„Wracaj do domu!”. Z Grzegorzem Braunem wypraszamy „żydowskiego piekielnika” z Polski

„Wracaj do domu”. Grzegorz Braun wyprasza „żydowskiego piekielnika” z Polski

Kategoria: Archiwum, Polecane, Polityka, Polska, Ważne

Autor: Redakcja , 13 listopada 2023 ekspedyt:wracaj-do-domu-wypraszamy-zydowskiego-piekielnika-z-polski

W tegorocznym Marszu Niepodległości uczestniczyła skromna delegacja polskiej mniejszości wybrana do Sejmu III RP. Hasłami Konfederacji Korony Polskiej były m.in. Stop USraelizacji Polskiej Racji Stanu i Nie dla Eurokołchozu.

Zareagował pieklący się od pewnego czasu w mediach społecznościowych, Yakov Livne – ambasador państwa powstałego w Palestynie.

Odpowiedź Grzegorz Brauna

Komentarz ks. Isakowicza-Zaleskiego

Tagi:Grzegorz Braun do Żyda” idź do piekła”

O autorze: Redakcja

3 komentarze

  1. CzarnaLimuzyna 13 listopada 2023 godz. 20:18Mam inne zdanie, niż ks. Isakowicz- Zaleski. Moim zdaniem amb. Israela doskonale wie, że może pozwolić sobie na bezczelne uwagi, właśnie dlatego, że mamy III RP -PRL bis.W innym kraju, być może już dawno byłby wyrzucony z hukiem. “PRL bis” nie ma ambasadora u Żydów w Palestynie. W PRL bis, w prożydowskiej stacji na temat Marszu Niepodległości produkowała się Ukrainka, mówiąc, że nie podoba się jej, że używamy słowa “naród”.Media gadzinowe już rozpoczęły odpowiednią narracje mającą oddzielić politycznie uległych Polaków od narodowców. Proszę zwrócić uwagę na powtarzające się słowo “narodowcy”

Kiedy znajdzie się kij na banderowski ryj ??? Działacz kresowy idzie do więzienia za prawdę o Rzezi Wołyńskiej

magnapolonia/dzialacz-kresowy-idzie-do-wiezienia-za-prawde-o-rzezi-wolynskiej

Działacz kresowy idzie do więzienia za prawdę o Rzezi Wołyńskiej

Andrzej Łukawski – 70-letni działacz kresowy i organizator Marszu Pamięci o Ofiarach ukraińskiego Ludobójstwa – idzie do więzienia. To efekt wniosku złożonego przez Związek Ukraińców w Polsce.

Działacz kresowy idzie do więzienia za prawdę o Rzezi Wołyńskiej.

W 2019 roku Andrzej Łukawski, redaktor naczelny Kresowego Serwisu Informacyjnego oraz organizator Marszu Pamięci o Ofiarach ukraińskiego Ludobójstwa w Warszawie, został oskarżony o szerzenie nienawiści.

Prokuratorem prowadzącym jego sprawę był Maciej Młynarczyk z Prokuratury Rejonowej Praga-Północ, znanego m.in. z nękania ocalałych z kresowego ludobójstwa i współpracy z tzw. OMZRiK, założonym przez przestępcę Rafała Gawła.

Powodem wszczęcia sprawy były zamieszone przez Łukawskiego na Facebooku komentarze, m.in. “bandersyny”, “swołocz banderowska”, “dzicz stepowa”. Prokurator sugerował mu, że powinien “przeprosić i wyrazić skruchę”, by być łagodniej traktowanym – poinformował Andrzej Łukawski w rozmowie z portalem Kresy.pl.

Andrzej Łukawski został ostatecznie skazany m.in. za słowa “znajdzie się kij na banderowski ryj”. W kwietniu 2021 mężczyzna usłyszał wyrok 7 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata oraz karę grzywny w wysokości 2 tysięcy złotych (w pierwszej instancji wydano wyrok 8 miesięcy w zawieszeniu na 3 lata).

Sąd zobowiązał go dodatkowo do “zaniechania publikowania w Internecie wypowiedzi “znieważających i zawierających treści dyskryminujące z uwagi na przynależność narodową i etniczną” oraz przeczytania książki autorstwa Witolda Szabłowskiego pt. ‘Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia’”.

Pierwsze działania zmierzające do odwieszenia wyroku, którego zawieszenie powinno się skończyć na początku przyszłego roku, wykonał kurator sądowy, twierdząc, że Andrzej Łukawski nie przeczytał książki Szabłowskiego. Sąd oddalił jednak jego wniosek.

Następnie Związek Ukraińców w Polsce złożył do sądu wniosek “o rozważenie zarządzenia wykonania kary” pozbawienia wolności oraz zobowiązanie mężczyzny do “powstrzymania się od korzystania i zamieszczania wpisów w serwisie internetowym Facebook”. W sierpniu 2023 Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa rozpatrzył wniosek pozytywnie i odwiesił wyrok, a w październiku br. Sąd Okręgowy w Warszawie utrzymał wyrok w mocy.

W przesłanym portalowi Kresy.pl uzasadnieniu stwierdzono, że Andrzej Łukawski nie przeczytał wspomnianej wcześniej książki, a także nadal używał we wpisach na Facebooku określeń “nachodźcy” i “banderyzacja”. Zdaniem sądu wyrok w zawieszeniu nie spowodował “pozytywnej zmiany”. Sąd stwierdził, że podeszły wiek mężczyzny oraz fakt leczenia onkologicznego nie stanowią powodów do zaniechania odwieszenia wyroku.

W efekcie 70-latek trafi na 7 miesięcy do więzienia. Poniżej prezentujemy treść orzeczenia sądowego w tej sprawie.

============================

mail RW:


Zatem Bandera i banderowcy są już pod opieka “polskiego” prawa.

Misja Pięciu Braci. Wstrząsająca historia pierwszych męczenników Polski

Misja Pięciu Braci. Wstrząsająca historia pierwszych męczenników Polski

pch24.pl/misja-pieciu-braci

Chrystianizacja ziem polskich, zapoczątkowana chrztem księcia Polan Mieszka I, przebiegała dynamicznie. Jednak, jak wszędzie, wiara rodziła się z krwi męczenników.

Światło z Monte Cassino

Zakon benedyktynów, założony w roku 529 przez św. Benedykta z Nursji, jedna z najstarszych wspólnot monastycznych świata Zachodu, odegrał ogromną rolę w nawracaniu Europy, w tym Polski.

Z klasztornego wzgórza na Monte Cassino zdawała się promieniować siła, przemieniająca kraje i narody. W czasach Mieszka I i Bolesława Chrobrego to właśnie benedyktyńscy misjonarze, pochodzący przede wszystkim z Czech i Węgier, krzewili wśród elit i ludu naukę Chrystusa. To ze wspólnot benedyktynów rekrutowali się pierwsi polscy biskupi – Jordan i Unger. Benedyktynami byli: św. Wojciech, który chwalebny żywot uwieńczył męczeńską śmiercią w Prusach, jego przyrodni brat Radzim Gaudenty – pierwszy arcybiskup gnieźnieński, św. Bruno z Kwerfurtu – autor dzieł literackich poświęconych Polsce, zamordowany przez pogańskich Jaćwingów, czy też św. Andrzej Świerad, pustelnik.

Zapotrzebowanie na misjonarzy było ogromne, tym bardziej, że światło Ewangelii należało ponieść dalej, między pogańskie ludy graniczące z państwem Piastów. Dlatego w roku 1000, podczas zjazdu gnieźnieńskiego, książę Bolesław Chrobry goszczący cesarza Ottona III (przybyłego tu z pielgrzymką do grobu św. Wojciecha), zwrócił się z usilną prośbą o przysłanie nowych zakonników. Cesarz, po głębokim namyśle, powierzył realizację zadania swemu krewniakowi, biskupowi Brunonowi z Kwerfurtu, który mnisi habit przywdział na wieść o śmierci św. Wojciecha. Ten postanowił skierować do słowiańskiego kraju dwóch benedyktynów z klasztoru pustelniczego we włoskim Pereum opodal Rawenny, wychowanków św. Romualda.

Boska Kohorta

Pod koniec 1001 roku z Italii wyruszyło dwóch eremitów, Benedykt i Jan.

Pierwszy był młodym mężczyzną, niespełna trzydziestoletnim, który spędził prawie połowę swego życia za murami klasztorów i pustelni. Musiał być człowiekiem pełnym energii, obdarzonym zdolnościami przywódczymi i organizatorskimi, bowiem wyznaczono go na wodza „Boskiej Kohorty”, udającej się z misją do dalekiej Polski.

Jego towarzysz Jan był dwakroć starszy. Lata przeżyte w surowych warunkach poorały głębokimi bruzdami jego oblicze, dodatkowo oszpecone śladami po przebytej ospie. Na domiar wszystkiego był niewidomy na jedno oko. Jednakże pomimo tej ułomności oraz wieku, jak na owe czasy mocno zaawansowanego, brat Jan trzymał się krzepko, słynął z wielkiej wytrwałości. We wspólnocie wyróżniał się ogromną wiedzą i kulturą, a wrodzona łagodność łatwo zjednywała mu serca otoczenia.

Obaj zakonnicy opanowali podstawy mowy Polan. Na drogę zostali zaopatrzeni w księgi i przedmioty liturgiczne. Podążali najpewniej szlakiem alpejskim, przez Weronę, Trydent, Bolzano, Augsburg, Ratyzbonę, Pragę, Wrocław, by wreszcie w Poznaniu stanąć przed obliczem księcia Bolesława. Ten powitał ich serdecznie, z wrodzoną sobie hojnością zapewniając wszelkie wsparcie w przedsięwzięciu.

Pustelnia

Bolesław wyznaczył mnichom miejsce osiedlenia, „tam, gdzie piękny las nadawał się na samotnię”.

Ponieważ spisujący potem dzieje misji św. Bruno z Kwerfurtu nie podał dokładnego miejsca usytuowania pustelni, dzisiaj historycy łamią sobie głowy nad jej lokalizacją. Wielu opowiada się za okolicami Międzyrzecza (obok wsi Święty Wojciech lub też na terenie obecnej Winnicy), swoich zwolenników posiadają Kaźmierz pod Szamotułami, Kazimierz Biskupi oraz Trzemeszno. Wiadomo, że erem otaczały gęste lasy, choć w pobliżu usytuowana była wieś, której mieszkańców książę Bolesław zobowiązał do wspierania zakonników, w tym do ich aprowizacji. Na zabudowania pustelni składał się drewniany kościół oraz kilka małych chatek. Teren otoczony był płotem. Ogrodzenie zabezpieczały dodatkowo kolczaste rośliny, co stanowiło obronę raczej przed dzikimi zwierzętami, bo z okoliczną ludnością stosunki układały się znakomicie.

Obsada misji szybko powiększyła się. Do Benedykta i Jana dołączyli nowicjusze „z kraju i mowy słowiańskiej”. Byli to Izaak, młodzieniec mniej więcej dwudziestopięcioletni, wraz z młodszym bratem Mateuszem. Niewiele o nich wiadomo, poza tym, że musieli pochodzić z bardzo religijnej familii – ich dwie siostry były mniszkami w klasztorze w Gnieźnie. W eremie znalazł się też Krystyn, młody człowiek (możliwe, że nastolatek) z ludu, któremu wyznaczono rolę sługi i kucharza, a potem brata-laika. Wkrótce do wspólnoty dołączył jeszcze jeden misjonarz, włoski zakonnik Barnaba.

Zakonnicy prowadzili surowy żywot wedle wskazań świętych Benedykta i Romualda. Jednakże modlitwy i posty nie wypełniały im całego życia. Uznanie wśród miejscowych zdobyło im propagowanie nowych sposobów karczowania lasów i uprawy roli. Nabożeństwa odprawiane w pustelni przyciągały coraz większą rzeszę wiernych.

W roku 1003 Benedykt postanowił wydelegować jednego z braci do Rzymu, na rozmowy z biskupem Brunonem. Zapewne zamierzał złożyć mu sprawozdanie z dotychczasowych działań oraz ustalić kierunki dalszej pracy misyjnej. Książę Bolesław podarował eremitom 10 funtów srebra jako pokrycie kosztów podróży, zakonnicy jednak, wierni nakazowi praktykowania ubóstwa, postanowili odesłać tak hojny dar i zorganizować podróż własnym sumptem. Benedykt wybrał do tej misji brata Barnabę. Tą decyzją ocalił mu życie.

Przyjacielu, po co przyszedłeś…?

10 listopada 1003 roku wieczorem w pustelni odprawiono modły w świętą wigilię szczodrobliwego i łaskawego Marcina”. Niestety, w tym samym czasie w okolicy przebywała grupa ludzi, która nie myślała o modlitwie.

Jak później napisał św. Brunon, relacjonując owo zdarzenie, człowiek książęcy, który przedtem im usługiwał, wraz z innymi złymi chrześcijanami, podpiwszy sobie dla dodania animuszu, postanowili zabić eremitów i zrabować im srebro, o którego zwrocie dla księcia nie wiedzieli”.

Napastnicy dotarli do pustelni około północy. Bez trudu sforsowali ogrodzenie i wdarli się do chat, trzymając w dłoniach miecze i pochodnie.

Św. Brunon po latach rozmawiał ze zbrodniarzami i zostawił nam przejmujący opis tragedii. Kiedy zbóje obudzili eremitów, zapadła chwila milczenia. W końcu brat Jan, który najlepiej znał język miejscowych, zapytał ze zwykłą sobie uprzejmością:

– Przyjacielu, po co przyszedłeś i czego nowego chcą ci uzbrojeni ludzie?

Zrazu zbójcy usiłowali przedstawiać się jako wysłannicy księcia Bolesława, przybyli z nakazem uwięzienia mnichów. Pustelnicy odrzucili te słowa jako kłamliwe. W końcu napastnicy otwarcie wyznali, po co przyszli, nie ukrywając zamiaru popełnienia mordu. Wówczas Jan wyrzekł spokojnie:

– Niech Bóg was wspomaga i nas!

Zaraz po tych słowach pustelnik runął na ziemię, dwukrotnie ugodzony mieczem. Drugi zginął Benedykt, któremu brzeszczot napastnika rozpłatał głowę. Trzeciego dopadli Izaaka, zadając mu w pośpiechu wiele ran, podczas gdy on zdołał pobłogosławić morderców. Mateusz wybiegł w celi, podążając w stronę kościoła. Nie zdążył wszakże przemierzyć dziedzińca, bo przeszyły go zaraz oszczepy. Był jeszcze Krystyn, który nie sprzedał łatwo żywota. Młodzieniec porwał za drąg i jął wymierzać ciosy bandytom. Tych było jednak zbyt wielu. Ostatni eremita oddał życie w walce.

Napastnicy splądrowali zabudowania, ale oczywiście nie znaleźli kosztowności. Musieli zadowolić się drogocennym ornatem, darem cesarza Ottona III. Pocięli ornat na kawałki, po czym oddalili się, uprzednio podpaliwszy kościół. Po ich odejściu ogień samoistnie wygasł.

Wojownik Krystyn i sieroctwo Barnaby

Rankiem pustelnię odwiedzili chłopi, przybyli na zapowiedzianą uroczystość ku czci św. Marcina. Ze zgrozą odkryli zwłoki pięciu zamordowanych.

Powiadomiony o sprawie biskup Unger niezwłocznie przybył na miejsce zbrodni. Po dokonaniu oględzin nakazał pochować męczenników pod podłogą ich kościoła. We wspólnej mogile, choć w czterech trumnach spoczęli: Benedykt, Jan, Izaak i Mateusz. Przez pewien czas trumny pozostały otwarte, dzięki czemu zadziwieni świadkowie mogli stwierdzić, iż zwłoki nie ulegały rozkładowi.

Krystyna, jako poległego w walce, zrazu pogrzebano w osobnym grobie na terenie samotni. W owym czasie, w przedkrucjatowym Kościele, tu i ówdzie trwały jeszcze spory, czy padłych w boju wojowników Chrystusa godzi się traktować na równi z męczennikami idącymi na śmierć z pokorą. Po jakimś czasie ulewne deszcze odsłoniły płytką krystynową mogiłę. Oczom wiernych ukazały się jego zwłoki, nienaruszone podobnie jak ciała jego zakonnych braci. Ostatecznie Krystyn spoczął wśród swych towarzyszy, w bratniej kwaterze. W przyszłości zostanie obwołany patronem polskiego rycerstwa.

Lud żegnał płaczem pomordowanych, jako prawdziwych przyjaciół, których życie brutalnie przerwano. Jednakowoż wśród tej żałości znalazły się łzy szczególne, płynące wprost z wnętrza rozdartej duszy. Brat Barnaba niewiele dni po tragedii powrócił do pustelni ze swych rzymskich wojaży. Wstrząśnięty śmiercią ludzi mu tak bliskich, zazdrościł im przecie – chciałoby się rzec: „tak po ludzku” – szczególnym rodzajem bezgrzesznej, chrześcijańskiej zazdrości. Owóż brat Barnaba, zwyczajnie po chrześcijańsku, zazdrościł swym braciom męczeńskiego skonu.

Jak pięknie napisał o nim ks. Piotr Pękalski, Barnaba „[…] dowiedziawszy się o męczeństwie swej braci, ze ściśnionym sercem rzewnie płacząc, bardzo żałował, że sobie na to nie zasłużył, aby się był stał razem z bracią swą uczestnikiem palmy męczeńskiej. Skoro powrócił z Gniezna na pustynię, widząc swych towarzyszów życia zakonnego, w ich celach rozmaitym katuszy rodzajem srogo umęczonych, ciężko narzekał, że on tylko sam jeden w smutnym zostawiony sieroctwie, gdy bracia jego już stanęli przed oblicznością Bożą z wieńcem męczeńskim. Na tej samej pustyni wystawił dla siebie nową celkę, i w niej z całą pustelnika ścisłością żyjąc jeszcze czas niejaki, świętobliwie pełen zasługi i cnoty, zasnął słodko w Panu Zbawicielu swoim”.

