Anty-religia ekologizmu. O co naprawdę chodzi z „Fit for 55”.

Anty-religia ekologizmu. Zniszczyć klasę średnią, czyli o co naprawdę chodzi z „Fit for 55”.

zniszczyc-klase-srednia-czyli-o-co-naprawde-chodzi-z-fit-for-55/

„Religii” ekologizmu nie odbieram jako największego niebezpieczeństwa, ponieważ to są tendencje dość skrajne, dość marginalne i wcale nie obejmują tak wielkiej ilości ludzi. Natomiast ‘ideologia’ ekologizmu ze swoim podłożem praktycznym, ideologia znajdująca odzwierciedlenie w programie „Fit for 55”, czyli programie stłamszenia i zubożenia ludzi, jest największym wyzwaniem przed którym dziś stoimy i musimy zrobić wszystko, abyśmy nie zostali zmuszeni do narzucenia nam tego typu rozwiązań – mówi w rozmowie z PCh24.pl prof. Wojciech Polak, autor eseju „Ekologizm jako substytut religii”, który został opublikowany w książce „Tyrania Postępu” (Biały Kruk 2023).

——————————–

Szanowny Panie profesorze, czy w dzisiejszym świecie A.D. 2023 istnieje jeszcze coś takiego jak ekologia? Odnoszę bowiem wrażenie, że ekologia została w 100-procentach wyparta przez tzw. ekologizm, czyli coś z pogranicza ideologii i nowej świeckiej religii…

Oczywiście, że ekologia istnieje. Nie wszystkie działania, które uzasadnia się potrzebą ochrony środowiska mają charakter skrajny, wydumany czy wymierzony przeciwko człowiekowi.

Zarówno w Polsce jak i w Europie czy na świecie jest podejmowanych wiele słusznych i mądrych działań jak na przykład sortowanie śmieci, budowanie oczyszczalni ścieków, zakładanie filtrów na kominy, tworzenie parków narodowych i krajobrazowych etc. Szereg działań jest jak najbardziej rozsądnych i nie budzących wątpliwości ani sprzeciwu. Dla normalnego człowieka jest czymś oczywistym, że takie coś jest po prostu potrzebne i że warto w to inwestować, ponieważ mądra ochrona środowiska to także ochrona człowieka.

Ludzie chcą mieć czystą wodę i czyste powietrze, ładny krajobraz za oknem, las do którego można spokojnie wejść i korzystać z jego uroków etc. To są sprawy oczywiste.

Pomiędzy słowami ekologia i ekologizm jest znacząca różnica. Ekologizm to skrajne podejście do ekologii, które zakłada, że wszystko powinno być podporządkowane ochronie planety Ziemi, że jest ona czymś w rodzaju bóstwa, które musimy chronić i człowiek jest pewnym agresorem w stosunku do tej planety. Ponadto zgodnie z religią ekologistów człowiek jest czymś równorzędnym z roślinami czy zwierzętami, więc trzeba wobec niego postępować tak samo. „Jeżeli na przykład populacja ludzka jest za duża, to trzeba ją po prostu ograniczać drastycznymi metodami… „

Tutaj był delikatnie polemizował. Pamiętam bowiem, co się działo kilka lat temu, kiedy to w Polsce miały miejsce protesty przeciwko planowanemu odstrzałowi dzików, które zagrażały zdrowiu i życiu wielu ludzi. Krzyczano wtedy o „rzezi”, a nawet nowym „holocauście”…

O tym właśnie chciałem powiedzieć.

Przykład, który Pan przywołał pokazuje nam, że według niektórych ekologistów populację ludzką można, wolno, a czasami wręcz trzeba ograniczać, a co do zwierzęcej, która może zagrażać życiu i zdrowiu człowieka – wówczas ekologiści protestują.

Generalnie jednak człowiek jest traktowany przez większość przedstawicieli ruchu ekologistów jako pewien agresor, co jest sprzeczne z nauką Kościoła katolickiego. W Piśmie Świętym mamy wyraźne zalecenie Pana Boga „Czyńcie sobie Ziemię poddaną” (Rdz 1, 28). Oczywiście człowiek musi robić to w sposób roztropny, ponieważ każde działanie człowieka musi być roztropne, w tym wypadku – trzeba pamiętać o względach ekologicznych, a nie tylko ekonomicznych, o środowisku i innych, którzy z niego korzystają. Tu roztropność jest bardzo potrzebna, co nie znaczy, że mamy wrócić, jak sugerują niektóre ruchy ekologistów, do jakiegoś życia prymitywnego, odżywiania się „darami lasu”, chodzenia w skórach i mieszkania w jaskiniach bądź szałasach.

Zgadzam się z Panem profesorem, że chcemy mieć czyste powietrze, czystą wodę etc. Wydaje mi się jednak, że cokolwiek byśmy nie zrobili to od razu próbuje się to podciągnąć po ideologię czy też religię ekologizmu. Okazuje się bowiem, że jeśli zakładamy filtr na komin, to nie jest to działanie roztropne, tylko „ratowanie Matki-Ziemi” jak twierdzą ekologiści i niestety wielu tę narrację kupuje…

Moim zdaniem tego typu podejście jest trochę przesadne. Wielu ludzi w administracjach poszczególnych krajów czy w organizacjach zajmujących się ochroną środowiska i przyrody ma do tych spraw normalne i zdroworozsądkowe podejście. Aczkolwiek zgadzam się, że ekologizmu mamy bardzo wiele, jest on bardzo głośny, ale nie mam również wątpliwości, że bardzo szkodliwy.

W moim eseju opublikowanym w książce „Tyrania Postępu” zwracam uwagę, że ekologizm, o którym rozmawiamy, ma pewne cechy religii oraz różne odmiany. Jest jednak jeszcze drugi aspekt sprawy, czyli ideologia ekologizmu.

Ideologia ekologizmu jest w wielu punktach i aspektach podobna do marksizmu. Marksizm obiecywał świetlaną przyszłość. Komunizm miał rozwiązać wszystkie problemy ludzkości i świata. Mówiono, że droga do komunizmu jest długa, że jest socjalizm, że są etapy przejściowe, ale po jej pokonaniu czeka nas wspaniała i świetlana przyszłość.

Ekologiści też twierdzą, że mamy kłopoty z naszą planetą, że następuje globalne ocieplenie, za które winę ponosi człowiek. Jest to podejście zupełnie nienaukowe. Wiemy bowiem, że w dziejach naszej planety były okresy ochładzania się i ocieplania się klimatu. Nie za bardzo wiemy jednak dlaczego tak się działo.

Wiele wskazuje na to, że ocieplenie, które aktualnie ma miejsce wynika po prostu z naturalnych cyklów, a nie z powodu emitowania dwutlenku węgla przez człowieka do atmosfery.

W każdym razie ideolodzy ekologizmu głoszą, że jeżeli dokonamy pewnych ograniczeń, to za niedługo przyniosą nam one – te ograniczenia – coś w rodzaju zbawienia, że będziemy żyli w sposób ograniczony, ale bezpieczny. I tutaj właśnie zaczyna się problem…

Marksiści też żądali ograniczeń…

Tak jest. Zapewniali przy tym, że w przyszłości w komunizmie wszyscy ludzie będą wiedli słodki żywot. Tymczasem nomenklatura komunistyczna, czyli wszyscy przywódcy marksistów urządzali się w sposób słodki w tzw. okresie przejściowym budując sobie wille i pałace, wypłacając sobie pensje, jedząc golonkę, dając sobie talony na samochody itd. Przerabialiśmy to wszystko w okresie PRL-u.

Teraz odnosi się wrażenie, że w tej ideologii ekologizmu jest podobna tendencja. Szefowie wielkich korporacji, zakładów pracy, ale także cała ta biurokracja brukselska wypłacają sobie gigantyczne pensje. Proszę sobie wyobrazić, że w 1979 roku dyrektor przeciętnej korporacji czy zakładu pracy na Zachodzie zarabiał 30 razy tyle, co przeciętny pracownik tejże korporacji. Obecnie taki dyrektor zarabia od 300 do 500 razy tyle…

Elity finansowe stały się więc niezmiernie bogate i tu nawet nie odgrywa roli zysk, który dana korporacja przynosi czy nie przynosi, bo korporacja może podupadać, a gigantyczna pensja będzie wypłacana do końca.

Lansowany przez Brukselę program „Fit for 55”, który zakłada, że poprzez ograniczanie i opodatkowanie wszelkich rodzajów działalności człowieka do 2055 roku po to, aby Europa stała się „zero-emisyjna” może doprowadzić do kompletnego upadku gospodarczego Europy. Chiny, które emitują więcej CO2, mają w nosie tego typu ograniczenia i robią co chcą. Podobnie sytuacja wygląda w światowych tygrysach, krajach szybko rozwijających się jak Indie, Argentyna, Malezja etc. – one też nie nic nie robią sobie z eko-ograniczeń. Nawet Stany Zjednoczone niewiele sobie z tego robią mimo propagandy mówiącej o wprowadzaniu ograniczeń w emisji CO2.

Europa wychodzi więc przed szereg i po prostu wygłupia się, co może doprowadzić do kompletnego upadku gospodarczego.

Mówię o tym, ponieważ jest to, w mojej ocenie, ściśle związane z tym, co mówiłem o ograniczeniach i dyrektorskich zarobkach. Mędrcy z Brukseli najwidoczniej doszli do wniosku, że utrzymanie poziomu zamożności społeczeństw, zwłaszcza tzw. starej Unii, gdzie dominuje klasa średnia, czyli Niemiec, Francji, Belgii, Holandii etc. jest niemożliwe. Obecnie przeciętny obywatel Francji ma własne mieszkanie, własny samochód, żyje dość wygodnie i przynajmniej raz w roku udaje się na tygodniowe wakacje. Wszystko wskazuje na to, że Bruksela skalkulowała, iż utrzymanie tej klasy średniej na obecnym poziomie jest niemożliwe w związku z czym ci biurokraci doszli do wniosku, że skoro oni płacą sobie gigantyczne pensje i rządzą, to będą w tej 1-procentowej mniejszości, która poprzez zarządzanie będzie miała rozmaite przywileje. To oni będą mogli jeździć samochodami, mieszkać w dużych domach, jeść mięso, latać samolotami, a 99 proc. społeczeństwa poprzez podatki ekologiczne zostanie sprowadzone do stanu biedy, pauperyzacji i mocnego ograniczenia konsumpcji. Skoro nie może myć klasy średniej, to trzeba stworzyć klasę ubogą, a wszystko okrasić hasłem równości i zrównoważonego rozwoju.

W tej chwili zmierza to właśnie w tę stronę, o czym gremia unijne mówią coraz więcej. Nie będzie wolno jeździć autami spalinowymi. Samochody elektryczne nie pozwalają na dalsze podróże, więc nakaz poruszania się nimi uniemożliwi ludziom podróżowanie na dalsze odległości właśnie samochodem. Potem zakaże się samochodów elektrycznych, ludzie w ogóle mają przestać jeździć samochodami i zostaną zmuszeni do podróżowania pociągami, a w mieście będą się poruszać komunikacją miejską, rowerami bądź na hulajnogach, oczywiście elektrycznych.

