W nowy rok w Przechlewie na Kaszubach doszło do międzynarodowego mordobicia. Starli się ze sobą obywatele Gruzji, Wenezueli i Kolumbii.
Kilku obcokrajowców, którzy przebywali w Przechlewie na Kaszubach (woj. pomorskie, pow. człuchowski), postanowiło przywitać 2024 rok bójką.
Mężczyźni w wieku od 23 do 49 lat pochodzący z Gruzji, Wenezueli i Kolumbii, pokłócili się, a następnie zaczęli się bić.
W bójce miały zostać wykorzystane „niebezpieczne narzędzia”. Uczestnicy bójki nie byli turystami, którzy spędzali sylwestra w Polsce, ale imigrantami, którzy pracowali na Pomorzu. – W nowym roku, 1 stycznia około godziny 4:00 rano policjanci z Człuchowa otrzymali informację o bójce grupki mężczyzn w, Przechlewie. Gdy przyjechali na miejsce okazało się, że grupa obcokrajowców: Gruzinów, Wenezuelczyków i Kolumbijczyków pobiła się między sobą. Trzy osoby trafiły do szpitala, a pięciu mężczyzn zostało zatrzymanych w komendzie w Człuchowie do wyjaśnienia – informuje Sławomir Gradek z Komendy Powiatowej Policji w Człuchowie.
„W środę, 3 stycznia, siedmiu uczestników tej bójki usłyszało zarzuty udziału w bójce z użyciem niebezpiecznego narzędzia” – informuje portal „Zawsze Pomorze”. Jak czytamy dalej, „zastosowano wobec nich dozór policyjny i zakaz opuszczania kraju”. Uczestnikom bijatyki grozi do 8 lat pozbawienia wolności.
===========================
Mail: To chyba literówka!!„Zakaz opuszczania kraju”. Raczej chodzi o NAKAZ, po zapłaceniu stosownych kar.
!3 grudnia 2023 roku powrócił do Polski komunizm. Pomimo wygranej PiS w demokratycznych wyborach władzę przejęła koalicja zła. Sprzysięgły się siły ciemności, które bez żenady stosują przemoc oraz techniki zarządzania społeczeństwem wypraktykowane w komunistycznych czasach. Dokładnie jak 13 grudnia 1981 roku. W taki sam jak Jaruzelski sposób Tusk przejmuje media i usiłuje sterroryzować społeczeństwo. Jedyna różnica, że z przyczyn lokalnego a nie globalnego ocieplenia na ulicach Warszawy nie stoją obecnie koksowniki no i jak dotąd nie jeżdżą czołgi. Oraz fakt, że w czasach zamachu stanu z 1981 roku zadanie terroryzowania społeczeństwa powierzono wojsku i milicji a obecnie Tusk powierzył je zwykłym bandziorom.
Trudno mi uwierzyć, że istnieją ludzie, którzy obserwując w akcji tych wszystkich szubrawców, kłamców i błaznów ponownie na nich zagłosowali. Dopuścili żeby władzę przejęli ludzie nienawidzący Polski, nie ukrywający swej agresji, atakujący kościoły, plujący na policjantów, posługujący się wyjątkowo wulgarnym językiem. Kiedy Tusk zapowiadał, że pana Glapińskiego wyprowadzą z miejsca pracy jacyś „silni panowie” niektórzy sądzili, że to – jak się kiedyś mówiło- „austriackie gadanie” czyli chwyt retoryczny. Posługiwanie się silnymi panami i bandyckimi metodami nie mieści się w standardach jakiegokolwiek wolnego i cywilizowanego państwa. Jest wiele innych zdumiewających wydarzeń. W najśmielszych rojeniach trudno było przypuścić, że ministrem kultury może zostać człowiek który o państwie polskim mówił „…i kamieni kupa”. Chyba się nie mylę, że to właśnie on tak mówił.
Ci wszyscy troglodyci są dla mnie słabo rozpoznawalni. Rewolucja kulturalna Tuska odbywa się dokładnie według standardów sowieckich. Niszczone są dokumentalne cenne nagrania. Barbarzyńcy chcą aby społeczeństwo straciło część swojej historii, żeby nie miało przeszłości. A przecież jak powiedział marszałek Piłsudski : „Naród, który nie szanuje swej przeszłości nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości”.
Najistotniejsze jest jednak co innego. Nowy rząd będzie realizował wszelkie aberracje i idiotyzmy Unii Europejskiej posługując się terrorem i sprawdzonymi komunistycznymi metodami. Komuniści wprowadzali masę uregulowań i przepisów, które były uruchamiane wtedy gdy chcieli w kogoś uderzyć. Niewolili społeczeństwo metodą zatruwania mu życia. Na przykład maksymalna powierzchnia mieszkania i domu budowanego za własne pieniądze i własnymi siłami nie mogła przekraczać 110 m2. Znam przypadek rodziny, która zorientowawszy się, że powierzchnia budowanego przez nich domu wynosi 115 metrów kwadratowych zburzyła jedną ze ścian i otrzymała w ten sposób owalny pokój. Ze strony władz była to zwykła szykana, bez cienia racjonalności. Ludzie budujący we własnym zakresie domy odciążali przecież państwo od obowiązku zapewnienia im lokum.
Nie warto nawet przypominać, że żadne normy nie obowiązywały komunistycznych aparatczyków. Generał Krzemień opisywany przez Kisielewskiego w powieści „ Widziane z góry” jako generał Granit zajmował w kamienicy przy Szucha 16 zrabowanej przez komunę przedwojennym właścicielom mieszkanie o powierzchni bodajże 150 metrów kwadratowych. Mieszkanie to odkupiła od jego spadkobierców Monika Jaruzelska jakby nie wystarczała jej willa przy ulicy Ikara zrabowana przez komunę państwu Przedpełskim. Sam Kisiel z rodziną mieszkał też przy Szucha 16 czego się podobno wstydził nawet przed taksówkarzami. Przykro mi to wypominać ale amicus Kisiel sed magis amica veritas.
Analogiczną szykaną jaką było ograniczanie przez komunistów powierzchni budowanego własnym sumptem mieszkania jest obecnie zakaz ogrzewania domu tak zwanym „kopciuchem”. Terminy wymiany ogrzewania zależą od województwa, za ich nie dotrzymanie grożą bardzo wysokie grzywny. W województwach: kujawsko-pomorskim, lubelskim, wielkopolskim i zachodniopomorskim, wymianę należy ( należało) zrobić do 1 stycznia 2024 roku. Mieszkańcy województwa dolnośląskiego mają czas na wymianę ogrzewania do 1 lipca 2024 roku, a pomorskiego do 1 września 2024 roku. Natomiast w województwie lubuskim ostateczny termin wymiany starego ogrzewania wyznaczono na 1 stycznia 2027 roku.
To klasyczny przykład neokomunistycznego nonsensu. Nikt nie zmusi niezamożnych mieszkańców choćby mazurskich wsi do przejścia na bardzo drogie ogrzewanie gazowe czy elektryczne. Jeżeli będą do tego zmuszani zainstalują dla potrzeb kontroli piec gazowy a swojski kopciuch zejdzie do podziemia, do którego dostępu gospodarze będą bronić widłami i siekierą. Uruchomi to oczywiście w ludziach najgorsze instynkty i obyczaje. Prywatne porachunki będą załatwiane metodą donosu usprawiedliwianego „obywatelską postawą”. Poza tym została już uruchomiona typowa dla komunizmu fikcja prawna. Świadectwo energetyczne niezbędne przy sprzedaży a nawet wynajęciu mieszkania można otrzymać z zajmujących się tym procederem firm za niewielką opłatą w ciągu 24 godzin. Łatwo to sprawdzić zamawiając podobne świadectwo przez Internet. Oczywiście rzetelność tych świadectw ma być wyrywkowo sprawdzana lecz da to tylko zajęcie i zarobek firmom wystawiającym takie świadectwa oraz całej armii biurokratów i kontrolerów nie przynosząc żadnych realnych korzyści ani klimatowi ani społeczeństwu.
Zaczęło się „opiłowywanie katolików” zapowiadane przez Nitrasa, który w nowym rządzie pełni akurat funkcję ministra sportu i turystyki. Jego pałeczkę podjęła Barbara Nowacka, której w podziale łupów przypadło ministerstwo edukacji. Widać dobrze, że resorty są rozdzielane zupełnie przypadkowo, że są tylko nagrodą dla akolitów Tuska. Minister edukacji nie zna się na edukacji, minister obrony narodowej nie zna się na wojsku, minister zdrowia nie zna się na medycynie. Taki skład rady ministrów nawet bez „ministrów członków” to po prostu farsa,.
Historia lubi się powtarzać. Pierwszy raz jako tragedia drugi raz podobno jako farsa. Przetrzymamy i tę farsę. Przeżyliśmy ruska przetrzymamy i Tuska.
– Recykling przeterminowanej czekolady? Zarzuty wobec dr. Oetkera w Polsce – czytamy w internetowej wersji Die Welt
Fabryka dr Oetker / Screen YT Magazyn Śledczy Anity Gargas
– Niemiecka Grupa Oetker część swojego asortymentu produkuje w Polsce. Śledztwo prowadzi teraz prokuratura: przeterminowane produkty mają być poddawane ponownemu przetworzeniu. Pracownicy obciążają firmę i zgłaszają, że w pracy panuje atmosfera strachu. – pisze na łamach internetowej wersji Die Welt Aleksandra Fedorska.
Śledztwo Magazynu Śledczego Anity Gargas
W Polsce śledztwem dziennikarskim ws. sytuacji w zakładach niemieckiego koncerny Dr Oetker, zajmował się Magazyn Śledczy Anity Gargas TVP – „Przepakowywanie produktów w nowe opakowania z nową datą, ścieranie znakowań z nakrętek butelek i nadrukowywanie nowych” – twórcy „Magazynu śledczego Anity Gargas” twierdzili, że dotarli do dowodów na niedopuszczalne praktyki znanego niemieckiego koncernu.
– Przepakowywanie orzechów i masy marcepanowej w opakowania z nową datą. W tle niebezpieczne odpady, woda, w której stężenie manganu wielokrotnie przekracza urzędową normę i kontrole sanepidu, które miały być niezapowiedziane, a o których wiedzieli pracownicy. Idziemy tropem kolejnych afer w płockiej fabryce należącej do niemieckiego koncernu spożywczego Dr. Oetker. Ujawniamy bulwersujące filmy, które na przestrzeni ostatnich kliku lat zostały zarejestrowane przez pracowników zakładu. W jaki sposób i w jakim celu “odświeżano” produkty takie jak marcepan oraz orzechy? Jaka była reakcja zarządzających fabryką na sygnały od pracowników, że w wodzie, która trafia na linie produkcyjne jest legionella, a stężenie manganu wielokrotnie przekracza urzędową normę? Na czyje polecenie, na terenie fabryki, jak twierdzą świadkowie, zakopywano odpady, w tym także i te zaliczane do kategorii niebezpiecznych? – informowali twórcy Magazynu
Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!” • 4 stycznia 2024 micha
Po wizycie w Warszawie przedstawiciela CIA, który spotkał się tutaj z szefem Mosadu, rzekomo żeby złapać Katar, Szef Volksdeutsche Partei i zarazem premier rządu naszego bantustsanu Donald Tusk, nakazał swoim pretorianom rozpocząć przywracanie praworządności. Ponieważ ani Donald Tusk, ani żaden z pretorianów, na przykład poseł Pupka, czy poseł Łajza, chyba nie wie dokładnie, na czym praworządność polega, a jeśli nawet przypadkowo wie, to starannie tę wiedzę ukrywa, żeby nie padło na niego podejrzenie o myślozbrodnię, co zakończyłoby okres dobrego fartu na rządowej synekurze – poszli po linii najmniejszego oporu – że praworządność jest wtedy, kiedy instytucje publiczne obsiadają swoimi zadami „nasi”. Tak nawija Judenrat „Gazety Wyborczej” i tak uważa towarzycho kulturalniaków, które zawsze myślało zgodnie z linią partii – a linię partii dzisiaj formułuje już nie Biuro Polityczne KC PZPR, tylko właśnie Judenrat. Warto zwrócić uwagę, że tak samo uważało znienawidzone PiS, co pokazuje, że prócz obszarów chanukowych, covidowych i klimatycznych, również i na tym odcinku panuje między rzekomymi antagonistami jedność poglądów. Rewolucyjną teorię do tej rewolucyjnej praktyki dorobił mój faworyt, ozdoba światowej jurysprudencji pan prof. Wojciech Sadurski, który w krótkich, żołnierskich słowach nie tylko zdiagnozował sytuację, ale obmyślił remedium. Musimy – powiada – łamać konstytucję, żeby przywrócić praworządność. Czegóż chcieć więcej?
No dobrze – ale dlaczego właściwie „musimy” przywracać praworządność? Tajemnica to wielka, ale spróbujmy rozedrzeć zasłonę tej tajemnicy przy pomocy teorii spiskowej. Jak wiadomo, prezydent Zełeński, wysłuchawszy zachęty rządu amerykańskiego, zerwał porozumienia mińskie, co skłoniło zimnego ruskiego czekistę Putina, by pokazał mu ruski miesiąc – i tak zaczęła się wojna Ameryki z Rosją do ostatniego Ukraińca. Jak słychać, zostało ich coraz mniej, ale tym razem nie o to chodzi. Militaryści powiadają, by korzystać z wojny, bo pokój będzie straszny.
Najwyraźniej w Ameryce militarystów nie brakuje, bo zaraz skorzystali z wojny, by wysadzić w powietrze bałtyckie gazociągi: NordStream 1 i NordStream 2. W niepojętym przypływie szczerości gratulacje z tego powodu złożył im Książę-Małżonek, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z gafy, podobnej do puszczenia głośnego bąka w wytwornym towarzystwie. Tak czy owak, gazociągi zostały wysadzone, co zmusiło Niemcy do zaopatrywania się w gaz amerykański i inny – gdziekolwiek uda się go kupić. „A tymczasem na Newie cumował już krążownik „Aurora” ” – śpiewał Maciej Zembaty w niezapomnianej piosence o Aleksandrze Pietrownie („Anastazja Pietrowna Anastazja, kto ty jesteś – Europa, czy Azja…” – i tak dalej). Więc kiedy na twarz Anastazji Pietrowny padały płatki śniegu wielkości złotych pięciorublówek – krążownik „Aurora” wystrzelił – i od tego czasu śpiewamy inne piosenki. Na przykład: „gdy pani ci pozwoli, wyliżesz grzecznie ją…” – i tak dalej.
Więc kiedy tak Niemcy łapały gaz, gdzie popadnie, stało się, że na Morzu Śródziemnym, tuż przy wybrzeżu bezcennego Izraela, odkryto złoża ropy i gazu. Zwłaszcza cenne okazało się złoże Karisz, którego eksploatację bezcenny Izrael rozpoczął jesienią 2022 roku, kiedy wojna na Ukrainie zaczęła przechodzić w stan przewlekły. Okazało się, że te zasoby umożliwiają bezcennemu Izraelowi rozpoczęcie eksportowania gazu do Unii Europejskiej, przede wszystkim – do Niemiec. Jest to przykład, że historia – owszem – powtarza się, ale niedokładnie. Żyją jeszcze ludzie pamiętający, jak to Niemcy nie żałowali Żydom gazu, no a teraz Żydzi podsyłają gaz Niemcom. Co Niemcy z tym gazem zrobią – tego jeszcze nie wiemy, ale na pewno im się przyda – jak nie do jednego, to do drugiego.
Wtedy Amerykanie zaczęli przekonywać Niemców, żeby tego całego Putina i w ogóle – to całe strategiczne partnerstwo z Rosją, puścili w trąbę – bo żadnego gazu z tego nie będzie. Na razie nikt gazociągów nie naprawia, a nawet gdyby komuś się to udało, to znowu zostaną wysadzone – i po krzyku. Na takie dictum Niemcy zaczęły się zastanawiać. Skoro – pomyślały sobie – Amerykanom tak na tym zależy, to spróbujmy postawić im jakieś warunki. Bo tylko nasi mężykowie stanu nikomu żadnych warunków nie stawiają, tylko – jak to w podsłuchanej u „Sowy i Przyjaciół” rozmowie zauważył Książę-Małżonek – „robią laskę za darmo”. Nawiasem mówiąc, Książę-Małżonek był niedawno w Kijowie, ale nie słychać, by parafowana przez złowrogiego Antoniego Macierewicza umowa z 2 grudnia 2016 roku o nieodpłatnym udostępnianiu Ukrainie zasobów państwa polskiego, została wypowiedziana, czy choćby uzupełniona jakimiś warunkami. Słowem – czy to Antoni Macierewicz, czy Wielce Czcigodny Władysław Kosiniak-Kamysz – nadal robimy laskę.