Sprawiedliwość

Zarządzony pościg szybko doprowadził do ujęcia zbójców, koczujących w okolicznych lasach.

Pojmanych, zakutych w łańcuchy, zaprowadzono przed oblicze księcia Bolesława, ten zaś skazał ich na śmierć głodową. Wtedy wszakże zgłosił się młody zakonnik, Andrzej, zaświadczając, iż doznał wstrząsającej wizji. Jak stwierdził, ukazali mu się męczennicy, Benedykt i Jan, prosząc o darowanie życia ich mordercom. A były to czasy, gdy mistyczne objawienia traktowano wyżej od prawniczego paragrafiarstwa… Więźniów oszczędzono, przekazując ich klasztorowi na dożywotnią służbę, aby ciężką pracą odpokutowali popełnioną zbrodnię.

Jak podają źródła, zbójami kierowała przyziemna żądza zysku, chęć zagarnięcia rzekomych skarbów, których zakonnicy wcale nie posiadali. Dzisiaj można usłyszeć „teorie spiskowe”, wedle których za napadem na pustelnię miał rzekomo stać najstarszy syn Chrobrego, Bezprym (który podówczas liczył sobie ledwo 16 wiosen), bądź że atak zorganizował król Niemiec (późniejszy cesarz) Henryk II, skonfliktowany z księciem Bolesławem. Póki co, nie odnaleziono jednoznacznych dowodów na poparcie takich tez.

Drogowskazy

W roku 1004 biskup Unger wraz z ocalałym bratem Barnabą stanęli przed obliczem papieża Jana XVIII, zdając mu relację z dramatu.

Biskup Rzymu zaliczył zamordowanych w poczet świętych męczenników Kościoła. Ich kult szybko rozpowszechnił się w Polsce, a z czasem dotarł również do Czech, na Morawy, do Niemiec i Włoch. Kult Pięciu Braci Męczenników został urzędowo zatwierdzony w roku 1508 przez papieża Juliusza II. Trzej eremici: Izaak, Mateusz i Krystyn byli pierwszymi w dziejach Kościoła kanonizowanymi świętymi urodzonymi na ziemiach polskich.

***

W postawie Pięciu Braci możemy odkryć wiele dróg prowadzących do świętości. Modlitwa, asceza, samodoskonalenie duchowe towarzyszyły ciężkiej pracy na rzecz dobra ogółu. Bezbrzeżna dobroć i szlachetność Izaaka błogosławiącego swoich oprawców nie stała w sprzeczności z dzielnością Krystyna, próbującego siłą odeprzeć intruzów nachodzących świątynię. Wszystko to było bowiem naśladownictwem Chrystusa. Wszystko pochodziło z jednego ożywczego źródła, które tysiąc lat wcześniej wytrysnęło w dalekiej Galilei.

Andrzej Solak

Benedykt, Jan, Mateusz, Izaak i Krystyn. Poznaj Pierwszych Męczenników Polskich

Benedykt, Jan, Mateusz, Izaak i Krystyn. Poznaj Pierwszych Męczenników Polskich

„Pierwsi męczennicy Polscy to – obok św. Wojciecha – najstarsi świadkowie Chrystusa na ziemi polskiej”  – mówił 2 czerwca 1997 r. św. Jan Paweł II w Gorzowie Wielkopolskim przed kościołem Pierwszych Męczenników Polskich. Co o nich wiemy?

Wiedzę o pierwszych pustelnikach w naszej ojczyźnie, którzy zginęli śmiercią męczeńską, a ofiarę ze swojego życia położyli u fundamentów polskiej państwowości, czerpiemy z trzech źródeł: Kroniki św. Bruna z Kwerfurtu, Żywotu św. Piotra Damianiego i czeskiej Kroniki Kosmasa. Choć śmierć tych pięciu świętych mężczyzn datowana jest na 1003 r. znamy ich imiona. Wiemy też, że Benedykt, Jan, Mateusz, Izaak i Krystyn żyli i działali na zachodnich ziemiach Polski za czasów panowania Bolesława Chrobrego. Tradycja Kościoła nazywa ich Braćmi Polskimi, mimo, że byli wśród nich także cudzoziemcy. Dwóch mnichów, Benedykt i Jan, przybyło do Polski z Italii z misją zaszczepienia w młodym, chrześcijańskim kraju reguły życia św. Benedykta. Mateusz, Izaak i Krystyn byli pochodzenia słowiańskiego, najprawdopodobniej polskiego. Mieszkali w eremach i przedstawiali się jako benedyktyni żyjący według surowej reguły św. Romulada.

Z Italii do Polski

Benedykt urodził się ok. 970-975 r. w Italii, w Benewencie. Pochodził z zamożnej, bardzo religijnej rodziny. Wolą rodziców było, aby syn został duchownym. Tak się stało, jednak wystawny styl życia ówczesnego duchowieństwa rozczarował młodego chłopaka i wkrótce przeniósł się do benedyktyńskiego opactwa Świętego Zbawiciela, słynącego z surowej reguły i ascetycznego życia. Po kilku latach otrzymał zgodę przełożonych na zamieszkanie w pustelni.

Jan był starszy od Benedykta, urodził się ok. 940 r. w Wenecji, również w zamożnej rodzinie. Dość szybko podjął decyzję o życiu pustelniczym. Poznał św. Romulada i zamieszkał w eremie na zboczu góry Monte Cassino. To właśnie tu przyjął Benedykta, który szukał nowej formy życia pustelniczego. Ci dwaj dołączyli do Romulada i wkrótce w trójkę udali się do Rzymu na spotkanie z cesarzem Ottonem III. Z uwagi na to, że prawdopodobnie już na zjeździe gnieźnieńskim w 1000 r. zapadła decyzja o sprowadzeniu zakonników do Polski, cesarz Otton III szukał wśród mnichów kandydatów do tej trudnej misji. Po spotkaniu w Rzymie wybrał Benedykta i Jana. Gdy wyruszali w drogę do nieznanego kraju, Jan miał już ponad 60 lat. Ale podjęli wyzwanie. Zabrali ze sobą szaty, w tym ornat od cesarza i naczynia liturgiczne. Szli prawdopodobnie z Rzymu, przez Weronę, Augsburg, Ratyzbonę i Pragę. Być może zatrzymali się w Poznaniu. Dokładne miejsce, do którego przybyli i gdzie założyli klasztor, nie jest znane. Podaje się trzy hipotetyczne adresy: wieś Święty Wojciech na zachód od Poznania, Kazimierz pod Szamotułami i Kazimierz Biskupi.

Mówić, że Chrystus żyje

Od razu po przybyciu do Polski utworzyli klasztor, pustelniczy, bez żadnych wygód. Zbudowali drewniany kościół i kilka niedużych chatek, które pełniły rolę eremów. Mieli jeden, najważniejszy cel: głosić Chrystusa, mówić o nim ludziom, których kraj od 966 r. uczył się chrześcijaństwa. Mimo życia pustelniczego, mnisi podejmowali misje chrystianizacyjne. Pracowali wśród pogańskich plemion Wieletów i Pomorzan. Ich obecność i świadectwo wkrótce obudziła w miejscowych pragnienie prowadzenia podobnego życia. I tak do eremu dołączyli wkrótce rodzeni bracia Izaak i Mateusz a po nich Krystyn. Do pomocy przybył jeszcze jeden mnich z Italii – Barnaba. Dni wypełniała mnichom praca, modlitwa i głoszenie Chrystusa. Do 1003 r. misje chrystianizacyjne przebiegały pokojowo, w spotkaniach z pogańskimi plemionami nie stosowano ani przymusu, ani tym bardziej przemocy. Po śmierci Ottona III jego następca, Henryk II Święty, chciał szybkich efektów na dużą skalę i wydał rozkaz o siłowym, przymusowym „nawracaniu” pogan. Ta decyzja obudziła wrogość, misjonarze coraz częściej doświadczali niechęci pogan, a na niektórych terenach jawnej wrogości.

Noc męczeństwa

Dramat rozegrał się 10 listopada 1003 r. W czasie wieczornych modlitw do pustelni braci wtargnęli uzbrojeni mężczyźni. Okłamali mnichów, że wysłał ich Bolesław Chrobry. Żądali wydania ukrywanych w klasztorze kosztowności, ale gdy niczego w biednych chatkach nie znaleźni zabili bezbronnych mnichów. Najpierw zginął Jan, sędziwy już pustelnik z Wenecji, po nim Benedykt – ten, który nieustannie szukał coraz trudniejszej reguły życia. Przed drewnianym kościółkiem mężczyźni zamordowali Izaaka, Mateusza i Krystyna. Po zabójstwach zdemolowali klasztor i ukradli ornat, podarowany mnichom przez Ottona III. Uciekli. Ciała męczenników odnaleźli ludzie, którzy następnego dnia przyszli do kościoła na Mszę świętą. Już 12 listopada w miejscu męczeństwa zjawił się biskup Unger z Poznania. Braci pochowano 13 listopada w klasztornym kościele. Rok później, dzięki staraniom biskupa Ungera, Pięciu Braci Męczenników zostało ogłoszonych świętymi.

Mateusz, Izaak i Krystyn to pierwsi w dziejach Kościoła kanonizowani święci pochodzący z Polski. Warto pamiętać, że św. Wojciech, który jest pierwszym polskim męczennikiem i został ogłoszony świętym w 999 r., pochodził z Czech. Pierwszymi świętymi urodzonymi w Polsce są właśnie ci trzej z pięciu Pierwszych Męczenników Polskich.

***

„Boże, Ty uświęciłeś początki wiary w narodzie polskim krwią świętych męczenników Benedykta, Jana, Mateusza, Izaaka i Krystyna; wspomóż swoją łaską naszą słabość, abyśmy naśladując męczenników, którzy nie wahali się umrzeć za Ciebie, odważnie wyznawali Cię naszym życiem” – fragment z modlitwy odmawianej w dniu liturgicznego wspomnienia Pierwszych Męczenników Polskich.

***

Agnieszka Bugała

https://pch24.pl/misja-pieciu-braci/embed/#?secret=8yfIaSV9IE#?secret=oq4aXDiOqu

========================

Pięknie o nich pisze Gołubiew w wielkim dziele “Bolesław Chrobry”.

Trafna diagnoza Ambasadora Izraela Yacov Livne o patriotach w Polsce: „Walczą z trzema «złami»: USA, UE i Izraelem”

Trafna diagnoza Ambasadora Izraela Yacov Livne o patriotach w Polsce: „Walczą z trzema «złami»: USA, UE i Izraelem”

twitter.com/YacovLivne

„«Stop usraelizacji (sic!) polskiej racji stanu» – wzywają ci «patrioci» w Święto Niepodległości w Warszawie. Walczą z trzema «złami»: USA, UE i Izraelem… Brak słów” – Yacov Livne.

Amb. Yacov Livne

@YacovLivne

“Stop Usraelization (sic!) of the Polish raison d’Etat” – call these “patriots”, on Polish Independence Day in Warsaw. They fight against 3 “evils”: the US, the EU, and Israel… No words.

Przetłumacz wpis

Zdjęcie

Zdjęcie

AJC Central Europe i 7 innych użytkowników

12,8 tys. Wyświetlenia

===========================

Buldogi pod dywanem

Buldogi pod dywanem

Stanisław Michalkiewicz  tygodnik „Goniec” (Toronto)    12 listopada 2023 michalkiewicz

Pan prezydent Andrzej Duda przemówił. 6 listopada wygłosił do naszego mniej wartościowego narodu tubylczego orędzie, w którym przekazał trzy informacje. Po pierwsze, że jest dumny z wysokiej frekwencji na wyborach, która jego zdaniem świadczy o dobrej kondycji naszej demokracji, a poza tym – że na marszałka-seniora, który otworzy pierwsze posiedzenie Sejmu po wyborach wybrał pana Marka Sawickiego z PSL, zaś misję tworzenia rządu powierzył panu Mateuszowi Morawieckiemu. Wybór pana Sawickiego na marszałka-seniora jest trochę zagadkowy, bo ma on zaledwie 65 lat, podczas gdy najstarszym posłem, w dodatku też z PSL, jest pan Tadeusz Samborski, liczący sobie lat 78. A w ogóle to posłów starszych od pana Sawickiego jest w Sejmie cały Legion, zatem jedno jest pewne; to nie wiek pana Sawickiego zdecydował o powierzeniu mu tej funkcji przez pana prezydenta, tylko coś innego. Co?

Pewne światło na tę sprawę rzuca Judenrat „Gazety Wyborczej” ironizując na temat pomysłu pana Sawickiego, by już po wykokoszeniu się Sejmu przedstawić konstruktywne votum nieufności dla rządu zaproponowanego przez pana Morawieckiego. Konstruktywne votum nieufności polega na tym, że ta frakcja, która złożyła wniosek o votum nieufności dla rządu, musi jednocześnie uzyskać votum zaufania dla rządu proponowanego przez nią samą. Zaniepokojenie Judenratu bierze się tedy z niedostatku zaufania zarówno dla pana Marka Sawickiego, jak i PSL, a może nawet całej Trzeciej Nogi, od której wszystko zależny, to znaczy – nadzieje Donalda Tuska i jego Volksdeutsche Partei na objęcie rządów w naszym bantustanie – czego Judenrat „Gazety Wyborczej” też nie może się już doczekać, żeby wreszcie przeprowadzić rozdział Kościoła od państwa, które ma być poddane starszym i mądrzejszym.

Ciekawe, że nikt nie bierze w ogóle pod uwagę jeszcze jednej możliwości, a mianowicie, że Sąd Najwyższy orzeknie, iż wybory były nieważne. A może tak orzec, bo wpłynęło tam grubo ponad tysiąc protestów wyborczych w sprawie wyborów do Sejmu i Senatu, a drugie tyle – w sprawie referendum – ale o te mniejsza – a do końca ubiegłego tygodnia SN nie rozpoznał jeszcze ani jednego, jakby na coś czekał. I znowu – jako że z obfitości serca usta mówią – musimy zwrócić uwagę na reakcję Judenratu, który niepokoi się działaniami pana prezydenta Dudy, który właśnie zaproponował zmianę regulaminu SN polegającą na tym, by nie 2/3, a tylko połowa składu SN mogła przeforsować uchwałę pełnego składu SN lub uchwałę połączonych izb. Ta zmiana regulaminu – jak podają media związane z Judenratem – miała być po to, by można było uchylić uchwałę SN z 2020 r. o nielegalności „nowej” KRS i rekomendowanych przez nią tzw. „neo-sędziów”. Judenrat bowiem uznaje tylko tych sędziów, którzy albo samego jeszcze znali Stalina, albo przynajmniej – generała Kiszczaka, a w ostateczności – generał Marka Dukaczewskiego. Jak który nie znał nikogo z tych osób, orzekać w Sądzie Najwyższym, podobnie jak w żadnym innym – nie powinien. Taki jest rozkaz. Toteż kiedy ta zmiana regulaminu miała zostać poddana pod obrady Kolegium SN, które jednak się nie odbyło, bo… zabrakło quorum. „Starzy” sędziowie, co to samego jeszcze znali… – i tak dalej – odmówili udziału w posiedzeniu Kolegium pod pretekstem, że zostało ono zwołane w trybie nagłym. Słowem – jak mawiali starożytni Rzymianie, na których obecni Żymianie najwyraźniej się wzorują – cunctando rem restituere, to znaczy – ratować sytuację odwlekaniem. Ciekaw jestem, co na to stare kiejkuty; jeśli na tym etapie akurat służą niemieckiej BND, to z pewnością za pośrednictwem oficerów prowadzących spowodują, iż Sąd Najwyższy zostanie sparaliżowany, podobnie jak wcześniej – Trybunał Konstytucyjny. Okazuje się, że taktyka zastosowana wobec Polski przez Prusy w wieku XVIII, znakomicie sprawdza się również w wieku XXI, między innymi dlatego, że – wbrew nadziejom naiwnego pana prof. Adama Strzembosza – środowisko sędziowskie nie tylko się nie „oczyściło” z agentury, ale nawet dodatkowo sfajdało nie tylko z WSI, ale i w ramach prowadzonej przez ABW operacji „Temida”, której celem był werbunek „nowej” agentury w tym środowisku.

Jak widzimy, trwa walka buldogów pod dywanem, a stawką są nie tylko rządy w naszym bantustanie, ale również – czy przebudowa Unii Europejskiej w IV Rzeszę będzie trwała długo, czy krócej. Niemcy chciałyby, by to przepoczwarzanie trwało jak najkrócej to znaczy – najpóźniej do wyborów prezydenckich w USA, a w ostateczności – do stycznia 2025 roku, kiedy to nowy amerykański prezydent obejmie władzę. Rzecz w tym, że prezydent Józio Biden w marcu pozwolił kanclerzowi Scholzowi, by Niemcy urządzały Europę po swojemu, ale jeśli w listopadzie 2024 roku prezydentem zostanie kto inny, ot na przykład – pani Nikki Haley, z hinduskimi korzeniami, to lepiej będzie, kiedy fakty dokonane zostaną dokonane wcześniej. W tym celu na pozycji lidera sceny politycznej w naszym bantustanie powinna zostać dokonana podmianka, by proces przepoczwarzania przebiegał bez zakłóceń. Te zakłócenia by go nie zahamowały, bo wiadomo, że w tych sprawach Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński zawsze szedł ręka w rękę ze znienawidzonym Donaldem Tuskiem, ale gwoli uwodzenia swoich wyznawców uprawiałby tromtandracką, patriotyczną retorykę na którą teraz nie ma ani czasu ani zapotrzebowania. Co innego demonstracje. 11 listopada w Warszawie mają się odbyć chyba aż trzy „Marsze Niepodległości” nie mówiąc o nabożeństwie w tej intencji – ale to zrozumiałe w sytuacji, gdy Niemcy resztki niepodległości właśnie chcą zlikwidować, ale Marsze im w tym nie przeszkadzają. Już w XVIII wieku ruski ambasador Stackelberg raportował Katarzynie, że wolność polska manifestuje się w sferze imaginacji, przyzwyczajając naród do kultu działań pozornych. I tak już zostało – o czym się właśnie przekonujemy.

