Brigitte Macron żyje w kłamstwie. Oficjalne dokumenty potwierdzają, że pierwsza dama Francji była zarejestrowana jako mężczyzna – Jean-Michel. Jej własny szef sztabu przedstawił dowody.
Dla tych, którzy uważnie się przyglądali, to nie jest objawienie – to potwierdzenie. Francuska elita o tym wiedziała. Prasa ją chroniła.
Historia zaczyna się od informatora, który nie mógł dłużej milczeć. Pracował w samym sercu Pałacu Elizejskiego, obserwował fasadę z bliska i w końcu zdecydował się ujawnić to, co nazywa “największą polityczną maskaradą we współczesnej historii Francji”.
Mówi, że Brigitte Macron nie jest tym, za kogo się podaje, że Jean-Michel nigdy nie zniknął, zmienił tylko nazwiska, twarze i role.
I tak jak w Waszyngtonie, rozgrywa się ten sam schemat: oszustwo, koordynacja i przepisywanie rzeczywistości na najwyższych szczeblach władzy.
Krytyczne dni dla Macronów.
Podczas gdy opinia publiczna we Francji gwałtownie zwraca się przeciwko parze prezydenckiej, rząd Emmanuela rozpada się, a wraz z nim ich prawnicza krucjata w obronie tożsamości Brigitte.
W tym tygodniu nowe rewelacje pokazały, że Brigitte została oficjalnie zarejestrowana jako mężczyzna w rządowej bazie danych podatkowych Francji. Dla pary, która jest już w defensywie, jest to nie tylko krępujące, ale także wybuchowe.
Co gorsza, rewelacje pochodziły od jej własnego szefa sztabu, Tristana Brome’a. W rozmowie z BFMT powiedział:
“Madame Macron, podobnie jak wielu Francuzów, ma zamiar wejść na swoją osobistą stronę na stronie podatkowej. Loguje się i widzi w prawym górnym rogu, że nie jest napisane “Brigitte Macron”, ale “Jean-Michel, tak zwana Brigitte Macron”.
Są filmy, które oglądamy i zapominamy. Są też takie, które pozostawiają ślad w historii, budzą świadomość i rozpalają wiarę. Sacré-Cœur należy do tej drugiej kategorii. Od momentu premiery we Francji porusza widzów — wywołuje łzy, skłania do refleksji, a przede wszystkim pobudza do modlitwy.
Wyreżyserowany przez Stevena J. Gunnella film stał się fenomenem duchowym i kulturowym, którego nikt nie przewidział. Ani krytycy, ani producenci, ani media. Jednak sale kinowe zapełniają się, serca otwierają, a świadectwa napływają. Widzowie wchodzą z ciekawości, a wychodzą poruszeni. Najświętsze Serce Jezusa puka do drzwi kin, a cały naród zaczyna się budzić.
Duchowy szok w ciemnych salach kinowych
Wszystko zaczęło się od skromnego projektu. Bez gwiazd, bez dużego budżetu, tylko z wiarą małżeństwa: Stevena i Sabriny Gunnell. Chcieli pokazać miłość Boga w prosty, bezpośredni sposób, dostępny dla wszystkich, nawet dla tych, którzy nie wierzą. Rezultat przerósł wszelkie oczekiwania — powstało dzieło głębokie, poruszające i uniwersalne.
Le Figaro napisał o „fenomenie, który wymyka się racjonalności” (1). La Croix postrzega ten film jako „popularny, szczery i bezpośredni film o wierze, który przemawia do inteligencji serca” (8). Diecezja Sion nazwała go „filmem, który wywołuje zaskoczenie” (6). We Francji, gdzie imię Jezusa znika z przestrzeni publicznej, Sacré-Cœur rozjaśnia ekrany kin. Tam, gdzie wielu już się tego nie spodziewało, objawia się Chrystus.
Cenzura, która zmieniła wszystko
To właśnie to wywołało oburzenie. W październiku RATP i SNCF zakazały wyświetlania filmu w paryskim metrze i na dworcach kolejowych. Pretekstem była obecność słowa „serce” i wizerunku Chrystusa, która mogłaby urazić wrażliwość niektórych osób.
Ironią losu było to, że cenzura wywołała odwrotny skutek.
Wiadomość ta obiegła media społecznościowe. Media chrześcijańskie, takie jak Tribune Chrétienne, potępiły ten akt jako „nieuzasadniony i dyskryminujący” (2). Opinia publiczna zmobilizowała się. W całej Francji widzowie chcieli obejrzeć film, który próbowano ukryć.
Breizh-Info podsumowało ten paradoks: „Ignorowany przez dominującą paryską kastę medialną, film cieszy się ogromnym uznaniem publiczności” (3). Według Communication Catholique Savoie, zakaz ten „umożliwił rozpowszechnienie przesłania Chrystusa tam, gdzie być może nigdy nie zostałoby ono usłyszane” (9).
Kamienie zaczęły wołać. A jeśli apostołowie milczą, mówią ekrany.
Przesłanie filmu: Miłość, która leczy
To, co przekazuje Sacré-Cœur, nie jest ideą. Jest to obecność. Obecność Boga, który kocha tak bardzo, że pozwala się przebić. Serca, które cierpi, a mimo to nie przestaje kochać. Miłości, która wszystko naprawia. Bohater filmu, złamany przez życie, uosabia nasz współczesny świat: zraniony, dumny, zmęczony wszystkim. Jego spotkanie z Sercem Jezusa nie jest fikcyjnym cudem, ale żywą przypowieścią. Pokazuje, że każdy człowiek, nawet zagubiony, może odrodzić się, jeśli pozwoli się kochać.
Ten film przemawia do każdego. Do przytłoczonych rodziców. Do młodych ludzi bez punktów odniesienia. Do tych, którzy wątpią. Mówi po prostu: „Kocham cię. Wróć do Mnie”. Program L’Église d’aujourd’hui (Kościół dzisiaj) w RMC (4) trafnie podsumował: „Ten film to nie tylko historia o miłości, to spotkanie z żywym Chrystusem”. Steven Gunnell wyznał w RCF (5): „Jego panowanie nie ma końca. Serce Jezusa wciąż bije dla naszego chorego świata”. Jak pisze Aleteia, Sacré-Cœur to „najpiękniejsza historia o miłości przeniesiona na ekran” (10). To mówi wszystko. Miłość, która naprawia, pociesza i ratuje.
Sukces popularności i mały cud
Liczby mówią same za siebie: film Sacré-Cœur wypełnia sale kinowe, nawet te, w których zazwyczaj nie pokazuje się filmów religijnych. Diecezja Sion nazywa go „filmem-wydarzeniem, który zaskakuje” (6). Całe parafie organizują seanse. Szkoły katolickie zabierają na nie swoich uczniów. Wszędzie pojawiają się świadectwa i opinie widzów.
Na stronie Saje Distribution można przeczytać: „Ten film poruszył serca i dusze. Widzieliśmy ludzi płaczących w salach kinowych” (7).
W serwisie Reinformation.tv Jeanne Smits zwróciła uwagę na wyjątkowe zjawisko: „Film Sacré-Cœur przekroczył liczbę 50 000 widzów w pierwszym tygodniu wyświetlania. To mały cud sam w sobie, biorąc pod uwagę, że dzieło to nie ma innego celu niż oddanie największej chwały Bogu poprzez ukazanie Jego nieskończonej miłości do ludzi”. (11) Zauważa również: „Chociaż liczba widzów wydaje się niewielka, nie należy zapominać, że odbyło się tylko 480 seansów, co daje średnio prawie 90 widzów na seans”. (11) A co najważniejsze: „Sukces filmu utrzymuje się przez kolejne tygodnie, co świadczy o przekazywaniu informacji z ust do ust, podsycanym wiarą i wdzięcznością”. (11)
Ta wytrwałość publiczności, w kulturze często wrogo nastawionej do chrześcijaństwa, jest sama w sobie przesłaniem: pragnienie Boga nie zniknęło. Czekało tylko, aby zostać przebudzone.
Nikt się tego nie spodziewał. Ale Bóg wiedział. Bo kiedy wszystko wydaje się stracone, On wybiera najprostsze drogi, aby dotrzeć do dusz.
Nic nie może być zbudowane bez Niego
Żyjemy w zranionym świecie. Rodziny się rozpadają, młodzież gubi się, społeczeństwo upada moralnie. Mówi się o kryzysie gospodarczym, kryzysie społecznym, ale w gruncie rzeczy jest to kryzys miłości. Film jasno pokazuje, że bez Chrystusa nic nie ma sensu.
Sacré-Cœur przypomina z mocą, że bez Niego nie można nic zbudować. Ani życia, ani domu, ani narodu. Nie jest to pobożna formuła: to prawda historyczna. Kiedy Francja zawarła przymierze z Sercem Jezusa, była wielka. Kiedy Go odrzuciła, zagubiła się.
Ten film nie jest manifestem politycznym. Jest modlitwą. Błaganiem. Wezwaniem, aby Chrystus powrócił i zapanował w domach i sercach. Rodziny zaangażowane w kampanię Najświętszego Serca słyszą to wezwanie. Wiedzą, że walka filmu jest ich walką: „Niech On panuje w waszych domach. Niech każdy dom stanie się małym Paray-le-Monial”.
Serce, które triumfuje nad ciszą
Bóg przemawia poprzez ten film. W czasach, gdy tak wielu wierzących nie ma odwagi świadczyć o swojej wierze, On posługuje się ekranem, aby głosić swoje imię. Kamienie wołają. A łzy widzów stają się modlitwą. To nie przypadek. To znak, że Serce Jezusa powraca do kultury francuskiej wielkim powrotem, powrotem do ludu.
Świadectwa są poruszające: „Byłem ateistą. Po wyjściu z kina płakałem i poszedłem do spowiedzi”. „Po dwudziestu latach wybaczyłem mojemu ojcu”. „Dzięki temu filmowi na nowo odkryłem wiarę”.
