Archiwum autora: Krzysztof Zabrzeski
Trump o „demokratach”
Rzeźba „Gaja” świeci czerwoną dupą za jedyne 301 tys. złotych w Busku Zdroju
Tłumaczenie czy przekład – Sławomir M. Kozak
Źródło: https://aurora.info.pl/tlumaczenie-czy-przeklad/
Przetłumaczyłem w swoim życiu setki tekstów. Dokonywałem też przekładów, choć z nimi miewałem problemy, bo jako autor wiem, jak twórca dba o każdy wyraz w napisanym przez siebie zdaniu. Dlatego, zawsze starałem się być jak najbardziej wierny oryginałowi. Z wielkim trudem przychodziło mi ingerowanie w czyjeś dzieło. A na czym w ogóle polega ta różnica? Wbrew pozorom, niewiele osób zapewne w ogóle się nad tym zastanawia. W dużym skrócie można przyjąć, że tłumaczenie jest jak najwierniejszym odwzorowaniem materiału źródłowego. Natomiast, kiedy w języku, w którym chcemy oddać treść oryginału nie ma bezpośrednich odpowiedników dla słownictwa wyjściowego, korzystamy z zamienników. Często dokonuje się wówczas z konieczności różnego rodzaju zbitek słownych, używa pojęć właściwych dla, jak podają opracowania specjalistyczne, kontekstu kulturowego, tradycji, a nawet stereotypów bliskich odbiorcy.
To praca, w moim przekonaniu, bardziej twórcza niż odtwórcza. I, jakkolwiek ktoś kiedyś powiedział, że poezja to jest właśnie to, co ginie w przekładzie, przeczą temu liczne, rewelacyjne dowody translatorskie. Ale to domena wyjątkowych artystów, a ja nie o nich chcę dziś pisać. Wprost przeciwnie.
Chcę napisać o osobnikach, którzy świadomie i z rozmysłem dokonują okaleczania języka polskiego, dla pieniędzy, ze zwykłego koniunkturalizmu wychodzącego naprzeciw politycznej poprawności. Tego typu indywidua powinny stawać pod publicznym pręgierzem, a przykłady ich perfidnej działalności winny być wytykane i osądzane. Tak się jednak, póki co, nie stanie, skoro nie potrafimy jako społeczeństwo być zgodni w kwestiach jeszcze większej wagi, bo godzących w nasz byt narodowy. Ale degradacja języka nie leży wcale tak daleko od tych najważniejszych spraw. Język polski jest nie tylko elementem kultury, który kształtował od pierwszych chwil naszą osobowość, jest obecny z nami i w nas, przez całe życie. Nawet ci, którzy Polskę opuścili nadal w nim myślą, śnią i z nim na ustach pożegnają ten świat. Język jest bowiem częścią składową tożsamości. Z tego przecież powodu dzisiejsi barbarzyńcy nawołujący do transhumanizmu, na pierwszy ogień wzięli wypaczanie pojęć, wymianę znaczeń funkcjonujących w języku polskim. Nie jest to wynik niedouczenia, czy bagatelizowania zasad formalnych, podstaw gramatyki i ortografii, jak mogłoby się wydawać. To niezwykle przemyślana i niszczycielska działalność, z którą należy konsekwentnie walczyć. Mediami nie zarządzają ignoranci, a dostrzegamy to zjawisko coraz powszechniej w wykonaniu podległych im pracowników frontu dezinformacyjnego, zalewających nas nowomową, globalistyczną, zniewalającą frazeologią. Sądziłem, pomny sformalizowanej mody na wukraińskość dziennikarską, że nic mnie już na tym polu nie zaskoczy.
