Odpustowe harce odprawiane w rocznicę Powstania Warszawskiego budzą moją szczerą odrazę. Nie potrafię zrozumieć z jakiego powodu politycy i celebryci szczerzą śnieżnobiałe zęby w rocznicę pogrzebu Warszawy. Co jest świętowane w tym dniu?
Powstanie Warszawskie w 1944 roku to jeden z najbardziej tragicznych rozdziałów naszej polskiej historii. Na śmierć pod lufy wroga wysłano dzieci. Na bezsensowną śmierć i kalectwo poszło wtedy 40 000 żołnierzy – w tym najbardziej ofiarni najlepiej wykształceni młodzi Polacy. Zginęło 200 000 naszych rodaków, a stolice zmieniono w kupę zgliszczy i gruzów. Między sierpniem a październikiem 1944 niemieckie formacje wojskowe i policyjne wypędziły z domów blisko 550 000 warszawiaków oraz około 100 000 mieszkańców miejscowości podwarszawskich. Straty wroga to mniej niż 1600 osób …
Straciliśmy stolicę. Zniszczone zostały nasze zabytki, skarby narodowe i księgozbiory. Straciliśmy Zamek Królewski. W ujęciu szczegółowym stan zniszczeń przedstawiał się następująco: mosty 100%; kubatura budynków przemysłowych 90%; budynki zabytkowe (w tym kościoły) 90%; kubatura obiektów kultury 95%; kubatura obiektów służby zdrowia 90%; kubatura obiektów szkolnictwa 70%; izby mieszkalne 72,1%.
Oglądam zdjęcia z obchodów rocznicy Powstania Warszawskiego z okresu Polski Ludowej. Widzę na nich skupione i zatroskane twarze. Oni doskonale wiedzieli co sie stało i rozumieli jakie były konsekwencje tego zrywu. Krzyk ciszy. A co obserwuje dzisiaj? Race, wyjce, okrzyki, koszulki i czapeczki. Co roku od prawie dekady w telewizji transmitowany jest jarmarczny koncert „Warszawiacy śpiewają (nie)zakazane piosenki”. Każdy endek w tym momencie przypomina sobie słowa Romana Dmowskiego:
„Iluż to ludzi w trzech pokoleniach słuchało z rozrzewnieniem patriotycznych słów pieśni: „Powstań Polsko, skrusz kajdany. Dziś twój triumf albo zgon” Co do mnie, to te słowa obrażają moje najgłębsze uczucia, mój zmysł moralny. Człowiek, który w tym wypadku myśli to, co śpiewa, jest przestępcą. Sama myśl o tym, że Polska może skonać, jest zbrodnią. Wolno każdemu, może być obowiązkiem, zaryzykować wszystko, co jest jego osobistą własnością, oddać majątek, przynieść w życie w ofierze. Ale bytu Polski ryzykować, jej przyszłości przegrywać nie wolno ani jednostce, ani organizacji jakiejkolwiek, ani nawet całemu pokoleniu. Bo Polska nie jest własnością tego czy innego Polaka, tego czy innego obozu ani nawet jednego pokolenia. Należy ona do całego łańcucha pokoleń, wszystkich tych, które były i które będą. Człowiek, który ryzykuje byt narodu, jest jak gracz, który siada do zielonego stołu z cudzymi pieniędzmi”.
Przez kilka dobry lat byłem sekretarzem redakcji w „Tygodniku Ojczyzna”. Dzięki temu dane było mi poznać wybitnych i dzielnych żołnierzy II wojny światowej. Z częścią się zaprzyjaźniłem, z kilkoma przeszedłem na formę „kolego”, z nielicznymi piłem wódkę. I słuchałem strasznych wspomnień. Byli wśród nich tytani gen. Stanisław Skalski, gen. Antoni Heda (AK), gen. Stanisław Karolkiewicz (AK), mjr. Łukasz Kuźmicz (2 AWP), mjr Jan Stachow (2 AWP), płk Jerzy Pochciał (NOW), płk Jan Witkowski (AK), płk Władysław Wójcik (NSZ), ppor. Bolesław Wołoszyn (AL), Tadeusz Radwan (NOW), Antoni Jodkiewicz (1 AWP) i wielu innych.
Nikt z nich opowiadając o czasach wojny, partyzantki, obozów, katowni gestapo i UB nie miał ochoty śpiewać wesołych piosenek. Opowiadali czasem o śmiesznych zdarzeniach, ale to był tylko przerywnik, który nie wykrzywiał rzeczywistości. Podobnie rzecz ma się z powojennym filmem Leonarda Buczkowskiego „Zakazane piosenki”. Tam w kilku miejscach wspominane są te weselsze piosenki, ale jest to osadzone w tragizmie ówczesnych dziejów Polski.
Ten koncert został wymyślony przez jakiegoś machera od urabiania narodu w bezmyślną pseudopatriotyczną masę. Ten rodzaj patriotyzmu musi budzić nasz endecki sprzeciw. Pod flagą flagą biało-czerwoną, godłem, krzyżem, portretami wyklętych, dymie kościelnych kadzideł, okrzykach o czci i chwale przygotowuje się młodych ludzi, by po raz kolejny szli jak barany na rzeź. By tak jak w 1831, 1864 czy 1944 poszli w imię pięknych ideałów umierać za straconą lub nawet obcą sprawę.
Nasz naród nie potrzebuje kolejnych trupów. Niech kłamliwi stronnicy insurekcyjnego szaleństwa przestaną bredzić o konieczności nawilżania naszej ziemi polską krwią! Trzeba skończyć z kłamliwymi deklaracjami, że tym powstaniem coś udowodniliśmy światu. Czasem trzeba umierać za ojczyznę, ale ważniejsze by mądrze dla niej żyć. I aby więcej nie powtarzać tych niewybaczalnych błędów trzeba promować trzeźwy patriotyzm i uczciwe myślenie o polityce. Tego nie czyni nawet Muzeum Powstania Warszawskiego.
