Wyprawa kijowska Naczelnika Państwa

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5146 24 marca 2022

Wojna na Ukrainie obfituje w tragedie, między innymi dlatego, że taktyka wojsk ukraińskich polega na obronie zamienionych w twierdze miast, co oczywiście powoduje tam zniszczenia i zbiera żniwo śmierci wśród ludności cywilnej. Armia ukraińska, deklarując walkę aż do końca, oczywiście zwycięskiego, zastosowała jedyną w tej sytuacji skuteczną taktykę, która zmusza Rosjan do oblegania i zdobywania tych zamienionych w twierdze miast.

Zdaję sobie oczywiście sprawę, że takie wyjaśnienie ściągnie na mnie gromy ze strony rozgrzanych do białości patriotów, którzy w najlepszym razie okrzykną mnie agentem, a w nieco gorszym – nawet wspólnikiem Putina, właśnie w Senacie USA oficjalnie uznanego za zbrodniarza. Mój Boże, gdyby tak każdego prezydenta, któremu przytrafiło się napaść na inny kraj, obwoływać zbrodniarzem, to chyba nie znaleźlibyśmy wśród nich nikogo niewinnego. Ale rozumiem, że opinia publiczna, zwłaszcza jej część rozhuśtana patriotycznie oczekuje, że również publicyści będą ją rozhuśtywali, co zresztą właśnie się dzieje – ale ja nie uważam, że publicysta powinien zostawać agitatorem, więc wzorem Talleyranda wyjaśniam, że ja ani nie pochwalam, ani nie potępiam, tylko opowiadam.

A więc, chociaż wojna na Ukrainie obfituje w tragedie, to zdarzają się przy tej okazji elementy komiczne i właśnie z czymś takim mieliśmy do czynienia 15 marca dzięki Naczelnikowi Państwa Jarosławowi Kaczyńskiemu. Jarosław Kaczyński, jak wiadomo, zapatrzony jest w Józefa Piłsudskiego, a skoro Józef Piłsudski miał swoją wyprawę kijowską, to jakże Naczelnik Państwa nie mógłby mieć swojej? Toteż zabierając ze sobą swego pierwszego ministra Mateusza Morawieckiego i jeszcze dwóch cudzoziemskich dygnitarzy do towarzystwa, wsiadł do pociągu, do którego doczepiono luksusową, a nawet bizantyjską salonkę i przez ogarniętą wojną Ukrainę ruszył do Kijowa.

Z pozoru wyglądało to na akt wielkiej odwagi, ale niech nas te pozory nie zmylą, bo chociaż Rosjanie, podobnie jak Polacy, doskonale wiedzieli, że Naczelnik zmierza do Kijowa, nie zbombardowali, ani nawet nie ostrzelali tego, podobnie jak wszystkich innych pociągów, toteż grupa naszych wycieczkowiczów, którzy prezentowali się w charakterze wysłanników Unii Europejskiej, bezpiecznie dotarła do Kijowa. Tam Naczelnik Państwa przedstawił plan, by NATO wysłało na Ukrainę „misję pokojową”, ale taką, która w razie czego mogłaby się bronić. Oznaczało to ni mniej, ni więcej, by NATO wysłało tam wojsko.

Propozycja Naczelnika Państwa wzbudziła w Polsce i chyba nawet w Europie lekkie zaniepokojenie – ale – chociaż wyglądała na szalenie radykalną i bojową, w gruncie rzeczy była – podobnie jak i cała wycieczka do Kijowa – całkowicie bezpieczna. Po pierwsze dlatego, że wycieczka nie była, jak się wydaje, z władzami Unii Europejskiej uzgadniana, a w każdym razie Naczelnik Państwa nie miał z jej ramienia plenipotencji. Po drugie, że – o ile mi wiadomo – NATO nie organizowało „misji pokojowych”, a co najwyżej – „operacje pokojowe”, lub „misje stabilizacyjne” – jak w Iraku i Afganistanie. Po trzecie dlatego, że organizowanie misji pokojowych, zgodnie z Kartą Narodów Zjednoczonych, przysługuje Radzie Bezpieczeństwa ONZ, w której jako stali jej członkowie, czyli posiadający prawo weta, zasiadają nie tylko Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, ale również Francja, Rosja i Chiny. Wprawdzie Rosja, jako strona zaangażowana w konflikt, mogłaby nie głosować, ale Chiny, a być może również Francja, skorzystałyby z prawa weta, a w tej sytuacji do żadnej misji pokojowej by nie doszło.