Tymczasem, obejrzałem właśnie na jednej z platform filmowych obraz z gatunku thriller, który jakkolwiek niezbyt wysokich lotów, oglądało się w miarę przyzwoicie. I to był rzeczywiście thriller! Filmy anglojęzyczne mam zwyczaj oglądać w oryginale, z włączonymi napisami w języku polskim. I w pewnej chwili doznałem wstrząsu, widząc w tekście dialogu „tłumaczenie” (?) słowa „witness” w odniesieniu do kobiety, jako „świadkinia”! Nie zdążyłem się z tego na dobre otrząsnąć, minęło chwil kilka i usłyszałem wyraz „guest”, który też w formie żeńskiej pojawił się w podpisie, jako „gościnia”. To świnia, pomyślałem o „tłumaczu”! Bo to przecież nie mogło być dziełem przypadku czy błędu w procesie wklejania napisów. Wyjątkowo, postanowiłem odczekać do momentu, gdy po zakończeniu filmu przewinie się na ekranie cała „lista płac”.
Chciałem zobaczyć, co to za „tłumoczysko” przyłożyło rękę do tego aktu wandalizmu, gwałtu na umyśle widza, próby wtłoczenia mu nowego „stereotypu”. Ale pojawiło się tylko jedno nazwisko obok wyrazu „napisy”. Nic, poza tym. Nie wiem w związku z tym, czy był to ktoś odpowiedzialny tylko za ich wygenerowanie, czy także za przełożenie ścieżki dźwiękowej. Ale, skoro tłumacz się nie raczył pochwalić swoją pracą z imienia i nazwiska, to może pozostają w nim jakieś resztki polskości, i zwykłego poczucia wstydu. Choć myślę, że wątpię, jak mawiał klasyk.
Sławomir M. Kozak
Wszyscy grają do jednej bramki! Sławomir M. Kozak
Źródło: reduta.tv
Poradnik świadomego narodu – Historia debilizacji.
HISTORIA DEBILIZACJI
Sławomir M. Kozak
Szanowni Czytelnicy,
z przyjemnością informuję, że w ofercie Oficyny pojawiła się książka Bartosza Kopczyńskiego „Poradnik świadomego narodu. Księga I. Historia debilizacji”. Gorąco polecam!
Źródła dobrobytu i nędzy – czyli dlaczego Polska popada w ruinę
Na stronie rządowej pojawił się raport o pomocy dla Ukrainy w latach 2022-2023.
Państwo ma tyle pieniędzy ile ukradnie pracującym Polakom.
A ponoć naród jest Suwerenem! Zobaczmy zatem, jak nasi reprezentanci gospodarują pieniędzmi suwerena. Nie wspomnę o stratach – w zerwaniu stosunków gospodarczych z Białorusią i Rosją, imporcie bezcłowym z UA , niszczeniu rynku pracy poprzez zatrudnianie Ukraińców, przez co pracodawcy nie widzieli potrzeby podniesienia pensji. A zagrożenie bezpieczeństwa Polaków? Powiedzmy sobie prawdę – to że w Polsce jest wiele produktów droższych niż w DE, to że nie podnosi się II progu finansowego żeby łapać Polaków, to że na każdym kroku wprowadza się krypto podatki jak kaucje na butelki przy braku dostatecznej ilości butelkomatów (Vacik idzie dla Nie-Rządu a reszta zagranicę!) itd to efekt bratniej pomocy Ukrom. Zobaczmy wycinki z raportu:
taki przelicznik dla zabawy – ile pensji minimalnych netto składa się na miliard złotych 284808 pensji 🙂








