Barbara Nowacka – rewolucjonistka w akcji

Łukasz Warzecha: Barbara Nowacka – rewolucjonistka w akcji

Łukasz Warzecha pch24/lukasz-warzecha-barbara-nowacka-rewolucjonistka-w-akcji

(PCh24.pl)

W konkursie na najgorszego ministra edukacji w historii III RP pani Barbara Nowacka miałaby ogromne szanse na wygraną. Można bowiem uznać, iż nie mieliśmy dotąd w Polsce tak skrajnie zideologizowanego ministra edukacji.  

Ideologizacja edukacji jest oczywiście przedmiotem sporu. Wiadomo, jak to działa: strona, która aktualnie nie jest u władzy, zawsze będzie oskarżać stronę w danym momencie rządzącą o ideologizację edukacji. To nudny i zgrany standard, nawet jeżeli czasami w tych oskarżeniach coś jest.

Nie jest też tak, że strona konserwatywna jest tutaj bez winy i że nie można jej postawić żadnych zarzutów. Czasami i ona przeginała. Zwłaszcza że edukacja to dziedzina bardzo szczególna – nie tylko dlatego, że przygotowuje przyszłych obywateli Rzeczypospolitej, a więc również kształtuje przyszłość naszego państwa (jak oczywistość powinno brzmieć słynne motto Jana Zamoyskiego: „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie” – dokładnie tak przecież jest). Również dlatego, że nieuchronnie na tym polu ścierają się dwa porządki i uprawnienia. Z jednej więc strony mamy władzę państwową, wybieraną demokratycznie, a zatem dysponującą mandatem do kształtowania państwa w określony sposób, w tym w sferze edukacji; z drugiej zaś rodziców, którzy chcą zachować konstytucyjne prawo do wychowania dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami, te zaś mogą być sprzeczne z linią danej władzy. Właściwie nie ma z tego dylematu dobrego i uniwersalnego wyjścia. Tu cały czas trwa spór.

W niektórych dziedzinach może on być rozwiązywany poprzez swobodę wyboru, tak jak to jest z nauczaniem religii: kto chciał i czyi rodzice chcieli, ten uczęszczał na lekcje religii; kto nie chciał, mógł na nie nie chodzić. Wydaje się to wyjściem dość rozsądnym, bo nawet jeżeli szkoła jest – lub chcielibyśmy, aby była – generalnie posadowiona na jasno zdefiniowanych wartościach, stanowiących fundament naszej zachodniej cywilizacji, to jednak w sprawie uczestniczenia w konkretnych zajęciach szanuje autonomię rodziców i ich wolę.

Ale nie z każdego sporu da się tak wybrnąć. Weźmy choćby nauczanie historii. Jak pogodzić realistyczną, stańczykowską w duchu interpretację polskiej historii XIX wieku z ambicjami romantycznych kręgów politycznych, aby utwierdzać w uczniach straceńcze postawy insurekcyjne? A cóż dopiero, gdy mówimy o Powstaniu Warszawskim. Nie da się przecież zrobić osobnych zajęć „historia dla romantyków” i osobnych „historia dla realistów”.

Co więcej, ideologia wpycha się coraz śmielej w dziedziny, które jeszcze nie tak dawno opierały się wyłącznie na nauce. Tak jest w wciskaniem kolejnych elementów zielonej indoktrynacji do przedmiotów przyrodniczych. Przedstawianie OŹE jako rozwiązania bezwzględnie najlepszego czy twierdzenie, że zasoby naturalne planety się kończą – o tezie na temat antropogenicznych zmian klimatu nie mówiąc – to nie jest przekaz neutralny, ale nacechowany światopoglądowo. Zwłaszcza jeśli jednocześnie nie przedstawia się uczniom poglądów alternatywnych, mimo że są doskonale naukowo podbudowane.

Albo teoria ewolucji. Oczywiste jest, że trzeba o niej nauczać. Ale czy nie powinno się jednocześnie wskazywać jej mielizn, skoro są one przedmiotem naukowej krytyki od dawna, i czy nie powinno się choćby krótko wspomnieć o alternatywnych hipotezach, takich jak inteligentny projekt?

To są wszystko poważne pytania, ukazujące właściwie niemal nierozstrzygalny spór i napięcie pomiędzy rządową edukacją a rodzicielskim wychowaniem, przynajmniej w przypadku rodziców świadomych. Ten spór mógłby zostać złagodzony, gdyby państwo zaczęło prywatyzować edukację choć w części i zostawiło szkołom znacznie większą swobodę wyboru programu. Rodzice mogliby wtedy wysłać dziecko do szkoły „oświeceniowej” albo „konserwatywnej” wedle swojego upodobania. Dziś niby taką możliwość też mają, ale w bardzo niewielkim zakresie.

Wszystko to pokazuje, że polska szkoła jest systemem chwiejnej i dynamicznej równowagi. Raz ten, raz inny minister przeciąga trochę szalę na swoją stronę, coś dodaje, coś odejmuje, a rządy się przecież zmieniają. Pozostaje mieć nadzieję, że uczniowie w toku nauki nie zostają nadmiernie zdominowani przez tę czy inną stronę. To znaczy – tak było do momentu nastania pani Nowackiej. Wbrew pozorom, nawet pan Przemysław Czarnek nie był takim rewolucjonistą edukacyjnym. Ba, przy bliższym spojrzeniu jego rządy w MEN jawią się nawet jako relatywnie umiarkowane.

Pani Nowacka natomiast zerwała swego rodzaju niepisany konsens, który zakładał trzymanie się w tych przechyłach w pewnych granicach, uznawanych przez prawie wszystkich. Ta ciotka rewolucji całkiem otwarcie oznajmiła, że nie zamierza się przejmować zastrzeżeniami czy w ogóle wrażliwością drugiej strony na najbardziej podstawowym poziomie i wdroży własną skrajną agendę.

Sztandarowym jej elementem jest edukacja nazywana obłudnie zdrowotną. Przedmiot, który miał być obowiązkowy, pod wpływem protestów ostatecznie taki na razie nie będzie, ale perfidnie założono, że domyślnie dziecko ma być na niego zapisane, a ewentualnie będzie je można wypisać, składając oświadczenie do 25 września.

***

Wypisz dziecko z edukacji zdrowotnej

Kliknij TUTAJ i pobierz wzór pisma, wypełnij i złóż w szkole

***

Wbrew pozorom, to wcale nie elementy wprost seksualizacyjne są w podstawie tego przedmiotu najgorsze – je widać wyraźnie. Zaimplementowano do niej również wiele wątków nie mniej niebezpiecznych, ale znacznie trudniejszych do zidentyfikowania.

Podstawę programową dla klas IV-VI otwierają „wartości i podstawy”. W opisie wymagań ogólnych czytamy, że uczeń „okazuje szacunek sobie i rozwija poczucie własnej wartości; okazuje szacunek i empatię w relacjach międzyludzkich i jest gotów przyjąć perspektywę drugiego człowieka”, a także „prezentuje postawę optymizmu życiowego, sprzyjającego zdrowiu”. „Poczucie własnej wartości” zostało wyniesione przez lewicę na piedestał, a zwolennicy postępu przekonują, że powinno ono być całkowicie niezależne od własnych osiągnięć czy sposobu, w jaki jesteśmy oceniani przez otoczenie – co oczywiście sprzyja atomizacji społecznej i skrajnym egoizmom.

Czym z kolei miałoby być przyjmowanie perspektywy drugiego człowieka i właściwie dlaczego uczeń miałby być edukowany w takich kwestiach? Co to ma w ogóle wspólnego ze zdrowiem? Jak w ramach przedmiotu, który ma się nim zajmować, można wymagać od ucznia czegoś, co sprowadza się w dużej mierze do rezygnacji z obrony własnych zapatrywań? Wreszcie – czym jest ów „optymizm życiowy”? Czy uczeń ma być przekonywany, że nie powinien patrzeć na życie jak realista, ale jak optymista?  

W tym samym dziale „Wartości i podstawy”, tyle że dla szkoły ponadpodstawowej, czytamy, że uczeń „rozumie, że godność ludzka i szacunek wobec człowieka wykluczają wszelkie formy dyskryminacji ze względu na różnorodność ludzkiej natury”. Nie trzeba tłumaczyć, że jest to klasyczny wstęp do lewicowej indoktrynacji. Zastosowano tutaj słowa klucze, które wypełnione konkretną treścią staną się narzędziem prania mózgów: dyskryminacja – którą lewica rozciąga na praktycznie każdą krytykę postępowych w swoim mniemaniu trendów – oraz „różnorodność ludzkiej natury”, pod którym to pojęciem lewica rozumie rozmaite destrukcyjne upodobania i zachowania.

Jeszcze jeden przykład, tym razem z podstawy dla klas VII-VIII szkoły podstawowej, z działu „zdrowie społeczne”: uczeń „rozpoznaje manipulację w środowisku społecznym i rodzinnym oraz asertywnie na nią reaguje”. Czym jest manipulacja w środowisku rodzinnym, a tym bardziej – czym jest „asertywna” reakcja na nią? I dlaczego szkoła ma się tym w ogóle zajmować? Ten punkt podstawy programowej brzmi jak nawiązanie wprost do komunistycznej indoktrynacji w czasach Peerelu: uczeń ma być uodporniony na wraże przekazy płynące od rodziców i ma na nie odpowiednio reagować. Najlepiej donosząc do NKWD.

Edukacja zdrowotna jest więc po prostu programem indoktrynacji, wykraczającej dalece poza cokolwiek, co dotychczas widziała polska szkoła. Oczywiście dłużej klasztora niż przeora. Pani Nowacka wreszcie odejdzie, zwłaszcza że ma jak najgorszą opinię również w środowisku nauczycielskim. Wreszcie odejdzie również ten rząd. Wtedy przed następcami stanie pytanie, jak przywrócić zburzoną równowagę – o ile w ogóle da się to zrobić.

Łukasz Warzecha

How the American Academy of Pediatrics Betrayed Children Everywhere

How the American Academy of Pediatrics Betrayed Children Everywhere

by: Clayton J. Baker, MD

ROBERT W MALONE MD, MS SEP 1

The prime directive of Western medicine, its golden rule, is expressed by the Latin maxim primum non nocere – first, do no harm. Unfortunately, the Covid era taught us that from the patient’s point of view, a better motto for our times might be caveat emptor – let the buyer beware.

Every medical student is taught that, first and foremost, they should not cause harm to their patients, and every doctor is familiar with this maxim. It is echoed in the Hippocratic Oath and forms the basis for the four pillars of medical ethics: autonomy, beneficence, non-maleficence, and justice.

This rule, and the core tenets of medical ethics that it underpins, were all abandoned during the Covid era. They were replaced with a brutal, inhumane, and unethical martial-law-as-public-health approach to medicine. The results were unconstitutional lockdowns, prolonged school closures, suppression of early treatment, mandated vaccinations, and silencing of dissenting views. These abuses were justified by constant propaganda and lies from public health authorities, the medical establishment, the mainstream media, and medical professional associations.

Enter the American Academy of Pediatrics.

The American Academy of Pediatrics (AAP) is the largest professional association for pediatricians in the United States. Nearly one hundred years old, the AAP’s motto is “Dedicated to the Health of All Children.” But as with so much of the medical establishment, the Covid era revealed that the AAP has abandoned its stated mission, and in the process, it has betrayed children everywhere.

During the Covid era, no group was harmed more – or more unnecessarily – than children, who lost multiple years of education, socialization, and normal growth and development. Many millions of kids also received the fraudulently tested, toxic, experimental mRNA-based injections that were coercively imposed upon the population at large. Countless children have been harmed or killed by these products, with myocarditis being only the most universally acknowledged of the many toxicities associated with the shots.

Adding insult to injury, it was known from the beginning of the pandemic that the gain-of-function-produced SARS-CoV-2 virus affected children very mildly, rarely causing severe illness, and almost never killing them. Even at the height of the pandemic, an article in the preeminent journal Nature described pediatric Covid deaths as “incredibly rare.” A very large population-based Korean study from 2023 found the case-fatality rate in children from Covid to be well under 1 death in every 100,000 cases.

If no segment of the population was harmed more egregiously than children during the Covid era, few medical organizations betrayed their patient population more thoroughly than the American Academy of Pediatrics.

While the AAP has for many years taken questionable stances on a variety of issues, including the ever-enlarging pediatric vaccine schedule, “gender reassignment,” and others, at one early point during Covid, the AAP did attempt to advocate appropriately in the interest of children. It didn’t last long, however, and a review of this incident shows how the AAP, like so many other medical professional organizations, effectively sold its soul during Covid.

Summer 2020: The AAP Changes Its Tune on In-School Learning

From mid-March 2020, when the Covid lockdowns began, until the end of that school year in June, most American schoolchildren had been kept completely out of school. On July 9, 2020, the AAP released a statement arguing forcefully for the return of American schoolchildren back:

The AAP strongly advocates that all policy considerations for the coming school year should start with a goal of having students physically present in school. The importance of in-person learning is well-documented, and there is already evidence of the negative impacts on children because of school closures in the spring of 2020.

The July AAP statement went on to say that school closure “places children and adolescents at considerable risk of morbidity and, in some cases, mortality.” It went even further to state that:

the preponderance of evidence indicates that children and adolescents are less likely to be symptomatic and less likely to have severe disease resulting from SARS-CoV-2 infection. In addition, children may be less likely to become infected and to spread infection.

All of these claims the AAP made in July 2020 were known to be true to those who did the proper research (as the AAP apparently had done), and they have been repeatedly and definitively confirmed in the following years.

I was acutely aware of that July 9, 2020, AAP statement. I used it as an important resource in my own advocacy during the summer of 2020 to try to get schools reopened for full-time learning in New York State by the fall. The July AAP document was a well-researched, well-constructed, and well-argued advocacy tool that supported all children’s best interests.

So far, so good. Very soon thereafter, however, the AAP shamefully succumbed to pressure from public health officials, teachers’ unions, and others pushing for continued school closures. By August 19, 2020, with school reopening imminent, the AAP suddenly “revised” their recommendations. The AAP dramatically changed its tune, stating that they would go along with whatever measures public health officials decreed:

…many schools where the virus is widespread will need to adopt virtual lessons and [AAP] is calling for more federal funding to support both models.

“This is on us – the adults – to be doing all the things public health experts are recommending to reduce the spread of the virus,” said AAP President Sara “Sally” H. Goza, M.D., FAAP.

In an act of cowardice and dereliction of duty, the AAP surrendered. It abandoned the strong and sound advocacy for normalizing children’s education contained in its July document. As a physician actively following the issues of the day surrounding Covid and publicly fighting for school reopening, I can testify that nothing changed regarding our knowledge of the virus that justified the AAP’s abdication of its responsibility to children. In fact, multiple foreign countries had already returned children to school without ill effect. The AAP’s capitulation significantly undermined school reopening efforts, especially in Blue states.

The AAP’s sudden and craven volte-face regarding in-school learning was just one of many disgraceful acts committed by medical associations during the Covid era, and it acted to the severe harm of schoolchildren across the nation. Millions of American schoolchildren continued to languish in “remote” or “hybrid” learning for the entire 2020-2021 school year. Many thousands simply dropped out of school, never to return.

In retrospect, the AAP cannot claim that they “didn’t know” enough to push for school reopening. Their July 2020 document proves they knew the correct course of action – before caving in to the establishment’s false narrative, and then subsequently devolving into just one more shameless shill organization, pushing for the mass inoculation of children with the toxic Covid mRNA injections.

Why would the AAP have done such a thing?

Money, for one thing. And plenty of it.

The AAP’s Federal Funding Windfall During Covid

As the Covid vaccine push intensified, the AAP became one of the trusted legacy medical associations that was handsomely rewarded to “push vaccines and combat ‘Misinformation’.” By 2023, the year for which data is most available, the AAP was absolutely raking it in.

As journalist Michael Nevradakis explains:

AAP… received $34,974,759 in government grants during the 2023 fiscal year, according to the organization’s most recent tax disclosure. The grants are itemized in the AAP’s single audit report for 2023-2024.Documents show some of the money was used to advance childhood vaccination in the U.S. and abroad, target medical “misinformation” and “disinformation” online, [and] develop a Regional Pediatric Pandemic Network.

In summary: in July 2020, the AAP ever-so-briefly and correctly sided with the lockdown dissenters, in service of its self-proclaimed motto to serve “the health of all children.” But by mid-August, the AAP switched sides and subsequently got a massive payout to do so. In fiscal 2023 alone, the AAP was receiving $35 million of tax money, much of it directly tied to pushing the Covid mRNA shots in children and to silence dissenters, whom it knew were telling the truth.

Unfortunately, this is unsurprising. Years before Covid, the AAP had already morphed into a highly compromised organization, straying far from its stated goal of being “dedicated to the health of all children.”

The Dinosaurs Sell Themselves to Survive

The business model for the old establishment medical professional organizations, like the AAP, is a dinosaur. The value of paid membership to these organizations has disappeared over the years, causing income from membership fees to fall. Individual paid subscriptions to their flagship journals have nosedived as well. Their financial survival increasingly relies upon Big Pharma largesse and, as we saw above for the AAP during Covid, government payouts.