Wróćmy jednak do bezcennego Izraela. Dwa z tych złóż gazowych: „Noa” i „Mari”, leżą tuż przy Strefie Gazy w której dokazywał złowrogi Hamas. Tedy nie było rady; trzeba było zorganizować prowokację gliwicką, by stworzyć pretekst do uderzenia na Strefę Gazy, co rozpoczęło operację ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej. Jak pamiętamy, prezydent Józio Biden, w porywie serca gorejącego, natychmiast pogalopował do Tel Awivu, by paść do nóg premierowi Netanjahu, który stanął na czele rządu jedności narodowej. Teraz, gwoli pokazania, że USA miłują pokój, trochę kręci nosem, czy izraelskie bomby mają aby prawidłowe kalibery – ale przykładnie stoi na świecy, pilnując, by bezcennemu Izraelowi nikt w dokończeniu tej operacji nie przeszkadzał.
Skoro tedy Izrael będzie mógł zaopatrywać Niemcy w gaz, to po co im jeszcze jakieś strategiczne partnerstwo z Rosją, od której żadnego gazu tak czy owak nie dostaną? Zatem w marcu 2023 roku kanclerz Scholz w Białym Domu zadeklarował zerwanie z Putinem i amikoszonerię z Izraelem, w zamian za co zachwycony Józio Biden w nagrodę pozwolił Niemcom organizować Europę po swojemu. Toteż Niemcy już nie zważają na żadne pozory, tylko próbują proklamować IV Rzeszę jeszcze przed listopadem przyszłego roku, kiedy to w USA odbędą się wybory prezydenckie, których Józio może nie wygrać.
Jednym z elementów budowy IV Rzeszy jest podmianka na scenie politycznej naszego bantustanu, tym razem zorganizowana po stalinowsku: po jednej stronie niemiecki agent i po drugiej też. Alternatywa prawidłowa – a że żarłacze wymieniają się przy korytkach, to w tej sytuacji rzecz zwyczajna – podobnie jak i to, że spuszczony przez Amerykanów z wodą Naczelnik Państwa drapuje się właśnie w kostium męczennika świętej sprawy niepodległości – no bo co jeszcze może w tej sytuacji zrobić? Słowem – Amerykanie jak zwykle nas sprzedali, tylko tym razem nie Stalinowi, a Niemcom, więc teraz zamiast PRL będziemy mieli Generalne Gubernatorstwo.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
Pisaliśmy już o Marku Czyżu zapowiadającym w „19.30” swoją… córkę, czy sięganiu po korespondencję dziennikarzy zatrudnionych w „Deutsche Welle”. Na początku przejęcia anteny przez ludzi „Koalicji 13 grudnia” można było pewne wpadki tłumaczyć względami trwającej „reformy” TVP, ale czym dalej w las, tym niemiłych ciekawostek i propagandy więcej.
W programach TVP Info dużo gadania o „niczym”, jeśli już o polityce, to mamy np. „ekspertów” z OKO.press i Der Onetu prawiących o niemoralności „poprzedniej propagandy PiS”. Zdaje się też, że „Koalicja 13 grudnia” mocno wspiera subkulturę tatuaży. Pomijając pewnego posła-poganina-nauczyciela, który też pojawia się tu na wizji, można zobaczyć „napakowaną” tatuażami dziennikarkę Karolinę Opolską.
Do nowej redakcji TVP Info dołączyły Karolina Opolska i Małgorzata Walczak i debiutowały w czwartek. Opolska przez trzynaście lat pracowała jako wydawca w TOK FM, związana była także z Onetem oraz youtube’owym kanałem braci Sekielskich. O Walczak było głośno w kontekście jej związku z Filipem Chajzerem. Od czerwca 2023 prowadziła program „Newsroom” w „Wirtualnej Polsce”. Poprzednio związana była z „News24”.
Zostawiając na boku tatuaże i „nowe twarze”, warto też skupić się na na tematach nowej TVP INFO. W czwartkowy poranek zaproszono bowiem do studia ekspertów, którzy opowiadali, jak należy się zachować w przypadku spotkania na ulicy… nożownika. To już ani chybi, wstęp do oswajania nas z nową rzeczywistością, którą wprowadzi relokacja do Polski migrantów. Rzeczywiście „publiczna” TV odzyskuje wymiar „edukacyjny”.
Sen o wieżowcu Dyrektoriatu i jego urojonej windzie.
Mirosław Dakowski 30 grudzień 2023
Dziś w nocy miałem wstrząsający, może proroczy sen o Dyrektoriacie.
Przytoczę go możliwie dokładnie.
——————————–
Wyszedłem zadowolony z ważnego Urzędu Dyrektoriatu na 20-którymś piętrze. Miałem jedynie pojechać do Urzędu w innej dzielnicy Warszawy, bo potrzebne są dodatkowe podkładki.
Podszedłem więc do windy i nacisnąłem guzik „zero”. W cichobieżnej windzie okazało się jednak, że po dojechaniu na parter natychmiast winda pojechała w górę, i tak powtarzało się kilka razy.
Ponieważ byłem doradcą technicznym projektantów wieżowca, zamknięty w windzie zorientowałem się jaka jest tego przyczyna.
Precyzyjnym wyliczeniem piętra, na które winda ma zawieźć pasażera zarządza wielki komputer z najnowszym wariantem sztucznej inteligencji, który mieści się w aneksie do naszego wieżowca. Zorientowałem się, że we wzorze, który pozwala z dokładnością ośmiu miejsc po przecinku określić, na jakie piętro ma być zawieziony pasażer, znajduje się masa pasażera pod pierwiastkiem. Otóż przez pożałowania godną pomyłkę ta masa zostaje podawana z minusem. A jak wiadomo pierwiastek z liczby ujemnej ma wartość urojoną. W związku z tym winda dojeżdżając na parter, w czasie mikrosekund orientuje się, że to nie jest właściwe piętro i odjeżdża na górę szukając tego urojonego piętra.
Po chwili paniki znalazłem jednak rozwiązanie. Mianowicie w kieszeni miałem 9-calowy gwóźdź, który pozostał mi po budowie domu w latach 80-tych w Aninie. Ponieważ winda dojeżdżała na parter delikatnie, powoli, a dopiero po ostatecznym dojechaniu w czasie tych mikrosekund decydowała się na poszukiwanie właściwego piętra, więc w ułamku sekundy przed jej dojechaniem wsadziłem ten gwóźdź w szparę i tym sposobem zatrzymałem windę i z niej wysiadłem.
====================
Teraz nastąpi krótka historia realna, a nie senna, o dziewięciocalowych gwoździach.
W drugiej połowie lat 80, za pieniądze zarobione za granicą, budowałem dom w Aninie. Oczywiście wtedy były ogromne trudności z różnymi materiałami budowlanymi. Dwaj cieśle spod Siedlec powiedzieli, że potrzebują do wiązań dachowych gwoździ, najlepiej ośmiu lub dziewięciocalowych. Brakowało nam również cementu. Mój kolega szkolny Wiesio Ch., członek partii od wielu lat, sekretarz POP-u, polecił nas swojemu koledze, dyrektorowi cementowni w Wierzbicy za Radomiem i żona pojechała do tej Wierzbicy, gdzie natychmiast dostała zlecenie na odbiór, zdaje się trzech ton cementu luzem w magazynie w Warszawie, na Żeraniu [oczywiście tam za małą łapówkę dostaliśmy w workach..] . Uradowana wsiadając do samochodu wspomniała jednak o kłopotach z dużymi gwoździami. Obecny przy rozmowie inspektor budowlany powiedział jej, by na chwilę się wstrzymała i zaraz przyniósł z sąsiedniej budowy skrzynkę, chyba 20-kilową potrzebnych dziewięcio-calowych gwoździ.
Cieśle użyli z dziesięć tych gwoździ, a skrzynka prawie pełna jest u nas w piwnicy. Stąd ten gwóźdź którego użyłem w moim śnie.
Cały Wieżowiec Dyrektoriatu Urzędu Porządku Absolutnego jest sterowany przez najnowocześniejszą sztuczną inteligencję z sąsiedniego mniejszego budynku. Ponieważ najnowszy komputer z Unii Europejskiej działa kilkanaście razy szybciej od dostępnych w tym kraju, zbudowano specjalny budynek kriogeniczny, bo komputer ten działa na elementach nadprzewodzących, które wymagają temperatury ciekłego helu [-270 st C]
.
Dzwonię na górę do znajomego sekretarza Dyrektoriatu z ostrzeżeniem o problemie. Bo sąsiednie 14 wind jest również sterowne przez ten sam algorytm z Centralnego Kriogenicznego Komputera, którym zarządza jedynie Dyrektoriat.
On, zaaferowany, mówi mi jednak że Dyrektoriat Urzędu Porządku Absolutnego in corpore jest na ważnej naradzie, która może skończy się dopiero za osiem godzin. Nie może ich jednak alarmować, bo również tam wystąpił pierwiastek z liczby ujemnej, czyli to posiedzenie jest urojone. [ściślej – zespolone].
Ze względów bezpieczeństwa oraz konieczności ochrony klimatu jedyny dostęp do komputera mają członkowie Dyrektoriatu.
Ścisłe Biura Dyrektoriatu Urzędu Porządku Absolutnego mieszczą się na najwyższych pięciu czy sześciu piętrach tego wieżowca. Na najwyższym piętrze jest penthouse, czyli szklarnia, oranżeria, w której dach odlany został na Śląsku z jednego kawałka szkła kwarcowego, przepuszczającego ultrafiolet. Były kłopoty z dostarczeniem tej kopuły na dach wieżowca. Specjalnie zmontowane żurawie wysokościowe okazały się zbyt niskie i zbyt słabe. Zastosowano więc cztery automatyczne drony towarowe. Niestety, przy poprzedniej próbie umieszczenia, zerwał się niespodziany podmuch wiatru i kwarcowa kopuła zwaliła się na najwyższe piętra tego pięknego wieżowca. Po trwającej parę miesięcy naprawie i renowacji najwyższych pięter, udało się jednak kolejną kopułę ze szkła kwarcowego zwycięsko umieścić. Często więc członkowie dyrektoriatu spędzają tam czas swoich twórczych wysiłków i stąd taka piękna, optymistyczna złotobrązowa karnacja ich skóry. Ale na razie – ich posiedzenie jest urojone…
W tym momencie, zlany potem i zupełnie przerażony – obudziłem się. I natychmiast rano spisuję tę relację.
=========================
Mail:
Przecież to reminiscencje z Lema, o Dobrowolnym Upowszechniaczu Porządku Absolutnego!
Ja:
Ależ oczywiście, tylko że ja te przygody Ijona Tichego czytałem ostatnio chyba przed 15-tu laty. I dopiero teraz, jakieś schowane pokłady w umyśle wypłynęły na tyle na powierzchnię, że zrealizowały się w postaci tego – jakżeż realistycznego – snu.
„Szczęśliwa Polska”, której czas rzekomo nastaje wraz z premierostwem Donalda Tuska, zostanie oktrojowana podobnie, jak Polska liberalna po 1989 roku. Polacy zostaną wzięci za pysk i wepchnięci do „krainy uśmiechu”. Pierwsze dni sprawowania władzy przez szefa Koalicji Obywatelskiej pokazują nam bowiem jedno: to będzie okres bardzo brutalnych rządów, w którym uśmiech i szczęście zostaną nam narzucone siłą.
2023 rok to w polskiej polityce przede wszystkim czas radykalnej zmiany politycznej. Oto rządy Zjednoczonej Prawicy odeszły do historii, a w ich miejsce przyszło nowe – totalne przeciwieństwo, czyli władza Donalda Tuska i jego konfratrów.
Żeby było ciekawiej, nie mówimy wcale o jakiejś istotnej korekcie merytorycznej w aspekcie kierunków polityki państwowej. Owszem, wydaje się, że główne różnice pomiędzy obydwoma ugrupowaniami pojawią się na płaszczyźnie zapowiadanej przez Tuska rewolucji obyczajowej, choć tu – przyznajmy – kierownictwo PiS raczej niechętnie definiuje swoją tożsamość postrzegając kwestię in vitro, aborcji czy związków partnerskich jako problematyczną w walce o centrowego wyborcę.
Jednak wobec najważniejszych wyzwań politycznych stojących dzisiaj przed Polską, Tusk ma taki sam plan, jak z grubsza Mateusz Morawiecki z Jarosławem Kaczyńskim: płynąć głównym nurtem polityki europejskiej, nie wychylając się zbytnio, bo kto się wychyla, ten być może wypije szampana, ale może też oberwać cios. A to drugie nie jest miłym doświadczeniem. Tuskowa zmiana, skoro nie może zostać wypełniona żadną merytoryczną treścią, niesie ze sobą coś, co powinno wzbudzać przerażenie każdego trzeźwo myślącego obserwatora polityki: nagą siłę, która w myśl liberalnej logiki przymusi nas do tego, byśmy podporządkowali się państwowemu lewiatanowi. A jeśli komuś się to nie podoba to, proszę bardzo, niech sobie przypomni rządy „strasznego Kaczora”.
Badajoz Tuska
Jeśli wrócimy do expose nowego-starego premiera, to nie sposób pominąć okrągłych słów o “potrzebie odbudowania wspólnoty”. Tusk chętnie szafuje tym pojęciem i – jakby na dowód czystości swoich intencji – wkleja sobie w klapę biało-czerwone serduszko. Nie jest jednak przypadkiem, że za tą deklaracją nie poszły żadne konkrety poza propagandowymi zachwytami „dziennikarzy” TVN czy „Wyborczej”.
A w kilka dni później zobaczyliśmy już brutalny spektakl w budynkach TVP, Polskiego Radia i PAP. To właśnie była, w sporej pigule, zapowiedź kolejnych miesięcy (a może lat?) rządów Donalda Tuska.
Akcja z przejęciem TVP – abstrahując już od tego, że mało komu chyba jest żal Adamczyków, Rachoniów czy Holeckich – została obliczona rzecz jasna na zapewnienie igrzysk wyborcom „Koalicji 15 października”, ale też, czego nie wolno bagatelizować, ostrzeżenie dla politycznych przeciwników „uśmiechniętej Polski”. Wiemy już bowiem, że ze stu konkretów zostanie nam sto bzdur, wie to także sam Tusk, który zaczął premierowanie od wycofywania się z podniesienia kwoty wolnej od podatku, rezygnacji z tzw. podatku zdrowotnego czy kasowego PiT-a.
W zamian zostaje zatem użycie nagiej siły, by nakarmić lud pracujący miast i wsi nawalanką w budynku znienawidzonej przez wielu TVP, wyłączyć sygnał, wprowadzić na telewizyjne korytarze „ludzi z miasta” i pokazać, jak się rozlicza “autorytarną władzę”. I jak rozliczeni mogą być ci, którzy przestaną szczerzyć zęby w uśmiechu przypomniawszy sobie wynik ostatnich wyborów.
Za tym pokazem siły kryje się zapewne jeszcze coś: szef KO pokpiwając literę prawa, dokonuje dość spektakularnego gwałtu na swoich poplecznikach demonstrując, że nie ma zamiaru spełniać ich estetycznych oczekiwań. To on jest panem sytuacji i doskonale wie, że chociażby dzisiaj zdecydował o zawieszeniu konstytucji i rządzeniu dekretami, TVN położy po sobie uszy, a dziennikarze „Wyborczej” nazwą to bolesnym co prawda, ale koniecznym „wyrywaniem zęba”.
Wreszcie, jest to również rytualny gwałt na Hołowni, Kosiniaku-Kamyszu oraz Czarzastym.
To akt brutalności, który można odnieść do niepisanej reguły obowiązującej w XVIII i XIX-wiecznej Europie, gdy wojsko zdobywszy twierdzę, której załoga nie zgodziła się zawczasu poddać, plądrowało wszystko, dopuszczając się wyjątkowo odrażających aktów swawoli. Przykładem może być zdobycie Jaffy przez wojska Napoleona czy twierdzy Badajoz przez armię brytyjską. W tym ostatnim przypadku admirał Wellington musiał stawiać szubienice, by ostudzić rozbuchane nienawiścią i żądzą dzikiej zemsty żołnierskie głowy. Koalicjanci Tuska padają ofiarą podobnego gwałtu, zmuszeni przystawać na grubiańskie i bezwzględne metody szefa rządu. Skoro nie zgodzili się poddać jego dominacji przed wyborami, lider KO zrobi teraz wiele, by odpowiednio poniżyć partnerów. Walka o TVP i planowane „odbijanie” z rąk PiS innych instytucji państwowych będzie zatem odbywało się w logice nieustannego lekceważenia i pogardy dla autorytetu państwa, by urządzać Hołowni i spółce wspomniane Badajoz, tak długo aż ich wyborca zapomni, że coś takiego jak Trzecia Droga (i trzecia droga) w ogóle istnieje.
