W Polsce wszystko się wali. Gdzie więc jest klucz.

W Polsce wszystko się wali. Gdzie więc jest klucz.

Dla odzyskania podmiotowości Polski i Polaków konieczna jest deregulacja zawodu polityka

[Przypominam w dziesiątą rocznicę śmierci profesora Jerzego Przystawy. MD]

Plan dla Polski: Jednomandatowe Okręgi Wyborcze

Na 460 zasiadających w Sejmie posłów 297, a więc 65%, nie uzyskało poparcia nawet 2% wyborców w ich okręgach wyborczych, a więc nie uzyskało nawet poparcia 1 na 50 wyborców! 85 z nich, a więc prawie 20% całej Izby nie przekroczyło poparcia 1%, a więc 1 na 100 wyborców!

Wystąpienie na Kongresie Protestu, Warszawa, 31 marca 2012

Jerzy Przystawa

Obóz protestu

Polska, a w szczególności Warszawa, od lat jest świadkiem nasilających się protestów najróżniejszych grup zawodowych i związków. Chyba poza bankierami i zawodowymi politykami protestowali już wszyscy. Jedni głośniej, inni ciszej, jedni spokojnie maszerowali, inni szli z hałasem i dymem palonych opon samochodowych i kubłów ze śmieciami. W ogromnej większości były to i są protesty o charakterze egzystencjalnym: protestujący stwierdzają, że pieniądze publiczne są źle dzielone, w związku z tym szwankują wszelkie służby publiczne, a kolejne grupy zawodowe popadają w biedę, nie będąc w stanie ani wykonywać należycie swoich obowiązków, ani nawet zarobić na swoje utrzymanie. Poruszające były też manifestacje protestu o charakterze nie egzystencjalnym lecz politycznym, w tym, w pierwszym rzędzie, w związku z Katastrofą Smoleńską czy Marsze Niepodległości.

Ogólną cechą tych wszystkich akcji protestacyjnych jest to, że są to akcje rozłączne, angażujące w różnym stopniu różne grupy zawodowe i społeczne, nie wywołujące – każda z osobna – większego rezonansu społecznego. I nie mogą one takiego rezonansu wywołać, gdyż stanowią front walki o interesy szczegółowe, a więc nie posiadają potencjału umożliwiającego zaangażowanie szerokich warstw społecznych. Stoczniowcy mało obchodzą dzisiaj górników, i vice versa, rolnicy i lekarze ambiwalentnie odnoszą się do jednych i drugich itd., itp. Społeczeństwo jest podzielone, po roku 1989, po rozbiciu NSZZ Solidarność, zabrakło idei, organizacji i struktur, które mogłyby te różne części Polski scalić ponownie i utworzyć z nich siłę, będąca w stanie przeciwstawić się globalnym planom politycznym, dla których podmiotowość Polski i Polaków może być jedynie kłopotem i zagrożeniem.

Wygenerowana w trakcie umów – nazwijmy je umownie Umowami Okrągłego Stołu – klasa zawodowych polityków, otrzymała zadanie dopasowania naszego kraju do tych globalnych planów, pilnowania i pacyfikowania odruchów społecznego protestu. I to zadanie, od 23 lat, z pomocą wszystkich wielkich tego świata, skutecznie wykonuje. Ta skuteczność jest możliwa dzięki ciągłemu kredytowaniu zewnętrznemu, które wpędziło Polskę w pętlę gigantycznego zadłużenia, ale pozwalało na utrzymywanie jako-takiego „pokoju społecznego”, nie dopuszczając do zbyt gwałtownego wybuchu niezadowolenia, takiego, jak np. w Grecji czy na Węgrzech.  

Aby przeciwstawić się planom globalnym, aby uzyskać podmiotowość Polski i Polaków w europejskich i światowych rozgrywkach, konieczna jest idea jednocząca, ponad wszelkimi interesami partykularnymi poszczególnych grup społecznych, idea, która jest do przyjęcia i akceptacji dla wszystkich, idea, która nikogo nie antagonizuje, ale której realizacja wychodzi naprzeciw słusznym oczekiwaniom społecznym. Naturalnie, ta idea musi mieć w sobie potencjał dający nadzieję na zrealizowanie tego ambitnego, antyglobalistycznego zamiaru: przywrócenia Polsce miejsca podmiotowego w polityce międzynarodowej.

W tym Obozie Protestu pojawił się ostatnio na scenie politycznej podmiot aspirujący do zdominowania tej sceny i przejęcia niekwestionowanego i wyłącznego przywództwa. Jest nim partia Jarosława Kaczyńskiego, Prawo i Sprawiedliwość. Uchwała Komitetu Politycznego tej partii z dnia 21 marca 2012 oświadcza:

„Jedynym ugrupowaniem, zdolnym przeciwstawić się planowemu osłabianiu polskiego państwa i demoralizowaniu jego obywateli, jest Prawo i Sprawiedliwość, które scala różne prawicowe oraz centrowe nurty i środowiska. Tylko skupienie się wokół PiS wszystkich, których łączy troska o pomyślną przyszłość niepodległej Polski, gwarantuje możliwość uzyskania realnego wpływu na funkcjonowanie państwa. Łudzenie wyborców mirażami personalnych przetasowań przez grupy, które nie mają szans na wejście do Parlamentu, szkodzi sprawie zwycięstwa prawicy… Wymaga tego dobro Ojczyzny, które musi być traktowane jako ważniejsze od osobistych interesów i ambicji. Tworzenie organizacji, działających na marginesie politycznych wydarzeń, ale uszczuplających elektorat prawicy choćby o ułamki procentów, jest szkodliwe i służy przeciwnikom Polski silnej, dostatniej, sprawiedliwej i liczącej się w świecie. Kto się na taki krok decyduje nie będzie mógł w przyszłości liczyć ani na zapomnienie błędów, ani na kandydowanie z list Prawa i Sprawiedliwości. Polska potrzebuje zwycięstwa prawicy. Zwycięstwo zapewnić może jedynie Prawo i Sprawiedliwość. To zwycięstwo nastąpi tym szybciej, im więcej sił skupi się we wspólnym wysiłku.”

Oczywiście, PiS i Jarosław Kaczyński nie jest jedyną partią, ani ugrupowaniem politycznym, aspirującym do ogólnonarodowego przywództwa i domagającym się zjednoczenia wszystkich pod wywieszonym przez nich sztandarem. Przypisuję tej partii miejsce szczególne, ponieważ jest to dzisiaj najsilniejsza partia polityczna, opozycyjna wobec koalicji rządzącej, dysponująca aktualnie 30% mandatów poselskich i nie ukrywająca, że jej celem jest przejęcie władzy w Polsce i to na zasadzie wyłączności. Posługuje się ona sprytną socjotechniką, która wszystkich Polaków, nie zgadzających się z Jarosławem Kaczyńskim brutalnie spycha „na miejsce, na którym stało ZOMO”, przypisując im złe, antypatriotyczne i antypolskie intencje, a nawet więcej: zdradę interesów narodowych.

Propozycja Jarosława Kaczyńskiego nie jest interesująca

Powód jest bardzo prosty: Jarosław Kaczyński jest politykiem Magdalenki i Okrągłego Stołu, pozostającym w najwyższych strukturach władzy nieprzerwanie od roku 1989, także jako premier rządu polskiego, którego brat sprawował może nawet jeszcze wyższe urzędy i godności, z Urzędem Prezydenta RP włącznie. Z tych powodów nie jest wiarygodna jego argumentacja, stosowany wobec nas szantaż – „staliście tam, gdzie stało ZOMO” – ani nie jest wiarygodny on sam, jako przywódca antyglobalistycznego protestu Polaków. Ciąży na nim bowiem odpowiedzialność nie tylko za okres rządzenia Polską z pozycji premiera, ale, a la longue, współodpowiedzialność za wszystko to, przy czym współuczestniczył od roku 1989. Nie można wykluczyć, że Jarosław Kaczyński jest dzisiaj innym politykiem niż ten z ostatniej dekady ubiegłego wieku, ale, żeby nas o tym przekonać, zamiast szantażować nas piętnem zdrady interesów narodowych, powinien raczej złożyć jakąś samokrytykę, wskazać wyraźnie co w jego działaniach politycznych tych 23 lat było złe i szkodliwe dla Polski, co dzisiaj odrzuca i dlaczego. Zamiast takiej samokrytyki, tak jak zawsze do tej pory, domaga się od nas podporządkowania i bezdyskusyjnego przyjęcia jego wykładni politycznej. Nie sądzę, żeby była to, na dłuższą metę, droga właściwa.

Gdzie więc jest klucz, gdzie szukać skutecznego planu dla Polski?

Jako inicjator, przed 20 laty, Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, z satysfakcją i przyjemnością pragnę w tym miejscu przywołać Uchwałę Katowickiej Okręgowej Rady Adwokackiej z dnia 22 marca 2012. Adwokaci stwierdzają w niej:

„Zawód polityka stał się zawodem zamkniętym dla aktywnych społecznie obywateli. Ukształtowany system partyjny skutecznie wyeliminował możliwość wpływu na rządy w państwie dla rzeszy osób nie związanych z kastą politycznych “celebrytów”, monopolizującą życie polityczne ostatniego dwudziestolecia.

Nie jest to zgodne ani z zasadami demokracji, ani z interesem państwa. Gry wewnątrzpartyjne często bowiem powodują, że eksponowane stanowiska w państwie obejmują ludzie jawnie niekompetentni a dorosłych obywateli pouczają osoby, które same niczego nie osiągnęły we własnym życiu zawodowym.

Dlatego uznajemy, że argumentacja, związana z postulatem tzw. deregulacji winna mieć w pierwszym rzędzie zastosowanie do grupy zawodowych polityków.

Z powyższych względów postanawiamy poprzeć działania, służące realizacji postulatów, niezbędnych dla deregulacji zawodu polityka w Polsce. Są nimi:
– zmiana ordynacji wyborczej do Sejmu i Senatu poprzez wprowadzenie okręgów jednomandatowych,
– zmiana ordynacji wyborczej do Sejmu i Senatu poprzez ograniczenie minimum liczby podpisów osób, popierających kandydata do 500.”

Deregulacja zawodu polityka: kto to jest polityk?

Najprostsza i najbardziej właściwa odpowiedź na to pytanie jest taka:

polityk, to ten, kto dzieli publiczne pieniądze

Z tej definicji polityka wynika od razu najważniejsza rola Sejmu w strukturze władzy państwowej: to w Sejmie dzielone są publiczne pieniądze, to tam uchwala się Budżet Państwa, to tam muszą być uwzględnione wszystkie słuszne oczekiwania różnych grup społecznych i zawodów. Rząd i jego struktury, administracja państwowa, mają jedynie sprawnie wykonywać wolę Sejmu.

Komu normalni ludzie powierzają swoje pieniądze? Jakim kryteriom muszą odpowiadać ci, którym przyznamy prawo dysponowania naszymi pieniędzmi?

Oczywiste jest, że muszą to być ludzie, do których mamy zaufanie. Żaden normalny człowiek nie powierzy swoich pieniędzy komuś, kogo nie zna, albo komu nie ufa. Z tego wynika, że aby komuś zaufać trzeba go najpierw znać.

Jak wygląda Sejm Rzeczypospolitej, jeśli popatrzymy nań przez lupę takiego kryterium? Jacy ludzie w nim zasiadają?

Zadałem sobie trud przejrzenia poparcia, jakiego udzielili wyborcy posłom obecnej Kadencji Sejmowej. Na 460 zasiadających w tej Izbie posłów 297, a więc 65%, nie uzyskało poparcia nawet 2% wyborców w ich okręgach wyborczych, a więc nie uzyskało nawet poparcia 1 na 50 wyborców! 85 z nich, a więc prawie 20% całej Izby nie przekroczyło poparcia 1%, a więc 1 na 100 wyborców!

Np. wicemarszałek Sejmu, p. Wanda Nowicka, uzyskała w wyborach zaledwie 7065 głosów, a więc znacznie poniżej 1% wyborców. Nie wiele więcej uzyskał inny wicemarszałek, p. Grzeszczak, bo aż 9648, czyli 1,3% . Natomiast zaledwie 6 posłów (dosłownie: sześciu!) może się pochwalić poparciem przekraczającym 10% wyborców w ich okręgach wyborczych. Wśród tych 6 nie ma nawet liderów partii politycznych, które od roku 1989 nieprzerwanie zasiadają w Sejmie i sprawujących urzędy premierów: Waldemar Pawlak uzyskał zaledwie 3,2%, a Leszek Miller jeszcze mniej, bo tylko 2,4% głosów wyborców.

