Pacyfizm i brak kary śmierci jako symptom odchodzenia od nauczania katolickiego

Pacyfizm i brak kary śmierci jako symptom odchodzenia od nauczania katolickiego

CzarnaLimuzyna ekspedyt-pacyfizm-i-brak-kary-smierci-jako-odchodzenie-od-nauczania-katolickiego/

Pacyfizm i brak kary śmierci jako symptom odchodzenia od nauczania katolickiegoLewica od samego początku pozostaje w konflikcie ze stanem rycerskim, jako tym, który bronił cywilizacji. Duchowieństwo i Rycerstwo było zawsze znienawidzone przez wrogów tradycji ze względu na zdolność do walki duchowej i zbrojnej. Dziś, w czasie pozornego pokoju, trwa nieustanne osłabianie ducha również zwykłych ludzi, aby uczynić ich całkowicie niezdolnymi do walki.

Efektem codziennej tresury w duchu pacyfizmu są poglądy dużej części zniewolonego mentalnie społeczeństwa przeciwstawiającego walkę zbrojną oraz karę śmierci nauczaniu katolickiemu. O rzekomym konflikcie pomiędzy karą śmierci a V przykazaniem „nie morduj” pisaliśmy nie raz, Tak samo jest z użyciem zbrojnego ramienia w obronie najwyższych wartości.

Przykazanie „nie zabijaj” – nie morduj dotyczy zamordowania istoty niewinnej również w formie tzw. aborcji.

Cytat pierwszy

Otóż słowo ratsach oznacza dosłownie mordować, zarzynać. Ono niesie w sobie element okrucieństwa, ono niesie w sobie pierwiastek przemocy. Są w języku hebrajskim trzy słowa, trzy czasowniki, które są odnoszone do rzeczywistości śmierci, umierania, zwłaszcza zadawania śmierci. Otóż najczęstszym czasownikiem w Piśmie Świętym jest słowo harab. Harab znaczy zabijać, ale zabijać np. w bitwie. Tam, gdzie jest wielu żołnierzy, gdzie jedni drugich zabijają, używa się zawsze czasownika harab. Jest jeszcze jeden czasownik hemit, znaczy uśmiercać. A więc gdy się kogoś na śmierć skazuje, gdy dochodzi do świadomie wymierzanej kary, to się mówi hemit. Natomiast ratsach jest w kontekście zarzynania, mordowania. Gdybyśmy chcieli przełożyć dokładnie to przykazanie na język polski, to musielibyśmy powiedzieć: „Nie morduj”, „Nie dopuszczaj się morderstwa”.

Ja cały czas mówię: przykazanie „Nie zabijaj”, ale mam w głowie to Lo tirtsach — Nie morduj, nie zarzynaj, czyli nie zadawaj śmierci z okrucieństwem.

Ks. prof. Waldemar Chrostowski

1. Dekalog na nowo odczytany

2. Piąte przykazanie: „Nie zabijaj”

Cytat drugi

Tora odróżnia „zabijanie”, od „morderstwa”. W Torze hebrajskie Lo tircach nie oznacza „nie zabijaj”, lecz „nie morduj”. Lo taharog oznaczałoby „nie zabijaj”!
Sprawa jest prosta i jednoznaczna: hebrajski czasownik użyty w wersetach Szemot 20, 13 i Dewarim 5, 17 oznacza, że zakaz dotyczy mordowania.
W języku hebrajskim „zabójstwo” to hariga, czasownik określający zabijanie to leharog, a zdecydowanie nie ten czasownik został zastosowany w Torze. Tora używa czasownika lircoach, który w formie zakazu przyjmuje formę Lo tircach („Nie morduj”), recach oznacza „morderstwo” a roceach – „mordercę”. Tam po prostu nie ma Lo taharog, czyli „Nie zabijaj”.

pacyfizm to wspólnik morderców, ponieważ z założenia przeciwstawia się działaniu, które jako jedyne może naprawdę skutecznie powstrzymać mordowanie. Działaniem tym jest zabicie mordercy.

Paweł Jędrzejewski / Przykazanie „nie zabijaj” nie istnieje!

Cytat trzeci

Nie rozumiemy pod pojęciem kary śmierci – “zabójstwa”.

Pierwszym, który zastosował obiektywnie, realnie karę śmierci jest Pan Bóg w Trójcy Świętej Jedyny. I to Drodzy Państwo podkreślmy – Pan Bóg, który jest odwieczną miłością.

Ks. prof. Tadeusz Guz / kara śmierci sprawiedliwa ?

