ZASTRZELONY ZA ANTYSEMITYZM

ZASTRZELONY ZA ANTYSEMITYZM

Krzysztof Baliński

To był mord! To była klasyczna zbrodnia wojenna, dokonana z premedytacją. Wytłumaczenie jest proste: Główny cel to sterroryzowanie organizacji humanitarnych, blokada wszelkiej pomocy dla mieszkańców Strefy Gazy, zmuszenie Palestyńczyków do opuszczenia swych ziem, i tym samym „ostateczne rozwiązanie kwestii palestyńskiej”. Izrael zabił 33 tysiące Palestyńczyków, wśród których 20 tysięcy to dzieci. Zginęło 200 pracowników i wolontariuszy organizacji humanitarnych. Śmiercią głodowa zagrożonych jest 300 tysięcy mieszkańców Gazy. Krótko mówiąc, to pełzające ludobójstwo, które ma swoją nazwę – zbrodnia wojenna.

Po wypowiedziach ambasadora Izraela, rozpętała się burza. I choć żądania wydalenia go z Polski były powszechne, MSZ zrobiło to, co było do przewidzenia, czyli nic. Powód wydalenia go z Polski jednak był i jest. Z każdego słowa, gestu, wpisu w Internecie tego nominat skrajnie antypolskiego rządu Izraela przebijała bezbrzeżna pogarda wobec Polaków. Obsztorcował wicemarszałka Sejmu, zrównał mord na wolontariuszu ze zgaszeniem chanukowych świeczek, kłamał o antysemickich napisach „na co drugim budynku” w Łodzi.

Dlaczego doszło do akredytowania Jakowa Liwnego w Polsce? Tu przypomnijmy: w dyplomacji istnieje procedura zwana agrément. To wstępna zgoda państwa na przyjęcie określonej osoby w charakterze szefa misji dyplomatycznej obcego państwa. Przy czym państwo przyjmujące ma swobodę udzielenia bądź odmowy udzielenia agrément, i co więcej – w przypadku odmowy nie ma obowiązku jej uzasadnienia. Powody mogą wiązać się z osobą samego kandydata, na przykład z tym, że negatywnie wypowiadał się o kraju, w którym miałby być akredytowany.

Kto mu agrément udzielił? Polski MSZ, mimo że doskonale znało profil inkryminowanego. Dlaczego? Bo musiało, bo nie miało w tej sprawie nic do powiedzenia, bo pojawiła się pilna potrzeba nadzorowania ewakuacji posowieckich Żydów z Ukrainy (i to nie do Izraela, ale do Polski i nie na koszt Izraela, ale polskiego podatnika).

MSZ od lat ma poważny problem ze służeniem polskim interesom. Zgodziło się na to, aby Niemcy przysyłali nam na ambasadora wnuka adiutanta Hitlera, Ukraińcy wielbiciela Bandery, a Żydzi polakożercę. Pozwoliło na to, aby ambasador Niemiec montował spisek dla obalenia rządu, ambasador USA recenzował i pouczał ministrów, ambasador Ukrainy dyktował treść ustaw w polskim Sejmie, a ambasador Izraela bił rekordy żydowskiej chucpy.

Na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą

Najbardziej symptomatyczna była pierwsza reakcja polityków. Niemrawa, obliczona na jak najszybsze „wygaszenie” sprawy. Duda zamieścił wpis o jakiejś „tragedii”, bez nazwania sprawców. Tu przypomnijmy jego haniebnie zachowanie w sprawie polskiej wolontariuszki Caritas, zamordowanej przez Izrael podczas bombardowania kościoła katolickiego w Gazie, i równoczesną troskę o los przebywającego w niewoli Alexa Dancyga. Wody w usta nabrał marszałek Sejmu, który jeszcze niedawno chciał „wgniatać Putina w ziemię”. Jego patron, poseł Michał Kobosko, który po zgaszeniu świeczek chanukowych nazwał „terrorystą” Grzegorza Brauna, odżegnał się od nazwania terrorystą izraelskiego żołdaka, który dokonał egzekucji na Polaku. O odpowiedzialności Izraela za śmierć Polaka nie powiedział nic Radek Sikorski. Przekazał jedynie kondolencje rodzinie wolontariusza, „który zginął podczas nalotu w Strefie Gazy”. I on był jedyną osobę, którą można było rozgrzeszyć. Bo na krytykę Izraela nie pozwala mu żydowska połowica, dzięki której media amerykańskie już go tytułują „minister Radek Applebaum”.

