Niech woła na cały głos: W polityce wolno być złodziejem i ja nim jestem!

VII. NIE KRADNIJ

Ponieważ „filozofowie prawa” nauczają, że państwo jest wszechmocne, nieomylne, a wyższe ponad wszelką moralność tak dalece, iż moralnym jest wszystko, cokolwiek ono obmyśli i nakaże więc też nikomu z urzeczonych tą filozofią nie przejdzie przez myśl, jakoby państwo mogło być złodziejem, oszustem, rabusiem. Jeżeli zarządzi coś takiego, co uchodzi może za przestępstwo (a choćby za najcięższą zbrodnię) wobec etyki, to tylko w życiu prywatnym, albowiem moralność może dotyczyć tylko prywatnego. To samo, całkiem to samo, przestaje być niemoralnym, gdy dotyczy życia publicznego, gdy wychodzi od państwa, gdyż wszystko staje się w jednej chwili moralnym, gdy się dzieje pod firmą państwa. Tak cudotwórcze państwo kręci myślą obywateli, posiadając władzę umoralniania wszystkiego. Cokolwiek państwo obmyśli, to wszystko jest dobrym i moralnym. Cóż jest wtedy moralnym w życiu publicznym? To, co państwo każe i tylko to. Chcąc wiedzieć, co jest dobrym, należy zapytać ministra. Jeżeli zaś minister się zmieni, dobro również; mogłoby się nawet zdarzyć, że na wręcz przeciwne. Oto jest nauka o państwie, dziś obowiązująca.

Wolno więc państwu dokonywać zmiany waluty w taki sposób, żeby obedrzeć obywateli ze znacznej części majątku; wolno redukować oszczędności, poskładane w rozmaitych kasach publicznych; wkroczyć pomiędzy wierzyciela a dłużnika w taki sposób, żeby dłużnik znalazł w prawie pisanym upoważnienie do okradzenia wierzyciela; wolno by nawet skasować całkiem hipoteki (chętki nie brak); godzi się wydawać ustawy mieszczące w sobie wolne żarty z własności prywatnej; wolno rządowi rzucić hasło do unieważnienia umów, a w pewnych okolicznościach nadawać osobom prawo szafowania cudzą własnością (np. w ustawie lokatorskiej) itd. itd. Słowem: wolno wszystko.

Jeżeli ius altum państwa nad własnością prywatną prowadzi do niegodziwości, wypadnie samo to prawo zakwestionować. Po pierwszej wojnie powszechnej nastały we wschodniej Europie wyścigi „reform agrarnych”, które państwo zniszczy dokładniej właściciela ziemskiego. W Polsce nie doszło do grabieży bez odszkodowania, a nonsens „reformy” okazał się wkrótce w całej nagości. Nasza ustawa zabrnęła płyciej od innych w VII przykazanie, lecz zabrnęła. Stefczyk chciał ograniczyć sprawę do majątków państwowych. Grabież? Wszakże nie dla państwa zabierało się te grunty, lecz dla małorolnych i bezrolnych. Odpowiadam: O miłosierdzie opryszkowskie! Grabić jednemu, żeby dać drugiemu? Wykazało się potem, że wystarczyłaby parcelacja dobrowolna, gdyby ją przeprowadzili ludzie znający się na rzeczy i kierujący się znawstwem, a nie doktrynerzy apriorystyczni. 0 tzw. reformie rolnej, przeprowadzonej za okupacji moskiewskiej, nie trzeba się wcale rozwodzić; każde dziecko wie (choćby dziecko chłopskie!), że to jest ciężki grzech przeciwko siódmemu przykazaniu.

Z własnością nieruchomą w miastach postępuje się w taki sposób, jak gdyby umyślnie dążono do tego, żeby obmierzić posiadanie domu każdemu porządnemu i spokojnemu człowiekowi, a zrobić z tego monopol spekulantów, którym wszystko obojętne, byle spekulacja szła. Jak gdyby małpowano metody z ostatnich czasów caratu! W Warszawie wiele osób wolało wówczas dać pieniądz spekulantom, niż samemu dom nabyć i narazić się na stosunki z władzami. Sam rząd podkopuje pojęcie własności, gdy np. ogłasza, że nie przyjmuje odpowiedzialności za całość przesyłek kolejowych lub pocztowych.

Według cywilizacji łacińskiej są to same zbrodnie, a państwowość wiodąca do nich musi być zmieniona, bo inaczej samo państwo zginie. My, chcący etyki totalnej, twierdzimy, że państwo może doskonale się obejść bez popełniania nieuczciwości. Kto tego nie potrafi, jest niezdatny do rządów; gorzej jeszcze, jest szkodnikiem w państwie. Wspólnikiem wszelkiej nieprawości jest przesadny fiskalizm, z podatkami opartymi na systemie nie bierczym, lecz zdzierczym. Po niedługim czasie następuje pognębienie ludzi prawych; ci idą w dół, a powodzi się coraz lepiej ludziom mniej czułym na moralność. A co za blumizm za kulisami spraw podatkowych!

Zamożność społeczeństwa rezerwą skarbu publicznego, a nie przeciwnie. System podatków, obmyślony przez nieuków, wyradza się łatwo w antyspołeczny. Utrudniając dochodzenie do zamożności, staje się narzędziem złodziejskim. Któż kogo okrada? Państwo samo siebie! W gospodarce antyspołecznej trzeba podatków coraz nowszych, a coraz uciążliwszych; z coraz ”większymi zaległościami, a więc i ze skarbem coraz pustszym. Zdzierstwo podatkowe osłabia siłę podatkową; stanowi przeto nonsens. Stanowi wskazówkę niewątpliwą, że rządy znalazły się w ręku osób niewłaściwych i dla państwa niebezpiecznych.

Jakież oszustwo jest najgorsze? Jeżeli ktoś podejmuje się roboty, na której się nie zna. Bardzo niedokładne jest we współczesnej nauce skarbowej pojęcie okradania skarbu. Ograniczona jest niemal wyłącznie do podatników, którzy w sposób oszukańczy wykręcają się od uiszczania podatków w przepisanej wysokości. Ten dział Skarbowości obrobiony jest gruntownie; nie sposób wykazać w nim jakichkolwiek braków. Są usterki w zachowaniu się względem takich podatników, ale to są już szczegóły. Zwróćmy tylko uwagę na jedną anomalię: ściga się bez litości takich, którzy płacą opieszale, ale tych, którzy całkiem nie płacą, czeka po pewnym czasie amnestia podatkowa. Skarb może być okradany także z drugiej strony, przez tych, którzy nim zawiadują. W tej dziedzinie panują pojęcia wręcz prymitywne. Ogranicza się to do prostackiego wsunięcia ręki w grosz publiczny, do defraudacji. Trzeba to pojęcie uzupełnić, pogłębić; trzeba powiedzieć raz wreszcie, że wszelkie działanie na szkodę skarbu jest okradaniem go. Błąd polega na tym, że stosuje się do skarbu publicznego prawidła kiesy prywatnej. Prywatna kradzież może być popełniana tylko przez kogoś z zewnątrz przez przywłaszczenie sobie cudzego grosza. Prywatny właściciel nie może okraść samego siebie; wolno mu bowiem robić z własnymi pieniędzmi, co mu się podoba, wolno je nawet marnotrawić. Samo zaś pojęcie marnotrawstwa prywatnego musi być łagodne pobłażliwe. Każdy z nas ma swoje wydatki zbędne. Wszyscy, ale to wszyscy, od wyrobnika do jaśnie pana, wydajemy część dochodów na rzeczy, bez których moglibyśmy się obejść; a co najciekawsze, że wszyscy robimy to procentowo jednakowo (podobno 18%). Dopiero te „zbędności” nadają życiu cechę bytu cywilizowanego na wyższym poziomie; są to więc wydatki chwalebne. One umożliwiają rozwój rzemiosł szlachetniejszych i dostarczają środków kultury duchowej; są to tzw. wydatki kulturalne, które w miarę powiększania się dobrobytu przestają być zbędnymi, przechodzą w budżecie prywatnym do rzędu niezbędnych, a w owe 18% wchodzą wydatki nowe, coraz nowsze, o jakich przedtem nie śmiano by nawet pomyśleć w rządnym gospodarstwie. Na dorobku twardym — z początku nawet gazeta może być wydatkiem zbędnym, a gdy się dorobią, staną się niezbędnymi teatr i kupno książki; w dalszej zaś perspektywie coraz obszerniejsze mieszkanie itd, jak kto chce i co kto woli. Takimi wydatkami mierzy się zasobność materialną społeczeństwa. Marnotrawstwo prywatne zaczyna się dopiero powyżej owej cząstki budżetowej.

Inaczej w budżecie państwowym. W Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej opłacają osobnego urzędnika, żeby śledził w budżecie wydatki zbędne. Ale też tam zwraca się część podatnikom wpłacanych przez nich pieniędzy, jeżeli wpływy podatkowe przekroczyły kwotę potrzebną na pokrycie wydatków państwoWych. W Europie nikt o czymś podobnym nie słyszał i zapewne roszczenia nasze nie podniosą się aż tak wysoko; lecz trzeba by sobie przyswoić ochotę do skreślania wydatków zbędnych. Takich wydatków w budżecie państwowym nie powinno być wcale. Obciążanie nimi skarbu należy uważać za okradanie go. To pojęcie musi nabrać większej surowości. Szafuje się „uroczystościami” i „reprezentacją” bez zastanowienia. Od wydatków zbędnych roi się budżet, a skutek taki, że brak pieniędzy na niezbędne. Posłowie głosują nawet za wydatkami komicznymi (np. „balet reprezentacyjny”). W każdym klubie poselskim powinien być cenzor na takie sprawy, żeby skarb nie był okradany marnotrawstwem. Państwowy budżet całkiem co innego; nie wolno ani grosza wydać bez potrzeby.

Obraz siódmego przykazania dotyka polityka od czasów starożytnych. Dziwić się trzeba, że żadna historia kościelna nie zawiera pouczenia, jak Kościół próbował w wiekach średnich walki z tą zmorą, jak ją prowadził radykalnie i dlaczego jej zaprzestał. Za naszych czasów kwitnie polityczny handel krajami i narodami, a ogół tak się już do tego przyzwyczaił, iż ta najgorsza z niegodziwości wydaje mu się czymś całkiem prostym i naturalnym. Wymyślono przerozmaite „tytuły prawne”, mające usprawiedliwić polityczne, międzynarodowe kradzieże i rabunki. W ostatnim pokoleniu przybył tytuł nowy, a bardzo niewymyślny, dziwnie prostacki. Państwo A, silniejsze, oświadcza państwu B, słabszemu militarnie czy dyplomatycznie, że potrzebuje pewnych jego prowincji” granicznych, a więc zabiera je. Dosłownie tak: „potrzebuje”! Potrzebuje ze względów komunikacyjnych, handlowych, przemysłowych, strategicznych itp. Według dziesięciorga przykazań, jeżeli ktoś potrzebuje czegoś z rzeczy sąsiada, musi prosić, żeby mu jej pożyczono, użyczono, itp. Lecz według najnowszego kodeksu politycznego, to niepotrzebne zachody, gdyż wolno tę rzecz gwałtem zabrać. Jest to ze stanowiska cywilizacji łacińskiej prostacki rozbój, kradzież pospolita. Każdy złodziej mógłby się usprawiedliwić, wywodząc, że przedmiot skradziony był mu ‘ potrzebny. Nam zaś, Polakom, podwójnie jest przykro, że taką „normę” polityczną lubią głosić nasi pobratymcy, Czesi.

My zaś sami popadamy w ohydę innego rodzaju. Wiadomo, że nie wolno dysponować rzeczą cudzą bez zgody właściciela. A zatem nie można zrzekać się cudzej własności. Czyż to nie absurd prawniczy? Jeżeli tedy państwo jakieś grabi słabszego sąsiada i żąda od pozostałego ograbionego państwa uznania tej grabieży (żeby była legalną!), na co obmyślono formę „zrzeczenia się” natenczas zrzekać się mogą tylko ci, którzy byli właścicielami owej prowincji; którzy posiadali tam własność nieruchomą. Jeżeli mieszkańcy innych prowincji „zrzekają się” za nich, stanowi to uczestnictwo w kradzieży i rabunku. Państwo wywłaszczające nie popełnia kradzieży wtedy tylko, jeżeli posiada upoważnienie od osób zainteresowanych (tego samego stanu, zajęcia, w tych samych okolicznościach, w tym samym położeniu topograficznym) jak np. co do gruntów pod budowę kolei żelaznej. Cokolwiek wyrasta ponad to, jest rabunkiem; a kto go uprawia, niechaj ma odwagę nazwać rzecz po imieniu i niech woła na cały głos: W polityce wolno być złodziejem i ja nim jestem!

======================

tekst Feliksa Konecznego z książki „Państwo i prawo

VI. NIE CUDZOŁÓŻ. Też w polityce !

Dzięki mieszankom cywilizacyjnym zapanowały w Europie dziwaczne poglądy na małżeństwo. Zapomniano zgoła, że małżeństwo ślubne jest sprawą publiczną, a tylko konkubinat prywatną. Wywrócono rzecz całą na odwrót i określono, jako małżeństwo stanowi sprawę prywatną; równocześnie narastało gorące zamiłowanie do „publikowania” konkubinatów, wcale ich zresztą nie ganiąc. Tu i ówdzie, w kątach Europy, zaczęło się nałożnictwo wyrabiać, jakby na jakąś instytucję prawa… publicznego, a państwo przyglądało się temu z życzliwą neutralnością.

Związki nieślubne zawsze istniały i nie ma na to rady; ale niechże siedzą cicho, niech się nie pchają naprzód. Chyba nie przesadne wymaganie? Pojęcia o prawie małżeńskim są u nas pod względem cywilizacyjnym pstrokate. Bierze się coś niecoś z katolickiego prawa kanonicznego (najchętniej samą ceremonię) domiesza się przynajmniej drugie tyle z żydowskiego prawa małżeńskiego, trzecią część dosypie się z bizantyjskiego, a czwartą według poglądów turańskich. Wielu wybitnym w państwowości osobom trudno było zdecydować się, po jakiemu mają być ożenieni. Jest to zamiłowanie do niewyraźności, żeby się ubezpieczyć (nieraz wielostronnie) co do zmiany „podwiki”.

Cywilizacja łacińska wymaga monogamii dożywotniej, a to jest właśnie nienawistne wszystkim osobom acywilizacyjnym, których liczba wzrastała w ostatnim pokoleniu w sposób przeraźliwy. Całe nasze prawo małżeńskie mogłoby się doskonale składać z jednego tylko paragrafu. „Państwo polskie uznaje i przyjmuje postanowienia kanoniczne prawa małżeńskiego co do katolików, tudzież poglądy tego prawa co do małżeństw innowierców”.

Innowiercy nie straciliby na tym, gdyż Kościół trzyma się przepisów danego wyznania w osądzeniu prawości związku małżeńskiego osoby innowierczej. U neofity uznaje Kościół ten związek, jaki w dniu jego chrztu był ważnym według wyznania poprzedniego. Jeżeli zachodzą wątpliwości, Kościół trzyma się zasady nierozerwalności małżeństwa także innowierczego. Toteż protestanci lub prawosławni nie przechodzą nigdy na katolicyzm celem zmiany żony, bo z katolicyzmem nie da się tego urządzać. Neofita musi przed „rewokacją” uzyskać rozwód w swym poprzednim wyznaniu; a skoro go uzyska, nie potrzebna mu zmiana wyznania dla względów płciowych; jeżeli zaś nie uzyska, Kościół będzie go uważać za związanego tym innowierczym małżeństwem aż do końca życia; a więc utraci prawo rozwodowe, które przysługiwało mu w protestantyzmie lub w prawosławiu. Co do Żydów, istnieje tzw. privilegium paulinum, mocą którego nie tracą prawa do rozwodu. Kościół bezwarunkowo nie dopuszcza do profanacji religii chęcią zmiany żony. Nie można zakazywać zmiany wyznania, lecz należałoby na pewien dłuższy czas zakazać zawierania małżeństwa w nowo przyjętym wyznaniu (udzielającym rozwodu). Prawdopodobnie dałoby się to osiągnąć zgodnymi a dobrowolnymi postanowieniami samych wyznań rozwodowych. Czyż nie uwłaczają im tacy „nawróceni”? Gdyby się zaś okazać miało, że chodzi tylko o dochody z rozwodów, państwo ma prawo, a raczej obowiązek, stłumić handel tak haniebny.

Wszyscy rozwodnicy, zmieniający wyznanie dla zmiany kobiety, porzucają tym samym cywilizację łacińską, ponieważ w tej cywilizacji nie można w żaden sposób mieć drugiej żony za życia pierwszej. Polsce zaś nie można być pożytecznym poza cywilizacją łacińską; nie powinno się przeto osobom takim powierzać funkcji publicznych.

Kwestie szóstego przykazania związane są wielce ze sprawą dobrobytu, albowiem przestałoby się plenić niejedno zło społeczne i wróciłoby do równowagi wiele stosunków, gdyby mężczyźni mogli się żenić młodo. Kobieta na ogół w zasadzie nie powinna zarabiać poza domem. Weszlibyśmy w to zagadnienie jak najciekawsze i niezmiernej wagi, lecz nie wykraczajmy poza progi dekaloguUwzględnić zaś należy, że rozszerzone możliwości zarobków niewieścich przydają kobiecie niezawisłości także moralnej. Z reguły każda niemal zarabiająca poza domem uważa to jednak za wykolejenie, i wolałaby wyjść za mąż, choćby średnio dobrze. Lata zarobkowe pozadomowe nie powinny trwać długo, mając służyć tylko do tego, żeby niewiasta młoda nie musiała wyjść za mąż jakkolwiek, żeby miała czas dobrać sobie męża według swej skłonności. Gdyby zarobki niewieście dały się uregulować w tej myśli, przyczyniłyby się nadzwyczaj do podniesienia godności małżeństwa, a stadła niedobrane zdarzałyby się tylko wyjątkowo.

Są to jednak marzenia próżne, dopóki każdy 28-letni mężczyzna nie będzie mógł ustalić się i być pewnym, że przy rządności nie zabraknie mu nigdy środków na utrzymanie rodziny. Nie można powoływać się na przykład na Żydów, u których małżeństwo jest obowiązkiem; wśród prawowiernych Żydów nie ma bezżennych, a więc ani niezamężnych. Niczego się od nich nie nauczymy, bo u nich kobieta „nie ma duszy” i tym poglądem wiele się u nich tłumaczy.

Przejdźmy do jeszcze jednej kwestii: Ubolewają wszyscy porządni ludzie nad rozpanoszeniem się pornografii. Wina tkwi w europejskich kodeksach karnych, które wyznaczają za to przestępstwa kary tak nieznaczne, iż doprawdy ustawodawstwa nasze (owoc mieszanki cywilizacyjnej) wyglądają jakby na protektora tych nikczemności.