 Kościół Walczący

Ramieniem uzbrojonym w bicz wypędzał Jezus Chrystus kupców ze świątyni. Najpotężniejszym orężem jest modlitwa, a w sprawiedliwych zmaganiach przeciw ciału i krwi – walka zbrojna.

Pacyfizm jest wynikiem błędnej antropologii, błędnej wizji świata zgodnie z którą już tutaj na ziemi możemy osiągnąć to, co jest obiecane wszystkim, którzy dostąpią łaski zbawienia tzn. życia bez cierpienia, życia bez walki, w tym walki duchowej.

Sto pociech z karą śmierci

Sto pociech z karą śmierci

Stanisław Michalkiewicz sto-pociech

Śmierć ośmioletniego Kamila, skatowanego przez ojczyma, zepchnęła na dalszy plan dyskusję na temat seksualizacji dzieci, której nieubłaganą walkę, jak przystało na 5 miesięcy przed wyborami, wydał rząd „dobrej zmiany” z Naczelnikiem Państwa na czele. Chodzi o to, żeby rodzice mieli więcej do powiedzenia, czego uczą się w szkołach ich dzieci.

Jest tu bowiem pewien dysonans, jako że szkoły są państwowe, to znaczy – rządowe, albo nierządne – w zależności od tego, kto akurat rządzi powiatem czy gminą – podczas gdy dzieci są prywatne. To znaczy – chyba nie do końca – bo coraz częściej podnoszą się głosy, że „wszystkie dzieci są nasze”, to znaczy – albo państwowe, albo bezpańskie.

Gdyby nie było szkół państwowych, to żadnego dysonansu by nie było, bo i szkoły, i dzieci byłyby prywatne. Tymczasem ze względów ideologicznych nawet rząd „dobrej zmiany” na coś takiego zgodzić się nie może i stąd ten dysonans, w który próbują wcisnąć się rozmaite „organizacje pozarządowe”.

Jak wiadomo, podstawowym problemem takich organizacji jest to, za co by tu wypić i zakąsić. Na szczęście zdecydowana większość z nich jest popodłączana do rozmaitych finansowych kurków, rządowych, samorządowych albo nawet europejskich, przez które płynie sama małmazja – ale od przybytku głowa nie boli, zwłaszcza gdy można połączyć piękne z pożytecznym, to znaczy – wypić i zakąsić – ale w poczuciu misji.

Toteż wiele takich organizacji próbowało wciskać się do szkół i przedszkoli, żeby uświadamiać seksualnie cudze dzieci, bo jak tylko podrosną, to znaczy – skończą 15 lat – co u nas oznacza wejście w tzw. wiek rębny, to tygrysy będą miały świeże mięsko. Nie jest to, mówiąc nawiasem, jedyny dysonans w tej dziedzinie, bo z jednej strony kładzie się nacisk na „seksualizację” dzieci od najmłodszych lat – ale z drugiej strony bezwzględnie ściga się i piętnuje tych, którzy próbują robić to na własną rękę, to znaczy – bez przynależności do jakiejś pozarządowej organizacji pożytku publicznego. Mówię oczywiście o pedofilach, którzy są wyjęci spod prawa, również przy aplauzie organizacji seksualizujących dzieci.

Jest to zrozumiałe; podobnie było w średniowieczu, kiedy to rzemieślnicy skupieni w cechach energicznie zwalczali tzw. partaczy, czyli fachowców niezrzeszonych. Tymczasem pedofile, zwłaszcza rekrutujący się ze stanu duchownego, mają na polu seksualizacji znacznie lepsze osiągnięcia niż zorganizowane weteranki po rozmaitych przejściach czy stażu w agencjach towarzyskich albo weterani z tzw. darkroomów.

Nie przypominam sobie bowiem, by jakieś dziecko po 30 czy nawet 40 latach rozpamiętywało przeżycia doznane w przedszkolu czy szkole w ramach zajęć seksualizacyjnych, podczas gdy pedofile, zwłaszcza należący do stanu duchownego, potrafią dostarczyć takim osobom przeżyć, których starczy na całe życie.

Nomina sunt odiosa, ale mógłbym przytoczyć wiele przykładów, kiedy uczestnicy czy uczestniczki bliskich spotkań III stopnia z takimi pedofilami przez całe dziesięciolecia rozpamiętują tamte chwile. Do niedawna ograniczało się to do łzawej tęsknicy serca, ale obecnie te sprawy ujęli w swoje ręce pierwszorzędni fachowcy, kładąc w ten sposób fundamenty pod prężnie rozwijający się przemysł molestowania, dzięki czemu można i rozpamiętywać przeżycia, i zarobić pieniądze. Czegóż chcieć więcej?

