Tłumaczenie czy przekład – Sławomir M. Kozak

Źródło: https://aurora.info.pl/tlumaczenie-czy-przeklad/

Przetłumaczyłem w swoim życiu setki tekstów. Dokonywałem też przekładów, choć z nimi miewałem problemy, bo jako autor wiem, jak twórca dba o każdy wyraz w napisanym przez siebie zdaniu. Dlatego, zawsze starałem się być jak najbardziej wierny oryginałowi. Z wielkim trudem przychodziło mi ingerowanie w czyjeś dzieło. A na czym w ogóle polega ta różnica? Wbrew pozorom, niewiele osób zapewne w ogóle się nad tym zastanawia. W dużym skrócie można przyjąć, że tłumaczenie jest jak najwierniejszym odwzorowaniem materiału źródłowego. Natomiast, kiedy w języku, w którym chcemy oddać treść oryginału nie ma bezpośrednich odpowiedników dla słownictwa wyjściowego, korzystamy z zamienników. Często dokonuje się wówczas z konieczności różnego rodzaju zbitek słownych, używa pojęć właściwych dla, jak podają opracowania specjalistyczne, kontekstu kulturowego, tradycji, a nawet stereotypów bliskich odbiorcy.

To praca, w moim przekonaniu, bardziej twórcza niż odtwórcza. I, jakkolwiek ktoś kiedyś powiedział, że poezja to jest właśnie to, co ginie w przekładzie, przeczą temu liczne, rewelacyjne dowody translatorskie. Ale to domena wyjątkowych artystów, a ja nie o nich chcę dziś pisać. Wprost przeciwnie.

Chcę napisać o osobnikach, którzy świadomie i z rozmysłem dokonują okaleczania języka polskiego, dla pieniędzy, ze zwykłego koniunkturalizmu wychodzącego naprzeciw politycznej poprawności. Tego typu indywidua powinny stawać pod publicznym pręgierzem, a przykłady ich perfidnej działalności winny być wytykane i osądzane. Tak się jednak, póki co, nie stanie, skoro nie potrafimy jako społeczeństwo być zgodni w kwestiach jeszcze większej wagi, bo godzących w nasz byt narodowy. Ale degradacja języka nie leży wcale tak daleko od tych najważniejszych spraw. Język polski jest nie tylko elementem kultury, który kształtował od pierwszych chwil naszą osobowość, jest obecny z nami i w nas, przez całe życie. Nawet ci, którzy Polskę opuścili nadal w nim myślą, śnią i z nim na ustach pożegnają ten świat. Język jest bowiem częścią składową tożsamości. Z tego przecież powodu dzisiejsi barbarzyńcy nawołujący do transhumanizmu, na pierwszy ogień wzięli wypaczanie pojęć, wymianę znaczeń funkcjonujących w języku polskim. Nie jest to wynik niedouczenia, czy bagatelizowania zasad formalnych, podstaw gramatyki i ortografii, jak mogłoby się wydawać. To niezwykle przemyślana i niszczycielska działalność, z którą należy konsekwentnie walczyć. Mediami nie zarządzają ignoranci, a dostrzegamy to zjawisko coraz powszechniej w wykonaniu podległych im pracowników frontu dezinformacyjnego, zalewających nas nowomową, globalistyczną, zniewalającą frazeologią. Sądziłem, pomny sformalizowanej mody na wukraińskość dziennikarską, że nic mnie już na tym polu nie zaskoczy.

Tymczasem, obejrzałem właśnie na jednej z platform filmowych obraz z gatunku thriller, który jakkolwiek niezbyt wysokich lotów, oglądało się w miarę przyzwoicie. I to był rzeczywiście thriller! Filmy anglojęzyczne mam zwyczaj oglądać w oryginale, z włączonymi napisami w języku polskim. I w pewnej chwili doznałem wstrząsu, widząc w tekście dialogu „tłumaczenie” (?) słowa „witness” w odniesieniu do kobiety, jako „świadkinia”! Nie zdążyłem się z tego na dobre otrząsnąć, minęło chwil kilka i usłyszałem wyraz „guest”, który też w formie żeńskiej pojawił się w podpisie, jako „gościnia”. To świnia, pomyślałem o „tłumaczu”! Bo to przecież nie mogło być dziełem przypadku czy błędu w procesie wklejania napisów. Wyjątkowo, postanowiłem odczekać do momentu, gdy po zakończeniu filmu przewinie się na ekranie cała „lista płac”.

Chciałem zobaczyć, co to za „tłumoczysko” przyłożyło rękę do tego aktu wandalizmu, gwałtu na umyśle widza, próby wtłoczenia mu nowego „stereotypu”. Ale pojawiło się tylko jedno nazwisko obok wyrazu „napisy”. Nic, poza tym. Nie wiem w związku z tym, czy był to ktoś odpowiedzialny tylko za ich wygenerowanie, czy także za przełożenie ścieżki dźwiękowej. Ale, skoro tłumacz się nie raczył pochwalić swoją pracą z imienia i nazwiska, to może pozostają w nim jakieś resztki polskości, i zwykłego poczucia wstydu. Choć myślę, że wątpię, jak mawiał klasyk.

Sławomir M. Kozak

Poradnik świadomego narodu – Historia debilizacji.

HISTORIA DEBILIZACJI

Sławomir M. Kozak

Szanowni Czytelnicy,

z przyjemnością informuję, że w ofercie Oficyny pojawiła się książka Bartosza Kopczyńskiego “Poradnik świadomego narodu. Księga I. Historia debilizacji”. Gorąco polecam!

.https://www.oficyna-aurora.pl/katalog/ksiazki/poradnik-swiadomego-narodu-ksiega-i-historia-debilizacji,p1689154579

RAPSODIA POLITYCZNEJ PORAŻKI – Sławomir M. Kozak

https://aurora.info.pl/rapsodia-politycznej-porazki

Rapsodia politycznej porażki

08.10.2025

W ostatnim nagraniu „Punkt Zwrotny”, które umieściłem na portalu Reduta TV narzekałem na to, że ludzie w ogromnej większości mają pamięć jętki jednodniówki, owada żyjącego zaledwie jeden dzień. Że przypominam sobie o tym nieodmiennie po każdych wyborach, czy raczej głosowaniach, których wyniki cyklicznie potwierdzają tę tezę.

Ale, mimo że jako Polacy nie odbiegamy zbytnio w tym zakresie od obywateli innych państw, to wielu z nich nadal możemy pozazdrościć. Miałem na myśli ogromne rzesze ludzi protestujących w różnych krajach przeciw brutalnemu łamaniu ich praw, eskalacji kolejnych wojen, czy jawnym manipulacjom wyborczym. Sprzeciw wobec tyranii ludzie wyrażają często w formie ironii, aluzji, niewinnych z pozoru żartów, z czasem wychodząc z nim na zewnątrz, by nieść przekaz innym.

Polacy dawali temu w przeszłości wyraz wielokrotnie, podczas II Wojny Światowej odgrażając się okupantowi rysunkami na ścianach domów, czy zakazanymi piosenkami, a w czasach nieodległego realizmu socjalistycznego walcząc za pomocą podobnych środków przekazu, ale też słowem i gestem na deskach teatralnych czy scenach rozlicznych kabaretów. Zyskaliśmy dzięki temu miano najweselszego baraku w obozie. Dzisiejszy obóz wielce się jednak rozrósł i objął oddziaływaniem baraki teoretycznie leżące poza jego obrębem. Ale i one sięgają po tę broń.

Tak dzieje się w wyjątkowo orwellowskiej już Wielkiej (?) Brytanii, gdzie niedawno, na jednej z plaż pojawiła się wyjątkowo trafnie oddająca niezadowolenie społeczeństwa satyra bijąca w premiera tego państwa. Nawiązując do najsłynniejszej na świecie książki o utopijnym systemie przyszłości zatytułowanej „Rok 1984” (tytuł oryginalny: Nineteen Eighty-Four) odwzorowano na piasku ten tytuł, w który wpleciono twarz Keira Starmera. Zapewne nie tylko z powodów czysto stylistycznych piaskowy premier znalazł swe miejsce w zarysie cyfry 8, która w pewnych kręgach, poprzez odniesienie do ósmej litery alfabetu, kojarzy się jednoznacznie. Sprawą zajęły się organy ścigania, co samo w sobie pokazuje moc tkwiącą w artystycznym przekazie… i całkowitą porażkę coraz bardziej bezsilnego państwa.

O tej porażce kolejny twórca wypowiedział się w innej formule, wykorzystując równie ikoniczny dla paru pokoleń zespół muzyczny i… sztuczną inteligencję. To jeszcze bardziej wymowny przekaz, bo trafia do odbiorców zarówno siłą obrazu i dźwięku, ale też dając dowód na to, że broń kierowana przeciw społeczeństwu jest obosieczna.

I o tym wspominałem w swoim nagraniu mówiąc, że Oracle, będąca w zasadzie firmą już izraelską, właśnie forsuje w Wielkiej Brytanii, przy wydatnym wsparciu Tony Blaira wprowadzenie obowiązkowych, cyfrowych dowodów tożsamości. Bez nich nikt nie dostanie pracy, świadczeń medycznych czy socjalnych. A Tony Blair dostanie posadę szefa władz przejściowych w Strefie Gazy.

Ten utwór muzyczny, oparty na słynnej „Bohemian Rhapsody” brytyjskiego zespołu Queen jest manifestem niezgody na niekończące się porażki dzisiejszych władz. Rzuca im w twarz sprzeciw wobec niespełnionych obietnic, imigranckich hoteli, gangów wykorzystujących dzieci, gigantycznych podatków, deficycie 20 miliardów funtów. Jak napisał autor tej epickiej parodii – „podkręć głośność, udostępniaj i przypominaj wszystkim, że ten cyrk nie potrwa długo”.

A zatem udostępniam i wypatruję polskiej rapsodii politycznej porażki.

Sławomir M. Kozak

Obywatelskie podziękowanie. Pomnik Pamięci Ofiar Rzezi Wołyńskiej – Sławomir Kozak

14 lipca 2025 roku minęła pierwsza rocznica odsłonięcia pomnika Pamięci Ofiar Rzezi Wołyńskiej. Warto przypomnieć, że droga do tego wyjątkowego wydarzenia była długa i pełna trudów. Pomysłodawcą był wybitny polski rzeźbiarz – Andrzej Pityński. Historię swego niełatwego życia i ogromnego dorobku opowiedział w poświęconym mu filmie dokumentalnym na polonijnym kanale „świadkowie historii”, zatytułowanym „Monumentalista niezłomny”. Przybliżył w nim perypetie zamówionego i opłaconego przez Polonię pomnika, którego nie chciało u siebie… państwo polskie. Zmęczony kolejnymi odmowami włodarzy ojczystej ziemi dla lokalizacji tego monumentu artysta wypowiedział jakże wzruszające słowa – „ważne, żeby stanął pod polskim niebem”. Tłumaczył, że jego prace, które tworzy dla potomnych, „to wskazówki – skąd przyszliśmy, gdzie jesteśmy i dokąd idziemy”. Te proste prawdy nie trafiały do serc decydentów, którzy w swojej wizji „tego kraju” nie widzieli miejsca dla tak przejmującego świadectwa ukraińskiego ludobójstwa na Polakach. Po latach zmagań z tchórzami i oportunistami, gdy wydawało się, że marzenie artysty nigdy się nie ziści, wyszedł naprzeciw jego idei i polskim oczekiwaniom inny niezłomny i odważny człowiek, który postanowił sprzeciwić się wymazywaniu pamięci o naszej historii, wójt gminy Jarocin pan Zbigniew Walczak. Wydał zgodę na budowę pomnika w Domostawie, pod pięknym polskim niebem, bardzo blisko Ulanowa, rodzinnej miejscowości Andrzeja Pityńskiego, który niestety nie zdążył doczekać odsłonięcia pomnika, ale którego szczątki, po latach spędzonych na obczyźnie, spoczęły na ulanowskim cmentarzu. Kiedy po wielu wysiłkach i zewsząd rzucanych kłodach pod nogi realizatorów tego przedsięwzięcia pomnik wreszcie stanął i poraził wszystkich swoją wymową, okazało się, że to nie koniec boju. Do grona wrogów idei upamiętnienia kilkuset tysięcy wymordowanych w najokrutniejszy sposób Polaków, w hańbiącym sprzeciwie dołączyli purpuraci odcinając się od woli narodu i odmawiając stanięcia w prawdzie. Ale, dzięki Bogu, Kościół to nie organizacja. To organizm, na który składają się miliony katolików, w tym Polaków służących Bożej sprawie. I znalazł się piękny w czystości serca, odważny kapłan, który nie porzucił swych wiernych. Przybył tego słonecznego dnia pod domostawski symbol pamięci i wygłosił wspaniałe, wzruszające kazanie.

Ksiądz Antoni Moskal, duchowny wytrwały w szerzeniu prawdy o Ludobójstwie na Wołyniu, w zabieganiu o ekshumacje ofiar zbrodni ukraińskich nacjonalistów. On także stanął w szeregu niezłomnych. Tych, których antypolskie władze warszawskie starały się zmusić do rezygnacji z chrześcijańskich zasad. Patriotów, którzy deklarując swą wiarę mieli odwagę rzucić zdrajcom sprawy polskiej współczesne non possumus, przywołujące na myśl słynny memoriał będący wyrazem braku zgody na podporządkowanie się Kościoła władzom świeckim w latach 50. ubiegłego wieku. Tamten sprzeciw wobec żądań rządzących, tłumaczony dosłownie jako rzecz nie do przyjęcia zawierał jednak między innymi uznanie dla państwa za pomoc w odbudowie kościołów i kaplic zrujnowanych podczas II Wojny Światowej oraz wspominał o współpracy rządu z Episkopatem na kilku polach. Dziś, po ponad 70 latach ta współpraca wydaje się ściślejsza niż wówczas, niestety – w dziele unicestwiania polskości. Żadna instytucja państwowa ani kościelna nie podziękowała jej obecnym obrońcom.

Dlatego, w rocznicę tego doniosłego dnia parę osób, pod egidą polskiego wydawnictwa Oficyna Aurora, postanowiło wyrazić tym prawym rodakom swoje własne, obywatelskie podziękowanie.

Od lewej: Sławomir M. Kozak, Krzysztof Szeląg, Zbigniew Walczak.

20 września, na posesji państwa Stanickich w Bychawie na lubelszczyźnie, odbyło się uroczyste wręczenie kompozycji autorstwa Krzysztofa Szeląga, obrazu tłoczonego w skórze, przedstawiającego pomnik w Domostawie panu Zbigniewowi Walczakowi, który przyjmując go opowiedział o kulisach swych kilkuletnich zmagań. Obraz w formie metaloplastyki, dzieło tego samego autora – wizerunek Chrystusa Króla Polski.