Polacy nie potrzebują kolejnych mitów. Trzeba raz na zawsze skończyć z tymi tańcami, pląsami, oklaskami, balonikami, dziećmi poprzebieranymi za powstańców czy twarzami pomalowanymi sztuczną krwią. Niech kończący kadencję prezydent Andrzej Duda i zaczynający kadencje prezydent elekt Karol Nawrocki zastanowią się czy śpiewanie o umrzykach w piosence „Pałacyk Michla” jest na pewno tym rodzajem patriotyzmu, który jest potrzebny Polsce. Czy chcą znów widzieć tysiące nowych krzyży na Powązkach?
I wysłuchać kolejnych pieśniczek napisanych z tej okazji?
Żadnym argumentem nie jest to, że w tym koncercie biorą udział ostatni żyjący powstańcy. To najczęściej jak zauważył Krzysztof Mróz staruszkowie przed 100-tką potrzebujący atencji. Jest nie na miejscu wykorzystywanie ich do celów politycznych czy kulturalnych. Od kilku lat obie styropianowe strony wykorzystują tych ludzi w swojej wojence. Nie mam najmniejszej ochoty tego nawet komentować. Parafrazując kapitana Wagnera z C.K. Dezerterów: „Nie ma w słowniku ludzi kulturalnych słów, które mogłyby dostatecznie obelżywie określić POPiS-owskie postępowanie”.
Ostatnio ktoś użył argumentu, że w czasie powstania gdzieniegdzie powstańcy podśpiewywali tego rodzaju piosenki. I co z tego? Po pierwsze nie znali wtedy skali tej tragedii. Bo trudno sobie wyobrazić sobie celowe śpiewanie na ciałach 200 000 Polaków. Po drugie byli w specyficznej sytuacji, w której musieli bagatelizować, a przynajmniej oswajać śmierć.
Czy ludzie pozbawieni rozumu, broniący tego koncertu zaproponują w rocznicę powstania w getcie przedstawienie z szmoncesami? Przecież w getcie działał teatr i kabaret. Czy w rocznicę utworzenia niemieckiego obozu Auschwitz zorganizują przegląd orkiestr dętych? Przecież w obozie grała orkiestra. A przecież mają jeszcze Palmiry, Ponary, Katyń, rzeź urządzona przez Ukraińców – można koncert za koncertem! Niech ktoś wreszcie do cholery pójdzie po rozum do głowy.
Łukasz Jastrzębski
PS. Czy można zorganizować uroczystości z odpowiednią oprawą muzyczną. Bez odpustowej tandety i promocji politykierów? Oczywiście. Udowadniają nam to co roku organizatorzy marszu pamięci poświęconego polskim ofiarom ukraińskiego ludobójstwa.
W czasach pierwszej komuny nikt ze zdrajców – komunistów z PZPR nie obchodził tej rocznicy. Dziś jest inaczej. Część zdrajców dodaje do swojego wizerunku maskę Polaka, ale są też tacy, którzy nie tworzą żadnych pozorów.
“Premier polskiego rządu Donald Tusk nie pojawił się na żadnych uroczystościach, nie złożył kwiatów, nie napisał nawet tweeta, nie upamiętnił wielkiego zrywu niepodległościowego sprzed 81 lat. (sprawdziłem, tak było-przypis mój). Jak określić taki stosunek do spraw dla Polski najważniejszych? Czego spodziewać się po człowieku, którego jedną z pierwszych inicjatyw po przejęciu władzy było zrzeczenie się reparacji wojennych od Niemiec?” – Marcin Edo/X
Są też tacy, którzy działają w malignie rozdwojenia albo gorzej: tworzą pozory
“Prezydent Andrzej Duda nadał Krzyż Wolności i Solidarności Jerzemu Gorzelikowi, śląskiemu separatyście, byłemu szefowi RAŚ, domagającemu się autonomii województwa śląskiego oraz głoszącemu odrębność narodową Ślązaków”. – Marcin Palade/X
Dudę bronił swego czasu Grzegorz Braun, twierdząc, że jest on po prostu idiotą. „Idiotą w starożytnym rozumieniu tego słowa”.
Sam Braun, Grzegorz Braun (nie mylić z więźniem Auschwitz- Birkenau) wypowiedział się o rocznicy Powstania w ten sposób:
“Bardzo chciałbym, aby młodzi Polscy patrioci nie zatrzymywali się na poziomie auto egzaltacji tą hekatombą, tym horrorem, chciałbym, aby czcząc pamięć dzielnych rodaków, żołnierzy, z których nie wszyscy byli profesjonalnymi żołnierzami, żeby nie popadali w pochwałę amatorszczyzny w prowadzeniu wojny. Żeby nikt nie czcił składania ofiary z 11-letnich chłopców na ołtarzu ojczyzny. Bardzo chciałbym, abyśmy wydorośleli.
Zaprawiajmy się do profesjonalnej wojaczki, a nie rozpaczliwych aktów, które jak się okazuje nikogo do niczego nie przekonują i nie dają nam żadnej gwarancji, polisy ubezpieczeniowej, przed spychaniem do kategorii najgorszych wyrzutków historii. Mimo Powstania Warszawskiego, przecież Polacy są bardzo łatwo zaliczani do obozu nazistów, antysemitów, faszystów i winowajców II wojny światowej i Powstanie Warszawskie nas przed tym w żaden sposób nie zabezpiecza”. /Najwyższy Czas/
“Tak, my jesteśmy narodem, który jest przekonany, że sens walki powinien być mierzony nie tylko szansami na zwycięstwo, ale także wartościami, w imię których ta walka się odbywa. I o tym mówi Powstanie Warszawskie. Nasi powstańcy, cywile, harcerze, dzieci i młodzież starła się z machiną niemieckiego zła”.
