Senat USA, ordynacja: Wygrała, bo wyborcy dopisywali jej nazwisko na listę

Wygrała, bo wyborcy dopisywali jej nazwisko na listę

Lisa Murkowski, amerykańska polityk o polskich korzeniach, wygrała wyścig do fotela senatorskiego w stanie Alaska. Nie tylko to jest sensacją, ale przede wszystkim to, że Murkowski jest pierwszym politykiem od pół wieku, któremu udało się wygrać dzięki akcji dopisywania jej nazwiska na kartach do głosowania przez wyborców.

Wygrała, bo wyborcy dopisywali jej nazwisko na listę

19 listopada 2010, 11:08

Zobacz zdjęcia: Polskie nazwisko wstrząsnęło USA

Amerykańskie prawo zna procedurę dopisywania kandydata ręcznie na kartach do głosowania. I w tym Murkowski upatrywała swojej szansy, bowiem przegrała prawybory w partii republikańskiej ze swoim rywalem Joem Millerem. I dlatego jej nazwisko nie znalazło się na listach wyborczych. Obywatele USA mają prawo wyjść poza to, co dają im partie, i stąd praktyka dopisywania swojego kandydata do listy na karcie do głosowania. Jest to całkiem legalne.

Murkowski ruszyła w teren, agitowała, namawiała wyborców, by dopisywali jej nazwisko na kartach wyborczych. Był jednak problem, obawiano się, że amerykańscy wyborcy niewłaściwie zapiszą nazwisko kandydatki i przez to straci ona szansę na uzyskanie zwycięstwa.

Dlatego kandydatka podczas kampanii pisała do wyborców listy, ucząc ich, jak powinni pisać trudne słowo.

– Byłaby to złośliwość losu, gdyby okazało się, że to polskie nazwisko kandydatki przekreśliło jej szanse – mówili ludzie ze sztabu Murkowski, ale teraz dodają, iż jest ogromna radość z tego zwycięstwa, bo walka była zażarta i bardzo nietypowa.

Urodzona w Ketchikan Lisa Ann Murkowski nie jest nowicjuszem w amerykańskiej polityce. Jest członkinią amerykańskiej Partii Republikańskiej. Z zawodu jest prawnikiem.

W 1998 roku została wybrana do Izby Reprezentantów stanu Alaska. W grudniu 2002 roku w dość nietypowy sposób uzyskała mandat senatorski. Otóż jej ojciec Frank Murkowski, senator USA ze stanu Alaska od 1980 roku, zdobył w wyborach w listopadzie 2002 roku stanowisko gubernatora Alaski. A to oznaczało, że musiał opuścić Senat.

Jako nowy gubernator stanu miał on jednak prawo wyznaczenia nowej osoby na opuszczone przez siebie miejsce w Senacie. Ten wskazany przez niego kandydat miałby zasiadać w Senacie, jak stanowią tamtejsze przepisy do najbliższych wyborów w 2004 roku.

Frank Murkowski nie miał wątpliwości i wyznaczył na to stanowisku swoją córkę Lisę Murkowski. Manewr ten był ostro krytykowany jako przejaw nepotyzmu. Z drugiej jednak strony Lisa Murkowski była faktycznym liderem republikańskiej większości w stanowej Izbie Reprezentantów.

Pomimo tych kontrowersji związanych ze sposobem jej wyboru Lisa Murkowski zdobyła latem 2004 roku nominację Partii Republikańskiej w wyborach do Senatu na jesieni 2004 roku. Potem było kolejne zwycięstwo, kiedy pokonała demokratycznego kontrkandydata Tony’ego Knowlesa stosunkiem głosów 49% do 45%, uzyskując tym samym mandat senatora.

W tym roku jednak nie uzyskała poparcia swojej partii i dlatego zaapelowała o dopisywanie jej nazwiska na kartach wyborczych. Szacuje się, że zrobiła to ponad połowa wyborców. Sąd zdecydował, że wszystkie karty z dopisanym nazwiskiem mają być sprawdzone. Prawdopodobnie zdecydowało polskie nazwisko kandydatki, trudne do wymówienia i jeszcze trudniejsze dla Amerykanów do napisania.

W środę rano amerykańskiego czasu agencje donosiły o tym, że Murkowski o kilka tysięcy głosów wyprzedza rywala Joego Millera. Kilkanaście godzin później Agencja Reutera ogłosiła już, iż wygraną tego pojedynku została Murkowski.

Trzeci z kandydatów do fotela senatorskiego – demokrata Scott McAdams – już nie liczył się w wyścigu. Zdobył około 20% głosów.

Joe Miller zapowiedział już wcześniej, że ustąpi z rywalizacji, jeśli liczba głosów oddanych na jego kontrkandydatkę będzie większa. Ludzie ze sztabu wyborczego Murkowski mają nadzieję i mówią o tym publicznie, że Miller dotrzyma słowa. Nie można jednak wykluczyć, że z ostatecznym ogłoszeniem zwycięstwa Murkowski trzeba będzie jeszcze poczekać, bo np. Miller zażyczy sobie, do czego ma zresztą prawo, ponownego przeliczenia głosów.

Był to pierwszy przypadek zwycięstwa w wyborach do Senatu poprzez dopisanie nazwiska kandydata w Stanach Zjednoczonych od 1954 roku.

Zaszufladkowano do kategorii O JOW | Otagowano ,

Bez biernego prawa wyborczego demokracja w Polsce jest wadliwa.

26 października 2024 https://poselzkazdegopowiatu.blogspot.com/

Poseł z każdego powiatu ’24

Dnia 3 listopada 2012 roku zmarł w wieku 73 lat prof. Jerzy Przystawa. To On zapoczątkował w III RP walkę o przywrócenie obywatelom pełni praw wyborczych do Sejmu. Składa się na nią nie tylko prawo czynne istniejące przecież i w PRL ale i prawo bierne, które nowa „solidarnościowa” władza zapomniała obywatelom zwrócić.

Pan Profesor uporczywie przypominał rządzącym, wespół z wieloma osobami zatroskanymi jak i On o losy demokracji w Polsce, że bez biernego prawa wyborczego demokracja w Polsce jest wadliwa.

W swoim działaniu rozpoznał i wyartykułował myśl o następującej treści „Poseł z każdego powiatu”.

Powyższe rozwiązanie, aby jedna osoba wybrana przez obywateli określonego terytorium była posyłana do centralnego gremium zarządzającego krajem to jest nic nowego. Jest nadal stosowane w najstarszej nowożytnej demokracji – czyli Wlk. Brytanii – do dzisiaj, niezwykle skutecznie i z pożytkiem dla dobra wspólnego.

Brytyjska ordynacja wyborcza do Izby Gmin jest – z punktu widzenia obywatela – niezmiernie prosta i zrozumiała:

Kandydat do Izby musi spełnić 2 warunki:

1/ zdobyć 10 podpisów wyborców oraz

2/ wpłacić depozyt &500, który jest zwracany, gdy kandydat uzyska 5% głosów.

W związku z powyższym przeciętny Polak łatwo może wyobrazić sobie zaadoptowanie powyższej brytyjskiej ordynacji do warunków polskich.

Ponadto jej wady i zalety można rozpatrywać w porównaniu z już istniejącą ordynacją proporcjonalną i to mając na względzie tylko i wyłącznie interes wszystkich Polaków.

      Zakładamy, że w III RP są sprzyjające warunki na zmianę ordynacji wyborczej do Sejmu na angielskie JOW.

A mianowicie:

a/ prawodawcy PRL zostawili nam dobry spadek co do ilościowego składu Sejmu. Mamy bowiem 460 posłów, co przy ok. 40 mln mieszkańcach daje ok. 90 tys. mieszkańców na 1 mandat.

Dla porównania: w Wlk. Brytanii jest 650 posłów i ok. 70 mln. mieszkańców, co daje ok. 100 tys. mieszkańców na 1 mandat.

b/ prawodawcy III RP przyjęli strukturę państwa wg. powiatów (vide zał.1 do Kodeksu Wyborczego), gdzie Polska ma:

– 314 powiatów i

– 66 miast na prawach powiatów.

Dla potrzeb wyborów do Sejmu powyższe 380 powiatów zostało rozparcelowanych na 41 okręgów wielomandatowych. Każdemu okręgowi przypisana jest – proporcjonalnie do liczby mieszkańców – określona liczba mandatów poselskich.

I tak:

okręg nr 1 Legnica, ma 12 mandatów. Okręg liczy 12 powiatów oraz 2 miasta na prawach powiatu: Jelenia Góra i  Legnica. Oznacza to 12 JOW-ów: 2 miejskie i 10 „ziemskich” (występuje konieczność zgrupowania 12 powiatów w 10 JOW).

I tak dalej … aż do

okręgu nr 41 Szczecin, który ma 12 mandatów. Okręg liczy 9 powiatów i 2 miasta na prawach powiatu: Szczecin i Świnoujście. Oznacza to 12 JOW-ów: 3 miejskie (w tym 2 dla Szczecina) i 9 „ziemskich”.

     Etykieta pn. „Wykaz polskich JOW” zawiera listę okręgów JOW, uporządkowaną wg powiatów zgodnie z zał.1 do Ustawy Kodeks wyborczy.

Wynika z tego, że:

316 mandatów pochodzić będzie z 314 powiatów „ziemskich” oraz

144 mandatów z 66 miast na prawach powiatów.

Zatem droga do zrealizowania wspólnotowego celu o treści „Poseł z każdego powiatu” jest otwarta.

Jedynymi hamulcowymi ordynacji większościowej są partyjne oligarchie utuczone na pieniądzach publicznych. Nadmienić trzeba, że w dużo bogatszej Wlk. Brytanii nie ma finansowania partii politycznych z budżetu państwa.

     Quo vadis, polskie JOWy?

Pierwszą i fundamentalną sprawą na drodze do normalnej demokracji w III RP jest posiadanie przez obywatela pełni praw wyborczych do Sejmu. Nie mając biernego prawa wyborczego do organu ustawodawczego obywatel nie jest pełnoprawnym podmiotem w swoim kraju. Z tego powodu wszelkie rozważania obywateli o naprawie państwa są z góry skazane na niepowodzenie. Sytuacja jest podobna do tej z czasów PRL, na odcinku praw obywatelskich.

Co nie oznacza, abyśmy ich zaniechali. Bowiem nie znamy dnia ani godziny kiedy nastaną sprzyjające warunki do realizacji dobra wspólnego, którego bardzo ważnym elementem składowym jest akceptowany przez ogół obywateli sposób wybierania swoich przedstawicieli do gremium zarządzającego wspólnotą.

Oznacza to baczne przyglądanie się tym państwom, gdzie funkcjonuje mechanizm wyborczy, który jest pomocny i życzliwy obywatelom.

A jest nim, dla państwa jednonarodowego,  ordynacja większościowa, JOW. W Europie mają ją: Wlk. Brytania (w czystej postaci), Francja (wadliwe 2 tury), Węgry (53 % Parlamentu wybierana jest w JOW) czy Białoruś.

Zaszufladkowano do kategorii O JOW | Otagowano

Posłanka z kartoflami – Studium przypadku „Wadliwy mechanizm wybierania posłów do Sejmu III RP”

Posłanka z kartoflami – Ruch Obywatelski na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych

Jan Kowalak, 4 czerwca 2025 https://poselzkazdegopowiatu.blogspot.com

Także: https://jow.pl/poslanka-z-kartoflami/


Studium przypadku „Wadliwy mechanizm wybierania posłów do Sejmu III RP”

29 maja br. jedna z posłanek – dalej KG – zdobyła się na wyczyn głośnej, medialnej, prywatnej dostawy kartofli do domu pomocy społecznej.
Ten przypadek daje nam okazję, aby przyjrzeć się posłowi, jako osobie publicznej, z punktu widzenia tych, którzy go wybrali.

1. Skądinąd wiemy, że posłowie mają ustawowy obowiązek „informować wyborców o swojej pracy i działalności organu, do którego zostali wybrani”.

Czy prywatny czyn charytatywny konkretnego posła – w formie autopromocji w postaci dostawy toreb z warzywami – do takiej pracy należy?
Chyba raczej nie.

W wyborach 15.10.2023 roku posłanka KG uzyskała 85 283 głosów na 730 744 głosów ważnych w okręgu nr 20, czyli 11,67% głosów oddanych na swoją kandydaturę.

Jest to dobry, bo drugi, wynik w tym okręgu 12-mandatowym, gdzie rozrzut poparcia dla osób, które zostały posłami, wyniósł od 17,46% do 1,31%. Zatem rekomendacja własnej osoby przy pomocy „kartofli” jest niezrozumiała.

Dla porównania, niedawno, bo w czwartek 1 maja br. w wyborach uzupełniających do Izby Gmin w Wielkiej Brytanii, w okręgu jednomandatowym Runcorn i Helsby, przy frekwencji 32 655 i 15 kandydatach, dwie główne rywalki otrzymały odpowiednio: 12 645 (38,72%) i 12 639 (38,70 %) głosów (różnica 6 głosów wymusiła ponowne ich przeliczenie, dające pewność co do wyniku).

Wniosek: w polskim okręgu nr 20 owe 12 mandatów uzyskali kandydaci ze średnim poparciem 5,16% głosów oddanych na kandydata.

Dla porównania: w angielskim ww. okręgu R. & H. mandat posłanki uzyskała osoba z poparciem 38,72%. Nadto ustępujący „karnie” w tym okręgu poseł Mike Amesbury miał w generalnych wyborach 4 lipca 2024 roku 52,9% poparcia.

Różnica poparcia dla kandydatów, którzy uzyskali mandat – między systemem polskim, a angielskim – jest kolosalna.

Problem nie leży w jakości wyborców głosujących w Polsce, czy w Anglii, ale w słabej jakości polskiego systemu wyborczego, którego celem nie jest odpowiedzialność posła przed wyborcami poprzez solidny mandat przedstawicielski.

2. Czy wyborcy okręgu wyborczego nr 20, z którego posłanka KG została wybrana, mają jakiś wpływ na to, aby ich poseł nie mylił zadań służbowych z prywatnymi?

Odpowiedź jest jasna: Wyborcy polscy nie mają żadnego wpływu.

Prawo kandydowania do Sejmu mają tylko i wyłącznie osoby ujęte w zbiorczych listach kandydatów zgłaszanych przez niekonstytucyjne epizodyczne byty prawne zwane Komitetami wyborczymi.

Żaden obywatel polski nie ma biernego prawa wyborczego do Sejmu, podobnie jak to było za czasów PRL i tym właśnie polska scena polityczna różni się od angielskiej.

W demokracji angielskiej każdy uprawniony wyborca może być kandydatem do Izby Gmin, czy jako kandydat nominowany przez partię, czy jako independent. Musi tylko spełnić 2 warunki: zebrać 10 podpisów oraz wpłacić depozyt &500, który jest mu zwracany, gdy uzyska 5% głosów.

3. Przypadkowo, przy zaistniałym incydencie z kartoflami dowiedzieliśmy się o funkcjonującym w strukturach państwa procederze pewnej odmiany partyjnego nepotyzmu. Partyjnego, bowiem podmiotem systemu wyborczego w Polsce są tylko i wyłącznie partie (dokładnie: Komitety) i wyborcom nic do tego.

No bo jak to tak: posłanka HG i jej mąż są posłami? Przecież to jest patologia mająca źródło w zgniłej etyce partyjnej, która pozwala na takie rozwiązanie.

W angielskim systemie wyborczym zwanym JOW (vide: okręg Runcorn i Helsby) zaistnienie podobnego nepotyzmu dwóch osób (mąż i żona) na poziomie wyborów w okręgu jest zwyczajnie niewyobrażalne: gmin może jest i czasami gł*pi, ale kontrkandydaci w okręgu, gdzie jest bezwzględna walka o jeden przecież mandat, już takimi nie są.

Dlatego np. Partia Konserwatywna w swoim statucie ma rozdział pt. „ETHICS, CONDUCT AND STANDARDS” (vide: Constitution of the Conservative Party. Part XII), który toruje drogę do prawidłowych zachowań swoich członków.

Moralność, dobra czy zła, członków każdej partii, czy w Wielkiej Brytanii, czy w Polsce, jest prawdopodobnie zbliżona, natomiast dobre normy etyczne obowiązujące członków na Wyspach są już ujęte na poziomie partyjnego Statutu, aby nie było czynów szkodzących dobremu imieniu partii. Takim na przykład czynem jest nepotyzm partyjny a la polacca upychający żonę i męża na partyjne listy kandydackie w wyborach.

4. Często, tak i w tym przypadku posłanki KG, blogerzy (czytaj wyborcy) ujawniają różne nadużycia polskich posłów, a dotyczące świadczeń materialnych.

Jak sobie z tym problemem radzą Anglicy, którzy mają odmienny od polskiego system wybierania swoich posłów?

Przykładem jest zaimplementowanie do mechanizmu wyborczego instytucji „wyboru uzupełniającego”, w trakcie kadencji Izby Gmin.

Taki przypadek zdarzył się właśnie w okręgu Runcorn i Helsby, gdzie wybory uzupełniające zostały zwołane po rezygnacji deputowanego Partii Pracy Mike’a Amesbury’ego, który uprzedził petycję odwołania go z Izby z powodu skazania go za napaść.

Wniosek: w polskim systemie wyborczym odwołanie posła, przez tych wyborców, którzy go wybrali, w trakcie kadencji, jest niemożliwe chociażby dlatego, że wielomandatowość na to nie pozwala.

5. Zagrania z kartoflami – a podobnych akcji medialnych w Polsce jest sporo – nie każdemu polskiemu wyborcy okręgu nr 20 może się podobać. Wszak Sejm to nie targowisko z warzywami itp. i wygłupy a la gimbaza nie powinny istnieć.

Wobec takich zdarzeń wyborca jest bezradny: sam nie ma prawa kandydować do Sejmu, a to jest warunek sine qua non istnienia demokracji w ogóle.

Dla przeciwwagi spójrzmy na ww. wybory uzupełniające w okręgu R.& H. od strony kandydata: na 15 kandydatów tylko 4 osoby uzyskały poparcie ponad 5% głosów, zatem tylko im zwrócono depozyt &500.

Ciekawe i praktyczne jest to angielskie rozwiązanie.

Angielskim wyborcom żadne prywatne zagrania kandydatów nie są potrzebne. Okręg wyborczy jest ok. 16 razy mniejszy niż w Polsce (650 okręgów : 41 okręgów) to i znajomość kandydatów jest tyleż razy większa niż przy wielu listach kandydatów jak jest w Polsce.

Wtedy autentycznie może odbywać się selekcja pozytyw kandydatów do Izby Gmin.

6. Paradoksalnie tak w Polsce, jak i w Wielkiej Brytanii daje się zauważyć gołym okiem dwie dominujące siły rywalizujące ze sobą o pierwszeństwo w rządzeniu krajem.

Podobieństwo jest jednak pozorne.

W Polsce są to rzeczywiste bloki cementowane ideą porządzenia sobie krajem. Nazwijmy je umownie ONI. Cała większościowa reszta, bezpodmiotowa, to MY. Sytuacja znana z PRL.

A contrario: W Wielkiej Brytanii mamy rywalizację dwóch głównych partii z jasnymi programami partyjnymi ukierunkowanymi na potrzeby obywateli, dlatego są to programy nieróżniące się za bardzo. Do sytuacji wyjątkowej należy dobranie sobie koalicjanta przez zwycięską partię tak, aby była większa skuteczność w parlamencie w realizacji programu.

Mówiąc w skrócie: angielscy wyborcy od zwycięskiej partii w wyborach oczekują realizacji jej programu deklarowanego przed wyborami; wiedzą zatem co ich czeka przez najbliższe 5 lat.

Warunki rywalizacji w obu państwach są również odmienne chociażby dlatego, że w Wielkiej Brytanii mamy demokrację jakby wzorcową: wszyscy uprawnieni wyborcy mają pełnię praw wyborczych (prawo czynne oraz bierne) do Izby Gmin. Partie funkcjonują na zasadzie służebnej wobec obywateli, bez specjalnych przywilejów, jak chociażby dofinansowywania ich działalności przez państwo.

Nie trzeba dużej spostrzegawczości by zauważyć, że to mechanizm wybierania posłów do Sejmu III RP jest wadliwy. Wadliwy oczywiście z punktu widzenia NAS obywateli, bo ONI „i tak zawsze sami się wyżywią”, cytując klasyka.

4 czerwca 2025

Źródło: https://poselzkazdegopowiatu.blogspot.com/

System partyjniacki gnije i kruszy się. Co po nim? Jest SPOSÓB !

System partyjniacki gnije i kruszy się. Co po nim? Jest SPOSÓB !

Mirosław Dakowski

Czy wiecie, jakie ważne decyzje ustrojowe zostały podjęte na samym początku, przy upadku komuny?

Młodym przypominam, że to co stało się w 1989 w Polsce, to rezultat uboczny dłuższych walk globalistów i negocjacji geopolitycznych. System sowiecki ukazał już w połowie lat 80-tych swą ideową, gospodarczą polityczną i wojskową katastrofę.

Jego planiści [byli już przecież w kolejnym pokoleniu „władców świata”] zwani popularnie „starszymi i mądrzejszymi” postanowili go zamienić na następny wariant.

Można tu wspomnieć o rozmowach Gorbaczow Reagan w Reykjaviku, by zostać przy powierzchni tych zjawisk.

W „nowej” Polsce pozwolono więc na przywrócenie wielopartyjności, poluzowanie cenzury itp fidrygałki.

Przypominam zapominalskim, że do Sejmu po stronie Solidarności realnie mogli startować tylko ci, co mieli fotografię [niedźwiedzia] z Wałęsą. Inni, a znam kilku świetnych, rozumnych kandydatów na prawdziwych mężów stanu, których odrzucono, skasowano, oczywiście po stronie Solidarności [„nie nasz!”- pisano]. Ale formalnej cenzury przecież „nie ma”, nie było również wtedy.

Ledwo, dla porządku, wspomnę o tajnym sednie umów. Co światlejsi i czujniejsi zorientowali się w tym dość szybko:

Majątek Polski przejmują [to jest sobie prywatyzują] komuchy, to jest bonzowie partyjni i tajne służby. Oczywiście – tajne służby pozostają nienaruszone i sterują tym procesem zza kulis.

Kulisy co prawda były już dziurawe, więc co dociekliwsi widzieli, co się tam wyrabia [na przykład FOZZ]. Ale kto ośmielił się o tym pisać i przeciwdziałać [na przykład Michał Falzmann] to go w łeb. Inni zaś kucali.

Do sejmu kontraktowego weszło jednak trochę rzutkich, ale nieuczonych patriotów. Gdy ludzie, wyborcy, odrzucili w całości listę 50 komuchów to zarządzono [wbrew ówczesnemu prawu, oczywiście] …powtórne głosowanie. Ogromne protesty stłumiono.

Ale sterujący procesem [dla widzów byli to na przykład Geremek i Kiszczak] mieli kłopot, jak w dłuższej perspektywie zawsze wybierać do sejmu usłużne i sterowalne drużyny. Bo musiało ich już być kilka a nie jak dotąd „ukochana, jedyna Partia”.

Co światlejsi Polacy zaproponowali jednak wtedy: Wybierzmy tak jak przodkowie nasi [„daj kreskę Doweyce” u Adama Mickiewicza].

Zawsze, u wszystkich ludów, stosowano ten sposób naturalny dla jeszcze nie ustalonych rządów: Wybierzmy tego, kto według nas w danej okolicy jest znany z uczciwości, męstwa, rozumu. To się opłaci.

To w ten sposób szybko powstałyby grupy interesów, które zamieniły by się niedługo w partie.

– Skąd to wiedzieliście? pytano.

– Bo tak dzieje się, zawsze, może zwykle, tak rządziła się przez wieki, na przykład Wielka Brytania.

Ta propozycja, mająca silne umocowanie wśród posłów pół-wolnego sejmu, wywołała furię i panikę w „obozie zmian”. Widzieliśmy to. Widziałem to na własne oczy, bo wtedy jeszcze przyjaźniłem się z Heniem Wujcem, który już był jednak sekretarzem Geremka.

Odrzucono, silnie wtedy proponowaną, ordynację w Jednomandatowych Okręgach Wyborczych [JOW], a wcisnęli tak zwaną „ordynację proporcjonalną”.

Uczciwi, ale niezbyt rozgarnięci w polityce nowi posłowie nie zdawali sobie sprawy z wagi tego zagadnienia.

Jest to ordynacja wymyślona w XIX wieku przez [już wtedy czynnych i bezczelnych] socjalistów w Holandii. Oni nie mogli dostać się do parlamentu, więc „żeby było sprawiedliwie” wymyślono ordynację proporcjonalną „dającą szansę wszystkim”.

