Judenrat mobilizuje w dniach ostatnich

Judenrat mobilizuje w dniach ostatnich

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    14 września 2025

Zapoczątkowana wizytą w Białym Domu ofensywa polityczna pana prezydenta Karola Nawrockiego rozwija się w tempie stachanowskim. Prosto z Waszyngtonu poleciał do Rzymu, gdzie odbył rozmowę z włoską panią premier Meloni, potem spotkał się z papieżem Leonem XIV, którego zaprosił do Polski – no a w planie – coraz to nowe podróże i wizyty. Ponieważ podejmowane przez funkcjonariuszy Propaganda Abteilung próby ośmieszenia, albo przynajmniej zdyskredytowania wizyty prezydenta Nawrockiego w Białym Domu spełzły na niczym, Książę-Małżonek chwalebnie się spostrzegł i natychmiast postarał się podłączyć pod ojcostwo tego sukcesu – bo wiadomo, że sukces ma wielu ojców, a klęska jest sierotą.

Toteż kiedy prezydent Nawrocki jeszcze nie zdążył odlecieć z Ameryki, Książę-Małżonek naspotykał się w Ameryce z każdym z kim tylko mógł – chociaż z samym prezydentem Trumpem mu się spotkać nie udało. Pewne światło rzucił na tę sprawę Wielce Czcigodny Adam Bielan informując, że obywatel Tusk Donald ma w Białym Domu szlaban z uwagi na głupstwa, których nawygadywał na temat Donalda Trumpa – a wygląda na to, że Książę-Małżonek też nie jest tam chętnie widziany, zarówno ze względu na własne wyczyny, jak i na dokonania jego Małżonki, naszej Jabłoneczki, która na łamach „prasy międzynarodowej”, czyli żydowskiej, obsmarowywała Donalda Trumpa, ile tylko mogła – aż wspomniany, Wielce Czcigodny Adam Bielan twierdzi, że małżeństwo Księcia-Małżonka z jego Małżonką wyświadczyło bardzo złą przysługę naszemu nieszczęśliwemu krajowi w zakresie prezentacji jego wizerunku na arenie międzynarodowej.

Najwyraźniej nasza Jabłoneczka musi być związana bardziej z amerykańską żydokomuną, niż z amerykańskimi syjonistami. O ile bowiem syjoniści Donalda Trumpa wspierali, nawet finansowo, to żydokomuna zieje do niego nienawiścią, przede wszystkim z powodu wyhamowywania przezeń w Ameryce rewolucji komunistycznej, w której awangardzie żydokomuna tradycyjnie występuje.

Wracając tedy do politycznej ofensywy prezydenta Karola Nawrockiego, to wprawdzie Książę-Małżonek odgrażał się, że prezydent próbuje wprawdzie korzystać ze swoich prerogatyw, ale i on, znaczy się – Książę-Małżonek – nie zawaha się korzystać ze swoich. Na razie jednak nie słychać, by Książę-Małżonek ponowił wysłanie panu prezydentowi instrukcji, jak ma się zachowywać za granicą, co ma mówić, a czego nie i w ogóle – bo trudno traktować prezydenta protekcjonalnie, a jednocześnie podłączać się do spółdzielni w charakterze ojca jego politycznego sukcesu. Na tym tle doszło zresztą między prezydentem a Księciem-Małżonkiem do zaiskrzenia, które wywołało falę zdumionego zgorszenia w warszawskim demi-mondzie. Tutejszy demi-mond bowiem we wszystkim słucha wytycznych Judenratu, który – podobnie jak amerykańska żydokomuna – zieje nienawiścią do Trumpa i do wszystkiego, co Trump w Polsce popiera, a przynajmniej – aprobuje.

Tym bardziej, że oto vaginet obywatela Tuska Donalda, a zwłaszcza vaginessa kierująca tam resortem edukacji, czyli obywatelka Nowacka Barbara chyba doznaje porażki, jeśli chodzi o przeforsowanie w szkołach umiłowanego przedmiotu w postaci tak zwanej “edukacji zdrowotnej”. W planach obywatelki Nowackiej Barbary przedmiot ten był pomyślany, jako jeden z taranów, którymi promotorzy rewolucji komunistycznej będą kruszyli bastiony reakcji. Ale rodzaj falstartu zdarzył się już na samym początku, bo „edukacja zdrowotna” nie stała się przedmiotem obowiązkowym, tylko – fakultatywnym, jak religia. Episkopat nawet zelżył nacisk na odcinku katechetycznym, natomiast wezwał rodziców, by nie zgadzali się na udział dzieci w „edukacji zdrowotnej” – a na wyrażenie swego sprzeciwu mają czas do 25 września. Ale już w pierwszych dniach września okazało się, że odmowa udziału w „edukacji zdrowotnej” przybrała charakter masowy.

W tej sytuacji Judenrat przypomniał sobie o leninowskich normach życia partyjnego w zakresie organizatorskiej funkcji prasy. Okazało się bowiem, że zapewnienia zawodowego katolika do specjalnych poruczeń, czyli pana red. Tomasza Terlikowskiego, iż „edukacja zdrowotna” nie zagraża zbawieniu, nikogo, czy prawie nikogo nie przekonały – no bo rzeczywiście – skąd właściwie pan red. Terlikowski może takie rzeczy wiedzieć? Wprawdzie Stwórca Wszechświata podobno nawet targował się z pewnym mezopotamskim koczownikiem – ale tak twierdzą Żydowie, którzy z tych targów uczynili fundament idei „Wielkiego Izraela”, z którą czuje się „związany” premier izraelskiego rządu jedności narodowej Beniamin Netanjahu, który właśnie, kładąc lachę na opinię międzynarodową, zapamiętale kontynuuje operację ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej – natomiast nic nie wiadomo, by między Niebem, a panem red. Tomaszem Terlikowskim działała jakaś „gorąca linia”.

Chcąc tedy nadrobić zaniedbania na tym odcinku, Judenrat mobilizuje, a to „uczniów”, a to „nauczycieli”, którzy urządzają pikiety, podpisuje listy protestacyjne, puszcza w ruch pana mec. Artura Nowaka, co to do dziś nie może utulić się w żalu po bliskich spotkaniach III stopnia z przedstawicielami przewielebnego duchowieństwa – oraz jego kolaboranta, Stanisława Obirka, który po zrzuceniu jezuickiego habitu, obsrywa Kościół katolicki, ile tylko może. Wydaje się jednak, że to może być musztarda po obiedzie, bo chociaż ludzie ekscytują się pikantnymi obrazami z udziałem księży i panienek płci obojga, to jednak traktują to jako rodzaj rozrywki, a nie przewodnika w życiowych wyborach, zwłaszcza dotyczących edukacji dzieci.

Tym bardziej, że przykład wpływu takiej edukacji na władze umysłowe młodzieży, nie wydaje się zachęcający. Oto grupa młodych ludzi płci obojga, których kiedyś Marianna Schreiber nakryła na biesiadowaniu, a która pretensjonalnie nazwała się „ostatnim pokoleniem”, planuje okupację Sejmu. Ponieważ ostatnio okazało się, że „ostatnie pokolenie” cieszy się poparciem takich „legendarnych” postaci w ruchu robotniczym, jak obywatel Frasyniuk Władysław, czy obywatelka Labuda Barbara, a ponadto podłączają się do niego weterani KOD-u, wzbudziło to podejrzenia o możliwą inspirację ze strony starych kiejkutów.

Jak tam będzie – tak tam będzie – ale marszałek Sejmu, obywatel Hołownia Szymon, może mieć z tego powodu potężne bóle głowy tym bardziej, że z tym całym „ostatnim pokoleniem” nigdy nic nie wiadomo. Oto w dniach ostatnich pewna panienka z tego właśnie pokolenia, położyła się pod obrazem Rejtana i podobnie jak on, rozchyliła sobie koszulę, pokazując wszystkim, co tam ma pod spodem. Okazuje się, że do zrobienia strip-tease’u każdy pretekst jest dobry, zwłaszcza gdy panienka ma co pokazać, a przy okazji pragnie doświadczyć dreszczyku.

Tymczasem innych dreszczyków postanowili dostarczyć obywatelom wojskowi z naszej niezwyciężonej armii. Przesłuchiwała ich pani Edyta Żemła i wszyscy – mimo braku wcześniejszego porozumienia miedzy sobą, zgodnie jej zeznali, że wojna jest nieunikniona, a wybuchnie tylko patrzeć – bo już w roku 2027. Najwyraźniej wojskowi otrzymali już jakieś rozkazy – bo sama tęsknota za wojną, podczas której wojskowi biorą za łeb głupich cywilów, chyba by nie wystarczyła do takiej precyzji. W tej sytuacji może się okazać, że „ostatnie pokolenie” swoja pretensjonalną nazwę zwyczajnie sobie wykrakało.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Jak nie Katarzyna, to król pruski

Jak nie Katarzyna, to król pruski

Stanisław Michalkiewicz 13 września 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5892

Jak wiadomo, sukces ma wielu ojców, podczas gdy klęska jest sierotą. Mimo starań podejmowanych przez Księcia-Małżonka, który ręcznie instruował pana prezydenta Karola Nawrockiego, żeby podczas spotkania z prezydentem Trumpem nie dłubał w nosie, nie trzymał rąk w kieszeniach, nie garbił się, a na pytania odpowiadał zdaniami pełnymi treści – a zwłaszcza przez funkcjonariuszy Propaganda Abteilung, którzy wprost wyłazili ze skóry, żeby już po spotkaniu wskazać jakiś kompromitujący prezydenta Nawrockiego szczegół – stanęło na tym, że pan prezydent Nawrocki odniósł w Waszyngtonie sukces.

Sukces zaś polegał nie tylko na tym, że prezydent Trump powtórzył, iż „nigdy nie myślał” o redukcji amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce; przeciwnie – „jak będzie trzeba”, to gotów jest tę obecność nawet zwiększyć – ale również na tym, że specjaliści od „mowy ciała”, których namnożyło się u nas bez liku, doszli do wniosku, iż prezydent Trump chyba prezydenta Nawrockiego lubi.

Co prawda dziennikarze w Gabinecie Owalnym pytali przede wszystkim o sprawy związane z tzw. aferą Epsteina – bo amerykańska opinia publiczna chciałaby się dowiedzieć, czy w fałszywych pogłoskach, wiążących prezydenta Trumpa z tą aferą jest jakieś ziarenko prawdy, czy nie ma – ale każdy przecież rozumie, że są na świecie sprawy ważne i sprawy nieważne. Oliwy do ognia dolał poza tym towarzyszący panu prezydentowi Nawrockiemu Wielce Czcigodny Adam Bielan, który otwartym tekstem ujawnił, że obywatel Tusk Donald ma w Białym Domu szlaban. Nawet jeśli Wielce Czcigodny swoim zwyczajem trochę koloryzuje, to trudno się temu dziwić, skoro obywatel Tusk Donald otwartym tekstem demaskował amerykańskiego prezydenta jako agenta Putina. Zdaje się, że Książę-Małżonek też nie jest tutaj bez winy – ale on jest w sytuacji znacznie lepszej od obywatela Tuska Donalda. Chodzi o to, że Małżonka Księcia-Małżonka, nasza Jabłoneczka, z uwagi na swoje pierwszorzędne korzenie, zawsze jest w stanie załatwić Księciu-Małżonku w Ameryce jakąś nagrodę pocieszenia. Toteż zanim jeszcze pan prezydent Nawrocki zdołał opuścić Biały Dom, Książę-Małżonek naspotykał się, z kim tylko mógł – czym nie omieszkał się pochwalić na konferencji prasowej, którą pragnąca uchodzić za obiektywną telewizja Polsat, w całości transmitowała. Najwyraźniej Książę-Małżonek też uznał, że panu prezydentowi Nawrockiemu amerykański debiut się udał, w związku z tym postanowił zaprezentować się w charakterze ojca tego sukcesu.

Było to konieczne również z tego powodu, że wprawdzie obywatel Tusk Donald też udał się w zagraniczną podróż, gwoli wzięcia udziału w spotkaniu tzw. „koalicji chętnych” – ale w sieci pojawiły się zdumiewające obrazy, jak to francuski prezydent Macron osobiście wychodzi witać każdego z przybyłych gości – a na powitanie obywatela Tuska Donalda wysyła jakiegoś urzędnika. Pewnie dlatego w niezależnych mediach głównego nurtu pojawiły się informacje, jakoby obywatel Tusk Donald odbył potem rozmowę w cztery oczy z prezydentem Macronem – ale co się stało, to się nie odstanie.

Powtórzyła się scena z kolejowej pielgrzymki „chętnych” do Kijowa, kiedy to starsi i mądrzejsi nie dopuścili obywatela Tuska Donalda do konfidencji, tylko skierowali go w miejsce odosobnione, podobno nawet – w co nie wierzę – do wagonu bydlęcego. Na domiar złego, prosto z Waszyngtonu, prezydent Nawrocki poleciał do Rzymu, gdzie konferował z szefową tamtejszego rządu, panią Meloni, a następnego dnia został, wraz z Pierwszą Damą, przyjęty przez papieża Leona XIV. Wprawdzie papież Leon XIV dlaczegoś zachowuje się tak, jakby go w ogóle nie było, ale tak czy owak, widać wyraźnie, że pan prezydent Nawrocki zamierza przejąć inicjatywę od vaginetu obywatela Tuska Donalda w zakresie polityki zagranicznej i że całkiem nieźle sobie na tym odcinku frontu radzi.

Na tym tle nie bez pewnej melancholii wypada odnotować, że polityka zagraniczna, wszystko jedno – czy w wydaniu vaginetu, czy w wydaniu pana prezydenta, polega na trzymaniu się jakiejś klamki. Obywatel Tusk Donald, najwyraźniej świadom, że jego możliwości w Ameryce są niewielkie, no a poza tym swoje wyniesienie zawdzięcza Reichsfuhrerin Urszuli Wodęleje, trzyma się klamki niemieckiej, podczas gdy pan prezydent Nawrocki – raczej amerykańskiej – a za sukces uważa zapewnienie, iż wojska amerykańskie w Polsce pozostaną, a „jeśli będzie trzeba”, to będzie ich nawet więcej. Warto w związku z tym przypomnieć, że dwa lata temu nawet Ukraina nie życzyła sobie żadnych obcych wojsk na swoim terytorium.

Teraz, to co innego; teraz prezydentowi Zełeńskiemu zmiękła rura i ratunek dla siebie widzi w „siłach pokojowych”, których wystawieniem mami go właśnie „koalicja chętnych” – tym skwapliwiej, że Rosja z góry oświadcza, że na żadne siły pokojowe z krajów NATO się nie zgodzi. Tymczasem my liczymy na Amerykanów, chociaż przecież wiadomo, że amerykańskie wojsko na pewno nie będzie słuchało rozkazów rządu polskiego, tylko własnego – i jak ten ichni rząd powie: chłopaki, tu się robi niebezpiecznie, więc wracamy do domu – to co my wtedy zrobimy?. Okazuje się, że od XVIII wieku nic się u nas nie zmieniło – jak nie Katarzyna, to król pruski.

Wracając do konferencji Księcia-Małżonka, to postawił on tam retoryczne pytanie, czy ktoś potrafi mu przedstawić chociaż jeden powód, dla którego nominacja pana Bogdana Klicha na ambasadora RP w Waszyngtonie byłaby niewłaściwa. Spieszę tedy z odpowiedzią. Pan Bogdan Klich, jak wiadomo, jest lekarzem-psychiatrą. Wysyłanie na ambasadora do Waszyngtonu akurat lekarza-psychiatrę, może być tam potraktowane, jako jakaś piekielna aluzja, a skoro już zdecydowaliśmy się trzymać amerykańskiej klamki, to trzeba takie rzeczy brać pod uwagę. Wprawdzie pan doktor Bogdan Klich w swoim czasie kierował instytutem studiów strategicznych – ale niech ta nazwa nas nie zwiedzie, bo ten cały instytut zajmował się takimi „strategicznymi” zagadnieniami, jak wpływ kultury żydowskiej na Polską – itp.

A skoro dotarliśmy do spraw żydowskich, to warto odnotować inicjatywę obywatela Żurka Waldemara, którego obywatel Tusk Donald wziął do swego vaginetu na chłopaka od mokrej roboty. Otóż obywatel Żurek pochwalił się, że wystąpił do Parlamentu Europejskiego o cofnięcie immunitetu Grzegorzowi Braunowi. Myślę, że Parlament Europejski do tego wniosku się przychyli, bo właśnie Grzegorz Braun, na forum jakiejś komisji, uczynił temuż Parlamentowi gorzkie wyrzuty, że zajmuje się „zielonymi wałami”, a tymczasem w Strefie Gazy, na oczach całego świata, dokonuje się ludobójstwo. To może jeszcze uszłoby mu płazem, gdyby nie postawił pytania, w jakim stopniu odpowiadają za to władze bezcennego Izraela, a w jakim – Żydowie żyjący w diasporze.

To pytanie nabiera ciężaru gatunkowego w świetle deklaracji Leszka Millera podczas piwa z Mentzenem. Leszek Miller powiedział, że zapytał Beniamina Netanjahu, czy bezcenny Izrael słucha się Żydów z diaspory, czy odwrotnie – Żydowie w diasporze słuchają władz bezcennego Izraela. Beniamin Netanjahu miał mu powiedzieć, że bez względu na to, czego sprawa dotyczy, decyzje podejmowane są w Tel Avivie. Toteż nic dziwnego, że Juderat już nie może doczekać się wtrącenia Grzegorza Brauna do lochu wydobywczego. A ponieważ u nas prędzej czy później, zwłaszcza pod rządami Volksdeutsche Partei, wszystko musi być na modłę niemiecką, to warto zwrócić uwagę na serię zagadkowych zgonów polityków AfD i to przed wyborami. Wprawdzie wszyscy oni mieli umrzeć śmiercią naturalną – ale tak czy owak, lepiej rozumiemy przyczyny nominacji obywatela Żurka Waldemara.

Stanisław Michalkiewicz

Owulacja, polucja i pchły

Owulacja, polucja i pchły

Stanisław Michalkiewicz „Magna Polonia” 11 września 2025 michalkiewicz

Za głębokiej komuny, w warszawskiej „Kulturze” pisywał felietonista używający pseudonimu „Hamilton”. Za tym pseudonimem ukrywał się Jan Zbigniew Słojewski, który czasami sobie różne rzeczy zmyślał. Na przykład opisywał, jak to na polu bitwy pod Verdun (w której rzekomo brał udział), podziwia słynną „La Trancheee de Baionettes”: z równo przystrzyżonej trawy wystają błyszczące ostrza francuskich bagnetów na karabinach należących do żołnierzy przysypanych ziemią wskutek nagłej nawały ogniowej niemieckiej artylerii. Myślałem, że ta transzeja bagnetów tak wygląda, dopóki nie pojechałem na pole bitwy pod Verdun i nie zobaczyłem, jak jest naprawdę. A naprawdę nie ma tam żadnej trawy, zwłaszcza „równo przystrzyżonej”. Zamiast tego, pod betonowym klocem w kształcie litery „L” widać zbryloną ziemię, z której rzeczywiście wystają zardzewiałe ostrza francuskich bagnetów – ale chaotycznie, nie w żadnych „równych szeregach”.

Otóż tenże Hamilton któregoś razu pisał, że ma ciotkę, która cierpi na osobliwe natręctwo: nie może pogłaskać kota, bo jak tylko weźmie go na kolana, to zaraz musi szukać mu pcheł. To akurat mogła być prawda, bo oglądając w rządowej telewizji rozmowę pani Doroty Wysockiej-Schnepf z panem doktorem Andrzejem Olechowskim, doszedłem do wniosku, ze pani redaktor musi chyba cierpieć na natręctwo podobne do tego u ciotki Hamiltona – z tą różnicą, że nie dotyczy ono ani kota, ani pcheł, tylko pana prezydenta Karola Nawrockiego.

Przez cały czas trwania rozmowy, pani Dorota nie tylko sama usiłowała znaleźć u pana prezydenta Nawrockiego jakieś ośmieszające go wpadki, ale najwyraźniej oczekiwała, że jej rozmówca do tych poszukiwań się przyłączy. Tymczasem pan dr Olechowski nie tylko nie chciał się przyłączyć i nawet wobec natarczywości pani Doroty sprawiał wrażenie lekko zniecierpliwionego, ale czy to z prawdomówności, czy może z przekory, wypowiedział na temat wizyty pana prezydenta Karola Nawrockiego w Białym Domu kilka pochlebnych opinii – co pani Dorocie sprawiło widoczny zawód Słowem – jak mawiał Franciszek Fiszer – cały pogrzeb na nic.

Podobna sytuacja wystąpiła w programie obywatelki Gozdyry Agnieszki w telewizji „Polsat”, która to stara się słynąć z obiektywizmu. Niekiedy nawet to się udaje – ale nie w przypadku obywatelki Gozdyry Agnieszki, która chyba za blisko dopuszcza do siebie propagandowego diabełka. Najwyraźniej ten diabełek z powodzeniem kusi obywatelkę Gozdyrę Agnieszkę, żeby – po pierwsze – nie rozmawiała z osobami, które wezwała przed swoje oblicze, tylko – żeby je przesłuchiwała. Pokusy diabełka sięgają zresztą dalej – bo kiedy na pytania obywatelki Gozdyry Agnieszki delikwenci udzielają odpowiedzi nieprawidłowych, obywatelka Gozdyra sztorcuje ich dotąd, dopóki się nie przyznają, chyba, że czas audycji telewizyjnej, która z niewiadomych powodów nazwana jest pretensjonalnie „debatą” – dobiegnie wcześniej końca.

