Ziołolecznictwo stosowane u dzieci

Ziołolecznictwo stosowane u dzieci

/ By Prof. dr h.c. Łukasz Karol Uliasz harmonia-twoje-zdrowie

W dzisiejszych czasach coraz częściej możemy spotkać się z kontrolą systemu i korupcją instytucjonalną, z wielką nagonką na naturoterapię, ziołolecznictwo i inne, pokrewne dziedziny. Co ciekawsze, w wielu kulturach, a nawet w krajach Europy Zachodniej, są to normalne, medycznie uznane praktyki i wcale nie przemianowane za „niebezpieczne”.

Przykładem może być Francja, Niemcy lub Szwajcaria, gdzie homeopatia jest na porządku dziennym. Nawet w Austrii czy Czechach, apteki wyglądają troszkę lepiej niż w Polsce i można w nich spotkać więcej fitoterapeutów. Myślę, że musi minąć jeszcze długi czas, zanim naród obudzi się i zobaczy naocznie, co jest złem, a co jest dobrem. Żywność XXI wieku jest zazwyczaj wysoce przetworzona i często genetycznie modyfikowana.

Jest to główna przyczyna niedoboru podstawowych związków odżywczych dla budowy naszego organizmu, zarówno jego zewnętrznych, jak i wewnętrznych narządów. Niedobory możemy uzupełnić. Najprostszą formą są pite regularnie herbaty ziołowe, które dostarczają nam niezbędnych minerałów. Zioła mogą być doskonałym ulepszaczem smaku i dodatkiem do sałatek i surówek. W Polsce ziołolecznictwo wśród dzieci zostaje coraz bardziej zapomniane. Stosowane jeszcze u współczesnych rodziców, dziś jest pominięte lub za sprawą systemu, celowo zwalczane.

Z całą pewnością, mogę powiedzieć, że właściwe stosowanie ziół w profilaktyce zarówno u dzieci, jak i dorosłych jest w 100% bezpieczne. Pod warunkiem, że wszystko stosujemy z umiarem i zgodnie ze wskazaniami. Warto stosować podstawowe rośliny lecznicze, takie jak: mniszek lekarski, piołun, korzeń lukrecji, mięta, szałwia, rumianek i koper włoski. Takie herbatki warto słodzić prawdziwym miodem, wówczas mamy pewność, że dobroczynne substancje szybciej wnikną do naszego organizmu i łatwiej się przyswoją. Nie możemy bać się stosowania ziół leczniczych u dzieci, jednak należy zachować ostrożność w ich dawkowaniu.

Jakie zioła możemy podawać naszym dzieciom?

  • Jeżówka pospolita, dziś szczególnie modna, wzmacnia odporność wśród dzieci;
  • Rumianek — pity codziennie np. przez dwa tygodnie i słodzony miodem, zapobiega przed infekcjami wirusowymi przenoszonymi szczególnie z przedszkola czy szkoły. Rumianek działa sedatywnie i jest przydatny w domowej apteczce niemal przez cały rok;
  • Koper włoski pomoże przy zaparciach i bolesnych obstrukcjach związanych z wypróżnianiem. Łagodzi ból brzucha — ten sposób powinna znać każda mama;
  • Mięta i szałwia — wspierają układ pokarmowy, poprawiają stan emocjonalny;
  • Dziewanna i babka lancetowata — pomagają w walce z suchym kaszlem;
  • Piołun — pomaga zachować właściwą florę bakteryjną jamy ustnej i przyzębia, zapobiega przed późniejszą paradontozą. Pomocny w grzybicy przewodu pokarmowego i zwalczaniu drożdżaków. Ma gorzki smak;
  • Korzeń lub ziele mniszka lekarskiego — pomaga na drogi żółciowe i problemach wątroby.

Podstawowa dawka to herbatka z 2 g, a więc 1 — 2 łyżeczek. Warto, aby zioła przyjmować regularnie, codziennie np. przez dwa tygodnie, po czym odstawiamy je na dwa tygodnie, a następnie możemy kurację powtórzyć. Zioła warto zbierać i suszyć samodzielnie, pod warunkiem, że właściwie je rozpoznajemy. W codziennej profilaktyce zalecałbym zamienne stosowanie herbatek. Przykładowo: rano pijemy rumianek, a po południu miętę czy na odwrót. Kolejnego dnia szałwię, potem piołun. Dostarczenie fitoskładników i soli mineralnych do brakującego pożywienia jest bardzo ważne i niezbędne dla prawidłowego funkcjonowania organizmu.

Aby wzmocnić odporność dzieci, warto włączyć do diety samodzielnie przygotowane kompoty, a wykluczyć sztuczne, gotowe napoje w butelkach. Wprowadzić domowe, ręcznie robione dżemy z owoców i warzyw. Warto jeść także buraki czerwone i przetwory z nich pozyskane. Mogą wyregulować pracę jelit, wspomóc w zaparciach i uspokoić niespokojny układ trawienny. Są bogatym źródłem żelaza, dlatego zalecane są dzieciom z anemią i wysokim ryzykiem jej wystąpienia.

Duża ilość wypijanych płynów zarówno przez dzieci, jak i dorosłych jest niezwykle cenna zarówno dla naszego mózgu i jego aktywności, jak i dla całego organizmu oraz funkcjonowania układu krwionośnego. Pijmy zatem dużo wody mineralnej. Odstawmy sztuczne napoje, modyfikowaną, przetworzoną w wysokich temperaturach i pasteryzowaną żywność, a nasze zdrowie będzie lepsze.

