Język kłamie głosowi a głos myślom kłamie…

Język kłamie głosowi a głos myślom kłamie…

Izabela BRODACKA 15 kwietnia 2023

W mojej klasie w szkole podstawowej był chłopczyk o podwójnym bardzo charakterystycznym nazwisku połączonym spójnikiem  „vel”. Kiedyś przyniósł do szkoły prawdziwy pistolet i wyszło na jaw, że jest synem jakiegoś  tajniaka, ubeka. Nie podaję tego bardzo rzadkiego podobno nazwiska bo noszą je, jak sprawdziłam, szanowani ludzie różnych szanowanych zawodów, którzy zapewne nic nie wiedzą o rodzinnym trupie w szafie. A może wiedzą i się tym nawet szczycą. W naszych czasach wszystko jest możliwe. Chłopczyk wielokrotnie odgrażał się w klasie, że jego ojciec kogoś z nas aresztuje i „wyśle na białe niedźwiedzie”.  Używał takiej retoryki, wyraźnie wyniesionej z domu.

Naiwnym wydaje się, że „vel” to coś w rodzaju „von” i  że nobilituje posiadacza podwójnego nazwiska. Tymczasem „vel” to łacińskie słowo, znaczące „czyli”. Jeśli występuje z dwoma nazwiskami, to wskazuje na to, że ktoś używał lub używa tych dwóch nazwisk. Zwykle przynajmniej jedno z nich jest fałszywe albo celowo zmienione po to, by jego właściciel mógł ukryć swoją tożsamość. Konstrukcję typu „Kowalski vel Nowak” spotyka się najczęściej w komunikatach policyjnych i w kronice kryminalnej.

Kolejne nieporozumienie językowe to nieprawidłowe użycie zwrotu: „między Bogiem a prawdą” zamiast prawidłowo: „Bogiem a prawdą”. „Bogiem a prawdą” oznacza „prawdę mówiąc”. Przywołuje obyczaj przysięgania na Boga aby nasze słowa uznano za prawdę. Przecież między Bogiem i prawdą nie można nic stawiać bo Bóg jest prawdą nawet w rozumieniu wyłącznie kulturoznawczym.

To przeinaczenie ma jednak swoją logikę. Sens tego powiedzenia grawituje od „ściśle rzecz biorąc” do „na marginesie”. Tak jakby między prawdą i prawdą była jakaś szczelina w której mieści się to co mówimy. To typowo postmodernistyczne podejście do prawdy.

Do języka potocznego wszedł obecnie termin: „zadziało się” używany zamiast: „ zdarzyło się”, „stało się”, „miało miejsce”. Kto to u licha wymyślił?  Przecież „zapodziało się” lub „zadziało się” znaczyło zawsze „zagubiło się”.

Nie chodzi mi o to, żeby wyśmiewać czyjeś błędy językowe czy nieporadność językową. Fascynują mnie jednak przemiany języka, te spontaniczne, mimowolne a nie zadekretowane tak jak idiotyczna zmiana zwrotu „na Ukrainie” na zwrot „ w Ukrainie” inspirowana polityką. Taką spontaniczną zmianą sensu słowa na dokładnie przeciwny jest używanie słowa „bynajmniej” nie w sensie przeczenia lecz potwierdzenia. Podobnie  w przeciwnym, pozytywnym sensie używane jest przez niektórych słowo „niestety”. Pamiętam z kabaretowego programu radiowego; „to moja narzeczona bynajmniej niestety”.

Każda zmiana języka zarówno spontaniczna jak i zadekretowana jest znacząca. Doskonale rozumiał to Orwell. Komunistyczną nowomową i jej rolą w niewoleniu społeczeństwa zajmował się w Polsce miedzy innymi wybitny socjolog Jakub Karpiński.

Podstawowy problem to rozróżnienie pomiędzy znaczącym i znaczonym. Pamiętna jest przedwojenna anegdota sądowa opisująca skazanie kobiety za nazwanie sąsiada „sufraganem”. Kobieta nie widziała zapewne co oznacza słowo sufragan ale zdecydowanie chciała sąsiada obrazić. Słowo neutralne może być zatem uznane za obraźliwe w zależności od intencji osoby je wypowiadającej. Inna wielokroć przytaczana anegdota mówi o procesie pewnego wieśniaka, który nazwał Franciszka Józefa starym pierdołą. Krakowscy językoznawcy poproszeni o ekspertyzę oświadczyli zgodnie że „ stary pierdoła” oznacza  „szanowanego i lubianego starszego człowieka” i chłopina został uniewinniony.

Żarty językowe stają się z czasem normą językową. Boję się więc czasem nawet żartować. Na przykład historyka sztuki nazywa się u nas w domu „histerykiem sztucznym” na cześć pewnej damy tej specjalności, która była niezwykle pobudliwa i niezwykle nadęta. Muzykę klasyczną nazywamy „muzyką pogrzebową” od czasu gdy jeźdźcy z tatersalu w Koczku zgłosili się do właściciela ośrodka ze skargą, że słuchamy muzyki pogrzebowej. Na niedogotowany makaron mówimy  „al dante” zamiast „al dente” od czasu gdy ku naszej radości tak usprawiedliwiał paskudną pastę bardzo miły kelner z restauracji w Siemianach nad Jeziorakiem. Pewnie myślał, że Dante lubił jadać surowe kluchy. Zamiast „mam to w nosie” mówimy „mam to w nosiu” ponieważ politycy i dziennikarze nagminnie  mówią „ w cudzysłowiu” zamiast poprawnie „w cudzysłowie”. 

Te żarty to nasz rodzinny slang, persyflaż. Ze zgrozą myślę, że usłyszę kiedyś te same słowa wypowiadane zupełnie serio przez dziennikarza lub polityka. Podobnie jak zupełnie serio dziennikarze mówią „w tych pięknych okolicznościach przyrody” choć te słowa padły jako dowcip z ust Jana Himilsbacha w satyrycznym filmie  „Rejs” Marka Piwowskiego, a inny frazeologizm o żartobliwej proweniencji: „i to by było na tyle” jest też coraz częściej przez nich używany na serio.

To znak czasów, signum temporis. Kiedyś to lud psuł język elit. Na przykład mówiąc „ kontrol” zamiast kontrola, albo „sosza” zamiast „szosa”. Również używając jako przerywnika niecenzuralnych słów. Obecnie język ludu, czyli nas wszystkich, psują elity. Elity władzy, elity mediów, elity naukowe.  Oto jeden z przykładów.  Małgorzata Kidawa-Błońska odczytując  z mównicy sejmowej nazwę dzieła Kopernika “O obrotach sfer niebieskich” przekręciła ją na: „O obrotach stref niemieckich”.Chciałabym wierzyć, że był to tylko lapsus. A może to wręcz przejęzyczenie freudowskie? Inny przykład. Profesor Uniwersytetu Szczecińskiego Inga Iwasiów podczas demonstracji na szczecińskim Placu Solidarności bodajże w 2020 roku używała w swoim wystąpieniu wyjątkowo wulgarnych słów. Cytuję dosłownie : „jebać PiS i wypierdalać”. W jej obronie stanęli miedzy innymi dr Mikołaj Iwański, prorektor Akademii Sztuki w Szczecinie oraz dr hab. Tomasz Kitliński z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. No cóż. Ideał Uniwersytetu jako świątyni  wiedzy i kultury sięgnął bruku. Chciałabym jednak mieć nadzieję, że pani profesor stylizuje się tylko na ulicznicę.

 I jej język kłamie głosowi a głos myślom kłamie.

