USDA: Zakaz uprawy roślin GMO – na Ukrainie nieskuteczny

USDA: Zakaz uprawy roślin GMO na Ukrainie nieskuteczny

Obrazek

Chociaż uprawa roślin transgenicznych jest na Ukrainie zabroniona, istnieją przesłanki świadczące o tym, że na niektórych obszarach prowadzona jest produkcja na szeroką skalę.

Dominika Mulak topagrar-usda-zakaz-uprawy-roslin-gmo-na-ukrainie-nieskuteczny

Pokazuje to tylko, że istniejący zakaz komercyjnej uprawy roślin GMO na Ukrainie jest nieskuteczny. Jak wynika z ostatniego raportu Zagranicznego Serwisu Rolniczego (FAS) Amerykańskiego Departamentu Rolnictwa (USDA) w Kijowie, wyniki testów na obecność organizmów zmodyfikowanych genetycznie (GMO) okazały się pozytywne w 50-65% soi uprawianej na Ukrainie, w 10-12% rzepaku i w około 1% kukurydzy produkowanej w tym kraju na eksport. Ponadto, udokumentowano przypadki, w których towary eksportowane z Ukrainy były badane przez odbiorcę pod względem GMO i otrzymywały wynik pozytywny.

Oficjalnie nie, ale…

Według FAS, Ukraina nie eksportuje oficjalnie produktów genetycznie modyfikowanych, ponieważ nie są one obecnie ani oficjalnie zarejestrowane, ani zatwierdzone do produkcji lub sprzedaży. Jednakże większość ukraińskiego eksportu zboża i nasion oleistych trafia do krajów, w których zatwierdzono stosowanie niektórych upraw transgenicznych do celów spożywczych lub paszowych, jak np. kraje UE i Chiny. Tymczasem jeszcze inni importerzy nie wymagają ścisłych kontroli biotechnologicznych, ponieważ towary są testowane na Ukrainie przed ich wywozem.

Mimo wszystko, według badań, udział GMO w ukraińskiej produkcji soi pozostaje w ostatnich latach stabilny. Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku uprawy rzepaku GMO. Według ekspertów z branży, w porównaniu z odmianami konwencjonalnymi można tu zaoszczędzić dobre 60 euro/ha, ponieważ stosuje się mniejsze ilości herbicydów – zwłaszcza w przypadku rzepaku. 

Źródło: AgE

I teraz, co dalej? [WHO, GMO, HGW, NWO]

  Sławomir M. Kozak 2022-7-8 https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/i-teraz-co-dalej,p1709794745

Weszliśmy w sezon ogórkowy, dziś zatem trochę o roślinach, niestety – wcale nie w lekkiej formie. Dla przypomnienia, że temat nie spadł z nieba wczoraj, przywołuję swoje słowa sprzed blisko 15 lat.

Propaganda przemysłu spożywczego o wykarmieniu ludności świata dzięki zwiększeniu wydajności przestaje być wiarygodna. Genetycznie manipulowane rośliny tworzy się nie dlatego, że są bardziej wydajne, ale dlatego, by korporacje mogły je opatentować. 
Amerykańscy farmerzy uprawiają na milionach akrów rośliny GMO dlatego, że jest to subsydiowane przez władze ogromnymi kwotami. Te pieniądze pochodzą naturalnie z kieszeni podatników. Im więcej farmer wysieje takich roślin, tym więcej tych pieniędzy dostanie. Jest to zresztą swego rodzaju błędne koło, ponieważ dotacje te, powodując wzrost uprawy roślin modyfikowanych, zalewają nimi rynek, co przekłada się na obniżkę cen uzyskiwanych z ich sprzedaży. To, z kolei, skłania farmerów do zwiększania upraw. Natomiast farmy ekologiczne nie dostają oczywiście od rządu żadnych pieniędzy. 

1 stycznia 1995 roku powołano do życia Światową Organizację Handlu (WTO), która zrzesza już ponad 150 państw, a jej wytyczne tworzą międzynarodowe korporacje, jak Monsanto, Cargill, Du Pont, ADM i europejskie Nestle oraz Unilever. WTO stała się swoistym żandarmem pilnującym realizacji zadań postawionych przez wymienione wyżej giganty, które budują „wolny i zintegrowany globalny rynek” dla swych produktów. Są wśród nich te modyfikowane genetycznie, które prezydent Bush określił, jako „w zasadzie identyczne” ze zwykłymi nasionami i nie wymagające regulacji rządowych. Administracja wspiera te przedsięwzięcia z całą mocą. Tupet korporacji jest typowy dla wszystkiego, co robią. Firma Rice Tec z Teksasu opatentowała właśnie długoziarnisty ryż, który był przez tysiące lat głównym składnikiem pożywienia krajów azjatyckich. To prawo dała jej decyzja Sądu Najwyższego USA z roku 2001, która „usankcjonowała zasadę udzielania patentu na formy roślin oraz inne rodzaje życia”. Oznacza to, że firmy takie mają nie tylko prawo patentowania wszelkich gatunków, ale co istotniejsze, rząd USA jest zobowiązany do udzielania im wszelkiej pomocy w tym zakresie! (…)

U nas również lobby GMO próbuje swych sił. O tym, jak wielkie ma możliwości, świadczy fakt, że potrafiło zaangażować po swojej stronie libertyńskiego arcybiskupa Życińskiego. Ogłosił on, że „medycyna nie ma żadnej wiedzy, by żywność zmieniona genetycznie niosła jakieś zagrożenia”. Stwierdził też, że obawy przed GMO są rozprzestrzeniane przez radykalnych ekologów, a ich poglądy są odosobnione.