Za to reakcja Jakowa Liwnego była mocna. Jego kuriozalne oświadczenie było tak wiele mówiące, że warto przytoczyć je w całości:

Skrajna prawica i lewica w Polsce oskarżają Izrael o umyślne morderstwo we wczorajszym ataku, w skutek którego śmierć ponieśli członkowie organizacji humanitarnej, w tym obywatel Polski. Wicemarszałek Sejmu i lider Konfederacji Krzysztof Bosak twierdzi, że Izrael popełnia „zbrodnie wojenne” i terroryzuje organizacje humanitarne, aby zagłodzić Palestyńczyków. To ten sam Bosak, który do dziś nie zgodził się potępić masakry dokonanej przez Hamas 7 października i którego partyjny kolega, prawicowy ekstremista, zgasił gaśnicą chanukową menorę, którą zapaliliśmy w parlamencie w Warszawie. Wniosek: antysemici zawsze pozostaną antysemitami, a Izrael pozostanie demokratycznym Państwem Żydowskim, które walczy o swoje prawo do istnienia. Również dla dobra całego świata zachodniego”. Innymi słowy: Obywatel Polski został zastrzelony za antysemityzm.

Kto jest antysemitą?

Sięgnął tylko do przećwiczonego i skutecznego modus operandi. Kuriozalnych, wprost groteskowych definicji antysemityzm mają co niemiara. Antysemityzmem jest nie tylko upominanie się o zabitego Polaka, ale także hasło „Bóg, honor, ojczyzna” wznoszone przez uczestników Marszu Niepodległości. O antysemityzm można oskarżyć autora ironicznej wypowiedzi o wierszu noblistki, za wspomnienie Dmowskiego, za polemikę z Michnikiem, za użycie wyrazu „Żyd”, ale i też za pominięcie słowa „Żyd”, za krytyczne wyrażanie się o bandytach z UB i za pogląd, że nie w marcu 1968, lecz w latach 40. i 50. ubiegłego wieku była kulminacja terroru i zbrodni. Antysemitą możesz zostać, jeżeli twój dziadek nie był w KPP, a wujek w MBP.

Podczas debaty w Muzeum Polin, żydowski uczony stwierdził, że mówienie o skorumpowanych sitwach u władzy jest antysemickie. Wypowiedź premiera, że przy obsadzie stanowiska przewodniczącego Rady Oświęcimskiej będzie kierował się „polską wrażliwością”, rozsierdziła Barbarę Engelking-Boni (tą, dla której śmierć Żyda to „metafizyka”, a Polaka to „kwestia biologiczna”). Wg „Haaretz”, w zdecydowanej większości pomoc, której udzieliła Żydom chociażby rodzina Ulmów „nie była podyktowana altruizmem, ale chciwością polskich antysemitów”. Gdy na podorędziu nie ma „przestępstw z nienawiści”, pojawia się dr Bilewicz, z naukową tezą o istnieniu „antysemityzmu wtórnego”: „Kto się wypiera, kto neguje swoją odpowiedzialność za wiekowe prześladowania Żydów i za ich prześladowania najnowsze, kto zaprzecza, że jest winny i że jest antysemitą – ten jest antysemitą wtórnym”.

