Miłosierdzie gminy czyli dno piekła

Miłosierdzie gminy czyli dno piekła

Izabela Brodacka

Ludowe przysłowie mówi, że dobrymi intencjami jest wybrukowane dno piekła. Jest kilka spraw o których już pisałam i to wielokrotnie lecz nie umiem się z nimi pogodzić i przejść nad nimi do porządku dziennego.

Dręczą mnie losy ludzi, których wykończyło „miłosierdzie gminy”. „Miłosierdzie gminy” (tytuł noweli Marii Konopnickiej ) to dla mnie symbol niebywałego okrucieństwa dokonywanego w imię czyjegoś rzekomego dobra.

Pierwszy przypadek to historia sąsiada, na którego – oczywiście w najlepszych intencjach – doniósł do opieki społecznej rehabilitant. Fizjoterapeucie nie spodobał się bałagan w pokoiku emeryta. Podawałam sąsiadowi bezinteresownie posiłki i leki natomiast nie podejmowałam się (z przyczyn zwykłego lenistwa) odkurzać jego licznych książek i szorować podłóg. Opieka oddała sprawę do sądu rodzinnego a sąd skierował sąsiada wbrew jego woli do domu opieki społecznej. W tym domu staruszek przeżył tylko 6 tygodni. Zmarł na gangrenę wywołaną zakażeniem ranek cukrzycowych na nogach ( taki poziom higieny prezentują niektóre DPS-y ). Według opinii lekarza domowego mógł żyć jeszcze przynajmniej 10 lat. Znana adwokatka pani Zofia Adamowicz mówiła mi kiedyś, że w Polsce ludzie po ukończeniu 70 lat są praktycznie ubezwłasnowolnieni. Bezspornie miała rację. Rodzina a nawet sąsiad czy rehabilitant mogą oddać każdego wbrew jego woli do zakładu opiekuńczego, albo do szpitala.

Kolejnym przypadkiem o którym trudno mi zapomnieć jest historia pewnego znanego malarza. Syn nie mogąc doczekać się możliwości sprzedania jego mieszkania oddał go do domu starców przy ulicy Zawrat prowadzonego przez siostry zakonne. Towarzyszyłam znajomej malarza, która po jego rozpaczliwym telefonie postanowiła dowiedzieć się co się stało. Malarz błagał nas o przyniesienie mu papieru i kredek, bo nie chciał spędzać w zamknięciu bezczynnie czasu. Kiedy następnego dnia pojawiłyśmy się z zakupami siostrzyczki nas nie wpuściły. Syn przeniósł rzekomo ojca do innego zakładu. Telefon malarza był wyłączony. Nic nie mogłyśmy zrobić. Znudzony policjant z którym rozmawiałam powiedział, że nie jesteśmy rodziną malarza więc nie mamy w tej sprawie interesu prawnego a poza tym jeżeli ktoś ma 75 lat jego miejsce jest w przytułku, a w sprawy rodzinne policja nie zwykła się mieszać.

Podobny los spotkał znaną działaczkę ruchu obrony życia. Jej dzieci wywiozły ja do domu opieki oddalonego od Warszawy o przeszło 100 kilometrów i sprzedały jej mieszkanie. Nie wiem jak to zrobili, czy sfałszowali pełnomocnictwo, czy podstawili kogoś podobnego do starszej pani u notariusza. Staruszka błagała żeby zabrać ja do Warszawy nie wiedząc że jest praktycznie bezdomna a jej pamiątki, zdjęcia i dokumenty wylądowały na śmietniku. Córka tej pani, (tak zwana katoliczka postępowa) pracowała podobno w „Gazecie Wyborczej”. Miałam ochotę wywołać skandal opisując tę sprawę z nazwiskami ale powstrzymała mnie świadomość, że pani Maria tego nie chciałaby. Wkrótce zresztą zmarła.

W kolejnej znanej mi rodzinie dzieci oddały starych rodziców do zakładu pod pretekstem, że w ich mieszkaniu jest brudno. To najczęściej używany pretekst do pozbywania się staruszków i sprzedawania ich mieszkań. Starszy pan, przedwojenny oficer, nie chciał przyjmować otępiających go leków i usiłował uciec. Zatrzymano go siłą. Potraktował pielęgniarkę laską więc został przywiązany pasami do łóżka i zaopatrzony w cewnik. Nie zniósł upokorzenia i wkrótce zmarł.

Fałszywa troska opieki społecznej czy podłej rodziny sprowadza na starszą osobę ogromne nieszczęście. Wyrwana ze znanych jej warunków, zdezorientowana, terroryzowana przez chamskie pielęgniarki i salowe, ubezwłasnowolniona, pozbawiona własnego mieszkania i dostępu do własnych pieniędzy jest w sytuacji więźnia, z wyrokiem sądowym – tyle, że bez popełnienia przestępstwa. Nie muszę odwoływać się do osobistych wspomnień.

Przypomnijmy historię znanego pisarza Jerzego Szaniawskiego, którego w jego rodzinnym dworku w Zegrzynku więziła i dręczyła sadystyczna psychopatka Wanda Anita Michalina Szatkowska, która podobno przedtem włóczyła się tygodniami w okolicy jego posiadłości aby zwrócić na siebie uwagę pisarza i doprowadzić starszego pana do zawarcia znajomości, a potem cichego ślubu. Nie leczony, zamykany w chlewiku pisarz zmarł. Nie potrafili mu pomóc prominentni znajomi i przyjaciele, jak choćby Gustaw Holoubek i Joanna Iwaszkiewicz. Anita nie wpuszczała nikogo do domu strasząc wizytujących złymi psami. Po śmierci pisarza żyła przez nikogo nie niepokojona. W końcu podpaliła dworek, w którym żywcem spaliły się dwie przypadkowe osoby zamknięte na klucz. Anita wylądowała w Tworkach lecz wypuszczono ją, a postępowanie umorzono.

Podobnie tragiczne były losy Violetty Villas Violetta Villas zmarła 5 grudnia 2011 r. w Lewinie Kłodzkim. Miała 73 lata. Była dręczona i terroryzowana przez służącą, Elżbietę Budzyńską która ją zdominowała i przejęła nad nią pełną władzę. Nie dopuszczała do niej nikogo nawet syna.

Elżbietę Budzyńską, która zajmowała się piosenkarką, najpierw uznano za winną nieudzielenia pomocy i skazano na 10 miesięcy pozbawienia wolności, potem za winną psychicznego i fizycznego znęcania się. Usłyszała wyrok: 1,5 roku więzienia. Jednak nikt nie był w stanie pomóc piosenkarce w jej opresji. To jedyny znany mi zresztą przypadek gdy sprawca przemocy i ubezwłasnowolnienia starszej osoby został ukarany.

Przyczyną tego jest złe funkcjonowanie państwa i prawa w Polsce i nie tylko w Polsce. Formuła „ dla ich własnego dobra” sankcjonuje przemoc i dręczenie bezradnych osób. Dla jego własnego dobra został przecież zamordowany wyrokiem sądu brytyjskiego malutki Alfie Evans, a takich przypadków jest coraz więcej. Za nieład w domu są odbierane w Polsce dzieci, za nieład w domu starsze osoby zamykane są w domach opieki. Tymczasem – twierdzę – do niezbywalnych praw człowieka należy prawo do życia w nieładzie, a do niezbywalnych praw dziecka należy życie na takim poziomie jaki jest mu w stanie zapewnić własna rodzina.