Liczby te nie są wyjątkowe: podobnie było we wszystkich poprzednich kadencjach od roku 1991, czyli od tzw. pierwszych prawdziwie demokratycznych wyborów w RP.

Ale czy faktycznie: czy od roku 1991 mamy w Polsce do czynienia z prawdziwie demokratycznymi wyborami?

Przede wszystkim nie mamy podstawowego prawa obywatelskiego, jakim jest nieskrępowane prawo kandydowania w wyborach powszechnych, czyli tzw. biernego prawa wyborczego. Szkoda, że od wyartykułowania tego zarzutu uchyliła się ORA, która wymienia tylko ograniczającą nasze bierne prawo wyborcze absurdalnie wysoką liczbę podpisów. Bo nie tylko o liczbę podpisów tu chodzi. Ale jest faktem, że gdy obywatelowi Wielkiej Brytanii (Kanady czy USA) wystarczy kilka, nie więcej niż 10-15 podpisów do zarejestrowania swojej kandydatury, to w Polsce ta liczba urasta do absurdalnego wymogu co najmniej 110 tysięcy, bez której nie podobna zarejestrować ogólnopolskiego komitetu wyborczego, a w konsekwencji niemożliwe staje się przekroczeniu progu 5% poparcia.

Po drugie: od czasów Lenina znane jest powiedzenie „nie ważne, jak kto głosuje, ważne jest, kto liczy głosy?” Kto liczy głosy w Polsce, a kto liczy w głosy np. w Anglii czy Kanadzie? TUTAJ od liczenia głosów są niezliczone komisje wyborcze, obwodowe, okręgowe i centralna, które wielokrotnie liczą, przeliczają, przesyłają tam i na powrót poza wszelką kontrolą społeczną, za zamkniętymi drzwiami, przez które zwykły wyborca nie ma wstępu. Wybory urządza administracja i tylko ona te wybory organizuje i kontroluje. TAM nie ma żadnych komisji wyborczych, ani obwodowych, ani okręgowych, ani centralnych: tam wyborcy SAMI organizują wybory, sami liczą głosy i sami cały przebieg wyborów kontrolują. Oni też ogłaszają kto te wybory wygrał i kto otrzymuje mandat do ich reprezentowania, komu powierzają prawo dzielenia ich pieniędzy. Nie uzgadniają tego z żadnymi instancjami, ani na górze, ani na dole. W takim systemie nie jest możliwe jest, żeby marszałkiem Sejmu był nie wiadomo kto, bo kandydat na marszałka musi najpierw zdobyć większość głosów wyborców w swoim okręgu wyborczym (mandat do dzielenia publicznych pieniędzy!), a potem uzyskać bezwzględną większość głosów członków parlamentu w tajnym głosowaniu! Będzie to więc prawdziwie osoba autentycznego zaufania społecznego, a nie partyjna wydmuszka za nie wiadomo jakie zasługi i dla kogo?

Polska może stać się podmiotem politycznym w polityce światowej dopiero wtedy, gdy nasze, polskie pieniądze, dzielić będą ludzie cieszący się naszym zaufaniem, wyrażonym w prawdziwie demokratycznych powszechnych wyborach. Wtedy także nasze protesty niezadowolenia będą miały rzeczywistych, odpowiedzialnych przed nami adresatów. System, który nam zafundowano, jak pisał filozof polityki Karl Popper: „odziera posła z osobistej odpowiedzialności i czyni zeń maszynkę do głosowania, a nie myślącego i czującego człowieka”. Kierowanie naszych protestów i żałob do maszynek do głosowania urąga zdrowemu rozsądkowi i prowadzi donikąd.

Jose Ortega y Gasset, inny światowej sławy filozof polityki, pisał: „zdrowie każdej demokracji zależy od jednego drobnego szczegółu technicznego: od procedury wyborczej. Gdy procedura ta jest właściwa, wtedy wszystko działa jak należy. Gdy procedura ta jest niewłaściwa, wtedy wszystko się wali, nawet gdyby inne instytucje działały bez zarzutu”.

W Polsce wszystko się wali. Czas pójść po rozum do głowy. Trzeba się uporać z ordynacją wyborczą do Sejmu.

(*)Wystąpienie na Kongresie Protestu, Warszawa, 31 marca 2012

Maurice Duverger: Factors in a Two-Party and Multiparty System


Maurice Duverger, in Party Politics and Pressure Groups
(New York: Thomas Y. Crowell, 1972), pp. 23-32.

The Technical Factor: The Electoral System

To these socio-economic and historical factors a technical factor must be added: the electoral system. I expressed its effects in 1946 in the formulation of three sociological laws: (1) a majority vote on one ballot is conducive to a two-party system; (2) proportional representation is conducive to a multiparty system; (3) a majority vote on two ballots is conducive to a multiparty system, inclined toward forming coalitions.

The brutal finality of a majority vote on a single ballot forces parties with similar tendencies to regroup their forces at the risk of being overwhelmingly defeated. Let us assume an election district in which 100,000 voters with moderate views are opposed by 80,000 communist voters. If the moderates are divided into two parties, the communist candidate may well win the election; should one of his opponents receive more than 20,000 votes, the other will be left with less than 80,000, thereby insuring the election of the communist. In the following election, the two parties with moderate views will naturally tend to unite. Should they fail to do so, the weaker party would gradually be eliminated as a dual consequence of “under-representation” and “polarization.” Under representation is a mechanical phenomenon. Elections determined by a majority vote on one ballot literally pulverize third parties (and would do worse to fourth or fifth parties, if there were any; but none exist for this very reason). Even when a single ballot system operates with only two parties, the one that wins is favored, and the other suffers. The first one is over-represented–its proportion of seats is greater than its percentage of the votes-while the party that finishes second is usually under-represented–its proportion of seats is smaller than its percentage of the votes. The English, with their two-party system, have expressed this phenomenon by the law of the cube: the relationship in the percentage of seats held by the two parties would be equal to the relationship of the cubes of the percentages of the votes received (if a and b are the percentages of the votes, and a’ and b’ the percentages of theseats, then we find that a’ / b’ = a3 / b3).

[Janda’s note: The cube law attempts to predict the percentage distribution of seats won in parliament from the percentage distribution of the electoral vote in a two-party system. If the parties divide the vote 50-50, each would win 50% of the seats. But as a party’s vote increases over 50%, the percentage of seats won is not linear, but curvilinear. That is, each percentage point advantage in vote won yields more than one percentage point increase in seats won. This curvilinear relationship can formulated mathematically. The ratio of seats won equals the ratio of the cubes of the votes won.]

When there is a third party, it is even more under-represented than the second. The gap is generally quite large, with the proportion of seats far below the proportion of the votes received. In 1964, the British Liberal party received 11.2 per cent of the votes cast, but only 1.4 per cent of the parliamentary seats. This under-representation tends to eliminate the effects of any votes cast for a third party. But voters are aware of this phenomenon. They also know that a division of votes between two parties holding similar views favors their common adversary. In the case mentioned before, the moderate voters would see clearly that a split between the moderate candidates guarantees a Communist victory: in a subsequent election they would drop the weaker of the two moderate candidates. Thus it is that voters tend to abandon the third party in order to concentrate their votes on the two strongest parties. This tendency toward polarization, a psychological phenomenon, strengthens the mechanical factors conducive to a two-party system.

In a system of proportional representation, the situation is quite different. The very principle of proportional representation explains the multiplicity of parties it produces. Since every minority, no matter how weak it may be, is assured of representation in the legislature, nothing prevents the formation of splinter parties, often separated only by mere shades of opinion. If the conservative party has 6 million votes in the country, corresponding to 300 seats in parliament, and if it splits into three groups about equal in numbers, proportional representation will give each of these about a hundred deputies, and the conservative family will have the same strength in parliament. In other respects, this electoral system does not encourage parties to unite. A coalition is useless from an electoral point of view since the entire system tends to permit everyone to take his chances at the polls.,Hence the reciprocal independence of the political parties.

In a system in which elections arc decided by a majority vote on the second of two ballots, political parties are numerous because the existence of a second ballot permits each party to test its chances on the first one without risking irrevocable defeat through the splintering of parties holding similar views; the regrouping occurs on the second ballot through the game of “withdrawals.” Let us again use the illustration of an election district in which the conservatives have 100,000 voters and the communists, 80,000. If the conservative electorate divides into two parties, with the first receiving 60,000 votes and the second, 40,000, while the communists vote as a bloc on the first ballot, there will still be a second ballot. For the second round, the weaker conservative candidate will withdraw. His supporters will switch their votes to the stronger candidate, who will normally be elected. New parties can thus multiply, but they are usually driven to form alliances with one another to check their opponents by means of “retreats” and “withdrawals.” The second ballot is essentially a voting by coalitions, as was seen in France during the Third Republic and in Imperial Germany, the two large countries that have practiced this system.

Although the preceding laws have been much discussed, often in heated debate, they have never been seriously challenged. The criticism directed against them has not questioned the reality of the phenomenon they express, which is fairly obvious, as much as the precise extent of its influence. It is clear that an electoral reform by itself will not create new parties: parties are a reflection of social forces; they are not born of a simple legislative decision. We can be sure that the relationship between electoral systems and party systems is not something mechanical and automatic. A given electoral regime does not necessarily produce a given party system; it simply exerts an influence in the direction of a particular type of system; it is a force, acting in the midst of other forces, some of which move in an opposite direction. It is also clear that the relationship between electoral and party systems is not a one-way phenomenon; if a one-ballot vote tends toward a two-party system, a two party system also favors the adoption of a single ballot voting system.

The exact role of the electoral system seems, in the last analysis, to be that of an accelerator or that of a brake. An election by a majority vote on a single ballot has a dual effect: first, it poses an obstacle to the appearance of a new party, although this obstacle is not insurmountable (the role of a brake); secondly, it tends to eliminate the weakest party (or parties) if there are more than two (the role of an accelerator). The braking effect was noticeable in Great Britain at the end of the nineteenth century, in the face of a socialist drive, and again after World War 1, in the face of communist and fascist movements. The accelerating effect was even more apparent in the case of the Liberal party, which was practically eliminated in fifteen years (1920-35), although it retains a certain number of supporters who are compelled by the electoral system to choose between Conservatives and Labourites. Deciding by a majority vote on one ballot accelerated in Great Britain the substitution of a two-party system for any other kind.

Proportional representation plays just the opposite role. It does not slow down the development of new parties. It passively registers their appearance, sometimes amplifying the vibrations they generate, like an echo chamber or a seismograph. (In order to check this tendency, proportional representation is rarely applied in toto; it is modified by such measures as permitting local districts to apportion residual votes and by establishing rules regarding the percentage of votes required to gain representation in the legislative assembly.) On the other hand, it retards the elimination of old parties which would otherwise tend to disappear as the social and political scene changes. The “salvaging” of the Belgian Liberal party through proportional representation, beginning in 1900, is a typical example of this phenomenon. Instead of giving way to a twentieth-century-style two-party system, the nineteenth-century system survived with the new system superimposed on it, producing an essentially three-party system (this was also the case in Germany and Austria), However, we must of course distinguish between old movements, deeply rooted among a portion of the population, and superficial movements reflecting temporary political moods or fashions. Proportional representation registers just as clearly the appearance as it does the disappearance of parties of this latter type. Typical examples were the case of “rexism” in Belgium, and, in France, the RPF [Rassemblement du Peuple Francais] in 1951, and Poujadism in 1956.

The results of the two-ballot majority system are similar to those of proportional representation, with a few differences. The two-ballot system seems to be more discouraging to the formation of new parties than proportional representation (but it is far less effective in this than the single-ballot majority vote). Perhaps it is also more helpful to older parties, but it is difficult to formulate any definite conclusions in this matter. Furthermore, it seems to present a certain barrier to brusque changes of political opinion, to movements reflecting momentary moods or impulses, to political groups that are “fashionable” but ephemeral (even though the example of the UNR [Union Nouvelle pour la Republique, the Gaullist party] in 1958 proved to be of a different kind: but the circumstances in this instance were very special). The sharpest difference with the system of proportional representation concerns electoral alliances, A coalition system par excellence, the two ballot regime can sometimes permit the formation of a dual system of alliances, introducing a sort of two-party system in the midst of a multi-party situation. This phenomenon was quite evident in France during the Third and the Fifth Republics, and in Germany from 1870 to 1914.

