134 084 mln zł),
  • obligacje emitowane przez Bank Gospodarstwa Krajowego na zasadach określonych w ustawie z dnia 27 października 1994 r. o autostradach płatnych oraz o Krajowym Funduszu Drogowym (Dz. U. z 2012 r. poz. 931, z późn. zm.), gwarantowane przez Skarb Państwa (16 944 mln zł),
  • inne papiery wartościowe opiewające na świadczenia pieniężne gwarantowane lub poręczane przez Skarb Państwa (261 mln zł),
  • środki pieniężne denominowane w walucie polskiej (1 862 mln zł).

Okrucieństwa rządu

Przyczyna takiego ruchu oczywiście była banalnie prosta. Jak wiemy i jak mawiał śp. Aleksy de Tocqueville: „nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy”.

Łagodny i liberalny rząd Donalda Tuska (choć on sam któregoś dnia doszedł do wniosku, że jest jednak socjaldemokratą, a nie liberałem) po prostu postanowił wdrożyć w czyn myśli francuskiego dziewiętnastowiecznego myśliciela. A jak wiemy, jeśli chodzi o ZUS, to pieniędzy brakuje zawsze. Tym prostym ruchem ekipa Tuska pozyskała dla budżetu Państwa około 150 miliardów złotych zgromadzonych na rachunkach OFE w ciągu kilkunastu lat na początku XXI wieku.

Prosty rachunek wskazuje jednak, że w myśl ustawy pozostało na kontach OFE 48,5 proc. wartości aktywów. Dodatkowo każdy oszczędzający w otwartych funduszach emerytalnych dostał czas na decyzję – dokładnie trzy miesiące – kiedy to miał zadecydować, czy chciałby nadal, by do OFE wpływała równowartość około 3 proc. jego miesięcznej pensji brutto. Oczywiście pomyślano chytrze i stworzono mechanizm, który przewidywał, że w przypadku braku pisemnego sprzeciwu cała jego składka automatycznie wędrowała do ZUS. No ale część obywateli być może bardziej z sentymentu do prawideł wolnego rynku postanowiła nie oddać wszystkich zgromadzonych środków państwowemu molochowi na pożarcie.

Co na to „dobra zmiana”?

Rząd PiS zapowiadał „całkowitą likwidację OFE” i wiosną 2020 roku uchwalił nawet w tej sprawie specjalną ustawę, ale jej postanowienia nie do końca weszły w życie i wygląda na to, że w najbliższym czasie nie wejdą. W tej sytuacji mamy dość dziwną sytuację, kiedy to wielomilionowa rzesza ludzi (dokładnie według stanu na koniec maja br. jest to 14 762 980 osób) nadal ma „zamrożone” swoje pieniądze (choć pewnie niektórzy wyrywni socjaliści powiedzą, że nie swoje tylko – no właśnie jakie? – „społeczne”?).

Przykładowo w OFE Nationale Nederlanden zgromadzone są środki blisko 2,8 miliona Polaków o wartości blisko 45 miliardów. Jednak trzeba pamiętać, że większość Polaków wypisało się z OFE. Z blisko 15 mln oszczędzających w OFE, ZUS w tym roku przekazał do funduszy tylko 2,5 mln składek. Reszta zrezygnowała, mając – zapewne płonną – nadzieję, że ZUS lepiej zadba o ich przyszłe emerytury. Ostatecznie ponad dwa miliony Polaków nadal milcząco prosi swoich pracodawców o przekazywanie składek do OFE. Oczywiście nie jest tak, że mogą nimi dysponować, w praktyce i tak tych pieniędzy nie zobaczą przed emeryturą.

Mało kto wie jednak, że pieniądze nadal są inwestowane przez fundusze zarządzające i po kilkunastu latach średni wzrost aktywów wynosi kilka procent rocznie. Nie są to wyniki oszałamiające, ale bardzo przyzwoite (OFE szybko nadrabiają straty wynikłe z tzw. „Epidemii Strachu”, takim jakim był Covid 19) i nominalnie wartość aktywów rośnie. Informacje o zgromadzonych funduszach można uzyskać rokrocznie na podstawie obowiązkowych sprawozdań przekazywanych członkom funduszu. Urzędnicy pracują nad wdrożeniem systemu tzw. Centralnej Informacji Emerytalnej, gdzie teoretycznie w jednym miejscu będzie możliwy dostęp do informacji o stanie oszczędności emerytalnych i wysokości przyszłych świadczeń. Mają być tam gromadzone dane dotyczące aktywów zgromadzonych w ZUS, KRUS OFE, PPK czy IKE. Dziś oczywiście nikt nie wie, kiedy i w jakim kształcie ten system miałby być wdrożony.

Co powinien zrobić przyszły rząd w kwestii OFE?

Obecnie wszyscy ludzie, dla których hasło „Wolność – Własność – Sprawiedliwość” nie jest tylko pustym frazesem, powinni wywierać nacisk na rządzących, by sprawa funduszy powierzonych OFE przez obywateli nie została zamieciona pod dywan. Może w końcu uda się przełamać zmowę milczenia w tej sprawie i dać ludziom wybór, co mogą zrobić z własnymi składkami?

Może teraz spróbujemy uratować zebrane składki przed kolejnym grabieżcą, który za pomocą okrągłych słów wmówi wszystkim, którzy posiadają jeszcze OFE, że dla ich dobra po prostu po raz kolejny ich okradnie z resztek własności.

Najprostszym i najbardziej sprawiedliwym rozwiązaniem byłoby po prostu rozwiązanie OFE, bo utrzymywanie ich w formie protezy nie ma przecież sensu. Środki zgromadzone na kontach funduszu powinny zostać po prostu wypłacone członkom.

Osoby te nie zgodziły się na mechaniczne przekazanie ich oszczędności do ZUS i każdy uczciwy rząd powinien tę wolę obywateli uszanować. W roku 2014 i później doszło do drastycznego złamania umowy społecznej i de facto upaństwowienia oszczędności kilkunastu milionów Polaków.

Można to zrobić tak, aby z jednej strony nie zwiększać inflacji, nie spowodować załamania giełdy i tak wpompować pieniądze z OFE w gospodarkę, aby pomóc gospodarce i powiększyć polskie PKB. W praktyce można na przykład pozwolić na wpłatę na indywidualne konto bankowe (nie emerytalne) każdego roku kwoty do wysokości 30 000 zł (to obowiązująca w 2023 roku górna granica kwoty wolnej od podatku ). Oznaczałoby to, że wszystkie inne dochody podatnika będą już opodatkowane (co oczywiście powinno zwiększyć z drugiej strony wpływy do budżetu). Miałoby to dodatni wpływ na poziom na konsumpcji i prywatnych inwestycji.

Dodatkowo należałoby pozwolić na redystrybucje tych składek (bez dodatkowych podatków, obciążeń) do innych form oszczędzania na emerytury, ale również można przekazać na lokaty, depozyty, obligacje skarbowe itp. Jeśli ktoś wierzy jeszcze w to, że Zakład Utylizacji Składek (pospolicie zwany ZUS-em, z pewnością nie są to Czytelnicy NCz!) nie zbankrutuje i kiedyś wypłaci mu emeryturę, to niech dobrowolnie wszystko przekaże do ZUS, KRUS.

Oczywiście można sobie wyobrazić emisje przez rząd specjalnych instrumentów finansowych po to, aby chociażby zamienić składki z OFE na akcje konkretnych przedsiębiorstw, spółek itp. (ale takich, jaki chce członek OFE, a nie takich, jakie narzuci mu regulator). Last but not least uczestnik OFE powinien mieć możność przekazania swoich składek dzieciom lub innym bliskim osobom, na przykład w formie wymaganego wkładu na mieszkanie lub dom do kredytu hipotecznego.