In return for Big Pharma and government money, these professional organizations function less and less as champions for their professional members and their patients. They become mouthpieces for government initiatives and advertisers for Pharma. If you’ll pardon the mixed metaphor, they have become a strange species of dinosaur-prostitutes.

The AAP in particular is deeply tied to and heavily subsidized by Big Pharma, especially in the area of vaccine promotion.

Starting with the 1986 National Childhood Vaccine Injury Act (NCVIA), which effectively eliminated tort liability for vaccine manufacturers, the CDC pediatric vaccine schedule has ballooned from 7 vaccines in 1985 to 23 vaccines (and over 70 total doses!) in 2024. Since then, the AAP has largely been in the vaccine promotion business.

In accordance with the CDC vaccine schedules, the Federal government purchases huge quantities of the recommended vaccines from pharmaceutical companies. The shots are promoted to the public and to physicians through well-paid organizations like the AAP, and administered by pediatricians, many of whom receive payment – essentially kickbacks – to do so. Every step of the way, palms are greased.

As a result, American children have become what Dr. Meryl Nass calls “a delivery system to transfer taxpayer funds to big pharmaceutical companies, via your child or grandchild’s arm.”

As HHS Secretary Kennedy recently noted, the AAP posts on its own website its financial indebtedness to its corporate “donors.” Lo and behold, the four top vaccine manufacturers for the products on the pediatric vaccine schedule – Merck, Pfizer, Moderna, and Sanofi – stand at the top of the AAP’s corporate “donor” list. (The total amounts of the payouts the AAP receives are not disclosed.)

The AAP, originally created a century ago to advocate for pediatricians and their patients, has devolved into an advertiser and lobbyist for the corporate interests that fund their operations. So much for “dedicated to the health of all children.


Ratujmy dzieci ! – Chcę wysłać Panu przesyłkę – baner. „edukacja zdrowotna”…

RatujŻycie.pl

Szanowny Panie, Drogi Obrońco Życia Dzieci!

Chcę wysłać Panu przesyłkę. Proszę przeczytać ten e-mail do końca.

Minister Edukacji Narodowej Barbara Nowacka prowadzi wojnę przeciw uczniom i ich rodzicom. Ta wojna właśnie wchodzi w decydujący etap.

==========================

Już w poniedziałek zabrzmi pierwszy dzwonek, a wraz z początkiem nowego roku szkolnego do szkół wchodzi edukacja zdrowotna, która wbrew swojej nazwie nie jest dla zdrowia, ale realizuje interesy: rządu, wielkich korporacji, lobby LGBT, aborterów, globalistów i lewackiej międzynarodówki.

Ten przedmiot to oczko w głowie Barbary Nowackiej, dlatego wydała rodzicom wojnę.

Obecnie robi wszystko, aby zniechęcić do wypisywania dzieci z zajęć.

Sytuacja jest poważna. Jeśli rodzice się nie obudzą i pozwolą się przekonać, że „edukacja zdrowotna” jest dla zdrowia, jeśli zostawią dzieci na zajęciach – nawet „na próbę” – na ten jeden rok, w przyszłym roku edukacja zdrowotna stanie się przedmiotem obowiązkowym. I wtedy nie będzie już uspokajania, tylko odgórny przymus i jeszcze większe zradykalizowanie podstawy programowej.

Trzeba składać rezygnację z tych ideologicznych lekcji.

Czujność rodziców jest jednak usypiana przez pseudo-ekspertów związanych z rządem i ośrodkami lewicowego lobbingu.

Szanowny Panie,

Fundacja Życie i Rodzina przygotowała banery ostrzegające przed edukacją zdrowotną – wraz z kodem QR i adresem strony, gdzie można pobrać oświadczenie o rezygnacji z zajęć.

Chcę wysłać te banery każdej osobie, która może je rozwiesić – na płocie, drzewie, jakimkolwiek ogrodzeniu lub słupie. Mają one wymiary 1m x 1,5m i posiadają dziurki ułatwiające montaż za pomocą plastikowych zacisków lub zwykłego sznurka. Tak wyglądają banery:

Jeśli tylko ma Pan, gdzie powiesić taki baner, proszę o pilną informację na kontakt@RatujZycie.pl lub kliknięcie „odpowiedz” na niniejszy email. W treści wiadomości proszę podać:

– adres fizyczny, pod który ma przyjechać kurier (kod pocztowy, miejscowość, ulica, numer domu i mieszkania) lub numer paczkomatu InPost (np. WAW221AP, LOD307M itd.),

– koniecznie telefon kontaktowy i adres e-mail – tam przyjdą powiadomienia, że przesyłka czeka na odbiór.

Druk i wysyłka banerów jest po stronie Fundacji.

Tak wyglądają pierwsze banery, które rozwiesili już ludzie zatroskani o edukację dzieci:

Jeśli nie ma Pan gdzie powiesić baneru, można samodzielnie wydrukować plakat na papierze A3 lub A4 – do pobrania w linku: https://ratujzycie.pl/edukacja-zdrowotna-rezygnacja-oswiadczenie/#h-zaangazuj-sie-w-obrone-dzieci-przedstawiaj-prawde-o-ez.

Czy pomoże Pan bronić dzieci przed Barbarą Nowacką?

Bardzo proszę o tę pomoc.

Z wyrazami szacunku i serdecznymi pozdrowieniami,

Kaja Godek
Kaja GodekKaja Godek
Fundacja Życie i Rodzina
www.RatujZycie.pl

PS – Fundacja Życie i Rodzina podejmuje znaczny wysiłek organizacyjny i finansowy związany z drukiem i wysyłką banerów, bo wiemy, że jest to obecnie najważniejsza sprawa w Polsce.

Czas na rezygnację z EZ jest tylko do 25 września, trzeba działać natychmiast.

WSPIERAM

NUMER RACHUNKU BANKOWEGO: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
NAZWA ODBIORCY: FUNDACJA ŻYCIE I RODZINA
TYTUŁEM: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE
DLA PRZELEWÓW Z ZAGRANICY:
IBAN:PL 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
KOD SWIFT: BIGBPLPW

MOŻNA TEŻ SKORZYSTAĆ Z SYSTEMÓW DO SZYBKICH PRZELEWÓW, BLIKA LUB PŁATNOŚCI KARTAMI POD LINKIEM: https://ratujzycie.pl/wesprzyj/

RatujŻycie.pl

Nowacka, czyli „szkoła zamiast rodziców”

Nowacka, czyli „szkoła zamiast rodziców”

Józef Zawadzki 30.08.2025

Pani minister edukacji Barbara Nowacka znów postanowiła uświadamiać Polakom, jak bardzo „niekompetentni” są w wychowaniu własnych dzieci. W najnowszych wywiadach stwierdza z pełną powagą, że to szkoła ma nauczyć dzieci o „tych sprawach”, bo rodzice „nie zawsze mają czas i wiedzę”, a nauczyciele — wedle jej słów — „są najlepiej przygotowani”.

I tu nie może nie pojawić się pytanie: skąd p. Nowacka dowiedziała się „o tych” sprawach, skoro w czasach, w których dorastała, w szkole nie było takiego zbędnego przedmiotu?!

MEN wprowadza „edukację zdrowotną” jako przedmiot… nieobowiązkowy, z prawem rodziców do rezygnacji. A więc niby rodzice są niekompetentni, ale to oni decydują, czy ich dziecko pójdzie na lekcje. Trochę jak w kabarecie: „Rodzice nie wiedzą, ale to oni mają wiedzieć najlepiej, czy MEN może wiedzieć za nich”, Rzecz jasna owa nieobowiązkowość to nie „łaska” ministerstwa, tylko efekt sprzeciwu i konsultacji (KEP, rodzice, opinia publiczna). W styczniu była ścieżka obowiązkowa; w marcu MEN „sam” ogłosił „nieobowiązkowe”.

Retoryka pani Nowackiej brzmi jak podręcznik hejtera: krytyków nazywa „szurią”, „pornolobby” i „urojeniowcami”, obraża prof. Czarnka, swojego poprzednika, któremu nie dorasta do pięt. Gdy ktoś pyta o rolę rodziny w wychowaniu, słyszy tego typu etykiety zamiast argumentów.

To ciekawe, bo w podstawie programowej jej własny resort mówi o „godności i szacunku” jako fundamencie zajęć. Gdzie ta godność, skoro minister edukacji obraża rodziców i w ogóle jej krytyków?

Kolejny zgrzyt: Nowacka zapewnia, że „nauczyciel jest przygotowany”. Tymczasem MEN dopiero uruchamia 11 uczelni z podyplomówkami, które mają w przyszłości wyszkolić „kadrę”. To nie jest gotowość — to dopiero plan. Na razie lekcje poprowadzą przypadkowi chętni z łapanki. Dzieci jako poligon doświadczalny? Brzmi znajomo.

Najbardziej przewrotne jest to, że „edukacja zdrowotna” obejmuje wiele działów realizowanych na lekcjach biologii: np. żywienie, zdrowie psychiczne, uzależnienia, profilaktykę, system ochrony zdrowia. Cały pakiet. Ale pani minister redukuje spór do seksu. To klasyczny zabieg PR-owy: sprowadzić całą krytykę do jednego punktu, łatwo przykleić etykietę, łatwo krzyknąć o „porno-lobby”. A że rodzice pytają o jakość, o sens, o wpływ szkoły na rodzinę? To już się nie liczy. To, co było tej pory w programie szkoły, zupełnie wystarcza i nie ma powodu, by wprowadzać do niej lewackie fantasmagorie w sprawach wychowania.

Pani minister mówi, że „życie seksualne jest elementem naszego życia” – no odkryła Amerykę, sentencja nadaje się fasadę MEN. Tylko że to niczego nie rozwiązuje. Bo edukacja to nie podmiana rodziców przez urzędnika, tylko współpraca szkoły i domu. A tej współpracy zabrakło.

Dlatego, pani Minister, mniej krzyków o „szurii” i „pornolobby”, a więcej szacunku dla rodziców. Bo prawdziwa edukacja zaczyna się w rodzinie, a szkoła ma wspierać — nie zastępować. Przekonania Barbary Nowackiej w sferze nauki i wychowania są w sprzeczności z tymiż u większości Polaków, dlatego wszyscy oni czekają, kiedy wreszcie opuści ona ten resort.

Autorstwo: Józef Zawadzki

PRL-bis? Resort Nowackiej chce kontrolować dodatkowe lekcje religii

PRL-bis? Resort Nowackiej będzie kontrolował dodatkowe lekcje religii

https://pch24.pl/prl-bis-resort-nowackiej-bedzie-kontrolowal-dodatkowe-lekcje-religii

(PCh24.pl)

Zapowiedzi resortu Barbary Nowackiej przywodzą na myśl głęboką komunę, kiedy trwała wojna wytoczona Kościołowi przez partię. Dziś dowiadujemy się, że ministerstwo edukacji naśle kuratorów na… dodatkowe lekcje religii, organizowane w odpowiedzi na ograniczenia nałożone przez resort od 1 września.

– Ministerstwo Edukacji będzie kontrolować, czy gminy, które sfinansują dodatkowe lekcje religii, robią to zgodnie z prawem – poinformowała we wtorek wiceszefowa MEN Katarzyna Lubnauer. 

Decyzją Barbary Nowackiej, od 1 września w szkołach będzie tylko jedna godzina religii lub etyki tygodniowo, przed lub po obowiązkowych zajęciach. To ostatnia z zapowiadanych przez resort edukacji zmian dotyczących religii.

W odpowiedzi na zmiany w prawie, niektóre gminy poinformowały o sfinansowaniu dodatkowych lekcji religii, z których mogą skorzystać uczniowie. MEN wydaje się szukać sposobów, by jak najbardziej ograniczyć zjawisko. W tym celu posłuży się kuratoriami, które otrzymają nakaz kontroli takich lekcji. 

Lubnauer powiedziała, że chodzi o „kontrole pod jednym kątem”. Zaznaczyła, że nie wolno, na przykład, na dodatkową lekcję religii przeznaczyć godzin tzw. do dyspozycji dyrektora, bo przepisy dokładnie określają, na co mogą być one przeznaczone.

My tylko kontrolujemy to, czy to się odbywa zgodnie z prawem (…). Jeżeli się odbywa zgodnie z prawem to „wolnoć, Tomku, w swoim domku” – dodała.

Niemniej jednak, fakt wykorzystania aparatu państwa do kontroli inicjatywy samorządowej w kontekście wychowania religijnego jest tutaj niezaprzeczalny.

Pomysł finansowania dodatkowych lekcji religii staje się w Małopolsce coraz popularniejszy, a kolejne gminy zapowiadają działania uchwałodawcze w tej sprawie. Takie rozwiązania miałyby funkcjonować już m.in. w Czarnym Dunajcu, Tuchowie oraz Szerzynach.

Gminy sfinansują w szkołach drugą lekcję religii? Satanistki w min. „oświaty” i w kuratorium w szale.

Gminy sfinansują w szkołach drugą lekcję religii? Kuratorium zapowiada dyscyplinowanie takich placówek

https://pch24.pl/gminy-sfinansuja-w-szkolach-druga-lekcje-religii-kuratorium-zapowiada-dyscyplinowanie-takich-placowek

Część gmin w województwie małopolskim zamierza sfinansować dzieciom drugą lekcję religii w ramach „kółka zainteresowań”.

Zacietrzewione kuratorium oświaty reaguje i już zapowiada kontrole w szkołach, w których uczniowie otrzymają możliwość uczestnictwa w drugiej lekcji religii.

Jak podaje Radio Kraków, w Małopolsce odnotowano przypadki gmin, których władze i mieszkańcy nie zgadzają się z decyzją Ministerstwa Edukacji Narodowej. Chodzi o ograniczenie lekcji religii do jednej godziny w tygodniu. W związku z okrojeniem liczby godzin lekcyjnych przez resort Barbary Nowackiej, niektóre gminy zamierzają same ufundować uczniom dodatkową lekcję religii, tak aby uczniowie na lewicowych zmianach nie byli stratni, a rodzice byli spokojniejsi o edukację dzieci.

Pomysł staje się w Małopolsce coraz popularniejszy, a kolejne gminy zapowiadają działania uchwałodawcze w tej sprawie. Dodatkowa lekcja religii dla uczniów miałaby zostać zorganizowana w ramach „kółka zainteresowań”. Gminy, które zamierzają wprowadzić takie rozwiązania to m.in. Czarny Dunajec, Tuchów oraz Szerzyny.

Jednak stojące „na straży” lokalne kuratorium oświaty nie zamierza stać bezczynnie. Wpadło już na pomysł jak zniechęcić gminy, które chcą pomóc uczniom, udostępniając im drugą lekcję religii. Te placówki, które wprowadzą takie możliwości dla uczniów, muszą liczyć się ze specjalnymi kontrolami.

Kuratorium oświaty chce skrupulatnie badać, czy organizacja dodatkowej lekcji religii zostanie zorganizowana w zgodzie z przepisami prawa. „Sprawdzamy, w jaki sposób, czy przez przypadek nie została wykorzystana tak zwana godzina do dyspozycji dyrektora. Gminy deklarują, że znajdą własne środki, my sprawdzimy arkusze, czy nie ma tam godziny do dyspozycji, bo takie zakusy były. Godziny do dyspozycji dyrektora są finansowane centralnie” – mówi Gabriela Olszowska, małopolska kurator oświaty.

Źródło: radiokrakow.pl

Polscy rodzice chcą wyrwać dzieci ze szponów systemu! Kościół nareszcie reaguje! – Bartosz Kopczyński

Polscy rodzice chcą wyrwać dzieci ze szponów systemu! Kościół nareszcie reaguje! – Bartosz Kopczyński

Autor: AlterCabrio , 25 sierpnia 2025

Kościół nie jest częścią żadnego ziemskiego systemu. Natomiast część ziemskich struktur Kościoła, czyli przynajmniej część Episkopatu, część hierarchii w jakiś sposób wchodzi w różne interakcje z tym systemem, czyli z tym porządkiem szatańskim. Niektórzy robią to świadomie, kierują się dobrą wolą popadając w błędy, inni robią to świadomie. Są tacy, tu można nawet z imienia i nazwiska wymienić, którzy najprawdopodobniej robią to w pełni świadomie i wiedzą, w czym biorą udział. Nie mówmy, że Kościół jest częścią systemu. Część ludzi Kościoła przeszła na stronę wroga, ale udaje, że tego nie zrobiła.

To też nie jest tak, że Episkopat do tej pory milczał, bo Episkopat wypowiadał się w tych kwestiach i wypowiadał się po naszej stronie. Oczywiście było to na skutek działań, usilnych działań KROPSu, czyli Koalicji na Rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły.

−∗−

Polscy rodzice chcą wyrwać dzieci ze szponów systemu! Kościół nareszcie reaguje! Bartosz Kopczyński u Julii Gubalskiej!

https://banbye.com/embed/v_BckUGc60yOMB

BONUS:

KAJA GODEK MIAŻDŻY SZKODLIWE POMYSŁY BARBARY NOWACKIEJ

Kaja Godek (Fundacja Życie i Rodzina) i Paweł Momro (Fundacja Wolność i Własność) byli gośćmi Pawła Ozdoby w programie “Tygodnik PCh24”.

