Nawiedzenie Namiestnika

Nawiedzenie Namiestnika

Stanisław Michalkiewicz 14 kwietnia 2023 namiestnik

Antoni Słonimski wspomina, jak to przed wojną przyjechał do Warszawy Włodzimierz Majakowski, podówczas czołowy sowiecki „poeta proletariacki” („Mnie legczie czem drugim, ja Majakowski. Siżu i jem kusok konski”- Mnie lżej niż innym, ja Majakowski. Siedzę i jem kawałek koniny – pisał w okresie głodu w Sowdepii). Związek Literatów, który go podejmował, wydał na jego cześć przyjęcie w hotelu „Bristol”. Podczas kolacji Majakowski, chcąc okazać ostentacyjne lekceważenie „burżuazyjnym” formom towarzyskim, sięgnął ręką do salaterki z kiszonymi ogórkami, wyjął jeden i ostentacyjnie zakąsił. Siedzący naprzeciwko niego Słonimski sięgnął wtedy ręką do salaterki z sałatką majonezową i całą garść wepchnął sobie do ust. Na ten widok Majakowski roześmiał się i odłożył trzymany w ręku ogórek na talerzyk.

Przypomniała mi się ta historia z okazji przyjazdu do Warszawy z gospodarską wizytą w charakterze Namiestnika Pana Naszego z Waszyngtonu, ukraińskiego prezydenta Włodzimierza Zełeńskiego. Pan prezydent Duda powitał go w garniturze pod krawatem, podczas gdy prezydent Zełeński wystąpił w kostiumie w postaci podkoszulka, którego chyba nigdy nie zdejmuje. I tak dobrze, że nie pojawił się w piżamie albo w kalesonach.

Ciekawe, że pani Zełeńska, co to potrafiła w godzinę wydać w paryskim luksusowym magazynie 40 tysięcy euro, nie pomyślała o tym, żeby sprokurować sobie kostium „małej, dzielnej żony żołnierza”, tylko wystąpiła w zwyczajnym stroju, to znaczy – w sukni i płaszczu, podobnie jak pani prezydentowa Agata Dudzina. Prezydent Zełeński na „dzieńdobry” dostał od prezydenta Dudy order Orła Białego – pewnie gwoli udobruchania z powodu myśliwców MiG 29, na które strona ukraińska kręci nosem, że „przestarzałe” i w ogóle – Scheiss – i domaga się samolotów F-16. Oczywiście za darmo, bo przecież umowa z 2 grudnia 2016 roku obowiązuje. To może rzeczywiście lepiej zatkać mu usta orderem Orła Białego? To wysokie odznaczenie nikogo nie hańbi, chociaż, obok pana red. Michnika, dostali je również rozmaici konfidenci.

Wizyta prezydenta Zełeńskiego w Warszawie spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Oficjalnie ma nam „podziękować” za darmowe dostawy broni, amunicji i tak dalej, za wzięcie na utrzymanie polskich podatników około 2 milionów „uchodźców”, no i za zapchanie polskich magazynów zbożem wtrynionym Polsce przez tamtejszych oligarchów, co to mają latyfundia powyżej pół miliona hektarów.

Nawiasem mówiąc, właśnie z tego powodu podał się do dymisji pan Kowalczyk, minister rolnictwa w rządzie „dobrej zmiany”, ale najwyraźniej jest on tylko kozłem ofiarnym, bo tu inni szatani byli czynni, a on tylko wykonywał rozkazy. Kandydat na jego następcę, były minister rolnictwa pan Ardanowski odgraża się, że „natychmiast wstrzyma” import tego zboża do Polski, ale każdy najpierw się tak odgraża, a potem przychodzą do niego panowie i powiadają jemu: „wy Ardanowski, wiecie, rozumiecie, wy lepiej bardzo u nas uważajcie, bo będzie z wami brzydka sprawa” – no i taki jeden z drugim dygnitarz już wie, czego się trzymać i odtąd jest cichy i pokornego serca.