Najgorsze są nieproszone rady, ale mimo to, w czynie społecznym, wielokrotnie doradzałem delikwentom, że skoro już uważają, iż muszą stawiać się u obywatelki Gozdyry Agnieszki na jej wezwania, żeby – gdy zada im ona pytanie – zwracali się do niej scenicznym szeptem z propozycją, żeby im na ucho powiedziała, jak brzmi poprawna odpowiedź – a oni ją potem głośno powtórzą do kamery. Myślę, że taki przebieg „debaty” byłby jeszcze bardziej interesujący, niż zwyczajne sztorcowanie, a poza tym zarówno obywatelka Gozdyra, jak i wezwani przed jej oblicze delikwenci, mogliby uniknąć kłopotliwych sytuacji.

Podobną propozycję złożyłem w swoim czasie pani Elizie Michalik, która obsztorcowała mnie z powodu nieprawidłowych odpowiedzi na pytania dotyczące aborcji, a jeszcze wcześniej, gdy zadzwonił do mnie asystent naszej resortowej „Stokrotki”, czyli pani red. Moniki Olejnik, z propozycją wzięcia udziału w programie, odpowiedziałem, że chętnie przyjdę – ale muszę dostać wezwanie na piśmie, z numerem sprawy i zaznaczeniem, czy będę przesłuchiwany w charakterze świadka, czy podejrzanego. „Porządek musi być!” – zakończyłem uzasadnianie swoich warunków – i na tym się moje kontakty z panią redaktor zakończyły. Najwyraźniej wolała uniknąć ostentacji i nadal udawać, że uprawia dziennikarstwo, a nie czynności śledcze.

Wracając do „debaty” pod nadzorem obywatelki Gozdyry Agnieszki, to wzięła ona w obroty Wielce Czcigodnego Andrzeja Kosztowniaka z PiS, któremu towarzyszyła pulchna Katarzyna Lubnauer, piastująca w vaginecie obywatela Tuska Donalda fuchę wiceministra – bodajże od „edukacji”. Obywatelka Gozdyra Agnieszka, realizując cel przesłuchania w postaci przyznania się delikwenta, zadała mu pytanie, czy wie, co to jest owulacja. Okazało się, że Wielce Czcigodny Andrzej Kosztowniak nie wiedział. Co gorsza – nie wiedział też, co to jest polucja! W ten oto sposób obywatelka Gozdyra Agnieszka sprytnie udowodniła w obliczu pulchnej Lubnauer Katarzyny, że te wszystkie krytyki forsowanego przez MEN przedmiotu w postaci „edukacji zdrowotnej” nie są warte funta kłaków.

Takie zoperowanie Wielce Czcigodnego Andrzeja Kosztowniaka przynosi oczywiście obywatelce Gozdyrze Agnieszce zaszczyt – ale nie da się ukryć, że mogła ona bardziej wziąć sobie do serca interesy telewidzów. Nic bowiem tak nie przekonuje, jak dobry przykład – więc gdyby tak obywatelka Gozdyra Agnieszka przed kamerami podkasała spódnicę, zdjęła dessous i pokazała, na czym polega owulacja, to były z tego większy pożytek, niż z pogrążenia Wielce Czcigodnego Andrzeja Kosztowniaka. A gdyby obywatelka Gozdyra Agnieszka dodatkowo poświęciła się i dla Polski i dla telewidzów i na oczach całego kraju w ramach owulacji zniosła jajeczko, to być może taki widok wywołałby u Wielce Czcigodnego Andrzeja Kosztowniaka polucję i w rezultacie na oczach telewidzów doszłoby do powstania nowego życia. „My nowe życie tworzymy przez jedną noc” – w pieśniach masowych przechwalali się w czasach stalinowskich członkowie ZMP – a tu postęp byłby jeszcze większy, niż wtedy. Właściwie tak powinno być, na dowód, że świat idzie z postępem, co z pewnością udelektowałoby pulchną panią Katarzynę Lubnauer. Co prawda Wielce Czcigodny Andrzej Kosztowniak przyznał się, że nie wie, co to jest polucja – ale taka wiedza wcale nie jest potrzebna do jej wywołania. Molierowski pan Jourdain też nie wiedział, że mówi prozą, a przecież mówił, aż miło!

Ta sytuacja pokazuje, jak wielkie możliwości otwierają się przed telewizją, jeśli jej funkcjonariusze porzucą przestarzałe, bezpieczniackie schematy, tylko zaczną stawiać na kreatywność. Nie ukrywam, że z obywatelką Gozdyrą Agnieszką wiążę wielkie nadzieje.

Stanisław Michalkiewicz

Bilioner!

Bilioner!

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    9 września 2025

Nareszcie jakaś dobra wiadomość! Zaraz po rocznicowych uroczystościach z okazji klęski wrześniowej w 1939 roku, obywatel Tusk Donald ogłosił radosną wieść, że oto Polska dołączyła do grona 20 najlepszych gospodarek świata, czyli do grona „bilionerów” – to znaczy krajów, których Produkt Krajowy Brutto osiągnął bilion dolarów. To oczywiście bardzo miła wiadomość, która każdego obywatela powinna ucieszyć, chociaż żyją jeszcze obywatele pamiętający, jak to w latach 70-tych Polska była nie żadną tam dwudziestą, ale dziesiątą potęgą gospodarczą świata.

Wtedy – jak pamiętam – też bardzośmy się z tego cieszyli, chociaż jednocześnie coraz bardziej dawały nam się we znaki rozmaite uciążliwości dnia codziennego. Były to jednak – jak tłumaczono w rządowej telewizji – a żadnej innej wtedy jeszcze nie było – tak zwane „trudności wzrostu”. Chodzi o to, że rozwój gospodarczy, zwłaszcza rozwój burzliwy – a z takim właśnie mieliśmy wtedy do czynienia – oprócz plusów dodatnich – jak powiedziałby Kukuniek – generuje również plusy ujemne – właśnie w postaci „trudności wzrostu”. Gdyby rozwój gospodarki i w ogóle był mniej dynamiczny i burzliwy, to wszystko rozwijałoby się równomiernie. Tymczasem mieliśmy do czynienia z nader dynamicznym, zapierającym wprost dech rozwojem, w związku z czym jedne dziedziny rozwijały się – znaczy – rosły szybciej, podczas gdy inne – wolniej.

Dlaczegoś najszybciej rosły ceny, podczas gdy ilość towarów dostępnych na rynku, rosła wolniej – i to właśnie potęgowało owe sławne „trudności wzrostu”. No ale tak to już jest w gospodarce, zwłaszcza takiej, co to dynamicznie się rozwija – że takie, dajmy na to, ceny, strzelają w górę, jak radzieckie rakiety, podczas gdy inne dziedziny czołgają się tuż przy ziemi, na podobieństwo czołgów. Ale jeśli nawet, to znaczy – „tu i ówdzie” – jak mówiono w rządowej telewizji – dawały się odczuć „trudności wzrostu”, to przecież ogólny bilans niewątpliwie był krzepiący.

Co prawda i wtedy nie brakowało malkontentów w rodzaju kabaretowego artysty Jana Kaczmarka, który wyśpiewywał, że „pero, pero – bilans musi wyjść na zero!” – ale nikt nie traktował tego serio, ponieważ wszyscy wiedzieli, że Polska jest dziesiątą potęgą gospodarczą świata. Wśród tej dziesiątki była na przykład gospodarka amerykańska, w której też rozmaicie się działo; z jednej strony pasmo sukcesów, ale z drugiej – „trudności wzrostu” – i to wcale nie „tu i ówdzie” – jak u nas – tylko wszędzie, na całego. W związku z tym komunikat ogłoszony przez obywatela Tuska Donalda wprawdzie wzbudził – jak się należało – euforię – ale też przywołał wspomnienia dawnych dni, które – jak wiadomo – już wkrótce zakończyły się katastrofą.

Chociaż w papierach, a zwłaszcza – w przemówieniach – wszystko grało, niczym gruźlikowi w płucach, to jednak nastąpił bolesny powrót do rzeczywistości. Przewidział to laureat Nagrody Nobla z ekonomii, prof. Milton Friedman, który zwrócił uwagę na podobieństwo świata finansów i alkoholizmu. Najpierw – powiadał – jest nadmiar środków płynnych i euforia, a potem – nieubłaganą koleją rzeczy – pojawia się depresja. Żeby zdać sobie z tego sprawę, nie trzeba być laureatem Nagrody Nobla, ani nawet doktorem ekonomii. Takie rzeczy wie każdy praktyk, który eksperymentował ze środkami płynnymi. „Taka kolej rzeczy jest” – śpiewała Violetta Villas w piosence „Przyjdzie na to czas”.

Pogrążyłem się w rozpamiętywaniu tamtych dni nawet nie na wiadomość o kolejnym sukcesie naszego nieszczęśliwego kraju, który tak niespodziewanie, nawet dla siebie samego, awansował do grona 20 światowych potęg gospodarczych. Do rozpamiętywania skłonił mnie nie tyle komunikat obywatela Tuska Donalda o tym niewątpliwym sukcesie, co widok ministra gospodarki i finansów w vaginecie obywatela Tuska Donalda, pana Andrzeja Domańskiego. Właściwie niczego nie można mu zarzucić, ani do niczego się przyczepić – w wyjątkiem jednej rzeczy. Gotów jestem nawet ogłosić ludowy konkurs – czy ktoś widział pana ministra Domańskiego – nie mówię, że radosnego – ale przynajmniej – beztrosko uśmiechniętego? Wydaje mi się, że radość, a nawet beztroski uśmiech nie zagościł na jego twarzy, przynajmniej odkąd został dygnitarzem w vaginecie obywatela Tuska Donalda. Jeśli moje wrażenie jest trafne, to nie da się ukryć – muszą być jakieś przyczyny tego stanu rzeczy, które powinniśmy sobie rozebrać z uwagą.

Jak pamiętamy, orkiestra na „Titanicu” podobno grała do końca – ale nikt nie pamięta, by przy tej muzyce tańcował kapitan tego statku Edward James Smith. A dlaczego nie tańcował? Bo w odróżnieniu od większości pasażerów, wiedział, jaka jest sytuacja, więc gdzie mu tam było do tańca?

Czy to przypadkiem nie ta sama przyczyna sprawia, że pan minister Domański zachowuje poważny wyraz twarzy nawet w sytuacji, gdy Książę-Małżonek wysyła panu prezydentowi Nawrockiemu instrukcje, jak ma się zachowywać i co mówić podczas wizytowania przywódców cudzoziemskich państw? Jak wiadomo, chodzi o to, by nie dłubał w nosie, nie trzymał rąk w kieszeniach, ani się nie garbił – a na pytania odpowiadał zdaniami pełnymi treści – jak to czynił dowódca naszej 3 kompanii zmotoryzowanej Studium Wojskowego UMCS w Lublinie podczas egzaminu z psychologii.

Widocznie pan minister Domański wie już coś, czego my jeszcze nie wiemy, w związku z czym potrafimy weselić się z byle przyczyny, śmiejąc się, jak głupi do sera. No dobrze – ale co takiego właściwie pan minister Domański może wiedzieć, że zmiata mu to nawet cień uśmiechu z twarzy?

Otóż wprawdzie pan minister Domański nie może nie wiedzieć, że Polska dołączyła do grona 20 „bilionerów” – a przypuszczam nawet, że to on właśnie mógł w tej sprawie oświecić obywatela Tuska Donalda – ale jednocześnie ma dręczącą świadomość ciążącego na naszym nieszczęśliwym kraju brzemienia długu publicznego. Według oficjalnych danych, które nie mogą przecież być wyolbrzymiane, żeby niepotrzebnie nie płoszyć obywateli – na koniec I kwartału tego roku, państwowy dług publiczny przekroczył 1713 mld złotych i podobno powiększa się z szybkością około miliarda złotych na dobę.

Według projektu budżetu państwa na rok przyszły, deficyt budżetowy ma wynieść prawie 272 mld złotych. Ale na tym nie koniec, bo obok państwowego długu publicznego, jest też dług sektora instytucji rządowych i samorządowych, który na koniec I kwartału br. wyniósł 2 123,5 mld złotych – no i też rośnie w tempie stachanowskim. Biorąc pod uwagę aktualny kurs walutowy, oficjalny dług publiczny właściwie zrównał się z oficjalnym PKB. W tej sytuacji trudno się dziwić, że pan minister Domański jest taki poważny, żeby nie powiedzieć – ponury. Na jego miejscu każdy by taki był.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Skończyły się wakacje, zaczęły się schody

Skończyły się wakacje, zaczęły się schody

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    7 września 2025

Tegoroczne wakacje zakończyły się tragicznym akcentem. Podczas próby akrobacji nad lotniskiem w Radomiu, gdzie w dniach 30-31 sierpnia miało odbyć się widowisko „Air-Show”, rozbił się myśliwiec F-16, a pilotujący go major Maciej Krakowian z 31 Bazy Lotnictwa Taktycznego w podpoznańskich Krzesinach zginął na miejscu, pozostawiając żonę i osierocając dwóch synków. Co było przyczyną katastrofy – tego dokładnie nie wiadomo, bo na miejsce przybyła cała gromada prokuratorów – a w takiej sytuacji zanim oni między sobą dojdą do porozumienia, jaką wersję wydarzeń przedstawić – musi minąć sporo czasu. W jednej sprawie prokuratorzy mają pewność – że rozmowa, jaką między majorem Krakowianem a kontrolerem lotu nad radomskim lotniskiem przytoczyły media, nigdy się nie odbyła, że to najpewniej wytwór sztucznej inteligencji. Widać w tym uzasadnieniu postęp, bo jeszcze niedawno prokuratorzy bez wahania obciążyliby odpowiedzialnością za tę „dezinformację” ruskiego czekistę Putina – ale sztuczna inteligencja wydaje się wyjściem bezpieczniejszym, zwłaszcza w sytuacji, gdy nie możemy być do końca pewni, czy nadal jesteśmy „sługą narodu ukraińskiego”, czy jednak zaczynamy się powoli od tej służby emancypować.

Chodzi oczywiście o zawetowanie przez prezydenta Karola Nawrockiego ustawy o świadczeniach dla „obywateli Ukrainy”. Ukraińscy agenci, od których w establishmencie aż się u nas roi, od razu podnieśli klangor, że prezydent Nawrocki jest mordercą ukraińskich dzieci, może jeszcze nie takim, jak Putin, ale jak się nie opamięta, to… No właśnie; odpowiedzi na to dręczące pytanie dostarczył pewien „obywatel Ukrainy” wyjaśniając, że jak się nie opamiętamy, to Ukraińcy będą wzniecać w Polsce pożary i w ogóle – rozpocznie się wołynka. Na takie dictum nawet obywatel Kierwiński, któremu obywatel Tusk Donald przydzielił w swoim vaginecie fuchę ministra spraw wewnętrznych, nakazał owego „obywatela Ukrainy” deportować do ojczyzny, gdzie pewnie dostanie jakieś wysokie odznaczenie za bohaterską postawę. Prezydent Nawrocki wprawdzie zadeklarował, ze Polska za Ukrainą stoi „murem” – ale swojego veta nie cofnął, w związku z czym na razie nie wiemy, co w tej sprawie myślimy.

Zresztą sprawę świadczeń dla „obywateli Ukrainy”, za którymi ujęła się nawet przewielebna siostra Małgorzata Chmielewska, wkrótce przyćmiła afera z instrukcją, jaką Ministerstwo Spraw Zagranicznych skierowało do pana prezydenta Nawrockiego – co i jak mu wolno powiedzieć podczas spotkania z amerykańskim prezydentem Donaldem Trumpem 3 września, a czego mu pod żadnym pozorem nie wolno. Jakimści sposobem ta instrukcja przedostała się do niezależnych mediów głównego nurtu, wywołując w opinii publicznej najpierw zdumienie, a potem „litość i trwogę”. Chodziło nie tylko o poziom tego dokumentu, ale przede wszystkim o to, że – jak wyjaśnił Książę-Małżonek – instrukcja była solenną uchwałą, jaką podjął vaginet obywatela Tuska Donalda.

To rzeczywiście wzbudziło zaniepokojenie opinii publicznej, która wprawdzie wie, że obecna ekipa przy sterze naszego bantustanu jest najgłupsza od czasów Bolesława Chrobrego, ale była dotąd przekonana, że nie do tego stopnia. „Bo taka głupia to ja już nie jestem; może głupia – ale taka to już nie”? – śpiewała za pierwszej komuny Krystyna Zachwatowicz w Piwnicy pod Baranami. Okazało się, że sprawdziły się najgorsze przeczucia.

Żeby zatrzeć to nieprzyjemne wrażenie obywatel Tusk Donald zaprosił był Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje na polsko-białoruską granicę. Czy zrobił to z własnej inicjatywy, czy też Reichsfuhrerin, w obliczu narastających w „koalicji chętnych” nastrojów wojowniczych, zapragnęła doznać dreszczyku heroicznego – dość, że znalazła się tuż przy stalowym płocie na granicy z Białorusią. Okazało się, że za płotem są białoruskie sołdaty z długą bronią, w związku z czym obywatel Tusk Donald, powołując się na opinię tubylczych „służb”, zaproponował Reichsfuhrerin, żeby może konferencję prasową

zorganizować w innym miejscu, nie tak na widoku – ale ona nie chciała nawet o tym słyszeć, co utwierdza mnie w podejrzeniach, że chodziło jej o dreszczyk. Tedy obiecała, że Polska może dostać nawet 200 mln euro pożyczki na uzbrojenie Bundeswehry i na tym konferencja się skończyła. Obywatel Tusk podsumował ją krótko: „no to przeżyliśmy!” – i w ten oto sposób Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje uzyskała heroiczny liść do wieńca sławy. Inna sprawa, że obywatel Tusk Donald mógłby postarać się lepiej; taki na przykład Michał Saakaszwili miał zwyczaj wywozić swoich gości spragnionych laurów gdzieś w teren, a tam umówiony sołdat puszczał w ciemności serię z pistoletu maszynowego – co na wszystkich robiło wrażenie: „ale wcale się nie baliśmy!

Z kolei prezydent Zełeński, każdemu gościowi, którego przyjmował w Kijowie, fundował alarm lotniczy, to znaczy – kazał włączać syreny i przy akompaniamencie ich wycia spacerował po Kijowie ze struchlałym cudzoziemcem. Inna rzecz, że Donaldu Tusku może coś takiego i przychodziło do głowy – ale widocznie dostał z Berlina instrukcję: wiecie, rozumiecie Tusk; wy nie przesadzajcie z atrakcjami, żeby się nam Reichsfuhrerin nie przelękła. Na wszelki wypadek „Putin” samolotowi wiozącemu Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje do domu, wyłączył GPS, toteż na brak heroicznych dreszczyków nie powinna się uskarżać.

Jak wiadomo, 31 sierpnia przypadła kolejna rocznica „porozumień gdańskich”, które w Gdańsku, Szczecinie i Jastrzębiu komunistyczna władza podpisała ze swoimi konfidentami: Lechem Wałęsą, Marianem Jurczykiem i Jarosławem Sienkiewiczem. Z tej okazji w wolnym mieście Gdańsku urządzono uroczystość, a właściwie – dwie uroczystości. Jedną z udziałem pana prezydenta Nawrockiego w „sali BHP”, gdzie ta polityczna sodomia miała miejsce i drugą – na zewnątrz, gdzie brylował Bogdan Borusewicz Dodatkowego dramatyzmu dostarczyło „ostatnie pokolenie”, które – jak się okazało – cieszy się protekcją „legendarnego” Władysława Frasyniuka oraz niemniej „legendarnej” Barbary Labudy, której już chyba nie rajcują kosmiczne loty na miotle na inne planety we ramach sławnej sekty „Antrovis”. Warto przypomnieć, że w przerwach między tymi podróżami pani Labuda pełniła obowiązki ministra w kancelarii prezydenta Kwaśniewskiego w sposób nie zwracający niczyjej uwagi. No a teraz – „ostatnie pokolenie”. Ładny interes!

Tymczasem nadszedł dzień 1 września, kiedy to tradycyjnie rozpoczyna się rok szkolny w którym do szkół wchodzi m.in ”edukacja zdrowotna”. Episkopat uznał, że ta edukacja „szkodzi zbawieniu” i wezwał rodziców, by się nie zgadzali na udział ich dzieci w tych lekcjach. Kiedy to piszę, jeszcze nie wiadomo, czy większość rodziców posłuchała się Episkopatu, czy zawodowego katolika, pana red. Tomasza Terlikowskiego, który wszystkich zapewnił, iż „edukacja zdrowotna” zbawieniu nie zagraża słowem – i oświecił i uspokoił. Tak czy owak wygląda na to iż pan red. Terlikowski wysuwa się na czoło Kościoła Otwartego, od dawna promowanego u nas przez Judenrat „Gazety Wyborczej”.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Głupota, zdrada i męczeństwo. Michalkiewicz.