Oczywiście mogą być również dziesiątki innych propozycji. W jakiś sprawiedliwy sposób należy zakończyć ten spektakl niemożności i uczciwie wywiązać się z raz danej obietnicy ponad połowie Polaków. Pozwoliłoby to choć w minimalnym stopniu odbudować zaufanie do rządzących elit w naszym kraju.


Polska nie radzi sobie z imigrantami z Ukrainy. Brużdżą szczególnie młodzi Ukraińcy i bandyci – Gruzini.

Polska nie radzi sobie z imigrantami z Ukrainy

Autor: Redakcja , 25 sierpnia 2023 ekspedyt

W mediach kontrolowanych przez PiS często pojawiają się informacje o kłopotach z nielegalną imigracją na zachodzie. Propaganda wyborcza eksponuje ten wątek, wiążąc go z jednym z pytań w referendum związanym z tzw. nielegalną imigracją. Fakt, że kłopoty są związane również z legalną imigracją, a ostatnio w Polsce z legalną imigracją z Ukrainy jest zatajany przed opinią publiczną.

Rzeczpospolita już dwukrotnie pisała o składzie narodowościowym przestępców w Polsce. (Spośród cudzoziemców najwięcej przestępstw popełniają w Polsce Ukraińcy). W ostatnim artykule sprzed 3 dni, czytamy:

Z 4695 przestępstw popełnionych przez cudzoziemców w tym roku (do maja) Gruzini dokonali 901 – co piątego (połowę Ukraińcy – przy 1,5 mln osób ze zgodą na pobyt, a 277 – Białorusini, których jest 88 tys.). Ważne zezwolenia na pobyt ma 23 tys. Gruzinów.

Na polskich kontach w mediach społecznościowych pojawiają się filmy i zdjęcia dokumentujące zachowania Ukraińców w Polsce – eksponowanie symboliki banderowskiej oraz, co bulwersuje najbardziej, agresywne zachowania w formie ataków słownych i fizycznej napaści ukraińskich osiłków. Według niektórych komentarzy policja pomimo próśb polskich obywateli traktuje Ukraińców pobłażliwe lub w ogóle nie reaguje.

https://twitter.com/Krengiel69/status/1695032155821212150?ref_src=twsrc%5Etfw%7Ctwcamp%5Etweetembed%7Ctwterm%5E1695032155821212150%7Ctwgr%5E04c7d8046c91747678aa37bea2fe1302c948162f%7Ctwcon%5Es1_&ref_url=https%3A%2F%2Fekspedyt.org%2F2023%2F08%2F25%2Fpolska-nie-radzi-sobie-z-imigrantami-z-ukrainy%2F

Pojawiają się opinie, że jeszcze nigdy w historii atrapa polskiej państwowości – III RP nie była aż tak bezradna lub według innych opinii, jeszcze nigdy nie lekceważyła w tak ostentacyjny sposób bezpieczeństwa i godności Polaków faworyzując obcych Polsce – przedstawicieli innych cywilizacji i kultur.

Jedną z metod pacyfikacji lub urobienia polskiej opinii publicznej jest narracja o rzekomej “wspólnocie na gruncie wartości” i rzekomo “strategicznych interesów” pomiędzy Polakami a Żydami, Polakami a Ukraińcami. Część targowicy próbuje również postawić znak równości pomiędzy Polską a Niemcami lub Polską a UE imputując jednocześnie środowiskom patriotycznym podobny grzech zdrady w stosunku do Rosji.

====================

gnoje z filmiku ewidentnie nadają się do służby wojskowej. Pytanie, dlaczego walczą z Polakami w Polsce, a nie – Rosjanami na Ukrainie?
Czy nie są dezerterami i tchórzami?

Niedziela Wałbrzych – Pielgrzymka, modlitwa różańcowa za Ojczyznę i uroczystości odpustowe

27.08.23 Wałbrzych – Pielgrzymka, modlitwa różańcowa za Ojczyznę i uroczystości odpustowe

25/08/2023przez antyk2013

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, Nadzieja chwały, i Maryja Częstochowska, Królowa Polski wniebowzięta!

Jutro w Polsce obchodzić będziemy uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej i kolejną rocznicę złożenia u tronu naszej Matki i Królowej Jasnogórskich Ślubów Narodu.

W parafii p.w. Matki Bożej Częstochowskiej w Wałbrzychu Konradowie uroczystości odpustowe tradycyjnie przenoszone są na najbliższą niedzielę, a zatem tego roku odbywać się będą pojutrze, 27 sierpnia. Suma odpustowa sprawowana będzie o godz. 12. Zgodnie z wieloletnią tradycją wyruszy na nią piesza pielgrzymka, tym razem z sanktuarium Matki Bożej Bolesnej, Patronki Wałbrzycha, pod hasłem: „Od boleści do królowania”, po Koronce do Miłosierdzia Bożego o godz. 9:30.

W drodze modlić się będziemy o Polskę wierną Bogu, Krzyżowi i Ewangelii, oraz Jasnogórskim Ślubom Narodu, nadto będziemy wynagradzać Bogu i Matce Najświętszej za ich niewypełnienie, a także zanosić wiele innych intencji, by Polska stała się Królestwem Różańca św. i narzędziem tryumfu Niepokalanego Serca Królowej Polski wniebowziętej.

            Z darem modlitwy ofiarujmy Ojczyźnie naszej trud pielgrzymi!

            Sursum corda!

MP

Amerykańscy rabini: Zmiany w Polsce są inspirujące. Teraz znów możemy mieć dostęp do naszego dziedzictwa…

Teraz znów możemy mieć dostęp do naszego dziedzictwa. tvp.info

Amerykańscy rabini: Zmiany w ciągu 30 lat w Polsce są inspirujące.

Szczególnie zmiana narracji o historii… Teraz znów możemy mieć dostęp do naszego dziedzictwa.

25.08.2023, https://www.tvp.info/72240510/amerykanscy-rabini-zmiany-ktore-zaszly-przez-30-lat-w-polsce-sa-inspirujace

Przez ostatnie 30 lat Polska bardzo się rozwinęła w wielu obszarach; to inspirujące obserwować ten postęp, widoczny nie tylko w rozwoju gospodarczym, ale także w zmianie narracji o historii, która nie jest już opowiadana z sowieckiej, lecz z polskiej perspektywy, która uwzględnia także historię Żydów – mówi rabin Art Vernon z Long Island w USA, jeden z przedstawicieli Północnoamerykańskiej Rady Rabinów (NABOR), którzy składają wizytę w Polsce.

– Byłem w Polsce na Marszu Żywych w 1992 r., Polska była wówczas na początku swojego odrodzenia i historię Żydów i Holokaustu wciąż opowiadano z rosyjskiej, sowieckiej perspektywy, dzisiaj opowiadana jest z polskiej perspektywy, to wielka różnica, inna historia, to narracja, która uwzględnia Żydów, opowiada żydowską historię jako część polskiej historii, bo tak właśnie było – opowiada Vernon, który przybył do Warszawy w ramach wizyty studyjnej organizowanej przez polski MSZ.

To podnoszące na duchu obserwować, jak wielki postęp zrobiła Polska przez te 30 lat na tak wielu poziomach – rozwój miast, gospodarki, duch przedsiębiorczości, związanie przyszłości z Zachodem i wolnym światem, to inspirujące i opowiadam o tym młodym ludziom w USA – dodaje rabin, który służy w konserwatywnej synagodze w West Hempstead na przedmieściach Nowego Jorku.

Rabin Lance Sussman podkreśla, że wizyta w Warszawie jest dla niego ważna nie tylko ze względu na przeszłość, ale i teraźniejszość i rolę Polski w pomocy dla broniącej się przed Rosją Ukrainy.