Tu akurat wątpliwy dar:


Pomagamy nawet zwierzętom domowym Ukraińców:

A tego dziady nie liczą , więc pasowałoby dodać do tego zakup nowych czołgów i jakoś zbilansować to

Tak na szybko min 24mld złotych czołgi K2 w zamian za oddane za darmo Ukrom ( nie liczę że nie mamy przeszkolonych rezerwistów , nie liczę zaplecza do tych czołgów , nie liczę że w czasie wojny NA PEWNO Korea dostarczy nam części – przecież Korea jak Słowacja jest za miedzą

Abramsy (które przez swoją wagę nie mogą przejechać przez olbrzymią cześć mostów i wiaduktów w PL – spoko spoko w razie Wojny sie ję ewakuuje do Niemiec)




Raport TU:
Kto nam to wszystko zrobił? cz II Sławomir M. Kozak
Kto nam to wszystko zrobił? Sławomir M. Kozak
Zjazd tysiąclecia – powrót Polskich elit – Sławomir M. Kozak
RAPSODIA POLITYCZNEJ PORAŻKI – Sławomir M. Kozak
https://aurora.info.pl/rapsodia-politycznej-porazki
Rapsodia politycznej porażki
08.10.2025
W ostatnim nagraniu „Punkt Zwrotny”, które umieściłem na portalu Reduta TV narzekałem na to, że ludzie w ogromnej większości mają pamięć jętki jednodniówki, owada żyjącego zaledwie jeden dzień. Że przypominam sobie o tym nieodmiennie po każdych wyborach, czy raczej głosowaniach, których wyniki cyklicznie potwierdzają tę tezę.
Ale, mimo że jako Polacy nie odbiegamy zbytnio w tym zakresie od obywateli innych państw, to wielu z nich nadal możemy pozazdrościć. Miałem na myśli ogromne rzesze ludzi protestujących w różnych krajach przeciw brutalnemu łamaniu ich praw, eskalacji kolejnych wojen, czy jawnym manipulacjom wyborczym. Sprzeciw wobec tyranii ludzie wyrażają często w formie ironii, aluzji, niewinnych z pozoru żartów, z czasem wychodząc z nim na zewnątrz, by nieść przekaz innym.
Polacy dawali temu w przeszłości wyraz wielokrotnie, podczas II Wojny Światowej odgrażając się okupantowi rysunkami na ścianach domów, czy zakazanymi piosenkami, a w czasach nieodległego realizmu socjalistycznego walcząc za pomocą podobnych środków przekazu, ale też słowem i gestem na deskach teatralnych czy scenach rozlicznych kabaretów. Zyskaliśmy dzięki temu miano najweselszego baraku w obozie. Dzisiejszy obóz wielce się jednak rozrósł i objął oddziaływaniem baraki teoretycznie leżące poza jego obrębem. Ale i one sięgają po tę broń.
Tak dzieje się w wyjątkowo orwellowskiej już Wielkiej (?) Brytanii, gdzie niedawno, na jednej z plaż pojawiła się wyjątkowo trafnie oddająca niezadowolenie społeczeństwa satyra bijąca w premiera tego państwa. Nawiązując do najsłynniejszej na świecie książki o utopijnym systemie przyszłości zatytułowanej „Rok 1984” (tytuł oryginalny: Nineteen Eighty-Four) odwzorowano na piasku ten tytuł, w który wpleciono twarz Keira Starmera. Zapewne nie tylko z powodów czysto stylistycznych piaskowy premier znalazł swe miejsce w zarysie cyfry 8, która w pewnych kręgach, poprzez odniesienie do ósmej litery alfabetu, kojarzy się jednoznacznie. Sprawą zajęły się organy ścigania, co samo w sobie pokazuje moc tkwiącą w artystycznym przekazie… i całkowitą porażkę coraz bardziej bezsilnego państwa.

O tej porażce kolejny twórca wypowiedział się w innej formule, wykorzystując równie ikoniczny dla paru pokoleń zespół muzyczny i… sztuczną inteligencję. To jeszcze bardziej wymowny przekaz, bo trafia do odbiorców zarówno siłą obrazu i dźwięku, ale też dając dowód na to, że broń kierowana przeciw społeczeństwu jest obosieczna.
I o tym wspominałem w swoim nagraniu mówiąc, że Oracle, będąca w zasadzie firmą już izraelską, właśnie forsuje w Wielkiej Brytanii, przy wydatnym wsparciu Tony Blaira wprowadzenie obowiązkowych, cyfrowych dowodów tożsamości. Bez nich nikt nie dostanie pracy, świadczeń medycznych czy socjalnych. A Tony Blair dostanie posadę szefa władz przejściowych w Strefie Gazy.
Ten utwór muzyczny, oparty na słynnej „Bohemian Rhapsody” brytyjskiego zespołu Queen jest manifestem niezgody na niekończące się porażki dzisiejszych władz. Rzuca im w twarz sprzeciw wobec niespełnionych obietnic, imigranckich hoteli, gangów wykorzystujących dzieci, gigantycznych podatków, deficycie 20 miliardów funtów. Jak napisał autor tej epickiej parodii – „podkręć głośność, udostępniaj i przypominaj wszystkim, że ten cyrk nie potrwa długo”.
A zatem udostępniam i wypatruję polskiej rapsodii politycznej porażki.
Sławomir M. Kozak
Czy „plecak ewakuacyjny” to dobry pomysł – Jacek Hoga fundacja Ad Arma
Dobry Maharadża. Przyjął setki polskich dzieci podczas II wojny światowej. „Nie jesteście już sierotami”.
Zorganizował im nie tylko dach nad głową, wyżywienie i opiekę lekarską, ale i edukację zgodną z przedwojennym etosem nauczania w Polsce. A jak jego syn dostał na urodziny strój krakowski, nie mógł ukryć wzruszenia.
W 1941 roku rząd RP na uchodźstwie stanął przed nie lada wyzwaniem – co zrobić z tysiącami polskich dzieci uwolnionych przez Stalina w ramach „amnestii”. Brytyjczycy nie chcieli przyjąć ich do siebie. Pomocną dłoń wyciągnął Digvijaysinhji Ranjitsinhji Jadeja – tajemniczy [dla nas] maharadża Nawanagaru.

