Edukacja wg. feministry Nowackiej: “Na szparagi”.

2 maja 2024 pch24.pl/brak-obowiazkow-i-cenzura-wiedzy-barbara-nowacka

Brak obowiązków i cenzura wiedzy. Jakie pokolenie Polaków chce „wyhodować” Barbara Nowacka?

(Oprac.GS/PCh24.pl)

„Moralnej nauki poręką jest historia krajowa. Tę każdy obywatel najpierw umieć powinien. Dziecię, które najpierwszy raz otwiera swoje oczy, nic innego widzieć nie powinno nad Ojczyznę, dla której samej tylko zamknąć je niekiedy obowiązek będzie miało. Pierwszą książką, którą w rękę weźmie, niech będą dzieje tych ludzi, z którymi żyć mu trzeba. Ono jest nieczułe i głuche na los Asyryjczyków i Medów, z którymi nie ma związku żadnego, ale o swoich pradziadach, o swoim ojcu posłucha ciekawie i zawsze mu te powieści miłe będą. Wielki jest błąd w tych wszystkich edukacjach, które najpierwej historii czasów i krajów odległych uczyć każą. (…) Młode dusze zbałamucone tymi państwami, w których żadną miarą żyć nie będą, a nie znając tego kraju, w którym koniecznie żyć muszą, stają się jeszcze w młodości męczennikami żądań próżnych: tam być pragną, co znają. W dalszym wieku już swego domu lubić nie będą; znudzą sobie kraj własny, którego nie znają. Będą tęsknić najwięcej do tego, o którym najwięcej słyszeli. Rodzice nieroztropni! Nie ukazujmy dziecku cacka, którego mu dać nie można, bo się rozpłacze. Tak obywatel obrany za senatora lub ministra, za posła prawodawcę, cóż zaradzi o losie swojej Ojczyzny, kiedy on tylko o Francji myślał, a Polski stanu nie zna. (…) Taka jest natura człowieka, tak wyciąga szczęśliwość jego, aby to poznał najpierwej, co się wokoło niego dzieje. Historia narodowa najpierwej być uczoną powinna. (…) Potem uczyć trzeba historii państw sąsiednich, to jest z własnym krajem, stykających się. Dopiero na końcu – i to niekoniecznie wszyscy – niechaj czytają historię czasów i państw odległych.”

Taką oto diagnozę ludzkiej natury i proroczą wizję tego, co nas dziś spotyka sporządził Stanisław Staszic. Choć oświecenie to źródło wielu niepokojących trendów obyczajowych, rozkwitu wolnomularstwa i rewolucyjnych idei niszczących wiarę w Boga, muszę przyznać, że przytoczone słowa zrobiły na mnie wrażenie. Wyczuwam w nich autentyczną troskę o Ojczyznę, która była już na skraju przepaści. Dzisiaj mamy podobną sytuację. Czy, jako Naród, wyciągnęliśmy wnioski z przeszłości? Czy propozycje nowego rządu w sprawie edukacji są „ratunkiem” dla młodzieży, nauczycieli i państwa?

Praca domowa bez oceniania

Dużo kontrowersji wzbudziła zaproponowana przez MEN kwestia prac domowych. Pomysł wydaje się równie absurdalny jak niegdyś wprowadzenie zakazu uczenia literek w przedszkolach i zerówkach – na stronach internetowych MEN widniał nawet specjalny komunikat, aby żadnej nauczycielce nie przyszło do głowy korzystać z elementarza: „korzystanie z podręczników w wychowaniu przedszkolnym jest nie tylko niekonieczne, ale również niezalecane”. Jaka ekipa wówczas rządziła? Odpowiedź może być tylko jedna…

Obecnie w przedmiotowym projekcie rozporządzenia czytamy: „W ramach oceniania bieżącego z zajęć edukacyjnych w szkole podstawowej: 1) w klasach I–III nauczyciel nie zadaje uczniowi pisemnych i praktycznych prac domowych do wykonania w czasie wolnym od zajęć dydaktycznych; 2) w klasach IV–VIII nauczyciel może zadać uczniowi pisemną lub praktyczną pracę domową do wykonania w czasie wolnym od zajęć dydaktycznych, z tym że nie jest ona obowiązkowa dla ucznia i nie ustala się z niej oceny.”

Osobiście nie znam nikogo, kto cieszyłby się z tego, że zadano mu pracę domową, sama też wolałam, gdy nic nie było zadane – myślę, że jest to naturalne odczucie. Podobnie jednak jest z lekarstwami – czasem są gorzkie, lecz niezbędne. Dla starszych roczników temat nie jest aż tak istotny, ponieważ nauczyciele rzadko zadają swoje własne „autorskie” zadania, a w dobie dostępności różnego rodzaju forów internetowych i portali edukacyjnych, oraz przy ciągłym kontakcie online z kolegami rozwiązania zadań z większości przedmiotów i niemal wszystkich podręczników czy ćwiczeniówek są dostępne na wyciągniecie ręki. Dla tych, którzy chcą się czegoś nauczyć, takie rozwiązania są nieocenioną pomocą w samodzielnej pracy, pozwalającą sprawdzić, czy własny tok myślenia jest poprawny, czy na jakimś etapie popełniło się błąd, można także poznać rozwiązanie zadań, których samemu nie można było „ugryźć”. Jednak dla wielu uczniów Internet to po prostu ściąga, z której bezrefleksyjnie przepisuje się zadaną pracę domową. Uczniowie ambitni (lub „dociśnięci” przez rodziców) i tak wiedzą, że aby się czegoś nauczyć na poziomie pozwalającym dobrze napisać sprawdzian, trzeba przerobić wszystkie polecenia i zadania pod danym tematem lekcji. Ci, którym na wiedzy z danego przedmiotu nie zależy, nie przerobią tych zadań, nawet jeśli byłyby nakazane przez nauczyciela. Szkół średnich rozporządzenie nie dotyczy, ale w nich uczniowie z reguły skupiają się na swoich przedmiotach wiodących, a prace domowe z innych, mniej dla nich interesujących przedmiotów, odrabiają „z mniejszym zaangażowaniem”.

Każdy, kto widział filmiki z serii „Matura to bzdura” lub sondy przeprowadzane pod  Uniwersytetem Warszawskim może potwierdzić, że mimo zadawania prac domowych przez dekady, poziom wiedzy ogólnej niektórych, uczniów, maturzystów, a nawet studentów wywołuje mieszane uczucia. Jest jednak jedna niewątpliwa zaleta prac domowych i myślę, że właśnie po to były one przez lata zadawane – młodzi ludzie w okresie szkolnym kształtują swoje przyzwyczajenia, uczą się „jak się uczyć”. Nawyk regularnej pracy, codziennego czytania, czy choćby sprawdzenia „czy coś jest na jutro zadane” jest jednym ze sposobów na ukształtowanie systematyczności i odpowiedzialności przyszłego efektywnego pracownika albo roztropnego rodzica. Zadawanie prac domowych jest zatem realizacją wychowawczej roli szkoły, przy czym zaletą tego narzędzia jest zwykle brak nasycenia ideologicznego. Plusy prac domowych to przede wszystkim promowanie pamięci długoterminowej, zwiększanie umiejętności poznawczych, wsparcie rozwoju krytycznego myślenia, rozwiązywania problemów i umiejętności podejmowania decyzji. Zadania domowe mają też uczyć stawiania czoła wyzwaniom, wytrwałości i samodzielności.

W portalu prawo.pl w artykule Moniki Sewastianowicz „Zakaz zadawania prac domowych w szkole podstawowej – jest projekt rozporządzenia” znajdziemy następujący komentarz Marka Pleśniara, dyrektora biura Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty: „Uważam, że prace domowe mają głęboki sens, no cóż, gdy mają sens. Czyli są zadawane w jakimś konkretnym celu. Zazwyczaj służą one powtórzeniu, utrwaleniu informacji lub wyćwiczeniu jakiejś umiejętności. Wtedy powtarzanie tabliczki mnożenia czy przepisywanie liter – jakkolwiek monotonne i często mało satysfakcjonujące – służy bardzo ważnym celom, bez tego nie da się ćwiczyć koordynacji neuronowej, utrwalać w pamięci wiadomości.” (…) „Według mnie to populistyczna zmiana i zastanawiałbym się, czy dążeniem w tę stronę nie robimy młodszemu pokoleniu krzywdy. Znów podkreślę – myślę tu o sensownych pracach domowych. Zdaję sobie sprawę, że świat poszedł do przodu, że wszelką wiedzę mamy na wyciągnięcie ręki, ale nawet praca ze sztuczną inteligencją, odpowiednie zadawanie jej pytań, weryfikowanie informacji, wymaga od nas pewnych zasobów, punktów odniesienia. Tymczasem my zdajemy się od tego odchodzić. Trzeba też zastanowić się, co z umiejętnością samodzielnej pracy – nie każdy wie, jak to robić i jeżeli decydujemy się na zniesienie prac domowych, to musimy się zastanowić, jak wyrabiać w uczniach takie umiejętności, bo bez nich trudno im będzie choćby na studiach.”

W raporcie Międzynarodowej Komisji do spraw Edukacji dla XXI wieku przygotowanym dla UNESCO w 1998 r. czytamy: „Pierwszą edukację można uznać za udaną, jeśli da ona impuls i podstawy umożliwiające kontynuowanie nauki przez całe życie, w pracy, lecz również poza pracą.” (…) „Zdobywanie wiedzy zakłada w pierwszej kolejności naukę uczenia się przez ćwiczenie uwagi, pamięci i myślenia. (…) Wszyscy specjaliści są zgodni co do celowości ćwiczenia pamięci od najmłodszych lat i niestosowności eliminowania z praktyki szkolnej niektórych tradycyjnych ćwiczeń uchodzących za nudne.”

Portal money.pl opublikował ciekawą opinię Kamila Fejfera, który w artykule „Prace domowe do kosza? Badania jasno pokazują ich wpływ na dzieci” przytoczył wyniki wielu badań naukowych i opracowań statystycznych dotyczących korelacji między pracami domowymi a wynikami uczniów. Kamil Fejfer konkluduje: „prace domowe w przypadku dzieci uczą sumienności, w przypadku starszych również, a do tego przekładają się na lepsze wyniki w nauce. W tej drugiej grupie służą osobom, które sobie w szkole gorzej radzą. Zmiany w systemie edukacyjnym nie są oczywiście niczym złym. Trzeba jednak wiedzieć, co dokładnie chce się zrobić i dla jakich grup mogą one przynieść korzyści, a dla jakich – i może to jest ważniejsze – szkodę. Przynajmniej na poziomie komunikacji ministerstwa takich informacji zabrakło.”

Warto zauważyć, że według ankiety „Nauczycielu, jak oceniasz zapowiedź likwidacji od kwietnia prac domowych w klasach 1-3 oraz ograniczenia ich w klasach 4-8?” przeprowadzonej przez „Głos nauczycielski” (glos.pl) w styczniu br. z 697 głosujących jedynie 17 % nauczycieli oceniło planowane zmiany jako krok w dobrym kierunku.

„Ocenoza”

Ocenianie pracy domowej jest w istocie ocenianiem obowiązkowości, swego rodzaju „kijem”. Czy do wszystkich dzieci trafi „marchewka”? Co nią będzie? Pani minister chce w tej kwestii „zaufać nauczycielom”. Jej zdaniem szkoły skażone są „ocenozą” i zamierza to zwalczać, choć przecież człowiek w dorosłym życiu również podlega ocenianiu, a szkoła powinna go z tym procesem oswoić. Aby dostać dobrą pracę, trzeba udokumentować lub wykazać niezbędne kwalifikacje i umiejętności, co jest niczym innym jak poddaniem się ocenieniu. Podobnie aby dostać się na studia, trzeba odpowiednio dobrze wypaść na maturze, która… jest przecież oceniana. „Ocenoza” panuje w każdej dziedzinie życia, w kontaktach międzyludzkich, w mediach społecznościowych, nawet w naturze. W kontekście „ocenozy” szkolnej warto zastanowić się jaka jest funkcja ocen wystawianych przez nauczycieli – oceny powinny przecież być informacją zwrotną pozwalającą poznać własne możliwości, braki w wiedzy, stopień opanowania materiału. (Są oczywiście dyskusyjne kwestie, takie jak sprawiedliwość oceniania, nauczyciele zbyt wymagający lub zbyt pobłażliwi, co przekłada się na słabe lub świetne oceny danej klasy bez względu na stan wiedzy uczniów, ale takie problemy wyrównują po części egzaminy państwowe). Dla rodziców ocena jest wskazówką, jakie predyspozycje dziecko posiada, a jeśli zna się rozkład ocen w klasie (wiele dzienników elektronicznych oferuje takie funkcje) można zorientować się, czy uzyskana czwórka to wynik świetny, słaby czy przeciętny w danych warunkach. Oceny mają też moc motywującą lub zniechęcającą do nauki, i to w tej kwestii należałoby „zaufać nauczycielom” – od ich postępowania zależy czasem przyszłość młodego człowieka, polubienie przez niego danej dziedziny wiedzy lub znienawidzenie jej, a co za tym idzie wybór dalszej drogi kształcenia. Wreszcie oceny są wskazówką dla nauczyciela, czy stosowane przez niego metody nauczania są efektywne. Moim zdaniem zamiast zakazywać oceniania, można byłoby wprowadzić nakaz udostępniania przez nauczycieli ocenionych prac z możliwością ich fotografowania lub zabrania do domu w celu przeanalizowania błędów (często nauczyciele tylko na chwilę pokazują sprawdziany, trudne jest więc wychwycenie wszystkich błędów i problemów przez zainteresowanego, a niemożliwe dla rodziców, którzy, aby obejrzeć jakąś pracę dziecka muszą się specjalnie umawiać na spotkanie lub iść na wywiadówkę.) Wtedy ocena szkolna pełniłaby funkcję wspierającą proces nauki.

Zlikwidowanie prawa do oceniania prac domowych pozbawia nauczyciela narzędzia egzekwowania wykonania przez ucznia pracy. Skoro nie ma żadnych sankcji za brak wykonania zadania, uczeń nie musi go robić, a zatem większość uczniów poczuje się zwolniona z tego obowiązku. Nie będzie więc informacji zwrotnej o stopniu opanowania części materiału, którą ta praca domowa obejmowała, uczeń nie będzie też kształtował pożytecznego nawyku systematycznego utrwalania nabytej wiedzy.

Z punktu widzenia wielu uczniów oceny nie są aż tak istotne, mogą się jedynie przyczynić do „wzbudzenia niepokoju” rodziców, a tego lepiej unikać:-) Jednak niektóre jednostki ambitne z ocen czerpią motywację – oceny są potwierdzeniem dobrze wykonanej pracy, co jest źródłem zadowolenia i wzmacnia poczucie własnej wartości. Jest to też swego rodzaju miara sukcesu uprawniająca do przyznania pomocy materialnej, np. stypendiów za wyniki w nauce, co wspiera proces edukacji uczniów zdolnych. Efektem ubocznym zapowiedzianej przez MEN walki z „ocenozą” i pracami domowymi może więc być zaprzepaszczenie szansy dostrzeżenia uczniów zdolnych, gdyż ich wyłonienie będzie dla nauczyciela trudniejsze (nie każdy uczeń zdolny jest przecież aktywny na lekcjach). Na uroczystym finale „Rankingu Perspektyw” minister Nowacka zapewniała co prawda, że jedną z podstawowych form działalności dydaktycznej jest rozwijanie uzdolnień, dlatego Ministerstwo będzie wspierać wszystkich uczniów, także tych zdolnych, jak jednak pogodzić wizję „nieróżnicowania” młodzieży i zwalczania „ocenozy” z „wyławianiem pereł”? Zobaczymy, jakie będą propozycje Ministerstwa w tej kwestii. 

Prace domowe dla rodziców?

W argumentacji ministerstwa przewijał się wątek angażowania do odrabiania prac domowych rodziców. Moim zdaniem jeśli w tradycyjnych pracach domowych pomaga jakiś domownik nie jest to nic złego –sportowcy (także dorośli) też mają swojego trenera. Czasem przyda się pomoc w organizacji pracy, zwłaszcza w pierwszych latach szkoły, np. ustalenie czego na który dzień należy się nauczyć, kiedy zacząć żeby zdążyć, jakie materiały przygotować do szkoły itp. Cenna jest też pomoc polegająca np. na przepytaniu z dat albo słówek. Rodzic jest (lub powinien być) najbardziej zainteresowany poziomem edukacji swojej latorośli. Takie stanowisko wynika z nauczania Kościoła, ale też z filozofii klasycznej. Ks. Antoni Swoboda w publikacji „Aspekty wychowawcze w pismach filozoficznych Platona i autorów chrześcijańskich IV wieku (św. Augustyn, św. Hieronim)” wskazuje: „Przeprowadzona analiza porównawcza cytowanych pism pozwala zauważyć, iż Ojcowie Kościoła do pierwszorzędnych obowiązków ciążących na rodzicach zaliczali wychowywanie dzieci i młodzieży. (…) Proces wychowawczy winien mieć charakter powszechny, ustawiczny i przebiegać na najwyższym poziomie. (…) Brak z kolei zainteresowania się dzieckiem ze strony rodziców nie tylko odbija się negatywnie na psychice dziecka, ale sprawia, że staje się ono nie przystosowane do życia w społeczeństwie. (…) Ograniczenie się do oceny wychowania rozumianego tylko jako obowiązku jest niewystarczające. Wychowanie bowiem jest sztuką i to niełatwą. (…) Kolejnym zagadnieniem, które było przedmiotem naszego zainteresowania, stanowiły cele wychowawcze. Z lektury analizowanych pism wynika, iż należały do nich formacja fizyczna, intelektualna, filozoficzna, etyczna oraz duchowa. Punktem odniesienia tej formacji dla Platona było najwyższe Dobro, zaś dla Ojców Kościoła – Bóg.”