Wśród tysięcy wiadomości otrzymanych po premierze filmu, ta od Maliki, muzułmanki, poruszyła Stevena Gunnella, który napisał na YouTube, Wywiad na temat zalet filmu Sacré-Cœur: „Jestem muzułmanką, mam na imię Malika. Nie mogę już znieść ataków na chrześcijan. Przyjechałam do Francji, ponieważ kocham waszą kulturę. Nie znam Chrystusa, ale już Go kocham. Pójdę obejrzeć wasz film z moimi dziećmi, aby was wesprzeć”. (12)
To wyznanie miłości, płynące z serca dalekiego od Chrystusa, ale już oświeconego Jego światłem, świadczy o sile przesłania filmu: Najświętsze Serce przyciąga do siebie nawet tych, którzy jeszcze Go nie znają. W ten sposób ogień Najświętszego Serca rozprzestrzenia się: przekracza granice, kultury, religie. Nawet ci, którzy Go nie znają, czują, że to On, i tylko On, przynosi pokój i pojednuje dusze.
Kino staje się katechezą. Ciemna sala kinowa zamienia się w kaplicę. I Francja, przez chwilę, przypomina sobie swojego prawdziwego Króla.
Ogień miłości do Francji
Sacré-Cœur to nie jest zwykły film. To łaska. Znak z Nieba. Dowód, że nasz Pan Jezus Chrystus nie opuszcza Francji, nawet gdy ona o Nim zapomina. Chciano zakazać plakatu. Obudzono naród.
W salach kinowych, w rodzinach, w sercach, Serce Jezusa znów zaczyna bić. I tym razem nic nie będzie w stanie Go zatrzymać. Jeanne Smits pięknie podsumowuje: „Świat umiera, nie wiedząc, że jest kochany. A jednak poprzez ten film to sam Chrystus przychodzi, aby powiedzieć Francji: «Nadal cię kocham»”. (11)
Bo Jego panowanie nie ma końca i nic, nigdy, nie będzie w stanie ugasić tego ognia.
Le Figaro, „Zjawisko wymykające się racjonalności”, 12 października 2025 r.
Tribune Chrétienne, „Ekskluzywne świadectwo reżysera po odmowie rozpowszechniania plakatów”, październik 2025 r.
Breizh-Info, „Ignoré par la caste médiatico-parisienne dominante, le film est plébiscité par le public” (Film ignorowany przez dominującą paryską kastę medialną, ale cieszący się popularnością wśród publiczności), 9 października 2025 r.
RMC, audycja L’Église d’aujourd’hui (Kościół dzisiaj), 4 października 2025 r.
RCF, wywiad ze Stevenem i Sabriną Gunnell, październik 2025 r.
Diecezja Sion, „Film, który zaskakuje”, 2025 r.
Saje Distribution, oficjalna strona na Facebooku, 2025 r.
La Croix, „Sacré-Cœur, film o wierze popularny w kinach”, 1 października 2025 r.
Communication Catholique Savoie, „Premiera filmu Sacré-Cœur”, październik 2025 r.
Aleteia, „Sacré-Cœur, najpiękniejsza historia o miłości przeniesiona na ekran”, 30 września 2025 r.
Reinformation.tv, „Sacré-Cœur nadal w kinach: entuzjazm widzów nie słabnie”, październik 2025 r.
„Sacré Cœur”: film zakazany w reklamach, który zachwyca tłumy! – Steven Gunnell – YouTube.
Św. Małgorzata Maria Alacoque, której wspomnienie obchodzimy w październiku, była dla Europy XVII wieku, tym, czym dzieci z Fatimy dla świata w wieku XX. Została kanonizowana dokładnie w trzecią rocznicę pierwszego objawienia Maryi w Fatimie.
————————————————–
Jest grudzień 1870 roku, trwa wojna francusko-pruska, a wojska nieprzyjacielskie otaczają Paryż. Wielu paryżan modli się o ratunek za pośrednictwem św. Genowefy, jednej z czołowych patronek francuskiej stolicy. Stulecia wcześniej modły Genowefy uchroniły Paryż (zwany jeszcze wówczas Lutecją) od rzezi Hunów, więc jej czciciele liczą, że i teraz święta nie zostawi na pastwę Prusaków swego miasta. Gdy imienia św. Genowefy wzywają przerażeni mieszkańcy Paryża, dwóch jego wybitnych przedstawicieli – Alexandre Legentil, przedsiębiorca tekstylny i właściciel domów towarowych oraz Hubert Rohault de Flery, artysta malarz – postanawiają, również szturmując niebo, pójść o kilka kroków dalej. Ślubują Bogu, że jeśli miasto ocaleje wybudują, jako wotum pokutne, kościół poświęcony Sercu Jezusa.
Serce pałające wielką miłością Dwieście lat wcześniej, wiosną 1671 roku, do zakonu Sióstr Nawiedzenia w Paray-Le-Monial wstępuje 24-letnia Małgorzata Maria Alacoque. Wkrótce zaczyna doświadczać osobistych spotkań z Jezusem, który przekazuje jej misję niesienia ludziom posłannictwa o Jego Najświętszym Sercu. Od grudnia 1673 roku do czerwca 1675 roku Małgorzata ma kilka widzeń Chrystusa, w których Ten mówi jej o Jego nieskończonym miłosierdziu dla ludzi i o potrzebie zwrócenia się wszystkich do Jego Serca poprzez specjalne nabożeństwo, będące dla odprawiających je źródłem wielkich łask. „Moje Boskie Serce płonie tak wielką miłością ku ludziom, że nie może utrzymać dłużej tych gorejących płomieni, zamkniętych w moim łonie – mówi Jezus 27 grudnia 1673 roku. – Ono pragnie je rozlać za Twoim pośrednictwem i pragnie wzbogacić ludzi swoimi skarbami”.
Po tych słowach ukazuje zakonnicy swoją otwartą pierś, a w niej Serce pałające wielką miłością do ludzi. W symbolicznym geście bierze serce Małgorzaty i wkłada je do swojego, by chwilę potem oddać je jej wypełnione płomieniem miłości zaczerpniętym z Jego Serca. 16 czerwca 1675 roku Chrystus ponownie opowiada Małgorzacie o bezmiarze łask płynących z Jego Serca i o tym, jak boli Go to, że ludzie często dają Mu ze swej strony jedynie wzgardę i zapomnienie. Prosi zakonnicę, aby przynajmniej ona była dla niego zadośćuczynieniem. Mówi też: „Dlatego żądam, żeby pierwszy piątek po Oktawie Bożego Ciała był odtąd poświęcony jako osobne święto na uczczenie mojego Serca. (…) W zamian za to obiecuję, że Serce moje wyleje hojne łaski na tych wszystkich, którzy w ten sposób Sercu Memu oddadzą cześć lub przyczynią się do jej rozszerzenia”.
Za późno… W 1689 roku Jezus wysyła Małgorzatę do króla Francji Ludwika XIV ze specjalną wiadomością. Chrystus życzy sobie, by król poświęcił Francję i całą swoją rodzinę Jego Najświętszemu Sercu. Ludwik miał też wznieść świątynię pod wezwaniem Najświętszego Serca, szerzyć Jego kult wśród wojska i ozdobić znakiem gorejącego Serca Jezusowego królewskie sztandary. Niestety, władca rządzący najpotężniejszym wówczas krajem w Europie, nie potraktował słów Małgorzaty poważnie.
Król Słońce pozostawił po sobie wielkie, zmodernizowane państwo o scentralizowanej, absolutystycznej władzy królewskiej, będące wzorem dla wielu innych państw Europy, mimo przejściowego krachu gospodarki i finansów królestwa. Natomiast francuski dwór w Wersalu stał się salonem mody i etykiety. Bardzo rozkwitł także Paryż, osiągając ponad ćwierć miliona mieszkańców i uzyskując nowe eleganckie dzielnice, place, bulwary, mosty, parki oraz liczne obiekty architektoniczne. Odtąd na wiele stuleci stolica Francji stała się równocześnie architektoniczną i kulturalną stolicą całej Europy, zaś język francuski stał się językiem dyplomacji i arystokracji europejskiej. Co ciekawe, Ludwik XIV był najdłużej panującym monarchą na francuskim tronie, bo wliczając lata regencji, panował Francją aż 72 lata. Jak widać dostał od Niebios całe mnóstwo czasu, by wypełnić życzenie Chrystusa.
Warto wiedzieć, że już za panowania Króla Słońce, we Francji zaczęły kiełkować – by później ujawnić się z okrutną siłą – antychrześcijańskie prądy intelektualne, które otwarcie sprzeciwiały się Bogu, Kościołowi oraz katolickiemu dziedzictwu swej ojczyzny.
Zwróćmy uwagę, że dokładnie 100 lat po tym jak Małgorzata przekazała Ludwikowi słowa Chrystusa dotyczące zawierzenia Francji, wybuchła Wielka Rewolucja Francuska, która utopiła we krwi nie tylko arystokratów i ludzi związanych z władzą, ale zapoczątkowano także bezwzględne prześladowanie duchownych i zakonników. W powszechnej świadomości rewolucja ta funkcjonuje jako przewrót hołdujący najpiękniejszym humanistycznym wartościom, jako niezwykły zwrot w historii, który dał ludzkości wolność, równość i braterstwo. W czasach PRL krążył żart, który mówił, że skrót PZPR (Polska Zjednoczona Partia Robotnicza) zawiera w sobie aż cztery kłamstwa, bo nie jest ani polska, ani zjednoczona, ani robotnicza, ani nie jest partią.
I parafrazując, właściwie to samo możemy powiedzieć o wiodących hasłach Wielkiej Rewolucji Francuskiej, bo fakty, które się z nią wiążą, przeczą i wolności, i równości i braterstwu. W sierpniu 1792 roku prawnuk Króla Słońce, Ludwik XVI, został zawieszony w swej władzy przez Zgromadzenie Narodowe i osadzony w średniowiecznej twierdzy Temple w centrum Paryża. Jako więzień Temple postanowił nadrobić to, czego nie uczynił jego królewski pradziadek i spełnił życzenie Jezusa dotyczące zawierzenia Francji, jednak wtedy było już za późno.