Znamienne jest, że prawie wszyscy z grona słomianych patriotów uprawiają kult wolności jedynie teoretycznie. W realnej polityce Wolność jest dla nich „kultem pozorów”. Nikt z nich nie kwapi się, aby zmierzyć się z realnym, aktualnym wrogiem na poważnie.
Najgorzej z tzw. polityków „patriotycznych” wypadł Jarosław Kaczyński, który bezczeszcząc pamięć zamordowanych skłamał, zaprzeczając udziałowi w zbrodniach Ukraińców, mówiąc że “to Rosjanie”. Każdy, kto zna polską historię wie, że w Powstaniu Warszawskim ludność cywilna była mordowana przez Niemców, Ukraińców oraz przez Rosjan (RONA).
I tak się skończyła kolejna tragiczna rocznica bohaterskiego zrywu wspaniałej polskiej młodzieży pod niekompetentnym dowództwem.
Głusi na ostrzeżenia, przekonani o własnej wielkości ludzie z trudem akceptują prawdę o Bogu „Sędzim sprawiedliwym, który za dobro wynagradza a za złe karze”. Dlatego wielu z nas sugestia, że straszliwa hekatomba stolicy Polski, której 70. rocznicę właśnie obchodzimy, mogła być karą za grzechy przedwojennych mieszkańców Stolicy, może wydać się wręcz bluźnierstwem. Warto jednak pamiętać, że przedwojenna Warszawa była prawdziwą stolicą prostytucji i aborcji. I że kara za te grzechy była zapowiadana.
Rzadko pamięta się też, iż przedwojenna Warszawa była prawdziwym zagłębiem haniebnych praktyk aborcyjnych. Przepisy chroniące życie od poczęcia obowiązywały w odrodzonym państwie polskim do 1932 r, choć i wówczas istniało duże „podziemie aborcyjne”. W latach 20. ruszyła jednak szeroko zakrojona akcja na rzecz wprowadzenia zmian ułatwiających zabijanie dzieci nienarodzonych. Po stronie domagającej się legalizacji aborcji „z przyczyn społecznych” szczególną aktywnością wykazywali się m. in. mason Tadeusz Boy-Żeleński i jego partnerka, działaczka feministyczna Irena Krzywicka z domu Goldberg. [Jakiś czas żyli sobie razem, w Warszawie w trójkącie, jawnie. MD]
Antynatalistyczne lobby odniosło wreszcie sukces i w 1932 r. rządząca Polską Sanacja zalegalizowała aborcję w Polsce artykułem 233 Kodeksu Karnego (wprowadzonego rozporządzeniem Prezydenta Rzeczypospolitej z dnia 11 lipca 1932 r.).
Milion zamordowanych nienarodzonych
Nowe przepisy tworzyły możliwość dokonania aborcji w dwóch przypadkach: z powodu ścisłych wskazań medycznych, oraz gdy ciąża zaistniała w wyniku gwałtu, kazirodztwa bądź współżycia z nieletnią poniżej lat 15. Kodeks wprowadzał wymóg, aby „zabieg” był dokonany przez lekarza. Co najbardziej przerażające, nie określono trybu stwierdzania przesłanek umożliwiających „legalną” aborcję. Nie określono także stadium zaawansowania ciąży, do jakiego wolno dokonać aborcji.
Trzeba zauważyć, że wprowadzone przez władze II RP aborcyjne regulacje mogły śmiało stawać w śmiertelne szranki z przepisami obowiązującymi w latach 1920-1936 w ZSRR.
Tylko komunistyczne Sowiety mogły poszczycić się bardziej złowrogimi dla życia nienarodzonych przepisami.
Według różnych danych, w okresie międzywojennym przeciętna liczba zabójstw dokonywanych na dzieciach poczętych – zarówno w lekarskich gabinetach, jak i nielegalnie wynosiła od 100 do 130 tysięcy rocznie! Tylko w latach 1932-1939 mogło więc zostać zabitych nawet milion nienarodzonych Polaków! Zjawisko to nasiliło się jeszcze po 1939 roku: okupacyjne władze hitlerowskie śmiało wkroczyły w uchylone przez władze II RP bramy aborcyjnego koszmaru, wprowadzając w 1943 roku „aborcję na życzenie”. Znakomita część zbrodniczych „zabiegów” wykonywana była w Warszawie, możliwe więc, że do 1944 zabito w łonach warszawianek więcej dzieci, niż wyniosły straty w ludności cywilnej podczas samego Powstania Warszawskiego.
Ogromna część sanacyjnej elity II RP nie przykładała szczególnej wagi do nauczania Kościoła w zakresie nierozerwalności małżeństwa i etyki seksualnej. Przykłady można mnożyć: Józef Piłsudski, Rydz-Śmigły, Walery Sławek, Józef Beck. Obraz kondycji moralnej elit – choć z pewnością przerysowany – jaki odnajdujemy w „Karierze Nikodema Dyzmy” nie odbiegał zbytnio od rzeczywistości. Promowanie stylu życia pozbawionego moralności, nagłaśnianie skandali obyczajowych, lekceważący stosunek do dramatu, jakim jest rozwód, stały się chlebem powszednim obyczajowości międzywojennej Polski, a zwłaszcza stołecznej Warszawy.
