Dyskotekę w katedrze w Canterbury zorganizował jej – oficjalnie homoseksualny – dziekan. Taniec na grobie męczennika św. Tomasza Becketa. Minigolf i karuzela w opcji.

Dyskotekę w katedrze w Canterbury zorganizował jej – oficjalnie homoseksualny – dziekan. Taniec na grobie męczennika św. Tomasza Becketa.

Już w roku 2019, w katedrze w Rochester, Kościół Anglii zainstalował pole do minigolfa, zaś w katedrze w Norwich – karuzelę. Kościół Anglii planuje zorganizować dyskoteki w 12 kolejnych katedrach.

babylonianempire/dyskoteke-w-katedrze-w-canterbury-zorganizowal-oficjalnie-homoseksualny-dziekan

Data: 17 febbraio 2024 Author: Uczta Baltazara

Katedra w Canterbury, będąca historycznie pierwszą katolicką katedrą na Wyspach Brytyjskich i celem milionów chrześcijańskich pielgrzymów, stała się gospodarzem dwudniowej “cichej dyskoteki” serwującej alkohol imprezowiczom w słuchawkach – o czym donosił LifeSiteNews.

Wydarzenia, opisane z wyprzedzeniem przez autora katolickiego jako “taniec na grobie” męczennika św. Tomasza Becketa, miały miejsce w nocy z 8 na 9 lutego i zostały wypromowane przez homoseksualnego dziekana Canterbury, który zarządza dziś dawną katedrą katolicką.

Jest nim wielebny David Monteith, opisany w anglikańskim raporcie prasowym jako “ksiądz gej z partnerem”, “zainteresowany przyciągnięciem młodych ludzi do kościoła”.

https://catholicherald.co.uk/st-thomas-beckets-shrine-has-a-fine-and-sacred-story-they-are-to-literally-dance-on-his-grave-2/ https://en.wikipedia.org/wiki/David_Monteith

…………………

“Mój partner, David, i ja mieszkamy w Whitstable od ponad 20 lat, więc dobrze znamy już Kent. Obaj z niecierpliwością czekamy na dalsze poznawanie różnorodnych społeczności hrabstwa, a także częstsze wyjazdy nad morze”. David podziela swe życie w związku partnerskim z Davidem Hamiltonem – terapeutą pracującym w strukturach opieki paliatywnej i zajmującym się osobami osieroconymi. https://anglican.ink/2022/10/11/partnered-gay-priest-appointed-dean-of-canterbury-cathedral/

FOTO: Wielebny dr David Monteith (po lewej) z Davidem Hamiltonem. https://www.leicester.anglican.org/dean-david-appointed-as-new-dean-of-canterbury.php

…………………

Plany dziekana Davida Monteith’a dotyczące katedry w Canterbury zostały przedstawione w oświadczeniu opublikowanym po jego nominacji przez zmarłą królową Elżbietę II w 2022 roku:

«Dziekan Monteith, który zawarł związek cywilny z Davidem Hamiltonem, powiedział, że jest “zachwycony i zaszczycony” swoją nominacją do Canterbury. “Katedra w Canterbury odegrała istotną rolę w naszej chrześcijańskiej historii w Anglii…

Już teraz widzę, że jest wiele do zrobienia i wiele do zaprojektowania na nowo, w obliczu transformacji naszego kontekstu”». https://www.churchtimes.co.uk/articles/2022/14-october/news/uk/dean-of-leicester-to-be-the-next-dean-of-canterbury

“Przemodelowanie” “kontekstu” katedry w Canterbury następuje po podobnych, wcześniejszych inicjatywach mających na celu poszerzenie atrakcyjności budynków sakralnych poza ich przeznaczenie; już wcześniej, tj. w roku 2019, w katedrze w Rochester, Kościół Anglii zainstalował pole do minigolfa, zaś w katedrze w Norwich – karuzelę.

Dr Kajetan Skowroński, organizator protestów i petycji przeciwko katedralnym dyskotekom ostrzega, że to dopiero początek, ponieważ Kościół Anglii planuje zorganizować dyskoteki w 12 kolejnych katedrach.

Canterbury Cathedral, where St Thomas Becket was martyred just next to the nave, is hosting a “90s Silent Disco” over two nights Feb. 8-9. 3,000 people expected to take part. Faithful are protesting against the event with prayer vigils outside

Ale profanacja owego niezwykłego miejsca narodzin brytyjskiego katolicyzmu wykracza poza te “rave’y w nawie” – jak nazwał je Daily Mail. Również New York Post doniósł o skandalu, podkreślając, że wikariusz Monteith’a zapewnił wszystkich, że dyskoteki będą “w dobrym guście”. https://www.dailymail.co.uk/news/article-13065735/Gods-children-protest-against-rave-nave-Christians-sing-hymns-outside-Canterbury-Cathedral-amid-fury-boozy-silent-discos-blaring-likes-Vengaboys-Saints-bid-attract-younger-flock.html https://nypost.com/2024/02/07/lifestyle/christians-fuming-over-silent-disco-at-canterbury-cathedral/

Otóż dziekan Monteith rozszerza ofertę rozrywkową o pakiet “rekolekcji” Wielkiego Tygodnia w katedrze, który obejmuje lukratywne “czterodniowe luksusowe zakwaterowanie z pełnym wyżywieniem w naszym hotelu Cathedral Lodge, z pełnym śniadaniem Kentish, lekkim lunchem i wystawnymi trzema dwudaniowymi kolacjami”. Rekolekcje oferują “możliwość interakcji z dziekanem Canterbury, wielebnym dr Davidem Monteithem i arcybiskupem Canterbury, wielebnym Justinem Welbym”. https://www.canterbury-cathedral.org/whats-on/events/27-31march24-holy-week-retreat/

Katedra była również gospodarzem “Walentynkowego mini-Talk’u”, który odbył się w Środę Popielcową. Tweet z konta katedry w Canterbury publikujący to wydarzenie zachęcał: «Poznaj ponadczasowe opowieści o romansach, celebrując historie miłosne na przestrzeni wieków».