Having said all this, the fact remains that a change in the electoral system does not always have a decisive influence on the existing party system. However, it seems certain that if proportional representation were to replace the majority vote in Great Britain, a three-party system would appear before very long, making party splits within the ranks of the Labourites and the Conservatives much more likely. The influence of a one-ballot vote in maintaining an already established two-party system is beyond question. It is much less certain that the adoption of such an electoral system would destroy an already existing multiparty system and, for example, reduce to two the number of parties in France or Italy. In any event, a reform of this nature is inconceivable, because an election determined by a majority vote on a single ballot gives rise to unforeseen results when more than two parties are involved. Yet in the German Federal Republic and in Austria, such an electoral reform would very likely hasten the trend, already underway, toward a two-party system. Above all, it would prevent any move in the opposite direction by posing a serious obstacle to possible splits within the two major parties, and would also discourage the revival of small political parties.

Factors in a Two-Party and Multiparty System


Maurice Duverger, in Party Politics and Pressure Groups
(New York: Thomas Y. Crowell, 1972), pp. 23-32.

The Technical Factor: The Electoral System

To these socio-economic and historical factors a technical factor must be added: the electoral system. I expressed its effects in 1946 in the formulation of three sociological laws: (1) a majority vote on one ballot is conducive to a two-party system; (2) proportional representation is conducive to a multiparty system; (3) a majority vote on two ballots is conducive to a multiparty system, inclined toward forming coalitions.

The brutal finality of a majority vote on a single ballot forces parties with similar tendencies to regroup their forces at the risk of being overwhelmingly defeated. Let us assume an election district in which 100,000 voters with moderate views are opposed by 80,000 communist voters. If the moderates are divided into two parties, the communist candidate may well win the election; should one of his opponents receive more than 20,000 votes, the other will be left with less than 80,000, thereby insuring the election of the communist. In the following election, the two parties with moderate views will naturally tend to unite. Should they fail to do so, the weaker party would gradually be eliminated as a dual consequence of “under-representation” and “polarization.” Under representation is a mechanical phenomenon. Elections determined by a majority vote on one ballot literally pulverize third parties (and would do worse to fourth or fifth parties, if there were any; but none exist for this very reason). Even when a single ballot system operates with only two parties, the one that wins is favored, and the other suffers. The first one is over-represented–its proportion of seats is greater than its percentage of the votes-while the party that finishes second is usually under-represented–its proportion of seats is smaller than its percentage of the votes. The English, with their two-party system, have expressed this phenomenon by the law of the cube: the relationship in the percentage of seats held by the two parties would be equal to the relationship of the cubes of the percentages of the votes received (if a and b are the percentages of the votes, and a’ and b’ the percentages of theseats, then we find that a’ / b’ = a3 / b3).

[Janda’s note: The cube law attempts to predict the percentage distribution of seats won in parliament from the percentage distribution of the electoral vote in a two-party system. If the parties divide the vote 50-50, each would win 50% of the seats. But as a party’s vote increases over 50%, the percentage of seats won is not linear, but curvilinear. That is, each percentage point advantage in vote won yields more than one percentage point increase in seats won. This curvilinear relationship can formulated mathematically. The ratio of seats won equals the ratio of the cubes of the votes won.]

When there is a third party, it is even more under-represented than the second. The gap is generally quite large, with the proportion of seats far below the proportion of the votes received. In 1964, the British Liberal party received 11.2 per cent of the votes cast, but only 1.4 per cent of the parliamentary seats. This under-representation tends to eliminate the effects of any votes cast for a third party. But voters are aware of this phenomenon. They also know that a division of votes between two parties holding similar views favors their common adversary. In the case mentioned before, the moderate voters would see clearly that a split between the moderate candidates guarantees a Communist victory: in a subsequent election they would drop the weaker of the two moderate candidates. Thus it is that voters tend to abandon the third party in order to concentrate their votes on the two strongest parties. This tendency toward polarization, a psychological phenomenon, strengthens the mechanical factors conducive to a two-party system.

In a system of proportional representation, the situation is quite different. The very principle of proportional representation explains the multiplicity of parties it produces. Since every minority, no matter how weak it may be, is assured of representation in the legislature, nothing prevents the formation of splinter parties, often separated only by mere shades of opinion. If the conservative party has 6 million votes in the country, corresponding to 300 seats in parliament, and if it splits into three groups about equal in numbers, proportional representation will give each of these about a hundred deputies, and the conservative family will have the same strength in parliament. In other respects, this electoral system does not encourage parties to unite. A coalition is useless from an electoral point of view since the entire system tends to permit everyone to take his chances at the polls.,Hence the reciprocal independence of the political parties.

In a system in which elections arc decided by a majority vote on the second of two ballots, political parties are numerous because the existence of a second ballot permits each party to test its chances on the first one without risking irrevocable defeat through the splintering of parties holding similar views; the regrouping occurs on the second ballot through the game of “withdrawals.” Let us again use the illustration of an election district in which the conservatives have 100,000 voters and the communists, 80,000. If the conservative electorate divides into two parties, with the first receiving 60,000 votes and the second, 40,000, while the communists vote as a bloc on the first ballot, there will still be a second ballot. For the second round, the weaker conservative candidate will withdraw. His supporters will switch their votes to the stronger candidate, who will normally be elected. New parties can thus multiply, but they are usually driven to form alliances with one another to check their opponents by means of “retreats” and “withdrawals.” The second ballot is essentially a voting by coalitions, as was seen in France during the Third Republic and in Imperial Germany, the two large countries that have practiced this system.

Although the preceding laws have been much discussed, often in heated debate, they have never been seriously challenged. The criticism directed against them has not questioned the reality of the phenomenon they express, which is fairly obvious, as much as the precise extent of its influence. It is clear that an electoral reform by itself will not create new parties: parties are a reflection of social forces; they are not born of a simple legislative decision. We can be sure that the relationship between electoral systems and party systems is not something mechanical and automatic. A given electoral regime does not necessarily produce a given party system; it simply exerts an influence in the direction of a particular type of system; it is a force, acting in the midst of other forces, some of which move in an opposite direction. It is also clear that the relationship between electoral and party systems is not a one-way phenomenon; if a one-ballot vote tends toward a two-party system, a two party system also favors the adoption of a single ballot voting system.

The exact role of the electoral system seems, in the last analysis, to be that of an accelerator or that of a brake. An election by a majority vote on a single ballot has a dual effect: first, it poses an obstacle to the appearance of a new party, although this obstacle is not insurmountable (the role of a brake); secondly, it tends to eliminate the weakest party (or parties) if there are more than two (the role of an accelerator). The braking effect was noticeable in Great Britain at the end of the nineteenth century, in the face of a socialist drive, and again after World War 1, in the face of communist and fascist movements. The accelerating effect was even more apparent in the case of the Liberal party, which was practically eliminated in fifteen years (1920-35), although it retains a certain number of supporters who are compelled by the electoral system to choose between Conservatives and Labourites. Deciding by a majority vote on one ballot accelerated in Great Britain the substitution of a two-party system for any other kind.

Proportional representation plays just the opposite role. It does not slow down the development of new parties. It passively registers their appearance, sometimes amplifying the vibrations they generate, like an echo chamber or a seismograph. (In order to check this tendency, proportional representation is rarely applied in toto; it is modified by such measures as permitting local districts to apportion residual votes and by establishing rules regarding the percentage of votes required to gain representation in the legislative assembly.) On the other hand, it retards the elimination of old parties which would otherwise tend to disappear as the social and political scene changes. The “salvaging” of the Belgian Liberal party through proportional representation, beginning in 1900, is a typical example of this phenomenon. Instead of giving way to a twentieth-century-style two-party system, the nineteenth-century system survived with the new system superimposed on it, producing an essentially three-party system (this was also the case in Germany and Austria), However, we must of course distinguish between old movements, deeply rooted among a portion of the population, and superficial movements reflecting temporary political moods or fashions. Proportional representation registers just as clearly the appearance as it does the disappearance of parties of this latter type. Typical examples were the case of “rexism” in Belgium, and, in France, the RPF [Rassemblement du Peuple Francais] in 1951, and Poujadism in 1956.

The results of the two-ballot majority system are similar to those of proportional representation, with a few differences. The two-ballot system seems to be more discouraging to the formation of new parties than proportional representation (but it is far less effective in this than the single-ballot majority vote). Perhaps it is also more helpful to older parties, but it is difficult to formulate any definite conclusions in this matter. Furthermore, it seems to present a certain barrier to brusque changes of political opinion, to movements reflecting momentary moods or impulses, to political groups that are “fashionable” but ephemeral (even though the example of the UNR [Union Nouvelle pour la Republique, the Gaullist party] in 1958 proved to be of a different kind: but the circumstances in this instance were very special). The sharpest difference with the system of proportional representation concerns electoral alliances, A coalition system par excellence, the two ballot regime can sometimes permit the formation of a dual system of alliances, introducing a sort of two-party system in the midst of a multi-party situation. This phenomenon was quite evident in France during the Third and the Fifth Republics, and in Germany from 1870 to 1914.

Having said all this, the fact remains that a change in the electoral system does not always have a decisive influence on the existing party system. However, it seems certain that if proportional representation were to replace the majority vote in Great Britain, a three-party system would appear before very long, making party splits within the ranks of the Labourites and the Conservatives much more likely. The influence of a one-ballot vote in maintaining an already established two-party system is beyond question. It is much less certain that the adoption of such an electoral system would destroy an already existing multiparty system and, for example, reduce to two the number of parties in France or Italy. In any event, a reform of this nature is inconceivable, because an election determined by a majority vote on a single ballot gives rise to unforeseen results when more than two parties are involved. Yet in the German Federal Republic and in Austria, such an electoral reform would very likely hasten the trend, already underway, toward a two-party system. Above all, it would prevent any move in the opposite direction by posing a serious obstacle to possible splits within the two major parties, and would also discourage the revival of small political parties.

Mocny głos Brytyjczyków: NIC O NAS BEZ NAS !

Mocny głos Brytyjczyków: NIC O NAS BEZ NAS!

Tomasz J. Kaźmierski

elektronik, nauczyciel akademicki, profesor Uniwersytetu Southampton w Wielkiej Brytanii, rektor Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie w Londynie; współpracownik Ruchu na rzecz JOW od 1994 r.; e-mail: polonus.uk@gmail.com

http://jow.pl/mocny-glos-brytyjczykow-nic-o-nas-bez-nas/

W poniedziałek, 9 grudnia 2019 r., w porannym programie telewizyjnym BBC Breakfast, prezenter Dan Walker gościł Jo Swinson, liderkę Liberalnych Demokratów. Swinson po raz kolejny powtórzyła, że jeśli LibDems wygrają wybory i ona zostanie premierem, to natychmiast jej rząd zatrzyma proces wychodzenia Brytanii z Unii Europejskiej.  

Dan Walker powiedział na to: „Ale w ten sposób ignorujesz wolę 17,4 milionów ludzi wyrażoną w referendum”. Jo Swinson odpowiedziała, że nie zmieni swoich poglądów, bo jakaś „grupa dyskusyjna” (focus group) wyraża inne zdanie.

Porównanie decyzji podjętej w ogólnonarodowym referendum do opinii grupy dyskusyjnej, którą można zignorować, to było zdecydowanie za dużo. W systemie First-Past-the-Post aroganckie zachowanie polityka jest samobójstwem. W tym systemie każdy polityk jest wszak rozliczany indywidualnie, co daje narodowi wielką siłę polityczną.

Jo Swinson, której slogan wyborczy głosił: „Jo Swinson – następny premier Wielkiej Brytanii”, straciła swój mandat w okręgu East Durbantoshire w Szkocji, w którym wygrała uprzednio dwukrotnie, w 2005 r. i 2017 r. Oprócz niej, z Izby Gmin zniknęła cała plejada polityków wszystkich partii, od dłuższego czasu okazujących swym zachowaniem, że „wiedzą lepiej”, a wyborcy mają tylko patrzeć i słuchać: Dominic Grieve, Sarah Woolaston, David Gauke, Chuka Umunna, Anna Soubry, Sam Gyimah, który kandydował pół roku temu w wyborach lidera Partii Konserwatywnej oraz wielu innych.

Filozof Karl Popper w swym słynnym tekście z 1988 r. (The Economist 23.04.1988) podkreślał zalety systemu First-Past-the-Post m.in. w takich oto słowach:

„(…) the election day ought to be a Day of Judgment. As Pericles of Athens said in about 430 BC, although only a few may originate a policy, we are all able to judge it„.