Należy zapytać się ostro: jak długo jeszcze państwo będzie tak wyraźnie antymoralne? Wiadome też są zakręty od sztuki do pornografii i wynikająca stąd groźba degeneracji. Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że degenerację sztuki i wszystkich dziedzin życia i nawet upadek danej cywilizacji sprowadzają objawy pochodzące z innych cywilizacji, gdy im się udzieli niepotrzebnie indygenatu. Strzeżmy się mieszanek cywilizacyjnych, a pornografia straci na pewno rozmach.. Tacy, którzy się będą trzymać mocno cywilizacji łacińskiej, nie będą pobłażliwi dla interesów pomograficznych. Jedna też tylko powinna istnieć cenzura: przeciwko pornografii.

Byłby huczek w imię „sztuki”, lecz ani jeden wielki malarz nie poczułby się zagrożonym w swej twórczości. Nie chodzi wcale o „akty”. Pornografia może zresztą być kompletnie ubrana.

=================

teksty Feliksa Konecznego z książki „Państwo i prawo

Poszczególne przykazania z tego cyklu [Dekalog] były już tu publikowane – ale zniszczyła je agresja na twarde dyski w mych serwerach w październiku 2021.

Zwiększająca się bezkarność zła staje się hańbą państwa.

V. NIE ZABIJAJ

Znaczy to oczywiście, że nie tylko samemu nie wolno być zbójem, ale ani innym na zbójnictwo pozwalać; co więcej, jest obowiązkiem państwa zbójnictwu przeszkadzać. Policja jest od tego, by chronić społeczeństwo, by chronić społeczeństwo od zbrodniarzy; bezpieczeństwo życia i mienia stanowi jej jedyny obowiązek, a nie jakiś dodatek do służby polityczno-policyjnej. Jeżeli nie starczy funduszów na wszystkie rodzaje policji, wszystkie dostępne fundusze powinno się obracać na policję bezpieczeństwa. Wartość policji mierzy się ilością zbrodniarzy nie wykrytych. Gdy tego za dużo, widocznie państwo nie spełnia należycie swych obowiązków.

Mówiąc ściśle, zwiększająca się bezkarność zła staje się hańbą państwa. Państwo takie przysługuje się zbrodniarzom, ulepsza warunki zbójeckiego fachu, powiększa szanse powodzenia zbójom, a zatem staje się współwinnym ich zbrodni. Takie państwo dopomaga zabijać, a więc -zabija.

Państwowość zbójecka?! Gdzie państwo zbrodniarzy nawet nie wykrywa, jeżeli policja jest w tym zaniedbana, niezdatna czy niedbała, skutek jest taki sam, jak gdyby roztaczano opiekę nad zbrodniarzami. Policja nie gwarantująca nam bezpieczeństwa, staje się sprzętem nieużytecznym, niepotrzebnym.

Policja jest od tego, żeby człowiek porządny czuł się zupełnie bezpiecznym; a tymczasem zdarza się przeciwnie… Na polityczną policję jest pieniędzy w bród i skutkiem tego brakuje na służbę bezpieczeństwa. Choćby się musiało obcinać budżet na wszystkie strony, należy to zrobić, a sumy obcięte przekazać na pomnożenie i wydoskonalenie straży bezpieczeństwa. Na pewno jednak wystarczy obcinać wydatki na pozycje zbędne, ażeby nie brakowało na niezbędne; najniezbędniejszą zaś jest policja bezpieczeństwa. W miarę, jak bezpieczeństwo życia i mienia zwiększa się lub spada, nabiera też wartości państwo lub traci ją. Nie ma lepszego kryterium do oceny państwa, jak statystyka zbrodniarzy nie ściganych.

Państwowość, w której zbrodniarze mogą obywatela okraść, obrabować, nawet zabijać, a z urzędowego komunikatu policji dowiadujemy się tyle tylko, że „zbiegli w niewiadomym kierunku” – państwowość taka traci rację bytu i najlepiej by było unicestwić ją od razu, zanim ona sama mocą swej głupoty, niezdamości i lekkomyślności nie zaprowadzi państwa do zguby. Tacy rządziciele są niezdatni do rządów; na stolicach rządowych są uzurpatorami i trzeba ich przegonić, póki nie jest za późno!

Zabić zbója jest zasługą Gdyby wybić wszystkich zbójów i w ogóle zbrodniarzy, jakżeż zwiększyłaby się wydatność pracy takiego szczęśliwego pokolenia.

Różne są rodzaje zbójectwa, niektóre bywają natury „delikatnej”. Np. propaganda wyludniania kraju, zabijania dzieci w łonie matki. Istnieją od tego jawne „poradnie”, działające publicznie. Gdyby agitacja ta była subwencjonowana z funduszów publicznych, czyż państwo nie byłoby współwinnym zbójectwa?

Do działu bezpieczeństwa życia należy także oczywiście pielęgnowanie zdrowia. W cywilizacji łacińskiej stanowi to bezwarunkowo obowiązek, podczas gdy w bizantyjskiej kwestii, zdrowia nie dopuszczono zgoła do zakresu etyki. W Bizancjum istniał nawet przesąd, jakoby cnota nie mogła mieścić się w pięknym, zdrowym ciele; wyrazem jej miały być ciała znękane, schorowane, brzydkie. Wyniknęły z tego rozmaite następstwa, z których najgorszym było to, że obowiązek doskonalenia się ograniczono do mnichów; w ostatecznej konsekwencji usunięto etykę całkiem z życia publicznego.

W cywilizacji łacińskiej i według etyki katolickiej dbałość o zdrowie jest obowiązkiem tak dalece, iż rozciąga się na nieuleczalnych, nakazując pielęgnować ich starannie, aż do ostatniej chwili. Zwolennicy etyki sztucznej areligijnej (tzw. autonomicznej) mają to za złe chrześcijańskiej miłości bliźniego, że utrzymuje przy życiu trędowatych, paralityków, itp. Zarzucają nam, że niepotrzebnie przedłużamy im cierpienia i dostarczamy ochrony nieszczęściu ludzkiemu. Jak dotychczas, przeciw pielęgnowaniu nieuleczalnych oświadczyły się tylko rządy bolszewickie i hitlerowskie. Słyszało się na każdym kroku zasadę wojsk niemieckich, wypowiedzianą tonem największej przechwałki, jako w Niemczech i pod rządami niemieckimi w ogóle nie ma chorych, chyba tylko chwilowo; w zasadzie są tylko zdrowi i umarli. Jest to oczywiście przekroczenie piątego przykazania.

Ten sam zarzut tyczy się niedostatecznej pieczy o chorych. Jak wiadomo, oficjalnie „ubezpieczalnie społeczne” (popularnie zwane dokuczalniami) szwankują wielce pod tym względem i nie spisałoby się na wołowej skórze zarzutów, jakie wysuwają ubezpieczeni, a wysuwają bez końca i bez skutku. Instytucje te nabrały w Polsce cech kiepskich urzędów socjalistycznych, urządzonych arcybiurokratycznie.

Wszelkiego rodzaju ubezpieczalnie należy zasadniczo popierać, a przymus ubezpieczenia jest całkiem słuszny; lecz niesłusznym jest robienie z tego monopolu. Niechaj społeczeństwu będzie wolno tworzyć ubezpieczalnie stosownie do potrzeb społecznych i niechaj się każdy ubezpiecza, gdzie mu się podoba. Szpitalnictwo nie domaga ilościowo i jakościowo. Ile razy zabraknie w publicznym szpitalu łóżka, a w aptece szpitalnej środka leczniczego (bo zbyt drogi), tyle razy popełnia się przestępstwo przeciwko piątemu przykazaniu. Pomiędzy przysporzeniem zdrowia a wzrostem zalet społecznych zachodzi stosunek prosty kwadratowy. Osadźmy w okolicy zacofanej sumiennego lekarza, przystępnego dla wszystkich; gdy stan zdrowia ludności poprawi się dwukrotnie, wydajność jej pracy i pozytywne zajęcie się życiem zbiorowym rozwiną się w czwómasób. Zorganizowanie lecznictwa publicznego w całym kraju stanowi drugą po służbie bezpieczeństwa naglącą potrzebę.

Nie dość jest leczyć, trzeba zapobiegać chorobom. Np. higiena publiczna wymaga energicznej walki z malarią, a więc komarami wszelkiego rodzaju. Dzięki zimnicy wyludniała się Azja Mniejsza trzy razy w czasach historycznych, a znaczna część ziemi zamknięta jest wciąż dla osadnictwa; nie ma zaś ani w Europie kraju, w którym jakaś okolica nie stanowiłaby ogniska zarazy. Przez długi czas tylko władze Stanów Zjednoczonych spełniały swój obowiązek; w Europie naśladował ten dobry przykład sam tylko Mussolini (suum cuique). Nietrudno wskazać cały szereg podobnych obowiązków, żeby tępić szkodniki rozmaitego rodzaju na wsi i w mieście. Najgorsze z chorób są nerwowe, a Polska ma ich u siebie najwięcej. Władze zachowują się, jakby nie wiedziały o tym, że zdrowe nerwy stanowią wartość sprawności życiowej tego i następnego pokolenia, albowiem dzieci neurasteników bywają niezdarami. Władze np. udzielają przywilejów handlarzom radioodbiorników na wyprawianie hałasów przez cały dzień. Uznaje się też w Polsce nieograniczone prawo psiej swawoli. Jak Polska długa i szeroka, psy ujadają bez ustanku i obszczekują (nawet w Warszawie) każdego przechodnia. Sławne komisje do zwalczania hałasów miejskich zajmowały się tylko klaksonami automobilów. Jako antidotum na neurastenię, propagują władze sport. Owszem! w ten sposób zwiększa się prawdopodobieństwo, że będzie „w zdrowym ciele zdrowy duch”. Lecz przesadzono! Sportu tyle, że młodzież niemal nie ma już czasu uczyć się i robi się w zdrowym ciele niezupełnie zdrowy duch. Jakżeż niekompletne byłyby te roztrząsania, gdyby uwzględnić tylko zabijanie ciała! Przykazanie zakazuje tym bardziej zabijać bliźniego na duchu. Zbrodniczymi wręcz są wszelkie urządzenia państwowe, które przyczyniają się do zabijania charakterów lub talentów. Nad wszelką państwowością unosi się piąte przykazanie, wołając: Nie wytwarzaj służalstwa, pochlebstwa, nie zachęcaj do kariery w zakłamaniu, bo zabijasz ducha, gdy popierasz fałsz i fałszywców. Przykład idzie z góry. Gdzie przez dwa tylko pokolenia wiedzie do wyższych stanowisk niższość charakteru, w kraju takim ogół wyzbędzie się charakteru, tam ludzie z charakterem staną się przedmiotem pośmiewiska, jakoby skądś zabłąkane cudaki. Spodleje społeczeństwo, które nie potrafi strząsnąć z siebie rządów niemoralnych.

Jak dalece metoda rządów może wpływać na charakter ludności, mieliśmy do niedawna przykład we Włoszech. Z kondotierstwa wpadło się z czasem w bandytyzm, który jeszcze za moich czasów zorganizowany był na Sycylii, jakby państwo w państwie. Rząd amoralny stanowi truciznę dla narodu, dla społeczeństwa, jako też dla państwa. Niemożebnym jest, żeby nie umniejszał mu zalet, a nie przysparzał wad. Jeżeli takie rządy trwają czas dłuższy, czekają naród losy opłakane. Gdy wady wezmą górę nad stłumionymi, ubitymi zaletami, musi się wszystko popsuć, bo z wad cóż da się wytworzyć? Społeczeństwa dziczeją, państwa tracą siłę, naród cofa się w rozwoju, wreszcie poczucie narodowe przestaje działać. Złe rządy są jak zbójce.

===================

teksty Feliksa Konecznego z książki „Państwo i prawo

Poszczególne przykazania z tego cyklu były już tu publikowane – ale zniszczyła je agresja na twarde dyski w mych serwerach w październiku 2021.

Marna to państwowość gdzie figury oficjalne stanowią przedmiot publicznej pogardy.

IV. CZCIJ OJCA I MATKĘ SWOJĄ

Przykazanie to nie ogranicza się do rodziców bezpośrednich. Nakazuje czcić dziadów i pradziadów. Nie słyszał nigdy nikt, gdzie się to przykazanie zatrzymuje, na którym pokoleniu, a od którego pokolenia już nie obowiązuje. Sięgając tedy rodowodem rodziców wstecz, dojdziemy do przodków coraz dawniejszych i nam coraz dalszych.

Węzłem niezniszczalnym związani jesteśmy z przodkami; dźwigamy bowiem po nich dziedzictwo, bez względu na to, czy miłe czy niemiłe, ze wszystkim złem i dobrem. Rodzi się z tego historyzm, tj. poczucie, że się jest narodem historycznym. Bez historyzmu nie ma miłości Ojczyzny, która stanowi najwyższą ewolucję i koronę IV przykazania. Nie rodzi się zaś z samych pobudek ziemskich. Określił to doskonale ks. Piotr Skarga pod koniec XVI w., gdy powiedział: „Nie dlatego miłujemy Ojczyznę naszą, Polskę, że nas żywi, ale iż jest postanowienia Bożego”.

Cóż tedy sądzić o ludziach, którzy ciągną z ojczystego państwa nieprawne zyski prywatne? Co myśleć o tym, że tacy ludzie mogą piastować wysokie dostojeństwa? Czyż wobec tego wprowadzenie dekalogu do państwowości nie stanowi konieczności naglącej?

Czcij ojca i matkę swoją, a więc dbaj o nich, gdy staną się starcami i niezdatnymi do zarabiania na życie. Musimy przeto dążyć do renty starczej, lecz niechaj tę pracę załatwia społeczeństwo samo, a nie państwo; żeby każdy należał do swojej ubezpieczalni, do jakiej mu się podoba. Państwo wzięło na siebie emerytury urzędników i postąpiło niegodziwie z pieniędzmi cudzymi. Urzędnicy pobierają bowiem z pieniędzy nie państwowych, lecz własnych, ze składek miesięcznych pobieranych przymusowo. Urządzenie to polega na tzw. rachunku prawdopodobieństwa, jak wszelka asekuracja. Zbierały się na to fundusze większe, niż wynosiła wypłata emerytur; nadwyżka przechodziła do skarbu państwa. Państwo więc nic nie daje, tylko administruje funduszami pobierając za to wynagrodzenie. Jakimże prawem państwo okrawa emerytury? Ograbia więc urzędnika z jego własnych pieniędzy, uskładanych przez całe życie. Jest to naruszanie depozytów.

U niektórych koczowników, na prymitywnych stopniach cywilizacji, jest zwyczaj, że się zabija chorych starców. Jeszcze pod koniec XIX w. stwierdzono to u Czukczów. Na równym z nimi poziomie stoją wszyscy ci, którzy zalecali i przeprowadzili ciągłe obniżanie poborów emerytalnych. Czyż nie stanowi to „cywilizowanego” dobijania starców?

Rozciąga się czwarte przykazanie na starszych w ogóle, następnie na nauczycieli i przełożonych. Wynika z tego, że ktokolwiek piastuje jaki urząd, powinien zasługiwać na szacunek, jeśli jednak nie czyni zadość temu warunkowi, ma być usunięty. Jest zaś niemało przewinień, nie karalnych sądownie, a siejących zgorszenie i budzących wzgardę.

Marna to państwowość gdzie figury oficjalne stanowią przedmiot publicznej pogardy. Państwowość właśnie taka trzaśnie przy pierwszym wstrząsie. Według jakiego wzorca ma być szacunek publiczny? Ponieważ państwo polskie jest katolickie i musi należeć do cywilizacji łacińskiej, więc warunki szacunku publicznego objęte są etyką katolicką i pojęciami cywilizacji łacińskiej.

===============================

teksty Feliksa Konecznego z książki „Państwo i prawo

Poszczególne przykazania z tego cyklu były już tu publikowane – ale zniszczyła je agresja na twarde dyski w mych serwerach w październiku 2021.

Ład wymaga hierarchii. Nie ma równości; bliźni bliźniemu nierówny.

II. PRZYKAZANIE OGÓLNE: MIŁUJ BLIŹNIEGO, JAK SIEBIE SAMEGO

Jak nie wolno nam skreślać z życia publicznego postulatu miłości Boga; podobnież nie wahajmy się używać wyrażenia „miłości bliźniego” roztrząsając tematy państwowe. Dobro publiczne jest po prostu szczytem tej miłości, jest wielkim iloczynem z tysiącznych jej stosowań. Inaczej rozumować się nie da. Gdyby ktoś zalecał, jako dobro publiczne, coś, co sprzeciwiałoby się miłości bliźniego, wyśmiejmy się mu w oczy z jego rozumowania. Jakże może być korzystnym dla ogółu coś, co jest dla bliźnich szkodliwym?

Nie można dogodzić wszystkim i nie trzeba się wcale o to starać. Pielęgnując cywilizację łacińską, nie zawsze dogodzimy synom innych cywilizacji. Tylko nijakie zero duchowe może się troszczyć o to, żeby się wszystkim podobać.

W miłości bliźniego musi także panować jakiś ład, bo inaczej nie byłoby żadnej skuteczności przy najlepszych nawet intencjach. Ład wymaga hierarchii. Istnieje hierarchia obowiązków, istnieje też hierarchia bliźnich.

Nie ma równości; bliźni bliźniemu nierówny. Caeteris paribus rodzina ma pierwszeństwo przed obcymi, rodak przed cudzoziemcem, współwyznawca przed innowiercą, przyjaciel przed nieprzyjacielem, chory przed zdrowym, kobieta przed mężczyzną, dziecko przed dorosłym itp. Komplikujące się coraz bardziej nasze życie przysparza komplikacji także w roztrząsaniu tej hierarchii; toteż należy sobie dobrze uświadamiać szczeblowatość obowiązków swoich, ażeby w każdej sytuacji wiedzieć, jak postąpić.

Za najlepszy wskaźnik w praktykowaniu miłości bliźniego można uznać prawidło następujące: Wszelkie uprawnienie czyjeś kończy się tam, gdzie się zaczyna uprawnienie kogoś drugiego. Oczywiście należy przede wszystkim rozważyć i zbadać, czy obie strony posiadają w ogóle uprawnienie w danej sprawie; czy obie, lub jedna z nich nie opierają się na samych tylko chętkach, lub na roszczeniach wcale nie uprawnionych. Kryterium zaś uprawnienia zawsze to samo: etyka katolicka.

Roszczenia mogą być słuszne i niesłuszne, czasem wręcz urojone. Nie zawsze należy się komuś wszystko, czego się zachce; nieraz obowiązek wymaga, żeby się przeciwstawić ostro roszczeniom, będącym uroszczeniami. Walka z roszczeniami powinna być ciągła, systematyczna. Jest to konieczne regulowanie danej dziedziny, w której pragnęlibyśmy stosować miłość bliźniego. Zdarza się, że przy najlepszych chęciach nie da się zrobić nic, jeżeli pole naszego działania zachwaszczone jest zbytnio uroszczeniami. Gdyby im czynić zadość, nie starczyłoby możności dla roszczeń słusznych. Uroszczenia stanowią często przeszkodę niepokonalną do oddania komuś tego, co mu się należy i czego nikt odmawiać nie zamierzał.