Logika tej „rozwałki” wydaje się jasna: skoro Trzecia Droga doszła do władzy z hasłem podnoszenia demokratycznych standardów, to standardy te muszą zostać spektakularnie zniszczone przy aprobacie koalicjantów. I to właśnie się dzieje. Nie wiem, w jaki sposób Hołownia wyobrażał sobie robienie polityki między Tuskiem a Kaczyńskim, ale ze swoją wesołkowatą miną, zapatrzony w prezydenturę jak kot w spyrkę, trafił w strefę zgniotu tak silną, że jedyne co mu pozostało to odrobina błazenady w „Dzień dobry TVN”. Obraz wyłania się z tego dość oczywisty: kiedy twardziele bawią się w politykę, mięczaki uciekają w kabaret i śmiesznostki.
Innym symbolicznym aktem wasalizowania zaplecza politycznego przez Tuska było wreszcie przeczytanie listu samobójcy, Piotra Szczęsnego, który odebrał sobie życie – jak twierdził – w proteście przeciwko polityce PiS. Tamto tragiczne zdarzenie z pewnością było wynikiem problemów psychicznych człowieka, który targnął się na swoje życie, co wręcz domaga się odpowiedniej dozy empatii a na pewno stronienia od tromtadracji. Zwłaszcza współcześnie, gdy problem samobójstw jest coraz większą społeczną bolączką szczególnie wśród młodych. I choć lewicowy komentariat zwykł słowo „empatia” odmieniać przez wszystkie przypadki, Tusk postanowił spektakularnie zlekceważyć jakiekolwiek zasady zalecane w takich przypadkach przez psychiatrów, stawiając Piotra Szczęsnego na piedestale niczym narodowego bohatera.
Gdyby podobną rzecz zrobił Kaczyński, najpewniej zostałby zmieszany z błotem, ale Tusk… no cóż, tez zebrał pochwały za godny akt upamiętnienia „ofiary” pisowskich rządów. W ten sposób lider KO powiedział swojemu zapleczu społecznemu „dzień dobry”, masakrując w najlepsze obietnicę „wrażliwej polityki” i „szczęśliwej Polski”. A to przecież dopiero początek.
Test na katolickość
Oczywiście dług zaciągnięty u rozmaitych koterii trzeba będzie w swoim czasie spłacić, ale Tusk nie jest specjalnie chętny by robić to na warunkach dyktowanych mu przez zaplecze. Częściowo zatem spłacać będą musieli też Hołownia z Czarzastym, wprowadzając obyczajowe nowinki czy implementując w najlepsze kolejne reguły ekologicznej agendy.
Wszyscy znamy Tuska z tego, że nie lubi kiedy polityka psuje mu psychiczny komfort. Po co zatem miałby się babrać w lepkiej cieczy społecznego konfliktu? Dla siebie zarezerwował rolę PiS-owskiego pogromcy, liberalnego terrorysty, który ku uciesze unijnej socjety wyzwala Polskę spod dominacji „populistycznych” autokratów. In vitro, związki partnerskie czy aborcja to wdzięczny temat, by trochę potrząsnąć PiS-owskim truchłem i przypomnieć, że nadal sypie się z niego kurz, ale już mniej wygodny w konfrontacji z nastrojami społecznymi. To dlatego oddał lewicy Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, edukację czy tekę de facto fikcyjnego na razie resortu ds. równości. W przypadku bowiem gdy temat obyczajowej rewolucji zostanie przez rząd „przegrzany”, „król Europy” może umyć ręce i pokazać palcem na koalicjanta.
Zmiany obyczajowe – jeśli faktycznie ruszą z kopyta – będą zresztą testem tego, jak zmieniła się Polska przez ostatnich osiem lat. Czy faktycznie katolicka tkanka jest w nas nadal silna, czy też „europeizacja” ruszyła już pełną parą i do głosu doszły nowe pokolenia libertynów. Co na to polski Kościół? I czy katolicy faktycznie są na tyle zmobilizowani, by stanąć w obronie podstawowych wartości? We współczesnej demokracji daleko ważniejsza od liczb jest sprawność i zdolność do organizowania debaty. Dlatego jeśli Tusk da lewicy zielone światło, katolików czeka swoisty stres test na ile tym razem będą zdolni zabezpieczyć Polskę przed postępującą demoralizacją. Czy uda się to tak skutecznie, jak w czas rządów koalicji PO-PSL? Oby, choć możemy też boleśnie przekonać się, jak wiele na poziomie społecznym zmienili się Polacy w ostatnich kilku latach i jak wiele zjawisk przegapił polski Kościół zajęty albo blatowaniem się z władzą, albo samym sobą.
Kto jest wrogiem?
Nadciągająca rewolucja obyczajowa to jeden z wielu istotnych tematów, które często są bagatelizowane w ogniu konfrontacji pomiędzy Tuskiem a Kaczyńskim. To kwestia naszej duchowej suwerenności, wcale nie mniej istotnej niż ta materialna. Gra toczy się bowiem o dusze nie tylko każdego z nas, ale także naszych bliskich.
Innymi ważnymi tematami, które dzisiaj często wydają się mniej istotne niż rozliczanie PiS, pozostają kwestia wojny na Ukrainie oraz przyszłość Unii Europejskiej. W obydwu tych tematach przedstawiciele koalicyjnego rządu nabierają wody w usta, choć – uczciwie to trzeba przyznać – mało kto stawia im o to trudne pytania.
W tej chwili Tusk zdaje się korzystać trwającej medialnej nawalanki pomiędzy tefałenami a broniącymi „wolności słowa” niektórymi pracownikami TVP, nie odnosząc się właściwie w ogóle do kwestii relokacji uchodźców, którą usiłuje narzucić nam Bruksela. W tle pobrzmiewa pytanie o politykę migracyjną, czego PiS nie potrafił rozstrzygnąć miotając się między presją ze strony Brukseli a prywatnego biznesu, skarżącego się na brak rąk do pracy. Skutek tej szamotaniny był opłakany.
Z kolei w przypadku Ukrainy, sprawa ma znaczenie kluczowe dla naszej suwerenności i to na wielu poziomach. Pierwszym jest oczywiście ten związany z obroną polskich granic. W jaki sposób pomagać Ukrainie w wojnie z agresywną Rosją, by z jednej strony zachować zasoby konieczne do obrony kraju, a z drugiej – oddalić niebezpieczeństwo od Polski tragedię wojny? Wydaje się, że skończył się już etap, w którym mogliśmy oddawać Kijowowi sprzęt wojskowy, tłumacząc, że to jedynie stare, postsowieckie uzbrojenie. Obecnie – tu wierzę w wypowiedziane kilka miesięcy temu mimochodem słowa Morawieckiego – nie możemy już wysyłać sprzętu naszym sąsiadom. Podobnie w kwestii gospodarki – nie sposób dzisiaj wspierać Ukrainę, która dycha jedynie dzięki przelewom z Zachodu, bez przekonania Polaków do ponoszenia konkretnych i bardzo wymiernych kosztów. A wydaje się, że społeczna mobilizacja w tej sprawie mocno osłabła, co zresztą było jedną z przyczyn porażki PiS. Nie przekonują mnie w tym przypadku zaklęcia powtarzane przez Katarzynę Pełczyńską-Nałęcz z Polski 2050, która uważa, że musimy nadal wspierać Ukrainę, nawet za cenę bolesnych kosztów społecznych. Kłopot w tym, że to zetlałe hasło, pozbawione konkretów.
Innymi wymiarem „kwestii ukraińskiej” jest perspektywa poszerzenia Unii Europejskiej i związane z tym radykalne ograniczenie możliwości sprzeciwu Warszawy w Radzie Europejskiej. Tu znów stajemy przed ważnym pytaniem: czy przystąpienie Ukrainy do Unii Europejskiej faktycznie jest w naszym interesie? Czy nie powinniśmy wreszcie odbyć rzetelnej debaty na ten temat? I jak stosunki polsko-ukraińskie w obecnej dekadzie postrzega szef resortu spraw zagranicznych, Radosław Sikorski?
Bądźmy wreszcie poważni: suwerenność Polski jest dzisiaj poważnie zagrożona w jej wymiarze duchowym i politycznym. Rząd Tuska w pierwszym wymiarze planuje ją faktycznie pogrążyć, zaś w drugim – zdaje się kompletnie ów problem lekceważyć. Piekło, które niedługo po objęciu władzy, lider KO rozpętał w siedzibach TVP, to z pewnością próba przykrycia kluczowych problemów z punktu widzenia dalszego istnienia naszego państwa i jego kondycji duchowej. Ale nie lekceważyłbym także i tych spraw. Bo przecież zamordystyczny styl sprawowania władzy wcale nie jest jakąś marginalną kwestią czy jedynie mierną przykrywką. Dzisiaj bowiem chodzi o zepsutą już wcześniej przez PiS instytucję, ale jutro władza może przyjść po każdego z nas. Taka jest bowiem logika współczesnych liberalnych rządów: nie ma tolerancji dla wrogów rewolucji. A kto jest wrogiem rewolucji, zdecyduje rząd. Czołem uśmiechniętej Polsce!
Raport wojewody dolnośląskiego: Ukraińcy się nie asymilują, nadużywają alkoholu, niszczą mienie publiczne
26.02.2022 r. – manifestacja proukraińska w Poznaniu / Jakub Kaczmarczyk – PAP
Oprócz przykładów dobrego współistnienia i pomocy wzajemnej można usłyszeć przykłady problematycznych zachowań, powielających się w różnych gminach i powiatach Dolnego Śląska – czytamy o przybyłych na Dolny Śląsk Ukraińcach w niemal 80-stronicowym raporcie opublikowanym przed kilkoma dniami przez wojewodę dolnośląskiego. Z raportu wynika, że migracja Ukraińców na Dolny Śląsk wiąże się z licznymi trudnościami dla Polaków.
Województwo dolnośląskie jest drugim pod względem liczby przebywających na jego terenie uchodźców (migrantów przybyłych w dobie wojny) z Ukrainy. W raporcie wskazano, że mowa o około 150 tysiącach Ukraińców, z czego około 66 tysięcy przebywa we Wrocławiu. Przed wojną w samym Wrocławiu mieszkało przynajmniej 100 tysięcy Ukraińców. – W opinii znakomitej większości Ukraińców, najlepiej jest znaleźć się w dużym mieście, ponieważ mniejsze miejscowości lub wsie oznaczają wykluczenie społeczne, transportowe, zapóźnienie cywilizacyjne oraz słabe perspektywy życia i rozwoju.
Ten sposób myślenia utrudniał relokację, a nadmiar ludności zaczął przytłaczać duże ośrodki miejskie (Wrocław) – czytamy w raporcie. Miało się zdarzać, że uchodźcy przyjeżdżający na Dolny Śląsk nie chcieli wysiadać z autobusów, gdy proponowano im schronienie w małych miejscowościach, a nie np. we Wrocławiu. – Brak woli zamieszkania w mniejszych ośrodkach, postawy roszczeniowe prezentowane wobec organizatorów miejsc instytucjonalnych i rzadkie, ale zapadające w pamięć demonstracyjne niezadowolenie, mogą negatywnie wpłynąć na klimat udzielania pomocy w przyszłości. Bardziej absorpcyjne miejsca nadal nie są w pełni wykorzystane – czytamy o Ukraińcach w raporcie opublikowanym przez wojewodę dolnośląskiego.
Wśród najbardziej niepokojących zachowań Ukraińców zgłaszanych w wywiadach wymieniono: 1. pozostawianie dzieci bez opieki; 2. nadużywanie alkoholu; 3. impulsywne odreagowywanie trudnych przeżyć na najbliższym otoczeniu; 4. brak szacunku dla dóbr materialnych stanowiących wyposażenie miejsc instytucjonalnych; 5. stosowanie kar cielesnych wobec dzieci 6. niechęć do konfrontacji z rzeczywistością(np.odmowa mówienia w języku polskim).
W raporcie wskazano także na powszechne niezrozumienie ucieczki z Ukrainy młodych mężczyzn. Zdarzało się, że na Dolny Śląsk przyjeżdżali Ukraińcy w tzw. wieku poborowym. – Przepisy ukraińskie wskazują, że z Ukrainy może wyjechać mężczyzna, jeśli samotnie wychowuje potomstwo, jest ojcem dziecka niepełnosprawnego, emerytem lub nie osiągnął 18. roku życia. Pojawiały się negatywne reakcje wobec pomocy świadczonej mężczyznom. Pomoc świadczona kobietom, dzieciom, osobom starszym, chorym lub niepełnosprawnych nie budziła takich emocji jak udzielanie schronienia mężczyznom – czytamy.
W opublikowanym raporcie poruszono także sprawę rynku nieruchomości. Z analizy wynika, że przybycie tak dużej liczby Ukraińców na Dolny Śląsk znacząco zmieniło sytuację na rynku mieszkaniowym. Obecnie sytuacja we Wrocławiu wygląda następująco: Średnia cena za metr kwadratowy mieszkania: 10 612 zł/m2; zmiana cen mieszkań w ciągu ostatnich 12 miesięcy: +9 proc.; przeciętna wartość mieszkania: 564 000 zł; Wrocław stał się drugim najdroższym miastem w kraju pod względem najmu.
Liczba pracujących i w konsekwencji ubezpieczonych w ZUS Ukraińców stale rośnie. Na Dolnym Śląsku zarejestrowanych jest 103 612 obcokrajowców, z czego 82 957 to Ukraińcy. Bezpośrednio pod wrocławski ZUS podlega nieco ponad 57 tys. Ukraińców (w 2021 r. – 45 tys.). W Wałbrzychu to 15 tys. (w 2021 r. – 12 tys.) i w Legnicy 10 tys. (2021 r. – 8 tys.). Na Dolnym Śląsku Ukraińcy prowadzą w sumie 1 319 firm (w 2021 r. – 968), a najwięcej we Wrocławiu: 2 383. W skali całego kraju ZUS podaje 28 291 działalności.
Według danych Narodowego Funduszu Zdrowia, w roku 2022 wydano ponad pół miliarda złotych na leczenie pacjentów z Ukrainy i zrealizowano dla nich blisko milion świadczeń zdrowotnych. – Porównując ogólne wydatki na publiczną i prywatną ochronę zdrowia skala wydatków publicznych na opiekę zdrowotną dla pacjentów z Ukrainy nie stanowi dużego odsetka – czytamy w raporcie.
[MD: Oto, jakie propozycje otrzymują POLSKIE SZKOŁY, 3 STYCZNIA 2024 roku: ]
=============================================
Dear Szkoła, I am pleased to invite you to join me on our first Summer Taube Jewish Heritage Tour since COVID-19 and the outbreak of the war in Ukraine.
JEWISH POLAND: THE HEART & SOUL OF ASHKENAZI JEWRY Sunday, June 23 – Sunday, June 30, 2024 We will also introduce you to Polish parliamentarians, Israeli, Ukrainian, and U.S. embassy representatives and Jewish community leaders. Their perspectives will provide you with additional insights and a deeper understanding of contemporary Poland, its European and global role, and the country’s growing Jewish community. Our journey, led by preeminent scholars Dr. Tomasz Cebulski and Professor Dariusz Stola, will begin in Warsaw with a visit to the internationally acclaimed POLIN Museum of the History of Polish Jews, and conclude at the annual Krakow Jewish Culture Festival in the Royal City of Krakow. We will trace the evolution of Jewish life in the cradle of Ashkenazi Jewry, visiting the very places where some of our grandparents and great-grandparents were born. Together, we will explore the richness of pre-war Jewish life, memorialize the tragic loss, and celebrate Jewish life in Poland today. Tour highlights include: Pre-tour introductory ZOOM with Dr. Cebulski, Professor Stola, and Helise Lieberman Private guided visit through the POLIN Museum of the History of Polish Jews Exploratory walks through Warsaw, the Phoenix CityPolish-Jewish culinary workshop Guided walks through Krakow’s Old Town and Kazimierz, its Jewish district Visit to two former shtetls Shabbat dinner hosted by the JCC Krakow with 600 guests from around the world VIP passes to the Krakow Jewish Culture Festival
We will also introduce you to Polish parliamentarians, Israeli, Ukrainian, and U.S. embassy representatives and Jewish community leaders. Their perspectives will provide you with additional insights and a deeper understanding of contemporary Poland, its European and global role, and the country’s growing Jewish community. We invite you, as members of the Taube Center community, to take advantage of the early-bird prices. We would be happy to answer any of your questions. Please contact us attours@taubejewishheritagetours.com. To learn more about the tour click here.
The Taube Center Team and I look forward to greeting you in Warsaw this coming June. With our best wishes for a peaceful 2024, Helise Helise Lieberman, Director, Taube Center for Jewish Life & Learning
Pewien młody człowiek, student uczelni lotniczej, do którego prawdomówności mam zaufanie, bo jako uczeń zawsze przyznawał się uczciwie do swoich wybryków, opowiadał mi, że podczas nudnych lecz obowiązujących zajęć na siłowni chłopcy puszczają sobie transmisję obrad X kadencji Sejmu i zaśmiewają się do łez, bo lepszego kabaretu nie potrafią sobie wyobrazić. Dodam, że młody człowiek nie głosował na PiS, bo jak powiedział „te ponure dziadki nie mówią nic śmiesznego”. Tacy jak on i jego koledzy wybrali kiedyś do Sejmu na (p)osła Jachirę tylko dlatego, że bawiło ich obserwowanie jak wściekle nakłuwa szpilką figurkę Kaczyńskiego i dopisywali na kartach wyborczych: „Król Julian na prezydenta”. Do programu PiS nie mieli żadnych zastrzeżeń, nic ich nie obchodził podobnie jak nie obchodzi ich program PO. Kaczyński ich po prostu znudził.
