Szabesgoje w milickim starostwie

Szabesgoje w milickim starostwie

Stanisław Michalkiewicz „Prawy.pl” (prawy.pl)    8 listopada 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5925

Przed drugą wojną światową, podczas której wybitny niemiecki przywódca socjalistyczny Adolf Hitler dokonał masakry znacznej części Żydów europejskich, istniała w Polsce i nie tylko w Polsce grupa społeczna tzw. „szabesgojów”. Szabesgoje, byli to goje, czyli nie-Żydzi, którzy w soboty oraz w święta żydowskie wysługiwali się Żydom, wykonując na ich rzecz rozmaite konieczne prace, na przykład – rozpalenie ognia pod kuchnią gwoli przygotowania posiłku, czy rozpalenia w piecu w okresie zimowym. Żydowie bowiem mają od Stwórcy Wszechświata surowo zakazane wykonywanie wszelkich prac w dni świąteczne – ale ciśnienie tak zwanego życia sprawia, że ktoś musi te prace wykonywać – no i stąd instytucja szabesgoja.

Nie zawsze zresztą dało się skorzystać z usług szabesgojów. Karol Olgierd Borchardt wspomina, jak to podczas rejsu transatlantykiem „Polonia” na linii palestyńskiej, do kapitana Mamerta Stankiewicza przyszła delegacja Żydów pod przewodnictwem rabina z propozycją zakupienia statku za 10 groszy. Kapitan był zdumiony propozycją tym bardziej, że rabin poinformował go, iż oni „zawsze” kupują statek. Na uwagę kapitana Stankiewicza, że statek można kupić tylko raz, rabin zapytał, czy kapitan chce teraz więcej pieniędzy, co kapitana oburzyło i zażądał wyjaśnień. Rabin poinformował go, że Żydom w szabas nie wolno również podróżować – ale jeśli kupią statek, to będą wtedy u siebie – jakby nigdy nie podróżowali. Ale to wyjaśnienie jeszcze bardziej wzburzyło kapitana Stankiewicza, który oznajmił rabinowi, że nie będzie współdziałał z nim przy oszukiwaniu ichniego Pana Boga. Ale teraz i rabin się zirytował. – Pan Bóg nie ma nic lepszego do roboty, tylko patrzeć, co pan robi? Ja takiego zarozumiałego człowieka nigdy nie widziałem! Na takie dictum kapitan Stankiewicz oświadczył: „Znaczy, proszę wyjść! Znaczy – natychmiast!. Delegacja znalazła się w trudnej sytuacji, bo musiała kupić statek i to szybko. Z kłopotu wybawił ich dopiero właśnie Borchardt, wyjaśniając, że pomylili drzwi i zamiast – jak zwykle – załatwić sprawę z ochmistrzem, weszli do kajuty kapitana.

Wydawać by się mogło, że obecnie już żadnych szabesgojów nie ma. To jednak chyba nieprawda. Kiedy kilka lat temu zatrzymałem się w Nowym Jorku u znajomych Polaków, którzy mieszkali na Brooklynie w domu zajmowanym w większości przez Żydów, pewnego dnia wracaliśmy z miasta i zastaliśmy przed drzwiami wejściowymi spory tłumek. Okazało się, że to Żydowie, tutejsi lokatorzy, którzy czekają, aż jakiś goj otworzy im drzwi – bo akurat był szabas. Wreszcie i ja sam kiedyś posłużyłem tam za szabesgoja, bo pomogłem Żydówce wnieść do windy wózek z dzieckiem – ponieważ żaden Żyd w szabas nie chciał jej pomóc. W takiej sytuacji nie ma rady – któż pomoże Żydówce, jeśli nie my, których Judenrat „Gazety Wyborczej” i nowojorska Liga Antydefamacyjna oskarża o antisemitismus?

Nawiasem mówiąc, kiedy na lotnisku w Ottawie surowa pani przesłuchiwała mnie w związku z książką „Protector traditorum”, po wejściu na strony wspomnianej Ligi Antydefamacyjnej, która strasznie mi wymyślała, niemal mnie przepraszała za swoją poprzednią surowość. Pomyślałem sobie wtedy, że są dwie międzynarodówki; jedna butna, arogancka i krzykliwa, a druga – nierównanie bardziej dyskretna – ale też istnieje. A dlaczego dyskretna? Odpowiedź nie nastręcza trudności – bo teraz, między innymi za sprawą Naszego Najważniejszego Sojusznika, jest rozkaz, by Żydów nosić na rękach. Tacy Niemcy nie dadzą się nikomu wyprzedzić w gorliwości – ale gdyby pewnego dnia padł inny rozkaz, to też nie daliby się nikomu wyprzedzić.

Ponieważ u nas, zwłaszcza pod rządami Voldseutsche Partei obywatela Tuska Donalda, wszystko musi być tak samo, jak w Niemczech, więc w końcu stało się to, co stać się musiało. Oto gmina w Miliczu, gdzie w tamtejszych stawach karpie nie mogą już doczekać się wigilii Bożego Narodzenia, podobnie jak nasi Umiłowani Przywódcy, a zwłaszcza – przywódcy mocarstw bałtyckich – wepchnięcia w wojnę z Rosją – rozpoczęły się przygotowania do obchodów rocznicy odzyskania niepodległości, w ramach których ma zostać wyświetlony film Grzegorza Brauna „Gietrzwałd 1877 – wojna światów”.

Okazało się atoli, że kiedy starostwo powiatowe w Miliczu dowiedziało się o projekcji tego filmu, „z przykrością” wycofało się z obchodów Święta Niepodległości. Czy przypadkiem projekcja filmu Grzegorza Brauna nie była tylko dogodnym pretekstem dla starostwa powiatowego w Miliczu, by wycofać się z obchodów Święta Niepodległości Polski, jako że Milicz przed wojną znajdował się na terenie Rzeszy Niemieckiej? Wykluczyć z góry tego się nie da zwłaszcza, gdy naszym nieszczęśliwym krajem administruje Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda, który wykonuje zadanie przekształcenia naszego bantustanu w Generalną Gubernię. Po co w takim razie Starostwo Powiatowe w Miliczu miałby rozdrapywać stare rany? Żeby tego uniknąć, każdy pretekst jest dobry, a już pretekst w postaci Grzegorza Brauna, to prawdziwy dar Niebios! Można dzięki niemu dowieść nie tylko lojalności wobec Niemiec, ale również – gotowości wysługiwania się Żydom, którzy przecież na Polskę mają swoje widoki, a swoją politykę historyczną koordynują z Niemcami Co tu ukrywać; najwyraźniej pan starosta powiatowy w Miliczu – jak to się mówi – w tańcu tupa.

Warto tedy zwrócić uwagę na film Grzegorza Brauna. Składa się on z dwóch wątków, które można nawet nazwać dwoma filmami. Pierwszym wątkiem jest analiza sytuacji politycznej w Europie, w drugiej połowie XIX wieku, ze szczególnym uwzględnieniem niemieckich przygotowań do wojny z Rosją. Analiza polityczno-militarna robi wrażenie i zwłaszcza dla ludzi młodych, może być nieocenioną pomocą w zdobyciu pewnej eksperiencji w sprawach politycznych.

Drugi wątek nazwałbym „mistycznym” – bo dotyczy on objawień Marki Bożej w Gietrzwałdzie, zaś przesłaniem tego wątku jest teza, iż to dzięki Jej dyskretnej interwencji nie doszło do wspomnianej wojny, która doprowadziłaby do wyniszczenia biologicznych zasobów narodu polskiego. Czy tak było rzeczywiście – czy to tylko pogląd Autora filmu – o to mniejsza, bo ważne, że nie ma w nim niczego, do czego mógłby przyczepić się najbardziej wrażliwy sygnalista na usługach Judenratu „Gazety Wyborczej”. Dlatego właśnie podejrzewam, że Starostwo Powiatowe w Miliczu skwapliwie skorzystało z okazji, by wykazać się zarówno wobec Niemiec, jak i wobec Żydów – widocznie w przekonaniu, ze w Generalnym Gubernatorskie to właśnie oni będą robili – jak mówią wymowni Francuzi – la pluie et le beau temps, czyli deszcz i pogodę.

Stanisław Michalkiewicz

Wojna trwa i tam i tu

Wojna trwa i tam i tu

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    4 listopada 2025 michalkiewicz

Wygląda na to, że zarówno wojna na Ukrainie, jak i operacja ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy prędko się nie skończy. Wprawdzie prezydent Donald Trump z wielkim przytupem ogłosił, a następnie w egipskim kurorcie Szarm el-Szejk nawet podpisał z trzema innymi sygnatariuszami swój zbawienny, 20-punktowy plan – ale poza punktem pierwszym, przewidującym z jednej strony wydanie Izraelowi żyjących jeszcze zakładników oraz ciał zakładników zmarłych, a z drugiej strony – wypuszczenie z izraelskich więzień prawie 2 tysięcy palestyńskich więźniów – w tym 250 skazanych na więzienie dożywotnie, wśród których musi być wielu, jeśli nie większość, wybitnych działaczy Hamasu – żaden następny punkt nie został zrealizowany – bo zawieszenie broni, które teoretycznie obowiązuje cały czas – jest nieustannie naruszane – a o te naruszenia obydwie strony oskarżają się nawzajem. Która mówi prawdę – tego oczywiście nigdy się nie dowiemy, bo pierwszą ofiarą każdej wojny – a cóż dopiero – operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy – jest właśnie prawda. Czy w związku z tym pozostałe punkty zbawiennego planu prezydenta Trumpa dla Strefy Gazy mają szanse realizacji? To już nie jest takie pewne.

Kto rozbroi Hamas?

Jednym z punktów zbawiennego planu jest rozbrojenie Hamasu. Ale sprawa nie wydaje się prosta, bo – po pierwsze – o ile oficjalnym celem operacji Izraela w Strefie Gazy było rozgromienie Hamasu – to już widać, że ten cel nie został osiągnięty. Izrael, wprawdzie przez papierek, to znaczy – przez pośredników – jednak musiał negocjować warunki zawieszenia broni właśnie z Hamasem – ale to jest najlepszy dowód, że nie tylko nie został on rozgromiony, ale – że nadal sprawuje władzę w tej części Strefy Gazy, która nie jest kontrolowana przez armię izraelską. Dowodem, że tak właśnie jest, są egzekucje, dokonywane na „izraelskich kolaborantach” przez uzbrojone bojówki Hamasu, które natychmiast się tam pojawiły. Tym egzekucjom nikt nawet nie próbuje zapobiegać, a to świadczy o uznaniu władzy Hamasu nad Strefą Gazy de facto.

Wprawdzie Hamas, podobno przyparty do ściany przez prezydenta Trumpa oraz swoich muzułmańskich protektorów i sponsorów, zgodził się na rozbrojenie – ale tylko w przypadku, gdy broń swoją miałby przekazać jakiejś reprezentacji palestyńskiej – której w Strefie Gazy najzwyczajniej w świecie nie ma. Zbawienny plan przewiduje wprawdzie, że powstanie tam Rada Pokoju z prezydentem Trumpem na czele, ale tej Rady też jeszcze nie ma, a co więcej – wcale nie wiadomo czy w ogóle powstanie. Rzecz w tym, że nawet sygnatariusze porozumienia wcale nie kwapią się wysyłać do Strefy Gazy własnych wojsk, by wojowały z Hamasem – również dlatego, że dla takiej Turcji, czy Kataru, obecność Hamasu w Strefie Gazy wcale nie jest niepożądana.

Wygląda zatem na to, że jak dotychczas, Hamasu nie ma kim w Strefie Gazy zastąpić i bardzo możliwe, że ten tymczasowy stan będzie się utrzymywał jeszcze długo – chyba, że zniecierpliwiony brakiem sukcesu prezydent Trump spełni swoją groźbę i zapali Izraelowi zielone światło dla dokończenia operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy, a wtedy Hamas być może zostałby rozgromiony – ale razem z resztą tamtejszej ludności. Z punktu widzenia Izraela nie byłoby to najgorsze wyjście, bo wprawdzie opinia międzynarodowa znienawidziłaby Izrael do reszty – ale Izrael tyle razy udowodnił, że żadnymi opiniami głupich gojów się nie przejmuje, przynajmniej dopóty, dopóki Stany Zjednoczone popierają go bez zastrzeżeń – jak to robiły przez cały czas od końca lat 50-tych ubiegłego stulecia.

Najgorsze są nieproszone rady – ale gdyby tak prezydent Trump, na przykład w zamian za przeprowadzenie przez CIA przesilenia rządowego w Polsce, zobligował Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego do wysłania do Strefy Gazy naszej niezwyciężonej armii, by rozbroiła znienawidzony Hamas, to jest prawie pewne, że w ramach niedawno nakreślonego przez Naczelnika politycznego programu nadstawiania się Amerykanom, nasza niezwyciężona armia mogłaby zostać do Strefy Gazy wysłana. Z jakim skutkiem – to inna sprawa.

Dopóki jednak na czele vaginetu w naszym bantustanie jest obywatel Donald Tusk, to o żadnym wysłaniu naszej niezwyciężonej armii do Strefy Gazy mowy być nie może, ponieważ obywatel Donald Tusk wykonać ma tutaj całkiem inne zadanie – mianowicie wepchnięcia Polski pod takim czy innym pretekstem do wojny z Rosją. Świadczy o tym, wywołująca niezamierzony efekt komiczny deklaracja Księcia-Małżonka, który nagle przypomniał sobie, że w Polsce są jednak niezawisłe sądy i gdyby taki jeden z drugim niezawisły sąd wydał vaginetowi rozkaz zatrzymania, czy może nawet – zestrzelenia samolotu wiozącego rosyjskiego prezydenta Putina na spotkanie z prezydentem Trumpem w Budapeszcie , to nie byłoby rady; trzeba by ten samolot zatrzymać, a może nawet zestrzelić.

Na szczęście spotkanie w Budapeszcie zostało bezterminowo odwołane, w czym ludzie pobożni mogą dopatrzyć się dyskretnej interwencji Królowej Korony Polskiej, która – litując się nad nami – postanowiła uchronić nas przed skutkami głupoty Księcia-Małżonka, który próbuje wspinać się do coraz wyższych grządek w postaci stanowiska premiera, a potem – może nawet prezydenta naszego bantustanu.

Obawiam się jednak, że okazji do wkręcenia Polski w maszynkę do mięsa będzie jeszcze bardzo wiele, więc w tej sytuacji co nam szkodzi odwołać się do wspaniałomyślności i wielkoduszności Królowej Korony Polskiej, chociaż od Naszych Umiłowanych Przywódców wielokrotnie doznała Ona ostentacyjnego lekceważenia? Inna sprawa, że nie powinniśmy jednak nadużywać cierpliwości Nieba, bo nie po to Stwórca Wszechświata ustanowił rządzącą światem zasadę przyczynowości (z określonych przyczyn muszą wynikać określone skutki), żeby ją nieustanie zawieszać z powodu naszej lekkomyślności. Byłoby to niekorzystne również ze względów pedagogicznych, bo w przeciwnym razie świat stałby się kompletnie nieprzewidywalny i niezrozumiały.

Trump nie chce umierać za Kijów

Podobnie z wojną na Ukrainie. Nie wydaje się, by zakończyła się ona szybko – co z naszego punktu widzenia nie musi być koniecznie wiadomością złą. Wiele razy zwracałem uwagę, że wiadomość, iż na Ukrainie wyrzynają się Ukraińcy z Rosjanami, nie jest wiadomością najgorszą. Wyobrażam sobie bowiem jeszcze gorsze wiadomości – że na przykład Rosjanie wyrzynają się na Ukrainie również z Polakami, albo nawet jeszcze gorszą, że Rosjanie wyrzynają się z Polakami w Polsce, albo i najgorszą – że robią to do spółki z Ukraińcami i Niemcami.

I chociaż prezydent Trump wylewa łzy, że tylu ludzi ginie, to jednak można w jego postępowaniu wobec Ukrainy dopatrzeć się pewnej racjonalnej linii. Punktem wyjścia niech będą zapewnienia, że gdyby on był prezydentem, to do tej wojny nigdy by nie doszło. Można to oczywiście złożyć na karb megalomanii, jaka przypisywana jest prezydentowi Trumpowi, jednak ja bym sobie tę deklarację rozebrał z uwagą. Prezydent Putin wielokrotnie – również na Alasce – powtórzył, że warunkiem zakończenia wojny na Ukrainie jest usuniecie jej pierwotnych przyczyn. A co było pierwotną przyczyną tego wszystkiego? Nie ulega wątpliwości, że sfinansowanie przez USA kwotą 5 mld dolarów w roku 2014 „majdanu” na Ukrainie, wskutek czego proklamowany na szczycie NATO w Lizbonie 20 listopada 2010 roku porządek polityczny w Europie został wysadzony w powietrze. Prezydent Józio Biden, szczęśliwy, że udało mu się namówić prezydenta Zełeńskiego na wkręcenie Ukrainy w maszynkę do mięsa, gotów był wspierać to państwo forsą i dostawami broni w przekonaniu, któremu podczas pielgrzymki do Kijowa dał wyraz ówczesny sekretarz obrony USA Lloyd Austin, że to „osłabi Rosję”.

Tymczasem skutek jest odwrotny; Rosja zacieśniła stosunki z Chinami, które dla Ameryki stanowią wyzwanie największe. Toteż prezydent Trump próbuje delikatnie, ale cierpliwie i metodycznie, wyplątać Stany Zjednoczone z ukraińskiej awantury, czego nie mogą mu darować jastrzębie z polskiego Instytutu Studiów Wschodnich. W odróżnieniu od naszego bantustanu, który jeszcze w 2016 roku (czy przypadkiem nie z inspiracji prezydenta-elekta Donalda Trumpa?) podpisał z Ukrainą umowę na podstawie której do dnia dzisiejszego nieodpłatnie futruje Ukrainę czym tylko może, państwa poważne, jeśli nawet Ukrainę wspierają, to nie za darmo, tylko każą sobie płacić – niechby i wekslami.

Prezydent Trump poszedł obecnie krok dalej. Owszem, może Ukrainę wspierać – ale za pośrednictwem europejskich państw NATO, które najpierw muszą za amerykańską broń zapłacić, a dopiero potem przekazać ją Ukrainie – jak tam chcą – za darmo, czy za opłatą. Trudno o lepszą ilustrację pragnienia utrzymania Ameryki z dala od tej wojny, nawet za cenę uwikłania w nią Europy, która – wkręcona w maszynkę do mięsa – też przestałaby być dla Ameryki problemem. Inna sprawa, że w Europie też są państwa poważne I pozostałe i że państwa poważne będą starały się naśladować Amerykę, wkręcając ewentualnie w maszynkę do mięsa kierowane przez własnych agentów państwa pozostałe, np. Polskę.

Bardzo dobrą ilustracją tej „linii Trumpa” jest ostatnia afera z dalekosiężnymi pociskami „Tomahawk”. Dociskany do ściany prezydent Zełeński uczepił się tych Tomahawków, jak pijany płotu w nadziei, że w ten sposób sprowadzi prezydenta Putina do stołu rokowań, których warunkiem wstępnym byłoby bezwarunkowe zawieszenie broni i w ten sposób uratuje swój prestiż, a kto wie – może i skórę?.

Widocznie jednak prezydent Trump przejrzał go na wylot, bo po początkowych, skwapliwych deklaracjach, zaczął demonstrować coraz większą rezerwę, aż wreszcie oświadczył, że „ostateczną decyzję” podejmie po rozmowie z prezydentem Putinem. Taka ponad dwugodzinna rozmowa – oczywiście „bardzo udana” – się odbyła – a po niej, przybyły do Waszyngtonu prezydent Zełeński został przez prezydenta Trumpa brutalnie obsztorcowany. Poszlaką na to wskazującą był brak wspólnego komunikatu, nawet takiego, że rozmowy toczyły się „w atmosferze wzajemnego zrozumienia” – co w języku dyplomatycznym oznacza, że w żadnej sprawie nie było porozumienia. Prezydent Zełeński powiedział potem tylko, że Ukraina „potrzebuje zawieszenia broni”, a on sam nawrócił się na „realizm”. Oczywiście o żadnych „Tomahawkach” nie było już mowy, między innymi dlatego, że ich przekazanie byłoby sprzeczne z „linią Trumpa”. Chodzi o to, że ukraińska armia nie potrafi obsługiwać wyrzutni tych pocisków, więc musieliby to robić Amerykanie – niechby nawet wyposażeni w ukraińskie paszporty – niemniej jednak. A potem, kiedy minister Ławrow oświadczył sekretarzowi stanu, że warunki rosyjskie się nie zmieniły, Biały Dom odwołał spotkanie na szczycie w Budapeszcie, na które – po wahaniach i grymasach – prezydent Zełeński też miał przyjechać.

W ten sposób prezydent Trump pozwolił rosyjskiemu prezydentowi pokazać, czy potrafi wygrać w polu. Czy prezydent Putin wykorzysta tę możliwość – to inna sprawa – ale tak czy owak wojna na Ukrainie jeszcze trochę potrwa.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Czego się nie robi dla Polski?

Czego się nie robi dla Polski?

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    2 listopada 2025 michalkiewicz

Kiedy dziadkowi w ogródku wyrosła rzepka, postanowił „schrupać ją z kawałkiem chlebka”. Tak samo postąpił obywatel Tusk Donald, kiedy minęły mu dwa lata przewodzenia swemu vaginetowi, nazywanego szumnie „Radą Ministrów”. Jak wiadomo, vaginets obywatela Tuska Donalda od samego początku miał charakter koalicyjny, co sprawia, że podobny on jest trochę do Arki Noego – każdego zwierzęcia jest tam po parze, żeby mogły się rozmnażać. Niestety vaginet, wbrew zachęcającej nazwie, rozmnażaniu najwyraźniej nie sprzyja. Raczej przeciwnie. Oto wchodząca w skład koalicji 13 grudnia partia Nowoczesna, której wizytówką jest pulchniutka Katarzyna Lubnauer oraz sprawiająca wrażenie przepracowanej Paulina Hening-Kloska, narobiła długów na ponad 2 miliony złotych, a ponieważ nikt nie chce ich spłacać, nie było innej rady, jak podjąć uchwałę o rozwiązaniu tej formacji.

