Powołanie są różne

Zawsze Wierni nr 4/2025 (239)

ks. Piotr Dzierżak FSSPX

Od Redakcji

Drodzy Czytelnicy, pisząc o powołaniu, należy najpierw dokonać pewnego istotnego rozgraniczenia. Można bowiem myśleć o powołaniu w sensie szerokim i w sensie wąskim. W tym pierwszym dotyczy ono z jednej strony każdego człowieka powołanego przez Stwórcę do istnienia, a z drugiej każdego stanu, do którego dobry Bóg opatrznościowo przysposabia w zakresie pożądanych cech i zdolności. W tym znaczeniu mówimy np. o kucharzu albo o lekarzu z powołania. Jest to naturalne i ziemskie ujęcie, niewykraczające poza poziom rozumnego ludzkiego bytu. Choć i tu nie wolno zapominać o odniesieniu do Stwórcy natury, ponieważ każde stworzenie musi być wierne Temu, od którego ma wszystko i którego zamiar ma w swym życiu realizować. Nawet więc w szerokim sensie nie można być powołanym do czegoś niezgodnego z wolą Bożą, tzn. niemoralnego czy nierozumnego – nie można być złodziejem czy wariatem z powołania.

Niezależnie od tego trzeba jeszcze umieć dostrzec odniesienie do poziomu nadprzyrodzonego – do Boga ujętego jako twórca łaski i chwały. Zostaliśmy bowiem jako ludzie nie tylko powołani do ziemskiego życia, ale też, jako przybrane dzieci Boże, powołani do życia w chwale nieba. Dlatego też musimy brać pod uwagę konsekwencje takiego czy innego stanu życia naturalnego dla dobra nadprzyrodzonego. Myśleć inaczej oznaczałoby popaść w praktyczny naturalizm. Zdrowa i bardzo katolic­ka zasada, tak często przypominana przez Doktora Anielskiego, mówi, że łaska nie niszczy natury, ale ją podnosi – buduje na niej, jednocześnie skierowując ją ku celowi nieskończenie ową naturę przekraczającemu.

Zatem ostatecznie każde powołanie w znaczeniu naturalnym musi być rozpatrywane w świetle powołania do nadnatury, czyli życia łaski, zatem życia wiecznego; musi być tak dobrane, by uwzględniać cel wyższy: by nie przeszkadzać w jego osiągnięciu, a nawet możliwie go ułatwiać. Z właściwej dla katolika perspektywy natura jest zatem tylko środkiem do osiągnięcia nieba. Rzecz jasna zagadnienie to nie stanowi problemu dla Pana Boga, gdyż On jest twórcą zarówno jednego, jak i drugiego porządku. Jednak w dobie szalejącego naturalizmu może stać się poważnym problemem dla nas samych.

Zrozumienie powyżej wyłożonych zasad powoduje potrzebę zdefiniowania pojęcia powołania w zaanonsowanym na wstępie znaczeniu węższym i szczególnym, bardziej ściśle i formalnie odpowiadającym etymologii samego słowa. Polskie słowo „powołanie” pochodzi od „wołać”, a to sugeruje: po pierwsze wybranie kogoś z jakiegoś szerszego grona, a po drugie przyciągnięcie (jakby przywołanie) do siebie. Co interesujące, bardzo podobnie jest w wielu innych językach europejskich, tzn. używanych przez katolickie (niegdyś) narody: łac. vocatio (od vocare) i od tego fr. vocation, hiszp. vocación, port. vocação, it. vocazione; a wśród języków germańskich: ang. vocation lub calling od call, dun. kald, norw. kall, szwed. kallelse, niem. Berufung (od rufen), niderl. roeping (od roepen); u Słowian analogicznie: ros. призвание (od призывать), a wyrazem podobnym do naszego oczywiście posługują się Czesi (povolání) i Słowacy (povolanie). W tym sensie, mówiąc o powołaniu, będziemy mieli na myśli już tylko niektóre osoby, specjalnie dobrane i obdarzone, skierowane do jakichś szczególnych zadań. Dobrze to koresponduje z darmowością życia nadprzyrodzonego – przecież w żaden sposób nienależącego się stworzeniom niezależnie do tego, jak bardzo posłuszne swemu Stwórcy by były.

W tym właśnie znaczeniu spotykamy się z pojęciem powołania na kartach Pisma Świętego, gdy Bóg powołuje Abrahama, Mojżesza, sędziów czy wreszcie proroków Starego Testamentu. W tym sensie mówimy o powołaniu przez Chrystusa Apostołów z grona Jego uczniów. Z kolei dzisiaj, w tym sensie, mówimy o powołaniu w kontekście kontemplacji wlanej, wysokiej świętości czy jakiegoś szczególnego opatrznościowo dzieła dokonanego w Kościele (takiego jak założenie nowego zgromadzenia zakonnego czy reforma już istniejącego). W tym też znaczeniu należy mówić o powołaniu do szczególnych stanów życia, jakimi są: stan zakonny i stan kapłański.

Nieco inaczej jest natomiast z małżeństwem. Nie negując obfitości łask, którymi dobry Bóg obdarza współpracujących z Nim małżonków, zauważmy, że pomimo podniesienia przez Chrystusa do godności sakramentu jest ono wciąż bardzo „naturalne” – a to z dwóch powodów: po pierwsze skupia się na realizacji dzieła rodzenia, a więc czegoś bardzo naturalnego i zarazem głęboko wyrytego w ludzkiej bytowości, a po drugie jest ono możliwe dla procentowo bardzo dużej liczby ludzi.

Dlatego bardzo dziś rozpowszechniony sposób uczenia o (zasadniczo) trzech dostępnych człowiekowi powołaniach, jako to: małżeństwie, kapłaństwie i stanie zakonnym, bez wyróżniania powołania wyższego, związanego ze służbą Bogu w kapłaństwie czy zakonie, ma swoje niezaprzeczalne wady. Przede wszystkim prowadzi do zdeprecjonowania tych ostatnich, ale – zauważmy na marginesie – paradoksalnie przyczynia się także do pomniejszenia atrakcyjności małżeństwa, jako swego rodzaju opcji nie dla wszystkich, ale tylko dla szczególnie dysponowanych, obdarzonych jakimiś szczególnie pożądanymi cechami.

Wróćmy jednak do kwestii powołania do życia zakonnego i kapłańskiego, a konkretnie do problemu jego rozpoznania, ponieważ temu właśnie tematowi poświęciliśmy niniejszy numer „ZW”. Wybór został dokonany przez Redakcję bardzo świadomie: mamy dziś do czynienia z wielkim problemem rozeznawania powołania. Dotyczy to zresztą również i powołania w sensie szerszym, co jest pokłosiem sztucznie kreowanego na świecie chaosu duchowego i materialnego. Cóż więc dziwnego, że dla dzisiejszego młodzieńca czy dzisiejszej panny sprawa wyboru drogi życiowej często wydaje się prawie nierozwiązywalna?

Wielu szlachetnych młodych ludzi mimo to zdaje się przejawiać pewne zainteresowanie powołaniem do służby Bożej: czy to przy ołtarzu, czy w klasztornej celi. Jednak na każdego odważnego i przenikliwego młodzieńca (czy każdą młodą niewiastę) czeka wiele ukrytych pułapek, podstępnych zagrożeń, różnorakich trudności – a wszystko po to, by pobożne marzenia nigdy się nie spełniły. Oczywiście przeszkody tego rodzaju od zawsze towarzyszyły wiernym. Przede wszystkim jednak powód, dla którego powołania do kapłaństwa i życia zakonnego są dziś tak rzadkie, sprowadza się do kwestii powszechnego nawet wśród katolików niezrozumienia wyższości życia poświęconego Bogu: już w swym korzeniu karmiącego się kontemplacją i modlitwą, ukierunkowanego systemowo na naśladowanie samego wcielonego Boga i Jego Matki (a w przypadku zakonników udoskonalonego dodatkowo ślubami). I dlatego tak kapłaństwo, jak i życie zakonne nie dają się pogodzić ze skądinąd uświęconym przez naszego Pana małżeństwem. Z tym też wiąże się wiele osobistych klęsk w walce o odkrycie i realizację powołania: jak zrezygnować z jedynego dozwolonego sposobu realizacji instynktu płciowego bez popełniania grzechu w świecie do szpiku kości przesiąkniętym erotyzmem? Co najciekawsze, jest to problem pozorny, ponieważ to właśnie seminarium i klasztor najskuteczniej pomogą uchronić czystość i dziewictwo: nie tylko ciała, ale i duszy. Zwróćmy się do św. Tomasza z Akwinu (nazywanego Doktorem Anielskim również ze względu na dziewiczą czystość) i zobaczmy, w czym doszukuje się on lekarstwa na skłonność do nieczystości. Święty Doktor w dziele O doskonałości życia duchowego, w rozdziale 10, wymienia czynniki, spośród których najważniejsze są następujące1:

  • oddanie się kontemplacji spraw Bożych i modlitwie (jest to zarazem środek najważniejszy),
  • studium Pisma Świętego,
  • zajęcie umysłu dobrymi myślami,
  • unikanie lenistwa oraz oddawanie się pracom fizycznym,
  • brak przebywania w towarzystwie osób płci przeciwnej.

Co oczywiste, powyższych lekarstw nie uświadczy się nigdzie w takiej obfitości i z taką łatwością, jak tylko za murem seminaryjnym czy klasztornym.