Więcej wiedzy na temat zdrowia zdobędziesz na konferencji pt. Czego Ci lekarz nie powie

Te artykuły zyskują na popularności

Przykładem może być Francja, Niemcy lub Szwajcaria, gdzie homeopatia jest na porządku dziennym. Nawet w Austrii czy Czechach, apteki wyglądają troszkę lepiej niż w Polsce i można w nich spotkać więcej fitoterapeutów. Myślę, że musi minąć jeszcze długi czas, zanim naród obudzi się i zobaczy naocznie, co jest złem, a co jest dobrem. Żywność XXI wieku jest zazwyczaj wysoce przetworzona i często genetycznie modyfikowana.

Jest to główna przyczyna niedoboru podstawowych związków odżywczych dla budowy naszego organizmu, zarówno jego zewnętrznych, jak i wewnętrznych narządów. Niedobory możemy uzupełnić. Najprostszą formą są pite regularnie herbaty ziołowe, które dostarczają nam niezbędnych minerałów. Zioła mogą być doskonałym ulepszaczem smaku i dodatkiem do sałatek i surówek. W Polsce ziołolecznictwo wśród dzieci zostaje coraz bardziej zapomniane. Stosowane jeszcze u współczesnych rodziców, dziś jest pominięte lub za sprawą systemu, celowo zwalczane.

Z całą pewnością, mogę powiedzieć, że właściwe stosowanie ziół w profilaktyce zarówno u dzieci, jak i dorosłych jest w 100% bezpieczne. Pod warunkiem, że wszystko stosujemy z umiarem i zgodnie ze wskazaniami. Warto stosować podstawowe rośliny lecznicze, takie jak: mniszek lekarski, piołun, korzeń lukrecji, mięta, szałwia, rumianek i koper włoski. Takie herbatki warto słodzić prawdziwym miodem, wówczas mamy pewność, że dobroczynne substancje szybciej wnikną do naszego organizmu i łatwiej się przyswoją. Nie możemy bać się stosowania ziół leczniczych u dzieci, jednak należy zachować ostrożność w ich dawkowaniu.

Jakie zioła możemy podawać naszym dzieciom?

  • Jeżówka pospolita, dziś szczególnie modna, wzmacnia odporność wśród dzieci;
  • Rumianek — pity codziennie np. przez dwa tygodnie i słodzony miodem, zapobiega przed infekcjami wirusowymi przenoszonymi szczególnie z przedszkola czy szkoły. Rumianek działa sedatywnie i jest przydatny w domowej apteczce niemal przez cały rok;
  • Koper włoski pomoże przy zaparciach i bolesnych obstrukcjach związanych z wypróżnianiem. Łagodzi ból brzucha — ten sposób powinna znać każda mama;
  • Mięta i szałwia — wspierają układ pokarmowy, poprawiają stan emocjonalny;
  • Dziewanna i babka lancetowata — pomagają w walce z suchym kaszlem;
  • Piołun — pomaga zachować właściwą florę bakteryjną jamy ustnej i przyzębia, zapobiega przed późniejszą paradontozą. Pomocny w grzybicy przewodu pokarmowego i zwalczaniu drożdżaków. Ma gorzki smak;
  • Korzeń lub ziele mniszka lekarskiego — pomaga na drogi żółciowe i problemach wątroby.

Podstawowa dawka to herbatka z 2 g, a więc 1 — 2 łyżeczek. Warto, aby zioła przyjmować regularnie, codziennie np. przez dwa tygodnie, po czym odstawiamy je na dwa tygodnie, a następnie możemy kurację powtórzyć. Zioła warto zbierać i suszyć samodzielnie, pod warunkiem, że właściwie je rozpoznajemy. W codziennej profilaktyce zalecałbym zamienne stosowanie herbatek. Przykładowo: rano pijemy rumianek, a po południu miętę czy na odwrót. Kolejnego dnia szałwię, potem piołun. Dostarczenie fitoskładników i soli mineralnych do brakującego pożywienia jest bardzo ważne i niezbędne dla prawidłowego funkcjonowania organizmu.

Aby wzmocnić odporność dzieci, warto włączyć do diety samodzielnie przygotowane kompoty, a wykluczyć sztuczne, gotowe napoje w butelkach. Wprowadzić domowe, ręcznie robione dżemy z owoców i warzyw. Warto jeść także buraki czerwone i przetwory z nich pozyskane. Mogą wyregulować pracę jelit, wspomóc w zaparciach i uspokoić niespokojny układ trawienny. Są bogatym źródłem żelaza, dlatego zalecane są dzieciom z anemią i wysokim ryzykiem jej wystąpienia.

Duża ilość wypijanych płynów zarówno przez dzieci, jak i dorosłych jest niezwykle cenna zarówno dla naszego mózgu i jego aktywności, jak i dla całego organizmu oraz funkcjonowania układu krwionośnego. Pijmy zatem dużo wody mineralnej. Odstawmy sztuczne napoje, modyfikowaną, przetworzoną w wysokich temperaturach i pasteryzowaną żywność, a nasze zdrowie będzie lepsze.

Glistnik jaskółcze ziele. Glistnik to “dar niebios”.

Glistnik jaskółcze ziele. Glistnik to “dar niebios”.

Po owocach …. i ziołach przecież ich poznacie.

Marek Dudek 4. IX. 2022.