Nie będzie „samowolki”?

Ale przemysł swoją drogą, a śmierć 8-letniego Kamila swoją. Opinia publiczna została poruszona, z czego z pewnością narodzi się mnóstwo pomysłów dalszego ograniczania władzy rodzicielskiej, której właściwie już nie ma – może z wyjątkiem obowiązku alimentacyjnego – bo byłoby dziwne, gdyby biurokratyczne gangi nie skorzystały z takiej sposobności – ale niezależnie od tego rozhuśtana przez niezależne media opinia publiczna bardzo się zradykalizowała.

W dobiegające z czeluści odgłosy wsłuchują się politycy i dlatego pan minister Ziobro przekazał śledztwo w tej sprawie do prokuratury ze słynnego w całym świecie z niezawisłości gdańskiego okręgu sądowego.

Przypomnijmy, że to właśnie tamta prokuratura śledziła Amber Gold i podjęła tzw. energiczne kroki nie wcześniej, aż ukradziona naiwniakom forsa rozpłynęła się w nicości. Od razu widać, że tamci prokuratorzy powinność swojej służby zrozumieją i pokierują śledztwem tak, jak się należy.

Ale nie tylko pan minister Ziobro wsłuchuje się w odgłosy dobiegające z czeluści opinii publicznej. Wsłuchuje się w nie również pan premier Morawiecki, który na jakimś mityngu powiedział nawet, że „jest za przywróceniem kary śmierci”. Jak pamiętamy z czasów pierwszej komuny, jeśli partia mówi, że weźmie, to weźmie, a jeśli partia mówi, że da, to mówi. Toteż pan premier Morawiecki może składać takie deklaracje całkowicie bezpiecznie, bo i on wie, i my wiemy, że Unia Europejska na taką samowolkę by nie pozwoliła, a w tej sytuacji co to komu szkodzi, jak pan premier podliże się trochę opinii publicznej? To nie szkodzi nikomu, bo żadnego przywrócenia kary śmierci nie będzie, a pan premier może dzięki temu uzbiera jakieś dodatkowe listki do wieńca sławy?

W ogóle z tą karą śmierci to mamy sto pociech. Jeszcze za pierwszej komuny, w ramach programu pilotażowego, została ona zniesiona w Niemieckiej Republice Demokratycznej. W praktyce oznaczało to tylko tyle, że nie mogły jej orzekać tamtejsze sądy, ale za to kaprale pełniący służbę przy murze granicznym między NRD i RFN nadal ją stosowali, i to w formie uproszczonej, po prostu otwierając ogień do każdego nieszczęśnika, który próbował ten mur sforsować. Likwidacja kary śmierci doprowadziła tam w ten sposób do zmiany hierarchii przestępstw; morderstwa, niechby nawet ze szczególnym okrucieństwem, stawały się przypadkami mniejszej wagi w porównaniu z próbą samowolnego przekroczenia granicy, bo one śmiercią karane być już nie mogły, podczas gdy próba sforsowania granicy – jak najbardziej.

Potem nastały przygotowania do transformacji ustrojowej, której bezpieczniacy trochę się obawiali, bo niby pan Daniel Fried wszystko uzgodnił w Władimirem Kriuczkowem, ówczesnym szefem KGB, ale – jak mówi poeta – „na tym świecie pełnym złości, nigdy nie dość jest przezorności”. Na wszelki tedy wypadek w całym socu ogłosiło „moratorium” na wykonywanie kary śmierci. Mogła być ona jeszcze orzekana, bo inaczej prawo mogłoby zostać złamane, a wiadomo, że nie ma nic gorszego niż złamane prawo – ale już nie można było jej wykonywać.

Dodatkowo, też na wszelki wypadek, wykreślono z Kodeksu karnego przestępstwo zagarnięcia mienia wielkiej wartości, dzięki czemu nawet afera FOZZ zakończyła się wesołym oberkiem. To „moratorium” miało swoje konsekwencje, bo szubienicznikom, skazanym na karę śmierci, zamieniano w tej sytuacji tę karę na 25 lat więzienia, czyli tzw. ćwiarę – bo dożywotnie więzienie zostało zniesione bodajże jeszcze w 1969 roku.

