Tunika z Argenteuil – świadek ostatnich godzin życia Jezusa na ziemi

Tunika z Argenteuil – świadek ostatnich godzin życia Jezusa na zie

tunika-z-argenteuil17.04.2022

Ponad dwa tysiące lat temu doceniono to, że nie była szyta, tylko cała tkana od dołu do góry, dlatego nie rozdarto jej. Jednakże osiemnaście wieków później podzielono ją na kawałki, żeby uchronić przed zniszczeniem. Tunika z Argenteuil – cudowna relikwia chrześcijan, świadek ostatnich godzin życia Jezusa przyciąga pielgrzymów z całego świata.

Tunika przechowywana jest w Bazylice św. Dionizego w Argenteuil. Zgodnie z tradycją, jest to autentyczna szata zakładana bezpośrednio na ciało, którą nosił Jezus w dniu śmierci. Wikipedia

Gdy rzymscy żołnierze ukrzyżowali Jezusa, podzielili między siebie Jego szaty, ale tuniki nie rozdarli, tylko rzucili o nią los, do kogo ma należeć.

[Ewangelia św Jana, 19, 23-24: 23 Żołnierze tedy, gdy Go ukrzyżowali, wzięli [—] szaty Jego i suknią. A była suknia nie szyta, od wierzchu całodziana. 24 Mówili tedy jeden do drugiego: Nie krajmy jéj, ale rzućmy o nię losy, czyja ma być; iżby się Pismo wypełniło, mówiące: Podzielili sobie szaty moje, a o suknią moję rzucili los. A żołnierze to uczynili.]

To obok Całunu Turyńskiego jedna z najbardziej znanych relikwii związanych z Chrystusem. Ową szatę Jezus miał na sobie w ostatnich chwilach swego życia: podczas ostatniej wieczerzy, w ogrodzie Getsemani, kiedy stał przed Sanhedrynem, podczas rozmowy z Piłatem oraz w czasie drogi na Golgotę. Przechowywana jest w kościele pod wezwaniem św. Dionizego w Argenteuil koło Paryża.

Z Ziemi Świętej

Prawdopodobnie tunikę od rzymskich żołnierzy odkupili uczniowie Jezusa. Byli świadkami tego, jak dotknięcie szat Mistrza uzdrawiało, widzieli związane z tym cuda. Była chyba cenną własnością gminy chrześcijan w Palestynie, która po upadku Imperium Rzymskiego została częścią cesarstwa bizantyjskiego.

Pierwsze wzmianki o tej szacie pochodzą z końca VI wieku. Św. Grzegorz z Tours pisał wówczas, że znajduje się w mieście położonym 150 km od Konstantynopola. Na początku następnego stulecia wspominał o niej frankijski kronikarz Fredegar. Potem na długo znika z kart dziejów, by pojawić się nagle w roku 1156 w Argenteuil. Podczas prowadzonych wówczas w klasztorze prac remontowych natrafiono na skrytkę w ścianie. W środku znajdowała się szata i dwa listy: jeden napisany w języku łacińskim, a drugi w języku francuskim. Z ich treści wynikało, że jest to tunika należąca do Chrystusa. Sensacja przyciągnęła do Argenteuil samego króla Francji Ludwika VII, świątynia zaś stała się ważnym celem pielgrzymek. W jaki sposób relikwia trafiła w okolice Paryża?

Według jednej z hipotez zasiadająca na tronie w Konstantynopolu cesarzowa Irena miała przekazać tunikę władcy Franków Karolowi Wielkiemu. Inna głosi, że Karol, który gromadził liczne relikwie, przywiózł ją z Rzymu po swej koronacji w 800 roku, by przed śmiercią przekazać bezcenny dar klasztorowi benedyktynek w Argenteuil, gdzie przeoryszą była jego córka. Długo jednak wspólnota zakonna nie czciła jawnie tego nabytku, gdyż Normanowie, którzy od pewnego czasu niszczyli okolicę, splądrowali również klasztor. Wcześniej jednak tunikę zdołano ukryć. Została wraz z listami zamurowana w skrytce, z której wydobyto ją dopiero po trzystu latach.

Nauka czy wiara?

Burzliwe dzieje dotknęły relikwię podczas rewolucji francuskiej. Cudem uniknęła dewastacji, gdy zwolennicy Robespierre’a palili kościoły oraz niszczyli przedmioty kultu. By uchronić tunikę przed ich barbarzyństwem, pocięto ją i schowano w różnych miejscach. Dwa największe fragmenty ukryto w ogrodzie przy plebanii. Mniejsze trafiły na przechowanie do zaufanych parafian. Swoje ocalenie szata zawdzięczała sprytowi ówczesnego proboszcza.

Pod koniec XIX w. tunika przeszła gruntowne prace konserwatorskie. Zszyto ją w całość z zachowanych fragmentów. Została również zbadana. Okazało się, że rzeczywiście pierwotnie została wykonana bez szwów, a materiałem, z jakiego ją utkano, była owcza wełna. Na próbkach pobranych do analizy odkryto krew oraz barwnik – taki sam, jakiego używano na płótnach pogrzebowych z II wieku oraz jaki znajdowano w egipskich grobowcach chrześcijan z I wieku.

Na przełomie XX i XXI wieku, wykorzystując najnowocześniejszą technikę, gruntownie przebadano największy fragment sukna, o wymiarach 122 na 110 cm. Naukowcy ustalili, że jest na nim ślad rany ciągnącej się od lewego ramienia przez plecy do prawego biodra. Rana miała powstać wskutek długotrwałego opierania się o długi i ciężki przedmiot. Wyniki kolejnego badania wprawiły ich w całkowite zdumienie: po ułożeniu Tuniki na Całunie okazało się, że rozmieszczenie śladów krwi jest identyczne. Następne wykazały, że unikalny splot materiału powstał na krosnach, jakich używano w czasach Jezusa, a odnalezione na nim pyłki należą do roślin flory śródziemnomorskiej. Trzy z nich (kwitnące na wiosnę) występują tylko na terenie Ziemi Świętej, wokół Jerozolimy. Identyczny zestaw pyłków odnaleziono również na Całunie Turyńskim.

Identyczne ślady krwi

Ale to nie wszystko, naukowcy odkryli na szacie ślady krwi o identycznej grupie, co ta pochodząca z turyńskiego całunu, czyli AB. Udało się ustalić, że to krew mężczyzny o typie spotykanym najczęściej wśród Żydów z Bliskiego Wschodu, czyli obszaru Palestyny. Ponadto bardzo dokładna analiza śladów krwi wykazała obecność w czerwonych krwinkach kryształków mocznika – składnika potu. To oznaczało, że ów człowiek cierpiał na bardzo rzadki objaw kliniczny zwany hematidrosis, polegające na poceniu się krwią. Dotyka to tylko ludzi, którzy przeżywają straszne, traumatyczne doświadczenie, najczęściej przed śmiercią.

Jak wiemy z relacji św. Łukasza Ewangelisty, który był lekarzem, Chrystus podczas modlitwy w Ogrójcu, tuż przed pojmaniem, pocił się krwią: „Pogrążony w udręce jeszcze usilniej się modlił, a Jego pot był jak gęste krople krwi, sączące się na ziemię” (Łk 22, 44).

Czy są to wystarczające dowody na autentyczność relikwii? Nasi przodkowie, usilnie pragnący zbawienia, nie zaprzątali sobie głowy dochodzeniem autentyczności świętych pamiątek. Współczesny człowiek wręcz przeciwnie – domaga się najpierw naukowych dowodów, nim zdecyduje się uwierzyć. Czy niemi świadkowie Męki Pańskiej nie każą poruszać się nam jednak w obszarze misterium, gdzie drogowskazami jest jedynie lub aż wiara?

===========================

MD: O wczesnych losach tej tuniki jest piękna książka w formie powieści:

Monsignor Carlo Maria Viganò: Współczesny świat – i Kościół – są zakładnikami kłamstwa księcia tego świata. Lista kłamstw.

Monsignor Carlo Maria Viganò: Współczesny świat – i Kościół – są zakładnikami kłamstwa księcia tego świata.

Date: 10 aprile 2023Author: Uczta Baltazara vigano-swiat-zakladnikiem-klamstwa

Transkrypcja homilii wielkanocnej:

Współczesny świat jest zakładnikiem kłamstwa. Wszystko, co jest teoretycznie podawane przez „elity”, potwierdzane przez instytucje i propagowane przez media, jest kłamstwem, fałszem i oszustwem.

Kłamstwem jest psychopandemiczny stan zagrożenia wirusem stworzonym w laboratorium na potrzeby masowych szczepień, które są równie nieskuteczne, co szkodliwe dla zdrowia.

Kłamstwem jest teoria gender,która neguje zamierzone przez Stwórcę rozróżnienie płci i dąży do zlikwidowania w człowieku obrazu i podobieństwa do Boga.

Kłamstwem są zmiany klimatyczne, które opierają się na fałszywym założeniu istnienia kryzysu klimatycznego spowodowanego przez człowieka i jeszcze bardziej fałszywej chimerze, twierdzącej że redukcja CO2 w niektórych krajach jest w stanie minimalnie zmienić temperaturę na Ziemi.

Kłamstwem jest kryzys ukraiński, sprowokowany w celu zniszczenia tkanki społecznej i gospodarczej krajów europejskich za pomocą bezrozumnych sankcji nałożonych na Federację Rosyjską.

Kłamstwem jest Agenda 2030, narzucona przez kabałę malwersantów w celu zniewolenia ludzkości.

Kłamstwem jest ideologia woke, powodująca wymazanie naszej tożsamości, naszej historii, naszej wiary, aby narzucić piekielną religię Nowego Porządku Świata, barbarzyństwo Wielkiego Resetu.

Najbardziej niepokojące jest to, że owe oszustwa wymierzone przeciwko narodom – popełniane przez osoby sprawujące władzę, które powinny raczej chronić je i bronić – zainfekowały również organizm kościelny, w którym inne, nie mniej poważne fałsze skażają czystość wiary, obrażają Boski Majestat i powodują potępienie tak wielu dusz, za które Pan drogo zapłacił odkupując je swoją własną, najcenniejszą Krwią.

Kłamstwem jest ekumenizm, który obniża żywego i prawdziwego Boga do poziomu bożków pogan.

Kłamstwem jest droga synodalna, która pod fałszywym pretekstem posłuchu dla ludu Bożego obala boską konstytucję Kościoła, chcianą przez Chrystusa.

Kłamstwem jest reforma liturgiczna – wprowadzona pod pozorem uczynienia Mszy Św. zrozumiałą dla wiernych – której jedynym celem jest odebranie czci Bogu i przypodobanie się heretykom. Kłamstwem jest diakonat żeński, który pod alibi przyznania roli kobietom, podważa Mszę i sakramenty oraz manipuluje święceniami ustanowionymi przez naszego Pana.

Kłamstwem jest danie możliwości przystępowania do komunii rozwodnikom i konkubinom, kłamstwem jest błogosławienie związków homoseksualnych, kłamstwem jest dopuszczenie transseksualistów do seminarium: moralność nie powinna podążać za modą, niezależnie od tego, co twierdzi Bergoglio.

Kłamstwem jest akceptacja sodomii, która zbyt często zdaje się legitymizować prowadzenie się wielu prałatów i kleryków, niż chęć ratowania dusz biednych grzeszników.

Owe kłamstwa mają czelność objawiać się jako takie, jako oczywisty fałsz, pozbawiony racjonalnych i wiarygodnych przesłanek. Nie są to kłamstwa, za pomocą których próbuje się coś nieudolnie ukryć: to są buńczuczne twierdzenia mistyfikacji, obalanie logiki, zaprzeczanie prawdzie.

============================

Ale dlaczego tak wielu ludzi dobrowolnie decyduje się zrezygnować z krytycznego osądu i przyjąć rażące kłamstwa jako rzeczy racjonalne i prawdziwe? Ponieważ akceptacja błędu jest ceną, jakiej świat żąda od swoich czcicieli, od tych, którzy nie chcą być zepchnięci na margines – karani, prześladowani. Ale kto jest księciem kłamstwa, jeśli nie szatan, kłamca, który był mordercą od samego początku? Szatan, który skusił naszych przodków nie mniej bezwstydnym kłamstwem: Jeśli zjecie ten owoc, będziecie jako bogowie. I było to rażące kłamstwo, uwierzywszy któremu Adam i Ewa zdecydowali się odrzucić rozsądek i wybrać nieposłuszeństwo wobec Boga, aby pójść za fałszywą obietnicą złożoną przez plugawą istotę.

Kłamstwem było również to, co szatan obiecał naszemu Panu, gdy kusił Go na pustyni: Wszystko to będzie twoje… to, czego Chrystus był nie tylko Panem, ale i Stwórcą.

W Liście czytanym podczas Mszy Św. w tym najświętszym dniu, w którym obchodzimy chwalebne Zmartwychwstanie Pana naszego Jezusa Chrystusa z martwych, Apostoł napomina nas, abyśmy usunęli stare drożdże: expurgate vetus fermentum. Ci, którzy znają starożytny proces wypieku chleba, wiedzą, że zakwas to ta część mąki i wody, która pozostawiona do fermentacji staje się masą zaczynu. Może być przechowywany przez dziesiątki lat, okresowo przemieszany z nową mąką i nową wodą, tak że dzisiejszy chleb jest zasadniczo spokrewniony ze wszystkimi poprzednimi chlebami sięgającymi wstecz. Ale jeśli fermentum ma charakter vetus, tj. jeśli drożdże [zakwas] są stare, ma to wpływ na nowe ciasto i nowy chleb. Oczyszczenie ze starego zaczynu oznacza rozpoczęcie od nowa, dokonanie naprawdę wielkiego resetu duszy każdego człowieka oraz całego organizmu społecznego, wymazanie fermentu złości i przewrotności, i rozpoczęcie na nowo od chleba przaśnego, niekwaszonego, stanowiącego symbol Najświętszej Eucharystii i Sakramentu nowego i wiecznego Przymierza zawartego przez Chrystusa ze swoim Kościołem – nowego w Łasce i nie podlegającego mutacjom związanym z czasem, modami, okolicznościami.

Dlatego św. Paweł mówi o chlebie przaśnym, niekwaszonym. Chlebie prostoty, chlebie tych, którzy nie mają czasu na utrzymanie zakwasu, tych, którzy przygotowują się z przepasanymi lędźwiami do spożycia Baranka bez skazy i gorzkich ziół przed wyjściem z ziemi egipskiej i przejściem przez Morze Czerwone. Reset, nowe Stworzenie, nowa Pascha dokonują się w Chrystusie, jedynej, nieuchronnej, wiecznej Prawdzie, żywym i prawdziwym Słowie wiecznego Ojca. Prawdziwy reset polega na powrocie do Prawdy Chrystusa, Tego, który powiedział o Sobie: Ja jestem drogą, prawdą i życiem. Prawdą, która istnieje, podczas gdy błąd jest niebytem. Prawdą, która wymaga od nas szczerości – in azymis sinceritatis – jako niezbędnej odpowiedzi wobec światła Prawdy – et veritatis.

Szatan, małpujący Boga, groteskowo imituje Stworzenie, dopuszczając się potworności, które każdy rozsądny człowiek rozpoznaje jako takie. Jeszcze bardziej groteskowo naśladuje Odkupienie, obiecując ludziom, których kusi – dobro, które jest mu nieznane i którego sam nie posiada, żądając w zamian, aby uznali go za boga. To jego kłamstwo, powinniśmy uznać za takowe, powinniśmy je odrzucić i zwalczyć je.

Jeśli walczymy o Prawdę – o jakąkolwiek prawdę, nie tylko teologiczną – stajemy po stronie Chrystusa; po stronie Tego, który nie skłamał, gdy zapowiedział Apostołom swoją własną Śmierć i Zmartwychwstanie.

Jeśli natomiast nie zdecydujemy się walczyć o Prawdę, lub wręcz pozwolimy na głoszenie błędu lub sami go rozpowszechnimy, stajemy po stronie Szatana – księcia kłamstwa, tego, który obiecuje i nie dotrzymuje słowa, jedynie w celu wciągnięcia nas w ową otchłań potępienia, w którą on sam postanowił się zapaść, gdy grzesząc pychą, uwierzył, że może umieścić siebie na miejscu Boga i decydować o tym, co istnieje, a co nie, czyli co jest prawdą, a co fałszem, co jest dobrem, a co złem, co jest pięknem, a co brzydotą. I faktycznie, piekielny świat, w którym się pogrążamy, zbudowany jest z kłamstwa, z niegodziwości, z brzydoty. Nie mogłoby być też inaczej.

Szatan nazywany jest księciem tego świata, i to nie przypadkowo: on nie jest królem; jego władza jest efemeryczna i dozwolona przez Boga, aż nadejdzie moment zakończenia czasu próby i czas Sądu. Nie inaczej jest z Jego sługami. Chociaż ich władza zdaje się nas przytłaczać, chociaż środki, jakimi dysponują, wydają się nieograniczone i przemożne, ich koniec zbliża się nieubłaganie, gdy Chrystus odzyska swoje powszechne Królestwo. Oportet illum reign, to się musi stać, to jest zgodne z Bożym porządkiem i nikt, nawet całe piekło, nie może wydłużyć pozornego triumfu zła o jedną chwilę.

Zaledwie dwa dni temu rozważaliśmy Tajemnice Męki i Śmierci Pana, w wyniku zabiegów Sanhedrynu, wycia tłumu, tortur katów. Wraz z Józefem z Arymatei i pobożnymi niewiastami odprowadziliśmy pozbawione życia ciało Jezusa do Grobu. Trwaliśmy na modlitwie w surowej ciszy naszych kościołów. Ale owo consummatum est nie oznacza “wszystko stracone”, lecz raczej “wszystko się wypełniło”, to znaczy “dzieło Odkupienia zostało dokonane”.

Χριστὸς ἀνέστη, to wielkanocne pozdrowienie Greków: Chrystus zmartwychwstał. Na co odpowiada się: Ἀληθῶς ἀνέστη, tj. zaprawdę zmartwychwstał.Surrexit Dominus vere.W tymże ἀληθῶς, w tym vere zawarta jest rzeczywistość Zmartwychwstania Zbawiciela, prawda owego historycznego wydarzenia, w którym Miłosierdzie Człowieka-Boga naprawiło grzech Adama spowodowany kłamstwem szatana, który nadal kłamał oskarżając Chrystusa przy pomocy fałszywych świadków, który nadal kłamie próbując udaremnić owoce Odkupienia.

Dziś, po tym jak uroczyste nuty Exsultetu obwieściły chwałę Zmartwychwstania, świętujemy triumf Chrystusa nad śmiercią i grzechem, Jego zwycięstwo nad szatanem. Będziemy również świętować zwycięstwo Kościoła i cywilizacji chrześcijańskiej nad ziemskimi wrogami, ponieważ los Mistycznego Ciała został zadekretowany w chwili, gdy jego boski Zwierzchnik wisząc na Krzyżu, zablokował starożytnego węża.

Mors et vita duello conflixere mirando: Dux vitæ mortuus, regnat vivus. [Śmierć zwarła się z życiem i w boju, o dziwy, choć poległ Wódz życia, króluje dziś żywy».]

Carlo Maria Viganò, Arcybiskup – 9 kwiecień 2023

Modlitwy liturgii Wielkiego Piątku za heretyków, żydów i pogan

Modlitwy liturgii Wielkiego Piątku za heretyków, żydów i pogan, które towarzyszyły liturgii setek świętych Kościoła katolickiego, modlących się tymi słowami:

—————-

Modlitwa za heretyków i schizmatyków:

Oremus et pro haereticis, et schismaticis: ut Deus et Dominus noster eruat eos ab erroribus universis; et ad sanctam matrem Ecclesiam Catholicam atque Apostolicam revocare dignetur.

Oremus.
Flectamus genua.
Levate.

Omnipotens sempiterne Deus, qui salvas omnes, et neminem vis perire: respice ad animas diabolica fraude deceptas; ut, omni haeretica pravitate deposita, errantium corda resipiscant, et ad veritatis tuae redeant unitatem. Per Dominum nostrum Iesum Christum, Filium tuum: qui tecum vivit et regnat in unitate Spiritus Sancti Deus, per omnia saecula saeculorum. Amen.

Módlmy się także za heretyków i schizmatyków, aby Bóg i Pan nasz wyzwolił ich z wszelkich błędów i raczył z powrotem przywieść do świętej Matki Kościoła Powszechnego i Apostolskiego (…)

Wszechmogący, wieczny Boże, Ty wszystkich zbawiasz i nie chcesz, aby ktokolwiek zginął; wejrzyj na dusze zwiedzione przez podstęp szatana; niech serca błądzących opamiętają się i porzuciwszy heretyckie błędy powrócą do jedności Twojej wiary. Przez tegoż Pana naszego Jezusa Chrystusa, Syna Twojego, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego Bóg przez wszystkie wieki wieków. Amen.

——————-

Modlitwa o nawrócenie żydów wiarołomnych:

Oremus et pro perfidis Judaeis: ut Deus et Dominus noster auferat velamen de cordibus eorum; ut et ipsi agnoscant Jesum Christum Dominum nostrum.

Oremus.
Flectamus genua.
Levate.

Omnipotens sempiterne Deus, qui etiam Judaicam perfidiam a tua misericordia non repellis: exaudi preces nostras, quas pro illius populi obcaecatione deferimus; ut agnita veritatis tuae luce, quae Christus est, a suis tenebris eruantur. Per Dominum nostrum Iesum Christum, Filium tuum: qui tecum vivit et regnat in unitate Spiritus Sancti Deus, per omnia saecula saeculorum. Amen.

Módlmy się także za żydów wiarołomnych: aby Bóg i Pan nasz zdarł zasłonę z ich serc, iżby i oni poznali Jezusa Chrystusa Pana naszego. ‘Wszechmogący, wiekuisty Boże, który od miłosierdzia swego nawet wiarołomnych żydów nie odrzucasz, wysłuchaj modły nasze za ten lud zaślepiony, aby wreszcie, poznawszy światło prawdy, którym jest Chrystus, z ciemności swych został wybawiony.

Przez tegoż Pana naszego Jezusa Chrystusa, Syna Twojego, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego Bóg przez wszystkie wieki wieków.

——————-

Modlitwa za pogan:

Oremus et pro paganis: ut Deus omnipotens auferat iniquitatem a cordibus eorum; ut relictis idolis suis, convertantur ad Deum vivum et verum, et unicum Filium eius Iesum Christum Deum et Dominum nostrum.
Oremus.
Flectamus genua.
Levate.
Omnipotens sempiterne Deus, qui non mortem peccatorum, sed vitam semper iniquiris: suscipe propitius orationem nostram, et libera eos ab idolorum cultura; et aggrega Ecclesiae tuae sanctae, ad laudem et gloriam nominis tui. Per Dominum.


Módlmy się także za pogan: Niech Bóg wszechmogący usunie nieprawość z ich serc, aby porzucili swoje bałwany i nawrócili się do Boga żywego i prawdziwego i do Jedynego Syna Jego Jezusa Chrystusa, Boga i Pana naszego.
Módlmy się.
Klęknijmy.
Wstańcie.
Wszechmogący, wieczny Boże, Ty zawsze zabiegasz o życie grzeszników, a nie o ich śmierć; przyjmij łaskawie naszą modlitwę i wyzwól pogan od bałwochwalstwa, a przyłącz do Twego świętego Kościoła na cześć i chwałę Twojego imienia. Przez Pana naszego….

Wszyscy odpowiadają: Amen.

===================================

[Piszemy żydów z małej litery, jak katolików, gdy chodzi o wyznawców religii talmudycznej. Z dużej piszemy o członkach plemienia, czy narodu. Chodzi też o tę ich część, którą nazwać należy: „wiarołomnych”. MD]

Czy sedewakantyzm jest odpowiedzią na kryzys Kościoła?

Czy sedewakantyzm jest odpowiedzią na kryzys Kościoła?

Robert Nelke, Sławomir Wełniński Zawsze Wierni nr 2/2023 (225)

Jaka jest zatem odpowiedź na kryzys w Kościele?

piusx

W przestrzeni medialnej ścierają się różne wizje dotyczące źródła kryzysu w Kościele, jakie rozmiary on obecnie przybiera, a także tego, jak ów kryzys zażegnać. Jedną z bardziej aktywnych stron tej dyskusji, przynajmniej w Internecie, są tzw. sedewakantyści.

Sedewakantyści, wyraźnie obecni w Internecie, wzbudzają wśród wielu wiernych związanych z szeroko rozumianą Tradycją zainteresowanie, co rodzi szereg pytań o ich proweniencję. Jakie są główne filary tego ruchu? Czy poza samą negacją legalności wyboru papieża i podległych mu biskupów sedewakantyzm zawiera jakiś pozytywny przekaz? Czy w związku z powyższym nie pociąga to za sobą konsekwencji natury praktycznej? Co z nieomylnością papieską i widzialnością Kościoła? Czy istnieją podobieństwa między sedewakantystami a wschodnimi schizmatykami? Co z kwestią jurysdykcji w sprawowaniu kultu Bożego, sakramentów oraz nauczania?

Sede vacante w historii Kościoła a współczesny sedewakantyzm

Termin „sedewakantyzm”, pochodzący od łacińskiego sedes vacans („nieobsadzona stolica”), określa czas, w którym cały Kościół katolicki lub pojedyncza diecezja pozostaje odpowiednio bez papieża lub biskupa. Okres ten zamyka moment wyboru nowego papieża przez konklawe lub nominacja ordynariusza. Trwa on zazwyczaj kilka tygodni, a niekiedy miesięcy. Po śmierci Klemensa V konklawe trwało ponad 2 lata i 3 miesiące, kończąc się wyborem Jana XXII. Inne znaczące okresy sede vacante miały miejsce w latach 1241–1243 oraz 1268–1271. Nie należy jednak zapominać, że na ten czas (aż do pomyślnego wyniku konklawe), wyznacza się wcześniej osoby, które sprawują pieczę nad Kościołem, aż do wyboru nowego papieża. Jest to rzecz jasna stan bardzo niepożądany, stanowiący realne zagrożenie dla ciągłości Kościoła i jego władzy, jak również rodzący wiele problemów, na przykład ze strony ewentualnych uzurpatorów (antypapieży). Z tego też względu obsadzenie tronu papieskiego jest zadaniem absolutnie priorytetowym, przy którym niejednokrotnie ryzykowano wręcz życiem, jak choćby w latach 1799–1800 podczas ostatniego znanego konklawe odbywającego się z konieczności poza Rzymem, kiedy po wyjątkowo trudnych i długich obradach wybrano Piusa VII, następcę więzionego przez Napoleona Piusa VI. Warto więc zadać sobie pytanie: czy sede vacante mogłoby trwać przez dowolnie długi czas, na przykład przez okres dwóch lub trzech pokoleń? W swych rozważaniach sedewakantyści pomijają ten problem, zazwyczaj datując początek okresu sede vacante od momentu śmierci Piusa XII1, ostatniego katolickiego papieża, którego następcy popadli w herezję modernizmu. Czyli, jak łatwo można policzyć, okres nieobsadzenia Stolicy Piotrowej trwa według nich już niemal 65 lat. Argumentują to tezami niektórych znamienitych teologów Kościoła (przede wszystkim św. Roberta Bellarmina), jednak są to przede wszystkim teorie, które siłą rzeczy nie mogły przewidzieć, że zostaną wykorzystane przy apologetyce tak długiego rzekomego okresu sede vacante.

W 1970 r. abp Lefebvre, na prośbę grupy francuskich alumnów, których spotykały prześladowania za kultywowanie swojego powołania w duchu tradycyjnym, zakłada seminarium duchowne w Écône. W tym też czasie część kapłanów i wiernych świeckich doszła na podstawie swoich własnych teologicznych studiów do przekonania, że papieże, którzy ostatnio zasiadali na Stolicy Piotrowej są heretykami. Dlatego też nie mogli ważnie sprawować urzędu, czyli de facto nie byli prawdziwymi papieżami2. Wtedy to zaczęto mówić o istnieniu sedewakantyzmu, co spowodowało kolejny podział m.in. wśród duchownych i wiernych świeckich, którzy współpracowali z abp. Lefebvre’em, gdyż Arcybiskup nie zaaprobował tej teorii. Doprowadziło to w 1983 r. do odejścia kilkunastu amerykańskich kapłanów i wiernych oraz powołania Bractwa Kapłańskiego św. Piusa V (FSSPV), które w krótkim czasie uległo dalszym podziałom.

Jednymi z pierwszych głosicieli sedewakantystycznych poglądów byli świeccy autorzy: Patrick Henry Omlor, Japończyk Yukio Nemoto, a także założyciel sedewakantystycznej grupy CRMI, Francis Konrad Schuckardt, konsekrowany później na biskupa przez starokatolickiego biskupa Daniela Q. Browna. Spośród kapłanów należy wspomnieć o ks. Sáenz y Arriadze, który na początku lat 70. opublikował swój manifest zatytułowany Sede vacante, uzasadniający tezę o pustym tronie Stolicy Apostolskiej3.

W tym miejscu napotykamy kolejny dysonans – początki ruchu sedewakantystycznego to druga połowa lat 60. oraz lata 70., a najczęstszą opinią wśród sedewakantystów jest taka, że Rzym rzekomo nie jest obsadzony od 1958 r., tak więc jest to teoria wymagająca wstecznego datowania. Zwykła obserwacja prowadzi do wniosku, że przez kilka lat Kościół musiał nie istnieć, gdyż każdy katolik świecki i duchowny na świecie, w tym członkowie Kolegium Kardynałów, mianowani przez wcześniejszych papieży, zostali niejako zwiedzeni przez antypapieża. Zaistniała swego rodzaju próżnia, aż do czasów pierwszych ruchów sedewakantystycznych. Datowanie początku sede vacante jest u nich wszystkich bardzo podobne, lecz przed II Soborem Watykańskim termin „sedewakantyzm” pojawia się rzadko. Teorię sedewakantystów, iż okres wakatu na tronie Piotrowym może trwać przez długi, niemal nieograniczony czas, można także odnaleźć w pismach niektórych „reformatorów” XVI wieku. Wynika z nich, że część z nich wierzyła w prawowitość władzy papieskiej, ale jedynie do pewnego okresu, najczęściej granicznym był pontyfikat św. Grzegorza Wielkiego. Widzimy tu uderzające podobieństwo obu przypadków tj. Kościół funkcjonuje normalnie, aż w pewnym momencie następuje rzekome zerwanie ciągłości papiestwa. Ten argument zbija ulubiony teolog środowiska sedewakantystycznego, św. Robert Bellarmin, w komentarzu do dzieła o ustroju Kościoła i urzędu papieskiego, w którym polemizuje z Kalwinem i Lutrem.

Czy sedewakantyzm zawiera jakiś pozytywny przekaz?

Przy odpowiedzi na to pytanie należy unikać osądu subiektywnego (dotyczącego konkretnych osób oraz ich wewnętrznych intencji), co mogłoby być krzywdzące, a zamiast tego skupić się na osądzie obiektywnym, wyrażonym na podstawie faktów oraz zewnętrznych działań najaktywniejszych członków tego środowiska. Należy tu zwrócić uwagę, że większość sedewakantystów nastawiona jest na zwycięstwo w dyskusjach, prowadzonych najczęściej w świecie wirtualnym, przy pomocy wklejania gotowych materiałów przygotowanych przez te środowiska. Jednocześnie wyrażają swoistą obsesję na punkcie novus ordo i jego nadużyć, nieustannie i drobiazgowo śledzą wszelkie wypowiedzi kolejnych „antypapieży”, zdecydowanie nieadekwatnie do deklarowanego przez nich stosunku wobec Stolicy Piotrowej po 1958 r., jak i również bardzo silne interesują się działalnością pogardzanego przez nich Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X.

Cała ta zewnętrzna aktywność bardzo utrudnia jakąkolwiek pracę pozytywną, zwłaszcza zadbanie o własne życie duchowe. Należy podkreślić, że nie chodzi tu jedynie o zaniedbania na poziomie osobistej pobożności, ale również o to, że od kilkunastu już lat wiodąca polska grupa sedewakanstytyczna nie organizuje rekolekcji adwentowych czy wielkopostnych. Warto tu przypomnieć, również co bardziej krewkim wiernym FSSPX, że dusza, co szczegółowo wyjaśnia choćby św. Ignacy, aby się rozwijać, musi porzucić wiele absorbujących ją zewnętrznych bodźców i strapień.

Wielu mniej aktywnych w dyskusjach sedewakantystów stara się gromadzić wartościową literaturę katolicką sprzed czasów II Soboru Watykańskiego, przede wszystkim modlitewniki i lektury duchowe, nierzadko udostępniając je również w formie cyfrowej w Internecie. Jest to sama w sobie postawa godna uznania, trzeba jednak zauważyć, że w żadnej z tych pozycji nie znajdziemy potwierdzenia zasadności tez sedewakantystycznych, dlatego zbiory te są zazwyczaj „wzbogacane” o współczesne publikacje tych środowisk; nie można więc, wbrew pozorom, traktować ich jako swoistych „kapsuł czasu”, czy wręcz Arki Noego.

Wracając do zadanego pytania, warto podkreślić, że sedewakantyzm z samego swojego założenia jest postawą negacji, stąd tak trudno znaleźć w nim samym wspomniany powyżej przekaz pozytywny.

Kto może sądzić papieża?

Naturalną konsekwencją teorii sedewakantystycznej jest pogląd, że działalność obecnie istniejących struktur kościelnych i ich decyzje nie mają mocy prawnej, a co za tym idzie, wierni nie są zobowiązani do posłuszeństwa obecnym hierarchom, którzy są uzurpatorami. Hierarchowie są heretykami, którzy utracili swe urzędy, nie należą już w żaden sposób do Kościoła i można bez obaw ignorować ich urząd. Warto wyjaśnić, że w historii Kościoła nie było przypadku poważnego podejrzenia popadnięcia papieża w herezję; nie ma zatem skodyfikowanych procedur kanonicznych, na których mogliby wzorować się sedewakantyści. W zamian trzymają się jednej z teorii, którą różne grupy modyfikują według własnego upodobania. Wydaje się, że w przypadku podejrzenia papieża o herezję wystarczyłyby procedury zwykłe, przewidziane dla innych osób i stale praktykowane w Kościele, mianowicie postawienie zarzutów, możliwość ewentualnej obrony oraz wezwanie do odwołania heretyckich poglądów4. Sedewakantyści nie są w stanie przesłuchać papieży czy prałatów w kwestii ich jawnej herezji, aby jednoznacznie potwierdzić zaistnienie koniecznej co do tego złej woli, jednak nie przeszkadza im to w wydawaniu opartego na domniemaniu przestępstwa herezji wyroku ekskomuniki, do czego nie mają ani prawa, ani władzy.

Kolejną rzeczą, która spędza sen z powiek myślicielom sedewakantystycznym jest kwestia, kto może sądzić urzędującego papieża. Kościół naucza, że żaden człowiek nie ma takiego prawa, nie posiada go zgromadzenie biskupów czy kardynałów, wszyscy oni nie wyręczą Ducha Świętego. Co do przypadku przywoływanej tezy św. Roberta Bellarmina: czy zwykła intelektualna uczciwość pozwoliłaby twierdzić, że jej autor dopuszczał możliwość sądzenia papieży przez świeckich, nawet gdyby byli autorami najpoczytniejszych internetowych blogów?

Dotykamy tutaj jednego z korzeni sedewakantyzmu, który do złudzenia przypomina propozycje gallikańskie potępione przez I Sobór Watykański. Otóż gallikanizm dążył, między innymi, do osłabienia autorytetu papieża i wzmocnienia autorytetu biskupów lub władcy świeckiego, również w sprawach duchowych. Sobór powszechny miał rzekomo autorytet wyższy niż papież. Pomimo potępienia, idee gallikańskie podtrzymywali starokatolicy, spośród których wywodzą się niektórzy dzisiejsi sedewakantystyczni biskupi5. To właśnie z tego poglądu wyprowadza się wniosek, jakoby papież mógł być sądzony przez sobór, co jest naturalną konsekwencją zajęcia stanowiska sedewakantystycznego; już samo stwierdzenie stanu sede vacante oznacza sąd nad papieżem (lub chociażby potencjalnym papieżem). W modelowym sedewakantystycznym świecie papieże, począwszy od Jana XXIII, stali się heretykami, są antypapieżami, stracili autorytet, nie mają mocy nauczania i rządzenia Kościołem. Wszystko jest w porządku, nie mamy już problemów, ponieważ nie ma pomiędzy nami a papieżem jedności, rozwiązaliśmy kryzys w Kościele… Czy aby na pewno? Pozostaje jeszcze kwestia pozostałej części hierarchii – biskupów i kardynałów. W momencie ogłoszenia rzekomego sede vacante w 1958 r., w Kolegium Kardynałów zasiadali wyłącznie hierarchowie mianowani przez prawowitych papieży, podobnie jak w przypadku biskupów. Oczywiście część z nich mogła być (a nawet była) ukrytymi modernistami, jednak należy pamiętać, że wspomniany osąd dotyczy również hierarchów.