00:00 wstęp
01:00 rozmowa z Kają Godek na temat „reform” Nowackiej
26:25 Paweł Momro o pułapce wiatrakowej i systemie ETShttps://www.youtube.com/embed/FWvMZlyZiis?si=256LVDbxpamCMtk9

Dzieci „własnością” państwa. O czym nie chce wiedzieć Tusk?

Dzieci „własnością” państwa. O czym nie chce wiedzieć Tusk?

Filip Obara https://pch24.pl/dzieci-wlasnoscia-panstwa-o-czym-nie-chce-wiedziec-tusk/

Najnowsza odsłona sprawy rodziny Klamanów, której dzieci zostały – bez powodu – odebrane przy użyciu przemocy i przekazane szwedzkim służbom, pokazuje, jak zatrważająca i wołająca o pomstę do nieba jest skala zbrodni przeciwko władzy rodzicielskiej, jakie popełnia rząd w Warszawie. Uznaniowość i absurdalność tych bezprawnych działań wymaga poważnej refleksji na temat zmian prawnych, które – na poziomie konstytucji – zapowiedział prezydent Karol Nawrocki.

Gdy rok temu po raz pierwszy usłyszałem o rodzinie Klamanów, zastanawiałem się, czy tak nieprawdopodobna sytuacja naprawdę mogła się wydarzyć. Dziś wiem ponad wszelką wątpliwość: to naprawdę się stało. Polska rodzina dysponująca wyłącznie polskim obywatelstwem mieszkała od kilku lat w Szwecji. Po tym jak jedna z córek, nastolatka przeżywająca okres buntu, nierozważnie poskarżyła się w szkole, że rodzice „zmuszają” ją do wykonywania obowiązków domowych, uruchomiła się nieludzka machina. Dziecko zostało odebrane rodzicom i nic nie pomogło, że samo przyznało się, iż skłamało, by odgryźć się rodzicom. Jednorazowe pogwałcenie władzy rodzicielskiej nie wystarczyło jednak szwedzkim służbom, które wystąpiły o „przekazanie” do „pieczy zastępczej” pozostałych trzech córek.

Rodzice wyjechali do Polski, by uratować pozostałe dzieci. Sądzili, że w Polsce będą bezpieczni…

I tu wydarza się najbardziej niewiarygodna część historii. Rząd Donalda Tuska nie zdecydował się bronić polskiej rodziny przed działaniami zagranicznej organizacji przestępczej (bo jak nazwać instytucję, która trudni się odbieraniem dzieci z byle wydumanego powodu?), mało tego – nie zdecydował się nawet zostawić tej rodziny w spokoju.

Nastąpił dramatyczny finał. „Polska” policja nasłana przez „polskie” władze wkroczyła do domu państwa Klamanów i siłą odebrała pozostałe trzy córki po to, by następnie przekazać je w ręce zagranicznej organizacji trudniącej się de facto porywaniem dzieci. Z pogwałceniem wszelkich praw, w tym międzynarodowych, dzieci zostały nie tylko odebrane rodzicom, ale również rozdzielone, chociaż powinny przynajmniej znaleźć się razem w „pieczy zastępczej”.

Czy to już dla Państwa za wiele? Jeżeli tak, to mam złe wieści. Nie jest to najbardziej tragiczny przypadek wrogich działań „polskiej” władzy przeciwko polskim obywatelom. Jestem świeżo po rozmowie z mec. Magdaleną Majkowską, zawodowo zajmującą się podobnymi nadużyciami, do której Czytelników z naciskiem odsyłam (pod tym linkiem). A tymczasem przytoczę tylko jeden z wielu omawianych w naszej rozmowie przypadków.

Chodzi o kobietę, którą media określają jako Magdalenę W. Została skazana za „drobne oszustwo internetowe”, którego rzekomo miała się dopuścić. Nie była jednak w stanie stawić się na prace społeczne, ponieważ była w ciąży. Tu do akcji wkroczyła „polska” władza. Kobieta trafiła do więzienia, a dzieci – choć mają ojca i babcię, którzy deklarowali opiekę – zostały gwałtem odebrane rodzinie i przekazane do tzw. pieczy zastępczej. Gdy matka była w więzieniu 4-miesięczny Oskarek, pozbawiony właściwej opieki i pokarmu… zmarł. Tak, dobrze Państwo czytają. Zmarł.

Czy na tym kończy się bestialska nikczemność „polskiej” władzy? Nie. Zrozpaczona pani Magdalena została doprowadzona na pogrzeb własnego dziecka… w kajdankach i stroju więziennym, po czym nie pozwolono jej nawet otrzeć twarzy, gdy patrzyła jak jej ukochane dziecko – zamordowane przez bezduszny system gwałcący wszelkie prawo ludzkie i Boskie – jest spuszczane w trumnie do ziemi.

U źródeł bezprawia

Co jest nie tak z prawem obowiązującym w Polsce i co należy rekomendować prezydentowi Nawrockiemu przy pisaniu nowej ustawy zasadniczej – o tym w rozmowie z mec. Majkowską (pod tym linkiem). Tu podkreślę i rozwinę zagadnienie samej władzy rodzicielskiej, której niewłaściwe rozumienie, albo po prostu gwałcenie leżą u podstaw tak przerażających i skandalicznych działań rządu w Warszawie.

Zacznijmy od tego, że coraz częściej mówi się nam o tzw. „prawach rodzicielskich”, a nie o władzy rodzicielskiej. Już na etapie języka mamy do czynienia z próbą zafałszowania prawdy na temat władzy, którą dysponujemy. Mówienie o prawach rodzicielskich – w logice dzisiejszego państwa, które uzurpuje sobie możliwość ingerowania we wszystkie dziedziny naszego życia – może sugerować, że te prawa są nam „przyznane” przez Konstytucję, czyli de facto przez władzę ustawodawczą.

Nic bardziej mylnego. Władza rodzicielska jest władzą odrębną od władzy politycznej, wyprzedza ją i ma przed nią pierwszeństwo w sprawach dotyczących dobra i wychowania dzieci. Źródłem takiego stanu rzeczy jest prawo naturalne, które dla wszystkich ludzi wszystkich epok było w tej kwestii jasne i niekwestionowalne. Gdy władza próbuje czynić się „właścicielem” naszych dzieci, jest to niesprawiedliwość tak oczywista, tak rażąca i tak bezdyskusyjna, że – nawet bez głębszego poparcia filozoficznego czy religijnego – w praktyce uznajemy fakty płynące z prawa naturalnego.

Władza rodzicielska posiada swoją autonomię względem władzy politycznej. Pełniąc władzę rodzicielską, nie mamy praw, które ktoś nam nadał, ale prerogatywy, które wypływają z natury sprawowanej przez nas władzy (oczywiście mającej służyć dobru dzieci przy określonych moralnych ograniczeniach wynikających z tego celu).

Tylko w dwóch przypadkach władza polityczna ma prawo wkroczyć w kompetencje władzy rodzicielskiej:

Po pierwsze, gdy w sposób drastyczny rodzice używają tej władzy przeciwko dziecku (znęcając się nad nim, co grozi poważnym uszczerbkiem na zdrowiu bądź nawet utratą życia albo też demoralizując podopiecznych poprzez skrajnie patologiczne zachowania, choćby seksualne). Tym jednak zajmuje się kodeks karny i nie potrzeba uzbrajania żadnych specjalnych instytucji przeciwko rodzinom.

Po drugie, gdy wymaga tego sprawiedliwie rozumiane dobro wspólne. Gdy na przykład władza jest zmuszona do prowadzenia działań wojennych w celu zachowania samego bytu państwowego i narodowego, to wtedy mogą być usprawiedliwione działania zawieszające obowiązywanie praw wynikających z prawa naturalnego.

Poza tymi dwoma przypadkami władza polityczna nie ma prawa ingerować w prerogatywy władzy rodzicielskiej. Oznacza to, że władza nie ma prawa oceniać „zdolności” do pełnienia opieki nad dziećmi na podstawie czynników ekonomicznych, nie ma prawa ograniczać władzy rodzicielskiej z powodu niespełniania rzekomego „obowiązku” szkolnego, nie ma prawa ingerować w metody wychowawcze i szczególnie nie ma prawa występować przeciwko rodzicom z powodu wychowywania dzieci w wierze katolickiej i w obiektywnej moralności opartej o prawo naturalne i poszanowanie przyrodzonej sprawiedliwości.

Wszelkie odchylenie od zdrowego rozumienia władzy rodzicielskiej, wszelka nieścisłość w zapisach prawnych oraz udzielanie urzędnikom jakichkolwiek kompetencji ingerowania w autonomię rodziny, stanowią przyczyny patologii i aberracji władzy, jakie z najgłębszym przerażeniem obserwujemy obecnie w Polsce.

Uznanie władzy rodzicielskiej oznaką cywilizacji

Na koniec, jeżeli ktokolwiek identyfikujący się z katolicyzmem, bądź ogólnie z normalną, tradycyjną wizja świata, miałby wątpliwości, warto przypomnieć, że taki porządek rzeczy jest nie tylko wpisany w naturę i wystarczy odrobina zdrowego rozsądku, by go rozpoznać, ale został on także skodyfikowany przez najwybitniejsze umysły naszej cywilizacji, od Arystotelesa po św. Tomasza z Akwinu.

Już Arystoteles opisał na kartach Polityki proces organicznego rozwoju ludzkiej wspólnoty, w której władza rodzicielska jest władzą podstawową i niezbędną do funkcjonowania społeczeństwa. Zaś św. Tomasz w Sumie Teologicznej szczegółowo rozwinął naukę na temat rodzajów władzy i naszego moralnego zobowiązania do posłuszeństwa.

Akwinata podkreśla kluczową w tym kontekście prawdę. Mianowicie, że „podwładny nie ma obowiązku być posłusznym przełożonemu, jeśli ten nakazuje mu coś, w czym nie podlega mu ów podwładny”. Czyli nawet, gdy uznamy, iż władza polityczna jest władzą zwierzchnią nad narodem, której sprawiedliwym nakazom naród winien jest posłuszeństwo – to i tak wyłącznie w granicach przewidzianych dla tej władzy, a nie w każdej dowolnej kwestii, w której władza ubzdura sobie, że wolno jej podejmować decyzje.

Władza państwowa zgodnie ze swoją naturą odpowiada wyłącznie za bezpieczeństwo zewnętrzne i wewnętrzne oraz ład moralny zgodny z prawem naturalnym i dobrymi obyczajami narodu. Tylko w tych kwestiach i w takich ramach władza ma prawo regulować funkcjonowanie podstawowej komórki społecznej, jaką jest rodzina i w ogóle wkraczać w sferę niezależności obywateli.

Władza, która wykracza poza swoje kompetencje i świętokradczo przestępuje granice autonomii rodziny, staje się w takim wypadku władzą niesprawiedliwą, której nie jesteśmy winni posłuszeństwa i przed którą mamy prawo się bronić. Ze względu na obowiązki rodziców względem dzieci (zawarte w naturze władzy rodzicielskiej) mamy wręcz moralną powinność zbuntować się przeciwko władzy, która stacza się w mroki opresyjnego barbarzyństwa i uzurpuje sobie prawo do decydowania o naszym życiu rodzinnym i o zasadach, zgodnie z którymi wychowujemy nasze dzieci, o ile zasady te zgodne są z wyższą – ponadpaństwową – normą prawa, jaką jest prawo naturalne.

Filip Obara

Etyka w szkołach, czyli wdrukowanie relatywizmu

Etyka w szkołach, czyli wdrukowanie relatywizmu.

Marcin Sułkowski https://konserwatyzm.pl/sulkowski-etyka-w-szkolach-czyli-wdrukowanie-relatywizmu/

Od kilku miesięcy trwa wzmożona dyskusja na temat katechezy w szkołach, co jest efektem dorwania się do władzy liberałów i lewicy. Próbuje się, co raczej już przesądzone, z sukcesem, ograniczyć wymiar zajęć oraz wkomponować je w plan zajęć tak, by sprzyjało to wypisywaniu się uczniów z tych lekcji. Jest oczywiste, że podobnie jak mając do wyboru cukierki lub warzywa, dzieci mają tendencję do wybierania tego pierwszego, wbrew ich zdrowiu, podobny mechanizm działał będzie w przypadku katechezy, która umieszczona na pierwszej lub ostatniej godzinie lekcyjnej, sprzyja wypisaniu się z przedmiotu, by móc godzinę dłużej pospać lub być w domu.

Ta prymitywna manipulacja jest widoczna na pierwszy rzut oka dla większości, toteż przechodzi się nad tego typu zabiegami do porządku dziennego. Oczywiście niesłusznie, bo mamy tu do czynienia z oswojeniem się ze złem i jego minimalizowaniem w imię „niech każdy wybierze to, co uważa za słuszne, bo przecież nie będziemy zmuszali do katechezy!”.

Na kanwie tejże liberalnej mechaniki, już dawno dobrnęliśmy do punktu, jak się zdaje, z małymi szansami na odwrót – galopujące wymieranie, fala rozwodów, czyli rozbitych rodzin oraz akceptacja wszechobecnej patologii w warstwie intelektualnej czy estetycznej, prowadzą nas niechybnie do cywilizacyjnego upadku. Bagatelizujemy ten fakt jako społeczeństwo, bo większość nie zdaje sobie sprawy, że rzeczywistość nie znosi próżni – już od dawna nie u naszych bram, lecz w samym środku naszych państw mamy tych, którzy wykorzystają naszą słabość i dobiją resztki tego, co zostało z niegdyś pięknej Europy.

            Nie w tym jednak rzecz, na co wskazuje przecież tytuł. Środowiska przeciwne katechezie w szkołach regularnie postulują, aby wprowadzić zamiast niej etykę. Jako że etyka jest działem filozofii, który to kierunek studiowałem, ponadto miałem okazję prowadzić zajęcia z etyki w szkole średniej, jestem w stanie ocenić zarówno program proponowany przez ministerstwo, jak i motywy, jakie przyświecają rządzącym, by ten przedmiot znalazł się w szkołach na tym poziomie i w takim kształcie.

Podstawową kwestią jest to, że już na gruncie samej nazwy przedmiotu mamy sprytne wykorzystanie niewiedzy społeczeństwa odnośnie do tego, czego mają się uczyć dzieci. Zdawać by się przecież mogło, że skoro jest to etyka, to dzieci i młodzież będą uczone pewnych postaw, które umożliwią im odróżnianie dobra od zła. Pamiętam zresztą, że zaczynając pracę w szkole, zostałem zaczepiony przez polonistkę, która narzekając na młodzież powiedziała: „może Panu uda się nauczyć ich przyzwoitości”. Niestety, jak zwykle, diabeł tkwi w szczegółach.

Bo oto program zajęć ułożony jest w taki sposób, że można mówić raczej o historii etyki z dodatkiem wybranych dylematów moralnych, których rozwiązanie proponowane przez program jest jako żywo zaczerpnięte z konkretnego modelu ideologicznego, czyli z liberalizmu. Nie jest więc ten przedmiot  formowaniem człowieka. Proponowane przez Ministerstwo podręczniki pozwalały na przedstawienie różnych systemów etycznych, znanych z historii – począwszy od etyki cnót Arystotelesa, przez stoicyzm, epikureizm aż do kantyzmu, konsekwencjalizmu czy utylitaryzmu. Mamy tam głównie deskrypcję, bez stanowczych i rzetelnych, bo umocowanych w szerokim kontekście filozoficznym, ocen zalet i wad każdego z przedstawianych systemów.

            Zdawać by się mogło, że nie powinienem  narzekać, bo mamy tutaj cały wachlarz systemów, w imię „dla każdego coś miłego”. Nic bardziej mylnego i zdaje sobie sprawę z tego każdy, kto rozumie istotę wychowania dzieci na każdym etapie ich rozwoju. Aby właściwie ukształtować dziecko, potrzebny jest mu kierunek oparty na jednej, określonej aksjologii. Siłą rzeczy, na początku dzieciństwa konieczny jest więc autorytet rodzica i stosunkowo łatwe do zrozumienia wyjaśnienia powinności, a wraz z wiekiem poziom złożoności racji powinien wzrastać. Nadal jednak, szczególnie w okresie dojrzewania, trudno od młodego człowieka oczekiwać, aby system etyczny znał szczegółowo „od podszewki”, czyli rozumiał, że wynika on z założeń ontologicznych oraz rozumienia ludzkiej natury. System etyczny jest bowiem efektem tego, co dzieje się u jego podłoża – stąd właśnie mówimy o filozofii systemowej, czyli łączącej ontologię, epistemologię, etykę i estetykę w jeden system, w którym to wszystko ze sobą współgra, a w której ontologia nazywana filozofią pierwszą, wraz z ludzką naturą, stanowią fundament.

Gdy dziecku lub młodzieńcowi w okresie dojrzewania przedstawiamy, zgodnie z programem Ministerstwa, całą gamę systemów, bez całej podbudowy, bowiem nie pozwala na to ani czas ani poziom intelektualnego i emocjonalnego rozwoju człowieka na tym etapie, to cóż tym samym robimy? Dokonujemy swoistego wdrukowania w umysł, że skoro systemy etyczne są różne i można sobie wybrać ten, który komuś odpowiada, to wartości moralne wynikające z wybranego systemu nie mają charakteru obiektywnego – są płynne.