Wskutek tego pobożny pan Jarosław Gowin, który – jako prawdziwy człowiek renesansu – w rządzie zdrady i zaprzaństwa zajmował stanowisko ministra sprawiedliwości, musiał utworzyć obóz koncentracyjny w Gostyninie. Pretekstem był koniec kary 25 lat więzienia, którą, wskutek „moratorium”, właśnie kończył pan Trynkiewicz. W obawie, że wyjdzie na wolność i zacznie dokazywać, kobiety mdlały, więc pobożny i na łzy kobiece czuły pan minister Gowin nie miał innego wyjścia, jak założyć wspomniany obóz koncentracyjny, do którego niezawisłe sądy kierują delikwentów, pod pretekstem że „stwarzają zagrożenie”. To oczywiście prawda, bo czyż jest ktokolwiek, o kim można by powiedzieć, że na pewno nie stwarza zagrożenia? Takiego człowieka na świecie nie ma, bo nawet paralityk może prowadzić rozmaite knowania, w związku z czym jestem pewien, że na jednym obozie koncentracyjnym w Gostyninie się nie skończy, tym bardziej że podobno pęka on już w szwach.

Moratorium

Tymczasem w roku 1995 Sejm to „moratorium” na wykonywania kary śmierci przedłużył, bodajże do roku 2000. W związku z tym zapytałem pisemnie ówczesnego ministra sprawiedliwości w rządzie SLD-PSL, pana Jaskiernię, kto wprowadził to „moratorium” w roku 1988. W odpowiedzi pan minister napisał m.in, że „nie można ustalić autora tej decyzji”. No, proszę: „nie można ustalić” – a tymczasem do życzenia tego anonimowego dobroczyńcy ludzkości posłusznie zastosowało się całe państwo, z niezawisłymi sądami włącznie. Jeśli zatem komuś mało dowodów, że nasza młoda demokracja, z wymiarem sprawiedliwości na czele, podszyta jest bezpieką, to trzeba by mu chyba jeszcze narysować obrazek. To „moratorium”, mówiąc nawiasem, zakończyło się wcześniej, bo jeszcze przed rokiem 2000 znowelizowany został Kodeks karny, z którego kara śmierci została definitywnie wykreślona – i tak jest aż do dnia dzisiejszego.

Wykreślenie kary śmierci z arsenału kar kodeksowych pociąga za sobą bardzo daleko idące konsekwencje. Po pierwsze – niektóre przestępstwa, i to ciężkie, muszą w tej sytuacji pozostać bezkarne. Jeśli bowiem więzień odbywający karę więzienia dożywotniego zamorduje współwięźnia albo strażnika, to to przestępstwo pozostaje już całkowicie bezkarne.

Ale to jeszcze nic w porównaniu z prawną sytuacją Sił Zbrojnych. Jak wiadomo, jest to grupa obywateli, specjalnie szkolona i wyposażona w narzędzia do sprawnego zabijania innych ludzi, niszczenia mienia i temu podobnych czynności, które w Kodeksie karnym figurują jako ciężkie zbrodnie. Ale w Kodeksie karnym są też inne zbrodnie – na przykład taka, że kto działając wspólnie i w porozumieniu z innymi osobami dopuszcza się gwałtownych zamachów na czyjeś życie lub zdrowie, podlega karze… – ano właśnie. Jeśli w Kodeksie karnym byłaby kara śmierci, to taki przestępca podlegałby takiej właśnie karze. Tu musimy postawić pytanie, czy wojna jest stanem chaosu prawnego, czy nie.

Doniesienia, którymi bombardują nas media rządowe i nierządne, że na Ukrainie Putin dopuszcza się „zbrodni wojennych”, przekonują nas, że i na wojnie obowiązują jakieś reguły. Jakie? Na to pytanie możemy sobie odpowiedzieć i bez Putina, opierając się tylko na polskim systemie prawnym. Jednym z jego elementów jest Kodeks karny, w którym są umieszczone m.in przestępstwa wojenne, na przykład – mordowanie jeńców. Jest to ciężka zbrodnia, podlegająca surowym karom. Ale elementem systemu prawnego państwa są też regulaminy wojskowe, m.in. – regulamin walki. I cóż tam mamy? W sytuacji kiedy żołnierz w obliczu wroga odmawia walki, czyli zabijania nieprzyjaciół, jego dowódca może nawet zastrzelić go na miejscu. Jak widzimy, wojna nie jest stanem chaosu prawnego. Obowiązują tu reguły; proste i surowe – ale obowiązują.

Jeśli nieprzyjaciel rzuci broń i się podda, a ta kapitulacja zostanie przyjęta, to zabicie potem takiego nieprzyjaciela jest ciężką zbrodnią. Ale ciężką zbrodnią jest także odmowa zabijania nieprzyjaciół, czyli odmowa walki w obliczu wroga. Raz można, a nawet należy wrogów zabijać, a innym razem – nie wolno.