Pod żadnym pozorem nie wypuszczać cugli z rąk 

Pod żadnym pozorem nie wypuszczać cugli z rąk 

:Izabela Brodacka

Jacek Kuroń w swojej wydanej w 1989 roku książce „Wiara i wina. Do i od komunizmu” opisał sposób polowania przez Indian na mustangi. Relata refero – co znaczy powtarzam  co usłyszałam, bo nie przyszłoby mi do głowy czytanie tych bredni. Otóż zdaniem Kuronia Indianin wskakiwał na ogiera, przewodnika stada i przez pewien czas pozwalał się unosić w wybranym przez konia kierunku. Potem stopniowo zakręcał, nawet o 180 stopni i doprowadzał ogiera, a za nim całe stado do zamkniętego koralu. Na koniach się znam i z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że są to brednie, opowieści z książeczek dla dzieci do lat pięciu. Nikt nigdy w ten sposób nie polował na dzikie konie. Opowieść  Kuronia jest jednak doskonałą metaforą sposobu w jaki on i jego środowisko obeszli się z opozycją niepodległościową. Otóż Kuroń i jego drużyna (его отряд) przez dłuższy czas mówili wszystko to, co chcieliśmy słyszeć, oraz galopowali na naszych plecach w wybranym przez nas kierunku. Potem zaczęli zakręcać, aż wreszcie zakręcili dokładnie o 180 stopni, co obecnie jest już chyba dla wszystkich jasne. W czasie strajku w Stoczni Gdańskiej tak zwanym „doradcom” dali się nabrać nie tylko robotnicy. Dali się również nabrać państwo Gwiazdowie i Ania Walentynowicz. Nie tylko wpuścili Kuronia wraz z jego ekipą do stoczni, nie tylko słuchali jego rad, lecz – mówiąc językiem wyścigowym- pozwolili sobie wyrwać cugle z rąk. To Kuroń, Geremek i inni doradcy rozdawali odtąd karty. Montowali, koalicje, zorganizowali Kanciasty Stół niesłusznie zwany Okrągłym, dogadali się z komuną jak swój ze swoim, bo przecież to byli sami swoi. 
Ogólnie rzecz biorąc- pozwoliliśmy wszyscy aby wypustki stalinowskiej grupy interesu przejęły i zagospodarowały naszą oddolną, solidarnościową rewoltę. Od czasu tych wydarzeń, od czasu strajku w Stoczni Gdańskiej minęło kilkadziesiąt lat lecz jak widać niewiele się jako społeczeństwo nauczyliśmy. Kiedy rozmawiałam z Gwiazdami, czy nawet z szeregowymi uczestnikami strajku pytając dlaczego mając przewagę i wiedząc doskonale jakie środowisko doradcy reprezentują, nie wypędzili ich po prostu ze stoczni, odpowiadali nieodmiennie: „Jak to, przecież to byli znani opozycjoniści, nam wszystkim imponowało, że jesteśmy z nimi na ty, że się przyjaźnimy”. Odnoszę wrażenie, że nadal jak przedszkolaki tęsknimy do tego, żeby ktoś nas pochwalił, pogładził po główce, zaliczył do przyjaciół. W takim tonie była odbierana ostatnia wizyta Bidena w Warszawie, która miała jakoby świadczyć o wielkim znaczeniu Polski na arenie międzynarodowej. To, że Tusk przyzwyczajony do poklepywania go jak psa przez Merkel, przechwala się 40 sekundową rozmową z Bidenem nie powinno dziś nikogo  dziwić. To jednak, że oczekujemy uznania ze strony Komisji Europejskiej, że pokornie godzimy się na absurdalne kamienie milowe, czyli kłody rzucane nam pod nogi, że redagujemy ustawy pod dyktando UE, to cytując klasyka:  „ gorzej niż zbrodnia -to błąd”. Nie wykorzystaliśmy możliwości zawetowania powiązania wypłaty należnych krajowi pieniędzy z arbitralną oceną stanu  praworządności  w tym kraju, wątpię nawet czy zawetujemy planowaną przez UE likwidację prawa do takiego weta. Obawiam się, że zgodzimy się na zamianę Unii w federację i będzie to koniec naszej już i tak mocno nadwątlonej suwerenności. Zostaniemy landem kształtującej się IV Rzeszy. Rynkiem zbytu, rezerwuarem taniej siły roboczej. Kilka tygodni temu komisja ochrony środowiska Parlamentu Europejskiego usiłowała przegłosować oddanie polskich lasów pod zarząd UE.  Za tą ustawą i przeciwko interesom Polski głosowali posłowie PO- Ewa Kopacz, która zasłynęła w kraju własną, całkowicie oryginalną, koncepcją przyczyn wyginięcia dinozaurów  (zgodnie z jej słowami ludzie pierwotni wytłukli je kamieniami, tyle, że jak wiemy, za czasów dinozaurów nie było ludzi), Bartosz Arłukowicz, oraz Adam Jarubas z ZSL. Unia usiłując przejąć polskie lasy chce zarządzać jedną trzecią obszaru kraju. Nikt nie zastanawia się nad konsekwencjami przejęcia przez obce państwo czy federację obcych państw również bogactw naturalnych  znajdujących się pod tymi lasami.

Kolejny raz zupełnie dobrowolnie wypuszczamy cugle z rąk. Zdajemy się na realizację cudzego planu, w cudzym interesie. Kolejny raz, bo przecież transformacja ustrojowa mogła zakończyć się zupełnie inaczej. ZSRR walił się pod ciężarem własnej niewydolności, nasi rodzimi aparatczycy byli w defensywie. Był moment gdy można było nie dopuścić do planowego zniszczenia całego polskiego przemysłu, do wyprzedania go za grosze, do spauperyzowania społeczeństwa i do uwłaszczenia komunistycznej nomenklatury. Podobnie jak teraz, gdy jest ostatni moment, żeby nie zgodzić się na zielony totalitaryzm UE. Niestety społeczeństwo ponownie jest zaczadzone samozadowoleniem, podobnie jak było w czasie Solidarności i obrad Okrągłego Stołu. Tym razem pozwoliliśmy się zaczadzić własną szlachetnością w pomaganiu Ukrainie. Nie tylko przechwalamy się tą szlachetnością, lecz odsądzamy od czci i wiary kraje, które próbują dbać o własne interesy. Wydaje się nam, że to my rozdajemy karty, lecz to tylko nasze mrzonki. Konsekwentnie realizujemy cudzą agendę, godzimy się na prześladowanie obywateli pod pretekstem śledzenia mitycznego „śladu węglowego”, godzimy się na zakaz rejestrowania samochodów spalinowych na rzecz drogich i niebezpiecznych elektryków, na budowanie w kraju elektrowni jądrowych przez firmę o wątpliwej opinii. I cały czas „nasładzamy się” ( rusycyzm celowy) swoją rzekomo wyjątkową rolą, nie tylko w Europie, lecz na całym świecie.

 Aż się prosi zacytować tutaj Ignacego Krasickiego.

    „Mnie to kadzą — rzekł hardo do swego rodzeństwa

     Siedząc szczur na ołtarzu podczas nabożeństwa.

     Wtem, gdy się dymem kadzideł zbytecznych zakrztusił

     Wpadł kot z boku na niego, porwał i udusił”.

Po wszystkich naszych historycznych doświadczeniach powinniśmy zaprzestać wypinania piersi do orderów.

I jak w tytule-pod żadnym pozorem nie wypuszczać cugli z rąk.

Wpuszczeni w kanał 

Izabela Brodacka Wpuszczeni w kanał 

4 marzec 2023

Tatrzańscy bywalcy, którzy nie uważają się za ceprów przyznając ceprom prawo do kontaktu z górami, chcą jednak ten kontakt maksymalnie ograniczyć. Jak twierdzą – dla dobra gór, żeby je ratować przed zaśmieceniem i zadeptaniem przez turystyczną stonkę. Tak naprawdę- żeby chronić swój elitarny stan posiadania. Bo przecież prawo do swobodnego poruszania się po Tatrach oprócz pracowników TPN, pracowników schronisk, strażników i  goprowców ma również elita gór czyli taternicy. W tym środowisku  popularne jest popieranie budowy w górach tak zwanych „ceprostad” żeby „skanalizować ruch turystyczny”.   Oznacza to -żeby wpuścić ruch turystyczny w kanał szerokich i wygodnych turystycznych ścieżek, po których można się od biedy poruszać nawet w tenisówkach czy w butach na obcasie czyli, jak to się brzydko mówi w środowisku taternickim, po których „można krowę przepędzić”. W Tatrach Słowackich ceprostrady umożliwiają podziwianie z bliska takich wybitnych szczytów jak choćby Gerlach czy Lodowy bez wchodzenia na sam szczyt. W Tatrach Polskich klasyczna ceprostrada to ścieżka z Morskiego Oka do doliny Pięciu Stawów Polskich przez Szpiglasową Przełęcz brutalnie przecinająca zbocza Miedzianego. Musimy sobie uświadomić, że w tym popieraniu budowy ceprostrad dla skanalizowania ruchu turystycznego zawarty jest spory ładunek pogardy taterników wobec zwykłych turystów. Demokratyczna zasada primi inter pares – „pierwsi wśród równych” sprowadza się do zasady „pierwsi – bo wśród nierównych”. Każde środowisko mające aspiracje do elitarności  wymusza przecież tę elitarność ograniczając dostęp do własnego grona oraz  kultywując symbole tej przynależności. W humorystycznej wersji – nie dlatego czujesz się lepszy bo zaliczyłeś Kazalnicę czy wariant R na Mnichu lecz dlatego, że aby poczuć się lepszym paradujesz po schronisku z karabinkami przy pasie. Z karabinkami przy pasie czujesz się uprawniony do ignorowania pytań turystów i przepychania się bez kolejki po piwo do bufetu.

Nie chodzi mi o to żeby opisywać głupie obyczaje głupich ludzi  w Morskim Oku czy w Murowańcu.