„Przez setki lat w Polsce mieszkało najwięcej Żydów”

Polska była domem jednej z najwspanialszych żydowskich społeczności na przestrzeni całych naszych dziejów, przez setki lat w Polsce mieszkało najwięcej Żydów, mieściło się najwięcej żydowskich instytucji, rozwijała się żydowska nauka i kultura; to kluczowe, byśmy znali tę historię. Niestety to zostało zniszczone przez nazistów, a pamięć wymazana przez Sowietów. [Jak to? W rządzącym Polską NKWD i potem w KGB byli prawie sami Żydzi.. MD]

Teraz znów możemy mieć dostęp do naszego dziedzictwa – zaznacza Sussman, emerytowany rabin reformowanej kongregacji na przedmieściach Filadelfii.

Drugim powodem, dla którego przyjechałem do Polski jest to, że jest państwem frontowym, pomaga Ukrainie w jej walce o wolność; to nowy rozdział w relacjach Polski ze światem, również ze społecznością żydowską, której wielu przedstawicieli wspiera Ukrainę i polską pomoc dla tego kraju; to bardzo ważne, by tu teraz być – dodaje rabin z Pensylwanii.

– Z Polski wywodzą się korzenie wielu amerykańskich Żydów, w tym moje: moi przodkowie mieszkali w Buczaczu na terenie obecnej Ukrainy, polski był ich pierwszym językiem – opowiada rabin Steven Graber z konserwatywnej wspólnoty w Valley Stream na Long Island.

Pytany o zbliżającą się 84. rocznicę wybuchu II wojny światowej odpowiada, że dla niego 1 września to dzień żałoby i czas, by przypomnieć o tym, co się stało, co do tego doprowadziło, by nie pozwolić na to, by to się powtórzyło.

Rabin: Musimy się wspólnie sprzeciwić tyranii

– Pamiętamy o przeszłości z kilku powodów; jednym z nich jest wzgląd na to, co utraciliśmy, ale pamiętamy o przeszłości również dlatego, że ona powinna kształtować naszą teraźniejszość i przyszłość – dodaje rabin Vernon.

– Tak nakazuje nam żydowska tradycja, wspominamy ważne, tragiczne wydarzenia z żydowskiej historii, ale zawsze towarzyszy nam nadzieja na lepszą przyszłość – podkreśla.

– Niegdyś w Polsce kwitło żydowskie życie, Polacy żyli wspólnie z dużą społecznością żydowską. Nadszedł czas, by odnowić tę tradycję, koncentrując się na tym okresie historii, nie zapominając o całym złu, które się wydarzyło, ale wspólnie mając na uwadze teraźniejszość, bo to jest moment, w którym wspólnie musimy sprzeciwić się tyranii – podsumowuje rabin Sussman.

Ceny w Lidlu w UK i w Polsce. Ogromne różnice.

Porównaliśmy ceny w Lidlu w UK i w Polsce. Aż 8 GBP różnicy na małych zakupach

ceny-w-lidlu-w-uk-i-w-polsce

Porównaliśmy ceny w Lidlu w UK i w Polsce. Aż 8 GBP różnicy na małych zakupach

Czy zastanawiałeś się kiedyś, jak różnią się ceny produktów w Lidlu w Polsce i Wielkiej Brytanii?

Przeprowadziliśmy porównanie cen 20 produktów dostępnych w Lidlu w obu krajach, a wyniki porównania są zaskakujące.

W naszym porównaniu uwzględniliśmy różnorodne produkty, takie jak żywność, chemia gospodarcza i artykuły codziennego użytku.

Staraliśmy się porównywać produkty tych samych marek lub odpowiedników, które można kupić zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Polsce.

W czasie porównania kurs funta wynosił 5,15 zł, więc tej kwoty użyliśmy do naszych obliczeń.

Zauważyliśmy, że tylko 8 z 20 produktów było droższych w Wielkiej Brytanii. Co więcej, łączny koszt wszystkich 20 produktów wynosił 34,15 GBP w Wielkiej Brytanii i 42,26 GBP w Polsce, co oznacza, że w Polsce było o wiele drożej.

Nasza analiza pokazała, że łączny koszt 20 produktów był o 8,11 GBP (23,7%) wyższy w Polsce niż w Wielkiej Brytanii.

Jednym z najbardziej zaskakujących odkryć było to, że niektóre produkty, takie jak kolendra, były prawie 300% droższe w Polsce kosztując 1,55 GBP w porównaniu do 0,52 GBP w Wielkiej Brytanii.

Inne produkty z dużą różnicą cenową to oliwa extra virgin (5,82 GBP w Polsce vs 4,19 GBP w Wielkiej Brytanii) i pistacje (3,4 GBP w Polsce vs 1,99 GBP w Wielkiej Brytanii).

Produkty z najmniejszą różnicą cenową: Zmywaki kuchenne i czekolada gorzka 70% miały bardzo zbliżone ceny w obu krajach, różniące się o zaledwie 0,01 GBP.

Produkty droższe w Wielkiej Brytanii

Spośród 20 produktów, tylko 8 było droższych w Wielkiej Brytanii.

Są to:

  • ściereczki gąbczaste
  • zmywaki kuchenne
  • olej rzepakowy 1 L
  • półbagietka pszenna
  • czekolada z całymi orzechami
  • kiełbasa śląska 550g
  • boczek wędzony w słupkach
  • czekolada gorzka 70%

Produkty droższe w Polsce:

Pozostałe 12 produktów było droższych w Polsce.

Są to:

  • Domestos
  • kolendra w doniczce
  • bazylia w doniczce
  • pieczarki 500 g
  • spaghetti
  • orzechy włoskie 200 g
  • pistacje,
  • lody almond
  • frytki mrożone 1 kg
  • ryż biały 1 kg
  • oliwa extra Virgin
  • karkówka 1 kg

Wyniki porównania stają się jeszcze bardziej zaskakujące, gdy weźmiemy pod uwagę minimalne wynagrodzenie w obu krajach.

Od 1 lipca 2023 r. minimalna stawka godzinowa w Polsce wynosi 23,50 zł, co odpowiada około 4,56 GBP, podczas gdy w Wielkiej Brytanii minimalne wynagrodzenie wynosi 10,42 GBP.

Lidl jest jednym z najtańszych sklepów w Wielkiej Brytanii, natomiast w Polsce jest uważany za sklep droższy, jednak w naszym porównaniu skupiliśmy się na identycznych produktach oferowanych przez Lidla zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Polsce.

Poniżej przedstawiamy pełne porównanie:

poniedziałek, 21 sierpnia 2023 13:47 – Adam Bham

============

mail:
Od 1 lipca 2023 r. minimalna stawka godzinowa w Polsce wynosi 23,50 zł, co odpowiada około 4,56 GBP, podczas gdy w Wielkiej Brytanii minimalne wynagrodzenie wynosi 10,42 GBP.

Piłsudski – sierpień 1920 – u kochanki – czy wódz na froncie?

Piłsudski – u kochanki czy na froncie?

pilsudski-z-kochanka-czy-na-froncie Wiktor Piotr Chicheł

Bitwa Warszawska toczyła się w dniach od 13 do 16 sierpnia. Piłsudski w bitwie tej nie brał udziału, o czym napiszę później. Wymaga tu napiętnowania przywłaszczenie sobie zasługi tego zwycięstwa przez Piłsudskiego i poparcie jego uroszczeń przez służący mu aparat propagandowy. Kreowano w wojsku wizerunek Piłsudskiego – wodza, który poznał doskonale trudy życia w okopach i morderczych marszów, dzięki czemu potrafił wczuć się w sytuację przeciętnego żołnierz. Co więcej, nie mógł być zwycięskim wodzem, gdyż Józef Piłsudski nie był zawodowym żołnierzem, nie kończył żadnej uczelni wojskowej, był samoukiem. Ze zrozumiałych względów tego rodzaju samokształcenie musiało mieć ograniczony charakter, jedynie na niskich szczeblach taktycznych. Piłsudski nie znał istoty pracy sztabów generalnych, a co za tym idzie – treści i metod opracowywania planów wojennych, zwłaszcza planów operacyjnych, mobilizacyjnych, transportowych itd. Problemy te w istocie były mu obce, sprzeczne z jego mentalnością improwizacji i doraźnych przygotowań.