Nie sposób też nie wspomnieć o innym argumencie, tym razem podnoszonym nie tyle przez samych zainteresowanych, co przez ich najbliższych: otóż pójście drogą tak trudnego powołania wiąże się z ofiarą – właściwie jest to oddanie człowieka do końca życia na służbę Bogu. Kapłan czy zakonnik nie przedłuża rodu, nie tworzy nowego ogniska domowego, tym samym nie daje swoim rodzicom pociechy z posiadania wnuków ani też nie może materialnie wspomóc rodziców w ich starości (dotyczy to przede wszystkim zakonników). To wszystko pozostaje prawdą, jednak pójście tym tropem oznaczałoby zapomnienie o słowach naszego Zbawiciela z Ewangelii:

I wszelki, który by opuścił dom albo braci, albo siostry, albo ojca, albo matkę, albo żonę, albo synów, albo rolę dla imienia mego, stokroć tyle weźmie, i życie wieczne otrzyma1.

Zatem rezygnując z czegoś, dostaje się dużo więcej – owo stokroć, nawet jeśli tylko symbolicznie miałoby być rozumiane, utwierdza nas w przekonaniu dotyczącym Bożej hojności. Pomyślmy zresztą logicznie: czy Bóg kiedykolwiek da się prześcignąć w dawaniu? Jeśli my dajemy Mu to, co mamy najlepszego, czyż On nas nie zadziwi swoją dobrocią, przewyższając nasze, ułomne w końcu dary, darami lepszymi i liczniejszymi? Czy pamiętając o tym, dobrzy, katoliccy rodzice mogą w ogóle o coś lepszego i mądrzejszego modlić się dla własnych dzieci, jeśli nie o powołanie wyższe i jego realizację?

Przypisy

  1. Por. św. Tomasz z Akwinu, O doskonałości życia duchowego, w: Dzieła wybrane, tłum. o. J. Salij OP, wyd. W drodze, Poznań 1984, s. 226–227.
  2. Mt 19, 29.

Misja „Kościoła synodalnego” – jednoczenie wokół najmniejszego wspólnego mianownika w służbie celom globalistów

Zawsze Wierni nr 3/2025 (238) Robert Morrison

Misja „Kościoła synodalnego”

– jednoczenie wokół najmniejszego wspólnego mianownika

w służbie celom globalistów

14 marca 2024 r. sekretariat Synodu opublikował nowy dokument zatytułowany Jak być synodalnym Kościołem w misji1, stanowiący kolejny dowód, że „Kościół synodalny” nie jest Kościołem katolickim. Poza tym ów dokument dostarcza najwięcej (jak dotąd) informacji, czym jest w istocie „Kościół synodalny”.

Ogólny zarys „Kościoła synodalnego” możemy poznać dzięki czterem tematom rozważanym w nowym dokumencie: konieczność dostosowania się do świata współczesnego i celów globalistycznych, głoszenie chrześcijaństwa sprowadzonego do najniższego wspólnego mianownika, jedność w różnorodności wierzeń religijnych oraz nowa relacja z Biskupem Rzymu.

Konieczność dostosowania do świata współczesnego i agendy globalistycznej. Dokument podkreśla, iż „Kościół synodalny” wciąż stara się zrozumieć, czym jest i jak ma odpowiadać na potrzeby współczesnego świata:

O ile gorliwość misyjna stanowi konstytutywną cechę Kościoła i obecna jest w każdym okresie jego historii, wyzwania misyjne zmieniać się będą wraz z upływem czasu. Stąd też należy podjąć wysiłek, aby rozeznać wyzwania, przed jakimi staje świat współczesny: jeśli ich nie zidentyfikujemy i nie odpowiemy na nie, nasze przepowiadanie utraci aktualność i atrakcyjność.

Czy „Kościół synodalny” odpowiada na największe potrzeby dzisiejszego świata: nawrócenie grzeszników na prawdziwą wiarę katolicką i przeciwstawianie się demonicznej agendzie globalistycznej? Nie! Zamiast tego skupia się na poszukiwaniu struktury religijnej przypominającej jedynie powierzchownie strukturę Kościoła katolickiego, aby móc skuteczniej służyć celom globalistów.

Zachodzące zmiany oraz świadomość różnorodności oblicza ludu Bożego wymagają ponownego zwrócenia uwagi na relacje pomiędzy lokalnymi Kościołami, które, w komunii między sobą oraz z Biskupem Rzymu, stanowią Kościół Boży, święty, powszechny i apostolski. W świecie naznaczonym przemocą i rozdrobnieniem coraz bardziej istotne wydaje się być świadectwo jedności rodzaju ludzkiego, jego wspólnego pochodzenia i wspólnego przeznaczenia – w skoordynowanej i braterskiej solidarności – do sprawiedliwości, pokoju, pojednania i troski o wspólny dom, [świadectwa, które] pozwoliłoby przezwyciężyć podziały będące rezultatem błędnego rozumienia roli i miejsca jego mieszkańców i jego kultury.

Mające miejsce poważne zmiany wymagają od „Kościoła synodalnego” przemyślenia relacji pomiędzy Kościołami lokalnymi a Biskupem Rzymu, aby mógł skutecznie zająć się tym, co uważa on za najpilniejsze potrzeby dnia dzisiejszego, a co pokrywa się z celami globalistów: jednością rodzaju ludzkiego, braterską solidarnością w zaprowadzaniu sprawiedliwości społecznej oraz troską o wspólny dom. W innym miejscu dokument wyraża po raz kolejny pragnienie dostosowania Kościoła do agendy globalistycznej:

Tym, czego poszukujemy, jest odpowiedni dla świata współczesnego sposób na życie w jedności, różnorodności, doświadczaniu wzajemnych więzi bez niszczenia różnic i odrębności, ale również bez zapominania, że pewne wyzwania – takie jak troska o wspólny dom, migracje czy kultura cyfrowa – podejmowane mogą być tylko wspólnie.

Dlaczego „Kościół synodalny” pragnie zgromadzić wszystkich chrześcijan (oczywiście poza tradycyjnymi katolikami), aby wesprzeć cele globalistyczne?

Głoszenie chrześcijaństwa sprowadzonego do najmniejszego wspólnego mianownika. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że nowy dokument stanowi dla „Kościoła synodalnego” krok we właściwym kierunku, jako że wspomina się w nim o Jezusie Chrystusie:

Tematem przewodnim będzie zatem udział każdego z nas, z naszymi różnorodnymi powołaniami, charyzmatami i posługami, w jednej misji głoszenia Jezusa Chrystusa światu.

Dokument zauważa jednak, że każda grupa chrześcijan musi być w stanie „wyrażać przesłanie Chrystusa na swój własny sposób”:

Grupa robocza (…) zajmie się zagadnieniami takimi jak: (…) (b) odniesienie do „miejsca” w dynamice przepowiadania; zgodnie z [tą] zasadą „dostosowywanie się w głoszeniu objawionego słowa powinno stać się prawidłem wszelkiej ewangelizacji. Tym bowiem sposobem rozbudza się w każdym narodzie zdolność wyrażania Chrystusowej Nowiny po swojemu, a zarazem sprzyja się żywemu obcowaniu Kościoła z różnymi kulturami” (Gaudium et spes, par. 44).

Choć potencjalnie możliwe jest odczytanie tych słów w sposób, który ogranicza różnice religijne do tych dopuszczalnych w autentycznym katolicyzmie, dokument wyjaśnia, że „Kościół synodalny” szanuje poglądy i „wyjątkowość każdego ochrzczonego”, co oczywiście obejmuje miliony protestantów, którzy odrzucają kluczowe elementy doktryny katolickiej:

W jaki sposób możemy być Kościołem synodalnym w misji? Celem jest określenie dróg i narzędzi, które należy przyjąć w różnych kontekstach i okolicznościach, aby wzmocnić wyjątkowość każdego ochrzczonego i każdego Kościoła w jedynej misji głoszenia zmartwychwstałego Pana i Jego Ewangelii dzisiejszemu światu.

Tak więc „misję głoszenia Jezusa Chrystusa światu” może wypełniać każda osoba ochrzczona zgodnie z jej własną interpretacją chrześcijaństwa. Jak zdążyliśmy się już boleśnie przekonać, niedopuszczalna jest jedynie interpretacja przedstawiana przez rygorystycznych i zacofanych tradycyjnych katolików.

Jedność w różnorodności wierzeń religijnych. Propagując formę chrześcijaństwa sprowadzonego do najmniejszego wspólnego mianownika przekonań wszystkich ochrzczonych, nowy dokument podkreśla potrzebę „jedności i różnorodności Kościoła”:

Ci, którzy uczestniczyli w spotkaniach synodalnych na różnych poziomach fazy słuchania i konsultacji, a tym bardziej uczestnicy pierwszej sesji, mieli konkretne doświadczenie Kościoła, który odkrywa siebie jako pluralistyczny i może przeżywać różnice jako bogactwo, w komunii2. Nawet w czasach takich jak nasze, naznaczonych pogłębiającymi się nierównościami, polaryzacjami i nieustannie pojawiającymi się konfliktami, Kościół jest – w Chrystusie – znakiem i narzędziem jedności z Bogiem oraz jedności między ludźmi, i musi być takim w sposób coraz bardziej widoczny. Słuchając Ducha Świętego, przyjmując świadectwa Pisma i odczytując znaki czasu w wierze, [Kościół] może zharmonizować różnice jako wyraz niewyczerpanych bogactw tajemnicy Chrystusa. To doświadczenie stanowi prorocze słowo skierowane do świata, któremu trudno wierzyć, że pokój i zgoda są możliwe3.

Naturalnie w „Kościele synodalnym” istnieć będzie różnorodność punktów widzenia, ponieważ uwzględnia się wierzenia wszystkich ochrzczonych, poza prawdziwymi katolikami. Jednakże, powtarzając stwierdzenie Lumen gentium, że „Kościół jest w Chrystusie niejako sakramentem, czyli znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności całego rodzaju ludzkiego”4, nowy dokument synodalny głosi, że Kościół harmonizuje różnice, aby w widoczny sposób ukazać jedność w różnorodności. Tłumaczenie: ten nowy „Kościół synodalny” jest znakiem jedności poprzez fakt, iż obejmuje wierzenia wszystkich ochrzczonych, poza tradycyjnymi katolikami.