Tymczasem kiedy bezcenny Izrael deklaruje iż bezterminowo „przejmuje odpowiedzialność” za Strefę Gazy – co w pokojowej nowomowie oznacza starą, poczciwą aneksję – a stojące na nieubłaganym gruncie zasady samostanowienia narodów, miłujące pokój państwa ze Stanami Zjednoczonymi na czele, stoją na świecy, pilnując, żeby nikt mu w ostatecznym rozwiązaniu kwestii palestyńskiej nie przeszkadzał, amerykańskie media puszczają bąki, że ukraiński prezydent Zełeński „do końca roku” musi zacząć dogadywać się z Putinem. Jak już wielokrotnie pisałem, również Partia Demokratyczna w USA, mając świadomość, że ukraińska awantura może zdominować kampanię wyborczą, zawczasu przygotowała sobie preteksty, by Ukraińców zmłotować, m.in. w postaci ultimatum, by prezydent Zełeński w ciągu 18 miesięcy poddał Ukrainę kuracji przeczyszczającej z korupcji – bo jak nie, to koniec wspierania. Tymczasem taka kuracja przeczyszczająca jest znacznie trudniejsza od oczyszczenia stajni Augiasza i nawet zakochana w prezydencie Zełeńskim pani Urszula von der Layen wprawdzie go komplementuje, ale ostrożnie – że na tej drodze „robi postępy”. Może i robi – ale czy zdąży? Tego nikt nie wie łącznie z nim samym. Toteż prezydent Zełeński energicznie dementuje doniesienia amerykańskich mediów, twierdząc że „nikt” nie wywiera na niego nacisków, by rozpoczął kapitulacyjne negocjacje z Putinem – ale co ma mówić?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Rekordowa liczba zakażeń wirusem HIV w Polsce. Coraz więcej przypadków kiły i rzeżączki. Czemu??

Rekordowa liczba zakażeń wirusem HIV w Polsce. Coraz więcej przypadków kiły i rzeżączki.

Paula Nowak 10 listopada 2023, zdrowie.dziennik

Rekordowy wzrost zakażeń wirusem HIV w Polsce. Co jest przyczyną?

W Polsce odnotowano rekordowy wzrost zakażeń wirusem HIV. Jak informuje Zakład Epidemiologii Chorób Zakaźnych i Nadzoru NIZP PZH, w Polsce do końca października 2023 roku stwierdzono więcej przypadków zakażenia wirusem HIV niż łącznie w całym 2022 roku.

Jak informuje Zakład Epidemiologii Chorób Zakaźnych i Nadzoru PZH w okresie od 1 stycznia 2023 do 31 października 2023 roku wykryto w Polsce 2509 nowych zakażeń HIV.

Dla porównania, do końca października 2022 roku w Polsce stwierdzono – w analogicznym okresie od stycznia do października 2022 roku – 1923 przypadków zakażeń wirusem HIV. Jest to o 600 mniej niż obecnie. W rezultacie, Polska może stać się krajem o rosnącym współczynniku chorobowości (tzw. prewalencji) związanym z wirusem HIV.

Rośnie liczba przypadków kiły i rzeżączki

Zwiększyła się także – w stosunku rok do roku – zapadalność na inne choroby przenoszone głównie drogą płciową. Zakład Epidemiologii Chorób Zakaźnych i Nadzoru NIZP PZH odnotował dwukrotny wzrost liczby wykrytych przypadków kiły (1552 w stosunku do 757 takich przypadków od stycznia do końca października ub.r.) i prawie trzykrotny wzrost liczby wykrytych przypadków rzeżączki (1177 w stosunku do 405 takich przypadków od stycznia do końca października ub.r.).

W Polsce wciąż umierają pacjenci na AIDS, a liczba nosicieli HIV stale rośnie

Wrasta także liczba zakażonych wirusem zapalenia wątroby typu C – 2734 takie przypadki względem 1919 przypadków stwierdzonych od stycznia do końca października ub.r.

Dlaczego rośnie liczba zakażeń chorobami wenerycznymi?

W opinii specjalistów Zakładu Epidemiologii Chorób Zakaźnych i Nadzoru NIZP PZH do systematycznego wzrostu liczby zakażeń chorobami wenerycznymi mogą przyczyniać się takie czynniki jak niska świadomość społeczna dotycząca zakaźności chorobami wenerycznymi (w tym braki w edukacji), stosunkowo rzadkie wykonywanie testów na HIV i innych badań w polskim społeczeństwie oraz słaba dostępność badań w kierunku kiły, rzeżączki i innych badań wenerologicznych na poziomie miast powiatowych.

======================

MD: A o pielęgnowaniu pornografii, o namolnej propagandzie zboczeń, promocji pedałów, czy zmian „partnerów”, nawet o milczeniu biskupów i księży – nie piszecie…

11 listopada. Jakie święto – taka niepodległość?

Jerzy Wolak: 11 listopada. Jakie święto – taka niepodległość?

https://pch24.pl/jerzy-wolak-11-listopada-jakie-swieto-taka-niepodleglosc/

Niepodległość jest rzeczą wielką i wspaniałą. Należy się nią cieszyć i celebrować ją. Ale mądrze. Niestety świętowanie przez Polaków rocznicy odzyskania niepodległości w dniu 11 listopada jest pozbawione głębszego sensu i wszelkiej historycznej podstawy.

Narodowe Święto Niepodległości Rzeczypospolitej wisi w próżni – nie wyznacza go data proklamacji żadnego oficjalnego dokumentu czy też orędzia. Nie wyznacza go data żadnego przełomowego wydarzenia. Bo też w istocie 11 listopada nic się nie wydarzyło – jak historia Polski długa i bogata.

No chyba, że wspaniałe zwycięstwo odniesione przez wojska polskie pod wodzą hetmana wielkiego koronnego Jana Sobieskiego nad Turkami pod Chocimiem. Ale to było w roku 1673 – sto lat przed pierwszym rozbiorem Rzeczypospolitej, więc choć okazja zacna, za nic nie pasuje do kontekstu.

Podobnie nie pasuje doń Dzień Świętego Marcina, czyli przypadające w Kościele katolickim na 11 listopada wspomnienie niezwykle na ziemiach polskich popularnego Marcina z Tours.

Wszakże znacznie bliżej Tours leży Las Compiègne, pośrodku którego w specjalnym wagonie kolejowym właśnie 11 listopada 1918 roku podpisano rozejm kończący czteroletnie zmagania Wielkiej Wojny. A to już znacznie bardziej pasuje do kontekstu. Ale nie polskiego. Dla Zachodu, owszem, jedenasty dzień listopada stanowi pamiątkę ze wszech miar ważną, w dziejach Polski jednak marginalną.

Cóż się bowiem wydarzyło 11 listopada 1918 roku w Polsce? Rada Regencyjna w Warszawie przekazała przybyłemu dzień wcześniej z Berlina Józefowi Piłsudskiemu zwierzchnictwo i naczelne dowództwo nad Wojskiem Polskim. Czy to jednak słuszny powód, aby dzień ów czcić jako pamiątkę odzyskania niepodległości? Żadną miarą! Machina naszej niepodległości pracowała już bowiem od ponad miesiąca. Józef Piłsudski przyszedł na gotowe. 10 listopada 1918 roku przyjechał niemieckim pociągiem do Polski już niepodległej.

Prawdziwa data i prawdziwy sprawca

Kiedy zatem powinniśmy świętować odzyskanie niepodległości po wieku rozbiorów? Siódmego dnia października. Tego dnia bowiem została publicznie ogłoszona deklaracja niepodległości Rzeczypospolitej. Proklamowała ją najwyższa legalna polska władza – Rada Regencyjna Królestwa Polskiego – 7 października 1918 roku.

W odezwie do narodu polskiego wydanej tegoż dnia przez Radę Regencyjną czytamy:

Polacy! Obecnie już losy nasze w znacznej mierze w naszych spoczywają rękach. Okażmy się godnymi tych potężnych nadziei, które z górą przez wiek żywili wśród ucisku i niedoli ojcowie nasi. Niech zamilknie wszystko, co nas wzajemnie dzielić może, a niech zabrzmi jeden wielki głos: Polska zjednoczona niepodległa!”

Niestety, w świadomości współczesnych Polaków, karmionych maksymalnie uproszczoną legendą, Rada Regencyjna Królestwa Polskiego – czynnik kluczowy w procesie odzyskiwania niepodległości przez Polaków po stu dwudziestu trzech latach rozbiorów – praktycznie nie istnieje. Niesłuszne to i niesprawiedliwe. Była ona bowiem pierwszym organem władzy odrodzonej Rzeczypospolitej.

Niektórzy to jednak kwestionują, by – co niezmiernie ciekawe – niemal na tym samym oddechu pochwalać oddanie przez nią władzy w ręce Józefa Piłsudskiego. I w najmniejszym nawet stopniu nie poczuwają się do niekonsekwencji. Bo skoro Rada miałaby być nielegalna, to władza przekazana brygadierowi nie była warta funta kłaków…

Inni deprecjonują Radę Regencyjną jako instytucję powstałą z nadania zaborcy i okupanta. To równie niegodziwe. Czyż bowiem wszyscy patrioci polscy owego czasu nie wiązali nadziei z jedną bądź drugą stroną „wojny powszechnej za wolność ludów”? Czy Roman Dmowski i Komitet Narodowy Polski nie postawili w tej rozgrywce na Rosję, a Józef Piłsudski i Związek Walki Czynnej – na Austro-Węgry i Niemcy? A że w odpowiednim momencie uwolnili się od zaborczej kurateli, by prowadzić samodzielną politykę? To samo przecież uczyniła Rada Regencyjna. I to z rewolucyjną wręcz jak na konserwatystów szybkością.

Kiedy 5 października 1918 roku kanclerz Cesarstwa Niemieckiego Maksymilian Badeński zwrócił się do prezydenta Stanów Zjednoczonych Thomasa Woodrowa Wilsona z ofertą rokowań pokojowych na podstawie czternasto-punktowego amerykańskiego orędzia ogłoszonego w styczniu tego samego roku, trzeźwi polscy dyplomaci natychmiast dostrzegli w tym nieomylny sygnał, iż Rzesza wojnę nieodwołalnie przegrała. A skoro jeszcze Niemcy się godzą, ba sami proponują, by negocjować zakończenie konfliktu na podstawie dokumentu, którego trzynasty paragraf wyraźnie oznajmia, iż „powinno zostać utworzone niepodległe państwo polskie”, to nie ma na co czekać, tylko ogłosić niepodległość państwa polskiego.

I to właśnie uczynili – całkowicie ignorując status quo, czyli fakt urzędowania w Warszawie niemieckiego generalnego gubernatora Hansa Hartwiga von Beselera oraz zajmowania większości terytorium Królestwa Polskiego przez żołnierzy w pikielhaubach oraz sprzymierzonych z nimi c.k. dezerterów. W oparciu o postulat amerykańskiego prezydenta, iż „powinno zostać utworzone niepodległe państwo polskie na terytoriach zamieszkanych przez ludność bezsprzecznie polską, z wolnym dostępem do morza, a niepodległość polityczna i gospodarcza oraz integralność terytoriów tego państwa powinna być zagwarantowana przez konwencję międzynarodową”, obwieścili Polsce i światu, że „wielka godzina, na którą cały naród polski czekał z upragnieniem, już wybija. Zbliża się pokój, a wraz z nim ziszczenie nigdy nieprzedawnionych dążeń narodu polskiego do zupełnej niepodległości. W tej godzinie wola narodu polskiego jest jasna, stanowcza i jednomyślna”.

Stało się to zaledwie dwa dni po nocie niemieckiego kanclerza – 7 października 1918 roku, i ten właśnie dzień powinien pozostać na wieczną rzeczy pamiątkę Narodowym Dniem Niepodległości.

Sprytne przejęcie narodowych dziejów

Ale nim nie jest. Dlaczego? Za sprawą wiernych akolitów Józefa Piłsudskiego uzurpujących sobie monopol na historię Polski. W ich narracji wszystko, do czego nie przyłożył ręki Brygadier-Marszałek-Wódz, nie miało dla naszych narodowych dziejów żadnego znaczenia – jakby zupełnie nie zaistniało. Więc po co o tym wspominać, po co to pamiętać?

Stąd data odzyskania niepodległości – 11 listopada – dzień, w którym Rada Regencyjna mianowała Komendanta głównodowodzącym Wojska Polskiego, od czego – w ich optyce – rozpoczęło się dzieło odbudowy polskiej państwowości. Józef Piłsudski przybył, zobaczył, zwyciężył – uniósł ręce nad Polską zupełnie jak Mojżesz podczas starcia Izraelitów z Amalekitami pod Refidim i dalsze wypadki dziejowe potoczyły się zgodnie z jego politycznym geniuszem.

A że akurat tego samego dnia podpisano rozejm na froncie zachodnim, co przyjęło się uznawać za datę zakończenia pierwszej wojny światowej, to tym lepiej, bo można było wątpliwej wagi wydarzenie lokalne podeprzeć faktem o niepodważalnym znaczeniu globalnym, i na takim pomyślnym splocie budować legendę.

A Polacy – naród na wskroś romantyczny – legendy nad wyraz lubią i przedkładają je ponad rzeczywistość. Niespecjalnie do nich przemawia konstatacja Józefa Mackiewicza, że „tylko prawda jest ciekawa”. Polacy preferują raczej dobrze wysmażoną propagandę, zwłaszcza obficie podlaną sosem poezji – menu w sam raz na wieczornice, apele, akademie. To w istotnej części efekt romantyczno-lewoskrętnej edukacji całych pokoleń Polaków – czy można się więc dziwić ich naturalnej, wręcz instynktownej skłonności ku lewicowym narracjom, schematom i stereotypom?

Stateczni, roztropni realiści

Tymczasem – co warto sobie uzmysłowić i zapamiętać – niepodległość Polski proklamowali konserwatyści.

To także bywa dziś cierniem w oku wielu historyków. A jednak właśnie fakt, iż Radę tworzyli polityczni realiści o światopoglądzie zachowawczo-monarchistycznym, przesądzał o jej powadze, stateczności, rzetelności i ostatecznie – skuteczności. Rada Regencyjna stanowiła prawdziwy przekrój elity społeczno-polityczno-duchowej ówczesnej Rzeczypospolitej.

Oto książę Zdzisław Lubomirski – filantrop i promotor edukacji, prezydent Warszawy i działacz samorządowy; oto Józef Ostrowski – ziemianin i prawnik, prezes konserwatywnego Stronnictwa Polityki Realnej; oto wreszcie Aleksander Kakowski – arcybiskup metropolita warszawski, czyli prymas Królestwa Polskiego. Zwłaszcza obecność tego ostatniego w Radzie Regencyjnej, powołanej wszak – jak sama nazwa wskazuje – w celu sprawowania władzy w imieniu monarchy pod jego nieobecność, wpisuje się w odwieczną tradycję ustrojową Rzeczypospolitej, zgodnie z którą w czasie bezkrólewia funkcje monarsze sprawował prymas Polski.

Jako ludzie poważni, stateczni i cnotliwi, regenci nie ograniczyli się do pustego frazesu, lecz od razu zaczęli przekuwać deklarację w czyn. Już zresztą wcześniej – przez niemal równy rok działalności – Rada Regencyjna krok po kroku poszerzała przestrzeń suwerenności, kładąc trwałe podwaliny porządku polityczno-społecznego odrodzonego państwa polskiego. Zorganizowała i rozbudowała administrację państwową, utworzyła zalążek polskiej dyplomacji, rozwijała polskie szkolnictwo i sądownictwo oraz – last but not least – zbudowała polskie siły zbrojne. Ówcześni Polacy ze wszystkich zaborów (z wyjątkiem, jak zwykle, lewaków) postrzegali Radę jako prawowitą władzę Polski, której powrót na mapy świata już od wiosny 1918 roku wręcz „czuło się w kościach”. Dowodzi tego choćby decyzja sztabu I Korpusu Polskiego w Rosji o uznaniu zwierzchnictwa Rady Regencyjnej.

Ówczesnym Polakom ani przez myśl nie przeszło kwestionować uprawnienia regentów do ogłoszenia niepodległości. Na manifest Rady zareagowali zachwytem przechodzącym w upojenie.

„Wczoraj od południa Warszawa zmieniła oblicze” – czytamy w „Kurierze Porannym” z 8 października – „zmieniła je nagle, jak za uderzeniem pioruna. Bo, zaiste, uderzył piorun! (…) Piorun błogosławiony! (…) Chwila uroczysta, godzina wielkiego cudu: zrasta się w jedno ciało rozcięty po trzykroć narodowy organizm. (…) Zwracają nam dzieje to, co nam odjęły”.

„Czy to prawda? Czy to być może?” – zanotowała w dzienniku tego samego dnia znana lwowska nauczycielka, uczestniczka powstania styczniowego, Zofia Romanowiczówna. – „Mówią mi, że powiedziano przed godziną, że Polska ogłoszona wolną i niepodległą, cała, od morza do morza! Ach! Nie mam słów na to, co się dzieje w mojej duszy”.