W międzyczasie zostaną stworzone dzielnice 15-minutowe, z których nie za bardzo będzie można wychodzić poza pewnymi wyjątkami. Będziemy mieli więc powrót do czasów feudalizmu, kiedy człowiek był przywiązany do swojej ziemi… Taka dzielnica czy miasto 15-minutowe sprawią, że człowiek zrezygnuje z jeżdżenia pociągami, bo będzie musiał siedzieć na miejscu, nie mówiąc już o lataniu samolotem, które będzie całkowicie zabronione. Podatki od CO2 spowodują, że mieszkania będą miały średnio 30 metrów kwadratowych powierzchni, więc ludzie będą musieli siedzieć w ciasnocie. Zakaże się jedzenia mięsa i posiadania dzieci, żeby „ratować klimat” itd.

Krótko mówiąc: społeczeństwo ulegnie pauperyzacji. Oczywiście, żeby ludzie się nadmiernie nie buntowali, to będzie się dzieciom od najmłodszych lat wmawiać puste slogany o ekologii, o ratowaniu „Matki-Ziemi”, o tym że ograniczenia są niezbędne, żeby uratować świat przed katastrofą klimatyczną.

Jeśli jednak ludzie w okresie przejściowym zaczną się buntować, a zaczną, bo nie wszyscy wytrzymają tego rodzaju mechanizmu, to bunty będzie się pacyfikować. Ponadto wprowadzi się mechanizmy uniemożliwiające przejęcie władzy przeciwnikom tego wszystkiego, co wyżej opisałem metodą demokratyczną.

Proszę zauważyć, że system demokratyczny staje się coraz bardziej pozorny. W Unii Europejskiej nie przestrzega się prawa obowiązującego w tejże Unii. Kanclerz Scholz oświadczył na przykład, że skoro ministrowie spraw wewnętrznych państw członkowskich zatwierdzili program relokacji imigrantów i w związku z tym sprawa jest załatwiona. Przepraszam, ale który przepis prawny UE mówi o tym, że jakaś konferencja ministrów państw członkowskich ma moc stanowienia czegokolwiek? Nie ma takiego przepisu, więc narzuca się pewne mechanizmy drogą faktycznej uzurpacji i zmusza się kraje słabsze do przyjmowania takiej postawy, jakiej chcą silniejsi.

Także poza UE system demokratyczny zaczyna zawodzić. W USA nie wybrano na drugą kadencję Donalda Trumpa. Poprzez rozmaite machinacje, kombinacje i oszustwa pozbawiono go prezydentury.

Do tego samego będzie zmierzał system związany z „Fit for 55”. Jeśli pojawią się przeciwnicy tego typu rozwiązań, to trzeba będzie im uniemożliwić przejęcie władzy i odebrać głos.

Jest to wizja pesymistyczna, ale niestety każdy kolejny dzień ją potwierdza. W mojej ocenie głównym celem ideologii „Fit for 55” i ekologizmu jest zapewnienie obecnym elitom i ich dzieciom oraz wnukom dominującej pozycji, bogactwa, wygodnego życia, kosztem reszty społeczeństwa, bo „mędrcy” doszli do wniosku, że utrzymanie klasy średniej na obecnym poziomie jest niewykonalne, więc ludzie muszą mieszkać w dzielnicach 15-minutowych, jeździć komunikacją miejską, nie ruszać się, zapomnieć o wakacjach etc. Generalnie społeczeństwo będzie piło szampana ustami swoich przedstawicieli i ma mu wystarczyć, że elitom będzie dobrze. Bardzo przypomina to powrót do nomenklatury marksistowskiej żerującej na robotnikach, ale nie tylko. Nowy system stworzy metody sterowania 99-procentową większością przez 1-procentową mniejszość poprzez rzucanie ochłapów i drobnych przywilejów.

Powiem szczerze: religii ekologizmu nie odbieram jako największego niebezpieczeństwa, ponieważ to są tendencje dość skrajne, dość marginalne i wcale nie obejmują tak wielkiej ilości ludzi. Natomiast ideologia ekologizmu ze swoim podłożem praktycznym, ideologia znajdująca odzwierciedlenie w programie „Fit for 55”, czyli programie stłamszenia i zubożenia ludzi jest największym wyzwaniem przed którym dziś stoimy i musimy zrobić wszystko, abyśmy nie zostali zmuszeni do narzucenia nam tego typu rozwiązań.

Widzę jeszcze jedno podobieństwo z systemem oficjalnie minionym. Marksiści twierdzą, że największym nieszczęściem w dziejach świata były: wynalezienie rolnictwa i hodowli zwierząt. To właśnie rolnictwo i hodowla stanowią według ekologistów główne powody degradacji i niszczenia „Matki Ziemi”…

Marksiści uważali, że elementem napędowym historii jest walka klas. Ekologiści kreują na czoło nakręcania całych dziejów ludzkości ochronę środowiska.

Niestety jeśli tego rodzaju przekazy zaczną być szerzone w szkołach to dzieci, którym namiesza się nimi w głowach mogą zacząć się z tym godzić i to jest również cel tej całej wielopoziomowej operacji.

Trzeba powiedzieć, że jak się obserwuje te tendencje w Europie Zachodniej polegające na rozpowszechnianiu tych różnych myśli dotyczących ocieplania planety i kroków z związanych z przeciwdziałaniem, takich jak różne podatki węglowe to rzeczywiście przerażająca jest powszechność tego zjawiska, że wszyscy to kupują bez większego sprzeciwu, a buntują się tylko jakieś wąskie grupy, które bezpośrednio dostają już teraz po głowie, jak rolnicy holenderscy, którym każe się likwidować gospodarstwa.

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

Szykują zakaz sprzedaży i wynajmu mieszkań oraz domów, które nie będą spełniać „odpowiednich norm”.

Szykują zakaz sprzedaży i wynajmu mieszkań oraz domów, które nie będą spełniać „odpowiednich norm”.

13.06.2023 Edyta Wara-Wąsowska

Już od jakiegoś czasu wiadomo, że wkrótce może czekać nas masowa modernizacja budynków – i mowa nie tylko o Polsce, ale całej Unii Europejskiej. Chodzi o nowe unijne regulacje i dążenie do zeroemisyjności.

Okazuje się, że jednym ze skutków może być również zakaz sprzedaży i wynajmu mieszkań oraz domów, które nie będą spełniać wymogów w zakresie generowania śladu węglowego.

Zakaz sprzedaży i wynajmu mieszkań oraz domów, które nie spełnią określonych wymogów

Od 2030 r. wszystkie nowe budynki mają być zeroemisyjne; do 2050 r. – wszystkie istniejące.

To z kolei będzie wiązać się z koniecznością masowej modernizacji wielu budynków, zarówno tych mieszkalnych, jak i należących do firm czy instytucji publicznych. Jak jednak UE chce wymóc na państwach (i ich obywatelach) dokonanie inwestycji termomodernizacyjnych? Okazuje się, że w grę wchodzi nawet zakaz sprzedaży i wynajmu mieszkań, które nie spełnią wymogów w zakresie generowania śladu węglowego.

Warto zaznaczyć, że już wcześniej UE podjęła działania, które mają „zachęcić” właścicieli budynków mieszkalnych do podnoszenia efektywności energetycznej budynków. Pierwszym krokiem było zobowiązanie właścicieli nieruchomości do posiadania świadectwa energetycznego; w Polsce nie można obecnie sprzedać lub wynająć mieszkania czy domu bez posiadania takiego dokumentu (wcześniej świadectwo musiało zostać przedstawione, jeśli wymagał tego kupujący lub najemca).

Kolejnym krokiem ma być właśnie zakaz sprzedaży i wynajmu mieszkań, które nie spełniają określonych wymogów. Chodzi o osiągnięcie odpowiedniej klasy energetycznej budynku, zgodnie z „harmonogramem” narzuconym przez UE. Do 2030 r. nieruchomości zaklasyfikowane do najniższej klasy (G) powinny już być przeniesione klasę wyżej – czyli do klasy F. Później konieczne będzie podniesienie ich efektywności energetycznej przynajmniej do poziomu klasy E. Szacuje się, że do najniższej klasy w Polsce zostanie zakwalifikowanych ok. 15 proc. wszystkich budynków (w naszym kraju klasy energetyczne dla budynków zostaną wprowadzone dopiero w przyszłym roku – obecnie taki podział jeszcze nie funkcjonuje). Zakaz sprzedaży i wynajmu mieszkań niespełniających określonych norm ma zostać wprowadzony już w 2030 r.

Kto sfinansuje termomodernizację budynków?

Zakaz sprzedaży i wynajmu mieszkań, które nie mają odpowiedniej klasy energetycznej, może być szczególnie uciążliwe dla najbiedniejszych osób, które nie dysponują odpowiednimi środkami na termomodernizację. Teoretycznie już teraz można korzystać z szeregu dotacji i ulg na termomodernizację (choćby z ulgi termomodernizacyjnej czy z programu Czyste Powietrze), jednak dla wielu osób termomodernizacja wciąż pozostaje poza zasięgiem. Można się jednak spodziewać, że wprowadzone zostaną dodatkowe dofinansowania, zwłaszcza dla najbiedniejszych osób; pieniądze mają być przyznawane m.in. z unijnego Społecznego Funduszu Klimatycznego, który ma zacząć działać już od 2026 r. Warto jednak dodać, że pieniądze na termomodernizację zostały też zarezerwowane w Krajowym Planie Odbudowy – z którego Polska nadal nie otrzymała pieniędzy.

Koszt zielonego komunizmu dla Polski: Ok. 600 mld zł w 6 lat. Potem rośnie.

Koszt zielonego komunizmu dla Polski: Ok. 600 mld zł w 6 lat.

Koszty „zielonej transformacji” przekraczają możliwości polskich spółek energetycznych.

Gigantyczna kwota, a do 2050 roku może ona sięgnąć 200 mld euro, czyli ponad 900 mld zł.

koszty-zielonej-transformacji

Według wyliczeń inwestycje w transformację polskiego rynku energetycznego do 2030 roku sięgną nawet 135 mld euro, czyli ok. 600 mld zł.

To kilkukrotnie przekracza możliwości inwestycyjne polskich spółek, na których spoczywa ciężar tej transformacji. 

Jak pokazuje raport „Polska ścieżka transformacji energetycznej”, opracowany przez firmę doradczą EY na zlecenie Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej, proces „zielonej transformacji” unijnej, wprowadzany pod pretekstem „walki z globalnym ociepleniem”, wymaga ogromnych nakładów finansowych. Według analityków inwestycje na ten cel do 2030 roku sięgną nawet 135 mld euro, czyli ok. 600 mld zł. Tyle właśnie wynoszą kompleksowe potrzeby inwestycyjne polskiej energetyki wraz z ciepłownictwem.