Chodzi o to, że kanalizowanie dążeń ludzkich jest teorią i praktyką każdej elity (w tym elity władzy) mającą na celu odgrodzenie się od motłochu czyli zapewnienie sobie tej elitarności właśnie przez odgrodzenie się, a nie przez własne osiągnięcia. Dla taterników z Morskiego Oka motłochem są liczni turyści, dla polityków motłochem są ich wyborcy czyli Wy właśnie drodzy Czytelnicy oraz  pisząca te słowa czyli ja sama. Turystów kieruje się na szeroką łatwą ścieżkę żeby nie pałętali się pod nogami w wyższych, piękniejszych, dostępnych tylko dla wybranych, partiach gór. Dążenia wyborców do udziału w decydowaniu o losie wspólnoty kanalizuje się przez dopuszczenie ich udziału w rytuale wyborczym. Ten rytuał to listek figowy demokracji, która nie jest jak wiadomo rządami większości lecz rządami mniejszości sprawowanymi tak, żeby większość sądziła, że to ona rządzi. Na przykład kluczowe dla naszego życia decyzje zapadały niedawno w Davosa my mamy zastanawiać się nad tym co i kiedy  powiedział Tusk zwany przez swą kłamliwość Pinokiem, czy Hołownia zwany dla swej urody laleczką Chucky, czy Trzaskowski, który sam się nazwał (excusez le mot) Dupiarzem. Pinokio, laleczka Chucky czy Dupiarz to wbrew pozorom postacie zupełnie bez znaczenia. Wszyscy są zwykłymi kukiełkami podrygującymi dla uciechy gawiedzi ( czyli nas wszystkich) na końcach sznurka. Ten prymitywny teatrzyk jest przeznaczony właśnie dla nas, a prawdziwa gra zachodzi też za kulisami, lecz zupełnie innego, większego teatru.

Na You Tube można sobie obejrzeć wystąpienie naszego prezydenta w Davos. Zarówno pan prezydent jak i inni uczestnicy spotkania są w doskonałych humorkach, żartują i przekomarzają się mówiąc o sprawach tak śmiertelnie poważnych jak choćby  pomoc udzielana ginącej Ukrainie. Doskonale wiedzą, że w tym teatrze też są tylko aktorami i nie tylko się z tym godzą lecz – jak widać- czują się w tej roli komfortowo.

Wracając do kanalizacji. Charytatywne potrzeby ludzi są kanalizowane przez imprezy podobne do tych jakie organizuje niejaki Owsiak. Zamiast zrobić herbatę chorej sąsiadce obywatel wrzuca kilka złotych do puszki i czuje się dobroczyńcą ludzkości. Potrzeby działalności społecznej kanalizują organizacje pozarządowe tak zwane NGO (non-government organization). Działacze tych organizacji mają w założeniu przejmować pewne trudne role demokratycznego państwa. Troszczyć się o środowisko naturalne, o bezdomne zwierzęta, bezdomnych ludzi, narkomanów i alkoholików.

Błąd założycielski powoduje że część z tych organizacji funkcjonuje jako pralnie pieniędzy, część specjalizuje się w wyłudzaniu dotacji państwowych , część bazuje na dobrowolnych zbiórkach. Za zebrane pieniądze teoretycznie rzecz biorąc powinni wykupywać skierowane do rzeźni konie, organizować kolonie dla dzieci z dysfunkcyjnych rodzin czy zajmować się poszukiwaniem nowych właścicieli dla bezdomnych psów. Bywa  jednak tak (choć oczywiście nie musi tak być), że koń dla którego zbierane są pieniądze dawno nie żyje, a pieski z chwytających za serce zdjęć dawno zostały dla ich własnego dobra uśpione.  

Najgroźniejsze bo zideologizowane są organizacje ekologiczne, które grawitują w kierunku terroryzmu ekologicznego. Tworzą one armię pożytecznych idiotów dla zielonego totalitaryzmu który szerzy się na świecie, a przede wszystkim w Europie. Ludzkość nie umie jak widać korzystać z historycznych lekcji. Po doświadczeniach dwudziestowiecznych totalitaryzmów pozwala wziąć się za gardło kolejnemu systemowi przemocy. Związek Radziecki zawalił się pod własnym ciężarem w konsekwencji centralnego zarządzania, wychwalanego przez całe lata przez budowniczych tego ustroju powszechnej szczęśliwości, ich akolitów i pożytecznych idiotów. Jako podstawową zaletę walącej się na naszych oczach, przeżartej korupcją UE pożyteczni idioci znowu wychwalają możliwość centralnego sterowania ludźmi, gospodarką oraz kulturą.

Znowu wpuszczają nas w kanał.

Nie wypuszczać cugli z rąk

Nie wypuszczać cugli z rąk 

Izabela Brodacka 18 II 2023

Dwa pouczające autentyczne przypadki.

Pewna starsza pani, która z  willowej dzielnicy Starych Bielan przeniosła się nie wiadomo po co na osiedle Stawki, zapisała swoje mieszkanie w zamian za opiekę lekarce poznanej przy okazji interwencji karetki pogotowia. Zamiast sporządzić odpowiedni testament, zgodziła się na fikcyjną umowę sprzedaży  mieszkania, a pani  doktor wielce szlachetnie uregulowała honorarium notariusza i podatki. Po kilku miesiącach starsza pani została oddana do domu starców i wkrótce zmarła. Zgodziła się na oszustwo jakim była fikcyjna sprzedaż bo troszczyła się żeby urocza i opiekuńcza lekarka nie zapłaciła jako osoba obca dla spadkodawcy zbyt wysokiego podatku spadkowego.

Inna starsza pani, właścicielka pięknego dwupoziomowego mieszkania w śródmieściu Warszawy, zrobiła dokładnie to samo. Fikcyjnie sprzedała mieszkanie ukochanej siostrzenicy. Podobnie jak  pierwsza staruszka ta druga znalazła się po miesiącu w zakładzie opiekuńczym  i również szybko zmarła z upokorzenia i zgryzoty.

Wniosek jest prosty. Troszcząc się o siostrzenicę, lekarkę pogotowia, cudze dzieci, bezdomne kotki, ginące pszczoły i cały świat nie wolno – jak mówią wyścigowcy – wypuszczać cugli z rąk.

Gdy pierwszy raz jechałam na wyścigach tak zwany kenter, czyli galop na roboczym torze, (a było to następnego  dnia po  zgłoszeniu się do  stajni), jedyna wskazówka jaką miał dla mnie trener Stefan Michalczyk, była następująca: „cokolwiek by się nie działo, nie wypuszczaj cugli z rąk” (wyścigowcy na wodze mówią cugle). Przedtem sporo jeździłam w różnych stadninach, a jednak byłam trochę zdziwiona szybkością, z jaką dla mnie poruszał się koń. Nazywał się jak pamiętam Nero i w kategoriach wyścigowych był zwykłym trupem. To znaczy, że w prawdziwych wyścigach nie miał żadnych szans na wygraną  i nadawał się wyłącznie do wożenia amatorów. Na moim miejscu jeździec niedzielny ( jest taka kategoria jeźdźców, podobnie jak i kierowców ) powiedziałby, że koń szedł cwałem. Ten termin jest używany prawie wyłącznie przez literatów, filmowców ( patrz słynny film „ Cwał” Zanussiego ) oraz osoby czerpiące emocje jeździeckie ze snucia „opowieści dziwnej treści”, czyli z konfabulacji.  Gdy słyszę kogoś mówiącego, że jechał konno cwałem, wiem, że naprawdę widywał konie tylko z daleka albo na obrazku.

Potraktowałam słowa trenera Michalczyka jako dewizę życiową. Nigdy, pomimo nacisków, nie zostawiam oryginalnych dokumentów w sądach, administracji, biurach fundacji i różnych organizacjach. Niczego nie podpisuję bez namysłu, dokładnego przeczytania i sprawdzenia. Nie scedowuję na nikogo swoich uprawnień. Kilka  lat temu dwie nobliwe panie z pewnego ruchu katolickiego nakłaniały mnie do podpisania in blanco jakiegoś nieistotnego oświadczenia, które miały zamiar dopiero później zredagować. Nie miały oczywiście złych intencji, ale i tak odmówiłam. „Nie ma pani do nas zaufania?”- zapytały urażone. „Do nikogo nie mam zaufania, a przede wszystkim do siebie samej”- odpowiedziałam.

„Nie wypuszczać cugli z rąk”- powinno być dewizą wszystkich zarządzających. Zarządzających firmą, gospodarstwem, a przede wszystkim państwem.  Również zarządzających swoim życiem i swoimi sprawami. Starsza pani nie powinna ufać obietnicom siostrzenicy, że ta zapewni jej komfortowe dożywocie, lecz powinna przeznaczając dla siostrzenicy mieszkanie, zachować je na własność do końca życia.

Podobnie rządzący naszym krajem nie powinni ufać zapewnieniom przedstawicieli Unii Europejskiej  i w żadnym wypadku nie powinni godzić się na utratę, a nawet tylko ograniczenie, suwerenności. Starsze panie przez swą naiwność znalazły się obie w umieralni.  Nasz kraj przez naiwność czy zbytnią ugodowość rządzących może wkrótce stać się najsmutniejszym barakiem w europejskim kołchozie. Podobno w kołchozie socjalistycznym byliśmy barakiem najweselszym, ale poczucie humoru też ma swoje naturalne granice. Ile razy można wchodzić do tego samego czy podobnego bagna?