Autor Krzysztof Szeląg wręcza swoją pracę panu Zbigniewowi Walczakowi. Na fotografii widoczny po lewej wizerunek Chrystusa Króla Polski.

W imieniu nieobecnego z powodu choroby księdza Moskala odebrał Gospodarz słynnego z patriotycznych spotkań klubu „Stodoła”, wyróżniony zresztą przez pomysłodawców przedsięwzięcia pracą wykonaną w podobnej technice, zatytułowaną „Rotmistrz Witold Pilecki”.

Przemawia pan Zbigniew Walczak. Po jego lewej ręce obraz „Rotmistrz Witold Pilecki”.

Wszyscy nagrodzeni otrzymali też pamiątkowe książki od właściciela wydawnictwa. Obecna na uroczystości pani Joanna Błędowska wręczyła Gościowi Honorowemu bukiet biało-czerwonych róż, który nazajutrz został przez niego złożony pod monumentem w Domostawie. Spotkanie uświetnił występ piosenkarki, pani Jowity Zając.

Joanna Błędowska i Zbigniew Walczak składają hołd Ofiarom Rzezi Wołyńskiej.

Po tej uczcie dla ducha zebrani obejrzeli relację ze wspomnianego kazania księdza Moskala, nagraną przez redaktora Jacka Frankowskiego, który dla portalu Reduta.tv rejestrował także sobotnie spotkanie. Całość uwiecznił też aparatem współpracownik Oficyny Aurora – Krzysztof Błędowski.

Sławomir M. Kozak

Podziękowania za piękną lekcję historii.
Przy okazji uroczystości przekazania w dowód wdzięczności obrazu
Panu Zbigniewowi Walczakowi, byłemu wójtowi gminy Jarocin, mieliśmy
okazję uczestniczyć w „pielgrzymce patriotycznej” po miejscach
poświęconych męczeńskiej śmierci żołnierzy niezłomnych. Mieliśmy
możliwość złożenia kwiatów przy pomniku Ofiar Rzezi Wołyńskiej w
Domostawie razem z Panem Zbigniewem, dzięki któremu ten pomnik,
autorstwa Andrzeja Pityńskiego, mógł stanąć w tym miejscu.
Pielgrzymka szlakiem żołnierzy niezłomnych stała się dla nas niezwykłą
lekcją historii. Dowiedzieliśmy się, jak ginęli młodzi ludzie z rąk
hitlerowców i UB-ków. Razem z Panem Józefem Stanickim, który
oprowadzał nas po tych ważnych miejscach odwiedziliśmy ich groby i
zapaliliśmy symboliczne znicze.
Niestety, z braku czasu nie zdążyliśmy odwiedzić wszystkich tych miejsc i
umówiliśmy się, że na wiosnę przyszłego roku dokończymy naszą
pielgrzymkę.
Jeszcze raz dziękujemy Panu Jozefowi i małżonce, Pani Joannie za miłą
gościnę i możliwość poznania takiej historii, o jakiej nie dowiemy się z
żadnej książki.

Joanna i Krzysztof Błędowscy

Polska potrzebuje pasterzy, a nie pastuchów. Sławomir M. Kozak na Targach Książki Patriotycznej w Rzeszowie.

oficyna-aurorapolska-potrzebuje-pasterzy

Szanowni Czytelnicy,

Zbliża się kolejna rocznica wydarzeń nazywanych, dla zmylenia przeciwnika, czyli nas wszystkich, zamachami na Amerykę. Tym, co ja nazywam od kilkunastu już lat „atakami 9/11”. To był rzeczywiście zamach, ale nie na Bogu ducha winnych przypadkowych turystów i pracowników wież World Trade Center, a na wszystkich obywateli Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, a także w dalszej konsekwencji, co widzimy chyba wreszcie dobitnie dzisiaj, na wszystkich obywateli wolnego świata.

Nie raz pisałem, że zburzenie trzech budynków w Nowym Jorku i poważne zdewastowanie jednego w Waszyngtonie, miało na celu daleko dalej idące konsekwencje, aniżeli śmierć ponad 3000 osób i nie miało prawa być postrzegane przez ludzi myślących, jako zamach świata islamskiego na chrześcijaństwo, czy – swoiście pojmowaną – demokrację. Mam nadzieję, że zrozumieli to moi Czytelnicy już dawno, iż skłócenie islamu z chrześcijaństwem było elementem znacznie szerszego planu wrogów obu tych religii, co zresztą wyraźnie można było dostrzec podczas ostatnich wydarzeń w Anglii i części Północnej Irlandii. Te same ośrodki rujnowały starożytną kulturę Syrii, Afganistan, Libię, Irak, zamierzają zniszczyć Iran i Liban. Są obecne w Sudanie, Somalii i równają z ziemią Strefę Gazy.

Ten tekst nie ma być rozwinięciem moich siedmiu już książek na ten temat, co najwyżej ich przypomnieniem, dla tych zwłaszcza, którzy obudzili się dopiero wczoraj lub nadal śpią w swoich kokonach dobrobytu. Czas Waszych przodków odszedł w zapomnienie, to Wy dzisiaj odpowiadacie przed sobą, Waszymi dziećmi i Historią, za własne uczynki. Od tego, co zrobicie zależy przyszłość następnych pokoleń Polaków.

Do każdej walki musimy stawać dobrze uzbrojeni, w innym przypadku będziemy skazani na wyniszczenie. Musicie się dobrze uzbroić, aby wiedzieć nie tylko z kim walczyć, ale i o co się bić. Za motto mojego wydawnictwa wziąłem sobie, już 17 lat temu, słowa Arcybiskupa Marcela Lefebvre, które z uporem Wam dedykuję: „Musicie dużo czytać. By poznać prawdę. By dostrzec korzenie zła”.

Niechaj będą one dla Was drogowskazem zwłaszcza dzisiaj, ponad dwie dekady po 11 września 2001 roku, kiedy wykluwa się na gruzach dziesiątków podbitych państw zatruty owoc tej zbrodni założycielskiej Nowego Porządku Świata. Nie dajcie sobie wmawiać, że „nie będziecie mieli nic i będziecie szczęśliwi”. Zobaczcie, jak już jesteście nieszczęśliwi, a to dopiero początek tego świata, który Wam zaprojektowali bandyci, wyjątkowe kanalie i niedouczeni osobnicy, którzy okłamują Was, że nadal żyjecie w państwie prawa i dobrobytu.

Dziś, w przededniu 23 rocznicy 9/11 zachęcam Was do spotkania z ludźmi, którzy od lat mówią Wam prawdę – rzeczy, o których nie chce się słuchać, ale które kiedyś usłyszeć trzeba.

Nie słuchajcie wrogów swoich, osobników bez dorobku i kręgosłupa moralnego, a ludzi mających do przekazania rzeczywiste wartości. Dlatego, zapraszam do udziału w Targach Książki Patriotycznej, które będą się odbywały cyklicznie, w każdą sobotę, w innym mieście, nie tylko zresztą naszego kraju. W najbliższą sobotę, 7 września, zachęcam do przybycia, w godzinach od 10 do 20, do Ośrodka Kultury „Zodiak” w Rzeszowie (ul. Mieszka I 48/50), gdzie spotkacie wielu patriotów, polskich twórców, osoby zasługujące w tych trudnych czasach na miano prawdziwych przewodników. Ich dorobek mówi sam za siebie. Przybywajcie!

Nawiązując do tytułu jednego z moich ostatnich felietonów, przypominam dobitnie, że w tym szczególnie dramatycznym okresie swojej historii, jak może nigdy wcześniej, Polska potrzebuje pasterzy, a nie pastuchów.

 Sławomir M. Kozak

Prośba

Sławomir M. Kozak


Szanowni Państwo

Kończę pracę nad najnowszą książką dotyczącą skrzętnie skrywanych od lat tajemnic polityki amerykańskiej, które doprowadziły nasz świat do sytuacji, w której znaleźliśmy się wszyscy obecnie. Piszę o nieznanych początkach współpracy dotychczasowego hegemona z państwem Izrael, zwłaszcza w kontekście kooperacji wywiadowczej, ale też zbrojeniowej, ze szczególnym uwzględnieniem budowy izraelskiego potencjału nuklearnego, bez którego nie byłyby możliwe obecne wydarzenia na Bliskim Wschodzie, jak i te, które wyłaniają się dopiero zza horyzontu.

Ujawnię też nigdy nie opisywaną w Polsce wspólną operację wywiadów tych państw, która stanowiła nie tylko preludium wydarzeń 9/11, ale dzieliła nas o krok od wojny atomowej, dalece poważniej, aniżeli tzw. kryzys kubański. Mam nadzieję, że będę mógł zaproponować Państwu tę książkę tradycyjnie, w kolejną rocznicę 9/11, czyli już 11 września.

Z tego powodu ograniczam działalność na innych polach dotychczasowej aktywności, a felietony będę wysyłał tylko najbardziej zainteresowanym Czytelnikom, czyli tym spośród Państwa, którzy zechcą symbolicznie choćby wesprzeć moją pracę klikając w ikonę znajdującą się na samej górze głównej strony mojego wydawnictwa – „postaw kawę” lub poprzez link

https://buycoffee.to/s.m.kozak

Felieton zamieszczony poniżej jest moją reakcją na informacje dotyczące mojego ukochanego lotniska Okęcie, na którym przepracowałem 35 lat, po których zwolniono mnie bezprawnie z dnia na dzień, co pozwala mi podejrzewać, iż „w uznaniu” moich dokonań poza lotniczych, czyniąc mnie bezrobotnym. Od 4 lat walczę na drodze sądowej o przywrócenie do pracy, ale jak wszyscy wiemy, sądy w naszym kraju są przede wszystkim wolne, a dopiero później niezawisłe.

Z tego powodu, jedynym zajęciem dającym mi szansę dalszego wydawania książek, jest publicystyka i tylko dlatego zwracam się z prośbą do moich Czytelników o wspieranie działalności pozwalającej mi nadal oferować książki, których inni nigdy nie napiszą i nie wydadzą. Oczywiście – zachęcam też do kupowania moich książek, bo patrząc na półki widzę, że nie wszystkie jeszcze kupiliście. 

zapraszam do lektury felietonu na stronie

https://www.oficyna-aurora.pl

pozdrawiam serdecznie

Sławomir M. Kozak

“PIELGRZYMI”

PIELGRZYMI

2024-03-22 Sławomir M. Kozak oficyna-aurora.pl/aktualnosci/pielgrzymi

Przyzwyczajeni do medialnej narracji Zachodu, książek szpiegowskich i filmów, na ogół zresztą bardzo dobrych, przywykliśmy uważać, że w efekcie zmagań wywiadów giną tylko  jednostki, a agenci służb eliminują je w ograniczonej ilości i zawsze dla ochrony demokracji oraz w obronie społeczeństw, którym rzekomo służą. Tymczasem, zapewne niewiele osób ma świadomość, że w wyniku poczynań CIA, tylko do końca 1987 r., zginęło na świecie ponad 6 mln ludzi. Dzięki uruchomieniu takich propagandowych działań, jak opisywana przeze mnie operacja „Mockingbird”, odbiorcy medialnej papki nie mają o tym pojęcia. Były analityk Departamentu Stanu William Blum, który porzucił pracę w proteście wobec amerykańskiej polityki w Wietnamie, określił efekty działalności CIA mianem „amerykańskiego holokaustu”. Jego opinia była tym ważniejsza i trudna do zbicia przez potencjalnych oponentów, że Blum był uznanym felietonistą i autorem książki „Państwo zła. Przewodnik po mrocznym Imperium”, której lekturę polecał Amerykanom rzekomo sam Osama Bin Laden, natomiast z całą pewnością znany filozof i działacz polityczny Noam Chomsky nazwał inną pozycję jego autorstwa („Killing Hope”) traktującą o zagranicznych interwencjach USA, „bez wątpienia najlepszą książką napisaną na ten temat”. Musimy pamiętać o tym, że od 1987 r. minęły trzy dekady, w czasie których miały miejsce wszystkie „wojny z terroryzmem”, bombardowanie Jugosławii i wszelkie kolorowe rewolucje. Część z nich nadal trwa i rozwija się na naszych oczach.

Dziś, dla uspokojenia oddechu, przyjrzyjmy się jednak propagandzie innej agencji, według mojej opinii, będącej matką tej amerykańskiej. Mowa o brytyjskiej MI-6. Dla przypomnienia o co chodzi, przywołam urywek jednego z rozdziałów książki „Operacja Terror”, którą gorąco wszystkim polecam.

„Kiedy w lipcu 2014 roku pasażerski samolot malezyjskich linii lotniczych, Boeing 777-2H6,  rejs MH-17 został zestrzelony we wschodniej Ukrainie, 40 mil od granicy z Rosją, samoloty i okręty NATO miały pełen obraz sytuacji w regionie Doniecka i Ługańska. Można pokusić się o stwierdzenie, że nie tylko obraz, ale wręcz kontrolę owego ruchu. Na Morzu Czarnym trwały właśnie 10-dniowe manewry Paktu, z wykorzystaniem takich maszyn, jak Boeing E3 Sentry z systemem AWACS, który pozwala obserwować wszystko, co rusza się na obszarze setek kilometrów i Boeing EA-18G Growler, którego sprzęt potrafi zagłuszyć, oślepić oraz  zneutralizować każdy radar w nadzorowanym teatrze działań. Ale teren ten był objęty nie tylko nadzorem statków powietrznych, bo na Morzu Czarnym pojawił się krążownik Vella Gulf, wyposażony również w elementy wspominanej wcześniej Tarczy, jakimi są nie tylko pociski rakietowe, ale przede wszystkim radar AN/SPY-1, śledzący zarówno loty wszelkich samolotów, jak i potencjalnych pocisków, które mogłyby być wystrzelone w ich kierunku. 

Ćwiczenia połączonych sił Paktu i Ukrainy nosiły nazwę Bryza 2014. Były elementem większych manewrów NATO, z udziałem 7 państw, o nazwie kodowej Rapid Trident II. (…) okryte były dość długo tajemnicą do tego stopnia, że zatwierdzający je ukraiński parlament nie znał dokładnej daty ich rozpoczęcia (…). 5 sierpnia przybyła do Kijowa specjalna grupa Pentagonu ‘w celu pomocy w śledztwie’ wokół katastrofy malezyjskiego B-777. Kiedy oficjalnego przedstawiciela resortu wojskowego zapytano, czym konkretnie będą się zajmować eksperci z tej grupy, odpowiedział tylko, że nie pojadą na miejsce katastrofy, ale będą z Kijowa konsultować śledczych z Holandii, Australii i Malezji. Do zadań Pentagonu nigdy nie należało badanie awarii i katastrof samolotów pasażerskich. Tym w USA zajmowały się zawsze NTSB i FAA. Pentagon ściągano wyłącznie w przypadku katastrof samolotów wojskowych. W skład obecnej delegacji, jeśli wierzyć Pentagonowi, wchodzą eksperci ds. operacji specjalnych, logistyki i planowania operacji wojskowo-powietrznych. (…) 8.08.2014 r. Holandia, Ukraina, Belgia i Australia uznały, że dochodzenie zostanie utajnione!”