Sic transist gloria – jak mawiali starożytni Rzymianie, ale skoro już wiemy, jak Nowoczesna zakończyła swoje istnienie, warto przypomnieć, jak je rozpoczęła. Oto 18 czerwca 2015 roku, kiedy było już wiadomo, że wybory prezydenckie wygrał Andrzej Duda i że Polska, po zresetowaniu przez prezydenta Obamę swego poprzedniego resetu w stosunkach z Rosją, ponownie przechodzi pod kuratelę amerykańską, odbyła się w Warszawie Międzynarodowa Konferencja Naukowa „Most” – w 25 rocznicę uruchomienia pierwszego transportu Żydów rosyjskich do Izraela. W konferencji wzięli udział przedstawiciele najważniejszych ubeckich dynastii z Polski i grupa ważnych ubeków z Izraela. Pretekstem były rocznicowe wspominki kombatanckie, ale tak naprawdę chodziło o wciągnięcie przez Amerykanów naszych ubeków na listę „naszych sukinsynów” – a ubecy izraelscy mieli to wobec Amerykanów żyrować. Amerykanie chyba mieli wątpliwości, czy w ogóle warto wciągać naszych ubeków na wspomnianą listę – ale kiedy ubecy się uwinęli i powstała partia polityczna „Nowoczesna” z panem Ryszardem Pertu na fasadzie i zanim jeszcze pan Ryszard zdążył otworzyć usta, by nam powiedzieć, jak będzie nam przychylał nieba, już naród obdarzył tę partię 11 procentami zaufania, to i Amerykanie się przekonali, że stare kiejkuty to i owo potrafią. Uznali więc, że lepiej mieć ich na oku, niż żeby hulali nie wiadomo gdzie – i na listę „naszych sukinsynów” ich wciągnęli.

Wkrótce zresztą pan Ryszard partię swoją porzucił wraz z dwiema Joannami: Joanną Schmidt i moją faworytą, Joanną Scheuring-Wielgus, no a teraz Nowoczesna zlała się z Platformą Obywatelską, podobnie jak Inicjatywa Polska obywatelki Nowackiej Barbary, w której przytulisko znalazła Wielce Czcigodna Katarzyna Maria Piekarska, „istota czująca”, którą w swoim czasie Leszek Miller zwabił do swojego rządu na stanowisko wiceministra spraw wewnętrznych. Obecnie tedy koalicję 13 grudnia tworzy Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda, która po polsku nazywa się „Koalicją Obywatelską”, Lewica i PSL oraz szorująca po dnie Polska 2050, którą zamierza wkrótce definitywnie porzucić obywatel Hołownia Szymon. Z tej okazji obywatel Tusk Donald zapowiedział zainwestowanie w Centrum Operacji Satelitarnych. Co to konkretnie ma być – dokładnie nie wiadomo, więc zaczęły krążyć fałszywe pogłoski, że ma to być kontynuacja wcześniejszej penetracji przestrzeni kosmicznej przez sektę „Antrovis”, której wyznawcy – między innymi obywatelka Labuda Barbara, która poza tym piastowała stanowisko ministra w Kancelarii prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w sposób nie zwracający niczyjej uwagi – latali w kosmos na miotłach, odbywając bliskie spotkania III stopnia m.in. z Wenusjanami. Te fałszywe pogłoski, zwłaszcza perspektywa bliskich spotkań III stopnia z Wenusjankami, wywołały zrozumiałe poruszenie nie tylko w środowisku Volksdeutsche Partei, więc obywatel Tusk Donald liczy na to, iż do najbliższych wyborów uda mu się uciułać jeszcze trochę procentów.

Z kolei Naczelnik Państwa przewodniczył Konwencji Prawa i Sprawiedliwości i w wygłoszonym przemówieniu nieubłaganym palcem wytknął obywatelu Tusku Donaldu i jego Volksdeutsche Partei, że oni tylko „gadają” podczas gdy on i PiS – „robią”. A co robią? Realizują hasło: róbmy sobie na rękę! Taki program polityczny nakreślił jeszcze przed wojną Konstanty Ildefons Gałczyński w nieśmiertelnym wierszu „Nocna rozmowa z matką” . Syn zwierza się matce: „sen mam prześliczny mamo – że przystępuję do g… arzy i z nimi robię to samo” – a kiedy matka pyta: „a na czym, ach na czym polega robota, w którąś się wplątał” – syn odpowiada w krótkich żołnierskich słowach: „by rzec prawdę, z pustego w próżne przelewamy, a sobie na konto.” Na program partii to by zupełnie wystarczyło – ale tuż przed Konwencją opublikowany został prowokacyjny sondaż, w którym Volksdeutsche Partei wysunęła się na pierwsze miejsce z wynikiem 28 procent, a PiS spadło na miejsce drugie z wynikiem 23 procent z hakiem.

Najgorsze były wieści o wynikach Konfederacji; Konfederacja Sławomira Mentzena uzyskała wynik na poziomie 12 procent, a Konfederacja Korony Polskiej Grzegorza Brauna – prawie 10 procent!

Toteż Naczelnik Państwa zaproponował, żeby rodzice, którym urodzi się trzecie dziecko, dostali od rządu bon mieszkaniowy w wysokości do 100 tysięcy złotych, a na dziecko drugie – w wysokości do 40 tysięcy złotych. Ten pomysł dowodzi, że PiS niezmiennie stoi na nieubłaganym stanowisku, że wyznawców trzeba pozyskiwać obietnicami przekupywania ich ich własnymi pieniędzmi. Abstrahując na razie od katastrofalnego stanu finansów państwowych, kiedy to w budżecie na przyszły rok zaplanowany został deficyt na poziomie 271 mld złotych, to nawet gdyby budżet był zrównoważony, realizacja takiego pomysłu, podobnie jak innych wynalazków w rodzaju „800 plus” oznacza, że rząd najpierw musi odebrać te pieniądze rodzicom tych dzieci w podatkach i innych haraczach, by potem im je przekazać, nawiasem mówiąc – w rozmiarze uszczuplonym – bo z tych pieniędzy trzeba będzie utrzymać aparat biurokratyczny, który będzie je rozdzielał i kontrolował, czy przypadkiem nikt nie oszukuje.

Co z tego wynika? Ano to, że tego rodzaju programy tworzone są wyłącznie dla dobra biurokratycznych gangów, które oblazły nasz nieszczęśliwy kraj na podobieństwo insektów, a Nasi Umiłowani Przywódcy traktują państwo i obywateli, jako żerowisko – tak samo, jak to było w wieku XVIII. Toteż na uwagę Sławomira Mentzena, że właśnie dlatego nie chce mieć nic wspólnego z PiS-em, bo nie chce przykładać ręki do ostatecznej dewastacji państwa, zareagował Wielce Czcigodny Jacek Sasin, wytykając mu, że nigdy nie rządził, więc nie wie, że w służbie Polsce najważniejsze jest, by wypić i zakąsić.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Kosmiczne bąki obywatela Tuska

Stanisław Michalkiewicz: Kosmiczne bąki obywatela Tuska

“Paczka “Giewont” i litr wódki – taki będzie polski sputnik” – śpiewali – oczywiście półgłosem, by nie usłyszeli tej canzony wszędobylscy funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa – szydercy na wieść, że Związek Radziecki wystrzelił sputnika – pierwszego sztucznego satelitę Ziemi. Ten przykład pokazuje, że również i my uczestniczyliśmy w podboju Kosmosu – oczywiście na swój sposób.

Dzisiaj wygląda to całkiem inaczej, przede wszystkim dlatego, że nie ma już żadnych “Giewontów”, które można by wysłać w przestrzeń kosmiczną, żeby zaimponować kosmitom, którzy podobno z ukrycia przyglądają się naszym osiągnięciom w podboju Kosmosu – o czym niedawno całkiem serio deliberował Kongres Stanów Zjednoczonych. Na szczęście wódki jeszcze nie brakuje, więc – jak to się mówi – w naszym fachu nie ma strachu. Najładniej ujęli tę kwestię Starsi Panowie, opiewający w swoim niezapomnianym kabarecie uroki polowania na grubego zwierza.

“Tu borowik, a tam dzik; nie musimy dużo łykać by się przestać lękać dzika” tym bardziej, że uprzednio uczestnicy polowania wzięli ze sobą “amunicję, eksportową śliwowicję”. Ach, łza się w oku kręci na wspomnienie tych delicji-amunicji, tym bardziej, że już i wtedy dała się odczuć nutka nostalgiczna, którą trącał młodziutki wtedy Jan Pietrzak w piosence “Za trzydzieści parę lat”: “zaparzę ziółka, zapalę “Sporta” – i tak dalej.

Alternatywą bowiem była „cisza nieznana, spokój odwieczny, kilka bakterii w głębi mórz” – bo tak właśnie mogła zakończyć się walka o pokój, o której wspominało Radio Erewań, odpowiadając zaniepokojonemu słuchaczowi, który pytał, czy będzie wojna. Radio Erewań odpowiedziało, że wojny oczywiście nie będzie, natomiast rozgorzeje taka walka o pokój, że nie zostanie nawet kamień na kamieniu.

I właśnie teraz ta profetyczna wizja Radia Erewań zaczyna nabierać niepokojącej aktualności. Ot na przykład na naszych oczach zbawienny plan pokojowy, z takim przytupem podpisany niedawno w egipskim kurorcie Szarm el-Szejk, właśnie wali się w gruzy pod ciosami izraelskiej armii, gdyż premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela nakazał “natychmiastowe” wznowienie bombardowania Strefy Gazy pod pretekstem, że złowrogi Hamas nie zwrócił stronie izraelskiej kilku nieboszczyków.

Kiedy uświadomimy sobie, ilu żydowskich nieboszczyków skrywa polska ziemia, to opuszcza nas wszelka nadzieja  na świetlaną przyszłość tym bardziej, że – jak pokazała niedawna publikacja TVN o krakowskich “Targach Książki Bez Cenzury – “sygnalistów” co to potrafią wytropić antysemitnika pod każdym krzakiem, może być u nas nawet więcej, niż w Strefie Gazy, a wszyscy, jeden przez drugiego, będą prześcigali się w gorliwości, żeby nie tylko Judenrat “Gazety Wyborczej”, ale przede wszystkim – wpływowi Żydowie tę gorliwość zauważyli i gorliwców odpowiednio wynagrodzili.

Nawiasem mówiąc, sprawa tych żydowskich nieboszczyków ze Strefy Gazy pokazuje, iż opowieści rabina, który w Jedwabnem przekonał pana prezydenta Kaczyńskiego, że Żydowie swoich nieboszczyków nie ekshumują i w związku z tym ekshumację trzeba wstrzymać, to zwykłe makagigi.

Jakże “nie ekshumują”, skoro właśnie pod tym pretekstem bezcenny Izrael przystąpił do kontynuowania operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy, wykorzystując fakt, że prezydent Donald Trump właśnie próbuje na Dalekim Wschodzie montować szeroką koalicję państw miłujących pokój, żeby z jej udziałem dokonać operacji ostatecznego rozwiązania kwestii chińskiej?

Tę operację najlepiej będzie obserwować z przestrzeni kosmicznej, a wskazówki dostarczył jeszcze w ubiegłym stuleciu Stanisław Lem. Napisał on, że jeśli w jakimś punkcie nieba, gdzie dotąd gwiazd nie było, nagle pojawia się gwiazda, to nieomylny to znak, że właśnie rozpada się planeta, której mieszkańcy opanowali energię jądrową i przy jej pomocy przeprowadzili operację ostatecznego rozwiązania jakiejś palącej i nie cierpiącej zwłoki kwestii.

Dlatego – jak przypuszczam – obywatel Tusk Donald, przy okazji niedawnej konwencji Volksdeutsche Partei, podczas której zlały się trzy partie: „Platforma Obywatelska”, „Nowoczesna” z pulchniutką panią Lubnauer Katarzyną oraz „Inicjatywa Polska” Wielce Czcigodnej Nowackiej Barbary, ogłosił triumfalnie, że jego vaginet zainwestuje krocie w Ośrodek Badań Satelitarnych, dzięki któremu będziemy mogli zaobserwować Finis Terrae.

W przekonaniu, że obywatel Tusk Donald gdzieś podsłuchał, że oto właśnie zbliżają się zapowiadane “dni ostatnie”, myślałem, że tym razem to nie żadne makagigi, obliczone na uwodzenie wyznawców nieubłaganego postępu, tylko inicjatywa serio. Wstyd się przyznać, ale dopiero na trzeci dzień wyprowadził mnie z błędu członek vaginetu obywatela Tuska Donalda, piastujący stanowisko sekretarza stanu w super-resorcie pana ministra Domańskiego, specjalizującego się w zadłużaniu państwa.

Pan minister Michał Jaros – bo o nim mowa – został poddany przyjaznemu przesłuchaniu przez funkcjonariusza Propaganda Abteilung z przychylnej vaginetowi obywatela Tuska Donalda stacji telewizyjnej. W fazie swobodnej wypowiedzi wygłaszał zdania pełne treści i gdyby funkcjonariusz na tym poprzestał, nikt by się nie zorientował, jak jest naprawdę.

Niestety pod wpływem elokwencji pana Jarosa funkcjonariusz stracił rewolucyjną czujność i zapragnął zapoznać telewidzów ze szczegółami pomysłu obywatela Tuska Donalda, najwyraźniej zapominając, iż właśnie w szczegółach tkwi diabeł.  Zapytał tedy o stronę finansową przedsięwzięcia – i wtedy okazało się, że na razie żadnych pieniędzy na tę wielką inwestycję nikt jeszcze nie przewidział i nie wiadomo czy i kiedy w ogóle przewidzi.

Ponieważ pan minister Jaros również i o tej sprawie wypowiadał się i swobodnie i pogodnie, funkcjonariusz jeszcze nie skapował na jaki grząski grunt właśnie wchodzi i  zapytał pana ministra, czy wiadomo, gdzie ta inwestycja powstanie. Okazało się, że tego też jeszcze nikt nie wie. Nie pozostało zatem nic innego, jak brnąć dalej, więc następne pytanie dotyczyło kwestii, kiedy ta inwestycja zostanie rozpoczęta. Okazało się, że tego też nikt jeszcze nie wie.

“Tak wylazła z archanioła stara świnia reakcyjna” – pisał w profetycznym natchnieniu poeta.

Okazało się, że obywatel Tusk Donald swoim zwyczajem, jak zwykle puścił bąka, nie troszcząc się o to, jak masy przyjmą jego rewelację – bo w przeciwnym razie chyba nie pozwoliłby panu ministrowi Jarosowi na taki przypływ szczerości. Ma to oczywiście swoje plusy dodatnie – bo dzięki temu spadł nam z serca kamień, że żadnego Finis Terrae na razie nie będzie, że to tylko takie propagandowe makagigi.

Zastawki poważne i inne

Zastawki poważne i inne

Stanisław Michalkiewicz michalkiewicz „Prawy.pl” (prawy.pl)    1 listopada 2025

Kiedy prezydent Trump sprawił srogi zawód prezydentowi Zełeńskiemu, odmawiając przekazania Ukrainie za pośrednictwem europejskich państw NATO, które miałyby za to Ameryce zapłacić – dalekosiężnych pocisków manewrujących „Tomahawk”, a w dodatku go obsztorcował – prawdopodobnie za zaprezentowanie w Białym Domu postawy mocarstwowej – jastrzębie z Ośrodka Studiów Wschodnich w Polsce nie zostawili na nim suchej nitki – że to niby został przez Putina „ograny” i w ogóle – że nie starł Rosji z powierzchni ziemi. Było jasne, że eksperci ze wspomnianego Ośrodka zrobiliby to bez wahania.

Ale – jak mówi przysłowie – „nie dał Pan Bóg świni rogów, bo by ludzi bodła”, więc wszystko, co nasz nieszczęśliwy kraj może zrobić, to podskakiwać, przytupywać, pokrzykiwać, wymachiwać rękami – jak przystało na wzorowego ormowca Europy – ale decyzje należą do państw poważnych. Wspominany często przeze mnie austriacki naukowiec Konrad Lorenz zauważył, że zwierzęta wyposażone przez naturę w śmiercionośne narzędzia: kły, pazury, czy rogi, bardzo rzadko walczą na śmierć i życie. Z reguły osobnik słabszy, nie czekając na decydujący cios, ratuje się ucieczką, a zwycięzca nawet go nie goni.

Natomiast zwierzęta w takie śmiercionośne narzędzia nie wyposażone, na przykład synogarlice – z reguły zadziobują się na śmierć.

Tenże Konrad Lorenz twierdził też, że większość zachowań ludzkich, a może nawet wszystkie, którym przypisujemy rodowód kulturowy, tak naprawdę mają podłoże biologiczne, tylko ludzie na skutek pychy, nie chcą tego przyznać. Jest w tym pozór racjonalności, bo czyż w przeciwnym razie rozmnożyłyby się po uniwersytetach studia politologiczne, czy ekonomiczne? Stefan Kisielewski twierdził, że cała tajemnica ekonomii sprowadza się do tego, by tanio wyprodukować a w ostateczności – kupić – i drogo sprzedać – a wszystko inne od Złego pochodzi. Dlatego też na świecie jest znacznie więcej ekonomistów – a nawet – starszych ekonomistów, niż astronomów. Przyczyna leży w tym, że astronomowie wiedzą, iż gwiazdy poruszają się same, podczas gdy wielu ekonomistów szczerze uważa, że rzekę trzeba pchać, bo inaczej popłynęłaby do góry. To samo z politologią. Sprowadza się ona do odpowiedzi na dwa proste, a nawet – excusez le mot – chamskie pytania: Pierwsze – co mi dasz, jak ci to zrobię oraz drugie – co mi zrobisz, jak ci tego nie dam. Cała reszta, to są didaskalia.

Wracając do prezydenta Trumpa, to wygląda na to, iż pogłoski, jakoby został „ograny” przez prezydenta Putina były chyba przedwczesne – bo właśnie w dniach ostatnich zastosował wobec Rosji tak zwaną – jak mówią gitowcy – „poważną zastawkę”w postaci sankcji wymierzonych w dwa rosyjskie koncerny naftowe: Rosnieft i Łukoil. Chodzi o to, by pozostałe kraje, zwłaszcza Indie i Chiny, przestały kupować rosyjską ropę, a w każdym razie – ograniczyły zakupy, bo w przeciwnym razie narażą się na „sankcje wtórne”, to znaczy – Ameryka przestanie kupować od nich w ogóle – wywrze na nich straszliwą zemstę. Celem tych sankcji jest spowodowanie obniżenia rosyjskich dochodów ze sprzedaży ropy, by Rosja nie mogła już finansować wojny na Ukrainie i usiadła do stołu rokowań. Oczywiście człowiek strzela, ale to Pan Bóg kule nosi, więc jeszcze nie wiemy, na ile te sankcje okażą się skuteczne, bo skądinąd wiadomo, że co jeden człowiek próbuje zakryć, to drugi zaraz odkryje.

W tej sytuacji musimy po raz kolejny odwołać się do odkrycia uczonych radzieckich, którzy wynaleźli sposób przewidywania przyszłości; wystarczy trochę poczekać. Gdyby sankcje nie zadziałały, to jedynym, a w każdym razie ważnym ich skutkiem ubocznym, byłoby danie prezydentowi Putinowi czasu, by pokazał, czy na Ukrainie może wygrać w polu. „Wygraj w polu, a wygrasz i w sądzie” – twierdził Klucznik Gerwazy. Coś musi być na rzeczy, bo już wybitny (prześwietna Redakcja dlaczegoś skreśla mi ten przymiotnik, a przecież nie da się ukryć, iż wśród przywódców socjalistycznych Adolf Hitler niewątpliwie wyrastał ponad przeciętną, więc użycie w stosunku do niego przymiotnika: „wybitny” jest całkowicie uzasadnione) przywódca socjalistyczny Adolf Hitler twierdził, że zwycięzcy nikt nie sądzi.

O prawdziwości tego twierdzenia mogliśmy przekonać się całkiem niedawno, kiedy to niezawisły sąd w Warszawie najpierw wtrącił do aresztu wydobywczego pana Wołodymira Żurawlowa, podejrzewanego przez Niemcy o wysadzenie w powietrze bałtyckich gazociągów, potem mu nawet siedmiodniowy areszt przedłużył do dni 40-tu – ale kiedy – jak podejrzewam – dostał iskrówkę („wiecie, rozumiecie, niezawisły sędzio…”), to nie tylko w podskokach kazał go zwolnić, ale w dodatku nawet odmówił wydania go niemieckiemu gestapo.

A przecież Ukraina jeszcze nawet wojny nie wygrała, a tylko nasi Umiłowani Przywódcy lekkomyślnie uwierzyli, iż od jej zwycięstwa zależą również losy naszego bantustanu. Wprawdzie tak twierdzi ukraiński Sztab Generalny, który w rozsiewaniu takich pogłosek ma swój interes – ale tylko ludzie lekkomyślni w tę propagandę wierzą. Bardzo tedy możliwe, że Nasi Umiłowani Przywódcy są bardziej lekkomyślni, niż przewiduje ustawa.