[To nie byli „uchodźcy”, bałwanie. To była niewielka część z tych rodzin Polskich, które Sowieci porwali z Polski, a wywieźli na Sybir i do Kazachstanu.Część z nich dzięki gen. Sikorskiemu [umowa z Majskim] zdołała się ewakuować do Persji. Ja byłem z Mamą i nianią wśród tych, co musieli w sowieckim raju pozostać. M. Dakowski]
==================================
Na mocy układu Sikorski-Majski z 1941 roku tysiące Polaków zostały ewakuowane ze Związku Radzieckiego. Część z nich zasiliła szeregi Armii Andersa – razem z nią udała się najpierw do Iranu, następnie zaś na front, m.in. na pola Monte Cassino. Pozostało pytanie, co zrobić z cywilami – kobietami, dziećmi, osobami starszymi i chorymi.
Część z nich razem ze wspomnianą armią trafiła do Iranu – do utworzonych tam ośrodków w Teheranie, Isfahanie, Ahwazie czy Pahlevi – do Palestyny czy Libanu. Inni dostali się do Nowej Zelandii czy meksykańskiego Santa Rosa. Początkowo rozważano też przewiezienie polskich dzieci na Wyspy Brytyjskie. Rząd Wielkiej Brytanii nie zgodził się jednak na tę propozycję, by nie zrazić nowego sowieckiego sojusznika. Przystał jedynie na rozmieszczenie ich w koloniach, ale pod warunkiem, że Polacy pokryją wszelkie koszty.
W trudnej sytuacji pomocną rękę wyciągnął nieoczekiwany sojusznik – indyjski maharadża rządzący Nawanagarem, jednym z ponad 500 księstw niebędących formalnie częścią Indii Brytyjskich, lecz pozostających w ścisłym sojuszu z Wielką Brytanią.
Indyjski miłośnik Polski
O Polsce Digvijaysinhji Ranjitsinhji Jadeja po raz pierwszy usłyszał w latach 20. XX wieku, gdy razem ze stryjem mieszkał w Szwajcarii. Poznał tam Ignacego Paderewskiego. Polski muzyk zrobił na nim duże wrażenie, podobnie jak jego opowieści o odległym kraju, jakim dla indyjskiego księcia była Polska. Zainteresował się nią na tyle, że z jednego z wyjazdów do Londynu przywiózł ze sobą „Chłopów” Władysława Reymonta, zapewniając, że to jedna z jego ulubionych książek. Zafascynowały go również inne elementy polskiej kultury – jak na przykład stroje i tańce ludowe. Zapewne jeszcze nie wiedział, że w przyszłości będzie miał okazję poznać je nieco bliżej.

