PORÓWNANIE: W Sejmie a w Izbie Gmin. Kto ma przywilej układania list wyborczych.

PORÓWNANIE: W Sejmie a w Izbie Gmin. Kto ma przywilej układania list wyborczych.

Wiadomości Westminsterskie (Nr 1), 06.09.2013 r.

Poprzedni raz premier brytyjski (Lord North) przegrał głosowanie co do użycia wojska… w 1782 r.

 ================================

Paweł Kawarski 6-09-2013 [z mego Archiwum – dla nas ciągle aktualne. MD]

Trudne o lepsze przykłady różnic funkcjonowania parlamentu systemu proporcjonalnego i większościowego niż reakcje władz partii koalicyjnych na wyniki dwóch głosowań, które ostatnio przeprowadzono, odpowiednio, w Sejmie i w Izbie Gmin.

Podczas lipcowych i sierpniowych głosowań nad forsowaną przez rząd nowelizacją ustawy o finansach publicznych, która ostatecznie zawiesiła na rok działanie 50-procentowego progu ostrożnościowego, trzej posłowie partii koalicyjnej (PO) Jarosław Gowin, John Godson i Jacek Żalek dwukrotnie złamali dyscyplinę klubową wstrzymując się od głosu (podczas głosowania nad wnioskiem SP i SLD o odrzucenie projektu w pierwszym czytaniu, a następnie podczas głosowania nad uchwaleniem nowelizacji).

Postawa posłów dysydentów spotkała się z gwałtowną reakcją władz i członków PO, którzy wzywali do ich ukarania. Zacytuję jedną wypowiedź rzecznika dyscypliny klubowej PO Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej Moja propozycja to zawieszenie (trzech posłów) na trzy miesiące. Nie był to ich pierwszy wybryk, tylko dość konsekwentne postępowanie według własnego widzimisię.

Sprawa znalazła finał w ostatnich dniach sierpnia. 27 sierpnia John Godson sam wystąpił z klubu parlamentarnego PO i z partii, natomiast 30 sierpnia klub PO ukarał Jarosława Gowina karą finansową w wysokości tysiąca złotych, a Jacek Żalek został zawieszony na trzy miesiące w prawach członka klubu. Kary te podsumował premier Donald Tusk: Decyzje klubu są absolutnie uzasadnione. W geście solidarności z posłem Żalkiem, J. Gowin zawiesił swoje członkostwo w klubie na trzy miesiące. [ten serial ma następstwa, ale nuuudne…MD]

==========================

Zestawmy te reakcje z postępowaniem władz partii konserwatywnej po przegranym głosowaniu nad wnioskiem o zatwierdzenie użycia wojska w Syrii, w sprawie mającej o wiele istotniejsze znaczenie. Premier zarządził powrót z urlopów, a proponowanej uchwale władze obu partii nadały najwyższy priorytet, tzw. three line whip.

29 sierpnia wieczorem wniosek koalicji został odrzucony większością głosów 285/272, dzięki głosowaniu przeciw wnioskowi, m.in., członków partii koalicji: 30 konserwatystów i 9 liberalnych demokratów (rebelianci). Z kolei dalszych 31 torysów i 14 demokratów z różnych powodów w ogóle nie wzięło udziału w głosowaniu, co oczywiście pomogło przeciwnikom interwencji zbrojnej. Wszyscy obecni posłowie Partii Pracy w liczbie 220 głosowali przeciw.

Prasa brytyjska podaje imienne wykazy rebeliantów wraz z nazwami ich okręgów wyborczych, dzięki czemu wyborcy łatwo mogą sprawdzić jak głosowali reprezentanci poszczególnych okręgów bez potrzeby przeszukiwania stron parlamentu w poszukiwaniu list głosowań.

Pomijając aktualny aspekt geopolityczny, wydarzenie to odnotowano w Wielkiej Brytanii jako historyczne – poprzedni raz premier brytyjski (Lord North) przegrał głosowanie co do użycia wojska w 1782 r., gdy parlament nie zgodził się na dalsze finansowanie wojny ze Stanami Zjednoczonymi, które ogłosiły niepodległość.

Porażce Davida Camerona nadaje się podobne znaczenie jak upadkowi rządku Chamberlaina w 1940 r. Posłowie opozycyjnej Partii Pracy tuż po głosowaniu wzywali Camerona do ustąpienia. Komentatorzy określili porażkę premiera jako poniżenie, wydarzenie bez precedensu w obecnych czasach i nadzwyczajny atak na autorytet premiera. Zresztą w ostatnim czasie to nie pierwszy raz gdy premier musi respektować partyjnych rebeliantów – pamiętać należy silną antyunijną torysowską frakcję, która zmusza premiera do dystansowania się od silnej integracji z UE, aż do złożenia obietnicy referendum w sprawie dalszego członkostwa.

Ale jak zachował się Cameron? Czy wzywał do ukarania rebeliantów?

W warunkach ordynacji większościowej, oczywiście jest to pytanie retoryczne. Wzywano do ukarania głównego whip’a, którym jest Sir George Young, poprzez pozbawienie go tej funkcji, za bałagan, w efekcie którego nawet dziesięciu ministrów rządu nie wzięło udziału w głosowaniu. Niektórzy posłowie koalicji nazywali rebeliantów zdrajcami, lecz ci nie wyrażali skruchy z powodu nieokazania lojalności partii.

Zachowanie posłów partii systemu proporcjonalnego jest spowodowane szczególnym instrumentem jaki jest do dyspozycji władz takiej partii – przywilejem układania list wyborczych. Z jednej strony utrzymanie dyscypliny partyjnej jest łatwe, a z drugiej – usłużni władzom posłowie nie zawahają się ukarać kolegów za działanie wbrew linii partyjnej.

Premier brytyjski nie dysponuje podobnym niemalże magicznym narzędziem, dzięki temu zasadniczo posłowie do Izby Gmin muszą się liczyć ze zdaniem swoich wyborców, a w tej sprawie – wyborcy brytyjscy są przeciwni kolejnej wojnie.

Postawa posłów może być powodowana do pewnego stopnia faktem czy poseł został wybrany dużą czy małą większością głosów. Trzech posłów, którzy przyczynili się do odrzucenia propozycji koalicji, pochodzi z okręgów o minimalnej różnicy głosów w stosunku do drugiego w kolejności – posłowie Labour z okręgów Oldham East & Saddleworth (różnica 103) oraz Hampstead & Kilburn (różnica 42) głosowali przeciw, poseł LD z okręgu Solihull (różnica 175) nie głosował. Posłowie Tory, którzy głosowali przeciw pochodzą z relatywnie bezpiecznych okręgów (różnice wynoszą kilka tysięcy głosów). Z kolei posłowie Tory głosujący za widocznie nie obawiali się utraty mandatów w kolejnych wyborach, nawet gdy wyborcy generalnie są przeciw agresji na Syrię.

Zestawienie powyższych dwóch wydarzeń doskonale ilustruje, że parlamentaryzm Polski i Wielkiej Brytanii dzieli przepaść, jeśli chodzi o wpływ władz partii czy wyborców na zachowanie posłów, niestety na korzyść tego drugiego, mając świadomość, że nawet w UK nie zawsze przedmiotowe zależności funkcjonują bez zarzutu.

Przemieszali się, pozamieniali rolami i wzajemnie się uzupełniają.

Przemieszali się, pozamieniali rolami i wzajemnie się uzupełniają.

Matka Kurka kontrowersje

Jest taka instytucja, która nazywa się Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, w skrócie NCBiR. O istnieniu tej instytucji większość Polaków dowiedziało się dopiero parę dni temu, gdy zaczęły się afery z wielomilionowymi dotacjami dla 27-letnich pociotków prowadzących firmy krzak.

Potem sprawy nabrały jeszcze większego tempa, bo okazało się, że NCBiR pośrednio finansuje eksperymentalne hodowle robaków, o czym ostatnio jest bardzo głośno i nie wiem jak innych, ale mnie to niespecjalnie śmieszy. Dobrze, ale o co chodzi w związku z tym wszystkim? Już wyjaśniam, trzymając się ram tytułowej tezy.

Chodzi o to, że Jarosław Kaczyński biega po spotkaniach wyborczych i opowiada o wrzucaniu robaków na ruszt przez lewackich aktywistów, a także o korupcji w czasach Tuska. Obie informacje są prawdziwe, nawet do bólu prawdziwe, jednak dawno przestały mieć charakter jednostronny. PiS przez prawie 8 lat władzy zbliżył się do „postępu” i do „pierwszy milion trzeba ukraść”, jak nigdy wcześniej się nie zbliżał. Jeśli do tego dołożyć opery mydlane z cyklu „wstajemy z kolan”, to mamy patriotyczną i bogoojczyźnianą wersję PO. Gdzieś na Podkarpaciu dalej straszą LGBT i jednopłciowymi „małżeństwami”, ale w centralnej i wielkomiejskiej Polsce, coraz częściej słychać o naszym przywództwie w Europie. Tak postępowego PiS-u jeszcze świat nie widział i wszystko z jednego powodu – utrzymanie władzy. Odwieczny problem z pozyskiwaniem „elektoratu środka” sprawia, że po wyłączeniu obrazu i nałożeniu filtra na głos prelegenta ciężko odróżnić kto jest kim.

Tym bardziej jest o utrudnione, że nie tylko PiS zbliżył się do PO, ale Tusk wcielił się w rolę „lepszego Kaczyńskiego”.

Nie wiem ile jest bardziej śmiesznych, żenujących i kompletnie niewiarygodnych kadrów zarchiwizowanych na półkach kampanii wyborczych, ale mnie widok Tuska pocieszającego biednych ludzi, śmieszy i żenuje najbardziej. Ostatnia propozycja wprowadzenia kredytów mieszkaniowych na zerowym oprocentowaniu, to większy populizm niż trzy miliony mieszkań plus parking dla trzech milionów elektrycznych samochodów polskiej produkcji.

A to dopiero początek kampanii, można powiedzieć, że przymiarka. Co będzie na finiszu? Należy się spodziewać nie tylko darmowych mieszkań, ale dopłat dla obywateli, żeby chcieli się do tych mieszkań wprowadzić. PO jeszcze nigdy nie była tak socjalistyczna, jak PiS nie był postępowy. Pomieszały się chłopaki ze sobą i małpują od siebie „najlepsze” pomysły.

Teoretycznie taka urawniłowka wykuwa wolne miejsce dla trzeciej siły, w praktyce za trzecią siłę robi Hołownia z PSL-em i to w zasadzie koniec opowieści. Jedynie dla formalności dodam, że ta egzotyczna grupa biega po stacjach benzynowych i krzyczy, żeby benzynę „zrobić” za 5 złotych i ani grosza więcej.

Polityczne masło maślane na każdym kroku i odróżnić jednych od drugich można tylko po fryzurach. Do niedawna PiS był jedynym ugrupowaniem w Polsce, które miało program i to nie na papierze, ale naprawdę realny program, w dodatku wcielany w życie. Obojętnie co sądzić o reformie edukacji, sądownictwa, czy 500+, były to zapisy programowe i zostały w różnym stopniu zrealizowane.

Dziś o niczym takim mówić się nie da… Przepraszam, zapomniałem o „polskim ładzie”, który jest doskonałym podsumowaniem katastrofy programowej PiS, firmowanej przez Morawieckiego.

Zamiast jakiegokolwiek spójnego programu i chociażby zrębów wizji politycznej, mamy codzienną bieganinę za aktualnymi aferami i aferkami. Jak się pojawiły śnięte ryby w Odrze, to wszystkie partie nagle stały się wędkarzami. Gdy UE przegłosowała mąkę z robaków, to PiS i PO przerzucają się preferencjami smakowymi. Myślący mogą już teraz porzucić wszelka nadzieję i nabrać pewności, że ta kampania inaczej nie będzie wyglądała. Jeśli cokolwiek się zmieni to na gorsze i jeszcze głupsze, natomiast główne kierunki bezsensownych działań na pewno zostaną zachowane.

Widmo krąży po III RP. Widmo Lenina!  Ordynacja “proporcjonalna” zdegenerowała partie.

Widmo krąży po III RP. Widmo Lenina! 

Ordynacja “proporcjonalna” degeneruje partie

…od NAS do NICH dotrze tylko to co ONI uznają za korzystne i słuszne

Janusz Sanocki, 15/04/2013 [z Archiwum. MD]

Partia nowego typu

Włodzimierzowi Leninowi partia nie była potrzebna do wysłuchania opinii ludu. Partia nowego typu miała być narzędziem przeprowadzenia rewolucji, przekształcenia społeczeństwa wg idei, które najlepiej znał on sam, w nieco mniejszym stopniu znali jego współpracownicy, a do których dopiero miała dorosnąć reszta.

Z tego przeświadczenia, że partia ma być przewodniczką społeczeństwa, a nie efektem oddolnego zapotrzebowania na idee i rozwiązania, wynikała struktura partii leninowskiej. Na samej górze – najbardziej świadoma grupka zawodowych rewolucjonistów, którzy jak prorocy prowadzą (szerszą) grupę wyznawców – masy partyjne. Masy nie są od dyskutowania,  są wojskiem, a ich zadanie to karne wykonywanie rozkazów góry.

Niżej w hierarchii znajdowała się  klasa robotnicza (klasa w sobie i klasa dla siebie) i wreszcie reszta pogan – burżuazja, mnisi, inteligencja – wszyscy których potem rewolucja i bolszewizm zmieli zostawiając stosy trupów.

Dla leninowskiej koncepcji konieczne było najpierw zbudowanie hierarchicznej, zdyscyplinowanej struktury, a następnie zapewnienie partii nowego typu monopolu i pełnego panowania. Nieuchronnie musiały się zatem pojawić środki dyscyplinujące – zarówno wobec własnych towarzyszy,  którzy nie rozumieli na czym w danej chwili polega generalna linia partii, jak i wobec tych innych, którzy mogli partii leninowskiej stworzyć konkurencję i zagrozić. Partia leninowska musiała wobec wrogów, jak swoich stosować więc terror, by niszczyć obcych i stale oczyszczać swoje szeregi. W końcu naturalna ewolucja doprowadza partię nowego typu do kultu jednostki – jedynowładztwa wodza. 

Niekomunistyczny leninizm PO-PiS

Wszystkie polskie partie polityczne mają charakter partii leninowskich. Nie tylko SLD. Również Platforma Obywatelska i Prawo i Sprawiedliwość są partiami leninowskiego typu. Bez leninowskiej ideologii, jednak struktura partii, reguły jej funkcjonowania, cele jakie sobie stawia i sposób w jaki są formułowane – stanowią przykład czegoś co można określić jako niekomunistyczny leninizm.

Platforma, w której czystki wewnętrzne doprowadziły do jedynowładztwa Donalda Tuska prowadzi ciemny polski lud do nowoczesnej Europy. PiS z Jarosławem Kaczyńskim natomiast musi nawrócić lemingi otumanione propagandą salonu, a zwłaszcza wyjaśnić przyczyny katastrofy smoleńskiej – bo to właśnie jest najważniejsze. 

I nie idzie tu o merytoryczną wagę takich zagadnień jak modernizacja czy Smoleńsk, ale o sposób formułowania ich w relacji: „partia – społeczeństwo.” W leninowskim modelu wiedza i narracja płyną do mas z góry. Masy czyli my, ogół obywateli, możemy jedynie przyjąć wytyczne, trzasnąć obcasami i wiernie je realizować.  

W podobny sposób narracja płynie z gór partyjnych SLD czy Ruchu Palikota.

W odwrotną stronę: od NAS do NICH dotrze tylko to co ONI uznają za korzystne i słuszne.  Stąd, w tak patologicznej strukturze systemu politycznego głuchego na potrzeby obywateli, pozbawionego w istocie społecznej kontroli nad swoim działaniem,  nie sposób rozwiązać żadnego z istotnych problemów. Ani służba zdrowia, ani sądownictwo, ani gospodarka nie mogą w istocie liczyć na poważne potraktowanie.

Cała pseudo-dyskusja to gra pozorów. Demagogia, w której kiedy partia jest w opozycji – może obiecać wszystko, a kiedy rządzi zawsze znajdzie usprawiedliwienie dla braku skuteczności. I tak jest z obu stron gorącego sporu: PiS – PO. 

Lekarstwo na leninizm: Jednomandatowe Okręgi Wyborcze.

Leninowskie struktury polskich partii wytwarzają się na skutek stosowania w wyborach do Sejmu – najważniejszego organu polskiego systemu politycznego – tzw. proporcjonalnej ordynacji wyborczej. Proporcjonalna ordynacja dając partyjnemu przywództwu (wodzowi) prawo do ustalania list wyborczych, a zwłaszcza kolejności kandydatów, daje bowiem w istocie w ręce partyjnych bonzów władzę decydowania o tym kto będzie posłem.

Czyni to w jawnej sprzeczności  z Konstytucją, która takiej delegacji dla partii nie przewiduje. Na wiele sposobów proporcjonalna (partyjna) ordynacja wyborcza łamie prawa obywatelskie w tym bierne prawo wyborcze. Ale coś za coś. Jeśli partyjni liderzy mają dostać przywilej wyznaczania posłów, to ktoś musiał tych praw być pozbawiony.

Oczywistym lekarstwem na patologiczne zjawisko, jakim jest partia nowego typu jest odebranie liderom i partiom przywilejów wyborczych i oddanie pełni praw obywatelom. Takie rozwiązanie jest tylko jedno – jest to wybór posłów w Jednomandatowych Okręgach Wyborczych i to w jednej turze (by nie zostawiać furtki leninowskiemu partyjniactwu).

Wprowadzenie systemu jednomandatowego od lat proponuje Ruch Obywatelski na rzecz JOW, a nieodmiennie zwalczają go wszystkie polskie partie. Nie ma w tym nic dziwnego leninowskie struktury muszą walczyć z obywatelską demokracją. Zawsze to przecież czyniły.

* Artykuł ukazał się w “Uważam Rze” 8.04.2013

Strach przed JOW-ami, to strach przed Narodem. Za co abonenci Telewizji Polskiej płacą pieniądze.

Strach przed JOW-ami, to strach przed Narodem. Za co abonenci Telewizji Polskiej płacą pieniądze.

To obywatele mają kontrolować polityków i media, a nie odwrotnie.

Tomasz J. Kaźmierski 8.11.2017. [z Archiwum. MD]

Ucieszyłem się bardzo, kiedy w minioną sobotę, 4 listopada br., zobaczyłem kamerę wrocławskiego oddziału Telewizji Polskiej w sali konferencyjnej Centrum Historii Zajezdnia. Odbywała się tam Konferencja Ruchu Obywatelskiego na rzecz JOW zorganizowana z okazji 5. rocznicy śmierci profesora Jerzego Przystawy, twórcy Ruchu i animatora idei JOW.

Ruch Obywatelski na rzecz JOW od 24 lat domaga się wybierania posłów do Sejmu w 460 jednomandatowych okręgach wyborczych z łatwą i równą dla wszystkich swobodą kandydowania.

Na konferencji uzasadniano szeroko ten postulat. Powód mojej radości na widok telewizyjnej kamery był oczywisty. Telewizja, to przecież najpotężniejsze, ze wszystkich rodzajów środków masowego przekazu, narzędzie edukacyjne. Dociera ona szybko do licznych rzesz odbiorców poprzez transmisję informacji w formie języka mówionego i obrazów.

Jest dobrze – myślałem – o konferencji dowiedzą się setki tysięcy mieszkańców Wrocławia.

Niestety, wyemitowany materiał nie był żadną transmisją informacji, tylko klasyczną dezinformacją.

[uprzejmy pan Profesor Kaźmierski tak nazywa BEZCZELNE KŁAMSTWO. M. Dakowski]

Wrocławska TVP3 powtórzyła te same uproszczone kłamstwa o JOW, które od lat płyną ze wszystkich czołowych polskich mediów. Sztuczka była typowa. Dwie popierające JOW wypowiedzi uczestniczących w konferencji działaczy samorządowych zmieszane zostały z treściami propagandowymi i banialukami niemającymi z konferencją nic wspólnego.

Nie pokazano nikogo z obecnych tam ekspertów Ruchu, nie mówiąc już o wyemitowaniu choćby jednego słowa z ich wypowiedzi.

Pokazano za to innego eksperta, którego na konferencji nie było i który powtórzył ostatnio wielokrotnie nagłaśniane w mediach gołosłowne twierdzenie, że JOW-y w większych gminach tworzą patologie.

Wygląda na to, że abonenci Telewizji Polskiej płacą pieniądze za to, że są poddawani systematycznej indoktrynacji i dezorientacji w interesie elit politycznych. Gruboskórna manipulacja wrocławskiej TVP 3 nie pozostawia cienia wątpliwości, że wadliwy sposób wybierania posłów do Sejmu, który nadaje niesłuszne przywileje partyjnym grupom interesu, trzeba jak najszybciej zmienić. To obywatele mają kontrolować polityków i media, a nie odwrotnie.

Co łączy trzy grupy: Akcja Wyborcza Solidarność, Platforma Obywatelska i Ruch Kukiza.

Co łączy: trzy grupy: Akcja Wyborcza Solidarność, Platforma Obywatelska i Ruch Kukiza.

Przystawa poruszył las birnamski.

 Ruch JOW – dziedzictwo Jerzego Przystawy

Tomasz J. Kaźmierski,

 1 listopada 2016 [z Archiwum. MD]

Mija czwarta rocznica śmierci Jerzego Przystawy, twórcy Obywatelskiego Ruchu na rzecz JOW, wielkiego patrioty, niezmordowanego działacza społecznego, charyzmatycznego przywódcy, jednoczącego ludzi z różnych środowisk w pracy na rzecz dobra wspólnego.

Profesor Przystawa pierwszy zauważył, że ordynacja wyborcza III RP to poważna wada ustrojowa, która uniemożliwia sprawne funkcjonowanie państwa. Już jesienią 1992 roku wniósł do polskiego życia publicznego postulat reformy prawa wyborczego w artykule Dwa warunki konieczne opublikowanym na łamach paryskiej „Kultury”:

Jedyną, moim zdaniem, ordynacją wyborczą stwarzającą szansę odblokowania społeczeństwa i zasadniczej zmiany „sceny politycznej” byłaby ordynacja wyborcza, którą posługują się zarówno najstarsze (Wielka Brytania), jak i największe demokracje świata (Indie, Kanada, Francja, USA), a więc ordynacja z jednomandatowymi okręgami wyborczymi.

Niedługo potem, na spotkaniu 28 stycznia 1993 roku we Wrocławiu, Profesor Przystawa zainicjował Obywatelski Ruch na rzecz JOW, wzorowany na włoskim ruchu Maggioritario. W marcu 1993 roku zmobilizował grupę 39 radnych Wrocławia, by skierowała do posłów i senatorów apel o wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych.

W tym samym artykule Dwa warunki konieczne profesor Jerzy Przystawa zwrócił też uwagę na związek między niską jakością polityków i opłakanym stanem polskiego szkolnictwa. Zmiana tego stanu rzeczy nie będzie możliwa, o ile Polska nie zainwestuje w kształcenie ludzi samodzielnie myślących, a tym wykształconym ludziom nie stworzy warunków tworzenia w kraju. Dzisiaj Polska jest krajem wymarzonym dla kombinatorów, handlarzy, spekulantów i gangsterów, natomiast cechuje ją systematyczny odpływ, ucieczka najzdolniejszej i najbardziej przedsiębiorczej młodzieży, pisał.

Nie tylko o tym pisał, ale działał. Rzucał na szalę własną karierę w celu zwrócenia uwagi na niską rangę zawodu nauczyciela i złą sytuację polskiej nauki. Nie przyjmował nadawanych mu odznaczeń oraz trzykrotnie odmawiał zgody na nadanie mu naukowego tytułu profesora.

Przypominajmy dzisiejszym posłom te zachowania profesora Przystawy, bo podobnie, z godnością i honorem, postępowało w przeszłości wielu przywódców naszego narodu oraz wielu posłów wysyłanych przez sejmiki ziemskie na sejmy walne w czasach I Rzeczypospolitej.

Dzisiaj w Polsce trudno jest znaleźć kogoś, kto nie słyszałby o Ruchu JOW profesora Jerzego Przystawy. Najlepszym dowodem, że rzesze Polaków chcą uzdrowienia ustroju Rzeczypospolitej i pełnej realizacji swoich praw wyborczych, jest podchwytywanie idei JOW przez różne sprytne grupy polityczne walczące o sejmowe stołki.

W historii III RP były już przynajmniej trzy takie grupy: Akcja Wyborcza Solidarność, Platforma Obywatelska i Ruch Kukiza. Wszystkie te grupy, jak już te upragnione głosy dostały i znalazły się w Sejmie, zachowały się dokładnie tak samo. Szybko zmieniały im się priorytety i zabierały się za wszystko, tylko nie JOW-y.

Jednak bądźmy spokojni. Profesor Przystawa poruszył las birnamski. Prędzej, czy później Ruch JOW nieuchronnie rozłoży się obozem na ulicy Wiejskiej, by przypomnieć niesfornym politykom, po co zostali tam posłani.

Dlaczego naprawa polskiego państwa wymaga zmiany ordynacji wyborczej do Sejmu?

Dlaczego naprawa polskiego państwa wymaga zmiany ordynacji wyborczej do Sejmu?

Jaka Konstytucja? Jaka ordynacja wyborcza? Jakie państwo? Jaka Polska?

Wojciech Błasiak [z Archiwum. 8.11.2017. MD]

W przypadku współczesnego państwa polskiego, jego naprawa, naprawa jego sposobu funkcjonowania, naprawa trwała i istotna, wymaga zmiany ordynacji wyborczej do Sejmu. Jest to warunek konieczny i wyjściowy.

Ordynacja wyborcza a prawa wyborcze Polaków

Wynika to z faktu, że ordynacja wyborcza do rdzenia politycznego polskiej państwowości, jakim jest Sejm, decyduje o politycznej treści biernego i czynnego prawa wyborczego ponad 30 mln Polaków. Decyduje o tym, jaki polityczny wpływ na rdzeń polskiej państwowości ma ponad 30 mln dorosłych Polaków.

Treść polityczna biernego prawa wyborczego to realna możliwość kandydowania dla przedstawicieli grup i środowisk politycznych oraz realna zdolność do wymiany partyjnych grup politycznych w parlamencie. Polityczna treść czynnego prawa wyborczego to siła zależności posłów od wyborców oraz realna możliwość kontroli politycznej posłów przez wyborców.

W Polsce obowiązuje proporcjonalna ordynacja wyborcza w wyborach do Sejmu. Jej negatywna rolę w stanowieniu treści biernego i czynnego prawa wyborczego dla ponad 30 mln Polaków, a w konsekwencji polskiego państwa, można przedstawić konfrontując ją z drugim podstawowym rodzajem ordynacji wyborczej, jaką jest ordynacja większościowa oparta na regule jednomandatowych okręgów wyborczych, typu brytyjskiego.

Treść biernego i czynnego prawa wyborczego

Proporcjonalna ordynacja wyborcza istotnie ogranicza możliwość kandydowania obywateli, dzięki partyjnym listom wyborczym. Tworzy ona oligarchiczny system wyborczy. O realnej możliwości kandydowania ponad 30 mln Polaków, decyduje od kilkudziesięciu do kilkuset działaczy partii politycznych.

Od 26 lat ta ordynacja umożliwia w sposób istotny samo-selekcję partyjnych środowisk politycznych, a blokuje dostęp do sceny politycznej i nawy państwowej nowym potencjalnym elitom politycznym.

Ta proporcjonalna ordynacja równocześnie dzięki tymże partyjnym listom kandydatów, tworzy słabą zdolność do wymiany partyjnych grup władzy. Trudno jest w jej ramach „wyrzucić kiepskich” z Sejmu, by użyć określenia kanadyjskiego filozofa polityki Johna Pepalla. Ordynacja ta umożliwia istotną samoreprodukcję środowisk partyjnych grup władzy.