Kiedy przeglądamy spis treści jakiejkolwiek książki o ziołach, zastanawiamy się nad tym, skąd niektóre nazwy ziół brzmią tak dziwnie a czasami wręcz komicznie? Bo jak np. zinterpretować roślinę, która nosi nazwę: Kulczyba – wronie oko, albo Pięciornik gęsi czy w końcu Czarny lulek. O ile z tym ostatnim możemy mieć skojarzenia jednoznaczne i nawet trafne – bo przecież Czarny lulek nie kojarzy się dobrze i raczej nic dobrego nam nie zaoferuje, o tyle inne budzą nadzieję. Dla przykładu Strofant wdzięczny –działa optymistycznie, już w samej nazwie jest informacja, że pomoże i to z wdzięcznością – i rzeczywiście – jest on surowcem do wytwarzania leku, który kiedyś jeździł w każdej karetce – strofantyny. Teraz już nie jeździ !

A skąd się pojawiła nazwa Glistnik i w dodatku jaskółcze ziele? Czy jest jakiś związek pomiędzy glistami i jaskółkami, skoro występują obok siebie w nazwie?

Glistnik – jaskółcze ziele jest jedną z bardziej znanych roślin w Polsce. O ile wspomniane wyżej Wronie oko i Strofant rosną w egzotycznych krajach, o tyle Jaskółcze ziele jest naszym pospolitym dobrem. Znamy je wszyscy i to z dzieciństwa. To właśnie nim, każdy, kto miał różnego rodzaju brodawki, kurzajki i kłykciny – likwidował je dosyć skutecznie smarując pomarańczowym sokiem właśnie te miejsca, gdzie pojawiały się kolonie grzybów. Po przełamaniu łodygi pomarańczowy sok dosyć obficie wydobywa się z rośliny a jego skład gwarantuje skuteczne usunięcie nieproszonych gości. Stąd też pochodzi jedna z ludowych nazw tego zioła, czyli „brodawczak”.

Sam Glistnik jest rośliną wieloletnią – byliną, która pod ziemią wytwarza duże kłącza o znacznie większej zawartości substancji czynnych niż w nadziemnej części. Rośnie w lekko zacienionych miejscach, wszędzie tam, gdzie jest trochę wilgoci a słońce nie pali tak, jak na otwartej przestrzeni. Potrzebuje ziemi żyznej bogatej w substancje organiczne. Jego liście przypominają w obrysie liście dębu z zewnątrz ciemno zielone a od spodu jasno- sine. Łodygi delikatnie skąpo owłosione wznoszą się do ok 70-80 cm. Kwitnie na żółto kwiatami o czterech płatkach a po przekwitnięciu wydaje nasiona „ zapakowane” w torebce przypominające strąki fasoli- oczywiście w mniejszej skali. Dystrybucją nasion zajmują się … mrówki. To one zbierają je i zjadają i w ten sposób roznoszą nasiona, które w następnych latach kiełkują w dogodnym środowisku. Niech nas nie zaskoczą dziuple w drzewach, rozgałęzienia w konarach starych drzew gdzie glistnik kiełkuje i spokojnie latami rośnie.

Dosyć dobrze się przesadza ze stanu naturalnego, pod warunkiem, że będziemy pamiętać o cieniu i wilgoci. Gorzej się suszy – głównie ze względu na dużą zawartość substancji płynnych i grube łodygi. Aby nie stracić zbiorów warto suszyć ścięte pędy w temperaturach wyższych niż zazwyczaj, czyli nawet 40 stopni C. a korzenie jeszcze mocniej, bo w temperaturze do 60 st. C. Dobrze wysuszony surowiec nie traci zbytnio koloru, będzie bledszy, ale nie ciemny, a tym bardziej czarny. Tak wysuszone ziele pakujemy do papierowych torebek i odstawiamy do suchego i ciemnego miejsca. Jeśli chcemy je przechować dłużej można odizolować je od natrętnych moli w szczelnych słoikach – obserwując zachowanie ziół w pierwszych kilku dniach głównie ze względu na pleśnie – gdyby surowiec zwierał jeszcze jakąś wilgoć.

Skąd taka skuteczność Glistnika w walce ze wspomnianymi grzybami? Jak zawsze bierze się ona ze składu samej rośliny. A jest ona obfita w ponad dwadzieścia alkaloidów. Najważniejsze z nich to chelodonina, allokryptopina, sangwinaryna i berberyna. Poza nimi znajdziemy w tej roślinie flawonoidy i kwasy organiczne, aminy biogenne /histamina, tyramina/ saponiny i sole mineralne.

Wspomniane alkaloidy działają głównie rozkurczowo na mięśnie gładkie przewodu pokarmowego, dróg żółciowych, dróg rodnych a nawet oskrzeli. Ich działanie nie jest tak silne jak papawertyny, ale odczuwalne w dosyć krótkim czasie. Papawertyna jest uzyskiwana z Maku lekarskiego i stanowi jedną z najskuteczniejszych substancji o działaniu rozkurczowym a wyprzedzają ją w skuteczności: kodeina i morfina. Wszystkie te substancje są alkaloidami izochinolowymi i występują w roślinach z rodziny makowatych, do których Glistnik również należy!

Sam Glistnik pozytywnie wpływa również na drogi żółciowe głównie poprzez wzmożone wytwarzanie żółci i łatwiejszy jej przepływ do dwunastnicy. Glistnik hamuje wzrost bakterii Gram-dodatnich oraz Gram- ujemnych a przede wszystkim grzybów i niektórych pierwotniaków głównie za sprawą chelerytryny i sangwinaryny.