Argumentowaliśmy wtedy [bo wstęp do Sejmu był jeszcze w miarę łatwy]: To będzie i proporcjonalność dla głupich i mądrych czy łysych i owłosionych? Tak silna i posłuszna Szefowi grupa Geremka, jak i ta, której później przewodzili Kaczyńscy, oburzyła się.

Zdrowo rozsądkowi w sejmie przegrali.

Wprowadzono „ordynację proporcjonalną” według zasady d’Hondta, ze skomplikowanymi zasadami i przelicznikami niezrozumiałymi dla większości, a szczególnie dla ówczesnych posłów.

Powstało więc na początku mnóstwo partyj i partyjek, z których szybko wyłoniły się cztery trwałe: Unia Demokratyczna [prowadząca obecnie do Platformy Obywatelskiej], Porozumienie Centrum [teraz to PiS], komuchy [SLD, obecnie wreszcie już w rozsypce i upadku], oraz PSL [to przemianowany ZSL z lat 70 i 80]. On od początku zadziwiał stuprocentową zdolnością koalicyjną do wszystkich i wszystkiego, a szczególnie do władzy i szmalu.

JKM nazwał słusznie te formacje “Bandą Czworga”.

Ponieważ ta pseudo-proporcjonalność nie dawała tym grupom [bandom] stu-procentowej pewności pozostania [przy korycie oczywiście], widzieliśmy na przykład Kaczorów pochylających się nad kalkulatorkami i kombinujących, jak wykosić mniejsze partie. A to proponowali próg 8%, a może 5%?

A tymczasem zapomnieliście, że niedawno jeszcze robiliście przepychanie tej ordynacji oficjalnie po to by „było sprawiedliwie”.

Odpowiedź ich obecnie, jak z Pawlaka i Kargula:ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie!”

I tak, najpierw we czwórkę, teraz we dwójkę, wiedli owieczki do większej biurokracji, do lawiny przepisów coraz bardziej absurdalnych i drobiazgowych. I dowiedli nas do Unii Europejskiej, do euro-kołchozu i zielonego komunizmu.

Teraz dopiero coraz więcej światłych ludzi zaczyna widzieć gruzy partyjniactwa, ale poprzez gruzy Polski.

Gruzy moralne, gospodarcze, uzależnienie od obcych, najazd nachodźców.

Widzą to teraz głównie ludzie młodzi.

Rośnie więc, doszło do wyborów pokolenie Polaków chcących mieć jaśniejszą perspektywę.

W partyjniactwie jej nie znajdują. Więc szukają. Dotąd, by dorwać się do władzy, apanaży – należało wleźć do którejś bandy i „krakać jako one” czyli jak dany prezes nakazuje.

Ludzie już widzą, może zaczynają widzieć absurd sytuacji.

Nie chcą być trybikiem [może nawet dobrze naoliwionym] w machinie zniszczenia Polski. Rozglądają się czujnie.

Czują się zdolni do poprawy sytuacji w swojej okolicy, a może i poprawy dla całego kraju. Nie wiedzą jednak, jak to zrobić.

Już pierwsza tura wyborów prezydenckich 2025 jawnie ukazała te tendencje, które mogą przerodzić się w lawinę. Ważne, by poszła ona w korzystnym dla Polski i Polaków kierunku.

Otóż jest SPOSÓB.

Znany od dawna, chyba od zawsze, a używany obecnie w około 60-ciu państwach świata.

Na początku lat 90 na widok oszustw, kręcenia i bezczelnego knocenia przy ordynacji w sejmie, pojawił się w polityce polskiej Ruch JOW. Zapoczątkował go profesor Jerzy Przystawa, bardzo szybko znaleźli się liczni współpracownicy, sympatycy, woJOWnicy, jak lawina ruszyła przez Polskę ogromna ilość spotkań, licznie uczęszczanych konferencji. Ukonstytuował się Ruch JOW https://jow.pl/ .

W dziesiątkach artykułów tłumaczyliśmy zasadniczą różnicę między JOW, a różnymi odmianami ordynacji proporcjonalnych. Było to bardzo proste, bo przecież naturalne zasady wybierania najlepszego z danego grona nie wymagają dywagacji ani argumentacji ideolo.

Wydaliśmy kilka książek. Są one ciągle dostępne w Stowarzyszeniu JOW, mającym swą siedzibę we Wrocławiu, bo tam mieszkał i działał Jerzy Przystawa.

Zapraszaliśmy na nasze konferencje politologów przy-rządowych czy celebrytów naukowych i medialnych broniących „proporcjonalności”.

Najpierw ze zdziwieniem, później zaś z rozbawieniem widzieliśmy, że od dysputy, czy publicznej wymiany argumentów panicznie oni uciekają.

Nasze argumenty, jak któryś z nich prywatnie westchnął, są tak powalające, oczywiste.

Około roku 2000 szefowie Platformy Obywatelskiej zauważyli wagę ruchu JOW.

Donald Tusk uruchomił zbieranie podpisów pod petycją do sejmu, w której jedną z czterech podstawowych spraw do załatwienia było zmiana ordynacji na JOW.

Zebrali ponad 700 tysięcy podpisów, widzę jeszcze, jak dźwigają do sejmu te paki pod okiem kamer wszystkich telewizji.

No cóż… To ucichło. Nie nadali w sejmie tej sprawie żadnego biegu – i po roku czy dwóch sejmowe niszczarki wszystko to przemieliły.

My tymczasem dostaliśmy się z tą sprawą do Radia Maryja, do Ojca Dyrektora Tadeusza Rydzyka. Z Zainteresowaniem wysłuchał, zrozumiał, pozwolił nam na wiele audycji Rozmów Niedokończonych na ten temat. Pamiętam jedną, w której zainteresowanie i odzew słuchaczy były tak wielkie, że Ojciec Dyrektor przedłużył tę audycję parę godzin poza północ, wchodząc na czas zarezerwowany dla Polonii w Ameryce. Oni też dużo i konkretnie komentowali i popierali. Byliśmy wtedy często w Radiu Maryja z Izabelą Brodacką Falzmann i Jerzym Przystawą. Ojciec Dyrektor zasugerował nam, by w czasie wakacji zrobić u niego w Toruniu kilkutygodniowe szkolenie w sprawach ordynacji, ustalił jakie tygodnie będą dla Polski południowej, a jakie dla Polski północnej.

I nagle – wszystko zastopowano. Dotarły do nas jedynie aluzję, że dostał nie tyle „propozycję”, co radę nie do odrzucenia.

Dodam jeszcze anegdotkę.

Kiedyś w Zakładzie Socjologii profesor Jadwigi Staniszkis studenckie Koło Naukowe Wydziału Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego oraz asystenci zorganizowali na Karowej debatę na temat ordynacji. Prelegenci to znany z TV uczony celebryta profesor Andrzej Rychard oraz drugi utytułowany celebryta, nazwiska nie pamiętam.

My woJOWnicy, siedzieliśmy skromnie wśród słuchaczy.

Uczeni dywagowali, przedstawiali skomplikowane warianty i możliwości, schematy i dylematy. Nawet po pytaniu: „No to co z tego wynika? Czy Pan profesor jest za JOW czy za d’Hondtem?”

Odpowiedź była długa i uczona. Mnie coś wtedy ogarnęło, może krew mnie zalała. Poprosiłem o głos, ale wyszedłem naprzód na miejsca profesorskie.

Powiedziałem:

Pozwolą państwo, że zacznę od anegdotki:

Spotkały się dwie prostytutki, dawno się nie widziały. Jedna pyta – no i jak ci leci, Viola?

Druga:

– No wiesz, świetnie. Zmieniłam klientelę. Pracuję wśród intelektualistów.

– no i co?

– Bardzo miło. Przyćmione światło, leci mocart, w kielichu kurwuazje. Potem delikatnie biorę penisa do ręki.

– A co to penis?

– To też taki ch…, tylko że miękki.

Sala [ze 200 młodych uczonych] zabrzmiała najpierw stłumionym chichotem, a potem ryknęła śmiechem. Uczona debata na tym się zakończyła.

Ruch JOW jednak rozwijał się burzliwie dalej.

Profesor Andrzej Czachor z zespołem opracował mapę Polski z podziałem na 460 okręgów JOW. Po drobnych korektach można to wykorzystać.

Profesor Jerzy Przystawa, już bliski śmierci, szukał następcy na przywódcę ruchu. Przyplątał się wtedy Paweł Kukiz, to jakiś celebryta i chyba piosenkarz. Przyznam się, że ani przedtem ani potem nie słyszałem ani nie widziałem jego występów. Prowadzący go specjaliści [bo sam Paweł orłem intelektu nie był] wykorzystali chęć ludzi JOW do formalnego wejścia do polityki.

Od lat zwalczaliśmy chęć stworzenia partii JOW i startu w wyborach pseudo-proporcjonalnych.

Wtedy jednak Paweł Kukiz przemógł. Ale jak to zwykle szef w ordynacji proporcjonalnej, na swą listę kandydatów do Sejmu wciągnął różnych ludzi, a wszystkich rzutkich działaczy JOW wyciął.

Jedyny wyjątek to były burmistrz Nysy Janusz Sanocki z JOW.

Dostali się do sejmu, ale Janusza natychmiast Kukiz wyrzucił z Klubu. Był więc w sejmie niezależnym posłem i ciekawie tam walczył. Oczywiście jedną kadencję. Zabiła go dopiero afera covid, gdy [chyba] złapał tego kowidka, błagał mnie telefonicznie o amantadynę. Nie zdążyłem. Wzięli go do szpitala, gdzie lekarz zakazał leczenia amantadyną, a Janusz po paru dniach zginął w szpitalu w Kędzierzynie-Koźlu pod respiratorem. Nie była to jedyna z moich znajomych ofiar śmiertelnych stosowania respiratora.

==========================

Sama zasada ordynacji JOW jest tak jasna i prosta, że można jej cechy charakterystyczne opisać bardzo krótko.

Wybieramy jednego posła w okręgu. Okręgów w Polsce jest 460. Powstają i konkurują dwa ugrupowania, dwie partie najbliżej realnej władzy. Inne ugrupowania czy partie, a może przecież ich być sporo, robią dużo, by stać się jedną z tych dwóch wiodących. To po paru latach się zwykle udaje. Ułatwiają to naturalne zmiany uwarunkowań politycznych gospodarczych a również zagranicznych. Zawsze wchodzą do parlamentu pojedynczy posłowie, naprawdę niezależni.

Ten prosty mechanizm opisuje socjologiczne prawo Duvergera, oraz praktyka w wielu krajach zawsze to potwierdza. [zob. np. Prawo Duvergera, czyli dlaczego Jarosław Kaczyński musiał przegrać te wybory]

U nas w obecnym czasie, i w najbliższych latach, po wprowadzeniu JOW byłyby to konkurujące o realną władzę partie: pro-unijne [UE] ksenofilska, i pro-imigracyjna, a ta druga, to pro-polska, głównie elektoratu katolickiego.

Sądzę, że ten podział, obecnie sztucznie wywoływany z zewnątrz, po 8 do 10 latach ulegnie rozmyciu, i korzystnej dla wszystkich zmianie.

=================================

Wyborcy w większości nie zdają sobie sprawy z tego, że kiedy głosują, dają głos na konkretnego człowieka, to naprawdę głosują na listę partyjną, którą ten człowiek tylko zasila swą liczbą głosów. Przecież to prezes danej partii ustala w ordynacji partyjniackiej kolejność na listach kandydatów. Tych kandydatów musi być zwykle w obecnym okręgu kilkunastu z każdej partyjnej listy. Wyborca dostaje więc sporą książeczkę „do decyzji”.

A już wiadomo, że tylko pierwszy lub pierwszych trzech ma szansę wejść do Sejmu. To są tak zwane „miejsca mandatowe”. Zależność w ordynacji pseudo-proporcjonalnej od wielkich finansów i wielkich mediów jest oczywista. Wystarczy im wpłynąć na przywódców partyj. A w przypadku ordynacji jednomandatowej należałoby rozdzielać beneficja czy nagrody, aż na 460 kandydatów. A to jest przecież ewidentnie droższe i trudniejsze.

W JOW okrąg liczy w Polsce około 60 000 wyborców. Będąc na swoim terenie kandydat może ten okrąg objechać samochodem, a nawet rowerem. Taka akcja przedwyborcza nie wymaga specjalnych pieniędzy. Przeciwnicy krzyczą: ale przecież w senacie obowiązuje JOW – nie widzicie że znów są podziały jedynie partyjne.

Odpowiadaliśmy że okrąg wyborczy w senacie jest na tyle wielki, że kandydat nie może go objechać na rowerku, więc cała propaganda musi się opierać o wielkie media czyli media związane z partiami.

Innym okrzykiem przeciwników JOW jest: to nie Panaceum! Ale tylko oni o tym mówią, bo wszyscy rozsądni ludzie wiedzą, że nigdzie, w żadnej sprawie nie ma Panaceum. Zwolennicy ordynacji jednomandatowej udowadniają tylko, że w niej jest mniej oszustw, krętactwa i niezdecydowania. Nie potrzeba żadnych koalicji, nie ma żadnych kompromisów czy przesileń gabinetowych. Sprawdzasz się – to rządzisz, a nie sprawdzasz się, to przy następnych wyborach wchodzi ten drugi lub nawet ten trzeci.

Podstawowe zasady ordynacji jednomandatowych okręgów wyborczych to:

Jeden poseł w okręgu,

Oraz

Jedna tura wyborów.

Te dwie zasady zapewniają czystość i skuteczność działania ordynacji.

=====================================

Ogromna większość argumentów i artykułów woJOWników skupiała się jednak na sztuczności, anty-konstytucyjności i szkodliwości znanych wariantów proporcjonalnych d’Hondta i Sainte-Laguë.

Dla przykładu: Stosowane w Neo-Polsce warianty ordynacji były, a również są nierówne, nieproporcjonalne i nie bezpośrednie. W związku z tym są sprzeczne z obowiązującą konstytucją. Wykazywaliśmy to tak językiem potocznym, dla wyborców, jak i językiem współpracujących z nami prawników konstytucyjnych dla władz i Sądu Najwyższego [p. np.: Wybory do Sejmu: Ani równe, ani bezpośrednie, ani proporcjonalne, ani powszechne. Jak wybrnąć. ]

Po którychś wyborach w latach 90-tych wysłaliśmy do Sądu Najwyższego protest z argumentami jednoznacznie wskazującymi na sprzeczność ordynacji z konstytucją.

Odpowiedź nie na temat, ale oczywiście odmowną, odrzucającą skargę zawartą w piśmie z 15 października… otrzymaliśmy z datą 29 września !! Taka pętla Czasu.

Zbierało się wtedy na Politechnice Warszawskiej uroczyste seminarium profesorów, rektorów wyższych uczelni i tym podobnych uczonych, na które zaproszono z wykładem Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, profesora Adama Strzembosza, by mówił właśnie o wyborach.

Po jego wystąpieniu opisałem powyższą sytuację i spytałem, jak on może przewodniczyć zespołowi tak głupio i bezczelnie kłamiącemu.

Widzę jeszcze jego policzki zaczerwienione na kolor buraka i słyszę chwiejne argumenty, że „w obecnych warunkach nie jest możliwe” itp.

Sala zamarła. Ze wstydu. Bo wtedy jeszcze większość z nas wierzyła w jego uczciwość i nieprzekupność. Zobaczyliśmy ze smutkiem, że jest to człowiek do głębi zeszmacony, pozbawiony odwagi i uczciwości, na usługach zakłamanej i cynicznej władzy.

Z cech charakterystycznych odróżniających ordynację i JOW od mętnych, zmienianych ad hoc wariantów ordynacji proporcjonalnych najważniejsze to prostota JOW.

Wybieramy jedną osobę w okręgu. Koniec.

Na przykład w Wielkiej Brytanii wyborcy w okręgu mogą obserwować liczenie głosów, już w dwie godziny po końcu głosowania przekazuje się wynik do centrali, i następnego dnia przewodniczący zwycięskiej partii udaje się do królowej, która mianuje go premierem. Koniec!

Tymczasem na przykład w Belgii, gdzie panuje ordynacja proporcjonalna, zwykle następują po wyborach przepychanki, poszukiwanie koalicjanta czy koalicjantów itp, co skutkuje okresem bezrządu 200 czy 400 dni. Pisaliśmy, że stabilnemu państwu, jak Belgia, może to mało szkodzi, ale Polsce bardzo szkodzi

Pułapki

Istnieją dwie najważniejsze pułapki zastawiane na zwolenników JOW albo dzialaczy szukających kompromisu.

Pierwsza. Dwie tury

We Francji jest od pewnego czasu ordynacja niby-JOW, ale w dwóch turach:

W pierwszej wchodzą do parlamentu jako wybrani ci kandydaci, którzy przekroczyli 50% głosów.

W drugiej jednak … tworzą się nieformalne [ale masońskie] koalicje republikanów, różnej lewicy, komunistów, przeciw w latach 90-tych niezależnemu Front National. Dlatego to za czasów Le Pena Front National nigdy nie mógł wejść do parlamentu mimo kilkunasto- czy kilkudziesięcio- procentowej ilości głosów w pierwszej turze. Dopiero za czasów przewodnictwa jego córki, która z różnymi tendencjami poszła na kompromisy, to się odrobinę zmieniło.

Druga pułapka to ordynacja mieszana,

na przykład 50% wybranych z JOW, druga połowa z list partyjnych. Taką mieli czy mają Niemcy. I w tej sytuacji znów decydują prezesi partyj a nimi kierują oczywiście tajne siły, a nie lud, nie wyborcy. We Włoszech, znanych z bardzo częstej zmiany rządów, w połowie lat 90-tych wywalczono zmianę ordynacji na 75% JOW. Za mało, więc po paru latach to zniszczono.

Tu zaleta JOW:

Przecież trudniej i drożej jest przekonać [przekupić] 460-ciu u nas posłów, niż dwóch czy trzech prezesów, prawda?

Tyle można uzyskać czy naprawić w obecnej, demokracji. Przecież ona z klarowną demokracją ateńską nie ma już nic wspólnego, nawet nic bliskiego.

Ruch JOW nie jest stronniczy, to znaczy nie jest zdeterminowany przez konkretną ideologię. Ale daje szansę przedstawicielom każdej z tych ideologii, każdemu z nurtów do przekonywania większości lub choćby do wejścia do parlamentu.

O głębokiej racjonalności świadczy reguła Wielkiej Brytanii, że jeśli obaj kandydaci uzyskali tę samą liczbę głosów, to nie przeprowadza się drugiej tury wyborów, lecz… losuje. Bo przecież wiadomo, że zwycięzca będzie chciał zaspokoić wszystkich ludzi w okręgu, a nie tylko swoich wyborców. Inaczej na pewno przegra przyszłe wybory.

Przejdźmy do przyszłych losów ruchu JOW.

Dziesiątki artykułów o cechach tej ordynacji są dostępne u mnie w dziale JOW.

W obecnym, 2025 roku coraz mocniej widać nacisk młodych, których system partyjniacki, wiszenie u klamek „ważniejszych” mierzi, odrzuca.

Nic nowego, żadnych nowych argumentów nie potrzeba wymyślać. Ta ordynacja jest tak jasna i prosta.

Należy się tylko zastanowić, kto, jakie siły, jakim sposobem mogą to przewalczyć, urzeczywistnić.

Z oczywistością narzuca się Polska powiatowa. Przez te dwa 10-lecia Ruchu JOW zobaczyliśmy, że najaktywniejsi i twórczy wojownicy pochodzą z samorządów. Byli to starostowie, wójtowie i rzutcy radni. Dla tych ludzi dyktat z Warszawy był męką. Oni wiedzą, co i jak zrobić, co zmienić, a tu przychodzą dyrektywy polecenia, głównie ideologiczne, z Warszawy! No i z Brukseli.

Obecnie również – to rada dla przyszłych woJOWników o przywrócenie sensowności decyzjach politycznych: W żadnym wypadku nie tworzyć partii do obecnego, partyjniackiego sejmu.

Taka partia musi człowieka zgorszyć, nawet kandydatów do świętości.

Ruch, oparty o samorządy, o prowincję, powinien, musi się stać na tyle masowym, by wymusić zmianę ordynacji.

Jak – to już sprawa dla obecnych 20 i 30 latków. Ale tylko w ten sposób możecie zrzucić obecne partyjniackie kajdany.

W Narodzie jest jednak rozumna wola przeżycia. Może się tli, to musimy rozdmuchać. A prawda, to tlen dla tego ogniska.Samego paliwa jest dużo!

===================================================

Pójdźmy dalej w czasie, może w marzeniach o „sprawiedliwym władcy”.

A może Król, monarchia ?

Oczywiście chodzi o Króla namaszczonego świętymi olejami, to jest z Bożej łaski. Tu uczestniczących we władzy, np. Senatorów, nie wybiera „lud”, lecz naznaczani są od góry, przez Króla.

On zbiera wokół siebie najlepszych, najrozumniejszych, według niego najuczciwszych, najodważniejszych. Aha – i najbogatszych. Oni tworzą [tworzyli? będą tworzyli?] senat. Kraść, kłamać nie potrzebują, bo są bogaci a uczciwi.

Tu wybór rządu, doradców zależy od Króla, który jest Suwerenem. [Nieszczęśni socjaliści usiłowali suwerenem uczynić lud, czyli niestety tłum. Ochlokracja. Stery przejęły więc z zadowoleniem mafie, tajne związki, które doskonale potrafią manipulować tłumem. ]

Tak bywało. Czy jeszcze to wróci? Konfederacja Korony Polskiej ma takie, słuszne, marzenia, ale na razie tylko w nazwie.

Zostańmy więc na razie przy walce o JOWy!

To ogromny krok do rządów rozsądku w porównaniu z partiokracją.

=====================================

mail:

Wydaje mi się, że niedostatecznie podkreślił Pan kwestię tzw. „reprezentacji”, wysuwanej przez co poniektórych jako (rzekomy) „kontrargument”. Że mianowicie w JOW to oni „nie będą mieć reprezentacji”, skoro w okręgu wybiera się jednego posła i on może np. być lewicowy, gdy oni akurat deklarują prawicowe poglądy (czy tam vice-versa).

Otóż warto chyba byłoby wyraźnie podkreślić, że w JOW wszyscy — w 100% — mają reprezentację, która pojmowana jest TERYTORIALNIE, a nie „według poglądów”. Tak więc w ten sposób ordynacja ta w naturalny sposób skłania do współdziałania, a nie do kombinacji typu „z tamtymi nie chcemy w ogóle gadać, swojego posła se wybierzemy”.

Tak było w I RP: był np. „poseł Ziemi Łęczyckiej”, „poseł Ziemi Sandomierskiej” itd. — a nie że jakiejś cholernej „partii”.

Poza tym: czy ci, co są za wybieraniem posłów „w większej liczbie, według poglądów” — niby, żeby „mieć reprezentację” — chcieliby również, aby Polska, jako całość, miała po kilku(-nastu) prezydentów? Bo to jest jedynie konsekwencja takiego poglądu na reprezentację.

Jeśli jednak nie — jeśli zgadzają się, że dość jednego prezydenta — to niby czemu nie ma starczyć jednego posła w okręgu dla wszystkich?

ZB

Przeciwko partyjniactwu i w obronie monarchii

Przeciwko partyjniactwu i w obronie monarchii

Paweł Chmielewski https://pch24.pl/przeciwko-partyjniactwu-i-w-obronie-monarchii/

Grę w demokrację parlamentarną wygrywają ci, którzy zabiegają najskuteczniej o dobro własnej partii. Dobro Ojczyzny jest dla demokratycznej gry irrelewantne. Tego systemu nie da się naprawić, dlatego należy docelowo zamienić go na monarchię. Dobrze pokazał to przebieg wyborów prezydenckich.

Wielu czytelników PCh24.pl było głęboko zniesmaczonych zachowaniem Sławomira Mentzena i Grzegorza Brauna, którzy nie poparli Karola Nawrockiego tak szybko i dobitnie, jakby można było tego oczekiwać. Zwrócę uwagę na strukturalne ograniczenia, którym poddani byli panowie Mentzen i Braun. Ograniczenia te sprawiają, że wymaganie od nich natychmiastowego i pełnego poparcia kandydata wspieranego przez PiS było wprawdzie moralnie uzasadnione, ale w systemie demokracji parlamentarnej – po prostu skrajnie nierealistyczne.

W demokracji parlamentarnej najważniejszą rolę odgrywają partie. Szefowie partii, nawet jeżeli są ludźmi przekonanymi o konieczności służby Bogu i Ojczyźnie, muszą brać pod uwagę dobrostan samej partii, bo to jedyne narzędzie, którym w tym systemie mogą zrealizować właściwy cel polityki, czyli troskę o wspólnotę.

Innymi słowy, dbanie o dobrostan partii urasta do rangi jednego z głównych celów strategicznych każdego lidera partyjnego.

Byłoby sytuacją idealną, gdyby dobro Ojczyzny było tożsame z dobrem partii. Tak jednak nie zawsze jest. Są sytuacje, w których dobro Ojczyzny wymaga czegoś innego, niż dobrostan partii.