„Żyjemy w baśni, w najprzecudniejszej baśni” – entuzjazmowała się Maria Dąbrowska. – „Zdaje mi się, że nie jesteśmy dość wielcy, aby czuć się dostatecznie szczęśliwi. Nie jesteśmy dość dobrzy, aby być godni”.

A 14 października „Przegląd Poranny” doniósł, że „zgromadzeni w liczbie około dwóch tysięcy w Alei Jerozolimskiej oficerowie i żołnierze korpusu Dowbora-Muśnickiego przemaszerowali plutonami z orkiestrą na czele przez Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście do Zamku Królewskiego”.

Dwa dni wcześniej Rada Regencyjna przejęła od Niemców władzę zwierzchnią nad wojskiem i ustanowiła dlań polską rotę przysięgi; tydzień później przyjmie dymisję niemieckiego wodza naczelnego polskiej siły zbrojnej, by po kolejnym tygodniu mianować szefem sztabu generalnego Wojska Polskiego generała Tadeusza Rozwadowskiego.

Nie dość jednak na tym. Deklaracja niepodległości zainicjowała nie tylko ruchy administracyjno-gabinetowe, ale też popchnęła do działania zwolenników akcji bezpośredniej. 31 października w Krakowie rozpoczęło się rozbrajanie żołnierzy armii zaborczych. „Było około 11.30, gdy odwach objęli pierwsi żołnierze wolnej Polski. (…) Entuzjazm był nie do opisania” – wspominał kapitan Antoni Stawarz.

Sprawa polska nabrała ogromnego przyspieszenia.

Gwałtowny skręt w lewo

W takiej to sytuacji 10 listopada przybył do Warszawy specjalnym pociągiem z Berlina, czyli w iście niemieckim stylu wypróbowanym na Leninie, Józef Piłsudski.

I dalsze wypadki potoczyły się w zupełnie niewytłumaczalny sposób. Rada Regencyjna bowiem z miejsca postanowiła się rozwiązać, by – jak zapisano w dekrecie z 11 listopada – „wobec grożącego niebezpieczeństwa zewnętrznego i wewnętrznego dla ujednostajnienia wszystkich zarządzeń wojskowych i utrzymania porządku w kraju” przekazać władzę wojskową i naczelne dowództwo wojsk polskich brygadierowi Józefowi Piłsudskiemu. Dlaczego to uczynili?

Czyżby faktycznie – jak głoszą podręczniki do historii – przestraszyli się ulicy? Listopad 1918 roku przyniósł bowiem ogromną aktywizację lewicy. Polonia Restituta od samego urodzenia (można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że w ostatnim stadium prenatalnym) wybrała kurs na lewo. Czy zresztą można się temu dziwić? Przez cały miniony wiek „duch demokratyzmu równającym pługiem orał społeczną glebę” – jak to z poetyckim polotem określiła Eliza Orzeszkowa. Wobec załamania dotychczasowego porządku jak grzyby po deszczu wyrastały na prowincji pół-bolszewickie gremia roszczące sobie prawo do sprawowania władzy na polskiej ziemi: Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej Daszyńskiego, Republika Tarnobrzeska, Polska Komisja Likwidacyjna Witosa. Rzut oka na ich programy do dziś jeży włosy na głowie…

A jednak to nie do końca z obawy wyniknęło przekazanie władzy przez Radę Regencyjną Józefowi Piłsudskiemu. Ani też z bezradności – wbrew temu, co wywnioskował z rozmowy z księciem Zdzisławem Lubomirskim w roku 1919 Hipolit Korwin-Milewski, mianowicie, iż „jeśli ten niepozbawiony energii mąż stanu w chwili runięcia potęgi niemieckiej znalazł się zupełnie bezbronnym wobec agitacji ulicznej, zakusów PPS, machinacji Daszyńskiego w Krakowie i Lublinie, to dlatego, że nie skorzystał w ostatnich miesiącach z osłabienia łapy niemieckiej, żeby sobie zorganizować zawczasu, czy to przez porozumienie z Dowbór-Muśnickim, czy przez urządzenie w Warszawie i w głównych miastach z elementów umiarkowanych rodzaju milicji, swoją własną siłę zbrojną”.

W pułapce przesądów

Szkopuł wydaje się tkwić gdzie indziej. Oto bowiem z jednej strony regenci za wszelką cenę pragnęli zapobiec wewnętrznemu konfliktowi w łonie młodego państwa, z drugiej jednak, polskie ziemiaństwo i arystokracja przez cały XIX wiek spędzony na walce i konspiracji, w rewolucyjnym ferworze i duchu „postępu”, mocno poczerwieniały. U początku XX stulecia naturalne elity społeczne Rzeczypospolitej podświadomie wierzyły w słuszność demokratyzacji świata – stąd chociażby zawarty w samej deklaracji niepodległości z 7 października dezyderat wypracowania porządku polityczno-prawnego opartego „na szerokich zasadach demokratycznych”.

Kłopotu mógł za to nastręczać transfer kompetencji – i tu, jak się wydaje, starzy konserwatyści wpadli w pułapkę przesądów światopoglądowych własnej sfery. Demokratyzacja, owszem, jak najbardziej, ale przecież nie w wykonaniu post-pańszczyźnianych chłopów czy łyczków z endecji. Z ulgą więc, ba, z przyjemnością powitali przedstawiciela starej, dobrej, szlacheckiej rodziny o irredentystycznych tradycjach, aby zgodnie z zaleceniem markiza Juana Donoso Cortésa (znanego w Polsce, bo tłumaczonego na łamach rodzimej prasy konserwatywnej) w obliczu dyktatury sztyletu zgodzić się na dyktaturę szabli.

No bo czym innym wytłumaczyć skwapliwość, z jaką złożyli losy zmartwychwstałej ojczyzny w rękach socjalisty-eksterrorysty? De facto, acz chyba nieświadomie, traktując go jak króla. Problem w tym, że Józef Piłsudski wcale nie chciał być królem. Ani nawet zachowywać się jak król. On wolał być carem…

Obchodzenie świąt bez treści, celebrowanie „pustych” rocznic, fetowanie okazji bez pokrycia wskazuje, że zainteresowanym nimi nie chodzi o upamiętnienie konkretnego wydarzenia – co ma naród wiązać z jego przeszłością i dawać mu naukę na przyszłość – tylko o samo świętowanie, czyli zwykłą, pospolitą fiestę. To zaś wzbudza przerażające podejrzenie, że treść niepodległości i prawda na jej temat jest Polakom w zasadzie obojętna, byle tylko istniała okazja do świętowania. Zaprawdę, koszmarna to hipoteza, choć sensownie wyjaśnia, dlaczego ta nasza niepodległość jest taka marna i powierzchowna…

7 października 1918 roku Rada Regencyjna Królestwa Polskiego ogłosiła niepodległość. Nie 11 listopada.

7 października 1918 roku Rada Regencyjna Królestwa Polskiego ogłosiła niepodległość. To nie 11 listopada. Prawdziwa data odzyskania niepodległości jest inna. „Jesteście państwo okłamywani od początku”

nie-11-listopada-prawdziwa-data-odzyskania-niepodleglosci

Dziś 11 października obchodzone jest w Polsce Narodowe Święto Niepodległości. Jednak prawdziwa rocznica odzyskania niepodległości przez Polskę przypada w innym dniu. Z tej okazji przypominamy, co o wydarzeniach sprzed 105-ciu lat mówili publicyści „Najwyższego Czas-u!” Stanisław Michalkiewicz oraz Janusz Korwin-Mikke.

To właśnie 7 października 1918 roku Rada Regencyjna przejęła zwierzchność nad wojskiem polskim i rozpoczęła proces przejmowania władzy i formowania państwa polskiego.

Stanisław Michalkiewicz podkreślał, że „11 listopada właściwie nic takiego się nie stało, żadna niepodległość nie została wówczas proklamowana″. – Niepodległość Polski po 123 latach niewoli została proklamowana 7 października przez Radę Regencyjną na wieść o tym, że Niemcy próbują utworzyć niepodległą Ukrainę, do której chcieliby inkorporować Lwów – mówił publicysta.

Rada Regencyjna uznała, że to zagraża żywotnym interesom państwa Polskiego i w związku z tym 7 października 1918 roku proklamowała niepodległość Polski.

11 listopada Rada Regencyjna przekazała Piłsudskiemu władzę. Czyli co dokładnie? Przekazała mu zorganizowane wcześniej państwo wyjaśnił Michalkiewicz.

Dopiero 16 listopada 1918 roku Piłsudski notyfikował powstanie państwa Polskiego opartego na podstawach demokratycznych. (…) Z tego wynika, że proces odzyskiwania przez Polskę niepodległości był rozciągnięty w czasie – dodawał.

Janusz Korwin-Mikke podkreślił, iż „jesteście państwo okłamywani od początku, 11 listopada nie jest żadną rocznicą odzyskania niepodległości″. – 11 listopada nastąpiło jedynie przekazanie władzy przez Radę Regencyjną towarzyszowi Ziukowi z partii socjalistycznej, czyli Piłsudskiemu – mówił polityk.

7 października Rada Regencyjna zadekretowała oderwanie się od mocarstw centralnych i tę rocznicę świętujemy, a nie rocznicę przekazania władzy socjaliście (…), niestety takie były wówczas nastroje społeczne, że Rada Regencyjna uznała, że lepiej przekazać władzę Piłsudskiemu, niż żeby miał być rząd lubelski złożony z komunistów – przypominał Korwin-Mikke.

11 listopada jako data odzyskania niepodległości został ogłoszony dopiero w 1937 roku i tylko dwa razy był obchodzony przed wojną. Rząd londyński zakazał obchodzenia tego (…) Chodzi o zamanifestowanie, że 7 października nastąpiło odzyskanie niepodległości, a 11 listopada władzę przejęli socjaliści, którzy potem gnębili Polskę podatkami i doprowadzili do klęski. 11 listopada to jest rocznica klęski – wyjaśnił.

=============================

W odezwie do narodu polskiego wydanej tegoż dnia przez Radę Regencyjną czytamy:

„Polacy! Obecnie już losy nasze w znacznej mierze w naszych spoczywają rękach. Okażmy się godnymi tych potężnych nadziei, które z górą przez wiek żywili wśród ucisku i niedoli ojcowie nasi. Niech zamilknie wszystko, co nas wzajemnie dzielić może, a niech zabrzmi jeden wielki głos: Polska zjednoczona niepodległa!”

=============================

Mail:

A rząd PPS w Lublinie został powołany 7 listopada. Daszyński i spóła od początku byli bardzo zdeterminowani. Gotowi do konfrontacji zbrojnej. Tej udało im się jednak uniknąć gdyż oddziały wierne Radzie Regencyjnej nie chciały prowadzić bratobójczych walk.

„Polexit. Nie dla eurokołchozu” „Stop ukrainizacji Polski”, „Stop Usraelizacji polskiej racji stanu”.

Marsz Niepodległości. Braun: „W paru sprawach trzeba się ogarnąć” [VIDEO]

11.11.2023 Autor:MM marsz-niepodleglosci-braun

Grzegorz Braun. Ewa Zajączkowska-Hernik. Marsz Niepodległości 2023. Rondo Dmowskiego. Warszawa. Konfederacja
Grzegorz Braun i Ewa Zajączkowska-Hernik. / Foto: screen YouTube/Konfederacja

Podczas tegorocznego Marszu Niepodległości z politykami Konfederacji rozmawiała Ewa Zajączkowska-Hernik. Wśród nich znalazł się Grzegorz Braun.

Oficjalnie Marsz Niepodległości rozpoczął się o godz. 14-tej. Na początku odmawiano różaniec. Manifestacja z ronda Dmowskiego wyruszyła niespełna godzinę później. Tegoroczny przemarsz idzie pod hasłem „Jeszcze Polska nie zginęła”.

– „Jeszcze Polska nie zginęła” – to jest teza, śmiała teza, zważywszy na trudne okoliczności. No a my wyciągamy polityczne wnioski. Jeśli chcemy, żeby rzeczywiście nie zginęła, no to w paru sprawach trzeba się ogarnąć i dlatego Korona – Konfederacja Korony Polskiej – maszeruje tutaj dzisiaj z kilkoma banerami, które dają nasz przekaz – zaznaczył Grzegorz Braun.

– Widzę tutaj jeszcze ruszający właśnie z Ronda Dmowskiego nasz baner „Polexit. Nie dla eurokołchozu”, widzę tam dalej baner „Stop ukrainizacji Polski”, a za chwilę rozwinie się w poprzek ulicy baner z napisem „Stop Usraelizacji polskiej racji stanu”. To nie nasze wojny. Nie chcemy, by Polacy byli żyrantami ludobójstwa, które w tej chwili dokonuje się w państwie położonym w Palestynie. Nie chcemy, żeby Polacy byli obywatelami drugiej albo i trzeciej kategorii we własnym kraju – wskazywał poseł.

– Doniesienia z granicy, Protest kierowców. I po której stronie staje Policja Rzeczpospolitej Polskiej? Staje po stronie interesów ukraińskich. Tak być nie może. To jest piękna impreza, ale przed nami bardzo wiele wyzwań, bardzo wiele zadań do wykonania, które, myślę, podejmujemy z początkiem tej X już kadencji Sejmu, a II z udziałem Konfederacji – dodał.

– Co takiego się dzieje w Unii Europejskiej, że my musimy tej niepodległości bronić? – pytała Zajączkowska-Hernik.

– Myślę, że trzeba na to patrzeć szerzej. To jest szereg problemów, które dają się sprowadzić do kwestii wyprzedaży suwerenności – i na rzecz eurokołchozu, Unii Europejskiej, Rady Komisarzy Ludowych z Brukseli, i na rzecz obcych imperiów – podkreślił Braun.

– Usraelizacja polskiej racji stanu, czyli wyrzeczenie się własnych interesów, realizacja interesów imperium aktualnie przede wszystkim amerykańskiego. I to są powody, dla których Polacy tracą. Polacy ponoszą koszta amerykańskiej polityki na Ukrainie, a za chwilę będziemy ponosić koszta amerykańskiej polityki na Bliskim Wschodzie. Jeżeli ruszy stamtąd fala uchodźców, migracji znowu staniemy wobec wielkiego wyzwania, co przy aktualnym rozbrojeniu Wojska Polskiego na rzecz Ukrainy, co przy aktualnym braku asertywności władzy warszawskiej może skończyć się katastrofą – wskazał parlamentarzysta.

– I tylko Konfederacja – i Korona w Konfederacji – wypowiada się w tych sprawach jasno: Polexit, Stop ukrainizacji, Stop banderyzacji, stop realizacji interesów imperializmu – jaki by to nie był imperializm, potępienie ludobójstwa, niezależnie od tego, jaki jest kraj pochodzenia i narodowość ludobójców – wskazał Braun.

Ewa Zajączkowska-Hernik

Ukrainiec przesadził i został deportowany. Pierwszy taki przypadek.

Ukrainiec przesadził i został deportowany. Pierwszy taki przypadek w kraju

magnapolonia-ukrainiec-przesadzil

Policjanci z Wronek pracowali nad sprawą ukraińskiego dezertera, który dopuścił się licznych przestępstw i wykroczeń. Mężczyzna swoim zachowaniem stwarzał zagrożenie dla bezpieczeństwa i porządku publicznego. Dzięki współpracy służb, został deportowany.

Ukrainiec przesadził i został odesłany do swojego kraju. Z naszych informacji wynika, że to pierwszy taki przypadek w kraju.

W dniu 30 października policjanci otrzymali liczne zgłoszenia o pijanym dezerterze z Ukrainy, który miał zakrwawione ręce. Szedł ulicą Poznańską we Wronkach, zachowywał się wulgarnie i agresywnie oraz kopał w różne przedmioty.

Interweniujący policjanci ujęli go. Okazało się, iż był to 20-latek zamieszkujący na co dzień we Wronkach. Z dalszych policyjnych ustaleń w sprawie wynikało, iż przyczyną okaleczenia jego rąk było wybicie szyby w wynajmowanym przez niego mieszkaniu. Właściciel lokalu złożył zawiadomienie o przestępstwie. Okazało się też, że oprócz szyby, wcześniej mężczyzna uszkodził też rolety zewnętrzne.

Mężczyzna był znany miejscowym policjantom z wcześniejszych interwencji. Wielokrotnie był zatrzymywany w związku z popełnionymi przestępstwami dotyczącymi niszczenia mienia czy kradzieży o charakterze chuligańskim. Za nic miał polskie prawo.

Wobec 20-letniego dezertera policjanci podejmowali też interwencje w związku z popełnionymi wykroczeniami dotyczącymi jazdy samochodem w stanie po użyciu alkoholu, spożywania alkoholu w miejscach niedozwolonych, zakłóceniami spokoju i porządku publicznego oraz kradzieże sklepowe.

Z uwagi na notorycznie nieprzestrzeganie polskiego prawa, liczne interwencje wobec 20-latka, a także informacje, które policjanci otrzymywali od zaniepokojonych mieszkańców, a także lokalnej prasy, wronieccy funkcjonariusze rozpoczęli procedurę weryfikującą, czy wobec mężczyzny można sporządzić wniosek o zobowiązanie cudzoziemca do powrotu do swojego kraju.

Dzielnicowi wykonali wywiad środowiskowy, z którego wynikało, że mężczyzna nie miał dobrej opinii wśród lokalnej społeczności. Policjanci przeanalizowali też wszystkie prowadzone wobec niego postępowania.Funkcjonariusze stwierdzili, że zachowanie mężczyzny stwarzało realne zagrożenia bezpieczeństwa i porządku publicznego.

W końcu dezerter został zatrzymany, a Komendant Powiatowy Policji w Szamotułach skierował do Komendanta Straży Granicznej wniosek o wydanie decyzji o zobowiązaniu cudzoziemca do powrotu. Straż Graniczna przejęła obcokrajowca i po podjęciu decyzji, mężczyzna pod eskortą został przekazany służbom ze swojego kraju. Wobec mężczyzny orzeczony został zakaz ponownego wjazdu na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej i innych państw obszaru Schengen przez okres 5 lat.