Ta niezbędna modernizacja polskiej energetyki i związane z nią działania osłonowe przekraczają możliwości inwestycyjne polskich przedsiębiorstw, na których spoczywa ciężar transformacji. Dlatego liczymy na wsparcie sektora energetycznego środkami z funduszy europejskich. Tylko dzięki dodatkowym funduszom, przede wszystkim z UE, będzie możliwe zapełnienie tej luki inwestycyjnej, wynikającej z realizacji przez Polskę celu osiągnięcia neutralności klimatycznej – mówi agencji Newseria prezes PGE, Wojciech Dąbrowski.

Jak wynika z szacunków EY, potencjał inwestycyjny czterech największych grup energetycznych – czyli PGE, Enei, Tauronu i Energi – z uwzględnieniem bezpiecznego, lecz już wysokiego poziomu zadłużenia wynosi w latach 2021–2030 około 29 mld euro. Ta wycena została oparta na zaktualizowanej sytuacji ekonomicznej spółek, analizie ich planów inwestycyjnych i związanych z nimi dodatkowych przepływów pieniężnych.

Oznacza to, że – nawet po uwzględnieniu dużego zaangażowania wszystkich pozostałych uczestników rynku energetycznego w modernizację tego sektora – do zapełnienia wciąż pozostaje znacząca luka inwestycyjna – mówi Dąbrowski.

Analitycy EY szacują niedobór środków finansowych na 77 mld euro, z których część być może pokryją środki unijne, ale to melodia przyszłości. Sektor energetyczny będzie musiał o te pieniądze konkurować z innymi branżami gospodarkami, liczącymi na finansowy zastrzyk, np. z gazownictwem czy transportem. Według analityków EY możliwe środki UE i budżetu państwa do przeznaczenia na transformację energetyczną to 69 mld euro. Do tego zaliczane są fundusze m.in. z Instrumentu Odbudowy i Zwiększenia Odporności, Polityki Spójności, Funduszu Sprawiedliwej Transformacji czy Funduszu Transformacji Energetyki. To jednak oznacza, że w najbardziej optymistycznym scenariuszu pozostała do zapełnienia luka inwestycyjna wyniesie co najmniej 8 mld euro.

Według szacunków kumulacja wydatków inwestycyjnych związanych z transformacją energetyczną przypadnie na lata 2023–2030. I może mieć ona istotny wpływ na kondycję finansową polskich spółek energetycznych. Dlatego planowanie dalszego rozwoju sektora energii wymaga silnego wsparcia finansowego na kontynuację transformacji energetycznej w dłuższej perspektywie – podkreśla prezes Rady Zarządzającej Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej.

W dłuższej perspektywie czasowej skala inwestycji i wyzwań polskiej energetyki dążącej do osiągnięcia zeroemisyjności będzie jeszcze większa. Według wyliczeń zawartych w raporcie EY do 2050 roku może ona sięgnąć nawet 200 mld euro, czyli ponad 900 mld zł.

Polska zrealizowała unijne cele wyznaczone na 2020 rok, czyli ograniczenie emisji gazów cieplarnianych o 20 proc. w porównaniu z 1990 rokiem. Jednocześnie polska energetyka osiągnęła udział odnawialnych źródeł w końcowym zużyciu energii na poziomie 16,1 proc., przekraczając cel wyznaczony przez UE.

Zgodnie z rządowymi założeniami do 2049 roku planowane jest w Polsce odejście od wydobycia węgla, co będzie stanowić duże wyzwanie dla całego sektora energetycznego. Będzie też wymagać gruntownych, kosztownych przemian społeczno-ekonomicznych głównych regionów górniczych. Równolegle z ograniczaniem udziału węgla i innych paliw w miksie energetycznym Polska będzie inwestować w niskoemisyjne źródła – najwięcej w elektrownie wiatrowe na morzu i energetykę jądrową. Ten proces ma przebiegać zgodnie z dwoma dokumentami strategicznymi: Polityką energetyczną Polski do 2040 (PEP2040) oraz Krajowym planem na rzecz energii i klimatu (KPEiK). Oba są w trakcie nowelizacji, ponieważ powstały przed planowanym zwiększeniem celów redukcyjnych zawartych w pakietach „Fit for 55” (zakładającego redukcję emisji gazów cieplarnianych do 2030 roku o 55 % w stosunku do poziomów z roku 1990 (wcześniejsze założenia mówiły o 40% redukcji) oraz REPowerEU.

Koszt transformacji energetycznej “Fit for 55” – 600 mld zł. Firmy tego nie udźwigną.

Koszt transformacji energetycznej “Fit for 55” – 600 mld zł. Firmy tego nie udźwigną.

energetyka/wyliczyli-koszt-transformacji-energetycznej

Na 600 mld zł, czyli ok. 135 mld euro, oszacowała firma doradcza EY konieczne nakłady na transformację energetyczną w Polsce do roku 2030. Wyliczenia zawarto w raporcie dla Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej.

  • Wysokość niezbędnych nakładów oznacza konieczność wsparcia spółek energetycznych, na których spoczywa ciężar transformacji energetycznej Polski.
  • Według niego wyliczenia EY nie pozostawiają wątpliwości, iż niezbędna modernizacja polskiej energetyki i związane z nią działania osłonowe przekraczają możliwości inwestycyjne polskich przedsiębiorstw.
  • Autorzy raportu wyliczyli, że w żadnym scenariuszu środki unijne nie pokryją luki.

Jak poinformował w środę (17 maja) PKEE, wysokość niezbędnych nakładów oznacza konieczność wsparcia spółek energetycznych, na których spoczywa ciężar transformacji energetycznej Polski. Tylko dzięki dodatkowym funduszom, przede wszystkim z Unii Europejskiej, możliwe będzie zapełnienie luki inwestycyjnej wynikającej z realizacji przez Polskę celu osiągnięcia neutralności klimatycznej – ocenia Komitet.

Potrzeby inwestycyjne polskiej energetyki wraz z ciepłownictwem wynoszą 135 mld euro do 2030 r.

Niezbędna modernizacja polskiej energetyki i związane z nią działania osłonowe przekraczają możliwości inwestycyjne polskich przedsiębiorstw.

Jak wskazuje w raporcie EY, kompleksowe potrzeby inwestycyjne polskiej energetyki wraz z ciepłownictwem wynoszą 135 mld euro do roku 2030 przy założeniu wdrażania założeń pakietu “Fit for 55”, zakładającego redukcję emisji gazów cieplarnianych do 2030 r. o 55 proc. w stosunku do poziomów z 1990 r. Natomiast, zgodnie z szacunkami EY, potencjał inwestycyjny czterech największych grup energetycznych, tj. PGE, Enei, Tauronu i Energi w latach 2021-2030 – z uwzględnieniem bezpiecznego, lecz już wysokiego poziomu zadłużenia – wynosi prawie 29 mld euro.[—]

Realizacja „zielonego” programu UE przyczyni się do likwidacji naszej gospodarki, państwowości i wolności

Realizacja „zielonego” programu UE przyczyni się do likwidacji naszej gospodarki, państwowości i wolności

Prof. Skrzydlewski: 4 maja 2023 https://pch24.pl/prof-skrzydlewski-realizacja-zielonego-programu-ue-przyczyni-sie-do-likwidacji-naszej-gospodarki-panstwowosci-i-wolnosci/

Gdyby ten program został wprowadzony w życie, przyczyniłby się do zlikwidowania naszej rodzimej gospodarki i formy życia, przyczyniłby się również do unicestwienia naszej państwowości i naszej wolności. Dlaczego więc jest tak lansowany? Jest swoistym narzędziem destrukcji tego, co zostało wytworzone przez wieki w Europie dzięki współpracy narodów – powiedział o Europejskim Zielonym Ładzie profesor Paweł Skrzydlewski.

—————————————

Filozof zrecenzował na antenie Radia Maryja niby-ekologiczną, a w rzeczywistości samobójczą  politykę eurokratów. UE wprowadza szereg drastycznych i kosztownych rozwiązań pod hasłem „neutralności klimatycznej”, czyli dążenia do zminimalizowania emisji dwutlenku węgla i innych gazów cieplarnianych. Jednym ze środków do osiągnięcia tego utopijnego celu jest wprowadzenie zakazu produkcji i rejestrowania samochodów z silnikami spalinowymi.

Europejczycy będą musieli również płacić bajońskie sumy pieniędzy za emisję CO2 do atmosfery, radykalnie zmienić transport morski, lotniczy, drogowy oraz wprowadzić nowe normy budowlane – wskazał prof. Skrzydlewski.

Brukselskie elity Unii Europejskiej po raz kolejny wyjawiły swe zamiary, jakie mają w stosunku do nas i poniekąd do całej wspólnoty narodów zamieszkujących Europę. Stało się to możliwe dzięki przyjęciu w kwietniu 2023 roku przez Radę Unii Europejskiej pakietu pięciu aktów prawnych, czyli „Fit for 55”, które rzekomo pozwolą Unii Europejskiej ograniczyć emisją gazów cieplarnianych – mówił uczony.

UE zamierza już do końca obecnej dekady zmniejszyć o 55 procent emisję w stosunku do poziomu z 1998 roku. Z kolei w 2050 roku ma zostać osiągnięta tak zwana neutralność klimatyczna, czyli stan, w którym wytwarzane gazy cieplarniane będą w całości pochłaniane przez przyrodę.

Nowy Ład ma zachwycić, oczarować cały świat i stać się wzorem. Twierdzi się, że dzięki temu nasza planeta zostanie uratowana, a przez ludzkość zostanie porzucona droga do samozagłady. (…) Wszystkie plany Unii Europejskiej wprowadzają w szok i zdumienie, że mogą być tolerowane i głoszone przez ludzi o zdrowych zmysłach. Jednak elity Unii Europejskiej przyjmują je i zapowiadają zaciekłą walkę – podkreślił uczony.

Gdyby ten program został wprowadzony w życie, przyczyniłby się do zlikwidowania naszej rodzimej gospodarki i formy życia, przyczyniłby się również do unicestwienia naszej państwowości i naszej wolności. Dlaczego więc jest tak lansowany? Jest swoistym narzędziem destrukcji tego, co zostało wytworzone przez wieki w Europie dzięki współpracy narodów – dodał prof. Skrzydlewski.

Jak zaznaczył, idea Europejskiego Zielonego Ładu to woda na młyn dla takich potęg jak Chiny, Indie czy Rosja, które nie przejmują się mrzonkami o „zeroemisyjności”.

Źródło: RadioMaryja.pl

Fit for 55. Unijny hazard pod sztandarem ratowania klimatu. Koszt każdego roku do 600 mld euro.

Fit for 55. Unijny hazard pod sztandarem ratowania klimatu.

[Sądzę, że raczej należy to nazwać największą ZBRODNIĄ M. Dakowski]

Andrzej Krajewski dziennik-fit-for-55-transformacja

Zapowiada się, że weźmiemy udział w największej centralnie sterowanej transformacji ekonomicznej w dziejach Europy Zachodniej, której skutki mogą zadziwić wszystkich, na czele z autorami tego pomysłu.