Dokument ów wspomina również o „ekumenizmie krwi”, który wcześniejszy dokument synodalny opisał jako „jedność pochodzącą od Krzyża Pańskiego”. Nowy dokument podkreśla, że jedność ta nie rozróżnia „przynależności konfesyjnej”:

Ekumenizm krwi (por. RdS 7d5) przypomina nam dobitnie, że dawanie świadectwa Ewangelii aż po oddanie życia jest udziałem wszystkich ochrzczonych, bez rozróżniania przynależności konfesyjnej: jest więc to wspólną misją, która stanowi etap na drodze do jedności chrześcijan, począwszy od konkretnych form współpracy, którą musimy nadal promować i z którą musimy eksperymentować.

Oczywiście „Kościół synodalny” musi „eksperymentować” z tym, jak podążać tą drogą jedności w różnorodności, ponieważ – w przeciwieństwie do założonego dwa tysiące lat temu przez Chrystusa Kościoła katolickiego – „Kościół synodalny” jest dzieckiem Franciszka i wciąż znajduje się w wieku niemowlęcym. Obecnie pewne jest jedynie to, że w procesie jednoczenia różnych wyznań przez „Kościół synodalny” nie ma miejsca dla prawdziwego katolicyzmu.

Nowa relacja z Biskupem Rzymu. Być może najstosowniejszym terminem na opisanie „Kościoła synodalnego” jest religia protestancka, która uznaje pewien związek z Biskupem Rzymu. Aby zadowolić tych, którzy nie są zainteresowani relacją z nim, w sensie autentycznie katolickim, synod usiłuje redefiniować posługę Piotrową dla celów ekumenicznych:

Dynamika synodalna rzuca również nowe światło na posługę Biskupa Rzymu. (…) W takiej wizji posługa piotrowa Biskupa Rzymu jest nieodłączna od dynamiki synodalnej, podobnie jak aspekt wspólnotowy, który obejmuje cały lud Boży i kolegialny wymiar posługi biskupiej (por. RdS 13a). Grupa robocza, która zajmie się tą perspektywą, badać będzie zagadnienia takie jak (…) (b) wkład ekumenizmu w „katolickie rozumienie prymatu, kolegialności, synodalności oraz ich wzajemnych relacji” (por. RdS 13b).

Tak więc przywódcy Synodu zdają sobie sprawę, że nie mogą otwarcie odrzucić papiestwa, nie wywołując przez to niepokojów, pragną jednak uczynić je zasadniczo zbędnym, aby nie stanowiło to przeszkody dla jedności z protestantami. Nowy dokument synodalny sugeruje, że jednym z kluczowych kroków na drodze do osiągnięcia tej redefinicji papiestwa powinno być poszerzenie „władzy doktrynalnej i dyscyplinarnej” konferencji episkopatów przy zachowaniu ich relacji z Biskupem Rzymu.

Grupa robocza, która zajmie się wizją Kościoła synodalnego dotyczącą misji na poziomie grup Kościołów, badać będzie kwestie takie jak (…) (b) rola konferencji episkopatów w misyjnym Kościele synodalnym, aby mogły stać się podmiotami kolegialności w Kościele ogólnosynodalnym, również poprzez poszerzenie swej władzy doktrynalnej i dyscyplinarnej, nie ograniczając ani władzy właściwej każdemu biskupowi w jego Kościele, ani władzy Biskupa Rzymu jako widzialnej zasady i fundamentu jedności całego Kościoła.

Choć zasadnym mogłoby być przyznanie konferencjom episkopatów pewnej swobody w sferze środków dyscyplinarnych, które nie zagrażają wierze, w jakim sensie mogłyby one otrzymać legalnie większą władzę doktrynalną?

Na uwagę zasługuje fakt, że watykański dokument Fiducia supplicans, zezwalający na błogosławienie par homoseksualnych, dał afrykańskim biskupom możliwość uzgodnienia z Rzymem wykonywania własnej „władzy doktrynalnej i dyscyplinarnej” w sposób zasadniczo sprzeczny z intencją Stolicy Apostolskiej. Oto słowa Fridolina kard. Ambongo Besengu, „członka dziewięcioosobowej komisji kardynalskiej pomagającej papieżowi w reformie Kościoła”, który negocjował i podpisał z Watykanem dokument pozwalający biskupom afrykańskim odmawiać błogosławienia związków osób tej samej płci:

W ten sposób wyrażamy stanowisko Afryki – i czynimy to w duchu komunii, w duchu synodalności z papieżem Franciszkiem oraz z prefektem Dykasterii Nauki Wiary: w Afryce nie ma miejsca na błogosławienie par homoseksualnych. Absolutnie.

Biorąc pod uwagę fakt, że poszerzenie władzy dyscyplinarnej i doktrynalnej konferencji episkopatów jest w wielkim planie „Kościoła synodalnego” niemal na pewno ważniejsze od zgody na błogosławienie związków osób tej samej płci, zasadne wydaje się pytanie: czy Watykan ogłosił Fiducia supplicans, mając świadomość, że sprowokuje to zdecydowaną reakcję katolików, jaką widzieliśmy w Afryce?

W każdym razie nowy dokument mówi nam, że w przyszłości tego rodzaju „dynamika dialogu” będzie w „Kościele synodalnym” zjawiskiem znacznie częstszym:

W istocie konieczne wydaje się przeniesienie, również na poziom instytucjonalny, dynamiki dialogu pomiędzy ewangelizacją kultury a inkulturacją wiary, stwarzając przestrzeń dla lokalnej hermeneutyki, aby to, co „lokalne”, nie stawało się źródłem podziałów, a to, co „uniwersalne”, nie przeradzało się w rodzaj hegemonii.

Owo dość zawiłe zdanie pozwala nam zrozumieć cały program: „Kościół synodalny” może szerzyć niekatolicką formę chrześcijaństwa, dostosowującą się do lokalnych kultur, dzięki czemu miejscowe Kościoły pozostaną zjednoczone ze sobą oraz z Biskupem Rzymu, pomimo dzielących je różnic. W ten sposób „Kościół synodalny” będzie mógł służyć antykatolickiej agendzie globalistycznej, stwarzając równocześnie złudne wrażenie, że pozostaje Kościołem katolickim.

Czy potrzebujemy jeszcze jakichś deklaracji Franciszka i jego „Kościoła synodalnego”, aby zrozumieć, że służy on diabolicznej agendzie globalistycznej? Oczywiste jest obecnie, że nie możemy wspierać pochodzącej od szatana misji „Kościoła synodalnego” bez sprzeniewierzania się misji otrzymanej przez Kościół katolicki od Jezusa Chrystusa.

Niepokalane Serce Maryi, módl się za nami!

Za „The Remnant”, marzec 2024, tłumaczył Tomasz Maszczyk6.

Przypisy

  1. Treść całego dokumentu dostępna jest na watykańskiej stronie: tinyurl.com/synod-misja [dostęp: 30.09.2024] – przyp. red.
  2. Polskie tłumaczenie na oficjalnej stronie nie do końca pokrywa się z watykańskim oryginałem: dodano „w komunii”. Por. tinyurl.com/wat-oryginal [dostęp: 30.10.2024] – przyp. red.
  3. Tekst polski za: tinyurl.com/synod-wytyczne [dostęp: 29.05.2024].
  4. II Sobór Watykański, Lumen gentium, [online:] tinyurl.com/Lumen-1964 [dostęp: 17.04.2025].
  5. Dokument Synodu o synodalności pt. Relazione di Sintesi; wersja polskojęzyczna: tinyurl.com/pol-SR [dostęp: 30.09.2024] – przyp. red.
  6. tinyurl.com/misja-kosciola-synodalnego [dostęp: 30.09.2024].

Ku papieżycom i zdemaskulinizowanemu Kościołowi

Zawsze Wierni nr 1/2025

Kevin Beary https://piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/3302

Ku papieżycom i zdemaskulinizowanemu Kościołowi

Uczynić Kościół mniej męskim – oto nowe zadanie wyznaczone przez papieża Franciszka Międzynarodowej Komisji Teologicznej. Takie jest przynajmniej oficjalne tłumaczenie użytego przez niego słowa smaschilizzare, które media anglojęzyczne przetłumaczyły jako „zdemaskulinizować” (demasculinize), tj. pozbawić cech męskich, wykastrować. „Rendere meno maschile” – czego Franciszek nie powiedział – znaczyłoby dosłownie „uczynić mniej męskim”.

Jak jednak ktokolwiek, a zwłaszcza papież, rozważać może demaskulinizację Kościoła, założonego przez jednorodzonego Syna Bożego, który zstąpił z nieba i stał się człowiekiem (mężczyzną)? Skąd Franciszek zaczerpnął ten dziwaczny i bluźnierczy pomysł?

Wyznaczając Międzynarodowej Komisji Teologicznej owo zadanie, papież cytował szwajcarskiego teologa Hansa Ursa von Balthasara, wedle którego: „Maryjny wymiar Kościoła wcześniejszy jest od wymiaru Piotrowego, nie pozostając jednak od niego rozdzielonym czy z nim sprzecznym”. Opierając się na myśli von Balthasara, Jan Paweł II pisał w swym liście apostolskim Mulieris dignitatem, iż „można powiedzieć, że Kościół jest zarazem «maryjny» i apostolsko-Piotrowy”1. W Katechizmie Kościoła katolickiego czytamy zaś, że „wymiar maryjny Kościoła wyprzedza jego wymiar Piotrowy” (par. 773). Nigdzie nie czytamy tego, co stwierdza Franciszek, a mianowicie: „[wymiar] maryjny ważniejszy jest od Piotrowego”, przez co rozumie on, że w Kościele element niewieści ważniejszy jest od męskiego.

