Propaganda Abteilung

Propaganda Abteilung

Stanisław Michalkiewicz  4 stycznia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5748

Z komunizmu nie wychodzi się bezkarnie. Wprawdzie Józef Stalin powiedział, że komunizm pasuje do Polaków, jak siodło do krowy – ale przez 45 lat chyba się dopasowało i to tak dobrze, że współczesne krowy bez siodła nie mogą już chyba żyć. Można się o tym przekonać, przyglądając się funkcjonowaniu niezależnych mediów głównego nurtu na przestrzeni ostatnich 80 lat. Żyją jeszcze ludzie pamiętający, że za pierwszej komuny, zwłaszcza w czasach stalinowskich, kiedy to w Polskim Radio funkcjonowała „Fala 49” z Wandą Odolską i Stefanem Martyką, ówczesne niezależne media głównego nurtu prezentowały dwie postawy.

Albo zwalczały „wroga klasowego”, którym zostać mógł każdy człowiek, co naraził się bezpiece, albo każde środowisko, które partia i bezpieka chciały spacyfikować, albo wychwalały – przede wszystkim Józefa Stalina i Stalinów drobniejszego płazu, którzy byli wielkorządcami w poszczególnych „demokracjach ludowych” – ale również osoby z tych czy innych względów zasłużone dla reżymu. Opisanie kogoś takiego w gazecie, czy zaprezentowanie go w radio, było rodzajem nobilitacji – nagrody za wzorowe sprawowanie. Krótko mówiąc, niezależne media głównego nurtu za pierwszej komuny przejmowały cześć kompetencji Stwórcy Wszechświata, nie tylko stwarzając „fakty prasowe”, o których tak pięknie mówił „Drogi Bronisław”, czyli profesor Bronisław Geremek, ale również karząc za „złe”, a wynagradzając za „dobre”, przy czym o tym, co jest akurat „złe”, czy „dobre” decydował Wydział Prasy KC PZPR, według etyki sytuacyjnej. Etyka sytuacyjna charakteryzuje się tym, że ocena co jest „złe”, a co „dobre”, zależy od Biura Politycznego Partii, które kieruje się tak zwaną „mądrością etapu”.

Jak pamiętamy w tamtych czasach tak zwana „nienawiść klasowa” uchodziła za cnotę, podobnie zresztą, jak i teraz, z tym, że wtedy ostrze nienawiści kierowało się w stronę „wrogów klasowych”, podczas gdy teraz – przeciwko nienawistnikom. Jest bowiem rozkaz, że nienawiść powinna być znienawidzona i nawet uchwalane są stosowne zmiany w kodeksie karnym, który w ten sposób upodabnia się do kodeksu karnego Rosyjskiej Federacyjnej Republiki Socjalistycznej. Był tam uniwersalny art. 58, na podstawie którego miliony ludzi powędrowały albo przed pluton egzekucyjny, albo do łagrów, albo na zsyłkę pod pretekstem „agitacji kontrrewolucyjnej”. Ta agitacja była bardzo pojemna, podobnie jak dzisiaj „mowa nienawiści”. Co to jest „mowa nienawiści”? Ano, to każda opinia, która z jakichś powodów nie podoba się bezpiece i jej konfidentom, poumieszczanych w instytucjach państwowych, gdzie rozmaite pomysły przyjmują postać obowiązującego prawa. O tym, co jest „mową nienawiści” będzie decydowała bezpieka, a jej dyrektywy będą w podskokach wykonywały niezawisłe sądy, podobnie, jak to robiły również za pierwszej komuny. Jak widzimy, narzędzia recydywy zostały już stworzone; system jest domykany, a jak już zostanie domknięty, to każdy na własnej skórze odczuje jego działanie. Jak powiada ruskie przysłowie, „nikt nie jest bez grzechu wobec Boga, ani bez winy wobec cara”.

Właśnie ponownie zanurzyłem się, tym razem w najgłębsze, najbardziej przerażające kręgi piekła, dzięki „Opowiadaniom kołymskim” Warłama Szałamowa. Spędził on na Kołymie 18 lat jako więzień i pisze m.in. jak to Stiepan Garanin, który w latach 1937-1938 był naczelnikiem „Siewwostłagu”, czyli Północno Wschodnich Obozów Pracy, zasłynął z masowych egzekucji, tak zwanych „egzekucji garaninowskich”, kiedy to rozstrzeliwano całe brygady, aż w końcu w 1938 roku sam trafił do łagru, gdzie zmarł. Listy więźniów przeznaczonych do rozstrzelania były odczytywane podczas nocnych apeli, co przydawało całej procedurze iście infernalnego charakteru.

I niech nikomu nie przyjdzie do głowy, że to się nie może powtórzyć. Skoro przygotowywane są narzędzia terroru, to i terror musi się pojawić, a jeśli komuś się wydaje, że u nas nie znajdzie się jakiś Garanin, czy Jeżow, to niech porzuci tę iluzję. Nie tylko znajdzie się takich wielu, ale będą garnąć się do tych czynności jeden przez drugiego, nie tylko popychani instynktem samozachowawczym, ale również fanatyzmem, który właśnie jest rozbudzany przez funkcjonariuszy Propaganda Abteilung, dla niepoznaki pozatrudnianych w niezależnych mediach głównego nurtu.

Jak wiadomo, III Program Polskiego Radia, po ubiegłorocznej podmiance na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu, został – podobnie jak rządowa telewizja – obsadzony wypróbowanymi funkcjonariuszami Propaganda Abteilung. Łatwo takich funkcjo9nariuszy odróżnić od dziennikarzy. Dziennikarze z zaproszonymi do studia gośćmi rozmawiają, podczas gdy funkcjonariusze Propaganda Abteilung swoich gości poddają przesłuchaniu, podobnemu do tych, jakim ubowcy poddawali AK-owców. Podczas tych przesłuchań nie tyle chodziło o ustalenie jakichś faktów, tylko o to, żeby delikwent się przyznał – w przypadku AK-owców – że AK kolaborowała z Niemcami, a z Gestapo w szczególności.

I oto w dniach ostatnich zdarzyło się, że do studia III programu Polskiego Radia został przez panią Renatę Grochal zaproszony poseł PiS Marcin Przydacz. Kiedy pan Przydacz nie chciał się przyznać – a musiałby, gdyby zaczął odpowiadać na „naprowadzające” pytania pani Renaty – próbował złożyć spontaniczne wyjaśnienia, pani Renata mu przerwała pod pretekstem, że nie potrzebuje tu żadnych „wykładów”. A kiedy pan Przydacz nazwał ją „funkcjonariuszką polityczną”, wyrzuciła go ze studia.

W ten oto sposób spełniają się również w III Programie Polskiego Radia leninowskie normy życia partyjnego w zakresie organizatorskiej funkcji prasy, czy szerzej – mediów. Jest rzeczą oczywistą, że tych organizatorskich zadań nie wykonują i nie mogą wykonywać dziennikarze, bo zadaniem dziennikarza jest docieranie do prawdy, podczas gdy czynności śledcze , których ukoronowaniem jest przyznanie się przesłuchiwanego do winy, a także – że jest głupszy od przesłuchującego – należą do funkcjonariuszy Propaganda Abteilung. Dlatego pan Przydacz nie miał racji, nazywając panią Renatę „funkcjonariuszką polityczną”. Nie „polityczną” – bo od polityczności to są wypróbowani towarzysze, starsi i mądrzejsi – tylko funkcjonariuszką Propaganda Abteilung. Mówią, że żadna praca nie hańbi, a skoro tak, to i w takiej funkcji nie ma nic hańbiącego.

Na koniec muszę wyrazić żal, że dygnitarze, którzy przyjmują wezwania na przesłuchania w niezależnych mediach głównego nurtu, nie tylko nie żądają wezwania na piśmie, z numerem sprawy i zaznaczeniem, czy będą przesłuchiwani w charakterze świadka, czy podejrzanego, ale – zwłaszcza w telewizji, na przykład u naszej resortowej „Stokrotki”, czyli pani Olejnik, albo pani Agnieszki Gozdyry – starają się zachowywać pozory, jakby rzeczywiście trwała tam jakaś rozmowa. Tymczasem od samego początku, kiedy tylko przesłuchująca funkcjonariuszka zadaje pierwsze naprowadzające pytanie, powinni scenicznym szeptem zapytać, ją, jak brzmi poprawna odpowiedź, zapewniając, że jak tylko ją usłyszą, to zaraz głośno ją powtórzą do kamery. Jeśli chodzi o wspomniane wezwanie na piśmie – i tak dalej – to właśnie taki żądanie przedstawiłem przed kilkoma laty asystentowi naszej „Stokrotki” – dodając, że „porządek musi być”. I miałem spokój z przesłuchaniami – ale bo też ja nie traktuję zaproszenia do niezależnych mediów głównego nurtu jako nagrody za dobre sprawowanie.

I tego życzę każdemu w Nowym Roku.

Stanisław Michalkiewicz

Przepowiednie na 2025 rok. Michalkiewicz: Mamy dwie możliwości. Rozstrzygnięcie w lutym albo kwietniu

Przepowiednie na 2025 rok. Michalkiewicz: Mamy dwie możliwości. Rozstrzygnięcie w lutym albo kwietniu

1.01.2025 https://nczas.info/2025/01/01/przepowiednie-na-2025-rok-michalkiewicz-mamy-dwie-mozliwosci-rozstrzygniecie-w-lutym-albo-kwietniu/

Stanisław Michalkiewicz 2025 rok
Stanisław Michalkiewicz. Co czeka nas w 2025 roku? / foto: YouTube/Pixabay (kolaż)

W 2025 roku mamy dwie możliwości – uważa publicysta „Najwyższego Czas-u!” Stanisław Michalkiewicz. Zdaniem redaktora, „rozstrzygnięcie nadejdzie w lutym albo w kwietniu”.

„Mamy dwie możliwości”

Stanisław Michalkiewicz:

W 2025 roku mamy dwie możliwości. Donald Trump wycofa pozwolenie, którego Józio Biden udzielił Niemcom na urządzanie Europy po swojemu, a wtedy powinniśmy zrealizować nasz program maksimum w polityce amerykańskiej, czyli namówić prezydenta USA, aby spowodował przeprowadzenie przesilania rządowego w Polsce, najlepiej już w lutym, ale w taki sposób, aby nawet nie angażować do tego kelnerów – wystarczy, aby Trzecia Droga odwróciła sojusze.

To wariant, który albo się uda, albo nie, w zależności od tego, czy Andrzej Duda w czasie inauguracji Donalda Trumpa zatroszczy się o polskie interesy, a nie tylko swoje, aby zdobyć posadę w Międzynarodowym Komitecie Olimpijskim.

A jak taki scenariusz się nie uda, to bardzo możliwe, że Generalna Gubernia zostanie proklamowana 12 października 2025 roku, a więc w rocznicę proklamowania pierwszej GG przez Adolfa Hitlera.

Wówczas prawdopodobnie będzie trzeba się spodziewać tego, że na skutek masowego przypływu azylantów na Węgry będzie można tam powołać rząd na uchodźstwie, tylko trzeba zadbać o to, aby tacy azylanci respektowali parytet płciowy i mogli się rozmnażać.

Formując taki rząd, uda nam się zrealizować chociaż nasz program minimum w polityce amerykańskiej, tj. utworzyć Armię Krajową i wysyłać cichociemnych, aby lądowali w kraju z pasami wypełnionymi złotymi dwudziestodolarówkami – to by pobudziło ducha patriotycznego w narodzie. Ważne, aby Amerykanie zorganizowali w tym celu most powietrzny albo przynajmniej pomogli w jego utworzeniu.

Tak czy inaczej rozstrzygnięcie nadejdzie w lutym albo w kwietniu, gdy Donald Trump przybędzie na kolejny Kongres Trójmorza do Warszawy.

Rozstrzygają się losy. Europy, Polski…

Przed noworocznym toastem. Rozstrzygną się losy

31.12.2024 Stanisław Michalkiewicz https://nczas.info/2024/12/31/przed-noworocznym-toastem-rozstrzygna-sie-losy/

Nachodzi rok 2025, kiedy to 20 stycznia nastąpi zaprzysiężenie Donalda Trumpa na kolejnego, bodajże 47 prezydenta Stanów Zjednoczonych – Naszego Najważniejszego Sojusznika. Jak już wielokrotnie wspominałem, w części polskiej opinii publicznej zapanowała z tego powodu euforia, jakby Donald Trump był jednocześnie prezydentem Polski i z tego tytułu miał zadbać o realizowanie żywotnych interesów naszego państwa.

Tymczasem nic podobnego nie będzie miało miejsca. Donald Trump będzie prezydentem Stanów Zjednoczonych i z tego tytułu będzie realizował amerykańskie interesy państwowe, tak jak je rozumie. Nasze interesy państwowe powinien realizować polski rząd i polski prezydent. Z tym, jak dotąd, jest znacznie gorzej.

Niwelacja terenu pod Generalną Gubernię

Vaginet obywatela Tuska Donalda wykonuje całkiem inne zadania. Przede wszystkim ma zniwelować teren pod zainstalowanie tutaj Generalnego Gubernatorstwa w ramach IV Rzeszy, na czele której ponownie stanęła Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen, która – jak pamiętamy – obywatelu Tusku Donaldu i jego vaginetowi postawiła całkiem inne zadania; oprócz zniwelowania terenu pod Generalne Gubernatorstwo, nakazała mu też kontynuowanie „walki o praworządność”, którą w naszym bantustanie nakazała prowadzić jeszcze Nasza Złota Pani w marcu 2017 roku, a na początek zmobilizowała wszystkie organizacje broniące na świecie praw człowieków, żeby wystąpiły do Komisji Europejskiej z wnioskiem, by z Polską zrobić porządek, jako że poziom ochrony praw człowieków w naszym bantustanie urąga wszelkim standardom.

Toteż – chociaż w tak zwanym międzyczasie w Niemczech zmienił się rząd – ta linia polityczna nadal jest aktualna, jako że wpisuje się obecnie w proces niwelacji terenu pod Generalną Gubernię, do którego przyłączyło się skwapliwie tak zwane towarzycho demokratyczne, a która zostanie tu zainstalowana niezwłocznie po nowelizacji traktatu lizbońskiego, co – jak pamiętamy – rekomendował Komisji Europejskiej europejski parlament. Czy to nastąpi – tego, ma się rozumieć, jeszcze nie wiemy – bo nie wiemy, czy Donald Trump jako prezydent USA podtrzyma pozwolenie, jakiego Niemcom w marcu ub. roku udzielił prezydent Józio Biden, by urządzały sobie Europę po swojemu – m.in. zgodnie z wytycznymi sformułowanymi jeszcze w roku 1943 przez Adolfa Hitlera na spotkaniu z gauleiterami.

Hitler powiedział wtedy m.in, że „małe państwa” nie mają w nowej Europie racji bytu, bo tylko Niemcy potrafią prawidłowo Europę zorganizować. W tym też kierunku zmierza projektowana nowelizacja traktatu lizbońskiego. Toteż nie wiemy nawet, czy po 20 stycznia Polska ponownie przejdzie pod kuratelę amerykańską, a jeśli nawet – to czy w związku z tym Ameryka doprowadzi do podmianki na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu – co wymagałoby spowodowania u nas przesilenia rządowego, nawet bez udziału kelnerów – jak to miało miejsce w roku 2014 i w 2015. Niestety po naszej stronie nie widać żadnych inicjatyw w tym kierunku, chociaż w koalicji 13 grudnia ostatnio potężnie zatrzeszczało.

A dlaczego nie widać? A dlatego, że chociaż mamy wysyp tych wszystkich prezydentów (ostatnio PSL oświadczył się za panem marszałkiem Hołownią, a Lewica wystawiła panią Magdalenę Biejat), to żaden z nich nawet się w tej sprawie nie zająknie, a pan prezydent Duda sprawia wrażenie osiadającego na laurach, odkąd załatwił sobie fuchę w MKOl po zakończeniu dobrego fartu na stanowisku tubylczego prezydenta, kiedy to sprawiał wrażenie, jakby był jakimś przydupasem ukraińskiego prezydenta Zełenskiego, a nie prezydentem Polski.

Kandydaci w obliczu nowego porządku

O czym tedy mówią ci wszyscy kandydaci na prezydentów? Pan Trzaskowski, który z jakichś zagadkowych przyczyn starannie ukrywa swoje pierwszorzędne korzenie, a żadna Schwein czy to opozycyjna, czy to bezpieczniacka nie ośmiela się mu ich wyciągać, ostatnio na spotkaniu z rolnikami na Lubelszczyźnie, z miedzianym czołem, bredził, że zapewni Polsce „samowystarczalność żywnościową”. Bredził nie tylko dlatego, że prezydent w sprawach gospodarczych ma niewiele, a w gruncie rzeczy – nic do powiedzenia – ale również dlatego, bo w sytuacji, kiedy Reichsführerin właśnie podpisała w imieniu Unii Europejskiej umowę z krajami Mercosur, zgodnie z postanowieniami której, do Unii trafią produkty rolnicze z Ameryki Łacińskiej, co do których nie są wymagane wyśrubowane standardy, jak w przypadku unijnych produktów rolniczych, o żadnej „samowystarczalności” nie może być mowy. Podejrzliwcy twierdzą nawet, że ta skwapliwość Reichsführerin w podpisaniu tej umowy bierze się stąd, że po II wojnie światowej wielu hitlerowców czmychnęło do Ameryki Południowej, w której zaczęli odgrywać – to znaczy teraz już nie oni, tylko ich potomstwo – ważną, a może nawet tak zwaną „przewodnią rolę” – niczym PZPR w budowie socjalizmu – wzięła się właśnie stąd, a nie np. z pragnienia większej niezależności od Chin – bo każde dziecko przecież wie, że Chiny usadowiły się właśnie w Ameryce Południowej. Tak czy owak, umowa z krajami Mercosur może już wkrótce – chyba, że nie zostanie ratyfikowana przez członkowskie bantustany UE – doprowadzić do całkowitego upadku branży tytoniowej w Polsce, a być może innych też – bo jeśli coś złego może się stać, to na pewno się stanie.

Z kolei faworyt Naczelnika Państwa, któremu bezpieka już nawet nie w widoczny, ale wręcz ostentacyjny sposób robi koło pióra, zachęca nas do korzystania z ruchu na świeżym powietrzu. Ano, jak tylko powstanie i okrzepnie Generalna Gubernia, to ruchu na świeżym powietrzu będziemy mieli aż za dużo, choćby przy pracach podejmowanych przez komendantury obecnie chwilowo nieczynnych obozów koncentracyjnych, które przecież trzeba będzie otworzyć choćby po to, by ulokować tam sprawców zdradzieckich zamachów na niemieckie dzieło odbudowy w GG, nie mówiąc już o nienawistnikach, co to zieją „mową nienawiści” i bluźnią sodomczykom i gomorytkom, przyprawiając jednych i drugich o niewysłowione katiusze.

O pani Biejat szkoda nawet wspominać, bo wiadomo tylko, że „będzie walczyć” – ale z kim i o co – tego już nie powiedziała. Ale nie musi tego mówić po pierwsze dlatego, że jeszcze sama tego nie wie, a po drugie – że z kim i o co, to zostanie jej objawione w odpowiednim czasie przez stosowny sanhedryn – na przykład – przez Judenrat „Gazety Wyborczej”. Zresztą ona uczestniczy tylko w konkursie piękności, podobnie jak inni kandydaci, nie wyłączając sezonowego pana marszałka Szymona Hołowni, który stręczy nam się w charakterze „kandydata niezależnego”. Od kogo niezależnego – tego już nie mówi – bo chyba nie od Donalda Tuska, który traktuje go dość bezceremonialnie. Inna sprawa, że bezpieka wystosowała mu pierwsze poważne, ostrzegawcze ostrzeżenie w postaci niebezpiecznych związków z Collegium Tumanum, więc w tej sytuacji chwalebna powściągliwość pana marszałka jest całkowicie zrozumiała, bo nikt nie jest bez grzechu wobec Boga, ani bez winy wobec cara. Któż takie rzeczy może wiedzieć lepiej niż bezpieka?

