+ Carlo Maria Viganó. Kościół Ekologizmu. Wszystkie nakazy religii globalistów są podrobioną wersją Dziesięciu Przykazań, ich groteskowym i obscenicznym odwróceniem.

+ Carlo Maria Viganó. Kościół Ekologizmu. O złożeniu ofiary z człowieka drogą aborcji i eutanazji. Zjawisko masowego zabobonu. Na dnie tego wszystkiego spoczywa nienawiść do Boga i zazdrość.

=======================

Religia państwowa. Kilka uwag na temat kultu globalistycznego. Arcybiskup Viganó

Wszystkie nakazy religii globalistów są podrobioną wersją Dziesięciu Przykazań, ich groteskowym i obscenicznym odwróceniem

https://remnantnewspaper.com/web/index.php/headline-news-around-the-world/item/6405-the-state-religion-some-observations-on-the-globalist-cult

I uczyni, że wszyscy mali i wielcy, bogaci i ubodzy, i wolni, i niewolnicy mieli cechę na prawej ręce swojej abo na czołach swoich.
A iżby żaden nie mógł kupić ani sprzedać, jedno który ma cechę abo imię bestyjej, abo liczbę imienia jej.

Apokalipsa Św. Jana 13, 16-17) Biblia w tłum. Ks. Jakuba Wujka


W ciekawym wywiadzie  zatytułowanym Kościół Ekologizmu, dziennikarz Tucker Carlson wydobył na światło dzienne sprzeczność, która być może umknęła uwadze wielu osób, ale którą uważam za niezwykle odkrywczą.

Tucker przypomina, że pomimo tego, że konstytucja amerykańska zakazuje jakiejkolwiek religii państwowej, od pewnego czasu, rządząca partia demokratyczna narzuca narodowi amerykańskiemu kult globalistyczny, z jego zieloną agendą, dogmatami „wokizmu”, potępieniami i kulturą unieważnienia, z jego kapłanami Światowej Organizacji Zdrowia, prorokami Światowego Forum Ekonomicznego. Jest religią wszechogarniającą pod każdym względem nie tylko życie praktykujących ją jednostek, ale także życie państwa, które publicznie ją wyznaje, dostosowuje do niej prawa i wyroki, organizuje wokół niej edukację i każde działanie rządu.

Jej wyznawcy domagają się, by wszyscy obywatele zachowywali się zgodnie z moralnością Nowego Porządku Świata, przyjmując bezkrytycznie – i z postawą nabożnego uniżenia wobec  autorytetu religijnego – doktrynę zdefiniowaną ex cathedra przez Sanhedryn w Davos.

Od obywateli wymaga się już nie tylko poparcia dla narzucanej przez rządy polityki zdrowotnej, gospodarczej czy społecznej, ale udzielenia ślepej i irracjonalnej zgody, która wykracza daleko poza wiarę. Dlatego nie wolno krytykować psycho-pandemii, kampanii szczepień, kontestować rzekomych zagrożeń klimatycznych, sprzeciwiać się prowokacjom NATO wobec Federacji Rosyjskiej w związku z kryzysem ukraińskim,  domagać się śledztwa w sprawie laptopa Huntera Bidena i oszustw wyborczych, które uniemożliwiły prezydentowi Trumpowi pozostanie w Białym Domu, czy też protestować gdy dzieci są  demoralizowane  zwyrodnialstwem LGBTQ.

Po trzech latach szaleństwa niezrozumiałego dla racjonalnego umysłu, ale całkowicie zrozumiałego w perspektywie ślepego fideizmu, jedna z amerykańskich klinik zaproponowała, by zwrócić się do pacjentów o rezygnację ze znieczulenia, by w ten sposób zmniejszyć „ślad węglowy” i tym samym „uratować planetę”.

Propozycja ta nie powinna być zatem odczytywana jako groteskowy pretekst do zmniejszenia kosztów szpitala ze szkodą dla pacjentów, ale jako akt religijny, pokuta, którą należy przyjąć z ochotą, akt etycznie uzasadniony. Pokutny charakter tej operacji jest niezbędny dla przymusowego nawracania mas, ponieważ równoważy absurd sytuacji, jest nagrodą w postaci przyszłego dobra. Zakładając maskę (która jest bezużyteczna), obywatel/wierny nowej religii,  dokonuje gestu oddania się, „ofiaruje” się sacrum (państwu? wspólnocie?). Oddanie to potwierdzone jest publicznym aktem szczepienia, które stanowi swoisty „chrzest” w globalistycznej wierze, inicjację w sekcie.

Arcykapłani tej religii doszli nawet do punktu, w którym mówią o złożeniu ofiary z człowieka drogą  aborcji i eutanazji. Poświęcenie takie jest konieczne dla dobra wspólnego; aby zapobiec przeludnieniu planety, odciążenia budżetu ochrony zdrowia i ubezpieczeń społecznych. Nawet okaleczenia, którym poddawane są osoby wyznające doktrynę gender, oraz pozbawienie zdolności rozrodczych wywołane homoseksualizmem nie są niczym innym jak formami poświęcenia i unieszkodliwienia samego siebie: swojego ciała, swojego zdrowia, a także samego życia (otrzymanie np. eksperymentalnej terapii genowej, która jest ewidentnie niebezpieczna i często śmiertelna).

