Polska mocarstwem światowym

Stanisław Michalkiewicz 20 marca 2022 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5144

Wojna na Ukrainie toczy się już 20 dzień, chociaż nie wiadomo właściwie dlaczego, bo według komunikatów przekazywanych nam przez niezależne media głównego nurtu, zarówno te rządowe, jak i te nierządne, armia rosyjska od samego początku ucieka w popłochu, porzucając po drodze sprzęt, zresztą wcześniej zniszczony – a nie mogąc dosięgnąć ukraińskich żołnierzy, których kule najwyraźniej się nie imają, specjalnie uwzięła się na dzieci, które tępi bez miłosierdzia.

Mamy tedy dwie możliwości: albo to prawda – ale wtedy nie wiadomo, dlaczego właściwie wojna – jak powiedział doradca prezydenta Zełeńskiego – miałaby trwać aż do maja – albo też niezależne media głównego nurtu mają swoich widzów za idiotów – być może słusznie.

Nawiasem mówiąc, z tymi dziećmi mamy analogię historyczną, bo podczas wojny koreańskiej, ówczesne wcielenie bohaterskiej pani redaktor Danuty Holeckiej, czy Anity Werner z TVN, czyli Wanda Odolska, której towarzyszył Stefan Martyka, z upodobaniem nazywała południowo-koreańskiego prezydenta Li Syn Mana oraz generała MacArthura „mordercą koreańskich dzieci.

Zmieniają się czasy, zmieniają się ustroje, następuje odwrócenie sojuszy wojskowych i politycznych – ale dzieci, po staremu są mordowane, jak nie przez generała MacArthura, to przez Putina. Nie jest to zresztą jedyna analogia, a nawet rodzaj rekonstrukcji historycznej.

Miał swoją wyprawę kijowską Józef Piłsudski, to dlaczego zapatrzony w niego aktualny Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński, nie miałby mieć swojej? Toteż wraz ze swoim pierwszym ministrem Mateuszem Morawieckim, wsiadł w Schnellzug i kiedy to piszę – właśnie jedzie do Kijowa. Niby wojna – ale najwyraźniej ruscy żołnierze, skupiając swoją uwagę na dzieciach – dlaczegoś nie bombardują linii kolejowych, dzięki czemu wyprawa kijowska Naczelnika Państwa, jak dotąd przebiega bezpiecznie, a może nawet komfortowo, jeśli Schnellzug ma salonkę, a przynajmniej – wagon restauracyjny. Samolotem lepiej nie ryzykować, bo kto wie, czy Putin nie wsadziłby tam bomby, albo nawet i dwóch, wskutek czego kolejne miesięcznice musielibyśmy obchodzić nie tylko w kwietniu, ale i w marcu.

Wszystko jest możliwe, bo oto podczas spotkania pani prezydentowej Agaty Dudy z ukraińskimi uchodźcami okazało się, że rozmowę tłumaczy pan Mateusz Piskorski, niedawno wypuszczony z aresztu wydobywczego, gdzie trzymano go aż trzy lata w nadziei uzyskania jakichś dowodów jego szpiegostwa na rzecz Rosji. Widać, że swoje macki zimy ruski czekista wsadził nawet w najbliższe otoczenie pana prezydenta Dudy i to tuż przed odwiedzinami w Warszawie prezydenta Bidena, który będzie u niego zasięgał rady, co ma robić dalej.

Pan prezydent Duda bowiem, razem z całą Polską, – jak to napisała „Gazeta Wyborcza”, czy może „Onet” – co zresztą na jedno wychodzi – „wybija się na niepodległość”, a nawet mocarstwowość, to znaczy – podlizuje się zarówno Naszemu Najważniejszemu Sojusznikowi, jak i Naszemu Sojusznikowi Mniejszemu w Berlinie, ponieważ – jak przytomnie zauważył Leszek Miller – bez protekcji albo jednego, albo drugiego, albo obydwu naraz, pan prezydent Duda nie ma szans na żadną prestiżową synekurę, kiedy już skończy mu się okres dobrego fartu na stanowisku prezydenta naszego bantustanu.

Na razie jednak „cała Europa” powinna się od Polski uczyć, a przede wszystkim Polskę przeprosić, jako że ona pierwsza przejrzała na wylot zimnego ruskiego czekistę Putina. Tak w każdym razie skomplementowała nas pani Żorżeta Mosbacher, co chyba uderzyło panu premierowi Morawieckiemu do głowy, bo właśnie rozstawia po kątach całą Europę, która wyrozumiale mu na to pozwala, chociaż zablokowanych pieniędzy z Unii Europejskiej odblokować nie pozwala.

Tymczasem prezydent Zełeński już nie może wytrzymać, żeby nie wciągnąć do wojny jeśli nie całego NATO, to przynajmniej państw Europy Środkowej, co zwycięskiej Ukrainie trochę by ulżyło. Chodzi oczywiście o zamknięcie przestrzeni powietrznej nad Ukrainą – ale to na początek – bo na przykład The Wall Street Journal” twierdzi, że NATO powinno na Zachodnią Ukrainę wysłać również swoje niezwyciężone armie.

Najwyraźniej nowojorskie Goldmany-Sachsy i inni grandziarze kombinują, by swoją rozgrywkę z Rosją i Chinami prowadzić nie tylko do ostatniego Ukraińca, ale również – do ostatniego Polaka, Rumuna, czy Węgra.

Byłoby to całkowicie zgodne z doktryną elastycznego reagowania, według której Wysokie Strony Wojujące haratają się – ale na przedpolach – taktownie oszczędzając wzajemnie własne terytoria. Z nowojorskiego obserwatorium przy Wall Street Ukraina, podobnie jak Europa Środkowa, świetnie nadają się na takie przedpola, a skoro tak, to dlaczego sobie żałować?

Nalegania prezydenta Zełeńskiego znajdują pozytywny rezonans nie tylko przy Wall Street. Oto grupa wpływowych osobistości amerykańskich właśnie napisała list do prezydenta Bidena, by „jak najszybciej” doprowadził do zamknięcia przestrzeni powietrznej nad Ukrainą, a osobistościom tym wtóruje były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju, Bronisław Komorowski. Czyżby stare kiejkuty przewerbowały się teraz do Goldmanów-Sachsów? Nawiasem mówiąc, Bronisław Komorowski chyba cierpi na zaniki pamięci, bo właśnie nieubłaganym palcem wytknął polskiemu duchowieństwu, że kombinowało z patriarchą Moskwy i Wszechrusi Cyrylem, który budzi zgorszenie całego chrześcijańskiego świata, popierając zimnego ruskiego czekistę. Tymczasem wiadomo, że w tym sezonie Pan Bóg stoi na niewzruszonym gruncie poparcia dla prezydenta Zełeńskiego – co zresztą przypomniał papieżowi Franciszkowi prezydent Duda.

A duchowieństwo rzeczywiście kombinowało, zaś ta kombinacja przybrała postać deklaracji o pojednaniu między narodami polskim i rosyjskim, podpisanej na Zamku Królewskim w Warszawie w sierpniu 2012 roku, a więc za kadencji prezydenta Komorowskiego. Oczywiście wtedy był inny sezon, bo 20 listopada 2010 roku na szczycie NATO w Lizbonie proklamowano strategiczne partnerstwo NATO-Rosja, więc i Pan Bóg inaczej na te sprawy patrzył. Czyżby w związku z tym stare kiejkuty wtedy uznały, że nie warto zaprzątać prezydentowi Komorowskiemu głowy takimi głupstwami i niech się spokojnie bawi w prezydenta, czy też prezydent Komorowski taktownie o tym zapomniał?

Tymczasem do Polski przybyły już przeszło 2 miliony uchodźców z Ukrainy, a to dopiero początek, bo w miarę, jak Ukraina zbliża się do ostatecznego zwycięstwa, cały czas napływają nowi w liczbie około 100 tysięcy na dobę. Ale już teraz okazało się, że zaczynamy mieć z nimi zgryzoty, bo 14 marca grupa „aktywistów”, z działaczką fundacji „Otwarty Dialog, której z zagadkowych powodów boi się cała Polska, panią Natalią Panczenko, urządziła na przejściu granicznym w Kukurykach blokadę, nie przepuszczając ciężarówek na Białoruś i do Rosji – aż policja musiała przejście graniczne odblokować. Skoro tak się zaczyna, to jak się skończy, kiedy uchodźców będzie pięć, a może nawet sześć milionów?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Gorączka ustępuje? Czy to Duch Święty oświecił naszych Umiłowanych Przywódców?!?

Stanisław Michalkiewicz 19 marca 2022 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5143

Wygląda na to, że ostre objawy gorączki wojennej, na którą przez 14 dniami zapadła spora część, jeśli nawet nie społeczeństwa, to funkcjonariuszy niezależnych mediów głównego nurtu i oczywiście – Umiłowanych Przywódców – powoli zaczynają ustępować. Wprawdzie jedna jaskółka nie czyni wiosny, ale dzięki Bogu i za to, bo to może świadczyć o powolnym i pełnym zasadzek, ale jednak – powrocie do zdrowia psychicznego. Jednak leczenie może być trudne, bo objawy gorączki wojennej mogą być też symulowane z uwagi na konieczność podlizywania się Naszym Najlepszym Sojusznikom, a zwłaszcza – Temu Najważniejszemu – bez którego rekomendacji nawet pan prezydent Andrzej Duda, mimo niewątpliwych zalet, czyniących zeń prawdziwego męża stanu formatu światowego, a w każdym razie – europejskiego – nie może liczyć na żadną prestiżową synekurę, ani w ONZ, ani w NATO, a kto wie – może nawet w Brukseli, w której bezpieczny przytułek, wikt i opierunek znalazło już tylu „byłych ludzi”.

Ale do rzeczy. Wojna na Ukrainie na pewno skończy się, a właściwie już się kończy sromotną porażką Rosji, bo taki właśnie jest rozkaz – ale prezydent Wołodymir Zełeński coraz natarczywiej dąży do umiędzynarodowienia tego konfliktu, by działania wojenne rozlały się również na inne kraje, przede wszystkim – Europy Środkowej – co trochę odciążyłoby Ukrainę i przyspieszyło ostateczne zwycięstwo. Chodzi przede wszystkim o zamkniecie przestrzeni powietrznej nad Ukrainą, co wciągnęłoby do wojny z Rosją państwa Sojuszu Atlantyckiego, bo zadanie zamknięcia tej przestrzeni właśnie spadłoby na nie. Taka kombinacja przynosi ukraińskiemu prezydentowi zaszczyt i pewnie dlatego komentatorzy podkreślają, że z komika przekształcił się on w męża stanu. Ciekawe, czy takie metamorfozy działają również w kierunku odwrotnym, to znaczy – czy osobistości cieszące się reputacją tęgich mężów stanu, nagle okazują się komikami?

Wprawdzie sekretarz generalny NATO, pan Stoltenberg przytomnie zauważył, że takie działania ze strony Sojuszu są wykluczone, bo nie chce on stać się stroną tego konfliktu, co przy takim zaangażowaniu byłoby nieuniknione. Podobne deklaracje złożył również prezydent Biden, ale warto zwrócić uwagę, że nalegania prezydenta Zełeńskiego budzą w USA dość silny rezonans. Niedawno grupa ważnych, a może nawet bardzo ważnych osobistości wystosowała do amerykańskiego prezydenta list, by zamknięcie przestrzeni powietrznej nad Ukrainą nastąpiło możliwie jak najszybciej.