W nauce rosyjskiej pojawiło się przed laty przeszło trzydziestu rozróżnienie dwóch etyk: obowiązkowej i roszczeniowej. W ostatnich latach przeszczepia się teorię na grunt polski. Geneza doktryny tkwi w specjalnych stosunkach rosyjskich, lecz w cywilizacji łacińskiej jest to niepotrzebne, a mogłoby wieść do obniżenia poziomu etycznego. W katolickiej moralności roszczenia słuszne nie potrzebują dobijać się uznania, gdyż posiadają je z góry. Co więcej, każdy ma obowiązek uprzedzać odezwanie się roszczeń, gdyż miłość bliźniego wymaga, żeby samemu badać i roztrząsać, czy się komuś coś od nas nie należy. 0 słusznych roszczeniach można powiedzieć, że w etyce cywilizacji łacińskiej mieszczą się one apriorycznie i to nie jednostronnie, lecz obustronnie. Robiąc ztego oddzielną etykę, wzbudzałoby się domniemanie że ma się do wyboru pomiędzy etyką obowiązków a roszczeń, że pielęgnowanie roszczeń jest już tym samym uprawianiem etyki; może by nawet doszło do wnioskowania, że tym moralniejszy jest ten, kto usilniej akcentuje roszczenia. Otwarta droga do najfatalniejszych nieporozumień. Mając taki wolny wybór w dziedzinie etyki, niewielu tylko zechciałoby uprawiać etykę obowiązków i musiałoby nastąpić obniżenie moralności i publicznej i prywatnej.

Oto znów przykład, jak odmiennie przedstawiają się sprawy ludzkie w różnych cywilizacjach. Widzimy, że nie wyszłoby się jednak z twardego splotu kolizji, gdyby je mieli rozplątywać przedstawiciele i zwolennicy rozmaitych cywilizacji. Sam z sobą nie dojdzie do ładu, kto nie zdecyduje, do jakiej należy cywilizacji; jakżeż mógłby panować ład w jego poczynaniach względem życia publicznego? Gdzie brak współmiemości, tam wytwarza się chaos, a życie społeczne nie organizuje się, lecz doprawdy bywa rozsadzane.

Na kontynencie europejskim zaniknęła już całkowicie świadomość, że rządzący muszą mieć jakiś wspólny kierunek. Coraz więcej rządów „jedności narodowej” rozdającej teki według „klucza” w coraz liczniejszych krajach. Najczęściej kończy się to zwycięstwem przewrotowców.

Nigdzie nie ma tyłu uroszczeń, ile pośród rządzicieli. Człowiek, który nie umiał zarobić na chleb dla rodziny, nieuk i nicpoń, gdy zostanie ministrem dzięki rozmaitym kluczom partyjnym i kruczkom swej kliki, otacza się propagandą swej osoby na koszt państwa i po tysiąc razy stoi czarno na białym wydrukowane, jako jest on wielkim światłem w narodzie, a życie jego składało się z samych zawsze poświęceń. Niektórzy zapędzają się tak daleko, że każą rozgłaszać, jakoby znali się na „resorcie”, którym zawiadują! Im gorszy nieuk, tym większe uroszczenia! Cały aparat państwowy nie ma innego celu, jak służyć pretensjonalności rządzicieli. Podróże ich, bankiety, urządzanie mieszkań, stanowią wydatki najpilniejsze wśród wydatków państwowych. Szczytem mądrości politycznej ciągłe pomnażanie stanowisk ministerialnych; jest ich już dwa tuziny.

Trudno rozprawiać o miłości bliźniego z ludźmi, których życie składa się z tych dwóch ideałów: talerz i łoże. [Teraz, w XXI wieku, prymitywy głoszą: “Korek, worek i rozporek” MD]

Zanim nawróci się do szczęśliwych czasów, kiedy odnajdą się znowu ministrowie skromni a uczeni i obowiązkowi, analizujemy to co jest, ażebyśmy nie mniemali, że tak być musi. Z wielkiego rogu obfitości wszelkiego zła sypią się gęstym gradem przestępstwa przeciwko każdemu z dziesięciorga przykazań; aż obrzydzenie zbiera do obecnej państwowości. Na tę straszliwą plagę jeden jest tylko środek: etyka katolicka, stosowana z całą ścisłością.

Etyka katolicka obejmuje wszystko; nie ma w niej luk, a nowe przejawy życia zbiorowego znajdują w niej miejsce bez trudności i wątpliwości. Nie trzeba jej obmyślać, chodzi tylko o to, żeby ułatwić jej stosowanie, i żeby ją wprowadzać do wszystkiego. Najwyższą kategorię tych zabiegów stanowi troska o państwowość moralną. Nadejdzie zapewne czas, kiedy nauka o państwie będzie uważana za dzieło etyki.

Czyż miłość bliźniego nie będzie uprawianą najgłębiej i najszerzej wtedy, gdy owładnie umysłami hasło etyki totalnej?

Nawet jednak zgodziwszy się na etykę totalną, można by mędrkować około kresów miłosierdzia, jak daleko ma ono sięgać. Czy dobrze jest i słusznie przedłużać życie chorym nieuleczalnie, bardzo cierpiącym przy tym, np. trędowatym. Można by bowiem rozumować, że etyka wymaga raczej, żeby skracać męczarnie do niczego nie wiodące i beznadziejne.

Wątpliwość tę rozstrzygamy całkiem po prostu: My należymy do cywilizacji łacińskiej; etyką tej cywilizacji jest etyka katolicka, a ta powiada: Res sacra miser i miłosierdziu nie tylko żadnych granic nie zaznacza, lecz pracuje nieustannie nad ich rozszerzaniem.

W miłości bliźniego miłosierdzie odgrywało zawsze wielką rolę. Nie zmniejsza jej bynajmniej rozwój stosunków społecznych. Nowe komplikacje w walce o byt wytwarzają coraz więcej wypadków, wymagających miłosierdzia. Socjaliści, walczący z każdym pojęciem katolickim, wołają, że oni nie zajmują się miłosierdziem, cnotą najniższego ich zdaniem stopnia, bo hołdują cnocie wyższej: sprawiedliwości a gdy nastanie socjalistyczna sprawiedliwość, miłosierdzie stanie się zbędnym. Nie odkładając jednak walki z miłosierdziem aż do nastania tej ery szczęścia, zwalczają je i wyszydzają od razu, zaraz teraz. Pominąwszy tę dziwną metodę, zadajmy pytanie: czy w państwie czerwonym nie będzie niesprawiedliwości z powodu ślepego losu, trafu, przygody, złego wypadku? Czy na te bolączki nie trzeba będzie w imię sprawiedliwości leków miłosierdzia? Wy to obiecujecie nieszczęśliwcom na przyszłość, my, katolicy, robimy to już od dawna. Nie zmienimy postępowania, bo miłosierdzia wymaga moralność, głoszona przez naszą religię.

Uznajemy, że naszym państwom i społeczeństwom daleko do pełnej sprawiedliwości. Wyobraźmy sobie, że w takich państwach zniknęło miłosierdzie! Skoro nas nie stać na zupełną ścisłą sprawiedliwość, musimy tym bardziej pielęgnować miłosierdzie, jako częściową korektę niesprawiedliwości.

==========================

teksty Feliksa Konecznego z książki „Państwo i prawo

Poszczególne przykazania z tego cyklu były już tu publikowane – ale zniszczyła je agresja na twarde dyski w mych serwerach w październiku 2021.

Precz z państwowością bezetyczną! My chcemy etyki totalnej, tj. obowiązującej we wszystkim.

1 i 2. NIE BĘDZIESZ MIAŁ BOGÓW CUDZYCH PRZEDE MNĄ I NIE WZYWAJ IMIENIA BOŻEGO NADAREMNIE. Obcą, cudzą, jest nam każda religia oprócz rzymskokatolickiej. W państwie polskim katolicyzm musi być religią panującą. Tylko katolik może być dopuszczony do stanowisk publicznych.

Pragnąc moralności w życiu publicznym, musimy tym bardziej trzymać się tej jedynej religii, która od życia publicznego wymaga etyki. Postulatu tego nie zna ani prawosławie, ni protestantyzm. Polskich protestantów jest jednak taka garstka, iż nie byłoby nawet dla kogo tak dalece obmyślać norm odrębnych. A przy tym, cóż to za protestantyzm? W księstwie cieszyńskim dzwonią na Anioł Pański, lud protestancki pielgrzymuje na katolickie odpusty. Wileński kalwinizm utrzymuje się wśród Polaków tylko jako przedsiębiorstwo rozwodowe. Ani tu ani tam nie znać wcale znajomości teologicznej ni luteranizmu, ni kalwinizmu. Znać natomiast często przeświadczenie o osobistym stosunku jednostki do Boga, co sprzeciwia się teologii protestanckiej (zwłaszcza kalwińskiej); znać skłonności personalistyczne, a nierzadko wybitne nawet przejawy personalizmu. Należą oni do cywilizacji łacińskiej, podobnie jak protestanci Skandynawscy i angielscy. W państwie cywilizacji łacińskiej będą się czuć u siebie; nie ma więc powodu odmawiać im całej pełni praw obywatelskich; a raczej nie brak poważnych powodów, żeby ich uznawać zupełnie równoprawnymi.

W cywilizacji bizantyjskiej państwo zajmuje się dogmatyką, lecz w łacińskiej ograniczy się ingerencja, pozostawiając dogmatykę Kościołowi; państwo czuwać będzie tym bardziej, żeby nie wprowadzać do państwowości cudzych etyk. Nie słuchajmy czczych frazesów o jakiejś etyce ogólnoludzkiej, ani nawet o „chrześcijańskiej”, bo zależy nam tylko na tej jednej i jedynej, która sama jedna głosi, że jedna i ta sama moralność obowiązuje i w prywatnym życiu i publicznym. Jest to etyka katolicka, jedyna etyka cywilizacji łacińskiej.

Zastanawiając się nad rozmaitością etyk, widzimy tym jaśniej, że nie może być syntez pomiędzy cywilizacjami. Luter zezwalał panującym na bigamię, a Kalwin wymagał od rządów tylko tego, żeby przestrzegać kalwińskiej prawowiemości. W turańskiej cywilizacji kwestie etyczne nie istnieją zgoła poza etyką rodową lub obozową;~te zaś obie nam obojętne.

Żydowska cywilizacja posiada aż cztery etyki, dwie dla współwyznawców, dwie względem „gojów”, po jednej w Palestynie i po jednej w „golusie”. W bizantynizmie i w braminizmie jarzmo obowiązków można „zrzucić z siebie w każdej chwili. Na Rusi wieków średnich raz wraz ten i ów kniaź Rurykowicz zrzucał „kraestnoje cjełowanie” tj. unieważniał i odwoływał swą przysięgę. W Petersburgu powszechnym było, aż do naszych czasów, wśród inteligencji, przekonanie, że „przecież można zrzec się obowiązku”.

Różnice pojęć o moralności sięgają jednak jeszcze dalej: czyż przyjęto by u nas do klasztoru człowieka żonatego i ojca rodziny, zgłaszającego się, ponieważ pragnie „poświęcić więzy niższe dla celów wyższych”? W cywilizacji bramińskiej takie porzucenie rodziny uchodzi za cnotę. Tam w ogóle wszelkie obowiązki są czasowe, bo można się od nich uwolnić kiedykolwiek doraźnie. Jakżeż wobec takich odmienności można mówić o jakiejś moralności „powszechnej”?

Wiadomo jak w prawosławiu Cerkiew wysługuje się rządowi. W bizantynizmie nie dopuszcza się, żeby jakaś powaga moralna miała się wyodrębnić z ram państwa, gdyż przyznaje się supremację sile fizycznej nad duchowymi. Nadto cywilizacja ta nie pojmuje jedności . bez jednostajności. Robiła zaś cywilizacja bizantyjska zdobycze na całym kontynencie europejskim. Niemcy są od dziewięciu stuleci rozdwojone na cywilizację bizantyjską i łacińską. Kultura bizantyjsko- niemiecka rozwinęła się podczas walk cesarstwa z papiestwem, następnie uprawiali ją Krzyżacy, po czym wyrosło z tego prusactwo. W ostatnich czasach całe Niemcy sprusaczyły się, tj. przejęły się ideologią prusacką. Odbywała się też od dawna w całej Europie propaganda, żeby wyrugować moralność z polityki. Doszło do tego, że ośmieszano samo przypuszczenie łączności życia publicznego z etyką; Wołano, że to naiwność.

Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną to znaczy, nie będziesz się oglądać na zadanie i zachowywanie tych wszystkich, którzy nie chcą uznawać naszej etyki; nie będziesz zważał na szyderstwa, lecz przy każdej sposobności stwierdzisz po męsku, że sam do cywilizacji łacińskiej się przyznajesz i żądasz, żeby państwo uznało ją za cywilizację państwową. Precz z państwowością bezetyczną! My chcemy etyki totalnej, tj. obowiązującej we wszystkim, ale to we wszystkim.

Walka z pojęciami państwowości amoralnej musi trwać bez przerwy, aż do całkowitego zwycięstwa moralności naszej rodzimej cywilizacji łacińskiej. Niechaj się moralność katolicka rozwija coraz bardziej, niechaj powstaną nowe wymogi etyczne, aż moralność katolicka obejmie sprawy życia publicznego. Nie możemy zaś żadną miarą zwalniać państwa od etyki. Historia powszechna dostarcza aż nazbyt wiele świadectw, że gdy się zwolni życie publiczne od moralności, następuje tym samym upadek jej w życiu prywatnym. Publiczne nie może posiadać etyki innej, jak prywatne. Od wszelkiej dwoistości w etyce bije zgnilizna. Postęp ‘ moralności zawisł właśnie od tego, żeby uznawać jej potrzebę w narodzie społeczeństwie i państwie. Nie możemy dopuszczać do spraw państwowych moralności żydowskiej, turańskiej ani bizantyjskiej, bo to dla nas „bogi cudze”.

Z całą stanowczością, nie wykluczając nawet bezwzględności, musimy zapobiegać, żeby państwowość nie służyła do walki z katolicyzmem. Kto walczy z Kościołem, ten godzi w Polskę. Od dwustu lat stanowi sprawa polska kwestię etyki międzynarodowej; ponieważ zaś tylko katolicyzm uznaje etykę w życiu publicznym, więc interesy narodowe polskie związane są z losami katolicyzmu w Europie. Prócz katolickiej, wszelka inna religia powtórzmy ma być obcą polskim urządzeniom państwowym. Właściwie państwo nie powinno mieszać się w sprawy żadnej religii, ani katolickiej. Stosunek Kościoła do państwa określany jest jednak w Europie konkordatami zawieranymi ze Stolicą ap., a każdy konkordat przyznaje pewną ingerencję państwu w sprawy eklesiologiczne; my zaś nie mamy prawa być „bardziej papieskimi od samego papieża”. Mamy natomiast dwa obowiązki: pilnować żeby rząd (ni żaden urząd jego) nie dopuszczał się wykrętów w wypełnianiu warunków konkordatu; tudzież, żeby nie roztaczał opieki państwowej nad „cudzymi” wyznaniami, na przekór katolicyzmowi. Trzeba kontrolować rząd, czy równocześnie nie utrudnia działań Kościołowi, a nie ułatwia prawosławiu, protestantyzmowi, judaizmowi. Prawosławie i protestantyzm mają to do siebie, że nie mogą wprost istnieć bez poparcia władzy świeckiej. Gdybym był prawosławnym, poczuwałbym się do wielkiej wdzięczności względem Polski. Bez polskiej troskliwości (jakżeż bezinteresownej) o dobro prawosławia, może by go już nie było na równinach sarmackich. Wybieram z całej historii trzy punkty, szczególniejszej wagi. Po wielkich najazdach tatarskich, za czasów cesarstwa łacińskiego, kiedy nawet niekiedy nie było patriarchy i nikt się nie troszczył o losy cerkiewne Rusi, wtedy reorganizatorem metropolii „Kijowa i wszystkiej Rusi” stał się Cyryl, b. kanclerz Daniela halickiego. Pochodził on z bojarów ziemskich z ziemi „Lachów”, a zatem był Lachem prawo- sławnym”. Kiedy zaś potem ziemia ta wraca na stałe do Piastów, pierwszy z nich, Bolesław Trojdenowicz przechodzi na prawosławie, przyjmując imię Jerzego; drugi z kolei Kazimierz Wielki, organizuje hierarchię prawosławną, czyniąc to nawet wbrew papieżowi”. Po raz trzeci upadła Cerkiew wschodniosłowiańska po rewolucji bolszewickiej, a tym razem upadła całkowicie; przestała istnieć, bo nie starczyło kleru wiernego Cerkwi i przygotowanego, choćby jako tako, do pełnienia funkcji kapłańskich. Wtedy państwo polskie pospieszyło z pomocą, nie ograniczając się do samego ocalenia tej Cerkwi, lecz podnosząc jej poziom tak wysoko, jak to nie bywało nigdy w Rosji. Teologiczny wydział prawosławny na Uniwersytecie Warszawskim ma hodować duchowieństwo schizmatyckie dla prowincji państwa polskiego, a państwu temu sprzyjające i nie pragnące odrodzenia Rosji i przywrócenia jej panowania nad tymi prowincjami, słowem, ma dostarczać popów antyrosyjskich (sic!). Co za naiwna wyobraźnia! W rzeczywistości urządzono bogate rezerwy dla przyszłego odrodzenia prawosławia w Rosji i to z postępem na znacznie wyższy szczebel, niż bywało kiedykolwiek. Dzięki Polsce, schizma Rusi dźwignęła się z upadków i teraz może śmiało czekać na chwilę sposobną odwdzięczenia się. Nigdy by ów rząd polski nie okazał ani w części takiej troskliwości jakiejkolwiek sprawie katolicyzmu.