To samo dotyczy również wprowadzenia w Polsce waluty euro.  W komunach hipisowskich wspólne pieniądze były podobno trzymane w jakiejś puszce czy słoiku i każdy brał ile chciał, a dokładał ile mógł. Teoretycznie wygląda to bardzo szlachetnie i romantycznie ale po krótkim czasie trzeźwiejsi członkowie hipisowskich komun wycofywali się ze wspólnoty finansowej. Podobna utopia może być praktykowana wyłącznie podczas wspólnego krótkiego wyjazdu w góry czy na żagle a i tak wspólny portfel najczęściej kończy się awanturą, gdy wyczerpie się cierpliwość wykorzystywanych.  Gdyż jedni bez ograniczeń popijają za wspólne pieniądze piwo, a inni martwią się czy im starczy pieniędzy na powrotny bilet .

Praktykowanie podobnych idiotyzmów w relacjach między państwami nieuchronnie prowadzi do konfliktów albo wykorzystywania słabszych państw przez państwa  silniejsze. Sprawę trzeba postawić jasno. Euro i tak upadnie jako waluta, pytanie tylko kiedy to się stanie . Wciąganie kolejnych państw do strefy euro przedłuża tylko agonię tej waluty a być może agonię Unii Europejskiej jako całości. Zastąpienie marki walutą euro spowodowało swego czasu w Niemczech praktycznie dwukrotny wzrost cen. To samo stało się obecnie w Chorwacji, która od stycznia 2023 roku weszła do strefy euro. Tylko skrajnie naiwni z nadzieją oczekują wprowadzenia waluty euro w Polsce. Nie do pojęcia jest dla mnie dlaczego ludzie, którzy przez całe lata  doświadczali dobrodziejstw życia w komunie, z entuzjazmem wchodzą do kolejnego kołchozu. Jak ludzie którym państwo, za ich własne pieniądze  „dawało” po kilkudziesięciu latach oczekiwania mieszkanie ze ślepą kuchnią i balkonem, którego powierzchnia była w połowie wliczana do metrażu mieszkania, mogą sądzić, że jakakolwiek komuna im cokolwiek da? Psychologicznie rzecz biorąc, można to porównać z pytaniem, dlaczego córka alkoholika wybiera sobie za męża też alkoholika?

Jest to rodzaj syndromu sztokholmskiego, przywiązanie do zła znanego i oswojonego, z którym lepiej czy gorzej nauczyliśmy się sobie radzić. Jest to – jakby powiedział Fromm- klasyczna postać ucieczki od wolności.

Przeciwko dialektyce. Opanowanie inteligenckich zawodów przez wykształciuchów.

Przeciwko dialektyce. Opanowanie inteligenckich zawodów przez wykształciuchów.

Izabela Brodacka 28. I. 2023.

W czasach realnego socjalizmu popularne były w Polsce „odpowiedzi radia Erewań” czyli anegdoty lepiej opisujące komunistyczną rzeczywistość niż najbardziej wnikliwe analizy socjologiczne. Nie mogę się oprzeć pokusie zacytowania jednej z nich i to po rosyjsku bo tylko w tym języku ma właściwy smak.

Na marginesie. Pisałam ostatnio o formowaniu psychozy tłumu. Stosunek do Rosji i do Putina jest tego najlepszym przykładem. Nikt z nas nie ma i nigdy nie miał wątpliwości co do złowrogiej roli jaką odgrywa ten człowiek we współczesnym świecie. Jednak dopiero gdy zadekretowano nienawiść do Rosji i do Putina szerokie masy ogarnęła autentyczna psychoza. Odwołuje się  nawet koncerty muzyki rosyjskiej. Zastanówmy się – czy zbrodnie Hitlera unieważniają muzykę Bacha? Dobrze, że program dokumentalny „Nasz człowiek w Warszawie” pokazał jaki stosunek do Putina mieli nasi prominentni politycy choćby po katastrofie smoleńskiej czy nawet po zajęciu Krymu i rosyjskich zbrodniach popełnianych w Czeczeni. A teraz im się odmieniło i śledzą z gorliwością Inkwizycji odstępstwa od zadekretowanej i powszechnie kultywowanej nienawiści do wszystkiego co rosyjskie.

Wracając do radia Erewań. Słuchacz zadaje pytanie: будут ли при коммунизме деньги? I odpowiedź: югославские ревизионисты утверждают, что будут. Китайские догматики утверждают, что нет. Мы же подходим к вопросу диалектически: у кого будут, а у кого и нет. Dla nie znających języka tłumaczę: czy w komunizmie będą pieniądze? – jugosłowiańscy rewizjoniści twierdzą, że będą. Chińscy dogmatycy twierdzą że nie. Natomiast my podchodzimy do tego problemu dialektycznie: jedni będą mieli pieniądze a inni nie.  

Kulturowy marksizm, który zwyciężył prawie na całym świecie uprawomocnił i upowszechnił dialektyczne podejście do wszelkich zagadnień. Na przykład w Niemczech pięć elektrowni węglowych ma obecnie zgodę Unii Europejskiej na eksploatację podczas gdy Polska ma realizować agendę pełnej dekarbonizacji. To przecież proste. Hадо смотреть диалектически.

Jak donoszą media, w Stanach Zjednoczonych już kilkadziesiąt osób zmarło z zimna. Nie ma najmniejszego znaczenia, że tak naprawdę osoby te zamarzły w swoich mieszkaniach i w swoich samochodach. I tak wszystkiemu okazuje się winne globalne ocieplenie. Podobnie jak za śmierć na zawał, rozlany wyrostek, czy krwotok nie wini się lekarzy, którzy pod pretekstem pandemii bezdusznie odmówili chorym pomocy lecz obwinia się wyłącznie przeciwników szczepień i niezaszczepionych. Podobnie jak za spadek mleczności krów w średniowieczu odpowiadały wyłącznie czarownice, w hitlerowskich Niemczech wszystkiemu byli winni Żydzi, a głód na Ukrainie wywołali nie stalinowcy enkawudziści zabierający chłopom ziarno siewne lecz kułacy.

W kwestii globalnego ocieplenia udało się wywołać klasyczną psychozę tłumu. Społeczeństwa ustami swoich przedstawicieli godzą się na takie absurdalne pomysły jak choćby  likwidację do 2035 roku samochodów spalinowych. Godzą się również na ETS czyli Emission Trading System (system handlu emisjami  dwutlenku węgla) który jest poważnym krokiem na drodze do stworzenia systemu „kredytu społecznego”. System ten jest klasyczną piramidą finansową powodującą drastyczny wzrost cen energii, a  pośrednio wszelkich innych cen, zubożenie społeczeństw i inflację.

Nie zwraca się uwagi na fakt, że udowodniona korupcja zatacza w instytucjach UE coraz szersze kręgi. Nikt nie komentuje zjawiska wyjątkowej aktywności w agendach UE lobbystów propagujących samochody elektryczne. Skuteczność zainstalowania w społeczeństwie zarówno psychozy globalnego ocieplenia jak i leku przed pandemią wymaga jednak istnienia w tym społeczeństwie pożytecznych idiotów. Termin pożyteczny idiota (полезный идиот) przypisuje się Leninowi, który określał tym mianem zachodnich dziennikarzy i intelektualistów rozpływających się w zachwytach nad ZSRR. Pożytecznych dla nowych totalitaryzmów idiotów w naszym społeczeństwie też nie brakuje. Wystarczy przypomnieć powielaną przez znaną polityk teorię przyczyn wyginięcia dinozaurów, wprowadzone przez innego polityka święto sześciu króli oraz liczne wypowiedzi aktorek na tematy historiozoficzne, religijne a nawet przyrodnicze. Sama słyszałam pewną damę roztkliwiającą się nad losem białych  niedźwiedzi, którym rzekomo brakuje do szczęścia mrozu. Nie rozumie ona, że biały niedźwiedź jako gatunek znalazł sobie w surowych warunkach niszę ekologiczną ale przymarzanie tyłka do gruntu nie jest największą rozkoszą, ani podstawową potrzebą tych zwierząt.

Inwazja powielanych w publicznym dyskursie bredni to rezultat opanowania inteligenckich zawodów przez wykształciuchów. Termin wykształciuch (образованщина) wprowadził Aleksander Sołżenicyn a jego polską wersję zaproponował Romna Zimand. Wykształciuch  to człowiek z formalnym wykształceniem lecz słaby intelektualnie oportunista  skłonny popierać każdą zadekretowaną przez władze bzdurę. W USA nawet wyjątkowo surowa obecnie zima nie otrzeźwiła głosicieli religii walki z globalnym ociepleniem. Naszych pożytecznych idiotów nie przekonuje rosnąca liczba bezdomnych zamarzniętych na działkach i w piwnicach. Ciekawe czy obecne problemy z ogrzaniem domów i mieszkań spowodowane instalowaniem w kraju zielonego ładu otrzeźwią rodzimych idiotów zatroskanych o białe niedźwiedzie, topniejące lodowce i ginące na Grenlandii porosty.

Pozwolę sobie sformułować następującą tezę. Nawroty totalitaryzmu to zjawisko okresowe, to okresowo pojawiająca się choroba ludzkości. Co kilkadziesiąt lat ludzkość miota się w niszczących wszystko paroksyzmach. Niszczących gospodarkę, substancję materialną a przede wszystkim ludzi, ich relacje, ich etykę i kulturę. Zawsze odbywa się to pod pretekstem walki o lepsze jutro, o czyste powietrze, o równość, sprawiedliwość czy inne szlachetne lecz utopijne cele. Zawsze nowy porządek wdraża się przemocą i tylko nieliczni rozpoznają wczesne symptomy tej groźnej choroby. Jednym z najważniejszych jej symptomów jest dialektyczne traktowanie ludzi i ich praw.