Problematyka jurysdykcji

Kiedy papież umiera, najwyższa władza odchodzi razem z nim, ale skutki jego urzędu, w tym jurysdykcja pochodząca od Boga, nadal są obecne w Kościele. Biskupi urzędują w swoich diecezjach w ramach kościelnej władzy rządzenia delegowanej im przez papieża, dzięki czemu można dokonać wyboru nowego papieża. Największy problem sedewakantyzmu tkwi w fakcie, że Kościół nie jest bytem tworzonym niejako „oddolnie”, lecz wprost przeciwnie, nadana bezpośrednio przez Boga władza rządzenia Kościołem należy do papieża (i tylko do niego). Przez jego osobę, władza ta jest następnie delegowana na biskupów, a w końcu na samych podległych mu kapłanów, wykonujących niektóre elementy władzy w Kościele (zwłaszcza w zakresie udzielania sakramentów), jednak zawsze w imieniu biskupa. Jedynie w ten sposób Kościół może funkcjonować i tworzyć tzw. społeczność doskonałą, a więc taką, która jest w posiadaniu wszystkich narzędzi pozwalających na realizację celów będących jej zadaniem. Nie ma zatem jurysdykcji delegowanej bez jurysdykcji zwyczajnej i uniwersalnej. Nawet kwestia otrzymywania tzw. jurysdykcji nadzwyczajnej, koniecznej dla zbawienia dusz, a więc samej istoty działalności Kościoła, jest uzależniona od urzędu papieża, który jako jedyny otrzymuje jurysdykcję bezpośrednio od Chrystusa Pana. Dzięki temu Kościół uznaje choćby chrzty heretyków, a nawet warunkowo dopuszcza możliwość słuchania przez nich spowiedzi. Gdyby przyjąć twierdzenia sedewakantystyczne, nadanie im jurysdykcji byłoby możliwe. A co na przykład, w sytuacji, gdy w stanie wyższej konieczności niekatolicki duchowny słucha spowiedzi? Przecież nie posiada owej jurysdykcji „bezpośrednio od Boga”, jak to próbują tłumaczyć sobie sedewakantyści (jak również heretycy i schizmatycy na przestrzeni wieków), nie jest w łączności z prawdziwym Kościołem Chrystusowym, jest innowiercą, nie sprawuje katolickiego kultu ani nie podlega jedynej prawowitej władzy Kościoła, a jednak otrzymuje w konkretnej sytuacji wspomnianą władzę kluczy poprzez jurysdykcję nadzwyczajną. A w jaki sposób? Jedynie poprzez urząd papiestwa.

Kolejnym zagadnieniem, z którego czerpie teoria sedewakantystyczna, jest kwestia źródła mocy jurysdykcji do sprawowania władzy nauczania i rządzenia przez biskupa, który jest następcą apostołów w rządzeniu diecezją. Problem ten szerzej znany jest pod terminem „kolegializmu”, który jest błędem w wierze samym w sobie, obecnym przez wieki w grupach odłączonych od Kościoła, wprowadzonym na łono samej matki-Kościoła zgodnie z dokumentami II Soboru Watykańskiego. Tak jak biskupia władza uświęcania pochodzi ze święceń, tak moc jurysdykcyjna dawana jest przez papieża6, którego, jak twierdzą sedewakantyści, nie ma. Skąd więc mają jurysdykcję do nauczania? W czyim imieniu zatem nauczają?

Bardzo często sedewakantyści ripostują, iż mają jurysdykcję od Boga, tj. wyświęceni biskupi otrzymują jurysdykcję ze święceń, a nie od papieża. To twierdzenie rodzi niebezpieczną tezę, że papiestwo jest już bezużyteczne, bo rzekomo otrzymują oni jurysdykcję do spowiadania bezpośrednio od Boga, a nie od papieża. Z podobnym stwierdzeniem spotykamy się w tzw. konstytucji „dogmatycznej”7 ostatniego soboru, Lumen gentium. Naturalną konsekwencją takiego rozumowania jest zniszczenie monarchii, jaką jest papiestwo. Z błędu źródła jurysdykcji wynika możliwość posiadania „Kościoła poza Kościołem”. Zasadą jedności Kościoła jest papież, jednakże, w chwili gdy dopuści się możliwość posiadania mocy jurysdykcji z mocy święceń, wielu biskupów wyświęconych poza Kościołem katolickim, w oderwaniu również od jedności wiary, może stworzyć prawdziwe Kościoły partykularne – przez co, według Lumen gentium, mogą być one także środkami zbawienia. Znajdujemy tu więc zaskakującą zgodność pomiędzy teoriami sedewakantystycznymi a… modernizmem.

Jak wykazano powyżej, nie da się wywieść jurysdykcji sedewakantystów od tzw. jurysdykcji nadzwyczajnej, w oparciu o którą, przynajmniej do czasu nadania jurysdykcji zwyczajnej przez papieża, posługuje Bractwo Kapłańskie św. Piusa X. Taka argumentacja musi oznaczać co najmniej reprezentowanie urzędu, z którego płynie wszelka jurysdykcja Kościoła, a więc papiestwa (co wynika wprost z Ewangelii i przekazanej Piotrowi władzy kluczy).

Nadużycia ruchów sedewakantystycznych

Każda z grup sedewakantystycznych charakteryzuje się nieproporcjonalną liczbą biskupów w stosunku do liczby członków zgromadzenia. Ma tu miejsce mnożenie się biskupów wraz z każdym kolejnym podziałem wewnątrz grupy8. Nie tak dawno jeden z obcojęzycznych portali podjął się niezwykle trudnego zadania – określenia liczby biskupów sedewakantystycznych na całym świecie. Na podstawie analizy „drzew genealogicznych” przedstawiających sukcesję sedewakantystów, możemy wyliczyć 27 żyjących obecnie biskupów. Zdecydowana większość z nich stanowią tzw. biskupi niezależni, a więc całkowicie oderwani od jakichkolwiek struktur kościelnych, z reguły również nieprowadzący żadnego apostolatu. W opinii niektórych obserwatorów ruchów sedewakantystycznych, w tym biskupa sedewakantystycznego Agostino Taumaturgo, nb. jawnie interesującego się okultyzmem, to tylko wierzchołek góry lodowej, ponieważ należy zakładać, że wielu biskupów zostało konsekrowanych bez podania tego faktu do publicznej wiadomości, czerpiąc sukcesję od grup nieposiadających łączności z Kościołem katolickim9. Do tej liczby należałoby dodać ponad 70 biskupów wyświęconych w ramach konklawistycznego „Kościoła palmariańskiego”, posiadającego wspólną z większością sedewakantystów linię sukcesji apostolskiej (od abp. Thụca). Są to bardzo ostrożne szacunki, ponieważ według badacza historii Kościoła i profesora Uniwersytetu w Uppsali, Magnusa Lundberga, palmarianie konsekrowali w latach 1976–2015 nawet 192 biskupów (sic!). Jak na tym tle przedstawia się sytuacja w szeregach FSSPX? Trzech niemłodych już biskupów przypada na ponad 700 księży posługujących w niemal 100 krajach, ponad 100 braci, pięć seminariów na różnych kontynentach z niemal 300 klerykami, ponad 200 sióstr zakonnych oraz kilkuset członków współpracujących z Bractwem wspólnot zakonnych. Możemy to zestawić z sedewakantystycznym Instytutem Rzymskokatolickim (IRC), w którym na trzech biskupów przypada pozostałych czternastu członków, a wszyscy, poza Polakiem (ks. Rafałem Trytkiem), posługują w USA. Podobnie wygląda sytuacja w Bractwie św. Piusa V (FSSPV), do którego również należy trzech biskupów. Taka postawa jest nie tylko nieuzasadniona, ale wprost sprzeczna z odwieczną praktyką Kościoła i przez to godząca w powagę urzędu episkopatu. Jedynym zgromadzeniem, któremu nie można zarzucić nadużywania konsekracji biskupich, jest grupa CRMI, której przełożonym jest bp Mark Pivarunas.

Kolejnym poważnym nadużyciem i wyraźną sprzecznością z praktyką Kościoła jest bardzo często towarzysząca sedewakantystom aura tajemniczości. Niełatwo znaleźć miejsce odprawiania Mszy Świętych bez odpowiednich znajomości, głównie ze względu na brak adresów kaplic i oratoriów, jak również godzin nabożeństw. Nie wynika to jedynie z jakichś problemów komunikacyjnych czy nieaktualnych danych na stronach internetowych, ale również z celowego ograniczania informacji. Jakie są tego powody? Trudno powiedzieć, jednak należy stwierdzić, że jako „jedyni prawdziwi katolicy” postępują niezrozumiale, godząc w widzialność oraz powszechność (a więc wprost w katolickość).

Podobieństwa z grupami schizmatyckimi

Sedewakantyści, podobnie jak tzw. Kościoły prawosławne w praktyce odrzucają prymat papieża. Może to brzmieć niemal absurdalnie, ponieważ to stanowisko wywodzi się z przeciwnego bieguna – ultramontanizmu, ale prowadzi do tych samych wniosków, co zostało już udowodnione chociażby w części poświęconej problematyce jurysdykcji. Bardzo podobne perypetie przeżywają wyznania „prawosławne” z powodu braku cesarza, co w myśl ich doktryny na temat pochodzenia władzy w Kościele prowadzi do stanu, w którym owa społeczność doskonała miałaby znajdować się w stanie permanentnego defektu, takiego jak brak papieża w przypadku sedewakantystów. Zauważmy, że u sedewakantystów sytuacja jest bardziej niepokojąca, ponieważ cesarz zawsze się może znaleźć (niektórzy przedstawiciele tego nurtu mają już nawet kandydata), ale kwestia wyboru papieża to znacznie poważniejszy problem, który poruszymy w dalszej części tekstu.

Kolejnym podobieństwem stawiającym sedewakantystów obok schizmatyków jest fakt istnienia wśród nich różnych grup, między którymi występują różnice doktrynalne (np. kwestia tezy Cassiciacum10, chrztu pragnienia11 itd.). Ten szeroki zbiór zawiera m.in. jawnych heretyków, jak potępieni przez Piusa XII feeneyiści, czy grupy, które twierdzą, że są w stanie same wybrać następcę św. Piotra, czylikonklawistów. Przedmiotem gorących sporów jest akademickie wyjaśnienie mechanizmu, według którego miałoby dojść do wakatu na tronie Piotrowym, wobec czego nurt ten dzieli się między innymi na tzw. sedeprywacjonistów oraz „twardych” sedewakantystów. Nierzadko grupy te wzajemnie się zwalczają lub przynajmniej pozostają w konflikcie, przy jednoczesnym podkreślaniu, że łączy ich wspólnota – tj. twierdzenie o nieobsadzeniu Stolicy Piotrowej. Jak widać, stanowi to jedyny kerygmat i superdogmat konieczny do zbawienia.

W tym kontekście równie interesujące są podziały w łonie samego środowiska sedewakantystycznego na tle liturgii, przede wszystkim reform papieża Piusa XII. Z jednej strony prądy ultramontanistyczne nakazują absolutyzowanie wszelkich decyzji papieskich (w innym przypadku, postawa FSSPX wobec nowej Mszy wydałaby się uzasadniona), z drugiej jednak strony zdecydowana większość grup sede vacante dostrzega odejście od niektórych, wręcz starożytnych praktyk liturgicznych, co skutkuje silną potrzebą sprawowania liturgii według wcześniejszych edycji Mszału Rzymskiego, w praktyce prowadząc do ignorowania decyzji wydanych przez papieża Piusa XII. To powoduje, że niektórzy przedstawiciele nurtu sede vacante robią swoisty taktyczny unik, twierdząc, jakoby w reformach Piusa XII nie było nic szkodliwego dla wiary, przez co sprawowanie liturgii według obu wersji mszałów jest godziwe, ale sami preferują wersję sprzed reform. Powstaje jednak pytanie, na jakiej podstawie osoby te uzasadniły ową dowolność. Z pewnością nie wolą samego Piusa XII.

Na gruncie „prawosławnym” możemy zaobserwować podobne antagonistyczne relacje pomiędzy poszczególnymi wspólnotami, przy jednoczesnym podkreślaniu jedności wspólnoty (tzw. oikoumene). Prowadzi to nie tylko do indyferentyzmu względem zdefiniowanych dogmatów, ale również zjawiska dużej kreatywności względem rozstrzygania wielu kwestii doktrynalnych bądź kanonicznych. Zajmują się tym w dużej mierze osoby świeckie, prześcigające się w formowaniu własnych teorii związanych ze stanem sede vacante, włączając w to rzekomy bezwzględny brak obowiązku słuchania Mszy Świętej w niedzielę i święta nakazane z racji braku ustanowienia formalnych parafii, a także rzekomą możliwość wyboru własnego obrządku katolickiego w momencie przyjmowania święceń kapłańskich (z wszystkimi tego konsekwencjami, czyli chociażby kwestią celibatu). Obie tezy zostały opublikowane w komentarzach na pewnym poczytnym blogu sedewakantystycznym, spotkały się generalnie z ciepłym przyjęciem i uznano je jako „warte rozważenia”.

Wnioski praktyczne i konsekwencje teorii sedewakantystycznych

Hipoteza teologiczna to twór sam w sobie abstrakcyjny. Już sama znajomość teologii i filozofii scholastycznej pokazuje, jak na pozór łatwo przekonująco udowadniać tezy sprzeczne z rzeczywistością czy nauczaniem Kościoła. Problemy zaczynają się wtedy, kiedy należy wyciągnąć praktyczne wnioski wynikające z owych hipotez, gdyż tutaj, bardziej niż karkołomne i samozwańcze teorie kolejnych domorosłych teologów, liczy się pewien zdrowy rozsądek.

Sedewakantyzm to w praktyce twierdzenie, że papieża być nie musi, Kościół trwa i bez niego. Według sedewakantystów Kościół obecnie istnieje i działa bez papiestwa, więc w konsekwencji papiestwo nigdy nie było mu potrzebne. Skoro wakat jest nieobsadzony już prawie 65 lat, umarli wszyscy mianowani przez papieży, do Piusa XII włącznie, kardynałowie i biskupi, to dlaczego taki stan nie mógłby trwać jeszcze dłużej, w nieskończoność?

Czy istnieje jakieś wyjście z tej sytuacji? Najbardziej szalonym pomysłem wydaje się samodzielny wybór nowego papieża. Środowiska podzielające takie przekonanie określa się mianem konklawistów. Skutkuje to wyborem antypapieży, takich jak Michał czy Pius XIII. Pierwszy z nich został wybrany przez osoby świeckie (własnych rodziców i znajomych!), drugi w wyniku konklawe zwołanego przez tzw. Prawdziwy Kościół Katolicki. Obaj nie posiadali udokumentowanych święceń kapłańskich. Innym przedstawicielem nurtu konklawistycznego, działającym z większym rozmachem niż dwaj wymienieni uzurpatorzy, jest antypapież Piotr III, stojący na czele wspomnianego już „Kościoła palmariańskiego”.

Należy jednak przyznać, że większość sedewakantystów nie przyznaje się do wprost do skłonności ku konklawizmowi. Istnieją zatem, ich zdaniem, trzy możliwości, aby obsadzić wakat na tronie Piotrowym. Pierwszym rozwiązaniem, wbrew pozorom mającym spore grono zwolenników, jest bezpośrednia interwencja Boża, która wskaże kolejnego papieża. Ta teoria cieszy się szczególną popularnością wśród osób zainteresowanych różnego rodzaju objawieniami prywatnymi, odbiega jednak od rzekomo „twardej” i „logicznej” teologii, którą jakoby posługują się sedewakantyści, ale takie wyjście jest w pewien sposób naiwne. Drugim rozwiązaniem kończącym stan sede vacante, miała być tzw. teza z Cassiciacum, w myśl której, w dużym uproszczeniu, posoborowi papieże znajdują się w stanie swoistego zawieszenia pomiędzy ważnym wyborem a niemożnością sprawowania urzędu ze względu na przestępstwo herezji. Jeszcze do niedawna teoria ta wydawała się z pozoru całkiem logiczna, dość łatwo rozwiązująca problem wyboru papieża – wystarczyłoby wyrzeczenie się przez niego błędów modernizmu. W sposób naturalny nasuwa się w tym miejscu pytanie, kto miałby to stwierdzić i osądzić papieża. Zapewne ci, którzy wcześniej „pozbawili” go urzędu, a więc sami sedewakantyści. Niestety, wbrew oczekiwaniom jej zwolenników, teza ta nie przetrwała próby czasu, ponieważ w myśl postulowanej przez sedewakantystów nieważności sakramentów oraz sukcesji apostolskiej w „Kościele posoborowym”, kolejni następcy Jana Pawła II nie posiadają ważnych konsekracji biskupich, a wraz ze śmiercią kard. Ratzingera, byłego papieża Benedykta XVI, jedynym kandydatem jest papież Franciszek, który w myśl sakramentologii sedewakantystów jest osobą świecką, nieposiadającą święceń kapłańskich. Tak więc nawet ta teoria nie pozwala na logiczne uzasadnienie przejęcia przez niego władzy nad Kościołem katolickim. Trzecim rozwiązaniem jest próba zwołania tzw. niepełnego soboru, w którym uczestniczyłaby rzecz jasna pokaźna reprezentacja sedewakantystycznego oikoumene. Teoria ta mogłaby w pewnym stopniu tłumaczyć wspomnianą wcześniej tendencję do mnożenia konsekracji biskupich, szanse bowiem wyboru „swojego” papieża zwiększają się wraz z liczbą elektorów z danego zgromadzenia. Również to rozwiązanie jest sprzeczne z praktyką katolicką, ponieważ takie kolegium elektorskie nie posiada żadnego mandatu do uczestniczenia w wyborze papieża, a sama idea soboru, pomimo pewnych formalnych uników, jako żywo przypomina herezję koncyliaryzmu.

Jaka jest zatem odpowiedź na kryzys w Kościele?

Arcybiskup Marcel Lefebvre w jednym ze swoich kazań powiedział, że wszystkie herezje i kryzysy w Kościele miały zawsze jedną przyczynę – niezrozumienie Chrystusa i Jego męki. Wielu herezjarchów patrzyło na ogrom męki Chrystusowej i stwierdzało, że ktoś, kto tyle wycierpiał, nie mógł być Bogiem. Z kolei inni uważali, że skoro Chrystus faktycznie był Bogiem, to był niezdolny do cierpienia, a więc nie mógł być człowiekiem. Podobnie w obliczu cierpienia Mistycznego Ciała, a więc Kościoła, wielu podważa jego Boskie ustanowienie, ewentualnie stwierdza, że być może Kościół wcale nie znajduje się w staniu kryzysu. Istnieje również pokusa opuszczenia takiego cierpiącego Kościoła i chęć stworzenia własnego, nowego i pięknego. Warto więc rozważać tajemnicę Kościoła w kontekście Wcielenia Chrystusa Pana, aby uniknąć zgorszeń, które miały miejsce przez niemal wszystkie wieki historii Kościoła. Wbrew opinii sedewakantystów, nie dotyczyły one tylko kwestii moralnych, jak to miało miejsce w przypadku papieży z okresu pornokracji czy pontyfikatu Aleksandra VI. I tak też, papież Jan XXII nie wierzył, jakoby dusza ludzka mogła posiadać wizję uszczęśliwiającą bezpośrednio po śmierci. Nie wyrażał jednak tego poglądu publicznie jako głowa Kościoła. Sedewakantyści twierdzą, że jeśli papież błądzi i zajmuje stanowisko sprzeczne z nauką Kościoła, to przestaje być katolikiem, a tym samym papieżem, dlatego też tron Piotrowy jest pusty. Przypadki papieży Jana XXII, Liberiusza, Honoriusza i Wigiliusza12 przeczą tej teorii. Papież jest członkiem Kościoła przez swą osobistą wiarę, którą może utracić, ale głową widzialnego Kościoła czyni go posiadana jurysdykcja i władza, które otrzymał, a które mogą współistnieć z jego osobistą herezją.

W przypadku papieży XX i XXI w. kwestia udowodnienia formalnej herezji wydaje się jeszcze trudniejsza z uwagi na „dorobek” filozoficzny heglizmu i modernizmu, którym są skażeni papieże począwszy od Jana XXIII, a w myśl którego nie istnieje coś takiego jak niezmienna prawda. Do stwierdzenia przestępstwa herezji wymagane byłoby pewne poczucie niezmienności nauki katolickiej i bezpośredni zamiar jej zaprzeczenia. Tak głęboka negacja rzeczywistości niezbędnej do zrozumienia istoty urzędu papiestwa powoduje zarazem dobrowolne poddanie się i rezygnację z narzędzi, które Chrystus dał papieżom, aby mogli sprawować władzę nad Kościołem. Od tego zresztą rozpoczęła się cała katastrofa II Soboru Watykańskiego, kiedy to ówczesny papież, Jan XXIII, pozwolił zgromadzeniu soborowemu na głosowanie nad zaakceptowanymi i uprzednio przyjętymi przez niego schematami przygotowawczymi, które miały następnie stać się dokumentami soboru. Teksty te były dogmatyczne, angażujące narzędzie nieomylności, podpisane przez samego papieża. Niestety, w wyniku tego głosowania, wszystkie schematy przygotowawcze, poza już wówczas budzącym wątpliwości schematem o liturgii, zostały odrzucone i napisane od nowa, tym razem piórem teologów wykazujących wcześniej silne tendencje neomodernistyczne. To przełomowe wydarzenie stało się punktem zwrotnym w historii Kościoła i ma swoje konsekwencje aż do dziś.

Pytanie o obecny kryzys Kościoła, siłą rzeczy zawsze łączy się z kwestiami eschatologicznymi, a więc zagadnieniem czasów ostatecznych. Wielu współczesnych katolików uważa, że Kościół znajduje się już w tym właśnie okresie dziejów, jednak odwieczna nauka katolicka poucza, że jeszcze nie wszystkie zapowiedziane przez Pana Jezusa znaki i proroctwa zostały spełnione. Żyjemy więc w pewnej figurze tychże czasów, swoistej „próbie generalnej”. Warto jednak sumiennie wypełnić polecenie Chrystusa Pana, który bardzo jednoznacznie i konkretnie wskazuje na to, aby odpowiedzi szukać w księdze proroctwa Daniela. Opisane są w niej wszakże wydarzenia tyczące się ściśle dni panowania Antychrysta, jednak pierwsze jej rozdziały mogą pomóc nam w zrozumieniu obecnej sytuacji Kościoła.

W czwartym rozdziale Proroctwa Daniela opisany jest sen króla babilońskiego Nabuchodonozora. Na początku widzenia ukazało mu się drzewo sięgające nieba i widoczne z granic ziemi, z obfitymi owocami, będącymi pokarmem dla zwierząt, z gałęziami, na których gromadziły się ptaki (por. Dn 4, 7–9). Niemal identyczny obraz odnajdziemy w Ewangelii, w przypowieści Pana Jezusa o królestwie Bożym i ziarnie gorczycy. Można więc przyjąć, że opis ten dotyczy samego Kościoła Świętego. Następnie król usłyszał głos Boży nakazujący, aby wyciąć to drzewo i obciąć jego gałęzie (por. Dn 4, 9–11), pozostawić jego korzeń w ziemi, spętać go łańcuchami i porzucić, aby rosa niebieska skrapiała go przez okres „siedmiu czasów”. W wyroku tym „postanowiono, aby żyjący poznali, że Najwyższy panuje w królestwie ludzi, a komukolwiek zechce, da je, a najpodlejszego człowieka ustanowi nad nim” (por. Dn 4, 14). Prorok Daniel tłumaczy królowi znaczenie tego snu, zapowiadając upadek królestwa babilońskiego oraz obłęd jego władcy – „Królestwo twe odejdzie od ciebie, i od ludzi wyrzucą cię, a z bydłem i ze zwierzętami będzie mieszkanie twoje; trawę jak wół jeść będziesz” (Dn 4, 28–29).

Przywołując na myśl wizję wyciętego drzewa – jak zapewne można się domyślać z innej przypowieści ewangelicznej – z powodu niedobrych owoców, jakie rodziło dla Kościoła Świętego, i postać Nabuchodonozora jako głowy Kościoła, widzimy, że nawet pozornie enigmatyczne słowa o jedzeniu trawy niczym wół, mają swój głęboki sens i mogą oznaczać swoiste pomieszanie ról w Kościele, kiedy to pasterz próbuje zachowywać się jak owca i nie korzystając z darów i narzędzi, jakie Chrystus ofiarował mu do pełnienia urzędu. Pocieszające jest zakończenie tej historii. Gdy przepowiadany przez Daniela obłęd ustąpił, król Nabuchodonozor odzyskał zdrowe zmysły i zaczął chwalić Boga. Nie traćmy więc nadziei, albowiem Bóg, również z ułomności ludzi Kościoła, potrafi wyprowadzić dobro, pisząc prosto po krzywych liniach. Nie zapominajmy o korzeniu królestwa Bożego na ziemi, jakim jest urząd papieski. Nawet spętany łańcuchami heglizmu i modernizmu nadal skrapiany jest zdrojami łask Bożych i posiada wszystkie środki pozwalające na wyjście z poważnego kryzysu, jaki od niemal 65 lat go trawi. Rozwiązanie jest zasadniczo proste i tak naprawdę oznacza powrót do właściwego rozumienia papiestwa i narzędzi, które zostały dane przez Pana naszego Jezusa Chrystusa każdemu następcy św. Piotra. Aby tak się stało, konieczne jest zrozumienie prawdziwej roli każdego z członków Mistycznego Ciała, co w przypadku świeckich i kapłanów oznacza przede wszystkim nieustanną i żarliwą modlitwę za namiestnika Chrystusowego, a nie sądzenie czy wybieranie kolejnego papieża.

Przypisy

  1. Różne grupy sedewakantystyczne określają inaczej datę początku wakatu Stolicy Piotrowej. Większość z nich za ostatniego papieża uważa Piusa XII, niektórzy, w ramach pewnej akademickiej ostrożności, podają Jana XXIII, rzadziej Pawła VI, w praktyce równie chętnie nazywając ich jednak antypapieżami. Istnieją także grupy, które za ostatniego następcę św. Piotra uważają Piusa XI, a nawet Piusa IX. Do pewnej rodzimej egzotyki należy grupa twierdząca, że ostatnim znanym papieżem był zmarły w 1655 roku (!) Innocenty X, a następne konklawe były już tajne, przez co jego następcy nie są znani żadnemu katolikowi, aczkolwiek tron Piotrowy pozostaje obsadzony do dzisiaj.
  2. Ks. R. Trytek, Sedewakantyzm: wstęp do problemu, https://pelagiusastu- riensis.wordpress. com/2014/02/02/ trtek-sedewakantyzm-wstep-do-problemu/ [dostęp: 23.12.2022].
  3. Ks. R. Trytek, Początki oporu przeciw reformom II Sobo-ru Watykańskiego. W Stanach Zjednoczonych sedewakantyzm istniał od 1967 r., w Niemczech od 1969 r., w Argentynie prof. Disandro wraz z redakcją pisma ,,La Hosteria Volante” postawił pytanie o wakat Stolicy Apostolskiej w 1969 r., http:// www.sedevacante.pl//index. php?option=com_co ntent&task=view& id=52&Itemid=43 [dostęp: 25.12.2022].
  4. Taka sytuacja miała miejsce w przypadku wezwania urzędującego papieża Innocentego XI (użyto jego świeckiego nazwiska) przez Francesco kard. Albizziego, inkwizytora, do stawienia się przed trybunałem Świętego Oficjum.
  5. Np. bp Francis Schuckardt. Nieznana bliżej liczba sedewakantystów posiada również suk- cesję od lewicowo-liberalnego bp. Carlosa Duarte Costy, założyciela starokatolickiego Brazylijskiego Katolickiego Kościoła Apostolskiego. W 2020 r. feeneyista posiadający święcenia od „kościoła palmariańskiego”, bp Neal Webster, konsekrował bp. Josepha Pfeiffera, jednego z kapłanów, którzy odłączyli się w 2012 r. od FSSPX i stworzyli tzw. Ruch Oporu (FSSPX-Resistance). Sam przebieg ceremonii oraz błąd w formule konsekracji wskazują na duże prawdopodobieństwo jej nieważności. Bp Pfeiffer odłączył się od apostolatu bp. Williamsona.
  6. Zagadnienie to zostało wyjaśnione przy okazji ekskomuniki biskupów tzw. Kościoła patriotycznego w Chinach. Papież Pius XII w encyklice Ad sinarum gentrem z 1954 r. i Ad apostolorum principis z 1958 r. potwierdził, iż z woli Bożej ustano- wiona jest podwójna święta hierarchia – mianowicie święceń i jurysdykcji. Władza święceń pochodzi z przyjęcia sakra- mentu święceń, ale władza jurysdykcyjna przechodzi z papieża na biskupów bezpośrednio na mocy prawa Bożego. Próbę przedefiniowania tych pojęć znajdujemy w Lumen gentium, gdzie jest mowa o tym, że biskup ma moc nauczania, nie tylko uświęcania.
  7. Określanie jakichkolwiek dokumentów II Soboru Watykańskiego mianem „dogmatycznych” to bardzo wyrafinowana manipulacja. W rzeczywistości jedyną przesłanką do nazwania Lumen gentium mianem konstytucji dogmatycznej nie był fakt obecności jakichkolwiek definicji dogmatycznych i wiązania sumień katolików, ale jedynie podejmowanie w niej problematyki doktryny.
  8. W 1983 r. szeregi Bractwa św. Piusa X musiała opuścić grupa sedewakantystycznie nastawionych księży i seminarzystów na czele z o. C. Kellym. Grupa ta dała początek nowej wspólnocie pod nazwą Bractwo Kapłańskie św. Piusa V. Z czasem Bractwo św. Piusa V podzieliło się na frakcje umiarkowaną oraz radykalną. Grupę umiarkowaną stanowią księża skupieni wokół bp. Kelly’ego (nielegalnie konsekrowanego przez bp. Méndez-Gonzaleza w 1993 r.). Radykałom przewodził bp D. Dolan.
  9. A. Taumaturgo, Occult Lineages within the Traditional Roman.
  10. Jest to obecnie bodajże najważniejsza linia podziału wśród sedewakantystów. Koncepcja o. Gerarda des Lauriersa, w myśl której papieże posoborowi są wybrani w sposób ważny, lecz głoszenie herezji zabiera im pełnię władzy jurysdykcyjnej właściwej papieżowi. Taki swoisty stan zawieszenia będzie trwał, aż do czasu porzucenia przez nich błędów modernizmu. Czyli, uściślając, okupant zostaje wybrany właściwie, ale brakuje mu odpowiedniego autorytetu, a więc w praktyce nie ma papieża, nie ma biskupów. Wyznawcy tej tezy nazywani są sedeprywacjonistami. Popiera ją bp Donald J. Sanborn i wspomniany włoski Instytut Matki Bożej Dobrej Rady, natomiast do zwolenników czystego sedewakantyzmu należą m.in. CMRI oraz Bractwo Kapłańskie św. Piusa V.
  11. Z tego względu brat M. Diamond OSB z opactwa Świętej Rodziny uważa FSSPX, FSSPV oraz CMRI za heretyków.
  12. Papież Liberiusz akceptował herezję arianizmu, papież Honoriusz podpisał dokument skażony herezją monoteletyzmu.

Historia Kościoła a samobójczy synod Bergoglia na temat synodalności

BKP: Historia Kościoła a samobójczy synod Bergoglia na temat synodalności

wideohttps://vkpatriarhat.org/pl/?p=20280  https://synoda.wistia.com/medias/dji2gfk50x

https://rumble.com/v29rucw-samobjczy-synod.html  https://cos.tv/videos/play/42473890934984704

ugetube.com/watch/RpAVRvee6DAgsJ8  bitchute.com/video/ZwE1BWt9G15t/

W Pradze w dniach 5-12 lutego 2023 r. ma odbyć się Zgromadzenie Kontynentalne Synodu o synodalności, w którym mają uczestniczyć przewodniczący konferencji episkopatów Europy. W przyszłym miesiącu ma się odbyć podobny satanizujący sabat w Ameryce Południowej, Afryce i Australii. To jest wbijanie gwoździ w trumnę Kościoła katolickiego i jednocześnie kopanie mu grobu. W rzeczywistości jest to przygotowanie do kościelnej legalizacji sodomii i wszelkich perwersji związanych z nieczystymi demonami pod pojęciem LGBTQ.

Bizantyjski Katolicki Patriarchat (BKP) – głos wołającego na pustyni – w tych dniach wezwał do odwołania Praskiego sabatu i oddzielenia czeskich biskupów od nieważnego papieża Bergoglia. Dla wyjaśnienia obecnego katastrofalnego stanu Kościoła posłuży również spojrzenie na historię. Przyjrzyjmy się najpierw okresowi wczesnego chrześcijaństwa.

==============================

Już w I wieku rozpętał krwawe prześladowania chrześcijan cesarz Neron. Skończyło się dopiero w 313 r. Jednak od razu pojawiła się herezja arianizmu, kwestionująca podstawę chrześcijaństwa – boskość Chrystusa. Ta herezja jest niemal identyczna ze współczesną historyczno-krytyczną teologią – metodą. Ona fałszywie dzieli Jezusa Chrystusa jedynego prawdziwego Boga na Chrystusa historycznego i Chrystusa wiary, a także kwestionuje Jego boskość.

Arianizm nie spowodował zewnętrznej schizmy – oddzielenia – ale jego wyznawcy, heretyccy biskupi i patriarchowie, nawet z pomocą niektórych cesarzy, próbowali tą herezją zatruć całe chrześcijaństwo. Podobnie dzisiaj czyni heretycki modernizm. Papież Jan XXIII wykorzystał do promowania tego heretyckiego ducha II Sobór Watykański. Teraz ten duch herezji osiąga kulminację przez nieważnego papieża Franciszka i prowadzi do samozniszczenia Chrystusowego Kościoła.

Arianizm stworzył przestrzeń dla herezji monofizytyzmu, który również kwestionował, podobnie jak arianizm i współczesny neomodernizm, boskość Chrystusa. Modernizm ze swoją historyczno-krytyczną metodą przygotował Franciszkowi Bergoglio drogę do zniesienia Bożych przykazań i zalegalizowania LGBTQ, a także do transformacji Kościoła. Celem jest przekształcenie Kościoła katolickiego w antykościół New Age. Ten ma w programie,na wzór gestu Franciszka w Kanadzie, czcić już nie Boga, ale demony.

W VI wieku Egipt przyjął herezję monofizytyzmu i odłączył się od katolickiej prawowierności. Podobnie monofizytyzm przyjęła Syria, Etiopia i Armenia. W 1054 roku nastąpiła schizma wschodnia. Kościół katolicki podzielił się na zachodni katolicki i wschodni prawosławny. W XVI wieku nastąpiła zachodnia schizma, czyli podział na katolików i protestantów. Jaki był korzeń tego podziału? 

Przed soborem w Pizie, który odbył się w 1409 r., istniało podwójne papiestwo. Był to Grzegorz XII (1406-1415), rezydujący w Rzymie, oraz Benedykt XIII (1394-1423), rezydujący w Awinionie. Sobór zdetronizował obu papieży jako znanych schizmatyków, heretyków i krzywoprzysięzców i wybrał Aleksandra V. Jednak żaden z papieży nie zrezygnował, tworząc w ten sposób potrójne papiestwo.

W 1410 roku Aleksander zmarł, a jego następcą został Jan XXIII. On w 1414 zwołał Sobór powszechny w Konstancji. 6 kwietnia ogłoszono heretycki dekret „Haec sancta synodus”, stawiający Sobór ponad papieżem. Cytuję: „Każdy musi się podporządkować Soborowi i być mu posłuszny, niezależnie od jego godności, w tym papieskiej”. 29 maja ten sobór zdetronizował papieża Jana XXIII, który został później uwięziony i po czterech latach więzienia zmarł. Następnie, zamiast trzech papieży, w listopadzie 1417 roku wybrano czwartego – Marcina V. 

W 1415 r. na podstawie fałszywych zeznań Sobór dopuścił się sądowego przestępstwa. Skazał kaznodzieję pokuty mistrza Jana Husa na śmierć przez spalenie jako heretyka.

Sto lat po zakończeniu soboru wystąpił Marcin Luther (rok 1521). Sobór odrzucił wymaganą i konieczną reformę, a czeskiego kaznodzieję pokuty spalił. Tak więc zamiast reformy nastąpiła reformacja. Jeden z historyków pisze:

 „Kościół w tamtym czasie nie był w stanie sam się zreformować i w końcu utorował drogę reformacji w Niemczech. Spowodowało to najgłębszy podział, znany w historii chrześcijaństwa”.

Możemy powiedzieć, że II Watykański Sobór przygotował grunt nie tylko pod dalszą reformację, ale bezpośrednio pod samobójczą transformację w satanistyczny antykościół New Age.

Coś takiego nie miało w historii Kościoła miejsca.

Gdyby zamiast spalenia czeskiego kaznodziei pokuty, dążącego do reformy kapłańskiego życia, nastąpiła reforma kapłaństwa, nie musiałby być przez Luthra zniesiony sakrament kapłaństwa i świętej liturgii. Nie musiało dojść do tragicznego podziału zachodniego chrześcijaństwa. Prawdziwym powodem było to, że prałaci nie chcieli słyszeć proroczego głosu wzywającego do prawdziwej pokuty i prawdziwej reformy, czyli odrodzenia Kościoła.

Musiała nadejść reformacja Luthra i odłączenie się od Kościoła katolickiego, aby Kościół katolicki w końcu ocknął się tym wstrząśnięciem i dał miejsce do duchowego odrodzenia, o które apelował czeski kaznodzieja pokuty Jan Hus. Zaczęły powstawać odrodzeniowe ruchy, kongregacje, zakony, które po raz kolejny wlewały krew w żyły Mistycznego Ciała Chrystusa.

Jeśli porównamy niemoralne życie wyższego duchowieństwa w XV i XVI wieku ze współczesną sektą bergogliańską, jest w tym wiele wspólnego. Bergoglio jednak swoją hiperaktywną promocją niemoralności i konkretnymi krokami w celu likwidacji praw Bożych oraz legalizacji grzechu i perwersji LGBTQ prześcignął wszystkich. Nawet poświęcił się diabłu pod przewodnictwem szamana w Kanadzie.