W listopadzie 2022 r. zapadł ostateczny wyrok w procesie domniemanych sprawców zamachu na samolot MH17. Obywatele Rosji Igor Girkin i Siergiej Dubiński oraz separatysta z Donbasu Leonid Charczenko (ścigani listami gończymi) zostali skazani zaocznie za zabicie 283 pasażerów i 15 członków załogi na dożywocie. Orzeczono, że zorganizowali oni przekazanie rakiet systemu ziemia-powietrze Buk, która podobno uderzyła w samolot. Oleg Pulatow, jedyny oskarżony, który miał ochronę prawną podczas procesu, został natomiast uniewinniony od wszystkich zarzutów, od czego prokuratorzy się nie odwoływali. Sąd uznał, że strącenia MH-17 dokonano omyłkowo, a sprawcy tego czynu prawdopodobnie chcieli zestrzelić zupełnie inny, wojskowy samolot. Mimo ogólnoświatowego oburzenia na akt terroryzmu z r. 2014, o werdykcie sądu niewiele było słychać. Nie było o nim głośno również w naszych mediach. Dlaczego? I tu powracamy do macierzystej firmy ulubionego na całym świecie Jamesa Bonda, która na długo przed tym wypadkiem powołała do życia tzw. „Grupę Pielgrzymów”, prywatną firmę ochrony oferującą elitarne usługi dla londyńskich ambasad, dyplomatów, agentów wywiadu i przedstawicieli biznesu poza granicami wysp brytyjskich. Kierowana jest przez weteranów brytyjskich sił specjalnych, szkoli zagraniczne wojska i grupy paramilitarne, a także zapewnia ochronę reporterom i ich pracodawcom. To ta firma kształtowała relacje medialne, a przez to oficjalne dochodzenie dotyczące MH17. Utrzymywała obecność w Kijowie dziennikarzy już od początków „rewolucji” na Majdanie (schyłek 2013 r.), przewożąc ich w miejsca najważniejszych wydarzeń. W procesie dotyczącym malezyjskiego samolotu utrzymywała kontrolę nad tym, co reporterzy pod jej okiem widzieli i,  jak relacjonowali sytuacje, z którymi się spotykali. Ich główną tubą propagandową była Bellingcat, założona cudownym zrządzeniem losu w lipcu 2014 r. „brytyjska witryna dziennikarstwa śledczego która specjalizuje się w sprawdzaniu faktów i białym wywiadzie”.

Powołany miesiąc później trybunał do zbadania tragedii MH-17 być może nie korzystał z tych danych, ale z pewnością czyniły to inne światowe media i rządy. Wątpię, by ktokolwiek w Polsce słyszał o grupie „Pielgrzymów”, choć jest ona powszechnie znana w światku dziennikarskim, chełpi się na swej stronie „doświadczeniem w ułatwianiu bezpiecznego zbierania wiadomości i kręcenia filmów”. Zapewnia swych klientów, że przy jej udziale „dziennikarze i pracownicy produkcji mogą działać bezpiecznie i pewnie”. Również w tak nieprzyjaznych miejscach, jak „kraje słabo rozwinięte, państwa upadające i tereny po katastrofach”. W odniesieniu do Ukrainy, chwaliła się tym, że jej zespoły „działały w wielu głównych skupiskach ludności kraju, w tym w Doniecku, Charkowie, Kijowie, Lwowie, Odessie, i na całym Krymie”. Zaangażowanie dotyczące sprawy MH-17 przedstawiane było przez „pielgrzymów” w komunikatach ofertowych, jako dowód na szybkość ich działania w mobilizacji swoich operatorów. Do 27 działających tam wówczas zespołów, w ciągu 6 godzin dołączyło 7 dodatkowych. Ramy felietonu uniemożliwiają rozwinięcie tego tematu, ale polecam zakup moich książek, w których tego typu spiskowa praktyka dziejów jest przeze mnie od lat opisywana. Przykre jest to, że polski czytelnik nie ma prawa dowiedzieć się niczego o dokonaniach tego typu pielgrzymów z naszych mediów, ale o czym tu marzyć, skoro w tydzień po pielgrzymce za Wielką Wodę najważniejszych przedstawicieli naszego państwa, o ich sukcesach też niewiele wiemy.

Sławomir M. Kozak

Placówka

http://www.oficyna-aurora.pl/

W książce „TerraMar Utopia elit”, odwołałem się do jednego z moich ulubionych filmów, który opisałem tak:„W roku 1974, wkrótce po aferze Watergate i dymisji prezydenta Nixona, James Grady wydał nowelę „Sześć dni Kondora”. Oba te polityczne wydarzenia spowodowały zarówno upadek autorytetu głowy państwa, jak i załamanie zaufania społecznego do agencji rządowych. Książka doskonale wpisała się w ówczesne nastroje amerykańskiego społeczeństwa. Rok później, na kanwie książki, reżyser Sydney Pollack nakręcił doskonały film, którego akcję skrócił o połowę i zatytułował „Trzy dni Kondora”. Obsadził go wybitnymi i uwielbianymi przeze mnie aktorami, jak Robert Redford, Faye Dunaway, Cliff Robertson, Max von Sydow, czy John Houseman.Cały film wart jest najwyższej oceny i po prostu trzeba go obejrzeć. Akcja jest skomplikowana, w jedną z operacji Centralnej Agencji Wywiadowczej, wplątuje się nieświadomie jeden z jej urzędników, który ma ten kłopot, że przeżył zamach na swoją sekcję, w której od lat pracowało siedem osób. Jako jedyny ocalały, i ścigany, jak się wkrótce okaże przez swoją własną firmę, musi dotrzeć do najważniejszych osób w tej grze, i uratować swoje życie. Pod koniec filmu, główny bohater Joe Turner, którego gra Robert Redford, pyta wysokiego rangą pracownika CIA:- Co z was za ludzie? Myślicie, że jeśli nie zostaniecie złapani na kłamstwie, to znaczy, że mówicie prawdę?Jego rozmówca, o nazwisku Higgins (Cliff Robertson), odpowiada:- Nie. To kwestia ekonomii. Dzisiaj chodzi o ropę. A za 15 lat będzie to żywność, pluton. Czego ludzie będą od nas wtedy oczekiwali? (…) Zapytaj ich, kiedy nie będzie w ich domach ogrzewania. Zapytaj, kiedy silniki ich samochodów przestaną działać. Zapytaj, kiedy ludzie nie znający głodu, zaczną głodować. Oni będą chcieli jednego – żebyśmy to dla nich zdobyli.Turner, nie przekonany do tej odpowiedzi, nie mogąc zrozumieć, w jaki sposób można było dla dobra jednej operacji, doprowadzić do śmierci siedmiu ludzi, informuje Higginsa, że o tajnej akcji Agencji, w której wziął mimowolnie udział, opowiedział już prasie. Kamera ukazuje fronton jednego z nowojorskich wieżowców, na którym widnieje logo The New York Times. Turner odchodzi, gdy nagle Higgins rzuca w jego kierunku pytanie:- Skąd wiesz, że to wydrukują? – Wydrukują.- Skąd wiesz?To retoryczne, otwarte pytanie, nie doczekało się riposty. I ta scena, nie zakończyła się po dzień dzisiejszy. Podobne pytania, z tej kinowej dyskusji, zapewne nadal ktoś komuś, być może sobie samemu, przez ostatnie pół wieku, zadaje. One ciągle wiszą w powietrzu i będą stałym elementem historii. Pozostawione bez odpowiedzi, ukazują potęgę układów i uzależnień, ich przewagę także nad dziennikarzami i wydawcami, którzy pewnych materiałów po prostu nigdy nie opublikują”. Przywołuję to zagadnienie w kontekście mojego poprzedniego felietonu dotyczącego powiązań świata mediów ze służbami specjalnymi, czego podwaliny w USA stanowiła operacja CIA pod nazwą „Mockingbird”. Nadzorował ją współtwórca tej instytucji Frank Wisner, który zadanie bezpośredniego pozyskiwania wpływów w mediach złożył na barki człowieka o nazwisku Philip Graham. Któż to był? W r. 1940 poślubił on Katharine Meyer, córkę Eugene Meyera, multimilionera, właściciela gazety The Washington Post. W pierwszych latach wojny był asystentem Williama Donovana, szefa OSS, później trafił pod dowództwo gen. George Kenney’a, głównodowodzącego alianckimi siłami powietrznymi na Pacyfiku, błyskawicznie awansując do stopnia majora wywiadu i realizując najbardziej tajne z tajnych zadania na tamtejszym teatrze działań wojennych. Wkrótce po ich zakończeniu, w r.1946, Meyer objął funkcję prezesa Banku Światowego, a wydawnictwo przekazał zięciowi, naturalnie pozostając przewodniczącym zarządu Washington Post Company. Dwa lata później, swój pakiet kontrolny scedował w 70% na Grahama, córce pozostawiając 30% aktywów. W kolejnych latach Post poszerzało swą strefę wpływów, wchodząc w alianse z gigantami typu CBS lub wykupując stacje radiowe i magazyny. Oddziaływało już na miliony osób. Post przejęło gazetę Times-Herald, dominującą na rynku reklam, słynącą z doskonałych felietonistów i ogromnej liczby czytelników. Podobnie stało się z Art News, Portfolio, czy legendarnym Newsweek. Meyer zdążył wprowadzić zięcia w świat finansjery i polityki, był zresztą jego doradcą do końca swych dni, w r.1959. Graham umiejętnie wykorzystywał te koneksje, a jak już wiemy z jego życiorysu, świetnie nadawał się na zaufanego CIA i możemy zakładać, że z powodzeniem realizował zadania powierzone mu przez Wisnera. Zaprzyjaźnił się z takimi ludźmi, jak Warren Buffet, Henry Kissinger, czy J. F. Kennedy, dla którego pisał przemówienia, podobnie zresztą, jak dla jego brata Roberta. Lobbował za objęciem Departamentu Skarbu przez Douglasa Dillon (o polskich korzeniach), a Kennedy’ego przekonał do wyboru na wiceprezydenta Lyndona Johnsona. Prezydent zresztą odwdzięczył mu się, czyniąc go w r.1961 przewodniczącym korporacji łączności satelitarnej COMSAT, która wkrótce stworzyła konsorcjum międzynarodowe INTELSAT, zrzeszające dziś 143 państwa. Życiorys Grahama obfituje w niezwykłe zdarzenia, których nie sposób opisać w krótkim felietonie. Warto jednak wspomnieć, że z czasem jego kariera zaczęła chylić się ku upadkowi. W r.1962 poznał australijską dziennikarkę Robin Webb, z którą miał romans, a przyjaciołom zwierzał się z zamiaru rozwodu z żoną Kathrine, poślubienia nowej wybranki i sprzedaży całej firmy. Niemal w tym samym czasie odkryto u niego objawy depresji i zachowań maniakalnych, kilka dni spędził w szpitalu psychiatrycznym w Rockville, placówce powiązanej z CIA. Dość powiedzieć, że w r.1963 Graham popełnił samobójstwo we własnym domu, strzelając do siebie ze strzelby. Wówczas, niespodziewanie na scenę wkroczyła osamotniona Kathrine Graham, która przy pomocy prawników unieważniła testament swego byłego już męża i w efekcie intensywnych wysiłków przejęła wkrótce całą firmę, co w Ameryce tamtych lat, kierowanej w całości przez męską część społeczeństwa, stało się wydarzeniem niezwykłym. W roku 1972, jako pierwsza kobieta w historii, trafiła na listę Fortune 500, a jej kariera dopiero się rozpoczynała. Na kanwie jej dokonań, skomplikowanych relacji z czołowymi politykami lat 70. i o bezpośrednim wpływie na politykę w ogóle, opowiada film, który w r.2017 wyreżyserował Steven Spielberg, z udziałem Meryl Streep i Toma Hanksa. W Polsce pojawił się pod tytułem „Czwarta władza”, jednak tytuł oryginalny, to „The Post”. Podkreślam to, ponieważ tytuł, w moim odczuciu, odwołuje się nie tylko do nazwy wydawnictwa. W języku angielskim słowo „post” oznacza także stanowisko, placówkę. Takie placówki tworzyli amerykańscy osadnicy, którzy kolonizując bezkresne połacie kontynentu, budowali na zdobytych rubieżach przyczółki do dalszych wypraw. Systematycznie wypychając z tych ziem rdzennych jej mieszkańców, czyli Indian, wlewali się na te tereny, niosąc swoje wartości, ideologię, zachowania, narzucali swój sposób myślenia i życia, niszcząc to wszystko, co było przeszkodą w ich wyścigu po złote runo. Rozsadnikami tych koncepcji, liderami ciągnącymi za sobą masy ludzi w tym marszu, z pewnością byli twórcy i dowodzący takimi placówkami.Sławomir M. Kozak

WOJNA W GAZIE, CZY WOJNA O GAZ?

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/wojna-w-gazie-czy-wojna-o-gaz,p1430583522

WOJNA W GAZIE, CZY WOJNA O GAZ?

2024-01-12 Sławomir M. Kozak

Księga Hioba 3:8 – Niech ją przeklną złorzeczący dniowi, którzy są zdolni obudzić Lewiatana

Dwóch znanych i uznanych publicystów, funkcjonujących na tzw. niezależnej prawicy medialnej, wyraziło w ostatnich dniach, jak myślę niezależnie od siebie, spostrzeżenia dotyczące tego, co dzieje się w Strefie Gazy. Obaj zwrócili uwagę na niezwykłą zbieżność w czasie, jaka wystąpiła pomiędzy eskalacją działań wojennych w tym rejonie, a niedawnym odkryciem na Morzu Śródziemnym złóż gazu. Oczywiście, media głównego nurtu starannie omijają ten temat, ja jednak chciałbym uzupełnić ten wątek o kilka zdań, które pomieściłem w wydanej kilka tygodni temu książce „Wrota Magadanu”. Otóż, w r. 1999, u wybrzeży Strefy Gazy, British Gas Group, firma zatrudniona przez Autonomię Palestyny, odkryła pokaźne pokłady gazu ziemnego. Rejon ten nazwano Marine-1, a zlokalizowany wkrótce potem leżący obok, Marine-2. British Gas (Grupa BG) i jej partner, Consolidated Contractors International Company z siedzibą w Atenach, należący do libańskich rodzin Sabbagh i Koury, otrzymały prawa do poszukiwania ropy naftowej i gazu w ramach 25-letniej umowy podpisanej w listopadzie 1999 r. z Autonomią Palestyńską. Porozumienie zakładało możliwość dalszych poszukiwań, a także poprowadzenie rurociągów umożliwiających sprzedaż tych surowców. Grupa BG rozpoczęła wiercenia w r. 2000. Dochód z obu źródeł oceniano na 4 mld dolarów. Rok później premierem Izraela został Ariel Szaron, który nieoczekiwanie stwierdził, że „Izrael nigdy nie kupi gazu od Palestyny”, sugerując, że morskie rezerwy w Strefie Gazy należą do Izraela. Już w 2003 r. zawetował wstępną umowę, na podstawie której Grupa BG miała dostarczać tamtejszy gaz do Izraela. 