40 lat trudności
Wróćmy do roku 1871. Paryż ocalał. Więc 1875 roku wmurowano kamień węgielny pod budowę świątyni Najświętszego Serca, a rok później rozpoczęły się prace budowlane. Dla mieszkańców Francji, było oczywiste, że tytuł bazyliki musi wiązać się Najświętszym Sercem Jezusa. W całym kraju ogłoszono zbiórkę na budowę świątyni, zachęcano do wykupienia choć cegiełki, a najhojniejsi darczyńcy byli upamiętniani inicjałami, wyrytymi na białych blokach budulca. Katolicy nie zawiedli – wielką sumą 42 milionów franków w całości pokryli koszty budowy. Na miejsce dla świątyni wybrano szczyt Montmartre, czyli Wzgórza Męczenników. Świątynię wznoszono 40 lat, konsekrowano ją dopiero w 1919 roku. Opóźnienia spowodowane były nie tylko wybuchem i przebiegiem I wojny światowej, ale także przez francuskich przeciwników Kościoła. W ciągu jednego pokolenia, licząc od roku 1875, gdy parlament przyjął uchwałę o budowie bazyliki, Francję zalała fala gwałtownej laicyzacji.
W 1905 roku radykalno-socjalistyczny rząd jednostronnie zerwał podpisany ponad 100 lat wcześniej konkordat ze Stolicą Apostolską. Ogłosił rozdział Kościoła od państwa, skonfiskował kościelne budynki, skazał na banicję wspólnoty i zgromadzenia zakonne. Modlące się na Wzgórzu Montmartre benedyktynki musiały opuścić swoją siedzibę, a władze Republiki zaczęły snuć projekty, na jaki budynek „użyteczności publicznej” przerobić wznoszoną bazylikę.
Wieża Eiffla. Konkurentka.
Kiedy jeszcze biała świątynia rosła nad miastem, wiadomo było, iż będzie widoczna z odległości 40 kilometrów i stanowić będzie najwyższy punkt Paryża. Dziś mało znany jest fakt, że idei stworzenia wieży Eiffla, (wieży, która została wzniesiona z okazji wystawy światowej, zorganizowanej w stulecie wybuchu rewolucji francuskiej) towarzyszył także zamysł zrobienia z niej „konkurencji” dla bazyliki. Wieża miała ją bowiem przewyższyć.
Władający wówczas Francją masoni i tzw. wojujący ateiści, nie wyobrażali sobie, nie chcieli, by nad Paryżem górowała, niczym jego ukoronowanie, świątynia symbolizująca miłość Chrystusa. ■
Aleksandra Polewska – Wianecka
==================================
mail:
Dalszy ciąg szyderstw masonów, rewolucjonistów i Szatana, to m.inn. spektakl ostatniej „olimpiady”. A gdyby król „słońce” mniej był zajęty kochankami, a więcej swa duszą, to by to wszystko nie było możliwe…
Były prezydent Francji Nicolas Sarkozy został skazany na 5 lat więzienia za „przestępczą zmowę”. Mimo iż obrona planuje złożyć apelację od wyroku z 29 września, to jak podała agencja AFP 13 października, już 21 października Sarkozy trafi za kratki paryskiego więzienia La Sante. To pierwszy przypadek kiedy były prezydent kraju Unii Europejskiej trafi do więzienia.
Mimo iż Sarkozy został oczyszczony z zarzutów o korupcję i ukrywanie sprzeniewierzenia pieniędzy publicznych, to uznano go za winnego „przestępczej zmowy”, co we Francji jest poważnym przestępstwem, za które grozi nawet 10 lat pozbawienia wolności.
Sąd nie nakazał natychmiastowego wykonania kary, ale zaznaczył iż będzie ona wykonana bez względu na to, czy apelacja zostanie złożona, czy nie. Zatem choć Sarkozy nie został przewieziony do zakładu karnego prosto z sali rozpraw, to wiadomo, że trafi tam już 21 października.
Jak każdy francuski więzień, były prezydent po rozpoczęciu odbywania kary będzie mógł prosić o zmianę sposobu jej wykonywania. Wtedy sąd będzie mógł zamienić karę więzienia na areszt domowy, noszenie bransoletki elektronicznej, a nawet warunkowe zwolnienie. A ponieważ Sarkozy ma już ukończone 70 lat, może się o to ubiegać już teraz.
Nie tylko obrona byłego prezydenta, ale również prokuratura złożyła odwołanie od wyroku, a to oznacza, że sąd apelacyjny może zarówno wydłużyć jak i skrócić wymiar kary.
Nicolas Sarkozy był prezydentem Francji w latach 2007-2012.
Nicolas Sarkozy był centroprawicowym prezydentem Francji w latach 2007–2012. Po jego kadencji zaczęły nad nim ciążyć podejrzenia o nielegalne finansowanie jego kampanii wyborczej w 2007 roku przez libijskiego dyktatora Muammara Kaddafiego, gdy Sarkozy był jeszcze francuskim ministrem spraw wewnętrznych. Sprawa szybko osiągnęła rangę politycznego tematu numer jeden we francuskich mediach: obóz lewicowy znalazł tutaj sposób na dyskredytowanie byłego prezydenta.
Proces rozpoczął się 6 stycznia 2025 roku w Sądzie Najwyższym w Paryżu. Nicolas Sarkozy był sądzony wraz z dwunastoma innymi oskarżonymi (byłymi ministrami, pośrednikami itp.). Był on ścigany między innymi za „bierną korupcję, nielegalne finansowanie kampanii, zmowę przestępczą i przyjmowanie skradzionych libijskich funduszy publicznych”. 27 marca 2025 roku Krajowa Prokuratura Finansowa (PNF) zawnioskowała o karę siedmiu lat więzienia i grzywnę w wysokości 300 000 euro dla Nicolasa Sarkozy’ego. Dla Claude’a Guéanta (dawnego szefa kampanii prezydenckiej Nicolasa Sarkozy’ego) PNF zawnioskował o sześć lat więzienia i grzywny.
25 września 2025 r. sąd wydał wreszcie wyrok. Były prezydent został uznany za winnego zmowy przestępczej w latach 2005–2007. Został jednak uniewinniony od zarzutów paserstwa, defraudacji środków publicznych i korupcji biernej. Sędzia Nathalie Gavarino wyjaśniła, że Nicolas Sarkozy jest winny zmowy przestępczej, ponieważ „pozwolił swoim bliskim współpracownikom (…) działać w celu uzyskania wsparcia finansowego” od reżimu libijskiego. Sąd jednak uznał, że „nie doszło do nielegalnego finansowania kampanii wyborczej w 2007 roku”.
Nicolas Sarkozy został skazany na 5 lat więzienia i 100 000 euro grzywny. Były prezydent złoży apelację.
Francja przetestowała na swoim organizmie niemal wszystkie skutki masowej imigracji. Mniej znanym aspektem przyjmowania migrantów jest ich… leczenie. Niegdyś kpiono z Jarosława Kaczyńskiego, że ten ośmielił się nadmienić cokolwiek o chorobach przenoszonych razem z migracją.
Francja doznała tymczasem powrotu niektórych chorób, o których w tym kraju już lata temu zapomniano. Państwo w ramach solidarności świadczy usługi leczenia nielegalnym migrantom. Z czasem okazało się, że powstała tu już także „turystyka medyczna”, czyli przyjazdy chorych osób, które chociaż wiedzą, że nie mają szansy na azyl, ale chcą po prostu skorzystać z wysokiej jakości medycyny francuskiej do wyleczenia tej, czy innej przypadłości.
Lata temu powstała we Francji tzw. państwowa pomoc medyczna (AME), na którą przeznaczono początkowo niewielkie sumy w imię humanitaryzmu, by zapewnić podstawową opiekę potrzebującym przybyszom, którzy nie mieli prawa do ubezpieczenia społecznego. Z czasem koszty AME rozrastały się, a rodowici Francuzi zaczęli się skarżyć, że migranci w klinikach prywatnych i szpitalach są lepiej przyjmowani od nich samych. Nic dziwnego, bo za te usługi płaci przecież „solidny” sponsor, czyli państwo. Tymczasem nie wszyscy Francuzi mają dodatkowe ubezpieczenia i za pobyty w szpitalu wielu z nich musi dopłacać. Mało tego, obywatele Francji nie mają dostępu do jakichkolwiek publicznych mechanizmów finansowania swojego leczenia, a w przypadku braku ubezpieczenia, państwo będzie ściągało z nich całą sumę wystawionego przez szpital rachunku.
Koszty AME rosną z roku na rok, chociaż politycy od lat próbują je ograniczyć. Tymczasem Obserwatorium Imigracji i Demografii opublikowało ciekawy raport na temat państwowej pomocy medycznej, który pokazuje, że AME to studnia bez dna. Jest to system opieki zdrowotnej dla nielegalnych imigrantów niepłacących składek ubezpieczenia. W przypadku Francji, dzięki „humanitaryzmowi” lewicy, bezpłatną opiekę medyczną rozszerzono nie tylko na pilne przypadki, ale praktycznie na bardzo szeroki zakres leczenia.
Jakiekolwiek zmiany i reformy tego systemu są odrzucane i padają argumenty, że taka opieka jest np. konieczna dla zapobiegania rozprzestrzenianiu się epidemii w populacji ogólnej, padają argumenty o ogólnoludzkiej solidarności, trosce o najbiedniejszych i wykluczonych. Na straży „prawa do opieki lekarskiej” stoi też Rada Stanu, która powołuje się nawet na zasady konstytucyjne. Trzeba tu jednak zauważyć, że w innych krajach UE, migranci aż tak szerokiej opieki nie otrzymują.