Kto jest antysemitą, a kto nie jest, tego wyraźnie nigdy się nie mówi. Potencjalnie jest nim każdy. Ponieważ wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi, definicję antysemityzmu rozciągają tak szeroko, by można było pod nią podciągnąć wszystko, a nalepkę „antysemita” przykleić każdemu, kto krytykuje poczynania Żydów i kto zagraża ich interesom. „Żydów w Polsce nie ma, a antysemityzm jest” – tym stwierdzeniem rozpoczyna się każda żydowska wypowiedź. „Żydzi z Polski wyjechali, antysemici pozostali” – tak oznajmia szwedzki „Dagens Nyheter”. Tymczasem na co dzień i na każdym kroku doświadczamy intensywnej obecności Żydów w polityce i tematów żydowskich w mediach. Gdyby tą miarą mierzyć ich liczbę w Polsce, to można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z milionową, ruchliwą, ofensywną, dającą w sposób niezwykle agresywny, pozbawiony jakiejkolwiek delikatności odczuć swą wrogość i manifestującą swą nienawiść wobec Polaków, potężną mniejszością.

Po 1989 r. w relacjach żydowsko-polskich doszło do licznych prowokacji – prowokacji tak prymitywnych, że oczywistym było, iż chodziło o wywołanie antysemickich nastrojów, że wypowiedzi Michnika, Geremka, Urbana, że usunięcie krzyża z Oświęcimia, że prowokacje „artystyczne” Andy Rottenberg oraz udział Żydów uratowanych przez Polaków w antypolskich kampaniach miały oczywisty zamiar budzenia w Polakach niechęci do Żydów. To działalność „Wyborczej”, jej ataki na Polaków, ich tradycje i w ogóle na państwo polskie jest największym generatorem postaw antysemickich. A akurat tej gazety społeczność żydowska nie uznaje za antysemicką. To jednak nie zaniedbanie, to świadome i przemyślane podejście. I jeszcze jedno – gdyby nie było wyczarowanego przez nich antysemityzmu, musieliby wziąć się za jakąś uczciwą robotę, co byłoby dla nich prawdziwą tragedią, wszak z akcji polowania na „antysemitów” czerpią ogromne zyski.

W takim modus operandi Żydów wspomagają politycy z Polski. Przykłady z ostatnich dni: Gdy Grzegorz Braun skrytykował exposé premiera, Tusk ripostował tylko jednym argumentem – wypomniał Braunowi… antysemityzm. Gdy podczas przesłuchań w sejmowej komisji jeden z posłów zapytał Jarosława Kaczyńskiego, czy ma świadomość, że informacje zdobywane przez system Pegasus znalazły się w Izraelu i tym samym w Moskwie, został oskarżony o… antysemityzm. Przy czym sponsorowanie antypolonizmu jest wielowymiarowe. Bo jest nim dawanie milionów na „badania nad antysemityzmem. Bo jest nim sprzeciw wobec wznowienia ekshumacji w Jedwabnem. Bo jest nim eliminacja z życia publicznego osób, które tę dywersję wobec Polski i Polaków demaskują. „Antysemityzm prowadzi wprost do Auschwitz” – zawołał Dawid Warszawski, a prokuratora, który nie dość gorliwie ściga antysemitów oskarżył, że „podpisuje się pod Zagładą”. Czy są V kolumną? Nie zawsze. Niektórzy robią to tytułem okupu, żeby Żydzi nie nazwali ich antysemitami.

Walczą z „antysemityzmem Polaków” i deklarują jego całkowitą eliminację. Ale Żydów to nie cieszy! Dlaczego? Bo antysemityzm Polaków jest im potrzebny, bo w zaklinaniach polskich polityków widzą tylko jeden pożytek – przyznanie, że antysemityzm w Polsce istnieje, że jest poważnym zjawiskiem, że Polacy mają nieczyste sumienie i tylko błagają o najniższy wymiar kary. Żydzi nie potrzebują też filosemitów, bo tych, i to wyjątkowo namolnych, mają dużo, nawet w nadmiarze. Potrzebują antysemitów, którzy grillowani, wypłacą im 65 miliardów. Nie potrzebują też prezydenta, który epatuje żoną o semickim nazwisku, ale ministra finansów, najlepiej antysemitę, który przyniesie im w zębach czek na 65 miliardów.