Digvijaysinhji był wpływową osobą – poza sprawowaniem władzy w Nawanagarze pełnił również funkcję kanclerza Izby Książąt Indyjskich i reprezentował Indie w brytyjskim Gabinecie Wojennym. To tam w 1941 roku, podczas jednego z posiedzeń, usłyszał Ignacego Paderewskiego, który w płomiennej przemowie nakreślił tragiczną sytuację polskich uchodźców ze Związku Radzieckiego. Jako że Digvijaysinhji mocno interesował się Polską, poruszyły go te słowa. Zaoferował, że jeśli nie uda się znaleźć innego miejsca dla młodych uchodźców, może przyjąć ich do swojego księstwa. Tak też się stało.
Początkowo rozmieszczono ich w utworzonym naprędce sierocińcu w turkmeńskim Aszchabadzie. Ogromną rolą odegrała w tym piosenkarka Hanka Ordonówna z mężem Michałem Tyszkiewiczem, która pomogła utworzyć ośrodek i była jedną z opiekunek. W tym miejscu najmłodsi zesłańcy powoli wracali do sił – wiele z nich było skrajnie niedożywionych, cierpiało na tyfus, malarię i inne choroby, niektórzy byli też zdemoralizowani zwyczajami, jakie zastali w biednych kazachskich czy uzbeckich wioskach.
Na pomoc polskim dzieciom
Pierwsza grupa 170 polskich sierot dotarła do Indii w kwietniu 1942 roku. Najpierw ulokowano je w nadmorskiej miejscowości Bandra – z wyjątkiem dzieci chorych na gruźlicę, te zakwaterowano w górskim uzdrowisku Panchgani. Tam pomoc z ramienia Polskiego Czerwonego Krzyża koordynowała malarka i działaczka społeczna Kira Banasińska, która w 1941 roku została mianowana delegatką tej organizacji w Indiach.
To właśnie Delegatura PCK pod jej kierownictwem zajęła się przygotowaniem ośrodków dla dzieci – urządzeniem pomieszczeń, wyposażaniem pokoi, przyjmowaniem napływających darów. Po zorganizowaniu tymczasowego osiedla w Bandrze sprawowała nad nim pieczę, zarządzała sprawami gospodarczymi, dbała o opiekę lekarską i edukację. Z czasem rola delegatury się zmniejszyła – dzieci trafiły pod opiekę maharadży.
Miejsce dla nich zorganizowano w miejscowości Balachadi koło Jamnagaru, niedaleko letniej rezydencji maharadży. To właśnie tam powstał Polish Children Camp – maharadża Digvijaysinhji Ranjitsinhji Jadeja nie tylko przeznaczył własne środki na jego budowę, ale i przekonał innych maharadżów do przesyłania datków na utrzymanie jego małych mieszkańców.
W tym celu utworzony został w Delhi fundusz Polish Children Fund – wpływały na niego datki od darczyńców prywatnych, jak i środki przekazane przez różne przedsiębiorstwa i organizacje oraz pochodzące ze zbiórek Indyjskiego Czerwonego Krzyża. Oprócz tego maharadża przekonał Izbę Książąt Indyjskich, by wzięła na siebie utrzymanie pięciuset polskich dzieci do końca II wojny światowej.