NASZ KOMENTARZ: Miejmy nadzieję, że to nie odosobniony przypadek, ale raczej początek wydaleń dzikusów, który przyjechali do naszego kraju. Nie ma zgody na utrzymywanie przez Polaków ludzi, którzy nie szanują prawa i porządku.

Zima demograficzna zamieniła się w epokę lodowcową

w ostatnim czasie media regularnie przywołują dramatyczne dane dotyczące dzietności w Polsce. W zeszłym roku liczba urodzonych dzieci spadła do poziomu 300 000, co stanowiło wynik najniższy od zakończenia II wojny światowej. Nie oglądając się na rząd i polityczny kryzys, w Ordo Iuris od lat prowadzimy strategiczne prace badawcze i proponujemy konkretne rozwiązania w zakresie polityki rodzinnej.
Demograficzna zapaść dotyka całej Europy i wedle prognoz doprowadzi do spadku ludności poszczególnych państw nawet o 30% na przestrzeni dwóch pokoleń. Podczas otwarcia naszej przełomowej konferencji o kulturowej polityce rodzinnej, mec. Jerzy Kwaśniewski porównał groźbę wyludnienia do czasów średniowiecznej epidemii Czarnej Śmierci, z której nasza cywilizacja podnosiła się dwa wieki.
Coraz więcej ludzi i światowych przywódców dostrzega konieczność uznania demograficznego kryzysu za pierwszorzędne zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Prezydent Węgier – Katalin Novák – wskazała w jednym z wystąpień, że w „wielu krajach zima demograficzna zamieniła się w epokę lodowcową”. W podobnym tonie wypowiedziała się premier Włoch Georgia Meloni. Potrzebę promowania rodzicielstwa dostrzegają w swoim stylu także Amerykanie, którzy organizują konkurs piękności zamężnych kobiet Mrs. American Pageant. W tym roku zwyciężyła w nim matka siedmiorga dzieci – 33-letnia Hannah Neeleman.
Globalny charakter problemu nie może być jednak dla nas pocieszeniem. Tym bardziej, że jego skala w Polsce należy do największych na świecie.Co gorsza, rządy w Polsce obejmą wkrótce ludzie, dla których rozwiązaniem na kryzys demograficzny – skutkujący ruiną polskiego systemu emerytalnego – jest masowa migracja z obcych kulturowo państw Afryki i Azji. Gdy apele do młodych Polaków o odrzucenie własnego egoizmu i otwarcie się na życie rodzinne formułował minister edukacji, prof. Przemysław Czarnek lub przedstawiciele polskiego Episkopatu – liderzy dotychczasowej opozycji brutalnie ich krytykowali i wyśmiewali.
Niemal od początku istnienia Instytutu Ordo Iuris, nasi eksperci zajmują się poszukiwaniem odpowiedzi na pytania o przyczyny i rozwiązania problemu kryzysu dzietności. Do naszego raportu „Jakiej polityki rodzinnej potrzebuje Polska” wprost odwoływał się rząd w czasie wprowadzania najważniejszych instrumentów polityki rodzinnej w 2016 roku. Później część naszych pomysłów została uwzględniona w rządowej Strategii Demograficznej 2040, a część była realizowana pośrednio w takich programach jak chociażby Rodzinny Kapitał Opiekuńczy.
Od samego początku zwracamy jednak uwagę na to, że priorytetem skutecznej polityki prorodzinnej i prodemograficznej nie mogą być tylko programy nastawione na finansowe wsparcie rodzin z dziećmi. Gdyby przyczyna niskiej dzietności leżała głownie w przeszkodach zewnętrznych, takich jak zła sytuacja finansowa i niepewność sytuacji zawodowej, wówczas poprawa sytuacji ekonomicznej przekładałaby się na boom narodzin. Rzecz w tym, że ogólny poziom życia Polaków poprawia się, a dzietność – jak spadała, tak spada. Nie jest też lepiej w zamożniejszych krajach Europy.Chcąc podkreślić wagę polityki kulturowej, która afirmuje rodzicielstwo, 30 września zorganizowaliśmy w Warszawie międzynarodową konferencję naukową na ten temat.Wybitni, światowi naukowcy oraz przedstawiciele think-tanków z Polski, Węgier, Wielkiej Brytanii i USA prezentowali swe badania oraz dyskutowali na temat kulturowego tła kryzysu demograficznego w świecie zachodnim.
Wnioski są jednoznaczne: dobra polityka prorodzinna musi być promocją małżeństwa i rodzicielstwa. Kluczem do jej sukcesu jest nieustanne przekonywanie, że małżeństwo i rodzina pozytywnie wpływają na całe życie człowieka. Obecnie pracujemy nad publikacją pokonferencyjną. Pokażemy w niej główne kulturowe przeszkody w wyjściu z demograficznej zapaści i wskażemy sprawdzone metody promocji rodziny i rodzicielstwa.W ten sposób wzmacniamy opór wobec całego nurtu zniechęcania Polaków do posiadania dzieci, którego promotorami były przez lata tak publiczne jak i prywatne media. W połowie września czytelnicy portalu Gazety Wyborczej mogli przeczytać artykuł, w którym pisano o „tysiącu powodów, żeby nie mieć dzieci”. Portal Wysokie Obcasy pod koniec sierpnia twierdził, że „bezdzietni z wyboru nie czują pustki” a także kreował obraz macierzyństwa jako „przekleństwa”. 
Niewiele w tyle pozostawały media publiczne, które często epatowały w swoich filmach i serialach rozwodami i promocją konsumpcyjnego stylu życia. Odpowiedzią na tę propagandę egoizmu musi być nasza aktywność – konkretne twarde argumenty i skuteczne metody odnowy kultury rodzinnej i dzietności.
Poszukując odpowiedzi na pytanie o skuteczne remedium na postępujący kryzys dzietności, analizujemy także politykę prorodzinną państw, które radzą sobie lepiej od nas. Obecnie eksperci Ordo Iuris analizują politykę prorodzinną Węgier. Przyglądamy się przy tym nie tylko zastosowanym nad Dunajem instrumentom polityki ekonomicznej, ale również kulturowej. Efektem naszych prac będzie raport, który opublikujemy jeszcze w tym roku.
Jako odpowiedzialny ośrodek strategiczny, nie możemy pozwolić, by zmiana rządu i ofensywa radykalnej lewicy zatopiła nas w działaniach reaktywnych i obronnych. Część naszych sił wciąż musimy – nawet bardziej zdecydowanie niż w przeszłości – poświęcać na strategiczny namysł i przygotowywanie odpowiedzi na największe zagrożenia dla naszej Ojczyzny. Przemyślana polityka demograficzna, uwzględniająca kulturowe czynniki wpływające na dzietność, może ocalić nas przed tragicznym w skutkach wyludnieniem i jest merytoryczną odpowiedzią na postulaty głosicieli „nieuchronnej” masowej imigracji.
Wiem, że ze wsparciem Pana i całej społeczności naszych Przyjaciół i Darczyńców, szeroko zakrojone plany badawcze i promocyjne będą mogły zakończyć się skutecznym przygotowaniem narzędzi kulturowej polityki rodzinnej. To tym bardziej ważne w czasie, gdy – przynajmniej na pewien czas – rządowe instytucje staną się otwartymi propagatorami antykultury, masowej migracji i cywilizacji śmierci.Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przycisk[u mnie jakoś “nie wchodzi”, jest jednak w ORYGINALE. MD]
Czy Polskę czeka demograficzna katastrofa?Demografowie od lat alarmują, że niska dzietność Polaków stanowi ogromne zagrożenie dla przyszłości naszego narodu. Obecnie polski wskaźnik dzietności wynosi zaledwie 1,26, czyli głęboko poniżej poziomu progu 2,1 wymaganego do osiągnięcia zastępowalności pokoleń.Opublikowana w bieżącym roku przez Główny Urząd Statystyczny Prognoza ludności Polski na lata 2023-2060 przedstawia długoterminowe scenariusze demograficzne dla Polski. Według najgorszego z nich liczba Polaków może zmniejszyć się w 2060 roku nawet do 26,7 mln. Według najrealniejszego – zdaniem autorów prognozy – wariantu Polskę w 2060 roku ma zamieszkiwać niecałe 31 mln ludzi. Z kolei wariant najbardziej optymistyczny zakłada, że liczba Polaków zmniejszy się do 34,8 mln.
Wszystkie z tych scenariuszy łączy nie tylko drastyczny spadek populacji Polski, ale także zachwianie jej struktury demograficznej, polegające na procentowym wzroście udziału seniorów w ogólnej populacji Polski, co niekorzystnie odbije się na naszym systemie emerytalnym. Obecnie na jedną osobę w wieku post-produkcyjnym przypadają w Polsce blisko 3 osoby w wieku produkcyjnym, które mogą pracować na emerytury swoich rodziców i dziadków. Każda z prognoz GUS przewiduje, że do 2060 roku na jedną osobę w wieku postprodukcyjnym będzie przypadać tylko 1,5 osoby w wieku produkcyjnym.W rezultacie na przestrzeni kolejnych dziesięcioleci przemiany demograficzne będą stanowiły główną barierę rozwojową Polski. Jeżeli dzietność utrzyma się na obecnym poziomie, Polskę czeka zjawisko wtórnego regresu demograficznego, czyli pogłębienia się negatywnych procesów w kolejnych pokoleniach ze względu na ich niższy potencjał demograficzny.
Czy polska polityka prorodzinna państwa jest skuteczna?Świadomi zagrożeń związanych z wyludnianiem Polski, eksperci Ordo Iuris od lat poddają wnikliwej analizie polską politykę prorodzinną.Już w 2015 roku opublikowaliśmy obszerny – prawie 200-stronicowy – raport „Jakiej polityki rodzinnej potrzebuje Polska?”, który przygotowaliśmy we współpracy z Związkiem Dużych Rodzin „Trzy plus” i zaprezentowaliśmy w Kancelarii Prezydenta RP. Raport zawierał szczegółową analizę doświadczeń siedmiu państw, którym udało się skutecznie zwiększyć współczynnik dzietności, analizę polityk prorodzinnych wprowadzanych w Polsce i na poziomie unijnym w przeciągu ostatnich 25 lat oraz szereg rekomendacji, z których częściowo korzystał później rząd.Proponowaliśmy między innymi wprowadzenie tzw. bonu wychowawczego, którego idea jest w dużej mierze zbieżna z wprowadzonym przez rząd projektem Rodzinnego Kapitału Opiekuńczego. Oprócz tego proponowaliśmy także wprowadzenie skutecznego programu mieszkaniowego dla młodych oraz preferencji podatkowych dla rodzin. Rząd wprost odwoływał się potem do naszego raportu przy wprowadzaniu niektórych z proponowanych przez nas rekomendacji.Trzy lata później opublikowaliśmy kompleksowy raport poświęcony opiece nad dziećmi do 3. roku życia. Zwróciliśmy w nim uwagę na liczne mankamenty polskiego modelu, który jest mało efektywny i nie wychodzi naprzeciw zgłaszanym przez rodziców potrzebom, co negatywnie przekłada się na dzietność Polaków. Przytaczając liczne badania naukowe i doświadczenia innych państw, zarekomendowaliśmy wówczas, aby – zgodnie z oczekiwaniami rodziców – państwo wspierało nie tylko opiekę nad dziećmi w żłobkach, ale również opiekę domową podejmowaną przez rodziców, dziadków lub nianie. Postulowaliśmy także wydłużenie okresu płatnych urlopów rodzicielskich i powiązanie ich długości z liczbą posiadanego potomstwa.
Poddaliśmy analizie rządowy program „Pierwsze Mieszkanie”, którego pomysłodawcy przedstawiali go jako pomoc dla młodych rodzin, które wskutek problemów z zakupem własnego mieszkania odkładają na później decyzję o posiadaniu dzieci. Wskazaliśmy, że – wbrew zapowiedziom rządzących – ów program nie będzie miał wpływu na demografię Polski. Jest to efektem powielenia błędów poprzedniej podobnej inicjatywy mieszkaniowej – „Mieszkania dla młodych”, z którego skorzystali w większości single i bezdzietne związki. Co więcej, program „Pierwsze Mieszkanie” może wręcz zniechęcać do zawierania małżeństw, ponieważ wyklucza on małżeństwa, w których co najmniej jeden małżonek posiada już mieszkanie. Jednocześnie pary żyjące w nieformalnym związku mogą ominąć ów zapis albo skorzystać z programu dwukrotnie, ukrywając swoją relację. W analizie zwróciliśmy uwagę na to, że obecny kształt programu może doprowadzić do wzrostu cen mieszkań, na czym skorzystają deweloperzy i banki, a nie młodzi Polacy.
Dziś widać już, że nasze obawy w tym zakresie niestety się potwierdziły… Aby program był bardziej prorodzinny, postulowaliśmy jego ograniczenie do rodzin z dziećmi lub rodzin spodziewających się dzieci oraz powiązanie wysokości wsparcia z liczbą posiadanych dzieci.Ocenie poddaliśmy program 500+, który od nowego roku ma zostać podniesiony, co znacząco zwiększy jego koszt. W poświęconym mu komentarzu prawniczym wskazaliśmy, że choć w pierwszym okresie jego funkcjonowania w Polsce nastąpił istotny wzrost liczby urodzeń, to jednak od 2017 roku obserwujemy ich wyraźny spadek. Dlatego program powinien zostać przemyślany na nowo, zreformowany i wkomponowany w całokształt polityki prorodzinnej.
Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przycisk [w oryg.]
Prorodzinna kultura ma kluczowe znaczenie dla demografii!Widzimy zatem, że skierowane do młodych programy społeczne, choć mają pewien wpływ na dzietność Polaków, ułatwiając podjęcie decyzji o założeniu rodziny, to nie są w tym zakresie decydujące. Dane demograficzne jasno wskazują, że najwięcej Polaków – ponad 700 000 rocznie – rodziło się w latach pięćdziesiątych oraz w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych.W dobie szalejącego stalinowskiego terroru i powojennej biedy oraz w czasie stanu wojennego, warunki ekonomiczne w Polsce były zdecydowanie gorsze od obecnych, a mimo to nasi dziadkowie i rodzice mieli więcej dzieci niż my. Pierwszoplanowe znaczenie dla poziomu dzietności mają więc nie tyle czynniki ekonomiczne, co kulturowe. 
Kilkadziesiąt lat temu, pomimo komunistycznej propagandy, w Polsce istniała silna i oddolna kultura przyjazna posiadaniu dzieci. Przez ostatnie lata podkopały ją kulturowe trendy zniechęcające do rodzicielstwa – w tym skrajny indywidualizm i koncentracja na własnej wygodzie.
Pokazujemy kulturowe zagrożenia dla polskiej demografii.
Chcąc dać im odpór oraz postawić pierwszy krok na drodze do odbudowania silnej, prorodzinnej kultury w Polsce, zorganizowaliśmy pod koniec września międzynarodową konferencję naukową „Kulturowe aspekty polityki prorodzinnej – dodatek czy podstawa skutecznej recepty na kryzys demograficzny”.W trakcie wydarzenia profesor Bracy Bersnak z amerykańskiego Christendom College zwrócił uwagę na związek pomiędzy skłonnością do przedkładania kariery zawodowej ponad rodzinę z obniżeniem dzietności. Przytoczył wyniki amerykańskich badań, które dowodzą, że ludzie ceniący karierę zawodową wyżej od rodziny mają średnio o 0,6 dziecka mniej od tych, którzy wyżej cenią rodzinę. Profesor zauważył, że współczesna kultura masowa prezentuje rodzinę i małżeństwo jako zagrożenie dla ludzkiej wolności rozumianej w duchu skrajnego indywidualizmu. Jednocześnie podkreślił, że aby dać odpór tej antyrodzinnej narracji, powinniśmy podkreślać korzyści wynikające z życia rodzinnego. Powołując się na liczne badania, wskazał, że małżeństwo sprawia, że małżonkowie oceniają swoje życie jako bardziej szczęśliwe. Starając się dać przykład dzieciom, rzadziej niż inne osoby podejmują ryzykowne zachowania i rzadziej łamią prawo. Są też bardziej produktywni.
Belinda Brown z University College London wykazała negatywny wpływ na dzietność radykalnego feminizmu, który za swojego wroga i źródło opresji wobec kobiet uznaje rodzinę jako taką. Podkreśliła, że lansowany przez radykalne feministki fałszywy obraz mężczyzny zatruwa relacje damsko-męskie i tym samym niszczy małżeństwa. Wskazała, że przeforsowane przez radykałów w Wielkiej Brytanii osłabienie prawnej pozycji małżeństwa przyczyniło się spadku liczby zawieranych małżeństw i zmniejszenia dzietności.Ja w swoim wystąpieniu zidentyfikowałem niektóre czynniki kulturowe, które uderzając w rodzicielstwo, nie pozostają bez wpływu na dzietność Polaków. Są nimi postrzeganie pracy jako źródłu wartości i sensu życia (workism), deprecjonowanie pracy jaką wykonuje matka zajmując się domem i wychowaniem dzieci, jako nie przynoszącej żadnych wymiernych korzyści finansowych, rewolucja seksualna, przeakcentowanie indywidualizmu i autonomii, rozbicie norm związanych z macierzyństwem, ojcostwem, rodzicielstwem i zdewastowanie samego rozumienia tych pojęć. Wreszcie kampanie wprost wymierzone w zniechęcenie do rodzicielstwa.
Z kolei profesor Mark Regnerus z University of Texas mówił o wpływie antykoncepcji i pornografii na powstawanie i trwałość związków. Wskazywał, że o ile dla naszych dziadków, stosunek seksualny był jednoznacznie wpisany w kontekst małżeństwa, związany z płodnością i odpowiedzialnością za poczęte życie, to współcześnie ów związek został rozerwany. W rezultacie długotrwałe budowanie relacji małżeńskich jest trudniejsze niż prowadzenie życia wypełnionego pogonią za kolejnymi seksualnymi podbojami.Inny z prelegentów – Joseph Backholm z zajmującego się kulturą, małżeństwem i rodziną w USA think-tanku Family Research Council – podjął temat relacji sekularyzmu i dzietności, a dyrektor zajmującego się badaniami demograficznymi Instytutu Pokolenia Michał Kot przybliżył badania dotyczące wzrostu poczucia samotności wśród młodych Polaków. Wskazał, że poczucie samotności młodego pokolenia wiąże się z rozwojem nowych technologii komunikacyjnych, które przenoszą życie młodych ludzi do wirtualnej rzeczywistości.Prezes Instytutu Wiedzy o Rodzinie i Społeczeństwie, prof. Michał Michalski w swoim wystąpieniu opowiedział o korzyściach dla rodziny i społeczeństwa wynikających z obecności ojca w wychowaniu dzieci. Przytoczył wyniki badań świadczących o tym, że dzieci, które mają lepszy kontakt z ojcami, mają wyższe poczucie własnej wartości, osiągają lepsze wyniki w nauce oraz lepiej radzą sobie ze stresem.
Obecnie pracujemy nad publikacją pokonferencyjną, w której zbierzemy głosy wszystkich ekspertów, tworząc w ten sposób katalog zagrożeń dla kultury afirmacji rodzicielstwa oraz wskazując rekomendowane sposoby reakcji.
Jak Węgrzy radzą sobie z kryzysem demograficznym?Podczas wrześniowej konferencji poruszyliśmy także temat węgierskiej polityki prodemograficznej. Pomiędzy rokiem 2011 a rokiem 2022 wskaźnik dzietności wzrósł tam z poziomu 1,23 do poziomu 1,52. Z kolei liczba zawieranych rocznie małżeństw uległa w tym okresie podwojeniu. Politykę tamtejszego rządu przybliżył Árpád Mészáros – wiceprezes Instytutu na rzecz Demografii i Rodzin im. Marii Kopp.Jego zdaniem, przesłanie wynikające z węgierskiego relatywnego sukcesu sprowadza się do tego, że posiadanie rodziny i dzieci nie może być przywilejem i nie jest jedynie sprawą prywatną, ale najbardziej publiczną spośród spraw osobistych, o którą należy walczyć w celu zachowania Europy oraz europejskich wartości i kultury.Węgierskiej polityce prorodzinnej poświęcimy osobny raport, nad którym pracują obecnie nasi eksperci. Zwrócimy w nim uwagę na fakt, iż Węgry z problemami demograficznymi zmagają się dużo dłużej od Polski. Już od początku lat sześćdziesiątych XX wieku Węgrzy mają problem z osiągnięciem współczynnika prostej zastępowalności pokoleń. Omówimy zastosowane przez nich instrumenty demograficzne, które przyczyniły się do podniesienia wskaźnika dzietności.
Razem zbudujemy w Polsce kulturę posiadania dzieci
Jeśli w przeciągu nadchodzących kilku lat Polacy nie podejmą stanowczych działań i nie zbudują w Polsce kultury afirmującej posiadanie dzieci, w której rodziny wielodzietne nie będą wyjątkiem od normy, ale normą, to liczba Polaków ulegnie drastycznemu spadkowi. Będzie to oznaczało nie tylko odczuwane przez wszystkich pogorszenie sytuacji ekonomicznej, ale także osłabienie pozycji Polski na arenie międzynarodowej. Jako mniej licznemu narodowi będzie nam dużo trudniej bronić się przed presją międzynarodowego lobby aborcyjnego czy antyrodzinnego.Wciąż jednak nie jest za późno. Nadal możemy skutecznie przeciwstawić się skrajnym ideologom burzącym realistyczne rozumienie ludzkiej płciowości i deformującym małżeństwo i rodzinę do postaci luźnego konglomeratu czasem zamieszkujących wspólnie jednostek. Musimy jednak działać szybko, zdecydowanie i kompleksowo. I tak właśnie działają eksperci Instytutu Ordo Iuris. Realizacja każdego naszego projektu wiąże się jednak z koniecznością zgromadzenia niezbędnych środków.Monitorowanie prac legislacyjnych parlamentu i samorządów oznacza dla naszych analityków wiele godzin pracy. Miesięczny koszt tej aktywności to wydatek rzędu 8 000 zł.Dodatkowo opracowanie analizy każdego z proponowanych przez posłów lub radnych projektu to w zależności od rozległości zmian i stopnia skomplikowania zagadnienia koszt od 8 000 do nawet 20 000 zł. Jak pokazuje doświadczenie, nasze merytoryczne argumenty często wpływały na końcowy kształt aktów prawnych.
Wydanie publikacji pokonferencyjnej, w której całościowo omówimy skuteczne instrumenty promocji kultury posiadania dzieci, oraz jej szeroka promocja wymaga zgromadzenia 25 000 zł. Chcemy, aby nasza publikacja była impulsem, który przekona Polaków o konieczności aktywnego kształtowania całej przestrzeni kultury prorodzinnej.
Dlatego bardzo Pana proszę o wsparcie Instytutu kwotą 80 zł, 130 zł, 200 zł lub dowolną inną, dzięki czemu będziemy mogli z pełnym zaangażowaniem podejmować działania na rzecz budowania w Polsce prorodzinnej kultury.Z wyrazami szacunkuRafał Dorosiński - Członek Zarządu Instytutu na Rzecz Kultury Prawnej Ordo IurisP.S. Straszliwe skutki polityczne, ekonomiczne i społeczne nadchodzącej katastrofy demograficznej będą bardzo szerokie, dotykając każdego z nas. Dlatego tak ważne jest, aby skutecznie działać wtedy, gdy możemy jeszcze odwrócić niekorzystny trend demograficzny. Wierzę, że z Pana pomocą stworzymy w naszej Ojczyźnie prawdziwą kulturę afirmacji rodzicielstwa.Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris jest fundacją i prowadzi działalność tylko dzięki hojności swoich Darczyńców.
 Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iurisul. Zielna 39, 00-108 Warszawa+48 793 569 815
www.ordoiuris.pl