W nocy z 5-go na 6-go sierpnia zjawili się generałowie Rozwadowski i Sosnkowski u Naczelnego Wodza, by mu przedłożyć plan operacyjny do zatwierdzenia. Po długiej, ożywionej dyskusji Naczelny Wódz zatwierdził plan generała Rozwadowskiego w rannych godzinach dnia 6-go sierpnia, przyjmując tym samym pełną odpowiedzialność. Rozkaz z dnia 8-go sierpnia (data ta jest przekreślona atramentem i zastąpiona datą 6-go sierpnia), noszący numer 8388/III, podpisany jest przez generała Rozwadowskiego, jako szefa sztabu. Pisany jest na maszynie i był rozesłany kilku adresatom. 

Natomiast Marszałek, żyjący chyba w alternatywnym świecie albo po prostu zmyślający, twierdził, że zasadnicze decyzje podjął sam, jak pisał, w nocy z 5 na 6 sierpnia w samotnym pokoju w Belwederze; świadomie nawiązywał do daty „szóstego sierpnia”, jako rocznicy wymarszu w 1914 roku z Krakowa strzeleckiej kompanii kadrowej, do początków swej wojennej kariery:

„W… męce trwożliwej nie mogłem sobie najwięcej dać rady z nonsensami założenia dla bitwy, nonsensem pasywności dla „gros” moich sił, zebranych w Warszawie (nad którą)… wisiała zmora mędrkowania, bezsilności i rozumkowania tchórzów. Jaskrawym tego dowodem była wysłana delegacja z błaganiem o pokój…

Pamiętałem dobrze, że większość sił moich, zebranych w Warszawie, przychodziła do stolicy po… długich i nieustannych niepowodzeniach… Nie mogłem sie dobyć ani na zaufanie do sił moralnych wojska i mieszkańców stolicy, ani na pewność dowódców… Południe w szczęśliwszym znajdowało się położeniu niż północ, a usilna praca bojowa… dowódców dawała większą gwarancję siły moralnej wojsk wziętych stamtąd… Kiedy jednak próbowałem rachować, zawsze i ciągle dochodziłem do wniosku, że nie jestem w stanie osłabić swoich sił na południu w jakimś większym rozmiarze….. Wszystko wyglądało mi w czarnych kolorach i beznadziejnie… Dlatego też z góry zatrzymałem sie na myśli, że grupą kontratakującą… czy silniejszą, czy słabszą, dowodzić będę osobiście”.

Bitwa warszawska nie została jednak ostatecznie rozegrana wedle tego rozkazu. Rozkaz ten był stosowany tylko w pierwszej fazie. Został on zastąpiony nowym rozkazem, noszącym w nagłówku datę 10 sierpnia i numer fikcyjny (dla przeszkodzenia odkrycia go przez wywiad nieprzyjacielski) 10.000 oraz datę 9-go sierpnia przy podpisie generała Rozwadowskiego. Rozkaz Nr. 10000 był dziełem generała Rozwadowskiego i tylko przyjęty bez zmiany przez Naczelnego Wodza do wiadomości. Jest on w całości napisany – na 12 stronicach – atramentem, ręką generała Rozwadowskiego, tylko w jednym egzemplarzu i nie był przepisywany na maszynie, ani rozesłany. Jest on podpisany przez generała tylko skrótem „Rozwd”.

Ponadto zawiera w rubryce: “Zostają niniejszym informowani” 13 podpisów, w czym na pierwszym miejscu “Naczelny Wódz J. Piłsudski”. 

Jednak znany i ceniony historyk, lecz z sympatiami sanacyjnymi, prof. Andrzej Nowak twierdzi, że „Naczelny Wódz wspólnie z gen. T. Rozwadowskim opracował rozkaz o przygotowaniu decydującego przeciwuderzenia polskiego, które miało wyjść znad rzeki Wieprz i rozbić Front Zachodni Tuchaczewskiego. Główne siły Tuchaczewskiego miała związać na północy 5. Armia gen. W. Sikorskiego oraz pod Warszawą 1. Armia gen. F. Latinika. Grupą uderzeniową miał w całości dowodzić sam Piłsudski. Termin polskiego uderzenia wyznaczono na 16 sierpnia”.

W dniu 12 sierpnia, gdy wojska sowieckie podeszły niemal pod Warszawę, Piłsudski odbył rozmowę w prezydium Rady Ministrów z premierem Wincentym Witosem, przy udziale wicepremiera Ignacego Daszyńskiego. Na spotkaniu tym Piłsudski odczytał akt swojej rezygnacji z funkcji naczelnika państwa i Naczelnego Wodza Wojska Polskiego, po czym wręczył go premierowi Witosowi do ogłoszenia według uznania. Witos w tym czasie był prezesem Rady Ministrów i zastępcą Naczelnika Państwa w powołanej 1 lipca 1920 r. Radzie Obrony Państwa. Treść tego dokumentu brzmi następująco:

======================================

AKT DYMISJI PIŁSUDSKIEGO

Belweder 12 VIII 1920 r.

WIELCE SZANOWNY PANIE PREZYDENCIE!

Przed swym wyjazdem na front, rozważywszy wszystkie okoliczności wewnętrzne i zewnętrzne, przyszedłem do przekonania, ze obowiązkiem moim wobec Ojczyzny jest zostawić w ręku Pana, Panie Prezydencie, moją dymisję ze stanowiska Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza Wojsk Polskich.

Powody i przyczyny, które mnie do tego kroku skłoniły, są następujące:

1.Już na jednym z posiedzeń R.O.P. miałem zaszczyt wypowiedzieć jeden z najbardziej zasadniczych powodów. Sytuacja w której Polska się znalazła, wymaga wzmocnienia poczucia odpowiedzialności, a przeciętna opinia słusznie zadać musi i coraz natarczywiej zadać będzie, aby ta odpowiedzialność nie była czczym frazesem tylko, lecz zupełnie realną rzeczą. Sądzę, że jestem odpowiedzialny zarówno za sławę i siłę Polski w dobie poprzedniej, jak i za bezsiłę oraz upokorzenie teraźniejsze. Przynajmniej co do tej odpowiedzialności się poczuwam zawsze i dlatego naturalną konsekwencją dla mnie jest podanie się do dymisji. I chociaż R.O.P., gdy tę sprawę podniosłem, wyraziła mi pełne zaufanie i upoważniła w ten sposób do pozostania przy władzy, nie mogę ukryć, że pozostają we mnie i działają z wielką, siłą te moralne motywy, które wyłuszczyłem przed R.O.P. parę tygodni temu.

2.Byłem i jestem stronnikiem wojny „a outrance” z bolszewikami dlatego, że nie widzę najzupełniej gwarancji, aby te czy inne umowy czy traktaty były przez nich dotrzymane. Staję więc z sobą teraz w ciągłej sprzeczności, gdyż zmuszony jestem do stałych ustępstw w tej dziedzinie, prowadzących w niniejszej sytuacji, zdaniem moim, do częstych upokorzeń zarówno dla Polski, a specjalnie dla mnie osobiście.