Indyjska badaczka Anuradha Bhattacharjee, na którą powołuje się serwis Culture.pl, w 2008 roku wyliczyła, że na pomoc polskim dzieciom zebrano środki o równowartości ponad 6,5 miliona euro. To wyróżniało ośrodek w Balachadi – te zlokalizowane w innych krajach utrzymywane były w dużej mierze przez rząd RP na uchodźstwie.
„Mała Polska” w Indiach
Maharadża Digvijaysinhji Ranjitsinhji Jadeja zapewnił polskim dzieciom nie tylko dach nad głową – zadbał o to, by na obcej dla nich ziemi stworzyć im namiastkę ojczyzny. Ośrodek w Balachadi był jednym z nielicznych w tym czasie miejsc na świecie, gdzie powiewała polska flaga. Zorganizowany był na wzór harcerski. Każdy dzień zaczynał się poranną gimnastyką i apelem, w czasie którego dzieci zwrócone były w stronę Polski.
Samo harcerstwo odgrywało dużą rolę w życiu ośrodka, podobne jak sekcja teatralna – kierowała nią Janina Dobrostańska, przedwojenna aktorka teatru bydgoskiego. Za zajęcia sportowe odpowiadał zaś Antoni Maniak – przed wojną piłkarz Pogoni Lwów. Komendantem osiedla został kapelan wojskowy ojciec Franciszek Pluta, a kierowniczką szkoły powszechnej Maria Skórzyn. Maharadża zadał więc o to, by wychowaniem dzieci zajęły się osoby dobrze znające życie kulturalne i sportowe przedwojennej Polski. Oprócz tego zorganizował orkiestrę – nauczaniem gry na instrumentach zajmowali się oddelegowani przezeń muzycy z jego orkiestry. Stworzył także czytelnię i bibliotekę, w której znajdowały się polskie książki wydawane przez emigracyjne wydawnictwa na Bliskim Wschodzie.
Sam Digvijaysinhji Ranjitsinhji Jadeja nie tylko finansował działania ośrodka, ale i aktywnie uczestniczył w jego życiu – chętnie chodził na wystawiane przez dzieci jasełka i spektakle teatralne.
Wiesław Stypuła w książce „W gościnie u »polskiego« maharadży (wspomnienia z pobytu w Osiedlu Dzieci Polskich w Indiach w latach 1942–1946)” w następujący sposób wspominał postać maharadży:
Praktycznie nie opuścił żadnej premiery. Potrafił szczerze bawić się na jasełkach, wzruszać perypetiami „Kopciuszka”, jak i głęboko przejmować losem „Kordiana”. Zazwyczaj przed przedstawieniem prosił o przetłumaczenie tekstu lub o dłuższe wprowadzenie. Reagował spontanicznie: widocznym wzruszeniem, śmiechem, oklaskami. Był naprawdę wdzięcznym widzem. Po spektaklu zapraszał młodych aktorów na uroczysty, wspólny podwieczorek, obdarowywał ich słodyczami.
Nie robił tego wyłącznie ze względu na dzieci – prawdziwie interesował się polską kulturą. Pewnego roku wychowankowie ośrodka podarowali jego synowi na piąte urodziny strój krakowski. Maharadża nie mógł ukryć wzruszenia, wielokrotnie dziękował za prezent, powtarzając, że sprawił mu on wiele radości. Często zapraszał też wychowanków ośrodka na wycieczki do swojej rezydencji. Nie raz zaglądał do pomieszczeń i rozmawiał z młodymi lokatorami.
Dzięki serdeczności i otwartości szybko zaskarbił sobie ich sympatię.
Był po prostu normalny. Był zwykłym człowiekiem. Nie musieliśmy kłaniać się, stając przed nim. W oczach zawsze miał iskierki i szeroki uśmiech na twarzy, kiedy był wśród nas. Tego klepnął po plecach, tamtego delikatnie popchnął. Potrzebowaliśmy tego. Byliśmy przecież sierotami. On był olbrzymim mężczyzną, ale wcale się go nie baliśmy. Jestem pewien, że gdyby rozpostarł ramiona, rzuciłbym się biegiem i go uściskał
– wspominał po latach Marian Raba, jeden z wychowanków osiedla, w rozmowie z Anuradhą Bhattacharjee. Ona sama w publikacji „Obywatele polscy z Nawanagar w Indiach” określiła go „ciepłą i porządną osobą”.

Zapytany o to, dlaczego tak zaangażował się w pomoc polskim uchodźcom, w korespondencji do generała Władysława Sikorskiego w następujący sposób wyjaśnił swoje motywacje:
głęboko wzruszony i przejęty cierpieniami polskiego narodu, a szczególnie losem tych, których dzieciństwo upływa w tragicznych warunkach najokrutniejszej z wojen, pragnąłem w jakiś sposób przyczynić się do polepszenia ich losu. Zaoferowałem im gościnę na ziemiach położonych z dala od zawieruchy wojennej. Może tam, w pięknych górach nad brzegami morza, dzieci będą mogły powrócić do zdrowia, może uda się im zapomnieć o wszystkim, co przeżyły i nabrać sił do przyszłej pracy, jako obywatele wolnego już kraju.
Przynajmniej w pewnym stopniu się to udało. Po latach wychowankowie jego obozu wspominali go jako ciepłego, gościnnego, wielkodusznego człowieka, szczerze zainteresowanego ich problemami. Przypominali też słowa, które usłyszeli od niego w pierwszym dniu, po przyjeździe do Balachadi:
nie jesteście już sierotami. Ja jestem Bapu. Ojciec wszystkich i wasz też.
Rozstanie
W maju 1945 roku w ośrodku odbyła się uroczystość poświęcenia sztandaru hufca harcerskiego. Maharadża wziął w niej udział, wygłosił przemowę, którą próbował dodać polskim dzieciom otuchy.
Zawsze pozostanę wierny i lojalny wobec Polski, zawsze będę sympatyzował z przyszłością Waszego kraju. Jestem pewny, że Polska będzie wolna, że powrócicie do waszych szczęśliwych domów, do kraju wolnego od ucisku. Duch Polski, który jest znany w całym świecie, jak długo pozostanie takim, jakim jest teraz, wywalczy wolność kraju – powiedział.
Wojna w Europie tymczasem dobiegła końca i przyszedł czas rozstania. Dorośli mieszkańcy ośrodka w Balachadi – opiekunowie i nauczyciele – szybko zdali sobie sprawę z tego, że komunistyczna Polska nie jest tą ojczyzną, do której chcą [boją się md] wracać. Zaczęto więc zastanawiać się, co zrobić z dziećmi. Te, które miały rodzinę w „wolnym świecie”, postanowiono wysłać do bliskich. Tymi, które straciły wszystkich bliskich, postanowił zaopiekować się maharadża.