[„dzień wyborów ma być Dniem Sądu. Jak Perykles z Aten powiedział około roku 430 p.n.e.: może niewielu tworzy politykę, ale wszyscy mamy możliwość jej sądzenia”.]

Wynik wyborów powinien wyprowadzić z błędu każdego, kto myślał, że Brytyjczycy nie użyją swej masowej, oddolnej siły politycznej do usunięcia polityków, którzy lekceważą zdanie wyborców. Sąd dokonany w miniony czwartek głosami 47,5 milionów Brytyjczyków wprowadził Brytanię na drogę uzdrowienia po ponad trzyletnim okresie niestabilności i niepewności. W czwartek wieczorem, pół godziny po zamknięciu obwodów wyborczych, funt skoczył do góry wobec euro z poziomu 1,18 do 1,21, czyli o 2,5%.

Pozostaje pytanie, czy siła polityczna głosów oddanych w jednomandatowych okręgach, która tak łatwo wyrzuca z Parlamentu jednych, jednocześnie wprowadza na to miejsce lepszych. Bądźmy spokojni. Randolph Churchill (ojciec wielkiego Winstona) powiedział w 1884 r. w swojej słynnej mowie pt. „Ufajmy ludziom” wygłoszonej w Birmingham, podczas kampanii promującej tworzenie lokalnych klubów Partii Konserwatywnej dla ludzi pracy:

„Modern checks and securities are not worth a brass farthing. Give me a fair arrangement of the constituencies, and one part of England will correct and balance the other”.

[„Współczesne mechanizmy równowagi politycznej nie są warte funta kłaków. Dajcie mi dobry zestaw okręgów wyborczych, a wtedy jedna część Anglii naprawi i zrównoważy inną”.]

Tak, ufajmy ludziom.

To internacjonał-lewica przejęła głosy Polaków i katolików [powt.]

To internacjonał-lewica przejęła głosy Polaków i katolików [powt.]

[Portale, by zyskać czytelników, dają tytuły typu: „Nie wiesz, co tam się stało!!” lub: „Rząd obalony !!!”.

A ciekawski, dopiero po otwarciu, dowiaduje się, że to… w jakimś Belize czy innej wyspie na Pacyfiku. Potrzebują ilości „wejść” – bo za to im płacą reklamodawcy.

Ja odwrotnie: Męczę się, by w tytule podać ESENCJĘ treści. Stąd takie powtórki.

====================

Czemu socjalizujący lewicowcy „robią” za partie prawicowe, katolickie? Jan Olszewski: Bo lewica jest już zagospodarowana.

Mirosław Dakowski. Styczeń 2023.

Przez 30 lat aktywności politycznej czy społecznej [wcześniej – fizyka czysta] nie mogłem dojrzeć oczywistości wyrażonej w tytule.

Od tej hipotezy odrzucało mnie jednak bardzo dużo.

Gdy w 1992 roku zostałem wepchnięty w kulisy rabunku Polski poprzez Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, i zacząłem alarmować rząd, sejm i prasę, wtedy jeszcze nie w całości skorumpowaną czy zastraszoną] – zostałem po cichu poinformowany z Ministerstwa Finansów o tajnej umowie z Bankiem Światowym, ustalającej że parytet dolara do złotówki będzie przez 2 lata stały, jak jeden do 10000. A wtedy w Polsce szalała hiperinflacja wywołana przez Sorosa, jego wysłannika Jeffrey Saxa i ich marionetki Balcerowicza. O polowaniu na przyszłego wykonawcę tego strasznego, narzuconego planu jasno pisał kiedyś profesor Kieżun [ps. “Wypad”].

Takie wiadomości [o tajnej umowie] do mnie, do nas docierały. Uczciwsi u władzy pewnie myśleli: sam nie zaryzykuję, ale może ci wariaci, kamikadze, nagłośn i zahamują? A ta umowa, znana chyba niewielu osobom, w tym oczywiście Grupie Y w Informacji Wojskowej, umożliwiała uruchomienie gigantycznej „pompy ssąco- tłoczącej”, wypompowującej ze skażonego nią kraju dowolne sumy. [sic, mechanizm działania przeanalizowano np. w pracy: The Bagsik Oscillator without complex numbers, Jerzy Przystawa and Marek Wolf . https://econpapers.repec.org/article/eeephsmap/v_3a312_3ay_3a2002_3ai_3a3_3ap_3a591-596.htm

Mówiłem o tym Janowi Olszewskiemu pytając, czy o tej tajnej umowie wie. Popatrzył na mnie z zadumą, smutno, rozłożył ręce w geście przyznania, czy bezradności.

W tym samym czasie walczyliśmy w sejmie i rządzie z mocną ekipą ekspertów o powstanie Agencji Poszanowania Energii. Było już bardzo blisko jej powstania. Przy jakiejś naradzie w hotelu rządowym zabrał głos nieznany nam młody bubek i oświadczył, że „teraz nie czas na Agencje Poszanowania Energii, konieczny jest Urząd Regulacji Energii”. Ni z gruszki, ni z pietruszki.

Przy deserze – [pamiętam wspaniały kisiel czy galaretka poziomkowa] podszedłem do Jana Olszewskiego i spytałem, co to za typ i czy on, to znaczy Olszewski, to zaakceptował. Znów – rozłożył ręce i smutno czy beznadziejnie spojrzał. Kaziu A. po paru latach okazał się „kryminalistą”. Zeznawałem na jego procesie karnym. Był oskarżony o działalność antypolską, chyba na rzecz Gazpromu. Czy odsiedział, nie wiem. Wątpię, bo to przecież kundelek na służbie “wielkich sił”. Przecież mafię, w tym wypadku gazowe, mają dla swych żołnierzy przewidziane ulgi w razie wpadki. Pawlak był i jest na wolności. Oj, i nie w biedzie.

A biurokratyczny soc-pomysł URE powstało i sprawy energii od dziesięcioleci dławi.

Już po obaleniu rządu Olszewskiego przez klikę sterującą Bolka, w wielkiej sali Politechniki Warszawskiej, przy chyba czterech setkach słuchaczy, omawiałem rabunek Polski na podstawie naszej z Jerzym Przystawą książki: „Via bank i FOZZ, o rabunku finansów Polski”. Przeczytałem tam dedykację z tej książki: „Książkę tę dedykujemy: Lechowi Wałęsie, Tadeuszowi Mazowieckiemu, Janowi K. Bieleckiemu, Janowi F. Olszewskiemu. Ponadto dedykujemy ją wszystkim, którzy wiedzieli ale milczeli oraz tym, nie wiedzieli, chociaż ich obowiązkiem było wiedzieć.”

Wręczyłem książkę Janowi Olszewskiemu. Oklaski sali widocznie zażenowały obdarowanego. Aż mi się smutno zrobiło.

Sądziłem wtedy, i później w wielu podobnych wypadkach, że jednak to jest Atlas dźwigający na swój barkach los Polski.

——————

Za czasów premierostwa Balcerowicza dostałem materiały mówiące o tym, w którym banku londyńskim zostały na lewo schowane pieniądze zrabowane w Polsce poprzez Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego [FOZZ]. Miałem przyjaciół, którzy, też z podziemia, znali Stefana Kawalca. Był wtedy wiceministrem Finansów. Kolega umówił mnie z nim w Ministerstwie i opowiedziałem mu o tej sprawie. Po dwóch dniach przybiegła do mnie Jadzia Staniszkis i ostrzegła, że Stefek [czyli Kawalec] rozpowiada po warszawce że ten Dakowski ma strasznie długi jęzor i żeby go się wszyscy strzegli. Przyjąłem to, z pewnym zdziwieniem, do wiadomości.

Po 10 latach, kiedy po raz pierwszy u rządów był PiS, a ministrem sprawiedliwości Ziobro, napisałem do niego z podobną informacją, to znaczy o tym gdzie można starać się odzyskać 200 milionów dolarów. Poprosiłem o rozmowę z ministrem lub kimś kompetentnym. Po paru tygodniach dostałem oficjalną wiadomość, którą mam w archiwum, od jakiegoś magistra Sianko informującą że „Minister i Ministerstwo nie utrzymują rozmów z poszczególnymi obywatelami”. O zobowiązaniach, więcej – o zależności obecnie rządzących, konkretnie ministra Ziobro, od grup przestępczych odpowiedzialnych za obrabowanie Polski na początku „przemian” świadczy między innymi to, że nie sprowadzili z Florydy, gdzie jawnie mieszkał latami po ucieczce, po skazaniu go i wypuszczeniu Przywieczerski. Bywali u niego dziennikarze ale sprawiedliwość go tam nie dosięgła. Dopiero, gdy coś tam mu się przedawniło, zafundowali mu nawet darmową podróż do kraju. W poprzednich latach zresztą również, gdy mu groziło aresztowanie, najpierw UOP, potem ABW odwróciły oczki – i poleciał sobie w siną dal.

Wszystkie te rządy zwane w skrócie POPiS blokowały rozwój przedsiębiorczości ludzi rzutkich, opętały ją mnożeniem zakazów, wyjątków, konieczności centralnego sterowania i kontroli. Typowa biurokracja socjalistyczna. A przecież wystarczyło umocnić ustawę min. Wilczka z okresu upadającego rządu Rakowskiego, by ludzie przedsiębiorczy szybko wzbogacili siebie – i Polskę.

————————

Czemu za rządów PiS nie było uczciwego śledztwa w sprawie Zbrodni Smoleńskiej? Ani nawet uczciwych ekshumacji wszystkich ofiar?

Czemu Jarosław Kaczyński zgodził się na makabryczny pomysł uczczenia ofiar zbrodni smoleńskiej przez pomnik „Schody donikąd”, autorstwa Papy Chmiela i Tytusa, chyba nigdy się nie dowiemy. Niezrozumiałe jest, czemu Jarosław Kaczyński przez 10-lecia tolerował u swego boku [ hołubił czasem?] przywódcę prawego skrzydła Ptaszyska Kłamstwa Smoleńskiego – Antoniego Macierewicza. Już się chyba na tym świecie tego nie dowiem. Parafrazując powiedzenie „niezbadana jest dusza frajera” można stwierdzić „niezbadana jest dusza żoliborskiego socjalisty”.

Ale może kiedyś kulisy tych zadziwiających kłamstw zostaną odsłonięte? Zbrodniarze chyba nie lubią pozostawać anonimowymi. Brytyjczycy cynicznie ukryli prawdę o zamordowaniu Generała Sikorskiego na lat 100 czy 200.

Polska od 1989 ginie ludnościowo. Spowodowali kolejną falę emigracji najlepszych, rzutkich, nie umożliwili sprowadzenia wynaradawiających się Polaków z Rosji, Sybiru, Uzbekistanu, Kazachstanu. Zniszczenie szans na rozwój przedsiębiorczości, zniszczenie planu Wilczka wstrzymało powrót dostatniej, przedsiębiorczej emigracji z Zachodu. Zablokowano prywatyzację, odebrano oszczędności dolarowe poprzez hiperinflację w latach 1990 91. Odebrało to młodym nadzieję na własne mieszkanie, dom, dobrobyt. Promocja rozwiązłości obyczajów, „partnerzy” zamiast małżonków, pozwolenie na reklamę i rozwój zboczeń oraz sztuczne, nachalne zwiększenie liczby zboczeńców dopełnia katastrofy. Rząd pro-polski, przy propolskich biskupach powinien promować czystość przedmałżeńską, monogamię, więc przysięgę miłości, wierności, uczciwości małżeńskiej i „nie opuszczę cię aż do śmierci”. Przy własnym domu i przy własnym przedsiębiorstwie rozwój demograficzny zapewniony. Laicy socjalistyczni udający katolików to wszystko zaprzepaścili.