Że cały nasz naród jest lekkomyślny, twierdził Winston Churchill. Z pewnością wiedział, co mówi, bo najlepszym dowodem naszej lekkomyślności było to, że zaufaliśmy właśnie jemu. Nawiasem mówiąc, opinia, iż jesteśmy narodem lekkomyślnym jest i tak uprzejma, bo wszystko jedno – lekko, czy ciężko – to jednak trzeba myśleć. Tymczasem to wcale nie jest takie pewne, bo bardzo często wielu ludzi w ogóle nie myśli, tylko po prostu powtarza po innych.

Przekonujemy się o tym codziennie, oglądając tak zwane „debaty” telewizyjne. Polegają one na tym, iż redaktorzy przesłuchują zaproszonych do studia delikwentów, licząc na to, że każdy z nich w końcu się przyzna, że jest głupszy od redaktora przesłuchującego, który w tym celu sztorcuje swojego gościa, kiedy tylko ten udziela niewłaściwych odpowiedzi na pytania.

Mogliśmy to obserwować również podczas przesłuchania, jakiemu pan redaktor Kraśko z TVN poddał byłego premiera Leszka Millera. W odróżnieniu od pana redaktora Kraśki, który przyswoił sobie zbawienne prawdy, że głód wypędza wilka z lasu i inne takie, a jeśli chodzi o przygody, to mógł odkorkować jakieś panienki, a tymczasem Leszek Miller z niejednego komina wygartywał i za komuny i za demokracji, więc coś tam musi wiedzieć naprawdę. Toteż na pytania pana red. Kraśki udzielał odpowiedzi nieprawidłowych, a pan redaktor nie posiadał się ze zdumienia, że takie słowa, czy nawet takie zdania pełne treści w ogóle istnieją. W tym przypadku nie możemy mówić nawet o lekkomyślności i dlatego uważam, że opinia Winstona Churchilla o Naszych Umiłowanych Przywódcach mogła być jednak uprzejma.

Stanisław Michalkiewicz

„I te dzieci, co we Wrześni, z tą Drzymałą – i tak dalej”

„I te dzieci, co we Wrześni, z tą Drzymałą – i tak dalej”

Stanisław Michalkiewicz „Magna Polonia” 30 października 2025 michalkiewicz

Tam od Gniezna i od Warty / Biją głosy w świat otwarty. / Biją głosy, ziemią jęczy. /Prusak dzieci polskie męczy” – pisała Maria Konopnicka w wierszu „O Wrześni”, kiedy to świat obiegła informacja o chłoście, jakiej zostały poddane polskie dzieci we Wrześni za odmowę odmawiania pacierza w języku niemieckim.

Teraz mamy inne czasy; teraz kary cielesne – nawet niewinne klapsy – zostały konstytucyjnie zakazane, chociaż z drugiej strony tylko patrzeć, jak damy zrzeszone w Strajku Kobiet będą domagały się od vaginetu obywatela Tuska Donalda, by podjął próbę legalizacji ćwiartowania bez znieczulenia bardzo małych dzieci w klinikach imienia Króla Heroda. Na razie jednak o chłoście w szkole, zwłaszcza za odmowę odmawiania modlitwy, wszystko jedno, w jakim języku, mowy być nie może. Zmieniły się również stosunki międzynarodowe, w związku z czym „Prusak” za polskie dzieci we Wrześni bezpośrednio się nie zabiera, tylko wykorzystuje w tym celu żydowskiego pośrednika, a ramach koordynacji polityki historycznej i nie tylko historycznej, między Niemcami, a stroną żydowską.

Ale incipiam.

Jakiś czas temu środowiska postępowe wpadły na pomysł wykorzystania dzieci wrzesińskich do wykonania pieśni chanukowych w tamtejszym kościele. Pretekstem było wspomnienie jegomościa, który potrzebował się we Wrześni urodzić, by potem zasłynąć między innymi pieśniami chanukowymi. Pomysł bardzo się spodobał zarówno czynnikom duchownym, jak i świeckim, bo chociaż środowiska hołdujące nieubłaganemu postępowi przy każdej okazji podkreślają świecki charakter naszego bantustanu – to nie obejmuje to celebracji nabożeństw żydowskich, które odbywają się we wszystkich domach publicznych naszego nieszczęśliwego kraju, zwłaszcza w Sejmie i Pałacu Namiestnikowskim.

Tedy w ramach ekspansji na tereny pozostające w granicach Cesarstwa Niemieckiego w roku 1914, pojawił się wspomniany pomysł wykorzystania wrzesińskich dzieci, by w kościele, dobrowolnie i bez użycia żadnych rózeg, wykonały po niemiecku żydowskie pieśni chanukowe. I kiedy wydawało się, że wszystko zakończy się wesołym oberkiem, to znaczy – dzieci zaśpiewają, a dorośli sprawcy tego eventu podzielą się sławą i pieniędzmi – do sprawy wmieszał się Wielce Czcigodny Grzegorz Braun. Narobił on hałasu w następstwie którego znakomicie zapowiadający się program pilotażowy stopniowego powrotu na „ziemie utracone”, spalił na panewce, a skonfundowani wykonawcy zrezygnowali z przedsięwzięcia. Rządowa telewizja (w likwidacji) ogłosiła nie wiedzieć czemu, że Wielce Czcigodny Grzegorz Braun „zbojkotował” imprezę „Wrzesińskiego Ambasadora Kultury Muzycznej”. Jakże „zbojkotował”, skoro jego udział w imprezie w ogóle nie był przez organizatorów przewidziany? Dalej jednak rządowa telewizja (w likwidacji), wyjaśniła, co miała na myśli mówiąc, że „zbojkotował”. Okazało się, że nie tyle „zbojkotował”, co „nakręcił taką falę hejtu”, że sami organizatorzy imprezę zbojkotowali, w związku z czym nie doszło do żadnego nadużycia na wrzesińskich dzieciach.

Nawiasem mówiąc, okazuje się, że dzisiaj „Prusak” cierpliwie i metodycznie testuje reakcję naszego bantustanu na program pilotażowy powrotu na „ziemie utracone” pod pretekstem „kultury muzycznej”. Nie tylko cierpliwie i metodycznie, ale też delikatnie – bo nie kazał dzieciom śpiewać, dajmy na to, „Horst Wessel Lied”, chociaż muzycznie jest to utwór chyba nawet bardziej porywający, niż chanuka. Ale o ile ten pierwszy utwór mógłby wzbudzić rozmaite wątpliwości, to pieśni chanukowe żadnych wątpliwości wzbudzić u nikogo nie mogą. Kto bowiem by się do takich wątpliwości przyznał, tym zaraz zainteresowałaby się niezależna prokuratura, stawiając mu „zarzuty”, a kto wie – może nawet zaciągając przed oblicze niezawisłego sądu – a ten, powinność swej służby rozumiejąc, najpierw wtrąciłby delikwenta do aresztu wydobywczego, a potem przysoliłby mu jakiś piękny wyrok – żeby na resztę życia sobie zapamiętał, kiedy nabierać wątpliwości, a co przyjmować bez najmniejszych zastrzeżeń.

Czyż to nie jest najlepsza metoda krzewienia w naszym, mniej wartościowym narodzie tubylczym, pożądanej kultury muzycznej? Kanclerz Otto Bismarck posługiwał się w tym celu tzw. „kulturtragerami”, podczas gdy kanclerz Friedrich Merz – śpiewakami, ale nie norymberskimi, tylko – chanukowymi.

Ale nie tylko niezależna prokuratura pod dyrekcją obywatela Żurka Waldemara by się takim delikwentem zainteresowała, nie mówiąc już o niezawisłych sądach. Na wieść o kolejnej myślozbrodni Wielce Czcigodnego Grzegorza Brauna, poderwany został na równe nogi obywatel redaktor Terlikowski Tomasz. On z kolei, jak przystało na katolika zawodowego, zaatakował Grzegorza Brauna na odcinku religijnym – że „bojkotując” Wrzesińskiego Ambasadora Kultury Muzycznej dopuścił się nie tylko myślozbrodni, represjonowanej na odcinku świeckim – ale również sprośnych błędów Niebu obrzydłych.

Chodzi o to, że – jak napisał obywatel redaktor Terlikowski Tomasz – niezależnie od świeckiego wydźwięku postępku Grzegorza Brauna – jego postawa nie jest „chrześcijańska”. Chrześcijanin bowiem powinien pamiętać, że Jezus a raczej – Jezusa – bo tak prawidłowo należy wymawiać to imię – był „Żydem”, który w dodatku „spotkał judaizm”.

Jak wiadomo nie przeżył tego eksperymentu i gdyby szczęśliwie nie zmartwychwstał trzeciego dnia, to dzisiaj nie byłoby żadnego chrześcijaństwa, ani żadnych „chrześcijan”, czyli chrystusowców – bo tak właśnie powinno się tłumaczyć to słowo na język polski. Zatem – tłumaczy dalej obywatel redaktor Terlikowski Tomasz – kto odrzuca judaizmus, ten odrzuca Chrystusa, zatem żadnym chrystusowcem być nie może.

No dobrze – ale – po pierwsze – „judaizm” nie tylko odrzuca Chrystusa”, ale w dodatku twierdzi, że przebywa on w piekle, gotując się w ekskrementach.

Skąd w piekle ekskrementy – na to pytanie teologia dotychczas nie znalazła odpowiedzi, ale mniejsza o to, bo wystarczy, że judaismus odrzuca Chrystusa. Zatem z punktu widzenia wyposażenia teologicznego chrystusowca, żaden judaismus nie jest chyba potrzebny. Owszem, jest w Kościele katolickim sporo amatorów judaizmu i chociaż najgorsze są nieproszone rady, to radziłbym w czynie społecznym, by – skoro nie mogą już bez judaizmu wytrzymać – to niech przejdą na judaizm i nie zawracają sobie i innym głowy jakimś chrześcijaństwem, czy „judeo-chrześcijaństwem” – o którym prof. Bogusław Wolniewicz mówił, że „nie ma takiego zwierzęcia”.

Niestety Żydowie chyba nie chcą, by jacyś głupi goje przechodzili na judaizm, bo wtedy byliby oni im potrzebni, jak psu piąta noga. Kiedy wyznają judaizm, ale prezentują się jako katolicy, zwłaszcza tacy zawodowi, to co innego. Jestem pewien, że obywatel redaktor Terlikowski Tomasz też wie, z której strony chleb jest posmarowany i na każdy sygnał podrywa się na równe nogi.

Stanisław Michalkiewicz

Vaginet w paroksyzmach

Vaginet w paroksyzmach

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”  28 października 2025 Michalkiewicz

A to dopiero zakpiła sobie z obywatela Tuska Donalda Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje! Kiedy Naczelnik Państwa, co to najpierw patronował sprowadzeniu do naszego nieszczęśliwego kraju nieprzeliczonych migrantów, zarówno z panującej nam miłościwie Ukrainy, a także z reszty szerokiego świata, skapował, że na protestach przeciwko obecności migrantów w Polsce może uciułać trochę procentów PiS-owi – 11 października skrzyknął „wszystkich patriotów”, żeby przyszli na Plac Zamkowy w Warszawie protestować przeciwko paktowi migracyjnemu oraz umowie z Mercosur – Urszula Wodęleje dała obywatelu Tusku Donaldu cynk, że może zdezawuować Naczelnika przy pomocy fake-newsu, jakoby Komisja Europejska właśnie postanowiła („W londyńskiej Wielkiej Loży już postanowiono: siedem pieczęci kładą masoni pod dekret. Nad skrwawionym Talmudem żółte świece płoną, w płachtę zwinęli szczątki i przysięgli sekret” – pisał poeta), iż wyłącza Polskę z paktu migracyjnego z uwagi na „ponad dwa miliony Ukraińców”, którzy przebywają w naszym nieszczęśliwym kraju – i że w związku z tym Polski nie tylko nie będą obowiązywać żadne kwoty, ale w dodatku nie trzeba będzie płacić 20 tys euro za każdego migranta, którego Polska nie przyjmie.

Wprawdzie były to wieści „nieoficjalne” – bo o ostatecznym rozwiązaniu kwestii migracyjnej Komisja Europejska miała ogłosić dopiero 15 października – ale obywatel Tusk Donald uchwycił się tej informacji, jak pijany płotu i ogłosił, że Naczelnik niepotrzebnie tych „wszystkich patriotów” do Warszawy zwabił, bo ten cały protest nie ma sensu w sytuacji, gdy on sprawę załatwił. Początkowo zapanowała konsternacja, ale wkrótce wyjaśniło się, że obywatel Tusk Donald jak zwykle koloryzuje. Wielce Czcigodna Anna Bryłka, posłująca do Parlamentu Europejskiego z ramienia Konfederacji ogłosiła, że to „bujda, granda zwykła” – bo Komisja Europejska żadnej decyzji nie podjęła.

No i w poniedziałek, 13 października okazało się, że rzeczywiście. Nie tylko nie podjęła, ale w ogóle zdjęła sprawę paktu migracyjnego ze środowego porządku obrad Komisji i to w dodatku – ad calendas graecas. Ta sytuacja pokazuje, że nie tylko amerykański prezydent Donald Trump traktuje obywatela Tuska Donalda jak hetkę-pętelkę – ale również – Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje. Inna sprawa, że dlaczego miałaby traktować go inaczej, skoro i ona wie i on wie, że jest u Niemców chłopcem na posyłki?

Skoro tak, to jest oczywiste, że żadnej sprawy załatwić nie może, a co najwyżej – może nam objawić, co tam w „Wielkiej Loży” w naszych sprawach postanowiono. Jest dokładnie tak, jak to nam zachwalał pan dr Andrzej Olechowski podczas imprezy „Forum Dialogu”, jaka w swoim czasie odbyła się w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina w Warszawie. Pan doktor objawił nam, że po Anschlussie „będziemy mogli współdecydować o naszych sprawach”. Najwyraźniej uważał, że „współdecydowanie”, dajmy na to, z Portugalią, jest lepsze od decydowania samodzielnego. Ciekawe, że mnóstwo obywateli w to uwierzyło – wśród nich chyba również Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński – bo czy w przeciwnym razie stręczyłby nam Anschluss? Zawsze mówiłem, że Naczelnik jest wprawdzie wirtuozem intrygi – ale takim, który na końcu potyka się o własne nogi.

Nawiasem mówiąc, Reichsfuhrerin nawet się nie pofatygowała oświecać obywatela Tuska Donalda w sprawie umowy z Mercosur. Zresztą nie było takiej potrzeby w sytuacji, gdy Komisja Europejska pod egidą Reichsfuhrerin właśnie, umowę tę niedawno solennie zatwierdziła, puszczając mimo uszu popiskiwania przedstawicieli poszczególnych bantustanów. Okazuje się, że nadstawianie się Niemcom, w którym w ramach „postawy służebnej” specjalizuje się obywatel Tusk Donald, wcale nie poprawia jego sytuacji, podobnie, jak nie poprawia sytuacji Naczelnika projekt nadstawiania się Amerykanom. Widocznie i jedni i drudzy muszą uważać, iż wszystko zależy od tego, kto im się nadstawia i z jakich pozycji. Na przykład prezydent Donald Trump nie tylko zaprosił Wiktora Orbana na show do Szarm el-Szejk w Egipcie, gdzie zjawili się nie tylko sygnatariusze zbawiennego planu pokojowego dla Strefy Gazy, ale również liczni wasale Stanów Zjednoczonych, którzy mieli stanowić tło dla zastępczego triumfu amerykańskiego prezydenta, któremu właśnie przeleciała przed nosem spodziewana Pokojowa Nagroda Nobla – ale nawet przerwał swoje przemówienie, wypatrując, „gdzie jest Victor” – podczas gdy pana prezydenta Karola Nawrockiego zapomniał zaprosić.

Jak wiadomo Pokojową Nagrodę Nobla dostała pani Maria Machado, która pozostaje w nieprzejednanej opozycji do wenezuelskiego tyrana Mikołaja Maduro – ale pies z kulawą nogą się tym nie zainteresował, bo wszystkie światła zostały skierowane na Szarm el-Szejk, gdzie otrąbiono finał trwającej „ponad 3000 lat” walki o pokój na Bliskim Wschodzie. Ale – jak w swoim czasie zauważył Leszek Miller – prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, tylko – jak kończy. Prawdziwego mężczyznę – a cóż dopiero – twardziela, za jakiego uchodzi prezydent Donald Trump? Więc o ile show w Szarm el-Szejk udał się znakomicie, to dalsze losy zbawiennego planu pokojowego już nie są takie jasne. Wprawdzie złowrogi Hamas przekazał Izraelowi 20 zakładników żywych i szczątki czterech martwych, w zamian za co Izrael przekazał Hamasowi prawie 2 tysiące więźniów, w tym – 250 skazanych na dożywocie, wśród których jest pewnie mnóstwo prominentnych działaczy Hamasu – ale nikt nie wie, co będzie dalej. Zwłaszcza – kto będzie rozbrajał Hamas i z jakim skutkiem – bo na razie hamasowcy wrócili z bronią na ruiny Strefy Gazy. Niby mieli zgodzić się na przekazanie broni „apolitycznej” reprezentacji palestyńskiej – ale nie można z góry wykluczyć, że ta „apolityczna” reprezentacja będzie tylko odkrywką Hamasu na tej samej zasadzie, jak pokojowy noblista Kukuniek był przywódcą „strony społecznej”, co to układała się w Magdalence z generałem Kiszczakiem.

Ale to są sprawy wykraczające i to zdecydowanie, poza nasze podwórko, na którym trwa przepychanka, między innymi na odcinku praworządności socjalistycznej. Z jednej strony obywatel Żurek Waldemar wykombinował sobie ustawę, która miałaby przesądzić o ostatecznym rozwiązaniu kwestii „neo-sędziów”, a z drugiej – pan prezydent Nawrocki właśnie wręczył nominacje 59 sędziom i 4 asesorom. Wszystkich ich rekomendowała Krajowa Rada Sądownictwa, która według żurkowej i Judenratowej jurysprudencji jest „nielegalna”. Wygląda tedy na to, że na odcinku socjalistycznej praworządności walka klasowa jeszcze się u nas zaostrzy, więc nie wiadomo, jak vaginet obywatela Tuska Donalda przetrzyma te wszystkie eksperymenty.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Listopad – niebezpieczna pora

Listopad – niebezpieczna pora

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    26 października 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5917

Nieubłaganie zbliża się listopad, kiedy to pan marszałek Sejmu Hołownia Szymon obiecał był panu wicemarszałkowi Włodzimierzowi Czarzastemu, że ustąpi mu z urzędu, żeby i pan Włodzimierz mógł się nacieszyć pozycją drugiej osoby w państwie – zaraz po panu prezydencie, który uchodzi za osobę pierwszą. Nie jest to do końca prawda, bo na przykład za prezydentury pana Andrzeja Dudy, przynajmniej do lipca 2017 roku, kiedy to pan prezydent Duda zawetował przeforsowane przez PiS ustawy sądowe, pierwszą osobą w państwie był Naczelnik Państwa Kaczyński Jarosław, a pan prezydent Duda – dopiero drugą.

Podobnie i teraz. Zwierzchnikiem pana Włodzimierza jest przecież obywatel Tusk Donald, podobnie jak wynalazcą pana prezydenta Karola Nawrockiego jest Naczelnik Państwa – przynajmniej dopóty, dopóki pan prezydent nie zbuduje sobie własnego politycznego gan… to znaczy – pardon; jakiego tam znowu „gangu”! Pan prezydent nie będzie budował sobie żadnego „gangu”, tylko zwyczajne polityczne zaplecze. Pan prezydent Duda takiego politycznego zaplecza nie zdołał sobie zbudować i dlatego, po utracie różnych iluzji, jak na przykład posada w MKOl, albo w „Kanale Zero” – ostatecznie wylądował na łaskawym chlebie, to znaczy – w radzie nadzorczej firmy pana Dawida Rożka, która najpierw sprzedawała rozmaite gry komputerowe, a teraz zajmuje się enigmatycznymi „innowacjami technologicznymi w sektorze finansów”. Nawet nie śmiem się domyślać, co to konkretnie oznacza, bo wystarcza mi informacja, że pan Rożek sponsoruje podobno również „Kanał Zero” – a skoro tak, to nic dziwnego, że i pan Andrzej Duda najpierw szukał tam przytuliska.

Podobnie z Aleksandrem Kwaśniewskim, który najpierw mierzył wysoko – na I Sekretarza ONZ, a przynajmniej – na I Sekretarza NATO – ale ostatecznie wylądował na posadzie odźwiernego, czy może wykidajły u jakiegoś ukraińskiego nababa, gdzie – mówiąc nawiasem – kolegował z synem amerykańskiego prezydenta Józia Bidena Hunterem. Ten cały Hunter podobno nieźle dokazywał, więc zaraz pojawiły się fałszywe pogłoski, że prezydent Józio Biden doprowadził do wojny na Ukrainie, żeby wszystko ukryć pod gruzami. W tych pogłoskach nie ma oczywiście ani słowa prawdy – chociaż prezydent Trump nieustannie powtarza, że gdyby on był prezydentem, to do tej wojny by w ogóle nie doszło, a z drugiej strony pod gruzami rzeczywiście wiele można ukryć – i pewnie dlatego w naszym nieszczęśliwym kraju narasta wojenna atmosfera – jakbyśmy już nie mogli doczekać się wepchnięcia Polski i mocarstw bałtyckich do wojny z Rosją. Nawiasem mówiąc, główna siedziba firmy pana Rożka mieści się akurat na Litwie, więc – jak mówią gitowcy – „wszystko gra i koliduje”.