Wspomniany raport wskazuje, że we Francji w ciągu niecałych dwóch dekad, liczba beneficjentów państwowej pomocy medycznej (AME), potroiła się, z około 155 000 w 2004 r. do prawie 456 000 w 2023 r. Towarzyszył temu gwałtowny wzrost wydatków z budżetu między 2012 a 2024 rokiem (o 72%). W 2025 na AME przeznaczono w budżecie państwa około miliarda trzystu dziewiętnastu milionów euro (9,3% więcej, niż w 2024). Badanie wykazało, że wielu migrantów podaje właśnie podają dostęp do opieki zdrowotnej jako jeden z motywów wyboru Francji na miejsce swojego przyjazdu (jedna czwarta). Najczęściej przyjeżdżają tu rodzić dzieci (kobiety), leczyć choroby krwi, nowotwory, niewydolność nerek… Podejrzewa się, że 43% pacjentów korzystających z AME i poddawanych dializom, czy 25% pacjentów z AME poddawanych chemioterapii onkologicznej przyjechało do Francji w ramach „turystyki zdrowotnej”. Widać tu też znaczną nadreprezentację osób z HIV-AIDS, wirusowym zapaleniem wątroby i chorobami zakaźnymi.
Za to wszystko płaci państwo, więc np. szpitale, czy prywatne kliniki często zawyżają rachunki. Zwykły ubezpieczony Francuz otrzymuje np. zwrot jedynie w 60% kosztów aparatów słuchowych lub opieki stomatologicznej, 55% kosztów transportu medycznego i 30% kosztów niektórych leków. Beneficjenci AME nie ponoszą w takich przypadkach żadnych kosztów własnych. Są zwolnieni z udziału własnego w kosztach leczenia, takich jak opłata za hospitalizację w wysokości 20 euro, 2 euro za konsultację lekarską lub 1 euro za opakowanie leków. Ubezpieczony obywatel wydaje średnio w roku na te opłaty około 274 euro. Z tytułu AME, migrant może nawet sfinansować sobie zabiegi chirurgii plastycznej, takie jak np. korekta odstających uszu.
Nic dziwnego, ze wymowa raportu wskazuje na brak sprawiedliwości między osobami opłacającymi składki a osobami, które ich nie płacą, nie mają prawa pobytu, a są leczone lepiej. To wszystko dzieje się w czasach, kiedy rząd w imię oszczędności budżetowych chce obciąć w 2026 roku wydatki na opiekę zdrowotną o 5 miliardów euro.
Pozytywnym zjawiskiem jest to, że we Francji o tym problemie można już głośno dyskutować. Padają też pomysły ograniczenia tego typu wydatków, co przy okazji mogłoby zastopować wiele przyjazdów. Jedna z proponowanych reform proponuje zastąpienie Państwowej Pomocy Medycznej (AME) jedynie Pomocą Medyczną w Nagłych Wypadkach (AMU). Państwo opłacałoby jedynie procedury medyczne w przypadku zagrożenia osoby lub dziecka nienarodzonego lub w przypadkach możliwości trwałego pogorszenia się ich stanu zdrowia. Mówi się też o wprowadzeniu opłat, nawet symbolicznych. Są też propozycje wyłączenia z AME osób objętych nakazem deportacji ze względu na zagrożenie porządku publicznego, ale też z wyłączeniem potrzeby nagłej pomocy.
Raport zaleca sprawdzanie, czy kontynuacja kosztownych lub przewlekłych terapii nie może być prowadzona w kraju pochodzenia i od tego uzależniano by leczenia we Francji. Proponuje się, by do wpisania na listę oczekujących na przeszczep, pacjent mieszkał co najmniej 2 lata w kraju. W ramach takich półśrodków, rozważa się kontrolowanie placówek medycznych, czy nie zawyżają kosztów, itd. Nawet jednak takie pół-środki mogą trafić w przypadku zmiany przepisów na sprzeciw Rady Stanu, która jest zdominowana przez polityków lewicy i dość konsekwentnie „rozbraja” wszystkie narzędzia walki z nielegalną imigracją. Okazuje się, że migracja może mieć pośredni wpływ nawet na dodatkową zapaść opieki medycznej, a w przypadku Francji tubylcy sami sobie zgotowali taki los i chciałoby się zacytować za znanym filmem frazę – „ciemność widzę, ciemność”…
Czym jest naród francuski w 2025 roku? Na takie pytanie usiłowali odpowiedzieć pisarze Charles Rojzman i Christophe Boutin. W lipcu, kiedy Republika świętowała swoje narodziny, tych dwóch myślicieli ostrzegało „przed cichą erozją narodu francuskiego: konsumpcjonistyczną globalizacją, egalitaryzmem kulturowym, który wymazuje historię oraz politycznym islamizmem podważającym fundamenty wspólnych więzi narodowych”. Katastroficzna wizja Francji to także „rozmyte granice, zanik wspólnej pamięci i suwerenności”.
Obydwaj dostrzegają też elity kraju, które są odcięte od zwykłych ludzi. Ich zdaniem brakuje dziś narodowej narracji i form jej przekazu, w którym normalnie rolę podstawową odgrywa szkoła, język i tradycje. Wizja tych elit to „rozdrobniona Francja, pozbawiona wspólnego projektu”. Przemyślenia obu autorów warto przedstawić, bo duża część ich wniosków odnosi się i do innych krajów UE, w tym, niestety, i do Polski.
Gobalizacja, neokomunizm i islamizm\
Swoje przemyślenia autorzy zaprezentowali na łamach „Atlantico”. Charles Rojzman twierdzi, że naród francuski „tkwi dziś w pułapce, a do jego symbolicznego rozkładu przyczyniają się trzy główne siły”. Wymienia tu procesy globalizacji rynku, które sprowadzają ludzi do roli konsumenta, „neokomunizm kulturowy”, który dąży do wymazania tradycji i świadomości przeszłości historycznej w imię abstrakcyjnego postępu, idee egalitaryzmu, a dodatkowo islamizm polityczny, który dąży do zastąpienia przynależności narodowej przynależnością globalnej „ummy”, pozbawionej lokalnych korzeni. Jego zdaniem te tendencje „mają jedną wspólną cechę: rozpuszczają to, co wspólne, osłabiają nasze dziedzictwo, sprawiają, że jakiekolwiek przywiązanie do historycznej ciągłości staje się niemal podejrzane”.
Nakłada się na to kryzys zacierania granic kulturowych, symbolicznych i terytorialnych, które konstytuowały naród. Pisarz dodaje, że nie będzie to nagłe zniknięcie Francuzów, bo naród francuski nie umarł, chociaż nie myśli już o sobie w tych kategoriach. „Francja istnieje, ale już się nie rozpoznaje, a rozbita, podzielona na segmenty społeczne i kulturowe, nie jest już w stanie wytworzyć formy politycznej zdolnej ją zjednoczyć”.
Oderwane od rzeczywistości pseudoelity
U źródeł tej sytuacji ma być „głęboki rozdźwięk: między pozbawioną korzeni elitą, która odwróciła się od historii i świata zwykłych ludzi, a milczącą większością, która nie identyfikuje się już z oficjalną proeuropejską narracją elit”. Nie ma wspólnego projektu, pamięci czy wspólnych instytucji, a następuje powolny rozpad kolejnych więzi społecznych. Elity pogardzają patriotyzmem i „tożsamością ludową”, codzienną kulturą zwykłych ludzi, jak gesty, święta, zwyczaje, język, jarmarki, tradycyjne obyczaje. „Kiełbasa staje się podejrzana, festyn wiejski postrzegany jest jako wykluczający, aperitif uliczny to ucieczka w tożsamość (…), nie cenimy już dziedzictwa, celebrujemy zerwanie, dekonstruujemy”. Christophe Boutin dodaje, że „w obrębie tego, co nazwałby pseudoelitą, zawsze istniała silna tendencja do pogardy dla kultury ludowej”, ale teraz nabrała charakteru ideologicznego. Lewica ciągle wierzy, że stworzy „idealny system”, a ich projekt jest „jedynie słuszny”.
Boutin wyjaśnia, że „historycznie rzecz biorąc, naród zawsze był zakorzeniony w pewnej liczbie elementów”. Np. „naród ma terytorium, zakłada granice, zakłada wyraźne rozróżnienie” na swoich i obcych. Obecnie trwa odgórne wymazywaniu narodu, jakim jest „europejska konstrukcja” i samo pojęcie granic staje się ulotne. Naród tworzy też swoje prawa. Jednak „pod ciężarem orzecznictwa, na przykład Europejskiego Trybunału Praw Człowieka”, prawo krajowe staje się drugorzędne wobec konstrukcji ponadgranicznych.
Problem przywództwa i suwerenności
Boutin zwraca też uwagę na brak przywództwa, „niezbędnego dla żywotności każdego narodu”. Nie musi to być nawet głowa państwa, czego przykładem jest Joanna d’Arc, która w pewnym momencie „uosabiała zryw narodowy”. Także generał Charles de Gaulle, w momencie kiedy uosabiał zryw narodowy w 1940 roku, nie był głową państwa”. Gaullizm przekazał jednak taką rolę prezydentowi, a Boutin zauważa, że „w obecnej sytuacji nie możemy powiedzieć, że Emmanuel Macron uosabia naród, w jakiejkolwiek dziedzinie i formie”.
Element kluczowy trwania narodu to także jego suwerenność, a „bycie suwerennym oznacza możliwość swobodnego decydowania o swoich poczynaniach”. Tutaj mamy do czynienia z transferem kompetencji w ramach Unii Europejskiej, który „zniweczył tę ideę swobodnego podejmowania decyzji w wielu dziedzinach”. Boutin uważa, że teza Emmanuela Macrona, który uważa, że jednocześnie można mieć suwerenność europejską i suwerenność narodową, jest „oczywistą herezją”.
„Jesteśmy na rozdrożu”
Kolejny problem to „zacieranie dziedzictwa”. Wewnętrzny dyskurs historyczny, który panuje w ostatnich latach, „miał na celu przedstawienie francuskiej historii narodowej jako serii masakr, serii absolutnie katastrofalnych wydarzeń, za które Francuzi powinni dziś żałować, ponosić konsekwencje i przepraszać każdego dnia”. Historię narodu ma zastąpić wizja bezkonfliktowej przyszłości. Taka jest współczesna wizja integracji europejskiej, która stanowi próbę likwidacji narodów, jako źródeł wojny, waśni, przemocy. Konflikty jednak zawsze istniały i istnieją, mogą się przenosić z poziomu narodowego na wojny imperiów, bloków, waśnie społeczne, klasowe, wewnątrznarodowe. Boutin stwierdza jednoznacznie – „naród sam w sobie nie jest przyczyną wojny, a bardzo często może być podmiotem dialogu, negocjacji i rozmów”, znacznie skuteczniejszych, niż struktury ponadnarodowe..