Większościowa ordynacja JOW daje istotnie pełne możliwości kandydowania wszystkim uprawnionym obywatelom. Równocześnie zasadniczo ogranicza rolę kierownictw partii politycznych w doborze kandydatów.

Ordynacja większościowa JOW tworzy równocześnie silną zdolność do wymiany partyjnych grup władzy politycznej. W jej ramach można względnie łatwo „wyrzucić kiepskich” z parlamentu.

Proporcjonalna ordynacja wyborcza tworzy słabą i pośrednią zależność posłów od wyborców oraz istotną trudność w ich kontroli.

Większościowa ordynacja JOW tworzy silną i bezpośrednią zależność posłów od wyborców oraz istotną możliwość ich politycznej kontroli.

Ordynacja wyborcza a kontekst socjopolityczny

Te wymienione właściwości obu ordynacji wyborczych są trwałe i stałe. Ale ich skutki i konsekwencje dla życia politycznego każdego kraju i sposobu funkcjonowania każdego państwa, zależą od kontekstu socjopolitycznego. Kontekst socjopolityczny to szeroko rozumiana sytuacja polityczna, z realnym układem sił politycznych w roli głównej, określona skutkami dynamiki społecznej i kulturowej. Ten sam rodzaj ordynacji wyborczej daje różne skutki i konsekwencje w różnych kontekstach socjopolitycznych.

(Odpowiadając w sierpniu 2015 roku na pytanie organizatorów Konferencji JOW, jakie byłyby skutki wprowadzenia niemieckiej spersonifikowanej ordynacji proporcjonalnej w wyborach do polskiego Sejmu, stwierdziłem, iż jej wprowadzenie w niczym nie poprawiłoby sposobu funkcjonowania polskiego państwa. Jednocześnie stwierdziłem, iż ta ordynacja w niczym nie przeszkadza w funkcjonowaniu sprawnego państwa niemieckiego, gdyż niemieckie elity polityczne są patriotyczne i kompetentne.

Dzisiaj już bym tego pod adresem państwa niemieckiego nie powiedział, gdyż zmienił się kontekst socjopolityczny, w którym niemiecka ordynacja proporcjonalna skutkuje wyjątkowo negatywnymi konsekwencjami dla Niemiec i całej Europy. A to za sprawą decyzji niemieckiej kanclerz Angeli Merkel, której podtrzymywane przez ponad 2 lata decyzje otwarcia granic przed falami nielegalnej imigracji muzułmańskiej, wywołały jeden z najcięższych europejskich kryzysów politycznych w historii powojennej.

Gdyby w Niemczech obowiązywała większościowa ordynacja JOW typu brytyjskiego, kanclerz A. Merkel byłaby najprawdopodobniej szybko zmuszona do rezygnacji ze swej funkcji przez posłów własnej partii. Tak jak to się stało z premier Margaret Thatcher w 1990. Jak to opisywał Frederick Forsyth, posłowie konserwatywni zmusili ją do rezygnacji, gdyż uznali – „Ona nas się przestała słuchać”, i prowadziła politykę, której coraz bardziej zdecydowanie sprzeciwiali się ich wyborcy, co groziło ich reelekcji w kolejnych wyborach do Izby Gmin.)

Konteksty socjopolityczne się wszakże zmieniają, gdyż podlegają dynamice zmian społecznych i kulturowych, natomiast sposoby określania przez ordynacje wyborcze politycznych treści biernego i czynnego już nie. Są trwałe i stałe.

Partyjna oligarchia wyborcza III RP i jej skutki

We współczesnej Polsce mamy do czynienia z istotnie fasadową demokracją polityczną, która w swej socjopolitycznej treści jest partyjną oligarchią wyborczą. O składzie polskiego Sejmu w istocie decydują partyjne oligarchie. Dzięki tej ordynacji posłowie nie są bezpośrednio i silnie zależni od wyborców, stając się dzięki procedurze partyjnych list wyborczych bezpośrednio i silnie zależni od z reguły zoligarchizowanych władz partyjnych. W konsekwencji polscy posłowie w Sejmie bezpośrednio i silnie reprezentują władze swoich partii, od których są bezpośrednio zależni i którzy ich politycznie kontrolują.

Dlatego twierdzenie polskich i europejskich nauk politycznych o większej reprezentatywności posłów wybranych w ordynacji proporcjonalnej jest merytorycznie absurdalne. Jest to ideologiczny mit niemający nic wspólnego z naukową analizą rzeczywistości politycznej. Polscy posłowie wybierani w ordynacji proporcjonalnej reprezentują w Sejmie nade wszystko władze swoich partii, a nie wyborców, którzy na nich głosowali i którzy nie są w stanie kontrolować swoich posłów.

Brak bezpośredniej i silnej zależności posłów od wyborców, tworzy w polskim ustroju parlamentarno-gabinetowym szersze zjawisko braku silnej i trwałej zależności polskich polityków od szerokich grup i środowisk społecznych.

Ponieważ zaś o władzy wykonawczej w polskim państwie decydują partyjne grupy władzy politycznej tworzące rząd, skutkuje to w konsekwencji brakiem silnej zależności politycznej grup władzy państwowej i całych instytucji państwowych od polskiego społeczeństwa.

Utrzymywanie zaś stałe takiej sytuacji uruchamia silniejsze lub słabsze procesy socjopolityczne przekształcanie grup władzy administracyjnej i zarządzającej w państwie w biurokratyczne grupy władzy, które same zaczynają określać cel i sens działania swoich instytucji państwowych. Wówczas to ich grupowe interesy, aspiracje i ambicje decydują o celach i sensie funkcjonowania instytucji państwowych, a ostatecznych konsekwencjach całego państw. Jak dowodził tego Max Weber, każda administracja, nad którą nie panuje się politycznie czy ekonomicznie przekształca się w biurokratyczną grupę władzy, a „racjonalność biurokracji jako administracji, przekształca się w irracjonalność biurokracji jako grupy władzy”.

W konsekwencji tych procesów państwo staje się mniej lub bardziej luźną konfederacją instytucjonalnie istniejących grup władzy biurokratycznej. Aż wreszcie, tak jak w wypadku współczesnego państwa polskiego rządów okresu PO-PSL, „państwo istnieje teoretycznie”, jak to ujął współczesny nam uczestnik sprawowania w nim władzy.

„Miękkie” państwo III RP

Konsekwencją tych procesów jest istnienie państwa III RP jako charakterystycznego dla azjatyckich krajów postkolonialnych II połowy XX wieku, badanych przez szwedzkiego ekonomistę i socjologa Gunnara Myrdala, a nazwanego tzw. miękkim państwem.

To „miękkie” państwo III RP charakteryzują stale jego 4 właściwości:

1) niski stopień skuteczności i efektywności działania państwa, aż po trwałą niemożność rozwiązywania szczególnie trudnych i skomplikowanych problemów;
2) niski stopień praworządności i służebności publicznej władzy państwowej, aż po anarchię i samowolę poszczególnych służb tego państwa;
3) wysoki stopień korupcji politycznej i ekonomicznej, aż po kryminogenność i kryminalność praktyk w poszczególnych służbach państwa;
4) niska odporność na zewnętrzne presje międzynarodowe, aż po prowadzenie kompradorskich polityk w interesie obcych centrów politycznych i gospodarczych.

Socjopolityczne prawo Fredericka Forsytha

Ostatecznie bowiem w całym państwa działa socjopolityczne prawo, czy prawidłowość społeczna, którą nazwałem prawem Fredericka Forsytha i sformułowałem następująco:
Brak zależności bezpośredniej posłów od wyborców, a w konsekwencji słabość zależności, aż po jej brak, polityków i instytucji sprawujących władzę w państwie, od wyborców, obywateli i całego społeczeństwa, tworzy sytuację, dzięki której powstaje poczucie wyższości społecznej i politycznej u poszczególnych osób i grup społecznych sprawujących władzę, wobec tychże wyborców, obywateli i tegoż społeczeństwa. Utrzymywanie tego poczucia wyższości skutkuje tworzeniem postaw arogancji i poczucia bezkarności wobec otoczenia społecznego, co jest potwierdzane brakiem odpowiedzialności za swe działania.

Stałe i trwałe poczucie bezkarności i arogancji prowadzi do osłabiania praworządności praktyk państwowych, pogarszania sprawności i skuteczności działania oraz do korupcji.

Wynika to socjologicznego procesu internalizacji, czyli intersubiektywnego uwewnętrzniania obiektywnej społecznie sytuacji posiadania władzy nad ludźmi, przy braku kontroli jej posiadania i przy braku egzekwowania odpowiedzialności za jej posiadanie. Jest to proces intersubiektywnego uwewnętrzniania w strukturach osobowości obiektywnej społecznie sytuacji władzy stojącej ponad społeczeństwem, co tworzy i odtwarza poczucie wyższości z wszystkimi tego konsekwencjami.

Trwałość skutków prawidłowości społecznej

Jest to prawidłowość społeczna, która jako prawo społeczne, a nie przyrodnicze, działa tylko w masowej, a nie jednostkowej skali, w formie stałej, acz zmiennej w sile, tendencji, w zależności od jednostkowych i grupowych właściwości socjo-kulturowych i socjopolitycznych. Można oczywiście samoświadomą działalnością redukować jej siłę i skutki, ale ich nigdy nie likwidując. W dłuższej zaś perspektywie nawet taka samoświadoma redukcja okazuje się nieskuteczna.
Dlatego też proporcjonalna ordynacja wyborcza do Sejmu w polskim kontekście socjopolitycznym, ma i będzie miała decydujący wpływ na niską jakość funkcjonowania polskiego państwa. Bez zmiany tej ordynacji nie istnieje możliwość rozpoczęcia procesów trwałej i istotnej naprawy polskiego państwa.

Obecnym tego wyrazem jest fakt, iż po 2 latach prób naprawy polskiej państwowości, kluczowym sukcesem legitymizującym wręcz obecną władzę wykonawczą i ustawodawczą PiS, jest fakt, iż sama nie kradnie i nie pozwala okradać państwa nade wszystko z podatków. Trudno wszakże uznać to za trwałą i istotną naprawę polskiego państwa.

Tekst wystąpienia dra Wojciecha Błasiak na Konferencji Ruchu JOW w 5. rocznicę śmierci prof. Jerzego Przystawy „Reforma ustroju polskiego państwa. Jaka Konstytucja? Jaka ordynacja wyborcza? Jakie państwo? Jaka Polska?”

Fikcja biernego prawa wyborczego. Partyjna oligarchia wyborcza.

Fikcja biernego prawa wyborczego. Partyjna oligarchia wyborcza.

Wojciech Błasiak [z Archiwum. 26.02.2019. MD]

Właściwe wybory parlamentarne

Wczoraj kierownictwo partii Prawo i Sprawiedliwość przedstawiło publicznie nazwiska swoich kandydatów do Parlamentu Europejskiego w zbliżających się wyborach majowych, z miejsc na partyjnych listach wyborczych o numerach 1 i 2. Odbiło się to szerokim echem dziennikarskim wraz z komentarzami o kandydatach, prawie już pewnych zostania europosłami.

Nikomu jakoś nawet do głowy nie przyszło zapytać o to, jak to się ma do demokracji wyborczej? Dlaczego ten wybór numerów 1 i 2 jest tak ważny, jakby to były wręcz wybory do europarlamentu? I po co aż posiedzenia władz partii i klubu parlamentarnego, aby tego dokonać?

Fikcja biernego prawa wyborczego

Otóż to posiedzenie było posiedzeniem wyborczym, gdzie dokonały się pierwotnie właściwe wybory do europarlamentu. Będą jeszcze wtórne w maju, gdzie w zależności od fali poparcia tej partii i jej regionalnego zróżnicowania oraz indywidualnych korekt w głosowaniu na kandydatów, dokona się wybór ostateczny posłów PiS do Brukseli. To bowiem kierownictwo partii i klubu PiS, a nie wyborcy, dokonuje w sposób zasadniczy faktycznych wyborów europosłów. Tak jak dokona faktycznego wyboru posłów PiS do polskiego Sejmu.

Ustalanie bowiem kolejności nazwisk kandydatów na partyjnych listach wyborczych w wyborach w ordynacji proporcjonalnej, to zasadnicze określanie szans wyborczych kandydatów w takich wyborach. Po pierwsze więc, aby zostać posłem trzeba znaleźć się na partyjnej liście wyborczej. Nikt, kto się na takiej liście nie znajdzie, nie może znaleźć się w Sejmie czy Parlamencie Europejskim. Nie można po prostu zarejestrować się jako obywatel i wystartować jako kandydat do parlamentu. Mimo iż Konstytucja daje każdemu obywatelowi jego niezbywalne obywatelskie prawo polityczne bycia wybieranym, czyli bierne prawo wyborcze.

To prawo okazuje się fikcją, gdyż nie można z niego w Polsce skorzystać będąc obywatelem. Trzeba być zaakceptowanym przez władze partii kandydatem na partyjnej liście wyborczej. To jest sedno liberalnej demokracji wyborczej III Rzeczpospolitej Polskiej. To władze partii wybierają w rzeczywistości kandydatów do parlamentu. Bierne prawo wyborcze obywateli jest fikcją. I nikogo to nie obrusza i nie obchodzi, od Rzecznika Praw Obywatelskich poczynając, przez Państwową Komisję Wyborczą, a na uniwersyteckich polskich prawnikach, politologach i socjologach polityki kończąc.

Wyborcze „miejsca biorące”

Skąd takie znaczenie kolejności miejsc na partyjnej liście wyborczej? To znaczenie wynika z faktu, iż w głosowaniu na kilkanaście list partyjnych i co najmniej stu kilkudziesięciu kandydatów, nikt z wyborców nie zna kandydatów. Nawet z nazwiska, o poglądach i dokonaniach już nie wspominając.

Wyborca odszukuje więc listę wyborczą znanej mu jedynie z przekazów medialnych partii politycznej. Bierze ją do ręki i patrzy od góry na kilka pierwszych nazwisk spośród kilkunastu na niej zwykle umieszczonych. Potem przesuwa wzrokiem po liście i zwykle zatrzymuje się na ostatnim nazwisku. I tak dokonuje wyboru. Jeśli żadne nazwisko z niczym szczególnie pozytywnym mu się nie kojarzy, to zakreśla numer 1 na liście. Jeśli kojarzy mu się z czymś pozytywnym, to bierze pod uwagę jeszcze zwykle numery 2, 3, a nawet czasem 4, acz również i numer ostatni, gdyż zatrzymuje na nim wzrok.

To wszystko wynika z logiki patrzenia wyborcy na partyjną listę wyborczą i logiki dokonywania wyborów w ordynacji proporcjonalnej w Polsce. Ustalając więc kolejność nazwisk kandydatów na liście, a zwłaszcza tych z numerami 1, władze partii politycznych w Polsce dokonują zasadniczych właściwych wyborów do parlamentu. Określają kto może kandydować i z jakimi szansami. Określają nade wszystko „miejsca biorące”, jak się mówi w ich slangu partyjnym.

Fasadowa demokracja

Wyborcy w tej sytuacji sprowadzeni są zasadniczo do biernej roli głosujących, gdyż zasadniczego wyboru dokonali już za nich partyjni bossowie. Wyborcy wybierają bowiem tylko spośród tych, których już w procesie partyjnej selekcji wyborczej wybrano. Dlatego czynne prawo wyborcze jest w istocie fasadowe. Wybory parlamentarne są istotnie fasadowe, gdyż wybór jest zredukowany tylko do tych, których wybrały władze partii politycznych. Głosowanie wyborcze na już wybranych, zastępuje wybory parlamentarne spośród możliwych chętnych do kandydowania do parlamentu.

Dlatego pójdziemy w maju na wybory do Parlamentu Europejskiego, weźmiemy do ręki listę wyborczą partii Prawo i Sprawiedliwość i zdecydujemy, czy zakreślić 1 czy może wybierzemy między 1 a 2, a być może nawet 3. Reszty i tak nie znamy.

Dlatego w pewnie w październiku pójdziemy na wybory do polskiego parlamentu, weźmiemy do ręki partyjną listę kandydatów do Sejmu i zdecydujemy, czy zakreślić 1, czy może wybierzemy między 1 a 2, a być może nawet 3 i 4, czy nawet numerem ostatnim. Jeśli go znamy, a pewnie nie.

I potem będziemy się dziwić, jak taki dureń i oszust znalazł się w Sejmie. A o wyborze listy partyjnej zadecyduje obraz medialny partii i ich liderów, z wszystkimi jego zmanipulowanymi przekazami włącznie.

Partyjna oligarchia wyborcza

Dzięki temu żyjemy w ustroju politycznym partyjnej oligarchii wyborczej, a nie jak nam się wydaje i jak nam wmawiają wszelakie autorytety III Rzeczpospolitej, w ustroju politycznym parlamentarnej demokracji obywatelskiej. W tym ustroju oligarchii wyborczej w istocie bowiem nie jesteśmy obywatelami. Jesteśmy głosującymi na już wybranych nominatów partyjnych politycznymi tubylcami. Mamy swoje konstytucyjne prawa wyborcze, tak czynne, jak i bierne, ale nie możemy z nich skorzystać. Odbiera nam je proporcjonalna ordynacja wyborcza. Ba, sami nawet nie możemy w swoim podobno własnym kraju kandydować. Możemy tylko potulnie głosować na kandydatów już wybranych.

I można by drwić do woli z naszej roli tubylców, do jakiej zostaliśmy jako wyborcy sprowadzeni, gdyby nie tragiczne skutki tego proporcjonalnego sposobu wybierania dla polskiego państwa. Ta ordynacja stała się politycznym wehikułem czasu, który przenosi nam stale układ sił czasów „okrągłego stołu”, acz i czasów nam bliższych. W tej ordynacji nie da się wyrzucić hołoty politycznej z polskiego parlamentu, a w konsekwencji zrobić porządek w polskim państwie.

W tej ordynacji fakt ustalania list partyjnych i doboru przez kierownictwa partii swoich kandydatów jest samoreprodukcją środowisk politycznych. Ich samopowielaniem. Jest kluczowym mechanizmem negatywnej samoselekcji partyjnych grup władzy w Polsce. Z ich głupotą, bezideowością, prostactwem, sprzedajnością i skorumpowaniem.

I jeśli nie zmienimy tego sposobu selekcji polityków do najważniejszego organu władzy polskiego państwa, jakim jest Sejm, nie zrobimy nigdy w tym państwie porządku, a sami będziemy tu tylko politycznymi tubylcami, bez najważniejszych praw obywatelskich – biernego i czynnego prawa wyborczego.

21 lutego 2019

SZTUKA WALKI BEZ WALKI

SZTUKA WALKI BEZ WALKI

  Sławomir M. Kozak sztuka-walki-bez-walki www.oficyna-aurora.pl 2023-02-03

To, że przez świat przewija się, niespotykana dotąd w historii, fala niesamowitych wydarzeń nie jest niczym odkrywczym. A jednak, mimo że od zamierzchłych czasów przez nasz glob przetaczały się fale kataklizmów, epidemie i wyniszczające wojny, przywykliśmy uważać, iż wszystko to działo się w miarę naturalnie, i w sposób wytłumaczalny. Człowiek, jako gatunek ludzki nie miał zdolności przeciwdziałania erupcjom wulkanów, jako element społeczeństw – atakującym je, nieznanym wcześniej chorobom, a jako trybik w machinie państwa – wybuchającym wokół konfliktom zbrojnym. Przeciętny zjadacz chleba nadal nie ma na to wpływu.

Ale człowiek, jako homo sapiens, nauczył się w ostatnich latach oddziaływać na warunki pogodowe, ingerować w DNA i doskonalić sztukę zabijania swojego gatunku na niewyobrażalną wcześniej skalę. Wiele wskazuje na to, że niektórzy przedstawiciele ludzkiej (?) rasy, wdrażają obecnie w życie te właśnie osiągnięcia.

Oczywiście, możemy udawać, że nie istnieją spiski mające na celu zlikwidowanie kilku miliardów mieszkańców Ziemi, gdyż są one z założenia tak niemoralne, iż nikt by się na to nie poważył. Czy jednak naprawdę? Czy mamy prawo pozostawać naiwnymi po milionach ofiar chloru, fosgenu, iperytu, fenolu i cyklonu B na ziemiach Europy, broni biologicznej na terenach podbitych przez Japonię, czy wreszcie ładunków atomowych użytych wobec tej ostatniej? A przecież wszystko to wykorzystał człowiek przeciw człowiekowi w ciągu zaledwie 30 lat XX wieku. Tego nieodległego wieku, w którym większość z nas przyszła na świat.

W moim przekonaniu, toczy się przeciw nam okrutna, bezpardonowa wojna, w której przewagą wroga jest nie tylko nasza ufność w to, że jako gatunek, jesteśmy niezdolni do eksterminacji planowej, wyzutej z odruchów człowieczeństwa, ale też przekonanie, iż mimo wszystko nadal wyznajemy podstawowe wartości cywilizacji łacińskiej.

Wiele wskazuje jednak na to, że żyjemy w świecie iluzji, w którym wmówiono nam, iż największym osiągnięciem ludzkości jest demokracja, a nasi reprezentanci pilnują naszych interesów, dbając o nasze zdrowie i życie. To, że jest to przeświadczenie nie mające nic wspólnego z rzeczywistością, pokazuje nasza codzienność. Mniej lub bardziej demokratycznie wybrani przedstawiciele większości społeczeństw, mają inne zajęcia. Zajmuje ich tylko pilnowanie własnych interesów i dbanie o dobrą kondycję najbliższych. Czy, w istniejących warunkach demokracji parlamentarnej, w której ludzie u sterów powinni być wyrazicielami oczekiwań suwerena, jakim jest naród, a działają z premedytacją wbrew temu narodowi, istnieje szansa na odwrócenie naszego losu?

Przy aktualnie obowiązującym układzie (!) wyborczym istnieją tylko dwie drogi wyjścia z tego klinczu. Rewolucyjna, której jestem zdecydowanym przeciwnikiem i ewolucyjna, czyli pozwalająca wyzwolić się z dotychczasowych, celowo wprowadzonych, ułomności systemu. Ta druga opiera się na wdrożeniu mechanizmów demokracji bezpośredniej, czyli takim rozwiązaniu politycznym, w którym obywatele mają ścisły wpływ na podejmowane w ich imieniu decyzje. Wywodzi się ona z tradycji głosowań ludowych, które w sposób doskonały sprawdziły się w minionych latach, w kilku krajach, jak Szwajcaria, czy Liechtenstein. Obywatel ma osobisty, właśnie bezpośredni wpływ, poprzez plebiscyty, bądź referenda, na rozstrzygnięcia podejmowane w jego sprawach. Jest to sposób zdecydowanie uczciwszy, bo nie oparty na uwarunkowaniach partyjnych, w których jakże często głosujemy na ludzi w ogóle sobie nie znanych, bo np. w wyborach do Sejmu możemy głosować tylko na tych, już wskazanych przez liderów partyjnych, przez co zniechęca się wiele osób do głosowania w ogóle, czyli degraduje się ich czynne prawo wyborcze.

Natomiast, funkcjonujące u nas limity poparcia pozwalające kandydować do Sejmu, są zaporowe dla osób spoza układu, co czyni fikcyjnym ich bierne prawo wyborcze. Ale, co chyba najważniejsze, demokracja bezpośrednia pozwala na czynny i ciągły nadzór nad działaniami rządu. Wyniki wszelkich inicjatyw, referendów, czyli wola narodu, jest dla rządu obowiązująca, zupełnie inaczej, niż ma to miejsce obecnie, kiedy oczekiwania obywateli są ignorowane, jeżeli nie odpowiadają ekipie rządzącej. Jestem pewien, że żaden poseł, czy członek rządu, mając na względzie tak rozumianą służbę społeczną i możliwość natychmiastowej reakcji wyborców na jego działania, nie upodliłby Polaków tak, jak uczyniło to wielu w ostatnich kilku latach. Przy odpowiedniej regulacji, jest też taki rodzaj demokratycznego zarządzania państwem znacznie  tańszy od dotychczasowego.

Tymczasem to, co dzieje się dookoła nas, praktycznie w każdym miejscu świata, przypomina jakieś filmidło klasy B, bo „liderzy” traktują swych wyborców niczym stado baranów. Przy odrobinie zastanowienia można dojść do wniosku, że chyba licytują się na ilość w jakichś satanistycznych rozgrywkach depopulacyjnych. To już nie przypomina thrillera, w którym grupa degeneratów poluje na wypuszczonych z klatek ludzi, a bardziej koszmarny horror, w którym strzela się do spętanego tłumu z artylerii. Jak inaczej traktować zmuszanie obywateli do noszenia na twarzach szmaty, która nie jest w stanie chronić przed jakimkolwiek wirusem, czy podawanie ludziom niesprawdzonych medykamentów? Ba, ogromna grupa ludzi, w tym poważnych naukowców,  w każdym prawie kraju krzyczy o ich ewidentnej szkodliwości, nie tylko dla zdrowia, ale i życia.

I co? Cisza.

Piloci i sportowcy, czyli najbardziej rygorystycznie badani ludzie, padają bez czucia, często na oczach widzów, co odnotowują setki filmów i tysiące wpisów w mediach społecznościowych, a jedynym, co robią z tym „zarządcy”, jest zaniżanie dla tych grup wymogów zdrowotnych. Płoną fermy, dopłaca się rolnikom do niszczenia zbiorów, utylizuje się mleko, równolegle wdrażając  sztuczne mięso, organiczne jaja i przekąski z robaków. Czyli promuje się wszystko to, co rujnuje naturalną odporność i zdrowie człowieka!

W kilku miejscach globu prowadzone są długotrwałe działania wojenne obliczone na wyniszczenie, głównie ludności cywilnej. Nikt nie nawołuje do opamiętania i prób zawarcia pokoju. Zachód wprowadza cyfrową walutę, twierdząc, że to dla ułatwienia regulowania polityki pieniężnej, Rosja z kolei przymierza się do tego samego – rzekomo dla obejścia zachodnich sankcji. Dla odwrócenia naszej uwagi od spraw podstawowej wagi, rozpowszechnia się bzdury o UFO, które pokonują nie tylko bariery dźwięku i prędkość światła, ale też granice poprawności politycznej, pojawiając się  zarówno w USA, Kanadzie, Urugwaju, jak i w Rosji! Czy my wszyscy jesteśmy już ubezwłasnowolnieni i bezczynnie będziemy patrzyli na domykające się przed nami drzwi do normalności? A może lepiej owinąć się w czarny worek foliowy i zacząć czołgać do najbliższego cmentarza…

Nadal uważam, że mamy szansę, by jeszcze odmienić nasz los. Możemy i powinniśmy tego dokonać na drodze ewolucji, zmiany systemu wyborczego, a szczegóły takiego rozwiązania są dostępne, wystarczy choćby dokładnie się wczytać w niniejszy felieton. Walczyć z przeciwnikiem można używając różnych metod, pamiętając jednak, że w każdej sztuce walki najważniejsze są – samokontrola, dyscyplina i wytrwałość. To nie będzie łatwe. Ale konieczne, by przeżyć.

Najlepszy efekt daje elastyczność, umiejętność wykorzystania siły wroga przeciw niemu, zneutralizowanie ataku i kontrola atakującego.

Sztuka walki bez walki.

Sławomir M. Kozak

Ciągle aktualny plan dla Polski: Jednomandatowe Okręgi Wyborcze. Polityk, to ten, kto dzieli publiczne pieniądze.

Ciągle aktualny plan dla Polski: Jednomandatowe Okręgi Wyborcze.

Polityk, to ten, kto dzieli publiczne pieniądze.

Jerzy Przystawa, marzec 2012

Obóz protestu

Polska, a w szczególności Warszawa, od lat jest świadkiem nasilających się protestów najróżniejszych grup zawodowych i związków. Chyba poza bankierami i zawodowymi politykami protestowali już wszyscy. Jedni głośniej, inni ciszej, jedni spokojnie maszerowali, inni szli z hałasem i dymem palonych opon samochodowych i kubłów ze śmieciami. W ogromnej większości były to i są protesty o charakterze egzystencjalnym: protestujący stwierdzają, że pieniądze publiczne są źle dzielone, w związku z tym szwankują wszelkie służby publiczne, a kolejne grupy zawodowe popadają w biedę, nie będąc w stanie ani wykonywać należycie swoich obowiązków, ani nawet zarobić na swoje utrzymanie. Poruszające były też manifestacje protestu o charakterze nie egzystencjalnym lecz politycznym, w tym, w pierwszym rzędzie, w związku z Katastrofą Smoleńską czy Marsze Niepodległości.