No widzisz robaczku – i gdzie twój befsztyczek? Entliczek pentliczek czerwony stoliczek.

No widzisz robaczku i gdzie twój befsztyczek? Entliczek pętliczek czerwony stoliczek.

Izabela Brodacka 14.I. 2023.

Swego czasu można było przywieść sobie z Paryża na pamiątkę paryskie powietrze zamknięte w konserwie. Taka puszeczka kosztowała o ile pamiętam 15F, a sprzedawano je na bulwarach nad Sekwaną. Był to dla mnie przykład olśniewającego pomysłu na czysty interes. Turyści zupełnie dobrowolnie wydawali na taką puszeczkę swoje dobre 15 F, za które można było przecież kupić bagietkę z szynką, a dokładając 10 F pozwolić sobie nawet na „menu” czyli firmowy obiad podany w kawiarnianym ogródku na papierowym obrusie z kieliszkiem taniego czerwonego wina. Jeżeli wspomnienia mnie mylą niech poprawią mnie paryscy bywalcy.

Jeszcze lepszym interesem jest oczywiście obłożenie obywateli podatkiem – od komina, od płotu, od sławojki, od tego że żyje, a obecnie od samochodu, od śladu węglowego, a najlepiej od wydychanego powietrza, ale takie interesy to przywilej władzy.

Podatek od tego, że się żyje to pogłówne. Wielu chciałoby powrotu do pogłównego jako do podatku najprostszego i podobno najbardziej sprawiedliwego ale nikt z rządzących nie jest przecież tak naiwny żeby zrezygnować z łupienia obywateli podatkami wielokrotnymi. Za ten sam produkt płacimy na przykład podatek dochodowy, bo producent przerzuca podatki w cenę produktu, oraz podatek VAT.

Podymne czyli podatek od komina zniesiono ostatecznie w 1900 roku. Podatek od komina owocował między innymi tym, że na wsi małopolskiej królowała tak zwana kurna chata. W rogu izby był otwór na dym wydostający się z paleniska. Łatwo wyobrazić sobie komfort mieszkania czy nawet przebywania w takiej chacie. Taki podatek opóźniał rozwój cywilizacyjny wsi. Ludzie którzy mieli dosyć stygmatyzowania unoszącym się wokół nich odorem spalenizny musieli płacić haracz.

Podatek od płotu odgrywał podobną rolę –  gospodarstwo mniej zamożnych było otwarte dla wszelakich złodziei i łazęgów. To tak jakby obecnie kazać nam płacić podatek od ubikacji,  udostępniając  dla wszystkich lokatorów kamienicy sławojkę na podwórzu oraz „od zamków w drzwiach”. Uchylający się od tego podatku mieliby prawo zamykać drzwi wejściowe wyłącznie na haczyk. Wyobraźmy sobie również, że istnieje giełda  pozwoleń na ubikację i na zamek w drzwiach, że te pozwolenia są traktowane jako papiery wartościowe, a ich cena podlega spekulacjom.

Wydaje się nam to absurdalne, ale czy równie absurdalny  nie jest system handlu uprawnieniami do emisji CO2 (EU ETS) ? Ten czysty ( a raczej brudny) interes swą absurdalną bezczelnością przypomina handel paryskim powietrzem  w puszce na paryskich bulwarach.  Z tą drobną różnicą, że powietrze paryskie kupowało się dobrowolnie. Antycywilizacyjna i antyludzka rola tego absurdalnego podatku porównywalna jest z podatkiem od komina, który podobnie jak obecnie ETS też można było kiedyś usprawiedliwiać obłudną troską o jakość powietrza.

Troska o środowisko i o naszą planetę ma usprawiedliwiać agendę dekarbonizacji i przechodzenia na tak zwane OZE czyli odnawialne źródła energii. Tymczasem farmy wiatraków i pola paneli fotowoltaicznych szpecą i niszczą naturalny krajobraz o wiele skuteczniej niż mityczny smog pochodzący z poczciwych pieców. Przyzna to każdy kto miał okazję podróżować po lokalnych drogach przez niemieckie wsie i miasteczka. W Polsce gdzie nagminnie kupowano w celu eksploatacji niemieckie wiatraki z demobilu, problemem zaczynają być śmietniska zużytych części, połamanych skrzydeł i zdekapitalizowanych prądnic od tych wiatraków. Ale to wszystko drobiazg w porównaniu z tym co obecnie wprowadza Euro-kołchoz czyli Unia Europejska.

Kilka dni temu w parlamencie UE doszło do porozumienia w sprawie kolejnego systemu handlu powietrzem ETS II, który tym razem obejmie emisję nie tylko z elektrowni ale również z budynków i z transportu. 

Premier Mateusz Morawiecki oprócz zaakceptowania ETS II zgodził się na budowę „węglowego kredytu społecznego”, co w praktyce oznacza wprowadzenie podatku osobistego od emisji dwutlenku węgla.

ETS czyli Emission Trading System (system handlu emisjami  dwutlenku węgla) był to pierwszy krok na drodze do stworzenia systemu „kredytu społecznego”, w którym wszyscy będziemy płacić za emisję gazu CO2.

 Już od przyszłego roku każdy budynek będzie musiał mieć tak zwany certyfikat energetyczny, a za jego brak grozić będzie kara finansowa. Wcześniej spisano źródła ciepła, czyli zrobiono inwentaryzację pieców, kominków i pomp ciepła. Często pod pretekstem dopłat do ogrzewania.

Systemem ETS II zostaną również objęte samochody ciężarowe i osobowe. Już od 2027 roku wszyscy będą musieli płacić „opłaty za powietrze”. Nie wiadomo jakie limity CO2 zostaną przyznane dla budynków, w szczególności dla domów jednorodzinnych. Zaproponowano również, choć tego jeszcze nie doprecyzowano,  że każdy z nas będzie dysponował osobistym rocznym limitem 2000 kg CO2 do wykorzystania. Na przykład lot samolotem zużyje nam 500 kg CO2, a za zjedzenie  befsztyka będą nam wycinać z kartki 6 kg. Nie znaczy to oczywiście, że dostaniemy kartki z numerkami jakie pamiętamy sprzed 30 lat. Rozwój informatyki dał wszelkim totalitaryzmom wspaniałe narzędzia kontroli. Kontrolą obywateli zapewne zajmą się obecnie banki. Podobno  polski oddział banku Santander już eksperymentalnie przelicza każdą transakcję na kilogramy CO2. Oczywiście warunkiem koniecznym skutecznego wdrożenia tego typu rozwiązań jest  likwidacja gotówki i zastąpienie jej tak zwanym CBDC czyli cyfrową walutą banków centralnych. System kredytu społecznego funkcjonuje już obecnie w Chinach.

Tak się dzieje nie tylko w Chinach i w Euro-kołchozie. Do czerwonego stolika przemalowanego dla niepoznaki na zielono zasiadają dojrzałe liberalne demokracje. Oxford „dobrowolnie” wprowadza „strefy piętnastominutowe” i przepustki którymi trzeba się legitymować opuszczając swoją strefę.

W niepamięć odchodzą  postulaty liberalnej demokracji, zgodnie z którymi regulatorem życia społecznego miały być wyłącznie dobrowolne umowy pomiędzy wolnymi jednostkami.

No widzisz robaczku – i gdzie twój befsztyczek? Entliczek pentliczek czerwony stoliczek.

Ciemności kryją Ziemię

Ciemności kryją Ziemię

Izabela BRODACKA

Psychologowie i socjologowie od lat zastanawiają się nad mechanizmem tworzenia tłumu. Nad mechanizmem nakładania polaryzacji na chaotycznie poruszające się ludzkie cząstki tak aby zaczęły podążać w wybranym kierunku i zwrocie. Ten mechanizm jest tajemnicą od stuleci, a przede wszystkim od czasów wielkich totalitaryzmów XX wieku. Trudno naprawdę zrozumieć w jaki sposób Hitler, mały zakompleksiony pokurcz który w trakcie swoich przemówień łapał się w kroku jak pijany wokalista jazzowy mógł pociągnąć za swoimi rojeniami naród, który wydał Kanta.