Przyjęcie globalizmu nie jest dobrowolne: jest to religia państwowa, a państwo zaledwie  „toleruje” niepraktykujących tę religię w takim stopniu, w jakim ich obecność nie przeszkadza społeczeństwu w sprawowaniu tego kultu. Państwo, które zakłada, że jest uprawnione „etyczne” do narzucania obywatelom tego, co stanowi niepodważalne wyższe „dobro”, zobowiązuje również dysydentów do wykonywania podstawowych aktów „moralności globalistycznej”, karząc ich, jeśli nie dostosują się do jej nakazów.
Jedzenie owadów, a nie mięsa, wstrzykiwanie preparatów zamiast praktykowania zdrowego życia; stosowanie elektryczności zamiast benzyny; wyrzekanie się własności prywatnej i swobody poruszania się; akceptacja kontroli i ograniczeń podstawowych praw; akceptowanie najgorszych dewiacji moralnych i seksualnych w imię wolności; wyrzekanie się rodziny, aby żyć w izolacji, nie dziedziczenie niczego z przeszłości i nie przekazywanie niczego potomnym; wymazywanie swojej tożsamości w imię poprawności politycznej; wypieranie się wiary chrześcijańskiej, aby przyjąć zabobon; uzależnianie swojej pracy i swojego utrzymania od przestrzegania absurdalnych zasad…

 Tak. Są to wszystko  elementy, które mają stać się częścią codziennego życia jednostki, życia opartego na modelu ideologicznym, którego nikt nie chce i o który nikt nie prosił, a który uzasadnia swoje istnienie jedynie straszakiem w postaci nieudowodnionej i niepotwierdzonej apokalipsy ekologicznej. To narusza nie tylko tak bardzo wychwalaną wolność religijną, na której opiera się to społeczeństwo, ale chce nas doprowadzić krok po kroku, do punktu, w którym ten kult stanie się jedynym dozwolonym.

„Kościół ekologiczny”, choć określa siebie jako inkluzywny, nie toleruje odmienności i nie akceptuje dyskusji z tymi, którzy kwestionują jego dyktat. Ci, którzy nie akceptują anty-ewangelii z Davos są ipso facto heretykami i dlatego muszą być karani, ekskomunikowani, eliminowani ze społeczeństwa i uznani za wrogów publicznych. Muszą być reedukowani siłą, zarówno poprzez nieustanny łomot w mediach, jak i poprzez społeczną stygmatyzację i  wymuszanie przyzwolenia, począwszy od „świadomej” zgody na poddanie się wbrew swojej woli obowiązkowi szczepień, a skończywszy na szaleństwie tzw. „miasta 15 minutowego”, które jest zresztą szczegółowo opisane w punktach programowych Agendy 2030 (które  są  kanonami dogmatycznymi ).

Problem z tym zjawiskiem masowego zabobonu polega na tym, że ta państwowa religia nie została narzucona de facto tylko w Stanach Zjednoczonych Ameryki, ale rozprzestrzeniła się na wszystkie państwa świata zachodniego, których przywódcy zostali nawróceni na globalistyczne „Słowo” przez wielkiego apostoła Wielkiego Resetu, Klausa Schwaba, tego  samozwańczego „papieża”, który w związku z tym posiada nieomylny i niepodważalny autorytet.

Tak jak w Annuario Pontificio możemy przeczytać listę kardynałów, biskupów i prałatów Kurii Rzymskiej i diecezji rozsianych po całym świecie, tak na stronie internetowej Światowego Forum Ekonomicznego znajdujemy listę „prałatów” globalizmu, od Justina Trudeau do Emmanuela Macrona. Dowiadujemy się tam, że nie tylko prezydenci i premierzy wielu państw należą do tego „kościoła”, ale także liczni urzędnicy, szefowie międzynarodowych organów i wielkich międzynarodowych korporacji, oraz przedstawiciele mediów.

 Należy do nich także dodać  „kaznodziejów” i „misjonarzy”, którzy pracują na rzecz szerzenia globalistycznej wiary: aktorów, piosenkarzy, influencerów, sportowców, intelektualistów, lekarzy, nauczycieli. Jest to bardzo potężna, świetnie zorganizowana sieć, rozpowszechniona nie tylko na szczytach instytucji, ale także na uniwersytetach i w sądach, w firmach i szpitalach, we władzach samorządowych, w stowarzyszeniach kulturalnych i sportowych. Nie sposób uciec przed tą indoktrynacją nawet w prowincjonalnej szkole podstawowej czy w małej wiejskiej społeczności.

Niepokojące jest to,  że w gronie konwertytów na uniwersalną religię możemy doliczyć się  także przedstawicieli światowych religii, a wśród nich nawet Jorge Mario Bergoglio – którego katolicy uważają za głowę Kościoła rzymskiego, co demonstruje całą ich tchórzliwość.