Do największych problemów z jakim zmagali się stróże porządku przedwojennej Warszawy należała prostytucja. Pod tym względem Stolica była prawdziwym miastem grzechu. Korzystanie z „usług” panien lekkich obyczajów było zjawiskiem mocno egalitarnym. Gdzie znaleźć najbliższy lupanar wiedzieli zarówno biedni i bogaci, gimnazjaliści oraz panowie posunięci w latach.
To, co kiedyś szokowało, powoli stawało się „normalnością”; to, co wzbudzało odrazę okazywało się „dobrodziejstwem współczesności”. W taki sposób rewolucja wprowadzała w narodowy krwioobieg swój antyporzadek oparty na nihilizmie i skoncentrowany na człowieku.
Zapowiedź kary
Oddajmy głos ks. kard. Augustowi Hlondowi: „Fala wszelkiego rodzaju nowinkarstwa zabagnia dziedzinę obyczajów. Podkopuje nie tylko moralność chrześcijańską, ale godzi wprost w etykę naturalną, szerzy nieobyczajność wśród młodzieży i dorosłych. Celem tej propagandy jest zachwianie idei katolickiej, aby zastąpić naukę chrześcijańską masońskim naturalizmem”. Jakże zatem, w kontekście szerokiej fali demoralizacji płynącej zarówno w elitach społecznych jak i wśród warstw mniej wpływowych w przedwojennej Polsce, dramatycznie brzmią słowa skierowane przez Pana Jezusa do Sługi Bożej Rozalii Celakównej:
„Trzeba ofiary za Polskę, za grzeszny świat (…), straszne są grzechy Narodu Polskiego. Bóg chce go ukarać. Ratunek dla Polski jest tylko w moim Boskim Sercu”.
Ponieważ mimo wielu starań do intronizacji w Polsce nie dochodziło, na parę miesięcy przed wybuchem drugiej wojny światowej Rozalia otrzymuje następną wizję ukazującą ogrom nieszczęść, jakie spadną na Polskę, a zarazem zapewnienie, że jeśli Polska – z rządem na czele – dokona intronizacji, do zapowiadanej wojny nie dojdzie.
„Pod koniec lutego 1939 roku – pisze Rozalia – Pan Jezus przedstawił mej duszy następujący obraz w czasie, gdy Mu polecałam naszą Ojczyznę i wszystkie narody świata. Zobaczyłam w sposób duchowy granicę polsko-niemiecką, począwszy od Śląska, aż po Pomorze, całą w ogniu. Widok był to naprawdę przerażający, zdawało mi się, że ten ogień zniszczy całkowicie cały świat. Po pewnym czasie ogień ogarnął całe Niemcy niszcząc je tak, że ani śladu nie pozostało z dzisiejszej Trzeciej Rzeszy. Wtedy usłyszałam w głębi duszy głos i równocześnie odczułam pewność niezwykłą, że tak się stanie: Moje dziecko, będzie wojna straszna, która spowoduje takie zniszczenie (…). Wielkie i straszne grzechy i zbrodnie są Polski. Sprawiedliwość Boża chce ukarać ten Naród za grzechy, zwłaszcza za grzechy nieczyste, morderstwa i nienawiść. Jest jednak ratunek dla Polski, jeśli Mnie uzna za swego Króla i Pana w zupełności poprzez intronizację, nie tylko w poszczególnych częściach kraju, ale w całym państwie z rządem na czele. To uznanie ma być potwierdzone porzuceniem grzechów, a całkowitym zwrotem do Boga (…). Tylko we Mnie jest ratunek dla Polski”. (op. cit. rozalia.krakow.pl).
Zapowiedź wielkiego nieszczęścia i grożącej Polakom kary padła także w trakcie objawień w Siekierkach w 1943 r. Choć nie zostały one oficjalnie uznane przez Kościół, warto jednak przyglądnąć się ich treści, zwłaszcza w kontekście następujących po nich wydarzeń z sierpnia 1944 r. Matka Boża miała zwrócić się do 12-letniej Władzi Fronczak tymi słowami: „Módlcie się, bo idzie na was wielka kara, ciężki krzyż. Nie mogę powstrzymać gniewu Syna mojego, bo się lud nie nawraca”. Wśród słów skierowanych do dziewczynki szczególnie dramatycznie brzmią z 27 października 1943r: „Śmierć będzie dla was straszna. Krew będzie płynęła rynsztokami”.
Szczególnie tragicznie w kontekście dramatu Powstania Warszawskiego brzmią słowa zapowiadające „straszliwą śmierć”. Choć Kościół do dziś nie ustosunkował się oficjalnie do siekierkowskich objawień, nie trudno dostrzec w nich pewnego podobieństwa do treści objawień z Fatimy. Stałym motywem objawień maryjnych pozostaje konieczność nawrócenia i pokuty oraz ostrzeżenie przed indywidualnymi i społecznymi konsekwencjami popełnianych grzechów. Nie oszukujmy się, te wezwania są ciągle aktualne. Słowa, jakie skierował Bóg do Kaina o „krwi brata wołającej z ziemi”, znakomicie pasują do współczesnego świata. Głos mordowanych nienarodzonych dzieci, szaleństwo homorewolucji, planowa destrukcja rodziny – to dramaty wołające współcześnie z ziemi do naszego Stwórcy. A jest On Sędzią sprawiedliwym…
W szeregach niemieckich oddziałów wysłanych do tłumienia Powstania Warszawskiego znalazło się około 10 000 cudzoziemców, służących Berlinowi z najrozmaitszych pobudek.
