Pod żadnym pozorem nie wypuszczać cugli z rąk 

Pod żadnym pozorem nie wypuszczać cugli z rąk 

:Izabela Brodacka

Jacek Kuroń w swojej wydanej w 1989 roku książce „Wiara i wina. Do i od komunizmu” opisał sposób polowania przez Indian na mustangi. Relata refero – co znaczy powtarzam  co usłyszałam, bo nie przyszłoby mi do głowy czytanie tych bredni. Otóż zdaniem Kuronia Indianin wskakiwał na ogiera, przewodnika stada i przez pewien czas pozwalał się unosić w wybranym przez konia kierunku. Potem stopniowo zakręcał, nawet o 180 stopni i doprowadzał ogiera, a za nim całe stado do zamkniętego koralu. Na koniach się znam i z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że są to brednie, opowieści z książeczek dla dzieci do lat pięciu. Nikt nigdy w ten sposób nie polował na dzikie konie. Opowieść  Kuronia jest jednak doskonałą metaforą sposobu w jaki on i jego środowisko obeszli się z opozycją niepodległościową. Otóż Kuroń i jego drużyna (его отряд) przez dłuższy czas mówili wszystko to, co chcieliśmy słyszeć, oraz galopowali na naszych plecach w wybranym przez nas kierunku. Potem zaczęli zakręcać, aż wreszcie zakręcili dokładnie o 180 stopni, co obecnie jest już chyba dla wszystkich jasne. W czasie strajku w Stoczni Gdańskiej tak zwanym „doradcom” dali się nabrać nie tylko robotnicy. Dali się również nabrać państwo Gwiazdowie i Ania Walentynowicz. Nie tylko wpuścili Kuronia wraz z jego ekipą do stoczni, nie tylko słuchali jego rad, lecz – mówiąc językiem wyścigowym- pozwolili sobie wyrwać cugle z rąk. To Kuroń, Geremek i inni doradcy rozdawali odtąd karty. Montowali, koalicje, zorganizowali Kanciasty Stół niesłusznie zwany Okrągłym, dogadali się z komuną jak swój ze swoim, bo przecież to byli sami swoi. 
Ogólnie rzecz biorąc- pozwoliliśmy wszyscy aby wypustki stalinowskiej grupy interesu przejęły i zagospodarowały naszą oddolną, solidarnościową rewoltę. Od czasu tych wydarzeń, od czasu strajku w Stoczni Gdańskiej minęło kilkadziesiąt lat lecz jak widać niewiele się jako społeczeństwo nauczyliśmy. Kiedy rozmawiałam z Gwiazdami, czy nawet z szeregowymi uczestnikami strajku pytając dlaczego mając przewagę i wiedząc doskonale jakie środowisko doradcy reprezentują, nie wypędzili ich po prostu ze stoczni, odpowiadali nieodmiennie: „Jak to, przecież to byli znani opozycjoniści, nam wszystkim imponowało, że jesteśmy z nimi na ty, że się przyjaźnimy”. Odnoszę wrażenie, że nadal jak przedszkolaki tęsknimy do tego, żeby ktoś nas pochwalił, pogładził po główce, zaliczył do przyjaciół. W takim tonie była odbierana ostatnia wizyta Bidena w Warszawie, która miała jakoby świadczyć o wielkim znaczeniu Polski na arenie międzynarodowej. To, że Tusk przyzwyczajony do poklepywania go jak psa przez Merkel, przechwala się 40 sekundową rozmową z Bidenem nie powinno dziś nikogo  dziwić. To jednak, że oczekujemy uznania ze strony Komisji Europejskiej, że pokornie godzimy się na absurdalne kamienie milowe, czyli kłody rzucane nam pod nogi, że redagujemy ustawy pod dyktando UE, to cytując klasyka:  „ gorzej niż zbrodnia -to błąd”. Nie wykorzystaliśmy możliwości zawetowania powiązania wypłaty należnych krajowi pieniędzy z arbitralną oceną stanu  praworządności  w tym kraju, wątpię nawet czy zawetujemy planowaną przez UE likwidację prawa do takiego weta. Obawiam się, że zgodzimy się na zamianę Unii w federację i będzie to koniec naszej już i tak mocno nadwątlonej suwerenności. Zostaniemy landem kształtującej się IV Rzeszy. Rynkiem zbytu, rezerwuarem taniej siły roboczej. Kilka tygodni temu komisja ochrony środowiska Parlamentu Europejskiego usiłowała przegłosować oddanie polskich lasów pod zarząd UE.  Za tą ustawą i przeciwko interesom Polski głosowali posłowie PO- Ewa Kopacz, która zasłynęła w kraju własną, całkowicie oryginalną, koncepcją przyczyn wyginięcia dinozaurów  (zgodnie z jej słowami ludzie pierwotni wytłukli je kamieniami, tyle, że jak wiemy, za czasów dinozaurów nie było ludzi), Bartosz Arłukowicz, oraz Adam Jarubas z ZSL. Unia usiłując przejąć polskie lasy chce zarządzać jedną trzecią obszaru kraju. Nikt nie zastanawia się nad konsekwencjami przejęcia przez obce państwo czy federację obcych państw również bogactw naturalnych  znajdujących się pod tymi lasami.