Ciekawe, jak na tę prośbę, a właściwie żądanie, zareaguje prezydent Biden? Prof. Zbigniew Brzeziński, który jeszcze w latach 60-tych ubiegłego wieku sformułował teorię konwergencji, głoszącą, że tkwiące w morderczym uścisku antagonistyczne mocarstwa oraz bardziej się do siebie upodabniają. Warto w związku z tym przypomnieć przełomowy moment tzw. „puczu Janajewa” w ZSRR, kiedy to, uprzednio głuche na desperackie prośby Borysa Jelcyna, dywizje tamańska i kantemirowska, ruszyły do akcji po otrzymaniu listu „grupy intelektualistów i biznesmenów”. Niestety nie udało się, przynajmniej mnie, ustalić nazwisk członków tej grupy, ale musiały to być osoby o dużym ciężarze gatunkowym, skoro ich list uruchamiał motory czołgów obydwu elitarnych dywizji. Czy grupa sygnatariuszy listu do prezydenta Bidena ma podobne właściwości – tego oczywiście nie wiem – ale nie wykluczam niczego, bo – chociaż taka opinia jest uznawana przez Ligę Antydefamacyjną za „antysemicką” – każdy wie, że lobby żydowskie ma na politykę USA i wszystkich tamtejszych prezydentów bardzo duży, jeśli nie olbrzymi wpływ, a te Moce mogły zostać poruszone zaklęciem wypowiedzianym przez prezydenta Zełeńskiego, który przecież nie tylko ma znakomite korzenie, ale w dodatku jest wynalazkiem samego Igora Kolomojskiego, co to legitymuje się nie tylko paszportem ukraińskim, ale również – cypryjskim, no i oczywiście – izraelskim.

Jak tam będzie, tak tam będzie i tylko miejmy nadzieję, że zostanie to objawione również i nam, zanim jeszcze wyparujemy w atomowym ogniu, żebyśmy przynajmniej wiedzieli, o co walczymy i za co giniemy.

Wydaje się jednak, że prezydent Biden trochę się miga, bo przed podjęciem przezeń ostatecznej decyzji, Polska nagle zaczęła być gorąco zachęcana do przekazania Ukrainie swoich samolotów MIG29. Departament Stanu USA „pozwolił” nam je przekazać, wielkodusznie oświadczając, że będzie to „suwerenna decyzja” Polski.

Gdyby tak się właśnie stało, to USA byłyby niczemu niewinne, a wszelkie konsekwencje obciążyłyby nasz nieszczęśliwy kraj. Warto w związku z tym przypomnieć, że przyznanie Polsce prawa do podejmowania „suwerennych decyzji” ma charakter wyjątkowy, bo w przypadku nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, czy „lex TVN”, o żadnej „suwerenności” nie było mowy. Jak pisał Adam Mickiewicz w balladzieŚwitezianka” – „słowicze dźwięki w mężczyzny głosie, a w sercu lisie zamiary”.

Widocznie jednak Duch Święty – bo któżby inny? – oświecił któregoś z naszych Umiłowanych Przywódców, który przypomniał sobie ten fragment ballady i niby to wyszedł naprzeciw oczekiwaniom Naszego Najważniejszego Sojusznika, ale tak naprawdę przyczynił mu tylko dodatkowych zgryzot. Oto pan minister Rau zaproponował, że Polska – a jakże – wyśle te samoloty, oczywiście za darmo, ale nie na Ukrainę, tylko do bazy lotniczej w Ramstein w Niemczech, gdzie podaruje je Stanom Zjednoczonym i niech to one robią potem z nimi, co tylko chcą.

Gdyby tak się stało, to wtedy Polska byłaby niczemu niewinna, bo o przeznaczeniu tych samolotów decydowałyby suwerennie Stany Zjednoczone. Timeo Danaos et dona ferentes – musiał pomyśleć sobie na takie dictum Nasz Najważniejszy Sojusznik – co się wykłada, że boję się Greków nawet jak przychodzą z darami. Toteż Pentagon uznał polską propozycję za „nierozsądną”, mimo, że pan minister Rau zadeklarował, iż po darmowym przekazaniu Stanom Zjednoczonym polskich myśliwców, Polska przystąpi do negocjowania zakupu amerykańskich samolotów F-16. Widać wyraźnie, że nie o forsę tu chodzi, tylko o coś innego. O co? Wyjaśnia to deklaracja brytyjskiego ministra obrony Bena Wallace, że jak tylko Polska przekaże samoloty Ukrainie, to Wielka Brytania Polskę „poprze”, a w przypadku odwetu rosyjskiego brytyjskie wojsko nie pozostanie „bezczynne.

Co to konkretnie znaczy – nie wiadomo, bo gdyby nawet rozjechało się na urlopy, to przecież jakieś czynności jednak musiałoby podjąć. Ale Polska pozostała głucha na te umizgi, toteż amerykańscy senatorowie ogłosili, że chcą Ukrainie i innym krajom „wschodniej flanki”, m.in. Polsce, przyznać forsę w kwocie „między 12 a 14 miliardów dolarów”. Najwyraźniej liczą, że „nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem”, nawet gdyby miała do być brama piekielna.

W dymach bijących z wojny rosyjsko-ukraińskiej niektórzy próbują uwędzić sobie swoje półgęski ideowe. Objawy wojennej gorączki.

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”  •  17 marca 2022 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5141

Gdyby dzisiaj żył literat i działacz Józef Ozga-Michalski, to pewnie znowu by napisał, że „w dymach bijących z wojny rosyjsko-ukraińskiej niektórzy próbują uwędzić sobie swoje półgęski ideowe”. Skoro mógł tak napisać przy okazji wojny izraelsko-arabskiej w roku 1967, to dlaczego nie miałby napisać podobnie teraz, tym bardziej, że to przecież prawda.

Wprawdzie z okazji koncertu charytatywnego na rzecz Ukrainy, wszystkie uczestniczące w nim gwiazdy straszliwie się pożarły na tle finansowym, ale skoro jest rozkaz, by podkreślać solidarność kobiet ponad wszelkimi granicami, to jakże nie podkreślać, zwłaszcza w dniu 8 marca? Toteż „Gazeta Wyborcza”, która z łaski starego żydowskiego grandziarza finansowego, próbuje całkowicie przejąć w Polsce rząd dusz mniej wartościowego narodu tubylczego, strasznie się nasładza „siostrzeństwem w czasie wojny”, podkreślając, że „tylko kobiety” mogły pomyśleć, że „ich siostry” będą potrzebowały rozmaitych rzeczy. Pani dr Monika Waluś, która to napisała, z pewnością chciała jak najlepiej, ale czy przypadkiem z tej gorliwości nie popadła w sprośne błędy Niebu obrzydłe z postaci zbrodniczego seksizmu? Jakże bowiem można, zwłaszcza w „Gazecie Wyborczej”, utrzymywać, że „tylko kobiety…” – i tak dalej – skoro przecież wszyscy, od niemowlęcia do starca, wiemy, że pan redaktor Michnik, z ogromną i nieustającą troską, myśli o wszystkim, więc jakże mógłby zapomnieć o siostrzanych potrzebach, zwłaszcza w czasie wojny? Wprawdzie pani Monika Waluś ma tytuł uczonego doktora habilitowanego i to w dodatku – z teologii – ale świadczy to tylko o tym, ze również uczeni doktorowie mogą popełniać błędy, zwłaszcza, gdy zapadną na wojenną gorączkę, która przybiera już postać kolejnej epidemii, mogącej z powodzeniem zastąpić epidemię zbrodniczego koronawirusa.[Por. sprostowanie na dole. MD]

To już właściwie się stało, bo – jak możemy się przekonać na podstawie wzruszających obrazków z Medyki i innych przejść granicznych – setkom tysięcy uciekinierów nikt nie robi testów na obecność zbrodniczego koronawirusa, nikt nie soli im mandatów za brak maseczek, podczas gdy pani kierowniczka Sejmu nadal po staremu pod tym pretekstem tradycyjnie wyklucza z obrad posła Grzegorza Brauna, nikt nie umieszcza ich na kwarantannie, tylko autobusy, jeden za drugim, rozwożą ich po całej Polsce, aż wzbudza to niepokój ekspertów medycznych, którzy przez ostatnie dwa lata zdążyli się przyzwyczaić do sprawowania władzy. Jak widać, nie ma rzeczy doskonałych, co zresztą już dawno odkrył Kukuniek, formułując teorię o plusach dodatnich i ujemnych. Nawiasem mówiąc, pojawiły się fałszywe pogłoski, jakoby Kukuniek własną osobą chciał pojechać walczyć o wolność dla Ukrainy. Wyobrażam sobie, jak ta pogłoska musiała przerazić Putina, bo skoro Kukuniek obalił komunizm, to czyż Rosja się przed nim ostoi?

Chętnych do zawojowania Rosji jest zresztą znacznie więcej, bo cały Legion pod komendą Pana Komendanta Adama Słomki, który nie zamierza wrócić na ojczyzny łono, aż dopiero po zdobyciu Moskwy. Jak się okazuje, jednym z objawów wojennej gorączki, która ogarnia nasz nieszczęśliwy kraj, są majaczenia o szpadzie. Jakże inaczej bywało w czasach, kiedy Polska rzeczywiście była mocarstwem. „Niech kogo świerzbią plecy, wsiada na Tatary. Ja z niego drwię pijęcy petercyment stary” – śpiewano w „Pieśni w obozie pod Żwańcem”. Ten Żwaniec przypadkowo leży akurat na Ukrainie, nad Dniestrem, w obwodzie chmielnickim. Co tam dzisiaj śpiewają – Bóg jeden wie – ale na pewno nie to.

Innym z kolei objawem wojennej gorączki jest zabawa w mocarstwowość, ogarniająca zwłaszcza środowisko Naszych Umiłowanych Przywódców. Odnoszę wrażenie, że tę właśnie przypadłość zamierzają wykorzystać Nasi Sojusznicy; zarówno ten Najważniejszy, jak i ci Mniej Ważni. Wychodząc naprzeciw naleganiom prezydenta Żełeńskiego, by jak najszybciej umiędzynarodowić konflikt tak, by wojna rozlała się na całą Europę, Departament Stanu „pozwolił” polskiemu rządowi przekazać Ukrainie posiadane przez Polskę samoloty MIG-29. Pan premier Morawiecki wprawdzie nie podejmuje starań, by Stany Zjednoczone sfinansowały uzbrojenie 200 tysięcy dodatkowych żołnierzy, o których Polska ma powiększyć swoją armię – bo Naczelnik Państwa w swoim przemówieniu podczas debaty nad ustawą o obronie Ojczyzny powiedział, że broń Polska będzie „kupowała – ale za to całą Europę rozstawia po kątach. Najwyraźniej podsycanie wojennej gorączki zwrotnie musi oddziaływać również na niego, zresztą na innych też – ale pojawiają się także, co prawda jeszcze nieliczni, ozdrowieńcy. Odpowiadając na „pozwolenie”, jakiego tubylczemu rządowi udzielił Departament Stanu, rzecznik rządu oznajmił, że to musi być „suwerenna decyzja” Polski. Najwyraźniej ktoś zrozumiał, że w interesie Naszego Najważniejszego Sojusznika mogłoby leżeć wpuszczenie Polski na minę, by w ten sposób wojna Ameryki z Rosją toczyła się na odległych przedpolach, zgodnie ze strategią elastycznego reagowania. „

Bella gerant alii, tu felix Austria nube” (niech inni wojują, a ty szczęśliwa Austrio zawieraj małżeństwa) – mawiano w dawnych czasach, a wiadomo, że słuszna myśl raz rzucona w powietrze, prędzej, czy później znajdzie swego amatora. Jeszcze bardziej stanowczo zareagował na takie zachęty rząd włoski oświadczając, że o żadnym przekazaniu Ukrainie włoskich samolotów „nie ma mowy”. [Por.: Broń zamiast pomocy humanitarnej: Na lotnisku w Pizie, pracownicy odmawiają załadunku samolotów do Rzeszowa, dalej na Ukrainę… ]

Nie tylko zresztą wojna, bo chociaż „cały świat” podziwia Polskę za wielkie serce, które nakazuje nam wpuszczać z Ukrainy setki tysięcy uchodźców na dobę, to Nasz Mniej ważny sojusznik, czyli Wielka Brytania, która i Ukrainie i Polsce niedawno zaoferowała sojusz, pochwaliła się udzieleniem ukraińskim uchodźcom 50 (pięćdziesięciu) wiz, podkreślając przy tym własną „hojność”.