Oto mamy aksjologiczny szwedzki stół, z którego zależnie od kontekstu, możemy wybrać to, co akurat nam odpowiada. Bo przecież w programie nauczania etyki nie uczy się dzieci właściwej ewaluacji systemów – jest to zabieg z jednej strony celowy, bo wymuszający wtłoczenie do umysłu człowieka utożsamienie tolerancji wszystkich działań z ich akceptacją, z drugiej zaś konieczny, bo jak już wspomniałem, dzieci nie mają narzędzi do właściwej ewaluacji. Po prawdzie to i większość nauczycieli etyki tych narzędzi nie posiada, bowiem są po szkołach podyplomowych. Wracając jednak do dzieci – są więc one zapoznane na przykład z tym, że w obrębie utylitaryzmu w określonym modelu (bo jest ich kilka), to suma arbitralnie rozumianego szczęścia jest decydująca dla oceny czegoś jako dobre. Brzmi fantastycznie, szczególnie dla nastolatka, który wybierając grę online z kolegami zamiast nauki, może zawsze rodzicom powiedzieć: „przykro mi rodzice, ale suma szczęścia moja i kolegów przewyższa waszą sumę szczęścia wynikającą z mojej nauki”.

W ministerialnych podręcznikach do etyki nie znajdzie się przecież zarzutu uderzającego w utylitaryzm: skoro suma szczęścia jest decydująca, to optymalną sytuacją jest np. zdradzenie małżonki w taki sposób, by ta się o tym nie dowiedziała. Szczęśliwe są bowiem w tym wypadku trzy osoby – zdradzający mąż, kochanka, która nie będzie wytargana przez żonę zdradzającego oraz sama małżonka, która żyje w przeświadczeniu o wierności męża. Dziecko bądź młodzieniec zostają więc z samym opisem, bez narzędzi do oceny proponowanego systemu wartości, za to z wrażeniem wynikającym z liberalnej mechaniki – skoro jest tych systemów tak dużo, to żaden nie jest prawdziwy i o charakterze obiektywnym (logiczne rozumowanie musi prowadzić do takich wniosków). Jedyna nauczka, jaka wynika z ministerialnego programu etyki jest taka, że podstawą wszelkich podstaw jest tolerancja – bez względu na to, co drugi człowiek wybierze, mamy powinność tolerować ten wybór.

Oczywiście nie istnieje w podręczniku wyjaśnienie, dlaczego tak jest – jedynym umocowaniem rzekomej cnoty liberalnej tolerancji jest to, że każdy jest równy (tego pojęcia również się nie wyjaśnia) i idzie o to, by nie szkodzić drugiej osobie. Ta liberalna mantra o braku szkody, wynikającej zresztą ze zgody dwójki ludzi, prowadzi w konsekwencji do konieczności uznania, że nawet tak obrzydliwa sytuacja jak umowa między ludożercą a masochistą, że ten pierwszy zje drugiemu nogę, jest akceptowalna. Jest więc oczywiste, że odpodmiotowe rozumienie szkody prowadzi do płynności norm, czyli w efekcie chaosu etycznego. Tego jednak na etyce w szkole podstawowej czy średniej się nie uczy.

Przedmiot ten, w obecnym kształcie i na tym etapie rozwoju człowieka, jest więc niczym więcej niż liberalną indoktrynacją prowadzącą do zobojętnienia, na czym jak się zdaje, bardzo zależy rządzącym, przesiąkniętym mentalnością liberalną i chorobliwym sprzeciwem wobec nauczania Kościoła.

Marcin Sułkowski

To walka o duszę Europy. I o niewinność naszych dzieci

https://polskakatolicka.org/pl/artykuly/to-walka-o-dusze-europy-i-o-niewinnosc-naszych-dzieci

Współczesny świat przeżywa dramatyczne przesilenie, które – choć często pozostaje ukryte pod warstwą poprawnych politycznie haseł – dotyka najgłębszych fundamentów człowieczeństwa. Toczy się walka nie tylko o kulturę, edukację czy język. Toczy się walka o prawdę. O to, kim jest człowiek. Czy jest dziełem Boga – stworzonym na Jego obraz, jako mężczyzna i kobieta? Czy może projektem społecznym, który można dowolnie modyfikować, rekonstruować, a nawet unicestwiać w imię „postępu”?

To pytanie nie jest abstrakcyjne. Nabiera realnych kształtów w szkolnych programach nauczania, w podręcznikach pisanych zgodnie z wytycznymi ideologów równości płci, w medialnych kampaniach normalizujących to, co jeszcze wczoraj uważano za aberrację. I – co najbardziej poruszające – w dramatycznych historiach młodych ludzi, którzy zostali zwiedzeni, okaleczeni i porzuceni przez system, który obiecywał im wyzwolenie.

Wobec tej narastającej presji i coraz śmielszych prób przebudowy cywilizacji zachodniej, postanowiliśmy więc wydać książkę, która stanie się nie tylko kompendium wiedzy, ale również duchowym i intelektualnym narzędziem obrony prawdy. Tak powstała publikacja „Teoria gender: różnorodność czy totalitaryzm XXI wieku?” – książka, która została wydana wyłącznie dzięki ofiarności naszych Darczyńców, i która od samego początku budzi ogromne zainteresowanie.

Książka, która nazywa rzeczy po imieniu

W dobie ogólnego zamętu i celowo wprowadzanej dezorientacji, potrzebujemy tekstów, które nie boją się nazwać rzeczy po imieniu. Książka, którą oddajemy w ręce czytelników, jest właśnie taką publikacją – pisaną z pasją, ale i odpowiedzialnością; odważną, a zarazem osadzoną w faktach i doświadczeniach.

Przede wszystkim autorzy podejmują próbę zrozumienia istoty ideologii gender – jej źródeł, strategii działania i celów. Odsłaniają, że nie chodzi tu o żadną „tolerancję” czy „wolność wyboru”, lecz o całkowitą dekonstrukcję chrześcijańskiej antropologii, o zburzenie naturalnych ról płciowych, o zatarcie różnicy między mężczyzną a kobietą, aż po ostateczne unieważnienie tożsamości człowieka jako stworzenia Bożego.

Lektura książki pozwala dostrzec, że teoria gender nie jest jedynie akademickim konstruktem, lecz narzędziem inżynierii społecznej, które przenika do szkół, mediów, instytucji państwowych i organizacji międzynarodowych – zwłaszcza tych, które mają ogromne środki finansowe i polityczne wpływy.

Głos rozsądku wobec ideologicznego szaleństwa

Szczególnie wstrząsające są fragmenty ukazujące realne konsekwencje wdrażania genderowej ideologii w życie społeczne i edukacyjne. Przykładem mogą być relacje tzw. „detransycjonistów” – osób, które pod wpływem propagandy zdecydowały się na „zmianę płci”, a po latach cierpienia, zabiegów chirurgicznych i stosowania szkodliwych hormonów, zrozumiały, że padły ofiarą kłamstwa.

Dr Andre Van Mol, lekarz i członek American College of Pediatrics jasno stwierdza: „Nie udowodniono, że zmiana płci jest skuteczna. Nie zmniejsza liczby samobójstw. Nie leczy traumy. Małoletni nie są w stanie wyrazić prawdziwie świadomej zgody”. A mimo to, system – wspierany przez potężne lobby farmaceutyczne i środowiska ideologiczne – nie tylko umożliwia, ale wręcz promuje takie interwencje wobec niepełnoletnich dzieci.

Podobne niepokojące zjawiska opisuje raport niemiecki, który ujawnił, że ponad 63% młodych osób identyfikujących się jako „transpłciowe” porzuca swoją diagnozę w ciągu pięciu lat. W przypadku dziewcząt w wieku 15–19 lat odsetek ten wynosi aż 72,7%. To dane, które powinny zaniepokoić każdego, kto z troską patrzy na psychiczne i duchowe zdrowie młodego pokolenia.

Polska mówi NIE ideologii gender – nasz głos w obronie Bożego porządku stworzenia

Totalitaryzm w nowej, kolorowej odsłonie

Książka „Teoria gender” nie tylko analizuje zjawisko w jego wymiarze psychologicznym i edukacyjnym, ale również ukazuje szerszy kontekst polityczny i kulturowy. Konkretne dokumenty Komisji Europejskiej mówią wprost o konieczności „konfrontowania stereotypów płciowych” już w edukacji przedszkolnej. Uczniów należy – zdaniem unijnych urzędników – poddawać reedukacji w zakresie „inkluzywnego języka”, a nauczycieli szkolić, by potrafili identyfikować i „neutralizować” tradycyjne przekonania dzieci na temat płci i rodziny.

Unia Europejska przeznaczyła na promocję polityki genderowej ponad 220 milionów euro, z czego dziesiątki milionów trafiły do najbardziej radykalnych organizacji LGBT. Jednocześnie systematycznie marginalizuje się prawa rodziców, podważa suwerenność państw narodowych i próbuje narzucać jednolity model „tęczowej edukacji” wszystkim krajom członkowskim.

To wszystko dzieje się w sposób ukryty, ale skuteczny – poprzez podręczniki, materiały szkoleniowe, „programy równościowe”, a także przez medialną cenzurę i presję polityczną. Mamy do czynienia z miękkim totalitaryzmem, który zamiast otwartej przemocy, stosuje techniki manipulacji, oswajania i stopniowej dekonstrukcji prawdy.

Wspólny opór – dzięki wspólnemu wsparciu

W tym kontekście publikacja książki „Teoria gender: różnorodność czy totalitaryzm XXI wieku?” jawi się jako akt odwagi i odpowiedzialności. Ale warto podkreślić z całą mocą – nie byłoby to możliwe bez wsparcia naszych Darczyńców.

To właśnie dzięki ich hojności mogliśmy wydać tę książkę i rozpocząć jej dystrybucję. To modlitwa, zaangażowanie i ofiary ze strony sympatyków naszej kampanii sprawiły, że głos prawdy nie został zagłuszony. W ciągu zaledwie kilku tygodni setki egzemplarzy trafiły do nauczycieli, rodziców, katechetów i osób zaangażowanych w życie publiczne. Kluczowa jest tutaj decyzja o podjęciu odwagi, rzetelności, pomocy w zrozumieniu zjawiska, które wielu jeszcze nie potrafi nazwać po imieniu.

Książkę można zamówić bezpłatnie

Naszym pragnieniem jest, by ta publikacja dotarła do każdej osoby, która czuje się bezradna wobec genderowej ofensywy. Dlatego książkę można zamówić bezpłatnie przez naszą stronę internetową.

Jeśli znają Państwo nauczycieli, wychowawców, katechetów, dyrektorów szkół – przekażcie im tę informację. Jeśli macie Państwo kontakt z lokalnymi liderami, organizacjami społecznymi, wspólnotami parafialnymi – podzielcie się tą książką. Możecie też wesprzeć dalszą dystrybucję finansowo – każda złotówka przeznaczona na ten cel to inwestycja w prawdę, wolność i przyszłość naszych dzieci.

Nie możemy dłużej milczeć

Jest jeszcze czas, by powstrzymać tę rewolucję. Ale zegar tyka. Dlatego potrzebujemy świadomych, odważnych i dobrze przygotowanych ludzi, którzy staną w obronie prawdy. Książka „Teoria gender: różnorodność czy totalitaryzm XXI wieku?” może stać się dla nich narzędziem, oparciem i źródłem nadziei.

Nie pozwólmy, by ideologiczne kłamstwo zapanowało nad sercami i umysłami naszych dzieci. Nie pozwólmy, by genderowa propaganda zniszczyła to, co święte: małżeństwo, rodzinę, macierzyństwo, ojcostwo, tożsamość.

Brońmy Bożego porządku. Brońmy człowieka. Razem.

Gej-pedofil kupił dziecko z in vitro od surogatki

RatujŻycie.pl

Szanowna Pani, Droga Obrończyni Życia Dzieci!

Para gejów, z których jeden był już prawomocnie skazany za molestowanie nieletniego chłopca, dostała pod opiekę niemowlę. Dziecko zakupili u surogatki poprzez procedury in vitro.

To wszystko dzieje się właśnie teraz w USA, w stanie Pensylwania. Prawo stanowe zakazuje tam adopcji przez osoby skazane za przestępstwa seksualne. Jednak zakaz nie dotyczy umów surogacji. W ten sposób gej-pedofil dostał do domu maleńkiego chłopca. 

Sprawa dotyczy Brandona Mitchella, geja, nauczyciela chemii z Pensylwanii, który w 2016 roku został skazany za molestowanie swojego 16-letniego ucznia oraz za posiadanie pornografii dziecięcej. Pomimo faktu, że homoseksualista figuruje w rejestrze przestępców seksualnych, wraz ze swoim „mężem” – otrzymał opiekę nad dzieckiem, urodzonym przez surogatkę w wyniku zapłodnienia in vitro.

Roczne dziecko przebywa w tej chwili w jednym domu z dwoma gejami. Nie ma żadnych możliwości obrony, gdyby taka konieczność zaszła. Zaś doświadczenie uczy, że otoczenie homoseksualistów rzadko reaguje na patologie, by nie zostać posądzonymi o uprzedzenie wobec LGBT.

Za to geje chwalą się w Internecie nagraniem, które pokazuje pierwsze urodziny kupionego z in vitro chłopca. Nagranie rozeszło się po Internecie w milionach odsłon – zrzut z video widzi Pani w grafice powyżej.

W stanie Pensylwania obowiązuje zakaz adopcji przez osoby z rejestru przestępców seksualnych, jednak prawo to nie dotyczy przypadków surogacji. W praktyce oznacza to, że ktoś, kto nie może legalnie adoptować dziecka, może kupić je z procedur in vitro za pośrednictwem tzw. matki zastępczej. Co więcej, para mężczyzn zbierała środki, aby kupić niemowlę za pomocą platformy GoFundMe, w opisie zrzutki prezentując się jako dyskryminowani przez system, ale gorąco pragnący „powiększyć rodzinę”.

Szanowna Pani,

Czy podobne skandale będą mieć miejsce w Polsce? Wszystko wskazuje, że to bardzo możliwe

Kilka dni temu pisałem do Pani, że lobby aborcyjne mocno forsuje techniki sztucznego rozrodu. Jest to dla nich oczko w głowie, bo po pierwsze – normalizują w ten sposób masową aborcję, po drugie – przy pomocy in vitro wprowadzają do życia społecznego szereg innych patologii.

W Polsce za prawdę o in vitro grozi nam sądem lewicowa aktywistka Maja Staśko, będąca także publicystką radykalnych czasopism (np. „Krytyki Politycznej”).

Tymczasem jedna z ciemnych stron in vitro to właśnie ta: możliwość produkcji dzieci na zamówienie i sprzedawania ich parom homoseksualnym, w tym gejom, którzy sami nie mają jak urodzić dziecka.

Chciałbym poinformować Panią, że wciąż zbieramy środki na wydanie folderów o in vitro, aby rozdystrybuować je po całej Polsce. Wciąż nie mamy zebranej całej kwoty i muszę ponownie prosić o wsparcie finansowe projektu.

Jak sama Pani widzi, patologie związane ze sztucznym rozrodem to nie jest teoria, one naprawdę mają miejsce. Tym bardziej trzeba ostrzegać ludzi przed tym horrorem.

Bardzo proszę o wpłatę kwoty, jaką uzna Pani za właściwą, by zrealizować projekt. Jego całkowity koszt w pierwszej fazie to około 14 000 złotych. W tej chwili udało się zebrać 8400 złotych, a więc brakuje 5600 złotych.

Bardzo proszę o pomoc, bo sprawa nie może czekać. Codziennie widzimy, że trzeba działać jak najszybciej.

Fundacja Życie i Rodzina

Numer konta: 

47 1160 2202 0000 0004 7838 2230 

Kod SWIFT: BIGBPLPW

Blik/karty/systemy przelewowe: 

www.RatujZycie.pl/wesprzyj

Od samego czytania cierpnie skóra. Tak tęczowi wykorzystują dzieci w Niemczech

Od samego czytania cierpnie skóra.

Tak tęczowi wykorzystują dzieci w Niemczech

24.07.2025 Waldemar Krysiak https://nczas.info/2025/07/24/od-samego-czytania-cierpnie-skora-tak-teczowi-wykorzystuja-dzieci-w-niemczech/

Dzieci w przedszkolu oraz tęczowa flaga.
Dzieci w przedszkolu oraz tęczowa flaga.

Taniec na rurze dla dzieci, pokoje masturbacyjne dla kilkulatków, tęczowe przedszkola prowadzone przed pedofilów: to nie są teorie spiskowe prawicy. To Niemcy ostatnich lat. Nasi zachodni sąsiedzi tak bowiem zapędzili się w krzewieniu „postępu”, że trudno powiedzieć, czy mają jeszcze jakieś granice.

Pedofilskie skandale nie są jednak niczym nowym za Odrą: największe tragedie wielu dzieci działy się tam przez wiele dekad. To my jedynie dowiadujemy się o nich z opóźnieniem, gdy sprawcy zdążyli już uciec przed sprawiedliwością.

Jest sobota, 5 lipca bieżącego roku. W jasnej salce wyłożonej parkietem na rurze tańczy mężczyzna w stringach, udając płeć przeciwną. Tancerz wygina się w erotycznych ruchach, a kiedy jego występ dobiega końca, zastępuje go praktycznie naga kobieta.