Historia Kościoła świadczy o nieustannej walce toczącej się nie tylko w Kościele, ale także w duszy każdego członka Mistycznego Ciała Chrystusa. Jest to walka ze źródłem zła, jakim jest pierworodny grzech. Jego otoczką jest ludzkie ego. Ono nie akceptuje obiektywnej prawdy i sprzeciwia się Bożym przykazaniom. Dlatego musimy szukać prawdy, walczyć o nią i uczyć się prawdziwego samokrytycyzmu. Tego nauczymy się pod krzyżem Chrystusa. Tam jest światło, prawda i zbawienie. Tutaj zaczyna się prawdziwa reforma, która czeka nas w XXI wieku. W końcu chodzi o wieczne zbawienie lub potępienie każdego z nas! Konieczne jest oddzielić się od samobójczej drogi synodalnej i od jej twórcy, arcyheretyka Franciszka Bergoglia, który nie jest papieżem!

 Bizantyjski Katolicki Patriarchat (BKP) – głos wołającego na pustyni

3. 02. 2023

Historia Kościoła i samobójczy synod Bergoglia na temat synodalności

vkpatriarhat.org/en/?p=22753  /english/

vkpatriarhat.org/it/?p=9569  /italiano/

vkpatriarhat.org/fr/?p=16177  /français/

vkpatriarhat.org/es/?p=12826  /español/

 ———————————————————–

BKP: Odpowiedź pseudopapieżowi na jego promowanie LGBTQ w światowych mediach 

Część 3. 

Jak to jest z Bożą miłością do osób LGBTQ

Cytat z agencji prasowej AP „(Franciszek) powiedział, że Bóg miłuje wszystkie swoje dzieci takimi, jakie są”.

Komentarz: Franciszek Bergoglio stwarza fałszywe wrażenie, że wszyscy ludzie są dziećmi Bożymi i że Bóg miłuje nawet zło i grzech, które popełniają. Ale prawda jest taka, że Bóg nienawidzi grzechu i sprawiedliwie go karze, czy to na ziemi, czy w wieczności. Z drugiej strony miłuje skruszonego grzesznika i przebacza mu grzechy przez przelaną krew Swego Syna Jezusa Chrystusa.

Boże miłujesz wszystko, co stworzyłeś” (por. Mdr 11:24). „A Bóg widział, że wszystko było dobre” (Rdz 1).

Zło nie pochodzi od Boga, ale od ducha kłamstwa i śmierci – diabła. Bóg stworzył wszystko z miłości, nawet aniołów. On dał im wolność, ale nie było Jego wolą, aby wielu z nich jej nadużywało. W ten sposób dobrzy aniołowie na ich wieczną szkodę stali się złymi duchami.

Tu stajemy przed najbardziej dramatycznym pytaniem, które zasadniczo dotyczy każdego człowieka. Ty też możesz nadużywać swojej wolnej woli i uparcie trwać na ścieżce kłamstwa i zła. Kiedy umrzesz w tym stanie, zostaniesz na zawsze oddzielony od Boga, źródła miłości i wiecznego szczęścia. Tak, ty też możesz skończyć w piekle jak pełni pychy aniołowie, mimo że Bóg cię miłuje. Jeśli nie chcesz oddzielić się od kłamstwa i zła i zejść z ścieżki buntu przeciwko Bogu i niemoralności LGBTQ, to tak naprawdę nie miłujesz siebie.

Bergoglio, fałszywy prorok, swoją sodomiczną, kowidową, ekologiczną i innymi antyewangeliami ciągnie masy do piekła. Ale obowiązkiem każdego prawowiernego papieża jest ostrzeganie ludzi przed wiecznym potępieniem.

Pierwsi ludzie zostali zwiedzeni przez ducha kłamstwa i śmierci do grzechu. Odrzucili przykazania Boże, Bogu już nie wierzyli i uwierzyli w kłamstwo, które diabeł przedstawił im jako ich dobro. W ten sposób weszło w ludzką naturę duchowe nasienie diabła, grzech pierworodny. Dlatego, żeby ocalić naszą nieśmiertelną duszę od korzenia zła, jakie jest w nas, musimy nazwać to zło po imieniu i przeciwstawić się mu. Wyraża to żądanie Chrystusa: „Zaprzyj się samego siebie”. Prawdziwe samopoznanie i samokrytyka jest częścią zbawczej pokuty, czyli zbawienia duszy.

Jezus na krzyżu przelał za nas Swoją krew na odpuszczenie grzechów. Ale Swego Syna otrzymuje tylko ten, kto pozwoli Synowi Bożemu, Zbawicielowi, aby Jego krew oczyściła duszę z grzechów. Warunkiem jest, aby penitent wyznał swój grzech i oddał go z wiarą pod krzyż Chrystusa. Boża miłość objawiła się w tym, że Bóg nie tylko nas stworzył i dał nam istnienie, ale za nasze grzechy dał na śmierć Swego jedynego Syna. Syn Boży na krzyżu zapłacił swoją śmiercią, abyśmy mieli życie wieczne. To życie jest w miłości i jedności z Bogiem i Bożymi aniołami oraz ze wszystkimi świętymi i sprawiedliwymi.

Bergoglio celowo swoim twierdzeniem tworzy fałszywe wrażenie. W rezultacie z tego wynika, że Bóg już nie wzywa do pokuty, ale chce, aby człowiek został zniewolony grzechem, aby ostatecznie w grzechu umarł i wraz z grzechem, oddzielającym go od Boga, został na wieki potępiony. To, co przedstawia Bergoglio, nie jest Boża miłość. Jest to nienawiść węża, który zwodzi dusze, aby zniszczyć je w nieskruszoności. Bergoglio legalizuje szeroką ścieżkę grzechu, zaślepia oczy i przytępia sumienie. On dobrze wie, gdzie kończy się jego tzw. Droga synodalna z legalizacją LGBTQ.

Pseudopapież odwodzi dusze od Chrystusowej wąskiej drogi zbawienia, połączonej z Bożymi przykazaniami. Celowo ukrywa podstawową prawdę, że każdy człowiek w godzinie swojej śmierci stanie przed sądem Bożym i zda sprawę ze swojego życia. Wtedy będzie albo wiecznie zbawiony, albo wiecznie potępiony.

Bergoglio używał terminu „dzieci Boże”. Kto jest dzieckiem Bożym? Ten, który przyjął Jezusa Chrystusa (J 1:12). Ten, kto ma Jego Ducha, ponieważ „kto nie ma Ducha Chrystusowego, ten do Niego nie należy” (Rz 8:9). Jezus powiedział: „Ten Mnie miłuje, kto przestrzega Moich przykazań” (J 14:23-24) Tym, którzy odrzucają przykazania Boże, Jezus mówi: „Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości!” (Mt 7:23) „…w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom!” (Mt 25:41).

Bergoglio oszukuje zatwardziałych grzeszników, aby utrzymać ich na ścieżce anty-pokuty, i dlatego twierdzi, że Bóg miłuje wszystkie Boże dzieci takimi, jakimi są. W ten podstępny i diaboliczny sposób eliminuje podstawowy warunek naszego zbawienia, jakim jest pokuta. Ale Jezus jasno i wyraźnie ostrzega: „Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy zginiecie” (Łk 13:3).

 Bizantyjski Katolicki Patriarchat (BKP) – głos wołającego na pustyni 

27.01.2023

Odpowiedź pseudopapieżowi na jego promowanie LGBTQ w światowych mediach. Część 3.

vkpatriarhat.org/en/?p=22734  /english/

vkpatriarhat.org/it/?p=9541  /italiano/

vkpatriarhat.org/fr/?p=16143  /français/

vkpatriarhat.org/es/?p=12833  /español/

vkpatriarhat.org/de/antwort-3/  /deutsche/

Abp Viganò: Jak długo Boży Majestat może tolerować ohydę ludzi?

Abp Viganò: Jak długo Boży Majestat może tolerować ohydę ludzi?

Bezkarność obecnych przestępstw i grzechów może być sama w sobie karą, która jest nawet potężniejsza i surowsza niż ta, którą mógłby nam zesłać Odwieczny Ojciec.

https://pch24.pl/abp-vigano-jak-dlugo-bozy-majestat-moze-tolerowac-ohyde-ludzi/

Czy współczesny człowiek nie zasługuje na kary nawet gorsze od potopu, z powodu niegodziwości, która motywuje każde jego działanie przeciwko jego bliźnim, przeciwko Stworzeniu; a kontemplując widoczny triumf mysterium iniquitatis, widząc, jak powszechne i głęboko zakorzenione jest zło w naszym zepsutym i odszczepieńczym świecie, pytamy sami siebie: Jak długo Boży Majestat może tolerować ohydę ludzi. Niemal trudno nam uwierzyć w obietnicę Pana: Nie będę już więcej złorzeczył ziemi ze względu na ludzi, bo usposobienie człowieka jest złe już od młodości. Przeto już nigdy nie zgładzę wszystkiego, co żyje, jak to uczyniłem (Rdz 8,21) – podkreśla abp Carlo Maria Viganò w homilii na Niedzielę Sześćdziesiątnicy. Poniżej prezentujemy jej pełną treść.

***

Homilia  arcybiskupa Carlo Marii Viganò na Niedzielę Sześćdziesiątnicy 

Pan zaś, widząc, że wielka jest niegodziwość ludzi na ziemi i że usposobienie ich jest wciąż złe, żałował, że stworzył ludzi na ziemi… (Rdz 6,5)

W Niedzielę Sześćdziesiątnicy zbliżamy się do czasu pokuty i postu w przygotowaniu na Wielkanoc. Już w ciągu tygodnia Alleluja ucichło w liturgii zastąpione we Mszy poprzez Tractus. A w tę niedzielę, która jest quasi-pokutna, Kościół – wraz z czytaniami z Wezwania – towarzyszy nam w rozważaniu grzechu, który doprowadza Boga do zniszczenia buntowniczej rasy ludzkiej Potopem, oszczędzając jedynie rodzinę Noego.

Pismo Święte mówi o niegodziwości ludzi: usposobienie ich jest wciąż złe. Trudno uwierzyć w to, że ludzkość mogłaby popełnić w przeszłości zło, które widzimy dzisiaj: w żadnej starożytnej kulturze otchłań zła nie była tak głęboka, jak ta, w którą – jak widzimy – zapada się współczesny świat. Masakry, przemoc, wojny, perwersje, kradzieże, rabunki, rzezie, profanacje, świętokradztwa popełniane nie tylko przez osoby indywidualne, ale narzucane prawem przez głowy państw, wysławiane przez media, zachęcane przez nauczycieli i sędziów, tolerowane, a nawet aprobowane przez kapłanów.

Pytamy samych siebie, czy współczesny człowiek nie zasługuje na kary nawet gorsze od potopu, z powodu niegodziwości, która motywuje każde jego działanie przeciwko jego bliźnim, przeciwko Stworzeniu; a kontemplując widoczny triumf mysterium iniquitatis, widząc, jak powszechne i głęboko zakorzenione jest zło w naszym zepsutym i odszczepieńczym świecie, pytamy sami siebie: Jak długo Boży Majestat może tolerować ohydę ludzi. Niemal trudno nam uwierzyć w obietnicę Pana: Nie będę już więcej złorzeczył ziemi ze względu na ludzi, bo usposobienie człowieka jest złe już od młodości. Przeto już nigdy nie zgładzę wszystkiego, co żyje, jak to uczyniłem (Rdz 8,21).

To, co wprawia nas w dezorientację, to nie tyle milczenie, w którym zostajemy pozostawieni samym sobie i na pastwę naszych zgryzot, co fakt, że bezkarność obecnych przestępstw i grzechów może być sama w sobie karą, która jest nawet potężniejsza i surowsza niż ta, którą mógłby nam zesłać Odwieczny Ojciec.

Spoganizowana nowoczesność, pogrążona w barbarzyństwie, przygotowuje swoimi własnym rękami plagę, która jest bardziej katastrofalna niż starożytny Potop, jest dużo większą destrukcją rasy ludzkiej, w którą wierzy, a która może zmieść z powierzchni ziemi nie niegodziwych, ale dobrych: tych, którzy pozostają wierni Panu i Jego świętemu prawu. A podczas gdy gromadzą się chmury burzowe – ciemne i groźne – które ich zatopią, nasi współcześni szydzą z tych, którzy przygotowują swoją własną duchową Arkę, dążąc do ocalenia siebie i swych ukochanych bliskich; w rzeczy samej robią wszystko, by powstrzymać ich przed jej ukończeniem.

Pismo Święte i Ojcowie uczą nas, że Arka jest typem Kościoła świętego, dzięki któremu wybrani mogą ocalić siebie przed wspólną katastrofą ludzkości.

Hæc est arca – śpiewamy w Prefacji na poświęcenie Kościoła – quæ nos a mundi ereptos diluvio, in portum salutis inducit. „To jest arka, która ocalona z potopu świata, wiedzie nas do portu zbawienia”.

Ale czy możemy odnaleźć Arkę Zbawienia? Jak możemy odróżnić ją od jej podróbek, które muszą zatonąć pod ciężarem tych, którzy na niej zasiadają? Od jej imitacji, wykorzystywanych do ocalenia niegodziwców, gdy sternik zapobiega, by nie weszli na nią dobrzy, a nawet odpycha swoje własne dzieci, określając je nielegalnymi imigrantami, niegodnymi ocalenia przed wodami potopu?

Ta przygnębiająca myśl nie jest bezzasadna, kiedy weźmiemy pod uwagę, kto dziś zasiada na tronie św. Piotra. Wydaje się, że Arka Kościoła chce przyjmować każdego, z wyjątkiem tych, którzy tak naprawdę mają prawdo do zbawienia. W istocie wydaje się, że jest ona bezużyteczna, gdyż nie będzie żadnego potopu, przed którym należałoby uciekać. Albo gorzej: potężny potop wywołany nie gniewem Bożym, ale falą ludzkich nieprawości uważa się w rzeczywistości za moment odrodzenia, możliwość zredukowania światowej populacji zgodnie z urojonymi planami Wielkiego Resetu.

Tak jak na Titaniku, na którym załoga i pasażerowi tańczyli, upojeni i beztroscy, gdy statek z pełną prędkością pędził na górę lodową przed nim, mającą zatopić go – arogancki pomnik pychy tych, którzy wierzyli, że byli zwolnieni z Bożej sprawiedliwości. Człowiek, który powinien wzywać nas do wchodzenia na pokład tej Prawdziwej Arki, także wstąpił na pokład tego potwornego transatlantyckiego liniowca i widzimy go wraz z niegodziwcami, wznoszącym toast na cześć możnych ziemi, nieprzyjaciół Boga.

Ale jeśli z jednej strony te ludzkie okoliczności mogą wywołać u nas rozpacz i wywołać lęk o samo nasze przetrwanie, to z drugiej strony potrafimy rozpoznać Prawdziwą Arkę Zbawienia, gdyż widzimy ją gotową na górze Kalwarii, gdzie została zbudowana i na mistycznej Kalwarii ołtarza, gdzie czeka na nas każdego dnia.

Niewiele znaczy to, że wskazują nam inną arkę – nawet ludzie, w których pokładamy naszą ufność i którzy nie powinni nas oszukiwać – lub że są i tacy, którzy uważają ją za bezużyteczną i z tego powodu śmieją się z nas lub traktują nas tak, jakbyśmy byli szaleńcami. Niewiele znaczy to, że są tacy, którzy kwestionują zbliżający się potop, nawet jeśli sami są jego bluźnierczym architektem w swym głupim mniemaniu, że są nawet zdolni kontrolować zjawiska atmosferyczne swą geoinżynierią.

Wiemy, że Prawdziwą Arką, Jedyną Arką, jest Kościół święty. A dzięki słowom naszego Pana, Bożego Sternika, który mocno trzyma ster, wierzmy, że Arka ta przepłynie przez potop nieuszkodzona, a w końcu odnajdzie suchą ziemię, na której spocznie.

Z tego powodu jesteśmy zdecydowani nie pozwolić na to, by nas oszukiwano, łudząc nas, że możemy zbawić się na zewnątrz tej Arki albo budując własną dla siebie.

Św. Paweł w swoim liście na dzisiejszą Mszę wylicza wszystkie próby, wobec których będziemy musieli stanąć siejąc Słowo Boże, idąc za przykładem przypowieści o Siewcy, która dana jest nam w Ewangelii. Lecz mi powiedział: „Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali” (2 Kor 12,9). W uznaniu naszej słabości, w świadomości naszej niemocy i naszej nicości moc Boża staje się dostrzegalna w jeszcze większy sposób, im większa nasza pokora i wiara w Niego. Sufficit tibi gratia mea: Wystarczy ci mojej łaski. Ponieważ to poprzez Łaskę stajemy się godnymi, by znaleźć schronienie na Arce i poprzez Łaskę możemy tam pozostać w czas Potopu, i poprzez Łaskę dotrzemy do portu Nieba.

Nie traćmy zatem łaski Bożej. Wejdźmy na mistyczną górę, na której czeka na nas Arka; Arka, w której także znajdujemy pożywienie dla naszych dusz: Chleb Aniołów.

I oby tak było.

12 lutego 2023

Dominica in Sexagesima

Arcybiskup Carlo Maria Viganò

Źródło: LifeSiteNews.com Tłum. Jan J. Franczak

Co czynić mamy, kiedyśmy w walce duchowej ranę odnieśli. Ks. Scupoli. (8)

Co czynić mamy, kiedyśmy w walce duchowej ranę odnieśli.

Ks. Wawrzyniec Scupoli. (8)

Utarczka duchowa inaczej Walka duchowa, czyli nauka poznania, pokonania samego siebie, i dojścia do prawdziwej doskonałości chrześcijańskiej.

Utarczka duchowa czyli nauka poznania, pokonania samego siebie, i dojścia do prawdziwej doskonałości chrześcijańskiej. Przez Księdza Scupoli, Teatyna. Przełożył z francuskiego X. S. U. W. C. (Ks. Stanisław Ulanecki), Warszawa 1858.

ROZDZIAŁ XXV. Szermierz Jezusa winien być wolnym od wszelkiego w sercu niepokoju

Synu! jeśliś utracił spokój w sercu, staraj się go odzyskać co prędzej, i wszystko, cokolwiek wydarzyć się może w tym życiu, nie powinno cię mieszać ani pozbawiać spokoju. Winniśmy co prawda, zachować boleść i żal za nasze winy, ale ten powinien być daleki od wszelkiej burzy, od wszelkiego rozpaczliwego niepokoju, jakeśmy to już na wielu wskazali miejscach. Potrzeba także, abyśmy litowali się nad grzesznikami, zwłaszcza wewnętrznie, abyśmy jęczeli nad ich zgubą; potrzeba, abyśmy współubolewali nad bratem, lecz to współubolewanie ma być rzewne, dalekie od gwałtowności, pomieszania, ma być skutkiem prawdziwej, w Bogu i dla Boga miłości.

Co się zaś tyczy nieprzeliczonych nędz i przeciwności na jakie wystawieni jesteśmy na ziemi, jak np. choroby, klęski, śmierć, utrata przyjaciół, lub krewnych, powietrze, wojna, pogorzele i rozliczne inne przykre przygody i utrapienia, których się ludzie tak lękają, tak trwożą jako przeciwnych naturze, która cierpień unika, my przy pomocy łaski Boga, nie tylko winniśmy chętnie przyjmować z ręki Stwórcy, ale nawet z weselem dziękować za nie, Jego Ojcowskiej Opatrzności, Bóg albowiem zsyła takowe strapienia, albo jako sprawiedliwą karę na grzeszników dla ich nawrócenia, albo jako sposobność do zasługi dla sprawiedliwych. Prawdziwie upodobania godny widok przedstawiamy wówczas Bogu, kiedy w ciężkich dolegliwościach, naszą wolę zgadzamy z wolą Boga; kiedy umysł bez szemrania wszelkie krzyże w spokoju i cierpliwości znosi. Pamiętaj wreszcie synu, że wszelki niepokój nie podoba się Panu i jakiejkolwiek byłby natury, zawsze jest niedobry, zawsze z zepsutego wypływa źródła, z miłości własnej. Zawczasu przeto rozważ wszelkie zło, jakie by cię spotkać mogło, przygotuj się nań i znoś w cierpliwości. Zauważ dobrze, że wszelkie zło doczesne, choćby się najstraszniejsze wydawało, złem przecież rzeczywistym nazwać się i być nie może, ponieważ nie może nas pozbawić dóbr prawdziwych, jakimi jest Bóg, niebo: ponieważ Bóg zsyła i dopuszcza je, już dla przyczyn dopiero wymienionych, już dla innych przed nami wprawdzie zakrytych, ale które zawsze są najsprawiedliwsze.

Jeśli nawykniesz synu mój, utrzymać swój umysł zawsze swobodny, we wszystkich przygodach tego życia, wiele stąd odniesiesz korzyści, przeciwnie, niepokojąc się ciągle, i ćwiczenia twe duchowe niedobrze odbędziesz i żadnego z nich nie odniesiesz pożytku. Co więcej, dopóki w tym niepokoju zostawać będziesz, staniesz się igraszką wroga, nie poznasz wcale bezpiecznej, do cnoty wiodącej drogi. Wróg bowiem zbawienia, szatan, natęża wszystkie siły, aby usunął spokój z serca, wie on bowiem, że Bóg w spokoju przebywa i w spokoju wielkich dokonywa rzeczy. Dlatego używa wszelkiej chytrości, aby nam go wydarł i aby nas ułudził, wciska się nieznacznie, poddaje zamiary na pozór dobre ale w gruncie złośliwe, po rozmaitych poznać je możesz znamionach, a zwłaszcza po tym, że mieszają spokój wewnętrzny.

Dla zaradzenia tak niebezpiecznemu złu, kiedy nieprzyjaciel wysilać się będzie na wzniecenie w tobie jakiegoś wzruszenia, jakiegoś nowego pragnienia, nie otwieraj mu serca swego, usuń wprzód wszelkie uczucie pochodzące z miłości własnej; przedstaw Panu to twoje pragnienie, błagaj usilnie aby ci dał poznać, czy ono od Niego, czy też z poduszczenia złego pochodzi ducha. Nie zaniedbaj także poradzić się w tym względzie tego komu powierzyłeś kierunek sumienia swego. Kiedy nawet pewnym jesteś, że pragnienie pozostałe w twej duszy z natchnienia ducha Bożego pochodzi, jeszcze nie powinieneś brać sobie za obowiązek dokonać takowe, dopóki wprzód nie poskromisz zbytniego zapału doprowadzenia go do skutku. Sprawa bowiem dobra, wykonana z takim poskromieniem siebie, daleko jest przyjemniejszą Bogu, aniżeli z zbytecznym pośpiechem, z gwałtownym uczyniona zapałem; niekiedy samo dzieło nie tyle podoba się Panu, co umartwienie podobne. Tym sposobem, odrzucając wszystkie niegodne zachcenia, a do dobrych nawet zamysłów, biorąc się dopiero po poskromieniu wszelkich zapędów wrodzonych, możesz zachować prawdziwy, dokładny spokój w sercu.

Dla powyższej jeszcze przyczyny, nie powinieneś synu, zważać na zgryzoty wewnętrzne w sumieniu, które, jak zdaje się, pochodzą od Boga, bo wyrzucają nam prawdziwe upadki nasze; w samej jednak rzeczy są sprawą złego ducha; poznać to możemy po następujących znamionach: Jeżeli zgryzoty sumienia wzniecają w nas upokorzenie, jeśli czynią gorliwszymi w wypełnianiu spraw dobrych, jeśli nie zmniejszają ufności jaką pokładać winniśmy w miłosierdziu Boskim, przyjmujmy je wtenczas z podzięką jako łaskę nieba, jako pochodzące od Boga; lecz, jeżeli nas mieszają i trwożą, odbierają odwagę, jeśli nas czynią leniwymi, lękliwymi, oziębłymi w wykonaniu naszych powinności, wtenczas poczytać je mamy jako poduszczenia szatana, wykonywać zwykłe swe sprawy, a na to zamieszanie wewnętrzne żadnej nie zwracać uwagi.

Nadto, często się zdarza, że nasze niepokoje wnętrzne pochodzą z rozlicznych dolegliwości doczesnego życia; w takim razie, aby się pozbyć rodzącego stąd niespokoju, na dwie rzeczy mamy zwracać uwagę: naprzód, winniśmy się zastanowić jaki te dolegliwości mogłyby w nas uczynić uszczerbek, co by mogły w nas zniszczyć, czy miłość doskonałości, czy miłość nas samych, która głównym wrogiem jest naszym; jeśli miłość nas samych, nie mamy powodu do narzekania, owszem z wdzięcznością, z weselem przyjmować one należy, jako łaski zesłane nam od Pana, jako środki do pokonania wroga; lecz choćby nas odciągały od doskonałości i czyniły niemiłą cnotę, to i wtenczas zrażać się nie mamy, ani tracić spokoju serca, jak to wkrótce wyjaśnimy. Drugą rzeczą, jaką w dolegliwościach uczynić winieneś, jest, abyś wzniósł umysł ku Bogu i przyjął bez długiego rozbioru to, co z Jego Ojcowskiej pochodzi ręki, przekonany, że same krzyże jakie na nas zesłać Mu się podoba, mogą się stać jedynie źródłem dobrodziejstw, których nie poznajemy i dlatego korzystać z nich zaniedbujemy.

ROZDZIAŁ XXVI. Co czynić mamy, kiedyśmy w walce duchowej ranę odnieśli, to jest usterki jaki popełnili

Kiedy w walce duchowej rannym zostałeś, to jest: kiedy spostrzeżesz, żeś popełnił jaki błąd, czy to skutkiem jedynie ułomności, czy to nawet z zastanowieniem się i złością, nie trap się bardzo, nie zachodź w zwątpienie i niespokój, owszem zwracaj się synu, zaraz do Boga, odzywaj doń z pokorą i ufnością: Teraz o Boże mój! poznaję, czym jestem. Czegoż się bowiem po stworzeniu tak jak ja nędznym i zaślepionym spodziewać można, jedno zdrożności i upadków.

Zastanów się nad twą nędzą i upadkiem nieco, abyś w głębi duszy uczuł wstyd prawdziwy i żal serdeczny za swój upadek. Potem nie mieszaj się w duchu, ale skieruj całą twą nienawiść ku skłonności która panuje w tobie, a zwłaszcza tej, która grzech spowodowała. Powiedz: Panie! ja bym tysiąc razy większe i częstsze popełniał zbrodnie, gdyby mnie Twoja nieskończona nie otaczała i nie powstrzymywała dobroć. Złóż potem synu, tysiąckrotne dzięki temu Ojcu miłosierdzia, zacznij Go tym więcej miłować, widząc jak On mimo obrazy jakąś Mu wyrządził, wyciąga ku tobie zbawczą rękę, abyś w podobną znowu nie popadł nieprawość.

Na koniec, pełen ufności zawołaj z serca do Pana: Boże, wskaż mi wielkość Twoją, niech ja grzesznik nędzny poznam w uniżeniu objem Twego Boskiego miłosierdzia; nie dopuść Panie, abym choć na chwilkę miał się oddalić od Ciebie, wzmocnij mnie Twą łaską, abym Cię już więcej nie obraził nigdy.

Potem nie badaj już, czy Bóg odpuścił ci winę lub nie, bo to byłoby nowym, daremnym dla ciebie, pomieszaniem sumienia, byłoby stratą czasu, okazem pychy i ułudą szatana, który pod tak umaskowanymi pozorami dręczyć nas zamierza. Zdaj się zupełnie na miłosierdzie Boże i w zaspokojeniu prowadź dalej swe duchowe ćwiczenia, jakbyś nigdy nie upadł. Chociażbyś nawet po wielekroć w ciągu dnia jednego obraził Boga, nie trać przecie nadziei. Użyj po raz drugi, trzeci, a nawet dziesiąty tegoż samego sposobu, to jest: wzbudzaj coraz większą pogardę siebie, nienawiść grzechu i coraz baczniejszym na przyszłość bądź w czuwaniu nad sobą. Rodzaj takiej walki wielce się nie podoba szatanowi, ale bardzo przyjemny jest Bogu; wróg ponosi tu zawsze zawstydzenie, widząc się poskromionym, pohańbionym przez tegoż, którego w innych okazjach tak łatwo zwyciężył. Dokłada przeto szatan wszelkich starań i chytrości, abyśmy zaniechali podobnego sposobu, i częstokroć jego sztuka mu się udaje, a to wtenczas kiedy mało przykładamy baczności w czuwaniu nad tajnikami serca naszego.

Zresztą, im więcej synu, napotkałbyś trudności, tym więcej używaj mocy do pokonania siebie i nie raz jeden, ale często powtarzaj to święte ćwiczenie pogardy, poniżenia siebie i nienawiści upadku, chociażbyś tylko do jednego poczuwał się grzechu. Jeśli zaś grzech, w który nieszczęściem upadłeś, sprawia ci synu trwogę i odejmuje odwagę działania, staraj się przede wszystkim odzyskać spokój wnętrzny w duszy i ufność w Bogu. Wznieś serce w niebo i zauważ, że niespokój w duszy, nie tak z powodu nieszczęsnego upadku, nie tak z obrazy Boga, ale raczej z obawy na karę, jakąśmy zasłużyli, pochodzi, którą przecież gotowi być winniśmy w każdej przyjąć chwili.

Sposób zaś odzyskania tak pożądanego koniecznego spokoju duszy, jest następujący: przestań synu, myśleć o popełnionym grzechu, zastanów się raczej nad nieskończoną dobrocią Boga, który zawsze jest gotów przebaczać najpotworniejsze bezprawia, najsromotniejszym zbrodniarzom; który, owszem wszelkich używa sposobów, aby zwrócił grzeszników do ich powinności, aby się najściślej z nimi zespolił, aby ich uświęcił w doczesnym życiu i ubłogosławił w wieczności. Kiedy te, lub tym podobne uwagi uspokoją umysł twój, wtenczas już możesz się zastanowić i nad grzechem, i użyć naprzeciw niemu oręża powyżej ci wskazanego.

Na koniec, zbliżając się do Sakramentu Pokuty, do którego często przystępować ci radzę, staw sobie przed oczy wszystkie twe winy, wyznaj je szczerze ojcu duchownemu, wznów w sobie żal z powodu ich popełnienia i mocno postanów nigdy już więcej w nie nie upadać.

ROZDZIAŁ XXVII. Jak szatan zwykł kusić i mamić tych, co zamierzają być cnotliwymi, a którzy jeszcze są pogrążeni w występku

Wiedz synu, że jedyną jest myślą szatana, czyhać na zgubę dusz naszych, i że na nas naciera w sposób rozliczny. Abym ci odkrył jego zasadzki i zdrady, przedstawię wprzód rozmaitego rodzaju i stanu osoby i ich usposobienia.

Są jedni, co w ciągłej niewoli grzechu zostają, i nie myślą wcale tak ohydnych skruszyć więzów.

Są inni, którzy by radzi oswobodzić się z więzów i niewoli grzechu, ale żadnego do tego nie czynią kroku.

Są i tacy, którzy mniemają, że na dobrej są drodze, chociaż najbardziej od niej są oddaleni.

Są wreszcie osoby, które na wysoki już szczebel cnoty wstąpiły i nagle sromotniej, niż kiedykolwiek w grzech upadły.

O tych wszystkich usposobieniach, mówić będziemy w następnych rozdziałach.

ROZDZIAŁ XXVIII. Jak szatan pociągnąwszy w grzech kogo, pragnie w grzechu go utrzymać i dopełnić jego zguby

Kiedy udało się już szatanowi pociągnąć duszę do grzechu, wszystkich wtenczas używa podstępów, sposobów, aby naprzód zaślepił grzesznika, aby usunął z wyobraźni jego wszystko to, co by mu dało poznać stan jego nieszczęśliwy w jakim się znajduje; nie tylko, że w nim przytłumia wszystkie dobre od Boga pochodzące myśli i natchnienia, a w miejsce ich poddaje inne pełne złośliwości, ale jeszcze usiłuje go wplątać w okazje niebezpieczne, rozciąga swe sidła, aby go uwikłał w tenże sam lub inny jeszcze obrzydliwszy grzech; stąd pochodzi, że grzesznik coraz bardziej na umyśle zaćmiony, z bezprawia w coraz nowe bezprawie wpada i coraz więcej w złem się utwierdza, a tak niby z stromej stacza się góry z ciemności w ciemność, z przepaści w przepaść, oddalając się coraz bardziej od drogi zbawienia, chyba że Bóg przez osobliwszą łaskę, cudem powstrzyma go i podźwignie.

Na tak widoczną zgubę, zagrażające zło, jedyny jest środek, aby bez żadnej odwłoki poszedł grzesznik za natchnieniem Boga, co go z ciemności wiedzie do światła, z występku do cnoty, wołając do Boga: wspieraj mnie Panie, na ratunek mój pospiesz, nie dozwól abym dłużej w cieniach śmierci i grzechu zostawał. Niech grzesznik często z głębi duszy powtarza te lub podobne wyrazy, niech się natychmiast, jeśli można, uda do ojca duchownego, niech się pyta co ma czynić, jakiej użyć broni przeciw wrogowi który go naciska. A jeśli doń zaraz udać się nie może, niech się uciecze do stóp Jezusa ukrzyżowanego, a padłszy na twarz niech wzywa ratunku. Może się także udawać do Nieba Królowej, matki miłosierdzia Maryi: od tej bowiem skwapliwości i pilności w nawróceniu, zawisło zwycięstwo, jak to w następnych zobaczymy rozdziałach.

ROZDZIAŁ XXIX. O ułudzie tych, co niby radzi, a przecież całkowicie nie poprawują się

Wiele jest osób co poznają zły stan swego sumienia i chcieliby z jarzma grzechowej wynijść niewoli, ale dają się łudzić nieprzyjacielowi duszy, który w nich wmówić usiłuje, iż wiele jeszcze mają do tego czasu i tak najbezpieczniej odkładają nadal swe nawrócenie. Przedstawia im, iż przede wszystkim potrzeba ukończyć tę lub ową sprawę, uspokoić się z niektórymi zawiłymi interesami, że bez tego niepodobna się całkowicie oddać życiu duchowemu, ani swobodnie spełniać swe obowiązki. Wyraźna to zasadzka szatańska, w którą wiele już osób ułowić się dało, i w którą co dzień nowe wpadają ofiary; wszyscy jednak sobie samym i swemu najgrubszemu lenistwu, przypisać winni to nieszczęście, bo w sprawie gdzie idzie o własne zbawienie i cześć Boga, tak długo się ociągali.

Niech nikt nie mówi: Jutro, jutro; ale raczej dziś, zaraz; pytam się bowiem dlaczegóż jutro? Wiemże ja, czy doczekam jutra? Lecz chociażbym najpewniej wiedział, byłażby to skuteczna wola odniesienia zwycięstwa, zadawać sobie coraz nowe blizny?

Dla uniknienia tej i w poprzednim rozdziale wyrażonej ułudy, niewzruszoną jest zasadą, abyśmy bez ociągania się byli posłusznymi natchnieniom nieba. Kiedy zaś mówię bez ociągania się, nie rozumiej tu wcale synu, samych jedynie pragnień, albo słabych bezowocnych postanowień, jakimi mnóstwo osób z powodu wielu przyczyn łudzi się i gubi. Najpierwsza zaś tego przyczyna jest, że postanowienia swe nie uzasadniają na nieufności sobie i ufności w Bogu, skąd pochodzi, że dusza ukrywa w sobie tajemną pychę i tak się zaślepia, że pozór za stałą bierze cnotę. Lekarstwo na to zło i światło do jego rozpoznania sama dobroć Boska nam nastręcza, kiedy dopuszcza upadku, abyśmy własnymi upadkami oświeceni i pouczeni, nic na własnych nie polegali siłach, ale całą ufność w łasce Boga złożyli, abyśmy utajoną w nas pychę poznali i na potem pokorniejszymi byli. A tak synu, postanowienia twoje dobre, bezskutecznymi zostaną, jeśli nie będą mocnymi i statecznymi, nie mogą zaś być mocne i stateczne, jeśli nie będą oparte na nieufności w sobie i na całkowitym zaufaniu Bogu.

Druga przyczyna, dla której postanowienia nasze bez skutku pełzną jest, że kiedy nasze dobre przedsięwzięcia czynimy, wystawiamy sobie jedynie piękność, szczytność cnoty, która najsłabszą nawet pociąga wolę, nie zwracamy zaś wcale uwagi na trudy i prace jakie ponieść potrzeba przy nabyciu cnoty; co sprawia, że dusza leniwa za najmniejszą trudnością zniechęca się i od swego dobrego odstępuje przedsięwzięcia. Dlatego synu, nawyknij zastanawiać się nie tak nad cnotą samą, ale raczej nad trudnościami, przeszkodami jakie napotkać możesz na drodze do cnoty, myśl o nich często i przygotuj się do ich przełamania, za każdym z nimi się spotkaniem. Wiedz wreszcie, że im więcej mieć będziesz odwagi, już do zwyciężenia samego siebie, już do pokonania nieprzyjaciół, tym bardziej zmniejszać się będą wszelkie trudności i staną się łatwiejszymi do przebycia.

Trzecia przyczyna jest, że nasze postanowienia nie tyle mają na celu cnotę i wolę Boga, ale raczej nasze własne dobro. To się zwykle wydarza, kiedy w pociechach wewnętrznych, a zwłaszcza w przeciwnościach i utrapieniach postanowienia i śluby czynimy; nie znajdując bowiem na nasze utrapienia ratunku i uleczenia tu na ziemi od ludzi, stanowimy wtenczas, że się całkowicie poświęcimy Bogu, że jedynie uczuciami cnoty zajmować się będziemy. Synu! abyś w podobnych zdarzeniach nie chybił, nie zbłądził, bądź bacznym i łaski nie nadużywaj Pana; bądź zawsze pokornym i oględnym w samychże dobrych postanowieniach; nie unoś się zbytnim przedwczesnym zapałem, który cię powieźć może do czynienia lekkomyślnych ślubów, jakich byś wykonać nie mógł. Owszem, kiedy jesteś w utrapieniu, postanów głównie z ochotą znosić ten krzyż utrapienia, na krzyżu całą swą zasadzaj chwałę, aż do wyrzeczenia się wszelkiej ulgi nie tylko ze strony ludzi, ale nawet niekiedy ze strony nieba samego, jeśli się tak Bogu podoba. O to głównie błagaj, tego jedynie pragnij, aby cię ręka Najwyższego w dolegliwościach wspierała, podtrzymywała, abyś z pomocą Jego łaski, mógł znieść cierpliwie wszelkie przykrości jakie Bogu, jako Ojcu, podoba się zesłać na ciebie.