Ale na tym nie koniec, bo jak tak dalej pójdzie, to doczekamy się również uchodźców z Rosji. Dobiegają stamtąd wprawdzie fałszywe pogłoski, jakoby aż trzy czwarte Rosjan popierało wojnę i Putina, ale – w odróżnieniu od tego, co podają nasze niezależne media głównego nurtu – nie ma w tym ani słowa prawdy, tylko putinowska propaganda. Prawda jest bowiem taka, że „cały naród” jest przeciw, w tym nawet znajomi oligarchowie pana Aleksandra Kwaśniewskiego, którzy są „mocno spacyfikowani”, a nawet „zastraszeni”.

Zresztą jakże inaczej, kiedy nawet taki pan Roman Abramowicz, w którego obronie stanął sam Yad Waszem, dzięki czemu nie został objęty sankcjami, na wszelki wypadek wyprzedaje się ze wszystkiego? Wprawdzie Yad Waszem oświadczył, że objęcie sankcjami pana Abramowicza „byłoby niesprawiedliwe wobec żydowskiego świata”, a więc w gruncie rzeczy – antysemickie – ale miejmy nadzieję, że płomienni bojownicy o wolność w końcu się opamiętają i ani nie będą popadać w seksizm, jak to się przytrafiło pani doktor Monice Waluś, ani w antysemityzm, kiedy przypomną sobie porzekadło: „co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie!

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

=======================

Zadzwoniła do mnie pani Monika Waluś, oburzona tym, że w felietonie pt. Objawy wojennej gorączki, pomyliłem ją z dziennikarką „Gazety Wyborczej” o takim samym imieniu i nazwisku. Podobno jest aż sześć pań o takim imieniu i nazwisku i jedna z nich napisała w „Gazecie Wyborczej” artykuł – ale to nie była pani Monika Waluś, która do mnie zadzwoniła, informując, że jeśli w felietonie nie wykreślę tytułów naukowych przed nazwiskiem autorki publikacji w „GW”, to będę miał do czynienia „z prawnikiem”. Ponieważ ostatnio mam wiele do czynienia z prawnikami, to kontakt z jeszcze jednym nie sprawiłby mi żadnej przyjemności. Toteż chętnie wyjaśniam to nieporozumienie, przepraszając panią Monikę Waluś za przypuszczenie, że mogła ona pisywać artykuły do „Gazety Wyborczej”. Wykreślam również z felietonu tytuły naukowe, które prawdziwej autorce publikacji w „Gazecie Wyborczej” nie przysługują.

Stanisław Michalkiewicz

Kuszenie „supermocarstwa humanitarnego”

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto) 13 marca 2022 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5139

W trzynastym dniu wojny na Ukrainie, w Polsce gorączka wojenna zaczyna przeradzać się w mocarstwowość. Właśnie pewien jegomość ogłosił, że Polska jest „supermocarstwem humanitarnym”. To chyba nawet prawda, bo do Polski przybyło już co najmniej 1200 tysięcy uciekinierów z Ukrainy, a nie jest to by najmniej ostatnie słowo, bo każdego dnia przybywa ich co najmniej 100 tysięcy. Dla porównania, uchodząca za mocarstwo – bo już nie supermocarstwo – Wielka Brytania udzieliła uciekinierom z Ukrainy 50 (pięćdziesiąt) wiz i upojona własną „hojnością” wcale nie zamierza łagodzić wizowego regulaminu. Inna rzecz, że Wielka Brytania ma więcej doświadczenia z mocarstwowością, niż Polska, toteż lepiej zdaje sobie sprawę, ile taka zabawa w mocarstwowość może kosztować.

Polskie władze chyba na razie o tym nie myślą, bo nie potrafią postawić żadnej bariery swojej hojności i właśnie Sejm przystępuje do stachanowskiego procedowania nad ustawą o uchodźcach, którym – zgodnie z poleceniem pana Adama Bodnara, powiązanego z Ukrainą pochodzeniem etnicznym – przyznane zostaną wszystkie prawa socjalne. Ile to będzie kosztowało i z jakich środków te wydatki będą pokryte – tego na razie nie wiemy, bo wszyscy upajają się własną wielkodusznością – ale przecież prędzej czy później nastąpi bolesny powrót do rzeczywistości i trzeba będzie na te kłopotliwe pytania odpowiedzieć.

Na razie Unia Europejska obiecuje jednorazowy finansowy zastrzyk, a jak będzie potem – tego jeszcze nie wiemy. Jak pisał Mikołaj Machiavelli, „łatwiej przeżyć śmierć ojca, niż utratę ojcowizny”, więc obawiam się, że państwa NATO nie zechcą w tych wydatkach partycypować. Nie wiemy nawet, czy ktoś je o to poprosił, bo na razie, w ramach zabawy w mocarstwowość, pan premier Morawiecki rozstawia całą Europę po kątach. To jednak nic nikomu nie szkodzi, ponieważ nic nie kosztuje, więc wszyscy wyrozumiale mu na to pozwalają.

Nawet Departament Stanu wielkodusznie „pozwolił” Polsce, by przekazała Ukrainie myśliwce MIG-29, w zamian za co USA sprzedadzą Polsce samoloty F-16. Chyba sprzedadzą, bo podczas debaty sejmowej nad ustawą o obronie Ojczyzny, Naczelnik Państwa powiedział, że Polska broń będzie „kupowała”. Najwyraźniej tedy żaden z Umiłowanych Przywódców nie ośmielił się zaproponować Amerykanom, by w ramach „wzmacniania wschodniej flanki NATOsfinansowali uzbrojenie dodatkowych 200 tys. żołnierzy, o których ma być polska armia powiększona. Inna rzecz, że chociaż Departament Stanu „pozwolił” nam przekazać Ukrainie samoloty, to taktownie zastrzegł, że będzie to „suwerenna decyzja” Polski. Ale brytyjski minister obrony Ben Wallace wolałby, żeby Polska jednak suwerennie zdecydowała o przekazaniu Ukrainie samolotów. Jeśli Polska się na to zdecyduje, to Wielka Brytania ją „poprze”.

A skoro już jesteśmy przy samolotach, to grupa wpływowych osobistości amerykańskich oczekuje, iż prezydent Biden i NATO podejmą decyzję o zamknięciu przestrzeni powietrznej nad Ukrainą. Dotychczas panowała opinia, że taki krok, podobnie jak udostępnienie polskich lotnisk Ukrainie, oznaczałby włączenie się NATO do wojny, czego Sojusz chce uniknąć. Ale wszystkie te inicjatywy wychodzą naprzeciw oczekiwaniom prezydenta Zeleńskiego, który chciałby jak najszybciej konflikt rosyjsko-ukraiński umiędzynarodowić. Wydaje się, że autorzy listu do prezydenta Bidena w sprawie zamknięcia przestrzeni powietrznej nad Ukrainą, jak i zwolennicy przekazania jej samolotów mają nadzieję, że ewentualne działania odwetowe Rosji, która właśnie ogłosiła, że takie kroki uzna za włączenie się do konfliktu, ograniczą się do Europy, a i to pewnie nie całej. Na przykład rząd włoski kategorycznie oświadczył, że o żadnym przekazywaniu samolotów Ukrainie nie może być mowy. Jednak z perspektywy Wielkiej Brytanii, a zwłaszcza USA, może to wyglądać inaczej. W końcu doktryna elastycznego reagowania zakłada, że mocarstwa wojujące mogą się wprawdzie haratać, ale tylko na przedpolach, taktownie oszczędzając własne terytoria. Ukraina stanowi znakomite przedpole, podobnie jak Polska i inne państwa Europy Środkowej, właśnie kuszone przez kongresmana Mike Rogersa z komisji sił zbrojnych Izby Reprezentantów Kongresu, stałymi bazami NATO na ich terytoriach.

Oczywiście oprócz pomysłów militarnych uruchamiane są też sankcje. Prezydent Biden właśnie ogłosił, że USA zakazują importowania z Rosji węgla, ropy i gazu. Jak na taki zakaz zareaguje Europa Zachodnia, do której z Rosji przez rurociąg biegnący przez Ukrainę, płynie ropa i gaz w ilości ponad 100 mln metrów sześciennych na dobę?

Tymczasem w Polsce ceny paliw płynnych rosną już nawet nie z dnia na dzień, ale niemal z godziny na godzinę i tylko patrzeć, jak dojdą do 10 zł za litr, co jest możliwe tym bardziej, że wartość złotego w stosunku do innych walut też szybko spada i kiedy to piszę, dolar kosztuje już 4,51, a euro – prawie 5 złotych. Tymczasem wśród Naszych Umiłowanych Przywódców, którzy nie chcą pozostać w tyle za mocarstwami, też rozważany jest zakaz importu rosyjskiego węgla. Importują go prywatne spółki, a import ten pokrywa niewiele ponad 16 procent krajowego zużycia, przede wszystkim przez gospodarstwa domowe. Czym te gospodarstwa będą w takiej sytuacji palić – tego nikt nie wie, więc może jednak rozsądek przeważy nad mocarstwowością?

Tymczasem, jeśli wierzyć oficjalnym doniesieniom, opierającym się wyłącznie na komunikatach strony ukraińskiej, zdemoralizowana armia rosyjska ucieka w popłochu, porzucając po drodze bezcenny sprzęt, zresztą wcześniej przez żołnierzy ukraińskich zniszczony, a trup ściele się gęsto, w odróżnieniu od Ukraińców, wśród których giną tylko cywile. Najwyraźniej żołnierzy kule się nie imają, ale nie o to chodzi, bo w takim razie dlaczego w takiej sytuacji tylu ukraińskich cywilów ucieka za granicę? Przypomina to sytuację z roku 1940, kiedy trwała już bitwa o Anglię i brytyjskie samoloty dokonywały rajdów na Niemcy. Do Berlina przyjechał sowiecki minister spraw zagranicznych Mołotow, który prowadził rozmowy z ministrem Ribbentropem. W pewnym momencie zawyły syreny alarmowe i obydwaj rozmówcy zeszli do schronu, gdzie minister Ribbentrop nadal usiłował przekonywać Mołotowa, że Anglia jest już całkowicie rozgromiona. – Dlaczego w takim razie siedzimy w schronie? – miał mu odpowiedzieć Mołotow.