================

Warto zwrócić uwagę na stanowisko innego arcybiskupa Canterbury, George’a Careya, poprzednika Welby’ego, który stał się wielkim promotorem eutanazji w Australii. https://www.dailymail.co.uk/news/article-2689295/Carey-Ive-changed-mind-right-die-On-eve-Lords-debate-ex-Archbishop-dramatically-backs-assisted-death-law.html

INFO: https://www.renovatio21.com/rave-dentro-la-cattedrale-di-canterbury-organizza-il-decano-omosessuale/

” nominacja wielebnego dr Davida Monteitha została zatwierdzona przez zmarłą królową Elżbietę II ”
https://www.bbc.com/news/uk-england-leicestershire-63215054

pewnie tej szatanicy tez nóżka w trumnie dygała w rytm

Święta Inkwizycja bezbożna

Święta Inkwizycja bezbożna

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    21 listopada 2023 michalkiewicz

W dniach ostatnich (chyba rzeczywiście zbliżają się zapowiadane „dni ostatnie”) przez niezawisłym sądem w Warszawie wznowiony został proces pani Kai Godek, pozwanej przez „16 osób LGBT”, czyli – jak to się mówiło za dawnych, dobrych czasów – osób cierpiących na zboczenia płciowe – o myślozbrodnie. Formalnie sprawa toczy się o „naruszenie dóbr osobistych” wspomnianych osób, ale tak naprawdę przedmiotem rozstrzygnięcia jest myślozbrodnia, o jaką pani Godek jest obwiniana. Jak pamiętamy z książki Jerzego Orwella „Rok 1984”, myślozbrodnia polega na tym, że ktoś nie tylko myśli w sposób nie zatwierdzony do myślenia przez Wielkiego Brata, ale w dodatku daje swoim przemyśleniom wyraz.

U nas rolę pełnomocnika Wielkiego Brata pełni Judenrat „Gazety Wyborczej”, który do myślozbrodni ma dziedzicznego, specjalnego nosa, a wspomagają go funkcjonariusze Propaganda Abteilung, siłą przyzwyczajenia potocznie nadal nazywani „dziennikarzami” z innych niezależnych mediów głównego nurtu. Tworzą oni opisywaną przez Orwella „Policję Myśli”, która zajmuje się tropieniem myślozbrodni, a następnie donoszeniem na myślozbrodniarzy do organów tak zwanego „wymiaru sprawiedliwości”, czyli funkcjonariuszy znanego nam ze wspomnianej powieści Ministerstwa Miłości. Trzon Ministerstwa Miłości tworzą niezawiśli sędziowie, którzy w każdym ustroju gotowi są za pieniądze odebrane podatnikom i pozyskane w postaci przysalanych kar, spełniać w podskokach albo życzenia Wielkiego Brata i jego delegatów na poszczególne bantustany, a jeśli ani Wielki Brat, ani delegaci żadnych życzeń akurat nie sformułowali, gotowi są dogadzać albo swoim uprzedzeniom, albo nawet swoim interesom materialnym, bo nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem.

Sodomczykowie przeciwko cywilizacji

Powodem zaciągnięcia pani Godek przed oblicze funkcjonariusza Ministerstwa Miłości w Warszawie, jest jej wypowiedź, że „osoby homoseksualne są zboczone”. Jeszcze 50 lat temu tego rodzaju opinia nie tylko nie stanowiła myślozbrodni, ale była przyjmowana jako tzw. „oczywista oczywistość”, a nawet prawda naukowa. Rzecz w tym, że nawet za komuny – chociaż tu i ówdzie trafiały się wyjątki, kiedy wymagał tego interes Partii albo bezpieki – zasadniczo respektowana była zasada tkwiąca u podstaw cywilizacji łacińskiej w postaci greckiego stosunku do prawdy. Jak wiadomo, polega on na przekonaniu, że prawda istnieje obiektywnie, niezależnie od tego, co ludzie na ten temat mniemają, że nie leży „pośrodku” – jak pragnęliby ireniści – tylko leży tam, gdzie leży, a powinnością człowieka rozumnego jest odnalezienie tego miejsca i poznanie prawdy.

Dlatego właśnie tylko w kręgu cywilizacji łacińskiej powstać mogło takie zjawisko, jak nauka, to znaczy – zorganizowane poszukiwanie prawdy, połączone z nieustannym podważaniem osiągniętych już rezultatów, by wskutek tej nieustannej weryfikacji prawda została oczyszczona z jakichś incydentalnych dodatków. Warto zwrócić uwagę na wyjątkowość tego zjawiska, bo w innych cywilizacjach nauka nie występuje. Na przykład w cywilizacji żydowskiej dominującą formą przekazu jest „haggada”, czyli opowieść przechodząca do porządku nad prawdą, jeśli tylko takie odejście od prawdy jest przydatne do wyciągnięcia jakiegoś morału. Dlatego też właśnie środowiska żydowskie bez trudu lokowały się w awangardzie ruchu komunistycznego, który prawdę traktował instrumentalnie, wprowadzając pojęcie „mądrości etapu”. Dlatego na jednym etapie tak zwana „nienawiść klasowa” uważana była przez etapowych mędrców za cnotę, podczas gdy na etapie obecnym została ona znienawidzona jako rodzaj myślozbrodni. Nie dlatego bynajmniej, by etapowi mądrale byli co do tego przekonani. Nic z tych rzeczy. Chodzi tylko o to, że znienawidzenie „nienawiści” – cokolwiek byśmy pod tym pojęciem rozumieli – jest przydatne dla potrzeb komunistycznej rewolucji.

W opisywanym przypadku początek został zrobiony w roku 1990, kiedy to biurokratyczny gang pod nazwą „Światowa Organizacja Zdrowia” w drodze głosowania uznał, że dotychczasowe zboczenia płciowe nie są żadnymi zboczeniami, tylko szlachetnymi „orientacjami”. Już samo to było odejściem od rygorów nauki na rzecz szamaństwa. Rzecz w tym, że w drodze głosowania możemy się dowiedzieć tylko tego, co myślały, ewentualnie – jakimi motywami kierowały się osoby głosujące – ale nie tego, czy to prawda, czy nie. Prawdę możemy tylko poznać – ale przez głosowanie tego nie uda się zrobić.

Skoro tedy za sprawą wspomnianego biurokratycznego gangu pojawiła się opinia, że zboczenia płciowe nie są już zboczeniami, tylko szlachetnymi „orientacjami”, promotorzy komunistycznej rewolucji mięsistymi nosami zwęszyli okazję wprzęgnięcia tej bredni w służbę rewolucji. Chodziło o to, że zboczeńcy, podobnie jak „kobiety”, znakomicie nadają się na proletariat zastępczy, który rewolucjoniści mogliby „wyzwalać”. Rewolucjoniści bowiem muszą mieć jakiś proletariat do wyzwalania, bo w przeciwnym razie byliby figurami groteskowymi. Z kolei zboczeńcy, nawet jeśli specjalnie nie wierzyli w potrzebę „wyzwolenia”, to dostrzegli w tym pragnieniu posiadania proletariatu zastępczego również swój własny interes – by mianowicie położyć kres pojęciu normy w dziedzinie seksualnej.