W latach kolejnych, co szczegółowo opisałem w książce, nastąpił cały szereg wypadków, które zarówno nie pomagały w nawiązaniu handlowych relacji między stronami, ale wręcz doprowadziły do konfliktu zbrojnego w marcu r. 2008, a mimo prowadzonych rozmów pokojowych, w grudniu tego samego roku rozpoczęła się izraelska inwazja Strefy Gazy, pod kryptonimem „Płynny Ołów”. 18 stycznia 2009 r., między stronami konfliktu wprowadzono zawieszenie broni. W operacji zginęło 14 Izraelczyków i 1350 Palestyńczyków, w tym setki cywilów, kobiet i dzieci.

Niesamowitym zbiegiem okoliczności, dzień wcześniej firma wydobywcza Noble Energy działająca na rzecz Izraela (obecnie pod zarządem korporacji Chevron z siedzibą w Teksasie), ogłosiła odkrycie złóż gazu w izraelskiej wyłącznej strefie ekonomicznej leżącej 80 km. na zachód od Hajfy. Pierwsze poszukiwania w tym rejonie rozpoczęła, znana nam już Grupa BG, w tym samym r. 1999, w którym ujawniła złoża palestyńskie. Po latach firmą pracującą na rzecz  Izraela, w miejsce brytyjskiej, została właśnie amerykańska Noble Energy, która kooperuje z obecnym na Giełdzie Tel Awiwu izraelskim holdingiem naftowym Delek, w ramach spółki  Noble and Delek Energy. Złoże izraelskie oznaczono mianem Tamar-1. W lipcu 2009 r. stwierdzono obecność kolejnego i nazwano je Tamar-2, a we wrześniu 2011 natrafiono na następne, Tamar-3.

Tymczasem, ciągle prowadzone poszukiwania na Morzu Śródziemnym, przyniosły w grudniu   2010 r., na pograniczu wód należących do Libanu, odkrycie gigantycznego źródła gazu, z racji wielkości nazwanego Lewiatanem. W encyklopediach określa się to miejsce „wybrzeżem Izraela”, jednak w rzeczywistości pokłady te znajdują się w Basenie Lewantu, a sam Izrael ma w nim niewielki procentowo udział terytorialny. Obszar ten obejmuje bowiem wspomniany Liban, ale też Jordanię, Palestynę, Zachodni Brzeg i Syrię. Ta ostatnia zawarła wieloletnie porozumienie w sprawie poszukiwań i wydobycia ropy naftowej oraz gazu ziemnego z Rosją, która nie porzuci aspiracji do odegrania jednej z czołowych ról w tym przedsięwzięciu. Liban z kolei nie zgadza się na próby włączania złóż leżących na jego wodach do izraelskiej wyłącznej strefy ekonomicznej. Największe pokłady gazu leżą jednak pod dnem wód należących do Strefy Gazy i Zachodniego Brzegu. 

W r. 2019, Konferencja Narodów Zjednoczonych ds. Handlu i Rozwoju (UNCTAD) wydała dokument pod tytułem „Ekonomiczne koszty izraelskiej okupacji narodu palestyńskiego: niezrealizowany potencjał złóż ropy i gazu ziemnego”, w którym stwierdziła, że „Geolodzy i ekonomiści zajmujący się zasobami naturalnymi potwierdzili, że na okupowanych terytoriach palestyńskich znajdują się znaczne złoża ropy naftowej i gazu ziemnego, w Strefie C okupowanego Zachodniego Brzegu Jordanu i na wybrzeżu Morza Śródziemnego u wybrzeży Strefy Gazy. Jednak okupacja nadal uniemożliwia Palestyńczykom rozwój ich pól energetycznych w celu wykorzystania i czerpania korzyści z tych zasobów. W związku z tym Palestyńczykom odmawia się korzyści płynących z wykorzystywania tych zasobów naturalnych do finansowania rozwoju społeczno-gospodarczego i zaspokajania ich zapotrzebowania na energię. Skumulowane straty szacuje się na miliardy dolarów. Im dłużej Izrael uniemożliwia Palestyńczykom eksploatację ich własnych rezerw ropy naftowej i gazu ziemnego, tym większe są koszty alternatywne i tym większe są całkowite koszty okupacji ponoszone przez Palestyńczyków. Niniejsze badanie identyfikuje i ocenia istniejące, i potencjalne palestyńskie rezerwy ropy naftowej oraz gazu ziemnego, które mogłyby być wydobywane z korzyścią dla narodu palestyńskiego, którą to eksploatację Izrael albo uniemożliwia, albo realizuje bez należytego poszanowania prawa międzynarodowego”.

7 października 2023 r. paralotniarze z Hamasu zaatakowali państwo Izrael. Zginęło wielu Izraelczyków. Wkrótce, w odwecie, rozpoczęła się rzeź narodu palestyńskiego i rujnowanie Strefy Gazy. W pierwszych tygodniach wojny obszar ten został wyburzony w 50%.

30 października 2023 r., największa agencja informacyjna świata (Reuters) poinformowała, że Izrael przyznał 12 licencji na wydobycie gazu dla sześciu firm!

Licencje mają obowiązywać przez trzy lata, z możliwością ich przedłużenia do lat siedmiu. Odpowiadając na prośbę agencji Reuters o komentarz, rzecznik jednej z firm – włoskiej Eni powiedział, że runda przetargowa rozpoczęła się jeszcze w grudniu, natomiast grupa złożyła swoją ofertę w lipcu tego roku. Dodał, że spółka otrzymała koncesję w południowej części basenu lewantyńskiego. Grecka firma Energean, która zarządza polem gazowym Karish u wybrzeży północnego Izraela, będącego głównym źródłem gazu dla tego kraju, również złożyła wniosek o koncesję na obszarze na północ od Lewiatana. Reuters dodała też, że „duże złoża gazu zostały odkryte we wschodniej części Morza Śródziemnego w ciągu ostatnich piętnastu lat, a Izrael ma nadzieję, że zostaną znalezione kolejne, by zwiększyć rezerwy i przyspieszyć plany eksportu gazu do Europy, która poszukuje nowych źródeł energii”.

Przypomnijmy, że w kwietniu 2022 r., przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen oświadczyła, iż „era rosyjskich paliw kopalnych w Europie dobiega końca”. 18 maja 2022 r. Unia Europejska opublikowała plany zakończenia importu rosyjskich surowców do r.  2027. Na mocy porozumienia z czerwca 2022 r. pomiędzy Unią Europejską, Egiptem i Izraelem, to właśnie gaz z tego rejonu ma zasilać kraje UE. To z pewnością może tłumaczyć niezrozumiałe dla wielu masowe poparcie działań Izraela przez wszystkie rządy europejskie, nawet te, które obserwatorzy pozycjonują, jako prawicowe. Wystarczy jednak rzut oka na mapę planowanego przebiegu rurociągu East Med, mającego biec ze źródeł Morza Śródziemnego przez Cypr, Grecję i Włochy, by zrozumieć, że oto do głosu doszedł właśnie mityczny Lewiatan.

Sławomir M. Kozak

CZAS PATRIOTÓW

CZAS PATRIOTÓW

2024-01-12 Sławomir M. Kozak

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/czas-patriotow,p1419986285

Tom Clancy, światowej sławy autor powieści sensacyjnych, napisał kilka doskonałych pozycji,  znanych również w Polsce. W roku 1984 ukazała się pierwsza z nich, zatytułowana „Polowanie na Czerwony Październik”. Przyniosła mu międzynarodowy rozgłos. Clancy powołał w niej do życia postać Jacka Ryan’a, historyka i analityka CIA. Pojawia się on później w innych pozycjach tego autora, jak „Czas patriotów”„Stan zagrożenia” i „Suma wszystkich strachów”. W r. 1994 powraca na karty książki „Dług honorowy”, w której zostaje doradcą prezydenta USA do spraw bezpieczeństwa narodowego. W książce tej, pilot linii Japan Air Lines, kieruje samolot Boeing 747 na Kapitol. Ginie prezydent, jego doradcy, większość członków Kongresu, Kolegium Szefów Połączonych Sztabów i wszyscy sędziowie Sądu Najwyższego. Jack Ryan, krótko przed atakiem zaprzysiężony na wiceprezydenta, unika śmierci i zostaje prezydentem. Dalsze jego losy można śledzić w kolejnej książce, z r. 1997, pod tytułem „Dekret”. Losy Ryan’a doczekały się kilku ekranizacji, a w jego rolę wcielał się zarówno Alec Baldwin, Harrison Ford, jak i Ben Affleck.

Na ogromną popularność książek Clancy’ego składa się wiele elementów. W każdej z nich znajdujemy trzymającą w napięciu akcję i wyraziście zarysowane postaci bohaterów. O  sukcesach powieści decyduje jednak przede wszystkim świetne rozeznanie autora w zawiłych niuansach polityki amerykańskiej i ogólnoświatowej oraz mechanizmach działania wywiadu USA. Człowiek, który z powodów zdrowotnych nigdy nie służył w wojsku, miał o nim wiedzę nieprzeciętną. Pochwalony oficjalnie przez byłego prezydenta Ronalda Reagana za swą debiutancką powieść, stał się dzięki temu niezwykle popularny w kręgach dowódczych amerykańskiej armii. Był wielokrotnie zapraszany na pokłady wojskowych samolotów, okrętów podwodnych i niszczycieli. Admirałowie nadal polecają jego książki słuchaczom szkół wojskowych, a generałowie zapraszali go wielokrotnie do Pentagonu. Tom Clancy był  człowiekiem, który z pewnością wiedział dużo na temat politycznych intryg kreowanych w zaciszu wojskowych gabinetów i znał możliwości przemysłu zbrojeniowego w okresie, w którym przyszło mu żyć. 

Z polskiej Wikipedii zbyt wiele się o tym człowieku nie dowiemy. Urodził się, ukończył anglistykę i z dnia na dzień stał się światowej sławy pisarzem powieści sensacyjnych. Nie ma tam nawet wzmianki o tym, że zanim usiadł przed maszyną do pisania, pracował w charakterze agenta ubezpieczeniowego. Skąd zatem u niego tak szczegółowa wiedza o sprawach, o których pisał?

Otóż, jego bliskim przyjacielem był człowiek o nazwisku Steve Pieczenik. W polskiej wersji Wikipedii próżno szukać o nim wzmianki. Odrobinę lepiej jest w jej siostrzanej odsłonie – abcdef.wiki. Nie polecam jej jednak, ponieważ zakłamuje rzeczywistość. W zasadzie jest tłumaczeniem Wikipedii angielskiej, ale natknąć się tam można na istotne i chyba nieprzypadkowe różnice, jak choćby w urywku, w którym oryginalna encyklopedia podaje, że „Pieczenik has appeared multiple times on InfoWars, the flagship radio program of Alex Jones, where he has made numerous statements, including that the Sandy Hook Elementary School shooting was a false flag operation. He has also claimed that the September 11 attacks were conducted by CIA agents”. Właściwe tłumaczenie powinno brzmieć mniej więcej tak, że „Pieczenik wielokrotnie pojawiał się w InfoWars, flagowym programie radiowym Alexa Jonesa, gdzie wygłaszał liczne oświadczenia, w tym to, że strzelanina w szkole podstawowej Sandy Hook była operacją fałszywej flagi. Twierdził również, że ataki z 11 września zostały przeprowadzone przez agentów CIA”.

Przywołane przeze mnie wyżej polskojęzyczne źródło tłumaczy to w podobnym tonie, ale jednak w zupełnie innym świetle: „Pieczenik kilkakrotnie wystąpił w InfoWars, flagowym programie radiowym Alexa Jonesa, gdzie złożył kilka fałszywych oświadczeń; wielokrotnie twierdził, że strzelanina w Szkole Podstawowej w Sandy Hook była operacją ‘fałszywej flagi‘  i że ataki z 11 września zostały przeprowadzone przez agentów CIA”. Wytłuszczenia moje, aby nie było wątpliwości, o które różnice, zmieniające interpretację zapisu oryginalnego, rzecz się rozbija.

Dlaczego sugeruje się, że Pieczenik jest wyznawcą tzw. teorii spiskowych? To on bowiem, jako pierwszy, już w kwietniu 2002 r., kiedy Amerykanie i ich alianci równali z ziemią Afganistan,  oznajmił, że Osama Bin Laden nie żyje od miesięcy. Jak mówił, „nie dlatego, że Siły Specjalne go zabiły, ale dlatego, że jako lekarz wiedziałem, iż leczyła go CIA, a informacje wywiadu wskazywały, że chorował na zespół Marfana. (…) Zmarł na zespół Marfana, Bush junior o tym wiedział i społeczność wywiadowcza o tym wiedziała”. Opowiedział też, że to właśnie lekarze CIA odwiedzili Bin Ladena w lipcu 2001 r. w amerykańskim szpitalu w Dubaju. Opisywałem to w kilku swoich książkach. Kiedy Amerykanie chełpili się zastrzeleniem Bin Ladena w r. 2011, Pieczenik ośmieszył tę kolejną, spiskową teorię rządu USA, przypominając swe słowa sprzed lat. Mówił, że Bin Laden zmarł wkrótce po 11 września, bo „był bardzo chory na zespół Marfana i już umierał, więc nikt nie musiał go zabijać”. Ze swej strony dodam, że Bin Laden miał też poważne problemy nerkowe i wymagał dializ. Podało tę informację CBS News, a CIA przyznała to nieopatrznie w r. 2008. Przypomnę, że w kompleksie pakistańskim, w którym miał się rzekomo ukrywać, nie znaleziono urządzeń do dializ.

