Wielomski: Błąd CIA w Europie.

Wielomski: Błąd CIA

Adam Wielomski https://konserwatyzm.pl/wielomski-blad-cia/

Ze wszystkich liberalnych mediów w Polsce, szczególnie zaś tych, które należą do kapitału niemieckiego lub są zarządzane przez proniemiecki rządu Donalda Tuska, od kilku tygodni kapie prawdziwa nienawiść do Stanów Zjednoczonych, Donalda Trumpa i jego współpracowników. 

Są to te same liberalne media, które od 1989 roku codziennie tłoczyły nam do głowy, że Stany Zjednoczone stoją na czele „wolnego świata” i „społeczności międzynarodowej”. Dziś te same media twierdzą, że USA „zdradziły” tzw. wolny świat, a Trump to właściwie jest agentem, marionetkę czy muppetem Władimira Putina.

Przyznam zupełnie szczerze, że przez jakieś trzydzieści lat – tyle bowiem zajmuję się komentowaniem polityki – błędnie pojmowałem strukturę agentury CIA w Europie i w Polsce, do czego muszę się po prostu przyznać. Widzę to teraz znakomicie, gdy jakby na zawołanie, jakby na naciśnięcie jednego guzika wszystkie wielkie liberalne i proplatformerskie media dosłownie wymiotują nienawiścią do Stanów Zjednoczonych.

Stało się to praktycznie jednego dnia, jakby za wszystkim był jeden guzik i jeden naciskający tenże guzik. Wydawało mi się dotąd niemożliwe, aby w Polsce upowszechniła się amerykanofobia, jakże podobna do rusofobii. A jednak. Jak to możliwe? Jak CIA do tego dopuściła, skoro wydawało się, że trzyma w mocnej garści europejski, a szczególnie polski establiszment polityczny i medialny – ten sam, który nie bez złośliwości określam w moich filmach mianem „elitki infantylno-agenturalnej”?

Wiem, gdzie popełniłem błąd, wskutek którego jestem teraz tak zaskoczony. Przez całe dziesięciolecia widziałem jak każdy polski polityk, dziennikarz i urzędnik stawał na baczność przed ambasadą USA, jak realizował na wyścigi interesy amerykańskie, bez wahania poddając polskie, jako mniej istotne przy „wielkim bracie”. Nie mając osobiście żadnych kontaktów z CIA błędnie pojmowałem jej strukturę działania. Byłem przekonany, że CIA ma w Polsce swoje centrum z którego zarządza swoją (całkiem liczną, jak mniemałem) agenturą. Stąd byłem przekonany, że gdy rząd Donalda Tuska spróbuje dokonać wolty geopolitycznej i opowie się przeciw Stanom Zjednoczonym i NATO, a po stronie niemiecko-francusko-brytyjskiej koncepcji Europejskiej Unii Obrony, to zostanie wywrócony. Spodziewałem się, że rzucą się na niego wszystkie liberalne media, a pośród posłów koalicji rządzącej zostaną obudzone rozmaite „śpiochy” i rząd ten z dnia na dzień straci większość rządową. Dziś rząd Tuska – obok Brytyjczyków, Francuzów i Niemców – stoi w forpoczcie rozmontowania NATO, usunięcia amerykańskich wpływów w Europie, federalizacji Unii Europejskiej i stworzenia Europejskiej Unii Obrony. Gdzie więc był mój błąd?