„Obcoplemienni” żołnierze Hitlera to temat dość wstydliwy dla zwolenników historii uładzonej i ulukrowanej. Na obszarach okupowanych przez Niemców, szczególnie w zachodniej części Starego Kontynentu, wcale licznie występowali entuzjaści pangermańskiej Zjednoczonej Europy oraz ideologii pokrewnych narodowemu socjalizmowi. Nigdzie nie brakowało też typowych kolaborantów, gotowych zaoferować usługi stronie w ich mniemaniu najsilniejszej. Obok najemników czy poszukiwaczy mocnych wrażeń byli aktywiści, którym niemiecka broń miała pomóc rozstrzygnąć lokalne spory narodowościowe i polityczne. Niestety, w ogromnej liczbie wystąpili też szczerzy antykomuniści, zarówno z Europy Zachodniej, jak i z uciemiężonych przez czerwony totalitaryzm krajów Związku Sowieckiego, którym akces pod sztandary Hitlera dawał możliwość – jak wierzyli – wzięcia udziału w walce ze znienawidzonym bolszewizmem.
Niezależnie od intencji, jakie przyświecały cudzoziemskim wolontariuszom, Niemcy wykorzystywali ich zgodnie z własnych interesem, także do wykonywana najkrwawszych, najbardziej odrażających zadań.
Rzeź nad Wisłą
Warszawiacy, którym udało się przetrwać Powstanie, przedstawili mnóstwo świadectw o masakrach ludności dokonanych przez żołnierzy ukraińskich występujących u boku Niemców.
Wstrząsające były wspomnienia mieszkanki Woli Wandy Lurie, Polskiej Niobe, która cudem przeżyła własną egzekucję: „Do dnia 5 sierpnia przebywałam w piwnicy domu z trojgiem dzieci w wieku lat 11, 6, 3 i pół, sama będąc w ostatnim miesiącu ciąży. Tegoż dnia o godzinie 11-12 wkroczyli na podwórko żandarmi niemieccy oraz Ukraińcy […]. Zostałam wyprowadzona w ostatniej grupie. […] Trupy leżały w kilku miejscach po całej lewej i prawej stronie pierwszego podwórza. […] strzelali Niemcy i Ukraińcy w kark od tyłu. Zabici padali, podchodziła następna czwórka, by tak samo zginąć. […] Podeszłam więc w ostatniej czwórce razem z trojgiem dzieci do miejsca egzekucji, trzymając prawą ręką dwie rączki młodszych dzieci, lewą – rączkę starszego synka. Dzieci szły, płacząc i modląc się. Starszy, widząc zabitych wołał, że i nas zabiją. W pewnym momencie Ukrainiec stojący za nami strzelił najstarszemu synkowi w tył głowy, następne strzały ugodziły młodsze dzieci i mnie. Przewróciłam się na prawy bok. Strzał oddany do mnie nie był śmiertelny. Kula trafiła w kark z lewej strony i przeszła przez dolną część czaszki wychodząc przez lewy policzek. Dostałam krwotok ciążowy. Wraz z kulą wyplułam kilka zębów. Byłam jednak przytomna i leżąc wśród trupów widziałam prawie wszystko, co się działo dokoła”.
W III RP, na fali odgórnie promowanej, wciąż potężniejącej filoukraińskiej patologii umysłu, szereg polskojęzycznych dziejopisów usiłowało hurtowo podważać takie relacje. Zaprzeczano obecności w stolicy ukraińskich wielbicieli Hitlera, powołując się na fakt, że ich największej jednostki wojskowej – 14. Dywizji Grenadierów SS „Galizien” – rzeczywiście nie było w Warszawie. Sugerowano, że polscy świadkowie „musieli źle zapamiętać”, ewentualnie „pomylić” kolaborantów ukraińskich z rosyjskimi. Owszem, nie sposób z góry wykluczyć pomyłek w konkretnych zdarzeniach; tym niemniej sugestie, że warszawiacy „nie odróżniali języka rosyjskiego od ukraińskiego” nie brzmiały poważnie w przypadku obywateli miasta, w którym ledwie przed 29 laty dobiegło końca z górą wiekowe panowanie rosyjskie.
Dziś, dzięki wysiłkom uczciwych badaczy, wiemy już ponad wszelką wątpliwość, że teza o całkowitej nieobecności ukraińskich wojskowych w siłach tłumiących Powstanie jest nieprawdziwa. W momencie wybuchu walk na ul. Koszykowej stacjonowała ukraińska kompania Sicherheitspolizei. Ponadto ukraińskie pododdziały istniały również w ramach Schutzpolizei. Ukraińcy dominowali wśród 982 obcokrajowców służących w 34. policyjnym pułku strzeleckim, nie brakło ich również w szeregach Pułku Specjalnego SS Oskara Dirlewangera oraz w RONA.
Nawet nieobecność Dywizji „Galizien” w stolicy nie oznacza, że przeciw powstańcom nie skierowano żadnych żołnierzy tego związku taktycznego. W gmachu Wyższej Szkoły Nauk Politycznych stacjonował pododdział ukraiński w sile 100 ludzi; w trakcie walk o Redutę Wawelską został zabity jeden z jego podoficerów, a znalezione przy nim dokumenty potwierdziły przynależność właśnie do Dywizji „Galizien”. Ponadto dziesięciu podoficerów SS-Galizien zostało przydzielonych do grupy generała Heinza Reinefartha jako tłumacze; co najmniej jeden z nich zginął podczas walk.
Na Czerniakowie, a następnie w Kampinosie wystąpił Ukraiński Legion Samoobrony, zwany też Legionem Wołyńskim (w nomenklaturze niemieckiej 31. Schutzmannschafts-Bataillon der SD); podobnie jak SS-Galizien politycznie związany z melnykowską frakcją Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN-M). Legion znany był z szeregu zbrodni popełnionych na ludności Wołynia i Lubelszczyzny. W Warszawie potwierdził swą krwawą renomę, m.in. gwałcąc i mordując kobiety na ul. Bednarskiej oraz masakrując rannych w jednym ze szpitali. Pod koniec wojny Legion Wołyński wcielono w szeregi Dywizji SS „Galizien”. Po zakończeniu działań wojennych ukraińscy esesmani uniknęli ekstradycji do ZSRS, gdyż… przypomnieli sobie, że do 1939 roku byli obywatelami RP…
RONA
4 i 5 sierpnia 1944 r. przybyła na Ochotę specyficzna formacja. Jej żołnierze nosili mundury niemieckie, sowieckie bądź nawet ubrania cywilne. Był tu pułk wydzielony z Brygady Szturmowej RONA.