Kolejny raz zupełnie dobrowolnie wypuszczamy cugle z rąk. Zdajemy się na realizację cudzego planu, w cudzym interesie. Kolejny raz, bo przecież transformacja ustrojowa mogła zakończyć się zupełnie inaczej. ZSRR walił się pod ciężarem własnej niewydolności, nasi rodzimi aparatczycy byli w defensywie. Był moment gdy można było nie dopuścić do planowego zniszczenia całego polskiego przemysłu, do wyprzedania go za grosze, do spauperyzowania społeczeństwa i do uwłaszczenia komunistycznej nomenklatury. Podobnie jak teraz, gdy jest ostatni moment, żeby nie zgodzić się na zielony totalitaryzm UE. Niestety społeczeństwo ponownie jest zaczadzone samozadowoleniem, podobnie jak było w czasie Solidarności i obrad Okrągłego Stołu. Tym razem pozwoliliśmy się zaczadzić własną szlachetnością w pomaganiu Ukrainie. Nie tylko przechwalamy się tą szlachetnością, lecz odsądzamy od czci i wiary kraje, które próbują dbać o własne interesy. Wydaje się nam, że to my rozdajemy karty, lecz to tylko nasze mrzonki. Konsekwentnie realizujemy cudzą agendę, godzimy się na prześladowanie obywateli pod pretekstem śledzenia mitycznego „śladu węglowego”, godzimy się na zakaz rejestrowania samochodów spalinowych na rzecz drogich i niebezpiecznych elektryków, na budowanie w kraju elektrowni jądrowych przez firmę o wątpliwej opinii. I cały czas „nasładzamy się” ( rusycyzm celowy) swoją rzekomo wyjątkową rolą, nie tylko w Europie, lecz na całym świecie.

 Aż się prosi zacytować tutaj Ignacego Krasickiego.

    „Mnie to kadzą — rzekł hardo do swego rodzeństwa

     Siedząc szczur na ołtarzu podczas nabożeństwa.

     Wtem, gdy się dymem kadzideł zbytecznych zakrztusił

     Wpadł kot z boku na niego, porwał i udusił”.

Po wszystkich naszych historycznych doświadczeniach powinniśmy zaprzestać wypinania piersi do orderów.

I jak w tytule-pod żadnym pozorem nie wypuszczać cugli z rąk.

Literaci i oportuniści. „Jak się te lata mylą..”

Izabela BRODCKA 22 X 2022

Wpadła mi w ręce wspomnieniowa książeczka Kiry Gałczyńskiej pod tytułem:  „Jak się te lata mylą..” Faktycznie dużo się moim zdaniem Kirze pomyliło. Nasze drogi wiele razy się przecięły choć nie znam jej osobiście. Ostatni raz spotkałyśmy się 25 lat temu gdy odprowadziwszy konno ( miałam kontuzję kolana i nie mogłam przejść 15 km.) wycieczkę szkolną z Koczka (gdzie biwakowaliśmy po spływie Krutynią) do leśniczówki Pranie poprosiłam ją o napojenie mego konia i spotkałam się z wrogą odmową. Nie odważyłam się sprowadzić konia w ręku stromą ścieżką do jeziora Nidzkiego,  więc zrezygnowałam z napojenia go i ruszyłam z powrotem konno do Koczka przez lasy. Napoił klacz po drodze przy stacji w Karwicy napotkany robotnik kolejowy. Dla niego, w przeciwieństwie do Kiry, było oczywiste, że przy upale takiej prośbie po prostu nie można odmówić. Kira natomiast wydawała się wręcz urażona, że ktoś ośmiela się naruszyć powagę sanktuarium, które wybudowała swemu ojcu Konstantemu Ildefonsowi Gałczyńskiemu w Praniu. Jasne stało się dla mnie, że należymy ( w sensie Konecznego)  do zupełnie różnych cywilizacji. 

Tak się złożyło, że spotykałam się z jej rodzicami u wspólnych znajomych. Natalia Gałczyńska, jak zawsze piękna i grająca pierwsze skrzypce i Konstanty ścielący się u jej stóp, trzeźwy czy pijany, odgrywali nieodmiennie swój popisowy spektakl. Czy Natalia, jak twierdziła, faktycznie była gruzińską księżniczką czy konfabulowała?  Nie wiem i właściwie mnie to  nie interesuje. Byli częścią uprzywilejowanego przez komunistów literackiego towarzycha, obdarowywanego cudzymi mieszkaniami, meblami  i obrazami, które to dary przyjmowali z rąk choćby Cyrankiewicza bez najmniejszych skrupułów. Jak pisze Kira Gałczyńscy mieszkali przez całe lata obok komunistycznych prominentów w Alei Róż. Bezrefleksyjnie bawiąc się w arystokrację grzali się również w cieple cudzych pałaców Nieborowa i Obór. Dla mnie, niezależnie od talentu Konstantego, byli zwykłymi kolaborantami. 