Wydaje się, że właśnie z taką sytuacją mieliśmy w Polsce do czynienia pomiędzy I a II turą wyborów.

W II turze wybór był przecież prosty. Z jednej strony stał Rafał Trzaskowski, kandydat Koalicji Obywatelskiej – formacji otwarcie wrogiej wobec Kościoła i katolicyzmu, człowiek opowiadający się za aborcją i wszelkimi innymi formami zła, które promuje dziś liberalna rewolucja. Z drugiej stał Karol Nawrocki – kandydat bezpartyjny, choć popierany przez PiS, formację wprawdzie o wielu poważnych grzechach, ale bardziej otwartą na polską tradycję; sam kandydat prezentował się jako wierzący katolik, przeciwny aborcji, in vitro czy ideologii LGBT.

W związku z tym każdy odpowiedzialny Polak, który uczestniczy w wyborach, wiedział, co należy zrobić: zagłosować na Karola Nawrockiego, albo w przekonaniu o jego uczciwości, albo przynajmniej z niezgody na prezydenturę Trzaskowskiego.

Skoro do poparcia Karola Nawrockiego wezwany był każdy głosujący Polak, to można powiedzieć, że w jeszcze większym stopniu wezwani do tego byli politycy, a szczególnie liderzy partii.

Innymi słowy, należałoby oczekiwać, że kandydaci, którzy odpadli w I turze, w trosce o dobro Kościoła i Ojczyzny w sposób jednoznaczny i dobitny wyrażą poparcie dla Karola Nawrockiego, starając się w ten sposób zmaksymalizować jego szanse na zwycięstwo i zachować kraj przed katastrofą, która wynikałaby ze zwycięstwa jego przeciwnika.

Jak jednak to zrobić, kiedy liderzy partyjni stoją na czele ugrupowań, które mają na sztandarach wypisane przełamanie „duopolu” PiS i PO, a to oznacza, że dobrostan ich partii jest zależny od utrzymania wiarygodności tego sztandarowego hasła?

W praktyce zarówno Sławomir Mentzen jak i Grzegorz Braun rzeczywiście poparli Karola Nawrockiego, choć bynajmniej nie w sposób, który byłby sposobem pożądanym z perspektywy wyłącznego dobra Ojczyzny.

Sławomir Mentzen przeprowadził rozmowy z oboma kandydatami. Karola Nawrockiego potraktował łagodniej niż Rafała Trzaskowskiego. W sensie technicznym dał jednak obu szansę przemówić do swojego elektoratu, obiektywnie złemu Trzaskowskiemu w mniej więcej tym samym stopniu, co obiektywnie lepszemu Nawrockiemu. Później udał się z Trzaskowskim na piwo. Sam Sławomir Mentzen podkreślał, że zrobił to z przyczyn grzecznościowych, a opinia publiczna odebrała to niesłusznie jako przejaw fraternizacji z kandydatem KO. Nie możemy w sposób pewny poznać niczyich intencji, więc zostaje nam ocenia faktów; piwa z Trzaskowskim w tej perspektywie nie można uznać na pewno za działanie przeciwko Trzaskowskiemu, co – zgodnie z przyjętym paradygmatem konieczności zwalczenia jego prezydentury – należałoby ocenić negatywnie.

Sławomir Mentzen komentując to wydarzenie powiedział, że w sumie jest z niego zadowolony, bo pokazał, że jego ugrupowanie jest niezależne. Z wydarzenia, które obiektywnie nie działało na korzyść Ojczyzny, wyciągnął wniosek o korzystnym oddziaływaniu na partię. Do tego jeszcze wrócę. Ostatecznie nagrał film, w którym w sposób pośredni poparł Karola Nawrockiego, sugerując wyborcom, że należałoby docenić fakt podpisania „Deklaracji Toruńskiej”, dodając jednocześnie, że nie widzi powodów do głosowania na Rafała Trzaskowskiego. Wszystko to zajęło wiele czasu i choć sugerowało wsparcie Sławomira Mentzena dla Karola Nawrockiego, to bynajmniej nie kategorycznie jednoznaczne.

Z kolei Grzegorz Braun długo nie chciał udzielić Karolowi Nawrockiemu poparcia. Zadał mu szereg pytań, na które Nawrocki odpowiedział, ale Konfederacja Korony Polskiej oceniła te odpowiedzi dość sceptycznie. Fakt braku odpowiedzi Trzaskowskiego oraz treść odpowiedzi Nawrockiego opisano hasłem: „Boże, miej w opiece Polskę całą!” co wskazywało na wyraźny dystans względem obu kandydatów. Na krótko przed zapadnięciem ciszy wyborczej Grzegorz Braun przeprowadził w mediach społecznościowych ostrą kampanię uderzająca w Karola Nawrockiego ze względu na fotografię, jaką w mediach społecznościowych opublikował wątpliwej conduity amerykański rabin Boatech Shmuley, a która to prezentowała jego osobę obok samego Nawrockiego.

Dopiero następnego dnia Grzegorz Braun zadeklarował poparcie dla Karola Nawrockiego, inaczej niż Sławomir Mentzen w formie jednoznacznej i kategorycznej.

W sumie zatem ani Sławomir Mentzen, ani Grzegorz Braun, nie przekazali Karolowi Nawrockiemu poparcia szybko i wprost, starając się w ten sposób zmaksymalizować szansę na jego zwycięstwo. Przyjęli inną taktykę. Dlaczego?

Sądzę, że ich decyzje były motywowane samą logiką systemu partyjnego demokracji parlamentarnej, w którym to systemie są zmuszeni do nieustannego ważenia dwóch dóbr – dobra Ojczyzny oraz dobra własnej partii.

Można byłoby powiedzieć, że jest to moralnie naganne, bo dobro Ojczyzny jest zawsze większym dobrem, niż dobro partii. Z tej perspektywy Sławomir Mentzen powinien był poprzeć Karola Nawrockiego od razu, nie bacząc na to, czy Nowa Nadzieja zostanie w efekcie uznana za partię propisowską. Z kolei Grzegorz Braun powinien powstrzymać się od krytyki Nawrockiego i udzielić mu natychmiastowego poparcia, a nie zwlekać, nawet jeżeli – wnioskuję na podstawie wydarzeń – mógł w ten sposób negocjować otrzymanie z kręgów PiS posła, co pozwoliło mu utworzyć w Sejmie koło poselskie.

Problem polega na tym, że demokracja parlamentarna nie toleruje tego rodzaju zachowań. W ramach logiki demokracji parlamentarnej, Sławomir Mentzen powinien unikać jednoznacznego poparcia któregokolwiek z kandydatów, żeby dbać o wizerunek swojego ugrupowania jako „nowej siły” przełamującej „duopol”. Grzegorz Braun powinien robić to samo, a jeżeli miał przy tym okazję do uzyskania konkretnych benefitów od PiS dla swojej partii, powinien to zrobić.

Jeżeli Sławomir Mentzen i Grzegorz Braun chcą odnosić sukcesy w ramach demokracji parlamentarnej, to nie mogą łamać rządzących nią wewnętrznych zasad, bo zostaną ukarani przez system. To tak, jakby grając w szachy mieć okazję zbić hetmana przeciwnika, ale tego nie zrobić, na przykład dla dobra, jakim jest zadowolenie przeciwnika. Logika gry w szachy wymaga czegoś innego; kto ją narusza, przegrywa.

Dlatego Sławomir Mentzen i Grzegorz Braun zrobili jedyne, co mogli zrobić, chcąc z jednej strony zadbać o dobro Ojczyzny, a z drugiej o dobro własnej partii, w tym drugim przypadku przyjmując reguły gry demokracji parlamentarnej.

Można zastanawiać się nad konkretnymi narzędziami, które wybrali do realizacji tych celów. Opinie będą na ten temat różne. Jedni powiedzą, że Sławomir Mentzen mógł wyraźniej poprzeć Nawrockiego, albo zadawać Trzaskowskiemu jeszcze trudniejsze pytania. Inni uznają, że Grzegorz Braun nie powinien był atakować Nawrockiego za zdjęcia ze Shmuleyem, tylko powstrzymać się od komentarzy i szybciej ogłosić swoje poparcie.

Zostawiam te rozważania, bo to kwestie szczegółowe. To, co kluczowe, to fakt, że nie da się abstrahować od samego faktu konieczności nieustannego ważenia dwóch dóbr: dobra Ojczyzny i dobra własnej partii. Ci, którzy chcieliby w każdej sytuacji w sposób bezwzględny i bezwarunkowy wybierać dobro Ojczyzny, nie oglądając się w ogóle na dobro własnej partii, mogliby szybko „wypaść z gry” ze względu na kary, jakie nakładałby na nich wewnętrzna logika systemu demokracji parlamentarnej. Stąd płynie wniosek, że w systemie partyjnym nie da się działać jako polityk mając cały czas na względzie wyłącznie dobro Ojczyzny.

Pytanie, przed jakimi staje polityk demokratyczny, brzmi: jak często muszę poświęcać albo narażać dobro Ojczyzny dla interesu mojej partii?

Stawiam zatem pytanie:

Czy da się z sukcesem grać w demokratyczną grę, zachowując się w każdej sytuacji w sposób moralnie godziwy?

Teoretycznie – tak, ale tylko pod warunkiem, że dobrostan partii jest zawsze tożsamy z dobrostanem Ojczyzny. W praktyce takie sytuacje nie występują. Dlatego trudno jest skazać polityków, którzy byliby gotowi do regularnego poświęcania interesu własnej partii dla dobra Ojczyzny, a zarazem odnosiliby sukcesy. Można zaryzykować tezę, że takich polityków po prostu nie ma, bo… system nie toleruje ich istnienia.

Ostatecznie w przestrzeni czystej mechaniki systemowej, grę w partyjną demokrację parlamentarną wygrywa ten, kto maksymalizuje potęgę własnej partii. Interes Ojczyzny nie jest w tej grze w ogóle istotny! Ba, jeszcze gorzej: interes Ojczyzny w tej grze często po prostu przeszkadza.

Można zatem zaryzykować tezę, że grę w partyjną demokrację parlamentarną najczęściej wygrywają ci, którzy w ogóle nie przejmują się interesem Ojczyzny. Co najwyżej udają to zainteresowanie, żeby pozyskać głosy elektoratu kierującego się patriotyczną emocją.

Czytelnik wybaczy mi bardziej osobistą refleksję, ale powiedziałbym, że jednym z przykładów na pozycję wiecznego przegranego był przez długie lata Janusz Korwin-Mikke. Głosił poglądy, które – jak sądzę – uważał za dobre dla Ojczyzny, nie bacząc na to, jakie wywoła to skutki dla jego partii. Dlatego nie był nigdy w stanie wygrać, o czym sam oczywiście doskonale wiedział.

Sławomir Mentzen i Grzegorz Braun, jak się zdaje, chcieliby wygrywać. Ostatecznie, sama chęć jest w pełni słuszna i godziwa moralnie: tylko zwycięstwo daje szansę na przejęcie władzy, to znaczy realizację właściwego celu polityki, troski o dobro wspólne. Jeżeli są przekonani, że to właśnie oni zatroszczyliby się o to dobro najlepiej, powinni nie tylko grać, ale również wygrywać.

Powtórzę jednak pytanie: Czy da się z sukcesem grać w demokratyczną grę, zachowując się w każdej sytuacji w sposób moralnie godziwy?

Sądzę, że partyjna demokracja parlamentarna jest system wewnętrznie zepsutym i po prostu złym. Dlatego powinna zostać zamieniona na inny system, który pozwalałby zachować maksymalnie największą zbieżność dobra podmiotu rządzącego z dobrem Ojczyzny. Historycznie można wykazać, że za taki system mogłaby być uważana monarchia, zwłaszcza monarchia dziedziczna. W sytuacji, w której król ma całkowitą pewność kontrolowania władzy aż do końca życia, a później przekazania jej osobie, która będzie tę władzę sprawować dalej, nie zachodzi konieczność zabiegania o głosy ludu, która to konieczność w demokracji parlamentarnej, jako ściśle związana z dobrostanem partii, jest właściwym źródłem nakłaniania polityków do ignorowania dobra Ojczyzny.

Nie twierdzę, że monarchia dziedziczna nie ma żadnych wad. Jesteśmy ludźmi, a ludzie nie są idealni. Sądzę jednak, że w sposób skuteczny eliminuje wadę, o której w tym tekście mowa, pozwalając władcy na znacznie szersze uwzględnienie dobra Ojczyzny w prowadzonej polityce.

Na osłodę tym, którzy twierdzą, że ustanowienie monarchii jest nierealistyczne, stwierdzę, że – w mojej ocenie – bliższe monarchicznemu ideałowi byłoby zbudowanie w Polsce silnego systemu prezydenckiego, w którym prezydent sprawowałby władzę wyłącznie przez jedną kadencję, dłuższą niż pięć lat. Musiałby wtedy grać w demokratyczną grę tylko jeden raz, a po zwycięstwie mógłby w większej mierze ignorować reguły gry demokratycznej, godząc się nawet z narażeniem dobrostanu partii, która by go wspierała, jeżeliby taka była. Zaznaczam: „bliższe ideałowi” nie oznacza, że naprawdę bliskie. Bliższe oznacza to, co oznacza, względem niewątpliwego większego oddalenia demokracji parlamentarnej od monarchicznego ideału.

W sumie lepiej jest katolikowi być monarchistą niż demokratą. Ci katolicy, którzy wchodzą do demokratycznej polityki parlamentarnej, nieuchronnie biorą pod uwagę ryzyko działania – co najmniej okazjonalnie – z narażeniem dobra Ojczyzny, a to celem zapewnienia dobrostanu własnej partii. Nieposzlakowanej godziwości działania politycznego partyjna demokracja parlamentarna po prostu nie toleruje – inaczej niż monarchia.

Paweł Chmielewski

Słowacja: Premier Fico odbudował większość parlamentarną. Absurd ordynacji “proporcjonalnej”.

20 marca 2025

Słowacja: Premier Fico odbudował większość parlamentarną

slowacja-premier-fico-odbudowal-wiekszosc-parlamentarna

(fot. Robert Fico / Facebook.com)

Premier Słowacji Robert Fico odbudował większość parlamentarną, zyskując z powrotem kilku tzw. posłów rebeliantów.

W styczniu Fico stracił większość w parlamencie po fali protestów przeciwko jego polityce, które przelały się przez Słowację. Polityk był uważany przez swoich przeciwników za prorosyjskiego. Fico sprzeciwiał się pomocy militarnej Ukrainie – która jego zdaniem tylko przedłużała wojnę z Rosją – oraz był w sporze z Wołodymyrem Zełenskim w sprawie wstrzymania dostaw rosyjskiego gazu na Słowację przez Ukrainę. Jednak największym echem odbiła się jego wizyta na Kremlu w grudniu ub.r., której szczegółów Fico nie chciał ujawnić.

Sam Fico odpierał zarzuty twierdząc, że próbuje tylko znaleźć balans w obecnej sytuacji politycznej w Europie, a jego polityka trzyma Słowację głęboko zakotwiczoną w NATO i Unii Europejskiej.

Napięcia wewnątrz koalicji rządzącej w styczniu kosztowały premiera utratę czterech głosów, co oznaczało, że miał ich jedynie 75 w 150-osobowym parlamencie, a to za mało by samodzielnie przegłosowywać ustawy. W lutym udało mu się jednak odzyskać jednego z tzw. posłów rebeliantów, co dało mu większość 76 głosów.

Obecnie kontrolowana przez niego koalicja trzech partii ma 79 mandatów. Jednak wciąż nie jest to większość konstytucyjna, która mogłaby mu pozwolić na wpisanie do konstytucji, że „istnieją tylko dwie płcie” – czego chęć uczynienia wyraził w lutym br.

Źródło: Reuters, tvn24.pl AF

Apel otwarty Ruchu JOW do Prezydenta RP i kandydatów na Urząd Prezydenta

Apel otwarty do Prezydenta RP i kandydatów na Urząd Prezydenta

7 lutego 2025 http://jow.pl/apel-otwarty-do-prezydenta-rp-i-kandydatow-na-urzad-prezydenta/

Apel otwarty do Prezydenta RP i kandydatów na Urząd Prezydenta

APEL OTWARTY
do Prezydenta RP Andrzeja Dudy

oraz kandydatów na prezydenta RP –
Magdaleny Biejat,
Grzegorza Brauna,
Szymona Hołowni,
Marka Jakubiaka,
Wiesława Lewickiego,
Macieja Maciaka,
Sławomira Mentzena,
Karola Nawrockiego,
Rafała Trzaskowskiego,
Marka Wocha,
Adriana Zandberga

o podjęcie kwestii zmiany ordynacji wyborczej do Sejmu i wprowadzenia ordynacji większościowej
opartej o regułę jednomandatowych okręgów wyborczych.

My, niżej podpisani uczestnicy Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, zwracamy się z apelem otwartym do Prezydenta RP i kandydatów na prezydenta RP, o rozpoczęcie działań politycznych na rzecz wprowadzenia ordynacji wyborczej do Sejmu RP opartej o regułę jednomandatowych okręgów wyborczych JOW.

Obecny głęboki kryzys polityczny polskiego państwa, z łamaniem Konstytucji RP oraz poszczególnych ustaw przez władzę wykonawczą za akceptacją władzy ustawodawczej, a przy narastającym chaosie władzy sądowniczej, drastycznie odsłonił fundamentalną wadę ustrojową polskiego państwa. Jest nią proporcjonalna, oparta na listach partyjnych, ordynacja wyborcza do Sejmu. Jej ostatecznym efektem jest trwająca już ponad 30 lat negatywna selekcja polskich polityków i ich narastające poczucie wyższości, buty i bezkarności.

Proporcjonalna ordynacja wyborcza do Sejmu odbiera obywatelom ich bierne prawo wyborcze, gdyż nie mogą kandydować do Sejmu jako obywatele. Mogą kandydować jedynie z partyjnych list wyborczych za zgodą i po akceptacji kierownictw poszczególnych partii. Ta ordynacja czyni równocześnie fikcję z czynnego prawa wyborczego, gdyż obywatele mogą głosować jedynie na kandydatów już wybranych przez partyjne oligarchie na ich listy wyborcze. W konsekwencji wybory stały się quasi demokratyczną fasadą ustroju oligarchii partyjnych, a formalny ustrój demokracji politycznej jest w rzeczywistości ustrojem partyjnej oligarchii.

Najgroźniejszym skutkiem proporcjonalnej ordynacji do Sejmu jest brak bezpośredniej zależności posłów, a w konsekwencji polityków, od wyborców, czyli ogółu społeczeństwa. Posłowie, a co za tym idzie polscy politycy, są bowiem bezpośrednio zależni od kierownictw swych partii, gdyż to one decydują o ich możliwości kandydowania. Acz również określają ich szanse wyborcze, decydując o kolejności na liście. Wybierani w ten sposób politycy nie są i nie czują się bezpośrednio zależni od wyborców, co tworzy ich poczucie wyższości w stosunku do społeczeństwa, a w rezultacie buty i bezkarności, z efektami w postaci korupcji i niekompetencji, aż po autorytarne, a nawet totalitarne skłonności.

To bowiem nie indywidualne i grupowe cechy aktualnie rządzącej koalicji partyjnej są przyczyną bezprawnych jej działań. One je co najwyżej wzmacniają i rozszerzają. Przyczyna jest ustrojowa. A dowodem na to było łamanie Konstytucji i poszczególnych ustaw przez poprzedni rząd, i to z poparciem ówczesnej opozycji, w trakcie tzw. pandemii Covid-19. Złamano Konstytucję wprowadzając na masową skalę okresowe zakazy działalności gospodarczej, powszechne zakazy zgromadzeń czy wręcz nieprzewidziane w prawie karnym swoiste areszty domowe na podstawie decyzji urzędników powiatowych, aż po totalitarne praktyki przymusu zaszczepień w MON eksperymentalnymi preparatami. I stało za tym również poczucie wyższości, buty i bezkarności ówcześnie rządzących oraz ta sama przyczyna – brak bezpośredniej zależności od wyborców i społeczeństwa, przez proporcjonalną ordynację wyborczą do Sejmu. Nigdy wszak nie zbadano przyczyn prawie 200 tys. nadmiarowych zgonów w Polsce w latach 2020-22, ponad 6 tys. na milion mieszkańców (0,6% ludności kraju), co jest najwyższym wskaźnikiem w Europie.

Założony w 1993 roku we Wrocławiu przez śp. prof. Jerzego Przystawę Ruch Obywatelski na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, zdiagnozował patologiczną rolę proporcjonalnej ordynacji wyborczej do Sejmu i wysunął postulat naprawy III RP w postaci zmiany ordynacji i wprowadzenia ordynacji większościowej, opartej na regule jednomandatowych okręgów wyborczych. Mimo bezwzględnej medialnej i politycznej oraz naukowej cenzury, postulat wprowadzenia JOW stał się po ponad 30 latach działalności Ruchu postulatem znaczącej części społeczeństwa polskiego. W ogólnopolskim sondażu dla portalu w Polityce.pl z lipca 2022 roku, w odpowiedzi na pytanie jaka ordynacja wyborcza w wyborach parlamentarnych powinna obowiązywać w Polsce, aż 33 proc. respondentów wskazało na ordynację większościową JOW, 16 proc. na ordynację proporcjonalną, 11 proc. na ordynację mieszaną, a 40 proc. nie miało zdania.

Wprowadzenie ordynacji JOW jest wszakże niemożliwe drogą parlamentarną, gdyż jej przeciwnikiem są wszystkie parlamentarne partie polityczne oraz panujący establishment polityczny, medialny i naukowy. Usunięcie zaś tych partii z parlamentu jest praktycznie niemożliwe właśnie przez ordynację proporcjonalną, wzmocnioną ich dotowaniem z budżetu państwa. Jedyną drogą demokratyczną jest odwołanie się do bezpośredniej woli społeczeństwa i wprowadzenie zmiany ordynacji poprzez ogólnokrajowe referendum, dzięki odpowiedzi „Tak” na pytanie:

Czy jest Pani/Pan za zmianą ordynacji wyborczej do Sejmu i wyborem 460 posłów w 460 jednomandatowych okręgach wyborczych o porównywalnej wielkości, z jedną turą głosowania, równą dla wszystkich uprawnionych obywateli swobodą kandydowania, z równym limitem wydatków na kampanię wyborczą i publicznym liczeniem głosów w okręgowych komisjach wyborczych?

Wymaga to politycznej mobilizacji polskiego społeczeństwa. A tę mobilizację ktoś zawsze musi zacząć.

Panie Prezydencie RP!

Zwracamy się do Pana z apelem o ogłoszenie ogólnokrajowego referendum w kwestii wprowadzenia większościowej ordynacji wyborczej do Sejmu opartej na regule jednomandatowych okręgów wyborczych, z jednoznacznym pytaniem referendalnym i ogłoszenia daty referendum na dzień I tury wyborów prezydenckich. Apelujemy równocześnie o uniemożliwienie lub co najmniej zasadnicze utrudnienie bojkotu tego referendum przez instytucje polskiego państwa, jaki zdarzył się przy referendum w 2015 roku – od Państwowej Komisji Wyborczej, przez media publiczne, a na samorządach terytorialnych kończąc.

Państwo kandydaci na Prezydenta RP!

Zwracamy się do Państwa z apelem o podjęcie w trakcie prezydenckiej kampanii wyborczej kwestii zmiany ordynacji wyborczej do Sejmu i wprowadzenia ordynacji większościowej opartej o regułę jednomandatowych okręgów wyborczych.