ROZDZIAŁ XXX. O ułudzie tych, którzy mniemają że już wysoko postąpili w drodze doskonałości, chociaż od niej są dalekimi

Chociaż nieprzyjaciel raz i drugi pokonanym zostanie, nie zaniedba on jeszcze po raz trzeci wystąpić do walki. Starać się on będzie, abyśmy zapomnieli błędów i skłonności jakieśmy już rzeczywiście stłumili, i umysłowi naszemu przedstawi różne urojone wysokiej doskonałości marzenia i stopnie do jakich wie, że my nigdy nie dojdziemy. To sprawi, że my co chwila nowe i ciężkie odbierać będziem rany, i ani pomyślimy o ich uleczeniu; same pragnienia i ułudne postanowienia, już się nam wydadzą rzeczywistością i skutkiem ukrytej pychy, przywiodą do mniemania, żeśmy do wysokiej już doszli świątobliwości życia. Nie będziemy mogli znieść najmniejszej przykrości, najmniejszej krzywdy, a przecież w wyobraźni naszej nie przestaniemy zabawiać się wzniosłymi o sobie myślami i tworzyć wielkie zamiary heroicznych poświęceń, cierpieć najstraszliwsze męczarnie, a nawet same ognie czyśćcowe dla miłości Boga.

Przyczyna takiej ułudy stąd pochodzi, że niższa część duszy nie lęka się bardzo utrapień w odległości i niepewnie spodziewanych, a my w zarozumiałości porównywać się poważamy z tymi, którzy największe dolegliwości rzeczywiście z wielką znosili lub znoszą cierpliwością. Jeśli chcesz synu, wywikłać się z tych sideł i ułudy, bądź gotowym do walki i pokonywaj rzeczywiście otaczających cię wrogów, którzy tuż obok ciebie i w tobie się znajdują, jakimi są: miłość własna, zarozumiałość itp. Tym sposobem dopiero, to jest: w mężnej walce, rozpoznasz, czy twe postanowienia są stateczne lub chwiejące się, prawdziwe czy udane, i będziesz szedł prostą doskonałości drogą, jaką nam święci już utorowali.

Co się zaś tyczy nieprzyjaciół, którzy cię zwykle nie zaczepiają, nie czyń sobie synu, przykrości i trudu, abyś miał ich wzajem zaczepiać i wypowiadać walkę, chyba żebyś przewidział, że w pewnym czasie lub przy zdarzonej okoliczności mogą powstać przeciw tobie: w takim bowiem razie przeciw wszelkim ich pociskom, zawczasu zabezpieczyć się winieneś mocnym postanowieniem ich zwalczenia. Jednak jakkolwiek mocne wydawać się tobie mogą twe postanowienia, nie poczytuj ich za same zwycięstwa. Chociażbyś był przez długi czas wprawny w ćwiczenia cnoty, i w niej uczynił znakomite postępy, zawsze przecież bądź pokornym, lękaj się własnej słabości i nędzy, nic nie licz na siebie, ale połóż całą ufność i nadzieję w Bogu samym: błagaj często Pana, aby cię umacniał w utarczce, zachował od wszelkiego niebezpieczeństwa, potłumił w twym sercu wszelkie uczucia zarozumiałości i zaufania w swoich siłach. A tak postępując, możesz mieć nadzieję dostąpienia wysokiej doskonałości, chociażbyś skądinąd wiele miał trudności i pracy, w poprawie uchybień, jakie częstokroć Bóg dopuszcza, już dla naszej pokory, już zachowania w nas tej odrobiny zasług, jakieśmy mogli zebrać przez nasze dobre czyny.

ROZDZIAŁ XXXI. O podstępach, jakie nieprzyjaciel duszy zwykł czynić dla sprowadzenia nas z drogi cnoty

Czwarty podstęp i zasadzka, jaką wróg nam zastawia, jest, iż gdy nas widzi, że prostą doskonałości idziemy ścieżką, poddaje od czasu do czasu, wiele dobrych zamiarów, przedsięwzięć, a to w tym celu, aby nas odwiódł od zwykłych nam właściwych ćwiczeń cnoty i pociągnął nieznacznie do błędu. Jeżeli np. słaba osoba znosi cierpliwie chorobę, wróg zbawienia obawiając się aby nie nabyła nawyknienia cierpliwości, przedstawia jej wiele świętych heroicznych czynów, jakie by w zdrowiu działać mogła, wmawia w nią, że gdyby była zdrową, chwaliłaby wiele Boga, byłaby bardziej sobie i bliźniemu pożyteczną. A kiedy mu się udało wzbudzić próżne pragnienie odzyskania zdrowia, tak je podtrzymuje, iż owa osoba smuci się i trapi, że nie może pozyskać czego pragnie, i im więcej owe pragnienia zapalają się, tym więcej wzmaga się niepokój w duszy. Posuwa się szatan dalej jeszcze; sprawia iż owa osoba poczyna się niepokoić w swej słabości, nie uważa już onej za dopuszczenie Boskie, ale raczej, jako przeszkodę do dobrych czynów, które takim źle zrozumianym zapałem wykonywać pragnie, pod pozorem niby większego stąd wypływającego dobra. Gdy już tego dokazał zwolna, znowu usuwa z jej umysłu wszelkie wspomnienie dobrych czynów, jakimi nabiła sobie głowę, i zostawia tylko pragnienie, aby mogła co prędzej być oswobodzona z swych cierpień, a kiedy słabość nieco dłużej niż ona mniemała, przeciągnie się, staje się zaraz strapioną, niecierpliwą i tak nieznacznie z cnoty którą wykonywała, wpada w występek tejże cnocie przeciwny.

Środek do zabezpieczenia się przeciw temu oszukaniu, jest następujący: Jeżeli będziesz w jakiej słabości lub innym ucisku, pohamuj się i nie pragnij nigdy wykonywać tego co nie możesz; sama bowiem ta niemożność nabawi cię niespokoju i niezadowolenia. Pomyśl w upokorzeniu i z poddaniem się woli Boga, że nim cię Bóg wyprowadzi z stanu niemożności w jakim obecnie zostajesz: wszystkie twe dobre pragnienia, które masz teraz, pozostaną zapewne bez skutku, albowiem nie będziesz miał i odwagi i ducha do ich wykonania, a chociażbyś i miał, wiedz o tym, że może Pan skutkiem niedocieczonej swojej woli, albo też skutkiem twych grzechów, nie chce abyś ty dokonał owo zamierzone dzieło, że daleko bardziej podobać się Mu będzie, kiedy zobaczy że się poddajesz Jego woli, że się upokorzasz pod Jego potężną prawicą.

Bądź synu, w takimże samym usposobieniu, jeśli ci się wydarzy, czy to z zlecenia ojca duchownego, czy też z innego jakiego powodu przerwać swoje zwykłe nabożeństwo i ćwiczenia duchowe, a nawet jeślibyś na pewny czas nie otrzymał pozwolenia przystąpienia do stołu Pańskiego, nie wpadaj w pomieszanie i gniewliwy smutek, owszem, wyrzeknij się w duszy woli własnej, a zastosuj we wszystkim do woli Boga, mówiąc w uniżeniu: Gdyby Bóg w głębi mej duszy nie postrzegał zdrożności i niewdzięczności, nie byłbym teraz pozbawionym najświętszej komunii. Niechże święte imię Jego uwielbione będzie, że tym sposobem daje poznać mą niegodziwość. Wierzę mocno, że w każdym utrapieniu, jakie zsyłasz na mnie Panie, pragniesz abym je znosił w cierpliwości i w zamiarze podobania się Tobie, abym ofiarował Ci moje serce zawsze poddane woli Twojej, gotowe na przyjęcie Ciebie, abyś wszedłszy do niego, napełnił je ducha pociechą, obronił je przeciw potęgom piekła, które własność Twoją chcą pochwycić. Czyń ze mną Stworzycielu i Zbawco mój to, co jest dobrem w oczach Twoich. Twoja święta wola niech teraz i przez wszystkie wieki będzie wsparciem i żywotem moim. O jedno tylko proszę Cię wdzięczna i słodka miłości moja, aby ma dusza uwolniona od tego wszystkiego, co się Tobie nie podobać może, ozdobiona w potrzebne cnoty, była gotową nie tylko na Twoje przybycie, ale do wykonania tego wszystkiego, co się Tobie rozkazać podoba.

Wiernie wykonaj synu, wszystko co ci tu przedstawiam, a bądź pewnym, że jeżeli uczujesz bodziec, pragnienie wiodące do przedsięwzięcia dobrego jakiego dzieła, które przewyższy twe siły, czy to pragnienie będzie wrodzonym, czy z poduszczenia złego ducha dla zniechęcenia cię w cnocie podsunione, czy wreszcie sam Bóg ono podda, dla doświadczenia twego posłuszeństwa, bądź pewnym powtarzam, że zawsze nastręczy ci sposobność do uczynienia choć drobnego postępu na drodze zbawienia, do służenia Bogu w sposób Jemu najprzyjemniejszy; na czym właśnie prawdziwa doskonałość, pobożność zawisła.

Nadto, kiedy dla uleczenia twej choroby, lub też dla uwolnienia się z przykrej dolegliwości lub ucisku, użyjesz środków z siebie niewinnych, godziwych, jakich zwykli nawet święci używać ludzie, chroń się natężonego wysilenia, ani pragnij, żeby koniecznie stało się wszystko wedle twego uwidzenia, winieneś być na wszystko gotowym, i mieć na celu jedynie wolę Boga: bo jakże odgadniesz, czy tymi, czy też innymi daleko stosowniejszymi środkami postanowiła Opatrzność Boga, wybawić cię od tych utrapień? W przeciwnym zaś razie, jeśli koniecznie będziesz dopinał swego, będzie to twoim nieszczęściem, jeśli bowiem nie uda się, czego z taką żądzą gwałtowną zapragnąłeś, trudno wtenczas będzie powstrzymać się tobie od niecierpliwości, a choćbyś mógł się powstrzymać, twoja cierpliwość połączona z wielą niedoskonałościami, nie tak miłą w obliczu Boga się wyda, i zasługa twoja się zmniejszy.

Jeszcze jedną chcę odkryć synu, ułudę, mianowicie, jak miłość własna, w wielu zdarzeniach przed nami ukrywa ciężkie i widome usterki. Chory np., który zbyt narzeka na swoją słabość, chce pokryć swą niecierpliwość, pozorową jakąś osłoną, nie nazywa on swych uniesień gniewliwych, prawdziwą niecierpliwością, ale tylko słusznym niezadowoleniem, bo widzi, że jego słabość jest karą za grzechy, że jego słabość utrudza bardzo tych, którzy się krzątają około niego. Podobnież człowiek dumny, co nie mógł otrzymać jakiegoś urzędu, godności, albo którego z niej złożono, swojego smutku nie przypisuje swej próżności i pysze ducha, ale oskarża i zwala to na inne przyczyny i osoby, które bardzo mało, albo nic do tego się nie przyczyniły. Gniew i niespokój takowy, wyraźnie pochodzi z tajemnej wewnętrznej odrazy, jaką on uczuwa, że się coś wbrew jego woli stało. Ktokolwiek zatem pragnie się uchronić tych ułud i niespokoi, winien się przysposobić i być gotowym, jakeśmy to już wyżej powiedzieli, na znoszenie cierpliwe wszelkich dolegliwości, wszelkich krzyżów i przeciwności, jakie wydarzyć się mogą na tej ziemi i z jakichkolwiek bądź źródeł przypaść by nań mogły.

Książkę postaci papierowej można nabyć tutaj:

https://ksiegarnia-armoryka.pl/Utarczka_duchowa_Wawrzyniec_Scupoli.html

Umysł nasz chronić się winien niepotrzebnej ciekawości. Ks. Scupoli (4)

Umysł nasz chronić się winien niepotrzebnej ciekawości. Ks. Wawrzyniec Scupoli (4)

Utarczka duchowa inaczej Walka duchowa, czyli nauka poznania, pokonania samego siebie, i dojścia do prawdziwej doskonałości chrześcijańskiej (4)

Utarczka duchowa czyli nauka poznania, pokonania samego siebie, i dojścia do prawdziwej doskonałości chrześcijańskiej. Przez Księdza Scupoli, Teatyna. Przełożył z francuskiego X. S. U. W. C. (Ks. Stanisław Ulanecki), Warszawa 1858.

ROZDZIAŁ IX. Umysł nasz chronić się winien niepotrzebnej ciekawości

Druga wada, z której koniecznie umysł nasz otrząsnąć winniśmy, jest zbytnie zaciekanie się w rzeczach; jeśli bowiem zaprzątniesz synu umysł myślami próżnymi, błahymi, a nawet zdrożnymi, staniesz się niezdolnym do zamiłowania tego, co służy do poskromienia twych chuci nieporządnych, co do prawdziwej doskonałości poprowadzić cię może. Bądź przeto jakby umarłym, całkowicie umarłym dla rzeczy ziemskich, ani tykaj się ich, jeśli nie są koniecznie ci potrzebne, chociażby nawet zabronione nie były. Trzymaj na wodzy władzę rozumu, nie dozwalaj jej daremnie rozpraszać się po wielu przedmiotach, uczyń tę władzę zupełnie obojętną na wszelką wiedzę świata. Nie nadstawiaj ciekawego ucha na nowostki i rozgłos wieści które krążą, unikaj tych osób których całym zajęciem, rozmową, są interesy świata; wszystkie zmiany wśród ziemi zdarzające się, poczytaj za widma, za marzenia senne. Trzymaj się nawet w szrankach oględności, w rzeczach odnoszących się do nieba: nie zapuszczaj się za wysoko w myślach twoich; poprzestań na tym, aby Jezus ukrzyżowany był ciągle obecnym oczom wyobraźni twojej, wystarczy tobie, kiedy poznasz Jego życie i śmierć i czego On po tobie domaga się. Pomiń resztę, a staniesz się miłym Panu, bo ci prawdziwymi są uczniami Jego, którzy tego tylko pragną, o to jedynie proszą, aby przy pomocy Pana wiernie Mu służyli, spełniali Jego świętą wolę. Wszystko, co jest więcej nad to, wszelkie pragnienia, badania, są miłością własną, pychą ducha, sidłem szatana.

Jeśli synu pójdziesz za wskazanym prawidłem, udaremnisz wszelkie sztuki, zasadzki starego węża. On bowiem widząc, jak z zapałem chwytasz ćwiczenia życia duchowego, jak z silną wolą i wytrwaniem pragniesz je wykonywać, nie przestanie nacierać na ciebie od strony rozumu, aby przez rozum zawładnął wolę i stał się panem władz obudwóch. Zawiść szatana i chęć nas ułudzenia, sprawi, iż w samych modlitwach będzie nam poddawał myśli wielkie, uczucia wzniosłe, zwłaszcza jeśli dostrzeże, że umysł nasz jest badawczy, zaciekawiający się, skłonny do pychy, do marzeń, do uwidzeń. Jego jest dążnością, abyśmy się zabawiali próżnymi rozumowaniami i w nich upodobali sobie; abyśmy w błędnym uciszeniu ducha, mniemając, że już posiadamy Boga, zaniechali zupełnie oczyszczać swe serce, nie wchodzili w poznawanie samych siebie, i prawdziwie się nie umartwiali; jego jest zamiarem, abyśmy owionieni pychą, poczytali swój rozum za bożyszcze, abyśmy nawykli we wszystkich rzeczach iść za własnym zdaniem i nie radzili się nikogo, abyśmy wreszcie wyobrażali sobie, że możemy się obejść bez rady, bez kierunku żadnego.

Zło o którym tu mówimy, jest nader niebezpieczne i prawie nie do uleczenia, łatwiej jest bowiem zleczyć pychę woli, niż rozumu. Rozum dostrzegłszy pychę woli, może ją łatwo potłumić przez dobrowolne poddanie się rozkazom tych, którym ulegać winniśmy; jeśli zaś człowiek uprzedzi się w rozumie, jeśli z uporem obstawać będzie, że jego uczucia i zdania są lepsze niż przełożonych, któż go natenczas wyprowadzi z błędu? jakże pozna swą ułudę? jakże się podda w karby posłuszeństwa i pokierowania przez drugich, kiedy się uważa więcej niż wszyscy oświeconym, rozumnym? Jeżeli rozum co jest okiem duszy, co sam tylko zleczyć może wszelką nadętość serca; jeżeli rozum powtarzam, jest słaby, zamroczony, zarażony pychą, któż na jego chorobę wynajdzie zaradcze lekarstwo? Jeżeli samo światło zamieni w ciemność, a prawidło w nieład, czegoż się po reszcie spodziewać można?

Usiłuj przeto synu pozbyć się zła tak niebezpiecznego, nie dopuść, aby ono w samym rdzeniu twoją zarazić miało duszę. Nawyknij poddawać sądy swoje pod sądy drugich, nie zapuszczaj się bardzo w subtelnostki rzeczy duchowych, zamiłuj prostotę i głupstwo w oczach świata, tak zalecone przez wielkiego Apostoła, a przewyższysz nawet Salomona w mądrości.

ROZDZIAŁ X. O urządzeniu woli, o celu do jakiego wszystkie nasze wewnętrzne i zewnętrzne sprawy kierować mamy

Sprostowawszy wady rozumu, należy usunąć koniecznie i te, co oblegają wolę, abyśmy wyrzekłszy się własnych skłonności i zachceń, stosowali się całkowicie do woli Boga.

Uważ dobrze synu, że nie dosyć jest, abyś chciał i wykonywał to, co jest Bogu przyjemnym, lecz potrzeba jeszcze abyś chciał i działał poruszony łaską Boga i w zamiarze jedynie podobania się Bogu. Tu właśnie rozwija się walka przeciw naturze, która tak chciwie pragnie przyjemności, która we wszystkich rzeczach, a niekiedy bardziej jeszcze w duchowych, niż innych, szuka własnego zadowolenia i więcej jeszcze w nich sobie podoba, bo tu żadnego zła nie dostrzega. To jest powodem, że gdy idzie o przedsięwzięcie jakiego dobrego dzieła, rzucamy się doń bez namysłu, nie w tym celu abyśmy byli posłusznymi Bogu, ale, że to nam sprawia przyjemnostkę, głaszcze serce, schlebia, że i my też niekiedy wykonywamy rzeczy, które Bóg nam zaleca.

Ułuda takowa tym jest subtelniejszą, im przedmiot naszych pragnień i działań jest lepszym w samym sobie. Któżby mógł sądzić, że miłość własna tak w sobie ohydna, tu się wcisnęła, że ona nas pobudza do chęci zjednoczenia się z Bogiem, że gdy pragniemy posiadać Boga, więcej nam idzie o nasz własny interes, aniżeli o chwałę Boga i spełnienie Jego woli, co przecież powinno być jedyną działań pobudką, tym co kochają Boga, szukają Go i usiłują zachowywać przykazy Jego. Abyś uniknął tak niebezpiecznej rozbicia skały, a nawykł chcieć i działać jedynie za wodzą ducha Bożego, w najczystszej intencji uwielbienia Tego, który pragnie nie tylko być początkiem, ale i kresem wszelkich spraw twoich, wypada ci zachować następujące ostrożności:

Kiedy przedstawi się tobie jakie dzieło dobre do wykonania, nie dozwól sercu rozpływać się w upodobaniu i pragnieniu onego; dopóki wprzód nie wzniesiesz swej myśli i ducha ku Bogu, abyś poznał, czy On chce przez ciebie dokonać owo dzieło; abyś dobrze zbadał, czy dlatego jedynie i wyłącznie chcesz się wziąć do dzieła że ono jest przyjemnym Bogu? Tym sposobem wola twoja uprzedzona i oparta zupełnie na woli Boga, w tym tylko podobać sobie będzie, co się Bogu podoba, i z tej pobudki działać będzie, aby woli Boskiej zadość się stało, aby chwała Boga pomnożoną była. Tak samo postępować wypada w rzeczach, które, jak się zdaje, nie są z wolą Boską zgodne; nim je odrzucisz, winieneś wprzód wznieść ducha do Boga, dla poznania Jego woli i nabycia niejakiej pewności, że odrzuciwszy tę sprawę, będzie to upodobaniem Boga.

Uważ jednak dobrze, że nie tak łatwo jest rozpoznać wybiegi naszej zepsutej natury, która pod rozmaitymi pozorami siebie głównie szuka, a w nas wmawia, że my we wszystkich sprawach mamy jedynie na celu działać to, co się podoba Bogu. Stąd pochodzi, że kiedy co przedsiębierzemy lub zaniechywamy wyłącznie w zamiarze zadowolenia nas samych, zdaje nam się, że my działamy z pragnienia podobania się Bogu, lub przeciwnie, powstrzymujemy się od dzieła z obawy, aby takowe Panu nieprzyjemnym nie było. Na takie zło, najistotniejszym, zaradczym środkiem jest czystość serca, jaką wchodzący w szranki walki duchowej, koniecznie sobie za cel zakładać winni, zewłócząc z siebie starego człowieka, a przyoblekając nowego.

W zastosowaniu zaś tego Boskiego środka do czynu, przed rozpoczynaniem spraw twoich, usuwaj synu wszelkie przyrodzone i ludzkie pobudki, wszystko jedynie przez wzgląd na wolę Boga miej w upodobaniu, lub nienawiści. Jeśli zaś we wszystkim co czynisz, a zwłaszcza w nagłych i prędkich wzruszeniach serca, i innych szybko mijających czynach zewnętrznych, nie wzbudzasz, nie uczuwasz w sobie jednocześnie tej prawdziwej i czystej intencji, niechże przynajmniej ona uprzednio wzbudzona trwa wszędzie, niechże w głębi duszy twej zawsze tkwi to rzetelne pragnienie podobania się jedynie zawsze Bogu. Jednakże w sprawach co tak prędko się nie kończą, nie wystarcza abyś ogółową wzbudził w sobie intencję dopiero wskazaną, owszem, odnawiaj ją często, utrzymuj czystą i zawsze płomienną: inaczej, wkrótce staniesz znowu w niebezpieczeństwie poddania się miłości własnej, która zawsze przenosząc stworzenie nad Stwórcę, mamić nas zwykła, tak, iż prawie niespostrzeżenie zmieniamy i pobudkę i przedmiot działania.

Człowiek np. cnotliwy, lecz mało na siebie baczny, rozpoczyna zwykle swą sprawę w zamiarze podobania się Bogu, w następstwie jednak, zapomina się zwolna i nie myśląc nawet przechodzi do próżnej chwały, tak dalece, że już nie zwraca uwagi na wolę Boga, co było wprzód jego działań pobudką, ale całkowicie zajmuje się upodobaniem w własnej pracy, i marzy tylko o korzyści, o sławie jaką z niej odnieść może.

Jeżeli zaś sprawa najlepiej powieść się mogła, a Bóg dopuści jakiej zawady w dalszym jej prowadzeniu, bądź przez zesłanie słabości, bądź przeszkodę stawioną przez innych ludzi, lub wypadek, i my oburzamy się, szemrzemy już na tę, już na ową osobę, już wreszcie przeciw Bogu samemu; jest to widocznym dowodem, iż nasza intencja prawą nie była, że pochodziła z złej pobudki i zasady: ktokolwiek bowiem zawsze działa przy łasce i w zamiarze podobania się Bogu, wszystko mu równo to lub owo zajęcie, i jeśli pragnie spełnienia jakiej rzeczy, zamierza ją osiągnąć tylko tym sposobem i w tym czasie, jaki się Bogu podoba; jakikolwiek obrót wezmą zamiary jego, zawsze jest spokojny, zawsze zadowolony, bo jego jedynym zamiarem jest spełnienie woli Boga.

Skupiajmy się przeto w duchu i sprawy nasze odnośmy do celu tak wzniosłego i zacnego; jeśli zaś niekiedy w wewnętrznym naszym usposobieniu będziemy wykonywać nasze sprawy w celu uchronienia się mąk piekła, lub zyskania nieba, możemy jeszcze za cel ostatni postanowić sobie posłuszeństwo woli Boga, który chce, abyśmy osiągnęli niebo, ustrzegli się piekła. Jakże wielka jest moc pobudki i intencji dopiero wymienionej! Najdrobniejsza sprawa i z siebie najlichsza i wzgardliwa, uczyniona wyłącznie dla Boga, więcej ma wartości, aniżeli wiele innych, chociażby daleko lepszych, wznioślejszych, w innej wykonywanych intencji. Szczupła jałmużna podana ubogiemu, przez wzgląd na uwielbienie Majestatu Boskiego, bez porównania jest przyjemniejszą, aniżeli opuszczenie wielkiej majętności, w innym przedsiębrane celu, choćby nawet i w celu pozyskania nieba, chociaż i ta ostatnia pobudka jest chwalebną i godną spraw naszych. Z początku ta święta praktyka czynienia wszystkich spraw w zamiarze jedynie podobania się Bogu, wyda się tobie synu ćwiczeniem nieco trudnym, za czasem jednak stanie się bardzo łatwą, a nawet przyjemną jeśli nawykniesz szukać Boga z całego serca, jeśli kierować nieustannie będziesz wszystkie pragnienia swoje ku Niemu, jako istotnemu i najwyższemu dobru, który w samym sobie jest godzien aby wszelkie ku Niemu biegło stworzenie, szukało Go, szanowało, miłowało nad wszystkie rzeczy. Im więcej zastanawiać się będziesz jak potężnym, jak kochania godnym jest Bóg, tym wzniesienia serca twego ku Panu będą częstsze i rzewniejsze; i tak z największą łatwością nabędziesz wkrótce świętego nawyknienia odnoszenia wszelkich spraw naszych na chwałę Boga.

Abyś wreszcie mógł zawsze działać z tak wzniosłej, tak pięknej pobudki, módl się często do Pana naszego Jezusa Chrystusa, aby ci udzielił łaski posiadania takowej intencji, rozważaj wreszcie nieskończone dobra, które dla nas Bóg uczynił, które czyni w każdej chwili z najczystszej i bez interesowanej ku nam miłości, z najczystszej bezinteresownej pobudki.

ROZDZIAŁ XI. Uwagi zachęcające nas do pełnienia woli Boga

Abyś łatwiej synu zdał się na wolę Boga, i czynił wszystko dla chwały Jego, uważ dobrze, że Bóg nas pierwszy umiłował i uzacnił, i to w rozliczny sposób. On nas wywiódł z nicości i na obraz swój utworzył, a wszystkie inne stworzenia poddał naszej usłudze. On zamierzywszy dać nam Zbawcę, zesłał nie Anioła, ale Syna swego jednorodzonego, który odkupił świat nie ceną srebra i złota, które są rzeczami zepsuciu uległymi, ale ceną krwi swojej (I Piotr. I, 18.), ale śmiercią swoją, tak ohydną, tak bolesną. On wreszcie w każdej chwili broni nas przed zaciętością wrogów, walczy za nas, daje łaskę, i aby nas ocenił, umocnił, zawsze jest gotów dać nam Ciało Syna swojego u Stołu Pańskiego.

To są okazy niemylne względności, łaskawości, jakie Bóg ma ku nam. Któż pojmie jak daleko posuwa się Jego miłość ku stworzeniom tak nędznym, tak nikczemnym jak my jesteśmy; znowu, jak wielką powinna być nasza wdzięczność ku Dobroczyńcy najszczodrobliwszemu? Jeśli panowie ziemi, odebrawszy hołdy od osób których urodzenie lub majętność niżej od nich stawia, sądzą się obowiązanymi do oddania im okazu swego szacunku i wdzięczności, jaką cześć, jakie hołdy nieść winniśmy robaczki ziemi wszechwładnemu, potężnemu władcy wszechświata, co nam tyle dał okazów swej względności, łaskawości, miłosierdzia?

Nade wszystko, pamiętaj synu, że Majestat Boga jako nieskończony, jest godzien, abyś Mu służył z pobudek najczystszej miłości i w zamiarze jedynie Mu podobania się.

Książkę postaci papierowej można nabyć tutaj:

https://ksiegarnia-armoryka.pl/Utarczka_duchowa_Wawrzyniec_Scupoli.html

Trwożliwości nie mamy uważać za cnotę. Ks. Wawrzyniec Scupoli (3)

Trwożliwości nie mamy uważać za cnotę. Ks. Wawrzyniec Scupoli (3)

Utarczka duchowa inaczej Walka duchowa, czyli nauka poznania, pokonania samego siebie, i dojścia do prawdziwej doskonałości chrześcijańskiej (3)

Utarczka duchowa czyli nauka poznania, pokonania samego siebie, i dojścia do prawdziwej doskonałości chrześcijańskiej. Przez Księdza Scupoli, Teatyna. Przełożył z francuskiego X. S. U. W. C. (Ks. Stanisław Ulanecki), Warszawa 1858.

ROZDZIAŁ V. Trwożliwości nie mamy uważać za cnotę

Bardzo upowszechnioną jest ułudą, że trwożliwość, pomieszanie, niepokój jaki uczuwamy po grzechu, przypisujemy cnocie. Ten wewnętrzny, następstwem grzechu będący niepokój, chociaż może połączony jest nieco z żalem, pochodzi on głównie z pychy, z zarozumiałości ukrytej, zbytnim zaufaniem siłom własnym spowodowanej. Kiedy zatem człowiek co się sądził być ugruntowanym w cnocie, co pogardzał dumnie pokusami, własnym doświadczeniem pozna, że jest słabym, że jest grzesznikiem jak drudzy, zdumiewa się nad swym upadkiem, jakby nad rzeczą nadzwyczajną, i widząc, jak cała jego mniemana cnoty budowa skruszoną została, wpada w niespokój, w rozpacz.

Nie przydarza się to wcale duszom prawdziwie pokornym, wolnym od zarozumiałości, które całkowicie wspierają się na Panu: jeśli upadną, nie zdumiewa ich to wcale, ani wiedzie do rozpaczy; bo światło prawdy im wskazuje, że upadek jest skutkiem wrodzonym ich niestałości, ich nędzy.

ROZDZIAŁ VI. Niektóre uwagi służące do pozbycia się ufności w sobie, a zaufania całkowitego Bogu

Cała moc nasza służąca do zwalczenia nieprzyjaciela duszy, zasadza się na poznaniu nędzy własnej, na ufności w Panu; udzielamy tu przeto niektóre jeszcze uwagi: jak nabyć tych cnót możemy.

Przede wszystkim synu, winieneś wrazić sobie w umysł głęboko, że ani przymioty i talenty wrodzone i nabyte, choćbyś miał największe, ani łaski otrzymane, ani najobszerniejsza wiedza i rozumienie Pism, ani wszelkie poświęcenia się czynione dla Boga przez lat wiele, wszystko to nie może nas jeszcze uczynić zdolnymi do spełnienia woli Boskiej, do zadosyć uczynienia naszym powinnościom, jeżeli prawica Najwyższego nie raczy nas wzmacniać w każdej okazji, która się przedstawia w każdym dziele co mamy do wykonania, w każdej pokusie do zwalczenia, w każdym wyjściu z niebezpieczeństwa, w każdym zniesieniu cierpliwym krzyża, jaki Opatrzność na nas zsyła. Co dzień przeto, co chwila przypominać sobie powinieneś synu tę prawdę i nią zabezpieczać się przeciw zarozumiałości i poleganiu na siłach własnych. Abyś zaś zupełną miał ufność w Bogu, winieneś być mocno przekonanym, że z Bogiem łatwo możesz zwyciężyć wszelkiego rodzaju wrogów, bądź w małej, bądź w wielkiej liczbie na ciebie nacierających, bądź potężnych i wprawnych do walki, bądź słabych i niezręcznych. Takich trzymając się zasad, chociażby dusza obciążoną była grzechami, choćby daremne czyniła wysiły do powstania z występków i ćwiczenia się w cnotach, choćby nawet z każdym dniem coraz więcej czuła popędu do złego, zamiast postępowania w doskonałości; zrażać się tym nie powinieneś, ani tracić odwagi i ufności w Panu, ani opuszczać swych ćwiczeń duchownych, przeciwnie, jeszcze bardziej nabierać męstwa, i coraz nowe przedsiębierz usiłowania do zwalczenia wroga. Albowiem w utarczce tego rodzaju zawsze zwycięsko wyjdziesz, jeżeli będziesz tyle odważnym, iż nie złożysz oręża, jeżeli nie przestaniesz ufać w Bogu. Bóg nigdy nie opuszcza bez pomocy tych, co w Jego walczą sprawie, chociaż niekiedy w starciu z wrogiem odbierają lekkie blizny. Walcz przeto aż do końca, bo na tym zawisła wygrana. Wreszcie, kto walczy aby pozostał wiernym Bogu, kto na Nim całkowicie polega, wnet na same blizny, prędkie i skuteczne otrzymuje lekarstwo, i wtenczas kiedy najmniej się spodziewa, widzi wroga powalonego u stóp swoich.

ROZDZIAŁ VII. O dobrym użyciu władz duszy i ciała, a przede wszystkim władz rozumu i woli

Gdybyśmy w duchowej walce nie mieli innej broni, prócz nieufności sobie i ufności w Bogu, nie moglibyśmy jeszcze pokonać naszych namiętności i w wielkie często wpadalibyśmy usterki. Dlatego powinieneś synu jeszcze trzeciego chwycić się oręża, dobrego użycia władz duszy i ciała; i to właśnie, jakeśmy wspomnieli, stanowi trzeci środek dojścia do doskonałości.

Zacznijmy od dobrego pokierowania użycia naszego rozumu i woli. Rozum nasz winien być wolnym od dwóch wielkich wad, z których tak mu trudno się otrząsnąć: pierwsza jest niewiadomość przeszkadzająca nam poznać prawdę, i co jest jej przedmiotem. Potrzeba przeto, abyśmy starali się rozproszyć zamraczające nas ciemności i pouczyli się koniecznie jasno poznawać, co mamy czynić dla oczyszczenia duszy z chuci nieporządnych, dla przyozdobienia jej cnotami. To zaś dokonać możemy dwojakim sposobem.

Najpierwszy i najgłówniejszy z nich, jest modlitwa błagalna do Ducha Przenajświętszego, aby ci udzielił światła swojego, którego On nigdy nie odmawia tym, którzy Boga z całego szukają serca, którzy miłują przykazania Boskie i usiłują takowe zachować, i którzy w każdym zdarzeniu, sąd swój poddają pod wolę przełożonych.

Drugi środek zależy na tym, abyś się starał pilnie i w szczerocie serca zbadać przedstawiające się tobie przedmioty, czy są dobre lub złe, i abyś o nich sądził nie powierzchownie i podług zmysłów, lub opinii świata, ale wedle światła, jakie do serca Duch Przenajświętszy tobie podaje. Tym sposobem poznasz łatwo i jasno, że, co świat tak chciwie miłuje, za czym z takim zapałem się ugania, jest zwodnictwem i mamidłem, że dostojeństwa i rozkosze na kształt sennych marzeń mijają, i smutkiem, żałością napełniają duszę; że bezwinna hańba i sromota są przedmiotem chwały, a cierpienia źródłem radości, że nie masz nic wznioślejszego, bardziej wspaniałego, zbliżającego nas do Boga, jak darowanie uraz, przebaczanie wrogom, czynienie im dobrze; że lepiej jest gardzić światem niż panować światu; że jest bezpieczniej przez miłość na Boga ulegać ostatniemu z ludzi, jak rozkazywać książętom i władcom; że pokorne poznanie samego siebie, jest większą nad wszystkie nauki; że na koniec, na większą ten zasługuje pochwałę, kto umartwił i pokonał swe żądze w drobnych rzeczach, aniżeli ten, co zdobył miasta, co zwyciężył wielkie armie, co działa cuda, co nawet umarłych wskrzesza.

ROZDZIAŁ VIII. Co nam przeszkadza a co pomaga do zdrowego sądu o rzeczach

Największą zawadą w zdrowym sądzeniu o rzeczach, jest to, że zaledwie się przedstawiają naszemu umysłowi, już uczuwamy ku nim upodobanie lub wstręt, co tak zamracza nasz rozum, że przedmioty zupełnie nam się wydają inne, niż są w istocie. Jeśli zatem synu chcesz się zabezpieczyć przeciw tej ułudzie, czuwaj nad sercem własnym, aby żadnym nieporządnym ku przedmiotom nie powodowało się uczuciem.

Jeśli się przedstawi tobie jaki przedmiot, rozważ go w umyśle, zbadaj bez skwapliwości, wprzód nim się twa wola nachyli do przyjęcia go, gdy jest przyjemnym, lub odrzucenia, gdy jest przeciwnym; umysł bowiem twój nie będąc jeszcze zawładnionym żadnym uczuciem, bez trudności rozróżni prawdę od kłamu, rozróżni złe okryte osłoną dobra zwodniczego, od dobra wydającego się na pozór złem prawdziwym; lecz skoro wola uprzedzi się ku przedmiotowi, upodoba go sobie, lub znienawidzi, umysł wtenczas staje się niezdolnym do osądzenia go takim, jakim jest w istocie, albowiem ukryte wewnątrz uczucie sprawi, że fałszywe o przedmiocie uczynisz sobie wyobrażenie i kiedy umysł po raz drugi, wcale innym, niż jest rzeczywiście, przedstawi go woli, wówczas wola już uprzedzona i wzruszona namiętnością, podwoi swe zapragnienie, lub nienawiść ku przedmiotowi, nie zachowa już ani miary, ani się zatrzyma w granicach słuszności.