3.Po prawdopodobnym zerwaniu rokowań pokojowych w Mińsku pozostaje nam atut w rezerwie – atut Ententy. Warunki pozostawione przez nią są skierowane przeciwko funkcji państwowej, która od prawie dwu lat wypełniam. Ja i R.O.P rząd czy sejm, wszyscy mieliby do wyboru albo zostawić mnie przy jednej funkcji, albo usunąć zupełnie. Co do mnie wybieram drugą ewentualność. Jest ona bardziej zgodna z godnością, osobista i jest praktyczniejsza. Pozostawienie mnie na jednym z urzędów zmniejsza mój autorytet i tak silnie poderwany i doprowadza z konieczności do powolnego zniszczenia tej siły moralnej, którą, dotąd jeszcze reprezentuje dla walki i dla kraju. Biorę następnie pod uwagę mój charakter bardzo niezależny i przyzwyczajenie do postępowania według własnego zdania, co z warunkami, pozostawionymi przez ententę nie zgadza się. Wreszcie przeczy to systemowi, któremu służyłem w Polsce od początku swojej pracy politycznej i społecznej, której podstawą zawsze była możliwie samodzielna praca nad odbudowaniem Ojczyzny, ta bowiem wydawała mi się jedynie wartościową i trwałą. Obawiam się więc, że przy pozostawieniu przy funkcjach przodujących oraz przy moim charakterze i przyzwyczajeniach wyniknąć mogą ze szkodą dla kraju tarcia mniejsze i większe, które nie będąc przyjemne dla żadnej ze stron, wszystko jedno skończyć by się musiały moim usunięciem się.

Wreszcie ostatnie. Rozumie [sic! przyp. red.] dobrze, że ta wartość, którą w Polsce reprezentuję nie należy do mnie, lecz do Ojczyzny całej. Dotąd rozporządzałem nią jak umiałem samodzielnie.

Z chwilą napisania tego list uważam, że ustać to musi i rozporządzalność moja sobą przejść musi do rządu, który szczęśliwie skleciłem z reprezentantów całej Polski.

Dlatego też pozostawiam Panu Panie Prezydencie, rozstrzygnięcie do czasu opublikowania aktu mojej dymisji. Również Panu wraz z Jego Kolegami z Rządu pozostawiam sposób wprowadzenia w życie mojej dymisji i wreszcie oczekiwać będę rozkazu Rządu co do użytkowania moich sił w tej czy innej pracy. Co do ostatniego proszę tylko nie krępować się ani wysoką szarżą, którą piastuję ani wysokim stanowiskiem, które posiadam. Nie chciałbym bowiem mnożyć swoją osobą licznej rzeszy ludzi, nie układających się w żaden system, czy to z powodu kaprysów i ambicji osobistej, czy z powodu słabości charakteru polskiego, skłonnego do wytwarzania najniepotrzebniejszych funkcji da względów osobistych.

Proszę Pana Prezydenta przyjąć zapewnienie wysokiego szacunku i poważania z jakim pozostaje.”

===============================

Aby nie wprowadzać zamętu i zachwiania nadziei wśród żołnierzy w tym dramatycznym momencie, Witos utrzymał pismo Piłsudskiego w tajemnicy. Witos tak zapamiętał te dramatyczną, rozmowę: 

„Naczelny Wódz był mocno skupiony i poważny, i jak mi się zdawało, przybity, niepewny, wahający się i mocno zdenerwowany… W rozmowie był niesłychanie ostrożny, a dotykając spraw bieżących stawiał raczej bardzo smutne horoskopy. Twierdził, że stawia na ostatnią kartę, nie mając żadnej pewności wygranej”. 

Premier sam twierdził nadto, że Piłsudski był do tego stopnia załamany, iż chciał się zastrzelić. Tak więc w kluczowych dniach Bitwy Warszawskiej Piłsudski był tylko dowódcą jednego z frontów. Za państwo odpowiadał premier i prezes Rady Obrony Państwa – Wincenty Witos, a za przebieg wojny szef Sztabu Generalnego generał Tadeusz Jordan Rozwadowski.

Ziuk opuścił Warszawę późnym wieczorem 12 sierpnia 1920 r. o godz. 21. Wyjechał samochodem z Warszawy, lecz nie do Puław nad rzekę Wieprz, do gromadzących się tam oddziałów – tylko do Małopolski, do Aleksandry Szczerbińskiej.

[Żona, Maria Piłsudska, de domo Koplewska, primo voto Juszkiewicz mieszkała wtedy w Krakowie. Dla ślubu z nią przeszedł w 1899r. na luteranizm md]

Ponadto Gen.  Weygand, wspominając rozmowę z Piłsudskim przed jego wyjazdem na front, był zapewne przekonany, że jedzie on do swej kwatery w Puławach.

Za Jędrzejewiczem: 

„Piłsudski jadąc samochodem razem z Prystorem nocą do Puław, nałożył sporo drogi by odwiedzić panią Olę i córki, znajdujące się wówczas pod Krakowem”. 

A dokładnie w Bobowej oddalonej od niego o 147 km. Cała trasa wyniosła ok. 650 km, a w tamtym czasie najszybsze samochody jeździły przeciętnie 31 km/h. Do Bobowej dotarł 14 sierpnia, a podobno na front do Puław przybył dnia następnego, gdzie nie walczył, tylko przybył na chrzest syna Minkiewiczów, w charakterze chrzestnego.

Sama kochanka Aleksandra wspominała:

„Gdy żegnał się z nami, przed wyjazdem do Puław, był zmęczony i posępny. Ciężar olbrzymiej odpowiedzialności za losy kraju, przygniatał go i sprawiał mękę. Ja w tym czasie znajdowałam się w okolicy Krakowa, dokąd mnie wyewakuowano razem z Wandą i Jagodą, która kilka miesięcy przedtem przyszła na Świat. Mąż przyjechał z Aleksandrem Prystorem, pożegnał się z dziećmi i ze mną, tak jak gdyby szedł na śmierć. Niecierpliwiła go moja absolutna pewność, że bitwa skończy się naszym zwycięstwem, a jemu nic się nie stanie. Nie wiem jak to nazwać: może przeczuciem, może instynktem, może intuicja, ale tak było rzeczywiście. […]

A teraz nie miałam najmniejszych wątpliwości, że wszystko będzie dobrze.

„Rezultat każdej wojny – powiedział do mnie mąż przed rozstaniem – jest niepewny aż do jej skończenia. Wszystko jest w ręku Boga”.

Teraz przejdźmy do samej bitwy. W dniach 12-18 sierpnia 1920 roku pełne dowodzenie działaniami armii polskiej w decydującym momencie Bitwy Warszawskiej pozostaje w ręku gen. Tadeusza Rozwadowskiego. Szef sztabu, gen. Tadeusz Rozwadowski, a nie Józef Piłsudski, wydał rano 14 sierpnia Odezwę do żołnierzy z powodu rozpoczęcia bitwy pod Warszawa. Stawiał w niej mocną alternatywę: 

„Albo rozbijemy dzicz bolszewicką i udaremnimy tym samym zamach sowiecki na niepodległość Ojczyzny i byt Narodu, albo nowe jarzmo i ciężka niedola czeka nas wszystkich bez wyjątku. Pomni tradycji rycerskich polskich, stangli dziś wszyscy chłopi, robotnicy i cała inteligencja do walki tej na śmierć i życie.

Pomni odwiecznego hasła „Bóg i Ojczyzna”, natężymy też w tych dniach najbliższych wszystkie nasze siły, by zgnieść doszczętnie pierwotnego wroga, dybiącego na naszą zagładę. Zaprzysiągł on zgubę Polski, a łaknie zdobycia i rabunku Warszawy. Ale my stolicy nie damy, Polskę od nich oswobodzimy i zgotujemy tej czerwonej hordzie takie przyjęcie, żeby z niej nic nie zostało”.