Razem z moim byłym uczniem zastanowiliśmy się kto w ostatnich wyborach głosował na PO a raczej na KO. Przede wszystkim luzacy, tacy jak on znudzeni polityką młodzi ludzie. Co charakterystyczne – on i jego niepoważni koledzy traktują swoje studia bardzo poważnie. Dbają o kondycję, wspinają się w Tatrach, w skałkach i na ściance, ćwiczą na siłowni. Wiedzą wszystko na temat katastrof lotniczych, historii lotnictwa, czy nietypowych konstrukcji. Mając w planach zawód pilota czy kontrolera lotów liczą się z koniecznością podejmowania odpowiedzialności za życie innych ludzi.
Przerasta ich jednak perspektywa odpowiedzialności za życie większej zbiorowości takiej jak naród czy społeczeństwo. Głosują dla zabawy, a z obrad Sejmu czerpią rozrywkę. Faktycznie zarejestrowano dużą, niespotykaną dotąd, liczbę obserwujących obrady Sejmu. W czasie wygłaszania przez premiera Mateusza Morawieckiego expose, liczba osób oglądających na platformie YouTube obrady Sejmu X kadencji przekroczyła podobno 229 tysięcy, a potem nawet ponad 242 tysiące. Nie jest to jednak bynajmniej tak, że społeczeństwo zachwycają nowe porządki. Najbardziej typowy komentarz jaki słyszy się w sklepie czy na ulicy to: „ale cyrk”. W ten cyrk wpisuje się wybryk posła Brauna, który gaśnicą proszkową potraktował zapaloną w Sejmie menorę. Ten cyrk oglądało podobno kilkaset milionów widzów na całym świecie. Choć niewątpliwie trudno jest walczyć o sekularyzację państwowych instytucji celebrując w jednej z nich (teoretycznie najważniejszej) wybrany arbitralnie obrządek religijny, działania posła Brauna przyniosą zapewne więcej szkody niż pożytku.
Widać jakie spustoszenia w logicznym myśleniu uczyniła tak zwana polityczna poprawność. Ciekawe jaka byłaby reakcja licznych słabych intelektualnie (p)osłów, którzy teraz potępiają w czambuł Brauna gdyby w holu sejmowym zainstalowano szopkę świąteczną. Postępowcom europejskim przeszkadzają nawet medaliki na szyjach pielęgniarek w szpitalu czy w hospicjum. Druga kategoria głosujących to – jak powiedział mój były uczeń – ludzie, którzy mają pamięć złotej rybki akwariowej. Już nie pamiętają wszystkich odrażających afer z czasów rządów PO. Zapomnieli o sprzedaniu kolejki na Kasprowy Wierch, o aferze Amber Gold, o próbie sprzedaży Lotu, o oddaniu śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej w obce, wrogie ręce.
Trzecia kategoria to – jego zdaniem – ludzie, którzy mają inteligencję złotej rybki. Święcie wierzą w obietnice wyborcze, co gorsza w obietnice składane przez notorycznych kłamców. Nie rozumieją, że sprzedaż doskonale funkcjonujących spółek państwowych, które przynoszą Polsce ogromne zyski to działanie głupiego Jasia z bajki Kryłowa wzorowanej na klasyku jakim był La Fontaine. Związek frazeologiczny „ Tuer la poule aux oeufs d’or” oznaczający po polsku- „zabić kurę znoszącą złote jaja” funkcjonuje w sensie dowodu skrajnej głupoty w wielu językach świata
I ostatnia, najważniejsza kategoria to ludzie, którzy mają trupa w szafie. Tak się dziwnie składa, że jeżeli ktoś jest gorącym zwolennikiem rządów Tuska prawie zawsze okazuje się, że jego dziadek lub ojciec walczył z bandami ( czytaj z podziemiem niepodległościowym lub z AK), był wojskowym prokuratorem lub wprost funkcjonariuszem UB. Nic dziwnego, że popierają Tuska sami zainteresowani. Przecież obiecał likwidację IPN, jedynej instytucji, która zajmuje się nie skłamaną historią Polski, oraz obiecał przywrócenie ubekom wysokich emerytur przyznanych im za zbrodnie dokonane na polskim społeczeństwie. Nic dziwnego, że popierają Tuska ich dzieci. Zajmują zrabowane przez ich rodziców domy i mieszkania, robili karierę w PRL i podobnie jak Holland czy Janda chcą żeby „ było jak było”. Udało im się przejść suchą stopą przez czerwone morze komunizmu i różowe morze postkomunizmu. Chcą, żeby dalej było tak samo różowo. Nikt nie rozliczył zbrodni popełnianych przez ich przodków, nikt nie odebrał im przywilejów ani stopni naukowych zdobytych na propagowaniu marksizmu, zdobyli status opozycji jako rewizjonistyczni dysydenci, próbowali nobilitować jako „ ludzi honoru” nawet komunistycznych aparatczyków i oprawców i częściowo im się to udało. Przygotowaniem do tego ( ciśnie mi się na klawiaturę bardziej adekwatny termin -подготовка) było powstanie „warszawki” czyli salonu, w którym spotykali się ludzie kultury, dzieci komunistycznych aparatczyków a nawet sami aparatczycy oraz niektórzy przedstawiciele starej przedwojennej inteligencji. Na przykład w salonie państwa Karpińskich brylowały córki Ochaba, miłe i inteligentne dziewczyny. Jedna z nich Maryna była jak pamiętam świetną tłumaczką, a Zosia uczciwą nauczycielką. Nikt nie zgłaszał wobec nich żadnych zastrzeżeń bo przecież dzieci nie odpowiadają za winy rodziców. To że korzystają z przywilejów tych rodziców jakoś nam umykało. Trzeba przyznać córkom Ochaba, że – o ile wiem- nie biorą udziału w obecnych antypolskich seansach nienawiści.
To nie jest tak, że zasłaniam się poglądami jakiegoś mitycznego studenta. To postać – zapewniam – autentyczna i naprawdę odbyła się opisywana rozmowa. Wybrałam go sobie na swego porte-parole bo się z jego poglądami całkowicie zgadzam.
Był to 68 rok. Pracowałam w liceum imienia Narcyzy Żmichowskiej. Ukończyłam zresztą tę szkołę. Łaciny uczyła w tym czasie pani Ludmiła Preiss. Bardzo ją szanowałam. Była wspaniałą nauczycielką, logiczną jak matematyk, o wielkiej wiedzy na temat starożytności. Nasze stosunki były jednak chłodne. Choćby z racji różnicy wieku. Poza tym pani Preiss była w PZPR. Niewielu pracowników Żmichowskiej mogło się takim osiągnięciem pochwalić. Były to chyba tylko dwie albo trzy osoby. W jawnym zresztą przeciwieństwie do uczniów a raczej ich rodziców. Czerwony establishment lubił posyłać dzieci do znanych dobrych szkół.
Pewnego dnia pani Preiss bardzo zbulwersowana powiedziała mi, że jej mąż został zwolniony z pracy bodajże w PAP ( nie jestem w stanie tego sprawdzić ) na fali czystek antysemickich. Oczywiście odbyło się to w dość odrażający sposób. Nikt go nie wezwał na rozmowę- dowiedział się, że nie pracuje od woźnego, a jego biurko było już zajęte. „No i co pani na to?” zapytała retorycznie czym trochę mnie zniecierpliwiła. „Kto mieczem wojuje ten od miecza ginie” – odpowiedziałam.
Gdy za kilka dni powiedziała, że chce ze mną na ten temat porozmawiać poczułam się nieswojo. Pomyślałam, że się obraziła. Tymczasem Pani Preiss powiedziała: „ Ma pani rację”. Nawet w sytuacji osobistego zagrożenia była w stanie racjonalnie myśleć. Może była to kwestia jej klasycznego wykształcenia.
W okolicach marca 1968 roku odszedł z pracy w instytucie fizyki, a potem wyemigrował Bronisław Buras.
Podobno nazwisko i imię zawdzięczał Marii i Bronisławowi Bochenkom ze Lwowa. Maria Bochenek w czasie okupacji dostarczyła aryjskie metryki małżeństwu Głowiczowerów: Henrykowi na nazwisko Bronisław Buras, a Zuzannie oddała własną metrykę. Faktem jest, że jako Bronisław Buras wykładał na fizyce i współpracował z Instytutem Badań Jądrowych w Świerku. Również szkolne podręczniki do fizyki były jego autorstwa. Jeżeli prawdą jest, że Buras nie miał formalnego wykształcenia w dziedzinie fizyki tym bardziej go podziwiam. Musiał być bardzo zdolnym człowiekiem. Profesor Dakowski wspomina, że kiedyś Buras patrząc na kopertę, gdzie było napisane: „profesor doktor Bronisław Buras” powiedział uśmiechając się: „ hm, cztery słowa, a żadne prawdziwe.”.
Spotkałam po 68 roku profesora Burasa w Kazimierzu Dolnym. Zaprosił mnie na kawę. Mógł mnie pamiętać tylko z tego, że zwykłam na korytarzu molestować jego uroczego psa spaniela, z którym przychodził do pracy. Powiedział z zadumą „ Wyszedłem z nauki dokładnie na tej samej zasadzie na jakiej do niej wszedłem”.
Dla mnie to świadczy, że był człowiekiem dużego formatu. Zdolnym do autorefleksji. Nie musiałam nic dodawać, zresztą nie pytał mnie o zdanie.
Zupełnie inaczej przebiegało moje „pomarcowe” spotkanie z Wilhelmem Billigiem. Pierwszy raz widziałam tego człowieka z bliska podczas wczasów w Świdrze w położonym nad samą rzeką ośrodku, należącym do instytutu łączności. Billig był wtedy ministrem łączności. W ośrodku rodzina Billigów zajmowała osobny budynek i przyrządzano dla niej osobno posiłki. Ani sam Billig, ani jego żona, ani zarozumiałe dzieci nie pospolitowali się z wczasowiczami. Byli wyjątkowo ważni i nadęci. Tak to widziałam oczami dwunastolatki i nie ma się nad czym dłużej rozwodzić. Potem widywałam Billiga z daleka na korytarzach instytutu Fizyki. Był wtedy pełnomocnikiem rządu do spraw wykorzystania energii jądrowej. Widziałam jak antyszambrowali u niego dobrzy naukowcy i jak wysoko nosił nos.
W czasie wakacji 1968 roku spotkałam w schronisku na Kondratowej dwóch starszych panów, którzy zapytali czy mogłabym im towarzyszyć w wycieczce na Czerwone Wierchy, bo boją się iść sami. Zgodziłam się, raczej z obowiązku. Wyglądali na słabych fizycznie. Twarz jednego z nich wydawała się mi znajoma wreszcie mi się przedstawił. W skurczonym małym staruszku nie rozpoznałam butnego, nadętego Wilhelma Billiga. Uszło z niego całe powietrze. Swoją sytuację skomentował po łacinie: qui gladio ferit, gladio perit (kto mieczem wojuje ten od miecza ginie) co świadczy, że też był zdolny do autorefleksji. Nie wytrzymałam i zapytałam kim jest z wykształcenia. Odpowiedział, że filologiem klasycznym. „Jaki tam filolog?”- powiedział mi potem złośliwy kolega jądrowiec, któremu relacjonowałam rozmowę z Billigiem. „To przecież znany krawiec mężczyźniany”.
Piszę o zupełnie przypadkowych spotkaniach z osobami, których prywatnie nie znałam, ale wpisywali się jakoś w panoramę tamtych czasów. Co jest ciekawe, że nigdzie nie znalazłam życiorysu profesora Burasa, ani Ludmiły Preiss. Mam na półce podręczniki szkolne napisane przez Burasa, ale taki człowiek nie istnieje. W czasach gdy byle szarpidrut ma w sieci swój życiorys. Znalazłam tylko kilka skąpych słów na temat Billiga. Przedstawiany jest jako inżynier i działacz partyjny.
Ponieważ sam przedstawiał się jako filolog klasyczny, a pani Preiss była faktycznie filologiem klasycznym jako stosowny komentarz nasuwa mi się tylko : sic transit gloria mundi.
Był jeszcze jeden emigrant marcowy za którym wielu tęskniło. Był to profesor Rachmiel Brandwain. Pod tym nazwiskiem znalazłam tylko życiorys rosyjskiego gangstera. A przecież profesor Brandwain był natchnionym wykładowcą, głębokim znawcą literatury francuskiej. Na jego wykłady przychodzili ludzie z innych wydziałów. Bardzo dziwnie mówił po francusku. Zapytany o to powiedział, że do nauki wjechał na sowieckim tanku, a wszystkiego nauczył się sam. Skąd mam wiedzieć czy mówił prawdę czy żartował? Myślę, że był oficerem politycznym w Czerwonej Armii, ale mogę się przecież mylić. Brandwain istnieje tylko we wdzięcznej pamięci jego studentów.
Dlaczego nie powstał film o tych emigrantach marcowych, którzy zapisali się dobrze w swoim środowisku i rozumieli w czym kiedyś uczestniczyli? Dlaczego musiano pochylić się nad bezwzględną morderczynią. Helena Wolińska, w przeciwieństwie do Wandy Gruz bohaterki nagrodzonego Oscarem filmu „Ida”, z całą pewnością nic nie zrozumiała ze swego życia. Tekst drukowany w numerze 10( 403) Warszawskiej Gazety
[Umieszczam po starannym przeczytaniu, bo wśród tych nazwisk jest kilkoro tatusiów i mamuś mych bliskich współpracowników, a także nasi “profesorowie” i prezesi – “energii jądrowej”.. . Mirosław Dakowski]
Dr hab. Krzysztof Szwagrzyk
Kula Lis Zagorzały Antybolszewik herbu Jastrzębiec
Wstępujący do UB Żydzi nie ukrywali swego pochodzenia. We własnoręcznie wypełnianych ankietach personalnych w rubryce “narodowość” wpisywali zazwyczaj “żydowska”.
Dane takie ujawniali nawet ci, którzy już w okresie międzywojennym zerwali związki ze środowiskiem żydowskim i stali się gorącymi zwolennikami idei komunistycznej. Deklarację światopoglądową ujawniano natomiast w rubryce “wyznanie”, gdzie obok powszechnie używanego terminu “niewierzący” nie brakowało określenia “mojżeszowe”.
O pozycji funkcjonariuszy pochodzenia żydowskiego w ministerstwie, ale też o ich postrzeganiu w społeczeństwie decydowały dwa zasadnicze czynniki. Pierwszy dotyczył ich liczby w “bezpiece”; drugi zaś zajmowania przez nich eksponowanych stanowisk. Jesienią 1945 r. doskonale zorientowany w sprawach “bezpieki” w Polsce sowiecki doradca przy Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego płk Nikołaj Seliwanowski w raporcie do Moskwy informował, że połowę stanowisk kierowniczych w MBP zajmują Żydzi, a w całym ministerstwie ich odsetek sięga 18,7 procent. Zapewne nawet on się nie spodziewał, że tak duża liczba oficerów pochodzenia żydowskiego w centrali aparatu bezpieczeństwa będzie się nadal zwiększać.
W kolejnych latach udział Żydów polskich w kierowniczych strukturach MBP stale rósł, ostatecznie przekroczył 37 procent. Wśród 450 osób pełniących najwyższe funkcje w MBP (dyrektorów i zastępców dyrektorów departamentów, kierowników samodzielnych wydziałów) pochodzeniem żydowskim legitymowało się 167 oficerów.