Wszystko wskazuje na to, że system działał inaczej. Amerykańskie CIA miało swoje centrum w Niemczech i to za pośrednictwem Niemiec i niemieckiego wywiadu BND (niem. Bundesnachrichtendienst) zarządzało Polską, Europą środkowo-wschodnią, a może i innymi państwami europejskimi. CIA działało za pośrednictwem Niemców. Tak jak w systemie feudalnym król nie miał bezpośrednich kontaktów z pomniejszymi feudałami i z drobnym rycerstwem, lecz wydawał rozkazy jakiemuś wielkiemu feudałowi, który przekazywał je swoim lennikom. System ten posiadał jedną przewagę, a mianowicie był bardzo tani w obsłudze, nie wymagając utrzymywania ogniw pośredniczących. Miał jednakże i pewną wadę. W epoce feudalnej królowie-suzereni od czasu do czasu mieli problem z nielojalnymi wobec nich wielkimi wasalami. Gdy na przykład wielki wasal króla Francji, rządzący Akwitanią lub Prowansją buntował się, to wszyscy jego pomniejsi lennicy nie podążali za królem, lecz – zgodnie z prawem lennym – za swoim bezpośrednim zwierzchnikiem. W tej sposób zdrada osoby stojącej wysoko w drabinie feudalnych zależnością mogła pociągnąć za sobą zdradę ¼ całego kraju.

Do takiej właśnie zdrady doszło teraz w Niemczech. Nie, wbrew temu co się często twierdzi na polskiej prawicy, powtarzając tezy niemieckiej AfD, współczesne Niemcy nie były okupowane przez Amerykanów. Tak, miały słabą armię i znajdowały się pod parasolem militarnym Stanów Zjednoczonych, co pociągało za sobą niesamodzielność w stosunkach dyplomatycznych. Lecz Berlinowi ten stan odpowiadał, ponieważ nie musiał łożyć na obronę narodową, mogąc te pieniądze głupio wydać na cele socjalne, budując niemieckie państwo dobrobytu. Samodzielność kosztuje i przyszły kanclerz Friedrich Merz podjął już decyzję o uznaniu rządów Trumpa za powód do ogłoszenia międzynarodowej i militarnej samodzielności, pomimo kosztów remilitaryzacji Rzeszy… przepraszam, Republiki Federalnej Niemiec.

Decyzja o rozmontowaniu NATO i budowy – wraz z Francją i Wielką Brytanią – własnej Europejskiej Unii Obrony była deklaracją samodzielności politycznej i militarnej, za którą poszło uniezależnienie się BND od CIA. W prawie feudalnym nazywało się to „felonią”, czyli aktem nieposłuszeństwa wasala wobec swojego seniora. W wyniku tej felonii Niemiec, zgodnie z logiką feudalną, za swoim bezpośrednim seniorem (a nie dalekim władcą zwierzchnim) poszli pomniejsi wasale. Właśnie dlatego felonia BND wobec CIA spowodowała opowiedzenie się agentury „wolnego świata” w Polsce za Niemcami, Unią Europejską i Europejską Unią Obrony, a przeciwko Stanom Zjednoczonym.

I myk, w ciągu tygodnia Polska z patologicznie proamerykańskiego państwa stała się równie patologicznym wrogiem antychrystusowej „osi zła” Stany Zjednoczone – Federacja Rosyjska. Wszystkie liberalne media i liberalna klasa polityczna, które dwa miesiące temu klękały przed ambasadorem Stanów Zjednoczonych, teraz już go nie szanują i składają hołd lenny jednej jedynej Komisji Europejskiej, która pod przywództwem wielkiej Niemki Ursuli von der Leyen prowadzi świat po promienistej drodze globalizmu i walki z Rosją do ziemskiego raju.

Ta radykalna zmiana nastrojów nie nastąpiła w Warszawie, lecz w Berlinie. W Polsce wykonywane są tylko rozkazy, które podjęto kilkaset kilometrów dalej na zachód.

Adam Wielomski

Dlaczego popieram Roberta Fico? Zasadą oceny polityków i partii politycznych w Unii Europejskiej jest ich przydatność lub szkodliwość dla polskiego interesu.

Dlaczego popieram Roberta Fico? Wiem, że w Polsce to pogląd zupełnie abstrakcyjny

21.05.2024 Adam Wielomski dlaczego-popieram-roberta-fico

Piszę te słowa w dzień po zamachu na premiera Słowacji Roberta Fico i, prawdę mówiąc, nie wiem, czy ten polityk będzie jeszcze żył, gdy będą Państwo czytali te słowa.