Franciszek wydaje się czerpać inspirację nie od von Balthasara, ale od radykalnej feministki i lesbijki Mary Daly, która w swej książce Beyond God the Father pisała, że wyzwolenie z patriarchatu

obejmuje kastrację słownictwa i obrazów, które odzwierciedlają i utrwalają struktury seksistowskiego świata. Kastruje ono w sensie odcięcia fallocentrycznego systemu wartości, narzuconego przez patriarchat. (…) [Jeśli] Bóg jest mężczyzną, mężczyzna jest Bogiem. (…) Idea wyjątkowego męskiego zbawiciela może być postrzegana jako jeszcze jedna próba legitymizacji dominacji mężczyzn. Słusznie można postrzegać ją jako próbę utrwalenia „grzechu pierworodnego” religii patriarchalnej, a mianowicie podporządkowania jej interesowi patriarchatu.

Franciszek zgadza się z Daly, że maskulinizacja Kościoła, którą nazywa ona służbą interesom patriarchatu, stanowi „jeden z wielkich grzechów”. Choć mówi, że grzech ten nie może zostać naprawiony drogą urzędu2, trudno zrozumieć, jak inaczej mogłoby to wyglądać. Jak można zdemaskulinizować Kościół bez wprowadzenia diakonek, kapłanek, biskupek, kardynałek, a ostatecznie papieżyc? Jeśli niewiasty są ważniejsze od mężczyzn – jak uważa Franciszek – nie ma sensu zamykanie im dostępu do urzędów3.

Oczywiście kapłanki i pełniące urząd papieski niewiasty stanowią elementy większego pakietu, obejmującego wszelkiego rodzaju teologiczne niespodzianki, a także pewne praktyki, które wydają się drogie sercu niewiast aspirujących do kapłaństwa. Widać to na przykładzie FutureChurch, organizacji zajmującej się „wyświęcaniem” niewiast na księży, która wyraża rozgoryczenie z powodu treści najnowszej syntezy Synodu o synodalności, ponieważ „w kwestii sprawiedliwości wobec osób LGBTQ+ oraz ich integracji [w życie Kościoła] (…) mętny i niezobowiązujący język dokumentu był szczególnie rozczarowujący, biorąc pod uwagę wcześniejsze uwagi Franciszka na temat błogosławienia związków homoseksualnych”.

FutureChurch zapowiada m.in. wydarzenie o nazwie: Co-Creating Beauty: Queer Bodies and Queer Loves Beyond the Anathemas4, podczas którego planuje się „badać, w jaki sposób nasze role jako współtwórców (z Bogiem) pozwalają na nowe sposoby zrozumieć prawdę objawioną przez seksualność i tożsamość płciową poza granicami hetero-normatywności”. Innym planowanym wydarzeniem jest Catholic Fasting Literature in a Context of Body Hatred: A Feminist Critique5, podczas którego prezenter „argumentuje, że praktyki będące owocem mizoginistycznej nienawiści do ciała oraz kultura wstrzemięźliwości podczas Wielkiego Postu utrwalają szkodliwe nawyki żywieniowe”.

Paradoksalnie organizacja, która propaguje samookaleczanie się osób transpłciowych, uważa umartwianie się podczas Wielkiego Postu za przejaw nienawiści do ciała.

Women’s Ordination Conference ma cele identyczne z FutureChurch, prezentuje się jednak w sposób bardziej subtelny. „Kościół – jak przekonuje – musi być otwarty na pełne i równe uczestnictwo we wszystkich swych posługach kobiet oraz osób wszelkich tożsamości płciowych”; a jej długofalowymi celami są „włączenie duchowości feministycznej, womanistycznej, mujerystycznej6 oraz innych duchowości wyzwoleńczych do codziennego katolicyzmu”.

Pierwszym etapem feminizacji Kościoła było wprowadzenie ministrantek, żeńskich lektorów oraz niewiast będących nadzwyczajnymi szafarkami Eucharystii; etap obecny zakłada wprowadzenie diakonek, co prawdopodobnie nastąpi po zakończeniu obecnego synodu. Jak stwierdza jego synteza: „przed kolejną sesją Synodu powinny zostać podjęte inicjatywy umożliwiające wspólne rozeznanie w kontrowersyjnych kwestiach doktrynalnych, duszpasterskich i etycznych”. Kolejnym etapem będzie zapewne wprowadzenie kapłanek – krok całkowicie logiczny po dopuszczeniu niewiast do diakonatu. Następnie pojawią się biskupki, kardynałki i ostatecznie papieżyce.

Czy kapłanki i papieżyce będą prawdziwymi niewiastami czy też transseksualistami? Obecnie, gdy transseksualistów dopuszcza się do sakramentu chrztu, uczestniczą oni również w „powszechnym kapłaństwie wiernych”. Uniemożliwianie im dostępu do kapłaństwa lub pełnienia urzędu papieskiego byłoby rażącym aktem indietrismo – „wstecznictwa”.

Habemus papessam oznaczać będzie spełnienie marzenia Franciszka o demaskulinizacji Kościoła.

Na zakończenie swego przemówienia do członków Międzynarodowej Komisji Teologicznej Franciszek, być może pragnąc się wykazać poczuciem humoru, poprosił teologów o dołączenie do niego w modlitwie do Boga Ojca, aby spełniła się Jego wola.

Za „The Remnant” tłumaczył Tomasz Maszczyk7.

Przypisy

  1. tinyurl.com/JPII-MD [dostęp: 7.11.2024].
  2. W oryginalnym, włoskim brzmieniu: per la via ministerialeprzyp. red.
  3. Tu natomiast: la via ministerialeprzyp. red.
  4. Współtworzenie piękna: queerowe ciała i queerowe miłości poza zasięgiem anatem (ang.) – przyp. red.
  5. Katolicka literatura o poszczeniu w kontekście nienawiści do ciała – krytyka feministyczna (ang.) – przyp. red.
  6. Od ang. womanism i hiszp. mujerismo – oba terminy znaczą to samo, nie są jednak jednoznaczne w swej definicji. Od feminizmu odróżnia je np. większe skupienie na interesach niewiast o innych kolorach skóry niż biały, ale nie tylko – zainteresowanie rozszerza się na różne potrzeby różnych osób z tzw. mniejszości – przyp. red.
  7. tinyurl.com/KBeary [dostęp: 7.11.2024].

“Wolnomularstwo to coś egzotycznego, lecz także – coś jak najbardziej realnego”.

ks. Piotr Dzierżak FSSPX zawsze_wierni

Od Redakcji

Drodzy czytelnicy, tematem przewodnim obecnego numeru dwumiesięcznika „Zawsze Wierni” jest, podobnie jak ostatnio, kwestia należąca niewątpliwie do kanonu problemów poruszanych przez prawdziwie katolicką prasę – tym razem jest to masoneria.

Należy przy tym zauważyć, że w kwestii wolnomularstwa mamy do czynienia z wyraźnym paradoksem. Z jednej strony temat ten jest niesłychanie znany i popularny, zwłaszcza jeśli chodzi o szczegóły dotyczące rozmaitych „list masonów”, tajemnych obrządków czy innych tego typu – zresztą niemal niemożliwych do dokładnej weryfikacji – ciekawostek i sensacji. Z drugiej strony wybrany temat jest jednocześnie faktycznie niedoceniony, a to dlatego, że w codziennym życiu łatwo umyka nam realność masonerii i jej działań – to, że jej obliczona i rozplanowana na stulecia strategia rozkładu katolickiego świata okazała się wyjątkowo efektywna. Wszystko to pozostaje dla nas często niewidoczne, a przez to nieuświadomione, ponieważ większość z nas nigdy nie widziała (i zapewne nigdy nie zobaczy w przyszłości) ani jednej świątyni masońskiej, ani też nawet nie spotkała się z kimś, kto by się wprost przyznał do działania na rzecz omawianej organizacji.

Wystarczy jednak – nawet tylko pobieżnie – zacząć na chłodno analizować umysłem (dodajmy: dobrze wykształconym, czyli ukształtowanym!) otaczającą nas rzeczywistość, by przekonać się o tym, jak wiele z zasad „oczywistych” dla dzisiejszego mieszkańca naszego (rzekomo katolickiego) kraju zostało wtłoczonych w świadomość społeczną właśnie przez masonerię. Jest to uderzające, jeśli tylko rozpatrzy się kwestie tak istotne jak: religia (ekumenizm, wolność religijna, kolegializm), polityka (demokratyzm, etatyzm), społeczeństwo (humanizm, równość, prawa człowieka, pacyfizm), ekonomia (socjalizm, „kapitalizm” wielkich korporacji i banków), nauka (technokratyzm), rodzina (feminizm).

Mamy zatem do czynienia z pewnego rodzaju dysonansem poznawczym: oto wolnomularstwo jawi nam się jednocześnie jako coś egzotycznego, lecz także – poprzez skutki swoich działań – coś jak najbardziej realnego. Warto zauważyć, że taki stan rzeczy tylko ułatwia działania wymierzone w katolicki porządek, gdyż każdemu, kto tylko nieco głębiej próbuje badać tajemnice owej organizacji, można łatwo przypiąć łatkę „szura” czy „oszołoma” walczącego z urojonym wrogiem, z czymś, czego nie widać, co przecież od dawna już nie odgrywa istotnej roli…

Jednak ów – odbierający nam intelektualny komfort – dysonans znika, kiedy tylko sięgniemy po metodę właściwą realistycznej filozofii: gdy próbujemy wyjaśnić otaczającą nas rzeczywistość poprzez odwołanie się do przyczyn, które ją wywołały; ponieważ każdy skutek odnosi nas do właściwej sobie, powodującej go przyczyny.