Generał Rozwadowski przez cały czas bitwy nad Wisła objeżdżał stale poszczególne odcinki frontu, wśród gradu kul wydawał dyspozycje, przesuwał odwody, zarządzał natarcia swoim systemem: „ze siodła”, a nie od zielonego stolika, daleko za frontem. Zielony stolik, to jest robotę sztabową, pozostawiał sobie na nocne godziny. Utrzymuje on co prawda kontakt z Piłsudskim (od 14 sierpnia), informuje o działaniach na froncie, zachowuje kurtuazje i szacunek, ale dowodzi sam. Decyzje o wydaniu rozkazu uderzenia 5. Armii podejmuje podczas narady z gen. Józefem Hallerem i gen. Maxime Weygandem w dniu 13 sierpnia 1920 roku. Nakłania też Piłsudskiego do przyspieszenia uderzenia z nad Wieprza o jeden dzień, z 17 sierpnia na 16 sierpnia, gdyż w przeciwnym razie Piłsudski w ogóle mógłby nie wziąć udziału w walce. Jak podaje Marszałek w swoich wspomnieniach, 16 sierpnia rozpoczynał atak, tylko na kogo? Wtedy bolszewików już nie było. Widać, że kompletnie nie orientował się, co się dzieje na froncie i walczył z przysłowiowymi „wiatrakami”. Co więcej Piłsudski opóźnił uderzenie od strony Puław.

W kluczowym momencie starcia „Ziuka” nie było na froncie… Kiedy Piłsudski dociera ze swoimi wojskami pod Siedlce 18 sierpnia 1920 r. bitwa i tak jest już rozstrzygnięta i trwa odwrót bolszewików.

Marszałek Piłsudski po powrocie do Warszawy postawił w południe 18 sierpnia nowe cele operacyjne przed swoimi armiami, jak gdyby nigdy nic, bo tylko niewielu wiedziało o jego prawdziwym udziale w „bitwie warszawskiej”. Po zakończeniu wojny Witos odesłał Piłsudskiemu tę, niewykorzystaną na szczęście dla Polski, dymisję. Schował polityczne animozje do kieszeni i m.in. dlatego jest mężem stanu.

Na koniec oddajmy głos jeszcze wybitnemu gen. Rozwadowskiemu, który pod koniec kwietnia 1926 r. złożył list na ręce gen. Żeligowskiego i oto najistotniejszy fragment:

Jak ogólnie wiadomo Pan Marszałek w chwili zupełnej depresji i bezradności został w roku 1920 tylko przeze mnie należycie podtrzymanym i popartym, i ze Polska cała zawdzięcza mnie właśnie w wielkiej mierze uratowanie od niechybnej i wszędzie oczekiwanej klęski. Milczałem aż nazbyt długo, gdy Pan Marszałek stroił się w częściowo niezasłużone wawrzyny, lecz dla podtrzymania jego prestiżu jako głowy państwa byłbym jak najbardziej bezinteresownie i celowo zatajał moją decydującą rolę w tych naszych ostatecznych zwycięstwach, gdyż pragnąłem i chciałem, aby ku chwale Ojczyzny Pan Marszałek stał się człowiekiem naprawdę wielkim, aby odegrał należycie swą rolę w historii Państwa i Narodu”.

Jest to kluczowy dokument – Rozwadowski jak nigdy przedtem zakwestionował rolę Piłsudskiego w bitwie i uznał, że to on odegrał rolę decydującą. Moim zdaniem ten list przyczynił się prawdopodobnie w sposób decydujący do jego uwięzienia i przedwczesnej śmierci. Piłsudski, co jest oczywiste, list ten przeczytał. Nie mógł pozwolić, by jego legenda została zniszczona i ciężka [propagandowa md] praca wielu współpracowników poszła na marne. Podczas ostatniego spotkania obu rywali, tuż po zwolnieniu Rozwadowskiego z więzienia, Piłsudski wprost nawiązując do tego listu rzucił zdenerwowany: „Ale Bitwę Warszawska wygrałem ja”.

Źródła: 

Tomasz Ciołkowski, Józef Piłsudski. Sfałszowana biografia”, II wyd. Warszawa 2021

Jędrzej Giertych, „O Piłsudskim”, Londyn 1987

Maciej Giertych, „Mit Piłsudskiego”, Warszawa 2017

Wacław Jędrzejewicz, „Kronika życia Józefa Piłsudskiego”, Londyn 1977

Andrzej Nowak, „Niepodległa! 1864-1924. Jak Polacy odzyskali ojczyznę?”, Kraków 2018

Andrzej Nowak, „Upadek imperium zła. Rok 1920”, Kraków 2020

Aleksandra Piłsudska, „Wspomnienia”, Warszawa 1989

prac. zb., „Generał Rozwadowski”, Warszawa 2020

Brunon Różycki, „Mit Marszałka. Legenda J. Piłsudskiego w świetle najnowszych badań”, Częstochowa 2021

Wracamy do PRL

Wracamy do PRL

Stanisław Michalkiewicz   24 sierpnia 2023

Jeśli nasi Umiłowani Przywódcy jeszcze trochę się wstydzą przyznać, że za komuny było lepiej, to dają temu przekonaniu wyraz przez tak zwane fakty konkludentne. Oto Naczelnik Państwa ogłosił hasło PiS na tegoroczne wybory: Bezpieczna przyszłość Polaków”. Wynika z niego, że bezpieczeństwo przede wszystkim. Trzeba jednak pamiętać, że bezpieczeństwo ma swoją cenę. Jest nią rezygnacja z wolności. Wolność bowiem niesie za sobą ryzyko – a to właśnie no towarzyszyło przedsięwzięciom, które zmieniały historię świata.

Na przykład wielkie odkrycia geograficzne nie byłyby możliwe bez ryzyka i to całkiem sporego. Według świadectw bowiem, tylko jedna wyprawa na sześć kończyła się pomyślnie i to nie tylko ze względu na „okrutne morze” – ale również z powodu arogancji ówczesnych biurokratów. Oto bowiem gdy tylko okręt wypływający, dajmy na to, z Anglii, wpływał na półkulę południową, załoga zaczynała chorować na szkorbut. Otwierały się stare rany, wypadały zęby, ludzie słabli i ocenia się, że większość katastrof morskich brała się nie z braku umiejętności ówczesnych żeglarzy, tylko stąd, że z powodu szkorbutu na statkach nie miał kto pracować; marynarze nie mieli sił, by ciągnąć liny i w rezultacie statek trafiał na łaskę fal. Co prawda kapitanowie zauważyli, że Opatrzność pomyślała o wszystkim, bo ratunkiem przed „złym powietrzem”, jakie rzekomo miało panować na południowej półkuli, były owoce cytrusowe. Te obserwacje były znane, ale przez 150 lat nikt nie wyciągnął z nich praktycznych wniosków, bo zasiadający w Admiralicji arystokraci nie dopuszczali myśli, że jacyś prości kapitanowie będą ich pouczać. W dalszym tedy ciągu marynarze żywili się solonym mięsem, podczas długich rejsów zapadali na szkorbut, statki tonęły, aż dopiero kapitan Cook zabrał w rejs do Australii beczki z kiszoną kapustą i zarządził, że wszyscy oficerowie muszą codziennie wypijać szklankę kapuścianego kwasu, a marynarze – jak chcą. Podczas tego rejsu nikt nie zachorował na szkorbut i tak został przełamany biurokratyczny opór.

Tymczasem położenie nacisku na „bezpieczeństwo” oznacza ucieczkę od ryzyka, z co za tym idzie – od wolności. Ciekawe, że dokładnie w ten sam sposób komuna przekonywała obywateli o wyższości ustroju socjalistycznego i chyba bardzo wielu przekonała z Naczelnikiem Państwa włącznie. Jak pamiętamy, bardzo ceni on Edwarda Gierka, również jako „wielkiego patriotę”, chociaż on właśnie kazał wpisać do konstytucji nie tylko kierowniczą rolę partii, ale i sojusz ze Związkiem Radzieckim. Jak widzimy, za komuny aż tak źle nie było, chociaż oczywiście miała ona tę wadę, że była bezbożna. Gdyby tak komuna była pobożna, to wszystko byłoby w jak najlepszym porządku – i wydaje się, że to jest właśnie ustrojowy ideał Naczelnika Państwa.