A jak się opiekowano sekciarzami, mariawitami i kościołami „narodowymi”! Ażeby protestantyzm podnieść w oczach ludu śląskiego, nadano pastorom tytuł „księży” „tj. kapłanów”. Jest to nonsens teologiczny wobec nauk Lutra czy Kalwina; jest to nawet istny bunt religijny, bo „reformatorzy” żadnego stanu kapłańskiego nie uznawali, lecz przeciwnie, twierdzili, że stan taki istnieć nie może. Wiedzą o tym oczywiście pastorowie, a jednak o tytuł księży zabiegali i używają go demonstracyjnie. Stanowi to niewątpliwie zerwanie z luteranizmem i kalwinizmem i byłoby czymś analogicznym do pewnych wierzeń i praktyk „protestantów” w cieszyńskim; jakiś specyficzny polski protestantyzm. Owszem! Do stwierdzonych w Europie osiemnastu dogmatyk protestanckich możemy doliczyć protestantyzm dziewiętnastej dogmatyki, gdyż ilość dogmatyk protestanckich jest zasadniczo nieograniczoną. Nie zamierzamy bowiem przeszkadzać; chcielibyśmy tylko, żeby „księża pastorzy” jawnie oświadczyli się za przywróceniem kapłaństwa (wbrew Lutrowi). Zdaniem niektórych chodziło jedynie rządowi tylko o demonstrację antykatolicką. Złośliwi zapowiadali, że niebawem pojawią się „księża rabini”. Grube przeto są przewinienia państwowe przeciwko pierwszemu przykazaniu. Powiedziano dalej: Nie wzywaj Imienia Boskiego nadaremnie. Przykazanie to chroni od świętoszkostwa, a ostrzega, żeby nie wciągać Kościoła w sprawy świeckie, bez istotnej, koniecznej potrzeby. Taka potrzeba zachodzi jednak zawsze, gdy moralność jest zagrożona i wtenczas nie wolno się wahać. Skoro nie nadaremnie, a zatem trzeba Go wzywać, skoro to nie jest nadaremnie, tj., gdy odwołujemy się do moralności. Skoro zaś wgląd w życie publiczne mieści się tylko w etyce katolickiej, będzie to odwołaniem się do katolicyzmu. Związek nierozerwalny! Nie dbajmy o szyderstwa, a wrogów etyki naszej cywilizacji łacińskiej przypierajmy zawsze do muru; niechaj będą wrogami jawnie. Nie zaszkodzi, jeżeli podzielimy się na obozy według stosunku do religii i do cywilizacji. Jawność” taka ułatwi nam życie publiczne. Za długo już dokazywały rozmaite łodzie podwodne przeciwko katolickości i polskości. .A polskość nie może być turańską, bizantyjską lub żydowską; ona może być tylko łacińską. Wrogowie katolicyzmu, nie znoszący moralności w rządach i nie chcący odpowiedzialności, niechże będą wrogami jawnymi!

teksty Feliksa Konecznego z książki „Państwo i prawo

Poszczególne przykazania z tego cyklu były już tu publikowane – ale zniszczyła je agresja na twarde dyski w mych serwerach w październiku 2021.

Chuć władzy nie jest zaletą, lecz przestępstwem.

I. PRZYKAZANIE OGÓLNE: MIŁUJ PANA BOGA TWEGO Z CAŁEGO SERCA TWEGO I ZE WSZYSTKICH SIŁ I Z CAŁEJ DUSZY TWOJEJ

Ilustrowany podręcznik szkolny „historii biblijnej” zawiera obrazek z Mojżeszem przynoszącym z Synaju dwie tablice przykazań.Chłopca uderza nierówność podziału: na jednej tablicy tylko I- III, na drugiej aż IV- X! W tym się kryje jakaś zagadka! Przydałoby się ją rozwiązać od razu w szkole i pouczyć jako dwa ogólne przykazania są ogólnymi przykazaniami miłości i nie należy ich stawiać na jednej linii z dziesięciu szczegółowymi. One są ponad nimi! Jedno z nich tyczy miłości Boga drugie miłości bliźnich; tamto jest ujęte w trzech pierwszych przykazaniach, ta zaś w siedmiu dalszych. Pierwsze ogólne przykazanie jest jakby podsumowaniem przykazań trzech, drugie siedmiu Stąd nierówność zapisania tablic, z których jedna poświęcona jest wyłącznie stosunkowi człowieka do Boga, druga stosunkowi do bliźnich; każda ma swój dział.

Przykazanie miłości pełni się uczynkami. Czyny nasze, czy wielkie, czy drobne, mają w życiu publicznym wynikać z miłości dobra pospolitego, które należy miłować dla miłości Boga Mając się przejąć miłością ku Bogu ze wszystkich sił, nie możemy od tego wykluczać sił zbiorowych wielkich zrzeszeń. Tak powiada jednakże tylko katolicka etyka, gdy tymczasem w obu działach religijnych bizantynizmu: w prawosławiu i protestantyzmie, państwo i polityka w ogóle zwolnione są od etyki.

Według doktryny katolickiej wszelka czynność ludzka może być uświęcona. Nie ma wyjątku od tego prawidła, nie ma go też dla polityki. Wszelkie poczynanie społeczne, państwowe, narodowe, ma być przejawem tego, iż się miłuje Boga, a zatem ma być nie czym innym, jak wielkim, największym sposobem pełnienia przykazań. Katolik nie może uprawiać polityki, która byłaby sprzeczną z miłością ku Bogu. Wszyscy, którym ten stosunek obojętny, powinni wystąpić z Kościoła i zrobić to jawnie. Aut aut Wszędzie obecny Bóg, jest też obecny na sali sejmowej, w sali sądowej, w każdym urzędzie i w każdej szkole. Nie pomoże usunięcie krucyfiksów ze ścian!

Jakim prawem je usunięto? Ażeby nie „drażnić” innowierców, tj. niechrześcijan, a zatem Żydów. Usunięcie drażni atoli wszystkich chrześcijan, nie tylko katolików, lecz z tym „drażnieniem” rząd się nie liczył. Któraż wtedy religia jest w Polsce panującą? Zapewne Akcja Katolicka stanie się żywym murem, o który rozbiją się próby wyrzucenia miłości Boga z życia publicznego. Hasło etyki totalnej aż się wprasza, ażeby Akcja przyjęła je za swoje.

Gdyby więc kto zalecał w imię dobra publicznego coś takiego, co według pojęć katolickich sprzeciwiałoby się miłości Boga, będziemy w opozycji. Jakżeż może być dla katolickiego ogółu korzystnym coś, co kłóci się z miłością Boga? Naród polski jest zaś katolickim. Iluż byłoby Polaków, gdyby katolików usunąć?

Pragniemy, żeby samo piastowanie władzy w naszym państwie opierało się na miłości Bożej. Rządzić, władać, organizować, należy w imię Boże. Jeżeli, według starego zwyczaju, kupiec zaczyna swe księgi handlowe od wezwania Imienia Bożego, czemużby nie miał tego czynić-najwyższy zwierzchnik państwa i państwowi dostojnicy?

Iluż uniknęłoby się nieszczęść, gdyby dążący do władzy mieli Boga w sercu! Źle jest, gdy się otrzymuje władzę dlatego, że się doszło do niej sztuczkami. Zupełnie fałszywy jest pogląd, że skoro tylko ktoś czuje w sobie popęd, który każe mu dążyć do władzy, już tym samym godnym jest, żeby ją piastować. Jeżeli ktoś jest gotów na wszystko, byle władzę posiąść, zwykło się mówić, że jest „urodzonym władcą”! Im bezwzględniejszy, im gruntowniej pozbył się wszelkich skrupułów, tym bardziej „rodził się na władcę”?! Bynajmniej. Chuć władzy nie jest zaletą, lecz przestępstwem. Powiedziano już w starożytności: Multi omnia recta et honesta neglegant, dummodo potentiam consequantur.

Jeżeli będziemy poszukiwali głowy państwa i dostojników najwyższych wśród takich, których rozpiera żądza władzy, nie doczekamy się człowieka godnego takiego wyniesienia. Władzy nie godzi się zdobywać. Ślepa chuć władzy stanowi cechę ujemną charakteru, co gorsza jest nad żądzę złota, wygód i uciech, bo zawsze każde przewinienie i każde zboczenie staje się gorszym, gdy wkracza w życie publiczne. A chuć ta nie da się zaspokoić bez zbrodni. Tak przynajmniej uczą doświadczenia historyczne, a współczesność pouczyła nas o tym dokładnie i wciąż jeszcze poucza; tak orzekła metoda indukcyjna. Niechaj kto wskaże choć jednego pożądliwca władzy, który by doszedł był do niej, nie popełniając przestępstw, nie szerząc zła, nie stając się przynajmniej obojętnym na moralność.

Bezetyczna państwowość doprowadziła do tego charakterystycznego pojmowania polityki, jako sztuki dochodzenia do władzy. Tłumaczą nam to, że to dla dobra publicznego, żeby wykonać pewien program; a potem dodają, że ze względu na dobro publiczne muszą pilnować, żeby władzy nie utracić. W praktyce wychodzi na to, że celem rządu jest utrzymać się przy władzy i nic więcej. Sztuka dochodzenia do władzy składa się ze sztuczek, często nikczemnych, a zawsze przynajmniej amoralnych; rezultat takiego pojmowania rządów w narzucaniu

się i w zażartej obronie osobistego udziału w rządach. Ze „sztuki dochodzenia do władzy” robią się sobkowskie łowy na władzę, nie przebierające w środkach. Głównym zajęciem rządu staje się tępienie wszelkiej opozycji, co po niedługim czasie zamienia się w prześladowanie wszystkich porządnych ludzi, nie chcących się poniżać służalstwem. Rząd taki skupia około siebie zwolenników coraz wątpliwszej wartości, aż w końcu polityka bezetyczna wyradza się w sztukę robienia brudnych interesów. Nieunikniona „ewolucja”!

Należy usuwać każdego, kto popełnia nadużycia, ażeby się dorwać do władzy lub przy niej utrzymać, kto tylko narzuca się w czymkolwiek do czegokolwiek, powinien być usuwany; tym bardziej, jeżeli urządza sobie łowy na władzę w państwie.

Nie goni się za władzą, lecz tylko przyjmuje się jej brzemię, gdy okoliczności wskażą, że to jest obowiązkiem. Władzę przyjmuje się w pokorze ducha, z miłością Boga, prosząc Go o łaskę zdatności, i o wsparcie do wypełniania ciężkich obowiązków.

Dla tych powodów musimy ograniczyć dobór osób, którym można powierzyć władzę; do katolików, do wiernych synów Kościoła. Zgoda z Kościołem stanowi warunek niezbędny, a pożądanym jest coś więcej, bo czynne z Kościołem współpracownictwo.

Nie ma obawy, żeby Kościół katolicki miał zmierzać do wytworzenia cywilizacji sakralnej. Ta cywilizacja, którą już przed wiekami wytworzył, łacińska, nie tylko wystarcza najzupełniej do jego celów, ale ona jedna i jedyna może w Europie i w jej osadach być Kościołowi naprawdę pomocną. Jedno i drugie, katolicyzm i cywilizacja łacińska, stoją personalizmem. Sakralność, niwelująca życie w imię stałości i równości, wiedzie do gromadności. Gdyby Kościół dążył do „klerykalizmu”, gdyby wkroczył na drogę sakralizowania cywilizacji, podkopywałby grunt sam pod sobą. W katolicyzmie wykluczonym jest nadużywanie hasła miłości Boga celem opanowania form bytowania ludzkiego.

Teraz przejdziemy trzy pierwsze przykazania tego działu, związane bezpośrednio z obowiązkami względem Boga.

===============

teksty Feliksa Konecznego z książki „Państwo i prawo

Poszczególne przykazania z tego cyklu były już tu publikowane – ale zniszczyła je agresja na twarde dyski w mych serwerach w październiku 2021.

PAŃSTWO A DEKALOG. Feliks Koneczny.

Treścią niniejszego dziełka jest teza, że prawo ma słuszność natenczas tylko, gdy wywodzi się z etyki, a zatem same zasady państwa muszą być zgodne z zasadami etyki. W cywilizacji łacińskiej nie ma dwoistości w etyce, te same zasady obowiązują w prawie prywatnym [i publicznym, w życiu domowym i na wielkim boisku państwa. Lecz osoby, związane bliżej z ustrojem państwowym, wyrażają się zwykle o moralności w polityce bardzo sceptycznie. Oświadczają, że w zasadzie zgadzają się na samą tezę„ więc tym bardziej żałują, że to są mrzonki niewykonalne. Ich zdaniem, polityka nie da się żadną miarą pogodzić z moralnością.

Przypuszczam, że tym razem upór godzien jest w sam raz tej sprawy. Nie odstępuję od swego twierdzenia. Narażony przeto jestem na wyzwanie, żebym konkretnie wykazał, jak pojmuję stosowanie moralności w sprawach państwowych, żeby nie poprzestać na wywodach, lecz wskazać przykłady praktyczne. Nie cofam się przed tą próbą. Przypuszczam, że zrobię dobry początek, zabierając się do sprawy całkiem po prostu i przyjmując miernik znany każdemu dziecku; Dziesięcioro Bożych przykazań.

Zaczynam od fundamentu. Przyjdą zapewne inni i gmach wykończą. A styl jego będzie i być musi religijnie katolicki i cywilizacyjnie łaciński.

Zadajmy sobie pytanie wstępne, czemu moralność w ostatnich czasach tak wielce upadła i czemu propaganda etyki staje się niemal beznadziejną? Zawodzą: kler, szkoła i dom rodzinny. Niemoralność rozszerzyła się tak dalece, iż gdyby chcieć umoralniać jednostkę po jednostce, aż z tych jednostek całość się złoży trzeba by na to setek lat. Ilość osób pozyskiwana tym sposobem jest stale zbyt mała. Słowem: szerzenie etyki indywidualnej okazało się niewystarczającym i utknęło.

Przyczyna w tym, że natrafiło się na mur niemoralności w życiu publicznym. Stosunki prywatne i publiczne pozostają bowiem w nieustannej styczności, oddziaływują na siebie i stają się wzajemnie od siebie zależnymi. Stan moralny (lub niemoralny), dążności w narodzie, społeczeństwie i w państwie wpływa, i to szybko, na moralność życia prywatnego. Zrozumieć więc łatwo, czemu moralność upada za naszych czasów. Postęp zaś jej możliwym jest obecnie tylko przez moralne odrodzenia życia publicznego. Inaczej mógłby przepaść cały nasz dorobek cywilizacyjny.

Np., jeżeli państwu wolno wszystko, a zatem wolno mu nie dotrzymywać zobowiązań. Zrobiono też tak niejeden raz. Dobra szkoła dla ludności! Jeżeli osoby z takimi zasadami będą rządzić przez czas dłuższy, wszelkie umowy staną się „świstkami papieru”, aż w końcu niemożliwymi staną się w ogóle stosunki między ludźmi Musiałby nastąpić zastój całego życia społecznego, a zatem rozluźnienie, a w końcu rozkład społeczny. Naród zamieniłby się w dziką hordę, gdyby uwierzył w wszechmoc państwa. Jeżeli zaś państwo nie uznaje moralności w stosunku do obywateli, jakimże cudem mają się brać u ludności przymioty moralne względem państwa? Doszło do tego, iż usłyszeliśmy z wysokiego miejsca oświadczenie, że polityka jest właściwie fałszywą grą. Skoro osoby zajmujące się polityką mogą być fałszywymi graczami, jakżeż tedy obywatel, nie politykujący, ma prowadzić uczciwą grę ze swymi politykami?

Przeciwko „fałszywej grze” występowano z naszej strony już z początkiem XIX w. Zabrał głos mąż jak najkompetentniejszy, dyplomata zawodowy, Adam Czartoryski. W r. 1823 napisał „Essai sur le diplomatie”. Ponieważ jednak ta książka mogła dotknąć nazbyt ówczesnych suwerenów, nie mogła być ogłoszona drukiem, aż w r. 1830. Przewidywał koniec panowania austriackiego we Włoszech; radził Anglii, żeby zlikwidować „kompanię wschodnio-indyjską” i żeby rząd sam sprawował bezpośrednio władzę w Indiach; zapowiadał wreszcie, że nie będzie w Europie ni spoczynku ni bezpieczeństwa, póki się nie naprawi bezprawia rozbiorów Polski. W r. 1864 wyszło wydanie drugie. Czartoryski uznaje wielkie postępy nauk „moralnych i politycznych”, zaprowadzenie równości wobec prawa, wolność osobistą, zniesienie tortur, jawność rozpraw sądowych i szereg udoskonaleń w przewodzie karnym; lecz wszystko to tyczy spraw wewnętrznych, więc tym bardziej biada nad zacofaniem moralnym, w jakim ciągle pogrążone jest zawiadywanie sprawami zewnętrznymi. Woła, że płonne są dzieła dyplomacji, jeżeli mieści się w nich pogwałcenie prawa słabych, jeżeli nie opierają się na poszanowaniu praw narodów i nie poddają się prawu moralności. Gorszy się, że wielka polityka nie ma żadnych zasad, a pomiata wskazówkami religii, sprawiedliwości i moralności. Państwa uważają to za dowód suwerenności, że mogą być niesprawiedliwe i szkodzić sobie wzajemnie, bez żadnej kontroli. „Polityka, ustalająca stosunki międzynarodowe, była na ogół zaciętą nieprzyjaciółką rodzaju ludzkiego i główną przyczyną jego nieszczęść”. Ale przemoc, choćby długotrwała, nie ma mocy prawa i nie może go usunąć. Litera traktatów podyktowanych przemocą nie stanowi powagi sumienia ludzkiego, gdy się w nim odezwie prawo moralności. Pisze wyraźnie, że do dyplomacji należy wprowadzić sprawiedliwość i moralność, żeby polityka była ludzka i dobroczynna. Czemużby chrześcijaństwo nie miało dotrzeć w sferę stosunków międzynarodowych, w sprawy zewnętrzne państw, skoro wkraczać poczęło w ich sprawy wewnętrzne. Mówi się, że byłoby to zbyt dobre i zbyt piękne, żeby miało być możliwym. Owszem, to jest możliwe. Najwyższa to z idei geniuszu ludzkiego. Sam Bóg objawił ją przez Chrystusa. Najwyższy to cel religijny i polityczny, jaki tylko może być dostępny ludziom na ziemi. Jeżeli nie można go osiągnąć, nie trzeba przynajmniej nigdy tracić go z oczu, nie zaprzestawać nigdy wznosić się ku jego spełnieniu”. Tyle Czartoryski.

Oświadczył więc publicznie wobec dyplomatów i polityków całej Europy (a był im wszystkim dobrze znany), że z metodami ich nie solidaryzuje się, a proponuje nawrót do religii. Czytając go dzisiaj, słyszy się mimo woli słowa stare, sprzed dwu tysięcy lat, a wiecznie młode, że trzeba słuchać praw Bożych bardziej, niż ludzkich. Wielce czcigodny mąż stał przy Ewangelii i wołał, że życie publiczne nie powinno się oddalać od niej. Snujmy dalej wątek jego myśli.

Wiemy, że rządzący stoją nader często pod względem umysłowym niżej przeciętności; nie pozwalajmyż im przynajmniej na niższość moralną! Szydercy, pochodzący z innych cywilizacji, wmówili w ogół, jakoby religijność była dobrą dla dzieci, że wyrażenia katechizmowe nie nadają się do poważnej dyskusji. Wmówiono w ogół, że im wyższy szczebel oświaty, tym bardziej wypada zapominać o katechizmie. Zorientujmy się nareszcie, że ci szydercy, to w naszej cywilizacji łacińskiej ciała obce, przyprawiające nasze życie publiczne o ciężkie niemoce. Nie wahajmy się użyć w momentach stanowczych wyrażenia 0 miłości Boga. Tacy, którym wydawałoby się to „nie na miejscu” w dyskusji o sprawach wielkich zrzeszeń, niechże wiedzą, że metodę tę uznawali już w starożytności Pitagorejczycy i Platon.