Właściwie to klamka już zapadła. Dokładnie we wtorek, gdy Rada Unii Europejskiej przyjęła akty prawne, będące rdzeniem pakietu Fit for 55. Nasze życie zacznie się więc znowu radykalnie zmieniać, tak jakby ostatnia częstotliwość jego stawania na głowie okazywała się zbyt rzadka.

Wielkie kosztowne transformacje

Jaki kierunek zmian w codzienności się zapowiada, zwłaszcza dla Polaków, pisałem dwa lata temu CZYTAJ WIĘCEJ TUTAJ>>>. Wielkie transformacje mają bowiem to do siebie, że są bardzo kosztowne. Ktoś zaś musi wziąć na swe barki tego cenę. Nawet jeśli rządy robią je na kredyt lub finansują z „dodruku” pieniądza, koszt w postaci odsetek długu oraz inflacji nieuchronnie wraca. To tylko kwestia czasu. Wówczas płaci go społeczeństwo. Acz zwykle najmniej ci posiadający władzę lub wielkie fortuny.

Uprzytomnienie sobie, iż grozi nam ubożenie i to bardzo odczuwalne, powoli przebija się do powszechnej świadomości. Nawet polskie elity zaczynają rozumieć, iż nie są to irracjonalne lęki. Jak ładnie ujął to ekonomista z Instytutu Badań Strukturalnych Jakub Sokołowski w rozmowie z Marcelim Sommerem (opublikowanej na łamach „Dziennika. Gazety Prawnej” – CZYTAJ WIĘCEJ TUTAJ>>>) należy: „zobaczyć w obawach społecznych racjonalne jądro, które związane jest z bardzo podstawowymi potrzebami. Nasz badania nie pozostawiają wątpliwości, że opór przed zmianą nie wynika z braku świadomości czy jakiejś złej woli, tylko z braku dostępnych środków”. Wnioski ze wspominanych badań mówiły, iż Polacy generalnie nie maja nic przeciwko polityce klimatycznej i dążeniu do redukcji emisji CO2 pod warunkiem, że wyrzeczenia z tym związane nie okażą się zbyt wielkie. Jeśli gwałtownie wzrosną, wyrażana przez nich akceptacja dla transformacji szybko się skończy. Trudno przypuszczać, aby w pozostałych państwach Unii Europejskiej mogło to wyglądać inaczej.

Jak Fit for 55 ułoży nową codzienność?

Stąd też w nabierającej rozpędu debacie publicznej (ciekawa sprawa z punktu widzenia demokratycznej legitymizacji, że polski rząd najpierw zaakceptował coś, co radykalnie wypłynie na życie każdego obywatela, po czym dopiero zaczyna się o tym debatować) cała uwaga koncentruje się na pewnych wycinkach. Odnoszą się one do tego – jak Fit for 55 ułoży nową codzienność zwykłym ludziom oraz na ile przyczyni się do zahamowania globalnego ocieplenia.

Ta koncentracja na kwestii ideowej (walka z globalnym ociepleniem), a także społecznej (jak zapobiec, by obywatelom nie zaczęła chodzić po głowie rewolucja) sprawia, że w cieniu pozostaje całokształt wchodzącego w życie projektu Fit for 55.

Fit for 55 – przepisy, nakazy, zakazy

W swym sednie zakłada on bowiem radykalną przebudowę gospodarek krajów Unii Europejskiej. Przy czym jej motorem nie jest kolejna rewolucja technologiczna, czy korzyści finansowe oferowane przez otwieranie się rynki na nowe produkty lub usługi. Takie zmiany napędzały rozwój Starego Kontynentu w ciągu dwóch ostatnich stuleci. Tym razem transformacja nie będzie oddolna, lecz odgórna. Jej głównym motorem staną się: przepisy, zakazy, nakazy, strumienie dotacji, preferencje podatkowe oraz ideowy bat, mówiące, że kto wyraża sprzeciw, ten staje się współodpowiedzialny za katastrofę klimatyczną.

Ogólne wyobrażenie nadchodzących zmian dają ratyfikowane przez Parlament Europejski i zaakceptowane na forum Rada Unii Europejskiej, prawne akty. Choć bardzo szczegółowe, to wyłaniający się z nich obraz nie jest taki znów skomplikowany. Otóż sektory kluczowe dla gospodarek krajów Unii zostaną obłożone takimi kosztami związanymi z emisją dwutlenku węgla, że wymusi to olbrzymi program inwestycyjny. W jego efekcie unijne gospodarki mają w dekadę zostać przebudowane wręcz nie do poznania. Ten proces będzie dotyczył na początek: energetyki, budownictwa, transportu i przemysłu.

Fit for 55 jak kolejny rozbiór Polski? Suski o “powrocie do zbierania szparagów”

Fit for 55 – cztery kategorie

Pod tymi czterema kategoriami kryje się np. 221 elektrowni węglowych do zastąpienia innymi źródłami prądu. Albo ponad 253 miliony samochodów osobowych z silnikiem spalinowym do stopniowego wycofania z eksploatacji. Czy też ok. 500 hut stali do gruntownej przebudowy technologicznej lub zamknięcia i wyprowadzenia produkcji wraz z emisją CO2 poza granice UE. W międzyczasie trzeba będzie jeszcze uczynić energooszczędnymi jakieś 180 mln budynków mieszkalnych, wybudować wytwórnie wodoru i rurociągi dość szczelne, by go transportować, itd., itp. Tę wyliczankę da się prowadzić i prowadzić, bo branż których dotkną zmiany generowane przez Fit For 55, jest po prostu mnóstwo. W zasadzie krócej byłoby wypisać te, gdzie nic się nie zmieni. Ponieważ z tej listy w końcu znikną wszystkie pozycje i pozostaną jedynie wspomnienia dawnego świata.

Koszty i skutki

W tym miejscu dochodzimy do niepokojącej konstatacji – tak gigantyczne przedsięwzięcie musi nieść koszty i skutki analogiczne do jego rozmiarów. Jeśli idzie o to pierwsze, to wedle szacunków Komisji Europejskiej jedynie inwestycje w rozbudowę sieci przesyłowej prądu i infrastruktury energetycznej w krajach UE pochłonie do końca dekady ok 584 mld euro. Natomiast co do określenia całości wydatków wymuszanych przez pakiet Fit For 55, to szacowne kwoty są tak rozstrzelone, że w zasadzie nie ma sensu zaśmiecać sobie nimi głowy. Ot w zależności od źródła mówi się, iż konieczne inwestycje pochłaniać będą każdego roku od 350 do nawet 600 mld euro.

Przebudowa starej Europy zapowiada się więc imponująco.

Co ciekawe, w swych dziejach kraje Europy Zachodniej raczej takowej przemiany nie doświadczały. Jak już, to transformowanie wszystkiego dotknęło jedynie narody Europy Środkowej, podporządkowane Związkowi Radzieckiemu zaraz po 1945 r.

Trzy ambitne programy inwestycyjne

Acz równie ambitne programy inwestycyjne z jednoczesną przebudową całego społeczeństwa w XX stuleciu wydarzyły się jedynie trzy. Była to: wielki kampania uprzemysławiania Związku Radzieckiego w latach 30., New Deal w USA w tym samym okresie czasu oraz „wielki skok” w Chińskiej Republice Ludowej na przełomie lat 50 i 60.

W przypadku mocarstw komunistycznych, rządzonych przez Józef Stalina oraz Mao Zedonga, chodziło o dogonienie uprzemysłowionego Zachodu. Tak, aby móc mu następnie rzucić wyzwanie na niwie ekonomicznej oraz militarnej. Natomiast Stany Zjednoczone pod rządami Franklina D. Roosevelta w czasie Wielkiego Kryzysu ogarnęła panika, że wypracowany wcześniej dobrobyt został utracony bezpowrotnie, a zapaść ekonomiczna nigdy się nie skończy. Nowy prezydent odwołując się do teorii Johna M. Keynesa, zaoferował wówczas obywatelom całościową receptę na ich kryzysowe bolączki i lęki.

Cecha wspólna trzech wielkich transformacji

Cechą wspólna trzech wielkich transformacji była kluczowa rola państwa jako: planisty, inwestora, nadzorcy wymuszającego kierunek zmian oraz policjanta pilnującego, by nie następowało odchodzenie od raz obranego kursu. Jednakże w przypadku ZSRR i ChRL przy okazji owej zmiany trup słał się gęsto, bo w państwach totalitarnych pojedynczy ludzie nie mieli żadnego znaczenia. To pozwalało obciążyć ich kosztami bez ograniczeń, czyli zmusić do niewolniczej pracy oraz nie przejmować się zanadto, kiedy masowo umierali z głodu.

New Deal

Z naszego punktu widzenia dużo bliższy obecnej transformacji jest przypadek New Deal, ponieważ w bardzo demokratycznym kraju prezydent Roosevelt musiał liczyć się ze zdaniem wyborców. Zadbał więc, żeby ceną transformacji jak najmocniej obciążyć najbogatszych. Na początku swych rządów najwyższą stawkę podatku dochodowego wywindował do 79 proc. dla zarobków powyżej 100 tys. dolarów rocznie. Po czym podbił ją do niewyobrażalnych dziś 90 proc.

Co ciekawe największym zagrożeniem przy realizacja New Deal okazały się wcale nie koszty, lecz popadanie zarządzającej całym procesem machiny biurokratycznej w szaleństwo coraz większych absurdów. Generowały je koleje akty prawne, regulujące różne działy gospodarki. Tylko jeden „National Industrial Recovery Act” („Ustawa o uzdrowieniu krajowego przemysłu”) z czerwca 1933 r. przyniósł powstanie rządowej agencji National Recovery Administration (NRA), która pod zarządem gen. Hugh Johnsona ostro zabrała się za reformowanie przemysłu. W zaledwie pół roku generał przygotował 500 kodeksów regulacyjnych. „Istniały kodeksy regulujące produkcję środków wzmacniających włosy, smyczy dla psów, a nawet komedii muzycznych. Krawiec z New Jersey, Jack Magid, został aresztowany i osadzony w więzieniu za «zbrodnię» polegającą na uprasowania garnituru za 35, nie zaś za 40 centów, jak przewidywał «kodeks krawiectwa» NRA” – opisuje Lawrence W. Reed w monografii „Wielkie mity Wielkiego Kryzysu”.

Dzięki New Deal USA zmodernizowały całą swoją infrastrukturę, zyskały mnóstwo nowych: dróg, mostów, elektrowni, jednocześnie ograniczając bezrobocie. Mimo to zastygły w marazmie aż do wybuchu II wojny światowej. W jej trakcie stopniowo anulowano reformy, gdy zaś Roosevelt zmarł, zupełnie porzucono drogę, jaką wytyczył dla Ameryki.