Apostazja hierarchii katolickiej doszła do punktu czczenia bożka Pachamamy, „matki Ziemi”, demonicznej personifikacji ekumenicznego, „inkluzywnego i zrównoważonego” „amazońskiego” globalizmu. Ale czy to nie sam John Podesta opowiadał się za nadejściem „wiosny Kościoła”, która zastąpiłaby doktrynę Kościoła, mglistym ekologicznym sentymentalizmem? Znalazło to szybką realizację w skoordynowanej akcji, która doprowadziła do rezygnacji Benedykta XVI i wyboru Bergoglio?

To, czego jesteśmy świadkami, to nic innego jak odwrotne zastosowanie procesu, który doprowadził do rozprzestrzenienia się chrześcijaństwa w Cesarstwie Rzymskim, a następnie na całym świecie. Jest to swoista zemsta barbarzyństwa i pogaństwa na Wierze Chrystusa. To co  w IV wieku próbował zrobić Julian Apostata, czyli przywrócić kult pogańskich bogów, dziś jest gorliwie realizowane przez nowych apostatów. Wszystkich ich łączy „święty zapał”, która czyni ich zarówno niebezpiecznymi, jak i przekonanymi o możliwości powodzenia ich zamiarów ze względu na nieskończone środki, jakimi dysponują.

W istocie, religia ta jest niczym innym, jak współczesnym wcieleniem kultu Lucyfera. Niedawny szatański występ na rozdaniu nagród Grammy, sponsorowany przez firmę Pfizer, jest tylko najnowszym potwierdzeniem przynależności tego środowiska do piekielnego świata, który do tej pory był przemilczany, ponieważ wciąż uważano go za zbyt straszny do opisania. Nie jest już tajemnicą, że ideolodzy myśli globalistycznej są zdecydowanie  antychrześcijańscy i antyklerykalni, wrogo nastawieni do moralności chrześcijańskiej, ostentacyjnie przeciwni cywilizacji i kulturze, którą Ewangelia ukształtowała w ciągu dwóch tysięcy lat historii.

Mało tego: niegasnącą nienawiść do życia i do wszystkiego, co jest dziełem Stwórcy – od człowieka po przyrodę – ujawnia próba (prawie udana, choć obłąkańcza) manipulowania porządkiem Stworzenia, modyfikowania roślin i zwierząt, zmiany ludzkiego DNA poprzez ingerencje bio-inżynieryjne, pozbawienia człowieka jego indywidualności i wolnej woli, uczynienia go sterowalnym poprzez transhumanizm. Na dnie tego wszystkiego spoczywa nienawiść do Boga i zazdrość o nadprzyrodzony los, który On zarezerwował dla ludzi odkupując ich od grzechu Ofiarą Krzyżową swojego Syna.

Ta szatańska nienawiść wyraża się w determinacji uniemożliwiającej chrześcijanom praktykowanie ich religii, by nie widzieli, że jej zasady nie są respektowane, by uniemożliwić im swój wkład w społeczeństwo, a ostatecznie, by ich skłonić do czynienia zła, a przynajmniej uniemożliwić im czynienie dobra, a tym bardziej jego szerzenie. Jeśli nawet im się to udaje, to robi się wszystko aby zniekształcić ich pierwotne motywacje (miłość Boga i bliźniego) poprzez wypaczanie tych motywacji, żałosnymi celami filantropijnymi lub ekologicznymi.

Wszystkie nakazy religii globalistów są podrobioną wersją Dziesięciu Przykazań, ich groteskowym i obscenicznym odwróceniem. W praktyce stosują te same środki, które Kościół wykorzystywał do ewangelizacji, ale nie robią tego w celu zbawienia dusz i poddania ich Prawu Bożemu, ale w celu poddania ich tyranii diabła, pod inkwizycyjną kontrolą anty-kościoła szatana. W tym celu, amerykańskie służby specjalne zwracając się przeciwko wiernym Tradycji Katolickiej, przyznając tym samym istnienie wrogości pomiędzy potomstwem Niewiasty a potomstwem węża (Rdz 3, 15). Jest to rzeczywistość teologiczna, w którą wierzą przede wszystkim wrogowie Boga, a jednym ze znaków czasów ostatecznych jest zniesienie Świętej Ofiary i obecność obrzydliwości spustoszenia w świątyni (Dn 9: 27).

Próby stłumienia lub ograniczenia tradycyjnej Mszy Św. jednoczą głęboki Kościół i głębokie państwo, ujawniając lucyferyczny charakter ich obu. Jedni i drudzy dobrze wiedzą, jakie są nieskończone łaski, które wylewają się na Kościół i na świat poprzez tę Mszę, i chcą zapobiec udzielaniu tych łask, aby nie przeszkadzały one w realizacji ich planów. Sami nam to pokazują: nasza walka nie jest tylko przeciwko stworzeniom z ciała i krwi (Ef 6, 12).

Spostrzeżenie jakiego dokonał Tucker Carlson podkreśla oszustwo, któremu jesteśmy poddawani codziennie przez naszych władców.