W badaniu tego typu zjawisk najważniejsze wcale nie jest znalezienie winnego, zrzucanie odpowiedzialności za stan dzisiejszego świata i Kościoła na klikę ludzi oddanych demonicznej idei buntu wobec Stwórcy… Nie – w pierwszej kolejności chodzi tu o ciągłe uświadamianie katolików, że przyszło nam żyć w świecie mocno zakażonym obcymi nam ideami. Ideami niedającymi się pogodzić z objawioną przez Boga prawdą, a nawet stojącymi w jawnej sprzeczności z pochodzącą od Stwórcy naturą rzeczy.

Oznacza to, że my, katolicy Tradycji, mimo wyjątkowo pożądanego realistycznego, zdroworozsądkowego podejścia do życia i świata, musimy być w istocie bardzo czujni, a przez to zdolni do skutecznego odsiewania ziarna od plew. Aby to było jednak możliwe, potrzebne jest systematyczne i dogłębne dokształcanie się w omawianej tematyce. Stąd też pomysł na obecny numer naszego czasopisma.

Niech nam w tym towarzyszy i dopomaga Najświętsza Maryja Panna, Ta, która zdeptała – i wciąż nieustannie depcze – głowę piekielnego węża, pierwszego rewolucjonisty i najwyższego przełożonego nad wszystkimi masońskimi sektami.

Życie wewnętrzne: Wiele jest zagadnień bardziej medialnych, choćby: masoneria, ekumenizm, kryzys w Kościele…

Życie wewnętrzne: Wiele jest zagadnień bardziej medialnych, choćby: masoneria, ekumenizm, kryzys w Kościele…

ks. Piotr Dzierżak FSSPX Zawsze Wierni nr 5/2023 (228) piusx.org.pl

Od Redakcji

Drodzy czytelnicy, temat przewodni obecnego numeru dwumiesięcznika „Zawsze Wierni” zasługuje na szczególną uwagę. Wiele jest zagadnień bardziej popularnych, bardziej medialnych niż życie wewnętrzne, choćby: masoneria, ekumenizm, kryzys w Kościele… W rzeczywistości jednak nie ma tematu bardziej istotnego. Dlaczego? By to zrozumieć, należy przede wszystkim mieć na uwadze to, czym życie wewnętrzne faktycznie jest. Nie chodzi tu przecież tylko o świat myśli i woli; przestrzeń, w której jesteśmy panami samych siebie, gdzie nikt nie może wniknąć i nam zagrozić; obszar duszy, do którego możemy się zawsze usunąć i w nim przebywać.

Pojęcie życia wewnętrznego – jak to zostało ukazane w pierwszym z artykułów niniejszego numeru ZW – jest faktycznie tożsame z pojęciem życia duchowego; jest ono tym, co pisarze duchowni nazywają „życiem naszej duszy”. Życie to swą doskonałością w większym jeszcze stopniu przekracza naturalną głębię naszej duszy, niż dusza przekracza ciało. Stąd też jest ono nawet bardziej odległe od zmysłowego doświadczenia niż rozum i wola – mamy tu bowiem do czynienia z przestrzenią naj­intymniejszego kontaktu z Trójjedynym Bogiem.

Tak rozumiane życie wewnętrzne jest nie tylko czymś najwznioślejszym, ale również najdonioślejszym i najpilniejszym:

Cóż bowiem pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na duszy swojej szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za duszę swoją?1

Niestety, trzeba ze smutkiem stwierdzić, że kwestia życia duchowego jest w dzisiejszej Polsce bardzo zaniedbana. Dotyczy to oczywiście w pierwszej kolejności wiernych korzystających wciąż z posługi księży uformowanych w ramach oficjalnego nurtu Kościoła, boleśnie zranionego herezją modernizmu (i postępującego za nim liberalizmu). Byłoby pewnym uproszczeniem opisywanie polskiej duchowości „posoborowej” jako opartej jedynie na emocjach oraz zwyczaju, niemniej jednak w przypadku ogromnej większości wiernych widoczny jest brak znajomości zasad życia wewnętrznego, a nawet brak świadomości konieczności kultywowania go w sobie. I choć przyznać trzeba, że starsze pokolenia, które katechizację przechodziły jeszcze w czasach przed- czy okołosoborowych, znajdują się w nieco lepszym położeniu, nie zmienia to znacząco ogólnego obrazu sytuacji.

Poza tym dotykamy tu sprawy znacznie głębszej i bardziej złożonej niż tylko recepcji modernistycznej herezji: te same wady naszej duchowości dostrzegał już o. Woroniecki, pisząc, że mimo swej ortodoksji – polski katolicyzm charakteryzuje się pewną płytkością życia wewnętrznego, w konsekwencji czego niewielu tylko dochodzi do pełnego rozwoju życia łaski:

Najcharakterystyczniejszym może, ale i najtragiczniejszym momentem życia katolickiego w Polsce doby obecnej nie jest ani mały ale zwarty zastęp jego przeciwników, ani liczniejsze rzesze obojętnych, jeno słaby stopień napięcia religijnego u tych, którzy szczerze pragną być wiernymi uczniami Chrystusa. Pomimo głębokiego przywiązania do wiary katolickiej, pomimo regularnego spełniania praktyk religijnych nie widać u nich tej pełni Chrystusowej, o której mówi św. Jan w pierwszym liście (1, 16), nie znać tej obfitości życia, którą Chrystus przyszedł dać swoim owieczkom. Przeciwnie, ma się wrażenie, że elita katolicka w Polsce żyje tylko okruchami wiary, nie domyślając się nawet całego bogactwa, jakie się w niej zawiera2.

Faktycznie, mimo swego wspaniałego i trwającego przez stulecia przywiązania do katolickiej doktryny oraz do Rzymu, Polacy nie wydali (jak dotąd) ani jednego wielkiego teologa czy mistyka. Jaka jest tego przyczyna? Przede wszystkim ta jedna: niewystarczająca świadomość zasad życia duchowego.

Nie piszę tego, by Was załamywać. Potraktujmy to jako wyzwanie. Niech od dziś kwestia życia wewnętrznego będzie tym zagadnieniem, któremu będziemy starali się każdego dnia nadawać jak największą wagę!

Do tego jednak potrzebna jest przede wszystkim wiedza o tym, czym jest życie wewnętrzne – tzn. jaka jest jego natura, jakie są jego pryncypia i zasady, a więc na jakich podstawach czy warunkach się ono opiera; ponadto czego należy się strzec, a za czym podążać.

Jest rzeczą oczywistą, że zagadnienie życia wewnętrznego ze względu na skomplikowanie oraz wzniosłość przekracza to, co można zawrzeć w jednym numerze ZW. Dlatego, przygotowując niniejszy zeszyt, mieliśmy na celu przede wszystkim zarysowanie problemu, podanie podstaw, fundamentów, wyrobienie katolickich intuicji. Tym bardziej że pośród wiernych Bractwa jest wielu takich, którzy dopiero od niedawna poznają katolicyzm w wersji prawdziwej, tzn. nierozcieńczonej i nieskażonej błędami. W tym względzie Redakcja stara się naśladować św. Pawła, który wspomina:

Dałem wam mleko na napój, nie pokarm; bo jeszcze nie mogliście, ale ani teraz jeszcze nie możecie; bo jeszcze cieleśni jesteście3.

Na inną okazję musieliśmy zostawić przede wszystkim niezwykle złożoną kwestię postępu duchowego, który (niezależnie od niepowtarzalności każdej duszy i wyjątkowości działania Bożej łaski w każdym indywidualnym przypadku) odbywa się w ramach ściśle określonego teologicznie procesu, złożonego z trzech okresów. Temu tematowi zostanie poświęcony w przyszłości oddzielny numer ZW.

Tymczasem mimo pewnej fundamentalności treści zawartych w niniejszym numerze, trzeba podkreślić obecność w nim artykułów, które będą odkrywcze nawet dla bardzo wyrobionych Wiernych. Na uwagę zasługuje tu przede wszystkim doskonały artykuł dotyczący kierownictwa duchowego autorstwa pierwszego polskiego profesora tradycyjnego katolickiego seminarium, ks. Jakuba Wawrzyna FSSPX.

Wiele uwagi poświęcono przedstawieniu w ogólnym zarysie najważniejszych szkół duchowości katolickiej (aż pięć artykułów). Skupienie się na duchowości dominikańskiej nie jest tu przypadkowe. Mimo swej pozornej złożoności jest ona bowiem ufundowana na pewnych zasadniczych filarach (o których mowa w artykule o. Alberta OP), które stanowią niezwykle trafną i głęboką syntezę tego, co katolickie w ogólności. Ponadto podkreślanie bezwzględnej wyższości tego, co nadprzyrodzone, wraz z szukaniem harmonii między naturą a łaską, wydaje się być najlepszą receptą na choroby dzisiejszego człowieka, takie jak: naturalizm, subiektywizm, woluntaryzm czy aktywizm.

Świat Tradycji katolickiej skupia się – oczywiście słusznie – na walce o godną i katolicką liturgię oraz katolickie społeczeństwo. Jednak jeśli nasze zmagania mają zostać uwieńczone sukcesem, priorytetem musi być staranie o naszą duszę – by cała należała do Boga, który jest jej Stwórcą i Odkupicielem.