Tymczasem Rosja 7 marca przedstawiła swoje warunki zaprzestania wojny. Po pierwsze – Ukraina ma zaprzestać działań wojennych. Po drugie – ma uznać przyłączenie Krymu do Rosji, po trzecie – ma uznać niepodległość republik donieckiej i ługańskiej i wreszcie – po czwarte – ma do konstytucji wpisać neutralność, co by oznaczało rezygnację z uczestnictwa w NATO teraz i w przyszłości, a więc – powrót do sytuacji ustalonej 20 listopada 2010 roku na szczycie NATO w Lizbonie. Ukraina stanowczo odmawia uznania przejęcia Krymu i niepodległości wspomnianych republik, natomiast gotowa jest dyskutować nad stosownym wpisem do konstytucji. Niczego nie ryzykuje, bo i tak na razie nikt Ukrainy do NATO nie przyjmie, więc nic dziwnego, że tu gotowa jest ustąpić. Czy jednak ze strony rosyjskiej mamy do czynienia z ultimatum, czy też z próbą wyjścia z twarzą – o tym przekonamy się w najbliższych dniach, bo Rosja zapowiada uderzenia „precyzyjną bronią” w obiekty ukraińskiego przemysłu zbrojeniowego.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Dyplomacja dla każdego

Stanisław Michalkiewicz 11 marca 2022 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5138

Propaganda wojenna zaczyna padać na mózg nawet takim tęgim głowom, jak Książę-Małżonek. Kiedyś, gdy jeszcze był ministrem spraw zagranicznych w obozie zdrady i zaprzaństwa, uczestniczył w Moskwie w rozmowach z zimnym ruskim czekistą Putinem. Siedział naprzeciw niego i straszył go coraz groźniejszymi minami, ale ruskiemu zimnemu czekiście nawet brew nie drgnęła. „Takie mają wychowanie wojskowe” – jak powiedział wachmistrz z Putimia w Przygodach dobrego wojaka Szwejka. Teraz sytuacja jakby się pogorszyła, bo wtedy Książę-Małżonek na szczęście jeszcze nic nie mówił, no a teraz niestety peroruje – i to go kiedyś zgubi. Bo chociaż intencje ma poczciwe, to w każdej wypowiedzi albo widoczne jest ziarenko prawdy, albo można je sobie przynajmniej wydedukować. Chodzi o to, że temperament, którego Księciu-Małżonkowi najwyraźniej nie brakuje, próbuje znaleźć sobie jakieś ujście. Nie chodzi nawet o zachowania przeciwne naturze, bo to też rzecz ludzka – a przynajmniej tak stwierdziła w 1990 roku przez głosowanie Światowa Organizacja Zdrowia. Gdyby więc to była tylko znana szlachetna „orientacja”, to nie byłoby o czym mówić – ale z deklaracji Księcia-Małżonka wynika, że chciałby on dokonywać penetracji nawet rzeczy niematerialnych. Oto podczas wymiany zdań z rosyjskim dyplomatą Michałem Uljanowem, Książę-Małżonek udzielił mu odpowiedzi wymijającej w takich oto słowach: „Pozwolę sobie ująć to tak dyplomatycznie, jak tylko potrafię: pierdolić ciebie i twoje kłamstwa! Niech żyje Wolna Ukraina!” Z obfitości serca usta mówią, więc widzimy, że Księciu-Małżonkowi już nie wystarczają nawet akty przeciwne naturze, ale pragnąłby penetrować nawet „kłamstwa”.

To zupełnie nowa orientacja, dla której nie wymyślono jeszcze nazwy, więc tym fenomenem na pewno zajmą się specjaliści od genderyzmu. Ale z tej odpowiedzi Księcia-Małżonka może wyciągnąć jeszcze jeden wniosek – że mianowicie dyplomacja wcale nie jest taką trudną dyscypliną, jak myślą ludzie prości. Książę-Małżonek bowiem wyraźnie zaznaczył, że jego deklaracja jest na najwyższym poziomie dyplomacji – a przynajmniej – na jaki on może się zdobyć i to wyznanie chyba było szczere. W takim jednak razie dyplomatą może być właściwie każdy, kto opanował przynajmniej kilka słów: k…, d…., ch, no i oczywiście – „pierdolić” lub „wypierdalać”. Może jeszcze nie wszędzie, na przykład – w państwach poważnych – ale w naszym nieszczęśliwym kraju – jak najbardziej.

Wspominam o tym incydencie, ponieważ wytycza on drogę, jaką być może odtąd będziemy podążali po zawetowaniu przez pana prezydenta Dudę krytykowanej przez postępactwo ustawy znanej potocznie jako „lex Czarnek. Pan prezydent Duda uczynił to – jak sam powiedział – w celu przywrócenia moralno-politycznej jedności naszego mniej wartościowego narodu tubylczego w obliczu wojny na Ukrainie. Dzięki temu już wiemy, że warunkiem sine qua non jedności moralno-politycznej narodu będzie posłuszne spełnianie żądań i pragnień tubylczych postępowych mikrocefali, którym suflują je promotorzy komunistycznej rewolucji, pragnący doprowadzić do destrukcji wszelkich organicznych więzi społecznych.

Nietrudno się domyślić, czemu pan prezydent Duda próbuje w ten sposób podlizać się nie tyle może tubylczemu postępactwu, co postępactwu, które teraz akurat obsiadło instytucje państwowe Naszego Najważniejszego Sojusznika oraz Naszego Sojusznika Mniejszego, którym kieruje obecnie Nasz Złoty Pan. Rzecz mianowicie w tym, że pan prezydent Duda jest właśnie niemal w połowie swojej drugiej kadencji, a ponieważ konstytucja nie przewiduje możliwości ubiegania się o kadencję trzecią, zaś pan prezydent Duda, jako człowiek wybitnie nieśmiały, nie ma odwagi przeforsować zmiany konstytucji, jak Aleksander Łukaszenka, czy zimny ruski czekista Putin, no to musi już teraz zakrzątnąć się wokół jakiejś posady, kiedy przestanie już być prezydentem naszego bantustanu.

Nie chodzi przy tym o posadę furtiana u jakiegoś ukraińskiego oligarchy, na której wylądował Aleksander Kwaśniewski, po zawiedzionych nadziejach na posadę Pierwszego Sekretarza ONZ, a w ostateczności – Pierwszego Sekretarza NATO – tylko o prestiżową synekurę w ONZ, albo w strukturach biurokracji europejskiej. Jak trafnie zauważył pan Leszek Miller, który na temat polityki coś tam musi wiedzieć, objęcie takiej posady przez pana prezydenta Dudę nie jest możliwe bez rekomendacji Naszego Najważniejszego Sojusznika. Toteż pan prezydent Duda stara się podlizać Naszemu Najważniejszemu Sojusznikowi jak tylko może.

Kiedy pan red. Michnik, któremu stary finansowy żydowski grandziarz powierzył rząd dusz nad naszym mniej wartościowym narodem tubylczym, uzna jakąś inicjatywę, a nawet pomysł za niepożądany z punktu widzenia aktualnych interesów starszych i mądrzejszych, to w imieniu całego Judenratu „Gazety Wyborczej” je potępia – a to stanowi podstawę odwetowych i dyscyplinujących działań Departamentu Stanu obsadzonego przez urzędników z pierwszorzędnymi korzeniami w rodzaju pana Antoniego Blinkena, czy pana Daniela Frieda, który nadzoruje nasz nieszczęśliwy kraj chyba już od ponad 30 lat, kiedy to wraz z ówczesnym szefem KGB Władimirem Kriuczkowem, kreślił ramy transformacji ustrojowej w Polsce, przekazanej następnie do realizacji panu generałowi Kiszczakowi.

Toteż pan prezydent nie tylko zawetował „Lex Czarnek” – co uczynił gwoli przywrócenia jedności moralno-politycznej narodu – ale również „Lex TVN”, pod pretekstem obrony wolności słowa. Wszystko to oczywiście być może prawda, ale warto zwrócić uwagę, że TVN pozostaje pod szczególną protekcją Naszego Najważniejszego Sojusznika, o czym dowiedzieliśmy się jeszcze za kadencji pani Żorżety Mosbacher, no a poza tym – co wydaje się jeszcze ważniejsze – Departament Stanu zgodził się na sprzedaż dla Polski 250 czołgów marki „Abrams” dopiero po odblokowaniu przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji koncesji dla kanału TVN 7.

Skoro nawet bezpieczeństwo naszego nieszczęśliwego kraju zależy od nadskakiwania stacji TVN, to cóż dopiero mówić o synekurze dla pana prezydenta Andrzeja Dudy, kiedy już skończy mu się okres dobrego fartu na posadzie prezydenta naszego bantustanu? Naczelnik Państwa i jego partia nie jest mu już do niczego potrzebna, a nawet gorzej – bo afiszowanie się z nią stanowi obciążenie i dyskredytowałoby go w oczach Naszego Najważniejszego Sojusznika, który zwolna przechodzi na pozycję awangardy nieubłaganego postępu, zwłaszcza w zakresie tzw. „orientacji”.

Jeśli tedy nasza młodzież, zamiast matematyki, historii, czy geografii będzie w szkołach uczyła się „pierdolenia”, to właśnie o to chodzi, by potem wszyscy mogli nosić w swoich tornistrach fraki dyplomatyczne.

W wojennej gorączce. Zbrodniczy koronawirus jest wyjątkowo wyrobiony politycznie.

Stanisław Michalkiewicz 6 marca 2022 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5135

Od tłustego czwartku toczy się wojna na Ukrainie. Rosjanie uderzyli ze wszystkich kierunków, ale poza bitwą graniczną chyba nie osiągnęli zakładanych celów. A prawdopodobnie były dwa. Po pierwsze – dotrzeć do Kijowa, a po jego zdobyciu, zainstalować tam prorosyjski rząd. Po drugie – jak twierdzi generał Leon Komornicki, były dowódca Warszawskiego Okręgu Wojskowego i absolwent „Woroszyłowki” – zamknąć w kotle ukraińskie wojska operacyjne, znajdujące się na wschód od Dniepru. W tym celu wyszły dwa natarcia, jedno z północy, w kierunku Charkowa, a drugie – z południa, na Zaporoże i Mariupol a przy okazji – na Chersoń i Odessę. Gdyby te plany się powiodły i ukraińskie wojska operacyjne zostały zamknięte w kotle i zniszczone, to byłby to koniec wojny, bo dalszy ukraiński opór zostałby szybko zdławiony.

Ale chociaż, jak dotąd, wszystko wskazuje na to, że Rosji nie udało się osiągnąć ani jednego, ani zwłaszcza drugiego celu. Jednak – ja mówił swoim oficerom dowodzący atakiem na Pearl Harbor japoński admirał Nagumo – wojna dopiero się zaczyna, a poza tym – jak twierdzą w Pentagonie – Rosjanie użyli dopiero połowy skoncentrowanych w pobliżu Ukrainy sił, więc w każdej chwili mogą ponowić natarcie. Pan Paweł Soloch, doradzający panu prezydentowi Dudzie twierdzi, że nie połowy, tylko aż dwóch trzecich – ale myślę, że w Pentagonie jednak wiedzą lepiej, niż w Warszawie, którą – podobnie jak inne miasta w Polsce – ogarnęła proukraińska i w ogóle – patriotyczna histeria.

Jej podtrzymywanie jest tym łatwiejsze, że już na samym początku Polacy zostali przez KRRiTV odcięci od rosyjskich źródeł informacji i skazani tylko na ,ukraińskie, za którymi polskie niezależne media bez zastrzeżeń powtarzają. Na tym właśnie polega patriotyzm, żeby utracić poczucie rzeczywistości i pozwolić rozhuśtywać się emocjonalnie. Wprawdzie rosyjskie media – wiadomo – kłamią, podczas gdy ukraińskie mówią całą prawdę i tylko prawdę, ale widocznie nawet rosyjskich kłamstw z ukraińską prawdą lepiej nie konfrontować, bo diabli wiedzą, co by z tego wyszło. Przykładem jest ukraińska załoga broniąca Wyspy Wężów. Według ukraińskich źródeł liczyła ona 13 strażników granicznych, którzy – kiedy rosyjski okręt wojenny wezwał ich do poddania się – w odpowiedzi kazali mu się „pierdolić”. Na takie dictum okręt otworzył ogień i wszyscy nie tylko zginęli, ale zostali za swoje bohaterstwo pośmiertnie odznaczeni. Jednak po trzech dniach okazało się, że wszyscy zmartwychwstali i to nie tylko bohaterska trzynastka, tylko aż 85 trafiło w rosyjskiej niewoli.