Narzucenie świeckości państwa służyło wyeliminowaniu obecności prawdziwego Boga z instytucji, podczas gdy praktyczne narzucenie globalistycznej religii służy wprowadzeniu szatana do instytucji, w celu ustanowienia upiornego Nowego Porządku Świata, w którym Antychryst, w swoim szalonym delirium, będzie twierdził, że jest czczony jako bóg, aby zastąpić Naszego Pana.

Ostrzeżenia Apokalipsy nabierają tym większej precyzji, im bardziej postępuje plan poddania wszystkich ludzi kontroli, która uniemożliwia jakąkolwiek możliwość nieposłuszeństwa i oporu. Dopiero teraz rozumiemy, co to znaczy nie móc kupować i sprzedawać bez zielonej przepustki, która jest niczym innym, jak technologiczną wersją znaku Bestii (Ap 13, 17).

Ale jeśli nie wszyscy są jeszcze gotowi uznać błąd polegający na porzuceniu Chrystusa w imię skorumpowanej i zwodniczej wolności, która kryje w sobie niewypowiedziane zamiary, to wierzę, że jest jeszcze wielu, którzy są gotowi – choćby psychicznie, jeśli nie  racjonalnie – przyjąć do wiadomości, że mamy do czynienia z zamachem stanu, za pomocą którego lobby szalonych fanatyków przejęło władzę w Stanach Zjednoczonych i na świecie i że są oni zdecydowani na każdy, nawet najbardziej lekkomyślny ruch, aby władzę utrzymać.

Dzięki zrządzeniu Opatrzności, sekularyzm państwa – który sam w sobie obraża Boga, ponieważ odmawia Mu publicznego kultu, do którego ma prawo – mógłby być argumentem, dzięki któremu można by położyć kres zbrodniczemu projektowi Wielkiego Resetu. Jeśli Amerykanie – a wraz z nimi narody całego świata – będą w stanie zbuntować się przeciwko temu przymusowemu nawróceniu, żądając, by ich przedstawiciele sprawujący władzę byli odpowiedzialni przed nimi, a nie przed przywódcami globalistycznego Sanhedrynu, być może uda się powstrzymać ten wyścig ku przepaści.

Taki akt wymaga świadomości, że będzie to tylko pierwsza faza procesu wyzwolenia się z tego piekielnego kręgu, po której musi nastąpić przywrócenie zasad moralnych właściwych chrześcijaństwu, które stanowią fundament cywilizacji zachodniej i najskuteczniejszą obronę przed barbarzyństwem i neo-pogaństwem.

Zbyt długo obywatele i wierni biernie znosili decyzje swoich przywódców politycznych i religijnych w obliczu dowodów ich zdrady. Szacunek dla władzy opiera się na uznaniu faktu „teologicznego”, to znaczy panowania Jezusa Chrystusa nad jednostkami, państwami i Kościołem.

Jeśli osoby sprawujące władzę w państwie i Kościele działają przeciwko obywatelom i wiernym, to ich władza jest uzurpowana, a autorytet nieważny. Nie zapominajmy, że rządzący nie są właścicielami państwa i panami obywateli, tak jak papież i biskupi nie są właścicielami Kościoła i panami wiernych. Jeśli nie chcą być dla nas jak ojcowie; jeśli nie chcą naszego dobra i rzeczywiście robią wszystko, by nas zepsuć w ciele i duchu, to czas ich wypędzić ze stanowisk i przymusić do odpowiedzialności za ich zdradę, ich zbrodnie i ich skandaliczne kłamstwa.

+ Carlo Maria Viganó, Arcybiskup
16 lutego 2023

tłum. Sławomir Soja

Zbrodnicze plany ekologistów. Wśród nich – obecne władze Warszawy. Trzeba nie jeść mięsa [ani serów] i pozbyć się aut.

Trzeba nie jeść mięsa i pozbyć się aut.

Zbrodnicze plany ekologistów. Wśród nich – obecne władze Warszawy.

Trzeba nie jeść mięsa i pozbyć się aut. Klimatyczne zaciskanie pasa w stolicy.

Tomasz Żółciak, Grzegorz Osiecki https://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/kraj/artykuly/8661056,warszawa-miasta-c40-ochrona-klimatu-jedzenie-miesa-auta-rekomendacje.html

Trzeba jeść mniej mięsa i pozbyć się aut – uznali przywódcy prawie 100 miast na całym świecie. Wśród nich jest Warszawa.

W trosce o klimat kilkanaście lat temu rządzący metropoliami zrzeszyli się. Do C40 Cities należy m.in. Berlin i Londyn. Cele stowarzyszenia? Działanie na rzecz ograniczenia globalnego ocieplenia oraz budowa „zdrowych, sprawiedliwych i odpornych społeczności”. Raport przygotowany dla tej organizacji pokazuje, co konkretnie zrobić, żeby być skutecznym.

Naukowcy z Leeds wychodzą z założenia, że miasta odpowiadają nie tylko za emisję związaną z ich bieżącym działaniem, lecz także za emisje związane z produkcją dóbr w nich konsumowanych. Emisja metropolii zrzeszonych w C40 to 10 proc. światowej emisji gazów cieplarnianych. Jak zauważają autorzy, aby uniknąć załamania klimatu, emisje powinny zostać zmniejszone do połowy do 2030 r.