Polska, styczeń 2025

Podpisy:
Agnieszka Białek, nauczycielka, przedsiębiorca, uczestniczka Ruchu JOW od 2015
Józef Białek, publicysta, wydawca, uczestnik Ruchu JOW od początku
Piotr Biliński, architekt, uczestnik Ruchu JOW od 2015, organizator konferencji JOW
Wojciech Błasiak, dr n. społecznych, Krajowy Koordynator Ruchu JOW 1996-2006
Krzysztof Bukiel, lekarz, prezes OZZL 1991-2022, uczestnik Ruchu JOW od wielu lat
Krzysztof Cena, profesor, uczestnik Ruchu JOW od jego założenia
Mirosław Dakowski, profesor, Krajowy Koordynator Ruchu JOW
Robert Grzeszczyk, uczestnik Ruchu JOW od wielu lat
Elżbieta Hibner, dr n. tech., uczestnik Ruchu JOW od 2015, działacz samorządowy i rządowy
Jan Jagielski, były koordynator Ruchu JOW w woj. Świętokrzyskim
Antoni Kamiński, profesor, uczestnik Ruchu JOW od jego założenia
Tomasz J. Kaźmierski, profesor, Rektor PUNO w Londynie, Prezes Stowarzyszenia JOW
Ryszard Kijak, członek Zarządu Krajowego OZZL, uczestnik Ruchu JOW od 25 lat
Wojciech Kocik, uczestnik Ruchu JOW od 2012 roku
Krzysztof Końca, uczestnik Ruchu JOW od 2007
Andrzej Kostka, optymista JOW od początku
Henryk Kula, mgr inż., członek Stowarzyszenia Solidarność Walcząca, uczestnik Ruchu JOW
Bogdan Lewicki, uczestnik Ruchu JOW od wielu lat
Aleksander Matwiejszyn, uczestnik Ruchu JOW od wielu lat
Tomasz Mianowicz, publicysta i historyk, uczestnik Ruchu JOW od wielu lat
Paweł Olewiński, uczestnik Ruchu JOW od 2012 r.
Grzegorz Osowski, uczestnik Ruchu JOW od wielu lat
Agnieszka Przystawa, uczestnik Ruchu JOW od 1993 r.
Stanisław Sauć, uczestnik Ruchu JOW od 1993 r.
Dariusz Skarżyński, uczestnik Ruchu na rzecz JOW
Maciej Skwara, uczestnik Ruchu JOW od 2012 r.
Piotr Smoter, Radny Rady Miejskiej w Nysie, uczestnik Ruchu JOW
Jan Staniek, uczestnik ruchu JOW od 2000 r.
Włodzimierz Urbańczak, uczestnik Ruchu JOW od 1998 r.
Piotr Wojtasik, prezes Nyskiego TSK, działacz Ruchu na rzecz JOW, radny Nysy 2014-2018
Marek Wolf, w JOW od początku tj. od marca 1993 r.
Edward Wóltański, woJOWnik antykomunistyczny SW, uczestnik Ruchu JOW od 1994 r.
Antoni Wysocki, uczestnik Ruchu JOW od początku

Zaszufladkowano do kategorii O JOW | Otagowano

“Demokracja walcząca” jako anachroniczna następczyni socjalistycznej poprzedniczki

15 stycznia 2025 https://jow.pl/demokracja-walczaca-jako-anachroniczna-nastepczyni-socjalistycznej-poprzedniczki

Demokracja walcząca jako anachroniczna następczyni socjalistycznej poprzedniczki

Paradoksalnie dzięki Panu Premierowi, Donaldowi Tuskowi, poznaliśmy definicję tej wersji odmiany polskiej demokracji, jaka zapanowała po transformacji 1989 roku. Wbrew pozorom cezurą wcale nie jest 2024, ale 1989 rok.

W PRL mieliśmy demokrację socjalistyczną. Z ówczesnych pozycji ideowych demokracja na Zachodzie zwana była burżuazyjną. A po 1989 roku zapanowała pustka nazewnicza. Dopiero Pan Premier nareszcie odważył się ją zdefiniować jako demokracja walcząca.

Demokracja – wbrew pozorom – musi mieć jakiś swój orzecznik dla oznaczenia swojego podmiotu.

W starożytnych Atenach owym podmiotem byli obywatele z prawem głosu, których było ok. 1/3 ogółu ludności. Była to demokracja ateńska.

W czasach nowożytnych, w takiej np. demokracji angielskiej, dzisiaj, podmiotem są wszyscy obywatele. Ich prawo stanowi, że każdy uprawniony wyborca może zgłosić swoją kandydaturę do Izby Gmin, pod 2 warunkami: zebrać 10 podpisów oraz wpłacić depozyt 500 £, który jest zwracany po uzyskaniu 5% głosów.

Natomiast w polskiej demokracji socjalistycznej uprawnienia „podmiotu” posiadały różne organizacje (vide art.33 ustawy Ordynacja wyborcza PRL)*, mające prawo wyłączności do zgłaszania kandydatów na posłów.

W demokracji post socjalistycznej – nazwanej niedawno walczącą – nadal mamy prawo wyłączności w zgłaszaniu kandydatów na posłów przez komitety wyborcze (vide art.84 Kodeks wyborcy)*.

Nie może być inaczej ponieważ Ojcowie Założyciele III RP skopiowali z poprzedniej formacji ustrojowej dogmat o bezpodmiotowości obywatela na odcinku prawa wyborczego do organu, gdzie ustanawia się prawo. Dowodem na to jest brak biernego prawa wyborczego do Sejmu przez ogół wyborców.

Czy to w ogóle jest „demokracja”?
Nie znamy standardów państwa demokratycznego, które są zapisane w Kodeksie dobrej praktyki w sprawach wyborczych (Opinia nr 190/2002 Rady Europy), bowiem „władza” nie jest zainteresowana, abyśmy je znali. Stąd brak urzędowego tłumaczenia tego dokumentu.

Na szczęście istnieje kraj byłych demoludów, który Konstytucją z 2011 roku wprowadził upodmiotowienie obywatela. Są nimi Węgry i ich demokracja węgierska.

*) http://jow.pl/prawo-kandydowania-a-prawo-zglaszania-w-wyborach/
lub
*) https://www.salon24.pl/u/wbs/868625,prawo-kandydowania-a-prawo-zglaszania-w-wyborach

Poseł z każdego powiatu ’24

26 października 2024

Poseł z każdego powiatu ’24 poselzkazdegopowiatu.blogspot

Dnia 3 listopada 2012 roku zmarł w wieku 73 lat prof. Jerzy Przystawa. To On zapoczątkował w III RP walkę o przywrócenie obywatelom pełni praw wyborczych do Sejmu. Składa się na nią nie tylko prawo czynne istniejące przecież i w PRL ale i prawo bierne, które nowa „solidarnościowa” władza zapomniała obywatelom zwrócić.

Pan Profesor uporczywie przypominał rządzącym, wespół z wieloma osobami zatroskanymi jak i On o losy demokracji w Polsce, że bez biernego prawa wyborczego demokracja w Polsce jest wadliwa.

W swoim działaniu rozpoznał i wyartykułował myśl o następującej treści „Poseł z każdego powiatu”.

Powyższe rozwiązanie, aby jedna osoba wybrana przez obywateli określonego terytorium była posyłana do centralnego gremium zarządzającego krajem to jest nic nowego. Jest nadal stosowane w najstarszej nowożytnej demokracji – czyli Wlk. Brytanii – do dzisiaj, niezwykle skutecznie i z pożytkiem dla dobra wspólnego.

Brytyjska ordynacja wyborcza do Izby Gmin jest – z punktu widzenia obywatela – niezmiernie prosta i zrozumiała:

Kandydat do Izby musi spełnić 2 warunki:

1/ zdobyć 10 podpisów wyborców oraz

2/ wpłacić depozyt &500, który jest zwracany, gdy kandydat uzyska 5% głosów.

W związku z powyższym przeciętny Polak łatwo może wyobrazić sobie zaadoptowanie powyższej brytyjskiej ordynacji do warunków polskich.

Ponadto jej wady i zalety można rozpatrywać w porównaniu z już istniejącą ordynacją proporcjonalną i to mając na względzie tylko i wyłącznie interes wszystkich Polaków.

      Zakładamy, że w III RP są sprzyjające warunki na zmianę ordynacji wyborczej do Sejmu na angielskie JOW.

A mianowicie:

a/ prawodawcy PRL zostawili nam dobry spadek co do ilościowego składu Sejmu. Mamy bowiem 460 posłów, co przy ok. 40 mln mieszkańcach daje ok. 90 tys. mieszkańców na 1 mandat.

Dla porównania: w Wlk. Brytanii jest 650 posłów i ok. 70 mln. mieszkańców, co daje ok. 100 tys. mieszkańców na 1 mandat.

b/ prawodawcy III RP przyjęli strukturę państwa wg. powiatów (vide zał.1 do Kodeksu Wyborczego), gdzie Polska ma:

– 314 powiatów i

– 66 miast na prawach powiatów.

Dla potrzeb wyborów do Sejmu powyższe 380 powiatów zostało rozparcelowanych na 41 okręgów wielomandatowych. Każdemu okręgowi przypisana jest – proporcjonalnie do liczby mieszkańców – określona liczba mandatów poselskich.

I tak:

okręg nr 1 Legnica, ma 12 mandatów. Okręg liczy 12 powiatów oraz 2 miasta na prawach powiatu: Jelenia Góra i  Legnica. Oznacza to 12 JOW-ów: 2 miejskie i 10 „ziemskich” (występuje konieczność zgrupowania 12 powiatów w 10 JOW).

I tak dalej … aż do

okręgu nr 41 Szczecin, który ma 12 mandatów. Okręg liczy 9 powiatów i 2 miasta na prawach powiatu: Szczecin i Świnoujście. Oznacza to 12 JOW-ów: 3 miejskie (w tym 2 dla Szczecina) i 9 „ziemskich”.

     Etykieta pn. „Wykaz polskich JOW” zawiera listę okręgów JOW, uporządkowaną wg powiatów zgodnie z zał.1 do Ustawy Kodeks wyborczy.

Wynika z tego, że:

316 mandatów pochodzić będzie z 314 powiatów „ziemskich” oraz

144 mandatów z 66 miast na prawach powiatów.

Zatem droga do zrealizowania wspólnotowego celu o treści „Poseł z każdego powiatu” jest otwarta.

Jedynymi hamulcowymi ordynacji większościowej są partyjne oligarchie utuczone na pieniądzach publicznych. Nadmienić trzeba, że w dużo bogatszej Wlk. Brytanii nie ma finansowania partii politycznych z budżetu państwa.

     Quo vadis, polskie JOWy?

Pierwszą i fundamentalną sprawą na drodze do normalnej demokracji w III RP jest posiadanie przez obywatela pełni praw wyborczych do Sejmu. Nie mając biernego prawa wyborczego do organu ustawodawczego obywatel nie jest pełnoprawnym podmiotem w swoim kraju. Z tego powodu wszelkie rozważania obywateli o naprawie państwa są z góry skazane na niepowodzenie. Sytuacja jest podobna do tej z czasów PRL, na odcinku praw obywatelskich.

Co nie oznacza, abyśmy ich zaniechali. Bowiem nie znamy dnia ani godziny kiedy nastaną sprzyjające warunki do realizacji dobra wspólnego, którego bardzo ważnym elementem składowym jest akceptowany przez ogół obywateli sposób wybierania swoich przedstawicieli do gremium zarządzającego wspólnotą.

Oznacza to baczne przyglądanie się tym państwom, gdzie funkcjonuje mechanizm wyborczy, który jest spolegliwy obywatelom. A jest nim, dla państwa jednonarodowego,  ordynacja większościowa, JOW. W Europie mają ją: Wlk. Brytania (w czystej postaci), Francja (wadliwe 2 tury), Węgry (53 % Parlamentu wybierana jest w JOW) czy Białoruś.

Lewica nienawidzi demokracji. We Francji protestuje z powodu wyborów

Lewica we Francji protestuje z powodu demokratycznych wyborów

zmianynaziemi/lewica-we-francji-protestuje

W pierwszej turze wyborów parlamentarnych we Francji, która odbyła się 30 czerwca 2024 roku, najwięcej głosów zdobyła “prawicowa” partia Zjednoczenie Narodowe (RN), uzyskując 33,15% głosów. Drugi wynik osiągnął blok lewicowy Nowy Front Ludowy (NFP) z 28,14% głosów, a trzeci – centrowa koalicja En Marche Emmanuela Macrona z 21,27%. Te wyniki doprowadziły do gwałtownych protestów lewicowych grup w całym kraju, w tym w Paryżu, gdzie tysiące osób wyszło na ulice, wyrażając swoje niezadowolenie z wyniku wyborów i rosnącej popularności “skrajnej prawicy”.

[M. Dakowski: RN to nie prawica, lecz rodzaj socjalizmu, ale dla dobra Francji. Wszędzie więc dodaje cudzysłowy, bo pokazać fałsz w meRdiach]

Druga tura wyborów odbędzie się 7 lipca 2024 roku i będzie kluczowa dla ostatecznego rozstrzygnięcia, kto zdobędzie większość w Zgromadzeniu Narodowym. W tej turze zmierzą się trzej główni rywale: Zjednoczenie Narodowe, Nowy Front Ludowy oraz koalicja En Marche. Wstępne analizy sugerują, że może dojść do trójstronnych starć w wielu okręgach wyborczych, co dodatkowo komplikuje przewidywanie ostatecznego wyniku.

[To skutek złośliwej ordynacji, gdzie w II turze “wszyscy” – tj. będący pod wspólną komendą “wielkich mistrzów” masońskich – będą głosować wbrew swym poglądom]

W samej stolicy, Paryżu, wybory przyniosły zróżnicowane wyniki. Tradycyjnie liberalne i lewicowe miasto, Paryż w pierwszej turze mocno wsparł kandydatów Nowego Frontu Ludowego i En Marche, choć Zjednoczenie Narodowe również zyskało znaczne poparcie w niektórych dzielnicach. Jednak widać, że na tle całego kraju Paryżanie wybierają lewicę a nie prawicę. Mieszkańcy Marsylii zamieszkałej przez licznych imigrantów, poprali Front Narodowy.

Po ogłoszeniu wyników pierwszej tury, w wielu miastach Francji wybuchły protesty. W Paryżu na ulice wyszło około 75 tysięcy osób, demonstrując przeciwko wynikom wyborów i wyrażając obawy przed potencjalnym wzrostem wpływów “skrajnej prawicy” [U nich logika szwankuje. Jak może być “skrajne” coś, co ma najwięcej zwolenników?? MD]. Manifestacje były odpowiedzią na wyniki wyborów oraz wcześniejsze wydarzenia polityczne, takie jak wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego, które również przyniosły znaczące zwycięstwo Zjednoczeniu Narodowemu.

Te wybory mogą znacząco zmienić krajobraz polityczny Francji. Jeśli Zjednoczenie Narodowe zdobędzie większość w parlamencie, może to prowadzić do poważnych zmian w polityce krajowej, w tym w polityce imigracyjnej, europejskiej i społecznej. W obliczu tych zmian, lewica i centrowe partie będą musiały zjednoczyć siły, aby przeciwdziałać rosnącym wpływom “skrajnej prawicy”.

Wyniki pierwszej tury wyborów parlamentarnych we Francji pokazały znaczący wzrost poparcia dla “skrajnej prawicy”, co wywołało protesty i polityczne zamieszanie w kraju. Druga tura wyborów będzie kluczowa dla ostatecznego kształtu francuskiego parlamentu i przyszłości politycznej Francji. Wyniki w Paryżu odzwierciedlają głębokie podziały polityczne i mobilizację przeciwników “skrajnej prawicy”, co może wpłynąć na przyszłe decyzje polityczne w kraju

Francja: Jak zdradziecka ordynacja fałszuje w II turze wyniki realne

Adam Gwiazda @delestoile ordynacja-a-wyniki

KOMENTARZ ZNAD SEKWANY

Szczegółowe wyniki wyborów parlamentarnych we Francji spływają, zatem kilka słów na temat systemu wyborczego i jak to się przekłada na szanse RN.

Francuska ordynacja wyborcza to JOW w dwu turach. Żeby zdobyć mandat należy przekroczyć 50% w pierwszej turze albo wygrać w drugiej turze. Żeby wejść do drugiej tury trzeba zdobyć w pierwszej co najmniej 12,5% głosów uprawnionych do głosowania.

Baaaardzo teoretycznie w drugiej turze kandydatów może być ośmiu (100:12,5), gdyby wydarzył się cud i zagłosowało 100% uprawnionych, każdy oddał głos ważny, a głosy rozłożyły po równo. Ale furda zabawy intelektualne – w realu do drugiej tury przechodzi zwykle dwóch najlepszych, niekiedy trzech, bardzo rzadko czterech. Im większa frekwencja, tym mniej “pojedynków”, a więcej “triangulacji”. Według szacunków Ipsos, opartych na 539 okręgach wyborczych we Francji metropolitarnej, tym razem pierwszej turze wybranych zostanie od 65 do 85 deputowanych. Wiele nazwisk już znamy np. Marine Le Pen została wybrana. Warto pamiętać, że 2022 r. w pierwszej turze weszło tylko trzech kandydatów.

W drugiej turze tym razem odbędzie się potencjalnie od 285 do 315 “triangulacji” i od 150 do 170 pojedynków (to prognozy). RN będzie w drugiej turze w 390 do 430 okręgów, lewica w 370 do 410, większość prezydencka w 290 do 330, a Republikanie w 70 do 90. Przebrnęliście przez cyferki? To jedziemy dalej. Dlaczego jest to ważne. Z powodu strategii “frontu republikańskiego”. Co to za zwierz? Francuski. Kiedy mianowicie w drugiej turze jest pojedynek, to cała klasa polityczna przerzuca głosy na ich kandydata przeciw kandydatowi RN. Robi się pospolite ruszenie od burżuazyjnej prawicy przez centrystów i zielonych po skrajną lewicę. Ludzie, którzy w pierwszej turze obrzucali się błotem robią wspólny front. Kapitalistyczni krwiopijcy głosują na kandydata komunistów, antifa woke na rentiera pod krawatem mieszkającego w pałacu. Najczęściej to działa, a właściwie działało od lat 1980 do niedawna. Republikańska tama sprawiała, że partia z poparciem 25% miała jednego, dwóch, potem ośmiu posłów, a najczęściej wcale.

Teraz, gwoli ścisłości, RN szklany sufit przebija i system JOW obraca się na jego korzyść (tłumaczyłem szczegółowo u @lkwarzecha

). Stąd owe 250 możliwych mandatów, o czym na początku tweeta. Jednak w wypadku “triangulacji” pojawia się problem. Jeśli w drugiej turze jest kandydat RN, systemowej lewicy i systemowej prawicy, to głosy “systemu” się rozbijają. Wystarczy konfiguracja 35/33/32 i wchodzi “faszysta”. Tak właśnie w przeszłości FN odnosił rzadkie sukcesy. Strategia “frontu republikańskiego” zakłada zatem, że kandydat mający gorsze szanse na pobicie “faszysty” powinien się wycofać z kandydowania i wezwać do głosowania na drugiego kandydata systemu. I znowu: komuch na prawicowca, burżuj na lewaka etc. Zabawne. Tylko, że pojawia się problem nieobcy znawcom natury ludzkiej. Często obaj kandydaci systemu uważają, że to oni mają największe szanse na wygranie lokalnego Stalingradu, więc to ten drugi powinien się wycofać. Czasem grają lokalne animozje i ambicje, na które paryskie centrale partyjne nie mają wpływu. Wtedy obaj kandydaci się utrzymują i czasem wygrywa RN z poparciem 35%. Jeszcze inna sprawa: czy wyborcy są posłusznymi baranami, którzy mechanicznie przerzucają głosy na przeciwny obóz? Kiedyś tak, dziś mniej. Dla wielu wyborców centrum czy prawicy bardziej naturalny jest głos na RN, niż na bolszewików Mélenchona albo choć pozostanie w domu. Z kolei wyborcy lewicy nie widzą różnicy między faszystą Macronem a faszystką Le Pen i wcale nie jest pewne czy w wypadku pojedynku oddadzą głos na faceta, który przeprowadził reformę emerytalną etc. Tu miejsce na inny długi wpis: w jaki sposób w ciągu kilku ostatnich lat Marine Le Pen udała się w dużej mierze “dediabolizacja” RN i jak jej miejsce politycznego Szatana zajęła skrajna lewica z jej bolszewizmem, wokizmem, islamizmem, imigracjonizmem etc. Ma w tym “zasługę” i obóz prezydencki, któremu lewica zaszła za skorę i który nie wahał się użyć wpływów polityczno-medialnych, by zaczernić jej wizerunek. Wszystko to gra na korzyć RN. Tym razem. Tym razem 7 lipca możemy być świadkami sporej niespodzianki.

=========================

z PCh:

Socjalista i członek koalicji Frontu Ludowego, Raphaël Glucksmann, patetycznie stwierdził, że „dziś wieczorem stawiamy czoła historii”. „Nie ma wahania: będzie wycofywanie kandydatów i wsparcie dla polityków zdolnych pokonać RN, niezależnie od naszych różnic. Czy po raz pierwszy w naszej historii pozwolimy skrajnej prawicy przebić się przez urnę wyborczą? Musimy się zjednoczyć, musimy mieć demokratyczne głosowanie i zapobiec zatonięciu Francji” – dorzucił Glucksmann.

Także Marine Tondelier z partii Zielonych (EELV) wezwała do „budowy nowego frontu republikańskiego” w II turze. Premier Attal, w podobnym tonie ostrzegał, że „skrajna prawica jest u bram”, ale „nasz cel jest jasny: uniemożliwić RN wybieranie posłów w drugiej turze i ani jeden głos nie powinien pójść na Zjednoczenie Narodowe” – dodał szef rządu.

Co mówią wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego? A co jest TABU?

Co mówią wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego?

Co mówią wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego?

lewicki-co-mowia

Wybory, które niedawno się odbyły we wszystkich krajach Unii, wskazują na zmiany w ocenie kierunku ewolucji jaki usiłowały, w ostatnich latach, nadać UE rządzące elity.
Najbardziej widać to w najważniejszych krajach UE, czyli we Francji I Niemczech. W tym pierwszym kraju okazało się, że kontestująca program budowy europejskiego państwa federalnego partia Mariny Le Pen zdobyła dwa razy więcej głosów (31 proc. do 15 proc.) niż rządząca obecnie formacja liberalna.
Podobnie ma się rzecz w Niemczech, gdzie partia SPD obecnego kanclerza Olafa Scholza także została zdublowana przez będącą w opozycji CDU.

W przypadku Niemiec nawet nie to jest najważniejsze ale fakt, że partia kanclerza została także wyprzedzona przez AfD, którą próbowano całkowicie wykluczyć z życia politycznego Niemiec, otaczając kordonem sanitarnym.
Pewnym dopełnieniem rozpadu mitu zjednoczonych Niemiec jest geograficzna dystrybucja poparcia dla tej partii. Okazuje się, że wyklęta AfD zwyciężyła na obszarze dawnej NRD, zaś CDU na terenie dawnej RFN. Granica wpływów tych partii pokrywa się dokładnie z granicami tych państw niemieckich. Dowodzi to, że wielkie, kosztowne i trwające już grubo ponad 30 lat wysiłki budowy zjednoczonego państwa niemieckiego niewiele dały i faktycznie Niemcy nadal są podzielone według takich granic co i poprzednio.
Tym samym nawet Niemcy dają zły przykład i są też złym prognostykiem dla budowy, forsowanego przez nie, państwa federalnego mającego objąć prawie całą Europę. Z tego nic nie wyjdzie.

Dla Polaków ważniejsze są oczywiście wyniki wyborów w Polsce. Ogłoszone początkowo, na podstawie sondażu  exit polls, zwycięstwo formacji Tuska okazało się minimalne, a jego rozmiar jest mniejszy niż jeden procent i 106 tysięcy głosów, co w skali Polski, gdzie jest 30 milionów uprawnionych do głosowania, oznacza tyle co nic.
Jeśli zaś przypatrzeć się bliżej wynikom wszystkich partii to stwierdzić należy, że Tusk więcej ma powodów do zmartwień niż do zadowolenia. Okazało się, że niewielki wzrost notowań KO, pozwalający minimalnie przeskoczyć PiS, dokonał się wyłącznie na skutek kanibalizowania innych ugrupowań tworzących obecną koalicją rządową, głównie Trzeciej Drogi, których wyborców przejęło KO.
Jednak to zjadanie przez Tuska przystawek ma też silny efekt negatywny, wzmacniający napięcia w układzie koalicyjnym i go, w ten sposób, osłabiający.