Żadna z trzech wspomnianych transformacji pomimo olbrzymich środków, które w nie włożono (nie wspominając o ofierze z ludzi w ZSRR i ChRL) nie przyniosły osiągnięcia oczekiwanych celów. Nawet w na wskroś totalitarnym Związku Radzieckim aparat państwa nie posiadał dość władzy, by nagiąć codzienne realia do gospodarczych planów. Choć sowiecki obywatel mógł za byle co stracić życie i tak: kradł, oszukiwał, lekceważył powierzane mu zadania. Czyli zamiast poświęcać się dla idei, kombinował jak przetrwać i coś jeszcze przy okazji zyskać. Wspominanie o ludzkich ponadczasowych przywarach wcale nie jest tu przypadkowe. Gdy obywatel popada w ubóstwo, robi się mniej ideowy i trudniej sterowalny.

Połączmy to sobie z biurokratycznymi narzędziami, które będą głównym gwarantem egzekwowania Fit for 55. Dorzućmy też skalę inwestycji i wprowadzanych zmian. W tym momencie robi się już nieciekawie, bo ryzyko, iż pójdzie coś nie tak, rośnie.

Bilion euro? Transformacja może kosztować o wiele więcej

No to dodajmy jeszcze, że jak na razie na transformację zaplanowano wygospodarowanie ok. 30 proc. wieloletniego budżetu UE na lata 2021-2027 (ok. 300 mld euro), większość środków z Europejskiego Funduszu Odbudowy (jakieś 600 mld euro), wpływy z emisji zielonych obligacji UE (ok 225 mld euro) oraz dochody, jakie po 2026 r ma przynosić zreformowany system handlu uprawnieniami do emisji CO2 (ETS). Będzie tego ponad bilion euro. [tj. tysiąc miliardów. md]

Piękna kwota. Ale mały drobiazg. Cała transformacja może kosztować pięć razy więcej albo i dziesięć razy. Tego dokładnie nie wyliczy nikt. Czyli główne jej koszty mogą być zmuszone wziąć na siebie budżety państw członkowskich. Robiąc to w momencie, gdy większość krajów Unii jest i tak zadłużonych jak nigdy w historii.

Niestety rozwiązania wymuszane prze Fit for 55 funkcjonują jedynie wówczas, gdy zasila się je stałym strumieniem pieniądza, bo same obostrzenia prawne nie wystarczają. Inaczej zaczynają natychmiast obumierać, zupełnie jak programy rozwoju fotowoltaiki bez rządowych dotacji.

Stary Kontynent w tragicznym rozkroku

Jeśli więc ów strumień funduszy w środku transformacji zacznie wysychać, wówczas Stary Kontynent znajdzie się w tragicznym rozkroku, bo cofać się już nie będzie dokąd, a pójście naprzód również stanie się niemożliwe.

Ale, ale… nie zapominajmy o jeszcze innym czynniku ryzyka, czyli „czarnych łabędziach”, takich jak np: epidemie, krachy bankowe, załamania ekonomiczne oraz wojny (kto w 2018 r. przewidział pandemię, a zaraz po niej najazd Rosji na Ukrainę, niech teraz podniesie rękę).

Jeśli człowiek sobie to wszystko uświadamia, wówczas traci pewność, czy ma do czynienia z racjonalnym planem wielkiej modernizacji Unii, czy też raczej z największą grą hazardową w dziejach.

[Sądzę, że raczej należy to nazwać największą ZBRODNIĄ M. Dakowski]

Fit for 55, czyli gotowość Unii na głód 2055. Droga do katastrofy.

Fit for 55, czyli gotowość Unii na głód 2055. Podążanie za sektą klimatystów i lewicą rządząca w Brukseli oznacza wejście na drogę do katastrofy

Dariusz Matuszak  wpolityce.pl/-fit-for-55-czyli-gotowosc-unii-na-glod

Polska nie może uczestniczyć w unijnych szaleństwach „Fit for 55”. Te nazwę należy tłumaczyć jako „szkieletowaty, zagłodzony w roku 2055”. Równie zmyślne co Hołownia 2050.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Rzońca: „Fit for 55” jest ideologiczny i nieoszacowany pod względem ekonomicznym. Będzie ściągał UE ku krajom Trzeciego Świata

Unia Europejska jest jedynym regionem świata, który jako całość niemal się nie rozwija. PKB takich krajów jak Francja, Hiszpania, Włochy, Grecja, Portugalia, Finlandia jest niższe niż w 2008 roku. 15 zmarnowanych lat. W 2007 roku PKB Szwajcarii było o 20 miliardów dolarów wyższe niż Belgii. Dziś jest o ponad 200 – 800,6 miliardów dolarów Szwajcarii vs 594 miliardy Belgii. Prawdziwą skalę zniszczeń jakich na gospodarce dokonuje Unia widać dopiero jak policzy się zakumulowane straty Belgów względem Szwajcarów na przestrzeni lat 2007-2021. Sięgają one astronomicznej kwoty 2,2 biliona dolarów. Podobnie Szwecja, w 2007 – PKB takie samo, co w Szwajcarii – 490 miliardów, a dziś o 165 miliardów dolarów niższe niż u Helwetów.

Co oznacza „Fit for 55”?

Przytaczam te statystyki, bo one pokazują, że przewidywane w Polsce koszty owego głodzenia się na rok 2055 – „Fit for 55”, to nie jest abstrakcja. W 2022 roku wydaliśmy ponad 30 miliardów złotych na zakup ETS za granicą. Bank Pekao obliczył, że Polska na głodowanie 2055 wyda 190 miliardów euro do 2030 roku. Zamiast sfinansować rozwój infrastruktury, edukację, zdrowie etc., to my zmarnujemy miliardy na handel ETS i na cła za importowane spoza Unii towary. Do tego trzeba doliczyć koszty spowolnienia rozwoju gospodarki, a może nawet zwijania się jej, jak w przypadku wielu krajów Unii. Wejście w szaleństwo oznacza, że nie osiągniemy dobrobytu. Zatrzymamy się na takim poziomie jakim jesteśmy, a potem z roku na rok, jak inne kraje Unii będziemy chudnąć do szkieletu.

Nie ma takich korzyści jakie byłaby w stanie dać nam Bruksela, które zrekompensowałyby koszty uczestnictwa w tym samobójstwie na raty. Określenie transformacja energetyczna jest całkowicie nietrafne, zakłamujące rzeczywistość. Istotą tego co chcą zafundować eurokraci jest transformacja życia. Obłożenie opłatami ETS choćby transportu nie oznacza tylko podrożenia wszystkich towarów, ale także to, że milionów Europejczyków nie będzie stać choćby na wyjazd na wakacje, na weekend. Uwięzienie ich w miastach i wioskach. To brednie, że mieszkaniec mazowieckiego Węgrowa pojedzie komunikacją zbiorową na weekend do Kadzidłowa na Mazurach, czy Ustrzyk Dolnych w Bieszczady. Dziesiątki tysięcy tych, którzy zbudowali całą infrastrukturę polskiej agroturystyki mogą zacząć pakować swe biznesy. Na wakacje też nie polecimy do taniej Tunezji, bo szaleńcy z Brukseli to uniemożliwią nakładając ETS na transport lotniczy.

Obszar Unii już jest najdroższą strefą życia na świecie. Darujmy sobie porównania do jakichś miejsc punktowych jak Genewa, Singapur, Tel Awiw. A będzie jeszcze drożej. Bo wszystko co wyprodukujemy, zbudujemy, każda usługa obciążone będą sztucznymi kosztami energii. Eufemistyczny zwrot „spadek konkurencyjności gospodarki Unii”, to nic innego jak wielkie bezrobocie – bo nie będzie opłacała się produkcja w Europie, i bieda.

Podobnie podrożeje to, co do Europy będzie importowane. Wyroby ze stali, aluminiowe, nawozy, energia elektryczna, wodór zostaną bowiem obłożone „cłem klimatycznym” tzw. CBAM –Carbon Border Adjustment Mechanism, co spowoduje wzrost cen kolejnych towarów jak choćby żywności. To co jest dziś dostępne dla przeciętnego Europejczyka, stanie się po obłożeniu cłami luksusem. Cłowy rewanż ze strony Chin, czy północnoamerykańskiej strefy UMSCA może też sprawić, że Unia wyląduje na peryferiach globalnego handlu.

Nawet pobieżne opisanie konsekwencji gospodarczych i społecznych zaprowadzenia reżimu „fit for 55” to praca na wielki raport. Nie będzie dziedziny gospodarki, ale też życia, która nie zostanie dotknięta szaleństwem klimatycznym. To będzie transformacja życia, kultury, obyczajów, edukacji, zdrowia, kuchni, a nie energetyczna. Osobnicy którzy nam to fundują doprowadzili do wielkiego kryzysu energetycznego, do tego, że Europa rzęzi, przestaje się globalnie liczyć, są jak narkoman, jak nałogowiec, który tkwi w destrukcyjnym szaleństwie i chce więcej, więcej. To są ludzie niebezpieczni, sfanatyzowani, albo oportunistyczne, bezmyślne miernoty jak ci z polskich wysłańców do Brukseli, którzy głodzenie 55 poparli. W większości nie mają nawet bladego pojęcia nad czym głosują i nie wiedzą choćby tego, że smog nie ma nic wspólnego z CO2. Silniki spalinowe niemal w ogóle nie przyczyniają się do jego powstawania i mają zupełnie pomijalny wpływ na ilość CO2 w atmosferze. A mimo to dziesiątkom, jeśli nie setkom milionów ludzi w Europie chce się je odebrać, choćby windując ceny paliw. Nie ma takiej możliwości, by 250 milionów samochodów w Unii zastąpiono elektrycznymi, zwłaszcza, że na świecie nie skonstruowano jeszcze ani jednej ciężarówki zdolnej na dużym dystansie, w rozsądnym czasie przewieźć tyle towaru co tradycyjny TIR.

W czwartek przyjeżdża do Polski eurokrata Virginijus Sinkeviczius, unijny komisarz ds. środowiska, by łzy nam otrzeć i bzdury opowiadać.

Oznacza to (rozmowy w Polsce) również omówienie stanu wdrażania Europejskiego Zielonego Ładu, naszego planu budowy silniejszej Europy (…). Nie mogę się doczekać bardziej szczegółowego omówienia naszych ambicji środowiskowych z polskim rządem i zainteresowanymi stronami, aby lepiej zrozumieć ich stanowisko imóc uwzględnić obawy. Zielony Ład przyniesie wiele korzyści polskiej gospodarce i całemu społeczeństwu.

To zwykły propagandowy bełkot jest, a my nawet nie mamy mocy, by go z bredni rozliczyć.

Jeśli wszystkie środki zaproponowane przez Komisję zostaną wdrożone przez UE, liczba przedwczesnych zgonów z powodu zanieczyszczenia powietrza spadnie w2030 roku o ponad 70 proc. w porównaniu z 2005 rokiem.