Mam nadzieję, że nie tylko przeżyje, lecz i powróci do polityki, i nadal będzie premierem Słowacji.

Gdy na wiadomość o przeprowadzonym przez „uśmiechniętego” zamachowca akcie terroru politycznego zacząłem w swoich mediach społecznościowych zamieszczać posty z sympatią dla Roberto Fico, pojawiły się trzy rodzaje komentarzy:

1) wyrażające solidarność z ciężko rannym, czy to ze względu na ludzkie współczucie, czy też z powodu sympatii dla prowadzonej przezeń polityki zagranicznej;

2) pełne nienawiści wpisy „uśmiechniętych” demoliberałów, którzy nawet nie kryli swojej radości z możliwej śmierci „wroga Ukrainy” i „onucy Putina”;

3) wpisy w stylu: „Dlaczego popiera pan Roberta Fico, skoro to socjalista?”.

O ile pierwszy typ wpisów jest po prostu ludzki, drugi świadczy o demoliberalnym odczłowieczeniu, to trzeci wymaga poszerzonej odpowiedzi. Szczególnie, że już wielokrotnie pytano mnie, dlaczego popieram „socjalistów”, takich jak Fico, Orban i Marine Le Pen.

Wyznam, że kompletnie nie interesują mnie poglądy gospodarcze wspomnianych powyżej Fico, Orbana, Marine Le Pen czy kogokolwiek innego, o ile tylko nie próbują tych poglądów na sprawy ekonomiczne narzucać Polsce. To zresztą różni wyżej wymienionych od Ursuli von der Leyen czy Olafa Scholza, pragnących narzucić nam formuły niemieckiego tzw. zorganizowanego kapitalizmu, czyli miksu państwowego interwencjonizmu i oligopolizacji gospodarki przez wielkie korporacje. Generalną zasadą mojej oceny poszczególnych polityków i partii politycznych w Unii Europejskiej jest ich przydatność lub szkodliwość dla polskiego interesu, dla polskiej racji stanu. Rację stanu Polski w chwili obecnej zdefiniowałbym zaś w kilku następujących punktach:

1) Anihiliacja, rozbicie imperium niemiecko-europejskiego w postaci ciążącej ku federalizacji Unii Europejskiej. Najlepiej, aby UE w ogóle się rozpadła, ale póki istnieje, to należy ją maksymalnie dekoncentrować, wzmacniając państwa narodowe.

2) Emancypacja spod panowania anglosaskiego, nieformalnie, lecz skutecznie dominującego nad polską polityką za pomocą naszej autochtonicznej, jak to nazywam, „elitki infantylno-agenturalnej”. Polski rząd ma realizować cele ustalane w Warszawie, a nie w Waszyngtonie lub w siedzibie CIA w Wiedniu. Nie oznacza to wyjścia z NATO, ponieważ znajdująca się pomiędzy mocarstwami Polska musi być w jakimś sojuszu wojskowym, aby nie stać się polem bitwy mocarstw, jak to się stało z Ukrainą. Przykłady Francji, Turcji, Węgier i Słowacji, dowodzą dobitnie, że można być członkiem tego paktu, nie stając się amerykańską marionetką.

3) Zapobieżenie wciągnięcia Polski w wojnę na Ukrainę i zmniejszenie ponoszonych przez nas w związku z tą wojną kosztów finansowych. Odesłanie do domów uchodźców obciążających polskiego podatnika. Blokowanie wejścia Ukrainy do UE, gdyż stałoby się to na koszt europejskiego, a więc i polskiego podatnika.