Wracając do pana marszałka Hołowni, to chyba już utracił on nadzieję na objęcie posady Wysokiego Komisarza ONZ do spraw Uchodźców, bo zaczyna mówić o objęciu posady ambasadora Polski w Stanach Zjednoczonych. Obawiam się jednak, że i te nadzieje mogą mu się rozwiać, bo Książę-Małżonek z zagadkowych przyczyn upodobał sobie w panu Klichu, lekarzu-psychiatrze – jakby nie zdawał sobie sprawy, że taka kandydatura może zostać w Waszyngtonie uznana za jakąś złośliwą aluzję. Może zresztą Książę-Małżonek rzeczywiście nie zdaje sobie z tego sprawy, a upodobał sobie w panu Klichu, jako „strategu” – bo rzeczywiście – był on właścicielem Instytutu Studiów Strategicznych.

Niech ta nazwa jednak nikogo nie zwiedzie – bo ten cały instytut zajmował się takimi oto zagadnieniami strategicznymi, jak np. wpływ kultury żydowskiej na polską – co mogło się bardzo spodobać Małżonce Księcia-Małżonka – naszej Jabłoneczce. Z uwagi na to, że akurat teraz partia pana Hołowni szoruje po dnie, odnotowując w sondażach coś koło jednego procenta poparcia – najbardziej prawdopodobny wydaje się powrót pana marszałka do nowicjatu u przewielebnych Ojców Dominikanów, gdzie już raz, a może nawet dwa razy próbował szczęścia tyle, że nowicjat mu się nie przyjął.

Teraz może być inaczej, bo Kościół, a zwłaszcza Dominikanie i Jezuici tak się przejęli kultem Świętego Spokoju i zagalopowali na drodze nieubłaganego postępu, że wstępować do tych zakonów chyba będą mogli również mężczyźni żonaci – być może nawet z żonami. Jestem pewien, że żadnych teologicznych przeszkód nie będzie – a skoro tak, to co sobie żałować? Chata, wikt i opierunek są przecież gwarantowane.

Nawiasem mówiąc, podobnie jak partia pana Szymona, po dnie szoruje również Polskie Stronnictwo Ludowe. To nie musi być zapowiedź jakiejś katastrofy, bo PSL od czasów komuny dysponuje sprawnym aparatem wyborczym. Chodzi o to, że działacze PSL jeszcze za komuny obsiedli wszystkie możliwe posady w sektorze publicznym w gminach wiejskich i małych miasteczkach. Nie chodzi tu w ogóle o żadne względy ideowe, tylko o walkę o byt. Każdy z nich ma tam dom, często i kawałek ziemi, no a poza tym właśnie Zosia, Franek i Patrycja robią „magisterki” w wyższych szkołach gotowania na gazie i trzeba się zakręcić wedle zapewnienia im startu życiowego.

Dopóki PSL jest w Sejmie, to każda sprawa jest do załatwienia i dlatego PSL zawsze się przeturla przez klauzulę zaporową, dzięki czemu może profitować swoją stuprocentową, a w patriotycznych porywach nawet większą zdolność koalicyjną. Niestety, jak mówi przysłowie – z kim przestajesz, takim się stajesz – więc obecnie PSL wspólnie z Wielce Czcigodną Kotulą Katarzyną i resztą vaginetu, lansuje projekt ustawy o „osobie najbliższej”, czyli – stary projekt o związkach partnerskich – żeby zrównać je z tradycyjnymi małżeństwami pod każdym względem – zwłaszcza alimentacyjnym i spadkowym. Najwyraźniej „partnerom” już nie wystarcza, że się bzykają i pragną zakosztować staroświeckiego prestiżu. Prawdopodobnie nic z tego nie będzie, bo prezydent Nawrocki już zapowiedział, że nie podpisze żadnej ustawy, która zacierałaby granicę między rodzinami, a związkami „partnerskimi” – ale popieranie takich inicjatyw może dla PSL okazać się gwoździem do trumny.

Tymczasem prezydent Donald Trump znowu podobno obsztorcował ukraińskiego komika i nie tylko nie sprzedał mu „Tomahawków”, ale w dodatku zapowiedział, że spotka się z prezydentem Putinem w Budapeszcie. W związku z tym Niemcy aż przestępują z nogi na nogę z niecierpliwości, czy Polska przepuści samolot z Putinem przez swoją przestrzeń powietrzną, czy może jednak zbrodniarza wojennego zestrzeli? Ponieważ niemieckie samoloty oraz niemieccy piloci już strzegą polskiego nieba, to wepchnięcie w ten sposób Polski do wojny z Rosją nie wydaje się aż tak bardzo trudne, zwłaszcza, że tubylcze niezawisłe sądy musiały zostać upomniane, by pamiętały, iż Polska jest sługą narodu ukraińskiego.

Dlatego niezawisły Sąd Okręgowy w Warszawie się zreflektował, odmówił ekstradycji do Niemiec i wypuścił na wolność „Wołodymira Żurawlowa”, chociaż wcześniej umieścił go w areszcie wydobywczym, najpierw na 7, a potem – nawet na 40 dni. Pan „Żurawlow” jest podejrzewany o wysadzenie w powietrze bałtyckich gazociągów, w których Niemcy mieli prawie połowę udziałów, a około 10 procent miała również firma Eon, której dlatego płacimy w Polsce wyższe rachunki za prąd.

Polska o swoich interesach może nie pamiętać, ale Niemcy – ooo – ci raczej nigdy o nich nie zapominają.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Kot Krzyś męczennikiem praworządności

Krzyś męczennikiem praworządności

Stanisław Michalkiewicz  25 października 2025 michalkiewicz

W środowiskach hołdujących nieubłaganemu postępowi od dość dawna panuje przekonanie, że zwierzęta są, jak ludzie. Doszło nawet do tego, że Wielce Czcigodna Katarzyna Maria Piekarska, którą w swoim czasie Leszek Miller wyłuskał z Unii Demokratycznej, oferując jej fuchę wiceministra spraw wewnętrznych w swoim rządzie, przeforsowała w Sejmie ustawę uznającą zwierzęta za „istoty czujące” – a więc nawet z punktu widzenia jurydycznego nie różniące się specjalnie od ludzi, którzy też są przecież „istotami czującymi”. Taki pogląd jednak ma swoje konsekwencje, jak zresztą wszystkie idee. Skoro zwierzęta są jak ludzie, to – a contrario – ludzie są, jak zwierzęta. Ta idea też robi w naszych czasach postępy, a to za sprawą tak zwanego „powrotu do natury”. Promotorzy tej idei uważają stan naturalny za optymalny, a – co za tym idzie – że jedyną szansą na meliorację świata jest właśnie powrót do natury. Jest to kolejna próba melioracji świata, podjęta w naszych czasach.

Wcześniej meliorować świat próbowali bolszewicy, myśląc, że będzie on lepszy, kiedy usunie się z niego niewłaściwe klasy. Na tym właśnie polegały tzw. ”socjalistyczne przemiany” i nawet w pierwotnej wersji konstytucji PRL znajdował się zapis, iż Polska Rzeczpospolita Ludowa „ogranicza, wypiera i likwiduje” niewłaściwe klasy społeczne – również wrzucając ich przedstawicieli do dołów z wapnem. Inną metodę melioracji świata zaproponował i wprowadził wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler, który uważał, iż nie da się świata ulepszyć, dopóki nie usunie się z niego niewłaściwych ras, a zwłaszcza jednej, którą uważał za szczególnie niewłaściwą. Część przedstawicieli tych niewłaściwych ras kazał rozstrzeliwać, a kiedy pojawiły się obawy, iż ta metoda może prowadzić do demoralizacji zatrudnionych przy niej wykonawców – również truć ich gazem w specjalnych pomieszczeniach. Ponieważ nie jest do końca jasne, w jakich miejscach te pomieszczenia się znajdowały, a w jakich ich nie było, pojawiła się kolejna koncepcja melioracji świata, by każdego kto podaje w wątpliwość podaną do wierzenia wersję tej historii, eliminować – również fizycznie – jako „nosiciela nienawiści”. Nienawiść bowiem – według tej najnowszej idei – musi zostać powszechnie i bez zastrzeżeń znienawidzona. Inaczej nie uda się naprawić świata.

Wracając do „powrotu do natury”, to obserwujemy szaloną konkietę tej idei i to we wszystkich środowiskach – również tych, które do niedawna uchodziły za ostoję wstecznictwa – jak np. Kościół katolicki. O ile przedtem, to znaczy – przed II Soborem Watykańskim panowało przekonanie, że nad naturalnymi zachowaniami należy panować – i to właśnie miało odróżniać gatunek ludzki od innych, które kierują się instynktem – to teraz powszechnie zapanował pogląd, że wszystkie instynktowne zachowania są godne podziwu, a jeśli nawet nie – to w każdym razie pod żadnym pozorem nie wolno ich tłumić. Toteż papież Franciszek pozwolił na „błogosławienie” – to znaczy – na wykonywanie bliżej nieokreślonych czynności o charakterze szamańskim – osób ostentacyjnie demonstrujących rozmaite „naturalne” skłonności, zwane szlachetnymi „orientacjami”. W tej sytuacji musiało w końcu dojść do tego, do czego doszło w niezależnej prokuraturze.

Jak bowiem wiadomo, od marca 2017 roku Nasza Złota Pani po spektakularnym fiasku „ciamajdanu”, który miał być kulminacyjnym punktem walki o demokrację w naszym bantustanie, rozkazała zaangażować się w walkę o praworządność, która właśnie na naszych oczach się nasila, niczym walka klasowa w miarę postępów socjalizmu, co zauważył klasyk demokracji Józef Stalin. Tedy w miarę, jak walka o praworządność zaczęła się nasilać, musiała siłą rzeczy objąć coraz to nowe środowiska, które do tej pory praworządnością specjalnie się nie interesowały. Tym bardziej, że na naszych oczach na tym odcinku frontu doszło do wyraźnego zaostrzenia. Oto bowiem z jednej strony obywatel Żurek Waldemar wykombinował sobie projekt ustawy o ostatecznym rozwiązaniu kwestii tak zwanych „neo-sędziów” – a z drugiej strony pan prezydent Karol Nawrocki właśnie wręczył nominacje sędziowskie 59 sędziom i 4 asesorom sądowym – a wszyscy oni zostali rekomendowani przez Krajową Radę Sądownictwa, która zarówno obywatel Żurek Waldemar, jak , i cały vaginet obywatela Tuska Donalda, nie mówiąc już o Juderacie, mającym siedzibę przy ul. Czerskiej w Warszawie – uważa za „nielegalną”.

Ten zbieg okoliczności musiał podekscytować osoby szczególnie zaangażowane w walkę o praworządność, jak np. niezawisły sędzia Igor Tuleya, w swoim czasie zajmujący pierwsze miejsce w orszaku męczenników praworządności, aż został tam zluzowany przez Wielce Czcigodnego Giertycha Romana. Otóż niezawisły sędzia Tuleya w gorzkich słowach skrytykował pana prezydenta Nawrockiego, używając przy tym argumentum ad personam, co wzbudza podejrzenia, że w swoim zacietrzewieniu nie mógł znaleźć argumentów merytorycznych. Ale zostawmy męczenników praworządności socjalistycznej. Niech – jak zaleca poeta – „we własnym kółku, jak w krzywym zwierciadle, sami się dręczą własną niemożnością” – bo stała się rzecz bardzo ważna. Chodzi o to, że walka o praworządność socjalistyczną przekroczyła antropomorficzne bariery, które dotychczas wydawały się nieprzekraczalne i chyba nieodwołalnie wkroczyła na dziewicze dotąd tereny świata zwierzęcego.

Oto w niezależnej, łódzkiej prokuraturze mieszkał sobie kot Krzyś, który nikomu nie wadził. Dramat rozegrał się w momencie, gdy jedna pani prokuratura przyprowadziła do siedziby tej instytucji dużego psa. Kiedy kot Krzyś to zobaczył, najpierw uciekł, a następnie podrapał właścicielkę psa, a nawet miał ją pokąsać co wymagało kuracji antybiotykami. W tej sytuacji Prokurator Regionalny, Dariusz Sowik wydał postanowienie „natychmiastowego” usunięcia kota Krzysia z budynku Prokuratury.

Na przykładzie tego incydentu widzimy – po pierwsze – że promowanie zachowań naturalnych może prowadzić nie tylko do nieporozumień, ale nawet – do tragedii. Wprawdzie jest rozkaz, że wszystkie zwierzęta są sobie równe, w związku z czym powinna panować między nimi harmonia, ale na to nakłada się anachroniczny antagonizm między psami i kotami, wobec którego ludowy wymiar sprawiedliwości okazał się bezradny. Po drugie – chociaż kot Krzyś należy ustawowo do „istot czujących”, to jednak antropotyczny gatunkowy egoizm przeważył nad dobrem wspólnym i Krzyś został w trybie doraźnym eksmitowany, bez wyroku niezawisłego sądu. To niewątpliwe przekroczenie uprawnień powinno spotkać się z reakcją płomiennych szermierzy praworządności, a niezależnie od tego, musimy uznać Krzysia za lidera męczenników praworządności socjalistycznej, któremu pierwszeństwa powinien ustąpić nie tylko niezawisły sędzia Igor Tuleya, ale i Wielce Czcigodny Giertych Roman.

Stanisław Michalkiewicz

Na froncie walki o pokój

Na froncie walki o pokój

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    21 października 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5914

Ach, co za zawód! Wydawało się, że po rekomendacji, jakiej premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela Beniamin Netanjahu udzielił kandydaturze amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa do Pokojowej Nagrody Nobla, norweski komitet noblowski będzie tą rekomendacją „związany” podobnie, jak Beniamin Netanjahu czuje się „związany” ideą „Wielkiego Izraela”.

Jak pamiętamy, idea ta pochodzi stąd, jakoby Stwórca Wszechświata upodobał sobie w pewnym mezopotamskim koczowniku i w zamian za to, że koczownik będzie Go wychwalał i spełniał wszystkie Jego zachcianki, uczyni go w rewanżu „ojcem wielkiego narodu”, któremu przekaże w arendę obszar „od wielkiej rzeki egipskiej do rzeki wielkiej – rzeki Eufrat”. To jest właśnie obszar „Wielkiego Izraela”, a realizacja tej idei jest już stosunkowo nieźle zaawansowana. Dzięki sprytnemu wykorzystaniu przez władze Izraela siły Ameryki, w której Żydowie podporządkowali sobie tamtejszych twardzieli, udało się państwa leżące na tym obszarze politycznie obezwładnić, a to może być wstępem do ich rychłego podboju.

Okazało się jednak, że norweski komitet noblowski nie poczuł się „związany” rekomendacją Beniamina Netanjahu i Pokojową Nagrodę Nobla przyznał pani Marii Korynnie Machado z Wenezueli. Pani Maria, z wykształcenia inżynier, pozostaje w nieprzejednanej opozycji do reżymu wenezuelskiego tyrana Mikołaja Maduro, podobnie jak wcześniej – wobec reżymu poprzedniego tamtejszego tyrana Hugona Chaveza. W tej sytuacji istnieje jednak pewien związek pani Machado z prezydentem Donaldem Trumpem. Chodzi o to, że – jak pamiętamy – prezydent Trump nakazał rozstrzeliwanie wenezuelskich łodzi z dalekonośnych kartaczy – co pokazuje, że los Wenezueli nie jest dla Stanów Zjednoczonych obojętny.

Skoro zaś tak, to nie jest wykluczone, że gdy CIA wreszcie przeprowadzi jakąś udaną inwazję w wenezuelskiej Zatoce Świń, to pani Maria Korynna Machado zostanie demokratycznym prezydentem Wenezueli, tak samo, jak inny laureat Pokojowej Nagrody Nobla, Kukuniek, został demokratycznym prezydentem naszego nieszczęśliwego kraju. Kogóż w końcu państwa miłujące pokój miałyby wspierać, jeśli nie demokratycznych polityków, którzy w dodatku zostali zatwierdzeni jako osoby zasłużone w walce o pokój? Dlatego pani Marii Korynnie Machado wróżę świetlaną przyszłość – ale jeszcze nie teraz, tylko po szczęśliwym obaleniu złowrogiego reżymu Mikołaja Maduro. Kiedy to nastąpi i w jaki sposób – tego na razie nie wiemy, bo – jak zauważył niemiecki kanclerz Otto Bismarck – to nawet dobrze, że zwykli ludzie, ot tacy jak np. my – nie wiedzą, jak się robi politykę i parówki. Pewnej wskazówki dostarcza nam partyjny buc z filmu „Kontrakt”, grany przez Janusza Gajosa, który powiada, że demokracja – owszem – demokracją – ale ktoś przecież musi tym kierować!

Żeby jednak nieco osłodzić prezydentowi Donaldowi Trumpowi gorycz pominięcia przez norweski komitet noblowski jego kandydatury do Pokojowej Nagrody Nobla został on zaproszony do bezcennego Izraela i tam udelektowany owacją, jeszcze większą, niż te, którymi bywał delektowany premier Beniamin Netanjahu w amerykańskim Kongresie. Niezależnie od owacji, prezydent Trump został uznany za „największego” przyjaciela Izraela. Może to oznaczać nadzieję Żydów, że jak tylko zakładnicy zostaną zwolnieni, co zresztą nastąpiło, to prezydent Trump nie będzie kręcił nosem na izraelskie oskarżenia Hamasu, że złamał warunki zawieszenia broni i w konsekwencji dopuści do realizacji jednego z punktów swojego planu pokojowego w postaci zapalenia Izraelowi zielonego światła dla dokończenia operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy – ale tym razem z wyłącznej winy Hamasu. Ze Strefą Gazy trzeba przecież coś zrobić tym bardziej, że Pokojowa Nagroda Nobla została już przyznana i żadnym norweskim mądralom nie trzeba na razie się podlizywać.

Oczywiście – jak przestrzega ;poeta – „na tym świecie pełnym złości, nigdy nie dość jest przezorności” – więc jeśli nawet w tym roku już nie trzeba się żadnym norweskim mądralom podlizywać, to przecież trzeba unikać jakichś ostentacji, bo w przyszłym roku Pokojowa Nagroda Nobla też będzie przyznawana. Jeśli tedy prezydent Trump nawet zapaliłby Izraelowi zielone światło dla dokończenia operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy, to powinien opatrzyć je takimi warunkami, żeby w każdej chwili światło zielone mogło zostać zmienione na czerwone.

Coś takiego właśnie prezydent Trump próbuje stosować wobec Ukrainy, której wcześniej obiecał sprzedać „Tomahawki”. Podczas telefonicznej rozmowy z prezydentem Zełeńskim musiał mu chyba powiedzieć, że owszem – sprzeda – ale pod warunkiem, że Ukraińcy tymi ”Tomahawkami” nie będą atakowali cywilów na terenie Rosji. Prezydent Zełeński natychmiast skwapliwie na ten warunek przystał, tym łatwiej, że „Tomahawki” zostały w międzyczasie technicznie udoskonalone do tego stopnia, że – po pierwsze – odróżniają i to z daleka – cywila od żołnierza, czy członka formacji paramilitarnych, a po drugie – dzięki takiemu mechanizmowi rozróżniającemu, starannie omijają cywilów, więc prezydent Zełeński mógł złożyć swoje gwarancje co do pozostawienia cywilów w spokoju z czystym sumieniem.

Widocznie jednak skrupulatnemu prezydentowi Trumpowi to nie wystarczyło, albo może skwapliwość prezydenta Zełeńskiego w udzieleniu gwarancji co do cywilów wzbudziła w nim jakieś wątpliwości, dość, że zaproponował kolejny warunek – że zanim podejmie decyzję o sprzedaniu Ukrainie „Tomahawków”, najpierw porozmawia o tym z rosyjskim prezydentem Putinem. Jaka szkoda, że ta rozmowa nie zostanie nigdy udostępniona szerszej publiczności – bo któż nie chciałby się dowiedzieć, jak sobie między sobą rozmawiają światowi przywódcy, kiedy nikt ich nie podsłuchuje, a przede wszystkim – w jakiej formie prezydent Trump przedstawiłby prezydentowi Putinowi swoje rozterki co do sprzedaży Ukrainie pocisków „Tomahawk” – czy w formie propozycji nie do odrzucenia (wiecie, rozumiecie, Putin, albo zgodzicie się na bezwarunkowe zawieszenie broni, a następnie – na oddanie Ukrainie wszystkich okupowanych terenów z Krymem włącznie – albo sprzedam Ukrainie „Tomahawki” i będzie z wami brzydka sprawa – bo właściwie to do końca nie wiadomo, czy wy jesteście wojskowym, czy głupim cywilem), czy jakiejś innej – no i co na takie dictum mógłby prezydentowi Trumpowi odpowiedzieć zimny ruski czekista Putin.

My chyba nigdy się tego nie dowiemy, ale norweski komitet noblowski może w przyszłym roku takie materiały otrzymać – oczywiście z klauzulą tajności – więc może jakieś przecieki się pojawią.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”

Bisurmanie źli i dobrzy

Bisurmanie źli i dobrzy

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    19 października 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5913

No proszę; daj kurze grzędę, a ona – wyżej siędę! – powiada przysłowie. I słuszna jego racja – o czym możemy przekonać się na przykładzie Wielce Czcigodnego Franciszka Sterczewskiego. Jak tylko powrócił na ojczyzny łono po zakończeniu wesołym oberkiem (z nutką męczeństwa na pluszowym krzyżu) letniego, śródziemnomorskiego pikniku aktywistów, zorganizowanego pod pretekstem pomocy humanitarnej dla Palestyńczyków w Strefie Gazy, zaraz dźgnął nieubłaganym palcem Księcia Małżonka w obłudne i chore z nienawiści oczy, że nie okazał aktywistom należnych względów. Już samo to by wystarczyło do refleksji nad dalszym losem Wielce Czcigodnego Franciszka Sterczewskiego w Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda – ale Wielce Czcigodnemu najwyraźniej było tego za mało, bo zaraz skrytykował naszą niezwyciężoną armię za to, że na granicy polsko-białoruskiej „nie przestrzega procedur”, wskutek czego zginął był tam z rąk nachodźcy-migranta Mateusz Sitek, żołnierz Straży Granicznej.