Na czele ministerstwa stał gen. Stanisław Radkiewicz, wspomagany m.in. przez wiceministrów: Romana Romkowskiego (Menasze Grynszpana) i Mieczysława Mietkowskiego (Mojżesza Bobrowickiego). W okrytej ponurą sławą centrali “bezpieki” wyżsi oficerowie o żydowskich korzeniach kierowali: kadrami – Leon Andrzejewski (Ajzen Lajb Wolf), śledztwami – Józef Różański (Goldberg), finansami – Edward Kalecki (Ela Szymon Tenenbaum), ochroną zdrowia – Kamil Warman, Leon (Lew) Gangel, Ludwik (Salomon) Przysuski, cenzurą – Michał Rosner, Hanna Wierbłowska, Michał (Mojżesz) Taboryski, Biurem Prawnym – Zygmunt Braude, Witold Gotman, konsumami – Feliks (Fiszel) Goldsztajn, Centralnym Archiwum MBP – Jadwiga Piasecka, Zygmunt (Nechemiasz) Okręt, Biurem Wojskowym – Roman Garbowski (Rachamiel Garber) oraz Departamentami: I – Józef Czaplicki (Izydor Kurc), Julian Konar (Jakub Julian Kohn), II – Leon (Lejba) Rubinstein, Michał (Mojżesz) Taboryski, III – Józef Czaplicki (Izydor Kurc), Leon Andrzejewski (Ajzen Lajb Wolf), IV – Aleksander Wolski (Salomon Aleksander Dyszko), Józef Kratko, Bernard Konieczny (Bernstein), V – Julia Brystiger, VI (więziennictwem) – Jerzy Dagobert Łańcut, VII – Wacław Komar (Mendel Kossoj), Zygmunt (Nechemiasz) Okręt, Marek Fink (Mark Finkienberg), X – Józef Światło (Izaak Fleischfarb), Henryk Piasecki (Chaim Izrael Pesses). Niższymi strukturami MBP – wydziałami, kierowali wówczas m.in.: Anatol (Natan) Akerman, Marian Baszt, Mieczysław (Mojżesz) Baumac, Jan Bernstein, Adam Bień (Bajn), Ignacy Bronecki, Izrael Cwejman, Tadeusz (Dawid) Diatłowicki, Michał Holzer, Maurycy (Aron) Drzewiecki, Michał (Mojżesz) Fajgman, Leon Fojer (Feuer), Tadeusz Fuks, Edward (Eliasz) Futerał, Artur Galewicz (Glasman), Henryk Gałecki (Natan Monderer-Lamensdorf), Łazarz Gejler, Jakub Glidman, Leon Goryń, Karol Grabski (Hertz), Helena (Gitla) Gruda, Borys (Boruch) Grynblat, Józef Gutenbaum, Herman Halpern, Henryk Jabłoński (Chaim Grinsztajn), Michał Jachimowicz, Zbigniew Józefowicz, Bronisława Juckier, Leon Kesten, Abram Klinberg, Leon Klitenik, Ignacy Krakus, Michał-Emil Krassowski, Mieczysław Krzemiński (Mojżesz Flamenblaum), Icek Lewenberg, Mieczysław Lidert (Erlich), Juliusz Litoczewski, Kazimierz Łaski (Cygier), Samuel Majzels, Ignacy Makowski, Aleksander Marek (Markus) Malec, Walenty Małachowski, Ignacy Marecki, Marian (Mojżesz) Minkendorf, Bronisław Nechamkis, Artur Nowak (Abraham Lerner), Jerzy Nowicki (Lipszyc), Dawid Oliwa, Róża (Gina) Poznańska, Stanisław Rothman, Mieczysław (Moralich) Rubiłłowicz, Irena Siedlecka (Regina Reiss), Michał (Mowsza) Siemion, Wolf Sindel, Zygmunt Skrzeszewski (Salomon Halpern), Marceli Stauber, Józef Stępiński, Ernest Szancer (Schanzer), Ignacy Szemberg, Antonina Taube-Knebel, Juliusz Teitel, Adam (Abram) Wein, Salomon Widerszpil, Józef Winkler (Szaja Kinderman), Stanisław Witkowski (Samuel Eimerl), Roman Wysocki (Altajn), Edward Zając, Marek Zajdensznir, Maria Zorska, Emanuel Żerański.
W tym samym czasie, w rozbudowanym systemie więzień i obozów liczącym 179 więzień i 39 obozów pracy, stanowiska naczelników i komendantów zajmowali: Salomon Morel – komendant obozów w Świętochłowicach-Zgodzie (1945) i Jaworznie (1948-1951), naczelnik więzień m.in. w Opolu (1945-1946), Katowicach (1946-1948) i Jaworznie (1951); oraz Mieczysław (Moszek) Flaum – komendant obozu we Włocławku (1945-1946) i Mielęcinie (1946); Beniamin Glatter – naczelnik więzienia w Goleniowie (1949); Franciszek (Efroim) Klitenik – naczelnik więzienia we Wrocławiu (1946-1947), Dzierżoniowie (1947-1951) i Łodzi (1951-1958), Henryk Markowicz – naczelnik więzienia przy ul. Kleczkowskiej we Wrocławiu (1945-1946), Sewer Rosen – naczelnik więzienia w Barczewie (1947-1951), Oskar Rozenberg – naczelnik więzienia w Potulicach (1951-1954), Kazimierz Szymanowicz – naczelnik więzienia w Rawiczu (1945-1947) i Saul Wajntraub – naczelnik więzienia w Kłodzku (1948-1951) i więzienia nr III w Warszawie (1951-1954).
Znaczący procent (13,7) oficerów pochodzenia żydowskiego znalazł się także wśród szefów i zastępców szefów Wojewódzkich Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego/ Wojewódzkiego Urzędu do spraw Bezpieczeństwa Publicznego. Najwięcej z nich znalazło zatrudnienie w wojewódzkim UB we Wrocławiu, gdzie wśród osiemnastu zastępców szefów WUBP/ WUdsBP sześciu (33 proc.) było Żydami: Władysław Wątorek (Adolf Eichenbaum), Jan Stesłowicz (Lemil Katz), Adam Nowak (Adaś Najman), Adam Kornecki (Dawid Kornhendler), Eliasz Koton i Karol Grad, a w niektórych wydziałach i sekcjach urzędu przedstawiciele tej narodowości stanowili niekiedy 1/3 ich całego stanu osobowego. Zjawisko takie występowało np. w Wydziale ds. Funkcjonariuszy, Wydziale V, VIII i Gospodarczym.
W latach 1945-1956 poszczególnymi wydziałami kierowali: personalnym – Leonarda Opałko (Lorka Nadler) (1945-1946); I – Roman Wysocki (Altajn) (1950-1951); V – Józef (Jefim) Gildiner (1951-1952); X – Józef (Jefim) Gildiner (1952-1954); “A” – Edward Last (1946); śledczym – Antoni Marczewski (1946-1947), Feliks Różycki (Rosenbaum) (1950-1952); Wydziałem ds. Funkcjonariuszy – Bronisław Romkowicz (Maks Bernkopf) (1946-1947); Sekcją Finansową – Stanisław Ligoń (Lemberger) (1949-1954); Służbą Mundurową – Arnold Mendel (1949-1950). Stanowili oni także trzon istniejącej przy WUBP komórki partyjnej PPR/PZPR (Jefim Gildiner, Karol Grad, Zygmunt Kopel, Henryk Lubiński, Grzegorz Rajman, Felicja Rubin) – 26 proc. w 1954 roku.
Podobną, wynoszącą 30 proc. statystykę, można dostrzec w gronie kadry kierowniczej powiatowego UB w Dzierżoniowie. Na jej wielkość wpływ miało piastowanie urzędu szefa przez: Artura Górnego (1946-1947); Michała (Mojżesza) Wajsmana (1947-1948) i Adama Kulberga (1951-1954). Jeszcze wyższy odsetek wystąpił na stanowiskach ich zastępców, wśród których trzy z ośmiu etatów zajmowali oficerowie żydowscy: Edward Last (1945-1946), Adam Kulberg (1950-1951) i Izaak Winnykamień (1952).
Od sprawcy do ofiary Łącznie w latach 1945-1956 we wszystkich komórkach tylko wojewódzkiego UB na Dolnym Śląsku pracowało ponad 500 osób pochodzenia żydowskiego. Pytanie o pełną liczbę zatrudnionych w aparacie bezpieczeństwa Polski Ludowej/ PRL pozostaje nadal otwarte, podobnie jak problem związany z próbą określenia świadomości narodowej oficerów “bezpieki”, wśród których część już przed wojną manifestacyjnie odcinała się od swych żydowskich korzeni. Oderwani od rodzimego środowiska deklarowali swą polskość i światopogląd materialistyczny, w których wiarę głęboko zachwiały dopiero wydarzenia 1968 r., gdy w wyniku antysemickiej nagonki 1968 r. kilkanaście tysięcy polskich Żydów zostało zmuszonych do opuszczenia kraju. Ich wyjazd upowszechnił na świecie pogląd o ksenofobicznej Polsce i rzekomym antysemityzmie jej mieszkańców. Milczeniem pomija się przy tym fakt, że całą operację przeciwko Żydom zorganizowali ich niedawni towarzysze z “bezpieczeństwa”, a pośród wyjeżdżających do Izraela znalazło się kilkuset niedawnych sekretarzy partii, stalinowskich sędziów i prokuratorów, oficerów Informacji Wojskowej, Urzędu Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa.
Żaden z nich nigdy nie poniósł odpowiedzialności za dokonane czyny, a nieliczne próby doprowadzenia do ekstradycji osób oskarżonych o zbrodnie stalinowskie każdorazowo kończyły się niepowodzeniem. Wymownym komentarzem do tej sytuacji może być fragment uzasadnienia sporządzonego przez Ministerstwo Sprawiedliwości Izraela z 5 czerwca 2005 r., odmawiającego zgody na ekstradycję do Polski Salomona Morela: “…uważamy, iż nie ma żadnych podstaw do przedstawienia Morelowi zarzutów popełnienia poważnych przestępstw, nie mówiąc już o ‘ludobójstwie’ czy ‘zbrodniach przeciwko narodowi polskiemu’. Jeżeli już, to wydaje się nam, że Morel i jego rodzina byli ewidentnie ofiarami zbrodni ludobójstwa popełnionych przez hitlerowców i Polaków z nimi współpracujących”.
Do tragicznego w skutkach wypadku doszło w Żernicy w powiecie gliwickim na Śląsku. Samochód osobowy uderzył w drzewo. W jego wyniku zginęło trzech dezerterów z Ukrainy. Okoliczności zdarzenia badają policja i prokurator.
Trzej Ukraińcy zabili się w wypadku samochodowym. Samochód osobowy, którym podróżowali uderzył w drzewo na drodze przy granicy Żernicy i Gliwic, u zbiegu ulic Gliwickiej oraz Smolnickiej – poinformował “Dziennik Zachodni”. Do zdarzenia doszło w niedzielę około południa. Na miejscu zginęły trzy osoby.
-Na łuku drogi kierujący audi A6 stracił panowanie nad pojazdem. Otarł się o nadjeżdżający z naprzeciwka samochód, a następnie bokiem, drzwiami kierowcy, uderzył w przydrożne drzewo – powiedział podinsp. Marek Słomski, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Gliwicach.
Na miejsce wezwano służby ratunkowe, w tym śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Policja przekazała, że ofiary wypadku to Ukraińcy.
-Trzej mężczyźni, którzy podróżowali tym samochodem, obywatele Ukrainy, zginęli na miejscu – przekazał podinsp. Słomski.
Ze nieoficjalnych ustaleń wynika, że Ukraińcy zmarli śmiercią naturalną dla “uchodźców” w Polsce tj. po spożyciu sporej ilości alkoholu.
NASZ KOMENTARZ [Magna Pol.] : Na szczęście tym razem synalkowie ukraińskiej mafii ps. “uchodźcy” zabili tylko siebie, a nie przypadkowych Polaków, jak to już nieraz bywało.
Prezydent Andrzej Duda. / foto: screen YouTube: Radio ZET
Nie milkną echa niedzielnej wypowiedzi Jana Pietrzaka w telewizji Republika. Do słów satyryka w mocnych słowach odniósł się szef gabinetu prezydenta Marcin Mastalerek.
– Mam okrutny żart z tymi imigrantami, że oni liczą na to, że Polacy są przygotowani, bo mamy baraki. Mamy baraki dla imigrantów: w Auschwitz, w Majdanku, w Treblince, w Stutthofie. Mamy dużo baraków zbudowanych tu przez Niemców. I tam będziemy (…) tych imigrantów, wpychanych nam nielegalnie przez Niemców, ponieważ nielegalni nie są ci ludzie, którzy uciekają do lepszego świata. Nielegalne są te władze, które ich wpuszczają, czyli nielegalni są Niemcy. Ich hasło witające przybyszów było nielegalne, pozatraktatowe, niezgodne z jakimikolwiek prawami. To jest nielegalna działalność niemiecka. Powinniśmy na to się uczulić w nadchodzącym roku, bo zdaje się, że na głowę zaczynają nam bardzo wchodzić – powiedział satyryk i publicysta Jan Pietrzak.
– No, to rzeczywiście bardzo mocny żart – skomentowała prowadząca Katarzyna Gójska.
[skaczące obrazki – w oryginale. MD]
Słowa te wzbudziły powszechne oburzenie – od Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych, po ministra sprawiedliwości Adama Bodnara oraz Muzeum Auschwitz.
Teraz odniósł się do nich także Pałac Prezydencki. – Prezydentowi się te słowa nie podobały. Był nimi oburzony – stwierdził w Republice szef gabinetu prezydenta Marcin Mastalerek.
– Są w Polsce tematy i sprawy, których nie wolno wykorzystywać. Dla mnie to była bezdennie głupia wypowiedź. Ja się na nią nie godzę i gdybym spotkał Jana Pietrzaka, to bym mu to powiedział – grzmiał.
Przy okazji jednak oberwało się także Adamowi Bodnarowi. – Jeśli minister sprawiedliwości zajmuje się wypowiedzią publicysty i satyryka, to ja się zaczynam zastanawiać, czy jemu chodzi o tego publicystę i satyryka, czy jemu chodzi o gigantyczny sukces TV Republika i o to, że to ona staje się telewizją, która jest oglądana – ocenił Mastalerek.
– Tu chodzi o Telewizję Republika, że odniosła sukces. Chodzi o to, żeby ją obrzydzić ludziom i że wstyd tutaj przyjść, bo padają takie słowa – stwierdził.
======================================
„Dziwna wypowiedź Janka Pietrzaka. Do tej pory PiSmeni zwalczali Niemców i ich metody – a teraz zaleca nam robić to samo, co Niemcy pięć lat temu, gdy umieszczali imigrantów w Dachau i Buchenwaldzie? Nie prościej odesłać nachodźców do Niemiec, gdzie przecież Niemcy ich kochają?” – napisał Janusz Korwin-Mikke.
„Najwyższy Czas!” • 2 stycznia 2024 Stanisław Michalkiewicz
Koalicja 13 grudnia, która tego dnia, kontynuując tradycję zapoczątkowaną przez generał Jaruzelskiego w roku 1981 objęła w Polsce władzę, pokazała, że nie tylko o datę tutaj chodzi, ale o wprowadzanie Polski w sytuację rewolucyjną. Jak pamiętamy, Lenin, który na rewolucji trochę się znał, twierdził, iż sytuacja rewolucyjna wymaga jednoczesnego spełnienia trzech warunków.
Po pierwsze – muszą być powody do masowego niezadowolenia. Z tym jest najłatwiej, bo gdzie tego nie ma? Może tylko w Korei Północnej, no ale tam, jak ktoś okazuje się niezadowolony, to za chwilę już go nie ma, więc zostają sami zadowoleni.
W Polsce też tak bywało, o czym świadczy zapis stenograficzny ze spotkania Edwarda Gierka z górnikami. Wstał tam taki jeden i powiada: „jo jezdem górnik z kopalni „Bytum” i jo się was pytum…” – i tak dalej. Zaraz po tym pytaniu zarządzono przerwę, a po przerwie zabrał głos górnik, który odezwał się w te słowa: „Jo jezdem górnik z kopalni „Makoszowy” i jo się was pytum, gdzie jest ten górnik z kopalni „Bytum”?”
Po drugie – to niezadowolenie musi się manifestować publicznie. Z tym jest trochę trudniej, ale od czego są prowokatorzy? Zawsze można takich posłać na ulicę i manifestacje niezadowolenia gotowe. Nie będę oczywiście wymieniał żadnych nazwisk, ani organizacji, co to reprezentują pełny spontan i odlot – bo trzy procesy na razie mi wystarczą.
Po trzecie – że musi być jakieś wpływowe państwo, zainteresowane w przeprowadzeniu przewrotu politycznego tam, gdzie ma się pojawić sytuacja rewolucyjna.
W Polsce wszystkie te trzy warunki ujawniły się już na początku roku 2016, kiedy to Komisja Europejska, na czele której stały dwa niemieckie owczarki: Jan Klaudiusz Juncker I Franciszek Timmermans, wszczęła wobec Polski procedurę badania stanu demokracji. A dlaczego wszczęła? A dlatego, że po szczycie NATO w Lizbonie 20 listopada 2010 roku, gdzie ustanowione zostało strategiczne partnerstwo NATO-Rosja, Polska przeszła spod kurateli amerykańskiej pod kuratelę niemiecką, a ponieważ Niemcy na tamtym etapie pozostawały w strategicznym partnerstwie z Rosją, to i Polska musiała się w tym wszystkim odnaleźć. Jak pamiętamy, kulminacyjnym momentem tego odnajdywania się, był przyjazd do Warszawy w sierpniu 2012 roku Partiarchy Moskwy i Wszechrusi Cyryla, który na Zamku Królewskim, wraz z arcybiskupem Józefem Michalikiem, ówczesnym przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski, podpisał deklarację o pojednaniu między narodami polskim i rosyjskim. Ciekawe, czy nowa, powołana przez vaginet premiera Tuska, komisja do badania ruskich wpływów w polskiej – pożal się Boże! – polityce, nieubłaganym palcem wskaże na Episkopat, jako ruską jaczejkę.