To są jakieś rojenia, on powtarza jakieś tam zmyślenia z raportów pod gotową tezę. Nie ma bladego pojęcia jaka w ogóle jest liczba tzw. przedwczesnych zgonów i jaka będzie i ile ludzi umrze od tego, że tacy jak on do nędzy Europę doprowadzą. Ile będzie przedwczesnych zgonów z powodu tego, że ludzie nie wypoczną na wakacjach, z biedy będą jedli tanie, więc podłe jedzenie, albo stres z powodu długów, niespłaconych rachunków ich zabije.

Brak logiki

Tacy ludzie nie byli w stanie niczego przewidzieć, ale cały kontynent naprawią. Eurokraci są jak ci w Niemczech, którzy zamknęli elektrownie atomowe, by następnego dnia sprowadzać z Francji prąd z elektrowni atomowych. Trzeba sobie uwiadomić, że ma się do czynienia z zupełnymi ignorantami, którzy bzdury jak Stuhr o polskich dzieciach pod Cedynią, albo Joński o Powstaniu Warszawskim z 1989 roku opowiadają. Typ ludzi jak u nas niesławnej pamięci były minister klimatu Janusz Kurtyka, który karierę z SLD w Unii zaczynał, a potem wsławił się u nas promowaniem szwedzkiej idiotki Thunberg i ścieżkę do międzynarodowych instytucji sobie wydeptał.

Ludzie od „Fit for 55” niczego nie policzyli, niczego nie przewidzieli, tylko zmyślają, manipulują, okłamują nas swymi opowieściami. Litwin przyjeżdża do Polski też, by kombinować jak odebrać Polsce władztwo nad polskimi lasami i Brukseli je przekazać. Dokładnie to oznaczają jego słowa:

Zaproponujemy nową ustawę o monitoringu lasów, aby dostarczać szczegółowych i dokładnych informacji o lasach UE. 

Ronald Reagan mawiał, że każdy rozsądny obywatel po spotkaniu z kimś z władzy sprawdza czy ma portfel i zegarek, a najlepiej to wcześniej je dobrze chowa. Tak powinna być traktowana każda unijna inicjatywa. Była premier Beata Szydło wychwala utworzenie w 2026 roku unijnego Społecznego Funduszu Klimatycznego. Ma on służyć „zapewnieniu sprawiedliwej i nastawionej na włączenie społeczne transformacji klimatycznej”.

Konieczne było stworzenie Społecznego Funduszu, który ma pomóc i wesprzeć przedsiębiorstwa i gospodarstwa domowe.

Pani premier w swej dobroci się myli. To szykowana pułapka, oszustwo, przynęta. Kolejne ogniwo łańcucha do pętania nas. Narzędzie do szantażowania, wymuszania posłuszeństwa, kreowania polityki w Polsce. Dokładnie tak jak KPO – czyli pożyczka na niby na odbudowę gospodarki po pandemii. Jak im się coś w tej Brukseli nie spodoba, to grosza z tego klimatycznego funduszu nie zobaczymy, choć wpłacimy na niego miliardy.

To część tajemnicy szaleństwa „fit for 55”. To dodatkowe ogromne pieniądze choćby z opłat ETS ale, też ceł klimatycznych. Środki z CBAM w całości trafią do brukselskich sejfów i może nam z nich łaskawie grosz do kapelusza wrzucą, a może nie, a my prosić się będziemy. I to kolejny cel owego „fit for 55”. Klimatyczny reżim ma służyć jeszcze większemu podporządkowaniu państw, odebraniu im kolejnych kompetencji, całkowitemu uzależnianiu ich gospodarek od Brukseli. Poddając się temu będziemy całkowicie ubezwłasnowolnieni. Każdy krok za unijnymi reżimowcami pogłębia nasze uzależnienie, ogranicza naszą suwerenność zdolność do stanowienia o sobie. Im bardziej będziemy uzależnieni, tym na większe szaleństwa za rok 5 lat będziemy musieli się zgodzić.

Po wyborach musi nastąpić wielkie otwarcie dyskusji o Unii i warunków naszej obecności w niej. Polska musi być gotowa na poprowadzenie europejskiej rebelii przeciwko Brukseli. Nie możemy oglądać się na inne państwa. Musimy być gotowi na samotną „wyprawę” jak bohater filmu Sidneya Luneta „12 gniewnych ludzi” – historii o mądrym ,odważnym przysięgłym sądu, który wbrew wszystkim miał rację i przekonując wrogo, sceptycznie nastawionych pozostałych 11, uratował niewinnego człowieka, którego chcieli skazać na śmierć. I tak nie mamy wyjścia. Unia to chory człowiek Europy. Ona umiera. Wystarczy tak jak lekarz, który czyta wyniki badań krwi pacjenta, sprawdzić roczniki statystyczne Eurostatu, by przekonać się w jak beznadziejnym jest stanie.

====================

Denker #10192 

Jedyna rozsądna droga jaka nas czeka to wyjście z UE. UE nie da się reformować , jak nie dało się reformować socjalizmu. Ludzie muszą zrozumieć, ze to nie darmowa skarbonka, ale okupant o rasistowskich zapędach traktujący państwa Europy jak łatwy łup a ludzi w niej mieszkających jak pariasów mogących dostawać tylko ochłapy z pańskiego stołu. Tego nikt nie kryje. Trzeba sobie zadać pytanie czy o to chodziło. Dalsze pozostawanie w UE Polski to bieda, hamulec rozwoju i dyskryminacja. Czas na referendum. Czas na opamiętanie i walkę o naszą przyszłość bez UE.

“Fit for 55” czy “Putin” – kto nam zakręca kurki i podnosi ceny?

“Fit for 55” czy “Putin” – kto nam zakręca kurki i podnosi ceny?

Energia staje się dobrem luksusowym, wręcz reglamentowanym, co tłumaczone może być zarówno „dobrem planety/klimatu”, jak i np. „solidarnością energetyczną z Ukrainą”.

Wmawianie Europejczykom, że przymusowa redukcja konsumpcji energii to wynik wojny na Ukrainie znakomicie tłumi wszelkie głosy sprzeciwu wobec drożyzny, postępującego wykluczeniu energetycznego i strategii klimatycznego zaciskania… kabla. Tymczasem, wbrew pozorom, nie ma mowy o żadnej sytuacji nadzwyczajnej, a cięcia w dostępie do energii dla przemysłu i gospodarstw domowych są prostym wynikiem przemyślanej strategii mającej zmienić strukturę konsumpcji energetycznej w Europie, równocześnie komponując się z globalistycznym trendem przetrwania kapitalizmu w formie tak zwanego „Zerowego Wzrostu”.

Luksusowa energia

Projekt ten przewiduje m.in. dalsze rażące różnicowanie nie tylko dochodów, ale także możliwości ich wykorzystywania w dotychczasowy sposób, m.in. przy mało zróżnicowanym klasowo zużyciu energii. Ta stać się ma dobrem luksusowym, wręcz reglamentowanym, co tłumaczone może być zarówno „dobrem planety/klimatu”, jak i np. „solidarnością energetyczną z Ukrainą itp. Efekt ma być jednak ten sam – zostaniemy zmuszeni, by zużywać mniej i to pomimo faktu, że jednocześnie radykalnie ograniczona zostanie dywersyfikacja energetyczna, zaś niemal cały system, przynajmniej dla gospodarstw domowych, oparty zostanie o prąd.

Zasady te, jawnie, obficie i publicznie wykładane w literaturze przedmiotu, zostały legislacyjnie dookreślone w strategii klimatycznej Unii Europejskiej, w tym ze szczególną dobitnością w przyjętej w lipcu 2021 r. Wersji pakietu Fit for 55. Równolegle ze wzmożoną spekulacją na rynkach gazowych kontraktów długoterminowych (gas futures) oraz uprawień do emisji dwutlenku węgla (EU ETS) doprowadziło to od II kw. 2021 r., do wolniejszej, a następnie do skokowej podwyżki cen energii jesienią ubiegłego roku. Na długo, przypomnijmy, nawet przed początkiem straszenia „najazdem Putina na Ukrainę”.

Zmniejszyć konsumpcję

Komisja Europejska już w 2013 r. podnosiłaEuropejskie gospodarstwa domowe i przedsiębiorstwa powinny mieć możliwość obniżenia rachunków i uzyskiwania dalszych korzyści, jeśli pomogą złagodzić presję w systemie energetycznym poprzez dostosowanie ich zapotrzebowania tak, aby zużywać energię w okresach, gdy jest ona relatywnie tania lub szerzej dostępna”. W następnych latach coraz natarczywsze domaganie się „odpowiedzi popytowej”, czyli mówiąc wprost redukcji konsumpcji, zamieniało się w zniecierpliwienie i żądania „likwidacji barier utrudniających społeczeństwom zrozumienie dobrodziejstw życia „mniej energochłonnego”. To zaś na skalę makrogospodarczą miało zostać uzyskane w postaci promowania dywestycji, nie poszczególnych przedsiębiorstw, ale globalnej gospodarki jako całości.

Pytanie nie brzmi więc czy wzrost cen można było przewidzieć, bo wiemy, że był przewidywany i wprost zakładany bezpośrednio w ramach dyskusji nad Fit for 55. Istotniejsze w jakim celu strategicznym prowadzona jest polityka celowego i świadomego doprowadzenia do wzrostu cen, a w efekcie do redukcji konsumpcji energii. Otóż kluczowy dla manipulowania podażą energii i administracyjnego regulowania popytu na nią jest fakt, że element popytowy całego schematu istnieje nie tylko w formie zapotrzebowania na energię jako na jedno z wielu dostępnych dóbr, ale przede wszystkim jako na sposób korzystania z dóbr innych. Inny słowy, choć bezpośrednio doceniamy (zwłaszcza dziś…) szczególnie energię cieplną, to w normalnych warunkach nasze zapotrzebowanie na różne nośniki energii wiąże się ze współczesną cywilizacją techniczną, przede wszystkim masową produkcją przemysłową, ale także naszą indywidualną potrzebą podróży, komunikacji, rozrywki. Jeszcze prościej, uświadamiamy sobie rolę np. elektryczności w naszym życiu dopiero włączając telewizor i podłączając ładowarkę. I właśnie taką inżynierię popytową funduje nam Unia Europejska, a w praktyce całość systemu zachodniego. Równie restrykcyjne są bowiem np. założenia „British Energy Security Strategy” z 7. kwietnia 2022 r. Nie uciekniemy zatem przez transformacją energetyczną jedynie wychodząc z UE. Konieczne byłoby całkowite odcięcie się od Zachodu, zupełnie niewyobrażalne w obecnym stanie świadomości Polaków.