Rosyjska Wyzwoleńcza Armia Ludowa (Russkaja Oswoboditielnaja Narodnaja Armija) powstała w 1942 roku w okupowanej przez Niemców części Rosji, w obwodzie briańskim. RONA walczyła u boku Niemców przeciw bolszewikom zarówno na froncie, jak i podczas operacji antypartyzanckich. Gdy pod naporem Armii Czerwonej Niemcy zaczęli wycofywać się na zachód, RONA podążyła wraz z nimi. Żołnierzom towarzyszyły rodziny – w olbrzymim taborze znajdowało się łącznie około 30 000 osób. W owym czasie RONA dowodził Bronisław Władysławowicz Kamiński, urodzony na Witebszczyźnie syn Polaka (co do matki różni badacze sugerują narodowość polską, niemiecką bądź żydowską). W czasie rosyjskiej wojny domowej służył on w szeregach Armii Czerwonej, potem wstąpił też do partii bolszewickiej i kolaborował z NKWD, ale i poznał smak łagru w wyniku oskarżenia o krytykę polityki kolektywizacji oraz „współpracę z wywiadem polskim i niemieckim”.
Latem 1944 roku pieczę nad RONA przejął Reichsführer SS Heinrich Himmler. Wcielił on uciekinierów z Briańska w szeregi Waffen-SS, jako Brygadę Szturmową SS „RONA”. Kamińskiemu nadał stopień SS-Brigadeführera (generała brygady). Niedługo potem Himmler postanowił wysłać rosyjskich esesowców przeciw powstańczej Warszawie. Rozkaz nie wywołał entuzjazmu w taborze uchodźców. Kamiński na naradzie swego sztabu zadecydował, aby z każdego z czterech pułków RONA wybrać przynajmniej po 400 „nieżonatych żołnierzy” i utworzyć z nich nowy „pułk zbiorczy”. Ogółem udało się zebrać 1700 ludzi. Zdecydowaną większość z nich stanowili Rosjanie, choć nie brakło również Ukraińców i Białorusinów. Można podejrzewać, że podczas rekrutacji doszło do selekcji negatywnej, a do nowego oddziału wcielono liczny element zbójecko-kryminalny.
Horda
Dowództwo nad „pułkiem zbiorczym” RONA objął major Iwan Frołow. Do Warszawy wybrał się również osobiście Kamiński. Niemcy dowieźli samochodami jego wojsko na Ochotę, gdzie zaraz rozpętała się orgia przemocy.
Pułk Kamińskiego i Frołowa działał na podobieństwo dzikiej watahy. Zabijanie cywilów zaczęło się na ulicy Opaczewskiej, gdzie doszło też do grabieży domów prywatnych i podpaleń. Potem przyszły kolejne masakry – przy ulicy Grójeckiej, Korzeniowskiego, alejach Niepodległości… RONA uderzyła na Instytut Radowy oraz szpital przy ulicy Langiewicza, mordując tam pacjentów i członków personelu medycznego, dokonując też licznych gwałtów na pacjentkach, pielęgniarkach i siostrach zakonnych.
Na terenie „Zieleniaka” (targowiska warzywnego) utworzono obóz przejściowy dla mieszkańców wypędzonych ze swych domów; panowały tu koszmarne warunki higieniczne, brak było żywności i wody, a pijani ronowcy wywlekali z tłumu kobiety, a nawet małe dziewczynki, na których dokonywali zbiorowych gwałtów. Potem Niemcy próbowali przypisać Kamińskiemu zamordowanie kilku tysięcy mieszkańców Ochoty, choć w rzeczywistości większość zgładzili sami. Tym niemniej „pułk zbiorczy” RONA ponosi odpowiedzialność za co najmniej siedemset mordów na polskich cywilach.
Powstańcy okazali się wymagającym przeciwnikiem dla hordy Kamińskiego i poważnie uszczuplili jej szeregi. Za to łupiestwa dokonywane przez ronowców przybrały imponujące rozmiary. Ponoć każdy z żołnierzy pułku, któremu udało się powrócić z akcji warszawskiej posiadał po 15 do 20 złotych zegarków i inne dobra. Niemcy krzywo patrzyli na nieuzgodnione z nimi grabieże, a jawna niesubordynacja Kamińskiego wkrótce stała się powodem jego aresztowania i egzekucji. „Pułk zbiorczy” został przesunięty do Kampinosu, gdzie rychło zebrał cięgi od partyzantów AK.