4) Ustabilizowanie pogranicza NATO-Rosja poprzez szybkie zawarcie pokoju Moskwy z Kijowem, w wyniku którego Ukraina stanie się państwem buforowym (neutralnym) oddzielającym granicę NATO (czyli także Polski) od Rosji. Ukraina winna znajdować się między blokami, czyli bez rosyjskich i amerykańskich baz na swoim terytorium, przy czym delimitacja granic między Rosją i Ukrainą ma dla nas znaczenie trzeciorzędne i powinna nastąpić w wyniku zawarcia traktatu pokojowego.

5) W związku z wyraźnym zmierzchem potęgi Zachodu na rzecz szybko rosnącej w siłę Azji, nawiązanie możliwie dobrych relacji politycznych i handlowym z państwami BRICS, wykorzystując dogodne położenie geograficzne jako stacji przekaźnikowej w handlu między Europą Zachodnią a Chinami, które w XXI wieku najprawdopodobniej zdobędą pozycję homogeniczną nad Eurazją, wypierając Stany Zjednoczone.

Na ile sprawy widzę z Polski, rząd Roberta Fico wpisuje się mniej więcej we wszystkie te pięć punktów, które uważam za priorytety polskiej racji stanu. I zadacie pytanie: „No i cóż z tego, skoro Robert Fico jest socjalistą”? A niech sobie będzie. Dla realizacji wskazanych przeze mnie pięciu postulatów wypełniających polską rację stanu jest mi kompletnie wszystko jedno, jakie sojusznik w tym dziele ma zdanie na temat podatku progresywnego, obniżki VAT-u czy prywatyzacji hut na Słowacji, Węgrzech czy we Francji. Nie będąc socjalistą, nie mam nic przeciwko wspólnym profanowaniu zwłok Unii Europejskiej wespół ze słowackimi czy portugalskimi socjalistami, jak również wraz z francuskimi nacjonalistami i włoskimi anarchistami.

Wiem, że jest to stanowisko w Polsce kompletnie odosobnione, ale w polityce międzynarodowej mnie interesuje tylko i wyłącznie Polska i jej interes. Nie walczę o demokrację na Białorusi, o obniżkę podatków na Słowacji, prawa kobiet w Indonezji, etc. Oczywiście, w każdej z tych kwestii mam swoje zdanie i nie zawaham się go wyrazić, gdy ktoś mnie o to spyta, lecz nie ma to najmniejszego znaczenia przy zawieraniu sojuszy międzynarodowych. Wiem, że w Polsce to pogląd zupełnie abstrakcyjny, lecz sojusze międzynarodowe wynikają z interesów państw, a nie z podobieństwa poglądów na podatki.

I to nie tylko na podatki, lecz także ze względu na wyznawaną ideologię, a nawet religię. Przypomnę, że katolicka Francja w XVI wieku najpierw zawiązała sojusz z islamską Turcją przeciwko katolickim Habsburgom (tzw. sojusz bezbożny), a stulecie później kardynał katolicki Armand de Richelieu w Wojnie Trzydziestoletniej poparł niemieckich protestantów, obawiając się zjednoczenia przez Habsburgów Rzeszy i przekształcenia jej w mocarstwo niemieckie. Dlaczego Richelieu tak uczynił, choć we Francji wysyłał protestantów na galery, traktując jako stronnictwo heretyków i buntowników w jednym? Ponieważ taka była racja stanu Francji w XVIII wieku. Racja stanu to jedyna uznawana przeze mnie polityczna „bogini”, a z Fico jest nam akurat po drodze.

Nietzsche i Heidegger zabijają cywilizację Zachodu

Nazista i szaleniec zabili cywilizację zachodnią. Czym Heidegger i Nietzsche zasłużyli sobie na tę anatemę?

Wojciech Golonka https://dorzeczy.pl/opinie/310768/zabojcy-zachodu-prof-wielomski-o-swojej-nowej-ksiazce.html

Konsekwentnie, postmoderniści nauczają, że gdy konserwatyści twierdzą, iż są dwie płcie, ponieważ wynika to z żelaznych praw biologii, to genderyści mogą nauczać, że płcie wynikają z kultury i można być fizycznie mężczyzną, a czuć się kobietą – tłumaczy prof. dr hab. Adam Wielomski, autor książki “Zabójcy Zachodu. Prawica i lewica nietzscheańsko-heideggerystyczna”.