Charles Rojzman opisując Francję mówi wprost – „jesteśmy na rozdrożu”. Destrukcyjną rolę odgrywa tu także imigracja. „W tym kryzysie musimy mieć odwagę, by powiedzieć jedno: masowa imigracja, jakiej doświadczyliśmy w ostatnich dekadach, nie jest neutralna. Wierzyliśmy, że wszyscy zintegrują się naturalnie, ale aby się integrować, musi istnieć wspólna narracja, pamięć, którą można się dzielić” – i dodaje: „Potrzebujemy granic, nie z wrogości, ale dlatego, że nie możemy wymagać od całych populacji, które przybyły z innymi odniesieniami, by przyłączyły się do narodu, który już nie opowiada swojej historii (…). Masowa imigracja sprowadza dziś ludność, która nie może lub nie chce się asymilować, ale która często jest wrogo nastawiona do narracji narodowej i historii tego kraju”. Pisarz dodaje, że Francji „brakuje odwagi do wspólnego dobra, odwagi, by bronić tego, co otrzymaliśmy w spadku: nie jako twierdzy, ale jako żywego dziedzictwa”. Wyjście z tego impasu autorzy „Atlantico” widzą w możliwości pojawienia się silnego przywództwa, mało prawdopodobnej integracji Francuzów wokół idei „wspólnego wroga” lub odbudowie i zdefiniowaniu wspólnych mitów, co jednak po latach dekonstrukcji, „wydaje się szczególnie trudne”…. Perspektyw zatem nie widać.
Stany Zjednoczone zutylizują olbrzymią ilość środków antykoncepcyjnych, jaką wcześniej Waszyngton wykorzystywał do ograniczania przyrostu naturalnego państw afrykańskich.
Francuska lewica chce tymczasem zarekwirować zapasy i przeszkodzić w ich zniszczeniu.
Ciekawe, który kraj lepiej na tym wyjdzie? Lewicowa partia Zbuntowana Francja (LFI) wzywa do rekwizycji środków antykoncepcyjnych, które administracja Trumpa chce zniszczyć. La France Insoumise zaapelowała do rządu o rekwizycję zapasów środków antykoncepcyjnych dla kobiet, które znajdują się w magazynach w sąsiedniej Belgii. Amerykanie już ich nie potrzebują i postanowili je zutylizować.
Przechowywane w Belgii środki antykoncepcyjne mają zostać spalone we Francji. Są to miliony prezerwatyw, ale przede wszystkim antykoncepcja dla kobiet z zapasów amerykańskiej agencji rozwoju USAID. Zapasy takie magazynowano w Antwerpii, by wysyłać je w ramach rozumianej na lewicową modłę „pomocy” do państw Czarnego Kontynentu.
Od czasu objęcia władzy przez prezydenta Donalda Trumpa, wspieranie aborcji i „planowania rodziny” przez amerykański rząd dobiegło końca. W połowie lipca Waszyngton oznajmił, że zamierza „zniszczyć wczesnoporonne środki antykoncepcyjne kupione w ramach kontraktów zawieranych przez USAID”. Utylizacja miałaby mieć miejsce we Francji.
Szacowana wartość antykoncepcji wynosi prawie 10 milionów dolarów. W odpowiedzi lewicowa partia La France Insoumise ogłosiła, że składa „projekt rezolucji żądającej od rządu przejęcia całości amerykańskich zapasów środków antykoncepcyjnych znajdujących się na naszym terytorium”. Grupa parlamentarna LFI stwierdza, że jest „gotowa do pilnego i nadzwyczajnego podjęcia w tym kierunku prac, aby w razie potrzeby zmienić ramy prawne”. Pomysł „Zbuntowanych” wsparli już „Zieloni”. Marine Tondelier, sekretarz Partii Zielonych (EELV), napisała w tej sprawie do prezydenta Emmanuela Macrona „list otwarty”. Także Partia Socjalistyczna apelowała do prezydenta, aby „nie był współwinny tej katastrofy zdrowotnej i politycznej”.
Na razie rząd francuski zachowuje dyskrecję w tej prawie. Lewica zaś bije na alarm i przypomina, że francuski „Kodeks Zdrowia Publicznego zezwala na rekwizycję wszystkich dóbr i usług, jeśli uzasadnia to sytuacja zdrowotna”. Dla LFI utylizacja środków antykoncepcyjnych byłaby „marnotrawstwem ekonomicznym i zdrowotnym” i zagraża zdrowiu „setek tysięcy kobiet na całym świecie”.
Przechowywane w Belgii środki antykoncepcyjne, także wczesnoporonne, były przeznaczone na programy „pseudo-humanitarne”, które za administracji Joe Bidena USA szeroko wspierały, celem ograniczania przyrostu naturalnego na świecie, w imię walki z „ociepleniem klimatu”, „przeludnieniem”. Teraz lewica francuska chciałaby wprowadzić te środki z powrotem do obiegu. Ma tu wsparcie miejscowych stowarzyszeń feministycznych, proaborcyjnych organizacji, a nawet związków zawodowych.
Grozi to jednak konfliktem z Amerykanami, a francuskie Ministerstwo Zdrowia twierdzi, że „nie ma podstaw prawnych umożliwiających interwencję europejskiego organu ds. zdrowia, a tym bardziej ANSM (francuskiego odpowiednika), w celu przejęcia tych wyrobów medycznych”.
Cała sprawa pokazuje jednak ideologiczne zacietrzewienie lewicy w sprawach aborcji i antykoncepcji. Wszystko to dzieje się we Francji, gdzie po raz pierwszy w historii liczba śmierci zaczęła przewyższać ilość narodzin, a rekordowy w Europie do niedawna współczynnik dzietności przypadający na kobietę spadł z ponad 2, do 1,59 dziecka.
W 2024 roku urodziło się nad Sekwaną najmniej dzieci od roku 1945 (663 tysiące), a jednocześnie zabito blisko 200 tysięcy nienarodzonych dzieci. Kociokwik lewicy wokół „marnowania” należącej do Amerykanów antykoncepcji i próba jej kradzieży w imię rzekomo „wyższych racji” zakrawają, jeśli nie głupotę, to na zbrodnię.
Narkotykowe „białe tsunami” stanowi zagrożenie dla Francji, a handel narkotykami staje się coraz bardziej brutalny – poinformował dziennik „Le Monde”, powołując się na raport podlegającego francuskiemu MSW Biura ds. Zwalczania Narkotyków (Ofast).
Cytowany przez gazetę międzyresortowy raport „Stan zagrożenia związany z handlem narkotykami” pochodzi z końca lipca. W jego przedmowie minister spraw wewnętrznych Francji Bruno Retailleau użył zwrotu „białe tsunami” w odniesieniu do narkotyków, w tym kokainy, która stała się „egzystencjalnym zagrożeniem dla kraju”.
Raport mówi o rosnącym popycie, konsumpcji i produkcji kokainy we Francji, która jest jednym z najbardziej zagrożonych przez handel narkotykami krajów UE.
„Dzięki 5,5 tys. km wybrzeża, największemu portowi lotniczemu w Europie i centralnemu położeniu w Europie, Francja stanowi doskonałe miejsce zarówno dla konsumpcji, jak i coraz częściej jako punkt tranzytowy do krajów trzecich” – pisze w omówieniu raportu „Le Monde”.
W około 60-stronicowym opracowaniu opisano również hierarchię osób zaangażowanych w handel narkotykami. Na samej górze piramidy stoi kilkudziesięciu handlarzy z dostępem do południowoamerykańskich producentów; kontrolują oni prawie cały import do Francji, choć często robią to np. z Afryki Północnej czy Dubaju.
Handlarze narkotyków „zagrażają republikańskiemu porządkowi”, dążąc do „destabilizacji instytucji” – ocenili autorzy raportu, cytowani przez portal France Info, który również miał wgląd do raportu.
W pierwszych sześciu miesiącach 2025 r. konfiskaty kokainy osiągnęły we Francji rekordową wielkość 37,5 tony w porównaniu z 25,8 tony w pierwszej połowie 2024 r., co stanowi wzrost o 45 proc.
Na początku lutego MSW opublikowało dane za 2024 r., według których we Francji przejęto 53,5 tony kokainy, czyli o 130 proc. więcej w porównaniu z rokiem poprzednim. Retailleau określił te liczby mianem rekordowych. W 2024 r. przemoc narkotykowa skutkowała również 110 ofiarami śmiertelnymi.
W Tuluzie mężczyzna z raną gardła trafił do szpitala. Chcieli mu je poderżnąć dwaj nielegalni imigranci. Jeden z nich miał już nawet nakaz opuszczenia terytorium Francji (OQTF), ale jego wykonanie trafia bardzo często na trudności wyegzekwowania.
31-letni „stażysta medyczny” został poważnie ranny w gardło w nocy z 1 na 2 sierpnia w Tuluzie, próbując chronić swoją dziewczynę przed dwoma agresywnymi osobnikami. Do zdarzenia doszło około godziny 2:30 w nocy.
Mężczyzna został zaatakowany rozbitą butelką przez jednego z napastników, który poważnie ranił go w gardło. Według informacji przekazanych przez policję, dwaj podejrzani byli pod silnym wpływem alkoholu, a u jednego z nich wykryto też obecność narkotyków.
Obaj mężczyźni przebywają we Francji nielegalnie, a jeden z nich otrzymał już wcześniej nakaz opuszczenia terytorium Francji (OQTF). Obaj zostali teraz zatrzymani przez policję. Śledztwo dotyczy próby „usiłowania zabójstwa na drodze publicznej”.