Wszystko to być może bo przecież feministry tylko na to czekają, by znaleźć jakiś pretekst do uderzenia w znienawidzony Kościół, który nie tylko nie pozwala kobietom się bzykać, ale w dodatku potem nie pozwala się skrobać. W ten sposób gwałci prawa kobiet, od czego one cierpią niewymowne katiusze – co nieubłaganym palcem właśnie wytknęli naszego mniej wartościowemu bantustanowi przebierańcy ze Strasburga. Ale potem prezydent Obama, urażony niepowodzeniami przy przywracaniu demokracji w Syrii, zresetował swój poprzedni reset z 17 września 2009 roku, wysadzając w powietrze strategiczne partnerstewo NATO-Rosja, a więc – cały porządek lizboński – od czego rozpoczęła się awantura na Ukrainie, na którą Ameryka sypnęła na początek 5 mld dolarów – a po wydaniu dodatkowych 140 miliardów, właśnie się z tej awantury wycofuje, co szalenie zasmuca prezydenta Zełeńskiego, który może zostać z fiutem w garści.
Po tym zresetowaniu resetu Polska spod kurateli niemieckiej znowu przeszła pod kuratelę amerykańską, co pociągnęło za sobą konieczność dokonania podmianki na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu – i taka podmianka w roku 2015 się dokonała, Volksdeutsche Partei, będąca polityczną ekspozyturą Stronnictwa Pruskiego, została strącona z podium, na które wdrapało się Prawo i Sprawiedliwość, będące polityczną ekspozyturą Stronnictwa Amerykańsko- Żydowskiego. Niemcy, jako że mają wobec nas swoje plany, nie chciały się z tym pogodzić i robiły co mogły, żeby podtrzymywać w naszym bantustanie sytuację rewolucyjną. Jak wspomniałem, najpierw rozpętały tutaj wojnę o demokrację – ale jak ciamajdan w grudniu 2016 roku się nie udał m.in. z powodu ostrzeżenia, jakie Rudolf Giuliani w imieniu prezydenta Trumpa przekazał 15 grudnia Naczelnikowi Państwa Jarosławowi Kaczyńskiemu, Nasza Złota Pani z Berlina po złożeniu gospodarskiej wizyty w Warszawie 7 lutego 2017 roku, kazała zmienić cel nieubłaganej walki: już nie o demokrację, tylko o praworządność.
Okazało się to lepszym pomysłem, bo pozwalało wciągnąć w służbę rewolucji nie tylko przebierańców z Luksemburga, którzy realizowali pełzający program budowy IV Rzeszy drogą przerabiania zobowiązań traktatowych za pomocą swoich orzeczeń, dyskretnie podsuwanych im przez BND – ale również przebierańców tubylczych, którzy przebierańcom luksemburskim dostarczali i dostarczają stosownych pretekstów. W tym celu przeprowadzona została selekcja przebierańców; jedni są „legalni” a drudzy – „nielegalni” – z czego m.in. skorzystał Kukuniek na sumę 30 tys euro. Przebierańcy ze Strasburga, po wysłuchaniu sygnału przebierańców tubylczych orzekli, że tubylczy sąd, który uznał Kukuńka za agenta SB był „nienależycie obsadzony”, to znaczy – że uczestniczył w nim przebieraniem „nielegalny”. Jest to schemat znany z czasów starożytnych, kiedy to na tle lustracyjnym narodziła się herezja donatyzmu. Zaczęło się, jak pamiętamy, od wyświęcenia na biskupa w Afryce Północnej niejakiego Cecyliana. Do niego nikt pretensji nie podnosił, ale okazało się, że w jego wyświęcaniu uczestniczył „tradytor”, to znaczy taki biskup, który za czasów prześladowań podczas panowania cesarza Dioklecjana, ze strachu, czy na skutek tortur, wydał rzymskim bezpieczniakom egzemplarze Ewangelii, na które oni byli szczególnie zawzięci. Na tej tedy podstawie donatyści uznali, że ta konsekracja jest nieważna, to znaczy – że się nie przyjęła, tak jak pierwszy chrzest, co nie przyjął się Andrzejowi Szczypiorskiemu, albo dwa nowicjaty u przewielebnych Ojców Dominikanów, które nie przyjęły się panu marszałkowi rotacyjnemu, Szymonowi Hołowni.
Precedens z Kukuńkiem okazał się znakomitym wytrychem do unieważniania nie tylko przez luksemburskich i strasburskich przebierańców, wydawanych w naszym bantustanie przy udziale „nielegalnych” przebierańców, wyroków sądowych, które nie podobają się Donaldu Tusku, czy Volksdeutsche Partei, no i oczywiście – wszystkich ministrów i feminister nowego vaginetu. Nazywa się to „przywracaniem praworządności” – ale tak naprawdę chodzi o to, by – jak to podczas rewolucji – nie przejmować się żadnymi jurydycznymi dyrdymałami i dzielić włos na czworo, tylko działać – jak to mówią gitowcy – „na rympał”. Działanie „na rympał” w sytuacji rewolucyjnej polega na preparowaniu pozorów legalności w postaci uchwał, wyroków i innych działań pozornych. Tak właśnie postępowali rewolucjoniści; nie tylko bolszewicy, ale również – hitlerowcy. Jak pamiętamy, podstawą rozpętania dzikiego terroru w Generalnym Gubernatostwie były właśnie stworzone przez Generalnego Gubernatora Hansa Franka pozory legalności, na przykład w postaci dekretu o zwalczaniu zdradzieckich zamachów na niemieckie dzieło odbudowy.
Jestem pewien, że nasi, zwłaszcza „legalni” przebierańcy już nie mogą się doczekać, żeby pohulać sobie na całego, a jeszcze przed świętami wysłuchałem dwóch jegomościów, którzy przed naszą resortową „Stokrotką”, czyli panią red. Moniką Olejnik, prześcigali się w pomysłach na wytrychy i rympały, przy pomocy których nie tylko się „przywróci”, ale twórczo rozwinie praworządność w Generalnym Gubernatorstwie. Chodzi między innymi o wzbogacenie kodeksu karnego o nowe przestępstwo w postaci „mowy nienawiści”, która będzie surowo karana. A co to jest ”mowa nienawiści”? To proste, jak budowa cepa. To jest wszystko, co nie podoba się partii i rządowi. Warto przypomnieć, że za czasów bolszewickich w Sowietach posłużono się podobnym wytrychem w postaci „agitacji kontrrewolucyjnej” – co przybrało postać słynnego art. 58 kodeksu karnego RFSRR, który przyprawił o śmierć, utratę zdrowia, a w najlepszym razie – o zmarnowanie życia – miliony ludzi. Jak już się władza rozbuja, to wiele nie trzeba. Aleksander Sołżenicyn wspomina o jegomościu, który od „trójki NKWD” dostał „ćwiarę”, czyli 25 lat łagru bez prawa korespondencji. Jakimści sposobem udało mu się dożyć do chruszczowowskiej „odwilży”, a kiedy wyszedł, a właściwie wypełzł z łagru, dotarł do akt swojej sprawy. Trudno to nazwać „aktami”, czy w ogóle – „sprawą” – bo w teczce znajdowała się tylko jedna kartka, a na niej zapisane było tylko jedno zdanie: „Zatrzymany podczas obchodu dworca” – bo został on aresztowany akurat na dworcu kolejowym.
Jestem pewien, ze pan minister sprawiedliwości Adam Bodnar znakomicie sobie z tymi rympałami i wytrychami poradzi. Po to w końcu Donald Tusk, a może nawet ktoś starszy i mądrzejszy znalazł go w korcu maku. Właściwy człowiek na właściwym miejscu w tych rewolucyjnych czasach. Widać wyraźnie, że pragnienie działania w służbie praworządności wprost go rozsadza, chociaż ze względów taktycznych zachowuje jeszcze chwalebną powściągliwość i nie wywiesił na gmachu Ministerstwa Sprawiedliwości, w którym za Generalnego Gubernatostwa mieściła się siedziba Kriminalpolizei, flagi ukraińskiej – chociaż tę błękitną z 12 złotymi gwiazdami, symbolizującymi 12 pokoleń Izraela już wywiesił. Ale nie powinniśmy się niecierpliwić; jak walka o praworządność zacznie wkraczać w decydującą fazę, to pewnego dnia zobaczymy tam flagę czerwono-czarną, jaką posługują się banderowcy. Któż nas lepiej nauczy praworządności, niż oni?
No dobrze – ale co na to płomienni szermierze praworządności? Pani Łętowsko! Panie Rzepliński! Panie Zoll! Larum grają – a wy nie kicacie? Gdzie jest Babcia Kasia, notre derniere esperance?! „Gdzie tu Wylizuch, Felczak gdzie tu?!”
Nawiasem mówiąc, niektórzy przewielebni księża tłumaczą, że te gwiazdy na błękitnej fladze, to nawiązanie do wieńca na głowie Niewiasty z Apokalipsy św. Jana. Ale Unia Europejska z Matką Boską ma tylko tyle wspólnego, że będąc w awangardzie rewolucji komunistycznej, jak tylko może, zwalcza chrześcijaństwo. A poza tym powinniśmy pamiętać, że św. Jan, autor Apokalipsy, był Żydem, więc nic dziwnego, że wydawało mu się, że jeśli Niewiastę ozdobi wieńcem z dwunastu gwiazd, symbolizujących 12 pokoleń Izraela, to Ją specjalnie udelektuje. Warto o tym pamiętać, zwłaszcza po uroczystym, chanukowym nabożeństwie ekspiacyjnym w Sejmie, w którym na polecenie rabinów licznie reprezentowana była sejmowa zgraja, ale również pan prezydent Andrzej Duda. Czyż trzeba lepszej wskazówki, że Ukropolin – oczywiście praworządny, jakże by inaczej? – w Generalnej Guberni mamy w zasięgu ręki?
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
Koniec roku, to czas podsumowań i wieszczenia. Jak się prowadzi taki dzienniczek, jak mój, to jest to spore ułatwienie. Po prostu sięga się do zeszłorocznych podsumowań i wróżb i patrzy się czy i co się sprawdziło. I już w tym momencie widać pustkę stojącą za taką postawą – i co z tego, że się wiedziało co się zdarzy? I tak się zdarzyło, zaś głos wołającego na puszczy, „że wilki idą” słyszy tylko taki sygnalista jak ja i garstka podobnych do mnie wołaczy, zaś stadko ostrzeganych owieczek dalej potulnie żuje trawkę propagandy ciesząc się z kędziorków wełny przekonań marszczonych powiewem zdarzeń, które stają się powoli runem strzyżącej je historii. Moja sława żadna, wieszczy do planowania nie biorą, zaś prorokowanie jest przysłowiowo ostracyzmowane przez społeczeństwo. Tu wszyscy przywołują przykład Kasandry, której nikt nie słuchał, ta zaś skończyła jako nałożnica swego ciemiężcy. Mnie bardziej przekonuje los Laokoona, który zginął za swe słuszne przepowiednie, zaś ostrzegani przyjęli to za karę od bogów, znak, że się mylił. Ale, kurde, ciężko się powstrzymać od wieszczenia. Choćby dla rzadkiej satysfakcji, by jakiemuś interlokutorowi, co biadoli „kto to wiedział?”, albo „trzeba było mówić” – pokazać swoje zapiski z nawoływań wśród głuchych. Tak po prostu, żeby nie było.A więc co się spełniło z moich przewidywań na ten rok, czynionych rok temu? Co do świata, to rozszerzenie się napięć międzynarodowych w formę osmatycznej III wojny światowej potwierdziło się. Co prawda chyba nikt nie prorokował rok temu takiej skali konfliktu w Gazie, ale grzęźnięcie wojny na Ukrainie w stagnację a la I wojna światowa sprawdziło się. Tak samo rozszerzenie się oddziaływania działań globalistycznych, wzmożenie roli WHO stało się potwierdzonym faktem kolejnych kroków planowanego procesu. Co do Europy to też wszystko wedle planów – sanitaryzm stał się coraz bardziej nachalnym pretekstem do wprowadzenia kontroli społeczeństwa, implementacji paszportów nie tylko szczepiennych oraz ewidencji stanu i przemieszczania się ludności. Potwierdziły się też przewidywane ciągoty federacyjne Berlina przebranego w szaty unijne. Czego nie przewidziałem, to marcowego dealu Bidena z Sholtzem polegającego na powierzeniu Niemcom roli amerykańskiego prokurenta na Europę. Co, zdaje się, zaważyło również na wyniku wyborów w Polsce. Tu nic nie przewidywałem co do rezultatu elekcji, tylko wychodziło mi jedno – jak nie przewrócimy tego przysłowiowego stolika, to właściwie nic się nie zmieni co do służebnej roli Polski. Zmienią się tylko, jak mawia gaśnicowy poseł, klęczniki.No dobra, większość przepowiedni się sprawdziła i, jako że dobrze mi idzie, to można – z powyższymi zastrzeżeniami o daremności tego czynu – pokusić się o rzut oka za horyzont roku 2024. Jak tu już pisałem, będzie to rok wyborczych sekwencji, ponad 2 miliardy ludzi wybiorą sobie władzuchnę. Dla nas najważniejsze etapy to styczniowe wybory na Tajwanie (tak, tak – dla nas, bo ich wynik to może być przyspieszenie eskalacji konfliktu USA-Chiny), potem szybka piłka z naszego podwórka, czyli sekwencja wybory samorządowe w Polsce i wybory do Europarlamentu. Pierwsze super ważne, bo może to być jeszcze bardziej żałosne w skutkach przeniesienie walki totemów partii plemiennych na władzę na dole. Potem przyjdzie zdyskontowanie wyników antyunijnych ciągot, czyli wybory do wykastrowanego Parlamentu Europejskiego. Następnie mamy małą perypetię z wyborami prezydenta na Ukrainie, jeśli dojdą one w ogóle do skutku. I zwieńczenie tego maratonu pod koniec roku – wybory na prezydenta USA. Te ostatnie dla nas bardzo ważne ze względu na możliwą zmianę zainteresowania Amerykanów wojną na Ukrainie i rewizji zaangażowania USA w naszej części kontynentu. Co do naszego podwórka, to wieszczę zaognienie się wojny plemiennej (choć to się wydawało niemożliwe przy jej poziomie) do fazy zagrażającej integralności państwa. Mamy bowiem do czynienia z sytuacyjnym traktowaniem demokracji. Jak obecna władza miała ją przed rokiem 2015 to mówiła, że demokracja to większość w głosowaniu, jak ją po 2015 roku straciła, to demokracją stała się już nie większość w głosowaniu, ale przestrzeganie trójpodziału władzy, chuchanie na instytucje oraz trzymanie się procedur i zwyczajów. Jak się 15 października wajcha przestawiła, to znowu mamy, że większość może wszystko. Koszulki z napisem KONSTYTUCJA można już odwiesić do szafy na pamiątkę, lub konieczność doń powrotu, zaś rządzi dziś rympał, czyli polityka faktów dokonanych (dodam – przez silnych ludzi). Czy to się będzie rozszerzać na następne akcje pt. „Wejście” do innych instytucji – zobaczymy. W kolejce stoi „trybunał Przyłębskiej” w odróżnieniu do Trybunału Konstytucyjnego Rzeplińskiego, który nigdy tak nie był nazywany, choć równie takim był. Potem jest ostateczne rozwiązanie kwestii neo-KRS-u i wejście z buta do NBP.Czy lud na to pozwoli? A co on ma w ogóle do gadania?! „Kiedy Padyszachowi wiozą zboże nikt nie martwi się o los myszy”, mówi powiedzenie. Nikt tam więc jagodnego suwenira nie będzie się pytał o zdanie. Jednak jak myszy na statku zaczną podjadać rzeczone zboże, to objawi się faza surowości i nie jedno jeszcze zobaczymy. No, bo co lud może? Popatrzmy: mamy ultrasów, którzy by jeszcze bardziej podkręciliby dintojrę na Kaczorze. Furda tam z Konstytucją, bo ta przecież nie przewidywała rządów PiS-u i potrzeby sprzątania po nim. To dowodzi sytuacyjnego podejścia do złotoustych idei demokracji, którą można włączać i wyłączać na żądanie. Mamy też lud jagodny, który nie widzi, że coś jest nie tak, albo widzi i wypiera, bo musiałby przyznać, że się pomylił i to w tempie dwóch miesięcy od aktu zawierzenia do jego blamażu. A więc brnąć będzie w rozszerzającą się akceptację końskich dawek neodemokracji dozowanej przez rządzących.Po drugiej stronie mamy małpę w klatce. Przypomnę tę figurę polskiej sceny politycznej. Narodziła się za czasów Platformy Pierwszej, kiedy do roku 2015 wystarczyło tylko przejechać prętem po klatce, by siedząca tam małpa, ku uciesze gawiedzi, rzuciła się wściekła na kraty. Do 2015 roku siedział w klatce PiS i wystarczyło tylko przejechać