W pańskiej ostatniej książce „Zabójcy Zachodu” stawia Pan w konkluzji mocną tezę: nazista i szaleniec zabili cywilizację zachodnią. Czym Heidegger i Nietzsche zasłużyli sobie na tę anatemę?

Prof. Adam Wielomski: Friedrich Nietzsche i Martin Heidegger zabili w świadomości ludzi cywilizacji zachodniej fundamentalne pojęcie prawdy, od czasu Arystotelesa definiowanej jako „zgodność twierdzenia z rzeczą”, czyli zgodność pojęć ze stanem faktycznym.

W to miejsce pod koniec XIX wieku Nietzsche wprowadził pojęcie mitu, rozumiejąc pod nim subiektywne przekonanie wielkiej ludzkiej zbiorowości (na przykład narodu) w danym czasie (na przykład w XX wieku). Ogłosił, że nie ma prawdy jako takiej, lecz jedynie powszechne przekonania konkretnej zbiorowości w konkretnym czasie. Prawda „niemiecka” w XX wieku może być odmienna od prawdy „polskiej” w tym samym czasie. Co więcej, to co Niemcy w XX wieku uznawali za oczywistą prawdę, mogą nie uznawać sto lat później. Heidegger usystematyzował ten pogląd w cały system filozoficzny „bycia” (zmiennego, stającego się, rozwijającego się). W tym rozumieniu narodowy socjalizm dla Niemców w pierwszej połowie XX wieku był „prawdą”, a dla Polaków był systemem zbrodniczym, opartym na fałszywych przesłankach światopoglądowych. Heidegger najpierw wykładał, że prawda jest zakorzeniona w danym Volku w danej epoce, po czym sam bez wahania wstąpił do NSDAP, uznając, że nazizm jest niemiecką prawdą XX stulecia.

W ten sposób subiektywne i zbiorowe mniemania zastąpiły klasyczne pojęcia prawdy, dobra, sprawiedliwości, etc. Każda wspólnota ma swoją „prawdę”. Po 1945 roku, pomimo denazyfikacji politycznej, nie doszło do denazyfikacji filozoficznej i koncepcja ta prawie opanowała współczesny świat, poza stosunkowo wąskimi kręgami katolicko-konserwatywnymi i osobami wychowanymi na filozofii klasycznej. W tym znaczeniu piszę o „zabójstwie” Zachodu i jego sprawcach.

Genderyzm, LGBT, ekologizm… zbudowane na tych samych założeniach filozoficznych co nazizm. Profesor Wielomski prowokuje, czy to postmodernizm ignoruje swe korzenie?

Wiem, że dla czytelnika lewicowo-liberalnego teza jest szokująca! Zaprzecza wszystko, o czym mu do tej pory opowiadano. Lecz postmodernizm wywodzi się z pojęcia prawdy jako mitu stworzonego przez Nietzschego i Heideggera. Jego ojcowie – tacy jak Jacques Derrida czy Gilles Deleuze – zachwycali się destrukcją wszystkich prawd dokonanych przez filozofów niemieckich, co potem Derrida ujął w formule „dekonstrukcji”.

W latach sześćdziesiątych XX wieku Nietzsche i Heidegger królowali w filozofii rodzącego się postmodernizmu. Mimo że Derrida miał żydowskie pochodzenie, zawzięcie bronił Heideggera przed zarzutami o głębokie uwikłanie w nazizm. Była to obrona histeryczna i emocjonalna, lecz mało przekonywująca. Generalnie postmoderniści twierdzili, że filozofia niemiecka słusznie zastąpiła prawdę mitami, a tylko naziści nie zrozumieli i opacznie zinterpretowali obydwu filozofów, dając tej koncepcji wymiar zbrodniczy. Postmoderniści zaproponowali własną interpretację pojęcia mitu, który Jean-François Lyotard ochrzcił nową nazwą „wielkiej narracji”.