Kira ukończyła to samo co ja liceum imienia Narcyzy Żmichowskiej w Warszawie i wspomina tych samych nauczycieli. Choć poznałam ich później, bo edukacja licealna starszej ode mnie Kiry przypadła na lata stalinowskie, nasze obserwacje się pokrywają. Kira we swych wspomnieniach wysoko ocenia niezależność świetnej polonistki pani Michałowskiej.  „ Pani Michałowska miała cięty dowcip, nie schylała głowy, mówiła co myślała” – pisze. Za moich czasów, gdy podczas obozu w Giżycku jakaś koleżanka popisywała się lewackimi frazesami pani Michałowska powiedziała:  „Moja droga, oszczędź nam wszystkim tej brukowej filozofii”. Taka właśnie była, odważna i nieprzekupna. Kira  doceniła również dobroć profesora Krügera , który postawił jej na wyrost trójkę z matematyki. „ Byłam klasycznym matematycznym jełopem” -pisze. Profesor Krüger faktycznie był bardzo dobrym nauczycielem matematyki i szlachetnym człowiekiem, a jego córka Halina Krüger-Syrokomska to jedna z najwybitniejszych polskich alpinistek. 

Z niejasnych dla mnie przyczyn Kira nie tylko zapisała się do ZMP lecz uczestniczyła w rozkułaczaniu rolników. „ Z  pełnym oddaniem walczyłyśmy z polskim kułakiem” (-)  w zwalczaniu kułactwa brałam jeszcze udział na I roku studiów”-pisze. Jak na wnuczkę gruzińskiej księżniczki to raczej kiepsko. 

Wspominając z nostalgią Aleję Róż Kira pisze że obecnie ulica ta jest  „ pozbawiona  swej niepisanej pryncypialności, elegancji i znanych postaci z pierwszych stron gazet”. Te postaci to „ premier Cyrankiewicz z żoną znaną i piękną Niną Andrycz. (-) Matwinowie, Motykowie,  Artur Starewicz  z żoną Marią Rutkiewicz (-) Maria Rutkiewiczowa była łączniczką radzieckiego skoczka, zwiadowcy i radiotelegrafisty..”. Faktycznie prawdziwa elita przywieziona na sowieckich tankach , instalująca w Polsce stalinizm i bawiąca się w cudzych mieszkaniach i pałacach. A wśród nich literaccy kolaboranci. Aby nie było wątpliwości co do atmosfery tego środowiska przytoczę w jaki sposób Kira opisuje pogrzeb Bolesława Bieruta: „ Pogrzeb Bieruta zgromadził tysiące osób, które w milczeniu przechodziły przed trumną. Kronika Filmowa utrwaliła rozszlochaną twarz młodej ślicznej Hanki Skarżanki”. Hanna Skarżanka już nie żyje ale chyba wstydziłaby się takiej rekomendacji. Podobno pochodziła z rodziny ziemiańskiej, podobno należała do Kedywu Okręgu Wileńskiego AK. Jeżeli  nie są to tylko mity ( a mam nadzieję, że nie) – trudno mi sobie wyobrazić, żeby osoba z ziemiańskiej rodziny szlochała po Bierucie. Chyba, że należała do grupy oportunistycznych kolaborantów, którzy zdarzali się również  i w tej sferze, skłonnych dla kariery podeptać wyniesione z domu ideały i zasady.  

Trudno dziś zrozumieć specyficzną atmosferę warszawki gdyż ludzie którzy bywali na literackich salonach nie chcą na ogół pisać wspomnień z tego okresu, które zawierałyby prawdziwą charakterystykę kolaboranckich środowisk. Jak powiedział mi kiedyś Marek Nowakowski nie jest bezpiecznie i miło pluć pod wiatr, bo zawsze plwocina trafi ci prosto w twarz.  Dlatego Marek wolał opisywać warszawski margines.  Ludzie marginesu byli bardziej autentyczni niż pupile komuny czyli  grzęznący w swoim zakłamaniu pisarze, poeci i intelektualiści.  Dlatego historycy mogą chyba liczyć tylko na wspomnienia takich naiwnych panienek jaką w młodości była Kira Gałczyńska. Pomimo charakterystycznej minoderii nie potrafi ona ukryć fascynacji przywilejami którymi szafowali wobec wybranych komuniści, poczucia wyższości wobec reszty społeczeństwa, czyli typowych rysów komunistycznych kolaborantów. Czy wyjątkowy talent Gałczyńskiego usprawiedliwia jego przyjaźnie z komunistycznymi prominentami? Czy nie rozumiał, że w ten sposób legitymizuje ten zbrodniczy ustrój? Czy był tak spragniony luksusów, że w ogóle się nad tym nie zastanawiał?

 Faktem jest, że wszystkie zbrodnicze reżimy mogły zaistnieć tylko dzięki oportunistom i idiotom.  I bardziej niż komunistyczne przyjaźnie Gałczyńskiego szokujące jest dla mnie uczestnictwo młodziutkiej Kiry w rozkułaczaniu chłopów.