 Ogólną cechą tych wszystkich akcji protestacyjnych jest to, że są to akcje rozłączne, angażujące w różnym stopniu różne grupy zawodowe i społeczne, nie wywołujące – każda z osobna – większego rezonansu społecznego. I nie mogą one takiego rezonansu wywołać, gdyż stanowią front walki o interesy szczegółowe, a więc nie posiadają potencjału umożliwiającego zaangażowanie szerokich warstw społecznych. Stoczniowcy mało obchodzą dzisiaj górników, i vice versa, rolnicy i lekarze ambiwalentnie odnoszą się do jednych i drugich itd., itp. Społeczeństwo jest podzielone, po roku 1989, po rozbiciu NSZZ Solidarność, zabrakło idei, organizacji i struktur, które mogłyby te różne części Polski scalić ponownie i utworzyć z nich siłę, będąca w stanie przeciwstawić się globalnym planom politycznym, dla których podmiotowość Polski i Polaków może być jedynie kłopotem i zagrożeniem. Wygenerowana w trakcie umów – nazwijmy je umownie Umowami Okrągłego Stołu – klasa zawodowych polityków, otrzymała zadanie dopasowania naszego kraju do tych globalnych planów, pilnowania i pacyfikowania odruchów społecznego protestu. I to zadanie, od 23 lat, z pomocą wszystkich wielkich tego świata, skutecznie wykonuje. Ta skuteczność jest możliwa dzięki ciągłemu kredytowaniu zewnętrznemu, które wpędziło Polskę w pętlę gigantycznego zadłużenia, ale pozwalało na utrzymywanie jako-takiego „pokoju społecznego”, nie dopuszczając do zbyt gwałtownego wybuchu niezadowolenia, takiego, jak np. w Grecji czy na Węgrzech.  

Aby przeciwstawić się planom globalnym, aby uzyskać podmiotowość Polski i Polaków w europejskich i światowych rozgrywkach, konieczna jest idea jednocząca, ponad wszelkimi interesami partykularnymi poszczególnych grup społecznych, idea, która jest do przyjęcia i akceptacji dla wszystkich, idea, która nikogo nie antagonizuje, ale której realizacja wychodzi naprzeciw słusznym oczekiwaniom społecznym. Naturalnie, ta idea musi mieć w sobie potencjał dający nadzieję na zrealizowanie tego ambitnego, antyglobalistycznego zamiaru: przywrócenia Polsce miejsca podmiotowego w polityce międzynarodowej.

W tym Obozie Protestu pojawił się ostatnio na scenie politycznej podmiot aspirujący do zdominowania tej sceny i przejęcia niekwestionowanego i wyłącznego przywództwa. Jest nim partia Jarosława Kaczyńskiego, Prawo i Sprawiedliwość. Uchwała Komitetu Politycznego tej partii z dnia 21 marca 2012 oświadcza:

 „Jedynym ugrupowaniem, zdolnym przeciwstawić się planowemu osłabianiu polskiego państwa i demoralizowaniu jego obywateli, jest Prawo i Sprawiedliwość, które scala różne prawicowe oraz centrowe nurty i środowiska. Tylko skupienie się wokół PiS wszystkich, których łączy troska o pomyślną przyszłość niepodległej Polski, gwarantuje możliwość uzyskania realnego wpływu na funkcjonowanie państwa. Łudzenie wyborców mirażami personalnych przetasowań przez grupy, które nie mają szans na wejście do Parlamentu, szkodzi sprawie zwycięstwa prawicy… Wymaga tego dobro Ojczyzny, które musi być traktowane jako ważniejsze od osobistych interesów i ambicji. Tworzenie organizacji, działających na marginesie politycznych wydarzeń, ale uszczuplających elektorat prawicy choćby o ułamki procentów, jest szkodliwe i służy przeciwnikom Polski silnej, dostatniej, sprawiedliwej i liczącej się w świecie. Kto się na taki krok decyduje nie będzie mógł w przyszłości liczyć ani na zapomnienie błędów, ani na kandydowanie z list Prawa
i Sprawiedliwości. Polska potrzebuje zwycięstwa prawicy. Zwycięstwo zapewnić może jedynie Prawo i Sprawiedliwość. To zwycięstwo nastąpi tym szybciej, im więcej sił skupi się we wspólnym wysiłku.”

Oczywiście, PiS i Jarosław Kaczyński nie jest jedyną partią, ani ugrupowaniem politycznym, aspirującym do ogólnonarodowego przywództwa i domagającym się zjednoczenia wszystkich pod wywieszonym przez nich sztandarem. Przypisuję tej partii miejsce szczególne, ponieważ jest to dzisiaj najsilniejsza partia polityczna, opozycyjna wobec koalicji rządzącej, dysponująca aktualnie 30% mandatów poselskich i nie ukrywająca, że jej celem jest przejęcie władzy w Polsce i to na zasadzie wyłączności. Posługuje się ona sprytną socjotechniką, która wszystkich Polaków, nie zgadzających się z Jarosławem Kaczyńskim brutalnie spycha „na miejsce, na którym stało ZOMO”, przypisując im złe, antypatriotyczne i antypolskie intencje, a nawet więcej: zdradę interesów narodowych.

Propozycja Jarosława Kaczyńskiego nie jest interesująca

Powód jest bardzo prosty: Jarosław Kaczyński jest politykiem Magdalenki i Okrągłego Stołu, pozostającym w najwyższych strukturach władzy nieprzerwanie od roku 1989, także jako premier rządu polskiego, którego brat sprawował może nawet jeszcze wyższe urzędy i godności, z Urzędem Prezydenta RP włącznie. Z tych powodów nie jest wiarygodna jego argumentacja, stosowany wobec nas szantaż – „staliście tam, gdzie stało ZOMO” – ani nie jest wiarygodny on sam, jako przywódca antyglobalistycznego protestu Polaków. Ciąży na nim bowiem odpowiedzialność nie tylko za okres rządzenia Polską z pozycji premiera, ale, a la longue, współodpowiedzialność za wszystko to, przy czym współuczestniczył od roku 1989. Nie można wykluczyć, że Jarosław Kaczyński jest dzisiaj innym politykiem niż ten z ostatniej dekady ubiegłego wieku, ale, żeby nas o tym przekonać, zamiast szantażować nas piętnem zdrady interesów narodowych, powinien raczej złożyć jakąś samokrytykę, wskazać wyraźnie co w jego działaniach politycznych tych 23 lat było złe i szkodliwe dla Polski, co dzisiaj odrzuca i dlaczego. Zamiast takiej samokrytyki, tak jak zawsze do tej pory, domaga się od nas podporządkowania i bezdyskusyjnego przyjęcia jego wykładni politycznej. Nie sądzę, żeby była to, na dłuższą metę, droga właściwa.

Gdzie więc jest klucz, gdzie szukać skutecznego planu dla Polski?

Jako inicjator, przed 20 laty, Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, z satysfakcją i przyjemnością pragnę w tym miejscu przywołać Uchwałę Katowickiej Okręgowej Rady Adwokackiej z dnia 22 marca 2012. Adwokaci stwierdzają w niej:

Zawód polityka stał się zawodem zamkniętym dla aktywnych społecznie obywateli. Ukształtowany system partyjny skutecznie wyeliminował możliwość wpływu na rządy w państwie dla rzeszy osób nie związanych z kastą politycznych “celebrytów”, monopolizującą życie polityczne ostatniego dwudziestolecia.

Nie jest to zgodne ani z zasadami demokracji, ani z interesem państwa. Gry wewnątrzpartyjne często bowiem powodują, że eksponowane stanowiska w państwie obejmują ludzie jawnie niekompetentni a dorosłych obywateli pouczają osoby, które same niczego nie osiągnęły we własnym życiu zawodowym.

Dlatego uznajemy, że argumentacja, związana z postulatem tzw. deregulacji winna mieć w pierwszym rzędzie zastosowanie do grupy zawodowych polityków.

Z powyższych względów postanawiamy poprzeć działania, służące realizacji postulatów, niezbędnych dla deregulacji zawodu polityka w Polsce. Są nimi:
– zmiana ordynacji wyborczej do Sejmu i Senatu poprzez wprowadzenie okręgów jednomandatowych,
– zmiana ordynacji wyborczej do Sejmu i Senatu poprzez ograniczenie minimum liczby podpisów osób, popierających kandydata do 500.”
 

Deregulacja zawodu polityka: kto to jest polityk?

Najprostsza i najbardziej właściwa odpowiedź na to pytanie jest taka:

polityk, to ten, kto dzieli publiczne pieniądze

Z tej definicji polityka wynika od razu najważniejsza rola Sejmu w strukturze władzy państwowej: to w Sejmie dzielone są publiczne pieniądze, to tam uchwala się Budżet Państwa, to tam muszą być uwzględnione wszystkie słuszne oczekiwania różnych grup społecznych i zawodów. Rząd i jego struktury, administracja państwowa, mają jedynie sprawnie wykonywać wolę Sejmu.

Komu normalni ludzie powierzają swoje pieniądze? Jakim kryteriom muszą odpowiadać ci, którym przyznamy prawo dysponowania naszymi pieniędzmi?

Oczywiste jest, że muszą to być ludzie, do których mamy zaufanie. Żaden normalny człowiek nie powierzy swoich pieniędzy komuś, kogo nie zna, albo komu nie ufa. Z tego wynika, że aby komuś zaufać trzeba go najpierw znać.

Jak wygląda Sejm Rzeczypospolitej, jeśli popatrzymy nań przez lupę takiego kryterium? Jacy ludzie w nim zasiadają?

Zadałem sobie trud przejrzenia poparcia, jakiego udzielili wyborcy posłom obecnej Kadencji Sejmowej.

Na 460 zasiadających w tej Izbie posłów 297, a więc 65%, nie uzyskało poparcia nawet 2% wyborców w ich okręgach wyborczych, a więc nie uzyskało nawet poparcia 1 na 50 wyborców! 85 z nich, a więc prawie 20% całej Izby nie przekroczyło poparcia 1%, a więc 1 na 100 wyborców!

Np. wicemarszałek Sejmu, p. Wanda Nowicka, uzyskała w wyborach zaledwie 7065 głosów, a więc znacznie poniżej 1% wyborców. Nie wiele więcej uzyskał inny wicemarszałek, p. Grzeszczak, bo aż 9648, czyli 1,3% . Natomiast zaledwie 6 posłów (dosłownie: sześciu!) może się pochwalić poparciem przekraczającym 10% wyborców w ich okręgach wyborczych.

Wśród tych 6 nie ma nawet liderów partii politycznych, które od roku 1989 nieprzerwanie zasiadają w Sejmie i sprawujących urzędy premierów: Waldemar Pawlak uzyskał zaledwie 3,2%, a Leszek Miller jeszcze mniej, bo tylko 2,4% głosów wyborców.

Liczby te nie są wyjątkowe: podobnie było we wszystkich poprzednich kadencjach od roku 1991, czyli od tzw. pierwszych prawdziwie demokratycznych wyborów w RP.

 Ale czy faktycznie: czy od roku 1991 mamy w Polsce do czynienia z prawdziwie demokratycznymi wyborami?

Przede wszystkim nie mamy podstawowego prawa obywatelskiego, jakim jest nieskrępowane prawo kandydowania w wyborach powszechnych, czyli tzw. biernego prawa wyborczego. Szkoda, że od wyartykułowania tego zarzutu uchyliła się ORA, która wymienia tylko ograniczającą nasze bierne prawo wyborcze absurdalnie wysoką liczbę podpisów. Bo nie tylko o liczbę podpisów tu chodzi. Ale jest faktem, że gdy obywatelowi Wielkiej Brytanii (Kanady czy USA) wystarczy kilka, nie więcej niż 10-15 podpisów do zarejestrowania swojej kandydatury, to w Polsce ta liczba urasta do absurdalnego wymogu co najmniej 110 tysięcy, bez której nie podobna zarejestrować ogólnopolskiego komitetu wyborczego, a w konsekwencji niemożliwe staje się przekroczeniu progu 5% poparcia.

 Po drugie: od czasów Lenina znane jest powiedzenie „nie ważne, jak kto głosuje, ważne jest, kto liczy głosy?” Kto liczy głosy w Polsce, a kto liczy w głosy np. w Anglii czy Kanadzie? TUTAJ od liczenia głosów są niezliczone komisje wyborcze, obwodowe, okręgowe i centralna, które wielokrotnie liczą, przeliczają, przesyłają tam i na powrót poza wszelką kontrolą społeczną, za zamkniętymi drzwiami, przez które zwykły wyborca nie ma wstępu. Wybory urządza administracja i tylko ona te wybory organizuje i kontroluje. 

TAM nie ma żadnych komisji wyborczych, ani obwodowych, ani okręgowych, ani centralnych: tam wyborcy SAMI organizują wybory, sami liczą głosy i sami cały przebieg wyborów kontrolują. Oni też ogłaszają kto te wybory wygrał i kto otrzymuje mandat do ich reprezentowania, komu powierzają prawo dzielenia ich pieniędzy. Nie uzgadniają tego z żadnymi instancjami, ani na górze, ani na dole. W takim systemie nie jest możliwe jest, żeby marszałkiem Sejmu był nie wiadomo kto, bo kandydat na marszałka musi najpierw zdobyć większość głosów wyborców w swoim okręgu wyborczym (mandat do dzielenia publicznych pieniędzy!), a potem uzyskać bezwzględną większość głosów członków parlamentu w tajnym głosowaniu! Będzie to więc prawdziwie osoba autentycznego zaufania społecznego, a nie partyjna wydmuszka za nie wiadomo jakie zasługi i dla kogo?

Polska może stać się podmiotem politycznym w polityce światowej dopiero wtedy, gdy nasze, polskie pieniądze, dzielić będą ludzie cieszący się naszym zaufaniem, wyrażonym w prawdziwie demokratycznych powszechnych wyborach. Wtedy także nasze protesty niezadowolenia będą miały rzeczywistych, odpowiedzialnych przed nami adresatów. System, który nam zafundowano, jak pisał filozof polityki Karl Popper: „odziera posła z osobistej odpowiedzialności i czyni zeń maszynkę do głosowania, a nie myślącego i czującego człowieka”. Kierowanie naszych protestów i żałob do maszynek do głosowania urąga zdrowemu rozsądkowi i prowadzi donikąd.

Jose Ortega y Gasset, inny światowej sławy filozof polityki, pisał: „zdrowie każdej demokracji zależy od jednego drobnego szczegółu technicznego: od procedury wyborczej. Gdy procedura ta jest właściwa, wtedy wszystko działa jak należy. Gdy procedura ta jest niewłaściwa, wtedy wszystko się wali, nawet gdyby inne instytucje działały bez zarzutu”.

W Polsce wszystko się wali. Czas pójść po rozum do głowy. Trzeba się uporać z ordynacją wyborczą do Sejmu.

(*) Wystąpienie na Kongresie Protestu, Warszawa, 31 marca 2012

Ordynacja wyborcza a podziały społeczne i narodowa spójność. Dawne wypowiedzi… Morawieckiego zrealizowane: Negatywna selekcja polityczna i polityczny awans miernot.

Ordynacja wyborcza a podziały społeczne i narodowa spójność. Dawne wypowiedzi… Morawieckiego.

Negatywna selekcja polityczna i polityczny awans miernot

Wojciech Błasiak, ekonomista i socjolog, dr nauk społecznych,

http://jow.pl/ordynacja-wyborcza-a-podzialy-spoleczne-i-narodowa-spojnosc/

Rzecz o wpływie proporcjonalnej ordynacji wyborczej do Sejmu na życie polityczne we współczesnej Polsce

Ordynacja wyborcza do parlamentu określa sposób wybierania posłów (i ewentualnie również senatorów) przez wyborców. Określa kto i na jakich warunkach może kandydować, a więc rozstrzyga o treści biernego prawa wyborczego obywateli. Określa równocześnie kogo i na jakich warunkach można wybierać, decydując o sposobie przeliczania oddanych głosów na mandaty poselskie, a więc rozstrzyga o treści czynnego prawa wyborczego obywateli.

Partyjna oligarchia wyborcza

Ponieważ w Polsce to Sejm, a nie Senat, jest w systemie parlamentarno-gabinetowym rdzeniem władzy politycznej, to ordynacja wyborcza do Sejmu, a nie do Senatu, jest decydująca dla określania ustroju politycznego państwa.

Obecna proporcjonalna ordynacja wyborcza do Sejmu w Polsce odbiera obywatelom ich bierne prawo wyborcze. W przeciwieństwie bowiem do ordynacji większościowej z regułą jednomandatowych okręgów wyborczych, uniemożliwia im indywidualne kandydowanie do Sejmu jako obywatelom właśnie. W ordynacji proporcjonalnej mogą oni kandydować wyłącznie jako przedstawiciele komitetów wyborczych z reguły partii politycznych, a więc wyłącznie za zgodą i akceptacją na ten start liderów i działaczy samych partii politycznych. Jest to złamaniem Konstytucji, która gwarantuje wszystkim obywatelom ich bierne prawo wyborcze do kandydowania.

Obecna proporcjonalna ordynacja wyborcza do Sejmu czyni równocześnie fasadowym czynne prawo wyborcze obywateli. Czynne prawo wyborcze do wybierania swoich przedstawicieli jest bowiem pozorowane aktem głosowania na już wybranych przez władze partii polityczne ich kandydatów. Czynne prawo wyborcze jest więc fasadowe, gdyż obywatel jest zmuszony do wybierania swoich przedstawicieli wyłącznie spośród już wybranych przedstawicieli partii politycznych. Tym samym polscy obywatele nie mają możliwości wybierania swoich kandydatów spośród tych Polaków, którzy chcieliby kandydować.

Tym samym proporcjonalna ordynacja wyborcza do Sejmu tworzy w rzeczywistości polityczny ustrój oligarchii wyborczej, w której to partie polityczne jako instytucje mają monopol na wybór posłów do parlamentu. Tylko bowiem z ich list wyborczych, o składzie osobowym, o którym one same decydują, można zostać wybranym do reprezentowania politycznego wyborców. Wyborcy głosują, ale wybierają tylko spośród już wybranych kandydatów partii politycznych.

Dzięki tej ordynacji posłowie, a w konsekwencji i politycy, nie są bezpośrednio zależni od wyborców. Są bowiem bezpośrednio zależni od władz swoich partii, które ustalają listy wyborcze, decydując o ich losie politycznym. Konsekwencją socjopolityczną jest działanie prawidłowości Fredericka Forsytha w postaci stałej tendencji do korupcji, strukturalnej nieudolności i samowoli polityków, a szerzej przedstawicieli wszelkiej władzy w państwie.

Wynika to z faktu, iż brak bezpośredniej zależności od wyborców, a szerzej społeczeństwa, w sytuacji posiadania władzy w stosunku do tegoż społeczeństwa, rodzi stałe poczucie wyższości i bezkarności. Jest to fundament funkcjonowania miękkiego państwa oligarchicznego, które ma stałą tendencję do korupcji, nieskuteczności i samowoli, aż po anarchię jego aparatów władzy.

Generowanie podziałów socjopolitycznych i ideologicznych

W ordynacji większościowej z regułą JOW o wyborze kandydata decyduje bezwzględna większość wyborców w jego okręgu wyborczym. Kandydaci muszą więc odwoływać się do interesów, aspiracji i ambicji bezwzględnej większości swoich wyborców, czyli do ich większości. Muszą więc formułować programy wyborcze odwołujące się do tej większości, a następnie realizować je w parlamencie. A to oznacza konieczność odwoływania się do tego, co nade wszystko łączy większość i poszukiwania rozwiązywania wspólnych dla tej większości problemów, a redukowania tego, co tę większość w różny sposób dzieli. W konsekwencji zaś oznacza to konieczność poszukiwania wspólnych kompromisów w tych podziałach i różnicach. To wzmacnia spójność socjopolityczną, a w konsekwencji narodową wspólnotę. „… kandydaci i ich sztaby wyborcze – twierdził Mateusz Morawiecki – muszą umieć wypracowywać rzeczywiste kompromisy pomiędzy różnymi, nierzadko przeciwstawnymi sobie grupami społecznymi. Te zaś kompromisy mają dla społeczności danego okręgu (a w efekcie końcowym dla całego społeczeństwa) bardzo pozytywne znaczenie i ukazują zantagonizowanym grupom wspólny cel i wypracowują opcję rozwoju akceptowalną dla większości wyborców” (Mateusz Morawiecki, Jak najlepiej wybierać posłów?, w: Romuald Lazarowicz, Jerzy Przystawa [redakcja], Otwarta księga. O jednomandatowe okręgi wyborcze, Wydawnictwo SPES, Wrocław 1999, s. 92-93)

Rozwiązywanie wspólnych dla większości problemów i tworzenie akceptowalnych przez większość kompromisów staje się z konieczności dla tak wybranych posłów rdzeniem ich praktyki parlamentarnej, bez którego nie zostaliby ponownie wybrani. „Elementem kultury politycznej systemów większościowych – twierdzą D. C. Hallin i P. Mancini – a przynajmniej tych o ugruntowanej tradycji demokracji większościowej – jest zasada, że partie współzawodniczą nie po to, aby uzyskać większy udział we władzy w celu reprezentowania jednego segmentu społeczeństwa, ale w celu reprezentowania całego narodu” (D. C. Hallin, P. Mancini, Systemy medialne. Trzy modele mediów i polityki w ujęciu porównawczym, Wyd. Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2007, s. 51).

W ordynacji proporcjonalnej o wyborze kandydata z listy partyjnej decyduje poparcie dla jego partii i jej liderów określonego segmentu społeczeństwa, jakiejś jego części, jakiegoś jego procentu. Ten segment, ta część, ten procent ogółu jest wyodrębniony poparciem dla danej partii politycznej, która się do jego wyodrębnionych, a różnych od całości społeczeństwa interesów, aspiracji i ambicji odwołuje. W ordynacji proporcjonalnej nie ma odwoływania się do kompromisowych rozwiązań, a interesy wspólne są w istocie neutralne politycznie, gdyż nie służą wzmacnianiu partyjnego i partykularnego elektoratu. Tak więc w tej ordynacji kandydaci list partyjnych odwołują się ostatecznie do tego, co dzieli społeczeństwo, a przynajmniej go różnicuje. I dotyczy to również ich praktyki parlamentarnej. Parlamentarne partie działają zasadniczo na rzecz zwiększania swego partykularnego wpływu w sprawowaniu władzy w państwie, a nie rozwiązywaniu problemów dla całego społeczeństwa.

W ordynacji proporcjonalnej – dowodził M. Morawiecki – tworzą się partie, reprezentujące interesy wąskich grup społecznych. Zasada wyłącznej obrony interesów własnego zaplecza wyborczego (…) jest niejako wbudowana w kampanię wyborczą i przyszły model działania. Kandydaci nie mają bodźca do wypracowania kompromisów z innymi grupami interesów. W ten sposób model ordynacji proporcjonalnej przyczynia się do dezintegracji i atomizacji społeczeństwa” (M. Morawiecki, s. 93).

Tak więc ordynacja proporcjonalna generuje podziały socjopolityczne i ideologiczne w społeczeństwo na potrzeby partii politycznych. Partie polityczne są obiektywnie zainteresowane utrzymywaniem, a nawet pogłębianiem tych podziałów socjopolitycznych i ideologicznych, które utrzymują i scalają ich segmentowe elektoraty wyborcze. To ostatecznie prowadzi do osłabiania więzi narodowych i stale deformuje życie polityczne społeczeństwa i destabilizuje procesy rządzenia i administrowania państwem.

W przypadku Polski mamy do czynienia z tworzeniem się nowych podziałów socjopolitycznych w oparciu o różnice ideologiczne czy tylko etyczne. Takim klasycznym tego przykładem jest stałe wykorzystywanie różnicy stosunku do aborcji, jako generującego podziały socjopolityczne. Do tworzenia nowych podziałów, wokół których można stworzyć nowy segment elektoratu wyborczego wykorzystywane są wręcz koniunkturalne napięcia społeczne, które generuje się i utrwala. Takim przykładem była katastrofa smoleńska czy jest obecny spór wokół reformy sądownictwa. To dodatkowo rozbija spójność społeczną i narodową oraz dezintegruje życie nie tylko polityczne, ale i całość życia społecznego.

Ma to szczególnie negatywny wpływ na praktykę funkcjonowania parlamentu i jakość jego pracy, podobnie jak i na jakość rządzenia. „Nie jest rolą członka parlamentu reprezentować wyborców tak, jakby byli losową próbką ludzi – pisał kanadyjski filozof polityku John T. Pepall – I nie jest rolą rządu służyć ludziom podzielonym ze względu na ich poglądy czy interesy, problemy czy kultury, płeć czy grupy wiekowe i tak dalej. Rząd musi działać na rzecz wspólnych interesów i spraw publicznych ludzi. Członkowie parlamentu muszą koncentrować się na wspólnym dobru i muszą próbować reprezentować wyborców we wspólnych sprawach, a nie tak jak oni mogą być podzieleni” (John T. Pepall, Laying the Ghost of Electoral System, Canada’s Faunding Ideas Series, September 2011, s. 3).

Partiokracja i oligarchie partyjne

W ordynacji większościowej to poseł jest reprezentantem wyborców, gdyż jest od nich bezpośrednio zależny i przez nich bezpośrednio oceniany. Zależność zaś posła od jego partii jest tylko pośrednia. Ostateczny los posła jest bowiem w rękach wyborców, a nie w rękach władz partii. W konsekwencji partie polityczne są formami stowarzyszeń politycznych o konfederacyjnym charakterze, opartym na szerokich kompromisach i uzgodnieniach pomiędzy tworzącymi je grupami politycznymi. Władze partii są bezpośrednio pochodną władzy reprezentacji parlamentarnej i ich liderów.

Obowiązkiem posła tak wybieranego, ocenianego i rozliczanego politycznie jest reprezentowanie ogółu wyborców swojego okręgu, gdyż został wybrany bezwzględną większością głosów wyborców tego okręgu. Poseł jest „osobiście odpowiedzialny przed ludźmi”, jak to ujął Karl Popper (Karl Popper, O demokracji, w: R. Lazarowicz, J. Przystawa…, s. 17). Ta osobista odpowiedzialność jest zagwarantowana faktem, iż jest on jedynym przedstawicielem wyborców w ich relatywnie małym, bo kilkudziesięciotysięcznym okręgu wyborczym.

Sytuacja ulega całkowitej zmianie przy wyborze posła w ordynacji proporcjonalnej. „Wszystko to jest zniesione – twierdził K. Popper – jeżeli konstytucja jakiegoś państwa zawiera postanowienie o reprezentacji proporcjonalnej. Albowiem przy obowiązywaniu tej zasady kandydat zabiega o wybór wyłącznie jako przedstawiciel partii, niezależnie od sformułowania konstytucji. Jego wybór jest wyborem głównie, jeśli nie wyłącznie, pewnej partii, do której kandydat należy. Jego zatem podstawowa lojalność dotyczy partii i ideologii partyjnej, nie zaś ludzi (z wyjątkiem może przywódców partyjnych)” (K. Popper…, s. 18)

Dlatego w ordynacji proporcjonalnej poseł jest nade wszystko reprezentantem partii politycznej, gdyż jest od niej bezpośrednio zależny, jest przez nią oceniany i rozliczany. Jego los polityczny jest całkowicie zależny od decyzji władz partii. To te władze decydują, czy wystartuje on w wyborach parlamentarnych oraz zasadniczo przesądzają o jego szansach wyborczych, decydując o kolejności jego miejsca na partyjnej liście wyborczej.