Uczciwość nakazuje przyznać, że nie wszyscy podwładni Kamińskiego byli degeneratami. Niektórzy szczerze współczuli Polakom, a nawet przechodzili na ich stronę. Pewien polski cywil przesłuchiwany przez Niemców zeznał: „[…] widziałem pomiędzy walczącymi bandytami [tj. powstańcami – A.S.] kilku żołnierzy należących do oddziału Kamińskiego. Inni Polacy potwierdzają, że przynajmniej 30 z tych Rosjan, którzy mówili po rosyjsku i porozumiewali się z Polakami, przeszło na ich stronę”. Powyższa informacja znajduje przynajmniej częściowe potwierdzenie we wspomnieniach żołnierza AK Henryka Łagodzkiego ze Zgrupowania „Chrobry II”, który zapamiętał dwóch rosyjskich powstańców, dezerterów RONA, Eugeniusza Mulkina „Żeńkę” oraz N.N. „Miszkę” (ten ostatni poległ w polskich szeregach). Wśród partyzantów AK w Kampinosie wielkie wrażenie wywołał dziennik znaleziony przy poległym żołnierzu RONA Iwanie Waszeńko. Pod datą 4 sierpnia autor napisał: „Wkraczamy do miasta, żołnierze wyszukują ludność, dowódca kompanii rozstrzeliwuje znalezionych. Po co to? Co mają z tym wspólnego oni – te kobiety i dzieci?”. O Polakach Waszeńko wypowiadał się z podziwem: „Rozmawiam z Polakami o położeniu Warszawy. Oni twierdzą, że każdy naród chce mieć swoje własne państwo narodowe i że oni pragną mieć Niepodległe Państwo Polskie, na czele którego stałby lud. Jak zauważyłem, Polacy są najbardziej ceniącym wolność narodem, który kocha tylko swoją władzę i własne państwo narodowe”.
Po zakończeniu operacji warszawskiej dowódca „pułku zbiorczego” major Frołow stanął przed obliczem przełożonych z RONA. Wspominał jeden z oficerów: „Wszedłem służbowo do pokoju, gdzie zebrali się oficerowie na czele z podpułkownikiem Biełajem, zastępcą Kamińskiego (sam Kamiński już wtedy nie żył) i słyszałem, jak przemawiający oficerowie potępiali bestialskie, sadystyczne działania Frołowa wobec ludności cywilnej Warszawy. Frołow próbował nieporadnie usprawiedliwiać się”.
Frołow zapłacił za swe zbrodnie dopiero po wojnie, przed sowieckim sądem. Do końca usiłował ratować skórę, łżąc w iście brawurowym stylu: „Fakty masowego rozstrzeliwania cywilów w Warszawie w ogóle nie są mi znane…”.
Dżihadyści Führera
W Warszawie siały grozę cztery bataliony muzułmańskie SS i Wehrmachtu, których żołnierze pochodzili z Kaukazu i Azji Środkowej.
W składzie Grupy Bojowej „Dirlewanger” działały dwa bataliony 1. Wschodniomuzułmańskiego Pułku SS. Byli to żołnierze narodowości turkmeńskiej, azerskiej, kirgiskiej, tadżyckiej, tatarskiej i uzbeckiej, razem dobre osiem setek bisurmanów dowodzonych przez niemieckich oficerów. Pułk utworzono pod patronatem duchowym Wielkiego Muftiego Jerozolimy, Mohammada Amina al-Husajniego, przede wszystkim z byłych jeńców sowieckich. Ponadto wystąpiły też pododdziały czysto azerskie – I/111 Azerbejdżański Batalion Polowy „Dönmec” oraz II Batalion pułku „Bergmann” (razem 14 oficerów i 1300 żołnierzy). Ogółem 2100 żołnierzy czterech mahometańskich batalionów stanowiło około 8 proc. początkowego stanu Korpsgruppe von dem Bach, rzuconej przez Niemców przeciw Powstaniu Warszawskiemu.
Krwawy szlak turkiestańskich i kaukaskich muzułmanów wiódł przez Wolę, Stare Miasto i Czerniaków. „Obcoplemieńcy” rozstrzeliwali cywilów, podrzynali im gardła kindżałami bądź palili ich żywcem. Między innymi Azerowie z Batalionu „Dönmec” dokonali rzezi ludności cywilnej na ulicy Inflanckiej, a turkiestańscy esesmani uczestniczyli w wymordowaniu rannych w warszawskich szpitalach (zob. szerzej: Dżihad 44,https://pch24.pl/dzihad-44-nieznana-historia-z-powstanczej-warszawy/).
Brunatna międzynarodówka
Cudzoziemskich legionów ochotniczych, jak i obcokrajowców rozproszonych po oddziałach niemieckich było bez liku.
W Warszawie bodaj najliczniejszy kontyngent (około 4000 żołnierzy) wystawili Kozacy – 209. kozacki batalion Schutzmannschaften (policji pomocniczej), 3. pułk Kozaków dońskich, 572. batalion kozacki, 580. dywizjon konny i inne oddziały. Uczestniczyły one zarówno w walkach w mieście, jak i w działaniach w Puszczy Kampinoskiej. Aktywny był też 13. białoruski batalion policyjny SS. W blokadzie Warszawy brał udział litewski 252. batalion wartowniczy. Blisko połowę żołnierzy Pułku Specjalnego Dirlewangera stanowili ochotnicy z terenów ZSRS, tacy jak Łotysz Imants Gutše, wzięty do niewoli przez powstańców. Od polskich kul poległo przynajmniej trzech norweskich esesmanów; Norwegowie (a także Belgowie, Duńczycy, Holendrzy) służyli w formacji SS-Röntgensturmbann, spotykano ich także u Dirlewangera.
Zupełnie odrębną kwestią jest postawa stacjonujących pod Warszawą wojsk węgierskich. Dowódca niemieckiej 9. Armii gen. Nikolaus von Vormann nie żywił złudzeń, co do możliwości wykorzystania ich przeciw Polakom: „Wojsko zostało serdecznie przyjęte przez ludność polską. Ujawniły się oznaki bratania. […] W imię starej, trwającej od wieków tradycyjnej przyjaźni między Węgrami i Polakami wzywa się Węgrów do wstrzymania się od wszelkiej akcji wojennej”. Mimo wszystko doszło do sporadycznych potyczek polsko-węgierskich, wymuszonych sytuacją. Były jednak i przypadki przechodzenia Madziarów na stronę polską i ich chwalebnego udziału w walce w powstańczych szeregach.