Co się znalazło w rekomendacjach?

Proponują działania w sześciu dziedzinach mających największy wpływ na emisję – to budownictwo i infrastruktura miejska, żywność, transport prywatny, ubrania, sprzęt elektroniczny oraz transport lotniczy. Celem większości rekomendacji jest ograniczenie konsumpcji. Co m.in. zalecają do 2030 r. (patrz również: tabelka)?

  • 16 kg mięsa rocznie na osobę lub – w bardziej ambitnym wariancie – wykluczenie go z diety w ogóle. Dziś przeciętny Polak zjada ponad 70 kg mięsa.
  • 90 kg nabiału na osobę rocznie (cel progresywny) lub ambitny – 0 kg. W Polsce to dziś średnio ponad 200 kg.
  • Spożycie 2,5 tys. kalorii dziennie. Przeciętnie dorosły mężczyzna potrzebuje ok. 2,5 tys. kcal dziennie, a kobieta – ok. 2 tys.
  • Zmniejszenie liczby posiadanych samochodów – do 190 na 1000 osób lub do zera w celu ambitnym. Obecnie w Polsce jest ponad 600 aut na 1000 mieszkańców i jest to jeden z wyższych wskaźników w Europie. Średni wskaźnik dla miast C40 to 240.
  • Wydłużenie życia samochodu do 20 lat – to akurat w przypadku Polski nie musi być takie trudne, bo przeciętny wiek samochodu to ponad 15 lat.
  • Wydłużenie życia laptopa i podobnych urządzeń elektronicznych do 7 lat.

Oprócz ograniczenia konsumpcji raport mówi o zmianach w produkcji, ograniczaniu logistyki i łańcucha dostaw czy zmniejszaniu ilości odpadów. Są w nim ogólne rekomendacje, konkretnych pomysłów brak. Podkreśla się za to rolę burmistrzów, którzy„mają jeszcze większą rolę i możliwość pomocy w zapobieganiu katastrofie klimatycznej, niż wcześniej sądzono”. „Przywódcy miast muszą być jeszcze bardziej przedsiębiorczy, tworzyć i kształtować rynki oraz angażować się w sektory, które wcześniej mogły nie być brane pod uwagę jako domena władz miejskich, oraz pracować nad tym, jak wspierać swoich obywateli i firmy w osiąganiu radykalnej i szybkiej zmiany wzorców konsumpcji”.

Co na to władze Warszawy?

Co na to władze Warszawy? Przekonują, że uczestnictwo w C40 pomaga stolicy realizować miejską politykę klimatyczną, a celem Warszawy jest ograniczenie emisji gazów cieplarnianych o 40 proc. do 2030 r. oraz osiągnięcie neutralności klimatycznej najpóźniej w 2050 r. – Rekomendacje z raportu mogą być inspiracją dla członków C40, ale decyzja o tym, jaki zakres emisji jest uwzględniany przez miasto w ramach inwentaryzacji emisji gazów cieplarnianych, należy każdorazowo do poszczególnych miast. Na tę chwilę Warszawa nie podjęła decyzji, by uwzględniać emisje powstające poza granicami miasta – zaznacza stołeczny ratusz.

Stolica chce również zapobiegać marnotrawstwu żywności

Niemniej stolica zgadza się, że „istnieje konieczność ograniczania poziomu konsumpcji, wdrażania zasad gospodarki obiegu zamkniętego, promowania diety wegetariańskiej czy ograniczania liczby prywatnych samochodów w mieście”. – Miasto realizuje już działania w tym zakresie – to m.in. promowanie transportu publicznego czy wsparcie dla inicjatyw związanych ze współdzieleniem i dawaniem drugiego życia przedmiotom – podają władze Warszawy i dodają, że kierunki działań z raportu grupy C40 dotyczące żywności wpisują się w założenia obecnie procedowanego projektu Polityki żywnościowej m.st. Warszawy. – Miasto będzie włączać się w działania edukacyjne dotyczące kształtowania świadomości żywnościowej i środowiskowej, promować ekologiczne postawy oraz kształtować dobre nawyki żywieniowe, a także szukać rozwiązań na rzecz zrównoważonej konsumpcji. Stolica chce również zapobiegać marnotrawstwu żywności w podległych sobie placówkach oraz zachęcać do tego mieszkańców. Już teraz realizowanych jest wiele projektów, np. „Szkoła nie marnuje” czy promocja warszawskich jadłodzielni – podaje urząd miasta.

Jak władze Warszawy wdrażają proekologiczne rozwiązania w ratuszu?

Miasto już zachęca swoich pracowników do proekologicznych działań. Od kilku lat w warszawskim Ratuszu działa Zespół Eko Urząd, który wprowadza takie rozwiązania w codziennym funkcjonowaniu Urzędu m.st. Warszawy. Do tej pory udało się m.in. całkowicie zrezygnować z zakupu wody butelkowanej na rzecz warszawskiej kranówki oraz podjęto działania minimalizujące liczbę koszy na śmieci w pomieszczeniach biurowych.
W sierpniu i wrześniu 2022 r., w ramach inicjatywy The Cities Energy Saving Sprint, pracownicy Urzędu Miasta, dzielnic oraz miejskich jednostek wzięli udział w grywalizacji rowerowej. Punktowane w niej były rowerowe dojazdy z i do pracy oraz przejazdy służbowe. Urzędnicy pokonali łącznie 125 tys. km i zaoszczędzili ponad 15 ton CO2.
Urząd rekomenduje również pracownikom, by podczas delegacji służbowych w pierwszej kolejności wybierać podróż pociągiem.