Rozstrzygną się losy

Podczas kiedy nasz bantustan, „w zaklętym kółku, jak w krzywym zwierciadle, sam się zadręcza własną niemożnością”, w związku z czym nawet Leszek Miller zauważył, że takie Węgry grają już w całkiem innej lidze dyplomatycznej niż Polska pod kierownictwem Księcia-Małżonka – w najbliższych miesiącach rozstrzygną się losy wojny na Ukrainie. Amerykański generał bez ceregieli zapowiada, jak przy pomocy groźby „zakręcenia kurka” finansowego sprowadzi prezydenta Zełenskiego do stołu rokowań z Rosją, a z kolei Putina – przy pomocy groźby dostarczenia Ukrainie broni, która z Rosji zrobi marmoladę. Wygląda na to, że amerykańscy generałowie, jeśli chodzi o poczucie rzeczywistości, są podobni do naszych, przynajmniej niektórzy do niektórych. Jak jest z politykami – o tym się przekonamy – chociaż nie od rzeczy będzie przypomnienie rozmów prezydenta Donalda Trumpa z Kim Dzong Unem w Singapurze, w następstwie których północnokoreański tyran nabrał tylko wigoru i jak gdyby nigdy nic, z powodzeniem kontynuował rozbudowę swego arsenału nuklearnego. No a teraz w dodatku trzeba będzie uspokoić Koreę Południową, która jeszcze nie może przyjść do siebie po sześciogodzinnym stanie wojennym, nie mówiąc już o Syrii, gdzie może otworzyć się – jak powiadają – „puszka z Pandorą”. Rzecz w tym, że i bezcenny Izrael i Turcja mają tam swoje interesy i swoje widoki – niekoniecznie takie same, jak USA.

O ile jednak amerykańska polityka na Środkowym i Bliskim Wschodzie sprawia chwilami wrażenie, jakby zataczała się od ściany do ściany, to Izrael na tym tle wydaje się państwem znacznie poważniejszym, bo wykorzystał amerykańską potęgę do obrócenia wszystkich swoich sąsiadów – z wyjątkiem Jordanii, która przezornie zawczasu się obrzezała – w chaotyczne morze ruin i zgliszcz. Wyjątek stanowi złowrogi Iran, który chyba nie ma innego wyjścia, jak pójść w ślady Kim Dzong Una i zbudować odstraszający arsenał jądrowy, zanim bezcenny, miłujący pokój Izrael, zdecyduje się napuścić amerykańskiego kolosa również na „ajatollahów”, by w ten sposób zaprowadzić trwały pokój na całym Środkowym Wschodzie niczym na kirkucie.

Maszynka do mięsa

Tymczasem w związku z prawdopodobnym zakończeniem wojny na Ukrainie, do Warszawy przyjechał francuski prezydent Macron, żeby przekazać Donaldu Tusku nowe zadanie. Chodzi o wysłanie polskich żołnierzy na Ukrainę, by pilnowali tam strefy zdemilitaryzowanej, o której utworzeniu przebąkiwała amerykańska prasa zaraz po wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich. Chodzi o to, że wojska rosyjskie, których nikt nie będzie już próbował rugować z zajętych dotychczas terenów, od Ukraińców miałaby oddzielać licząca kilkaset kilometrów i odpowiednio głęboka „strefa zdemilitaryzowana”. Takiej strefy ktoś jednak musiałby pilnować, bo nietrudno przewidzieć, że tak zwane „incydenty” będą się tam mnożyły jak króliki. Czy jednak Rosja zgodzi się, by tej „strefy” pilnowały wojska europejskich członków NATO? Przecież w ten sposób NATO przybliżyłoby się do granic Rosji, tak jakby Ukraina została przyjęta, a przynajmniej zaproszona do Paktu Północnoatlantyckiego!

Wprawdzie obywatel Tusk Donald energicznie zaprzeczył, by nasza niezwyciężona armia została wysłana na Ukrainę, ale co warte są jego deklaracje, to już po roku rządów vaginetu, na którego czele stoi – wiemy. Jeśli zatem ktoś uchroni nas przed ewidentnym wkręceniem Polski w maszynkę do mięsa, to najprędzej zimny ruski czekista Putin, który chyba na takie przybliżenie NATO do rosyjskich granic się nie zgodzi. Kto by pomyślał!

Końcowe gotowanie żaby – Synod o Synodalności po polsku….

Gotowanie żaby

Stanisław Michalkiewicz,  specjalnie dla www.michalkiewicz.pl    29 grudnia 2024 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5745

Podczas gdy Volksdeutsche Partei za pośrednictwem rządowych, albo prorządowych niezależnych mediów głównego nurtu, zaś patriotyczna opozycja z Naczelnikiem Państwa na czele, za pośrednictwem niezależnych mediów nierządnych, które kiedyś, za ancien regime’u, były mediami rządowymi, przygotowały ludności na czas świątecznej nirwany operę mydlaną w odcinkach o panu Marcinie Romanowskim i „tropie biłgorajskim”, którym podążyć miał do Ziemi Obiecanej na Węgrzech – Episkopat opublikował tłumaczenie Dokumentu Końcowego Synodu o Synodalności. Jest to dokument dość długi, a poza tym – sporządzony eklezjastycznym żargonem, który dla przeciętnego odbiorcy, a nawet – dla odbiorcy nieprzeciętnego, to znaczy – obeznanego z rozmaitymi żargonami – jest trudny do zrozumienia, podobnie, jak odpowiedzi Sybilli kumańskiej, u której zasięgali rady i wskazówek starożytni Rzymianie oraz Rzymianie współcześni. Podobno enigmatyczność odpowiedzi Sybilli była spowodowana odurzającymi dekoktami, których opary unosiły się w jej grocie. Czym odurzali się autorowie Dokumentu Końcowego – tajemnica to wielka – ale cokolwiek to było, efekty są podobne.

Czy moment publikacji polskiego tłumaczenia Dokumentu Końcowego wynika z przyczyn technicznych, czy też został wybrany specjalnie na początek świątecznej nirwany, kiedy nikomu nie będzie się chciało dokonywać egzegezy tego skomplikowanego tekstu – trudno zgadnąć – ale nie można wykluczyć również takiej motywacji. Charakterystyczne bowiem jest to, że z lektury trudno się zorientować, co konkretnie czytelnik powinien zrobić, by sprostać oczekiwaniom autorów Dokumentu – również dlatego, że i te oczekiwania zostały przedstawione bardzo ogólnikowo – jakby autorzy nie chcieli jasno powiedzieć, o co naprawdę im chodzi. Z tego powodu Dokument przypomina znane z pierwszej komuny tak zwane „tezy” na kolejne zjazdy Partii, których celem było odzyskiwanie więzi z masami. Takie pragnienie daje się odczuć również w przypadku Dokumentu, chociaż expressis verbis nie jest w nim wyrażone. W przypadku Partii chodziło o ukrycie w powodzi ogólników intencji odzyskania zaufania „mas”, dzięki czemu można by je nadal spokojnie wykorzystywać dla „budowy socjalizmu”, czyli sprawowania przez Partię „przewodniej roli” – z wykluczeniem wszelkiej konkurencji. Sprawowanie „przewodniej roli” nazywało się „centralizmem demokratycznym”, który istniał chyba tylko w imaginacji jegomościów, co to doktoryzowali się i habilitowali z czegoś, czego nigdy nie było, nie ma i nie będzie. Partia bowiem tak naprawdę sprawowała dyktaturę, raz łagodniejszą, raz surowszą. W okresach łagodności powstawały w niej nawet frakcje, które w okresach surowości znikały – niekiedy nawet na skutek fizycznej ich eksterminacji pod pretekstem „odchylenia” od zatwierdzonej „linii”. Rodzajem takiej „linii” jest chyba też „synodalność”, definiowana jako „droga”, a więc – sposób postępowania.

Jednak z tych enigmatycznych ogólników przebija pewna zagadkowa intencja, w postaci „różnorodności”, w której ma się manifestować „jedność Kościoła”. „Różnorodności” , ale i dalszej „decentralizacji”. Ta „decentralizacja” została zapoczątkowana na II Soborze Watykańskim, po którym w Kościele zapanował „duch Soboru”, to znaczy – swego rodzaju konspiracja postępowych purpuratów, która doprowadziła do całkowitego odwrócenia zaleceń soborowych dokumentów, na przykład w dziedzinie języka liturgicznego. O ile soborowe konstytucje dopuszczały języki narodowe „wyjątkowo”, a tam, gdzie je dopuszczały, to jednocześnie z naciskiem podkreślały, że wierni powinni znać łacińskie teksty modlitw i pieśni – o tyle „duch Soboru” odwrócił to o 180 stopni.

Język łaciński został z liturgii niemal całkowicie wyparty na rzecz języków narodowych. Wyrządziło to nieodwracalne szkody, bo o ile przedtem nawet w wiejskich parafiach uczestnicy chórów, czy pobożnych bractw siłą rzeczy musieli znać łacinę, przynajmniej tę kościelną, co sprzyjało poczuciu ciągłości ze światem antycznym, to wskutek aktywności „ducha Soboru” ta wiedza i ta ciągłość właśnie zanika – może z wyjątkiem wspólnot tradycjonalistycznych. Jeśli dodamy do tego zagadkowe sformułowania na temat konieczności „rozeznawania” roli kobiet, które powinny w Kościele dostępować również „władzy” oraz nacisk na „ekumenizm”, to można odnieść wrażenie, że za parawanem patetycznej retoryki ukrywa się intencja takiego rozwodnienia religii i Kościoła, że będą mogli się w nim pomieścić nie tylko sodomczykowie i gomorytki, ale również – ateiści. Wszystko to – jak mówią – “wygląda ładnie-pięknie” – tylko czy komukolwiek jeszcze zechce się taką rozwodnioną religią przejmować?

Ale to tylko jeden aspekt. Jeśli Dokument Końcowy rzeczywiście za parawanem patetycznych frazesów skrywa takie intencje, to może to oznaczać kolejny gwóźdź do trumny cywilizacji łacińskiej. Jak wiadomo, wspiera się ona na trzech filarach: greckim stosunku do prawdy, zasadach prawa rzymskiego i etyce chrześcijańskiej, jako podstawie systemów prawnych państw. Cywilizacja ta jest znienawidzona m.in. przez Żydów i to w każdym aspekcie. Toteż na naszych oczach dokonują się próby destrukcji każdego z trzech filarów, na których ta cywilizacja się wspiera, więc jeśli ten proces zostanie zintensyfikowany przez rozwadnianie trzeciego filaru, to czy ta cywilizacja się jeszcze ostanie?

Żadnych gwarancji przecież nie ma, ani też nadziei, że czy to Judenrat, czy też lawendowe lobby w Rzymie zbuduje nam jakąś cywilizację alternatywną. W tej sytuacji nadzieje na jej przetrwanie, a więc – również na utrzymanie cywilizacyjnej tożsamości Europy – są coraz mniejsze tym bardziej, że w Dokumencie Końcowym są też wyraźne umizgi pod adresem „migrantów”. W tej sytuacji nie można się specjalnie dziwić, że Dokument opublikowano właśnie teraz. Mało kto się z nim zapozna, a duchowieństwo zostanie zmłotowane, żeby zawarte w nim wytyczne, realizować wprawdzie stopniowo, ale cierpliwie i metodycznie. Jak zauważył w swojej znakomitej powieści „Głos Pana” Stanisław Lem – „nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle postępować cierpliwie i metodycznie”. Taki właśnie sposób zalecany jest przy gotowaniu żaby. Gdyby zwyczajnie wrzucić ją do wrzątku, to zdążyłaby wyskoczyć i się uratować, Kiedy jednak wrzucić ją do wody chłodnej i stopniowo ją podgrzewać, to żaba niczego nie zauważy aż do momentu, kiedy na ratunek będzie za późno.

Stanisław Michalkiewicz

Wątek męczeński w operze mydlanej

Stanisław Michalkiewicz: Wątek męczeński w operze mydlanej

   Z władzą radziecką nie będziesz się nudził – twierdził Aleksander Sołżenicyn. I rzeczywiście. Partia, to znaczy – Volksdeutsche Partei – i rząd zadbały o to, byśmy podczas świątecznej nirwany się nie nudzili, dopisując nowy rozdział opery mydlanej pod tytułem “Poszukiwanie Marcina Romanowskiego”. Jak wiadomo, Marcin Romanowski, któremu bodnarowcy z niezależnej prokuratury początkowo przedstawili bodajże 11 zarzutów, przedostał się na Węgry, gdzie od tamtejszego rządu otrzymał azyl polityczny, uzasadniony obawą, że w naszym Tuskolandzie nie mógłby liczyć na uczciwy proces.

Ta obawa jest całkowicie uzasadniona nie tylko tym, że z tak zwanych “rozliczeń” vaginet obywatela Tuska Donalda uczynił sobie jedyną rację istnienia.

Jeśli oczywiście nie liczyć skrobanek, których legalizacji nie może doczekać się Wielce Czcigodna Katarzyna Kotula, co to w bezpowrotnie minionej młodości była molestowana przez swojego trenera – nie tylko tym, że osobnik myślący, iż jest Prokuratorem Krajowym na razie nie trafił do wariatkowa, więc musi wykazać się przed swoimi mocodawcami, ale przede wszystkim dlatego, iż środowisko sędziowskie w Polsce jest zagenturyzowane zarówno przez bezpiekę wojskową, jak i “cywilną” ABW.

Ta prowadziła wszak operację “Temida”, mającą na celu werbunek konfidentów właśnie w środowisku niezawisłych sędziów, zdemoralizowane, prawdopodobnie również skorumpowane, a w dodatku – szalenie rozpolitykowane. W tych warunkach nie tylko pan Marcin Romanowski, ale w ogóle nikt nie może liczyć na uczciwy proces, o czym się przekonałem na własnej skórze. Toteż nic dziwnego, że jak tylko okazało się, że Węgry udzieliły panu Romanowskiemu azylu politycznego, niezależna prokuratura natychmiast przysoliła mu bodajże 11 kolejnych zarzutów. Jasne; jak już oskarżać, to oskarżać!

   Ale najlepszym wyczynem było przeszukanie w lubelskim klasztorze OO Dominikanów. Policjanci w kominiarkach i z długą bronią wtargnęli do klasztoru, nad którym unosiły się policyjne drony 19 grudnia – kiedy już wiadomo było, że pan Romanowski nie tylko przebywa na Węgrzech, ale również – że tamtejszy rząd udzielił mu azylu. Tymczasem policjanci, na rozkaz niezależnej prokuratury, przed co najmniej dwie godziny “poszukiwali” pana Romanowskiego w tym klasztorze, fotografując przy okazji co się tylko dało.

Jak można wyjaśnić takie bęcwalstwo? Przypomina mi to moją historię z lat 70-tych, kiedy to Służba Bezpieczeństwa, a ramach “sprawy operacyjnego rozpracowania” mnie, zorganizowała całodobową inwigilację. Jak się dowiedziałem potem z akt w IPN, zlecenie tej inwigilacji zostało wydane wcześniej, ale z korespondencji między poszczególnymi biurami komendy wojewódzkiej MO okazało się, że bezpieczniacy – jak to w socjalizmie – nie mieli mocy przerobowych, żeby te wszystkie zamówienia na inwigilację w terminie zrealizować.

Po prostu brakowało tajniaków, więc w moim przypadku zamówienie wprawdzie zostało zrealizowane, ale z kilkumiesięcznym opóźnieniem. W przypadku przeszukania klasztoru mogło być podobnie. Słyszeliśmy przecież żale o brakach kadrowych w policji, więc może rzeczywiście zabrakło policjantów, zwłaszcza że na przeszukanie męskiego klasztoru byle kogo – na przykład policjantek –  przecież wysłać nie można. Najlepiej wysłać takich, co to z reakcyjnym klerem mieli do czynienia jeszcze za pierwszej komuny i nie jest łatwo ich zacukać.

Przykładem niech będzie aria Gnoma z opery “Cisi i gęgacze” Janusza Szpotańskiego, kiedy to Gnom na melodię “Godzinek” śpiewa: “A obraz cudowny, co wzburzyć miał lud, plandeką przykryję i skończy się cud!”

   Oczywiście przewielebni Ojcowie Dominikanie natychmiast o incydencie poinformowali opinię publiczną, co  niezależnej prokuraturze i Ministerstwu Spraw Wewnętrznych stworzyło okazję do rozmaitych deklaracji. Z tych deklaracji wynika, że niezależna prokuratura miała otrzymać wiadomość, iż pan Romanowski “był widziany” w klasztorze kilka dni wcześniej i nawet wiadomo, w jakiej celi przebywał. Oczywiście nie ma najmniejszego powodu, by w te informacje wierzyć, bo niezależna prokuratura nie takie rzeczy potrafi zmyślać – o czym też przekonałem się na własnej skórze.

Oto pani prokuratura z Żoliborza, nie widząc mnie na oczy, ani nie przesłuchując, ani nie dysponując żadnymi moimi wyjaśnieniami – bo na policji odmówiłem składania wyjaśnień – z wielką pewnością siebie ustaliła, że podając do wiadomości nazwisko mojej wierzycielki, działałem “w ramach z góry powziętego zamiaru”. To sformułowanie przepisał potem niezawisły sędzia w nakazowym wyroku karnym, a zostało przepisane przez niezawisłe sądy w dwóch instancjach – już w zwyczajnym postępowaniu.

Okazuje się, że ruskie przysłowie; “co napisane piórem, tego nie wyrąbiesz toporem”, jest aktualne w naszym bantustanie również po transformacji ustrojowej. Jeśli jednak niezależna prokuratura napisała prawdę, to nieomylny to znak, że w klasztorze OO Dominikanów w Lublinie, albo w jego bezpośrednim otoczeniu jest jakiś konfident. Na taką możliwość wskazywałaby również publikacja pana red. Wojciecha Czuchnowskiego w organie Judenratu – że pan Romanowski może ukrywać się w klasztorze.

Judenrat bowiem nie tylko ma własnych konfidentów, ale podejrzewam, że również zblatowani funkcjonariusze ABW, mogą za opłatą albo przekazywać prawdziwe informacje operacyjne, albo dostarczać różne konfabulacje na obstalunek, które potem Judenrat podaje jako tzw. “fakty prasowe”. W ten sposób pan red. Michnik realizuje leninowskie normy życia partyjnego w zakresie “organizatorskiej funkcji prasy”.

Jeśli chodzi o stanowisko MSW, to pan minister Siemoniak stanął za policjantami murem, że wszystko jest gites-tenteges. Niechby spróbował inaczej, to zaraz ktoś starszy i mądrzejszy by mu wyjaśnił: wicie, rozumicie Siemoniak, wy to sobie uważajcie, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa. Nie bez powodu ruskie przysłowie głosi, że nikt nie jest bez grzechu wobec Boga, ani bez winy wobec cara.

   Ciekawe, czy incydent z przeszukiwaniem klasztoru już po oficjalnej wiadomości, że pan Romanowski otrzymał azyl polityczny na Węgrzech  będzie miał jakiś dalszy ciąg. Do Trzech Króli jeszcze sporo czasu, więc opera mydlana niewątpliwie by się mogła rozwinąć.

Bo potem, jeśli po inauguracji prezydentury Donalda Trumpa, nastąpiłoby w naszym bantustanie przesilenie rządowe, to o azyl polityczny mógłby wtedy ubiegać się Donald Tusk. Jeśli Reichsfuhrerin, rozwścieczona jego safandulstwem, by mu odmówiła, to zawsze może zwrócić się do premiera Wiktora Orbana, który najwyraźniej nie ma żadnych złudzeń, co do tubylczego wymiaru niesprawiedliwości.

Spontaniczna i kierowana

Spontaniczna i kierowana

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    24 grudnia 2024 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5741

W dzisiejszych czasach coraz mniej jest świętości. Kiedyś, za pierwszej komuny, do świętości należał ustrój socjalistyczny i sojusze, a zwłaszcza jeden – ze Związkiem Radzieckim. Edward Gierek, którego Naczelnik Państwa jeszcze niedawno zachwalał, jako „polskiego patriotę”, kazał nawet ten sojusz wpisać do konstytucji, razem z przewodnią rolą Partii w budowie socjalizmu. Wprawdzie konstytucją Partia się specjalnie nie przejmowała, a w każdym razie nie tak, jak teraz, kiedy nawet Kukuniek nie zdejmuje przepoconej koszulki z napisem „konstytucja” – ale na podstawie tego przepisu Związek Radziecki zyskiwał wobec Polski roszczenie, że musi się z nim przyjaźnić. Gdyby, dajmy na to, Polska przyjaźnić się nie chciała, to dopuszczałaby się deliktu konstytucyjnego, a wtedy ZSRR mógłby legalnie przywrócić stan zgodny z prawem na przykład przy pomocy „bratniej pomocy”. Jak widzimy, „polscy patrioci” chadzają bardzo krętymi ścieżkami i nie jestem pewien, czy przypadkiem nie dlatego Naczelnik Państwa tak wychwalał patriotyzm Edwarda Gierka, że sam – to znaczy , do spółki z Tuskiem Donaldem – stręczył Polakom w roku 2003 Anschluss, którego skutki okazują się właśnie bardzo podobne do skutków wpisania przyjaźni ze Związkiem Radzieckim do konstytucji?