Zero zdziwień

Kluczowymi momentami okazały się pandemia COVID-19, kiedy dokonano próbnego wystudzenia systemu, a następnie wojna na Ukrainie, pod której pretekstem można było wystąpić z programem radykalnego ograniczenia konsumpcji, motywując go „względami etycznymi/humanitarnymi”, bądź zwalając winę na „rosyjską agresję energetyczną”, cokolwiek w danym momencie i środowisku lepiej sprzedaje się propagandowo. Zapisy o redukcji zapotrzebowania na gaz ziemny poprzez obniżenie temperatury w mieszkaniach znalazły się już w osławionym unijnym „A 10-Point Plan to Reduce the European Union’s Reliance on Russian Natural Gas” z 3. marca 2022 r., nb. popieranym zdecydowanie również przez władze III RP, choć uważanym przez nie za zbyt mało radykalny. Już w tym wariancie była mowa o redukcji konsumpcji energii przemysłowej o 5-10 proc. i indywidualnej nawet do 14 proc. i to przy założeniu zmniejszonych, ale ciągłych dostaw rosyjskiego gazu. Nie może więc być mowy o żadnym zaskoczeniu, obecna sytuacja, odbierana przez zwykłych ludzi jako kryzys i nadchodzący energetyczny Armagedon, jest bowiem w istocie konsekwentną realizacją wizji przedstawianych lata temu i wdrażanych jawnie od miesięcy. A zatem w tymże duchu jawności zobaczmy (i poczujmy…) co jeszcze czeka nas w najbliższym czasie i to nie przez Putina, ale dobrowolnie, w wyniku głosowania demokratycznie wybranych przedstawicieli Europy…

Zaciskanie kabla

Zdecydowaną większością głosów (469 za, 93 przeciw i 82 wstrzymujących się), 14. września Parlament Europejskipodniósł unijny cel redukcji zużycia energii końcowej i pierwotnej, tak aby kraje członkowskie musiały wspólnie zapewnić REDUKCJĘ ZUŻYCIA ENERGII finalnej o co najmniej 40% do 2030 roku i 42,5% w zużyciu energii pierwotnej w porównaniu z prognozami z 2007 roku. Odpowiada to odpowiednio 740 i 960 mln ton ekwiwalentu ropy naftowej (Mtoe) w przypadku końcowego i pierwotnego zużycia energii. Państwa członkowskie powinny ustalić wiążące wkłady krajowe, aby osiągnąć te cele”. Dla wyjaśnienia: zużycie finalne nośnika energii to takie, w wyniku którego nie wytwarza się już innych nośników, czyli np. produkcja ciepła. Zużycie energii pierwotnej danej jednostki równa się z kolei sumie energii potrzebnej do zaspokojenia wszystkich jej potrzeb energetycznych (ogrzewanie, oświetlenie i zasilanie urządzeń elektrycznych, gotowanie posiłków, grzanie wody, klimatyzację). I jeszcze dla załapania skali: jak podawał GUS w Polsce „całkowite zużycie energii pierwotnej WZROSŁO w latach 2010–2020 z 100,5 Mtoe do 101,8 Mtoe (0,1%/rok). Finalne zużycie energii WZROSŁO w analizowanym okresie z 65,6 do 70,5 Mtoe, co oznacza średnie roczne tempo wzrostu 0,7%”. Łapią Państwo? Przez dekadę ROSŁO 0,1 i 0,7 procenta rocznie. A teraz mamy w osiem lat zbić zużycie o 40 i 42,5 procenta!

Oczywiście też entuzjastycznie przegłosowano dalsze zaostrzenie i przyspieszenie celu klimatycznego, zatwierdzając „zwiększenie udziału energii odnawialnej w końcowym zużyciu energii w UE do 45% do 2030 roku, w ramach rewizji dyrektywy w sprawie odnawialnych źródeł energii (RED)”, czyli poprzez wymuszanie większego udziału m.in. technologii wodorowej i biopaliw w transporcie, budownictwie, ciepłownictwie i chłodnictwie. Wszystkie te założenia i tak jednak mogą okazać się naprawdę zbyt mało… ambitne. Jeśli bowiem rosyjskiego gazu faktycznie w ogóle nie będzie na rynku europejskim, wówczas ceny tego nośnika energii do grudnia wzrosną średnio o co najmniej kolejne 86 proc., dzięki czemu uda się wymusić redukcję popytu o przynajmniej 84 proc. I to dopiero będzie satysfakcjonujący cel energetyczny, klimatyczny i transformacyjny!

Szczęśliwej zatem „zimy solidarności”, jak nazwali to europosłowie.

FIT for 85…

Konrad Rękas

===============================

mail:

Analitycy wyliczyli, że Polskę będzie kosztował pakiet klimatyczny UE pięć budżetów rocznych.

Unia Europejska przedstawiła w lipcu 2021 r. program Fit for 55, który zakłada rygorystyczne ograniczenie emisji gazów cieplarnianych do 2030 r. Pakiet Fit for 55 podwyższa cel redukcji emisji w UE na 2030 r. z 40 do 55 proc. względem poziomu z 1990 r. Eksperci Banku Pekao SA oszacowali, że koszty dla Polski wzrosną łącznie o 189 mld euro do 2030 r. względem planu redukcji emisji o 40 proc. W ciągu zaledwie 8 lat musielibyśmy więc zapłacić 865 mld złotych za samą realizację utopijnego i zbędnego celu wyznaczonego przez EU. Jest to ponad 22 tys. złotych na każdego Polaka, dorosłego, pracującego i emeryta, ale też dziecko.

 Chris Klinsky https://prawy.pl/118046-szok-analitycy-banku-pko-sa-wyliczyli-ile-polske-bedzie-kosztowal-pakiet-klimatyczny-ue/

————————–

Na tę liczbę wpłynie m.in. wzrost cen uprawnień do emisji CO2 w systemie EU ETS. Ponadto wpływ wywrze także tzw. mini-ETS, czyli rozszerzenie systemu handlu emisjami na budownictwo i transport drogowy. Tak, jak obecnie firmy energetyczne płacą w gruncie rzeczy dodatkowy podatek za emisję CO2, tak samo płacić miałyby firmy budowlane i transportowe. Oznaczać to będzie wzrost kosztów wszystkiego, nie tylko mieszkań czy biletów na autobusy i kolej. Wiele branż opiera się bowiem na transporcie, wszystkie dostawy są realizowane w ten sposób.

Mówimy tu zaś jedynie o dodatkowym celu i dodatkowym koszcie. Fit for 55 uzupełnia bowiem już bieżące zobowiązanie Fit for 40. Analitycy Pekao uważają, że wypełnienie dzisiejszych regulacji klimatycznych UE będzie kosztować 338 mld euro. W tym są koszty niezbędnych inwestycji w sektorze energetycznym (186 mld euro) oraz te dotyczące efektywności energetycznej w gospodarstwach domowych (prawie 100 mld). Do tego dochodzą koszty unijnego systemu handlu emisjami ETS.

Łącznie wynosi to 527,5 mld euro, czyli 2 bln 400 tys. złotych! W przeliczeniu na jednego Polaka (nie tylko pracującego) jest to ponad 63 tys. złotych!

Jest to niewyobrażalna suma, która odbije się na każdej rodzinie i to w sposób znaczny. Oczywiście, analitycy Pekao SA zwracają też uwagę, że do polskiego budżetu wpłynie 220 mld euro, pochodzących przede wszystkim z uprawnień do handlu emisjami, a także unijnego Funduszu Odbudowy i wieloletnich ram finansowych UE. Po pierwsze jednak, już teraz polski rząd przejada pieniądze z handlu emisjami. Po drugie, raczej nie ma co liczyć na unijny Fundusz Odbudowy, z którego wypłaty dla Polski zostały wstrzymane ze względów ideologicznych. Jeśli nawet nastąpi ich odblokowanie, to za wielką cenę, jaką zapłacimy, przyjmując skrajnie lewicowe rozwiązania. Po trzecie, „wieloletnie ramy finansowe UE” także, na skutek np. „niepraworządności” w Polsce, mogą być dla nas niekorzystne.

Dodać trzeba, że analitycy Pekao SA wcale nie odrzucają z tego powodu Fit for 55, ale doniesienia medialne mówią, że prezentacja ich raportu na posiedzeniu rządowym wstrząsnęła wieloma politykami. Część z nich wprost mówi, że Polski nie stać na taki wydatek.

Jacek Sasin, wicepremier i minister aktywów państwowych, powiedział: „Budżet państwa to 500 mld zł na rok, więc te 2,5 biliona to jest pięć budżetów polskiego państwa. To jest coś, na co nas nie stać. Oznaczałoby to cofnięcie nas w rozwoju naszej gospodarki, Polski jako kraju w stosunku do krajów zachodniej Europy. 256 tysięcy złotych na 4 osobową rodzinę. To spowodowałoby ogromne rozwarstwienia społeczne. Musimy zadać sobie pytanie czy to jest propozycja dla nas do przyjęcia:.

Jarosław Kaczyński stwierdził natomiast: „Uważam, iż w kwestiach klimatu rzeczywistość szybko dezawuuje różne tezy. Zatem czasami bardziej opłaca się na coś zgodzić, odciąć od tego kupon, bo i tak można mieć pewność, iż te najbardziej radykalne rozwiązania nie wejdą w życie”.

W jego wypowiedzi, dla Gazety Polskiej zaznaczmy, widać taką sugestię, że Polska godzi się na klimatyczne szaleństwo, bo wie, że pomysły ekologistów nigdy nie wejdą w życie, a oni sami będą musieli szybko wycofać się ze swoich utopijnych założeń. W ten sposób natomiast polski rząd wyjdzie na postępowy i otwarty. Problem w tym, że jest to tylko interpretacja prezesa PiS.

Szaleńcy z Brukseli mogą przeć do wdrożenia swoich rozwiązań za wszelką cenę, a Polska, godząc się na nie, coraz bardziej zamyka sobie drogę odwrotu. Tym bardziej, że już dawno weszła na tę ścieżkę, przyjmując, i czerpiąc z tego profity, system handlu emisjami.

„Fit for 55”. Podejrzewam, że Zielony Ład jest napędzany biznesem na gigantyczną skalę

„Myślę, że to jest coś poważniejszego, niż zmowa. Podejrzewam, że Zielony Ład jest napędzany nie tylko lewicową ideologią, ale także biznesem na gigantyczną skalę. Znamy ten mechanizm z historii. W czasie kryzysów, wojen i rewolucji cierpią miliony ludzi, ale garstka zbija fortuny” – mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl eurodeputowana Izabela Kloc (PiS) odnosząc się do forsowanego przez lewicowych polityków pakietu klimatycznego.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: NASZ WYWIAD. Koszty transformacji mogą być większe niż w raporcie Pekao?! Prof. Krysiak: Te 2,4 bln zł może się nawet zwiększyć dwukrotnie

wPolityce.pl: Raport Banku Pekao nie pozostawia złudzeń – przyjęcie proponowanego przez Fransa Timmermansa pakietu klimatycznego będzie Polskę kosztowało więcej niż wynosi jej roczny PKB. Niektórzy eksperci wskazują, że koszt ten może być nawet dwukrotnie większy niż we wspomnianym raporcie. Czy Komisja Europejska zrobiła symulację dla poszczególnych krajów członkowskich, jaki będzie wpływ proponowanych przez Timmermansa rozwiązań na gospodarkę? Czy w ogóle są naciski, żeby ją zrobiła?