Odpowiedzialność wychowawcza spoczywająca na barkach rodziców to zatem także udział w szeroko pojętym procesie uczenia dziecka – myślę, że na etapie pierwszych klas podstawówki,  każdy rodzic przeglądając podręcznik jest w stanie pomóc swojemu dziecku w opanowaniu materiału szkolnego, jeśli wymaga tego sytuacja. Jest to także czas spędzony razem  – dzieci z rodzicami. Taki model zaangażowania rodziców w kwestie nauki dzieci spotyka się często wśród uczniów „olimpijczyków”, a także uczniów szkół muzycznych, dla których wsparcie i motywacja ze strony rodziny to jeden z najważniejszych czynników pozwalających ukończyć szkołę. Nauka gry na instrumencie w zasadzie opiera się w całości na pracy domowej wykonywanej często pod nadzorem rodziców: w młodszych klasach pod kierunkiem nauczyciela następuje nauka techniki gry i rozczytywanie utworów, które następnie są ćwiczone w domu i ponownie „szlifowane” w szkole, z kolei w starszych klasach uczeń potrafi już sam rozczytać utwór i wykonuje to w domu, na lekcje przychodzi przygotowany – z nauczonym tekstem, i pracuje z nauczycielem nad  trudniejszymi fragmentami lub nad wyrazem artystycznym interpretacji. Rolą rodzica początkującego muzyka jest np. przypilnowanie systematyczności, odpowiedniej techniki (postawy, sposobu trzymania ręki) czy czasu ćwiczeń w pierwszych latach nauki. W widniejącym na stronach gov.pl dokumencie „Nauka w szkole muzycznej. Przewodnik dla rodziców” czytamy: „Z grą na instrumencie jest trochę jak z uprawianiem sportu – bez treningu nie ma wyników. Nie da się rozwinąć praktycznych umiejętności artystycznych bez samodzielnej i regularnej pracy. Może to się wydać paradoksalne, ale rozwój umiejętności artystycznych ucznia szkoły muzycznej następuje w znaczącym stopniu nie w szkole, a w domu!” (…) „Rodzic pełni niezwykle ważną rolę w procesie edukacji muzycznej swojej pociechy. To rodzic, szczególnie w początkowym okresie nauki powinien uważnie obserwować rozwój swojego dziecka, monitorować jego postępy i przekazywać pedagogom swoje spostrzeżenia. Najważniejszą kwestią wymagającą wsparcia ze strony rodziców jest domowe ćwiczenie gry na instrumencie, przy czym zaangażowanie rodzica dotyczy dwóch ważnych elementów z tym związanych: 1) inicjowania rozpoczęcia ćwiczenia 2) dbania o to, aby cechowało się ono odpowiednią jakością. Uczeń  musi stopniowo nauczyć się gospodarowania swoim czasem, organizacji obowiązków, oraz tego, jak ćwiczyć w odpowiedni sposób. Zanim rozwinie te umiejętności musi otrzymać od rodziców wsparcie w postaci jasnych wytycznych, które będą stanowić dla niego wzór kształtujący jego przyszłe nawyki. Dlatego to właśnie rodzic zwłaszcza na początkowym etapie nauki powinien sprawować kontrolę nad poprawną realizacją zadawanej pracy domowej i czuwać, by przebiegała ona w sposób określony przez pedagoga (i wcale nie trzeba do tego znać się na muzyce, wystarczy zaufać wskazówkom nauczyciela). Współpraca rodziców z nauczycielami, szczególnie bliska relacja z nauczycielem przedmiotu głównego pozwala wspólnie wspierać i ułatwiać rozwój ucznia. Warto więc (zwłaszcza w początkowym okresie nauki) poświęcić na to swój czas, uczestniczyć w zajęciach z dzieckiem, być w kontakcie z nauczycielem.”

Myślę, że wdrożenie cytowanego modelu współpracy rodziców z nauczycielami dałoby wspaniałe efekty w każdej dziedzinie, wymaga to jednak olbrzymiego zaangażowania ze strony rodziców. Gdyby jedna pensja wystarczała na utrzymanie rodziny, byłoby to możliwe, niestety w obecnych czasach oboje rodzice muszą pracować, a nauka i wychowanie przerzucane jest na szkołę, która formuje młodzież według upodobań aktualnie rządzących i ich „podstaw programowych”… Szkoły muzyczne w większości podlegają pod Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, więc zakaz prac domowych ich (na razie) nie dotyczy.

Skoro zaangażowanie rodziców jest tak negatywnie postrzegane przez ministerstwo, może w zakazie prac domowych w istocie chodzi o to, aby rodzicie nie mieli powodu/chęci wglądu w to, co jest faktycznie „nauczane” podczas zajęć w szkole?

„Wszyscy jesteśmy równi! Wszyscy jesteśmy … przeciętni!”

Powyższy cytat pochodzący z filmu „Modern Educayshun” idealnie odpowiada postępowej wizji MEN. Wiceminister edukacji, dr Katarzyna Lubnauer stwierdziła, że „Odrabianie obowiązkowych prac domowych z automatu różnicuje dzieci, bo nie każdy rodzic potrafi dziecku w tym pomóc (…) Dziecko, które ma dobrze wykształconych rodziców, bez problemu odrobi z nimi zadania domowe. Z kolei dziecko, które nie ma tego zaplecza, opiera swoją edukację na tym, czego dowie się w szkole”. Z wypowiedzi tej wynika, że ci uczniowie, którzy mogliby owe prace domowe odrobić i coś dzięki temu utrwalić nie mogą tego robić, aby innym, którzy tego nie potrafią nie było przykro z powodu wyłaniających się z procesu odrabiania pracy domowej różnic w stopniu opanowania materiału. Co więcej, wypowiedź ta sugeruje, że bazowanie na wiedzy pozyskanej w szkole, nie pozwala na bezproblemowe samodzielne odrobienie pracy domowej przez ucznia! Różnice między uczniami w opanowaniu treści programowych pojawią się też na sprawdzianach, a ostatecznie na egzaminach. Czy następnym krokiem będzie likwidacja lub „uśrednienie” wszystkich ocen, egzaminów, świadectw?

Wspomniany wcześniej Marek Pleśniar, dyrektor biura Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty w artykule dla portalu prawo.pl stwierdził: „Uważam, że w przypadku dzieci, które mają kapitał społeczny i kulturowy, to nic nie zmieni, rodzice nadal pomagać im będą w nauce, zaszkodzi tym dzieciom, które takich zasobów nie mają – jest spore ryzyko, że te nie będą robić nic”. Bogatsi rodzice zapewnią swoim pociechom alternatywne ścieżki zdobywania wiedzy, które pozwolą ich dzieciom dostać się do najlepszych szkół średnich, prowadzących liczne koła zainteresowań i kształcących „olimpijczyków”, co z kolei umożliwi osiągnięcie przez tę młodzież wysokich wyników maturalnych i dostanie się na świetne kierunki studiów. Efektem „nieróżnicowania” i „zakazu odrabiania lekcji” będzie, jak zwykle, podział na „równych i równiejszych”.

Czego Jaś się nie nauczy…

Zupełnie inną wagę przedstawia kwestia „braku prac domowych” w klasach najmłodszych. Okolice 7 roku życia to początek rozkwitu umiejętności poznawczych – doskonalenie mowy, spostrzegawczości,  koncentracji uwagi, a przede wszystkim pamięci. Warto zauważyć, że w tym wieku dzieci uczą się chętnie, są aktywne i zaangażowane. Wiedzione ciekawością są żywo zainteresowane przekazywanymi treściami, zaś intensywne emocje i wrażenie nowości stymulują ich uwagę i sprawiają, że przekazywana wiedza pozostawi wyraźny ślad w mózgu, innymi słowy zostanie na długo zapamiętana. Wiek wczesnoszkolny to moment rozwoju szybkości, trwałości i pojemności pamięci. Przypadkowe, mimowolne i mechaniczne zapamiętywanie przekształca się w zapamiętywanie dowolne, świadome i logiczne. Aby do tego przekształcenia doszło, aby nauczyć dziecko panować nad pamięcią, należy stawiać przed nim zadania zapamiętywania, ćwiczenia i powtarzania. Szczególnie wyraźnie widać ten proces w przypadku nauczania języka obcego, dla którego przyswajania wielu specjalistów wskazuje wiek 8 lat jako optymalny. Dr hab. Ewa Dźwierzyńska, prof. UR w publikacji „Wpływ rozwoju pamięci dzieci w młodszym wieku szkolnym na organizację nauki języka obcego” pisze: „Młodszy wiek szkolny charakteryzuje się dużym tempem rozwoju procesów poznawczych, w tym dynamicznym kształtowaniem pamięci. Od jej właściwego rozwoju zależy rozwój intelektualny dziecka, a dobra pamięć często decyduje o jego sukcesach w nauce i staje się źródłem motywacji. (…) Koniec wieku przedszkolnego i pierwsze lata pobytu dziecka w szkole są szczególnie istotne dla jego dalszego rozwoju. (…) Z kolei prof. Lidia Wołoszynowa uważa, że „Od tych przeobrażeń w procesach pamięci, prowadzących do szybszego zapamiętywania różnorodnego materiału, trwalszego jego przechowywania oraz łatwiejszego dowolnego reprodukowania zależy w dużym stopniu skuteczność uczenia się szkolnego dzieci” („Rozwój i wychowanie dzieci w młodszym wieku szkolnym”).  „Rozpoczynając naukę w szkole, dziecko staje przed koniecznością zapamiętywania materiału, który nie jest już związany z zabawą. (…) Trudności z zapamiętywaniem materiału, szczególnie jeśli dziecko nie może ustalić w nim związków logicznych, są pokonywane za pomocą wielokrotnych powtórzeń, które biorąc pod uwagę fakt, że dzieci szybko zapominają, należy dobrze zaplanować.” – zaleca prof. Dźwierzyńska.

Z dostępnej wiedzy naukowej dotyczącej rozwoju dzieci w tzw. młodszym wieku szkolnym wynika zatem, że ten okres życia dziecka jest to najlepszy moment na przekazywanie mu wiedzy i umiejętności. Trzeba więc właściwie wykorzystać ten sprzyjający czas w życiu. Nie oznacza to, że w późniejszym wieku już nie można się niczego nauczyć, że pewne obszary mózgu nie mogą się rozwijać czy nie da się wytrenować pamięci – to wszystko jest możliwe, chodzi jednak o szybkość i łatwość zachodzenia owych procesów. Niektóre obszary mózgu w późniejszych latach życia nie będą już tak chłonne, będą wraz z wiekiem słabiej reagować.

Krzywa zapominania Ebbinghausa wskazuje, że jeśli nie podejmiemy próby nauczenia się już poznanej informacji ponownie, z upływem czasu będziemy pamiętać coraz mniej. Po 20 minutach od zakończenia lekcji pamiętamy zwykle zaledwie ok. 60 % materiału, zaś następnego dnia już tylko 1/3. Tony Buzan (konsultant edukacyjny i specjalista ds. zapamiętywania, szybkiego czytania i gier umysłowych) zaleca więc powtórki po godzinie, po 24 godzinach, po tygodniu  i po miesiącu – daje to szansę na utrwalenie materiału. Skuteczne jest powtarzanie rozłożone w czasie – ślad pamięciowy jest wówczas trwały, proces jest mniej nużący a dziecko ma zdolność „wykrzesania” z siebie koncentracji. Temu właśnie służą prace domowe – utrwaleniu poznanego na lekcjach materiału po przerwie czasowej, np. tego samego lub następnego dnia. W przypadku nauki pisania to także ćwiczenie zdolności manualnych – rysowania szlaczków, pisania literek i cyfr. Zapamiętywanie jest jednak potrzebne przy nauce każdego przedmiotu. Zabranie najmłodszym szansy na rozwój zaplecza pamięciowego i manualnego w sprzyjającym ku temu wieku może więc wpłynąć na dalsze lata nauki (utrudniając ją). Małe dziecko samo nie zaplanuje powtórek, robi to nauczyciel zadając pracę domową. Pozbawiając nauczycieli tego narzędzia w istocie pozbawiamy dzieci możliwości wytworzenia w młodszym wieku przydatnych dla dalszego rozwoju struktur pamięciowych w mózgu i określonych nawyków. Planowana „uśmiechnięta zmiana” w zakresie prac domowych może więc mieć wpływ na kondycję poznawczą całego pokolenia.

Co jest pracą domową?

„Burza” wokół pomysłu ograniczania prac domowych zmusiła ministerstwo do refleksji. Joanna Mucha podczas spotkania w Świdniku 10 marca 2024 r. twierdziła, że ministerstwo wypracuje katalog zadań, które są pracą domową, żeby dla wszystkich było jasne, co nią jest, a co nie. Uznała też, że rysowanie szlaczków nie jest pracą domową, podobnie nauczenie się wiersza na pamięć, zaś „przeczytanie lektury nie jest pracą domową, tylko elementem życia dziecka.” Tymczasem portale zajmujące się tematyką szkolnictwa, właśnie te dokładnie czynności zaliczają do prac domowych w edukacji wczesnoszkolnej: „Zadaniem domowym może być przeczytanie fragmentu tekstu, zgromadzenie wiedzy niezbędnej do uczestniczenia w kolejnych zajęciach (często dowiedzenie się pewnych rzeczy od rodziców, rodzeństwa czy dziadków), ale także wykonanie lub przygotowanie się do wykonania pracy plastycznej, nauka wiersza, piosenki czy gry na flecie.” – czytamy w artykule „Praca domowa w edukacji wczesnoszkolnej. Czym powinna się charakteryzować?” na portalu stawiamnaedukację.pl. MEN planuje więc „regulację” za pomocą zmiany definicji (podobnie było z lewicową definicją ciąży) – nauczyciele będą mogli zadawać różne zadania i mówić „przecież wg katalogu MEN to nie jest praca domowa”. Obawiam się, że przygotowany przez MEN katalog prac domowych „wyrzuci” tradycyjne rozwiązywanie zadań z matematyki, a pozwoli na czasochłonne, skopiowane z korporacyjnych wzorców i lubiane przez niektórych nauczycieli tzw. projekty do sporządzania w grupach, które wymagają spotkania się po lekcjach i np. zorganizowania przedstawienia lub wykonania jakiejś pracy plastycznej albo na komputerze, której zrobienie nie przekłada się w żaden sposób na przyswojenie wiedzy przydatnej na maturze i wymaga podwiezienia przez rodziców.  

Program odchudzony… ale godziny zostają

Jeśli ktoś łudził się, że pod hasłem „odchudzenie programu” kryje się „więcej czasu wolnego” lub „mniej godzin” może odczuwać zawód. Mimo planów zmniejszenia podstawy programowej o ok. 20 % uczniowie będą zmuszeni do „odbębnienia” tej samej co poprzednio liczby godzin siedzenia w szkolnej ławce. Co będą w tym czasie robić uczniowie zdolniejsi – może przez godzinę lub dwie analizować przykłady, które odrobiliby w domu w 10 minut? Wszystko zależeć będzie od nauczyciela, który ma mieć, przy mniejszej ilości materiału i utrzymanej ilości godzin, więcej czasu na powtórzenia najważniejszych zagadnień lub tłumaczenie trudniejszych kwestii. Dla niektórych uczniów oznacza to po prostu bezproduktywne siedzenie w szkole, dla innych przydatne powtórki.  Patrząc przez pryzmat liceum z profilami klas– po co komuś powtórki z geografii, jeśli na maturze będzie zdawał biologię, i to jej wolałby się w tym czasie pouczyć? Utrzymanie liczby godzin szkolnych to moim zdaniem dowód na to, że planowane zmiany wcale nie mają na celu poprawy losu uczniów i „odzyskania dzieciństwa”. Minister Nowacka przyznała, że dla Ministerstwa priorytetem jest to, „żeby nauczyciel w szkole czuł się dobrze”, zaś minister Mucha stwierdziła, że jest to pakiet ratunkowy, żeby „nauczyciele mieli poczucie, że nie muszą gonić z tym materiałem.” Co ciekawe jednak, w ankiecie „Nauczycielu, jak oceniasz propozycje zmian w podstawie programowej Twojego przedmiotu, zaproponowane przez ekspertów MEN?” zorganizowanej przez Głos Nauczycielski (glos.pl) w lutym 2024 r. spośród 1395 głosujących 13% nauczycieli oceniło projekty dobrze, a kolejne 13% raczej dobrze, natomiast 37% oceniło propozycje źle, zaś 22% raczej źle (15% oceniło projekty „ani dobrze, ani źle”).

Z propozycji MEN wyłania się też realne zagrożenie – nie można wykluczyć, że w miejsce usuniętych treści pojawią się nowe, zapewne postępowe i nowoczesne. Może będzie to czas na dodatkowe wykłady, tzw. akcje społeczne lub „wpuszczenie” do szkół jakiejś fundacji? Joanna Mucha stwierdziła „Musimy też odczarować fobie związane z edukacją seksualną, oswoić ten temat” zaś Rzecznik Praw Pacjenta, Bartłomiej Chmielowiec postuluje wprowadzenie nowego przedmiotu szkolnego „Wiedza o Zdrowiu” – w swoim wystąpieniu do minister Nowackiej w styczniu 2024 r., rzecznik Chmielowiec przekonuje: „Edukacja zdrowotna pozwoli także na poruszenie takich tematów jak seksualność człowieka, profilaktyka związana ze zdrowiem psychicznym, szacunek dla osób LGBT i ich seksualności.” Ciekawe, czy przedmiot ten będzie obowiązkowy, i czy ocena z „Wiedzy o Zdrowiu” będzie wliczana do średniej, zamiast religii?

Dwie sroki za ogon

Polskie szkolnictwo daje możliwość przyswojenia olbrzymiej ilości wiedzy, a wyniki młodzieży w ogólnoświatowych rankingach edukacyjnych są zwykle zdecydowanie powyżej średniej dla danego badania. System ma jednak zwoje wady i jest surowo oceniany przez Polaków – rodzice i uczniowie narzekają na nawał pracy, nauczyciele na trudności z realizacją programu, a profesorowie akademiccy na niski poziom wiedzy nowych studentów. Na przykładzie liceum ogólnokształcącego widać, że jedną z cech edukacji w polskich szkołach średnich jest próba jednoczesnego osiągnięcia dwóch celów: z jednej strony planuje się, aby absolwent miał szeroką wiedzę ogólną z wielu dziedzin, dlatego przewidziano szerokie spektrum przedmiotów o „podstawowym” zakresie wiedzy, z drugiej zamierzeniem jest „wyprofilowanie” kandydata poprzez szczegółowe poszerzanie treści z wybranych przedmiotów. „Profilowanie” trwa w liceum 4 lata. W tym czasie z innych przedmiotów przekazywana jest wiedza z pozoru podstawowa, w praktyce dość szczegółowa i do matury zbędna, więc szybko zapominana. Wadą tego rozwiązania jest konieczność dokonania wyboru profilu kształcenia przez 15-latków bez rozeznania co się naprawdę chce robić w życiu. Profil klasy determinuje przedmiot zdawany na maturze rozszerzonej, a w konsekwencji określa dostępne po takim kształceniu kierunki studiów i dalszą drogę życiową.

Osoby, które kończyły szkołę średnią w latach 90-tych lub wcześniej śmieją się z utyskiwania dzisiejszych licealistów na  liczbę godzin spędzanych w szkole, jednak obecni 40 i 50-latkowie mieli zdecydowanie mniej godzin lekcyjnych i inną formułę egzaminu maturalnego. Gdy porówna się tygodniowe siatki godzin z roku 1999 i obecne, można dostrzec wyraźne, znaczące różnice, sięgające w niektórych klasach nawet 6 godzin w tygodniu. Młody człowiek ma teraz średnio ok. 7 godzin dziennie obowiązkowych zajęć szkolnych, co oznacza, jeśli lekcje zacznie o 8 rano, siedzenie w szkole co najmniej do 15, przy czym na każdej lekcji wypadałoby zachować jakieś skupienie umysłowe, aby coś zapamiętać. (Badania naukowe wskazują, że przeciętny człowiek jest w stanie utrzymać skupienie w pracy umysłowej przez niecałe 4 godziny w ciągu dnia). Do tego dochodzi kilka godzin dziennie nauki w domu lub ewentualnie korepetycje, dla niektórych dodatkowo wstawanie „bladym świtem”, wielogodzinne dojazdy i czekanie na przystankach, bo jeszcze nie mają prawa jazdy albo samochodu. Jeśli czyjąś pasją jest muzyka i realizuje ją chodząc do „popołudniowej” szkoły muzycznej, ma tam dodatkowe kilka lub kilkanaście godzin zajęć w tygodniu, a także chór/orkiestrę i zespół (niektóre zajęcia są w soboty). Czasem plany lekcji z obu szkół zachodzą na siebie i trzeba opuszczać zajęcia w jednej lub drugiej szkole. Choć wielu „dorosłych” (z dużym stażem dorosłości) nie chce tego dostrzec, rozkład zajęć licealnych, szczególnie w drugiej i trzeciej klasie, jest morderczy. Tymczasem przeciążenie nauką i stres upośledzają wydolność pamięciową, więc zbyt rozbudowane plany lekcji nie służą celowi – jedyne, co przynoszą to wyczerpanie fizyczne, uniemożliwiające skuteczne, samodzielne przyswajanie wiedzy w domu (a są przecież licealiści, dla których samodzielna nauka w domu jest efektywniejsza niż siedzenie w szkole). Wielu uczniów, którzy mają pasje, staje przed wyborem: przyzwoita frekwencja i wyniki w szkole czy realizacja zainteresowań. Niektórzy nawet nie zdążą poznać swoich zamiłowań naukowych, bo intensywność „orki” szkolnej skutecznie to uniemożliwia. Oczywiście rozważania te dotyczą tych, którzy chcą się uczyć.