Biuro Bezpieczeństwa Narodowego natychmiast określiło tę opinię, jako „skandaliczną i kłamliwą”. Początkowo nie było wiadomo, jak zareaguje ścisłe kierownictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, bo BBN stanowi część ekipy pana prezydenta Karola Nawrockiego, a między nim, a obywatelem Tuskiem Donaldem, Księciem Małżonkiem i całym vaginetem, panuje stan napięcia – ale wicepremier i minister obrony, Władysław Kosiniak-Kamysz od razu zorientował się, że to kolejna prowokacja Putina, z którą nie ma co dyskutować.

Dzięki temu przekonaliśmy się, że jeśli chodzi o Putina i jego prowokacje, to mamy do czynienia z porozumieniem ponad podziałami. Znaczy się – jeśli nawet się kopiemy, to tylko po kostkach – ale nie wyżej. Czynnikiem jednoczącym obydwa wrogie obozy polityczne jest służba narodu ukraińskiemu, a wiadomo, że służba nie drużba i jak pan każe – sługa musi. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak Wielce Czcigodny Franciszek Sterczewski się doigra – bo los każdej ruskiej onucy, a cóż dopiero – putinowskiego prowokatora, w naszym nieszczęśliwym kraju, wielkimi krokami zdążającego do wojny, nie jest do pozazdroszczenia, zwłaszcza, że Wielce Czcigodny musiał zostać wcześniej zbisurmaniony przez bisurmanów, którzy na wspomnianym pikniku musieli podstępnie zainfekować go wirusem antisemitismusa.

W takim razie ma przechlapane, bo nie ujmie się za nim nawet Judenrat „Gazety Wyborczej”, właśnie świętujący powrót do domu izraelskich zakładników, uwolnionych przez złowrogi Hamas. Jak wynika z oświadczenia Judenratu, czekał on na ten dzień przez 738 dni – a ta deklaracja jest świadectwem spontanicznego wybuchu uczuć narodowych ścisłego kręgu Judenratu, podobnego do tego, jaki nastąpił po uchwale Knesetu o włączeniu Jerozolimy do terytorium państwowego Izraela. „Gazeta Wyborcza” poświęciła temu wydarzeniu całą kolumnę druku, ale najlepszy był tytuł: „JEROZOLIMA NASZA!Jak na gazetę wychodzącą w języku polskim w Warszawie było to trochę dziwne, ale jeśli zrozumiemy, że był to spontaniczny wybuch uczuć narodowych całego Judenratu, to niczego dziwnego w tym nie ma.

Bezcenny Izrael święci bowiem „wielkie zwycięstwo” – o czym zapewnia wszystkich premier tamtejszego rządu jedności narodowej Beniamin Netanjahu. Te zapewnienia są konieczne w sytuacji, gdy nie jest to takie oczywiste. Oficjalnym celem operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy było rozgromienie Hamasu. Tymczasem widać, że wcale nie został on rozgromiony; wprost przeciwnie – bezcenny Izrael, wprawdzie przez papierek, to znaczy – przez pośredników – niemniej jednak, musi nie tylko z tym całym Hamasem negocjować, ale nawet – spełniać jego warunki w postaci np. uwolnienia prawie 2 tysięcy więźniów, w tym – 250 skazanych na dożywotnie więzienie. Hamas wypuścił bodajże 20 żywych żydowskich zakładników, co pokazuje, że proporcja jest podobna do stosowanej podczas niemieckiej okupacji w Generalnej Guberni – za jednego Niemca – 100 Polaków.

W tej sytuacji trudno mówić o „rozgromieniu” – chyba, że teraz, po powrocie zakładników, Izrael oskarży Hamas o złamanie warunków rozejmu – i wszystko rozpocznie się on nowa – tyle, że już z błogosławieństwem Amerykanów, który w dodatku zmłotują wszystkich swoich wasali do przyjęcia, iż wszystkiemu winien jest Hamas. Dlatego właśnie izraelscy Żydowie przyjęli amerykańskiego prezydenta owacjami, jako „najlepszego przyjaciela” bezcennego Izraela.

Niestety te wszystkie owacje mają charakter namiastki Pokojowej Nagrody Nobla, która – jak wiadomo – ominęła prezydenta Donalda Trumpa, a trafiła do rąk Madame Marii Coriny Machado, pozostającej w nieprzejednanej opozycji wobec wenezuelskiego reżymu Mikołaja Maduro, który z kolei jest na amerykańskim celowniku. Można tedy powiedzieć, że część tego noblowskiego splendoru jednak spływa na prezydenta Donalda Trumpa, który już kilka razy dosięgnął wenezuelskich łodzi dalekonośnymi kartaczami. Toteż, jak tylko CIA uda się obalić znienawidzony reżym Mikołaja Maduro w Wenezueli, to nie ulega wątpliwości, że Madame Maria Corina Machado zostanie demokratycznym prezydentem tego kraju, podobnie, jak u nas Kukuniek, który też jest przecież laureatem Pokojowej Nagrody Nobla.

Tymczasem naszym nieszczęśliwym krajem wstrząsnęła wiadomość, że ma on zostać wyłączony z traktatu migracyjnego. Podobno vaginet obywatela Tuska Donalda przekonał Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje i innych brukselskich dygnitarzy, że Polska, która „gości” ponad 2 miliony Ukraińców – to znaczy – wzięła ich na utrzymanie, a poza tym – po staremu futruje Ukrainę forsą i innymi zasobami państwa – oczywiście za darmo, z odróżnieniu od państw poważnych, które za podobne usługi każą sobie płacić – została zwolniona z obowiązku przyjmowania wyznaczonych kwot migrantów, a także – z kar za odmowę ich przyjmowania. Są to na razie „informacje nieoficjalne”, które mają być potwierdzone 15 października – ale kręgi związane z Naczelnikiem Państwa Jarosławem Kaczyńskim nie bardzo wierzą, że to może być prawda. Skoro jednak nasz nieszczęśliwy kraj jest przez państwa poważne wyznaczony do wepchania w wojnę z Rosją, to rzeczywiście – po co wysyłać do nas migrantów, z którymi i tak są same zgryzoty? Jeszcze, nie daj Boże, stałaby się im jakaś krzywda, a wtedy na naszym nieszczęśliwym kraju państwa miłujące pokój nie zostawiłyby suchej nitki tym bardziej, że Jego Świątobliwość Leon XIV 5 października dał do zrozumienia, że Europa powinna migrantów liczących na tutejszy socjal, przyjmować bez żadnych zastrzeżeń.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Dobre wiadomości

Dobre wiadomości

Stanisław Michalkiewicz „Prawy.pl” 16 października 2025 michalkiewicz

Nareszcie jakaś dobra wiadomość. Oto letni, śródziemnomorski piknik aktywistów, zorganizowany pod pretekstem niesienia pomocy humanitarnej Palestyńczykom maltretowanym przez władze bezcennego Izraela w Strefie Gazy, nie tylko zakończył się wesołym oberkiem, ale w dodatku oberkiem zaprawionym nutką martyrologiczną w postaci możliwie najłagodniejszej – mianowicie w postaci męczeństwa na pluszowym krzyżu.

Ten rodzaj męczeństwa opisał przed laty Janusz Szpotański we „Wstępie” do „Gnomiady”:

Gdybym był Gęgacz, Gęgacz jak się patrzy, z małpią zręcznością wdrapałbym się na krzyż – ale pluszowy – bo to ważne przecie wisieć na krzyżu, który cię nie gniecie…

W ten oto sposób można połączyć piękne z pożytecznym – bo nikt przecież, z uwagi na szlachetną motywację, nie będzie nieubłaganym palcem wytykał aktywistom piknikowych przyjemności, a dzięki pogodnej nutce martyrologicznej, można będzie przyczepić sobie kolejny listek do wieńca sławy.

Toteż kiedy tylko Wielce Czcigodny Franciszek Sterczewski został powrócony na ojczyzny łono, zaraz nieubłaganym palcem wytknął Księciu-Małżonkowi bezduszność wobec cierpień aktywistów. Wprawdzie Książę-Małżonek próbował się tłumaczyć, że nie ma żadnych zakładników na wymianę, ale kto by tam wierzył w takie usprawiedliwienia, kiedy każde dziecko wie, że w naszym nieszczęśliwym kraju nie ma problemu z wtrąceniem kogokolwiek do aresztu wydobywczego, więc niby dlaczego miałoby brakować zakładników? Mam wszelako nadzieję, że kiedy Wielce Czcigodny znowu się w naszym nieszczęśliwym kraju zaaklimatyzuje, to przebaczy Księciu-Małżonku jego nieczułość na męczeństwo aktywistów, zwłaszcza gdyby dostał telefon: wiecie, rozumiecie, Sterczewski. My tu lansujemy Księcia-Małżonka na premiera, a w perspektywie – i na prezydenta, więc pohamujcie wy się z tymi swoimi żalami, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa.

Podczas kiedy aktywiści wrócili na ojczyzny łono, okazało się, że obywatel Żurek Waldemar przygotował rozporządzenie – że odtąd tylko jeden niezawisły sędzia ma być losowany, a dwaj pozostali niezawiśli sędziowie będą wyznaczani przez prezesów, których właśnie obywatel Żurek Waldemar powymieniał. Opozycja podniosła klangor, że to próba przejścia na ręczne sterowanie niezawisłymi sądami – i słuszna jej racja, bo przecież wcześniej i ona próbowała przejść na ręczne sterowanie niezawisłymi sądami, w czym nieco pomieszał jej szyki pan prezydent Andrzej Duda, w lipcu 2017 roku wetując ustawy sądowe po 45-minutowej rozmowie z Naszą Złotą Panią.

Na to rozporządzenie obywatela Żurka Waldemara zareagowała Krajowa Rada Sądownictwa, zawiadamiając Trybunał Konstytucyjny, że obywatel Żurek Waldemar swoim rozporządzeniem zmienił ustawę o ustroju sądów powszechnych, przekraczając w ten sposób swoje uprawnienia. Jeśli Trybunał Konstytucyjny, stojąc na nieubłaganym gruncie praworządności podzieli ten punkt widzenia, to brzydka sprawa może być również udziałem obywatela Żurka Waldemara – ale jeszcze nie teraz, tylko dopiero po upadku vaginetu obywatela Tuska Donalda. Z tą praworządnością to w ogóle mamy same zgryzoty, bo z jednej strony sędziowie są niezawiśli, ale z drugiej – ktoś musi przecież tym całym bajzlem kierować!

A perspektywa brzydkiej sprawy rysuje się z uwagi na pogróżki miotane przez marszałka Sejmu, pana Szymona Hołownię. Wprawdzie zadeklarował on, że odchodzi z polityki krajowej, bo aplikuje na stanowisko Wysokiego Komisarza do spraw Uchodźców w Organizacji Narodów Zjednoczonych – ale zanim nie dostanie tej fuchy, to może jeszcze nieźle nawywijać na tubylczej politycznej scenie. Jak wiadomo, chodzi o stanowisko wicepremiera dla partii Polska 2050, które objęłaby na przykład Wielce Czcigodna Pełczyńska-Nałęcz, a oprócz tego – stanowisko wicemarszałka – bo inaczej może być brzydka sprawa.

Brzydka sprawa zaś polega na tym, że zaczęły krążyć fałszywe pogłoski, jakoby PSL próbowało łowić w swoje sieci Wielce Czcigodnych posłów z Polski 2050. PSL oczywiście idzie w zaparte, ale pan marszałek widocznie coś musiał przewąchać, bo powiedział, że w takiej sytuacji to może być koniec koalicji. Rzeczywiście coś może być na rzeczy, bo partia pana marszałka ma w Sejmie 30 posłów. Gdyby ta trzydziestka opuściła koalicję, to vaginetowi obywatela Tuska Donalda zabrakłoby trzech głosów. Czym to może grozić – pamiętamy z roku 1993, kiedy to rząd panny Hanny Suchockiej upadł zaledwie jednym głosem, bo tak się fatalnie złożyło, że gdy głosowany był wniosek posła Alojzego Pietrzyka o votum nieufności dla rządu, to jeden z posłów rządowej koalicji akurat dostał ataku biegunki i w głosowaniu udziału nie wziął. A tu brakowałoby aż trzech – chyba że fałszywe pogłoski o łowieniu posłów Polski 2050 przez PSL by się potwierdziły, albo – gdyby po abdykacji Szymona Hołowni ster Polski 2050 przejął Wielce Czcigodny Ryszard Petru, ongiś lider Nowoczesnej.

Oto 18 czerwca 2015 roku odbywała się w Warszawie Międzynarodowa Konferencja Naukowa „Most”. Pretekstem do jej zorganizowania były kombatanckie wspominki w 25 rocznicę pierwszego transportu rosyjskich Żydów przez Warszawę do Izraela – ale tak naprawdę chodziło o to, że po zresetowaniu przez prezydenta Obamę swojego poprzedniego resetu w stosunkach amerykańsko-rosyjskich z 17 września 2009 roku, Polska znowu przeszła pod kuratelę amerykańską. W związku z tym stare kiejkuty i w ogóle – wszystkie ubeckie dynastie zapragnęły, by w tej sytuacji Amerykanie wciągnęli zarówno starych kiejkutów, jak i inne bezpieczniackie watahy na listę „naszych sukinsynów”. Dlatego na konferencję „Most” zaproszono ważnych ubeków z Izraela – żeby żyrowali u Amerykanów te starania. Amerykanie chyba początkowo się wahali – w w ogóle to warto wciągać was na listę „naszych sukinsynów”? Pokażcie no, co potraficie!

Starym kiekutom nie trzeba było dwa razy tego powtarzać; zakręcili się i w ciągu tygodnia nie tylko powstała partia Nowoczesna z panem Ryszardem na fasadzie, ale w dodatku, zanim jeszcze pan Ryszard zdążył otworzyć usta, żeby powiedzieć nam, jak nam będzie przychylał nieba, zachwycony naród obdarzył tę formację 11 procentami zaufania. Był to, jak wiadomo, pełny spontan i odlot, niczym w Wielkie Orkiestrze Świątecznej Pomocy „Jurka” Owsiaka – chociaż na mieście pojawiły się fałszywe pogłoski, że ten sukces został osiągnięty dzięki temu, że konfidenci dostali od starych kiejkutów rozkaz: w prawo zwrot! Do pana Ryszarda marsz! – i w ten sposób nie tylko partia powstała, ale i osiągnęła 11 procent zaufania. No a teraz pan Ryszard kombinuje, jakby tu zostać następcą pana Szymona Hołowni, który odkrył w sobie inną zgoła wokację. W ten sposób utrzymana zostałaby pewna ciągłość, a i scena polityczna zyskałaby na przewidywalności. Czegóż chcieć więcej?

Stanisław Michalkiewicz

Periculum in mora!

Periculum in mora!

Stanisław Michalkiewicz „Magna Polonia” 14 października 2025 michalkiewicz

Już tylko dni dzielą nas od momentu, w którym dowiemy się kto dostanie Pokojową Nagrodę Nobla. Jak wiadomo, premier rządu jedności narodowej Izraela, Beniamin Netanjahu, zgłosił kandydaturę amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa do tej Nagrody – ale konkurencja jest nie tyle może silna, co liczna – bo pretendentów jest ponad 300 – dokładnie – 338. Gdyby premier rządu izraelskiego zgłosił kandydaturę prezydenta Trumpa w innych okolicznościach, może nie byłoby z tym większego problemu, bo wiadomo powszechnie, że krajem najbardziej miłującym pokój jest właśnie Izrael, podobnie, jak i to, że największym peacemakerem w skali światowej jest prezydent Stanów Zjednoczonych – ale obecnie wystąpiły pewne komplikacje.

Wprawdzie zgodnie z odpowiedzią, której w swoim czasie, to znaczy – jeszcze za głębokiej komuny, udzieliło zaniepokojonemu słuchaczowi Radio Erewań, że żadnej wojny nie będzie, natomiast rozgorzeje taka walka o pokój, że nie zostanie nawet kamień na kamieniu – obecnie żadnych wojen już nie ma. Są tylko operacje pokojowe, misje stabilizacyjne, ewentualnie – specjalne operacje wojskowe. Czyż nie z tego właśnie względu amerykański prezydent Barack Obama dostał Pokojową Nagrodę Nobla w roku 2009, chociaż – o ile pamiętam – właśnie wtedy jeszcze Stany Zjednoczone prowadziły zarówno operację pokojową, jak i misję stabilizacyjną – ale najwyraźniej norweski komitet noblowski musiał uznać, że żadnych teologicznych przeszkód nie ma i Nagrodę prezydentowi Obamie przyznał. Jeszcze wcześniej, bo w roku 1973 dwaj politycy: amerykański sekretarz stanu Henry Kissinger i wietnamski generał Le Duc Tho otrzymali tę Nagrodę ex aequo – z tym że Le Duc Tho odmówił jej przyjęcia pod pretekstem, że USA naruszają warunki wynegocjowanego rozejmu, a w ogóle – to pokój jeszcze nie nastąpił. Ale nie tylko rezultaty się liczą; liczą się też i intencje – a jeśli nawet warunki rozejmu były naruszane, to nie ulega wątpliwości, że Amerykanie chcieli dobrze, to znaczy – chcieli zakończyć wojnę – bo to jeszcze była wojna – i dlatego właśnie wybory w roku 1968 wygrał Ryszard Nixon, bo obiecał, że tę wojnę zakończy.

Takie same obietnice składał również aktualny prezydent USA Donald Trump – że zakończy wojnę na Ukrainie. Nawet wykonał w tym celu rozmaite ruchy – ale co z tego, skoro zimny ruski czekista Putin nie chciał zgodzić się na bezwarunkowe zawieszenie broni – czego żądał ukraiński prezydent Zełeński? Toteż po tych doświadczeniach prezydent Donald Trump, po rozmowie z prezydentem Zełeńskim nieoczekiwanie oświadczył, że Ukraina może odzyskać wszystkie utracone terytoria – z Krymem włącznie. Skoro tak, to wygląda na to, że nie chce on już zakończenia wojny na Ukrainie, tylko jej kontynuowania, bo odzyskanie przez Ukrainę utraconych terenów – o ile w ogóle nastąpi – wymagałoby kontynuowania wojny i to nie przez rok, czy dwa, ale co najmniej przez następne 10 lat – chyba, że wcześniej zabrakłoby Ukraińców chętnych do wojowania. Wygląda na to, że wszyscy z taką ewentualnością się liczą, a w każdym razie – że liczą się z nią państwa poważne – bo widać gołym okiem, że aż przebierają nogami, żeby do tej wojny wepchnąć Polskę, a także – mocarstwa bałtyckie, które same już nie mogą się tego doczekać – podobnie jak karpie, co to nie mogą doczekać się Wigilii Bożego Narodzenia. No dobrze – ale czy w tej sytuacji uda się przeforsować kandydaturę prezydenta Donalda Trumpa do Pokojowej Nagrody Nobla?

Jakby tego było mało, to właśnie minęła druga rocznica rozpoczęcia przez bezcenny Izrael operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy. Przypominam, że pretekstem do rozpoczęcia tej operacji było zaskakujące uderzenie złowrogiego Hamasu na bezcenny Izrael. Zaskoczenia tego trudno zrozumieć, chyba, że przyjmiemy, iż premier Netanjahu wydał Mosadowi rozkaz, by na pewien czas ogłuchnął i oślepł. W przeciwnym razie trudno byłoby wyjaśnić, jak to się stało, że w Strefie Gazy, która musiała być nasycona konfidentami Mosadu, nic nie było wiadomo ani o masowej produkcji domowej roboty rakiet we wszystkich garażach, ani o decyzji o wzięciu zakładników i ataku. Starożytni Rzymianie, którzy na każdą sytuację mieli przygotowaną pełną mądrości sentencję mawiali że is fecit cui prodest – co się wykłada, że ten zrobił, kto skorzystał. A niewątpliwie skorzystał na tym premier Netanjahu. O ile przedtem nader liczni Żydowie domagali się wtrącenia go do więzienia, to po rozpoczęciu operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy, nikt już się na ten temat nie zająknął, a on zaś został powszechnie szanowanym premierem „rządu jedności narodowej”. Jakby tego było mało, to sam ówczesny prezydent USA Józio Biden, przygalopował do Izraela, by osobiście przekazać mu wyrazy solidarności i poparcia. Czegóż chcieć więcej?

Jak wiadomo, operacja ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy rozwija się nader pomyślnie, to znaczy – Izraelowi udało się ją w znacznym stopniu zrównać z ziemią, a Palestyńczycy zostali poddani surowemu reżimowi, który ONZ nazwała nawet „ludobójstwem” – ale światowa opinia publiczna, najwyraźniej podatna na kremlowską dezinformację, zaczęła krytykować Izrael z pozycji, które rząd tego państwa nazwał „antysemickimi”. W tej sytuacji trzeba było znaleźć jakieś wyjście. Okazał się nim zbawienny plan pokojowy prezydenta Donalda Trumpa. Podejrzewam, że mógł on zostać zasuflowany prezydentowi Trumpowi przez stronę izraelską w nadziei, że złowrogi Hamas go odrzuci, a wtedy nie będzie innego wyjścia, jak dokończyć operację ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej – ale już z winy Hamasu i z błogosławieństwem USA. W razie takiego obrotu sprawy norweski komitet noblowski mógłby przyznać Donaldowi Trumpowi Pokojową Nagrodę Nobla, zwłaszcza gdyby w porę przypomniał sobie słowa Adama Mickiewicza z „Reduty Ordona”, że „dzieło zniszczenia w dobrej sprawie jest święte, jak dzieło tworzenia”. A jakaż sprawa może być lepsza od interesu bezcennego Izraela?