O Pieczeniku wspominam z tego powodu, że to on był rzeczywistym bohaterem książek Toma Clancy’ego. Człowiek to niezwykły, który w wieku 16 lat rozpoczął naukę na Uniwersytecie Cornell, w 1964 r. ukończył studia licencjackie w dziedzinie medycyny i psychologii, a następnie uzyskał tytuł doktora medycyny, po czym podjął studia w prestiżowej szkole medycznej Uniwersytetu Harvard, gdzie otrzymał nagrodę Harry’ego E. Solomona za pracę „Hierarchia mechanizmów obrony ego w podejmowaniu decyzji w polityce zagranicznej”. W tym samym czasie zrobił doktorat na wydziale stosunków międzynarodowych w słynnym MIT. Biegle posługuje się kilkoma językami, w tym rosyjskim, hiszpańskim i francuskim. Być może zna także język polski, bo jego ojciec pochodził z Dąbrowicy na historycznym Polesiu, miasta leżącego na trasie Równe-Baranowicze-Wilno. Matka, Rosjanka o żydowskim pochodzeniu, urodziła się i wychowała w Białymstoku.

Część przygód, które opisywał Clancy, przeżył Pieczenik podczas służby w marynarce wojennej USA, gdzie dorobił się rangi kapitana. Jego kariera cywilna była nie mniej błyskotliwa, bo w r.1974 został konsultantem Departamentu Stanu w Biurze ds. Zapobiegania Terroryzmowi. Od r. 1976 był już Zastępcą Asystenta Sekretarza Stanu i pracował dla takich ludzi, jak Henry KissingerCyrus Vance i James Baker. Zapewne, również w trakcie tej działalności przyszło mu mierzyć się z wyzwaniami swego powieściowego alter ego, ponieważ zadaniami asystentów Sekretarza Stanu, podlegających podsekretarzowi ds. politycznych, było zarządzanie misjami dyplomatycznymi w różnych regionach świata, współpraca z organizacjami międzynarodowymi i szeroko pojęta koordynacja w kwestii zwalczania terroryzmu. O jego doświadczeniach można napisać tomy, co w dużej mierze zrealizował Clancy, choć pewnie nie wszystko mógł, a części nie zdążył spisać. Tom Clancy zmarł 1.10.2013 r. w szpitalu Johns Hopkins, w Baltimore, a Wikipedia łączy jego śmierć z wcześniejszymi o kilka lat problemami sercowymi i przebytym wówczas zabiegiem wszczepienia by-passów. Wszystko to wielce prawdopodobne, choć zastanawia, że autopsję wykonano dopiero po 5 dniach, a nie w ciągu najdalej 3, jak powinno to mieć miejsce. Nie zmarł przecież na jakimś odległym polu walki, a w szpitalnym łóżku. 

Warto jeszcze przypomnieć, że ten doskonale poinformowany pisarz, już 11.09.2001 r., wkrótce po atakach na Amerykę, kiedy media oskarżały o zamach muzułmańskich ekstremistów, powiedział w wywiadzie dla Judy Woodruf z CNN, że „ortodoksyjny islam nie zezwala na samobójstwo”. Pytany trochę później o zdanie na temat oficjalnej, rządowej wersji wypadków z tego dnia odrzekł: „Cztery samoloty? Tak wiele osób chcących zginąć w tym samym czasie dla tej samej sprawy? Gdyby jakikolwiek autor napisał taką powieść, wydawca oddałby mu ją ze słowami: ‘Nie ma mowy. To niewiarygodne’.”[1]

Sławomir M. Kozak


[1] Artykuł „Clear And Present Danger”, Warren Berger, wyd. BOOK, styczeń/luty 2002.

MIASTA BRATERSKIEJ MIŁOŚCI

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/miasta-braterskiej-milosci,p1373042882

MIASTA BRATERSKIEJ MIŁOŚCI

2023-12-15 Sławomir M. Kozak www.oficyna-aurora.pl

„Opinia publiczna jest jak upiór: nikt go nie widział, ale wszyscy pozwalają mu się terroryzować.” (Siegmund Graff)

Coraz powszechniejszy jest pogląd, że celem globalnej kampanii wojennej, która rozpoczęła się 11 września 2001 roku, było ustanowienie nowego porządku świata. Kiedy pada pytanie o beneficjentów tej rozdmuchanej do granic absurdu „wojny z terrorem”, wymienia się dwa państwa i tylko jedną nację. I nie będę szczególnie odkrywczy, jeśli napiszę, że nie chodzi tu o Arabów. Te państwa, to USA i Izrael. Całkiem otwarcie mówi się o nacji wszechobecnej i wszechwładnej w obu tych krajach. Nie tylko zresztą w nich. Jednak Ameryka idzie na pasku swego małego brata od dawna. Dziś ten brat staje się coraz większy i przestaje się liczyć z tym, który z każdym dniem coraz bardziej chyli się ku ziemi. Zawsze tak bywa, kiedy we wzajemnych stosunkach zaczyna brakować szacunku i umiaru.

Wkrótce po zamachach 11 września, przed specjalną Komisję Służb Wojskowych trafili   dowódcy amerykańscy. 13 września pojawił się przed jej obliczem generał Richard B. Myers, były dowódca NORAD i jednocześnie wiceprzewodniczący Kolegium Szefów Sztabów. 25 października, przed członkami Komisji stanął generał Ralph E. Eberhart, szef  NORAD.

Komisji przewodził senator Carl Levin. Robił wszystko, by przesłuchiwani nie musieli odpowiadać na trudne pytania. Można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że osłonił ich niezwykle szczelnym parasolem. Szczególnie ważne kwestie wekslował na boczne tory, a kiedy świadkowie zaczynali mieć kłopoty z udzieleniem odpowiedzi, sam przejmował inicjatywę, pomniejszając znaczenie danego zagadnienia. Czytelnicy, oglądający kolejne odsłony przeróżnych telenowel tytułowanych „sejmowymi komisjami śledczymi”, znają ten mechanizm doskonale.

Plączącym się w zeznaniach generałom nie pomógł zastępca szefa NORAD, którym był kanadyjski generał Ken Pennie. W wywiadzie udzielonym gazecie Toronto Glob and Mail, powiedział on, że „kilka minut po atakach, kontrolę nad przestrzenią kontynentalną przejęło NORAD”. Oznacza to, iż NORAD podjęło działania PO atakach, a nie w ich trakcie.

Ostatni z nich, jak wiemy, miał miejsce o 09:38. A to znaczy, że wbrew oświadczeniom dowódców amerykańskich, NORAD nie zrobiło nic przynajmniej do godziny 09:38.[1] Z kolei The Globe and News poinformowało Amerykanów, że „oficerem dyżurnym w chwili, w której NORAD przejęło kontrolę nad przestrzenią powietrzną Ameryki Północnej, był kapitan kanadyjskiej Marynarki”. 

Wynika z tego, że w chwili historycznego, lotniczego ataku na USA, bezpieczeństwo obywateli amerykańskich spoczywało w rękach kapitana (!) Marynarki (!). I to innego państwa! Czy to rzeczywiście przypadek, że zarówno w USA, jak i Kanadzie, jedynymi wtajemniczonymi byli oficerowie Marynarki?

W normalnych warunkach generałowie Myers i Eberhart powinni byli zakończyć kariery, okryci hańbą nieudolności lub wręcz zdrady. Nic podobnego im się jednak nie przydarzyło, jak domyślają się już zapewne, obeznani z realiami najrozmaitszych „komisji”, czytelnicy. Wręcz przeciwnie. 

Myers został doradcą prezydenta i sekretarza obrony do spraw „wojny z terrorem” i „doradzał” im w planowaniu oraz realizacji inwazji na Irak, w roku 2003. 30 września 2005 roku, odszedł na „zasłużoną” emeryturę. 

Podobnie Eberhart, generał z imponującym życiorysem lotniczym, po wydarzeniach 9/11 przewodził do 2005 roku kluczowym dla obronności kraju USNORTHCOM.[2] Nawiasem mówiąc, ten twór powołany do życia przez Bush’a, w przypadku jakiegokolwiek kryzysu, ma możliwość przejęcia zwierzchnictwa nad wszelkimi siłami cywilnymi w USA. NorthCom posiada własną grupę bojową, składającą się z weteranów wojny w Iraku. Z dużym zaangażowaniem siły NorthCom przygotowywały się do walki z niedawną „pandemią grypy”. 

Tu też na pierwszym froncie walki z zagrożeniami muszą być sami swoi. Sprawdzeni. Tacy, którzy w najważniejszej chwili na pewno się nie zawahają i spełnią każdy rozkaz przełożonych.

Powróćmy jednakże do przewodniczącego speckomisji. Czym takim wyróżnia się senator Carl Levin, iż ma tak ogromne możliwości kreowania przebiegu przesłuchań, wpływania na oceny Komisji Senackiej i nagradzania za co najmniej wątpliwe zasługi, lukratywnymi stanowiskami? 

Wszystko wskazuje na to, że ową tajemną siłę czerpie ze swych związków z niezwykle potężną organizacją, o której wiele się nie mówi, a która ma decydujące słowo w decyzjach dotyczących amerykańskiej polityki, zarówno wewnętrznej, jak i zagranicznej. Ta organizacja nosi niewinną nazwę Chabad Lubawicz.

Chabad Lubawicz, to grupa chasydów, powstała 250 lat temu w miejscowości Lubawiczi (Любавичи), na terenie obecnego obwodu smoleńskiego.[3] Założył ją pod koniec XVIII wieku rabi Szneur Zalman Baruchowicz. Organizacja miała dotąd siedmiu głównych rabinów, z których za najwybitniejszego uważa się Menachema Schneersona. Od jego śmierci w roku 1994 ruch nie ma żadnego oficjalnego przywódcy. Chabad Lubawicz jest najprężniej rozwijającą się grupą chasydzką. Na całym świecie zrzesza ponad ćwierć miliona wyznawców. Ruch Lubawicz pierwotnie był ponoć wrogo nastawiony do Izraela, jednak później zaakceptował jego istnienie, by z czasem dostrzec w nim nawet czynnik mesjański.

Na polskiej stronie tego ruchu czytamy:

„Chabad Lubawicz to filozofia, ruch i organizacja. Według wielu jest dziś najbardziej dynamiczną siłą napędową żydowskiego życia.

Lubawicz dosłownie znaczy „miasto braterskiej miłości”. Słowo „Chabad” to akronim hebrajskich słów nazywających trzy intelektualne cnoty: chachma – mądrość, bina – zrozumienie i da’at – wiedza. Religijna filozofia ruchu Chabad Lubawicz będąca najgłębszym wyrazem Bożej Tory, uczy zrozumienia i poznania Stwórcy, roli i celu dzieła Stworzenia oraz znaczenia i wyjątkowej misji każdego Stworzonego.

Ta filozofia prowadzi jednostkę do oczyszczenia oraz panowania nad każdym, jego lub jej, działaniem i odczuciem poprzez mądrość, zrozumienie i wiedzę.

Lubawicz to nazwa miasta na Białorusi, gdzie ruch rozwijał się przez ponad 100 lat. Dosłownie Lubawicz po rosyjsku znaczy „miasto braterskiej miłości”. Nazwa Lubawicz wyraża odpowiedzialność i miłość, które stanowią kwintesencję filozofii Chabad wobec każdego Żyda. (…)

Ruchowi przewodzą nauki jego siedmiu przywódców (cadyków), poczynając od błogosławionej pamięci Rabbiego Szneura Zalmana z Ladów (1745-1812). Przywódcy ci wyjaśniali najbardziej szczegółowe i delikatne kwestie żydowkiego mistycyzmu, tworząc poważny, ponad tysiąc-tomowy korpus dzieł będących podstawą dalszych studiów.  Ucieleśniali odwieczne, biblijne cnoty pobożności i przywództwa. Zajmowali się nie tylko ruchem Chabad Lubawicz, ale całością żydowskiego życia – jego aspektów duchowych i cielesnych. Nikt i nic nie było za małe lub zbyt mało znaczące dla ich miłości i uwagi.

W naszym pokoleniu Rebe Lubawicz – błogosławionej pamięci Rabbi Menachem Mendel Schneerson (1902-1994), znany poprostu jako “Rebe”, stworzył dla Żydów duchową przestrzeń bezpieczeństwa po nieszczęściach Zagłady. (…)

Chabad Lubawicz reprezentowany jest w Polsce przez Fundację Chai. Działalność statutowa Fundacji Chai obejmuje krzewienie kultury żydowskiej oraz działalność edukacyjną, a także szeroko pojętą pomoc osobom wyznania Mojżeszowego mieszkającym na terenie Polski. Fundacja współpracuje ściśle z międzynarodową organizacja żydowską Chabad Lubawicz mającą swoją siedzibę w USA. (…)

W centrum prowadzonym przez Fundację znajduje się zarówno synagoga, jak i jesziwa (szkoła gdzie można pobierać nauki dotyczące judaizmu). Jest to pierwsza jesziwa w Warszawie od czasów II Wojny Światowej. Fundacja regularnie zaprasza grupy studentów z Izraela, USA, Kanady i innych krajów, a także rabinów, którzy prowadzą zajęcia w jesziwie. Fundacja zgromadziła znacznych rozmiarów wielojęzyczną bibliotekę judaików, dysponuje również multimedialnymi materiałami edukacyjnymi. Studenci prowadzą też spotkania szabatowe w innych miastach polski[4], aktywizując miejscowe społeczności żydowskie.

Ponadto dla szerszego audytorium organizowane są wykłady na temat kultury i religii żydowskiej, kabały, świąt żydowskich itp. Spotkania te są uświetniane obecnością przedstawicieli świata biznesu, korpusu dyplomatycznego i władz miasta.”[5](podkr. smk).

========================

Skoro tyle mówimy o ruchu „miasta braterskiej miłości”, to wspomnijmy o tych miastach Ameryki, które z Izraelem łączy miłość szczególna.

11 września 2001 roku zaatakowano dwa z nich. Waszyngton i Nowy Jork. Pierwsze jest oficjalną stolicą państwa. Drugie – stolicą nieoficjalną. To ostatnie ucierpiało najbardziej. Okazuje się, że Nowy Jork współuczestniczył aż z trzema miastami izraelskimi w programie tak zwanych miast partnerskich. Tu trzeba nadmienić, że program ten, to z założenia forma partnerstwa między miastami w różnych krajach, mająca na celu wymianę kulturalną i gospodarczą. W Europie nazywa się miasta biorące udział w takiej współpracy miastami bliźniaczymi. W Ameryce – siostrzanymi. Natomiast w krajach socjalistycznych nazywano je miastami braterskimi. 