Mistrz zaś katolickiej syntezy, św. Tomasz z Akwinu, poucza, jako „wszelkie stworzenie, pragnąc się doskonalić, zmierza do podobieństwa z doskonałością i dobrocią Bożą”. Czemuż tedy ma się od tego wykluczać „stworzenie politykujące”. Wyznawajmy światło, że chcemy iść tą właśnie drogą! Mając zamiar powoływać się na dekalog, wkraczam niejako w dziedzinę religii, naruszam nieco granice inter sacra et prophana: trzeba od razu postawić jasno kwestię: jak, ile i jaką metodą? Nie może ulegać wątpliwości, że katolicy mają obowiązek zajmować się sprawami publicznymi i że obowiązek ten da się nawet oprzeć na wywodach teologicznych. Robiono to już od wieków, powtarzano i przypominano w każdym niemal pokoleniu; niedawno zrobił to również nasz ksiądz Prymas Hlond.

Katolicy muszą odrzucić zapatrywanie bizantyjskie, jakoby wszelką politykę należało uznać za monopol tych, którzy dzierżą władze, nie pytając, w jaki sposób ją osiągnęli. Powiedziano: „Gdzie są dwaj albo trzej zgromadzeni w imię Moje, tam jestem pośrodku nich”. Czy pod tym warunkiem, że będą się zgromadzać tylko dla spraw prywatnych? Czy może idea Chrystusowa, gdy chodzi o sprawy publiczne, przebywa tylko pomiędzy policjantami i biurokratami? Teologicznie rzeczy biorąc, nie można przystać na taki monopol. Na pytanie o wciąganie religii do polityki odpowiadam jasno, że ‘ należy rozstrząsać sprawy publiczne ze stanowiska etyki katolickiej.

Stawiam wymagania jak najskromniejsze. Upraszam o niewiele, bo tylko o przestrzeganie dziesięciorga przykazań. Mógłbym równie dobrze powiedzieć, że nie wciągając religii, nie odwołując się do niej w niczym, chcę roztrząsać sprawy ze stanowiska etyki cywilizacji łacińskiej. Albowiem cywilizacja łacińska nie tworzyła nowej etyki, lecz katolicką przyjęła jako swoją. Tak oto oba punkty obserwacyjne: cywilizacyjny i religijny są w tym przypadku identyczne i stapiają się w jeden. Cywilizacja łacińska nie jest bezetyczna, nie jest amoralna, więc też i państwo w cywilizacji łacińskiej winno przestrzegać etyki. Z tym zastrzeżeniem i wyjaśnieniem rozpocznijmy polityczny przegląd dekalogu. Tak jest, polityczny! Polityka stanowi również dział cywilizacji i to jakżeż znamienny, nie tylko dla rodzaju, lecz dla szczebla w danej cywilizacji. Skoro do cywilizacji należy wszystko, co pozostaje w związku z ustrojem życia zbiorowego, a zatem cywilizacyjny że tak się wyrażę przegląd tego życia, musi dokonać także przeglądu politycznego.

W myśl takich poglądów rozważajmy kolejno przykazania dekalogu.

===================

[Umieszczę kolejne teksty Feliksa Konecznego z książki „Państwo i prawo”, wydanej parę razy w ostatnich dziesięcioleciach. Opieram się na wydaniu WAM, z 1997 roku. Poszczególne przykazania z tego cyklu były już tu publikowane – ale zniszczyła je agresja na twarde dyski w mych serwerach w październiku 2021.

Nie szkodzi, sił mamy sporo, „rękopisy nie płoną” , jak mawiał Mistrz [ a raczej mówiono Mistrzowi..] u Michaiła Bułhakowa.

Prace te stworzone były ok. 90 lat temu, czyta się jakby wczoraj napisane… Ich wdrożenie jest niezbędne dla przetrwania Polski. Mirosław Dakowski]

Feliks Koneczny zza grobu komentuje Unię Europejską

 
         W książce “Prawa dziejowe” Feliksa Konecznego znajduje się fragment, który przytaczam poniżej (str. 171-173, 190 wydania londyńskiego z 1982 r.), stanowiący świetny komentarz do zjawiska politycznego jakim jest Unia Europejska:
           Uniwersalizm polityczny Aleksandra Wielkiego oparł się o mylne mniemanie, jakoby dało się w sposób sztuczny wyhodować “nowego człowieka” wyższego ponad “przesądy” (że użyję dzisiejszej terminologii) religii, rasy, narodu; człowieka persko-greckiego, przejętego “ideałem ludzkości”. Zasługą historyczną Aleksandra jest, że nikogo nie chciał prześladować, a wprowadzał równość polityczną wszystkich ludów. Jego uniwersalizm był ideowym, podczas gdy wszystkie poprzednie nie miały na myśli niczego innego, jak tylko rozszerzanie granic i panowania “czterem stronom świata”. Rzymski uniwersalizm poszedł także tym śladem. Później dopiero dostrzeżono, że dobrodziejstwem była “pax romana”.
           Następuje uniwersalizm bizantyński. Ideałem granice jak najszersze i nie ma w działalności Bizancjum żadnego innego motywu, jakkolwiek było to już państwo chrześcijańskie. Cesarz ma być zwierzchnikiem całego świata; z tego założenia wyprowadza się wszelkie wnioski. Społeczeństwo nie ma głosu w polityce; państwo bizantyńskie stało się nawet antyspołecznym.
           Od VII w. poczynając, uniwersalizm bizantyński stał się czczą fikcją dworską. Od obalenia państwa Wandalów w Afryce nie zdarzyło się potem ani razu, żeby jakiś kraj sam pragnął być przynależnym do cesarstwa i żeby chciał walczyć o to. Natomiast od XI w. odpadają od cesarstwa całe prowincje. W odrywaniu tym “była metoda”: całe kraje dążyły do samoistności na obszarach posiadających w sam raz odrębność cywilizacyjną. Powtórzył się akt historyczny z okresu diadochów, kiedy państwo uniwersalne Aleksandra Wielkiego rozpadło się według rozmaitości cywilizacji. Potem cesarstwo rzymskie rozpadło się na dwie połowy także według prądów cywilizacyjnych. Te trzy przykłady upoważniają do wniosku, że cywilizacja jest czynnikiem silniejszym od uniwersalności politycznej.
           Cala inteligencja wszystkich krajów europejskich pragnęła nawrócić do państwa uniwersalnego. Długo uznawano teoretycznie cesarstwo “rzymskie” w Bizancjum; cesarzowi wschodniemu przyznawano chętnie prawo do najwyższego zwierzchnictwa nad całym światem. Z utęsknieniem wspominaną była “pax romana”. Gdybyż przynajmniej pomiędzy chrześcijanami wojen nie było! Powstaje ideał “powszechności chrześcijańskiej”, ideał polityczny żeby wznowić imperium pod przewodem papieskim. Z tego wyłonił się program dwoistości najwyższej władzy: duchowej i świeckiej. Nowi cesarze mają pozostawać w zgodzie z Kościołem, jako jego “ramię świeckie”; nie można być cesarzem inaczej, jak za zgodą papieską. Gdy się okazała niemożliwość współdziałania z cesarstwem bizantyńskim, przystępuje Stolica apostolska do utworzenia cesarstwa nowego i następuje koronacja cesarska Karola Wielkiego. Miał to być związek państw katolickich, z własnymi niepodległymi monarchami, lecz pod przewodnictwem cesarza wyznaczonego przez papieża. Projekty te zawiodły. Natenczas stolica apostolska wznawia starania, by jednak wskrzesić z Bizancjum uniwersalizm ogólnoeuropejski, a bez względu na to, kto zostanie cesarzem bizantyńskim, choćby Serb, choćby Bułgar. Nowe zawody. Zwracano się wtedy z powrotem ku samemu Zachodowi, obmyślając nowy uniwersalizm polityczny, jak związek “panów i ludów chrześcijańskich”.
Tymczasem atoli nastąpiła ekspansja cywilizacji bizantyjskiej ku Zachodowi, powstała kultura bizantyńsko-niemiecka i jako bizantyńska, zwrócona przeciwko papiestwu. Cesarstwo niemieckie stanęło przeciwko Kościołowi. Kiedy jednak Staufowie wznowili ideał zdobywania czterech stron świata i przystępowali do założenia monarchii, która miała sięgać od Renu po Jerozolimę, Stolica apostolska popierała z razu tę uniwersalność; lecz zawiodła się, zbierając z tej omyłki gorzkie owoce. Wysilano się dalej na obmyślanie państwa uniwersalnego w Europie w nadziei, że cesarstwo niemieckie pogodzi się z papiestwem, że w danym razie odejmie się koronę cesarską Niemcom, a Niemcy pozostaną mimo to w związku imperium o dwoistej władzy najwyższej. Uniwersalność chrześcijańska istniała wprawdzie tylko w teorii, lecz działała na umysły: zwracano się surowo przeciwko wytwarzającym się tymczasem prądom narodowym, jako burzycielom owego uniwersalizmu. Patriotyzm traktowano jako herezję (spalenie Dziewicy Orleańskiej).          Był to najwyższy błąd. Historia poucza, że uniwersalizm chrześcijański w Europie niemożliwym był jako zrzeszenie państw bez względu na narodowość, lecz musiałby uwzględnić obydwa rodzaje zrzeszeń: państwowe i narodowe – czyli, że może powstać tylko zrzeszenie państw narodowych.
         Zanim rozszerzyła się w Europie idea narodowa, zapanowała inna, mianowicie dynastyczna, wyłaniająca się konsekwentnie z prawa feudalnego, a następnie oparta o legalizm. Od XV w. nastaje wyraźny antagonizm idei dynastycznej a narodowej. Dynaści są kosmopolitami (wyjątków notuje historia niewiele), co rozwinęło się najbardziej u Habsburgów. Każda dynastia stara się opanować jak najwięcej krajów i dzieje polityczne Europy zmieniają się w historię walk dynastycznych. Jest to uniwersalizm kontynentu europejskiego, a więc na małą skalę. Zmierza się bądź co bądź do zmniejszenia liczby granic państwowych i dla tej przyczyny dynastia mająca powodzenie zyskuje tym więcej zwolenników, w imię rozszerzania pokoju, a wśród mieszczaństwa w imię zniesienia granic. Im drobniejsze były państwa, tym więcej granic i tym częstsze, bo bliższe siebie, a każda granica zaporą dla handlu. W walce dynastii handel stawał po stronie silniejszego, bo pragnął państwa jak najrozleglejszego. W mieszczaństwie był silny pęd ku uniwersalizmowi politycznemu. Żadna dynastia nie zdołała atoli opanować całej Europy, bo też nigdy nie pozyskała sobie życzliwości całego kontynentu.          Patriotyzm narodowy zwalczał dynastyczny przerost, bronił się od zaboru i starał się przeszkodzić zaborom w ogóle. Nie sprzeciwiał się atoli zasadniczo uniwersalizmowi, a tylko musiał wydać z siebie nową jego metodę. Powiodło to się jednak tylko jednemu narodowi, temu, u którego idea narodowa była najstarszą – Polakom. Dzięki unii z Litwą nastał pokój stały aż do granic moskiewskich. Pakty unii poprawiane osiem razy utrwalały pokój na przestrzeni równej niemal całej zachodniej Europie. Przykład ten nie był jednak nigdzie naśladowany. Polska zaś stała się przedmiotem nienawiści ościennych dynastii aż w rozbiorach Polski idea dynastyczna zatryumfowała nad narodową. W XIX w. nastaje atoli ponowne zmaganie się, idea narodowa ogarnia wszystkie kraje, a nigdzie już nie pojawiają się sympatie dla idei dynastycznej, pojmowanej kosmopolitycznie. Dynastie, chcąc się utrzymać, robią się narodowymi.
           Odtąd nie można się już spodziewać żadnego uniwersalizmu od dynastii, natomiast pojawiają się rozmaite programy uniwersalizmów, wywodzących się z narodów i społeczeństw. Żąda się coraz głośniej nowej idei uniwersalnej, ponadnarodowej.
         Szereg pomysłów, poczętych z metody medytacyjnej rozbałamucał szerokie warstwy, a tymczasem rzeczywistość zaznaczała się powstawaniem nowych państw uniwersalnych. Są ich dwa rodzaje, oparte na metodach wręcz przeciwnych.
         Nastał niesłychany rozrost potęgi rosyjskiej, na samym zaś schyłku XIX wieku wydala Azja nowy uniwersalizm: japoński. Typowe wznowienie chuci zaborczej na “cztery strony świata”, połączone z pogardą i nienawiścią do wszystkiego, co nie japońskie. W pamiętniku premiera Tanaki wytyczone są już cele zaborcze: Mandżuria, Mongolia, Chiny, a potem … zwyciężyć cały świat. Dawne to już dziś wspomnienia, kiedy po zwycięstwie nad Rosją w r. 1905 propagowano obrazki, na których wyobrażano, jak połączone wojska chińskie i japońskie burzą Paryż. Pod tym względem jedynie Niemcy mogą stanąć obok Japonii – toteż powodzenie obu tych uniwersalizmów musiałoby się zakończyć wojna między nimi.          Wszystkie te trzy państwa uniwersalne obrały taką ideologię i puściły się na takie drogi, iż w razie wstrzymania zaborów grozi im upadek – zupełnie jakby cywilizacja turańska ogarnęła świat od Tokio do Berlina.
           W tym samym atoli okresie, od końca XVIII wieku powstawały zupełnie innymi metodami dwa anglosaskie państwa uniwersalistyczne: Wielka Brytania i Stany Zjednoczone północnej Ameryki. Stany składają się 45 państw [liczba stanów z roku 1900], niepodległych, posiadających własne a nader odmienne ustawodawstwa; wspólnymi są moneta, prawo handlowe, polityka zewnętrzna i głowa całego związku państw. Podobnież Anglia w ostatecznej formie rozwoju składa się z niepodległych “dominiów” związanych wspólnym królem, wspólną polityka zewnętrzną i wzajemną wolnością handlu. Obydwa te uniwersalizmy polityczne powiodły się. Z zestawienia tego faktu z poprzednimi spostrzeżeniami wynika, że państwo uniwersalistyczne naszych czasów może być oparte na autonomii swych części.
         Bez tego zastrzeżenia byłoby tworzenie państwa uniwersalnego krokiem antycywilizacyjnym, przeciwko cywilizacji łacińskiej, a wiodłoby do hegemonii cywilizacji bizantyńskiej lub turańskiej.
           Uniwersalizm rewolucyjny, chociaż lubi piorunować przeciwko granicom państwowym okazał już kilkakrotnie, że się nie obejdzie bez państwa i musi przede wszystkim pozyskać dla siebie jakąś państwowość, która by stała się narzędziem w ręku rewolucji (…)          Możliwą jest synteza dalsza pomiędzy kulturami Zachodu. Jakoż Anglik, Francuz, Włoch, Polak, Skandynaw i do niedawna Niemiec katolicki poczuwali się do jedności cywilizacyjnej, nazywają wspólną swą cywilizację błędnie: europejską. Jest to cywilizacja łacińska, ta prawdziwa “córa Kościoła”, która utrzymywała się nawet u protestantów z wyjątkiem protestantyzmu niemieckiego.
         Praca nad coraz większym zbliżeniem kultur jest jednak możliwa tylko do pewnego stopnia. O jednostajności nie może być mowy, ani też nie jest potrzebna. Kultura raz wytworzono, niechaj się rozwija, bo w organizmie jedność ma być w rozmaitości. Nikt z nas nie należy do dwóch kultur jednocześnie.
           Powyższe słowa Konecznego wskazują, co czeka Unię Europejską. Upadnie albo z powodu odbierania krajom członkowskim ich autonomii, albo z powodu zwycięstwa niemieckiego bizantynizmu w administracji Unii, co będzie nie do wytrzymania dla krajów cywilizacji łacińskiej. Może rozpadnie się na dwie części – bizantyńską i łacińską. Natomiast gdyby przybrała formułę Wspólnoty Brytyjskiej, czy chociażby Szwajcarii, ma szansę przetrwania.  
==============================================
[Z nowej „Opoki w kraju” kwiecień 2012 Macieja Giertycha MD]  Z Archiwum: https://web.archive.org/web/20200924235126/https://dakowski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=5937&Itemid=49
Dla głębszych studiów – warto tam wchodzić. 23.03.2012.

Kościół jako polityczny wychowawca narodów

Feliks Koneczny

I.

O METODACH

Rozważając zagadnienia państwa chrześcijańskiego, a zwłaszcza temat „Kościół jako polityczny wychowawca narodów”, zastosujemy do tych problemów metodę indukcyjna, jedyną, która wiedzie do odkryć w naukach historycznych. Jest ona też dziełem historyka zawodowego. Historykiem bowiem był jej twórca, Bacon werulamski (1561-1626), który wychodząc od historii ogarnął najrozleglejsze rozłogi wiedzy, a którego wiedza miała w jego myśli służyć jednakowo naukom humanistycznym i przyrodniczym.

Ale zjawiły się metody inne, a wśród nich medytacyjna. Nazywam ją tak od Condorceta, który w 1793 oświadczył, że w naukach humanistycznych „odkrycia stanowią nagrodę samej medytacji”. Przypomnę też, jak zdaniem Wrońskiego (1778-1853), „wiedza, jak taka, jest z góry czysto kontemplacyjną lub spekulatywną”, co wychodzi zupełnie na to samo, co tamta „medytacyjność”.

Należy te sposoby rozumowania odróżnić od dedukcji naukowej, która musi mieć wpierw przed sobą jakieś założenie (już przedtem udowodnione), ażeby z niego snuć wnioski. Medytacyjna metoda nie wymaga w ogóle żadnych uprzednich studiów. Cała szkoła Condorceta poprzestawała na tym, że coś komuś wydało się jakimś, bo tak sobie „wyspekulował”. Sądzono, że człowiek inteligentny (a zwłaszcza matematyk lub literat ) może samą siłą swej inteligencji rozwiązywać wszelkie zagadnienia humanistyczne, nie potrzebując wcale studiów specjalnych „fachowych”. Metoda ta żyje dotychczas, a typowym jej piastunem jest znów matematyk, Bertrand Russel. Metodę tę trzeba śledzić i poznawać, żeby wiedzieć czego się wystrzegać, w jaki sposób nie należy i nie można rozumować o żadnej a żadnej sprawie z zakresu humanistyki. Rezultaty pewne otrzymuje się tylko indukcją.

Pierwszym warunkiem indukcji w tematach historycznych jest, żeby się zawsze liczyć z… chronologią.