prętem po pamięci śp. Lecha Kaczyńskiego i jego brat robił z siebie pośmiewisko, zamiast ofiary. Jak mu ktoś w końcu przemówił do rozsądku i małpa się zacięła z reakcją, to można było zobaczyć już tylko to, że jakiś debil wali prętami po klatce. W polskiej martyrologii sympatii do ofiar bieguny się więc zmieniły i role się pozamieniały. Poniżana w milczeniu małpa dostała banana władzy i jej miejsce w klatce zajął Tusk. Numer z prętem działał doskonale w drugą stronę, aż się role znów odwróciły. Teraz PiS znowu siedzi w klatce, zaś Tuski jadą po kratach prętem uchwał sejmowych, zaś pisowska małpa znowu skacze do krat z wściekłym pyskiem. Stąd moja teza, że w Najjaśniejszej, dopóki ta będzie plemiennie pogrążona w wojnie polsko-polskiej, bawimy się w tę naprzemienną zabawę w klatkę i pręt. Tylko, że widzowie muszą coraz więcej płacić za takie widowisko. Tak nam chyba zejdzie, może nie do końca kadencji, ale na pewno do końca tego przyszłego roku.Jacy z tego wyjdziemy? To zależy, bo popatrzmy jaki może być mój następny wpis na koniec 2024 roku. Taki podsumowujący. Że co się stało, że wszystko się rozprzęgło, że polskie państwo stanęło na skraju niewydolności już nie tylko organizacyjnej, ale i wspólnotowej? A tak może być. Dualizm sądów, pozaustrojowa jazda na rympał i główny rak – przyzwolenie na to części społeczeństwa, dla której cel uświęca środki. Psucie państwa może dojść do form nieodwracalnych, osłabiając Polskę i wydając ją na żer zewnętrznych sił i wpływów.A to mamy politycznie zagwarantowane. USA tak czy siak pójdą stąd, zostawiając nas na pastwę federalizujących Europę Niemców, wyraźnie tęskniących do powrotu do romansu z Rosją. Tusk witany w Brukseli, już bez żadnej żenady, jako „meldujący wykonanie zadania”. Podłączenie się do fali centralizacyjnej, akceptacja zieloności, tęczowości, a co najważniejsze – dalszej fiskalizacji ze strony Brukseli to proces już widoczny. Bez żenady, w pierwszych dniach nowej władzy. A co po drugiej stronie? Łże-opozycja. Próba zawłaszczenia wszelkiej merytoryki i formy sprzeciwu przez eunochowy PiS. Ten, który fałszywie zajmuje miejsce alternatywy dla nowych rządów, którą nie jest. Nie jest, bo protestuje przeciwko decyzjom, które sam przecież podejmował.To tak jak z protestami przeciwko przejęciu TVP. Nowi robią to na rympał, ale z drugiej strony stoją tacy sami grzesznicy przeciwko wolności słowa. Mówią o pluralizmie, jakby walka dwóch przeciwstawnych dwójpolówek medialnych wypełniała definicję wielości poglądów i opinii. To był tylko duopol, czyli cwańsza forma zblatowanego monopolu. Jakbyście wy tam Lichockie uprawiali pluralizm w TVP, a nie cenzurę, to sam bym dzisiaj stał na Woronicza. I tak było z wyborami. Dlategoście dostali bęcki, bo nie byliście koncyliacyjni. 100% władzy, albo nic, na prawo-lewo od nas tylko ściana, a więc zamknęliście się w klitce własnych idei. To się dwa razy udało, ale do trzech razy sztuka. I tak może być przez cały 2024 rok. Będziemy mieli fałszywą alternatywę dla władz, obarczoną imposybilizmem wtórnym – rządzą potwory, ale tylko my możemy to zmienić. Kto tego będzie próbował bez nas, albo nie daj Boże, przeciw nam, to zdrajca i podskórny tuskownik. Czyli znowu monopol, tym razem na opozycję. I życie polityczne w Polsce ustanie, zakonserwuje się w pokracznych formach obciachowego show sejmowego, dowodzonego przez marshowka rotacyjnego. Pamiętam te czasy, kiedy łudziliśmy się, że jak odejdzie pandemiczne szaleństwo, to już gorzej być nie może i wyjdziemy na światło może nie normalnej normalności, ale normalności nowej, bo przecież po pandemicznym resecie nic nie mogło zostać takie samo. I miało być tak, że nie mogło być już gorzej. A jak mówi klasyk, trawestując – było cieszyć się pandemią, bo nowa normalność będzie o wiele straszniejsza. I tak się kroi ten nasz nowy rok, prorokuję, że może nie najgorszy, bo takie kierunki zawsze mogą zaskoczyć. Jak pamiętam nieczęsto zdarzały się podsumowania, że spodziewano się gorszego roku, a zdarzył się całkiem dobry. Teraz mamy okres naporu – większość przepowiedni, i tak katastroficznych, okazuje się przestrzelona w swym optymizmie.I czego tu życzyć sobie i Państwu, a zwłaszcza swoim dzieciom i wnukom, na ten Nowy Rok przy takich kasandrycznych, ups… laokonowych wnioskach? No, może tego, byśmy się nie wstydzili świata, jaki przekażemy swoim następcom. Jeśli bowiem nasza indywidualna perspektywa każe nam godzić się na to wszystko, to niech chociaż odpowiedzialność za tych, których powołaliśmy na świat zepsuty naszymi zaniechaniami, będzie dla nas busolą na ten rok i bodźcem do działania. Wystąpił Jerzy Karwelis
O antysemityzmie, wizycie prezydenta RP w Izraelu, odznaczeniu Szewacha Weissa oraz porozumieniu z Żydami, z prof. Jerzym Robertem Nowakiem rozmawia Jacek Międlar.
Ostatnio pojęcie antysemityzmu bardzo często przewija się w debacie publicznej. Czy nie uważa Pan, że to zostało ono bezczelnie zawłaszczone przez Żydów?
Przede wszystkim, o wiele większa część semitów to Arabowie. Bardzo dużo mówi się o antysemityzmie, nadużywa się tego pojęcia, a bardzo często poza Polakami czy chrześcijanami, ofiarami oskarżeń o antysemityzm padają żydzi krytyczni wobec fanatyzmu żydowskiego tak jak Izrael Szahak, John Sack, autor ksiązki „Oko za oko” czy skrzypek Yehudi Menhin, który nie bał się mówić o zbrodniach Izraela.
Czemu ma służyć tzw. przemysł „antysemityzmu”?
„Antysemityzm” to wygodny zwrot, wytrych, który ma zastraszać innych, tak jak przy byle okazji oskarża się o faszyzm. Ludzie, którzy wysuwają tego typu oskarżenia są zwolennikami drugiego totalitaryzmu, czyli sowieckiego, który miał kilkadziesiąt więcej zbrodni na sumieniu niż faszyzm hitlerowski.
Tylko wielu uważa, że antysemityzm biologiczny to problem, z którym Polacy nie mogą uporać się od wieków.
To kompletna bzdura. Polska była schronieniem dla Żydów ze wszystkich krajów Europy. Mimo to nie spotkaliśmy i nie spotykamy się z należytą wdzięcznością. Tylko niewielu prawdziwie szlachetnych i uczciwych Żydów wspomina polskie zasługi, do których należy zaliczyć porucznika Armii Krajowej Stanisław Aronsona. Zbieram nazwiska Żydów, którzy okazali się być przyjaciółmi Polski. W najnowszej książce „Wichry Życia” prezentuję wspaniałą postać polskiego żyda, patrioty, brata okrutnego bolszewika Józefa Unszlichta i zastępcy Feliksa Dzierżyńskiego, księdza Juliana Unszlichta. Mimo iż kapłan wychował się w takim a nie innym środowisku, był wierny Ojczyźnie i gorliwie spełniał obowiązki duszpasterskie. Do grona przyjaciół Polski należy zaliczyć również Samuela Dąbrowskiego czy Abrahama Wagemana, którzy protestowali przeciwko wypędzeniu karmelitanek z klasztoru w Oświęcimiu. Powinniśmy dbać o przyjaciół żydów polskich, niemieckich, ukraińskich i rosyjskich, a nie popierać polonofobicznych wrogów.
Skoro antysemityzm nie jest problemem w Polsce, jak by Pan skomentował wizyty najwyższych władz polskich w Izraelu. Premier Beata Szydło w grudniu, a teraz Prezydent RP Andrzej Duda, na żydowskiej ziemi obiecywali „walkę z antysemityzmem”.
Uważam, że taki słowa to nonsensy. W podobny sposób prezydent Duda rozmawiał o rzekomym polskim antysemityzmie z szefami żydowskich organizacji w Nowym Jorku, w tym z Abrahamem Foxmanem z Anti-Defomation League. Dlaczego nie rozmawiają o czymś o wiele silniejszym, czyli o antypolonizmie, który cechował nawet premierów. Jak powiedzieć chociażby o Icchaku Szamirze, który powiedział, że Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki? To jaskrawy przykład rasistowskiego antypolonizmu.
Czy zatem można uznać, że polskie władze nie zabiegają o relacje partnerskie z Izraelem, ale służalcze?
Polskie władze popełniają straszne błędy. Bo czymże jest odznaczenie Orderem Orła Białego izraelskiego faryzeusza Szewacha Weissa, który fałszuje historię mówiąc, że w Urzędzie Bezpieczeństwa znalazłby najwyżej pięciu Żydów? To kłamstwo. W UB pracowało przynajmniej pięć tysięcy żydów, nie mówiąc już o całej czołówce. Kolejnym błędem prezydenta było mianowanie generałem Jana Karskiego, który w ostatnich piętnastu latach życia był wyraźnym wrogiem Polaków stając we wszystkich konfliktach i polemikach polsko-żydowskich po stronie Żydów. Jego stanowisko było podyktowane prywatnymi interesami. Strona żydowska obiecała mu wysoką emeryturę oraz zapewniono go, że jeśli będzie stawał po stronie Żydów, zostanie mu załatwiona Pokojowa Nagroda Nobla. Na podobnych układach Nagrodę Nobla otrzymała Wisława Szymborska zamiast Zbigniewa Herberta. Poinformował mnie o tym zmarły kilka miesięcy temu prof. Iwo Cyprian Pogonowski.
Czy biorąc pod uwagę wszelkie akty polonofobiczne i aktualne stanowisko polskiej władzy, możemy żywić realną nadzieję, na polepszenie stosunków polsko-izraelskich?
Na pewno nie na takich zasadach, na których opierała się ostatnia wizyta prezydenta Dudy w Izraelu. Nie można pozwolić na samobiczowanie, zwłaszcza że gdybyśmy przyjrzeli się błędom i winom z obu stron, okaże się, że dużo większe grzechy obciążają Żydów, zwłaszcza tych pochodzących ze Stanów Zjednoczonych, gdyż to oni są nosicielami największego antypolonizmu na świecie. Gustaw Herling Grudziński, pisarz z korzeniami żydowskimi, mówił że Żydzi amerykańscy są skrajnymi fanatykami.
Tekst ukazał się na łamach tygodnika Polska Niepodległa.
Mój znajomy Palestyńczyk Omar Faris, jesienią 2023 roku udzielił wywiadu Radiu TOK FM. W rozmowie z red. Jackiem Żakowskim opowiadał o tragicznych wydarzeniach w Strefie Gazy, w tym okrucieństwach izraelskiej armii. Skończyło się na awanturze, jaką wywołała „Otwarta Rzeczpospolita”, Stowarzyszenie przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii.
Organizacja złożyła skargę do Rady Etyki Mediów oraz zawiadomienie do prokuratury, uskarżając się na wypowiedzi gościa rozgłośni, które zdaniem „Otwartej Rzeczpospolitej” miały prezentować nienawiść na tle narodowościowym.
W niniejszym artykule postaram się wytłumaczyć, że Palestyńczyk o którym mowa nie może nienawidzić narodu żydowskiego (a o to jest oskarżany), zaś ci którzy szarżują pojęciem antysemityzm, to cyniczni manipulanci. Następnie, na konkretnym przykładzie wykażę w jaki sposób syjoniści usiłują wymuszać pewne działania na funkcjonariuszach państwa polskiego.
Faris jest szefem Pozarządowego Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Palestyńczyków w Polsce oraz członkiem Międzynarodowej Koalicji na rzecz Powrotu Uchodźców Palestyńskich. Działalność Omara znam od wielu lat, kilkakrotnie cytowałam jego wypowiedzi w swoich artykułach, a nawet byliśmy kiedyś razem na propalestyńskiej pikiecie przed ambasadą Izraela w Warszawie.
To co mogę stwierdzić na pewno: Omar Faris broni prawa Palestyńczyków do życia i godności, ale nie uderza przy tym w samych żydów. Tak się bowiem składa, że ten światły Palestyńczyk doskonale rozróżnia fakty, a mianowicie, że nie każdy żyd to syjonista. Ba, większość syjonistów nie jest nawet Semitami. A to przecież syjoniści zafundowali Palestyńczykom piekło na ziemi i trzeba to wyraźnie rozgraniczyć.
Faris udzielił mi także wywiadu, pt. „Nie spoczniemy, dopóki Palestyna nie będzie wolna!”. Oto wymowny fragment wypowiedzi Palestyńczyka:
«Chcę podkreślić, że my nigdy nie byliśmy przeciwko żydom. My jesteśmy przeciwko ruchowi syjonistycznemu, przeciwko okupacji. Ja sam mam dużo przyjaciół żydów. Jednym z nich jest Jeff Halper, dyrektor Izraelskiej Organizacji Przeciwko Wyburzeniom Domów Palestyńskich. Kilka lat temu występowałem z nim w Sejmie RP, przy Komisji Praw Człowieka. Mieliśmy też razem publiczne spotkanie w jednej z tarnowskich szkół. Ambasador Izraela dzwonił do tej szkoły z szantażem, ale mimo wszystko udało się doprowadzić do tego spotkania. Po naszej stronie jest też Shlomo Sand, który napisał książkę „Kiedy i jak wynaleziono naród żydowski”. Wspierają nas również Ilan Pappe, autor książki „Czystki etniczne w Palestynie” Norman Finkelstine, Gideon Levy i wielu innych znanych żydów. Dla mnie osobiście są mi oni dużo bliżsi, niż król Arabii Saudyjskiej.»
Wielka mistyfikacja
Na szczególną uwagę zasługuje autor bestsellera o wynalazku jakim jest naród żydowski. Mowa o słynnym izraelskim profesorze historii Uniwersytetu w Tel-Awiwie. Shlomo Sand postanowił zbadać historię swojego narodu i odkrył, że został on wymyślony. Okazało się bowiem, że teza o wypędzeniu narodu żydowskiego z Palestyny przez Rzymian jest mitem.
Kto stworzył ten mit? Żydowscy historycy żyjący w Niemczech drugiej połowy XIX wieku. Mówiąc kolokwialnie: wzorowali się na trendach i poszli za modą. Tak się bowiem składa, że był to czas, kiedy w Europie zaczynano myśleć kategoriami zintegrowanych wspólnot etnicznych, co dało przyczynek do tworzenia się państw narodowych. Wtedy też, obok wymyślonego narodu żydowskiego, powstał syjonizm stanowiący podwaliny dzisiejszego państwa Izrael.
A skoro nie było wypędzenia z Palestyny, to gdzie się podziali potomkowie starożytnego ludu Izraela? Profesor Sand wyjaśnia, że nadal mieszkają oni na swojej ziemi w Palestynie. Żydzi o których czytamy w Starym Testamencie, to przodkowie… dzisiejszych Palestyńczyków (sic!). Autor głośniej książki wykazał, że ludzie ci zostali zarabizowani po tym, gdy w VII wieku Palestyna została podbita przez Arabów.
Jak zatem możliwe, że żydzi znaleźli się na całym świecie? Izraelski naukowiec tłumaczy w swojej książce, że nie jest to efekt mitycznej wędrówki ludów, lecz masowego nawracania na judaizm. Bycie żydem w Europie czy Afryce nie miało nic wspólnego z narodowością – żydami byli po prostu wyznawcy judaizmu.
W związku z powyższym, chciałam odnotować, że nazwę żyd należy pisać z małej litery. Takie określenie oznacza bowiem wyznawcę religii, a nie członka narodu.
Shlomo Sand przypomniał, że na judaizm nie nawracali się tylko poszczególni ludzie, ale – tak samo jak w przypadku chrześcijaństwa – całe królestwa. Na przykład w Jemenie czy Afryce Północnej. Podobnie stało się z leżącym pomiędzy Morzem Kaspijskim a Morzem Czarnym królestwem Chazarów. W XII wieku ten nawrócony na judaizm turecki lud zaczął być jednak spychany przez Tatarów i Mongołów Dżyngis-chana na zachód. Zatrzymali się we wschodniej Polsce.
Tak, dokładnie – polscy żydzi, to w znacznym stopniu potomkowie Chazarów. To by zresztą wyjaśniało dlaczego ich wygląd różni się od tego jak wyglądają prawdziwi Semici, czyli Palestyńczycy, Arabowie, Asyryjczycy, etc. Co ciekawe, sam Shlomo Sand ma przodków właśnie z Polski.