Dzień bez Niepodległości

Dzień bez Niepodległości

Kategoria: Archiwum, Polityka, Polska

Autor: CzarnaLimuzyna , 10 listopada 2023

Jutro jest kolejny dzień bez niepodległości, taki sam jak inne dni, lecz bardziej uroczysty.

Na przejściu w Dorohusku policja prosi wójta o rozwiązanie protestu bo do granicy zbliża się grupa 200 ukraińskich kierowców którzy sami chcą zlikwidować protest a policja sobie z nimi nie poradzi. Zadajcie sobie pytanie w jakim państwie my żyjemy że grupa obcokrajowców rządzi?

Dzieje się coraz ciekawiej. Polska policja przeprowadza ukraińskie ciężarówki autostradą, pod zakaz dla ciężarówek, tak aby ominąć miejsce gdzie jest zgłoszony protest. Na ukraińskiej stronie polskie auta stoją zablokowane bo wyrzucono ich z ekolejki. Czyj to kraj?! /Rafał Mekler/

Czyj to kraj? – pyta Pan Rafał.

Na to pytanie, przypominam po raz kolejny, odpowiedział w przypływie szczerości, w środku I kadencji, Mateusz Morawiecki- Polska jest krajem posiadanym przez kogoś z zagranicy.

Polacy stali się obywatelami drugiej kategorii, którymi systematycznie się pomiata, odbierając im, na każdym kroku, resztki wolności, godności i majątku. Polskie dzieci są zmuszone czekać wiele miesięcy na operację, a w międzyczasie ich ukraińscy rówieśnicy są przyjmowani poza kolejką, w ciągu kilku dni. Polskie dzieci tracą zdrowie, a nieraz życie. Tak wygląda życie w kolonii, o zgrozo legitymizowanej w groteskowym rytuale przez większość niewolników. Propaganda jest o wiele skuteczniejsza niż w czasach Stalina i Goebbelsa unicestwiając emocjonalne poczucie utraty wolności. Największą popularnością cieszy się wolność prostytuowania, błaznowania i ciułania honorariów w ramach jurgieltu.

Powyższe słowa pisałem wczoraj. Dziś jest już 11 listopada, “Święto Niepodległości”. Wypada, abym coś jeszcze dodał.

Przypierają nas do ściany, wpychają ku uciesze tępej gawiedzi, coraz głębiej do klatki. Nie potępiam tych, którzy na samym początku dali sobie założyć kagańce na twarz, ale potem… okazuje się na każdym kroku, że te kagańce, maski zostały nam na stałe. U większości.

Oglądałem niedawno wywiad z panem Wiplerem, posłem formacji rzekomo wolnościowej. Co zrobił pan Wipler podczas tej błazenady? Odpowiadał na każde głupkowate pytanie  snując ględę-gawędę na temat gry aktorskiej innych błaznów w konfiguracjach quasi teatralnych, w paroksyzmach nieosiągalnej jeszcze kilka lat temu, głupoty lub świadomego kłamstwa o rozmiarach coraz bardziej oswojonej, coraz częściej pojawiającej się apokalipsy.

Niepodległość można rozpatrywać w  aspekcie politycznym, ekonomicznym oraz duchowym. Jeżeli nie obronimy trzeciego, najważniejszego bastionu, nigdy nie odzyskamy dwóch pierwszych.

Jest na szczęście Grzegorz Braun, niezależnie od tego czy gra na etacie, czy nie, a moim zdaniem, nie – on poprawia mi humor. Rzecz nie tylko w poprawie humoru, lecz w ustawieniu moralnego azymutu.

Mateusz Morawiecki, to zbrodniarz-ludobójca zza biurka! W Kodeksie Karnym jest taki rozdział „zbrodnie przeciwko ludzkości” i tam jest wyraźnie napisane, że zbrodniarzem-ludobójcą zostaje nie tylko ten, kto w jakimś Katyniu, Palmirach spycha do dołu z wapnem i strzela w potylicę. Nie, ludobójcą jest także ten, cytuje kodeks karny, ten kto „stwarza warunki, okoliczności w których ludzie giną.

Grzegorz Braun…o suwerenności

Grzegorz Braun min 30:30

Sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało.

Sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało.

Izabela BRODACKA

Powiedzonko „Tu l’as voulu, Georges Dandin” pochodzi z komedii „George Dandin ou le Mari confondu” Molière’a. Tytuł tłumaczy się: „ Grzegorz Dyndała albo mąż zmieszany” Bohater komedii Molière’a to chłop, który żeni się przez snobizm ze szlachcianką i potem cierpi nieustannie poniżany przez żonę. Powiedzonko to, które stało się właściwie związkiem frazeologicznym oznacza, że ktoś narobił sobie problemów na własne życzenie.

Takich problemów narobili sobie ostatnio obywatele naszego kraju.

Polska? Polski już nie ma”. Tak powiedziała podobno posłanka PiS Anna Zawadzka wychodząc z posiedzenia Parlamentu Europejskiego. Miała zapewne na myśli, że jeżeli sprawy potoczą się według wybranego przez Niemców scenariusza utracimy niepodległość i niezależny byt.

Jeżeli posłanka ma rację ten ponury scenariusz zostanie zrealizowany właśnie na nasze własne życzenie. Od dłuższego czasu Niemcy wiodący główną rolę w UE dążą do zlikwidowania państw narodowych na rzecz federacji, superpaństwa, czy – jeżeli zechcemy tak ten twór nazwać – IV Rzeszy. Mówią o tym od lat otwartym tekstem. Kanclerz Gerhard Fritz Kurt Schröder występujący potem jako wspólnik i lobbysta rosyjskiego sektora energetycznego powiedział kiedyś, że załatwi czapką pieniędzy to czego nie załatwił Hitler zbrojnie, a obecny kanclerz Olaf Scholz w swoim programie wyborczym w sposób jawny umieścił plany federalizacji UE.

Pierwszy krok został już zrobiony. Komisja Europejska przegłosowała zmiany w traktacie Unii Europejskiej. Przede wszystkim zniesienie zasady jednomyślności. Zlikwidowanie prawa weta w 65 niezwykle istotnych kwestiach. Przymus wprowadzenia waluty euro. Ograniczenie do 15 liczby przedstawicieli państw w Komisji Europejskiej.

Wynika z tego że wiele państw, w tym zapewne Polska, nie będzie miało swego przedstawiciela. W projektowanym superpaństwie europejskim znikną państwa narodowe. Nasz kraj stanie się tylko mało znaczącym landem tworzonej właśnie IV Rzeszy. Bez prawa do podejmowania decyzji w najistotniejszych sprawach takich jak obronność, podatki, polityka zagraniczna. Przy oddaniu pod zarząd Unii gospodarki leśnej i rolnej.

Jedynym planem koalicji, która pomimo przegranych wyborów pretenduje do objęcia władzy jest zlikwidowanie wszystkiego co się da. IPN, CBA, TV-info, CPK. Oraz jeżeli nie zlikwidowanie to poważne ograniczenie liczebności armii polskiej. Inaczej mówiąc koalicja planuje, jak słynny pan Kononowicz, że nie będzie niczego. Zmiany w traktatach Unii Europejskiej będą wymagały ratyfikacji przez rządy państw członkowskich. Czy możemy liczyć, że rząd Tuska te zmiany odrzuci? Przecież Tusk po to został wysłany do Polski żeby realizować niemieckie plany a Ursula von der Leyen gratulowała mu stanowiska premiera na dwa lata przed wyborami. Budżetem, czyli liczeniem pieniędzy, ma się w nowym rządzie zamiar zajmować niejaki Ryszard Petru, który jak pamiętamy nie odróżnia trzech od sześciu. Doliczył się sześciu króli udających się do stajenki aby złożyć hołd Jezusowi.

PiS wpędził się w kłopoty też w pewnym sensie na własne życzenie. Nie wyciągnięto wniosków z historii Beaty Sawickiej. Wulgarna aferzystka i łapowniczka, specjalistka od „ kręcenia lodów” ,czyli oszustw, zyskała sympatię społeczeństwa jako zakochana kobieta, a nagłośnienie jej sprawy przyczyniło się do przegrania przez PiS wyborów w 2007 roku. Również niepotrzebne nagłaśnianie wybryków niejakiej Jachiry sprawiło, że ta zdecydowanie niezrównoważona osoba znalazła się w polskim parlamencie i musimy wysłuchiwać piramidalnych głupot, które opowiada. Przed wyborami wielokrotnie pokazywano w mediach Jachirę wściekle nakłuwającą igłą czy szpilką figurkę Jarosława Kaczyńskiego. Ja sama widziałam to kilka razy. Dla młodzieży była to świetna zabawa i dobra rekomendacja na (p)osła. Zresztą zgodnie z zasadą – niech mówią źle czy dobrze byle nie przekręcali nazwiska. Obecnie było podobnie – nieustanne mówienie o Tusku w negatywny sposób utwierdziło widzów w przeświadczeniu, że jest on bardzo ważną i wpływową osobą, a ludzie jak wiadomo lubią opowiadać się po stronie silniejszych. Należało lekceważyć tego ryżego kłamczucha i jak to się brzydko mówi zamilczeć go na śmierć. Również zupełnie niepotrzebnie na kilka dni przed wyborami zaprezentowano nagrania Banasia. To powtórka z Sawickiej. Nie ma sensu teraz dywagować czy lubimy identyfikować się z oszustami i krętaczami jak Sawicka czy opowiadamy się po stronie tych, których uważamy jak Tuska za wygranych. To zajęcie dla psychologów społecznych i socjologów na najbliższe lata.

O wiele istotniejsza jest jednak kwestia prawomocności wyborów. Jak wszyscy wiemy w czasie ostatnich wyborów kwitła turystyka wyborcza. Specjalna strona internetowa pozwalała wchodzącym na nią ocenić w jakim obwodzie wyborczym ich głos będzie miał największą siłę. Podział mandatów według metody d’ Hondta sprawia, że jeden głos we własnym obwodzie wyborczym może mieć wagę pięciu głosów w innym obwodzie. Autobusy z przeciwnikami PiS krążyły po kraju a ludzie pokazujący zaświadczenie uprawniające do głosowania w innej niż własna, związana z adresem zamieszkania, komisji byli wpuszczani do lokalu wyborczego, tworzyli ogromne kolejki i głosowali czasem prawie do rana. Nikt nie przestrzegał obowiązującego terminu zamknięcia lokalu wyborczego. Co gorsza honorowano kopie tych zaświadczeń tak, że te same osoby miały możliwość wielokrotnego głosowania. Zdumienie budzi fakt, że nikt nie podnosi tej sprawy w trybie protestu wyborczego w celu unieważnienia wyborów. Turystyka wyborcza była organizowana według specjalnie opracowanego przez matematyków algorytmu. To też nie jest zgodne z prawem wyborczym.

PiS jako partia oraz jej prezes Jarosław Kaczyński byli niestety przeciwni projektowi zmiany systemu wyborczego na system JOW- jednomandatowych okręgów wyborczych, który doskonale zdaje egzamin w dojrzałych demokracjach.

Nadszedł czas na otrzeźwienie. Trzeba zadać kłam stwierdzeniu Kochanowskiego, że Polak przed szkodą i po szkodzie głupi.

===============================

mail:

Jak?? Po szkodzie?? Podaj sposób !!

Dlaczego w Polsce jest coraz więcej nienawiści?