Głupota, zdrada i męczeństwo

Stanisław Michalkiewicz „Prawy.pl” (prawy.pl)    5 września 2025

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5888

Wobec zaostrzającej się między dwoma politycznymi gangami okupującymi nasz nieszczęśliwy kraj, walki klasowej, coraz mniej jest punktów, w których między nimi panuje zgoda. Ot na przykład Książę-Małżonek wysłał prezydentowi Karolowi Nawrockiemu instrukcję, co powinien mówić, a czego nie powinien mówić w rozmowie z amerykańskim prezydentem Donaldem Trumpem. Ze strony Księcia-Małżonka był to chyba podstęp, którego celem było wzbudzenie u prezydenta Trumpa przekonania, że ten cały polski prezydent, to jakiś głupek – chociaż z drugiej strony nie można zapominać, że Książę-Małżonek ujawnił, iż wspomniana instrukcja była solenną uchwałą Rady Ministrów. Skoro tak, to nie można wykluczyć, że podejmując taką uchwałę, vaginet obywatela Tuska Donalda naprawdę życzył sobie, by prezydent Nawrocki podczas wizyty w Białym Domu tak właśnie się zachował.

Utwierdza mnie to w przekonaniu, że obecna ekipa u steru naszego nieszczęśliwego kraju jest najgłupsza od czasów Bolesława Chrobrego.

Z tego właśnie powodu do takiej ekipy znakomicie pasuje Książę-Małżonek. Nawet nie chodzi mi o to, że nie wystarcza mu puszczanie złotych myśli w fotel, tylko – że ulega swoistemu natręctwu, by dzielić się nimi z publicznością. Najgorsze bowiem jest to, że Książę-Małżonek wygaduje i wypisuje głupstwa – a to może szkodzić reputacji Polski na arenie międzynarodowej. Na przykład całkiem niedawno Książę-Małżonek własnymi słowami powtórzył tezę lansowaną wśród mikrocefali przez ukraiński Sztab Generalny – że Ukraina broni nie tylko siebie, ale również Polski i Europy, a nawet świata przed zimnym ruskim czekistą Putinem.

To, że takie opinie powtarzają płatni funkcjonariusze Propaganda Abteilung z niezależnych mediów głównego nurtu, to jasne – chociaż i oni nie grzeszą rozumem. Oto na przykład jednym tchem próbują przekonywać publiczność, że jak tylko Putin upora się z Ukrainą, to natychmiast żelaznym wojskiem runie na Europę, poczynając od naszego nieszczęśliwego kraju – a zarazem przekonują, że Rosja stoi nad przepaścią, że jej armia goni resztkami, a państwo – tylko patrzeć, jak się rozpadnie. Taki na przykład „Onet” potrafi zamieścić tego typu publikacje obok siebie tego samego dnia – pewnie w przekonaniu, że czytający to mikrocefale łykną jedno i drugie. To akurat może być prawda – bo trudno wymagać od mikrocefali, wychowanych na „Gazecie Wyborczej” jakiegoś minimum krytycyzmu – ale ministrowie spraw zagranicznych obcych państw – to chyba co innego? Skoro słyszą, jak Książę-Małżonek bredzi, iż Polska ma wobec Ukrainy dług wdzięczności, to jest rzeczą oczywistą, że muszą dojść do wniosku, że mają do czynienia z jakimś nadętym głupkiem, a jeśli w dodatku dotrą do nich pogłoski, jakoby Książę-Małżonek był szykowany na następcę obywatela Tuska Donalda – to już wiedzą, co mają myśleć o naszym nieszczęśliwym kraju. Ludowe przysłowie głosi, że lepiej z mądrym zgubić, niż z głupim znaleźć i tym właśnie tłumaczę sobie objawy lekceważenia i izolowania Polski na arenie międzynarodowej.

Wróćmy jednak do coraz rzadszych punktów, w których między okupującymi nasz nieszczęśliwy kraj politycznymi gangami panuje zgoda. Oto w dniach ostatnich przekonaliśmy się o ich istnieniu, a to dzięki męczeństwu, jakiego od dwóch nietrzeźwych osobników doznał w Siedlcach pan Adam Niedzielski, ongiś minister zdrowia w rządzie Mateusza Morawieckiego czasu epidemii zbrodniczego koronawirusa. Kiedy pan Niedzielski wychodził w towarzystwie z restauracji, nietrzeźwi osobnicy, po upewnieniu się, że to on, zaczęli go bić, a nawet kopać, przy akompaniamencie okrzyków: „śmierć zdrajcom ojczyzny!” Na szczęście restauracyjne towarzystwo odciągnęło napastników, których zresztą błyskawicznie rozpoznała tamtejsza policja, toteż podobno sami zgłosili się na komisariat i od razu przyznali do wszystkiego, co tam było trzeba.

Na ten incydent natychmiast zareagował obywatel Tusk Donald, oświadczając, że sprawcy pobicia Adama Niedzielskiego zostaną wkrótce złapani i pójdą siedzieć. „Zero litości!” – zakończył poleceniem dla niezawisłych sądów. Od razu widać, ile racji jest w znanym przysłowiu, że „bliższa koszula ciała”. Wprawdzie Wielce Czcigodny Grzegorz Napierniczak twierdzi, że pan Niedzielski powinien mieć pretensję do prezesa PiS, który jątrzy i dzieli Polaków – ale nasz męczennik wie swoje. Oto bowiem minister spraw wewnętrznych w vaginecie obywatela Tuska Donalda, obywatel Kierwiński, „z powodów politycznych” odebrał mu policyjną, czy też bezpieczniacką ochronę i dlatego doszło do męczeństwa. Prokuratura twierdzi, że przyczyną zadania męczeństwa panu Niedzielskiemu była „polityczna przynależność” pobitego – ale to niekoniecznie musi być prawda, a to ze względu na okrzyki sugerujące, iż pan Adam Niedzielski jest „zdrajcą ojczyzny”.

Zdrada ojczyzny wcale nie musi być związana z konkretną przynależnością polityczną. Jak bowiem wiadomo, członkowie obydwu gangów okupujących nasz nieszczęśliwy kraj, od dawna oskarżają się nawzajem o agenturalność, czyli zdradę. Któż nie pamięta publicznej deklaracji Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, skierowanej pod adresem obywatela Tuska Donalda: „wiem jedno – jest pan niemieckim agentem!” – albo raportu powołanej przez obywatela Tuska Donalda komisji do badania ruskich i białoruskich wpływów na politykę naszego bantustanu, w następstwie którego oskarżony o „zdradę dyplomatyczną” został złowrogi Antoni Macierewicz? Jednak niezależnie od tego, na mieście zaczęły krążyć fałszywe pogłoski, że obywatel Tusk Donald rozwiązał tę całą komisję pod przewodnictwem pana generała Jarosława Stróżyka, ponieważ złapał się za własną rękę. Jak tak było, tak tam było, zawsze jakoś było, bo wiadomo, że jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było.

Myślę wszelako, że męczeństwo pana Adama Niedzielskiego, to zbyt kusząca gratka, żeby skończyło się na skazaniu na surowe kary tylko dwóch sprawców. Jestem przekonany, że obywatel Żurek Waldemar zleci obywatelce Wrzosek zbadanie dodatkowych wątków – kto nietrzeźwiaków inspirował, ewentualnie – kto zlecił im pobicie byłego ministra zdrowia. Myślę, że przy odpowiednim podejściu pani Ewy Wrzosek, obydwaj delikwenci przyznają się do wszystkich wątków odpryskowych, jakie tylko będą wydawały się pożyteczne z punktu widzenia interesów vaginetu obywatela Tuska Donalda – no i oczywiście – praworządności socjalistycznej.

Oczyma duszy widzę dwa kierunki w jakich może podążać energiczne śledztwo. Pierwszy – to Rodacy-Kamraci, którym już postawiono 154 poważne zarzuty, więc jeszcze jeden więcej nie zrobi im specjalnej różnicy, a drugi – to Wielce Czcigodny Grzegorz Braun, który zapowiedział panu ministrowi Niedzielskiemu:„będziesz wisiał” – pod pretekstem przewinień jakich miałby się on dopuścić w związku z epidemią zbrodniczego koronawirusa, którą z dnia na dzień zakończył w roku 2022 zimy ruski czekista Putin.

Stanisław Michalkiewicz

Stanisław Michalkiewicz: Inflacja sztucznej inteligencji

Stanisław Michalkiewicz: Inflacja sztucznej inteligencji

“z agrestu poddanego torturom niejedno można wyciągnąć.”

Lepsze jest wrogiem dobrego. Przekonałem się o tym na własnej skórze, usiłując połączyć się z administratorem mojego kanału za pośrednictwem zoom. Dotychczas nawiązywałem łączność bez problemów, ale widocznie jakiś mądrala wpadł na pomysł, że on to wszystko ulepszy. Może by i ulepszył, gdyby nie posłużył się sztuczną inteligencją. Sztuczna inteligencja rozpanoszyła się na  zoomie, uniemożliwiając jakąkolwiek łączność,a najgorsze było to, że w żaden sposób nie można było sie jej pozbyć – chyba, żeby w ogóle wyłączyć zoom.

Od dawna wyrażałem obawy przed sztuczną inteligencją. Inteligencja, niechby nawet i “sztuczna” – cokolwiek by to miało znaczyć – to jeszcze-jeszcze. Co jednak będzie, kiedy zamiast inteligencji zdominuje nas sztuczna półinteligencja? Tymczasem taka inflacja wydaje się nieunikniona, ponieważ poziom inteligencji ludzi systematycznie się obniża.

Najlepszą ilustracją działań skierowanych na duraczenie całych pokoleń, są posunięcia w sferze edukacji, dokonywane przez Wielce Czcigodną vaginessę z vaginetu obywatela Tuska Donalda, obywatelkę Nowacką Barbarę.

Oto od 1 września wchodzi do szkół nowy przedmiot pod kryptonimem “edukacja zdrowotna”. W ramach tej dyscypliny uczniowie będą się kształcić w umiejętnościach przydatnych w agencjach towarzyskich, zwanych kiedyś burdelami. Absolwenci tych uczelni pozapisują się później do tej, czy innej partii – najlepiej takiej, którą utworzą stare kiejkuty – dostaną się do Sejmu, albo do Senatu – a nie daj Boże – do rządu – no i będą próbowali rządzić naszym nieszczęśliwym krajem – oczywiście przy pomocy sztucznej inteligencji, bo sami będą wiedzieli, że na własnej opierać się nie bardzo mogą.

Ale poziom sztucznej inteligencji też musi zostać dostosowany do poziomu inteligencji naturalnej – bo w przeciwnym razie wszelki kontakt między inteligencją sztuczną i tą zwyczajną zostałby zerwany – tak samo, jak kontakt pacjenta z pieniędzmi w państwowej służbie zdrowia. Jak pamiętamy, wiekopomna reforma charyzmatycznego premiera Buzka odbywała się pod hasłem, że “pieniądze idą za pacjentem”. Może i idą – ale  w takiej odległości, że wszelki kontakt – nie tylko wzrokowy, ale i każdy inny – został już dawno i bezpowrotnie zerwany.

Gdyby pieniądze szły nie “za” pacjentem, tylko razem z nim – aaa, to do żadnego zerwania kontaktu by nie doszło. No tak – ale co z tego miałaby biurokratyczna armia naszych dobrodziejów? Toteż nie ma rady; kontakt pieniędzy z pacjentem musi być zerwany, byle tylko biurokratyczne gangi tę łączność utrzymały.

Toteż i sztuczna inteligencja musi być skalibrowana z naturalną inteligencją takiej, dajmy na to, Wielce Czcigodnej Katarzyny Kotuli, bo jeśli chodzi o Kukuńka, to myślę, że jego przypadek jest już poza skalą.

W tej sytuacji inflacja sztucznej inteligencji jawi się, jako nieuchronna, a skoro tak – to inwazja sztucznej pół-inteligencji, albo nawet – ćwierć-inteligencji – to tylko kwestia czasu i to krótkiego.

Inna rzecz, że do rządzenia państwem, zwłaszcza takim, jak nasz nieszczęśliwy kraj, taka sztuczna półinteligencja wystarczy. Niedostatki na odcinku inteligencji można bowiem wypełnić tupetem – jak to zrobił wicepremier i minister obrony, obywatel Kosiniak-Kamysz Władysław, po tym, jak w Osinach w powiecie łukowskim dron niewiadomego pochodzenia “jebnął” w pole kukurydzy. Okazuje się, że drony niewiadomego pochodzenia musiały zapatrzyć się na płomiennych szermierzy demokracji i praworządności, co to nawoływali, żeby “jebać PiS”.

Napędzająca takie drony sztuczna inteligencja aż takich ambicji chyba nie ma – bo PiS jest całkiem liczną partią – ale skoro już padł rozkaz, żeby “jebać”, to posłuszny dron “jebnął” jak się należy – w pole kukurydzy. Tak w każdym razie widzi to Wielce Czcigodny Kosiniak-Kamysz Władysław – ni to z chłopów, ni ze szlachty – bo niby z chłopów – ale tych – z Marszałkowskiej.

Jak wspomniałem, półinteligencja wydaje się wystarczająca do rządzenia takim państwem, jak nasz nieszczęśliwy kraj, bo w razie czego niedostatki inteligencji można sztukować sobie jak nie tupetem, to sprytem.

Tak właśnie zamierza robić obywatel Tusk Donald, który po Radzie Gabinetowej ogłosił, że będzie “omijał” veta prezydenta Nawrockiego przy pomocy rozporządzeń.

Ta deklaracja, którą powtórzyła też Wielce Czcigodna Hennig-Kloska, utwierdza mnie w podejrzeniach, że vaginet obywatela Tuska Donalda musiał wziąć pod stołem jakieś spore pieniądze od niemieckiego Siemensa, co to produkuje wiatraki dla “zielonego  wała”. Czy w przeciwnym razie obywatel Tusk Donald, a zwłaszcza – Wielce Czcigodna Kloska-Hening  – nadwerężałaby delikatną własną inteligencję, sztukując ją sobie sprytem?  Inna rzecz, że Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje chyba nie ma już zaufania, ani do półinteligencji obywatela Tuska Donalda, ani – tym bardziej – do obywatelki Hening-Kloski.

Dlatego też – wzorem Naszej Złotej Pani, czyli Anieli Merkelowej, co to 7 lutego 2017 roku przyjechała do Warszawy z gospodarską wizytą, po której kazała przybastować z walką o demokrację, na rzecz wzmożenia walki o praworządność, która trwa do dnia dzisiejszego – zapowiedziała gospodarską wizytę w naszym bantustanie .

  Ciekawe, co po swojej gospodarskiej wizycie rozkaże Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje – bo że coś rozkaże, to nie ulega wątpliwości – jak mawiała stara niania.

Pojawiły się w związku z tym na mieście fałszywe pogłoski, że aktywiści Komitetu Obrony Demokracji dostali już od swoich oficerów prowadzących polecenie przebrania się za wiatraki – a kiedy już Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje w towarzystwie obywatela Tuska Donalda będzie się posuwać w stronę granicy białoruskiej – żeby podążali za rządową kawalkadą i wymachiwali ramionami, to znaczy – wiatrakowymi skrzydłami, ile siły.

Te same fałszywe pogłoski utrzymują, że po niedawnej wizycie obywatela Żurka Waldemara w siedzibie Krajowej Rady Sądownictwa, którą poinformował, że będzie działał na rzecz wyrzucenia członków KRS z tego budynku –  powołanie dotychczasowej pani prokurator, obywatelki Wrzosek Ewy do Ministerstwa  Sprawiedliwości ma na celu objęcie przez nią obowiązków Luny Bristigerowej. Chodzi o neutralizowanie tak zwanych “neo-sędziów”.

Jak taki jeden z drugim “neo-sędzia” zostanie przesłuchany przez obywatelkę Wrzosek Ewę, która – podobnie jak Luna Bristigerowa – przytnie mu genitalia szufladą ministerialnego biurka, to natychmiast się opamięta i podporządkuje się wymaganiom praworządności socjalistycznej. Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie ma słowa prawdy – ale z drugiej strony – młotowanie “neo-sędziów” jakoś musi się odbywać.

Co na ten temat uważa sztuczna inteligencja? Stanisław Lem w jednym ze swych opowiadań twierdzi, że po wielu operacjach cyfrowych, śledczym maszynom o mocy kilku tysięcy trupsów, dzięki sztucznej inteligencji udało się  uzyskać  informację, że “z agrestu poddanego torturom niejedno można wyciągnąć.”

Czy nie w tym właśnie kierunku  potoczy się walka o praworządność w naszym bantustanie?  W końcu muszą być jakieś przyczyny, dla których obywatel Tusk Donald wziął do swojego vaginetu obywatela Żurka Waldemara na chłopaka od mokrej roboty.

Polecamy również: USA zakazały wjazdu delegatom Palestyny na zjazd ONZ

Walka z wiatrakami. Stanisław Michalkiewicz

Walka z wiatrakami

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    31 sierpnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5886

Literatura wyprzedza życie i to niekiedy nawet o ponad 400 lat. Tyle czasu upłynęło bowiem od napisania przez Miguela Cervantesa pierwszej części „Don Kichota”. Jak pamiętamy, jest tam scena, kiedy don Kichot na Rosynancie rusza do ataku na… wiatraki, które omyłkowo bierze za gestykulujących olbrzymów. Skrzydło wiatraka uderza go w głowę, dzięki czemu przekonuje się, że żadnych olbrzymów nie ma – ale bzika pozbyć się już nie może, więc dochodzi do wniosku, że zniknęli oni za sprawą czarnoksiężnika.

Kto by pomyślał, że po 420 latach widowisko walki z wiatrakami powtórzy się – ale nie w Hiszpanii, tylko w Polsce?

Oczywiście polskie widowisko jest zupełnie inne, nowoczesne – ale z literacką wizją Cervantesa ma wspólny mianownik. Jak wiadomo, przyczyną bzika, jaki owładnął Don Kichotem, były rycerskie księgi, czyli – literatura. Tak samo jest w przypadku widowiska polskiego. Ono również jest efektem bzika spowodowanego literaturą, ale nie w postaci opowieści o błędnych rycerzach, tylko – o ociepleniu klimatu, a właściwie – o „zmianach klimatycznych”.

Klimat rzeczywiście się zmienia, ale na tej kanwie powstała literatura fantastyczna, że przyczyny tych zmian są antropogeniczne, czyli – spowodowane działalnością ludzką. Jest to fantasmagoria podobna do opowieści o błędnych rycerzach – ale ponieważ mnóstwo zasobnych i wpływowych cwaniaków zwietrzyło tu możliwość nie tylko wydobycia szmalu („z wszystkiego można szmal wydostać, tak, jak za okupacji z Żyda” – twierdzi słusznie poeta), to propagowaniem bzika zajmują się przekupni eksperci, którzy w nagrodę dostają okruszki ze stołu pańskiego w postaci tzw. „grantów”. Politycy z kolei dostrzegają w tym korzyść podwójną. Po pierwsze – szmal, jako ekwiwalent za zbzikowane ustawodawstwo, te wszystkie „zielone wały” – i temu podobne – a po drugie – że duraczenie klimatyczne nadaje się do tresury obywateli jeszcze lepiej, niż koronawirus.

Na przykład u nas udało się już oduraczyć grupę młodych filutów, co to obwołali się „ostatnim pokoleniem” i odgrażają się, ze od września zaczną okupować tutejszy, warszawski Knesejm. Zobaczymy jak to będzie wyglądało; czy wytworzy się jakaś kohabitacja miedzy „ostatnim pokoleniem” a obywatelem Hołownią Szymonem, czy obywatelem Zgorzelskim Piotrem, czy też obywatel Żurek Waldemar, którego obywatel Tusk Donald wziął do swojego vaginetu na chłopaka od mokrej roboty, wtrąci „ostatnie pokolenie” do aresztu wydobywczego, gdzie na razie, w ramach programu pilotażowego, trzymani są „Rodacy-Kamraci”, którym niezależna prokuratura przedstawiła aż 154 poważne zarzuty, m. in. – że podobały się im obrazy Eligiusza Niewiadomskiego, co to zastrzelił prezydenta Gabriela Narutowicza.

Tymczasem vaginet obywatela Tuska Donalda przeforsował w Knesejmie „ustawę wiatrakową”, którą już wcześniej próbowała przepchnąć vaginessa nazwiskiem Henning-Kloska. Tym razem udało się ją przepchnąć, dopisując do niej postanowienia o zamrożeniu cen energii elektrycznej. Przy okazji jednak vaginet obywatela Tuska Donalda wepchnął tam zapis, że wiatraki, będące źródłem „energii odnawialnej”, która w ramach „zielonego wału” jest specjalnie preferowana, mogą być stawiane nawet w odległości 500 m. od zabudowań. Oczywiście to tylko pierwszy krok, bo jakby to się udało, to najbliższa nowelizacja zalegalizowałaby stawianie wiatraków w obrębie zabudowań, albo nawet – zamiast nich.

I kiedy wydawało się, że wszystko jest na najlepszej drodze, prezydent Karol Nawrocki nie tylko ustawę zawetował, ale ze swej strony wniósł własną – o zamrożeniu cen energii elektrycznej, które to przepisy zwyczajnie skopiował z ustawy zawetowanej.