Tymczasem u podstaw cywilizacji łacińskiej tkwi logika dwuwartościowa – że jest prawda i jest fałsz, że jest norma i są dewiacje. W sukurs pośpieszyły im utytułowane i sprzedajne hebesy, funkcjonujące w sferze nauki, albo na jej obrzeżach. Ci zaczęli nauczać młodzież, że prawda nie istnieje, przechodząc do porządku nad oczywistością, że w takim razie przynajmniej to zdanie musi być prawdziwe, a skoro tak, to znaczy, że… i tak dalej. Kiedy w ten sposób została sprostytuowana dyscyplina nazywana tradycyjnie „filozofią”, zaraza przerzuciła się również na teren medycyny. Skoro gang uznał, że zboczeń już nie ma, tylko są „orientacje”, to stąd juz tylko krok do zanegowania potrzeby leczenia zboczeń, a wreszcie – do uznania za myślozbrodnię samego takiego pomysłu. Na tym degeneracja się nie zatrzymała, bo nieubłagany postęp w tej dziedzinie doprowadził do sytuacji, w której za normę zostały uznane zachowania czy stany oczywiście nienormalne.

Jeśli, dajmy na to, komuś się zdaje, że jest Aleksandrem Macedońskim, czy że akurat w tej chwili wynalazł elektryczność, to pakują go w kaftan bezpieczeństwa i odwożą na sygnale do infirmerii, gdzie poddawany jest terapii aż do momentu, gdy odzyska poczucie rzeczywistości. Jeśli natomiast ktoś nie jest pewien, czy jest chłopczykiem, czy dziewczynką, albo – czy jest kozą, czy psem – to jest rozkaz, by takie rozterki traktować jako normę i zakazać ich leczenia. Na straży tych wszystkich zakazów stoi Ministerstwo Miłości, czyli funkcjonariusze, gwoli przydania im większego prestiżu, poprzebierani w „śmieszne, średniowieczne łachy” – jak mówiła Oriana Fallaci.

Pani Godek jak Galileusz

Proces pani Godek przed obliczem funkcjonariusza Ministerstwa Miłości przypomina proces Galileusza przed Świętą Inkwizycją. Oprócz podobieństw są oczywiście istotne różnice. Proces Galileusza dotyczył zakazu głoszenia prawdy o budowie Wszechświata, więc towarzyszył mu z tego powodu pewien patos, podczas gdy proces pani Godek dotyczy kwestii, czy uprawiane z upodobaniem przez sodomczyków stosunki analne, które gitowcy nazywają „paciakowaniem w popielnik” są objawem zboczenia seksualnego, czy szlachetną „orientacją”, podobnie jak wzajemne wylizywanie sobie sromu przez gomorytki, co gitowcy nazywają „mlaskaniem po klitorisie”. Celowo przytaczam to potoczne nazewnictwo, by pokazać, że od tego, że coś określi się jako „orientację”, istota rzeczy się nie zmienia.

Ale pominąwszy tę różnicę, przedmiot procesu pani Godek jes taki sam, jak przedmiot procesu Galileusza. Chodzi mianowicie o ustalenie, to znaczy – powinno chodzić o ustalenie – pewnej prawdy w sprawie normy i dewiacji w sferze seksualnej człowieka. Na gruncie prawdy pani Kaja Godek ma oczywiście rację, a jej procesowi przeciwnicy są jej pozbawieni. Owszem, mogą z tego powodu odczuwać pewien dyskomfort, ale na przykład garbus też nie jest ze swojej przypadłości zadowolony, ale – przynajmniej jak dotychczas – nie stara się wykorzystywać Ministerstwa Prawdy gwoli wymuszenia uznania przez wszystkich, że tak własnie wygląda norma w budowie kośćca człowieka. Skoro tedy warszawski funkcjonariusz Ministerstwa Prawdy nie oddalił od razu skargi owych 16 osób przeciwko pani Godek jako oczywiście bezzasadnej, to znaczy, że nie tylko wierzy w myślozbrodnie, ale prawdopodobnie gotów jest nagiąć logikę i poczucie rzeczywistości dla potrzeb oczekiwań Wielkiego Brata, któremu najwyraźniej zaprzedał duszę.

Ciekawe, czy inkwizytorzy zasiadający w trybunale sądzącym Galileusza byli przekonani, że rację ma większość ówczesnych specjalistów od budowy Wszechświata, czy też ta kwestia ich wcale albo mało obchodziła, natomiast zależało im na tym, by spokojnie wypić i zakąsić bez narażania się na jakieś nieprzyjemne niespodzianki. O ile jednak w przypadku inkwizytorów przypuszczenie, że mogli oni rzeczywiście podzielać powszechne ówczesne przekonania w sprawie budowy Wszechświata, jest dość prawdopodobne, o tyle ani w przypadku sędziów stalinowskich trybunałów, na przykład Marii Gurowskiej, która tak naprawdę nazywała się Zandówna, taką wątpliwość należy zdecydowanie wykluczyć. Jak w takim razie ocenić postępowanie warszawskiego oddziału Ministerstwa Prawdy? Podejrzewanie, że metrykalnie dorosły człowiek nie wie tego, o czym wie każdy chłopczyk, byłoby niegrzeczne. A skoro tak, to musimy wytłumaczyć sobie tę całą sytuację tym, że oto właśnie wchodzimy w etap surowości, kiedy od masowych zbrodni sądowych oddziela nas już tylko cienka linia i coraz mniej czasu.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

ANIELSKA SÓL

ANIELSKA SÓL

[z książki Vladimir Volkoff, „Kroniki anielskie”, Wyd. KKK, Dębogóra]

W owym czasie… Nie mam tu na myśli czasu ludzkiego, ale nasz, anielski, o ile bowiem Ojciec trwa w doskonale pozaczasowej wieczności, o tyle cherubini i serafini potrzebują czegoś w rodzaju czasu, by śpiewać „Święty, święty, święty. . .”

A zatem, w owym czasie z ludzkiego padołu podniósł się cień. Była to odrażająca, brązowa maź z pękającymi bąblami na powierzchni. Rozciągała się daleko, jak okiem sięgnąć. Anielska straż, odpowiedzialna za czystość kosmosu, wszczęła alarm. Nadbiegliśmy natychmiast i pochyliliśmy się nad krawędzią świata.

Nic jednak nie było widać, poza tą czarną kulą, której czerń nie była czernią nocy —karej siostry dnia, ale czernią otchłani, nicości lub raczej mrowiącej się robactwem zgnilizny. Ku naszym nozdrzom unosił się straszliwy odór. Mały, wrażliwy aniołek wykrzyknął: „To nasi nieszczęśni ludzie są sprawcami tego czegoś!”. I zaczął płakać, wycieraj ąc łzy piąstkami.