Pierwsza zasada tworzenia grupy mówi że grupa tworzy się zawsze przeciwko komuś. Jest to więcej niż prawo socjologiczne, to prawo przyrody a nie – wbrew obiegowym poglądom- wynik wychowania czy manipulacji. Każdy kto ma do czynienia z grupą dzieci w przedszkolu czy szkole ma okazję zaobserwować jak tworzy się dziecięca grupa. Zawsze znajdzie się dziecko zbyt grube, zbyt chude, zbyt inteligentne albo rude, z którym nikt nie chce się bawić, a nawet stanąć w jednej  parze. Wysiłki nauczycielki czy przedszkolanki żeby przełamać ten ostracyzm przynoszą wręcz przeciwny rezultat.  Bogu ducha winne dziecko zostaje okrzyknięte kapusiem i jego los jest przesądzony. Pracując w szkole stanowczo odradzałam rodzicom próby przekupywania grupy. Radziłam natychmiastowe przeniesienie dziecka do innej szkoły gdzie ze wszystkich sił powinno się starać żeby ponownie nie stać się ofiarą. Teraz jest jeszcze gorzej. Rozwój Internetu sprawił, że naznaczenie ofiary przez grupę niesie się za nią do kolejnej szkoły. Podobnie jak opinia frajera czy cwela niesie się za skazanym do kolejnego więzienia. Przed stygmatyzacją przez grupę nie ma ucieczki. Gdy grupa rozszerza się tworząc większą społeczność naukowcy nazywają  zjawisko zbiorowych uprzedzeń psychozą tłumu.

Pojęcie to pojawiło się w wywiadzie Joe Rogana z Dr Robertem Malone.  Robert Wallace Malone jest amerykańskim lekarzem i biochemikiem. Jego wczesne prace dotyczyły technologii mRNA. Podczas pandemii COVID-19 Malone wszedł w konflikt ze społecznością naukową promując uznane za błędne informacje na temat bezpieczeństwa i skuteczności szczepionek na COVID-19. Na przykład twierdząc, że przez celową blokadę wczesnego leczenia w USA doszło do pół miliona nadmiarowych zgonów.

Dr Peter McCullough  (kardiolog z Buffalo) twierdzi, że obecny świat jest właśnie w stadium formowania psychozy tłumu. Z psychozą tłumu mamy do czynienia wtedy, gdy myślenie grupowe jest tak silne, że prowadzi do niezrozumiałych i w konsekwencji przerażających skutków, natomiast ludzie  trzeźwi czują się w tym świecie jak w zakładzie dla obłąkanych.  Dr Mattias Desmet z Uniwersytetu  w Gandawie, w Belgii uważa, że gdyby ludzie trzeźwi, nie poddający się psychozie tłumu porozumieli się, mogliby się przeciwstawić zbiorowemu szaleństwu. Właśnie w tym jest problem, uważam, że od pewnego krytycznego momentu ludzie nie są już w stanie się zorganizować ani porozumiewać.

Termin formowanie tłumu używany był od XIX wieku przez takich autorów jak Gustave Le Bon, Freud, Elias Canetti.

 Formowanie tłumu czyli formowanie psychozy tłumu jest specyficznym rodzajem tworzenia grupy, które ma istotne skutki dla funkcjonowania jednostki. Czyni ludzi niezdolnymi do krytycznego dystansu wobec tego, w co wierzy grupa. I ostatecznie grupa zaczyna wierzyć w najbardziej absurdalne rzeczy. Podczas rewolucji w Iranie w 1979 roku, ludzie szczerze wierzyli, że na powierzchni księżyca pojawia się obraz Ajatollaha i w czasie pełni wpatrywali się jak obłąkani w jego tarczę. To przykład jak absurdalne mogą być wierzenia tłumu i jednocześnie to jedna z typowych cech zjawiska formowania tłumu.

Ludzie sformowani stają się gotowi poświęcić wszystko, co było dla nich ważne, nim rozpoczęło się formowanie. I co najważniejsze mają tendencję do piętnowania ludzi, którzy się z nim nie zgadzają. Zaczynają popełniać wobec nich okrucieństwa, a ostatecznie starają się ich wyeliminować. Co typowe, robią to tak, jakby zniszczenie tych ludzi było ich etycznym obowiązkiem.

Rewolucja francuska, powstawanie Związku Radzieckiego oraz nazistowskich Niemiec to historyczne przykłady formowania tłumu. Jednak aby do tego doszło populacja musi być w określonym stanie psychologicznym.

Większość ludzkości jest podatna na manipulacje. Inaczej mówiąc prawie każdy może stać się nazistą, jeśli znajdzie się w odpowiednich okolicznościach i zostanie odpowiednio ukształtowany. Nie chroni przed tym ani inteligencja ani poziom wykształcenia. Ukierunkowane obecnie edukowanie lekarzy o szczepionkach to trening posłuszeństwa, to rodzaj eksperymentu Miligrama, a maski to symbol poddania się społeczności.

Aby powiodło się formowanie tłumu ludzie muszą czuć się samotni, jak to nazwała Hannah Arendt, zatomizowani.

Przed kryzysem związanym z Covid-19 liczba samotnych ludzi w społeczeństwie zachodnim, a nawet na całym świecie osiągnęła szczyt.  W ogólnoświatowym sondażu Gallupa ponad 30% ludzi podało, że nie ma ani jednego autentycznego związku. W Wielkiej Brytanii Theresa May mianowała ministra ds. samotności, a lekarz naczelny Stanów Zjednoczonych w 2017 roku ogłosił w USA epidemię samotności.

Kolejny warunek wynikający z pierwszego to brak poczucia sensu pracy i sensu życia. Przed kryzysem związanym z Covid -19 ponad 60% ludzi na świecie twierdziło, że ich praca jest bez sensu, a tylko 15% uznało własną pracę za ważną. Trzeci warunek to powszechne poczucie zagrożenia połączone z potrzebą uczestniczenia w strategii rozbrajania tego lęku.

W czasie krucjat obiektem lęku i wrogiem byli muzułmanie, w czasie polowań na czarownice przedmiotem lęku były czarownice, podczas rewolucji francuskiej i w Związku Radzieckim była to arystokracja, a w nazistowskich Niemczech  Żydzi.  W czasie kryzysu związanego z Covid-19 wrogiem jest nie tylko wirus lecz wszyscy ludzie, którzy odmówili udziału w walce z nim.

Cała uwaga ludzi skierowana jest na jeden, bardzo mały aspekt rzeczywistości. A reszta rzeczywistości znika w ciemnościach.

Z Wartą NAPRAWDĘ nie warto? Czy to pytanie pozostanie bez odpowiedzi?

Z Wartą NAPRAWDĘ nie warto? Czy to pytanie pozostanie bez odpowiedzi?

Izabela Brodacka 17 grudnia 2022

Kilka razy przywoływałam  w swoich felietonach perypetie pani Pauli Powązka, która od 22 lat nie dostała od Warty odszkodowania za utratę zdrowia wynikającą z wypadku komunikacyjnego, pomimo, że ubezpieczony w Warcie sprawca wypadku Wiesław Pszczółkowski został skazany prawomocnym wyrokiem na pół roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Pani Paula ze względu na liczne, spowodowane wypadkiem dolegliwości jest niezdolna do pracy, utrzymuje ją matka z niewielkiej emerytury. Nie ma również ubezpieczenia zdrowotnego więc kosztowną niezbędną rehabilitację musi opłacać z pożyczonych pieniędzy. Jedynym rezultatem walki pani Powązka o należne jej odszkodowanie z Warty jest prowadzona obecnie absurdalna sądowa sprawa o jej ubezwłasnowolnienie. Absurdalna ze względu na wysoką inteligencję pani Powązka. Ubezwłasnowolnienie pani Pauli, a więc utrata przez nią praw obywatelskich, jest w interesie Warty. Pani Paula nie mogłaby już niczego dochodzić.

  Jak się dowiedziałam z wyśmienitego programu śledczego pani Anity Gargas emitowanego w dniu 29.11.2022 roku Paula Powązka nie jest jedyną ofiarą specyficznego modus operandi tej firmy ubezpieczeniowej. Otóż w Warcie była ubezpieczona na blisko 15 milionów firma „Pol Truck Service” mieszcząca się w Płotach koło Zielonej Góry, a należąca do  pana Waldemara Kosa. W nocy z 30 na 31 stycznia 2017 roku w zakładzie wybuchł pożar. Zakład został prawie całkowicie zniszczony. Policja, prokuratura oraz biegli z zakresu pożarnictwa jednomyślnie orzekli, że pożar powstał w wyniku samozapłonu instalacji elektrycznej jednej z ciężarówek. Spłonęła hala warsztatowa ze specjalistycznym sprzętem i samochodami wewnątrz, magazyn części do samochodów ciężarowych oraz  budynek administracyjny. O rozmiarze pożaru świadczy fakt, że gasiło go 21 jednostek straży pożarnej. Właściciel zakładu pan Kos ocenił straty na minimum 3-4 miliony. Podobnie wycenił te straty rzeczoznawca Warty Zdzisław Rasiński jednak w protokole końcowym obniżył swoją pierwotną wycenę o blisko 2 miliony ( do 999 945,31 złotych). Oprócz tego w swoim orzeczeniu wskazał inne miejsce powstania pożaru niż wskazały je straż pożarna i prokuratura. Jako przyczynę pożaru podał zbyt długie ładowanie akumulatora. Dla potrzeb obrony swojej tezy urządził sobie wręcz sesję zdjęciową. Przestawił prostownik, położył kable do ładowania z krokodylkami  na oponie wraku spalonego samochodu i to obfotografował  przedstawiając jako dowody w sprawie.