W takim nieładzie i omamieniu umysł zamracza się coraz bardziej, przedstawia woli przedmiot coraz bardziej upodobania lub nienawiści godnym, tak dalece, że im mniej zachowamy prawidło dopiero wskazane, a tak potrzebne, tym więcej dwie te szlachetne władze duszy, rozum i wola, wzajem zwodzić się będą i wpadać z błędu w błąd, z ciemności do ciemności, z przepaści do nowej przepaści. Szczęśliwi ci, co nie przywiązują się do żadnego stworzenia, którzy nie miłując nic na ziemi, starają się wprzód dobrze ocenić przedmioty, które im się być wydają upodobania godne, i o nich sądzą wedle rozumu i szczególniej wedle światła nadprzyrodzonego, którego im Duch Święty bądź wprost, bądź za pośrednictwem osób, których kierunkowi się powierzyli, udziela.

Uważ dobrze synu, że prawidło o którym mówimy, bardziej jest potrzebne w rzeczach zewnętrznych które same w sobie są dobre, aniżeli w tych, które są mniej chwalebne, albowiem w pierwszych prędzej możemy być oszukanymi, bo co do nich, najczęściej z całą skwapliwością bez dostatecznego bierzemy się zastanowienia, same przeto sprawy dobre, nie chciej synu na ślepo przedsiębrać, bo jedna pominięta okoliczność czasu lub miejsca, może zepsuć wszystko, i samo wykonanie rzeczy niewłaściwym sposobem, albo z zaniedbaniem porządku posłuszeństwa, może się przyczynić do wielu błędów i zgorszeń; jak to widzimy w przykładach wielu osób, które zgubiły się przy wykonaniu najchwalebniejszych dzieł i ćwiczeń najświętszych.

=================================

Książkę postaci papierowej można nabyć tutaj:

https://ksiegarnia-armoryka.pl/Utarczka_duchowa_Wawrzyniec_Scupoli.html

Odj… ło Frankowi ! Papież: Homoseksualizm nie jest przestępstwem. Grzechem są dyskryminujący biskupi.

Odj… ło Frankowi! Papież: Homoseksualizm nie jest przestępstwem. Grzechem są dyskryminujący biskupi.

oprac. Andrzej Mężyński https://wiadomosci.dziennik.pl/swiat/artykuly/8645313,papiez-franciszek-homoseksualizm-papiez-grzech-biskupi.html

[Zakładam, że to opracowanie, w piśmie lewicowo – lewackim, jednak oddaje w miarę wiernie słowa Franciszka. Będą poważniejsze analizy. M. Dakowski]

==========================

“Homoseksualizm nie jest przestępstwem” – powiedział papież Franciszek w wywiadzie dla agencji Associated Press. Za “grzech” uznał to, że są biskupi, którzy popierają przepisy penalizujące homoseksualizm i dyskryminujące osoby o takiej orientacji.

Ci biskupi muszą przejść proces nawrócenia – ocenił papież. Dodał, że potrzebna jest czułość, jaką Bóg ma dla każdego z nas. Określił jako “niesprawiedliwe” przepisy, które penalizują homoseksualizm i zaapelował do biskupów, by przyjmowali osoby LGBTQ w Kościele.

Apel do krytyków

W opublikowanej pierwszej części wywiadu Franciszek powiedział też, że prosi swoich krytyków o to, by powiedzieli mu prosto w twarz [hi, hi.. żeby zginęli jak kard. Pell?? MD] , jeśli czegoś nie akceptują.

Podkreślił odnosząc się do śmierci emerytowanego papieża Benedykta XVI: “Straciłem ojca”; “był dla mnie bezpieczeństwem”, “straciłem dobrego towarzysza”. Franciszek zapewnił, że jest w dobrym stanie zdrowia. [?? Czyżby?? Ten wywiad temu przeczy! MD]

Wiemy, że Kościół będzie nękany prześladowaniami aż do końca świata, ale nie będzie zniszczony. Gdzie się schronić?

Wiemy, że Kościół będzie nękany prześladowaniami aż do końca świata, ale nie będzie zniszczony

https://remnantnewspaper.com/web/index.php/articles/item/6271-satan-s-vile-attacks-on-traditional-catholicism-spotlight-what-he-hates-most

A ja tobie powiadam, iżeś ty jest opoka, a na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne nie zwyciężą go. Mt 16,18
———————

Słowa Pana Jezusa pocieszają nas, że Kościół nigdy nie zostanie pokonany, ale ostrzegają nas również, że bramy piekielne będą próbowały pokonać Kościół, a czasami mogą nawet wydawać się być bliskie sukcesu.

Korneliusz  Lapide rozwinął te słowa naszego Pana w swoim komentarzu do Ewangelii Św. Mateusza:

“Swoim słowem, Chrystus najpierw zachęca Swój Kościół, aby nie słabł, gdy widzi, że jest atakowany przez całą moc szatana i złych ludzi. W drugiej kolejności;  brzmi jakby trąbą, aby Kościół zawsze czuwał odziany w zbroję, przeciwko  wrogom, którzy Go z taką nienawiścią  atakują.”

Kiedy widzimy, że Kościół jest atakowany przez szatana, nie powinniśmy rozpaczać, nasz Pan powiedział nam, że tak się stanie, więc naszą odpowiedzią powinno być zaufanie Bogu i walka jak prawdziwi Chrześcijanie.

Szatan zawsze prowadził tę wojnę, nie tylko przeciwko Kościołowi, ale przeciwko całej ludzkości. Dziś widzimy, że atakuje z większą intensywnością niż ktokolwiek i robi to zupełnie otwarcie. Chociaż wszyscy moglibyśmy wskazać różne sposoby, w jakie te ataki stały się bardziej widoczne w ostatnich latach, poniższe okropności wskazują na stopień, w jakim szatan zdobył ogromną władzę nad społeczeństwem świeckim:

– Propagowanie aborcji nie tylko jako godnej pożałowania ostateczności, ale jako podstawowego prawa, które należy pielęgnować

– Ataki na dzieci, zwłaszcza w postaci rozpowszechnionej pedofilii

– Żarliwe propagowanie transgenderyzmu i płynnej tożsamości płciowej jako prawdy niepodlegającej dyskusji, którą wszyscy musimy zaakceptować, jeśli chcemy uczestniczyć w życiu społecznym

– Naleganie, abyśmy wszyscy zaakceptowali najbardziej niedorzeczne i niegodziwe kłamstwa naszych rządów, mediów i tak zwanych “pedagogów”

– Rosnąca tyrania medyczna, która wywyższa wewnętrznie sprzeczną “naukę” ponad zdrowy rozsądek i rzeczywistość widzialną

– Oczywiste spełnienie się proroczego ostrzeżenia Siostry Łucji dla kardynała Carlo Caffarra, że “decydująca bitwa pomiędzy Królestwem Chrystusa a szatanem będzie dotyczyć małżeństwa i rodziny”.

– Wzrost jawnego “satanizmu”, z klubami szatana w szkołach, a nawet satanistycznymi przesłaniami w rozrywce kierowanej do dzieci’
==============================
Mamy więc te, i inne, wyraźne oznaki rosnącego wpływu szatana w społeczeństwie. Możemy nie wiedzieć, dlaczego tak się dzieje, ale nie możemy kwestionować faktu, że tak jest.

Ponieważ szatan ma coraz większy wpływ na społeczeństwo świeckie, możemy również się spodziewać, że będzie w stanie prowadzić wzmożoną wojnę z Kościołem. I rzeczywiście, mamy wiele oznak tego wzmożonego ataku na Kościół katolicki, między innymi takie jak:

– Oddawanie przez Franciszka czci Pachamamie

– Poparcie  Watykanu dla różnych antykatolickich inicjatyw Wielkiego Resetu, w tym “szczepionek”

– Jawnie heretycki i niemoralny Synod o Synodalności

– Coraz bardziej bezpośrednie i nikczemne ataki Franciszka na tradycyjny katolicyzm, w miarę jak faworyzuje on różne religie niekatolickie

W świetle tych i innych bluźnierczych wydarzeń, widzimy, że bramy piekieł wydają się być bliskie zwycięstwa nad Kościołem. Jak powiedział kardynał Gerhard Müller o Synodzie na temat synodalności w przełomowym wywiadzie z Raymondem Arroyo, “Jeśli im się uda, będzie to koniec Kościoła katolickiego”. [Powinno raczej być: „Jeśli BY im się udaŁO, byłby to koniec Kościoła. md]

Musimy jednak stwierdzić, że w przeciwieństwie do zgorszenia obecnego w religiach niekatolickich, wszystkie te bluźniercze zjawiska są obce naturze Kościoła. Szatan i jego zwolennicy wykorzystali wszystkie przejawy “ducha” SW II, aby zaatakować Kościół katolicki w podobny sposób, w jaki wojownik może próbować otruć swojego wroga. Nie możemy winić Kościoła za to zło, tak jak nie winilibyśmy ofiary otrucia za truciznę, którą podał mu jego wróg.

Jednak dla niektórych bezkrytycznych obserwatorów, te narastające skandale wychodzące z Rzymu sugerują, że Kościół katolicki nie może być prawdziwym Kościołem ustanowionym przez naszego Pana. Taki wniosek całkowicie ignorowałby lub źle rozumiałby słowa naszego Pana o bramach piekielnych, a są one przecież dalekie od sugestii, że Kościół nie pochodzi od Boga. Te lepiące się do Kościoła ataki bram piekielnych stawiają w centrum uwagi Instytucję, której szatan nienawidzi najbardziej. Wręcz przeciwnie, jeśli czytamy uważnie słowa Św. Hieronima, musimy dojść do wniosku, że brak prześladowań ze strony szatana, zwłaszcza dzisiaj, byłby rozstrzygającym dowodem na to, że Kościół nie pochodzi od Boga:

Wiemy, że Kościół będzie nękany prześladowaniami aż do końca świata, ale nie będzie zniszczony: będzie wystawiany na próby, ale nie będzie pokonany, bo taka jest obietnica Wszechmocnego Boga, którego słowo jest  prawem natury”.

Mamy więc do czynienia z paradoksem.

Ponieważ bramy piekielne tak zawzięcie atakują Kościół, możemy być pewni, że Kościół jest jedynym miejscem, w którym powinniśmy teraz być. Gdyby nie obietnica Pana Jezusa, że bramy piekielne nie przemogą Kościoła, moglibyśmy pomyśleć, że lepiej byłoby znaleźć się gdzie indziej. Ale obietnica naszego Pana odnosi się tylko do Kościoła katolickiego, który jest jedynym Kościołem, jaki On ustanowił, Kościół jest jedyną “bezpieczną przystanią”. Jak to podkreślił Michael Matt w swoim ostatnim filmie w Remnant TV, gdybyśmy porzucili Wiarę Katolicką, stracilibyśmy ochronę obiecaną przez Pana Jezusa.

Wszystko to powinno uspokajać katolików, którzy postanowili pozostać w Kościele, ale musimy rozważyć dwa inne aspekty, aby określić “gdzie powinniśmy stać”, gdy bramy piekielne próbują zwyciężyć Kościół. Czy musimy koniecznie być Tradycyjnymi katolikami; i czy ataki szatana na Kościół nakładają na nas jakieś specjalne zobowiązania.

Po pierwsze, musimy stwierdzić, że szatan nie “atakuje” tzw. “kościoła soborowego” (który Franciszek, dla swojej wygody,  nazwał “kościołem synodalnym”). Szatan raczej wykorzystuje “kościół synodalny” i jego perwersje do prowadzenia wojny z Kościołem katolickim. W tej walce, infiltratorzy atakują jedynie niezmienną Wiarę Katolicką i Tradycyjnych Katolików. W związku z tym, tzw. katolików synodalnych powinno zaniepokoić to, że chociaż szatan ma większą niż kiedykolwiek władzę nad światem i nienawidzi Kościoła katolickiego bardziej niż czegokolwiek innego, ich pasterze przyklaskują tej nowej wiośnie, w której tolerowane są wszystkie wyznania, poza Tradycyjnym Katolicyzmem!

Czy to się komuś podoba, czy nie, “katolicy synodalni” stoją za Franciszkiem, Cupichem i ks. Jamesem Martinem, gdy ci fałszywi pasterze atakują tradycyjnych katolików za to, że wierzą i praktykują to, w co wierzyli i praktykowali wszyscy święci. To właśnie z tego powodu, szatan swiadczy “kościołowi synodalnemu”, usługi bram piekielnych.

Co więcej, Pan Jezus kazał nam sądzić po owocach i możemy z łatwością zauważyć, że owoce tradycyjnego katolicyzmu są wyjątkowo zdrowe i prawdziwie katolickie, podczas gdy owoce “kościoła synodalnego” są zadziwiająco zgniłe i antykatolickie. Żaden rozsądny obserwator nie może pomyśleć, że “kościół synodalny” jest spadkobiercą obietnicy naszego Pana, że bramy piekielne Go nie przemogą. O wiele bardziej logicznym wnioskiem jest postrzeganie “kościoła synodalnego” jako istotnej części bram piekielnych. Musimy zatem być “Tradycyjnymi Katolikami”, jeśli chcemy pozostać katolikami.

Ta oczywistość nasuwa pytanie, jak powinniśmy się zachowywać? Czy ta sytuacja nakłada na nas jakieś szczególne zobowiązania. Oczywiście musimy bronić tradycyjnego katolicyzmu i sprzeciwiać się “kościołowi synodalnemu” i całemu jego nadęciu. Chociaż wszyscy możemy odegrać w tym rolę zgodną z naszymi obowiązkami stanu, biskupi z pewnością mają tutaj największą odpowiedzialność. 

Czy dobrym pasterzom wypada szukać wygodnych i bezpiecznych kryjówek,  gdy wilki pożerają stado? Czy nie powinno być raczej tak, że pasterze mają obowiązek zrobić wszystko, co w ich mocy, aby odeprzeć wilki? Pasterze nie mogą się wymigać od tego obowiązku, ubolewając nad tym, że wilkami są inni biskupi, w tym jeden ubrany na biało. Nasz Pan powiedział nam, abyśmy strzegli się wilków w owczej skórze. Gdyby zamiast tego miał na myśli cierpliwe znoszenie wilków w owczej skórze, to oczywiście mógłby znaleźć słowa, aby tę myśl wyrazić.

W tej kwestii powinniśmy rozważyć poważne szkody spowodowane  cierpliwym tolerowaniem wilków, które pożerają stado. Leon XIII jasno stwierdził, że milcząc, stajemy się wspólnikami wrogów:

“To są nasi wrogowie, a ich planem jest (i nawet tego nie ukrywają, ale mówią to otwarcie) unicestwienie, jeśli to możliwe, prawdziwej religii, prawdziwej religii katolickiej. Aby odnieść sukces, nie cofną się przed niczym; wiedzą dobrze, że zastraszenie dobrych dusz ułatwi ten cel. . . . Zaniechanie lub milczenie w obliczu tego jazgotu przeciwko prawdzie jest albo czystą słabością, albo zwątpieniem w wierze. W obu przypadkach, jest to pohańbienie Boga. Zarówno Zbawienie własnej duszy jak i innych dusz  byłoby w takiej sytuacji poważnie zagrożone, ponieważ  byłaby to praca na rzecz wrogów Wiary, gdyż nic tak nie zachęca  złoczyńców do zuchwałości jak słabość dobrych ludzi. . . Dodajmy: Chrześcijanie rodzą się po to, by walczyć”. (z Liberalism & Catholicism O. A Roussel’a, s. 131).

Mamy więc obowiązek bronić prawdy, co oznacza, że musimy jej bronić w całości, do tego stopnia ile to możliwe.

Bez wątpienia,  każdy z nas powinien współpracować z Łaską Bożą najlepiej jak potrafi. Gdybyśmy bronili twierdzy atakowanej przez wroga, który chce torturować i zabijać niewinne dusze w niej przebywające, oczywiście zrobilibyśmy wszystko, co w naszej mocy, aby pokonać wroga. Wiemy, że w tej duchowej wojnie jesteśmy silni, proporcjonalnie do siły naszej determinacji w wypełnianiu woli Bożej jako święci.

Jak czytamy u Św. Pawła na początku Adwentu, musimy się  oblec w zbroję światłości:

“A to wiedząc czas, iż jest godzina, abyśmy już ze snu powstali. Albowiem teraz bliższe jest nasze zbawienie, niż kiedyśmy uwierzyli.
Noc przeminęła, a dzień się przybliżył. Odrzućmyż tedy uczynki ciemności, a obleczmy się w zbroję światłości.
Jako we dnie uczciwie chodźmy: nie w biesiadach i pijaństwach, nie w łożach i niewstydliwościach, nie w zwadzie i w zazdrości, ale się obleczcie w Pana Jezusa Chrystusa, a starania o ciele nie czyńcie w pożądliwościach.” Rz 13, 11-14

Jeśli chcemy mężnie bronić się przed bramami piekielnymi, musimy postępować tak, jakbyśmy naprawdę wierzyli w to, czego nauczał Pan Jezus i Jego święci. Oznacza to, że powinniśmy starać się prowadzić święte życie.

Gdzie zatem jesteśmy, gdy bramy piekielne wydają się tak bliskie zwycięstwa nad Kościołem? Jeśli jesteśmy zdeterminowanymi tradycyjnymi katolikami, powinniśmy zrobić wszystko, co w naszej mocy, by bronić Mistycznego Ciała Chrystusa, a szatan będzie nas wtedy nienawidził. Jeśli tak właśnie robimy, możemy mieć absolutną pewność, że Bóg nigdy nas nie opuści i że będziemy wśród tych, których użyje do obrony swojego Kościoła przed tymi przerażającymi atakami  bram piekielnych.

Niech Najświętsza Maryja Panna pomaga nam zawsze walczyć jak prawdziwi Chrześcijanie! Niepokalane Serce Maryi, módl się za nami!

Robert Morrison

tłum. Sławomir Soja

“Papież Franciszek”  jest naszą “nagrodą” za tolerowanie błędów Soboru Watykańskiego II. 

“Papież Franciszek”  jest naszą “nagrodą” za tolerowanie błędów Soboru Watykańskiego II. 

Robert Morrison

https://remnantnewspaper.com/web/index.php/articles/item/6248-pope-francis-is-our-reward-for-tolerating-the-errors-of-vatican-iiKończy się rok liturgiczny i rozpoczyna się kolejny Adwent, a Franciszek nadal okupuje papiestwo. Nie możemy w tej sytuacji uciec od wniosku, że kryzys Kościoła w ciągu ostatniego roku jeszcze bardziej się pogłębił. Wszyscy, z wyjątkiem najbardziej upartych obłudników, uznają, że Rzym nie tylko utracił Wiarę, ale stał się również najpotężniejszym głosem przeciwko prawdziwej Wierze. Odnosimy wrażenie, że słyszymy teraz niezakłócony głos szatana wypowiadany ustami fałszywych pasterzy.W miarę jak pogłębia się kryzys, z coraz większym przerażeniem patrzymy na abdykację Benedykta XVI. Jak mógł on opuścić Kościół w sytuacji, gdy wilki były gotowe do ataku? Ile dusz zostało straconych z powodu tej decyzji? Czy kiedykolwiek usłyszelibyśmy o Wielkim Resecie, gdyby Benedykt XVI był bardziej stanowczy?Chociaż możemy zasadnie zadawać te pytania, wiemy, że ten kryzys nie zaczął się od Franciszka. A jeśli przestudiujemy dwa aspekty przemówienia Benedykta XVI z 14 lutego 2013 r. do duchowieństwa rzymskiego przed “opuszczeniem posługi Piotrowej”, możemy lepiej zrozumieć, dlaczego Franciszek jest właściwą “nagrodą” za naszą tolerancję dla błędów, które kwitły w Kościele po Soborze Watykańskim II. Pierwszym aspektem przemówienia Benedykta XVI, który należy rozważyć, jest stwierdzenie, z którym wielu tradycyjnych katolików generalnie się zgadza:”Wiemy, że ten Sobór mediów był dostępny dla wszystkich. Dlatego był bardziej przekonujący,  bardziej skuteczny, a tym samym, spowodował wiele katastrof,  wiele problemów,  wiele cierpienia: seminaria zamknięte, klasztory zamknięte, zbanalizowana liturgia …”Choć możemy się spierać, do jakiego stopnia media odegrały tutaj rolę, z pewnością ma on rację, przypisując Soborowi ” wiele nieszczęść”. Wypowiedzi takie jak te Benedykta XVI (nawet w ciągu dekad poprzedzających jego wybór na papieża) przekonały wielu tradycyjnych katolików, że był on ortodoksyjny, pomimo licznych dowodów na to, że było inaczej.Jednak, podobnie jak wiele innych tekstów przez niego napisanych w trakcie jego kariery, pożegnalne przemówienie Benedykta XVI do duchowieństwa w Rzymie również ilustruje modernistyczną skłonność do stawiania obok siebie prawdy i błędu. Jak  zobaczymy w każdym z poniższych fragmentów jego przemówienia, Benedykt XVI był zręcznym propagatorem kilku antykatolickich błędów, a które uważamy za odrażające, gdy wygłasza je Franciszek:Dążenie do uaktualnienia Kościoła do otaczającego świata. “Wyruszyliśmy więc na Sobór nie tylko z radością, ale i z entuzjazmem. Było w nas niesamowite poczucie oczekiwania. Mieliśmy nadzieję, że wszystko zostanie odnowione, że rzeczywiście nastąpi nowa Pięćdziesiątnica, nowa era Kościoła, ponieważ Kościół w tym czasie był jeszcze dość silny – frekwencja na niedzielnej Mszy Św. była nadal dobra, powołania do kapłaństwa i życia zakonnego były już nieco słabsze, ale wciąż wystarczające. Istniało jednak poczucie, że Kościół nie idzie do przodu, że podupada, że wydaje się raczej przeszłością, a nie zwiastunem przyszłości.W tym czasie mieliśmy nadzieję, że ta relacja zostanie odnowiona, że się zmieni; że Kościół może ponownie stać się siłą dla jutra i siłą dla dnia dzisiejszego. Wiedzieliśmy, że relacje między Kościołem a swiatem, od samego początku, były nieco nadwyrężone, począwszy od błędu Kościoła w sprawie Galileo Galilei. Chcieliśmy naprawić ten początkowy błąd i odkryć na nowo związek między Kościołem a najlepszymi siłami świata, aby otworzyć ludzkość na przyszłość, spowodować prawdziwy postęp.” (Benedykt XVI, 14 lutego 2013 r.)

To poczucie ciągłej odnowy Kościoła, aby nadążyć za współczesnym światem, spowodowało prawie wszystkie katastrofalne zmiany od czasu Soboru Watykańskiego II. Myśl Benedykta XVI, że Kościół musi “iść do przodu” i zjednoczyć się ze światem, jest tym samym duchem, który prowadzi Franciszka do potępienia “zacofanych” tradycyjnych katolików, gdy promuje on Wielki Reset.Pochwały dla “łotrów soborowych”. “Pamiętam spotkania z kardynałami i tak dalej. To trwało przez cały Sobór: spotkania na małą skalę z przedstawicielami  innych krajów. W ten sposób poznałem wielkie postacie, takie jak Ojciec de Lubac, Daniélou, Congar, i tak dalej.” (Benedykt XVI, 14 lutego 2013 r.)Te “wielkie postacie” odegrały zasadniczą rolę we wspieraniu najbardziej antykatolickich nowinek Soboru.

Co znamienne, to właśnie Congar dostarczył Franciszkowi inspiracji dla Synodu o Synodalności, co ten ogłosił w przemówieniu otwierającym, 9 października 2021 r:”Błogosławionej pamięci Ojciec Congar, powiedział kiedyś: ‘Nie ma potrzeby tworzenia kolejnego Kościoła, ale tworzenie innego Kościoła'”. Benedykt XVI i wychwalane przez niego “wielkie postacie” wiedziały, jak przeprowadzić reformę w ramach pozornej ortodoksji, co pozwoliło im wyrządzić więcej szkód niż gdyby byli  jawnymi heretykami. Dzięki ich wysiłkom w tym zakresie, Franciszek i jego Synod mogą teraz deptać Wiarę, nie udając już nawet, że są katolikami.Rozwój koncepcji “Ludu Bożego”. “W poszukiwaniu pełnej wizji teologicznej eklezjologii, w latach czterdziestych, w latach pięćdziesiątych, pojawiła się pewna krytyka dotycząca koncepcji Ciała Chrystusa. Uważano, że słowo “mistyczny” jest zbyt duchowe, zbyt ekskluzywne; wtedy zaczęło się pojawiać pojęcie “Lud Boży”. Sobór słusznie przyjął ten element, który przez  Ojców (soborowych) był uważany za wyraz ciągłości między Starym i Nowym Testamentem. . . .Jednak dopiero po Soborze, ten element – który można odnaleźć także, choć w sposób ukryty, w samym Soborze, ujawnił swoją pełnie. Mianowicie: łącznikiem między Ludem Bożym a Ciałem Chrystusa jest właśnie komunia z Chrystusem we wspólnocie eucharystycznej…. Powiedziałbym, że filologicznie nie jest to jeszcze w pełni rozwinięte w Soborze, jednak to właśnie w wyniku Soboru pojęcie komunii coraz bardziej zaczęło wyrażać istotę Kościoła, komunii w jej różnych wymiarach: komunii z Bogiem trynitarnym – który sam jest komunią między Ojcem, Synem i Duchem Świętym – komunii sakramentalnej oraz konkretnej komunii w episkopacie i w życiu Kościoła.” (Benedykt XVI, 14 lutego 2013 r.)Jakkolwiek uczenie i imponująco brzmią te słowa, nie są one katolickie, dlatego też możemy mieć trudności z uchwyceniem ich znaczenia, jeśli będziemy próbowali interpretować je w świetle wiary. Na szczęście, O. Dominique Bourmaud wyjaśnił znaczenie i wagę tych idei w swojej książce Sto lat modernizmu (opublikowanej kilka lat przed pożegnalnym przemówieniem Benedykta XVI):”Tam, gdzie kiedyś Magisterium mówiło o naturze Kościoła, Congar nawiązał raczej do jego tajemnicy; tam, gdzie Pius XII uświęcił pojęcie członka Mistycznego Ciała Chrystusa, Congar wprowadził cudownie niejasne pojęcie „komunii Ludu Bożego”. Dlaczego? Ponieważ  członkiem jakiegoś ciała się jest albo nie, natomiast można być mniej lub bardziej w komunii(z takim ciałem).

“Nowinkarze wykorzystali  koncepcję “Ludu Bożego”, by objąć nią niekatolików, a jednocześnie wykluczyć tych, którzy trzymają się tego, czego Kościół zawsze nauczał. Widzimy to jeszcze wyraźniej w przypadku  ekumenizmu i dialogu międzyreligijnego omówionych poniżej.Fałszywy ekumenizm. “Wreszcie ekumenizm. Nie chcę wchodzić teraz w te problemy, ale było oczywiste – zwłaszcza po “pasjach”, jakich doznali chrześcijanie w czasach nazistowskich – że chrześcijanie mogą znaleźć jedność, a przynajmniej dążyć do jedności. Jednak było też jasne, że tylko Bóg może obdarzyć jednością. I my nadal podążamy tą drogą”. (Benedykt XVI, 14 lutego 2013 r.)Jedyną podstawą jedności między religiami chrześcijańskimi jest przyjęcie przez niekatolików prawd Kościoła katolickiego. Ci, którzy odstępują od tego punktu, nie zachęcają niekatolików do nawrócenia,  przekonują katolików, że Kościół nie jest niezbędny dla zbawienia.

Każdy katolik, który akceptuje fałszywy ekumenizm głoszony przez Jana XXIII i jego następców, stoi na krawędzi apostazji.Dialog międzyreligijny. “Kiedy zaczęliśmy pracować  nad islamem, powiedziano nam, że istnieją także inne religie świata: cała Azja! Pomyślmy o buddyzmie, hinduizmie…. I tak, zamiast deklaracji, jak to było początkowo pomyślane, dotyczącej tylko Ludu Bożego w Starym Testamencie, powstał tekst o dialogu międzyreligijnym, antycypujący to, co zaledwie 30 lat później zostanie ukazane w całej swojej intensywności i znaczeniu.” (Benedykt XVI, 14 lutego 2013 r.)

Nie można w dostateczny sposób wyrazić tego, jak niegodziwy i niedorzeczny jest ten dialog  międzyreligijny. Nasz Pan Jezus Chrystus ustanowił Święty Kościół Katolicki dla czci Boga i zbawienia dusz. Szatan używa tych fałszywych religii, aby trzymać dusze z dala od Boga, a każda ich pochwała jest obraźliwa dla Boga i niebezpieczna nie tylko dla tych, którzy tkwią w fałszywych religiach, ale także dla katolików. Kiedy papież honoruje islam, buddyzm i hinduizm “dialogiem międzyreligijnym”, czy jest jakaś logiczna podstawa do stwierdzenia, że jest “zbyt dalekim krokiem”, aby papież uhonorował Pachamamę, tak jak to zrobił Franciszek?

Jeśli uczciwie rozważymy te wypowiedzi Benedykta XVI, musimy przyznać, że są one sprzeczne z tym, czego Kościół zawsze nauczał. Co więcej, zawierają one “teologiczne” podstawy wielu antykatolickich nadużyć, które widzimy u Franciszka. A jednak większość wiernych katolików była zadowolona z Benedykta XVI, ponieważ jego modernistyczna metoda teologiczna pozwoliła mu dodać wystarczająco dużo ortodoksyjnie brzmiących wypowiedzi, aby zrównoważyć te, które były wyraźnie heterodoksyjne. 

Rodzi się w związku z tym pytanie. Ile błędów w Kościele, to zbyt wiele błędów? W encyklice Satis Cognitum z 1896 roku Leon XIII dał prostą podstawę do zrozumienia, że nawet niewielki błąd jest niezgodny z nauką katolicką:”Praktyka Kościoła zawsze była taka sama, jak to wynika z jednomyślnego nauczania Ojców, którzy mieli zwyczaj uważać za pozostającego poza katolicką wspólnotą i obcego Kościołowi, każdego, kto w najmniejszym stopniu ustąpiłby z jakiegokolwiek punktu doktryny przedstawionego przez Jego autorytatywne Magisterium”.Wynika to w sposób naturalny z zasady, że rolą Kościoła jest wierne przekazywanie prawd, które powierzył Mu Jezus Chrystus. O to właśnie modlimy się w  Akcie Wiary:Panie Boże, niezachwianą wiarą wierzę i wyznaję wszystko razem i z osobna, co Święty Kościół Katolicki przedkłada do wierzenia, ponieważ Ty, Boże, to wszystko objawiłeś, Ty, który jesteś odwieczną prawdą i mądrością, która ani wprowadzić w błąd nie może, ani też sama zbłądzić. W tej wierze postanawiam żyć i umrzeć. Amen.
Wierzę w Ciebie, Boże żywy, w Trójcy jedyny, prawdziwy. Wierzę coś objawił, Boże, Twe słowo mylić nie może.Wierzymy zatem w to, czego naucza Kościół, ponieważ Bóg to objawił. Jak to określił Leon XIII, gdyby Kościół nauczał dziś czegoś, co przeczy temu, czego zawsze nauczał, to albo Kościół byłby fałszywy, albo Bóg byłby oszustem: “Często więc,  opierając się na autorytecie tej nauki, oświadcza się, że to lub tamto jest zawarte w depozycie Objawienia Bożego, i musi to być przez każdego uwierzone jako prawda. Gdyby w jakikolwiek sposób mogło być fałszywe, wynikałaby z tego ewidentna sprzeczność; bo wtedy sam Bóg byłby autorem błędu w człowieku.”Żaden rozsądny katolik nie może wątpić w mądrość Leona XIII w tej kwestii. A jednak ci, którzy akceptują nowości SW II promowane przez Benedykta XVI, skutecznie stawiają obok siebie prawdę i błąd w sposób, który czyni z Boga zwodziciela. Gdy to robimy, cała religia staje się absurdalna.Podczas gdy Benedykt XVI maskował absurdy SW II aurą  autorytetu doktrynalnego, Franciszek obnażył religię SW II taką, jaką ona jest naprawdę. Bezwstydnie przyjmując i paradując z antykatolickim absurdem soborowej  religii, Franciszek wyrządził ogromne szkody; ale otworzył też wielu duszom oczy na rzeczywistość, którą The Remnant i inni opisywali od dziesięcioleci. Franciszek nie zasługuje za to na żadne wyróżnienie – ale jest on odpowiednią “nagrodą” za nasze zbiorowe tolerowanie błędów SW II promowanych przez Benedykta XVI i jego poprzedników.Bóg dopuszcza ten narastający kryzys z jakiegoś powodu. Niewątpliwie jest to dla nas wezwanie, abyśmy zwrócili się do Niego jako święci. Ale ten kryzys wymaga również, abyśmy oddali Mu cześć odmawiając przyjęcia antykatolickich błędów, bez względu na to, kto je popiera. Dopóki tego nie zrobimy, zasługujemy na tyle toksycznego absurdu, ile szatan i globaliści każą  Franciszkowi z siebie wypluć. Matko Boża, Pogromczyni wszystkich herezji, Módl się za nami!

Robert Morrison tłum. Sławomir Soja

Nieważne zniesienie kary dla masonów przez Jana Pawła II – i konsekwencje 

BKP: Nieważne zniesienie kary dla masonów przez Jana Pawła II i konsekwencje 

wideo: http://vkpatriarhat.org/pl/?p=19882  https://emeritus-puspokok.wistia.com/medias/zsemp6nzin

https://rumble.com/v1oriir-mason.html  cos.tv/videos/play/39759252086625280

bitchute.com/video/750B6i7SeVf7/

Jan Paweł II w 1983 roku potwierdził zmiany w kodeksie, a tym samym przyjął do Kościoła masonów. Zwłaszcza we Włoszech jest ich dużo. Zniesienie ekskomuniki kościelnej było przestępstwem nie tylko przeciwko Kościołowi, ale także przeciwko samym masonom. Jan Paweł II w ten sposób zablokował im drogę do prawdziwej pokuty, czyli wiecznego zbawienia. Wielu masonów żyje w złudzeniu, że mogą teraz uważać się za katolików, mimo to, że swoje dusze podczas wstępnej masonskiej inicjacji zaprzedali diabłu. W rezultacie należy im również odmówić pochówku katolickiego. Dziś masoni już kontrolują Watykan głównie przez swojego powiernika, pseudopapieża Francisa Bergoglio.

Jeśli któryś z masonów chce ratować swoją duszę i nie chce iść do piekła, czyli do wiecznego cierpienia, które nigdy się nie kończy, musi prawdziwie pokutować, a zatem musi wiedzieć, że decyzja Jana Pawła II jest nieważna. W godzinie śmierci i przed sądem Bożym nie pomoże mu odwoływanie się na ten fałszywy dokument.

 Masońska organizacja wymaga od swoich członków poszczególnych stopni inicjacji. W pewnym stopniu musi już wyraźnie wyrzec się Chrystusa i poświęcić się diabłu. Dlatego wszystkich masonów nadal dotyczy kara ekskomuniki latae sententiae. Jednocześnie sprowadzili na siebie Bożą anatemę, czyli wykluczenie z Mistycznego Ciała Chrystusa. Boża anatema (Ga 1:8-9) spada za głoszenie lub przyjmowanie innej ewangelii niż tą, którą głosił Chrystus i posłał głosić apostołów.

Antyewangelia masonów zaprzecza zbawczej wierze w jej istocie, a jednocześnie zaprzecza podstawom zasad moralnych i przykazań Bożych. Nie jest możliwe zjednoczenie drogi, prowadzącej do wiecznej zagłady, z drogą Chrystusowej Ewangelii, która prowadzi do życia wiecznego. To absolutny nonsens. Ta organizacja czci i służy innemu bogu, a w rzeczywistości diabłu.

Każdy z jej członków, jeśli nie będę w porę pokutować i umrze w zatwardziałości, będzie wiecznie potępiony. To stwierdzenie opiera się na samej istocie Ewangelii. Z tego słowa w godzinie śmierci będzie sądzony każdy ochrzczony i nieochrzczony mason. Jezus do każdego z nich teraz wypowiada swoje wiecznie ważne słowo: „Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy zginiecie” (Łk 13,3).

Przez to, że Jan Paweł II zdjął ekskomunikę na masonów, popełnił rażącą zbrodnię przeciwko istocie Ewangelii. Powszechnie wiadomo, że każdy mason przy wstąpieniu do tej organizacji pozwoli położyć na szyję miecz. Symbolizuje to, że za wierność antyboskiej nauce i programowi jest gotów stracić sumienie, zaprzeczyć zdrowym zasadom rozumu, a nawet poświęcić swoje życie. Jeśli nie dotrzyma obietnicy, wie, że ta organizacja zajmie się jego moralną lub fizyczną likwidacją.

Przyłożenie miecza do szyi – to gest związany z przysięgą. Podczas niej każdy mason sam siebie przeklina za możliwą zdradę przysięgi. Jest to gest antychrztu, czyli publiczne wyrzeczenie się jedynego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa. Można to porównać do antychrztu cesarza Juliana Apostaty (IV wiek), który kazał wylać na siebie krew byka. Droga powrotna nie jest łatwa, nawet jeśli dana osoba w momencie składania przysięgi nie była w pełni świadoma konsekwencji. Jeśli chodzi o pokutę, nie wystarczy tylko słowem wyrzec się ducha i programu tej organizacji, ale należy wykonać odpowiedni anty-gest, w obecności przynajmniej dwóch świadków.

Były mason, który pokutuje, musi liczyć się z tym, że diabeł i jego słudzy będą również usiłować o jego fizyczną śmierć. Musi to potraktować poważnie jako część prawdziwej pokuty, która zapewni mu wieczne zbawienie, czyli życie wieczne i zbawienie od wiecznych mąk w piekle.