Z obawy przed ich przymusowym wysiedleniem z Indii do komunistycznej Polski tak on, jak i ojciec Pluta i ppłk. Geoffrey Clark, angielski wojskowy zajmujący się osiedlem, adoptowali łącznie ok. 200 polskich dzieci. Część z nim wyjechała z duchownym do Stanów Zjednoczonych – prasa PRL-u nazwała go później „międzynarodowym porywaczem dzieci”.
Ostatecznie polskie osiedle zostało zlikwidowane w 1946 roku. Jak wspominał Władysław Stypuła:
bardzo smutne było ostatnie pożegnanie z maharadżą (…). Na dworzec kolejowy przyjechał osobiście. Żegnał się ze wszystkimi dorosłymi. Podchodził też kolejno do poszczególnych grup dzieci. Ze starszymi rozmawiał, młodsze głaskał lub przytulał do swego potężnego torsu. Widać było, że rozstanie sprawiało mu wielką przykrość. Wielce wzruszony, co chwila wycierał zwilgotniałe oczy. Może przeczuwał, że rozstajemy się na zawsze.
Gdy generał Władysław Sikorski zapytał maharadżę, jak może mu się odwdzięczyć za przygarnięcie bezdomnych polskich dzieci, powiedział, by w wyzwolonej Polsce nazwać jego imieniem którąś z warszawskich ulic. Tak też się stało. W 2012 roku jeden ze skwerów w Warszawie nazwano imieniem Dobrego Maharadży. Jego imię nosi też Zespół Społecznych Szkół Ogólnokształcących „Bednarska” w tym mieście oraz I Społeczne Liceum Ogólnokształcące. Rok wcześniej ówczesny prezydent Polski Bronisław Komorowski nadał maharadży pośmiertnie Krzyż Komandorski Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej.
Ośrodek w Balachadi nie był jedynym miejscem, które przyjęło najmłodszych uchodźców z Polski. Łącznie wojnę zawieruchę w Indiach przetrwało ok. 5,5 tys. polskich dzieci. Jak przyznał po latach jeden z wychowanków tych ośrodków: „w Indiach znów byłem dzieckiem”.
Źródła:
- Bhattacharjee A., Obywatele polscy z Nawanagar w Indiach, „Pamięć i Sprawiedliwość”, nr 2/2011.
- Puchalska J., Wszystkie dzieci maharadży, Wydawnictwo Fronda, 2022.
- Stypuła W., W gościnie u „polskiego” maharadży (wspomnienia z pobytu w Osiedlu Dzieci Polskich w Indiach w latach 1942–1946), Wydawnictwo Eko-Dom, Warszawa 2000.
- Wróbel J., Indyjska misja Kiry Banasińskiej, [dostęp: 5.10.2025 r.].
- Zakrzewski P., Indyjska gościnność. Dobry maharadża i polskie dzieci uchodźcze [dostęp: 5.10.2025 r.].
Punkt zwrotny – Sławomir M. Kozak
Zapraszamy po ciekawe książki – tutaj:
https://www.oficyna-aurora.pl/katalog/ksiazki
oraz po ciekawe nagrania : https://reduta.tv/
OSTRZEŻENIE Grzegorza Brauna z 2016r. o nadciągającym „OCZYSZCZENIU” Polski z Polaków pod nowy projekt geopolityczny.
Kiedy nastąpi w Polsce BLACKOUT? Dramatyczna przyszłość polskiej energetyki! Mirosław Gajer
MEMY – prawda jest prawdą nawet gdy nikt jej nie uznaje







MEMY na poniedziałek! – POPRAWIONE




