Przypisy

  1. Mt 16, 26.
  2. J. Woroniecki OP, Pełnia modlitwy, DeReggio, Warszawa 2018, s. 11.
  3. 1 Kor 3, 2.

Ojcostwo w czasach współczesnych

ks. Michel MORILLE FSSPX Zawsze Wierni nr 2/2022 (219)

[Temat numeru: „Bitwa o ojców”]

Kondycja współczesnego ojcostwa jest żałosna. Posługując się terminologią wojskową, moglibyśmy powiedzieć, że jako glówna ofiara wszystkich nowożytnych rewolucji, zostało ciężko ranne w walce. Mamy tu na myśli wszelkie ojcostwo w społeczności Kościoła, w społeczeństwie świeckim, a nawet na poziomie rodziny.

Ponieważ jest ono jednak zakorzenione w samej naturze ludzkiej, nie może zostać zniszczone całkowicie. Niemniej można powiedzieć, że żyjemy w społeczeństwie

pozbawionym ojców pomimo posiadania rodziców jesteśmy de facto sierotami. Jak jednak do tego doszło? Przypadkowo? Bynajmniej. Podjęta została świadoma próba „depaternalizacji” społeczeństwa.

Kto ma w tym cel?

Działania te nie wynikają bynajmniej z ignorancji czy naiwności. W rzeczywistości mamy tu do czynienia ze spiskiem, z destrukcyjną wolą tego, którego nazywamy nieprzyjacielem rodzaju ludzkiego, czyli szatana. Spiskowiec ten jest stary jak świat i nie będziemy tu dyskutowali, czy ci, którzy urzeczywistniają jego plany, czynią to świadomie, czy też nie. Temat ten jest bez wątpienia bardzo interesujący, ale odciągnęłoby nas to zbytnio od głównego wątku niniejszych rozważań.

Szatan jest wrogiem Boga oraz wszystkiego, co przybliża nas do Niego. Najlepiej jest dla niego, jeśli dziecko będzie zabite, zanim mogłoby zostać ochrzczone, jeśli zaś urodzi się i otrzyma chrzest aby otrzymało od Boga jak najmniej. Żeby to osiągnąć, szatan atakuje macierzyństwo, katolicką szkołę oraz ojcostwo. I nie ma W tym niczego dziwnego. Jeśli pragnie się odciąć dusze od Boga, atak na ojcostwo jest czymś oczywistym. Kiedy chrześcijanin zwraca się do Boga, mówi: „Ojcze nasz”. Jeśli jednak idea ojca nie budzi już u niego żadnych skojarzeń, tym bardziej pozytywnych, przestaje rozumieć, kim jest Bóg. A On przychodzi poprzez naturę, ta z kolei poprzez rodzinę, a ona znów przez ojca.

Zniszczcie ojca, a rodzina się rozpadnie; rodzinę a zapomni się o porządku naturalnym. Zapomnijcie o porządku naturalnym, a Bóg stanie się jedynie przeszkodą dla postępu.

Postępowy ojciec

Kim jest ojciec przyszłości, tak upragniony przez progresistów? Jest nikim. Co najwyżej osoba dorosła, odpowiedzialną prawnie za nieletniego, niezależnie od swej tożsamości, orientacji, Więzi krwi z dzieckiem oraz natury relacji z drugim dorosłym (o ile taki jest), mężczyzną bądź kobietą. A im słabszy jest taki związek, tym lepiej. Jednostka jest znacznie podatniejsza na wpływ i „denaturalizację” niż człowiek żyjący w naturalnej społeczności, tj. w rodzinie. W ten sposób pozbawia się ojca jego naturalnej roli. Rola ojca ma się ograniczać do spłodzenia potomstwa, o resztę zaś zatroszczy się państwo. Jedynie państwo jest w stanie zapewnić wychowanie i edukację zgodną nie z naturą, ale z koncepcją nowego człowieka, wyzwolonego od natury i Boga, a konsekwentnie także od ziemskiego ojca oraz „Boga, Ojca wszechmogącego”.

Ojciec realista

Co możemy uczynić, uświadomiwszy sobie to wszystko, w obliczu owego spisku szatana, realizowanego świadomie przez wszelkiego rodzaju „progresistów”? Konieczny jest powrót do korzeni, natury ojcostwa, a Wówczas natura powróci do swego Stwórcy, kierując nas na drogę ku nadprzyrodzoności. Zgodnie z naturą to ojciec jest centralnym elementem rodziny, zarówno W sensie biologicznym, jak i psychologicznym. Rodzina, w której ojciec jest nieobecny czy to dosłownie, czy też w przenośni jest rodzina niekompletną. Zdarza się, że nieobecność ta jest jedynie przenośnia: z natury rzeczy Więź biologiczna między matką a dzieckiem jest silniejsza od tej, która łączy je z ojcem, a ponadto w pierwszych chwilach swego życia dziecko potrafi obyć się bez niego. Jednak ta naturalna nieobecność szybko się kończy i ojciec, za zgodą matki, przejmuje w rodzinie rolę przywódczą.

Czego oczekuje się od ojca?

Rola owa nie jest czymś nieistotnym, jest wręcz konieczna, aby matka mogła realizować swoje własne powołanie.

Władza

Stąd to ojciec z natury rzeczy sprawuje władzę W rodzinie. To on jest tym, który rozkazuje. Nie lekceważy przy tym sugestii matki, której intuicja pozwala dostrzec potrzeby każdego z dzieci, jednak to do głowy rodziny należy rozkazywanie i egzekwowanie wykonywania poleceń. A ponieważ matka ma z natury rzeczy skłonność do okazywania pobłażliwości, ojciec będzie musiał wspierać jej autorytet, a niekiedy nawet bronić ją przed „manipulacją„ ze strony dzieci, które dobrze wiedzą, jak ją „zmiękczyć”. Władza ojcowska będzie również nadawała rodzinie całościowy kierunek. Choć decyzje mogą być podejmowane wspólnie, to ojciec rozkazuje całej rodzinie: tak W kwestiach wychowania, jak i życia duchowego (jemu powinniśmy powierzyć troskę o nasze dusze; sprawy związane z uczestnictwem we Mszy w niedzielę i dni powszednie itp.), aż po reguły życia rodzinnego (np. podziału obowiązków, korzystania z internetu i smartfonów).

Opiekun i obrońca

Sprawując rządy w rodzinie, ojciec staje się również jej opiekunem i obrońcą; jeśli matka zmuszona jest przejąć uprawnienia ojcowskie, szybko ją to męczy, wyczerpuje, a nawet prowadzić może do załamania psychicznego Konsekwencje tego mogłyby być bardzo poważne. Tak więc władza ojcowska będzie zapewniać matce ochronę niezbędną do wypełniania jej obowiązków, W tym również przed mniej lub bardziej poważnymi buntami ze strony dzieci. To do ojca należy uświadomienie im, że królowa domu jest nietykalna.

Duch ofiary

Matka z natury rzeczy poświęca się całkowicie swym dzieciom. Jako pani domu jest również odpowiedzialna za przydzielanie każdemu z nich obowiązków i za Włączanie ich w życie rodzinne. Do ojca natomiast należy rozbudzanie w dziecku ducha ofiary na poziomie społecznym: w parafii, mieście, a być może W życiu politycznym itp. Poprzez swój przykład i zaangażowanie stopniowo i roztropnie wyciąga je z bezpiecznego domowego zacisza.

Ku niebu

Wszystko to, czego oczekuje się od ojca, ma na celu otwarcie dziecięcej natury na działanie łaski. Rodzice, poprzez władzę ojcowską i ofiarność matczyną, będą rozwijać oraz kształtować życie chrześcijańskie swego potomstwa. To przede wszystkim ojciec będzie jednak formował swe dzieci, głównie poprzez swój przykład. Musi się upewnić, że gdy dorosną, będą potrafiły poradzić sobie same, prowadząc życie przykładne i pobożne.

Zakończenie

Zakończmy słowami Piusa XII skierowanymi do młodych małżeństw: „Jakże piękne i zapadające w pamięć są słowa błogosławieństwa wypowiedziane przez Ragueła do młodego Tobiasza, kiedy ten się dowiedział, czyim jest synem: «Miej błogosławieństwo, synu mój, boś jest synem dobrego i cnotliwego męża». Czyż stary Tobiasz nie był wciąż bogaty? Wraz z dobrami doczesnymi Pan zesłał na niego próbę w postaci wygnania i ślepoty. Tobiasz miał jednak coś cenniejszego niż zdrowie: wybitną cnotę oraz mądre rady, których nie szczędził swemu synowi. Także my żyjemy W trudnych czasach i być może nie zawsze udaje się wam zapewnić waszym dzieciom piękne i wygodne życie, o jakim dla nich marzycie: życie spokojne i dostatnie, z codziennym chlebem – którego jak mamy nadzieję, nigdy nam dzięki Bożej Opatrzności nie zabraknie oraz ze wszystkimi dobrami, jakie pragnęlibyście im przekazać. Bardziej jednak jeszcze niż o zapewnienie swym dzieciom dóbr doczesnych, które nie są W stanie zmienić dla nikogo (nawet dla najpotężniejszych) tej doliny łez W ogród rozkoszy, starać się powinniście o przekazanie im dóbr najcenniejszych: pokarmu i skarbu Wiary, ducha nadziei i miłości, chrześcijańskiego życia, męstwa i wierności. TO Właśnie dzięki nim wypełniając swe zadania świadomi, iż zostały wam one powierzonego przez samego Stwórcę — sprawicie że będą mogły dorastać oraz postępować w łasce u Boga i u ludzi”.

FRAGMENT TEKSTU QUELLE PATERNITŚ POUR DEMAIN? (JAKIE OJCOSTWO NA JUTRO?) KS. MICHELA

MORILLE’A FSSPX OPUBLIKOWANEGO W „LA VOIX DES CLOCHERS” NR 65, LIPIEC – SIERPIEN 2021.