Nie mówimy tutaj o wyższych inicjacjach, kiedy mason de facto staje się medium demonów i diabła i nie jest już w stanie, być może z pewnymi wyjątkami, czynić pokutę. Taka osoba jest już żyjącym kandydatem piekła, której celem jest zaciągnąć do niego jak największą liczbę dusz.

Czyli fakt, że Jan Paweł II odwołał ekskomunikę kościelną na masonów poprzez tzw. poprawkę w nowym kodeksie, jest ze strony tego papieża wielką zdradą. W dniu jego tak zwanej beatyfikacji, 1 maja 2011 r., na niego była pośmiertnie ogłoszona Boża anatema za jego zbrodnie przeciwko Ewangelii Chrystusa, a zwłaszcza za jego odstępcze gesty w Asyżu w 1986 r.

A co do masonów: błagamy, zejdźcie z tej drogi, prowadzącej do wiecznej zagłady! Niech każdy z was osobiście uświadomi sobie, że ma nieśmiertelną duszę. My nie chcemy, żeby twoja dusza skończyła w piekle.

+ Eliasz

Patriarcha Bizantyjskiego Katolickiego Patriarchatu

+ Metodiusz OSBMr              + Tymoteusz OSBMr

biskupi-sekretarze

Nieważne zniesienie kary dla masonów przez Jana Pawła II i konsekwencje

vkpatriarhat.org/en/?p=22038  /english/

vkpatriarhat.org/it/?p=9026  /italiano/

vkpatriarhat.org/fr/?p=15439  /français/

vkpatriarhat.org/es/?p=12188  /español/

vkpatriarhat.org/pg/o-levantamento-nulo-e-sem/  /português/

———————————————-

Zapisz się do naszego newsletter  bit.ly/3PJRfYs

The Pope Needs Reform, Not the Papacy

by José Antonio Ureta September 19, 2022 https://www.tfp.org/the-pope-needs-reform-not-the-papacy/?PKG=TFPE22282

The Pope Needs Reform, Not the Papacy
The Pope Needs Reform, Not the Papacy

As the title of Henri Sire’s book The Dictator Pope has it, we can say that Pope Francis behaves like a true despot.

At the end of August (2022), he finally organized a consistory of cardinals but, in practice, muzzled them by dividing them into language groups. He only allowed a rapporteur from each group to speak at the plenary session but only to summarize the group’s discussion.

Then, in early September, he imposed a new constitution on the Order of Malta, bypassing internal debates on amendments to its governing statutes. Simultaneously, he removed the Order’s authorities and appointed interim leadership until a new one is elected under his constitution.

From a strictly juridical perspective, he perhaps had the authority to do both things. The cardinals are his advisers, so he can listen to them or not. As for the Order of Malta, despite being sovereign in the temporal order, it is essentially a religious order, so the pope has the power to intervene in its canonical structuring.

However, the Catholic Church is not a government department coldly ruled by decrees. Instead, she is a living reality whose administrative laws serve as a skeleton supporting immemorial customs that vivify and smoothen their application. Furthermore, neither the cardinals nor the Order of Malta’s religious and laity are the pope’s slaves but brothers and sons.

Ignoring the ancient customs governing the relationships between the pope and cardinals and between him and religious orders (or Catholic movements, for the Order of Malta is a mixed entity) is equivalent to governing the Church with that dirigisme with which Enlightenment despots ended organic medieval monarchy.

Paradoxically, this papal despotism is used to equalize and democratize the Church. In a March 2015 interview with a Mexican television, Pope Francis stated, “I think this [the Curia] is the last court that remains in Europe. The others have been democratized.”1

By appointing cardinals “from the periphery,” Pope Francis is effectively demolishing the College of Cardinals, an eminently elite institution whose members have held the protocol rank of “princes of the Church” since Boniface VIII (1294—1303). By intervening in the Order of Malta, Pope Francis seeks to end an aristocratic institution inherited from the Crusades—two aberrations, in his mind, for which the Church must do penance.

Pope Francis wants “a Church with an Amazonian face”2—desacralized, vulgar, and pauperized after the Amazon natives’ “good living.” The latter will be granted their own rite in the Church, incorporating ancestral pagan superstitions. At the same time, the Catholic faithful who love the traditional Latin rite are persecuted for their alleged backwardness (indietrismo).

Pope Francis feels entitled to change Church teaching on adultery, conditions to receive Communion, the death penalty, and just war while eyeing changes on artificial contraception and homosexual relations. His dictatorial behavior has shocked the sensus fidei of millions of Catholics and legitimately drawn reaction and resistance from dozens of prelates and hundreds of intellectuals and lay leaders worldwide. For my part, I wrote an article on the motu proprio Traditionis custodes stating that “The Faithful Are Fully Entitled to Defend Themselves Against Liturgical Aggression—Even When It Comes From the Pope.”3

However, some intellectuals who have publicly resisted Pope Francis’s doctrinal deviations and abuses of authority have raised the possibility of recasting the papacy per se. They attribute the current pope’s tyranny and the passivity of the overwhelming majority of the hierarchy to an inflated role of the papacy throughout the twentieth century. In their view, this so-called hyperpapalism results from a permanent imbalance that the proclamation of the dogmas of papal supremacy and infallibility by the First Vatican Council unwillingly introduced into the life of the Church.4

Some argue that the exaggeration of papal authority started in the Middle Ages with the affirmation of papal power in the pontificate of Saint Gregory VII (1073—1085). For them, the relationship style between the pope and the local churches should return to how things were in the first millennium, before the Eastern schism (1054).

Although these authors do accept the First Vatican Council’s dogmas of papal supremacy and infallibility, they say it is necessary to correct abuses in their exercise and, consequently, how the faithful view the papacy. Thus, they reexamine complaints of supposedly excessive meddling by the popes in the election of bishops and the direction of local churches as if the grousing were legitimate. In so doing, they recycle false beliefs first expressed by Orthodox schismatics and later by supporters of Gallicanism.

Paradoxically, this erroneous proceeding by some writers in the traditionalist camp to reevaluate the exercise of the papacy coincides with earlier proposals by leading progressives. Suffice it to mention the well-known 1996 lecture at Campion Hall, Oxford, by Most Rev. John R. Quinn, the controversial archbishop emeritus of San Francisco, titled “The Claims of the Primacy and the Costly Call to Unity.”5

True, the motivations of both currents are very different. By proposing to change the way the pope exercises the papacy, progressives strive to realize the Second Vatican Council’s ecumenical dream of uniting all churches and Christian denominations without any of them converting to Catholicism proper. The proposal of these traditionalists aims to protect the Faith and the Church’s traditional rites from the conciliar novelties that Pope Francis enforces manu militari.

Nevertheless, both evaluations of the papacy’s performance are similar, as are the practical proposals for rectification. Both currents take the first millennium as their model and guide. They call for a diminished Curia role, a devolutionist return of authority to local bishops, changes in how the latter are chosen, a more decentralized Church, and a greater application of the principle of subsidiarity. Both progressives and neo-Gallican traditionalists manifest the same antipathy for the papacy as the Church’s “full and perfect monarchy.”6

Progressivism is sheer Revolution within the Church. Therefore, it is not surprising that its leaders—moved by their “liberty, equality, fraternity” ideals—seek to reduce the pope’s attributes as much as possible or have him use them to transform the Church into an egalitarian democracy. What is strange, however, is to see traditionalist writers spreading opinions contrary to counter-revolutionary principles, advocating a recasting of the papacy into something akin to what progressives suggest. Unwittingly perhaps, they fall into the defect denounced by Joseph de Maistre—an author they dislike for being at the origin of nineteenth-century ultramontanism. He wisely warned that the Counter-Revolution should not be a “contrary revolution” but rather “the opposite of the Revolution.”7

There is no denying the merit of these traditionalist writers in denouncing Pope Francis’s errors and abuses. However, they make the same mistake as promoters of the German Synodal Way, who blame the Church’s traditional structure and doctrine for clerical sexual abuses when they should blame sinful clerics. The solution to clergy sexual abuse, they claim, lies in suppressing priestly celibacy and the hierarchical differences between clergy and laity. Likewise, neo-Gallican traditionalists advocating a reinterpretation of the papacy sustain that Pope Francis’s many abuses and the passivity of bishops and faithful toward them result from a hypertrophied papal authority and ‘ultramontanism,’ unwittingly encouraged by the dogmas of papal supremacy and infallibility.

As is well known, clerical sexual abuse is not due to priestly celibacy or the Church’s hierarchical structure but to dissolute morals among the clergy. That is particularly true of those allowed to enroll in seminaries and unwisely ordained priests by complacent bishops despite their homosexual orientation.

Likewise, Pope Francis’s doctrinal deviations and abuses of authority do not result from the hypertrophy of papal authority but his modernist convictions and the dictatorial character denounced by Henri Sire in his mentioned book. The passivity of bishops and faithful who disagree with the pope but dare not resist him does not stem from any diminished role in Church life. Indeed, at least doctrinally, their role was increased by the Second Vatican Council’s dogmatic constitution Lumen gentium, which introduced two novelties: episcopal collegiality and the notion of the Church as the People of God. Rather, in most cases, such passivity stems from careerism, cowardice, fear of going against the grain, and a lack of supernatural spirit.

There is no need to change Church discipline on priestly celibacy or her teaching on the clergy’s superiority over the laity to solve the sexual abuse crisis. Similarly, to address today’s papal tyranny, there is no need to redefine the papacy or its ordinary ways of exercising the Petrine ministry. What is needed is a profound conversion of the pope, bishops, and faithful. That conversion will help the pope act truly as the Vicar of Christ, not His almighty replacement. For their part, a converted people, filled with faith and fidelity to Tradition, will know how to distinguish between the voice of a true shepherd and one that leads the flock over a cliff.

If a hypertrophied papal authority resulted from excessive veneration of the papacy by the faithful, the ultramontanes and their successors would have been the staunchest defenders of pontifical errors and abuses after the First Vatican Council. After all, they were the advocates of defining papal prerogatives as dogmas of the Faith. However, what happened was precisely the opposite, as I have demonstrated previously.8 From the time of Leo XIII to the Second Vatican Council, followers of the ultramontane current rose against the pope’s errors and abuses of the papacy. It was liberal Catholics—whose party had deemed those dogmatic definitions “inopportune”—who sought to impose those errors and abuses on all Catholics. With Cardinal Charles Lavigerie, such liberal Catholics claimed, “The only rule of salvation and life in the Church is to be with the pope, with the living pope. Whoever he may be.”

Plinio Corrêa de Oliveira, the twentieth century’s leading counter-revolutionary among the laity, gave a shining example of ultramontane fidelity. In a harrowing and humiliating moment, the Brazilian Catholic leader expressed his veneration for the papacy in touching terms. In 1968, the TFPs of Brazil, Argentina, Chile and Uruguay collected 2,038,112 signatures in the streets of those countries’ prominent cities on a petition asking Pope Paul VI to take action against communist infiltration in the Church. The several thousand sheets containing the signatures (some stained with blood as communist activists attacked young TFP volunteers) were delivered to the Vatican Secretary of State. However, the Holy See failed even to acknowledge receipt. In contrast, a few weeks later, a delegation of progressive priests took a challenging document to the Vatican, and Paul VI quickly promised to study their demands. The Brazilian TFP founder used his weekly column in Folha de S. Paulo to call out the pope’s unworthy behavior. He imagined correspondence from Jeroboam Cândido Guerreiro—an imaginary Protestant reader:

“Don’t you realize, Dr. Plinio, that Vatican doors and the pope’s heart are open to all currents and opinions except to ideological tenets and voices blowing from your end of the spectrum?

Frankly, I am astonished at how easily, in your articles, you pretend to see none of this and manifest yourself as a fervent and intransigent Catholic as if today’s pope were not Montini but Sarto (“Saint” Pius X), the cruel hammer of heretics from the beginning of the century.

I am not writing this to mortify you, Dr. Plinio, but the truth must be said: Open your eyes. The modernized papacy and the New Church reject you and your confreres more than anyone else in the world…

Yet, despite having the door shut in your face, you present yourself in public as a papist, as fanatical as when you were a young member of the Marian Sodalities hollering the hymn: “Long live the pope, may God protect him, the Shepherd of Holy Church!”…

Have the courage to explain to the public your contradictory position.”

In his article, Plinio Corrêa de Oliveira answers this fictitious letter with a hymn of love for the papacy:

“It is not with the enthusiasm of my early youth that I stand before the Holy See today. It is with even greater, much greater enthusiasm. The more I live, think, and gain experience, the more I understand and love the pope and the papacy. That would be true even if I found myself in the circumstances Mr. Jeroboam Guerreiro depicts.

I still recall the catechism lessons explaining the papacy: its divine institution, powers, and mission. My young heart (I was then about nine years old) was filled with admiration, rapture, and enthusiasm. I had found the ideal to which I would dedicate my entire life. From then until now, my love for this ideal has only grown. And I pray to Our Lady that she increase it in me until my dying breath. May the last act of my intellect be an act of faith in the papacy. I want my final act of love to be an act of love for the papacy. I would die in the peace of the elect, well united to Mary, my Mother, and through her to Jesus, my God, King, and excellent Redeemer.

My love of the papacy, Mr. Guerreiro, is not abstract. It includes a special love for the pope’s sacrosanct person yesterday, today, and tomorrow. It is a love of veneration and obedience.

I insist: It is a love of obedience. I want to give every teaching of this pope, and those of his predecessors and successors, the full measure of adherence that Church doctrine prescribes to me, holding as infallible what She says is infallible, and as fallible what She teaches is fallible. I want to obey the orders of this or any pope to the full extent the Church commands me to. That is, by never placing my will or the might of any earthly power above them, and by refusing obedience to a pope’s order only when it involves sin. In that extreme case, as the Apostle Paul and all Catholic moral theologians teach, one must obey the will of God instead.

That is what my catechism classes taught. That is what I read in the treatises I studied. That is how I think, feel, and am with all my heart.”9

Plinio Corrêa de Oliveira’s love of the papacy showed his tremendous esteem for pontifical ceremony. At a meeting with younger members of the Brazilian TFP in January 1976, they projected the film Vatican City Under Pius XII. It showed Pope Pacelli wearing the tiara and carried in the sedia gestatoria surrounded by flabelli and the papal guard. After the screening, Dr. Plinio improvised this explanation of pontifical pomp:

“All these scenes are deduced directly from what theology teaches us about the papacy and from the Church’s wise teachings on how to organize life.

The papacy is the highest institution on Earth. It is higher than any temporal power because what concerns the spirit is worth more than what concerns matter. What concerns the supernatural is worth more than what concerns the natural. And the pope has universal power over all peoples everywhere, whereas all other sovereignties in the world are limited. There is no king or president of the world, but the pope is the shepherd of the whole world and has jurisdiction over souls throughout the globe. He is the representative of the supreme supernatural power—God’s power on Earth—and it behooves him to exercise to the highest degree the transcendent powers proper to the Catholic Church of teaching, guiding, and sanctifying. He is the highest hierarch of the whole Church and thus must also be surrounded by the most extraordinary manifestations of respect that can be paid to a man.

It follows from all this that life around the pope must be organized to correspond to three ideas: respect, love, and strength. Respect: the pope must be venerated. Love: the pope being the representative of Christ on Earth, all of humanity’s love for Our Lord Jesus Christ must apply immediately to the pope, His representative on Earth. Strength: the pope is a shepherd, and no shepherd can be weak because he must defend the sheep and thus use force against wolves; the power of governing the sheep is part and parcel of the power to fight wolves.

So you see around the pontiff religious pomp and, at the same time, paternal and visible force, represented by the three pontifical guards that defend the Vatican palaces: the Swiss Guard, the Palatine Guard, and the Noble Guard (composed of members of the Roman patriciate who took turns, serving for free in the Guard). They guaranteed the pontiff’s integrity and the safety of the Vatican’s colossal art treasures, in addition to controlling the enormous flow of people there. But its primary significance is that, as the case may be, the pope has the right and duty to use force to defend the faith. And in these guards, whose uniforms are so distant from the Crusades, there’s a reminiscence of the Crusades.

The Church wisely organized things so everyone who went to see the pope could carry their devotion and love to the highest degree and their respect and fear in the face of strength. A visit to St. Peter’s Basilica and the Vatican Palace was a spiritual exercise from which the faithful left with their souls more united to the pope than before.

Pay attention to people’s faces when they talk to the pope, but especially when he moves on. It’s almost the face of someone who has just received Holy Communion. Someone receives just a short word from the pontiff, but what a word! He will forever keep the timbre of the pope’s voice, his smile, the temperature of his hand, how he shook it or did not, and the imponderables surrounding the pope. The person keeps all that for a lifetime and even unto death.

I experienced it myself. I took several objects to be blessed by Pius XII, including some candles of those sold on Via della Conciliazione. They were beautifully worked, with reliefs, figures, etc. He blessed them. As I returned to the hotel, I thought: “When I die, I want to hold the candle blessed by the Vicar of Christ. In this way, I will remain united to the See of Rome until I am unconscious, hanging between life and death, and my intellect no longer articulates any thought. My hand will cling to this candle that represents what I love most on Earth: the pope, with whom everything on Earth is worthy of love, without whom nothing is worthy of love but only contempt, marked by original sin and under the devil’s dominion.”10

A superficial or biased person would deduce from these exclamations of love for the papacy that Plinio Corrêa de Oliveira was a victim of ‘papolatry,’ someone incapable of objectively analyzing the pope’s teachings and gestures, let alone resisting their enforcement. That person would be deeply mistaken because Dr. Plinio’s admiration for the papacy was an acute expression of love for the Holy Church and, in short, Our Lord. Therefore, if the reigning pope taught or did anything contrary to the Church’s perennial teaching and action, that very love of God led him to oppose it with the quickest and strongest reactions.

As early as 1965, five years before writing the imaginary reply above to Jeroboam Guerreiro, Plinio Corrêa de Oliveira closely followed the studies of Arnaldo Xavier da Silveira on the theological hypothesis of a heretical pope. He participated in a three-day symposium to discuss the matter along with Bishops Geraldo de Proença Sigaud and Antônio de Castro Mayer.

Since October 1969, nine months before the Folha article, he had followed Xavier da Silveira’s studies on the Novus Ordo Missae of Paul VI and participated in two symposia in the presence of Bishop Mayer. They resulted in the book concluding that the New Mass was unacceptable in conscience for a well-educated Catholic.

Six months before his Folha’s Jeroboam article praising the papacy, Plinio Corrêa de Oliveira had written another in the same daily, titled “The Right to Know.”11 In it, he informed the Brazilian public of a letter to Paul VI by Cardinals Ottaviani and Bacci, authors of A Brief Critical Study of the New Order of Mass, and a letter addressed to Fr. Annibale Bugnini from the Saint Anthony Maria Claret Association of Priests and Religious (with a membership of 6,000 priests). The Association’s letter concluded: “We Catholic priests cannot celebrate a Mass which Mr. Thurian, of [the] Taizé [community], declared he could celebrate without ceasing to be a Protestant. Obedience can never impose heresy (on us).”

Just as significantly, almost two years before his enthusiastic comments on the Vatican City Under Pius XII film, Plinio Corrêa de Oliveira wrote “The Vatican Policy of Détente with Communist Governments—Should the TFPs Stand Down? Or Should They Resist?”12 The document denounced the wrongheaded policy, which is continued today by Pope Francis in his criminal agreement with Red China subjecting the Underground Church in China to the whims of Xi Jing Pin. Addressed to Paul VI, the TFPs’ Declaration of Resistance was published as a paid ad in 37 Brazilian newspapers and 14 more in other countries. It stated: “Our soul is yours; our life is yours. Order us to do whatever you wish. Only do not order us to do nothing in the face of the assailing Red wolf. To this, our conscience is opposed.”

Plinio Corrêa de Oliveira recalled this paragraph in the first of a two-article series in December 1983 and January 1984. They were titled “Luther, Absolutely Not!”13 and “Luther Thinks He Is Divine.”14 Both reacted to John Paul II’s benevolent letter to Cardinal Johannes Willebrands, in charge of the Vatican’s ecumenism, on the 500th anniversary of Luther’s birth and dated October 31, the anniversary of his revolt. His reaction to John Paul II’s participation in a festive act of love and admiration for the heresiarch in a Protestant temple in Rome was even stronger: “Dizzying, frightening, groaned my Catholic heart at this. However, my faith and veneration for the papacy redoubled.”15

In January 1977, writing an update to his work Revolution and Counter-Revolution, Dr. Plinio made a highly critical assessment of the Second Vatican Council with the same clarity and courage:

“Using ‘aggiornate’ tactics (about which the least that can be said is that they are contestable in theory and proving ruinous in practice), the Second Vatican Council tried to scare away, let us say, bees, wasps, and birds of prey. But its silence about Communism left full liberty to the wolves. The work of this Council cannot be inscribed as effectively pastoral either in history or in the Book of Life.

It is painful to say this. But, in this sense, the evidence singles out the Second Vatican Council as one of the greatest calamities, if not the greatest, in the history of the Church.”16

I could give many more examples of resistance, but that would exceed the limits of this essay. Those given suffice to show that Plinio Corrêa de Oliveira, inflexible ultramontane defender of the Vicar of Christ’s attributes on Earth, decisively resisted the Second Vatican Council, Paul VI, John Paul II, and their erroneous teachings and actions—perhaps even before the birth of some of these traditionalist writers calling for a reinterpretation of the papacy. He did this energetically because his legitimate resistance sprang from his deep veneration for the papacy.

Someone may wonder: How can we extricate ourselves from this stalemate if it is unacceptable to recast the papacy or change how it is exercised even in the face of Pope Francis’s abuses?

In my 2018 book, Pope Francis’s “Paradigm Shift”: Continuity or Rupture in the Mission of the Church? I mentioned Plinio Corrêa de Oliveira’s 1976 suggested conclusion to the Chilean TFP’s book, The Church of Silence in Chile. It is to recognize the authority that Pope Francis and diocesan bishops have but interrupt routine daily coexistence with the demolishing prelates just as a wife and children can interrupt cohabitation under the same roof with an abusive husband and father without breaking the marital and filial bonds.17

Finally, I believe that what I wrote four years ago is even more valid today. I thus repeat it at the end of this essay:

“In the present confusion, which threatens to worsen very soon, one thing is sure: Catholics faithful to their baptism will never break the sacred bond of love, veneration, and obedience that unites them to the Successor of Peter and the successors of the Apostles. This is true even when these may eventually oppress them in their attempt to demolish the Church. If in the abuse of their power and seeking to coerce the faithful into accepting their deviations those prelates condemn them for their fidelity to the Gospel and for legitimately resisting abusive authority, it is those shepherds, not the faithful, who will be responsible for the rupture and its consequences before God, the rights of the Church, and history. Saint Athanasius is a case in point. Although he was a victim of the abuse of power, he remains a star in the Church’s firmament forever.”18

When Divine Providence decides to put an end to the apocalyptic crisis the Holy Church is going through, and a holy pope comes to govern her, as prophesied by numerous saints and privileged souls, the stains now disfiguring the papacy will shine with the same supernatural splendor as the wounds of the Passion shone on our Divine Redeemer’s resurrected Body. At that hallowed hour, the holy hands of the Successor of Peter will bless particularly those who behaved like the good sons of Noah19 in today’s days of upheaval with unfaithful popes. Holding fast to the sensus fidei, they increased their veneration for the papacy, without falling into the trap of pretending to reform by human hands that which divine hands established: “Thou art Peter; and upon this rock I will build My Church” (Matt. 16:18).

Yes, indeed! The pope needs reform, not the papacy.

Co Bóg mówi o sodomii i transsexualizmie

Wideo: https://bcp-video.org/pl/co-bog-mowi/

Biskupi-sekretarze Bizantyjskiego Katolickiego Patriarchatu 

byzcathpatriarchate@gmail.com

——————————————————————-

BKP: Co Bóg mówi o sodomii i transsexualizmie

wideo: https://vkpatriarhat.org/pl/?p=19771  https://bog-mowi.wistia.com/medias/x4yx4mcu9u

https://rumble.com/v1kezv9-co-bg-mwi.html  //cos.tv/videos/play/39024200966508544

bitchute.com/video/6SvCDoHvs6bt/

Boża pozycja jest dziś wprost przeciwna pozycji wielu kościelnych prałatów. Niemiecki biskup Dieser publicznie oświadczył: „Homoseksualizm nie jest grzechem. Homoseksualizm nie jest żadnyBożym niedopatrzeniem, ale jest pożądany Bogiem w takim samym stopniu jak samo stworzenie: «On (Bóg) widział, że to jest dobre», jak czytamy w historii stworzenia”. Ta Dieserowa interpretacja Biblii jest rażącym kłamstwem! Homoseksualizm jest grzechem i dlatego nie jest w żaden sposób Bogiem pożądany. Bóg go nie stworzył, nazywa to obrzydliwością i ukarał za to Sodomę i Gomorę.

Bóg za pośrednictwem apostoła Piotra ostrzega: „Także miasta Sodomę i Gomorę skazał na zagładę, obróciwszy w popiół, dając przykład kary tym, którzy będą żyli bezbożnie” (2P 2:6). Podobne Boże ostrzeżenie dla ludzkości było przekazano i przez apostoła Judasza: „ jak Sodoma i Gomora, i okoliczne miasta – w podobny sposób jak one oddawszy się rozpuście i pożądaniinnego ciała, są wystawione za przykład, ponosząc karę wiecznego ognia (Judy 7). Tak więc Bóg za grzech sodomii karze nie tylko doczasnym, ale przede wszystkim wiecznym ogniem! Dlatego przed tym ciężkim grzechem pilnie ostrzega.

Biskup Dieser i tacy jak on kościelni kłamcy chronią się heretycką adhortacją Amoris laetitia. Mają tego samego ducha odstępstwa, którego dzisiaj w Kościele promuje pseudopapież Franciszek Bergoglio. On się ale odwołuje na to, że tylko realizuje II Watykański Sobór i jego aggiornamento z duchem tego świata.

Słowo Boże wskazuje na korzenie homoseksualizmu, którymi są niewiara w Boga i bałwochwalstwo (zob. Rz 1:18n).

Biskup Dieser również promuje transseksualizm. Powiedział mediom: „Kiedy płeć przy urodzeniu dziecka nie jest jasna, należy to również odnotować w metryce chrztu. Chcę ludziom pomóc, aby mogli w ciągu swojego życia decydować, kim chcą być”.

Dieser w tej zbrodniczej manipulacji może się w pełni odwołać na pseudopapieża Franciszka, który całuje stopy transseksualisty i czyni z tego precedens dla całego Kościoła. Bergoglio do procesu synodalności wprowadził tzw. słuchanie. Ale chodzi właśnie o słuchanie transseksualistów, homoseksualistów i osób LGBTQ.

Zamiast tego aby Bergoglio wezwał ich do pokuty dla zbawienia ich dusz, wprowadził legalizację i uprzywilejowanie tej grzesznej anomalii. Ten sam cel chce osiągnąć poprzez swój synodalny proces. Tym samym stanowczo sprzeciwił się Bożemu prawu i Bożym przykazaniom.

Biskup Dieser nie jest jedynym biskupem Kościoła katolickiego, który za przykładem Bergoglia promuje zbrodnie przeciwko ludzkości na bezbronnych dzieciach, promując przeoperowanie płci. W ten sposób dzieci stają się psychicznymi i fizycznymi kalekami. Te ofiary współczesnej kościelnej demagogii przechodzą nieodwracalną zmianą i nie mogą już być tym, czym je Bóg stworzył, tj. mężczyzną lub kobietą.

Oprócz niemieckich biskupów Konferencja Episkopatu Australii również mocno promuje transseksualizm w kościelnych szkołach. Stwierdzili: „Płeć osoby może w czasie i w różnych kulturach się zmieniać. Dlatego surowe kulturowe stereotypy dwóch płci – męskiej i żeńskiej – są zatem żałosne i niepożądane”. To szokujące stwierdzenie jest jawnym kłamstwem. Jest to sprzeczne z rozumem i sumieniem, a także z naturalną moralnością oraz Bożymi przykazaniami i prawami.

Co więcej, okaleczeni w ten sposób ludzie stają się nośnikami nieczystych demonów. Każdy, kto tych biedaków w katolickich szkołach nie uprzywilejowuje, zostaje wyrzucony. Precedensem jest Irlandia. 5 września 2022 r. nauczyciel Burke został w szkole aresztowany. Policja zabrała go prosto do sądu, który skazał go na karę więzienia. Powodem tego było to, że nie nazwał chłopca, który rzekomo przechodzi proces przemiany w dziewczynę, dziewczyną, ani nawet nie użył określenia „ono”. Jest uwięziony na nieokreślony czas, dopóki nie zmieni swojego stanowiska.

Pytamy się: Czy karą za nierespektowanie transseksualizmu jest dożywotnie więzienie? Ani kościelni prałaci, ani Franciszek nie staną w obronie tego bohatera wiary. Czemu? Ponieważ sami ten proces samozniszczenia Kościoła i ludzkości stopniowo promują.

Pytacie się, jakie jest Boże nastawienie do księży i biskupów, w tym apostaty Franciszka, którzy propagują sodomię i transseksualizm? Każdy biskup i każdy kapłan, który te bardzo poważne grzechy przeciwko ludzkiej naturze promuje, się tym samym wykluczył z Mistycznego Ciała Chrystusa – Kościoła. Na nim jest Boża klątwa (Gal 1:8-9). Każdy wierzący, który chce być zbawiony, musi się od takiego kościelnego apostaty i zdrajcy Chrystusa radykalnie oddzielić. Jeśli tego nie zrobi, ma współ udział w buncie przeciwko Bogu. Jeśli w tym stanie umrze, zostanie na zawsze potępiony. Dlatego Bóg tak pilnie wzywa do pokuty i karze anatemą i przekleństwem kościelnych Judaszów, którzy dziś okupują najwyższe stanowiska.

+ Eliasz

Patriarcha Bizantyjskiego Katolickiego Patriarchatu

+ Metodiusz OSBMr                         + Tymoteusz OSBMr

biskupi-sekretarze

12.09.2022

=========================================

Co Bóg mówi o sodomii a transsexualismu

vkpatriarhat.org/en/?p=22257  /english/

vkpatriarhat.org/es/?p=12319  /español/

vkpatriarhat.org/cz/?p=48783  /čeština/

vkpatriarhat.org/hu/mit-szol-isten/  /magyar/

—————————————

Zapisz się do naszego newsletter bit.ly/3PJRfYs

Katolicy milczą, papieże szkodzą, a walka duchowa przybiera na sile.

Świat szuka odpowiedzi

Robert Morrison https://www.bibula.com/?p=135801

Jak podkreślił Michael Matt w ostatnim wydaniu Remnant Underground, niektórzy z najbardziej przekonujących myślicieli w świecie świeckim (przede wszystkim Tucker Carlson – [Tucker Carlson prowadzi najbardziej popularny w amerykańskiej telewizji, codzienny program stacji FoxNews – przyp. Red.) zaczęli opisywać dzisiejszy narastający kryzys światowy w kategoriach walki duchowej. Takie uświadomienia, same w sobie niekoniecznie prowadzą dusze do prawdy, ale stwarzają katolikom możliwość pomocy większej liczbie ludzi w dostrzeżeniu, że jedyną drogą wyjścia z tego kryzysu jest przyjęcie niezmiennej wiary katolickiej.

Wszelkie takie wysiłki mające na celu doprowadzenie dusz do Kościoła katolickiego muszą przezwyciężyć fakt, że większość ludzi postrzega katolicyzm jako religię reprezentowaną przez papieża Franciszka, która prawdopodobnie przyczynia się bardziej do Wielkiego Resetu i zepsucia moralności niż jakakolwiek inna religia w dzisiejszym świecie. Bóg z pewnością może czynić cuda z nawróceniami, jeśli tak zdecyduje, ale ogólnie rzecz biorąc, żadna rozsądna osoba nie uzna, że Kościół rzekomo prowadzony przez Bergoglio jest strażnikiem prawdziwej religii, jeśli nie uzyska jakiegoś rozsądnego wyjaśnienia. 

Na szczęście istnieje takie wyjaśnienie i jest nie tylko przekonujące samo w sobie, ale także pomaga nam zrozumieć, jak i dlaczego świat osiągnął ten rozpaczliwy stan, który widzimy. Możemy krótko przedstawić to wyjaśnienie w następujący sposób:

Po rewolucji francuskiej liczni papieże ostrzegali przed poważnymi niebezpieczeństwami związanymi z przyjęciem do Kościoła katolickiego idei liberalnych i masońskich. Pius X ogłosił w 1910 r. przysięgę  anty-modernistyczną, którą mieli złożyć wszyscy duchowni, a która zawierała antidotum na wiele zła, które od tamtej pory nęka Kościół:

 „Szczerze przyjmuję naukę wiary przekazaną nam od Apostołów przez prawowiernych Ojców, w tym samym zawsze rozumieniu i pojęciu. Przeto całkowicie odrzucam jako herezję zmyśloną teorię ewolucji dogmatów, które z jednego znaczenia przechodziłyby w drugie, różne od tego, jakiego Kościół trzymał się poprzednio.”

Pomimo tych ostrzeżeń kilku papieży, Sobór Watykański II (1962-1965) pozwolił ludziom, którzy wcześniej byli podejrzewani o herezję z powodu swoich liberalnych poglądów, odegrać istotną rolę w redagowaniu dokumentów soborowych. Innowatorzy wykorzystali następnie dwuznaczności, które celowo umieścili w dokumentach soborowych, w swoich ciągłych próbach fundamentalnego przekształcenia Kościoła.

Chociaż najbardziej widoczne zmiany w Kościele od czasu SW II pochodzą z zastąpienia Mszy trydenckiej Mszą Novus Ordo, to jednak inne kluczowe innowacje SW II odegrały znaczącą rolę zarówno w szkodzeniu Kościołowi katolickiemu, jak i w rozwoju Nowego Porządku Świata: fałszywy ekumenizm i powszechne zbawienie, przekonują dusze, że nie potrzebują już wiary katolickiej; skupienie się na humanizmie i godności człowieka wyniosło prawa i pragnienia ludzi ponad przykazania Boże; a mieszanie prawdy i błędu sparaliżowało intelekt i wolę tak wielu katolickich pasterzy, tak że nie mogą oni wypowiadać się przeciwko złu w Kościele i świecie.

Gdyby Kościół był jedynie ludzką instytucją,  nie  obawialibyśmy się, że te odstępstwa od prawdziwej wiary spowodują poważne konsekwencje. Ale jako instytucja ustanowiona przez Jezusa w celu rozpowszechniania Jego niezmiennej prawdy i łask, które zdobył na krzyżu, Kościół jest jedynym podmiotem, który może powstrzymać dominację szatana nad światem.

Dlatego dywersanci wiedzieli, że podkopywanie Kościoła było (i pozostaje) niezbędnym krokiem do ustanowienia Nowego Porządku Świata.

Tak zwani tradycyjni katolicy, którzy trzymali się tego, czego Kościół zawsze nauczał, stanowili grupę kontrolną podczas eksperymentów z wiarą po Soborze Watykańskim II. Tradycyjny katolicyzm rozkwitał, podczas gdy  inne części Kościoła cierpiały proporcjonalnie do stopnia, w jakim przyjmowały nowości. Podobnie jak  marionetki Wielkiego Resetu (Schwab, Fauci, Biden, Trudeau, itd.), którzy podwajają swoje kłamliwe zabiegi, kiedy stają w obliczu ich złych owoców, dywersanci wewnątrz Kościoła spędzili ostatnie sześćdziesiąt lat przynosząc Kościołowi  jedną katastrofę po drugiej, zawsze prześladując tych, którzy próbują temu zapobiegać.

Chociaż wiedzieliśmy, że żyjemy w najgorszym okresie w historii Kościoła, wielu z nas nie zdawało sobie sprawy z pełnej skali problemu. Zasłona niepewności opadła,  gdy Bergoglio bluźnierczo  powitał demonicznego bożka Pachamamę w Watykanie w październiku 2019 roku.

Krótko potem pandemia Covid rozprzestrzeniła się na całym świecie, inicjując Wielki Reset. Ponieważ Bergoglio współpracował z architektami Wielkiego Resetu, aby szerzyć antykatolickie idee, stało się boleśnie jasne, że taki był cel od początku: dywersanci w Kościele katolickim (prowadzeni przez szatana) potrzebowali podkopać Kościół, aby zniewolić świat.

Krótko mówiąc, infiltracja Kościoła wyjaśnia, dlaczego świat osiągnął ten kulminacyjny moment w ponadczasowej walce duchowej. Fakt, że tradycyjni katolicy przetrwali pomimo prześladowań, wskazuje drogę naszej jedynej nadziei w tym momencie. Musimy powrócić do prawdziwej katolickiej wiary.

Mamy więc stosunkowo proste wyjaśnienie stanu Kościoła i świata w 2022 roku. Teraz rozpoznajemy to wszystko wyraźniej, ale jak widać z listu arcybiskupa Marcela Lefebvre’a do ośmiu kardynałów przed międzyreligijnym spotkaniem Jana Pawła II w Asyżu, kluczowe elementy były jasne już w 1986 roku:

W obliczu wydarzeń mających miejsce w Kościele, których sprawcą jest Jan Paweł II, i w obliczu tych wydarzeń, które zamierza przeprowadzić w październiku w Taize i Asyżu, nie mogę powstrzymać się od zwrócenia się do Was i błagania Was w imieniu licznych kapłanów i wiernych, o uratowanie honoru Kościoła, jeszcze nigdy nie upokorzonego do tego stopnia w ciągu jego historii. Przemówienia i działania Jana Pawła II w Togo, Maroku i Indiach powodują, że w naszym sercu wzbiera słuszne oburzenie. Co na to święci Starego i Nowego Testamentu? 