Rozpoczęła się tedy walka nie tyle może z wiatrakami, chociaż odgrywają tu one zasadniczą rolę, co o wiatraki. Vaginet obywatela Tuska Donalda oskarża prezydenta Nawrockiego o działanie na szkodę „Polaków” – którzy wskutek tego będą musieli płacić „odmrożone” rachunki za prąd, ale prezydent Nawrocki odpiera te zarzuty – że przecież ustawę o zamrożeniu cen prądu do Knesejmu skierował, natomiast nie pozwoli szantażować się „lobbystom”. O jakich „lobbystów” może tu chodzić?

Produkcją wiatraków zajmuje się niemiecki koncern Siemens, zaś zapamiętałość vaginetu obywatela Tuska Donalda w walce o wiatraki nasuwa skojarzenia z aferą przeciętą przez złowrogiego Antoniego Macierewicza, którego obywatel Żurek Waldemar ma teraz zaciągnąć przed niezawisły sąd. Chodzi o francuskie śmigłowce „Caracal”, które zostały zakontraktowane za poprzedniego vaginetu obywatela Tuska Donalda. Aliści złowrogi Antoni Macierewicz, kiedy w roku 2015 został ministrem obrony w rządzie Beaty Szydło, kontrakt ten anulował.

Zapanowała sytuacja nieznośna, bo z okoliczności wynikało, że transakcji musiały towarzyszyć grube łapówki. Na dobrą sprawę trzeba by było tę forsę oddać – ale jak tu oddać, kiedy już się rozeszła? Wyobrażam sobie tedy, ilu ważniaków musiało budzić się w środku nocy zlanych zimnym potem i nie zasypiali już do rana. Aliści po felonii prezydenta Dudy w 2017 roku i głębokiej rekonstrukcji rządu na przełomie lat 2017-2018, kiedy to z nowego rządu Mateusza Morawieckiego wyleciał na zbity łeb minister Macierewicz, rada w radę uradzono, że nie żadni łapownicy, tylko Skarb Państwa, czyli podatnicy, zapłacą Francuzom 80 mln złotych. Można się tylko domyślać, ilu ważniaków odetchnęło z ulgą, że udało się im i pieniądze zarobić i wianuszka nie stracić – ale na złowrogiego Macierewicza, ma się rozumieć, zagięli parol.

Tym razem może być podobnie – o czym świadczy zapamiętałość vaginetu obywatela Tuska Donalda i vaginessy nazwiskiem Henning-Kloska. Odgrażają się, że ponownie skierują do Knesejmu identyczną ustawę – ale co z tego, skoro vaginet nie ma tam co najmniej 276 posłów – a przynajmniej tylu trzeba, żeby odrzucić veto prezydenta. Podejrzewam tedy, że albo Siemens dał pod stołem forsę, komu tam było trzeba, albo niemiecka BND nakazała obywatelu Tusku Donaldu (wiecie, rozumiecie, Tusk. Wy kupcie u Siemensa tyle wiatraków, ile się tylko u was, w Generalnej Guberni zmieści – bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa) – albo i jedno i drugie. Czyż nie dlatego obywatel Tusk Donald, mimo rekonstrukcji rządu, utrzymał w swoim vaginecie obywatelkę Hening-Kloskę – bo nie zmienia się koni podczas przeprawy?

Jak pamiętamy, Don Kichota walnęło w głowę skrzydło wiatraka, co przywróciło mu częściowo poczucie rzeczywistości, chociaż bzik pozostał. W przypadku vaginetu obywatela Tuska Donalda bzik też pozostanie, bo został nakazany przez Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje – ale jak się rozwinie i zakończy sprawa ze szmalem?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Ostrzeganie spóźnione. Stanisław Michalkiewicz.

Ostrzeganie spóźnione

Stanisław Michalkiewicz „Prawy.pl”   30 sierpnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5885

Nie jest dobrze. Ach, co ja mówię takie rzeczy! Nie jest dobrze, bo jest niedobrze! Na przykład wydawało się, że po spotkaniu prezydenta Trumpa z prezydentem Putinem na Alasce, zakończenie wojny na Ukrainie jest już w zasięgu ręki. Toteż do Waszyngtonu 18 sierpnia zlecieli się europejscy przywódcy – że to niby chcą wesprzeć ukraińskiego prezydenta Zełeńskiego w jego rozmowach z prezydentem Trumpem, a przede wszystkim – udzielić Ukrainie gwarancji bezpieczeństwa, bo wtedy jest nadzieja, że Ukraina im też udzieli jakichś gwarancji – na przykład podobnych do tych, jakie otrzymały USA na minerały, czy Anglicy – którzy też coś tam przecież musieli dostać w zamian za podpisanie „stuletniego partnerstwa” z Ukrainą.

Toteż Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje zaproponowała, by te gwarancje były „podobne” do art. 5 traktatu waszyngtońskiego, a więc – jeszcze słabsze od tego artykułu. I kiedy wydawało się, że wszystko zakończy się wesołym oberkiem, a prezydent Zełeński nabrał wigoru i swoim zwyczajem znowu zaczął marudzić – tym razem – w którym mieście może spotkać się z prezydentem Putinem, a w którym nie – rosyjski minister spraw zagranicznych Ławrow ogłosił, że takie spotkanie w ogóle nie jest planowane! W dodatku prezydent Trump wygłosił zagadkowy komunikat, że rezygnuje z roli pośrednika miedzy Ukrainą i Rosją. Ładny interes! I cóż my teraz poczniemy?

Ano, chyba po staremu Polska będzie „nieodpłatnie” udostępniała Ukrainie zasoby całego państwa – bo nie było słychać, by umowę z 2 grudnia 2016 roku ktoś wypowiedział – a jakby tego było mało, to obywatel Tusk Donald w ubiegłym roku zawarł z Ukraińcami jeszcze jedną taką umowę. Słowem – nawet bez żadnej okupacji pozostajemy „sługą narodu ukraińskiego”, którego przedstawiciele skutecznie kierują tubylczą administracją, zarówno za ancien regime’u, jak i za reżymu obecnego, znaczy – za Volksdeutsche Partei.

Chociaż Judenrat „Gazety Wyborczej” uspokaja, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, bo ukraińscy uchodźcy, w chwilach wolnych od służby dla rosyjskiego wywiadu, konwojowania nielegalnych migrantów, czy od bandyterki, w pocie czoła wypracowują znaczną część polskiego PKB, więc gdyby Polska wzięła na utrzymanie wszystkich w ogóle Ukraińców, to byłoby u nas jeszcze dobrzej – ale inni Żydowie, to znaczy – ci z lichwiarskiej międzynarodówki, muszą uważać inaczej, bo zaczynają vaginetowi obywatela Tuska Donalda ciskać kłody pod nogi. Wprawdzie vaginet siłą rozpędu jeszcze powiększa dług publiczny w tempie miliarda złotych na dobę, ale widocznie panu ministrowi Domańskiemu brakuje jeszcze więcej, bo postanowił cisnąć nas podatkami.

Od Nowego Roku ma podnieść akcyzę na alkohole i napoje chłodzące, ale na tym nie koniec, bo chce dobrać się też i do banków – a słyszymy, że w Senacie Wielce Czcigodni senatores mają dyskutować o „podatku od wiary” – jak to finezyjnie nazwał wspomniany Judenrat. Warto w tym miejscu przypomnieć starożytne, rzymskie porzekadło, że „senatores boni viri sed Senatus mala bestia” – co się wykłada, że senatorowie dobrzy ludzie, ale Senat – wściekłe zwierzę.

Teraz jest chyba jeszcze gorzej, bo do Senatu trafiają osobnicy, którzy nie nadają się nawet do Sejmu, a więc nie trzymają standardów Wielce Czcigodnej Kotuli Katarzyny, czy równie Wielce Czcigodnej Jachiry Klaudii, nie mówiąc już o również Wielce Czcigodnym Giertychu Romanie – a wisienką na torcie jest prezydująca temu towarzystwu posągowa Małgorzata Kidawa-Błońska, której Wielce Czcigodny poseł Pupka musiał scenicznym szeptem podpowiadać, co ma mówić do mikrofonu na konferencji prasowej, kiedy to kandydowała na prezydenta naszego bantustanu.

Otóż senatores wykombinowali sobie, że jak ustanowią podatek w wysokości kilkuset złotych miesięcznie od każdego katolika, to po upływie roku, z Kościoła katolickiego nie zostanie nawet mokra plama. Ciekawe, że gorącym zwolennikiem takiego podatku był JE Tadeusz Pieronek. Zwróciłem wtedy uwagę, że to, co nie udało się Józefowi Stalinowi, może się udać księdzu biskupowi Pieronkowi. Najwyraźniej promotorzy rewolucji komunistycznej zamierzają wykorzystać doświadczenia niemieckie, gdzie purpurates najwyraźniej położyli lachę na to całe chrześcijaństwo z jego dogmatami i już tylko nawołują: „róbta, co chceta!”, a my będziemy wam błogosławili – ale nie za darmo! Jestem pewien, że i u nas taka perspektywa spodoba się entuzjastom „Kościoła Otwartego”, który od dziesięcioleci lansuje u nas Judenrat i jego krakowska ekspozytura w postaci „Dygotnika Powszechnego”. Okazuje się, że taki „sojusz tronu i ołtarza” niekoniecznie musi być zły; że ma on – jak się okazuje – również plusy dodatnie.

Inna sprawa, czy te posunięcia doprowadzą do rezultatów oczekiwanych przez pana ministra Domańskiego, czy raczej odwrotnych. Wprawdzie pan Domański jest dużym chłopczykiem, ale może nie pamiętać fiskalnych incydentów sprzed 24 lat, bo wtedy pewnie bardziej interesowało go, co tam dziewczynki mają pod spódniczkami. Otóż ówczesny premier Leszek Miller podniósł akcyzę na alkohol – bodajże o 15 procent – tak jak ma być teraz.

Niestety – zgodnie z efektem Laffera – dochody budżetu z akcyzy gwałtownie spadły, gorzelnie zaczęły bankrutować, a z zagranicy wlała się do Polski potężna rzeka wódki z przemytu. [No i bimberek! md] Na szczęście premier Miller rychło się spostrzegł, podwyżkę akcyzy cofnął i znowu dochody budżetu wróciły do poprzedniego poziomu, gorzelnie zaczęły pracować na trzy zmiany, a rzeka wódki popłynęła – ale w drugą stronę. W tej sytuacji inicjatywa pana ministra Domańskiego stanowi znakomitą ilustrację aforyzmu Franciszka ks. de La Rochefoucauld, że „tylko dlatego Pan Bóg nie zsyła na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego”.

Ale podnoszenie podatków, a zwłaszcza – forsowanie „podatku od wiary” – dowodzi również postępów socjalizmu. Jak wiadomo z marksistowsko-leninowskiej politgramoty, socjalizm ma doprowadzić do komunizmu, no a w komunizmie – wiadomo: nie ma własności prywatnej, więc wszędzie roi się od gołodupców, stuprocentowo uzależnionych od „państwa”, czyli – biurokratycznych gangów, które „państwo” oblazły. Toteż na tym tle lepiej rozumiemy, ile racji miał Józef Stalin głosząc spiżową tezę, że w miarę postępów socjalizmu walka klasowa się zaostrza.

Bo rzeczywiście się zaostrza; obywatel Żurek Waldemar, którego Tusk Donald wziął do swojego vaginetu na chłopaka od mokrej roboty, musiał podkręcić niezależnych prokuratorów, bo ci zaczęli się uwijać nie tylko wedle pana Roberta Bąkiewicza, ale również – wedle pana Mariusza Błaszczaka, czy szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, pana dra Cenckiewicza. Podobno zdradzili oni tajemnice państwowe. Ale przecież nasze państwo nie ma wobec nikogo żadnych tajemnic, bo nawet przy okazji upadku drona w Osinach w powiecie łukowskim wydało się, iż nasza niezwyciężona armia nie ma żadnego systemu wczesnego ostrzegania, a tylko systemy ostrzegania spóźnionego.

Stanisław Michalkiewicz

Bliskie spotkania III stopnia z biskupami

Bliskie spotkania III stopnia z biskupami

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    27 lipca 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5866

Nie milkną echa myślozbrodni, jakiej dopuścił się Grzegorz Braun. Wprawdzie został potępiony ponad podziałami, bo zgodnie potępili go wierzący i niewierzący, partyjni i bezpartyjni, żywi i uma… – no, mniejsza z tym – ale nadal nie wiadomo, co z tym fantem zrobić.

Władze, to znaczy – vaginet obywatela Tuska Donalda zachowuje się w tej sprawie tak, jak Murzyni, co to na pustyni złapali grubasa. Nie wiedzieli co mu zrobić, ucięli – no, mniejsza z tym. Pewne światło na tę sprawę rzucił Naczelnik Państwa, obywatel Kaczyński Jarosław. Stwierdził, że Grzegorz Braun „zaprzeczył holokaustowi” – przy czym słowo „holokaust” Naczelnik Państwa wymówił z dużej litery. Podobnie postępował pewien handlarz bydłem, który dorobił się na sprzedaży wołów. Kiedy już się dorobił, to słowo „wół” też zawsze pisał z dużej litery.

Wracając do Naczelnika, to stwierdził on dodatkowo, że myślozbrodnia Grzegorza Brauna negatywnie rzutuje na nasze stosunki ze Stanami Zjednoczonymi. Najwyraźniej Naczelnik Państwa, podobnie jak wszyscy inni antysemici uważa, że Ameryką rządzą Żydowie, a już specjalnie kręcą prezydentem Donaldem Trumpem, który pragnąłby uchodzić za twardziela.. Coś może być na rzeczy, bo ostatnio przeczytałem energiczne dementi szefa Mosadu, który zaklinał się, że niejaki Epstein, co to – jak zwykle Żydowie – podsuwał rozmaitym twardzielom panienki i robił im tak zwane kompromitujące fotografie – na pewno nie był agentem Mosadu.

Zaraz przypomniało mi się, że „na pewno”, to wszyscy umrzemy, a poza tym – opinia księcia Gorczakowa, ministra spraw zagranicznych u cesarza Aleksandra III, co to twierdził, że nie wierzy nie zdementowanym informacjom. Ponieważ informacja, jakoby Epstein był agentem Mosadu, została energicznie zdementowana, to dzięki temu lepiej rozumiemy przyczyny, dla których prezydent Trump i inni amerykańscy twardziele, są tacy bezradni wobec premiera izraelskiego rządu jedności narodowej, Beniamina Netanjahu. Inna sprawa, że ta bezradność może być rezultatem panującej w USA hipokryzji, która – według francuskiego aforysty, Franciszka księcia de La Rochefoucauld – jest „hołdem, jaki występek składa cnocie”.

Kiedy za komuny SB przedstawiła Stanisławowi Catowi-Mackiewiczowi „kompromitujące” zdjęcia z nieskromnymi kobietami w nadziei, że w ten sposób skłonią go do uległości, ten, po obejrzeniu fotografii, zapytał, czy może pokazać je Wańkowiczowi – „bo jak mu opowiadam, to nie wierzy”.

Wracając do Naczelnika Państwa, to jego poglądy na sojusz polsko-amerykański sprawiają, że coś mogło być na rzeczy w krążących przed 2010 rokiem po Warszawie fałszywych pogłoskach, że jeden z braci Kaczyńskich jest Żydem tylko nie wiadomo który.

Tymczasem z potępieniem Grzegorza Brauna spieszą przedstawiciele kolejnych środowisk, w nadziei, że dzięki temu w Ameryce będą cieszyć się dobrą opinią i czesać fosę za występy. Na przykład ostatnio klawischowitz z muzycznego zespołu „Myslowitz” na widok plakatu z Grzegorzem Braunem aż przerwał koncert, żeby poinformować publiczność, że on też go potępia. Skoro communis opinio Grzegorza Brauna potępia, to ani chybi zostanie on potępiony i z powodu swojej myślozbrodni pójdzie do piekła, gdzie – jak wiadomo – cały czas będzie bolało. Myślę, że gdyby J. Em. Grzegorz kardynał Ryś (co zatwierdzicie na ziemi to będzie zatwierdzone w Niebiesiech) wystąpił z taką poważną zastawką, to już nikt, nawet niewierzący, nie odważyłby się podawać w wątpliwość zatwierdzonych dogmatów przemysłu holokaustu, a nasze stosunki z Ameryką weszłyby w wiek złoty.

Tymczasem nasz nieszczęśliwszy kraj zastyga w oczekiwaniu dwóch wydarzeń. Po pierwsze – głębokiej rekonstrukcji rządu, która już raz została odłożona, a po drugie – zaprzysiężeniu prezydenta-elekta Karola Nawrockiego przed Zgromadzeniem Narodowym. Vaginet obywatela Tuska Donalda wydrukował wreszcie stosowny komunikat, co oznacza, że obywatel Bodnar Adam z czarnym podniebieniem, już utracił nadzieję, że ponowne przeliczanie głosów w komisjach na coś się przyda. Toteż obywatel Hołownia Szymon rozsyła zaproszenia na to uroczyste zaprzysiężenie, które ma odbyć się 6 sierpnia, o godzinie 10.00. Wysłał je również do Kukuńka, który odpowiedział na nie jednym słowem: „odmawiam”. Miejmy tedy nadzieję, że nieobecność Kukuńka na uroczystości jakoś przeżyjemy.

Ale to jeszcze nic w porównaniu z mocarstwowym wystąpieniem Księcia-Małżonka wobec Watykanu. Otóż podczas pielgrzymki Rodziny Radia Maryja na Jasną Górę, JE biskup Wiesław Mering wygłosił przemówienie, które się Księciu-Małżonku nie spodobało. W rezultacie nie tylko wysłał do Watykanu notę, by Stolica Apostolska zaniechała ingerencji w wewnętrzne sprawy Polski, ale w dodatku publicznie wezwał biskupa Meringa, by „zdjął sukienkę”. Podobno to wezwanie przez część przewielebnego duchowieństwa, zwłaszcza tę, która skłania się ku postępowi, zostało uznane za zaproszenie do bliskich spotkań III stopnia z vaginetem obywatela Tuska Donalda i rozbudziło wielkie oczekiwania. Z Watykanu żadna odpowiedź do tej pory nie doszła, ale gdyby doszła, to mogłaby składać się z zapytania, od kiedy Książę-Małżonek ma te objawy.

Chodzi o to, że biskupi uczestniczący w uroczystościach na Jasnej Górze nie są obywatelami Watykanu, tylko – obywatelami RP. Gdyby przemawiał tam dajmy na to, nuncjusz, to co innego – ale nuncjusza w ogóle tam nie było. W związku z tym w czynie społecznym proponuję by wzmocnić kadrowo Ministerstwo Spraw Zagranicznych, powołując na wiceministra Wielce Czcigodną Martę Wcisło, której – jak twierdzą znawcy przedmiotu – wszystko poszło w warkocz. Lepiej może nie będzie, ale za to – weselej.

A trochę radości akurat nam się przyda, bo Adam Bodnar z czarnym podniebieniem właśnie wystąpił o uchylenie immunitetu pani Małgorzacie Manowskiej, będącej Pierwszą Prezes Sądu Najwyższego, z zamiarem umieszczenia jej w areszcie wydobywczym. Jestem pewien, że na niej się nie skończy, tym bardziej, że pani Manowska zawiadomiła prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez vaginet Tuska Donalda, który opublikował wprawdzie uchwałę SN o ważności wyborów prezydenckich, ale dopisał tam opinię, że ten cały sąd nie jest w ogóle sądem, tylko bandą przebierańców. Jak tak dalej pójdzie, to ani się obejrzymy, a wszyscy wyaresztują się nawzajem i w ten sposób nastąpi finis Poloniae.

Przewidział to jeszcze za głębokiej komuny Sławomir Mrożek pisząc sztukę „Policjanci – dramat ze sfer żandarmeryjnych”, której pointa polega właśnie na tym, że wszyscy wyaresztowują się nawzajem. Jak się okazuje, wcale nie potrzeba tu Putina, wystarczy samoobsługa.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Czy Polska ma gestapo?

Czy Polska ma gestapo?

Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5884

„Magna Polonia” (www.magnapolonia.org)    28 sierpnia 2025

Co jeden człowiek chce ukryć, to drugi odkryje. Właśnie w dniach ostatnich (chyba rzeczywiście zbliżają się przepowiadane „dni ostatnie”) włoskie służby schwytały w Rimini „obywatela Ukrainy”, zamieszanego w wysadzenie w powietrze bałtyckich gazociągów Nord Stream 1 i Nord Stream 2. „Obywatel Ukrainy” nie tylko jest „zamieszany” w wysadzenie tych gazociągów w powietrze – ale w dodatku podejrzewany o koordynowanie całej operacji.