Jeszcze bardziej niepokojącym dla Tuska efektem jest znaczny spadek łącznego  poparcia dla partii koalicji. W wyborach 15 października zebrały one wszystkie razem 53,7 proc. głosów. W wyborach samorządowych, do sejmików wojewódzkich, było to już, o czym pisałem, wyraźnie mniej, bo 51,2 proc., zaś w tych wyborach nastąpiła dalsza degradacja ich wyborczego poparcia, które teraz wyniosło 50,3 proc.
Oznacza to, że średnio, w każdym miesiącu, to poparcie zmniejsza się w tempie 0,43 proc. To zaś oznacza, że za rok, kiedy mają odbywać się wybory prezydenckie, to łączne poparcie dla partii, które 13 grudnia powołały rząd, może być na poziomie 45 proc., co będzie skutkować tym, że nie zdołają one osadzić swojego kandydata w pałacu prezydenckim.
Już teraz, jeśli uwzględni się stan poparcia partii z obecnych wyborów do PE i przeliczy jakie to dałoby wyniki w wyborach do Sejmu to otrzymamy, że Tusk ze swoim układem straciłby rządy, gdyż PiS i Konfederacja uzyskałyby razem 242 mandaty. Zaś w przypadku gdyby Trzecia Droga startowała nadal jako koalicja, to nie pokonałaby progu wyborczego i nie weszłaby do Sejmu, i wtedy PiS i Konfederacja miałyby aż 251 mandatów.
W obu przepadkach łączny wynik PiS I Konfederacji oznaczałby, że te ugrupowania mają większość w Sejmie.
Nawet tak mocno kiedyś propagowane rozwiązanie z jedną listą dla wszystkich partii obecnej koalicji nie daje im stabilnej większości, gdyż w takim przypadku, gdyby KO, Trzecia Droga i Lewica startowały z jednej listy, to uzyskałyby tylko 237 mandatów.
Ale to jest tylko efekt przeliczenia zsumowanych wyników, natomiast realnie nigdy nie jest tak, że jak partie startują z jednej listy to wynik tej jednej listy jest sumą wyników partii składowych startujących osobno. Najczęściej jest niższy, o czym boleśnie przekonała się węgierska opozycja próbująca wysadzić Orbana z siodła w roku 2022.
Jakby zatem Tusk nie kombinował to utrzymanie przez niego władzy w następnych latach jest mocno niepewne. Rząd Tuska przypomina tu krowę wyprowadzaną na lód. Nie trzeba nawet nic robić, wystarczy trochę poczekać, a krowa sama się przewróci

Bieżącym problemem będą dla niego stosunki w koalicji, gdyż już teraz każdy widzi, że bezwzględnie zjada on mniejszych koalicjantów. Następnego dnia po wyborach do PE, poseł Suski z PiS, ponownie zaproponował dla PSL-u koalicję ze stanowiskiem premiera dla Kosiniaka-Kamysza. Co ciekawe, ważny polityk PSL-u,  Marek Sawicki, w wywiedzie udzielonym radiu Wnet nie odrzucił całkowicie tej propozycji, a uzależnił ją od jakichś warunków i tłumaczył się obawą o złe traktowanie koalicjantów przez PiS. Natomiast pozycję Tuska określił następująco: „Donald Tusk może prężyć muskuły, ale tylko do czasu, dopóki cierpliwości starczy koalicjantom”. Inny polityk PSL, Jarosław Rzepa, wprost podważył celowość istnienia koalicji: „Jeżeli mamy być przystawką dla Tuska, to ja sensu nie widzę“.
Jeszcze trochę i Donald Tusk będzie się bał zasnąć, żeby się nie obudzić w sytuacji, gdy już nie będzie miał większości w Sejmie.

Z tymi koalicjantami to nie wiadomo do końca, kto traktuje ich gorzej – Kaczyński, czy Tusk. Przypadek Kaczyńskiego z Samoobroną i LPR-em jest znany, ale Tusk wcale nie wydaje się bardziej łaskawy. Wystarczy przypomnieć perypetie partii Nowoczesna, która przez długi okres, miedzy rokiem 2015 a 2017, miała lepsze notowania niż Platforma, ale na wskutek błędów swojego kierownictwa weszła w układy z Platformą i skończyło się tym, że obecnie Nowoczesna nic już nie znaczy, i teraz, z woli Tuska, ma tylko kilku posłów i ani jednego senatora, czy eurodeputowanego.
W ostatnich wyborach do PE, ich kandydaci zostali tak ustawieni na listach KO, że uzyskali razem tylko 7 tysięcy głosów, czyli tyle co nic.
Można powiedzieć, że partię, która jeszcze niedawno była silniejsza od Platformy, Tusk zamienił na swoje trofeum i nosi jak skalp przywiązany do pasa.
Czy taki los czeka obecnych koalicjantów Tuska? Jeśli się szybko nie zreflektują to zapewne podzielą dolę Nowoczesnej.
Zaś Kaczyński, podobno taki zły dla koalicjantów, jednak toleruje Suwerenną  Polskę Ziobry, którego kandydaci uzyskali w obecnych wyborach łącznie 575 tysięcy głosów i dwa mandaty. Porównajmy to z 7 tysiącami głosów jakie uzyskali kandydaci Nowoczesnej u Tuska i mamy odpowiedź, kto jest bardziej nastawiony na zjadanie przystawek.

 Stanisław Lewicki

==========================================

md: Zadziwia mnie, że nawet dla “konserwatysty” jest TABU:

Nie wspomina nawet – o naturalnym sposobie doboru ludzi do rządzenia, decydowania: Jednomandatowe Okręgi Wyborcze. To można wywalczyć, to uzdrowi [na jakiś czas] t.zw. “demokrację”.

…”Szablą odbierzemy !” – Gdzie ta szabla?

Mirosław Dakowski [prawie sprzed 20 lat, a jakże aktualne! MD]

…”Szablą odbierzemy !” – Gdzie ta szabla?

Wystąpienie na IV Kongresie Polski Suwerennej, Warszawa, 18. XII. 2004

Na wstępie naszego spotkania śpiewaliśmy “co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy”. Przez całe spotkanie przewijał się temat, CO nam wzięto, tak w dziedzinie materialnej, jak kulturowej i duchowej. Prezentowano również różne, zwykle uzupełniające się poglądy na to, KTO nam to wszystko odbierał i odbiera. 

Prezentowano również propozycje i postulaty, jaki Komitet Wyborczy powołać, z jakimi programami gospodarczymi i społecznymi i jaki powinien być podział wpływów między różne Porozumiewające się Strony. Jak dotąd nie zauważyłem jednak, by przedstawiono realistyczne sposoby, jak ten nurt patriotyczny mógłby na najbliższych wyborach zaważyć. Bo przy obecnej, partyjniackiej ordynacji szansa na wprowadzenie choć jednego posła jest równa zero. Wskazują na to tak obliczenia, jak i dotychczasowe wieloletnie doświadczenia.

Stąd uzasadnione wydaje się pytanie postawione na początku:

Gdzie ta szabla?

Gdy czytamy gazety, lub oglądamy telewizor, zauważamy, że wśród parlamentarzystów jest ogromny procentowy udział mafiozów, ściślej – żołnierzy konkretnych gangów mafijnych krajowych i zagranicznych, także pospolitych przestępców, kłamców czy wreszcie zboczeńców. I to całe towarzystwo jest bezkarne, dalej, nawet po ujawnieniu, prowadzące swoje “interesy”. Udział ten jest zdecydowanie wyższy, niż wśród ludzi, którzy by zostali wzięci z zaskoczenia, z łapanki z ulicy i przeniesieni do rządzenia nami na ul. Wiejską. Nadreprezentacja. Również udział ludzi stawiających interesy Polski ponad osobiste lub partyjne, wydaje się niższy w Parlamencie, niż wśród “ludzi z łapanki”. 

Czy świadczy to jednak o tym, że “Polacy nie dorośli do demokracji”, że należy jeszcze wiele lat (a może dziesięcioleci) “nimi” porządzić? Tak przecież przedstwiają sytuację różne “autorytety”. 

NIE, widzimy i wykazujemy, że te patologie powoduje raczej sposób doboru ludzi do Parlamentu. Ten sposób to ordynacja partyjniacka, zwana oficjalnie, a z pogwałceniem logiki i faktów “proporcjonalną”. Sposób ten jest jeszcze gorszy, niż znany za komuny sposób kreowania działaczy partyjnych, powodujący powstanie kasty działaczy BMW (bierny, mierny ale wierny). Obecnie, sposób nam niemiłościwie panujący, dobiera rzeczywiście miernych i biernych, ale już nawet nie wiernych. Dowodem mogą służyć statystyki zmian barw partyjnych, czy klubowych w paru ostatnich kadencjach sejmowych. Te zmiany idą w setki na kadencję, powstają też różne kluby-efemerydy, czy partie-efemerydy, na które jako żywo NIKT nie głosował.

Te cztery warianty ordynacji, według których mieliśmy “dać głos” w wyborach (hau-hau!), są pozatem jawnie sprzeczne z Konstytucją: wybory nie są równe, ani powszechne, ani – to oczywisty skandal – nie są proporcjonalne. Konstytucjonaliści mówią nam na to, iż nie są istotne argumenty matematyczne, logiczne, czy wynikające z powszechnego rozumienia pojęć: istotne i decydujące jest zdanie eksperta-profesora-konstytucjonalisty (SIC!). Czyli inaczej i dalej – “wola polityczna” grup będących u koryta (pardon, u władzy). 

O ordynacji mogącej złamać ten zaklęty krąg samopowielania się kasty politycznej głośno mówimy już od 12-tu lat. Jest to ordynacja oparta o Jednomandatowe Okręgi Wyborcze (JOW). Otóż zmiana ordynacji nie powinna być CELEM , do którego różne nurty polityczne dążą. Tu, na sali, są przedstawiciele co najmniej paru takich nurtów. Dla nas musi to być środek, sposób, wreszcie ta poszukiwana Szabla, dzięki której wywalczymy suwerenną Polskę. 

T. zw. Oni wiedzą, jak groźną bronią w demokracji jest powszechne żądanie, by wybierać swych przedstawicieli tak, jak robią to Brytyjczycy, Amerykanie czy Hindusi, czy wreszcie obywatele 60-ciu innych krajów.

  1. I dlatego osoba zajmująca Pałac Namiestnikowski i stanowisko prezydenta mówi nam, że na razie Polacy nie dojrzeli do Demokracji, że rozważymy wprowadzenie JOW za parę, może paręnaście lat…
  2. I dlatego długie szeregi dyżurnych (bo przecie nie samozwańczych) Autorytetów m-oralnych występują z gorącym apelem do prezydenta, by wprowadzić JOW. Wśród tych ludzi są tacy, którzy jeszcze dwa dni wcześniej, przy wódeczce naśmiewali się z pomysłu JOW. I pare tygodni później – również.
  3. I dlatego co sprytniejsze partie polityczne stawiają jako “swój cel” mówienie o JOW. By jednak tego nie wprowadzić skutecznie, niektóre mieszają ten postulat ze zmniejszeniem sejmu (co znacznie utrudniłoby wejście do sejmu działaczy naprawdę niezależnych oraz będących bez pieniędzy). I chcą koniecznie… w dwóch turach, bo druga tura umożliwiłaby im machlojki między turami, jak to ma miejsce np. we Francji. Ich propozycja ma jeszcze parę nieistotnych dla wyborcy i dla Polski zmian. Nic dziwnego, że prości ludzie mówią o nich “ślepaki”: bo uśmiech jest, a jakże, ale… oczków brak.
  4. I dlatego, gdyby demonstracja Ruchu JOW po marszu z Jasnej Góry na Warszawę liczyła nie 200 osób skandujących pod Pałacem Namiestnikowskim “chcemy posła, a nie osła”, lecz 20 tysięcy, to od razu wszystkie wymienione wyżej Siły stanęłyby naprawdę na czele ruchu JOW – i błyskawicznie wprowadziły ten postulat. Bo to są “zwierzęta polityczne”, czują, która sprawa zwycięża. I staną na jej czele. Daj nam to, Panie Boże, bo przed ich manipulacjami i oszustwami będzie nam się wtedy łatwiej bronić.

Summę żądań ruchu JOW (przyszpilającą wszystkie machinacje “poprawiaczy”) umieściliśmy przed rokiem na znaczkach pocztowych JOW: “Żądamy 100% Jednomandatowych Okręgów Wyborczych do Sejmu”. Ludzie dopisują na niektórych kopertach: “Do Sejmu, Kwachu, nie do Senatu!”.

I w jednej turze! To ostatnie – dla Kaczorów. Schodząc do poziomu sloganów dla owieczek z Farmy Zwierząt Orwella: Zamiast mętnych “4*TAK” , żądamy “3*1” : 1 okrąg, 1 poseł, 1 tura.

Więc gorący apel: potraktujmy postulat zmiany ordynacji na JOW jako środek, jako tę poszukiwaną szablę, a o programy gospodarcze będziemy mogli spierać się w sejmie. W sejmie, w którym posłowie są odpowiedzialni przed Narodem, przed swymi wyborcami, a nie przed prezesem partii czy szefem grupy mafijnej.

Właśnie teraz mamy ogromną szansę, gdy obok, w t.zw. “polityce”, sypią się pokruszone post-komunistyczne betony, a równocześnie rozlegają się patetyczne jęki i dziewicze przysięgi kolejnych ujawnianych styropianowych agentów. Czas więc, by wymusić sposób wprowadzania do sejmu ludzi, których w naszym małym okręgu znamy, którym ufamy – i którym, dzięki prostocie JOW, będziemy mogli patrzeć na ręce.

OSZUSTWA wmontowane w ordynację „proporcjonalną” przyczyną dziwacznych, szkodliwych “koalicji”

To nie „paradoksy”, lecz świadome OSZUSTWA ordynacji „proporcjonalnej”.

===================================================

Artykuł ten “przeczytało” dotąd 1480 osób. I żadna nie zasygnalizowała mi, że bez TABEL jest niezrozumiały !! Umieściłem go 5 miesięcy temu.

O tempora !! O mores!! Rozpacz.

Umieszczam więc jeszcze raz, by chętni jednak CZYTALI ze ZROZUMIENIEM. Dodaję BOLD, by łatwiej się czytało. md

[Alina: Rzucili okiem. Nie czytali więcej niż kilkanaście linijek. Tekst jest b. długi i wymaga skupienia i czasu.]

====================================

[z książki „Otwarta Księga”, Romuald Lazarowicz i Jerzy Przystawa. W ciągu dwóch dziesięcioleci pozycja ta ZNIKŁA z wszystkich portali, a była na co najmniej sześciu. Znikła też z google.. MD]

============================================

Krzysztof Ciesielski. Ordynacja paradoksalna?

Obowiązująca w Polsce ordynacja wyborcza nosi nazwę „proporcjonalnej”. Znaczenie tego słowa jest dobrze znane, o proporcjonalności uczone są na lekcjach matematyki dzieci w szkole podstawowej.

Tymczasem przydział mandatów w Sejmie otrzymany w wyniku takiej ordynacji może z proporcjonalnym rozdziałem nie mieć nic wspólnego.

Mogą się też zdarzyć rzeczy nad wyraz nieoczekiwane. Głos oddany na jednego kandydata może działać na korzyść kogoś zupełnie innego. Może się okazać, że dwa ugrupowania. zdobędą tyle samo głosów, ale przypadną im w udziale różne liczby miejsc w parlamencie. Partia może przekonać do swojego programu dodatkowych wyborców i w efekcie… stracić mandaty! A kandydat, na którego nikt nie głosował, może zostać posłem.

Jak to możliwe?

Aby odpowiedzieć na postawione pytania, należy dokładniej przeanalizować sposób, według którego oddane głosy przeliczane są na mandaty w Sejmie RP. I tu nie sposób nie zauważyć, że w tej, podstawowej przecież, sprawie społeczeństwo polskie jest informowane w sposób nad wyraz powierzchowny – o ile w ogóle można tu mówić o jakiejkolwiek informacji.

Telewizja, prasa, radio z upodobaniem cytują wyniki rozmaitych sondaży, opinie wypowiedziane przez rozmaitych polityków (czesto wyrwane z kontekstu), mówi się o prawyborach…

Tymczasem o sposobie liczenia głosów wspomina się niesłychanie rzadko, a to przecież podstawowa sprawa! Wyborca powinien wiedzieć, co z jego głosem się dzieje. Tymczasem traktowany jest on według zasady: „ty zagłosuj, a my już dobrze wiemy, co z twoim głosem zrobić”.

Metoda liczenia głosów

Posłów wybiera się oddzielnie w każdym województwie, przy czym liczby mandatów do obsadzenia nie są w poszczególnych okręgach identyczne. Najwięcej jest ich w okręgu miasta Warszawy (l7), najmniej w województwach chełmskim i bielsko-podlaskim – po 3. Poszczególne partie zgłaszają w okręgu listy wyborcze. W zależności od otrzymanych głosów niektórym partiom przyznaje się określoną liczbę mandatów. Według jakiej zasady?

Zobaczmy na przykładzie.

Przypuśćmy, że mamy do dyspozycji 10 mandatów. Najwięcej głosów uzyskali przedstawiciele partii: Partii Piłkarzy, Partii Narciarzy, Partii Koszykarzy, Partii Rugbystów, Partii Tenisistów, Partii Lekkoatletów i Partii Siatkarzy (nazwy partii nieistniejących użyte zostają celowo, by uniknąć jakichkolwiek analogii z polską sytuacją polityczną; zobaczmy po prostu, co z takiej ordynacji może – teoretycznie – wyniknąć i do czego może doprowadzić stosowanie jej w praktyce).

Rozkład głosów przedstawia tabela 1.

Załóżmy ponadto, że Narciarze w skali kraju nie otrzymali 5% głosów, natomiast pozostałym partiom to się udało. Oznacza, to, że głosy, które padły na Narciarzy, nie są liczone przy rozdziale mandatów (o czym mowa będzie za chwilę). Liczby „dające” mandaty zaznaczone są tłustym drukiem (tabela 1).

Co oznaczają liczby w dalszych kolumnach tabelki? One właśnie wpływają na przyznanie danej partii odpowiedniej liczby mandatów. Otóż dzielimy liczby uzyskanych głosów kolejno przez 1, 2, 3, 4…, czyli przez kolejne liczby naturalne. Spośród uzyskanych wyników wybieramy największe – tyle, ile mamy mandatów do rozdzielenia (w naszym przypadku dziesięć; w tabeli wyniki dające mandat podane są tłustym drukiem). Każda z partii dostaje tyle mandatów, ile wyników z „pierwszej dziesiątki” udało się jej uzyskać. W pewnym momencie wypisywania wyników w tabeli widać wyraźnie, że nie dadzą one już danej partii mandatów; wówczas przestajemy je wypisywać. I jeszcze jedno: gdyby do ostatniego „wchodzącego” miejsca kandydowały dwie partie z takimi samymi liczbami, to mandat – otrzymuje to ugrupowanie, na które padło więcej głosów.

W Sejmie zasiadają jednak konkretni ludzie. Jak ich wybrać? Otóż każda partia zgłasza swoją listę, a wyborca, głosując na dane ugrupowanie, wybiera z tej listy jednego kandydata. Mandaty (tyle, ile ich przypadło tej partii) otrzymują ci, którzy zdobyli na okręgowej partyjnej liście najwięcej głosów. W przypadku remisu decyduje kolejność na liście. I jeszcze jedno. Otóż obowiązuje „próg wyborczy”. Oznacza to, że mandaty dzielone są jedynie między te partie, które w skali kraju (nie okręgu!) uzyskają wystarczająco dużo głosów.

Próg ten wynosi dla partii 5%, dla koalicji wielopartyjnych – 8%. W naszym przykładzie zakładamy, że w okręgu bardzo popularne są sporty zimowe, wiec Narciarze zdobyli tu drugie miejsce. Tymczasem w skali kraju Partia Narciarzy wypadła znacznie słabiej, nie zdobyła 5%, w związku z czym nie bierzemy jej pod uwagę przy rozdziale.

Tą metodą wybiera się 391 posłów; pozostałych 69 miejsc przyznawanych jest również według opisanego schematu, ale na podstawie wyników ogólnopolskich, dla osób z list krajowych, to znaczy zgłoszonych „centralnie” przez poszczególne partie (przy czym rozdziela się je wyłącznie między ugrupowania, które otrzymały ponad 7% głosów). Tu mandaty otrzymują osoby niezależnie od otrzymanych głosów – na podstawie kolejności na liście krajowej danej partii. Już pobieżna analiza przykładu pokazuje, że mogą tu zaistnieć dziwne dysproporcje i wyniki wyborów według tej ordynacji nie muszą współgrać z wolą wyborców. Piłkarze dostali dokładnie dwukrotnie więcej głosów niż Koszykarze, mandaty zaś rozłożyły się w stosunku 5:2. Koszykarze mają niemal trzykrotnie więcej głosów niż Lekkoatleci, ale mandaty podzielono w stosunku 2:1. Z kolei Rugbyści i Lekkoatleci mają po jednym mandacie, choć pierwsi dostali prawie dwa razy więcej głosów niż drudzy (16000:8400), co raczej przeczy proporcjonalności.

Może są to jednak drobne niedokładności, które można zbagatelizować, a w skali kraju nie będą one miały istotnego znaczenia. Nic z tych rzeczy! Gdy zbierzemy razem głosy w różnych okręgach, może się okazać (o przykłady bardzo łatwo), że Partia A zbierze znacznie więcej głosów niż Partia B, ale mandatów mniej… Na ten temat bardziej szczegółowo za chwilę.

Zyskać głosy, stracić mandat

Wyobraźmy sobie teraz, że Rugbyści stracili 1400 głosów i głosy te zostały oddane na Koszykarzy. Zgodnie z logiką, dopuszczalne powinny być jedynie dwie możliwości. Pierwsza, że zmiana preferencji wyborców była tak mała, że nic się w rozdziale mandatów nie zmieniło. Druga, że Rugbyści stracili mandat (mandaty) na korzyść Koszykarzy. Zobaczmy jednak, jak to wygląda w praktyce. Te wyniki zaznaczone są kursywą (mandaty zaś wytłuszczoną kursywą.

I cóż się stało? Koszykarze istotnie zyskali dodatkowy mandat. Ale bynajmniej nie kosztem Rugbystów! Mandat stracili Lekkoatleci, choć liczba ich zwolenników w żaden sposób się nie zmieniła. Opisana sytuacja nie jest jeszcze najbardziej groteskowa; zmiana preferencji przez niewielką liczbę wyborców może doprowadzić do bardziej paradoksalnych konsekwencji.

Oto następny przykład: wyobraźmy sobie, że w okręgu startują tylko trzy partie: Partia Pingpongistów, Partia Brydżystów i Partia Szachistów. Mandatów do rozdziału jest 6. Przypuśćmy też, że tuż przed wyborami Pingpongiści zdecydowali poprowadzić ostrą kampanię negatywną przeciwko Brydżystom, którzy byli ich najpoważniejszymi rywalami. Kampania odniosła skutek – aż 800 osób zrezygnowało z głosowania na Brydżystów. Większość z nich przerzuciła swe głosy na Pingpongistów – i to spora większość, bo aż trzy czwarte, 600 osób. Pozostałe 200 zrezygnowało co prawda z popierania Pingpongistów, ale zagłosowało na inne ugrupowanie – na Szachistów. Popatrzmy teraz, jaki był efekt owej zmiany głosów.

Wyniki przedstawia Tabela 2; w górnych rzędach pokazane są rezultaty – bez przerzucenia 800 głosów, W dolnych zaś (kursywą) – rezultaty po zmianie opinii przez 800 głosujących. I co otrzymujemy w efekcie? Brydżyści stracili głosy, ale nie stracili mandatu. Większość ze straconych przez Brydżystów głosów zyskali Pingpongiści i… stracili jeden mandat!

Wcześniej mandat ten dawała im liczba 3000 (ich głosy podzielone przez 3) porównana z 2980 głosami oddanymi na Szachistów, teraz jednak wynik odpowiedniego dzielenia to 3150, Szachiści zaś mają głosów 3180.

Taki może być efekt ordynacji nazywanej „proporcjonalną”. Ugrupowanie zyskuje głosów więcej niż ktokolwiek inny kosztem drugiego, ale traci mandat, to drugie nie traci zaś nic.

Konsekwencje progu wyborczego

Teraz zajmijmy sie konsekwencjami wprowadzenia progu wyborczego w skali kraju. Wydawać by się mogło, że idea wyeliminowania partii z małym poparciem jest słuszna. Zobaczmy jednak, jak to wygląda w praktyce. Przede wszystkim zauważmy, że (w naszym pierwszym przykładzie) mimo autentycznie dużego poparcia w rejonie, żaden Narciarz do parlamentu nie wejdzie.

A co by było, gdyby Narciarzom udało się jednak przekroczyć w skali kraju pięcioprocentowy, próg wyborczy? W badanym okręgu nic się nie zmieniło, ale dostali trochę głosów więcej gdzieś na drugim końcu kraju. Być może była to kwestia jedynie kilku głosów. Jak taka zmiana wpłynie na rozdział mandatów w naszym okręgu? Narciarze dostaną trzy mandaty. Po jednym mandacie stracą: Piłkarze, Koszykarze i Lekkoatleci. W efekcie Lekkoatleci zostaną w ogóle bez mandatu – i to jest kolejny zaskakujący rezultat ordynacji. Od czego zależy mandat dla Lekkoatlety? Nie od głosów na jego partie, ale od głosów na partie Narciarzy; ponadto nie od głosów na Narciarzy w jego okręgu, ale od głosów oddanych zupełnie gdzie indziej – gdzieś, gdzie, być może, Lekkoatleci w ogóle nie startują…

Wyniki po zmianie zaznaczone są kursywą w tabeli 3.

========================================

Efekty wprowadzenia progów mogą być znacznie bardziej paradoksalne. Oto następny przykład. Przyjmijmy, że w pewnym okręgu głosuje 100 000 osób do rozdziału jest zaś 10 mandatów. Załóżmy, że w okręgu tym ogromna większość głosów padła na partie Kajakarzy i Żeglarzy (schemat podany jest w tabeli 4).