Ale mniejsza o Naczelnika, któremu teraz Volksdeutsche Partei właśnie uchyliła immunitet z powodu spoliczkowania pana Komosy. Ten pan Komosa przedstawia się jako „przedsiębiorca”, tak samo, jak jegomość, co to spenetrował prawdę o dyplomie wystawionym panu marszałkowi Hołowni przez Collegium Tumanum – że leży on sobie w aktach prokuratury. Zachodzę w głowę („zachodzim we um z Podgornym Kolą…”) skąd prości przedsiębiorcy mogą wiedzieć takie rzeczy i dlaczego nie mają większych zmartwień, jak tylko za własną krwawicę puszczać wianki na smoleńskich miesięcznicach – chyba, że za te wianki płaci ktoś z jakiegoś gadzinowego funduszu? Inni przedsiębiorcy wiją się w uścisku urzędów skarbowych i ledwo zipią w ich objęciach – a tu – proszę – co miesiąc wianuszek i żadnych zmartwień. Co tu ukrywać; daj Boże każdemu!

Wróćmy jednak do świętości. Za pierwszej komuny był to ustrój socjalistyczny i sojusze. W ramach dopuszczalnej wolności słowa dopuszczalna była wprawdzie krytyka, ale tylko w stosunku do „niedociągnięć”, co to zdarzały się „tu i ówdzie” – bo zasadniczo wszystko było gites tenteges, a jeśli nawet nie było, to winne były „trudności wzrostu” – tak samo, jak i dzisiaj. Jest źle, bo jest dobrze, tak samo, jak jest zimno, bo jest ciepło – co właśnie napisali w swoim orędziu do narodu polskiego młodzi ludkowie z „ostatniego pokolenia”.

Z rozbrajającą szczerością podają, że ich protest spowodowany jest „stanami lękowymi”. Dlaczego zatem, zamiast pójść do wariatkowa, gdzie wracze poddaliby ich elektrowstrząsom, przyklejają się do jezdni i to w najbardziej ruchliwych punktach miasta? Trudno to pojąć, ale tak już jest z wariatami. Z łajdakiem można się jakoś dogadać, ale z wariatem – nigdy. Więc wracając do krytyki z czasów pierwszej komuny, to mogła być ona wyłącznie „konstruktywna”, to znaczy – nieugięcie stojąca na nieubłaganym gruncie akceptacji ustroju i sojuszów. W przeciwnym razie stawała się „krytykanctwem”, które mogło być powodem wszczynania przez SB wobec takiego delikwenta „sprawy operacyjnego rozpracowania”.

Teraz ustrój socjalistyczny przestał być świętością, podobnie jak „sojusze” – ale nie wszystkie, tylko tamte, bo te nowe – na przykład z Naszym Najważniejszym Sojusznikiem, czy też powstałe wskutek Anschlussu – nadal są świętością, a w każdym razie – taki kult propaguje w naszym bantustanie Judenrat „Gazety Wyborczej”. Oprócz sojuszów za świętość uchodzi teraz demokracja. Jak ktoś nie wierzy w „demokrację” to zostaje napiętnowany jako „ekstremista” najlepiej „prawicowy”, albo nawet – „skrajnie prawicowy” – co jest odpowiednikiem „kontrrewolucjonisty” z czasów pierwszej komuny – za co szło się do dołu z wapnem, a w najlepszym razie – na Kołymę z tak zwaną „ćwiarą”, czyli 25-letnim wyrokiem, wymierzanym przez ówczesne niezawisłe sądy.

Więc demokracja jest dzisiaj jedną z nielicznych już świętości – ale warto odnotować, że występuje ona w dwóch postaciach: demokracji spontanicznej i demokracji kierowanej. Tak się szczęśliwie złożyło, że właśnie w tym roku, a nawet „w dniach ostatnich”, mogliśmy obejrzeć sobie obydwie postacie demokracji w działaniu. Demokracja spontaniczna objawiła się w Ameryce podczas tegorocznych wyborów prezydenckich. Wprawdzie był rozkaz, że „wszyscy” mają głosować na panią Kamalę Harris, co to była zatwierdzona również przez tamtejszy Judenrat, na którego usługi oddała swoje pióro nasza Jabłoneczka – ale wyszło jak zawsze, to znaczy – głupie goje nie głosowały zgodnie z rozkazem, tylko – jak który chciał. W rezultacie prezydentem-elektem został Donald Trump, przeciwko któremu tamtejsze panienki z amerykańskiego „ostatniego pokolenia” proklamowały „czteroletni strajk seksualny”. Ciekawe, czy do tego strajku przyłączyła się Jabłoneczka, czy może jednak żal się jej zrobiło Księcia-Małżonka?

Na podstawie tego przypadku możemy ustanowić spiżową prawidłowość – na czym polega istota demokracji spontanicznej. Otóż polega ona na tym, że suwerenowie głosują, jak chcą. Z tego powodu Judenraty na całym świecie przeżywają potężne dysonanse poznawcze i doświadczają zgryzot, bo zdecydowana większość głupich gojów do demokracji nie dojrzała, z czego potem wynikają straszliwe katiusze, które zasmucają pana redaktora Michnika i cały Judenrat. Ale oto pojawiło się światełko w tunelu i to gdzie? W Rumunii. Odbyła się tam pierwsza tura wyborów prezydenckich w której najlepszy wynik uzyskał kandydat nie zatwierdzony przez Sanhedryn. Zapanowała konsternacja, którą przerwał tamtejszy Sąd Najwyższy, unieważniając wybory, które w związku z tym odbędą się „w terminie późniejszym”, to znaczy – jak się rumuńskie goje zreflektują, że trzeba głosować nie tak, jak się komuś chce, tylko tak, jak trzeba. To jest właśnie przykład drugiej postaci demokracji, mianowicie demokracji kierowanej, w ramach której głupie goje głosują zgodnie ze światłymi wskazaniami Judenratu. Dopiero stawiamy na tej drodze pierwsze kroki, ale tylko patrzeć, jak się okaże, że nie ma potrzeby rejestrowania wielu kandydatów, czy rozmaitych list. Czy nie wystarczy jeden, właściwy kandydat i jedna lista?. Tak było za klasyka demokracji Józefa Stalina i świat się nie zawalił, to i teraz też się nie zawali.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Program minimum i maksimum

Program minimum i maksimum

22 grudnia 2024 Stanisław Michalkiewicz https://prawy.pl/132721-Michalkiewicz-Program-minimum-i-maksimum

Udzielenie przez Węgry azylu politycznego panu Marcinowi Romanowskiemu, którego w ramach tak zwanych ”rozliczeń”, jegomość twierdzący, że jest Prokuratorem Krajowym, pan Dariusz Korneluk, przy pomocy “niezawisłych sądów” chciał posiekać na kotlety cielęce, żeby w ten sposób na czas drożyzny i kryzysu zapewnić ludowi namiastkę gorącej strawy, szalenie skomplikowało sytuację nie tylko obywatela Tuska Donalda, który sam zaczyna zapędzać się w kozi róg, ale również jego kolaborantów z gabinetu, zwłaszcza ministra niesprawiedliwości, pana Adama Bodnara, podobno z czarnym podniebieniem.

Okazało się bowiem, że obywatel Tusk Donald może panu Romanowskiemu, jak to mówią “skoczyć” – ale to jeszcze nic – bo w dodatku wpisał TVN i Polsat na listę spółek strategicznych – chociaż sekretarz stanu USA, pan Blinken, ostrzegł go, by nie “nadużywał” takich rzeczy w stosunkach wewnętrznych. Jednak obywatel Tusk Donald, w zatwardziałości swojej to pierwsze delikatne ostrzeżenie zlekceważył, najwyraźniej uważając, że protekcja Naszego Złotego Pana oraz Reichsfuhrerin Urszuli von der Leyen, pozwala mu położyć lachę na ostrzeżenia Departamentu Stanu.

Ale dopóty dzban wodę nosi, dopóki się ucho nie urwie, toteż nie można wykluczyć, że po 20 stycznia, kiedy to Donald Trump zostanie zaprzysiężony na prezydenta USA, może się okazać, że ci protektorzy, to cienkie Bolki i trzeba będzie – jak to zakomunikował pewien adwokat swojemu klientowi: wygrał pan sprawę, trzeba tylko zapłacić i odsiedzieć – ponieść Strafe za utrudnianie żydowskiej firmie Discovery przeprowadzenia transakcji. Kto chce psa uderzyć, ten kij znajdzie – powiada przysłowie – a tutaj nie trzeba by nawet specjalnie szukać kija, bo stosowne przepisy stanowią, że owszem – można wpisywać na listę spółek strategicznych – ale tylko takie spółki, w których Skarb Państwa ma przynajmniej udziały.

Podpora gabinetu obywatela Tuska Donalda, Książę-Małżonek, po uzyskaniu informacji o azylu dla pana Romanowskiego, zawiązał krawat i zrobił szalenie groźną minę, ale Wiktor Orban chyba nawet tego nie zauważył, chociaż Książę-Małżonek przez chwilę wyglądał jak Mussolini. Najwyraźniej – co zauważył Leszek Miller – gra już w zupełnie innej lidze politycznej, niż nasi dygnitarze, toteż nie zwraca uwagi na Księcia-Małżonka, ani nawet na obywatela Tuska Donalda, co to robią za chłopców na posyłki u Reichsfuhrerin – niegdyś podobno urodziwej. Toteż w tej sytuacji gabinet, gwoli zachowania pozorów, strasznie się nasrożył, a pan Bodnar wpadł na pomysł, by wykorzystać azyl dla pana Romanowskiego w charakterze pretekstu do urządzenia obławy na PiS-iaków, żeby przy okazji przetrenować bodnarowców w pacyfikowaniu mniej wartościowego, tubylczego narodu polskiego. Albo pan Korneluk, albo może jakiś inny Blady Węszyciel z jego otoczenia, wpadł bowiem na pomysł, że panu Romanowskiemu ktoś musiał pomagać w podróży na Węgry, no a w takim razie – jest okazja do kolejnej akcji w ramach “rozliczeń”. Z zagadkowych przyczyn wybór padł na okolice Biłgoraja. Może to być przypadek, a może nie; okolice Biłgoraja już za pierwszej okupacji niemieckiej stanowiły silne centrum partyzantki, więc możliwe, że wydział Fremde Heere Ost (Obce Armie Wschód) w BND postanowił wykorzystać tę okazję do przeprowadzenia na tym terenie profilaktycznej czystki etnicznej, dla potrzeb Generalnej Guberni, której zainstalowanie jest podstawowym zadaniem obywatela Tuska Donalda.

Ale azyl dla pana Romanowskiego stwarza jeszcze inną perspektywę. Jak wielokrotnie pisałem, Prawo i Sprawiedliwość, a Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński w szczególności, pielęgnuje w czeluściach swego serca gorejącego ideał polityczny w postaci przedwojennej sanacji. To w ramach nawiązywania do tego ideału Naczelnik Państwa popychał Polskę w stronę etatyzmu (o ile w roku 1928 nie było w Polsce spółek prawa handlowego, w której udział Skarbu Państwa był dominujący, o tyle dziesięć lat później, w roku 1938, nie było ani jednej spółki prawa handlowego, w której udział Skarbu Państwa nie byłby dominujący), dzięki czemu stworzone zostało żerowisko, tym razem nie dla sanacyjnych pułkowników i ich żydowskich małżonek, ale dla gołodupców, którzy poczuli w sobie wokację służby Polsce. Toteż kiedy za sprawą Naszego Złotego Pana z Berlina w ubiegłym roku doszło do podmianki na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu, rozpoczęły się “rozliczania”, to znaczy – odpychanie od korytek pretorianów Naczelnika Państwa przez kolaborantów obywatela Tuska Donalda, zarówno z Volksdeutsche Partei, jak i pomniejszych politycznych gangów. Ponieważ Książę-Małżonek, jako stworzony do wyższych rzeczy, rzucony został na odcinek dyplomatyczny, ta brudna robota została powierzona Wielce Czcigodnemu Romanu Giertychu, który “rad staratsia”.

Dalszy ciąg zależy od tego, czy CIA dostanie od prezydenta Donalda Trumpa polecenie przeprowadzenia przesilenia rządowego w naszym bantustanie, w związku z jego ponownym przejściem spod kurateli niemieckiej pod kuratelę amerykańską, czy nie. Jeśli dostanie, to jest szansa, że gospodarzem kwietniowego “szczytu Trójmorza” w Warszawie z udziałem amerykańskiego prezydenta, będzie już całkiem inny rząd, a obywatel Tusk Donald ze swoim gabinetem będzie pakował walizy i rozglądał się za azylem.

Jeśli nie dostanie, no to nikt nie będzie przeszkadzał obywatelu Tusku Donaldu w przerabianiu III Rzeczypospolitej na Generaalne Gubernatorstwo w ramach IV Rzeszy – no i kontynuowaniu “rozliczeń”. Jak już teraz odgrażają się rozmaici kolaboranci obywatela Tuska Donalda z Volksdeutsche Partei, na przykład Wielce Czcigodny poseł Łajza, czy Wielce Czcigodny poseł Pupka, pretorianie Naczelnika Państwa nie będą mieli innego wyjścia, jak pójść w ślady pana Marcina Romanowskiego i wybrać wolność na Węgrzech. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki temu bowiem, do historycznej rekonstrukcji przedwojennej sanacji, na którą stylizuje się PiS, można by dopisać kolejny rozdział. Skoro obywatelu Donaldu Tusku nikt nie przeszkadzałby w niwelacji terenu pod Generalną Gubernię, to kto wie, czy nie zostałaby ona proklamowana zaraz po nowelizacji Traktatu Lizbońskiego, a więc – jeśli dobrze pójdzie – w kolejną rocznicę proklamowania GG przez Adolfa Hitlera, np. już 12 października 2025 roku, z mocą obowiązującą od 26 października.

Wtedy – jeśli liczba azylantów na Węgrzech okaże się dostatecznie duża – będzie można utworzyć Rząd Na Uchodźstwie, dzięki czemu rekonstrukcja historyczna będzie mogła być kontynuowana. Trzeba tylko zadbać o parytet płciowy wśród azylantów – żeby mogli się na Węgrzech rozmnażać. Znowu można będzie utworzyć Państwo Podziemne z Armią Krajową – o ile znajdą się środki na jego zasilanie – jak to było za pierwszej Generalnej Guberni, gdzie lądowali “cichociemni” z pasami wypełnionymi złotymi dolarami. I to jest program minimum naszej polityki amerykańskiej, jako alternatywa do programu maksimum, czyli przeprowadzenia przez CIA przesilenia rządowego już w lutym.

Stanisław Michalkiewicz

W kręgach piekła

W kręgach piekła

22.12.2024 Stanisław Michalkiewicz https://nczas.info/2024/12/22/w-kregach-piekla/

W ostatnim tygodniu ponownie zanurzyłem się w kręgi piekła – to znaczy – ponownie zabrałem się za „Archipelag GUŁ-ag” Aleksandra Sołżenicyna. Ciekawe, że o ile ekscesy Adolfa Hitlera zostały opisane, sfilmowane, przegadane i zanalizowane naukowo, to ekscesami komunistów nikt specjalnie się nie interesuje, a już próżno byłoby oczekiwać takiego zainteresowania na przykład ze strony czy to naszego, warszawskiego Judenratu, czy to ze strony Judenratów z innych, jeszcze bardziej światowych niż nasza stolic.

Składa się na to oczywiście szereg zagadkowych przyczyn. Po pierwsze – kręgi piekieł otworzyły się przed Rosją za sprawą bolszewików, a więc wyznawców ideologii sprokurowanej przez Żyda Karola Marksa, a przystosowanej do warunków lokalnych przez innego Żyda, Włodzimierza Eljaszewicza Ulianowa, czyli Lenina (Jak możemy sprawdzić choćby w pamiętnikach Mieczysława Jałowieckiego, przodkiem Lenina ze strony matki (nee Blank) był handełes ze Starokontantynowa na Wołyniu).

Ci dwaj Żydowie, nie bez pomocy niemieckiego Sztabu Generalnego, który w czasie Wielkiej Wojny wyekspediował Lenina ze Szwajcarii do Rosji, jak wysyła się zarazki dżumy, rozpętali w narodzie rosyjskim mordercze instynkty, dzięki czemu rewolucja bolszewicka się tam udała. Chłopi, którzy jeden przez drugiego rzucili się mordować i rabować ziemian, mogli liczyć tylko na bolszewików – że ci pozwolą im zatrzymać to, co sobie zrabowali. Ale Nemezis dziejowa nawet nie kazała im długo na siebie czekać; już 20 lat później albo konali z głodu po wsiach otoczonych kordonami uzbrojonych czekistów, albo byli rozstrzeliwani na miejscu, albo wreszcie jechali etapami w najdalsze zakątki, gdzie masowo wymierali. Sołżenicyn pisze o „piętnastu milionach” ofiar „mużyckiego pomoru”.

Nawiasem mówiąc, doświadczenia zdobyte wtedy mogą okazać się przydatne dla walki z klimatem. Tak naprawdę – chociaż na razie nie trzeba o tym głośno mówić – chodzi przecież o redukcję światowej populacji do najwyżej miliarda – ten miliard to dlatego, by było komu pożyczać pieniądze na wysoki procent, bo przecież handełesy nie będą pożyczać ich sobie nawzajem, bo to żaden interes. Jak zlikwidować sześć i pół miliarda ludzi, żeby nie zdewastować drzewostanu – co byłoby nieuchronne, gdyby wszystkich powywieszać, ani nie zanieczyścić środowiska gnilną krwawą masą w inny sposób?

Otóż jest precedens! W okresie „mużyckiego pomoru” pewien kontyngent chłopów został wywieziony na Wyspę Zajęczą na Oceanie Lodowatym i tam pozostawiony bez niczego. Po roku specjalna komisja stwierdziła, że nie ma tam już nikogo żywego, a tylko kości, starannie oczyszczone przez morskie ptaki. Recykling – to jest to! Trzeba tylko, żeby państwa leżące nad Oceanem Lodowatym wyznaczyły kilka wysp, dzięki czemu marzenie profesora Paula Ehrlicha z pierwszorzędnymi korzeniami, może zostać zrealizowane bez szkody dla „planety” i to w kilka lat!

No więc porównajmy sobie przynajmniej te „piętnaście milionów” ofiar „mużyckiego pomoru” z całym holokaustem. Okazuje się, że wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler przy bolszewikach, wśród których odsetek Żydowinów był wyjątkowo wysoki, to detalista!

Tymczasem Żydowie zazdrośnie strzegą swego monopolu na martyrologię, bo obcinają i mają nadzieję obcinać od tego kupony aż do końca świata – więc przypominanie o kręgach piekła zgotowanego Ludzkości przez żydowskich mełamedów, psuje im ten świetny interes. Nic więc dziwnego, że nadymają tego całego Hitlera, czyniąc zeń uosobienie zła wcielonego, podsuwają światu pod nos tylko swoje męczeństwo, podczas gdy Żydowie w rodzaju Lenina utrzymywani są przez propagandę w stanie bielszym od śniegu, jakby ktoś skropił ich hyzopem, a ich ekscesy okrywa mgła zapomnienia.

Tedy, żeby przywrócić właściwe proporcje, trzeba o tych wszystkich inspiracjach przypominać, a zasłużone dla piekła postacie eksponować bez względu na przynależność narodową. Jeśli wskutek tego żydowski monopol na martyrologię zostanie nadwątlony albo nawet złamany, to od tego świat się nie zawali. Przeciwnie – być może właśnie dzięki temu uratuje się on przed ponownym wtrąceniem w piekielne kręgi – bo przecież rewolucja komunistyczna do tej pory była w pełnym natarciu zarówno w Europie, jak i Ameryce Północnej. Nie jest żadną tajemnicą, że wśród czołowych rewolucjonistów odsetek Żydów jest cały czas bardzo wysoki. Wprawdzie Donald Trump się odgraża, że tę rewolucję zahamuje i nawet niedawno słyszałem jego przemówienie, w którym zapowiadał natychmiastowe obcięcie funduszy federalnych dla szpitali przeprowadzających na dzieciach operacje zmiany płci, podobnie jak obcięcie funduszy federalnych dla szkół, w których będzie propagowana „zmiana tożsamości płciowej” – ale myślę, że gdyby nawet te wszystkie kontrrewolucyjne posunięcia zostały przeprowadzone, to czteroletnia kadencja, to za mało wobec półwiecznych przygotowań do rewolucji komunistycznej prowadzonej według współczesnej strategii.

Na odwrócenie skutków komunistycznej propagandy nie wystarczy nawet czterdzieści lat, tym bardziej że Żydom nikt chyba nie wybije z głowy marzenia o władzy nad światem, do której najpewniejszą drogą jest właśnie udana rewolucja komunistyczna. Idee mają konsekwencje, a u podstaw tego marzenia leży przekonanie, iż sam Stwórca Wszechświata dlaczegoś w Żydach specjalnie sobie upodobał, a skoro tak, to to upodobanie jakoś musi się zmaterializować. A jak? A jakże by inaczej niż w postaci władzy nad światem? Oczywiście takie opinie stemplowane są przez Judenraty jako „antysemickie” – ale nie powinniśmy się takich oskarżeń obawiać, bo – po pierwsze – to prawda – a po drugie – od kiedy to powinniśmy się podporządkowywać żydowskim wytycznym co do swobody wypowiedzi?