Taniec na rurze dla dzieci

Gdy ta przestanie masować swoje piersi, na rurę wskoczy kolejny mężczyzna przebrany za kogoś, kim nie jest. Trudno powiedzieć, czy to transwestyta w żeńskich fatałaszkach, czy transseksualista, który dopiero zaczął hormonoterapię. I on jednak ostatecznie ustępuje miejsca kolejnej osobie i następnemu występowi erotycznemu. Pod oknem salki siedzą małe dzieci. Sądząc po ich wyglądzie, są jeszcze w podstawówce.

Pokaz tańca na rurze zorganizowała marka odzieżowa Mutti Pole Wear – w jej sklepach sprzedaje się skąpe ubiory nabywane przez erotycznych tancerzy i striptizerki. Wydarzenie przyciągnęło zarówno dorosłych, jak i dzieci, ponieważ… dla dzieci były nawet specjalne bilety. Można było kupić je online.

Mutti Pole Wear próbuje po wszystkim usunąć ślady wydarzenia z mediów społecznościowych. Kiedy „sprawa się rypła” (dzisiaj nazywa się to „kiepską optyką”), a wydarzenie zaczęli komentować internauci i prawicowe media, strach obleciał nawet tancerzy, którzy jeszcze niedawno obnażali się chętnie przed nieletnimi. Jeden z nich próbuje obrócić sprawę w żart, podkreślając, że „żadne dziecko” obecne w salce „nie zostało straumatyzowane” jego bezwstydnym zachowaniem. Tym samym przyznaje, oczywiście, że naprawdę tańczył na rurze przed dziećmi.

Pokoje masturbacyjne

Zaczyna się lipiec 2023 roku. Niemieckie media zwracają swój (zszokowany, obrzydzony) wzrok na Nadrenię Północną-Westfalię, gdzie Arbeiterwohlfahrt, jeden z sześciu głównych związków dobroczynnych w Niemczech, próbuje właśnie zrealizować absurdalny pomysł: pokoje masturbacyjne dla dzieci. Te oczywiście nie noszą oficjalnie takiej nazwy. AWO nazywa je „pokojami do eksploracji ciała”. Sama nazwa jednak pomysłu nie ratuje. Wszyscy i tak wiedzą, o co chodzi.

Projekt ma bowiem umożliwić dzieciom w wieku przedszkolnym (3–6 lat) „odkrywanie własnej seksualności” poprzez zabawy, takie jak „gra w doktora”, wzajemne dotykanie się i nagość. Inicjatywa wywołuje ogromne oburzenie rodziców i lokalnych władz, a media dowiadują się o niej prawdopodobnie tylko dzięki oburzeniu opiekunów. Ci zostają bowiem poinformowani pisemnie o planowanym eksperymencie, czekającym na ich dzieci i polegającym na stworzeniu dedykowanych pomieszczeń w lokalnych przedszkolach, w których dzieci mogłyby „głaskać i badać” swoje ciała. Oraz ciała innych dzieci. W liście określone są też zasady funkcjonowania tych przestrzeni: najmłodsi mają do nich wchodzić z własnej woli, a zabawa ma być przyjemna dla wszystkich uczestników. Dzieciom nie wolno też wkładać sobie do otworów ciała żadnych przedmiotów, wszystko inne jest jednak dozwolone.

Rodzice, poinformowani o planach, protestują słusznym oburzeniem. Pomysłodawcy projektu starają się ich jednak zastraszyć, twierdząc, że eksperyment ma rzekomo poparcie Ministerstwa Kultury. To okazuje się jednak później nieprawdą. Ostatecznie zareagować musi Krajowy Urząd ds. Młodzieży (Jugendamt) w Dolnej Saksonii, blokując powstanie pokojów masturbacyjnych, które jak się jednak okazuje, „zagrażają dobru dziecka” i nie mają podstaw pedagogicznych.

Lis w kurniku

Jesienią 2022 roku organizacja Berliner Schwulenberatung (dawne „Doradztwo dla gejów”, obecnie organizacja queerowa), ogłasza ambitny projekt: „Lebensort Vielfalt”, Różnorodne Miejsce Zamieszkania w dzielnicy Südkreuz. Kompleks ma obejmować 69 apartamentów, placówkę dla seniorów, restaurację oraz dwa przedszkola z programem edukacyjnym, promującym „tęczowy świat”. Różnorodność płciową i seksualną. Projekt, wspierany przez berliński Senat ds. Młodzieży, Edukacji i Rodziny, od początku budzi kontrowersje – bo czy dzieci w przedszkolu muszą uczyć się o seksualności? Do mediów przedostaje się jednak jeszcze inna (gorsza) wiadomość: w zarządzie organizacji ma zasiąść Rüdiger Lautmann, socjolog znany z normalizowania pedofilii.

Lautmann to od listopada 2022 roku emerytowany profesor socjologii Uniwersytetu w Bremie. Jego najbardziej szokująca książka z 1994 roku to „Die Lust am Kind: Porträt des Pädophilen” („Pożądanie dziecka: portret pedofila”), oparta na wywiadach z 60 mężczyznami, którzy przyznali się do wykorzystywania seksualnego dzieci. Lautmann prezentuje w niej pedofilię jako „orientację seksualną”, sugerując, że dzieci, nawet czteroletnie, mogą wyrazić zgodę na kontakty intymne z dorosłymi. W przeszłości mężczyzny książka potwierdza jednak tylko pewien wzór: jego wcześniejsza działalność zachwala wszak „seksualność między dziećmi a dorosłymi”. Lautmann to obrońca i promotor pedofilii – to żaden sekret.

Ekspert zasiada jednak w zarządzie Berliner Schwulenberatung nadzorującym projekt „Lebensort Vielfalt”, w tym planowanie przedszkoli. Placówki chcą edukować dzieci w wieku od 3 do 5 lat na temat transseksualizmu i interpłciowości, z naciskiem na „akceptację różnorodności seksualnej”. Projekt reklamuje się więc jako odpowiedź na (rzekomy) brak edukacji w tym zakresie w tradycyjnych przedszkolach. Kiedy więc więcej i więcej osób dowiaduje się, kto ma wywierać wpływ na „tęczowe przedszkola”, obecność Lautmanna nagłaśniana jest już przez największe niemieckie media. Sprawa jest nawet na tyle szokująca, że donoszą o niej poza granicami kraju.

W odpowiedzi na presję społeczną i medialną Lautmann rezygnuje z funkcji w zarządzie, tłumacząc, że chce „zapobiec dalszym szkodom dla organizacji i projektu”. Schwulenberatung kontynuuje projekt bez jego pomocy, a Lautmann… działa dalej. Zamiast jednak otwierać „tęczowe przedszkola”, skupia się na działalności politycznej jako sekretarz berlińskiego oddziału SPDqueer, organizacji współpracującej z Socjaldemokratyczną Partią Niemiec (SPD). To w tej partii zwolennik pedofilii pomaga promować „zmiany płci” u nieletnich. Również w tym przypadku, zdaniem zwyrodnialca, dzieci mogą wyrazić świadomą zgodę.

Nieodwracalna krzywda

Zaczyna się lato 2020. Nagle Niemcy obiega wiadomość, która jeszcze tego samego czerwca dotrze do większości zagranicznych mediów. Na światło dzienne przedostaje się bowiem informacja, że w latach 1969–2003 w Berlinie Zachodnim realizowano „eksperyment Kentlera”. Pod kierownictwem psychologa i seksuologa o rzeczonym nazwisku i z poparciem berlińskiego Senatu, bezdomne dzieci, głównie chłopcy w wieku od 6 do 15 lat, były przez wiele dekad umieszczane w domach mężczyzn o skłonnościach pedofilskich, uznanych za „odpowiednich” opiekunów. Projekt miał niby na celu resocjalizację młodzieży, a w rzeczywistości prowadził do systemowego wykorzystywania nieletnich.

Kentler, seksuolog i profesor pedagogiki społecznej na Uniwersytecie w Hanowerze, w latach 60. i 70. XX wieku był uznawany za autorytet w dziedzinie edukacji seksualnej. Podobnie jak Lautmann był on przekonany, że kontakty seksualne między dziećmi a dorosłymi są nieszkodliwe, a nawet mogą mieć „pozytywne skutki”. Profesor twierdził też, że pedofile są idealnymi opiekunami dla zaniedbanych dzieci. Jego teoria opierała się na ideach wyzwolenia seksualnego, które w powojennych Niemczech łączyły odrzucenie tradycyjnych norm moralnych z antyfaszystowską retoryką. Normy społeczne są złe, tłamszą człowieka, szczególnie dorastającego, a na sztywnych normach opiera się zawsze faszyzm, jeżeli więc normy się odrzuci, to faszyzm (oraz nazizm) nigdy już się nie odrodzi!

Media nagłaśniają też fakt, że pedofile, w łapskach których lądowały z (nie)łaski państwowej dzieci, otrzymywali od miasta regularne zasiłki na opiekę nad nimi. Ich ofiary natomiast pochodziły z marginesu społecznego – byli to bezdomni, dzieci ulicy, często zmagające się z traumą, uzależnieniami lub prostytucją. Kentler osobiście nadzorował zaś projekt, wiedząc nawet, że w wielu przypadkach dochodzi do molestowania i gwałtów. Profesor jednak taką krzywdę najmłodszych uważał za „naturalną” część relacji, które pomógł stworzyć.

Szczegóły eksperymentu Kentlera pozostawały jednak długo w dużej mierze nieznane opinii publicznej – aż do 2015 roku, kiedy to pierwsze doniesienia medialne wywołują publiczną debatę. Dopiero w 2016 roku berliński Senat zleca zbadanie sprawy, a raport Uniwersytetu w Hildesheim, który ją opisuje, zostaje opublikowany właśnie w 2020. Z takim opóźnieniem ujawniona zostaje pełna skala tragedii: umieszczanie dzieci „pod opieką” pedofilów było tolerowane przez berlińskie urzędy opieki społecznej przez niemal 30 lat. Niemcy – a chwilę po nich reszta świata – dowiadują się również o istnieniu sieci powiązań między pedofilami a wpływowymi instytucjami, takimi jak Instytut Maxa Plancka, Wolny Uniwersytet w Berlinie czy szkoła Odenwald, gdzie od lat 60. dochodziło do systemowego wykorzystywania seksualnego uczniów przez nauczycieli i dyrektora.

Kentler, który zmarł w 2008 roku, nigdy nie poniósł żadnej odpowiedzialności karnej.

Rewolta lewactwa z UE – przeciw dzieciom. MEN ogłasza wielką „reformę edukacji”.

Uwaga! MEN ogłasza wielką reformę edukacji

Fundacja Pro-Prawo do Życia, niechluje nie dali adresu intern…

Kilka dni temu szefowa MEN Barbara Nowacka ogłosiła wielką reformę szkolnictwa. Celem jest dopasowanie polskiej edukacji do żądań unijnych, gdyż Unia Europejska przejmuje kontrolę nad edukacją w Polsce w ramach tzw. Europejskiego Obszaru Edukacyjnego. Uczniów czekają m.in. kolejne nowe przedmioty, zmiany w systemie ocen, nowe matury i nowe podręczniki.

W ocenie Fundacji Pro-Prawo do Życia celem tej reformy jest wyrwanie dzieci spod wychowawczego wpływu rodziców i przeobrażenie szkół w „przechowalnie” dzieci i młodzieży, w których prowadzona będzie ideologizacja i deprawacja, połączana z oduczaniem samodzielnego myślenia. Fundacja publikuje analizę zapowiedzianej przez MEN reformy.

Niewielu Polaków wie, że już w 2025 r. zobowiązano się urzeczywistnić tzw. „Europejski Obszar Edukacyjny”. Jego założenie jest takie: polityka w zakresie edukacji i oświaty, która do tej pory pozostawała w gestii rządów państw członkowskich UE, ma stać się częścią polityki unijnej i ma być zarządzana bezpośrednio z poziomu Brukseli. Innymi słowy – kontrolę nad polskimi szkołami przejmuje Unia Europejska.

W związku z tym, kilka dni temu Ministerstwo Edukacji Narodowej ogłosiło plan wielkiej reformy szkolnictwa w Polsce, aby dopasować cały system edukacji w Polsce do wytycznych unijnych. Fundacja Pro-Prawo do Życia przeanalizowała główne punkty tej reformy:

1) Już od 1 września, po wakacjach, do szkół wchodzi nowy przedmiot „edukacja zdrowotna”, pod którą to nazwą dla zmylenia rodziców ukrywa się „edukacja seksualna” prowadzona według stworzonych w Niemczech Standardów Edukacji Seksualnej w Europie, przed którymi Fundacja ostrzega od ponad 10 lat w ramach kampanii „Stop pedofilii”. Uczniowie będą oswajać się m.in. z masturbacją, LGBT, homoseksualnym stylem życia, rozwiązłością seksualną, wyrażaniem zgody na seks, różnymi „orientacjami seksualnymi” i rodzajami „rodzin” oraz z tzw. „tranzycją” poprzez okaleczanie się lub faszerowanie się blokerami hormonalnymi.

2) Zmieniony ma zostać system oceniania uczniów, w szczególności system ocen z zachowania. Ma być to system opisowy, w ramach którego szkoła będzie opisywać całokształt postawy moralnej ucznia, sugerując jemu oraz jego rodzicom „obszary wymagające poprawy”. System ten będzie uwzględniał m.in. zaangażowanie w rozmaity aktywizm. W ramach tego nowego systemu oceniania uczniowie mają też oceniać sami siebie (!) oraz ma funkcjonować „ocena koleżeńska”, która doprowadzi w praktyce do tego, że uczeń będzie zmuszony dopasowywać się do presji grupy rówieśniczej.

W ocenie Fundacji, to wszystko będzie de facto systemem monitoringu ucznia i jego rodziny, a w szczególności zasad i wartości wynoszonych z rodzinnego domu, z którymi dziecko przychodzi do szkoły. Punktem odniesienia dla takiej opisowej oceny z zachowania będą „wartości europejskie” (czyli dewiacje seksualne, aborcja, bezbożnictwo, konsumpcjonizm itp.), a nie Dekalog i zasady wynikające z polskiej kultury i cywilizacji chrześcijańskiej.

3) Mają zostać wprowadzone kolejne nowe przedmioty, niektóre przedmioty zostaną połączone razem w bloki tematyczne, więcej czasu ma być przeznaczane na „zainteresowania” uczniów, projekty oraz prace grupowe. Wprowadzone mają zostać także nowe podstawy programowe i nowe podręczniki. To wszystko brzmi bardzo atrakcyjnie propagandowo, ale w praktyce będzie oznaczać jeszcze większe „odmóżdżanie” uczniów i doprowadzi do całkowitego zaniku umiejętności krytycznego, samodzielnego myślenia.

Fundacja Pro-Prawo do Życia zwraca uwagę, że od dawna uczniowie np. na języku polskim nie czytają całych lektur, tylko co najwyżej krótkie fragmenty lub wręcz wyłącznie omówienia książek. Podręczniki do historii od wielu lat nie zawierają już przede wszystkim tekstu z opisem faktów historycznych, tylko kolorowe grafiki, plansze, tabele i skrótowe informacje hasłowo streszczające dane zagadnienie i mówiące uczniom, co mają myśleć na dany temat. Podobne tendencje widać na innych przedmiotach, zwłaszcza humanistycznych. Zamiast docierać do prawdy, czytać ze zrozumieniem i samodzielnie wyciągać wnioski, uczniowie mają przyswajać gotowe, spreparowane treści podające im „na tacy” co należy myśleć oraz jak oceniać przedstawiane im zjawiska. Zamiast samodzielnego (pod nadzorem nauczyciela) docierania do głębi zagadnień celem ich zrozumienia, uczniowie mają przyswajać wiedzę w postaci krótkich „ciekawostek” i gotowych haseł.

4) Najważniejszą częścią reformy i jej priorytetem, co otwarcie mówi MEN, ma być troska o „dobrostan” uczniów oraz „wzmocnienie funkcji wychowawczej szkoły”. W praktyce te pozytywnie brzmiące hasła oznaczają jedno – chęć wyrwania dzieci spod opieki rodziców i przekazanie ich na wychowanie przez system edukacji, aby zostali „nowoczesnymi europejczykami”.

Czym jest „dobrostan psychiczny” uczniów, o który zadbać ma reforma edukacji? To nic innego jak nieustanne spełnianie kolejnych zachcianek emocjonalnych. Ten „dobrostan” jest naruszany m.in. poprzez stawianie uczniom wymagań, dyscyplinę oraz odwoływanie się do obiektywnych zasad moralnych, których powinno się przestrzegać, w szczególności do Dekalogu i nauczania Kościoła. Innymi słowy – „dobrostan” jest przeciwieństwem klasycznego wychowania człowieka, które polega na kształtowaniu cnót i charakteru.

Rząd Tuska i Nowackiej, unijni komisarze oraz niemieccy „eksperci” od edukacji chcą, aby polskie dzieci „czuły się dobrze”, w związku z tym uczniowie mają być wychowywani bez zasad, bez wymagań i bez obowiązków. Z pewnością nie spowoduje to, że młodzi ludzie będą czuć się dobrze. Wręcz przeciwnie – od dziesięcioleci na Zachodzie, a od jakiegoś czasu także w Polsce, lawinowo rosną problemy psychiczne dzieci i młodzieży. To właśnie efekt „dobrostanu” polegającego na wychowaniu bez jakichkolwiek wymagań i obowiązków, przy równoczesnym oswajaniu z ideologiami i patologiami seksualnymi.