Ofiara w stanie ciężkim została przewieziona na oddział intensywnej terapii.
Ten incydent ponownie ożywił debatę na temat skuteczności egzekwowania nakazów OQTF we Francji. Wielu polityków i związki zawodowe policji krytykują niski wskaźnik ich wykonalności.
W 2024 roku wydano 140 000 nakazów opuszczenia terytorium Francji (OQTF), ale jak podał w lutym Dyrektor Generalny Francuskiego Urzędu ds. Imigracji i Integracji (OFII), w tym samym roku zrealizowano tylko 20 000 deportacji.
W Grenoble mer tego miasta Éric Piolle chce ubogacić „bogate getta” białych mieszkańców mieszkaniami socjalnymi. Piolle to polityk Partii Zielonych (EELV) i na taki pomysł wpadł kilka miesięcy przed końcem swojej kadencji.
31 lipca oświadczył, że chce „rozbić bogate getta” poprzez tworzenie w zamożnych dzielnicach mieszkań socjalnych „w imię różnorodności”. Taka propozycja padła w wywiadzie, którego Zielony polityk udzielił gazecie „Dauphiné Libéré” w czwartek, 31 lipca.
Éric Piolle bronił swojej polityki „różnorodności społecznej”. „Staramy się rozbić getta, a zwłaszcza te bogate” – oświadczył mer, argumentując, że „problemem Grenoble są obszary, w których nie ma mieszkań socjalnych”.
Opozycja ostro krytykuje pomysły obecnego mera. Były burmistrz miasta i kandydat opozycji w wyborach samorządowych w 2026 roku, Alain Carignon, mówił o „nieprzyzwoitym” pomyśle. Wskazał, że w Grenoble są dzielnice bezprawia, jak La Villeneuve, charakteryzujące się codziennymi starciami między młodzieżą a organami ścigania” i dodał, że Piolle chce zafundować to samo w spokojniejszych dotąd częściach miasta.
W mediach społecznościowych, także eurodeputowany Zjednoczenia Narodowego (RN) Aleksander Nikolić wyraził oburzenie pomysłami mera i dodał, że „lewica nie rozwiązuje problemów trudnych dzielnic, ale chce je eksportować na inne części miasta”.
„Proszę nie profanować Francji barbarzyńskimi i nieludzkimi prawami” – Kardynał Sarah
W sobotę kardynał Robert Sarah powiedział w bretońskim sanktuarium Sainte-Anne-d’Auray w diecezji Vannes: „Proszę nie bezcześcić Francji swoimi barbarzyńskimi i nieludzkimi prawami, które promują śmierć, gdy Bóg chce życia”.
Był obecny jako wysłannik papieski z okazji 400. rocznicy objawienia św. Anny. Eucharystia była transmitowana na żywo przez CNews.
Zwracając się do publiczności liczącej 30 000 osób, potępił eutanazję, nie wymieniając nazwy obecnej propozycji legislacyjnej we francuskim parlamencie, mającej na celu zalegalizowanie wspomaganego umierania.
Kardynał Sarah powiedział również, że religia nie jest pracą społeczną: „Nie chodzi o karmienie głodnych czy przyjmowanie migrantów. Te rzeczy są ważne, tak – ale nie są sercem naszej wiary”.
Ostrzegł, że bez adoracji ludzie ryzykują oddawanie czci samym sobie: „Jeśli nie będziemy adorować Boga, skończymy adorując samych siebie”.
Przestrzegał przed społeczeństwem, które oddala się od Boga, oddając cześć bożkom, takim jak „pieniądze” i „ekrany”, zamiast tego potwierdzając, że „tym, co zbawi świat, jest człowiek klękający przed Bogiem”.
Kardynał Sarah mówił również o desakralizacji kościołów. „Nasze kościoły nie są salami koncertowymi ani miejscami kultury. Są domem Bożym”.
Na koniec zwrócił się do osób zmagających się z niepłodnością, chorobą lub duchową rozpaczą: „Adoracja jest jedyną prawdziwą odpowiedzią na tajemnicę zła” – powiedział. „Jest silniejsza niż rozpacz”.
Oraz: „Złośliwość świata nie zwycięży. Bóg jest nieskończenie dobry, a adorowanie Boga jest naszą największą nadzieją”.
Jak donosi „Global Banking and Finance Review”, francuski koncern energetyczny EDF planuje ograniczyć zatrudnienie poza granicami kraju i wycofać się z niektórych projektów jądrowych za granicą. EDF zamierza skoncentrować się na rynkach, gdzie ma większe szanse na sukces – m.in. w Holandii, Szwecji i Finlandii, a porzucić natomiast projekty m.in. w Polsce i Indiach.
elektrownia atomowa
Decyzje te mają związek z koncentracją firmy na krajowym programie budowy elektrowni jądrowych, zapoczątkowanym przez nowego dyrektora generalnego, Bernarda Fontanę.
Przede wszystkim krajowe inwestycje
Francja, będąca światowym liderem w dziedzinie energetyki jądrowej i największym producentem tego typu energii w Europie, ogranicza swoją międzynarodową działalność w momencie, gdy globalnie rośnie zapotrzebowanie na rozwój sektora jądrowego. Wysokie koszty i problemy projektowe osłabiają konkurencyjność EDF na rynkach zagranicznych, otwierając przestrzeń dla nowych graczy. EDF wcześniej realizowało projekty m.in. w Chinach, Finlandii i Wielkiej Brytanii.
Fontana, który objął stanowisko w kwietniu, został mianowany przez rząd zaniepokojony wolnym tempem modernizacji krajowej floty reaktorów jądrowych. Podczas przesłuchania parlamentarnego dotyczącego jego nominacji zapowiedział, że zamierza skoncentrować się na rozwoju projektów krajowych, zamiast kontynuować szeroko zakrojoną działalność międzynarodową.
Francja wycofuje się z budowy elektrowni atomowej w Polsce
W ostatnich tygodniach ogłoszono zmiany w strategii działalności zagranicznej – EDF planuje wycofać się z niektórych przetargów na budowę reaktorów poza Europą. Firma zamierza skoncentrować się na rynkach, gdzie ma większe szanse na sukces – m.in. w Holandii, Szwecji i Finlandii – podało jedno ze źródeł branżowych.
Z kolei projekty w Polsce, Indiach, Kanadzie i innych krajach pozaeuropejskich zostaną odsunięte na dalszy plan. Zmniejszenie skali działalności międzynarodowej pozwoli EDF ograniczyć koszty i skierować zasoby ludzkie na bardziej perspektywiczne przedsięwzięcia – dodało inne źródło z branży.
Zmiana priorytetów
Nowy francuski program jądrowy jest dla grupy absolutnym priorytetem – powiedział przedstawiciel premiera François Bayrou.
W ostatnich latach międzynarodowe projekty EDF borykały się z poważnymi opóźnieniami i przekroczeniami kosztów. W ubiegłym roku spółka przegrała przetarg na budowę dwóch nowych reaktorów w Czechach z południowokoreańskim koncernem KHNP.
EDF podkreśla, że mimo zmian nadal prowadzi działalność międzynarodową, koncentrując się jednak na poprawie rentowności swoich zobowiązań.
Europa zawsze była naszym strategicznym priorytetem, a obecnie skupiamy się na wzmocnieniu europejskich łańcuchów dostaw – przekazał rzecznik firmy.
Kluczowe jest to, by zagraniczne projekty EDF przyczyniały się do rozwoju francuskiego przemysłu jądrowego – dodał przedstawiciel rządu.
Ambitne plany, ale bez Polski
Prezydent Emmanuel Macron już na początku 2022 roku ogłosił ambitne plany budowy sześciu nowych reaktorów we Francji. Mają one zastąpić starzejące się elektrownie i zapewnić bezpieczeństwo energetyczne kraju w przyszłości. Według doniesień medialnych z zeszłego roku, szacowany koszt tego programu to około 67 miliardów euro (7,7 miliarda dolarów).
Koncern planuje także sprzedaż części swoich aktywów w sektorze odnawialnych źródeł energii w Ameryce Północnej i Brazylii, co ma wzmocnić jego sytuację finansową i umożliwić skoncentrowanie się na kluczowych inwestycjach.
Pomimo ograniczenia bezpośredniego zaangażowania EDF w niektórych projektach, jego spółki zależne – Framatome i Arabelle – nadal będą ubiegać się o udział w międzynarodowych przedsięwzięciach, m.in. jako dostawcy komponentów do reaktorów. Dotyczy to m.in. projektów takich jak amerykański AP1000 w Polsce – podało jedno ze źródeł.
Krajowy Instytut Statystyki (INSEE) publikuje co roku we Francji „ranking najpopularniejszych imion” w tym kraju. Obecnie opublikowano zestawienie za rok 2024. Ranking pokazuje pośrednio zmieniający się krajobraz społeczny w tym kraju. W skali całego kraju na czele listy są jeszcze takie imiona jak Louise, Gabriel i Jade. Tradycyjnych imion nadawanych noworodkom jednak z roku na rok ubywa, a pojawia się coraz więcej imion nadawanych dzieciom, które wywodzą się z kultury islamu.
W 2024 roku imiona Louise dla dziewczynek i Gabriel dla chłopców zajęły czołowe miejsca w kraju i w wielu departamentach. Popularne imiona to także Léo, czy Ambre.
Wystarczy jednak zajrzeć do statystyk podparyskich departamentów i miejsc związanych z osiedlaniem się imigrantów, by stwierdzić, że coraz trudniej tam znaleźć rodziców nadających dzieciom imiona wywodzące się z tradycji chrześcijańskiej. Dominują imiona z kręgu kultury muzułmańskiej, ewentualnie „neutralne”. Ciekawostką jest zmniejszający się udział nadawania imion inspirowanych kulturą anglosaską (np. ubywa Kevinów, Rayanów, itp.).