Niestety za sprawą złowrogiego Hamasu, który sypie piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów, sprawy się skomplikowały. Po pierwsze – oficjalnym celem operacji ostatecznego rozwiązania, było rozgromienie Hamasu. I widać, że cel ten nie został osiągnięty, bo Hamas nie tylko jest stroną rokowań pokojowych, wprawdzie przez pośredników, niemniej jednak, a poza tym – stawia warunki, które są właśnie dyskutowane. Te dyskusje prędko się chyba nie skończą, a czy w tej sytuacji norweski komitet noblowski zdąży przeforsować kandydaturę prezydenta Donalda Trumpa do Pokojowej Nagrody Nobla?

Stanisław Michalkiewicz

Na krzyżu pluszowym i zwyczajnym

Na krzyżu pluszowym i zwyczajnym

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    12 października 2025 Michalkiewicz

Letni śródziemnomorski piknik aktywistów, dla którego pretekstem było przekazanie pomocy humanitarnej Palestyńczykom mordowanym przez wojsko izraelskie w Strefie Gazy, zakończył się wesołym oberkiem – tym weselszym, że zaprawionym nutką martyrologii. Wielce Czcigodny Franciszek Sterczewski już w momencie wejścia izraelskich żołnierzy, którzy na wodach międzynarodowych otoczyli konwój z piknikującymi aktywistami, na pokład niektórych statków konwoju, poinformował świat, że został „porwany”. Podobnie panna Greta Thunberg, którą można już chyba uznać za aktywistkę zawodową, poskarżyła się, że w izraelskim więzieniu, do którego aresztowani aktywiści zostali skierowani, „nie ma dostępu” do żywności oraz wody, a poza tym – w celi, do której Żydowie ją wtrącili, są pluskwy. Nie wiadomo, czy chodzi o insekty, czy o pluskwy z „Pegasusa” – bo przypuszczam, że te ostatnie są w każdym izraelskim więzieniu i w ogóle – w każdym pomieszczeniu – a może i o jedne i o drugie.

Z pluskwami bowiem podobno trudno jest walczyć i w związku z tym – lepiej się do nich przyzwyczaić. Melchior Wańkowicz wspomina, jak to będąc w Stambule „stanął” w niewielkim hoteliku i w nocy obudziły go pluskwy. Nie mogąc dać sobie z nimi rady, zszedł do portierni. Portierem okazał się biały Rosjanin, więc Wańkowicz przemówił doń po rosyjsku: „czort znajet, kłopy” – na co tamten ochoczo podjął temat: „da, ani prokliatyje, kak abliezut…!” – ale żadnej rady, jak się ich pozbyć – nie dał.

Ten wątek martyrologiczny wkrótce się zresztą skończy, bo – jak słychać – Żydowie już wynajęli miejsca w pasażerskich samolotach, którymi deportują aktywistów do ich nieszczęśliwych krajów – bo za bilety będą chyba musieli zapłacić podatnicy, którym Żydowie przedstawią rachunki. Wyobrażam sobie, że Wielce Czcigodny Franciszek Sterczewski zostanie w warszawskim Knesejmie powitany owacją na stojąco, niczym Beniamin Netanjahu w amerykańskim Kongresie – jako męczennik walki o pokój – bo nic innego nasi Umiłowani Przywódcy bezcennemu Izraelowi nie ośmielą się zrobić. Nawet Książę-Małżonek, co to do wyższych wspina się grządek, tym razem nie robił groźnych min, tylko poinformował, że żadnych zakładników na wymianę nie ma. To nie do końca prawda, bo gdyby tak na przykład kazał aresztować, dajmy na to, pana prof. Jana Hartmana, albo pana prof. Jana Woleńskiego (właśc. Hertricha), to już dwóch zakładników na wymianę by miał – ale gdzie by tam się na coś takiego odważył!

Tymczasem w Strefie Gazy sytuacja jest niejasna. Wprawdzie złowrogi Hamas niby zgodził się na zbawienny plan prezydenta Donalda Trumpa – ale niezupełnie. Na przykład zgodził się wydać zakładników „żywych i martwych” bezcennemu Izraelowi – ale już sprawę rozbrojenia chciałby negocjować, podobnie, jak kwestię władzy nad Strefą Gazy. Owszem, może się rozbroić – ale tylko w ten sposób, że przekaże swoją broń władzom palestyńskim, które nad Strefą Gazy mają sprawować władzę suwerenną – a nie żadnej „Radzie Pokoju” – o której w swoim planie mówił prezydent Trump. Podobno bezcenny Izrael „analizuje” – co wynika z tej odpowiedzi Hamasu, ale nie bardzo mi się chce w to wierzyć. Podejrzewam bowiem, że ten cały plan został dyskretnie zasuflowany prezydentowi Trumpowi przez stronę izraelską w nadziei, że z tych 20 punktów zostanie zrealizowany na pewno jeden, ewentualnie – dwa. Pierwszy – że Hamas odda zakładników – a drugi – że jak będzie kręcił nosem na resztę zbawiennego planu, to Izrael oskarży go o sabotowanie procesu pokojowego i w ogóle – granie na zwłokę – a gdy opinia światowa zostanie przez Judenraty wszystkich krajów przekonana o winie Hamasu – to nie będzie innej rady, tylko prezydent Trump będzie musiał zapalić Izraelowi zielone światło dla dokończenia operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej, przynajmniej w Strefie Gazy.

Myślę, że premierowi izraelskiego rządu jedności narodowej o to właśnie chodziło – żeby dla operacji ostatecznego rozwiązania uzyskać międzynarodową sankcję, albo przynajmniej jej pozór, tak, by już żadna Schwein nie pyskowała, by pozbawić Izraela uczestnictwa w Eurowizji, czy europejskich rozgrywkach sportowych – bo na żadne poważniejsze kroki w rodzaju np. sankcji, żadne demokratyczne eunuchy się przecież nie odważą. Co premier Netanjahu – poza pokojową Nagrodą Nobla – obiecał prezydentu Trumpu za firmowanie tego zbawiennego planu pokojowego – tego się wkrótce dowiemy, zgodnie z odkryciem uczonych radzieckich w kwestii przewidywania przyszłości – że wystarczy trochę poczekać. W szczególności ciekawe będzie, czy amerykańscy płomienni szermierze prawdy i praworządności z Partii Demokratycznej nadal będą grzebać przy „liście Epsteina”, czy też dostaną wiadomość: wiecie, rozumiecie, czy wy nie macie większych zmartwień? Cieszcie się, że żywi, zdrowi – i nie pchajcie nosa między drzwi, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa.

Tymczasem nasz nieszczęśliwy kraj stoi w rozkroku z powodu niepewności, czy ma być sługą narodu ukraińskiego – co chyba zostało przez Naszych Sojuszników zatwierdzone – czy też przede wszystkim służyć szlachetnemu narodowi niemieckiemu. Rozkrok nastąpił w momencie, gdy niemiecki trybunał w Karlsruhe zażądał od Polski wydania obywatela Wołodymira Ż. który podejrzewany jest przez niemieckich śledczych o wysadzenie w powietrze bałtyckich gazociągów. Najpierw niezawisły sąd wprawdzie powinność swej służby zrozumiał, ale chyba nie do końca – bo umieścił delikwenta w areszcie na 7 dni. Widocznie jednak ktoś starszy i mądrzejszy zwrócił niezawisłemu sądu uwagę, żeby się nie wygłupiał – toteż niezawisły sąd natychmiast się zreflektował i przedłużył Wołodymirowi Ż. areszt na dni czterdzieści – a jestem prawie pewien, że nie jest to ostatnie słowo – bo jak pan każe – to sługa musi.

Z powodu tego rozkroku Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński uznał, że musi czymś jednak „pięknie się różnić” od obywatela Tuska Donalda, który w służbie narodu ukraińskiemu najwyraźniej nie da się nikomu wyprzedzić i wraz z Księciem-Małżonkiem wpycha Polskę w wojnę z Rosją – ku uldze europejskich państw poważnych, które dzięki temu, że Polska i mocarstwa bałtyckie, które już nie mogą doczekać się wojny z Rosją, niczym karpie – Wigilii Bożego Narodzenia – zostaną wkręcone w maszynkę do mięsa – będą mogły nadal na wojnie na Ukrainie zarabiać. Toteż Naczelnik Państwa, by pięknie się różnić z obywatelem Tuskiem Donaldem, zaczął nam stręczyć „opcję amerykańską” – chociaż na poprzednim etapie stręczył nam Anschluss. Dzięki temu widzimy, że różnica między obozem „dobrej zmiany” a obozem zdrady i zaprzaństwa sprowadza się do tego – komu lepiej się nadstawić.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Piknik aktywistów dobiegł końca

Piknik aktywistów dobiegł końca

Stanisław Michalkiewicz  11 października 2025 michalkiewicz

1 października na wodach międzynarodowych, izraelska marynarka wojenna otoczyła konwój płynący z pomocą humanitarną do Strefy Gazy, niektóre jednostki przejęła, a pozostałe, wraz z pasażerami – skierowała do miejscowości Aszdod na terenie Izraela– wśród nich Wielce Czcigodnego posła z ramienia Koalicji Obywatelskiej, Franciszka Sterczewskiego. Wielce Czcigodny w momencie, gdy izraelscy marynarze weszli na pokład łodzi którą płynął i go aresztowali, zdążył nadać komunikat, że został „porwany” i poprosił polskie władze o opiekę konsularną, która umożliwi mu bezpieczny powrót do Polski. 2 października władze izraelskie podały, że cały konwój został przechwycony przez izraelską marynarkę i do Strefy Gazy nie dotrze – co zresztą wcześniej strona izraelska zapowiadała.

Eksperci spoza Izraela twierdzą, że zatrzymanie konwoju, który nie był uzbrojony, było ze strony Izraela „aktem piractwa” i w ogóle złamaniem prawa międzynarodowego oraz praw człowieka, a co bardziej porywczy domagają się nawet „sankcji” wobec Izraela – takich samych, a może chociaż tylko podobnych, jakie zostały zastosowane wobec Rosji.

Wygląda jednak na to, że – po pierwsze – Izrael żadnych sankcji się nie obawia, bo od samego początku użył wobec konwoju z pomocą humanitarną dla Strefy Gazy bardzo poważnego zaklęcia w postaci oskarżenia jego uczestników o „terroryzm”. Takie oskarżenie jest chyba jeszcze gorsze od oskarżenia o „antysemityzm” – bo to ostatnie tak często bywało nadużywane, że uległo inflacji i obecnie coraz mniej ludzi się go obawia, chociaż sporo jest takich, co uważają, iż gorsze ono jest od śmierci.

Dotyczy to zwłaszcza politycznych ambicjonerów, którzy jak ognia starają się unikać wszystkiego, co mogłoby wskazywać, że w ogóle mają jakieś poglądy, a już zwłaszcza – że mają poglądy niezatwierdzone do wyznawania – zaś „antysemityzm” do takich poglądów należy. O ile jednak osoby oskarżane o „antysemityzm” jakoś ten eksperyment przeżywają, to oskarżenie o „terroryzm” jest poważniejsze w skutkach, bo może doprowadzić do przykrych konsekwencji w postaci umieszczenia w areszcie wydobywczym, a potem – nawet w więzieniu. A w tym politycznym sezonie zaklęcie w postaci „terroryzmu” jest nie tylko dobre na wszystko, ale również – jeśli takie określenie by tu w ogóle pasowało – najmodniejsze.

Na przykład prezydent USA Donald Trump uznał urzędowo „Antifę” za „organizację terrorystyczną”. Jest to chyba nawet uzasadnione, o czym mogłem przekonać się podczas pobytu w Anglii, gdzie uczestniczyłem w konferencji zorganizowanej przez tamtejszych polskich działaczy. Wynajęli oni lokal u pewnej religijnej wspólnoty – ale kiedy już konferencja się rozpoczęła, zakłopotani właściciele ośrodka oświadczyli, że wypowiadają umowę, bo zadzwonił do nich jegomość podający się za członka „Antify”, komunikując, że jeśli tego nie zrobią, to „Antifa” spali im ten cały ośrodek. Nie było rady, jak wynająć salę w hotelu – ale i tutaj sytuacja się powtórzyła z tą różnicą, że jegomość podający się za członka „Antify” już nie groził, że hotel spali, tylko – że go zdemoluje. W tej sytuacji organizatorzy zwrócili się do proboszcza miejscowej polskiej parafii w Southampton który żadnych pogróżek się nie przestraszył, dzięki czemu konferencja odbyła się już bez przeszkód.

Wygląda jednak na to, że jakieś wpływowe środowiska w Zjednoczonym Królestwie muszą tę całą „Antifę” ochraniać, bo – jak nas poinformowali właściciele ośrodka i właściciel hotelu – tamtejsza policja całkowicie zbagatelizowała informacje o kierowaniu gróźb karalnych, chociaż w dobie totalnej inwigilacji zidentyfikowanie telefonującego osobnika chyba nie przekraczało możliwości umysłu ludzkiego, a policyjnego, w szczególności. Nie ma zatem innego wyjaśnienia, jak to, że w Zjednoczonym Królestwie ktoś „Antifę” ochrania. Pewne światło na tę sprawę rzuca niedawna rozmowa, jaką na łamach portalu „Onet” przeprowadził pan red. Węglarczyk z panem Lejbem Fogelmanem, „prawnikiem i filozofem”. Pan Fogelman wyznał, że on odmówiłby rozmowy z Grzegorzem Braunem, bo on jest „faszystą” – wiec prawowierny człowiek rozmawiać z nim nie może bez ryzyka strefienia tak samo, jak z Hitlerem.

Pewnie dlatego organizatorzy Targów Książki, jakie mają odbyć się pod koniec października w Krakowie, odprosili stamtąd Wydawnictwo Capital, ponieważ wydało ono książki Grzegorza Brauna. Okazuje się zatem, że terroryzm – swoją drogą – ale gorszą myślozbrodnią od terroryzmu jest „faszyzm” i że chociaż „Antifa” jest organizacją terrorystyczną, to może cieszyć się pewnymi względami, jako młot na „faszystów”. A kto jest „faszystą”? To proste, jak budowa cepa. „Faszystą” jest ten, kto zostanie za takiego uznany przez Judenrat „Gazety Wyborczej” w Polsce, albo przez Judenraty w innych, miłujących wolność i pokój krajach. Dlatego też bez zdziwienia przyjąłem wiadomość, że policja w Warszawie spacyfikowała demonstrantów, którzy przed gmachem MSZ demonstrowali swoją solidarność z Palestyńczykami. Gdyby demonstrowali swoją solidarność z Izraelem, który właśnie liczy na to, że w ramach pokojowego planu prezydenta Trumpa, będzie mógł już bez problemów dokończyć operację ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy, to żaden z policjantów – o ile w ogóle by się pod gmachem MSZ pojawili – nawet by nie drgnął. Ale nie na darmo przysłowie powiada, że co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie – a wiadomo, że Izrael jest przecież ważniejszy, niż wojewoda. Ach – co ja mówię takie rzeczy! Izrael jest ważniejszy, niż sam prezydent Donald Trump, który swoją służebną rolę względem Izraela sprytnie kamufluje 20-punktowym „planem pokojowym” – być może zasuflowanym mu właśnie przez stronę izraelską.

W tej sytuacji – po drugie – nie do pomyślenia jest, by jakieś kraje, zwłaszcza amerykańscy wasale, odważyli się na jakieś „sankcje” przeciwko Izraelowi. Dotychczas słyszeliśmy tylko nieśmiałe popiskiwania, czy by tak nie wykluczyć Izraela z Eurowizji, czy europejskich rozgrywek sportowych – ale ktoś starszy i mądrzejszy nawet na te popiskiwania musiał nałożyć surdynę – bo już żadnych popiskiwań nie słychać. Toteż i „aktywiści” zatrzymani przez izraelską marynarkę na międzynarodowych wodach, potulnie podkulili pod siebie ogony, posłusznie podreptali do Aszdodu, zadowoleni w głębi duszy, że ten cały uroczy śródziemnomorski piknik zakończył się wesołym oberkiem, to znaczy – nikt nie trafi do turmy pod pretekstem „terroryzmu”, tylko wygodnie wróci do domu. Nawet Książę-Małżonek, który Putinowi potrafi pokazać groźną minę, zakomunikował, że nie ma nikogo na wymianę na Wielce Czcigodnego Franciszka Sterczewskiego – ale chyba nie trzeba będzie dawać za niego żadnego zakładnika, bo – powiedzmy sobie szczerze – Wielce Czcigodny Franciszek Sterczewski potrzebny jest Izraelowi jak psu piąta noga.

Stanisław Michalkiewicz

Komu się nadstawić?

Komu się nadstawić?

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    9 października 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5908

Bez względu na to, czy prezydentem naszego bantustanu jest Andrzej Duda, czy Karol Nawrocki, bez względu na to, czy bantustanem naszym rządzi obóz „dobrej zmiany” Naczelnika Państwa Kaczyńskiego Jarosława, czy też obóz zdrady i zaprzaństwa obywatela Tuska Donalda i jego Volksdeutsche Partei – Polska pozostaje „sługą narodu ukraińskiego” – jak to pięknie ujął pan Łukasz Jasina – dziś już poza resortem zawiadywanym przez Księcia-Małżonka, który też służy, komu tylko się da – oczywiście z wyjątkiem Polski – bo – jak nas pouczył JE Andrzej Czaja, biskup diecezji opolskiej – hasło: „Polska dla Polaków” jest nie do pogodzenia z chrześcijaństwem. Żeby chociaż z „judeochrześcijaństwem” – to jeszcze-jeszcze – ale nie – z chrześcijaństwem expressis verbis.

A contrario wynika z tego, iż Polska – aby była w zgodzie z chrześcijaństwem, nie może służyć Polakom. Raczej odwrotnie – po to jest i Polska, by mniej wartościowy polski naród tubylczy służył Ukraińcom, Żydom, Niemcom i w ogóle – każdemu, kto tylko tego zażąda – byle nie Polsce. Zbawienne pouczenia Jego Ekscelencji musiały jakimiś krętymi drogami trafić do niezależnej prokuratury obywatela Żurka Waldemara, która w podskokach umorzyła energiczne śledztwo w sprawie rozwinięcia banderowskich flag podczas występu białoruskiego szansonisty na Stadionie Narodowym. Okazało się, że osobnicy, który te flagi, w dodatku ozdobione „tryzubem”, sobie rozwinęli, zasadniczo chcieli dobrze, a ich zachowanie nie miało znamion przestępstwa.

Co innego, jak Robert Bąkiewicz na niemieckim pograniczu rozwija polskie flagi, które swoimi jaskrawymi barwami kłują dobrych Niemców w oczy. Niezależna prokuratura z Gorzowa Wielkopolskiego co i rusz wysuwa przeciwko niemu coraz to nowe zarzuty i tylko patrzeć, jak jakiś niezawisły sąd wtrąci go do aresztu wydobywczego, żeby żadna Polnische Schwein nie zakłócała idylli na polsko-niemieckim, a właściwie – na niemieckim pograniczu.

Ale na narodzie ukraińskim świat się nie kończy, bo właśnie jest jeszcze szlachetny naród niemiecki, któremu nasz mniej wartościowy naród tubylczy też ma służyć, a właściwie nie „też” – tylko – w pierwszej kolejności. Toteż jeśli występuje kolizja między powinnościami służby narodowi ukraińskiemu, a powinnościami służby narodowi niemieckiemu, to wiadomo, która służba ma charakter priorytetowy. W związku z tym tylko patrzeć, jak polska bezpieka wyda Niemcom, to znaczy – tamtejszemu gestapo („każdy kraj ma gestapo” – pisał w nieśmiertelnym poemacie „Tatuś” Konstanty Ildefons Gałczyński. „Każdy” – a cóż dopiero Niemcy?) Ukraińca zatrzymanego w związku z wysadzeniem w powietrze bałtyckich gazociągów. Podobno zanurkował on z materiałami wybuchowymi aż do gazociągów i w ten sposób je wysadził – co Książę-Małżonek przypisał Amerykanom.

A skoro już mowa o amerykańskich twardzielach, to właśnie zasadzili oni las w którym zamierzają ukryć listek w postaci carte-blanche dla premiera rządu jedności narodowej bezcennego Izraela, żeby mógł sobie spokojnie dokończyć operację ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej – ale tak, aby całe odium spadło na złowrogi Hamas, ewentualnie – kraje bisurmańskie. Jak bowiem podejrzewam, Żydowie zaniepokojeni ostracyzmem ze strony opinii światowej, podsunęli amerykańskiemu prezydentowi 21-punktowy „plan pokojowy”, którego istotnymi elementami są: rozbrojenie Hamasu, ustanowienie nad Strefą Gazy kurateli „Rady Pokoju” pod egidą prezydenta Donalda Trumpa (chyba nawet wtedy, kiedy już przestanie być prezydentem USA), w której mają podobno brać udział również kraje bisurmańskie (może posłuszna Izraelowi Jordania?). Autonomia Palestyńska nie będzie miała tam nic do gadania, a w ogóle, to musi spełnić wiele warunków, żeby w ogóle była dopuszczona do jakiejkolwiek konfidencji. Jeśli natomiast Hamas się na tę kapitulację nie zgodzi – to prezydent Trump deklaruje „pełne poparcie” dla zakończenia operacji ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej. Premier Netanjahu oczywiście się zgodził, po pierwsze dlatego, że – jak podejrzewam – to sami Żydowie podsunęli amerykańskim twardzielom ten chytry plan, a po drugie – że jedynym konkretem, który może być naprawdę zrealizowany, to właśnie amerykańska zgoda na ostateczne rozwiązanie.