Dwa z tych partnerskich miast Nowego Jorku, to najważniejsze ośrodki izraelskie – Jerozolima i Tel Awiw. Trzecie – Kfar Chabad, związane jest również z Nowym Jorkiem, a właściwie leżącym administracyjnie w Brooklynie[6] – Crown Heights. Okazuje się, że w tym właśnie mieście znajduje się główna siedziba ruchu Chabad Lubawicz! Wspaniały zbieg okoliczności, zważywszy na fakt, że aż w 70 innych  państwach znajduje się ponad 3000 ośrodków tego ruchu. Nawiasem mówiąc, od grudnia 2005 roku, lubawiczerowie mają swoją synagogę także w Warszawie, przy ulicy Słomińskiego. (…)

Wpływy lubawiczerów w Stanach Zjednoczonych są naprawdę ogromne, a osoby związane z tą grupą często przewijają się przez strony moich kolejnych książek o tragedii Ameryki. Członkiem ruchu jest (…) były rzecznik prasowy Busha – Ari Fleischer. Otwarcie wspiera ich były zastępca Sekretarza Obrony – Paul Wolfowitz i były kandydat na stanowisko wiceprezydenta USA – Joseph Liebermann. Jest w tej grupie także główny księgowy Pentagonu – Dov Zakheim. Czy fakt, iż najpotężniejsze osoby w państwie, łączy ławka w takim klubie, może o czymś świadczyć? Bez ich przyzwolenia atak na Amerykę nie miał prawa się udać. A czy bez ich pomocy możliwe byłoby uporczywe i jakże skuteczne, zacieranie dowodów tej zbrodni? Czy członkowie tak wpływowego klubu byliby w stanie podjąć działania sprzeczne z jego interesami? I ile trzeba determinacji, by udawać, że wszystko to jest przypadkowym zbiegiem okoliczności?

Oczywiście, mówienie lub pisanie o tym, jest w dzisiejszym świecie zabronione. W najlepszym wypadku (nomen omen) można stracić pozycję zawodową, pieniądze, zdrowie, a czasami wolność. Zyskać można niewiele. Miano oszołoma, zwolennika „spiskowych teorii” lub wieczny odpoczynek. Tym, którzy zagonieni poszukiwaniem środków do (prze)życia, czasami znajdą czas na obejrzenie poprawnych politycznie „wiadomości”, wyda się to absurdalne. Jednak, jak pisałem w jednej z książek, już wkrótce: „… drogi Czytelniku zauważysz, kiedy z szarych odmętów Twej codzienności zaczną wyłaniać się, pędzące ku Tobie, czarne Demony…”.

Fragment książki „Projekt Phoenix” wydanej przeze mnie w roku 2010. Polecam.

Sławomir M. Kozak


[1] http://www.Public-Action.com/911/myersconfirmation

[2] Północne Dowództwo Stanów Zjednoczonych (ang. United States Northern Command), powstałe 1/10/2002 r. jako efekt zamachów 9/11, dla obrony bezpieczeństwa USA, wspierania władz lokalnych, stanowych i federalnych. Obszar odpowiedzialności tego ciała obejmuje przestrzeń powietrzną, lądową i wodną wokół USA i należących do nich terenów, ale również Kanady i wód wokół niej (ok. 930 km), Zatoki Meksykańskiej i Cieśniny Florydy. Dowódca USNORTHCOM odpowiada również za kooperację działań z Kanadą i Meksykiem.

[3] Jakże ten Smoleńsk kładzie się głębokim cieniem nie tylko na naszej historii.

[4] Pisownia oryginalna. Czy to przypadkowy błąd? Wybitnie rażący, zwłaszcza w miejscu, w którym wychwalane są dokonania „szkoły”. Co najmniej wstyd!

[5] http://www.chabad.org.pl/templates/articlecco_cdo/aid/621320/jewish/Chabad-Lubawicz-historia-filozofia-cele.htm

[6] Brooklyn, to najludniejsza z pięciu dzielnic Nowego Jorku. Zamieszkuje ją około 2,6 mln mieszkańców.

  Sławomir M. Kozak
www.oficyna-aurora.pl

TYLKO SPOKÓJ NAS URATUJE?

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/tylko-spokoj-nas-uratuje,p1437432985

TYLKO SPOKÓJ NAS URATUJE?

Sławomir M. Kozak

Minął zaledwie tydzień od ostatniego felietonu, a ja znowu mam garść lotniczych przypadków.  Kłopoty, które jeszcze nie tak dawno przytrafiały się na niebie innych państw zawitały niestety do Polski. 26 listopada, z Londynu do Rzeszowa leciał samolot Boeing 737-8 MAX, linii Ryanair. Był około 160 km na północny zachód od Krakowa, na wysokości 11 000 m, kiedy jeden z pilotów zasłabł. Jego kolega przejął stery, zgłosił kontroli ruchu lotniczego komunikat „Mayday” i poprosił o możliwość lądowania na najbliższym lotnisku. Maszynę, która musiała w ciągu 10 minut wykonać bardzo szybkie zniżanie, skierowano na krakowskie Balice. Lądowanie, jak każde awaryjne, odbyło się w asyście straży pożarnej, do Boeinga podjechała również karetka. Jak podała Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych, która bada obecnie okoliczności zdarzenia, „samolot wylądował bezpiecznie, a pilot uzyskał asystę medyczną”.

Wszystko zakończyło się dobrze, choć gdyby to zdarzenie miało miejsce tydzień później, osamotniony drugi pilot miałby znacznie trudniejsze zadanie. W pierwszy, grudniowy weekend europejskie lotniska zaatakowała bowiem zima z silnymi opadami śniegu i na wielu z nich sparaliżowała ruch lotniczy. Nie można było lądować na kilku w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Czechach i Polsce, między innymi na krakowskich Balicach. Oczywiście, w takich przypadkach szuka się kolejnego, najbliższego portu, w którym można „usiąść”, ale w sytuacji, gdy przez znaczną część Europy przetacza się tego typu front, z każdą minutą liczba tych dostępnych lądowisk może maleć. Sytuacja awaryjna, prawie zawsze, jest walką z czasem i wtedy te minuty liczone są na wagę złota.

Nie piszę tego, by budzić sensację, a tylko wykazać, że także w lotnictwie, łańcuch bezpieczeństwa jest tylko tak silny, jak jego najsłabsze ogniwo. Naturalnie, wszystkie one są dublowane, z tego powodu w kokpicie mamy dwóch pilotów. I bardzo dobrze, bo na ogół  zawodzi tzw. czynnik ludzki. Na przestrzeni ostatnich miesięcy, niestety coraz częściej. Co gorsza, jak niedawno wspominałem, decydenci planują „wyjąć” na stałe z kabiny pilotów jednego z nich, co nie wróży najlepiej. Jest to postępowanie, które zaobserwować można już chyba w każdym obszarze naszego życia, zgodne z destrukcyjną, samobójczą wręcz zasadą – im gorzej, tym lepiej.

W europejskiej przestrzeni powietrznej problem i tak jest mniejszy, aniżeli w locie nad terenami słabo zurbanizowanymi, na dalekich trasach Azji, Afryki, Kanady, czy nad oceanami, gdy nie ma dużego wyboru miejsc do szybkiego, bezpiecznego lądowania. Co prawda, trasy są planowane w taki sposób, aby nawet po minięciu tzw. punktu bez możliwości powrotu, mieć w razie potrzeby szansę dolotu na lotnisko zapasowe. Taki punkt (Point of  No Return) definiuje się, jako miejsce, po minięciu którego statek powietrzny nie jest już w stanie powrócić na lotnisko, z którego wystartował, ze względu na brak paliwa. Po jego przekroczeniu samolot musi kontynuować lot do portu docelowego. Istnieje kilka czynników, które wpływają  na określenie takiego właśnie punktu, jak konfiguracja statku powietrznego, wysokość lotu i składowa wiatru. Na dalekich dystansach tego typu zdarzenie medyczne, jak opisywane wyżej, obarczone jest zatem większym ryzykiem dla osoby poszkodowanej, jak też innym rodzajem wyzwania dla tej pilotującej maszynę.

Z podobnego rodzaju przypadkiem zmierzył się pilot samolotu Airbus 330-200, rejs TS186, lecącego 20 listopada br. z Toronto w Kanadzie do Punta Cana na Dominikanie. W trzeciej godzinie lotu jego kolega  stracił przytomność. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, wśród 299 pasażerów lecących na wakacje był pilot tej samej linii lotniczej (Air Transat), który zajął fotel poszkodowanego i załoga bez dalszych przeszkód kontynuowała lot, by po godzinie wylądować w porcie docelowym. 

Przeglądając najnowsze informacje dotyczące problemów zdrowotnych wśród pilotów wojskowych w USA, dochodzę do wniosku, że tamtejsze dowództwo zmierza chyba w ramach modnego partnerstwa publiczno-prywatnego, do scedowania swych obowiązków na rzecz armii prywatnych najemników. Wskazują na to liczby, które mówią, że w porównaniu ze średnią z pięciu lat przed rokiem 2022, u pilotów wojskowych odnotowano wzrost przypadków nadciśnienia o 36%, choroby niedokrwiennej serca o 69%, chorób płuc o 62%, kardiomiopatii o 152% i niewydolności serca o 973%!

Jeśli to nie jest sabotaż, to nie wiem, co nim jest. Co prawda, nie powinien to być nasz problem, niemniej jednak należy pamiętać, że jakaś część amerykańskich załóg lata po naszym niebie. Z powodów oczywistych, nie mamy żadnych statystyk dotyczących lotników polskich. 

Tymczasem 28 listopada wieczorem, w odległej Tanzanii odnotowano niezwykle zastanawiające, lotnicze przypadki. Samolot z 34 osobami na pokładzie rozbił się wkrótce po starcie z lądowiska Kikoboga w Parku Narodowym Mikumi. Dwusilnikowy Embraer 120,  należący do Unity Air z Zanzibaru leciał z turystami właśnie na wyspę Zanzibar. Podczas przymusowego lądowania doszło do awarii prawego podwozia i urwane zostały dwie łopaty śmigła jednego z silników. Wszystkim pasażerom i członkom załogi udało się wyjść z tej opresji cało. Nie to jest jednak w tym zdarzeniu najciekawsze, a to, że był to jeden z dwóch wypadków, które wydarzyły się w tym miejscu, w ciągu kilku zaledwie godzin. Wcześniej tego dnia rano, inny samolot tego samego typu Embraer 120, należący do tej samej firmy Unity Air, rozbił się na tym samym pasie startowym. Samolot, w którym w czasie lądowania złamało się, tym razem  przednie podwozie, uderzył prawym skrzydłem w budynek portu lotniczego. Również w tym przypadku, załodze i wszystkim pasażerom, których było 60, udało się ujść z życiem. Władze Parku poinformowały, że pas startowy na lądowisku pozostaje w dobrym stanie operacyjnym, a działalność transportowa i turystyczna w tym rejonie trwa nieprzerwanie. I takiego, stoickiego spokoju w tych trudnych czasach, pozostaje życzyć zarówno wszystkim przewoźnikom, jak i korzystającym z ich usług pasażerom.

  Sławomir M. Kozak
www.oficyna-aurora.pl

SYSTEM ZARZĄDZANIA BEZPIECZEŃSTWEM – PO AMERYKAŃSKU

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/system-zarzadzania-bezpieczenstwem-po-amerykansku,p1857107694

SYSTEM ZARZĄDZANIA BEZPIECZEŃSTWEM PO AMERYKAŃSKU

Sławomir M. Kozak 2023-12-01

W poprzednim felietonie na temat pogarszającej się kondycji lotnictwa wspomniałem, że w zasadzie wszystkie ośrodki kontroli ruchu lotniczego, a już na pewno w USA, mają kłopoty z obsadą. Wydawać się to może dziwne, ponieważ kontrolerzy na całym świecie są grupą zawodową, która doskonale zarabia i, choćby tylko z tego powodu, podczas każdej rekrutacji zgłaszają się  tysiące chętnych do pracy. Postanowiłem zgłębić ten temat, a zmotywował mnie do tego artykuł z sierpnia tego roku w gazecie, w której nigdy nie spodziewałbym się go znaleźć, a mianowicie w The New York Times! Tytuł, w wolnym tłumaczeniu, grzmiał, że „niebezpieczne zbliżenia pomiędzy samolotami zdarzają się znacznie częściej, niż dotychczas sądzono”. Opierając się na rezultatach badań przeprowadzonych przez własnych dziennikarzy gazeta podała, że w ostatnim roku odnotowano w USA 300 takich przypadków. Tylko w lipcu 2023 r. było ich 46. Autorzy artykułu wskazali, że liczba ta wzrosła na przestrzeni 10 lat ponad dwukrotnie dodając, że chociaż od 2009 r. nie było w Stanach żadnego wypadku z udziałem samolotu pasażerskiego, to należy spodziewać się, iż wkrótce to się może zmienić.

Podnosząc dramaturgię przekazu stwierdzili, że nie będzie to jeden wypadek, ale być może wiele, a „znaczącą częścią problemu są niekompetentni kontrolerzy ruchu lotniczego”. Z kolei, Business Insider, powołując się na efekty tego dziennikarskiego „dochodzenia” uspokaja swoich czytelników pisząc, że Federalna Administracja Lotnictwa (FAA) zatrudniła w ostatnim czasie 1500 osób mających wkrótce zasilić liczbę 2600 już uczących się zawodu, co powinno poprawić sytuację za trzy lata! Nie jest to zbyt pocieszające, jeśli wziąć pod uwagę podawane w artykule dane, które mówią, że na 313 ośrodków ruchu lotniczego w USA, tylko trzy mają pełną obsadę, a Centrum w Nowym Jorku ma zaledwie 50% potrzebnego personelu. Dziennikarskie śledztwo nie doprowadziło jednak do żadnej konkluzji dotyczącej powodu tego stanu rzeczy i nie dowiemy się z niego, jaki to pomór spadł na amerykańskich kontrolerów w ciągu minionej dekady.

Może w wyjaśnieniu tej zagadki pomogłoby przyjrzenie się sposobom naboru chętnych do tej pracy? W Kanadzie i Europie osoby starające się o przyjęcie na szkolenie kontrolerów  obowiązuje trzystopniowy test nazywany FEAST (First European Air Traffic Controller Selection Test), który ma za zadanie ocenić, czy kandydat posiada umiejętności, jakich oczekuje się u przyszłego kontrolera. W USA obowiązywał podobny egzamin, nazywany ATSA (Air Traffic Skills Assessment). Jak możemy o nim przeczytać na oficjalnej stronie FAA, jest to „podstawowy test umiejętności składający się z wielu podtestów mających na celu ocenę  umiejętności i atrybutów niezbędnych do efektywnej pracy, w charakterze kontrolera ruchu lotniczego. Ocenia się między innymi zdolność podejmowania decyzji, świadomość przestrzenną, wielozadaniowość i pamięć roboczą. Wynik testu jest jednym z wielu czynników decydujących o wyborze najlepszych kandydatów na stanowiska kontrolerów ruchu lotniczego.”