Skupili się na zachowaniu ambasadora. Wmówili Polakom, że jest jedyną przyczyną burdy. Ograniczyli debatę do tego, czy wydalić go z Polski. Tymczasem w Polsce nie powinien był w ogóle się znaleźć, po wydaleniu z Tel Awiwu dwa lata temu ambasadora RP. Skądinąd nie tylko skrajnego filosemitę, ale i Semitę, co tylko potwierdza, że wydalenie było wymierzone w Polskę, a nie w jego osobę. Liwne nie powinien znaleźć się w Polsce także dlatego, że podziela słowa Icchaka Szamira – „Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki”, że to ruski żyd patrzący na Polskę przez okulary Putina. I uznanie go za persona non grata powinno być tylko symbolicznym gestem, wyrażającym dezaprobatę wobec polityki Izraela.

Uprzedzenia Liwnego wobec Polaków to dalece nie wszystko, bo nie wypowiada własnych opinii, ale postępuje zgodnie z instrukcjami swego ministerstwa. A to oznacza, że z premedytacją do Warszawy przysłali patologicznego polonofoba. Nawiasem mówiąc, to obecny przełożony ambasadora, Israel Katz przypominał słowa Icchaka Szamira o Polakach, którzy „wyssali antysemityzm z mlekiem matki” i dodał: Nigdy wam (Polakom) nie wybaczymy! Wszystko to oznacza jedno: Izrael nie chce dobrych stosunków z Polską, i z pełną premedytacją wywołuje, pod byle pretekstem, konflikty. Widzi w Polsce chłopca do bicia, bo bez tego „rozsypuje” się cała „religia i przemysł Holokaustu”, której istotnym elementem jest „antysemityzm Polaków” i „współudział” w zagładzie. I akurat tu ambasador Liwne swą misję wypełnia wzorowo.

Gdzie jest polski MSZ?

Strategii nie było. Były za to nerwowe, chaotyczne, nieskoordynowane ruchy i wypowiedzi. Wszystkie, by przypadkiem nie narazić się złoczyńcom. Wszystkie dla wkupienia się w ich łaski. Jedyna „przykrość”, jaka Liwnego spotkała to wezwanie do MSZ, gdzie wręczono mu jakąś notę (podobno protestacyjną) i gdzie wydukał (też podobno) słowa „przepraszam”, bez sprecyzowania, za co (może za spóźnienie?). Na jaw wyszła nędza polskiej dyplomacji, która à priori zadekretowała, że Izrael to nasz „strategiczny sojusznik”, która wspiera Izrael na forach międzynarodowych i jest jego bezkrytycznym ambasadorem w UE, która rozdaje polskie paszporty Izraelczykom w tempie kilku tysięcy rocznie, która uznała Izrael za „przyczółek naszej cywilizacji”.

To MSZ wykoncypował, że jeśli wesprzemy Izrael w jego walce z arabskim otoczeniem, to w usłużnym dialogu uzyskamy status sojusznika i przyjaciela. To w MSZ wypichcili tezę, że „Izrael pomoże nam w walce z procederem cedowania zbrodni niemieckich na polskie ofiary” i udzieli pomocy w uzyskaniu odszkodowań od Niemców. Mrzonki wzmacniało naiwne założenie, że antypolonizm skupia się w lewicowych środowiskach żydowskich w USA, a w Izraelu rządzi zbratany z nami Netanjahu. Polityki takiej nie zmienili, gdy okazało się, że to gra pozorów, że opinia publiczna w Izraelu ma twarz Jana Tomasza Grossa, że to państwo rządzone przez jawnie polakożerczą ekipę, w którym nikt Polaków nie lubi, że „sojusznik” poprzez próby wyłudzenia 65 miliardów stwarza śmiertelne zagrożenie dla finansów publicznych Polski, że żądaniami, aby polskie ustawy były z nim konsultowane, zagraża suwerenności Polski, że narusza jej bezpieczeństwo, bo kuma się z Putinem.