Ogarnęła nas fala litości. Jak można pragnąć własnej zguby? Jak można z własnej woli tarzać się w brudzie i krwi? Nawet myśleć o tym straszno. Jego Wysokość Rafał, szef naszego wywiadu, zarządził śledztwo. I oto, co się okazało.

Ludzie są, rzecz jasna, nieprzeźroczyści, jako że mają odbijać miłość Ojca. My zaś, przeciwnie, jesteśmy transparentni niczym szkło, gdyż ma się ona w nas załamywać niczym światło. Dlatego też uzasadnione jest mówienie o „ludzkiej naturze”, podczas gdy sformułowanie „natura anielska” jest nieścisłe. Jesteśmy nazbyt przezroczyści, byśmy mogli mieć naturę. Ale nie każda „nieprzezroczystość” jest taka sama. Czym innym jest odbijanie światła, a czym innym jego pochłanianie. A właśnie taka odrażająca metamorfoza zaczęła zachodzić w mieszkańcach ziemi. Im więcej światła przelewał na nich Ojciec, tym więcej oni wytwarzali cienia. Odwrotnie niż drzewa, które wchłaniają światło, przetwarzając je na chlorofil, ludzie pożerają je, produkując czerń.

Skąd się w nich wzięła taka perwersja? Zdania ekspertów były, jak zwykle, podzielone. Według jednych, stało się to na skutek walki klas. Według innych, winne było rozpowszechnienie się lichwy. Jeszcze inni uważali, że problem tkwił w prawie wyborczym kobiet. Wszyscy jednak zgadzali się co do jednego: wielkie znaczenie miało osłabienie wiary i upadek państwa. Jego Wysokość Rafał wysłał Afa i Kecefa, by wybadali sprawę na miejscu.

Dobrze ich znacie.

Af, książę gniewu, wykuty z czarno-czerwonych łańcuchów ognia, ten sam, który pewnego dnia połknął Mojżesza aż po jego obrzezany członek.

I Kecef, jeden z pięciu aniołów zagłady, których Aaron musiał zamknąć w Przybytku, by nad nimi zapanować.

Obaj, bez cienia lęku, zapuścili się w cuchnący obłok. Wylądowali w samym środku miasta, zdziwieni (choć byli przecież na to przygotowani), jak bardzo gęsta jest owa ciemność. Nigdy jeszcze takiej nie widzieli! Wszystko zdawało się poczwórnie ciężkie – skrzydła ciążyły ptakom niczym ołów, a w gęstym powietrzu trudno było unieść nogę, by uczynić choć krok. Ludzie mają tę właściwość, że odciskają na swym otoczeniu piętno, przekazując mu własne zeszpecenie.

– To potworne! – rzekł Af.

– Cóż za obrzydlistwo! – rzekł Kecef.

Ruszyli w drogę.

Na ulicach czołgali się młodzi i na oko zdrowi ludzie, niezdolni do utrzymania własnego ciężaru. Palili hasz, trzymając między kolanami żebracze miseczki. Pod rozchełstanymi, sztywnymi od błota ubraniami Widać było prowokujące tatuaże, które zmieniały ich ciała w żywe afisze. Bezkształtne samice powolnie kołysały obleczonymi w pstrokate szmatki tyłkami. Kosmaci samcy podrygiwali, potrząsając obwisłymi cyckami i opiętymi w kalesony genitaliami. Jakiś otyły i nieogolony karzeł, ciężki jak sztaba ołowiu, wyciągał do przechodniów rękę z obrazkami, na których splątane pary kopulowały w dziwacznych pozycjach.

Cały ten orszak sunął ulicą, z trudem podnosząc nogi, niczym we śnie. Wycieńczeni ludzie, niektórzy pozbawieni nosa, wystawili na widok publiczny swoje wrzody i wrzaskliwie domagali się prawa do propagowania własnego stylu życia.

Rada miejska powitała ich z szacunkiem na schodach ratusza i pośpiesznie zajęła się ich postulatami.

W gimnazjonach całe grupki sklejały się z sobą na kształt winnych gron – od przodu, od tyłu, od dołu, od góry i z wszystkich stron równocześnie, licząc głośno i wyraźnie różne pozycje, w których można dokonać owego podstawowego aktu połączenia ciał. Pod portykami młodzi, nadzy chłopcy rywalizowali o palmę pierwszeństwa, dokonując wiadomych pomiarów.

Nad brzegiem kloacznych dołów jeszcze nie w pełni rozkwitłe, ale już ciężarne dziewczęta za pomocą żelaznych haków wyrywały ze swych wnętrzności płody i wrzucały je do ścieku.

Af i Kecef mieli już dość tego widoku. Odlecieli.

Po powrocie złożyli raport aniołom- rzeczoznawcom (w znakomitej większości wywodzą się oni spośród Tronów), którzy stwierdzili, że miasto zostało dotknięte rakiem ego. Ego to ludzki narząd, o którym my, anioły, nie mamy pojęcia. To on pozwala im odróżniać dobro od zła (najczęściej dość lekkomyślnie) i sprawia, że Ojciec kocha ich bardziej niż nas.

Jednak ego często ulega degeneracji i rozrasta się do potwornych rozmiarów. Na nieszczęście, ten rak nie był śmiertelny – rozdęcie ego nie może go unicestwić, a co za tym idzie, sprawia, że rak rozrasta się w nieskończoność. Ludzka wspólnota, pełzająca wśród tych wszystkich wydzielin i nurzająca się z rozkoszą we własnych wydalinach, w końcu powinna się w nich utopić.

Ale jednostki, z oczami zamglonymi rozpusta, z rozmiękczonymi mózgami i rozcieńczoną krwią, wciąż jeszcze nosiły w głębi jestestwa niezniszczalne ziarno Boskiego planu, niczym żarzący się węgiel. Zgodziwszy się z wnioskami raportu Afa i Kecefa, rzeczoznawcy zalecili natychmiastową interwencję.

Naturalnie, przeprowadzono śledztwo weryfikujące. Trzeba było sprawdzić, czy same ofiary naprawdę nie mogą podjąć działań uzdrawiających. Może zostało kilka osób mniej unurzanych w tym bagnie i z nostalgią wspominających świat, w którym nieopanowany rozrost ego nie był jedyną receptą na życie?

Może znajdzie się choć jeden człowiek na tyle czysty, by zapoczątkować proces zdrowienia? Skonsultowano się w tej kwestii z pewnym sprawiedliwym o imieniu Abraham, jednak on, mimo najlepszych chęci, nie znalazł w owym mieście nawet dziesięciu istot ludzkich zdolnych do zbawienia całej wspólnoty.

Sprawa potoczyła się więc innym torem. Wmieszali się aniołowie z chórów cnót i panowań. Przestudiowano wszystkie raporty – główne i poboczne. Wszak mówi się, że „młyny Boże mielą powoli, ale dokładnie”.