Wyobrażam tedy sobie, jak Włosi muszą na niego chuchać i dmuchać, żeby się Boże broń nie przeziębił, żeby się gdzieś nie potknął, ani nie przewrócił, żeby nie uderzył głową w schodek lub kaloryfer, żeby nie powiesił się w celi na własnych skarpetkach, żeby wreszcie przez więzienne okienko nie trafił go piorun kulisty – bo jeśli będzie żywy i zdrowy, to jest szansa, że powie, kogo właściwie koordynował, kto wydawał mu rozkazy, ile dostał forsy na przeprowadzenie operacji i od kogo, kto mu pomagał – i tak dalej i tak dalej. Pilnowanie takiego aresztanta musi być szalenie kłopotliwe, toteż myślę, że włoskie władze z ulgą powitały niemiecką prośbę o przekazanie „obywatela Ukrainy” tamtejszemu gestapo (jak jeszcze przed wojną pisał Konstanty Ildefons Gałczyński w nieśmiertelnym poemacie „Tatuś” – „każdy kraj ma gestapo”) .

Każdy – a więc i Włochy, a cóż dopiero – Niemcy? Oczywiście od każdej reguły są wyjątki, więc niektóre nieszczęśliwe kraje mogą gestapo nie mieć. Na przykład – nasz nieszczęśliwy kraj – ma gestapo, czy nie ma? Teoretycznie powinien mieć, bo bezpieczniackich watah jest u nas aż sześć, czy nawet siedem – ale co z tego, skoro zajmują się one głównie kręceniem lodów na własne potrzeby – a w najlepszym razie wysługują się centralom wywiadowczym krajów, które gestapo mają?

Jak wielokrotnie pisałem i mówiłem, bezpieka była najtwardszym jądrem pierwszej komuny, więc kiedy na przełomie lat 80-tych i 90-tych szukała jakiejś asekuracji, gdyby z tą całą „transformacją ustrojową” coś poszło nie tak – na wszelki wypadek przewerbowała się na służbę do naszych przyszłych, to znaczy – obecnych sojuszników – a ponieważ w naszym nieszczęśliwym kraju triumfy święci zjawisko dziedziczenia pozycji społecznej (dzieci aktorów zostają aktorami, dzieci piosenkarzy – piosenkarzami, dzieci dygnitarzy – dygnitarzami – na przykład minister-ministrowicz Władysław Kosiniak-Kamysz – a dzieci konfidentów, czy agentów zostają konfidentami albo agentami) – i tamte zależności reprodukują się w kolejnych pokoleniach ubeckich dynastii.

Ci agenci, którzy przez ostatnie 33 lata nawerbowali sobie konfidentów, przy ich pomocy kręcą nie tylko całym państwem, ale nawet – całym życiem publicznym – dzięki czemu bez trudu zainstalowali u nas ustrojowy model kapitalizmu kompradorskiego, przy pomocy którego eksploatują rodaków, a zyskami dzielą się z centralami, do których są przewerbowani. Jak nietrudno się domyślić, Polska nic z tego nie ma, więc na dobrą sprawę korzystniej byłoby rozpędzić tę bezpiekę na cztery wiatry.

Wtedy byśmy wiedzieli, że żadnego gestapo nie mamy, więc musielibyśmy być ostrożni. Teraz natomiast myślimy że gestapo jest i pilnuje interesu, a tymczasem – nic podobnego! Szydło z worka wyszło w Osinach w powiecie łukowskim, gdzie na pole kukurydzy spadł dron. Zanim upadł, to dokonał samozniszczenia przy pomocy eksplozji, od której w pobliskich domach wyleciały szyby. Wcześniej podobno było słychać, jak dron leci – ale nasza niezwyciężona armia przy pomocy swojej kosztownej i precyzyjnej aparatury nie odnotowała żadnego wtargnięcia w polską przestrzeń powietrzną. Początkowo wywołało to konfuzję. Okazało się jednak, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Na konferencji prasowej minister-ministrowicz Kamysz-Kosiniak Władysław wyjaśnił, że to dlatego, że dron leciał za nisko. Ale w naszym fachu nie ma strachu, bo nasza niezwyciężona już w 2028 roku będzie miała instrumenta, pozwalające wykrywać drony lecące nisko – chyba, że pojawią się jakieś komplikacje.

Tymczasem niezależna prokuratura wszczęła tzw. energiczne śledztwo, w następstwie którego okazało się, że dron wyleciał z obszaru Białorusi. To dodatkowa komplikacja, tym razem dla naszej dyplomacji. Książę-Małżonek zapowiedział wysłanie „ostrego protestu” – ale do Putina w Moskwie, a tymczasem, w świetle energicznego śledztwa, Putin mógłby udzielić Księciu-Małżonku odpowiedzi wymijającej. Z kolei do prezydenta Łukaszenki Książę-Małżonek pisał nie będzie, żeby się nie strefić kontaktem z takim plebejuszem. Co by mogła na to powiedzieć nasza Jabłoneczka, czyli Małżonka Księcia-Małżonka?

Sprawa, jak widzimy, jest bardzo skomplikowana, a tymczasem, dopóki nasza niezwyciężona nie otrzyma instrumentów wykrywających drony nisko latające, warto by poprosić czy to Putina, czy to Łukaszenkę, by spowodowali, żeby drony latały troszkę wyżej – żeby i nasza niezwyciężona mogła pochwalić się jakimiś sukcesami. Inaczej opinia publiczna może nabrać rozmaitych wątpliwości.

Wracając do „obywatela Ukrainy”, to kiedy zostanie on przekazany niemieckiemu gestapo, zostanie podłączony do prądu – a w tym stanie rzeczy podobno każdy delikwent śpiewa z wysokiego „C”. W rezultacie, o ile „obywatel Ukrainy” przetrzyma te konfesaty, Niemcy mogą się dowiedzieć o kulisach całej operacji. Mogą nawet, po nitce do kłębka, dotrzeć i do Amerykanów, którym Książę-Małżonek gratulował udanego przedsięwzięcia. Ciekawe, czy Książę-Małżonek coś wiedział, czy tylko tak chlapnął, żeby dodać sobie trochę prestiżu? Na wszelki wypadek odradzałbym mu podróże do Niemiec, bo tamtejsze gestapo mogłoby nie tylko zrobić z tego użytek, ale w dodatku zadzwonić do obywatela Tuska Donalda: wiecie, rozumiecie, Tusk. Wy lepiej zapomnijcie, żeście w swoim vaginecie mieli wicepremiera i ministra spraw zagranicznych Księcia-Małżonka – bo inaczej to z wami też będzie brzydka sprawa. Ale wszystko może rozstrzygnąć się w całkiem innych kategoriach – bo „obywatel Ukrainy” może wprawdzie zostać przewieziony do Niemiec – ale – do amerykański bazy lotniczej w Ramstein – a stamtąd – do USA.

Ale to wszystko drobiazgi w porównaniu z reakcją niemieckiej opinii publicznej, zwłaszcza jeśli zaczną do niej przeciekać jakieś śmierdzące dmuchy. Oczyma wyobraźni widzę, jak jeszcze bardziej rosną notowania AfD, a kanclerz Merz, widząc spadające mu słupki, wycofuje się z pomysłu udzielania Ukrainie jakichś gwarancji bezpieczeństwa, zwłaszcza gdyby się okazało, że prezydent Zełeński o całej operacji wiedział.

W tej sytuacji również francuski prezydent Macron może zmienić zdanie i nie zechce umierać za Kijów, czy jakiś inny Donbas. W tej sytuacji Nasz Najważniejszy Sojusznik może kazać wysłać na Ukrainę naszą niezwyciężoną armię – chyba, żeby pan prezydent Karol Nawrocki, jeszcze przed wyjazdem do Białego Domu 3 września przypomniał sobie o cyrografie toruńskim – bo czuję, że pojmanie „obywatela Ukrainy” w Rimini akurat teraz nie było przypadkowe – „a czy w ogóle są przypadki?

Stanisław Michalkiewicz

Okrągły stół – z konfidentami ? – [Ale czyimi ?? Do wynajęcia…]

Okrągły stół – z konfidentami?

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    26 sierpnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5883

Pani Małgorzata Manowska, piastująca godność Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego wystąpiła z propozycją, by gwoli ostatecznego uporządkowania sytuacji w wymiarze sprawiedliwości naszego bantustanu zwołać „okrągły stół”, przy którym jego uczestnicy ustaliliby kształt kompromisu, który miałby położyć kres obecnej, nieznośnej sytuacji, kiedy to jedne grupy niezawisłych sędziów podważają legalność nominacji innych grup niezawisłych sędziów, w związku z czym nasz nieszczęśliwy kraj i jego obywatele cierpią nieznośne katiusze.

Najlepszym przykładem na nieznośność tej sytuacji jest sama pani prezes Małgorzata Manowska, którą prokurator z Wydziału Spraw Wewnętrznych Prokuratury Krajowej podejrzewa o popełnienie przestępstwa, w związku z czym wystąpił do Izby Odpowiedzialności Zawodowej SN i Trybunału Stanu o zgodę na pociągniecie jej do odpowiedzialności. Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że również sytuacja Prokuratury Krajowej nie jest do końca jasna. Ot na przykład pan Dariusz Korneluk, myśli, że jest Prokuratorem Krajowym, podczas gdy całkiem niedawno ponownie pojawiła się deklaracja, że Prokuratorem Krajowym jest Dariusz Barski, którego legalność podważył w roku 2024 Adam Bodnar, jako Prokurator Generalny. Jaką w takim razie moc prawną ma wspomniany wniosek prokuratora z Wydziału Spraw Wewnętrznych Prokuratury Krajowej, kiedy nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na proste pytanie – kto właściwie tak naprawdę jest Prokuratorem Krajowym?

W tej sytuacji można też zastanawiać się, jakie motywy kierowały pani Małgorzatą Manowską, kiedy wysunęła ona pomysł zwołania „okrągłego stołu” – ale myślę, że jeśli nawet udałoby się te motywy ustalić, to niewiele by nam to pomogło. Bowiem z punktu widzenia przywrócenia normalności w wymiarze sprawiedliwości znacznie ważniejsza wydaje się inna kwestia. Oto za pierwszej komuny oficjalnym pasem transmisyjnym bezpieki do wymiaru sprawiedliwości była Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Wprawdzie stopień tak zwanego „upartyjnienia” w sądach był wyraźnie niższy od tego w prokuraturze, a zwłaszcza – w Służbie Bezpieczeństwa – niemniej jednak PZPR funkcję pasa transmisyjnego bezpieki, będącej najtwardszym jądrem systemu pełniła – niezależnie od konfidentów zwerbowanych w środowisku sędziowskim przez SB.

Co do tego, że tacy konfidenci w środowisku niezawisłych sędziów działają, nikt nie miał u progu sławnej „transformacji ustrojowej” specjalnych wątpliwości – nawet znany z gołębiego serca pan Adam Strzembosz. On też podejrzewał, że w środowisku sędziowskim są konfidenci SB, ale poczciwie przypuszczał, że środowisko to „samo się oczyści”. Niestety wbrew temu naiwnemu przekonaniu ani to środowisko, ani żadne inne, „samo” się nie oczyściło. Co więcej – nawet podjęta w 1992 roku próba przeprowadzenia kuracji przeczyszczającej w Sejmie, Senacie i Radzie Ministrów, poniosła fiasko, które doprowadziło do obalenia rządu premiera Olszewskiego w atmosferze zamachu stanu, a kropkę nad „i” postawił ówczesny Trybunał Konstytucyjny, w którym zasiadał m.in. prof. Andrzej Zoll, orzekając o sprzeczności uchwały lustracyjnej Sejmu 28 maja 1992 roku z konstytucją.

Od tego orzeczenia votum separatum złożył jedyny sprawiedliwy w tym towarzystwie sędzia TK Wojciech Łączkowski podnosząc, iż uchwała lustracyjna Sejmu nie była aktem prawnym w rozumieniu konstytucji i ustawy o TK, a więc Trybunał w ogóle nie powinien w sprawie jej zgodności z konstytucją orzekać. Różnica między „aktem prawnym” i wspomnianą uchwałą była taka, że „akt prawny” jest adresowany do bliżej nieokreślonych odbiorców, czyli do wszystkich obywateli, podczas gdy uchwała „lustracyjna” była adresowana do jednego, jedynego człowieka w państwie – mianowicie do ministra spraw wewnętrznych, by dostarczył Sejmowi konkretnej informacji.

Oczywiście nie miało to znaczenia, a całej ceremonii towarzyszył niezamierzony element komiczny. Oto przewodniczący TK zamknął posiedzenie o godzinie – jeśli dobrze pamiętam – 14,30 – zapowiadając, że orzeczenie zostanie ogłoszone o godzinie 16. I tak się stało – a pan prof. Zoll odczytał nie tylko orzeczenie uznające uchwałę za niezgodną z konstytucją – ale również – 30 stron maszynopisu uzasadnienia.

Kiedy już po wszystkim wychodziłem z sali TK z mec. Maciejem Bednarkiewiczem, który w tym postępowaniu stawał w imieniu Sejmu, powiedział on nie bez pewnej melancholii, że gdyby odczytanie orzeczenia odłożone zostało przynajmniej o jeden dzień, to te 30 stron maszynopisu wyglądałoby przyzwoiciej. Widocznie jednak bezpieka uznała, że periculum in mora, więc TK na żadną przyzwoitość w tej sytuacji już się nie oglądał.

W rezultacie środowisko sędziowskie żadną lustracją objęte nie zostało. Dzisiaj ze względów biologicznych ta okoliczność ma już mniejsze znaczenie, bo sędziów mianowanych przez komunistyczną Radę Państwa, co to samego jeszcze znali generała Kiszczaka, jest już coraz mniej – ale to nie znaczy, że problem agentury w środowisku sędziowskim zniknął. Nie tylko nie zniknął, ale z biegiem czasu nabiera palącej aktualności. Jak bowiem wspomniałem, pasem transmisyjnym bezpieki do wymiaru sprawiedliwości była PZPR. Ale PZPR w 1990 roku się rozwiązała. Jednak komunistyczny wywiad wojskowy, który transformację ustrojową przeszedł w szyku zwartym, przepoczwarzając się w „demokratyczne” Wojskowe Służby Informacyjne, zaraz zakrzątnął się wokół zbudowania kolejnego pasa transmisyjnego. Kiedy tylko

rozwiązała się PZPR, część niezawisłych sędziów natychmiast utworzyła Stowarzyszenie Sędziów Polskich „Iustitia”. Poza tym WSI działały oficjalnie w warunkach „politycznej demokracji” aż do września 2006 roku i gdzie tylko mogły, werbowały agenturę, która już żadnej lustracji oczywiście nie podlegała, więc z bycia konfidentem WSI nie trzeba było się spowiadać w żadnym oświadczeniu lustracyjnym. W jakich środowiskach prowadzony był werbunek? Pewne wydaje się tylko jedno – że nie przede wszystkim w środowisku gospodyń domowych. Jakich bowiem informacji może dostarczyć taka gospodyni? Co się przesoliło, co się przypaliło… To mogą być nawet informacje prawdziwe, ale cóż WSI po nich?

Toteż bezpieka werbuje agenturę w takich miejscach, gdzie rozmaite pomysły przybierają postać prawa – a więc – w konstytucyjnych organach państwa. Dalej – w miejscach, gdzie kontroluje się kluczowe segmenty gospodarki, a więc – w sektorze finansowym, paliwowym, energetycznym i innych, tzw. „strategicznych”. Następnie w miejscach, gdzie decyduje się – komu zrywamy paznokcie, a komu nie – czyli w niezależnej prokuraturze oraz tam, gdzie sypią się piękne wyroki – kogo kierujemy do lochu, a kogo puszczamy wolno – czyli w niezawisłych sądach. I wreszcie – tam, gdzie produkowane są tak ważne w demokratycznym państwie prawnym masowe nastroje – a więc w mediach i przemyśle rozrywkowym. Przez 16 lat oficjalnej działalności WSI sporo musiało się tego nawerbować – i pewnie dlatego, gdy coś ważnego dzieje się w kraju, albo i za granicą, to resortowa „Stokrotka” zaraz woła do TVN-u pana generała Marka Dukaczewskiego, „ostatniego” szefa WSI, a on nam mówi, nie tylko – jak jest – ale i – jak będzie.

Jednak nigdy nie było tak dobrze, żeby nie mogło być jeszcze lepiej. Oto podczas procesu sędziego Andrzeja Hurasa z Katowic przed Sądem Okręgowym w Warszawie, wyszły na jaw śmierdzące dmuchy, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego prowadziła operację pod kryptonimem „Temida”, której celem był właśnie werbunek agentury w środowisku sędziowskim. Prowadzący sprawę pan sędzia Lipiński zażądał wyjaśnień – ale oczywiście głuche milczenie było mu odpowiedzią. Dzięki temu lepiej rozumiemy, dlaczego druga organizacja niezawisłych sędziów polskich przybrała nazwę „Themis”. Byłby to – jak powiada poeta – „przypadek rzadki – a czy w ogóle są przypadki?

W ten oto sposób możemy nabrać uzasadnionych podejrzeń, że część – jak duża – tego oczywiście nie wiem – niezawisłych sędziów, jest konfidentami jak nie WSI, to ABW – a przecież na ABW świat się nie kończy – bo w naszym nieszczęśliwym kraju mamy następujące organizacje bezpieczniackie, mające prawo prowadzenia działalności operacyjnej – a więc również – werbunku agentury. Centralne Biuro Śledcze Policji, Centralne Biuro Antykorupcyjne, Agencję Wywiadu, Agencję Kontrwywiadu Wojskowego, co to w swoim czasie podpisała porozumienie o współpracy z rosyjską FSB, Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, no i – Wywiad Skarbowy.

Nietrudno się domyślić, że przy pomocy zwerbowanej agentury, która przecież doskonale musi pamiętać, komu i czemu zawdzięcza swoją pozycję społeczną i materialną, więc jest karna i dyspozycyjna – można ręcznie sterować nie tylko całym państwem – ale w ogóle – całym życiem publicznym. Wprawdzie nasi Umiłowani Przywódcy wmawiają naiwniakom, że istnieje „cywilna kontrola nad służbami” – ale przyjrzyjmy się jej trochę bliżej. Oto w Sejmie jest specjalna komisja, która się tym kontrolowaniem zajmuje – ale żeby zostać jej członkiem, trzeba mieć certyfikat dostępu do informacji niejawnych, które wydaje… Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Komu wydaje? To proste, jak budowa cepa – tym, do których ma zaufanie. A jak się po łacinie nazywa taki zaufany? On się nazywa konfident. Oto ilustracja tej „demokratycznej kontroli”. Jakaś bezpieczniacka Schwein odebrała panu doktorowi Sławomirowi Cenckiewiczowi ten certyfikat pod pretekstem, że ujawnił jakiejś bezpieczniackie sekrety. I chociaż pan dr Cenckiewicz został przez pana prezydenta Karola Nawrockiego mianowany szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego, to certyfikatu dostępu do informacji niejawnych nie ma. Czyż trzeba nam lepszej ilustracji, że ta cała „cywilna kontrola” nad bezpieką, to niebezpieczna iluzja?

W tej sytuacji musimy postawić pytanie, czy jest jakikolwiek sens urządzać „okrągły stół” gwoli przywrócenia normalności w wymiarze sprawiedliwości w sytuacji, gdy jest graniczące z pewnością ryzyko, iż znaczną cześć uczestników tego wydarzenia, a może nawet zdecydowaną większość, będą stanowili konfidenci bezpieki? I w ogóle – czy sytuacja, w której nikt dokładnie nie wie, ilu sędziów – a może wszyscy – bo niby dlaczego nie? – jest konfidentami – jest sytuacją normalną? Czy w tych warunkach w ogóle można mówić o przywróceniu jakiejkolwiek normalności?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Koalicja jest – chętnych nie ma

Koalicja jest – chętnych nie ma

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    24 sierpnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5882

I oto mamy ilustrację tego, co głoszę od wielu lat – że mianowicie uprawianie prawdziwej polityki nasi Umiłowani Przywódcy mają od Naszych Sojuszników surowo zakazane. Jak wiadomo, świat wstrzymał oddech przed szczytem, jaki urządził prezydent Donald Trump na Alasce, gdzie spotkał się z prezydentem Putinem. Zanim jeszcze doszło do rozmów, środowiska najbardziej miłujące pokój w Ameryce i poza nią, zaczęły kręcić nosem na prezydenta Trumpa, że na lotnisku w Anchorage kazał rozwinąć czerwony dywan, a kiedy już Putin znalazł się na dywanie, uścisnął mu rękę, jak gdyby nigdy nic. Tymczasem wiadomo, że zgodnie z dobrymi obyczajami międzynarodowymi, przyjaźnią dla Ukrainy i w ogóle – w interesie pokoju, światowego, prezydent Trump powinien rzucić się na Putina i udusić go własnymi rękami. Wtedy i prezydent Zełeński byłby udelektowany, no a świat by zobaczył, jak należy walczyć o pokój.

Niestety prezydent Trump zachował się nie na poziomie, za co skarciła go nasza Jabłoneczka, czyli Małżonka Księcia-Małżonka, któremu obywatel Tusk Donald dal w swoim vaginecie fuchę ministra spraw zagranicznych, nazywając go „radosnym szczeniakiem”. Ponieważ – jak już wspomniałem, uprawianie polityki, zwłaszcza zagranicznej, Nasi Umiłowani Przywódcy mają surowo od Naszych Sojuszników zakazane, to Książę-Małżonek doskonali się w puszczaniu złotych myśli, jak nie w fotel, to na Twiterze, no i oczywiście – wiąże krawaty, w czym rzeczywiście ociera się o genialność. Ot, na przykład, kiedy tylko gruchnęła wieść o spotkaniu prezydenta Trumpa z prezydentem Putinem, białoruski prezydent Łukaszenka wystąpił z propozycją nawiązania przyjaznych kontaktów z Polską.