W takiej sytuacji możemy postawić pytanie – co z punktu widzenia prawnego robią członkowie naszych Sił Zbrojnych, zabijając nieprzyjaciół? Wykonują na nich karę śmierci w trybie uproszczonym, bo ci nieprzyjaciele, działając wspólnie i w porozumieniu, dopuszczają się gwałtownych zamachów na życie naszych obywateli, niszczą mienie, próbują pozbawić Polskę niepodległości albo oderwać część terytorium – ale pod warunkiem, że taka kara jest w ogóle dopuszczalna w polskim systemie prawnym.

Jeśli jej nie ma, to nikt w całym państwie zgodnie z art. 7 Konstytucji, stanowiącym, że organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa – nie ma prawa wydać rozkazu otwarcia ognia do nieprzyjaciół. Może co najwyżej wydać polecenie, by tych nieprzyjaciół chwytać. Oczywiście nikt się takimi rzeczami nie przejmuje, bo skoro już nakazano zlikwidować karę śmierci, to kto by miał głowę do takich drobiazgów. „Kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku” – pisał Voltaire.

Jak widzimy, istnienie kary śmierci ma fundamentalne znaczenie dla systemu prawnego państwa – bo nie jest tak, że można z niego bezkarnie wyjmować jakieś elementy w nadziei, że gmach się nie zawali. Właśnie zaczął się walić, bo w przeciwnym razie nie trzeba by go podpierać obozami koncentracyjnymi w Gostyninie, gdzie – podobnie jak więźniowie skazani na bezterminowe, dożywotnie więzienie, pensjonariusze cały czas pozostają na utrzymaniu podatników, podobnie jak strażnicy, wychowawcy, psychologowie i inni specjaliści od resocjalizacji. Tymczasem przywrócenie kary śmierci pozwoliłoby tego wszystkiego, tych wszystkich specjalistów i tych wszystkich kosztów, uniknąć. Jak pamiętamy z popularnej w swoim czasie piosenki, przyszłaby policja, zabrała drania i przywiązała do słupa; huknęłaby salwa, opadłyby gacie, rodzinie oddano by trupa.

O szubienicznych skłonnościach Morawieckiego.

O szubienicznych skłonnościach Morawieckiego

Ewaryst Fedorowicz O szubienicznych skłonnościach Morawieckiego

Dzień zapowiada się ciekawie:

„Poseł ze Śląska, oszust z Wrocławia!” (© Polscy Górnicy) pojechał po bandzie (tylko bez skojarzeń).

Okazało się, że choć z niego pacyfista inaczej („najlepszym rozwiązaniem zawsze była wojna, wojna zmienia perspektywę w 5 minut”)
– i darwinista modelowy: („Jak ludzie ci zap***ją za miskę ryżu, jak było w czasach po II wojnie światowej i w trakcie, to wtedy gospodarka cała się odbudowała”)

to miewa momenty autorefleksji i choć z niego cynik – wzmożenia emocjonalnego też.

I we wspomnianego wzmożenia przypływie ogłosił:

„Powiedzmy to jasno: tylko potwór jest w stanie wyrządzić krzywdę, i to tak straszną krzywdę, niewinnemu dziecku! A dzieci trzeba chronić przed potworami! Miejsce takich oprawców jest nie tylko w więzieniu, ale dla przestępstw popełnianych z takim okrucieństwem, z taką premedytacją jestem osobiście za najwyższym wymiarem kary – karą śmierci.”

***

Nie wiem, czy wie, że jest wtórny, bo swego czasu (a dokładnie 25 listopada 2011), nawet opozycyjny wówczas  Kaczyński opowiadał, jak to on zwolennikiem kary śmierci jest:

„Jak zapowiedział szef PiS na konferencji prasowej, partia w najbliższy czasie złoży w Sejmie projekt nowelizacji kodeksu karnego. Oprócz przywrócenia kary śmierci za szczególnie drastyczne zabójstwa PiS proponuje „w ogóle zaostrzenie kar za zabójstwa”,

ale jak już się przyspawał do władzy – to mu przeszło, bo w momencie składania tej deklaracji doskonale wiedział, że jej NIGDY spełnić nie zamierza („bo Bruksela”)

Ostatnich 8 lat jest tego najlepszym przykładem.