Podparyski departament Seine Saint Denis uważany jest za za najbardziej „imigrancki” i specjalnie nie dziwi, że od lat na pierwszym miejscu w rankingu popularnych imion jest Mohamed. Drugie miejsce zajmuje Adam, a kolejne miejsca to takie imiona jak Ibrahim, Issa, Imran, Issac, Moussa, Ismael, Noah, Ali, Amir, Aylan, Ayoub, Zayn. Popularne imiona dziewczynek to Inaya, Maryam, Fatoumata, Nour, Aminata, Aicha, Fatima, Lina, Mariam, Sofia… W porównaniu z rokiem poprzednim Fatoumata awansowała z 10. pozycji na 3, a postępy poczyniły także imiona – Aminata i Aïcha. Wśród chłopców Mohamed jest od lat najpopularniejszym imieniem, a trzeba tu dodać jeszcze rozmaite odmiany i wariacje tego imienia rejestrowane osobno, a które także są w czołówce popularności. W pierwszej „dziesiątce” w ubiegłym roku zaszły jednak pewne znaczące zmiany i np. imiona Noah i Ali wypchnęły z tego zestawienia… Gabriela i Rayana.
Nie inaczej jest w innych departamentach Regionu Paryskiego. W Essone wygrywa Adam przed Noahem, Leo i Mohamedem. Kolejne popularne imiona to Gabriel, Ibrahim, Issac, Eden, Ethan, Imran. W Val de Marne wygrywa Ibrahim przed Mohamedem i Gabrielem. Mieszkańcy departamentu Val d’Oise preferują Adama, Gabriela, a Mohamed jest na trzecim miejscu przed Issakiem, Ibrahimem i Liamem. W samym Paryżu, w którym skład społeczny ludności jest jednak odmienny, na czele rankingu popularności imion jest Gabriel, na drugiej pozycji Adam, a na trzeciej Raphael. Mohamed jest tu „dopiero” na 5 pozycji. To tylko kilka przykładów z regionu stołecznego, ale podobnie jest w większości ośrodków wielkomiejskich Francji.
Zanikanie tradycyjnych imion to swoisty „znak czasów” i ilustracja m.in. zmniejszającego się wpływu chrześcijaństwa w życiu społecznym. Nowi „patroni” małych Francuzów mają swoje „korzenie” coraz częściej gdzieś na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej. Ta ewolucja zmiany imion trwa już od lat, razem ze zmianami demografii i raczej nie widać trendów odwrotnych.
Przypomina się tu rysunkowy żart z policjantami zatrzymującymi za kilkanaście lat do kontroli kierowcę samochodu. Jeden z funkcjonariuszy sprawdza dokumenty kierowcy i mówi do drugiego – „Ty, Mohamed, popatrz jak on się śmiesznie nazywa – Jean-Pierre”.
Francuskie Zgromadzenie Narodowe podjęło przełomową decyzję o likwidacji wszystkich stref niskiej emisji w kraju. Wynikiem głosowania z 28 maja 2025 roku było 98 głosów za zniesieniem przeciwko 51 głosom za utrzymaniem. Decyzja ta stanowi symboliczne zwycięstwo zdrowego rozsądku nad ideologią ekologiczną, która przez lata dzieliła społeczeństwo francuskie na bogatszych i biedniejszych. Tymczasem Polska, ignorując negatywne doświadczenia zachodnich sąsiadów, konsekwentnie wprowadza te kontrowersyjne rozwiązania w kolejnych miastach.
Francuscy politycy różnych opcji politycznych – od prawicowego Zjednoczenia Narodowego, przez centrum, po lewicową Francję Niepokorną – dostrzegli fundamentalny problem stref niskiej emisji. Okazało się, że zamiast poprawiać jakość powietrza, głównie pogłębiały one nierówności społeczne. Osoby o niższych dochodach, mieszkańcy obszarów wiejskich oraz przedsiębiorcy prowadzący małe firmy zostali pozbawieni możliwości swobodnego poruszania się po własnym kraju.
Przeciwnicy stref we Francji słusznie argumentowali, że regulacje te uderzają głównie w tych, których nie stać na zakup nowych, drogich pojazdów elektrycznych lub hybrydowych. Brak odpowiedniej infrastruktury transportowej w wielu regionach sprawił, że alternatywy dla indywidualnego transportu po prostu nie istnieją. Mieszkaniec małej miejscowości pod Lyonem czy Paryżem, który musi dojeżdżać do pracy starszym dieslem, zostaje automatycznie wykluczony z życia ekonomicznego centrum.
Jeśli ustawa zostanie ostatecznie przyjęta przez francuski Senat, ponad 2,7 miliona pojazdów będzie mogło wrócić na ulice takich miast jak Paryż czy Lyon. To oznacza przywrócenie podstawowego prawa obywatelskiego – swobody poruszania się.
============================
W Polsce sytuacja rozwija się w przeciwnym kierunku. Warszawa jako pierwsza uruchomiła strefę czystego transportu 1 lipca 2024 roku, obejmującą 37 kilometrów kwadratowych centrum miasta. Ograniczenia dotykają właścicieli samochodów benzynowych starszych niż z 1997 roku oraz diesli sprzed 2005 roku. To rozwiązanie, które w praktyce oznacza wykluczenie najbiedniejszej części społeczeństwa z dostępu do centrum stolicy.
Kraków poszedł jeszcze dalej, wprowadzając od stycznia 2026 roku jeszcze bardziej restrykcyjne przepisy. Radni miasta, mimo burzliwych protestów mieszkańców, przyjęli uchwałę zakazującą wjazdu autom benzynowym starszym niż z 2005 roku oraz dieslem sprzed 2014 roku. Strefa obejmie obszar do IV obwodnicy miasta, praktycznie blokując dostęp do centrum dla tysięcy mieszkańców regionu.
Wrocław planuje podobne rozwiązania na 2025 rok, które mają objąć 6 procent powierzchni miasta, w tym najważniejsze dzielnice handlowe i usługowe. Plany te spotykają się z rosnącym oporem lokalnych przedsiębiorców i mieszkańców, którzy słusznie obawiają się o swoje możliwości ekonomiczne.
Najgorsze jednak dopiero nadchodzi. Nowe przepisy wprowadzają obowiązek tworzenia stref czystego transportu we wszystkich miastach powyżej 100 tysięcy mieszkańców, w których przekroczono poziom dwutlenku azotu. Dotyczy to już Krakowa, Wrocławia i Katowic, ale potencjalnie może objąć aż 37 polskich miast. To oznacza systematyczne wykluczanie milionów Polaków z dostępu do centrów największych ośrodków miejskich.
Krytycy tych rozwiązań słusznie wskazują na fundamentalne problemy. Po pierwsze, strefy te tworzą społeczeństwo dwóch prędkości – bogatych, którzy mogą sobie pozwolić na nowe auta, i biednych, którzy zostają wykluczeni. Po drugie, skuteczność ekologiczna tych rozwiązań pozostaje wątpliwa – najstarsze pojazdy stanowią marginalny procent całej floty, ale ich właściciele to często osoby, które nie mają środków na wymianę samochodu.
Po trzecie, alternatywy w postaci komunikacji publicznej w polskich miastach wciąż są niewystarczające, szczególnie dla mieszkańców przedmieść i okolicznych gmin. Po czwarte, koszty kontroli i egzekwowania przepisów obciążają budżety miast, które mogłyby te środki przeznaczyć na rzeczywistą poprawę infrastruktury.
Przedsiębiorcy, szczególnie ci prowadzący małe firmy transportowe, kurierskie czy rzemieślnicze, stoją przed dramatycznym wyborem: albo ponieść ogromne koszty wymiany floty pojazdów, albo zostać wyeliminowani z rynku. To szczególnie dotkliwe dla firm rodzinnych, które przez dekady budowały swoją pozycję rynkową.
Mandaty za wjazd do strefy wynoszące do 500 złotych stanowią dodatkowy cios dla budżetów rodzinnych. Dla osoby zarabiającej minimalną pensję taki mandat oznacza utratę znacznej części miesięcznych dochodów.
Francuzi pokazali, że można mieć odwagę przyznania się do błędu i wycofania z nietrafionych regulacji. Ich przykład powinien być sygnałem ostrzegawczym dla polskich polityków, którzy wciąż forsują ideologiczne rozwiązania kosztem zwykłych obywateli. Podczas gdy zachodni sąsiedzi uczą się na własnych błędach i przywracają swoim mieszkańcom podstawowe prawa, Polska kroczy w przeciwnym kierunku, wprowadzając coraz bardziej restrykcyjne ograniczenia dla motoryzacji.
Czas najwyższy, aby polscy samorządowcy wzięli przykład z francuskich kolegów i zrezygnowali z dzielenia społeczeństwa na lepszych i gorszych kierowców. Prawdziwa troska o środowisko nie może odbywać się kosztem wykluczenia społecznego najuboższych obywateli.
Irańskie rakiety nad Izraelem. Czy Francja „oberwie” rykoszetem?
(Emmanuel Macron)
Francja posiada największą w Europie diasporę żydowską, a jednocześnie rosnącą w liczebność i siłę mniejszość muzułmańską. Atak Izraela na Iran i riposta rakietowa tego kraju wzbudzają nad Sekwaną duże zaniepokojenie. Władze obawiają się przeniesienia tego konfliktu na terytorium Francji.
We Francji istnieją coraz mocniejsze nastroje antyizraelskie i rośnie liczba aktów uznawanych za antysemickie. W podparyskim i imigranckim departamencie Seine-Saint-Denis palestyńska flaga została 13 czerwca oficjalnie podniesiona na maszcie ratusza Saint-Denis, a ten weekend ma być we Francji dniem „mobilizacji na rzecz Palestyny”. Wezwało do tego kilka dużych central związkowych. Warto podkreślić, że palestyńska flaga została wciągnięta na maszt przed merostwem Saint Denis w obecności ambasador Palestyny we Francji.
Wszystko to spowodowało, że prezydent Emmanuel Macron ogłosił podniesienie stanu alertu bezpieczeństwa w ramach operacji antyterrorystycznej „Sentinel”. Macron zapewnił, że „podjęto środki w celu zagwarantowania bezpieczeństwa „naszych obywateli, naszych żołnierzy i naszych ambasad w regionie”. „Nadchodzące dni są niezwykle niebezpieczne dla całego regionu i nie tylko” – powiedział francuski prezydent.