Nieco uwagi należy się też samym treściom programowym – są przeładowane informacjami, co sprawia, że uczniowie, początkowo zaciekawieni jakimś przedmiotem, jeśli w pewnym momencie nie nadążą z przyswojeniem ogromu wiedzy, której nie da się zapamiętać, w efekcie całkowicie tracą zainteresowanie przedmiotem – stają się głusi nawet na absolutne podstawy z nim związane. (Może dlatego są potem filmiki z młodymi ludźmi, którzy nie potrafią wskazać kontynentu, którego nazwa zaczyna się na „a”?) Co więcej, w mniejszych miejscowościach, gdy w liceum organizowana jest jedna klasa pierwsza, czasem profil klasy ustala się po zakończeniu naboru! Co ma zrobić wielbiciel historii i literatury, jeśli profil klasy w najbliżej mu miejscowości, w której wybrał liceum zostanie ustalony na matematyczno-geograficzny? Jak wtedy polubić szkołę i jak znaleźć czas na swoją pasję, gdy się ma cztery godziny niezrozumiałego „rozszerzenia” w tygodniu, nad którym trzeba ślęczeć, aby w ogóle zdać do następnej klasy? Uczenie się o detrakcji, detersji i egzaracji staje się gehenną. W takim stanie rzeczy niektórzy uczniowie po prostu „odpuszczają” pewne przedmioty i skupiają się na celu – przedmiotach „profilowych” zdawanych na maturze. (Dlatego potem śmiejemy się oglądając filmy z serii „Matura to bzdura”.) Uważam więc, że liczbę godzin spędzanych w szkole warto nieco zredukować, bo ilość zajęć szkolnych nie zostawia czasu na pasje, czytanie, rozwój fizyczny, duchowy, ćwiczenia na instrumencie, czy choćby na wystarczającą ilość snu, nie mówiąc już o rozpoznaniu własnych predyspozycji.

„Nauka w szkołach powinna być prowadzona w taki sposób, aby uczniowie uważali ją za cenny dar, a nie za ciężki obowiązek” twierdził Albert Einstein. Zapewne możliwy jest mądry kompromis między wiedzą ogólną a specjalizacją, oraz między jakością programu a ilością lekcji. To zadanie dla ekspertów. Z pewnością lepsze byłoby drobne zmniejszenie liczby obowiązkowych godzin szkolnych, niż pozostawienie liczby godzin przy jednoczesnym celowym, motywowanym ideologicznie okrojeniu programu według klucza „religijno – tożsamościowego”, czego niestety jesteśmy świadkami.

Wychowanie „Europejczyka”

Najwięcej emocji wzbudziły propozycje zmian w podstawach programowych z historii i języka polskiego. Do ich zobrazowania świetnie nadaje się wiersz Adama Asnyka:

„Historyczna nowa szkoła

Swą metodę badań ścisłą,

Sprowadzoną hurtem z Niemiec,

Rozpowszechnia ponad Wisłą,

I nabywszy pogląd świeży,

Nowym łokciem dzieje mierzy.”

Ministerstwo broni się, że podstawa programowa to tylko „szkielet”, któremu nauczyciele programami nauczania nadadzą „ciało”, będą też mogli wprowadzać dodatkowe treści. Jednak to właśnie podstawa programowa zawiera zakres treści nauczania, czyli określenie zagadnień, które powinny być dla danego przedmiotu i danej klasy omówione na lekcjach. Na bazie tej właśnie podstawy przygotowane zostaną podręczniki, nauczyciel będzie mógł jedynie „dodatkowo” opowiedzieć o tym, co uzna za istotne, jeśli znajdzie na to czas. Jakie zatem propozycje przedstawiło grono ekspertów MEN? Przedmioty decydujące o polskiej tożsamości narodowej zostały okrojone z tego wszystkiego, co może wzbudzać zachwyt nad polskim patriotyzmem. Zaproponowano nawet wykreślenie wiersza „Kto ty jesteś, Polak mały…”! Najjaskrawsze przykłady owych propozycji to oczywiście kwestia zakłamywania lub pomijania faktów dotyczących wojen z Krzyżakami, ludobójstwa na Wołyniu, czy zniknięcie tematów dotyczących Żołnierzy Niezłomnych albo usunięcie z poziomu podstawowego Konfederacji Barskiej i przeniesienie tego wątku do rozszerzenia. Zmiany te, usuwając rodzimą historię, kulturę, sztukę i obyczaje oraz narzucając obce spojrzenie i wzorce, jako żywo przypominają germanizację i rusyfikację. Młodzież, jeśli propozycje te wejdą w w życie, zostanie poddana wynarodowieniu! W proponowanym programie nauczania nie ma miejsca na bohaterstwo, na odwagę, na miłość do Ojczyzny, na sprawy narodowe, na Boga, na rolę Kościoła. Wychowany w ten sposób człowiek będzie w przyszłości nieczuły na hasła patriotyczne czy religijne, nie będzie więc głosował na polityków wyznających takie wartości. Wiele kompetentnych osób szczegółowo komentowało usuwane z podstaw programowych treści, zarówno historyczne jak i literackie, ukazując szerszy kontekst tych niepokojących zmian. Prof. Andrzej Nowak postulował nawet konieczność zbudowania alternatywnej ścieżki edukacyjnej pozwalającej uzupełniać te, w oczywisty sposób niezbędne dla formacji narodowej, treści.

„Historia kołem się toczy”, pewne mechanizmy rządzące polityką światową są powtarzalne, zaś człowiek pozbawiony wiedzy o historii własnego kraju, nie będzie umiał ich rozpoznać, ani im przeciwdziałać, bo nie będzie kojarzył przyczyn ze skutkami. Jeśli wiedza o prawdziwej historii Polski, jej literaturze, dorobku cywilizacyjnym czy roli wiary i Kościoła w dziejach naszego Narodu będzie niedostępna w oficjalnym nauczaniu, od świadomości obecnych rodziców zależeć będzie kształt przyszłych pokoleń. Wyniki wyborów parlamentarnych nie pozostawiają jednak wątpliwości – w grupach wiekowych 18- 29 lat, 30-39 lat i 40-49 lat potencjalni rodzice (maluchów lub nastolatków) najwięcej głosów oddali na Koalicję Obywatelską, Trzecią Drogę i Lewicę (łącznie oddano na te ugrupowania we wspomnianych kategoriach wiekowych od 56 do 64 % głosów). Można z dużą dozą pewności założyć, że osoby te nie odczuwają zagrożenia dla własnego światopoglądu w proponowanych przez MEN zmianach w podstawach programowych. Taką postawę przekażą swoim pociechom, które nawet bez ich roli kibicują marszom równości, czarnym protestom, walce „o planetę” i rezygnacji z religii. Prawda historyczna czy świadomość tożsamości narodowej nie mają tu znaczenia. Nasuwa się więc, może nieco patetyczne, ale zasadne pytanie: czy pozostałym 30 % rodziców wystarczy determinacji i wiedzy aby polskość przetrwała?

Żyjemy w czasach powszechnego dostępu dzieci do smartfonów, komputerów, ekranów tv. Komputer jest pożyteczni i niewątpliwie niezbędny w pracy i nauce, lecz niestety media cyfrowe są nadużywane. Wpływ migającego w określony sposób światła, uzależnienie od telefonu, oraz wywoływane poprzez wielogodzinne, codzienne jego użytkowanie reakcje w mózgu i ukształtowane w ten sposób nawyki ogłupiają. Niektórzy naukowcy nazywają to zjawisko demencją cyfrową. Powoduje ona zanik umiejętności racjonalnego myślenia, zaburzenia koncentracji oraz rozleniwienie w stymulowaniu mózgu np. do zapamiętania informacji czy wykonania w pamięci prostego działania matematycznego. Słowem: pojawia się zanik rozumu, co naturalnie przekłada się na wyniki w nauce. W sferze psychicznej dochodzą do tego problemy ze snem, samotność i brak umiejętności nawiązywania relacji z innymi ludźmi, czasem nawet depresja i oczywiście uzależnienie od elektroniki.

Wyniki badań psychologicznych młodzieży są zatrważające. Dane z raportu „Młode Głowy”, dotyczącego młodzieży w wieku 10-19 lat, opublikowanego przez Fundację Unaweza Martyny Wojciechowskiej, przekazał w kwietniu 2023 r portal głos.pl – czytamy tam m.in.: „Aż 28 proc. przebadanych dzieci nie ma chęci do życia; co dziesiąty uczeń w Polsce deklaruje, że podjął próbę samobójczą, blisko 40 proc. doświadczyło myśli samobójczych. Co drugi nastolatek ma skrajnie niską samoocenę i fatalne zdanie o własnej sprawczości; ponad 80 proc. w kłopotliwej sytuacji nie potrafi znaleźć rozwiązania i nie radzi sobie ze stresem dnia codziennego”. 

Na tak zarysowaną zmianami cywilizacyjnymi sylwetkę młodego człowieka nałóżmy aktualne „ratunkowe” pomysły MEN:

  • zapowiadana przez Minister Nowacką reforma edukacji ma za cel zmniejszenie zasobu wiedzy „wkładanej do głów”, więc skutkiem będzie po prostu zmniejszenie zasobu wiedzy „w głowach” uczniów,
  • brak prac domowych w najmłodszych klasach upośledzi zdolności pamięciowe ucznia, co trzeba będzie nadrobić w późniejszych latach (jeśli uczeń będzie miał ku temu chęć), tak więc dziecko mniej zapamięta z mniejszego zasobu wiedzy i będzie się to wiązało z większym wysiłkiem,
  • pogorszone też będą umiejętności płynnego czytania i starannego pisania, (jeśli szlaczki i literki znajdą się w katalogu „prac domowych”)
  • przez brak prac domowych rodzice nie będą mieli codziennego wglądu w treści nauczane w szkole,
  • brak oceniania prac domowych w starszych klasach zaburzy wytworzenie nawyku systematyczności i odpowiedzialności,
  • „dni projektowe” lub temu podobne wynalazki zlikwidują potrzebę umiejętności samodzielnej pracy czy podejmowania decyzji – projekty będą przecież grupowe. Ważne będzie podejmowanie tematów dotyczących „globalnego ocieplenia”, emisji CO2, różnorodności, przeciwdziałania dyskryminacji wobec „uchodźców” i osób o nietypowej tożsamości płciowej,
  • uczeń nie będzie musiał się starać na zajęciach wf, nie będzie „stygmatyzującej” rywalizacji sportowej, można więc będzie nie dawać z siebie wszystkiego, tylko ćwiczyć byle jak albo symulować ćwiczenie, zaś „wyławianie talentów sportowych” będzie niedobre, bo wzmacnia rywalizację,
  • po zwalczeniu „ocenozy”, nikt nie będzie ucznia oceniał, dostanie on może niedyskryminującą informację zwrotną, jednak przy braku jasnego punktu odniesienia (np. rozkładu ocen w klasie) nie będzie do końca wiadomo „czy my są chwalone, czy ganione”,
  • po usunięciu istotnych informacji o historii ojczystego kraju i ważnych pozycji z jego dorobku literackiego i kulturalnego, młodzież nauczy się z literatury współczesnej i starannie dobranych podręczników, że poglądy patriotyczne to „faszyzm”, kapitał nie ma narodowości, w Unii wszyscy jesteśmy na „you”, wszyscy jesteśmy Europejczykami, planeta płonie, zapłodniony zarodek ludzki to nie człowiek itp. Wiedza o chrześcijańskich korzeniach Polski nie jest niezbędna, aby wychować „obywatela świata”. Ważna jest natomiast wiedza i postawa obywatelska,
  • wszelkie dyskusje na tematy narodowe, polityczne, historyczne mogą być obraźliwe i dyskryminujące dla Niemców i Rosjan, więc lepiej ich nie prowadzić, chyba, że chcemy obrazić Brygadę Świętokrzyską, wtedy jak najbardziej można będzie porozmawiać,
  • pod postacią wiedzy o seksualności człowieka przeprowadzona zostanie promocja ryzykownych zachowań seksualnych, ale spokojnie, informacja o dostępności bez recepty pigułek „dzień po” też zostanie uczniom podana,
  • młodzież zapozna się również z aspektami seksualności osób LGBTQ+,
  • przy braku tradycyjnego oceniania nagrody i stypendia dla najlepszych będą przyznawane nie za wyniki w nauce, lecz za inne zachowania, zresztą nie będzie już „najlepszych”, bo wszyscy będą równi,
  • wiedza o roli Kościoła Katolickiego zostanie zredukowana do podstaw – najważniejsze jest, żeby zapamiętać, że wiara to zabobony, a Kościół jest zacofany. Na lekcjach religii, jeśli pozostaną w szkole, nie będzie można formować uczniów w wierze, będą to w istocie lekcje religioznawstwa i wyniki z tych zajęć nie będą się liczyć do średniej ocen (zresztą ocen też nie będzie). Oparcie w wierze nie pasuje do nowoczesnej szkoły XXI w. – wg Lewicy „psycholog w szkole jest znacznie bardziej potrzebny niż ksiądz”,
  • czasu wolnego na pasje czy sport jak nie było, tak nie będzie nadal – trzeba w szkole odsiedzieć swoje, zwłaszcza, że jest to miejsce przyjazne, niedyskryminujące i właściwie, po redukcji programów i likwidacji oceniania, służące głównie towarzyskiemu spędzaniu czasu.

Warto zastanowić się, czy proponowane zmiany, w efekcie których ukształtowany zostanie nowy typ absolwenta, obywatela, wyborcy i człowieka rzeczywiście są „ratunkiem” dla uczniów, ich rodziców i całego kraju. Czy odejście od wiary, zastąpienie jej dostępem do psychologa, da istocie duchowej, jaką jest człowiek, oparcie. W żadnym wypadku nie neguję konieczności wprowadzenia psychologów do szkół, jednak rozpacz i niechęć do życia oraz brak wiary w siebie rodzą się często z przyczyn, których obecny zarząd MEN nie dostrzeże. Tą przyczyną jest brak wyraźnie zarysowanych wartości, celu i ideału, co jest prostą konsekwencją odwrócenia się od Boga. Zapracowani rodzice nie są w stanie dopilnować wszystkich aspektów wychowania, a należy do nich przecież także formacja duchowa. W efekcie dzieci wychowują się na wzorcach czerpanych z  Internetu i grupy rówieśników – nie wszyscy są gotowi na okrucieństwo i deprawację, z którymi tam się zetkną.

„Nie kocha syna, kto rózgi żałuje, kto kocha go – w porę go karci.” podpowiada Księga Przysłów, która jest przecież emanacją mądrości pradawnych ludów. Można tę zasadę zastosować także do systemu edukacyjnego – obniżenie wymagań szkolnych nie zwiększy pewności siebie, brak oceniania nie wywoła motywacji, bez wykonania pracy nie będzie poczucia spełnienia i zadowolenia z dobrze wypełnionego zadania. Zasiewanie wątpliwości co do własnej tożsamości płciowej, wymazywanie tożsamości narodowej i religijnej nie pozwolą na jasne zrozumienie kim się naprawdę jest. Wzmacnianie skłonności do hedonistycznego, beztroskiego stylu życia będzie przyczyną dramatów życiowych. To nie jest droga do szczęścia człowieka ani do pomyślności kraju.

Zofia Michałowicz

Były wiceprezydent Gdańska pedofilem. Wdrażał edukację seksualną


Były wiceprezydent Gdańska pedofilem? Wdrażał edukację seksualną
Fundacja Pro-Prawo do życia

Piotr K., były wiceprezydent Gdańska ds. edukacji, został właśnie skazany przez sąd za pedofilię. Usłyszał wyrok wykorzystania seksualnego małoletniego i doprowadzenia go do tzw. innej czynności seksualnej. Wcześniej Piotr K. publicznie domagał się ukarania wolontariuszy naszej Fundacji za organizację akcji “Stop pedofilii” na ulicach Gdańska.
Piotr K. to współpracownik gdańskiego lobby LGBT, odpowiedzialny jako wiceprezydent za wdrażanie w szkołach Gdańska tzw. “edukacji seksualnej”. To właśnie z inicjatywy tego środowiska zostałem skazany na rok ograniczenia wolności za organizację kampanii “Stop pedofilii” w Gdańsku. Urząd Miasta Gdańsk i współpracujące z nim organizacje lobby LGBT od dawna prześladują wolontariuszy naszej Fundacji za kampanię “Stop pedofilii”. Chcą wszelkimi metodami nas uciszyć, gdyż “edukacja seksualna” oparta o te same standardy co w Gdańsku ma być wprowadzona w szkołach całej Polski. Nie możemy się na to zgodzić!Niemiecka edukacja seksualna w polskich szkołach [foto]Sąd w Gdańsku wydał właśnie wyrok na Piotra K., byłego wiceprezydenta Gdańska ds. edukacji. Został skazany za seksualne wykorzystanie małoletniego. Nieprawomocny wyrok to m.in. 1 rok więzienia, warunkowo zawieszony na okres próby wynoszący 3 lata, oraz kwota 5 000 zł zadośćuczynienia.

Trzy miesiące temu w Gdańsku zapadł prawomocny wyrok sądu wobec mnie. Jako członek zarządu naszej Fundacji zostałem skazany na 1 rok ograniczenia wolności i 15 000 zł kary za organizację mobilnej akcji informacyjnej “Stop pedofilii” na ulicach Gdańska. Miesiąc wcześniej za udział w tej samej akcji “Stop pedofilii” na pół roku ograniczenia wolności sąd w Gdańsku skazał kierowcę naszej furgonetki Adriana. Nasza kampania dotyczyła deprawacyjnego programu tzw. “edukacji seksualnej”, który władze Gdańska wdrażały w szkołach przy współudziale lokalnych aktywistów LGBT. Za pomocą akcji społecznych i kampanii furgonetkowych ostrzegaliśmy rodziców z Gdańska przed lekcjami deprawacji. Osobą odpowiedzialną za kwestie edukacyjne z ramienia Urzędu Miasta Gdańsk był wiceprezydent Piotr K. 

I to właśnie Piotr K. był jedną z osób, które aktywnie zabiegały o to, abyśmy zostali skazani za organizację akcji “Stop pedofilii”. 