Gdzie jest polski MSZ? Takie pytanie ciśnie się na usta, gdy po raz kolejny jesteśmy poniżani. Wyjaśnienie może być dwojakie: albo mamy do czynienia z V kolumną, albo z idiotami niezdolnymi do rozpoznania najprymitywniejszej intrygi. Skoro co kilka lat sytuacja się powtarza, to dlaczego MSZ nie jest na nią przygotowany? Dlaczego do łbów pracujących w nim urzędasów nie dociera, że to taktyka negocjacyjna Żydów, że Izrael nie tylko nie dąży do ułożenia stosunków, ale szuka zwady, że przypisywanie Polakom miana „wspólników Holokaustu” to wyłącznie środek nacisku i instrument w negocjacjach biznesowych, a awantury są tylko przykrywką w batalii o restytucję mienia pożydowskiego?

Zamiast dyplomacji mieliśmy tchórzliwy bełkot i łajzy, którym, gdy pierwszy lepszy Żyd zmarszczy czoło, uginają się nogi i chowają po kątach. Zamiast mężów stanu mieliśmy notorycznie przegrywające miernoty, którzy nie walczą o polskie interesy, ale o „certyfikat koszerności” wystawiany przez media żydowskie w Ameryce. A może w tym wszystkim chodzi o coś innego? Mówił o tym starożytny chiński strateg: „Kiedy walczysz za granicą, używaj lokalnych przewodników […] korzystaj ze współpracy istot najpodlejszych i najbardziej odrażających”. Co do „certyfikatu” (drugiej po „Polska to panna stara, brzydka i bez posagu” oficjalnej doktryny polskiej dyplomacji) – wszystko zaczęło się od podszeptów Ludwika Dorna (niegdyś prawej ręki prezesa PiS): „W światowych grach dyplomatycznych i wobec siły bardzo wpływowego lobby żydowskiego naszemu krajowi potrzebny jest ‘certyfikat koszerności’ ze strony Izraela, a tego nikt w polityce nie wydaje za darmo”.

Podsumujmy: Sekwencja wydarzeń zawsze taka sama, ikrajobraz po bitwie taki sam: Po stronie Polski: kapitulacja, bez najmniejszej nawet próby obrony, obłaskawianie agresorów, ich usprawiedliwianie oraz pacyfikowanie głosów krytyki. Po stronie Izraela: odrzucanie jakiegokolwiek kompromisu, maksymalne podgrzewanie konflikt i upokarzanie Polski oraz coraz większa zuchwałość. Zamiast odwagi potulność i tchórzliwe merdanie ogonkiem. Zamiast twardej riposty, „kontratak” z podkulonym ogonem i oblizywanie się, gdy walili w pysk na odlew. Zamiast głośno mówić – przejrzeliśmy wasze plany, nadal się uśmiechają, nadal powtarzają mantrę o „RP przyjaciół”, i odbudują relacje poprzez wyrafinowaną grę dyplomatyczną – wypłacenie kilkudziesięciu milionów na kolejny cmentarz żydowski, a polski rząd uda się in corpore do Jerozolimy, i weźmie (też in corpore) udział w ceremonii zapalenia świec chanukowych w Sejmie (tym razem z udziałem wicemarszałka Bosaka).

Izraelowi wolno wszystko. Nie przeprosi za mord na Damianie Sobolu, ale zażąda przeprosin za Grzegorza Brauna. Izrael nie wypłaci odszkodowanie dla rodziny zamordowanego, ale Polska wypłaci odszkodowanie dla rodzin ofiar Holokaustu, z dopiskiem – „zamordowanym przez polskich antysemitów”. No i raz jeszcze przeprosi za Jedwabne, za marzec ‘68, za „polskie obozy”. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło – ambasador Izraela otworzył Polakom oczy na to, kto jest kim w Polsce.

Krzysztof Baliński