***

Żeby nie było, że się czepiam, a nie mam żadnej , konstruktywnej propozycji, ja na niemal 2 lata przed Kaczyńskim, 5 stycznia 2010  napisałem, że nie tylko jestem za karą śmierci dla morderców, ale też za wprowadzeniem 1% podatku na utrzymanie morderców niepowieszonych, ale tylko dla tych, którzy są przeciwni karze śmierci:

„Każdego roku, w rozliczeniu podatkowym możemy zadeklarować, że 1% naszego podatku przeznaczamy na organizacje pożytku publicznego.

System działa, urzędy sprawnie cala operacje przeprowadzają – wszyscy zadowoleni.

Wnioskuję o dodanie do formularzy podatkowych jeszcze jednej kratki, w której podatnik będzie mógł zaznaczyć, że zgadza się (lub nie) na powiększenie swojego podatku o kwotę niezbędną do opłacenia utrzymania w więzieniach osadzonych tam morderców.

Ja zaznaczę, że nie chcę – i nie dopłacę stosownej kwoty.

Autorytety moralne zaznaczą, że chcą i dokonają przelewu na wskazane konto, z dopiskiem „na morderców”.

Wszyscy będą zadowoleni, a mordercy najbardziej.”

***

Na koniec, by wykazać moją stałość poglądów,  po ponad 13 latach od mojej, pierwszej deklaracji, nawiążę do jakże spóźnionej, premierowej autorefleksji i skomentuję ją tak:

Ja też jestem za przywróceniem kary śmierci – w pierwszej kolejności dla POLITYKÓW: za POLAKOBÓJSTWO, czyli za posłanie do piachu 250 tys Polaków patentem „na Covida”,

którym rząd Morawieckiego odciął dostęp do (pustych, przerobionych na covidowe) szpitali, do specjalistów onkologów, kardiologów, pulmonologów, neurologów, gastrologów, a nawet – chirurgów:

„pandemia zmniejszyła również dostęp do onkologicznych zabiegów chirurgicznych, w niektórych momentach nawet o 40%”.

Do tego ferajna z Nowogrodzkiej ZAKAZAŁA leczenia chorych na Covid, kłamiąc, że nie ma nań leku, choć

prof. Kuna w cytowanych przez największe portale wywiadach dla PAP, dla DoRzeczy i in. tłumaczy Decydentom (jest taki epitet)  jak krowie na rowie, że sterydy wziewne ratują zaatakowane Covidem płuca.

***

Ale obserwując bezprzykładną grabież Polski w ciągu ostatnich lat, zaproponuję niezbędne uzupełnienie :

kara śmierci dla sprawców szkód gospodarczych wielkiej skali:
na przykład od MILIONA euro.

Już za samą Ostrołękę można by powywieszać sporą paczkę.

Co, że to niemożliwe?
Oczywiście, że niemożliwe: podobnie jak bzdet wytwitowany dziś przez Morawieckiego:

Ciocia Magdalenka nie pozwoli.

https://www.newsweek.pl/polska/kaczynski-za-kara-smierci-bo-spoleczenstwo-chce-kary-smierci/pwrssl1

https://www.salon24.pl/u/ewarystfedorowicz/148033,kara-smierci-dla-mordercow-czyli-co-mnie-tam-iwan

https://www.pap.pl/mediaroom/1033115%2Cpandemia-zwiekszyla-dlug-onkologiczny.html

https://pulsmedycyny.pl/nie-mamy-lekow-przeciw-covid-19-prof-kuna-sterydy-wziewne-sa-rownie-skuteczne-jak-szczepionka-1132692

http://blog.wirtualnemedia.pl/ewaryst-fedorowicz/post/polakobojstwo-czyli-czy-andrzej-juz-ulaskawienia-pisze

 http://blog.wirtualnemedia.pl/ewaryst-fedorowicz/post/szkola-liderow-cioci-magdalenki

Morawiecki: Jestem zwolennikiem kary śmierci.

Morawiecki: Jestem zwolennikiem kary śmierci.

,mateusz-morawiecki-a-kamil

“Jestem zwolennikiem przywrócenia kary śmierci” – powiedział premier Mateusz Morawiecki. Odniósł się do sprawy maltretowanego Kamilka z Częstochowy. Chłopiec zmarł w poniedziałek rano.

W pierwszej kolejności chcę nazwać tę tragedię po imieniu i tych, którzy to zrobili. Tylko potwór jest w stanie wyrządzić taką krzywdę niewinnemu, bezbronnemu dziecku. Miejsce takich bandytów, oprawców, zwyrodnialców jest nie tylko w więzieniu. Już nie raz wyraziłem swoje zdanie na ten temat – dla przestępstw ze szczególnym okrucieństwem, z taką premedytacją, wobec tak niewinnych ofiar jestem zwolennikiem przywrócenia kary śmierci– powiedział premier.