Piotr K. jako wiceprezydent Gdańska oficjalnie poparł zawiadomienie do prokuratury, jakie przeciwko nam złożyli aktywiści LGBT z organizacji Tolerado domagający się ukarania nas w związku z furgonetkową akcją “Stop pedofilii” na ulicach Gdańska. Sprawa ciągnęła się od 2019 roku. 28 lutego 2019 r. aktywiści LGBT wraz z wiceprezydentem Piotrem K. zorganizowali w Gdańsku specjalną konferencję prasową, podczas której złożyli na nas donos do prokuratury. W trakcie konferencji głos zabrała m.in. Marta Magott, wiceprezes Tolerado, która powiedziała: 

“…czujemy się jako osoby homoseksualne bezpośrednio dotknięci jakimikolwiek sugestiami próbującymi zestawić nas z osobami wykorzystującymi seksualnie dzieci.”

Gdy Marta Magott mówiła te słowa, tuż obok niej stał Piotr K., który został właśnie skazany przez sąd za pedofilię i wykorzystanie seksualne małoletniego. 

Do podobnej sytuacji doszło dwa miesiące temu w Szczecinie. Kierowca naszej furgonetki Jan Bienias został skazany przez sąd na 30 000 zł kary za udział w akcji “Stop pedofilii“, ostrzegającej rodziców przed “edukacją seksualną”. Wyrok na Janazapadł krótko po tym, jak do opinii publicznej przedostała się informacja, że polityk Koalicji Obywatelskiej i lider lokalnego lobby LGBT trafił do więzienia za pedofilię. Krzysztof F., bo o nim mowa, prowadził razem ze swoim homoseksualnym partnerem restaurację w centrum Szczecina, w której organizował „randki LGBT”. Był współzałożycielem Stowarzyszenia Równość na Fali, które najpierw działało pod nazwą Kampania Przeciw Homofobii Szczecin. W sierpniu 2020 roku Krzysztof F. wykorzystał seksualnie 13 letniego chłopca. Przed gwałtem usiłował podać dziecku narkotyki. 
Gdy sąd w Gdańsku skazywał mnie na rok ograniczenia wolności za organizację akcji “Stop pedofilii”, skazujący mnie sędzia argumentował, że nasza kampania “Stop pedofilii” utrudnia aktywistom LGBT “działalność edukacyjną”. Ta działalność “edukacyjna” to forsowanie w polskich szkołach tzw. “edukacji seksualnej” według Standardów Edukacji Seksualnej opracowanej przez Światową Organizację Zdrowia (WHO) i rząd Niemiec. 

Piotr K. w 2020 roku wziął udział w propagandowym wiecu “Jestem LGBT”, w trakcie którego wyrażał swoją solidarność z aktywistami LGBT, obiecując wdrażanie w życie kolejnych żądań politycznych i prawnych tego środowiska. Jednym z takich zrealizowanych już żądań było wprowadzenie do szkół Gdańska programu “edukacji seksualnej” zatytułowanego ZdrovveLove, prowadzonego według Standardów Edukacji Seksualnej w Europie autorstwa WHO i rządu Niemiec. W ramach tego programu gdańscy uczniowie dowiadywali się m.in., że: 

– „Istnieją przeróżne sposoby masturbacji, poszczególne osoby mogą stosować niepowtarzane techniki lub przedmioty.”

– „Jeżeli jesteś osobą LGBT, to masz prawo nią być i tworzyć takie relacje intymne, jakie będą dla Ciebie i Twojego partnera, partnerki lub partnerów satysfakcjonujące”.

Gdański program “edukacji seksualnej” zakłada promocję wśród uczniów zachowań homoseksualnych, transseksualizmu, “zmiany płci”, antykoncepcji, masturbacji oraz posiadania wielu partnerów seksualnych równocześnie. Skazany za pedofilię wiceprezydent Gdańska Piotr K. przyznawał, że gdański program “edukacji seksualnej” został stworzony w oparciu o wytyczne WHO i niemieckich instytucji.
Wśród tych wytycznych znajduje się m.in.: 

Dzieci w wieku 0-4 lat mają być zachęcane do masturbacji. 

W wieku 4-6 lat dzieci mają wyrażać uczucia seksualne takie jakie podniecenie oraz rozwijać w sobie szacunek dla różnych „norm seksualnych”. 

W wieku 6-9 lat dzieci mają zrozumieć, na czym polega wyrażanie zgody na seks. 

W wieku 9 lat dzieciom należy przekazać informacje na temat pierwszych doświadczeń seksualnych i orgazmu.

“Edukacja seksualna” według Standardów Edukacji Seksualnej ma prowadzić do tego, że dzieci mają posiąść „umiejętności negocjowania i komunikowania się w celu uprawiania bezpiecznego i przyjemnego seksu”. W Gdańsku forsowano zajęcia z takiej “edukacji seksualnej” w czasie gdy za kwestie edukacji odpowiadał skazany za pedofilię były wiceprezydent Piotr K.
Umiejętność wyrażania przez dzieci zgody na seks nie jest potrzebna dzieciom. Jest potrzebna pedofilom. Właśnie dlatego nasza Fundacja jest prześladowana za utrudnianie aktywistom LGBT “działalności edukacyjnej” i za ostrzeganie rodziców przed “edukacją seksualną”. Akcja uliczna [foto]Próby wdrożenia w Polsce „edukacji seksualnej” na wzór niemiecki, inspirowane Standardami WHO, były już wielokrotnie podejmowane. Od wielu lat odbywa się to lokalnie w miastach takich jak Gdańsk, Warszawa, Poznań czy Wrocław, gdzie lokalne władze zezwalają organizacjom „edukatorów seksualnych” wchodzić do szkół z wulgarnymi i deprawacyjnymi zajęciami. 
Teraz „edukacja seksualna” ma zostać odgórnie narzucona we wszystkich szkołach w Polsce. Decyzją Donalda Tuska we wszystkich szkołach mają odbywać się lekcje “edukacji seksualnej”. Nowy przedmiot, dla zmylenia czujności rodziców, ma nazywać się “Edukacja zdrowotna”. Rzekomo prozdrowotny charakter tego przedmiotu zachwala rząd. Dokładnie takiej samej argumentacji używał skazany za pedofilię Piotr K. – “edukacja seksualna” w Gdańsku również miała mieć charakter “prozdrowotny”.
To, co stało się w Gdańsku, ma mieć teraz wymiar ogólnopolski i wejść do wszystkich szkół. Szerzej informowaliśmy już o tym na naszej stronie. Jako społeczeństwo musimy powstrzymać plany deprawatorów wobec naszych dzieci. Trzeba działać i walczyć, aby „edukacja seksualna” w ogóle nie weszła do polskich szkół. Nasza Fundacja Pro-Prawo do Życia mobilizuje Polaków do działania i organizuje opór w całej Polsce. Organizujemy niezależne akcje społeczne i docieramy do rodziców z ostrzeżeniem.
W związku z nasileniem się działań deprawatorów w ostatnim czasie, musimy organizować kolejne akcje uliczne, kampanie furgonetkowe, wystawy i akcje plakatowe. Jak najwięcej osób powinno się dowiedzieć czym jest “edukacja seksualna” i kto za tym stoi.
Dlatego proszę Pana o przekazanie 50 zł, 100 zł, 200 zł, lub dowolnej innej kwoty, aby umożliwić organizację niezależnych kampanii informacyjnych ostrzegających Polaków przed zagrożeniem deprawacją ich dzieci. Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków
Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPWJesteśmy prześladowani za organizację kampanii “Stop pedofilii”, gdyż ujawnia ona plany deprawatorów wobec polskich dzieci.
 Najbardziej przeszkadza ona środowiskom, których członkowie lub współpracownicy okazali się pedofilami. Trzeba prowadzić ją dalej w całej Polsce pomimo prześladowań i represji.
Proszę Pana o pomoc i umożliwienie nam tych działań. 
Z wyrazami szacunkuMariusz Dzierżawski
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków
stronazycia.pl

W polskich szkołach rozpoczną się lekcje “edukacji seksualnej” prowadzone według standardów opracowanych w Niemczech.

Fundacja Pro-Prawo do życia

Rząd Donalda Tuska podjął kolejną decyzję – już wkrótce w polskich szkołach rozpoczną się lekcje “edukacji seksualnej” prowadzone według standardów opracowanych w Niemczech.
Dla zmylenia rodziców będą się ukrywać pod nazwą nowego przedmiotu “Edukacja zdrowotna”.
Autorem podstawy programowej tego przedmiotu będzie seksuolog Zbigniew Izdebski – współpracownik Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) odpowiedzialnej razem z rządem Niemiec za “Standardy Edukacji Seksualnej” przewidujące naukę dzieci masturbacji i wyrażania przez dzieci zgody na seks. Izdebski to również współpracownik instytutu, którego twórca przeprowadzał pedofilskie eksperymenty na dzieciach oraz uczeń polskiego seksuologa, który popierał legalizację seksu dorosłych z dziećmi.
Innymi słowy: już teraz chcą nam w Polsce zrobić to samo co w Niemczech – narzuconą centralnie deprawację w szkołach! Wszystkie dzieci są w niebezpieczeństwie. Musimy dotrzeć do rodziców z prawdą o zagrożeniu i stanąć do walki!Edukacja seksualna wchodzi do polskich szkół [foto]W Ministerstwie Edukacji Narodowej trwają prace nad wdrożeniem do wszystkich polskich szkół nowego przedmiotu “Edukacja zdrowotna”. Niech Pana nie zmyli ta pozytywnie brzmiąca nazwa, gdyż w praktyce ukrywa się pod nią tzw. “edukacja seksualna“. Chodzi o uśpienie czujności rodziców, wychowawców i nauczycieli, aby nie stawiali oporu i bezrefleksyjnie pozwolili dzieciom na udział w deprawacyjnych lekcjach.

Rząd Tuska wyznaczył już koordynatora zespołu odpowiedzialnego za powstanie tego przedmiotu i opracowanie do niego podstawy programowej. Został nim seksuolog prof. Zbigniew Izdebski. 

Izdebski to współpracownik Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), czyli organizacji, która wydała “Standardy Edukacji Seksualnej w Europie” – dokument wskazujący jak ma przebiegać tzw. “edukacja seksualna” dzieci (obok WHO, współautorem Standardów jest BZgA – agencja niemieckiego ministerstwa zdrowia, podległa rządowi Niemiec). Wedle tych Standardów prowadzi się deprawacyjne lekcje w krajach Zachodu, szczególnie w Niemczech, gdzie udział w nich jest przymusowy dla każdego dziecka, a rodzicom grożą kary finansowe i więzienie za odmowę udziału dzieci w warsztatach deprawacji. Wedle tych samych standardów, opracowanych przez WHO i Niemców, mają być “edukowane seksualnie” dzieci w Polsce. 
Standardy te zakładają m.in. przekazywanie dzieciom wiedzy na temat: 

4-latkom: masturbacji
6-latkom: wyrażania zgody na seks
9-latkom: pierwszych doświadczeń seksualnych


Wedle Standardów WHO/BZgA, już u dzieci w wieku 6-9 lat należy rozwijać rozumienie pojęcia „akceptowalny seks” oraz przekazywać dzieciom informacje na temat „praw seksualnych dzieci”. To wszystko ma prowadzić do tego, że nieco starsze dzieci mają posiadać „umiejętności negocjowania i komunikowania się w celu uprawiania bezpiecznego i przyjemnego seksu.” Trzeba w tym momencie zaznaczyć, że WHO jest agencją należącą do Organizacji Narodów Zjednoczonych ONZ, która jakiś czas temu wydała raport mówiący o tym, że państwa powinny szukać prawnych możliwości legalizacji współżycia między dorosłymi a nieletnimi, o ile tylko nieletni „zgodzą się” na takie współżycie.  

Proszę w tym kontekście zwrócić uwagę na inne powiązania Zbigniewa Izdebskiego. Izdebski jest byłym współpracownikiem i uczniem profesora Andrzeja Jaczewskiego, który opowiadał się za legalizacją seksu dorosłych z dziećmiZdaniem Jaczewskiego, dobrowolne i świadome kontakty seksualne dorosłych z dziećmi od 9 roku życia nie powinny być karalne. Pogląd ten zbiega się z wytycznymi WHO, wedle których 9-letnie dzieci powinny uczyć się o pierwszych doświadczeniach seksualnych. Jaczewski pisał też m.in., że: 

„Pedofile często są dobrymi wychowawcami. Tylko to nie są ci, którzy z tymi dziećmi kopulują, lecz ci, co lubią się przytulić, pogłaskać, poklepać nawet po tyłku, popatrzeć, jak ten dzieciak półgoły biega na basenie i koniec. I byłoby rzeczą złą, gdyby ich eliminować, bo oni nic złego nie robią”.

Zbigniew Izdebski wiele mówił publicznie o Andrzeju Jaczewskim, określając go jako swojego “mistrza” i “przyjaciela”. Teraz ten przyjaciel Jaczewskiego będzie odpowiadał za podstawę programową “edukacji seksualnej”, która swoim zasięgiem ma objąć wszystkie szkoły w Polsce. To jednak nie wszystko. Zbigniew Izdebski jest również współpracownikiem Instytutu Kinseya, placówki “naukowej”, której założyciel przeprowadzał przerażające eksperymenty pedofilskie na dzieciach. 

Alfred Kinsey to “ojciec założyciel” współczesnej seksuologii. Kilkadziesiąt lat temu badał “przeżycia seksualne” niemowląt od 4 miesiąca życia dzieci (!). Zdaniem Kinseya, 4 miesięczne dziecko jest zdolne do “pełnych przeżyć seksualnych”. Jak Kinsey doszedł do takich wniosków? Zlecił pedofilom gwałcenie niemowląt dla celów “naukowych”. W ramach “badań naukowych” sprawdzano w praktyce jakie reakcje u maleńkich dzieci przyniesie stymulacja seksualna. Te przerażające zbrodnie pedofilskie zostały dokonane na kilkuset dzieciach. W kolejnych dziesięcioleciach Instytut Kinseya stał się jedną z wiodących na świecie instytucji z zakresu seksuologii. W oparciu o “badania” Kinseya przeszkolono w USA oraz Europie Zachodniej tysiące tzw. “edukatorów seksualnych”, którzy następnie ruszyli do szkół, aby “edukować” dzieci. 

Zbigniew Izdebski jest współpracownikiem Instytutu Kinseya od 2010 roku. Jego powołanie do grona “ekspertów” tej instytucji skomentowała wtedy Gazeta Wyborcza, publikując artykuł na temat Izdebskiego zatytułowany: “Nasz człowiek w Instytucie Kinsey’a”.

To właśnie takie środowisko stoi za nowym przedmiotem, który decyzją rządu Donalda Tuska już wkrótce ma zostać wprowadzony do polskich szkół. “Edukacja seksualna”, ukrywająca się pod nazwą “Edukacji zdrowotnej” ma zacząć się już w podstawówce. W MEN i kilku innych ministerstwach trwają właśnie nad tym prace, które koordynuje Zbigniew Izdebski.

W ten sposób spełni się żądanie aktywistów LGBT, którzy od dawna domagają się objęcia wszystkich dzieci w Polsce “edukacją seksualną”. Nasza Fundacja od 10 lat prowadzi w całym kraju kampanię “Stop pedofilii”, której celem jest dotarcie do Polaków z prawdą o tym zjawisku. Za pomocą niezależnych akcji społecznych ostrzegamy, że “edukacja seksualna” to po prostu systemowa przemoc seksualna wobec dzieci.

Wystarczy spojrzeć, jak taka “edukacja” prowadzona jest na Zachodzie, szczególnie w Niemczech, gdzie już kilkadziesiąt lat temu wdrożono Standardy WHO/BZgA – nauka masturbacji już od przedszkola, zachęcanie dzieci do rozwiązłości seksualnej i oglądania pornografii, namawianie do aktów homoseksualnych i oddawania się homoseksualnemu stylowi życia, promocja aborcji, aż w końcu nauka wyrażania zgody na seks, w domyśle również z dorosłymi. Jak pisał w swoich książkach Andrzej Jaczewski, “mistrz” Zbigniewa Izdebskiego: 

“W historii pedagogiki znane są przypadki, kiedy piastunki masturbowały małe dzieci, by je uspokoić lub uśpić. Znane są opisy etnografów, z których wynika, że dorośli w szczepach pierwotnej kultury masturbowali dzieci ku ich zadowoleniu. Nie ma naukowych podstaw, by przyjąć, że takie postępowanie tym dzieciom zaszkodziło.”

Rozmaici deprawatorzy seksualni i aktywiści LGBT chcą być właśnie takimi “piastunkami” naszych dzieci. Tak ma wyglądać współczesna “pedagogika”, która wdziera się do naszych szkół. Musimy stanąć do walki i to powstrzymać!

To od naszej reakcji zależy, czy plany deprawatorów wejdą w życie. Od reakcji rodziców, nauczycieli i wychowawców w swoich miastach, w swoich szkołach, w swoich kuratoriach oświaty, w swoich lokalnych społecznościach. Jeśli jako społeczeństwo będziemy bierni, deprawacja obejmie nasze dzieci, nasze wnuki oraz dzieci naszych znajomych i przyjaciół. Żadne dziecko nie ucieknie od zgorszenia – tego chcą deprawatorzy. Ofiarą będzie każda rodzina. 

Nasza Fundacja mobilizuje Polaków do działania i organizuje opór w całej Polsce. Ruszamy z kolejnymi akcjami społecznymi na ulicach i mobilnymi kampaniami informacyjnymi. Musimy dotrzeć do rodziców i ostrzec ich przed zagrożeniem. Równolegle, zachęcamy wszystkich rodziców, aby już teraz podejmowali decyzje odnośnie przyszłości swoich dzieci i swoich rodzin – o przeniesieniu dzieci do małych, zaufanych, lokalnych szkół lub przejściu na edukację domową (w tym roku szkolnym już prawie 54 000 polskich dzieci uczy się w ramach edukacji domowej, do której przechodzą kolejne rodziny. Taką edukację prowadzą m.in. wolontariusze naszej Fundacji, którzy służą pomocą w tym temacie – prosimy o kontakt e-mailowy). 
Takie akcje muszą być w całej Polsce [foto]Wiele osób jest biernych wobec ofensywy deprawatorów seksualnych na Polske myśląc, że ich dzieci i ich rodziny jakimś cudem ominie zagrożenie. Jeśli nie staniemy do walki, to nie ominie i nie będzie się dało przed nim uciec. W Niemczech “edukacja seksualna” według standardów WHO jest obowiązkowa, a za odmowę udziału dzieci rodzicom grozi więzienie. 
W Polsce trwają obecnie prześladowania za mówienie o zagrożeniach związanych z “edukacją seksualną”. W styczniu zostałem za to skazany na rok ograniczenia wolności. W marcu nasz kierowca Jan Bienias został skazany na 30 000 kary za organizację akcji “Stop pedofilii”. Przeciwko naszej Fundacji toczy się aktualnie ponad 130 procesów sadowych.
Po co chcą nas uciszyć? Dlaczego nas atakują? Aby prawda nie dotarła do Polaków i aby można było przeforsować nowy przedmiot do szkół. Dzisiaj prześladują nas, jutro będą prześladować wszystkie rodziny w Polsce i zmuszać dzieci do deprawacji. 