Brud polityki
Ponieważ obcokrajowcy na służbie III Rzeszy w większości akcji występowali wespół z Niemcami, wydaje się niemożliwe precyzyjne podliczenie wyrządzonych przez nich strat (innymi słowy ustalenie, ilu warszawiaków zginęło od kul Niemców, ilu zaś zabili Ukraińcy, Azerowie, Turkmeni czy Łotysze).
Ocenę zdarzeń utrudniają też manipulacje dokonywane z powodów politycznych. Niemieccy piewcy legendy „rycerskiego Wehrmachtu” i „dzielnych chłopców z Waffen-SS” chętnie zwaliliby całość win na formacje tubylcze z krajów okupowanych.
W okresie PRL komunistyczna propaganda doszukiwała się w oddziałach tłumiących Powstanie różnych „elementów antyradzieckich”, zwłaszcza „własowców” – to jest żołnierzy Sił Zbrojnych Komitetu Wyzwolenia Narodów Rosji generała Andrieja Własowa. Tymczasem ich obecność była niemożliwa z prostej przyczyny – Własow zdołał sformować swe wojsko dopiero do upadku Powstania, w listopadzie 1944 roku.
W III RP zakłamywanie historii w imię nachalnie lansowanej „odwiecznej przyjaźni z ukraińskim sąsiadem” nie skończyło się, niestety, na nieudanych próbach zanegowania udziału OUN-owców w zbrodniach w Warszawie. W kwietniu 2023 roku w stolicy Polski prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełeński odbierał najwyższe polskie odznaczenie – Order Orła Białego, przyznany mu z powodów pozostających tajemnicą dla ogółu. Na tę okazję dowartościowany gość wystąpił w dresie zdobnym w symbolikę jako żywo przypominającą godło OUN-M (tryzub ze środkowym ostrzem w kształcie miecza).
Nie mnie osądzać, czy Jego Ekscelencja Zełeński przywdział owe emblematy z niedouczenia, czy też może postanowił z premedytacją plunąć gospodarzom w twarz? Pozostał jednak przykry obraz sfory polskich dostojników, prawdziwych sług łaszących się do swego pana, zupełnie obojętnych na obecność symboli, pod którymi ongiś rezuny z SS-Galizien i Legionu Wołyńskiego ochoczo rżnęły Lachów.
Widać sługom wcale to nie przeszkadzało.
Andrzej Solak
====================
historyk RP01 sierpień 2023
O Ukraińcach tłumiących Powstanie Warszawskie pisze także niemiecki historyk Guenther Deschner w pracy o powstaniu, wydanej w języku angielskim „Warsaw rising” (Londyn 1972). Niestety, ta dobra historia Powstania nie jest chyba w ogóle znana historykom polskim. Deschner pisze, że „Powstanie dało Ukraińcom idealną możliwość ujścia dla ich głęboko zakorzenionych antypolskich urazów”. Janina Popiel wspomina jak na krótko przed Powstaniem słyszała jak jeden z żołdaków ukraińskich mówił, że oddział ich przybył do Warszawy, aby „Lachiw rizaty” („Losy Polaków i Ukraińców” Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza, Londyn 19.9.1966). – I mordowali Polaków! I to w jak barbarzyński sposób. Marek Hłasko w swym opowiadaniu „Drugie zabicie psa” (Kultura Nr 1-2 1965, Paryż) pisze: „…I nie uwierzyłaby chyba również i w to, że widziałem w czterdziestym czwartym roku w Warszawie, jak sześciu Ukraińców zgwałciło jedną dziewczynę z naszego domu a potem wyjęli jej oczy łyżką do herbaty; i śmieli się przy tym i dowcipkowali…”.
O tych zbrodniach ukraińskich mówiła cała powstańcza Warszawa i ludzie panicznie ich się bali. Zbigniew Zaniewski w książce „Powstanie i potem” (Londyn 1984) pisze: „…Nie lękała się śmierci, ani Niemców nawet, ale – o wstydzie! – przerażała ją możliwość dostania się w ręce „braci-Słowian” w niemieckich mundurach. Budziła siebie i innych po nocach, krzycząc że Ukraińcy… są już w bramie”. Dlatego, jak pisze Deschner, Polacy nie brali do niewoli Ukraińców (i SS-manów). Na plecach malowano im dużą literę „U” i rozstrzeliwano, albo, jak pisze Ukrainiec Lew Bykowskyj w swoich wspomnieniach z okresu Powstania „Polskie powstanie w Warszawie w roku 1944” („Zeszyty historyczne” Nr 5, Paryż 1964): „Do niebezpiecznych robót na pierwszej linii frontu powstańcy używali jeńców niemieckich, Volksdeutschów i Ukraińców”. O udziale Ukraińców w dławieniu Powstania piszą także inni Niemcy, przede wszystkim dowódca wojsk niemieckich dławiących Powstanie – gen. von dem Bach, który wykorzystywał Ukraińców, znających dobrze język polski, m.in. jako szpiegów, których wysyłał na stronę polską („Ostatni akt” w: „Drogi Cichociemnych” Londyn 1961) i niemiecki historyk Powstania Hans von Krannhals, autor książki „Der Warschauer Aufstand 1944…” (Frankfurt am Main 1962). Krannhals obwinia głównie nie-Niemców w niemieckich mundurach, w tym Ukraińców, za wszelkie potworności, które miały miejsce podczas Powstania. „Dzicz wschodnia” – mówił o nich gen. Reinefarth, a gen. Erich vom dem Bach wtórował mu: „Można uwierzyć w teorię Untermenscha” (Józef Mackiewicz „Nie trzeba głośno mówić” IL Paryż 1969).