Ale nie z Księciem-Małżonkiem takie numery! Wprawdzie politologowie powiadają, że polityka zagraniczna to przede wszystkim – stosunki z sąsiadami – ale Książę-Małżonek, absolwent Oxfordu, nie będzie przecież pospolitował się z jakimś Łukaszenką, toteż jego inicjatywę skwitował wyniosłym milczeniem. Nasi Umiłowani Przywódcy wolą bawić się w mocarstwowość z panią Swietłaną Cichanouską, co to o mały włos nie została prezydentem Białorusi. Dopiero teraz wyszło na jaw, że dostała od tamtejszego KGB kopertę z piętnastoma tysiącami euro – chyba tytułem odstępnego – ale ani prezydent Duda, ani nikt inny o tym wcześniej nie wiedział, więc zabawiali się z panią Swietłaną w mocarstwowość na całego.

Tymczasem okazało się, że kiedy Książę-Małżonek zbywał plebejskiego Łukaszenkę wyniosłym milczeniem, nieoczekiwanie życzliwe słowa pod jego adresem skierował sam prezydent Trump. No tak – ale jak ktoś wie, że ryby nie jada się nożem, to bez utraty reputacji może jadać ryby nawet dwoma nożami, natomiast ten, kto nie jest pewny – musi się pilnować. Ciekawe, co będzie, jak prezydent Trump nakaże Naszym Umiłowanym Przywódcom nawiązać przyjazne stosunki z Łukaszenką, albo nawet – z zimnym, ruskim czekistą Putinem? Czy Naczelnik Państwa, wraz ze wszystkimi patriotami, popełni harakiri, czy też poświęci się dla Polski i z zaciśniętymi zębami będzie się stosunkował?

Jak wiadomo, szczyt na Alasce zakończyła konferencja prasowa obydwu prezydentów, podczas której prezydent Putin po raz kolejny powiedział, że trzeba „usunąć pierwotne przyczyny tej wojny”. Czy miał na myśli wysadzenie w powietrze przez prezydenta Obamę „porządku lizbońskiego” ogłoszonego na szczycie NATO w Lizbonie 20 listopada 2010 roku, kiedy to USA wyłożyły 5 mld dolarów na zorganizowanie na Ukrainie „majdanu”, którego nieukrywanym celem było wyłuskanie Ukrainy z rosyjskiej strefy Europy? Nie można tego wykluczyć, bo od tego przecież wszystko się zaczęło, więc mogła to być „pierwotna przyczyna” tej wojny. Czy wobec tego teraz ma znowu nastąpić „reset” w stosunkach amerykańsko–rosyjskich, a podobieństwo tego, którego dokonał prezydent Obama 17 września 2009 roku? Tego też nie można wykluczyć, bo jedno wydaje sie pewne – że oczekiwanie prezydenta Zełeńskiego i jego klakierów, że Rosja zgodzi się na bezwarunkowe zawieszenie broni, chyba się nie spełni – bo i prezydent Trump w swoim wystąpieniu na konferencji mówił o kompleksowym uregulowaniu pokojowym, a nie o „zawieszeniu broni”.

O zawieszeniu broni mówi tak zwana „koalicja chętnych” z Europy, z Reichsfuhrerin Urszulą Wodęleje na czele. Przypomina ona trochę bijatykę wiejskich, podpitych osiłków, którzy wprawdzie rwą się do bitki, ale tylko dopóty, dopóki są przytrzymywani przez kolegów: „ty mnie trzymaj, ja się będę rwał”. Toteż prezydent Trump zaprosił prezydenta Zełeńskiego do Waszyngtonu na poniedziałek 18 sierpnia – żeby mu powiedzieć, co wraz z prezydentem Putinem w sprawie Ukrainy postanowili. Prezydent Zełeński, jak wiadomo, zajął postawę mocarstwową, że „nigdy” nie zgodzi się na to, czy na tamto – ale wtedy może usłyszeć od prezydenta Trumpa: no to się nie zgadzaj i nadal wojuj sobie z Rosją – ale już bez Ameryki. Ciekawe co z tej sytuacji stałoby się z „koalicją chętnych”? Koalicja może by została, ale „chętnych” prawdopodobnie wkrótce by zabrakło.

W każdym razie do Waszyngtonu „koalicja chętnych” stawiła się prawie że w komplecie, chociaż zaproszony – o ile dobrze zrozumiałem – był tyko prezydent Zełeński. Prezydent Trump pewnie nie zapyta przybyłych z Europy dygnitarzy – a was, to kto właściwie tutaj wpuścił? – ale też chyba nie będzie cierpliwie wysłuchiwał ich moralizanckich peror – chyba, że pod pozorem wprowadzenie na Ukrainę „sił rozjemczych”, po prostu powyznaczają sobie, do spółki z USA, rejony eksploatacji zasobów tego państwa.

Wspomniałem, że „koalicja chętnych” przybyła do Waszyngtonu prawie w komplecie. Prawie – bo zabrakło przedstawiciela naszego nieszczęśliwego kraju. A zabrakło – bo pan prezydent Karol Nawrocki został zaproszony do Białego Domu dopiero 3 września, więc nie ma sensu, żeby szlajał się tam teraz, razem z Urszulą Wodęleje i innymi dygnitarzami, którzy będą molestować prezydenta Trumpa, by słuchał się prezydenta Zełeńskiego i ewentualnie utulać ukraińskiego prezydenta. Z kolei Donald Tusk chyba trochę się obawiał lecieć do Waszyngtonu po tym, jak oskarżał prezydenta Trumpa, że jest ruskim agentem,, a z kolei Książę-Małżonek też nie czułby się w Białym Domu swobodnie po tym, jak jego Małżonka nazwała prezydenta Trumpa „radosnym szczeniakiem” – „Ja bym udusił taką żonę!” – wykrzyknął pewien socjalista na zebraniu partyjnym, w obecności Arystydesa Brianda. – „O tak, towarzyszu” – odpowiedział mu Briand. – To jest rozwiązanie – a potem moglibyście urządzić jej pogrzeb cywilny!” Na szczęście nieobecność przedstawiciela Polski w Waszyngtonie nie będzie miała żadnych fatalnych konsekwencji, po pierwsze dlatego, że Nasi Umiłowani Przywódcy uprawianie prawdziwej polityki mają przecież surowo zakazane, a po drugie – pan prezydent Karol Nawrocki będzie w Białym Domu 3 września, więc i tak się dowiemy, co przystoi nam czynić.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Z obfitości serca…

Z obfitości serca…

Stanisław Michalkiewicz    23 sierpnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5881

Z obfitości serca usta mówią – czytamy w Ewangelii. Toteż trudno się dziwić, że premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela wyznał to, co wzbudziło pełne hipokryzji zgorszenie w miłującym pokój i sprawiedliwość świecie. A premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela przyznał, iż jest „związany” ideą „Wielkiego Izraela”. Reakcja miłującego pokój i sprawiedliwość świata na to wyznanie była podobna do reakcji gitowców w jakimś poprawczaku, do którego przyjechał pisarz na spotkanie autorskie. Jak pisze w swoim opowiadaniu Marek Nowakowski, pisarz chciał się trochę gitowcom podlizać, więc używał określeń z grypsery – ale gitowcy, zamiast okazać entuzjazm, ostentacyjnie się dziwili: „to takie słowa są?

Tymczasem premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela wyznał coś, co – jak myślę – wyznają wszyscy, albo prawie wszyscy Żydowie, zwłaszcza wyznający judaismus. A jakiż Żyd nie wyznaje judaismusa? Judaismus wyznają nawet Żydowie Polarni – gatunek odkryty w 1968 roku przez Antoniego Słonimskiego w Polsce. Źródłem bowiem idei „Wielkiego Izraela” jest Biblia, a konkretnie scena, jak to Stwórca Wszechświata, który z zagadkowych powodów upodobał sobie w pewnym mezopotamskim koczowniku, zawiera z nim umowę – że jak ów koczownik będzie lojalny wobec Stwórcy Wszechświata, będzie Mu kadził i będzie go słuchał, to On, w rewanżu uczyni koczownika ojcem „wielkiego narodu”, któremu przekaże w arendę obszar „od wielkiej rzeki egipskiej, do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat”.

To jest właśnie teren objęty ideą „Wielkiego Izraela”, której wyznawcą, ku obłudnemu zdumieniu miłującego pokój i sprawiedliwość świata, okazał się premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela Beniamin Netanjahu. Jego oryginalność polega na tym, że nie tylko się do tego przyznał, ale tą ideową pobudką tłumaczy podejmowane przez siebie działania. Inni przywódcy bezcennego Izraela aż tak daleko swojej szczerości nie posuwali – ale czy to źle, że Beniamin Netanjahu jest szczery?

Jak każdy może się przekonać, realizacja idei „Wielkiego Izraela” jest już w znacznym stopniu zaawansowana. Dzięki kilku wojnom, a także – „operacjom pokojowym” oraz „misjom stabilizacyjnym”, do których bezcenny Izrael sprytnie wykorzystał siłę Stanów Zjednoczonych, które czasami sprawiają wrażenie przygłupiego osiłka, sprytnie manipulowanego przez słabszego mądralę – kraje leżące na obszarze między „wielką rzeką egipską”, czyli Nilem, a „rzeką wielką, rzeką Eufrat”, zostały w okresie ostatnich 70 lat zdewastowane i politycznie zneutralizowane – co z całą pewnością, jest wstępem do politycznego zdominowania tego obszaru przez bezcenny Izrael.

Dzieje się tak za sprawą lobby izraelskiego w USA, które w ostatnim półwieczu do tego stopnia urosło w siłę, że żaden, niechby największy amerykański twardziel, na jakiego pozuje prezydent Donald Trump, nie ośmieli mu się sprzeciwić. Co prawda ostatnio prezydent Donald Trump sprowadził wojsko do Waszyngtonu, aby – jak sam powiedział – go „wyzwolić” – ale okazało się, że nie chodzi tu o wyzwolenie spod izraelskiej okupacji, tylko o oczyszczenie ulic z bezdomnych koczowników. Tymczasem Waszyngton – jak to przed laty powiedział kandydujący na prezydenta USA Patryk Buchanan – „jest terytorium okupowanym przez Izrael”.

Ta sytuacja pokazuje, że zaawansowana w realizacji jest nie tylko idea „Wielkiego Izraela”, ale również inne zalecenie i zarazem obietnica, .jaką od Stwórcy Wszechświata otrzymali Żydowie. Wspomina o tym Księga Powtórzonego Prawa w tak zwanym „Starym Testamencie”, będącym w gruncie rzeczy żydowską historią plemienną, podaną w religijnym, czy też quasi-religijnym sosie. Otóż Stwórca Wszechświata powiada Żydom m. in. tak: „Będziesz pożyczał innym narodom, a sam od nikogo nie będziesz pożyczał. Będziesz panował nad innymi narodami, a one nad tobą nie zapanują”. Wprawdzie nowojorska, żydowska Liga Antydefamacyjna uważa taką opinię za „antysemicką” – ale każdy, kto chociaż trochę zna Amerykę, ten wie, że środowiska żydowskie w USA mają nieproporcjonalnie do swojej liczebności duże wpływy w sektorze finansowym. Nie tylko zresztą w Ameryce – a przyczyną, która się do tego przyczyniła, jest okoliczność, że Europa, a po wielkich odkryciach geograficznych – również inne kontynenty – zostały schrystianizowane.

Otóż przywódcy chrześcijan w pierwszych wiekach, zastanawiali się, czy chrześcijanin, czyli „chrystusowiec” – bo tak właśnie należy tłumaczyć to słowo – podobnie jak hitlerowiec, czy stalinowiec – może zajmować się pożyczaniem pieniędzy na procent, czyli tzw. lichwą – i doszli do wniosku, że nie powinien tego robić. Ale już w świecie starożytnym obrót finansowy był rozwinięty, istniały banki i bankierzy – o czym możemy przeczytać również w Ewangelii z przypowieści o talentach. Dopóki jednak chrześcijaństwo było tylko jedną z licznych religii występujących w Imperium Rzymskim, to ta opinia Ojców Kościoła nie miała katastrofalnych następstw; chrześcijanie lichwą się nie zajmowali – ale „poganie” – jak najbardziej. Kiedy jednak za panowania Teodozjusza Wielkiego chrześcijaństwo stało się religią państwową, to lichwa została uznana nie tylko za „grzech”, ale również – za przestępstwo.

Tymczasem uwarunkowania gospodarcze absolutnie nie pozwalały na wyeliminowania obrotu finansowego i z tego właśnie skorzystali Żydowie, którzy w tym czasie obrót finansowy właściwie zmonopolizowali. Ten quasi-monopol istnieje do dzisiaj i stanowi bardzo ważne narzędzie gospodarczego i politycznego ujarzmiania narodów mniej wartościowych, a więc – wszystkich tak zwanych głupich gojów. Temu ujarzmianiu sprzyja dodatkowo ideologia socjalistyczna, w której wynalezieniu i rozpropagowaniu wśród głupich gojów Żydowie mają ogromny, może nawet decydujący udział. Ideologia ta wmawia ludziom, że to czy tamto im się „należy” bez względu na to, co robią. Demokracja polityczna z kolei sprawia, że każdy ambicjoner, który pragnie zostać Umiłowanym Przywódcą, musi składać gawiedzi, czyli „suwerenom” obietnice, że to czy tamto im „da”. Ponieważ takie obietnice wszyscy składają na wyścigi, podatki bardzo szybko przestają na to wystarczać – a kiedy już rządy się wysprzedają, to muszą pożyczać i pożyczać – właśnie w zdominowanej przez Żydów lichwiarskiej międzynarodówce. Na przykład nasz nieszczęśliwy kraj powiększa dług publiczny w tempie miliarda złotych na dobę. O spłaceniu tego nie ma mowy – ale ten dług trzeba „obsługiwać”, czyli spłacać procenty.

W rezultacie socjalizm doprowadza do wtrącenia wielkich mas ludzi w coraz głębszą niewolę u lichwiarskiej międzynarodówki – bo ktoś, kto musi oddawać coraz większą część bogactwa, jakie wytwarza swoją pracą, lichwiarskiej międzynarodówce – jest jej niewolnikiem. Wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler wprawdzie próbował tę niewolę zlikwidować poprzez wymordowanie wierzycieli w przekonaniu, że wtedy dług zniknie, ale – jak wiadomo – nic z tego nie wyszło.

Toteż teraz również obietnica złożona Żydom w Księdze Powtórzonego Prawa tzw. Starego Testamentu jest już bardzo zaawansowana w realizacji. Można oczywiście zastanawiać się nad przyczynami dla których Stwórca Wszechświata upodobał sobie właśnie we wspomnianym mezopotamskim koczowniku i tyle mu naobiecywał – ale kto przeniknie zamiary Stwórcy Wszechświata, który na dodatek starannie się przed nami konspiruje?

Stanisław Michalkiewicz

===============================

MD:

Muszę jednak trochę sprostować czy wyjaśnić: “Jahwe” talmudystów to Bóg plemienny, wydumany. Nie ma nic wspólnego z Bogiem prawdziwym, w Trójcy Jedynym

W stronę wesołego oberka

W stronę wesołego oberka

Stanisław Michalkiewicz 21 sierpnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5880

Wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazują, że afera z wydatkowaniem przez vaginet obywatela Tuska Donalda pieniędzy z tak zwanego „Krajowego Planu Odbudowy”, podzieli los zapomnianej już dziś trochę afery hazardowej, to znaczy – zakończy się wesołym oberkiem.

Taki finał najwyraźniej przewidział Wielce Czcigodny i zadowolony ze swojego rozumu wicemarszałek Sejmu, pan Zgorzelski z PSL, lekceważąco traktując całą sprawę, że to nie żadna „afera”, a nawet – nie „aferka”. To bardzo ciekawa uwaga, bo skłania do dociekań przypominających antynomie megarejskie – od jakiej mianowicie sumy zaczyna się afera.

Widocznie Wielce Czcigodny pan wicemarszałek Zgorzelski wie już coś, czego my jeszcze nie wiemy – ale nie tracimy nadziei, że ta wiedza tajemna trafi wreszcie i pod strzechy. Jest to prawdopodobne tym bardziej, że złośliwcy już rozszyfrowali skrót KPO po swojemu – że mianowicie jest to „Koryto Platformy Obywatelskiej”. Platforma Obywatelska nawet specjalnie nie protestuje, bo przecież „koń, jaki jest – każdy widzi”, a tylko energicznie zwala winę na Prawo i Sprawiedliwość – że tak naprawdę, to ono jest sprawcą wszystkiego złego. W sytuacji, gdy vaginet obywatela Tuska Donalda zbliża się powoli do dwóch lat administrowania naszym nieszczęśliwym krajem, zwalanie winy na złowrogi PiS przypomina bajkę pozbawionego złudzeń księdza biskupa Ignacego Krasickiego o kogucie: „Kogut winien – więc na niego! On sprawcą wszystkiego złego! On źle poradził, on grad sprowadził, on czas oziębił, on zasiew zgnębił…” – i tak dalej. Wobec tego w czynie społecznym podsuwam pomysł racjonalizatorski, by w tym momencie uznać, iż Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda może spierać się ze złowrogim PiS-em już tylko o różnicę łajdactwa, która zresztą chyba nie jest jakaś duża – o ile w ogóle istnieje.

No dobrze – ale jakie to znaki na niebie i ziemi wskazują, że cała ta sprawa, która nie jest żadną „aferą”, ani nawet „aferką”, zmierza w stronę wesołego oberka? Pierwszy znak – to feministra z vaginetu obywatela Tuska Donalda, pani Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz. Kiedy tylko w sprawie rozdziału pieniędzy z KPO pojawiły się pierwsze hałasy, pani feministra sprawiała wrażenie przelęknionej; była cicha i pokornego serca. Atoli w pewnym momencie odzyskała kontenans do tego stopnia, że nawet zaczęła sztorcować polityków opozycyjnych, żeby nie podrywali autorytetu przedsiębiorców, co to stanowią sól ziemi czarnej i w ogóle. Co sprawiło tę gwałtowną metamorfozę?

A cóż by innego, jak nie deklaracja obywatela Żurka Waldemara, którego obywatel Tusk Donald wziął do swego vaginetu na chłopaka od mokrej roboty? Otóż pewnego dnia obywatel Żurek Waldemar oświadczył, że śledztwo w sprawie ewentualnych nieprawidłowości w KPO przekazuje „prokuraturze europejskiej”. Czy taki krok zasugerował mu sam obywatel Tusk Donald („wiecie, rozumiecie, Żurek…”), czy też obywatel Żurek Waldemar samodzielnie doszedł do takiego wniosku? Ta druga możliwość nie jest wykluczona, bo trochę później obywatel Żurek Waldemar oznajmił, że niezależna prokuratura tubylcza jest „zabetonowana”. Skoro tak, to nigdy nie wiadomo, czy wśród niezależnych prokuratorów nie znajdzie się jakaś Schwein, która ze sprawy, co to nie jest nawet „aferką” zrobi aferę, z której mogą posypać się piękne wyroki?

Toteż jedynym rozsądnym wyjściem było właśnie odebranie śledztwa prokuraturze tubylczej i przekazanie go prokuraturze europejskiej. Taki jeden z drugim prokurator europejski będzie niewątpliwie miał do wszystkiego większy dystans, bo – powiedzmy sobie szczerze i otwarcie – co takiego jegomościa może obchodzić, ile tam sobie tubylcy w Polsce nakradli i jaką rolę w tym wszystkim odegrała vaginessa z vaginetu obywatela Tuska Donalda, pani Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz? Ten dystans może być zresztą tym większy, gdyby tak w dodatku taki prokurator odebrał telefon z niemieckiej BND następującej treści: wiecie rozumiecie, prokuratorze, wy podobno prowadzicie śledztwo w sprawie wydatkowania środków z Krajowego Funduszu Odbudowy w Generalnym Guber… – ach, entschuldigen Sie – oczywiście w Polsce. My tu w BND uważamy, że wszystko było w jak najlepszym porządku i jesteśmy przekonani, że po wnikliwym zbadaniu sprawy wy też dojdziecie do takiego samego wniosku – bo pomyślcie sobie tylko, jaka to w przeciwnym razie zrobiłaby się brzydka sprawa?

Po takim telefonie niezależny prokurator europejski już wie, czego się trzymać – ale że nie ma nic za darmo, toteż obywatel Żurek Waldemar teraz musi wykonać, co do niego należy. Toteż na mieście już krążą fałszywe pogłoski, jakoby obywatel Żurek Waldemar do przejęcia Krajowej Rady Sądownictwa już skrzykiwał ekipę „silnych ludzi” ze złotymi łańcuchami z tombaku na byczych karczychach – z tej samej ekipy, którą u zarania administracji naszym nieszczęśliwym krajem przez vaginet obywatela Tuska Donalda posłużył się obywatel pułkownik Sienkiewicz Bartłomiej, co to w vaginecie obywatela Tuska Donalda dostał fuchę ministra kultury i dziedzictwa narodowego, przy przejmowaniu na rympał rządowej telewizji.