W końcu, pewnego pięknego dnia, Af i Kecef zostali wezwani przed oblicze Jego Wysokości Michała, który w naszych służbach kieruje Wydziałem Akcji i Interwencji.

– Zatankujcie do pełna współczucie – polecił – i wróćcie do miasta.

– Na czym polega nasze zadanie?

– Dowiecie się na miejscu.

Na miejscu sytuacja uległa zmianie. Na gorsze. Nawet stąd wszyscy widzieliśmy, że obłok zrobił się jeszcze bardziej czarny, ale dopiero tam, na dole, można było ocenić ogrom nieszczęścia Sodomy. Mieszkańcy miasta od dawna już wyczerpali repertuar przyjemności, które choć nie zawsze są dozwolone, to jednak pozostają w zgodzie z naturą. Postanowili więc naruszyć jej porządek, pogwałcić ją i nadużyć na wszelkie możliwe sposoby.

Potem znaleźli straszliwe upodobanie w obrzydliwości. W końcu, doszli do ostatniego stadium rozwiązłości, którym jest okrucieństwo.

Af i Kecef dotknęli stopą ziemi o zmierzchu. Uliczki tonęły już w ciemnościach, podczas gdy kominy wciąż jeszcze były różowe. Aniołowie maszerowali wyniośle, a ich skrzydła lśniły czystym srebrem. We wszystkich mijanych przez nich spelunkach rozgrywały się sceny miłosne.

Cóż za karykatura! Istoty te używały siebie wzajemnie bez opamiętania i odpychały się ze złością z powodu wzajemnego pożądania.

Prawdziwa miłość to relacja, to dystans. Tu była ona sklejeniem, zespoleniem i splątaniem ciał – trzydziestosześciogłową bestią. W nozdrza podróżników z innego świata uderzał odrażający smród.

Aniołowie doszli do głównego placu. Na ich widok szmer przebiegł miastem – oto do Sodomy przybyły bezbronne rajskie ptaki!

Mieszkańcy wszelakich płci stłoczyli się na progach domów i balkonach, a w ich wygłodniałych oczach i płynnych gestach, którymi odrzucali w tył długie włosy, można było wyczytać to samo pożądanie. Uskrzydlone istoty, kroczące przez zakurzone ulice, były obietnicą czegoś zupełnie nowego, a przecież rozpusta jest tak monotonna, że każda nowość jest zdolna ożywić nawet najbardziej otępiałe zmysły. Dopaść tego, co nieuchwytne, zapanować na tym, co wolne – oto wyzwanie, które rozbudza apetyt, nawet gdy jest się juz nasyconym.

Sodomici ruszyli ku przybyszom.

Tu na scenę wkracza pewien pijaczyna.

Ludzie mają skłonność do nadużywania wszelkich dobrych rzeczy, w tym także wina, które Pan im dał, by – jak mówi Psalmista – rozweselało ich serca. Diabły szybko się w tym połapały i nabrały zwyczaju ukrywania się w bukłakach i butelkach. Dzięki temu fortelowi często udaje im się napytać ludzkości biedy.

Jednak ludzie są tak dziwnie ukształtowani, że za ich przyczyną nakładają się niekiedy na siebie dwa zła, by w efekcie dać jedno dobro. Nie wiadomo dokładnie, co tego dnia stało się Lotowi, poza tym, że wypił sporo za dużo, dzięki czemu dostał napadu gościnności. I gdy w głębi ulicy ujrzał dwóch nieznajomych, naszła go chętka, żeby ich do siebie zaprosić. Wyszedł więc z szynku. Nie zataczał się – przeciwnie, dreptał ku nim drobnym kroczkiem, z głową przekrzywioną, półotwartymi, brudnymi ustami, rozchełstany i rozsiewający zapach porzeczek.

– Panowie, jaśni panowie… Uczyńcie mi honor… w moje skromne progi. .. lepsze niż gospoda. .. wasz dom jest moim domem. .. to jest, chciałem powiedzieć: mój dom jest waszym do- mem. ..

Popatrzyli na niego, powściągając nazbyt wielki blask swoich oczu.

– Ależ nie trzeba. Nazbyt pan uprzejmy.

On jednak nalegał.

– Chyba przyda się wam dobra kąpiel po długiej podróży? Jutro ruszycie dalej, gdy tylko zechcecie.

No cóż, wiecie, jak to z nami jest – nie możemy odmówić, kiedy szczerze proszą.

Af i Kecef zaszli więc pod dach owego człeka, który zapewne nie był sprawiedliwy (w przeciwnym wypadku, Abraham z pewnością by nam o tym powiedział), ale w którym dobro jeszcze nie całkiem wygasło.

Tłum, dyszący ochotą zabawienia się z aniołami, musiał na razie obejść się smakiem. Lot zamknął drzwi na klucz, zasunął sztaby i zabarykadował bramę -nigdy dość ostrożności, gdy bierze się za kogoś odpowiedzialność. Na stole, pokiereszowanym przez kilka pokoleń rodu Lota, płonęła lampka oliwna. Parowała stojąca na nim zupa grochowa, w której pływały obrzynki chleba. Rodzina stłoczona była wokół stołu. Lot perorował, jego małżonka rzucała gościom ciekawe spojrzenia, a dwie nieco gapowate córki – jedna z łuszczącym się lakierem na paznokciach, a druga z wargami pomazanymi tanią barwiczką – tęsknym wzrokiem patrzyły na swych kawalerów; dwóch otyłych młodzieńców, którzy od dzieciństwa słysząc w kółko o rozpuście, całkiem stracili na nią ochotę i przychodzili tu jedynie po to, żeby napchać sobie kałduny na koszt starego Lota.

Czuło się tu ciepło i wilgoć… Coś, co ludzie nazywają rodziną. Mają oni swoje sekrety, które dla nas na zawsze pozostaną niedostępne. Po kolacji adoratorzy, którzy zamiast adorować, głośno bekali, poszli do domu, gości położono na siennikach, małżonkowie udali się do swego pokoju, a córki do swego. Pogaszono światła.

Na zewnątrz zaś trwało święto – niebezpieczne święto, które lada moment miało przerodzić się w szaleństwo. Przez szpary okiennic wdzierało się światło kolorowych lampionów, barwiąc biel pościeli łamiącymi się plisami. Pomruk Sodomy wznosił się coraz głośniej.

Aniołowie nie spali. Af, oparty plecami o poduszkę, patrzył prosto przed siebie oczami płonącymi niczym błękitne, rozżarzone węgle. Kecef utkwił oczy w suficie. Rozmyślali nad losem swego gospodarza. Rak ego nie całkiem go jeszcze przeżarł. Liczne grzechy zostały odkupione gościnnością. Trzeba było zatem uchronić go od losu, jaki miał się stać udziałem jego krajan.