Więc oczywiście bardzo się cieszymy, że prezydent Zełeński będzie nam dziękował, bo jak wiadomo, dobra psu i mucha – ale tak naprawdę, to po co przyjechał? Pewne światło rzuca na to publikacja, która w ostatnią niedzielę ukazała się w poświęconym polityce zagranicznej amerykańskim piśmie Foreign Policy” – żeby mianowicie Polska utworzyła z Ukrainą jedno państwo. W tej sytuacji wypada przypomnieć, że w porywie serca gorejącego, o „unii” Polski z Ukrainą bredził 3 maja ubiegłego roku również pan prezydent Duda, ale potem ktoś starszy i mądrzejszy musiał mu wyperswadować, żeby nie wychodził przed orkiestrę, tylko znał swoje miejsce w szyku, więc bredził juz przytomniej, że to niby granica polsko-ukraińska, powinna „łączyć” – cokolwiek by to miało znaczyć – a nie „dzielić”. Żeby nawet jednak „łączyła”, to najpierw jednak musiałaby istnieć, a w tej sytuacji o żadnej „unii” mowy być nie może.

Teraz jednak za pośrednictwem „Foreign Policy”, w ten niezobowiązujący sposób odezwał się Nasz Najważniejszy Sojusznik, który najwyraźniej już obmyślił dla nas świetlaną przyszłość. Mamy mianowicie podjąć suwerenną decyzję o zlaniu się w jedno państwo z Ukrainą, dzięki czemu, na wypadek, kiedy na Ukrainie zabraknie ostatniego Ukraińca, to Nasz Najważniejszy Sojusznik będzie, jak gdyby nigdy nic, prowadził wojnę z Rosją w celu jej „osłabienia”, do ostatniego Polaka. Oczywiście autor artykułu, jakiś słowacki „ekspert” od robienia ludziom wody z mózgu, roztacza przed nami niebywale ekscytujące perspektywy, tak zwane – jak to w żydowskiej gazecie dla Polaków napisał kiedyś Aleksander Smolar – „postjagiellońskie mrzonki” – że to niby do spółki z Ukraińcami rozgromimy Rosję i w ten sposób Polska będzie od morza do morza, to znaczy – od Pacyfiku po Atlantyk.

Warto w tej sytuacji przypomnieć, że podobne wizje w swoim czasie rozsnuwał Mieczysław Moczar mówiąc, że „dla nas, partyjniaków”, prawdziwą ojczyzną jest Związek Radziecki, a nasze granice – kto wie, może gdzieś hen, na Gibraltarze? Wystarczy tedy, że „ekspert” podstawi za „Związek Radziecki” Ukrainę, a za „Gibraltar” – rdzennie polskie miasto Władywostok nad Pacyfikiem, żeby dzisiejsi „partyjniacy” dostali orgazmu, jak przy jakimś zbiorowym gwałcie. Nie konfunduje ich nawet ruski jądrowy arsenał, podobnie jak statysty z rządu RP w Londynie nie konfundowało zbliżanie się Armii Czerwonej do polskiej granicy: co tam Sowieci! Strzelają amunicją angielską, a żywność mają amerykańską! – jak wspominał Stanisław Cat-Mackiewicz.

Bolesny powrót do rzeczywistości po tych marzycielskich euforiach byłby taki, że Polska – zgodnie z tym, co niedawno mówił ambasador RP w Paryżu, pan Rościszewski – „nie miałaby wyjścia”, jak włączyć się do tego konfliktu ze wszystkimi tego konsekwencjami. Z punktu widzenia Naszego Najważniejszego Sojusznika byłoby to znakomite wyjście – bo nastąpiłaby dostawa na ukraińską wojnę świeżego mięsa armatniego, w dodatku w sposób nie angażujący ani Stanów Zjednoczonych, ani w ogóle – NATO, bo procedury przewidziane w art. 5 traktatu waszyngtońskiego uruchamiane są tylko w przypadku „zbrojnej napaści” na państwo członkowskie, a nie w przypadku włączenia się takiego państwa do wojny prowadzonej formalnie przez państwa do NATO nie należące.

Czy zatem prezydent Zełeński przypadkiem nie przybył do Warszawy z gospodarską wizytą, by jako Namiestnik Pana Naszego z Waszyngtonu objawić nam naszą najbliższą i dalszą przyszłość? Jeśli tak, to nic dziwnego, że nie fatygował się nawet, by zmienić koszulę.