Tak wybrany poseł jest natomiast tylko pośrednio zależny od wyborców, będąc znacząco anonimowy wśród wielości posłów w kilkusettysięcznym okręgu wyborczym. Nawet w sytuacji osobistej kompromitacji w danym okręgu wyborczym, zawsze może zostać wystawiony na liście partyjnej w innym okręgu wyborczym, w którym jest nieznany.

Ordynacja proporcjonalna całkowicie zmienia charakter i formułę partii politycznych w stosunku do partii w ordynacji większościowej. „Przede wszystkim reprezentacja proporcjonalna nadaje partiom (nawet jeśli dzieje się to tylko pośrednio) status konstytucyjny – twierdził K. Popper – którego w innym przypadku nie dostąpiłyby. Albowiem nie mogą już wybierać osoby, której powierzam reprezentowanie mnie – wybierać mogę jedynie pewną partię. Ludzie zaś, którym wolno reprezentować tę partię, wybierani są wyłącznie przez tę partię. O ile ludzie i ich opinie zawsze zasługują na największe poszanowanie, o tyle opinie przyjmowane za obowiązujące przez partie (które są typowymi narzędziami osobistego awansu i władzy, ze wszystkimi związanymi z tym możliwościami intryg) nie powinny być utożsamiane ze zwykłymi ludzkimi poglądami. Są one bowiem ideologiami” (K. Popper… s. 17).

Partie polityczne w ich statusie konstytucyjnym monopolizują podmiotowość polityczną i uzyskują oligarchiczną władzę w państwie. Nikt poza ich decyzjami nie może wejść na scenę polityczną państwa. Żaden polityk, żadne środowisko polityczne i żadna grupa polityczna nie jest w stanie funkcjonować politycznie na poziomie państwa poza partiami politycznymi. Państwo zaś jest w konsekwencji łupem wyborczym samych partii po wygranych wyborach parlamentarnych.

Tworzy to system partiokracji, w którym jedynie partiom politycznym przysługuje pełna podmiotowość polityczna w państwie, włącznie z wyłącznością na realizację obywatelskich praw wyborczych w postaci biernego i czynnego prawa wyborczego. To partie polityczne, a nie obywatele de facto kandydują i są wybierane oraz to one wybierają tych, na których potem głosują wyborcy.

Są to wszakże partie, które nie mają charakteru stowarzyszeniowego i konfederacyjnego, lecz mają charakter zorganizowanej grupy politycznego interesu. Są grupami politycznego interesu, których celem jest udział we władzy państwowej dla realizacji interesów swych członków. Są równocześnie zorganizowane oligarchicznie, gdyż pełnia władzy nad posłami, a szerzej partyjnymi politykami, spoczywa w rękach zwykle nielicznego kierownictwa partyjnego, zwykle z wyraźną koncentracją władzy partyjnej w rękach jednego lidera (wręcz na podobieństwo wojskowego wodza otoczonego partyjnym dworem). Ta oligarchiczna, aż po wodzowską partyjna władza wynika z prawa do ustalania i wystawiania list wyborczych, a więc decydowania kto i z jakimi szansami może zostać posłem, a tym samym politykiem.

W tym systemie partiokracji wprowadzane są do życia politycznego państwa, a również życia społecznego, nowe podziały i zróżnicowania polityczne, wynikające wyłącznie z funkcjonowania partii politycznych i ich walki o władzę w państwie. Życie polityczne państwa zostaje zdominowane przez interesy partyjne. W przypadku zaś Polski dyskurs zaś publiczny został całkowicie zdominowany dyskursem międzypartyjnym, który w większości nie ma bezpośredniego czy wręcz żadnego związku z realnymi problemami kraju. Został stworzony wyłącznie z powodu systemu partiokracji.

Ponieważ w ordynacji proporcjonalnej wyborcy głosują na medialne wizerunki partii politycznych i ich liderów, system medialny staje się kluczowym podsystemem politycznym. Media zaś funkcjonują wręcz jako ośrodki władzy politycznej, gdyż uzyskują dzięki tej ordynacji możliwość bezpośredniego wpływu na wynik wyborów parlamentarnych, a nawet o nich mogą przesądzać. W wypadku Polski daje to możliwość bezpośredniego zagranicznego ingerowania przez niemiecki (prasa, portale internetowe i radio RFM) i amerykański (telewizyjny koncern TVN) kapitał medialny w wyniki wyborów parlamentarnych.

Negatywna selekcja polityczna i polityczny awans miernot

W ordynacji większościowej wybory wygrywa w kilkudziesięciotysięcznym okręgu wyborczym tylko jeden poseł. Partie polityczne są zmuszone do bardzo starannej selekcji najlepszych kandydatów, którzy zagwarantują im wysokie szanse na zwycięstwo wyborcze. Głosuje się bowiem nade wszystko na osoby kandydatów, a ich partyjność jest rzeczą choć istotną, to wtórną. Poza tym zawsze można zostać posłem niezależnym i bez szyldu partyjnego, co każdorazowo dokumentują wybory w Wielkiej Brytanii.

Kandydat na posła w ordynacji większościowej musi mieć kompetencje do przeprowadzenia skutecznej kampanii wyborczej, opartej nade wszystko na bezpośrednich i osobistych relacjach z wyborcami. Jest przez nich dzięki temu bezpośrednio oceniany i sprawdzany, w zakresie kompetencji merytorycznych i społecznych. Kandydat musi wręcz wykazywać minimalne cechy przywódcze, dzięki którym zostanie politycznym liderem dla bezwzględnej większości swoich wyborców. A zatem wykazywać się minimalną choćby misyjnością polityczną, odpowiedzialnością polityczną i etyką polityczną. „Selekcja w głównych dużych partiach – pisał na przykładzie Wielkiej Brytanii Tomasz J. Kaźmierski – jest procesem długotrwałym, gdyż partie nie mogą sobie pozwolić na wystawienie kogoś, kto nie będzie w stanie przekonać do siebie wyborców w konkurencji z innymi kandydatami. Wybory są przecież wolne, bo każdy może w nich stanąć, inne partie też szukają jak najlepszego kandydata, partia przegrywała nawet w tzw. pewnym okręgu, a mandat zdobywał kandydat niezależny” (Tomasz J. Kaźmierski, Przedwyborcza selekcja kandydatów partyjnych w UK, „Biuletyn Informacyjny Ruchu na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych” 2009, nr 31 (11 listopada), s. 6).

W ordynacji proporcjonalnej, w której kampanię wyborczą w kilkusettysięcznych okręgach wyborczych rozgrywa się medialnie i wizerunkowo, osobowości kandydatów są nieistotne, a przynajmniej mało istotne. Głosy oddaje się bowiem na medialne wizerunki partii politycznych i ich liderów. Wyborcy nie są w stanie rozpoznać kilkudziesięciu kandydatów różnych partii, a nawet zapoznać się z kilkunastoma kandydatami jednej partii. Kandydaci pozostają w dużym stopniu anonimowi. Pozwala to partiom politycznym na wystawianie kandydatów spośród wyłącznie własnych politycznych środowisk partyjnych, co drastycznie ogranicza proces selekcji przedwyborczej. Równocześnie najważniejszym kryterium selekcji staje się lojalność wobec kierownictwa partii. „Kierownictwo partyjne zaś – dowodził F. Forsyth – raczej nie wysunie kogoś, kto nie będzie bezwarunkowo posłuszny partii i lojalny wobec partii bez najmniejszych wątpliwości. W grę wchodzi zresztą także lojalność wobec własnej kariery, gdyż posłuszeństwo jest kluczem do otrzymanie dobrze rokującego miejsca na liście. W ten sposób wodzowie zawłaszczyli sobie aparat partyjny, który przeszedł na ich osobisty użytek. Mamy więc władzę trwałą i absolutną. A władza trwała i absolutna prowadzi do przekazywania sobie pieniędzy w Szwajcarii” (Frederick Forsyth, O arogancji i korupcji władzy, „Die Woche”, 21.01.2000, za: „Forum”, 6.02.2000).

Jest to prawidłowość tworząca negatywną selekcję do partyjnych grup parlamentarnych, a dalej do partyjnych grup władzy w państwie. Posłowie, którzy byliby czy są lojalni wobec nade wszystko wyborców i nie okazują ścisłej lojalności wobec kierownictwa partii, są po prostu eliminowani z partyjnych list w kolejnych wyborach. W ten sposób tworzono bowiem prawidłowość wybierania do polskiego Sejmu „miernych, biernych, ale wiernych”. Aż po obecny poziom miernot politycznych. Jest to widoczne w perspektywie 30 lat w postaci całkowitego wyeliminowania już od III kadencji Sejmu lat 1997-2001 posłów zdolnych do tworzenia i przeprowadzania ustaw poselskich niezależnych czy wręcz niewygodnych dla kierownictwa swojej partii.

A ponieważ wynik wyborczy zależy od procentu zdobytych głosów przez całą listę, w Polsce posłami zostają ludzie nawet o wyjątkowo niskim poziomie merytorycznym, ideowym i etycznym po otrzymaniu indywidualnie nawet niewielkiej liczby głosów. W ordynacji większościowej nigdy nie zostaliby parlamentarzystami. Ich niska jakość zostałaby rozpoznana publicznie przez wyborców. W ordynacji proporcjonalnej zaś kryją się za anonimowością listy wyborczej, a wybrani zostają niewielką ilością głosów.

W Polsce, po 30 latach trwania tej negatywnej selekcji mamy teraz do czynienia z powszechnym już awansem miernot politycznych do Sejmu, a w skrajnej postaci z awansem wręcz hołoty politycznej, pozbawionej w swych grupowych zachowaniach podstawowych norm etycznych, ideowych i intelektualnych. Drastycznie niski poziom dyskursu politycznego, acz i publicznych zachowań politycznych, zarówno w polskim parlamencie, jak i mediach, jest tego dobitnym dowodem.

Skutkiem jest wręcz całkowite wyjałowienie merytoryczne i ideowe dyskursu międzypartyjnego. Dowodzi tego całkowicie bezprogramowa i bezideowa kampania wyborcza w tegorocznych wyborach parlamentarnych. I taki właśnie bezprogramowy i bezideowy jest obecnie polski parlament. Oznacza to pogłębianie negatywnego przywództwa państwowego i narodowego, ze wszystkimi tego trudnymi do przewidzenia w przyszłości skutkami.

Można wszakże przewidywać narastający chaos życia politycznego w Polsce i możliwe przesilenie, nawet w wyniku pojawienia się relatywnie niewielkiej nowej, a ożywczej siły politycznej.

Można przewidywać bowiem, zgodnie z matematyczną teorią katastrof, wystąpienie politycznego „efektu motyla”, gdy pojawienie się nowej a niewielkiej i antysystemowej siły politycznej, może wywołać huragan polityczny w coraz bardziej chaotycznym systemie politycznym Polski. I zachęcam Ruch Obywatelski na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych do wystąpienia w roli politycznego „motyla”.

11 grudnia 2019

Jak dobierać grupy rządzące, by były to elity. Głos mężów mądrych z 1927 roku.

Jak dobierać grupy rządzące, by były to elity. Głos mężów stanu z 1927 roku.

Mirosław Dakowski [18.03.2007, z mego Archiwum, każdy może tam wejść]

Krakowskie pismo „Trybuna Narodu” pod kierunkiem Karola Huberta Rostworowskiego rozpisało ankietę „Jakiej ordynacji wyborczej do parlamentu potrzebuje Polska”. Opublikowano odpowiedzi paru luminarzy w n-rze 22 (str.10-11) z kwietnia 1927r.

„Demokracja polega na zasadzie większości. Usunięcie tej zasady jest negacją demokracji. Proporcjonalność zrywa z zasadą większości, a wskutek tego jest instytucją antydemokratyczną. Jeżeli przeto demokraci, którzy uważają, że wybór Prezydenta Rzplitej odbyć się może tylko wedle zasady większości, że każda ustawa w parlamencie może przyjść do skutku tylko większością, i to urządzenie uważają za sprawiedliwe i jedynie możliwe, jeżeli więc ci demokraci uważają wybór posłów wedle zasady większości za niesprawiedliwy i dlatego domagają się proporcjonalności, to w tej niekonsekwencji tkwi nietrudna do odgadnięcia zagadka. Inaczej nie uzyskaliby mandatów, a ta obawa czyni ich wrażliwymi na niesprawiedliwość, którą gdzie indziej ze spokojem znoszą. Niechętnie słuchają, gdy się podnosi, że tą drogą tj. z okazji obrony proporcjonalności wychodzi na jaw bezzasadność zasady większości, będącej istotą demokracji. Dopóki nie zostanie wynaleziony inny sposób uchwalania ustaw w parlamencie, jak przez zasadę większości, dopóty nie można od prawdziwych demokratów wymagać, aby niekonsekwencję, tkwiącą w proporcjonalności, znosili.

Co więcej! Nie ma instytucji bardziej piętnowanej przez stronnictwa demokratyczne, niż kurialność (t.j. zależność wagi głosu wyborcy od jego statusu). Tymczasem proporcjonalność jest zaprowadzeniem kurialności, a tylko kryterium przynależności do kurii nie polega na majątku, podatku etc., ale na przynależności do stronnictwa politycznego. Stronnictwa polityczne stają się kuriami. Gdyby indywidualiści, racjonaliści, wyznawcyla volonté générale , którzy sa twórcami nowożytnej demokracji, powstali z grobu, położyliby się do niego napowrót, zobaczywszy, co wnukowie zrobili z ich atomistyczną demokracją. Kurie są jej charakterystycznym zaprzeczeniem. Sprawa staje się tym bardziej interesująca, że i konserwatywne stronnictwa nie chcą się przyznać i zaakceptować takiej kurialności. Kryterium jej, przynależność partyjna, jest najszkodliwsze ze wszystkich dających się pomyśleć kryteriów kurialności.
To, cośmy dotychczas powiedzieli, powiedzianym zostało w obronie czystości teorii demokracji. Do czystości takiej nie przywiązują stronnictwa polityczne wagi. Idzie o mandaty, nie o teorie. Przytoczmy więc teraz argumenty praktyczne. W razie proporcjonalności wyborca nie głosuje na znanego mu, mającego jego zaufanie kandydata, głosuje nawet nie na stronnictwo polityczne – bo stronnictwa te n.p. u nas nie są ustalone – ale na przywódcę. Tak się też dzieje zwykle: na listach czołowe miejsce zajmuje w szeregu okręgów przywódca, osobistość znana i szanowana, (…) po nich zaś idą nie znani wyborcom kandydaci, wyznaczeni przez centralny zarząd stronnictwa. Jest to więc w rzeczywistości nie wybór dokonany przez wyborców, ale nominacja posłów przez stronnictwo. Wyborca może już tylko przyjąć lub odrzucić listę, a więc zdeklarować się jako zwolennik albo przeciwnik stronnictwa, ale osoby, indywidualnie oznaczonej jednostki, nie wybiera, bo ta jest mu narzuconą. Kto więc ubolewa nad rozwielmożnieniem się u nas partyjności, ten nie może oświadczyć się za proporcjonalnością. Zaprowadzona została w interesie stronnictw politycznych, a nie w interesie Państwa jako całości.
Uważa(-m) jednomandatowe okręgi wyborcze za w danych warunkach jedynie odpowiednie. To zmusi stronnictwa do kompromisu. Proporcjonalność czyni kompromisy w okręgach zbędnymi, przerzuca więc konieczność doprowadzenia do kompromisu na Izbę Poselską. Z jakim rezultatem, widzieliśmy i widzimy. Izba Poselska wybrana systemem proporcjonalności nie jest w stanie utworzyć większości. Obecnie … wyborca nie może mieć poczucia, że on właśnie o czymś decyduje. Decyzja zapada gdzieś w siedzibie centralnego zarządu stronnictwa, o czym dowiaduje się dopiero z ust agitatora lub z plakatów wyborczych.”

————————————
Nie jest to, wbrew pozorom, wyjątek z referatu na XIV Ogólnopolskiej Konferencji pod hasłem „Poseł z każdego powiatu”, Sala Kolumnowa Sejmu, 16 marca 2002r. Ani z konferencji Polskiego Towarzystwa Socjologicznego „Władza nad władzą”, PAN, Warszawa, 19 marca 2002r. Tam te sprawy były znów omawiane.

———————-
Jest to wyjątek z książki „Projekt Konstytucji” znanego prawnika konstytucjonalisty Władysława L. Jaworskiego z roku 1928. Widzimy, jak jasno i elegancko formułował przyczyny .. .obecnej ślepoty większości „mężów stanu”.


Trzy czwarte wieku temu, w rok po przewrocie majowym Piłsudskiego, rozgorzała wśród intelektualistów gorąca dyskusja o tym, jak z korzyścią dla Polski i Polaków powinno się dobierać elity rządzące. Szczególnie chodziło o metody doboru najlepszych ludzi do Sejmu.
Władysław L. Jaworski był profesorem prawa, wybitnym konstytucjonalistą. Politycznie związany był z Konserwatystami Krakowskimi (St. Tarnowski, Michał Bobrzyński i plejada innych twórczych i patriotycznych osób). W tym czasie również Wincenty Rzymowski (Klub Demokratyczny, potem – i po drugiej wojnie – SD), widząc niepożądane kierunki zmian jakości elit politycznych, potępiał proporcjonalność, żądał okręgów jednomandatowych.


Krakowskie pismo Trybuna Narodu pod kierunkiem Karola Huberta Rostworowskiego rozpisało ankietę „Jakiej ordynacji wyborczej do parlamentu potrzebuje Polska”. Opublikowano odpowiedzi paru luminarzy w n-rze 22 (str.10-11) z kwietnia 1927r.
Prof. Wincenty Lutosławski postulował m.inn. zmniejszenie ilości posłów i senatorów argumentując: „Więcej niż 50-ciu kompetentnych prawodawców w Polsce na pewno nie ma”.

Natomiast prof. Feliks Koneczny stwierdzał, że „Wobec niskiego stopnia wyrobienia politycznego lepszy dla nas system jednomandatowy.”
Profesor A.Peretiatkowicz z Poznania tak analizował sytuację na interesujący nas temat: „Proporcjonalny system wyborczy nie dał dobrych rezultatów. Rozwinął w społeczeństwie partyjnictwo i spowodował nieodpowiedni skład Sejmu. Jakkolwiek system ten ma wielkie zalety w krajach o wysokiej kulturze politycznej, to jednak w naszych warunkach bardziej wskazanym jest system jednomandatowy. Społeczeństwo nasze … nie chce być zależne od partyj w tym stopniu, który wytwarza system proporcjonalny. Chce głosować na osoby, nie na numery.

Zarzut, że przy systemie jednomandatowym wychodzą „prowincjonalne wielkości” o tyle jest nieprzekonywujący, że przy systemie proporcjonalnym posłami zostają często osoby, które nie mogłyby być nawet „prowincjonalnymi wielkościami”, gdyż nie mają żadnych kwalifikacji i żadnych zasług społecznych.
Przy systemie jednomandatowym trzeba się więcej liczyć z indywidualną wartością stawianych kandydatów, aniżeli przy systemie proporcjonalnym. Zważywszy dodatnie i ujemne strony różnych systemów wyborczych, dochodzę do wniosku, że stosunkowo najlepsze rezultaty daje stary system angielski, oparty na okręgach jednomandatowych i decydowaniu zwykłą większością głosów. Utrudnia on wysuwanie, jako kandydatów, analfabetów politycznych i utrudnia bloki i szacherki wyborcze związane z powtórnym głosowaniem. …
Parlament ma być nie „zwierciadłem narodu”, tylko organem zdolnym do pracy”
Widzimy, że w przełomowych latach 20-tych zeszłego wieku, w II Rzeczypospolitej myśliciele i intelektualiści znali i proponowali metodę JOW, niezależnie od osobistych sympatii politycznych. Ale to byli intelektualiści, a nie propagandyści partyjni! Wtedy politycy będący u władzy pozostali ślepi i głusi na te apele. Zbudowano „partię bezpartyjnych” z wszelkimi konsekwencjami takiego tworu. I rządzono przy jej pomocy. Innym dyskutantom pozostawiam kwestię „co by było, gdyby…”.
Obecna sytuacja jest nieporównanie bardziej dramatyczna, niż przed trzema czwartymi wieku. Jest jednak szansa, iż obecnie dotychczasowi politycy zdadzą sobie sprawę z wagi problemu doboru elit rządzących – i staną na czele Ruchu JOW. Jest to szansa dla nich.

 Ale ważne jest dla nas wszystkich, że jest to szansa dla Polski.

Po czym poznać, że polityk kłamie? Trzeba patrzeć, czy porusza ustami !

Po czym poznać, że polityk kłamie? Trzeba patrzeć, czy porusza ustami!

“Wybory”: Co to za gra? Gra w salonowca we dwóch.

Dlaczego politycy kłamią? Odpowiedź jest prosta: bo walczą o władzę!

Ruch JOW różni się tym, że nie jest ruchem walczącym o władzę.

Jerzy Przystawa, 3 października 2011[z Archiwum. Każdy może tam z mej strony wejść – i szukać „swego”. MD]

Biją głośno partyjne bębny, partie zwierają szeregi, jeżdżą po Polsce kolorowe busy, pełne uśmiechniętych i czarujących polityków. Wszystkie partie powywieszały swoje programy, a w nich jest wszystko, czego tylko dusza zapragnie, dla wszystkich grup społecznych teraz i w przyszłości.

 Dlaczego nie można wierzyć politykom, a w kampanii wyborczej w szczególności?

Porzekadło angielskie mówi: Po czym poznać, że polityk kłamie? Trzeba patrzeć, czy porusza ustami! Dlaczego politycy kłamią?

 Odpowiedź jest prosta: bo walczą o władzę! W programie żadnej z partii nie przeczytamy o tym podstawowym, zasadniczym celu ich walki, jakim jest władza! Wszędzie czarują nas zapewnieniami, jak nam będzie dobrze, jeśli przypadkiem pozwolimy im zdobyć wpływy i władzę.

 Ruch Obywatelski na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych różni się od nich wszystkich tym, że nie jest ruchem walczącym o władzę. My domagamy się prawdziwej reformy państwa, mamy jeden, konkretny postulat ustrojowy, którego wprowadzenie nie wymaga żadnych nakładów pieniężnych, który można wprowadzić w życie jednym machnięciem żuchwy. Nie jest to postulat wymyślony przez jakieś wynajęte think-tanki, nie jest to jeden z tych genialnych pomysłów, które każdego dnia przychodzą do głowy amatorskim politykom, ale jest to postulat sprawdzony na świecie, funkcjonujący w przodujących krajach demokratycznych od ponad 200 lat.

 Co więcej: jest to postulat, który rządząca Polską partia już przed laty ogłosiła jako swój postulat sztandarowy, a premier tej partii zapewniał nas publicznie, że nie spocznie, dopóki nie wprowadzi go w życie. Teraz, ten sam premier sformułował 21 Postulatów Programowych, ale wśród tych 21 na próżno szukać tego, do realizacji którego wielokrotnie się zobowiązywał.

 Mówią nam: „Ależ nie teraz! Teraz nie czas na zmianę ordynacji! Po wyborach!”

Przez ostatnie 22 lata NIGDY nie było czasu na publiczną dyskusję o ordynacji wyborczej, a przedstawiciele Ruchu Obywatelskiego na rzecz JOW NIGDY nie zostali dopuszczeni do poważnego zaprezentowania swego stanowiska w mediach publicznych. Ci, którzy sami siebie uznali za elitę polityczną kraju, uznali też, że o tym, jak mają być wybierani decydować mogą oni sami i nikt więcej! Społeczeństwo, obywatele, nie ma tu nic do gadania. My możemy jedynie na ich życzenie pójść do urn i co najwyżej ocenić, który z nich jest piękniejszy, a który troszkę brzydszy. I to są całe wybory. A potem to już oni, we własnym gronie, ustalą kto będzie rządził, a kto weźmie na siebie ciężki trud odgrywania roli opozycji. Bo bez opozycji, jak wiadomo, nie wypada i żeby była demokracja, to jakaś opozycja musi być.

 Te wybory, to próżny trud!

Przeciwnicy JOW piszą i opowiadają o jakimś syndromie straconego głosu, że podobno ludzie, aby nie stracić głosu nie głosują tam na tych, których chcieliby wybrać tylko, że jakaś niewidzialna siła zmusza ich do głosowania na tych którzy mają szansę.

 Jak pisze brytyjski politolog, prof. Michael Pinto-Duschinsky, w wyborach na listy partyjne nie poszczególne głosy, ale w ogóle całe wybory są stracone i szkoda na nie chodzić. Kodeks Wyborczy zabetonował polską scenę polityczną, uniemożliwiając wejście na nią nowym partiom. Dokonał tego (1) odbierając obywatelom bierne prawo wyborcze; (2) pozwalając PKW odrzucać rejestrację niewygodnych list wyborczych; (3) wprowadzając nierówność finansową i stawiając nowym partiom zapory majątkowe nie do przekroczenia, (4) oddając rządzącym partiom nieograniczony dostęp do środków masowego przekazu i praktycznie uniemożliwiając tym spoza sejmowego klucza korzystanie z mediów publicznych.

 Wiadomo więc już dzisiaj, kto wygra te wybory. Będą tylko drobne przesunięcia w proporcjach: może parę procent mniej dla PO, może parę procent więcej dla PiS i pozostałych opozycyjnych koalicjantów. NIKT nie zdobędzie większości niezbędnej do samodzielnego rządzenia. Na tym ta gra polega. Po to są zapisy o tym, że każda partia musi wystawić od 500 – 1000 kandydatów. Muszą to więc, w większości, być kandydaci byle jacy, niezasługujący na jakiekolwiek głosy, obowiązkowi wypełniacze list partyjnych, których samo pojawienie się na tych listach skutecznie zniechęca wyborców do poparcia partii, która ich wystawia. Ale im nie chodzi o to, żeby zdobyć samodzielną większość w parlamencie! Im chodzi o to, żeby nadal toczyła się gra, w której pieniądze, beneficja, stanowiska państwowe są przy nich.

 Co to za gra?

To gra przedstawiona dobitnie w filmie Rejs: gra w salonowca we dwóch! Jeden ciągle bije, a drugi ciągle zgaduje i nie może w żaden sposób zgadnąć, kto go walnął w sempiternę? Za komuny wszystko było jasne: wiedzieliśmy, kto nas wali, gdzie są ONI, a gdzie MY. Dzisiaj, dzięki pluralizmowi udało się ten jasny obraz zmącić i zagmatwać. Pluralistyczne media mącą nam w głowach, ukazując bez przerwy jakichś nowych onych, a publiczne skakanie sobie do oczu polityków z tej samej szajki ma stworzyć wrażenie, że tu jest demokracja, wolność słowa i państwo prawa.

Marsz o JOW jest potrzebny, aby głośno powiedzieć, że to fałsz: że nie ma demokracji, jak długo obywatele mogą tylko chodzić na głosowanie, ale nie wybierać; że nie ma wolności słowa, jak długo o najważniejszych sprawach państwa można rozmawiać tylko na jakichś niszowych portalach internetowych; że nie ma państwa prawa, jak długo prawnicy mogą robić co chcą, a sędziowie wydawać wyroki, jak się im podoba.

 Od tego, ilu nas będzie na Marszu zależy czy nasz głos będzie słyszany i przez kogo. Gdy media publiczne są zablokowane, gdy wszystkie partie polityczne słyszeć nawet nie chcą o reformie systemu wyborczego, gdy posłowie i senatorowie zawsze patrzą w drugą stronę – chłopom pańszczyźnianym, którzy domagają się statusu obywatelskiego, pozostaje tylko ULICA. Nie dajmy jej sobie odebrać!

 VI Marsz o JOW rozpocznie się w czwartek, 6 października, o godzinie 11. na skrzyżowaniu ulicy Marszałkowskiej z Alejami Jerozolimskimi w Warszawie. [ale… w 2011roku.. MD]Szczegóły na www.jow.pl .