Jego zdaniem „izraelskie ataki na Iran to nowy etap wojny” na Bliskim Wschodzie. Prezydent mówił wprost o możliwych „zagrożeniach” dla Francji, przypominając, że Iran już „wykazywał swoją zdolność do przeprowadzania działań terrorystycznych” za granicą. Dlatego w ramach operacji Sentinel Force przewiduje się m.in. rozmieszczenie dodatkowych patroli wojskowych wokół wrażliwych obiektów infrastruktury, a także do pilnowania miejsc uczęszczanych przez Francuzów i turystów. Macron zalecił także wstrzymanie się od wyjazdów w region konfliktu. Poinformował również o postawieniu w stan podwyższonej gotowości francuskich sił wojskowych w regionie Bliskiego Wschodu.
Prezydent Republiki wezwał „wszystkie strony do zachowania powściągliwości”. Dodał, że „nie ma zamiaru” angażować kraju w ten konflikt, ale zaznaczył, że Francja będzie jednak mogła uczestniczyć w „operacjach obronnych Izraela”. Mówiąc o irańskim programie nuklearnym, Macron dodał, że „w tym kontekście Francja potwierdza prawo Izraela do swojej ochrony i zapewnienia sobie bezpieczeństwa”.
„Nie możemy żyć w świecie, w którym Iran posiada broń jądrową” — oświadczył prezydent, twierdząc, że zagraża to nie tylko regionowi, ale także Europie. [kotuś, a dlaczego ci to przeszkadza? pozatem – ten twój wywiad jest do dupy (oh, przepraszam, że dotykam niechcący twych zainteresowań.). md
Dla Emmanuela Macrona Iran jest „blisko krytycznego etapu”, który „pozwoli mu produkować urządzenia nuklearne”. Zaznaczył jednak, że Paryż „nie planuję udziału w żadnej ofensywnej operacji”. Według Macrona, konflikt będzie też miał poważne „globalne konsekwencje gospodarcze”, w tym pod względem produkcji ropy naftowej i zapowiedział przygotowania na różne scenariusze.
Zapalił też „ogarek” przed pro-palestyńskimi nastrojami we własnym społeczeństwie. Emmanuel Macron oświadczył, że „zdemilitaryzowane państwo palestyńskie” jest niezbędnym warunkiem” pokoju regionalnego. Poinformował także, że konferencja ONZ na temat państwa palestyńskiego, która miała się odbyć w przyszłym tygodniu w Nowym Jorku, „musi zostać przełożona ze względów logistycznych i bezpieczeństwa, chociaż nie zmienia to „naszej determinacji do kontynuowania wdrażania rozwiązania dwupaństwowego”.
Przestarzałe F-14, hipersoniczne pociski „Fattah”, zabójcze drony: jaką wagę militarną ma Iran w porównaniu z Izraelem?
Był czas, kiedy armia irańska była – obok Izraela – najpotężniejszą na Bliskim Wschodzie. Ale w tym czasie państwo imperialne rządzone przez perską dynastię Pahlawi było nie tylko sojusznikiem państwa żydowskiego, ale także „przyjacielem” i jako takie współpracowało w sprawach wojskowych, podpisując nawet umowę w 1977 r. w sprawie rozwoju wspólnych pocisków balistycznych.
Dziś oba kraje, obecnie zaprzysiężeni wrogowie, nigdy nie były bliżej otwartej wojny. Izrael zaatakował dziesiątki obiektów nuklearnych i wojskowych w Iranie w nocy z czwartku na piątek, zabijając w szczególności przywódcę Gwardii Rewolucyjnej. Armia izraelska ogłosiła wielodniową operację w celu wyeliminowania „zagrożenia nuklearnego” ze strony Iranu. Teheran obiecał „silną odpowiedź”. Od dawna przygotowując się na taką ewentualność, Republika Islamska rozwijała swoje siły zbrojne odpowiednio przez cztery dekady.
Eksperci branżowi twierdzą, że „liczba głowic nuklearnych zaczyna wzrastać” i wskazują kraje, które przyspieszają produkcję nowych głowic. Kraje posiadające broń nuklearną jednak już wcześniej zmodernizowały swoje arsenały.
SIPRI, czyli Sztokholmski Międzynarodowy Instytut Badań nad Pokojem jest zaniepokojony tym procesem i nowym wyścigiem zbrojeń. „Liczba gotowych do użycia głowic nuklearnych zaczyna wzrastać i jest to fakt” — powiedział Dan Smith, dyrektor SIPRI.
Ta organizacja w swoim raporcie stwierdza, że „obserwujemy wyraźną tendencję do zwiększania arsenałów nuklearnych, nasilenia retoryki nuklearnej i porzucania porozumień o kontroli zbrojeń”.
„Sygnały ostrzegawcze” przyspieszenia wyścigu zbrojeń nuklearnych nadchodzą z różnych krajów. W styczniu 2025 r. SIPRI doliczył się łącznie 12 241 głowic, w tym 9614 rozmieszczonych na stanowiskach.
Intensywna produkcja trwa zwłaszcza w Chinach. Na całym świecie oficjalnie broń jądrową posiada dziewięć krajów. Obecnie sześć z nich prowadzi programy jej modernizacji i rozwoju swoich arsenałów. Dotyczy to Stanów Zjednoczonych, Rosji i Izraela, chociaż państwo żydowskie oficjalnie nadal nie przyznaje się do posiadania broni jądrowej.
Francja ma 290 głowic, ale też nie pozostaje w tyle, bo „kontynuowała swoje programy rozwoju nowego pocisku manewrującego wystrzeliwanego z powietrza, a także odnawiała i modernizowała już posiadane systemy” – stwierdza raport SIPRI. Z kolei Wielka Brytania podobno nie zwiększyła liczby głowic jądrowych w 2024 r., ale oczekuje się, że zrobi to w najbliższej przyszłości, ponieważ kraj ten zdecydował się jeszcze w 2021 roku podnieść zasób tej broni z 225 głowic do 260.
Liderem wyścigu zbrojeń są Chiny. Kraj ten ma teraz co najmniej 600 głowic, a jego arsenał nuklearny rośnie szybciej niż jakiegokolwiek innego kraju, o około 100 nowych głowic rocznie. Takie tempo utrzymują od 2023 roku.
Także Indie i Pakistan „kontynuowały opracowywanie nowych typów systemów przenoszenia broni jądrowej w 2024 r.”, a ostatni konflikt pomiędzy tymi krajami, zapewne te prace przyspieszy. W Indiach rosną „zapasy” i kraj ten miał około 180 głowic na początku 2025 r. Pakistan dysponuje podobno „stabilną” liczbą 170 takich środków zniszczenia. Pewną tajemnicą są zbrojenia KRL-D. Korea Północna ma obecnie prawdopodobnie około pięćdziesięciu głowic i jest w stanie wyprodukować ich jeszcze 40.
Izraelskie stoiska na targach zbrojeniowych Paris Air Show.
Organizatorzy otwierających się w poniedziałek targów zbrojeniowych Paris Air Show zamknęli stoiska wystawiennicze czterech głównych firm zbrojeniowych Izraela – podała agencja Reutera, powołując się na urzędników izraelskiego ministerstwa obrony.
Przyczyną decyzji było żądnie strony francuskiej by firmy Elbit Systems, Rafael, IAI i Uvision usunęły z targów „broń ofensywną oraz kinetyczną”. Wystawcy odmówili, stoiska zostały obudowane i zasłonięte wzniesionymi naprędce czarnymi ekranami.
Akcję przeprowadzono w środku nocy, gdy izraelscy urzędnicy i firmy zbrojeniowe zakończyły już przygotowywanie ekspozycji. Trzy mniejsze stoiska izraelskie, na których nie ma ofensywnego uzbrojenia oraz stoisko ministerstwa obrony Izraela pozostają otwarte.
Izraelski resort obrony oświadczył w poniedziałek, że „skandaliczna i bezprecedensowa decyzja jest podyktowana względami politycznymi i komercyjnymi (…). Francuzi kryją się za rzekomo politycznymi względami, aby wykluczyć izraelską broń ofensywną z międzynarodowej wystawy – broń, która konkuruje z francuskim przemysłem”.
Sasson Meszar, wiceprezes Elbit Systems, potępił decyzję władz Francji. – Jeśli nie możesz ich pokonać w technologii, po prostu ich ukryj, prawda? – powiedział, wskazując na serię kontraktów, które Elbit wygrał w Europie. Firma Rafael określiła decyzję jako „bezprecedensową, nieuzasadnioną i motywowaną politycznie”, dodając, że w pełni popiera zalecenie izraelskiego ministerstwa obrony o niezastosowaniu się do nakazu usunięcia części sprzętu z ekspozycji.
Francja, długoletni sojusznik Izraela, stopniowo zaostrzyła swoje stanowisko wobec rządu Benjamina Netanjahu w związku z jego działaniami w Strefie Gazy i „interwencjami wojskowymi” za granicą. Po ataku Izraela na Iran prezydent Emmanuel Macron podkreślił, że Francja popiera prawo Izraela do samoobrony, ale w kontekście ataku „nie podziela tego podejścia i potrzeby operacji wojskowej” w Iranie.
Zanim okazało się, że stoiska zostaną zamknięte media informowały, że do najciekawszych prezentowanych przez Izrael broni będzie należeć m.in. Iron Beam (Żelazny Promień) – rodzina systemów uzbrojenia laserowego wysokiej energii firmy Rafael. Iron Beam jest wykorzystywany przeciwko rakietom krótkiego zasięgu, pociskom i dronom. Na wystawie miały być również prezentowane inne systemy obrony powietrznej – Arrow i Barak MX firmy Israel Aerospace Industries.
Jak podkreślił przed otwarciem targów branżowy portal Defense News, w ubiegłym roku Francja odwołała udział izraelskich firm zbrojeniowych w wydarzeniu Eurosatory 2024.