Ziele glistnika jest więc surowcem o silnym działaniu. Stąd też należy zachować szczególną ostrożność przy jego stosowaniu. Nie mogą z niego korzystać osoby z jaskrą. Przedawkowany, wywołuje również podrażnienie przewodu pokarmowego, palenie w jamie ustnej i przełyku, nudności i wymioty.

Odpowiednio stosowany nie daje złych objawów i przynosi ulgę w zaburzeniach pracy układu trawiennego i żółciowego. Zazwyczaj znajdziemy go w składzie gotowych mieszanek ziołowych o działaniu rozkurczowym i wzmagającym wydzielanie żółci. Kiedyś taką podstawową i niezwykle popularną mieszanką była wytwarzana przez Herbapol „Cholagoga”. Rozkurczowe działanie Glistnika spowodowało jego obecność w innych mieszankach ziołowych, ale też w syropach na nieżyty gardła i oskrzeli. Również w mieszankach przeciwgrzybicznych znalazł zastosowanie głównie obok Kory dębu.

Moje doświadczenia z Glistnikiem zaczęły się od czasu, kiedy zapragnąłem mieć go we własnym ogrodzie. Zaraz po kwietniowym deszczu wybrałem się z małą łopatką na glistnikowe łowy. Kilka sadzonek z dobrze zachowanym systemem korzeniowym trafiło w zacienione miejsce i od tego czasu przybywa go systematycznie. Główne korzenie są spiżarnią wyżej wspomnianych substancji czynnych i jest ich tam nawet do 3% – co jest wartością dużą jak na rośliny. Przy przenoszeniu należy jednak pamiętać o korzeniach, które nie akumulują a pracują. Mówię więc o drobnych nitkowatych korzonkach, które czerpią ze środowiska gleby wszystko to co „fabryka” potrzebuje. To te drobne korzonki wnoszą najwięcej w fizjologię rośliny.

Dlatego warto przesadzać go wykopując z fragmentami gleby w której żyje.

Pod względem nakładu pracy Glistnik – jaskółcze ziele jest rośliną „bezobsługową” tzn. sam radzi sobie dobrze z warunkami atmosferycznymi i glebowymi jeśli ma odpowiednie stanowisko. Z początkiem stanu kwitnienia zbieram go w potrzebnej ilości aby wysuszyć, zrobić „Kwas Bołotowa” i koniecznie nalewkę – a więc alkoholowy wyciąg z ziela, który stosuje się w ilościach mikroskopijnych jak na miary i zwyczaje innych płynów na bazie alkoholu.

Jeszcze inne moje wspomnienie z Glistnikiem dotyczy Węgier. Właśnie tam miałem przyjemność uzupełniania związków siarki w kąpielach gorących źródeł z wieczornymi rozmowami rodaków przy lampce dobrego wina. Podczas jednego z takich wieczorów piękna kobieta zwierzyła mi się ze swojego problemu, który polegał na tym, że kuracja w salonie kosmetycznym nie przyniosła pełnego efektu. Chodziło o kurzajki, które trawione kwasem mrówkowym cofnęły się w swoim rozwoju, ale nie we wszystkich miejscach. Kiedy wysłuchałem do końca problemu a jego kluczowym momentem była gorycz z wydanych 50 zł / to było zupełnie inne czasy i inne 50 zł niż teraz / odchyliłem się na krześle sięgając po rosnący na skarpie Glistnik.

Pani po wysłuchaniu moich kilku zdań, popatrzyła na mnie jak na kogoś, kto proponuje albo czyn lubieżny albo jest niespełna rozumu – a najlepiej jedno i drugie. W końcu wzięła ode mnie gałązkę i pomarańczowym sokiem zrosiła swój problem. Kiedy spotkałem ją kilka dni później zobaczyłem w jej oczach radość z nutką …pokory. Po kilku dniach …problem zniknął.

Bardzo ciekawie brzmi łacińska nazwa Glistnika. Zwrot: Chelidonium majus powstał od średniowiecznej nazwy korzenia tego zioła a mianowicie od: coeli donum co oznacza dosłownie dar niebios. Tak nazwali go uczeni z tamtych lat. I jest w tym zwrocie dużo prawdy i to nie tylko dlatego, że każda z roślin leczniczych jest darem do wykorzystania za darmo – oczywiście pod warunkiem wiedzy z czym mamy do czynienia, lecz dlatego, że ma w sobie siłę i potencjał do wspierania organizmów ludzkich i zwierzęcych. A wielu z nas odrzuca je jako „staroświeckie” zabobonne i nie modne. A jednak każda z tych roślin wnosi do naszego życia małą cząstkę wartości niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania. Każda z nich jest swoistym darem, który może wspomagać zubożały organizm w to, co jest efektem naszej cywilizacji: destrukcja ciała i ducha. A że w tym pędzie tracimy głowę i wiarę w świat roślin i dobro człowieka …. to już inna sprawa – efekt pędu!

Nadchodzą czasy w których taka wiedza i umiejętność jej praktycznego zastosowania może mieć kluczowe znaczenie. Tracimy bowiem niezależność od świata zewnętrznego, tą niezależność, którą posiadali nasi dziadkowie i jeszcze częściowo nasi ojcowie. Niezależność ta dawała swobodę wyboru i swobodę działania i przede wszystkim nie wiązała węzłami niewolników tak, jak zostaną związane przyszłe pokolenia, zwłaszcza te, które same zgodzą się na odejście od wartości cywilizacji łacińskiej.

Cały ten cyrk, którego codziennie jesteśmy świadkami jest niczym innym jak próbą zniewolenia człowieka i przekształcenia go w formę nie tylko minimalnie myślącą ale przede wszystkim… bezradną!!!