Między obydwoma ujęciami była znacząca różnica: naziści wierzyli w mit kolektywny i nietolerancyjny, który nie tolerował w danym narodzie i czasie innych mitów. Dlatego ugruntowano na nim państwo totalitarne. Postmoderniści uznali, że skoro nie ma prawdy jako zgodności pojęć i nazw ze stanem faktycznym, to w tym samym społeczeństwie i czasie mogą funkcjonować różne mity (wielkie narracje), zgodne tylko w tym, że obiektywna prawda jest pojęciem przestarzałym. Dlatego większość z nich była lewicowymi liberałami i socjaldemokratami, broniącymi wizji społeczeństwa pluralistycznego, gdzie wszystko jest relatywne.

Konsekwentnie, postmoderniści nauczają, że gdy konserwatyści twierdzą, iż są dwie płcie, ponieważ wynika to z żelaznych praw biologii, to genderyści mogą nauczać, że płcie wynikają z kultury i można być fizycznie mężczyzną, a czuć się kobietą. Zwolennicy agendy LGBT powiedzą, że małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny to wielka narracja chrześcijańska, gdy małżeństwa jednopłciowe to wielka narracja post-nowoczesności. Każdy może być kim chce i jak chce, ponieważ nie istnieje zgodność pojęć ze stanami faktycznymi. Nazwy i pojęcia miałyby być umowne. Dotyczy to także prawdy, małżeństwa, płci, etc. Podobnie jest z ekologizmem i ludzkim sprawstwem globalnego ocieplenia: jedni w ten mit wierzą, inni nie wierzą. Prawda o nim miałaby być tylko zbiorowym mniemaniem. Poszukująca prawdy nauka, która rozszyfrowałaby problem, nie możliwa jest w tym systemie, skoro z samej definicji wszelka prawda jest relatywna. Dlatego emocjonalne obrazki z Gretą Thunberg zastępują naukową dyskusję.

Po podtytule pańskiej pracy – „Prawica i lewica nietzscheańsko-heideggerystyczna” – trudno zakładać, że to lektura przystępna dla każdego; Heidegger należy zresztą do najbardziej mętnych niemieckich autorów. Dla kogo zatem jest ta książka?

Z wykształcenia nie jestem filozofem, lecz politologiem i od ćwierćwiecza zajmuję się badaniem myśli politycznej, czyli problematyki znajdującej się na pograniczu filozofii i politologii. Ma to swoje wady, ale ma i zaletę: bez kłopotu czytam i rozumiem teksty filozoficzne, ale nie piszę w tym języku. Zresztą celowo pisałem Zabójców Zachodu w taki sposób, aby Czytelnik bez przygotowania filozoficznego mógł tę książkę przeczytać ze zrozumieniem. Unikałem trudnych i fachowych pojęć, a gdy już musiałem ich użyć, to w nawiasie tłumaczyłem ich znaczenia. Nietzsche o jednej ze swojej książek napisał, że jest „dla każdego i dla nikogo”, choć jemu samemu ta sztuka pisania prostym językiem zdecydowanie się nie udała.

Moja książka trafiła na rynek równo dwa tygodnie temu i mam już pierwsze sygnały od Czytelników bez fachowego filozoficznego przygotowania, że dali radę przeczytać. Bardzo mnie to cieszy, ponieważ Zabójcy Zachodu zostali napisani z myślą o Czytelniku zdecydowanie bardziej masowym niż profesorowie filozofii i nauk o polityce.

Prof. dr hab. Adam Wielomski, „Zabójcy Zachodu. Prawica i lewica nietzscheańsko-heideggerystyczna”, Fundacja Pro Vita Bona, 444 s., 2022.