Zaskrzypiały drzwi. Do pokoju wchodzą dwie dziewczyny w koszulach nocnych. Trzymają się za ręce i chichoczą. Jedna wkłada palec do buzi, druga idzie tanecznym krokiem. Ich włosy zostały skropione tandetnym pachnidłem.

– Panowie nie śpią? My, małe dziewczynki, boimy się ciemności.

Obie parskają głupkowatym śmiechem.

Aniołowie spoglądają na nie bez wyrazu. — Możecie sobie wybrać – mówi odważniejsza z nich. – Nam jest wszystko jedno. Obaj jesteście śliczni.

Musimy z tym skończyć. To się już staje groteskowe.

Położyły się na dywanie.

Rzecz sama w sobie nie była niemożliwa. Dowodzi tego rasa olbrzymów, będąca potomkami aniołów i ludzkich córek. Jako hamulec mogła, rzecz jasna, zadziałać moralność i lojalność względem gospodarza. Prawdziwym powodem była jednak litość – nasza anielska litość, której towarzyszy szacunek, podczas gdy litość ludzka jest zaprawiona pogardą. Te wijące się na podłodze samice, żebrzące i ofiarujące same siebie, stanęły na granicy upodlenia.

Aniołowie kary pragnęliby wziąć je w ramiona niczym płaczące dzieci, poskładać je w całość jak zepsute lalki i nauczyć je miłości – tak, właśnie miłości.

– Musicie się nauczyć szanować same siebie – rzekł Af, sztywny jak płomień.

– I szanować innych – dorzucił Kecef, parząc niczym lód.

– Pudło – stwierdziła jedna z dziewcząt. – Zabierajmy się stąd.

– Chyba żartujesz – odparła druga z sióstr. – Kiedyś musimy z tym skończyć. To się już staje groteskowe.

– Masz rację – zgodziła się pierwsza siostra.

– Mam prawie piętnaście lat, a ty skończyłaś czternaście. Panowie, jesteście pewni? Nasi adoratorzy do niczego się nie nadają, nie odróżniliby dziewczyny od pnia drzewa. A ojciec nie pozwala nam wychodzić z domu. Przecież nie możemy tak dłużej żyć! – zakończyła płaczliwie.

Aniołowie potrząsnęli głowami, a nikt nie potrząsa głową w sposób bardziej ostateczny niż anioł.

W tym momencie hałas z ulicy przybrał na sile, a drzwiami wstrząsnął łomot. Wydawało się, że cała Sodoma zgromadziła się przed domem Lota. Tłuszcza dyszała żądzą rozdziewiczenia.

— Ciekawe, jak będą wyglądali bez piórek – ryknął jakiś głos z tłumu.

Na dole odbywał się festiwal już nawet nie rozwiązłości, ale gniewu. Drzwi nie chciały ustąpić, a to doprowadzało tłum do wściekłości, z której czerpał on prawdziwą rozkosz. Podstawę ludzkiej wrażliwości i cywilizacji stanowi wszystko, co zakazane. Trudno to zrozumieć nam, aniołom. My jesteśmy strumieniem. Oni są tamą.

Ci na dole krzyczeli, zdzierając sobie gardła, kaleczyli sobie pięści o zamki, łamali paznokcie na rynnach, obnażali się, rozdzierali szaty, ciskali się na wszystkie strony, a trzymane w rękach lampiony kołysały się frenetycznie, rzucając na tłum plamy różnobarwnego światła. Podczas kolacji Lot również sporo wypił i teraz na jego gościnność nałożyła się jeszcze pewna wojowniczość, z której czer- pał wielką satysfakcję. Z wysokości swego balkonu zawieszonego nad głowami tłuszczy wykrzykiwał do sąsiadów:

– Chcecie moich gości? Nie dostaniecie ich! Są pod moją opieką, opieką Lota, syna Lota! Żeby ich chronić, nie cofnę się przed niczym. Zobaczycie!

I pobiegł po łuk i strzały.

– Nie wystawiaj się, panie, z naszego powodu na niebezpieczeństwo – rzekł do niego Af. – Tak naprawdę, nic nam nie grozi.

– Gościnność rzecz święta — odparł Lot. — Taka słabość się po mnie nie pokaże.

Kecef zdumiał się bardzo: – A zapewniono nas, że nie ma w Sodomie ani jednego sprawiedliwego.

– No bo nie ma! — odrzekł Lot.

– Jesteś ty.

Lot roześmiał mu się prosto w nos.

– Ja? Sprawiedliwy? Od razu widać, że przybyliście z bardzo daleka.

Nagle, patrząc na swoje roznegliżowane córki, spochmurniał.

– Wiem, co to powinność. Jesteście moimi gośćmi. Ot, co.

Wrócił na balkon i wystrzelił świszczącą strzałę ponad głowami tłumu miotającego się u jego stóp. Tego tylko było trzeba rozwydrzonej tłuszczy – nieskuteczne ciosy doprowadziły histerię do apogeum. Nie zważając na ciężar swych ciał, ludzie zaczęli wznosić z nich cyrkowe piramidy, przesuwając się chwiejnie w stronę balkonu. Jakaś banda obojnaków zerwała balustradę z brązu i szykowała się do forsowania drzwi. Grupka lesbijek niosła naręcza chrustu i słomy.

— Mężu mój – zakrzyknęła żona Lota, stając za jego plecami. — Chcesz, żeby posiekano nas na kawałki z powodu tych dwóch cudzoziemców? Otwórz drzwi! Przecież oni mogą być nawet Żydami lub Gomorejczykami!

Córki Lota siedziały w kącie pokoju przerażone i zachwycone. Wreszcie w ich życiu zaczęło się coś dziać. Z podziwem patrzyły na ojca, którego pijaństwo wynosiło na szczyty heroizmu.

W istocie, Lot oczami duszy widział już swoją zgubę, ale było mu to zupełnie obojętne. Niech pękną drzwi! Niech spłonie dom! Sam gotów był zginąć, byle tylko uratować tych dwóch cudzoziemców. Kiedy najbliższa ludzka piramida zaczęła się kołysać na jego wysokości, a jarmarczny wojownik usadowiony na ramionach swych towarzyszy splunął mu w twarz, Lot krzyknął:

— Stójcie!

– Pochwycił za włosy swoje córki i wyciągnął je na balkon.

– Czego chcecie? Młodości, świeżości, dziewictwa? No to macie! Są wasze! Ale wara od moich gości!