Antynomie ekologicznego rozumu. Karpie, indyki, lasy tropikalne i lodowce stały się zastępczym proletariatem. Co na to owsiki?

Antynomie ekologicznego rozumu.

Karpie, indyki, lasy tropikalne i lodowce stały się zastępczym proletariatem. Co na to owsiki?

Izabela Brodacka 11 II 2023

Wiele lat temu Józefa Hennelowa, publicystka „Tygodnika Powszechnego” (zwanego powszechnie Obłudnikiem Powszechnym) zadała bardzo rozsądne pytanie: „Czy postępuję ekologicznie wietrząc własne mieszkanie, czy wręcz przeciwnie wietrząc, wpuszczam do mieszkania spaliny? A może postępuję nieekologicznie, zatruwając wyziewami ze swego mieszkania środowisko Krakowa?”

Czy buty skórzane są ekologiczne, bo są naturalne, zdrowe i nie torturują naszych stóp, czy nie są ekologiczne, bo ich produkcja wymaga zabijania zwierząt? Futra naturalne z pewnością nie są ekologiczne, bo przeciwko używaniu futer występują „aktywiści ekologiczni”, polewając je farbą na plecach elegantek, lecz może warto się zastanowić, jak niszcząco wpływa na środowisko produkcja futer sztucznych?

Czy postępujemy ekologicznie karmiąc psa brukwią i soczewicą, czyli dręcząc zwierzę i narażając je na śmierć, czy należy  dawać mu mięso, co wiąże się z dręczeniem i zabijaniem  innych zwierząt?

Czy opakowania od jajek poplamione białkiem powinny trafić do papierów, czy do pojemnika z napisem „bio” ? 

Wielu z nas swego czasu ulegało „dziecięcej chorobie ekologizmu”. Wówczas nie była to ideologia ani szkodliwa utopia, lecz racjonalna troska o środowisko człowieka.

O to żeby nie spożywać z mięsem antybiotyków, a z chlebem środków ochrony roślin, żeby nie niszczyć Tatr, żeby nie składować odpadów radioaktywnych w jaskiniach, żeby nie przywozić do Polski śmieci z Niemiec. Naczelnym paradygmatem tak uprawianej ekologii był „zrównoważony rozwój”- cokolwiek to miałoby znaczyć.

Otrzeźwienie przyszło wkrótce. Przede wszystkim powstały liczne fundacje i stowarzyszenia z bardzo skrajnymi programami. Pamiętam  „Pracownię na rzecz wszystkich istot żywych” . Zastanawialiśmy się, czy chcą chronić również pasożyty,  bakterie i wirusy.

Poza tym wiele z tych organizacji wyspecjalizowało się w wyciąganiu pieniędzy z budżetu państwa i z międzynarodowych organizacji. Dla mnie momentem otrzeźwienia była wizyta w ekologicznym gospodarstwie prowadzonym przez sympatycznego Szwajcara ożenionego z Polką. Wizytę trzeba było oczywiście zapowiadać, a ponieważ przyjechaliśmy wcześniej, zaparkowaliśmy samochód w pobliżu jego gospodarstwa i spacerując po okolicy, widzieliśmy naszego gospodarza popijającego kawę na werandzie i prowadzącego rozmowę przez telefon komórkowy, który wówczas był w Polsce prawdziwym rarytasem. Gdy stanęliśmy w bramie, gospodarz w zniszczonych farmerkach pracowicie przerzucał widłami gnój, a gospodyni zagniatała ciasto. Podczas długiej rozmowy przekonywali nas gorąco, że żyją w zgodzie z naturą, gospodarują według tradycyjnych wzorców, nie używają żadnej elektroniki ( telefon gdzieś znikł) , nie posiadają telewizora, a dzieci uczą  w domu w ramach tak zwanego homeschooling . Jakoś udało nam się przełamać lody (czytajmy- „skuć” gospodarzy nie nadużywając osobiście procentów)  i przestali udawać amiszów. Przyznali się ze śmiechem, że nie żyją bynajmniej z gospodarstwa, lecz wyspecjalizowali się w pobieraniu grantów z wszelkich zajmujących się ekologią instytucji i programów, że dzieci nie uczą się w domu, lecz uczęszczają do prywatnych szkół za granicą, a widły, farmerki i mocno zwietrzała kupa gnoju to tylko rekwizyty przeznaczone dla mniej wnikliwych gości.