Polskie szkoły po reformie MEN mają stać się „przechowalniami” uczniów, w których dzieci i młodzież będą spędzać większość dnia na utrwalaniu swojego „dobrostanu psychicznego”. Właśnie temu służy nieustanne obniżanie wymagań edukacyjnych połączone z jednoczesnym rozluźnianiem dyscypliny i norm moralnych.

W nowoczesnej, zreformowanej według wytycznych UE polskiej szkole, dzieci mają wychowywać się w sposób bezstresowy, bez jakichkolwiek wymagań i obowiązków, przyswajać informacje w postaci gotowych ciekawostek z różnych dziedzin wiedzy, oraz „edukować się” seksualnie poprzez oswajanie z masturbacją, rozwiązłością, LGBT, homoseksualnym stylem życia, wolnymi związkami, bezdzietnością, aborcją i antykoncepcją.

W ten sposób młodzi Polacy mają stać się „Europejczykami” – odebrana edukacja szkolna pozwoli im na podjęcie pracy, która nie będzie od nich wymagać samodzielnego i krytycznego myślenia, indoktrynacja doprowadzi do odejścia od wiary i Kościoła, a narzucony przez szkoły styl życia sprawi, że kolejne pokolenia Polaków będą bezdzietnymi singlami, skoncentrowanymi na rozwiązłości seksualnej, własnych zachciankach i oddawaniu się kolejnym rozrywkom.

Właśnie do tego doprowadzono w krajach Europy Zachodniej, gdzie uczniowie od dziesięcioleci są „edukowani” seksualnie, oswajani z egoizmem i indywidualizmem oraz przymuszani do odchodzenia od swoich lokalnych tradycji narodowych na rzecz „wartości europejskich” definiowanych odgórnie przez urzędników i biurokratów w Brukseli i Berlinie.

Ta droga prowadzi również do zagłady naszego narodu na poziomie cywilizacyjnym, kulturowym i biologicznym (demografia).

Zdaniem Fundacji, nie musimy jednak tą drogą podążać, nawet jeśli Unia Europejska oraz inne państwa i międzynarodowe organizacje wymuszają na Polsce te działania. Możemy powstrzymać tę rewolucję i uratować przyszłość naszego narodu. Kluczem do zwycięstwa jest budzenie świadomości rodziców, którzy podejmą walkę w swoim miejscu zamieszkania – w szkołach swoich dzieci, w swoich parafiach, w społecznościach lokalnych itp.

Jeżeli chcemy ocalić Polskę, to zdaniem Fundacji Pro-Prawo do Życia muszą nastąpić dwie najważniejsze rzeczy: Polacy muszą chcieć mieć dzieci, a następnie przejąć osobistą odpowiedzialność za ich wychowanie – za naukę wiary, moralności, obyczajów, tradycji, historii i kultury. Nie możemy pozwolić na to, aby wychowanie z rąk rodziców przejęły zideologizowane szkoły i instytucje obsadzone ekspertami od „dobrostanu”.

Dlatego Fundacja zapowiada organizację kolejnych kampanii informacyjnych, szczególnie teraz, przez okres wakacji, gdyż już za półtora miesiąca „edukacja seksualna” wchodzi do szkół, potem MEN zacznie wdrażać kolejne „reformy” narzucane nam przez UE. Kolejni rodzice muszą się o tym dowiedzieć, aby mogli zacząć działać w obronie swoich dzieci.

Fundacja Pro-Prawo do Życia

Koniec szkoły

Koniec szkoły

Autor: AlterCabrio, 29 czerwca 2025

To udostępnienie artykułu, zamieszczonego na gościnnych łamach portalu PCh24
w dniu 27 czerwca 2025 roku, w dzień zakończenia roku szkolnego.
Oto link do oryginalnej publikacji: LINK

Tytułowy koniec szkoły należy traktować dosłownie, bo to, co będzie po 2026 roku, nie będzie już szkołą, lecz unijną hodowlą niewolników.

=============================

Koniec szkoły

Tytuł artykułu ma znaczenie podwójne. Po pierwsze, wreszcie nadszedł koniec roku szkolnego, tej nielubianej przez nikogo pracy, zadań domowych (choć ograniczonych), wypracowań (coraz rzadziej pisanych), odpytywań (w zaniku), wierszyków na pamięć (nie uczonych), omawiania lektur (częściowo wyciętych), testów (rozwijanych ochoczo w ostatnich latach). Po drugie, od 30 lat prowadzony jest konsekwentny proces, którego fala kulminacyjna widoczna jest już gołym okiem. Ten proces to koniec szkoły, jakiej znamy, a którą cywilizacja łacińska pieczołowicie budowała od czasów starożytnej Grecji. Szkoła ta uczy dzieci mądrości i wychowuje obywatela własnego, narodowego państwa. Ażeby unaocznić ten proces wciąż nieświadomym jego uczestnikom, posłużę się kilkoma obrazkami z życia szkoły, z kilku ostatnich tygodni.

Obrazek pierwszy. Szkoła podstawowa w mieście powiatowym. Dziedziniec szkolny podczas przerwy, pani nauczycielka na dyżurze pilnuje, aby dzieciom nie działa się krzywda. Zjawia się uczeń klasy 4, sprawiający problemy, tata Bóg wie gdzie, mama sobie nie radzi. Uczeń z orzeczeniem i pod opieką wszystkich służb: psycholog, pedagog, opieka społeczna. Uczeń przybywa z deskorolką i zaczyna brewerie. Pani nauczycielka, zgodnie z wytycznymi zwraca chłopcu uwagę, aby przestał, gdyż stwarza to zagrożenie. Nauczycielka polonistka w wieku emerytalnym, poświęciła całe swojej życie zawodowe dla szkoły, a teraz poświęca swój czas dla sprawy, z powodu braku nowych nauczycieli. W reakcji uczeń wydobywa z siebie potok wyzwisk i demonstracyjnie opluwa kobietę. Sprawa trafia do pani dyrektor, pani psycholog, pani pedagog, wszystkie po licznych szkoleniach (edukacja włączająca, neuroróżnorodność, problemy psychiczne, mowa nienawiści, przemoc domowa i rówieśnicza, opanowywanie stresu). Wszystkie panie na urzędach zgodnie rozkładają ręce, mówiąc, że nic się nie da zrobić, bo taki system. Następuje wyraźna sugestia, że wina leży po stronie pani nauczycielki, która najwyraźniej nie potrafi sobie poradzić. Nieoficjalnie nauczycielka została pouczona, aby na taką okoliczność wzywała policję.

Obrazek drugi. Szkoła podstawowa w mieście wojewódzkim. Przeciętna klasa trzecia, dwadzieścia parę dzieci. Uczeń z orzeczeniem, pod stałą opieką wszystkich służb (patrz wyżej). Zaczyna ubliżać koleżankom wyzywając je od najgorszych. Pani nauczycielka w wieku przedemerytalnym, całe życie zawodowe w szkole, interweniuje, aby powstrzymać agresję słowną. W reakcji uczeń przechodzi do agresji czynnej i atakuje nauczycielkę, mierząc piąstkami w twarz. Pani nauczycielka inkasuje ciosy i w obronie własnej z trudem powstrzymuje agresora, chwytając go za rękaw. Sprawa trafia do pani dyrektor, pani psycholog, pani pedagog, wszystkie po szkoleniach (patrz wyżej).

W klasie na szczęście jest monitoring, dzięki temu pani dyrektor może ocenić, że doszło do naruszenia nietykalności cielesnej ucznia przez panią nauczycielkę. Następuje stwierdzenie, że pani nauczycielka sobie nie radzi, a w klasie występuje problem z agresją i przemocą. Pani psycholog przeprowadza w klasie szkolenie z porozumienia bez przemocy, ucząc dzieci i panią nauczycielkę wyrażania swoich potrzeb i emocji za pomocą mowy żyrafy. Panią nauczycielkę przed ewentualnymi konsekwencjami za przemoc wobec dziecka ratuje to, że na gorąco wezwała policję.

Obrazek trzeci. Szkoła podstawowa w mieście wojewódzkim. Pani nauczycielka matematyki, ponad 20 lat stażu pracy próbuje nauczać w klasach 7-8. W klasie ma 28 dzieci, z czego pięcioro z Ukrainy i dwoje z Afryki. Z pozostałych dziesięcioro ma opinie lub orzeczenia.

Z dziećmi z Afryki nie ma porozumienia, bo nie rozumieją języka polskiego, z angielskiego podstawowe zwroty. Uczniowie z Ukrainy mówią w języku ukraińskim.

Pani nauczycielka egzekwuje od nich wypowiedzi w języku polskim, na co uwagę zwraca jej pani pedagog specjalna, niedawno zatrudniona, po wszystkich szkoleniach (patrz wyżej, plus wielokulturowość). Pani pedagog stwierdza mocą autorytetu specjalisty, że nie wolno stresować dzieci, poza tym Polska jest już krajem wielokulturowym i nie można narzucać wszystkim jednej kultury. Pani nauczycielka nie może od uczniów wyegzekwować wiedzy, gdyż niedawno bardzo ograniczono jej zadawanie zadań domowych. Gdy robiła to nadal, przychodzili niektórzy rodzice z pretensjami, powołując się na prawa dzieci do wolnego czasu. Pani nauczycielka próbuje chociaż przeprowadzić temat z tymi dziećmi, które chcą się uczyć.

Musi jednak dostosować się do wszystkich orzeczeń, co jest praktycznie niewykonalne. Jest jednak dwójka rodziców, którzy skrupulatnie pilnują, aby nauczanie było dostosowane do ich dzieci. Mama dziecka z mutyzmem wybiórczym (nie mówi na niektórych lekcjach) domaga się, aby jej dziecko nie musiało odpowiadać na głos. Tata dziecka z dyskalkulią domaga się wysokich wyników z matematyki, aby jego pociecha dostała się do prestiżowego liceum. Pani nauczycielka stara się mimo przeszkód, ale rzadko ma na lekcjach komplet uczniów. Niektórzy opuszczają zajęcia, a ich rodzice hurtowo usprawiedliwiają absencję, inni uczestniczą w licznych akcjach, prowadzonych przez szkołę. Wycieczki, wyjazdy, zbiórki charytatywne, dni specjalne. Szkoła prowadzi wiele aktywności, wszyscy ciągle zajęci są czymś innym, niż uczenie się.

Obrazek czwarty. Gabinet pani dyrektor w szkole ponadpodstawowej w mieście średniej wielkości. Przed sobą ma ekran komputera, za pomocą którego jest w ciągłym kontakcie – z kuratorium, ministerstwami, starostwem, kilkoma innymi ośrodkami władzy. Na bieżąco odczytuje napływające w wielkiej ilości nowe informacje, polecenia, zarządzenia, wytyczne. Wszystkie są bardzo pilne i niesłychanie ważne. Ma obowiązek odpowiadać, reagować, wdrażać, rozsyłać do nauczycieli i rodziców. Na regałach piętrzą się szeregi kolejnych segregatorów kolejnych niezbędnych dokumentów. Trzeba przeprowadzić kolejne szkolenia: z nowych zasad ochrony małoletnich, z przeciwdziałaniu przemocy i wykluczeniu, ze wsparcia w depresji i kryzysach psychicznych, z tolerancji i mowy nienawiści, z kolejnych najnowszych zasad, zmieniających wcześniejsze nowe zasady przeprowadzania egzaminów.

Takich obrazków można mnożyć bez liku, i nie jest to coś nowego, lecz narasta ustawicznie, odkąd zaczęto w połowie lat 90-tych niekończącą się reformę edukacji pod zbiorczym hasłem „gonimy Zachód”. Każdy rząd bardzo dba o dzieci i bardzo chce pomóc. Ten obecny stara się jeszcze bardziej. Pochyla się nad problemami i widzi, że system nie działa. Dlatego chce go zreformować w ten sposób, że buduje zupełnie nowy system. Będzie więcej specjalistów pt. psycholog, pedagog, pedagog specjalny, nauczyciel wspomagający, doradca ucznia i rodziny, doradca ds. dostępności, doradca międzykulturowy, sygnalista. W nowym systemie nie przewiduje się nauczycieli przedmiotowych, ale to nie problem, będzie platforma cyfrowa i sztuczna inteligencja. Będzie też więcej empatii, psychoedukacji, szkoleń, uświadamiania. Będzie nowa podstawa programowa, a w niej – nowa wiedza, dostosowana do potrzeb rynku pracy przyszłości, zgodnie z celami UE (ludzie nazywani są tam siłą roboczą). Będzie edukacja zdrowotna, seksualna, obywatelska i klimatyczna. Dzieci będą zaopiekowane, a szkoła wreszcie zacznie skutecznie radzić sobie z przemocą w rodzinach, zapewniając współpracę wszystkich służb, policji, sądów, placówek zdrowia psychicznego ze szkołami i rodzinami. Będzie w pełni wdrożona edukacja włączająca, międzykulturowa, cyfryzacja, profil absolwenta. Wreszcie zapanuje powszechny dobrostan. Szkoła systemowa będzie tak dobra, że nie będzie już potrzeby szkół niepublicznych i edukacji domowej, zostaną więc zlikwidowane. Nauczycieli zastąpią edukatorzy, mający status funkcjonariusza publicznego, uprawnionego do wkraczania w każdej chwili do każdej rodziny. Wszystko dla dobra dzieci. W 2026 r. mamy wejść do nowego raju: Europejskiego Obszaru Edukacyjnego.

Tytułowy koniec szkoły należy traktować dosłownie, bo to, co będzie po 2026 roku, nie będzie już szkołą, lecz unijną hodowlą niewolników. Obecne problemy, przedstawione na czterech obrazkach są nie są czymś samoistnym. Chaos, który te problemy generuje stworzono celowo, aby najpierw zaburzyć to, co działało dość sprawnie, a potem, aby podstępem podstawić coś nowego. Są dwie grupy przyczyn obecnych problemów w szkole: po stronie ludzi i po stronie systemu.

Problemy po stronie ludzi wzięły się stąd, że współcześni rodzice źle wychowują dzieci, lub nie wychowują ich wcale, powierzając to zadanie ekranom. Stało się tak w dużej mierze dzięki wszechobecnym poradom tzw. specjalistów, których nazywam psychomagami. W unijnej szkole przyszłości to właśnie oni zastąpią nauczycieli jako edukatorzy. Problemy po stronie systemu wynikają z tego, że jest on całkowicie zależny od wpływów zagranicznych, głównie z instytucji ponadpaństwowych, szczególnie ONZ i UE. Ten problem też ma swoją przyczynę, po stronie ustroju państwa. III RP nie jest niepodległym państwem, lecz strukturą neokolonialną, której celem jest likwidacja Polski. Likwidacja obejmuje dwa aspekty: ustrojowy i społeczny. Likwidacja ustrojowa to wchłonięcie struktur państwa polskiego przez Unię Europejską, tak, żeby nie było już niepodległej Polski, tak samo, jak innych państw Europy. Likwidacja społeczna to usunięcie z umysłów młodych Polaków tożsamości polskiej i wprowadzenie tożsamości unijnej, i jednoczesna zmiana składu etnicznego mieszkańców Polski poprzez sprowadzanie imigrantów. Te dwa procesy likwidacyjne są możliwe dzięki trzeciemu: totalnemu ogłupieniu Polaków przez media, specjalistów i system edukacji. Proces ten nazywam debilizacją. Te problemy, które obserwujemy w szkole są właśnie skutkiem wieloaspektowej debilizacji narodu polskiego, prowadzonej celowo, planowo i konsekwentnie.

To jest opis tego, co nam robią, a w czym nieświadomie bierzemy udział, poprzez nieświadomość i brak reakcji. Pytanie zasadne, czy można to powstrzymać. Odpowiedź jest stanowcza i brzmi: tak.

Pojawia się drugie pytanie: jak. Na to też jest stanowcza odpowiedź: dopóki rządy w Polsce będą ślepo wykonywać życzenia i polecenia ośrodków spoza Polski, nic się nie zmieni. Naprawa szkoły wymaga suwerennej polityki państwa polskiego. Ta zaś wymaga fundamentu, czyli świadomości. Polacy muszą wiedzieć, że rządy prowadzą politykę zależną, i domagać się jej zmiany na niezależną. W obszarze edukacji wymaga to odrzucenia wszystkich zmian, wprowadzonych przez obecny rząd warszawski, a następnie naprawy tego, co zepsuły PRL i III RP. Oznacza to powrót do polskich wzorców pedagogicznych i do klasyki nauczania. Wiąże się to więc z radykalnym odrzuceniem niemal wszystkiego, co od kilkudziesięciu lat jest nauczane na uczelniach pedagogicznych.

Kolejne pytanie: kto ma to zrobić.