Jestem osobiście zwolennikiem kary śmierci, ale ona została zniesiona w całej Europie. W tych okolicznościach, w których działamy, powinniśmy zdecydowanie wzmocnić te zapisy Kodeksu karnego, które mówią o znęcaniu się nad dziećmi – mówił premier.

W tych okolicznościach, w których działamy powinniśmy zdecydowanie wzmocnić zapisy kodeksu karnego, które mówią o znęcaniu się nad dziećmi, nad niewinnymi, a w szczególności znęcaniu się ze szczególnym okrucieństwem. Polecam ministrowi sprawiedliwości bardzo pilne zajęcie się tym tematem – dodał. Jak stwierdził, w przypadku Kamilka z Częstochowy “zawiódł czynnik ludzki, zawiodły instytucje”.

Synodalność, czyli „konsultacje społeczne”

Za pierwszej komuny, kiedy kierownictwu partyjnemu z tych lub innych powodów zaczynał palić się grunt pod nogami, inicjowano „konsultacje społeczne”. Tak było u schyłku epoki Władysława Gomułki, zapoczątkowanego tzw. „wydarzeniami marcowymi”. Wprawdzie „towarzysz Wiesław” jeszcze je spacyfikował, ale już na zjeździe partii jedna część sali po staremu skandowała: „Wiesław, Wiesław!”, ale druga – już po nowemu: „Gierek, Gierek!”, na co Gomułka zareagował uwagą, że „nie będzie żadnych gierek”. Więc „wydarzenia” zostały jeszcze spacyfikowane, ale tym bardziej kierownictwo partii pragnęło odbudować – jak się wtedy mówiło – „więź z masami”, to znaczy – wymyślić jakieś makagigi, którymi można by zaabsorbować opinię publiczną. Toteż towarzysz Bolesław Jaszczuk wykombinował „system bodźców ekonomicznych materialnego zainteresowania”. Miało to być panaceum na wszystkie „bolączki” i „niedociągnięcia”, które „tu i ówdzie” jeszcze się zdarzały, ale chyba samo kierownictwo nie było do nich do końca przekonane, bo na wszelki wypadek nakazało „konsultacje społeczne”. Ich celem było rozmycie ewentualnej odpowiedzialności, bo gdyby z „bodźcami” coś poszło nie tak, zawsze można było powiedzieć, że to nie partia, tylko cały naród tak w konsultacjach zdecydował. W ogóle konsultacje są szalenie wygodną formułą. Jeśli na przykład powiedziałbym komuś: panie zaraz poderżnę panu gardło – i co pan na to? – a on odpowiedziałby, że jest temu przeciwny, to nawet gdybym rzeczywiście gardło mu poderżnął, nikt nie mógłby postawić mi zarzutu, że się z poderżniętym nie skonsultowałem.

Toteż, chociaż „cały naród” w tych konsultacjach wziął udział, to partia jednak nie zdołała odzyskać „więzi z masami”, bo wkrótce potem nastąpiły „wydarzenia grudniowe”, w następstwie których Władysław Gomułka został obalony. Edward Gierek swoje urzędowanie nawet zaczął od konsultacji, bo pojechał do Gdańska i tam, w gronie zaufanych, potiomkinowskich robotników, wśród których znajdował się już Kukuniek, zapytał: „Pomożecie?” – na co robotnicy spontanicznie odpowiedzieli:pomożemy!” Tak rozpoczął się okres „dynamicznego rozwoju”, kiedy to „Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej”, ale długo to nie trwało, bo już 24 czerwca 1976 roku pierwszy minister Edwarda Gierka, Piotr Jaroszewicz, z trybuny sejmowej ogłosił podwyżkę cen – oczywiście poprzedzoną szerokimi „konsultacjami społecznymi”. Ale „warchoły” i „kolesie” – jak nazywała ich czołowa gwiazda ówczesnej publicystyki, pan red. Wiesław Górnicki, zaczęli palić partyjne komitety i w ogóle – sprzeciwiać się partii. Wprawdzie przy pomocy „ścieżek zdrowia” i niezawisłych sądów, które sypały „piękne wyroki”, sytuacja została opanowana, ale nie na tyle, by te uprzednio wykonsultowane społecznie podwyżki cen utrzymać. Na spotkaniu w Berlinie Breżniew zabronił Gierkowi dalszych podwyżek, toteż jeszcze tego samego dnia premier Jaroszewicz, nie ukrywając wściekłości, podwyżki odwołał, bo ”w toku społecznych konsultacji złożono ogromnie dużo propozycji, zasługujących na bardzo wnikliwe rozpatrzenie”.