Omawiany okręg był jednak w skali kraju okręgiem nietypowym. Gdzie indziej pływanie na kajakach i żeglowanie nie cieszyło się zbyt wielkim poparciem, zatem te dwie partie wypadły znacznie gorzej i w skali kraju nie przekroczyły progu. Zgodnie z ordynacją, w omawianym okręgu nie mogą nie dostać! Ale mandaty trzeba rozdzielić, 10 mandatów otrzymają wobec tego partie, na które w sumie padło 4000 głosów (czyli 4% głosów w tym okręgu).

W innym okręgu 4000 głosów może (przy tej samej liczbie wyborców i mandatów) nie wystarczyć nawet na jeden mandat – jeśli na przykład 100 000 głosów podzieli się równo na 10 partii. A potem, w parlamencie, wszystkie mandaty warte są tyle samo.

Czy osoby wybrane w ten sposób można nazwać przedstawicielami wyborców? Czy reprezentacja omawianego okręgu w parlamencie jest jego autentyczną reprezentacją? Jak ważna w kampanii wyborczej może być dobra znajomość preferencji wyborców w poszczególnych okręgach! Załóżmy, iż ktoś wie, że w pewnym okręgu dużo głosów padnie na partie z niewielkim poparciem w kraju. Owocnym posunięciem może być wówczas dobra kampania wyborcza jego partii w tym właśnie okręgu. Poparcie wyborców w takim rejonie może zaprocentować mandatami uzyskanymi jako efekt znacznie mniejszej liczby głosów niż gdzie indziej.

Jaka jest prawdziwa rola pięcioprocentowego progu? Wbrew pozorom, nie jest nią eliminowanie partii z małym poparciem!

Oto przykład następny. Tym razem dane przedstawione w tabeli (tabela 5) są autentyczne – pochodzą z jednego z większych okręgów w Polsce. Dla rozważań matematycznych nie jest ważne jednak, które partie uzyskały które wyniki, ani też, z którego roku były to wybory. Glosy są tym razem podane w procentach. Przypuśćmy, że do rozdziału było 10 mandatów.

I cóż się dzieje? Nawet wynik 5,8% mandatu nie dal – ostatnia liczba, która przyniosła partii miejsce w parlamencie, to 6,75. Partia z poparciem dokładnie 5% otrzymałaby mandat dopiero wtedy, gdyby było ich do rozdziału 14 (bo poza „wchodzącymi” już dziesięcioma liczbami, większe są jeszcze 6,03, 5,8 oraz 5,25). Okręgów, w których można zdobyć ponad 10 miejsc w Sejmie, jest bardzo mało. Praktycznie wiec wynik poniżej 5% i tak mandatu nie da, ewentualnie w paru jednostkowych przypadkach i przy specyficznym, sprzyjającym tej partii układzie głosów.

Właśnie.

Chyba że przy rozdziale nie będą uwzględnione niektóre z partii, które otrzymały wyniki wyższe. „Wycięcie” paru z nich da fotele poselskie ugrupowaniom z mniejszym poparciem. Głównym efektem progów jest pozbawienie mandatów ugrupowań, które mają mocne poparcie lokalne, ale w skali kraju słabsze. Czy o to chodzi?

Zauważmy też, że jeśli ktoś zechce kandydować samodzielnie, bez wsparcia jakiejkolwiek partii, to nie wejdzie do Sejmu nawet wtedy, gdy zdobędzie WSZYSTKIE głosy w swoim okręgu. W skali kraju nie przekroczy progu! Posłami zostają ludzie, w Sejmie zasiądą jednak ludzie, nie partie. Poświęćmy teraz chwilę uwagi konkretnym osobom wybranym do parlamentu. Przypuśćmy, że (w przykładzie z tabeli 2) wśród brydżystów jest jeden niezwykle popularny i głównie na niego głosowali wyborcy – do tego stopnia, że na 8800 głosów na tę partie aż 8799 padło na niego. Spośród pozostałych Brydżystów jeden zagłosował na siebie, dostał jeden głos, pozostali zaś – zero głosów. Zgodnie z podziałem mandatów, Brydżystom przypadły dwa – do Sejmu wejdzie zatem obywatel, na którego padł jeden głos jego własny.

Przykład powyższy jest oczywiście świadomie przerysowany; jednak i w praktyce większość głosów na daną listę pada na jedną osobę. W efekcie można otrzymać mandat poselski zdobywając (personalnie) głosów niewiele. Jeżeli partia dostała w okręgu 6 mandatów, przy czym wyborcy zaznaczali na liście głównie tego pierwszego, to nie tylko następni kandydaci mieli głosów niewiele, ale różnice między nimi miały charakter raczej przypadkowy.

Co z tego wynika? Przyjmijmy, że z listy Partii Piłkarzy do sejmu weszli Bramkarz, Lewoskrzydłowy, Prawoskrzydłowy i Stoper, przy czym lwia cześć głosów padła na Bramkarza. Jeśli jednak Stoper, Lewoskrzydłowy i Prawoskrzydłowy (wybrani, być może, wyłącznie głosami rodzin i znajomych) będą mieli w jakiejś sprawie inną opinie niż bramkarz, to niewiele on wskóra, choć właśnie Bramkarz ma prawdziwe poparcie wyborców. Ponadto po wyborach obaj skrzydłowi mogą przejść do Partii Hokeistów.

Głosowanie na konkretnego kandydata ma zatem znaczenie ewidentnie drugorzędne; popierając daną osobę, popieramy przede wszystkim listę partyjną. na której się ona znalazła, a praktycznie te osoby z listy, które od innych wyborców dostaną najwięcej głosów.

Z kolei przy rozdziale miejsc z list krajowych ważna jest jedynie kolejność na tych listach ustalona przez poszczególne partie. Może zostać posłem nawet osoba, na którą nie padł żaden głos! W parlamencie jednak wszyscy posłowie mają głosy tyle samo warte. Ów „niepersonalny” charakter wyborów widać w miarę upływu lat coraz bardziej, nikną nawet pozory. Dwa tygodnie przed wyborami w roku 1997 w wielu miastach Polski trudno było znaleźć dostępną publicznie informację o pełnych składach list okręgowych. Ile czasu wyborca miał na świadomą decyzję? A gdzie i kiedy są przed wyborami podawane pełne składy list krajowych? Przecież krzyżyk postawiony przez wyborcę w pewnym okręgu może zadecydować o wejściu do Sejmu piętnastej osoby z listy krajowej, osoby, o której wyborca absolutnie nic nie wie.

Wybory w okręgach a wynik krajowy

Jak już zostało wyżej wspomniane, po zebraniu wyników z okręgów dysproporcje mogą być – w skali kraju – olbrzymie.

Niezwykle istotny może też okazać się sposób podziału kraju na okręgi wyborcze. Oto przykład. Kraj zostaje podzielony na 50 idealnie równych okręgów: 25 na północy i 25 na południu. W każdym okręgu północnym wyniki są identyczne, analogicznie w każdym okręgu południowym. W południowej części kraju preferencje wyborców dzielą się idealnie równo między Partię Turystów Tatrzańskich i Partię Turystów Beskidzkich i nikt nie głosuje na inne ugrupowania. Jak natomiast wyglądają wyniki wyborów w północnej części? Tam połowa wyborców głosuje na Partię Turystów Nizinnych, a pozostałe glosy mieszkańców części północnej padają na przedstawicieli partii, które globalnie mają bardzo małe poparcie i w rezultacie do parlamentu nie wejdą.

Jaki będzie skład całego Sejmu? Mimo że partie Nizinna, Beskidzka i Tatrzańska mają idealnie takie same poparcie w kraju (każ z nich popiera 25% wyborców), parlament będzie się składał dokładnie w połowie ze zwolenników Nizin, natomiast dwie pozostałe partie zajmą po jednej czwartej miejsc.

Więcej! Jeżeli ktoś z Partii Turystów Nizinnych mieć będzie istotny wpływ na ukształtowanie granic okręgów wyborczych, to może je nieznacznie zmienić tak, aby któryś z południowych okręgów objął sobą kawałek części północnej – wystarczy wybranie w takim okręgu jednego Turysty Nizinnego, by jego partia miała w parlamencie bezwzględna większość.

Ktoś mógłby zarzucić, że podane powyżej przykłady są wielce abstrakcyjne, a w praktyce ewentualne dysproporcje w poszczególnych okręgach ulegną – po skompletowaniu parlamentu – wyrównaniu. Wystarczy jednak zagłębić się w wyniki wyborów do Sejmu w roku 1993, by stwierdzić, że podział mandatów i liczby oddanych głosów bardzo często nie mają ze sobą wiele wspólnego. Można zaobserwować np. takie sytuacje, że partia A ma (w przybliżeniu) cztery razy więcej głosów niż partia B, mandatów zaś dziesięć razy więcej; partia C ma trzy razy więcej głosów niż partia D, ale partia C ma, kilkadziesiąt miejsc w parlamencie, partia D zaś ani jednego… A co z głosami oddanymi na konkretne osoby? Prawie 150 posłów otrzymało w tych wyborach mniej niż 3 tysiące głosów (niekiedy znacznie mniej); rekordowy wynik należy do parlamentarzysty, który dostał 131 głosów.

Wybory do rad miejskich

Według „ordynacji proporcjonalnej” odbywają się u nas także wybory do rad w większych miastach. Tu jeszcze trudniej znaleźć informacje o sposobie glosowania, a różni się on od tego wykorzystywanego w wyborach do Sejmu. Różnice są dwie. Po pierwsze, nie obowiązuje próg pięcioprocentowy. Po drugie, by ustalić liczbę mandatów, dzielimy liczby głosów nie przez kolejne liczby naturalne, ale najpierw przez 1.4 , a potem kolejno przez liczby nieparzyste, czyli 3, 5, 7...

Zobaczmy to na przykładzie.

Tabela 6

Tu efekty – mimo braku progów – mogą być nawet bardziej paradoksalne niż w przypadku ordynacji „sejmowej”. Na Partię Tenisistów padło 1400 głosów spośród 2770 oddanych, czyli ponad połowa; partia zdobyła bezwzględną większość głosów. Na sześć mandatów „do wzięcia” uzyskała jednak jedynie trzy, czyli równo połowę! Jej przedstawiciele nie mają większości, choć popiera ich ponad połowa, wyborców.

Może być jeszcze dziwniej. Wyobraźmy sobie, że startują trzy partie: Trójskoczków, Ornitologów i Entomologów, miejsc zaś do rozdzielenia jest siedem. Rozkład głosów i podział mandatów przedstawia tabela 7.

*) Analiza dotyczy wyborów według ordynacji obowiązującej do 1998 roku. Obecnie w wyborach do samorządów w dużych miastach (powiaty grodzkie) obowiązuje zarówno próg pięcioprocentowy, jak i dzielenie przez kolejne liczby naturalne (przyp. red).

Nie jest wykluczone, że wkrótce po wyborach Ornitolodzy 1 Entomologowie zawiążą koalicję. I oto widzimy rzecz ciekawą: choć w sumie mają mniejsze poparcie niż Trójskoczkowie (popiera ich łącznie 2016 osób, Trójskoczków zaś 2100), to mają w radzie czterech przedstawicieli, a Trójskoczkowie trzech. Absolutna wiekszość wśród wyborców mają Trójskoczkowie, ale to ich przeciwnicy mają większość w parlamencie… Gdyby o mandaty ubiegały się tylko dwie partie: Trójskoczków i Przyrodników, przy czym Przyrodnicy mieliby poparcie nieznacznie mniejsze (i dokładnie wiedzieli jakie), to mogliby się sztucznie podzielić na Ornitologów i Entomologów, by dzięki temu manewrowi zyskać większość w radzie miasta. Konsekwencje tej metody liczenia mogą być naprawdę oryginalne. Wyobraźmy sobie, że w pięciomandatowym okręgu zdecydowanie najwięcej głosów (900) otrzymali Żonglerzy, przy czym poszczególnych kandydatów poparło (odpowiednio) 181,180,180, 180 i 179 osób. Drugim z kolei ugrupowaniem byli Woltyżerzy; dostali zaledwie 142 głosy (w rozkładzie: 30 + 28 + 28 + 28 + 28). Dzieląc liczbę 900 przez 1.4. itd otrzymujemy kolejno: 642, 300 180,128, 100. Cóż to oznacza? Do Rady wejdzie czterech Żonglerów i jeden Woltyżer, gdyż 142:1,4 = 101,4 .

KAŻDY z żonglerów dostał więcej głosów niż wszyscy woltyżerzy razem wzięci, nie mówiąc już o tym, że Żongler z najmniejszym poparciem dostał sześć razy więcej głosów niż Woltyżer z poparciem największym. Tym niemniej jeden z Żonglerów odpada na rzecz Woltyżera.

Co powiedzieć o ordynacji, która dopuszcza takie możliwości?

Proporcjonalna czy paradoksalna?

Obowiązująca ordynacja, choć nosi nazwę „proporcjonalna”, wcale proporcjonalną nie jest. Słowo „proporcjonalny” ma swoje znaczenie, podawane w słownikach, a także na lekcjach matematyki w szkole podstawowej. Znaczenie to wielce odległe jest od tego, co obserwujemy w ordynacji. Można by ją raczej nazwać „paradoksalną”, ewentualnie „partyjną” (bo głosujemy na partie, człowiek się prawie wcale nie liczy). Może jednak, gdyby wprowadzono którąś z tych nazw, to – choć bardziej odpowiadają one rzeczywistości – więcej osób mogłoby przeciwko tej metodzie zaprotestować…

Udowodniono (matematycznie), że niezależnie od tego, w jaki konkretnie sposób będziemy dzielić głosy oddane „na listy” mię- dzy poszczególne partie, to zawsze zaistnieć mogą paradoksalne sytuacje w rodzaju opisanych powyżej. Czyli, na przykład, takie, że partia A zabiera głosy partii B, ale to właśnie ona straci mandat, a nie partia B. „Proporcjonalny” podział mandatów w uzależnieniu od głosów jest niemożliwy.

Ponadto — podkreślmy jeszcze raz — jedną z podstawowych zasad obowiązujących w wyborach powinna być jasność i powszechna dostępność metody, według której liczone są głosy. Nie może być tak, by podejrzewano, że posłowie wybierani są według zasady podobnej do tej ze starego wierszyka: „Urna to jest urządzenie, co ma dziwne kółka choć głosujesz Mikołajczyk, wychodzi Gomułka. . . ”.

Kilka słów o sondażach przedwyborczych

Po podanych (nieraz jako główna informacja) wiadomości, wynikach słyszymy: „zbadano 1000 osób, dopuszczalny błąd wynosi 3%”. Takie sformułowanie oraz podawanie składu Sejmu opracowanego według wyników takiego sondażu to dezinformacja oraz nadużycie praw statystyki. Zdanie „dopuszczalny błąd to 3%” sugeruje, że błąd większy zdarzyć się nie może, a tak nie jest. Badania przeprowadzane są według specjalnych, naukowo opracowanych, precyzyjnych testów. I gdy się podaje oszacowanie błędu, należy bezwzględnie podać dwie liczby. na przykład: „Z prawdopodobieństwem 80% błąd nie będzie większy niż 3%” – a

w ogóle najuczciwsze byłoby sformułowanie tego inaczej. „Partia Filantropów osiągnie wynik między 5% a 15% z prawdopodobieństwem 80%.

Przecież fakt, że coś jest mało prawdopodobne, nie znaczy, że jest niemożliwe. Błąd może więc być większy! Często po uwzględnieniu dodatkowych czynników owo „mało prawdopodobne” staje się realne.

Zauważmy: bada się tysiąc osób, a wyborców jest prawie 30 milionów. Jeden ankietowany reprezentuje 30 tysięcy ludzi!

To nie wszystko. W badaniach statystycznych dotyczących opinii ludzi, w tym preferencji wyborczych, należy w interpretacji danych zachowywać daleko idącą ostrożność. Tu błąd może być znacznie większy niż w przypadku badań rzeczy „mierzalnych” (jak wzrost czy waga); opinie ludzkie są zbyt chwiejne, zmieniają się w zależności od okoliczności, nawet od nastroju ankietowanego w danej chwili czy sposobu stawiania pytań przez ankietera. Wiele osób nie jest zdecydowanych, co zmniejsza liczbę 1000 badanych. A poza tym, można kłamać.

Wyjątkowym nadużyciem jest zaś przewidywanie składu Sejmu na podstawie sondażu na próbce 1000 osób. Mandaty przydzielane są niezależnie w województwach. Wiemy, że wyniki wyborów w różnych województwach znacznie różnią się między sobą. Poza tym różnym okręgom przydzielane są różne liczby mandatów. W jednym okręgu 10% głosów może dać dwa mandaty, w innym – ani jednego. By być rzetelnym, symulacje podziału mandatów należałoby przeprowadzić oddzielnie w każdym województwie (a i to jest ryzykowne, zwłaszcza przy obowiązującej ordynacji wyborczej; o mandacie dla partii może zdecydować kilka głosów, i to oddanych na zupełnie inną partię).

Tymczasem skoro zbadano 1000 osób, to na jedno województwo przypada średnio osób 20 Zmiana opinii jednej osoby to zmiana 5% głosów w przeprowadzanej symulacji! Dysproporcje w poszczególnych województwach mogą mieć olbrzymi wpływ na rozdział mandatów. Czy takie modele mogą być reprezentatywne?

Podczas referendum konstytucyjnego ankieterzy w punktach wyborczych zebrali opinie kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Nie jednego tysiąca, ale znacznie, znacznie więcej. Nie jakiś czas przed referendum, ale tuż po głosowaniu! Możliwe odpowiedzi były tylko dwie, nie mieliśmy kilkunastu partii do wyboru. Podział na województwa nie mial wpływu na ostateczne wyniki. I wówczas błąd w stosunku do wyników faktycznych wyniósł więcej niż 3%! Przy- pomnijmy też, że kilka tygodni przed referendum konstytucyjnym sondaże mówiły o znacznej przewadze zwolenników konstytucji – a okazała sie ona minimalna.

Warto również przypomnieć, że w wyborach 1997 błąd w analogicznych badaniach (przeprowadzanych w dniu wyborów) co do frekwencji wyborczej (czyli w sprawie, w której kłamać sie raczej nie da, a możliwości są tylko dwie) wyniósł – bagatela! – 11 procent…

Czy można wybierać inaczej?

Czy w związku z przedstawionymi wadami ordynacji nazywanej „proporcjonalną” istnieje jakieś wyjście? Uważam, że zdecydowanie lepsza jest ordynacja nazywana Większościową, stosowana z powodzeniem w wielu krajach. Na czym ona polega? Cały kraj należy podzielić na okręgi i w każdym z nich wybierać dokładnie jednego posła. Zasada wyboru jest bardzo prosta: jeśli ktoś dostał ponad połowę głosów, wygrywa; jeśli nikogo takiego nie ma, dwóch najlepszych przechodzi do drugiej tury, gdzie wygrywa ten, który ma głosów więcej.

Wyborca głosuje na konkretnego człowieka – swojego reprezentanta. Jasne i zrozumiałe, a także bardziej praktyczne – pamiętamy ogromne „książeczki” do głosowania, w których należy zaznaczyć jeden krzyżyk. Znacznie bardziej obiektywny wynik (przy braku 50% poparcia) daje co prawda metoda odkreślania z listy kandydata z najsłabszym wynikiem i kolejnych głosowań – aż do skutku. Tak można jednak wybierać na zebraniach, gdy liczenie głosów trwa krótko i wkrótce po głosowaniu można przystąpić do następnej tury. Gdy wchodzimy do lokali wyborczych, nie należy przekraczać dwóch tur.

Oczywiście, i ta metoda ma wady – na przykład taką, że partie z całkiem sporym poparciem mogą mieć niewielu przedstawicieli w Sejmie. Jednak jej zalety w porównaniu z ordynacją u nas obowiązującą są niepodważalne. Po pierwsze, przy ordynacji „większościowej” do parlamentu nie uda się wejść nikomu ze znikomym poparciem; głosów oddanych na przyszłego posła musi być naprawdę sporo. To oznacza, że poseł – personalnie – został wybrany rzeczywiście przez wyborców, a nie na skutek odpowiedniego dzielenia głosów miedzy kandydatów na liście partyjnej. Nie można zostać wybranym jedynie głosami rodziny i znajomych, dzięki poparciu udzielonemu danej partii. W efekcie tak wybrany poseł naprawdę przed kimś odpowiada.

Po drugie, metoda ta nie wprowadza wyborców w błąd, niczego nie udaje. Zwolennicy ordynacji „proporcjonalnej” często głoszą, że przy jej zastosowaniu dzielenie mandatów odbywa się w sposób proporcjonalny i sprawiedliwy. Widzieliśmy na przykładach, jak z tym może być. Po trzecie, idea liczenia głosów jest prosta, jasna i klarowna – a to sprawa podstawowa; wyborcy muszą wiedzieć, w jaki sposób ich głosy zamieniają się na mandaty poselskie. Po czwarte, w ordynacji Większościowej nie może zdarzyć się absurdalna sytuacja polegająca na tym, że część wyborców zrezygnuje z głosowania na kandydata A, większość z nich poprze kandydata B, po czym kandydat B straci mandat, kandydat A zaś nie straci nic. Po piąte, przy tylu organizacjach kandydujących u nas w wyborach niemal pewne jest, że głosy rozdziela się na kilka ugrupowań. Teraz trzeba wyłonić „większość parlamentarną”, pogodzić parę partii… Przykłady znamy z lat ubiegłych. Zazwyczaj partia wchodząca w koalicje rezygnuje z niektórych punktów swego programu wyborczego. A mogły to być właśnie te punkty, które przeważyły szalę przy decyzji niejednego wyborcy. Przy ordynacji „proporcjonalnej” praktycznie nikt sam nie zdobędzie większości. Przykłady wielu kraj ów pokazują, że tam, gdzie wybory są przeprowadzane metodą „proporcjonalną” rządy są nie- stabilne, posłowie w parlamencie zajmują się często przede wszystkim sporami partyjnymi… Czy o to chodzi?

Przy ordynacji większościowej są duże szanse, że najmocniejsze ugrupowanie zdobędzie ponad 50% mandatów, będzie rządzić samo. Czy to źle? Zobaczmy, jak zrealizują swoje programy, obietnice – bez ustępstw na rzecz koalicjanta! Jeżeli ich działalność wyborcom się nie spodoba, to w następnych wyborach przepadną. W wielu, bardzo wielu sprawach wygrywa najlepszy. Czy to przy staraniu się o pracę, czy w sporcie, czy w rozmaitych konkursach…

Przy głosowaniu decydującym o Nagrodzie Nobla może się zdarzyć, że osoba uzyskująca przewagę jednego głosu nad drugą dostaje wszystko – ta druga nic. Dlaczego w tak ważnej sprawie, jak wybory naszych przedstawicieli, ulega się złudnej argumentacji: „podzielić sprawiedliwie”? Tym bardziej że nie jest to ani sprawiedliwe, ani skuteczne.

Kolejny argument związany jest ze wspomnianymi wcześniej tak popularnymi u nas sondażami przedwyborczymi. Ich wyniki są z lubością przytaczane przez telewizję, prasę… Jak już wiemy, informacje te są podawane z nadużyciem praw statystyki, wprowadzają wyborcę w błąd. Nieraz, gdy wyborca słyszy, że według sondaży jego partia nie wejdzie do parlamentu, zmienia swoją decyzję iw efekcie głosuje na kogoś innego. Główną rolę przy podejmowaniu decyzji może odegrać podana przez telewizję informacja o tym, co usłyszeli ankieterzy od 1000 ludzi w kraju!

Można się zastanowić, czy przypadkowo głównym celem podawania wyników sondaży nie jest odpowiednie „nastawienie” wyborców, „nakręcanie opinii”? Przy ordynacji większościowej taka manipulacja nie mogłaby mieć miejsca.

Kilka słów o Senacie

Wydawać by się mogło, że ordynacja Większościowa jest u nas stosowana przy wyborach do Senatu. Wyborca głosuje tu na dwie osoby (w województwach warszawskim i katowickim na trzy); najlepsi zostają senatorami.

Okazuje się jednak, że pozory mylą… Głosowanie jednocześnie na dwie osoby może w zasadniczy sposób zmienić wyniki wyborów; taka metoda jest wypaczeniem idei ordynacji większościowej. Ponadto obecnie nie ma drugiej tury wyborów, co przy licznym gronie kandydatów powoduje, że może zostać wybrany kandydat o niewielkim poparciu.

I tu można podać ciekawe przykłady. Oto jeden z nich. Przyjmijmy, że w pewnym województwie zdecydowanie największe poparcie (bo aż 60% wyborców) ma pan Żabacki, natomiast po 20% osób popiera panów Abackiego i Babackiego. Bezdyskusyjnie pan Żabacki powinien zostać senatorem – jest ewidentnie najlepszym kandydatem. Nie jest potrzebna nawet druga tura! Tymczasem może się zdarzyć, że przy głosowaniu na dwie osoby polowa zwolenników Żabackiego poprze również Abackiego, druga połowa zaś Babackiego. Jeżeli ponadto zwolennicy Abackiego jako tego drugiego wskażą Babackiego i Vice versa, to panowie Abacki i Babacki otrzymają po 70% głosów i to oni wejdą do Senatu, wyprzedzając Żabackiego z 60%.