Oczywiście trzeba będzie trochę popracować nad opinią światową, żeby całe odium przypisała Hamasowi – ale od czego Judenraty w poszczególnych bantustanach – no i JE Andrzej Czaja, który ewentualnie zastosuje zastawkę „chrześcijańską”? No to dlaczego premier Netanjahu nie miał się zgodzić na pokojowy plan prezydenta Donalda Trumpa? Ten przykład pokazuje, że można służyć narodowi żydowskiemu albo po chamsku, albo finezyjnie – ale tak czy owak, służyć mu trzeba i na to nie ma rady – chyba, żeby zmartwychwstał Adolf Hitler.

Tymczasem Naczelnik Państwa Kaczyński Jarosław podzielił się z nami wątpliwościami, komu by tu lepiej się nadstawić. W roku 2003 i 2008, razem z obywatelem Tuskiem Donaldem stręczył nam Anschluss do Unii Europejskiej i traktat lizboński. Teraz jednak, kiedy okazało się, że Niemcy już odrzucają pozory i zamierzają zainstalować tu Generalną Gubernię, w myśl wskazań Adolfa Hitlera, przedstawionych w 1943 roku na spotkaniu z gauleiterami, Naczelnik Państwa doszedł do wniosku, że tą wizją swoich wyznawców już chyba nie porwie, żeby nadal się dla niego poświęcali. Wykombinował sobie tedy, by już nie nadstawiać się Niemcom, tylko żeby nadstawić się Amerykanom. Rewolucyjna teoria jest taka, że „pax Americana” pozwoli nam nie tylko zachować państwo – ale – kto wie? – może nawet Naczelnika Państwa na jego czele, albo jako prostego obywatela, albo – ewentualnie – kierującego interesem za pośrednictwem swoich wynalazków, jak Andrzej Duda, czy Karol Nawrocki.

Muszę w związku z tym przypomnieć mój projekt racjonalizatorski, by zrezygnować z koncepcji cząstkowych, tylko pójść na całość i zaproponować amerykańskim twardzielom, żeby przyłączyli nasz bantustan do USA, jako kolejny stan. Warszawa leży co prawda daleko od Waszyngtonu, ale Honolulu jest tak samo daleko – i nie ma problemu. Wojsko amerykańskie już u nas jest, a prezydent Trump obiecał, że jak będzie trzeba, to przyśle więcej. Nie musielibyśmy kupować z Ameryce broni, tylko wpłacać tam podatki, które chyba są mniejsze, niż u nas. Wreszcie – nie słychać, by USA zgadzały się na realizację jakichś żydowskich roszczeń ze swego terytorium – podczas gdy naszym chętnie by frymarczyły. Słowem – wiele nie gadać, tylko przyłączać. Skoro Stronnictwo Pruskie lansuje tutaj Generalną Gubernię, to Stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie powinno chyba lansować Anschluss – ale tym razem – do Ameryki?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Dreszczyki oburzenia

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    7 października 2025 michalkiewicz

Ach, jakież straszliwe rozterki towarzyszą mi przy podjęciu decyzji, co do wyboru tematu artykułu, który właśnie piszę dla „Najwyższego Czasu!” Czy podjąć temat ludobójstwa, jakiego dopuszcza się bezcenny Izrael na Palestyńczykach w Strefie Gazy, czy też na ten temat zamilczeć roztropnie i zająć się nieostrożnością pani Joanny Krupy, która dała się sfotografować z Wielce Czcigodnym oczywiście Dominikiem Tarczyńskim?

Jeśli zdecydowałbym się wybrać temat ludobójstwa w Strefie Gazy, to chyba nie powinienem cofać się przed żadnymi wnioskami, co naraziłoby i mnie, ale również – Redakcję „Najwyższego Czasu!” nie tylko na ostracyzm – co jest dolegliwością stosunkowo łagodną – ale również na odpowiedzialność sądową – a to już nie są żarty, o czym mogłem się wielokrotnie przekonać na podstawie konfrontacji z moją Prześladowczynią, której wpływy nie pozostają w żadnej proporcji do wpływów żydowskich nie tylko w naszym nieszczęśliwym kraju – ale przede wszystkim – w Stanach Zjednoczonych.

Jak wiadomo, żaden z tamtejszych twardzieli, nie ośmiela się podnieść ręki na bezcenny Izrael, bo wie, że ta ręka zostałaby mu natychmiast odrąbana w tak zwanym „majestacie prawa”. Prezydent Donald Trump nie bez powodu też uchodzi za twardziela – ale kiedy tylko spotka się z premierem rządu jedności narodowej bezcennego Izraela, to zaraz zrobi się cichy i pokornego serca, niczym resortowa „Stokrotka”, czyli pani red. Monika Olejnik, podczas rozmowy z panem generałem Markiem Dukaczewskim.

Każdy bowiem z tych twardzieli wie, że gdyby tak wyłamał się ze świadomej dyscypliny, to zaraz jakieś dziecko przypomniałoby sobie, że przed 40-ma laty włożył mu rękę w majteczki. Zaraz niezależne media głównego nurtu zrobiłyby z niego marmoladę, Hollywood nakręciłoby serię moralizanckich obrazów z których każdy zostałby obsypany „Oskarami” – i zanim by się wyjaśniło, że to wszystko nieprawda, to nie tylko szlag trafiłby znakomicie rozwijającą się karierę, ale w dodatku niezawisłe sądy wyszlamowałby takiego twardziela do gołej skóry – a – jak powiadają Rosjanie – „adin w polie nie woin” – bo oczywiście wszyscy przyjaciele przezornie zerwaliby z nim wszelkie kontakty, żeby i na nich nie padło żadne podejrzenie.

Dlatego premier rządu jedności narodowej jest w amerykańskim kongresie przyjmowany owacją na stojąco, niczym Józef Stalin na zebraniu wyborczym w I Stalinowskim Okręgu Wyborczym Miasta Moskwy. Niechby tylko któryś z twardzieli nie wstał i nie klaskał – ale taka zuchwała myśl żadnemu nawet nie przyjdzie do głowy – co oczywiście ma swoje konsekwencje międzynarodowe. W tej sytuacji rozsądek nakazywałby opisać w pogodny sposób przypadek pani Joanny Krupy i Wielce Czcigodnego Dominika Tarczyńskiego, chociaż i tutaj czają się zasadzki. Chodzi o to, że wprawdzie żyjemy w kraju wolnym, wolność ubezpieczającym i pani Joanna Krupa może widywać się, z kim tylko zapragnie, niechby nawet z Wielce Czcigodnym Dominikiem Tarczyńskim – ale z drugiej strony Wielce Czcigodny Dominik Tarczyński wypowiadał się za odebraniem koncesji żydowskiej stacji telewizyjnej TVN – więc czy w takiej sytuacji TVN nadal powinna lansować panią Joannę? Podobno w TVN prowadzone są w tej sprawie jakieś narady, nie wiadomo, czy nie z udziałem Sanhedrynu, a co najmniej – Judenratu „Gazety Wyborczej” – więc zajmowanie stanowiska w tej sprawie też nie jest, wbrew pozorom, całkowicie bezpieczne. Słowem – i tak źle i tak niedobrze – więc najlepiej byłoby nie pisać w ogóle nic – no ale w tej sytuacji co by się stało z owocną współpracą z prześwietną Redakcją? O tym nawet nie myślę, więc raz kozie śmierć – nie ma rady – trzeba chwycić byka za rogi i podjąć temat ludobójstwa, a potem nasłuchiwać, kiedy na schodach rozlegną się kroki. Literatura bowiem wyprzedza życie i Janusz Szpotański wszystko przewidział, pisząc: „Nie płoszmy ptaszka; niech mu się zdaje, że naszej partii siły nie staje – aż o poranku, za oknem dojrzy kontury tanku, potem na schodach usłyszy kroki. Wnet się posypią piękne wyroki!

Wprawdzie na widok dokonującego się w Strefie Gazy ludobójstwa światem wstrząsa dreszcz oburzenia – ale przecież nie do tego stopnia, by ośmielił się zastosować wobec bezcennego Izraela jakieś sankcje. Nie mówię, żeby jakieś surowe, jak to było i jest w przypadku Rosji – ale jakiekolwiek – żeby wilk był syty i owca cała. Tej cienkiej czerwonej linii miłujący pokój i sprawiedliwość świat nie ośmiela się przekroczyć, co najmniej z trzech powodów. Po pierwsze – bezcenny Izrael zaatakowałby go swoim Jadem Waszem – czyli oskarżył o antisemitismus – które to oskarżenie współczesne biurokracje uważają za gorsze od śmierci. Jedynym racjonalnym wyjaśnieniem tego lęku może być odmowa finansowania deficytów budżetowych, w jakie współczesne biurokracje popadają, przez lichwiarską międzynarodówkę. Ale tylko jedna lichwiarska międzynarodówką zdominowana jest przez Żydów, podczas gdy dwie inne – już nie – więc w tej sytuacji obawa przed oskarżeniem o antisemitismus wydaje się przesadna. Inna rzecz, że skorzystanie z usług innej międzynarodówki łączyłoby się z odwróceniem sojuszów – a tego już biurokracje mogą się obawiać bardziej.

W przypadku gdyby jakiś biurokratyczny gang zaczął rozważać odwrócenie sojuszy, a wiadomość o tym doszłaby do Centralnej Agencji Wywiadowczej, to taki gang zaraz zostałby zastąpiony w tym bantustanie przez inny gang, który o niczym takim nie myślał – i dobrze, gdyby tylko na tym się skończyło. Toteż biurokratyczne gangi uważają, że nie mogą do takich oskarżeń podchodzić beztrosko, jak np. ś.p. mec. Ryszard Parulski, który z racji poglądów narodowych często był o antisemitismus oskarżany. Nie spierał się z oskarżycielami, tylko teatralnym gestem rozkładał ręce i mówił: „Antysemityzm? Piękna idea!” Taka zuchwałość zapierała oskarżycielom dech, bo nie wiedzieli, co właściwie na takie dictum odpowiedzieć – i na tym się kończyło.

Po drugie – że bezcenny Izrael dysponuje bronią jądrową, której oficjalnie „nie ma”. To działa mitygująco zwłaszcza na sąsiednie kraje i pamiętam, że jak po wojnie Jom Kipur na Oceanie Indyjskim, na południowy wschód od Przylądka Dobrej Nadziei, satelity zarejestrowały błysk wybuchu atomowego, do którego nikt nie chciał się przyznać, to zaraz kraje arabskie zaczęły z list swoich politycznych priorytetów wykreślać postulat „zniszczenia Izraela”.

Ale dopóty dzban wodę nosi, dopóki się ucho nie urwie. Po zaatakowaniu przez bezcenny Izrael stolicy Kataru Dohy, w której spotykali się hamasowcy, Egipt wystąpił z inicjatywą ustanowienia arabskiego, czy też szerzej – muzułmańskiego „NATO”, z udziałem Arabii Saudyjskiej. Jak dotąd pozostaje to w sferze projektów – ale w dniach ostatnich Arabia Saudyjska podpisała z Pakistanem traktat o wojskowym sojuszu. Pakistan, jak wiadomo, dysponuje bronią jądrową, w ilości stosunkowo niewielkiej – ale sojusz wojskowy z Arabią Saudyjską, która sama nie wie, co zrobić z pieniędzmi, może przyczynić się do przełamania finansowej bariery ograniczające rozmiary pakistańskiego arsenału nuklearnego, a w rezultacie saudyjski sojusznik może też położyć swój palec na pakistańskim atomowym cynglu. A przecież jest jeszcze BRICS, który do Arabii Saudyjskiej wystosował uprzejme zaproszenie. Jak przyjęcie tego zaproszenia przez Arabię Saudyjską wpłynęłoby na pozycję dolara jako waluty światowej – z czego USA ciągną grubą rentę? Czy taka możliwość skłoniłaby amerykańskich twardzieli do zastanowienia nad polityką bezwarunkowego popierania Izraela, czy też prędzej doprowadziliby do wojny, bo jużci – utrata grubej renty, to już byłby powód?

Wreszcie kolejny powód, to przekonanie rozpowszechnione wśród amerykańskich protestantów, o nieuchronnym przeznaczeniu Izraela, któremu Stwórca Wszechświata obiecał władzę nad wszystkimi narodami. Rzeczywiście, w tak zwanym „Starym Testamencie”, a więc żydowskiej historii plemiennej, okraszonej quasi-religijnym sosem, w Księdze Powtórzonego Prawa jest wskazówka udzielona rzekomo przez Stwórcę Wszechświata, a odnosząca się do tej obietnicy. „Będziesz pożyczał innym narodom, a sam od nikogo nie będziesz pożyczał. Będziesz panował nad innymi narodami, a one nad tobą nie zapanują.” Jest to wskazówka bardzo praktyczna – ale pod warunkiem utrzymania pewnej konwencji. Bo jeśli konwencja uległaby zmianie, to nie ma na świecie takiego bankiera, który potrafiłby schwytać w rękę kulę wystrzeloną w jego głowę. Pozabijać wierzycieli Niemiec – to było najtwardsze jądro programu NSDAP – bo reszta dotyczyła tego, jak przygotować społeczeństwo, by nikomu nie drgnęła ręka, kiedy przyjdzie co do czego. Jak pamiętamy, w tej części Europy, która znalazła się w zasięgu III Rzeszy, ta część programu została w znacznym stopniu zrealizowana. Czy wskutek tego narody europejskie zyskały większą swobodę manewru? Tego wykluczyć nie można.

O ile na początku sowieckiej okupacji polskich Kresów Wschodnich, jakiś anonimowy Białorus skomponował wierszyk: „Hop, naszi hreczanniki! Usie Żydy naczalniki. Usie Poliaki na wywoz, Biełarusy – w kołchoz!” – to po przejściu Hitlera już o żydowskich „naczalnikach” nie słychać. A wyobraźmy sobie tylko, co by było, jaki zakres swobody manewru miałyby europejskiej narody, gdyby tak Hitler podczas I wojny światowej się na śmierć przeziębił?

Nietrudno sobie wyobrazić, że nie zdobyłyby się nawet na taki pusty gest, jak uznanie państwa palestyńskiego. Jak powiedział premier rządu jedności narodowej bezcennego Izraela, nie pęknie mu z tego powodu serce, bo tak czy owak, żadnego „państwa palestyńskiego” nie będzie. Powód jest prosty; każde państwo musi mieć terytorium, ludność i władze. Palestyna ludność jeszcze ma, chociaż trudno powiedzieć, jak długo jeszcze. „Władze” mogą nawet to tu, to tam, zostać, ale terytorium, jak nie było, tak nie ma. Co więcej – izraelski premier deklaruje, że będzie stawiał żydowskie osiedla, gdzie się tylko da – jako, że czuje się „związany” ideą Wielkiego Izraela. Chodzi o obietnicę, którą Stwórca Wszechświata miał złożyć pewnemu mezopotamskiemu koczownikowi, że jak ów koczownik będzie Stwórcę Wszechświata wychwalał i będzie Go słuchał, to w rewanżu Stwórca Wszechświata uczyni go ojcem wielkiego narodu, któremu odda w arendę obszar „od wielkiej rzeki egipskiej, do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat”. W tej sytuacji nawet najwięksi moralizanci muszą się zreflektować, zwłaszcza gdy sami te obietnice traktują serio – a tu w dodatku jeszcze jest bomba atomowa, która wpłynęła na sposób pojmowania zasad moralnych. Toteż światem wstrząsa dreszcz oburzenia – i na dreszczach wszystko się kończy.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Z szacunkiem, bo się może skończyć źle

Z szacunkiem, bo się może skończyć źle

Stanisław Michalkiewicz, „Goniec” (Toronto)    5 października 2025

Strasznie rozczarował mnie Zbigniew Ziobro. Tyle razy przekonywał wszystkich, że sejmowa komisja Madame Sroki jest nielegalna – na co miał potwierdzenie od samego Trybunału Konstytucyjnego – tymczasem kiedy został przez ojczystych policjantów wyciągnięty z samolotu i doprowadzony przed srogie oblicze Madame Sroki i innych uczestników dintojry – jakby zapomniał o tej całej nielegalności i wdał się w jakieś rozhowory.

A przecież sam prezes Trybunału Konstytucyjnego, pan Bogdan Święczkowski, wysłał list do komendanta głównego ojczystej Policji, przestrzegając, że przymusowe doprowadzenie Zbigniewa Ziobry przed oblicze Madame Sroki et consortes, stanowić będzie przestępstwo, za które prędzej czy później ktoś zostanie pociągnięty za konsekwencje – a jakby tego było mało – nawet zawiadomił niezależną prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa przez niezawisłą sędzię SO w Warszawie, obywatelkę Wójcik Magdalenę, która wydała postanowienie o przymusowym doprowadzeniu Zbigniewa Ziobry na dintojrę, przed srogie oblicze Madame Sroki – a tu tymczasem taki blamaż!

Zamiast potraktować to całe towarzystwo wzgardliwym milczeniem, Zbigniew Ziobro najpierw złożył wniosek o wyłączenie wszystkich uczestników dintojry. Nie było to zbyt mądre, bo swój wniosek Zbigniew Ziobro skierował do… komisji. Skoro uznawał ją za nielegalną, to nie powinien składać pod jej adresem żadnych wniosków, ani próśb, bo w przeciwnym razie, mimo twierdzeń o jej nielegalności – uznał jej kompetencję. Uzasadnił tę swoją postawę „szacunkiem dla państwa” – ale to nie ma nic do rzeczy, bo jeśli całe to grono jest nielegalne, to nie reprezentuje w tym momencie żadnego „państwa”, tylko siebie samych.

W dodatku wdał się w jakieś opowieści, że to on był inicjatorem zakupu „Pegasusa”, słowem – umożliwił Madame Sroce stworzenie wrażenia, że jest „przesłuchiwany”. Gdyby potraktował tę dintojrę wzgardliwym milczeniem, to Madame Sroka nie miałaby satysfakcji, że go „przesłuchała” – bo jakże mogła „przesłuchiwać”, skoro poza pytaniami, czy wypowiedziami uczestników dintojry niczego nie byłoby słychać? Skoro jednak wdał się w rozhowory, to nic dziwnego, że Wielce Czcigodny obywatel Giertych Roman, zaraz wykorzystał tę sytuację, by złożyć na niego donos do prokuratury, że składa „fałszywe zeznania”, „zniesławia” i „znieważa”. Obywatelu Żurku Waldemaru tylko tego trzeba, żeby wtrącić Zbigniewa Ziobrę do aresztu wydobywczego – a pozorów legalności może dostarczyć niezawisła sędzia SO w Warszawie, obywatelka Wojcik Magdalena, na której chyba można polegać? Ale – jak powiedzieliby wymowni Francuzi – „tu l’as voulu, Georges Dandin”.

Tymczasem wybory parlamentarne w Mołdawii zakończyły się – jak ponad podziałami utrzymują nasi Umiłowani Przywódcy i niezależne media głównego nurtu – „sukcesem”. Polega on na tym, że zaostrzony wariant rumuński, jaki został w Mołdawii zastosowany, co polegało na tym, że tuż przed wyborami tamtejsza Państwowa Komisja Wyborcza” nie dopuściła dwóch komitetów wyborczych do wyborów, umożliwił rządzącej partii przeturlanie się przez 50 procent. Gdyby PKW nie dopuściła żadnego – poza Partią Działania i Solidarności Madame Sandu – to pani Maja mogłaby uzyskać nie nędzne 50,2 procenta głosów, ale 100, a może nawet 120 – jak to było w przypadku kandydata nazwiskiem Józef Stalin w I Stalinowskim Okręgu Wyborczym Miasta Moskwy – ale rozumiem, że Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje postanowiła zachować w Mołdawii pozory politycznego pluralismusa, dopuszczając do wyborów również niektóre ugrupowania opozycyjne.

W ten sposób Mołdawia pozostaje w niemieckiej strefie Europy, a dla pozostałych bantustanów jest to wskazówka, w jaki sposób kierować wyborami, żeby były one wygrane. Najwyraźniej w każdym bantustanie trzeba będzie wskazać zatwierdzoną partię, ewentualnie również – stronnictwa sojusznicze, w rodzaju Polskiego Stronnictwa Ludowego, znanego ze swojej stuprocentowej, a w patriotycznych porywach nawet większej – zdolności koalicyjnej. Dzięki temu demokracja zyska na przewidywalności – aż do momentu, gdy – zgodnie z dalekosiężną wizją wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera, zaprezentowaną jeszcze w roku 1943 na spotkaniu z gauleiterami – „małe państwa” w rodzaju Mołdawii, a nawet i Polski, przestaną mieć w Europie „rację bytu”.

Wygląda bowiem na to, że wszystko zaczyna zmierzać w tym kierunku. Po zagadkowej deklaracji amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa, wygłoszonej po rozmowie z ukraińskim prezydentem Zełeńskim – że Ukraina może odzyskać wszystkie swoje terytoria z Krymem włącznie – widać wyraźnie, że o zakończeniu wojny z Rosją już nie ma mowy – bo skoro tak, to wojna będzie się ciągnąć jeszcze przez najbliższych 10 lat, a może i dłużej – chyba, że na dłużej nie starczy już Ukraińców. Ale i na to jest rada, by zgodnie z pragnieniem ukraińskiego prezydenta Zełeńskiego, wepchnąć do wojny również Polskę oraz mocarstwa bałtyckie, które już nie mogą się tego doczekać, niczym karpie Wigilii Bożego Narodzenia.