Już po upadku rządu Olszewskiego, za czasów, kiedy on rozwijał Ruch dla Rzeczpospolitej, miałem referat na dużej patriotycznej konferencji w Krakowie, w której udział brała prawdziwa prawica, to jest przedsiębiorcza i katolicka elita Małopolski. W kuluarach w rozmowie z Olszewskim i Antonim Macierewiczem spytałem tego ostatniego, czemu nie doprowadził do de-ubekizacji i de-pedalizacji episkopatu, ściślej – konkretnych biskupów. Z charakterystycznym dla siebie groźnym błyskiem w spojrzeniu odpowiedział, że to było niemożliwe, ponieważ byłby to prawdziwy wybuch bomby atomowej. Ja na to, że może promieniowanie takiej bomby miałoby efekt nie przerażający, ale uzdrawiający. Znów, pan Olszewski tylko się nieznacznie uśmiechnął. Niedługo później my, laicy, zbieraliśmy podpisy pod gorącą prośbą do Ojca Świętego Jana Pawła II, by on doprowadził do usunięcia agentury z episkopatu, a w wyniku tego również spośród kleru. Dramatyczne i zabawne perypetie z próbą przekazania tego tej prośby nuncjuszowi, czy potem ambasadorowi Polski przy Watykanie [chyba p. Suchocka] opisałem w swoim czasie. Apel ten dotarł do rąk Ojca Świętego, przekazany w sposób zupełnie niekonwencjonalny. Żadnych widocznych skutków jednak nie było.

Oni, o zgrozo – naprawdę wyznają zasadę „dajcie mi władzę, a ja was urządzę. Żadne smark-fony rozdawane dzieciom, ani 500⁺ nic tu nie pomogą, tak jak plastikowe „orliki” ich kumpli z PO nie poprawiły zdrowia ani wyników sportowych młodzieży. Mają tyle sensu, co szerokie, nocą oświetlone chodniki wzdłuż setek kilometrów dróg w lasach i wysokie ich krawężniki, niebezpieczne dla samochodów, czy specjalne przejścia… dla dzików. Argument jest taki: „Bo przecież pieniądze z Unii trzeba wydać na to, czego oni chcą”. Gospodarz kraju nigdy by tak nie pomyślał, nie pozwolił, robi to tylko sługus obcego.

Jak dobrać rządzących?

Po tak zwanych „przemianach” 1989 roku najpierw sanhedryn złożony z Michnika, Kuronia i Geremka dobierał kandydatów do fotografii z Wałęsą“. Niezależni, rzutcy, znani z osiągnięć, byli wycinani i oskarżani o rozbijactwo. Bardzo nas to martwiło – ale jeszcze nie było granicą, po której pozostaje jedynie sprzeciw.

Geremek wbrew proponowanym wtedy projektom ordynacji w jednomandatowych okręgach wyborczych narzucił amatorszczyźnie [to ci po „niedźwiedziu” z Wałęsą] , która była w sejmie, tak zwaną ordynację “proporcjonalną”. Była one wymyślona w XIX wieku przez socjalistów w Belgii czy Holandii. Oni przy ordynacji naturalnej, większościowej, nie mieli szans w wyborach.

Ordynacja “proporcjonalna nie jest przecież ani proporcjonalna, ani równa, ani bezpośrednia. Udowodniono to bez wątpliwości, jednoznacznie.

Tak zaczęły się kolejne rządy „bandy czworga”, jak słusznie nazwał to JKM.

Przeżyłem przez 13 czy 14 lat proces, wytoczony profesorowi Przystawie i mi, o powstrzymanie druku i rozpowszechnienia oraz zmielenie nakładu książki, tej o FOZZ. Proces ten przerwało wreszcie niespodziewanie oświadczenie w sądzie likwidatora Universalu, że powód od paru lat nie istnieje [to była centrala handlu zagranicznego, którą sobie sprywatyzowało WSW, a prezesem zrobiono DT Przywieczerskiego]. Zdziwiony był adwokat Universalu i Przywieczerskiego, Andrzej Siciński {ciągle, od lat kilkunastu, występujący w sądach po stronie Dariusza Tytusa Przywieczerskiego [TW Grabiański] i Universalu}.

Ale przy kilku sesjach w tej sprawie na korytarzach sądów rozmawialiśmy, oddzielnie z Lechem Kaczyńskim oraz Jarosławem Kaczyńskim [ różne sesje], bo były zwykle wielogodzinne opóźnienia. Staraliśmy się obaj, prof. Przystawa i ja, niezależnie, z różnymi zapewne argumentami, przekonać ich do jednomandatowych okręgów. Argumenty te czasem odskakiwały jak piłka od ściany, a czasem odpowiedzi rozklapywały się jak mokra śnieżka. Ale opór, nieracjonalna wrogość i wzburzenie obu rozmówców były zadziwiające. Dziwiło mnie takie etatystyczne, jakby sparaliżowane nastawienie wolnych, a może i lotnych, zdawało by się, umysłów.

[Ja od co najmniej ćwierć wieku na żadną „prawicę” nie głosowałem, walczyłem o JOW. Ale tym poczciwcom, co „nie chcieli, by ich głos się zmarnował”, zawsze wskazywałem partię Kaczyńskich.]

Dopiero teraz pozwalam sobie na konstatację: To było nieuniknione. Nie tylko dlatego, że mieli żądzę rządzenia. Głównie dlatego, że to jest, jak powtarza Grzegorz Braun, „żoliborska grupa rekonstrukcji sanacji”. Ci pogrobowcy socjalizmu zmieszanego, raczej zwikłanego z zamordyzmem inaczej władzy sobie nie wyobrażają. Dobór nie naturalny, bo wynikający z antynaturalnej, wymyślonej, powtarzam, przez nie mogących się dorwać do parlamentu socjalistów belgijskich czy holenderskich z końca XIX wieku. Wynik takich wyborów zawsze gromadzi na wierzchu brudną pianę, żądną władzy, przeintrygowaną, podatną na korupcję i szantaże.

Przy ordynacjach socjalistycznych, jak udowodniono, oszukańczych i rozbijackich, powstanie partii, tym bardziej rządu pro-polskiego jest niemożliwe. Dążenia takie będą ciągle kanalizowane w kolejne wersje partii zakłamania, używających pseudo patriotycznych i pseudo katolickich sloganów, suflowanych i formułowanych przez psychologów tłumu czy socjologów. Potrzebne i tolerowane mogą być jedynie takie marginalne twory, jak Konfederacja, sklecona z czterech nurtów, stwory skłócone i rozbijane przez uplasowanych wewnątrz agentów [optymista: agenta?] a dodatkowo pozbawione dostępu do mediów. Nie rozważam w tym artykule powiązań i uzależnień masońskich, choć czterech lub pięciu z tu wymienionych osób są oczywiście członkami lóż.

Dopiero teraz jednak ośmieliłem się dopuścić do siebie oczywistą wydawałoby się konstatację, że to nie ” błędy i wypaczenia ” socjalizmu, jak tłumaczono zbrodnie komunizmu i sowietyzmu, a tego socjalizmu istota, zasada. Socjalistyczna umysłowość oraz partyjniackie walki na intrygi i oszustwo promują do władzy właśnie polityków – Mistrzów Intrygi, którzy potem najczęściej potykają się o własne spodnie. Ten system eliminuje, odrzuca altruistycznych mężów stanu, czy kandydatów na nich, którzy by, wybrani w różnych krajach, wybrani przez różne narody, potrafili zjednoczyć w walce teraz przeciw UE, NWO itp.

————————

Przecież we wszystkich tych przykładach, a wynikają one z doświadczeń jedynie jednego człowieka, widać zderzenie myśli socjalistycznej, z Centralnym Zarządem do Spraw Rozwiązywania Problemów i z podejrzliwością wobec poddanego – z podejściem stawiającym na pierwszym miejscu cele, interesy rodziny, człowieka, szczególnie człowieka rzutkiego. Mentalność socjalistyczna usiłuje [dla zdobycia jego głosu] każdemu że tak powiem osobnikowi dodać, dodrukować jakieś pieniądze. Tymczasem w systemie normalnym, w zdrowym, każdy rzutki człowiek produkuje dobra i dla siebie i dla innych.

Tak długo, jak będziemy tkwić w obecnej wersji demokracji, musimy walczyć o zmianę ordynacji na naturalną, jednomandatowe okręgi wyborcze. Tylko wtedy mają szansę ludzie rzutcy, twórczy, działający dla dobra wspólnego. Tylko wtedy może powstać partia patriotyczna, narodowa i katolicka [nie w nazwie, a w duchu]. Tylko tak wyłoniony sejm, a za nim też rząd, będą mogły skutecznie tworzyć międzynarodową koalicję z rządami sąsiednich Narodów – i pokonać emanację diabelstwa NWO i zielony komunizm w UE. Walczyć z planami i dziełami Złego.

Pod takimi ciosami się rozsypią.

Może zresztą rozsypią się wcześniej. Dużo na to wskazuje.

O monarchii dziedzicznej, królów z Bożej łaski, prawdziwych gospodarzy i ojców narodu, tu tylko wspominam. To dalszy ale realny i potrzebny etap.

Ad maiorem Dei gloriam.

================================

Walka o JOWy była ostatnią (a może jedyną), podjętą po transformacji ustrojowej, próbą wyłaniania patriotycznej elity politycznej.

POCHWAŁA LOGIKI

W 10. rocznicę śmierci śp. Jerzego Przystawy.

Walka o JOWy była ostatnią (a może jedyną), podjętą po transformacji ustrojowej próbą stworzenia mechanizmu wyłaniania patriotycznej elity politycznej, kierującej się interesem państwa i dobrem wspólnym jego obywateli.

Tomasz MIANOWICZ 3 listopada 2022 r.

Mirek Dakowski i Staszek Sauć przywieźli z Bonn miłe informacje o Panu, m.in. o tym, że wyrażał Pan chęć nawiązania ze mną kontaktu. Bardzo mnie ta wiadomość ucieszyła, gdyż znając z Kultury Pańską publicystykę miałem cichą nadzieję, że może istotnie uda nam się kiedyś spotkać i połączyć nasze skromne siły”.

Tak zaczynał się pierwszy list Jerzego Przystawy do mnie, datowany „2.10.92”. Owszem, wyrażona w liście nadzieja spełniła się. Odwiedził mnie w Monachium, w towarzystwie Krystyny Chmieleńskiej, mniej więcej rok później. Trudności w kontaktach osobistych były m.in. wynikiem faktu, że nie akceptując sytuacji powstałej na skutek ustaleń z „Magdalenki” i umów „okrągłostołowych”, do 1996 roku utrzymywałem status uchodźcy politycznego. Posługiwałem się titre de voyage, wydanym w oparciu o Konwencję Genewską, który ważny był na wszystkie kraje świata, z wyjątkiem Polski.

Nietaktem byłoby jednak zajmowanie się tutaj samym sobą. Również pisząc o Jurku, będę się starał uniknąć wątków, którymi zajmowały się już osoby bardziej ode mnie kompetentne i których głos ma większą wagę od mego.

We wspomnianym liście autor pisał, że przyszły kształt stosunków polsko-niemieckich uważa za podstawowy dla naszej narodowej egzystencji i w związku z tym założył we Wrocławiu Stowarzyszenie Inicjatyw Polsko-Niemieckich. W jednym z kolejnych listów podkreślał, że szuka kontaktów poza establishmentem (niemieckim). A to niespodzianka! – pomyślałem. Fizyk z Polski, nieznający – jak sam pisał – ani Niemiec, ani języka niemieckiego – szuka kontaktów, aby sprawy stosunków z naszym zachodnim sąsiadem nie pozostały „w rękach facetów, którzy na tę kwestię patrzą przez pryzmat interesów indywidualnych bądź grupowych”. Przez dziesięciolecia zachowaniem Polaków wobec Niemiec – także na emigracji, czyli w Wolnym Świecie – rządził „kompleks niemiecki” (by użyć określenia, jakim posłużył się Józef Mackiewicz w „Zwycięstwie prowokacji”). Kontaktów z konserwatywnymi siłami politycznymi w RFN unikano niczym diabeł święconej wody. Jeszcze w latach 1980-tych, gdy w Niemczech uczestniczyłem w spotkaniach lub konferencjach o jednoznacznie antykomunistycznym i antysowieckim charakterze, byłem z reguły ich jedynym polskim uczestnikiem. Lewica imprez tego typu nie organizowała, zaś zdecydowana większość niemieckich intelektualistów co najmniej sympatyzowała z zaangażowaną w Ostpolitik SPD, o ile nie była członkami tej partii, zaś „zieloni” byli wyraźnie zainfekowani marksizmem.

