UCZ SIĘ NA BŁĘDACH INNYCH, bo swojego możesz nie przeżyć.

W lotnictwie, którego popularność i powszechna dostępność w wieku XXI wydawała się jeszcze niedawno oczywista, od początku nowego stulecia dzieje się źle. Opisując ten problem już wiele lat temu w jednym z branżowych pism lotniczych, na jedną z przyczyn tego stanu rzeczy wskazałem postępującą dehumanizację zawodów związanych z awiacją. Pamiętając czasy, w których po dniu pracy, piloci i kontrolerzy ruchu lotniczego spotykali się ze sobą i omawiali swoje doświadczenia, z żalem obserwowałem zanikanie tej „świeckiej tradycji”.  Zresztą, podobnie stało się ze wspólnymi niegdyś, dwutygodniowymi obozami kondycyjnymi, podczas których sposobów do wymiany wiedzy i obserwacji wynikających właśnie z doświadczenia, nie brakowało. Nie sposób przecenić tych rozmów i wsłuchiwania się w opowieści starszych kolegów dotyczących ich przeżyć na przestrzeni minionych lat. Wielu z nas naprawdę zapadły w pamięć na resztę zawodowego życia i sądzę, że uchroniły przed popełnieniem błędu w sytuacji, kiedy można go było zrobić. Stare lotnicze porzekadło mówi przecież, by uczyć się na błędach innych, bo swojego można nie przeżyć. Z chwilą nastania komputerowych rejestratorów szybkiego dostępu, dzięki którym można było dokonywać oceny przebiegu lotu zaraz po jego zakończeniu, a najmniejsze odstępstwo od sztywnych procedur poddawano szczegółowym analizom, zmalała rola oceny sytuacji w gronie ludzi, którzy wspólnie jej doświadczyli. Jak wieszczył poeta, „spisane będą czyny i rozmowy”. I tak też zaczęło się dziać. I, oczywiście, bardzo dobrze, że technika wspiera człowieka, gorzej, gdy zaczyna go wypierać. Błyskawiczny rozwój lotnictwa spowodował powstawanie nowych linii lotniczych, nastąpiło gwałtowne zapotrzebowanie, zarówno na pilotów, jak i kontrolerów ruchu. W moim przekonaniu, to właśnie wtedy zaczęto do branży przyjmować ludzi, którzy zauważyli w nim doskonały sposób na życie, pełen ogromnych wyrzeczeń, ale też dający na długo możliwość niesamowitych przeżyć, stabilizację, uznanie w oczach innych i gwarancję świętego spokoju na starość. Pasja lotnicza zeszła na plan dalszy. Wiem, że moja opinia może spotkać się z  gwałtownym sprzeciwem części tych, dla których nadal najpiękniejszym doznaniem o świcie jest zapach nafty lotniczej, ale wyrobiłem ją sobie, dostatecznie długo obserwując środowisko od wewnątrz. Nie obwiniam zresztą tym stanem rzeczy wykonujących te zawody, a raczej system, który właśnie z początkiem nowej ery zaczął przekształcać cały nasz świat. Z lotnictwa wypychano coraz częściej prawdziwych rzemieślników oddanych tej dziedzinie, w ich miejsce lokując menadżerów.  Pół biedy, kiedy zarządzający jakąkolwiek gałęzią tego biznesu mieli naprawdę smykałkę do tego, co robili, gorzej, gdy oprócz braku wiedzy lotniczej, wychodziły na wierzch ich niedostatki kierownicze. Działo się tak zawsze, gdy powoływano takich ludzi z klucza nie mającego nic wspólnego z myśleniem propaństwowym. Dbanie o dobro przedsiębiorstwa, pracowników i potencjalnych odbiorców usług, zawężano do dbałości o zyski interesariuszy, korporacji, czy na końcu członków Rad Nadzorczych i Zarządów spółek.

Interesów społeczności lokalnych, dumy z wkładu w rozwój kraju, w ogóle nie bierze się pod uwagę, już od dziesięcioleci. Przykłady można mnożyć, nie tylko zresztą w Polsce. Najdobitniejszą ilustracją owego podporządkowania się nowym właścicielom, którymi są obecnie ogromne fundusze i korporacje, jest całkowicie sprzeczne z jakimikolwiek zasadami logiki, zmuszanie do poddawania eksperymentom medycznym, już nie tylko pasażerów linii lotniczych, ale tych, którzy mają dbać o ich bezpieczeństwo. Następuje kolejny etap odczłowieczenia. Wspominałem kilkukrotnie o zagrożeniach, które niosą ze sobą tak zwane „szczepionki” i oczywiście, podobnie, jak w przypadku innych branż, których to zagadnienie bezpośrednio dotyka, nie odbyła się dotąd w polskiej przestrzeni publicznej żadna na ten temat debata. Naturalnie, nie powinno to dziwić nikogo, skoro nasze „elity” same nam mówią, że „należymy do kogoś innego”, a coraz więcej danych wskazuje na to, że rzeczywiście nie stanowimy już państwa, tylko jakąś kolejną korporację, podporządkowaną bliżej nie określonej grupie globalnych zarządców. Ich działania, nie mające nic wspólnego z powiększaniem zysków przemysłu lotniczego, a wręcz przeciwnie, degenerujące go w sposób iście szatański, wydają się zupełnie niezrozumiałe. Gdybyśmy nadal żyli w czasach, kiedy prawo cokolwiek znaczyło, takich administratorów skazywano by w trybie przyspieszonym za działanie na szkodę danej firmy. Nie tylko odseparowano od siebie grupy pilotów, kontrolerów, ekspertów bezpieczeństwa, specjalistów medycyny lotniczej, ale cynicznie rozbija się je wszystkie po kolei, umniejszając wśród ich członków poczucie wartości i zmuszając tylko do myślenia w kategoriach przetrwania, przy jak najmniejszych stratach własnych.