A przecież Jan Paweł II w roku 2000 mówił:

rolnicy powinni oprzeć się pokusie zwiększenia produktywności i zysków ze szkodą dla natury (…) gdy rolnicy stają się tyranami ziemi, a nie jej opiekunami, prędzej czy później ziemia zemści się”.

Kościół zaatakowano w 2003 roku, kiedy Papież był już bardzo słaby. W tym samym czasie, dziwnym zbiegiem okoliczności, Bush zaangażował się w promocję GMO. Arcybiskup Renato Martino przygotował wówczas „Konferencję Pontyfikalną dla Pokoju i Sprawiedliwości” z udziałem pracowników koncernu Monsanto. Zebrani chwalili „wynalezione” przez tę firmę zmutowane odmiany batatów i kassawy udając, że wierzą w to, iż będzie to rozwiązanie dla głodujących w Trzecim Świecie.

Niestety, ryba zawsze psuje się od głowy. Z chwilą, kiedy zabrakło Papieża Polaka, w jednym z nielicznych bastionów, jakie zdołał przez lata swego pontyfikatu zachować, zrobiono wyłom. W 2005 roku, amerykański ambasador w Watykanie, Francis Rooney, podjął działania dyplomatyczne mające na celu zmianę stanowiska Watykanu w sprawie żywności modyfikowanej genetycznie. W ich efekcie nastąpiła rewizja interpretacji teologicznej modyfikacji genetycznej roślin. Przestano mówić słowami Jana Pawła II o unikaniu „zabawy w Boga”. Zaczęło się „korzystanie z dobrodziejstw natury, by żywić ludzi”.

—————————-

Wiele osób sądzi, że nas ten temat nie dotyczy.

Polska zawsze słynęła ze zdrowej, nieskażonej żywności. Jakże wielu moich rodaków nie docenia niestety tych darów od Boga, jakimi są życiodajne wody, pola i lasy z bogactwem zwierzyny oraz naturalnej żywności. W to wszystko obfituje nadal jeszcze polska wieś. Tym większe budzi zdziwienie zaangażowanie w jej obronę człowieka, który z niej nie wyrósł, a który mimo to polską wieś umiłował, dostrzegł w niej szansę dla ocalenia rolnictwa w ogóle i podjął się próby ratowania tej części naszego dziedzictwa. Tym człowiekiem jest Brytyjczyk, Sir Julian Rose, ekolog, właściciel gospodarstwa ekologicznego Hardwick Estate, wieloletni członek Zarządu stowarzyszenia „Soil”, współzałożyciel Stowarzyszenia Konsumentów i Producentów Niepasteryzowanego Mleka, ekspert Brytyjskiej Agencji Rozwoju Wsi. Wraz z panią Jadwigą Łopatą, pomysłodawczynią przedsięwzięcia, Prezesem Stowarzyszenia ECEAT-Poland (European Center for Ecological Agriculture and Tourism), członkinią organizacji Innowatorów dla Dobra Publicznego – Ashoka i właścicielką gospodarstwa ekologicznego, powołali do życia ICPPC – Międzynarodową Koalicję dla Ochrony Polskiej Wsi”. Koalicja funkcjonuje nadal, walczy w obronie tradycyjnych nasion i zdrowia Polaków. Pośród osób z nią związanych, o czym nie wiedziałem, był zaprzyjaźniony z redakcją Warszawskiej Gazety i Telewizją PL1 odważny przeciwnik eksperymentów na Polakach, prowadzonych przez koncerny, którym zamarzyło się modyfikowanie również ludzkiego DNA.

Z dużym opóźnieniem dotarłem do informacji, że w marcu br., pod patronatem prezydenta Siemianowic Śląskich Rafała Piecha, odbyła się w tym mieście konferencja „Koncepcja jednego zdrowia”, podczas której wystąpił z referatem dr Zbigniew Hałat. Miesiąc później wstrząsnęła nami informacja o Jego śmierci, a kolejne, majowe spotkanie Koalicji odbyło się pod hasłem „Nasza współpraca z dr Zbigniewem Hałatem i teraz co dalej?”. Nie miałem okazji, by wziąć w niej udział i nie wiem, czy uczestnicy wypracowali odpowiedź na postawione sobie pytanie, ale jestem przekonany, że gdyby dr Hałat był pośród nas, walczyłby nadal.

Ten mój dzisiejszy tekst kieruję do Państwa dla przypomnienia wagi tego zagadnienia, któremu wciąż poświęcamy zbyt mało uwagi, a przecież chodzi o zdrowie i życie nasze, i następnych pokoleń.

Felieton ukazał się w 27 numerze Warszawskiej Gazety