W swoim raporcie przesunął również pojazd w którym rozpoczął się pożar. Biegły sądowy z zakresu pożarnictwa Tomasz Lewandowski stwierdził, że takie fabrykowanie dowodów jest niedopuszczalne. Stwierdził  również, że w zakładzie wbrew opinii rzeczoznawcy Warty nic nie było włączone do prądu ani ładowane. Rzeczoznawca Warty nie uznał poza tym za szkodę  większości spalonych części samochodów ciężarowych o wartości kilkuset tysięcy złotych. Ocenił te szkody na około 17 tysięcy  (dokładnie 16838,51 złotych) a resztę skierował do  wyczyszczenia i sprzedaży. Zaproponował na przykład tak absurdalne rozwiązanie jak wymycie, wyczyszczenie i wystawienie na sprzedaż całkowicie stopionych tachografów. Nikt przecież nie kupi spalonego czy nadtopionego sprzętu.

Właściciel spalonego zakładu pan Kos skierował sprawę fałszowania dowodów do prokuratury w Zielonej Górze. Pisma i dokumenty krążyły przez jakiś czas pomiędzy prokuraturą i sądami z których żaden nie okazał się właściwy dla rozpatrzenia tej sprawy w trybie karnym. Najpierw sprawa  trafiła do Sadu Rejonowego w Warszawie, który skierował ją do Stołecznego Sądu Okręgowego,  ten do Sądu Okręgowego w Zielonej Górze a ten z powrotem do prokuratury.  Ostatecznie prokuratura w Zielonej Górze sprawę umorzyła. Rzecznik prokuratury pani Ewa Antonowicz oświadczyła, że rzeczoznawca miał prawo przestawiać przedmioty i aranżować zdjęcia dla potrzeb swego orzeczenia i nie ma to znamion czynu karalnego. Pan Waldemar Kruk nie mając innego wyjścia pozwał zatem Wartę o odszkodowanie w procesie cywilnym. Choć biegli z instytutu badań i ekspertyz naukowych w Gorzowie Wielkopolskim w pełni potwierdzili zasadność roszczeń pana Kruka sąd nie uznał tych roszczeń i powołał kolejnych biegłych. Sprawa o odszkodowanie ciągnie się w sądzie w Poznaniu  już prawie sześć lat. Firma przestała istnieć budynki do końca niszczeją, właściciel firmy nie doczekał się odszkodowania, kilkanaście osób straciło pracę.

Łatwo sprawdzić jak oceniają firmę Warta inni klienci. Nie mogę cytować tych opinii gdyż nie mam możliwości zweryfikowania podawanych faktów. Poza tym większość z tych wpisów nie nadaje się do przytoczenia w druku z przyczyn – nazwijmy to – obyczajowych. Gorąco polecam jednak wpisanie w wyszukiwarkę hasła „opinie o Warcie” i zapoznanie się z tym materiałem.

Działania pracowników Warty na niekorzyść klientów choć nie są godne pochwały można ostatecznie tłumaczyć grą interesów. Na przykład likwidator Warty Tomasz Kaczorowski  wysyłał do firmy „Pol Truck Service” żądania przesłania kolejnych dokumentów na nieistniejący adres mailowy choć przedtem wiele razy używał w korespondencji prawidłowego adresu. Teraz Warta zarzuca panu Kosowi, że nie dostarczał w terminie odpowiednich dokumentów uniemożliwiając w ten sposób wypłatę odszkodowania.

Trudno natomiast zrozumieć rolę sądów i prokuratur w sprawach przeciwko Warcie. Dlaczego prokuratura w Zielonej Górze umorzyła śledztwo przeciwko autorowi ewidentnie sfałszowanego raportu a sprawa cywilna w sądzie ciągnie się już niemal sześć lat?. Prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców pan Cezary Kazimierczak twierdzi że przewlekłość postępowania sądowego ma na celu doprowadzenie przedsiębiorcy do ostatecznego bankructwa co przesądza sprawę na korzyść Warty, bo przedsiębiorca nie jest w stanie się dłużej bronić.

Ale jaki w tym interes może mieć sąd? Podobnie ubezwłasnowolnienie pani Pauli Powązka jest w interesie TUiR WARTA S.A. ale jaki interes mogą w tym mieć biegli psychiatrzy sądowi? T

Czy te pytania pozostaną bez odpowiedzi?

Trujące grzybki postępu

Izabela Brodacka

Zwolennicy postępu uważają, że rozwoju technologii oraz zmian generowanych przez ten rozwój w żaden sposób nie da się zatrzymać. Nie pomogą tu żadne argumenty społeczne ani moralne. Jeżeli udało się na przykład sklonować owcę nieuchronny jest dalszy rozwój prac w tej dziedzinie prowadzący do klonowania człowieka. Jeżeli powstała broń jądrowa nie ma sensu zabiegać o likwidację arsenałów tej broni i przeciwstawiać się jej użyciu choć powszechnie znana jest jej niszczycielska potęga realnie zagrażająca istnieniu ludzkości i naszej błękitnej planety. Faktycznie nic nie było w stanie powstrzymać rewolucji przemysłowej choć zmieniła ona radykalnie stosunki społeczne i zabrała pracę milionom ludzi. Nie powstrzymali jej luddyści niszczący krosna w Nottingham, Yorkshire czy Manchesterze ani nie powstrzymał bunt łódzkich tkaczy w 1861 roku. 

Współczesny neoluddyzm przejawia się niechęcią wobec eksplozji  techniki informatycznej. Nie ma jednak potrzeby karania przeciwników postępu informatycznego jak kiedyś luddystów, są nieliczni i wykruszają się sami. 

Jak donoszą agencje informacyjne (podaję za https://mlodytechnik.pl/technika/29551) – tysiące Szwedów wszczepiło sobie w ręce mikroczipy firmy BioHax wielkości ziarenka ryżu, które przechowują kody dostępu do różnych obiektów i pozwalają  na zakup biletów komunikacyjnych. Konduktorzy skanują ręce pasażerów po dokonaniu przez nich rezerwacji biletów online. Implanty te wykorzystują technologię Near Field Communication, stosowaną również w kartach kredytowych. Są “pasywne”, co oznacza, że przechowują dane, które mogą być odczytywane przez inne urządzenia, ale same nie mogą odczytywać informacji. Żaden ze stosowanych obecnie implantów przeznaczonych dla ludzi nie zawiera urządzeń namierzających, ale nie jest to przecież wykluczone w przyszłości. Dane umieszczone w nośnikach można bez trudu wykraść, skopiować  czy nawet zmodyfikować. Dlatego zdaniem ekspertów na wszczepianie do ciała ludzkiego chipów jest jeszcze za wcześnie. “Uprzedzenia” są zbyt silne, a obawy uzasadnione. 

Pierwszą osobą, której wszczepiono pod skórę chip RFID był w 1998 roku Kevin Warwick, profesor cybernetyki Uniwersytetu w Reading. Dzięki implantowi mógł swobodnie poruszać się po budynku instytutu.  

W 2004 klienci hiszpańskiej dyskoteki, mogli dzięki czipom bezgotówkowo płacić w barze. W 2015 roku szwedzka spółka Epicenter, jako pierwsza wszczepiła swoim pracownikom chipy RFID. Rok później argentyński klub piłkarski Atlerico Tigre wprowadził tzw. “Passion Ticket”. Był to bilet umieszczony w chipie wszczepianym pod skórę kibiców, dzięki czemu nie musieli oni nosić dokumentów oraz papierowych biletów. Rok temu, belgijska spółka Newfusion przeprowadziła akcję chipowania swoich pracowników, którzy nagminnie gubili elektroniczne karty dostępu do zakładu. 

Dzięki mikroczipom wszczepianym sportowcom można by bez kosztownych badań kontrolować i zwalczać użycie substancji dopingujących. Użyteczne mogłyby być również czujniki medyczne, na przykład badające poziom cukru we krwi pacjenta czy sygnalizujące niebezpieczeństwo zawału oraz udaru. Zgoda pacjentów na wszczepianie im mikroczipów odgrywa tu rolę przysłowiowej stopy  w drzwiach. 

Podobnie było przecież z wymuszeniem powszechnego gromadzenia pieniędzy na kontach bankowych. Jeszcze w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia pracując jako redaktor i tłumacz stacji Planete odbierałam honoraria w kasie w budynku Canal Plus. Pewnego dnia kasa została zlikwidowana, a pieniądze można było otrzymać wyłącznie przelewem na konto. Chcą nie chcąc założyłam konto w banku.

Renty i emerytury też przynosili kiedyś do domu listonosze co było bardzo wygodne dla starszych osób a  bezpowrotnie zostało  zlikwidowane. Nachalne reklamowanie w mediach płacenia telefonem czy zegarkiem (rzeczywiście bardzo wygodne na nartach czy na plaży) oznacza, że definitywnie kończy się era pieniądza papierowego i metalowego.