Jak widzimy, konsultacje są dobre na wszystko: i na podwyższanie cen i na odwoływanie podwyżek, a kto wie, czy przypadkiem również – jak śpiewali starsi panowie, co prawda o piosence, niemniej jednak – „na ładną niewinną panienkę” – chociaż Leonid Breżniew w niczym jej nie przypominał.

Wspominam o tym wszystkim, bo wydaje mi się – o czym zresztą wiele razy pisałem – że Kościół, a ściślej – przewielebne duchowieństwo, upodobniło się do partii i to w jej okresie schyłkowym. Nie chodzi już nawet o to, że w owym schyłkowym okresie nie tylko partyjniacy, ale i członkowie aparatu w żaden komunizm już nie wierzyli, tylko pilnowali synekur, dzięki którym mogli wypić i zakąsić, a że wymagało to rozmaitych rytualnych deklamacji, no to cóż; ten biznes miał taką specyfikę. Przede wszystkim chodzi o to, że po II Soborze Watykańskim, przewielebne duchowieństwo stopniowo skupiło całą uwagę na sobie i własnych problemach, w znacznej części seksualnych, co zaowocowało nie tylko ponawiającymi się postulatami zniesienia celibatu, ale otworzyło też drzwi przed „lawendową mafią”, o której bez ogródek piszą znawcy przedmiotu.

W rezultacie, zamiast zapowiadanej przez soborowych entuzjastów „wiosny Kościoła”, mamy raczej symptomy procesów rozkładowych, zwłaszcza w Europie i Ameryce Północnej, bo w Afryce i Ameryce Południowej sytuacja podobno wygląda inaczej. Kto wie, czy ta okoliczność nie skłoniła Kolegium Kardynalskiego do wyboru obecnego papieża Franciszka po abdykacji Benedykta XVI? Uzasadnienie tej abdykacji nie wytrzymuje krytyki, bo chociaż upłynęło od niej już ponad 8 lat, 95-letni papież-emeryt nadal cieszy się, jak na swój wiek, dobrym zdrowiem i znakomitą formą intelektualną, podobnie jak rok starsza od niego brytyjska królowa Elżbieta II. Chyba nie o zdrowie tu chodziło – ale mniejsza z tym.

Papież Franciszek od 8 lat zaskakuje katolików, może z wyjątkiem tych najbardziej oddanych postępactwu. A to urządza ceremonię z jakimś amazońskim bożkiem, a to wpisuje do katechizmu iż kara śmieci sprzeczna jest z chrześcijaństwem, co wzbudza rozmaite rozterki. Przez ostatnie 2000 lat sprzeczna z chrześcijaństwem nie była i dopiero teraz papież spenetrował prawdę. Oznacza to jednak, ze przez ostatnie 2000 lat Kościół się mylił i to w takiej ważnej sprawie. Skoro tak, to skąd możemy czerpać pewność, że nie myli się teraz? Tymczasem ludzie potrzebują Kościoła przede wszystkim po to, by dostarczał im pewności. Jeśli zamiast pewności zacznie dostarczać im coraz więcej rozterek, to czy będzie nadal jeszcze do czegoś potrzebny?

W takiej sytuacji papież Franciszek zainaugurował „synodalność”. Jest ona bardzo podobna do wspomnianych „konsultacji społecznych”, bo ma wszelkie cechy operacji socjotechnicznej, rodzaju organizacyjnej krzątaniny, mającej ukryć bezradność i – trzeba to powiedzieć – brak odwagi. Jeśli np. do konsultacji zaprasza się ostentacyjnych sodomitów, którzy butnie oświadczają, jakoby byli „darem” dla Kościoła, to cisną się na usta słowa przypisywane przez Wergiliusza Laokoonowi: ”timeo Danaos et dona ferentes”, co się wykłada, że boję się Greków nawet jak przychodzą z darami.

Czyż „synodalność” nie jest aby pretekstem, by sodomia i gomoria zyskała w kościele prawo obywatelstwa – bo jużci; skoro zapraszamy ich do „konsultacji”, to przecież nie po to, by stawiać przeszkody, czy wręcz sprzeciwiać się głoszonej przez nich ideologii? Wreszcie – co najważniejsze – czy „synodalność” nie oznacza aby usankcjonowania kryzysu przywództwa – bo czy pasterze oddający przewodnictwo stadu są jeszcze pasterzami?

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5082 Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    7 grudnia 2021

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.