Było w związku z tym trochę hałasu, bo wątpliwości zgłosiła również Helsińska Fundacja Praw Człowieka, toteż trzeba było schować obywatela Sienkiewicza Bartłomieja w luksusowym przytułku dla byłych ludzi, czyli Parlamencie Europejskim, gdzie pensjonariusze, za solidne pieniądze, uchwalają rezolucje przeciwko trzęsieniom ziemi, lodowcom oraz rozmaitym ludzkim przywarom. Jestem pewien, że Judenrat takim energicznym działaniom obywatela Żurka Waldemara by przyklasnął i pewnie dlatego pani Małgorzata Manowska, piastująca godność Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, której „zabetonowana” Prokuratura Krajowa chce odjąć immunitet, mogła się przelęknąć i w tym stanie wysunęła – jakby powiedział Kukuniek – „koncepcję” zwołania „okrągłego stołu” gwoli uporządkowania chaosu w wymiarze sprawiedliwości w naszym bantustanie drogą „kompromisu”.

Zważywszy na nasycenie, a może nawet przesycenie naszego tubylczego sądownictwa konfidentami Wojskowych Służb Informacyjnych, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Centralnego Biura Śledczego Policji, Centralnego Biura Antykorupcyjnego i Wywiadu Skarbowego, kompromis mógłby polegać albo na przyznaniu konfidentom poszczególnych służb wyłączności w poszczególnych działach władzy sądowniczej, albo na ustaleniu, że jedni orzekają w miesiącach parzystych, podczas gdy inni – w nieparzystych. Tak czy owak, na taki kompromis trzeba by ponadto uzyskać zgodę Naszych Sojuszników, do których poszczególne służby przewerbowały się u progu sławnej transformacji ustrojowej.

Stanisław Michalkiewicz

Robert Bąkiewicz jako dar Niebios

Robert Bąkiewicz jako dar Niebios

Stanisław Michalkiewicz „Prawy.pl” (prawy.pl)    19 sierpnia 2025

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5879

Bogatemu to nawet diabeł dzieci kołysze – powiada ludowe przysłowie. Rzeczywiście – coś jest na rzeczy, bo kiedy tylko pan prezydent Karol Nawrocki wygłosił swoje inauguracyjne orędzie, które przez Jasnogród i Volksdeutsche Partei, podobnie jak i przez niemieckie media zostało uznane za „konfrontacyjne” – zaraz się okazało, że obóz „dobrej zmiany” pod przewodem Naczelnika Państwa, obywatela Kaczyńskiego Jarosława, aż tak bardzo, a może nawet wcale nie różni się od obozu zdrady i zaprzaństwa, którego najtwardszym jądrem jest oczywiście wspomniana Volksdeutsche Partei z obywatelem Tuskiem Donaldem na fasadzie.

Ale o tym za chwilę, bo inauguracja prezydentury Karola Nawrockiego była dniem żałoby narodowej dla Jasnogrodu, który – jak wiadomo – dostraja się do Judenratu. Toteż obywatelka Janda Krystyna, w którą w swoim czasie vaginet obywatela Tuska Donalda pompował forsę przez wszystkie otwory delikatnego ciała – jak wynika z fałszywych pogłosek krążących w mondzie – podobno posypała sobie głowę popiołem ze spalonych plakatów wyborczych obywatela Trzaskowskiego Rafała. Ale żałoba objęła nie tylko Jasnogród.

Okazało się, że zbuntował się również Dzwon Zygmunta. Zazwyczaj dzwonił on na cześć każdego nowego prezydenta, ale tym razem nie zadzwonił. Nie dlatego, by pękło mu serce z żalu nad losem naszej ukochanej ojczyzny, tylko – że w proteście przeciwko JE abpowi Markowi Jędraszewskiemu, zastrajkowali dzwonnicy. JE abp Marek Jędraszewski zdymisjonował z funkcji plebana najbogatszej krakowskiej parafii mariackiej przewielebnego Dariusza Rasia.

Najwyraźniej ekumenizm w Krakowie czyni postępy, bo za sprawą „Dygotnika Powszechnego”, będącego ekspozyturą warszawskiego Judenratu na odcinku katolickim, Kościół katolicki coraz bardziej upodabnia się do Kościoła Anglikańskiego, co to prędzej zrezygnuje ze swoich dogmatów, niż ze swoich dochodów. Zresztą, kto by się tam dziś przejmował jakimiś dogmatami, kiedy tylko patrzeć, jak w ramach synodalności zostaną one wszystkie unieważnione w demokratycznym głosowaniu, podczas gdy dochody, jak również – co oczywiste – odchody przecież pozostaną.

Więc w proteście przeciwko złowrogiemu i potępionemu przez Judenrat abpowi Jędraszewskiemu zastrajkowali dzwonnicy, nie rozbujali dzwonu, wskutek czego inauguracji prezydentury Karola Nawrockiego towarzyszyło ponure milczenie wawelskiej katedry.

Jakby tego było mało, niewłaściwą politykę kadrową nieubłaganym palcem wytknął panu prezydentowi Nawrockiemu przewielebny ks. prof. Wierzbicki – ongiś z KUL-u, a obecnie – z ŻUL-u – czyli Żydowskiego Uniwersytetu Ludowego – jak u zarania PRL nazywany był lubelski UMCS. Chodzi o kapelana, którym prawdopodobnie spodziewał się zostać przewielebny ks. Wierzbicki. Taki kapelan prezydenta bowiem spowiada, więc podczas spowiedzi można byłoby zainstalować penitentowi aparaturę podsłuchową, żeby pan red. Michnik i cały Judenrat mogły uczestniczyć w prezydenckim sakramencie pokuty w czasie rzeczywistym – co nie tylko dostarczyłoby żeru niezależnym mediom głównego nurtu, ale uczyniło nasze państwo jeszcze bardziej transparentnym.

Tak właśnie zachował się podczas konferencji w Jałcie Winston Churchill, który pewnego dnia przyjął amerykańskiego prezydenta Roosevelta na golasa, wyjaśniając, że brytyjski premier nie ma nic do ukrycia przed prezydentem Stanów Zjednoczonych. Niestety przewielebny ks. prof. Wierzbicki kapelanem pana prezydenta Nawrockiego nie został, co oczywiście ma swoje plusy ujemne – ale i plusy dodatnie.

Wróćmy jednak do ludowego przysłowia, które właśnie nabrało aktualności. Jak wiadomo, główną raison d’etre rządu obywatela Tuska Donalda są tak zwane „rozliczenia”. Chodzi o wytykanie nieubłaganym palcem rozmaitych malwersacji, jakich miał dopuszczać się rząd „dobrej zmiany” w czasach dobrego fartu. Co prawda mimo upływu niemal dwóch lat od przejęcia administrowania kryzysem przez Volksdeutsche Partei z satelitami, nikomu na razie nic się nie stało – jeśli oczywiście nie liczyć pana Roberta Bąkiewicza, który zdecydowanie wysuwa się na pozycję wroga publicznego numer 1.

Wcale bym się nie zdziwił, gdyby obywatel Tusk Donald dostał z Berlina telefon: Wiecie, rozumiecie Tusk. Zróbcie wy mi tu porządek z tym całym Bąkiewiczem, bo inaczej z wami będzie brzydka sprawa. Naturalną koleją rzeczy obywatel Tusk Donald przekazałby stosowne polecenie obywatelu Żurku Waldemaru, a ten z kolei – niezawisłym sędziom, którzy właśnie solą panu Bąkiewiczowi piękne wyroki, nakazując mu m.in, wzięcie na utrzymanie pani Augustynek, używającej pseudonimu operacyjnego „Babcia Kasia”.

Tak właśnie było i w schyłkowym okresie PRL, kiedy to, ponoć z inspiracji Jerzego Urbana, soldateska zdecydowała się na „dekryminalizację” rozmaitych myślozbrodni przeciwko ustrojowi i sojuszom, na rzecz represji finansowych. Zgromadzone w ten sposób pieniądze, podobnie jak i wszystko inne, można było później rozkraść w ramach przygotowań do transformacji ustrojowej – dzięki czemu mamy obecnie w Polsce mnóstwo tak zwanych „starych rodzin”.

Kto wie, czy oprócz stanowiska wroga publicznego numer 1, pan Robert Bąkiewicz nie będzie obciążony kolejną ważną funkcją państwową. Chodzi o to, że właśnie w dusznym łonie vaginetu obywatela Tuska Donalda wybuchł skandal finansowy. Okazało się, że pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy, który Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje odblokowała obywatelu Tusku Donaldu, żeby miał czym obdzielić swoich kolaborantów za dobre sprawowanie, zostały w znacznym stopniu roztrwonione, albo i wręcz rozkradzione.

Obywatel Tusk Donald podobno się „:wściekł”, jakby ukąsiła go sama „Babcia Kasia”. Myślę że nie tyle chodzi o rozkradzione walory, bo przecież takie było ich przeznaczenie, co o to, jak w tych okolicznościach kontynuować program „rozliczeń”, który – jak już wspomniałem – stanowi jedyną raison d’etre ekipy obywatela Tuska Donalda. Niczego innego bowiem ta ekipa nie potrafi – jeśli oczywiście nie liczyć zadłużania państwa, które powiększa się średnio o miliard złotych dziennie. Ale to potrafi każdy głupi, więc nic dziwnego, że właśnie ta właściwość musiała lec u podstaw polityki kadrowej koalicji 13 grudnia. Je prefere le plus bete – co się wykłada, że stawiam na najgłupszego. W tej sytuacji pojawienie się pana Roberta Bąkiewicza jako wroga publicznego numer 1 stanowi dla obozu zdrady i zaprzaństwa prawdziwy dar Niebios. Można będzie bowiem markować politykę „rozliczeń”, przedstawiając panu Bąkiewiczowi kolejne zarzuty i sypiąc mu piękne wyroki – bo przecież obywatel Żurek Waldemar, który właśnie zderzył się już ze ścianą, też musi mieć jakieś sukcesy, zanim obywatel Tusk Donald z obrzydzeniem nie spuści go z wodą.

Stanisław Michalkiewicz

Z obfitości serca…

Z obfitości serca…

16 sierpnia 2025 Stanisław Michalkiewicz https://prawy.pl/134919-Stanislaw-Michalkiewicz-Z-obfitosci-serca-FELIETON

Z obfitości serca usta mówią – czytamy w Ewangelii. Toteż trudno się dziwić, że premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela wyznał to, co wzbudziło pełne hipokryzji zgorszenie w miłującym pokój i sprawiedliwość świecie. A premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela przyznał, iż jest “związany” ideą “Wielkiego Izraela”.

Reakcja miłującego pokój i sprawiedliwość świata na to wyznanie była podobna do reakcji gitowców w jakimś poprawczaku, do którego przyjechał pisarz na spotkanie autorskie. Jak pisze w swoim opowiadaniu Marek Nowakowski, pisarz chciał się trochę gitowcom podlizać, więc używał określeń z grypsery – ale gitowcy, zamiast okazać entuzjazm, ostentacyjnie się dziwili: “to takie słowa są?”

Tymczasem premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela wyznał coś, co – jak myślę – wyznają wszyscy, albo prawie wszyscy Żydowie, zwłaszcza wyznający judaismus. A jakiż Żyd nie wyznaje judaismusa? Judaismus wyznają nawet Żydowie Polarni – gatunek odkryty w 1968 roku przez Antoniego Słonimskiego w Polsce. Źródłem bowiem idei “Wielkiego Izraela” jest Biblia, a konkretnie scena, jak to Stwórca Wszechświata, który z zagadkowych powodów upodobał sobie w pewnym mezopotamskim koczowniku, zawiera z nim umowę – że jak ów koczownik będzie lojalny wobec Stwórcy Wszechświata, będzie Mu kadził i będzie go słuchał, to On, w rewanżu uczyni koczownika ojcem “wielkiego narodu”, któremu przekaże w arendę obszar “od wielkiej rzeki egipskiej, do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat”.

To jest właśnie teren objęty ideą “Wielkiego Izraela”, której wyznawcą, ku obłudnemu zdumieniu miłującego pokój i sprawiedliwość świata, okazał się premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela Beniamin Netanjahu. Jego oryginalność polega na tym, że nie tylko się do tego przyznał, ale tą ideową pobudką tłumaczy podejmowane przez siebie działania. Inni przywódcy bezcennego Izraela aż tak daleko swojej szczerości nie posuwali – ale czy to źle, że Beniamin Netanjahu jest szczery?

Jak każdy może się przekonać, realizacja idei “Wielkiego Izraela” jest już w znacznym stopniu zaawansowana. Dzięki kilku wojnom, a także – “operacjom pokojowym” oraz “misjom stabilizacyjnym”, do których bezcenny Izrael sprytnie wykorzystał siłę Stanów Zjednoczonych, które czasami sprawiają wrażenie przygłupiego osiłka, sprytnie manipulowanego przez słabszego mądralę – kraje leżące na obszarze między “wielką rzeką egipską”, czyli Nilem, a “rzeką wielką, rzeką Eufrat”, zostały w okresie ostatnich 70 lat zdewastowane i politycznie zneutralizowane – co z całą pewnością, jest wstępem do politycznego zdominowania tego obszaru przez bezcenny Izrael.

Dzieje się tak za sprawą lobby izraelskiego w USA, które w ostatnim półwieczu do tego stopnia urosło w siłę, że żaden, niechby największy amerykański twardziel, na jakiego pozuje prezydent Donald Trump, nie ośmieli mu się sprzeciwić. Co prawda ostatnio prezydent Donald Trump sprowadził wojsko do Waszyngtonu, aby – jak sam powiedział – go “wyzwolić” – ale okazało się, że nie chodzi tu o wyzwolenie spod izraelskiej okupacji, tylko o oczyszczenie ulic z bezdomnych koczowników. Tymczasem Waszyngton – jak to przed laty powiedział kandydujący na prezydenta USA Patryk Buchanan – “jest terytorium okupowanym przez Izrael”.

Ta sytuacja pokazuje, że zaawansowana w realizacji jest nie tylko idea “Wielkiego Izraela”, ale również inne zalecenie i zarazem obietnica, jaką od Stwórcy Wszechświata otrzymali Żydowie. Wspomina o tym Księga Powtórzonego Prawa w tak zwanym “Starym Testamencie”, będącym w gruncie rzeczy żydowską historią plemienną, podaną w religijnym, czy też quasi-religijnym sosie. Otóż Stwórca Wszechświata powiada Żydom m.in. tak: “Będziesz pożyczał innym narodom, a sam od nikogo nie będziesz pożyczał. Będziesz panował nad innymi narodami, a one nad tobą nie zapanują”.

Wprawdzie nowojorska, żydowska Liga Antydefamacyjna uważa taką opinię za “antysemicką” – ale każdy, kto chociaż trochę zna Amerykę, ten wie, że środowiska żydowskie w USA mają nieproporcjonalnie do swojej liczebności duże wpływy w sektorze finansowym. Nie tylko zresztą w Ameryce – a przyczyną, która się do tego przyczyniła, jest okoliczność, że Europa, a po wielkich odkryciach geograficznych – również inne kontynenty – zostały schrystianizowane. Otóż przywódcy chrześcijan w pierwszych wiekach, zastanawiali się, czy chrześcijanin, czyli “chrystusowiec” – bo tak właśnie należy tłumaczyć to słowo – podobnie jak hitlerowiec, czy stalinowiec – może zajmować się pożyczaniem pieniędzy na procent, czyli tzw. lichwą – i doszli do wniosku, że nie powinien tego robić. Ale już w świecie starożytnym obrót finansowy był rozwinięty, istniały banki i bankierzy – o czym możemy przeczytać również w Ewangelii z przypowieści o talentach.

Dopóki jednak chrześcijaństwo było tylko jedną z licznych religii występujących w Imperium Rzymskim, to ta opinia Ojców Kościoła nie miała katastrofalnych następstw; chrześcijanie lichwą się nie zajmowali – ale “poganie” – jak najbardziej. Kiedy jednak za panowania Teodozjusza Wielkiego chrześcijaństwo stało się religią państwową, to lichwa została uznana nie tylko za “grzech”, ale również – za przestępstwo. Tymczasem uwarunkowania gospodarcze absolutnie nie pozwalały na wyeliminowania obrotu finansowego i z tego właśnie skorzystali Żydowie, którzy w tym czasie obrót finansowy właściwie zmonopolizowali. Ten quasi-monopol istnieje do dzisiaj i stanowi bardzo ważne narzędzie gospodarczego i politycznego ujarzmiania narodów mniej wartościowych, a więc – wszystkich tak zwanych głupich gojów. Temu ujarzmianiu sprzyja dodatkowo ideologia socjalistyczna, w której wynalezieniu i rozpropagowaniu wśród głupich gojów

Żydowie mają ogromny, może nawet decydujący udział. Ideologia ta wmawia ludziom, że to czy tamto im się “należy” bez względu na to, co robią. Demokracja polityczna z kolei sprawia, że każdy ambicjoner, który pragnie zostać Umiłowanym Przywódcą, musi składać gawiedzi, czyli “suwerenom” obietnice, że to czy tamto im “da”. Ponieważ takie obietnice wszyscy składają na wyścigi, podatki bardzo szybko przestają na to wystarczać – a kiedy już rządy się wysprzedają, to muszą pożyczać i pożyczać – właśnie w zdominowanej przez Żydów lichwiarskiej międzynarodówce.

Na przykład nasz nieszczęśliwy kraj powiększa dług publiczny w tempie miliarda złotych na dobę. O spłaceniu tego nie ma mowy – ale ten dług trzeba “obsługiwać”, czyli spłacać procenty. W rezultacie socjalizm doprowadza do wtrącenia wielkich mas ludzi w coraz głębszą niewolę u lichwiarskiej międzynarodówki – bo ktoś, kto musi oddawać coraz większą część bogactwa, jakie wytwarza swoją pracą, lichwiarskiej międzynarodówce – jest jej niewolnikiem. Toteż teraz również obietnica złożona Żydom w Księdze Powtórzonego Prawa tzw. Starego Testamentu jest już bardzo zaawansowana w realizacji. Można oczywiście zastanawiać się nad przyczynami, dla których Stwórca Wszechświata upodobał sobie właśnie we wspomnianym mezopotamskim koczowniku i tyle mu naobiecywał – ale kto przeniknie zamiary Stwórcy Wszechświata, który na dodatek starannie się przed nami konspiruje?

Stanisław Michalkiewicz

Czy prezydent Nawrocki ma szczęście?

Czy prezydent Nawrocki ma szczęście?

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    17 sierpnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5878

Co tu gadać; wygląda na to, że pan prezydent Karol Nawrocki ma szczęście – a w polityce to już połowa sukcesu. Po zaprzysiężeniu 6 sierpnia przed Zgromadzeniem Narodowym, które odbyło się bez żadnych incydentów – jeśli oczywiście nie liczyć demonstracyjnego wygalopowania z Sali Plenarnej Sejmu przez Giertycha Romana zaraz po odśpiewaniu hymnu państwowego – oczywiście Wielce Czcigodnego, który nie mógł bez abominacji patrzeć na lekceważenie swoich protestów wyborczych – wydarzenie miało przebieg spokojny, m.in. dlatego, że towarzysząca marszałkowi Hołowni posągowa Małgorzata Kidawa-Błońska tym razem się nie odzywała.

Wprawdzie pojawiły się fałszywe pogłoski, że przeciwnicy prezydenta Nawrockiego rzutem na taśmę spróbują zablokować jego zaprzysiężenie w ten sposób, że na salę plenarną Sejmu, w przebraniu Wielce Czcigodnego Romana Giertycha przedostanie się „Babcia Kasia”, która rzuci się na prezydenta i go ukąsi, wskutek czego specjalnie czekająca karetka na sygnale odwiezie go do infirmerii, gdzie zostanie poddany 40-dniowej kwarantannie przeciwko wściekliźnie – i w ten sposób obowiązki prezydenta będzie musiał przejąć marszałek Hołownia, któremu obywatel Tusk Donald podsunie do podpisu pliki stosownych ustaw.

Jednak Babcia Kasia nie przedostała się na Salę Plenarną, wskutek czego opuścił ją sam Wielce Czcigodny Giertych Roman, nieutulony w żalu, podobnie jak mnóstwo innych mikrocefali, którym obywatel Tusk Donald złożył z tego powodu wyrazy współczucia. Tymczasem zaprzysiężony prezydent Nawrocki wygłosił orędzie, w którym nie tylko dal do zrozumienia, że nie będzie kucał przez Volksdeutsche Partei, ale zapowiedział powołanie Rady gwoli Naprawy Ustroju oraz – że nie będzie ani awansował, ani mianował sędziów, którzy mają lekceważący stosunek do porządku prawnego.

Na takie dictum obywatel Tusk Donald powiedział, że będzie „twardo stał” niczym na weselu i przypomniał, że „prezydent reprezentuje, a rząd rządzi”. To bardzo podobne do formuły z czasów PRL, kiedy się mówiło, że rząd rządzi, ale to partia kieruje – chociaż przy tych podobieństwach są i różnice. Po pierwsze rząd dzisiaj niczym nie „rządzi”, bo uprawianie polityki ma surowo zakazane od Naszych Sojuszników, a tylko administruje naszym nieszczęśliwym krajem, to znaczy – „rozlicza” złowrogi PiS, no i zadłuża państwo w tempie miliarda złotych na dobę, a po drugie partia, wszystko jedno – ta jedna, czy ta druga – niczym nie „kieruje”, bo wszystkim kieruje Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje.