Skoro my to wiemy, to byłoby niegrzecznie przypuszczać, że nie wie tego Naczelnik Państwa, czy jego pierwszy minister, a w tej sytuacji jest oczywiste, że cała wyprawa kijowska miała wyłącznie na celu przyczepienie sobie przez Naczelnika listka do wieńca sławy, którego jak dotąd mu brakowało. Taki listek do wieńca sławy przypiął sobie w Gruzji prezydent Lech Kaczyński, który w Tbilisi wygłosił bardzo bojowe, a nawet – uznawane obecnie przez bohaterskich agitatorów – profetyczne przemówienie. Z pozoru wyglądało to na akt niezwykłej odwagi, ale warto wyjaśnić, że przylot prezydenta Kaczyńskiego do Tbilisi nastąpił już po wynegocjowaniu z Putinem przez francuskiego prezydenta Mikołaja Sarkozy’ego zawieszenia broni, więc i gruzińska wycieczka była całkowicie bezpieczna.

Niezależnie jednak od komicznej strony tego całego przedsięwzięcia warto zwrócić uwagę, że wpisuje się ono niestety w operację popychania Polski i innych krajów Europy Środkowej do włączenia się do wojny z Rosją. Oto grupa wpływowych osobistości amerykańskich napisała do prezydenta Bidena list, domagając się zamknięcia „jak najszybciej” przestrzeni powietrznej nad Ukrainą, a „The Wall Street Journal” poszedł nawet dalej, domagając się wysłania na zachodnią Ukrainę wojsk NATO.

Widać stąd, że Goldmany-Sachsy, podobnie jak prezydent Zełeński, już nie mogą wytrzymać, by nie rozszerzyć działań wojennych przynajmniej na państwa Europy Środkowej, więc jest całkiem prawdopodobne, że kiedy prezydent Biden przybędzie do Warszawy, żeby poradzić się u „wybijającego się na niepodległość” prezydenta Dudy, co ma robić dalej, to będzie go do tego przekonywać, albo nawet – horrible dictu! – mu to nakazać.

Na taką możliwość wskazuje niedawna deklaracja amerykańskiego ambasadora w Warszawie, pana Brzezińskiego, który zapewnił Polskę, że jak zostanie „napadnięta”, to USA odczują to jako napaść na nie. Co wtedy zrobią – nie wiemy, ale wtedy nawet ginąć będzie nam przyjemniej. Naczelnik Państwa jest ostrożny, więc tylko zrobił wszystko, by wytworzyć wrażenie odwagi i determinacji, ale pan prezydent Duda, którego przyszłość zależy od Stanów Zjednoczonych i Niemiec, może coś zrobić naprawdę. Nawiasem mówiąc, poparcie dla zamknięcia przestrzeni powietrznej nad Ukrainą wyraził również były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Bronisław Komorowski, z czego wyciągam wniosek, że stare kiejkuty zaprzedały się już teraz Goldmanom-Sachsom i innym finansowym grandziarzom.

Tymczasem lider Volksdeutsche Partei Donald Tusk przybył na Węgry, by przed zbliżającymi się tam wyborami ujadać na Wiktora Orbana. Utwierdza mnie to w przekonaniu, że Donald Tusk dostał od Naszej Złotej Pani polecenie powrotu na ojczyzny łono z zadaniem zagospodarowania wpływów, jakie prezydent Biden w swojej szczodrobliwości odstąpił jej w Polsce, a ponieważ na niemieckim celowniku znalazły się również Węgry, to musi uwijać się i tam.

Na Węgrzech jednak ma chyba trochę trudniejsze zadanie, bo Wiktor Orban załatwia interesy swojego kraju z elastycznością nieporównanie większą, od naszych Umiłowanych Przywódców, którzy przypominają cugowe konie z klapkami na oczach, wskutek czego mogą patrzeć tylko w kierunku wskazanym przez furmana.