Pomimo represji musimy organizować kolejne akcje uliczne, przejazdy furgonetek, wystawy i kampanie billboardowe. Walka będzie się nasilać. W najbliższym czasie potrzebujemy na ten cel ok. 15 000 zł.
Proszę Pana o przekazanie 50 zł, 100 zł, 200 zł, lub dowolnej innej kwoty, jaka jest dla Pana w obecnej sytuacji możliwa, aby umożliwić nam dotarcie do społeczeństwa z ostrzeżeniem przed “Edukacją zdrowotną”, która w praktyce będzie systemową deprawacją seksualną polskich dzieci.
Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków
Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPWTzw. “edukacja seksualna” to po prostu przemoc seksualna wobec dzieci.

Musimy stawić opór, musimy dotrzeć do rodziców z ostrzeżeniem. Proszę Pana o włączenie się w akcję i wsparcie naszych działań. 
Z wyrazami szacunkuMariusz Dzierżawski
Fundacja Pro – Prawo do życia 
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków
stronazycia.pl

Aborcjonistki nie chcą widzieć zabijanych dzieci

RatujŻycie.pl

Szanowny Panie, Drogi Obrońco Życia Dzieci!

– Co Pani widzi na plakacie?

– No, to jest zakończona ciąża.

– Czyli co?

– No szczątki.

– Ale szczątki czego?

– …???

Tak wyglądała rozmowa z aktywistkami z Aborcyjnego Dream Teamu, które przyszły w czwartek pod Sejm. Staliśmy tam przez blisko 12 godzin i przypominaliśmy posłom o obowiązku obrony nienarodzonych dzieci.

Aborcjonistki nie wytrzymywały ciśnienia i próbowały doprowadzić do tego, żebyśmy odeszli spod Sejmu, wyłączyli nagłośnienie, złożyli plakaty, a najlepiej uciekli im z oczu.

Zobaczy Pan wszystko na relacji video: 

Gdyby YouTube usunął film, jest on także na Rumble: https://rumble.com/v4pryil-walka-z-aborcj-pod-sejmem-11.04.2024.html

Swietłana – zbrodnicza “matka zastępcza”. Wychodzi z aresztu!

TVN24 10 kwietnia 2024, poznan/poznan-sad-zwolnil-z-aresztu-matke-dzieci-pedofilom

Miała zarabiać na “wypożyczaniu” pedofilom dzieci, którymi się opiekowała. Wychodzi z aresztu

TVN24 | Poznań 10 kwietnia 2024, Jarosław Kostkowski Źródło: tvn24.pl, Radio Poznań

Dzieci miały być gwałcone w Polsce i na Ukrainie. “Matka” w tym czasie stała w drzwiach z telefonem w ręku”Jarosław Kostkowski/Fakty TVN

Ukrainka oskarżona o okrutne znęcanie się nad dziećmi i prostytuowanie ich wyszła z aresztu. Kobieta miała pod opieką dziesięcioro dzieci w wieku od 4 do 16 lat. Po wybuchu wojny uciekła z nimi do Poznania.

Kobieta opuszcza areszt po blisko dwóch latach. Jak informuje Radio Poznań, prokuratura chciała przedłużenia wobec niej aresztu, ale sąd odrzucił ten wniosek i uznał, że wystarczy dozór policyjny oraz zakazy opuszczania kraju i zbliżania się do dzieci. Powód? Brak obawy matactwa wobec tego, że w sprawie przesłuchano już wszystkich świadków. Prokuratura złożyła zażalenie.

[tvn nie udostepnia , napisać w oryginale materiał filmowy]

Rodzina zastępcza podejrzewana o znęcanie się nad dziećmi. “Dzieci mają wyraźne ślady przemocy fizycznej”Jarosław Kostkowski/Fakty TVN

Dziwne zachowanie dzieci wzbudziło niepokój

Swietłana P. prowadziła w Ukrainie rodzinę zastępczą. Po wybuchu wojny kobieta wraz z dziećmi trafiła do Polski. Tu kontynuowała opiekę nad dziesięciorgiem małoletnich – w wieku od 4 do 16 lat.

– Pojawiła się w rodzinie pani, która opiekuje się innymi dziećmi. To ona zauważyła, że te dzieci dziwnie się zachowują, że mogą być ofiarami przemocy – wyjaśniał Łukasz Wawrzyniak, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.

Swietłana P. miała wyzywać, poniżać i zastraszać swoich podopiecznych. Miała też popychać dzieci, uderzać, wyrywać im włosy i bić pałką lub pasem po ciele i głowie. Obywatelce Ukrainy przedstawiono wówczas zarzuty i kobieta trafiła do aresztu.

“Gazeta Wyborcza”: wyrywane włosy, wybijane zęby, bicie tłuczkiem

Dzieci zostały przesłuchane i przeprowadzono z nimi czynności procesowe. Zebrane dowody pozwoliły na przedstawienie kobiecie zarzutów znęcania się ze szczególnym okrucieństwem.

“Gazeta Wyborcza” opisywała szczegóły ustaleń śledczych. Dzieci miały mieć powyrywane włosy i wybite zęby.

– W trakcie kolejnych przesłuchań wychodziły kolejne fakty. Oprócz przemocy miało także dochodzić do wykorzystywania seksualnego dzieci – relacjonował Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji.

Prokuratura: dzieci były przez nią bite, zastraszane i poniżane

Akt oskarżenia przeciwko matce zastępczej trafił do Sądu Okręgowego w Poznaniu 23 marca zeszłego roku. Prokurator zarzucił kobiecie popełnienie przestępstw polegających na znęcaniu się ze szczególnym okrucieństwem nad dziesięciorgiem ukraińskich dzieci. – Zebrane dowody potwierdziły, że pozostający pod jej opieką małoletni pokrzywdzeni byli przez nią bici, zastraszani i poniżani. Śledztwo wykazało, że oskarżona ograniczała dzieciom dostęp do toalety, a także jedzenia oraz picia, doprowadzając w niektórych przypadkach do ich skrajnego niedożywienia – podkreślał Wawrzyniak.

Koszmar ukraińskich dzieciTVN24

Według ustaleń “Gazety Wyborczej”, jedna z dziewczynek w wieku pięciu lat ważyła niecałe 12 kilogramów. Jeden z podopiecznych kobiety – dziewięcioletni chłopiec – miał chodzić głodny i trząść się ze strachu.

Miała zarabiać na “wypożyczaniu” dzieci pedofilom

Podopieczni Ukrainki mieli być także “udostępniani” pedofilom. – Stosując przemoc, wykorzystała seksualnie część z nich oraz przekazywała je w tym celu innym osobom. Ten przestępczy proceder trwał od marca 2020 roku do kwietnia 2022 roku, a oskarżona uczyniła sobie z niego stałe źródło dochodu – informował prokurator.

Ofiarami przemocy seksualnej – według “Gazety Wyborczej” – miało być ośmioro dzieci. – Prowadząc śledztwo, staramy się ustalić, gdzie i kiedy dochodziło do przestępstw i kim są ludzie, którzy krzywdzili te dzieci. Zrobimy wszystko, by tych ludzi postawić przed sądem – podkreślał rzecznik wielkopolskiej policji.

Proces kobiety ruszył w maju zeszłego roku. Przestępstwa, o które jest oskarżona, zagrożone są maksymalną karą 15 lat więzienia.

Dzieci, którymi zajmowała się Swietłana P., trafiły do kilku rodzin zastępczych.

Kto jest autorem polityki Donalda Tuska? Identyczne założenia wobec Polaków, co hitlerowskie instrukcje dotyczące traktowania podludzi na terenach okupowanych.

Fundacja Pro-Prawo do życia

„Wszystkie środki, które służą ograniczaniu rozrodczości, powinny być tolerowane albo popierane. Spędzanie płodu [aborcja] musi być na pozostałym obszarze Polski niekaralne. Środki służące do spędzania płodu i środki zapobiegawcze mogą być w każdej formie publicznie oferowane (…) Przeciwko instytucjom i osobom, które trudnią się zawodowo spędzaniem płodu, nie powinny być wszczynane policyjne dochodzenia” – powyższe słowa napisał w listopadzie 1939 dr Erhardt Wetzel – kierownik Centrali Doradczej Urzędu do Spraw Rasowo-Politycznych NSDAP.
Były to wytyczne dla hitlerowskich okupantów na temat polityki, jaką mają prowadzić wobec podbitych Polaków. 
Dzisiaj dokładnie te same wytyczne znajdują się w projektach ustaw, nad którymi właśnie rozpoczyna debatę Sejm RP – poparcie dla aborcji, upowszechnienie aborcji jako publicznej “usługi” we wszystkich szpitalach oraz wprowadzenie bezkarności i niekaralności dla wszystkich osób uwikłanych w proceder aborcji i namawiania Polek do mordowania własnych dzieci. 

Projekty ustaw opracowane przez rząd Donalda Tuska i lewicę zawierają identyczne założenia wobec Polaków, co hitlerowskie instrukcje dotyczące traktowania podludzi na terenach okupowanych.
Cel jest wciąż ten sam – eksterminacja narodu Polskiego.Kto jest autorem aborcyjnej polityki? [foto]Dzisiaj, w czwartek 11 kwietnia 2024 roku, Sejm RP rozpoczyna debatę nad szeregiem proaborcyjnych ustaw. Zakładają one, że aborcja polskich dzieci ma być masowa, powszechna i ogólnodostępna na żądanie, a lekarze i aktywiści, uwikłani w proceder aborcji i namawiania do niej kobiet, mają być bezkarni.
 Jest to dokładnie ta sama polityka, jaką III Rzesza wprowadziła wobec Polaków na okupowanych terytoriach. Hitlerowcy chcieli uczynić z Polaków, których traktowali jak “podludzi”, niewolników pracujących przymusowo dla Niemców. Wszystkich innych, zbędnych podludzi należało eksterminować. Hitlerowcy wiedzieli jednak, że otwarte wymordowanie milionów Polaków zrobi im “złą reklamę” na arenie międzynarodowej, sprowadzi na nich konsekwencje dyplomatyczne i wpłynie na pogorszenie reakcji z innymi krajami.
Jak pisał w swoich wytycznych nazista Erhardt Wetzel, odpowiedzialny za politykę wobec Polaków: 
Powinno być oczywiste, że polskiej kwestii nie można rozwiązać w ten sposób, że zlikwiduje się Polaków, podobnie jak Żydów. Tego rodzaju rozwiązanie kwestii polskiej obciążyłoby naród niemiecki na daleką przyszłość i odebrałoby nam wszędzie sympatię, zwłaszcza że inne sąsiednie narody musiałyby się liczyć z możliwością, iż w odpowiednim czasie potraktowane zostaną podobnie. Moim zdaniem, musi zostać znaleziony taki sposób rozwiązania kwestii polskiej, ażeby wyżej wskazane polityczne niebezpieczeństwa zostały sprowadzone do możliwie najmniejszych rozmiarów”. 

 Właśnie dlatego hitlerowcy postanowili zalegalizować i upowszechnić na okupowanych terenach Polski aborcję oraz wprowadzić bezkarność dla wszystkich osób uczestniczących w aborcji. Chodziło o to, aby eksterminacja narodu Polskiego dokonała się jego własnymi rękami – aby polskie matki i polskie rodziny same wymordowały swoje własne dzieci. W ten sposób Niemcy mieli być “czyści”. To jednak nie wszystko. Aborcja miała być tylko częścią tego planu. 
Aby zniszczyć Polaków należało również zdewastować ich sumienia poprzez propagandę.
Dr Erhardt Wetzel, kierownik Centrali Doradczej Urzędu do Spraw Rasowo-Politycznych NSDAP, opisał ten plan w swoich wytycznych tak:
 „Aby doprowadzić na wschodnich terenach do znośnego dla nas rozmnażania się ludności, jest nagląco konieczne zaniechanie na wschodzie tych wszystkich środków, które zastosowaliśmy w Rzeszy celem podwyższenia liczby urodzin. Na terenach tych musimy świadomie prowadzić negatywną politykę ludnościową. Poprzez środki propagandowe, a w szczególności przez prasę, radio, kino, ulotki, krótkie broszury, odczyty uświadamiające itp. należy stale wpajać w ludność myśl, jak szkodliwą rzeczą jest posiadanie wielu dzieci. Powinno się wskazywać koszty, jakie dzieci powodują, na to, co można by zdobyć dla siebie za te wydatki. Można wskazywać na wielkie niebezpieczeństwa dla zdrowia, które mogą grozić kobiecie przy porodzie itp. Obok tej propagandy powinna być prowadzona na wielką skalę propaganda środków zapobiegawczych [antykoncepcji]. Przemysł produkujący tego rodzaju środki musi zostać specjalnie stworzony. Nie może być karalne zachwalanie i rozpowszechnianie środków zapobiegawczych ani też spędzanie płodu. Należy też w pełni popierać powstawanie zakładów dla spędzania płodu. Można wykształcić np. akuszerki lub felczerki w robieniu sztucznych poronień. Im bardziej fachowo będą przeprowadzane poronienia, tym większego zaufania nabierze do nich ludność. Rozumie się samo przez się, że i lekarz musi być upoważniony do robienia tych zabiegów, przy czym nie może tu wchodzić w rachubę uchybienie zawodowej lekarskiej godności. Należy propagować również dobrowolną sterylizację”. 

 Proszę zobaczyć, jak bardzo aktualne są powyższe słowa nazisty, który szczegółowo zaplanował jak ma przebiegać zniszczenie narodu Polskiego. Najpierw należy zniszczyć sumienia Polaków i zdeprawować naród, aby w konsekwencji “podludzie” sami przestali się rozmnażać oraz aby sami zaczęli mordować własne dzieci. 
Czy przypadkiem ten plan nie realizuje się właśnie na naszych oczach? 
Przyjrzyjmy się szczegółowo powyższym wytycznym hitlerowców. W 2023 roku urodziło się w Polsce najmniej dzieci w historii pomiarów ludności. Wszyscy eksperci i komentatorzy głośno mówią o katastrofie demograficznej w Polsce
. Dlaczego? Polacy nie mają dzieci przede wszystkim z przyczyn kulturowych. Jak pisał cytowany powyżej nazista Wetzel: “Poprzez środki propagandowe, a w szczególności przez prasę, radio, kino, ulotki, krótkie broszury, odczyty uświadamiające itp. należy stale wpajać w ludność myśl, jak szkodliwą rzeczą jest posiadanie wielu dzieci. Powinno się wskazywać koszty, jakie dzieci powodują, na to, co można by zdobyć dla siebie za te wydatki.” Dokładnie to robią od wielu lat polskojęzyczne media głównego nurtu (których właścicielami są przeważnie niemieckie koncerny wydawnicze) – obrzydzają Polakom posiadanie dzieci, wmawiają, że dzieci to obciążenie, koszty i przeszkoda w “samorozwoju”, robieniu kariery i podróżowaniu po świecie. Efekty tego obserwujemy dzisiaj – w Polsce rodzi się najmniej dzieci w historii, a nasz naród wymiera. Jak pisał dalej autor hitlerowskich wytycznych polityki wobec Polaków: “Można wskazywać na wielkie niebezpieczeństwa dla zdrowia, które mogą grozić kobiecie przy porodzie.” Właśnie to robią w Polsce aktywiści aborcyjni. W swojej propagandzie, kierowanej w mediach przede wszystkim do nastolatek i młodych dziewcząt, kłamią oni, że aborcja jest bezpieczniejsza dla zdrowia niż urodzenie dziecka! Jest to oczywiste kłamstwo, jednak tysiące Polek nabierają się na te manipulacje. Co więcej, aborcjoniści bez przerwy powielają kłamstwa, jakoby aborcja była “bezpiecznym zabiegiem”, porównywalnym do wyrwania zęba.
Dalej w hitlerowskich wytycznych czytamy: 
“Obok tej propagandy powinna być prowadzona na wielką skalę propaganda środków zapobiegawczych. Przemysł produkujący tego rodzaju środki musi zostać specjalnie stworzony.” 
Tzw. “środki zapobiegawcze” to oczywiście antykoncepcja. Ostatnio informowaliśmy i ostrzegaliśmy o tym, że równolegle do sejmowej debaty na temat aborcji, rząd Donalda Tuska forsuje rozpowszechnienie w Polsce tzw. “pigułek po” bez recepty w aptekach. Te śmiertelne tabletki, które mają działanie wczesno-aborcyjne, mają być według planów Tuska dostępne bez ograniczeń dla nastoletnich dziewcząt. 
Ministerstwo Zdrowia pracuje właśnie nad tym, aby pigułki były łatwo i swobodnie dostępne w aptekach dla każdego. 
Warto również w tym momencie przypomnieć, że głównym producentem “pigułki po” dla Polek jest niemieckie środowisko biznesowo-farmaceutyczne, którego korzenie sięgają niemieckiego przedsiębiorstwa, które niegdyś było częścią koncernu produkującego w czasie II wojny światowej Cyklon B – truciznę używaną w komorach gazowych.
 Hitlerowskie wytyczne wobec Polaków napisane w czasach okupacji kończą się następującymi instrukcjami: 
“Należy też w pełni popierać powstawanie zakładów dla spędzania płodu. Można wykształcić np. akuszerki lub felczerki w robieniu sztucznych poronień. Im bardziej fachowo będą przeprowadzane poronienia, tym większego zaufania nabierze do nich ludność.” 
Projekty ustaw, nad którymi dzisiaj rozpoczyna debatę Sejm, zakładają m.in. prawną możliwość otwierania w Polsce tzw. “klinik aborcyjnych”, czyli ośrodków śmierci specjalizujących się wyłącznie w wykonywaniu aborcji. To nic innego, jak “zakłady do spędzania płodu”, których powstanie na okupowanych terenach Polski planowali naziści. Projekty ustaw Tuska i lewicy zakładają też bezkarność dla aktywistek aborcyjnych, które pomagają Polkom w aborcjach dokonywanych za pomocą pigułek poronnych. To dokładnie to samo co hitlerowskie kształcenie “akuszerek lub felczerek w robieniu sztucznych poronień”. Na naszych oczach forsowane jest w Polsce prawo, opracowane w trakcie okupacji przez hitlerowskie Niemcy, którego celem jest zagłada naszego narodu i naszego społeczeństwa. Sposób, w jaki ta zagłada ma się dokonać, czyli rękami samych Polaków omamionych przez propagandę, ma spowodować wzrost sympatii i poparcia dla rządu Tuska w Niemczech, Unii Europejskiej i na całym Zachodzie. Z powodów pijarowych, reklamowych i medialnych nie planuje się już budowania obozów koncentracyjnych dla Polaków. Zamiast nich będą “zakłady spędzania płodu”, którymi wedle planów Tuska mają stać się wszystkie szpitale w Polsce. Nie wolno nam się na to zgodzić! Musimy stanąć do walki! Musimy działać w obronie dzieci, polskich rodzin i przyszłości naszego narodu. Nasza Fundacja chce być na pierwszej linii frontu bitwy o życie. Intensyfikujemy działania w całej Polsce. Wczoraj blisko 100 osób zgromadziło się z naszej inicjatywy w centrum Elbląga, aby modlić się o powstrzymanie aborcji i informować mieszkańców miasta czym jest aborcja. Kolejne takie akcje będą wkrótce w całym kraju.
Walka musi trwać! 
Będziemy Pana informować o rezultatach tej walki i sejmowej debaty. Jednak abyśmy mogli ją toczyć, potrzebujemy Pana pomocy i zaangażowania. 
Proszę Pana o przekazanie 50 zł, 100 zł, 200 zł, lub dowolnej innej kwoty, aby umożliwić naszej Fundacji dalszy opór wobec hitlerowskich planów eksterminacji narodu Polskiego, nad którymi rozpoczyna dzisiaj debatę Sejm: 
Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków
Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPW

Z wyrazami szacunkuMariusz Dzierżawski
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków
stronazycia.pl

Elbląg: publiczny różaniec w intencji powstrzymania aborcji

Elbląg: publiczny różaniec w intencji powstrzymania aborcji

W środę 10 kwietnia w centrum elbląskiej starówki odbyła się publiczna modlitwa różańcowa w intencji powstrzymania aborcji i nawrócenia wszystkich osób uwikłanych w proceder mordowania dzieci w łonach matek. Była to reakcja mieszkańców Elbląga na wydarzenia w Sejmie RP, gdzie w trakcie trwającego właśnie posiedzenia mają zostać poddane pod debatę projekty ustaw upowszechniających aborcję w Polsce. Publiczny różaniec zorganizowała Fundacja Pro-Prawo do Życia wspólnie ze Stowarzyszeniem Elbląscy Patrioci.