Wspomniany wcześniej Lulek Czarny rośnie w Polsce i może być przyczyną wielu groźnych …halucynacji, zarówno wzrokowo – czuciowych jak również zaburzenia czasu i przestrzeni. Podobnie jak Pokrzyk wilcza jagoda, która tak samo jak Lulek zawiera dosyć bogate ilości skopolaminy i atropiny. To właśnie te dwie substancje w przedawkowaniu robią mniejsze lub większe figle. Na szczęście Kulczyba wronie oko u nas nie rośnie, bo jest ona silną trucizną a była w Polsce obecna jeszcze w latach 70 ubiegłego wieku jako… trutka na szczury. Strychnina, podstawowa substancja czynna Kulczyby w dużych dawkach ma właśnie takie działanie. Z powodu wielu zatruć ludzi a w szczególności dzieci- Strychnina została wycofana z obiegu.

A Jaskółcze ziele? Skąd ta nazwa i co Glistnik ma wspólnego z jaskółkami?

Rzymski społecznik i filozof Pliniusz twierdził, że roślina ta przywraca wzrok jaskółkom, których młode tracą go na skutek infekcji – stąd prawdopodobnie pochodzi polska nazwa tej rośliny. Kiedy tak się działo, dorosłe osobniki reagują na problem dziobami, zrywają fragmenty roślin i sokiem nakrapiają zaropiałe oczy młodzieży. Coś na rzeczy musi być bo w krajach Bliskiego i Dalekiego Wschodu – szczególnie tych biednych, kiedy zaawansowani w wieku ludzie tracą wzrok smarują sobie sokiem z glistnika powieki….i lepiej widzą!

Inny związek z Glistnika z jaskółkami pochodzi bodajże od Diskuridesa, ten Grek zauważył że Glistnik zaczyna kwitnąć kiedy… przylatują jaskółki a kończy kwitnienie kiedy …odlatują. Jest więc potrzebny i jak każda forma życia służy innym po to, aby nie przerywać łańcucha daru życia!

Mając na względzie nawet różnicę klimatów pomiędzy nami a Grecją ten fakt daje do myślenia. Świat, który powoli żegnamy był światem naturalnego porządku, gdzie każde stworzenie miało swoje miejsce i było potrzebne. W całości zaś świat ten tworzył wspaniały mechanizm wzajemnych zależności, które bazowały na …łańcuchach dostaw pomiędzy roślinami, zwierzętami i ludźmi. A były to łańcuchy niewymuszone, naturalne i zbilansowane potrzebami a nie pragnieniami! Czym kończą się zerwane łańcuchy dostaw …widzimy po cenach w sklepach.

Czy warto oceniać po nazwie? Różnie z tym bywa, w przypadku ziół ważny jest skład a nie nazwa – bo nazwy zazwyczaj bywają piękne, obiecujące, kuszące i dostojne. Tymczasem życie pisze swoje rzetelne i do bólu kości codzienne scenariusze. Kiedy więc czytamy takie czy inne spisy treści, kiedy słuchamy bajkowych opowieści jak będzie pięknie a może nawet elektromobilnie – właśnie wtedy warto sięgnąć do kilku starych rzymskich sentencji. Do tych sprawdzonych przez wieki! Jedna z nich mówi jasno: nulius in verba – co oznacz nie wierz na słowo! Sprawdź czy obietnica pokrywa się ze stanem faktycznym czy rzeczywiście wartość jest wewnątrz produktu czy tylko w … opakowaniu! Czy słowa pokrywają się z praktyką czy też są tylko puszczonymi na wiatr zlepkami sylab!?

Sprawdź sam najlepiej w działaniu. Po owocach …. i ziołach przecież ich poznacie.