Odpowiedź też jest stanowcza. Najpierw, kto temu nie podoła. Nie zrobią tego obecne „elity” polityczne, wywodzące się z Magdalenki, rządzące III RP na zasadzie ping-ponga (raz jeden, raz drugi). Nie zrobią tego obecne kadry uczelniane, gdyż ludzie ci głęboko nasiąknęli wiedzą fałszywą i destrukcyjną, nigdy nie mieli do czynienia z wiedzą prawdziwą, odrzucają więc prawdę na wstępie. Nie zrobią tego obecne masy nauczycielskie, biernie prowadzone przez władzę do własnego poniżenia i upadku. Jedynym środowiskiem eksperckim, które chce rzeczywistej naprawy i wie, jak to zrobić są ludzie skupieni wokół Koalicji na Rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły (KROPS). Jest to sojusz różnych organizacji społecznych i rzeczywistych ekspertów, obejmujący szerokie spektrum środowisk niepodległościowych. Żadna prawdziwa reforma edukacji w Polsce nie będzie możliwa bez rzeczywistej współpracy ze środowiskiem KROPS. Jeśli jakaś siła polityczna, która będzie głosić naprawę edukacji nie podejmie tej współpracy, oznaczać to będzie albo działania pozorne, albo nieskuteczne, albo fałszywą flagę.

Szeroką wiedzę na temat psucia szkoły, ludzi i Polski można znaleźć w „Poradniku świadomego narodu”, wydawanym przez Instytut Wiedzy Społecznej im. Krzysztofa Karonia.

Pierwszy tom właśnie się ukazał, a jego motywem przewodnim są właśnie sprawy edukacji i wychowania. Zachęcam do poznawania prawdy, wyciągania wniosków i stosowania ich w życiowej praktyce. Zachęcam również gorąco do wspierania działań KROPS i organizacji, w niej zrzeszonych. Jest to realna rzecz, którą może zrobić od razy każdy Polak, który chce dołożyć się do ratowania Polski. Formuły działań, podejmowanych przez KROPS są różne. Kontakt i więcej informacji pod adresem www.ratujmyszkole.pl 

Bartosz Kopczyński

Instytut Wiedzy Społecznej im. Krzysztofa Karonia.

poradnik świadomego narodu-wesprzyj wydanie książki

____________

Koniec szkoły, Bartosz Kopczyński, 29 czerwca 2025

−∗−

BONUS:

Proces adopcji: Dwaj geje zagwałcili na śmierć rocznego chłopczyka.

RatujŻycie.pl

Szanowny Panie, Drogi Obrońco Życia Dzieci!

Jestem wstrząśnięty. Dwaj geje zgwałcili na śmierć rocznego chłopczyka.

27 lipca 2023 roku 16-miesięczny Preston Davey – całkowicie nieprzytomny – trafił do szpitala Blackpool Victoria w hrabstwie Lancashire w Wielkiej Brytanii. Na ciele miał ślady obrażeń, które wskazywały na wielokrotne wykorzystywanie seksualne i przemoc fizyczną. Pracownicy szpitala zawiadomili organy ścigania. Dziecka nie udało się jednak uratować – Preston zmarł jeszcze tego samego dnia.

Para gejów – 36-letni Jamie Varley (nauczyciel w szkole średniej) i 31-letni John McGowan-Fazakerley – zaledwie 3 miesiące wcześniej rozpoczęła proces adopcji Prestona.

W Wielkiej Brytanii w okresie poprzedzającym finalizację adopcji dziecko przebywa z nowymi rodzicami, ale instytucje państwa wciąż przyglądają się rodzinie, aż zapadnie ostateczna decyzja o przysposobieniu dziecka. Dlaczego w tym przypadku nie dopatrzyły się niczego niepokojącego? Prawdopodobnie jak zwykle zadział tu terror poprawności politycznej, który nie pozwala wysuwać żadnych podejrzeń wobec par homoseksualnych, by nie pojawił się z kolei zarzut homofobii.

Dlatego dzieci adoptowane przez homoseksualistów nie mają znikąd pomocy…

Horror, jaki był udziałem maleńkiego Prestona, ujrzał światło dzienne kilka dni temu – gdy brytyjska prokuratura postawiła wreszcie zarzuty oprawcom.

Według prokuratury homoseksualiści: gwałcili chłopca, robili mu pornograficzne zdjęcia, zadawali ciężkie obrażenia, stosowali okrutne formy przemocy, spowodowali jego śmierć.

Czy wyobraża Pan sobie, jak straszliwie cierpiało to dziecko? Maleńkie, samotne, osaczone przez dwóch zboczeńców? Nie mogące poprosić nikogo o ratunek… Zamknięte w logice poprawności politycznej, gdzie widok pary gejów z dzieckiem ma być obowiązkowo witany z entuzjazmem. Tymczasem za zamkniętymi drzwiami miało miejsce prawdziwe piekło

Dlaczego Preston zginął? Dlatego, że w Wielkiej Brytanii lobby LGBT dopięło swego i doprowadziło do sytuacji, w której dostają dzieci do adopcji.

Zaczęli wiele lat temu. Od związków partnerskich.

Właśnie teraz w Polsce rozpoczyna się batalia o to, aby także w naszym kraju uczynić ten pierwszy krok: ustawa o rejestrowanych związkach partnerskich już powstała, a promuje ją Minister ds. Równości Katarzyna Kotula. Jest już po pierwszych rozmowach kuluarowych i pozyskuje dla swojego pomysłu coraz większe poparcie. 

Gdy rok temu przedstawiałem w Sejmie projekt #StopLGBT i opisywałem cierpienia dzieci wykorzystywanych seksualnie przez gejów, Kotula była wściekłaże te historie ujrzały światło dzienne. Chciała, aby ludzie o nich nie wiedzieli…

Teraz zupełnie poważnie chce procedować projekt w Sejmie, Senacie, a następnie przedłożyć go Prezydentowi do podpisu. Homolobby ma swoje sposoby, aby wywrzeć presję na politykach, by głosowania poszły po ich myśli, a potem… rozpocznie się presja na Prezydenta, aby zgodził się przynajmniej na niektóre zapisy ustawy.

Musimy zatrzymać to szaleństwo, inaczej polskie dzieci wkrótce podzielą los brytyjskich rówieśników. Bo związki partnerskie są właśnie po to – aby na koniec naciskać na oddawanie dzieci do ewidentnej patologii, jaką są układy homoseksualne.

Drogi Panie,

Bardzo proszę o pomoc w hamowaniu lobby LGBT. Proszę o złożenie podpisu pod petycją „NIE dla związków partnerskich”. Podpis należy złożyć online pod linkiem: 

https://twojepetycje.pl/petycja/nie-dla-zwiazkow-partnerskich/ .

Gdy już Pan podpisze petycję, bardzo proszę o przesłanie jej dalej i podanie w swoich mediach społecznościowych – niech jak najwięcej osób pomoże zatrzymać homoszaleństwo.

Jeszcze raz podaję link: https://twojepetycje.pl/petycja/nie-dla-zwiazkow-partnerskich/.

Każdy z nas może i musi zadziałać, aby nie dopuścić do wprowadzenia w Polsce związków jednopłciowych. Maleńkiemu Prestonowi nic nie wróci życia, ale musimy ratować życie tych dzieci, które mogą być kolejnymi ofiarami homoseksualistów

Z wyrazami szacunku i pozdrowieniami,

Krzysztof KasprzakKrzysztof KasprzakKrzysztof KasprzakF
Fundacja Życie i Rodzina
www.RatujZycie.pl

PS – Bardzo proszę o złożenie podpisu pod petycją – https://twojepetycje.pl/petycja/nie-dla-zwiazkow-partnerskich/ – to obecnie najgroźniejszy projekt w Sejmie.

WSPIERAM

NUMER RACHUNKU BANKOWEGO: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
NAZWA ODBIORCY: FUNDACJA ŻYCIE I RODZINA
TYTUŁEM: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE
DLA PRZELEWÓW Z ZAGRANICY:
IBAN:PL 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
KOD SWIFT: BIGBPLPW

MOŻNA TEŻ SKORZYSTAĆ Z SYSTEMÓW DO SZYBKICH PRZELEWÓW, BLIKA LUB PŁATNOŚCI KARTAMI POD LINKIEM: https://ratujzycie.pl/wesprzyj/

RatujŻycie.pl

Odebrano im synka, bo są niepełnosprawni. „Kto będzie za dzieckiem biegał?”

Odebrano im synka, bo są niepełnosprawni.

„Kto będzie za dzieckiem biegał?”

wprost/jelenia-gora-odebrano-im-dziecko-bo-sa-niepelnosprawni.html

Mieszkanka Dolnego Śląska trafiła do szpitala w Jeleniej Górze. Urodziła tam zdrowego chłopczyka. Nie wróciła z nim jednak do domu. O rodzinnym dramacie mówi cała okolica.

Opiekunom prawnym dziecka powiedziano w szpitalu, że „nie będą dobrymi rodzicami, bo są chorzy” – tłumaczy dziennikarka Agnieszka Górniakowska. Ich synek spędził pierwsze miesiące życia nie w kochającym domu, ale w jeleniogórskim szpitalu.

– Oni mnie od razu skreślili, na samym początku, już gdy mnie zobaczyli – ocenia matka chłopczyka, który wystąpiła w programie „Reporterzy”, emitowanym na antenie TVP1.

Dramat w Jeleniej Górze. „Szpital nie będzie brał odpowiedzialności”

W szpitalu ojcu dziecka zasugerowano, by zrezygnował z synka. – „Jesteście na to i na to chorzy, pan musi opiekować się partnerką, a kto będzie za dzieckiem biegał?” – zacytował słowa personelu.

Młoda kobieta, matka, porusza się na wózku, natomiast mężczyzna choruje przewlekle. Mimo to „starają się tworzyć ciepły i zgrany dom” – słyszymy w programie. – Wyjechała z sali porodowej z uśmiechem na ustach. Wyglądało na to, że będzie wszystko dobrze, ale sprawy potoczyły się inaczej – relacjonuje mieszkaniec Dolnego Śląska.

Władze szpitala nie pozwoliły rodzicom zabrać synka do domu. Zdecydowano, że pozostanie na oddziale, o czym mieli „nie zostać poinformowani”. Jako pierwsza dowiedziała się o tym babcia. – Wszyscy lekarze zgodnie stwierdzili, że oni sobie nie poradzą. Powiedzieli, że „szpital nie będzie brał odpowiedzialności na siebie” – relacjonuje.

[A przecież właśnie wziął odpowiedzialność – taką okrutną decyzją. md]

Ustalono, że opiekunowie prawni nie radzą sobie z zapewnieniem podstawowych potrzeb chłopczykowi – nie są m.in. w stanie przewinąć go czy nakarmić. W trakcie reportażu widzimy jednak, jak ojciec zmienia synkowi pieluszkę bez większych przeszkód. Są też filmy, na których go karmi.

– Jeśli w trakcie obserwacji, co trwa kilka dni i jest całe konsylium [lekarzy – przyp. red.]. które podejmuje ws. decyzję – stwierdzone zostanie, iż istnieje ryzyko zagrożenia bezpieczeństwa dziecka, że jest deficyt i [rodzice] nie mogą sprawować opieki właściwie, mamy obowiązek zgłoszenia tego do [odpowiedniej] instytucji – tłumaczy Monika Kumaczek, zastępczyni dyrektora ds. pielęgniarstwa w Wojewódzkim Centrum Szpitalnym Kotliny Jeleniogórskiej.

Czy rzeczywiście obserwacje trwały jednak wspomniane „kilka dni”? Rodzina nagrała potajemnie rozmowę z jednym z lekarzy. Przyznaje on, że na podjęcie decyzji konsylium wystarczył krótszy czas. – Nikt nie chce takiej odpowiedzialności brać, że wydamy im dziecko. Nikt się pod tym nie podpisze, bo to jest kolejna osoba, która mówi, że „absolutnie nie” – wskazał pracownik placówki medycznej, którego głos zarejestrowano. O tym, że decyzja zapadła szybciej, świadczy także jeden z udostępnionych dokumentów z MOPS-u.

Nikt nie rozmawiał z rodzicami z Dolnego Śląska? Decyzję miano podjąć bez ich wiedzy

Nikt miał nie rozmawiać z matką, ojcem dziecka czy babcią o planach placówki. Lekarze po podjęciu decyzji, skontaktowali się drogą e-mailową z Miejsko-Gminnym Ośrodkiem Pomocy Społecznej w Lwówku Śląskim. MOPS „przychylił się do sugestii szpitala” – co stało się błyskawicznie.

– Po tym e-mailu musieliśmy szybko zadziałać. (…) Stwierdziliśmy, że z uwagi na dobro dziecka należałoby do sądu napisać wniosek o jego zabezpieczeniu – tłumaczy dyrektorka MOPS-u, Danuta Grzesiak. Zapytana czy w jej opinii było to najlepsze z wyjść, odpowiedziała „tak”. – Uważam tak na tę chwilę i w tym momencie – wskazała.

W programie wystąpił też adwokat Ernest Ziemianowicz. – Odbiór dziecka następuje bardzo szybko i bez badania tak naprawdę przyczyn oraz podstaw, natomiast powrót dziecka do domu trwa miesiącami, a może nawet latami – mówi.

Cztery miesiące później chłopczyk znalazł [taki już samodzielny !! md] nową, zastępczą rodzinę, oddaloną od biologicznego taty i mamy o 500 kilometrów. – Tęsknie każdego dnia – zapewnia ojciec. To samo czuje także młoda kobieta z niepełnosprawnością. – Nie przestaniemy walczyć – mówi.

Okrutna katownia – w szpitalu

Na fb, Łukasz Litewka

To chyba jedna z smutniejszych historii jakie przyszło mi tutaj przedstawić. 

O niesprawiedliwości społecznej i ogromnej pustce, której ja także nie potrafię zrozumieć.

Pani Patrycja i Pan Łukasz zostali rodzicami. Kobieta, która porusza się na wózku spełniła swoje największe marzenie i została mamą – urodziła Antosia, zdrowego, małego chłopca.

Mieli zostać szczęśliwą, kochającą się rodziną, ale ze szpital nigdy nie wyszli w trójkę.

„Proszę nie dotykać dziecka, ma pani brudne ręce od wózka”

„Wy jesteście na to i na to chorzy, pan musi się opiekować partnerką. A kto będzie za synkiem biegał?”

Takie i wiele innych stwierdzeń padły z ust lekarzy wobec ojca i matki po porodzie, a następnie po obserwacji (trwała dobę, zazwyczaj trwa kilka dni) podjęto decyzję, że Antoś nie dołączy do swoich rodziców, napiszmy to wprost: 

Zostanie im natychmiast odebrany. 

Oficjalny powód? Niepełnosprawność, a z obserwacji wynika, że przebieranie pieluchy trwało zdecydowanie za długo, rodzice nie potrafią obchodzić się z noworodkiem. 

Pan Łukasz tłumaczył lekarzom, że musi się wszystkiego nauczyć ponieważ pierwszy raz został tatą – bezskutecznie. 

Dziecko zostało odebrane młodym, kochającym się ludziom i przekazane rodzinie zastępczej 500 km od domu pani Patrycji i Łukasza.

I teraz słuchajcie, bo gotuje się we mnie ponad wszystko i przepraszam Was za język, ale inaczej nie potrafię: 

Jesteś kur** osobą niepełnosprawną, poruszasz się na wózku. Całe życie masz pod zasran* górkę, bo raz jakiś niedouczony idiota na ulicy z Ciebie drwi, innym razem skreślają Cię na rozmowie o pracę na samym wstępie, a każdego dnia musisz pokonywać krawężniki, schody, a dojazd do ukochanego parku jest wyprawą. 

Nie działa winda, jesteś w du***, czasami jesteś więźniem w swoim własnym domu i praktycznie każdego dnia musisz zaplanować najmniejszy szczegół by nic Cię nie zaskoczyło, a i tak negatywnie zaskakuje! 

Zakochujesz się, ktoś zakochuje się w tobie, chcecie razem stworzyć rodzinę, dom, chcecie dać nowe życie i pielęgnować je. Macie najpiękniejszy cel, który przesłania wszystko.

I kur** nie. Nie ma tak łatwo! Patologia może chlać, może nie zajmować się w ogóle dziećmi, może je bić, może się nimi nie interesować i jak te biedne dzieci mają odrobinę szczęścia, że ktoś normalny zwróci uwagę na ich cierpienie, albo sąsiad usłyszy krzyki, to może łaskawie jakaś instytucja się zainteresuje ich losem.

Jak jednak kochasz, chcesz i marzysz, a niestety zdrowie nie dopisało, to nie będziesz rodzicem, a spróbuj tylko nim być, to my Ci pokażemy gdzie jest twoje miejsce i będziesz cierpieć jeszcze bardziej niż cierpiałaś do tej pory. Bo oprócz fizyczności zabierzemy Ci jeszcze twoje jedyne szczęście. 

I to jest absurd i ogromna, kolosalna niesprawiedliwość oraz brak dania szansy tym młodym rodzicom!

Rodzice Antosia obiecali, że nie spoczną dopóki nie odzyskają dziecka. I mimo, że tam się nie przelewa, to jest najważniejsze: miłość.

Pani Patrycja powiedziała, że czuła, że lekarze skreślili ją, już na samym początku i to jest chyba najsmutniejsze w tej całej historii.

Jako poseł, ale przede wszystkim jako człowiek, deklaruje całkowitą, niekończącą się chęć pomocy: prawnie, interwencyjnie i finansowo.

Zakończenie roku szkolnego. Nauczyciele biją na alarm. Dzieci coraz bardziej „nie potrafią”.