Wybory do Sejmu: Ani równe, ani bezpośrednie, ani proporcjonalne, ani powszechne. Jak wybrnąć.

Wybory do Sejmu: ani równe, ani bezpośrednie, ani proporcjonalne, ani powszechne. Legalność władzy a ordynacja wyborcza.

========================

Aktualny GŁOS sprzed 20 lat.

Zmiana ordynacji to warunek konieczny, lecz oczywiście niedostateczny, dania Polakom nadziei na niezawisłość i dobrobyt oraz uczciwsze rządy.

Mirosław Dakowski    18.03.2007.
Ludzie alarmują od dziesięciu lat: Ordynacja do Sejmu jest sprzeczna z Konstytucją! Były to kolejne nielegalne wybory ! Czy to nie za śmiałe twierdzenia? Konferencja
Chcemy Jednomandatowych Okręgów Wyborczych
w wyborach do Sejmu,
Uniwersytet Warszawski, 5 lipiec 2003
=====================================
Mirosław Dakowski
Wybory do Sejmu:
ani równe, ani bezpośrednie, ani proporcjonalne,
ani powszechne. (Legalność władzy a ordynacja wyborcza)
Motto: Wkładać na głowę czapkę trupią,
o Boże mój, kak eto głupio
Na czarne białe mówić nada,
to tak przemawia do Zapada…
Janusz Szpotański, Caryca i zwierciadło.
———————————————
W ostatnich dziesięcioleciach byliśmy świadkami niespotykanej w przeszłości manipulacji pojęciami, szczególnie abstraktami. Wydawało się nam, że w dziedzinie pomieszania pojęć stoimy już nad przepaścią. W ostatnich latach uczyniono jednak ogromny krok naprzód. Ilustracją tego oczywistego faktu niech będzie los czterech przymiotników wymienionych w tytule.
Ludzie alarmują od dziesięciu lat: Ordynacja do Sejmu jest sprzeczna z Konstytucją! Były to kolejne nielegalne wybory !
Czy to nie za śmiałe twierdzenia? Toć to pachnie wariactwem… Sprawę podnoszono już w 1993r. (m.inn. J.Człapiński, M. Giertych, M. Doruchowski i wielu innych): Przed wyborami w 1993 posłowie wprowadzili sławne „progi”. Konstytucja mówiła, że Sejm ma być wybierany w wyborach „proporcjonalnych”, co wprowadzenie “progów” ewidentnie złamało. Do zmiany zapisu konstytucyjnego potrzeba większości 2/3 (66.7%) głosów posłów biorących udział w głosowaniu. A tymczasem „za” tą zmianą było jedynie 63.8% posłów. Poprawka została przyjęta nielegalnie. Nadal formalnie obowiązuje więc stara ordynacja, czyli już wybory w 1993r. były nieważne. Najostrożniejsi powiedzą: Czyżby tak ważna dla Polski sprawa mogła być tak długo tuszowana? Czemu nie została zauważona przy pisaniu i uchwalaniu kolejnych konstytucji i wersji ordynacji? Czemu WŁADZA milczy – ?
Czemu jest to ważne dla nas? W cywilizacji chrześcijańskiej Prawo jest narzędziem moralności. W cywilizacji nam narzucanej postawiono przepisy prawa ponad etyką, ponad dobrem. Są to więc rządy kruczkarstwa. Trzymają się na byle jak skleconych „paragrafach”. Ale dlatego właśnie jest tak ważnym, by rządzące nami prawo było spójne i konsekwentne. Jeśli prawo takie nie jest – jakaż jest rzeczywista legalność WŁADZY? „Równe, bezpośrednie i proporcjonalne…” Już w Małej Konstytucji obowiązującej do 1997r ustalono, że wybory do Sejmu muszą być („są”…): powszechne, równe, bezpośrednie i proporcjonalne oraz odbywają się w głosowaniu tajnym. Podobnie postanawia Art. 96 obowiązującej Konstytucji z 1997r.
Jednocześnie obowiązuje kolejny wariant ordynacji wyborczej do Sejmu, zmienianej już w latach 90-tych wielokrotnie. W ordynacji przypisano tym przymiotnikom zupelnie inne znaczenie, niż w Konstytucji czy w rozumienu potocznym. Ponieważ ani w tekście Konstytucji, ani w innych zbliżonych aktach prawnych nie ma definicji powyższych czterech (wytłuszczonych) pojęć, przytoczę ogólnie przyjęte w świecie cywilizowanym definicje: Wybory „powszechne” oznaczają, że każdy obywatel ma bierne i czynne prawo wyborcze. Rzadkimi wyjątkami są jedynie osoby sądownie obezwłasnowolnione, niektórzy najgroźniejsi przestępcy itp. Wybory „równe” oznaczają, że decyzja każdego uprawnionego do głosowania posiada w chwili głosowania równą wagę: każdy ważnie oddany głos ma wagę „jeden”. Wybory „bezpośrednie” oznaczają, że głos oddany na kandydata nie może być przeniesiony na inną osobę przez osoby obce, w szczególności przez „elektorów” czy przez władze poszczególnych partii politycznych. Wybory „proporcjonalne” oznaczają, że stosunek ilości mandatów otrzymanych przez poszczególne partie do ilości głosów oddanych na te partie musi być stały, w granicach niewielkich błędów. Oznaczają również, że stosunek liczby mandatów do liczebności uprawnionych do głosowania w okręgu musi być wielkością stałą w całej Polsce. [Dwie zmienne są do siebie proporcjonalne wtedy i tylko wtedy, gdy stosunek odpowiadających sobie wartości tych zmiennych jest wielkością stałą]. Pomijam, jako zbyt złożone, lecz realnie poruszane, ew. kwestie „proporcjonalności” dla kobiet i mężczyzn, stosunek ilości łysych do owłosionych, rolników do inżynierów, czy sprawy zboczeńców itp.
Zobaczmy, jak te warunki konstytucyjne zostały spełnione w paru ostatnich wyborach do Sejmu.

Ad 1. Warianty obowiązujących ordynacji stanowią, że listy wyborcze powinny być rejestrowane we wszystkich okręgach wyborczych, oraz powinny w wynikach (by być uwzględnione w podziale mandatów) osiągnąć próg 5% głosów w skali kraju. Oznacza to, że nawet, gdyby ktoś w skali swego okręgu wyborczego zebrał wszystkie głosy uprawnionych do głosowania, do Sejmu nie może wejść.
Obywatel jest więc pozbawiony biernego prawa wyborczego. Jest to pogwałcenie konstytucyjnej zasady powszechności wyborów. A wszelkie komitety wyborcze Komitetów Wyborców są jałowymi dziwolągami
Ad 2. “Równe”: Dla przykładu w wyborach z ‘97r. przeprowadzonych wg. ordynacji z 1993r. de facto anulowano ok.12 procent głosów wyborców, a mianowicie tych, którzy oddali głosy na partie, które nie przekroczyły progu (5%). Głosom tych wyborców nadaje się, i to dopiero po policzeniu wyników wyborów w całym kraju, wagę 0 (zero), gdy pozostałym pozostawia się wagę 1 (jeden). Warunek ten („równe”) nie jest więc spełniony.
Ponadto warunek ordynacji ustalający, że mandaty z listy krajowej dzielone są jedynie między partie, które przekroczyły 7% głosów w skali kraju, powodowało, że wyniki jeszcze bardziej odbiegały od konstytucyjnej zasady „równości” przy równoczesnym pogwałceniu zasady „bezpośredniości”. „Lista krajowa” została usunięta z wariantu ordynacji obowiązującej w 2002r, lecz obecność progu wyborczego gwałci konstytucyjną zasadę równości wyborów.
Mniejszości narodowe (obecnie niemiecka) są „bardziej równe” od krajowców (wyborców) o sympatiach pro-polskich (pozostałe partie). Mniejszości niemieckiej nie dotyka klauzula zaporowa (5 %). W skardze do Sądu Najwyższego z 1997r. zażądałem więc ukarania winnych tego stanu rzeczy: Nierówność traktowania wyborców ze względu na narodowość podlega bowiem karze na podstawie Art. 81 pkt.1 Przepisów Konstytucyjnych utrzymanych w mocy na podst. Art. 77 Ustawy Konstytucyjnej z dn. 17. X. 1992r. Karalna jest mianowicie dyskryminacja obywateli ze względu na płeć, narodowość, rasę itp. Dodam, iż Rada Europy (po kilkunastu latach pracy) określiła, że przynależność narodowa mniejszości oparta jest na „poczuciu związku z daną narodowością”. A takie poczucie jest przecież subiektywne. Można więc sobie wyobrazić, że ze względów pragmatycznych (uniknięcie progu 5%) duże grupy ludzi w Polsce zadeklarują swą przynależność do np. „mniejszości francuskiej” (sympatycy serów), lub „mniejszości chińskiej” (pracowici, lubiący ryż).
Ad 3. Sprawa „bezpośredniości”. Istnienie list kandydatów poszczególnych partii oznacza, że głosy wyborców, oddane na obdarzanego ich zaufaniem kandydata, przydziela się innym osobom, pozbawionym tego zaufania, poprzez arbitralne decyzje przywódców partii. Umożliwiono więc uzyskanie mandatu osobom, które nie uzyskały go w trybie wyborów bezpośrednich. Zostali oni odrzuceni przez przytłaczającą większość wyborców. Dla przykładu: Marek Rojszyk z SLD w wyborach w 1993r. uzyskał mandat poselski otrzymując 130 głosów w okręgu liczącym 1.326.927 wyborców. Udzielił mu swego zaufania jeden na dziesięć tysięcy wyborców. W wyborach z ‘97r. w okręgu nr. 1 (Warszawa) Wacław Olak z SLD uzyskał 342 głosy, a więc (na różny sposób) nie zgodziło się na tę kandydaturę 1 330 035 osób.
O wejściu tych kandydatów do sejmu zdecydowało ich „biuro polityczne” poprzez ułożenie listy partyjnej, a nie wyborcy! Został zatem pogwałcony konstytucyjny wymóg bezpośredniości.
Wybierańcy bez żenady używają w sejmie określeń “lokomotywa wyborcza” i “wagony”. W wyborach 2001r. w okręgu Koszalin wszedł z listy Samoobrony A.Lepper (44 814 glosów) i “wciągnął za sobą” niejakiego J.Łącznego (498 głosów). Umieszczony na pierwszym miejscu listy partyjnej przy wszystkich dotychczasowych wariantach ordynacji partyjniackiej (Wielomandatowych Okręgów Wyborczych – WOW) taki mąż stanu może wejść do sejmu i decydować o losach Polski.

Ad 4. Sprawa proporcjonalności:
a) W Polsce stosowano dotąd w WOW metodę d’Hondta i warianty przepisu Sainte Lague’go. Nie zapewniają one żadnej rzeczywistej „proporcjonalności” między liczbą głosów odddanych na poszczególne partie a liczbą mandatów otrzymanych przez te partie. Jedynie nazwa metody wprowadza w błąd, głównie zresztą niektórych profesorów – konstytucjonalistów (oportunizm?) i mniej świadomych rzeczy publicystów.
Są to recepty przeliczania głosów na mandaty na tyle skomplikowane, by obywatel, wyborca nie połapał się w ich sprzeczności z Konstytucją oraz w niezgodności ze zdrowym rozsądkiem, i by zgodził się na to, by jego głos był manipulowany przez przywódców partyjnych. Jak mówiono dawniej : By wynik był „tak czy owak – Zenon Nowak”.
Dowód z wyborów w 1997r.:
Na jeden mandat tys. głosów [Unormowane do 1.0 dla SLD]
(przed uwzgl. listy kraj.)
SLD 25.18 1.00
Mniejsz. Niem 25.5 1.012
AWS 25.74 1.02
UW 35.7 1.42
PSL 45.5 1.81
ROP 121.2 4.81
Uwaga!! Liczby w ostatniej kolumnie powinny być bliskie jedności, jeśli by konstytucyjny wymóg „proporcjonalności” był szanowany.
Zastosowanie progów likwiduje tę quasi-proporcjonalność zupełnie: Dowód:
Na jeden mandat tys. głosów [Unormowane do 1.0 dla SLD]
SLD 21.8 1.00
Mniejsz. Niem 25.5 1.17
AWS 22.0 1.01
UW 29.2 1.34
PSL 35.4 1.62
ROP 121.2 5.56
Ponieważ liczby z ostatniej kolumny odbiegają dla czterech partii (czy komitetów wyborczych) od wartości 1.00 więcej niż o 5%, a w przypadku ROP sięgają aż 556%, są więc dowodem na brutalne pogwałcenie konstytucyjnej zasady „proporcjonalności”.
b) Pozatem rozrzut stosunku liczebności elektoratu do liczby możliwych do uzyskania mandatów w różnych okręgach wykracza daleko poza pojęcie „wielkości stałej”:
Dla przykładu: Na podstawie wyborów z 93 r. sprawdzamy:
Okręg nr.1 – 1.326.927 uprawnionych, 17 mandatów, t.j. 78.05 tys. uprawn./1 mandat
Okręg nr.7- 178.009 uprawnionych, 3 mandaty, t.j. 59.34 tys. uprawn./1 mandat.
Na podstawie wyborów z 97r. sprawdzamy:
Okręg nr.49 (Włocławek) – 320 384 uprawnionych, 4 mandaty, t.j. 80.1 tys. uprawn./1 mandat
Okręg nr.7 (Chełm) – 183 352 uprawnionych, 3 mandaty, t.j. 61.1 tys. uprawn./1 mandat.
Współczynnik trudności zdobycia mandatu różni się w obu tych przypadkach o 31%, wyraźnie więc pogwałcona jest konstytucyjna zasada „proporcjonalności”, a jednocześnie „równości” szans wyborców.
Wybory świadczą więc o ogromnej nierówności traktowania wyborców.
Oto “podzielniki ” stosowane przy różnych wariantach ordynacji WOW w Polsce:
d’Hondt 1 2 3 4 5
St. Lague 1 3 5 7 9
St.L “modyf.” 1.4 3 5 7 9
St.L., unormow 1 2.1428… 3.5714… 5.000 6.4285…
Gdzie tu sens, gdzie logika? i jaka?
Czemu mamy dzielić liczbę głosów przez któreś z powyższych liczb, a nie np. przez “pi” czy obwód oka aktualnego marszałka Sejmu w calach?
Ukazuje to całą dowolność poszczególnych “recept” na “sprawiedliwy” podział mandatów.
Znany w politologii “indeks Gallaghera” (IG) jest odpowiednikiem matematycznej oceny rozrzutów wyników metodą najmniejszych kwadratów. Ocenia on odległość wyników wyborów od matematycznej proporcjonalności (pierwiastek z sumy kwadratów odchyleń). Im IG bliżej zera, tym wynik jest bardziej zbliżony do proporcjonalności. Otóż warianty ordynacji WOW przy wyborach w 2001r. dałyby:
Dla Saint Lague : IG=10.04, dla metody d’Hondta: IG=14.49, dla metody Hare’a: IG=8.29. A np. w USA ostatnio przy metodzie JOW otrzymano IG=5.43, czyli o wiele bardziej “proporcjonalnie”!
Dlaczego więc ciągle wraca argument, iż do zmiany ordynacji na JOW konieczna jest zmiana konstytucji, a więc posiadanie 2/3 mandatów “za”, itp.? Jest to skutek wspomnianego na wstępie, celowego pomieszania pojęć. Ordynację Wielomandatową (WOW), którą łatwo manipulować zgodnie a interesem klasy rządzącej, nazwano “proporcjonalną” licząc na nieznajomość arytmetyki i logiki u opinii publicznej. Ściśle przypomina to anegdotkę Wiecha, w której Walery Piecyk krzyknął do kogoś w tramwaju: “ty… sufraganie jeden!!!”. W odpowiedzi usłyszał obrażone: “ja sobie wypraszam, ty sam sufragan”.

Zlikwidujmy tę, żałosnej pamięci, ordynację WOW, gdyż jest anty-logiczna i anty-konstytucyjna. A tak długo u nas istnieje, gdyż ułatwia grabież Polski. I chroni posłów przed odpowiedzialnością. Co na to prawnicy konstytucjonaliści Autorzy podręczników prawa konstytucyjnego zgadzają się „w zasadzie” z tymi argumentami. Zobaczmy jednak, jakiego używają języka
– o liście krajowej (J.Galster i inn. Prawo Konstytucyjne str.117): „Pewne wątpliwości natomiast wywołać może wspomniana już instytucja listy państwowej. W piśmiennictwie formułowany jest pogląd, że istnienie list państwowych nie godzi się z zasadą bezpośredniości, gdyż (…) wprowadza grupę posłów, na których wyborcy nie głosowali bezpośrednio, lub nie głosowali w ogóle..”. Na szczęście lista krajowa została z kolejnych wariantów ordynacji WOW usunięta.
Z tabel widzimy, jak w praktyce wyborów w Polsce wygląda „proporcjonalność” metody d’Hondta. Zaś konstytucjonaliści ( J.Galster i inn. (Prawo Konstytucyjne): str. 119), zadowoleni widać z nazwy, nie analizując treści metody d’Hondta, piszą jedynie: „odejściem od bezwzględnej proporcjonalności wyborców jest t.zw. klauzula zaporowa”.. Zaś Banaszak i Preisner (Prawo Konstytucyjne) piszą: „Dyskusyjne z punktu widzenia zasady równości prawa wyborczego wydawało się początkowo wprowadzenie t.zw. klauzuli zaporowej”…. A potem.. ludzie przywykli?
I NIC nie piszą o pogwałceniu Konstytucji. Takich przykładów możnaby przytoczyć wiele. Wykręty władzy wykonawczej i sądowniczej O sprzeczności między konstytucją a ordynacją może formalnie rozstrzygnąć Trybunał Konstytucyjny. Ale wystąpić do TK może prezydent RP, kilkudziesięciu posłów lub senatorów, szef ogólnopolskich Zw. Zaw. Alarmowaliśmy od lat! Przedstawiciel Rzecznika Praw Obywatelskich w piśmie z 2.II.1994 oświadcza, że „Rzecznik rozważa”… Cóż, długo rozważa….
Ponieważ wszystkie najwyższe organa Państwa uciekają w najróżniejsze tłumaczenia prawne (czy wykręty), by wykazać, dlaczego ta sprawa „nie leży w ich kompetencji”, konieczne się stało używanie różnych argumentów dopasowanych do różnych Urzędów:
Stąd np. pismo do Prezydenta Rzeczypospolitej w 1997r. zatytułowałem:
Wniosek o wystąpienie do Trybunału Konstytucyjnego o uznanie niezgodności z Konstytucją obecnej ordynacji wyborczej do Sejmu oraz o odłożenie wyborów do Sejmu i Senatu do czasu dostosowania ordynacji wyborczej do przepisów obowiązującej Konstytucji.
Natomiast skargę do Sądu Najwyższego:
Protest wyborczy w sprawie nielegalności wyborów z 21.IX.1997. Wnoszę o uznanie wyborów do Sejmu za nielegalne, gdyż wykonanie wyborów we wszystkich 52-ch okręgach, w szczegółności w okręgu nr. 1 (Warszawa), w którym głosowałem, pogwałciło Ustawę Zasadniczą.
Staramy się krętaczy „zagonić do narożnika”. Wielu obywateli (oraz ekspertów) na różne sposoby oraz używając różnych argumentów prawnych alarmowało: Rzecznika Praw Obywatelskich T. Zielińskiego (w 1993 i 94r.), Prezydenta RP L. Wałęsę (w 1993r.), Prezydenta RP A. Kwaśniewskiego (przed wyborami w ’97r.), Sąd Najwyższy i osobiście Adama Strzembosza (w ‘93, 94 i 97 r.), prof A. Zolla. Odpowiedzi (jeśli wreszcie udało się je wymusić) są żałosne: N.p. pismo, na które domagałem się merytorycznej odpowiedzi, było przeze mnie wysłane 6. X. Sąd Najwyższy odpowiada, iż decyzja z 16 września jest ostateczna. Różne pańcie-Sędziny SN to-to swym Autorytetem potwierdzają! Pytałem więc kolejnych I Prezesów SN, czy zatrudnili jasnowidza? Czy nie wstyd Panom Adamowi Strzemboszowi i Lechowi Gardockiemu (profesorom!) tak siebie i SN ośmieszać? A gdzie powaga Rzeczypospolitej ? WOW a JOW: Ordynacja narzędziem ratunku. Wszyscy wysocy urzędnicy, z którymi udało się na ten tamat rozmawiać, przyznają, że przytoczone argumenty są przekonywujące. NIKT jednak na razie nie zdecydował się na odwołanie nielegalnych przecież wyborów czy na doprowadzenie do uzgodnienia ordynacji z Konstytucją. Czyżby najwyższe władze Polski tak bały się tej sprawy? Czemu? Ośmieszająca władze sprzeczność między Ustawą Zasadniczą a ordynacją trwa. „Przedstawiciele wyborców” – posłowie – w kolejnych sejmach nie doprowadzili do – obiecanej nam w swych programach partyjnych – zmiany ordynacji na europejską, t.j. większościową w okręgach jednomandatowych. Wtedy powyżej opisane absurdy automatycznie by znikły.O sprawie nielegalności ostatnich parlamentów piszę i mówię po to, by Czytelnikowi, Słuchaczowi i wogóle Opinii Publicznej uświadomić, iż w warunkach ordynacji partyjniackiej (WOW), samopowielającej t. zw. „elitę polityczną” niemożliwe jest wybranie parlamentu odpowiedzialnego. Odpowiedzialnego za Polskę, odpowiedzialnego przed swym wyborca.
I dlatego dla wszystkich uczciwych sił politycznych, tak z prawa jak i z lewa, sprawa zmiany ordynacji na JOW jest najważniejsza: umożliwi, tak jak to uczyniła we Włoszech, uzdrowienie życia politycznego. Jest więc najmniejszym wspólnym mianownikiem dla wszystkich uczciwych ruchów politycznych. Nie promuje przecież Idej czy Interesów takich czy innych grup. Promuje jedynie dobór elit politycznych odpowiedzialnych przed wyborcą, aktywnych, uczciwych.
Nieuczciwość nie opłaca się przy ordynacji JOW. To nie slogan, lecz analiza wyników w różnych krajach, na przestrzeni wielu dziesięcioleci.
Czas, by wszystkich, którzy chcą żyć w uczciwszej Polsce, zjednoczył ten najmniejszy wspólny mianownik – Jednomandatowe Okręgi Wyborcze (JOW).
Oczywiście, JOW nie są panaceum. Spójrzmy jednak, jak w krajach ordynacji JOW, o wiele trudniej jest obrabować, nakłamać, nie spełnić obietnic wyborczych, być bezkarnym… I być przy tym (i po tym !) u władzy.
Myślę n.p. o Kanadzie, Francji, Wielkiej Brytanii i – od paru lat – Włoszech. Gdzież są argumenty „europejczyków”, jeśli właśnie kraje Europy w ogromnej większości stosują tę ordynację (JOW)? Dlatego właśnie zwolennicy swego „pozostawania u koryta” w Polsce tak bardzo tę sprawę przemilczają. Argumentów im brak; a zwykle – pozatem – są tak wygadani…
Mówmy więc pełnym głosem, a referendum w tej sprawie wymusimy.
Zmiana ordynacji to warunek konieczny, lecz oczywiście niedostateczny, dania Polakom nadziei na niezawisłość i dobrobyt oraz uczciwsze rządy.

Do nowego pokolenia Polaków: Przypominam drogę wyjścia z katastrofy „demokracji”.

Dla nowego pokolenia Polaków: Przypominam drogę wyjścia z katastrofy „demokracji”.

Mirosław Dakowski, luty 2023

Przed 30 laty Bronisław Geremek [ z domu Lewortow] zablokował naturalny, od stuleci skuteczny sposób doboru przywódców: Taki sam, jak w sporcie: Pierwszy na mecie jest zwycięzcą. First past the post, FPTP.

Jego [Geremka] prowadzący, „wielce czcigodni mistrzowie”, „dostojni”, „mędrcy”, z lóż [jak bezczelnie, pełni pychy siebie nazywają], mieli już media, tak te postkomunistyczne, jak i Gazetę Wyborczą. Oraz władzę zakulisową. Nie mogli więc nie zwyciężyć.

Dla nowego pokolenia Polaków: Tworzę więc nowy/stary dział, Jednomandatowe Okręgi Wyborcze

O tym wszystkim mówiliśmy i pisali „na przełomie tysiącleci”… by sformułować to patetycznie a śmiesznie.

Wtedy między innymi Ojciec Dyrektor Rydzyk był wielkim zwolennikiem JOW i propagował je. Było wiele „Rozmów niedokończonych” na ten temat, cieszyły się ogromną popularnością, ja kiedyś mówiłem do 4-tej rano; od 1-szej w nocy już głównie dla Ameryki Północnej czyli USA i Kanady oraz Brazylii i Argentyny. Ojciec Dyrektor zaplanował już nawet cykl szkoleń w Toruniu. Oddzielnie dla chętnych z Polski Północnej oraz z Polski Południowej. I nagle, bez uprzedzenia, blokada. Nie powiedział nam o przyczynach. Cóż, zapewne argument nie do odrzucenia.

Do rozpoczęcia tego cyklu zachęciła mnie Miła Pani, kiedyś entuzjastka JOW i organizatorka kilku konferencji.

Ja: Tylko w JOW można jakoś tolerować “diemokrację”

Teraz zaś ONA pisze:

Oj nie – tu się nie zgadzam 

Sama też kiedyś tak o JOW-ach myślałam (nawet – o czym Pan pewnie nie wie  – “zorganizowałam w dawnych czasach”-(pewnie byl to 2000r) trzy spotkania prof Przystawy. Mieszkał u nas jadł, woziliśmy go na spotkania…)

Wyleczyłam się z tego – najlepszym przykładem jest Senat (JAKI SKŁAD?)

Sama kandydowałam i wiem że aby wygrać trzeba mieć forsę, forsę – dużo forsy.

————————————-

Otóż ze skandalicznego zaludnienia senatu [przecież wybranego według JOW !!!] można, należy – poza zastanowieniu się, wyciągnąć inne wnioski.

Okręg wyborczy do senatu, to – z powodu katastrofy demograficznej Polski – obecnie około 350 000. W czasie kampanii, jednoosobowo nie da się go objechać w całości nawet samochodem, nie mówiąc o rowerze. Miażdżącą przewagę ma więc kandydat naznaczony przez prezesów POPiS. Oni też dzierżą przecież TV.

Rzutki działacz lokalny znany i doceniany jest ludziom z jego okolicy, nie zaś z połowy województwa. Używając języka fizyki: JOW to oddziaływanie krótkozasięgowe, lokalne. Zaś ordynacja pseudo-proporcjonalna – to oddziaływania daleko-zasięgowe, więc globalne [znaczy: loże, finansiści.. ].

Z tych dwóch porównań wynika, że jego szanse w okręgu mającym 60000 wyborców są kilkadziesiąt razy większe, ogromne, mogą przełamać dyktat propagandy TV. Te siły na odległość kilkunastu kilometrów działają, ale na odległość kilkudziesięciu i pod obuchem zupyłnieTV zanikają.

Omówimy sprawę prawa Duvergera, uzasadnionego socjologicznie, a popartego paru-wiekowym doświadczeniem: JOW powoduje gromadzenie się nowych posłów w dwie grupy, które potem rządzą naprzemiennie. Powstaje też trzecia mała grupka, która dzielnie krytykuje i „nowy nurt” buduje. I są posłowie niezależni, zwykle bardzo prężni. Z ich poglądami grupy rządzące muszą się liczyć. Co jakiś czas [przykład Wielkiej Brytanii] nagle „ta trzecia” zajmuje miejsce tej mniej sprawnej z partii głównych.

W Wielkiej Brytanii przy równej ilości głosów na dwóch kandydatów, nie robi się dodatkowych wyborów, lecz rzuca się monetą. Bo przecież ten, co wygra, by był ponownie wybrany, musi uwzględniać potrzeby wszystkich wyborców, nie tylko swoich.