Coś przeciw robakom… Piołun, wrotycz, orzech włoski…

Przyglądając się uważnie Naturze, z czasem dochodzimy do pozornie prostego wniosku: wszystko co rośnie, wszystko co żyje, jest potrzebne i ma swoje miejsce w ekosystemie. Ma też do spełnienia bardzo konkretny cel. W świecie roślin możemy zachwycać się niesamowicie misterną siatką powiązań, nie tylko wzajemnych zależności, lecz przede wszystkim budującego oddziaływania na siebie. W rolnictwie ekologicznym wzajemności te są wykorzystywane w uprawach biodynamicznych. Na takich grządkach sadzi się różne gatunki roślin, które wspierają się a więc nie konkurują ze sobą. Wytwory ich metabolicznych przemian pozytywnie wpływają i zasilają sąsiadów – z korzyścią dla wszystkich! Spośród wielu kolejnych wniosków, które cisną nam się na usta, zasadnicze są dwa. Pierwszy z nich może dotyczyć ogromu rozmiaru inteligencji stworzenia. Oglądając pod mikroskopem zwykłe nasionko – zastanawiamy się, jak precyzyjnie zostały uwzględnione wszystkie wymagania, aby mimo niesprzyjających warunków, różnego rodzaju zakłóceń, opóźnień i innych przeciwności, znowu i skutecznie zakiełkowało życie. Pomimo niesamowitego rozwoju technologii nie jesteśmy w stanie na dzisiejszym etapie rozwoju, produkować żywności z promieni słonecznych, wody i cukrów przy współudziale minerałów. A jednak proste rośliny wykorzystując jeszcze wymianę gazową przynoszą nam obfite plony.
Kolejny wniosek jest mniej optymistyczny i sprowadza się do trudnego pytania: dlaczego łamiemy ten piękny porządek, dlaczego babrzemy się w klonowanie zwierząt, GMO, monokulturowe uprawy i przynoszące wielkie zniszczenie – ich efekty? Czy chodzi tylko o kuszącą od wieków tajemnicę, jak głęboko możemy zajrzeć, czy też o jeszcze większą pokusę pobawienia się w Stwórcę? Poczucia rozkoszy powołania życia a potem jego przerwania.
Efektem tych manipulacji jest pogarszający się stan zdrowia naszego społeczeństwa. Tempo, w jakim ta lawina się porusza jest zatrważające. Nie dotyczy ona tylko ludzi mogących rozważać myśl o zejściu z tego świata z racji wieku, lecz osoby w sile sprawności fizycznej, bezbronne dzieci i młodzież. Lawina ta nabiera również rozpędu pośród tych, którzy dopiero przychodzą na świat. Przeglądając tysiące ogłoszeń z prośbą o pomoc dla takich dzieci, zastanawiam się nad jedną kwestią. Dlaczego nikt nie próbuje wyeliminować tych zaburzeń i problemów. A są one przecież znane w świecie nauki i składają się na nie takie powody jak: wzrost poziomu zanieczyszczenia organizmów metalami ciężkimi, neurotoksynami, herbicydami i pestycydami. Przeogromny wzrost substancji, które przedostają się do organizmów z zewnątrz i gwałtownie, na dużą skalę zaburzają gospodarkę hormonalną. W mniejszym stopniu są to również promieniowania różnych częstotliwości. Wzrasta fala alergii pokarmowych, alergii powstałych jako sprzeciw organizmu przeciw elementom składowym pożywienia, które odczytywane jest jako wrogie! To wszystko możemy ująć jednym stwierdzeniem: to efekt odejścia od porządku Natury i efekt zachłanności.
Zmienił się na naszych oczach styl życia. Generalnie bardzo się spieszymy, do końca nie wiadomo po co, lecz spieszymy się tak bardzo, że gonimy błędy już nie tylko Europy Zachodniej ale również błędy społeczeństwa amerykańskiego! Tak samo jak oni pracujemy, podobnie mieszkamy, podobnie jemy i podobnie odpoczywamy. Mamy już wspólne, globalne marzenia, globalne marki i mamy sforę treserów, którzy codziennie podpowiadają, co włożyć na siebie, czym się odżywiać, jak się zachować i przede wszystkim jak myśleć. Jakie słowa są modne a jakie zwroty są wstydliwe i błędne! To, co kiedyś osiągała generacja żyjąc 80 lat każda, dzisiaj można osiągnąć w 20 lat pracy zawodowej – ale rzadko po takim sukcesie można osiągnąć już wiek 80 lat a jeszcze rzadziej w dobrym zdrowiu!
Spośród podstawowych elementów stylu życia najbardziej zmieniło się odżywianie. Obecny mieszkaniec naszego kraju zjada około 10 kilogramów cukru na rok, więcej w różnych produktach spożywczych, niż jego rodak 25 lat temu – a tamci również spożywali cukier! Do tego dochodzi kilka kilogramów rocznie chemii zjadanej z pożywieniem, ale też ze środków czystości z kosmetyków, z oddychania pyłami i „atmosferą” miast. Kto ma wątpliwości co do obecności chemii w produktach AGD, niech wejdzie i zaczerpnie atmosfery tzw. chińskich marketów. Rozkosz…bisfenoli…
Za czasów mojego dzieciństwa cukier krzepił /zapewne producentów/ dzisiaj – uzależnia i zabija! Przecież wiemy od dawna, że komórki rakowe „odżywiają się” cukrami prostymi. Spożywanie pożywienia bogatego w węglowodany, prowadzi do licznych zmian, z których jednym z efektów są miejscowe zmiany ph różnych części naszego przewodu pokarmowego. Rozpoczynamy ciekawy okres polegający na sprawdzaniu wytrzymałości naszych organizmów poprzez wystawianie ich na ciężkie próby. Głównie za sprawą „toksycznego pożywienia” i ogromnej dawki stresu! Nowy styl życia pełen jest stresu, a on prowadzi do ciągłego napięcia. Nieodreagowany stres to duży problem dla organizmu. Każde napięcie emocjonalne przekłada się na konkretne napięcie mięśniowe. Czasem odbiorcą tego napięcia jest serce, innym razem żołądek a jeszcze innym woreczek żółciowy, jelito cienkie itd. Często, napięciom tym towarzyszą wydzielania konkretnych gruczołów. Wspomniany przykład cukrów nie jest tutaj bez znaczenia, ponieważ spożycie takiego czy innego batona rzeczywiście na krótki czas sprawia nam lepszy nastrój, ale to efekt podwyższenia poziomu cukru we krwi, efekt ten jest krótkotrwały dla psychiki – dla ciała, długofalowo – destrukcyjny. Ciało chce więcej, więcej a najlepiej ciągle.