Zakończenie roku szkolnego. Nauczyciele biją na alarm. „Nie potrafią”.

Marucha 2025-06-16 marucha/nauczyciele-bija-na-alarm

Uczniowie są przekonani, że pisanie odręczne to przeżytek.

Przedszkole. Grupa siedmiolatków samodzielnie szykuje się do wyjścia z placówki. O tej porze roku zajmuje im to pięć minut. – I jest to świetny wynik. Wychodzimy codziennie, od czterech lat – mówi Interii Małgorzata, nauczycielka pracująca w przedszkolu. Jest dumna i podkreśla, że robi z dziećmi mnóstwo ćwiczeń rozwijających motorykę.

To ważne, bo widzi, co dzieje się z przedszkolakami. – Rodzice wyręczają dzieci. Mało które ma wiązane buty, zamiast guzików w ubraniach często są napy – komentuje. I dodaje: – Wiele dzieci jest bezradnych. W przedszkolu czekają na pomoc dorosłych, bo tak są wychowywane. Rodzic goni, wszędzie się spieszy. Woli wyręczyć dziecko.

Ten problem widzą też nauczycielki szkół podstawowych.

Magdalena: – Z jednej strony niektórzy uczniowie wykonują piękne prace plastyczne, z drugiej nie potrafią posmarować kanapki masłem. Ostatnio w klasie VI wycinali siatki brył i składali je. Duża grupa miała z tym trudności.

Aleksandra: – Wiązanie butów, ubieranie się – proste czynności stają się bardzo trudne. Dzieci nie potrafią obsługiwać nożyczek. Wycięcie kółka graniczy z cudem.

Nie potrafią siebie odczytać. „To 3 czy 8?”

Efekt? W podstawówce po napisaniu kilku słów zaczyna boleć ręka. Uczniowie protestują.

Renata, polonistka: – Dzieci nie potrafią odczytać swojego pisma, a konieczność dłuższego pisania wywołuje powszechne narzekanie. Uczniowie szybko się męczą.

Nie chodzi tylko o literki, ale i o cyfry. Magdalena, matematyczka, potwierdza: – 3 zapisane niewyraźnie odczytywane jest jak 8 i uczeń jest zdziwiony, że ma zły wynik. I dodaje: – Jeśli w klasie nauczyciel odczyta odpowiedź źle, bo zamiast 6 widzi 5, to można podejść i skorygować błąd. Na egzaminie ósmoklasisty już takiej możliwości nie ma.

A problem z rozczytaniem uczniów na egzaminach faktycznie jest duży. Renata jest egzaminatorką, pomagała rozszyfrować niektóre prace ósmoklasistów, bo „trzeba było domyślić się, co zawierają”.

Dotyczy to też maturzystów. Joanna, nauczycielka ze szkoły średniej zawodowej, która też jest egzaminatorką, komentuje: – Coraz więcej jest takich prac. To jeden z powodów, dla których egzaminatorzy rezygnują. Dla mnie poprawianie wypracowań jest coraz większym koszmarem. Mam wrażenie, jakby uczniowie „odrysowywali” znaki, a nie pisali litery.

Nauczyciele winią technologię

Joanna, kontynuując temat mówi, że w szkole średniej z podejściem do „spraw manualnych” coś na rzeczy jest. – Nawet na tym etapie większość uczniów ma buty wsuwane lub na rzepy. A ci, którzy mają sznurówki, nie wiążą ich – wskazuje.

Uczy też przedmiotów zawodowych. – Mamy uczniów na praktykach i jest problem z najprostszymi rzeczami. Przykład: musimy uczyć trzymania miotły, posługiwania się szufelką, mycia półek, bo przyszli sprzedawcy powinni umieć posprzątać salę. A nie potrafią. Pracodawcy zgłaszają też, że przyszła fryzjerka nie umie trzymać nożyczek, a kucharz noża.

Według Joanny problemem są „nowe technologie”. – Uczniowie są przekonani, że pisanie odręczne to przeżytek.

Magdalena, matematyczka z podstawówki, dodaje: – Dzieci głównie spędzają czas na graniu i „ćwiczą paluszki”. Potrafią być mistrzami w tworzeniu cudownych budowli w internecie, a nie potrafią budować z klocków.

Nauczycielki pytane, czy mogą coś w tej materii zrobić, aby zachęcać do pisania i ćwiczeń manualnych, odpowiadają: nie ma na to ani czasu, ani przestrzeni. – Na sprawdzianach staramy się dawać jak najmniej zadań otwartych ze względu na swoje oczy i zdrowie psychiczne, wyjątkiem są wypracowania. Wiem, że to zabrzmi strasznie, ale jak poprawię 24 wypracowania, to czasami źle się czuję. Gdybym miała się jeszcze katować, dając zadania otwarte, gdy ich dawać nie muszę, to już bym się wypaliła.

„Nie wrzucajmy wszystkich do jednego worka”

Katarzyna Goryluk-Gierszewska, dyrektor Szkoły Podstawowej Academy International Karolkowa w Warszawie mówi Interii: nie wrzucajmy wszystkich dzieci do jednego worka. W niepublicznej placówce, którą prowadzi, problemów z zanikaniem zdolności manualnych nie ma. Jak podkreśla, wszystko zależy od tego, o jakim środowisku w kontekście tego tematu mówimy. I od świadomości rodziców.

– Jeżeli wiedzą, że zgodnie z zaleceniami WHO dziecko do drugiego roku życia nie powinno mieć kontaktu z ekranem i są uważni na to, ile czasu spędza ono przed urządzeniami cyfrowymi, sytuacja wygląda zupełnie inaczej. W tym czasie dzieci mogą rysować, wycinać, lepić – czyli wykonywać czynności rozwijające małą motorykę. Co więcej, ponieważ wielu rodziców jest zapracowanych, dzieci spędzają dużo czasu w przedszkolach, gdzie te umiejętności są systematycznie rozwijane. Efekty tego widać później na etapie szkolnym – komentuje.

Zaznacza, że dużo zależy też od podejścia nauczycieli. Jej szkoła jest kameralna. – W szkołach publicznych, zwłaszcza tych o dużej liczbie uczniów, bywa to trudniejsze. Znam rodziców dzieci w szkołach podstawowych, gdzie w ogóle nie pisze się wypracowań. Brakuje nauczycieli, mają bardzo dużo obowiązków i trudno im wszystko pogodzić – wskazuje.

– A że dzieci narzekają, że nie lubią pisać? Jasne, że tak, u nas też. Otaczający ich świat jest szybki i to im towarzyszy od urodzenia. Zatem, gdy mają usiąść i skupić się przez 20-30 minut, by coś zapisać, często protestują i wolą używać tabletów – bo to przychodzi im łatwiej. I nie ma w tym nic złego, bo nie jest równoznaczne z tym, że pisać nie potrafią – komentuje Goryluk-Gierszewska.

Uczniowie z opiniami. „To nie jest kwestia braku chęci czy staranności”

Przyznaje, że ma też uczniów piszących nieczytelnie. – Są to uczniowie z opiniami z poradni psychologiczno-pedagogicznych i z roku na rok jest ich coraz więcej. W mojej ocenie wynika to z tego, że więcej wiemy i częściej się diagnozujemy. Czyli to nie jest kwestia braku chęci czy staranności, tylko prawdopodobnie wrodzonych trudności. Wydaje się, że to nie wynika z zaniedbań związanych z nadmiernym używaniem ekranów – ocenia dyrektor.

Katarzyna Lisowska-Bojar, psycholog szkolna z Academy International, komentuje i wyjaśnia – Jeśli uczeń nadużywa smartfonu, widać to w szkole – pojawia się zmęczenie, przebodźcowanie, trudności z koncentracją. Kłopoty z pisaniem, w tym diagnozowane jako dysgrafia, mogą mieć różne przyczyny – od zaburzeń neurologicznych i percepcyjnych po obniżone napięcie mięśniowe czy trudności w koordynacji ruchowej. Zwykle nie są one efektem ubocznym korzystania z urządzeń cyfrowych, lecz mają charakter wrodzony. Dlatego nie łączyłabym ich bezpośrednio z czasem spędzanym przed ekranem.

Nauczycielki ze szkół publicznych zaznaczają, że faktycznie, wielu ich uczniów ma opinię o dysgrafii, ale nie tylko oni napotykają trudności z pisaniem. – W mojej szkole ciężko znaleźć ucznia – z opinią czy bez – który pisze wyraźnie, trzyma się linii, pamięta o znakach przystankowych – mówi Joanna.

Chwila, która staje się nawykiem

O sprawę pytamy jeszcze psycholożkę z Fundacji GrowSPACE, Paulinę Filipowicz.

– Rodzice często nie zdają sobie sprawy, że najprostsze codzienne czynności – jak wiązanie butów, malowanie kredkami czy zabawa plasteliną – mają ogromne znaczenie dla rozwoju mózgu dziecka. To właśnie one kształtują zdolności manualne, koordynację, koncentrację, a nawet umiejętności językowe i społeczne. Kiedy dzieci są w tym wyręczane, a ich czas wypełniają ekrany, rozwój ten zostaje zahamowany – wyjaśnia.

Zauważa też, że wielu rodziców daje dzieciom telefon „na chwilę”, a ta chwila staje się codziennym nawykiem. – Już kilkanaście minut dziennie może ograniczać rozwój mowy, motoryki czy koncentracji – szczególnie u najmłodszych dzieci. Zamiast telefonu warto dać dziecku kredki, kolorowankę czy książkę. Pozwolić samodzielnie się ubrać, zjeść, pomóc w kuchni.

– Dziecko potrzebuje realnego świata, dotyku, ruchu i relacji, by prawidłowo się rozwijać – i to właśnie rodzice mogą mu dać – podsumowuje psycholożka.

O roli rodziców mówią też na koniec nauczycielki z Academy International. Katarzyna Goryluk-Gierszewska: – Na pewno trzeba uwrażliwiać rodziców na trudności, które mogą pojawić się u ich dzieci. To nie oznacza niczego złego – przeciwnie, daje szansę, by odpowiednio zareagować i dziecku pomóc. Najtrudniejsze jest wtedy, gdy rodzic wypiera problem. Wciąż mamy w społeczeństwie osoby, które na samo słowo „psycholog” reagują niepokojem lub dystansem.

Katarzyna Lisowska-Bojar: – Bardzo zależy nam na tym, by rodzice byli otwarci na współpracę i nasze zalecenia – bo w szkole nie jesteśmy w stanie zrobić wszystkiego. Równie ważne jest wsparcie w domu i poświęcenie dziecku uwagi.

Magdalena Raducha
https://wydarzenia.interia.pl

Uczeni odkryli !! Yale Study Confirms There’s Nothing Like a Mother’s Lullaby

Yale Study Confirms There’s Nothing Like a Mother’s Lullaby

by John Horvat II June 10, tfp/yale-study-confirms-theres-nothing-like-a-mothers-lullaby

Yale Study Confirms There’s Nothing Like a Mother’s Lullaby
Yale Study Confirms There’s Nothing Like a Mother’s Lullaby

The right music can have a calming effect on babies. Thus, some have claimed that serene passages of classical music should be played to babies as part of their formation. However, it is not Mozart who impacts infants the most. The soothing tone of a loving mother is much more effective.

A recent study by Yale’s Child Studies Center confirmed the beneficial effect of singing to infants. Researchers sought to measure the advantages of singing over not singing.

An Experiment With Music

The study team divided 110 parents with 3-6-month-old infants into two groups. One parent group was supplied with folk songs, lyrics and literature promoting the practice of singing during the testing period. The control group received nothing.

The two groups were then asked randomly to report on their care practices. One question asked if the parents had sung to the infant. The enriched music group reported affirmatively 89 percent of the time. The control group registered just 65 percent.

The most important and predictable result was a confirmation of the positive effect of singing to the baby. Infants exposed to singing were less fussy and calmer than those not exposed. The effect was not necessarily immediate but general.

“The babies’ mood improved overall as a result of the intervention,” reported Samuel Mehr, senior author of the study. “Yet not many pediatricians are telling parents of fussy babies to sing to them.”

The researchers further concluded that parents are naturally gifted with the ability to please infants with singing. Dr. Mehr said, “Parents send babies a clear signal in their lullabies: I’m close by, I hear you, I’m looking out for you—so things can’t be all that bad.”

Tunes Tailored to Infants

Indeed, infant tunes and lullabies are especially suited to the audience. They use limited scales and rhythms and a small melodic range to accommodate the less sophisticated ears of infants. The songs often consist of a single musical line repeated many times. Such simplicity is reflected in all infant songs throughout the world, attesting to the universal infant nature.

In the quest for the best parenting techniques, this option is not often discussed. However, it makes sense. The constant effort to increase contact between parent and child is not limited to touch. An intimate relationship involving sound is also important.

A Cultural Problem: How to Create a Lullaby

The study’s findings raise another perplexing cultural issue. Today’s rushed society generally does not promote singing to babies. However, it also does not produce the songs and lullabies which are to be sung to them.

The study team had to resort to old folk songs as material to prompt the musically enriched parents to sing. There are no modern folk songs because there is no notion of folk. There is no unity among a community that gives rise to common yet simple experiences that might be memorialized in song.

Gone is the rich imagery of place and community that created conditions for lullabies. There are no points of reference like natural scenes, family connections and religious devotions that favor childhood innocence and find their place in song. In today’s confusing music scene, there is little to trigger the imagination toward temperate and pure pleasures.

In a culture of death permitting abortion, there is no universal celebration of new life that makes lullabies possible. A society full of loving mothers and fathers, not plunging birth rates, is what it will take to change things. A tender devotion to the Mother of God and Her Divine Infant will be the perfect means to awaken the desire for babies born to know, love and serve God.

Indeed, it takes much to create a lullaby, but singing whatever is available is a good start to a return to order.

The researchers confirmed what many parents know: In the battle between Mother and Mozart, the maternal lullaby always wins.

Rodzina to najlepszy możliwy wybór w życiu. „Podstawowy postulat – im więcej dzieci, tym niższy podatek”

Rodzina to najlepszy możliwy wybór w życiu.

„Podstawowy postulat –

im więcej dzieci, tym niższy podatek”

8.06.2025 nczas/rodzina-to-najlepszy-mozliwy-wybor

Rodzina. Obrazek ilustracyjny. Źródło: pixabay
Rodzina. Obrazek ilustracyjny. Źródło: pixabay

Wprowadzenie ilorazu podatkowego, promocja rodzicielstwa i zmiana społecznego wizerunku dużych rodzin – to główne postulaty uczestników XIII Ogólnopolskiego Zjazdu Dużych Rodzin „Trzy Plus”, który zakończył się w niedzielę w Zakopanem. Promujemy pracę ponad rodzicielstwo. To zły kierunek – wskazali.

„Trzeba w Polsce wykreować modę na rodzinę. Dziś młodzi ludzie często wybierają rozwój osobisty, a dziecko jawi się jako przeszkoda. Chcemy pokazać, że to nieprawda – dziecko to najlepszy możliwy wybór” – powiedziała w rozmowie z PAP Korina Bulenda-Nowak, organizatorka zjazdu Dużych Rodzin „Trzy Plus”. Podkreśliła, że matki potrafią łączyć wiele ról – rozwijają się zawodowo, są wykształcone, działają społecznie – „rozciągają dobę do granic możliwości”.

ZDR postuluje wprowadzenie ilorazu podatkowego, który uzależniałby wysokość podatku od liczby członków gospodarstwa domowego. „To podstawowy postulat – im więcej dzieci, tym niższy podatek. To byłaby realna zachęta do posiadania potomstwa” – powiedziała Bulenda-Nowak.

Uczestnicy zjazdu krytycznie ocenili świadczenie 800 plus. „Nie chcemy być postrzegani jako ci, którzy żyją na koszt państwa. Jesteśmy samowystarczalni i pragniemy być odpowiedzią na kryzys demograficzny – mądrze wybieramy przyszłość” – powiedział organizator zjazdu w Zakopanem.

Wiceprezes Związku Dużych Rodzin „Trzy Plus” Łukasz Wojdak zwrócił uwagę na potrzebę budowy kultury prorodzinnej. „Musimy stworzyć warunki, w których rodziny nie będą pogarszać swojej sytuacji finansowej tylko dlatego, że mają dzieci. Potrzebne są rozwiązania systemowe – jak choćby emerytura alimentacyjna, czyli możliwość odpisu podatkowego przez dorosłe dzieci na rzecz rodziców, którzy ich wychowali” – wyjaśnił.

Zdaniem Wojdaka, prorodzinna polityka państwa powinna obejmować także działania edukacyjne i społeczne.

„Jeśli programy rządowe premiują oddanie dziecka do żłobka ponad pozostanie z nim w domu, to w ten sposób promujemy pracę ponad rodzicielstwo. To zły kierunek – musimy mówić, że rodzicielstwo jest wartością nadrzędną” – zaznaczył Wojdak.

Rozmówcy PAP podkreślili, że niepokojące, straszne są zmiany społeczne związane z promocją aborcji.

Zjazd Dużych Rodzin „Trzy Plus” odbył się w dniach 6–8 czerwca w Zakopanem pod hasłem „Rodzina górą!”. W wydarzeniu uczestniczyły setki rodzin z całej Polski. Polska Agencja Prasowa objęła wydarzenie patronatem medialnym.