A zatem, jeśli ktoś oskarża o antysemityzm Palestyńczyka, który krytykuje izraelską armię za zbrodnie na narodzie palestyńskim, ten stosuje perfidną metodę wykręcania kota ogonem. Prawdziwymi wrogami Semitów są bowiem ci, którzy gnębią prawowitych mieszkańców Palestyny i okupują ich ziemie.
Reasumując, kiedy Omar Faris publicznie krytykuje działania państwa Izrael, to nie wypowiada się przeciwko żadnemu narodowi, ani tym bardziej przeciwko narodowi żydowskiemu. Tym samym nie przejawia on nienawiści na tle narodowościowym. Faris krytykuje bowiem jedynie totalitarny system jakim jest syjonizm i jego popleczników.
Zakneblować Polaków
Bezczelny atak na Palestyńczyka czyli donos Stowarzyszenia „Otwarta Rzeczpospolita”, przypomniał mi o moim doświadczeniu sprzed kilku, kiedy zostałam wezwana na komisariat policji w celu złożenia zeznań jako świadek.
Latem 2014 roku byłam na manifestacji przed ambasadą Izraela. Uczestnicy pikiety wyrażali solidarność z Palestyńczykami ze Strefy Gazy, na których po raz enty spadały izraelskie bomby. Na demonstracji pojawił się transparent z napisem: «syjonizm = nazizm». Nie sposób nie zgodzić się z takim porównaniem, ale jakiegoś syjonistę wyraźnie to uraziło.
W związku z powyższym, ten urażony „ktoś” złożył zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa. Prokuratura z urzędu musiała coś z tym zrobić, więc policja musiała kogoś przesłuchać. Padło na mnie. Zapewne dlatego, bo jako jedyna napisałam pod nazwiskiem krótką relację z manifestacji.
Przez policję zostałam potraktowana bardzo grzecznie. Ot, zwykłe, standardowe przesłuchanie. Z tego co mi wiadomo, ostatecznie prokuratura i tak umorzyła sprawę. Ciekawsze jest jednak to, czego – już nieoficjalnie – dowiedziałam się przy tamtej okazji. Otóż okazało się, że niemałą bolączką dla polskich organów ścigania są skargi aktywistów „Otwartej Rzeczpospolitej”.
Chodzi o to, że w momencie, kiedy do prokuratury wpłynie zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa, zgodnie z polskim prawem oficjalnie muszą być wykonane dalsze czynności. Dało mi to do myślenia. Przecież tego typu skargi wymuszają na funkcjonariuszach państwowych tropienie mitycznego antysemityzmu Polaków, gdyż z urzędu muszą wszczynać procedury.
Prym w tego typu donosach wiedzie właśnie „Otwarta Rzeczpospolita”, Stowarzyszenie przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii. Co znamienne, na stronie organizacji widnieje zapewnienie: «Chcemy żyć w społeczności wolnej od uprzedzeń, szanującej odmienność, broniącej godności człowieka».
A skoro tak, to – niejako w ramach testu – wraz z koleżanką szyitką Sandrellą Malazi wysłałyśmy im (po moim przesłuchaniu) własny donos.
„Polskie warchlaki”
Zaniepokoiła nas publikacja portalu izraelczyk.pl, nt. wspomnianej demonstracji (a właściwie cyklu demonstracji) pod ambasadą Izraela. Chodzi o artykuł z 2014 roku pt. „14, 15 i 17 lipca Allah przybrał postać polskiej wieprzowiny”. W tekście szyderczo opisano osoby manifestujące w obronie bombardowanych Palestyńczyków. W pikiecie – obok Polaków – uczestniczyli mieszkający w naszym kraju muzułmanie, w tym Sandrella mająca syryjsko-polskie pochodzenie.
Pełen kpin i obelg artykuł syjonistycznego portalu opatrzono podsumowaniem: «W taki oto sposób niespożywający wieprzowiny Allah stał się podobny do polskich warchlaków».
Po pierwsze, mieliśmy tutaj do czynienia z bluźnierstwem i nienawiścią na tle religijnym. Polskiemu czytelnikowi pragnę wyjaśnić, że arabskie słowo Allah jest używane na określenie Boga nie tylko przez muzułmanów, ale także przez chrześcijan z Bliskiego Wschodu. A zatem, obrażono Boga, którego na syjonistycznym portalu porównano do nieczystego mięsa świni.
Po drugie, odpowiedzialni za publikację uderzyli w godność drugiego człowieka, który w ich rasistowskim pojmowaniu jest gorszy. W tym konkretnym przypadku ksenofobii chodzi o uprzedzenia wobec Polaków, Palestyńczyków, Syryjczyków, chrześcijan i muzułmanów, których połączyła empatia z prześladowaną i mordowaną ludnością Strefy Gazy.
Po trzecie, treść publikacji była skrajnie antysemicka, bo Semitami są przecież Palestyńczycy, których cierpienie zostało wyszydzone.
I wreszcie po czwarte, artykuł portalu izraelczyk.pl – który jest prowadzony przez syjonistów, lecz niewyrobiony czytelnik skojarzony to ogólnie z żydami – miał de facto wydźwięk antyżydowski. Rynsztokowy poziom publikacji, przepełniony pogardą wobec gojów, mógł bowiem prowokować do spotęgowania niechęci względem wyznawców judaizmu.
Powyższe wnioski zebrałyśmy z koleżanką we wspólnym liście otwartym do Stowarzyszenia „Otwarta Rzeczpospolita”. Do wiadomości dodałyśmy: Związek Gmin Wyznaniowych Żydowskich w RP, Gmina Wyznaniowa Żydowska w Warszawie, Ambasada Izraela w Polsce, Media.
Czy to coś dało? Ależ skąd! „Otwarta Rzeczpospolita” nie raczyła zareagować na skandaliczną publikację portalu izraelczyk.pl. A przecież oficjalnym celem Stowarzyszenia założonego w 1999 roku jest m.in. «przeciwdziałanie wszelkim formom rasizmu, antysemityzmu, ksenofobii i innym postawom godzącym w godność człowieka» poprzez działania interwencyjne, także na drodze prawnej.
W służbie syjonizmowi
Działacze organizacji zapewniają na oficjalnej stornie internetowej, że starają się «zwrócić uwagę przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości i opinii publicznej na konieczność przestrzegania przez Polskę międzynarodowych konwencji nakazujących ściganie przejawów rasizmu i ksenofobii.»
Tymczasem, kiedy wpisałam w Google frazę „Otwarta Rzeczpospolita zawiadomienie do prokuratury” pojawiają się wyniki świadczące o tym, że organizacja ściga w Polsce głównie mityczny antysemityzm. Co znamienne, nie obchodzą ich jednak ataki na prawdziwych Semitów – jakimi są Palestyńczycy – a jedynie martwią się o dobre samopoczucie syjonistów, którzy najczęściej nie są nawet Semitami.
Przykładem takiego działa Stowarzyszenia jest reakcja na postawę młodej Norweżki studiującej w Polsce. Kobieta podczas propalestyńskiej manifestacji w Warszawie trzymała transparent z napisem «keep the world clean» (utrzymaj świat w czystości) oraz narysowanym koszem na śmieci z symboliczną flagą Izraela w środku.
Aktywiści „Otwartej Rzeczpospolitej” natychmiast zapowiedzieli zawiadomienie prokuratury w tej sprawie, nazywając emblemat norweskiej studencki „antysemickim”.
Tymczasem tak naprawdę z antysemityzmem nie miało to nic wspólnego, gdyż biały prostokąt z dwoma poziomymi niebieskimi pasami i umieszczoną na środku niebieską gwiazdą Dawida, to flaga ruchu syjonistycznego przyjęta w 1891 roku, a od 1948 roku flaga tzw. państwa Izrael. Manifest Norweżki był więc de facto antysyjonistyczny, a nie antysemicki. Podobnie zresztą jak wypowiedzi Palestyńczyka Omara Farisa.
Opisane wyżej donosy wyraźnie wskazują, że organizacja o jakże mylącej nazwie „Otwarta Rzeczpospolita”, działa w interesie syjonistów, a nie tego co oficjalnie deklarują, zapewniając o rzekomej walce z ksenofobią, rasizmem czy innymi postawami godzącymi w godność człowieka.
Ostatecznie Rada Etyki Mediów uznała, że Jacek Żakowski prowadząc audycję w Radiu TOK FM, w której gościł Omar Faris, nie naruszył zasad etyki dziennikarskiej pozwalając wypowiedzieć się Palestyńczykowi. Sprawa za transparent «syjonizm = nazizm» została umorzona. Portal izraelczyk.pl usunął po jakimś czasie haniebny artykuł o „polskich warchlakach”. To pokazuje, że syjoniści w niektórych sprawach nie mają jeszcze w Polsce ostatniego słowa.
Niestety ich bezczelne działania wyraźnie wskazują, że dążą do tego, aby zakazać mieszkańcom Polski jakąkolwiek krytykę totalitarnego systemu jakim jest syjonizm. To od naszej reakcji zależy, czy syjoniści osiągną swoje cele. Wróg jest niezwykle aktywny i ma poważne plany w przejmowaniu naszego państwa. Dlatego bierność Polaków w tych sprawach zdecydowanie nie jest naszym sprzymierzeńcem.
Stanisław Michalkiewicz tygodnik „Goniec” (Toronto) • 31 grudnia 2023 micha
W odróżnieniu od wielu innych krajów, gdzie Boże Narodzenie trwa zaledwie jeden dzień, w Polsce mamy dwa dni świąteczne, a z Wigilią, która w tym roku wypadła w niedzielę – nawet trzy. No a potem Sylwester i Nowy Rok – znowu dwa dni świąteczne i tak aż do Trzech Króli – kiedy znowu przypadają dwa dni świąteczne. Nic więc dziwnego, że nasz nieszczęśliwy kraj w tym okresie pogrąża się w nirwanie, której nie przerywają nawet polityczne namiętności – bo Polska – wiadomo – poczeka, a tymczasem trzeba wypić i zakąsić. Toteż w telewizji nierządnej – kolędy, podobnie, jak w telewizji rządowej, teraz mozolnie przejmowanej przez szczerych demokratów. Z anteny zniknęły „Wiadomości”, a pojawiła się „19,30”. Różnice – nie można powiedzieć – są. O ile poprzednio z rządowej telewizji mogliśmy się dowiedzieć, jakim to łajdakiem jest Donald Tusk, to teraz o „19.30” dowiadujemy się, jakim to łajdakiem jest Jarosław Kaczyński i jego faszystowska klika.
Pani red. Danuta Holecka wprawdzie wygląda teraz zupełnie inaczej, ale z telewizora, po staremu leje się „woda” – co zresztą zapowiadał faworyt demokratycznej kliki, pan red. Marek Czyż. Toteż demokratyczna klika, która przedtem rozdzierała szaty na widok 2 mld złotych przyznawanych na rządową telewizję, teraz chciała przyznać wodolejom 3 miliardy. Nic dziwnego – bo cóż wynagradzać z podatkowych pieniędzy w tych zepsutych czasach, jak nie sługusów demokracji?
Tu jednak trafiła kosa na kamień, bo pan prezydent, który w obliczu siłowych przejęć telewizji, radia i Polskiej Agencji Prasowej przez demokratów posługujących się jakimiś barczystymi cywilami, o których na mieści krążą rozmaite fałszywe pogłoski – a to, że to koledzy pana mecenasa Giertycha, a to, że to funkcjonariusze tajnego oddziału ABW, a to znowu – że to nie żadne ABW, tylko sprowadzona z Niemiec w sukurs naszym demokratom „Antifa” – więc pan prezydent, który w obliczu tych siłowych przejęć ograniczał sie do ubolewania z powodu wkradającej się anarchii i słał jakieś, wzywające do opamiętania listy do pana sezonowego marszałka Hołowni, który oczywiście robił z nich odpowiedni użytek, tym razem zawetował „okołobudżetową” ustawę, w której ta 3-miliardowa kwota została preliminowana.
Donald Tusk i jego demokratowie strasznie się zmartwili, bo w Sejmie mają tylko 248 posłów, podczas gdy do obalenia prezydenckiego weta potrzeba ich aż 276. A tu jeszcze, niczym miecz Damoklesa, wisi nad „demokratami” decyzja Sądu Najwyższego, który 11 stycznia ma orzec, czy wybory 15 października były ważne, czy nie. Na wszelki wypadek BND rozkazała przebierańcom z Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu uznać, że Izba Kontroli Nadzwyczajnej Sądu Najwyższego w Polsce, która miałaby w tej sprawie orzekać, nie jest żadnym sądem. Tedy już wiadomo, z jakiego klucza będzie po 11 stycznia ćwierkał Donald Tusk i jego stronnictwa satelickie, nie mówiąc już o niezawisłych sędziach z partii Iniuria, co to nas rozkaz Naszej Złotej Pani z Berlina murem stoi za praworządnością, a przede wszystkim – Judenrat „Gazety Wyborczej”, który – zwłaszcza po tym, jak w Warszawie rendez-vous wyznaczyli sobie przedstawiciele amerykańskiej CIA i izraelskiego Mosadu, uwija się jak może w awangardzie walki o praworządność. Pan red. Michnik ogłosił nawet, że w grudniu wzeszło nad Polską słoneczko, które – jak tylko walka o praworządność zacznie wchodzić w decydującą fazę – zacznie nas grzać, aż miło!
Na mieście bowiem krąży fałszywa pogłoska w postaci teorii spiskowej, według której, po wysadzeniu przez Amerykanów bałtyckich gazociągów, Niemcy musiały kupować gaz w USA i w ogóle – gdzie popadło, co podkopało ekonomiczne fundamenty strategicznego partnerstwa niemiecko-rosyjskiego. Szczęśliwie jednak okazało się, że na wprost bezcennego Izraela, Morze Śródziemne kryje w sobie złoża gazu. Najbogatsze jednak leży w trójkącie, między ekonomiczną strefą izraelską, a strefą egipską, zaś podstawą tego trójkąta jest Strefa Gazy. Toteż rada w radę uradzono, żeby bezcenny Izrael zrobił prowokację gliwicką, dzięki której powstanie pretekst nie tylko do uderzenia tamtejszych „sił obronnych” na znienawidzoną Strefę Gazy, ale również – do rozpoczęcia operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej – co właśnie się odbywa przy milczeniu miłujących pokój państw świata, zaś Amerykanie stoją na świecy pilnując, by bezcennemu Izraelowi nikt w tym nie przeszkadzał.
W tej sytuacji Niemcy, które w czasie II wojny światowej nie żałowały Żydom gazu, teraz będą go brały z Izraela specjalnym, bezpiecznym gazociągiem, w odróżnieniu od gazociągów bałtyckich, które nie okazały się bezpieczne. W tej sytuacji podtrzymywanie resztek strategicznego partnerstwa niemiecko-rosyjskiego nie miało specjalnego sensu i Niemcy w marcu dały się przekonać prezydentowi Józiowi Bidenowi, by odstąpiły od strategicznego partnerstwa z Rosją na rzecz strategicznego partnerstwa z Izraelem. Za to, w nagrodę za dobre sprawowanie, prezydent Józio Biden pozwolił Niemcom na urządzanie Europy po swojemu, Toteż Niemcy się spieszą, żeby zdążyć ze znowelizowaniem traktatu lizbońskiego przed listopadowymi wyborami prezydenckimi w USA – a jednym z elementów tego pośpiechu jest podmianka na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu, gdzie pozycję lidera zajęła ekspozytura Stronnictwa Pruskiego z satelitami.
W ten sposób rozpoczyna się proces przekształcania III Rzeczypospolitej w Generalne Gubernatorstwo, w którym nie będzie już miejsca na żadne polskie safandulstwo. Pierwszą jaskółką był wyrok, jaki niezawisły sąd w podskokach wydał na pana ministra Mariusza Kamińskiego i pana wiceministra Wąsika, skazując każdego na 2 lata więzienia z tytułu „afery gruntowej”. Ta sprawa ciągnęła się od roku 2007, ale niezawisły sąd najwyraźniej nie miał pewności, czy niepisana zasada: „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych” , konstytuująca III Rzeczpospolitą nadal obowiązuje, czy już nie.
Teraz, gdy na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu nastąpiła podmianka, niezawisły sąd powinność swej służby zrozumiał i nie tylko skazał, ale nawet kazał odbywać karę. Prawdzie pan Mariusz Kamiński na sali sejmowej na takie dictum pokazał gest Kozakiewicza, ale widać, że wspomniana zasada chyba już jest uchylona, bo w Generalnym Gubernatorstwie – jak pamiętamy – musi obowiązywać dyscyplina.
Jak widzimy, o naszym przeznaczeniu zadecydowano ponad naszymi głowami, podobnie jak to było w 1945 roku w Jałcie z tą różnicą, że wtedy zostaliśmy skazani na PRK, a teraz – na recydywę Generalnego Gubernatorstwa.