Za mało jemy produktów kiszonych, prawie w ogóle nie jemy żywności ostrej i gorzkiej. Dominacja smaku słodkiego jest bezwzględna i… niszczy nas to uzależnienie. Przykładowo – ph kwasów żołądkowych to obecnie u niektórych z nas mieści się w granicach między 3 a 4 i to już wystarczy, aby Helikobakter pylori rozpoczęła swój pochód! Kolejnym następstwem tego stanu rzeczy / spożywaniu nadmiaru cukrów/ jest ogromny wzrost pasożytów w naszych organizmach. Pomijając te z okresu dziecięcego – głównie owsiki, możemy być nosicielami wielu innych. A te, zdobywamy od domowych zwierząt gospodarskich, czworonożnych pupilków/ psy, koty/. Przywozimy z egzotycznych wyjazdów i tamtejszej żywności /pierwotniaki np. lamblie/, ale również z wymarzonych podróży do tropików /nicienie, przywry/. Na liście kolejnych są jeszcze płazińce, obleńce, itd. Kiedy nasz organizm słabnie głównie na skutek przeciążenia i braku regeneracji, to właśnie one domagają się władzy dla siebie. Najczęściej więc, kolonizują, obejmując nowe terytoria. Kiedy nie znajdą tego co chcą, ruszają w poszukiwaniu pokarmu przemierzając nasz organizm bez większego trudu. Szczególnie podróże lubi tasiemiec. Potrafi on bez większy problemów wędrować wewnątrz ciała przemieszczając się z układu pokarmowego do oddechowego i dalej w górę do jamy ustnej. Rzadko dostajemy skierowanie na badania przeciwko tym formom życia. Jedną ze skutecznych metod poznania tego co w sobie nosimy jest prosta metoda Vega Test. Bardzo często pasożyty w takiej czy innej formie są poważnym problemem i powodem chorób przewlekłych, chorób gdzie długo nie możemy odnaleźć przyczyny.
A jak z tymi problemami radzili sobie nasi przodkowie? Przede wszystkim problem ten nie miał takiej skali jak obecnie. To prawda, że dostępność słodyczy nie była tak powszednia jak dzisiaj. Słodkie, jadło się zazwyczaj raz w tygodniu i to w formie takiego czy innego placka albo jego wyższej formy… czyli tortu. I w zasadzie na tym się kończyło, w zasadzie, bo były przecież wyroby… czekolado podobne, trochę słodkich deserów i był jeszcze …Pewex! A tak na poważnie to jadło się bardzo dużo produktów kiszonych: od kapusty z niezapomnianą kwaśnicą, codziennością były ogórki kiszone na kilka sposobów, cukinie i papryki. Jadło się chrzan i to nie tylko od święta! W lecie, kwaśne śliwki, rabarbar, ale też niezastąpione jeżyny, borówki i to właśnie te dary natury i ich substancje czynne stały na straży i nie dopuszczały pasożytów. Bo dla pasożytów kwaśne środowisko nie jest przychylne! A kiedy pojawiał się problem żołądkowo-jelitowy sięgano do ogródka po piołun. Roślina ta wykorzystywana była głównie w zaburzeniach trawienia, ale również jako jeden z trzech składników mieszanki przeciw pasożytniczej. W swoim działaniu piołun pobudza wydzielanie soków żołądkowych, soków trzustki, oraz żółci. Poprawia trawienie i przyswajanie pokarmów. Działa również rozkurczowo na przewód pokarmowy, w tym również na przewody żółciowe. Ma przy tym działanie odkażające, przeciw robaczne, zarówno wewnątrz naszego organizmu jak również na pasożyty skóry – świerzbowce i wszy. Nie należy używać go długo, ponieważ podstawową substancją jest tujon, który mocno wpływa na działanie ośrodkowego układu nerwowego. Nie podaje się go dzieciom, kobietom w ciąży i matkom karmiącym. Można przyjmować go w nalewce. A skoro już mowa o alkoholu to znawcy tego tematu zwracają od razu uwagę na łacińską nazwę jednego z gatunków piołunu. Bylica piołun od razu daje skojarzenia z absyntem a więc mocnym trunkiem na bazie ziół, z dużym udziałem piołunów. I rzeczywiście, samych piołunów jest kilka, bo może to być: bylica pospolita, bylica estragon, bylica boże drzewko. Wszystkie w smaku gorzkie a ten smak pobudza właśnie wydzielanie soków przewodu pokarmowego. Piołun, niezależnie od odmiany był znany i używany od dawna. Pisali o nim Galen, Diskurides i św. Hildegarda. Jest rośliną wiatropylną, o ładnym zapachu. W lecie, w wyższych temperaturach, kiedy uwalniają się olejki eteryczne miło siedzi się z zamkniętymi oczyma i rozpoznaje różne zapachy ziół. Można też wtedy podpatrzyć jak pszczoły i inne zapylacze korzystają z jego pyłku i znoszą do ula, aby i tam walczyć z pasożytami. W uprawie jest prosty i niezwykle odporny. Kiedy rozpoczyna się czas kwitnięcia obcina się górne części roślin /nie więcej niż 40 cm/ i suszy. Trzeba uważać przy suszeniu, bo wysycha wolno i jeśli miejsce nie będzie przewiewne to może gnić, ciemnieć a wtedy jest bezużyteczny. Bylica estragon używany jest w naszych kuchniach jako przyprawa do mięs, nadając im ciekawy korzenny smak. A w ogrodzie biodynamicznym sadzi się piołun jak naturalną straż przeciwko grzybom i innym szkodnikom roślin.