Do niewoli trafiają też i Rosjanie, których Ukraińcy traktują „zgodnie z konwencją genewską”, ale to widocznie jacyś mazgaje, bo nie tylko wołają „mamusi”, ale w dodatku pryncypialnie się oskarżają o wszystkie zbrodnie przeciwko ludzkości – zgodnie z potrzebami propagandy. Przypomina to opowieści jeńców bolszewickich spod Warszawy w roku 1920, którzy widzieli, jak kule z karabinów maszynowych odbijają się od płaszcza Najświętszej Marii Panny, okrywającego polskich żołnierzy. [Ich relacje, sołdatów nie znających się, z różnych „armii”, były i są spójne. Czy dlatego tak utrudnione jest ich zebranie i analiza? M. Dakowski]

Bo gorączka wojenna objęła również Niebo, które chyba jednak ma niemały kłopot z zajęciem stanowiska. Oto JE abp. Ryś, znany z sympatii do nieubłaganego postępu również w liturgii, oświadczył, że rosyjski reżym już tę wojnę „przegrał”. Czy sam to wykombinował, czy też szepnął mu to anioł z Nieba – o to mniejsza – bo ważniejsze jest to, kto w takim razie na Ukrainie walczy, naciera, ostrzeliwuje miasta – i tak dalej. Ale nie to może wpędzać Niebo w dysonans poznawczy, bo biskupi kościoła grekokatolickiego modlą się naturalnie w intencji Ukraińców, podczas gdy Cerkiew Prawosławna – odwrotnie. W tej sytuacji Pan Bóg nie ma chyba innego wyjścia, jak być po stronie silniejszych batalionów. Kto ma silniejsze bataliony? No wiadomo – ten, który wygra – więc również od strony teologicznej wszystko będzie w jak najlepszym porządku, niczym w żydowskiej anegdocie: Nasi wygrywają. – Jacy nasi? – No ci, co wygrywają!

Wojenna histeria okazała się darem Niebios również dla obozu „dobrej zmiany”. Nie tylko nikt nie krytykuje już „Polskiego Ładu”, ani nie wytyka dekompozycji w Zjednoczonej Prawicy, tylko wszyscy, na wyścigi, upajają się patriotycznym frazesem. Musi to zwrotnie oddziaływać również na Umiłowanych Przywódców, którzy – chociaż oczywiście „miłują pokój”, jak się należy, to chwilami sprawiają wrażenie, jakby jak najszybciej chcieli wciągnąć Polskę do wojny. Jest w tym racjonalne jądro, a przynajmniej – jego pozór, bo gdyby tak się stało, to inflację i inne dolegliwości można byłoby zwalić na karb Putina, w co – przy takim natężeniu uczuć patriotycznych, wszyscy uwierzyliby bez zastrzeżeń, zwłaszcza, że nawet Donald Tusk by wtedy nie zaprzeczał. Słowem – można by w ten sposób osiągnąć jedność moralno-polityczną narodu – jak za Gierka.

Jak się okazuje, wojna, obok plusów ujemnych, ma również plusy dodatnie i to wcale niemało, bo oto okazało się, że od tłustego czwartku skończyła się epidemia zbrodniczego koronawirusa. Wprawdzie oficjalnie nie zostało to jeszcze ogłoszone, bo władze mają większe zmartwienia, ale najwyraźniej tak się stało.

Przejścia graniczne z Ukrainy do Polski pokonują dziesiątki tysięcy uciekinierów z Ukrainy na dobę. Nawiasem mówiąc, coraz więcej wśród nich Murzynów i przedstawicieli innych egzotycznych ludów, którzy najwyraźniej musieli dotrzeć tam z Białorusi, bo nie słychać, by granica polsko-białoruska była nadal szturmowana. Otóż tych uchodźców nikt na granicy nie testuje na obecność zbrodniczego koronawirusa, nikt nie soli im mandatów za brak maseczek, nikt nie umieszcza ich w choćby tygodniowej kwarantannie, tylko polskie służby podstawiają autobusy i rozwożą ich po całej Polsce – a epidemii nie ma.

Oczywiście wyciąganie stąd wniosku, że te wszystkie posunięcia nie były uzasadnione żadnymi względami medycznymi, byłoby głęboko niesłuszne, a w takim razie musimy po raz kolejny potwierdzić, że zbrodniczy koronawirus jest wyjątkowo wyrobiony politycznie. Jestem pewien, że gdyby tak Kanada znalazła się w stanie wojny ze Stanami Zjednoczonymi, to żaden Konwój Wolności nie byłby tam potrzebny, bo zbrodnicze koronawirusy, co to przedtem latały wszędzie, jak chrabąszcze, natychmiast taktownie by zniknęły.

Wprawdzie zimny ruski czekista Putin chyba „rasserdywsia” sankcjami, którymi, na wezwanie USA, obkłada go większość państw świata, niczym Tuhaj-Bej i postawił rosyjskie wojska rakietowe w stan podwyższonej gotowości, ale na razie ropa płynie, gaz płynie – w ilości 109 mln metrów sześciennych dziennie – również przez Ukrainę.

Podobnie było w Niemczech na froncie zachodnim w 1945 roku. Wprawdzie Hitler nakazał totalne zniszczenia, ale nawet gauleiterzy się tomu sprzeciwiali. Albert Speer w pamiętnikach wspomina sytuację, jak to część miasta po jednej stronie rzeki zajmowali Amerykanie, podczas gdy drugą – Niemcy. Po niemieckiej stronie była elektrownia i wodociągi. Elektrownia dostarczała prąd również do części miasta znajdującej się pod Amerykanami, a wodociągi – wodę – w zamian za co Amerykanie nie bombardowali niemieckiej części miasta.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Dodatni plus wojny

Stanisław Michalkiewicz 1 marca 2022 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5131

Rozpoczęła się wojna na Ukrainie. Jej wybuch nie powinien nikogo zaskoczyć, bo przecież koncentracja rosyjskich wojsk na granicy z Ukrainą trwała od kilku miesięcy, a Rosja przed kilkoma dniami stworzyła sobie pozory legalności dla uderzenia, uznając niepodległość republik: donieckiej i ługańskiej, które natychmiast poprosiły Rosję o udzielne im bratniej pomocy i bratnia pomoc została im natychmiast udzielona.

Bardzo to jest podobne do awantury w Kosowie, kiedy to w intencji oderwania tej prowincji od Serbii, wymyślony został nawet nowy naród „Kosowerów”, który oczywiście natychmiast zapragnął wybić się na niepodległość. Te „Kosowery”, to byli po prostu Albańczycy, którym zamarzyła się Wielka Albania kosztem Wielkiej Serbii, czyli Jugosławii, która została przez Niemcy wysadzona w powietrze poprzez zachęcenie Słowenii i Chorwacji do proklamowania niepodległości, którą Niemcy tego samego dnia uznały. Serbia nie chciała się zgodzić na oddanie Kosowa „Kosowerom”, ale wtedy NATO zaczęło ją bombardować i w ten sposób zostały stworzone fakty dokonane w postaci „niepodległego” Kosowa.

Ponieważ prezydent Biden, który w czerwcu i lipcu ubiegłego roku dwukrotnie rozmawiał z Putinem, wielokrotnie powtarzał, że USA nie wyślą na Ukrainę wojsk, tylko będą bronić „obszaru NATO”, to Putin mógł to uznać za zachętę do zbiałorutenizowania Ukrainy, która w ten sposób powróciłaby do rosyjskiej strefy wpływów. Czy to było wcześniej między USA i Rosją dogadane – tego oczywiście nie wiem – ale mogło być. W ten sposób sytuacja pod względem terytorialnym wróciłaby do porządku lizbońskiego, ustanowionego 20 listopada 2010 roku. Przypomnę, że najważniejszym jego postanowieniem było proklamowanie strategicznego partnerstwa NATO-Rosja, którego najtwardszym jądrem było strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, a jego kamieniem węgielnym był podział Europy na niemiecką i rosyjską strefę wpływów. Czy Rosji ten zamiar się uda – tego nie wiemy, bo wojna – jak mówił japoński admirał Nagumo, dowodzący atakiem na Pearl Harbor – dopiero się zaczyna.

Warto przy tym zwrócić uwagę na pewną symetrię. Otóż po przyjeździe prezydenta Bidena do Europy, zaczęło gwałtownie narastać napięcie między Rosją i Ukrainą. Rosja zaczęła przygotowywać się do spacyfikowania „swojej” strefy wpływów. Jednocześnie i Niemcy zintensyfikowali wysiłki w celu spacyfikowania przy pomocy instytucji Unii Europejskiej Polski i Węgier – a więc „swojej” strefy wpływów. Czy to też było uzgodnione między Naszą Złotą Panią i prezydentem Bidenem. Wykluczyć tego też nie można, tym bardziej, że Donald Tusk, który zaraz po tych rozmowach złożył deklarację intencji powrotu na ojczyzny łono, na wieść o wojnie na Ukrainie wezwał wszystkich do wygaszenia konfliktu Polski z UE, czyli do wywieszenia przez Niemcami białej flagi. Jak widzimy, wojna, niczym piosenka, może być dobra na wszystko, nawet na „ładną niewinną panienkę” – jak śpiewali Starsi Panowie w swoim kabarecie.

Zastanówmy się tedy, czy wojna na Ukrainie może mieć dla Polski jakieś plusy dodatnie, czy tylko same ujemne? Jak dotąd plusy dodatnie się nie objawiły, chyba, że za taki uznać okoliczność, iż Rosja nie zaatakowała Polski, tylko Ukrainę. Ujemnych natomiast jest całkiem sporo.

Po pierwsze, Polska za darmo przekazała Ukrainie całkiem sporo broni, która – gdyby Putinowi sprzyjało szczęście – może dostać się w ręce rosyjskie. Po drugie – Polska zobowiązała się do przyjmowania uchodźców z Ukrainy, ilu ich tam się zgłosi – a właśnie już się zgłaszają. To też będzie sporo kosztowało, nie mówiąc już o tym, że w ten sposób liczba Ukraińców na terenie Polski może wzrosnąć do 5, czy nawet 6 milionów, zwłaszcza gdyby Putinowi nadal sprzyjało szczęście. Co będzie, jak zażądają praw politycznych, a Niemcy, to znaczy – Komisja Europejska i Europejski Trybunał każą nam im je przyznać?

Wreszcie, ponieważ zbrodniczy koronawirus taktownie zelżał w swojej zatwardziałości, Polska tych skwapliwiej przyjmie do swoich szpitali rannych i chorych ukraińskich żołnierzy i cywilów. W sumie to mogą być całkiem spore wydatki, a tymczasem rząd właśnie przyjął projekt ustawy o obronie ojczyzny, przewidujący rozbudowę naszej niezwyciężonej armii do co najmniej 300 tysięcy. To bardzo ładnie, ale to oznacza, że te dodatkowe 200 tysięcy żołnierzy trzeba będzie uzbroić, a pozostałe 100 tysięcy – dozbroić. A za co, kiedy za broń Polska nie dostała ani od Ukrainy, ani od Amerykanów ani centa, kiedy nawet nie wiemy, ile będzie Polskę kosztowała opieka nad uchodźcami, ani nie wiemy, ilu rannym i chorym Ukraińcom trzeba będzie zapewnić kosztowne leczenie, a w dodatku Unia Europejska, w ramach finansowego szantażu, nie dostała i kto wie, czy w ogóle dostanie jakieś środki z Funduszu Odbudowy, a nawet – z unijnego budżetu na lata 2020-2027? W tej sytuacji nasi Umiłowani Przywódcy, zamiast tylko miotać przekleństwa na Putina, jak to pięknie zrobiła zastępczyni pani kierowniczki Sejmu Wielce Czcigodna Małgorzata Gosiewska, dobrze byłoby pomyśleć, jak wykorzystać tę sytuację dla dobra Polski.