Jest też ogromna różnica w odporności na korupcję. Przy ordynacji partyjniackiej wystarczy porządnie skorumpować czy zastraszyć jedną czy dwie osoby. Natomiast w JOW trzeba by przedstawić propozycję jakiejś setce osób. I jest wtedy ryzyko, że 5 czy 10 z nich porządnie, profesjonalnie, kilko-kanałowo nagra takie propozycje. I co gorsza je opublikuje. A przecież szef jakiejś dużej partii nie opublikowałby, by nie zrobić sobie Wielkiego Wroga.

———————-

Takie sprawy będą przypominał w dziale JOW, by młodzi, co tak szybko rosną, nie musieli znów zaczynać od zera, jak my zaczynaliśmy trzydzieści parę lat temu.

Aha, istnieje Ruch JOW [http://jow.pl/ ], pozostałość, okruchy po rozgromieniu go przez jakiegoś celebrytę, agenta, który pod hasłem JOW wszedł do sejmu, wcześniej wyrzucając spośród kandydatów – wszystkich działaczy ruchu JOW [sic !!!] .

Tak działa ordynacja partyjniacka, dzieci. Musimy, musicie ją obalić.

W Ruchu JOW na pewno mają książki, pozostałość z lepszych czasów.

Oczywiście nie będę pisał artykułów na nowo, więc pewne archaizmy tolerujcie, proszę.

Największy błąd Marszałka Piłsudskiego

Mirosław Dakowski listopad 1999

[wyciągnięte z mego Archiwum. Każdy może tam sobie wejść i poszukać więcej. Ale nie potrafię dać poprawnego adresu. md, 2023]

Największy błąd Marszałka Piłsudskiego

Mija 81 lat od odzyskania przez Polskę niepodległości. Niepodległość tę mieliśmy jedynie lat dwadzieścia.
Obecnie, sześćdziesiąt lat po zdławieniu II Rzeczypospolitej, spory między „narodowcami” a „piłsudczykami” są raczej przebrzmiałe. W polityce polskiej wyłonił się podział między nurtem, dla którego najwyższą wartością polityczną jest interes Polski i Polaków, oraz dwoma przenikającymi się obozami: „internacjonalistami” i t.zw. „socjal-demokratami” spod znaku Marksa oraz obozem zwolenników rozmycia się narodów w „postępowej Europie”, czyli pod rządami synarchii – „nieznanych mędrców” rządu światowego, jak się w swej pysze nazywają. Warto więc teraz zastanowić się, czy nasi ojcowie mogli w dwudziestoleciu II-giej Rzeczypospolitej osiągnąć więcej korzyści dla Polski i dla nas.
Tak wielbiciele, jak i przeciwnicy Marszałka Piłsudskiego (w każdym razie ogromna ich większość) zgadzają się z tym, że był on polskim patriotą i że kochał Polskę. Nie miał jednak wysokiego mniemania o zdolnościach Polaków do samo-rządzenia się. Znana jest jego myśl, że dla Polski można wiele zrobić, lecz we współpracy z Polakami – raczej niewiele.
Z tego pewnego lekceważenia umiejętności Polaków wynikła brzemienna dla nas w skutki decyzja o sposobie wybrnięcia z „sejmokracji” panującej w pierwszych latach II Rzeczypospolitej. Skutkiem decyzji Piłsudskiego był krwawy przewrót z połowy maja 1926 roku. Z jednej strony kosztował on życie prawie czterystu młodych Polaków, a z drugiej był przyczyną powstania rządów jednej grupy – „bezpartyjnej partii” – BBWR. Tę nielogiczną groteskę próbowano małpować jeszcze przed paru laty. Po roku 1926-tym zamiast bałaganu sejmokracji powstały rządy co prawda stabilne, ale ułatwiające wzrost klik i „układów nieformalnych”. Dla nas, Polaków na przełomie stuleci, jest najważniejsze, iż życie polityczne współczesnej Polski jest zarażone obiema powyższymi chorobami. Tak sejmokracją i nieodpowiedzialnością „koalicji”, jak i mafijnością. Czyżby Nabyty Brak Odporności ? NIE:
Gdyby Marszałek bardziej wierzył w rozum swoich doradców, czy w rozsądek Polaków, to zrozumiałby na czas, że sposób doboru elit politycznych narzucony przez socjalistyczna przecież, „postępową” konstytucję marcową był receptą na rozdrobnienie nurtów politycznych. Narzucono tam przecież naszym ojcom i dziadom „ordynację proporcjonalną”, sztuczny twór socjalistów belgijskich sprzed (wtedy) pół wieku.
Czy człowiek światły i uczciwy mógł nie widzieć, że prowadzi to w sposób nieunikniony do rozdrabniania nurtów politycznych na partie, partyjki, ruchy i odłamy? Ano, jak widać, mógł!
Gdyby Józef Piłsudski w maju 1926 r. wymusił zmianę ordynacji wyborczej do Sejmu na znaną już wtedy od 150-ciu lat ordynację z jednomandatowymi okręgami wyborczymi [por. IV Księga Pana Tadeusza, „Daj kreskę Dowejce”] – JOW, to spowodowałby tym samym powstanie dwóch stabilnych obozów (raczej partii) politycznych. A chyba o stabilne rządy rzetelnych patriotów Mu w rzeczywistości chodziło. Najpewniej byłby to obóz socjalizująco-równościowy oraz partia narodowa. Partie te musiałyby mieć wewnętrznie spójne programy – i musiałyby je realizować (po ewentualnym wygraniu wyborów). Zostaliby do tego zmuszeni wszyscy politycy, włączając w to tak mężów stanu, jak i t.zw. „intrygantów” i „warchołów”. Nie wchodzę w to, czy były to epitety słuszne. Stwierdzam tylko, że przy ordynacji jednomandatowej nie opłaca się posłom ani partii będącej u władzy nie spełniać swych obietnic przedwyborczych. Po drugie: partia rządząca na skutek wyboru poprzez JOW nie ma kuli u nogi w postaci „koalicjanta”, z którym musi zawsze zawierać „kompromisy”. Taka choroba (bardzo groźna dla społeczeństwa) trafia się zaś zwykle w państwach niby-demokratycznych na skutek wyborów pseudo-proporcjonalnych. Jest też wygodną wymówką dla nieuczciwych, małych polityków: Powoduje możność lekceważenia swych programów przedwyborczych przez partię u władzy, czyli jest przyczyną nie-rządu.
Światowe doświadczenie krajów zdrowej demokracji parlamentarnej pokazuje, że wyborcy po jednej czy dwóch kadencjach zniechęcają się do partii u władzy, co przy następnych wyborach większościowych powoduje odmianę. Wystarczy do tego jednak jedynie zmiana poparcie z np. 53 % na 47%, a „nowa” partia u władzy już uzyskuje większość zdolną do wyłonienia stabilnego rządu. I stoi przed koniecznością spełnienia klarownego, jednoznacznego programu. Nic więc dziwnego, że kliki partyjne mające na celu wyciągniecie największych korzyści osobistych tak lubią mętną wodę „umów koalicyjnych” i zwalania przyczyn swych klęsk gospodarczych czy społecznych na „koalicjanta”, A nieczysty „kompromis” z koalicjantem musi się pojawić przy ordynacji pseodo-proporcjonalnej.
Gdyby w latach 20-tych wprowadzono w Polsce ordynację JOW, to w partiach powstałych na podstawie takich mechanizmów doboru, ogromna rolę graliby działacze terenowi, powiatowi, a nie „oficerowie legionowi” (zresztą cudownie wtedy, na początku lat trzydziestych, rozmnożeni). Gdyby Marszałek w dziesięcioleciu po 1925r. znał te cechy ordynacji Jednomandatowej i ją wprowadził, to mieliśmy szansę , by każda „ziemia” czy powiat wystawiła najlepszego ze swych reprezentantów. Polska pod koniec Drugiej Rzeczypospolitej byłaby na pewno zdrowsza, silniejsza i … łatwiej przeżyłaby następne kataklizmy narzucone nam z zewnątrz.
Obecna sytuacja Polski i Polaków jest na pewno o wiele bardziej krytyczna, niż w latach 30-tych. Konieczne jest więc, byśmy dołożyli wszystkich sił, by tego największego błędu Marszałka nie powtórzyć. Jesteśmy dojrzalsi o trzy pokolenia, uczmy się na cudzych błędach oraz w bibliotekach i w dyskusjach.
Ciężkie milczenie mediów na temat Jednomandatowych Okręgów Wyborczych świadczy o tym, że ośrodki decydujące o czym mówić wolno i należy, boją się poruszenia sprawy JOW. Zażenowana bierność polityków znajdujących się już w sejmie czy senacie w czasie targów przepychanek i intryg związanych z wymuszoną przez „reformę administracji” zmianą ordynacji źle Polsce wróżą. Świadczą o tym, iż kto już doszedł do władzy, to stara się przy niej pozostać, nawet kosztem niespełnienia swych programów i obietnic przedwyborczych.
Nadzieja w działaczach młodych, rzutkich i z doświadczeniem samorządności terenowej. Inaczej „warszawka”, czy jak te samozwańcze i samo-podtrzymujące się „elity polityczne” nazwać, nas dobije. Ruch oddolny może sytuację zmienić.

W Polsce wszystko się wali. Gdzie więc jest klucz.

W Polsce wszystko się wali. Gdzie więc jest klucz.

Dla odzyskania podmiotowości Polski i Polaków konieczna jest deregulacja zawodu polityka

[Przypominam w dziesiątą rocznicę śmierci profesora Jerzego Przystawy. MD]

Plan dla Polski: Jednomandatowe Okręgi Wyborcze

Na 460 zasiadających w Sejmie posłów 297, a więc 65%, nie uzyskało poparcia nawet 2% wyborców w ich okręgach wyborczych, a więc nie uzyskało nawet poparcia 1 na 50 wyborców! 85 z nich, a więc prawie 20% całej Izby nie przekroczyło poparcia 1%, a więc 1 na 100 wyborców!

Wystąpienie na Kongresie Protestu, Warszawa, 31 marca 2012

Jerzy Przystawa

Obóz protestu

Polska, a w szczególności Warszawa, od lat jest świadkiem nasilających się protestów najróżniejszych grup zawodowych i związków. Chyba poza bankierami i zawodowymi politykami protestowali już wszyscy. Jedni głośniej, inni ciszej, jedni spokojnie maszerowali, inni szli z hałasem i dymem palonych opon samochodowych i kubłów ze śmieciami. W ogromnej większości były to i są protesty o charakterze egzystencjalnym: protestujący stwierdzają, że pieniądze publiczne są źle dzielone, w związku z tym szwankują wszelkie służby publiczne, a kolejne grupy zawodowe popadają w biedę, nie będąc w stanie ani wykonywać należycie swoich obowiązków, ani nawet zarobić na swoje utrzymanie. Poruszające były też manifestacje protestu o charakterze nie egzystencjalnym lecz politycznym, w tym, w pierwszym rzędzie, w związku z Katastrofą Smoleńską czy Marsze Niepodległości.

Ogólną cechą tych wszystkich akcji protestacyjnych jest to, że są to akcje rozłączne, angażujące w różnym stopniu różne grupy zawodowe i społeczne, nie wywołujące – każda z osobna – większego rezonansu społecznego. I nie mogą one takiego rezonansu wywołać, gdyż stanowią front walki o interesy szczegółowe, a więc nie posiadają potencjału umożliwiającego zaangażowanie szerokich warstw społecznych. Stoczniowcy mało obchodzą dzisiaj górników, i vice versa, rolnicy i lekarze ambiwalentnie odnoszą się do jednych i drugich itd., itp. Społeczeństwo jest podzielone, po roku 1989, po rozbiciu NSZZ Solidarność, zabrakło idei, organizacji i struktur, które mogłyby te różne części Polski scalić ponownie i utworzyć z nich siłę, będąca w stanie przeciwstawić się globalnym planom politycznym, dla których podmiotowość Polski i Polaków może być jedynie kłopotem i zagrożeniem.

Wygenerowana w trakcie umów – nazwijmy je umownie Umowami Okrągłego Stołu – klasa zawodowych polityków, otrzymała zadanie dopasowania naszego kraju do tych globalnych planów, pilnowania i pacyfikowania odruchów społecznego protestu. I to zadanie, od 23 lat, z pomocą wszystkich wielkich tego świata, skutecznie wykonuje. Ta skuteczność jest możliwa dzięki ciągłemu kredytowaniu zewnętrznemu, które wpędziło Polskę w pętlę gigantycznego zadłużenia, ale pozwalało na utrzymywanie jako-takiego „pokoju społecznego”, nie dopuszczając do zbyt gwałtownego wybuchu niezadowolenia, takiego, jak np. w Grecji czy na Węgrzech.  

Aby przeciwstawić się planom globalnym, aby uzyskać podmiotowość Polski i Polaków w europejskich i światowych rozgrywkach, konieczna jest idea jednocząca, ponad wszelkimi interesami partykularnymi poszczególnych grup społecznych, idea, która jest do przyjęcia i akceptacji dla wszystkich, idea, która nikogo nie antagonizuje, ale której realizacja wychodzi naprzeciw słusznym oczekiwaniom społecznym. Naturalnie, ta idea musi mieć w sobie potencjał dający nadzieję na zrealizowanie tego ambitnego, antyglobalistycznego zamiaru: przywrócenia Polsce miejsca podmiotowego w polityce międzynarodowej.

W tym Obozie Protestu pojawił się ostatnio na scenie politycznej podmiot aspirujący do zdominowania tej sceny i przejęcia niekwestionowanego i wyłącznego przywództwa. Jest nim partia Jarosława Kaczyńskiego, Prawo i Sprawiedliwość. Uchwała Komitetu Politycznego tej partii z dnia 21 marca 2012 oświadcza:

„Jedynym ugrupowaniem, zdolnym przeciwstawić się planowemu osłabianiu polskiego państwa i demoralizowaniu jego obywateli, jest Prawo i Sprawiedliwość, które scala różne prawicowe oraz centrowe nurty i środowiska. Tylko skupienie się wokół PiS wszystkich, których łączy troska o pomyślną przyszłość niepodległej Polski, gwarantuje możliwość uzyskania realnego wpływu na funkcjonowanie państwa. Łudzenie wyborców mirażami personalnych przetasowań przez grupy, które nie mają szans na wejście do Parlamentu, szkodzi sprawie zwycięstwa prawicy… Wymaga tego dobro Ojczyzny, które musi być traktowane jako ważniejsze od osobistych interesów i ambicji. Tworzenie organizacji, działających na marginesie politycznych wydarzeń, ale uszczuplających elektorat prawicy choćby o ułamki procentów, jest szkodliwe i służy przeciwnikom Polski silnej, dostatniej, sprawiedliwej i liczącej się w świecie. Kto się na taki krok decyduje nie będzie mógł w przyszłości liczyć ani na zapomnienie błędów, ani na kandydowanie z list Prawa i Sprawiedliwości. Polska potrzebuje zwycięstwa prawicy. Zwycięstwo zapewnić może jedynie Prawo i Sprawiedliwość. To zwycięstwo nastąpi tym szybciej, im więcej sił skupi się we wspólnym wysiłku.”

Oczywiście, PiS i Jarosław Kaczyński nie jest jedyną partią, ani ugrupowaniem politycznym, aspirującym do ogólnonarodowego przywództwa i domagającym się zjednoczenia wszystkich pod wywieszonym przez nich sztandarem. Przypisuję tej partii miejsce szczególne, ponieważ jest to dzisiaj najsilniejsza partia polityczna, opozycyjna wobec koalicji rządzącej, dysponująca aktualnie 30% mandatów poselskich i nie ukrywająca, że jej celem jest przejęcie władzy w Polsce i to na zasadzie wyłączności. Posługuje się ona sprytną socjotechniką, która wszystkich Polaków, nie zgadzających się z Jarosławem Kaczyńskim brutalnie spycha „na miejsce, na którym stało ZOMO”, przypisując im złe, antypatriotyczne i antypolskie intencje, a nawet więcej: zdradę interesów narodowych.

Propozycja Jarosława Kaczyńskiego nie jest interesująca

Powód jest bardzo prosty: Jarosław Kaczyński jest politykiem Magdalenki i Okrągłego Stołu, pozostającym w najwyższych strukturach władzy nieprzerwanie od roku 1989, także jako premier rządu polskiego, którego brat sprawował może nawet jeszcze wyższe urzędy i godności, z Urzędem Prezydenta RP włącznie. Z tych powodów nie jest wiarygodna jego argumentacja, stosowany wobec nas szantaż – „staliście tam, gdzie stało ZOMO” – ani nie jest wiarygodny on sam, jako przywódca antyglobalistycznego protestu Polaków. Ciąży na nim bowiem odpowiedzialność nie tylko za okres rządzenia Polską z pozycji premiera, ale, a la longue, współodpowiedzialność za wszystko to, przy czym współuczestniczył od roku 1989. Nie można wykluczyć, że Jarosław Kaczyński jest dzisiaj innym politykiem niż ten z ostatniej dekady ubiegłego wieku, ale, żeby nas o tym przekonać, zamiast szantażować nas piętnem zdrady interesów narodowych, powinien raczej złożyć jakąś samokrytykę, wskazać wyraźnie co w jego działaniach politycznych tych 23 lat było złe i szkodliwe dla Polski, co dzisiaj odrzuca i dlaczego. Zamiast takiej samokrytyki, tak jak zawsze do tej pory, domaga się od nas podporządkowania i bezdyskusyjnego przyjęcia jego wykładni politycznej. Nie sądzę, żeby była to, na dłuższą metę, droga właściwa.

Gdzie więc jest klucz, gdzie szukać skutecznego planu dla Polski?

Jako inicjator, przed 20 laty, Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, z satysfakcją i przyjemnością pragnę w tym miejscu przywołać Uchwałę Katowickiej Okręgowej Rady Adwokackiej z dnia 22 marca 2012. Adwokaci stwierdzają w niej:

„Zawód polityka stał się zawodem zamkniętym dla aktywnych społecznie obywateli. Ukształtowany system partyjny skutecznie wyeliminował możliwość wpływu na rządy w państwie dla rzeszy osób nie związanych z kastą politycznych “celebrytów”, monopolizującą życie polityczne ostatniego dwudziestolecia.

Nie jest to zgodne ani z zasadami demokracji, ani z interesem państwa. Gry wewnątrzpartyjne często bowiem powodują, że eksponowane stanowiska w państwie obejmują ludzie jawnie niekompetentni a dorosłych obywateli pouczają osoby, które same niczego nie osiągnęły we własnym życiu zawodowym.

Dlatego uznajemy, że argumentacja, związana z postulatem tzw. deregulacji winna mieć w pierwszym rzędzie zastosowanie do grupy zawodowych polityków.

Z powyższych względów postanawiamy poprzeć działania, służące realizacji postulatów, niezbędnych dla deregulacji zawodu polityka w Polsce. Są nimi:
– zmiana ordynacji wyborczej do Sejmu i Senatu poprzez wprowadzenie okręgów jednomandatowych,
– zmiana ordynacji wyborczej do Sejmu i Senatu poprzez ograniczenie minimum liczby podpisów osób, popierających kandydata do 500.”

Deregulacja zawodu polityka: kto to jest polityk?

Najprostsza i najbardziej właściwa odpowiedź na to pytanie jest taka:

polityk, to ten, kto dzieli publiczne pieniądze

Z tej definicji polityka wynika od razu najważniejsza rola Sejmu w strukturze władzy państwowej: to w Sejmie dzielone są publiczne pieniądze, to tam uchwala się Budżet Państwa, to tam muszą być uwzględnione wszystkie słuszne oczekiwania różnych grup społecznych i zawodów. Rząd i jego struktury, administracja państwowa, mają jedynie sprawnie wykonywać wolę Sejmu.

Komu normalni ludzie powierzają swoje pieniądze? Jakim kryteriom muszą odpowiadać ci, którym przyznamy prawo dysponowania naszymi pieniędzmi?

Oczywiste jest, że muszą to być ludzie, do których mamy zaufanie. Żaden normalny człowiek nie powierzy swoich pieniędzy komuś, kogo nie zna, albo komu nie ufa. Z tego wynika, że aby komuś zaufać trzeba go najpierw znać.

Jak wygląda Sejm Rzeczypospolitej, jeśli popatrzymy nań przez lupę takiego kryterium? Jacy ludzie w nim zasiadają?

Zadałem sobie trud przejrzenia poparcia, jakiego udzielili wyborcy posłom obecnej Kadencji Sejmowej. Na 460 zasiadających w tej Izbie posłów 297, a więc 65%, nie uzyskało poparcia nawet 2% wyborców w ich okręgach wyborczych, a więc nie uzyskało nawet poparcia 1 na 50 wyborców! 85 z nich, a więc prawie 20% całej Izby nie przekroczyło poparcia 1%, a więc 1 na 100 wyborców!

Np. wicemarszałek Sejmu, p. Wanda Nowicka, uzyskała w wyborach zaledwie 7065 głosów, a więc znacznie poniżej 1% wyborców. Nie wiele więcej uzyskał inny wicemarszałek, p. Grzeszczak, bo aż 9648, czyli 1,3% . Natomiast zaledwie 6 posłów (dosłownie: sześciu!) może się pochwalić poparciem przekraczającym 10% wyborców w ich okręgach wyborczych. Wśród tych 6 nie ma nawet liderów partii politycznych, które od roku 1989 nieprzerwanie zasiadają w Sejmie i sprawujących urzędy premierów: Waldemar Pawlak uzyskał zaledwie 3,2%, a Leszek Miller jeszcze mniej, bo tylko 2,4% głosów wyborców.

Liczby te nie są wyjątkowe: podobnie było we wszystkich poprzednich kadencjach od roku 1991, czyli od tzw. pierwszych prawdziwie demokratycznych wyborów w RP.

Ale czy faktycznie: czy od roku 1991 mamy w Polsce do czynienia z prawdziwie demokratycznymi wyborami?

Przede wszystkim nie mamy podstawowego prawa obywatelskiego, jakim jest nieskrępowane prawo kandydowania w wyborach powszechnych, czyli tzw. biernego prawa wyborczego. Szkoda, że od wyartykułowania tego zarzutu uchyliła się ORA, która wymienia tylko ograniczającą nasze bierne prawo wyborcze absurdalnie wysoką liczbę podpisów. Bo nie tylko o liczbę podpisów tu chodzi. Ale jest faktem, że gdy obywatelowi Wielkiej Brytanii (Kanady czy USA) wystarczy kilka, nie więcej niż 10-15 podpisów do zarejestrowania swojej kandydatury, to w Polsce ta liczba urasta do absurdalnego wymogu co najmniej 110 tysięcy, bez której nie podobna zarejestrować ogólnopolskiego komitetu wyborczego, a w konsekwencji niemożliwe staje się przekroczeniu progu 5% poparcia.

Po drugie: od czasów Lenina znane jest powiedzenie „nie ważne, jak kto głosuje, ważne jest, kto liczy głosy?” Kto liczy głosy w Polsce, a kto liczy w głosy np. w Anglii czy Kanadzie? TUTAJ od liczenia głosów są niezliczone komisje wyborcze, obwodowe, okręgowe i centralna, które wielokrotnie liczą, przeliczają, przesyłają tam i na powrót poza wszelką kontrolą społeczną, za zamkniętymi drzwiami, przez które zwykły wyborca nie ma wstępu. Wybory urządza administracja i tylko ona te wybory organizuje i kontroluje. TAM nie ma żadnych komisji wyborczych, ani obwodowych, ani okręgowych, ani centralnych: tam wyborcy SAMI organizują wybory, sami liczą głosy i sami cały przebieg wyborów kontrolują. Oni też ogłaszają kto te wybory wygrał i kto otrzymuje mandat do ich reprezentowania, komu powierzają prawo dzielenia ich pieniędzy. Nie uzgadniają tego z żadnymi instancjami, ani na górze, ani na dole. W takim systemie nie jest możliwe jest, żeby marszałkiem Sejmu był nie wiadomo kto, bo kandydat na marszałka musi najpierw zdobyć większość głosów wyborców w swoim okręgu wyborczym (mandat do dzielenia publicznych pieniędzy!), a potem uzyskać bezwzględną większość głosów członków parlamentu w tajnym głosowaniu! Będzie to więc prawdziwie osoba autentycznego zaufania społecznego, a nie partyjna wydmuszka za nie wiadomo jakie zasługi i dla kogo?

Polska może stać się podmiotem politycznym w polityce światowej dopiero wtedy, gdy nasze, polskie pieniądze, dzielić będą ludzie cieszący się naszym zaufaniem, wyrażonym w prawdziwie demokratycznych powszechnych wyborach. Wtedy także nasze protesty niezadowolenia będą miały rzeczywistych, odpowiedzialnych przed nami adresatów. System, który nam zafundowano, jak pisał filozof polityki Karl Popper: „odziera posła z osobistej odpowiedzialności i czyni zeń maszynkę do głosowania, a nie myślącego i czującego człowieka”. Kierowanie naszych protestów i żałob do maszynek do głosowania urąga zdrowemu rozsądkowi i prowadzi donikąd.

Jose Ortega y Gasset, inny światowej sławy filozof polityki, pisał: „zdrowie każdej demokracji zależy od jednego drobnego szczegółu technicznego: od procedury wyborczej. Gdy procedura ta jest właściwa, wtedy wszystko działa jak należy. Gdy procedura ta jest niewłaściwa, wtedy wszystko się wali, nawet gdyby inne instytucje działały bez zarzutu”.

W Polsce wszystko się wali. Czas pójść po rozum do głowy. Trzeba się uporać z ordynacją wyborczą do Sejmu.

(*)Wystąpienie na Kongresie Protestu, Warszawa, 31 marca 2012

Maurice Duverger: Factors in a Two-Party and Multiparty System


Maurice Duverger, in Party Politics and Pressure Groups
(New York: Thomas Y. Crowell, 1972), pp. 23-32.

The Technical Factor: The Electoral System

To these socio-economic and historical factors a technical factor must be added: the electoral system. I expressed its effects in 1946 in the formulation of three sociological laws: (1) a majority vote on one ballot is conducive to a two-party system; (2) proportional representation is conducive to a multiparty system; (3) a majority vote on two ballots is conducive to a multiparty system, inclined toward forming coalitions.

The brutal finality of a majority vote on a single ballot forces parties with similar tendencies to regroup their forces at the risk of being overwhelmingly defeated. Let us assume an election district in which 100,000 voters with moderate views are opposed by 80,000 communist voters. If the moderates are divided into two parties, the communist candidate may well win the election; should one of his opponents receive more than 20,000 votes, the other will be left with less than 80,000, thereby insuring the election of the communist. In the following election, the two parties with moderate views will naturally tend to unite. Should they fail to do so, the weaker party would gradually be eliminated as a dual consequence of “under-representation” and “polarization.” Under representation is a mechanical phenomenon. Elections determined by a majority vote on one ballot literally pulverize third parties (and would do worse to fourth or fifth parties, if there were any; but none exist for this very reason). Even when a single ballot system operates with only two parties, the one that wins is favored, and the other suffers. The first one is over-represented–its proportion of seats is greater than its percentage of the votes-while the party that finishes second is usually under-represented–its proportion of seats is smaller than its percentage of the votes. The English, with their two-party system, have expressed this phenomenon by the law of the cube: the relationship in the percentage of seats held by the two parties would be equal to the relationship of the cubes of the percentages of the votes received (if a and b are the percentages of the votes, and a’ and b’ the percentages of theseats, then we find that a’ / b’ = a3 / b3).

[Janda’s note: The cube law attempts to predict the percentage distribution of seats won in parliament from the percentage distribution of the electoral vote in a two-party system. If the parties divide the vote 50-50, each would win 50% of the seats. But as a party’s vote increases over 50%, the percentage of seats won is not linear, but curvilinear. That is, each percentage point advantage in vote won yields more than one percentage point increase in seats won. This curvilinear relationship can formulated mathematically. The ratio of seats won equals the ratio of the cubes of the votes won.]