Nie trzeba było zatem przekonywać mnie do SIPN; starałem się z Monachium wesprzeć Stowarzyszenie. Ostrzegałem jednak równocześnie jego twórcę, że niemiecki establishment polityczny nie będzie zainteresowany współpracą z grupami czy strukturami niezależnymi, nawet jeśli proponują one dyskusję na tematy podstawowe dla stosunków między obu państwami i społeczeństwami. Niemcy już wówczas wybierali polskich partnerów według własnych interesów politycznych. „Obraz polski w RFN tworzą głównie pp. Bartoszewski i Szczypiorski” – pisałem – (mogłem był dorzucić jeszcze 2 lub trzy nazwiska osób o poglądach zbliżonych do obu wymienionych prominentów, ale nie więcej); to oni są obecni w najbardziej prestiżowych mediach, utrzymują kontakty z niemiecką elitą kulturalną, są bywalcami salonów politycznych w Berlinie i – co również nie bez znaczenia – często mogą się cieszyć z różnych nagród i apanaży. Okazało się jednak, że moje ostrzeżenia były zbyteczne. Konsulat RFN we Wrocławiu traktował SIPN z „ostentacyjnym lekceważeniem” – pisał Przystawa.

W 1993 roku związana z SPD Fundacja Friedricha Eberta zobowiązała się do sponsorowania organizowanej przez SIPN w Książu konferencji, poświęconej problemom ekologicznym. Przygotowania trwały już pół roku, gdy fundacja nagle – trzy tygodnie przed rozpoczęciem konferencji! – poinformowała organizatorów, że wycofuje się ze sponsorowania imprezy. Ta wiadomość nie oburzyła mnie tylko dlatego, że po 10 latach pobytu w Niemczech znałem już podobne sytuacje: niepodziewane wycofanie obiecanych funduszów, wstrzymanie publikacji przyjętego już do druku materiału, ba, zdarzały się przypadki zablokowania nominacji profesorskich (najczęściej na wydziałach historycznych), gdy nagle okazywało się, że kandydat w jakimś wcześniejszym artykule naruszył zasadę ideologicznej poprawności.

Takie były początki.

Berlin już od lat 1990-tych tworzył w Polsce swoich „partnerów” i dysponuje obecnie potężnym ugrupowaniem, gotowym przejąć „ster rządów”. Jak sądzę, nastąpi to prędzej czy później; prędzej – jeśli Niemcy zdecydują się zastąpić Tuska bardziej popularnym kandydatem, np. Trzaskowskim. Prezydent Warszawy był w tym roku gościem Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium, a to o czymś świadczy.

Pomiędzy początkiem lat 1990-tych a chwilą obecną miało miejsce jeszcze jedno wydarzenie, istotne dla periodyzacji najnowszej historii politycznej, lecz ważne również w kontekście mojej współpracy z Jerzym Przystawą. Otóż w Roku Pańskim 2000 Unia Europejska obłożyła sankcjami Austrię, ponieważ utworzony tam w wyniku demokratycznych wyborów rząd z udziałem Freiheitliche Partei Österreich FPÖ (czyli Wolnościowej Partii Austrii) nie odpowiadał ideologicznym preferencjom Berlina-Brukseli. Sankcje wprowadzono z naruszeniem tzw. „prawa europejskiego”, ale dla niniejszych uwag jest to sprawa drugorzędna.

Ważniejszy jest fakt, że ta decyzja zapoczątkowała nowy etap niemieckiej polityki: współdecydowania o tym, które siły polityczne mogę wchodzić do rządów w państwach członkowskich UE (ten wątek powinien nas obecnie żywo interesować).

Szwajcarskie Stowarzyszenie Mut zur Ethik (Mut – to po niemiecku odwaga, zaś słowa Ethik tłumaczyć nie trzeba) zareagowało na ogłoszenie sankcji przeciwko Austrii zwołaniem dwóch niejako ponadplanowych konferencji, poświęconych temu zagadnieniu. Współorganizatorem były francuskie Les états généraux de la souveraineténationale, a wśród referentów – ich przewodniczący profesor Jean-Paul Bled, którego niedługo potem przeniesiono z paryskiej Sorbony na prowincjonalny uniwersytet w Strasburgu. Oprócz niego m.in. Władimir Bukowski – mówił o sowietyzacji Unii Europejskiej, niemiecki prawnik profesor Karl-Albrecht Schachtschneider o erozji demokracji i praw podstawowych w UE, zaś francuski historyk Christophe Réveillard o mniej znanych aspektach działalności Jeana Monneta, jako rzekomego „ojca” integracji europejskiej. Referat wygłosił również Karmenu Mifsud Bonnici – były socjaldemokratyczny premier Malty, która długo opierała się włączeniu do UE i dzięki temu uzyskała najwięcej derogacji w zakresie przymusu stosowania prawa unijnego. Miałem okazję przedstawić kilka uwag dotyczących dezinformacji, rozpowszechnianej przez media w związku z sytuacją w Austrii, ale na tym „polski udział” w konferencji się skończył.

Ze stowarzyszeniem współpracowałem już od kilku lat. Jego siedzibą był Zurych, a działaczami – oprócz Szwajcarów – Niemcy (po części emigranci, którzy opuścili RFN z powodu systematycznego ograniczania wolności obywatelskich i ideologicznej presji, wywieranej na nauczycieli, naukowców czy też niezależnych dziennikarzy) i Austriacy. Mut zur Ethik było organizacją o profilu konserwatywnym, występując w obronie suwerenności narodowej, prawa międzynarodowego, wolności słowa a przeciwko eutanazji, ułatwianiu dostępu do narkotyków, liberalizacji przepisów zezwalających na spędzanie płodu. Po roku 2000 stowarzyszenie otworzyło się na współpracę z przedstawicielami lewicy, tymi, którzy w europeizmie, globalizmie, neoliberalnym modelu gospodarczym i w militarnym interwencjonizmie dostrzegli zagrożenie dla socjalnej gospodarki rynkowej, czy też zasady pokojowego rozwiązywania konfliktów międzynarodowych.

Coroczne kongresy Mut zur Ethik odbywały się we wrześniu w Feldkirchu w austriackim Voralbergu, korzystając z życzliwości lokalnego wikariusza generalnego dra Elmara Fischera (w roku 2005 został biskupem diecezji Feldkirch). Miały one charakter międzynarodowy, brali w nich udział naukowcy, publicyści i działacze polityczni z Europy, ze Stanów Zjednoczonych, z Izraela, Palestyny, a nawet z kilku krajów afrykańskich.

Chociaż stowarzyszenia Mut zur Ethik w żadnym wypadku nie można uznać za organizację niemieckiej prawicy, nawet wśród słuchaczy wykładów brakowało Polaków. Stąd też mój pomysł, aby doprowadzić do kontaktu pomiędzy zuryskim stowarzyszeniem a ruchem na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, którego twórcą i spiritus movens był Jerzy Przystawa. Na dorocznym kongresie, we wrześniu pamiętnego 2000 roku, Jurek wygłosił w Feldkirchu referat How a Post-Communist Society Can Contribute to the Future. Materiały konferencji ukazywały się później drukiem.

Na następne kongresy organizowane przez Mut zur Ethik przyjeżdżała już większa reprezentacja ruchu JOW. Spośród nich odeszli tymczasem ks. Jan Kurdybelski („kapelan JOWu”), zasłużony „woJOWnik” Jerzy Gieysztor z Wrocławia, czy Janusz Sanocki, były burmistrz Nysy; jako publicysta obdarzony – podobnie jak Jerzy Przystawa – zdolnością logicznej argumentacji i zdrowym sceptycyzmem wobec treści propagowanych przez mass-madia. Przyjeżdżała do Feldkirchu też młoda generacja: córka Jurka – Agnieszka , zaś Januszowi Sanockiemu towarzyszyły córki. Z kontaktów, które tam nawiązano, warto wspomnieć współpracę z Peterem Bachmaierem (dziś professor emeritus), który w St. Pölten kierował filią austriackiego Instytutu Europy Wschodniej. Ten kontakt zaowocował opublikowaniem artykułu Krystyny Chmieleńskiej i Jerzego Przystawy na temat wpływu „europeizmu” na system szkolnictwa w Polsce. Tekst ten ukazał się w 2005 roku w tomie Der kulturelle Umbruch in Ostmitteleuropa, którego redaktorami byli Peter Bachmaier i jego słowacka współpracowniczka Beata Blehova.

Problemom edukacji w Polsce, a zwłaszcza trudnej sytuacji nauczycieli szkolnych i akademickich, profesor Przystawa poświęcił osobną publikację – „Nauka jak niepodległość” (Wrocław 1999). Uprzednio trzykrotnie odmówił przyjęcia nominacji profesorskiej, aby zwrócić w ten sposób uwagę na katastrofalną sytuację nauki w Polsce oraz położenie nauczycieli szkolnych i akademickich.

Jednak – z perspektywy historycznej – najważniejszym obszarem działalności Jurka był bez wątpienia Ruch Obywatelski na Rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych – JOW. Swego czasu sprawa systemu wyborczego istniała w przestrzeni publicznej , była tematem debat, a na temat ordynacji większościowej wypowiadali się czołowi aktorzy polskiej sceny politycznej (co ciekawe – pozytywnie; jako zwolennicy JOW deklarowali się przecież zarówno Jarosław Kaczyński, jak i Donald Tusk). Owa popularność tematu była zasługą Jerzego Przystawy, który wkładając ogromne kwantum energii, czasu, pracy a nierzadko również własne pieniądze, forsował kampanię na rzecz JOW, w zmianie ordynacji wyborczej widząc warunek konieczny uzdrowienia sytuacji politycznej w Polsce; tylko brytyjski model wyborów prowadzi do odpowiedzialności posła wobec wyborców, a nie wobec przewodniczącego czy sekretarza generalnego partii.

Chodziło więc o nic innego jak o demokratyzację systemu wyborczego. Prawo wyborcze tylko formalnie jest częścią prawa powszechnego, materialnie – ma rangę prawa konstytucyjnego. To ono decyduje o kształcie państwa i stosunku pomiędzy rządzącymi a rządzonymi. Jurek odszedł zbyt wcześniej, aby doczekać orzeczenia włoskiego trybunału konstytucyjnego z grudnia 2013 roku. Corte Costituzionale zdefiniował wówczas warunki, które muszą być spełnione, aby wybory uznać za demokratyczne: głos oddany przez wyborcę na konkretnego kandydata musi być bezpośrednio zaliczony na korzyść tego ostatniego i decydujący o tym, kto wejdzie do parlamentu (orzeczenie to przemilczały mass media poza Włochami). W wypadku głosowania na listy partyjne warunek ten spełniony nie jest.

Nie będę tutaj zachwalał większościowej ordynacji wyborczej, bowiem najlepsze argumenty na rzecz jej wprowadzenia można znaleźć w tekstach Jerzego Przystawy. Wskażę tylko na pragmatyczny wymiar zagadnienia: Gdyby nie system JOW Zjednoczone Królestwo nie opuściłoby Unii Europejskiej, czyli nie zdołałoby odzyskać suwerenności państwowej, ponieważ nie doszłoby do referendum w sprawie Brexitu. Posłowie – niezależnie od przynależności partyjnej – w tej sprawie musieli reprezentować opinię wyborców. Partia konserwatywna sama z siebie doprowadziła niedawno do ustąpienia Borisa Johnsona, gdyż stracił poparcie wyborców.

Dokładnym odwróceniem tych demokratycznych mechanizmów jest sytuacja w Niemczech: (pseudo)proporcjonalna ordynacja, w połączeniu z 5-procentowym progiem wyborczym i z (sprzeczną z ustawą zasadniczą) dyscypliną partyjną, prowadzą do tego, że wpływ obywateli na polityczne decyzje rządu jest w efekcie teoretyczny. Minister spraw zagranicznych RFN Kinkel, tak komentował kiedyś niekorzystny dla własnej partii wynik wyborów: „Musimy lepiej wytłumaczyć naszą politykę wyborcom”. W leninizmie partia potrzebowała „pasów transmisyjnych”, aby przekazać swą wolę masom.

Argumenty, które Przystawa formułował dla poparcia zmiany ordynacji wyborczej, odznaczają się żelazną logiką. „Tym, co w tej sprawie zaskakuje, jest praktycznie brak jakiegokolwiek odzewu na wysiłki Jerzego” – pisał jego kolega po fachu, doktor fizyki Krzysztof J. Rapcewicz, we wstępie do wydanej w 1999 roku książki „transATLANTIC” (jest zbiór tekstów Jurka, publikowanych w 1998 roku w „Tygodniku Nowojorskim”). Równocześnie Rapcewicz wyjaśniał przyczyny tego stanu rzeczy, pisząc o „oczywistej logice” wywodów Przystawy:

Inteligencja polska nie wypełniła swego obowiązku analizy wydarzeń, ponieważ logika tych wywodów prowadziła ją tam, dokąd nie chciała iść.