Niezależnie od deklaracji Księcia-Małżonka, który najwyraźniej jest lansowany na premiera, a potem – również prezydenta naszego bantustanu, więc musi przekonać Niemców, by – kiedy Donald Tusk się zaśmierdzi – postawili akurat na niego – również obywatel Tusk Donald właśnie oznajmił, że wojna na Ukrainie, to „nasza wojna” i że on wbije tę zbawienną prawdę całemu narodowi do głowy. Z tym nie będzie problemu,, bo Naczelnik Państwa Kaczyński Jarosław przecież nie będzie protestował, a wszystkie Konfederacje jakoś się uciszy i spacyfikuje – być może zgodnie z metodą mołdawską, w ramach której Madame Maja Sandu, niczym kiedyś Napoleon Bonaparte pokazała nam, jak zwyciężać mamy.

Wychodząc naprzeciw tej linii politycznej, prezydent Donald Trump właśnie ogłosił, iż USA będą Ukrainie sprzedawały dalekosiężne (2,5 tys. km.) pociski Tomahawk, którymi Ukraińcy będą mogli ostrzeliwać Rosję. Można się spodziewać, że Rosja nie pozostawi tego bez odpowiedzi, a w tej sytuacji tylko patrzeć, jak do działań wojennych będą wpychane najpierw państwa Europy Środkowej, a potem jeszcze inne – aż zarówno Rosja, jak i Europa, zostaną do tego stopnia osłabione, że nie będą już stanowiły żadnego problemu dla Stanów Zjednoczonych, które będą mogły wtedy spokojnie przystąpić do ostatecznego rozwiązywania kwestii chińskiej. Co tu dużo gadać; prezydent Trump, o którym złośliwcy mówią, że ma gonitwę myśli i że powtarza, co usłyszał od swego ostatniego rozmówcy I tak dalej – całkiem nieźle to sobie wykombinował – no a teraz przekaże to zwoływanym właśnie z całego świata do Waszyngtonu amerykańskim generałom i admirałom – czego się mają trzymać i jak mają światu nawijać.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Namnożyło się przypadkowych zbieżności! Ujemne i dodatnie plusy ruskiej prowokacji

Namnożyło się przypadkowych zbieżności!

Ujemne i dodatnie plusy ruskiej prowokacji

26.09.2025 Autor:Stanisław Michalkiewicz https://nczas.info/2025/09/26/namnozylo-sie-przypadkowych-zbieznosci-ujemne-i-dodatnie-plusy-ruskiej-prowokacji/

Stanisław Michalkiewicz.
Stanisław Michalkiewicz. / foto: screen YouTube

Ale się namnożyło tych przypadkowych zbieżności! Ledwo tylko w naszym nieszczęśliwym kraju rozpoczęły się ćwiczenia wojskowe pod tytułem „Żelazny Obrońca”, które polegały na tym – co sam widziałem, jadąc 6 września w strugach deszczu z Warszawy w kierunku Pomorza Zachodniego – że sznury pojazdów wojskowych przemieszczały się tu i tam. W tych samych strugach deszczu na terytorium naszego nieszczęśliwego kraju, naruszając przedtem naszą przestrzeń powietrzną, runęło 19 ruskich dronów.

A runęło dlatego że – jak poinformowało DORSZ, czyli Dowództwo Rodzajów Sił Zbrojnych – trzy spośród nich zostały chwalebnie zestrzelone przez naszą niezwyciężoną armię, podczas gdy reszta zwyczajnie spadła tu i tam, gdzie zlokalizowali je przypadkowi przechodnie albo i służby, które oczywiście zaraz zostały zmobilizowane, żeby nikt, a zwłaszcza zimny ruski czekista Putin sobie nie pomyślał, że ktokolwiek może naruszać przestrzeń powietrzną naszego nieszczęśliwego kraju bez odpowiedniej, to znaczy – „adekwatnej” reakcji służb. To znaczy większość została zlokalizowana, podczas gdy mniejszość nadal jest energicznie poszukiwana,– ale oczywiście zostanie znaleziona, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości („nie ulega wątpliwości, jak mawiała stara niania…”) – bo wiadomo, że na czym jak na czym, ale na naszych niezawodnych służbach można polegać jak na Zawiszy, więc wystarczy tylko trochę poczekać i wszystko będzie gites tenteges.

„Nie dotykać!”

Zaraz tedy w nienależnych mediach głównego nurtu zaczęły pokazywać się poradniki dla obywateli, jak mianowicie mają się zachować, kiedy tylko usłyszą nadlatującego ruskiego drona. Broń Boże, go nie dotykać ani się do niego nie zbliżać, tylko od razu poszukać ukrycia, najlepiej najbliższego, przygotowanego zawczasu przez troskliwe służby, no a potem zadzwonić na alarmowy numer 112 i czekać na przybycie służb, które z ruskim dronem zrobią – jak to się mówi – porządek i po krzyku. To znaczy niezupełnie po krzyku, bo na ostentacyjną ruską prowokację, zaraz energicznie odpowiedziała partia i rząd. Rząd, słodszymi od malin ustami wicepremiera i ministra obrony Władysława Kosiniaka-Kamysza, co to jeszcze niedawno obiecywał, że każdy żołnierz będzie miał w plecaku własnego, osobistego drona – oświecił nas i uspokoił, że „państwo” tym razem „zdało egzamin” – bo podobno wszystkie drony były od samego początku śledzone i tylko przed upadkiem zniknęły z ekranów (to dlatego niektórych do dzisiaj nie można znaleźć) – ale to dlatego, że musiały lecieć za nisko. Ze mnie żaden ekspert, ale w czynie społecznym doradzałem, żeby za pośrednictwem Stolicy Apostolskiej, która dla pokoju gotowa jest na wszystko, zwrócić się do zimnego ruskiego czekisty Putina, żeby sprawił, by drony nadlatywały trochę wyżej, a wtedy nasza niezwyciężona armia nie tylko śledziłaby je aż do momentu upadku, ale, kto wie? – może nawet by niektóre zestrzeliła? Wygląda jednak na to, że pan prezydent Karol Nawrocki podczas wizyty w Watykanie najwyraźniej o tym zapomniał – no i w rezultacie mamy to, co mamy.

Natychmiast uruchamiać!

Oczywiście w naszym fachu nie ma strachu i obywatel Tusk Donald natychmiast zażądał uruchomienia art. 4 traktatu waszyngtońskiego, który został niezwłocznie uruchomiony. Dotyczy on rozkazu, by państwa NATO natychmiast zaczęły się ze sobą konsultować – co się zaczęło i trwa aż do dnia dzisiejszego. Niezależnie do tego nasz nieszczęśliwy kraj zażądał zwołania posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ, w której Rosja ma prawo weta – no i takie posiedzenie wkrótce podobno się odbędzie. Co z tego wyniknie – trudno zgadnąć, bo ruscy szachiści twierdzą, że Polska nie przedstawiła „wiarygodnych dowodów”, że drony były ruskie i w ogóle. Oczywiście nie ma co słuchać tych kłamstw, bo wiadomo, że Rosjanie nic tylko kłamią, podczas gdy my – w odróżnieniu od nich – mówimy prawdę, więc jak jest rozkaz, że drony były ruskie, to były i n’en parlons plus.

Ta wskazówka jest tym ważniejsza, że obywatel Tusk Donald od razu ostrzegł, iż każdy, kto będzie rozpowszechniał ruską dezinformację i nie wierzył w zatwierdzoną wersję wydarzeń, gorzko tego pożałuje. Co konkretnie się z nim stanie, tego taktownie już nie powiedział, ale i bez tego nietrudno się domyślić, że obywatel Żurek Waldemar od razu umieści takiego delikwenta w areszcie wydobywczym, gdzie będzie jęczał i szlochał, niechby i 3 lata – jak Mateusz Piskorski – dopóki go stamtąd nie wypuści niezawisły sąd, nawet nie przedstawiając mu zarzutów. Niech się cieszy, że żywy, zdrowy, jak to w demokratycznym państwie prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej.

A czas po temu był najwyższy, bo na mieście zaczęły pojawiać się fałszywe pogłoski, że te wszystkie drony to były takie wabiki. Chodzi o to, że ruscy szachiści, zanim zaatakują demokratyczną Ukrainę, to najsampierw puszczają chmary tych wabików, które są skonstruowane ze sklejki i tylko motor mają żelazny. Na radarach wyglądają tak samo jak drony bojowe, więc ukraińska niezwyciężona armia natychmiast otwierała do nich ogień z kosztownych kartaczy, z których każdy kosztuje ciężkie dolary – no a potem, kiedy już nadlatywały drony właściwe, tych kosztownych kartaczy już nie miała, więc po staremu strzelała bez prochu. Tak było do tej pory. Ale w nocy z 9 na 10 września Ukraińcy nie strzelali do wabików, tylko pozwolili im przelecieć bez przeszkód aż do naszego nieszczęśliwego kraju.

Część z nich leciała nad Białorusią i podobno Białorusy nawet ostrzegali Polskę – ale kto by tam wierzył Białorusom, którymi kieruje znienawidzony Aleksander Łukaszenka, podczas gdy my, jeśli już komuś wierzymy, to tylko pani Swietłanie Cichanouskiej, z którą jeszcze pan prezydent Duda zabawiał się w mocarstwowość. Nawiasem mówiąc, pan Andrzej Duda, jak tylko przestał być prezydentem naszego nieszczęśliwego kraju, zaraz nabrał odwagi i między innymi przyznał, że w Przewodowie to spadła ukraińska rakieta, co to zabiła dwóch obywateli – ale prezydent Zełenski surowo przykazał mu mówić, że to rakieta ruska, dzięki czemu rodziny ofiar nie dostały żadnego odszkodowania – bo od kogo?

Teraz już prezydent Zełenski panu Andrzejowi Dudzie żadnych rozkazów chyba nie wydaje – ale przecież na Andrzeju Dudzie orszak naszych dygnitarzy się nie kończy, więc z tym akurat nie ma problemu. Toteż ukraiński minister, jak tylko nastał poranek dnia pierwszego, zaraz przypomniał, że Ukraina od samego początku wojny domagała się, by państwa za jej zachodnią granicą zestrzeliwały ruskie drony nad Ukrainą i w ten sposób wciągały się do wojny z Rosją, odciążając ukraińskich oligarchów od nadmiernych kosztów. Jak tam teraz będzie, tak tam będzie; zawsze jakoś będzie, bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było – mawiał dobry wojak Szwejk.

Kto pożałuje?

Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie ma ani słowa prawdy – co podkreślam, zwłaszcza w świetle deklaracji obywatela Tuska Donalda, że każdy, kto będzie rozpowszechniał ruską dezinformację, gorzko tego pożałuje. Nawiasem mówiąc, przy pozorach wojny na wyniszczenie, jaką niby prowadzą przeciwko sobie obydwa nasze polityczne gangi, jak tylko przychodzi co do czego, to okazuje się, że bez słów porozumiewają się ponad podziałami. Oto Naczelnik państwa Jarosław Kaczyński, którym specjalnie wstrząsnęła ruska prowokacja, jako że dokonała się ona w momencie, gdy zdrowe siły przygotowywały się do uroczystych obchodów kolejnej miesięcznicy smoleńskiej, nieubłaganym palcem wskazał, że ta ruska prowokacja z dronami jest wodą na młyn tych wszystkich antypolskich sił, którym uroczyste obchody kolejnych miesięcznic smoleńskich się nie podobają. Niby si duo dicunt idem, non est idem, ale przecież nietrudno zauważyć, że Naczelnik Państwa, co prawda swoimi słowami, mówi jednym tekstem z obywatelem Tuskiem Donaldem, który przecież też jest nieugiętym sługą narodu ukraińskiego, dla którego oddałby ostatnią koszulę, ściągniętą z polskiego podatnika. Okazuje się, że zimny ruski czekista Putin, który w swoim czasie z dnia na dzień zlikwidował epidemię zbrodniczego koronawirusa, jest dobry na wszystko.

Nie tylko na ładną, niewinną panienkę, ale nawet na zakończenie w naszym nieszczęśliwym kraju wojny polsko-polskiej, dzięki czemu teraz zarówno siły zdrowe, jak i te niezdrowe, zwrócą się ku wspólnemu wrogowi, czyli wszystkim Konfederacjom. Czegóż chcieć więcej?

Ujemne i dodatnie plusy ruskiej prowokacji

Ujemne i dodatnie plusy ruskiej prowokacji

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    25 września 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5899

Ale się namnożyło tych przypadkowych zbieżności! Ledwo tylko w naszym nieszczęśliwym kraju rozpoczęły się ćwiczenia wojskowe pod tytułem „Żelazny Obrońca”, które polegały na tym – co sam widziałem, jadąc 6 września w strugach deszczu z Warszawy w kierunku Pomorza Zachodniego – że sznury pojazdów wojskowych przemieszczały się tu i tam, w tych samych strugach deszczu – zaraz na terytorium naszego nieszczęśliwego kraju, naruszając przedtem naszą przestrzeń powietrzną, runęło 19 ruskich dronów. A runęło dlatego, że – jak poinformowało DORSZ, czyli Dowództwo Rodzajów Sił Zbrojnych – trzy spośród nich zostały chwalebnie zestrzelone przez naszą niezwyciężoną armię, podczas gdy reszta – zwyczajnie spadła – tu i tam – gdzie zlokalizowali je przypadkowi przechodnie, albo i służby, które oczywiście zaraz zostały zmobilizowane, żeby nikt, a zwłaszcza zimny ruski czekista Putin – sobie nie pomyślał, że ktokolwiek może naruszać przestrzeń powietrzną naszego nieszczęśliwego kraju bez odpowiedniej, to znaczy – „adekwatnej” reakcji służb. To znaczy – większość została zlokalizowana, podczas gdy mniejszość nadal jest energicznie poszukiwana – ale oczywiście zostanie znaleziona, co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości („nie ulega wątpliwości, jak mawiała stara niania…”) – bo wiadomo, że na czym, jak na czym – ale na naszych niezawodnych służbach można polegać, jak na Zawiszy, więc wystarczy tylko trochę poczekać i wszystko będzie gites tenteges.

Zaraz tedy w nienależnych mediach głównego nurtu zaczęły pokazywać się poradniki dla obywateli – jak mianowicie mają się zachować, kiedy tylko usłyszą nadlatującego ruskiego drona. Broń Boże go nie dotykać, ani się do niego nie zbliżać, tylko od razu poszukać ukrycia, najlepiej najbliższego, przygotowanego zawczasu przez troskliwe służby – no a potem zadzwonić na alarmowy numer 112 i czekać na przybycie służb, które z ruskim dronem zrobią – jak to się mówi – porządek – i po krzyku. To znaczy niezupełnie po krzyku, bo na ostentacyjną ruską prowokację, zaraz energicznie odpowiedziała partia i rząd.

Rząd, słodszymi od malin ustami wicepremiera i ministra obrony Władysława Kosiniaka-Kamysza,, co to jeszcze niedawno obiecywał, że każdy żołnierz będzie miał w plecaku własnego, osobistego drona – oświecił nas i uspokoił, że „państwo” tym razem „ zdało egzamin” – bo podobno wszystkie drony były od samego początku śledzone i tylko przed upadkiem zniknęły z ekranów ( to dlatego niektórych do dzisiaj nie można znaleźć) – ale to dlatego, że musiały lecieć za nisko. Ze mnie żaden ekspert – ale w czynie społecznym doradzałem, żeby za pośrednictwem Stolicy Apostolskiej, która dla pokoju gotowa jest na wszystko, zwrócić się do zimnego ruskiego czekisty Putina, żeby sprawił, by drony nadlatywały trochę wyżej – a wtedy nasza niezwyciężona armia nie tylko śledziłaby je aż do momentu upadku, ale — kto wie? – może nawet by niektóre zestrzeliła? Wygląda jednak na to, że pan prezydent Karol Nawrocki, podczas wizyty w Watykanie, najwyraźniej o tym zapomniał – no i w rezultacie mamy to, co mamy.

Oczywiście w naszym fachu nie ma strachu i obywatel Tusk Donald natychmiast zażądał uruchomienia art. 4 traktatu waszyngtońskiego, który został niezwłocznie uruchomiony. Dotyczy on rozkazu, by państwa NATO natychmiast zaczęły się ze sobą konsultować – co się zaczęło i trwa aż do dnia dzisiejszego. Niezależnie do tego nasz nieszczęśliwy kraj zażądał zwołania posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ, w której Rosja ma prawo weta – no i takie posiedzenie wkrótce podobno się odbędzie. Co z tego wyniknie – trudno zgadnąć, bo ruscy szachiści twierdzą, że Polska nie przedstawiła „wiarygodnych dowodów”, że drony były ruskie i w ogóle.

Oczywiście nie ma co słuchać tych kłamstw, bo wiadomo, że Rosjanie nic, tylko kłamią, podczas gdy my – w odróżnieniu od nich – mówimy prawdę, więc jak jest rozkaz, że drony były ruskie, to były i n’en parlons plus. Ta wskazówka jest tym ważniejsza, że obywatel Tusk Donald od razu ostrzegł, iż każdy, kto będzie rozpowszechniał ruską dezinformację i nie wierzył w zatwierdzoną wersję wydarzeń, gorzko tego pożałuje. Co konkretnie się z nim stanie – tego taktownie już nie powiedział – ale i bez tego nietrudno się domyślić, że obywatel Żurek Waldemar od razu umieści takiego delikwenta w areszcie wydobywczym, gdzie będzie jęczał i szlochał, niechby i 3 lata – jak Mateusz Piskorski – dopóki go stamtąd nie wypuści niezawisły sąd, nawet nie przedstawiając mu zarzutów. Niech się cieszy, że żywy, zdrowy – jak to w demokratycznym państwie prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej.

A czas po temu był najwyższy, bo na mieście zaczęły pojawiać się fałszywe pogłoski, że te wszystkie drony, to były takie wabiki. Chodzi o to, że ruscy szachiści, zanim zaatakują demokratyczną Ukrainę, to najsampierw puszczają chmary tych wabików, które są skonstruowane ze sklejki i tylko motor mają żelazny. Na radarach wyglądają tak samo, jak drony bojowe, więc ukraińska niezwyciężona armia natychmiast otwierała do nich ogień z kosztownych kartaczy, z których każdy kosztuje ciężkie dolary – no a potem, kiedy już nadlatywały drony właściwe, tych kosztownych kartaczy już nie miała, więc po staremu – strzelała bez prochu. Tak było do tej pory – ale w nocy z 9 na 10 września Ukraińcy nie strzelali do wabików, tylko pozwolili im przelecieć bez przeszkód – aż do naszego nieszczęśliwego kraju. Część z nich leciała nad Białorusią i podobno Białorusy nawet Polskę ostrzegali – ale kto by tam wierzył Białorusom, którymi kieruje znienawidzony Aleksander Łukaszenka, podczas gdy my, jeśli już komuś wierzymy, to tylko pani Swietłanie Cichanouskiej, z którą jeszcze pan prezydent Duda zabawiał się w mocarstwowość?

Nawiasem mówiąc, pan Andrzej Duda, jak tylko przestał być prezydentem naszego nieszczęśliwego kraju, zaraz nabrał odwagi i między innymi przyznał, że w Przewodowie to spadła ukraińska rakieta, co to zabiła dwóch obywateli – ale prezydent Zełeński surowo przykazał mu mówić, że to rakieta ruska, dzięki czemu rodziny ofiar nie dostały żadnego odszkodowania – bo od kogo?

Teraz już prezydent Zełeński panu Andrzejowi Dudzie żadnych rozkazów chyba nie wydaje – ale przecież na Andrzeju Dudzie orszak naszych dygnitarzy się nie kończy, więc z tym akurat nie ma problemu. Toteż ukraiński minister, jak tylko nastał poranek dnia pierwszego, zaraz przypomniał, że Ukraina od samego początku wojny domagała się, by państwa za jej zachodnią granicą zestrzeliwały ruskie drony nad Ukrainą i w ten sposób wciągały się do wojny z Rosją, odciążając ukraińskich oligarchów od nadmiernych kosztów. Jak tam teraz będzie – tak tam będzie; zawsze jakoś będzie, bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było – mawiał dobry wojak Szwejk.

Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie ma ani słowa prawdy – co podkreślam, zwłaszcza w świetle deklaracji obywatela Tuska Donalda, że każdy, kto będzie rozpowszechniał ruską dezinformację, gorzko tego pożałuje. Nawiasem mówiąc, przy pozorach wojny na wyniszczenie, jaką niby prowadzą przeciwko sobie obydwa nasze polityczne gangi, jak tylko przychodzi co do czego, to okazuje się, że bez słów porozumiewają się ponad podziałami. Oto Naczelnik państwa Jarosław Kaczyński, którym specjalnie wstrząsnęła ruska prowokacja, jako, że dokonała się ona w momencie, gdy zdrowe siły przygotowywały się do uroczystych obchodów kolejnej miesięcznicy smoleńskie, nieubłaganym palcem wskazał, że ta ruska prowokacja z dronami jest wodą na młyn tych wszystkich antypolskich sił, którym uroczyste obchody kolejnych miesięcznic smoleńskich się nie podobają. Niby si duo dicunt idem, non est idem, ale przecież nietrudno zauważyć, że Naczelnik Państwa, co prawda swoimi słowami, mówi jednym tekstem z obywatelem Tuskiem Donaldem, który przecież też jest nieugiętym sługą narodu ukraińskiego, dla którego oddałby ostatnią koszulę, ściągniętą z polskiego podatnika. Okazuje się, że zimny ruski czekista Putin, który w swoim czasie z dnia na dzień zlikwidował epidemię zbrodniczego koronawirusa, jest dobry na wszystko. Nie tylko na ładną, niewinną panienkę, ale nawet na zakończenie w naszym nieszczęśliwym kraju wojny polsko-polskiej, dzięki czemu teraz zarówno siły zdrowe, jak i te niezdrowe, zwrócą się ku wspólnemu wrogowi, czyli wszystkim Konfederacjom. Czegóż chcieć więcej?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.