When there is a third party, it is even more under-represented than the second. The gap is generally quite large, with the proportion of seats far below the proportion of the votes received. In 1964, the British Liberal party received 11.2 per cent of the votes cast, but only 1.4 per cent of the parliamentary seats. This under-representation tends to eliminate the effects of any votes cast for a third party. But voters are aware of this phenomenon. They also know that a division of votes between two parties holding similar views favors their common adversary. In the case mentioned before, the moderate voters would see clearly that a split between the moderate candidates guarantees a Communist victory: in a subsequent election they would drop the weaker of the two moderate candidates. Thus it is that voters tend to abandon the third party in order to concentrate their votes on the two strongest parties. This tendency toward polarization, a psychological phenomenon, strengthens the mechanical factors conducive to a two-party system.

In a system of proportional representation, the situation is quite different. The very principle of proportional representation explains the multiplicity of parties it produces. Since every minority, no matter how weak it may be, is assured of representation in the legislature, nothing prevents the formation of splinter parties, often separated only by mere shades of opinion. If the conservative party has 6 million votes in the country, corresponding to 300 seats in parliament, and if it splits into three groups about equal in numbers, proportional representation will give each of these about a hundred deputies, and the conservative family will have the same strength in parliament. In other respects, this electoral system does not encourage parties to unite. A coalition is useless from an electoral point of view since the entire system tends to permit everyone to take his chances at the polls.,Hence the reciprocal independence of the political parties.

In a system in which elections arc decided by a majority vote on the second of two ballots, political parties are numerous because the existence of a second ballot permits each party to test its chances on the first one without risking irrevocable defeat through the splintering of parties holding similar views; the regrouping occurs on the second ballot through the game of “withdrawals.” Let us again use the illustration of an election district in which the conservatives have 100,000 voters and the communists, 80,000. If the conservative electorate divides into two parties, with the first receiving 60,000 votes and the second, 40,000, while the communists vote as a bloc on the first ballot, there will still be a second ballot. For the second round, the weaker conservative candidate will withdraw. His supporters will switch their votes to the stronger candidate, who will normally be elected. New parties can thus multiply, but they are usually driven to form alliances with one another to check their opponents by means of “retreats” and “withdrawals.” The second ballot is essentially a voting by coalitions, as was seen in France during the Third Republic and in Imperial Germany, the two large countries that have practiced this system.

Although the preceding laws have been much discussed, often in heated debate, they have never been seriously challenged. The criticism directed against them has not questioned the reality of the phenomenon they express, which is fairly obvious, as much as the precise extent of its influence. It is clear that an electoral reform by itself will not create new parties: parties are a reflection of social forces; they are not born of a simple legislative decision. We can be sure that the relationship between electoral systems and party systems is not something mechanical and automatic. A given electoral regime does not necessarily produce a given party system; it simply exerts an influence in the direction of a particular type of system; it is a force, acting in the midst of other forces, some of which move in an opposite direction. It is also clear that the relationship between electoral and party systems is not a one-way phenomenon; if a one-ballot vote tends toward a two-party system, a two party system also favors the adoption of a single ballot voting system.

The exact role of the electoral system seems, in the last analysis, to be that of an accelerator or that of a brake. An election by a majority vote on a single ballot has a dual effect: first, it poses an obstacle to the appearance of a new party, although this obstacle is not insurmountable (the role of a brake); secondly, it tends to eliminate the weakest party (or parties) if there are more than two (the role of an accelerator). The braking effect was noticeable in Great Britain at the end of the nineteenth century, in the face of a socialist drive, and again after World War 1, in the face of communist and fascist movements. The accelerating effect was even more apparent in the case of the Liberal party, which was practically eliminated in fifteen years (1920-35), although it retains a certain number of supporters who are compelled by the electoral system to choose between Conservatives and Labourites. Deciding by a majority vote on one ballot accelerated in Great Britain the substitution of a two-party system for any other kind.

Proportional representation plays just the opposite role. It does not slow down the development of new parties. It passively registers their appearance, sometimes amplifying the vibrations they generate, like an echo chamber or a seismograph. (In order to check this tendency, proportional representation is rarely applied in toto; it is modified by such measures as permitting local districts to apportion residual votes and by establishing rules regarding the percentage of votes required to gain representation in the legislative assembly.) On the other hand, it retards the elimination of old parties which would otherwise tend to disappear as the social and political scene changes. The “salvaging” of the Belgian Liberal party through proportional representation, beginning in 1900, is a typical example of this phenomenon. Instead of giving way to a twentieth-century-style two-party system, the nineteenth-century system survived with the new system superimposed on it, producing an essentially three-party system (this was also the case in Germany and Austria), However, we must of course distinguish between old movements, deeply rooted among a portion of the population, and superficial movements reflecting temporary political moods or fashions. Proportional representation registers just as clearly the appearance as it does the disappearance of parties of this latter type. Typical examples were the case of “rexism” in Belgium, and, in France, the RPF [Rassemblement du Peuple Francais] in 1951, and Poujadism in 1956.

The results of the two-ballot majority system are similar to those of proportional representation, with a few differences. The two-ballot system seems to be more discouraging to the formation of new parties than proportional representation (but it is far less effective in this than the single-ballot majority vote). Perhaps it is also more helpful to older parties, but it is difficult to formulate any definite conclusions in this matter. Furthermore, it seems to present a certain barrier to brusque changes of political opinion, to movements reflecting momentary moods or impulses, to political groups that are “fashionable” but ephemeral (even though the example of the UNR [Union Nouvelle pour la Republique, the Gaullist party] in 1958 proved to be of a different kind: but the circumstances in this instance were very special). The sharpest difference with the system of proportional representation concerns electoral alliances, A coalition system par excellence, the two ballot regime can sometimes permit the formation of a dual system of alliances, introducing a sort of two-party system in the midst of a multi-party situation. This phenomenon was quite evident in France during the Third and the Fifth Republics, and in Germany from 1870 to 1914.

Having said all this, the fact remains that a change in the electoral system does not always have a decisive influence on the existing party system. However, it seems certain that if proportional representation were to replace the majority vote in Great Britain, a three-party system would appear before very long, making party splits within the ranks of the Labourites and the Conservatives much more likely. The influence of a one-ballot vote in maintaining an already established two-party system is beyond question. It is much less certain that the adoption of such an electoral system would destroy an already existing multiparty system and, for example, reduce to two the number of parties in France or Italy. In any event, a reform of this nature is inconceivable, because an election determined by a majority vote on a single ballot gives rise to unforeseen results when more than two parties are involved. Yet in the German Federal Republic and in Austria, such an electoral reform would very likely hasten the trend, already underway, toward a two-party system. Above all, it would prevent any move in the opposite direction by posing a serious obstacle to possible splits within the two major parties, and would also discourage the revival of small political parties.

Factors in a Two-Party and Multiparty System


Maurice Duverger, in Party Politics and Pressure Groups
(New York: Thomas Y. Crowell, 1972), pp. 23-32.

The Technical Factor: The Electoral System

To these socio-economic and historical factors a technical factor must be added: the electoral system. I expressed its effects in 1946 in the formulation of three sociological laws: (1) a majority vote on one ballot is conducive to a two-party system; (2) proportional representation is conducive to a multiparty system; (3) a majority vote on two ballots is conducive to a multiparty system, inclined toward forming coalitions.

The brutal finality of a majority vote on a single ballot forces parties with similar tendencies to regroup their forces at the risk of being overwhelmingly defeated. Let us assume an election district in which 100,000 voters with moderate views are opposed by 80,000 communist voters. If the moderates are divided into two parties, the communist candidate may well win the election; should one of his opponents receive more than 20,000 votes, the other will be left with less than 80,000, thereby insuring the election of the communist. In the following election, the two parties with moderate views will naturally tend to unite. Should they fail to do so, the weaker party would gradually be eliminated as a dual consequence of “under-representation” and “polarization.” Under representation is a mechanical phenomenon. Elections determined by a majority vote on one ballot literally pulverize third parties (and would do worse to fourth or fifth parties, if there were any; but none exist for this very reason). Even when a single ballot system operates with only two parties, the one that wins is favored, and the other suffers. The first one is over-represented–its proportion of seats is greater than its percentage of the votes-while the party that finishes second is usually under-represented–its proportion of seats is smaller than its percentage of the votes. The English, with their two-party system, have expressed this phenomenon by the law of the cube: the relationship in the percentage of seats held by the two parties would be equal to the relationship of the cubes of the percentages of the votes received (if a and b are the percentages of the votes, and a’ and b’ the percentages of theseats, then we find that a’ / b’ = a3 / b3).

[Janda’s note: The cube law attempts to predict the percentage distribution of seats won in parliament from the percentage distribution of the electoral vote in a two-party system. If the parties divide the vote 50-50, each would win 50% of the seats. But as a party’s vote increases over 50%, the percentage of seats won is not linear, but curvilinear. That is, each percentage point advantage in vote won yields more than one percentage point increase in seats won. This curvilinear relationship can formulated mathematically. The ratio of seats won equals the ratio of the cubes of the votes won.]

When there is a third party, it is even more under-represented than the second. The gap is generally quite large, with the proportion of seats far below the proportion of the votes received. In 1964, the British Liberal party received 11.2 per cent of the votes cast, but only 1.4 per cent of the parliamentary seats. This under-representation tends to eliminate the effects of any votes cast for a third party. But voters are aware of this phenomenon. They also know that a division of votes between two parties holding similar views favors their common adversary. In the case mentioned before, the moderate voters would see clearly that a split between the moderate candidates guarantees a Communist victory: in a subsequent election they would drop the weaker of the two moderate candidates. Thus it is that voters tend to abandon the third party in order to concentrate their votes on the two strongest parties. This tendency toward polarization, a psychological phenomenon, strengthens the mechanical factors conducive to a two-party system.

In a system of proportional representation, the situation is quite different. The very principle of proportional representation explains the multiplicity of parties it produces. Since every minority, no matter how weak it may be, is assured of representation in the legislature, nothing prevents the formation of splinter parties, often separated only by mere shades of opinion. If the conservative party has 6 million votes in the country, corresponding to 300 seats in parliament, and if it splits into three groups about equal in numbers, proportional representation will give each of these about a hundred deputies, and the conservative family will have the same strength in parliament. In other respects, this electoral system does not encourage parties to unite. A coalition is useless from an electoral point of view since the entire system tends to permit everyone to take his chances at the polls.,Hence the reciprocal independence of the political parties.

In a system in which elections arc decided by a majority vote on the second of two ballots, political parties are numerous because the existence of a second ballot permits each party to test its chances on the first one without risking irrevocable defeat through the splintering of parties holding similar views; the regrouping occurs on the second ballot through the game of “withdrawals.” Let us again use the illustration of an election district in which the conservatives have 100,000 voters and the communists, 80,000. If the conservative electorate divides into two parties, with the first receiving 60,000 votes and the second, 40,000, while the communists vote as a bloc on the first ballot, there will still be a second ballot. For the second round, the weaker conservative candidate will withdraw. His supporters will switch their votes to the stronger candidate, who will normally be elected. New parties can thus multiply, but they are usually driven to form alliances with one another to check their opponents by means of “retreats” and “withdrawals.” The second ballot is essentially a voting by coalitions, as was seen in France during the Third Republic and in Imperial Germany, the two large countries that have practiced this system.

Although the preceding laws have been much discussed, often in heated debate, they have never been seriously challenged. The criticism directed against them has not questioned the reality of the phenomenon they express, which is fairly obvious, as much as the precise extent of its influence. It is clear that an electoral reform by itself will not create new parties: parties are a reflection of social forces; they are not born of a simple legislative decision. We can be sure that the relationship between electoral systems and party systems is not something mechanical and automatic. A given electoral regime does not necessarily produce a given party system; it simply exerts an influence in the direction of a particular type of system; it is a force, acting in the midst of other forces, some of which move in an opposite direction. It is also clear that the relationship between electoral and party systems is not a one-way phenomenon; if a one-ballot vote tends toward a two-party system, a two party system also favors the adoption of a single ballot voting system.

The exact role of the electoral system seems, in the last analysis, to be that of an accelerator or that of a brake. An election by a majority vote on a single ballot has a dual effect: first, it poses an obstacle to the appearance of a new party, although this obstacle is not insurmountable (the role of a brake); secondly, it tends to eliminate the weakest party (or parties) if there are more than two (the role of an accelerator). The braking effect was noticeable in Great Britain at the end of the nineteenth century, in the face of a socialist drive, and again after World War 1, in the face of communist and fascist movements. The accelerating effect was even more apparent in the case of the Liberal party, which was practically eliminated in fifteen years (1920-35), although it retains a certain number of supporters who are compelled by the electoral system to choose between Conservatives and Labourites. Deciding by a majority vote on one ballot accelerated in Great Britain the substitution of a two-party system for any other kind.

Proportional representation plays just the opposite role. It does not slow down the development of new parties. It passively registers their appearance, sometimes amplifying the vibrations they generate, like an echo chamber or a seismograph. (In order to check this tendency, proportional representation is rarely applied in toto; it is modified by such measures as permitting local districts to apportion residual votes and by establishing rules regarding the percentage of votes required to gain representation in the legislative assembly.) On the other hand, it retards the elimination of old parties which would otherwise tend to disappear as the social and political scene changes. The “salvaging” of the Belgian Liberal party through proportional representation, beginning in 1900, is a typical example of this phenomenon. Instead of giving way to a twentieth-century-style two-party system, the nineteenth-century system survived with the new system superimposed on it, producing an essentially three-party system (this was also the case in Germany and Austria), However, we must of course distinguish between old movements, deeply rooted among a portion of the population, and superficial movements reflecting temporary political moods or fashions. Proportional representation registers just as clearly the appearance as it does the disappearance of parties of this latter type. Typical examples were the case of “rexism” in Belgium, and, in France, the RPF [Rassemblement du Peuple Francais] in 1951, and Poujadism in 1956.

The results of the two-ballot majority system are similar to those of proportional representation, with a few differences. The two-ballot system seems to be more discouraging to the formation of new parties than proportional representation (but it is far less effective in this than the single-ballot majority vote). Perhaps it is also more helpful to older parties, but it is difficult to formulate any definite conclusions in this matter. Furthermore, it seems to present a certain barrier to brusque changes of political opinion, to movements reflecting momentary moods or impulses, to political groups that are “fashionable” but ephemeral (even though the example of the UNR [Union Nouvelle pour la Republique, the Gaullist party] in 1958 proved to be of a different kind: but the circumstances in this instance were very special). The sharpest difference with the system of proportional representation concerns electoral alliances, A coalition system par excellence, the two ballot regime can sometimes permit the formation of a dual system of alliances, introducing a sort of two-party system in the midst of a multi-party situation. This phenomenon was quite evident in France during the Third and the Fifth Republics, and in Germany from 1870 to 1914.

Having said all this, the fact remains that a change in the electoral system does not always have a decisive influence on the existing party system. However, it seems certain that if proportional representation were to replace the majority vote in Great Britain, a three-party system would appear before very long, making party splits within the ranks of the Labourites and the Conservatives much more likely. The influence of a one-ballot vote in maintaining an already established two-party system is beyond question. It is much less certain that the adoption of such an electoral system would destroy an already existing multiparty system and, for example, reduce to two the number of parties in France or Italy. In any event, a reform of this nature is inconceivable, because an election determined by a majority vote on a single ballot gives rise to unforeseen results when more than two parties are involved. Yet in the German Federal Republic and in Austria, such an electoral reform would very likely hasten the trend, already underway, toward a two-party system. Above all, it would prevent any move in the opposite direction by posing a serious obstacle to possible splits within the two major parties, and would also discourage the revival of small political parties.

Mocny głos Brytyjczyków: NIC O NAS BEZ NAS !

Mocny głos Brytyjczyków: NIC O NAS BEZ NAS!

Tomasz J. Kaźmierski

elektronik, nauczyciel akademicki, profesor Uniwersytetu Southampton w Wielkiej Brytanii, rektor Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie w Londynie; współpracownik Ruchu na rzecz JOW od 1994 r.; e-mail: polonus.uk@gmail.com

http://jow.pl/mocny-glos-brytyjczykow-nic-o-nas-bez-nas/

W poniedziałek, 9 grudnia 2019 r., w porannym programie telewizyjnym BBC Breakfast, prezenter Dan Walker gościł Jo Swinson, liderkę Liberalnych Demokratów. Swinson po raz kolejny powtórzyła, że jeśli LibDems wygrają wybory i ona zostanie premierem, to natychmiast jej rząd zatrzyma proces wychodzenia Brytanii z Unii Europejskiej.  

Dan Walker powiedział na to: „Ale w ten sposób ignorujesz wolę 17,4 milionów ludzi wyrażoną w referendum”. Jo Swinson odpowiedziała, że nie zmieni swoich poglądów, bo jakaś „grupa dyskusyjna” (focus group) wyraża inne zdanie.

Porównanie decyzji podjętej w ogólnonarodowym referendum do opinii grupy dyskusyjnej, którą można zignorować, to było zdecydowanie za dużo. W systemie First-Past-the-Post aroganckie zachowanie polityka jest samobójstwem. W tym systemie każdy polityk jest wszak rozliczany indywidualnie, co daje narodowi wielką siłę polityczną.

Jo Swinson, której slogan wyborczy głosił: „Jo Swinson – następny premier Wielkiej Brytanii”, straciła swój mandat w okręgu East Durbantoshire w Szkocji, w którym wygrała uprzednio dwukrotnie, w 2005 r. i 2017 r. Oprócz niej, z Izby Gmin zniknęła cała plejada polityków wszystkich partii, od dłuższego czasu okazujących swym zachowaniem, że „wiedzą lepiej”, a wyborcy mają tylko patrzeć i słuchać: Dominic Grieve, Sarah Woolaston, David Gauke, Chuka Umunna, Anna Soubry, Sam Gyimah, który kandydował pół roku temu w wyborach lidera Partii Konserwatywnej oraz wielu innych.

Filozof Karl Popper w swym słynnym tekście z 1988 r. (The Economist 23.04.1988) podkreślał zalety systemu First-Past-the-Post m.in. w takich oto słowach:

„(…) the election day ought to be a Day of Judgment. As Pericles of Athens said in about 430 BC, although only a few may originate a policy, we are all able to judge it„.

[„dzień wyborów ma być Dniem Sądu. Jak Perykles z Aten powiedział około roku 430 p.n.e.: może niewielu tworzy politykę, ale wszyscy mamy możliwość jej sądzenia”.]

Wynik wyborów powinien wyprowadzić z błędu każdego, kto myślał, że Brytyjczycy nie użyją swej masowej, oddolnej siły politycznej do usunięcia polityków, którzy lekceważą zdanie wyborców. Sąd dokonany w miniony czwartek głosami 47,5 milionów Brytyjczyków wprowadził Brytanię na drogę uzdrowienia po ponad trzyletnim okresie niestabilności i niepewności. W czwartek wieczorem, pół godziny po zamknięciu obwodów wyborczych, funt skoczył do góry wobec euro z poziomu 1,18 do 1,21, czyli o 2,5%.

Pozostaje pytanie, czy siła polityczna głosów oddanych w jednomandatowych okręgach, która tak łatwo wyrzuca z Parlamentu jednych, jednocześnie wprowadza na to miejsce lepszych. Bądźmy spokojni. Randolph Churchill (ojciec wielkiego Winstona) powiedział w 1884 r. w swojej słynnej mowie pt. „Ufajmy ludziom” wygłoszonej w Birmingham, podczas kampanii promującej tworzenie lokalnych klubów Partii Konserwatywnej dla ludzi pracy:

„Modern checks and securities are not worth a brass farthing. Give me a fair arrangement of the constituencies, and one part of England will correct and balance the other”.

[„Współczesne mechanizmy równowagi politycznej nie są warte funta kłaków. Dajcie mi dobry zestaw okręgów wyborczych, a wtedy jedna część Anglii naprawi i zrównoważy inną”.]

Tak, ufajmy ludziom.

To internacjonał-lewica przejęła głosy Polaków i katolików [powt.]

To internacjonał-lewica przejęła głosy Polaków i katolików [powt.]

[Portale, by zyskać czytelników, dają tytuły typu: „Nie wiesz, co tam się stało!!” lub: „Rząd obalony !!!”.

A ciekawski, dopiero po otwarciu, dowiaduje się, że to… w jakimś Belize czy innej wyspie na Pacyfiku. Potrzebują ilości „wejść” – bo za to im płacą reklamodawcy.

Ja odwrotnie: Męczę się, by w tytule podać ESENCJĘ treści. Stąd takie powtórki.

====================

Czemu socjalizujący lewicowcy „robią” za partie prawicowe, katolickie? Jan Olszewski: Bo lewica jest już zagospodarowana.

Mirosław Dakowski. Styczeń 2023.

Przez 30 lat aktywności politycznej czy społecznej [wcześniej – fizyka czysta] nie mogłem dojrzeć oczywistości wyrażonej w tytule.

Od tej hipotezy odrzucało mnie jednak bardzo dużo.

Gdy w 1992 roku zostałem wepchnięty w kulisy rabunku Polski poprzez Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, i zacząłem alarmować rząd, sejm i prasę, wtedy jeszcze nie w całości skorumpowaną czy zastraszoną] – zostałem po cichu poinformowany z Ministerstwa Finansów o tajnej umowie z Bankiem Światowym, ustalającej że parytet dolara do złotówki będzie przez 2 lata stały, jak jeden do 10000. A wtedy w Polsce szalała hiperinflacja wywołana przez Sorosa, jego wysłannika Jeffrey Saxa i ich marionetki Balcerowicza. O polowaniu na przyszłego wykonawcę tego strasznego, narzuconego planu jasno pisał kiedyś profesor Kieżun [ps. “Wypad”].

Takie wiadomości [o tajnej umowie] do mnie, do nas docierały. Uczciwsi u władzy pewnie myśleli: sam nie zaryzykuję, ale może ci wariaci, kamikadze, nagłośn i zahamują? A ta umowa, znana chyba niewielu osobom, w tym oczywiście Grupie Y w Informacji Wojskowej, umożliwiała uruchomienie gigantycznej „pompy ssąco- tłoczącej”, wypompowującej ze skażonego nią kraju dowolne sumy. [sic, mechanizm działania przeanalizowano np. w pracy: The Bagsik Oscillator without complex numbers, Jerzy Przystawa and Marek Wolf . https://econpapers.repec.org/article/eeephsmap/v_3a312_3ay_3a2002_3ai_3a3_3ap_3a591-596.htm

Mówiłem o tym Janowi Olszewskiemu pytając, czy o tej tajnej umowie wie. Popatrzył na mnie z zadumą, smutno, rozłożył ręce w geście przyznania, czy bezradności.

W tym samym czasie walczyliśmy w sejmie i rządzie z mocną ekipą ekspertów o powstanie Agencji Poszanowania Energii. Było już bardzo blisko jej powstania. Przy jakiejś naradzie w hotelu rządowym zabrał głos nieznany nam młody bubek i oświadczył, że „teraz nie czas na Agencje Poszanowania Energii, konieczny jest Urząd Regulacji Energii”. Ni z gruszki, ni z pietruszki.

Przy deserze – [pamiętam wspaniały kisiel czy galaretka poziomkowa] podszedłem do Jana Olszewskiego i spytałem, co to za typ i czy on, to znaczy Olszewski, to zaakceptował. Znów – rozłożył ręce i smutno czy beznadziejnie spojrzał. Kaziu A. po paru latach okazał się „kryminalistą”. Zeznawałem na jego procesie karnym. Był oskarżony o działalność antypolską, chyba na rzecz Gazpromu. Czy odsiedział, nie wiem. Wątpię, bo to przecież kundelek na służbie “wielkich sił”. Przecież mafię, w tym wypadku gazowe, mają dla swych żołnierzy przewidziane ulgi w razie wpadki. Pawlak był i jest na wolności. Oj, i nie w biedzie.

A biurokratyczny soc-pomysł URE powstało i sprawy energii od dziesięcioleci dławi.

Już po obaleniu rządu Olszewskiego przez klikę sterującą Bolka, w wielkiej sali Politechniki Warszawskiej, przy chyba czterech setkach słuchaczy, omawiałem rabunek Polski na podstawie naszej z Jerzym Przystawą książki: „Via bank i FOZZ, o rabunku finansów Polski”. Przeczytałem tam dedykację z tej książki: „Książkę tę dedykujemy: Lechowi Wałęsie, Tadeuszowi Mazowieckiemu, Janowi K. Bieleckiemu, Janowi F. Olszewskiemu. Ponadto dedykujemy ją wszystkim, którzy wiedzieli ale milczeli oraz tym, nie wiedzieli, chociaż ich obowiązkiem było wiedzieć.”

Wręczyłem książkę Janowi Olszewskiemu. Oklaski sali widocznie zażenowały obdarowanego. Aż mi się smutno zrobiło.

Sądziłem wtedy, i później w wielu podobnych wypadkach, że jednak to jest Atlas dźwigający na swój barkach los Polski.

——————

Za czasów premierostwa Balcerowicza dostałem materiały mówiące o tym, w którym banku londyńskim zostały na lewo schowane pieniądze zrabowane w Polsce poprzez Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego [FOZZ]. Miałem przyjaciół, którzy, też z podziemia, znali Stefana Kawalca. Był wtedy wiceministrem Finansów. Kolega umówił mnie z nim w Ministerstwie i opowiedziałem mu o tej sprawie. Po dwóch dniach przybiegła do mnie Jadzia Staniszkis i ostrzegła, że Stefek [czyli Kawalec] rozpowiada po warszawce że ten Dakowski ma strasznie długi jęzor i żeby go się wszyscy strzegli. Przyjąłem to, z pewnym zdziwieniem, do wiadomości.

Po 10 latach, kiedy po raz pierwszy u rządów był PiS, a ministrem sprawiedliwości Ziobro, napisałem do niego z podobną informacją, to znaczy o tym gdzie można starać się odzyskać 200 milionów dolarów. Poprosiłem o rozmowę z ministrem lub kimś kompetentnym. Po paru tygodniach dostałem oficjalną wiadomość, którą mam w archiwum, od jakiegoś magistra Sianko informującą że „Minister i Ministerstwo nie utrzymują rozmów z poszczególnymi obywatelami”. O zobowiązaniach, więcej – o zależności obecnie rządzących, konkretnie ministra Ziobro, od grup przestępczych odpowiedzialnych za obrabowanie Polski na początku „przemian” świadczy między innymi to, że nie sprowadzili z Florydy, gdzie jawnie mieszkał latami po ucieczce, po skazaniu go i wypuszczeniu Przywieczerski. Bywali u niego dziennikarze ale sprawiedliwość go tam nie dosięgła. Dopiero, gdy coś tam mu się przedawniło, zafundowali mu nawet darmową podróż do kraju. W poprzednich latach zresztą również, gdy mu groziło aresztowanie, najpierw UOP, potem ABW odwróciły oczki – i poleciał sobie w siną dal.

Wszystkie te rządy zwane w skrócie POPiS blokowały rozwój przedsiębiorczości ludzi rzutkich, opętały ją mnożeniem zakazów, wyjątków, konieczności centralnego sterowania i kontroli. Typowa biurokracja socjalistyczna. A przecież wystarczyło umocnić ustawę min. Wilczka z okresu upadającego rządu Rakowskiego, by ludzie przedsiębiorczy szybko wzbogacili siebie – i Polskę.

————————

Czemu za rządów PiS nie było uczciwego śledztwa w sprawie Zbrodni Smoleńskiej? Ani nawet uczciwych ekshumacji wszystkich ofiar?

Czemu Jarosław Kaczyński zgodził się na makabryczny pomysł uczczenia ofiar zbrodni smoleńskiej przez pomnik „Schody donikąd”, autorstwa Papy Chmiela i Tytusa, chyba nigdy się nie dowiemy. Niezrozumiałe jest, czemu Jarosław Kaczyński przez 10-lecia tolerował u swego boku [ hołubił czasem?] przywódcę prawego skrzydła Ptaszyska Kłamstwa Smoleńskiego – Antoniego Macierewicza. Już się chyba na tym świecie tego nie dowiem. Parafrazując powiedzenie „niezbadana jest dusza frajera” można stwierdzić „niezbadana jest dusza żoliborskiego socjalisty”.