Uważny czytelnik powinien zwrócić uwagę na ostatnie zdanie cytowanego zapisu. Podpowiada ono, że podczas naboru do tego zawodu istotne są jeszcze jakieś inne, nie wymienione w tekście, czynniki. I tu wkraczamy na grząski grunt niepoprawności politycznej, bo dochodzimy do zagadnienia, o którym niedobrze jest mówić. Chodzi oczywiście o tzw. równouprawnienie, w europejskiej części świata nastawione głównie na kwestię płci, natomiast w Ameryce na duże zróżnicowanie rasowe. Jak wiemy, jednym z elementów globalnego resetu, który obserwujemy w Europie, jest całkowite wymieszanie etniczne i postępujący zanik przedstawicieli,  dominującej tu do niedawna, białej rasy. Amerykanie, właściwie, mają ten etap już za sobą.

Ale i tam, przez wiele lat, kontrolerami ruchu lotniczego byli przede wszystkim ludzie o białym kolorze skóry. Nie będę w tym miejscu dochodził powodów, dla których tak się działo, zresztą nie tylko w tamtej części świata. Jako ciekawostkę dodam, że w krajach arabskich, stojących na ropie naftowej, przez kilkadziesiąt lat zatrudniano kontrolerów z Europy, tej starej Europy. Taką mieli tam fantazję, a kto bogatemu zabroni? W USA, w roku 2012, prezydent Barack Obama uznał jednak, że tak dłużej być nie powinno i zlecił sekretarzowi Departamentu Transportu, którym był wówczas Michael Huerta, zadanie zmiany tej, dotkliwej dla wielu,  nierówności społecznej.

Ten, spisał się nienagannie i powołany przez niego zespół opracował „Analizę barier w procesie zatrudniania specjalistów kontroli ruchu lotniczego”. W wydanym wkrótce oświadczeniu FAA, już w pierwszym zdaniu, można było przeczytać, że sekretarz Huerta „podjął historyczne zobowiązanie do przekształcenia Federalnej Administracji Lotnictwa w bardziej zróżnicowane i inkluzywne miejsce pracy, które odzwierciedla, rozumie i odnosi się do różnorodnych klientów, którym służymy”. Tłumacząc na język zrozumiały, ludzie w FAA doszli do wniosku, że skoro pasażerowie linii lotniczych mają różne kolory skóry i są różnej płci, stan ten powinien być odzwierciedlony wśród zatrudnianych pracowników. Niewyjaśniony pozostaje udział w tym podejściu do pasażerów będących na przykład inwalidami, czyli według obowiązującej nowomowy osobami niepełnosprawnymi.

Z analizy wynikało jednoznacznie, że test ATSA stanowił barierę dla pewnych grup, bo umieszczona w nim kwalifikacja rasy i narodowości wykazywała, że najlepsze wyniki uzyskiwali ludzie o białym kolorze skóry oraz Azjaci, i trend ten z roku na rok wzrastał. Test zaliczało zdobycie 70%, ale te dwie grupy plasowały się w czołówce otrzymujących powyżej 85%. Nawiasem mówiąc, podobne dysproporcje występowały przy porównaniu wyników w zależności od płci, uznano zatem, że test jest rasistowski i seksistowski.

Już w roku 2014, FAA powiadomiła osoby, które w teście ATSA uzyskały powyżej 85%, że muszą przystąpić do nowego egzaminu o nazwie Ocena Biograficzna (Biographical Assessment). Był to internetowy test osobowości składający się ze 114 pytań. Pytano w nim o takie rzeczy, jak liczba dyscyplin sportowych uprawianych w szkole średniej, ilość godzin zaliczeniowych w trakcie nauki w dziedzinie sztuki, muzyki, tańca lub dramatu, zatrudnienie w ostatnich trzech latach itp.. W pierwszym roku obowiązywania nowego testu podeszło do niego 28 000 osób, z czego na praktykę w ośrodku szkolenia Oklahoma City zakwalifikowano zaledwie 2200. Portal stacji telewizyjnej WAFF48 z Alabamy, powiązanej z NBC, opublikował wówczas artykuł „Nowa polityka zatrudniania kontrolerów ruchu lotniczego pod lupą”, w którym podano, że duża grupa kontrolerów pracujących w zawodzie od lat, poddała się z ciekawości temu testowi. Żaden z nich nie zdał. 

Całą sprawę opisał w swym materiale konserwatywny magazyn The Daily Signal, którego tytuł mówi sam za siebie – „Przy zatrudnianiu kontrolerów ruchu lotniczego FAA powinna brać pod uwagę umiejętności, a nie rasę”. Czemu służył ten nowy test i co w nim naprawdę oceniano? Wyjaśnienia udzielił Inspektor Generalny Departamentu Transportu, który odkrył, że FAA przekazywała prawidłowe odpowiedzi osobom zrzeszonym w tzw. Krajowej Koalicji Czarnoskórych Pracowników FAA, które udostępniały je swym pobratymcom podchodzącym do egzaminu. Tego typu działanie jest oczywiście przestępstwem, ale nikt nie poniósł odpowiedzialności, a tylko zrezygnował ze stanowiska człowiek, który był wówczas wiceprzewodniczącym do spraw bezpieczeństwa i szkoleń technicznych w Organizacji Ruchu Lotniczego. Żeby było ciekawiej, wprowadzał w niej wtedy System Zarządzania Bezpieczeństwem (SMS). Nie stała mu się żadna krzywda, bo dziś jest wiceprzewodniczącym do spraw bezpieczeństwa lotniczego w firmie Inmarsat. Na bruk natomiast poszło kilka tysięcy osób, które zaliczyły test ATSA z najwyższymi notami. Przyjęto tych grających w koszykówkę oraz tańczących w szkołach średnich. Wiele jeszcze przed Amerykanami, skoro mają już u siebie 170 różnych płci. Wypadki zapewne nadejdą, skoro piszą o tym media głównego nurtu, chociaż moim zdaniem, nie będą za nie odpowiedzialni wyłącznie kontrolerzy, ale o tym pisałem i mówiłem już wiele razy.

  Sławomir M. Kozak
www.oficyna-aurora.pl

TAJEMNICE PROMU “ESTONIA”. „Kosmos Association”…

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/tajemnice-promu-estonia,p1901769450

TAJEMNICE PROMU “ESTONIA”

2023-11-17 Sławomir M. Kozak

Lata 90 ub. wieku przyniosły krajom Europy środkowo-wschodniej niewyobrażalne i wyczekiwane przez wielu przemiany. Na mocy tajnych porozumień sterników globalnej polityki zwijano ZSRR i jego wpływy w tzw. demoludach, czyli krajach demokracji ludowej. Kończył się okres blisko półwiecznej zimnej wojny. Po państwach byłego Układu Warszawskiego rozlała się fala przestępczości zorganizowanej, cechującej się brutalnymi walkami gangów przemycających w różnych kierunkach samochody, narkotyki, spirytus, papierosy, ludzi i elementy uzbrojenia szmuglowane z terenów byłych sowieckich republik na wszystkie strony globu. Rodzącą się na gruzach swej poprzedniczki Rosję plądrowano bez zahamowania, wywożąc na Zachód wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Nic dziwnego, że sięgano również po najnowsze, niedostępne w oddzielonej dotąd żelazną kurtyną reszcie świata, wytwory komunistycznego molocha, któremu nie miały być już potrzebne. Podobnie działo się po każdej wojnie, kiedy zwycięzcy rozdrapywali dobrostan pokonanych, zarówno intelektualny, jak i materialny. Przemyt łączył tajne służby wojskowe, niedawnych bezpieczniaków politycznych i pospolitych bandziorów, a granice między nimi były tak samo niezauważalne, jak te, które przyszło im wspólnie przekraczać. Co oczywiste, dochodziło między nimi dość często do sporów. Kompetencyjnych, terytorialnych, ambicjonalnych, czy finansowych. Na ogół zwyciężali ci, którzy nielegalną działalnością zajmowali się dłużej, mieli za sobą wsparcie aparatu państwowego, dostęp do nowocześniejszych technologii i pieniądze. O tych starciach przeciętny obywatel dowiadywał się z opóźnieniem, a informacje dochodziły do niego zmanipulowane i wskazujące na zwykłe porachunki gangsterskie, wypadki drogowe lub, w poważniejszych przypadkach, katastrofy.

Jedną z takich, do dziś nie wyjaśnionych katastrof, było zatonięcie w nocy z 27 na 28 września 1994 roku, promu pasażersko-samochodowego o nazwie „Estonia”. Ogólny zarys tego zdarzenia znajdziemy w Wikipediiktóra pisze, że „Estonia kursowała pomiędzy Tallinnem a Sztokholmem. Opuszczała Tallinn co drugi dzień o godzinie 19.00, a przybywała do Sztokholmu o godzinie 9.00 czasu lokalnego, następnie opuszczała Sztokholm tego samego dnia o godzinie 17.30 czasu lokalnego i była w Tallinnie godzinie 9.00 rano następnego dnia. (…) Do katastrofy doszło 28 września 1994 roku na Bałtyku, między godziną 00:55 a 1:50, podczas rejsu z Tallinna w Estonii do Sztokholmu w Szwecji. Estonia miała przypłynąć do Sztokholmu o 9:30. Na pokładzie znajdowało się 989 pasażerów i członków załogi. Większość pasażerów była Skandynawami, a załoga była w większości estońska. (…) Pierwszymi oznakami problemów był głośny odgłos tarcia metalu o metal około 1:00. Właśnie wtedy statek mijał archipelag Turku. Podczas oględzin furty dziobowej nie wykryto żadnych uszkodzeń. Około godziny 1:15 furta oderwała się od kadłuba; statek nabrał silnego przechyłu na prawą burtę. Około 1:20 przez megafony wypowiedziano słabym, damskim głosem słowa: „Häire, häire, laeval on häire”, co po estońsku oznacza „Alarm, alarm, alarm na pokładzie”. Wkrótce w ten sam sposób zaalarmowano załogę. Niedługo po tym na statku został ogłoszony generalny alarm ratunkowy. Przechył zwiększył się do 30–40 stopni na prawą burtę co sprawiło, że nie można było już się bezpiecznie przemieszczać po pokładzie statku. Drzwi oraz przejścia zostały zablokowane, aby uniemożliwić ewentualne przelewanie się wody. Pasażerowie, którzy próbowali się uratować, zostali uwięzieni.

O godzinie 1:22 nadane zostało przez załogę wezwanie Mayday, jednak jego forma nie spełniała międzynarodowych norm. Komunikacja ustała około 01:29. Po blisko siedmiu minutach od nadania pierwszego sygnału pomocy Estonia zniknęła z pola widzenia wszystkich radarów. Z powodu braku zasilania i silnego przechyłu akcja ratownicza na promie była spowolniona i utrudniona. Statek zniknął z ekranów radarów około 1:50. Mariella dotarła na miejsce tragedii około 2:12; pierwszy helikopter o 3:05”. Z 989 pasażerów uratowano jedynie 138, a głównym powodem śmierci były utonięcia i hipotermia, bo temperatura wody wynosiła zaledwie 10 st. Celsjusza.

Wokół zatonięcia promu narosło wiele kontrowersji, inspirujących dziennikarzy do snucia licznych teorii, okrzykniętych przez czynniki oficjalne mianem spiskowych. Jednak, jak podaje Wikipedia „W wyniku ponownego przeanalizowania sprawy Estonii przez estoński zespół prokuratora Margusa Kurma, którego raport ujawniono 30 marca 2006, rząd estoński zakwestionował wyniki prac wspólnej komisji i zaprosił rządy Szwecji i Finlandii do wznowienia dochodzenia. Raport sugeruje, że rząd szwedzki ukrywał część, mających związek ze sprawą, dowodów. Według analizy zeznań świadków dokonanej przez zespół Kurma, rampa dziobowa była podczas katastrofy jedynie uchylona i nie mogła przez nią dostać się na pokład podawana dotychczas ilość wody, nadto nie jest jasne, skąd brała się woda na pokładzie. Komisja ustaliła, że szwedzkie służby odnalazły urwaną furtę dziobową 9 dni przed oficjalnym ujawnieniem tego faktu, a także prowadziły niejawne nurkowania badawcze, a wnętrze ładowni zostało sfilmowane przez pojazd podwodny, czego również nie ujawniono wspólnej komisji. Podczas nurkowań poszukiwano m.in. jednej walizki z nieujawnioną zawartością, którą następnie zabrano ze statku. Raport ten stwierdza również, że trójstronna komisja nie zbadała hipotezy wybuchu na pokładzie”.

Tajemnicza walizka, czego już w Wikipedii nie przeczytamy, opatrzona była nazwiskiem Aleksander Woronin, a znaleziono ją w kabinie, której używał kapitan Avo Piht. Co ciekawe, kapitan płynął promem całkiem prywatnie, ponieważ miał dzień wolny od pracy. Po tym, kiedy odtransportowano go do szpitala, Piht nieoczekiwanie zniknął, a wraz z nim 11 innych członków załogi promu. Ich nazwiska równie tajemniczo zniknęły z pierwszej listy ocalonych.

Niektóre źródła wskazują na to, że 28 i 29 września odlecieli z lotniska w Sztokholmie dwoma wyczarterowanymi przez ambasadę amerykańską samolotami. Jeśli zaś chodzi o Woronina, to był właścicielem spółki z siedzibą w Tallinnie, o nazwie „Kosmos Association”, a jego brat Walerij zarządzał identyczną, mieszczącą się w Moskwie. Firmy handlowały bronią i elementami technologii kosmicznej. Kiedy, w r. 1998 W. Putin został szefem Federalnej Służby Bezpieczeństwa, spółki Woroninów zostały zlikwidowane, a przedsiębiorstwa amerykańskie, które z nimi handlowały, zniknęły z rynku. W 2019 r. ponad 1000 ocalałych i krewnych ofiar zażądało 40,8 mln euro odszkodowania od francuskiej agencji, która uznała statek za zdatny do żeglugi oraz od niemieckiej stoczni, która go zbudowała. Roszczenie zostało jednak odrzucone przez paryski sąd, który stwierdził, że powodowie nie udowodnili „winy umyślnej”. Rok później, podwodny robot sfilmował wrak promu i okazało się, że w kadłubie widnieje 4-metrowa dziura, co zmienia całkowicie dotychczasową narrację o awarii furty ładunkowej.

Sprawa „Estonii” jest doprawdy niezwykła, a Czytelnicy zainteresowani większą ilością szczegółów będą mogli o niej przeczytać w jednym z rozdziałów książki mojego autorstwa, zatytułowanej „Wrota Magadanu”, którą zamierzam wydać w grudniu tego roku.

  Sławomir M. Kozak
www.oficyna-aurora.pl

====================

Niekontrolowany atak szału pilota w przestworzach. Przyczyny??

https://naukabezcenzury.pl/2023/11/15/sludzy-mammona/

Słudzy Mammona

15 listopada, 2023 Sławomir M. Kozak

Niekontrolowany atak szału pilota w przestworzach

Żaden sługa dwóm panom służyć nie może: bo albo jednego będzie miał w nienawiści, a drugiego miłować będzie: albo do jednego przystanie, a drugim wzgardzi. Nie możecie Bogu i Mamonie służyć. (fragm. Ewangelii św. Mateusza, Mt 6,24).