Otóż wojna na Ukrainie, czemu towarzyszą amerykańskie deklaracje o wzmacnianiu wschodniej flanki NATO, stanowi znakomitą okazję do zaproponowania Amerykanom, by to USA dostarczyły za darmo broń dla 300-tysięcznej polskiej armii, razem z innymi państwami NATO partycypowały w kosztach opieki nad uchodźcami i rannymi z Ukrainy, a także – by wywarły presję na Niemcy, by zakończyły one wojnę hybrydową przeciw Polsce, którą prowadzą od stycznia 2016 roku.

Dzięki wojnie na Ukrainie Polska ma dobre argumenty, bo przecież rozbudowa i uzbrojenie polskiej armii leży w interesie całego Paktu, jako że nie tylko stanowi ona część sił zbrojnych NATO, ale w dodatku – rozlokowana jest na wschodnim skraju obszaru obrony Sojuszu Północnoatlantyckiego. Jeśli tedy Amerykanie deklarują intencję wzmocnienia militarnego tego obszaru, to świetnie się składa, bo to może być znakomity punkt wyjścia dla rozpoczęcia negocjacji w tej sprawie. Byłoby fatalnie, gdyby ta okazja została zmarnowana, tak jak została zmarnowana okazja uzyskania od USA zgody na militarną konwersję polskiego długu zagranicznego w momencie, gdy Polska, na prośbę Stanów Zjednoczonych, wysłała kontyngent wojskowy do Iraku. Wtedy prezydentem był Aleksander Kwaśniewski, któremu w ogóle nie przyszło do głowy zabieganie o jakieś polskie interesy, podobnie jak nie przyszło to do głowy ówczesnemu premierowi Leszkowi Millerowi. Ciekawe, czy i tym razem ta okazja zostanie stracona, jak tamta, która została stracona na zawsze?

Stanisław Michalkiewicz

Czarny tydzień.

Stanisław Michalkiewicz    tygodnik „Goniec” (Toronto)    27 lutego 2022

Cóż za zbieg okoliczności! Akurat kiedy kanadyjski premier Trudeau przystępował do rozprawienia się z uczestnikami a nawet sympatykami Konwoju Wolności, na drugim końcu świata, w Luksemburgu, Europejski Trybunał Sprawiedliwosci odrzucił skargę Polski i Węgier na tzw. mechanizm warunkujący. Polega on na tym, że instytucje Unii Europejskiej, zwłaszcza Komisja Europejska, przyznała sobie prawo wstrzymywania subwencji finansowej dla państwa członkowskiego, jeśli uzna, że z praworządnością w tym państwie nie jest najlepiej. Ponieważ traktaty o Unii Europejskiej, ani o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej, tworzące traktat lizboński, nie precyzują, o co konkretnie z tą praworządnością chodzi, stwierdzając tylko, że jest ona ważnym celem Unii Europejskiej, to już sama ocena jest nacechowana dowolnością, a właściwie – samowolą. Nie ma też żadnych zobiektywizowanych kryteriów oceny, czy nastąpiło naruszenie, czy nie. Orzeczenie TSUE z 16 lutego br. wspomina jedynie, że zablokowanie subwencji może nastąpić w przypadku, gdy niedostatki praworządności stwarzają ryzyko nieprawidłowego gospodarowania unijnymi funduszami.

Pan premier Morawiecki uczepił się tego warunku, jak pijany płotu, ale – powiedzmy sobie szczerze – co miał robić w sytuacji, gdy minister Ziobro z kolegami z koalicyjnej, Solidarnej Polski stwierdził, że godząc się w 2020 roku na mechanizm warunkujący, pan premier popełnił „historyczny błąd”, którego „historyczne następstwa” właśnie się objawiły w całej straszliwej postaci. Solidarna Polska wytykała ten błąd już w roku 2020, kiedy te skutki jeszcze się nie objawiły, więc nic dziwnego, że teraz próbuje to wykorzystać w charakterze argumentu w rywalizacji ministra Ziobry z premierem Morawieckim. Dygnitarze skupieni wokół Ministerstwa Sprawiedliwości, domagają się głowy ministra do spraw europejskich Konrada Szymańskiego, który sprawę mechanizmu warunkującego bagatelizuje. – To w takim razie, gdzie są pieniądze z Funduszu Odbudowy – pytają retorycznie ministrowie Solidarnej Polski? Odpowiedź jest prosta: w Komisji Europejskiej, która w swoich szponach trzyma portfel, więc nikt, łącznie z Trybunałem Konstytucyjnym w Warszawie, nie może jej nawet „skoczyć” tym bardziej, ze wyrok TSUE nadaje jej samowoli pozory legalności. Krótko mówiąc – doigraliśmy się – ale o tym trzeba było myśleć w 2003 roku, kiedy to za Anschlussem zgodnie agitowali Umiłowani Przywódcy nie tylko z obozu zdrady i zaprzaństwa, ale również z obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm.

No dobrze – ale dlaczego właściwie Polska i Węgry znalazły się na celowniku Niemiec, które próbują obydwa te państwa obezwładnić przez „zagłodzenie” przy pomocy instytucji Unii Europejskiej, obsadzonych przez niemieckie owczarki? Otóż wprawdzie projekt Trójmorza przy obecnej administracji prezydenta Józia Bidena ma już charakter raczej historyczny, to jednak Niemcy, na wszelki wypadek, próbują nie dopuścić, by kiedykolwiek ta sprawa powróciła. Toteż wzięły na swój celownik Polskę i Węgry, w słusznym przekonaniu, że po spacyfikowaniu tych dwóch państw groźba Trójmorza zostanie zażegnana, bo bez nich ten projekt w ogóle nie ma sensu.

Tymczasem, oprócz fatalnego dla Polski wyroku TSUE, objawiła się w całej straszliwej postaci klęska „Polskiego Ładu”, że aż Naczelnik Państwa zauważył, iż przygotowywali go ludzie zupełnie nie zainteresowani jego sukcesem. Na razie na kozła ofiarnego wybrany został pan Kościński, który utracił stanowisko ministra finansów, ale wcale nie podwinął potulnie pod siebie ogona, tylko publicznie ujawnia, że on tylko wykonywał polecenia pana premiera Morawieckiego. Najwidoczniej jednak premiera Morawieckiego Naczelnik Państwa ruszyć nie może, nawet niekoniecznie dlatego, że podczas głębokiej rekonstrukcji rządu musiał wysunąć go na premiera, ale również dlatego, że nie wie, czy w przypadku spuszczenia premiera Morawieckiego z wodą, ten nie zacznie naokoło chlapać, że w sprawie „Polskiego Ładu”, podobnie jak we wszystkich innych sprawach, wykonywał jedynie polecenia Naczelnika Państwa. Jak widzimy, dekompozycja w szeregach obozu „dobrej zmiany” coraz bardziej się pogłębia, a jeśli nie jest to obecnie głównym motywem walki kogutów, to tylko dlatego, że wszystko przyćmiła sprawa Ukrainy.

Napięcie między Ukrainą i Rosją pojawiło się po przybyciu prezydenta Bidena do Europy w czerwcu ub. roku, a potem cały czas narastało. Podejrzewam w związku z tym, że prezydent Biden, próbując wysondować zimnego ruskiego czekistę, czego by ewentualnie chciał, za obietnicę neutralności w momencie, gdy USA przystąpią do ostatecznego rozwiązywania kwestii chińskiej, otworzył – jak to mawiali partyjniacy za pierwszej komuny – „puszkę z Pandorą”. Bo czegóż innego mógłby chcieć Putin, jeśli nie amerykańskiej zgody na odbudowę Związku Radzieckiego na tyle, na ile jest to możliwe?

Bardzo też możliwe, że obietnica takiej zgody została mu udzielona, aczkolwiek w ścisłej tajemnicy i z zastrzeżeniem, by ten prezent za żadne skarby nie wyglądał jak prezent, tylko jako straszliwy dopust Boży. Toteż wszyscy dołożyli starań, by sytuacja właśnie w takim kierunku się rozwijała, a tylko Umiłowani Przywódcy naszego nieszczęśliwego kraju mogą myśleć, że to wszystko naprawdę, bo tak własnie się zachowują. Na szczęście niewiele mogą, więc tylko przytupują, pokrzykują i w ogóle – zachowują się jeszcze bardziej mocarstwowo, niż podczas zabawy w mocarstwowość z panią Swietłaną Cichanouską, która powoli pogrąża się w zapomnieniu.

I kiedy wszyscy sprawiali wrażenie, jakby już nie mogli się doczekać, kiedy Putin na Ukrainę uderzy, ten, zaraz po zakończeniu zimowej olimpiady w Pekinie, na prośbę Dumy uznał niepodległość republik donieckiej i ługańskiej, które zaraz poprosiły o udzielenie im przez Rosję „bratniej pomocy”, ta zaś została im natychmiast udzielona w postaci „wkroczenia” rosyjskiego wojska na te tereny. Nie jest do końca jasne, czy uznanie niepodległości dotyczy tylko terenów aktualnie kontrolowanych przez obydwie republiki, czy też całych obwodów: donieckiego i ługańskiego – ale o tym wkrótce się przekonamy. To rosyjskie „natarcie z ograniczonym celem” zostało przyjęte przez USA łagodnie. Prezydent Biden ograniczył się do nałożenia sankcji w postaci zakazu inwestowania w republikach donieckiej i ługańskiej i uznania za niepożądanych kilku osobników z otoczenia rosyjskiego prezydenta. Ale – o ile mi wiadomo – amerykańskich inwestycji na tych terenach nie było i przedtem, a osobnicy mogą przez jakiś czas posiedzieć sobie w domu.

Jak dotąd, wygląda to na potwierdzenie podejrzeń, że na Ukrainie tak naprawdę możemy mieć do czynienia z amerykańsko-rosyjską ustawką, tyle, że musi ona wyglądać na zagrożenie dla pokoju światowego, które dzięki staraniom prezydenta Bidena i prezydenta Putina zostanie rozładowane i wszystko zakończy się wesołym oberkiem, któremu towarzyszyć będzie częściowy rozbiór Ukrainy. Ale już Voltaire w XVIII wieku pisał, że „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku”.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

SROM w awangardzie

Stanisław Michalkiewicz   „Prawy.pl” (prawy.pl)    25 lutego 2022

http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5128

W dniach ostatnich przez Polskę przewalają się protesty przeciwko tzw. „lex Czarnek”, na podstawie której kuratorzy zyskali możliwość sprawowania ściślejszego nadzoru nad dyrektorami szkół, a rodzice – nad tym, czego właściwie młodzież jest w szkołach nauczana, zwłaszcza przez tzw. „edukatorów”, którzy w ten sposób chcieliby nie tylko uszczknąć parę złotych z podatków, ale i zaznawać dreszczyków, o których markiz de Sade pisał w „Justynie, czyli niedolach cnoty”.