Ale byłoby niesprawiedliwe wytykanie nieubłaganym palcem tylko Naczelnikowi sentymentu do komuny. Właśnie nieprzejednana opozycja, czyli Volksdeutsche Partei, Lewica oraz Trzecia Droga, podpisały tzw. pakt senacki, którego myślą przewodnią jest „róbmy sobie na rękę”. Pakt senacki polega bowiem na tym, że ścisłe kierownictwa układających się stron podzieliły między siebie poszczególne okręgi wyborcze i umówiły się, że właśnie będą „robić sobie na rękę”, czyli – że nie będą w cudzych okręgach wystawiały własnych kandydatów. W ten sposób chcą opanować Senat.

Co ci przypomina widok znajomy ten?” Ależ oczywiście – wybory kontraktowe do Sejmu, kiedy to wywiad wojskowy w osobie generała Kiszczaka, za pośrednictwem Kukuńka, jeszcze przed jakimkolwiek głosowaniem, przekazał dobranej uprzednio „stronie społecznej”, że ma 35 procent mandatów w Sejmie. Kiedy część obywateli, którzy myśleli, że z tymi wyborami to wszystko naprawdę, poskreślała komunistycznych faworytów na tzw. „liście krajowej”, to zirytowany generał Kiszczak zagroził, że te całe wybory rozgoni. Wtedy Tadeusz Mazowiecki uspokoił go, że „umów należy dotrzymywać”, a Rada Państwa w TRAKCIE WYBORÓW zmieniła ordynację tak, by faworyci komuny do Sejmu się dostali. Pakt senacki nawiązuje w ten sposób do tamtej tradycji, a ofiarą tej siuchty padł pan mecenas Roman Giertych, w którego metamorfozę niestety nie uwierzyła moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus i – o ile pamiętam – również Wielce Czcigodny poseł Śmiszek. Nie ma rady; myślę że przed następnymi wyborami bez drobnej operacji chirurgicznej chyba się nie obejdzie, bo wtedy metamorfozie nie wypadałoby już zaprzeczać.

Ponieważ jednak sytuacja polityczna jest dynamiczna, to nie można wykluczyć, iż pakt senacki może być zwiastunem powrotu naszej demokracji do źródeł, to znaczy – do Frontu Jedności Narodu. Jak pamiętamy, Front Jedności Narodu skupiał wszystkich obywateli: partyjnych i bezpartyjnych, wierzących i niewierzących, żywych i uma… no, mniejsza z tym – co było widomym znakiem jedności moralno-politycznej narodu, która zapanowała właśnie za Edwarda Gierka i trwała aż do momentu, kiedy wszystko się skawaliło. Polityczną konsekwencją istnienia Frontu Jedności Narodu była jedna lista wyborcza, właśnie lista FJN, sporządzana przez partię dokładnie według zasady przyjętej w pakcie senackim. Partia, stronnictwa sojusznicze i katolicy postępowi dzielili między siebie okręgi wyborcze we taki sposób żeby kandydaci zatwierdzeni przesz Biuro Polityczne KC PZPR zostali do Sejmu wybrani, żeby tam nie wiem co.

Suwerenowie, nie można powiedzieć – też mieli wybór, podobny do tego, jaki przysługiwał klientom kołchozowej stołówki – że mogli jeść, albo nie jeść. Ja na przykład chętnie z tej możliwości korzystałem i pierwszymi wyborami, w których głosowałem, były wybory „kontraktowe” w 1989 roku. Ciekaw jestem, jak w tej sytuacji zachowają się sympatycy ugrupowań, które zawarły pakt senacki; czy uznają, że „nic się nie stało” i będą głosowali na listę Frontu Jedności Narodu, czy też skorzystają z tej możliwości wyboru, jaką Umiłowani Przywódcy im łaskawie zostawili.

Być może niektórzy zorientują się, w jakim kierunku zmierza sytuacja i zrobią uczestnikom paktu senackiego na złość, chociaż szczerze mówiąc, specjalnie bym na to nie liczył. Dlaczegóż to niby sympatykom Volksdeutsche Partei, a zwłaszcza Lewicy miałaby nie podobać się zasada jedności moralno-politycznej narodu? I Lewica i Volksdeutsche Partei nawiązałyby w ten sposób do własnych tradycji, a Trzecia Droga – do tradycji tzw. „stronnictw sojuszniczych”.

Myślę, że również PiS i Naczelnik Państwa nie miałby nic przeciwko temu, bo skoro już uciekamy od wolności, to przecież nie na oślep, tylko na z góry upatrzone, sprawdzone i bezpieczne pozycje.

Jeden ze SZCZYTÓW SOC-IDIOTYZMU „WŁADZY”: Podpisano umowy na dostawę 290 tys. laptopów dla uczniów. Ogłupianie dzieci – ale jaki INTERES.

Jeden ze SZCZYTÓW SOC-IDIOTYZMU „WŁADZY”: Podpisano umowy na dostawę 290 tys. laptopów dla uczniów. Ogłupianie dzieci – ale jaki INTERES…

[A przed-wyborcza łapówka dla nauczycieli: Każdy z nich otrzyma bon na 2,5 tys. zł do wykorzystania … md]

—————————–

23.08.2023 tvp.info

Podpisano już umowy na dostawę 290 064 laptopów, które na pewno trafią do uczniów do końca września tego roku – przekazał podczas konferencji prasowej minister cyfryzacji Janusz Cieszyński.

Szef resortu cyfryzacji wskazał, że polska szkoła stanie się szkołą cyfrową, w której technologia jest codziennie obecna. – Żeby zbudować cyfrową szkołę, niezbędna jest realizacja takich programów, jak „Laptop dla ucznia” i „Laptop dla nauczyciela”.

– Mamy fantastyczne wyniki, jeśli chodzi o zdolności polskiej młodzieży. W międzynarodowym teście PISA, realizowanym przez OECD, odsetek tzw. geniuszy matematycznych w Polsce jest prawie na poziomie krajów azjatyckich. To jest gigantyczny potencjał. Z drugiej zaś strony mamy drugi najniższy po Estonii odsetek tzw. matematycznych analfabetów – wskazał.

Program „Laptop dla ucznia” ma pomóc w postępie

Zwrócił uwagę, że w rankingach patentów i innowacyjności widać, że Polska „ma jeszcze sporo do zrobienia”, a program „Laptop dla ucznia” ma pomóc w postępie. Wyjaśnił, że podpisano już umowy na dostawę 290 064 laptopów dla uczniów.

Jest to trzy czwarte całości. Dodał, że planowane rozstrzygnięcie wszystkich przetargów ma odbyć się do pierwszej połowy września.

Odnosząc się do kolejnych działań, zapowiedział, że uczniowie będą również mieli dostęp do kompleksowego, bezpłatnego programu materiałów edukacyjnych.

Oprócz tego zrealizujemy program podłączenia do szybkiego internetu 100 tys. sal lekcyjnych w całej Polsce – dodał.

Minister przekazał, że w październiku wystartuje program „Laptop dla nauczyciela”. – To program, w którym oddajemy swobodę, wolność wyboru właśnie nauczycielom. Każdy z nich otrzyma bon na 2,5 tys. zł do wykorzystania na zakup sprzętu – wyjaśnił.

Zgodnie z uchwaloną w maju przez Sejm ustawą o wsparciu kompetencji cyfrowych uczniów i nauczycieli co roku, począwszy od roku szkolnego 2023/2024, kolejne roczniki uczniów klas IV szkół podstawowych publicznych i niepublicznych otrzymają bezpłatnie laptopy. Będą one kupowane centralnie, następnie trafią do organów prowadzących szkoły, a potem do uczniów.

Gruzin dokonał serii kradzieży. Grozi mu 5 lat więzienia.

Gruzin dokonał serii kradzieży. Grozi mu 5 lat więzienia.