Jak pisałem w jednym ze swych tegorocznych felietonów w Warszawskiej Gazecie, współpraca karteli farmaceutycznych i finansowych zaczyna przynosić całkiem widoczne efekty. Przewidywałem to, m.in. w książce „Covidowe Jeże”[1], w której wykazałem, że to wszystko nie jest dziełem przypadku i nie zaczęło się wczoraj. Amerykanie ze swoją naiwną wiarą w demokratyczne mechanizmy broniące ich praw nie wierzą w to, że ich własny rząd mógłby występować przeciw nim.

Od początków pandemii, wśród amerykańskich pilotów liniowych o 300 proc. wzrosła liczba niepożądanych odczynów poszczepiennych. Pisałem o kilku dramatycznych przypadkach, kiedy w powietrzu, w trakcie lotu piloci dostawali udaru mózgu lub zawału mięśnia sercowego. Szczęśliwie, do tej pory, stery przejmował na ogół drugi pilot i bezpiecznie sprowadzał maszynę z setkami pasażerów do lądowania. Piloci ostrzegają, opierając się na sprawach sądowych o odszkodowania za śmierć pasażerów w najsłynniejszych wypadkach lotniczych, że takie odszkodowanie waha się od 2 do 3 mln USD na osobę, co wskazuje potencjalny koszt, już tylko finansowy dalszego brnięcia w obowiązkowe szczepienia.

Mówią też o lekarzach, którzy mają odwagę zakazywać lotu pilotom, u których stwierdzili problem przed podjęciem pracy. Znany jest przypadek lekarza, do którego zgłosili się jednego dnia trzej piloci z niepożądanymi objawami poszczepiennymi, a on zabronił im wykonania lotów. Nazajutrz odsunięto go od badania załóg.

Najczęstsze problemy, które są diagnozowane pośród tych objawów, to: zawał mięśnia sercowego, migotanie przedsionków, zapalenie osierdzia, obrzęk mózgu, podwyższone ciśnienie wewnątrz-czaszkowe, krwotoki, a nawet ślepota.

Dziś chcę zasygnalizować zupełnie inny problem zdrowotny, który objawił się właśnie w lotnictwie i z góry zastrzegam, że nie znam jego przyczyn, choć – jak mawiał klasyk – mogę się domyślać. Oto 44. letniemu oddanemu mężowi i troskliwemu ojcu dwojga dzieci, kapitanowi linii Alaska Airlines, postawiono niedawno 83 zarzuty usiłowania popełnienia zabójstwa[2].

Joseph D. Emerson, 22 października tego roku, korzystając z uprzejmości pilotów samolotu Embraer 175 linii Horizon Air, rejs 2059, po starcie z Paine Field w Waszyngtonie, przysiadł się do nich w kabinie załogi. Leciał do pracy, do portu lotniczego w San Francisco, gdzie miał przejąć samolot swej macierzystej linii i wykonać rutynowy, pasażerski lot.

Fot.: Aerospace Technology

Tymczasem, gdy maszyna znajdowała się już na wysokości przelotowej (FL 350), tuż po minięciu Astorii w Oregonie, Emerson niespodziewanie zerwał z głowy słuchawki, rzucił się z tylnego, zajmowanego przez siebie siedzenia do przełączników z przodu kokpitu i próbował uruchomić system przeciwpożarowy, odcinający dopływ paliwa do silników, co w najgorszym przypadku mogło skutkować katastrofą. Na szczęście, zszokowanym pilotom udało się go obezwładnić i przejąć ponownie panowanie nad samolotem. Załoga zgłosiła problem kontroli ruchu lotniczego[3] i poprosiła o umożliwienie lądowania na najbliższym lotnisku, by mężczyzną zajęły się odpowiednie służby.

Gdy wydawało się, że sytuacja została opanowana, Emerson krzycząc, by go powstrzymać, a najlepiej zakuć w kajdanki, bo nadal czuje w sobie jakąś niepohamowaną siłę zniszczenia, zaczął szarpać mechanizm blokujący drzwi wejściowe. Tym razem jednemu z pilotów pomógł steward i wspólnymi siłami zdołali utrzymać desperata do chwili awaryjnego lądowania w Portland, gdzie z samolotu wyniosło go dziesięciu funkcjonariuszy. Już po doprowadzeniu na posterunek policji, pijąc kawę zaczął się rozbierać, po czym oddał mocz na samego siebie.

Zatrzymany zeznał przesłuchującym go oficerom policji i FBI, że niczego nie pamięta,    wydawało mu się, że spał, znalazł się „w piekle” i musiał uczynić coś gwałtownego, by się otrząsnąć z tego snu. Twierdził, że nie miał wpływu na swoje działania. Obrona zgłosiła, że zatrzymany nie spał od 40 godzin, poprzedniego dnia zażywał jakieś grzyby, które mogły mieć właściwości psychodeliczne, a żona przyznała, że w ostatnim czasie „zmagał się z depresją”. Wśród przyjaciół i sąsiadów ma opinię sympatycznego człowieka, bezgranicznie zakochanego w swojej rodzinie i lotnictwie. Wielce to prawdopodobne, że zdrowego, regularnie badanego mężczyznę w sile wieku opętał nagle diabeł, ja jednak doszukiwałbym się innego wyjaśnienia. Podejrzewam, że czart opętał kilka lat temu tych wszystkich, którzy zgodzili się bez wahania stać się sługami Mammona, pozostając tym samym bez szans na zbawienie. Szkoda, że tak wielu niewinnych ciągną za sobą.

Sławomir M. Kozak

Autor jest publicystą i dziennikarzem Warszawskiej Gazety, TV Pl1 oraz autorem książek specjalizującym się w tematyce lotniczej.


[1] https://www.oficyna-aurora.pl/katalog/ksiazki/covidowe-jeze,p1439835486

[2] https://nypost.com/2023/10/23/news/pilot-who-tried-to-shut-off-engine-mid-flight-had-a-mental-breakdown-and-was-known-as-a-loving-family-man/

[3] https://archive.liveatc.net/kpdx/KPDX-ZSE-Oct-23-2023-0100Z.mp3

  Sławomir M. Kozak
www.oficyna-aurora.pl

SREBRNY EKRAN I PAMIĘTNIK

SREBRNY EKRAN I PAMIĘTNIK

Sławomir M. Kozak 2023-11-10 oficyna-aurora

Amelia Mary Earhart, to  – jak podaje Wikipedia – amerykańska pilotka, dziennikarka i poetka. Była pierwszą kobietą, która w 1928 roku przeleciała nad Atlantykiem (jako pasażer) i pierwszą kobietą, która już jako pilot uczyniła to samotnie w 1932 roku (jako druga samotna osoba na świecie). W 1937 roku podjęła próbę okrążenia kuli ziemskiej wzdłuż równika. Po 40 dniach podróży i przebyciu około 3/4 dystansu, lecąc nad Oceanem Spokojnym razem z nawigatorem Fredem Noonanem,  utracili kontakt radiowy. Pomimo natychmiastowego podjęcia poszukiwań (na które rząd USA wydał około 4 milionów dolarów) nie odnaleziono żadnych śladów zaginionego samolotu.

O Amelii Earhart zrobiono wiele filmów dokumentalnych, najczęściej zgodnych z lansowaną przez rząd wersją o jej zaginięciu… w odmętach oceanu. Pojawiały się w stacjach telewizyjnych, które nie mogły przecież przechodzić obok tego tematu obojętnie, by nie stracić swoich wiernych widzów. Przy okazji, telewizja, jako medium zyskujące z każdym rokiem coraz większy wpływ na kształtowanie opinii społecznej, kodowała w umysłach odbiorców jedyną, obowiązującą wersję wydarzeń. Taką rolę odegrać też miały trzy filmy fabularne opowiadające perypetie Amelii, pierwszy jeszcze pod postacią tak zwanego miniserialu TV, kolejne już w wersji całkowicie bajkowej, w pełni kolorowe i z coraz lepszą ścieżką dźwiękową.

Pierwszy film fabularny o Amelii Earhart był obrazem telewizyjnym, powstał w roku 1976 i nosił tytuł „Ostatni Lot”. Wiemy o nim niewiele. Za reżyserię odpowiadał George Schaefer, scenariusz napisała Carol Sobieski, która popularność u nas zdobyła dzięki pracy przy filmach „Smażone, zielone pomidory”, czy „Tożsamość Bourne’a”. Amelię zagrała Susan Clark, którą za tę rolę nominowano do nagrody Emmy. W George’a Putnama wcielił się John Forsythe, a film trwał 2 godziny i 30 minut.

Kolejny film fabularny powstał w roku 1994 i nosił tytuł „Amelia Earhart: Ostatni Lot”. Jego reżyserem był Kanadyjczyk, Yves Simoneau. Scenariusz napisała również Kanadyjka, ale węgierskiego pochodzenia, Anna Sandor. Role pierwszoplanowe zagrali: Diane KeatonBruce Dern i Rutger Hauer.  Zdjęcia kręcono w miastach Quebec w Kanadzie i Los Angeles, w Stanach Zjednoczonych. Czas trwania filmu to 1 godzina i 35 minut.

Ostatni film o Earhart pochodzi z roku 2009 i zatytułowany został po prostu „Amelia”. W Polsce obraz wszedł na ekrany w lutym roku następnego. Reżyserii podjęła się indyjska reżyser Mira Nair. Scenariusz był dziełem pary Amerykanów – Anna Hamilton Phelan nominowana była wcześniej do Oscara za scenariusz do filmu „Goryle we mgle”, a jej współpracownik Ronald Bass otrzymał Nagrodę Akademii za scenariusz do filmu „Rain Man”. Główne role przypadły w udziale takim aktorom, jak Hilary SwankRichard GereEwan McGregor i Christopher Eccleston. W filmie wystąpiła także australijska aktorka polskiego pochodzenia, Mia Wasikowska. Zdjęcia kręcono w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych, a budżet projektu wynosił 40 milionów USD. Film trwa 1 godzinę i 51 minut. Ponoć na film wydano tylko połowę tej kwoty, druga gdzieś się rozpłynęła. (…)

Chciałbym wspomnieć w tym miejscu jeszcze o jednej, bardzo ważnej pozycji. Oto, już w roku 1937, ukazała się książka zatytułowana „Last Flight” (Ostatni Lot), autorstwa… Amelii Earhart. Jak to możliwe?

Książkę wydał, po zaginięciu Amelii, wydawca George Palmer Putnam, jej mąż. Zebrał wszelkie jej zapiski i uwagi notowane w prowadzonym przez nią dzienniku, obejmujące okres od marca 1937 roku, czyli początków tego nieszczęśliwego lotu, do 1 lipca, to jest dnia poprzedzającego jej zaginięcie. Zawarł w niej także te spostrzeżenia, które przekazywała mu w trakcie codziennych rozmów telefonicznych, radiowych i wysyłanych telegramów, a także wpisy dokonywane przez nią w książce lotu, które przesyłała za pośrednictwem poczty. Do książki dołączony jest też ogólny zarys przyszłej relacji z podróży, który Amelia spisała po ostatnim pobycie w  Honolulu. Książka, którą planowano wydać po triumfalnym powrocie Earhart, miała pierwotnie nosić tytuł „World Flight”, jednak z uwagi na to, co się wydarzyło, jej mąż postanowił go zmienić. Część książki napisał on sam, opierając się, między innymi, na wspomnieniach ludzi, którzy ją znali, jak i tych, którzy spotkali ją w trakcie jej ostatniego lotu. 

Opowieść Amelii o początkach kariery odbiega odrobinę od tego, co pojawiało się w mediach. Otóż, zgodnie z jej wersją, kiedy pracowała w charakterze pracownika socjalnego w Denison House w Bostonie, któregoś dnia poproszono ją do telefonu. Rozmówca, w odróżnieniu od wszelkich wcześniejszych zleceniodawców, których interesowało zatrudnianie bezrobotnych pilotów na lotnicze festyny, zastrzegających, iż chcą bezpiecznych pokazów lotniczych, zapytał czy zgodziłaby się na „dokonanie czegoś niebezpiecznego”. Zaintrygowana, jeszcze tego samego wieczoru spotkała się z niezwykłym klientem, którym okazał się być wydawca George Putnam. To on zapytał, czy zechce wziąć udział w locie nad Atlantykiem. Zgodziła się bez namysłu. Dopiero po tej rozmowie umówił ją na spotkanie w Nowym Jorku, z rzeczywistymi decydentami w tym przedsięwzięciu, którymi byli David T. Layman i John S. Phipps. Wynikało z niego, że panowie dokonują swoistego „przesłuchania” kandydatki do roli pierwszej kobiety mającej odbyć transatlantycką podróż i nie jest ona jedyną osobą chętną na takie wyzwanie. Pozytywną decyzję zakomunikowano jej kilka dni później, w trakcie kolejnego spotkania. Dowiedziała się, że ma wystąpić w roli pasażerki, a faktyczną załogę mają stanowić doświadczeni lotnicy, pilot „Bill” Stultz i mechanik Lou Gordon. Pomimo, że nie zaproponowano jej sterowania maszyną, przyjęła propozycję dającą jej mimo wszystko wspaniałe perspektywy, których na dobrą sprawę, nie była nawet wówczas w stanie przewidzieć. Ten skok przez ocean był początkiem jej wielkiej sławy, a przede wszystkim uczucia, które rozwinęło się między nią i mężczyzną, którego głos usłyszała tamtego pamiętnego dnia w słuchawce telefonu, i któremu dwa lata później ślubowała miłość oraz wierność, aż do śmierci.

Książka „Requiem dla Amelii Earhart”, będąca pierwszą na rynku polskim opowieścią o tej ciekawej postaci,  jest efektem wielomiesięcznych badań, które poświęciłem zarówno jej samej, ludziom z jej otoczenia i wyprawie dookoła świata, która zakończyła się zupełnie inaczej, niż podaje to wersja oficjalna, pokutująca w przestrzeni publicznej od dziesięcioleci. Książka, dostępna w formie papierowej oraz e-book ma również dedykowaną stronę, na której znajdują się materiały dodatkowe, jak dokumenty, ryciny, zdjęcia i filmy.

Zachęcam również do obejrzenia moich nagrań na ten temat, czyli REQUIEM DLA AMELII EARHART oraz ZABIŁY JĄ PASJA I POLITYKA.

Polecam i zapraszam do zakupu książki, w której znajdziecie dużo o lotnictwie, polityce, ale też o niezwykłej miłości.

Sławomir M. Kozak