Tymczasem nasz bantustan, to znaczy – jego władze – właśnie odniosły wielki sukces, a w każdym razie tak to przedstawia Książę-Małżonek – że rządzący Ukrainą banderowcy uznali, iż „nie ma przeszkód” by Polska przeprowadziła ekshumację ofiar rzezi wołyńskiej z roku 1943. Ciekawe, co się stało, że do tej pory jakieś „przeszkody” były, a teraz już ich „nie ma”? Co sprawiło, że banderowcom tak zmiękła rura?

Czyżby znowu Putin, który w swoim czasie z dnia na dzień zlikwidował epidemię zbrodniczego koronawirusa? Ale niezależnie od tego, co by to było, warto odnotować, że ten „sukces” bardzo przypomina nasz program-minimum w stosunku do Niemców, sformułowany w „Rocie” Marii Konopnickiej: „nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”. No a Ukraińcy? Zgodzili się tylko na ekshumację, więc mogą nam napluć, czy nie?

Na odcinku religijnym. Gdzie przeważają plusy dodatnie, a gdzie – plusy ujemne.

Na odcinku religijnym

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    22 grudnia 2024 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5740

Nie ma rzeczy, ani sytuacji doskonałych. Przeważnie bywa tak, że na jednym odcinku przeważają plusy dodatnie, ale za to na innym – plusy ujemne. Weźmy na przykład Wielce Czcigodnergo pana mecenasa Romana Giertycha. Za czasów pierwszego rządu „dobrej zmiany” był on wicepremierem w vaginecie Jarosława Kaczyńskiego. Stało się to dzięki przewielebnemu ojcu dyrektorowi Tadeuszowi Rydzykowi. Jego bowiem staraniem powstała Liga Polskich Rodzin, dzięki której Wielce Czcigodny Roman Giertych, z osobliwego herszta grupki młodych drapichrustów, czyli Młodzieży Wszechpolskiej, awansował do pierwszej politycznej ligi, jako lider LPR, wicepremier i minister edukacji. Ponieważ z tego awansu nie był zadowolony zarówno Judenrat „Gazety Wyborczej”, jak i bezcenny Izrael, który nawet wystosował do rządu „dobrej zmiany” demarche w tej sprawie, przeciwko Wielce Czcigodnemu Romanu Giertychu młodzież urządzała demonstracje pod hasłem: „Giertych do wora, wór do jeziora!

Ale stało się, że rząd „dobrej zmiany” został podany do dymisji przez Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego wskutek nieudanej, bezpieczniackiej prowokacji, która miała pogrążyć wicepremiera Andrzeja Leppera. W rezultacie Wielce Czcigodny Roman Giertych przestał być wicepremierem, a poza tym Liga Polskich Rodzin też mu się rozleciała na skutek rażącej niewdzięczności pana mecenasa wobec swego wynalazcy i dobroczyńcy, czyli przewielebnego Ojca Dyrektora. W tej sytuacji Wielce Czcigodny Roman Giertych zaczął chwytać się brzytwy w postaci pana Janusza Kaczmarka, który za sprawą prezydenta Lecha Kaczyńskiego zastąpił w rządzie „dobrej zmiany” na stanowisku ministra spraw wewnętrznych „trzeciego bliźniaka” Ludwika Dorna i urzędował dopóty, dopóki nie został przyłapany, jak o północy, na 40 piętrze hotelu „Marriott” w Warszawie składał meldunek sytuacyjny swemu prawdziwemu zwierzchnikowi, czyli panu Ryszardowi Krauzemu. Czy akurat to zdecydowało, że Wielce Czcigodny Roman Giertych zaczął lansować pana Kaczmarka na premiera rządu, czy też była to chwilowa utrata poczucia rzeczywistości spowodowana politycznym upadkiem – trudno zgadnąć.

Potem Wielce Czcigodny pan mecenas wrócił do praktyki adwokackiej, reprezentując jak nie Księcia-Małżonka, to samego obywatela Tuska Donalda i członków jego rodziny, dostarczając w tym czasie licznych dowodów przechodzenia na jasną stronę Mocy, to znaczy – na stronę Volksdeutsche Partei. Przybierało to również formy widowiskowe, na przykład w postaci kicania w obronie demokracji, czy może już praworządności – bo – jak pamiętamy – Nasza Złota Pani w marcu 2017 roku odpuściła walkę o demokrację w naszym bantustanie na rzecz walki o praworządność, która trwa aż do dnia dzisiejszego. Tak czy owak kicający Wiece Czcigodny pan mecenas, to był widok niezapomniany.

Jednak Judenrat „Gazety Wyborczej” i najtwardsze jądro „towarzycha” w osobie pani filozofowej Środy Magdaleny, zachowywało wobec niego chłodną rezerwę – aż wreszcie obywatel Tusk Donald w 2023 roku wciągnął go – ale nie na członka Volksdeutsche Partei – tylko na listę wyborczą KO, dzięki czemu znowu został Wielce Czcigodnym, chociaż tylko prostym posłem. Ponieważ Książę-Małżonek został rzucony na odcinek dyplomatyczny, obowiązki „dorzynania watahy” przejął Wielce Czcigodny Roman Giertych, stając na czele specjalnego zespołu naganiaczy. Oczywiście uczestnictwo w Sejmie po stronie Volksdeutsche Partei wymagało od Wielce Czcigodnego rozmaitych deklaracji, również światopoglądowych, co stało się przyczyną nieprzyjemnego incydentu. Oto Wielce Czcigodnemu jakiś przedstawiciel reakcyjnego kleru odmówił udzielenia Komunii św. pod pretekstem poparcia zapładniania w szklance. Obiach i to publiczny! Wielce Czcigodny poskarżył się na to męczeństwo Judenratowi, publikując na łamach „GW” stosowną relację. Jak się okazało, był to zaledwie wstęp do spowiedzi, jaką Wielce Czcigodny odbył w Juderacie, wyrażając na łamach „GW” żal za grzechy młodości w postaci „antysemityzmu” i „fanatyzmu”. Czy dzięki tej quasi-sakramentalnej czynności Wielce Czcigodny zostanie uznany za godnego dołączenia do stada autorytetów moralnych, czy będą konieczne jeszcze jakieś inne kroki, np. drobny zabieg chirurgiczny – czas pokaże.

Rozpisałem się na temat Wielce Czcigodnego, chociaż nie on sam jest tu najważniejszy, tylko szerszy problem reakcyjnego kleru i odcinka religijnego. Czy odmowa udzielenia Wielce Czcigodnemu Romanowi Giertychowi Komunii św. pod pretekstem popierania przezeń zapładniania w szklance nie dostarcza przesłanek przemawiających za potrzebą reformy Kościoła, a konkretnie – utworzenia Kościoła św. Judasza, który byłby nie tylko „ubogi”, ale również „otwarty” i „tolerancyjny”? Przemawia za tym okoliczność, że Judenrat „GW” już dawno lansował temat Judasza, omawiając stosowną „ewangelię”. Ale nie tylko to za tym przemawia. Oto w vaginecie Donalda Tuska narasta napięcie na tle wybryku ministra nauki pana Wieczorka, który dopuścił się myślozbrodni w postaci ujawnienia nazwiska „sygnalistki”, co to wybrała się z donosem akurat do niego. Ponieważ „sygnaliści” w naszym i tak już wystarczająco nieszczęśliwym kraju zostają objęci specjalnym, ustawowym statusem ochronnym, sytuacja dojrzała do symetrycznego zabezpieczenia ich interesów na odcinku religijnym. Chodzi o to, że każda grupa zawodowa, czy nawet środowisko ma swojego patrona – z wyjątkiem właśnie donosicieli, czyli „sygnalistów” i konfidentów.

Tak się szczęśliwie składa, że znakomitym kandydatem na patrona tych środowisk jest właśnie Judasz – ale żeby wszystko trzymało się kupy, a pozory były zachowane, niezbędne wydaje się powołanie przez Judenrat, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych oraz stare kiejkuty Kościoła Otwartego pod wezwaniem właśnie św. Judasza. Ten Kościół, przyciągając do siebie księży-patriotów, mógłby najsampierw nawiązać dialog z judaizmem, a korzystając z pośrednictwa „judaizmu” – znormalizować stosunki z Kościołem Rzymskim, który – jak się wydaje – też przechodzi rozmaite metamorfozy, więc wszystko – jak powiadają gigtowcy – „gra i koliduje”. W takiej sytuacji nie byłoby już żadnych teologicznych powodów, dla których przedstawiciel reakcyjnego kleru miałby odmówić Wielce Czcigodnemu Romanowi Giertychowi Komunii św. I wreszcie argument sytuacyjny.

Oto Judenrat, piórem red. Wojciecha Czuchnowskiego sugeruje, że pan Marcin Romanowski, skazany przez niezawisły sąd na areszt wydobywczy, ukrywa się, jak nie na Węgrzech, to w jakimś klasztorze w Polsce. Czy nie jest to przypadkiem padgatowka do nalotu Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego na wszystkie klasztory? Jeśli nawet w żadnym z nich pan Romanowski się nie ukrywa, to naloty ABW na klasztory, łącznie z penetracją pomieszczeń klauzurowych, dostarczyłby Judenratowi, nie mówiąc już o panu mecenasie Nowaku, mnóstwa tematów do smakowitych demaskatorskich reportaży i poczytnych książek, sprzyjając jednocześnie pomyślnej niwelacji terenu pod budowę Generalnego Gubernatorstwa.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Skąd powróci „samiec alfa”?

Skąd powróci „samiec alfa”?

Stanisław Michalkiewicz   21 grudnia 2024 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5739

Wydawnictwo 3S Media wydało niedawno książkę pana Romana Warszawskiego pod tytułem „Red Pill”, czyli „czerwona pigułka” z podtytułem, że „samiec alfa musi wrócić”. Jak nietrudno się domyślić, książka jest swoistym manifestem przeciwko feministkom, napisanym również dla pokrzepienia serc – no bo skoro „samiec alfa musi wrócić”, to czegóż chcieć więcej? Skąd jednak ta pewność, że „samiec alfa” w ogóle wróci, a jeśli nawet – że to będzie samiec naszego, to znaczy – europejskiego gatunku? Obawiam się, że takiej pewności nie ma, zarówno co do jednego, jak i co do drugiego – a w tych obawach utwierdziłem się po krótkiej rozmowie z pewnym panem, którego spotkałem w kolejce do urzędu pocztowego na Powiślu. Pan miał numerek niższy od mojego, więc swoją sprawę załatwił wcześniej – ale zaczekał na mnie na ulicy, żeby mi powiedzieć coś, co widocznie uznał za bardzo ważne.

I rzeczywiście. Przedstawił mi się jako specjalista od środowiska i od razu przeszedł do rzeczy, informując mnie, że żywność, a zwłaszcza mięso, którym odżywiają się Europejczycy i w ogóle – mieszkańcy krajów gospodarczo rozwiniętych – zawiera bardzo dużo, a właściwie coraz więcej hormonów kobiecych – estrogenów. Te estrogeny produkowane są w kobiecych gonadach i decydują o kształtowaniu się żeńskich cech płciowych. W rezultacie spożywania żywności nafaszerowanej estrogenami, kobiety mają zwiększoną skłonność do zapadania na choroby nowotworowe, zaś mężczyźni zaczynają stopniowo nabierać coraz więcej cech kobiecych. Zauważalne gołym okiem zmiany nie następują oczywiście natychmiast, ale stałe działanie żywności nafaszerowanej estrogenami sprawia, że na przestrzeni kilku pokoleń (pokolenie, to mniej więcej 25 lat), te zmiany – według mego rozmówcy – również charakterologiczne, mogą stać się zauważalne nawet dla niezbyt spostrzegawczego obserwatora. Przed tym procesem nie chronią modne obecnie diety, zwłaszcza wegańska, ponieważ głównym składnikiem wegańskich namiastek jest soja, zawierająca estrogeny co prawda w stężeniu znacznie słabszym od tego, które jest wynikiem naturalnej produkcji hormonalnej w organizmie kobiety – ale to nic nie szkodzi, bo skoro ktoś tak naprawdę zjada tylko produkty wytworzone na bazie soi, to prędzej czy później estrogenem się nafaszeruje aż po dziurki w nosie. No i wreszcie – polichlorek winylu. Jest on spalany w tak zwanych „bezpiecznych spalarniach”, ale produktem spalania jest m.in. popiół, który stanowi surowiec do produkcji kostki brukowej, powszechnie u nas stosowanej przy tak zwanym „betonowaniu” czego się tylko da – żeby wydać subwencje z Unii Europejskiej, a na resztę inwestycji zaciągnąć kredyty u banksterów. Mój rozmówca powiedział mi, że okres połowicznego rozpadu niebezpiecznych substancji w wytwarzanych z popiołu kostkach brukowych wynosi 25 lat, w związku z czym możemy mieć z nimi do czynienia nawet przez 100 lat – o ile oczywiście dożyjemy takiego matuzalemowego wieku.

Jak widzimy, czynników które przeciwdziałają, a w każdym razie mogą przeciwdziałać powrotowi „samca alfa” jest całkiem sporo, więc wcale nie ma pewności, czy on w ogóle wróci, a jeśli nawet – to pod jaką postacią się pojawi. Jeśli już – to najprędzej pod postacią Murzyna z jakiegoś mniej rozwiniętego kraju afrykańskiego, albo bisurmanina z Azji Środkowe . Chodzi o to, że w takich słabiej rozwiniętych krajach, hodowla nie korzysta w tak dużym stopniu, jak w Europie, czy w Ameryce, z rozmaitych dodatków do pasz, wspomagających przyrosty wagi u zwierząt. W rezultacie mięso tych zwierząt może nie zawierać tylu estrogenów, co mięso z. hodowli europejskich, czy amerykańskich. Zatem pojawienie się „samca alfa” w tamtych populacjach jest znacznie bardziej prawdopodobne, niż w Europie, czy Ameryce tym bardziej, że żyjące w tych krajach kobiety nie bardzo mogą sobie pozwolić na doktrynerskie diety, na przykład – wegańską – więc zamiast soją, odżywiają się, czym tam mogą.

To mi przypomina pewną inną rozmowę, w której z kolei ja przewrotnie wychwalałem plusy dodatnie analfabetyzmu. Przypominałem inwazję państw Układu Warszawskiego na Czechosłowację w roku 1968. Czechosłowacja – kraj kulturalny, bez żadnych analfabetów, przeciwnie – wszyscy, a w każdym razie większość umie czytać, więc czyta książki i gazety. No a cóż mogli ci ludzie wyczytać w tych książkach, a zwłaszcza – w gazetach? A cóż by, jak nie to, że Armia Radziecka jest niezwyciężona? To przekonanie utrwaliło się do tego stopnia, że w sierpniu 1968 roku armia czechosłowacka w ogóle nie wyszła z koszar. W rezultacie dywizja tamańska aresztowała czołówkę tamtejszych polityków i umieściła pod strażą na Hradczanach.

Jeden z tych dygnitarzy, Zdenek Mlynarz w książce „Mróz od wschodu” wspomina, jak to siedzieli w ponurym milczeniu w sali zamku hradczańskiego, aż tu nagle zauważył on swojego kierowcę, którzy przechodzi gładko przez wszystkie posterunki dywizji tamańskiej. Kiedy podszedł blisko, Mlynarz pyta go, jak to się stało, że Rosjanie dopuścili go aż tutaj. Na co szofer powiada: próbowali mnie zatrzymywać, ale ja wtedy im mówiłem: ja wam nie podlegam – a oni się rozstępowali i mnie przepuszczali. Jestem prawie pewien, że wykształconemu Mlynarzowi nie przyszło nawet do głowy, że on Sowietom nie podlega, więc nic dziwnego, że go uwięzili.

Minęły lata i Związek Sowiecki najechał Afganistan. Całkiem inny kraj, niż Czechosłowacja. Większość tamtejszych mieszkańców to analfabeci, którzy nie czytali ani książek, ani gazet, więc nie wiedzieli, że Armia Radziecka jest niezwyciężona i po staremu stawili jej opór – i to z jakim skutkiem – podobnie, jak później Amerykanom, którzy pozostawili złowrogim talibom całą swoją broń i amunicję – chociaż ci talibowie oprymują tamtejsze kobiety, nie pozwalają im się kształcić w wyższych szkołach gotowania na gazie – toteż feminizm jest w tym całym Afganistanie prawie nieznany. Czy w tej sytuacji talibowie mogliby prezentować się jako „samce alfa”, których powrotu z utęsknieniem oczekujemy?

Tego nie jestem pewien, chociaż nie powiem, żeby wizja, jak to na przykład moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus, zostaje ubrana w gelabiję, a potem kijem zagnana do haremu pod czujną eunucha straż, była mi nieprzyjemna. Przeciwnie – osłodziłaby mi z pewnością gorycz klęski cywilizacji łacińskiej, która – zgodnie z opinią Felisa Konecznego, musiałaby ulec w konfrontacji z cywilizacją arabską.

Stanisław Michalkiewicz

Opery mydlane na czas nirwany

Stanisław Michalkiewicz: Opery mydlane na czas nirwany https://www.magnapolonia.org/stanislaw-michalkiewicz-opery-mydlane-na-czas-nirwany/

   Jak co roku, tak i teraz nasz nieszczęśliwy kraj pogrąża się w świątecznej nirwanie, która będzie trwała mniej więcej do Trzech Króli, których Wielce Czcigodny Ryszard Petru w swojej szczodrobliwości naliczył aż sześciu. W tym czasie każdy będzie starał się wypić i zakąsić, jako że Pan Bóg stworzył rzeczy smaczne nie tylko dla grzeszników, takich jak Wielce Czcigodna feministra z vaginetu obywatela Tuska Donalda, albo ta druga – ale również, a może nawet przede wszystkim dla porządnych – ot właśnie takich, jak Czytelnicy tych felietonów.

Ale nirwana nie polega tylko na tym, by wypić i zakąsić, ale również – by przy wódeczce, czy czymś, co kto tam lubi, nieśpiesznie przedyskutować w miłym gronie aktualne sprawy, nie tylko polityczne, ale przede wszystkim – opery mydlane, których vaginet obywatela Tuska Donalda i Państwowa Komisja Wyborcza, przygotowały aż w dwóch postaciach.

   Jeśli chodzi o vaginet, to przygotował on operę mydlaną w postaci “poszukiwania” pana Marcina Romanowskiego, którego niezawisły sąd skazał na umieszczenie w areszcie wydobywczym. Domagała się tego niezależna prokuratura, w przede wszystkim – czołowy bodnarowiec w tym gronie, pan Dariusz Korneluk, który twierdzi, że to on jest Prokuratorem Krajowym, a nie inny Dariusz, to znaczy – pan Dariusz Barski. Już sam ten wątek wystarczyłby na operę mydlaną, której scenariusz niewątpliwie wzbogacony powinien zostać o dramatyczny pojedynek na pięści i zęby, pomiędzy obydwoma Dariuszami.

Myślę, że obywatelom, duszonym podatkami, jak nie przez jeden, to przez drugi polityczny gang, też się coś należy za te zgryzoty. Ale spór między prokuratory to tylko jeden z elementów opery mydlanej autorstwa obywatela Tuska Donalda. Jeden z członków jego vaginetu – ale drobniejszego płazu – wpadł na pomysł, żeby bezpieka złapała pełnomocnika pana Romanowskiego, skoro on sam po ogłoszeniu orzeczenia niezawisłego sądu o wtrąceniu go do aresztu wydobywczego, zniknął jak kamfora.

Na takie dictum zawrzało gniewem środowisko adwokackie, a pan mecenas zaraz złożył do niezawisłego sądu zażalenie na to postanowienie, z jednoczesnym wnioskiem o wstrzymanie decyzji co do aresztu. Co niezawisły sąd z tym zrobi – tego oczywiście nie wiemy, bo  bezpieczniacy prowadzący niezawisłych sędziów nam się nie zwierzają – ale nie jest wykluczone, że po dwóch latach zażalenie i wniosek albo oddali albo uwzględni.

Tak właśnie było z moim sprzeciwem od wyroku zaocznego, który w szczodrobliwości swojej przysoliła mi niezawisła pani sędzia Urszula Jabłońska-Maciaszczyk. Zanim jeszcze rozszalała się egzekucja tego wyroku, złożyłem sprzeciw, który został uwzględniony po 22 miesiącach, kiedy już rok minął od zakończenia egzekucji. Oczywiście 190 tysięcy złotych nikt już mi nie oddał; przepadły one w czeluściach mojej Prześladowczyni, bez śladu, niczym w kosmicznej czarnej dziurze.