I dalej:

Źródło tych postaw jest to samo: niechęć do przemyślenia wysuwanych argumentów jest wynikiem konfliktu pomiędzy oczekiwaniami i konkluzją, jaka z tych argumentów wynika.

Dla mnie walka o JOWy była ostatnią (a może jedyną), podjętą po transformacji ustrojowej próbą stworzenia mechanizmu wyłaniania patriotycznej elity politycznej, kierującej się interesem państwa i dobrem wspólnym jego obywateli. Nie sądzę, abym raz jeszcze mógł być świadkiem podobnych wysiłków. Obawiam się, że Polska znajduje się na drodze prowadzącej do kolejnej katastrofy narodowej (o ile stanu wieloletniej zimnej wojny domowej pomiędzy partiami walczącymi o władzę, już teraz nie należy uznać za katastrofę).

Kończę zatem tym smutnym akcentem, który jednak pasuje do nastroju dzisiejszego dnia. 10 lat temu odszedł Jerzy Przystawa.

Monachium, 3 listopada 2022 r.

Tomasz MIANOWICZ

VIII LISTOPADOWA KONFERENCJA RUCHU JOW

VIII LISTOPADOWA KONFERENCJA RUCHU JOW

WROCŁAW

VIII Listopadowa Konferencja Ruchu JOW rozpocznie się w najbliższą sobotę o godzinie 11 w Centrum Historii Zajezdnia na ul. Grabiszyńskiej 184 w sali kinowej. 

W 10. ROCZNICĘ ŚMIERCI PROF. JERZEGO PRZYSTAWY

SOBOTA, 5 LISTOPADA 2022 R.

CENTRUM HISTORII ZAJEZDNIA

PROGRAM

11.00-11.15 OTWARCIE KONFERENCJI

Prof. dr inż. Tomasz Jerzy Kaźmierski

11.15-13.00 PANEL WSPOMNIENIOWO/EKSPERCKI

Czas referatu i dyskusji: 20 minut

Prof. dr inż. Tomasz Jerzy Kaźmierski, Fenomen Ruchu JOW profesora Jerzego Przystawy

dr Wojciech Kaźmierczak, (?)

dr Wojciech Błasiak, Publicystyka profesora Jerzego Przystawy

Prof. dr hab. Antoni Zdzisław Kamiński, Ordynacja proporcjonalna po 30 latach: skutki

Prof. dr hab. Grzegorz Górski, Ordynacje wyborcze (video)

Dyskusja kończąca panel

13.0013.20 Przerwa kawowa (20 min)

13.20-14.20 PANEL SAMORZĄDOWY (prowadzenie Patryk Hałaczkiewicz)

Temat: Rola ordynacji wyborczej w wyborach samorządowych

Paneliści:

Jarosław Obremski – samorządowiec i polityk, senator VIII i IX kadencji, od 2019 wojewoda dolnośląski. W latach 2001 -2011 wiceprezydent Wrocławia.

Wojciech Bochnak – wójt gminy Kondratowice (2006-2018), radny sejmiku Województwa Dolnośląskiego

Dr Małgorzata Burnecka – socjolog, prezes Fundacji Wroclife, pracownik dydaktyczny Wyżej Szkoły Handlowej we Wrocławiu

Jerzy Karwelis – bloger, publicysta, autor książki „Trzeci sort, czyli jak zakończyć wojnę polsko-polską”

14.20-14.35 DYSKUSJA PODSUMOWUJĄCA

14.35 ZAKOŃCZENIE KONFERENCJI

Skąd się bierze nędza polskich polityków?

dr Wojciech Błasiak– 25 stycznia 2019

Gdyby dzisiaj drogą losowania, spośród blisko 30 mln Polaków uprawnionych do kandydowania do Sejmu, wybrać 460 przypadkowych posłów, to tak wybrany Sejm byłby z pewnością jakościowo lepszy od obecnego, a pewnie i kolejnego po wyborach w tym roku. Jakość ideowa, intelektualna i etyczna polskich posłów w swej sejmowej masie, odbiega bowiem negatywnie pod jakości przeciętnego Kowalskiego. Choć być może trafiliby się pojedynczy posłowie na poziomie Ryszarda Petru czy Grzegorza Schetyny, to z pewnością jednak nie mieliby szans na zostanie szefami parlamentarnych klubów partyjnych.

Geneza negatywnej selekcji polskich polityków

Obecny katastrofalnie niski poziom ideowy, intelektualny i etyczny tzw. polskiej klasy politycznej, której rdzeniem są posłowie na Sejm, nie jest przypadkowy. Ten poziom jest wynikiem blisko 30 lat negatywnej selekcji polskich polityków.

Tę negatywną selekcję rozpoczął Lech Wałęsa i jego grupa, z takimi czołowymi jej działaczami jak Władysław Frasyniuk, Zbigniew Bujak, Mieczysław Gil, Jarosław i Lech Kaczyńscy, który przy wsparciu komunistycznej policji politycznej w latach 1986 -1989 zbudował odgórnie nowy związek zawodowy, pod starą nazwą “Solidarności”. L. Wałęsa wyeliminował działaczy i przywódców “Solidarności” sprzeciwiających się porozumieniu z komunistami i na ich warunkach.

Całkowicie samozwańczym tworem był też Krajowy Komitet Obywatelski. Został faktycznie skooptowany przez Jacka Kuronia i jego grupę tzw. lewicy laickiej, wywodzącą się głównie z anarodowego skrzydła byłego KOR, uformowanego następnie w KSS “KOR”.

KKO, z kluczową rolą grupy lewicy laickiej J. Kuronia, stał się trzonem politycznym tzw. strony opozycyjno-solidarnościowej przy tzw. okrągłym stole. A następnie tenże KKO decydował o wystawieniu kandydatów w zakontraktowanych wyborach hybrydowych do Sejmu i Senatu w czerwcu 1989. Co przy tym najważniejsze, na listy wyborcze postsolidarnościowego Komitetu Obywatelskiego nie dopuszczono kandydatów antykomunistycznych i niepodległościowych, zarówno “Solidarności”, jak i ówczesnej opozycji politycznej.

Zadecydowało to o pierwotnym składzie polityczno-personalnym pozakomunistycznych grup politycznych, wyniesionych na scenę polityczną lat 1989-1991. Na tą scenę polityczną zostali wyniesieni, ugodowi wobec komunistów postsolidarnościowi politycy i działacze, o polskiej tożsamości społecznej głównie li tylko obyczajowej, silnie wypreparowanej z idei niepodległości narodowej i suwerenności państwowej.

Formacja komunistyczna zaś, a następnie postkomunistyczna w formule SLD i PSL, z właściwą jej anarodową, aż po antynarodową ideowo i kompradorską tożsamością społeczną, była drugim skrzydłem elit władzy politycznej po 1989 roku. I te dwa skrzydła zadecydowały o genezie nędzy polskich polityków ostatnich 30-tu lat.

Samoreprodukcja nędzy politycznej

Wtórna selekcja tych samozwańczych grup władzy politycznej rozpoczęła się wyborami parlamentarnymi w 1991 roku i trwa do dziś. Mechanizmem tej samoreprodukcji jest negatywna selekcja posłów w postaci proporcjonalnej ordynacji wyborczej do Sejmu. Dzięki tej ordynacji, wyłonione pierwotnie w latach 1987 -1991 samozwańcze grupy polityczne, uzyskały możliwość samodoboru. To one bowiem ustalają partyjne listy kandydatów do Sejmu i dobierają kandydatów oraz ustalają kolejność ich miejsc na listach wyborczych. Decydują o tym, kogo Polacy mogą wybierać.

Wraz z postkomunistyczną formacją polityczną o podległej i lojalistycznej, a w konsekwencji postkolonialnej tożsamości i mentalności, stworzone zostało polityczne przywództwo państwa III Rzeczpospolitej o silnie anarodowej, aż po antynarodowej ideowo tożsamości społecznej.

Najistotniejszą bowiem cechą ordynacji proporcjonalnej jest niemożność istotnej wymiany już zastanych składów partyjno-personalnych. W tej ordynacji bowiem Polacy są pozbawieni biernego prawa wyborczego, gdyż nie mogą kandydować do Sejmu jako obywatele. Mogą kandydować jedynie za zgodą kierownictw partii politycznych na partyjnych listach wyborczych. W tej ordynacji też obywatele mają fasadowe czynne prawo wyborcze, gdyż mogą głosować wyłącznie na już wybranych przez partyjne kierownictwa kandydatów na posłów. Głosują, ale nie wybierają.

Jak to ujął kilka już lat temu w rozmowie ze mną Stan Tymiński – “Polacy są jak Murzyni amerykańscy na południu USA w latach 50. Mają prawa wyborcze, ale nie mają na kogo głosować, a sami kandydować nie mogą”.

W konsekwencji tej negatywnej selekcji polityczne elity przywódcze pełniły rolę przedstawicieli na Polskę obcych centrów politycznych i kapitałowych. Własne zaś społeczeństwo narodowe traktowane było i jest z poczuciem większej lub mniejszej wyższości, aż po ukrywaną pogardę. Niewyartykułowanym, acz decydującym podziałem politycznym w III Rzeczpospolitej ostatnich 30 lat, nie był i nie jest podział na tzw. prawicę i tzw. lewicę, czy też na nurt neoliberalny i nurt neokonserwatywny, lecz podział na dominującą dotychczas antynarodową obiektywnie orientację kompradorską oraz zmarginalizowaną dotychczas ideową orientację patriotyczną.

Zmiana ordynacji wyborczej jako likwidacja nędzy polskiej polityki

Likwidacja negatywnego mechanizmu selekcji polskich polityków, to likwidacja samoreprodukcji ich nędzy ideowej, intelektualnej i etycznej. Jeśli nie zmienimy sposobu selekcji, wyłaniania i rozliczania posłów na Sejm, nie zlikwidujemy ustrojowego mechanizmu, który niszczy nam i pustoszy polską politykę, a w konsekwencji i nasze państwo.

Likwidacja ordynacji proporcjonalnej w wyborach do Sejmu, to zastąpienie jej na wzór angielski ordynacją większościową, opartą na jednomandatowych okręgach wyborczych. Z tym ustrojowym postulatem uzdrowienia polskiego państwa wystąpił jeszcze w 1992 roku świętej już pamięci prof. Jerzy Przystawa, założyciel i przywódca Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych.

Wprowadzenie ordynacji opartej o regułę JOW, oznacza w praktyce wybory 460 posłów w 460 jednomandatowych okręgach wyborczych, z pełną swobodą kandydowania wszystkich uprawnionych obywateli, z równym dla wszystkich kandydujących limitem wydatków finansowych i z jawnością liczenia oddanych głosów.

Pozwoli to nade wszystko na odblokowanie polskiej sceny politycznej i dopuszczenie do wyborów na równych warunkach faktycznych liderów obywatelskich i środowiskowych szerokich odłamów polskiego społeczeństwa. Pozwoli to na uruchomienie pozytywnego mechanizmu selekcji elit politycznych polskiego państwa. Pozwoli na rozpoczęcie procesu wyłanianie kompetentnych i patriotycznych elit przywódczych polskiego narodu i państwa.

W polityce w krótkim okresie czasu trzeba oczywiście posługiwać się zasadą mniejszego zła i chodzić na przeróżne kompromisy taktyczne. Ale w okresie dłuższym nie wolno tracić z oczu celów strategicznych. I tu kompromisy są niedopuszczalne. Tak jak w wypadku konieczności zmiany ordynacji wyborczej w Polsce i wprowadzenia reguły JOW w wyborach do Sejmu. Tu ustępstw być nie może, gdyż przegramy przyszłość.

Może pomógłby Grabski? Z uporem ponawiana propozycja.

Jerzy Przystawa Wrocław, 25 maja 2007

Trwa, a nawet się zaostrza, kolejny strajk lekarzy, zdenerwowany premier bez ogródek sygnalizuje wzięcie zbuntowanych konowałów w kamasze, a do strajku już szykują się nauczyciele. Tymi ostatnimi premier przejmuje się mniej, bo zamknięcie szkół, na krócej czy dłużej, jeszcze nikomu nie zaszkodziło, a na polskich nauczycieli za granicą nikt specjalnie nie czeka, nie mają więc w zanadrzu jakichś super argumentów, których władza musiałaby się obawiać. Pozostaje jednak faktem, że tych dwu najważniejszych sektorów życia społecznego – edukacji i opieki zdrowotnej – przez 18 lat zreformować się nie udało, pomimo wszystkich niesłychanych osiągnięć ekonomicznych i politycznych kolejnych ekip reformatorskich. Nie pomógł nawet geniusz polskiego cudotwórcy, Leszka Balcerowicza, a prof. Zyta Gilowska skromnie pozostaje w cieniu i nawet nie zabiera głosu w tych finansowych utarczkach. 