Bo przecież, zakładana przez wielu, świetlana przyszłość i godziwa emerytura, okupione są najczęściej ogromnymi nakładami finansowymi. Na zdobycie licencji, niezbędnych uprawnień i konieczności ich utrzymywania, niektórzy zadłużyli się do granic możliwości, a firmy w których pracują w umowach o pracę zapisywały obowiązek spłaty kwot przeznaczonych na dodatkowe szkolenia, których ukończenie było częścią składową warunku zatrudnienia. Na szczęście, tego typu podejście do tego, co się wokół dzieje, powoli zaczyna się odmieniać. Jak pisał wspomniany wcześniej wieszcz, „lawina bieg od tego zmienia, po jakich toczy się kamieniach”. Myślę, że na miano kamieni milowych mogą zasługiwać powstające właśnie organizacje sprzeciwiające się przymusowi szczepień personelu lotniczego. Oczywiście, tworzą się na razie w państwach bogatych, w których ludzie lotnictwa mieli przez lata godziwe zarobki i możliwość lokowania oszczędności w sposób perspektywiczny, jakkolwiek nie chcę zagłębiać się w ten akurat aspekt, który jest w dużej mierze zależny od mnóstwa czynników i uwarunkowań, a ich analiza wykracza daleko poza ramy felietonu. Wierzę, że jest to przede wszystkim, kwestia mentalności i obywatelskiego zaangażowania poszczególnych osób.

Po tym, kiedy okazało się, że na świecie zmarło w roku ubiegłym kilkunastu (przypadki potwierdzone) pilotów, w ciągu kilku dni od przyjęcia „szczepionki”, do czego zmuszała ich polityka linii, a część zapadła na choroby eliminujące z lotniczego zawodu, nastąpił masowy sprzeciw przeciw temu jawnemu bestialstwu, które rujnuje ludziom życie, ich marzenia i nadzieje. I stanowi realne zagrożenie dla setek ludzi. Amerykańscy kontrolerzy ruchu lotniczego, piloci i przedstawiciele obsługi pokładowej, rozpoczęli swoisty strajk, biorąc zwolnienia lekarskie i krótkotrwałe urlopy, co powodowało na kolejnych, nie tylko przecież amerykańskich lotniskach, odwoływanie po parę tysięcy lotów dziennie. Działo się tak przez kilka letnich miesięcy 2021 r.

Równocześnie składano tysiące pozwów do sądów. Nie poprzestano jednak na tym. Powołano do życia organizację US FREEDOM FLYERS, zrzeszającą nie tylko profesjonalistów lotniczych, ale i lekarzy, pielęgniarki oraz pasażerów. Dołączyła do niej kanadyjska FREE TO FLY. Ale budzą się, poruszone tymi działaniami stowarzyszenia w Europie – niemiecka AIRLINERS FOR HUMANITY, francuska NAVIGANTS LIBRES, czy niderlandzka LUCHTVAART COLLECTIEF. Sprzeciwiają się przymusowi szczepień, twierdząc stanowczo, że jest on niezgodny z konstytucją i prawami człowieka. Polecam obejrzenie klipupokazującego składanie przez pracowników linii WestJet swoich mundurów, toreb i walizek służbowych przed biurem siedziby firmy, która zwolniła kilkaset osób, które odważyły się protestować.

Na internetowej stronie kanadyjskiego stowarzyszenia opisana jest szczególna inicjatywa, przypominająca modę na noszenie w czasach stanu wojennego w Polsce, przypinanych do ubrania oporników. Współczesnym symbolem oporu lotników stała się błękitna wstążka, którą można zarówno nosić w klapie marynarki, jak też przypinać do bagażu podręcznego, by widoczny był ten sprzeciw na różnych lotniskach świata. Tym razem, iskra wyszła więc zza oceanu.

Do nas, póki co, nie doleciała, w przeciwieństwie do amerykańskich F-16, które 4 stycznia wylądowały w Bazie Lotniczej w Łasku, by współpracować z myśliwcami z Litwy i Estonii w ramach tzw. Baltic Air Policing. Belgijskie, polskie i amerykańskie myśliwce będą ćwiczyć  manewry powietrzne i ściśle współpracować z Połączonym Centrum Operacji Powietrznych w Uedem (CAOCUE) w celu usprawnienia procedur dowodzenia i kontroli. Jak mówią nasi alianci, ma to na celu poprawę interoperacyjności wśród sojuszników i przećwiczenie szybkiego rozmieszczania samolotów w bazach zapasowych. My, póki co, nie uczymy się na błędach innych, ani nawet na własnych.

Felieton pochodzi z 2 (2022) numeru Warszawskiej Gazety

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/ucz-sie-na-bledach-innnych,p1871650585 2022-01-14 Sławomir M. Kozak
www.oficyna-aurora.pl