Teraz czekam na apelację i kto wie – może przed śmiercią się doczekam, chociaż oczywiście nie jest to pewne. Zresztą może to mieć plusy dodatnie, bo jeśli niezawisły sędzia, który tę apelację będzie rozpatrywał, dostanie rozkaz, by ją oddalić, to lepiej byłoby mi wcześniej umrzeć.

Skoro ja sobie tak w nirwanie rozmyślam, to cóż dopiero musi przeżywać pan Romanowski? Właśnie niezawisły Sąd Okręgowy w Warszawie dostał rozkaz wydania za nim europejskiego nakazu aresztowania – więc teraz pana Romanowskiego będą szukali nie tylko nasi, ojczyści bezpieczniakowie, ale również – “bo każdy kraj ma Gestapo” – bezpieczniakowie europejscy.  Chyba jednak nic z tego nie będzie, za sprawą Victora Orbana, który udzielił mu azylu politycznego.

Więc – niczym w porządnej, mydlanej operze – Judenrat w każdym numerze  wyśpiewuje: spieszmy, ach spieszmy chwytać pana Romanowskiego! – ale tak naprawdę ani drgnie, przynajmniej do końca nirwany.

   Z kolei Państwowa Komisja Wyborcza, co to liczy głosy – więc zgodnie ze spiżową tezą klasyka demokracji Józefa Stalina – ważniejsza jest od tych wszystkich suwerenów, co to tylko głosują – właśnie odroczyła decyzję co do ewentualnego przyjęcia lub odrzucenia sprawozdania finansowego PiS – chociaż Izba Kontroli Nadzwyczajnej Sądu Najwyższego uwzględniła skargę Naczelnika Państwa na wcześniejszą decyzję PKW o odrzuceniu wspomnianego sprawozdania.

Ale PKW nie uznaje Sądu Najwyższego, a w szczególności – Izby Kontroli Nadzwyczajnej, bo orzekają tam sędziowie nie rekomendowani, ani nie zatwierdzeni przez  stare kiejkuty, no i przez Judenrat. Dlatego odroczyła wydanie decyzji do czasu, aż w Sądzie Najwyższym będą zasiadali tylko sędziowie koszerni. Naczelnik Państwa, któremu wskutek tego przeleciało koło nosa 75 milionów subwencji budżetowej, z tej desperacji naskarżył na PKW do prokuratury – że podejrzewa tu przestępstwo.

Z desperacji – bo przecież nie może nie wiedzieć, że ostatnie słowo będzie miał tu pan Dariusz Korneluk, co to uważa się za Prokuratora Krajowego, a poza tym – jako bodnarowiec z najczarniejszym podniebieniem – zieje nienawiścią do Naczelnika Państwa i jego komandy. Więc albo desperacja – albo pragnienie dołączenia do grona autorów i wykonawców opery mydlanej.

   Ale to jeszcze nic, bo jegomoście z vaginetu obywatela Tuska Donalda zorientowali się, że decyzja PKW może szalenie skomplikować, albo nawet zablokować przyszłoroczne wybory prezydenckie, w których na zwycięzcę zatwierdzony został i ze względu na korzenie i ze względu na pochodzenie z porządnej, konfidenckiej rodzicielki – pan Rafał Trzaskowski.

Toteż spanikowany pan minister Bodnar, którego pan Leszek Miller ironicznie nazywa “wybitnym prawnikiem”, wykombinował sobie, żeby uchwalić, że ważność wyborów stwierdza nie żaden trefny Sąd Najwyższy, tylko koszerna PKW.

Kto by mógł zmienić konstytucję – tego “wybitny prawnik” nie powiedział – i to był ten point faible tej “koncepcji”. W tej sytuacji jakiś życzliwy poradził panu marszałku Hołowni, żeby przyjął “koncepcję” awaryjną. No i pan marszałek ją przyjął, ogłaszając, że przeforsuje ustawę, według której ważność wyborów będzie jednak stwierdzał Sąd Najwyższy – ale w pełnym składzie. Niestety i ta koncepcja ma swój point faible w postaci zbyt krótkiego terminu do jej uchwalenia – abstrahując już od tego, czy pan prezydent Duda by ją podpisał – który przypadałby już w trakcie kampanii, kiedy zasad wyborczych zmieniać już nie wolno.

   Jak widzimy, vaginet obywatela Tuska Donalda zafundował nam na świąteczną nirwanę niezłe widowisko, zatem nie ma rady – trzeba  będzie przy wódeczce nieśpiesznie je zrecenzować.

Stan wojenny i odpowiedzialność zbiorowa

Stan wojenny i odpowiedzialność zbiorowa

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    19 grudnia 2024 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5738

Kiedy wprowadza się w państwie stan wojenny? Ach, co za głupie pytanie! Przecież wiadomo, że wtedy, gdy głowę podnoszą siły antysocjalistyczne! Czyż nie inaczej było w roku 1981 w Polsce? Siły antysocjalistyczne, które „opanowały” Solidarność – bo trzon Solidarności stanowili robotnicy, albo szerzej – pracownicy najemni, którzy „antysocjalistyczni” być nie mogli z definicji – tak w każdym razie twierdzili marksistowscy mełamedowie, czyli „uczeni w Piśmie”, w związku z czym nie było innej rady, jak uradzić, że musieli zostać „opanowani” i dlatego zbuntowali się przeciwko socjalizmowi, Partii i sojuszom. Warto dodać, że stan wojenny w 1981 roku w Polsce wprowadzony został „suwerenną decyzją” generała Wojciecha Jaruzelskiego – co wykorzystałem w liście, jaki napisałem z obozu dla internowanych w Białołęce do generała Czesława Kiszczaka, nazywanego przez złośliwców „Czekiszczakiem”. Dowodziłem tam, że decyzja Komendanta Stołecznego MO w Warszawie o internowaniu mnie pod pretekstem „kontynuowania działalności antysocjalistycznej” to jakieś nieporozumienie.

Lenin, którego kompetencji w tych sprawach nikt chyba nie zamierza podważać pisał, że „socjalizm to władza radziecka, plus elektryfikacja całego kraju”. Tymczasem ja elektryfikacji zwłaszcza „całego kraju” nigdy się nie sprzeciwiałem, zaś „władza radziecka” ze stanem wojennym w Polsce nie ma przecież nic wspólnego, jako że generał Jaruzelski kilkakrotnie z naciskiem podkreślał, iż jest on wynikiem jego własnej, „suwerennej decyzji”. Oczywiście głuche milczenie było mi odpowiedzią, ale nie o to chodzi, by się tu teraz na to żalić, bo ważniejsze jest przecież to, że stan wojenny wprowadza się wtedy, gdy głowę podnoszą siły antysocjalistyczne. Czy rzeczywiście podnosiły one głowę, to z dzisiejszej perspektywy nie jest wcale takie pewne, bo Kukuniek wielokrotnie mówił o stronie solidarnościowej i rządowej, że „oni udawali władzę, a my – opozycję”. To że Lech Wałęsa – boć wszak o nim mowa – „udawał opozycję”, to rzecz pewna, ponieważ właśnie dlatego został przewodniczącym NSZZ Solidarność, a potem nawet – tu podejrzewam, że generał Czekiszczak zakpił sobie w ten sposób z narodu polskiego – prezydentem tak zwanej „wolnej Polski” – ale tak czy owak, tempore criminis, to znaczy – w momencie wprowadzania stanu wojennego, Solidarność uchodziła z formację antysocjalistyczną.

Później, to znaczy – na przełomie lat 80-tych i 90-tych – już po przeprowadzeniu w strukturach opozycyjnych kuracji przeczyszczającej je z tzw. „ekstremy”, zgodnie z sugestią Jacka Kuronia przekazaną w 1986 roku wywiadowi wojskowemu za pośrednictwem pułkownika SB Jana Lesiaka, Solidarność odrzuciła nawet pozory ruchu antysocjalistycznego, domagając się przy „okrągłym stole” powszechnej indeksacji płac i dochodów oraz zwiększenia roli samorządów w zakładach pracy – które oczywiście miały być państwowe – dzięki czemu stare kiejkuty, czyli wywiad wojskowy, bez problemów je sobie przywłaszczył i przefrymarczył za łapówki zachodnim partnerom – bo przecież wojsko umiało tylko malować trawę na zielono przed wizytą jakiegoś dygnitarza – no i oczywiście – „organizować sobie” to i owo z majątku państwowego. Właśnie dlatego trzeba było przynajmniej na pewien czas, dopóki stare kiejkuty nie zdążą wszystkiego rozkraść, pozostawić państwową własność środków produkcji – jak przykazywał Lenin.

Ale 3 grudnia br. świat został poderwany na równe nogi wiadomością, że stan wojenny został wprowadzony w Korei Południowej. O co naprawdę tam chodzi – trudno na razie powiedzieć, bo tamtejszy prezydent mówi zagadkami – że na przykład opozycja „kontrolowała parlament”. Co to konkretnie znaczy – trudno zgadnąć, bo skoro była opozycją, to ipso facto „kontrolować parlamentu” nie mogła, bo parlament kontroluje aktualna większość – na przykład u nas – Volksdeutsche Partei z satelitami. Ale na tym właśnie polega demokracja – więc o co chodzi z tym stanem wojennym? Kto konkretnie zbuntował się w Korei Południowej przeciwko socjalizmowi – czy opozycja, czy może rząd, czy wreszcie – obywatele, którzy gromadzą się przed gmachami publicznymi i podobno „protestują” – ale przeciwko komu i z jakich pozycji? Czy wreszcie przeciwko socjalizmowi zbuntowało się wojsko, które ponoć „wdarło się” do gmachu parlamentu. „kontrolowanego” przez opozycję? To ostatnie chyba niemożliwe, bo przecież stan wojenny przeprowadza się właśnie siłami wojska, milicji i Służby Bezpieczeństwa, które – jak pamiętamy z przeszłości – niezłomnie stały na nieubłaganym gruncie ustroju socjalistycznego, przewodniej roli Partii w budowie socjalizmu, no i sojuszu ze Związkiem Radzieckim i innymi sojuszniczymi armiami. Kto zatem i w jaki sposób w Korei Południowej zbuntował się przeciwko ustrojowi socjalistycznemu i sojuszom?

Pojawiła się wprawdzie wiadomość, że Stany Zjednoczone „monitorują” sytuację – ale to niewiele wyjaśnia, bo nie wiadomo, czy monitorują „za”, czy „przeciw” stanowi wojennemu? Podczas stanu wojennego w Polsce Stany Zjednoczone, podobnie jak większość państw NATO monitorowały sytuację „przeciw” – może z wyjątkiem Republiki Federalnej Niemiec, której kanclerz Helmut Schmidt wykazał generału Wojciechu Jaruzelskiemu wiele zrozumienia, a nawet jakby życzliwości. Kto wie, czy przypadkiem nie dlatego, że wprowadzenie stanu wojennego, co prawda ex post, niemniej jednak – jakby potwierdzało słuszność wprowadzenia przez Generalnego Gubernatora Hansa Franka surowych praw, godzących w sprawców zdradzieckich zamachów na niemieckie dzieło odbudowy w Generalnym Gubernatorstwie? Wprawdzie Reinhardt Gehlen, podówczas szef „Fremde Heere Ost”, czyli „Obce armie Wschód” dowodził, że przy pomocy metod policyjnych nie da sie opanować sytuacji – co możemy przeczytać sobie w książce „Polskie podziemie w oczach wroga” – ale i on nie podawał żadnego skuteczniejszego remedium na polskie konspiratorstwo.

Wspominam o tym, bo zastanawiam się, jaką metodę niwelacji terenu pod budowę Generalnego Gubernatorstwa przyjmuje vaginet obywatela Tuska Donalda, któremu to zadanie zleciła sama Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen w ramach podmianki na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu. Pewnej wskazówki dostarcza nam działalność niezależnej prokuratury, która zawsze była gotowa spełniać wszelkie łajdactwa, czy to w służbie komuny, czy w służbie demokracji. Bo w służbie demokracji też trzeba popełniać łajdactwa – o czym przekonuje nas Willy Stark, bohater powieści Roberta Penn Warrena o władzy – pod tytułem „Gubernator”. Tę właśnie powieść zalecałem jako lekturę studentom nauk politycznych, z którymi w swoim czasie miałem zajęcia. Nie ma co czytać opasłych wypracowań uczonych politologów, którzy o mechanizmach władzy nic nie wiedzą, a tylko zrzynają jeden z drugiego i w ten sposób kolekcjonują sobie naukowe tytuły – mówiłem. – Zamiast tej makulatury przeczytajcie sobie tę powieść, a potem jeszcze drugą, polskiego autora Juliusza Kadena-Bandrowskiego „Mateusz Bigda” i stamtąd dowiecie się jeśli nie wszystkiego, to w każdym razie – znacznie więcej, niż ze wspomnianej makulatury, a przy tym doznacie przyjemności, bo obydwaj autorzy wspomnianych powieści, to pisarze całą gębą – nie jak laureaci Nagrody Nobla z literatury z ostatnich dziesięcioleci. Otóż właśnie ów Willy Stark twierdził, że Dobro można tworzyć jedynie ze Zła, bo Zło jest zawsze pod ręką, a poza tym – jest go znacznie więcej, niż Dobra.

Jestem pewien, że do tej reguły stosuje się nasza niezależna prokuratura, przynajmniej na tym etapie. Zauważyli zapewne Państwo, że każde, a przynajmniej prawie każde przestępstwo, którego wykryciem nasza niezależna prokuratura publicznie się chwali, jest ostatnio popełniane, jeśli nie wyłącznie, to w coraz większym stopniu przez „zorganizowaną grupę przestępczą”? Ciekawe, że na poprzednim etapie, to znaczy – na przełomie lat 80-tych i 90-tych oraz w pierwszej połowie lat 90-tych, żadnej „zorganizowanej przestępczości” u nas nie było, w związku z czym niezależna prokuratura niczego takiego nie wykrywała. Zapewniał nas o tym nie byle kto, tylko faworyt Kukuńka, pan minister spraw wewnętrznych Andrzej Milczanowski. Tymczasem skądinąd wiadomo było, że negatywnie zweryfikowani SB-ecy natychmiast przerzucili się na bandyterkę, tworząc gangi, które terroryzowały nie tylko drobnych przedsiębiorców handlowych, ale i międzynarodowy transport ciężarowy.

Skoro to wszystko było publiczną tajemnicą, to dlaczego niezależna prokuratura niczego takiego nie zauważyła? Otóż dlatego, że niezależna prokuratura była częścią tak zwanej „nomenklatury”, czyli środowiska władzy, które właśnie w tym okresie gwałtownie się „uwłaszczało” kosztem rozkradania majątku państwowego oraz przy pomocy bandyterki, więc trudno, by akurat niezależna prokuratura srała we własne gniazdo. Teraz to co innego. Na tym etapie jedne gangi próbują wykańczać gangi konkurencyjne, toteż prokuratura, w służbie gangów wchodzących, sprawców wszystkich wykrytych przestępstw łączy w „zorganizowane grupy” przywracając w ten sposób, a może nie tyle przywracając, co wprowadzając zasadę odpowiedzialności zbiorowej, która w Generalnym Gubernatorstwie była regułą. Tego oczekuje od niezależnej prokuratury Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen i to właśnie egzekwuje obywatel Tusk Donald w ramach niwelacji terenu pod budowę Generalnej Guberni.

Na koniec wróćmy do Korei Południowej i wprowadzonego tam właśnie stanu wojennego. Czy pewnej wskazówki nie dostarcza nam zwycięstwo Donalda Trumpa w amerykańskich wyborach prezydenckich? Zwróćmy uwagę, że Donald Trump nie tylko przez nominacje członków swojej administracji, ale również przez rozliczne deklaracje, daje do zrozumienia, że sprzeciwia się i będzie się sprzeciwiał rewolucji komunistycznej, której postępy będzie hamował, a jeśli się uda, to nawet cofał? Trudno o wyraźniejszą deklarację antysocjalistyczną, o antysocjalistyczny manifest. Czy w związku z tym proklamowanie stanu wojennego w Korei Południowej nie jest przypadkiem odpowiedzią na ten manifest? Jak wy tak, to my tak? Niech nas nie zwodzi iluzja, że komunizm to był tylko w bloku sowieckim, podczas gdy na Zachodzie, wśród amerykańskich wasali żadnego komunizmu nie było. Przecież przez całe dziesięciolecia państwami wasalnymi rządziły partie socjaldemokratyczne, których odpowiednikiem amerykańskim jest tamtejsza Partia Demokratyczna. Cóż takiego robiły partie socjaldemokratyczne? A cóż by innego, jak wprowadzały w swoich krajach tyle socjalizmu, ile tylko mogły! Stany Zjednoczone nie są tu żadnym wyjątkiem, a kandydatura Kamali Harris uzmysłowiła nam przerażającą wizję, że Ameryka będzie eksportowała do swoich wasali komunę, tak, jak poprzednio – demokrację. Dwie godziny przed napisaniem tych słów, parlament Korei Południowej odrzucił decyzję prezydenta o wprowadzeniu stanu wojennego. A już myślałem, że właśnie został wykonany milowy krok na drodze do zjednoczenia obydwu Korei; I tu stan wojenny i tu.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Tyran na tyranie tyranem pogania

Tyran na tyranie tyranem pogania

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    15 grudnia 2024 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5736

„Gdzieś tam prezydent zbiegł w szlafroku, gdzieś tam przyjęli jako wskaźnik stopę zysku” – śpiewali szansoniści w piosence „A mnie się marzy kurna chata”, popularnej w latach 70-tych. Od tamtej pory sporo prezydentów próbowało się w ten sposób ewakuować. Niektórym się udało innym – jak na przykład rumuńskiemu gensekowi Mikołajowi Ceaucescu – raczej nie, bo został schwytany, a zaraz potem – oddany w ręce doraźnego sądu, który w krótkich abcugach skazał go na rozstrzelanie, razem z żoną Heleną. Wspominam o tym rumuński sądzie, bo – jak się okazuje – na rumuńskich sądach zawsze można polegać.

Właśnie tamtejszy Sąd Najwyższy uznał, że trzeba unieważnić wybory prezydenckie, bo najlepszy wynik w pierwszej turze uzyskał Calin Georgescu, „prawicowy ekstremista” w dodatku – „prorosyjski” – który przez tamtejszy Judenrat, stojący na straży demokracji socjalistycznej, wcale nie został zatwierdzony. U nas, to znaczy – w naszym bantustanie – sytuacja jest inna, bo w Sądzie Najwyższym jedni sędziowie okładają kodeksami po łbach innych sędziów i smagają ich do krwi łańcuchami, więc trudno przewidzieć, czy gdyby na przykład wybory prezydenckie wygrał zatwierdzony przez Judenrat Rafał Trzaskowski z pierwszorzędnymi korzeniami, Sąd Najwyższy też by ich nie unieważnił. Toteż – jak podają niezależne media – w obozie zdrady i zaprzaństwa zapanowała niepewność, zwłaszcza, że zatrzeszczało w koalicji, więc nie jest wykluczone nawet przesilenie rządowe, jak tylko Donald Trump obejmie prezydenturę.

Tymczasem w szlafroku zbiegł syryjski tyran Baszszar al- Asad I to od razu do Rosji, gdzie wraz z małżonką uzyskał azyl. Początkowo tamtejszy lud świętował na ulicach, ale okazało się, że wpadł z deszczu pod rynnę, bo miejsce Baszszara al-Asada zajął wywodzący się z Al-Kaidy Abu Muhamad al-Dżaulani, który nie tylko przez Amerykanów, ale i przez Rosję uznawany jest za „terrorystę”. Toteż nie wiadomo, jak się to wszystko skończy, bo w tej chwili w Syrii wszyscy walczą ze wszystkimi o schedę po Asadzie. W związku z tym amerykańskie B-52 przeprowadziły zmasowane naloty na pozycje Państwa Islamskiego, a kanonadę rozpoczął też bezcenny Izrael, w którego interesie leży, by wszystkie sąsiadujące z nim państwa – z wyjątkiem Jordanii, która pozornie się obrzezała – zamieniły się w morze ruin i zgliszcz. Dotyczy to sąsiadów bliższych I dalszych, krótko mówiąc – całego świata, który może jedynie pokładać nadzieję w tym, że bezcenny Izrael, przeprowadzając operację ostatecznego rozwiązania kwestii światowej – zostawi przynajmniej jakiś miliard głupich gojów – żeby było komu pożyczać pieniądze na wysoki procent.