Jeżeli na to pozwolimy, jeżeli zgodzimy się, że nasz stan posiadania to tylko zapis cyfrowy na łatwym do zlikwidowania jednym ruchem koncie stracimy raz na zawsze kontrolę nad naszym stanem posiadania. Jak uczy historia można odebrać nam nieruchomości i ziemię jednym prawnym (a raczej bezprawnym) aktem jakim był choćby dekret Bieruta lecz jest to rezultat wojny, rewolucji, brutalnej zmiany stosunków społecznych i własnościowych. Można było oczywiście zrabować naszą biżuterię, złoto i  dzieła sztuki, można było karać za posiadanie obcych walut więzieniem i śmiercią lecz to wymagało czynnego, stale obecnego aparatu przemocy. Obecnie można pozbawić nas dostępu do naszych środków niespostrzeżenie dla nas samych, dla innych, dla kogokolwiek.

Niewielu z nas nie docenia pozytywnego znaczenia rozwoju technik informatycznych godząc się jednocześnie na niesione przez nie zagrożenia. Witana z wielkim entuzjazmem edukacja zdalna, której rozwój przyspieszyło pojawienie się pandemii przyniosła jako efekt uboczny atomizację społeczeństwa oraz falę samobójstw wśród dzieci i młodzieży, której nie zdoła zapewne zlikwidować zakładanie sieci szpitali psychiatrycznych przeznaczonych dla tej grupy wiekowej i nieuchronna medykalizacja dzieci czyli wciągnięcie ich na listę dożywotnich klientów firm farmaceutycznych.

Edukacja zdalna przyniosła również zapaść w poziomie nauczania, której jeszcze do końca nie dostrzegamy i nie doceniamy. W ciągu kilkudziesięciu lat belfrowania  tylko kilka  razy zdarzyło mi się tłumaczyć „na torcie” dorosłym ludziom dodawanie ułamków i zawsze byli to ludzie opóźnieni w rozwoju. Obecnie prawie co tydzień zmuszona jestem dyskretnie wziąć na stronę jakiegoś maturzystę żeby wytłumaczyć mu działania, które powinien zrozumieć w młodszych klasach szkoły podstawowej. Wielu problemów nawet jeszcze nie zarejestrowaliśmy.

 Zwolennicy nieuchronnego postępu, zwolennicy wcielania w życie wszelkich pomysłów ludzkości wydają się rozumować według schematu – jeżeli zebrało się trujące grzybki trzeba koniecznie  je zjeść bo szkoda byłoby chodzenia po lesie.

Sanitaryzm – współczesny totalitaryzm

Nasze demokratycznie wybrane władze podporządkowując się  światowym trendom chcą dać pracodawcom prawo do sprawdzania czy pracownik jest zaszczepiony, co praktycznie oznacza przymus szczepień.

To, że źle widziane jest nazywanie tego reżimu „sanitaryzmem” niewiele zmienia. Stalinizm przez całe lata traktowany był przecież jako wyzwolenie ludzkości a Stalin jako ojciec narodów. Gdyby ktoś nazwał publicznie Stalina zbrodniarzem  pożegnałby się zapewne z życiem. Jako dziecko byłam świadkiem panicznej ucieczki ludzi z tramwaju, w którym jakiś pijak głośno opowiedział antystalinowski dowcip. A jednak doczekaliśmy czasów gdy  zbrodniarzem nazywają Stalina nawet jego byli akolici. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że rozkwitający sanitaryzm też zostanie nazwany totalitaryzmem.  

Wysłuchałam  dzisiaj komentarza rzecznika rządu, który powiedział, że wobec trwającej pandemii  trzeba podjąć zdecydowany krok do przodu. Przypomniałam sobie natychmiast słynne sformułowanie Gomułki funkcjonujące potem przez całe lata w charakterze dowcipu: „Przed wojną nasz kraj stal na krawędzi przepaści…(…)..po wojnie, dzięki socjalizmowi zrobiliśmy wielki krok do przodu ” .

Rzecznik rządu to  człowiek bardzo młody. W tym przewaga nad nim takich jak ja starców, że zbyt dużo  widzieli aby dać się nabierać różnym ideologiom. Bo wszelkie ideologie, które obiecują powszechną sprawiedliwość, powszechny dobrobyt, powszechne zdrowie czy ochronę społeczeństwa przed niejasnymi zagrożeniami są ze swej natury fałszywe, są tylko sposobem zarządzania tym społeczeństwem.

Zdumiewa mnie przede wszystkim, że ludzie uczestniczący w propagandzie sanitaryzmu są tak kiepsko wykształceni. Przecież to wszystko co się obecnie dzieje opisał  bardzo wnikliwie Paul Michel Foucault, który w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia stał się niezwykle popularny w polskich snobistycznych kołach akademickich. W 1977 roku wydano w Polsce „ Archeologię wiedzy”( PIW) oraz w 1993  „Nadzorować i karać” ( Aletheia) . Foucault swoje zainteresowania badawcze skierował w stronę krytycznej analizy wszelkich instytucji społecznych, takich jak szkolnictwo, system penitencjarny, ochrona zdrowia, a w szczególności psychiatria. Analizował warunki historyczne, w jakich rozwija się wiedza oraz sposoby sprawowania władzy i egzekwowania przymusu.

Uważał, że jedną z najważniejszych metod zarządzania społeczeństwem jest wykluczanie i represjonowanie pewnych grup, takich jak przestępcy, chorzy umysłowo, trędowaci czy zadżumieni, czyli  jest wskazywanie społeczeństwu tych, którzy są dla niego zagrożeniem i przez uzyskanie społecznej zgody na ich represjonowanie uzyskiwanie zgody na totalną kontrolę.

To Foucault  jest autorem neologizmu biopoliyka  oznaczającego sposób sprawowania władzy nad grupami społecznymi i jednostkami za pomocą biowładzy, a biowładza  sprawowana jest właśnie przez wykluczanie.  Modelowymi wykluczonymi byli w średniowieczu trędowaci. Wraz ze stopniowym zanikiem trądu, jego miejsce zajęli szaleńcy. Zarówno poemat satyryczny Sebastiana Branta „Statek szaleńców” jak i obraz Hieronima Boscha pod tym samym tytułem ilustrują jedną z praktyk wykluczania jaką było wysyłanie szaleńców w morze. W siedemnastowiecznej Europie, „pozbawieni rozumu” byli przymusowo separowani i dręczeni. W XVIII stuleciu zaczęto traktować szaleństwo jako przeciwieństwo rozsądku aby  ostatecznie, w XIX wieku,  zdefiniować je  jako chorobę psychiczną. Foucault dowodzi, że dziewiętnastowieczne metody leczenia były w istocie w równej mierze związane z kontrolą, wykluczeniem i prześladowaniem jak i poprzednie. Leczenie sprowadzało się do takich zabiegów jak zimne prysznice czy użycie kaftanów bezpieczeństwa, a chorzy byli przymusowo izolowani. 

Główną tezą Foucault jest związek wiedzy z władzą. Wszystkie okresy w historii posiadały w swej głębi specyficzne uwarunkowania tego co było akceptowalne jako wiedza, jako dyskurs naukowy. Foucault porównuje współczesne społeczeństwo do nigdy nie zrealizowanego projektu więzienia w układzie Panoptikonu autorstwa Jeremiego Benthama. W Panoptikonie, pojedynczy dozorca może pilnować wielu więźniów, natomiast sam pozostaje niewidoczny. Oprócz tego więźniowie kontrolują się nawzajem. Foucault uważał że władza i wiedza są tak ze sobą powiązane, że utworzył jeden termin „władza-wiedza”. Współczesna władza ma możliwość śledzenia jednostki we wszystkich aspektach jej życia przez różne instytucje.

„Więzienne kontinuum”, jak to nazwał Foucault, przeszywa współczesne społeczeństwo, począwszy od więzień o ostrym reżimie zabezpieczeń, poprzez izolowane miejsca pobytu takie jak domy opieki czy domy starców, do kontrolowania  przez pracowników społecznych, policję, czy nauczycieli codziennego życia obywatela w pracy,  w domu, w szkole. Wszystkich członków społeczności wiąże ze sobą nadzór, jedni ludzie nadzorują drugich. Faktycznie głupia baba z opieki społecznej może spowodować odebranie ci dziecka, albo umieszczenie cię w domu opieki, a zawistny kolega z izby lekarskiej odebranie ci prawa wykonywania zawodu. Foucault roztacza ponurą wizję współczesnego państwa przenikniętego siecią stosunków władzy.

Sama władza według Foucault jest ze swej natury polimorficzna. Nie przyjmuje ona nigdy jednego oblicza, jednego zakresu jawności. Wiedza zaś oznacza wszystko, co jest za wiedzę społecznie uznane, nie musi natomiast, choć się mieni prawdą, oznaczać prawdy. 

Foucault wiązany jest często ze strukturalizmem i postmodernizmem choć sam się od tych afiliacji odżegnywał. Brak jego popularności w środowiskach konserwatywnych jest zapewne związany z jego orientacją seksualną [był pedrylem. MD], krótką przynależnością do partii komunistycznej, eksperymentowaniem z LSD i śmiercią w paryskim szpitalu Salpêtrière (opisywanym w „Historii Szaleństwa”) w wyniku komplikacji związanych z AIDS. Nie da się jednak ukryć, że jego pesymistyczna wizja metod zarządzania społeczeństwem sprowadzających się do: „ nadzorować, wykluczać, karać” jest obecnie realizowana.

Izabela Brodacka