Fundacja Pro-Prawo do życia
Szanowny Panie
 słuchając doniesień medialnych zastanawiamy się, dlaczego na całym świecie jest coraz więcej motywowanej ideologicznie przemocy i nienawiści? 
Fala nienawiści wzbiera również w Polsce. Kolejne ataki, napady, zamachy i groźby to codzienność wolontariuszy naszej Fundacji. Prześladowań doświadcza także wielu innych ludzi. Narasta agresja wobec osób modlących się w przestrzeni publicznej i kapłanów. Coraz częściej obiektami agresji są też kościoły i kapliczki. Dlaczego tak się dzieje? Kiedy zajrzymy do lewicowych mediów możemy zorientować się, że nie jest to przypadek. Na początku listopada w Gazecie Wyborczej opublikowano fragment książki Artura Nowaka i Ireneusza Ziemińskiego „Chrześcijaństwo. Amoralna religia”, który pokazuje, że postawa aktywistów i zwolenników radykalnej lewicy polega na zaprzeczeniu istoty chrześcijaństwa. 
Poniżej przygotowałem dla Pana krótkie omówienie tego tekstu wraz z komentarzem. 
Zachęcam Pana do lektury.Skąd się bierze nienawiść? [foto]Zdaniem autorów, chrześcijańskie przykazanie miłości ma rzekomo mroczne i ciemne strony. Publicyści odrzucają obowiązek miłowania wszystkich ludzi, w tym również nieprzyjaciół, oraz konieczność wybaczania innym doznanych krzywd.
Jak mówi Ziemiński: „…jest coś moralnie przerażającego w nakazie miłowania nieprzyjaciół. Jeśli bowiem przebaczamy wszystkim, bez żadnych wyjątków, to właściwie stajemy nie po stronie ofiar, lecz katów.” 
Ziemiński nie może zaakceptować tego, że przebaczenia win mogą dostąpić np. zbrodniarze i mordercy. „Moralnie przerażające” jest dla niego to, że zbawienia mógł dostąpić np. komendant niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz Rudolf Höss, który tuż przed śmiercią żałował za wyrządzone zło i pojednał się z Bogiem. W dalszej części tekstu „autorytet moralny” wypowiadający się dla Gazety Wyborczej sugeruje wręcz, że nie wolno wybaczać (!) ludziom, którzy wyrządzają krzywdę naszym bliskim: „… idąc za głosem Jezusa, miałbym obowiązek wybaczyć gwałcicielowi czy mordercy moich bliskich, co świadczy, że tak radykalne rozszerzenie przykazania miłości bliźniego na krzywdzicieli niewinnych istot byłoby jawną niesprawiedliwością (…) Chociaż bowiem mam prawo wybaczyć tym, którzy skrzywdzili mnie osobiście, to jednak nie wolno mi równie łatwo wybaczyć krzywdzicielom mojego dziecka.” Publikacja tego materiału pozwala nam zrozumieć, czym kierują się ideolodzy i aktywiści radykalnej lewicy i skąd bierze się ich postawa.
Przyjrzyjmy się nauczaniu Pana Jezusa, które z taką zajadłością atakują antychrześcijańscy ideolodzy. W Ewangelii św. Mateusza czytamy słowa Pana: „Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują.” Chrześcijański obowiązek miłości bliźniego dotyczy wszystkich ludzi. Kochać mamy także naszych nieprzyjaciół i wrogów. Miłość nie jest oczywiście uczuciem, choć często błędnie jest tak rozumiana. Miłość to akt rozumu i woli, wyrażający pragnienie dobra drugiej osoby.
 Tak rozumiane przykazanie miłości, dane ludzkości przez Jezusa Chrystusa, było nowością dla ówczesnego świata, dla którego nienawiść nieprzyjaciół była obowiązkiem moralnym. Na przykazaniu miłości Boga i bliźniego została zbudowana cywilizacja chrześcijańska, która stopniowo uwalniała ludy i narody spod panowania nienawiści. Wybaczenie nieprzyjaciołom uwalnia nas wewnętrznie, uświadamiając nam, że każdy z nas dopuszcza się zła, ale może liczyć na przebaczenie. Zbawiciel nauczył nas również modlitwy Pańskiej, w której mówimy: „…i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom.”  
Wskazuje nam w ten sposób, że musimy zawsze przebaczać innym na podobieństwo miłosiernego Boga Ojca, który jest gotowy przebaczyć nam wszystkie nasze grzechy. W sposób szczególny odpuszczenie win widzimy w sakramencie pokuty, gdzie warunkiem otrzymania rozgrzeszenia jest żal za grzechy, z którym wiąże się świadomość wyrządzonego zła i obietnica poprawy swojego postępowania. 
Życie pozbawione miłości i perspektywy dostąpienia przebaczenia jest życiem pozbawionym nadziei i pełnym rozpaczy. Wskutek rozpaczy człowiek traci nadzieję na odpuszczenie grzechów i możliwość zbawienia. W konsekwencji, człowiek pozbawiony nadziei przestaje również widzieć sens poprawy własnego życia. Trwa więc dalej w swoich grzechach i wdaje się w kolejne, najczęściej coraz gorsze. Traci świadomość zła, które sam popełnia, za to doskonale widzi zło, prawdziwe lub urojone, które popełniają inni ludzie. Poczucie moralnej wyższości skłania go do nienawiści, która usprawiedliwia największe zbrodnie. Dzięki chrześcijańskiej miłości i wybaczeniu, każdy człowiek, nawet najgorszy zbrodniarz, może się zmienić, gdyż wie, że jest dla niego nadzieja.
Jedni zmieniają się tuż przed śmiercią, drudzy wcześniej. „Autorytety moralne” z Gazety Wyborczej oburzają się tym, że do nieba mógł trafić wspomniany już Rudolf Höss. Przyjrzyjmy się mu bliżej. Trudno chyba wyobrazić sobie ogrom zła, za jakie odpowiedzialny był Rudolf Höss. Jako komendant niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz ponosi winę za ludobójstwo i przerażające eksperymenty medyczne na ludziach. Gdy po wojnie rozpoczął się jego proces, prowadzący sprawę sędzia nakazał traktować go z szacunkiem. Kiedy Höss czekał w celi na wykonanie wyroku śmierci, poprosił o przysłanie do niego księdza. Kapłanem, który do niego poszedł był, ks. Władysław Lohn SJ. Po kilku godzinach rozmowy Höss przystąpił do spowiedzi. Następnego dnia kapłan przyszedł do niego z Komunią Św. Wedle relacji ks. Lohna, Höss klęczał na środku celi i płakał w czasie przyjmowania Eucharystii. Tego samego dnia Höss napisał listy pożegnalne. Przyznał, że ideologia, której służył była złem i wynikała z zanegowania wiary. Dodał, że żałując za zło, odnalazł Boga. Poprosił naród polski o wybaczenie wyrządzonych zbrodni i wyraził wdzięczność, że był przez Polaków traktowany z godnością: 
„Jako komendant obozu zagłady w Oświęcimiu urzeczywistniałem część straszliwych planów Trzeciej Rzeszy – ludobójstwa. W ten sposób wyrządziłem ludzkości i człowieczeństwu najcięższe szkody. Szczególnie narodowi polskiemu zgotowałem niewysłowione cierpienia. Za odpowiedzialność moją płacę życiem. Oby mi Bóg wybaczył kiedyś moje czyny. Naród polski proszę o przebaczenie”. 
Warto odnotować jeszcze jedną rzecz. Rudolf Höss znał wcześniej ks. Lohna. W 1940 roku ks. Władysław Lohn postanowił udać się z posługą kapłańską do Auschwitz. Potajemnie zakradł się do obozu i wszedł do środka. Szybko został jednak schwytany przez strażników i przyprowadzony przed oblicze Rudolfa Hössa. Było praktycznie pewne, że ksiądz zostanie rozstrzelany. Ludobójca Höss postanowił jednak… wypuścić ks. Lohna! 
Bohaterstwo i poświęcenie kapłana zaowocowało późniejszym nawróceniem zbrodniarza. Rudolf Höss nie zdążył choćby w najmniejszym stopniu naprawić zła, które uczynił.
Ale innym Bóg daje taką możliwość. Bernard Nathanson to wychowany w rodzinie żydowskiej były ateista, seryjny aborcjonista i jeden z czołowych aktywistów aborcyjnych w historii USA, który doprowadził do legalizacji aborcji na terenie Stanów Zjednoczonych. Nathanson wykonał bądź bezpośrednio nadzorował aż 75 000 aborcji na dzieciach. Osobiście zamordował poprzez aborcję swoje własne dziecko. W ciągu niespełna 5 lat istnienia obozu w Auschwitz zginęło, jak szacują historycy, od kilkuset tysięcy do ok. 1 miliona ludzi. Działania Bernarda Nathansona bezpośrednio doprowadziły do legalizacji aborcji w USA w 1973 roku, co w konsekwencji pochłonęło do dzisiaj ponad 63 miliony ofiar! Skala tego aborcyjnego ludobójstwa jest niewyobrażalna. Pewnego dnia Nathanson zobaczył na ekranie USG, które wtedy się upowszechniło, jak wygląda aborcja. Zobaczył jak w trakcie aborcji 12-tygodniowe dziecko próbuje uciekać przed maszyną ssącą, a po chwili jak jego maleńkie ciałko jest miażdżone.
Przeżył wstrząs. Zaprzestał po tym wykonywania aborcji, za co spotkał się z odrzuceniem i agresją ze strony środowiska lobby aborcyjnego, które sam stworzył. Miał myśli samobójcze, a w nocy budził się z przerażeniem i myślał o dziesiątkach tysięcy dzieci, które zamordował. Wiedział jednak, że wiele osób bez przerwy się za niego modli. W końcu w 1996 roku przyjął chrzest w katedrze św. Patryka w Nowym Jorku. Zmarł w 2011 r. i do końca życia był zaangażowany w obronę życia. Publicznie zdradził m.in. liczne techniki i sposoby manipulacji, których używają aborcjoniści w przestrzeni publicznej. Nathanson stworzył także i upowszechnił film „Niemy krzyk” – pierwsze w historii nagranie przedstawiające aborcję na dziecku, które wstrząsnęło milionami ludzi na całym świecie i zmieniło ich świadomość. „Niemy krzyk” w latach 90’tych był wyświetlany w Polsce, m.in. w szkołach, co ukształtowało sumienia setek tysięcy osób z tego pokolenia i przyczyniło się do zmniejszenia liczby aborcji po masowych mordach aborcyjnych epoki PRL. W samej tylko Polsce film „Niemy krzyk” mógł uratować wiele tysięcy dzieci przed aborcją. 
Ludzie świadomi zła i okrucieństwa aborcji oraz działacze pro-life nieustannie modlili się za Nathansona i czekali na jego nawrócenie. Zbrodniarz doświadczył miłości i przebaczenia, co pozwoliło mu następnie aktywnie stanąć po stronie życia, które sam kiedyś odbierał. Nie każdy ma jednak taką perspektywę w wyniku negowania istoty chrześcijaństwa w przestrzeni publicznej. Aktywiści aborcyjni i LGBT, zwolennicy i ideolodzy radykalnej lewicy oraz miliony ludzi będących pod wpływem ich propagandy, nie mają perspektywy życia wiecznego, zaznania miłości i otrzymania przebaczenia. Po zanegowaniu chrześcijańskiego przykazania miłości bliźniego nie pozostaje pustka. Wedle ich ideologii, nie wolno kochać nieprzyjaciół, nie wolno przebaczać wrogom i nie należy kochać swoich przeciwników. Co zatem zostaje? Wrogów i nieprzyjaciół należy nienawidzić i zniszczyć. Stąd właśnie coraz więcej motywowanej ideologicznie przemocy i nienawiści w przestrzeni publicznej. Ataki, napady, zamachy terrorystyczne, pobicia, groźby – to codzienność wolontariuszy pro-life w Polsce i na całym świecie oraz wielu osób, które publicznie przyznają się do wiary i dają jej wyraz swoim życiem. 
Grzesznik pozbawiony nadziei po popełnieniu grzechu jeszcze bardziej nakręca spiralę zła, bo nie widzi innego wyjścia, jak tylko grzeszyć jeszcze bardziej zuchwale. Jedna zbrodnia prowadzi do drugiej, a potem do wielu kolejnych. Tymczasem przebaczenie może uzyskać każdy, trzeba tylko mieć właściwą perspektywę.Wesprzyj organizację publicznej modlitwy [foto]Dlatego nasza Fundacja organizuje w całej Polsce publiczne modlitwy różańcowe w intencji nawrócenia aborcjonistów, aktywistów LGBT i wszystkich osób uwikłanych w grzechy przeciwko życiu i rodzinie. Potrzebujemy takich ludzi, którzy po dokonanej przemianie mogą zdziałać wiele dobrego, a przede wszystkim poprzez swój przykład i swoją postawę wpłynąć na innych i pociągnąć ich do walki o dobro. 
Proszę Pana, aby wsparł Pan organizację kolejnych takich akcji. Odbywają się one w sposób niezależny, dzięki zaangażowaniu naszych wolontariuszy i wsparciu darczyńców, których pomoc umożliwia nam transport, logistykę, zakup materiałów, bannerów i megafonów, oraz wyposażenie naszych działaczy w środki ochrony osobistej. Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków
Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPW
Jeżeli nie będziemy kochać naszych nieprzyjaciół i nie będziemy gotowi wybaczyć im, czeka nas postępująca radykalizacja przemocy i upadek właściwych relacji międzyludzkich. Każdego dnia miliony osób karmią się propagandą masowych mediów, których przekaz rozmontowuje sens chrześcijaństwa. Efekty widzimy na ulicach naszych miast – nienawiść, wulgarność i polaryzacja stosunków społecznych. Musimy działać, aby powstrzymać te zjawiska. 
W tym celu trzeba publicznie głosić prawdę i modlić się. Proszę Pana o wsparcie tych działań.
Serdecznie Pana pozdrawiam,Mariusz Dzierżawski
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków www.stronazycia.pl

Cała Polska żyje pytaniem: Co mówi klasyk demokracji?

Stanisław Michalkiewicz: Co mówi klasyk demokracji? magnapolonia-co-mowi-klasyk-demokracji

Cała Polska żyje oczekiwaniem na utworzenie rządu, który – zanim zacznie obywatelom przychylać nieba – najpierw będzie musiał rozsiąść się własnymi zadami w fotelach, czyli umoczyć usta w melasie.

Oczywiście według uzyskanego przydziału – potem tę melasę należy zacząć przetrawiać, co się musi przełożyć na zasadnicze zmiany w najbliższym otoczeniu Umiłowanych Przywódców: żony zaopatrzą się w toalety i zaczną bywać w tak zwanym mondzie, a w ostateczności – w demi-mondzie – naturalne przyjaciółki dostaną perły i brylanty, które są prawdziwymi przyjaciółmi kobiet, a przyjaciele będą liczyć dochody z hurtowni spirytusu i zastanawiać się, gdzie by tu schować szmalec na wypadek, gdyby z tym całym rządem coś jednak poszło nie tak.

A może pójść nie tak, chociażby z tego powodu, że kiedy już pierwszy głód zostanie zaspokojony, Umiłowani Przywódcy zaczną zapadać na chorobę czerwonych oczu, która jest jednym z grzechów głównych, całkiem zresztą wyjątkowym. Święty Jan Maria Vianey zastanawiał się kiedyś nad grzechami głównymi – dlaczego właściwie ludzie je tak nagminnie popełniają. I jak to Francuz, nie wahał się z odpowiedzią ani chwili. – Nic dziwnego – powiadał – skoro każdy grzech główny dostarcza człowiekowi przynajmniej chwili przyjemności.

Chwila przyjemności – dobre i to. Jest atoli jeden grzech główny, właśnie w postaci choroby czerwonych oczu, czyli zazdrości, który nie dostarcza człowiekowi ani chwili przyjemności, tylko przeciwnie – od samego początku zgryzotę. Dlaczego w takim razie ludzie również ten grzech popełniają nagminnie? To jest tajemnica ludzkiej natury. Nie tylko zresztą ludzkiej natury, bo również wydarzeń politycznych. Czyż nie choroba czerwonych oczu bywa częstą, a może nawet bardzo częstą przyczyną tak zwanej dekompozycji, czyli sytuacji, gdy dawni koalicyjni wspólnicy stają się antagonistami?

Ale mniejsza już o naturę ludzką i jej tajemnice, tym bardziej, że żaden ze mnie teolog. Teraz cała Polska żyje rządem i nierządem, a gdyby wierzyć komentatorom telewizji rządowej i nierządnej, można by odnieść wrażenie, że jesteśmy w przededniu końca świata. Coś takiego powinno mnie konfundować, jako że od co najmniej 30 lat twierdzę, że sytuacja polityczna w Polsce jest stabilna. Naszym nieszczęśliwym krajem bowiem rządzą rotacyjnie trzy stronnictwa; Stronnictwo Ruskie, Stronnictwo Pruskie i Stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie.

Skąd się one wszystkie wzięły? Ano, kiedy w drugiej połowie lat 80-tych gruchnęła wieść, że istotnym elementem nowego europejskiego porządku będzie ewakuacja imperium sowieckiego z Europy Środkowej, rozpoczęły się tu przygotowania do transformacji ustrojowej – również w środowisku bezpieczniackim, które – jak wiadomo – było najtwardszym jądrem systemu komunistycznego.

Bezpieczniacy zdając sobie sprawę, że dojdzie do odwrócenia sojuszy, zaczęli się przewerbowywać na służbę do central wywiadowczych naszych przyszłych sojuszników – i tak właśnie doszło do wyodrębnienia się wspomnianych stronnictw. Dochodzą one do władzy w naszym bantustanie w zależności od tego, pod czyją kuratelę akurat trafiamy. Najpierw byliśmy pod kuratelą amerykańsko-ruską.

