DIABEŁ TKWI JEDNAK W SZCZEGÓŁACH. „Nagłe” zasłabnięcia .

W prasie zachodniej głośno zrobiło się ostatnio o problemie, który sygnalizowałem we wcześniejszych publikacjach. Chodzi o „nagłe” zasłabnięcia członków personelu latającego, czyli zarówno pilotów, jak i obsługi pokładowej.

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/diabel-tkwi-jednak-w-szczegolach,p660807920 2022-01-28  Sławomir M. Kozak

—————————-

Rzecz całą nagłośnił jeden z portali, powołując się na nekrologi publikowane na łamach Air Line Pilot, magazynu Stowarzyszenia Pilotów Liniowych (The Air Line Pilots Association). Portal wskazuje, że w całym roku 2017 było ich 28, a podczas pierwszych 9 miesięcy roku 2021 już 111.

W sieci wywiązała się dyskusja, do której dołączył Reuters, który na swojej stronie Fact Check, próbował tłumaczyć, że dane nie są miarodajne, ponieważ magazyn publikuje tylko nekrologi zamawiane przez rodziny zmarłych, nie stanowią one wobec tego żadnego dowodu na potwierdzenie tezy o gwałtownym wzroście liczby zgonów wśród pilotów.

Nie wiem, czy wyjaśnienia te kogokolwiek uspokoiły, tym bardziej, że Reuters wielokrotnie w przeszłości, przy różnych okazjach, lansował tezy zgodne z oficjalnym stanowiskiem władz, a prezentowana w Internecie fotografia z pisma dla pilotów robi jednak wrażenie. Jest ona dostępna na różnych komunikatorach społecznych. I, jakkolwiek ilości zgonów w poszczególnych miesiącach minionych lat, którymi przerzucają się poszczególne portale, mogą się nieznacznie różnić, to większość jest zgodna co do tego, że w porównaniu do okresu sprzed przymusu szczepień wprowadzonego przez niektóre linie lotnicze, nastąpił skokowy ich przyrost.

Te dane musiały zaniepokoić, skoro zostały dostrzeżone w magazynie branży, która zrzesza 61 000 członków w blisko 40 liniach lotniczych USA i Kanady. Już wcześniej docierały zresztą niepokojące sygnały z najbardziej restrykcyjnie podchodzącego do kwestii szczepień kontynentu, jakim jest Australia. Tamtejszy The Sydney Morning Herald i The Age donosiły o poważnych problemach, z którymi borykali się piloci linii Qantas, zarówno w roku 2020, jak i 2021. Zauważono u wielu z nich niepokojącą ilość powtarzających się błędów popełnianych podczas pracy, jak na przykład mylenie wysokości z prędkością, co rzecznicy firmy starali się tłumaczyć przestojami załóg we wcześniejszych miesiącach. Jednak utrzymanie kompetencji w lotnictwie wymaga zarówno regularnego, odświeżającego szkolenia symulatorowego, jak i praktycznego, a poza tym kłopoty nie dotyczyły zmieniających się procedur i przepisów, a samej techniki pilotażu.

27 grudnia 2021 r., podczas regionalnego rejsu VA1876 (Virgin Australia) zasłabło kilka osób personelu pokładowego, w tym jeden z pilotów. Informując kontrolę ruchu o możliwości zagrożenia dla życia, rozpoczęto awaryjne zniżanie do bezpiecznego dla zdrowia poziomu lotu i lądowanie, po którym jeden z członków załogi został odwieziony do szpitala. Wiadomo, że wszyscy byli zaszczepieni. Badanie incydentu ma trwać do połowy roku.

Pisałem już o podobnych zdarzeniach wśród załóg linii indyjskich, brytyjskich i amerykańskich. Podejrzewam, że do prasy wycieka zaledwie pewien procent takich przypadków, a zakładam również, iż część awaryjnych lądowań może być prezentowana na zewnątrz, jako powodowane przyczynami technicznymi lub meteorologicznymi.

Oczywiście, póki co, obowiązuje narracja typowo lotnicza, czyli wyzbyta oznak paniki, zgodna zresztą z moją życiową dewizą mówiącą, że spokój cechuje mistrzów. Jednak jest z tym trochę tak, jak z powiedzeniem, że podróże kształcą, ale … już wykształconych. Przeciętny pasażer ma całkowite zaufanie do linii lotniczej, której powierza życie swoje i swoich najbliższych. Ogromna większość z nich lata na co dzień w ramach obowiązków służbowych, z konieczności pokonując ogromne odległości. Wchodzą na pokład samolotu, na ogół nie zdając sobie w ogóle sprawy ze złożoności tego rodzaju transportu, bo przecież wcale ich to nie musi zajmować. Od tego są inni, którym płacą za poczucie bezpieczeństwa. A piloci są twardzi i zahartowani w bojach, zresztą niektórzy to rzeczywiście weterani wojskowi. Wiedzą oni jednak, że pewnych kwestii nie da się obejść, czy zwieść.

Bo diabeł tkwi w szczegółach. Stąd ich coraz częstsze protesty i pozwy sądowe. Jeżeli bowiem, jak w przywołanym wyżej przypadku, jeden pilot zasłabnie, to statystycznie rzecz ujmując, niewielkie jest ryzyko, że drugiemu przytrafi się coś podobnego w tym samym locie. Problem zacznie się wtedy, kiedy zasłabnie w takiej chwili, w której przejęcie sterów przez drugiego nie będzie możliwe. Na przykład w ostatniej fazie lądowania, którego nie wykonuje się w automacie. A upadek z 60 metrów nie różni się zbytnio od tego z 600, czy 6000 metrów. Poza ilością szczegółów.

Felieton pochodzi z 4 (2022) numeru Warszawskiej Gazety