—————————-

Za portalem FSSPX.ASIA tłumaczył Tomasz Maszczyk

Zapomniany Prymas August kard. Hlond

Zawsze Wierni nr 2/2022 (219) https://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/3045

Ewa Wielgat

26 października 1948 r. orszak żałobny kroczący wśród ruin zburzonej stolicy zamyka ostatecznie erę kontrrewolucji w Kościele Katolickim w Polsce. Wraz z Augustem kard. Hlondem odchodzi w przeszłość cała epoka, o której wiedzę tajemną posiadają dziś zaledwie archeolodzy idei. Również dorobek prymasa w ciągu 70 lat, jakie minęły od jego śmieci aż do dziś, został już znacznie poturbowany przez stronniczych interpretatorów – zgodnie z owym nieszczęsnym zwyczajem, w imię którego historię piszą zwycięzcy.

Kim był ten spiżowy kardynał, po którym tak doniośle rozbrzmiewa wielka cisza?

Prymas August Hlond SDB to figura niepospolita, zapadająca głęboko w serce. Trudno o lepszy przykład kogoś, kto w tym czasie – niczym w soczewce – skupiał w sobie wszystkie refleksy i dramaty swojej epoki: zaćmienie chrześcijaństwa, Europę czasów „gwałtownych wstrząśnień” wojennych i przemian ustrojowych, odrodzoną Polskę utkaną z wielkich nadziei i masońskich knowań, dostojny ultramontanizm wiecznego Rzymu na tle rozpolitykowanego duchowieństwa polskiego lat dwudziestych i trzydziestych, katolicyzm naprzeciw socjalizmu, boleśnie nabrzmiałe pytania o przeznaczenie państwa i cel historii – i może jeszcze boleśniejsze rozwiązania zaaplikowane w samo serce łacińskiego świata.

Włoska prasa wskazywała kardynała jako idealnego kandydata na papieża po Piusie XI. Emigracyjny rząd namawiał go po wojnie, aby został prezydentem Polski na uchodźstwie, którą to propozycję stanowczo odrzucił.

Wiele da się znaleźć godnych uwagi wątków Hlondowskiej biografii: można widzieć w prymasie wiernego syna św. Jana Bosco, skromnego zakonnika przepełnionego duchem salezjańskim, pasterza zatroskanego o losy polskiej emigracji, na której „giną dusze”, watykańskiego dyplomatę bezgranicznie oddanego papieżowi, człowieka odważnie posługującego się nowoczesnymi narzędziami w służbie Kościoła świętego, potrafiącego pielęgnować piękne przyjaźnie, o niedoścignionym talencie oratorskim, którego dzieła wydane w dwudziestoleciu międzywojennym natychmiast stały się bestsellerem literatury religijnej, mecenasa sztuki, autora wielu zamaszystych inicjatyw społecznych i religijnych, obrońcę rodziny, Ślązaka i żarliwego patriotę.

Gdyby mniej pobieżnie przyjrzeć się tylko samej działalności prymasa Hlonda, trudno wprost uwierzyć, że tego wszystkiego mógł dokonać jeden człowiek. Na każdym kroku zaznacza się ta jego pracowitość i żelazna dyscyplina oraz głęboka pobożność – owoc wychowania, jakie odebrał w domu rodzinnym, który „był przesycony atmosferą religijną. […] Prymas w swych gorących przemówieniach ciągle ten szczegół podkreślał. Opowiadał, jak to jego ojciec, umywszy się i zjadłszy skromny posiłek wieczorny, klękał przed obrazem Matki Boskiej, a za nim żona, gromadka dzieci, i wspólnie odmawiali Różaniec”1. Sam również aż do końca pozostał wielkim promotorem Różańca.

Epicentrum prymasowskiego nauczania stanowi idea Kościoła walczącego o królewskie panowanie Chrystusa w życiu jednostek i narodu – ta sama, która rozpalała wówczas głowy wszystkich katolickich przywódców i serca szeregowych chrześcijan. Wypowiadał ją ów książę Kościoła językiem majestatycznym, pełnym militarnych odniesień i prorockich intuicji, który i dziś pozostawia czytelnika w oniemieniu. Na gruncie polskim może się prymas Hlond równać pod tym względem chyba tylko z ks. Piotrem Skargą SI, którego sam nazywa „natchnionym obrońcą etyki katolickiej i jej genialnym szermierzem w życiu polskim”2. W tym porównaniu nie ma przypadkowości. Obaj duszpasterzowali w czasach wielkich nieszczęść i herezji, jakie spadły na kraj oraz Kościół, i rozprzestrzeniały się się niczym zaraza.

Tak kard. Hlond pisze o swoich czasach: „To, co się w Europie rozgrywa, jest gwałtownym zmierzchem epoki, której ducha zatruto. Tę niemoc powoduje bezwładność duchowa. To przesilenie jest następstwem kryzysu moralnego. Ten wstrząs ogólny jest zapadaniem się wszystkiego, co zawisło w próżni, gdy z życia ludów usunięto Boga i Jego prawo. Ten ostry załom rozwoju ludzkości to dowód, że bez pierwiastka Bożego narody nie wytrzymują brzemienia własnych dziejów”3. Oto przed oczyma staje nam obraz świata, na którym „utrwala się apokaliptyczny film św. Jana”: pogrążonego w rewolucyjnym zamęcie, w zaciętej walce pomiędzy Kościołem Chrystusa a smokiem, wężem starodawnym, usiłującym wciągnąć synów ludzkich „pod swe czarne sztandary”. Walka jest śmiertelna i ma charakter totalny, powszechna dewastacja rozciąga się od sfery pojęć aż do rzeczywistości oglądanej przez okno.

Aby zmylić tropy, za każdym razem wróg przybiera sobie inne wezwanie, które papieże układają później w kontr-litanie zwane „sylabusami błędów”. Do najplugawszych należą aż do dziś socjalizm, laicyzm i liberalizm. Każdy z przejawów rewolucji stroi się w pozór nowości i świeżości, ale w swej istocie nie jest i nie może być niczym więcej niż tylko karykaturą odwiecznego porządku. Domeną szatana nie jest bowiem kreacja, lecz zaprzeczenie i anihilacja, a bunt i bezbożność są jego synonimami. Dlatego pisze prymas w swoim liście pasterskim: „Niejednokrotnie przestrzegałem was przed bezbożnictwem, które stanowi najpotworniejsze szaleństwo naszych czasów”4, a polskie próby podążania za „modnymi bzdurami” z zewnątrz, ucina stanowczo: „Mówią, że to powiew Europy, a w rzeczywistości wieje tu woń przykra moralnego rozkładu tej Europy, która już cuchnie [por. J 11, 39], wieje trupi zaduch bolszewickiego Wschodu”5. Używając całego swego autorytetu, piętnuje działania masonerii, która złączona z bolszewizmem „wyzwala” coraz to nowe warstwy starego świata, obierając go z łacińskości jak cebulę: „Masoneria! To brzmi niemal jak bajka. To wygląda prawie na jakieś nieuchwytne straszydło ze starej legendy, a jednak tak nie jest. Masoneria to coś konkretnego, coś fizycznego, żywego”6, co nęci człowieka hasłami o jego szczególnych prawach – prawie do błędu i grzechu. Nieprzyjaciel zdaje się być coraz pewniejszy swego zwycięstwa w tej walce o dusze.

Straszny jest bilans rewolucji, który kard. Hlond rysuje w liście pasterskim O katolickie zasady moralne:

Anarchia moralna pustoszy świat. Jakieś nieprzestrzenne siły łamią sumienia. Bolszewizacja umysłowości podważa wszelkie zasady etyczne. Dusze dziczeją. Zwierzęcieje człowiek. Pod pozorem kultury i postępu rozprzestrzenia się satanizacja życia. […] Jakby jakieś burzycielskie demony gnały przez kraj, dławiąc poczucie etyczne i siły moralne narodu. Mamżeż to wyliczać? Mamżeż te krzywdy ludzkie wykazywać? Znacie to, jak się ludzie okłamują. Głośne są te sprzeniewierzenia w bankach, gminach, urzędach, przedsiębiorstwach. Kto pożyczył, nie oddaje, choć może. Dzierżawca dzierżawy nie płaci, choć ma z czego. Nie pokrywa się rachunków w sklepie i u rzemieślnika. Co gorsza, zawiera się umowy z myślą niedotrzymania ich. Świadomie wprowadza się w błąd i krzywdzi. Pracodawca nie chce opłacać pracobiorcy. Robotnik nie pracuje mimo zapłaty. Fałszuje się testamenty. Kupuje się fałszywych świadków w sądzie. Bandytyzm pojawia się po wsiach i miastach. Ścicha szerzy się pomruk grabieży. Na co to wszystko wskazuje? W sumieniach załamuje się poczucie prawości, uczciwości, sprawiedliwości. Zjawisko groźne w ludzkim współżyciu! Ono prowadzi do społecznego rozstroju7.

Ta „satanizacja” nie kończy się tylko na umiłowaniu złodziejstwa i braku poszanowania dla własności. Destrukcja sięga dalej po rodzinę – promuje się rozwiązłość i rozwody, aborcję i pornografię (prymas „stornował” projekt sejmowej ustawy o rozwodach).

Tym ambitnym celom służą nowoczesne środki. Ksiądz August Hlond jeszcze na długo przed objęciem stolicy prymasowskiej tak pisał do „Wiadomości Salezjańskich”: „Terror, skrytobójstwo, sztylet. Tą bronią wojowała w ubiegłym stuleciu masoneria, obalając trony katolickie, paraliżując wpływy Kościoła” – obecnie zaś „zrozumiała masoneria, że przede wszystkim musi prasę opanować. Sztylet odłożono na inne czasy, rzucono się natomiast do pióra. Po okresie mordów i postrachu nastała era kalumnii i gwałtów dziennikarskich”8.