Wielce Czcigodne posłanki czy z KO, czy może z Lewicy, natychmiast zrobiły badania, co prawda dość pobieżne, ale co to szkodzi, że pobieżne, skoro potwierdziły one, iż rodzicom w ogóle nie zależy na tym, by wiedzieć, czego ich dzieci są w szkołach uczone? Najwyraźniej wolą tę sprawę, jak zresztą wszystkie inne, powierzyć „ekspertom”, również w osobach absolwentek agencji towarzyskich, którzy to „eksperci” w ten sposób, na naszych oczach, stają się kolejnym, piątym ośrodkiem władzy. Jak bowiem wiadomo, mamy władzę ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą, nad którymi dyskretną surveillance sprawuje władza czwarta, czyli bezpieka. Piątym ośrodkiem, którego zależność od czwartej władzy jeszcze nie jest dostatecznie zbadana, są właśnie „eksperci”. Wbrew obiegowej opinii, niezależne media głównego nurtu żadną władzą nie są, bo bez reszty podlegają władzy czwartej, która wykonuje zadania zlecone przez Naszych Sojuszników. Znakomitą tego ilustracją są losy „lex TVN” oraz sprawa koncesji, co do której Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji wahała się, czy przedłużyć ją telewizyjnemu kanałowi TVN 7, czy nie. Jeśli chodzi o „lex TVN”, to zaraz po jej zawetowaniu przez pana prezydenta Andrzeja Dudę, uchylony został dla niego szlaban w Departamencie Stanu USA, a po szczęśliwym przedłużeniu przez KRRiTV koncesji dla kanału TVN 7, Departament Stanu natychmiast zgodził się sprzedać Polsce 250 czołgów „Abrams”.

Jak widzimy, wszystkie te, tak pozornie odległe od siebie dziedziny, okazują się ściśle ze sobą powiązane, a czynnikiem wiążącym je ze sobą, jest właśnie czwarta, najważniejsza władza.

To właśnie pozwala wyjaśnić przyczynę, dla której przeciwko „lex Czarnek” demonstruje i „młodzież” i „kobiety” i folksdojcze – a chociaż wszyscy wyłażą ze skóry, by stworzyć wrażenie, że to pełny spontan i odlot – wszystko jest ze sobą ściśle skoordynowane. Kto koordynuje? A któż by, jeśli nie czwarta władza, która – niczym ewangeliczny setnik – wprawdzie ma pod sobą żołnierzy, ale i sam jest „pod władzą postawiony”. Pod czyją – w tym przypadku? Ano, pod władzą zagranicznych central wywiadowczych, które już od pewnego czasu wykonują zadania w ramach rewolucji komunistycznej, która na naszych oczach przewala się przez Amerykę Północną i Europę. Jednym z jej celów jest destrukcja organicznych więzi społecznych, do czego dobrym wstępem jest demoralizacja całych, wstępujących na widownię dziejową pokoleń, by historyczne narody przerobić na „nawóz historii”.

Pisze o tym otwartym tekstem w swoich publikacjach Klaus Schwab, który nawet specjalnie nie ukrywa marzenia o zbudowaniu IV Rzeszy poprzez dokończenie rewolucji zapoczątkowanej przez wybitnego przywódcę socjalistycznego Adolfa Hitlera. Jestem pewien, że gdyby ten wybitny przywódca socjalistyczny poskromił trochę swojego antyżydowskiego bzika, to nikt nie miałby do niego pretensji, podobnie, jak nikt nie ma pretensji do innego wybitnego przywódcy socjalistycznego Józefa Stalina, który Żydami umiejętnie się dla potrzeb swojej rewolucji posługiwał.

Co prawda lex Czarnek” może również stać się narzędziem komunistycznej rewolucji, jeśli tylko ministrem edukacji zostałby, dajmy na to, pan Śmiszek. Już tam dobrałby on kuratorów, nawet niekoniecznie sodomczyków, chociaż właściwie – dlaczego nie? – którzy, wykorzystując ustawowe możliwości, już by tam wszystkich dyrektorów szkół odpowiednio ustawili do pionu, a z kolei dyrektorom sam instynkt samozachowawczy podpowiedziałby, co przystoi im czynić. „Posadę przecież mam w tej firmie, kłamstwa, żelaza i papieru. Kiedy ją stracę – kto mnie przyjmie?” Jak się okazuje, w państwie socjalistycznym nie ma ani rzeczy, ani rozwiązań doskonałych, bo to, czy będą one obfitowały w plusy dodatnie, czy ujemne, zależy od tego, kto akurat trzyma władzę. Teraz trzyma ją Naczelnik Państwa, ale – pamiętając, że dłużej klasztora, niż przeora – musimy liczyć się z możliwością przejęcia inicjastywy jak nie przez pana Śmiszka, to przez pana Hołownię – co w zasadzie na jedno wychodzi. Pan Hołownia bowiem jest wynalazkiem amerykańskim, a Nasz Najważniejszy Sojusznik, pod wodzą prezydenta Bidena, właśnie rozpoczął eksportowanie rewolucji komunistycznej – o czym poinformował nas sam Ekscelencja pan Brzeziński. Gdyby sektor edukacyjny został sprywatyzowany, to niebezpieczeństwo objęcia nadzoru nad edukacją przez pana Śmiszka nie byłoby takie wielkie, ale dopóki państwowy monopol edukacyjny jest uważany za wielką zdobycz ludu pracującego miast i wsi, to próżno nawet marzyć o tym.

Toteż nic dziwnego, że niedawno na mieście pojawiły się fałszywe pogłoski, jakoby środowiska sodomczyków płci obojga, wspierane przez „kobiety” płci obojga, zamierzały powołać potężny Społeczny Ruch Obrony Mniejszości (SROM), pod którego sztandarami zamierzają uchwycić władzę nad naszym nieszczęśliwym krajem pod kierownictwem Wielce Czcigodnego Roberta Biedronia i pani Marty Lempart. Jestem pewien, że gdyby tak wspomniany Ruch uzyskał protektorat Naszego Najważniejszego Sojusznika, albo nawet Obydwu Naszych Sojuszników, to mógłby stać się przewodnią siła narodu w budowie socjalizmu, bo po jego stronie stanęliby murem i partyjni i bezpartyjni, wierzący i niewierzący, żywi i uma… – no mniejsza z tym – a także folksdojcze, w których zaangażowanie w sprawę rewolucji nikt przecież wątpić nie może. Powszechnie bowiem wiadomo, że Volkdeutsche Partei, ma za zadanie tresować tubylców do nowoczesności, a między nowoczesnością, a Nowym Wspaniałym Światem, do którego prowadzi nas Klaus Schwab, można, a nawet należy postawić znak równości, tak samo, jak między antysemityzmem i spostrzegawczością. Jak wspomniałem, na razie pogłoski o powołaniu SROM-u są fałszywe, ale skądinąd wiadomo, że każda myśl, choćby tylko raz rzucona w przestrzeń, prędzej czy później znajdzie swego amatora, a zatem – wszystko przed nami.

Stanisław Michalkiewicz

W tej samej rzece […ciągle nas topią… ]

Powiadają, że nigdy nie wchodzi się do tej samej rzeki, ale tak się tylko mówi, bo rzeki płyną niczym czas („bo czas, jak rzeka, jak rzeka płynie, unosząc w przeszłość tamte dni…” – śpiewał Czesław Niemen), a ich przeznaczeniem jest morze („I rzek gwałtownych nurt zmącony pianą zawinie kiedyś w głąb wieczystą mórz” – pisał Swinburne w „Ogrodzie Persefony”). Toteż żadna rzeka nie płynie w górę, tylko – jeśli nawet wije się w skrętach – płynie ku swemu przeznaczeniu. Widać to przede wszystkim w polityce, a zwłaszcza – geopolityce, która ma swoje determinizmy. Kiedy byłem naczelnym redaktorem „Najwyższego Czasu!”, grupa kolegów usilnie namawiała mnie, bym nadał pismu charakter prorosyjski. Koronnym argumentem miał być „lej kontynentalny”. Już prawie mnie przekonali, ale Polska właśnie zaczęła się obwąchiwać z Niemcami – i ci sami koledzy zaczęli mnie namawiać, bym nadał pismu charakter proniemiecki. Ja na to: Jakże to? Przecież lej kontynentalny cały czas jest w tym samym miejscu?!

Jak pamiętamy, po spotkaniu izraelskiego prezydenta Szymona Peresa z rosyjskim prezydentem Dymitrem Miedwiediewem w sierpniu 2009 roku, podczas którego prezydent Peres obiecał swemu rozmówcy, że Izrael nie uderzy na Iran i że on namówi prezydenta Obamę do wycofania elementów tarczy antyrakietowej ze Środkowej Europy, „namówiony” prezydent Obama nie tylko wycofał tarczę, ale w ogóle dokonał „resetu” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich. W rezultacie doprowadziło to do proklamowania na dwudniowym szczycie NATO w Lizbonie 19 i 20 listopada 2010 roku strategicznego partnerstwa NATO-Rosja. Najtwardszym jądrem tego partnerstwa było oczywiście strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, a jego kamieniem węgielnym – podział Europy na strefę niemiecką i rosyjską. Wprawdzie prezydent Obama wkrótce wysadził to strategiczne partnerstwo z Rosją w powietrze, ale słuszna myśl raz rzucona w przestrzeń, prędzej czy później znajdzie swojego amatora. Toteż prezydent Biden, przygotowujący się do ostatecznego rozwiązania kwestii chińskiej, postanowił [jak to? przez sen?? MD] wygasić konflikty na innych kierunkach, co może w efekcie doprowadzić do reaktywacji strategicznego partnerstwa NATO-Rosja. Zimny ruski czekista Putin już podał do publicznej wiadomości, że Rosja chciałaby widzieć Ukrainę i Gruzję w swojej strefie wpływów, a nawet – co wydaje się licytacją na wyrost – żeby Europę Środkową przekształcić w rosyjską „bliską zagranicę”.

Po tym uderzeniu w stół natychmiast odezwały się nożyce i Francja oraz Niemcy zaczęły nalegać, by kwestię ukraińską ostatecznie rozwiązać w „formacie normandzkim” – co polegałoby na tym, że Francja, Niemcy i Rosja wspólnie by Ukrainę zmłotowały, a rezultat tych pokojowych zabiegów zaprezentowały prezydentowi Józiowi Bidenowi do aprobującej wiadomości. Nie może być bowiem tak, żeby o sprawach Europy Stany Zjednoczone rozmawiały z Rosją, a Niemcy i Francja dowiadywały się o wszystkim z gazet.

I podczas gdy na poziomie wielkiej polityki sytuacja zaczyna powoli zmierzać do jakiegoś consensusu, to w polityce mniejszej, żeby nie powiedzieć – prowincjonalnej, mamy sensację, chociaż niezbyt wielką. Oto pan prezydent Duda zawetował nowelizację ustawy o Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji, potocznie zwaną „lex TVN”. Szczerze mówiąc sądziłem, że pan prezydent skorzysta z możliwości zrobienia uniku, to znaczy – skierowania tej ustawy do Trybunału Konstytucyjnego. Nie tylko zdjąłby z siebie w ten sposób odpowiedzialność, ale też uniknął wszelkiego ryzyka. Ustawa ta bowiem została uchwalona z poprawkami Konfederacji, wśród których jedna modyfikowała sposób powoływania KRRiTV wbrew art. 214 konstytucji. Stanowi on, że członków Rady powołuje Sejm, Senat i Prezydent, tymczasem poprawka eliminowała z tej procedury właśnie prezydenta. W tej sytuacji Trybunał Konstytucyjny, lekceważąco nazywany „trybunałem Julii Przyłębskiej”, nie miałby innego wyjścia, jak uznać ustawę za sprzeczną z konstytucją, więc tak czy owak, w życie by ona nie weszła. Widocznie jednak pan prezydent Duda nie chciał dzielić się zasługami w służbie demokracji i wolności słowa z żadnymi trybunałami i skwapliwie skorzystał z okazji, by przez zagranicą zaprezentować się w charakterze płomiennego szermierza. Powody mogą być co najmniej dwa; po pierwsze – pan prezydent mógł poczuć się dotknięty próbą wymiksowania go z procedury wyboru Krajowej Rady. Wszystko to oczywiście być może, ale ja większy nacisk położyłbym na powód drugi, który z zadziwiającą szczerością wyłożył wcześniej Leszek Miller. Rzecz w tym, że pan prezydent Duda odbywa właśnie swoją drugą kadencję i, zgodnie z konstytucją, na trzecią kandydować już nie może. W tej sytuacji – na co zwracałem uwagę zaraz po wyborach prezydenckich w roku 2020 – aparat wyborczy PiS nie jest mu już do niczego potrzebny. Przeciwnie – jeśli chce ubiegać się o jakąś prestiżową fuchę po zakończeniu kadencji tubylczego prezydenta, to Jarosław Kaczyński nie tylko mu w tym nie pomoże, ale nawet może stać się przeszkodą. Jak trzeźwo zauważył Leszek Miller – bez Amerykanów nie może o niczym takim nawet pomarzyć. A co w tej sprawie uważali Amerykanie? Ano – nieubłaganie stanęli na nieprzejednanym gruncie wspierania żydowskich biznesów i potraktowali „Lex TVN” nie tylko jako zamach na demokrację i wolność słowa, ale też – jako coś w rodzaju aktu wrogiego wobec Najważniejszego Sojusznika Polski. Tymczasem – co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie. Na akty w rodzaju ustawy 447, czy wywieranie presji, by uchylić nowelizację ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, może pozwolić sobie tylko Nasz Najważniejszy Sojusznik i o żadnej symetrii nie może być tu mowy.