To było doprawdy śmieszne. Ten stary pijak, którego za chwilę mieli usmażyć w jego własnym domu, ofiarował im okup w postaci owoców swoich lędźwi. Cała Sodoma ryknęła bezlitosnym śmiechem.

– Co ty sobie myślisz? Twoje córki też weźmiemy. I twoją żonkę – dla trędowatych.

Do tej pory aniołowie nie poruszyli się i nie przemówili ani razu. Bez trudu mogli unieść się ku niebu i odlecieć do gwiazd. Nie na tym jednak polegało ich zadanie. Rozochocony tłum ryknął:

– Do kotła z aniołami!

Och, jak pociągająca była ta szczególna zwierzęcość! Anioł szeleszczący skrzydłami, cały w nastroszonych piórach – o ileż wspanialej byłoby dosiąść jego zamiast kozy! Drzwi zaczęły pękać pod naporem ciosów. Płonęły wiązki chrustu. Wojownik z piramidy uczepił się już rękami poręczy balkonu.

– Moje oczy! Tysiąc głosów – jeden okrzyk.

Wystarczyło, by Kecef uniósł dłoń i uwolnił jedną trylionową cząstkę zamkniętego w niej światła. Piramida zawaliła się w jednej chwili i mieszkańcy Sodomy kręcili się teraz w miejscu, zatykając sobie rękami oczodoły, potykając się, obijając o siebie na- wzajem, upadając na ziemię, gryząc jedni drugich oraz samych siebie, rozpaczliwie otwierając usta i napełniając je walającymi się w rynsztoku odpadkami.

Gdy oczy są martwe, pozostaje w nich tylko nienawiść, jeśli w ciemności ludzkiego wnętrza nie otworzą . się inne oczy, niczym na ogonie pawia. Tacy są ludzie.

Af i Kecef nie mogli już tego znieść. Zapłakali. Każda z tych istot, godzinę wcześniej zespolonych w dzikich uściskach, dających sobie wzajemnie rozkosz, drapiących swe ciała w akcie pieszczoty i rozdających sobie ukąszenia w miejsce pocałunków, krzyczała teraz „Moje oczy!”. Żadna nie zakrzyknęła, choćby raz jeden: „Twoje oczy!”

Tak, bez wątpienia. Rak ego toczył tych ludzi stworzonych na obraz i podobieństwo Boga. Co za nieszczęście! Z anielskich oczu trysnął słony potok i spłynął na ziemię, roznosząc po niej nieskończenie słoną Bożą sól. W mgnieniu oka mieszkańcy Sodomy pobieleli i zamienili się w kamień — pochyleni lub wyprostowani, klęczący, zwinięci w kłębek lub pochwyceni w pełnym biegu, z ramionami uniesionymi, otwartymi ustami. . .

A gorące łzy obu aniołów tryskały na ziemię, niczym cztery niewyczerpane fontanny. Zasłaniając oczy łokciem, Lot krzyknął:

– Cóż nam niesiecie, przybysze?

Af odpowiedział mu przez łzy: — Gniew Boży.

Kecef dorzucił: — Boże współczucie.

Af zaś rzekł: — Kiedyż wreszcie ludzie pojmą, że to jedno i to samo?

Na niebie pojawił się księżyc. Sodoma lśniła bielą – delikatną, kosmatą i krystaliczną. Potem zerwał się wiatr i powietrze napełniło się drobnym pyłem. Lekkim, bardzo lekkim. W Sodomie niemal całkowicie wróciła przejrzystość. Zniknął cały ciężar.

Af ujął Lota za rękę, Lot wziął za rękę żonę, Kecef chwycił dłonie córek. Wszyscy wyszli z miasta.

Idąc, aniołowie powtarzali: „Nie otwierajcie oczu, nie odwracajcie się, nie patrzcie”, gdyż dobrze wiedzieli, co grozi tym, którzy przyglądają się Bożemu współczuciu. Lot, który zupełnie otrzeźwiał, był milczący i posłuszny.

Córki, urzeczone przez prowadzącego je anioła, także podporządkowały się bez słowa. Natomiast żona Lota rozmyślała o tym, jak trudno będzie zacząć wszystko od nowa na obczyźnie. Zawsze była przywiązana do Sodomy, która miała wprawdzie swoje wady, ale przecież była jej domem. Tak naprawdę, wcale nie pochwalała drastycznych środków, jakie przedsięwziął Bóg, by oczyścić miasto. Nagle przypomniała sobie o małym kociołku, który był jej szczególnie drogi, i bez którego nie mogła przecież gotować. Wyrwała dłoń z ręki męża:

– Poczekaj chwilę, muszę tylko wrócić po. ..

Obróciła się na pięcie i otworzyła oczy. Był ranek. Przed nią rozciągała się olśniewająca pustynia. Sponad niej unosiła się mgła – to parowała woda z anielskich łez. Trzeszczały pokryte warstwą soli palmy. Na ziemi leżała przyobleczona w sól lalka. W oddali słychać było poświstywanie północnego wiatru. Słońce, wyglądające niczym biały dysk, ledwie widoczny poprzez sklepienie z chmur, tworzyło tęcze w niezliczonych pryzmatach. W powietrzu unosił się słony pył. Oczy żony Lota pochwyciły go w locie niczym dwa wiry. Nie miała nawet czasu krzyknąć. Była już tylko słupem soli.

Prawdziwa hierarchia władzy [a igraszki pajaców na proscenium]

  Kto w Polsce sprawuje władzę?

Według mojej ulubionej teorii spiskowej władzę w Polsce rotacyjnie sprawują trzy stronnictwa: Stronnictwo Ruskie, Stronnictwo Pruskie i Stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie. Sprawują one władzę przy pomocy swoich politycznych ekspozytur, czyli politycznych gangów, zwanych elegancko partiami. Ekspozyturą Stronnictwa Ruskiego było pierwotnie Polskie Stronnictwo Ludowe, ale kiedy stare kiejkuty utworzyły Samoobronę, główną ekspozyturą Stronnictwa Ruskiego została właśnie ona, a poszlaką, która na to wskazywała, były doktoraty honoris causa, jakimi bywał honorowany nieboszczyk Andrzej Lepper, podobnie jak w swoim czasie Kukuniek. Żeby wygryźć Samoobronę, Stronnictwo Amerykańsko- Żydowskie przy pomocy starych kiejkutów najpierw zmontowało aferę gruntową oraz seksaferę z udziałem „knurów”, co doprowadziło do upadku rządu premiera Jarosława Kaczyńskiego. Ponieważ Polska leży nie w rosyjskiej, a w niemieckiej strefie wpływów, wybory w roku 2007 wygrała ekspozytura Stronnictwa Pruskiego, czyli Platforma Obywatelska, która utworzyła rząd razem z PSL-em, które w ten sposób stało się częścią politycznej ekspozytury Stronnictwa Pruskiego.