Co w takiej sytuacji robi prymas Polski? Otóż wcale nie próbuje jej łagodzić ani nie szuka przyjaźni z tymi, którzy chcą „ugłaskania zwierzęcia w człowieku”. Za Piusem XI potępia stanowczo wszelkie dążności rewolucyjne. Przypomina, że nie można być zarazem socjalistą, jak i katolikiem, podkreśla, że tylko katolicyzm ma moc, by oprzeć się wrogim człowiekowi prądom w owej „wielkiej rozprawie o ducha świata”. Przede wszystkim jednak sprzeciwia się idei państwa laickiego:

Trzeba skończyć ze zgubną formułą, że państwo jako takie musi być areligijne. Tę herezję zastąpić należy zasadą, że państwo chrześcijańskie ma obowiązek uznawać suwerenną władzę Stwórcy, czcić Boga aktami publicznego kultu, kierować się jego wiecznym zakonem i szanować posłannictwo Kościoła. […] Chrystus Król jest włodarzem łaski; najchwalebniejszym tryumfem jego władania jest świętość poddanych dzieci9.

Wszelka władza pochodzi od Boga i musi ugiąć się pod Bożym prawem: „Nadstawcie uszu, wy, którzy rządzicie narodami […], albowiem od Boga dana jest wam potęga, a od Najwyższego władza wasza” (Mdr 6, 3–4). Prawo to dotyczy w tej samej mierze jednostek co i państw. Nieporozumieniem jest traktować państwo niczym osobny twór niezwiązany z ludzkimi celami albo tym bardziej człowieka jako prawodawcę, by zastępować Boże prawa prawami człowieka. Państwo nie może być bezbożne, ponieważ istnieje ze względu na człowieka – ten zaś ze względu na Bożą chwałę.

Prawdziwa jednak walka dziejowa, choć przybiera materialne oznaki, toczy się na poziomie duchowym. Dlatego prymas podkreśla, że zadaniem Kościoła nie jest angażowanie się w prace gabinetów rządowych ani narzucanie państwom konkretnych form ustrojowych (choć wiadomo skądinąd, że sam sympatyzował z monarchią), ale rozwijanie szeroko nad światem „niepokalanego a zwycięskiego sztandaru” Chrystusa Króla:

Aureola pokoju otacza królewską postać Chrystusa. Jakkolwiek się Jego panowanie w świecie dopełnia, nie zasadza się ona na czołgach, twierdzach uskrzydlonych i podbojach. Jego zdobycze nie kąpią się we krwi, nie szerzą spustoszenia, nie łamią narodów, nie burzą państw, lecz są triumfami prawdy i miłości, łaski i życia. Berło Chrystusowe nie niszczy człowieczej natury, lecz uskrzydla ją ku wzlotom na wyżyny ducha. Do zgody, pokoju i szczęścia idą społeczności, które na Jego prawie budują swojeustroje i zasady zbiorowego bytu10.

Nie można się jednak łudzić – zanim nastanie Chrystusowy pokój, zanim domkną się dzieje i dopełni mesjańska obietnica, ludzkość musi stać się jeszcze widowiskiem Bożej sprawiedliwości. Z pewnością „ Bóg upomni się o swe nieprzedawnione prawa”11. Nie da się „cofać do pogaństwa w epoce odkupienia” bez narażenia się na karę, jak mówi kardynał w słynnym przemówieniu wygłoszonym tuż po wojnie w Warszawie w kościele Matki Boskiej Zwycięskiej. Ludom i państwom, które odważą się na taką woltę „księgi święte wróżą czasze pełne gniewu”12.

Polska również będzie musiała zdać sprawę ze swego „rachunku win”. Na tę okoliczność prymas zapisuje swojemu narodowi niezawodne lekarstwo: pokutę („Pokutujmyż! Strzępmy z dusz resztki pyłu niewoli! Rugujmy grzech z życia polskiego!”13) i ucieczkę do Niepokalanego Serca Królowej Polski, któremu poświęcił kraj natychmiast po swoim powrocie z wojennej tułaczki – dzięki temu Polska jako druga po Portugalii została poświęcona Niepokalanemu Sercu. To wydarzenie zapoczątkowało praktykowanie Apelu Jasnogórskiego, który aż do dziś służyć ma za codzienny rachunek składany przed Matką Boską ze spełnionych ślubów.

Maryjność to bardzo charakterystyczny rys Hlondowskiej apokaliptyki. Wyraża się w często powtarzanym przez kardynała przekonaniu, że naprzeciw działającej „tajemnicy bezbożności”, która swym nihilistycznym płomieniem wypala chrześcijańskie dusze, wyjdzie „ta Zwycięska Pani, która także za dni naszych ściera swą dziewiczą stopą głowę węża kusiciela”14. Prymas głęboko wierzył w „promienne jutro świata”, którego jutrzenką jest Najświętsza Maryja Panna.

Taki też testament pozostawił po sobie na łożu śmierci:

Nie traćcie nadziei. Lecz zwycięstwo – jeśli przyjdzie – będzie to zwycięstwo Najświętszej Maryi Panny. W tej walce, która się toczy między gromadą szatanów a Chrystusem, tych, którzy wierzą, że są wezwani, Bóg odwoła do nieba i będzie, jak chce sam Bóg. Walczcie z ufnością. Pod opieką Błogosławionej Maryi Dziewicy pracujcie… Zwycięstwo wasze jest pewne. Niepokalana dopomoże wam do zwycięstwa.

Pewnym jest też, że odkąd świat począł postępować w porewolucyjnej agonii, nie było w Polsce drugiego człowieka bardziej oddanego wielkiej sprawie kontrrewolucji, który chciałby najmniejszy nawet skrawek Chrystusowego królestwa wyrwać „z łap szatana”, niż ks. August kard. Hlond. Miał on to wpisane nawet w swoje zawołanie biskupie: „Daj mi dusze, resztę zabierz” (za św. Janem Bosco).

22 stycznia 2022 r. Ulice Warszawy błyszczą bilbordami, rosną szklane domy. Galerie handlowe ledwie dyszą od poświątecznych promocji, złota polska młodzież biegnie do Costy w przykrótkich skarpetkach, ludzie jak opętani gonią za każdym zabobonem i trąbią na siebie w samochodach. Marne są szanse, aby ktokolwiek przypadkowo zapytany skojarzył z czymś nazwisko Augusta kard. Hlonda, przedwojennego prymasa Polski. Nic w tym dziwnego.

Przypisy

  1. I. Posadzy, Sylwetka duchowa ks. Kardynała Augusta Hlonda, [w:] Nasza Przeszłość. Studia z dziejów Kościoła i kultury katolickiej w Polsce, red., A. Schletz, Instytut Wydawniczy Nasza Przeszłość, Kraków 1974. s. 285.
  2. Kard. A. Hlond, list pasterski O Katolickie zasady moralne, [w:] idem, Dzieła, t. 1, red. J. Konieczny TCh, Oficyna Wydawnicza Kucharski, Toruń 2014, s. 536.
  3. Idem, list pasterski O zadaniach katolicyzmu wobec walki z Bogiem, [w:] Dzieła, op. cit., s. 321.
  4. Idem, list pasterski O Katolickie zasady…, op. cit., s. 527.
  5. Idem, list pasterski O zadaniach katolicyzmu…, op. cit., s. 327.
  6. Idem, Przemówienie o masonerii podczas III Śląskiego Zjazdu Katolickiego, [w:] Dzieła, op. cit., s. 122.
  7. Idem, list pasterski O Katolickie zasady…, op. cit., s. 523 i 531.
  8. Idem, Kiedyż?, [w:] Dzieła, op. cit., s. 41. Jest to fragment listu do „Wiadomości Salezjańskich” z 1907 r. Dla ciekawostki przytaczam dalszy ciąg: „Co się od tego czasu dzieje we Włoszech, to przechodzi wszelką miarę. Skojarzonymi siłami rozbudzili antykatoliccy pismacy chorobliwą ciekawość, żądzę zgorszenia, naprężenie zmysłowe, które podtrzymują nieprzerwanym szeregiem skandalów i skandalików, pojawiających się na szpaltach z dekoracją nęcących nagłówków o tłustym druku, z ilustracją obrzydłą, z bogatym opisem szczegółów osób, miejsc, z kompletną inscenizacją zmyślonych faktów. Aby zbydlęconym tłumom idiotów i libertynów dostarczyć zgniłej strawy, reporterzy uganiają się za interwiewami z panienkami, ze starymi babami i medykami, wzbogacają pisma drobiazgowymi opisami rozkoszy i malują czyny niebyłe z takim luksusem barw i podniecającym bogactwem sensacji, że doprowadzili czytelników do manii skandalów” (ibidem, s. 42).
  9. Idem, Homilia podczas VI Międzynarodowego Kongresu Chrystusa Króla, [w:] Dzieła, op. cit., s. 666–667. Najpełniejszą wykładnią katolickiej nauki o państwie, jaka wyszła spod pióra kard. Hlonda, jest list pasterski O chrześcijańskie zasady życia państwowego, który ukazał się w 1932 r., w reakcji na procesy brzeskie i represje sanacji.
  10. Idem, Zarządzenie w sprawie obchodów święta Chrystusa Króla, [w:] Dzieła, op. cit., s. 502.
  11. Idem, Na stulecie objawień w La Salette, [w:] Dzieła, op. cit., s. 861.
  12. Idem, Zadanie kobiety katolickiej w Polsce dzisiejszej, [w:] Dzieła, op. cit., s. 832.
  13. Idem, list pasterski O katolickie zasady…, op. cit., s. 536.
  14. Idem, Zadanie kobiety…, op. cit., s. 833.