Za pomocą zgłoszonych do Sejmu ustaw aborcyjna koalicja chce znieść wszelkie procedury i formalności przy dokonywaniu aborcji. Aborcja polskich dzieci ma być powszechna i masowa. Co więcej, rząd zapowiedział również, że wszystkie szpitale w Polsce mają stać się ośrodkami aborcyjnymi, a każdy lekarz za odmowę aborcji ma z urzędu stanąć przed prokuratorem. Jeżeli aborcyjne lobby zrealizuje swoje plany, to wszystkie rodziny w Polsce będą zagrożone, gdyż aborcja ma stać się domyślną, standardową opcją sugerowaną w trakcie wizyty kobiety w ciąży u ginekologa. Wszystkie matki będą namawiane i zachęcane do aborcji. Aborcyjna koalicja chce również wprowadzić formalną bezkarność dla wszystkich osób zamieszanych w proceder aborcyjnego mordowania dzieci, w tym dla handlarzy środkami poronnymi, aktywistów, którzy nakłaniają do aborcji, a także tych, którzy aborcje wykonują.

Papież Jan Paweł II mówił, że „naród, który zabija własne dzieci, jest narodem bez przyszłości” i wzywał Polaków do jednoznacznego opowiedzenia się za życiem. Dlatego Fundacja Pro-Prawo do Życia i Stowarzyszenie Elbląscy Patrioci zorganizowali w środę 10 kwietnia w centrum elbląskiej starówki publiczną modlitwę różańcową w intencji powstrzymania aborcji i przemiany serc aborcjonistów. Wraz z modlitwą odbyła się akcja informacyjna ukazująca prawdę o aborcji mieszkańcom Elbląga, a wszyscy uczestnicy różańca otrzymali od organizatorów wydane przez Fundację Pro-Prawo do Życia broszury „Jak rozmawiać o aborcji?”, które umożliwią argumentowanie za życiem wśród swoich znajomych.

Źródło: Fundacja Pro-Prawo do Życia, Stowarzyszenie Elbląscy Patrioci

fot. Jacek Gierwatowski, Elbląscy Patrioci

Katolickie Stowarzyszenie Lekarzy Polskich zdecydowanie przeciwne udostępnianiu pigułek Ella One dzieciom. „Nie, nigdy. Nie wolno zabijać dzieci!”

Katolickie Stowarzyszenie Lekarzy Polskich przeciwne udostępnianiu pigułek Ella One dzieciom Stowarzyszenie-lekarzy-polskich-przeciwne-udostepnianiu-pigulek-ella-one-dzieciom

(fot. Pixabay)

Katolickie Stowarzyszenie Lekarzy Polskich jest zdecydowanie przeciwne udostępnianiu hormonalnych pigułek Ella One, zwanych enigmatycznie tabletkami „dzień po” nastolatkom po 15. roku życia w ramach dodatkowych usług farmaceutycznych planowanych przez Ministerstwo Zdrowia jako „plan B”.

Jeśli owe środki zostaną przyjęte po owulacji i zapłodnieniu, ich mechanizm działania polega na uniemożliwieniu zagnieżdżenia się ludzkiego zarodka w macicy matki, co prowadzi do śmierci niewinnego człowieka w jego początkowej fazie rozwoju.


Prawda, że życie ludzkie zaczyna się w momencie poczęcia, od połączenia materiału genetycznego ojca i matki, nie jest mitem, czy dogmatem wiary, lecz faktem potwierdzonym naukowo, który jest nie do podważenia i nie podlega dyskusji.

Prawo do ochrony życia stanowi jedną z najważniejszych gwarancji konstytucyjnych (Art. 38), które w sposób naturalny warunkuje istnienie wszystkich dalszych wolności i praw. Ponieważ życie ludzkie jest najwyższą wartością konstytucyjną, państwo zostaje powołane w sposób bezpośredni do jego ochrony. Konstytucja wymaga od państwa nie tylko powstrzymania się od wprowadzania regulacji dopuszczających pozbawiania życia ludzkiego, ale również zobowiązuje do podejmowania określonych kroków w celu ochrony tego życia. Ponadto Rzeczpospolita Polska zapewnia ochronę praw dziecka. Każdy ma prawo żądać od organów władzy publicznej ochrony dziecka przed przemocą, okrucieństwem, wyzyskiem i demoralizacją (Art.72 Konstytucji).
W/w Art. 72 ustala zasadę pierwszeństwa roli rodziców w sprawowaniu opieki nad dzieckiem i pomocniczej roli władz w tym zakresie (ust. 2)

Demoralizacja nieletnich to proces odchodzenia dzieci lub młodzieży od obowiązujących zasad i wartości moralnych często przez wpajanie młodym złych i szkodliwych wzorców postępowania przez dorosłych. Ten proces jest poważnym problemem społecznym, który wymaga przede wszystkim prewencyjnego działania ze strony rodziców (lub opiekuna prawnego) oraz kompleksowego podejścia na wielu płaszczyznach całego społeczeństwa (głównie rządzących, wychowawców i nauczycieli).


Planowany przez Ministerstwo Zdrowia projekt rozporządzenia jest całkowicie niezgodny z Konstytucją RP, godzi w prawo do życia człowieka, zagraża ochronie dzieci i młodzieży przed demoralizacją, a wręcz ułatwia im drogę do niemoralnego zachowania.


W sytuacji pogłębiającego się niżu demograficznego w naszym kraju, starzeniu się społeczeństwa, braku zastępowalności pokoleń, szczególną troską należy otoczyć zdrowie i morale społeczeństwa a w szczególności dzieci i młodzieży.
Jeśli stanowione prawo stoi w pogardzie do prawa naturalnego, jeśli ustala się, że wolno zabijać nienarodzone dzieci, to znaczy, że mamy do czynienia z zakamuflowanym totalitaryzmem.
Słowa położnej Stanisławy Leszczyńskiej wypowiedziane w niemieckim obozie koncentracyjnym Auschwitz: „Nie, nigdy. Nie wolno zabijać dzieci!” wybrzmiewają dziś bardzo mocno. Niedopuszczalne jest wprowadzanie regulacji dopuszczających pozbawiania życia ludzkiego. To krok cofający Polskę w rozwoju cywilizacyjnym. Lekarze są powołani do ratowania życia i nigdy nie zgodzą się na taki dyktat państwa!

Dr n.med. Elżbieta Kortyczko specjalista pediatra, specjalista neonatolog, Prezes Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy Polskich (www.kslp.pl)

Prof. dr hab. n. med. Bogdan Chazan, specjalista ginekologii i położnictwa, Wiceprezes Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy Polskich (www.kslp.pl)

Dr Andrzej Niemirski, lekarz chorób wewnętrznych, specjalista medycyny rodzinnej, Prezes Oddziału Ziemi Radomskiej Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy Polskich

Katolickie Stowarzyszenie Lekarzy Polskich

KAI

Aptekarz karany. Tak, jeśli wypisze dziecku receptę na “pigułkę po”, jak i wtedy, gdy jej odmówi

Farmaceuci w potrzasku. Absurdalne przepisy dot. pigułki „dzień po”

11.04.2024 farmaceuci-w-potrzasku

Tabletka
Zdjęcie ilustracyjne. / Foto: Pixabay

Projekt rozporządzenia o pigułce „dzień po” jest tak niejasno sformułowany, że farmaceutę będzie można pozwać zarówno za odmowe wydania leku, jak i za jego wydanie – informuje czwartkowy „Dziennik Gazeta Prawna”.

„Po tym, jak prezydent zawetował ustawę w sprawie pigułki «dzień po», rząd wybrał inną drogę, żeby kobiety zyskały do niej prawo” – pisze „DGP”.

Od 1 maja receptę na pigułkę ma wypisać farmaceuta.

„Problem w tym, że projekt rozporządzenia daje szerokie pole do interpretacji. Nie jest jasne, czy mamy do czynienia ze świadczeniem zdrowotnym, a co za tym idzie – czy na wypisanie recepty małoletniej pacjentce będzie musiał się zgodzić rodzic. Niepewność projektowanego prawa, zdaniem ekspertów, może narazić farmaceutów na pozwy albo ze strony rodziców, albo ze strony małoletniej pacjentki” – zauważa gazeta.

„Jeśli niepełnoletniej córce zostanie bez wiedzy rodzica wypisana recepta na tabletkę «dzień po», będzie mógł on pozwać farmaceutę. Naruszone zostaną bowiem prawa pacjenta – prawo rodzica do wyrażenia zgody na leczenie niepełnoletniego pacjenta” – powiedział gazecie adwokat, partner kancelarii Fairfield Karol Korszuń.

„Część ekspertów po lekturze projektu rozporządzenia dochodzi do skrajnie odmiennych wniosków – takich, że zgoda rodziców nie jest potrzebna” – informuje „DGP”.

Ukraina dziś płacze: Od początku “wolnej Ukrainy” zabito ok. 40 mln dzieci

Ukraina płacze dziś po swoich dzieciach nienarodzonych – nie idźmy tą drogą

pch24.pl/ukraina-placze-dzis-po-dzieciach-nienarodzonych

Projekty ustaw aborcyjnych Lewicy oraz Koalicji Obywatelskiej, które dopuszczają możliwość zabicia dziecka nienarodzonego do 12. tygodnia życia, są odbiciem rozwiązań prawnych stosowanych np. na Ukrainie i w innych byłych krajach ZSRR. Jednak coraz więcej obywateli Ukrainy dostrzega złe skutki  mordowania nienarodzonych, szczególnie w kontekście drastycznego spadku liczby mieszkańców tego kraju podczas wojny.

O zmianie patrzenia Ukraińców na zbrodniczy proceder aborcji, świadczą osoby, które znają obecną sytuację panującą w tym kraju. – Coraz więcej Ukraińców, widzi okropne skutki  wyniszczenia narodu wskutek aborcji. Od początku historii wolnej Ukrainy zabito około 40 mln dzieci nienarodzonych. Ukraińcy sami to policzyli i teraz mówią „Żeby te dzieci urodziły się, bylibyśmy tak silnym narodem, że bez trudu pokonaliśmy Rosję”. Mając tę świadomość obecnie wielu Ukraińców staje się obrońcami nienarodzonych – powiedział PCh24.pl ks. Andrzej Sańko, który na Ukrainie posługuje około 10 lat.

Aborcja na Ukrainie, która była wówczas częścią ZSRR, stała się legalna już przeszło sto lat temu. W roku 1920 zalegalizowały ją władze komunistyczne, a pod tą zbrodniczą ustawą podpisał się sam Włodzimierz Lenin. Aborcja była dozwolona do 12. tygodnia na życzenie kobiety i do 28. tygodnia ze względów społecznych, np. gdy w rodzinie było już troje i więcej dzieci. Poczęte dziecko można było zabić nawet w 7. miesiącu ciąży. Po wieloletnich staraniach organizacji pro life, w roku 2004 złagodzono nieco ustawę aborcyjną. Obecnie aborcja na Ukrainie jest dopuszczalna do 12. tygodnia ciąży na życzenie kobiety i do 22. tygodnia z tzw. względów medycznych.

Ukraina szybko się wyludnia. Głównym powodem jest wojna, która na wschodnich terenach Ukrainy trwa już od roku 2014, a od roku 2022 trwa wojna na pełną skalę. W krwawych bataliach i rosyjskich bombardowaniach, zginęło już około 500 tysięcy osób. Z kraju wyjechało wielu ludzi w różnym wieku. Szacuje się, że od początku pełnoskalowego konfliktu z Rosja z Ukrainy wyemigrowało około 6 mln osób. Kolejne około 300 tysięcy ukraińskich dzieci uprowadzili do swojego kraju Rosjanie.

To dla Ukrainy oznacza ogromny kryzys ludnościowy, wręcz katastrofę demograficzną! Jeszcze w 1992 roku kraj naszego wschodniego sąsiada liczył 51 mln mieszkańców, 10 lat później liczba ta spadła do 40 mln. Obecnie ukraiński rządowy Instytut Demograficzny prognozuje, że w wyniku wojny i masowej emigracji w 2030 roku na Ukrainie będzie żyło niespełna 35 mln ludzi. I jest to wariant bardzo optymistyczny.

Gwałtowny spadek liczby mieszkańców Ukrainy  mogłaby zmienić sytuacja, w której, w jednej ukraińskiej młodej rodzinie przychodziłoby na świat 2-3 dzieci. Na pewno pomogłoby w tym, prawo wprowadzające zakaz aborcji.  W 2021 roku statystycznie na 10 kobiet w wieku produkcyjnym liczba urodzeń wynosiła 11, natomiast w 2023 roku szacuje się, że na 10 kobiet liczba urodzeń będzie wynosiła już tylko 7.

Na szczęście Ukraińcy są coraz bardziej świadomi ogromnej wartości życia ludzkiego od poczęcia. – W ostatnich latach wzrasta powszechne przekonanie, że jeśli się mówi o dzieciach nienarodzonych, to chodzi o życie ludzkie i nie wolno go niszczyć – mówi Eugienia Samborska, przewodnicząca organizacji pro life Ogólnoukraińska Fundacja „О Godność Człowieka”. Dzięki działaczom tej, oraz jej podobnych, organizacji w ciągu ostatnich 10 lat liczba aborcji dokonywanych w Ukrainie zmniejszyła się prawie trzykrotnie.

A jak wygląda front walki o życie nienarodzonych u innych naszych wschodnich sąsiadów? Na Białorusi obowiązuje postsowiecka ustawa pozwalająca na zabicie dziecka na życzenie do 12. tygodnia życia. Czyli ustawy aborcyjne przygotowane przez Lewicę i KO przyjmują takie same mordercze rozwiązania jakie obowiązują, w potępianym przez nich, reżimowym państwie. Dzięki ciężkiej pracy organizacji pro life liczba zabijanych dzieci nienarodzonych na Białorusi z każdym rokiem spada. Według ostatnich dostępnych danych z tego kraju w roku 2018 na aborcję zdecydowało się 23,3 tys. Białorusinek, czyli pięciokrotnie mniej niż w roku 2000.

Natomiast w Rosji również obowiązuje jeszcze mordercze leninowskie prawo aborcyjne – do 12. tygodnia ciąży – na życzenie. Podejście Rosji do zabijania nienarodzonych obywateli zmienia się, głównie z powodu coraz gorszej demografii i ludzkich strat wojennych. W ciągu ostatnich dwóch lat władze maksymalnie utrudniły dostęp do tabletek wczesnoporonnych. W kilku rosyjskich regionach na prywatne kliniki aborcyjne nałożono kary za „podżeganie ciężarnych kobiet do aborcji”. W państwowych klinikach aborcyjnych wprowadzono tzw. „tydzień ciszy” czyli po zgłoszeniu się kobiety, która chce zabić swoje nienarodzone dziecko, musi ona przez tydzień zastanowić się nad tą decyzją. W tym czasie rozmawiają z nią m.in. psychologowie i obrońcy życia. Obecnie w Rosji około 30 procent ciąż kończy się zabiciem nienarodzonego dziecka.  

Lepiej niż w Rosji i na Białorusi sytuacja wygląda na Litwie gdzie 13 procent ciąż kończy się zabiciem dziecka. Jednak dziwić może, obowiązujące w tym kraju od początku roku 2023, prawo które zezwala na aborcję farmakologiczną do 9. tygodnia ciąży. Prawo to dziwi, gdyż Litwa ma katastrofalnie słabą demografię.

W Polsce hydrze aborcji znów odrasta głowa, a w niej ostre zęby, którymi chce pożerać dzieci nienarodzone. 11 kwietnia w Sejmie odbędzie się pierwsze czytanie projektów ustaw aborcyjnych, przygotowanych przez partie tworzące rządzącą koalicję. W akcie sprzeciwu obrońcy życia organizują tego dnia wiele protestów i manifestacji. Największą będzie – „Marsz w obronie dzieci”, który przejdzie ulicami Warszawy. Trwają również akcje, które mają na celu niedopuszczenie do tego, aby na Polsce zaciążyła okropna wina dzieciobójstwa. Jedną z tych akcji jest „Zadzwoń do posła – niech opowie się za życiem”. Polega ona na przeprowadzeniu rozmowy telefonicznej z posłem, ze swojego regionu, podczas której podejmie się próbę przekonania parlamentarzysty, aby nie poparł, podczas głosowania, żadnego śmiercionośnego projektu ustawy aborcyjnej.    

Polacy są bardziej świadomi niż Ukraińcy, jak wielką zbrodnią jest aborcja. W dużej mierze jest to zasługa nauczania Kościoła katolickiego, opartego na Ewangelii. O zbrodniczym charakterze aborcji bardzo jasno napisał papież Paweł VI w encyklice „Humanae vitea”. W Polsce zabijaniu nienarodzonych, z wielką gorliwością, sprzeciwiali się tak wielcy ludzie Kościoła jak np. św. Jan Paweł II.

Aktualnie w Polsce aborcja jest możliwa jedynie w dwóch przypadkach: gdy ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety lub gdy powstała w wyniku gwałtu czy stosunku kazirodczego. Obecne projekty ustaw rządzących chcą rozszerzyć to pole śmierci, aby było ono tak ogromne jak u naszych wschodnich sąsiadów. Nie idźmy śladem narodów, które zabijając własne dzieci, odbierają sobie przyszłość.

Adam Białous

https://pch24.pl/sadne-dni-nad-nienarodzonymi-dzialaj-zadzwon-do-posla-niech-opowie-sie-za-zyciem/embed/#?secret=L7mUrMCRFs#?secret=JPIjJF9o5l

==============================

A to dzieci “wyprodukowane”, od surogatek, dla pedofolów i na części

Rozpoczyna się kolejna bitwa o Życie.  Marsz w obronie dzieci.