Żeby Samoobronę ostatecznie wymiksować z politycznej sceny, Andrzej Lepper popełnił samobójstwo, którego okoliczności wskazywały na udział seryjnego samobójcy i to w postaci pierwszorzędnych fachowców. Stało się to za rządów PO-PSL, a w charakterze epigona Samoobrony pojawiła się partia Zmiana, której przywódcę, pana Piskorskiego bezpieka oskarżyła o szpiegostwo i pod tym pretekstem przesiedział się w areszcie bodajże trzy lata, ale w końcu w 2019 roku został wypuszczony bez udowodnienia mu czegokolwiek. W rezultacie można powiedzieć, że Stronnictwo Ruskie zostało zepchnięte do głębokiej defensywy przez Stronnictwo Pruskie i Amerykańsko-Żydowskie, które – chociaż wzajemnie się nienawidzą – to w takich i innych ważnych sprawach idą ręka w rękę. Ale w związku z ponownym przejściem Polski w 2013 roku pod kuratelę amerykańską, ekspozytura Stronictwa Pruskiego w 2015 roku utraciła pozycję lidera tubylczej politycznej sceny, którą zajęła polityczna ekspozytura Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego w postaci Prawa i Sprawiedliwości z satelitami. Stronnictwo Pruskie bynajmniej nie pogodziło się z utratą wpływów i od początku roku 2016 próbuje je odwojować, raz pod pretekstem walki o demokrację, innym razem – pod pretekstem walki o praworządność, do której mobilizuje coraz głębsze rezerwy folksdojczów. Bo Stronnictwo Pruskie, to bezpieczniacy, którzy gwoli asekuracji przewerbowali się na służbę w niemieckiej BND, a ta podległość reprodukuje się już w drugim, albo nawet trzecim pokoleniu ubeckich dynastii. Z kolei stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie tworzą bezpieczniacy, którzy przewerbowali się na służbę albo do Amerykanów, albo do Mosadu.

Ponieważ jednak w USA władzę przejęła socjaldemokracja w postaci Partii Demokratycznej, której lewe skrzydło to czysta komuna, to obecnie Nasz Najważniejszy Sojusznik eksportuje rewolucję komunistyczną, czemu m.in. dał wyraz pan Brzeziński oświadczając, że jak zostanie amerykańskim ambasadorem w Warszawie, to dopilnuje, żeby w Polsce nikt już nie odważył sprzeciwiać się sodomczykom. Nawiasem mówiąc, określenia: „sodomczyk”, używa ks. Jakub Wujek w swoim przekładzie Biblii, więc nie ma żadnego powodu, byśmy go nie naśladowali. Wracając zaś do Naszego Najważniejszego Sojusznika, to najwyraźniej poszukuje on u nas jakiejś alternatywy dla PiS, które sprzeciwia się sodomitom i w ogóle – „zagraża demokracji”. Toteż do Kongresu USA, gwoli obsrywania Polski, zaproszony został pan Rafał Trzaskowski, co pokazuje, że właśnie on może zostać namaszczony na Najukochańszą Duszeńkę Białego Domu, kiedy ten spuści już z wodą Naczelnika Państwa – a do pomocy i kontroli będzie miał przydanego pana Hołownię, który przecież też jest wynalazkiem amerykańskim. Jak widzimy, podmianka w ogólnych zarysach jest już gotowa, a w tej sytuacji niejasne jest tylko jedno: ile procent wpływów w Polsce przekazał w czerwcu Naszej Złotej Pani prezydent Józio Biden, a ile zostawił sobie – bo od tego zależy, czy władzę przejmie ponownie Stronnictwo Pruskie, czy też będzie rządziło wespół ze Stronnictwem Amerykańsko-Żydowskim, do którego może doszlusować Lewica, no i oczywiście PSL, tradycyjnie posiadające stuprocentową zdolność koalicyjną. Nie wiadomo także, co zrobić z Konfederacją, która nie pasuje ani do Stronnictwa Pruskiego, ani do Amerykańsko-Żydowskiego. Najprostszym wyjściem byłoby uznanie, że Konfederacja na tubylczej scenie politycznej stanowi Stronnictwo Polskie – ale w tym właśnie tkwi potencjalne niebezpieczeństwo dla dwóch pozostałych Układających Się Stronnictw. Toteż Księżna-Małżonka Księcia-Małżonka, zwana pieszczotliwie „Jabłoneczką” niedawno wespół z Donaldem Tuskiem zadekretowała, że Konfederacja, to sługusy Putina. Warto zwrócić uwagę, że Księżna-Małżonka w swojej osobie skupia zarówno Stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie, jak i Pruskie, bo na obecnym etapie, jak wiadomo, mamy do czynienia nie tylko ze ścisłą koordynacją żydowskiej polityki historycznej z niemiecką, ale również foedus Żydów z folksdojczami.

To są ustalenia, które zapadły zarówno na najwyższym piętrze światowej polityki, jak i na poziomie starych kiejkutów, które dostały to zadanie do wykonania – ale przecież stare kiejkuty nie będą wkraczały bezpośrednio w czynności wykonawcze – bo te pozostawiają uczestnikom poszczególnych politycznych ekspozytur, którzy zajmują jakieś pozycje w konstytucyjnych organach naszego bantustanu – żeby pozory zostały zachowane. Toteż Kierowniczka Sejmu, pani Elżbieta Witek, która od początku proklamowania epidemii stoi na nieprzejednanym stanowisku nieubłaganego i rygorystycznego tresowania sejmowej freblówki przy pomocy swoich zarządzeń, właśnie przeprowadziła operację, nad którą próżno łamali sobie głowy pozostali członkowie politycznych gangów. Pod pretekstem, że posłowie Konfederacji nie noszą maseczek, które z powodzeniem mogłyby służyć nie tyle przeciwko wirusom, co do wielokrotnego podcierania odbytu – wykluczyła ich z głosowania nad ustawą budżetową. W ten sposób trzódka Naczelnika Państwa, która balansuje na krawędzi większości sejmowej, mogła przeforsować w tej ustawie swoje wynalazki w ramach „Polskiego Wała”.

Trzeba powiedzieć, że pani kierowniczka Elżbieta Witek błyskawicznie wyciągnęła wnioski z rozmowy Księżnej-Małżonki z Donaldem Tuskiem, która z kolei była rezultatem ustaleń między Naszą Złotą Panią i prezydentem Józiem Bidenem, a której autoryzacji udzieliła żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją pana red. Michnika, który z kolei tyle zawdzięcza generałowi Jaruzelskiemu. Taka jest hierarchia władzy w Polsce.

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5090 22 grudnia 2021