Naszych gospodarzy można było nazwać ekologicznymi pieczeniarzami, wkrótce jednak pojawiło się zjawisko ekologicznego terroryzmu, to znaczy pojawiły się ugrupowania czerpiące dochody z szantażowania przedsiębiorców i deweloperów. Za stosowne datki na rzecz fundacji czy stowarzyszenia (a może do rąk własnych) odstępowali oni od protestów uniemożliwiających prowadzenie inwestycji. Nie ma w tym nic dziwnego, Polacy wyćwiczeni w szkole rozbiorowego przetrwania wytworzyli w sobie specyficzną mentalność. Potrafili sobie radzić z komuną, radzili sobie z postkomuną i poradzą sobie– mam nadzieję- ze współczesnymi idiotyzmami. Zaniepokojenie budził również fakt wyjątkowej hojności postkomunistycznego państwa wobec tak zwanych NGO (non-government organization). Widać było, że władze traktują te organizacje jako formę skanalizowania niezależnej działalności obywateli, sposób skierowania jej na boczny tor. Popularne było wówczas hasło: „myśl globalnie- działaj lokalnie”, co oznacza: „zajmuj się ginącymi gatunkami czy bezdomnymi kotkami i pieskami, a wszystkie ważne decyzje pozostaw nam”.

Nie przyszło mi do głowy, że ochrona środowiska stanie się kiedyś groźną ideologią zastępczą wobec marksizmu, że ogarnie większość świata, a karpie, indyki, lasy tropikalne i lodowce staną się zastępczym proletariatem. Nie przyszło mi również do głowy, że będzie można terroryzować ludzi walką z globalnym ociepleniem tak, jak kiedyś terroryzowano ich dyktaturą proletariatu.

Marksizm przetransformował się ostatecznie w marksizm kulturowy, którego częścią jest ekologizm. Wdrażającym marksizm nigdy nie chodziło o losy sztandarowego proletariatu, lecz o władzę nad światem. Ekologicznym ideologom też chodzi tylko o władzę nad światem. Losy białych niedźwiedzi, porostów na Grenlandii i lodowców tak naprawdę nic ich nie obchodzą. Niestety, władzę tę uzyskali i podobnie jak marksiści generują potworne problemy, z którymi nieudolnie walczą. Walczą z kryzysem energetycznym, który sami wywołali, z nieuchronnym wkrótce brakiem żywności, spowodowanym  przez kryzys energetyczny oraz przez idiotyczny program likwidowania hodowli w imię ograniczania emisji  gazów cieplarnianych. Jak ostatnio doniosły media, ludzkość ma się przestawić na spożywanie białka pochodzącego z owadów. Nasuwają się kolejne nierozwiązalne przez swe sprzeczności problemy. Czy będzie można pozyskiwać robaki tylko z własnej łąki i czy na zbieranie robali i koników polnych z cudzych łąk i pól będzie potrzebna zgoda właściciela?

A co z pasożytami ludzkimi? Czy będzie opracowana jakaś forma recyklingu? I– to najważniejsze- czy według norm unijnych ktoś, kto ma owsiki, ma prawo, a może nawet obowiązek,  być jednocześnie producentem i konsumentem?

No i co na to owsiki?

=============================

MD:

Ks. Isakowicz-Zaleski: Trzeba modlić się o to, aby nowe konklawe nastąpiło jak najszybciej.

Isakowicz-Zaleski

W sytuacji, gdy następca św. Piotra bardziej troszczy się o ekologię niż o ewangelizację i obronę życia poczętego, trzeba modlić się o to, aby nowe konklawe nastąpiło jak najszybciej.

==================================

=

Franciszek zlecił przebudowanie Castel Gandolfo w… centrum edukacji ekologicznej i rolnictwa


Ofiary składane Gai – klęska wierzeń ekologistów. Segregacja śmieci – wściekłą „modlitwą o lepsze jutro”.

Segregacja śmieci „modlitwą o lepsze jutro”. Eko-prekariat w poszukiwaniu sensu

Piotr Relich #ekologizm #planeta #prekariat #religia #ziemia

Do zaciekłych klimatystów już dotarło, że wyrzucając z talerza mięso lub zbierając nakrętki nie uratują planety. Aby więc nadać sens nieskutecznym wyrzeczeniom, muszą z czynności dnia codziennego uczynić akt religijny: ubrać je w szaty „modlitwy” w intencji nowego, lepszego świata.

Kiedy ideę samoograniczania dla klimatu przedstawialiśmy jako substytut religii, niektórzy kazali nam popukać się w czoło. Przecież wieszczona apokalipsa klimatyczna, oraz niezbędna do jej powstrzymania rewolucja zostały dokładnie obliczone, zważone i zmierzone. Na wyprodukowanie 1 kg wołowiny, „marnujemy” 15 tys. litrów wody, koszt lotu samolotem jednego pasażera to 1,5 ton CO2 w atmosferze… Stopniowe ograniczanie standardu życia miało swoje racjonalne i wymierne uzasadnienie. 

Tymczasem alarmistyczne apele i lata globalnej eko-propagandy nie przyniosły spodziewanych rezultatów. Strajkująca w obronie klimatu młodzież powoli zaczyna dostrzegać, że ich codzienne decyzje nie mają żadnego znaczenia. – Można to traktować bardzo ambitnie i zderzyć się z absolutnym przeciwieństwem poczucia wpływu, np. kiedy segregowane śmieci trafiają na to samo wysypisko – zauważa Dorota Masłowska, pisarka i dramaturg, tłumacząc coraz większe zniechęcenie pokolenia Grety Thunberg.