Potem, kiedy prezydent Obama dokonał słynnego resetu w 2009 roku, przeszliśmy pod kuratelę rusko-niemiecką. Potem, w 2014 roku, kiedy prezydent Obama zresetował swój poprzedni reset, przeszliśmy pod kuratelę amerykańsko-niemiecką. I tak było aż do roku 2017, kiedy to pan prezydent Duda, po 45-minutowej rozmowie telefonicznej z Naszą Złotą Panią dopuścił się felonii wobec swego wynalazcy Jarosława Kaczyńskiego.

To Naczelnika Państwa tak osłabiło, że pod koniec roku 2017 musiał dokonać głębokiej rekonstrukcji rządu, w następstwie której nowym premierem, w miejsce absolwentki Szkoły Liderów przy Departamencie Stanu USA pani Beaty Szydło, został pan Mateusz Morawiecki – były doradca doskonały Donalda Tuska, a wcześniej – tajny współpracownik STASI. Ponieważ aktywa Stasi po zjednoczeniu Niemiec zostały w całości przejęte przez BND, to epizod agenturalny pana Mateusza Morawieckiego mógł mieć dalszy ciąg. To by nawet nieźle wyjaśniało dymisję pani Beaty i Antoniego Macierewicza i wyniesienie pana Mateusza – bo osłabiony felonią pana prezydenta Naczelnik najwyraźniej musiał pójść na kompromisy. Ale teraz pan Mateusz Morawiecki zaprezentował się jako zajadły krytyk Donalda Tuska i odwrotnie – Donald Tusk zionął nienawiścią do Mateusza Morawieckiego. Mamy więc zagadkę, rodzaj wstydliwego zakątka naszej młodej demokracji. Jak ją rozwiązać?

W takich sytuacjach trzeba odwołać sie do klasyków demokracji, a w szczególności do jednego w osobie Józefa Stalina. Sformułował on spiżową sentencję, że jeszcze ważniejsze od tego, kto liczy głosy, jest przedstawienie wyborcom prawidłowej alternatywy.

A kiedy alternatywa jest prawidłowa? Wtedy, gdy bez względu na to, kto wygra wybory, będą one wygrane. Kierując się zatem wskazówką klasyka demokracji, przypatrzmy się sytuacji politycznej naszego bantustanu w czasie, gdy podczas marcowej wizyty kanclerza Scholza w Białym Domu, prezydent Józio Biden pozwolił Niemcom na urządzanie Europy po swojemu, rezerwując sobie tylko za pośrednictwem Trzeciej Nogi kontrolę nad naszą niezwyciężoną armią, której USA przydały zresztą – i chyba na stałe – swój kontyngent.

I jaką sytuację mamy po święcie naszej demokracji? Oto z jednej strony do objęcia rządu pretenduje Donald Tusk, a z drugiej – Mateusz Morawiecki. Donald Tusk, jak wiadomo, jest podejrzewany o to, że był agentem STASI o pseudonimie “Oskar”. Pewne światło rzuca na to nie tylko okoliczność, że były ambasador Niemiec w Polsce, Rudiger Freiherr von Fritsch, wcześniej był sekretarzem niemieckiej ambasady i jako taki zaprzyjaźnił się z niektórymi “gdańskimi liberałami”.

Potem i oni porobili kariery, a jak wielokrotnie mówił pan Paweł Piskorski – Niemcy finansowały Kongres Liberalno-Demokratyczny. Z kolei Mateusz Morawiecki, jak wiadomo, był zarejestrowany w roku 1989 jako tajny współpracownik STASI. Wiadomość o tych niebezpiecznych związkach została – jak pamiętamy – przyjęta grobową ciszą zarówno przez sfery rządowe, jak i – zdawałoby się – wrogie sfery opozycyjne. Jedynie Konfederacja chciała sie czegoś dowiedzieć, ale odpowiedzią było głuche milczenie.

W takiej sytuacji wygląda na to, że ostatnie wybory rozegrały się zgodnie ze wskazówką Ojca Narodów, że najważniejsza jest prawidłowa alternatywa. Bez względu na to, czy wygrałby Mateusz Morawiecki, czy Donald Tusk, wybory byłyby wygrane przez Niemcy, które właśnie gwałtownie przyspieszają budowę IV Rzeszy. Quod erat demonstrandum.

Jak nie zbożem to olejem… Polska największym importerem olejów rzepakowego i słonecznikowego w UE, głównie z Ukrainy.

Jak nie zbożem to olejem... Polska największym importerem olejów rzepakowego i słonecznikowego w UE, głównie z Ukrainy.

Mateusz Wasak nie-zbozem-to-olejem

Według raportu Komisji Europejskiej Unia Europejska zwiększyła import olejów roślinnych o 3% r/r z wolumenem 2,39 mln ton w okresie od 1 lipca do 2 listopada. Najwięcej oleju roślinnego trafiło do Wspólnoty z Ukrainy.

Jak podaje serwis OleoSkop, w wymienionym okresie UE zaimportowała 1,19 mln ton oleju palmowego (-10% r/r), 781,6 tys. ton słonecznikowego (+22%), 245,3 tys. ton sojowego (+40%) i 173,7 tys. ton oleju rzepakowego (-9%).

– W raportowanym okresie najwięcej olejów do Europy dostarczyła Ukraina – 854,8 tys. ton wobec 685,35 tys. ton od 1 lipca do 2 listopada ubiegłego roku. Znaczące wolumeny dostarczono także z Indonezji, Malezji i Gwatemali – odpowiednio 424,6 tys. ton, 271,3 tys. ton i 167,8 tys. ton. Kolejne 135 tys. ton zakupiono z Argentyny – informuje OleoSkop.

Jak się okazuje, jesteśmy największym importerem olejów słonecznikowego i rzepakowego; w wymienionym okresie zaimportowaliśmy ich odpowiednio 179 i 43,4 tys. ton.

Nachodźcy ubogacają: Nad Wisłą lawinowo rośnie liczna sklepowych kradzieży.

Nachodźcy ubogacają: Nad Wisłą lawinowo rośnie liczna sklepowych kradzieży. Winny m.in. rozwój grup przestępczych.

pch24.pl/nad-wisla-lawinowo-rosnie-liczna-sklepowych-kradziezy

Od kilkunastu miesięcy w Polsce notuje się znaczący wzrost liczby kradzieży w sklepach. W bieżącym roku mienie o wartości powyżej 800 złotych znika z półek o 40%częściej. To m.in. skutek rozwoju zorganizowanej przestępczości, wskazują eksperci. Jak dowodzą statystyki, zbrodnia staje się nad Wisłą coraz częstsza m.in. wskutek napływu migrantów.

Od początku bieżącego roku do października krajowe służby zarejestrowały 33 tysiące kradzieży. Chodzi o przestępstwo przywłaszczenia dóbr, których wartość przekracza 800 złotych – według polskiego prawa złodzieje sięgający po tańszą własność winni są jedynie wykroczenia.

Liczba tych drugich również zauważalnie podskoczyła – W porównaniu z rokiem poprzednim zaobserwowano ich o 20 proc. więcej – w sumie 204 tysiące. W 80 proc. przypadki wykroczeń dotknęły dużych sklepów.

Zdaniem komentatorów źródłem dla problemu są inflacyjne wzrosty cen – ale to zaledwie jedna z możliwych przyczyn. W kraju rozwijają się grupy zorganizowanej przestępczości – ich ekspansja odciska piętno na kryminalnych statystykach.

Nie bez znaczenia z pewnością pozostaje intensywny napływ migrantów do Polski w skutek liberalizacji przepisów przez rząd PiS oraz cudzoziemców z dotkniętej wojną Ukrainy. Jak donosiły media, powołując się na policyjne dane, napływ obcokrajowców wiąże się z istotnym wzrostem przestępczości. Jednym z najchętniej popełnianych przez migrantów czynów jest właśnie kradzież.

Źródło: rp.pl FA

Idą w zaparte: W magazynach znajduje się 25 milionów dawek szczepionek przeciw COVID, a rząd… zamówił następne ćwierć miliona.

Idą w zaparte: W magazynach znajduje się 25 milionów dawek szczepionek przeciw COVID, a rząd w Warszawie… zamówił następne ćwierć miliona.

pch24-magazynach-znajduje-sie-25-milionow-dawek

„Około 250 tysięcy dawek nowej, zmodyfikowanej szczepionki przeciwko koronawirusowi ma dotrzeć do Polski w drugiej połowie listopada. Chodzi o preparat Novavax, który Europejska Agencja Leków dopuściła do użytku w ubiegłym tygodniu”, informuje serwis rmf24.pl.

Ćwierć miliona nowych dawek szczepionki przeciwko COVID zostanie dostarczone do Polski pomimo faktu, że w naszych magazynach znajduje się ponad… 25 milionów dawek poprzednich preparatów!

Jednego dnia na szczepienie, głównie dawkami przypominającymi, zgłasza się teraz średnio w skali kraju około 40- 60 osób”.

Nowe preparaty mają trafić do Polski 1 grudnia. Źródło: rmf24.pl, RMF FM

Najlepszy rząd

Najlepszy rząd

7 listopad, 2023 Katarzyna Treter-Sierpińska katarzyna-ts-najlepszy-rzad

Dawno, dawno temu, a konkretnie w 1991 roku, w Opolu, Janusz Gajos wygłosił monolog o kulturze. Był to wykład z punktu widzenia bywalca pijalni piwa, a wnioski były następujące: nie wchodzić do muzeum, omijać biblioteki, won z kina i teatru. Bonusem do tych porad była ocena Konkursu Chopinowskiego i odpowiedź na pytanie, który pianista jest najlepszy. Odpowiedź brzmiała tak:

To ogólnie jest tajemnica, bo to te jury tam kombinuje. Ale na mój rozum nie jest najlepszy taki, co tak wpadnie jak poparzony, zagra tego kawałka i poleci. Powagi trochę. Lepszy jest taki, co tak wejdzie powoli, popatrzy tu, popatrzy tam, żeby mu papierkami nie szeleściły. Ważne jest, żeby łysy nie był, bo musi tym łbem zarzucić. Jak kłaków nie ma, to czym będzie zarzucał? Wejdzie, popatrzy tu, popatrzy tam, łbem zarzuci, przyjrzy się na tego czarnego krokodyla z patykiem w gębie. Stołka se poprawi, ogony od fraka ryms. Usiądzie. Szpony do góry. Popatrzy po mankietach, czy pozapinane, po pazurach, czy poobcinane. Ręce do góry i się koncentruje: „Wyłączyłem te żelazko, czy nie wyłączyłem? Wyłączyłem”. Paluchy powygina tam i z powrotem. W paluchach mocny musi być strasznie, bo jak by mu ta klapa znienacka spadła, to do końca życia roboty nie ma. Znowu szpony do góry, po mankietach, po pazurach i… już jest pewien, że se tego stołka za blisko przysunął. Odsuwa. Jak kręcony jest, to pokręci tam i z powrotem. Znowu ogony od fraka ryms. Siądzie, łbem zarzuci, szpony do góry, po mankietach, po pazurach. Bo najlepszy jest taki, któren w ogóle nie zagra.

=======================

W listopadzie 2023 roku znaleźliśmy się w sytuacji, do której powyższa analiza pasuje jak ulał. Na pytanie: „Jaki będzie najlepszy rząd dla Polski?” odpowiedź brzmi: „Najlepszy będzie taki rząd,  któren w ogóle nie powstanie”. Wystarczy popatrzeć na możliwe opcje i nie sposób nie zgodzić się z tą tezą. Bo co mamy do wyboru? Z jednej strony dżuma, z drugiej strony cholera. A my w środku. I zaczyna się spektakl.

W poniedziałek (6.11.2023) prezydent Andrzej Duda wygłosił orędzie, w którym poinformował, że postanowił powierzyć misję sformowania rządu premierowi Mateuszowi Morawieckiemu. – Tym samym zdecydowałem o kontynuowaniu dobrej tradycji parlamentarnej, zgodnie z którą to zwycięskie ugrupowanie jako pierwsze otrzymuje szansę utworzenia rządu – powiedział.

Premier Morawiecki popatrzył tu, popatrzył tam, łbem zarzucił i napisał na Twitterze: 15 października Rodacy opowiedzieli się za parlamentem, w którym nie dominuje jedna partia, ale w którym dominować ma współpraca. Misja, jaką powierzył mi prezydent Andrzej Duda  to wielki zaszczyt, ale i wyzwanie. Dziękuję prezydentowi za zaufanie. Zapraszam do współpracy wszystkich parlamentarzystów, którzy na pierwszym miejscu stawiają Polskę.

Jeśli ktoś zastanawia się, jak elegancko napisać, że dostało się wyborczego kopa w dupę, to już ma odpowiedź. Trzeba napisać, że wolą ludu nie jest dominacja jednej partii, lecz dominacja współpracy. I dlatego premier Morawiecki jest do takiej współpracy gotowy. Z kim? Z Polskim Stronnictwem Ludowym, które kusi stanowiskiem premiera dla Władysława Kosiniaka-Kamysza. W takim rządzie Morawiecki bardzo chętnie zostałby ministrem, o czym 5 listopada zapewnił w wywiadzie dla Interii.

Co na to Kosiniak-Kamysz? Popatrzył po makietach, popatrzył po pazurach, skoncentrował się i mówi: Nie. Polacy wskazali: Trzecia Droga, nie trzecia kadencja PiS. To jest dla nas jednoznaczna odpowiedź.

A żeby oprawa tej deklaracji była odpowiednio podniosła, Kosiniak-Kamysz wygłosił ją w Wierzchosławicach, czyli miejscu urodzenia Wincentego Witosa, do którego PSL przykleiło się jak wiadomo co do okrętu. Efektem tego przyklejenia jest taki oto twitterowy wpis Kosiniak-Kamysza: Dziś w Wierzchosławicach, kolebce Ruchu Ludowego, podczas #ZaduszkiWitosowe oddaliśmy hołd Wincentemu Witosowi, jednemu z ojców niepodległości i premierowi naszej wolności. Jesteśmy wierni Jego testamentowi – nie ma sprawy ważniejszej niż Polska.

Najlepszym komentarzem do deklaracji Kosiniaka-Kamysza jest to, co Kargul powiedział Pawlakowi, gdy ten wmawiał mu, że pastowana świnia wygląda jak dzik: „Żeby ja był bleszczaty choć na jedno oko, to by może uwierzył”. Niestety bleszczatych w Polsce nie brakuje i można im wmówić wszystko. Byle tylko z odpowiednim zadęciem i w odpowiednich dekoracjach.

Wracając do ewentualnego rządu PiS-PSL – wygląda na to, że z tej mąki chleba nie będzie. Morawiecki nie zbierze większości i przejdziemy do etapu drugiego, czyli rządu tworzonego przez dotychczasową opozycję z Donaldem Tuskiem na czele. Po ośmiu latach postu zacznie się rozdzielanie fruktów, a w tak szerokiej koalicji głodnych nie brakuje. Trzeba więc będzie nakarmić tych wszystkich krewnych i znajomych królika. Oczywiście karmienie będzie odbywać się pod wzniosłymi hasłami „powrotu demokracji”, „przywracania praworządności”, „dbałości o prawa kobiet i osób LGBT” oraz „walki z nienawiścią”. Skok na kasę zawsze musi być opakowany w takie dyrdymały, żeby lud uwierzył, iż dzieje się to dla jego dobra i pomyślności.

Na razie Tusk nie jest jeszcze oficjalnie kandydatem na premiera, ale już udał się z wizytą gospodarską do ludu, który przyczynił się do tego, że takim kandydatem zapewne wkrótce zostanie. Wizyta gospodarska odbyła się we wrocławskiej pizzerii, która w wieczór wyborczy karmiła czekających w kolejce do urn mieszkańców dzielnicy Jagodno. Jak relacjonują media „przewodniczący PO zjadł podczas spotkania pizzę Burrinara z kalabryjskim salami spianata, śmietankową burratą, pomidorkami datterini i sosem sriracha mayo”. Wizytę Tuska w pizzerii transmitowała Gazeta Wyborcza, a przewodniczący PO ubogacił konsumpcję takim oto oświadczeniem:

Zobaczcie to słowo, które właściwie straciło swą siłę, świeżość i znaczenie. Słowo „solidarność”. Ten prosty gest z Manii Smaków z Krzyków z pizzerii. I ta samoorganizacja ludzi, którzy postanowili sobie nawzajem pomóc. I to nie ze względów politycznych. Odwiedziłem dziś tych, którzy wam pomagali. Oni mówili przecież, że nikogo z was nie pytali, na kogo głosujecie. Pizzę dostawał ten, który był głodny, a nie ten, który miał taki czy inny pogląd polityczny. Te małe, te takie skromne, ale uderzające jak światło słońca lekcje godności, solidarności, wzajemnej pomocy. Te kilka godzin tu u was było tak różne od tych ośmiu lat, od tej ciemności, od takiego nastroju coraz bardziej ponurego, od tego upadku wzajemnej życzliwości. To było coś w jakimś sensie jeszcze ważniejszego niż sam wynik. Chociaż za wynik wam tutaj w Wojszycach i w Jagodnie i w całym Wrocławiu i w całym Dolnym Śląsku chciałem wam bardzo, bardzo podziękować.

Szczerze mówiąc, nie umiem ocenić, kto opowiada większe farmazony: Morawiecki czy Tusk. Kto słucha jednego i drugiego, i kto wierzy jednemu lub drugiemu, ten sam sobie krzywdę robi. Jeden pieprzy o „dominacji współpracy”, drugi o „lekcji godności”. A ciemny lud łyka te bajki jak gąsior kluski. I wierzy, że Tusk rozliczy Morawieckiego, a Morawiecki Tuska. Tymczasem FitFor55 wjeżdża na pełnym gazie, na co zgodził się Morawiecki, a co Tusk będzie realizował. Chyba, że zdarzy się cud i będziemy mieli najlepszy rząd. Czyli taki, który w ogóle nie powstanie.