Pozwolę sobie na mała dygresję, ażeby okazać na przykładzie, jak dana kwestia może przybrać zgoła inne oblicze, stosownie do tego, czy się będzie pedantem wobec chronologii, czy też potraktuje się ją bardziej liberalnie. Wybieram dla przykładu ciekawą sprawę o Macchiavella.

Wiadomo, jak obfitą jest tu literatura, ile studiów pochłonęło pytanie, czy krytyczny Florentczyk na serio urabiał swego „księcia”; jak to wytłumaczyć i usprawiedliwić (warto przypomnieć zdanie wielkiego Rankego, że Macchiavelli uważał Italię za dość silną, żeby jej w celach leczniczych móc zastrzyknąć truciznę). Ileż komentarzy do tego dzieła, ileż wyłoniło się argumentów, że w polityce nie sposób trzymać się moralności! Uznać trzeba, że piśmiennictwo naukowe, rozwinięte wokół „Księcia” obfituje w dzieła godne wszelkich pochwał dla wielu a wielu względów naukowych. Budzi atoli zdziwienie pewna okoliczność:

Jeżeli „Książe” miał służyć księciu na usprawiedliwienie (rządowi żołniersko-uzurpatorskiemu), jeśli miał tej państwowości dostarczyć duchowych fundamentów, czemuż książe nie łożył w wydanie „Księcia”? A gdyby przyłożyć do sprawy noniusz chronologii, sprawa będzie jeszcze ciekawsza: Dzieło było napisane w r. 1514, autor trzymał je w ukryciu i wyszło drukiem (w Rzymie) dopiero osiem lat po jego zgonie (1527-1535). Chronologia świadczyłaby tedy raczej, że Macchiavelli “sobie pisał, nie ludziom”, bo drukować nie mógł dla łatwo zrozumiałych okoliczności; a w takim razie nie będzie żadnej sprzeczności pomiędzy życiem autora, a chowanym przez niego pod kluczem… aktem oskarżenia. Ale nastać miały takie czasy, że książkę jego potraktowano pozytywnie, zamiast negatywnie.

II.

CZTERY POSTULATY MISYJ KATOLICKICH

Żeby tedy nie uchybić pedantyzmowi chronologicznemu, zaczniemy roztrząsania o stosunku Kościoła do życia publicznego od samego początku; jeżeli nie od samego Adama i Ewy, to przynajmniej gdzieś blisko nich, jak najbliżej. Wejdźmy z naszym problemem pomiędzy lud prymitywny i to choćby w zawiązkach protohistorii. Nie trzeba sobie czegoś „wyobrażać”; wyobraźnią nie udowodni się niczego w tej dziedzinie nauk! Nie trzeba się „wyobraźnią cofać” do prawieku naszych przodków, bo ludy prymitywne, nawet arcyprymitywne, istnieją dotychczas, a misjonarze do nich jeżdżą i przysyłają stamtąd sprawozdania.

Nadspodziewanie okazuje się, że tkwi w Kościele sama geneza państwowości. Samym misjonarstwem swym wytwarza Kościół urządzenia państwowe czyli państwowość, i rozsiewa zarodki państwa. Nie ma wprawdzie w Nowym Testamencie przepisów, jak urządzić państwo; nie ma w Ewangelii prawa ni prywatnego ni publicznego, a Kościół nigdy nie wybrał pewnych form dla państwa, ażeby się z nimi utożsamić, a inne potępić; ale Ewangelia osnuwa wszystko kategorią DOBRA, MORALNOŚCIĄ, ETYKĄ, i to wystarcza do wytworzenia wyraźnych drogowskazów we wszystkim, również w dziedzinie państwowej.

Każda misja katolicka niesie z sobą cztery postulaty : monogamię dożywotnią, dążenie do zniesienia niewolnictwa, zniesienie msty, wreszcie niezawisłość Kościoła od władzy państwowej, a to w imię niezawisłości czynnika duchowego od siły fizycznej. Te cztery wymagania są od samego początku te same i niezmienne i jednakie dla wszystkich rodzajów i szczebli cywilizacji, dla wszystkich krajów i ludów.

Fundament wychowania do wyższego szczebla życia zbiorowego, kamień węgielny organizacji państwowej mieści się w znoszeniu msty rodowej. Rodowe wykonanie msty stanowi obowiązek moralny, który trzeba od rodów przejąć i wypełnić go za rody, wyręczając je przez sądownictwo publiczne i publiczny wymiar kar.Polityczny zwierzchnik, a więc panujący (od kacyka do cesarza) staje się generalnym mścicielem za wszystkie rody, wykonawcą wszelkiej msty. Taki jest zaczyn sądownictwa państwowego.

Na najniższych nawet szczeblach, wśród najprymitywniejszych ludów, zaszczepia tedy misjonarz – nawet nieświadomie – państwowość, boć chcąc znieść mstę, musi przygotować ponadrodową władzę sadową, a naczelnik ludu nawróconego staje się nie tylko wodzem wojennym, ale też sędzią. Jest to pierwsza pokojowa funkcja państwowa.

Nie łatwo to przeprowadzić. Często głowa państwa sędzią być nie chce, ażeby nie ukrócać rodowego prawa zwyczajowego. Kiedy biskupi zażądali od Włodzimierza Kijowskiego, ażeby zajął się z urzędu sądownictwem kryminalnym, książę sprzeciwił się temu i postępował nadal „według urządzeń ojca i dziada”.

W Europie Zachodniej msta powikłała stosunki społeczne do tego stopnia, iż stałym stanem społeczeństwa stała się „wojna wszystkich przeciwko wszystkim”. Wieków trzeba było, żeby „treuga Dei” ograniczała mstę stopniowo; a wciągu tych pokoleń panujący zasiadał na sądach tylko na żądanie strony. Taki, który udawał się do swego księcia, żeby go wyręczył w mście i ukarał krzywdziciela, narażał na hańbę nie tylko siebie, lecz cały swój ród, bo usuwał się od osobistego spełnienia swych obowiązków i uznawał się być słabym. Długo też wyręczały się sądownictwem książęcym same tylko niewiasty, gdy im zabrakło męskiego mściciela. Działał „Treuga Dei” i robiła swoje, rozszerzana coraz bardziej, lecz jakżeż powoli i pod jakimże naciskiem kar kościelnych i nierzadkich klątw! W Polsce już za pierwszych Piastów wprowadzono za zabójstwo grzywny pieniężne, lecz krwawe zwady rodów zdarzały się jeszcze w XIV wieku. W Niemczech zaś dopiero na samym końcu XV w. ogłoszono „Landfrieden” w czym mieścił się zakaz wykonywania msty i przymus przekazywania krwawych sporów władzy państwowej. Minęło jednak jeszcze nieco czasu, zanim ustawa zdobyła sobie powszechne uznanie.

Wykonywanie msty, dziedziczne w rodach z pokolenia na pokolenie, wytworzyło i rozgałęziło długi szereg nadużyć i zbrodni; nadużywano bowiem msty i podszywano się chytrze pod nią, okrywając jej płaszczem liczne przestępstwa – aż do rozbojów włącznie. Ze stanu wojennego między rodami wytwarzały się walki całych okolic, aż wreszcie książę panujący w imieniu całej ludności swego kraju wypowiadał wojnę księciu ościennemu, stwierdzając krzywdę i urazę popełnioną względem wszystkich. Wojny rodziły się wprawdzie nie tylko z samej msty na wielką skalę, ale w znacznej, a może nawet po większej części taką miewały genezę i dlatego uważano je za uprawnione.

Zbrodniczość i wojny stały się niejako ubocznym produktem msty. Gdy zaś po kilku już pokoleniach niktby już nie zdołał osądzić, która strona pierwsza zawiniła i czy obie strony utrzymywały się w granicach prawa zwyczajowego, gdy przepadła nawet pamięć pierwotnego przedmiotu zwady, gdy wreszcie wygasły nawet rody, które mstę wszczęły, a jednak niebezpieczeństwo życia groziło na każdym kroku, widocznym stawało się coraz bardziej, ze ma się do czynienia już nie z mstą, lecz z jawnym opryszkostwem. Jak jedno z drugim wikłało się, widać było na Korsyce jeszcze poza połową XIX wieku.

Wypleniając mstę, staje się Kościół politycznym wychowawcą społeczeństw podwójnie: obdarzał ludy sądownictwem publicznym i zarazem zwiększał bezpieczeństwo życia i mienia. Oddając obie te dziedziny w ręce zwierzchności świeckiej, wytwarzał tym samym, a następnie rozszerzał i wzmacniał władze państwową.

Powiedziano już dawno i Kościele, ze stał się rodzicem i wychowawcą narodów, i to przyjęło się już powszechnie. Należy to jeszcze rozszerzyć, stwierdzając, że był również twórcą władzy państwowej, takiej, która by posiadała moc działania także poza sprawami wojennymi. Stałość i nieprzerwalność państwowości w państwie jest dziełem Kościoła ( Wyrazy „państwo” i „państwowość” nie są bynajmniej synonimami; państwowość oznacza urządzenia państwowe).

Przejdźmy do dalszych postulatów, stawianych przez Kościół zawsze i nieodmiennie każdej nawracanej społeczności. Kwestia monogamii dożywotniej jest już dostatecznie opracowana pod względem stosunku Kościoła do życia zbiorowego. Wiadomo powszechnie, że wyłoniło się z tego poszanowanie kobiety, przyznanie jej praw, w końcu równouprawnienie moralne i majątkowe.

Monogamia czyni z kobiety czynnik twórczy w życiu zbiorowym, podwaja ilość pracowników cywilizacyjnych. Mniej jest wiadomym, ze monogamia stanowi podstawę własności osobistej, że jedno z drugim łączy się nierozerwalnie. Bardzo się więc mylą utopiści, którym się wydaje, że dałby się pogodzić komunizm z katolicyzmem. Nie można przystać na komunizm, bo wraz przepadłaby monogamia, a po niedługim czasie rodzina w ogóle.

Również decydującym o życiu społeczeństw jest postulat znoszenia niewoli. Niewolnicy bywali w olbrzymiej większości robotnikami fizycznymi, podczas gdy wolni zajmowali się pracami umysłowymi. Orzeczenie apostoła narodów św. Pawła: “„Kto nie pracuje, niech nie je” zawiera w sobie moralny przymus pracy, który staje się w katolicyzmie przykazem etycznym. Kogo nie stać na pracę umysłową, spełni ten przykaz fizyczną. Skoro zaś fizyczna staje się koniecznością etyczną, tym samym godną jest szacunku ludzkiego, a zatem nie hańbi taka praca człowieka wolnego. Tkwi w tym cały przewrót społeczny, dokonywany stopniowo, ewolucyjnie, i wreszcie dokonany. Na tym tle nastąpił ogromny rozwój rękodzieła, a następnie tego wszystkiego, co zwiemy techniką, a która wyłoniła się bądź co bądź z rzemiosł. Klasycznemu światu nie brakło odkryć naukowych., lecz nie powstawały z nich odpowiednie wynalazki, bo praca fizyczna, pozostając we wzgardzie, pozostała na zbyt niskich szczeblach. Zniesienie niewolnictwa, zrównanie w wolności zajęć fizycznych z umysłowymi, sprawiały, że praca umysłowa przenosiła się także na rękodzieła i w tym tajemnica, dlaczego starożytność nie celowała wynalazczością, czemu wynalazki stanowią przywilej świata chrześcijańskiego.

Przejdźmy do czwartego postulatu katolickiego życia zbiorowego, do kwestii o niezależności Kościoła od władzy świeckiej. Jak wiadomo, ani Kościół wschodni, ani konfesje protestanckie nie uznają tego postulatu. Katolicyzm ma bowiem swoje własne pojęcia o państwie i o życiu zbiorowym w ogóle a od tych pojęć odstąpić nie może. Istnieje katolicka nauka o państwie.Istnieje ideał „Civitas Dei”, któremu dał początek św. Augustyn przed lat półtora tysiącem. Zarzucano w owych czasach chrześcijanom, że usuwają się od przyjmowania urzędów w państwie rzymskim, mówiąc dzisiejszym językiem, że bojkotują rzymską państwowość. Bywało tak istotnie często (chociaż nie zawsze i nie wszędzie), ponieważ państwowość owa była wówczas tego rodzaju, iż nie zasługiwała na szacunek nawet uczciwych pogan. W umysłowość chrześcijańską wdziera się zaś poprzez wszystkie wieki aż po dzień dzisiejszy, powstały wówczas okrzyk: „Quid sunt regna remonta justitia, nisi magna latrocinia?”. Nie chcieli tedy chrześcijanie służyć i służbą swa dopomagać owemu latrocinium – lecz obowiązki względem państwa traktowali pozytywnie i spełniali zawsze bez szemrania. Tym się jednak wyróżniali od początku, iż znali nie tylko obowiązki względem państwa, ale też obowiązki państwa względem obywatela. Związek jednostki z państwem był w etyce katolickiej od samego początku splotem wzajemnych praw i wzajemnych obowiązków; państwo zaś winnym było podlegać etyce tak samo, jak jednostka. Ilekroć państwowość jakiegoś państwa nie pozostawała w zgodzie z tym postulatem, nie mogła cieszyć się poparciem Kościoła. Albowiem postulat niezawisłości Kościoła od władzy świeckiej stanowi cząstkę tezy ogólniejszej: o wyższości pierwiastków duchowych ponad materialne.

Ideał zaś – „De Civitate Dei” – spełniał się niemało w ciągu wieków, lecz (jak każdy Ideał) w miarę spełniania urastał i nabierał nowych działów, nowych postulatów szczegółowych, stosownie do tego, jak komplikowało się coraz bardziej życie zbiorowe. Pomysł państwa Bożego na ziemi, tj. państwa urządzonego po Bożemu, nie jest bynajmniej nieziszczalny, lecz wymaga się od niego coraz więcej. Ledwie ziści się, czego w danym czasie się wymagało a narosło niemało wymagań nowych! Był czas, gdy wzdychano, by „Treuga Dei” mogła się ziścić, a dziś wymagamy bez porównania więcej, i daj Boże, żebyśmy mieli wymagania jeszcze większe!.

III.

ZASADY ŻYCIA PUBLICZNEGO NARODÓW

Metody życia zbiorowego kształcą się w katolicyzmie, doskonalą się w miarę, jak zbliżają się do ideału „Civitatis Dei”, a gdy się od niego odchylają, obniżają się i psują. W każdym razie są niezmienne. Jak wiadomo, Kościół nie identyfikuje się z żadną specjalna formą rządów, wymaga tylko od każdej, żeby zachować moralność według etyki katolickiej. Ale pośród wielości najrozmaitszych sposobów rządzenie istnieją pewne wytyczne zasadnicze, według których Kościół postępuje w swej wielkiej misji wychowawcy politycznego.

Głębie etyki katolickiej wywodzą się od poczucia osobistego stosunku do Boga i w tym właśnie tkwi największa siła moralna katolika. Bo choćby zrzeszenie dopuszczało się najcięższych przewinień, stosunek jednostki do Boga pozostaje czystym, skoro tylko nie aprobuje się zła. Ale też za to każdy z osobna ponosi osobistą odpowiedzialność za swe myśli, mowy i uczynki czego symbolem jest spowiedź osobista, podczas gdy protestantyzm, judaizm i buddyzm znają spowiedzie tylko gromadne. Odpowiedzialność gromadna z reguły nie jest odpowiedzialnością wystarczającą do ułożenia stosunku do Boga. Kto na niej chce poprzestać, ten prędzej czy później poderwie same zasady etyki.

Najdobitniej występuje ten stosunek w żydostwie, bo Żyd nie staje w myśli przed Bogiem, jako jednostka człowiecza, lecz zawsze jako Żyd. Wobec Jehowy jest się albo Żydem, albo nie Żydem: o stosunku do Boga decyduje według żydowskiego przekonania przede wszystkim przynależność do pewnego zrzeszenia, czy też do reszty ludzkości, która znajduje się poza tym zrzeszeniem. To jednak jeszcze nie wszystko, bo wszyscy ludzie należą do jakichś zrzeszeń, katolicy również; lecz chociaż w zrzeszeniu działa się nieraz gromadnie, katolik jest w swym sumieniu odpowiedzialnym nawet za czyn gromadny każdy osobiście, jakby każdy z osobna czynu tego dokonywał w całości. Stosunek bowiem między zrzeszeniem a członkiem zrzeszenia może być dwojaki, i zrzeszenia są pod tym względem również dwojakie; jedne tłumią osobowość i wyrabiają gromadność, inne zaś nie tylko nie przeszkadzają osobowości. Lecz nawet pielęgnują ją. Takie przeciwieństwo gromadności zwiemy personalizmem. Gdy zrzeszają się osoby przejęte tą cechą ducha, powstają zjednoczenia personalizmów; zrzeszenia najtrwalsze, najmocniejsze i sięgające najwyższych szczebli cywilizacyjnych.

Cała filozofia religijna katolicyzmu i cała cywilizacja łacińska oparte są na personalizmie. Wyraźnie Kościół naucza, jako każda dusza ludzka tworzy odrębna całość i jest obdarzona wolną wolą.

Jednostki, zrzeszając się do życia publicznego, natenczas tylko robią to prawdziwie, jeżeli działalność ta jest dobrowolną. Wtedy bowiem tylko formy tego życia stanowią prawdziwy wyraz woli danego zrzeszenia. A skoro zrzeszenie ma być tak urządzone, ażeby nie hamowało personalizmu, a zatem nie może opierać się na jednostajności, lecz musi posiąść trudną sztukę, żeby utrzymywać jedność przy rozmaitości. Tym się różni państwowość katolicka od wszelkiej innej, a zwłaszcza od bizantyjskiej. W cywilizacji bizantyjskiej nie rozumie się jedności inaczej jak w zupełnej jednostajności. To zaś sprzeczne jest z natura ludzka tak dalece, iż da się przeprowadzić tylko przymusem, niekiedy tylko terrorem. Jednostajność jest sztuczna, naturalną jest rozmaitość. Wszystko, co jest naturalnym wyrasta samo z siebie, jest organiczne i przechodzi w coraz nowe organizmy, których spójnią dobrowolność, do których przystaje się z przekonania. W rozmaitości życia publicznego każdy służy mu takimi środkami, jakie zezwala mu rozwinąć maximum sił, maximum zdatności i sprawności. tak powstają zamiłowania i powołania i miłość pracy koło wspólnego dobra; tak wytwarza się zapał, gotowość do poświęceń, wiara w sprawę i wiara w samego siebie, że wysiłki nie będą próżne i że ziarno trafi w końcu na właściwą glebę To wszystko dostarcza radości życia, które staje się twórczym, a co możebnym jest tylko w życiu publicznym organicznym.

Tylko organizm bywa twórczym; tej właściwości brak przeciwieństwu organizmu – mechanizmowi.