Ten wypadek pokazuje, że proces dekompozycji w obozie „dobrej zmiany” cały czas postępuje. To ciekawe, bo podobny i nawet tak samo nazwany proces nękał przedwojenną sanację, która – jak wiadomo – jest niedoścignionym ideałem Naczelnika Państwa. Jak widzimy, historia się powtarza również i pod tym względem, że w tej sytuacji relatywnie coraz większą siłą obozu „dobrej zmiany” jest słabość i bezradność jego politycznej konkurencji. Program Koalicji Obywatelskiej można bowiem streścić w dwóch krótkich, żołnierskich słowach: Jarosław Kaczyński. Żeby zirytować Jarosława Kaczyńskiego nieprzejednana opozycja gotowa sobie nawet odmrozić uszy. No i pięknie – ale co Polska będzie miała z tego, że Wielce Czcigodny poseł Pupka, albo niechby i sam Donald Tusk odmroził sobie uszy? Ani Polska, ani nawet oni sami żadnej korzyści z tego mieć nie mogą – ale sęk w tym, że sprawiają wrażenie, jakby nie zdawali sobie z tego sprawy. Toteż w najbliższej, a pewnie i dalszej przyszłości czeka nas kontynuacja walk kogutów na politycznej scenie naszego bantustanu i kontynuacja wojny hybrydowej, jaką Niemcy prowadzą przeciwko Polsce od początku 2016 roku.

Stanisław Michalkiewicz Komentarz    tygodnik „Goniec” (Toronto)    2 stycznia 2022

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada). http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5096

Wojna prawdziwa i kokosza

Rozpoczęte w czerwcu negocjacje między Stanami Zjednoczonymi i Rosją na temat ceny, jakiej Rosja mogłaby zażądać w zamian za proklamowanie, czy choćby obietnicę neutralności w momencie, gdy USA przystąpią do ostatecznego rozwiązywania kwestii chińskiej, weszły w fazę konkretów. Rzecz w tym, że szykując się do wspomnianego ostatecznego rozwiązania, Stany Zjednoczone muszą wygasić konflikty na innych kierunkach. Dlatego też, pod osłoną mocarstwowej retoryki prezydent Józio Biden próbuje reaktywować strategiczne partnerstwo NATO-Rosja, proklamowane na dwudniowym szczycie NATO w Lizbonie 20 listopada 2010 roku, które następnie prezydent Obama wysadził w powietrze w roku 2013, zapalając zielone światło dla „majdanu” na Ukrainie, którego celem było wyłuskanie tego państwa z rosyjskiej strefy wpływów.

Bo najtwardszym jądrem strategicznego partnerstwa NATO-Rosja było strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, które znakomicie wytrzymuje próby niszczące, zaś kamieniem węgielnym tego partnerstwa jest podział Europy na strefę wpływów rosyjskich i strefę wpływów niemieckich, prawie dokładnie wzdłuż linii Ribbentrop-Mołotow. Rosja oczywiście stawia warunki, licytując w górę, żeby potem miała z czego ustępować. Jednym z nich jest gwarancja, że Ukraina i Gruzja nie zostaną przyjęte do NATO. Sekretarz generalny Paktu udzielił politycznie poprawnej odpowiedzi, że Ukraina i Gruzja same zdecydują, czy przyłączą się do NATO, czy nie. Wszystko to być może, ale art. 10 traktatu waszyngtońskiego z 1949 roku mówi, że zgodę na przystąpienie jakiegoś nowego państwa do NATO, muszą jednomyślnie wyrazić wszyscy członkowie Paktu. Zatem wystarczy, jeśli strategiczny partner Rosji złoży weto, to ani Ukraina, ani Gruzja do NATO nie zostaną przyjęte, nawet gdyby bardzo chciały.

Ale nie jest to jedynym elementem ceny, jaką Rosja zaproponowała. Porozumienie paryskie między Rosją i USA z roku 1997, zawarte w związku z programem rozszerzenia NATO na wschód, przewidywało tzw. środki budowy zaufania. Chodziło nie tylko o to, by zachodnia broń jądrowa nie była przesuwana na wschód od dawnej granicy niemiecko-niemieckiej, ale też, by na obszarze państw przyjętych do NATO w roku 1999, nie były tworzone „stałe bazy” Paktu. Tymczasem obecnie Putin zalicytował wyżej – żeby mianowicie na obszarze państw należących do „wschodniej flanki” NATO nie było żadnych obcych wojsk – nawet „rotacyjnie”. Krótko mówiąc, chciałby utworzyć sobie w Europie Środkowej „bliską zagranicę” – co jest stałym elementem rosyjskiej polityki od co najmniej 300 lat. Na to Amerykanie, którzy właśnie instalują na tym obszarze tarczę antyrakietową oraz umacniają „rotacyjną obecność” swoich wojsk, raczej się nie zgodzą – ale w zamian za to mogą ustąpić gdzie indziej, to znaczy – na Ukrainie.

Po to właśnie Rosja koncentruje nad granicą wojska, by stworzyć prezydentowi Bidenowi szansę zaprezentowania się światu w charakterze gołąbka pokoju i jeśli tylko obieca on Putinowi zgodę na ponowne włączenie Ukrainy do rosyjskiej strefy wpływów, to żadnej wojny nie będzie, a Rosja swoje wojska wycofa – bo skoro otrzyma powrót Ukrainy do swojej strefy wpływów bez jednego wystrzału, to po co miałaby prowadzić jakieś wojny? Jak tam będzie, tak tam będzie, zawsze jakoś będzie – bo widać, że negocjacje trwają.

Tymczasem w naszym nieszczęśliwym kraju Naczelnik Państwa dokonał prawdziwego majstersztyku. Zawsze mówiłem, że jest wirtuozem intrygi, co prawda takim, który z reguły potyka się na koniec o własne nogi – niemniej jednak. Ponieważ musi jakoś przekonać swoich wyznawców, że jest jedynym obrońcą polskich interesów i Polski, to nagle wyciągnął z sejmowej zamrażarki „lex TVN” i rzutem na taśmę ją w Sejmie przeforsował. Ustawa ta jest nowelizacją ustawy o Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji i polega na tym, że Rada może nie udzielić koncesji na nadawanie stacji telewizyjnej, której właściciel ma siedzibę poza Europejskim Obszarem Gospodarczym. W takiej sytuacji jest tylko TVN, którą podejrzewam, że została utworzona przy udziale pieniędzy ukradzionych z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, z którego zniknęło 1640 mln dolarów – chciałem napisać: bez śladu – ale przecież nie, bo właśnie powstała TVN. [Ależ pan jest uparcie “niedoinformowany, Czcigodny Panie redaktorze! Z FOZZ nie “kradziono”, nie “znikało”, lecz rabowano. I to z trzydzieści razy więcej. Liczby niższe pojawiły się po 12 latach ukrywania, chowania pod dywan dokumentów i kwitów. Mirosław Dakowski].

Teraz ustawa trafiła do pana prezydenta Dudy, który ma trzy możliwości: albo ją podpisać, albo zawetować, albo wreszcie – skierować do Trybunału Konstytucyjnego. Ponieważ w tej sprawie klangor podniósł nie tylko amerykański charge d’affaires w Warszawie, pan Blix Aliu, ale i Departament Stanu, to jest bardzo mało prawdopodobne, że pan prezydent Duda ustawę tę podpisze. Najprawdopodobniej skieruje ją do Trybunału Konstytucyjnego, nie tylko, żeby zrobić unik, ale również dlatego, że w tej nowelizacji przegłosowane zostały poprawki zgłoszone przez Konfederację, m.in. że Krajową Radę wybiera Sejm za zgodą Senatu. Takie postanowienie jest sprzeczne z art. 214 konstytucji, według którego członkowie Rady są powoływani przez Sejm, przez Senat i przez prezydenta. W tej sytuacji TK orzeknie, że nowelizacja jest sprzeczna z konstytucją, więc ustawa nie zostanie podpisana, nie wejdzie w życie – i tyle. Widać wyraźnie, że wcale nie chodziło o pozbawienie TVN koncesji, tylko o pokazanie wyznawcom Jarosława Kaczyńskiego, jak dzielnie walczy on o Polskę. No więc pokazał.

Ale na tym nie koniec, bo udało mu się wciągnąć do statystowania w tym przedstawieniu nie tylko nieprzejednaną opozycję, która zorganizowała manifestacje „w obronie wolnych mediów”, ale nawet Departament Stanu i odciętą w swoim czasie ze stryczka panią komisarz UE Verę Jurową. Majstersztyk tym większy, że Departament Stanu w charakterze wymierzonej w Polskę sankcji zapowiedział opóźnienie przyjazdu do Warszawy pana Brzezińskiego, który ma zostać nowym ambasadorem USA w miejsce pani Żorżety Mosbacher. Myślę, że nikomu nie pęknie z tego tytułu serce, bo pan Brzeziński już zapowiedział, że dopilnuje, by nikt w Polsce nie odważył się sprzeciwiać sodomczykom. Oczywiście Departamentowi Stanu chodziło przede wszystkim o pokazanie AIPAC-owi, jak to się uwija wokół żydowskich biznesów – bo właścicielem TVN jest spółka Discovery Communication, której prezesem jest pan David Zaslaw z pierwszorzędnymi korzeniami, podobno nawet warszawskimi – więc też powinien być zadowolony, bo pokazał. Ale na tym nie koniec, bo jeśli TK, pogardliwie zwany przez postępaków i folksdojczów „trybunałem Julii Przyłębskiej” uzna „lex TVN” za niezgodną z konstytucją, to nie będą mieli oni innego wyjścia, jak ten pogardzany trybunał wychwalać, jako „obrońcę wolności mediów i demokracji”. Ale i oni powinni być zadowoleni, bo Jarosław Kaczyński stworzył im okazję do manifestacji, które odbywały się pod hasłem: „Wolni ludzie, wolne media, wolne sądy!

Wolni ludzie” – ale maseczki zakładają w podskokach na każde skinienie rządu „dobrej zmiany”. Skoro aż tyle pary poszło w gwizdek, to trudno nie uznać tego za majstersztyk Jarosława Kaczyńskiego i nie wiemy tylko, jak się na tej intrydze potknie o własne nogi.

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada). http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5092 26 grudnia 2021