Co zrobiłaby Święta Inkwizycja, gdyby nadal istniała? . . . Następuje niezmierzone zgorszenie dusz katolickich. Kościół jest wstrząsany do samych fundamentów. Jeśli znika wiara w Kościół, jedyną arkę zbawienia, to znika sam Kościół. . . . To nie do pomyślenia, że w Kościele nie podniósł się żaden zdecydowany głos, by potępić te publiczne grzechy? Gdzie są Machabeusze? . . Eminencje, dla czci jedynego prawdziwego Boga i Pana naszego Jezusa Chrystusa, złóżcie publiczny protest, przyjdźcie z pomocą  ciągle wiernym biskupom, kapłanom i katolikom.”

Jak wiemy, Jan Paweł II,  na drodze do stania się świętym Janem Pawłem II (Wielkim) odbył swoje bluźniercze spotkanie modlitewne w Asyżu. Podczas swojego długiego pontyfikatu nadzorował niewyobrażalne niszczenie Wiary Katolickiej, ekskomunikował arcybiskupa Lefebvre, i utorował drogę do okupacji papiestwa przez Bergoglio, mianując jednych z najgorszych złoczyńców w historii Kościoła na najwyższe stanowiska.

Chociaż każdy biskup może mieć uzasadniony powód, by milczeć w niektórych sprawach, nieobliczalne szkody spowodowane przez skumulowane milczenie katolickich przywódców świadczą o głupocie takiego milczenia w obliczu narastających skandali. Jak widać z poniższej, niepełnej listy zła, milczenie dobrych katolików może być nawet gorsze niż niegodziwość jawnych wrogów Kościoła:

– Obraza Boska. Nie biorąc pod uwagę nawet praktycznych konsekwencji dopuszczenia do rozprzestrzeniania się błędów w Kościele, wiemy, że obraża to Boga, gdy rzekomi przywódcy Jego Kościoła nauczają fałszu. Jak powiedział Pan Jezus w Kazaniu na Górze, musimy strzec się fałszywych proroków: „Strzeżcie się pilnie fałszywych proroków, którzy do was przychodzą w odzieniu owczym, a wewnątrz są wilcy drapieżni. Z owoców ich poznacie je. Izali zbierają z ciernia jagody winne abo z ostu figi?” (Mt 7:15-16). Nie powiedziałby nam tych rzeczy, gdyby chciał, abyśmy poszli za fałszywymi pasterzami i wybrali złe owoce zamiast dobrych. Dlatego pasterze muszą ostrzegać swoje stada!

– Zasłanianie prawdy. Przez całą historię Kościoła, papieże i biskupi chronili wiarę, potępiając błędy, które zagrażały zdrowej nauce katolickiej. Potrzeba odważnego obalania błędów wzrasta proporcjonalnie do ich powszechności i potencjalnych szkód – a od Soboru Watykańskiego II najbardziej podstępne błędy rozprzestrzeniły się w Kościele. Ci, którzy sprawują pieczę nad duszami, mają przynajmniej obowiązek chronić swoje stada poprzez miłosierne i jednoznaczne wyjaśnianie, dlaczego błędy atakujące wiarę są złe i dlaczego należy się im przeciwstawić.

– Oddanie pola bitwy szatanowi. Skoro już wiemy, że znajdujemy się w duchowej walce, wiemy też, że szatan wykorzysta nasze słabości, aby osiągnąć swoje cele. Szatan rozkoszuje się, gdy dobrzy katolicy odmawiają potępienia jego intryg, ponieważ w ten sposób oddaje istotne obszary pola walki swoim pachołkom. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy jest jasne, że gdy Kościół katolicki zwalczał wcześniej te same błędy w całej swojej historii , obecnie odmawia zwalczania błędów płynących z Rzymu. Sugeruje to, że błędy te nie są już wystarczająco złe, by je zwalczać, podczas gdy w rzeczywistości są one bardziej szkodliwe niż kiedykolwiek wcześniej.

– Zaniedbywanie duchowych dzieł miłosierdzia. Bóg dopuszcza pewne zło i powiedział nam, że w odpowiedzi na nie powinniśmy spełniać duchowe i cielesne dzieła miłosierdzia. Możemy łatwo zauważyć, że posoborowa wrogość wobec katolicyzmu wymaga od nas (a w szczególności od pasterzy) upominania grzeszników, pouczania nieświadomych i doradzania wątpiącym. Czyniąc to, oddajemy cześć Bogu, pomagamy naszym bliźnim i zdobywamy zasługi dla nieba. Kiedy zaniedbujemy te uczynki miłosierdzia, zazwyczaj wzmacniamy zło, zamiast je zwalczać powodowani miłością do Boga.

– Wygaszenie ślepoty duchowej i intelektualnej. Jeśli mamy „oceniać drzewo po jego owocach”, jak powiedział nam nasz Pan, musimy być w stanie rozróżnić dobre i złe owoce. Ale kiedy ci, którzy mają za zadanie wychowywać owczarnię, nie potrafią zidentyfikować złych owoców i ostrzec przed nimi, w końcu i my tracimy naszą zdolność do właściwego osądzania drzewa po jego owocach. Wynikająca z tego duchowa i intelektualna ślepota rozprzestrzenia się od biskupów, poprzez księży, do świeckich, a w końcu do wszystkich tych niekatolików, którzy w przeciwnym razie mogliby skorzystać z jasnego przewodnictwa tych, którym Bóg przekazał prawdziwą katolicką wiarę.

– Dzielenie wiernych katolików. Pasterze, kierując się w swoim mniemaniu dobrymi intencjami,  odmawiają potępienia złych owoców SW II i często przenoszą swoje oburzenie z właściwego celu (błędów) na tych, którzy te błędy potępiają (takich jak abp Lefebvre). Możemy i powinniśmy panować nad zakresem i sposobem naszej pracy w walce z błędami przez dyktat roztropności i miłości, ale milczenie wobec opisanego powyżej zła nie jest ani roztropne, ani miłosierne. Odmowa właściwej oceny zgubnej rzeczywistości zagrażającej duszom, nie może stanowić podstawy prawdziwej jedności katolickiej wśród wiernych katolików.

– Uniemożliwianie niezbędnego procesu powrotu do Boga. Bóg pozwolił nam wyraźnie  dostrzec, że błędy promowane przez nowinkarzy na SW II spowodowały poważne szkody w Kościele i świecie. Wydaje się, że pozwala On, by sprawy uległy jeszcze większemu pogorszeniu, ponieważ  wielu katolików pozwoliło tym błędom rozprzestrzeniać się bez zdecydowanego sprzeciwu. Modlimy się do Boga o interwencję, aby nas zbawił, i On z pewnością może to zrobić, nawet jeśli uparcie odmawiamy obrony religii, którą nam dał. Jednak wierni katolicy na ogół rozumieją, że nie możemy skutecznie prosić o Boże miłosierdzie, gdy uparcie odmawiamy wypełniania Jego woli.

Przeciw temu złu milczenia możemy użyć list bł. Piusa IX z grudnia 1876 r. do redaktorów katolickiej gazety z Rodez, którzy stanęli w obronie Syllabusa:

Z pewnością znajdzie się wielu, którzy zarzucą wam nierozważność i to, że wasza praca jest przedwczesna. Ponieważ jednak prawda nie podoba się wielu i jest przyczyną rozdrażnienia tych, którzy uparcie pozostają w błędzie, nie może być nigdy oceniana jako nierozważna lub przedwczesna. Wręcz przeciwnie, im większe i bardziej powszechne jest zło, które ma być zwalczane, tym bardziej będzie to działanie na czasie i roztropne.

W przeciwnym razie musielibyśmy stwierdzić, że sama ewangelia była głoszona w sposób najbardziej nierozważny i przedwczesny, ponieważ czyniono to w czasie, gdy religia, prawa i moralność wszystkich narodów były jej bezpośrednio przeciwne. Ta walka rzeczywiście spowoduje, że będziecie obwiniani i spotka was pogarda i nienawistne oskarżenia, ale Ten, który przyniósł światu prawdę, przepowiedział swoim uczniom, że będą znienawidzeni ze względu na Jego Imię.” (z książki „Liberalizm i katolicyzm” o. A. Roussela)

 ================

Z tego punktu widzenia, pasterze powinni odczuwać wstyd, jeśli nie są obiektem ataków i szyderstw ze strony niegodziwców próbujących zniszczyć Kościół.

Jednym z powodów, dla których wielu z nas szanuje ludzi takich jak Tucker Carlson – który jest obwiniany i wyszydzany przez niegodziwców próbujących zniszczyć świat – jest to, że nie było zbyt wielu obrońców prawdy, gdy byliśmy świadkami postępującego zła w świecie świeckim.  Jesteśmy wdzięczni, gdy podnosi on głos rozsądku i potępia szaleństwo Bidena, Fauci, Pelosi i architektów Wielkiego Resetu.

Ale chociaż przenikliwe spostrzeżenia Tuckera Carlsona mogą pomóc duszom w poszukiwaniu rozwiązania, same w sobie nie wskazują one prawdziwego lekarstwa na zło, przed którym stoi dzisiejszy świat. W tym celu potrzebujemy tradycyjnych katolików, którzy będą bez wahania mówić prawdę. Nasz Pan, Jezus Chrystus, ustanowił swój Kościół, aby chronił i rozdzielał łaskę i prawdę, których potrzebujemy, a dziś tylko stosunkowo niewielka resztka tradycyjnych katolików wciąż zdaje sobie z tego sprawę. Jest rzeczą niewybaczalną, by ci, którzy powinni mówić, milczeli, gdy szatan i jego sługi próbują zniewolić świat.

W swojej książce z 1974 roku „Atanazy i Kościół naszych czasów”, biskup Rudolf Graber zacytował list św. Atanazego „rozesłany do wszystkich biskupów w roku 340”. W liście tym Św. Atanazy porównał niegodziwość popełnioną na żonie lewity w Starym Testamencie (Sdz 19) ze niegodziwością popełnioną na Kościele przez herezję ariańską:

„To, co wycierpieliśmy, jest straszne i całkiem nie do zniesienia; nie da się tego dostatecznie opisać. . . . Nieszczęście Lewity jest małe w porównaniu z tym, czego dopuszczono się przeciwko Kościołowi dzisiaj. Nie słyszano na świecie o niczym gorszym, nikt nie doznał większej krzywdy. Wtedy była to tylko jedna kobieta, której wyrządzono niesprawiedliwość, jeden Lewita, który stał się ofiarą przemocy.

 Dziś jednak cały Kościół cierpi niesprawiedliwość, kapłaństwo zostało bezczelnie nadużyte i – co gorsza – bogobojni prześladowani są przez bezbożnych. . . . Każdy z was powinien ofiarować swoją pomoc tak, jakby sam był ofiarą [niesprawiedliwości]. W przeciwnym razie porządek i wiara Kościoła mogą wkrótce legnąć w gruzach. Obie bowiem są zagrożone, jeśli Bóg nie naprawi zbrodni za waszym pośrednictwem i nie wynagrodzi krzywdy wyrządzonej Kościołowi.”

Co powiedziałby nam Św. Atanazy dzisiaj, gdy Kościół przeżywa o wiele gorszy kryzys niż w jego czasach? Co by pomyślał o katolikach, którzy próbują zachować pokój z tymi, którzy dążą do zniszczenia Kościoła i zniewolenia świata?

Niechaj Najświętsza Maryja Panna, pogromczyni wszystkich herezji, wstawia się za nami, abyśmy mieli miłość, roztropność i męstwo do obrony i szerzenia Bożej prawdy, gdy coraz więcej dusz szuka odpowiedzi. Niepokalane Serce Maryi, módl się za nami!

Robert Morrison

Tłum. Sławomir Soja Źródło: The Remnant (August 17, 2022) – „The Costs of Catholic Silence as the World Looks for Answers”

Intronizacja Archanioła Lucyfera na Watykanie 29 czerwca 1963

Intronizacja Archanioła Lucyfera w Capella Paolina

na Watykanie 29 czerwca 1963

=====================

Anno Domini 2022….

Przypominam FAKT, który miał miejsce przed 59 laty. Jest prawie pewne, że kolejni Papieże – jak dotąd – nie unicestwili tego bluźnierczego aktu, a potrzebną do tego MOC BOŻĄ EGZORCYZMU – mają.

Stąd zapewne ciągle taka słabość Obrońców.

Uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa. A 29-go – świętych Piotra i Pawła. Zmasowany atak satanistów w te dni jest atakiem rytualistycznym.

Święty Michale Archaniele, broń nas w walce. Sancte Michael Archangele, defende nos in prǽlio.

MD]

—————————

[ Dostępna jest w ANTYKU najważniejsza książka Malachi Martina o Papieżach i obecnym Katolicyzmie. Oto wyjątek.

Dom smagany wiatrem. Malachi Martin Powieść watykańska Dedykowane papieżowi Piusowi V na cześć Maryi Królowej Różańca Świętego

———————————————————————————————–

1963, Capella Paolina, Watykan

– Wierzę, że Książę tego świata zostanie tej nocy intronizowany do Starożytnej Cytadeli i z tego miejsca stworzy Nową Wspólnotę.

I przyszła odpowiedź, robiąca przerażające wrażenie nawet w tym upiornym otoczeniu:

– A imię jej będzie Powszechny Kościół Człowieka.

Intronizacja upadłego Archanioła Lucyfera dokonała się w Cytadeli Kościoła katolickiego 29 czerwca 1963 roku. Był to “właściwy czas” dla spełnienia się historycznej przepowiedni. Główni aktorzy tej ceremonii doskonale wiedzieli, że tradycja satanistyczna już dawno przepowiedziała, że Czas Księcia nadejdzie wówczas, gdy papież przybierze imię Apostoła Pawła. Warunek ten – Znak, że nadszedł właściwy czas – został spełniony dokładnie osiem dni temu przez wybór najnowszego następcy św. Piotra.

W tym krótkim czasie, jaki upłynął od elekcji papieża, nie dało się ukończyć skomplikowanych przygotowań; Najwyższy Trybunał zdecydował jednak, że trudno o lepszy czas na Intronizację Księcia niż ten uroczysty dzień bliźniaczych książąt Cytadeli, świętych Piotra i Pawła. I nie było stosowniejszego miejsca niż Kaplica św. Pawła w Watykanie, usytuowana tak blisko Pałacu Apostolskiego.

Skomplikowane przygotowania podyktowane były głównie naturą mającego się odbyć Wydarzenia Ceremonialnego. Ochrona budynków watykańskich, pośród których leżał klejnot w postaci Kaplicy św. Pawła, była tak staranna, że z pewnością nie uda się ukryć uroczystego ceremoniału. Jeśli przedsięwzięcie miało zostać uwieńczone sukcesem – jeśli Wejście Księcia miało się dokonać we Właściwym Czasie – każdy element celebracji ofiary kalwaryjskiej musi zostać postawiony na głowie w przebiegu tej drugiej, przeciwstawnej celebracji. Sacrum musi zostać sprofanowane. Bluźnierstwo adorowane. Bezkrwawa reprezentacja ofiary Bezimiennego Słabego musi być zastąpiona przez najwyższą i krwawą deprawację godności Bezimiennego. Wina musi stać się niewinnością. Cierpienie musi dawać radość. Łaska, skrucha, przebaczenie muszą być utopione w orgii przeciwieństw. A wszystko to musi być wykonane bezbłędnie. Sekwencja wydarzeń, znaczenie słów, waga czynności – wszystko to musi być opatrzone perfekcyjnie wykonanym świętokradztwem, ostatecznym rytuałem zdrady.

Cała ta delikatna operacja została złożona w doświadczone ręce zaufanego STRAŻNIKA Księcia w Rzymie. Mistrz skomplikowanego ceremoniału Kościoła rzymskiego, dostojnik o granitowej twarzy i cierpkim języku, był jeszcze większym mistrzem książęcego ceremoniału ciemności i ognia. Wiedział, że bezpośrednim celem każdego ceremoniału jest oddanie czci “obeldze rozpaczy”. Lecz obecnie istniał jeszcze dalszy cel polegający na przeciwstawieniu się Bezimiennemu Słabemu w jego bastionie, opanowania Cytadeli Słabego we właściwym czasie, zapewnienie wejścia Księcia do Cytadeli jako nieodpartej siły, wyparcie Strażnika Cytadeli, przejęcie pełnej władzy nad kluczami wręczonymi strażnikowi przez Słabego.

STRAŻNIK próbował zmierzyć się z problemem bezpieczeństwa. Takie niewinne elementy, jak pentagram, czarne świecie i odpowiednie draperie ujdą jako rzymski ceremoniał. Lecz pozostałe rubryki – Misa z Piszczelami i Rytuał Din na przykład, zwierzęta ofiarne i sama Ofiara – tego byłoby już za wiele. Musi się więc odbyć dwie równoczesne celebracje. Koncelebracja mogłaby być dokonana z równym skutkiem przez braci w Autoryzowanej Kaplicy Celującej.

Gdyby wszyscy uczestnicy w obu miejscach “wzięli na cel” każdy element wydarzenia w Kaplicy Rzymskiej, wówczas wydarzenie w całej swej pełni dokonałoby się w sposób szczególny w obszarze docelowym. Byłoby to tylko sprawą jedności serc, tożsamości intencji i perfekcyjnej synchronizacji słów i czynności pomiędzy kaplicą celującą a kaplicą docelową. Żywa wole i myślące umysły uczestników skoncentrowałyby się na Przybytku Księcia, odległość przestałaby mieć znaczenie.

Dla człowieka tak doświadczonego jak STRAŻNIK wybór kaplicy celującej nie nastręczał najmniejszych trudności. Wystarczyło zadzwonić do Stanów Zjednoczonych. W ciągu tych wszystkich lat wyznawcy Księcia w Rzymie osiągnęli doskonałą jedność serc i i taką samą jedność intencji z przyjacielem STRAŻNIKA Leonem, biskupem Kaplicy w Południowej Karolinie.

Imię Leon nie było prawdziwym imieniem tego człowieka, lecz raczej opisem jego wyglądu. Srebrna grzywa na wielkiej głowie każdemu, kto na niego patrzył, kojarzyła się z rozwianą grzywą lwa. Od kiedy jego ekscelencja, gdzieś w latach czterdziestych, ustanowił tę kaplicę, okazał się niezrównanym mistrzem operacji – dzięki liczbie i znaczeniu Uczestników, jakich potrafił przyciągnąć, dzięki częstej i szybkiej współpracy z tymi, którzy uznawali jego przekonania i ostateczne cele. Obecnie jego kaplica cieszyła się powszechnym szacunkiem inicjatów jako kaplica matka Stanów Zjednoczonych.

Wiadomość, że jego Kaplica została autoryzowana jako Kaplica Celująca w tak wielkim wydarzeniu, jakim miała być Intronizacja Księcia w samym sercu rzymskiej Cytadeli, przyjęta została przez Leona z najwyższą satysfakcją. A co do spraw praktycznych, to jego ogromna wiedza i doświadczenie w przeprowadzaniu ceremoniału oszczędzi im obu wiele czasu. Nie było na przykład potrzeby przypominania mu o wadze zasady sprzeczności, na której opiera się cała struktura kultu Archanioła. Nie mogło też być najmniejszych wątpliwości co do jego pragnienia włączenia się w ostateczną strategię tej bitwy, której celem był koniec Kościoła rzymskokatolickiego jako instytucji papieskiej, jaką była od chwili założenia jej przez Bezimiennego Słabego.

STRAŻNIK nie musiał mu nawet wyjaśniać, że ostatecznym celem operacji nie była w sensie dosłownym likwidacja rzymskiej organizacji katolickiej. Leon doskonale rozumiał, że byłoby to posunięcie znamionujące brak inteligencji i najzupełniej nieekonomiczne. O wiele lepiej było zamienić tę organizację w coś naprawdę użytecznego, zhomogenizowanie jej i przystosowanie do wielkiego światowego porządku ludzkości. Postawienie przed nią uniwersalnych humanistycznych – i tylko humanistycznych – celów.

Dwaj identycznie myślący eksperci – STRAŻNIK i amerykański Biskup – ograniczyli więc konieczne ustalenia dotyczące bliźniaczych wydarzeń ceremonialnych do listy nazwisk i inwentarza rubryk.

Lista STRAŻNIKA – uczestników w kaplicy rzymskiej – zawierała imiona ludzi najwyższego kalibru, wysokich rangą dostojników kościelnych i liczących się prawników. Byli to oddani słudzy Księcia w Cytadeli. Niektórzy zostali wybrani, dokooptowani, przeszkoleni i wypromowani w ciągu dziesięcioleci w ramach falangi rzymskiej, pozostali reprezentowali nowe pokolenie gotowe rozwijać program Księcia przez kolejne dziesięciolecia. Wszyscy doskonale rozumieli potrzebę pozostania w ukryciu. Reguła mówiła bowiem jasno: “Gwarancją naszego jutra jest przekonanie ludzi dzisiejszych, że my nie istniejemy”.

Grafik Leona obejmujący mężczyzn i kobiety, którzy zdobyli sobie znaczącą pozycję w biznesie, rządzie i życiu społecznym, był imponujący, ku pełnemu zadowoleniu STRAŻNIKA. A Ofiara – dziecko – jak powiedział jego ekscelencja, będzie prawdziwym majstersztykiem złamania niewinności.

Lista rubryk potrzebnych do wykonania równoległej ceremonii sprowadzała się głównie do elementów, które będą zrealizowane w Rzymie. Co się zaś tyczyło Kaplicy Celującej Leona, to musi ona mieć kilka naczyń zawierających Ziemię, Powietrze, Ogień i Wodę. Załatwione. Musi mieć Misę z Piszczelami. Załatwione. Czerwone i czarne Filary. Załatwione. Tarczę. Załatwione. IW ten sposób przeszli do końca listę niezbędnych rekwizytów. Załatwione. Załatwione.

Sposób synchronizacji ceremonii w obu kaplicach nie był Leonowi obcy. Jak zwykle zostaną przygotowane wydruki, przez niewierzących nazywane mszałami, do użytku uczestników ceremonii w obu kaplicach. Jak zwykle będą to teksty w nieskazitelnej łacinie. Po obu stronach Gońcy Ceremonialni będą pilnować połączenia telefonicznego, tak by uczestnicy mogli wykonywać swoje części w doskonałej harmonii z braćmi współ-celebrującymi.

W trakcie trwania wydarzenia serce każdego uczestnika musi być doskonale wypełnione nienawiścią zamiast miłości. Zadośćuczynienie bólu i konsumacja muszą się wypełnić w sposób doskonały w kaplicy celującej pod przewodnictwem Leona. Autoryzacja, instrukcje i dowody – końcowe i kulminacyjne momenty właściwe na tę okazję – będzie miał honor osobiście zaaranżować w Watykanie STRAŻNIK.

A jeśli każdy wypełni dokładnie to, czego wymaga reguła, Książę nareszcie skonsumuje prastary odwet nad Słabym, Bezlitosnym Wrogiem, który przez wieki paradował w przebraniu Najwyższego Miłosiernego, który widział wszystko nawet w najciemniejszych mrokach.

[Poniższy „Leon” to biskup- satanista – pedofil John Russel, skazany w sądach USA, archiwum jego siatki satanistycznej wpadł w ręce prokuratury, zmarł 1993 md]

Leon mógł sobie wyobrazić resztę. W wydarzeniu Intronizacji w sposób niewidoczny i bezkolizyjny dokona się doskonałe nałożenie ceremonii, w wyniku którego Książę stanie się oficjalnie utajonym członkiem Kościoła w rzymskiej Cytadeli. Intronizowany w ciemności, Książę będzie mógł pogłębiać tę ciemność, jak nigdy dotąd. Będzie to dotyczyło w jednakim stopniu przyjaciół i wrogów. Wola pogrąży się w tak głębokiej ciemności, że omroczy nawet oficjalny cel istnienia Cytadeli: wieczną adorację Bezimiennego. W samą porę – i nareszcie – Kozioł wyprze Baranka i wejdzie w posiadanie Cytadeli. Książę zawładnie Domem – Domem pisanym dużą literą – który do niego nie należy.

– Pamiętaj o tym, przyjacielu – biskup Leon drżał z niecierpliwości. – Dokona się niedokonane. Będzie to przypieczętowanie mojej kariery. Wydarzenie przypieczętowujące los dwudziestego wieku.

Leon nie bardzo się pomylił.

Była noc. Strażnik wraz kilkoma akolitami pracował w ciszy nad przygotowaniem wszystkiego w Kaplicy Docelowej – św. Pawła w Watykanie. Na wprost ołtarza ustawiono półkolem klęczniki. W pięciu świecznikach stojących na ołtarzu pyszniły się eleganckie czarne ogarki. Na tabernakulum umieszczono srebrny pentagram i przykryto go krwawoczerwoną zasłoną. Po lewej stronie ołtarza umieszczony był tron – symbol Księcia Panującego. Ściany pokryte ślicznymi freskami wyobrażającymi sceny z życia Chrystusa i Apostołów zostały zasłonięte czarnymi draperiami bramowanymi złotem w kształcie figur symbolizujących historię Księcia.

Kiedy zbliżyła się wyznaczona godzina, oddani słudzy Księcia poczęli wypełniać Cytadelę. Byli to członkowie Rzymskiej Falangi. Pośród nich znajdowało się kilku najwybitniejszych członków kolegium kardynalskiego, hierarchii i biurokracji Kościoła rzymskokatolickiego. Byli też pośród nich świeccy reprezentanci Falangi, równie znakomici, jak członkowie Hierarchii.

Weźmy choćby tego Prusaka, który właśnie ukazał się w drzwiach. Pokazowy egzemplarz nowego narybku prawniczego. Nie miał nawet czterdziestu lat, gdy zaczął odgrywać znaczącą rolę w pewnych krytycznych wydarzeniach transnarodowych. Nawet światła czarnych świec odbijały się w jego okularach w stalowej oprawie i łysinie, jakby go chciały wyróżnić. Wybrany jako Delegat Międzynarodowy i Nadzwyczajny Pełnomocnik na ten Akt Intronizacji, Prusak zaniósł na Ołtarz skórzany mieszek zawierający list Autoryzacyjny i Instrukcję, a następnie zajął miejsce na jednym z klęczników.

Jakieś pół godziny przed północą wszystkie klęczniki były już zajęte przez aktualne pokłosie tradycji Księcia, która została zasiana, zaszczepiona i była kultywowana w starożytnej Cytadeli w ciągu ostatnich osiemdziesięciu lat. Jakkolwiek na razie ograniczona liczebnie, grupa ta pozostawała w ochronnym mroku jako ciało obce i duch pozaziemski w swym Gospodarzu i zarazem Ofierze. Przenikali do urzędów i działań podejmowanych przez rzymską Cytadelę, rozsiewając swoje symptomy w krwiobiegu Kościoła Powszechnego niby podskórna infekcja. Symptomy te to cynizm i indyferentyzm, przestępstwa i partactwo na wysokich posadach, lekceważenie prawdziwej doktryny, odrzucenie osądu moralnego, utrata czujności w sprawach świętych, zamazywanie podstawowych zasad tradycji oraz wyrazów i gestów, które ją przywołują.

Tacy to ludzie zgromadzili się w Watykanie na uroczystość Intronizacji. I taka była ich tradycja, którą utwierdzali w kwaterze głównej światowej administracji – w rzymskiej Cytadeli. Trzymając w ręku kartki z wydrukowanym Ceremoniałem, z oczami utkwionymi w ołtarz i tron, skupiając umysł i wolę, czekali w ciszy, aż wybije północ, wprowadzając ich w uroczystość świętych Piotra i Pawła, tego najważniejszego świętego dnia Rzymu.

Kaplica Celująca – przestronny hol na parterze szkółki parafialnej – została urządzona ściśle zgodnie z regułą. Biskup Leon wszystkiego doglądał osobiście. W tej chwili wybrani specjalnie na tę okazję Akolici spokojnie poprawiali ostatnie szczegóły, podczas gdy on sprawdzał wszystko po kolei.

A więc najpierw Ołtarz umieszczony w północnej części kaplicy. Na ołtarzu okazały krucyfiks, szczytem zwrócony na północ. O włos dalej Pentagram osłonięty czerwoną zasłoną, umieszczony pomiędzy dwiema czarnymi świecami. U góry czerwona wieczna lampka żarząca się Rytualnym Płomieniem. Po wschodniej stronie Ołtarza – klatka; a w klatce sześciotygodniowe szczenię, pod wpływem środków uspokajających czekające cierpliwie na ten krótki moment, gdy będzie użyteczne dla Księcia. Za ołtarzem – hebanowe świecie czekające, by rytualny płomień dotknął ich knotów.

Szybkie spojrzenie na ścianę południową. Na małym kredensie – kadzielnica oraz puszka zawierająca kawałki węgla drzewnego i kadzidło. Przed kredensem ustawiono czerwone i czarne Kolumny, z których zwisa Tarcza Węża i Dzwon Nieskończoności. Rzut oka w kierunku wschodnim: pojemniki z Ziemią, Powietrzem, Ogniem i Wodą otaczające drugą klatkę. W klatce – gołąb, nieświadomy swego losu jako parodii nie tylko Bezimiennego Słabego, lecz całej Trójcy Świętej. Pod ścianą zachodnią pulpit i Księga w gotowości. Półkole klęczników obrócone na północ, w kierunku ołtarza. Po obu stronach rzędu klęczników emblematy Wejścia: Misa z Piszczelami po stronie zachodniej, najbliżej drzwi; po stronie wschodniej – wschodzący Księżyc i pięcioramienna gwiazda, skierowana ku górze rogami Kozła. Na każdym klęczniku kopia mszału dla każdego z uczestników.

Wreszcie Leon kieruje wzrok na wejście do kaplicy. Specjalne ornaty intronizacyjne, identyczne z tymi, jakie on i jego Akolici mają już na sobie, wiszą na stojaku tuż za drzwiami wejściowymi. Sprawdził godzinę na dużym zegarze ściennym w chwili nadejścia pierwszych uczestników. Zadowolony z przygotowań, skierował się do obszernej przylegającej szatni służącej za zakrystię. Arcykapłan i ojciec Medico zapewne zdążyli już przygotować Ofiarę. Jeszcze tylko niecałe pół godziny i jego Goniec Ceremonialny zainauguruje połączenie telefoniczne z Kaplicą Docelową w Watykanie. Wtedy nadejdzie godzina.

Określone wymogi co do fizycznego przygotowania obu kaplic dotyczyły także przygotowania uczestników. Ci w Kaplicy św. Pawła – sami mężczyźni – mieli na sobie szaty i paliusze, stosownie do kościelnej rangi, lub nienagannie skrojone czarne garnitury w przypadku osób świeckich. Skoncentrowani na jednym celu, z oczami utkwionymi w ołtarz i pusty Tron, wydawali się pobożnymi duchownymi rzymskimi lub świeckimi uczestnikami nabożeństwa, za których byli powszechnie uważani.

Rangą dorównując Rzymskiej Falandze, uczestnicy amerykańscy w kaplicy celującej stanowili jednak ostry kontrast do swoich kolegów w Watykanie. Tutaj zjawiali się mężczyźni i kobiety. Nie zasiadali oni w klęcznikach w eleganckich ubraniach, lecz zaraz po wejściu rozbierali się do naga, a następnie zakładali pojedynczą szatę bez szwów, przepisaną na okazję intronizacji; szata była krwistoczerwona na znak ofiary, długa do kolan, bez rękawów, z wycięciem pod szyją w kształcie litery V, otwarta z przodu. Rozbieranie i ubieranie odbywało się w milczeniu, bez pośpiechu i podniecenia. Całkowita koncentracja, rytualny spokój.

Po przebraniu się uczestnicy przechodzili obok Misy z Piszczelami i zanurzali w niej rękę, wyciągali garstkę Kości i zajmowali miejsca na klęcznikach ustawionych w półkolu na wprost ołtarza. Misa stopniowo opróżniała się, uczestnicy wypełniali klęczniki, ciszę wypełnił rytualny hałas. Nieustannie potrząsając kośćmi, każdy z Uczestników zaczął mówić – do siebie, do innych, do Księcia, po prostu w pustą przestrzeń. Na początku nie były to głosy ochrypłe, lecz rozbrzmiewające chaotycznie w rytualnej kadencji.

Wciąż przybywali nowi uczestnicy. Brali kości, wypełniali pozostałe klęczniki. Bezładna kadencja poczęła przybierać na sile w delikatnym, kakofonicznym sussurro. Wzbierająca fala niezrozumiałych modłów i błagań, potrząsania kośćmi przerodziła się w rodzaj kontrolowanej ekstazy. Dźwięki stawały się gniewne, nabrzmiałe przemocą. Stawały się kontrolowanym koncertem chaosu. Rozdzierającym duszę wyciem nienawiści i buntu. Ześrodkowanym preludium mającej nastąpić Intronizacji Księcia tego świata do Cytadeli Słabego.

W powiewającej wdzięcznie krwistoczerwonej szacie Leon wstąpił do zakrystii. W pierwszej chwili wydawało mu się, że wszystko jest w idealnym porządku. Jego koncelebrans, łysy arcykapłan w okularach, zapalił pojedynczą świecę w przygotowaniu do procesji. Napełnił ogromny złoty kielich czerwonym winem i przykrył go srebrną pateną. Na patenie ułożył ogromny biały opłatek przaśnego chleba.

Trzeci mężczyzna, ojciec Medico, siedział na ławce. Ubrany tak samo jak pozostali dwaj, trzymał na kolanach dziecko. Własną córkę Agnieszkę. Leon z zadowoleniem odnotował, że Agnieszka była spokojna i pogodzona z czekającą ją przemianą. Rzeczywiście, tym razem wydawała się gotowa. Ubrano ją w luźną białą szatę do kostek. I podobnie jak jej pieskowi zaaplikowano jej środki uspokajające mające działać do czasu, gdy zacznie się jej rola w misterium.

Agnisiu – szepnął Medico do ucha dziecka. – Za chwilę nadejdzie pora, by pójść z tatusiem.

– To nie mój tatuś…

Mimo zażytych leków udało jej się podnieść oczy na ojca. Jej głosik był słaby, lecz słyszalny.

– Bozia jest moim tatusiem…

– BLUŹNIERSTWO!

Słowa Agnieszki błyskawicznie zgasiły zadowolenie Leona, jego oczy ciskały błyskawice.

– Bluźnierstwo! – wyrzucił z siebie ponownie to słowo niczym pocisk.

Jego usta zamieniły się w wylot armaty, zasypując Medica gradem wyrzutów. Ten człowiek, chociaż lekarz, był po prostu partaczem! Dziecko trzeba było odpowiednio przygotować! Było na to dość czasu!

Słysząc wyrzuty biskupa Leona, Medico zrobił się szary na twarzy. Lecz na jego córce gniew biskupa nie zrobił żadnego wrażenia. Próbowała skierować spojrzenie swych niezwykłych oczu na kipiącego gniewem Leona; z trudem pokonując omdlenie, powtórzyła swój sprzeciw:

– Bozia jest moim tatusiem…!

Drżąc z podniecenia, ojciec Medico ujął główkę córki, próbując odwrócić jej twarz ku sobie.

Kochanie – perswadował. – Ja jestem twoim tatusiem. Zawsze byłem twoim tatusiem. I twoją mamusią, od kiedy odeszła.

– Nie moim tatusiem… Pozwoliłeś zabrać Flinnie… Nie róbcie krzywdy Flinniemu… To… tylko mały szczeniak… Bozia stworzyła małe pieski…

– Posłuchaj mnie, Agnisiu. Ja jestem twoim tatusiem. Już czas…

– Nie moim tatusiem… Bozia jest moim tatusiem… Bozia jest moją mamusią… Tatusiowie nie robią rzeczy, które nie podobają się Bozi… Nie moim…

Świadom, że kaplica w Watykanie czeka na uruchomienie ceremonialnego połączenia, Leon gwałtownym skinieniem głowy dał znak arcykapłanowi. Jak tyle razy w przeszłości, jedynym wyjściem była procedura awaryjna. A jeśli Ofiara – zgodnie z regułą – ma być świadoma podczas pierwszej rytualnej konsumacji, musieli to zrobić teraz.

Spełniając kapłańską powinność, Arcykapłan usiadł obok ojca Medico i przeniósł omdlałe od narkotyków ciało Agnieszki na własne kolana.

– Agnisiu, posłuchaj. Ja też jestem twoim tatusiem. Pamiętasz, jak bardzo się kochaliśmy? Pamiętasz?

Lecz Agnieszka walczyła uparcie.

– Nie mój tatuś… tatusiowie nie robią mi złych rzeczy… nie krzywdźcie mnie… nie krzywdźcie Pana Jezusa…”

W późniejszych latach pamięć Agnieszki o tej nocy – bo jednak ją pamiętała – nie zachowa dotykania jej ciała, całej pornograficznej otoczki. Pamięć o tej nocy, kiedy już ją sobie przypomni, zleje się z pamięcią całego dzieciństwa. Z pamięcią nieustannego ataku zła. Z pamięcią – nigdy nie zawodzącym ją poczuciem – zalanej światłem głębi tabernakulum w jej dziecinnej duszy, gdzie światłość przemieniała jej męczarnie w odwagę, dzięki której mogła walczyć.

W jakiś sposób wiedziała, choć jeszcze tego nie rozumiała, że to wewnętrzne tabernakulum było miejscem, w którym naprawdę żyła. To centrum jej istoty było nietykalnym azylem zamieszkującej w niej siły, miłości i ufności; miejscem, gdzie cierpiąca Ofiara – prawdziwy cel ataków złego na Agnieszkę – na zawsze uświęciła jej cierpienie Swym własnym cierpieniem.