Jednocześnie orędownicy stylu zero-waste, wezwania do niejedzenia mięsa czy segregacji śmieci coraz częściej zaczynają ubierać w metafizyczne szaty. – Rutynowe czynności, które codziennie wykonujemy, które wiążą się z używaniem wody i powietrza, są momentem styczności naszego życia z (…) naszym istnieniem na planecie i funkcjonowaniem w kosmosie w bardzo szerokim kontekście – przekonywała Masłowska podczas konferencji Bomba Megabitowa w Krakowie.

Dlatego, jak podkreśla, aby nie dać się przytłoczyć poczuciem absolutnego bezsensu, codzienne wybory na rzecz planety muszą stać się „aktem życzenia, żeby było lepiej, modlitwą o to, żeby ten świat uratować”. Przyjęcie paradygmatu religijnego, jawi się już nie tylko jako alternatywa dla bardziej uduchowionych, ale warunek przetrwania popadającego w marazm ruchu.

Moc życzeń

Społeczność wyrosła wokół „najbardziej naukowego faktu” ostatnich lat, coraz bardziej ujawnia swoje prawdziwe, kultyczne oblicze. Bo w rzeczywistości nie mamy do czynienia z osadzoną na gruncie teologicznym religią, ale myśleniem magicznym. Każącym wierzyć, że niespełniające swojego podstawowego zadania czynności, w jakiś sposób wpłyną na decyzje o globalnym znaczeniu.

To szamańskie podejście przypomina życzeniową postawę tęczowych środowisk, wierzących w magiczną moc neutralnych płciowo zaimków. Nawet jeżeli ideolodzy LGBT przekonają do swoich komunałów cały świat i choćby nie wiadomo jak realistycznie upodobnili się przeciwnej płci, to nigdy biologiczna kobieta nie zostanie mężczyzną. I na odwrót.

Jednak klimatyczne gusła stanowią dużo doskonalszą imitację religii. Znajdziemy w niej opowieść o swoistym Upadku/ grzechu pierworodnym, jakim jest rozwój cywilizacji. Wieszczona katastrofa spełnia rolę „Apokalipsy”; „grzechem” jest przykładanie ręki do szkodzących środowisku i bioróżnorodności działań, a „odkupienie” przychodzi poprzez eko-ascezę oraz „działalność misyjną” na rzecz zrównoważonego rozwoju.

Pogarda i beznadzieja

Jednak ofiary składane Matce Ziemi, zamiast kwitnięcia nadziei i miłości, znacznie częściej powodują wzrost chwastów pogardy, frustracji i zwątpienia. Wypełnianie przykazań ekologicznego dekalogu podobno pomaga „poczuć się lepiej”, wprowadzając zgodność pomiędzy tym co głoszę, a tym jak żyję. Jednak w obliczu domagających się racjonalizacji bezsensownych działań, owo poczucie przynosi tylko tymczasową ulgę, której nie sposób wypełnić coraz radykalniejszymi wyrzeczeniami.

Segregowanie śmieci, zakup ubrań z second handu czy jedzenie wyłącznie zdrowej żywności ma wzbudzać w nas poczucie wyjątkowości. Ale jednocześnie wywołuje pogardę wobec „niewrażliwej” na globalne wyzwania reszty. Wszak to przez nich: jedzących mięso, palących węglem, opornych na wiedzę denialistów klimatycznych wciąż znajdujemy się w czarnej dziurze! To oni marnują naszą całą zieloną krwawicę!

Powyższą filozofię ukazuje się często jako „najbardziej empatyczną” wobec stworzenia. Ale już nie wobec człowieka, przedstawianego jako bezmyślne, dążące do nieokiełznanej destrukcji zwierzę. W dodatku prowadzące do zagłady nie tylko siebie, ale również florę i faunę. W tej myśli, rozmnażanie wygląda jak największy „grzech ekologiczny”, a wzrost populacji jako jeden z głównych przeszkód na drodze do nowej, zrównoważonej rzeczywistości. 

Przedstawiciele ruchu klimatycznego, jak każde pokolenie spod znaku no future, przestało już dostrzegać jakąkolwiek nadzieję. Pewni zbliżającej się katastrofy, oddają się w ręce bezsensownej, lecz przynoszącej chwilową ulgę totalnej destrukcji. Antropolog Magdalena H. Góralska, pytając gdzie podział się – jeszcze do niedawna tak wyraźny na ulicach naszych miast – gniew społeczny, stwierdza: „Naszym zadaniem jest nie dać żyć tym, którzy doprowadzili nas do sytuacji, w której się znajdujemy. Bo skoro koniec jest bliski i pewny, to dlaczego nie spalić tych ostatnich dni naszego życia w ten sposób?”

Człowiek odrzucający Boga uwierzy we wszystko. Jednak eko-gnoza – „wiara” pełna mroku i beznadziei, to wyjątkowo ponura alternatywa.