Życie publiczne musi być organiczne lub mechaniczne. W przeciwieństwie do samorództwa organizmu, mechanizm musi być sztucznie obmyślony. Spotykamy się tu z dwiema metodami myślenia, o którym była mowa na początku: z indukcją i medytacyjnością, a których następstwami wżyciu zbiorowym są aposterioryzm i aprioryzm. „Mechanikom” życia publicznego wystarczy coś, co sobie wymedytują i uznają z a pewnik, ażeby z tego wysnuwać potem wnioski do wszystkich działów życia, tym niebezpieczniejsze, im konsekwentniejsze. Np. wszystkie wnioski z materialistycznego pojmowania historii z socjalizmem na czele, zmierzającym do tego, by cały świat zamienić w mechanizm.

Mechanizm żadną miara nie da się apriorycznemu układowi stosunków, musi być w mechanizmie zgnębione w imię jednostajności.

Idzie się więc od personalizmu przez aposterioryczność do organizmu, od gromadności przez aprioryczność do mechanizmu. Organizm a mechanizm powstają z innych metod i odmienne są też warunki ich powodzenia. Im bardziej rozwinięty organizm, tym bardziej komplikuje się pośród swoich rozmaitości, gdy tymczasem jednostajny mechanizm dąży do jak największych uproszczeń. Ciekawego zaś zaiste doświadczenia dostarcza nam historia powszechna. Oto wszystkie rewolucje myślały apriorycznie, a działały mechanicznie. Dokonują się też rewolucje przez zanik personalizmu a gromadności, a gromadność nie zdołała utrzymać nawet powierzchownego, zewnętrznego ładu inaczej, jak mechanicznie.

Zmierza przeto z całych sił uproszczeń we wszystkim, a występuje zaciekle przeciw rozmaitości rozmaitych równoległych objawów życia publicznego.

Co więcej, inna jest etyka organizmów, a inna mechanizmów. Cóż mówić o moralności, gdzie zasługą jest gnębić i łamać, terroryzować i odbierać godność osobistą, nierozdzielną od wolności przekonań? Bo też godność osobista rodzi się tylko z personalizmu.

Ze wszystkiego tego wynika, ze pomiędzy organizmem a mechanizmem zachodzi proste a bezwzględne: albo – albo. Łączyć zaś w jakimś zrzeszeniu, np. w państwie, w pewnym dziale państwowości obowiązuje mechanizm (np. w wojsku), dział taki odgradza się zazwyczaj z wielka stanowczością od innych, traktując go z całą wyłącznością.

Państwo jakie takie musi także być albo organizmem albo mechanizmem. Zależy to od cywilizacji. Np. w turańskiej jest ono mechanizmem, a gdzieby przetwarzało się w organizm, tam runęłaby cywilizacja turańska. W cywilizacji łacińskiej państwo może być tylko organizmem.

Łączy się to z pewna szczególną tej cywilizacji właściwością. W każdej innej może się wytwarzać siła polityczna niezależnie od stanu społeczeństwa. Mongołowie wytworzyli olbrzymie i potężne państwo uniwersalne, chociaż sił społecznych u nich nawet dostrzec trudno; podobnie Turcja; w bizantyjskim cesarstwie społeczeństwo ledwie było tolerowane przez państwo, w jednak państwo to posiadało okresy siły. Wszędzie tam rodziła się siła polityczna poza społeczeństwem, powstając samodzielnie, działając samoistnie. Lecz nie zdarzyło się ani razu w historii cywilizacji łacińskiej, żeby państwo było silne, choć społeczeństwo słabe. Tu siła polityczna rodzi się z sił społecznych. O cywilizacji łacińskiej możnaby raczej powiedzieć, że w niej o siłę polityczną – o potęgę państwową – nie trzeba zabiegać wprost i bezpośrednio, lecz całą staranność życia publicznego obrócić w krzewienie sił społecznych. Te bowiem nadzwyczaj łatwo i w razie potrzeby automatycznie zmieniają się w siłę polityczną, gdy tymczasem największa nawet polityczna siła społecznych w sobie nie mieści. W cywilizacji łacińskiej państwo musi być oparte na społeczeństwie, bo inaczej pozostanie słabym, i tym słabszym, im bardziej chciałoby górować nad społeczeństwem. Z silnego społeczeństwa wyłania się silne państwo samo przez się. W naszej cywilizacji niema obawy o to, iżby siła społeczna mogła nie wydać siły politycznej; lecz na nic wszelkie zachody o potęgę państwa, gdzie społeczeństwo osłabione. Albowiem państwo w cywilizacji łacińskiej jest organizmem, wytwarza się w sposób naturalny ze społecznego podłoża. Wszelkie próby, żeby państwo wyemancypować niejako od społeczeństwa, dezorganizują tylko społeczeństwo, mącą i obniżają stan cywilizacyjny.

Państwo, wychylające się ze wspólnoty cywilizacyjnej ze społeczeństwem, należącym do cywilizacji łacińskiej, musi się stawać coraz bardziej mechanizmem i przystąpi do walki z personalizmem. A zatem nastałby rozłam pomiędzy państwem a społeczeństwem, co stanowiłoby klęskę najcięższą dla obu.

Przyczyna istotna (owa przyczyna przyczyn) takiego związki tych spraw w naszej cywilizacji jest bardzo prosta. Nie można robić jednej i tej samej rzeczy równocześnie dwiema metodami: prawo to sięga od robót najgrubszych i najłatwiejszych aż do wyżyn twórczości państwowej. W ten błąd popadłoby się jednak, gdyby się chciało osadzić państwo mechanizmowe na podłożu organicznym, gdzie społeczeństwo (naród) wytworzyło się i rozkwitać ma nadal z jednoczenia się rozmaitych organizmów społecznych. Nie da się wytworzyć zrzeszenia, które by było równocześnie organizmem i mechanizmem, bo mieszanina tego z tamtym posiada własności trujące; stanowi truciznę i dla państwa i dla społeczeństwa. Gdyby zapanowało gdzieś powszechne pomieszanie metod organicznych a mechanicznych, gdyby udzielało się stopniowo wszystkim dziedzinom życia zbiorowego, wyniknęłyby z tego następstwa absurdalne a straszne. Wspólna cywilizacja stanowi bowiem więź zrzeszeń: naruszanie przeto zwartości cywilizacyjnej jest robotą destruktywną, jest druzgotaniem więzi i narodowej i państwowej. Jest to gonitwa za zerem. Dodajmy, ze mechanizm nie wytworzy moralności, oświaty, ni dobrobytu.

Jeżeli więc chcemy się utrzymać przy cywilizacji łacińskiej, musimy trzymać się personalizmu, zasady rozmaitości, aposterioryzmu i organizmu z zasadą supremacji sił duchowych.

Tak jest i tak pozostać winno we wszystkich społeczeństwach, które „wychowywał Kościół”, ten Kościół, którego dziełem jest cywilizacja łacińska.

Do cech państwowości łacińskiej należy odrębne prawo państwowe, odrębność prawa publicznego w ogóle. Co innego prawo prywatne, co innego publiczne. Ten dualizm prawny należy do węgłów naszej cywilizacji, a zatem stanowi tez węgiel węgielny naszych pojęć polityczny.

Przeciwieństwem naszych pojęć w tej dziedzinie jest monizm prawny, znający jedno tylko prawo, albo samo publiczne. Monizm taki pochodzi z cywilizacji turańskiej. Tam władca jest właścicielem całego państwa i całej jego ludności. Te przejawy prawnicze, które my zwiemy prawem publicznym, wywodzą się tam ze zamplifikowanej własności prywatnej głowy państwa, skutkiem czego nastąpiło tam pochłonięcie prawa publicznego przez prywatne. Słowem, w turańskiej cywilizacji prywatne prawo władcy wobec ludności staje się prawem publicznym, które nie jest niczym odrębnym od prywatnego, lecz tylko rozbudową prywatnego dla interesów władcy.

Obecnie powstaje w Europie monizm prawniczy metoda całkiem odmienną. Zmierza się do zniszczenia prawa prywatnego przez publiczne, mianowicie przez prawo państwowe, bezetyczne, a w imię omnipotencji państwa. Apriorycznie określa się jaką ma być państwowość i gnębi się personalizm w imię gromadności, byle zmusić do poddania się koncepcjom powziętym z góry, sztucznym, którym sama tylko przemoc udziela życia.

Wpada się obecnie w monizm prawniczy, polegający na wyłączności prawa publicznego. A rozstrzygać o tym, co jest prawne, będzie pięść. Gdy zaś omnipotencja państwa obejmie władzę nad wszelkimi sprawami dotychczasowego prawa prywatnego, będzie musiało wszystko być postawione do swobodnego uznania władcy ( i jego biurokracji), któremu nadane będzie prawo dowolnego dysponowania wszystkim i wszystkimi. Wyjdzie się więc w końcu najzupełniej na turańszczyznę, choć się zaczęło z przeciwnej strony.

Etyka cywilizacji łacińskiej nie może się pogodzić z linią rozwojową wszechwładzy państwa, a więc ani z etatyzmem ani z biurokratyzmem, ni z elephantiasis ustawodawczą, ni z ex lex podczas pokoju. Nasza etyka musi zmierzać do państwa opartego na społeczeństwie, a wiec ku samorządowi. Wszelki zaś krok, który by odsuwał państwo od omnipotencji, będzie zarazem krokiem postępu dla etyki, oświaty i dobrobytu.

Fundamentalnym zaś wszystkiego warunkiem jest pielęgnowanie personalizmu. Toteż w życiu publicznym musi być szanowana jednostka.

Nasz ks. Prymas gnieźnieński woła donośnym głosem na całą Polskę, jako „jednostka ludzka istniała wpierw, niż państwo i posiada swe przyrodzone prawa”..a zatem „nie można pogodzić z prawem przyrodzonym pewnych współczesnych dążeń do zupełnego podporządkowania obywateli celom państwowym, do wyznaczania obywatelom jakiejś służebnej roli i do rozciągania zwierzchnictwa państwowego na wszystkie dziedziny życia. Regulowanie każdego ruchu obywateli, wtłaczanie w przepisy państwowe każdego ich czynu, mechanizowanie ich obywateli w jakiejś globalnej i bezimiennej masie sprzeczne jest z godnością człowieka i z interesem państwa, bo zabija w obywatelach zdrowe poczucie państwowe… Państwo nie jest antytezą jednostki, lecz uzupełnieniem jej prywatnego bytu” ((Ks. Prymas August Hlond: „ O chrześcijańskie zasady życia państwowego 1934 „)

A zatem nie należy pogrążać prawa prywatnego w publicznym; monizm prawny nie mieści się w katolicyzmie.

Wymaga natomiast katolicyzm monizmu monizmu w innej dziedzinie. Wbrew rozpowszechnionemu mniemaniu, jakoby istniały dwie etyki, odrębna dla życia prywatnego a odrębna dla publicznego, stoi Kościół na stanowisku monizmu etycznego. Ta sama musi być moralność w życiu prywatnym i w publicznym, nie wyłączając ani nawet polityki. My, katolicy, chcemy etyki totalnej.

IV.

UNIWERSALIZM A IDEA NARODOWA

Skoro mowa o wychowaniu politycznym i o państwie, niesposób pominąć kwestii państwa uniwersalnego.

Ideał uniwersalizmu politycznego będzie zawsze przyświecać filozofom katolickim, lecz niema polegać na zaborach, na wspólności jarzma. Ideologia takiego państwa uniwersalnego jest orientalna, azjatycka: Babilon, Asyria, Partowie, Persowie, a potem Aleksander Wielki, i wreszcie Rzym schodzili również na szlaki orientalne. W wiekach średnich wypłynął uniwersalizm turański, gdy państwo dzingishanów sięgało od pogranicza polsko-rumuńskiego aż po Koreę.

Nie na zaborze, nie na niewoli polega uniwersalizm polityczny katolicki, gdyż i na tym polu trzyma się zasady, że do jedności droga w uznawaniu rozmaitości. Zresztą praktycznie raz tylko w historii powszechnej Kościół sam bezpośrednio przyłożył ręki do tworzenia państwa uniwersalnego, mianowicie gdy papież Leon III ustanowił cesarstwo zachodnie ( rzymskie Karola W.) przeciwko bizantyjskiemu. Nie miało to wcale być państwo jedno, rozszerzające zabory na inne, lecz zjednoczenie pod przewodnictwem cesarza państw zachowujących swa niepodległość ku wspólnym celom, ażeby siły państwowe używane były do wprowadzania zasad religijnych w życie publiczne i ażeby nie były marnowane na wojny pomiędzy państwami chrześcijańskimi.

Ideał na nasze nawet czasy może jeszcze za wysoki, jakżeż miał się spełnić wówczas? Wspomnijmy, że jeszcze ani jeden kraj Zachodu nie był zjednoczony państwowo. Wszędzie pełno było wojen i wojenek pomiędzy lokalnymi dynastiami. Wszystkie umysły wyższe musiały być zaprzątnięte przede wszystkim myślą, jak usunąć ten stan rzeczy. W tym chaosie nasuwała się sama z siebie idea dynastyczna, jako droga do tworzenia państw rozleglejszych, obejmujących całe kraje. Która dynastia okaże się silniejsza i obali szereg słabszych, przyczyni się tym samym do zbliżenia uniwersalizmu.

Następne cesarstwo, „rzymskie narodu niemieckiego” (nie mające nic wspólnego z tradycją Karola W. (powstało przeciwko papiestwu, jako zdwojenie bizantyjskiego; powstało podczas jawnej walki z Kościołem i później większą część jego dziejów wypełnia „walka cesarstwa z papiestwem”. A jednak uczeni katoliccy, a więc katoliccy kapłani stawali nieraz na rozstajach. Nie wszyscy orientowali się co do istoty cesarstwa niemieckiego; oświadczali się za nim jedni dlatego, bo wmówili w siebie, ze to wznowienie idei Karola W., drudzy zaś wprost dlatego tylko, że król niemiecki, zostając cesarzem, rozporządzał największą siłą, przez długi czas jedyną, która by mogła złączyć pod jednym berłem Niemcy z Włochami. Im dynastia jakaś bardziej zaborcza, tym sympatyczniejszą bywała tym marzycielom politycznym uniwersalizmu, lecz pod jednym warunkiem: żeby wyprawom zaborczym towarzyszyło szczęście.

I oto na tle ideologii uniwersalistycznej zjawia się podrzutek : kult -silniejszej dynastii, z czego wyłania się niebawem kult siły w ogóle. Czciciele siły pasożytują na szlakach uniwersalizmu.

Toteż przez ideę dynastyczną został w końcu doprowadzony do absurdu ideał uniwersalizmu politycznego i stał się niewykonalnym przez długie pokolenia.

Dla przykładu sięgnijmy do historii skrajnego Zachodu, pomiędzy Anglią i Francją. Prze lat 114 toczyła się wojna pomiędzy tymi krajami. O co? Jest to wojna czysto dynastyczna. Obowiązujące we Francji prawo usuwało kobiety od tronu, ale pomimo to w r. 1328 król angielski wystąpił z uroszczeniem, że tron francuski należy mu się po kądzieli. Miejmyż na uwadze, ze według ówczesnych pojęć legitymizmu dynastycznego, panujący miał prawo nawet handlować swoim krajem, sprzedać go lub zamienić, czego przykładów całe tuziny. Ludność z reguły nie pytano o wolę, a narody jakby nie istniały, bo idei narodowej jeszcze nie było.

Idea narodowa najwcześniej wykształciła się w Polsce. Kiełkowała na dworze kaliskim już w drugiej połowie XIII w., a Przemysław i Władysław Niezłomny stali się jej wykonawcami. Kiedy Kazimierz Wielki zmuszony był fatalnymi okolicznościami uznać następstwo Ludwika węgierskiego, przedstawił ten układ dynastyczny do zatwierdzenia Stanom polskim. Władysław Jagiełło został królem, bo go społeczeństwo polskie samo na tron powołało. Działalność polityczna społeczeństwa w imię idei narodowej zaczęła się u nas wcześnie.

A tymczasem we Francji i Anglii nie dzielono się jeszcze na obozy francuski i angielski. Najpotężniejszy z książąt francuskich, burgundzki, walczył po stronie angielskiej i miasto Paryż oddało się angielskim dynastom. Wielu francuskich dostojników Kościół opowiadało się przeciw Karolowi VII. Ogół inteligencji obu krajów, ogół współczesnych teologów nie zadawał sobie całkiem prostego pytania : Anglia czy Francja, w sensie narodowym. Tego się nie odczuwało. Widziano tylko wojnę dwóch dynastii o tron francuski i oddawano się badaniom, która z nich ma większe prawo do tego tronu. Badano genealogie, układy, dokumenty, kroniki, prawo angielskie i francuskie – ale nikomu nie przyśniło się, ze można by sprawę osądzić według zasady, ze dla Anglików jest Anglia, a Francja dla Francuzów. Nie wpadł nikt na pomysł, że mogłoby istnieć kryterium narodowe.

To wygłosiła pierwsza dopiero św. Joanna d’Arc. Ona wołała, że należy walczyć nie za dynastię, lecz za Francję i że w imię Francji trzeba stanąć przy tym królu, który może stać się francuskim królem narodowym. Z tego też hasła powstała cała tragedia Dziewicy Orleańskiej. Wnosiła do życia publicznego na Zachodzie hasło nowe, obce uczonym teologom i prawnikom, a nawet nienawistne. Bronić Karola VII bez względu na to, czy przy nim słuszność prawna prawa dynastycznego, nie brać zgoła pod uwagę względów prawniczych? Czyż tak można, czyż tak słusznie, a zatem czy to zgodne z religijnym punktem widzenia, z moralnością publiczną? A więc to herezja? Nie rozumie nowego ideału, wnoszonego przez Dziewicę Orleańską.

Kościół, ogłosiwszy ją świętą, uświęcił zarazem jej hasło: pojęcie narodu i państwa narodowego.

Idea narodowa skupiała się także nieraz około pewnej dynastii, lecz pod warunkiem, ze dynastia narodowa będzie służyć, a nie odwrotnie. Tym samym przeciwstawiała się taka dynastia narodowa wszelkim innym dynastiom na danym obszarze, a umowy handlowe o ten kraj były wykluczone. Miał być koniec politykom dynastycznym. Nastała tedy walka pomiędzy ideą narodowa a dynastyczną.

Równocześnie z akcją św. Joanny d’Arc toczy się w Polsce i na Litwie wojna z „całą nacją niemiecką „ tj. z pojęciami prawa międzynarodowego dynastycznego, opartego na systemie cesarstwa niemieckiego. Ciężką tę walkę, rozpoczętą w 1410, zakończono w cztery lata po podpaleniu stosu w Ronen – walnym zwycięstwem pod Wiłkomierzem (1431-1435), które współcześni zestawiali ze zwycięstwem grunwaldzkim.