To właśnie z wnętrza tego azylu Agnieszka słyszała każde słowo wypowiadane w zakrystii w Noc Intronizacji. To z głębi tego azylu widziała przebijające ją twarde oczy biskupa Leona i nieruchomy wzrok arcykapłana. Znała cenę oporu. Czuła, że zabrano jej ciało z kolan ojca. Widziała światło odbijające się w okularach arcykapłana. Widziała, jak ojciec przysuwa się do niej. Widziała igłę w jego dłoni. Poczuła ukłucie. Znów poczuła działanie leku. Czuła, że ktoś ją podnosi. Lecz nadal walczyła. Walczyła, by widzieć. Walczyła z bluźnierstwem; ze skutkami gwałtu; ze śpiewami; z horrorem, który miał dopiero nadejść.

Sparaliżowana lekiem, nie mogła się nawet poruszyć; wezwała na pomoc całą swoją wolę jako jedyną broń i ponownie wyszeptała słowa oporu i udręki:

– Nie mój tatuś… Nie czyńcie krzywdy Panu Jezusowi… Nie czyńcie mi krzywdy…

Wreszcie nadeszła godzina. Początek właściwego czasu wejścia Księcia do Cytadeli. Na dźwięk dzwonu nieskończoności wszyscy uczestnicy w kaplicy Leona wstali jak jeden mąż. Trzymając w rękach kartki mszalne, przy niemilknącym, przerażającym akompaniamencie klekocących kości, zaintonowali na całe gardło procesjonał, triumfalną profanację hymnu świętego Pawła Apostoła:

Maran Atha! Przybądź, Panie! Przybądź, Książę. Przybądź! O przybądź!…

Wprawni akolici – mężczyźni i kobiety – poprowadzili procesję z zakrystii do ołtarza. Z tyłu za nimi, przygnębiony, lecz godnie wyglądający nawet w swym krwistoczerwonym stroju, postępował ojciec Medico niosący na rękach ofiarę, którą ułożył na ołtarzu obok krucyfiksu. W migotliwym cieniu zasłoniętego pentagramu jej włosy prawie dotykały klatki z małym pieskiem. Teraz – stosownie do swej godności, z oczami błyszczącymi za okularami – arcykapłan wziął do ręki jedyną czarną świecę i zajął miejsce po lewej stronie ołtarza. Na końcu szedł biskup Leon, niosący kielich i hostię; przyłączył się do śpiewu zebranych, intonujących hymn na Wejście.

Niech się tak stanie! – wionęły ponad ołtarzem końcowe słowa hymnu w kaplicy celującej.

“Niech się tak stanie!” Starożytna pieśń musnęła bezwładne ciało Agnieszki, spowijając mgłą jej duszę głębiej niż leki, potęgując uczucie chłodu, który, jak wiedziała z doświadczenia, miał ją całkowicie ogarnąć.

– Niech się tak stanie! Amen! Amen! – wionęły starożytne słowa ponad ołtarzem Kaplicy św. Pawła. Łącząc w jedno swe serca i wolę z sercami i wolą celujących uczestników w Ameryce, Falanga Rzymska zaintonowała wybrany, zmieniony fragment z mszału rzymskiego, zaczynający się od Hymnu do Dziewicy Zgwałconej, a kończący się Inwokacją Korony Cierniowej.

W Kaplicy Celującej biskup Leon zdjął z szyi mieszek ofiarny i ułożył go ze czcią pomiędzy szczytem krucyfiksu a podstawą pentagramu. Następnie przy akompaniamencie podjętego na nowo chóralnego mruczando i klekotania kości, akolici umieścili trzy kawałki kadziła na rozżarzonych węglach w kadzielnicy. Prawie natychmiast niebieski dym rozszedł się po holu, a ostra woń kadzidła spowiła ofiarę, celebransów i uczestników.

W omdlałej duszy Agnieszki dym, zapach kadzidła, działanie leków oraz chłód i rytualny hałas – wszystko zmieszało się w jedną ohydną kadencję.

Choć nikt nie dał sygnału, doskonale wyszkolony Posłaniec Ceremonialny poinformował swego watykańskiego odpowiednika, że inwokacje właśnie się zaczynają. Nagła cisza spowiła amerykańską kaplicę. Biskup Leon uroczyście uniósł krucyfiks leżący obok ciała Agnieszki, oparł go szczytem w dół o ołtarz i zwracając się twarzą do zgromadzenia, podniósł lewą rękę do odwróconego znaku błogosławieństwa: grzbiet dłoni zwrócony ku zgromadzeniu, kciuk i dwa palce środkowe przyciśnięte do wewnętrznej strony dłoni, mały i wskazujący palec uniesione jako symbol rogów Kozła.

– Módlmy się!

W atmosferze mroku i ognia główny celebrans w każdej z kaplic zaintonował serię inwokacji do Księcia. Uczestnicy w każdej z kaplic odpowiadali na wezwania celebransów. Następnie – ale tylko w amerykańskiej Kaplicy Celującej – każdemu responsowi towarzyszyło odpowiednie działanie – rytualne wykonanie ducha i znaczenia słów. Nad osiągnięciem kadencji doskonałej słów i woli między obiema kaplicami czuwali Gońcy Ceremonialni. Od tej właśnie kadencji doskonałej zależało odpowiednie uformowanie intencji ludzi, w które miał być przybrany dramat intronizacji Księcia.

Wierzę w jedną Moc – wyrzekł z przekonaniem biskup Leon.

A imię jej Kosmos – zaintonowali uczestnicy w obu kaplicach, odwracając odpowiedź mszału rzymskiego. Towarzyszyło jej odpowiednie działanie w kaplicy celującej. Dwaj akolici okadzili ołtarz, dwaj inni ustawili na ołtarzu pojemniki z Ziemią, Powietrzem, Ogniem i Wodą, skłonili się przed biskupem i powrócili na swoje miejsca.

I w Jednorodzonego Syna Kosmicznego Brzasku – zaintonował Leon.

– A imię jego Lucyfer – brzmiał drugi respons.

Akolici Leona zapalili świece i okadzili Pentagram.

Trzecia inwokacja:

– Wierzę w Tajemniczego.

I trzecia odpowiedź:

– Którym jest Wąż Jadowity na Drzewie Życia.

Przy akompaniamencie klekocących kości pomocnicy podeszli do czerwonego Filara i odwrócili Tarczę Węża, ukazując odwrotną jej stronę wyobrażającą Drzewo Znajomości Dobra i Zła.

Wtedy Stróż w Rzymie i biskup w Ameryce zgodnie zaintonowali czwartą inwokację:

– Wierzę w Pradawnego Lewiatana.

I unisono poprzez ocean i kontynent popłynęła czwarta odpowiedź:

– A imię jego Nienawiść.

Nastąpiło okadzenie czerwonego filaru z Drzewem Wiadomości Dobrego i Złego.

Piąta inwokacja brzmiała:

– Wierzę w Pradawnego Lisa.

I piąty donośny respons:

– A imię jego Kłamstwo.

Tu okadzono czarną kolumnę jako symbol rozpaczy i wszelkiej obrzydliwości.

W migotliwym świetle ogarków, spowity kłębami niebieskiego dymu, Leon skierował wzrok na klatkę z Flinnim stojącą tuż obok ciała Agnieszki rozciągniętego na ołtarzu. Szczeniak przebudził się z letargu, podniósł się na cztery łapy, podniecony hałasem śpiewów, klekotania kości.

– Wierzę w Pradawnego Kraba – zaintonował Leon szóstą inwokację.

– A imię jego jest Żywy Ból – zagrzmiała szósta odpowiedź, a kości klekotały miarowo.

Teraz oczy wszystkich zwróciły się na akolitę, który podszedł do ołtarza i sięgnął ręką do klatki. Piesek zamachał ogonkiem, spodziewając się pieszczoty. Tymczasem akolita wprawnym ruchem wyszarpnął zwierzę z klatki, drugą ręką dokonując błyskawicznej wiwisekcji, poczynając od usunięcia genitaliów wyjącego szczeniaka. Ekspert w swoim fachu, umiejętnie przedłużał cierpienie psa i frenetyczną radość uczestników rytuału zadawania bólu.

Lecz nie wszystkie odgłosy zagłuszał piekielny hałas przerażającej celebracji. Był jeszcze słabiutki głosik śmiertelnej walki Agnieszki. Bezgłośnego jej krzyku w odpowiedzi na agonię pieska. Dźwięk niesłyszalnych słów. Dźwięk błagania i cierpienia.

– Bozia jest moim tatusiem!… Święta Bozia!… Mój pieseczek!… Nie róbcie krzywdy Flinniemu!… Bozia jest moim tatusiem!…Nie róbcie krzywdy Panu Jezusowi… Święta Bozia…

Czujny na każdy szczegół, biskup Leon rzucił okiem na Ofiarę. Będąc w stanie bliskim nieświadomości, Ofiara wciąż walczyła. Wciąż protestowała. Wciąż jeszcze czuła ból. Wciąż jeszcze się modliła z tym swoim nieustępliwym oporem. Leon był zachwycony. Co za doskonała Ofiara. Jak przyjemna musi być Księciu. Bezlitośnie i bez najmniejszej przerwy Leon i Strażnik przeprowadzili swoje zgromadzenia przez resztę czternastu w sumie inwokacji, a odpowiednie działania towarzyszące każdej odpowiedzi stawały się zgiełkliwym teatrem perwersji. Wreszcie biskup Leon zakończył pierwszą część ceremonii wielką inwokacją:

– Wierzę, że Książę tego świata zostanie tej nocy intronizowany do Starożytnej Cytadeli i z tego miejsca stworzy Nową Wspólnotę.

I przyszła odpowiedź, robiąca przerażające wrażenie nawet w tym upiornym otoczeniu:

– A imię jej będzie Powszechny Kościół Człowieka.

Teraz nadeszła pora, by Leon podniósł z ołtarza Agnieszkę. Pora, by arcykapłan uniósł prawą ręką kielich, a lewą ogromną hostię. Pora, by Leon przewodniczył modlitwie Ofiarowania, po każdym rytualnym pytaniu czekając na odpowiedzi zawarte w mszałach trzymanych przez uczestników.

– Jakie było imię tej ofiary przy pierwszych narodzinach?

– Agnieszka!

– Jakie było imię tej ofiary przy drugim narodzeniu?

– Agnieszka Zuzanna!

– Jakie było imię tej ofiary przy trzecich narodzinach?

– Rahab Jerycho!

Teraz Leon ponownie ułożył Agnieszkę na ołtarzu, a następnie nakłuł wskazujący palec jej lewej ręki, a z małej ranki wypłynęła krew.

Chłód przeszywał jej ciało, miała mdłości, czuła, jak podnoszą ją z ołtarza, lecz już nie była w stanie poruszać oczami. Czuła ostre ukłucie w lewej ręce. Docierały do niej słowa zawierające zagrożenie, którego nie potrafiła wysłowić: “Ofiara… Agnieszka… narodzona po raz trzeci… Rehab Jerycho…”

Leon umoczył wskazujący palec lewej ręki we krwi Agnieszki i unosząc go tak, by mogli to zobaczyć uczestnicy, rozpoczął modlitwę ofiarowania.

– Krew naszej Ofiary została przelana * aby nasza służba Księciu była doskonała. * Aby sprawował najwyższą władzę w Domu Jakuba * W Ziemi Obiecanej Wybrańca.

Teraz przyszła kolej na arcykapłana. Trzymając wysoko kielich i hostię, wygłosił rytualną odpowiedź ofiarowania:

– Zabieram cię ze sobą, przeczysta ofiaro * Zabieram cię do nieświętej północy – Zabieram cię na wzgórze Księcia.

Arcykapłan ułożył hostię na piersiach Agnieszki, trzymając kielich z winem nad jej piersią.

Mając po prawicy i po lewicy arcykapłana i akolitę Medica, biskup Leon spojrzał na Gońca Ceremonialnego. Upewniwszy się, że Stróż o granitowej twarzy i jego rzymska falanga tworzą wraz z nim doskonały tandem, znów zaintonował wraz ze współ-celebransami modlitwę ofiarowania:

– Prosimy cię, Panie, Lucyferze, Książę Ciemności * Który gromadzisz wszystkie nasze ofiary * Wejrzyj łaskawie na naszą ofiarę * Złożoną na popełnienie wielu grzechów.

A potem bezbłędnym unisono, jakiego nabiera się po latach praktyk, biskup i arcykapłan wygłosili najświętsze słowa łacińskiej mszy. Przy podniesieniu hostii:

– HOC EST ENIM CORPUS MEUM.

Przy podniesieniu kielicha:

HIC EST ENIM CALIX SANGUINIS MEI, NOVI ET AETERNI TESTAMENTI, MYSTERIUM FIDEI QUI PRO VOBIS ET PRO MULTIS EFFUNDETUR IN REMISSIONEM PECCATORUM. HAEC QUOTIESCUMQUE FECERITIS IN MEI MEMORIAM FACIETIS.

Zebrani natychmiast odpowiedzieli wznowieniem rytualnego hałasu, kakofonią dźwięków, mieszaniną wyrazów i klekotu kości, i towarzyszących temu lubieżnych gestów wszelkiego rodzaju. Tymczasem biskup spożył odrobinę hostii i upił łyczek wina z kielicha.

Na sygnał Leona – ponownie odwrócone błogosławieństwo znakiem – rytualny hałas przybrał formę nieco bardziej uporządkowanego chaosu, kiedy uczestnicy posłusznie ustawili się w kolejce. Przechodząc obok ołtarza, gdzie otrzymywali komunię – odrobinę hostii, łyczek z kielicha – mieli też okazję podziwiać Agnieszkę. Lecz nie chcąc uronić nic z pierwszego rytualnego gwałtu na ofierze, szybko wracali do swoich klęczników, patrząc w napięciu, jak biskup skupia całą uwagę na dziecku.

Uczuwszy na sobie ciężar ciała biskupa, Agnieszka z całej siły próbowała uwolnić się od niego. Nawet teraz usiłowała wykręcić głowę, jakby szukała pomocy w tym bezlitosnym miejscu. Lecz pomoc nie znikąd nie nadchodziła. Był tylko arcykapłan czekający na swoją kolej w tym niewyobrażalnym świętokradztwie. Czekał także jej ojciec. I był ogień palących się czarnych świec, odbijający się czerwienią w ich oczach. Ogień zapalał się w ich oczach. Wewnątrz tych wszystkich oczu. Ogień, który będzie jeszcze palił długo, gdy pogasną świece. Palił już zawsze…

Cierpienie, które owładnęło Agnieszką tamtej nocy, jej ciałem i duszą, było tak głębokie, że chyba ogarniało cały świat. Lecz ani na chwilę nie było to tylko jej konanie. Tego była przez cały czas pewna. Kiedy słudzy Lucyfera gwałcili ją na zbezczeszczonym, nieświętym ołtarzu, gwałcili równocześnie tego Pana, który był jej tatusiem i mamusią. Tak jak On przemienił jej słabość Swoją odwagą, tak też uświęcił jej profanację swymi niewypowiedzianymi udrękami i jej długotrwałe cierpienie Swoją Męką. To do Niego – tego Pana, który był jej jedynym ojcem i jedyną matką, i jedynym obrońcą – słała bezgłośne krzyki męki, przerażenia i bólu. I to do Niego, tracąc przytomność, modliła się o ratunek.

Leon znów stał obok ołtarza, na jego zlanej potem twarzy malowało się podniecenie, była to najwyższa chwila jego triumfu. Skinienie głowy w kierunku gońca ceremonialnego czuwającego przy telefonie. Chwila oczekiwania. Skinięcie głowy tamtego w odpowiedzi. Rzym był gotów

.

– Mocą przekazaną mi jako równoczesnemu celebransowi ofiary i równoczesnemu wykonawcy intronizacji, przewodniczę wszystkim tu i w Rzymie, wzywając ciebie, Książę Wszelkiego Stworzenia! W imieniu wszystkich zebranych w tej kaplicy i wszystkich braci zgromadzonych w Kaplicy Rzymskiej, wzywam Cię, o Książę, przybądź!

Drugiej modlitwie intronizacyjnej miał przewodniczyć arcykapłan. W tej niezwykłej chwili, gdy spełniało się najwyższe, na co kiedykolwiek czekał, recytowane przez niego łacińskie zdania były wzorem kontrolowanej emocji:

– Przybądź, obejmij w posiadanie Dom Wroga. * Wejdź do miejsca, które było dla Ciebie przygotowane. * Zstąp pomiędzy Swoje wierne Sługi * Którzy przygotowali dla Ciebie łoże, * Którzy wznieśli Twój Ołtarz i pobłogosławili go infamią.

Było godne i sprawiedliwe, by to właśnie biskup Leon zaintonował ostatnią modlitwę wprowadzenia w kaplicy celującej:

– Zgodnie ze świętymi instrukcjami z Wierzchołka Góry, * W imieniu wszystkich Braci * ja Ciebie pragnę uwielbić, Książę Ciemności. * Stułę wszystkiego, co Nieświęte * Wkładam oto w Twoje ręce * Potrójną Koronę Piotra * Zgodnie z nieugiętą wolą Lucyfera * Byś tu rządził. * Aby był Jeden Kościół, * Jeden Kościół od Morza do Morza, * Jedno Wielkie i Potężne Zgromadzenie * Mężczyzn i Kobiety, * zwierząt i roślin. * Aby nasz Kosmos znów * Był jeden, niezwiązany i wolny.

Przy ostatnim słowie, na znak dany przez Leona, wszyscy w jego kaplicy usiedli. Rytuał został przekazany do Kaplicy Docelowej w Rzymie.

W ten sposób Intronizacja Księcia do Cytadeli Słabego prawie już dobiegła końca. Pozostała jeszcze tylko Autoryzacja, Ustawa Instrukcyjna i Dowód. Strażnik podniósł oczy znad ołtarza i skierował ponure wejrzenie na Międzynarodowego Delegata, który przyniósł mieszek zawierający list Autoryzacyjny i Instrukcję. Wszyscy odprowadzali go wzrokiem, gdy wstał i skierował się do ołtarza, wziął do ręki mieszek, wyjął papiery i twardym pruskim akcentem przeczytał Ustawę Autoryzacyjną:

– “Z mandatu Zgromadzenia i Świętych Starszych wyznaczam, autoryzuję i uznaję tę kaplicę, która odtąd będzie się nazywała Kaplicą Wewnętrzną, za zajętą, posiadaną i będącą całkowitą własnością Tego, którego intronizowaliśmy jako Pana i Mistrza naszego ludzkiego losu.

Ktokolwiek środkami tej kaplicy będzie desygnowany i wybrany na ostatniego sukcesora Urzędu Piotrowego, mocą swej urzędowej przysięgi poświęci siebie i wszystkich, którym rozkazuje, aby byli gorliwymi instrumentami i współpracownikami Budowniczych Domu Człowieczego na Ziemi i w całym Kosmosie Człowieka. Przemieni on prastarą Wrogość w Przyjaźń, Tolerancję i Asymilację, i będzie to zastosowane do narodzin, edukacji, pracy, finansów, handlu, przemysłu, nauki, kultury, życia i dawania życia, umierania i udzielania śmierci. Niechaj tedy zostanie uformowana Nowa Era Człowieka“.

Niech się tak stanie! – zaintonował Stróż odpowiedź rzymskiej falangi.

– Niech się tak stanie! – zaintonował biskup Leon – na znak dany przez gońca ceremonialnego – wyrażając zgodę uczestników.

Następny rytualny nakaz, Ustawa Instrukcyjna, była to w rzeczywistości uroczysta przysięga zdrady, mocą której każdy duchowny obecny na ceremonii w Kaplicy św. Pawła w Watykanie – czy to kardynał, biskup czy prałat – celowo i rozmyślnie sprofanuje sakrament święceń, mocą którego niegdyś otrzymał łaskę i władzę uświęcania innych.

Delegat Międzynarodowy uniósł lewą rękę, czyniąc znak.

– Czy wszyscy tu obecni i każdy z osobna – odczytywał tekst przysięgi – usłyszawszy tę Autoryzację, teraz uroczyście przysięgają przyjąć ją chętnie, jednogłośnie, natychmiast, bez żadnych zastrzeżeń lub wybiegów?

– Przysięgamy!

– Czy wy wszyscy i każdy z osobna przysięgacie uroczyście, że będziecie wykonywać swoje obowiązki z myślą o wypełnieniu celów Powszechnego Kościoła Człowieka?

– Przysięgamy uroczyście.

– Czy wy wszyscy i każdy z osobna jesteście gotowi podpisać to jednogłośne postanowienie własną krwią, oby Lucyfer cię uderzył, jeślibyś się sprzeniewierzył tej Przysiędze Zgody?

– Jesteśmy gotowi.

– Czy wy wszyscy i każdy z osobna zgadzacie się mocą tej Przysięgi przenieść Panowanie i Posiadanie waszych dusz z Prastarego Wroga, Najwyższego Słabego, we Wszechpotężne ręce naszego Pana, Lucyfera?

– Zgadzamy się.

Teraz nadeszła pora na Rytuał Końcowy. Na Dowód.

Umieściwszy oba dokumenty na ołtarzu, delegat wyciągnął rękę do Strażnika. Wówczas rzymianin o granitowej twarzy złotą pincetą nakłuł opuszkę kciuka lewej ręki delegata i złożył krwawą pieczęć przy jego nazwisku na Ustawie Autoryzacyjnej.

Uczestnicy watykańskiej uroczystości szybko poszli w ślady Delegata. A kiedy już każdy członek Rzymskiej Falangi zadośćuczynił ostatniemu rytualnemu wymogowi, w Capella Paolina rozbrzmiała srebrna sygnaturka.

W Kaplicy amerykańskiej trzykrotnie zawtórował jej delikatny, melodyjny głos dzwonu nieskończoności. Ding! Dong! Ding! Wyjątkowo gustowny dźwięk – pomyślał Leon – gdy oba zgromadzenia zaintonowały pieśń na wyjście:

– Bim! Bom! Bam!* Nic nie Przemoże Prastarych Bram! * Upadnie Skała i Krzyż sam * Na zawsze * Bim! Bom! Bam!

Procesja wyjściowa uformowała się odpowiednio do rang. Na początku szli akolici. Potem ojciec Medico z bezwładnym i trupiobladym ciałem Agnieszki w ramionach. Na końcu Arcykapłan i biskup Leon, którzy podjęli śpiew, znikając w zakrystii.

Członkowie Falangi Rzymskiej wyszli na dziedziniec św. Damazego we wczesnych godzinach rannych w święto Piotra i Pawła. Wsiadając do czekających limuzyn niektórzy kardynałowie i biskupi odpowiedzieli na pełne czci saluty gwardzistów, czyniąc machinalny gest błogosławieństwa. \

Dziedziniec opustoszał i tylko mury Kaplicy św. Pawła jak zawsze jaśniały wspaniałymi freskami przedstawiającymi Chrystusa i św. Pawła Apostoła, którego imię przybrał ostatni sukcesor na Stolicy Piotrowej.

Kościół powstały z popiołów –

Kościół powstały z popiołów – William Price

https://www.bibula.com/?p=134342

Co się stało z katolickim kościołem pod wezwaniem Św. Karola Boromeusza w Cheboygan w stanie Michigan? Według relacji prasowych, w 1912 r. położono kamień węgielny pod budowę  kościoła katolickiego p/w Św. Karola Boromeusza. Ponad siedmiuset wiernych zgromadziło się w nawie głównej kościoła i na dużym chórze, aby odprawić pierwszą Mszę w rycie rzymskim. Kolejnych około stu wiernych pozostało na zewnątrz, ponieważ miejsca stojące w przedsionku kościoła również były wypełnione. Przez ponad pięćdziesiąt lat każdego dnia w kościele Św. Karola Boromeusza odprawiano starożytną liturgię rzymskokatolicką.

Kościół pod wezwaniem Św. Karola Boromeusza, Cheboygan, Michigan

All pics source: The Remnant

„Lepszy” pomysł dla kościoła Św. Karola Boromeusza

Począwszy od połowy lat sześćdziesiątych, ten piękny kościół o powierzchni blisko dziesięciu tysięcy metrów kwadratowych w Cheboygan przeszedł wiele „modyfikacji” a la Novus Ordo. Po pierwsze, marmurowy ołtarz główny o wadze 10 tysięcy kilogramów został dosłownie rozbity na kawałki. To niezwykłe dzieło sztuki kamieniarskiej zostało następnie zastąpione prymitywnym prostokątnym stołem. Modernizacja trwała dalej: zburzono ołtarze boczne, zlikwidowano predellę (https://pl.wikipedia.org/wiki/Predella), wycięto osiem kolumn wspierających nawę,  położono tandetną czerwoną wykładzinę, tabernakulum przeniesiono z tradycyjnego miejsca w centrum ołtarza, a także zlikwidowano piękne ławki i balaski.

Te „ulepszenia” kosztowały prawdopodobnie ponad milion dolarów. Na przykład samo usunięcie ośmiu kolumn podpierających budynek wymagało całkowitej przebudowy dachu kościoła i gotyckiego sufitu o wysokości 9 metrów. Przed usunięciem oryginalnych kolumn podtrzymujących ciężar budynku należało zainstalować na poddaszu stalową nadbudowę. To oczywiste, że ten piękny kościół w stylu bazyliki został uznany za zbyt tradycyjny.

Tradycyjny projekt architektoniczny kościoła Św. Karola, uwzględniał dawne katolickie tradycje kultu liturgicznego, takie jak klękanie przy balaskach przy przyjmowaniu Komunii Świętej i skłanianie się w kierunku pięknego ołtarza głównego, który przedstawiał rzeczywistą obecność naszego Pana w tabernakulum. Zaledwie piętnaście lat po wprowadzeniu tych radykalnych i kosztownych zmian, za które zapłacili parafianie, stary kościół katolicki Św. Karola został zamknięty przez diecezję Gaylord w 1988 roku. 

Stało się tak pomimo, że w Parafii Św. Karola Boromeusza wciąż było zarejestrowanych 600 rodzin katolickich. 

Przez trzy lata budynek był pustostanem obciążającym budżet diecezji. Tymczasowy wynajem zmniejszał ten ciężar, aż w końcu, w 1993 roku, budynek sprzedano kościołowi nazareńskiemu (jedna z niezliczonych sekt protestanckich – dop. tłumacza). Nie chodziło tylko o sam kościół, ale o cały kompleks, który przynależał do kościoła Św. Karola. Obejmował on dwupiętrową szkołę katolicką i dużą plebanię. Wszystkie trzy budynki sprzedano za skromną sumę 120 tys. dolarów. Diecezja nadała temu wydarzeniu szczególny charakter, świętując przekształcenie  kościoła katolickiego na protestancki poprzez ceremonię ekumeniczną z towarzyszeniem chóru z jedynego kościoła katolickiego w Cheboygan – kościoła Św. Marii.

Nie trwało długo, gdy czas zaczął zbierać swoje żniwo. W 2003 roku masywny dach kościoła zaczął przeciekać. Niewielki zbór nazarejczyków nie mógł sobie pozwolić na pokrycie kosztów remontu dachu, więc stara perła architektury Cheboygan – kościół Św. Karola – ponownie została wystawiona na sprzedaż. W międzyczasie nazarejczycy sprzedali plebanię deweloperowi, a następnie sprzedali szkołę katolicką siedmioosobowej rodzinie na  budowę domu jednorodzinnego. Nowy właściciel kościoła wykorzystał ogromną przestrzeń na piętrze do przechowywania i sprzedaży antyków. Ironia losu polegała na tym, że większość jego eksponatów ulegała stopniowemu zniszczeniu na skutek szkód wyrządzonych przez wodę.  Trwało to przez kolejne czternaście lat.

W 2005 roku nazarejczycy zawarli umowę z nowym właścicielem kościoła. Pozwolono im zejść do piwnicy kościoła i wykorzystać refektarz do prowadzenia kuchni dla ubogich.  Pozostawiało to wciąż wystarczająco dużo miejsca na ich niedzielne nabożeństwa. Umowa była taka: jeśli zapłacą za wszystkie media, nie będą musieli płacić czynszu.

Gdy lokalny sanepid odkrył, że woda wdziera się do budynku przez podłogę, wystosował oficjalne upomnienie. Jednak dach budynku okazał się nie do uratowania . Ostatecznie budynek kościoła został przeznaczony do rozbiórki zarówno ze względów bezpieczeństwa jak  i sanitarnych. Kolejny właściciel desperacko pragnął uniknąć kosztów wyburzenia ceglanego kolosa o powierzchni 10 000 metrów kwadratowych lub wydania ogromnej sumy na wymianę potężnego dachu.

Na sprzedaż:  Czy ktoś chce kupić zabytek architektury?

 Po 41 latach mieszkania w południowej części stanu, wraz z żoną przeprowadziliśmy się z powrotem do Cheboygan. Mój teść ciężko chorował. Moja żona chciała być wystarczająco blisko, aby mu pomagać. Kilka miesięcy po przeprowadzce przypadkiem przejeżdżałem obok kościoła i zobaczyłem przed kościołem tablicę „Na sprzedaż”. Po trzykrotnym obejrzeniu ruiny, poczułem wezwanie do modlitwy o jego uratowanie.

Wnętrze kościoła było w rozsypce. Z wyjątkiem niektórych okien, cegła na zewnątrz znacznie lepiej zniosła zaniedbania. Dach był katastrofalnym stanie. Po uzyskaniu kredytu hipotecznego, kupiłem kościół w kwietniu 2019 roku. Wiedziałem, że renowacja musi się zacząć od kosztownego nowego dachu. W trakcie wymieniany dachu, opróżniłem z gruzu wnętrze kościoła, które w większości było zalane wodą. Kiedy kościół był już pusty i odkażony, zacząłem wymieniać filary nośne w nawie głównej. 

Następnie przywróciłem podłogę kościoła do poziomu, a po wymianie uszkodzonych belek stropowych zainstalowałem stałe filary podporowe. Po odnowieniu podłogi  zbudowałem nową predellę w absydzie.  Gotycki ołtarz na szczycie to naprawdę wspaniały widok. Mógłbym tak jeszcze długo wymieniać, bo to mniej niż połowa z trzech lat, które spędziłem pracując nad tym starym kościołem. Chodzi o to, że ten niegdyś piękny zabytek architektury został zniszczony ze względu na jego tradycyjną atmosferę i wpływ, jaki wywierał na wiernych. Mimo że na razie nie ma tu Prawdziwej Obecności, po wejściu do tego starego kościoła odnosi się wrażenie, że w środku mieszka Król…

 Z perspektywy czasu

Ponad pięćdziesiąt lat zmian w liturgii, architekturze i muzyce kościelnej służy jako materiał do oskarżenia obecnej, „przebudzonej” hierarchii kościelnej za dopuszczenie do tego stanu rzeczy. Złudzenia Nowego Kościoła, wyrażone w „duchu” Soboru Watykańskiego II, są przyczyną  obecnych problemów. Biskupi z Gaylord zachęcali do zmian liturgicznych i architektonicznych w jednym z najpiękniejszych swoich kościołów,  już od 1965 r., cztery lata przed ogłoszeniem Novus Ordo przez Pawła VI.

Biskupi Diecezji Gaylord działali pod wpływem impulsu, gdy narzucili zamknięcie dwóch kościołów katolickich i szkoły katolickiej. Populacja katolików w tym regionie stanowi zaledwie ułamek tego, co było w momencie wybudowania kościoła p/w Św. Karola w 1912 roku. Obecnie nasza diecezja nie ma seminarzystów, którzy mogliby zostać wyświęceni w najbliższej przyszłości, co jest kolejnym efektem niekompetencji diecezji w wypełnianiu misji ratowania dusz i zachowania wiary.

Nasza nadzieja i ambicja: Parafia Tradycji w regionie Wielkich Cieśnin

Odbudowa trwa… darowizny są kluczem do sukcesu.

Kościół potrzebuje kapłana

Kościół Św. Karola Boromeusza w Cheboygan potrzebuje katolickiego księdza. Kandydaci muszą być biegli w tradycyjnej liturgii łacińskiej, umieć nauczać i głosić teologię tomistyczną oraz być gotowi cierpieć z powodu zaniedbań Kościoła w zachowaniu jego Świętej Tradycji (zwłaszcza od zakończenia Soboru Watykańskiego II w 1965 r.).

Cheboygan leży dwanaście mil na południe od słynnego mostu Mackinac, gdzie dolny i górny półwysep Michigan łączą się w mieście St. Ignace – kolejnym pięknym mieście założonym przez Księdza Marquette. Cheboygan, część regionu Wielkich Cieśnin, było kiedyś w osiemdziesięciu procentach katolickie dzięki heroicznym wysiłkom misyjnym Księdza Marquette w XVII wieku. W końcu stan Michigan oddał hołd temu księdzu, nadając swojemu najbardziej prestiżowemu miastu, nazwę Marquette, na jego cześć.

Kościół katolicki Św. Karola, zbudowany w 1912 r., należy do epoki architektury klasycznej. Jego bazylikowa forma jest żywym świadectwem wieków, które kopiowały ten wzór w celu sprawowania kultu. Kiedy zobaczyłem tę starą, szlachetną budowlę, która niszczała przez dziesięciolecia zaniedbania, stała się ona dla mnie symbolem tego, co spotkało Chrystusa  podczas Jego pobytu na ziemi.

Szukamy kapłana o silnym duchu misyjnym, kapłana, który będzie przemierzał tę ziemię, tak jak robił ponad trzy wieki temu Ks. Marquette… kapłana, który będzie celebrował starożytną liturgię łacińską, tak jak to czynił Ks. Marquette w swojej misji niesienia tu Chrystusa.

Jeśli jesteś księdzem, który rozumie, że posłuszeństwo jest podrzędne wobec sprawiedliwości i że nie było i NIE MA sprawiedliwości w ograniczaniu najcenniejszego skarbu liturgicznego Kościoła, starożytnej Mszy łacińskiej, to skontaktuj się z nami, Cheboygan Cię potrzebuje!

William Price, Właściciel, Old St. Charles Church, Cheboygan

Contact info
1-231-268-8625
harmonicdoctor@gmail.com

Tłum. Sławomir Soja

Źródło: The Remnant (May 31, 2022) – „A Church Rises from the Ashes”


CZYTAJ RÓWNIEŻ:

Wesprzyj naszą działalność

Kryzys posoborowia w Kościele w Polsce.

Fatalne dane i zmiany w Kościele. Biskup podjął nietypową decyzję.

[Zmieniłem tytuł, bo w Kościele, ale gałęzi Tradycji Katolickiej jest ogromny przyrost ilości kapłanów i wiernych. O dziwacznych działaniach biskupa Andrzeja Czaji pisywali, m. inn. u mnie wierni katolicy z Opola i okolic. Mirosław Dakowski]

=============

https://nczas.com/2022/06/02/fatalne-dane-i-zmiany-w-kosciele-biskup-podjal-nietypowa-decyzje/
Ze względu na brak dostatecznej ilości duchownych, już w tym roku na terenie diecezji opolskiej niektóre parafie będą łączone – ogłosił ks. biskup Andrzej Czaja. Pogłębia się kryzys w Kościele.

Na stronie diecezji opolskiej opublikowano „Odezwę Biskupa Opolskiego w związku z tegorocznymi święceniami kapłańskimi”. Jej autor, biskup Andrzej Czaja, odniósł się do malejącej liczby duchownych.

„W całym dzisiejszym dostatku życia na Śląsku Opolskim dopadła nas jedna straszna bieda – wielki niedostatek powołań kapłańskich i zakonnych! W murach naszego seminarium jest zaledwie 28 kleryków naszej diecezji, 14 z diecezji gliwickiej i 1 kleryk z Togo, w Afryce” – rozpoczął biskup Czaja.

Przybędzie 14 kapłanów, ubędzie 72 kapłanów

„Biorąc pod uwagę fakt, że do święceń dochodzi połowa kleryków, można przyjąć, że nasze prezbiterium do roku 2027 wzbogaci się o 14 kapłanów. Tymczasem, ze względu na ukończenie 75 roku życia, do 2030 roku odejdzie na emeryturę 72 kapłanów. Trzeba się ponadto liczyć z tym, że niektórzy kapłani mogą wcześniej umrzeć, bądź stan zdrowia nie pozwoli im na dalsze posługiwanie. Nie można też wykluczyć, że ktoś odejdzie z szeregów kapłańskich. I pytanie, co robić?” – kontynuuje duchowny.

W dokumencie biskup poinformował wiernych, że z powodu braku wystarczającej liczby duchownych do obsadzenia wszystkich parafii, sześć z nich zostanie połączonych z innymi.

„W takiej sytuacji wierni dwóch parafii będą musieli się dzielić jednym proboszczem. Przyniesie to pewien uszczerbek dla życia i funkcjonowania parafii, m.in. zmniejszenie liczby Mszy św., aby proboszcz mógł podołać obowiązkowi sprawowania liturgii w drugiej parafii” – przyznaje biskup.

„Pojawia się też konieczność większego zaangażowania wiernych świeckich w życie parafialne. Chodzi o wsparcie proboszcza w jego funkcjonowaniu w dwóch parafiach, które pozwoli zminimalizować powstałe niedogodności i następstwa. I tu bardzo liczę na Waszą dojrzałość, że razem, kapłani i wierni, podejmiemy trud zaradzania naszej biedzie. Kapłanów proszę, aby się więcej otwarli na swoich wiernych, bardziej weszli w dialog i w bezpośrednich relacjach formowali i przygotowywali wielu do podejmowania różnych posług we wspólnocie parafialnej. Wiernych proszę zaś o jak najwięcej zaangażowania w budzenie świadomości, że razem jesteśmy Kościołem i że naszą wspólną odpowiedzialnością jest dobre funkcjonowanie i rozwój wspólnoty parafialnej, włączanie w nią dzieci i młodzieży” – napisał biskup Andrzej Czaja.

CZYTAJ TAKŻE: Kryzys w Kościele. W tej diecezji nie będzie święceń kapłańskich po raz pierwszy od ponad 70 lat