Mateusz Pławski gruzin-dokonal-serii-kradziezy

Policjanci z Dąbrowy Górniczej zatrzymali Gruzina, który dopuścił się serii kradzieży. Grozi mu teraz do 5 lat więzienia.

Policja poinformowała o sprawie: “Policjanci przerwali dwutygodniową serię kradzieży alkoholu oraz artykułów spożywczych na terenie naszego miasta. 27- letni Gruzin został zatrzymany. Działał według podobnego schematu, wykorzystując chwilę nieuwagi personelu sklepu”.

Materiał dowodowy zgromadzony przez śledczych pozwolił przedstawić podejrzanemu 3 zarzuty kradzieży na łączną kwotę blisko 3,000 zł. Podczas przeszukania jego mieszkania policjanci zabezpieczyli skradziony alkohol. Grozi mu kara nawet do 5 lat pozbawienia wolności.

Przeczytaj: Przemytnicy nielegalnych imigrantów. SG: Dominują Ukraińcy i Gruzini

Policja znów podała dane dot. przestępczości cudzoziemców. Dominują Ukraińcy i Gruzini.

Policja znów podała dane dot. przestępczości cudzoziemców. Dominują Ukraińcy i Gruzini.

Mateusz Pławski policja-dominuja-ukraincy-i-gruzini

Statystycznie najwięcej przestępstw popełniają w Polsce Ukraińcy, jednak okazuje się, że najczęściej dopuszczają się ich Gruzini  – podaje Rzeczpospolita. Medium powołuje się na dane Komendy Głównej Policji, która znów podała dane dot. przestępczości cudzoziemców. Na początku roku odmówiła podania ich portalowi Kresy.pl, tłumacząc to m.in. “prośbami ambasad” i niechęcią do “piętnowania” poszczególnych narodowości.

Kradzieże i jazda po alkoholu, a także posiadanie narkotyków – tych przestępstw w okresie od stycznia do maja bieżącego roku przebywający w Polsce cudzoziemcy dopuścili się najwięcej. W bieżącym roku zarzuty usłyszało blisko 4,7 tys. z nich – wynika z danych Komendy Głównej Policji.

W ciągu dekady grono obcokrajowców podejrzanych o czyny kryminalne zwiększyło się trzyipół-krotnie – z 3,5 tys. w 2013 roku do 12,4 tys. w ubiegłym.

W ciągu pierwszych pięciu miesięcy br. wśród 4695 cudzoziemców podejrzanych o przestępstwa statystycznie najwięcej było obywateli Ukrainy – 2288 osób, Gruzji – 901, Białorusi – 277 oraz Mołdawii – 228 i Rosji – 80.

Kolejne miejsca zajęli obywatele Rumuni (69 osób), Niemiec (67), Bułgarii (63) i Czech (51 osób). Pozostali pochodzą z Łotwy, Litwy, Uzbekistanu, Słowacji, Armenii, Azerbejdżanu i Turcji.

Imigranci dopuszczali się głównie kradzieży – 1156 z nich ma za to zarzuty – oraz kierowania pod wpływem alkoholu – łącznie 1109 osób (40 kolejnych osób, odpowiadało z innego paragrafu – wysoka liczba promili została uznana za przestępstwo). O posiadanie narkotyków podejrzanych jest ponad pół tysiąca, a 152 o łamanie zakazu sądowego dot. kierowania pojazdami.

Inny podrabiali dokumenty, dokonywali włamań czy oszustw. Łącznie 84 osoby to podejrzani o spowodowanie wypadku, 80 – o udział w bójce, a 57 – o stosowanie gróźb.

Statystycznie najwięcej osób z zarzutami to Ukraińcy. Ma to związek ze skalą ich obecności w Polsce. Obecnie legalnie przebywa ich u nas ok. 1,5 miliona (ok. 1 mln posiada PESEL, a 460 tys. ma ważne zezwolenia na pobyt).

Z kolei uwzględniając liczbę cudzoziemców przebywających w Polsce legalnie, najgorzej w kryminalnych statystykach wypadają Gruzini – obecnie 22 tys. z nich posiada aktualne prawo pobytu, a podejrzanych o przestępstwa jest 901 osób. “Dla porównania – Białorusinów z prawem pobytu jest czterokrotnie więcej – 88 tys., a zarzuty ma tylko 277 z nich” – czytamy.

W danych dotyczących ubiegłego roku i 5 miesięcy bieżącego nie podano jednak ogólnej liczby podejrzanych o przestępstwa. Nie wiadomo więc, jaki ogólny procent podejrzanych stanowili obcokrajowcy.

Ukraińcy i Gruzini dominują także w przypadku przemytu nielegalnych imigrantów. Straż Graniczna przekazała w lutym portalowi Kresy.pl, że obcokrajowcy stanowili w ub. roku 90 proc. osób zatrzymanych za pomoc przy nielegalnym przekraczaniu granicy (art. 264. § 3. kodeksu karnego). Wśród zatrzymanych było najwięcej Ukraińców i Gruzinów. Podobnie wyglądała sytuacja rok wcześniej.

Unijny komisarz ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski: Transport ziarna z Ukrainy przez Polskę się nie opłaca.

Unijny komisarz ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski: Transport ziarna z Ukrainy przez Polskę się nie opłaca.

transport-ziarna-z-ukrainy-przez-polske-sie-nie-oplaca

Transport ziarna z Ukrainy przez Polskę się po prostu nie opłaca. Jeśli Ukraina ma swoje rynki tradycyjne w Indonezji czy Egipcie, to droga na te rynki nie prowadzi przez Polskę– stwierdził na antenie radiowej „Trójki” unijny komisarz ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski.

Jak przekazał, cała Unia Europejska udzieliła w kryzysie rolnikom 8 mld euro pomocy, z czego Polska – 3 mld euro. Zaznaczył, że jest to „najwyższa pomoc w całej Unii Europejskiej”.

Tu chodzi o pomoc krajową za zgodą Komisji Europejskiej. Komisja Europejska zatwierdziła 10 programów pomocowych dla polskich rolników. Do tego jeszcze dochodzą cztery transze pomocy już tej unijnej, z tzw. rezerwy kryzysowej. To jest łącznie ponad 15 mld zł. Nie ma porównania z jakimkolwiek innym krajem – zauważył Wojciechowski.

W opinii komisarza ds. rolnictwa zakaz importu ukraińskiej pszenicy, kukurydzy, rzepaku i słonecznika do krajów przygranicznych, w tym Polski, „bardzo poprawił sytuację”. Ocenił przy tym, że zakaz obowiązujący obecnie do 15 września br. powinien zostać przedłużony przynajmniej do końca roku. Unia Europejska powinna natomiast finansowo wspomóc Ukrainę poprzez wsparcie tranzytu ziarna przez państwa graniczące do portów.

Transport ziarna z Ukrainy przez Polskę – on się po prostu nie opłaca. Jeśli Ukraina ma swoje rynki tradycyjne w Indonezji na przykład czy Egipcie, to droga na te rynki nie prowadzi przez Polskę. Jeżeli jest otwarte Morze Czarne, tak jak to było przed wojną, to nie było żadnej presji eksportowej na Polskę, to się nie opłacało Ukrainie. Ale teraz, kiedy zablokowane jest Morze Czarne, to oczywiście muszą być znalezione alternatywne drogi – powiedział Wojciechowski.

Dodał, że Ukraina ma do wyeksportowania ok. 4 mln ton ziarna miesięcznie. UE – wskazał – jest w stanie przeprowadzić tranzyt takiej ilości ziarna do portów, ale „na to są potrzebne fundusze”.

W ocenie komisarza przygraniczny import ziarna jest szkodliwy nie tylko dla polskich, ale także ukraińskich rolników. Zauważył, że jest to „handel w dużej mierze spekulacyjny”, tzn. wykorzystywany jest fakt, że z powodu wojny na Ukrainie są niskie ceny.