Stąd nauka jest dla żuka” – tym razem syryjskiego, żeby szanował tyrana swego – bo może mieć gorszego. Ale niezależne media głównego nurtu w naszym bantustanie radują się, że oto Putin w Syrii poniósł klęskę, a to z powodu dostarczonych Al-Kaidzie przez Ukrainę dronów. To pewnie te same drony, które Polska podarowała Ukrainie na podstawie umowy z 2 grudnia 2016 roku o nieodpłatnym udostępnianiu Ukrainie zasobów całego państwa polskiego, a tamtejsi parchowie-oligarchowie sprzedali je następnie Al-Kaidzie i pokupowali sobie posiadłości na Riwierze. Korzystajcie z wojny, bo pokój będzie straszny – nawołują militaryści i słusznie, bo gdyby nie wojna, to skąd ukraińscy parchowie-oligarchowie mieliby tyle szmalcu?

Tymczasem w Paryżu odbyło się zaplanowane z wielkim przytupem otwarcie katedry Notre Dame, odbudowanej po pożarze. Przybyło na tę uroczystość podobno aż 50 dygnitarzy, m.in. prezydent-elekt Donald Trump, którego na krok nie odstępował prezydent Macron, a potem – jak mogliśmy zobaczyć – doskoczył do nich prezydent Zełeński – żeby pokazać, że „chociaż żołnierz obszarpany, przecie stoi między pany”. Chyba jednak niewiele mu to dało, bo Donald Trump oświadczył, że wojnę trzeba kończyć m.in. z uwagi na ofiary, to znaczy – z uwagi na wyczerpywanie się ukraińskich rezerw ludzkich. Co będzie, gdy się okaże, że wojna zakończy się zamrożeniem konfliktu, to znaczy – że Ukraina utraci co najmniej 20 procent terytorium? Czy prezydent Zełeński będzie musiał w szlafroku uciekać do którejś ze swoich posiadłości? Najgorsze są nieproszone rady, ale w razie czego doradzałbym Toskanię, bo na Ukrainie banderowcy chyba by z nim nie żartowali.

Wracając do Paryża, to wprawdzie arcybiskup uderzył we wrota katedry pastorałem, a one posłusznie się otworzyły – ale bigoteria laickości, w jakiej od rewolucji nurza się słodka Francja sprawiła, że pierwszego dnia nie było tam żadnego nabożeństwa, zaś pierwsza msza św. została odprawiona dopiero dnia następnego, gdy wszystkich VIP-ów już stamtąd wymiotło i już nie mogli się strefić. Czy właśnie dlatego papież Franciszek odmówił wzięcia udziału w uroczystości ponownego otwarcia katedry?

Nawiasem mówiąc, przelotną rozmowę odbył z Donaldem Trumpem pan prezydent Andrzej Duda. Na pewno nie zagadnął go o przesilenie rządowe w naszym bantustanie, bo to ani czas, ani miejsce – ale miejmy nadzieję, że kiedy spotka się z Donaldem Trumpem już jako zaprzysiężonym prezydentem USA, to tę sprawę załatwi w pierwszej kolejności. Trzeba kuć żelazo póki gorące; w koalicji trzeszczy, więc dobrze byłoby przeprowadzić przesilenie rządowe najdalej w lutym, bo wtedy Polska odniosłaby co najmniej dwie, a może nawet trzy korzyści: po pierwsze – oddaliłaby się od nas ponura wizja Generalnej Guberni, po drugie – zahamowana zostałaby komunistyczna rewolucja, która właśnie zaczyna nabierać rozpędu, no i – być może – wybory prezydenckie wygrałby ktoś bardziej sensowny od pana Rafała Trzaskowskiego, który z jakichś zagadkowych przyczyn starannie ukrywa swoje pierwszorzędne korzenie.

A tak się składa, że warunki zdają się temu sprzyjać. Oto pan prezydent mianował nowym prezesem Trybunału Konstytucyjnego pana Bogdana Święczkowskiego. Wprawdzie w latach 2006-2007 był szefem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego – ale prywatnie to bardzo porządny człowiek, który zresztą przecierał się dodatkowo w prokuraturze, pnąc się do coraz to wyższych grządek, aż wreszcie wylądował w Trybunale Konstytucyjnym. Warto dodać, że – w odróżnieniu od pani Julii Przyłębskiej, która jako kobieta niezbyt imponującej postury, była obiektem nieustannych ataków ze strony Judenratu „Gazety Wyborczej”, bodnarowców i gryzipiórów z niezależnych mediów. Pan Święczkowski tymczasem jest mężczyzną postury potężnej, z którym Judenratowi, bodnarowcom i Volksdeutsche Partei, może być znacznie trudniej.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Stany lękowe i deliryczne

Stanisław Michalkiewicz: Stany lękowe i deliryczne https://www.magnapolonia.org/stanislaw-michalkiewicz-stany-lekowe-i-deliryczne/

   Wprawdzie obywatel Tusk Donald, po naradzie z prezydentem Zełeńskim uradzili, że ukraiński prezydent powinien zasiąść do negocjacji pokojowych w zimie – ale zimy jakoś nie widać. Przeciwnie – w związku z zatwierdzonym przez Najwyższy Sanhedryn globalnym ociepleniem, wkrótce temperatura ma dojść do 10 stopni. W rezultacie zimy w ogóle możemy się nie doczekać, a w tej sytuacji – co z wojną? Jedynym wyjściem może okazać się zakręcenie Ukrainie kurka z forsą – bo wtedy wojna może się zakończyć z braku zainteresowania nią ze strony tamtejszych parchów-oligarchów.

Dla nich taka wojna, połączona z futrowaniem Ukrainy forsą, to prawdziwy dar Niebios! Widać to nie tylko po parchach-oligarchach, ale prostych Ukraińcach, co to wożą się luksusowymi samochodami, że daj Boże każdemu! Skąd mają na to szmalec? Ano – nie bez kozery militaryści nawołują, by korzystać z wojny, bo pokój będzie straszny.

   Już teraz w niektórych środowiskach wywołuje to stany lękowe – na przykład w środowisku “ostatniego pokolenia” – co zresztą sami przyznali w specjalnym orędziu do narodu. Do tej pory stany lękowe psychiatrzy w psychiatrykach leczyli farmakologicznie, a w ostateczności – elektrowstrząsami – ale “ostatnie pokolenie” nie chce słyszeć o żadnych terapiach, tylko domaga się rozmów z obywatelem Tuskiem Donaldem. Nawet wybrali się w tym celu pod Kancelarię Premiera – ale obywatel Tusk Donald dlaczegoś nie zdecydował się do nich wyjść.

Może obawiał się, że się do niego przykleją, to potem żadna siła ich już od niego nie oddzieli i będzie musiał ich ciągać na wszystkie polityczne spotkania? To rzeczywiście może okazać się gorsze od śmierci – ale urażone w swojej dumie “ostatnie pokolenie” zapowiada we związku z tym protest, jakiego świat jeszcze nie widział. Co na to Rafał Trzaskowski, jako prezydent Warszawy? Puści na nich walce drogowe, czy przeciwnie – usiądzie z nimi i przyklei się do asfaltu?

Kto jak kto, ale on  tak właśnie może zrobić – o czym przekonuje nad film Woody Allena pod tytułem “Zelig” – o osobniku z takimi samymi korzeniami, jakimi legitymuje się pan prezydent Trzaskowski. Otóż gdy ten cały Zelig jest w towarzystwie kobiet w ciąży, to zaraz rośnie mu brzuch, a jak trafi między Murzynów, to od razu ciemnieje mu skóra – i tak dalej. No to dlaczego pan Trzaskowski nie miałby doświadczać stanów lękowych i przykleić się do asfaltu?

 Wracając do wojny, to na przykład u nas, to znaczy – w naszym bantustanie – wojny na razie nie ma – no i od razu widać, że mortus.  Właśnie Sejm uchwalił budżet na przyszły rok z prawie 300-miliardowym deficytem. Te 300 mld to oczywiście jeszcze nie jest ostatnie słowo, bo obywatel Tusk Donald właśnie zadeklarował, że zaliczy TVN i Polsat do spółek strategicznych i  w ten sposób sprzeciwi się ich sprzedaży w niepowołane ręce.

Jak partia mówi, że zaliczy, to mówi – bo sęk w tym, iż zgodnie z prawem, do spółek strategicznych można zaliczać takie, w których udziały ma Skarb Państwa – ale ani w TVN, ani w Polsacie Skarb Państwa udziałów nie ma. Najwyraźniej nie tylko “ostatnie pokolenie”, ale i obywatel Tusk Donald musi doświadczać stanów lękowych na myśl, że TVN, wraz z resortową “Stokrotką”, czyli panią red. Moniką Olejnik, panią red. Anitą Werner, panem red. Kraśką, czy panem red. Marciniakiem, wskutek przekształceń własnościowych, trafiłby w szpony Jarosława Kaczyńskiego.

Z jakiego klucza  ćwierkaliby wtedy tamtejsi funkcjonariusze Propaganda Abteilung? Strach pomyśleć – nie tylko ze względu na dysonanse poznawcze i katiusze, jakich musieliby doznawać zmuszeni do wychwalania Jarosława Kaczyńskiego, ale również ze względu na polityczne skutki takiej metamorfozy. Tedy na razie obywatel Tusk Donald zwrócił się do krętaczy, by jego działaniom dostarczyli przynajmniej jakichś pozorów legalności – no i krętacze już  zaczynają kombinować że “ważne względy społeczne” – i tak dalej.

Przypomina mi to sytuację, kiedy za pierwszej komuny odmawiano mi paszportu; za każdym razem z powodu “ważnych względów państwowych”. Najwyraźniej krętacze musieli sporo zapamiętać z komunistycznej polit-gramoty, która – jak się okazuje – również po transformacji ustrojowej nie traci na aktualności. No dobrze – ale skoro obywatel Tusk Donald sprzeciwi się sprzedaży TVN, to chyba będzie musiał wziąć tę stację na utrzymanie?  Skąd weźmie tyle szmalcu – bo przecież ani resortowa “Stokrotka”, ani inne gwiazdy byle czego nie zjedzą? Nie ma rady, tylko trzeba będzie wziąć byka za rogi i oddać TVN starym kiejkutom.

W końcu to przecież stare kiejkuty założyły tę firmę – o czym zeznawał przed niezawisłym sądem pan Grzegorz Żemek, skazany wraz z panią Janiną Chim w procesie  dotyczącym Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Przypomnę, że z 1700 mln dolarów [to oficjalnie – w rzeczywistości “znikło’ ponad 50 miliardów Mirosław Dakowski] – stare kiejkuty wydały na zakup długów tylko 60 mln, a 1640 mln dolarów gdzieś się rozeszło – czy przypadkiem również nie na TVN? W tej sytuacji byłoby nawet naturalne, że ta stacja telewizyjna wróciłaby do swoich korzeni – tylko nie wiadomo, czy starym kiejkutom  jeszcze coś z tego FOZZ-u zostało.

Jeśli zostało, to prezesem nowej strategicznej spółki mógłby zostać pan Dukaczewski, albo starszy, albo młodszy,  wszystko wróciłoby do bezpieczniackiej przystani, a funkcjonariusze Propaganda Abteilung mieliby zagwarantowane odpowiednie warunki rozwoju zawodowego i w ogóle.

   A skoro już o szmalcu mowa, to warto odnotować, że Sąd Najwyższy, do którego PiS naskarżyło na Państwową Komisję Wyborczą, że odrzuciła mu sprawozdanie finansowe, tę decyzję PKW właśnie uchylił. Ale PKW, podobnie jak całe tak zwane “towarzycho”, co to jeszcze samego znało Stalina, Sądu Najwyższego “nie uznaje”, podobnie jak pan Domański, w vaginecie obywatela Tuska Donalda mający fuchę ministra finansów, “uznaje” z kolei tylko PKW i żadnej subwencji PiS-owi nie wypłaci.

Najdalej idącej wykładni dostarczył oczywiście Wielce Czcigodny Roman Giertych stwierdzając, że żadnego orzeczenia SN “nie ma”, bo Izba Kontroli Nadzwyczajnej “nie istnieje” jako sąd. Wielce Czcigodny Roman Giertych zachowuje się podobnie, jak rosyjski polityk narodowości prawniczej (“matka Rosjanka, ojciec prawnik”) Włodzimierz Żyrynowski. Musiał on pić więcej wódki, niż prawdziwi Rosjanie, głośniej krzyczeć – i tak dalej – aż w końcu organizm tego nie wytrzymał.

Wracając do Wielce Czcigodnego Romana Giertycha, warto przypomnieć, że po wyborach 15 października ub. roku to właśnie ta Izba SN wydała orzeczenie stwierdzające ważność wyborów. Jeśli jednak – jak twierdzi Wielce Czcigodny – ona “nie istnieje”, to znaczy, że również nie może “istnieć” wspomniane orzeczenie. Czy w takim razie wybory 15 października ub. roku były ważne, skoro nikt  istniejący ich ważności nie potwierdził?

W żadnym wypadku! W takiej sytuacji musimy postawić pytanie, na jakiej zasadzie Wielce Czcigodny Roman Giertych  pobiera dietę poselską, a pan minister Domański robi w tym celu przelewy? Czy przypadkiem nie mamy tu do czynienia z kradzieżą szczególnie zuchwałą? Ładny interes!

Głęboka orka

Głęboka orka

Stanisław Michalkiewicz 14 grudnia 2024 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5735

Ładny interes! Wygląda na to, że będziemy mieli do czynienia nie z niwelacją terenu pod Generalne Gubernatorstwo, ale z głęboką orką. Inna rzecz, że taka orka, to dowód, że niemiecka BND najwyraźniej zgadza się z moją ulubioną teorią spiskową, według której nasza demokracja ludowa jest podszyta bezpieką i że to bezpieczniackie watahy reżyserują scenę polityczną naszego bantustanu. Skoro tak, to przecież nie można zadowolić się przetasowaniem politycznych ekspozytur poszczególnych Stronnictw (jak wiadomo, rządy w naszym bantustanie rotacyjnie sprawują trzy Stronnictwa: Ruskie, Pruskie i Amerykańsko-Żydowskie), ale trzeba uporządkować same Stronnictwa, żeby w Generalnym Gubernatorstwie wszyscy wiedzieli, że tubylczy Volk podlega Reichsfuhrerin Urszuli von der Leyen, w której imieniu rękę na pulsie trzymać ma u nas Gestapo, a dla zachowania pozorów, w charakterze dekoracji, będzie występował vaginet obywatela Tuska Donalda, z tymi wszystkimi Katarzynami Kotulami, Barbarami Nowackimi, Izabelami Leszczynami, Paulinami Hening-Kloskami, Robertami Biedroniami, Krzysztofami Śmiszkami i mężykami stanu drobniejszego płazu w rodzaju ministra sportu, pana Sławomira Nitrasa.

Nawiasem mówiąc, przewidział to jeszcze przed wojną Konstanty Ildefons Gałczyński, pisząc w nieśmiertelnym poemacie „Tatuś”, iż „czyli, że co do tych okien – to każdy kraj ma Gestapo”. Każdy – a skoro tak, to i nasz bantustan, w którym dodatkowo odbywa się fermentacja obyczajowa. Niedawno Wielce Czcigodna Katarzyna Kotula przypomniała sobie, jak to była w młodości molestowana przez trenera od penisa, czy może od tenisa – bo nie dosłyszałem – ale oczywiście żadnych szczegółów nie podaje, a szkoda, bo przecież podatnikom też coś się należy, za te wszystkie zgryzoty.

Mniejsza jednak w tej chwili o tę obyczajową fermentację, która zresztą może się nasilić, jeśli tylko pani Nowacka Barbara przeforsuje pornografizację dzieci i młodzieży pod pretekstem „edukacji zdrowotnej”. Dzieci są ciekawe, więc jak tylko czegoś się dowiedzą, to będą chciały się przekonać, czy to prawda.

A kto potrafi je przekonać? Wyjaśnił to już dawno znawca przedmiotu, Tadeusz Boy-Żeleński pisząc, że „tylko poważni panowie” – bo „młody – głupie to, płoche, tylko pobrudzi pończochę”. W tej sytuacji molestowanie z patologicznego marginesu przekształci się w regułę, żeby nie powiedzieć – w rutynę – i wszystkie damy stęsknione za dreszczykami młodości, będą mogły wrócić do czaru dawnych wspomnień na jawie. W tej sytuacji przemysł molestowania, o którym w swoim czasie wspominałem, co tak zbulwersowało drogiego pana mecenasa Jarosława Głuchowskiego z Poznania, że aż naskarżył na mnie do niezawisłego sądu – więc ten cały przemysł molestowania może stać się podstawową gałęzią gospodarki narodowej – bo jużci – inne gałęzie nie będą mogły się rozwijać, by nie konkurować z gospodarką niemiecką, zgodnie z ustaleniami projektu „Mitteleuropa” z roku 1915, który od 1 maja 2004 roku to znaczy – od Anschlussu – cały czas obowiązuje.

Skoro już mniej więcej wiemy, czego możemy spodziewać się na odcinku gospodarczym frontu ideologicznego, wróćmy do owej głębokiej orki, o której wspomniałem na wstępie. Wygląda na to, że obywatel Tusk Donald chyba nie do końca pojął intencje Reichsfuhrerin Urszuli von der Leyen w tej kwestii, bo w stosunku do takiego Centralnego Biura Antykorupcyjnego chciał zastosować frontalny atak z marszu. Kiedy jednak CBA w ramach pierwszego, poważnego ostrzeżenia, zatrzymało prezydenta Wrocławia, pana Jacka Sutryka, obywatelowi Tuskowi Donaldowi mogła przypomnieć się konfrontacja ze starymi kiejkuty w roku 2008, która – niewiele brakowało – a źle by się dla niego skończyła, gdyby Nasza Złota Pani nie załatwiła mu nagrody im. Karola Wielkiego, a potem, na wszelki wypadek, przeniosła go mocną ręką na brukselskie salony, gdzie – ja mówią – zrobiła z niego człowieka – oczywiście wedle stawu grobla, czyli – jak na garbatego. Toteż kiedy w ramach wspomnianego pierwszego poważnego ostrzeżenia piorun strzelił tak blisko, że aż obywatela Tuska Donalda owiało gorąco, natychmiast się zreflektował.

Inna rzecz, że i CBA też się zreflektowało i żeby pokazać swoją użyteczność, „weszło” do siedziby Fundacji Lux Veritatis ojca dyrektora Tadeusza Rydzyka – wykonując rozkaz Prokuratury Regionalnej – dlaczegoś akurat z Rzeszowa – nazwiskiem Barbara Bandyga. Możliwości są dwie; albo ta Pani Prokuratura w Rzeszowie jest znana na całym świecie z niezależności i – jak to mówią – „daje rękojmię”, że wszystko będzie gites tenteges, albo odwrotnie – że w każdej sytuacji można na niej polegać, jako że powinność swej służby rozumie, niczym policmajster z opowiadania Telimeny o petersburskich krotochwilach w „Panu Tadeuszu”. Właśnie tutaj widać całą ostrożność, żeby nie powiedzieć – finezję – z jaką Pani Prokuratura zabiera się do rzeczy. Wprawdzie ojciec dyrektor Tadeusz Rydzyk od prawie 30 lat jest solą w oku pana redaktora Michnika i całego Judenratu „Gazety Wyborczej”, który dopatruje się z jego strony nieuczciwej konkurencji w staraniach o rząd dusz mniej wartościowego narodu tubylczego, ale na razie dostał tylko rykoszetem, bo strzał wymierzony jest w pana Piotra Glińskiego, który z ramienia rządu „dobrej zmiany” wspomniane „dzieła” futrował.

Więc CBA pokazało, że może sobie poradzić ze wszystkimi („z każdom pciom mogę spać, z każdom pciom; zmysły drzemiom, zmysły drzemiom, ale som” – śpiewały doświadczone artystki kabaretowe w czasach, gdy Wielce Czcigodna Kotula Katarzyna chyba nawet nie mogła marzyć o molestowaniu). Krótko mówiąc – wszystko po kolei; na każdego przyjdzie kryska, a CBA, podobnie jak ABW, na zlecenie BND, przekazane im za pośrednictwem obywatela Tuska Donalda, który w roli postillon d’amour sprawdza się znakomicie, wykona kazdy obstalunek – żeby miało nawet aresztować samego Naczelnika Państwa, Jarosława Kaczyńskiego. Nawiasem mówiąc, za niego na razie zabrał się policmajster, którym tak wstrząsnęło „wykroczenie” w postaci zniszczenia wieńca (czy przypadkiem nie był on zakupiony z gadzinowego funduszu ABW?), że aż wystąpił do Sejmu o pozbawienie go immunitetu i zamierzony cel osiągnął. Najwyraźniej zasada, która przez 30 lat tkwiła u podstaw III Rzeczypospolitej: my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych – już nie obowiązuje i teraz wszyscy będą ruszać się ze wszystkimi – oczywiście dopóki CIA nie nakaże przeprowadzenia przesilenia rządowego w naszym bantustanie.