Toteż zaraz po wszystkich ceremoniach towarzyszących objęciu urzędu prezydenta – w skład których weszła również ceremonia przejęcia zwierzchnictwa nad naszą niezwyciężoną armią, pan prezydent, najwyraźniej wzorując się na prezydencie USA Donaldzie Trumpie – zaczął publicznie podpisywać projekty ustaw, które zamierza skierować do Sejmu. Sejm, a konkretnie – aktualna większość, czyli koalicja 13 grudnia- będzie naturalnie te inicjatywy prezydenckie blokował, podczas gdy pan prezydent ze swej strony będzie wetował ustawowe regulacje rządowe. To znaczy te, które będą szkodliwe dla Polski, a więc wszystkie bez wyjątku, bo czy ktoś słyszał, by jakikolwiek rząd zrobił coś korzystnego dla Polski? W ten oto sposób mniej więcej wiemy, jak będą wyglądały najbliższe dwa lata, które w związku z tym zostaną poświęcone kampanii wyborczej do Sejmu i Senatu.

Poza wzajemnym blokowaniem się, niczego innego być nie może, a to ze względu na fakt, iż według konstytucji prezydent ma jedynie pozory władzy, podczas gdy prezes Rady Ministrów może zdecydowanie więcej. Dobrą ilustracją możliwości pana prezydenta jest choćby sytuacja jego najbliższego współpracownika, szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, pana doktora Sławomira Cenckiewicza, któremu jakaś bezpieczniacka Schwein odebrała certyfikat dostępu do informacji niejawnych. Jeśli ta decyzja się utrzyma, to będzie znaczyło, iż szef BBN – w odróżnieniu od zwykłych, szeregowych konfidentów – nie zostanie dopuszczony do konfidencji. Dziury w niebie oczywiście z tego powodu nie będzie, bo wiadomo, że Nasi Umiłowani Przywódcy uprawianie prawdziwej polityki mają surowo zakazane – ale prestiż ucierpi.

Oto bez echa minął termin ultimatum, jakie prezydent Trump wyznaczył prezydentowi Putinowi w sprawie Ukrainy – za to gruchnęła wieść, że prezydent USA spotka się w sprawie zakończenia wojny na Ukrainie z prezydentem Putinem na Alasce. Jak dotąd nie słychać, by prezydent Zełeński miał zostać dopuszczony w tej sprawie do konfidencji. Wydębił tylko tyle, że przywódcy kilku państw europejskich, wśród których znalazł się również obywatel Tusk Donald oświadczyli, ze Ukraina „musi” w tych rozmowach uczestniczyć. Nie wyjaśnili wszelako, co się stanie, jeśli uczestniczyć nie będzie – chociaż, ma się rozumieć – „musi”. Ponieważ prezydent Zełeński coś tam mówił o „sprawiedliwym” pokoju, podczas gdy prezydent Trump coś tam mówił o „wymianie” terytoriów, to w ramach dmuchania na zimne mam nadzieję, iż ta „sprawiedliwa wymiana” nie będzie polegała na tym, że w ramach rekompensaty dla Ukrainy za utratę co najmniej 20, a może nawet 25 procent terytorium, Polska nie będzie zmuszona do oddania województwa podkarpackiego, lubelskiego i małopolskiego – do Nowego Sącza – w ramach przyszłej „unii” polsko-ukraińskiej.

Coś może być na rzeczy, bo onegdaj podczas koncertu na Stadionie Narodowym w Warszawie część publiczności rozwinęła banderowskie czarno-czerwone flagi i wznosiła stosowne okrzyki, a „nieznani sprawcy” zbezcześcili pomnik ofiar rzezi wołyńskiej w Domostawie, malując tam banderowskie barwy i wypisując ukraińskie hasła.

Jedyna nadzieja w tym, że prezydent Karol Nawrocki ma szczęście. Nie tylko pojedzie do Waszyngtonu na zaproszenie prezydenta Trumpa, więc może mu wyperswaduje, by na razie nie proklamował żadnej „unii” polsko-ukraińskiej w ramach „sprawiedliwej rekompensaty” – bo obawiam się, że obywatel Tusk Donald w porywie serca gorejącego zgodziłby się nie tylko na „unię” polsko-ukraińską, ale nawet – na „unię” polsko-niemiecką, obejmującą tereny leżące na zachód od wschodniej granicy niemieckiej z 1914 roku. Szczęście prezydenta Nawrockiego wyraża się również w tym, że ni stąd, ni zowąd wybuchła afera z pieniędzmi Krajowego Planu Odbudowy, jakie Donaldu Tusku odblokowała Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje, a które vaginessy z vaginetu obywatela Tuska potrwoniły między innymi na „kluby swingersów”, w których wszyscy bzykają się ze wszystkimi. Wprawdzie zadowolony ze swego rozumu pan wicemarszałek Sejmu, Wielce Czcigodny Piotr Zgorzelski z PSL uważa, że to nie żadna „afera”, ani nawet „aferka” – ale jak w tej sytuacji kontynuować „rozliczenia” z PiS-em, będące jedyną raison d’etre rządu obywatela Tuska Donalda?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Naprawimy „ustrój”?

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5877

Naprawimy „ustrój”?

Stanisław Michalkiewicz „Magna Polonia” (www.magnapolonia.org)    16 sierpnia 2025

W swoim inaugurującym prezydenturę orędziu do narodu, wygłoszonym w Sejmie 6 sierpnia, prezydent Karol Nawrocki zapowiedział utworzenie Rady do spraw Naprawy Ustroju. Odebrane to zostało, jako zapowiedź zmiany obowiązującej konstytucji – ale myślę, że „naprawa ustroju” obejmuje znacznie szerszy zakres zagadnień, niż tylko materie konstytucyjne.

Warto w związku z tym przypomnieć, że u podstaw systemu prawnego naszego nieszczęśliwego kraju, leżą dekrety i ustawy komunistyczne, jak np. dekret o reformie rolnej, czy ustawa o przejęciu na własność państwa podstawowych gałęzi gospodarki narodowej. Każda analogia jest trochę kulejąca, ale jest to trochę tak, jakby u podstaw systemu prawnego Republiki Federalnej Niemiec, leżały sobie, jak gdyby nigdy nic, hitlerowskie ustawy norymberskie.

Obawiam się, że rada przy panu prezydencie Nawrockim w ogóle tymi sprawami nie będzie się zajmowała. Uważam tak dlatego, że nie ma w Polsce wpływowej siły politycznej, która by w takim radykalnym odejściu od socjalizmu, czy komunizmu była zainteresowana. Wskazuje na to choćby fakt, że przez ponad 30 lat, jakie minęły od sławnej transformacji ustrojowej, nie została przyjęta ustawa o restytucji mienia, która była przygotowana już na wiosnę 1992 roku. Osobiście proponowałem Kukuńkowi podczas audiencji, by ten projekt ustawy wniósł jako pierwszą swoją inicjatywę ustawodawczą. Mówiłem, że ustawa ta ma charakter ustrojowy; odkręca to, co komuna nakręciła, więc nawet wypada, żeby taki prezydent, jak Kukuniek złożył ją w Sejmie jako pierwszą, własną inicjatywę. Dalej mówiłem, że jeśli ta ustawa wejdzie w życie, to odrodzi się w Polsce gruba warstwa właścicieli, która będzie stanowiła naturalne zaplecze dla ugrupowań antykomunistycznych, czy antysocjalistycznych i wreszcie – że jeśli Kukuniek będzie chciał ponownie kandydować, to będzie miał za sobą historyczny argument. Ale Kukuniek nam odmówił, a 4 czerwca 1992 roku zrozumiałem dlaczego.

Najwyraźniej oficerowie prowadzący mu na to nie pozwolili („wiecie, rozumiecie Wałęsa – bo przypomnimy wam skąd wam wyrastają nogi”), bo już od dwóch lat instalowali w Polsce model kapitalizmu kompradorskiego, w którym o dostępie do rynku i możliwości działania na rynku decyduje przynależność do sitwy, której najtwardszym jądrem jest właśnie bezpieka. Toteż żadną restytucją mienia nie była ona i nie jest do dnia dzisiejszego zainteresowana, bo po co oddawać, kiedy przecież można ponownie ukraść, a potem oddać niechby i za pół ceny Niemcom, albo Żydom – bo przecież bezpieczniacy nadają się do gospodarki, jak paralityk do baletu. Ciekawe, że i AWS tylko markowała chęć przeforsowania ustawy o restytucji mienia, bo wprowadziła do projektu przepis, który nazwałem „paragrafem aryjskim”, co do którego było jasne, że prezydent Kwaśniewski wykorzysta go jako pretekst do veta. Tedy przedstawiłem na piśmie panu prof. Bieli, by zrezygnował z „paragrafu aryjskiego”, bo ten sam cel można osiągnąć przy użyciu narzędzia nie wzbudzającego niczyich podejrzeń – żeby mianowicie zapisać w ustawie, iż pretendujący do odzyskania mienia powinien udowodnić swoje uprawnienia według prawa polskiego.

Ale tu właśnie tkwił „koci pazur”, bo pod pozorem oczywistej oczywistości, zapis nawiązywał do zapomnianego już przepisu wprowadzającego kodeks cywilny, że jeśli do w stosunku do jakiegoś spadku nie zostało wszczęte – wszystko jedno z czyjego wniosku – postępowanie o stwierdzenie nabycia spadku do 1 stycznia 1949 roku, to taki spadek, jako „utracony” przypada bezapelacyjnie Skarbowi Państwa. Zatem zapis o konieczności wykazania swoich uprawnień według prawa polskiego, eliminował wszystkich, czy prawie wszystkich Żydów, bez wzbudzania ich czujności. Wstyd się przyznać, ale zrozumiałem swoją naiwność, że sądziłem iż AWS naprawdę chce przeforsować restytucję mienia, kiedy zobaczyłem, że pan prof. Biela utrzymał paragraf aryjski w ustawie, którą prezydent Kwaśniewski oczywiście zawetował – i do dziś dnia tej ustawy nie ma, a obawiam się, że już nie będzie.

AWS-owi nie chodziło o żadną restytucję mienia, tylko o jej zamarkowanie, sprowokowanie prezydenta Kwaśniewskiego do veta, żeby potem zwalić winę na niego. Ale to nie Kwaśniewski był winien, bo on, jako TW „Alek” podlegał przecież, a może i nadal podlega bezpieczniakom, którzy – jak powiadam – żadną restytucją mienia nie są zainteresowani, bo w kapitalizmie kompradorskim znaleźli odpowiednie warunki rozwoju nie tyko dla siebie, ale i dla swego potomstwa.

Tymczasem jeśli nie odejdziemy od modelu kapitalizmu kompradorskiego, to narodowy potencjał gospodarczy będzie wykorzystany w niewielkim stopniu, ponieważ wszyscy, którzy do bezpieczniackiej sitwy nie należą, muszą być wyrzuceni poza główny nurt życia gospodarczego, z sektorem finansowym, paliwowym, energetycznym i tym podobnymi „sektorami strategicznymi” gdzieś na peryferie gospodarki, bo inaczej przywilej dla sitwy utraciłby ekonomiczny sens. W rezultacie, z powodu tej wady ustrojowej, państwo polskie skazane jest na bycie „sługą”, jak nie „ukraińskiego”, to żydowskiego, albo i niemieckiego narodu, bo nasz mniej wartościowy naród tubylczy jest przez własnych Umiłowanych Przywódców skazany na spłacanie, a właściwie nawet nie spłacanie, tylko na „obsługiwanie” rosnącego w tempie miliarda złotych na dobę długu publicznego – a więc na coraz głębszą niewolę u lichwiarskiej międzynarodówki.

Im starszy się robię, tym bardziej przekonuję się, że więcej zależy od rzeczywistego układu sił politycznych w społeczeństwie, niż od zapisów w konstytucji. Dopóki tedy ostatnie słowo w Polsce będzie należało do bezpieki, dopóty żadna konstytucja nie będzie działała prawidłowo. Pan prezydent Nawrocki powinien się w tym błyskawicznie zorientować choćby na przykładzie swego najbliższego współpracownika, pana doktora Sławomira Cenckiewicza. Pozbawiony on został przez jakąś bezpieczniacką swołocz certyfikatu dostępu do informacji niejawnych – chociaż podobno orzeczenie w tej sprawie jeszcze się nie uprawomocniło.

Jest to sytuacja bardzo podobna do pojmania przez policję w Pałacu Prezydenckim panów Kamińskiego i Wąsika, którzy myśleli, że jako goście prezydenta Dudy, będą w Pałacu Namiestnikowskim bezpieczni. Okazało się jednak, że pan prezydent Duda nie mógł pokładać zaufania nawet w członkach jego osobistej ochrony, którzy MUSIELI uczestniczyć w spisku zmontowanym przez pana Kierwińskiego.

Ciekawe, czy ci sami ochroniarze nadal pracują w Pałacu Prezydenckim i Belwederze, czy też pan prezydent Nawrocki zastąpi ich choćby wagnerowcami – bo wagnerowcy, jako żołnierze najemni, muszą dbać o swoją reputację, bo w przeciwnym razie nikt by ich nie wynajął – jak to niemiecki oficer wyjaśniał pułkownikowi Krzeczowskiemu w powieści Sienkiewicza „Ogniem i mieczem”.

Stanisław Michalkiewicz

Kolejna faza wojny i rewolucji. Stanisław Michalkiewicz

Kolejna faza wojny i rewolucji

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    14 sierpnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5876

Polityczna wojna, która od co najmniej 20 lat obezwładnia nasz nieszczęśliwy kraj, 6 sierpnia weszła w nową fazę. Z pozoru toczy się ona między dwoma politycznymi gangami: z jednej strony polityczną ekspozyturą Stronnictwa Pruskiego w postaci Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda, a z drugiej – polityczną ekspozyturą Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego w postaci Prawa i Sprawiedliwości z obywatelem Kaczyńskim Jarosławem – ale konflikt ten został wkomponowany w rewolucję komunistyczną, która przewala się przez Europę, a w Stanach Zjednoczonych napotyka na opór ze strony prezydenta Trumpa, co to próbuje sypać piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów.

Właśnie kończę czytać książkę „Śmierć obywatela”, którą przysłał mi z Ameryki mieszkający tam od lat mój Przyjaciel. Jej autor, Victor Davis Hanson kreśli obraz Ameryki bardzo podobny do sytuacji w naszym nieszczęśliwym kraju – i chociaż niekiedy odnoszę wrażenie, jakby spoza drzew nie widział lasu – to to podobieństwo nie może być przypadkowe. I w Ameryce i u nas zadowolony ze swego rozumu, doktrynerski Jasnogród, walczy z pogardzanym Ciemnogrodem, mobilizując proletariat zastępczy – w USA w postaci niespełnionych życiowo „kobiet”, Murzynów, sodomczyków płci obojga oraz „młodych wykształconych, z wielkich miast”, z powodu snobizmu podatnych na wszelkie doktrynerstwa. U nas tylu Murzynów jeszcze nie ma, by mogli zostać użyci przez Jasnogród w charakterze proletariatu zastępczego, ale jeśli wysiłki J. Em. Grzegorza kardynała Rysia i papieskiego jałmużnika, Konrada kardynała Krajewskiego, który skrytykował hasło „Polska dla Polaków”, nieubłaganym palcem wytykając, że jest ono antychrześcijańskie, ponieważ w takiej Polsce nie byłoby miejsca dla Pana Jezusa, co to „był uchodźcą”, przyniosą oczekiwane rezultaty, to i Murzyni się pojawią.

Dopiero kiedy Polska zapełni się muzułmanami i Murzynami, nie mówiąc już o Ukraińcach, którzy ostatnio zaczynają wykupować przeznaczone przez rząd do likwidacji kopalnie węgla kamiennego, to stanie się godna Pana Jezusa, a wtedy sprowadzi się On do nas z mocą wielką i majestatem, a jego porte-parole może zostać Eminencja – bo chyba nie abp Marek Jędraszewski, którego dymisji nie może już doczekać się warszawski Judenrat, jakby miał nadzieję, że proboszczem parafii mariackiej w Krakowie zostanie pan red. Michnik, który razem z „Tygodnikiem Powszechnym” krzewiłby tam „judeochrześcijaństwo” wśród krakowiaków.

Wprawdzie jakiś uczony ksiądz profesor nieubłaganym palcem wytknął kardynałowi Krajewskiemu, że Pan Jezus wcale nie był żadnym „uchodźcą” bo przedostając się do Egiptu nie przekraczał żadnej państwowej granicy, tylko zmieniał miejsce zamieszkania w obrębie Imperium Rzymskiego – ale rozumiem, że teraz obowiązuje rozkaz, by Polacy zostali sługami „uchodźców” – przede wszystkim – należących do sławnego narodu ukraińskiego, nie mówiąc już o jeszcze sławniejszym narodzie żydowskim, którego przedstawiciele ofuknęli niedawno nawet premiera Tuska i Księcia-Małżonka z powodu popadnięcia w sprośne błędy Niebu obrzydłe na tle ich stosunku do bezcennego Izraela. Polacy to najwyżej mogą być w Polsce tolerowani – oczywiście pod warunkiem dobrego sprawowania.

Mówiąc, iż autor „Śmierci obywatela” sprawa wrażenie, jakby spoza drzew nie widział lasu, mam na myśli cierpliwe i metodyczne działanie promotorów rewolucji komunistycznej w Ameryce. Założony w roku 1923 dzięki pieniądzom żydowskiego przedsiębiorcy Felixa Weila Instytut Badań Społecznych we Frankfurcie doprowadził do powstania tzw. „szkoły frankfurckiej”, która zajęła krzewieniem marksizmu najpierw w Europie, a potem w Ameryce, gdzie wpłynęła na program, a przede wszystkim – snobistyczną modę na marksizm na tamtejszych wyższych uczelniach. Absolwenci tych uczelni kształcili następnie uczniów – również w duchu marksistowskim i w ten sposób, na przestrzeni trzech pokoleń, w Ameryce pojawił się zadowolony ze swego rozumu, marksistowski Jasnogród, który właśnie sięga tam po władzę. Victor Davis Hanson bardzo dokładnie opisuje poszczególne odcinki tego rewolucyjnego frontu, ale sprawia wrażenie, jakby nie ogarniał całości, to znaczy – nie widział istoty sprawy.

Tymczasem taka na przykład francuska Partia Komunistyczna jeszcze w latach 70-tych ubiegłego wieku koncentrowała się „na szkołach podstawowych” a jej zainteresowanie obejmowało nie tylko uczniów, ale i nauczycieli. Podobnie Milton Friedman, kiedy w 1990 roku przybył do Polski na zaproszenie UPR, opowiadał, jak to w połowie lat 80-tych poprosił w Bibliotece Kongresu o program Komunistycznej Partii USA z lat 20-tych i z przerażeniem zorientował się, że WSZYSTKIE punkty tego programu zostały w Ameryce zrealizowane. W rezultacie rewolucyjne wpływy marksistowskie ogarnęły i tam i w Europie wszystkie środowiska opiniotwórcze, Kościoła katolickiego nie wyłączając. Najlepszą tego ilustracją była słynna uwaga papieża Franciszka, że idee Chrystusa w dzisiejszych czasach najlepiej wyrażają komuniści. Wprawdzie między Chrystusem a komunistami występuje istotna różnica, bo Chrystus mówił: „daj!”, podczas gdy komuniści mówią: „bierz!” – a żeby dać, to najpierw trzeba mieć, a poza tym trzeba mieć swobodę dysponowania mieniem – podczas gdy rabujący „nagrabliennoje” nie pyta ograbionego o zdanie – ale skoro jest rozkaz, by podlizywać się komunistom i ich proletariatowi zastępczemu, to nikt nie będzie zaprzątał sobie głowy takimi głupstwami.

Musimy bowiem pamiętać, że bez względu na aktualną strategię, w awangardzie rewolucji komunistycznej była i jest żydokomuna – i to jest jeden z nielicznych, stałych punktów we Wszechświecie. Dlaczego? Dlatego, że komunizm, który oznacza absolutną władzę nielicznej mniejszości nad większością, jest najkrótszą drogą do żydowskiej supremacji w skali globalnej – co podobno w zamierzchłych czasach obiecał pewnemu mezopotamskiemu koczownikowi sam Stwórca Wszechświata. [ależ skądże! talmudyści bezczelnie kłamią jak zawsze. md]

Tedy 6 sierpnia otwarta została nowa faza politycznej wojny nie tylko między wspomnianymi dwoma gangami, które w ten sposób zainaugurowały kampanię wyborczą do Sejmu przed wyborami w roku 2027 – ale i między rewolucyjnym Jasnogrodem, z Judenratem na czele, a zataczającym się od ściany do ściany Ciemnogrodem, uwodzonym przez Naczelnika Państwa, obywatela Kaczyńskiego Jarosława, który dostraja swoje mądrości do aktualnych potrzeb Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, no i interesów swego gangu, który – podobnie jak gang konkurencyjny – pasożytuje na swoich wyznawcach, co to myślą, że to wszystko naprawdę.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.