Fundacja Pro-Prawo do życia
Właśnie rozpoczęło się posiedzenie Sejmu RP. Jutro zacznie się w nim debata na temat upowszechnienia aborcji. 
Na wydarzenia w naszym kraju patrzy cały świat, ponieważ Polska jest ostatnim na całym Zachodzie istotnym miejscem oporu wobec aborcyjnej rewolucji. Dzieciobójcza koalicja chce, aby mordowanie polskich dzieci dokonywało się na masową skalę. To atak wymierzony w biologiczne fundamenty istnienia naszego narodu oraz próba zniszczenia sumień całego społeczeństwa. 
Bierność oznacza przyzwolenie i akceptację dla działań aborcjonistów. Dlatego musimy działać i opowiedzieć się po stronie życia. 
Jutro (czwartek 11 kwietnia) organizujemy w Warszawie Marsz w obronie dzieci. Równolegle do niego, przeprowadzamy szereg innych inicjatyw. Proszę przeczytać, co może Pan zrobić i w jaki sposób włączyć się do walki, od wyniku której zależy życie milionów i przyszłość Polski.Rozpoczyna się bitwa o życie [foto]Jutro rozpocznie się debata w Sejmie, a po niej posłowie będą głosować nad szeregiem morderczych ustaw, które zakładają aborcję niemal bez żadnych ograniczeń oraz wprowadzają bezkarność wszystkich osób zamieszanych w proceder aborcyjnego mordowania dzieci (handlarzy środkami poronnymi, aktywistów, którzy nakłaniają do aborcji, a także tych, którzy aborcje wykonują). Donald Tusk zapowiedział także, że każdy przypadek odmowy aborcji będzie ścigany z urzędu przez prokuraturę, a minister zdrowia Izabela Leszczyna powiedziała, że każdy szpital w Polsce ma być placówką “bez sumienia”.

Panie MirosĹ‚awie, w naszym kraju właśnie rozgrywa się walka, którą środowiska aborcyjne już dawno wygrały na Zachodzie. Walka o to, w którą stronę pójdzie Polska – w stronę życia, czy w stronę śmierci.

Stanowione przez polityków prawo wpływa na świadomość i sumienia obywateli. Formalna legalizacja aborcji bez zaświadczeń i biurokracji, połączona z intensywną propagandą w mediach spowoduje zniszczenie sumień milionów Polaków. Pod wpływem presji nasze społeczeństwo, na wzór narodów Zachodu, ma ulec i moralnie zaakceptować aborcję, lub być całkowicie bierne wobec procederu mordowania dzieci.
======

Co to wszystko będzie w praktyce oznaczało w perspektywie najbliższej przyszłości? Proszę spojrzeć na liczby.

W ubiegłym roku w Hiszpanii zamordowano poprzez aborcję blisko 100 000 dzieci w łonach matek. 

Wielkiej Brytanii: 214 000 dzieci. 

We Francji: 234 000 dzieci.

To samo ma stać się w Polsce – dzieciobójstwo ma być masowe i powszechne.
Trzeba w tym momencie przypomnieć, że w 2023 roku w Polsce urodziło się najmniej dzieci w historii pomiarów dzietności – tylko 272 000. Proszę zestawić tę liczbę z liczbą aborcji we Francji czy Wielkiej Brytanii – kraje Zachodu mordują co roku niemal tyle samo ludzi, co w Polsce się rodzi! Tak wielka jest skala ludobójstwa po upowszechnieniu aborcji.

W czasach PRL, kiedy aborcja była w Polsce powszechnie promowana i dostępna na żądanie, każdego roku mordowano ponad 100 000 dzieci. To tyle, co dzisiaj w Hiszpanii po tym, jak społeczeństwo tego kraju zostało otumanione aborcyjną propagandą i gdzie formalnie zalegalizowano aborcję. 
Właśnie tego chce aborcyjna koalicja dla Polski – powrotu do masowych mordów na dzieciach w łonach matek. Takie masowe egzekucje dzieci już teraz się w Polsce dokonują – wedle szacunków każdego roku przeprowadza się w naszym kraju kilkadziesiąt tysięcy nielegalnych aborcji przy użyciu pigułek poronnych. Po legalizacji aborcji szpitalnych i zniesieniu zbędnych formalności, a także umożliwieniu swobodnej reklamy tabletek aborcyjnych, ofiar będzie 100 000 rocznie lub więcej. 

Proszę teraz zestawić 100 000 aborcji rocznie z najgorszą w historii Polski dzietnością i liczbą urodzeń – to eksterminacja całego narodu. Aby zniszczyć Polskę nie trzeba żadnej wojny, wielkiego konfliktu, zniszczenia i pożogi. Jako naród wymrzemy, jeśli zaakceptujemy aborcję i nie będziemy mieć dzieci. Według prognoz Eurostatu, w 2100 roku Polska będzie miała jedynie 27 milionów obywateli (o 10 milionów mniej niż teraz!) i będzie najstarszym społeczeństwem Europy. Prognozy te nie uwzględniają masowej aborcji. Powszechne dzieciobójstwo spowoduje, że w perspektywie kilku pokoleń po prostu znikniemy jaki naród. 
Jeżeli do kogoś nie przemawia perspektywa przyszłości narodu i całej Polski, to może przemówi do niego teraźniejszość i to, w jakiej sytuacji znajdzie się on i jego rodzina.

Donald Tusk zapowiedział, że każdy szpital w Polsce ma stać się ośrodkiem aborcyjnym, a każdy lekarz ma być aborcjonistą. Aborcja ma stać się domyślną, standardową opcją sugerowaną w trakcie wizyty kobiety w ciąży u ginekologa. 

Pańskie dziecko w łonie jego matki będzie zagrożone, gdy tylko trafi na rutynową kontrolę lub na badania do szpitala. Tam już będzie czekał na nie zespół lekarzy przesiąkniętych mentalnością aborcyjną i wiedzących, że za nie przeprowadzenie aborcji mogą zeznawać przed prokuratorem. Pana żona, córka, wnuczka – będą zachęcane, namawiane i przymuszane do aborcji. Wszystkie kobiety w Polsce będą pod presją. Wiele rodzin ulegnie pod naciskiem autorytetu lekarza i emocjonalnej propagandy. Wielu dzieciom nie będzie dane się urodzić, bo nikt nie będzie chciał podjąć się opieki nad nimi i ich leczenia. 

Jeżeli nic nie zrobimy, aborcyjna koalicja Donalda Tuska wcieli swoje mordercze plany w życie. Do zwycięstwa zła potrzeba tylko tego, aby ludzie dobrzy nic nie robili. Mamy moralny obowiązek stanąć do walki i przeciwstawić się ofensywie aborcjonistów.Musimy stanąć do walki [foto]Co może Pan w tej sprawie zrobić?

1) Jutro (czwartek 11 kwietnia) organizujemy w Warszawie Marsz w obronie dzieci
Zapraszam Pana do udziału. Zaczynamy Mszą Św. o godz. 15:00 w bazylice Świętego Krzyża, po czym o 16:00 gromadzimy się na wiecu pod pomnikiem Kopernika, skąd przejdziemy pod Sejm RP. Szczegóły na naszej stronie.

2) Dołączyć do walki o życie w swoim miejscu zamieszkania. 
Sejmowa batalia to obecnie kwestia kluczowa. Jest to jednak tylko fragment wielkiej bitwy, która każdego dnia toczy się o świadomość i sumienia Polaków. Tę bitwę wolontariusze naszej Fundacji prowadzą każdego dnia w przestrzeni publicznej na ulicach polskich miast. Proszę do nich dołączyć. Może Pan skontaktować się z nami za pomocą formularza na naszej stronie, który pozwala sprawdzić, gdzie są nasze struktury najbliżej Pana. Może Pan również zacząć działać w swoim miejscu zamieszkania – nasi koordynatorzy przyjadą i pomogą Panu we wszystkim, umożliwiając zorganizowanie publicznej modlitwy różańcowej, ulicznej akcji informacyjnej, akcji billboardowej lub wystawy. 

3) Wesprzeć finansowo walkę o życie. 
Aborcyjna rewolucja w Polsce przeprowadzana jest głównie dzięki środkom międzynarodowych korporacji, zagranicznych koncernów, instytucji takich jak UE i ONZ oraz ambasad obcych państw. Opór wobec upowszechniania dzieciobójstwa i mentalności aborcyjnej jest możliwy tylko dzięki oddolnemu, stałemu i regularnemu wsparciu ludzi dobrej woli, świadomych powagi sytuacji, w jakiej się znajdujemy. 
W związku z aborcyjną ofensywą w Sejmie musimy zintensyfikować nasze działania, na co potrzebujemy ok. 20 000 zł.
Już teraz co miesiąc organizujemy kilkadziesiąt akcji i kampanii na terenie całej Polski, z użyciem plakatów, bannerów, furgonetek i megafonów, a także modlitw różańcowych o nawrócenie aborcjonistów. Teraz takich działań musi być jeszcze więcej, na co niezbędne są kolejne środki finansowe. 

Dzisiaj cały świat patrzy na Polskę. O decyzji Sejmu RP w sprawie aborcji będą mówiły media na całym świecie. Niezależnie od wyniku głosowania, walka o życie i sumienia Polaków będzie toczyła się dalej i będzie coraz bardziej intensywna, ponieważ naciski aborcyjnego lobby będą coraz większe. 
Wynik tej walki zależy od postawy każdego z nas. Dzisiaj każdy z nas ma wybór co robić w obliczu ofensywy aborcjonistów na Polskę – działam i wspieram finansowo, albo jestem bierny i udaję, że to nie moja sprawa.
Dlatego proszę Pana o przekazanie 50 zł, 100 zł, 200 zł, lub dowolnej innej kwoty, jaka jest dla Pana obecnie możliwa, aby umożliwić nam walkę, organizację Marszu w obronie dzieci, oraz dziesiątek innych inicjatyw w najbliższych dniach, które będą bardzo ważne dla losów obrony życia w Polsce.
Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków
Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPW

W obliczu ataku na biologiczne istnienie narodu bierność oznacza współudział. Wobec zdrady polityków zwykli Polacy mają obowiązek stanąć w obronie najmniejszych Polaków. Liczne demonstracje przyczynią się zapewne do opamiętania wystarczającej grupy posłów, aby zablokować mordercze ustawy. Skłonią też Prezydenta do zawetowania ustaw, jeśli większość posłów poprze zabijanie małych Polaków. 

To wszystko jednak nie zorganizuje się samo. To my musimy działać i stanąć do walki. 
Dlatego proszę Pana o pomoc i wsparcie.
Z wyrazami szacunkuMariusz Dzierżawski
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków
stronazycia.pl

Szkoła prywatna jest lepsza od publicznej. I znacznie tańsza.

Powszechne przekonanie, że szkoła prywatna jest lepsza od publicznej

7.04.2024 szkola-prywatna-jest-lepsza

Według 75 proc. Francuzów szkoła prywatna jest lepsza od szkoły publicznej. Nic dziwnego, że uczniów w prywatnych placówkach (głównie zresztą katolickich), wzrosła we Francji z 16,5 proc. w 2011 r. do 17,6 proc. w 2022 r.

Według sondażu instytutu Odoxa dla BFM Business, 75 proc. Francuzów twierdzi, że edukacja prywatna jest lepsza od publicznej. Ankietowani uważają, że taki system szkolny pozwala uczniom osiągać lepsze sukcesy. Większość chce umieszczać swoje dzieci w szkołach prywatnych (54 proc. w porównaniu do 45 proc. preferujących szkoły publiczne), pomimo pewnych dodatkowych kosztów

52 proc. Francuzów zgadza się także z tym, że szkoły prywatne powinny być finansowane z ich podatków. Państwo wspomaga szkoły prywatne, z którymi podpisało kontrakty, sumą 10 miliardów euro.

W szkołach prywatnych uczy się 2,2 miliona dzieci (dane Trybunału Obrachunkowego z 2023 r.). Takich placówek, w większości katolickich, jest 7,5 tysiąca. W ostatnich latach odsetek ich uczniów wzrasta, z 16,5 proc. w 2011 r. do 17,6 proc. w 2022 r.

Lewicowym krytykom takich szkół brakuje nich „różnorodności społecznej”. Lewica wielokrotnie stawiała też postulaty odebrania pomocy finansowej państwa placówkom religijnym. Takie prywatne szkoły zwalniają jednak najbiedniejszych z czesnego, nie ma też kryteriów np. religijnych, a nawet obowiązkowej katechezy w szkołach katolickich. Bywa, że szkoły katolickie chętnie wybiera muzułmańska klasa średnia…

Według Sekretariatu Generalnego ds. Edukacji Katolickiej (Sgec), edukacja prywatna pozwala państwu na znaczne oszczędności. „Gdyby państwo miało kształcić wszystkich uczniów szkół prywatnych, musiałoby wydawać o 9 miliardów euro rocznie więcej” – podliczył Philippe Delorme, sekretarz generalny Sgec.

Źródło: Valeurs/ BFM

Czwartek 11-go. Warszawa – Marsz w obronie dzieci.

11.04.2024 Warszawa – Marsz w Obronie Dzieci!

02/04/2024przez antyk2013


Przyjdź 11 kwietnia na Marsz w Obronie Dzieci!

https://stronazycia.pl/marsz-w-obronie-dzieci/

Już 11 kwietnia aborcyjna koalicja Donalda Tuska będzie debatować nad 4 projektami ustaw, które mają pozwolić na zabijanie dzieci w łonach matek nawet do końca ciąży. Nie bądź bierny. Od Twojej aktywności dużo zależy. Przyjdź 11 kwietnia na Marsz w Obronie Dzieci.

Tutaj można się zapisać.

Jeśli ktoś potrzebuje transportu to tez zorganizujemy, najlepiej za cały autobus.

https://youtube.com/watch?v=SBfwAn5h03I%3Fversion%3D3%26rel%3D1%26showsearch%3D0%26showinfo%3D1%26iv_load_policy%3D1%26fs%3D1%26hl%3Dpl-PL%26autohide%3D2%26wmode%3Dtransparent
Share

Kategorie Zdjecia i informacje nadesłane Tagi Jasnogórskie Śluby Narodu, Msza Święta za Ojczyznę, różaniec za Ojczyznę, Warszawa

Abortowane dzieci jako surowiec branży medycznej. [Zamów broszurę – przekazuj “wątpiącym” ! Świetna! ]

Szanowni Państwo, jednym z najważniejszych tematów bioetycznych w ostatnim czasie jest kwestia moralnej dopuszczalności stosowania preparatów medycznych (w szczególności szczepionek na COVID 19), które zostały wyprodukowane przy użyciu tkanek lub organów dzieci zamordowanych poprzez aborcję.
W przestrzeni publicznej dominuje w tej sprawie właściwie tylko jedna narracja – jest to moralnie akceptowalne, gdyż współpraca z aborcją jest w tym przypadku odległa i niewielka. Nasze społeczeństwo utwierdza się również w przekonaniu, że skala powiązań aborcji z przemysłem medycznym jest minimalna. Podaje się, że dzisiejsze produkty farmaceutyczne produkuje się z użyciem linii komórkowych pochodzących od zaledwie kilkorga dzieci abortowanych kilkadziesiąt lat temu, a skoro te aborcje już się wydarzyły i nie możemy tego cofnąć, to w korzystaniu z ich skutków nie ma nic niemoralnego. Jest to błędne przekonanie. W publikacji cytujemy list medycznych środowisk naukowych do prezydenta Bidena. Badacze domagają się zniesienia ograniczeń w finansowaniu eksperymentów
na organach pobranych z abortowanych dzieci, powołując się na dobrodziejstwa, które niosą ze sobą szczepionki przeciw COVID 19. Domniemane korzyści z aborcji dokonanych kilkadziesiąt lat temu, służą uzasadnieniu aborcji dokonywanych dzisiaj, również tych, które polegają na pobieraniu organów od żywych jeszcze dzieci.
Współczesne koncerny farmaceutyczne, korporacje medyczne oraz placówki badawcze masowo korzystają z organów i tkanek dzieci, których dostarcza się poprzez wykonywanie kolejnych aborcji. W latach 2011-2020 Departament Zdrowia i Opieki Społecznej Stanów Zjednoczonych przekazał 867 milionów dolarów na badania z użyciem organów abortowanych dzieci. Pieniądze te trafiają m.in. do największych w USA uniwersyteckich klinik i ośrodków badawczych, w których dokonuje się eksperymentów medycznych na organach pobranych od dzieci poddanych aborcji. Aby organy i narządy były jak najbardziej świeże i zdatne do badań, pobiera się je od dzieci jeszcze żywych, którym wciąż biją serca.
Choć przypomina to eksperymenty rodem z obozów koncentracyjnych, wszystko zostało
udokumentowane i dzieje się naprawdę na masową skalę. Proceder ten motywowany jest chęcią dokonania postępów w medycynie. Aby mógł się on rozwijać, konieczne jest oswojenie z nim opinii publicznej i przekonanie społeczeństwa, że dla dobra ludzkości niezbędne jest przyzwolenie nie tylko na samą aborcję, ale również na pochodzące z niej produkty, które mają być niezbędne dla dobra ludzkości. Poniższa publikacja ujawnia kulisy ścisłej współpracy biznesu aborcyjnego z koncernami farmaceutycznymi i środowiskami naukowymi. Broszura nie ma charakteru medycznego i nie odpowiada na pytania związane ze skutecznością takich czy innych preparatów. Pozwala jednak każdemu wyrobić sobie zdanie na temat moralności i godziwości procederu, który bez przerwy
promowany i reklamowany jest w mediach

Więcej tutaj: [Koniecznie trzeba zobaczyć – a potem zamówić tę broszurkę dla “wątpiących” Mirosław Dakowski]

Przyjdź 11 kwietnia na Marsz w Obronie Dzieci! Warszawa.

Przyjdź 11 kwietnia na Marsz w Obronie Dzieci!

Już 11 kwietnia aborcyjna koalicja Donalda Tuska będzie debatować nad 4 projektami ustaw, które mają pozwolić na zabijanie dzieci w łonach matek nawet do końca ciąży.

Nie bądź bierny. Od Twojej aktywności dużo zależy.

Przyjdź 11 kwietnia na Marsz w Obronie Dzieci.

Poznań: Ukrainka sprzedawała adoptowane dzieci pedofilom. Upiorne szczegóły.

Ukrainka sprzedawała adoptowane dzieci pedofilom. Na jaw wyszły upiorne szczegóły. Osądzą ją w Poznaniu

torturowala-glodzila-i-sprzedawala-dzieci 18 maja 2023,

[To 10 miesięcy temu. Proszę o przesłanie mi ciągu dalszego. MD]

Zgotowała adoptowanym dzieciom piekło na ziemi. Miała cały wachlarz tortur, a bicie było najlżejszą z nich. Pozwalała obcym mężczyznom w obrzydliwy sposób wykorzystywać seksualnie dzieci. Sprawa wyszła na jaw, gdy uciekła do Polski przed wojną razem z całą gromadką maluchów. Teraz okrutna Ukrainka stanie przed polskim sądem.

Swietłana P. sprzedawała adoptowane dzieci pedofilom. Teraz odpowie przed sądem.
Swietłana P. sprzedawała adoptowane dzieci pedofilom. Teraz odpowie przed sądem. Foto: – / Fakt.pl

Być może mroczne i okrutne oblicze Swietłany P. nigdy nie zostałoby odkryte, gdyby nie wojna w Ukrainie. Kobieta prowadząca u naszych wschodnich sąsiadów rodzinny dom dziecka spakowała swoich podopiecznych i uciekła z ogarniętego wojną kraju do Polski.