Właśnie przesilenie takie nastąpiło w Niemczech i we Francji, a w Rumunii „masy” na polecenie BND protestują przeciwko wygranej Calina Georgescu. Poruszony tymi protestami rumuński Sąd Najwyższy „jednogłośnie” unieważnił wybory. Okazuje się, że skoro Mikołaj Ceaucescu mógł na rumuńskich sądach polegać – chociaż oczywiście do czasu – to dlaczego nie mogłaby liczyć na nie choćby niemiecka BND, która co do Rumunii ma też swoje plany?

U nas tymczasem w Sądzie Najwyższym sędziowie okładają się po łbach kodeksami i smagają łańcuchami – a w rezultacie obywatel Tusk Donald niweluje teren, a nawet głęboko orze pod Generalną Gubernię. Centralna Agencjo Wywiadowcza! Larum grają! Pobudka!

Stanisław Michalkiewicz

W kręgach piekła

W kręgach piekła

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    10 grudnia 2024 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5733

W ostatnim tygodniu ponownie zanurzyłem się w kręgi piekła – to znaczy – ponownie zabrałem się za „Archipelag GUŁ-ag” Aleksandra Sołżenicyna. Ciekawe, że o ile ekscesy Adolfa Hitlera zostały opisane, sfilmowane, przegadane i zanalizowane naukowo, to ekscesami komunistów nikt specjalnie się nie interesuje, a już próżno byłoby oczekiwać takiego zainteresowania na przykład ze strony czy to naszego, warszawskiego Judenratu, czy to ze strony Judenratów z innych, jeszcze bardziej światowych, niż nasza, stolic.

Składa się na to oczywiście szereg zagadkowych przyczyn. Po pierwsze – kręgi piekieł otworzyły się przed Rosją za sprawą bolszewików, a więc wyznawców ideologii sprokurowanej przez Żyda Karola Marksa, a przystosowanej do warunków lokalnych przez innego Żyda, Włodzimierza Eljaszewicza Ulianowa, czyli Lenina (Jak możemy sprawdzić choćby w pamiętnikach Mieczysława Jałowieckiego, przodkiem Lenina ze strony matki (nee Blank) był handełes ze Starokontantynowa na Wołyniu). Ci dwaj Żydowie, nie bez pomocy niemieckiego Sztabu Generalnego, który w czasie Wielkiej Wojny wyekspediował Lenina ze Szwajcarii do Rosji, jak wysyła się zarazki dżumy, rozpętali w narodzie rosyjskim mordercze instynkty, dzięki czemu rewolucja bolszewicka się tam udała. Chłopi, którzy jeden przez drugiego rzucili się mordować i rabować ziemian, mogli liczyć tylko na bolszewików – że ci pozwolą im zatrzymać to, co sobie zrabowali. Ale Nemezis dziejowa nawet nie kazała im długo na siebie czekać; już 20 lat później albo konali z głodu po wsiach otoczonych kordonami uzbrojonych czekistów, albo byli rozstrzeliwani na miejscu, albo wreszcie jechali etapami w najdalsze zakątki, gdzie masowo wymierali. Sołżenicyn pisze o „piętnastu milionach” ofiar „mużyckiego pomoru”.

Nawiasem mówiąc, doświadczenia zdobyte wtedy mogą okazać się przydatne dla walki z klimatem. Tak naprawdę – chociaż na razie nie trzeba o tym głośno mówić – chodzi przecież o redukcję światowej populacji do najwyżej miliarda – ten miliard to dlatego, by było komu pożyczać pieniądze na wysoki procent, bo przecież handełesy nie będą pożyczać ich sobie nawzajem, bo to żaden interes. Jak zlikwidować sześć i pół miliarda ludzi, żeby nie zdewastować drzewostanu – co byłoby nieuchronne, gdyby wszystkich powywieszać, ani nie zanieczyścić środowiska gnilną krwawą masą w inny sposób? Otóż jest precedens! W okresie „mużyckiego pomoru” pewien kontyngent chłopów został wywieziony na Wyspę Zajęczą na Oceanie Lodowatym i tam pozostawiony bez niczego. Po roku specjalna komisja stwierdziła, że nie ma tam już nikogo żywego, a tylko kości, starannie oczyszczone przez morskie ptaki. Recykling – to jest to! Trzeba tylko, żeby państwa leżące nad Oceanem Lodowatym wyznaczyły kilka wysp, dzięki czemu marzenie profesora Paula Ehrlicha z pierwszorzędnymi korzeniami, może zostać zrealizowane bez szkody dla „planety” i to w kilka lat!

No więc porównajmy sobie przynajmniej te „piętnaście milionów” ofiar „mużyckiego pomoru” z całym holokaustem. Okazuje się, że wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler przy bolszewikach, wśród których odsetek Żydowinów był wyjątkowo wysoki, to detalista! Tymczasem Żydowie zazdrośnie strzegą swego monopolu na martyrologię, bo obcinają i mają nadzieję obcinać od tego kupony aż do końca świata – więc przypominanie o kręgach piekła zgotowanego Ludzkości przez żydowskich mełamedów, psuje im ten świetny interes. Nic więc dziwnego, że nadymają tego całego Hitlera, czyniąc zeń uosobienie zła wcielonego, podsuwają światu pod nos tylko swoje męczeństwo, podczas gdy Żydowie w rodzaju Lenina utrzymywani są przez propagandę w stanie bielszym od śniegu, jakby ktoś skropił ich hyzopem, a ich ekscesy okrywa mgła zapomnienia.

Tedy, żeby przywrócić właściwe proporcje, trzeba o tych wszystkich inspiracjach przypominać, a zasłużone dla Piekła postacie eksponować bez względu na przynależność narodową. Jeśli wskutek tego żydowski monopol na martyrologię zostanie nadwątlony, albo nawet złamany, to od tego świat się nie zawali. Przeciwnie – być może właśnie dzięki temu uratuje się on przed ponownym wtrąceniem w piekielne kręgi – bo przecież rewolucja komunistyczna do tej pory była w pełnym natarciu zarówno w Europie, jak i Ameryce Północnej. Nie jest żadną tajemnicą, że wśród czołowych rewolucjonistów, odsetek Żydów jest cały czas bardzo wysoki.

Wprawdzie Donald Trump się odgraża, że tę rewolucję zahamuje i nawet niedawno słyszałem jego przemówienie, w którym zapowiadał natychmiastowe obcięcie funduszy federalnych dla szpitali przeprowadzających na dzieciach operacje zmiany płci, podobnie jak obcięcie funduszy federalnych dla szkół, w których będzie propagowana „zmiana tożsamości płciowej” – ale myślę, że gdyby nawet te wszystkie kontrrewolucyjne posunięcia zostały przeprowadzone, to czteroletnia kadencja, to za mało, wobec półwiecznych przygotowań do rewolucji komunistycznej, prowadzonej według współczesnej strategii. Na odwrócenie skutków komunistycznej propagandy nie wystarczy nawet czterdzieści lat tym bardziej, że Żydom nikt chyba nie wybije z głowy marzenia o władzy nad światem, do której najpewniejszą drogą jest właśnie udana rewolucja komunistyczna. Idee mają konsekwencje, a u podstaw tego marzenia leży przekonanie, iż sam Stwórca Wszechświata dlaczegoś w Żydach specjalnie sobie upodobał, a skoro tak, to to upodobanie jakoś musi się zmaterializować. A jak? A jakże by inaczej, niż w postaci władzy nad światem? Oczywiście takie opinie stemplowane są przez Judenraty, jako „antysemickie” – ale nie powinniśmy się takich oskarżeń obawiać, bo – po pierwsze – to prawda – a po drugie – od kiedy to powinniśmy się podporządkowywać żydowskim wytycznym co do swobody wypowiedzi?

Tymczasem nasz bantustan, to znaczy – jego władze – właśnie odniosły wielki sukces, a w każdym razie tak to przedstawia Książę-Małżonek – że rządzący Ukrainą banderowcy uznali, iż „nie ma przeszkód” by Polska przeprowadziła ekshumację ofiar rzezi wołyńskiej z roku 1943. Ciekawe, co się stało że do tej pory jakieś „przeszkody” były, a teraz już ich „nie ma”? Co sprawiło, że banderowcom tak zmiękła rura? Czyżby znowu Putin, który w swoim czasie z dnia na dzień zlikwidował epidemię zbrodniczego koronawirusa? Ale niezależnie od tego, co by to było, warto odnotować, że ten „sukces” bardzo przypomina nasz program-minimum w stosunku do Niemców, sformułowany w „Rocie” Marii Konopnickiej: „nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”. No a Ukraińcy? Zgodzili się tylko na ekshumację, więc mogą nam napluć, czy nie?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Polska w obliczu szansy [koSmicznej]

Polska w obliczu szansy

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    8 grudnia 2024 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5732

Ciepło, coraz cieplej… Wprawdzie – jakby to powiedział Piperman, albo Biberglanc – dwaj emerytowani semiccy czekiści, co to prowadzą dialogi na cztery nogi – teraz „do żyme ydże” – ale za to temperatura polityczna rośnie. Zaczęło się oczywiście od wyborczego zwycięstwa Donalda Trumpa w Ameryce, po którym od razu stało się jasne, że pod jego prezydenturą Stany Zjednoczone nie tylko nie będą eksportowały do swoich wasali komunistycznej rewolucji – co za prezydentury Kamali Harris byłoby chyba nieuchronne – ale pojawiła się nadzieja, że będą postępy tej rewolucji hamowały, a może nawet odwracały. Toteż Żydowie, zwłaszcza trockiści, którzy nadają ton Judenratom na świecie, a zwłaszcza w naszym bantustanie, gdzie Judenrat „Gazety Wyborczej” pretenduje do sprawowania rządu dusz mniej wartościowego narodu tubylczego, zgrzytają zębami, krzyczą „gewałt!”, rozpowszechniają „fakty prasowe” przeciwko prezydentowi-elektowi i w ogóle angażują się ponad ludzką miarę, czego przykładem jest choćby nasza Jabłoneczka, co to porównała Donalda Trumpa do Hitlera i Mussoliniego.

Ale Żydowie swoją drogą, a głupie goje – swoją. Toteż kiedy tylko prawybory w Volksdeutsche Partei wygrał Rafał Trzaskowski, o którym na mieście krążą pogłoski, że po mamie (nee Arens, z „tych” Arensów) ma pierwszorzędne korzenie, swoją kandydaturę do przyszłorocznych wyborów wysunął również marszałek Sejmu Szymon Hołownia. Ponieważ Judenrat chyba pragnął uniknąć zbytniej ostentacji, toteż za pana marszałka zabrał się „Newsweek Polska”, opisując jego związki ze sławnym Collegium Humanum – że niby tam studiował. To „Collegium Humanum”, które chyba powinno zmienić nazwę na Collegium Tumanum, jest oskarżane o wydawanie za pieniądze dyplomów ukończenia studiów wyższych, dzięki którym można było ubiegać się o synekury w zarządach i radach nadzorczych spółek Skarbu Państwa. Okazało się, że nie ma dymu bez ognia i pan marszałek przyznał, że owszem – złożył podanie o przyjęcia na studia we wspomnianej uczelni, ale tam nie studiował. Słowem – wprawdzie palił, ale się nie zaciągał. Przy okazji dał do zrozumienia, że w związku z wysunięciem swojej kandydatury do wyborów prezydenckich, koło pióra zaczyna mu robić bezpieka, którą – jak wiemy skądinąd – bezpośrednio „nadzoruje” obywatel Tusk Donald. Od razu odezwały się nożyce; Judenrat piórem pani Agnieszki Kublik, oskarżył pana marszałka Hołownię o szkalowanie władz państwowych. Pan marszałek już więcej tego wątku nie poruszał tym bardziej, że obywatel Tusk Donald, co to – i tak dalej – zaraz pryncypialnie zapowiedział, że jeśli takie zarzuty się potwierdzą, to on „następnego dnia” wszystkich bezpieczniaków powyrzuca. Zabrzmiało to szalenie groźnie – ale żyją jeszcze ludzie pamiętający, jak to w 2008 roku stare kiejkuty już-już przystępowały do zrobienia z Tuska Donalda marmolady i tylko Nasza Złota Pani, co to najpierw załatwiła mu nagrodę im. Karola Wielkiego, a potem, na wszelki wypadek, mocną ręką przeniosła na brukselskie salony, gdzie zrobiła z niego człowieka, w ten sposób uchroniła przed nieuniknioną katastrofą. Słowem – jak partia mówi, że „powyrzuca” – to mówi.

Tak czy owak w koalicji 13 grudnia zazgrzytało – a przecież na tym nie koniec, bo po kilku dniach z rządu wyleciał wiceminister aktywów państwowych, pan Jacek Bartmiński z „Polski 2050”, pod pretekstem zwolnienia prezesa PLL „Lot” – ale tak naprawdę – jak wyjaśniał – za domaganie się „odpolitycznienia” spółek Skarbu Państwa. Pan marszałek Hołownia uniósł się honorem i zapowiedział, że „Polska 2050” żadnego „zastępczego” kandydata do tego ministerstwa nie będzie już wystawiała. W tej sytuacji odezwał się pan Maciej Sagal – „przedsiębiorca” – który twierdzi, że pan marszałek jednak chyba trochę się zaciągał, bo w prokuraturze jest jego dyplom wystawiony właśnie przez Collegium Tumanum. Skąd „przedsiębiorcy” wiedzą takie rzeczy – tajemnica to wielka – ale skoro wiedzą, to nie można wykluczyć, że podejrzenia pana marszałka, kto mu robi koło pióra mogą nie być bezpodstawne.

W tej sytuacji warto przypomnieć sejmową arytmetykę. PiS ma w Sejmie 190 posłów, podczas gdy KO, czyli Volksdeutsche Partei z satelitami – 157. „Polska 2050” ma 32 posłów, podobnie, jak PSL. Lewica ma 21, Konfederacja – 18, partia Razem, która niedawno z koalicji rządowej wyszła, ma mandatów 5, Wolni Republikanie mają posłów 4, a niezrzeszony jest jeden. Otóż gdyby „Polska 2050” opuściła koalicję, to rząd obywatela Tuska Donalda miałby za sobą tylko 210 posłów, więc do bezwzględnej większości brakowałoby mu jeszcze 20. Gdyby zaś koalicję opuściło również PSL i wespół z Polską 2050, w dodatku – odwróciło polityczne sojusze – to z dnia na dzień mogłaby się uformować nowa większość rządowa (254 mandaty), wskutek czego Volksdeutsche Partei z satelitami znalazłaby się w mniejszości, musiałaby przejść do opozycji, a rewolucja komunistyczna w Polsce skończyłaby się, zanim się jeszcze na dobre zaczęła, zaś widmo Generalnej Guberni zostałoby od Polski odsunięte. Czy to nie jest okazja, by dzięki takiemu przesileniu rządowemu Polska odniosła dwie niezaprzeczalne korzyści? Czy nie warto w nagrodę powierzyć panu Władysławowi w dwóch osobach; Kosiniakowi-Kamyszowi, stanowiska premiera, by do tego doprowadzić, zwłaszcza, że w koalicji 13 grudnia właśnie zatrzeszczało? Nie potrzebuję dodawać, że trzeba by to zrobić jeszcze przed wyborami prezydenckimi, które w tej sytuacji też mogłyby przynieść wiele niespodzianek. Myślę, że z punktu widzenia Naszego Najważniejszego Sojusznika to też byłoby korzystne, zwłaszcza w sytuacji, gdyby prezydent Trump nie przedłużył Niemcom pozwolenia na urządzanie Europy po swojemu, udzielonego w marcu ub. roku przez prezydenta Józia Bidena. Polska pod kurateli niemieckiej znowu przeszłaby pod kuratelę amerykańską, więc niech i ona i nasz mniej wartościowy naród tubylczy też wreszcie na tym skorzystają!

Tymczasem na Ukrainie, chociaż oczywiście rozkaz, że ma ona odnieść ostateczne zwycięstwo, na razie nie został odwołany, sytuacja zmierza w kierunku odwrotnym. Dotarło to też w końcu nawet do prezydenta Zełeńskiego, który niedawno zadeklarował, że niech sobie Rosja trzyma to co trzyma – tylko żeby Amerykanie obiecali, że Ukrainę przyjmą do NATO. Naprawdę musi mu cierpnąć skóra, skoro gotów jest łyknąć takie makagigi – bo przecież nie może nie wiedzieć, że zgodnie z traktatem waszyngtońskim, przyjęcie nowego członka do Paktu wymaga jednomyślności, a w tym przypadku jej uzyskanie wcale nie jest takie oczywiste.

Toteż władze ukraińskie stwierdziły niedawno, że „nie ma przeszkód” by przeprowadzić ekshumację ofiar tzw. rzezi wołyńskiej – ale chociaż „przeszkód nie ma”, to nie ma też pozwolenia, by zajął się tym polski IPN, bo te ekshumacje chce przeprowadzać IPN ukraiński. Tak sobie z nas pokpiwają.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Judenrat racjonalizuje

Judenrat racjonalizuje

Stanisław Michalkiewicz    7 grudnia 2024

Nie jest dobrze. To znaczy – oczywiście jest, jakże by inaczej – ale nigdy przecież nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być jeszcze dobrzej. A kiedy może być jeszcze dobrzej? A wtedy, gdy ktoś – najlepiej Judenrat „Gazety Wyborczej” – wdroży jakiś projekt racjonalizatorski. Dlaczego najlepiej, że by taki projekt racjonalizatorski wdrażał Judenrat „Gazety Wyborczej”? Składa się na to szereg zagadkowych przyczyn; po pierwsze – że Judenrat, zgodnie z leninowskimi normami życia partyjnego, które pan red. Michnik musiał wchłonąć będąc jeszcze dzieckiem w kolebce – tak czy owak musi uprawiać organizatorską funkcję prasy. W swoim czasie snop światła na tę sprawę rzucił „drogi Bronisław”, czyli pan prof. Bronisław Geremek, mówiąc o tzw. „faktach prasowych”. Fakty bowiem dzielą się na autentyczne i prasowe. O autentycznych nie mówimy tym bardziej, że według niektórych filozofów, tzw. radykalnych solipsystów, takich faktów w ogóle „nie ma”. Według nich bowiem świat mieści się w ciasnej przestrzeni między ich uszami, więc poza tą przestrzenią nie ma nic. Ciekawe, że ci filozofowie, jak tylko dostaną posadę na uniwersytecie, zaczynają ten radykalny solipsyzm głosić na wykładach. Komu? Przecież nie studentom, tylko jakimś fantomom? No a po co solipsyzm fantomom? Tego oczywiście nikt nie wie, więc dobrze, że chociaż pieniądze, które nasi filozofowie inkasują za te wykłady, są już prawdziwe. W tej sytuacji nie ma rady; musimy wrócić do faktów prasowych. W odróżnieniu od faktu autentycznego, faktu prasowego w ogóle nie musi być; wystarczy, jak Judenrat opublikuje na swoich łamach stosowną informację. Od tego momentu fakt prasowy żyje własnym życiem, a Judenrat może obcinać od tego życia kupony.

Żeby nie być gołosłownym, podam przykład hybrydy faktu autentycznego z prasowym. Mam oczywiście na myśli tak zwany „przemysł molestowania”. To określenie tak zbulwersowało (nic tak nie gorszy, jak prawda!) drogiego pana mecenasa Jarosława Głuchowskiego z Poznania, że aż z obfitości serca naskarżył na mnie do niezawisłego sądu. Hybrydowy charakter przemysłu molestowania polega na tym, że fakt autentyczny zaczyna obrastać w fakty prasowe tak, że potem niepodobna odróżnić jednego od drugiego. Poza tym jest to chyba jeśli nawet nie zakazane, to w każdym razie – niemile widziane przez niezawisłe sądy. Taki jeden z drugim niezawisły sąd już wyrobił sobie pogląd na tak zwany „stan faktyczny” na podstawie wspomnianej hybrydy, a tu przychodzi jakaś pozwana Schwein i zaczyna ten stan faktyczny kwestionować. Jak zauważył nieżyjący już laureat Nagrody Nobla z ekonomii z roku 1992 Gary Stanley Becker („Ekonomiczna teoria zachowań ludzkich”), ludzie zachowują się tak, jakby kalkulowali. Słowem – starają się iść po linii najmniejszego oporu. Skoro tedy niezawisły sąd już wyrobił sobie pogląd na temat „stanu faktycznego”, to nic dziwnego, że odczuwa instynktowną niechęć do wszelkich dysonansów poznawczych, których musiałby doznać, gdyby zaczął słuchać, co mu ma do powiedzenia wspomniana Schwein. Na wszelki tedy wypadek odbiera jej głos, odrzuca wszystkie jej wnioski, nie dopuszczając do żadnych dysonansów, dzięki temu może „mądrze i wesoło”, a także niezawiśle „orzekać”.