Ale walka dwóch tych idei trwała dalej w całej Europie, prowadzona ze zmiennym szczęściem, aż wreszcie idea dynastyczna odniosła zwycięstwo i zawładnęła na nowo losami Europy – co skupiło się na Polsce (rozbiory dokonane przez ościenne wielkie państwa dynastyczne) i na Włoszech (rozbicie na rzecz drobnych dynastów obcokrajowych). Zjednoczenie Włoch stanowiło początek triumfu idei narodowej, a wznowienie niepodległej Polski jest triumfu tego ukoronowaniem.

V.

OBECNOŚĆ KOŚCIOŁA W HISTORII (OKREŚLONA W DWÓCH ZDANIACH)

Przejdźmy do spraw polskich. Ale przede wszystkim trzeba zdawać sobie sprawę, ze nie może być dla jednego narodu jakichś specjalnych praw dziejowych, może zachodzić tylko specjalne wykonywanie i sprawdzanie praw powszechnych. Chcąc wiedzieć jasno, jakim było polityczne wychowanie narodu naszego przez Kościół, musimy mieć wciąż na uwadze, jakie są powszechno-dziejowe cechy działalności Kościoła w tej dziedzinie. Zrekapitulujmy więc najpierw to, cośmy dotychczas roztrząsali. Da się to streścić w dwóch zdaniach:

1/ Kościół urządza życie publiczne narodów, pielęgnując personalizm, aposterioryzm, jedność w rozmaitości, narodowość, dualizm prawny, a monizm etyczny

2/ Kościół wymaga, by życie zbiorowe oparte było na monogamii, na szacunku pracy fizycznej, by zaś nie było w nim niewolnictwa ni msty rodowej, tudzież by Kościół był niezależnym od władzy świeckiej.

W tych dwóch zdaniach zawarta jest obecność Kościoła w historii powszechnej – a zatem także w historii polskiej.

VI

STOSOWANIE ZASAD KOŚCIOŁA W DZIEJACH POLSKI

Zdaje się, ze na ziemiach polskich monogamii zaprowadzać nie było trzeba, że Kościół już ją tu zastał. Pewnym zaś jest, jako najstarsi nasi rodowcy własnymi rękoma uprawiali gospodarstwo, a zatem nie trzeba też było wzbudzać dopiero szacunku dla pracy fizycznej. Niewolnika zaś w Polsce kupowano rzadko (od Żydów), lecz go nie sprzedawano; raz kupiony stawał się domownikiem. Pod koniec XII w. już nie słychać o niewolnikach.

Wiele natomiast trudu wymagało wprowadzenie czynnika personalizmu w ustrój społeczny. Gromadność organizacji rodowej z jej swoistym trójprawem, tj. z rodowym prawem familijnym, majątkowym i spadkowym, ustępowała zwolna i nader ciężko przed emancypacja rodziny, z czym łączyła się własność osobista, a więc czynnik personalistyczny. W łączności z tym propaguje Kościół prawo testamentu, ten najdotkliwszy wyłom w rodowym prawie majątkowym i spadkowym. Przejście od ustroju rodowego do rodzinnego nie obywa się nigdzie bez walki i ofiar. Przejawami tego są u nas spór Bolesława Śmiałego ze św. Stanisławem biskupem, a potem wstecznicze a uparte próby Mieszka Starego. Cały zaś przebieg tych walk łączył się zarazem z kwestią niezawisłości Kościoła od władzy świeckiej, co w zasadzie rozstrzygnięto na rzecz Kościoła na pierwszym Synodzie łęczyckim.

Wobec zagadnień ustroju państwowego pragnie Kościół od początku, żeby państwowość polska opartą była na społeczeństwie: przeciwnicy mechanizmowi samowoli książęcej, opartej o przymus siły fizycznej, staje Kościół po stronie samorządu organizmów społecznych. Kierunek ten przyjął się w Polsce tak dalece, iż następnie rozumiano przez „wolność” nie co innego, jak samorząd; ten zaś niesie z sobą decentralizacje.

Uwzględnienie wszelkiej rozmaitości w polskich krainach nie miało oczywiście przeszkadzać jedności państwa.

Tej bronił Kościół energicznie. Sami papieże stanęli w obronie praw zwierzchniczych Władysława II; niestety biskupi polscy nie posłuchali wówczas (tym jednym razem) wskazówek z Rzymu i dopomogli porobić z dzielnic państewka samoistne. Ale później następcy ich stanęli na czele prądu zjednoczeniowego. Przywrócenie królestwa zawdzięczamy papieżowi Bonifacemu VIII i następnie prymasowi gnieźnieńskiemu Śwince. Nie obce też były wpływy duchowieństwa przy kształtowaniu idei narodowej od Bolesława Pobożnego kaliskiego aż do Przemysława i Władysława Niezłomnego (Łokietka).

W walkach z zakonem krzyżackim kościół objął kierownictwo umysłów polskich i Kościół sam demaskował „chytrych nieprzyjaciół Chrystusa”. Zbijane też były przez Kościół wszelkie dynastyczne uroszczenia do Polski ościennych dynastii. Wziął Kościół w swą opiekę Władysława Jagiełłę, popierał dynastię Jagiellońską i przyczyniał się niemało do wytworzenia tego, co zowiemy ideą Jagiellońską. Nowa formułą kierunku uniwersalistycznego były unie, a formuła „wolni z wolnymi, równi z równymi” wyrażała katolickie pojmowanie uniwersalizmu najlepiej. Zawsze też Kościół polski strzegł autonomii litewskiej i pruskiej. Czyż „unia” nie była politycznym rozszerzeniem samorządu aż w stosunki międzypaństwowe? Nigdy państwo centralistyczne nie byłoby się zdobyło na ideę polityczną tego rodzaju! Lgnęli ościenni do Polski, pragnęli z nią związków prawno-politycznych, ponieważ pociągała ich polska państwowość, tj. decentralizacja samorządowa.

Bronił oczywiście Kościół samorządu własnego, co przytrafiło się jeszcze raz za Kazimierza Jagiellończyka; poza tym rządy polskie uznawały zawsze niezawisłość Kościoła. ale bo też Kościół stanowił jeden z filarów państwa; a czyż lektura Długosza, Skargi, Starowolskiego, Konarskiego nie stanowi dotychczas doskonałej szkoły patriotyzmu polskiego? Sprzęgł polskość z katolicyzmem Skarga, gdy wielkim głosem stwierdził, jako Polska jest „postanowienia Bożego”.

W dziejach naszych są tedy pewne pasma z wieczystej osnowy „de Civitata dei”. wydobywajmy je na światło i starajmy się, by tych czynników nie zabrakło w powołanej na nowo do życia Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, której państwowość, oby jak najrychlej opierała się na etyce katolickiej. Należy przyjąć za Mickiewiczem i Krasińskim, że misja dziejowa Polski polega na tym, by wprowadzić chrześcijańskiego ducha do polityki.

FELIKS KONECZNY 1938 r. Biblioteka Akcji Katolickiej nr 15 za pozwoleniem Władzy Duchownej

W życiu publicznym najniebezpieczniejszym rodzajem kłamstwa bywa często prawda połowiczna

W życiu publicznym najniebezpieczniejszym rodzajem kłamstwa bywa często prawda połowiczna,

Feliks Koneczny, Państwo i prawo.

Z rozdziału „Państwo a Dekalog”

VIII. NIE MÓW PRZECIWKO BLIŹNIEMU TWEMU FAŁSZYWEGO ŚWIADECTWA

Katechizm rozszerza to przykazanie na mówienie nieprawdy w ogóle, uważając kłamstwo zasadniczo za grzech. Licha państwowość może nie tylko wywrócić wszelką sprawiedliwość i prawdę, lecz może sama szerzyć kłamstwo i to z całą świadomością. Obywatelowi więc musi być wolno odezwać się głośno i dochodzić samemu prawdy na własną rękę, gdy u góry kłamią.

Gdziekolwiek celem rządu jest tylko utrzymać się przy rządach, państwowość staje się kłamliwą. Gdy filarem rządu staje się policja tajna, nastaje urodzaj na donosicieli i fałszywe donosy, fabrykowane często przez samą policję (tak było od dawna w Rosji). Gdy rządzącym brak związku z ideałami społeczeństwa, tym bardziej pławią się w donosach i szpieguje się bez końca, i tym bardziej ludzie porządni obawiają się policji. A kiedy się raz wprowadzi kłamstwo, jako podstawę urządzeń państwowych, musi się rząd poddać pod kuratelę kłamców najsprytniejszych. Rząd, któremu się nie daje wiary, stanowi nie tylko przekleństwo dla państwa, lecz jest zarazem straszliwym demoralizatorem społeczeństwa.

Wielką maszyną kłamstwa jest cenzura polityczna. Stanowi ona najcięższe przewinienie przeciwko pomyślności wielkich zrzeszeń, gdyż pierwszym warunkiem ich rozwoju jest swobodne roztrząsanie spraw publicznych. Cenzura polityczna jest zbrodnią przeciw państwu. Jako specjalna maszyna kłamstwa, usuwa cenzura polityczna dzień po dniu od publicystyki pisarzy prawych, a wysuwa na ich miejsce pióra sprzedajne. Można też mieć wątpliwości, czy potrzeba jest państwu prasa gadzinowa. Czy ona państwu służy, czy tylko osobom rządzicieli? Czy godzi się, żeby rządziciele urządzali regularne, codzienne samochwalstwo swoich osób za pieniądze podatkowe?

Z pomocą ustaw prasowych można dojść do ogólnego zakłamania całego życia zbiorowego. W końcu musi się z tego wywiązać paraliż ducha. Nie rozumiałem nigdy potrzeby państwowej ustawy prasowej. Na kłamstwa w prasie i w ogóle na wszystkie możliwe jej przewinienia starczyłby jeden paragraf w kodeksie „Przestępstwa popełniane drukiem podlegają karze podwójnej”. Drakoński taki przepis stanowiłby a contrario hołd złożony potędze prasy; byłby zaś wybornym środkiem ochronnym do strzeżenia jej czci i powagi. Prasa „rewolwerowa” nie wytrzymałaby nacisku tego paragrafu. Czego więcej trzeba dla dobra prasy, do jej podniesienia intelektualnego i moralnej czystości, to zarządziłaby sobie prasa sama w swym oficjalnym stowarzyszeniu (o którym będzie jeszcze mowa).

W państwie niekłamliwym obeszłoby się bez poufnych, a tajnych stosunków rządu z prasą. Czyż rządy same nie demoralizują prasy, używając jej do swoich spraw i sprawek? Państwo może stać się kłamliwym wszędzie i we wszystkim: w szkole, w sądzie, w urzędzie i w wojsku. Każdy z czytelników sam, z własnej obserwacji, przypomni sobie przykładów tego aż za dużo.

Zakłamaniem jest wszelka sztuczność, wprowadzona w życie publiczne. Np., ażeby prace biurowe i w ogóle wszelkie zajęcia pozadomowe, związane z zegarem zaczynać od rana o godzinę wcześniej (co latem jest chwalebne), nakazuje się przesuwać zegary o godzinę naprzód. Zamiast powiedzieć: pójdziesz do biura o godzinie siódmej rano, robi się godzinę 8-mą o godzinę wcześniej. Nonsens charakterystyczny istny symbol zakłamania.

Cała państwowość może opierać się na zakłamaniu; albowiem na zakłamaniu mogą polegać wszystkie funkcje rządowe i wszelkie ‘ stosunki urzędów głównych z ludnością. Takim było państwo Mikołajów, Napoleona III, Piłsudskiego i Hitlera. Takie państwa, to klęski społeczeństwa.

Państwa tego rodzaju nie mogłyby grasować pośród narodów cywilizacji łacińskiej, gdyby ogół nabrał przekonania o stosowalności dekalogu do polityki. .

Zakazujące „fałszywego świadectwa” przykazanie ma swoją drugą stronę, tj. nakaz, żeby dawać świadectwo prawdzie. Potępione jest kłamstwo, a zatem zalecony jest kult prawdy. Zalążkiem ideału prawdy jest prawdomówność. Pielęgnowana bywa, jako ideał wychowawczy, tylko w cywilizacji łacińskiej. W innych cywilizacjach, o ile się pojawia, nie sięga poza stosunki natury prywatnej. Jest to prostą konsekwencją faktu, że tylko w cywilizacji łacińskiej życie publiczne podlega wymaganiom moralności również, jak prywatne.

Buddyjskie przykazanie prawdomówności obowiązuje tylko mnichów wyższych stopni obrządku żółtego (bezżennych). W bramińskiej cywilizacji kwestia ta pozostawiona jest dowolności każdego z osobna. U Żydów zachodzi obowiązek prawdomówności tylko względem współwyznawców. Odznaczają się natomiast prawdomównością wyznawcy islamu i to w obydwóch cywilizacjach, w arabskiej i turańskiej (Turcy), lecz obejmuje to tylko osobiste stosunki pomiędzy ludźmi, mającymi z sobą bezpośrednio do czynienia. Brak odpowiedniej organizacji życia publicznego nie daje tam nawet sposobności do roztrząsań na temat „państwo a prawda”.

Prawdomówność jest podstawą kultu prawdy, a szczytem instytucja życia publicznego, na prawdzie oparte i nie potrzebujące zakłamania, ani go wymagające. Albowiem, jak we wszystkim, podobnież i w tej kwestii, podstawa i szczyt muszą być zawisłe wzajemnie od siebie i czyż ten stosunek zależności nie jest nieuchronnym? Sama możliwość szczytu zależy od istnienia stosownej podstawy, a trwałej. Gdy szczyt się wali, podstawa traci rację bytu i będzie niczym korzenie, nie mogące zdobyć się na wydanie łodygi i same przy tym wysychające, czy raczej gnijące. Gdzie nie odczuwa się ideału’ Prawdy, tam podkopuje się prawdomówność życia powszedniego.

Prawdomówność nadaje trwałość więzi życia, przepajając je poczuciem bezpieczeństwa i stałości. Następnie z miłości prawdy wypływa poczucie godności osobistej, prawość, szczerość, słowem te zalety, które stanowią o posiadaniu sumienia (jakież sumienie u kłamców?) Miłość prawdy wiedzie daleko i wysoko, bo do personalizmu. Od nabycia tej cechy wysuwa się dalej cały łańcuch cech cywilizacyjnych, którego ogniwem jest organizacja życia zbiorowego w organizmach, a nie w mechanizmach. Organizacje zaś bywają obmyślane metodą aposterioryczną, przy dualizmie prawa i zachowaniu rozmaitości danej przez naturalną rzeczywistość życia i pielęgnuje się. współmierność w rozmaitości, bo tylko w niej tkwi prawda życiowa.

W królestwie prawdy istnieje cała hierarchia, zależnie od zasięgu prawdy czy kłamstwa, a w związku z tym, od wagi następstw. Pewne kłamstwa mogą być tylko uchybieniami, inne wręcz zbrodniami; wszystko jest zależne od wielkości koła, zataczanego przez dany rodzaj prawdy czy nieprawdy. Poważniejszą staje się każda sprawa, gdy wchodzą w grę interesy osób trzecich. Cóż dopiero, gdy chodzi o interes publiczny? Inaczej traktujemy zeznania sądowe, niż rozmowę prywatną. Inną przykładamy miarę, gdy coś „padnie” przy stoliku polityków kawiarnianych, a zgoła inną, gdy to samo zostanie powtórzone z krzesła poselskiego. A cóż dopiero z ławy ministerialnej! Inny jest szczebel zła, gdy dopuści się czegoś złego policjant, a całkiem inny, gdy ten sam zły postępek pochwali minister.

W życiu publicznym najniebezpieczniejszym rodzajem kłamstwa bywa często prawda połowiczna, gdy się umyślnie część prawdy ukryje, przez co część ujawniona nabiera zgoła innej postaci, niezgodnej z rzeczywistością. Wielcy kłamcy, zamiłowani w kłamstwie grubym, zmyślili pogląd, jakoby mogło być kilka rodzajów prawdy. Prawda jest ta sama w doli i niedoli, przed wojną i po wojnie, w dobie zwycięstw czy klęsk. Jeżeli przeczy się temu systematycznie, jeżeli w powodzeniu materialnym weźmie górę sztuczne przyprawianie „prawdy” i jeżeli tym powodzeniem dadzą się olśnić umysły niekrytyczne, natenczas nie wytworzy się z tego bynajmniej jakaś prawda nowa, ale zapadnie się w ogóle ideał Prawdy. Ludzie zwodzeni, okłamywani, karmieni kłamstwem, widząc jak kłamstwo tuczy zwątpią we wszelką prawdę i uznają ją za przesąd, stanowiący przeszkodę w życiu. Na kłamstwie robi się interesy, jeździ się na kłamstwie i kłamstwu stawia się pomniki aż wreszcie bije zgnilizna od takiej społeczności. Wtedy kwitną ujemne strony formalistyki prawniczej. „W społeczeństwie pełnym prawniczych zakamarków, w których nikt dobrze nie wie, co do czego należy i kto za co odpowiada, anonimowe ręce wykonują anonimowe zbrodnie”? [ Adam Doboszyński: Gospodarka narodowa].

Blumizm do potęgi.

Trzeba wyższego stopnia wykształcenia etycznego, żeby zrozumieć wyższe szczeble ideału prawdy, a cóż dopiero przejąć się nim; jeszcze zaś tym bardziej, by stać się skłonnym do poświęceń, do miłości Prawdy. Pewne ostrowidztwo etyczne da się wyrobić tylko na wyższych szczeblach rozwoju umysłowego. Kult prawdy stanowi koronę wykształcenia etycznego, której nie da się zdobyć bez wyższego wykształcenia intelektualnego. Tak dalece wiążą się obie duchowe kategorie bytu: Dobro z Prawdą.

Wiążą się też w praktyce. Najcięższe oszustwo, tj. podejmowanie rzeczy i spraw, na których ów człowiek się nie zna, staje się pospolitym tam, gdzie zakłamanie jest rzeczą zwyczajną. W miarę rozwoju kłamliwego blumizmu tracą głos i wpływy znawcy przedmiotów. Znawstwo toć część kultu prawdy!

Do wzmożenia prawdy przyczynia się nauka (odkrycia), a to doświadczenie nasuwa nam wniosek niezmiernie znamienny: zachodzi stosunek prosty pomiędzy stopniem prawdomówności, a stanem nauki w danym społeczeństwie, w państwie czy narodzie. Jeżeli w obrębie cywilizacji łacińskiej zaniecha się kultu prawdy, musi nastąpić rozbicie społeczne, upadek narodu, bezsilność państwa na zewnątrz, a zobojętnienie obywatelskie wewnątrz, albowiem poderwie się zasadniczo wielkie siły twórcze. Toteż upadek nauk bywa pierwszym mimowolnym zwiastunem zła.

Ideał prawdy jest cywilizacyjnie ściśle łacińskim i wiedzie poprzez szereg konsekwentnych pojęć do personalizmu. Toteż poza cywilizacją łacińską nieznany jest żadnej innej.