Ponadto jedną z zasad ordynacji większościowej jest by w okręgach było mniej więcej tyle samo wyborców. Okręgami zatem nie mogą być województwa! Po wyborach w roku 1993 można było usłyszeć stwierdzenia, skierowane do zwolenników ordynacji większościowej „przecież w wyborach do Senatu ona obowiązywała, i tam wyniki były podobne… ” .

Jest to wielkie nieporozumienie. Po pierwsze, ordynacja senacka nie jest, jak zostało zaznaczone wyżej – „klasyczną” ordynacją większościową.

A po drugie – ale najważniejsze – nie o to przecież chodzi! (choć wydaje się, że część osób odpowiedzialnych za wprowadzenie u nas ordynacji „proporcjonalnej” ma inne poglądy). Jeżeli już „bawimy się w te klocki” i organizujemy wybory, to organizujmy je najlepiej, jak można, i „grajmy czysto”. Nie można patrzeć na ordynację wyborczą z punktu widzenia: „która metoda jest dla mnie najlepsza”. Należy przemyśleć, która metoda da nam Sejm autentycznie wybrany, Sejm zajmujący się przede wszystkim ćwiczeniem dobrego prawa, nie zaś sporami partyjnymi.

A na to odpowiedź jest jednoznaczna.

===============================================

Przykład z 2024 roku:

Wybory Samorządowe

2024 7 kwietnia wybory.gov.pl/samorzad2024/pl/sejmik_wojewodztwa/okreg

Dane z 83 na 83 (100,00%) obwodów głosowania

Wyniki w niżański w okręgu wyborczym nr 3 w wyborach do Sejmiku Województwa Podkarpackiego

Wyniki w okręgu wyborczym nr 3 w wyborach do Sejmiku Województwa Podkarpackiego

Kandydaci, którzy uzyskali mandat

DRAUS Ewa Maria, PIECH Kamila Barbara, ROMANIUK Bogdan Piotr, KNAP Renata Czesława, BUTRYN Renata Celina

Okręg wyborczy nr 3 w wyborach do Sejmiku Województwa Podkarpackiego

Zasięg m. Tarnobrzeg; pow. kolbuszowski; pow. niżański; pow. stalowowolski; pow. tarnobrzeskiLiczba mandatów5

Wyniki w niżański

Lista numer 1 – KOMITET WYBORCZY PRAWO I SPRAWIEDLIWOŚĆ

NrNazwisko i imionaMiejscowość zamieszkaniaWiekPoparcie partii politycznej lub organizacjiLiczba głosów na kandydataProcent głosów na kandydataWyniki
1DRAUS Ewa MariaKolbuszowa642 2138,48%Kandydatka uzyskała mandat
2PIECH Kamila BarbaraStalowa Wola412 4809,51%Kandydatka uzyskała mandat
3ROMANIUK Bogdan PiotrLipnica576012,30%Kandydat uzyskał mandat
4BABIEC Andrzej BogdanTarnobrzeg513561,36%
5WASYLISZYN Michał JerzyCholewiana Góra395 91422,67%
6STASIAK WiktorTarnobrzeg625952,28%
7KNAP Renata CzesławaStalowa Wola521 2584,82%Kandydatka uzyskała mandat
Razem13 41751,43%

Dlaczego wybory w Polsce są takie jakie są?

Dlaczego wybory w Polsce są takie jakie są?

Wysłane przez Alina@Warszawa w 08-04-2024 naszeblogi.pl/dlaczego-wybory-w-polsce

Pytanie dotyczy i wyników i systemu wyborczego.  Alina@Warszawa

O tym jak działa przyjęty system wyborczy można sobie poczytać tu: OSZUSTWA wmontowane w ordynację „proporcjonalną” przyczyną dziwacznych, szkodliwych “koalicji”(link is external) – To nie „paradoksy”, lecz świadome OSZUSTWA ordynacji „proporcjonalnej”. 

System wyborczy to tak naprawdę czysta matematyka, kombinacje liczbowe, procentowe. 
Ten “nasz” jest tak ułożony, że po pierwsze rzadko kto orientuje się jak działa, a jak głosować wyborca dowiaduje się tuż przed wyborami, oczywiście jeśli uda mu się trafić na telewizyjne szkolenie. Tak było i tym razem. Dokonywaliśmy kilku wyborów, bo i prezydenta (burmistrza, wójta) i członków sejmików wojewódzkich, i radnych rad powiatów, i radnych miejskich (dzielnicowych). 
Może kiedyś się dowiemy jacy matematycy robili symulacje przed wprowadzeniem tego systemu wyborczego w Polsce (przypominam, że to SLD, czyli przefarbowane komuchy z Kwaśniewskim i Millerem wprowadzili nam “nową” konstytucję i nowy system wyborczy w 1997 roku). Starym nie trzeba mówić kim są Miller i Kwaśniewski, ale młodzi mogą nie wiedzieć jeszcze, że to stare czerwone wygi, marionetki rosyjskie, członkowie PZPR od wczesnej młodości, To podkomendni Kiszczaka i Jaruzelskiego, elementy sowieckiego aparatu terroru na Polskę i Polaków,
Jest wiele dowodów, że ten aparat wciąż trzyma się mocno (szczególnie w sądach i prokuraturze). Już sama obecność obu panów w przestrzeni publicznej współczesnej Polski o tym świadczy – w innych czasach (w niepodległej Polsce) byliby osądzeni za zdradę główną i dawno zlikwidowani, albo jeśli sąd znalazłby jakieś okoliczności łagodzące – siedzieliby w odosobnieniu do końca żywota. Na pewno nikt by ich nie zapraszał do studia telewizyjnego w roli gościa – co najwyżej świadka historii odbywającego należną karę. 
Jest więc bardzo możliwe, że matematyczne mechanizmy “polskiego” systemu wyborczego zostały przebadane np. na jakimś uniwerku w Moskwie, może w konsultacji z Tel Avivem, a podstawą była rzeczywista (nieznana nam Polakom) faktyczna liczba rosyjskiej, żydowskiej, niemieckiej i ukraińskiej agentury (czytaj mniejszości etnicznej, pod zmienionymi polskimi nazwiskami).  Te symulacje matematyczne doprowadziły do wprowadzenia takiego systemu wyborczego. A przecież cały demokratyczny i wolny świat stosuje JOW-y i nikt nie bawi się żadnymi szemranymi metodami jak u nas d’Hondta.
No cóż – Rosja wciąż nas traktuje jak swoją kolonię, nawet jeśli inny kolonialny kolos usiłuje tu wprowadzać swoje interesy. Bo jak widać ten inny kolos docenia zalety ‘polskiego’ systemu wyborczego w utrzymywaniu tu swoich wpływów. 

O tym jak działałyby JOW-y pisał śp. prof. Jerzy Przystawa. Szczególnie w Polsce powiatowej, bo tam ludzie dużo lepiej się znają. 
W dużych miastach ludzie znają swoich polityków dużo mniej, przeważnie tylko z telewizji.  I tu wielką rolę odegrała i gra TVN. Wprawdzie Polsat był trochę wcześniej, ale chyba nie poczynił takich spustoszeń w mózgach wielkomiejskich mas najemnych pracowników, robotników i funkcjonariuszy jak TVN (N – to chyba od “Nowosti”?). 
Posłużę się prostym przykładem. Czy ktoś sobie wyobraża, że takie indywiduum jak Rafał Trzaskowski kandyduje na burmistrza np. Zakopanego, Pruszkowa, Kołobrzegu, Sandomierza, albo np. Wrześni? Warszawscy niewolnicy z niedotlenionych korporacji może i tak. Ale mieszkańcy tych miast potraktowaliby takiego kandydata stosownie do jego zasług, czyli wybraliby sobie kogoś innego. 
RT może być prezydentem Warszawy, miasta-bohatera tylko dlatego, że ma za sobą oszukańcze media, które przez 24h/dobę wciskają jego kandydaturę za pomocą technik goebbelsowskiej propagandy. Określenie, że RT ma za sobą media nie jest precyzyjne. On jest narzucany przez antypolskie media, po to żeby władza w najbogatszym polskim mieście – a więc największe publiczne pieniądze – była w rękach naszych wrogów, czyli w rękach ich człowieka – Rafała T.! 
Mnie zdumiewa tylko, że tak łatwo wcisnąć Rafała T. warszawiakom. A może nie mam racji, tu nie chodzi o wciskanie na siłę, tylko o informowanie tych wszystkich obcych, udających Polaków warszawiaków, żeby wybierali Trzaskowskiego we własnym interesie? 
Każdemu przypominam, że kiedy TVN rozpoczął nadawanie w Warszawie, to po miesiącu, dwóch, został wyłączony sygnał telewizji moskiewskiej, który był nadawany w Warszawie po wyborach w 1990 roku. Nikt z publicystów nigdy nie analizował tego dziwnego zjawiska telewizji moskiewskiej w Warszawie po 1990 roku. Ja czasami ją oglądałam i podziwiałam rosyjskie prezenterki za doskonałą elegancję w stroju i makijażu.

Ciekawe jak liczna jest mniejszość  rosyjska we współczesnej Warszawie? A żydowska? A ukraińska? 
Jeśli moje przypuszczenia są słuszne, to jest jakaś iskra nadziei, że może jakiś etniczny Polak odzyska kiedyś Warszawę. Tym bardziej, że jak widać nasi wrogowie nie dysponują żadnymi wybitnymi jednostkami, skoro wystawili na prezydenta Warszawy faceta w typie Trzaskowskiego, dupiarza, który za pomocą taśmy do papieru wstawia szybę w drzwi. Niestety obca zbyt liczna “mniejszość” wybrała tego typa znowu na prezydenta W-wy! W dodatku planuje wystawić go na prezydenta Polski. 


Tu czarno widzę, bo widziałam w Sejmie spektakl ze świecami chanukowymi, w którym brali udział wszyscy obcy – prawie wszyscy posłowie! I tylko poseł G. Braun zgasił te świece. Niestety tylko na 2 dni. 

===============================================

Przykład z 2024 roku:

Wybory Samorządowe

2024 7 kwietnia wybory.gov.pl/samorzad2024/pl/sejmik_wojewodztwa/okreg

Dane z 83 na 83 (100,00%) obwodów głosowania

Wyniki w niżański w okręgu wyborczym nr 3 w wyborach do Sejmiku Województwa Podkarpackiego

Wyniki w okręgu wyborczym nr 3 w wyborach do Sejmiku Województwa Podkarpackiego

Kandydaci, którzy uzyskali mandat

DRAUS Ewa Maria, PIECH Kamila Barbara, ROMANIUK Bogdan Piotr, KNAP Renata Czesława, BUTRYN Renata Celina

Okręg wyborczy nr 3 w wyborach do Sejmiku Województwa Podkarpackiego

Zasięg m. Tarnobrzeg; pow. kolbuszowski; pow. niżański; pow. stalowowolski; pow. tarnobrzeskiLiczba mandatów5

Wyniki w niżański

Lista numer 1 – KOMITET WYBORCZY PRAWO I SPRAWIEDLIWOŚĆ

NrNazwisko i imionaMiejscowość zamieszkaniaWiekPoparcie partii politycznej lub organizacjiLiczba głosów na kandydataProcent głosów na kandydataWyniki
1DRAUS Ewa MariaKolbuszowa642 2138,48%Kandydatka uzyskała mandat
2PIECH Kamila BarbaraStalowa Wola412 4809,51%Kandydatka uzyskała mandat
3ROMANIUK Bogdan PiotrLipnica576012,30%Kandydat uzyskał mandat
4BABIEC Andrzej BogdanTarnobrzeg513561,36%
5WASYLISZYN Michał JerzyCholewiana Góra395 91422,67%
6STASIAK WiktorTarnobrzeg625952,28%
7KNAP Renata CzesławaStalowa Wola521 2584,82%Kandydatka uzyskała mandat
Razem13 41751,43%

=====================================

“Trybuna Narodu” Karola Huberta Rostworowskiego [1927]: Jakiej ordynacji wyborczej do parlamentu potrzebuje Polska. Odpowiedzi mężów stanu.

„Trybuna Narodu” Karola Huberta Rostworowskiego [1927]: Jakiej ordynacji wyborczej do parlamentu potrzebuje Polska. Odpowiedzi mężów stanu.

Parlament ma być nie „zwierciadłem narodu”, tylko organem zdolnym do pracy

Mirosław Dakowski, tekst sprzed 15 lat.

—————————-
Krakowskie pismo Trybuna Narodu pod kierunkiem Karola Huberta Rostworowskiego rozpisało ankietę „Jakiej ordynacji wyborczej do parlamentu potrzebuje Polska”. Opublikowano odpowiedzi paru luminarzy w n-rze 22 (str.10-11) z kwietnia 1927r.


Prof. Wincenty Lutosławski postulował m.inn. zmniejszenie ilości posłów i senatorów argumentując: „Więcej niż 50-ciu kompetentnych prawodawców w Polsce na pewno nie ma”.

Natomiast prof. Feliks Koneczny stwierdzał, że „Wobec niskiego stopnia wyrobienia politycznego lepszy dla nas system jednomandatowy.”
Profesor A.Peretiatkowicz z Poznania tak analizował sytuację na interesujący nas temat: „Proporcjonalny system wyborczy nie dał dobrych rezultatów. Rozwinął w społeczeństwie partyjnictwo i spowodował nieodpowiedni skład Sejmu. Jakkolwiek system ten ma wielkie zalety w krajach o wysokiej kulturze politycznej, to jednak w naszych warunkach bardziej wskazanym jest system jednomandatowy. Społeczeństwo nasze … nie chce być zależne od partyj w tym stopniu, który wytwarza system proporcjonalny. Chce głosować na osoby, nie na numery.

Zarzut, że przy systemie jednomandatowym wychodzą „prowincjonalne wielkości” o tyle jest nieprzekonywujący, że przy systemie proporcjonalnym posłami zostają często osoby, które nie mogłyby być nawet „prowincjonalnymi wielkościami”, gdyż nie mają żadnych kwalifikacji i żadnych zasług społecznych.
Przy systemie jednomandatowym trzeba się więcej liczyć z indywidualną wartością stawianych kandydatów, aniżeli przy systemie proporcjonalnym. Zważywszy dodatnie i ujemne strony różnych systemów wyborczych, dochodzę do wniosku, że stosunkowo najlepsze rezultaty daje stary system angielski, oparty na okręgach jednomandatowych i decydowaniu zwykłą większością głosów. Utrudnia on wysuwanie, jako kandydatów, analfabetów politycznych i utrudnia bloki i szacherki wyborcze związane z powtórnym głosowaniem. …
Parlament ma być nie „zwierciadłem narodu”, tylko organem zdolnym do pracy”

—————————————-
Widzimy, że w przełomowych latach 20-tych zeszłego wieku, w II Rzeczypospolitej myśliciele i intelektualiści znali i proponowali metodę JOW, niezależnie od osobistych sympatii politycznych. Ale to byli intelektualiści, a nie propagandyści partyjni! Wtedy politycy będący u władzy pozostali ślepi i głusi na te apele. Zbudowano „partię bezpartyjnych” z wszelkimi konsekwencjami takiego tworu. I rządzono przy jej pomocy. Innym dyskutantom pozostawiam kwestię „co by było, gdyby…”.
Obecna sytuacja jest nieporównanie bardziej dramatyczna, niż przed trzema czwartymi wieku. Czy jest jednak szansa, iż obecnie dotychczasowi politycy zdadzą sobie sprawę z wagi problemu doboru elit rządzących – i staną na czele Ruchu JOW? Jest to szansa dla nich.

 Ale ważne jest dla nas wszystkich, że jest to szansa dla Polski.

Poważna wada ustrojowa, która niszczy Rzeczpospolitą, osłabia państwo, stanowiąc mechanizm negatywnej selekcji elit: Sposób wyboru – ordynacja.

Do Uczestników Ruchu JOW jow.pl

Od 30 lat Ruch na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych zwraca uwagę na fundamentalną wadę założycielską ustroju konstytucyjnego III Rzeczypospolitej: patologiczną ordynację wyborczą do Sejmu, która odbiera Polakom podmiotowość, uniemożliwiając milionom obywateli indywidualne ubieganie się o mandat poselski. Tylko liderzy partii politycznych mają przywilej decydowania, kto ma większe, a kto mniejsze szanse zostania posłem. Jest to poważna wada ustrojowa, która niszczy Rzeczpospolitą, osłabia państwo, stanowiąc mechanizm negatywnej selekcji elit. Działanie tej negatywnej selekcji i ciągłe pogarszanie się kultury życia publicznego obserwujemy niezmiennie od czasu pierwszych wyborów do Sejmu III RP 27 października 1992 roku aż do ostatnich wyborów, które odbyły się 15 października 2023 roku. Było już tych wyborczych rund 10. Po każdej z tych rund następowała karuzela wymiany obsady tysiąca dobrze płatnych stanowisk, które po wyborach obsadzane są ludźmi lojalnymi wobec partii władzy, bez względu na ich umiejętności i kompetencje.

Polska stała się sienkiewiczowskim „postawem sukna”, które przykrawane jest według prywatnych interesów w sposób nieodpowiedzialny, bez obawy o konsekwencje.

A konsekwencji nie ma, bo Polacy nie posiadają możliwości rozliczenia każdego polityka indywidualnie i usuwania skompromitowanych osób z życia publicznego. Ordynacja wyborcza odbiera im to prawo.

Sytuacja po ostatnich wyborach skłania do bardzo głębokiej refleksji. Widać jak na dłoni skutki zaniku kultury debaty, braku wymiany myśli i braku spokojnej dyskusji nad kierunkami naprawy i rozwoju. W życiu publicznym głównie toczy się kłótnia o stanowiska. Zanika poczucie wspólnoty w stopniu, który staje się groźny dla dalszego funkcjonowania państwa.

Zmiana wymaga odwagi. Miejmy więc odwagę ciągłego, uporczywego dopominania się o realizację podstawowych praw Polaków, które zawarte są w postulatach Ruchu JOW. Wymaga tego szacunek choćby dla naszej własnej historii. Konstytucja 3 Maja oddaje hołd pamięci „przodków naszych jako fundatorów rządu wolnego” i odwołuje się do wielosetletniego dorobku Polaków w tworzeniu pionierskich i skutecznych instytucji parlamentarnych.

Im bardziej niestabilna staje się sytuacja polityczna w Polsce, tym mocniej trzeba domagać się zmiany sposobu wybierania posłów. Klasa polityczna będzie wymyślać tysiące powodów, dla których tego się nie da zrobić. Dlatego wykażmy się determinacją, bo innej drogi nie ma.

III Rzeczpospolita musi wreszcie wejść na drogę przestrzegania swobodnego prawa do kandydowania. Wybory muszą zostać zdecentralizowane, gdzie 460 posłów wybiera się w 460 okręgach wyborczych, gdzie sami, wskazani przez kandydatów, obywatele liczą głosy na dole w okręgach i to publicznie przy udziale kamer i gdzie zamiast absurdalnej liczby tysięcy podpisów, prawo kandydowania uzyskuje się przedstawiając tych podpisów 10.

Życzę wszystkim w Nowym Roku 2024 realizacji ich prawa do wolnego, nieskrępowanego, indywidualnego kandydowania w wyborach do Sejmu. Tak, jak było w Polsce przez wieki i jak jest teraz w wiodących demokracjach świata.

Tomasz J. Kaźmierski
Prezes Stowarzyszenia JOW
www.jow.pl

31 grudnia 2023 r.

Prawo Duvergera, czyli dlaczego Jarosław Kaczyński musiał przegrać te wybory

Prawo Duvergera, czyli dlaczego Jarosław Kaczyński musiał przegrać te wybory

http://jow.pl/prawo-duveregera-czyli-dlaczego-jaroslaw-kaczynski-musial-przegrac-te-wybory/

Wojciech Błasiak 30 października 2023

Polskie i polskojęzyczne media pełne są analiz przyczyn klęski wyborczej partii Jarosława Kaczyńskiego w wyborach AD 2023. Analiza tych przyczyn jest w większości mniej lub bardziej słuszna, ale nie dotyka istoty przegranej.

Przyczyny porażki wyborczej

Te analizowane przyczyny to nade wszystko niezdolność do budowy narodowej siły państwa; siły jego oświaty, nauki, ochrony zdrowia i przede wszystkim siły jego narodowej gospodarki, z silnym prywatnym i państwowym polskim kapitałem. Ta niezdolność była wynikiem kunktatorskiej i kompradorskiej, acz i nieudolnej wobec Brukseli i Waszyngtonu polityki wewnętrznej i zagranicznej, maskowanej buńczuczną i prostacką propagandą pseudo-patriotyczną. Aż po prozaiczne przyczyny drażniącego wyborców zadufania i arogancji rządowych polityków, z jawnym i ogromnym przekupywaniem świadczeniami pieniężnymi dużych grup społecznych, przy równoczesnej degradacji płacowej i społecznej służb publicznych, z nauczycielami w roli głównej. Szczególnie oburzająca była właśnie degradacja ekonomiczna 700 tys. nauczycieli: dla zobrazowania, nauczyciel dyplomowany zarabia obecnie 4 550 zł brutto, a pomoc kuchenna w stołówce w tej samej szkole blisko 5 700 zł brutto.

Ale te wszystkie przyczyny przy innej konfiguracji koniunktur na polskiej scenie politycznej mogły nie wystarczyć. Jarosław Kaczyński, bo to on jest bezpośrednią i personalną przyczyną porażki wyborczej PiS, musiał te wybory przegrać. Musiał, gdyż od lat jego strategia polityczna opiera się na założeniu, iż, jak to sam ongiś ujął – „na prawo (od nas – WB) ma być tylko ściana”. A jest to strategia oparta na niezrozumieniu własnych interesów, co potocznie nazywa się głupotą.

Ordynacja wyborcza a system partyjny

W latach 50. XX wieku francuski politolog i prawnik Maurice Duverger sformułował twierdzenie o zależności systemu partyjnego od ordynacji wyborczej, znanym powszechnie w naukach społecznych jako „prawo Duvergera”. M. Duverger twierdził, iż wybory w ordynacji większościowej prowadzą do systemu dwupartyjnego, z wielkimi i silnymi partiami. Wybory zaś w ordynacji proporcjonalnej, a taką mamy w Polsce od 1991 roku, prowadzą do systemu wielopartyjnego i rządów koalicyjnych.

To twierdzenie rozwinął w Polsce w latach 90. XX wieku prof. Jerzy Przystawa z Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych. Ostatecznie to „prawo Duvergera-Przystawy” brzmi następująco:

Ordynacja większościowa prowadzi do wyłonienia w drodze wyborów systemu dwupartyjnego z relatywnie silnym wykonawczo rządem jednej partii tworzonym bezpośrednio po wyborach; ordynacja proporcjonalna prowadzi do wyłonienia w drodze wyborów systemu wielopartyjnego z relatywnie słabym wykonawczo rządem koalicyjnym wielu partii tworzonym w wyniku konsultacji i negocjacji międzypartyjnych.


Prawidłowość społeczna i wyjątki ją potwierdzające

To prawo Duvergera-Przystawy jest wynikiem logiki wyborczej ordynacji większościowej i ordynacji proporcjonalnej. I jest prawidłowością społeczną.

Jak każda prawidłowość społeczna działa tylko w masowej skali i w długim okresie czasu i to w formie stałej tendencji modyfikowanej zmiennym kontekstem społecznym. W wyniku splotu okoliczności koniunkturalnych tego kontekstu zdarzają się wyjątki w funkcjonowaniu tej prawidłowości. I takim wyjątkiem był powołany w 2010 roku w Wielkiej Brytanii po 70 latach rządów jednej partii, koalicyjny rząd socjaliberałów i konserwatystów. I takim wyjątkiem był, powołany w 2015 roku po 24 latach rządów koalicyjnych w Polsce, rząd jednej partii Prawa i Sprawiedliwości. A już zdumiewające było omalże powtórzenie tego wyjątku w wyborach w 2019 roku, choć już bez przekupywania indywidualnie posłów taki rząd by nie powstał.

Powstaje pytanie, jak można było liczyć na powtórzenie po raz trzeci wyjątku w działaniu prawidłowości społecznej? Otóż nie można było w praktyce liczyć. Takie liczenie było zaklinaniem rzeczywistości i przejawem zwykłej głupoty politycznej. Było wbrew społecznej logice wyborczej ordynacji proporcjonalnej.