Swietłana P. po wybuchu wojny uciekła do Polski

Tutaj znalazła bezpieczny azyl i spokój. Miała dziesięcioro podopiecznych w wieku od 4 do 16 lat. Myślała, że uda jej się, podobnie jak w Ukrainie, czerpać zyski ze sprzedaży seksualnej dzieci.

https://pulsembed.eu/p2em/xGl5fK6H9/

Swietłana świetnie się maskowała i grała troskliwą matkę. Często wrzucała do internetu zdjęcia z podopiecznymi. Na wszystkich wyglądały na szczęśliwe i zadowolone. Pod tą fasadą skrywały jednak wielki ból i cierpienie. Wręcz niewyobrażalny. Gdyby nie poznanianka, która mieszkała w tym samym hostelu w Poznaniu, co Swietłana, dzieci mogłyby cierpieć jeszcze długo.

Po przyjeździe do Polski Swietłanie pomagała fundacja i prywatne osoby. To one znalazły jej lokum. W hostelu. Jak w wielu przypadkach, miało to być miejsce tymczasowe, znalezione w czasie, gdy w Polsce pojawiło się wielu uchodźców.

Dzieci zwierzyły się Polce. Opowiedziały o torturach

Wystarczył miesiąc, żeby dzieci zaczęły zwierzać się mieszkającej tam Polce, że zastępcza matka się nad nimi znęca. Podczas jednej z wizyt zatrzymała u siebie dziewczynkę z Ukrainy, powiedziała Swietłanie, że wie, co robi dzieciom i zgłosiła sprawę policji.

– Kobieta, która tam mieszkała również z dziećmi, zauważyła, że dzieje się coś złego. To dzięki tej niej wyszło na jaw piekło, którego doświadczały dzieci – mówił w rozmowie z “Faktem” wyraźnie poruszony Łukasz Wawrzyniak z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.

Okrutna Ukrainka sprzedawała dzieci obcym mężczyznom, a oni w ohydny sposób wykorzystywali jej seksualnie.
Okrutna Ukrainka sprzedawała dzieci obcym mężczyznom, a oni w ohydny sposób wykorzystywali jej seksualnie.

Śledczym wprost nie mieściło się w głowie to, co Ukrainka robiła dzieciom. – Dzieci zaczęły opowiadać o wszystkim, co je spotkało. I to jest trudne nawet do powtórzenia. Biegli potwierdzili, że dzieci nie konfabulują, że ich zeznania są wiarygodne – przyznaje prokurator Wawrzyniak.

Jednego z młodszych chłopców miała przywiązywać za genitalia do pianina. Biła dzieci po intymnych częściach ciała. Jednej z podopiecznych wciskała do ust zabrudzone fekaliami pieluchy. Biła podopiecznych krzakiem z kolcami, aby bardziej bolało. Niektórym obrywało się tłuczkiem do mięsa albo patelnią.

Swietłana zgotowała dzieciom piekło. Nie tylko biła, ale też je głodziła

52-latka nie pozwalała dzieciom spać, stawiając je na noc do kąta. Zakazywała czytania książek. – Jeden z zarzutów, który prokuratura postawiła Swietłanie P., dotyczy skrajnego niedożywienia białkowo-energetycznego dzieci, które stwarzało realne zagrożenia ich zdrowia i życia. Tutaj już nie mówimy o zwykłym niedożywieniu, ale o skrajnym głodzeniu – podkreśla prokurator.

Ten zarzut dotyczy czwórki dzieci. Prokurator zdecydował się nawet na jego modyfikację, zaostrzając go. Śledczy twierdzą, że to, czego doświadczały dzieci w Polsce, jest jedynie kontynuacją dramatu, jaki rozgrywał się od lat również w Ukrainie. P. prowadziła rodzinny dom dziecka od dawna.

Swietłanie P. grozi do 15 lat więzienia

Dzieci zostały Swietłanie P. odebrane. Polska nie zgodziła się na wydanie ich stronie ukraińskiej w obawie o ich bezpieczeństwo. U nas znalazły spokojne schronienie, w końcu bez bicia, wykorzystywania i znęcania się. 52-letnia Ukrainka natomiast stanie już za kilka dni przed polskim sądem. Grozi jej do 15 lat więzienia. Swietłana P. nie przyznaje się do niczego i odmawia składania zeznań. Oskarża dzieci o konfabulacje. Ta linia obrony raczej na niewiele jej się zda, bo śledczy w Polsce mają bardzo mocne dowody przeciwko wyrodnej matce. Swietłana P. stanie przed poznańskim sądem

Na Ukrainie banderyzm w pełnym rozkwicie. w POlsce – w dużym pąku.

Na Ukrainie nazizm jest w pełnym rozkwicie

.magnapolonia

W polskiej opinii publicznej panuje cicha zasada, że bardzo dobrze „sprzedaje się” wrzucanie do swoich wypowiedzi cytatów Jana Pawła II, gdyż Polacy to lubią, a w rzeczywistości nikt nie zwraca uwagi na treść słów. Zasada ta sprawdza się w słowach, jakie Jan Paweł II powiedział o znaczeniu historii:„Naród, który nie zna swojej przeszłości umiera i nie buduje swojej przyszłości”.

Na Ukrainie nazizm jest w pełnym rozkwicie. Rozkwit ten nie jest tylko chwilowym wybuchem uczuć, jakie towarzyszyły Ukraińcom, którzy współpracowali z nazistowskimi Niemcami w okresie II wojny światowej, lecz jest z góry zaplanowaną akcją, mającą na celu zakorzenienie tych poglądów wśród młodego pokolenia Ukraińców.

W 2019 roku na portalu Wprawo.pl ukazał się artykuł informujący, że młode pokolenie Ukraińców mieszkających w Polsce uczone jest zafałszowanej historii relacji polsko-ukraińskich, ukazując mordercę Banderę jako bohatera, a naszych wymordowanych rodaków na terenie południowo-wschodniej II Rzeczpospolitej jako komunistów[1].

Obecnie, po znaczącym wzroście liczby Ukraińców na terenie naszego kraju, nowo wybrany rząd warszawski poprzez minister edukacji narodowej poinformował, że rozpoczęto prekonsultacje zmiany podstawy programowej kształcenia ogólnego. Zmiany dotyczą także historii. Jedna z tych propozycji dotyczy wykreślenia zwrotu ludobójstwa ludności polskiej na na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej[2].

W  myśl dosłownych zapisów kwestia ludobójstwa na narodzie polskim, jakiego dopuścili się sadyści spod znaku OUN-UPA postrzegana ma być  już jako konflikt polsko-ukraiński, a nie ludobójstwo ludności polskiej[3]. Propozycja ta idealnie wpisuje się w zakłamaną ukraińską narrację historyczną, co potwierdza, że niezależnie od wyników wyborów w Polsce obecny rząd warszawski, tak samo jak ich oponenci z PiS-u, czuje się (…) sługami narodu ukraińskiego[4].

Jak zapowiada wiceminister edukacji Joanna Mucha, MEN chce włączyć do polskiego systemu edukacji dzieci z Ukrainy. W szkołach będą dla nich prowadzone specjalne lekcje ukraińskiego. Zatrudnieni będą także nauczyciele z Ukrainy[5]. W tym miejscu nasuwa się bezpośrednie pytanie: czego będą uczone w polskich szkołach ukraińskie dzieci przez nauczycieli z Ukrainy?

Biorąc pod uwagę rozkwit kultu nazistowskiego na Ukrainie[6] jak również groźby zamachów terrorystycznych pod adresem Polski, jakie nie tak dawno kierował Dmitrij Korczyński przywódca ukraińskich nacjonalistów wściekły za blokowanie granicy przez polskich rolników[7], możemy przyjmować, że pod szyldem nauczania będzie rozwijana piąta kolumna w Polsce, uczona kultu do zbrodniarzy spod znaku OUN-UPA i nienawiści do Polaków.

Historia to nie zamknięta księga, którą obecnie można poczytać przy kominku. Dopóki dla narodów i plemion istotne będzie kultywowanie pamięci przodków i istotnych wydarzeń z historii ich życia, podejmowane próby ograniczania nauki tego przedmiotu lub ukazywanie ich zgodnie z widzimisie się kultywatorów wrogów naszych przodków jest świadomym skazywaniem obecnego i przyszłego pokolenia Polaków na powtórzenie historii Polaków z Wołynia.

Póki polska racja stanu i polski interes narodowy nie będzie priorytetowym dla osób zajmujących istotne miejsca w polskiej polityce, biorących za tą „pracę” ogromne pieniądze z polskich podatków, dopóty egzystencja i bezpieczeństwo całego polskiego społeczeństwa będą zagrożone.

Źródła:

[1]https://wprawo.pl/tylko-u-nas-podrecznik-bandera-i-ja-w-jezyku-polskim-czego-ucza-sie-ukrainskie-dzieci/

[2]https://historia.org.pl/2024/02/13/z-podstawy-programowej-znika-ludobojstwa-ludnosci-polskiej-na-na-wolyniu/

[3]https://historia.org.pl/2024/02/13/z-podstawy-programowej-znika-ludobojstwa-ludnosci-polskiej-na-na-wolyniu/

[4]https://pch24.pl/jestesmy-slugami-narodu-ukrainskiego-kompromitujace-stwierdzenie-rzecznika-msz/

[5]https://wydarzenia.interia.pl/kraj/news-lekcje-ukrainskiego-w-polskich-szkolach-wiceminister-o-plana,nId,7359147

[6]https://www.magnapolonia.org/tarnopol-uhonorowal-weterana-ss/

[7]https://twitter.com/JacekWilkPL/status/1757547186211139966

Feministra puściła bąka. Ojciec ostrzegał „przed taką minister”.

Ojciec ostrzegał „przed taką minister”. Szokująca zapowiedź Dziemianowicz-Bąk [VIDEO w NCz, mi się nie chce tego kopiować…]

29.03.2024 ojciec-ostrzegal-przed-taka-minister

[Minęły już niestety czasy, gdy do dobrego tonu należało nie natrząsanie się z nazwisk. Szkoda. MD]

Agnieszka Dziemianowicz-Bąk.
Agnieszka Dziemianowicz-Bąk. / foto: PAP

Nowa władza chce wiedzieć, kto opiekuje się dzieckiem podczas nieobecności rodziców. – To informacja dla nas, dla systemu – zapowiada minister rodziny, pracy i polityki społecznej Agnieszka Dziemianowicz-Bąk.

Rząd Tuska planuje wprowadzić dodatek w wysokości 1500 złotych dla rodziców, którzy potrzebują skorzystać z opieki nad dzieckiem. Wszystko ma być rejestrowane, nawet jeśli ktoś zdecyduje się powierzyć dziecko na przykład babci.

Na antenie Radia ZET o pomyśle władzy mówiła minister Dziemianowicz-Bąk. Jak podkreśliła, potencjalny opiekun miałby być weryfikowany przez system

W naszej propozycji pojawia się rzeczywiście taki wymóg, żeby zawrzeć jakiegoś rodzaju umowę – mówiła minister.

Umowa miałaby być zawierana nawet pomiędzy rodzicami a dziadkami, ciociami czy wujkami dziecka. – Tak, żeby zgłosić, kto konkretnie opiekuje się dzieckiem. To nie jest tylko kwestia jakiegoś układu pomiędzy rodzicem, a osobą sprawującą opiekę, to jest także informacja dla nas, dla systemu, czy to dziecko jest powierzone o sobie bezpiecznej – twierdzi Dziemianowicz-Bąk.

Chodziło jej m.in. o to, czy babcia nie znajduje się np. w rejestrze pedofilów. – Oczywiście ja tu tutaj nie chce sugerować niczego, ale musimy dmuchać na zimne – powiedziała. Dodała, że wszystko to miałoby być działaniem na rzecz „bezpieczeństwa dzieci”.

Pomysł podpisywania umowy z najbliższą rodziną na opiekę nad dziećmi jawi się jako kompletne wariactwo. Lewica daje też do zrozumienia, że rodzice nie wiedzą, co jest dla dzieci najlepsze, a wie to oczywiście system z armią urzędników na czele, która będzie potencjalnego opiekuna sprawdzać. Dziemianowicz-Bąk i jej świta chcą ingerować w każdy aspekt rodzinnego życia i nawet się z tym nie kryją. Minister przecież mówi wprost, że najważniejsza jest „informacja dla nas, dla systemu”.

W tym miejscu możemy tylko przypomnieć niedawne opinie ojca Dziemianowicz-Bąk, Remigiusza Dziemianowicza. Pisał on, że jeżeli jego córka zostanie ministrem edukacji, to współczuje dzieciom, ponieważ „wpadną w pełen nowomowy nazi-bolszewicki socrealizm”. „Ale niech ludzie nie skarżą się potem że jest syf, ostrzegam przed taką minister” – skwitował.

Miało nie żyć – świadkowie aborcji przerywają milczenie

:„Miało nie żyć” – świadkowie aborcji przerywają milczenie

RatujŻycie.pl

Szanowny Panie, Drogi Obrońco Życia Dzieci!

Proszę wygodnie usiąść w fotelu i dopiero wtedy otworzyć link. Bo materiał, który za chwilę Pan zobaczy, jest porażający.

Wstrząśnie każdym.

Świadkowie aborcji zdecydowali się mówić.

Wysłuchaliśmy tego, co mieli do powiedzenia.

A potem postanowiliśmy, że musi to usłyszeć cała Polska.

Powstaje film dokumentalny pt. „Miało nie żyć”. Jego najważniejsi bohaterowie nie pojawiają się na ekranie, bo… już nie żyją. To maleńkie, niewinne dzieci, na które Polska wydała wyrok śmierci, a aborterzy wyrok wykonali.

Byli jednak świadkowie tych bestialskich mordów. W filmie opowiedzą, co zrobiono z dziećmi i jak bardzo walczyły one o życie zanim nadeszło to, co nieuchronne… I co robili „lekarze”, aby śmierć dzieci nadeszła szybciej, a płacz maluszków nie przeszkadzał w pracy szpitala.

Właśnie teraz, gdy w Polsce dyskusja o aborcji wchodzi na najwyższy poziom hipokryzji. Gdy ustala się, kogo i jak mordować. Gdy Ministerstwo Zdrowia zamienia się w Ministerstwo Śmierci, a posłowie licytują się, kto złoży bardziej morderczy projekt ustawy. Pokażemy, jak wygląda rzeczywistość, którą próbuje się wygładzić mówiąc o „prawach kobiet”, „decyzjach” i „wyborach”.

Te dzieci nie miały żadnego wyboru. Były mordowane z zimną krwią, a w proceder ten angażowano osoby, które niekoniecznie wiedziały, do jakiego zabiegu są właśnie kierowane.

Dlatego mówią.

Cały dokument będzie miał ponad 40 minut i jest w końcowej fazie produkcji.

Proszę zobaczyć zwiastun:

Gdyby YT usunął trailer, jest on także na Rumble: https://rumble.com/v4lw725-miao-nie-y-trailer.html

Szanowny Panie,

Uważam, że „Miało nie żyć” powinno zobaczyć jak najwięcej ludzi. Potrzeba tego głosu, gdy politycy szykują ustawy o legalizacji aborcji. Żeby nikt nie mógł powiedzieć, że nie wiedział, o czym jest dyskusja.

To nie wszystko…

Niespełna tydzień temu w Sejmie pokazano proaborcyjny film „O tym się nie mówi”, a patronat nad wydarzeniem objął sam Marszałek Sejmu Szymon Hołownia. Film przekonuje, że należy cofnąć wyrok TK o aborcji eugenicznej i przywrócić możliwość mordowania chorych dzieci. Pokaz w Sejmie wpisuje się w przygotowania do rozpatrzenia ustaw legalizujących aborcję – ich pierwsze czytanie ma nastąpić 11 kwietnia.

Gdy dowiedziałam się, że druga osoba w państwie patronuje projekcji filmu za aborcją i to jeszcze na terenie Sejmu RP, zrozumiałam, że przygotowujemy dokument „Miało nie żyć” dokładnie wtedy, kiedy jest najbardziej potrzebny.

To właśnie TEN czas.

Potrzebuję teraz funduszy, aby jak najszybciej skończyć i rozpromować film, którego trailer Pan obejrzał. Trzeba działać szybko, by ten ważny materiał mógł trafić do ludzi w najbliższych dniach – jeszcze przed posiedzeniem Sejmu. Termin jest absolutnie kluczowy. Treści antyaborcyjne trudno rozchodzą się w Internecie, więc koszty związane z rozpowszechnianiem materiału będą znaczne.

Potrzebuję pieniędzy na:

– zorganizowanie pokazu otwartego – już w najbliższych dniach,

– druk plakatów i materiałów informacyjnych o filmie,

– dystrybucję płatnych reklam w Internecie,

banery reklamowe.

Miało nie żyć” musi dotrzeć jak najszerzej. Bo będzie próba ograniczenia zasięgu tego filmu.

Potrzebuję co najmniej 20 000 złotych, aby skutecznie zrealizować pierwszy etap kampanii promocyjnej filmu. I muszę pozyskać tę kwotę szybko, bo ustawy legalizujące aborcję są w grafiku Sejmu już za 2 tygodnie.

Czy może Pan pomóc?

Czy uważa Pan, że „Miało nie żyć” to film, który powinna zobaczyć cała Polska?

Czy może Pan wpłacić kwotę, o której wysokości sam Pan zdecyduje, aby pomóc w dystrybucji filmu?

Może to być 40, 100, 160 złotych lub inna suma, jaką uzna Pan za właściwą, aby pomóc sprawie.

Wpłaty proszę kierować na numer konta Fundacji Życie i Rodzina:

47 1160 2202 0000 0004 7838 2230.

Kod SWIFT: BIGBPLPW. Proszę o dopisek „Miało nie żyć”.

Można też płacić Blikiem/kartą/szybkim przelewem pod linkiem www.RatujZycie.pl/wesprzyj.

Relacje świadków aborcji to najmocniejsza oręż w walce z aborcją. Zróbmy wszystko, aby jak najszybciej trafiły do opinii publicznej.

Serdecznie Pana pozdrawiam!

Kaja Godek
Kaja Godek Kaja Godek
Fundacja Życie i Rodzina
www.RatujZycie.pl

PS – Produkcja tego filmu – z uwagi na jego treść – była dla mnie i dla całego zespołu Fundacji niezwykle wyczerpująca psychicznie. Walczymy z czasem, by wypuścić film jeszcze przed posiedzeniem Sejmu w sprawie aborcji.Proszę Pana o pomoc.

WSPIERAM

NUMER RACHUNKU BANKOWEGO: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
NAZWA ODBIORCY: FUNDACJA ŻYCIE I RODZINA
TYTUŁEM: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE
DLA PRZELEWÓW Z ZAGRANICY:
IBAN:PL 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
KOD SWIFT: BIGBPLPW

MOŻNA TEŻ SKORZYSTAĆ Z SYSTEMÓW DO SZYBKICH PRZELEWÓW, BLIKA LUB PŁATNOŚCI KARTAMI POD LINKIEM: https://ratujzycie.pl/wesprzyj/