Izabela Kloc: Komisja Europejska nie robi takich symulacji, ponieważ musiałaby odpowiedzieć nie tylko na pytanie, ile kosztuje wprowadzenie pakietu „Fit for 55”, ale także kto za to zapłaci? To nie jest trudne pytanie, ale dla Brukseli piekielnie niewygodne. Frans Timmermans już dawno przekroczył próg racjonalności, choć chciałoby się powiedzieć wprost, że oszalał. „Fit for 55” zmienia każdy aspekt naszego życia. Większość samochodów, samolotów i systemów grzewczych wykorzystywanych w Unii Europejskich zostanie odesłanych do lamusa. Najważniejsze, a w zasadzie wszystkie gałęzie przemysłu czeka przebudowa od podstaw procesów produkcyjnych. Do 2033 roku każdy budynek w Unii Europejskiej będzie musiał zostać wyremontowany i dostosowany do wyśrubowanych wymagań efektywności energetycznej. Można tak wymieniać jeszcze długo, bo „Fit for 55” ingeruje w każdy aspekt życia. Wchodzi z butami i głęboko sięga do naszych kieszeni, bo za ideowy „odlot” garstki eurokratów słono zapłaci pół miliarda Europejczyków. Oczywiście, że unijni politycy, którzy zachowali jeszcze rozsądek naciskają na Komisję Europejską, aby przeprowadziła analizę zysków i strat pakietu „Fit for 55”. Niestety, z rządzącą lewicą nie ma szans na merytoryczną dyskusję. Oni nie używają argumentów tylko slogany, a obok Fransa Timmermansa mistrzynią pustosłowia staje się Ursula von der Leyen, która na konkretne pytania o pieniądze odpowiada, że „niszczenie klimatu musi kosztować”.

Czy w kuluarach mówi się o rzeczywistych celach „Fit for 55”? Widać bowiem wyraźnie, że ochrona klimatu to zasłona dymna. Gdyby było inaczej, to Ursula von der Leyen uwolniłaby na rynek pozwolenia na emisję z posiadanej rezerwy, zamiast je skupować podbijając dodatkowo rynkową cenę.

Trzeba sobie powiedzieć wprost, że „Fit for 55” jest projektem antyspołecznym, antycywilizacyjnym i niebywale cynicznym. Jego skutkiem będzie zubożenie ludzi i gospodarczy regres, a cel i tak nie zostanie osiągnięty. Unia Europejska emituje niecałe 10 proc. gazów cieplarnianych i nawet gdybyśmy jutro osiągnęli neutralność klimatyczną, to przy tak znikomym oddziaływaniu na ekosystem całej planety, efekt tych wyrzeczeń będzie zerowy. Trzeba się pozbyć złudzeń, że celem „Fit for 55” jest poprawa klimatu. To chwytliwy, modny, wykorzystujący wrażliwość młodych pokoleń pretekst, aby przebudować Unię Europejską w państwo federalne. Zresztą taki jest cel rządu kanclerza Olafa Scholza, a Niemcy nadają polityczny ton Unii Europejskiej. Radykalny pakiet klimatyczny może wymusić centralizacyjny trend, ponieważ wszystkie regulacje, przepisy, mechanizmy finansowe, plany inwestycyjne zostaną podporządkowane jednemu, wspólnemu celowi. Państwom członkowskim będzie niesłychanie trudno zachować gospodarczą, a co za tym idzie polityczną niezależność. Nie zapominajmy przy tym, że razem z pakietem klimatycznym Komisja Europejska narzuca też inne projekty „integrujące”, jak promocja mniejszości seksualnych czy otwartość na nielegalną imigrację.

Czy traktaty europejskie pozwalają na wprowadzenie takiego nowotworu jak „Fit for 55”? Co z praworządnością rozumianą jako gospodarność?

Traktaty europejskie nie przewidują takich eksperymentów jak „Fit for 55”, ponieważ miks energetyczny, podobnie jak organizacja wymiaru sprawiedliwości, należy do wyłącznej kompetencji państw członkowskich. Komisji Europejskiej to jednak nie przeszkadza, ponieważ sama rozszerza swoje kompetencje i nadaje sobie nowe uprawnienia. Komisja Europejska jest silna swoją bezkarnością, którą maskuje merytoryczną, organizacyjną i intelektualną słabość. W dodatku ma w odwodzie Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Jeśli jakieś państwo – jak Polska – próbuje bronić swoich praw i racji, Bruksela ma w odwodzie usłużnych sędziów TSUE wydających wyroki na polityczne zamówienie. Praworządność w Unii Europejskiej przypomina sławną scenę z filmu „Miś”, kiedy klient restauracji domaga się pozostawionego okrycia, a szatniarz odpowiada: „nie mam pańskiego płaszcza i co mi pan zrobisz”.

Z dotychczasowych doświadczeń z ETS widać wyraźnie, że nie spełnia on zadania i nie doprowadził do redukcji CO2, skutecznie za to zredukował zasobność portfeli obywateli i równie skutecznie podbił inflację. Jak duży opór jest przeciwko temu systemowi w poszczególnych krajach członkowskich?

Na razie jest strach. Ludzie naprawdę zaczęli się bać, że nie wytrzymają finansowo obecnego kryzysu energetycznego albo, że przyjdzie mi marznąć i żyć w ciemnościach, kiedy zabraknie prądu. Zresztą, jak tu się nie bać, skoro w bogatych i dobrze zorganizowanych Niemczech pojawiają się programy instruktażowe o tym, jak sobie radzić w razie blackoutu. Ten strach już przeradza się w opór. Proszę zobaczyć, co wydarzyło się w Kazachstanie choć tamtejsza brutalnie stłumiona rewolucja miała podłoże polityczne, ale impuls do wyjścia na ulice dały podwyżki cen energii. W Unii Europejskiej jest nam trudno sobie wyobrazić taki scenariusz choć interwencja holenderskiej policji, szczującej psami protestujących obywateli powinna nam dać wiele do myślenia. Skuteczny opór przeciwko nieracjonalnym działaniom Komisji Europejskiej mogłyby dać rządy krajów członkowskich, ale panuje wśród nich zbyt duża rozbieżność interesów, co tylko wzmacnia wszechwładzę ludzi pokroju Timmermansa. Poza tym, trudno sobie wyobrazić jakiś międzyrządowy sojusz na rzecz racjonalnej polityki klimatycznej, skoro Niemcy – najsilniejszy gracz – robią gazowy interes z Rosją i zamknęły trzy elektrownie atomowe, które teraz przydałyby się w europejskim systemie energetycznym.

Czy wobec faktu, że już w tej chwili skutki wprowadzania Zielonego Ładu są katastrofalne, a mimo to nie ma żadnej refleksji po stronie Unii Europejskiej, można mówić o zmowie lewicowych polityków i urzędników przeciwko obywatelom?

Myślę, że to jest coś poważniejszego, niż zmowa. Podejrzewam, że Zielony Ład jest napędzany nie tylko lewicową ideologią, ale także biznesem na gigantyczną skalę. Znamy ten mechanizm z historii. W czasie kryzysów, wojen i rewolucji cierpią miliony ludzi, ale garstka zbija fortuny. Zapytała pani wcześniej, dlaczego Ursula von der Leyen nie chce wypuścić na rynek dodatkowej puli pozwoleń na emisję dwutlenku węgla? Wiadomo, że taka interwencja uspokoiłaby rynek, doprowadziła do spadku cen energii i wyhamowania inflacji. Dlaczego Komisja Europejska bezczynnie przygląda się ludzkim dramatom, choć ma narzędzia, aby położyć im kres? To jest dobre pytanie dla dziennikarzy śledczych. Podobno, jeśli chce się rozwiązać poważne przestępstwo należy iść śladem pieniędzy. Tak trzeba zrobić w przypadku ETS. Powinno się zbadać, jakie instytucje handlują uprawnienia, ile na tym zarabiają i z kim są związane. Może wtedy dowiemy się, dlaczego największy wróg uporządkowania rynku ETS, Frans Timmermans, tak nerwowo reaguje na każde wezwanie do działania w tej sprawie. Wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej nie jest jedynym odpowiedzialnym za kryzys energetyczny, ale to on stał się twarzą „zielonej” rewolucji, której falstart, a może i fiasko wpędziło Europę w gigantyczne kłopoty. Każdy rozsądny polityk w Unii Europejskiej na szczycie listy noworocznych postanowień powinien mieć odsunięcie Fransa Timmermansa od władzy.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Anna Wiejak

https://wpolityce.pl/polityka/581393-fit-for-55-kloc-to-jest-cos-powazniejszego-niz-zmowa

Czeka nas głód, chłód i ubóstwo, bo tylko w ten sposób uratujemy klimat.

Prywatne odrzutowce i jachty zostaną zwolnione z opłat klimatycznych, a biedacy będą płacić za energię kilka razy więcej.

Nadciągające unijne klimatyczne tsunami firmowane frazą Fit for 55, już zaczyna nas atakować cenami energii, ale wciąż słyszymy od unijnych polityków, że to dopiero początek i czeka nas głód, chłód i ubóstwo, bo tylko w ten sposób uratujemy klimat. Okazuje się, że wyrzeczenia będą tylko dla biedaków, bo bogacze zostali właśnie zwolnieni z podatku węglowego od swoich prywatnych odrzutowców. 

Komisja Europejska właśnie zaproponowała zwolnienie prywatnych odrzutowców i lotów towarowych, dwóch najbardziej zanieczyszczających form transportu, z planowanego unijnego podatku od paliwa lotniczego.

Wygląda na to, że opodatkowany zostanie tylko biedny plebs. To właśnie plebsowi zakaże się nie tylko latać gdziekolwiek, ale też zabroni się posiadania samochodów osobowych. Można mieć obawy, że to właśnie ten plebs jest tym węglem, który oni chcą zredukować. 

Niestety zamiast się buntować, powoli zaczynamy się przyzwyczajać do klimatycznych nonsensów serwowanych nam przez szalonych ideologów z Unii Europejskiej. Dopiero co okazało się, że na skutek bzdurnych unijnych przepisów, linie lotnicze musiały zorganizować dziesiątki tysięcy lotów bez pasażerów, byle tylko utrzymać ilość operacji a tym samym dostęp do lotnisk, a tu nagle dowiadujemy się, że loty Cargo będą ponad prawem klimatycznym.

Za uprawnienia do emisji tony dwutlenku węgla trzeba na rynku ETS zapłacić już trzy razy więcej niż na początku zeszłego roku. Według banku UBS, koszt ETS dla europejskiej gospodarki wyniósł do tej pory 287 miliardów dolarów, a jego wpływ na ograniczenie emisji CO2 był „bliski zeru”!

https://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/prywatne-odrzutowce-i-jachty-zostana-zwolnione-z-oplat-klimatycznych-biedacy-beda-placic