Tymczasem wytwarzaniem „stanów faktycznych” zajmuje się właśnie Judenrat, podsuwając niezawisłym sądom tak zwane „gotowce”, którym niezawiśli sędziowie dają wiarę nie tylko z wygodnictwa, ale również – kierowani instynktem samozachowawczym. Jeśli bowiem będą orzekać na podstawie wspomnianych „gotowców”, to nie ma obawy, że Judenrat zrobi z nich potem marmoladę i narazi na dyscyplinarkę. Wydawałoby się tedy, że schemat przemysłu molestowania w naszym nieszczęśliwym kraju działa jak w zegarku; najpierw Judenrat komponuje stan faktyczny w postaci „gotowca”, potem zabiera się za to prawnik, który tak kieruje sprawą, by wszyscy byli zadowoleni – również niezawisły sąd, któremu przecież też się nie przelewa – a płacić za to wszystko ma ten, który akurat znajduje się na linii strzału Judenratu.

A tak się akurat składa, że w miarę rozwoju „dialogu z judaizmem” na celowniku Judenratu znalazł się znienawidzony Kościół katolicki. Warto przypomnieć, że wszelkie ruchy rewolucyjne, z których Żydowie zawsze dlaczegoś znajdowali się w awangardzie, zawsze dybały na majątek Kościoła, jako rzecz ponoć nie do pogodzenia z religią, według której Kościół ma być ubogi, a bogaci – ewentualnie Żydowie. Nic więc dziwnego, że i Judenrat w majątku Kościoła szczególnie sobie upodobał – ale że na tym etapie jeszcze nie może doprowadzić do konfiskaty – jak za Lenina – toteż posługuje się dźwignią Archimedesa w postaci właśnie przemysłu molestowania. Skołowani biskupi, którzy w dodatku nie wiedzą, co tam sławna „komisja Michnika” znalazła w archiwach MSW, wyszli naprzeciw potrzebom wspomnianego przemysłu, tworząc Fundację św. Józefa. Na dochody tej fundacji składają się wpłaty poszczególnych parafii, czyli składają się parafianie, a jej zadaniem jest wypłacanie zadośćuczynień tak zwanym „ofiarom”: jurnych księży czy zakonników. Dzięki temu ciężar odpowiedzialności finansowej został przerzucony na parafian, którzy nikogo nie molestowali. Niezawisłym sądom tylko było w to graj, bo forsa leci, więc pani sędzia Anna Łasik ze znanego na całym świecie z niezawisłości sądowej Poznania, precedensowo wprowadziła zasadę odpowiedzialności zbiorowej: za sprawcę odpowiada majątkowo ogół, w tym przypadku parafianie, którzy nawet o tym nie wiedzą – no ale to przecież tym lepiej.

I kiedy wydawało się, że wszystko – jak mówią gitowcy – „gra i koliduje”, Judenrat wpadł na pomysł racjonalizatorski. Po co tutaj jeszcze jacyś „prawnicy” kiedy przecież można by procedurę uprościć: do biskupa zgłasza się panienka, co to przypomniała sobie, że ksiądz wsadził jej rękę pod spódniczkę, a nawet gmerał w majteczkach, więc nie ma rady – trzeba wypłacić jej milion w gotówce oraz dożywotnią rentę, bo inaczej do śmierci będzie cierpiała katiusze. Podobnie jegomość, który przypomni sobie, jak to ksiądz „gwałcił” go nawet bez przerwy na posiłki i sen, przez trzy lata, zaś on, niebożę, teraz z tej traumy, w każdą miesięcznicę popuszcza w gacie. Więc nie ma rady, tylko milion i renta. Widocznie jednak biskupi skapowali, że jak tak dalej pójdzie, to Judenrat wyszlamuje wszystkich parafian, którzy prędzej, czy później też skapują, o co chodzi i wstrzymają finansowanie wspomnianej Fundacji – i stanęli okoniem. Zgorszony Judenrat nie zostawił na nich suchej nitki za tę „skandaliczną reakcję”. Konkretnie zaś chodzi o to, że tym razem nie dali wiary w „fakty prasowe”, że na przykład dwóch wikarych przez całe trzy lata „gwałciło” pewną panienkę, a ona, jak gdyby nigdy nic, tym praktykom się poddawała – ale oczywiście tylko pozornie, bo wewnątrz cała była przeciw – i tak dalej. Okazuje się, że niestety; trzeba będzie jednak dzielić się z „prawnikami”, przynajmniej do momentu, kiedy Reichsfuhrerin, co to właśnie ponownie stanęła na czele Komisji Europejskiej, nie nakaże obywatelu Tusku Donaldu proklamować Generalne Gubernatorstwo. Wtedy nie tylko możliwe będą konfiskaty jako kara za sabotowanie „niemieckiego dzieła odbudowy”, ale – kto wie – może nawet zostanie otwarty chwilowo nieczynny obóz w Dachau?

Stanisław Michalkiewicz

Obejdzie się bez kawioru i wódki

Obejdzie się bez kawioru i wódki

Stanisław Michalkiewicz, 28 listopada 2024 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5726

A to ci dopiero się rozdokazywał Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze („Gaga, samyj skucznyj gorod w mirie; praszu Wasze Wieliczestwo prisłat’ ikru, wodku i trojku łoszadiej” – pisał do centrali w Petersburgu rosyjski poseł w Hadze, co się wykłada, że Haga jest najnudniejszym miastem na świecie; proszę Waszą Wysokość o przysłanie kawioru, wódki i trójki koni).

Czy w tej sytuacji można się dziwić, że i sędziom, zasiadającym we wspomnianym Trybunale z tych nudów w końcu zaczęła odbijać szajba i nakazali aresztowanie nie byle kogo, tylko samego izraelskiego premiera Beniamina Netanjahu? Tego samego Beniamina Netanjahu, który dopiero co, podczas wizyty w Kongresie Stanów Zjednoczonych w Waszyngtonie, został przez tamtejszych kongresmanów – jeden w drugiego – samych twardzieli – uczczony owacją na stojąco? Z drugiej strony Trybunał mógł się tak rozdokazywać, bo skoro my to wiemy, to deputaci jeszcze lepiej wiedzą, że jeszcze się taki nie urodził, co by Beniamina Netanjahu aresztował – więc śmiało można taki nakaz wydać, tak samo, jak na przykład dekret przeciwko trzęsieniom ziemi, czy przeciwko lodowcom.

Już bardziej powściągliwie zachował się był papież Franciszek, który nikogo aresztować też nie może, jako, że – co przenikliwie zauważył w swoim czasie Ojciec Narodów, Chorąży Pokoju Józef Stalin – nie ma on przecież ani jednej dywizji. Toteż Ojciec Święty, chociaż tylko ograniczył się do uwagi, że warto byłoby zbadać oskarżenia o izraelskim ludobójstwie w Strefie Gazy, gdzie „siły obronne” bezcennego Izraela prowadzą operację ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej, której miłujący prawa człowieków i pokój świat już nawet się specjalnie nie przygląda – bo cóż takiego przyjdzie mu z tego, jeśli będzie się przyglądał? – a mimo to zaraz został obsztorcowany przez „rabinów”? Warto przypomnieć, że żadne rabiny nigdy by się nie odważyły obsztorcować w ten sposób papieża Pusa XII, a wątpliwe jest, by taki pomysł w ogóle przyszedł im do głowy – no ale teraz sytuacja jest inna. Pius XII nie prowadził żadnego „dialogu z judaizmem”, a tymczasem Jan XXIII już od początku swego pontyfikatu, w ramach tego „dialogu”, zaczął zadawać się z rabinami, więc nic dziwnego, że w końcu musiało dojść do tego, że rabiny obsztorcowały papieża Franciszka, że wpycha nos między drzwi.

Kto z chłopem pije, ten z nim pod płotem leży – mówi przysłowie – więc co tu dużo gadać; sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało! Inna sprawa, że Komitet Centralny Kościoła Katolickiego, a zwłaszcza – jego Biuro Polityczne ma teraz większe zmartwienia, jako że w ramach sławnej „synodalności” już nie wie, kogo ma „słuchać” i kogo zaprosić „pod swój namiot” – no a jak nie wie, to niby dlaczego nie miałby słuchać choćby rabinów? W takiej sytuacji czekamy, co rabiny nakażą papieżowi Franciszkowi w tej sprawie zrobić; czy przypadkiem nie zalecą mu powściągnięcia ciekawości, która, jak wiadomo, jest pierwszym stopniem do piekła?

Wróćmy jednak do haskiego Trybunału i jego dekretu o aresztowaniu premiera Beniamina Netanjahu. Żyją jeszcze ludzie pamiętający, jak to Trybunał wydał nakaz aresztowania rosyjskiego prezydenta Putina za to, że jako zbrodniarz wojenny, napadł na miłującą pokój Ukrainę. A skąd Trybunał wiedział, że rosyjski prezydent Putin jest zbrodniarzem wojennym? A skądże by, jak nie na podstawie deklaracji amerykańskiego Senatu – tego samego, co to w towarzystwie Izby Reprezentantów Kongresu USA premiera Beniamina Netanjahu uczcił niedawno owacją na stojąco – i to jeszcze zanim zdążył on otworzyć usta, żeby oznajmić światu w jaki sposób będzie przychylał mu Nieba? Toteż od razu widać, że o ile zadekretowanie, iż rosyjski prezydent Putin jest zbrodniarzem wojennym miało jakąś podstawę, o tyle nakaz aresztowania premiera Beniamina Netanjahu żadnej takiej podstawy chyba nie miał. No a skoro nie miał – to czy nie mamy tu do czynienia ze zdradzieckim zamachem na niemiec… – ach co ja plotę; na jakie znowu „niemieckie dzieło odbudowy?” Nie na żadne „niemieckie dzieło odbudowy w Generalnym Gubernatorstwie”, tylko na „demokrację” i to nawet nie tę „walczącą”, tylko na tę zwyczajną, którą miłujący pokój świat uznaje posłusznie i bez zastrzeżeń za źrenicę oka?

A ponieważ – w czym utwierdza nas ostatnie pozwolenie prezydenta Józia Bidena, by Ukraina atakowała amerykańskimi dalekonośnymi kartaczami cele w głębi Rosji – nie ma takich poświęceń, których nie można by ponieść dla demokracji, to czy przypadkiem Stany Zjednoczone nie przeprowadzą jakiejś operacji pokojowej przeciwko haskiemu Trybunałowi? On też nie ma ani jednej dywizji, więc ryzyko nie jest duże, zwłaszcza dla amerykańskich twardzieli, a poza tym, który twardziel pierwszy rzuciłby hasło rozprawienia się ze zuchwałym Trybunałem, ten niewątpliwie zostanie zauważony przez rabinów i kto wie – może nawet zostanie uznany przez nich za najukochańszą duszeńkę? Byłoby to tym łatwiejsze, że zarówno Stany Zjednoczone, podobnie zresztą, jak Rosja, czy Chiny, tego całego Trybunału nie uznają, a poza tym, jeszcze w 2018 roku, za poprzedniej kadencji prezydenta Donalda Trumpa, ówczesny jego doradca John Bolton przestrzegł nudzących się tamtejszych sędziów, że jeśli tylko „spróbują ścigać nas, Izrael lub jakiegoś innego z naszych sojuszników, niech wiedzą, że nie będziemy przyglądać się temu z założonymi rękami.” Co to konkretnie znaczy – tego dokładnie nie wiemy, podobnie jak nie wiemy, jakie konsekwencje dla świata, a zwłaszcza – dla Europy Środkowej, będzie miała korekta rosyjskiej doktryny nuklearnej, według której Rosja przyznaje sobie prawo uderzenia jądrowego również na państwo, które broni jądrowej nie posiada, czy deklaracji prezydenta Putina, że wojna na Ukrainie stała się „konfliktem globalnym” – ale niewątpliwie ta przestroga dowodzi, że tak czy owak na haski Trybunał spadnie karząca ręka sprawiedliwości ludowej.

Z władzą radziecką nie będziesz się nudził” – twierdził w „Archipelagu GUŁ-ag” Aleksander Sołżenicyn. Wygląda na to, że niekoniecznie tylko z radziecką. Również demokratyczna, miłująca pokój władza może sprawić, że nuda zniknie, jak ręką odjął i to nawet bez kawioru, wódki i trójki koni, zaś Haga stanie się miastem dostarczającym wszystkim jego mieszkańcom niezapomnianych przeżyć. Skoro prezydent Józio Biden postanowił na zakończenie swojej kariery politycznej podpalić świat, to trudno, żeby akurat Hagę miały ominąć związane z tym atrakcje. Zatem, skoro już świat ma zapłonąć, a potem zginąć, to niech się to stanie z miłości do demokracji, a nie z jakiegoś innego powodu – żeby nie było nam przykro.

Stanisław Michalkiewicz

Ostra faza walki z korupcją

Ostra faza walki z korupcją

  26 listopada 2024 Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5725

Nikt nie jest bez grzechu wobec Boga, ani bez winy wobec cara – głosi rosyjskie przysłowie. Skoro tak, to trzeba grzeszników wykrywać i demaskować, a potem obwinionych zaciągać przed niezawisłe sądy, które, powinność swej służby rozumiejąc, przysolą im piękne wyroki i w ten sposób grzesznicy zostaną ukarani, najpierw na tym świecie, a potem również na tamtym. Taki jest bowiem ten najlepszy ze światów, to znaczy – tak właśnie jest urządzony i nic na to poradzić nie można. Jedną z plag trapiących ten świat jest na przykład korupcja. Występuje ona na styku sektora publicznego z sektorem prywatnym i jest tym większa, im większy jest ten styk.

Nasi Umiłowani Przywódcy oczywiście dostrzegają ten problem, ale rewolucyjna teoria rozchodzi się z rewolucyjną praktyką. Rewolucyjna teoria bowiem głosi, że korupcję trzeba jak najszybciej wyeliminować, a jeśli takie zadanie okaże się zbyt trudne, to przynajmniej ją ograniczyć – żeby na przykład nie pleniła się w najbardziej szlachetnych dziedzinach życia publicznego, za jaką uchodzi wymiar sprawiedliwości. Zapewne to miał na myśli św. Tomasz z Akwinu pisząc, że „corruptio optimi pessima”, co się wykłada, że zepsucie najlepszego jest najgorsze. Ale w myśl rewolucyjnej praktyki, korupcja sama się nie zlikwiduje, toteż Umiłowani Przywódcy, przyzwyczajeni do tego, że problemy rozwiązuje się poprzez powołanie odpowiednich urzędów, tworzą służby do zwalczania korupcji, na przykład – Centralne Biuro Antykorupcyjne. Działa ono na podstawie ustawy z czerwca 2006 roku, przeforsowanej przez pierwszy rząd „dobrej zmiany” i obejmuje 23 jednostki organizacyjne, zatrudniające ponad 1300 funkcjonariuszy. Ale to dopiero początek rewolucyjnej praktyki, która zaczyna rozwijać się niekoniecznie według dynamiki nadanej jest przez ustawę, tylko według dynamiki własnej.

Wprawdzie zgodnie z rewolucyjną teorią, zlikwidowanie korupcji powinno nastąpić możliwie jak najszybciej, ale rewolucyjna praktyka do tej rewolucyjnej teorii wprowadza stosowne korekty. Skoro bowiem Biuro już powstało, objęło 23 jednostki i zatrudniło ponad 1300 funkcjonariuszy, to nietrudno zauważyć, że zarówno ono, jak i wszystkie 23 jednostki, które mają swoich szefów, a ci szefowie mają swoje biura, sekretarki, komputery i samochody, nie mówiąc już o owych 1300 funkcjonariuszach – wszystko to przecież istnieje dzięki korupcji. Korupcja bowiem jest jedyną racją utrzymywania tego Biura. W tej sytuacji podejście Biura do korupcji jest trochę inne, niżby to wynikało z rewolucyjnej teorii. Z korupcją, owszem, trzeba walczyć, bo tak nakazuje prawo – ale ostrożnie, żeby przypadkiem nie wylać dziecka z kąpielą, to znaczy – żeby na skutek zbytniej gorliwości korupcji przypadkiem nie zlikwidować. Gdyby bowiem została ona zlikwidowana, to co by się stało z Biurem, co by się stało z 23 jednostkami organizacyjnymi, co to mają swoich szefów – i tak dalej – nie mówiąc już o tych ponad 1300 funkcjonariuszach, którzy na walce z korupcją zarabiają na swoje i swoich rodzin utrzymanie?

Dlatego właśnie rewolucyjna praktyka zaczyna rozchodzić się z rewolucyjną teorią i działalność Biura, podobnie jak 1300 jego funkcjonariuszy, zaczyna koncentrować się nie tyle na zwalczaniu korupcji, co na jej dokumentowaniu. Nie znaczy to oczywiście, że od czasu do czasu, tu i ówdzie, Biuro korupcjonistów zdemaskuje, a nawet zaciągnie przed niezawisły sąd – ale wydaje się, że tego rodzaju działalność pozostaje na marginesie głównego nurtu aktywności Biura, czyli dokumentowaniu przypadków korupcji – oczywiście również korupcjonistów, którzy się korumpują. Nie po to, by ich zaraz zdemaskować i zaciągnąć przed niezawisły sąd, tylko żeby walka z korupcją również i dla nich zaczęła przynosić rozmaite korzyści, zarówno finansowe, jak i polityczne. Mechanizm uzyskiwania korzyści finansowych jest prosty, jak budowa cepa. Wystarczy bowiem przekazać takiemu jednemu z drugim delikwentowi wiadomość – ale nie taką, że „uciekaj, wszystko wykryte!” – tylko całkiem inną: wiecie, rozumiecie delikwencie, my tu dowiedzieliśmy się, że nie tylko się korumpujecie, ale że w dodatku chcecie wszystko zjeść samemu. Ładnie to tak? Więc wyciągnijcie z tego wnioski, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa. Wtedy delikwent zaczyna negocjować i w rezultacie wszyscy są zadowoleni. Z kolei korzyści polityczne wynikają wprost z roztropności rządzenia. Nie jest przecież tajemnicą, że celem Biura, skoro już raz powstało, jest położenie trwałych fundamentów własnego istnienia – a ono zależy od tego, ile kompromatów i na kogo zostało zgromadzonych. Umiejętne gospodarowanie kompromatami daje rękojmię trwałości i mocy Biura.

Jak wspomniałem, CBA zostało utworzone przez pierwszy rząd „dobrej zmiany”, no a teraz, kiedy mamy podmiankę na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu, vaginet utworzony przez Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda, dąży do likwidacji CBA, to znaczy – nie tyle likwidacji, co wcielenia go do Centralnego Biura Śledczego Policji i Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Miało to być przeprowadzone w ramach tak zwanych ”rozliczeń” – ale okazało się, że bez ustawy zrobić się tego nie da, więc vaginet obywatela Tuska Donalda musi zaczekać z tym do wyborów prezydenckich, które mają się odbyć w drugiej połowie maja przyszłego roku. Skoro my to wiemy, to wiedzą to jeszcze lepiej szefowie Biura, szefowie 23 jednostek organizacyjnych, nie mówiąc już o ponad 1300 funkcjonariuszach, z których każdy zgromadził tyle kompromatów, ile tylko zdołał, traktując je jako polisę ubezpieczeniową.

I właśnie w dniach ostatnich, kiedy to zarówno Książę-Małżonek, jak i pan Rafał Trzaskowski, zamierzają stanąć do „prawyborów” w Volksdeutsche Partei, nie mówiąc już o panu marszałku Szymonie Hołowni, który próbuje uwodzić swoich wyznawców, że będzie „kandydatem i prezydentem niezależnym”, gruchnęła wieść, że CBA zatrzymało nie byle kogo, tylko Umiłowanego Przywódcę, prezydenta Wrocławia, pana Jacka Sutryka, który coś tam miał kombinować z Collegium Humanum. Krążące po Wrocławiu fałszywe pogłoski utrzymują, że tytuły z Collegium Humanum ułatwiały zarówno jemu, jak i innym Umiłowanym Przywódcom, zajęcie miejsc w radach nadzorczych rozmaitych samorządowych spółek, w których pieniądze są już prawdziwe. Ale to zaledwie powierzchnia zjawiska, a my spróbujmy zastąpić do głębi. I cóż tam widzimy? Ano – że CBA, nad którym zawisł miecz Damoklesa, właśnie wystosowało pierwsze poważne ostrzeżenie pod adresem swoich prześladowców: wiecie, rozumiecie, prześladowcy. Zanim wy nas rozparcelujecie, to my do maja przyszłego roku wszystkich was skompromitujemy. Więc albo się w porę opamiętacie, albo będzie z wami brzydka sprawa.

Ponieważ nikt nie jest bez grzechu wobec Boga, ani bez winy wobec cara, to takie poważne ostrzeżenie może zrobić ogromne wrażenie na Umiłowanych Przywódcach z vaginetu obywatela Tuska Donalda, który zapewne wie, że w takiej na przykład sprawie Amber Gold ujawniony został zaledwie czubek góry lodowej.

Stanisław Michalkiewicz