Ale może kiedyś kulisy tych zadziwiających kłamstw zostaną odsłonięte? Zbrodniarze chyba nie lubią pozostawać anonimowymi. Brytyjczycy cynicznie ukryli prawdę o zamordowaniu Generała Sikorskiego na lat 100 czy 200.

Polska od 1989 ginie ludnościowo. Spowodowali kolejną falę emigracji najlepszych, rzutkich, nie umożliwili sprowadzenia wynaradawiających się Polaków z Rosji, Sybiru, Uzbekistanu, Kazachstanu. Zniszczenie szans na rozwój przedsiębiorczości, zniszczenie planu Wilczka wstrzymało powrót dostatniej, przedsiębiorczej emigracji z Zachodu. Zablokowano prywatyzację, odebrano oszczędności dolarowe poprzez hiperinflację w latach 1990 91. Odebrało to młodym nadzieję na własne mieszkanie, dom, dobrobyt. Promocja rozwiązłości obyczajów, „partnerzy” zamiast małżonków, pozwolenie na reklamę i rozwój zboczeń oraz sztuczne, nachalne zwiększenie liczby zboczeńców dopełnia katastrofy. Rząd pro-polski, przy propolskich biskupach powinien promować czystość przedmałżeńską, monogamię, więc przysięgę miłości, wierności, uczciwości małżeńskiej i „nie opuszczę cię aż do śmierci”. Przy własnym domu i przy własnym przedsiębiorstwie rozwój demograficzny zapewniony. Laicy socjalistyczni udający katolików to wszystko zaprzepaścili.

Już po upadku rządu Olszewskiego, za czasów, kiedy on rozwijał Ruch dla Rzeczpospolitej, miałem referat na dużej patriotycznej konferencji w Krakowie, w której udział brała prawdziwa prawica, to jest przedsiębiorcza i katolicka elita Małopolski. W kuluarach w rozmowie z Olszewskim i Antonim Macierewiczem spytałem tego ostatniego, czemu nie doprowadził do de-ubekizacji i de-pedalizacji episkopatu, ściślej – konkretnych biskupów. Z charakterystycznym dla siebie groźnym błyskiem w spojrzeniu odpowiedział, że to było niemożliwe, ponieważ byłby to prawdziwy wybuch bomby atomowej. Ja na to, że może promieniowanie takiej bomby miałoby efekt nie przerażający, ale uzdrawiający. Znów, pan Olszewski tylko się nieznacznie uśmiechnął. Niedługo później my, laicy, zbieraliśmy podpisy pod gorącą prośbą do Ojca Świętego Jana Pawła II, by on doprowadził do usunięcia agentury z episkopatu, a w wyniku tego również spośród kleru. Dramatyczne i zabawne perypetie z próbą przekazania tego tej prośby nuncjuszowi, czy potem ambasadorowi Polski przy Watykanie [chyba p. Suchocka] opisałem w swoim czasie. Apel ten dotarł do rąk Ojca Świętego, przekazany w sposób zupełnie niekonwencjonalny. Żadnych widocznych skutków jednak nie było.

Oni, o zgrozo – naprawdę wyznają zasadę „dajcie mi władzę, a ja was urządzę. Żadne smark-fony rozdawane dzieciom, ani 500⁺ nic tu nie pomogą, tak jak plastikowe „orliki” ich kumpli z PO nie poprawiły zdrowia ani wyników sportowych młodzieży. Mają tyle sensu, co szerokie, nocą oświetlone chodniki wzdłuż setek kilometrów dróg w lasach i wysokie ich krawężniki, niebezpieczne dla samochodów, czy specjalne przejścia… dla dzików. Argument jest taki: „Bo przecież pieniądze z Unii trzeba wydać na to, czego oni chcą”. Gospodarz kraju nigdy by tak nie pomyślał, nie pozwolił, robi to tylko sługus obcego.

Jak dobrać rządzących?

Po tak zwanych „przemianach” 1989 roku najpierw sanhedryn złożony z Michnika, Kuronia i Geremka dobierał kandydatów do fotografii z Wałęsą“. Niezależni, rzutcy, znani z osiągnięć, byli wycinani i oskarżani o rozbijactwo. Bardzo nas to martwiło – ale jeszcze nie było granicą, po której pozostaje jedynie sprzeciw.

Geremek wbrew proponowanym wtedy projektom ordynacji w jednomandatowych okręgach wyborczych narzucił amatorszczyźnie [to ci po „niedźwiedziu” z Wałęsą] , która była w sejmie, tak zwaną ordynację “proporcjonalną”. Była one wymyślona w XIX wieku przez socjalistów w Belgii czy Holandii. Oni przy ordynacji naturalnej, większościowej, nie mieli szans w wyborach.

Ordynacja “proporcjonalna nie jest przecież ani proporcjonalna, ani równa, ani bezpośrednia. Udowodniono to bez wątpliwości, jednoznacznie.

Tak zaczęły się kolejne rządy „bandy czworga”, jak słusznie nazwał to JKM.

Przeżyłem przez 13 czy 14 lat proces, wytoczony profesorowi Przystawie i mi, o powstrzymanie druku i rozpowszechnienia oraz zmielenie nakładu książki, tej o FOZZ. Proces ten przerwało wreszcie niespodziewanie oświadczenie w sądzie likwidatora Universalu, że powód od paru lat nie istnieje [to była centrala handlu zagranicznego, którą sobie sprywatyzowało WSW, a prezesem zrobiono DT Przywieczerskiego]. Zdziwiony był adwokat Universalu i Przywieczerskiego, Andrzej Siciński {ciągle, od lat kilkunastu, występujący w sądach po stronie Dariusza Tytusa Przywieczerskiego [TW Grabiański] i Universalu}.

Ale przy kilku sesjach w tej sprawie na korytarzach sądów rozmawialiśmy, oddzielnie z Lechem Kaczyńskim oraz Jarosławem Kaczyńskim [ różne sesje], bo były zwykle wielogodzinne opóźnienia. Staraliśmy się obaj, prof. Przystawa i ja, niezależnie, z różnymi zapewne argumentami, przekonać ich do jednomandatowych okręgów. Argumenty te czasem odskakiwały jak piłka od ściany, a czasem odpowiedzi rozklapywały się jak mokra śnieżka. Ale opór, nieracjonalna wrogość i wzburzenie obu rozmówców były zadziwiające. Dziwiło mnie takie etatystyczne, jakby sparaliżowane nastawienie wolnych, a może i lotnych, zdawało by się, umysłów.

[Ja od co najmniej ćwierć wieku na żadną „prawicę” nie głosowałem, walczyłem o JOW. Ale tym poczciwcom, co „nie chcieli, by ich głos się zmarnował”, zawsze wskazywałem partię Kaczyńskich.]

Dopiero teraz pozwalam sobie na konstatację: To było nieuniknione. Nie tylko dlatego, że mieli żądzę rządzenia. Głównie dlatego, że to jest, jak powtarza Grzegorz Braun, „żoliborska grupa rekonstrukcji sanacji”. Ci pogrobowcy socjalizmu zmieszanego, raczej zwikłanego z zamordyzmem inaczej władzy sobie nie wyobrażają. Dobór nie naturalny, bo wynikający z antynaturalnej, wymyślonej, powtarzam, przez nie mogących się dorwać do parlamentu socjalistów belgijskich czy holenderskich z końca XIX wieku. Wynik takich wyborów zawsze gromadzi na wierzchu brudną pianę, żądną władzy, przeintrygowaną, podatną na korupcję i szantaże.

Przy ordynacjach socjalistycznych, jak udowodniono, oszukańczych i rozbijackich, powstanie partii, tym bardziej rządu pro-polskiego jest niemożliwe. Dążenia takie będą ciągle kanalizowane w kolejne wersje partii zakłamania, używających pseudo patriotycznych i pseudo katolickich sloganów, suflowanych i formułowanych przez psychologów tłumu czy socjologów. Potrzebne i tolerowane mogą być jedynie takie marginalne twory, jak Konfederacja, sklecona z czterech nurtów, stwory skłócone i rozbijane przez uplasowanych wewnątrz agentów [optymista: agenta?] a dodatkowo pozbawione dostępu do mediów. Nie rozważam w tym artykule powiązań i uzależnień masońskich, choć czterech lub pięciu z tu wymienionych osób są oczywiście członkami lóż.

Dopiero teraz jednak ośmieliłem się dopuścić do siebie oczywistą wydawałoby się konstatację, że to nie ” błędy i wypaczenia ” socjalizmu, jak tłumaczono zbrodnie komunizmu i sowietyzmu, a tego socjalizmu istota, zasada. Socjalistyczna umysłowość oraz partyjniackie walki na intrygi i oszustwo promują do władzy właśnie polityków – Mistrzów Intrygi, którzy potem najczęściej potykają się o własne spodnie. Ten system eliminuje, odrzuca altruistycznych mężów stanu, czy kandydatów na nich, którzy by, wybrani w różnych krajach, wybrani przez różne narody, potrafili zjednoczyć w walce teraz przeciw UE, NWO itp.

————————

Przecież we wszystkich tych przykładach, a wynikają one z doświadczeń jedynie jednego człowieka, widać zderzenie myśli socjalistycznej, z Centralnym Zarządem do Spraw Rozwiązywania Problemów i z podejrzliwością wobec poddanego – z podejściem stawiającym na pierwszym miejscu cele, interesy rodziny, człowieka, szczególnie człowieka rzutkiego. Mentalność socjalistyczna usiłuje [dla zdobycia jego głosu] każdemu że tak powiem osobnikowi dodać, dodrukować jakieś pieniądze. Tymczasem w systemie normalnym, w zdrowym, każdy rzutki człowiek produkuje dobra i dla siebie i dla innych.

Tak długo, jak będziemy tkwić w obecnej wersji demokracji, musimy walczyć o zmianę ordynacji na naturalną, jednomandatowe okręgi wyborcze. Tylko wtedy mają szansę ludzie rzutcy, twórczy, działający dla dobra wspólnego. Tylko wtedy może powstać partia patriotyczna, narodowa i katolicka [nie w nazwie, a w duchu]. Tylko tak wyłoniony sejm, a za nim też rząd, będą mogły skutecznie tworzyć międzynarodową koalicję z rządami sąsiednich Narodów – i pokonać emanację diabelstwa NWO i zielony komunizm w UE. Walczyć z planami i dziełami Złego.

Pod takimi ciosami się rozsypią.

Może zresztą rozsypią się wcześniej. Dużo na to wskazuje.

O monarchii dziedzicznej, królów z Bożej łaski, prawdziwych gospodarzy i ojców narodu, tu tylko wspominam. To dalszy ale realny i potrzebny etap.

Ad maiorem Dei gloriam.

================================

Walka o JOWy była ostatnią (a może jedyną), podjętą po transformacji ustrojowej, próbą wyłaniania patriotycznej elity politycznej.

POCHWAŁA LOGIKI

W 10. rocznicę śmierci śp. Jerzego Przystawy.

Walka o JOWy była ostatnią (a może jedyną), podjętą po transformacji ustrojowej próbą stworzenia mechanizmu wyłaniania patriotycznej elity politycznej, kierującej się interesem państwa i dobrem wspólnym jego obywateli.

Tomasz MIANOWICZ 3 listopada 2022 r.

Mirek Dakowski i Staszek Sauć przywieźli z Bonn miłe informacje o Panu, m.in. o tym, że wyrażał Pan chęć nawiązania ze mną kontaktu. Bardzo mnie ta wiadomość ucieszyła, gdyż znając z Kultury Pańską publicystykę miałem cichą nadzieję, że może istotnie uda nam się kiedyś spotkać i połączyć nasze skromne siły”.

Tak zaczynał się pierwszy list Jerzego Przystawy do mnie, datowany „2.10.92”. Owszem, wyrażona w liście nadzieja spełniła się. Odwiedził mnie w Monachium, w towarzystwie Krystyny Chmieleńskiej, mniej więcej rok później. Trudności w kontaktach osobistych były m.in. wynikiem faktu, że nie akceptując sytuacji powstałej na skutek ustaleń z „Magdalenki” i umów „okrągłostołowych”, do 1996 roku utrzymywałem status uchodźcy politycznego. Posługiwałem się titre de voyage, wydanym w oparciu o Konwencję Genewską, który ważny był na wszystkie kraje świata, z wyjątkiem Polski.

Nietaktem byłoby jednak zajmowanie się tutaj samym sobą. Również pisząc o Jurku, będę się starał uniknąć wątków, którymi zajmowały się już osoby bardziej ode mnie kompetentne i których głos ma większą wagę od mego.

We wspomnianym liście autor pisał, że przyszły kształt stosunków polsko-niemieckich uważa za podstawowy dla naszej narodowej egzystencji i w związku z tym założył we Wrocławiu Stowarzyszenie Inicjatyw Polsko-Niemieckich. W jednym z kolejnych listów podkreślał, że szuka kontaktów poza establishmentem (niemieckim). A to niespodzianka! – pomyślałem. Fizyk z Polski, nieznający – jak sam pisał – ani Niemiec, ani języka niemieckiego – szuka kontaktów, aby sprawy stosunków z naszym zachodnim sąsiadem nie pozostały „w rękach facetów, którzy na tę kwestię patrzą przez pryzmat interesów indywidualnych bądź grupowych”. Przez dziesięciolecia zachowaniem Polaków wobec Niemiec – także na emigracji, czyli w Wolnym Świecie – rządził „kompleks niemiecki” (by użyć określenia, jakim posłużył się Józef Mackiewicz w „Zwycięstwie prowokacji”). Kontaktów z konserwatywnymi siłami politycznymi w RFN unikano niczym diabeł święconej wody. Jeszcze w latach 1980-tych, gdy w Niemczech uczestniczyłem w spotkaniach lub konferencjach o jednoznacznie antykomunistycznym i antysowieckim charakterze, byłem z reguły ich jedynym polskim uczestnikiem. Lewica imprez tego typu nie organizowała, zaś zdecydowana większość niemieckich intelektualistów co najmniej sympatyzowała z zaangażowaną w Ostpolitik SPD, o ile nie była członkami tej partii, zaś „zieloni” byli wyraźnie zainfekowani marksizmem.

Nie trzeba było zatem przekonywać mnie do SIPN; starałem się z Monachium wesprzeć Stowarzyszenie. Ostrzegałem jednak równocześnie jego twórcę, że niemiecki establishment polityczny nie będzie zainteresowany współpracą z grupami czy strukturami niezależnymi, nawet jeśli proponują one dyskusję na tematy podstawowe dla stosunków między obu państwami i społeczeństwami. Niemcy już wówczas wybierali polskich partnerów według własnych interesów politycznych. „Obraz polski w RFN tworzą głównie pp. Bartoszewski i Szczypiorski” – pisałem – (mogłem był dorzucić jeszcze 2 lub trzy nazwiska osób o poglądach zbliżonych do obu wymienionych prominentów, ale nie więcej); to oni są obecni w najbardziej prestiżowych mediach, utrzymują kontakty z niemiecką elitą kulturalną, są bywalcami salonów politycznych w Berlinie i – co również nie bez znaczenia – często mogą się cieszyć z różnych nagród i apanaży. Okazało się jednak, że moje ostrzeżenia były zbyteczne. Konsulat RFN we Wrocławiu traktował SIPN z „ostentacyjnym lekceważeniem” – pisał Przystawa.

W 1993 roku związana z SPD Fundacja Friedricha Eberta zobowiązała się do sponsorowania organizowanej przez SIPN w Książu konferencji, poświęconej problemom ekologicznym. Przygotowania trwały już pół roku, gdy fundacja nagle – trzy tygodnie przed rozpoczęciem konferencji! – poinformowała organizatorów, że wycofuje się ze sponsorowania imprezy. Ta wiadomość nie oburzyła mnie tylko dlatego, że po 10 latach pobytu w Niemczech znałem już podobne sytuacje: niepodziewane wycofanie obiecanych funduszów, wstrzymanie publikacji przyjętego już do druku materiału, ba, zdarzały się przypadki zablokowania nominacji profesorskich (najczęściej na wydziałach historycznych), gdy nagle okazywało się, że kandydat w jakimś wcześniejszym artykule naruszył zasadę ideologicznej poprawności.

Takie były początki.

Berlin już od lat 1990-tych tworzył w Polsce swoich „partnerów” i dysponuje obecnie potężnym ugrupowaniem, gotowym przejąć „ster rządów”. Jak sądzę, nastąpi to prędzej czy później; prędzej – jeśli Niemcy zdecydują się zastąpić Tuska bardziej popularnym kandydatem, np. Trzaskowskim. Prezydent Warszawy był w tym roku gościem Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium, a to o czymś świadczy.

Pomiędzy początkiem lat 1990-tych a chwilą obecną miało miejsce jeszcze jedno wydarzenie, istotne dla periodyzacji najnowszej historii politycznej, lecz ważne również w kontekście mojej współpracy z Jerzym Przystawą. Otóż w Roku Pańskim 2000 Unia Europejska obłożyła sankcjami Austrię, ponieważ utworzony tam w wyniku demokratycznych wyborów rząd z udziałem Freiheitliche Partei Österreich FPÖ (czyli Wolnościowej Partii Austrii) nie odpowiadał ideologicznym preferencjom Berlina-Brukseli. Sankcje wprowadzono z naruszeniem tzw. „prawa europejskiego”, ale dla niniejszych uwag jest to sprawa drugorzędna.

Ważniejszy jest fakt, że ta decyzja zapoczątkowała nowy etap niemieckiej polityki: współdecydowania o tym, które siły polityczne mogę wchodzić do rządów w państwach członkowskich UE (ten wątek powinien nas obecnie żywo interesować).

Szwajcarskie Stowarzyszenie Mut zur Ethik (Mut – to po niemiecku odwaga, zaś słowa Ethik tłumaczyć nie trzeba) zareagowało na ogłoszenie sankcji przeciwko Austrii zwołaniem dwóch niejako ponadplanowych konferencji, poświęconych temu zagadnieniu. Współorganizatorem były francuskie Les états généraux de la souveraineténationale, a wśród referentów – ich przewodniczący profesor Jean-Paul Bled, którego niedługo potem przeniesiono z paryskiej Sorbony na prowincjonalny uniwersytet w Strasburgu. Oprócz niego m.in. Władimir Bukowski – mówił o sowietyzacji Unii Europejskiej, niemiecki prawnik profesor Karl-Albrecht Schachtschneider o erozji demokracji i praw podstawowych w UE, zaś francuski historyk Christophe Réveillard o mniej znanych aspektach działalności Jeana Monneta, jako rzekomego „ojca” integracji europejskiej. Referat wygłosił również Karmenu Mifsud Bonnici – były socjaldemokratyczny premier Malty, która długo opierała się włączeniu do UE i dzięki temu uzyskała najwięcej derogacji w zakresie przymusu stosowania prawa unijnego. Miałem okazję przedstawić kilka uwag dotyczących dezinformacji, rozpowszechnianej przez media w związku z sytuacją w Austrii, ale na tym „polski udział” w konferencji się skończył.

Ze stowarzyszeniem współpracowałem już od kilku lat. Jego siedzibą był Zurych, a działaczami – oprócz Szwajcarów – Niemcy (po części emigranci, którzy opuścili RFN z powodu systematycznego ograniczania wolności obywatelskich i ideologicznej presji, wywieranej na nauczycieli, naukowców czy też niezależnych dziennikarzy) i Austriacy. Mut zur Ethik było organizacją o profilu konserwatywnym, występując w obronie suwerenności narodowej, prawa międzynarodowego, wolności słowa a przeciwko eutanazji, ułatwianiu dostępu do narkotyków, liberalizacji przepisów zezwalających na spędzanie płodu. Po roku 2000 stowarzyszenie otworzyło się na współpracę z przedstawicielami lewicy, tymi, którzy w europeizmie, globalizmie, neoliberalnym modelu gospodarczym i w militarnym interwencjonizmie dostrzegli zagrożenie dla socjalnej gospodarki rynkowej, czy też zasady pokojowego rozwiązywania konfliktów międzynarodowych.

Coroczne kongresy Mut zur Ethik odbywały się we wrześniu w Feldkirchu w austriackim Voralbergu, korzystając z życzliwości lokalnego wikariusza generalnego dra Elmara Fischera (w roku 2005 został biskupem diecezji Feldkirch). Miały one charakter międzynarodowy, brali w nich udział naukowcy, publicyści i działacze polityczni z Europy, ze Stanów Zjednoczonych, z Izraela, Palestyny, a nawet z kilku krajów afrykańskich.

Chociaż stowarzyszenia Mut zur Ethik w żadnym wypadku nie można uznać za organizację niemieckiej prawicy, nawet wśród słuchaczy wykładów brakowało Polaków. Stąd też mój pomysł, aby doprowadzić do kontaktu pomiędzy zuryskim stowarzyszeniem a ruchem na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, którego twórcą i spiritus movens był Jerzy Przystawa. Na dorocznym kongresie, we wrześniu pamiętnego 2000 roku, Jurek wygłosił w Feldkirchu referat How a Post-Communist Society Can Contribute to the Future. Materiały konferencji ukazywały się później drukiem.

Na następne kongresy organizowane przez Mut zur Ethik przyjeżdżała już większa reprezentacja ruchu JOW. Spośród nich odeszli tymczasem ks. Jan Kurdybelski („kapelan JOWu”), zasłużony „woJOWnik” Jerzy Gieysztor z Wrocławia, czy Janusz Sanocki, były burmistrz Nysy; jako publicysta obdarzony – podobnie jak Jerzy Przystawa – zdolnością logicznej argumentacji i zdrowym sceptycyzmem wobec treści propagowanych przez mass-madia. Przyjeżdżała do Feldkirchu też młoda generacja: córka Jurka – Agnieszka , zaś Januszowi Sanockiemu towarzyszyły córki. Z kontaktów, które tam nawiązano, warto wspomnieć współpracę z Peterem Bachmaierem (dziś professor emeritus), który w St. Pölten kierował filią austriackiego Instytutu Europy Wschodniej. Ten kontakt zaowocował opublikowaniem artykułu Krystyny Chmieleńskiej i Jerzego Przystawy na temat wpływu „europeizmu” na system szkolnictwa w Polsce. Tekst ten ukazał się w 2005 roku w tomie Der kulturelle Umbruch in Ostmitteleuropa, którego redaktorami byli Peter Bachmaier i jego słowacka współpracowniczka Beata Blehova.

Problemom edukacji w Polsce, a zwłaszcza trudnej sytuacji nauczycieli szkolnych i akademickich, profesor Przystawa poświęcił osobną publikację – „Nauka jak niepodległość” (Wrocław 1999). Uprzednio trzykrotnie odmówił przyjęcia nominacji profesorskiej, aby zwrócić w ten sposób uwagę na katastrofalną sytuację nauki w Polsce oraz położenie nauczycieli szkolnych i akademickich.

Jednak – z perspektywy historycznej – najważniejszym obszarem działalności Jurka był bez wątpienia Ruch Obywatelski na Rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych – JOW. Swego czasu sprawa systemu wyborczego istniała w przestrzeni publicznej , była tematem debat, a na temat ordynacji większościowej wypowiadali się czołowi aktorzy polskiej sceny politycznej (co ciekawe – pozytywnie; jako zwolennicy JOW deklarowali się przecież zarówno Jarosław Kaczyński, jak i Donald Tusk). Owa popularność tematu była zasługą Jerzego Przystawy, który wkładając ogromne kwantum energii, czasu, pracy a nierzadko również własne pieniądze, forsował kampanię na rzecz JOW, w zmianie ordynacji wyborczej widząc warunek konieczny uzdrowienia sytuacji politycznej w Polsce; tylko brytyjski model wyborów prowadzi do odpowiedzialności posła wobec wyborców, a nie wobec przewodniczącego czy sekretarza generalnego partii.

Chodziło więc o nic innego jak o demokratyzację systemu wyborczego. Prawo wyborcze tylko formalnie jest częścią prawa powszechnego, materialnie – ma rangę prawa konstytucyjnego. To ono decyduje o kształcie państwa i stosunku pomiędzy rządzącymi a rządzonymi. Jurek odszedł zbyt wcześniej, aby doczekać orzeczenia włoskiego trybunału konstytucyjnego z grudnia 2013 roku. Corte Costituzionale zdefiniował wówczas warunki, które muszą być spełnione, aby wybory uznać za demokratyczne: głos oddany przez wyborcę na konkretnego kandydata musi być bezpośrednio zaliczony na korzyść tego ostatniego i decydujący o tym, kto wejdzie do parlamentu (orzeczenie to przemilczały mass media poza Włochami). W wypadku głosowania na listy partyjne warunek ten spełniony nie jest.

Nie będę tutaj zachwalał większościowej ordynacji wyborczej, bowiem najlepsze argumenty na rzecz jej wprowadzenia można znaleźć w tekstach Jerzego Przystawy. Wskażę tylko na pragmatyczny wymiar zagadnienia: Gdyby nie system JOW Zjednoczone Królestwo nie opuściłoby Unii Europejskiej, czyli nie zdołałoby odzyskać suwerenności państwowej, ponieważ nie doszłoby do referendum w sprawie Brexitu. Posłowie – niezależnie od przynależności partyjnej – w tej sprawie musieli reprezentować opinię wyborców. Partia konserwatywna sama z siebie doprowadziła niedawno do ustąpienia Borisa Johnsona, gdyż stracił poparcie wyborców.

Dokładnym odwróceniem tych demokratycznych mechanizmów jest sytuacja w Niemczech: (pseudo)proporcjonalna ordynacja, w połączeniu z 5-procentowym progiem wyborczym i z (sprzeczną z ustawą zasadniczą) dyscypliną partyjną, prowadzą do tego, że wpływ obywateli na polityczne decyzje rządu jest w efekcie teoretyczny. Minister spraw zagranicznych RFN Kinkel, tak komentował kiedyś niekorzystny dla własnej partii wynik wyborów: „Musimy lepiej wytłumaczyć naszą politykę wyborcom”. W leninizmie partia potrzebowała „pasów transmisyjnych”, aby przekazać swą wolę masom.

Argumenty, które Przystawa formułował dla poparcia zmiany ordynacji wyborczej, odznaczają się żelazną logiką. „Tym, co w tej sprawie zaskakuje, jest praktycznie brak jakiegokolwiek odzewu na wysiłki Jerzego” – pisał jego kolega po fachu, doktor fizyki Krzysztof J. Rapcewicz, we wstępie do wydanej w 1999 roku książki „transATLANTIC” (jest zbiór tekstów Jurka, publikowanych w 1998 roku w „Tygodniku Nowojorskim”). Równocześnie Rapcewicz wyjaśniał przyczyny tego stanu rzeczy, pisząc o „oczywistej logice” wywodów Przystawy:

Inteligencja polska nie wypełniła swego obowiązku analizy wydarzeń, ponieważ logika tych wywodów prowadziła ją tam, dokąd nie chciała iść.

I dalej:

Źródło tych postaw jest to samo: niechęć do przemyślenia wysuwanych argumentów jest wynikiem konfliktu pomiędzy oczekiwaniami i konkluzją, jaka z tych argumentów wynika.

Dla mnie walka o JOWy była ostatnią (a może jedyną), podjętą po transformacji ustrojowej próbą stworzenia mechanizmu wyłaniania patriotycznej elity politycznej, kierującej się interesem państwa i dobrem wspólnym jego obywateli. Nie sądzę, abym raz jeszcze mógł być świadkiem podobnych wysiłków. Obawiam się, że Polska znajduje się na drodze prowadzącej do kolejnej katastrofy narodowej (o ile stanu wieloletniej zimnej wojny domowej pomiędzy partiami walczącymi o władzę, już teraz nie należy uznać za katastrofę).

Kończę zatem tym smutnym akcentem, który jednak pasuje do nastroju dzisiejszego dnia. 10 lat temu odszedł Jerzy Przystawa.

Monachium, 3 listopada 2022 r.

Tomasz MIANOWICZ