Strukturalne przyczyny prawidłowości Duvergera-Przystawy

Otóż w ordynacji większościowej wybiera się tylko jednego posła w relatywnie niewielkim okręgu wyborczym. Ten niewielki, kilkudziesięciotysięczny okręg jest tu istotny, gdyż opiera kampanię wyborczą na kontaktach i informacjach interpersonalnych, istotnie redukując znaczenie mediów, szczególnie elektronicznych.

Ale decydujące znaczenie ma fakt wyboru tylko jednego posła w okręgu. Przede wszystkim czyni to posła bezpośrednio zależnym od jego wyborców, a nie od partii politycznej.

Decydujące jest wszakże to, że o wyborze kandydata decyduje bezwzględna większość wyborców w jego okręgu wyborczym. Kandydaci muszą się więc odwoływać do interesów, aspiracji i ambicji bezwzględnej większości swoich wyborców, czyli do ich większości, a następnie realizować swe obietnice w parlamencie. A to oznacza konieczność odwoływania się do tego, co nade wszystko łączy większość i poszukiwania rozwiązań wspólnych dla tej większości problemów, a redukowania i marginalizowania tego, co tę większość w różny sposób dzieli. W konsekwencji zaś oznacza to konieczność poszukiwania wspólnych kompromisów w tych podziałach i różnicach. To wzmacnia spójność socjopolityczną, a ostatecznie wzmacnia narodową wspólnotę całego społeczeństwa. Jest to bowiem głosowanie większości politycznych.

W ordynacji proporcjonalnej o wyborze kandydata z listy partyjnej w kilkusettysięcznym okręgu wyborczym decyduje poparcie dla listy wyborczej jego partii i jej liderów krajowych przez określoną część wyborców, jakiś ich procent. Partie i ich liderzy odwołują się za pośrednictwem mediów, szczególnie elektronicznych, do specyficznych i wyodrębnionych interesów, aspiracji i ambicji różnych segmentów społeczeństwa. Nie poszukuje się kompromisowych rozwiązań, a interesy wspólne są w istocie neutralne politycznie, gdyż nie służą wzmacnianiu partykularnego partyjnie elektoratu. Jest to w istocie głosowanie różnych mniejszości politycznych.

Tak więc w ordynacji proporcjonalnej kandydaci z list partyjnych odwołują się ostatecznie do tego, co dzieli społeczeństwo narodowe, a przynajmniej go różnicuje. I dotyczy to również praktyki parlamentarnej tak wybranych posłów. Partie w parlamencie działają zasadniczo na rzecz zwiększania swego partykularnego wpływu na sprawowanie władzy w państwie, a nie rozwiązywaniu problemów całego społeczeństwa.

Tworzenie i podtrzymywanie podziałów socjopolitycznych

Tak więc ordynacja proporcjonalna generuje podziały socjopolityczne i ideologiczne w społeczeństwie zgodnie z logiką wyborczą ordynacji proporcjonalnej, w której to logice funkcjonuje cała scena polityczna. Partie polityczne są obiektywnie zainteresowane utrzymywaniem, a nawet wręcz pogłębianiem tych podziałów, gdyż to podtrzymuje i scala ich segmentowe elektoraty wyborcze. W Polsce wykorzystuje się wręcz koniunkturalne napięcia społeczne, aby je generować i utrwalać dla tworzenia nowych podziałów socjopolitycznych. To ostatecznie prowadzi do osłabiania spójności i więzi narodowych oraz stale deformuje życie polityczne społeczeństwa i destabilizuje procesy rządzenia i administrowania państwem. Drastycznym tego przejawem w Polsce jest przekupywanie przez rządzących wybranych grup i środowisk społecznych, a degradowanie i zaniedbywanie innych.

Tak więc ma to negatywny wpływ na praktykę funkcjonowania parlamentu i jakość jego pracy, podobnie jak i na jakość rządzenia. Choć tu stale trzeba uwzględniać kluczową rolę braku bezpośredniej zależności polityków od wyborców w ramach ordynacji proporcjonalnej, co prowadzi do ich buty i arogancji, a w konsekwencji do korupcji i dekadencji zawodowej oraz osobowej.

„Nie jest rolą członka parlamentu reprezentować wyborców tak, jakby byli losową próbką ludzi – jak to znakomicie ujął kanadyjski filozof polityki John T. Pepall – I nie jest rolą rządu służyć ludziom podzielonym ze względu na ich poglądy czy interesy, problemy czy kultury, płeć czy grupy wiekowe. Rząd musi działać na rzecz wspólnych interesów i spraw publicznych ludzi. Członkowie parlamentu muszą koncentrować się na wspólnym dobru i muszą próbować reprezentować wyborców we wspólnych sprawach, a nie tak jak oni sami mogą być podzieleni.”

A dokładnie tak jest w systemie parlamentarno-rządowym wyłanianym w ramach ordynacji proporcjonalnej.

Dlatego proporcjonalna ordynacja wyborcza generuje podziały socjopolityczne w społeczeństwie i tworzy wielopartyjność systemu politycznego, a w konsekwencji prowadzi do słabych wykonawczo dzięki konieczności kompromisów międzypartyjnych rządów koalicyjnych. I dlatego działa społeczna prawidłowość Duvergera-Przystawy.

Samobójstwo wyborcze Kaczyńskiego

I dlatego J. Kaczyński musiał przegrać wybory parlamentarne AD 2023. Musiał przegrać, gdyż w żaden sposób nie można założyć, że nastąpiłby kolejny raz wyjątek od prawa Duvergera. Musiał przegrać, gdyż jego strategia mogłaby nawet sprawdzić się w ordynacji mieszanej, z dominacją ordynacji większościowej, tak jak na Węgrzech, gdzie partia Victora Orbana zdobyła kolejny raz większość konstytucyjną. Tak, ale na Węgrzech na 199 deputowanych, 106 wybieranych jest w ramach ordynacji większościowej w okręgach jednomandatowych. I tam z reguły wygrywa Fidesz. I czyż nie jest zdumiewające, że ten fakt całkowicie pomijają tak polskojęzyczne, jak i polskie media?

Strategia polityczna J. Kaczyńskiego, którą Leszek Moczulski dobitnie określił jako „endecką”, polegała na politycznej samoizolacji PiS oraz zwalczania i marginalizowania wszelkich ugrupowań politycznych po prawej stronie sceny politycznej. Czyli politycznego niszczenia swoich potencjalnych koalicjantów rządowych. To, aby stworzyć rząd koalicyjny z Konfederacją czy PSL, mając w latach 2019-2023 dokupywaną większość, pewnie było dla J. Kaczyńskiego nie do pojęcia i zrozumienia.

Dobitnym dowodem na niszczenie potencjalnych koalicjantów była kampania wyborcza w państwowej telewizji. Otóż TVP, która corocznie otrzymuje 2 mld zł z państwowego budżetu na realizację „misji publicznej”, ograniczyła programy wyborcze siedmiu zarejestrowanych ogólnokrajowo, partii do 10 minut każdego dnia emitowanych w godzinach nieoglądalności o 16.40. Realizacja misji społecznej w ramach najważniejszego wydarzenia politycznego w roku, została zredukowana do niezauważalności medialnej.

Było to celowe, gdyż chodziło o to, aby żadna nowo startująca partia nie była znana opinii publicznej. W ramach ordynacji proporcjonalnej głosuje się bowiem na medialne wizerunki partii politycznych i ich przywódców, a nie na znanych kandydatów w swoim okręgu. W ten sposób całkowicie wyeliminowano partie Bezpartyjni Samorządowcy i Polska Jest Jedna, które mogłyby współtworzyć rząd koalicyjny z PiS, ze względu na zbieżność programową. Było to jaskrawe złamanie zasady misyjności społecznej TVP, ale i reguły równości wyborczej, na co nie reagowała Państwowa Komisja Wyborcza, a co było jej elementarnym, by nie powiedzieć „psim” obowiązkiem.

Kaczyński i Tusk jako efekt ordynacji proporcjonalnej

Paradoksalnie przyczyna samobójczej strategii J. Kaczyńskiego i PiS leży również w ordynacji proporcjonalnej. J. Kaczyński, podobnie jak i Donald Tusk, zostali wyniesieni na polską scenę polityczną układem „okrągłego stołu” i komunistyczną transformacją w latach 1989-1991. Tak wyłoniona została z istotnym udziałem komunistycznej bezpieki grupa około 500 do 1000 osób. Byli to ludzie wyłącznie ugodowi wobec systemu komunistycznego, a więc bez kręgosłupa ideowego i moralnego, a w istocie również narodowego. Ze sceny politycznej wyeliminowano równocześnie antykomunistycznych i niepodległościowych działaczy rewolucyjnego nurtu „Solidarności” oraz Konfederacji Polski Niepodległej i „Solidarności Walczącej”.

Było to możliwe dzięki puczowi związkowemu Lecha Wałęsy i ostatecznemu dobiciu przez niego i jego popleczników ruchu „Solidarności” w latach 1986-1990. Wałęsa i jego grupa, z braćmi Kaczyńskimi w kluczowej roli, dokonała kradzieży politycznej znaku i znaczenia „Solidarności”. Wyeliminowano władze Komisji Krajowej związku wybrane na I Zjeździe w 1981 roku, zastępując je dobieranymi przez Wałęsę kolejnymi „władzami krajowymi”, z ludźmi skłonnymi do pełnej kolaboracji z komunistami.

Nowy związek zawodowy grupy Wałęsy, pod tą samą nazwą „Solidarności” zarejestrowano w kwietniu 1989 roku. Dokonano wszakże kluczowej zmiany w statucie i usankcjonowano utworzenie przez Wałęsę i jego grupę nowych władz związku, czyli Krajowej Komisji Wykonawczej i Regionalnych Komisji Wykonawczych, co oznaczało unieważnienie wyborów władz związku z lat 1980-1981. Dla ukrycia tego oszustwa politycznego pierwszy zjazd nowego związku, który się odbył w kwietniu 1990 roku, nazwano II Zjazdem „Solidarności”. Unieważniono też niepodległościowy, demokratyczny i uspołeczniający dorobek ideowy i programowy związku, zastępując go akceptacją antynarodowego i anty-pracowniczego programu neoliberalnej transformacji komunizmu, znanej jako tzw. plan Balcerowicza.

Ten najważniejszy fakt dla współczesnej historii Polski jest całkowicie przemilczany, a wręcz ukrywany przez polskie nauki społeczne i polską publicystykę społeczną i polityczną. Fałszuje to zasadniczo całą historię III Rzeczpospolitej. Polskie nauki społeczne i polska publicystyka dogłębnie sfałszowały tę historię.

Ustrojowe liberum veto III RP

J. Kaczyński jako członek grupy Wałęsy, dokonał jeszcze ważniejszego i to fundamentalnego spustoszenia w polskiej historii współczesnej. Jako minister prezydenta Wałęsy był odpowiedzialny za rokowania z władzami Sejmu Kontraktowego sprawy przyszłej ordynacji wyborczej. Pierwotnie miała to być ordynacja mieszana, co jak widać na przykładzie Węgier, istotnie ogranicza negatywne skutki ordynacji proporcjonalnej. W wyniku działań J. Kaczyńskiego, choć nigdy nie zdał on z tego publicznie sprawy, ostatecznie wprowadzono ordynację proporcjonalną, która stała się praprzyczyną wszelkiego zła w III RP.

O małości politycznej, ale i ludzkiej Kaczyńskiego świadczy też jednoznacznie fakt, iż nie odważył się on postawić Tuska w stan oskarżenia o zdradę dyplomatyczną w związku z zamachem smoleńskim w 2010 roku, w którym zamordowano jego brata prezydenta Lecha Kaczyńskiego. D. Tusk, jako premier rządu dopuścił się ewidentnej zdrady dyplomatycznej, fałszując status lotu wojskowego samolotu prezydenckiego. Lot wojskowy był lotem państwowym, a więc śledztwo powinna prowadzić wyłącznie strona polska. Po to, aby oddać śledztwo Kremlowi, trzeba było zastosować lotniczą konwencję chicagowską, a ta dotyczy wyłącznie lotów i samolotów cywilnych. I wie o tym każdy uczeń III klasy technikum logistycznego. D. Tusk sfałszował więc status lotu państwowego czyniąc z niego lot cywilny i uznając samolot wojskowy za samolot cywilny. I żaden najbardziej upolityczniony sąd w Polsce nie odważyłby się go najprawdopodobniej uniewinnić. Tu nie trzeba by nic dowodzić.

Ale dzięki tej ordynacji właśnie nie można skutecznie usunąć ze sceny politycznej takich właśnie ludzi, jak Kaczyński i Tusk oraz ich partyjnych nominatów. Nie można usunąć skutecznie środowisk wypromowanych w latach 1989-1991. I to od trzydziestu paru już lat. Najważniejszą bowiem cechą jest sprzyjanie samoreprodukcji partyjnych grup władzy politycznej, dzięki głosowaniu na partyjne listy wyborcze.

Zdolność do wymiany złych polityków jest bowiem najważniejszą cechą ordynacji wyborczych. W ordynacji proporcjonalnej nie można skutecznie tego zrobić – nie można „wyrzucić kiepskich”, jak to ujął J. T. Pepall. Jest to ustrojowe liberum veto III RP. Nie da się rozpocząć naprawy polskiego państwa bez usunięcia jego ustrojowej wady, jaką jest proporcjonalna ordynacja wyborcza do Sejmu. I każde kolejne wybory parlamentarne, i każda nowa kadencja Sejmu, i każdy nowy rząd to potwierdzają. I będą potwierdzać. Bowiem jest to prawidłowość społeczna.

30 października 2023

Kiedy zdołamy wybrać władze by były propolskie, uczciwe, mądre, odważne i zwycięskie.

mądre, odważne i zwycięskie.

Z Turbacza 2.

Mirosław Dakowski, październik 2023

Sądzę, po kilkunastu już latach istnienia mojej strony, że czytują ją elity. Oczywiście nie te samozwańcze, internacjonalne i pełne pychy, lecz takie, który na serio i życzliwie przyjmują powyższy tytuł.

Istnieją przecież od tysiącleci naturalne sposoby wyboru przywódców, gdy dotychczasowy król, jarl czy książę zostaje zabity, a nie ma synów, lub nie zostawił synów godnych wyboru.

Wtedy woje polańscy, wikingowie, pewnie też Galowie, i indianie czy murzyni zbierają się wokół ogniska, podnoszą swego ducha pół garncem dobrego piwa i zastanawiają się, który z widocznych przecież kandydatów na przywódcę najlepiej spełnia warunki podobne do wymienionych w tytule.

Ci wyborcy mniej cenią wygadywane przez kandydatów obietnice i slogany, a bardziej to, co już dokonali i czego dokonać mogą.

Potem – każdy oddaje głos na swego wybranego kandydata. Oczywiście, przed tym przywódcy czy mówcy grup, stronnictw itp. wygłaszają mowy chwalące zalety swego kandydata. Taka mowa, jeśli rozsądna, a nie demagogiczna, liczy się przecież jak ekwiwalent paru głosów.

Wybrany przy ognisku przywódca zwykle ma sporo cech od niego oczekiwanych. A jeśli niektórych mu brakuje, na przykład chciałby sobie nadliczbowe coś zrabować, to się strzeże, bo przy następnych wyborach takie ewidentne świństwo może mu władzę odebrać. Racjonalni Brytyjczycy, Anglicy zachowali ten sposób wyboru posła do parlamentu. Wybierają posła, nie kogoś z listy partyjnej. W okręgach wyborczych wysypują więc kupę kart z głosami na stół, wszyscy chętni to obserwują, jak tu więc oszukać?

Już po paru godzinach wiadomo, kto ma większość i on zostaje posłem. Gdy zdarza się, że dwaj kandydaci mają tyle samo głosów, to rzucają monetą. Żadnych „kolejnych wyborów”. Przecież każdy z nich ma, powinien mieć interes oraz chęć reprezentowania interesu ludzi, dla wszystkich ludzi z okręgu.

Różni pajace, czciciele i obrońcy Gai czy zboczeńcy są eliminowani przez zdrowy rozsądek wyborców. Tak było do czasów agresji radia, TV, internetu. Czy potrafimy tę zarazę, pandemię zneutralizować?

A jeśli są już skrystalizowane grupy, partie, to kró→l tego samego dnia wyznacza przywódcę zwycięskiej grupy na premiera. Żadnych koalicji, targów, przepychanek.

W ten sposób wybory przeprowadza się obecnie w około 60 państwach. Nie wiedzieliście o tym? To wyłącznie powyżej wymieniona zaraza jest winna.

Wracam do wyboru w okręgu, w którym dwóch kandydatów zyskało podobną liczbę głosów.. Ten, który wygrał, zrobi bardzo wiele, by spełnić oczekiwania, nie tylko swoich wyborców, lecz wszystkich rodzin w swoim okręgu, prawda? Ten drugi też będzie się starał o to samo!

Demagodzy, politolodzy w obecnej Polsce [nie użyję tu narzucającego się określenia neo-PRL by nie wyglądać na oszołoma [ale jednak w nawiasie uczciwie piszę, że to obecne koryto uważam między innymi za neo-PRL]. Politolodzy Markowski, Rychard i im podobni mówią, że w takim razie będzie 460 partii. Ci politolodzy [nie wymienię jednak wszystkich nazwisk] wiedzą, że to kłamstwo. Ale dobrze płatne, stanowiskiem czy ciągłym byciem celebrytą.

Tymczasem obserwacje w wielu państwach wskazują, że ci nowi posłani od swych wyborców, rozglądają się po nowym parlamencie i łączą się zwykle w dwie grupy, z których powstają partie. W systemie brytyjskim [zwanym westminsterskim] to ludzie tworzą partie, nie zaś prezesi wyznaczają swoich posłów, jak w ordynacji pseudo-proporcjonalnej.

Jakiś socjolog, chyba francuski, Duverger, dorobił do faktu doświadczalnego powstawania dwóch głównych partii, A i B, mądrą interpretację i powstało prawo Duverger’a.

Zwykle jest w parlamencie jeszcze trzecia, mniejsza partia. Gdy ludzie zmęczą się czy znudzą konkurencją, walką tych dwóch grup, następuje nagłe cięcie preferencji i w parlamencie są już na przykład A i C, a B, już w mniejszości, walczy o swoją przyszłość. W Wielkiej Brytanii jest też zawsze kilkunastu posłów nie związanych z partiami, popularnych, bo rąbiących niepopularne prawdy, takich jak u nas Grzegorz Braun. Istotne jest, że posłowie są żywotnie związani ze swoimi wyborcami, a nie z poleceniami czy nakazami prezesa partii. To on, posłany przecież, musi uważać, by zadowolić gusta wyborców. Czyni go to o wiele bardziej niezależnym od nacisków sił, molochów finansowych czy tajnych związków. Oczywiście nigdy do końca, więc jak zwykle prawdą jest, że taka ordynacja „nie jest panaceum “. Wiesz przecież politologu, a i wyborco, że panaceum nigdzie i w żadnej dziedzinie nie istnieje. I chyba nigdy istnieć nie będzie. Nie powtarzajcie więc bredni.

Już ze 20 lat temu mówiłem, pisałem, przekonywałem, że gdy wymusimy w Polsce wybory w okręgach jednomandatowych, to szybko posłowie skupią się, będą zmuszeni skupić się w dwóch grupach, więc partiach.

Pierwsza będzie zapewne proeuropejska, postępowa, może laicka, wierząca w ekologizm, synkretyzm, ewolucjonizm, ewolucjonizm wszystkiego rodzaju, wymieszanie ras i religii, planowe, odgórne sterowanie gospodarką i życiem rodzinnym. Czyli coś co popularnie nazywaliśmy czerwonym komunizmem, a teraz nazywamy zielonym komunizmem.

Druga partia będzie propolska, konserwatywna, minimalizująca nakazy i zakazy w gospodarce, trzymająca obcych na dystans, głównie jako gości czy turystów, kierująca się zasadami i dogmatami katolickimi, a nie ich postępowym rozmyciem.

Będzie w niej na pewno skrzydło monarchistyczne. Przecież w 1918 roku Rada Regencyjna Królestwa Polskiego miała szansę przywrócić monarchię, gdyby nie przemożny atak nurtów socjalistycznych i komunistycznych, masońskich trąbiących głośno o konieczności „demokracji “.

Przez 10-lecia 1990 do 2010 robiono wiele sondaży z pytaniem: Czy wolisz głosować na osobę, czy na listę partyjną? Wtedy zawsze odpowiedź brzmiała: Na osobę – z prawdopodobieństwem od 75% do 87% pytanych tak odpowiadało. Później takich wywrotowych pytań zabroniono.

Na ulicach wielu miast i Warszawy szły pochody, w tym na przykład zakończenie Marszu Gwiaździstego JOW, z ponad 1000 osób, około roku 2005 [już google „zapomniały” !!] . Zauważył nas prezydent Lech Kaczyński, wysłał do nas ważnego urzędnika. Szliśmy z Placu Zamkowego pod sejm. Ale to nie wystarczyło, by zmienić ordynację. Nawet PO kiedyś zebrało ponad 650 000 podpisów pod żądaniem jednomandatowych okręgów wyborczych i pod okiem kamer wszystkich telewizji zanieśli pudła do sejmu. Oczywiście, do zamrażarki, potem i one zostały w odpowiednim czasie przemielone [już google też „zapomniały” !!]

Nam pozostaje więc: Pamiętać że Ordynacja Jednomandatowych Okręgów Wyborczych da nam wielokrotnie większe możliwości wpływania na przyszłą drogę Polski, więc i na nasz los.

Powinniśmy obalić obecne zakłamanie masowym protestem, żądaniem.

Gdy na ulicę miast wyjdą dziesiątki i setki tysięcy żądających „posła, a nie osła”, to decydenci się ugną. Przypomnijmy sobie, jak Austria i Austriacy w latach 1949 do 54 wywalczyli sobie wolność od sowietów, komunistów.

My jakoś dryfujemy w bierności, w niemożności.

Zawsze jest wyjście z sytuacji bez wyjścia, ale oczywiście tylko z Panem Bogiem.

Widocznie musimy jeszcze boleśniej dostać w d…, by to zauważyć i zdecydować się na walkę.

Wymusić ordynację JOW można będzie, gdy zmurszała UE zacznie się realnie walić.

Przy załamywaniu się komuny, jakiś dupodajny poeta – noblista tłumaczył siebie i sobie, że to było „heglowskie ukąszenie”, a dupy dawał – to już dosłownie – jeszcze przed drugą wojną światową na przykład Iwaszkiewiczowi w celi Konrada, słowiki im śpiewały… Brr.. Inny tłumaczył, że to było „zauroczenie perspektywą sprawiedliwości”.

Teraz żadnych zauroczeń usprawiedliwieniem nie przyjmować, a do wyrzucania gnoju takich zagnać!

Gdy UE będzie się katastrofalnie kruszyć, jej samozwańczy „mędrcy” będą głównie myśleli o ratowaniu własnej d… Wcześniej powinni pojawić się młodzi, dalekowzroczni, odważni Polacy, bym przygotować naród na zrozumienie, wymuszenie i przyjęcie Jednomandatowych Okręgów Wyborczych jako ratunku, uzdrowienia polityki a za nią i i gospodarki.

Jak oni pokonają przytłaczającą, potępiającą propagandę mediów, telewizorów? Na początku trzeba przygruchać, przekonać dostatniego, lepiej bogatego Polaka, lepiej dwóch, którzy by włożyli spore kwoty w ten interes. Muszą zrozumieć że to się im opłaci, bo po zerwaniu hamulców ideologii, procedur i tym podobnych bzdur, gospodarka ruszy z kopyta. Pierwsza fala JOW zwiędła i uschła właśnie z braku takiego… Kluski.

Gdy druga fala JOW będzie wzrastała, to i służalcze media zaczną ją zauważać, a później się łasić. Obecni „politycy” – też.

Tylko nie brać ich do wewnętrznego kręgu, mają jedynie służyć na zadnich łapach! I otrzymywać ochłapy „sławy i popularności”.

Sądzę, że w trakcie katastrofy UE duża część obecnych dyktatorów mediów otrzeźwieje, i może przejść na stronę naprawdę nowego.

Chroń nas, chroń was, Panie Boże ! Uważajcie, byście im nie pozwolili „stanąć na czele”, bo znów poprowadzą jak owieczki do rzeźni, ale niech służą dobrej sprawie, gnojki.

===========================

Piszę w dniu „dawania głosu” przez wielu poczciwych, ziomków, to jest 15 października 2023. Ludzie ci wiążą jakieś nadzieję z tą czynnością. Ja siedzę w ciepłej bacówce na stokach Turbacza, podziwiam żółciejąca buki oraz grań Tatr. Nie wiem, czy zechce mi się jutro poprosić bliskich, byś zajrzeli do komórki o wyniki głosowania. Chyba nie, bo jestem pewien, że żadnej dającej nadzieją zmiany nie możecie wywalczyć. Same pozory.