Zazwyczaj z jednej strony ogrodu pilnuje on roślin zmieniając się na warcie z szałwią lekarską, omanem i niezastąpioną w tym celu konopią siewną /nie mylić z indyjską!/ ale też zwykłą miętą pieprzową czy szałwią omszoną. Podobnie jak wrotycz, również piołun jest używany do dnia dzisiejszego, jako antidotum na mole. Małe bukieciki tych ziół wiesza się w szafach i garderobach, aby odstraszały swoimi olejkami szkodniki. Do dzisiaj również obydwa te zioła są podstawowymi składnikami preparatów na pasożyty skóry a więc wspomniane świerzbowce i wszy.
Wrotycz jest jedną z ciekawszych roślin, która budzi wiele kontrowersji. Z jednej strony jest na indeksie, ostrzegają przed nią urzędy europejskie, umieszczając wrotycz na liście roślin trujących. Z drugiej strony przeglądając stare zapiski, ogólnie dostępne skany manuskryptów, dowiadujemy się o jego szerokich możliwościach. Oczywistym wnioskiem jest to, że wtedy nie było nic innego i dlatego był wykorzystywany tak szeroko. W Polsce wrotycz jest rośliną ogólnie dostępną. Pięknie rośnie w kępach, pośród innych ziół i traw. Ma intensywny zapach, przypominający egzotyczne dla nas tereny środkowej Afryki. Obecnie nie ma większego znaczenia, chociaż ciągle używany jest na wsiach np. do odkażania baniek na mleko /podobnie jak glistnik/, odymiania obór i miejsc gdzie przebywają zwierzęta mogące stać się łupem pasożytów. W przemyśle kosmetycznym i farmaceutycznym wrotycz zwyczajny skupowany jest jako składnik preparatów przeciw wszawicowych wytwarzanych na bazie alkoholu. Wewnętrznie nie stosuje się go ze względu na zawartość beta-tujonu, który jest groźny, nie tylko dla systemu nerwowego ale również potrafi mocno przekrwić błony śluzowe żołądka i negatywnie wpływa na pracę nerek.
Trzecim ziołem używanym do zwalczania pasożytów był liść orzecha włoskiego. To piękne duże drzewo jest skarbem w naszych ogrodach. Liście orzecha wykazują działanie przeciwkrwotoczne – hamują drobne krwawienia z naczyń włosowatych. Mają również działanie ściągające, grzybobójcze, przeciwzapalne i hamują rozwój bakterii oraz niektórych pasożytów. Odwary z liści orzecha stosowano przy nieżytach żołądka, oraz krwawieniach z przewodu pokarmowego. Liśćmi orzecha płukano usta w schorzeniach dziąseł i gardła. Juglon – jedna z substancji czynnych orzecha używana jest dzisiaj jako składnik preparatów do farbowania włosów i opalania się. Tyle dają nam liście, a same orzechy są niezwykle wartościowymi składnikami naszej diety. Zawierają w sobie 50-75% znakomitych tłuszczów. Są też bogate w przyswajalne białko /10 -20%/. Mają też w sobie dużo cennych witamin: A, B, C, P, E, D. Bogate są również w sole mineralne w tym potrzebne a trudne do pozyskania sole kobaltu i żelaza. Z zielonych orzechów /niedojrzałych/ robi się nalewkę przeciw robaczą. Musimy jednak tak trafić ze zbiorem orzechów tak, aby znajdowała się w nich substancja przypominająca gęste mleko. To właśnie ona ma największe wartości przeciw robacze. Samo drewno z włoskiego orzecha jest niezwykle wartościowe. Wyrabia się z niego cenne meble, ozdoby, pamiątki. Jest twarde i bardzo trwałe. Nie lubią go pasożyty drzew i lasów i trudno się temu dziwić. Warto zasadzić orzecha dla następnych pokoleń – nie dlatego, że bardzo wolno rośnie, lecz dlatego, że jest wartościowym drzewem, skuteczny w działaniu i znakomicie odżywia mózg.
W około świątecznym czasie powinniśmy zadać sobie pytanie: co kwaśnego dzisiaj zjadłem? Czy moja dieta jest zbilansowana, czy sięgam po ostrą paprykę, cebulę, czosnek, bo to one stoją również na straży kondycji mojego przewodu pokarmowego? A może ocet jabłkowy albo winny? Za ok. 70% odporności naszych ciał odpowiada stan przewodu pokarmowego. Ma on też duży wpływ na jakość naszego nastroju – to właśnie w jelitach produkowane są składniki, które później dostają się do mózgu i tworzą dwie z wielu ważnych substancji, które mają podstawowy wpływ na nasze samopoczucie /serotonina, dopomina/.
Po gorzkie zioła sięgali nasi dziadkowie i ojcowie po to, aby powrócić do zdrowia. Dzisiaj trudno jest młodym ludziom przełknąć gorzki smak, często odbierają to jako rodzaj kary. I trudno się dziwić bo sztuczne słodziki i chore nawyki nagradzania za wszystko słodyczami, tak podbiły skalę słodkości, że nic ich nie przebije. Żadna truskawka czy dojrzała czereśnia, żaden smakołyk, nawet słodka stewia, nie dorówna syntetycznemu słodzikowi. Może, więc warto ograniczyć słodycze i zmienić dietę na tą, w której występują różne smaki a pośród nich kwaśne, gorzkie i ostre produkty.
Słodkie słowa potrafią uleczyć naszą psyche, przyjmujemy je łatwo i w każdej ilości, nawet te, które bywają zbliżone do lukru. I nie ma w tym nic złego, bo jedną z form odżywiania naszej psychiki jest odżywianie dobrym słowem. Niezwykle potrzebne w tych czasach! A gorzkie słowa też są konieczne, to właśnie one mogą obudzić uśpione postrzeganie, obalić rutynowe zwyczaje i żywieniowe nawyki, które często prowadzą nas na manowce zdrowia!
Zmieniony ( 06.05.2019. )
Marek Dudek https://web.archive.org/web/20210303152044/https://dakowski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=25332&Itemid=53 To z ARCHIWUM, przypominam, że tam OCEAN wiadomości, artykułów.. MD