Wiemy wszyscy, że największym polskim ekonomistą, finansistą i reformatorem był i jest Leszek Balcerowicz. Dowodzą tego nie tylko hołdownicze listy wypisywane przez polskich inteligentów, ale i deszcz doktoratów honorowych i najróżniejszych nagród międzynarodowych. Nie jest jednak na 100% pewnym, że ta opinia przetrwa przez pokolenia, tym bardziej, że – jak wspomnieliśmy – nawet i on nie potrafił uchronić służby zdrowia i systemu oświatowego przed zapaścią. Nie brakuje i dzisiaj głosów i opinii ludzi mu nieżyczliwych, którzy podważają zarówno jego dorobek naukowy, jak i ekonomiczne, i polityczne osiągnięcia. Natomiast ekonomistą i politykiem polskim, którego pozycja w opinii publicznej pozostaje od 80 lat niepodważalna był prof. Władysław Grabski, dwukrotny premier i minister skarbu w kolejnych rządach i nawet sam Leszek Balcerowicz z uznaniem wypowiada się o nim na swojej stronie internetowej!

Jak z problemem lekarzy i nauczycieli poradziłby sobie Władysław Grabski? Przede wszystkim zwróćmy uwagę, że według oficjalnych wypowiedzi premiera, jego ekipa sprawuje rządy w okresie, który rządzący uważają za najlepszy w historii Polski, kiedy gospodarka polska kwitnie i dynamicznie się rozwija. Dzisiaj jest świetnie, a jutro będzie jeszcze lepiej. Czasy Władysława Grabskiego to kompletne przeciwieństwo: to czasy w historii Państwa Polskiego chyba najtrudniejsze. Trwa wojna polsko-bolszewicka, Sowieci już zbliżają się do Wisły, Polska nie ma nawet swojej waluty, szaleje inflacja. Za polskim premierem i ministrem skarbu nie stoi żaden Bank Światowy i miliardy dolarów gotowe w każdej chwili wejść na polski rynek. W takim czasie zostać polskim premierem i ministrem skarbu to wielkie wyzwanie, które wymaga nie tylko umiejętności i wiedzy, ale także fizycznej odwagi, a może nawet bohaterstwa! 

O zasługach Władysława Grabskiego napisano wiele i można o nich łatwo przeczytać w Internecie: o reformie walutowej, o utworzeniu polskiego banku emisyjnego, o reformie podatków, o zduszeniu inflacji, o ustabilizowaniu budżetu. Były to reformy Władysława Grabskiego – nie podpowiadał mu ich żaden Soros czy Sachs, przeciwnie, to Grabski był wzorem dla reformatorów finansów w innych krajach europejskich. Są jednak takie reformy Grabskiego, o których jakoś się nigdzie nie pisze i nie wspomina, a zasługują jak najbardziej na uwagę. Szczególnie dzisiaj, wobec problemów płacowych nauczycieli i lekarzy.

Z wypowiedzi rzeczników strajkujących lekarzy i nauczycieli dowiadujemy się, co ich boli – nie to, że jedni i drudzy zarabiają daleko mniej, niż sięgają ich aspiracje, ale przede wszystkim RELACJA ich zarobków do zarobków innych grup zawodowych w Polsce. Tę relację uważają za krzywdzącą, niesprawiedliwą, czują się poniżeni i lekceważeni.

9 października 1923 roku weszła w życie Ustawa o uposażeniu funkcjonarjuszów państwowych i wojska (Dz. U. R. P. Nr. 116 z r. 1923, poz. 924, str. 1389). Genialność tej ustawy polega na jej prostocie:  Wszyscy funkcjonariusze, a więc ludzie opłacani z budżetu państwa, podzieleni zostali na 16 grup uposażenia i ustawa ustalała tabelę, w której każdej z tych grup przyporządkowano odpowiednią ilość punktów. W ten sposób Ustawa porządkowała relacje uposażeń od grupy I (2600 pkt) – w której był tylko Marszałek – Naczelnik Państwa, po grupę XVI, odpowiadającą najniższej płacy (od 130 do 190). Profesorowie zwyczajni należeli do grupy IV (od 1400 do 1800), razem z Komendantem Głównym Policji, generałami brygady, dyrektorami departamentów, wojewodami. Nauczyciel o pełnych kwalifikacjach i stażu mógł awansować do grupy V (od 1100 do 1600) razem z nadinspektorami PP, pułkownikami WP czy wicewojewodami. Początkujący nauczyciel z cenzusem akademickim zaczynał od grupy VIII (od 480) razem z porucznikami WP, podkomisarzami PP, referendarzami Kancelarii Prezesa Rady Ministrów itp. Zawodowy policjant – posterunkowy, zaczynał od grupy XIII (210) razem z wojskowym podmajstrzym i zawodowym żandarmem. W grupie XVI uposażenie zaczynało się od 130 pkt. Aktualne uposażenie określano mnożąc podaną liczbę punktów przez ogólnopolską mnożną, którą co miesiąca ustalał minister finansów. 

Na podstawie tych danych widzimy, że relacja uposażenia profesora uniwersytetu do najwyższej pensji w państwie wynosiła 9:13, a więc wynosiła 70% uposażenia Marszałka Polski. Stosunek pensji najwyżej opłacanego nauczyciela (z 27 letnim stażem) była jak 8 : 13, a więc ok. 60% najwyższego uposażenia. Nauczyciel na pierwszej posadzie otrzymywał ok. jedną piątą pensji Naczelnika Państwa, ale jedną trzecią uposażenia wojewody, natomiast pensja ta była 2,3 raza wyższa od pensji posterunkowego czy zawodowego żołnierza jednej z najniższych rang. 

Ta tabela uposażeń miała swoje głębokie konsekwencje. Przede wszystkim w dziedzinie oświaty i wychowania. Pod tym względem II Rzeczpospolita stanęła na wyżynie niewyobrażalnej i w ciągu 20 lat swego istnienia dokonała wyczynu, jakiego trudno szukać gdzie indziej: wykształciła pokolenie młodzieży zarówno patriotycznej, jak i o wysokich kwalifikacjach zawodowych. Zbudowała korpus nauczycielski, z którego mogliśmy wszyscy być dumni. Należę do pokolenia, które miało szczęście przejść przez szkoły, w których uczuli jeszcze nauczyciele wykształceni przed wojną. Kiedy po studiach sam wróciłem do szkoły – moi nauczyciele już odchodzili. Profesja, która była dumą Rzeczypospolitej zamieniała się systematycznie w najbardziej sfrustrowaną i najniżej opłacaną warstwę zawodową, z której każdy przytomny i do czegokolwiek nadający się człowiek – uciekał gdzie się dało! I tak to trwa do dziś. 

 Powstaje pytanie: dlaczego nikt, przez tyle lat, nie chce nawet słyszeć o tych rozwiązaniach naszych przodków? Dlaczego nie popularyzują ich i nie mówią o nich związki nauczycielskie, dlaczego nie toczy się dyskusja? W 1999 roku opublikowałem książeczkę pt. Nauka jak Niepodległość (SPES, Wrocław, 1999), w której zadałem sobie trud przedrukowania Ustawy z 1923 roku: nikt się nią nie zainteresował, żadna Solidarność nauczycielska, żaden ZNP, żadna grupa profesorska, lamentująca nad niskimi uposażeniami pracowników naukowych?  

Wysuwano, owszem, argument następujący: nie można płacić profesorom tak, jak wojewodom i dyrektorom departamentów, bo wojewodów jest mało, a profesorów dużo. Nie rozumiem jednak – skoro to ma być argument – co stoi na przeszkodzie, żeby wojewodom i dyrektorom departamentów płacić tak, jak profesorom?

A co do tego mają moje ulubione okręgi jednomandatowe? Wszystko. II Rzeczpospolita czerpała swoje kadry z najlepszych uniwersytetów i najlepszych szkół, jakie w owych czasach istniały. Jej kadry przeszły chrzest bojowy i swoje stanowiska zdobywały wiedzą, a także krwią i blizną. Kadry III Rzeczypospolitej wyrosły z instytutów marksizmu-leninizmu, a profesorowie tych instytutów pozakładali prywatne wyższe szkoły, w których swoje mądrości ekonomiczno-politologiczne przekazują niezorientowanej polskiej młodzieży. 18 minionych lat dowiodło, że bez reformy prawa wyborczego nie zmienimy tego stanu rzeczy. 

Nowe ultimatum „władzy” – Wolność albo życie!

“Dziś musimy sobie odpowiedzieć na proste pytanie. Moja wolność czy moje życie?” – mówi premier Morawiecki. Tym samym premier Morawiecki każe nam wybierać – wolność albo życie! Co wybiorą Polacy?

Prawo i Sprawiedliwość już się nie kryguje jak podczas ostatnich tygodni i zaczyna pokazywać swoją do tej pory skrywaną totalitarną twarz. Idzie im to o tyle łatwiej, że cała opozycja, oprócz Konfederacji, domaga się od nich faszyzmu sanitarnego i chętnie zagłosuje za segregacją sanitarną i przymusem szczepień.

Słowa Morawieckiego wskazują, że władza chętnie skorzysta ze wsparcia w głosowaniach zadeklarowanego przez postsolidarnościowych opozycyjnych zamordystów.

To bardzo sprytne rozłożenie odpowiedzialności za niepopularne decyzje jakimi będzie wprowadzenie faszyzmu sanitarnego z powszechnym sprawdzaniem subskrybcji na prawa obywatelskie w postaci czasowo działającego kodu QR, rozdawanego grzecznym niewolnikom, którzy wstrzykują sobie regularnie zaordynowane przez rząd substancje, niczym Huxleyowską Somę.

Rozważania Morawieckiego o tym po co nam wolność, to wskazanie na to co chodzi po głowie rządzącym Polską. Po prostu przygotowują się do wprowadzenia przymusu szczepień przeciw Covid dla wszystkich. Albo tego chcą. Już ogłoszono wprowadzenie obowiązkowych szczepień dla pewnych branż, co ma nastąpić od 1 marca, ale wygląda na to, że to dopiero początek i rząd po prostu stosuje taktykę salami odkrajając po kawałku naszą wolność tak abyśmy się nie zorientowali co oni właściwie robią. 

Nie ma już żadnych wątpliwości, że tzw pełne zaszczepienie nie działa. Dlatego już całkiem oficjalnie rozpoczęto naganiać na szczepienie trzecią dawką tego niedziałającego preparatu. Już przebąkuje się o konieczności wstrzykiwania sobie zakupionych przez rząd preparatów regularnie, co pół roku albo i częściej. Zatem jedyna refleksja jaką mają nasi rządzący co do niedziałających preparatów to wstrzyknięcie ich więcej..

Poza tym po raz pierwszy w historii okazało się, że nasze prawa obywatelskie, ograniczone limitami, restrykcjami i kodami QR, są obecnie uzależnione od karteli farmaceutycznych i naszej chęci przyjmowania ich preparatów. Już chyba tylko Morawiecki udaje, że chodzi o zdrowie, reszta jego propagandystów stwierdza wprost, że chodzi właśnie o te kody QR, które pełnią formę nowożytnej nazistowskiej Kenkarty.

Wniosek zatem jest prosty – Morawiecki kłamie – a tu nie chodzi o życie, tylko o paszport szczepień, który oznacza koniec naszej wolności, bo prawa obywatelskie, które należą się nam na mocy konstytucji, będą teraz przyznawane na mocy subskrypcji u Pfizera, co celnie zauważył polityk Konfederacji, Sławomir Mentzen.

Gdyby Polacy zawsze wybierali życie, a nie wolność, nie byłoby powstań ani odrodzenia państwa polskiego w XX wieku. Mimo to teraz usiłuje się nam wmawiać, że musimy oddać naszą wolność, stać się niewolnikami systemu, bo to rzekomo zapewni nam zdrowie.

Tymczasem jeśli ktoś pozbywa się wolności w imię bezpieczeństwa, to z historii wiadomo, że nie będzie miał ani tego ani tego.

No więc jak? Wolność czy życie? A może zmiana premiera? 

https://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/nowe-ultimatum-pis-wolnosc-albo-zycie

[Jak, frajerku niedouczony?? w ordynacji partyjniackiej?? MD]